WzM 12 Black Dawn 5 rozdział PL

Rozdział 5

 

*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych, wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi

 

EVE

 

Więc, biegałam po Morganville, właśnie o zmierzchu z bandą wampirów, z których żaden nie był Michaelem. Ani nawet Myrninem. Ani nawet Oliverem.

To nie było pocieszające.

Wiem, mój pomysł i był on dobry, ale bycie otoczoną przez kły, kiedy moje ciało nadal otrząsało się z efektów… tego, co się stało… nie było osobiście najlepszym czasem kiedykolwiek. Raźnie przedstawiłam się wampirzycy, która wydawała się być odpowiedzialna za to; powiedziała, że jej imię to Adele, ale w żaden sposób, który zachęciłaby mnie do używania go. Inne wampiry nie zgłaszały się na ochotnika bardziej niż skinieniem. Byłam niewidoczna.

I może myśląc o tym, to było w pewnym rodzaju dobrą rzeczą. Mam na myśli, wolałabym być niewidoczną niż chodzącą przekąską. Ale przynajmniej martwienie się o moje żyły powstrzymywało mnie przed myśleniem o niebezpieczeństwach biegania dookoła miasta, gdzie draug mogły wyskoczyć w każdej chwili.

Oh, a wampiry miały na sobie coś, co wyglądało jak słuchawki, z pewnego rodzaju tryskającymi, miedzianymi załącznikami po bokach – założone przez Myrnina, widocznie, żeby zlikwidować syrenią piosenkę draug. Miałam nadzieję, że były wydajną redukcją szumów. Ja, trzymałam się piankowatych wkładek.

Oczywiście, byliśmy w wampirzym sedanie, co oznaczało, że nie mogłam nawet uważać na scenerię, jak to było w Morganville, odkąd zabarwienie okna było na skrajnej stronie. Mogłam tylko podziwiać bladą skórę moich współzawodników i myśleć o wielu, wielu okropnych sposobach, w jakie mogło to pójść źle.

I tęsknić za Michaelem, w nielojalnie wściekły sposób. Nie mogłam uwierzyć, że zasztyletowałam go, ale wtedy, on nie tylko mnie skrzywdził, próbował mnie przestraszyć. Naprawdę próbował. A ja nie zamierzałam pozwolić na kontynuowanie tego rodzaju zachowania złego chłopaka bez pewnego rodzaju odpowiedzi, choć z perspektywy czasu, eskalacja przemocy w rodzinie mogła nie być najbardziej pozytywnym wyborem.

Dostał punkt w całej, jednak, a ja nie byłam pewna, czy kiedy miałeś do czynienia z wampirem, doradzanie naprawdę działało. Boże, Michael. Dlaczego to nam się przytrafiło? Chciałam go o to zapytać, nie żeby miał mieć jakikolwiek rodzaj odpowiedzi. Chciałam być w jego ramionach, przytulając się razem pod warstwami ciepłych koców, bezpieczni przed światem.

Ale nie byłam już pewna – albo przynajmniej, moje ciało nie było pewne – czy byłam z nim bezpieczna. Co było dokładnie tym, czego przez ten cały czas obawiał się Michael. Przed czym wszystkie wampiry, włączając Amelie, nas ostrzegały.

W co całkowicie odmówiłam wierzyć, do tego momentu, kiedy jego oczy otwarły się krwistoczerwone, a jego zęby wysunęły się ostre jak stal, a jego dłonie chwyciły moje ramiona tak mocno, że zostawiły ciemnogranatowe siniaki, a przez chwilę, zadrżałam na dotyk jego gorącego oddechu na mojej szyi a potem, a potem…

Zacisnęłam mocno oczy, bo nie chciałam pamiętać go w taki sposób. Albo mnie w taki sposób. Albo nas w taki sposób, poza kontrolą, chyląc się ku ciemności. To nie był Michael, mój słodki, złoty Michael ze swoją muzyką i swoją siłą i swoim delikatnym dotykiem; to nie byłam ja, z moim zaufaniem i żartami.

To był zabójca i ofiara i nie było w tym nic romantycznego, nic seksownego, nic z wyjątkiem bólu, krwi i szybko nadchodzącej ciemności. Wierzyłam w Michaela wystarczająco żeby wiedzieć, że gdyby rzeczywiście to zrobił, gdyby mnie osuszył, kiedy doszedłby do swoich zmysłów, nigdy nie byłby w stanie żyć z tym, co zrobił. Shane by go zabił, ale to nie miałoby dla niego znaczenia, bo wewnątrz już byłby martwy. Wychodząc na światło słoneczne martwy na zewnątrz.

Toksyczna miłość.

Może on ma rację, jakaś część mnie wciąż szeptała. Może powinnaś to rzucić. Przenieść się. Pozwolić mu znaleźć jaką fajną wampirzą dziewczynę, wokół której nie musiałby się bać przebywać.

Nienawidziłam tej części mnie tak bardzo, że chciałam ją zabić ogniem. Ale bałam się także, że to była najmądrzejsza część.

Byłam wbita na tylnym siedzeniu pomiędzy dwóch nieruchomych wampirów, obu mężczyzn, którzy wpatrywali się przez zaciemnione okna; teraz, kiedy samochód się zatrzymał, otwarli swoje drzwi i wysiedli. Do czasu kiedy się wywlekłam, obierali pozycje odwracając się od samochodu, a Adele, kierowca, otwarła bagażnik. Wskazała na mnie, potem na bagażnik, a potem na dom.

Nadal określałam moje położenie, co nie było łatwe do zrobienia; deszcz na chwilę ustał, ale chmury były grube i ciemne, a bez włączonych świateł, to była całkowicie bezimienna ulica… póki nie dostrzegłam uginającego się, białego, kołkowatego płotu i wybielonej większości naszego domu, Domu Glassów, rosnącego w górę w groźne, Wiktoriańskie kąty w kierunku nieba. Żadnych włączonych świateł. Wyglądał na całkowicie nawiedzony, chociaż dopiero teraz faktycznie dla odmiany nie był.

Wskazała na innego wampira, który sięgnął do bagażnika i wręczył mi grubą, płócienną torbę. Zatoczyłam się pod ciężarem, ale chwyciłam ją w obie ręce i przetaszczyłam w górę po schodach i na ganek. Miałam klucz od drzwi frontowych w mojej kieszeni, tam gdzie zawsze był, a kiedy otwarłam drzwi, poczułam uczucie ulgi, wracania do domu.

Ale wchodzenie przez próg nie przysporzyło mi żadnego pośpiechu ciepła, albo powitania, albo czegokolwiek, co oczekiwałam poczuć. Dom Glassów wydawał się… martwy. Opuszczony.

Oparłam płócienną torbę pełną broni i amunicji w kącie za frontowymi drzwiami i przerzuciłam włącznik światła. Żadnej odpowiedzi. Moc była wyłączona w tej części miasta, ale nie przyszłam nieprzygotowana; wyjęłam z kieszeni moich spodni cargo mini latarkę i przeciągnęłam torbę do saloniku. Był tak zakurzony jak zawsze. Shane zostawił kurtkę przewieszoną przez fotel. Rozpakowałam broń i amunicję i rozłożyłam wszystko ostrożnie na stole do kawy i kanapie, łatwe do chwycenia, gdybyśmy tego potrzebowali… a potem przyglądałam się pustej płóciennej torbie.

Byłam tutaj, posiadanie naszych własnych ubrań wydawałoby się o wiele bardziej komfortowe na wygnaniu. Więc mimo wampirów czekających niecierpliwie na zewnątrz, pobiegłam do góry, pogrzebałam w każdym z naszych pokoi tak szybko jak to możliwe i wpakowałam koszule, spodnie, bieliznę do torby.

Chciałam zabrać wszystko, ale nie było czasu. W drodze na zewnątrz, jednak, zawahała się, potem włożyłam gitarę Michaela do jej futerału i zatrzasnęłam go.

Wampiry mogły tylko wypchać się swoimi zastrzeżeniami.

Wyszłam na ganek i zamknęłam drzwi – nawyk, przypuszczam – i obróciłam żeby zobaczyć…

… Nikogo.

Wszystkie wampiry zniknęły.

Sedan był na luźnym biegu. Wszystkie drzwi były zamknięte. Bagażnik był nadal otwarty.

Nie podobało mi się nagle uczucie zatyczek; wydawały się przygniatające, powiększające moje szybkie oddychanie, sprawiło że poczułam się dziwnie zduszona. Chciałam je wyjąć i rzeczywiście już sięgnęłam po lewą, zanim nie zdałam sobie sprawy, co robiłam. Mogłam rozpoznać, bardzo słabo, piskliwy dźwięk.

Śpiewanie.

Cholera.

Pobiegłam do samochodu, wrzuciłam torbę i gitarę do bagażnika o chwyciłam wiatrówkę z fabrycznie zainstalowaną srebrną strzałą, plus kilka fiolek azotanu srebra. Potem otwarłam drzwi sedana.

Nie byłam do końca zszokowana zastając go pustym. Impuls żeby wejść i odjechać – nawet jeśli prowadziłabym ślepo, przez nieprzezroczyste barwienie – był prawie nieodparty, ale jednak wampiry nawet nie chciały podać mi swoich imion, byłam tą, która wciągnęła ich w to. Zestawy słuchawkowe redukujące szumy najwyraźniej nie zadziałały… albo coś innego je odprowadziło. Tak czy inaczej, byłam im to winna żeby je znaleźć.

Więc poszłam szukać.

Mam na myśli, to było moje własne sąsiedztwo. Mieszkałam tutaj. Dokładnie tutaj był dom Farnham’ów; nie lubiłam ich, bo byli skąpą, zajadłą, starą parą z odmiany zejdź z mojego trawnika, ale byli znajomi. Po drugiej stronie ulicy była Pani Grather, która była bibliotekarką, odkąd książki zostały wyrzeźbione ze skały albo czegoś. Zawsze była na zewnątrz miotając się dookoła umierających kwiatów. Znałam poszczególną i każdą osobę, która mieszkała na tym odcinku, albo przynajmniej która kiedyś mieszkała tutaj, przed wydarzeniami z minionych kilku dni. Może nadal byli zamknięcie w środku, ukrywając się. Może opuścili Morganville dla dobra.

Może umarli i zniknęli.

Ale to było moje sąsiedztwo, a my nie pozwalaliśmy żeby złe rzeczy się tutaj działy. Nie tutaj.

Nawet nie wampirom, które nie podałyby mi swoich imion.

Odnalazłam pierwszego idącego w dół wzdłuż połowy odcinka; to był jeden z dwóch, którzy byli ze mną na tylnym siedzeniu. Jego słuchawki zniknęły, a on wyglądał… pusto. Cholera. Nie wiedziałam, jak go zatrzymać, bez zabijania go; łaził z celem, sporządzonym przez niesamowitą piosenkę draug, w kierunku wodnistego grobu.

Pobiegłam z powrotem w kierunku samochodu, rozglądając się i znalazłam oznaki zmagania się. Rozbity płot w domu Pani Grather, jakieś plamy krwi i rozwalony zestaw słuchawkowy. Wypróbowałam go, a on nadal świecił, nawet mimo że pałąk został urwany w połowie. Pozbyłam się wiatrówki i popędziłam z powrotem do wampira, który nadal szedł i podkradłam się za niego, żeby wbić dwie połówki słuchawek w miejsce za jego uszami.

Zrobił kolejne kilka kroków, ze mną niezgrabnie idącą jak kaczka z nim, kiedy trzymałam kawałki w miejscu, potem zatrzymał się i sięgnął żeby samemu trzymać słuchawki, kiedy przyhamowałam. Potem obrócił się i stanął ze mną twarzą w twarz i zamiast zobaczyć po prostu kolejnego wampira, zobaczyłam… młodego mężczyznę, może dwudziestopięcioletniego albo tak jakoś. Miał grube brązowe, faliste włosy, ścięte w niejasno starym stylu, a on miał ciemne oczy, albo przynajmniej wyglądały w ten sposób w pochmurne popołudnie.

Fajny, w książkowy sposób. Skinął do mnie i powiedział, - Dziękuję. – Przynajmniej, tak to wyczytałam z jego ust. Obdarował mnie też dziwnym, płytkim ukłonem.

Chciałabym znać jego imię, nagle, ale nie było wielkiego sensu w rozmawianiu, skoro on miał swoje słuchawki, a ja gąbczaste zatyczki. Pokazałam mu żeby za mną podążał i pobiegłam z powrotem w kierunku miejsca, gdzie upuściłam wiatrówkę. Żadnego śladu draug, przynajmniej tutaj; mój nowy przyjaciel z łatwością za mną nadążał. Skinął do mnie w sposób, który zinterpretowałam jako oznaczający zaczekaj tutaj i popędził rozmywając się z powrotem do samochodu, gdzie upuścił swoje zepsute słuchawki i prawie tym samym gestem, chwycił nową parę z tablicy rozdzielczej i wetknął je na miejsce. Zobaczyłam, że jego język ciała zrelaksował się, kiedy się umocowały.

Okej, to go wyjaśniało. Nie wyjaśniało braku Adele i innych. Zrobiliśmy dziwnie językiem migowym Q&A przez chwilę, a ja załapałam, że był tam draug wyskakujący, a jego słuchawki zostały wyrwane, a Adele i inni ścigali draug. Żadnego wsparcia dla Adele dla taktycznych mądrości, oczywiście, ale zanim uległ śpiewaniu, mój nowy kumpel widział, w którą stronę poszli.

Więc podążaliśmy, teraz oboje uzbrojeni w wiatrówki.

Doszliśmy za róg w środku mikro-ulewy.

Mam na myśli, w jednej sekundzie było czysto, w następnej była oślepiająca kurtyna deszczu, która roztrzaskiwała się z nieba w grubą, srebrną powódź i była tak zimna, jak lód i odebrała mi oddech, kiedy mnie uderzyła. Nie mogłam niczego zobaczyć, ale mogłam poczuć palące pełzanie po mojej wystawionej skórze.

Draug, w deszczu. Koncentrowały się na tym jednym miejscu, spływając żeby dodać swoją objętość to czegoś, co wyglądało jak zalany, niski punkt w drodze.

Mogłam zobaczyć ich poruszających się jak cienie przez deszcz, otaczając Adele i inne wampiry, które były ramię w ramię w formacji koła z wagonów. Nawet mimo zatyczek mogłam usłyszeć stłumione wybuchy wiatrówek.

Mój przyjaciel z kłami chwycił moje ramię i pociągnął żeby mnie zatrzymać. Miał rację – nie mogliśmy się bardziej zbliżyć; z trzema wampirami strzelającymi tam i obierającymi draug za cel, mogliśmy zostać uderzeni przez znajomy ogień tak samo łatwo. Wskazał na szklane słoiki azotanu srebra, które przepięłam do paska mojego karabinka, a potem na grubą, wiercącą się kałużę w niżu drogi.

Pokazałam mu kciuki do góry, podałam mu moją strzelbę i odpięłam słoiczki. Moje dłonie były zimne i wilgotne, a ja musiałam się skoncentrować żeby upewnić się, że nie wysuną i nie upadną mi one. A potem dotarło do mnie, że mój wspaniały plan miał wypalić prosto w środek draug.

Nie był on nagle taki wspaniały.

Wampir uderzył w moje ramię i obdarował mnie zachęcającym skinieniem. W każdej dłoni miał wiatrówki, jak coś ze złego starego filmu o zachodzie; wszystko, czego potrzebował to duży kapelusz i bandolety (bandolet – rodzaj krótkiej strzelby używanej w XVI i XVII w. przez jazdę czyli wojsko walczące lub poruszające się na koniach – przypuszczenie tłumacza) dookoła jego klatki piersiowej żeby uzupełnić obraz. I może poncho. Poncho są fajne.

Załapałam wiadomość. Będzie dokładnie za mną, strzelając w draug nadchodzące z boków. Plus, nie będą prawie tak zainteresowane mną, jeśli był gorący, smakowity wampir w zasięgu ręki.

Posłałam mu stanowcze, spokojne skinienie (i w ogóle nie czułam się w ten sposób) i pobiegłam do przodu.

Adele musiała nas dostrzec, bo jej obstrzał w naszym kierunku zatrzymał się, ale za mną usłyszałam bliskie, perkusyjne grzmoty wiatrówek mojego nowego przyjaciela gasnące, kiedy draug przechyliły się z deszczu z lewej na prawą. Nie przestawaj, nie przestawaj, nie ważne co, nie przestawaj

Wbiegłam prosto w draug.

Dosłownie.

Właśnie formował się z deszczu, a za tą ludzką formą było coś podłego, monstrualnego i bezkształtnego, drgając i sącząc się.

Nie miała czasu żeby się zatrzymać, nawet jeśli bym tego chciała. Właściwie nie wiem, które z nas było bardziej zaskoczone.

Wbiegłam prosto w to i przez to.

To wydawało się jak w połowie zastygnięta żelatyna, albo najgrubsze możliwe oślizgłe błoto. Miałam mdłości na uczucie tego na mojej skórze, a to paliło mocno i szybko, jak wanna kwasu… ale potem byłam poza tym, a deszcz, nawet zarażony przez draug, był czystszy i spłukujący obrzydlistwo.

A potem byłam na krańcach kałuży.

Draug wyczołgał się z niej, ale minął mnie, kierując się po wampira za mną. Rozstrzelił go na pół. Byłam naprawdę wdzięczna za wspaniały, wampirzy cel, bo moje dłonie teraz mocno drżały, a ja byłam przerażona na śmierć, okropnie i nieszczęśliwie przerażona i czułam się jakbym krzyczała i prawdopodobnie tak robiłam, ale zdołałam doprowadzić moje dłonie do góry i rozbić razem oba słoiki, wystarczająco mocno żeby rozbić szkło.

Srebro spadło w wodę, a tam gdzie jej dotknęło, woda robiła się czarna, zgniła i wstrętna od martwych draug.

Śpiewanie musiało zmienić wysokość tonu, bo nawet przez zatyczki mogłam usłyszeć krzyczenie.

Dłoń popchnęła mnie płasko, a wiatrówka zabrzęczała o chodnik obok mnie. Mój nowy wampirzy przyjaciel był nadal pionowo, stojąc teraz nade mną, strzelając stale, kiedy draug próbował uciec z trującej wody stawu.

Podniosłam się na kolana i też strzelałam, dławiąc się smrodem prochu strzelniczego i spleśniałym zapachem draug.

W końcu, deszcz zelżał, potem zaprzestał, a Adele wystrzeliła ostatni strzał w papkowatą masę draug, wysadzając go w szlam…

… I to był koniec.

Ja i wampiry.

Zwycięsko.

Mój nowy przyjaciel sięgnął na dół i zaoferował mi dłoń. Wzięłam ją, zdyszana i drżąca, a pomoc obróciła się w uścisk dłoni.

Adele obdarowała mnie zimną oceną, uniosła brew i wymamrotała, Nieźle.

Właśnie tak, byłam częścią drużyny.

Szczęśliwie dla nas, reszta podróży nie była tak urozmaicona.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WzM 12 Black Dawn 9 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 3 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 8 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 6 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 1 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 9 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 2 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 7 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 1 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 4 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 6 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 7 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn 3 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały PL
WzM 12 Black Dawn 11 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały PL
WzM 12 Black Dawn 10 rozdział PL
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały ENGLISH
WzM 12 Black Dawn pierwsze próbne rozdziały ENGLISH

więcej podobnych podstron