Dzisiejszy wykład zatytułowałem „wolność rośnie”. To jest wykład przejściowy, o różnych rzeczach, ale generalnie idzie w kierunku, który oddaje ten tytuł. Zdanie „wolność rośnie” jest aluzją do Nietzschego „pustynia rośnie, biada temu, w którym się kryje”. W tym kontekście powiedzenie „wolność rośnie” może również domagać się określenia „biada w kim rośnie”.
Na pierwszym wykładzie dotyczącym nowego otwarcia, nowego paradygmatu myślenia, również myślenia etycznego, starałem się pokazać, że myślenie to wywołuje problem wolności i wolność staje się w pewnym sensie zasadą tego myślenia. Jednakże na następnym wykładzie powiedziałem, że w inny sposób, bardziej prostolinijny zasadą tego myślenia jest miłość. Miłość nie ma dobrej prasy u filozofów, nie miała szczęścia do filozofów. Miłość jest uczuciem. Czynienie zasady z uczucia jest z punktu widzenia filozofów czymś podejrzanym., Uczucie zawsze było postponowane na rzecz rozumu, intelektu, Człowiek nie powinien iść za uczuciem, powinien przede wszystkim rzecz uchwycić rozumowo, rozważyć. Byli jednakże filozofowie, którzy rozumieli, że uczucie jest czymś pierwszorzędnym, np. św. Franciszek i szkoła mistyków franciszkańskich; Pascal - przeciwstawił porządkowi rozumu porządek serca. Moim zdaniem gdy się dobrze przyjrzeć to widać, że uczucie nie miało się jednak tak źle u filozofów. Pokażę w przyszłości, że w centralnym punkcie swojej etyki umieszcza uczucie nawet Kant. Również w XIX wieku uczucie ma się dobrze. Na początku XX wieku Max Scheller formułuje wyraźnie zasadę emocjonalną jako zasadę poznawczą: nastawienie emocjonalne ma charakter poznawczy otwierający i nieprzypadkowo miłośnik poprzedza znawcę. Na razie jesteśmy jednak w miejscu, gdzie ciągle wydaje się tryumfować intelekt.
Gdyby ktoś chciał pisać o miłości, to czy to mogłaby być filozofia? Istnieje powiedzenie Kafki: „dobra powieść powinna być jak siekiera rozrąbująca zamarznięty staw”. Są zapewne takie powieści, jak i są takie teksty filozoficzne, które chcą być siekierą, tzn. chcą być narzędziem, z pomocą którego będziemy rozrąbywać zamarznięty staw - ale nikt tego raczej nie robi. Biorą tę siekierę, badają, mierzą i tym się zajmują. A tymczasem ona została skonstruowana misternie po to, by rozrąbać zamarznięty staw.
Czy filozofia może być siekierą? Nietzsche będzie potem chciał, żeby była młotem. Co z tego wynika?
Wątek z poprzedniego wykładu, do którego chcę jednak wrócić, to wątek ontologicznie zinterpretowanej prawdy. Jest to dla mnie sprawa kluczowa. Chodzi o to, że cały czas to myślenie odbywa się w strukturze prawdy i nawet etyczne pytanie o to jak rozporządzić swoim życiem poszukuje odpowiedzi również w tej strukturze prawdy, w strukturze zgodności. Ale żeby umieć przełożyć te rozumienie prawdy na nasze pytanie, musimy pamiętać o tym, że pierwotne sformułowanie jest sformułowaniem koniunkcyjnym. Starałem się pokazać, że problemem kardynalnym w tej formule jest „” (w oryginale „et”), dlatego że koniunkcja tworzy parę, ale nie hierarchizuje, nie wprowadza żadnego porządku - podczas gdy wydaje się, że adekwacja jako stosowanie się do domaga się jakiego uporządkowania, wskazania na to co jest pierwsze, co stanowi miarę, i na to co jest drugie, co się do tej miary ma stosować, co pretenduje do tego by być prawdziwe i jest prawdziwe jeśli stosuje się do tej miary. Pokazałem, że jeśli o tym nie zapomnieć, to interpretacja epistemologiczna, idąca w kierunku prawdy poznania, która ustala ten porządek tak, że zamiast „et” mamy „a”, zamiast „i” mamy „z” i na początku jest rzecz, a myśl przychodzi później, myśl się stosuje do rzeczy - że do takiej interpretacji w sposób równouprawniony trzeba dołożyć interpretację ontologiczną, prawdy bytu, gdzie na początku jest myśl, słowo, idea, a do niej stosuje się byt, rzecz. Jeżeli zrozumiemy, że w obu przypadkach jest to ta sama struktura, to nie będziemy się dziwić, że obie interpretacje są równoprawne. Powiedziałem, że jak poznanie jest tym miejscem, gdzie dokonuje się prawda poznania, tak stwarzanie jest tym miejscem, gdzie dokonuje się prawda bytu. We wszelkim stwarzaniu na początku jest myśl idea, plan stworzenia, a potem jest rzecz stwarzana - i o tej rzeczy stworzonej możemy orzec, czy zgadza się z myślą, która jest na początku, która jest miara dla tej rzeczy.
Jeśli już rozumiemy prawdę ontologiczną, prawdę bytu, to teraz mamy tę specyficzną sytuację, gdy za byt, za tą rzecz, która ma się zgadzać ze słowem, które jest na początku, podstawiamy byt człowieka - w tej sposób człowiek staje się prawdziwy bądź fałszywy. W tym sensie św. Augustyn powiadał, że całe życie człowieka może być jednym wielkim fałszem, czyli jednym wielkim rozminięciem się, niedostosowaniem się do tego, co jest miarą dla człowieka, co jest tą myślą, która jest na początku mnie. To nie jest byle jaka myśl - to jest myśl, która rzeczywiście jest u początku mnie i która jest dla mnie miarodajna. Przykłady: byt prawdziwy na gruncie ontologii chrześcijańskiej, gdzie byt jest bytem stworzonym, a stwórca stwórcą doskonałym, a zatem wszystko się zgadza z ideą tego bytu pomyślaną przez stwórcę; świecki przykład: plan budynku w głowie architekta a rzeczywiste powstawanie tego budynku. Idea wyprzedza rzecz tworzoną: np. stwarzanie sonetu natrafia już na pewien kanon, do którego musi się stosować żeby sonet był sonetem.
Ale najciekawsze jest to, gdy myślimy o naszym życiu, o sposobie w jaki żyjemy - czy on też wpisuje się w tę strukturę prawdy? Czy on też ma się stosować do czegoś co jest dla niego miara, co jest na początku? Dla Greków istota/forma człowieczeństwa jest ogólna i człowiek staje się prawdziwym człowiekiem, gdy zgadza się z tym co dla niego miarodajne, gdy żyje zgodnie z wymogami cnót, lub rozumu.
Chrześcijaństwo jest i w ten sposób czymś zupełnie nowym, otwierającym nowe rejony filozoficzne, że ta miara jest pomyślana jako całkowicie indywidualna. Ja nie tyle mam się stawać prawdziwym człowiekiem, co prawdziwym sobą.
Padło pytanie, czy dusza, która ma być duszą indywidualną, jednostkową, rzeczywiście jest wyartykułowana w Piśmie Św. To jakiego użyjemy tutaj terminu, nie jest kwestią bardzo istotną. Ważne jest, że ten termin pełni taką funkcję, że my zakładamy pewną predeterminację - w tym wypadku jest to predeterminacja dana nam od Boga stwórcy.
Cytat z Nowego Testamentu:
„Niech każdy postępuje tak, jak mu Pan wyznaczył, zgodnie z tym, do czego Bóg go powołał”
I list św.Pawła do Koryntian.
To powołanie jest tu indywidualne. Dusza też jest indywidualna, tak jak indywidualne są takie przypadłości duszy, jak wina, grzech, odpowiedzialność za grzech.
I teraz mamy ten problem, że na początku jest już jakaś określoność. W tym akurat myśleniu ta określoność jest zadana nam od Boga. Ktoś może nie robić tego typu założeń jak metafizyka chrześcijańska. Ale również może przyjmować, że na początku jest jakaś preokreśloność, predeterminacja zadana nam, i możemy żyć zgodnie z nią lub niezgodnie. To ciągle się dzieje w strukturze prawdy. Ta miara jest z jednej strony miarą etyczną, bo tu chodzi o sposób naszego życia taki, który byłby etyczny, godny - ale ten sposób życia jest zarazem mierzony czymś co funkcjonuje w strukturach prawdy.
Ale jeżeli to wszystko nas z powrotem wtłacza w strukturę prawdy i odpowiedź jest tego samego typu „zgodnie z”, tylko miara jest inna, to trzeba zapytać: no dobrze, ale całe to myślenie wzięło sobie za zasadę z jednej strony miłość, z drugiej wolność. Co wobec tego z wolnością i miłością? Żby temu się przyjrzeć, a potem z pozycji wolności i miłości wrócić do prawdy, to zacytuję mistyka franciszkańskiego:
„Powiedz, Szalony, co to jest miłość?” Odpowiedział: „Miłość to jest to, co nakłada wolnym łańcuchy, a tym, którzy są skrępowani łańcuchami, daje wolność.”
Rajmund Lull (czyt. „Luj”, bo to Hiszpan)
Mamy tu odniesione do siebie i miłość, i wolność. Jak? One jakoś z sobą korelują, ten stosunek nie jest jednostronny. Miłość wyzwala, ale zarazem miłość zniewala. To jak to jest?
Zdroworozsądkowe myślenie jest takie, że miłość w jakiś sposób kłóci się z wolnością. Kiedy wziąłem ślub, pewien urzędnik wziął mi dowód osobisty i skreślił linijką słowo „wolny”.
Relacja między miłością i wolnością nie jest prosta. One na pewno się nawzajem uzupełniają. Na pewno nie ma miłości bez wolności. XX-wieczni filozofowie którzy stawiali ten problem: Karl Jaspers, Max Scheller, którzy mieli wyraźną świadomość tego, że kochać mogę tylko na gruncie wolności. Pomysł zazdrosnego, aby zniewalać by zachować miłość, jest absurdalny.
W XIII wieku znajdujemy u owego Rajmunda taką myśl, która mogłaby wyznaczać perspektywę. Ale filozofia nie idzie tą drogą. Filozofia zostawia miłość i idzie droga wolności. „Wolność rośnie”.
Teraz państwu przeczytam bajkę, której autorem jest Pico della Mirandola. Jest to fragment „Mowy o godności człowieka” (przemowa powitalna na planowany zjazd filozoficzny).
„Było tak. Już najwyższy ojciec i architekt Bóg, zgodnie z tajemniczymi prawami mądrości, zbudował ten, który widzimy, dom świata, najwspanialszą świątynię boskości. Region podniebiański przyozdobił inteligencjami, znajdujące się w eterze globy ożywił, a szpetne i cuchnące części niższego świata wypełnił mnóstwem istot wszelkiego rodzaju.
Po dokonaniu tego dzieła artysta zapragnął, aby znalazł się ktoś, kto by potrafił wniknąć w sens tak potężnego dzieła, kochać jego piękno i podziwiać jego wielkość. Przeto po stworzeniu już wszystkiego rozmyślał (jak o tym świadczą Mojżesz i Timajos) nad powołaniem do życia człowieka.
Ale nie było żadnego archetypu (wzoru), którego nowy twór mógłby być naśladownictwem, ani nie istniało w skarbcu nic, co by powiększyć mogło dziedzictwo nowego syna, ani też nie było miejsca w niższych partiach świata, gdzie się mógłby osiedlić ten przyszły kontemplator wszechświata. Wszystko zostało rozdzielone pomiędzy istoty najwyższych, średnich i najniższych szczebli. I mogło się wydawać, że zabrakło czegoś w końcowym akcie ojcowskiej potęgi, jakiś niedomiar dobroci i planu pojawił się w rzeczy bardzo istotnej, a ten, który chwalony jest przez innych za swą boską hojność w dobrodziejstwie miłości, został przez nią sam w sobie ograniczony. Postanowił przeto twórca najwyższy, aby ten, któremu nie mógł dać nic własnego, miał wespół z innymi to wszystko, co każdy z nich dostał z osobna. Przyjął więc człowieka jako dzieło o nieokreślonym kształcie, a po wyznaczeniu mu miejsca w samym środku świata, tak się do niego odezwał: „Nie wyznaczam ci, Adamie, ani określonej siedziby, ani własnego oblicza, ani też nie daję ci żadnej swoistej funkcji, ażebyś jeśli jakiejkolwiek funkcji zapragniesz, wszystko to posiadł zgodnie ze swoim życzeniem i swoją wolą. Natura wszystkich istot została określona i zawiera się w granicach przez nas ustanowionych. Ciebie zaś, nieskrępowanego żadnymi ograniczeniami, oddaję w twoje własne ręce, abyś swą naturę sam sobie określił, zgodnie z twoją wolą. Umieściłem cię pośrodku świata, abyś tym łatwiej mógł obserwować wszystko, co się w świecie dzieje. Nie uczyniłem cię ani istotą niebiańską, ani ziemską, ani śmiertelną, ani nieśmiertelną, abyś jako swobodny i godny siebie twórca i rzeźbiarz sam sobie nadał taki kształt, jaki zechcesz. Będziesz mógł się degenerować i staczać do rzędu zwierząt; i będziesz mógł odradzać się i mocą swego ducha wznosić się do rzędu istot boskich”.
O jakże to wielka hojność Boga Ojca, jakże wielkie i godne podziwu jest szczęście człowieka! Dano mu mieć to, czego zapragnie, i być tym, czym zechce. Zwierzęta równocześnie ze swym przyjściem na świat wynoszą ze sobą [...] z łona matki to, czym mają być. Duchy najwyższe albo od samego początku, albo nieco później stały się tym, czym są i pozostaną przez całą wieczność. Rodzącemu się natomiast człowiekowi dał ojciec wszelkiego rodzaju nasiona i zarodki wszelkiego rodzaju życia, które zaś z nich uprawiać będzie, te dojrzeją i owoc w nim wydadzą. Jeśli zarodki wegetatywne, stanie się rośliną, jeśli zmysłowe – zwierzęciem będzie, jeśli racjonalne – stanie się istotą niebiańską. A jeśli intelektualne – wówczas aniołem będzie i synem bożym; jeśli zaś z losu żadnego ze stworzeń niezadowolony zwróci się ku centrum swej jedności, stanie się jednym duchem wraz z duchem bożym i w samotnej niedostępności Ojca, który jest nad wszystkim, wszystkich przewyższy. Któż z nas mógłby nie podziwiać tego kameleona, albo któż mógłby cokolwiek innego podziwiać bardziej. (...)
Lecz do czego to wszystko zmierza? Do tego, abyśmy zrozumieli, że skoro taką się cieszymy sytuacją, iż tym być możemy, czym zechcemy, powinniśmy się o to starać najbardziej, by nie powiedziano o nas – gdy takim się szacunkiem cieszymy – iż staliśmy się zwierzętami i istotami nierozumnymi.
Jeszcze dobitniej mówi prorok Izajasz: „Boscy i synami niebian wszyscy jesteście.” Nie po to, oczywiście, abyśmy nadużywając najłaskawszej hojności Ojca, który dał nam prawo swobodnego wyboru, obrócili to, co dla nas zbawienne, na naszą szkodę.
Niechże owładnie duszą jakaś święta ambicja, byśmy niezadowoleni tym, co przeciętne, dążyli do tego, co najwyższe ( ponieważ tyle możemy, ile chcemy), wytężając w tym celu wszystkie swe siły.”
Ta mowa jest obszerna, ja czytam tylko ten fragment, który jest niezmiernie charakterystyczny - zdaje sprawę z niepokoju z kierunku, w którym rusza myślenie na drodze wolności, wiary w wolność.
Predeterminacja, jakakolwiek by nie była, jest odczuwana jako zagrożenie dla wolności, jako ograniczenie - ja nie wybieram siebie, Bóg czy coś już mi wybrało siebie i ja mogę teraz co najwyżej utrafić w siebie i stawać się sobą bądź się rozmijać. Ale to, kim ja jestem, jest już z góry mi zadane. Ta „puchnąca wolność” nie mogła na to przystać. Pico mówiąc językiem zarazem religijnym i arystotelesowskim powiedział co się dzieje. Nie może być żadnej predeterminacji, naszą istotą jest wolność.
Co to znaczy, że mogę stawać się rośliną? Mamusia mnie urodziła, Bóg na tę okazję stworzył indywidualną jednostkową duszę i teraz jak będę się starał to stanę się pelargonią? :) Należy to rozumieć symbolicznie.
Rośliny, zwierzęta, inteligencje doskonałe oznaczają sposoby życia. Co to jest roślina: jest to życie wegetatywne, sposób istnienia który określamy wegetacją. Nie muszę stawać się pelargonią, żeby wybrać ten sposób życia - przykład: kalafior przedtelewizorowy :) Dla zwierzęcia z kolei charakterystyczna jest popędowość.
Nie chodzi tu o to, żeby tego co roślinne czy zwierzęce się wyrzekać, tylko o to, co jest dominujące! Np. w pewnym stopniu kieruję się popędami, ale panuję nad tym sposobem funkcjonowania, a moim zasadniczym sposobem istnienia jest życie myślące. Są to więc pewne przenośnie, te wybranie życia roślinnego czy zwierzęcego.
Zwróćmy uwagę, że tu nie ma życia człowieczego! Ja właściwie nie mogę stać się człowiekiem na gruncie tej bajki. Albo degraduję się do życia zwierzęcego czy roślinnego, albo wynoszę się ku istnieniu istot nazywanych tu czystymi inteligencjami.
Co to wszystko oznacza? Nadal mamy formułę „zgodnie z...”, ale znika to co jest miarą! Bóg nie określił mnie z góry, ale powołał mnie do wolności, zamierzył, że ja mam być wolny. Mogę zadecydować swobodnie o sobie, jak będę żył, nic nie jest mi z góry narzucone, określone.
Można tu więc powiedzieć „wszystko wolno! ...ALE jest hierarchia” (zawsze w tym schemacie jest pewne ale, u różnych autorów).
Co oznacza słowo degenerować? Jeśli ja nie mam żadnego rodzaju, to nie mogę się degenerować prawdę powiedziawszy. Ale tu, w metafizyce chrześcijańskiej (jak i w greckiej) jest nieustanne usytuowanie człowieka pośrodku. Człowiek może albo wznosić się w górę, albo opaść w dół. Wszystko wolno, ale jest hierarchia - wybieraj!
Rośnięcie wolności sprawia jednak, że znika predeterminacja jakościowa. Ta wolność jest predeterminacją czysto formalną. Nie ma natomiast jakiejś określoności zadanej mi, która jest miarą do której ja się odnoszę, do której mam się stosować.
Jest to więc czas, kiedy wolność rośnie i dla tej rosnącej wolności nie może być jakościowej predeterminacji, bo byłaby ona ograniczeniem.
Co jest wobec tego miarą? „Zgodnie z własną wolą” - co to jest za miara?
Mirandolę przepędzili, zamknęli, umarł młodo, koniec, pogrzebali, nie ma. Filozofia na razie się tym co mówił nie przejęła. Ale po cichu wolność rośnie. Na razie rozum tryumfuje, ale zawsze w takiej trochę dwuznacznej sytuacji.
Przechodzimy do nowego tematu, który nigdy nie jest nowym tematem, bo to jest ciągle ten sam problem.
Kartezjusz. Jesteśmy więc już w XVII wieku. Kartezjusz zmarł przedwcześnie, nie zdążył sformułować etyki. Stworzył tylko coś, co nazwał moralnością tymczasową. Ale Kartezjusz jest dla nas bardzo interesujący. Motto:
„Żyć i nie filozofować to po prostu mieć oczy zamknięte i nie próbować nigdy ich otworzyć.”
Kartezjusz, „Zasady filozofii”
s.356, BKF
To samo od samego, greckiego porządku. Odpowiedź Kartezjusza na pytanie „Jak żyć?” to „żyć i filozofować”.
Ale żeby wyciągnąć z kartezjanizmu (który jest nowym otwarciem, przygotowanym w pewnym stopniu przez chrześcijaństwo) musimy sobie zadać większy trud. Metafizyka Kartezjusza nie jest metafizyką bytu jako przedmiotu, ale bytu jako podmiotu - metafizyka podmiotu, filozofia podmiotowości, subiektywności. To będzie miało konsekwencje.
Co jest pierwsze w porządku poznania, doświadczania? Co jest arche? Na początku jest „ja”, „jestem”. Kartezjusz zaczyna od doświadczenia siebie, od wewnętrznego doświadczenia samego siebie (a nie od doświadczenia bytu) jako doświadczenia źródłowego. Zaczęcie od „ja” jest nowym filozoficznym otwarciem, później kontynuatorzy, np. Kant. Jest to tzw. egologia.
Na początku jest „ja”, wychodzę od siebie. Ale kim jestem? Kartezjusz: jestem rzeczą myślącą. Odpowiedź na pewien sposób stara jak świat filozoficzny, bo człowiek jest specyfikowany przez myślenie, ale na inny sposób fatalna: bo jestem rzeczą. Rzeczą która myśli. To co nie myśli, rozciągłe, też jest rzeczą. Później wielu filozofów będzie protestowało przeciw takiemu punktowi wyjścia.
Podręcznikową etykietką kartezjanizmu jest racjonalizm. Wydaje się więc, że zasadą jest tu rozum, ratio. Człowiek oprócz rozumu ma również wolę. Jaka jest wola człowieka? Nieskończona. Kartezjanizm jest filozofią woli. Jaka jest nazwa koncepcji, teorii sądu u Kartezjusza: jest to tzw. koncepcja woluntarystyczna.
Człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Na czym to podobieństwo ma polegać? Człowiek jest równy Bogu - w czym? W woli. Wola to wolność u Kartezjusza. Sposób postawienia zagadnienia przez Kartezjusza był taki, że on zobaczył, że ludzka wola jest tak samo nieskończona jak boska! I w tym właśnie jest owo podobieństwo. Iskrą boskości w nas nie jest rozum, ale wola - ona jest nieskończona! Te kwestie nie są zbyt uwyraźniane w podręcznikowym ujęciu Kartezjusza, ale to one potem owocują dalszym rozwojem myśli w tym kręgu, który jest dla nas interesujący, aby odpowiedzieć na pytanie, które jest naszym pytaniem.
Woluntarystyczna koncepcja sądu nie tylko sprawia, że sąd jest zależny od woli, że każde moje twierdzenie czy przeczenie jest zależne od mojej woli, ale więcej: każda prawda jest zależna od woli! W ostatecznej instancji od woli Boga. Nawet prawdy matematyczne są zależne od woli Boga - jeżeli Bóg chce, to jest zmieni. Wola jest tu nadrzędna.
Oczywiście także błąd (czyli fałsz, nieprawda) jest tu błędem woli, jest zależny od woli. Fałsz jest zależny od woli. Błąd jest błędem woli, nie rozumu. Rozum nasz jest skończony, pewne rzeczy widzi jasno i wyraźnie i wtedy nie sposób się pomylić, a pewnych tak nie widzi, i wtedy wola błądzi, jeżeli rozstrzyga arbitralnie gdy nie ma do tego intelektualnych podstaw.
Na rożne sposób więc na plan pierwszy wybija się tu wola, czyli wolność. Kartezjusz nie stawia oczywiście tych zagadnień, które my rozważamy, natomiast w sposób utajony, podskórny. Ale dlaczego mówią filozofowie, że zasadą tej filozofii jest ratio, podczas gdy widać, że w gruncie rzeczy zasadą jest tu wola?
Fragment dyskusji Kartezjusza z Hobbes'em:
Kartezjusz: „Niczego nie przyjąłem odnośnie wolności, jak tylko to, czego wszyscy w sobie doświadczamy. A jest to dla przyrodzonego światła rozumu najoczywistsze i nie rozumiem dla jakiej przyczyny powiada się, że pozostaje ono w sprzeczności z tym co poprzednio wypowiedziane. Wolność jest wewnętrznie doświadczana, jest czymś oczywistym. Chociaż są może i liczni, którzy uwzględniają przeznaczenie pochodzące od Boga, nie mogąc pojąć jak zgadza się z nim nasza wolność, to każdy jednak, gdy rozpatruje tylko samego siebie doświadcza, że jednym i tym samym jest to co dobrowolne i to co wolne, i nie miejsce tu na rozważanie tego, jakie są w tej sprawie poglądy innych.”
„jednym i tym samym jest to co dobrowolne i to co wolne” - co to znaczy? Jednym i tym samym jest to, co ja rozstrzygam na gruncie dobrej woli, jak i to, co rozstrzygam na gruncie, jeśli można tak powiedzieć, swobodnej woli.
Hobbes wypatrzył problem: wolność kłóci się z powołaniem, przeznaczeniem, które człowiek ma dane od Boga. Kartezjusz odwołuje się do doświadczenia wewnętrznego, nie widzi w tym żadnego problemu. Ale są tacy co widzą.
Tu jest problem, którego ja nie będę rozważał - Kartezjusz w wielu miejscach natrafia na opór nieograniczonej woli wolności, np.: są prawdy, które są oczywiste, które narzucają się w sposób niedający się odeprzeć. A co z naszą wolnością? Wola nasza jest nieskończona. Czy człowiek nie czuje się zmuszony przez tą oczywistość prawdy powiedzieć tak (a więc wyrazić sąd, który jest zawsze sądem woli, aktem woli), czy nasza wolność nie jest tu ograniczona?
To myślenie o wolności tak się więc jakoś napompowało, ta wolność jakoś tak urosła, a filozofowie nawet nie byli do końca świadomi, że wolność ciągle natrafia na jakieś granice - i co ona ma zrobić z tymi granicami? Będzie je burzyła, jest w niej taka tendencja.
Co to znaczy, że jakaś prawda narzuca mi się z taką oczywistością, że ja ją muszę przyjąć? Moja wola jest przecież nieograniczona, ja nic nie muszę. Kartezjusz tu znajduje takie wykręty, że wola dobra pokrywa się z moją wolnością i tu nie ma mowy o żadnym ograniczeniu, ale problem ciągle istnieje.
„Medytacje o filozofii pierwszej” - piękny tekst filozoficzny, trzeba go koniecznie przeczytać :) Pojawia się w nim wiele szczegółowych kwestii, np. w 3. medytacji Kartezjusz powiada (cytat niedokładny, ale chodzi o sens): „Wielka jasność pojmowania sprawiła, że moja wola chce tego właśnie”, „Wielka jasność pojmowania zdeterminowała moją wolę” - walka determinacji rozumowej z absolutną wolnością. W tym akurat przypadku widać, że Kartezjusz się zmaga - z jednej strony ta jasność pojmowania determinuje naszą wolę, a z drugiej strony ta wola ma być absolutnie niedeterminowalna.
Zastanówmy się przez chwilę i spróbujmy przejść dotychczasowy szlak doświadczania przez człowieka wolności. Heraklit: „Nie znano by imienia sprawiedliwości, gdyby nie doświadczano niesprawiedliwości” - doświadczenie negatywne jest doświadczeniem pierwotnym w wielu kwestiach. Można by też powiedzieć, że człowiek nie znałby imienia wolności, gdyby nie znał zniewolenia. A więc pierwszym doświadczeniem człowieka na drodze wolności jest doświadczenie negatywne - że jestem skrępowany, zniewolony, spętany, że nie mogę (człowiek w jaskini). Ale nie muszę uważać tego za złe - świadomość niewolnicza. Przychodzi jednak taki moment, kiedy to zniewolenie, to bycie władanym zaczynam odczuwać jako pewną niedogodność. Natrafiam na granice, coś mnie określa, determinuje - to niedobrze, coś nade mną panuje, coś mną włada, rządzi. Więc stwierdzenie niedogodności ograniczenia wolności jest świtaniem idei wolności, pierwszym negatywnym uświadomieniem sobie wolności. Ale jeśli to się już dokona, to odczucie tej niedogodności przekłada się na pragnienie zrzucenia pęt, zrzucenia więzi. Pragnienie zrzucenia łańcuchów rośnie, aż w końcu sprawia, że człowiek zrzuca pęta, rozwiązuje się, odrzuca to co nim włada, co go określa. Teraz jest już niezwiązany - czyli rozwiązły; jest już nie rządzony - jest nierządny; nie jest określany przez coś - jest nieokreślony.
O co chodzi: ten pierwszy rzeczywisty czyn na drodze wolności jest czynem wyzwolenia. Wyzwolenie nie jest wolnością, nie jest wyzwoleniem do wolności - jest zrzuceniem pęt, jest pozostawaniem w pewnej nieokreśloności. W miejsce bycia określanym pojawia się nieokreśloność, w miejsce bycia rządzonym pojawia się nierządność. I to jest to, co w filozofii wolności nazywa się wolnością negatywną - tzw. „wolność od”. Wolność negatywna nie jest wolnością! Wyzwolenie nie jest od razu wyzwoleniem do wolności - jest tylko pewnym krokiem, etapem na drodze ku wolności.
A więc jestem - niezależny, nieokreślony, nierządny czy co tam jeszcze. I teraz zaczynam powoli rozumieć, że nie chodziło mi o to, żeby w ogóle nie być określonym, żeby w ogóle być rozwiązłym, niewładnym, tylko o to, żebym to ja sam sobą władał, rządził, żebym sam od siebie zależał, sam siebie określał. W ten sposób powoli człowiek wkracza w dokonanie następnego kroku na drodze wolności. Z owej nieokreśloności, nierządności, niewładności (czyli tych wszystkich negatywnych określeń) powoli wydobywa się na tą samorządność, samookreśloność, samozależność, samowładność. Teraz człowiek sam nad sobą panuje, sam sobą rządzi, sam siebie określa - wolność pozytywna. Człowiek wychodzi z nieokreśloności i sam sobie nadaje taką jaką chce określoność.
Tak jak na poprzednim etapie wszystkie określenia zaczynały się od „nie” (to był ten etap negatywny), tak teraz od „samo”. ALE do tych wszystkich „samo” trzeba dorzucić jeszcze jedno: SAMOTNOŚĆ. Ów sam sobą rządzący odczuwa, że jest jeszcze sam. Zerwał wszystkie więzi ze światem, bowiem te więzi go więziły. Zerwanie wszystkich więzi, zależności i absolutna samozależność jest samotnością. Ta samotność też jest przez człowieka przeżywana jako niedogodność. Pierwotne więzi człowiek odczuwał jako łańcuchy, pęta. Wyzwolony z nich jest samotny - pragnie jednak żyć w jakichś rzeczywistych więziach, powiązaniach ze światem zewnętrznym.
Człowiek dokonuje więc następnego kroku na drodze wolności. Próbuje na powrót się związać, zadzierzgnąć więzi ze światem zewnętrznym. Ale na czym te więzi polegały - na tym, że coś nim rządziło, coś nim kierowało. Jak teraz człowiek chce odnowić te więzi, ale się nie cofnąć, to musi uczynić świat od siebie zależnym! Musi z samorządności, z panowania nad sobą przejść do panowania nad światem. Wtedy nie będzie sam, wtedy to będzie jego świat, a nie on sam w obcym świecie.
Teraz więc wszystko ma być przeze mnie określane, wszystko ma być ode mnie, absolutnie wolnego, zależne, ma być przeze mnie rządzone. To jest droga wolności ku której kroczy człowiek współczesny. Kiedy już mu się to wszystko powiedzie, kiedy uczyni cały świat od siebie zależnym, będzie władał całym światem, to skonstatuje, że nadal nie wyrwał się z samotności, że nadal jest sam. Teraz jego „ja” tak spuchło, że jest całym światem, ale on nadal jest sam, Żadne rzeczywiste więzi ze światem go nie łączą, bo więź panowania, uczynienia zależnym od siebie, nie jest rzeczywistą więzią wzajemnościową.
Pokazałem w skrócie drogę wolności, którą kroczy człowiek od momentu, gdy sobie ją uświadomił, gdy jej zapragnął i gdy ona rosła. Moim zdaniem na tej drodze wolności człowiek współczesny doszedł ku przepaści. Wolność albo jest czymś szatańskim, pokusą diabelską, albo, co wydaje się bardziej prawdopodobne, wolność jest ciągle źle rozumiana przez człowieka. Rzeczywiście to negatywne doświadczenie wolności otwiera człowieka na coś, budzi w nim pewne pragnienia. Ale to, jak to się potem urzeczywistnia pozytywnie, wydaje się być drogą donikąd. Wraca zatem pytanie: czym jest wolność? Jakie jest miejsce wolności?
Z bajki Pica można wywnioskować, że wolność jest istotą człowieka. To jest bardzo dużo powiedziane: nie przypadłością, przygodną kwalifikacją, ale istotą.
Jak się zastanowimy czym jest wolność, to w gruncie rzeczy nie wiemy. Wszyscy cierpimy z powodu ograniczenia wolności, wszyscy pragniemy wolności (albo też nie pragniemy wolności - istnieje coś takiego jak ucieczka od wolności, przerażenie wolnością; człowiek nie chce wolności, bo oznacza ona odpowiedzialność. Co to jest ta wolność? Od samego początku mamy z nią problemy, była założeniem wszelkiej etyczności, sensowności etyczności. Czym ona jest?
Naszym następnym dużym tematem jest filozofia Kanta, która nie jest w stanie oczywiście obejść się bez wolności. To będzie dobra okazja na przyjrzenie się, czym jest u niego wolność. Potem zobaczymy u Hegla (też filozof wolności). Potem Søren Kierkegaard, który zaprzeczy myśleniu, że wolność jest jakąś kwalifikacją człowieka, i powie jeszcze silniej - człowiek jest wolnością. Nie: człowiek ma wolność, tylko: jest wolnością.
Czy to wszystko ma jakiś związek z etyką? :) Kardynalny. Ciągle staramy się odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: „Jak rozporządzić swoim życiem?”. Ciągle krążymy wokół tego pytania ale na bardzo podstawowym poziomie. Nie interesują nas takie szczegółowe pytania typu „jak postąpić w takiej a takiej sytuacji”. My mamy rozstrzygnąć coś bardziej zasadniczego podstawowego: gdzie jest jakaś miara dla tych naszych wyborów pierwotnych, tych wyborów, które fundują te dalsze, cząstkowe wybory. Dlatego musimy być czujni i patrzeć co się dzieje z wolnością. Udało mi się doprowadzić państwa do momentu, w którym myślenie o człowieku w strukturach prawdy zaczyna się chwiać, bo nie ma miary. Na czym ma polegać prawda bycia człowiekiem, moja prawda bycia sobą, jeżeli nie ma dla mnie żadnej miary? Ono ma być zgodne z czym?
Słowiańskie słowo oznaczające wolność, mianowicie „swoboda”, jest bardzo symptomatyczne. „Swoboda” w słowniku etymologicznym jest wyprowadzona od rdzenia „swo” - swój. Sufiks „da” jest asemantyczny. Krótko mówiąc, etymologicznie słowo „swoboda” oznacza „należący do siebie, swój”. Nie w takim znaczeniu, jak mówimy „swój człowiek”! Swój, ja jestem swój. Jestem nieswój = nie należę do siebie. Niewolny to taki co nie należy do siebie, wolny to taki, co należy do siebie. „Swoboda” oznacza należenie do siebie. Jeśli należę do siebie, to jestem swój.
Na gruncie tej wolności, która traci miarę, traci grunt pod nogami, chwieje się, istnieje pewne wyjście - zobaczymy je na przykładzie Kierkegaarda. Marią jest sama wolność. Moje życie jest prawdziwe wtedy, kiedy jest naprawdę wolne. Właściwie życie jest więc wtedy, kiedy jest moje, jest własne, kiedy ja należę do siebie. Co to znaczy? Czy to oznacza, że nieważne co ja wybieram (bo nie ma nic w co miałbym wyborem utrafić), ważne że ja wybieram?
Idąc za Pikiem (nie ma predeterminacji) ale odrzucając hierarchię, jedynym kryterium jest to, żeby ja to życie sam wybrał. Nie jest istotne co wybiorę, czy dobro, czy zło, ważne żebym ja wybrał.