Harry Potter i Przepowiednia Trelawney
Rozdział 1
Pocieszenie
Mały futrzany przedmiot uderzył Harry'ego Pottera w czubek głowy, rozbudzając go. Chłopak usiadł i rozejrzał się. Przedmiot śmigał wokół jego sypialni, pohukując z podekscytowaniem.
- Świnko - mruknął Harry. - Bądź cicho.
Jak tylko sowa Rona (jego najlepszego przyjaciela) zbliżyła się, wyciągnął rękę i z łatwością schwytał drobne zwierzątko w powietrzu. Dzięki jego treningom quidditcha nie był to trudny wyczyn.
Świnka uszczypnęła Harry'ego w palec, upuszczając małą paczkę na łóżko. Chłopak uwolnił ptaka i obserwował jak podlatuje do klatki Hedwigi, jego własnej sowy, by się napić.
Spojrzał na zegarek: było dziesięć po północy. Westchnął i nagle zdał sobie sprawę, że jest dziesięć po północy dnia 31 lipca - jego urodziny. Nic dziwnego, że Ron wysłał Świnkę. Mieszkali teraz zaraz obok siebie, ale stało się już tradycją, że jego przyjaciel ze szkoły przysyłał mu życzenia urodzinowe tuż po północy.
Jako że Harry miał wyczerpujące emocjonalnie wakacje, pozwolił sobie na lekki uśmiech, kiedy podnosił list od Rona.
Harry,
Wszystkiego najlepszego. To tylko krótka wiadomość, mamy tu dla ciebie prezenty od całej rodziny. Wiesz, możesz wpaść w każdej chwili. Słyszałem, że Syriusz mówił, że wciąż jesteś przybity, ale tęsknimy za tobą. Ja za tobą tęsknię. Quidditch na polanie jest bez ciebie taki nudny.
Porozmawiaj ze mną, Harry. Zwykłem być cholernie dobry w przyjaźnieniu się z tobą. Teraz nie jestem tego taki pewien.
Ron
Harry przełknął ciężko to dodatkowe poczucie winy jak gorzką tabletkę. Unikał Weasleyów i Rona od kilku zeszłych tygodni. Doświadczył tak wiele żalu i niepewności, że czuł się lepiej pogrążony tylko we własnym nieszczęściu.
Dostał kolejny liścik i trochę krówek od Hagrida, jak i również wiadomość od Hermiony. Ginger nie przysłała mu niczego. Oczekiwał tego, chociaż to wciąż bolało. Była na niego taka zła, gdyż nie chciał jej powiedzieć co jest nie tak. Nie mógł.
Kłamstwa Voldemorta doprowadziły do tego, że Harry znów został bohaterem. Voldemort i wielu jego śmierciożerców było zamkniętych i czekało na egzekucję. To z powodu kłamstw Voldemorta uczucia Harry'ego znów były w takim nieładzie.
Czarnoksiężnik powiedział aurorom, że Harry go wrobił. Że udał, iż potrzebuje pomocy Voldemorta do przejścia przez próg mocy i zatrzymał go na miejscu aż do przybycia aurorów (korzystających z map zrobionych przez Harry'ego), którzy go pojmali. Harry dostał kilka wyróżnień, jednak nie pamiętał ceremonii.
Pamiętał za to, jak zjawił się u Voldemorta pod koniec ostatniego semestru i to właśnie go dręczyło. On i Voldemort karmili się nawzajem swoją mocą za każdym razem, kiedy czarnoksiężnik go dotykał, a już w szczególności, gdy dotykał jego blizny. Dla Harry'ego, który wciąż był młody, oznaczało to specjalne dawki mocy jakie musiał mu dawać Voldemort, by przejść przez próg wieku, kiedy to potrzebował jej więcej. Wcześniej, pod koniec swojego piątego roku, Harry doświadczył tak silnych zawrotów głowy, że czuł, jakby lada moment miał zemdleć. Niedawno, tuż przed wakacjami, przytrafiło mu się to ponownie i było przyczyną jego obecnego przygnębienia.
Przy przechodzeniu przez drugi próg Harry wytrzymał cztery dni zawrotów głowy i problemów ze wzrokiem; potem nadszedł ból. Madam Pomfrey robiła co w jej mocy, utrzymując go w stanie bezsennego snu, ale Harry wiedział, że tylko Voldemort może mu pomóc - potrzebował jego mocy, by z tego wyjść.
Harry przechodził przez tortury i skrajny ból, ale to wystarczało, żeby go popchnąć poza granicę jego wytrzymania. Syriusz w końcu powiedział mu, by poszedł do Voldemorta i Harry tak zrobił. Powiedział mu też, że Ron znalazł mapy, które chłopak wcześniej zrobił.
Harry pamiętał jak błagał Voldemorta, żeby mu pomógł. Jak mówił mu, że go akceptuje. Jak Voldemort pytał się, czy Harry rozumie, co mówi. Harry, który przekroczył już granicę swojej tolerancji na ból i wiedział, że tylko czarnoksiężnik może mu pomóc, przysięgał, iż wie. Błagał Voldemorta, by mu pomógł i wtedy nazwał go swoim ojcem.
- Wszyscy go słyszeliście - było wszystkim, co powiedział wówczas Voldemort do śmierciożerców.
I to nie dawało Harry'emu spokoju. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Voldemort powiedział aurorom, że Harry go nabrał. Nie potrafił pojąć, dlaczego znów został bohaterem. Voldemort zawsze wiedział, kiedy odczuwa ból i musiał widzieć, że nie był w stanie go zmanipulować.
Harry nie mógł z nikim o tym rozmawiać, nawet z Ronem czy Syriuszem.
Najpierw musiał zobaczyć się z Voldemortem. Czarodziej znów wstrzymał egzekucję, tak by Harry mógł z nim wcześniej porozmawiać, ale chłopak właśnie tego się obawiał.
Spędził połowę wakacji w takim strachu i żalu, że czuł się rozbity. Syriusz nie naciskał go, pewnie obawiając się, że tylko pogorszy jego sytuację, a jego przyjaciele zdawali się odczytywać jego powściągliwość.
Tylko Ginny i Rowan pozostawały bardziej stanowcze. Ginny oświadczyła mu, że jeśli jej nie powie co jest nie tak, nie będzie w ogóle z nim rozmawiać. Kiedy więc tak postawiła sprawę, Harry ją stracił. Łzy Rowan nie zdołały oczyścić go z winy oraz ulżyć jego wewnętrznemu bólowi, toteż feniks był zirytowany. Jednak Rowan wciąż próbowała.
Harry podniósł swoje kartki urodzinowe i odłożył je na stolik, a wtedy do środka wleciała Hedwiga. Wylądowała na jego łóżku, tuż obok niego i czekała póki nie zdejmie z jej nóżki listu. Spojrzała na niego smutno. Chłopak domyślił się, że Hedwiga także widziała, że Harry miał kiepskie lato.
Dopiero gdy spojrzał na papier, zrozumiał. To był list od Voldemorta.
Wszystkiego najlepszego, Harry. Jestem pewien, że bardzo urosłeś i wiem, że dobrze cię nauczyłem, ale domyślam się, że wciąż masz pytania i wciąż jesteś ciekaw. Rozumiem, że czujesz się niepewnie. Przyjdź do mnie, Harry. Mamy wiele do przedyskutowania.
Z powodu poczucia winy i niepewności, jakie wywołały działania Voldemorta, Harry przeżywał tego lata istny koszmar. Odizolował się od przyjaciół i Syriusza, spędzając większość czasu w samotności.
Dwa tygodnie po swoich urodzinach, Harry zapadł w sen, siedząc przed biurkiem w gabinecie.
Obrazy z przeszłości przelatywały mu przez głowę.
Chłopak przyjdzie do mnie.
Połączenie staje się coraz silniejsze.
Moi śmierciożercy zaakceptowali to, nawet jeśli ty nie.
Jestem częścią ciebie, tak samo jak ty jesteś częścią mnie.
Jedyny czarodziej na świecie, którego nie mogę zabić i który jest w stanie mnie zniszczyć to Harry Potter i teraz jest on moim synem.
Syriusz obudził go łagodnie.
- Harry?
Chłopak spojrzał w górę. Był zlany potem i piekły go oczy. Przetarł dłońmi twarz.
- Wszystko w porządku, Harry?
- Nie - odparł zapytany. - Muszę zobaczyć się z Voldemortem.
Syriusz popatrzył na niego twardo. Harry odwzajemnił to spojrzenie.
- To prawda, Syriuszu. Muszę go zobaczyć.
- Harry…
- Wiesz, że mam rację - upierał się. - Proszę cię.
- Dobrze, Harry - powiedział Syriusz, ale wcale nie wyglądał na szczęśliwego.
Harry pozostawił Syriusza przy ostatniej bramie i szedł dalej sam korytarzem w kierunku celi Voldemorta. Żołądek zaczął go boleć dwie bramy wcześniej. Teraz zmagał się z silnymi nudnościami. Przechodził sztywno obok cel zajętych przez śmierciożerców, którzy szeptali do niego: „Mistrzu Harry”.
Harry zignorował ich i szedł z oczami wbitymi w ziemię. Nie był pewien, co zamierza powiedzieć, ale widział, że musi się dowiedzieć, dlaczego Voldemort zrobił to co zrobił.
Idąc, odczuwał wzmagający się w głowie ból. W końcu wzdrygnął się, kiedy zajrzał do celi Voldemorta. Tak jak poprzednim razem, Voldemort siedział wygodnie w fotelu z zamkniętymi oczami, wyglądając zupełnie spokojnie.
Harry nie odsunął się od krat. Nie chciał, by go usłyszano. Był przekonany, że ta rozmowa będzie bardzo dziwna, bardzo frustrująca, albo bardzo bolesna.
Już czuł się wyczerpany emocjonalnie, a jeszcze nie rzekł ani słowa. Wpatrywał się w podłogę, rozmyślając nad tym co ma powiedzieć.
Ból głowy podwoił się i Harry spojrzał do góry. Przed nim stał Voldemort, trzymając dłoń pod jego brodą.
- Witaj, Harry - powiedział.
Harry otworzył usta, ale Voldemort dotknął jego twarzy, by go uciszyć.
- Posłuchaj mnie, Harry. Wiem, że masz pytania. Odpowiem na nie, ale nie tutaj.
- Co… - zaczął Harry, ale strażnik już biegł w ich stronę. Gdzieś w dali słyszał Syriusza wołającego jego imię.
- Harry - wykrzyknął strażnik, zbliżając się do nich w pełnym biegu. - Musimy stąd uciekać. Dementorzy nadchodzą.
- Dementorzy? - powtórzył skonsternowany Harry.
Strażnik stanął jak wryty, gapiąc się na coś za plecami Harry'ego. Chłopak odwrócił się.
Otaczało go pięciu dementorów. Zapomniał o wszystkim czego nauczył go Remus, kiedy usłyszał w głowie krzyki swojej matki, a zimno zawładnęło nim.
- Nie - wyszeptał, cofając się przed nimi. Krzyki stawały się głośniejsze. Harry odpłynął w ciemność.
Obudził się w swoim łóżku w obozie Voldemorta.
Co ja zrobiłem?
I całe obezwładniające poczucie winy powróciło do niego, gdy przypomniał sobie krzyki swojej matki.
- Harry.
- Odejdź, Voldemort.
- Harry, zjedz trochę czekolady - zachęcił go czarnoksiężnik. - Leży przy twoim łóżku.
- Nie.
- Harry, nie zdradziłeś ich.
To przykuło jego uwagę. Odwrócił głowę.
- Jak na to wpadłeś?
- Wybory.
Harry usiadł. Voldemort siedział po drugiej stronie pokoju na krześle, które zazwyczaj zajmował, kiedy go odwiedzał.
- Nie rozumiem.
- Zjedz czekoladę, to ci to wyjaśnię - oświadczył.
Harry podniósł tabliczkę i odgryzł kawałek. Ciepło zaczęło rozprzestrzeniać się po jego ciele.
- Ile pamiętasz, Harry? - spytał Voldemort.
- Wystarczająco.
- Dziwię się, że w ogóle coś pamiętasz. W twoim wcześniejszym stanie dziwię się, jak udało ci się przyjść do mnie bez żadnej pomocy.
- To dlatego powiedziałeś to aururom? Bo sądziłeś, że nie będę niczego pamiętał?
- Nie, Harry. Powiedziałem im to, bo mnie nie zaakceptowałeś.
- Ale pamiętam…
- Harry - przerwał mu Voldemort. - Wybory. Nie zdecydowałeś się zaakceptować mnie. Musiałeś to zrobić. Wiedziałeś, że tylko ja mogę ci pomóc. Wiedziałeś, co chcę usłyszeć. Przekroczyłeś granicę swojej wytrzymałości. Nie mogłeś po prostu wytrzymać więcej i nie sądziłeś, że pomogę ci bez żadnych zobowiązań z twojej strony.
Harry wpatrywał się w niego. To była prawda, ale on wciąż to powiedział, przysięgał to.
- Pamiętasz, co mi mówiłeś? Dla Syriusza zrobię wszystko, co mi powie. Dla ciebie zrobię, co będę musiał. W twoim pojęciu zrobiłeś to, co musiałeś zrobić, by zakończyć swoje cierpienie.
- Nadal to powiedziałem - wychrypiał Harry. To ta rozmowa, której się obawiał - i właśnie stawała się coraz bardziej bolesna.
- Ale ja tego nie przyjmę.
Harry spojrzał na niego oniemiały.
- Nie zdecydowałeś się do mnie przyłączyć, Harry. I nie przyjmę tego w żaden inny sposób. Kiedy w końcu mnie zaakceptujesz, zdecydujesz się stanąć po mojej stronie, obaj będziemy o tym wiedzieć.
- Jak? - spytał Harry z ciekawością.
- Połączenie będzie kompletne. Poczuję twoją moc, a ty poczujesz moją.
Harry był zbyt skołowany, by to skomentować, więc ugryzł kawałek czekolady.
- Więc znów uczyniłem cię bohaterem, a czarodziejski świat wie, że jeszcze cię nie stracił.
- Ale co pomyślą teraz? W dniu kiedy przyszedłem cię odwiedzić, ty uciekłeś.
Voldemort machnął ręką.
- Zająłem się tym. Strażnik, który cię ostrzegł, zobaczył, że dementorzy cię okrążają i słyszał jak poleciłem Lucjuszowi żeby cię zabrał, tak bym mógł cię ukarać za okłamanie mnie.
- Zawsze o krok dalej - mruknął chłopak.
- Muszę być, Harry. Weź jeszcze trochę czekolady i odpocznij. Porozmawiamy później.
Harry obserwował jak Voldemort wychodzi, czując się naprawdę dobrze, po raz pierwszy od rozpoczęcia wakacji.
To nie była jego dobrowolna decyzja. To ból zmusił Harry'ego do powiedzenia tego. Voldemort wiedział to. Przekręcił się na bok i prawie natychmiast zasnął.
Harry wynurzył się z namiotu. Obóz pogrążony był w ciszy, lecz usłyszał głosy w namiocie konferencyjnym. Ruszył w jego stronę. Zgodnie ze słowem Voldemorta miał tam teraz wstęp, ale nie był pewien czy chce wejść.
- ...nie na długo - usłyszał. Brzmiało jak głos Syriusza, ale zlekceważył to, winiąc głód. Nie spał i nie jadł porządnie od tygodni. Poszedł po coś do jedzenia i usiadł z talerzem przy ognisku.
Kończył właśnie posiłek, kiedy poczuł pieczenie.
- Dzień dobry, Harry - rzekł Voldemort. - Widziałem wzdrygnięcie. Wiedziałem, że nie uda mi się do ciebie zakraść.
Harry wzruszył ramionami, odłożył talerz na stolik obok krzesła i oparł się, przyjmując wygodną pozę. Spojrzał na mężczyznę poprzez ogień, niepewny co powiedzieć.
Voldemort także go obserwował.
- Harry?
- Co? - spytał ostrożnie.
- Czy wiesz, jak nas znaleźli?
Harry westchnął.
- Wiem.
- Powiedz mi.
Chłopak pochylił się nieco i odrzekł:
- Pamiętasz, że w zeszłym roku urządziłeś przyjęcie po tym jak otworzyłeś Azkaban?
- Tak.
- Nudziłem się. Znalazłem mapy obozu, które mimo poprawnego rozkładu nie były skończone.
- Chyba nie masz na myśli zmarnowanego wysiłku Glizdogona, dążącego do odtworzenia Mapy Huncwotów?
- Właśnie tak. Dało mi to coś do zajęcia podczas zabawy i odwróciło uwagę od bólu.
- Czy mapa zadziałała?
- Po części. Ból stał się zbyt nieznośny i zawołałem Rowan. Wtedy przyszedł do mnie Severus. Nie rozpracowałem jej całkowicie do dnia, kiedy porwałeś Ginger.
- Jestem pod wrażeniem, Harry.
- Cóż, nie zdołałem sprawić, żeby zniknęła, choć udało mi się oznaczyć wszystkie kropki.
- Coś w tym musi jeszcze być.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Zanim pierwszy raz zobaczyłeś mnie w mojej animagicznej formie, latałem nad obozem. Wypatrywałem punkty orientacyjne, żeby je potem nanieść na mapę.
Voldemort odwzajemnił uśmiech.
- Bardzo mądre, Harry. Będę musiał to zapamiętać: znudzony i pomysłowy Harry Potter stanowi dla mnie bardzo poważne niebezpieczeństwo.
Harry wyszczerzył do niego zęby.
- Przypuszczam, że nie mógłbyś powiedzieć mi, jak się dostać do Bułgarii?
- Mógłbym - odparł Voldemort. - Ale tego nie zrobię.
Harry patrzył jak Voldemort wstaje, okrąża ognisko i staje przy nim. Wzdrygnął się.
- Dlaczego nie?
Voldemort zaśmiał się.
- Jak zwykle cyniczny. - Nagle spoważniał. - Zostań ze mną, Harry.
- To…
- Tylko na parę dni - przerwał mu czarodziej.
Harry obserwował go podejrzliwie.
- Po co?
- Wiesz, że lubię mieć cię tu przy sobie - rzekł. - Poza tym chciałbym zobaczyć jak bardzo wzrosła twoja moc po przejściu przez próg tego lata.
- Kolejne testy? - powiedział Harry z przerażeniem, wstając. - Raczej nie.
Voldemort wpatrywał się przez moment w jego twarz. Stał wystarczająco blisko, by go schwytać i zmusić do pozostania jeśliby tego pragnął, ale Harry podejrzewał, że tego nie zrobi.
- Wiesz, że mogę cię zmusić.
Harry miał rację.
- Nie sądzę, żebyś to zrobił.
Voldemort wyciągnął rękę w kierunku twarzy Harry'ego, ale ten tylko przechylił się do tyłu. Wobec tego chwycił jego nadgarstek, by powstrzymać go przed odejściem lub deportacją.
- Nie, Harry - przyznał. - Nie zmuszę cię. Ale chcę żebyś pamiętał, że to jedna z możliwości.
- A grożenie mi torturami jest najlepszym sposobem, by zachęcić mnie do zostania tu z tobą, Voldemort - odrzekł sarkastycznie.
Voldemort zachichotał i dotknął jego twarzy. To powaliło go na kolana.
- Nie, Harry - powiedział Voldemort. Uwolnił nadgarstek, lecz wciąż podtrzymywał jego brodę. Harry nie mógł się ruszyć. Oczy miał utkwione w szkarłatnych ślepiach Voldemorta. - Musisz jedynie wiedzieć, że wciąż mam nad tobą tą przewagę.
Jakby Harry mógł o tym zapomnieć.
- Mam jednak nadzieję, że twoja ciekawość zwycięży.
- Och? - zdołał powiedzieć Harry.
- Tak. Mam testy. Nie jesteś ciekaw, co dla ciebie przygotowałem?
Wszystkie moje testy czegoś cię uczą.
Voldemort dopiął swego. Puścił go i Harry oparł się na jednej ręce, drugą przyciskając do blizny na czole. Spojrzał na Voldemorta.
- Co ty na to, Harry? Poszedłem dla ciebie do Azkabanu, ponownie. Nie musiałem pozwalać, by aurorzy mnie złapali. Daj mi trzy dni.
Harry dźwignął się na nogi, przyglądając się twarzy czarodzieja. Wydawał się pełen nadziei. Czego chciał go nauczyć Voldemort? Cholerna ciekawość Harry'ego.
- W porządku, Voldemort. Trzy dni.
Rozdział 2
Zmiana
Pierwszy test nieco rozczarował Harry'ego. Był to pisemny egzamin. Stał przed biurkiem, spoglądając na niego z góry.
- Nie stać cię było na więcej, z tą twoją całą smykałką do dramatyzowania?
Voldemort zaśmiał się, siadając na krześle.
- Więc tu zostajesz - stwierdził Harry.
- Tak - odparł czarnoksiężnik. - Będziesz miał pytania. Muszę ich wysłuchać.
Harry przechylił się przez blat, odczytując pytania.
- Możesz usiąść - powiedział Voldemort.
Ale Harry wciąż studiował egzamin. Był to najdziwniejszy zestaw pytań jakie kiedykolwiek widział. Niektóre z nich dotyczyły czarodziejskiej historii, inne zaklęć, lecz większość była bardzo osobista. Podejrzewał, że mają też w sobie jakiś ukryty sens. Chłopak zerknął na Voldemorta.
- Mogę używać książek?
- Oczywiście - rzekł Voldemort. - I to prowadzi nas do kolejnej kwestii, która mnie ciekawi.
- O co chodzi? - spytał Harry, przyzywając książkę. W końcu usiadł i zaczął ją kartkować.
- Dlaczego nigdy nie zmieniłeś nic w tym namiocie?
Harry spojrzał na niego.
- To znaczy?
- Mieszkasz w nim niemal dwa lata, Harry. I nigdy go nie zmieniłeś.
Harry wzruszył ramionami, ponownie zagłębiając się w tekst.
- To namiot, który pozwoliłeś mi używać. Nie jest mój, nie mogę go zmieniać.
- Kto cię tego nauczył? - zapytał Voldemort, marszcząc brwi. - Drusleyowie?
Harry poczuł się zbity z tropu. Voldemort miał rację. Wszystko czego używał w domu swojego wujostwa, używał, gdyż mu na to pozwalano. Nigdy nie ruszył niczego w swoim pokoju, ponieważ nic nie było jego. To dlatego w jego pokoju nigdy nie było bałaganu. Wszystko, co było mu drogie trzymał schowane bezpiecznie w swoim kufrze.
- Sądzę, że miałem rację.
Harry odwrócił wzrok w stronę testu.
- Harry, znam to uczucie. Wszystko co do mnie należało, a nie było tego wiele, chowałem w moim kufrze. Tak było do czasu, gdy poszedłem do Hogwartu i odkryłem, że odziedziczyłem fortunę.
Harry wiedział, jak to jest.
- Masz swój pokój w domu Syriusza, prawda? - spytał Voldemort.
- Mam.
- Podoba ci się? Dostosowałeś go do swoich potrzeb? Zmieniłeś go?
- Ron pomagał mi go dekorować. Mnie on pasuje. Po co miałbym go zmieniać?
- Bo możesz - zasugerował Voldemort. - Bo jest twój.
- Ale nie chcę - odrzekł Harry, czując frustrację. - Jaki jest sens zmieniania czegoś, co już spełnia swoje zadanie?
- Zmiany mogą być dobre, Harry. Mogą inspirować. Bycie zdolnym do przyswojenia zmian to wartościowa cecha.
- W takim razie chyba jej nie mam.
- Och, ależ masz, Harry. Dostosowujesz się do wszystkiego, co przyniesie ci życie. Twój problem to nie przystosowywanie się do zmian, ale ich zapoczątkowywanie.
Harry nie był pewien, do czego ta rozmowa prowadzi.
- Czyli?
- Zmieniłeś świat, kiedy miałeś tylko jeden rok - rzekł Voldemort. - Co prawda nie wiedziałeś tego, ale od tamtej pory ślepo zgadzałeś się na wszystko, co zostało przed tobą postawione.
Czemu nie mógł po prostu tego wykrztusić?
- Voldemort…
- Harry - przerwał mu czarodziej. - Masz moc i szansę, by dokonać wielkich czynów - by zainicjować niezwykłe zmiany, jeśli będziesz tego chciał.
- Czy to następne kazanie o przyłączeniu się do ciebie?
- Nie, Harry. Mówię o działaniu. O postanowieniu by działać, zamiast…
- Chwileczkę. Przecież postanowiłem przejść przez tę klapę, żeby ochronić Kamień Filozoficzny. Postanowiłem zjechać kanałem do Komnaty Tajemnic.
- Nawet wtedy zmierzałeś do mnie - powiedział Voldemort z szerokim uśmiechem.
Harry zignorował to.
- I postanowiłem iść za ponurakiem do Wierzby Bijącej, zamiast wezwać pomoc.
- Ponurak?
- Och, profesor Trelawney zobaczyła ponuraka w moje filiżance podczas naszej pierwszej lekcji wróżbiarstwa. Wcześniej widziałem już wielkiego, czarnego psa - tej nocy, kiedy uciekłem od Dursleyów. Później widziałem go jeszcze parę razy na błoniach koło zamku. Nie wiedziałem, że to był Syriusz, że po prostu ma na mnie oko i próbuje znaleźć sposób, by złapać Pettigrew.
Voldemort skinął.
- Sam widzisz, zapoczątkowałem zmiany.
- Tak, Harry. Małe.
- Ocaliłem życie Pettigrew. Ty to nazywasz małym? Z powodu tej małej zmiany mój czwarty rok był koszmarem. I to wszystko z twojej winy.
- Dlaczego?
- Dlatego, bo obmyśliłeś ten wyszukany plan, by mnie dorwać.
- Nie zostawiłem ci wyboru - odparł Voldemort, kiwając głową. - I zadbałem o to, by mieć w zamku swojego sługę, który doprowadzi do twojej wygranej.
Harry nie chciał myśleć o Cedricu.
- Moody był jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły mi się na tym roku - powiedział.
- Barty?
- Zgadza się. Nawet go lubiłem. Nie wiedziałem, czemu mi pomaga, ale go lubiłem. Zmienił Malfoya w tchórzofretkę i miotał nim po korytarzu.
Voldemort zachichotał.
- Naprawdę? Dziwię się, jak to się stało, że nie słyszałem wcześniej tych ciekawych wieści.
- Pokazał mi też, że mogę zwalczyć klątwę Imperius.
- Tak, i chyba powinien wspomnieć mi o tym. Ale mój najwierniejszy sługa wiedział jedynie, że potrzebuję twojej krwi, a potem mam zamiar cię zabić. Nikt nie był tak zaskoczony jak ja, kiedy nasze różdżki się połączyły.
Harry zupełnie zapomniał o teście. Musiał przyznać, że jego rozmowa z Voldemortem była intrygująca.
- Voldemort?
- Tak, Harry?
- Kiedy wpadłeś na ten przedni pomysł, żebym się do ciebie przyłączył?
- Ach, to przyszło do mnie jak nagły przebłysk.
- Opowiedz mi o tym.
- Ach, ta ciekawość.
Harry spojrzał z powrotem na swój test.
- Jeśli nie chcesz…
Voldemort roześmiał się.
- Wiesz, że wszystko co musisz, to mnie tylko zapytać, Harry - rzekł. - Rozbiliśmy właśnie nasz pierwszy obóz i spotkaliśmy się w konferansjerce. Wsłuchiwałem moich śmierciożerców - czasem lepiej po prostu słuchać, Harry, zapamiętaj to - i wtedy jeden z moich najbardziej tępych sług…
- Glizdogon?
- Nie, Goyle. Usłyszałem słowo „połączenie” w kontekście do nas dwojga. Od razu wiedziałem, że musisz do mnie dołączyć. Po tym wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Oczywiście, wiedziałem, że będziesz się opierał, tak jak twój ojciec, ale byłem pewien, iż w końcu osiągnę sukces.
- Jeszcze nie wygrałeś.
Voldemort uśmiechnął się.
- Wiem, Harry. Ale teraz obaj wiemy, że możesz powiedzieć te słowa. Następnym razem gdy je wypowiesz, będziesz miał je na myśli.
Harry nie czuł się pewny, ale mimo to skwitował:
- Nie dziel skóry na niedźwiedziu.
Uzupełnił dziwaczny egzamin Voldemorta i obserwował w milczeniu, jak czarnoksiężnik czyta jego odpowiedzi.
- Harry, dlaczego na pytanie „Kto jest twoim zdaniem najpotężniejszym czarodziejem” odpowiedziałeś „Harry Potter”?
Harry spojrzał na niego. Sądził, że to podchwytliwe pytanie.
- A nie jestem nim?
- Dlaczego tak twierdzisz?
- Cóż, ponieważ dwoje największych czarodziei walczyło o mnie, a uwaga całego czarodziejskiego świata wciąż koncentruje się na tym, co zrobi Harry Potter. Myślę, że niekoniecznie muszę być najsilniejszym czarodziejem, jednak mam największą władzę.
- Bardzo dobrze, Harry.
- Mam rację, tak?
- Tak, Harry, masz. Zaakceptowałeś to. Jestem z tego zadowolony.
Harry nachmurzył się.
- Dałeś mi cały test tylko dla tego pytania?
- Poniekąd. Wiele moich pytań było podchwytliwych, ale zauważyłem, że na te odpowiedziałeś sarkastycznie, co przewidziałem wcześniej.
- Jak?
- Poprawne odpowiedzi byłyby zbyt osobiste, a wiedziałem, że nie będziesz chciał ich wyjawić. Ale po tym co napisałeś mogę stwierdzić, że zrozumiałeś pytania.
Jako że test (i ich rozmowa) zajęła większą część popołudnia, Voldemort zostawił go w spokoju do końca dnia. Harry był mu za to wdzięczny, bo choć Voldemort nie zbliżył się dostatecznie, by wywołać u niego znaczny ból, jego obecność przez dłuższy czas wciąż go wyczerpywała.
Drugi test miał polegać na użyciu klątwy Imperius na dorosłym czarodzieju. Po raz pierwszy rzucił je na Rona na swoim piątym roku i bez różdżki. Ale Harry nie wiedział czy miał tyle mocy, by rzucić je na starszego czarodzieja.
- Mogę użyć swojej różdżki? - spytał, gdy dostrzegł zbliżających się do nich Lucjusza i Severusa.
- Harry, przeszedłeś dwa progi - stwierdził Voldemort. - Nie będziesz jej już potrzebował.
- Mówisz poważnie?
- Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego jak potężny się stałeś? Czy moje testy ci tego nie ukazały? Harry, czy naprawdę myślisz, że inny siedemnastolatek mógłby zrobić to co ty?
Szczerze, to Harry nie wiedział, lecz Voldemort rzadko go okłamywał. Wzruszył ramionami.
Voldemort zaśmiał się.
- Skromność. To szlachetna cecha.
- Powinieneś jej spróbować.
Voldemort wykrzywił się na ten pomysł.
- Och, nie, Harry. Wiesz, że zbyt lubię napawać się zwycięstwem.
Harry roześmiał się - musiał.
- Więc ten test…
- Tak. - Voldemort odwrócił się do mężczyzn, którzy stali obok czekając, aż czarnoksiężnik zwróci na nich uwagę. Severus wyglądał na rozbawionego, a Lucjusz na rozdrażnionego.
- Więc co mam zrobić? - spytał Harry.
- Wiesz, co robić. Z tymże w tym wypadku rozkażesz im coś, czego nie chciałbym, by zrobili.
Harry wpatrywał się w niego przez chwilę. Coś, czego Voldemort nie chciałby, by zrobili…
Przeniósł wzrok na Lucjusza. Jego wyraz twarzy zmienił się na pełen obawy. Malfoy był uważany za jednego z najbardziej zaufanych i poważanych śmierciożerców, z czym Harry się zgadzał.
Podniósł rękę.
- Imperio.
Oczy Lucjusza stały się szkliste, a na jego twarzy pojawił się nieco oszołomiony wyraz.
- Wyrzeknij się swego mistrza - rozkazał mu Harry.
Wyglądał, jakby ze sobą walczył, nawet stojąc w obliczu Voldemorta. Ten ostatni nie pokazał po sobie żadnych emocji.
- Porzuć go. Powiedz mu, teraz.
- Nie będę ci dłużej służyć - powiedział Lucjusz.
- Zabiję cię - odparł Voldemort po prostu.
- Proszę bardzo.
Voldemort podniósł różdżkę.
Harry szarpnął ręką, przerywając klątwę. Lucjusz upadł na ziemię.
- Voldemort, czemu…
- Żeby zobaczyć czy on udaje, Harry - wyjaśnił. - Wie, że chcę, być wypadł dobrze. Chciałem się tylko upewnić, czy zrobiłeś to prawidłowo. Wiedziałem, że złamiesz klątwę jak tylko mu zagrożę. Nigdy nie był poddawany temu zaklęciu. To dlatego upadł, kiedy przestało działać.
- Jak…
- Ponieważ nigdy go na nich nie rzucałem. I żaden inny czarodziej nie był wystarczająco potężny, by je na nich rzucić, co jest powodem dla którego ich wybrałem.
- Och - zdołał tylko powiedzieć Harry.
- A teraz - rzekł Voldemort. - Czas na Severusa. - Odwrócił się do Snape'a. - Wiesz, że nie możesz oszukiwać, Severusie.
- Czy sądzisz, że chciałbym, mój panie?
- Wątpię - odrzekł Voldemort ze śmiechem. - Dalej, Harry.
Chłopak spojrzał na Snape'a. Mistrz Eliksirów również się w niego wpatrywał jednym ze swoich „jeśli-tylko-śmiesz” spojrzeń. Mężczyzna nie zamierzał mu niczego ułatwiać.
Cóż, skoro na tym ma polegać test, niech i tak będzie. Ale co mu rozkazać?
- Harry - pośpieszył go Voldemort.
- Daj mi sekundę.
Voldemort zawsze wierzył, że Snape może zaopiekować się Harrym. To Snape zazwyczaj go opatrywał. Voldemort ufał Snape'owi co do Harry'ego.
Podniósł rękę ponownie. Snape utkwił w nim twarde spojrzenie.
- Imperio.
Wzrok mężczyzny rozmył się, lecz wciąż wpatrywał się w Harry'ego.
- Uderz mnie - powiedział.
Snape się nie ruszył.
- Severusie, uderz mnie - powtórzył z mocą.
Snape w dalszym ciągu pozostał w miejscu. Jego oczy nadal były wbite w Harry'ego. Wtedy zdał sobie sprawę, co właśnie robi.
Oczy Lily.
Walczył ze względu na matkę Harry'ego, nie na Voldemorta.
Harry przerwał kontakt wzrokowy, wciąż jednak trzymając wyciągniętą rękę.
- Profesorze Snape, uderz sławnego Harry'ego Pottera.
Harry znalazł się na ziemi chwilę później, po tym jak spotkał się z lewym sierpowym Snape'a. Czarodziej również upadł na kolana, gdy tylko klątwa została przerwana.
- Bardzo dobrze, Harry - pochwalił go Voldemort. - Zdałeś sobie sprawę z tego, co robi.
- Tak - odparł chłopak, rozmasowując szczękę. - Przepraszam, profesorze - dodał, oferując mu pomocną dłoń.
Ku jego zdziwieniu, Snape przyjął ją.
- Nie mogłem ci tego ułatwić, czyż nie, Potter?
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Skąd, profesorze. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby tak było.
- Harry - rzekł Voldemort.
Harry odwrócił się do niego. Nie wyglądał już na tak zadowolonego, jak jeszcze chwilę temu.
- O co chodzi?
- Zostawcie nas - powiedział surowo czarnoksiężnik. Severus i Lucjusz odeszli.
Harry cofnął się o krok.
- Co zrobiłem nie tak? - spytał.
Voldemort wydawał się wytrącony z równowagi.
Harry zrobił kolejny krok w tył.
- Voldemort, o co…
- To nic, Harry.
- Jesteś zmartwiony.
- Harry…
- Tylko pytam.
Voldemort westchnął.
- Wiesz, że martwi mnie to, że nie mogę cię dotykać.
A Harry właśnie rozmawiał i pomagał wstać Snape'owi.
- Ja…
Voldemort wyciągnął rękę w kierunku jego twarzy. Harry stał nieruchomo w miejscu, czując jak kostki palców Voldemorta gładzą jego policzek.
- Lord Voldemort odkrył z irytacją, że staje się coraz bardziej zaborczy wobec swojego syna.
Harry spojrzał na niego zmieszany.
- Idź odpocząć, Harry. Zadowoliłeś mnie.
Chłopak wciąż wpatrywał się w czarnoksiężnika, gdy ten odchodził. Zaborczy? Wcale mu się to nie podobało.
Następnego ranka Voldemort znów się zdenerwował, kiedy zastał Harry'ego z Severusem przy ognisku. Byli w połowie gorącej debaty na temat meczów quidditcha. Harry właśnie upierał się, że Ślizgoni używali niedozwolonych zagrań, kiedy poczuł, jak zbliża się do niego Voldemort. Mimo to, nie przerwał kłótni.
- Niech pan da spokój, profesorze - mówił. - Złapał tył mojej miotły.
Severus siedział naprzeciw i najwyraźniej był rozbawiony.
- To istota tej gry, Harry. Powiedz, że lubiłbyś ją tak samo, gdyby nie była takim wyzwaniem.
Harry patrzył na niego, przebiegając ręką przez włosy.
- Hm, może pan mieć rację. Choć wciąż uważam, że Flint był…
- Marcus ukończył w zeszłym roku szkołę - przerwał mu Severus.
- Jasne, ale Cretan Samuels wcale nie jest lepszy.
- Narzekasz, Harry - odparł mężczyzna, z cieniem figlarnego uśmiechu.
Harry oparł się wygodniej na krześle.
- Chyba nic dobrego nie przyniosło mi skarżenie się panu, profesorze - stwierdził. - Podejrzewam, że teraz wlepi mi pan szlaban.
Severus wyglądał, jakby zamierzał się roześmiać, ale nagle spojrzał w górę. Harry podążył za jego wzrokiem i zobaczył Voldemorta, który wpatrywał się w nich z bardzo nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
Wyostrzone rysy Voldemorta natychmiast jednak złagodniały.
- Mam pewną sprawę do załatwienia, Harry - oznajmił. - A potem jeszcze jeden test.
- Co…
- To będzie mały test twoich mocy. Ale dość istotny. Nie zajmie zbyt wiele czasu. Poczekasz?
- A będziesz mnie błagać?
Pytanie zdawało się usatysfakcjonować Voldemorta, bowiem się uśmiechnął.
- Pytam się.
- W porządku - odrzekł Harry, wzdychając.
- Wspaniale - powiedział Voldemort, zanim się deportował.
Lucjusz podszedł do nich, jak tylko Voldemort zniknął.
- O co chodziło? - spytał.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Harry. - Był na coś wściekły?
- O, tak - odparł Lucjusz, rzucając okiem na Severusa. - Nie sądzę, żeby mu się podobało widzieć was w przyjaznych stosunkach.
- Przyjaznych stosunkach? - powtórzył Harry sarkastycznie. - Przez lata próbował wywalić mnie ze szkoły i zmusił mnie, bym się otruł dwa lata temu. Czy to się nazywa przyjaźń?
- Ale to się dzieje w szkole - powiedział Lucjusz. - Na pokaz. Kiedy jesteś tutaj, jest inaczej. Mistrzowi nie podoba się to, że znasz Severusa tak długo. To mu przypomina, że masz zupełnie inne życie w szkole.
- Nie może mi mówić, z kim mam rozmawiać - wtrącił Harry.
- Myślę - rzekł Severus - że Lucjusz ma na myśli to, iż Voldemort nie może zmusić cię do niczego, odkąd odkryłeś, że ostatni kontrakt był nieważny, więc jego frustracja wpływa na wszystko inne.
- Niedobrze - mruknął Harry.
- Po prostu uważaj na to, co przy nim mówisz, Harry - ostrzegł Severus. - Lucjusz ma rację i jeśli bardzo się rozgniewa, prawdopodobnie wyładuje się wtedy na tobie.
- Co tylko przypomni mi o jego okrucieństwach - skonstatował Harry. - I wzmocni moje postanowienie, by trzymać się z dala od niego.
- Być może. Choć… - zaczął Lucjusz.
- Wraca - przerwał mu Snape, wstając.
Harry także powstał i wszyscy się odwrócili. Voldemort szedł ku nim od swego namiotu. Na jego twarzy widniał dziwny wyraz. Harry przypuszczał, że cokolwiek zamierzał, był zdeterminowany, by tym razem wszystko poszło po jego myśli.
Harry zaczynał się denerwować. Voldemort kroczył prosto w jego stronę, przyglądając się mu bacznie.
- Jesteś gotowy, Harry?
- Tak sądzę.
- Czy mamy cię zostawić, panie? - spytał Malfoy.
- Nie, Lucjuszu. Potrzebuję do tego was obu.
- Więc co to będzie? - zapytał Harry, kiedy razem opuszczali obozowisko.
- Jak powiedziałem, to prosty test twoich mocy. Prosty, ale bardzo ważny.
- Och?
- Tak. Udowodniłeś, że jesteś dość silny, by powstrzymać mnie przed deportacją z tobą z Hogwartu. Ten test pokaże, czy możemy cię tutaj trzymać.
Harry był zmieszany.
- Ale pokazałem już, że mogę przerwać twoje magiczne więzy.
- Zgadza się, Harry - odrzekł Voldemort. - Lecz psychiczny opór jest silniejszy.
- Będę…
- Zobaczysz - przerwał mu czarodziej. - Jak dobrze wiesz, Lucjusz i Severus są moimi najpotężniejszymi śmierciożercami. - Voldemort obrócił się do Lucjusza. - Wiesz, co robić.
- Oczywiście, mój panie - powiedział Malfoy, chwytając Harry'ego za nadgarstek.
Chłopak spojrzał na rękę, a potem na Voldemorta.
- Więc co mam zrobić?
Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby mógł psychicznie zmusić Lucjusza, by go puścił.
- Magicznie spraw, aby cię uwolnił - oznajmił Voldemort.
Harry spróbował się deportować, ale nie mógł z Lucjuszem uczepionym do jego ręki. Zrozumiał na czym polega test. Jeśli czarodziej był wystarczająco silny i nie chciał teleportować się z kimś innym, wtedy druga osoba musiała zostać. Tak jak Harry zrobił to z Voldemortem.
Tylko jak ma zmusić Lucjusza, aby go puścił?
Próbował wykręcić nadgarstki, używając przy tym komendy uwalniającej. Chcę wrócić do domu.
Lucjusz zacieśnił uchwyt.
- Bardzo dobrze, mistrzu Harry. Poczułem to.
Harry spojrzał na niego i wtedy przypomniał sobie, jak Glizdogon transmutował się, by uwolnić się z kajdan.
Zrobił to samo. Lucjusz cofnął się zaskoczony, kiedy sokół zatoczył wokół nich koło.
- Harry jest animagiem? - wykrzyknął.
- Więc to ta wielka tajemnica - mruknął Snape.
Voldemort zignorował obu, wpatrując się w Harry'ego.
- Bardzo sprytne, Harry. Ale to było oszustwo.
Chłopak transformował się kilka stóp dalej.
- Dlaczego? Zadziałało.
- Owszem - odparł Voldemort i podniósł rękę. Zaraz ją jednak opuścił, a Harry miał wrażenie, że chciał go dotknąć, ale zmienił zdanie. - Tylko jak mam ocenić poziom twojej wewnętrznej magii, jeśli użyjesz transmutacji?
- Wewnętrzna magia? - zdziwił się Harry.
- Tak, Harry. Spróbuj jeszcze raz i zobaczysz. - Odwrócił się do Severusa.
Snape chwycił jego nadgarstek.
Harry starał się odgadnąć, o co chodziło Voldemortowi. Spróbował mentalnie odepchnąć Severusa.
- Niezła próba - powiedział mężczyzna. - Ale nie dostatecznie silna.
Przynajmniej Severus coś poczuł. Ale jak… Harry zerknął w stronę Voldemorta. Czarnoksiężnik chciał go dotknąć, ale tego nie zrobił. Nie było mowy, by Harry kiedykolwiek dotknął Voldemorta z własnej woli. Jeśli to zaboli, Severus go puści.
Lecz jak mógł psychicznie go zranić?
- Ciężki test, Voldemort - mruknął, wbijając wzrok w ziemię.
Miłość? Miłość jego matki ochroniła go poprzednio przed dotykiem Voldemorta. Skoncentrował się na tym. Pomyślał o miłości, jaką czuł do Syriusza, swoich przyjaciół i Ginger.
Spojrzał na Severusa, żeby zobaczyć, czy to poskutkowało.
Severus uśmiechnął się smutno i potrząsnął głową.
Oczy Lily.
Wiedział jak to jest być kochanym, więc miłość nie zrobi mu krzywdy.
Potem Harry spróbował czegoś przeciwnego. Lecz podejrzewał, że Severus wiedział też co nieco o tym, gdyż i to nie zadziałało.
Wobec tego spróbował z bólem. Zmusił się do przypomnienia sobie agonii jaką przeżywał. Ale to też nie pozostawiło rezultatu. To musiało być coś, co dotyczyło skóry.
Jak to jest być spalonym na stosie, Harry?
Zamknął oczy, przywołując z pamięci egzekucję. Przypomniał sobie o płonącej skórze, pokrytymi pęcherzami dłoniach. Ja płonę.
Severus odskoczył, wpatrując się w swoją rękę.
- Znakomicie, Harry - powiedział Voldemort. Zwrócił się do Severusa. - Co się stało?
- Próbował wielu emocji, które nie były wystarczająco silne - odparł Snape, po czym zerknął na Harry'ego. - Potem poczułem, jakby oparzył mi rękę.
- Ciekawe - podsumował Voldemort, który także spojrzał na chłopaka. - Jak tego dokonałeś?
- Nie jestem pewien… Powiedziałeś, że mam wykorzystać wewnętrzną magię, więc użyłem emocji, wspomnień.
- Bardzo dobrze. Kontynuuj.
- No więc, mam bardzo żywe wspomnienie dotyczące spalenia na stosie.
- Ach, odepchnięcie przez wspomnienie - stwierdził Voldemort. - Imponujące. Jeśli znajdziesz odpowiednie, będzie działać doskonale. A teraz obaj.
Lucjusz i Severus chwycili jego nadgarstki. Co raz już zadziałało, Harry spróbował ponownie. Płonę. Ale z obojgiem z nich, sama komenda nie była dostatecznie silna. Skupił się na wspomnieniu, uczuciu płonącej skóry, widoku oparzeń.
Dwójka mężczyzn odskoczyła w tym samym czasie.
Voldemort pokiwał aprobująco głową.
- Wyśmienicie, Harry.
- Tak, jestem pod wrażeniem - zgodził się Lucjusz, wciąż spoglądając z niepokojem na dłonie, choć wcale nie były poparzone.
Jednak Harry patrzył na Voldemorta. Mógł bardzo łatwo przewidzieć, jak wyglądał kolejny test i był całkowicie pewny, że go zawali. Voldemort zamierzał mu pokazać, że faktycznie może tu go trzymać jeśli chce, ale kosztem sprawienia mu bólu. Czy posunąłby się do tego?
Harry powinien odejść, zanim…
Za późno. Voldemort zdążył złapać jego nadgarstek. Harry opuścił głowę, wytrzymując pierwszy ból. Skoncentrował się na wspomnieniu. Płonę.
- Bardzo dobrze, Harry. Czuję, że ze mną walczysz. Jak długo zdołasz mi się opierać?
Harry pozwolił wspomnieniu go wypełnić. Zablokować wszystko, nawet ból spowodowany dotykiem Voldemorta.
Który wzrastał.
Dalej, Harry.
Przeskoczył na wspomnienia o miłości.
Do domu, Harry, powiedział Syriusz. Wracamy do domu.
Kocham cię, Harry. Kochałem, odkąd James położył cię w mych ramionach i spojrzałeś na mnie oczami Lily.
- To nie zadziała, Harry - rzekł Voldemort łagodnie.
Ból znowu się zwiększył i chłopak otworzył oczy. Voldemort wyciągał drugą rękę w kierunku jego twarzy.
- Nie, Voldemort - sprzeciwił się. - To oszustwo.
Voldemort zbliżał do niego swoją dłoń, dopóki Harry nie opadł na kolana.
- Wiem, Harry - powiedział Voldemort, muskając delikatnie jego policzki. Ból przedarł się przez wszystkie jego myśli. - Ale nie chcę, żebyś już mnie opuszczał. Jesteś tu. Zatrzymam cię.
- Nie chcesz tego - wychrypiał.
- Może i nie.
Krzyk cierpienia wydarł się z jego gardła, kiedy palce Voldemorta przesunęły się bliżej blizny.
- Tylko tyle, żeby cię osłabić - wyszeptał. - Tylko tego potrzebuję.
Voldemort wpatrywał się w jego twarz. Harry nie sądził, że się do tego posunie.
Kiedy Voldemort uznał, że Harry jest już dostatecznie słaby, puścił go. Chłopak usunął się na ziemię.
- Rowan - zawołał Harry najgłośniej jak zdołał.
- Nie może przybyć - powiedział Voldemort.
Harry dźwignął się na kolana, nie patrząc w jego stronę. A więc dlatego Voldemort wtedy zniknął.
- Zabrałeś Rowan? - zapytał cicho.
- Tak, Harry. Przykro mi.
Harry wątpił w to. Poczuł, jak Lucjusz i Severus chwytają go za ramiona i pomagają wstać. Zachwiał się lekko.
- Dowiodłeś, że możesz mnie tu zatrzymać - powiedział, patrząc na niego. - Jednakże dałem ci trzy dni. Postanowiłem zostać, rozmawiać z tobą. Pozwoliłem, byś mnie testował do woli.
- Wiem, Harry.
- Teraz nie mam już wobec ciebie żadnych zobowiązań. Jeśli mnie tu zatrzymasz, nie dostaniesz ode mnie niczego.
Voldemort podtrzymał jego podbródek, żeby Harry mógł spojrzeć mu w oczy.
- Wobec tego czekam z niecierpliwością, by udowodnić ci, że się mylisz, Harry.
Rozdział 3
Bezsilność
Obudził go piekący ból. Krzyknął i stoczył się z łóżka, lądując na boku i oddychając ciężko.
- Widzisz, Lucjuszu. - Harry usłyszał głos Voldemorta. - Mówiłem, że będziemy dokładnie wiedzieć, kiedy się obudzi.
- Obudził się, bo jesteś tak blisko, panie - odparł Lucjusz.
- Och, wiem o tym. Wiem. Czy potrzebujesz jakiejś pomocy, Harry?
Harry nie odpowiedział. Leżał na ziemi, starając się opanować drżenie. Spadł z łóżka po złej stronie i wylądował u stóp Voldemorta.
Ktoś położył mu rękę na ramieniu. Dotyk nie zabolał, więc domyślił się, że to Lucjusz.
- Harry? - To był Severus.
- Powiedz mu, żeby się odsunął - wychrypiał chłopak.
- O co chodzi, Harry? - spytał Voldemort.
- Harry prosi, żebyś się odsunął, mistrzu - powiedział Severus.
- Czyżby? - odrzekł czarnoksiężnik. - Wobec chcę usłyszeć, jak mnie o to prosi.
- Mistrzu…
- Jeśli Harry chce czegoś ode mnie, wie, że musi tylko poprosić, a ja to zrobię. Chcę usłyszeć, jak prosi.
Harry zacisnął powieki. Voldemort zrobi wszystko co w jego mocy, by, manipulując Harrym, dostać od niego to co chce. Nie mógł mu na to pozwolić.
- Pomóż mi wstać, Severusie.
Mężczyzna owinął rękę wokół jego ramienia.
- Puść go - rozkazał Voldemort. - Nie dotykaj go.
Severus wypuścił go.
- Ależ mistrzu…
- Jego prośby mają być skierowane do mnie.
- Dałeś mu prawo…
- Jest tu na moje życzenie, nie z wyboru, czy z powodu kontraktu. Dlatego będzie podlegał mojej woli i moim zachciankom.
Harry niemal jęknął. Co się, do diabła, stało? Trzy dni temu miał wszystkie przywileje, których potrzebował. Czy Lucjusz miał rację? Czy Voldemort był aż tak rozgniewany, aż tak zaborczy, że mógł zrobić cokolwiek, nawet utrzymywać Harry'ego w bólu, byle go tu zatrzymać?
Był tak zdezorientowany, że głowa zaczęła boleć go jeszcze bardziej. Czy był to kolejny z tych niezrozumiałych, dramatycznych testów Voldemorta?
Z olbrzymim wysiłkiem, Harry chwycił brzeg łóżka i podźwignął się na nogi.
- Harry, spójrz na mnie - rzekł Voldemort.
Harry nie powiedział nic, ani też na niego nie spojrzał. Skoncentrował się głównie na tym, żeby utrzymać się w pozycji stojącej.
- Wiem, że jesteś zły, Harry. Pozwolę ci wyładować twoją złość.
Harry z przyjemnością by to zrobił, ale nie mógł. Nie zamierzał odezwać się choć słowem do Voldemorta. Próbował cofać się powoli, ale Voldemort podążał za nim.
- Harry spójrz na mnie.
Voldemort wyciągnął rękę i chłopak znów upadł na ziemię. Trzymał spuszczony wzrok nawet wtedy, gdy dłoń Voldemorta zawisła pod jego podbródkiem, zmuszając go, by podniósł głowę.
- No dalej, Harry. Pokaż mi to swoje zielone, piorunujące spojrzenie.
Harry trzymał wzrok nisko i milczał.
- Lucjuszu, co robisz, kiedy Draco się ciebie nie słucha?
- Karzę go, mój panie - odparł Malfoy.
- Harry, nie chciałbyś, bym cię ukarał, prawda? - spytał Voldemort. - Jako twój ojciec mam takie prawo.
Voldemort stawał się nieprzyjemny, igrając z jego najwrażliwszymi uczuciami. Jak długo Harry zdoła przetrwać ból i ciągłe szyderstwa?
- Mistrzu - powiedział Severus.
- Zostawcie nas - warknął Voldemort. - Sam zajmę się moim synem. Jeśli będę potrzebował pomocy, wezwę was.
Harry słyszał jak wychodzą i pragnął ich zawołać z powrotem. Nie chciał zostać sam na sam z Voldemortem. Czarodziej puścił go i cofnął się, a on osunął się na podłogę. Kiedy starał się zapanować nad bólem, w namiocie panowała cisza.
Nie było nic, co mógłby zrobić. Voldemort udowodnił, że może zmusić Harry'ego do czegokolwiek zechce. Zapadnia znów się pod nim otworzyła.
Chłopak poczuł wzbierające się w nim mdłości i trzęsąc się, pobiegł do łazienki. Na szczęście Voldemort za nim nie poszedł. Harry już wiele razy chorował przez Voldemorta, ale ten nigdy o tym nie wiedział. Jak to przyjmie?
Wyczerpany, Harry opadł na podłogę tuż przy drzwiach. Ściana wydawała się chłodna, więc oparł o nią rozpalony policzek. Moje życie to koszmar.
Lecz wciąż był zbyt słaby, żeby się aportować.
- Harry? - Głos należał do Severusa, więc Harry wypuścił powietrze.
Severus pchnął drzwi, których Harry za sobą nie zamknął i spojrzał na leżącego na ziemi chłopaka.
- No już, Potter. Powinieneś był z nim walczyć - rzekł, pomagając mu wstać. - Nie tego się spodziewał.
- Uważasz więc, że go zaskoczyłem - powiedział Harry, wspinając się do łóżka.
Severus rozmyślał nad tym przez chwilę.
- Zgadza się, Harry. Przypuszczam więc, że jednak z nim walczysz.
Harry pozwolił sobie na uśmiech, kiedy opuszczał głowę na poduszkę. Voldemort oczekiwał jego złości, jego temperamentu. Zamiast tego, Harry uparcie pozostawał milczący i fizycznie się rozchorował. Co Voldemort miał zrobić z jego cierpieniem, wiedząc, że to on je zadaje?
Harry obudził się ponownie obolały, ale nie z powodu bliskości Voldemorta. Bolały go oczy. Paliły tak dotkliwie, że nie mógł widzieć.
Głupi! Zapomniał zmienić soczewki. Przerzucił nogi przez skraj łóżka i wstał tylko po to, by zaraz upaść na kolana. Podciągnął się na nogi podpierając się komody i ruszył chwiejnie do łazienki. Kiedy był już na miejscu, wyjął zużyte soczewki i opłukał wodą oczy.
Spojrzał na swoje rozmyte odbicie, pochylając się nad lustrem. Jego oczy były nabiegłe krwią.
Wrócił do sypialni, podniósł z komody butelkę i przybliżył ją do twarzy, by dostrzec co jest w środku. Podnosił jeszcze kilka następnych, zanim znalazł odpowiednią.
Umieścił parę kropli w swoich oczach i, odwracając się do lustra, zamrugał aby wchłonąć płyn. Sypialnia za nim była rozmazaną plamą.
Kiedy obrzęk oczu zmalał, zdał sobie sprawę, że odczuwa tylko minimalny ból. Mimo że wciąż był słaby, sądził, iż mógłby zdołać się aportować.
Gdyby nie zjawił się Voldemort.
Harry otworzył górną szufladę, przetrząsając ją w poszukiwaniu szkieł kontaktowych. Nie widząc zbyt dobrze, poddał się w końcu i unosząc rękę nad szufladą, wezwał je do siebie.
Zmoczył parę szkieł i włożył je. Zerknął w lustro, w trakcie gdy wzrok stawał się wyraźniejszy, a widok sypialni się wyostrzał. Natychmiast spojrzenie Harry'ego powędrowało do czerwonych ślepi, które wpatrywały się w jego odbicie w lustrze.
Voldemort siedział na swoim starym krześle.
- Wciąż nosisz te soczewki, Harry? - zapytał.
Harry tylko na niego patrzył.
Voldemort wstał i chłopak obrócił się, by stanąć do niego przodem.
- Wiem, że jesteś już prawie na siłach, by mnie opuścić.
Harry przeszedł przez pokój i stanął, w pewnej odległości, naprzeciw Voldemorta.
- Zatrzymasz mnie?
- Nie, Harry.
- Dlaczego?
- Twój upór i wytrwałość mnie zdumiały. Moc twoich przekonań jest imponująca.
- Pochlebstwa nie dadzą ci tego, czego chcesz, Voldemort.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się z przymusem i odsunął się. Harry był z tego zadowolony, gdyż stał tam, cierpliwie wytrzymując ból, prawie prowokując Voldemorta, żeby go dotknął.
Czarodziej odwrócił się do niego.
- Mam do ciebie jedno pytanie, zanim mnie opuścisz.
- Wypuść Rowan, a jeśli będę mógł, to na nie odpowiem.
Voldemort wykonał jakiś gest ręką. W mgnieniu oka Rowan pojawiła się w powietrzu i wylądowała na ramieniu Harry'ego, śpiewając i płacząc w tym samym czasie.
- Jak brzmi pytanie?
- Dlaczego zachorowałeś?
Harry zastanowił się nad tym.
- Nie jestem pewien, czy potrafię to wyjaśnić.
- Spróbuj.
Pomyślał o tych wszystkich chwilach, kiedy był wściekle chory z powodu Voldemorta.
- Bezsilność - odparł. - Uczucie, że nie mogę nic zrobić.
- Ach, tak.
- To gorsze niż wtedy gdy wiem, że to moja wina - dodał Harry, wpatrując się w podłogę. Rowan wciąż płakała w jego ramię.
- Ale mówiłem ci już wcześniej, Harry - oświadczył Voldemort. - Masz siłę i możliwość do inicjowania zmian. Masz moc, by zmienić wszystko co się tobie przytrafia. Nie musisz już dłużej czuć się bezsilny.
Harry zerknął na Voldemorta.
- To był test, tak?
- Owszem, Harry. Myślisz, że sprawiało mi radość widzieć, jak cierpisz?
- A nie?
- Nie. Mówiłem ci, że bardzo mnie martwi to, iż nie mogę dotykać mojego syna bez zadawania mu bólu. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny były dla mnie bardzo stresujące.
Harry'emu jakoś trudno było w to uwierzyć.
- A więc czego się nauczyłeś? - spytał Voldemort.
- Że jesteś tak samo uparty jak ja.
Voldemort roześmiał się.
- Och, rzeczywiście, Harry. - Podszedł do niego i dotknął jego twarzy. Dzięki Rowan, Harry nie czuł żadnego bólu. Voldemort uśmiechnął się. - Wiesz, że się nie poddam.
- Wobec tego obaj jesteśmy straceni - stwierdził Harry. - Ponieważ nie dołączę do ciebie.
- Najpierw cynik, teraz pesymista - skwitował Voldemort.
Harry westchnął.
- Harry, moje testy pokazały, że twoja wewnętrzna siła może zablokować ból.
To prawda, chociaż…
- I co z tego?
- Byłeś zdolny do walki ze mną, dopóki nie użyłem obu rąk.
- To po co to zrobiłeś?
- To był eksperyment, Harry. Chciałem zobaczyć, jaką wytrzymałość mają twoje wewnętrzne moce.
- Więc nie zrobiłeś tego po to, by mnie tu zatrzymać.
- Nie. Przyznaję, że denerwuje mnie to, iż muszę wciąż wynajdywać nowe sposoby, by namówić cię na wizyty. Ale wiem, że przyjdzie czas, kiedy zostaniesz ze mną i będziesz nazywać mnie ojcem.
Harry pokręcił głową.
- Prosisz o zbyt wiele.
- Wyrosłeś na niezwykłego czarodzieja - rzekł Voldemort. - Wiem, że tego nie widzisz, nie możesz tego pojąć, ale pojmiesz, a wtedy i ja, i twoi rodzice będziemy z ciebie bardzo dumni.
Harry wpatrywał się w te czerwone oczy. Voldemort wciąż podtrzymywał jego twarz i wydawało się mu sprawiać przyjemność, że dzięki Rowan mógł go bezpiecznie dotykać.
- Los wybiera dziwne drogi, by się wypełnić - powiedział Voldemort. - Czasem zaskakuje nawet mnie.
Tym razem Harry naprawdę był zmieszany.
- Teraz opuszczę waszą wysokość - rzekł cicho.
- Ostatni test - oznajmił Voldemort. Przeniósł dłoń z jego twarzy na nadgarstek. - Masz ze sobą Rowan. Spróbujmy jeszcze raz.
Harry pozwolił wspomnieniom wypełnić go i w ciągu paru chwil znalazł się znów w salonie La Casa Black. Voldemort był razem z nim. Szczęśliwie, pokój był pusty.
- Znakomicie, Harry - pochwalił Voldemort. Chłopak spojrzał na niego zdumiony. - Zdajesz chyba sobie sprawę, co to oznacza?
Harry obawiał się o to spytać, ale ciekawość zwyciężyła.
- Co takiego?
- Ostatnim razem gdy cię dotknąłem, dałem ci więcej mocy. Nie mogłem cię zatrzymać, ale ty zabrałeś mnie ze sobą. Nasze moce się wyrównały. Mógłbym cię teraz zabrać z powrotem.
Harry'emu wcale się to nie podobało.
- Proponuję małą umowę - zasugerował Voldemort.
- Jakiego rodzaju umowę?
- Prostą. Ty obiecasz, że będziesz mnie odwiedzał tak często jak będziesz w stanie, a ja nie będę się zjawiać i porywać twoich przyjaciół ani ciebie z zamku.
- Ani Rowan.
- Zgoda.
- Ale ministerstwo…
- Nie musi wiedzieć - przerwał Voldemort. - Na pewno znajdziesz sposób, by wymknąć się na kilka godzin raz na jakiś czas.
- Zaczynam w to wątpić.
- Możesz spróbować.
- W porządku, Voldemort - powiedział Harry. - Spróbuję.
Voldemort wyciągnął rękę i Harry potrząsnął nią. Następnie czarnoksiężnik znów ujął jego twarz, patrząc mu w oczy.
- Jestem bardzo zadowolony - przyznał Voldemort. - Ostatni zastrzyk mocy uczynił cię dostatecznie silnym. Jesteś już niemal gotów, Harry.
Harry spojrzał na niego buntowniczo.
- Nie możesz nic…
- Och, ależ to nie będę ja. Ministerstwo to załatwi.
- Ministerstwo?
- Tak, Harry. Zmuszą cię, byś podjął swój wybór. - Voldemort uśmiechnął się. - Nadchodzi nasz czas, Harry. I będziesz gotów.
Harry był pewien, że tym razem nie chce o to pytać. Cofnął się o krok, a Voldemort opuścił dom.
Wpatrywał się w płomienie tańczące w kominku, głaszcząc z roztargnieniem Rowan. Nie wiedział, co czuł. Nie dławiło go już poczucie winy, ale z pewnością nie był też szczęśliwy.
- Harry?
Chłopak zerknął w stronę Syriusza, który właśnie wchodził do pokoju. Mężczyzna obserwował go uważnie.
- Kiedy wróciłeś?
- Parę minut temu.
Syriusz podszedł do niego powoli.
- Wszystko w porządku? - spytał.
Harry spojrzał na zatroskane oblicze swojego ojca chrzestnego.
- Nie wiem, Syriuszu. Naprawdę nie wiem.
Syriusz zmarszczył brwi.
- Wciąż nie daje za wygraną?
Harry odwrócił wzrok w kierunku ognia.
- Taak. Chciałbym tylko, żeby nie był taki pewny siebie. - Popatrzał na Syriusza. - Czy myślisz, że jestem tak potężny jak twierdzi Voldemort?
Syriusz położył rękę na jego ramieniu.
- Tak, Harry, jesteś. I wszyscy o tym wiedzą. Jeśli o to chodzi, minister chciał się z tobą zobaczyć jak tylko wrócisz.
Harry westchnął.
- Znów mam kłopoty?
Syriusz zdobył się na wymuszony uśmiech.
- Nie, ale chcą zapewnienia, że nadal do niego nie dołączyłeś.
Rozdział 4
Ministerstwo Magii
Harry stał przed komisją, ze skrępowaniem wpatrując się w podłogę.
- Strażnik Azkabanu zeznał - mówił minister Goodhue - że straciłeś przytomność, gdy tylko dementorzy się zbliżyli, a Voldemort nakazał cię zabrać, by móc cię ukarać.
Dokładnie jak zaplanował Voldemort.
- Tak, proszę pana - odparł Harry.
- I ukarał cię?
Harry kiwnął głową.
- Przez cztery dni? - spytał minister sceptycznie.
Harry spojrzał na niego - wciąż nie chcieli mu uwierzyć.
- Groził, że zmusi mnie abym został, dopóki nie poddam się jego testom.
- Jak mógł cię do tego zmusić? - zapytał pan Goodhue. - Albus Dumbledore zapewniał nas, że jesteś dość silny, by…
- Panie Goodhue - przerwał mu Harry. - On tylko musi mnie dotknąć. Jeśli trzyma mnie wystarczająco długo, nie mam nawet siły żeby stać, a co dopiero się aportować.
- Więc co się stało?
- Testował moje moce. Potem udowodnił, że wciąż może mnie przy sobie trzymać. - Harry zobaczył następne pytanie wypisane na twarzy ministra. - Torturując mnie i więżąc mojego feniksa, tak, by nie był mi w stanie pomóc. Proszę powiedzieć - rzekł, patrząc na zgromadzonych - czy którykolwiek z was sprzymierzyłby się z czarodziejem, który nieustannie przypomina, że może zadawać wam ból, kiedy tylko ma ochotę?
- Wielu przyłączyło się do niego ze strachu przed torturami, Harry.
- Ja nie boję się tortur, ministrze. Byłem im poddawany i je przetrwałem. Voldemort o tym wie. Pragnie więcej niż sojuszu ze mną, więcej niż mogę mu dać. I póki nie zdecyduję się mu tego dać, nie będzie mógł kontrolować mnie i moich mocy.
- Harry…
- Steve - powiedział Dumbledore, wstając. Wszyscy obrócili się w jego kierunku. - Usłyszeliśmy zeznanie Harry'ego. Za dwa tygodnie będzie ze mną w Hogwarcie. Mają państwo moje zapewnienie, że będzie dobrze chroniony w zamku.
- Tak, Albusie, wiemy to, ale…
Dumbledore obrócił się do Harry'ego.
- Harry, te testy… Co właściwie ujawniły?
Chłopak przełknął ciężko ślinę.
- Cóż, Voldemort powiedział, że jestem już prawie tak silny, jak on.
Dyrektor skinął z powagą, a po sali przetoczył się szmer.
- Powiedział… - zaczął Harry nerwowo, zerkając na Dumbledore'a.
- Kontynuuj, Harry - zachęcił go starszy czarodziej.
- Powiedział, że ministerstwo boi się tego, co może mi dać. Czy wie pan, o czym mówił?
- Tak, Harry - odparł Dumbledore. - Ale nie jesteś gotów.
Harry miał ochotę krzyczeć, ale porzucił ten temat. Wiedział, że nie wyciągnie niczego z Dumbledore'a, dopóki ten nie będzie chciał mu tego powiedzieć.
W następnym tygodniu Syriusz zabrał go na Pokątną na zakupy, a Harry nie mógł się otrząsnąć z wrażenia, że Voldemort miał rację. Wyglądało na to, że są pod bardzo ostrym nadzorem. Cały czas byli obserwowani przez świetnie wyszkolonego czarodzieja bądź czarownicę. Tak jakby ministerstwo próbowało trzymać go z dala od Voldemorta ze strachu, że Harry mógłby się czegoś od niego nauczyć. Tylko czego?
Zdawało się, że wszyscy starali się nim manipulować, tak jak to zwykle robił Voldemort. Ministerstwo zamknęłoby go (Harry zastanawiał się, czy byliby w stanie, skoro miał być tak potężny jak mówią), gdyby tylko mieli pojęcie, że Harry zamierza do niego wrócić.
Musiał z kimś porozmawiać. Pomyślał, że najwyższy już czas, by poukładać pewne sprawy z Ronem. A przynajmniej spróbować wyjaśnić mu, co go gryzło przez całe lato.
- Dokąd idziesz, Harry? - zawołał Syriusz z gabinetu.
- Wpadnę tylko do Rona - odparł, odwracając się w progu, by spojrzeć na swojego ojca chrzestnego. - Zakładam, że jest dość bezpiecznie, by zajrzeć do Weasleyów.
Syriusz wzdrygnął się, słysząc jego gorzki ton.
- Wiem, że to dla ciebie trudne.
- Wiem, wiem - mruknął Harry. - Ty tylko mnie ochraniasz.
Syriusz westchnął.
- Cholernie ciężka robota, jeśli mnie pytasz.
Świetnie, więcej winy.
- Syriuszu…
- Nieważne. Idź i porozmawiaj z Ronem. Może to sprawi, że poczujesz się lepiej.
Ale niecałe pięć minut później drzwi do Nory najpierw otworzyły się, a potem zatrzasnęły mu przed nosem.
- Ginny! - zawołał Harry zza zamkniętych drzwi. - Daj spokój, otwórz mi!
Harry zaczął walić w drzwi i po chwili znów się otworzyły, a Harry został prawie zwalony z nóg, kiedy pani Weasley zgniotła go w gorącym uścisku.
- Och, Harry! - krzyknęła. - Jak dobrze cię widzieć. Wszystko w porządku?
- Puść go, Molly. - Harry usłyszał wewnątrz głos pana Weasleya. - Ledwo oddycha.
Jako że była to prawda, Harry był mu wdzięczny za interwencję. Mężczyzna położył mu rękę na ramieniu.
- W porządku, Harry?
- Tak, czuję się znakomicie. Chciałbym… Czy może Ron jest w pobliżu?
Pan Weasley obrócił się w stronę schodów, ale odgłos dudniących kroków już się do nich zbliżał.
- Mamo, Ginny mówiła… - Ron przerwał w pół słowa i stanął jak wryty, gapiąc się na Harry'ego.
- Chyba wyobrażam sobie, co mówiła Ginny - mruknął Harry.
Widząc uśmiech przyjaciela, Ron odetchnął z ulgą.
- Coś o upartym idiocie, który zapomina, że nie jest już dłużej sam.
Harry westchnął i przejechał ręką przez włosy.
- Taa, jej celność jest zdumiewająca.
Ron złapał Harry'ego za ramię i poprowadził go z dala od swoich rodziców.
- Zostańcie na podwórzu - zawołała za nimi pani Weasley.
- Zostaniemy, mamo - odkrzyknął Ron, ciągnąc Harry'ego do ogrodu, gdzie opadli na siedzenia przy jednym ze stołów.
- Gdzie ty, do diabła, byłeś? - spytał Ron poważnie.
Harry domyślił się, że Ron nie miał na myśli geografii.
- Trafiłem do piekła - odparł Harry i opowiedział mu dokładnie o wszystkim, co go dręczyło.
Ron wysłuchał go w ciszy do samego końca.
- Jak mogłeś pomyśleć, że świadomie zaakceptowałeś Voldemorta?
- Powiedziałem to, Ron.
- Tak, ale każdy głupiec mógłby stwierdzić, że zmusił cię do tego ból - sprzeciwił się Ron. - Widziałem cię, pamiętasz. Widziałem, jak przechodzisz przez różne męki, ale to było… cóż, to…
- Wiem. Ale to nie ma znaczenia. Voldemort też tego nie kupił.
Harry opowiedział Ronowi o testach czarnoksiężnika, a przyjaciel okazał swój typowy przestrach dla jego rosnących mocy.
- Więc teraz może cię ze sobą zabrać? I ty nie możesz go zatrzymać.
- Zgadza się, chociaż… - Harry przerwał. Prawie powiedział mu o umowie, lecz doszedł do wniosku, że będzie dla Rona bezpieczniej, jeśli nie będzie wiedział. - Chociaż ja także mogę go zabrać - dokończył w zamian. - Mogę też po prostu od razu wrócić.
Ron skinął i Harry opowiedział mu o swojej złości na Ministerstwo Magii.
- Tata mówił, że zamierzają cię śledzić. Powiedział im, że to nie jest konieczne, ale Goodhue stał się naprawdę nerwowy od czasu procesu.
- Voldemort mówił, że to właśnie ministerstwo zmusi mnie do podjęcia ostatecznej decyzji, o którą wszyscy robią tyle hałasu.
- Wierzysz mu?
- Tak, Ron - wyznał Harry. - Obawiam się, że mu wierzę.
- W każdym razie pamiętaj, Harry - rzekł Ron, na powrót poważnie. - Jestem z tobą. Bez względu na wszystko. Obiecaj, że będziesz o tym pamiętał.
- Będę, Ron. I dzięki.
Harry wstał i spojrzał na zegarek.
- Powinienem wrócić, nim Syriusz zacznie się jeszcze bardziej martwić. I wciąż mam przed sobą pakowanie.
Ron również wstał.
- Ja też - burknął. - Trochę dziwnie będzie być siódmoklasistą. Najstarsi w szkole i w ogóle… Cóż, do zobaczenia jutro w pociągu.
Harry kiwnął mu głową i pokonał krótki dystans, jaki dzielił Norę od La Casa Black.
Syriusz pozwolił mu prowadzić, gdy zmierzali na King Cross i podróż byłaby przyjemna, gdyby nie byli śledzeni. Jazda pociągiem nie była wcale lepsza. Chociaż on, Ron i Hermiona znaleźli przedział dla siebie (Ginger rzuciła mu jedno spojrzenie i poszła wzburzona dalej), Harry wiedział, że wciąż jest obserwowany.
Hermiona zareagowała prawie identycznie jak Ron, kiedy Harry opowiedział jej, co go dręczyło w lecie. Zrugała go okrutnie i powiedziała mu bez ceregieli, że był idiotą. Błagała go też, by wyjaśnił wszystko Ginny, żeby nie musiała wysłuchiwać jej burczenia na temat durniów i gróźb, że go oskalpuje, jeśli tylko Harry czegoś szybko nie zrobi.
Podsumowując, była to jego najbardziej nadszarpująca nerwy podróż do Hogwartu.
Dopiero kiedy zasiadł do uczty powitalnej poczuł, że może się rozluźnić. Pierwszoroczniacy zostali przydzieleni, a na stołach pojawiło się jedzenie.
Harry rzucił się na nie, pobieżnie słuchając szczegółów pobytu Rona w Rumuni, gdzie pod koniec wakacji odwiedzał swojego brata, Charliego.
Poczuł szarpnięcie za rękaw i odwrócił się. Stała przed nim pierwszoroczna czarownica z wielkimi brązowymi oczami i długimi blond włosami. Na ustach miała niepewny uśmiech.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - spytał Harry.
- Nazywam się Amanda Michaels - powiedziała nieśmiało. - Czy naprawdę jesteś Harrym Potterem?
Harry zerknął na Rona, który wybuchnął śmiechem i na Hermionę, która wyszczerzyła zęby, wpatrując się w sufit. Spojrzał z powrotem na dziewczynkę i odgarnął grzywkę, pokazując jej bliznę.
To najwyraźniej jej wystarczało, bo jej uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny. Naprawdę była całkiem urocza.
- Mój ojciec mówił, że raz cię spotkał. Mówił, że jesteś równowagą sił.
Harry wstał gwałtownie. Amanda przestraszyła się i uciekła. Harry śledził ją wzrokiem.
- Co powiedziała, Harry? - spytał Ron.
Wytrącony z równowagi, Harry przeszedł przez ławkę i ruszył szybko w kierunku wyjścia, słysząc za sobą liczne nawoływania.
Nie zatrzymał się, dopóki nie znalazł się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Najpierw ministerstwo, teraz to. Harry czuł się, jakby wokół niego znów roztoczyła się zawierucha wojenna. Ministerstwo próbowało zmusić go, żeby nie szedł do Voldemorta. A Voldemort kusił go obietnicami wiedzy i mocy.
Czy ministerstwo było w stanie go powstrzymać? Co mogli zrobić?
Co za koszmar.
- Ach, Harry. Pamiętałeś o wizycie.
Harry spojrzał poprzez ogień na Voldemorta.
- Widzę po twojej minie, że już się zaczęło - stwierdził Voldemort z uśmiechem.
- Co mogą mi zrobić?
Voldemort westchnął.
- Wiele rzeczy. Pytaniem pozostaje, co zrobią.
- Zamkną mnie w więzieniu?
Voldemort roześmiał się.
- Szczerze w to wątpię, mój chłopcze.
- Próbują mną manipulować tak samo jak ty - stwierdził Harry, czując rosnącą złość.
- Oczywiście. Z tymże ja przestałem tobą manipulować. Będą robić wszystko, by trzymać cię teraz z dala ode mnie.
- Jak na to wpadłeś?
- Cóż, poza tym razem, kiedy zabrałem cię z Azkabanu - musiałem wtedy odpowiedzieć na twoje pytania - przychodziłeś do mnie z własnego wyboru. Nie mogę już wykorzystywać zakładników, wiedzą, że ja ich nie skrzywdzę, a moi śmierciożercy zbyt boją się ciebie czymś zdenerwować.
To załamało go tak, że aż usiadł na krześle. Przesunął ręką po włosach, czując bezsilność i frustrację.
- To przygnębiające, nieprawdaż, Harry? - powiedział Voldemort. - Tutaj ze mną, masz nieograniczony autorytet. Odpowiem na wszystko, o co mnie spytasz. Zrobię wszystko, czego sobie zażyczysz. A co ma ci do zaoferowania czarodziejski świat?
Chcieli go powstrzymać od przyłączenia się do Voldemorta, żeby Harry, gdy tylko będzie gotów, mógł za nich umrzeć. Ale wciąż czegoś brakowało.
Harry spojrzał w górę, kiedy poczuł, że Voldemort podchodzi bliżej.
- Wiem, że nie czujesz się pewnie, Harry. Lecz wszystko stanie się jasne, kiedy zaakceptujesz swoje przeznaczenie.
- Dumbledore zawsze powtarzał, że mogę wybrać inne przeznaczenie.
Voldemort wyciągnął kawałek pergaminu i dał go Harry'emu, który sięgnął po niego z wahaniem. Był to akt własności. Harry przebiegł wzrokiem dokument, zauważając po drodze swoje nazwisko. Potem dostrzegł adres i właściciela - pana Jacka Taylora. Lokum znajdowało się w Bułgarii.
Harry wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Spojrzał na Voldemorta.
- Kupiłeś mi dom w Bułgarii?
Voldemort uśmiechnął się i dotknął twarzy Harry'ego. Chłopak wytrzymał ból, wpatrując się w czerwone oczy, które stały mu się tak dobrze znane.
- Tak, Harry. Zrobiłem dla ciebie nawet to. Dałem ci drugą opcję.
Voldemort opuścił rękę i Harry podniósł się z krzesła.
- Dzięki. Naprawdę.
Voldemort zaśmiał się.
- Lepiej wracaj do zamku zanim zauważą, że zniknąłeś. Albus wciąż na twoją mapę, prawda?
Harry kiwnął głową. Voldemort cofnął się.
- Odwiedź mnie wkrótce ponownie, mój synu.
Harry nic na to nie odpowiedział, lecz aportował się do Pokoju Wspólnego, który zastał zatłoczony.
Była tam większość ludzi z ministerstwa, a także profesor Dumbledore, Ron i Hermiona.
- Poszedłeś do niego? - spytał minister.
- Nie - skłamał Harry. - Byłem zobaczyć się z Syriuszem.
- Próbowaliśmy się z nim skontaktować - powiedział Goodhue. - Nie było go w domu.
- Aportowałem się do niego. Był w garażu, pracował przy motocyklu.
- To bardzo prawdopodobne - oświadczył Dumbledore. - Syriusz spędza wiele czasu doglądając swojej maszyny. - Zaśmiał się cicho. - Próbuje rozpracować i rozbroić rzeczy, które James tam zamontował.
Harry zerknął na Dumbledore'a, który uśmiechał się do niego. Czyżby dyrektor go krył?
Minister przyjął tą wymówkę i wszyscy opuścili pokój. Kiedy w środku zostali tylko on, Dumbledore, Ron i Hermiona, dyrektor obrócił się do Harry'ego.
- Sugeruję, żebyś natychmiast wysłał Syriuszowi sowę z informacją, co robił tego wieczoru.
Po czym odwrócił się i wyszedł.
Harry westchnął i opadł na siedzenie.
Ron i Hermiona usiedli obok niego, a Harry spróbował im powiedzieć, czego dowiedział się od Voldemorta. Pod koniec byli tak zmieszani jak on. Ronowi przypadł do gustu pomysł z Bułgarią i zaśmiewał się do rozpuku, kiedy Harry pokazał mu akt własności.
Rozdział 5
Dzika magia
Harry przechodził gładko przez swoje lekcje. Wszystko wydawało się takie proste i większość rzeczy robił, z przyzwyczajenia, bez różdżki.
Hermiona była nieco zirytowana, gdyż oceny Harry'ego były teraz równie dobre, jak jej (lepsze w transmutacji), ale zatrzymywała to dla siebie.
Harry pogodził się z Ginger - jeśli można to tak nazwać. Kiedy w końcu przydybał ją w bibliotece i wszystko wytłumaczył, spoliczkowała go mocno, a potem chwyciła za twarz i pocałowała go, wkładając w to całe swe serce. Po tym wszystko wróciło do normy.
Jednak Harry stał się bardzo znudzony swoimi lekcjami i wkrótce zaczął szukać dla siebie jakiś rozrywek podczas zajęć, nawet jeśli przez wygłupianie się miał wpaść w kłopoty.
Jego koledzy uznali za śmieszne jego małe przedstawienia i transfiguracje, lecz nauczyciele nie. Sprawił, że biurko wyszło z klasy transmutacji, wyczarował deszcz meteorów na jednej z astronomicznych demonstracji Trelawney, przemienił salamandrę w małego smoka na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. Hagrid był oczywiście podekscytowany, ale szybko zbeształ Harry'ego i powiedział mu, by go odmienił.
Kiedy przetransmutował kociołek Snape'a w koryto, nawet Ślizgoni wybuchli śmiechem.
- Kto to zrobił? - spytał Snape groźnie, przebiegając wzrokiem klasę, póki nie zatrzymał się na Harrym. - Jakbym musiał pytać.
- Przepraszam, profesorze - odparł Harry, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Ee… wypsnęło mi się.
Snape szybko pociągnął go za kołnierz szaty i wywlókł z lochów, choć nie bez trudności, bo teraz Harry był tak samo wysoki jak on, tyle że nieco chudszy.
- Powiedz, że ci się to nie wypsnęło - rzekł Snape.
- Ee, nie - odpowiedział Harry, wpatrując się w podłogę. - Wiedziałem, co robiłem.
- Dobrze.
Harry spojrzał na niego.
- Dlaczego to dobrze?
Snape odwzajemnił twarde spojrzenie.
- Bo jeśli wyjdzie na jaw, że nie masz kontroli nad swoją magią, rozpęta się prawdziwe piekło.
Harry skinął, przyjmując to do wiadomości.
Od tamtego czasu przestał rozrabiać i starał skoncentrować się na pracy. Niektórzy nauczyciele pomagali, dając mu bardziej wymagające zadania. Tydzień później Harry zauważył zmianę, jaka zaszła w uczniach.
Wszyscy byli wobec niego podejrzliwi, nawet część nauczycieli, a nastawienie Slytherinu było niemal przerażające. Nikt nie śmiał spojrzeć mu w oczy, chyba, że zwracał się do nich bezpośrednio (czego Harry nigdy nie pragnął, ani nie potrzebował).
Jedynie Malfoy trzymał się blisko niego, ale i wtedy nie miał nic wrednego do powiedzenia. Zdarzało się to tylko, gdy Draco miał widownię - wówczas czasem do niego zagaił, albo wysyłał mu swój słynny, malfoyowski uśmieszek. I znów Harry zaczynał się zastanawiać, o co chodziło Draco Malfoyowi.
Pewnego dnia Harry został w klasie po podwójnej lekcji eliksirów i zbliżył się do biurka Snape'a.
- O co chodzi, Potter? - spytał Mistrz Eliksirów, swoim normalnym, „szkolnym tonem”, nie podnosząc wzroku z nad notatek.
- Przepraszam, profesorze - powiedział Harry i ściszył głos. - Ale co się dzieje ze wszystkimi? Czy wie pan?
Snape spojrzał na niego.
- Wydaje się, że cała szkoła znów się mnie obawia, tak jak przed tym, gdy Komnata Tajemnic została otwarta.
Snape rozejrzał się, by sprawdzić, czy są sami.
- Obawiają się ciebie, Harry - potwierdził Severus. - Jestem pewien, że uczniowie zostali ostrzeżeni przez rodziców, by cię nie denerwować.
- Ale dlaczego?
- Cóż, po części z powodu twoich mocy: większość miała okazję już zobaczyć je osobiście. Jeśli stracisz nad sobą panowanie, możesz dokonać poważnych szkód.
- Nauczyłem się panować nad sobą - wymruczał Harry. - Dzięki Voldemortowi.
Severus skinął z powagą.
- Tak, lecz przede wszystkim ministerstwo nie chce, by cokolwiek popychało cię w jego stronę.
- Skłanianie ich, by się mnie bali, wcale w tym nie pomaga. To sprawia tylko, że czuję się jak wyrzutek.
- Obawiam się, że nim jesteś, Harry. Zostałeś wyróżniony przez lorda Voldemorta. Nikt nie wie, jak długo zdołasz opierać się jego torturom i manipulacjom.
- Ale…
- Nawet ja zaczynam się zastanawiać, ile jeszcze jesteś gotowy znieść.
- Myśli pan, że on wygra? - spytał Harry z wahaniem.
- Nie, Harry - oparł Snape. - Myślę, że czarodziejski świat wygra.
- Jak to?
- Jesteś tak podobny do swojego ojca - powiedział Severus. - Zrobisz to, co będziesz musiał zrobić.
- Brzmi zachęcająco.
- Zawsze cyniczny. - Mężczyzna naprawdę się uśmiechnął. - Ale wiesz, że to prawda.
Harry kiwnął głową.
- I nie zapominaj o tej małej umowie, jaką masz z Voldemortem - dodał. - Ponieważ ona jest wiążąca, tak samo jak kontrakt.
- Wie pan o niej?
- Owszem.
- Więc Dumbledore również wie. Kto jeszcze…
- Dumbledore i ja jesteśmy jedynymi, którzy wiedzą, nie licząc Voldemorta. Nie powiedziałeś nikomu innemu, prawda?
- Nie.
- Bardzo mądrze - stwierdził Snape. - Nie mów. Jeśli ministerstwo się o tym dowie, mogą próbować cię zamknąć.
- Voldemort nie sądzi, że mogą mnie zatrzymać.
- Prawdopodobnie nie. Ale mogą próbować. Albo… - Severus przerwał w pół słowa.
- Albo?
- Powinieneś już iść, Harry. Spóźnisz się na wróżbiarstwo.
- Albo? - drążył dalej Harry. Ale nagle to do niego dotarło. Manipulacje - metoda Voldemorta. - Moi przyjaciele.
- Idź na lekcje, Potter.
- O to chodzi, tak?
- Po prostu idź.
Harry wyszedł, czując zmieszanie.
Powtórzył Ronowi to, czego dowiedział się od Snape'a po lekcji, kiedy starali się zobaczyć coś przez kłęby dymu w kryształowej kuli, stojącej pomiędzy nimi. Ron powiedział mu, żeby się nie przejmował, bo jego ojciec nigdy do tego nie dopuści, ale Harry wciąż był pełen obawy.
Trelawney podeszła do nich, przerywając ich rozmowę i utkwiła zamglony wzrok w Harrym.
- Jakieś nowe sny, mój drogi?
Właściwie Harry nie miał ostatnio żadnych konkretnych snów o Voldemorcie. Był jednak jeden sen, który śnił mu się już kilkakrotnie.
W swoim śnie Harry był w Norze, gdzie wokół stołu siedzieli wszyscy Weasleyowie, on i Hermiona. Był tam także Syriusz. Wyglądali na starszych, co Harry uznał za dziwne, bo nie spodziewał się, że dożyje swoich przyszłych urodzin. Ale siedział tam, oglądając wszystkie te radosne wygłupy i przysłuchując się kłótni, która toczyła się przy stole. Pani Weasley narzekała właśnie na chłopców.
Wtedy kobieta spojrzała na niego i powiedziała:
- Ach, Harry, kiedy pozwolisz mi zrobić coś z twoimi włosami? Jestem naprawdę dobra w ogarnianiu bałaganu.
I w swoim śnie, Harry przebiegał ręką przez włosy i mówił:
- Och, mamo, odczep się od moich włosów. Już zawsze takie będą.
To, że Harry nazwał ją mamą, na dobre utkwiło w jego pamięci i często myślał o tym śnie, gdyż w rzeczywistości była ona najbliższą do matki osobą, jaką znał.
Harry nie mógł powiedzieć o tym klasie. Nie powiedział o tym nawet Ronowi. Będzie musiał coś zmyślić - to zawsze skutkowało.
- Właściwie, to tak - rzekł. - Nie wiem, czy to ważne, ale miałem jeden.
- Opowiedz nam, mój drogi - zachęciła go Trelawney. - Zinterpretuję go dla ciebie.
Harry zerknął na Rona, który wzruszył ramionami.
Po rozmowie ze Snape'em, Komnata Tajemnic była pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu na myśl.
- Znów byłem w Komnacie Tajemnic - zaczął Harry.
W klasie zaszumiało, a Trelawney podniosła kryształową kulę i do niej zajrzała.
- Tak, widzę godło Slytherina - rzekła nauczycielka. - Dostrzegam także znak lwa.
Harry podskoczył na te słowa.
- Cóż, trzymałem miecz Godryka Gryffindora.
- Tak - stwierdziła Trelawney, patrząc ze zmrużonymi oczyma w kulę. - Czaszka - dodała. - Twój śmiertelny wróg tam jest.
- Voldemorta nie było w moim śnie.
Cała klasa wstrzymała oddech na to imię i Harry spojrzał na nich z rozdrażnieniem.
- Och, przestańcie. Wszyscy znacie to przeklęte imię i wszyscy go widzieliście.
Trelawney nabrała głośno powietrza i Harry popatrzył na nią.
- Och, kochany - powiedziała, gapiąc się w szklaną kulę.
Harry usłyszał, jak Ron ukrywa parsknięcie.
- Co?
Trelawney przeniosła na niego wzrok.
- Co jeszcze stało się w twoim śnie, mój drogi?
Harry wiedział, że czas na nadejście omenu śmierci. Westchnął.
- Wszystko co pamiętam, to to, że ściskałem rękojeść miecza, myśląc: „Jesteś gotów, by umrzeć, Harry?”
Klasa sapnęła z przerażeniem, a Trelawney skinęła z grobową miną.
- Przykro mi, mój drogi - powiedziała, trzymając rękę na sercu. - To ponurak.
Ron nie wytrzymał i roześmiał się. Wszyscy znów wstrzymali oddechy. Harry powstrzymał się od śmiechu i odwzajemnił poważne spojrzenie Trelawney.
- Zrobię, co będę musiał zrobić - oświadczył, powtarzając słowa Severusa.
Trelawney wyglądała przez parę chwil na oniemiałą.
- Twoje wewnętrzne oko staje się coraz lepsze, mój drogi - stwierdziła w końcu. - Przewidziałam, że tak się stanie i ty to zaakceptowałeś. - Odłożyła z powrotem na stół kryształową kulę.
Kiedy przepływała obok nich, wymamrotała:
- Rzeczywiście jesteś Skarbem.
Zwolniła klasę i w trakcie gdy reszta uczniów starała się go unikać, Ron wciąż się zaśmiewał.
- Niezły pokaz, Harry. W końcu dostałeś soczewki na to twoje wewnętrzne oko, co?
Tym razem Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
Ron spoważniał nagle i obrócił się do niego.
- Zmyśliłeś to wszystko, prawda?
- Oczywiście, Ron - odparł Harry, wciąż się szczerząc. - Od początku do końca.
- Łał. Już zaczynałem się trochę niepokoić.
- Chodź, zostawimy u góry swoje rzeczy, żebyśmy mogli pójść na halloweenową ucztę. Umieram z głodu.
Ron roześmiał się.
- Hej, to moja kwestia, Harry.
Harry mu zawtórował.
Parę tygodni później wydarzyło się coś dziwnego - Harry zachorował. To, samo w sobie, nie było jeszcze dziwne, ale kiedy gorączka wzrosła, osobliwe rzeczy zaczęły dziać się w zamku. Z początku nikt nie łączył tych niespotykanych wydarzeń z jego przeziębieniem, ale wkrótce to stało się oczywiste.
Krzesło, na którym stał profesor Flitwick złamało się, kiedy Harry kichnął. Kociołek Neville'a eksplodował, kiedy Harry kaszlnął. I tak dalej. Doniczka z kwiatem profesor Sprout pękła, portret w sali od transmutacji przeleciał przez klasę, a pióro Hermiony pękło.
Ron i Hermiona zaciągnęli go do skrzydła szpitalnego.
Madam Pomfrey spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Katar? - spytała.
Harry wzruszył ramionami, a matrona dała mu fiolkę z lekarstwem na przeziębienie.
Wrócili do Pokoju Wspólnego i usiedli do swoich wypracowań. Ron zażartował na temat pióra Hermiony, ale Harry go nie słuchał. Jego praca z wróżbiarstwa rozmywała się. Powieki powoli opadły mu na oczy.
Zorientował się, że jest w Komnacie Tajemnic. Miecz wisiał mu ciężko w ręce. Machnięciem drugiej dłoni pozapalał kilka pochodni wokół siebie i dotknął blizny.
Voldemort, pomyślał.
To nie powinno zająć zbyt wiele czasu. Jesteś gotów, by umrzeć, Harry?
Harry obudził się drżąc i rozejrzał się.
Nie przyśnił sobie właśnie tego. To niemożliwe. To tylko zadanie domowe i cholerne przeziębienie.
- Tak, to musiało być to - mruknął do siebie, zbierając swoje rzeczy. Wszyscy byli już, rzecz jasna, dawno w łóżkach, chociaż ktoś zarzucił na niego koc. „Zapewne Hermiona” - stwierdził.
Jakoś doczłapał do dormitorium, czując się niedobrze i słabo. Oczy go piekły - były czerwone, zauważył, spoglądając w lustro. Ale przecież zaledwie wczoraj zmieniał soczewki.
Gorączka, uznał w końcu. Nie ważne jak silnym był czarodziejem, nie sądził, by miał jakąkolwiek kontrolę nad wirusem, który zaatakował jego ciało.
Harry nie kłopotał się z przebieraniem. Opadł na łóżko i usłyszał, jak Rowan śpiewa, lądując na jego piersi. Jej ciężar sprawił, że zakaszlał.
- Wiem, że nie możesz mi pomóc, dziewczynko - powiedział. - W porządku. Miałem już kiedyś grypę.
Obudził się, słysząc, jak ktoś wykrzykuje jego imię.
- Co?
W pokoju panował istny chaos. Zasłony były podarte, jego współlokatorzy leżeli na podłodze, a obrazy pospadały ze ścian.
- Co…? - Harry zaczął ponownie, ale kichnął i komoda się otwarła, a lustro rozbiło.
Znów kichnął i Rowan musiała unieść się w powietrze, kiedy jej żerdź się przewróciła.
Ron i Neville pomogli mu wstać z łóżka i wyprowadzili go z wieży.
- Jesteś rozpalony, Harry - poinformował go Ron.
Pod Harrym załamały się kolana i znów zaczął kaszleć. Obaj, Ron i Neville, skłonili się, kiedy przez korytarz przefrunął deszcz iskier.
- Co się tu dzieje?
Zbliżał się do nich Severus Snape. Ron i Neville wyprostowali się. Harry wciąż był na kolanach.
- Przepraszamy, profesorze - rzekł Ron. - Harry jest chory. Jego magia wymknęła się spod kontroli.
- Potter?
Harry spojrzał na Snape'a i kichnął. Cztery portrety pospadały ze ścian dookoła nich. Harry poczuł rękę na swoim czole.
- Tak, ma gorączkę - stwierdził Snape. - Longbottom, idź i przyprowadź profesora Dumbledore'a do szpitala. Weasley, pomóż mi.
Postawili Harry'ego na nogi i zdołali zabrać go do skrzydła szpitalnego. Harry schował dłonie pod pachy, aby zapobiec dzikim zrywom swojej magii i dwukrotnie się nią poraził.
Przybył Albus Dumbledore i od razu opanował sytuację, kładąc rękę na głowie Harry'ego. Roztoczył się wokół niego spokój i Madam Pomfrey była w stanie umieścić go w łóżku. Wypił lekarstwo, które mu dała i natychmiast zapadł w sen.
Obudził się kaszląc i kiedy Dumbledore, Snape i Madam Pomfrey wrócili, cały pokój był w nieładzie. Wszystkie obrazy znajdowały się na podłodze, połowa łóżek była przewrócona, a druga połowa rozrzucona wokół Harry'ego, który siedział w środku tego rozgardiaszu, trzymając się za ramię, które bez wątpienia było złamane za przyczyną latających łóżek.
Gdy go znaleźli, Dumbledore znów podniósł rękę, ale spokój nie otoczył go ponownie. Harry kichnął i trójka dorosłych schyliła się, gdy kilka nocników przeleciało przez pokój.
- Możesz to powstrzymać? - spytał Snape.
- Nie - odparł Dumbledore. - Harry jest zbyt silny. Nie mogę nad nim zapanować.
- Jest niebezpieczny - rzekł Snape. - Nie tylko dla nas, ale i dla siebie. Złamał już sobie rękę.
Harry kichnął raz jeszcze i w jego stronę, trzęsąc się, ruszyło łóżko. Dumbledore zatrzymał je.
- Powinien iść do Voldemorta - oświadczył Snape.
Madam Pomfrey wstrzymała oddech i Dumbledore odesłał ją do jej gabinetu, mówiąc, że nic więcej nie może już teraz dla Harry'ego zrobić.
- Nie, z taką gorączką może wylądować w środku jeziora. - Dumbledore pochylił się nad chłopcem, który wciąż był na kolanach, ściskając swoje ramię. - Harry, wezwij Voldemorta.
Wzrok i słuch Harry'ego był jednak zamazany i przytłumiony.
- Co? - spytał szorstkim od kaszlu głosem.
- Wezwij Voldemorta - powtórzył Dumbledore.
Harry przyłożył rękę do blizny. Voldemort.
Poczuł ból prawie natychmiast.
- Co się dzieje? - spytał Voldemort, rozglądając się szybko wokół.
- Spokojnie, Voldemort - powiedział Dumbledore. - Potrzebujemy twojej pomocy.
- Albusie, co się tutaj stało? Słyszałem jak Harry mnie wzywa.
- Harry jest chory - wyjaśnił dyrektor. - Nie może kontrolować swojej magii.
Harry kichnął i stolik poszybował przez pokój.
- Harry - zawołał Voldemort. - Gdzie jesteś, mój chłopcze?
Łóżka odleciały od niego i Harry spojrzał w górę, kiedy w głowie wzmógł się ból. Spotkał wzrok Voldemorta.
- Czuję się okropnie - wychrypiał.
Zamknął oczy, gdy ręka Voldemorta spoczęła na jego policzku.
- Hm, tak. Masz bardzo wysoką gorączkę.
- Czy możesz mu pomóc? - zapytał Snape.
Voldemort zajrzał Harry'emu w oczy.
- Jedyny sposób na okiełzanie go, jaki przychodzi mi do głowy, to wyczerpanie jego sił do momentu, w którym choroba nie ustąpi.
- Zrób to, Voldemort - powiedział Harry słabo. - Nie chcę nikogo skrzywdzić.
Czarnoksiężnik obrócił się do Dumbledore'a.
- Nie mogę go tutaj odizolować - rzekł dyrektor.
Voldemort zwrócił się do Snape'a.
- Wylecz jego ramię, Severusie.
Harry kichnął i kolejne łóżko poleciało w ich kierunku. Voldemort zatrzymał je, zanim w nich uderzyło i przytrzymał brodę Harry'ego.
- Nie ruszaj się, Harry - nakazał.
Harry przymknął oczy z bólu, podczas gdy Severus naprawiał mu ramię.
- Zabiorę ze sobą Severusa - oświadczył Voldemort, przenosząc wzrok z powrotem na chłopca. - Harry'emu będą potrzebne eliksiry.
- Nie ma problemu - powiedział Dumbledore.
Voldemort puścił go i wyprostował się. Harry opadł na podłogę, czując się słabiej niż wcześniej.
- Profesorze Snape - rzekł cicho Harry. - Nich pan przyniesie aspirynę.
Voldemort zachichotał.
- Bardzo śmieszne, Harry.
Dumbledore również się uśmiechnął, ale Snape wyglądał na zmieszanego.
- To mugolski środek na ból głowy, Severusie - wyjaśnił Voldemort.
Harry kichnął i obraz, ze swoim wrzeszczącym mieszkańcem, przeleciał przez salę.
- Zabierz go, Voldemort - powiedział Dumbledore.
Harry krzyknął, kiedy ramię Voldemorta zacisnęło się wokół jego piersi i podciągnęło go na nogi. Snape chwycił go za ramię.
- Harry, musisz skupić się na mnie.
Chłopiec kiwnął głową i zamknął oczy.
Rozdział 6
Nieoczekiwana wizyta
Harry obudził się, kaszląc. Leżał na podłodze, ta jednak była pokryta poduszkami, których część latała dookoła pokoju. W namiocie nie było nikogo poza nim i poduszkami.
Drżąc i pocąc się jednocześnie, zacisnął koc ciaśniej wokół siebie i usiłował przypomnieć sobie, co stało się w skrzydle szpitalnym.
Dumbledore powiedział Voldemortowi, żeby go zabrał.
Wydawało mu się, że cokolwiek się działo, Dumbledore i Voldemort zawarli jakiegoś rodzaju umowę, dotyczącą dobrobytu Harry'ego i pozwolenia na jego odwiedziny u Voldemorta (Harry był przekonany, że Dumbledore wiedział o jego wypadzie pierwszego dnia szkoły i go krył).
Chłopak przestał o tym myśleć. Całe ciało miał obolałe. Między chorobą a Voldemortem, praktycznie zwijał się teraz z bólu.
- Oh, dobrze. Już nie śpisz.
To był Snape.
- Chciałbym - wychrypiał Harry.
- Mam twoje lekarstwo - powiedział Severus, klękając przy nim. - Jest trochę silniejsze niż to, którego używa Pomfrey.
Pomógł mu usiąść i Harry wypił je, krztusząc się odrobinę. Czy Severus znał jakikolwiek eliksir, który smakowałby dobrze?
- Zimno mi - oznajmił Harry, chociaż czuł na czole kropelki potu.
Severus wyczarował kolejny koc i owinął go nim.
Harry poczuł w głowie pieczenie.
- I jak z nim? - spytał Voldemort.
- Gorzej - odparł Snape.
- Sprowadziłem pomoc.
- Harry?
Chłopak otworzył szeroko oczy, kiedy kobieta nachyliła się nad nim.
- Pani Granger?
- Ciii, tak, Harry, to ja - odrzekła matka Hermiony. - Leż tylko spokojnie. Mogłam wybrać dentystykę jako specjalizację, ale wciąż jestem doktorem, więc wiem co robię.
Sprawdziła mu serce oraz płuca, po czym zmierzyła temperaturę i zaczęła wymieniać listę specjalnych środków, jakich potrzebował.
- Potrzebuje płynów, jest odwodniony - powiedziała pani Granger. - Będę musiała podłączyć go do kroplówki. Czy możecie, hm, zaczarować ją tak, żeby nie latała po pokoju, kiedy kichnie albo kaszlnie?
- Zapewniam panią, że mam nad tym kontrolę - rzekł Voldemort. - Dostarczę wszystkiego, czego pani sobie życzy.
- Znakomicie - odrzekła pani Granger.
Harry poczuł rękę na swym ramieniu.
- Jestem przy tobie, Harry - oświadczyła pani Granger. - Przejdziemy przez to razem.
Harry westchnął. Oto, skąd wytrzasnęła to zdanie Hermiona.
- Dziękuję, pani Granger - odpowiedział.
- Odpoczywaj, Harry - nakazała mu kobieta cicho, delikatnie popychając go na poduszki.
Harry kaszlnął i poduszka poszybowała przez pokój.
Obudził go rozdzierający ból. Krzyknął, czując, że ktoś go przytrzymuje.
- Spróbuj się odprężyć, Harry - powiedziała pani Granger.
Harry poczuł na twarzy rękę Voldemorta, który wyczerpywał jego siły.
- Przepraszam, Harry - usłyszał, zanim ponownie stracił przytomność.
Kiedy znów się przebudził, czuł się tak słabo, że nie mógł się ruszyć. Czuł nieustanne palenie i z wielkim wysiłkiem obrócił głowę. Voldemort siedział w drugim końcu pokoju z zamkniętymi oczami, w wygodnym krześle.
- Voldemort.
Czarodziej nie otworzył oczu, ale głos Harry'ego był bardzo słaby i szorstki, więc być może go nie usłyszał.
- Jestem tu, Harry - rzekł Voldemort, nie otwierając oczu.
- Która jest godzina?
- To nie ma znaczenia, Harry. Potrzebujesz mnie i jestem tu.
- Myślę, że gorączka opadła - stwierdził Harry.
Voldemort otworzył oczy i spojrzał na niego.
- Jak się czujesz?
- Tylko słabo.
- Wciąż wyglądasz i brzmisz okropnie.
Harry parsknął.
- Dzięki.
- Nadal musisz odpoczywać.
- Cóż, skoro nie mogę się ruszać, to chyba nie mam zbyt wielkiego wyboru.
Voldemort zaśmiał się.
- Widzę, że czujesz się już lepiej. Twój cynizm powrócił.
- To chyba te atakujące mnie łóżka.
- Tak - rzekł poważnie Voldemort. - Byłeś bardzo niebezpieczny. Albus postąpił mądrze, wzywając mnie.
- Powiedział ci, żebyś mnie zabrał.
- Tak, Harry. On nie był w stanie ci pomóc. Wie, że tylko ja mam moc zdolną do zapanowania nad tobą.
- Przynajmniej to nie był mój temperament - rzekł Harry, wzdychając.
- Nie - odparł Voldemort ze śmiechem. - Nauczyłem cię go kontrolować.
- Wiem. Jednak wszyscy się mnie teraz boją. Spodziewam się, że teraz będzie jeszcze gorzej. Czuję się jak dziwadło.
- Harry - powiedział Voldemort cierpliwie. - Jesteś najpotężniejszym chłopcem na świecie. To oczywiste, że wzbudzasz strach, ale jesteś również szanowany.
- Nie czuję się szanowany.
- Z powodu swojej skromności nie dostrzegasz tego, ale wkrótce to dostrzeżesz. Zobaczysz ich strach i ich uwielbienie.
- Jestem zbyt zmęczony - mruknął Harry.
Voldemort zachichotał.
- Och, nie psuj mojego triumfu, Harry.
Harry roześmiał się, ale zaraz jęknął.
- Harry, mój chłopcze, kiedy patrzę na ciebie, na tego, kim się stałeś, widzę świat u twoich stóp.
Harry spojrzał na niego.
- Naprawdę? - spytał sarkastycznie. - A ja uważam się za szczęśliwca, mogąc dojrzeć chociaż swoje stopy.
- Zawsze cyniczny, mój Harry.
Harry westchnął, znów czując zmęczenie.
- Zabiorę cię jutro do Albusa, żebyś mógł odzyskać siły - rzekł Voldemort. - Niezależnie od tego, jak uwielbiam z tobą przebywać, nie możesz tu wyleczyć się całkowicie.
- Czemu nie? - spytał ciekawie Harry.
Voldemort znów zachichotał.
- Ponieważ, Harry, za bardzo lubię z tobą rozmawiać. Przychodziłbym do ciebie w kółko, pozbawiając cię tym samym mocy i nigdy nie mógłbyś mnie opuścić. - Voldemort roześmiał się. - I co by na to powiedziało Ministerstwo Magii?
Harry uśmiechnął się również - po prostu musiał.
- Ale nie zapomnisz mnie odwiedzać, prawda, Harry?
- Tak, Voldemort. Mamy umowę.
Voldemort uśmiechnął się i wstał. Podszedł do jego łóżka, spoglądając na woreczek z kroplówką i rurkę wbitą w żyłę Harry'ego.
- Ta wizyta była nieoczekiwana, lecz potrzebna - powiedział.
- Czemu mam wrażenie, że to i tak cię zadowala?
Voldemort wciąż się uśmiechał.
- Ach, Harry, jak dobrze mnie znasz. Tak, rzeczywiście to mnie zadowala. - Voldemort przesunął palce po jego twarzy i Harry zamknął oczy. - Ty mnie zadowalasz.
Harry otworzył oczy. Voldemort przypatrywał się jego twarzy.
- Jak zademonstrowałem, potrzebujesz mnie tak bardzo, jak ja ciebie, Harry. Zawsze będziesz do mnie wracał.
- A ty zawsze tam będziesz.
- Tak, Harry - odparł, kiwając głową. - Widzę, że rozumiesz.
Harry westchnął, nie chcąc o tym więcej myśleć, lecz nie musiał. Pani Granger weszła do środka, przynosząc ze sobą lekarstwa i Voldemort wrócił na swoje krzesło.
Harry wypił miksturę i, wyczerpany, zapadł w sen.
Gdy ponownie otworzył oczy, był w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie. Z jednej strony czuł ulgę, z drugiej rozczarowanie. Nie tęsknię za bólem, ale rozmowa zawsze jest wyzwaniem.
Voldemort znowu to robił.
Harry odetchnął ciężko i rozejrzał się. Wokół jego łóżka wisiały zasłony, więc nie mógł stwierdzić, czy ktoś jeszcze przebywał w skrzydle. Jego kroplówka zniknęła.
Usłyszał głosy z przodu sali.
- Ron? - spytał Harry.
Ron i Hermiona obeszli zasłony tak prędko, że Harry się roześmiał.
- Harry! - wykrzyknął Ron. - W porządku?
Harry wyszczerzył zęby.
- Jasne - odparł, kiedy Hermiona zbliżyła się, by uścisnąć go za rękę.
Rozmawiali o tym, jak dziwnie było mieć dookoła siebie latające w te i we te rzeczy. Harry'ego jednak to nie śmieszyło.
- Ron - rzekł do przyjaciela. - Zanim Voldemort wyczerpał moje moce, latały wokół mnie łóżka. Jedno z nich złamało mi ramię. Nie miałem żadnej kontroli nad moją magią. Mogłem kogoś zranić. Nie dziwię się, że wszyscy się mnie boją.
- Harry - odparł Ron. - Nikt nie wie o incydencie z łóżkami i nikt też nie wie o tym, że Voldemort cię zabrał.
- A co z chłopakami w dormitorium?
- Powiedzieli im, że Dumbledore się tobą zajął. Ministerstwo nie mogło się dowiedzieć, że trzeba było wzywać Voldemorta, żeby nad tobą zapanował.
- Wiem - mruknął Harry. Wtedy mogliby zwiększyć nad nim nadzór. - Tak czy owak, cieszę się, że twoja mama tam była - rzekł do Hermiony. - Gdyby nie ona…
- Moja mama?
- Tak, zadbała o mnie mugolskim sposobem. Nie wiedziałaś?
- Nie, nie wiedziałam - odparła Hermiona, zaniepokojona. - Voldemort sprowadził moją matkę?
- Wydawała się chętna do współpracy - zapewnił ją Harry. - Nie była przestraszona. Powiedziała Voldemortowi czego potrzebuje i dostała wszystko, o co poprosiła. Miała nad wszystkim kontrolę.
- Naprawdę? - spytał Ron.
- Tak. Musiał wiedzieć, że jest doktorem i poszedł do niej po pomoc.
- Cóż, jeśli wiedziała, że ma pomóc tobie, poszłaby bez wahania - stwierdziła Hermiona. - Mam tylko nadzieję, że zabrał ją z powrotem.
- Hermiono - powiedział Harry uspokajająco. - Jestem pewien, że nic jej nie jest. Voldemort wie, że byłbym zły, gdyby coś stało się twojej matce.
- Tak, wiem, ale…
- To napisz do niej - poradził jej. - Możesz użyć Hedwigi.
Harry zaczął uczęszczać na swoje lekcje następnego dnia i jednocześnie powróciła do niego nuda. Jakoś przez to przeszedł dzięki Ronowi i Hermionie. Ginger była najbardziej pomocna. Była teraz nie tylko przesadnie opiekuńcza wobec Harry'ego (zachowanie uczniów w stosunku do niego drażniło ją), ale także przejawiała nadmierne zainteresowanie jego mocami. Wydawała się nimi zupełnie zachwycona, więc często marudziła i drażniła go, póki nie pokazał jej czegoś, co mógł z nimi zrobić.
To dało Harry'emu czegoś do myślenia, więc teraz zastanawiał się nad małymi sztuczkami, którymi mógłby zaimponować Ginger.
Hermiona powiadomiła go, że napisała do matki i z tą wszystko w porządku. Voldemort posłał kogoś do jej domu z informacją, że w szkole zdarzył się wypadek. Mówiła, że jej rodzice na początku byli zaniepokojeni, gdyż nie wiedzieli, dokąd ich zabierają i na czym polegał problem. Ale później, w obozie, jej matka była rozbawiona, kiedy Voldemort udzielił ostrej reprymendy tym, który ich zabrali, za to, że nic im nie wyjaśnili i nawet za nich przeprosił.
Gdy pani Granger zorientowała się, że chodziło o Harry'ego i w jak złym stanie się znajdował, zgodziła się zostać, a pan Granger został odesłany do domu z instrukcjami, jak zatuszować nieobecność swojej żony.
Zawsze o krok dalej. Cały Voldemort.
Harry szedł cicho przez bibliotekę, przebiegając wzrokiem przez stoliki w poszukiwaniu Ginger. Odkrył sposób na wykorzystanie swojej wewnętrznej magii (jak wtedy, gdy zmusił Lucjusza i Severusa do uwolnienia go), używając swoich wspomnień i mógł teraz stworzyć w ręce prawdziwy ogień.
Odnalazł dziewczynę i wyciągnął do niej rękę, pomagając jej wstać.
- Harry?
- Chodź ze mną, Ging - wyszeptał. - Chcę pokazać ci coś ekstra.
Ginger zachichotała, kiedy Harry popchnął ją w kierunku tylnych półek z książkami i rozejrzał się wokół by mieć pewność, że nikt ich nie widzi.
- O co chodzi? - spytała cicho Ginger.
Harry uniósł dłoń i zamknął na chwilę oczy. Płonę. Kiedy otworzył oczy, na jego dłoni tańczył mały, trzycalowy płomyk.
- Czy to nie boli? - spytała Ginger z zachwytem.
- Nie, to tylko wspomnienie. I spójrz. - Przytrzymał drugą dłoń nad płomykiem, a ten zaczął zmieniać kolory.
- Harry, to jest super - powiedziała Ginger, przybliżając rękę do ognia by przekonać się, czy bije od niego żar. - Jest ciepły.
- Popisujemy się, Potter? - odezwał się za nimi kpiący głos.
Harry zamknął dłoń, gasząc płomyk i obrócił się do Malfoya.
- Szpiegujemy, Malfoy? - odciął się. - Czy tylko folgujemy swoim perwersyjnym skłonnościom do podglądactwa?
Ginny złapała Harry'ego za ramię.
- Odpuść sobie, Harry - rzekła. - On jest zwyczajnie zazdrosny.
Malfoy podszedł do niego, patrząc mu prosto w twarz.
- O nie, Potter - powiedział, zupełnie ignorując komentarz Ginger i wyglądając bardziej poważnie, niż Harry go kiedykolwiek widział. - Nie muszę cię szpiegować. Wiem tyle, co ty. I czy naprawdę myślisz, że obchodzi mnie, co robisz ze swoją dziewczyną?
Nie spuszczając wzroku z Harry'ego, sięgnął po książkę i zdjął ją z półki. Rzucił okiem na okładkę, nim znów spojrzał na Harry'ego.
- Interesujący przedmiot - oznajmił z lekkim uśmieszkiem. - Przepowiednie.
Zerknął przelotnie na Ginger, po czym odszedł.
Harry patrzył za nim, póki nie zniknął mu z oczu.
- To było dziwne - stwierdziła Ginger.
„Dziwne” nawet w połowie nie odzwierciedlało tej sytuacji. Ile rzeczywiście wiedział Malfoy? Naturalnie, jego ojciec był prawą ręką Voldemorta, ale co Lucjusz mówił swojemu synowi?
Czy była to kolejna manipulacja Voldemorta, by nieustannie mu o sobie przypominać? I nagle postanowił zaangażować do tego Malfoya? A może Malfoy został też teraz w to wplątany?
Draco ma przykrywkę w postaci ochrony Dumbledore'a - lub miał. Ale w jego zachowaniu widać było taka powagę… Harry'ego zaczynała boleć głowa, kiedy tylko próbował o tym myśleć.
Zastanawiał się, czy nie powinien się go o to spytać (wcześniej mu już przecież pomagał), lecz nigdy nie miał ku temu okazji. Nigdzie nie widział chłopca poza lekcjami, które mieli razem, a te nadal nudziły Harry'ego.
Znużenie tak dawało mu się we znaki, że z radością powitałby nawet małą wymianę złośliwości z Malfoyem.
Tak więc nie bacząc na ministerstwo i pomimo faktu, że nie musiał tego robić, Harry postanowił napisać do Voldemorta. Narzekał głównie na nudę, ale nie mógł oprzeć się wspomnieniu innych rzeczy jakie odkrył, że umie zrobić.
Voldemort odpisał mu:
Harry, nie wyobrażam sobie jak nużąca musi być teraz dla ciebie szkoła. Tyle cię nauczyłem. I tak, twoje wewnętrzne siły faktycznie się wzmocniły. Odwiedź mnie, to tego dowiedziemy. Obie nasze wysokości potrzebują mentalnego pobudzenia.
Harry roześmiał się - musiał.
- Co? - spytał Ron, z którym siedział akurat przy stole.
- Nic - odparł Harry, chowając list do kieszeni szaty.
Pomyślał, że naprawdę powinien wymyślić jakiś sposób na złożenie mu wizyty.
Rozdział 7
Odkrycia
Dopiero kilka tygodni później Harry'emu przydarzyła się sposobność do czmychnięcia z zamku i „odwiedzin” u Voldemorta, czego wymagała zawarta z nim umowa. W ten weekend był wypad do Hogsmeade i wystarczało tylko zostać w tyle, by móc później się wymknąć.
W tym celu usiadł w Pokoju Wspólnym i rozłożył przed sobą swoje wypracowanie z eliksirów. Severus polecił im dość trudne zadanie na ten tydzień i chociaż Harry już je wczoraj skończył, postanowił użyć wymówki w postaci nieodrobionej pracy, by zostać w zamku, podczas gdy Ron, Hermiona i Ginger pójdą do miasta.
- Gotowy, Harry? - spytał Ron, wychodząc z dormitorium chłopców.
- Nie mogę iść - odparł Harry.
- Eliksiry? - Ron spojrzał na rzeczy rozrzucone na stole. - Myślałem, że to skończyłeś.
- Też tak myślałem - rzekł Harry - póki nie zobaczyłem pracy Hermiony. Zupełnie to zawaliłem. Muszę to teraz poprawić.
- Pomóc ci?
- Nie - odparł szybko. - Nie chcę, żeby Hermiona wiedziała, że widziałem jej zadanie domowe. Wiesz, jak na to reaguje.
- Cóż, tak sądzę...
- Tylko przynieś coś ze sobą dla mnie.
- W porządku - powiedział Ron, wciąż łypiąc na niego podejrzliwie.
- Możemy iść - oświadczyła Hermiona, podchodząc do nich. - Harry, co ty robisz?
- Próbuję poprawić moje zadanie z eliksirów, jeśli nie masz nic przeciwko - odparł, starając się brzmieć na zirytowanego.
Hermiona wyglądała na zmieszaną. Harry zerkał to na nią, to na Rona, który patrzył na niego tak, jakby zachęcał go do przyznania się.
- Dobra - powiedział w końcu ze zniecierpliwieniem. - Widziałem twoją pracę, Hermiono, i zdałem sobie sprawę, jak kiepska jest moja. Nie zgapiłem od ciebie, ale teraz chcę to poprawić. Wiesz, jak Snape mnie teraz traktuje.
- Harry…
- Idźcie. Ja sobie poradzę.
Ron wyciągnął Hermionę na zewnątrz i chwycił Ginny za szatę, kiedy ta wchodziła do pokoju.
- Chodź, moja siostrzyczko - rzekł do niej. - Harry nie może się teraz z tobą pobawić.
- Ale…
- Do zobaczenia później, Ginger - zawołał Harry.
Chłopak westchnął, gdy wszyscy już wyszli. Pragnął być razem z nimi, ale złożył obietnicę. Odczekał pięć minut by się upewnić, że nie wrócą, po czym aportował obok swojego krzesła naprzeciw ogniska.
Natychmiast usłyszał krzyk bólu - ktoś był torturowany. Harry usiadł i rozejrzał się po obozie. Śmierciożercy otaczali ciasnym kołem i obserwowali kogoś, kto posłużył za przykład. Voldemort i nieznana ofiara musieli być najwidoczniej wewnątrz koła.
Harry nie był w nastroju do wsłuchiwania, nawet zasłużonych, wrzasków. Obiecał, że złoży wizytę, więc tak zrobi.
Przemienił się w sokoła i podleciał do drzewa niedaleko od śmierciożerców.
- Goyle - powiedział Voldemort złowrogim tonem. - Nie zawiedziesz mnie ponownie.
- Nie, mistrzu - zawył Goyle, zwijając się na ziemi. - Wybacz mi, mistrzu.
Voldemort rzucił na niego Klątwę Cruciatusa i Goyle znów zaczął krzyczeć.
Harry popatrzył dookoła. Severus stał blisko po zewnętrznej stronie koła. Harry zeskoczył z gałęzi poleciał w jego kierunku.
Zaskoczony, Severus podniósł rękę, by osłonić twarz. Harry wylądował na jego ramieniu i mężczyzna opuścił je. Sokół spoglądał prosto w jego oczy.
Severus nie miał okazji ostatnim razem, gdy Harry się transmutował, dokładniej mu się przyjrzeć, więc teraz wydawał się zdziwiony.
- Mój Boże - rzekł, kiedy dostrzegł zielone oczy ptaka i srebrne pióra, układające się w kształt błyskawicy na jego głowie.
Kilkoro śmierciożerców szeptało między sobą o dziwnym sokole, który przyleciał do Severusa Snape'a.
- Co się tam dzieje? - spytał Voldemort.
- Mistrzu - oznajmił Severus. - Mamy gościa. Nott, idioto, odsuń się. - Czarodziej wkroczył do kręgu i wyciągnął ramię.
Harry spojrzał na Voldemorta. Czarnoksiężnik roześmiał się z rozkoszą.
- Goyle, masz prawdziwe szczęście. Jestem teraz zbyt zadowolony, by z tobą skończyć. Zejdź mi z oczu.
Goyle pierzchnął w tłum, w trakcie gdy pozostali śmierciożercy odwrócili się by zobaczyć, co było tak interesującego.
Voldemort podniósł swoje ramię. Mógłby powiedzieć: „Chodź do mnie, Harry”, gest był taki jasny, lecz tylko Lucjusz i Severus wiedzieli kim był. Harry chciał też przekonać się, jak bolesne to się okaże. Voldemort wysłał mu kiedyś sygnał, gdy był pod postacią sokoła i wówczas ból był mniejszy. Jaki byłby tym razem?
Harry rozłożył skrzydła i poszybował w stronę Voldemorta. Kiedy zbliżył się do niego, ból był prawie nieistniejący, a gdy wdrapał się na jego ramię, do wytrzymania.
- Czarny sokół?
- Czy to znak?
- Co to oznacza, mistrzu?
Harry spojrzał na Voldemorta, który roześmiał się i wyciągnął ku niemu dłoń. Harry błyskawicznie zeskoczył z jego ramienia i odleciał kilka metrów dalej, gdzie się przetransmutował.
- Ból jest mniejszy, Voldemort - powiedział. - Ale wciąż tam jest.
Śmierciożercy wstrzymali oddechy i mruczeli coś do siebie, kiedy Harry wstawał.
- Wystarczy. - Voldemort skierował się do swoich sług. - Zostawcie nas. - Zwrócił się do Harry'ego. - Bardzo dramatyczne wejście, mój synu.
Harry uśmiechnął się krzywo do niego.
- Dobrze mnie nauczyłeś.
Voldemort zachichotał.
- Chodź, Harry, porozmawiajmy - rzekł, podchodząc do ogniska. - Opowiedz mi, jak masz umrzeć w tym tygodniu.
Harry roześmiał się - po prostu musiał. Voldemort wiedział, że profesor Trelawney zawsze przepowiadała jego śmierć.
- Znów miałem ponuraka - odparł.
- Już odpuściła sobie Nagini? - spytał Voldemort, śmiejąc się cicho.
Harry wzruszył ramionami.
- Kto wie, gdzie wynajduje pomysły na te żałosne wróżby. Przypuszczam, iż doszła do wniosku, że może to bezpiecznie przepowiadać w kółko, jeśli i tak mam wkrótce umrzeć.
- Wciąż pesymista, Harry?
- Sądziłem, że nie wyda ci się to takie śmieszne, skoro mam zabrać ze sobą i ciebie.
- Och, Harry, gdybym wszystko traktował tak poważnie, nie mógłbym cieszyć się moją mocą - rzekł Voldemort.
Harry popatrzył na niego.
- Tak, Harry. Odpręż się i ciesz się życiem. Twoje było ciężkie, ale masz dobrych przyjaciół i ludzi, którzy cię kochają. Cały ten obóz mógłby dla ciebie położyć się tu i zginąć. Odpręż się i ciesz się swoją mocą.
Harry miał problem z przetrawianiem tego, więc nie skomentował. Zmienił za to temat.
- Voldemort?
- Tak, Harry?
- Czy naprawdę myślisz, że możesz zapanować nad światem?
- Kiedy tylko do mnie dołączysz, będę mógł. Z tobą będę w stanie zrobić wszystko. I, prawdę mówiąc, mam zamiar przejąć kontrolę nad światem.
- Przejąć kontrolę?
- Tak, Harry. W hierarchii czarodziejskiego świata panuje w tej chwili zamęt. Dawniej to najpotężniejszy czarodziej był Ministrem Magii, budzący największy szacunek i największy strach. Teraz wygląda to jak nędzny konkurs popularności. Możemy przywrócić porządek chaosowi, jakim jest ministerstwo, Harry, możemy zainicjować wielkie zmiany.
- Nie uda ci się to, jeśli będziesz zabijał tych, którzy się z tobą nie zgadzają - stwierdził Harry.
Voldemort zaśmiał się.
- Wiem o tym, Harry. Lecz ludzie mogą być uparci, a poza tym podczas moich poprzednich rządów nie miałem ciebie. Nie przewidziałem, że potrzebuję równowagi sił, by przywrócić porządek.
Harry'ego zaczynała od tego boleć głowa.
- Ale zabijanie…
- Harry, ilu ludzi poleciłem zabić?
- Karkarow - odparł. - I kto wie, ilu jeszcze. Nigdy nie byłem w namiocie konferencyjnym.
- Harry, od czasu twojego pierwszego progu, nie rozkazałem zabijać nikogo. Chcę, aby czarodziejski świat wiedział, że masz wpływ na mój charakter, na mnie. Równowaga sił. Moja armia zwiększyła się prawie trzykrotnie od naszego spotkania na cmentarzu, ponieważ ludzie zaczynają dostrzegać, że świat wymaga zmian.
- Więc czemu nie użyłeś Dumbledore'a dla równowagi?
- Mówiłem ci, nie wiedziałem, że jej potrzebuję, póki się nie spotkaliśmy - oznajmił Voldemort. - Albus jest bardzo potężnym czarodziejem, ale nie jest niczyim dziedzicem, ani ja nie jestem z nim związany w sposób, w jaki jestem z tobą. Nie, Harry, to musisz być ty i ja. Czarodziejski świat zjednoczy się pod naszymi rządami i porządek zostanie odnowiony.
Harry miał wrażenie, jakby żarówka wreszcie zaświeciła mu nad głową. Zrozumiał. Jeśli dołączy do Voldemorta, świat będzie oburzony, ludzie poczują się zdradzeni, więc zjednoczą się, by postawić na nogi ministerstwo i zniszczyć ich obu. Ale to przeznaczeniem Harry'ego było zabicie Voldemorta. Kiedy świat się zjednoczy, Harry będzie mógł go zabić.
Ale nie jestem jeszcze gotowy.
- Wkrótce, Harry - powiedział Voldemort. - Będziesz wiedział, gdy będziesz gotów.
- To się staje naprawdę irytujące.
- Co takiego?
- To, że wiesz, o czym myślę.
Voldemort zaśmiał się.
- Po prostu umiem odczytać twój wyraz twarzy. Wiem, jaką walkę musisz ze sobą prowadzić za każdym razem, gdy przede mną stajesz.
- Czyżby?
- Owszem, Harry. Mówiłem ci już, że twoja lojalność i wytrwałość są godne podziwu. Masz zamiar zrobić wszystko, by nie zawieść swoich rodziców.
- Nie zawiodę ich.
- Wiem.
Harry był zmieszany.
- Zabiłeś ich.
- Tak, Harry - odrzekł Voldemort, patrząc na niego uważnie. - Dlaczego?
Voldemort znów zmuszał go do myślenia. Kolejny test.
- Mój ojciec był dziedzicem - powiedział Harry, czując się niepewnie jak nigdy przedtem. - Ale nie chciał się do ciebie przyłączyć.
Voldemort kiwnął głową.
- James Potter był bardzo potężnym czarodziejem.
- Mogłeś użyć go jako równowagi sił. - Harry'emu zaczynało coś świtać.
- Nie, Harry. Powtarzam ci, że wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jej potrzebuję.
- Ale przepowiednia…
- Tak - przerwał mu Voldemort. - Jednak byłem wówczas nieco zaślepiony przez własną moc, Harry. Wiedziałem tylko, że dziedzic Gryffindoru był przeciwko mnie.
- Niemniej walczył dzielnie - kontynuował po chwili Voldemort. - Powiedział do mnie coś, o czym zapomniałem, dopóki Goyle nie zrobił aluzji do naszego związku.
- Co powiedział? - spytał Harry bez tchu.
- Powiedział: „Mój następca cię powstrzyma” i tak się stało, Harry. A kiedy Goyle nawiązał do tego związku, przypomniałem sobie o przepowiedni.
- Chcesz przez to powiedzieć, że moi rodzice wiedzieli?
- Myślę, że pragnęli chronić cię za wszelką cenę, co zresztą należy do obowiązku każdego rodzica - rzekł Voldemort. - Lecz sądzę, że wiedzieli również o przepowiedni i wiedzieli, że musisz żyć.
- Zabiłeś ich, Voldemort - powtórzył Harry, chcąc przypomnieć to też sobie.
- Tak, Harry, choć jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to nie zginęli tylko za ciebie, ale za cały czarodziejski świat. Myślę, że Dumbledore wiedział, że musisz naprawić chaos, który ma miejsce w ministerstwie. Odczytywał znaki. Albus wiedział i wie, co się wydarzy.
Teraz naprawdę bolała go głowa. Harry spojrzał na zegarek. Puknął go palcem, mrucząc:
- Co powinienem zrobić?
Na tarczy wyświetlił się napis:
Powinieneś siedzieć w bibliotece. Ron i Hermiona cię szukają.
Harry wstał i spojrzał na Voldemorta, który uważnie go obserwował.
- Sam nie wiem, Voldemort, co sprawia, że bardziej boli mnie głowa: twój dotyk, czy rozmowa z tobą.
Voldemort także powstał. Nie roześmiał się.
- Prawda jest czasem bolesna. Ale nie będę cię okłamywał, Harry. Kiedy zaakceptujesz swoje przeznaczenie, zdobędziesz kontrolę nad swoim życiem. To nie będzie bolało.
- Szczerze w to wątpię. Wciąż jednak myślę o rzuceniu tego wszystkiego w diabły i wyjeździe do Bułgarii.
Voldemort zachichotał.
- Wiem, Harry, ale nie zrobisz tego. Jesteś zbyt porządny, by porzucić teraz świat.
- Wielka szkoda - wymruczał Harry. - Opuszczę teraz waszą wysokość.
- Do zobaczenia wkrótce, mój synu.
Kolejny koszmar.
Harry odnalazł książkę z wróżbami na półce w bibliotece, po czym ruszył do Pokoju Wspólnego, w poszukiwaniu Rona i Hermiony. Wiedział już, co musiał zrobić i potrzebował pewnych informacji.
Ostatnią osobą, która miała tą książkę był Malfoy i znów Harry zaczynał zastanawiać się, ile chłopak wie.
Przechodząc przez niemal pusty holl, nie zwracał uwagi na otoczenie i wpadł na kogoś.
- Przepraszam - powiedział Harry równocześnie z osobą, którą uderzył. Jednakże rozpoznał ten głos i się odwrócił. Drugi chłopiec również na niego spojrzał i Harry zdążył zobaczyć wielki smutek na jego twarzy, zanim nie został on zastąpiony zwyczajnym uśmieszkiem Malfoya.
- Patrz jak chodzisz, Potter - powiedział, lecz jego ton pozbawiony był typowej zjadliwości.
- Malfoy, wszystko w porządku?
Malfoy wydał długi, udręczony odgłos.
- Jesteś taki żałosny, Potter - rzekł, zanim obrócił się by odejść.
Harry zatrzymał go i Malfoy łypał krzywo na rękę, którą Harry położył mu na ramieniu, póki jej nie zdjął.
- Pytam poważnie. Wszystko w porządku?
- Odwal się, Potter - odparł Malfoy, odwracając się i na odchodnym dodając jeszcze: - Moje problemy nie są wcale gorsze od twoich.
Harry śledził go wzrokiem, kiedy zdał sobie sprawę, że w pobliżu nie było Crabbe'a i Goyle'a. Właściwie to nie przypominał sobie, żeby widział ostatnio Malfoya z jakimkolwiek ze swych kolegów ze Slytherinu poza posiłkami, a nawet wtedy chłopak zdawał się zachowywać wobec nich z dystansem.
Wzdychając z frustracją, Harry kontynuował poszukiwania Rona i Hermiony.
Kiedy tylko znalazł przyjaciół, zaciągnął ich do łazienki Marty.
- Więc teraz to prywatna sala konferencyjna, tak? - spytała Marta.
- Przepraszam, Marto - odparł Harry. - Masz coś przeciwko?
- Chcecie, żebym wyszła? - zapytał duch obrażonym tonem.
- Niekoniecznie - rzekł Harry, ale Marta zaczęła płakać i zniknęła w jednym z klozetów.
- No, to o co chodzi, Harry? - spytał Ron.
Harry wręczył Hermionie książkę i dziewczyna otworzyła ją na pierwszej zaznaczonej stronie. Odczytała głośno tekst:
Poprzez zamęt i terror świat ocalony będzie
Wśród morderstwa i chaosu następca przybędzie
Przerażenie i niepewność nadciągają
Wnet rychłą zgubę przepowiadając
Któż będzie gotów by walkę rozpocząć
Kiedy dziedzice się zjednoczą
Hermiona spojrzała na Harry'ego i zaczęła mówić, ale chłopak ją powstrzymał.
- Przejdź do następnego fragmentu - powiedział.
Hermiona znalazła kolejną zaznaczoną stronę i przeczytała:
Dziedzice podzielą potęgę o ogromnej mierze
Równowaga sił zostanie odnowiona
Sprawiedliwość przywrócona
Największy skarb złożony w ofierze
Hermiona spojrzała na niego ostro.
- Nie, Harry, musi być inne wyjście!
Ron wyglądał na skonsternowanego.
- Nie ma - odrzekł Harry. - Szukaliśmy go latami.
- To tylko głupia przepowiednia - oznajmiła Hermiona. - Coś w rodzaju wewnętrznego oka Trelawney. - Spojrzała z powrotem na książkę i wskazała na okładkę. - Popatrz, to nawet JEST jej głupia przepowiednia.
- Racja. Zastanawialiście się kiedyś, jak brzmiała pierwsza prawdziwa przepowiednia jaką wygłosiła?
- Czy coś mi umknęło? - zapytał w końcu Ron.
Harry odwrócił się i zaczął chodzić po łazience.
- Harry naczytał się zbyt wiele tych przepowiedni - stwierdziła Hermiona. - Myśli, że musi dołączyć do Voldemorta, żeby świat mógł się zjednoczyć. - Wzięła głęboki wdech. - I wtedy będzie musiał go zabić.
- I? - Ron wciąż sprawiał wrażenie skołowanego.
- I to on jest skarbem - wyjaśniła Hermiona. - Musi się poświęcić.
- Harry, czy chodzi o to, że jeśli zabijesz Voldemorta, będziesz musiał umrzeć z powodu tych wszystkich związków między tobą a nim?
Harry jedynie skinął.
- Moment - powiedział Ron z przerażeniem. - Nazwała cię skarbem, tamtego dnia na wróżbiarstwie.
- Wiem - odrzekł Harry.
- Przecież musi być jakieś inne wyjście - upierała się Hermiona.
Harry spojrzał na nią.
- Nie bardzo widzę jakie. Nawet Dumbledore zdaje się to wiedzieć. Od tych wszystkich bzdur o przeznaczeniu i losie robi mi się niedobrze. Voldemort tylko to pogarsza, bo jest tak pewny siebie, że to przerażające. Nigdy mnie nie okłamuje, a to co mówi, wydarza się. Powiedział, że to tylko kwestia czasu.
Popatrzył na Rona.
- I myślę, że ten już mi się kończy.
- Och, Harry! - krzyknęła Hermiona.
Ron ścisnął go za ramię.
- Wiesz, że jesteśmy z tobą, Harry - powiedział. - Czegokolwiek potrzebujesz, czegokolwiek ode mnie zechcesz, zawsze tam będę.
Harry skinął z powagą.
- Wiem, Ron. Po prostu nie wiem, czego oczekiwać.
- To jakieś szaleństwo - stwierdziła Hermiona. - Zmierzaliśmy się już ze śmiercią. Przejdziemy i przez to!
- Hermiono…
- NIE! - wrzasnęła dziewczyna. - Nawet mi się nie wykręcaj tą swoją odwagą. Wiesz, że nie pozwolę ci zginąć.
Hermiona zakręciła się w miejscu i wymaszerowała z łazienki.
Harry zerknął na Rona, który wzruszył ramionami.
- Ona ma rację, rozumiesz. Przejdziemy przez to razem.
Harry mógł mieć taką nadzieję.
Rozdział 8
Problem Draco i prezenty Voldemorta
Kilka dni przed przerwą świąteczną, Harry udał się z Ginny na śniadanie do Wielkiej Sali. Szedł tuż przy niej, ściskając ją mocno za rękę. Bardziej wyczuwał niż widział, że są śledzeni.
- To się robi naprawdę straszne - powiedziała cicho dziewczyna.
Harry domyślił się, że ona też to poczuła.
- Wiem - odparł. - Chciałbym, żeby mnie wreszcie zostawili w spokoju.
- Nie zrobią tego. Są zbyt przerażeni.
Harry zatrzymał się i obrócił do niej. Położył dłoń na jej policzku.
- A ty, Ginger, boisz się? - spytał. - Chyba bym nie zniósł…
- Nie, Harry - przerwała mu Ginny. - Wiesz, że się nie boję. Znam cię tak dobrze jak Ron, Hermiona i cała reszta rodziny. Wiemy, że postąpisz słusznie. - Uniosła swoją rękę do jego policzka. - I wiem też, że nikogo byś umyślnie nie zranił.
Chłopak pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.
- Dzięki, Ging - rzekł. - To wiele dla mnie znaczy.
- Potter.
Harry odwrócił się.
- Czego chcesz, Malfoy? - warknął, kiedy blondyn się do nich zbliżył. - Twoje skłonności do podglądactwa zaczynają się robić denerwujące.
Malfoy widocznie nie przejął się tymi słowami, bo się szeroko uśmiechał.
- Przepraszam, że się wtrącam - oświadczył i zerknął na Ginger. - Witaj, Ginny. Dobrze się bawicie, co?
Harry'emu trudno było powiedzieć, czy próbował być wredny, czy tylko się z nim drażnił, choć to ostatnie było u niego dość niespotykane.
- Czego chcesz, Draco? - spytała Ginger z rozdrażnieniem.
Malfoy popatrzył na Harry'ego i przestał się uśmiechać. Podszedł do niego i nachylił mu się do ucha.
- Coraz bardziej się niecierpliwi - oznajmił Malfoy cicho. - Mój ojciec twierdzi, że jest rozdrażniony i może zrobić coś drastycznego, jeśli nie… no wiesz.
Harry spojrzał na niego podejrzliwie.
- A więc wiesz o tym.
Malfoy skinął.
- Mój ojciec mówił, że jest zadowolony z twoich listów, ale chce się z tobą zobaczyć.
Ginger, przeskakująca do tej pory wzrokiem między dwójką chłopców, spytała nagle:
- O co chodzi?
- Wyjaśnię ci później - rzekł do niej Harry.
- Nie ufasz swojej dziewczynie, Potter? - zapytał Malfoy z tajemniczym uśmieszkiem.
- Och, zamknij się, Malfoy. - Harry złapał chłopaka za ramię i odciągnął go kawałek dalej. - Rozejrzyj się - wysyczał ze wstrętem. - Nieustannie mnie obserwują. I po co jeszcze wciągasz w to Ginger?
- Bo musi wiedzieć.
- Czemu? - spytał Harry, zbity z tropu.
- Nie możesz być aż tak głupi, Potter. Masz dobrych przyjaciół: wykorzystaj ich. Możesz ich potrzebować.
- Oni nie rozumieją. Ty też nie.
Harry dostrzegł w jego oczach cień smutku, który zaraz jednak zniknął.
- Czyżby? - mruknął Malfoy. - Po prostu idź, musi się z tobą zobaczyć.
- Jak?
- Wymyśl coś, Potter - rzekł Malfoy, po czym obrócił się i odszedł.
Harry patrzył za nim jak uprzednio, zastanawiając się po której stronie stoi Draco Malfoy.
Czy to Dumbledore przysłał do niego Malfoya, czy Voldemort?
Harry zwrócił się do Ginger.
- Muszę się spotkać z dyrektorem.
- Pójdę z tobą.
- Nie, nie mogę…
- A właśnie że tak - ucięła Ginger, chwytając go za ramię i ciągnąc w kierunku schodów. - Powinnam iść z tobą.
Miała wypisany na twarzy wyraz upartej determinacji, kiedy prowadziła Harry'ego przez korytarz i chłopak westchnął ciężko.
- W porządku - powiedział.
Gargulec nie blokował wejścia, więc oboje wkroczyli do środka na ruchome schody.
- Ach, Harry, jak przypuszczam… - Dyrektor przerwał, kiedy zobaczył Ginny. - Jesteś pewien, że to mądre?
Ginger skrzyżowała ramiona i spojrzała na Albusa Dumbledore'a wzrokiem, który przestraszyłby każdego.
- Cóż, widzę że jesteś zdecydowana - powiedział Dumbledore z wesołą iskierką w oku. - Znakomicie. Harry, wiesz co masz robić.
- Tak - odrzekł chłopiec, ale zawahał się. - Profesorze?
- Tak, Harry?
- Dlaczego pan się na to zgadza?
- Ponieważ masz wiążącą umowę - odpowiedział starszy czarodziej. - I…
- Niech pan nie mówi. Jestem prawie gotowy.
Dumbledore kiwnął z powagą głową.
- Gotowy na co? - spytała Ginger.
- Nie chcesz wiedzieć, Ginger. Uwierz mi. - Złapał ją za ramiona. - Skoncentruj się na mnie, Ging.
- Gdzie my…
Co za koszmar.
- Zapomnij to pytanie. Masz z nim umowę zobowiązującą cię do wizyt?
- Owszem.
- Mistrzu Harry, cieszę się, że przybyłeś - powiedział Lucjusz Malfoy, podchodząc do nich. - Przyjmuję, że rozmawiałeś z Draco.
- Tak, panie Malfoy.
Malfoy przeniósł wzrok z niego na Ginny.
Dziewczyna uniosła wysoko brodę.
- Moja krew jest tak samo czysta jak pana, panie Malfoy - rzekła. - Nie może mnie pan tknąć.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
- Weasleyowie i ich czarodziejska duma - stwierdził z zadowoleniem. Zerknął na Harry'ego. - Przynajmniej ma pan dobry gust, jeśli chodzi o kobiety - powiedział, patrząc z odrazą na jego ubiór.
Harry westchnął.
- Gdzie on jest?
Malfoy natychmiast spoważniał.
- W swoim namiocie, mój panie - odparł. - Kontempluje.
Harry ledwie powstrzymywał się, by nie parsknąć śmiechem, kiedy prowadził Ginger przez obóz. Voldemort - kontemplujący? To ciekawe.
- Ginger, jesteś pewna…
- Przestań, Harry - ucięła dziewczyna. - Wiesz, że się nie boję.
Harry westchnął i podniósł połę namiotu, żeby Ginny mogła wejść pierwsza.
Voldemort wstał, gdy wkroczyli do środka.
- Ach, Harry. I panna Weasley - powitał ich, a ulga i zadowolenie dawały się wyczuć w jego głosie. - Jak dobrze cię znowu wiedzieć. - Posłał Harry'emu zaciekawione spojrzenie.
Chłopak niecierpliwie machnął ręką.
- Kobiety - mruknął.
Voldemort roześmiał się cicho. Machnięciem różdżki zmienił aurę w namiocie z ponurej i przygnębiającej na jasną i niemal radosną. Pojawiło się kilka skrzatów domowych, niosących tace z przekąskami.
Harry i Ginger usiedli na sofie, w stosownej odległości od biurka za którym siedział Voldemort. Dziewczyna wciąż ściskała ramię Harry'ego i ten miał wrażenie, że chociaż włożyła na twarz maskę odwagi, to wewnątrz wciąż się denerwowała.
- A więc - rzekł Voldemort do Ginger. - Jak to jest zdobyć serce najpotężniejszego chłopca na ziemi?
- Voldemort…
- Nie bądź taki skromny, Harry. Wiesz, że to prawda - stwierdził Voldemort. - I pozwól mi się tym rozkoszować. Panno Weasley?
- Harry wie, jak to jest - odrzekła Ginger.
- W rzeczy samej - powiedział czarnoksiężnik, odwracając się do Harry'ego. - A jak Harry się z tym czuje?
Chłopiec otworzył już usta, by powiedzieć mu żeby pilnował własnego nosa, ale poczuł że Ginny uścisnęła mocniej jego ramię i zamknął usta. Voldemort przyglądał mu się z uwagą.
- Nie sądzisz, że to trochę zbyt osobiste, Voldemort? - zapytał Harry.
Spojrzał na Ginger, a dziewczyna wyciągnęła rękę i pogładziła go po twarzy.
- Wszystko dobrze, Harry - uspokoiła go. - Rozumiem.
- Mogłeś po prostu powiedzieć, że nie jesteś jeszcze pewien - rzekł Voldemort.
Harry wstał, przeczesując ręką włosy i zaczął chodzić po pokoju. Voldemort wiedział wszystko. Nie powinien się temu dziwić.
- Harry?
Odwrócił się do Voldemorta.
- Severus powiedział im, że wciąż cię kontrolują.
- To prawda.
- Czy to ci nie przeszkadza?
Harry znów począł maszerować w kółko.
- Oczywiście że przeszkadza, ale nie mogę z tym nic zrobić. - Popatrzył na Voldemorta. - I zanim zaczniesz kazanie o przezwyciężaniu swojej bezsilności, pozwól że przypomnę ci, iż nie jestem jeszcze gotowy.
Voldemort zachichotał.
- Tak czy inaczej - kontynuował Harry - Dumbledore wie, że zawarliśmy umowę, podobnie jak Syriusz, chociaż mu nie mówiłem. Ty to zrobiłeś?
- Nie, Harry. To musiał być Albus.
Harry kiwnął głową.
- A teraz naturalnie wie Ginger i zauważyłem, że Lucjusz również. Dlaczego Draco też wie, tak swoją drogą?
- Bo chciałem, żeby wiedział - odparł Voldemort krótko. - To mój jedyny łącznik ze szkołą poza Severusem.
- Rozumiem.
- Powiedział ci, że pragnę cię widzieć, prawda?
Teraz Voldemort przyciągnął jego uwagę.
- Więc to ty go wysłałeś? - spytał Harry.
- Oczywiście. Lucjusz jest mi całkowicie oddany, tak jak jego syn.
Harry miał co do tego poważne wątpliwości, ale postanowił o tym nie wspominać.
- Mimo wszystko, nie musiałeś się tak niecierpliwić. Odwiedziłbym cię za kilka dni.
- Ach tak? - spytał Voldemort z zaciekawieniem.
- Tak. Syriusz mówił, że powinienem przyjechać tu w czasie Świąt.
- A wspominał dlaczego? - zapytał Voldemort z porozumiewawczym uśmiechem.
- Nie - odrzekł Harry, czując frustrację.
- A pytałeś go?
- Jasne, że tak.
- Chciałbyś wiedzieć?
- A wiesz?
Voldemort zachichotał.
- Oczywiście.
- Powiedz mi.
- Albus wysłał Syriusza, by zrobił wywiad na pewnej esperianckiej prowincji, w której rezydują moi śmierciożercy - wyjaśnił Voldemort. - Chce, żeby określił lokalizację tamtego obozu.
Harry nie był nawet pewien, gdzie znajdował się ten obóz.
- To cię nie martwi?
- O nie, Harry. Niewielu ludzi wie, gdzie leży ten obóz. Moi śmierciożercy aportują się bezpośrednio do mnie przez ich połączenie Mrocznym Znakiem. To jedyny sposób by się tu dostać, jeśli ich potrzebuję.
- Daj mi jeszcze trochę czasu, Voldemort - rzekł Harry.
Voldemort roześmiał się.
- Więc dlaczego Syriusz mnie tu wysyła? Ministerstwo nie zacznie nabierać podejrzeń?
- Właściwie to ministerstwo nieświadomie na to przyzwoliło - powiedział Voldemort. - Głupcy - dodał ze śmiechem.
- Jak?
- Polecili, żeby podczas przerwy, w szkole nie przebywał nikt prócz ciebie - zawsze muszą wiedzieć gdzie jesteś - oraz dyrektora (który wie, że musisz mnie odwiedzać) i jednego wybranego przez niego nauczyciela.
- Pozwól że zgadnę: Severus Snape.
Voldemort zaśmiał się cicho.
- A co z Hagridem? - drążył Harry. - Też mieszka na terenie szkoły. Zauważy że mnie nie ma, jeśli do niego nie wpadnę.
- Ach, Rubeus zostanie wysłany do olbrzymów. Wielka strata. Byłem pewny, że zdołam ich przekonać, lecz Albus był szybszy ze swoimi wysłannikami.
Harry zignorował ostatni komentarz.
- Wydaje się, że masz z mojego powodu same problemy - oznajmił.
- Powiedz tylko słowo, Harry, i żaden z nas nie będzie musiał martwić się o ministerstwo, olbrzymy, ani o nic więcej.
Harry uśmiechnął się krzywo i obrócił do Ginger.
- Nie możesz o tym nikomu powiedzieć. Mówię poważnie, nawet Ronowi, a w szczególności nie twoim rodzicom.
Ginny westchnęła.
- Czuję się zaszczycona, że podzieliłeś się ze mną tym małym sekretem z twojego życia, Harry, ale sądzę że Ron już wie.
- Ron? - spytał zaskoczony Harry.
- Tak. Od czasu wizyty w Hogsmeade gada o tobie jak najęty.
- Co mówił?
- Rzeczy w stylu: „co on tym razem knuje” i „dlaczego mi nie powiedział”. To doprowadza go do szału.
- A Hermiona?
- Tylko patrzy na niego dziwnie i wzrusza ramionami.
- Ron rozgryzł cokolwiek przed Hermioną? - zdziwił się Harry, po czym wybuchł śmiechem. - Bezcenne.
Spojrzał znów z oczekiwaniem na Ginger, która machnęła lekceważąco ręką.
- Och, nikomu nie powiem - obiecała. - Zresztą, kto by mi uwierzył? „Ta nieciekawa Weasleyówna, która była na tyle głupia, żeby zaufać czemuś, co nawet nie miało mózgu. Co Harry Potter w niej widzi?”
Voldemort roześmiał się z jej małej tyrady.
- Och, teraz już dokładnie wiem, co Harry Potter w tobie widzi, panno Weasley.
Odpowiedz Voldemorta ją otrzeźwiła. Dziewczyna zerknęła na zegarek.
- Powinniśmy już wracać, Harry.
Chłopak spojrzał na swój własny zegarek, a Ginger złapała go za ramię.
- Wrócę - powiedział do Voldemorta.
- Będę tutaj - odrzekł ten.
Co za koszmar.
I był to koszmar. Harry nie mógł przestać myśleć o tym jak naturalne stały się ich konwersacje, jak łatwo było z nim rozmawiać, wiedząc że powie mu wszystko o co go zapyta i to zgodnie z prawdą.
Harry nie miał nic przeciwko wizytom i to go właśnie naprawdę niepokoiło. Perspektywa następnego spotkania w przeciągu kilku dni była w rzeczywistości pokrzepiająca. Próbował przekonać siebie, że powodem tego było pozbycie się nieustannego, całodziennego nadzoru oraz możliwość jedzenia, spania i robienia co mu się podoba, kiedy i ile chce bez ograniczeń, jaką oferował obóz. Ale wiedział, że nie tylko o to chodzi.
Był ciekaw, czego Voldemort chce go nauczyć. Pragnął wiedzieć do czego mógł jeszcze wykorzystać swoją magię i testy Voldemorta zawsze mu to pokazywały.
Jedyna rzecz, która psuła mu wizję przerwy świątecznej, to to, że chciałby zabrać kogoś ze sobą. Kogoś, z kim mógłby rozmawiać lub choćby pograć w szachy czy Eksplodującego Durnia. Przypomniał sobie przelotnie o czytającej mu Cathy*. Przynajmniej miał wtedy przy sobie przyjaciela.
Lecz teraz, jeżeli ministerstwo dowie się o jego umowie z Voldemortem, będą starali się zamknąć go lub, co gorsza - jego przyjaciół.
Żegnał się właśnie z Ginger w Pokoju Wspólnym. Dziewczyna poprawiała mu kołnierz, choć Harry podejrzewał że robi to celowo, gdyż odkryła jak wrażliwa jest jego szyja i uwielbiała doprowadzać go tym do szaleństwa.
- Wolałabym pójść z tobą - rzekła Ginger.
- Też bym tego chciał - odparł Harry. Uderzył ramieniem w ucho, kiedy musnęły go tam jej palce. - Przestań.
Ginger posłała mu pokrętny uśmieszek i podniosła głowę, by go pocałować. Objął ją mocno.
- Będę tęsknić, Ging - rzekł Harry.
- Ja też - odparła dziewczyna, wyciągając się w jego ramionach, z głową opartą na jego piersi.
Harry odciągnął ją od siebie.
- Idź już. Przegapisz powozy.
Ginger skinęła i pocałowała go ponownie, po czym odeszła. Harry patrzył za nią, póki nie poczuł kolejnego buziaka, tym razem na policzku. Odwrócił się do Hermiony.
- To nie fair - powiedziała - zmuszać cię do zostania tu samemu.
- Poradzę sobie. Może dostanę jakieś dodatkowe zadania do Owutemów.
Hermiona wydała bardzo nieprzystojący damie odgłos.
- Harry, bądź poważny. Mógłbyś je wszystkie zdać choćby dzisiaj, jeśli by ci je dali.
- Może wszystkie oprócz Eliksirów - odparł, wzdychając. - Myślisz, że Snape mógłby…
Hermiona roześmiała się.
- Bądź ostrożny, dobrze, Harry?
- Jak zawsze.
- I porozmawiaj z Ronem. Zachowuje się dziwnie… no, dziwniej niż zwykle.
Harry powstrzymał się od śmiechu.
- W porządku, Hermiono. Porozmawiam z nim.
Pocałowała go znów w policzek i odeszła.
Harry usiadł, by zaczekać na przyjaciela. Usłyszał hałas dochodzący z dormitorium chłopców, którzy taszczyli swoje kufry po schodach. Pożegnał się z Deanem, Seamusem i Nevillem.
Kiedy Ron w końcu zszedł na dół, wyglądał jakby wcale nie zamierzał powiedzieć mu „do widzenia”.
Harry wstał.
- Ron! - zawołał.
Ron spojrzał na niego, po czym zerknął na zegarek.
- Co? - spytał z rozdrażnieniem.
- Muszę z tobą porozmawiać - oznajmił Harry.
- Naprawdę? - Ron nawet nie próbował ukryć sarkazmu. - Wszystkie małe sekrety nagle zaczęły przerastać sławnego Harry'ego Pottera i nie może sobie z nimi poradzić sam?
Teraz to Harry był zdenerwowany.
- Usiądź wreszcie i daj mi dojść do słowa. Zwykłeś być cholernie dobry w byciu moim najlepszym przyjacielem. Możemy zacząć od nowa?
Ron wyglądał na dotkniętego.
- Harry…
- Po prostu usiądź.
Ron wykonał jego polecenie i zajął krzesło naprzeciw niego. I wtedy Harry wyrzucił to z siebie. Próbował powiedzieć mu o wszystkim: o umowie, o manipulacjach ministerstwa, o tym że Dumbledore wiedział wszystko od początku i o tym, jak bardzo bał się, że Voldemort wygrywał.
- To by było na tyle, Ron - zakończył Harry, prawie ochrypłszy od mówienia.
Ron patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Kurczę, Harry. Dlaczego, do diabła, musiałeś mi o tym wszystkim powiedzieć?
Harry miał wrażenie, jakby zapadła mu się pierś. Ron musiał zobaczyć to na jego twarzy, gdyż szybko dodał:
- Żartuję. Naprawdę, Harry. Wiesz, że jestem z tobą.
- Jesteś pewny, Ron? Nawet jeśli dojdzie…
Ron wstał gwałtownie.
- Nawet jeśli dojdzie do tego. Jestem z tobą do samego gorzkiego końca.
Harry również podniósł się na nogi.
- Dzięki, Ron. - Tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
- I dobrze mi tak za zadawanie się z piekielnym Chłopcem, Który Przeżył. Wszystkie te bzdury o presji ze strony świata. Ohyda.
Harry nie potrafił ukryć uśmiechu.
- Rzeczywiście, trudno do znieść.
- No cóż, kiedy już wyjedziesz do Bułgarii, upewnij się tylko, że zabierzesz mnie ze sobą.
- Możesz na to liczyć - odrzekł Harry. - A teraz lepiej już idź.
- Taa… Krzycz, jeśli będziesz mnie potrzebować.
- Tak zrobię, Ron.
Harry obserwował jak odchodzi i nagle poczuł się bardzo samotny. Powiedział Ronowi wszystko - a dokładniej, wszystkie fakty. Był ogromnie wdzięczny przyjacielowi za obiecane wsparcie, lecz trudno mu było wyrazić uczucia jakie nim targały, wpływ jaki Voldemort zaczynał na niego mieć.
Każde cholerne spojrzenie, każdy wymierzony dotyk, każda starannie zaplanowana manipulacja.
Ron spotkał Voldemorta, stawił mu czoła, ale nie mógł zrozumieć jak zależny od niego stawał się Harry. Nie mógł pojąć, jak dręczyło go to, że zaczynał liczyć na ciągłą obecność Voldemorta.
Chłopak westchnął i nadstawił uszu, lecz w zamku panowała niczym niezmącona cisza. Aportował się do swojego namiotu i usiadł na łóżku. Wziął poduszkę i położył ją na podołku.
Spoglądając w górę, napotkał na swoje odbicie w lustrze nad komodą. Pozwolił włosom nieco urosnąć, więc teraz zamiast niesfornego bałaganu na głowie, fryzura nadawała mu jeszcze bardziej niespokojny wygląd. Oczy miały ten sam odcień jasnej zieleni, jednak były pełne smutku. Twarz, mimo że wciąż szczupła, stężała. Harry nie musiał golić się tak często jak Ron, lecz w tej chwili słaby ślad zarostu przyciemniał jego posępne rysy.
Oderwał wzrok od lustra i zauważył mebel, który nigdy wcześniej tu nie stał. Wstał i podszedł do wielkiej, misternie rzeźbionej szafy.
- A to co, u licha? - mruknął Harry, zaglądając za nią. Wysoka na osiem stóp, szeroka na siedem i głęboka przynajmniej na cztery, zrobiona była z drewna, wyglądającego na solidny mahoń. Na drzwiach nie było żadnych klamek ani gałek.
Próbował otworzyć szafę, ale bez skutku. Uniósł rękę.
- Alohomora.
Nic.
- Spróbuj: otwórz się.
Harry podskoczył i obejrzał się, odkrywając Malfoya stojącego w wejściu.
- Czego chcesz, Malfoy? - zapytał, odwracając się z powrotem w kierunku szafy.
- Lord Voldemort przysłał mnie bym sprawdził, czy już przybyłeś - odparł.
- Więc wszedłeś tutaj bez pytania.
- Oczywiście. Niegrzeczne z mojej strony, prawda?
Harry obrócił się do niego. Malfoy opierał się o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami i miał na twarzy dziwaczny uśmieszek.
- Lepiej bym tego nie ujął - rzekł Harry. Wskazał na szafę. - Wiesz, co to jest?
- Jasne - odrzekł blondyn. - A ty nie?
- Nie - stwierdził Harry, powracając wzrokiem do tajemniczego mebla. - Mówiłeś, że co mam zrobić?
Malfoy parsknął śmiechem.
- Doprawdy, Potter. Jesteś taki żałosny.
- Dorastałem wśród mugoli - odparł Harry z rozdrażnieniem. - Przepraszam, że żyję.
Malfoy znów się roześmiał.
- Żadnych wymówek dla Chłopca, Który Przeżył.
Harry opuścił brodę i pokręcił głową, kiedy pojął dowcip.
- Ani jednej - powiedział, ale nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. - Biedny, żałosny Harry Potter - wymruczał pod nosem.
Malfoy jednak usłyszał go i prychnął.
- Żałosny może i tak, ale biedny? Z tego co wiem, to nieprawda. - Harry obrzucił go zirytowanym spojrzeniem. - Nawet jeśli na takiego wyglądasz.
- Z wielką przykrością muszę rozwiać twoje iluzje, ale istnieje bardzo prosty powód, dlaczego jestem żałosny i wydaję się być biedny.
- Och, naprawdę? Przypuszczam, że mi go wyjawisz.
Harry westchnął.
- Nie miałem o tym pojęcia do czasu moich jedenastych urodzin.
- Wciąż nie masz pojęcia, jeśli dobrze się orientuję - powiedział Malfoy.
To tyle, jeśli chodzi o szczerość. Harry znów popatrzył na szafę.
- Chwileczkę - rzekł wolno Malfoy, jakby zdając sobie sprawę, że Harry mówił poważnie. - Co masz na myśli?
- Zapomnij o tym.
- Nie - sprzeciwił się Malfoy. - O czym słynny Harry Potter nie miał pojęcia?
- Właśnie o tym, Malfoy. Nie wiedziałem.
- Czego nie wiedziałeś? - drążył Malfoy, zmieszany.
- I kto jest teraz żałosny? Nie wiedziałem niczego.
Malfoy przyglądał mu się tylko, wciąż sprawiając wrażenie skołowanego.
- Jak sądzisz, dlaczego prawie nie odzywałem się wtedy w tym sklepie z szatami? - spytał Harry.
- Myślałem, że byłeś nieśmiały.
- Nie miałem zielonego pojęcia o czym mówisz. Szkoła, domy, quidditch…
- Nigdy nie słyszałeś o quidditchu?
- Nigdy nie słyszałem o Hogwarcie, dopóki nie dostałem listu. Nie wiedziałem nawet, że jestem czarodziejem.
Teraz Malfoy wyglądał sceptycznie.
- Taa, słynny Harry Potter nie wiedział, że jest czarodziejem.
- Taa, cóż, słynny Harry Potter nie wiedział że jest słynny, zanim Hagrid nie wytropił nas i nie włamał się do chatki, w której ukrywali mnie wuj z ciotką.
- Ukrywali cię? - spytał z niedowierzaniem.
- Nie chcieli żebym się dowiedział, że jestem czarodziejem - wyjaśnił Harry. - Myśleli, że jestem dziwadłem. Powiedzieli mi, że dostałem tę bliznę w wypadku samochodowym, w którym zginęli moi rodzice.
Malfoyowi prawie opadła szczęka.
- Oni… co?!
Harry tylko kiwnął głową.
- W ciągu jednej nocy zmieniłem się ze zwykłego Harry'ego, traktowanego nie lepiej od skrzata domowego, w słynnego Harry'ego Pottera - Chłopca, Który Przeżył.
Jego rozmówca przyglądał mu się uważnie i Harry dostrzegł moment, w którym Malfoy mu uwierzył.
- Nie wiedziałeś o Voldemorcie?
- Nie. Hermiona wiedziała o mnie więcej niż ja, kiedy po raz pierwszy przybyłem do Hogwartu. A niech to, ty prawdopodobnie wiedziałeś o mnie więcej niż ja.
Chłopak wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę, po czym wybuchnął śmiechem.
- Wielkie dzięki, Malfoy - rzekł Harry. - Cieszę się, że cię rozbawiłem.
Malfoy musiał usłyszeć gorycz w jego słowach.
- Przepraszam - powiedział. - To tylko takie ironiczne.
Harry kiwnął w milczeniu głową.
- No, to wyjaśnia tą żałosną część. A co z tą biedną? Przecież wiedziałeś o pieniądzach.
- Tak. Hagrid pokazał mi skarbiec - odparł Harry. - Ale nie mogłem pozwolić by Dursleyowie dowiedzieli się, że odziedziczyłem fortunę.
- To mogę zrozumieć. Jednak teraz mieszkasz z Blackiem.
- O co ci chodzi? - spytał Harry, sfrustrowany.
Malfoy machnął ręką w stronę szafy i Harry spojrzał na nią. Dotknął gładkiej powierzchni drewnianych drzwi.
- Po prostu powiedz: „otwórz się”, Potter.
- Otwórz się - spróbował Harry.
Drzwi stanęły otworem, ukazując ogromny wybór szat, peleryn, spodni, koszul i swetrów, wiszących w porządku obok siebie. Harry gapił się na ubrania.
- To garderoba, ty dupku - powiedział Malfoy.
- Widzę. - Harry wyciągnął rękę i dotknął jednej z koszul. Najdelikatniejszy materiał jaki kiedykolwiek czuł, prześlizgiwał się przez jego palce. - Ale co ona tu robi? - spytał cicho.
- Cóż, to chyba oczywiste, że jest twoja.
- Moja? - powtórzył ze zwątpieniem, dotykając kolejnej koszuli. - To mi bardziej przypomina rzeczy, które ty nosisz, Malfoy.
- Zauważyłeś, co? Posiadasz chyba najgorsze wyczucie smaku, jakie można sobie wyobrazić.
Harry nie odciął mu się, gdyż poczuł na czole palenie. Spojrzał do góry i napotkał ponad ramieniem Malfoya czerwony wzrok Voldemorta, stającego tuż za blondynem.
- Dlaczego? - spytał Harry.
Malfoy popatrzył na niego zdziwiony.
- Harry - powiedział Voldemort, wprawiając w śmiertelne przerażenie Malfoya, który wyglądał jakby zaraz miał się przewrócić z szoku po nagłym pojawieniu się czarnoksiężnika. - Jesteś najpotężniejszym chłopcem na świecie. Nie chcę, żeby mój syn ubierał się jak prostak.
- Ale…
- Harry, nie podobają ci się?
- Cóż, tak, ale…
- Znakomicie - rzekł Voldemort z uśmiechem. - Co zadowala ciebie, zadowala mnie, mój synu. Widzę was obu na kolacji.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł.
Harry patrzył za nim z zaciśniętymi pięściami i drgającą szczęką.
Przeniósł wzrok ku szafie, po czym bardzo wolno i dokładnie zamknął drzwi garderoby, odwracając się od niej.
- Potter?
Spojrzał na Malfoya - prawie o nim zapomniał.
- Więc teraz wiesz - rzekł do niego.
Malfoy sprawiał wrażenie zaintrygowanego.
- Voldemort nie może mnie zabić - kontynuował cicho Harry. - Więc zamiast tego doprowadza mnie do szaleństwa.
Malfoy uśmiechnął się, lecz jakby z przymusem.
- Cóż, jeśli to jakieś pocieszenie, to on też zaczyna wariować, gdy chodzi o ciebie.
- To żadna pociecha - burknął Harry, opadając na krzesło.
- No dalej, przestań się tym zadręczać - poradził Malfoy. Otworzył szafę Harry'ego i wyciągnął z niej jakieś ubrania. Rzucając je na łóżko, dodał: - Ubierz to.
- Malfoy, jakiego rodzaju kolacja ma to być?
- To będzie zwykła kolacja. Nie ma tu jeszcze zbyt wielu śmierciożerców.
- Nie jadam ze śmierciożercami - powiedział Harry obojętnie.
- Za wysokie progi, co? Świetnie, olej Czarnego Pana jeśli chcesz.
- Jakby mnie to obchodziło - oznajmił Harry, wpatrując się w ścianę i znów czując się samotnie.
- A nie obchodzi?
To pytanie naprawdę nim wstrząsnęło. Niech go szlag, jeśli go to obchodziło.
- Nie wiesz co jest gorsze, prawda, Potter? Psychiczna udręka czy fizyczne tortury.
Spojrzenie Harry'ego natychmiast powędrowało w stronę Malfoya. To był dokładnie jeden z jego problemów.
Ślizgon ponownie skrzyżował ramiona i skinął.
- Powoli zyskuje nad tobą przewagę, nieprawdaż?
Harry uciekł od niego wzrokiem.
- Wolę raczej fizyczne tortury.
- Być może - odrzekł Malfoy. - Jednak wciąż masz wybór.
- Co masz na myśli?
- Nie może zmusić cię do niczego prócz wizyt, tak? Możesz nosić ubrania które ci daje, bądź nie. Możesz zaakceptować jego fortunę, bądź też nie. Możesz używać namiotu który ci przydzielił, bądź nie. Możesz jeść ze śmierciożercami lub nie, a on i tak nie zmusi cię do żadnej z tych rzeczy. Założę się, że mógłbyś nawet stracić nad sobą panowanie i on by cię nie ukarał.
Harry patrzył na niego, oniemiały.
- Z drugiej strony, ja nie mam wyjścia.
- Zmusza cię do czegoś?
Malfoy westchnął i wszedł do pokoju.
- Nie musisz mówić jak nie chcesz.
- Nie, uważam że powinienem. Mogę usiąść?
Harry kiwnął głową na zgodę i Malfoy usiadł na skaju łóżka.
- Przede wszystkim, nie jestem tak wytrzymały na ból jak ty czy mój ojciec.
- Strach przed torturami?
- Na początek - przyznał. - Wiem, że wiedziałeś jak torturuje ludzi Klątwą Cruciatus - ciągnął Malfoy. - Lecz czy widziałeś kiedyś, jak kara kogoś przez Mroczny Znak?
- Nie - powiedział Harry. - Nie wiedziałem że to możliwe.
- Poprzez Mroczny Znak ma prawie całkowitą kontrolę nad śmierciożercami. Może przez niego ich karać i nagradzać.
Harry słuchał tego z zainteresowaniem.
- Przybywasz kiedy cię wzywa, albo zostajesz ukarany. Robisz co ci każe, albo zostajesz ukarany. Nie robisz tego zgodnie z jego życzeniem, zostajesz ukarany. Zadowolisz go, zostajesz nagrodzony. Zdradzisz go i jesteś martwy.
Malfoy przecierał tył szyi, jakby odczuwał dyskomfort.
- Kontynuuj - ponaglił go łagodnie Harry.
- Mój ojciec jest bardzo potężnym czarodziejem - podjął Malfoy bez swego typowego, aroganckiego tonu. - I posiada nadmierną ilość dumy. Musiał publicznie wyrzec się swojego mistrza dla dobra mojego i mojej matki, przez co zszargał imię rodziny, ale nie zrobi tego ponownie. Poprzysiągł to lordowi Voldemortowi, mojej matce i mnie. Dlatego posłucha rozkazu Czarnego Pana, albo poniesie tego konsekwencje.
Harry domyślał się do czego zmierza Malfoy i spojrzał na chłopaka. Smutek z powrotem zagościł w jego oczach i tym razem Draco nie próbował go zamaskować.
- Chce ciebie - rzekł Harry. - Prawda?
Malfoy skinął twierdząco.
- Jeśli nie zrobię co mi każe, mój ojciec za to odpowie. - Malfoy odwrócił wzrok. - Obserwowałeś kiedyś, jak torturują kogoś kogo kochasz, za coś co zrobiłeś lub czego nie zrobiłeś?
- Nie - przyznał Harry. - Ale używał tego…
- Właśnie, i dlatego wiem że rozumiesz, czemu tu teraz jestem.
- Ale co z Dumbledorem? - spytał Harry przyciszonym głosem.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Prowadzę podwójne życie.
Harry zapadł się w swoim krześle.
- Dokładnie tak samo jak ty - ciągnął Malfoy. - Wymykam się z zamku by się tu dostać, uważając żeby ministerstwo się o niczym nie dowiedziało.
Harry popatrzył na Draco Malfoya. Kim był ten chłopak? Na pewno bardzo się różnił od tego pyszałkowatego, aroganckiego drania którego znał ze szkoły. I wtedy go to uderzyło. Malfoy wiedział, co to za uczucie.
- Rozumiesz - powiedział Harry cicho.
Malfoy kiwnął głową i wstał.
- Więc teraz wiesz.
- Malfoy, wiem że miałeś tą książkę z przepowiedniami. Czytałeś te wróżby?
- Oczywiście. Obowiązkowa lektura dla każdego śmierciożercy.
- Czy ty… to znaczy, jesteś nim, czy jeszcze nie?
Malfoy podwinął lewy rękaw. Skóra była niezaznaczona.
- Jeszcze nie - przyznał z cieniem uśmiechu. - Kiedy ten dzień nadejdzie, moi rodzice stoczą ze sobą o to zawziętą walkę. - Zerknął na Harry'ego. - Więc co z tymi przepowiedniami?
- Sądzisz, że mam dołączyć do Voldemorta?
- Pytasz o moją opinię, Potter?
- Tak.
Malfoy patrzył na niego twardo przez moment, a następnie zbliżył się o kilka kroków.
- Cóż, jeśli wierzyć w te bzdety o przeznaczeniu i losie, to powiedziałbym że masz przerąbane.
- Świetnie - mruknął Harry.
Malfoy parsknął.
- Jednak jeśli spojrzysz na to bardziej symbolicznie, wtedy jesteście już faktycznie „zjednoczeni”.
- Co to znaczy?
Malfoy nie przerywał stąpania po pokoju, jakby wcześniej poświęcił przemyśleniu tej kwestii trochę czasu. Wiedza, że nie tylko on, Ron i Hermiona łamali sobie głowy nad tym co ma się wydarzyć, przyniosła Harry'emu otuchę.
- Zastanówmy się - odparł w końcu Malfoy. - Wasza dwójka już od paru lat wzajemnie czerpie od siebie moc. On obdarowuje cię potęgą o ogromnej mierze. Obaj jesteście częścią siebie: co jednocześnie doprowadza cię do szału i frustruje Voldemorta.
- Co takiego?
- Działasz na niego, Potter - wyjaśnił. - Nie oczekiwał tego, ale tak się dzieje. Kiedy go nie odwiedzasz, wpada w szał. Kiedy tu jesteś, staje się zupełnie inny, zrelaksowany, pewny siebie, nawet szczęśliwy. - Malfoy znów na niego spojrzał. - I ty, choć tego nienawidzisz, odczuwasz potrzebę by tu powracać.
Harry zamknął oczy.
- To tak, jakbyście byli magicznie połączeni, Potter. I żaden z was nie może nic z tym zrobić.
Słuchanie, jak jego najgłębiej skrywane lęki zostają wypowiedziane na głos przez neutralną stronę, było nie do zniesienia. Harry otworzył oczy i przełknął ślinę. Malfoy przyglądał mu się z drugiego końca pokoju.
- I? - ponaglił go Harry.
- I - rzekł Malfoy z pokrętnym uśmieszkiem - gdybym był tobą, choć jestem wdzięczny, że nie jestem…
Harry wykrzywił się.
- …to cieszyłbym się z tego wszystkiego - dokończył, wskazując gestem na pokój. - Zaakceptowałbym te prezenty i cieszyłbym się z tego, dopóki mogę. A później, kiedy doszłoby do podjęcia ostatecznego wyboru… - Pozostawił to zdanie niedokończone.
- Co? - spytał Harry, rozpaczliwie pragnąc by Malfoy znalazł rozwiązanie, które wciąż umykało jemu i jego przyjaciołom.
- Tylko ty możesz na to odpowiedzieć - odparł Malfoy, zbyt poważnie jak dla Harry'ego.
- To dopiero pocieszające, Malfoy - mruknął. - Wielkie dzięki.
Malfoy westchnął i Harry podniósł wzrok, by znów na niego spojrzeć.
- Och, nie bądź taki żałosny, Potter. Świat nie potrzebuje więcej tragicznych bohaterów. - Zerknął na zegarek. - Kolacja zaczyna się za pół godziny i zostanie podany specjalnie dobrany posiłek, który zazwyczaj jest smaczny. - Rzucił okiem na ubrania, które rzucił na łóżko Harry'ego. - Wypróbuj moją teorię, Potter. Zobaczysz, jaki będzie zadowolony, kiedy pokażesz się na kolacji tak odpicowany. - Nie czekając na odpowiedź, Malfoy wyszedł z jego namiotu.
Harry automatycznie wstał i ruszył do łazienki. Wziął szybki prysznic, zastawiając się nad słowami Malfoya. To zdumiewające, ale chłopak wiedział co czuje Harry. Draco Malfoy wiedział to, czego nie potrafił wyjaśnić Ronowi, i nie tylko wiedział, ale również doświadczał tego samego uczucia z pierwszej ręki.
Draco nie chciał zostać śmierciożercą, to było jasne, lecz by uchronić swojego ojca przez karą, zgodził się na to wbrew własnej woli. Trudno się dziwić, że odcinał się od pozostałych Ślizgonów.
Harry przypuszczał, że jakikolwiek nie byłby Lucjusz, wciąż pozostawał ojcem Draco i ten musiał go kochać. Harry widział, że Lucjusz także robi dla swojego syna wszystko co może. Ile czasu minie, zanim Lucjusz zacznie naciskać na Draco?
Wrócił do sypialni, susząc włosy i popatrzył na ubrania, które przygotował mu Malfoy.
„Ciesz się, dopóki możesz.”
- Czemu by nie?
Harry wziął je do ręki i prawie westchnął, kiedy włożył na siebie czerwoną, jedwabną koszulę. Ubrania nie tylko doskonale na niego pasowały, ale też ocierały się o jego skórę niemal w grzeszny sposób.
Gdy zapiął koszulę, podszedł do lustra i zdziwił się widokiem własnego odbicia. Smutek na jego twarzy zniknął, podobnie jak wychudzony chłopiec w znoszonych ciuchach. Zniknął ten stłamszony, okłamywany przez jedenaście lat dzieciak. Przed nim stał siedemnastoletni młody mężczyzna, który wyglądał niemalże na pewnego siebie.
Spojrzał na swój zegarek. Zostało pięć minut. Pod wpływem impulsu, podniósł rękę.
- Komentarz - powiedział.
Pan Łapa zgadza się, że Harry powinien cieszyć się, dopóki może.
Pan Lunatyk myśli, że pan Łapa jest nieco lekkomyślny i Harry powinien zachować ostrożność.
Pan Rogacz wie, że jego syn zrobi, co musi zrobić.
Pan Glizdogon sugeruje, żeby mistrz Harry się pośpieszył. Mistrz już na niego czeka.
Harry uśmiechnął się krzywo. Czasem tych czworo nie przynosiło mu żadnej pomocy. Znów obrócił się do lustra, oceniając stan swoich włosów. Chwycił szczotkę i atakował nią nieokiełznany bałagan na głowie, dopóki nie przypominał fryzury, którą nosił Syriusz.
Harry wyszczerzył się, lecz nagle zbarczył brwi. Voldemort tego nie ścierpi. Potrząsnął głową i kosmyki opadły naturalnie na czoło. Blizna nie była zupełnie zasłonięta, jednak włosy wyglądały teraz prawie tak, jak zazwyczaj.
Podszedł do szafy i zaczął przeglądać zestaw peleryn. Cholerny Malfoy nie wybrał mu żadnej, a Harry nigdy w życiu nie miał tylu ubrań, by mógł wśród nich przebierać. Ostatecznie włożył czarną - skoro jego spodnie miały taki kolor, pomyślał że peleryna powinna do nich pasować.
Zapiął złotą spinkę pod ramieniem i wyśledził w szafie małe pudełko. Otworzył je i znalazł w środku ogromny zbiór biżuterii: pierścionki, zegarki, naszyjniki…
To musiało kosztować fortunę.
„Ciesz się, dopóki możesz.”
Harry westchnął i wybrał złoty łańcuszek z medalionem w kształcie feniksa z kryształowymi oczami - jednym czerwonym, drugim zielonym - po czym założył go sobie na szyję.
Opuścił namiot i ruszył przez obóz. Mógł powiedzieć jedno o prezentach od Voldemorta: nie liczył się z kosztami i miał znakomity gust.
Rozdział 9
Testy i pokusy
Na łące po drugiej stronie obozu zebrało się około dwudziestu paru śmierciożerców. Za nimi pod plandeką, która jednak nie była potrzebna, stał długi stół. Obozowisko zostało zabezpieczone przed złą pogodą, a atmosfera w nim była kontrolowana.
Idąc, Harry zobaczył Voldemorta, który opuścił małą grupkę czarodziei i skierował się do Draco i Lucjusza Malfoyów. Młodszy z nich stał z oczami wbitymi w ziemię, lecz Voldemort najwyraźniej zwracał się do niego.
Harry dostrzegł, że Draco kiwa głową i patrzy w kierunku jego namiotu. Obaj pozostali mężczyźni podążyli za jego spojrzeniem.
Harry zbliżył się do nich i Voldemort rzeczywiście sprawiał wrażenie zachwyconego.
- Ach, Harry, wyglądasz znakomicie. Chodź, pora zaczynać.
Wszyscy śmierciożercy stanęli za swoimi krzesłami, czekając na Voldemorta. Zdawało się, że istniała jakaś hierarchia, zgodnie z którą zajmowano miejsca przy stole, ponieważ Harry w ogóle nie rozpoznawał tych siedzących w najdalszym jego końcu.
- Jak ci się udało dopasować do stroju pelerynę i biżuterię? - zapytał go cicho Draco, kiedy ruszyli do stołu.
Harry wyszczerzył do niego zęby.
- Widocznie nie jestem tak niekompetentny jak sądziłeś.
Draco parsknął śmiechem.
- Tak jak myślałem: ślepe szczęście.
Harry uśmiechnął się i pokręcił głową, gdy Draco zatrzymał się przy swoim krześle.
Voldemort usadowił się na krześle - choć Harry'emu bardziej przypominało ono tron - u szczytu stołu. Lucjusz siedział po jego lewej stronie, a po prawej znajdowało się wolne miejsce, przy którym stał właśnie Harry. Nachylił się i szepnął do swojego sąsiada:
- Czy nie powinno tu być twojej matki? - spytał, wskazując na puste miejsce obok Lucjusza.
- Nie - odparł cicho Draco. - Snape miał tu siedzieć.
- Harry.
Harry spojrzał na Voldemorta, który wskazywał na jego krzesło.
Zdał sobie sprawę, że gdy usiądzie, znajdzie się zbyt blisko Voldemorta. Na pewno nabawi się silnej migreny, zanim dotrwa choćby do pierwszego dania. Rozejrzał się wokół. Śmierciożercy czekali aż usiądzie. Zwrócił się do Voldemorta:
- Czy mógłbym się zamienić miejscami z Draco?
Czarnoksiężnik wyglądał nie tylko na obrażonego, ale też na dotkniętego.
Zebrawszy się w sobie, Harry wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu Voldemorta.
- Zapomniałem wziąć aspirynę - wyszeptał. Voldemort patrzył mu w oczy i Harry wzruszył ramionami. - Jestem tu, Voldemort - dodał żartobliwie.
- Hm, tak, wiem o tym - rzekł Voldemort, po czym zaśmiał się lekko, jak Harry cofnął rękę. - Oczywiście że możesz, Harry. Powinienem to przewidzieć. - Obrócił się do Draco i wskazał krzesło po swojej prawej stronie. - Mój chłopcze, usiądź tutaj.
Harry i Draco zamienili się miejscami i Harry usiadł. Pozostali także spoczęli i natychmiast przy stole, na którym pojawiło się wino i jedzenie, rozbrzmiał gwar.
Po prawej stronie Harry'ego znajdował się Avery, lecz chłopak nie miał pojęcia o czym rozmawiał z dwoma śmierciożercami siedzącymi naprzeciw. Lucjusz mówił Voldemortowi o jakimś bliżej nieokreślonym pokazie, który chyba obejmował również Draco, gdyż ten wiele razy kiwał głową.
Harry sięgnął po swój puchar, znów czując się opuszczony. Musujący napój szczypał go w język i Harry zajrzał do kieliszka, przyglądając się jasnej powierzchni płynu. Wziął kolejny łyk.
- Smaczne - mruknął niechcący na głos.
Draco zerknął ponad jego ramieniem do kieliszka.
- To szampan - powiedział.
- Naprawdę?
Blondyn wykrzywił się do niego.
- Potter…
- Tak, tak - przerwał mu Harry, machając ręką. - Wiem, jestem żałosny.
Draco roześmiał się i podniósł swój puchar, przechylając go w stronę Harry'ego.
- Za co pijemy?
Draco zamyślił się przez chwilę.
- Może za gryfoński kretynizm*?
Harry uśmiechnął się krzywo, lecz i tak stuknął się kieliszkiem z Draco, po czym obaj je wychylili.
Harry miał niejasne przeczucie, że jego relacja z Draco Malfoyem powoli się zmienia. Co dziwne, wcale go to nie martwiło. Nie czuł się w tym momencie taki samotny, a Draco się od niego nie odwracał.
Przeskoczył na zupełnie inny temat, który fascynował ich obu - a mianowicie quidditch. Szybko jednak doprowadził on ponownie do jego osoby.
- Chwileczkę - rzekł Draco zaskoczony. - To był twój pierwszy raz na miotle, tak?
- Co?
- Na pierwszym roku, kiedy zabrałem Longbottomowi przypominajkę. Nigdy wcześniej nie latałeś na miotle, prawda?
Harry wzruszył ramionami.
- Nigdy wcześniej żadnej nie widziałem.
Draco przewrócił oczyma.
- Nic dziwnego, że Mcgonagall mianowała cię na szukającego mimo twojego wieku.
Nie minęło wiele czasu, nim zanurzyli się w pasjonującej dyskusji na temat mioteł wyścigowych. Nie zauważyli nawet, kiedy przy stole zapadła cisza.
- Mistrzu Harry. - Ich rozmowę przerwał Avery.
Harry i Draco popatrzyli przed siebie, gdzie ubrana w czarną szatę, zamaskowana i zakapturzona postać zbliżała do Voldemorta i zatrzymała przed jego krzesłem.
- Spóźniłeś się, Severusie - powiedział ostro Voldemort.
Snape zdjął maskę.
- Wiem, mistrzu - rzekł. - Przepraszam, ale… - Nachylił się do niego, szepcząc mu coś do ucha.
Voldemort wydał z siebie długie, udręczone westchnienie.
- Idioci - mruknął. - Powiedziałem Richardsonowi dokładnie, co ma zrobić z każdym kto…
- Wiem, mój panie, ale był tak podekscytowany tym kogo złapał, że chciał się upewnić, byś o tym wiedział.
Spojrzenie Voldemorta powędrowało szybko ku Harry'emu, po czym wróciło z powrotem w stronę Snape'a.
- Bardzo dobrze. Usiądź, Severusie. - Popatrzył na drugi koniec stołu. - McDade! - zawołał.
Wzywany śmierciożerca bezzwłocznie wstał i podszedł do Voldemorta.
- Tak, mistrzu?
- Idź natychmiast do esperianckiej prowincji i przekaż Richardsonowi, że będę tam za dwie godziny.
Esperiancka prowincja? To tam, gdzie Syriusz…
Harry wstał gwałtownie. Voldemort podniósł rękę nie patrząc na niego, jakby spodziewał się takiej reakcji.
- I powiedz mu - mówił dalej do McDade'a - żeby nikt nie ruszał więźnia, do czasu kiedy tam przybędę
- Tak, mistrzu.
- Ponadto - dodał Voldemort złowróżbnym tonem - jeśli więzień nie będzie w idealny stanie, kiedy tam się zjawię, będę bardzo niezadowolony.
- Tak, mistrzu - powtórzył śmierciożerca.
- Idź już - nakazał Voldemort. - I zaraz wracaj.
McDade ukłonił się i, chwyciwszy swoją pelerynę, odszedł.
- Powinieneś wysłać mnie, mój panie - powiedział Lucjusz Malfoy, zerkając na Harry'ego.
Voldemort w końcu odwrócił się do niego. Harry wciąż stał w miejscu z zaciśniętymi pięściami.
O Boże, Syriusz. A Voldemort wiedział przez cały czas, że zostanie złapany.
Voldemort wpatrywał się w niego bez słowa, jakby czekając aż Harry'emu puszczą nerwy, do czego wcale mu wiele nie brakowało.
Mógłbyś nawet stracić nad sobą panowanie i on by cię nie ukarał.
Chodziło jednak o coś więcej, Harry to czuł.
Kolejny test?
Bardzo prawdopodobne.
Działasz na niego, Potter.
Zaakceptuj jego wszechmocną ochronę.
Wiesz, że nie skrzywdzę nikogo, na kim ci zależy…
Co zadowala ciebie, zadowala mnie. Jesteś moim synem.
Harry spotkał wzrok Voldemorta. Draco patrzył zaintrygowany to na jednego, to na drugiego.
Voldemort chciał widzieć, jak daleko Harry mu ufa.
- Zajmiesz się tą sprawą? - spytał Harry ostatecznie.
- Oczywiście, Harry.
Chłopak nachylił lekko głowę.
- To mnie zadowala - stwierdził.
Voldemort roześmiał się z rozkoszą, kiedy Harry usiadł, a przy stole wznowiły się rozmowy.
- Co to wszystko miało znaczyć? - spytał Draco przyciszonym głosem.
Harry prawie odparł, że „nic”, ale powstrzymał się. Normalnie nie byłby w stanie opowiedzieć nikomu o wewnętrznym sporze, jaki ze sobą właśnie stoczył, jednak przypomniał sobie, że Malfoy rozumiał.
- To był kolejny test - rzekł.
- Och. - Draco wyglądał na zainteresowanego.
- Wiesz gdzie się znajduje esperiancka prowincja?
Malfoy wzruszył ramionami.
- Gdzieś na północy. Są tam jakieś czarodziejskie gospodarstwa. Myślę, że lord… - Uciął wpół zdania i spojrzał na Harry'ego.
- Dumbledore wysłał Syriusza do tej prowincji jako szpiega - powiedział mu Harry.
- Śmierciożercy złapali Blacka?
- Tak.
Malfoy westchnął.
- I Voldemort chciał zobaczyć, czy ufasz mu na tyle, byś pozwolił mu się tym zająć.
- Dokładnie.
- Nie daje za wygraną, prawda?
- Nie - odrzekł cicho Harry.
- Chyba powinieneś poprosić Granger, żeby znalazła ci jakiś miły zakątek w Bułgarii.
Harry zerknął na niego. Draco uśmiechał się szeroko, więc on także się roześmiał i podniósł swój kielich. Draco uczynił to samo.
- To się nazywa plan - powiedział Harry, uderzając ponownie swoim kielichem o jego.
Żaden z nich nie zauważył zadowolonego uśmieszku Voldemorta, który obserwował tę wymianę zdań.
Harry opuścił swój namiot następnego ranka i poszedł prosto po jedzenie. Był głodny. Obracając się w kierunku ogniska i trzymając pełną tacę, spostrzegł tłum śmierciożerców na polanie - o wiele większy niż zeszłego wieczora.
Voldemort nie siedział na swoim krześle przy ogniu - właściwie to wcale go tam nie było. Zaciekawiony, Harry odłożył tacę i ruszył w stronę śmierciożerców.
Dostrzegł Voldemorta i podszedł do niego, wzdrygając się, gdy zatrzymał się przy jego krześle.
- Voldemort - przywitał się Harry.
- Ach, Harry - rzekł ten, spoglądając na niego. - Dzień dobry.
- Jakieś problemy w esperianckiej prowincji?
Voldemort uśmiechnął się.
- Nie ma żadnych problemów w esperianckiej prowincji.
Harry skłonił głowę.
- Dziękuję. - Zerknął na polanę przed nimi i spytał: - Co się dzieje?
- Pokaz umiejętności - odparł Voldemort.
Harry zobaczył, jak Lucjusz i Draco Malfoy wkraczają na otwarty teren i przypomniał sobie rozmowę, którą usłyszał wczoraj przy stole.
- Jakich umiejętności?
- Szermierki - rzekł Voldemort. - Sztuka rzadko dziś praktykowana, lecz to przyjemność dla oka obserwować profesjonalistów.
Dwójka Malfoyów zdjęła swoje szaty i Harry dostrzegł szable, umieszczone w misternie wykonanych pochwach przyczepionych do ich pasków.
- Lucjusz jest mistrzem w szermierce - kontynuował Voldemort. - A Draco to oczywiście jego protegowany. Lubię czasem oglądać jak się pojedynkują.
Harry patrzył z ciekawością jak obaj obracają się do Voldemorta i unoszą szable w geście pozdrowienia, po czym ze świstem opuszczają je do swoich boków. Następnie zdjęli pochwy, by móc poruszać się swobodniej, zasalutowali sobie jak poprzednio Voldemortowi i zajęli swoje miejsca.
Lucjusz rozpoczął „trening” i pomiędzy natarciami oraz osłonami, Harry słyszał ciche polecenia kierowane do syna. Lucjusz Malfoy rzeczywiście był niesamowity, kiedy tak walczył, dostosowując się do tempa i techniki Draco.
Harry stał bez ruchu. Chciałbym to umieć.
To było tak pełne wdzięku… Błysk szabli (nie jakiś ćwiczebnych, ale długich na cztery stopy, lśniących oręży) hipnotyzował, a szczęk stali wyznaczał regularny rytm.
Gdy Draco został rozbrojony, Lucjusz obrócił się do Voldemorta i ponownie mu zasalutował. Draco odzyskał swoją broń i uczynił to samo. Walczyli jeszcze ze sobą kilka razy i Harry nie mógł oderwać od nich wzroku. Ojciec i syn praktykujący fascynującą obu sztukę.
Widok ten sprawiał, że czuł mieszaninę zazdrości i szacunku, ale nie mógł przestać na to patrzeć.
Kiedy pokaz się zakończył, śmierciożercy się rozeszli, a Harry obserwował jak Lucjusz podchodzi do Draco i kładzie mu rękę na ramieniu, zapewne udzielając mu pochwał i kolejnych instrukcji.
- Harry?
Chłopak odwrócił głowę i uświadomił sobie, że przez cały czas stał przy krześle Voldemorta.
- Podobało ci się, prawda?
Harry skinął i spojrzał z powrotem na Malfoyów.
- Czy myślisz… że gdybym spytał… - Harry przerwał. Jasne, jakby Lucjusz chciał go uczyć. Jego relacje z Draco mogły ulec zmianie, choć ta kwestia nadal pozostawała niejasna, ale Lucjusz na pewno nie będzie chciał mieć z nim nic wspólnego.
- Co takiego, Harry?
- Nic - odparł i poszedł po swoje śniadanie, które do tego czasu dawno wystygło. Harry zjadł je, wciąż rozmyślając o pokazie szermierki.
Spędził większość poranka w swoim namiocie, odrabiając część lekcji zadanych na Święta. Kiedy Draco odwiedził go w porze lunchu, Harry ucieszył się, lecz nie okazał tej radości.
- Czy ty nigdy nie pukasz, Malfoy? - spytał, ale bez zwykłej zjadliwości.
- A zaprosiłbyś mnie, gdybym zapukał? - odciął się Malfoy z cieniem wyznania w głosie.
Co to miało być? Oznaka wrogości czy chęci pojednania? Przez moment czuł się znowu jak w pierwszej klasie, gdy Malfoy oferował mu w pociągu swoją dłoń.
Harry westchnął.
- Tak, zaprosiłbym - odburknął.
Ślizgon roześmiał się i podszedł do jego biurka.
- Nie bądź żałosny, Potter - powiedział, patrząc co robi Harry. - Naprawdę nie jestem taki zły.
- No, tego się już domyśliłem.
- Widzę, że wciąż nie skończyłeś swojego wypracowania z eliksirów.
- Cóż, nigdy nie byłem w nich dobry, a Snape wymaga teraz ode mnie dwa razy więcej. Miło jest odgrywać rolę jego klasowej gwiazdy.
- Postaraj się bardziej uważać na lekcji - odparł Malfoy, opadając na jedno z krzeseł w gabinecie.
- Uważam - rzekł Harry obronnym tonem. - Chcesz czegoś? Czy tylko przyszedłeś pogawędzić o szkole?
- Właściwie to chciałem spytać, czy nie wziąłeś swojej książki od transmutacji. Zostawiłem swoją w szkole, a to jedyny przedmiot z którego bijesz wszystkich innych na głowę. Słyszałem o niektórych twoich… hm, popisach podczas pierwszych tygodni szkoły i choć uważam, że ten numer ze świńskim korytem był najlepszy, pozostałe też brzmiały zabawnie.
Harry wzruszył ramionami.
- Nudziłem się - odrzekł. - I nie, nie wziąłem ze sobą książki, ale mogę skoczyć i przynieść ją, jeśli chcesz.
- Mógłbyś?
- Jasne. To nie jest dla mnie takie trudne, pamiętaj.
- Taa, będąc dziedzicem i w ogóle.
- Zajmę się tym koło lunchu.
- Nie idziesz na lunch?
Harry pokręcił głową.
- Zbyt wielu śmierciożerców.
- Przerażony, Potter? - spytał Malfoy z lekkim uśmiechem.
- Niech cię, Malfoy, wiesz o co mi chodzi.
Chłopak zachichotał.
- Pewnie, chciałem tylko zobaczyć, czy to powiesz.
- Drań - rzekł Harry ze śmiechem.
Malfoy też się roześmiał i, zerknąwszy na zegarek, wstał.
- Cóż, ponieważ ja nie mam możliwości wyboru towarzystwa w czasie posiłków, będę się już zbierać.
- W porządku. Przyniosę ci książkę później.
- Dzięki - rzucił blondyn, kierując się do wyjścia.
- Ach, i Malfoy - zawołał za nim Harry. - To, rano, było świetne. Mam na myśli szermierkę. Jesteś w tym naprawdę dobry.
Malfoy uśmiechnął się.
- Trenuję odkąd skończyłem sześć lat. Nie jestem nawet w przybliżeniu tak dobry jak mój ojciec, ale uwielbiam to.
- Nietrudno zgadnąć. To był niewiarygodny pokaz. - Harry zatrzymał dla siebie wzmiankę, jak bardzo chciał się tego nauczyć.
- Dzięki - powtórzył Malfoy i wyszedł.
Lunch przyniósł mu skrzat domowy - pewnie Voldemort wiedział, że Harry nie będzie chciał do nich dołączyć. Po posiłku, Harry aportował się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Wspiął się do swojego dormitorium i znalazł książkę od transmutacji.
Kiedy wrócił na dół, został zaskoczony - choć prawdopodobnie powinien się tego spodziewać - widokiem profesora Dumbledore'a.
- Witam, profesorze - powiedział Harry i uniósł książkę. - Praca domowa.
Dumbledore skinął i obrzucił go ciekawskim spojrzeniem.
- Co? - spytał Harry, spuszczając wzrok i zauważając swój strój. - Och, to…
- Nieważne, Harry - przerwał mu dyrektor. - Widzę, że dobrze cię traktuje.
- Ee, tak - odrzekł Harry, nagle czując się nieswój. Zmienił temat: - Ministerstwo, czy oni…
- Ciągle nie mają pojęcia - dokończył Dumbledore.
- A czy słyszał pan coś o Syriuszu?
- U Syriusza wszystko dobrze, aczkolwiek nie był w stanie ustalić żadnych użytecznych faktów. Wysłałem go, żeby pomógł Hagridowi z olbrzymami.
Harry kiwnął głową.
- Muszę już iść - powiedział dyrektor. - Mam dużo pracy. I Harry, postaraj się nie zadręczać i spędzić miło te Święta.
Dumbledore mógłby dodać: „bo mogą być to twoje ostatnie”, wyglądał tak poważnie, ale Harry postanowił to zignorować.
Ciesz się, póki możesz.
Po wyjściu Dumbledore'a, Harry westchnął i aportował się z powrotem do swojego namiotu. Wyszedł na zewnątrz z książką w ręku i natychmiast zauważył wielki namiot rozbity na skraju obozu, zaraz na prawo od jego. Trudno go było przeoczyć, jako że musiano w tym celu przenieść kilka drzew. Harry spostrzegł z fascynacją, że zostały one magicznie przesunięte, a nie wyrwane z korzeniami.
Poszedł do namiotu Malfoyów i zawołał Draco. Usłyszawszy jego odpowiedź, wszedł do środka, jednak nie dostrzegł nigdzie Lucjusza. Zastał Draco siedzącego za jednym z pary biurek w gabinecie. Chociaż pokój nie był tak duży jak jego, wydawało mu się nieco przytulniejszy. Może to przez fakt, że dzielił go ze swoim ojcem, a może przez to, iż gdzieniegdzie widać było ślad kobiecej ręki.
Harry położył książkę na biurku.
- Dzięki.
- Co to za nowy namiot? - spytał Harry.
- Ja nie wiem, ale mój ojciec owszem. Jednak chyba nie jest do końca pewny, co ma z tym zrobić.
- Zrobić z czym?
- Tego też nie wiem - odpowiedział Malfoy, lekko zakłopotany. - Wcześniej rozmawiał z lordem Voldemortem i gdy wrócił, wydawał się…
- Jaki?
- No, nieco poddenerowany. I jakby zaskoczony.
Harry westchnął.
- Cóż, Voldemort potrafi tego dokonać.
Gadali jeszcze trochę o zadaniach domowych i Harry pokazał się nawet Malfoyowi w swojej animagicznej formie, która zdawała się zrobić na nim wrażenie.
Kiedy opuścił Malfoya tamtego popołudnia, nie mógł utrzymać wzroku z dala od nowego namiotu. Wyglądało na to, że był już ukończony, jako że nikt nie kręcił się w pobliżu. Harry przypuszczał, że trwało w tej chwili zebranie i jego podejrzenia potwierdziły się, kiedy usłyszał głosy z namiotu konferencyjnego, w pobliżu którego przechodził.
Zaintrygowany, Harry zbliżył się do namiotu i właśnie miał sięgnąć do klapy, gdy ze środka wynurzył się mężczyzna. Chłopak cofnął się o krok i spuścił wzrok.
- Och, przepraszam, panie Malfoy - rzekł, odsuwając się jeszcze bardziej. Lucjusz Malfoy wciąż go onieśmielał.
- Ciekawy, mistrzu Harry? - zapytał.
- J-ja tylko się zastanawiałem…
Lucjusz złapał go za ramię.
- A więc wejdź. Ten namiot został zbudowany dla ciebie.
- Dla mnie?
- Tak. On zrobi wszystko o co go poprosisz.
- Ale przecież - stwierdził wolno Harry - nie prosiłem go o nic…
- Czyżby? - mruknął Lucjusz, popychając go do środka.
Wnętrze rzeczywiście było olbrzymie, chociaż większość stanowiła pusta przestrzeń. Podłoga była z twardego, wypolerowanego na błysk drewna. Długość pomieszczenia była znacznie większa niż jego szerokość i po jednej jego stronie przy ścianie stał podłużny stół. Znajdowała się tam tylko jedna półka na książki, lecz ściany pokrywała szeroka kolekcja szabli.
- Dopiero co został skończony - odparł Lucjusz w odpowiedzi na jego niemy zachwyt. - Przyszedłem właśnie sprawdzić, czy wszystko jest już dla ciebie przygotowane.
- Ja…
- Wykazałeś zainteresowanie nauką sztuki szermierki, prawda?
- No, tak - przyznał Harry. - Ale nie sądziłem…
- Czego?
- No, że pan mnie będzie uczył.
Harry obrócił się ku ścianie i spojrzał z urzeczeniem na wiszące tam różne rodzaje szabli. Były piękne.
- Zrobię jak rozkaże mi mój pan - powiedział Lucjusz bez cienia niechęci w głosie.
- Ale…
- Mistrzu Harry, posłuchaj mnie uważnie.
Harry zerknął na niego, wciąż nieco skrępowany. W namiocie nie było nikogo oprócz nich.
- Szermierka jest dla mnie jedną z niewielu przyjemności i w istocie wiem jak dobry w niej jestem. Przekazywanie wiedzy synowi było dla mnie także wielką radością, nawet jeśli jego zdolności okazały się mniejsze od moich.
- Uważam, że był całkiem niezły - wtrącił Harry.
- Nie przerywaj. Draco osiągnął już tyle ile mógł. Nie ma nic, czego jestem go w stanie nauczyć czy pokazać. Praktyka i doświadczenie to teraz wszystko, czego potrzebuje. Poproszono mnie bym cię uczył, co uczynię, jeśli będziesz sobie tego życzył. Jeżeli okażesz zaciekawienie i talent, to będzie to dla mnie przyjemność. Jeżeli nie przyłożysz się do pracy i nie wykrzesasz z siebie żadnego entuzjazmu dla tej sztuki, to będzie katorga. Szermierka może być bardzo odprężającą, wymagającą i niosącą radość formą ćwiczeń. To, jak przyjemne dla ciebie będą, zależy od tego, ile zaangażowania w nie włożysz.
Myśli Harry'ego plątały się z podekscytowania. Lucjusz zamierza go uczyć.
- Wiec, jak to będzie, mistrzu Harry?
Mój ojciec zrobi wszystko, co każe mu mistrz.
Ciesz się, póki możesz.
Harry ściągnął ze ściany szablę i przytrzymał ją, aby wyczuć jej ciężar. Miał już kiedyś w ręku broń. Ta była o wiele lżejsza niż miecz Godryka Gryffindora.
Odwrócił się do Lucjusza i uniósł szablę w ten sam sposób, jak robili to tego ranka on z Draco.
- Kiedy możemy zaczynać? - spytał Harry.
Lucjusz Malfoy wykrzywił usta w zadowolonym uśmiechu.
- Doskonale - powiedział. Sięgnął pod poły płaszcza i wyciągnął książkę, którą przekazał Harry'emu. - Zaczniemy jutro, zaraz po śniadaniu. Zapoznasz się z treścią tej książki.
Harry otworzył ją i zaczął przekartkowywać.
- Zawiera ona etykietę, kodeks honorowy, a także podstawowe techniki, kroki i pozycje. To jest szlachetna sztuka, mistrzu Harry. Uczę i prowadzę ćwiczenia zgodnie z zasadami.
Harry skinął z roztargnieniem, przebiegając palcami przez kartki z taką delikatnością, jakby Lucjusz dał mu złoto. Popatrzył na mężczyznę.
- Dziękuję, panie Malfoy, naprawdę. Postaram się pana nie zawieść.
Dziwny wyraz zagościł przez chwilę na jego twarzy.
- O tym się przekonamy - odrzekł Lucjusz, po czym odwrócił się i wszedł.
Harry rozejrzał się po wnętrzu. Namiot ten postawiono jedynie po to, aby mógł się nauczyć szermierki, ponieważ wyraził taką ochotę.
Kolejny prezent Voldemorta? Czy to on przewidział, że Harry będzie chciał się tego nauczyć i tylko dlatego wcześniej zorganizował pokaz, żeby wzbudzić jego entuzjazm do tej dyscypliny?
Zmarszczył brwi. To było bardzo możliwe.
- Masz coś przeciwko? - usłyszał głos Draco i spojrzał w górę. Chłopak stał w wejściu do namiotu.
- W życiu - odparł Harry. - Nie tym razem.
Draco kiwnął głową.
- Tak myślałem - rzekł, zanim odszedł.
Harry z powrotem utkwił wzrok w książce. Ruszył do swojego namiotu i gdy tylko się tam znalazł, natychmiast zagłębił się w lekturze.
Rozdział 10
Szermierka i przyjaźń
Harry prawie zadławił się jedzeniem, kiedy następnego ranka jadł w pośpiechu śniadanie. Przeczytał zeszłej nocy całą książkę, niecierpliwie pochłaniając informacje w niej zawarte, by nie wyjść na kompletnego idiotę.
Gdy znalazł się już w namiocie (wewnątrz nie było jeszcze Lucjusza), rozłożył na stole różne ćwiczebne szable i zaczął sprawdzać je pod względem wagi, długości i wyważenia.
Lucjusz wszedł do środka i przyglądał się przez chwilę tej scenie.
- Doskonale - powiedział, kiwając głową. - Zacząłeś czytać książkę.
- Właściwie, to, ee… już ją przeczytałem - przyznał Harry niepewnie.
- Doprawdy? - odparł Lucjusz, jednak brzmiał na zadowolonego. - Dobrze więc. Zdejmij szatę.
Harry dostrzegł, że Lucjusz pozbywa się swojej, toteż strząsnął zbędne ubranie i odłożył je na bok.
Lucjusz zmierzył go krytycznie wzrokiem.
- Widzę, że korzystasz z garderoby, którą zapewnił ci mistrz.
Harry wzruszył ramionami.
- Poprzednie ciuchy jakie nosiłem były zwykle o kilka numerów za duże, więc dobrze jest mieć ubrania, które na mnie pasują. Nie wspominając już o tym, że ten materiał jest po prostu wspaniały.
Lucjusz roześmiał się na tą uwagę.
- Zgadza się, ale nie jesteś biedakiem, mistrzu Harry. Mogłeś sobie kupić własne ubrania.
- Ja? - spytał Harry z przerażeniem. - Mogę posiadać pieniądze, ale nie mam żadnego wyczucia smaku, o czym jest w stanie poświadczyć pana syn i często to robi.
Lucjusz ponownie się zaśmiał.
- Wciąż się jednak zastanawiam, kto wybrał to wszystko dla Voldemorta?
- Ach tak?
- Cóż, na pewno nie wyobrażam sobie, żeby Voldemort robił to sam.
- Nie - przyznał Lucjusz rozbawionym tonem. - Lecz twoja postura jest zbliżona do Draco…
Harry spojrzał na niego.
- Chyba nie pan?
Lucjusz skinął mu głową.
- Wraz z Draco. Jak już zauważyłeś, mój syn ma smykałkę do świetnego dobierania strojów.
Harry wciąż był nieco wyprowadzony z równowagi tą wieścią, niemniej musiał się z tym zgodzić.
- Więc, co teraz? - spytał.
- Unieś ramię. - Chłopak wykonał jego polecenie, podczas gdy Lucjusz je mierzył. -Dysponujesz imponującym zasięgiem, mistrzu Harry.
- Panie Malfoy, dopóki będziemy się tym zajmować, może mnie pan nazywać zwyczajnie Harry.
Lucjusz popatrzył na niego sceptycznie.
- Przynajmniej kiedy tu będziemy - dodał Harry. - Technicznie rzecz biorąc, pan jest mistrzem, a ja uczniem, także…
- Bardzo dobrze. Możesz więc mówić do mnie Lucjusz.
- Ależ…
- Harry.
- W porządku - zgodził się chłopak.
- Znakomicie. - Lucjusz okrążył go, oceniając jego postawę, po czym podniósł ze stołu ćwiczebną szablę. - Ta będzie dobra na początek.
Harry wziął od niego broń i obrócił ją w dłoniach, by się z nią oswoić.
- Skoro już wiesz jak zasalutować, co zrobiłeś wczoraj doskonale, przejdźmy do postawy i pozycji początkowej.
Harry przyjął jedną z klasycznych pozycji, które widział w książce, wymachując szablą w stronę Lucjusza.
Mężczyzna obrócił się szybko w miejscu, z szablą - która wcześniej nie była widoczna - w ręce. Chłopak wyciągnął własną broń i natarł do przodu. Lucjusz uderzył mocno swoją szablą o szablę Harry'ego, sprawdzając jego siłę. Uchwyt Harry'ego był pewny.
- Proszę, proszę - mruknął Lucjusz.
- Co: proszę, proszę? - spytał Harry, spotykając jego spojrzenie pomiędzy dwoma skrzyżowanymi ostrzami.
- Wygląda na to, że dostałem w swoje ręce kogoś z wrodzonym darem*.
- Jak to?
- Tak samo jest ze mną, Harry. Latanie i szermierka.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Więc to będzie przyjemność, nie katorga.
- W rzeczy samej. Dla obu z nas.
I tak było. Pomimo że Lucjusz był wymagającym nauczycielem, Harry cieszył się z każdej minuty lekcji z nim. Wyczuwając jego entuzjazm, starszy czarodziej naciskał go mocniej, zaskakując go niespodziewanymi ruchami i silniejszymi pchnięciami. Harry w ciągu tygodnia dotarł do trzeciego poziomu, a Lucjusz nie potrafił stłumić swojej dumy z tego powodu.
- Świetna robota, Harry - powiedział mężczyzna, rzucając mu ręcznik.
Harry złapał go i przywołał do siebie szablę. Te, których używali do praktyk, ledwo zasługiwały na miano szabli i mogły być z łatwością przywoływane, ale Harry nauczył się, że prawdziwe pojedynkowe szable, jak ta, którą na samym początku zdjął ze ściany, mają swoje własne imiona i muszą być według nich przyzywane.
- Przecież znów mnie rozbroiłeś - rzekł Harry.
- Tak, ale to był mistrzowski manewr - oznajmił Lucjusz. - Jesteś zdeterminowany, by się nie poddać.
- Zwyczajny upór.
- Nie, Harry, instynkt. Twój instynkt daje ci przewagę. Jest nadzwyczaj dobry.
Harry wzruszył ramionami i przespacerował się wzdłuż ściany. Zatrzymał się, jak zwykle, przy szabli, którą podniósł po raz pierwszy. Zawsze wołała go po imieniu. Mówiła, że nazywa się Sennie i że będzie mu służyć. Aż umierał z ciekawości, żeby spytać o to Lucjusza.
- Nie jesteś jeszcze na to gotowy, Harry - powiedział Lucjusz, zauważając, czemu przygląda się Harry.
Chłopak westchnął.
- Każdy mi to powtarza - odparł. - Ale ta szabla mnie wzywa.
Lucjusz spojrzał na niego.
- Wzywa cię?
- Tak. - I było już po wszystkim.
- Dziwne - orzekł Lucjusz, podchodząc do Harry'ego. Zdjął szablę ze ściany i obejrzał ją dokładnie.
- Co w tym dziwnego?
- Ta szabla, podobnie jak wiele innych które tu widzisz, pochodzi z mojej kolekcji i jest w mej rodzinie od pokoleń.
- Więc czemu do mnie mówi?
Lucjusz obrócił się do niego gwałtownie.
- Mówi do ciebie?
- Tak.
- Co takiego powiedziała? - spytał Lucjusz ciekawie.
Harry powtórzył mu jej słowa.
Lucjusz zamrugał ze zdziwienia, patrząc na oręż podejrzliwie.
- A czy nazwała cię swoim mistrzem?
- Ee, tak - przyznał Harry.
- Interesujące - stwierdził Lucjusz, przyglądając mu się.
- Co takiego?
- Cóż, wieki temu było popularne wśród czarodziei szkolonych w tej sztuce, szczególnie tych bardziej utalentowanych, więzienie węży w rękojeściach szabli, aby uniemożliwić innym użycie ich broni. - Lucjusz wskazał na zawiły złoty wzór, zdobiący uchwyt szabli.
- Większość moich mieczy pochodzi od mieszkańców domu Slytherina, lecz nie sądziłem, że istnieją jeszcze jakieś Więżące Szable, gdyż zazwyczaj czarodziej uwalnia węża przed swoją śmiercią.
- A więc ten wąż jest zamknięty w szabli? - spytał Harry z ciekawością.
- Najwyraźniej tak. Mógł pozostać uśpiony od momentu śmierci swojego mistrza, ale zapewne coś w tobie go zbudziło, gdy pierwszy raz go podniosłeś.
Harry rzucił mu nerwowe spojrzenie.
- J-ja… um, przepraszam. Nie chciałem…
- Nie ma potrzeby przepraszać - rzekł mężczyzna, patrząc z powrotem na niego. - Uważam, że to fascynujące. Odkryłeś Więżącą Szablę w mojej kolekcji, Harry. Są teraz dosyć rzadkie i w związku z tym bardzo cenne. - Lucjusz wręczył Harry'emu szablę i zdjął kolejną ze ściany. - To jest szabla, którą otrzymałem od mojego ojca, gdy stwierdził, że jestem już na nią gotowy. Jest moją ulubioną i nazywa się Maldini.
- Wezwała cię? Mówiłeś, że też masz ten wrodzony dar.
- Nie wiedziałbym, gdyby mnie wzywała, Harry. Nie jestem wężousty.
- Więc skąd wiesz jak się nazywa?
Lucjusz wskazał na spód jej ostrza, gdzie wygrawerowane było imię szabli.
Lucjusz położył Maldini na stole i sięgnął po następną szablę.
- Tą zamierzam podarować Draco.
Harry spojrzał na ostrze - szabla nazywała się Revend. Lucjusz podał ją Harry'emu, a ten machnął nią w powietrzu. Mężczyzna odebrał mu szablę i wyciągnął w jego kierunku swoją własną.
Harry patrzał to na nią, to na Lucjusza, nie rozumiejąc.
- Co…?
- Weź ją. Chcę coś zobaczyć.
Harry chwycił ją i prawie natychmiast upuścił.
- Zasyczała na mnie - powiedział.
Lucjusz roześmiał się i z zadowoleniem podniósł swoją szablę.
- Dziękuję ci, Harry.
- Za co?
- Rozpoznałeś dwie Więżące Szable w moim zbiorze, a ta rzeczywiście nie dopuszcza nikogo prócz mnie do użytku.
- Co by się stało, jeśli ktoś, kto nie jest wężousty, próbował z niej skorzystać? Jak na przykład Draco?
- Na ogół rękojeść zaciska się wokół ręki, dopóki użytkownik jej nie puści. A Draco dobrze wie, że nie powinien dotykać wszystkich szabli z mojej kolekcji.
Harry kiwnął głową.
- Harry? Czy zapytałbyś węża w mojej szabli, jak się nazywa?
Chłopak spojrzał na rękojeść szabli i zadał pytanie.
''Nie jesteś moim mistrzem.''
Harry przekazał Lucjuszowi jego słowa.
- Powiedz, że życzyłbym sobie uczynić mu honor, zwracając się do niego jego prawdziwym imieniem - polecił Lucjusz.
''Mój mistrz już mnie uhonorował. Maldini to moje imię. Powiedz mistrzowi, że należę do Malfoyów. Tylko Malfoyowie mogą mnie dotykać.''
- Spokojnie! - zawołał Harry.
- Co takiego?
Harry powtórzył mu co powiedział wąż i Lucjusz sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Ojcze - powiedział Draco, wchodząc do środka. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale zaraz podadzą posiłek.
- Rozumiem. Draco, podejdź tutaj.
- O co chodzi? - spytał, zbliżając się do nich.
- Czy kiedykolwiek chwytałeś moją szablę za rękojeść?
- Przecież wiem dobrze…
- Draco - przerwał mu Lucjusz ostrzegawczym tonem.
Draco wbił oczy w podłogę.
- To jest najpiękniejsza szabla w twojej kolekcji.
- I nic się nie stało?
- Ee, nie, ojcze - odparł Draco niepewnie.
- Pokaż mi.
Draco wzruszył ramionami i podniósł szablę Lucjusza. Nic się nie wydarzyło.
''Chłopak to Malfoy. Czy mistrz mi nie wierzy?'' - zasyczał Maldini.
Harry powiedział to Lucjuszowi.
- Harry rozmawia z twoją szablą, ojcze? - zapytał Draco z zaskoczeniem.
Lucjusz roześmiał się.
- Wyjaśnię ci to później. Chodźmy na obiad.
Umieścili szable na swoich miejscach na ścianie i wyszli.
Z racji tego, że w obozie znajdowało się teraz zbyt wiele śmierciożerców, Harry postanowił zjeść w swoim namiocie, choć wciąż był pod wrażeniem całej tej sprawy z szablami. Przeszukał biblioteczkę, ale nie znalazł niczego na ten temat.
Voldemort był Ślizgonem, pomyślał Harry. On mógłby mieć o tym książkę.
Nieco później Harry przeszedł przez bardzo cichy obóz do namiotu Voldemorta.
- Voldemort - zawołał Harry w wejściu.
- Wejdź, Harry - zaprosił go czarnoksiężnik. - Co mogę dla ciebie zrobić?
Harry zerknął na jego biblioteczkę, a potem na Voldemorta, który siedział za biurkiem, trzymając przed sobą otwartą książkę.
Po raz pierwszy Harry zauważył, że jego gabinet był urządzony niemal identycznie jak Voldemorta.
- Zastanawiałem się, czy nie masz może jakiś książek o typach szabel do szermierki?
- Mogę mieć. Śmiało, rozejrzyj się, jeśli chcesz. - Przejechał ręką po półkach.
- Dzięki - oznajmił Harry i podszedł do nich, przyglądając się bliżej tytułom.
- Podobają ci się lekcje? - spytał Voldemort.
- Och, tak. Lucjusz jest wyśmienitym nauczycielem. Powiedział ci, co dzisiaj zaszło?
- Oczywiście.
Harry skinął, przebiegając palcami przez grzbiety książek i sprawdzając ich tytuły. Z podekscytowaniem wyciągnął jedną z nich z półki. Niecierpliwie zaczął ją przekartkowywać. Właśnie tego szukał - szczegółowego katalogu modeli. Obrócił się do Voldemorta, by się go zapytać, czy może ją pożyczyć.
Voldemort stał w pewnej odległości za nim.
- Oczywiście, że możesz ją pożyczyć, Harry.
Chłopak napotkał spojrzenie Voldemorta. Czarodziej wyciągnął rękę i przesunął wolno palcami po policzku Harry'ego, który wytrzymał to, wpatrując się w oczy Voldemorta.
- Jesteś zadowolony z tej wizyty - rzekł mężczyzna, wciąż trzymając rękę na jego twarzy. - Wiem, że jesteś.
Harry nie mógł nic powiedzieć.
- Jesteś bezpieczny, ukontentowany i czujesz się swobodnie. Jesteś tu teraz szczęśliwy, Harry.
Voldemort popatrzył niżej i podniósł medalion, który wisiał na piersi Harry'ego, zanim z powrotem nie utkwił wzroku w twarzy chłopca.
- Wiedziałem, że go wybierzesz.
Voldemort opuścił obie ręce i odsunął się.
- Wejdź, Lucjuszu.
Harry odwrócił się i dostrzegł Lucjusza, tkwiącego tuż przy wejściu do namiotu. Harry zastanawiał się, jak długo tam już stał.
- Mistrzu, powiedziałeś mi…
Voldemort machnął ręką, przerywając mu.
- Tak, tak, wiem. Wejdź. Harry przyszedł tylko po książkę. - Voldemort rzucił mu szybkie spojrzenie, po czym zwrócił się do Lucjusza: - Książkę o typach szabli, jak sądzę.
Lucjusz wkroczył do namiotu i posłał Harry'emu wyrozumiały uśmiech.
Młody czarodziej zamknął książkę, która wciąż leżała otwarta w jego ręce.
- Widzę was obu jutro - pożegnał się Harry i wyszedł.
Następnego dnia zdjął ze ściany Sennie.
''Tak, mistrzu. Będę ci służył.''
- Mój ojciec mówi, że masz naturalny talent.
Harry odwrócił się do Draco, który stał u wejścia do namiotu.
- Mówił też, że zdołałeś przeskoczyć mnie o cały poziom w niecałe dwa i pół tygodnia.
Draco nie miał na sobie szaty i trzymał szablę. Szybki rzut oka na ścianę potwierdził, że Revenda tam nie było.
- Jesteś za tym, by tego dowieść? - spytał Draco.
- Chcesz się ze mną pojedynkować - stwierdził Harry z nadzieją.
- A ty nie? - zapytał Draco, zaskoczony.
- Jasne, że tak. Z przyjemnością. Kocham to wszystko. - Harry wskazał na pokój. - I widziałem cię. Wiem, jak dobry jesteś. Chcesz ze mną poćwiczyć, więc do dzieła.
Lucjusz przyłapał ich trzeciego dnia w trakcie ich treningu. Zaczęli walczyć ze sobą w sekrecie przed lekcjami Harry'ego i czasem również w nocy, za każdym razem rzucając zaklęcie wyciszające na namiot, aby nie zostali usłyszani.
Harry znów był zdumiony, jak naturalne stały się ich rozmowy. Draco posiadał swój własny sarkastyczno-cyniczny styl i czasem wykazywał się też gorzkim poczuciem humoru, także żarty i docinki, jakie między sobą wymieniali - podobnie jak w szkole - obaj odbierali jako niewinne dogryzanie sobie, więc nie obrażały one żadnego z nich.
Mały rozejm zawarty w jego namiocie zdawał się wydawać owoce, z czego Harry był zadowolony.
Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Draco mówił trochę o dorastaniu w Malfoy Manor z guwernantkami i skrzatami domowymi, a Harry zaczął dostrzegać, że część arogancji Malfoya ukrywała jego żal nad sobą. Powoli nabierał podejrzeń, że przez większość czasu Draco zachowywał się jak rozpieszczony bezczelny smarkacz, ponieważ tego od niego oczekiwano. Możliwe też, że zachowywał się w ten sposób, gdyż sprawiało mu to przyjemność, co Draco często sam przyznawał.
W zamian Harry opowiedział mu o Dursleyach. Kiedy Draco roześmiał się, słysząc że Harry najczęściej dostawał łomot właśnie od swojego kuzyna i jego kolegów, nie potrafił zezłościć się na Ślizgona. Draco nie śmiał się z niego, ale raczej z tego jak wszyscy, a szczególnie on, wierzyli że Chłopiec, Który Przeżył wiedzie rajskie życie.
- Chore zrządzenie losu, jeśli mnie pytasz - powiedział wtedy Draco.
Chłopak nawet wyznał, jak podziwiał Harry'ego za to, że miał odwagę sprzeczać się z Voldemortem. Jak mu się przeciwstawił i jak znosił wszystko, co Voldemort przed nim stawiał.
Mimo że to wyznanie w skrytości ducha bardzo go ucieszyło (taki komplement ze strony Draco Malfoya to coś niesłychanego, zwłaszcza dla Harry'ego Pottera), odpowiedział na nie z kpiną:
- Ostrożnie, Malfoy - rzekł Harry. - Jesteś najlepszym śmiertelnym wrogiem, jakiego mam. Nie możesz obchodzić się ze mną tak łagodnie.
Draco odsunął się od niego na odległość wyciągniętej szabli, z wyrazem udawanego przerażenia na twarzy.
- Czy to właśnie robię? - spytał z przestrachem. - Tylko nie mów o tym nikomu.
Harry trzymał wymierzony w niego czubek ostrza.
- Miałbym zrujnować nasze reputacje? Nie do pomyślenia.
- Dokładnie - zgodził się Draco, ponownie unosząc swoją szablę. - Cóż począłby Hogwart bez słynnej wrogości między Malfoyem a Potterem?
Harry odparował dwa natarcia ze strony Draco.
- Popadłby w ruinę, jak sądzę - odparł Harry.
Blondyn roześmiał się lekko i znów zaatakował. Harry odparł atak, wycofując się.
- Och, nie bądź mięczakiem, Potter. Wiem, że mój ojciec to dobry nauczyciel. Nie dajesz z siebie wszystkiego.
- Twój ojciec jest świetnym nauczycielem i mistrzem szermierki, ale ja nie mam tylu lat doświadczenia co ty.
- Prawda. Masz jednak ten potterowski instynkt - stwierdził Draco. - No dalej, pokaż mi go.
Harry nie miał zamiaru dać mu tej satysfakcji i pozwolić mu go zdekoncentrować, więc ponowił ofensywę.
- Niezła próba, Malfoy - rzekł do swojego towarzysza.
Prędzej poczuł niż usłyszał, jak Lucjusz się do nich zbliża. Świetnie. Ciekawe, jak długo już tu był.
- Dobrze, Harry. Nie daj mu się sprowokować. Draco, uważaj na swoją postawę.
Lucjusz obserwował dalej ich pojedynek. Czy był na nich za to zły, czy też nie (zwłaszcza, że używali „prawdziwych” szabli) - tego Harry nie wiedział, gdyż nie spuszczał wzroku z Draco.
- Hm… Harry, opuść lewe ramię.
Chłopak zrobił jak mu powiedziano i coś się zmieniło - miał większą równowagę. Wystarczyły dwa uderzenia szabli i szybki ruch nadgarstka, by Draco został rozbrojony.
- Łał - mruknął Draco.
Harry odwrócił się do Lucjusza.
- Wcześniej nie byłem w stanie oglądać tego z boku. Obserwując jak walczycie, mogę teraz widzieć rzeczy, które wam przeszkadzają. - Zwrócił się do syna: - Draco, mógłbyś nam teraz asystować? Ufam, że to pomoże także podszlifować twoje umiejętności.
- Mogę, ojcze?
- Owszem. To małe naruszenie zasad - powiedział Lucjusz, patrząc surowo na nich obu - choć wbrew mojemu zakazowi, okazało się jednak pomocne.
Dwa dni później, Lucjusz przerwał ich trening.
- Jesteście rozgrzani, chłopcy?
- Tak - odparł Draco. - A dlaczego?
- Ponieważ mistrz chce zobaczyć, jakie Harry poczynił postępy.
- Ale…
- Harry, uwierz mi. Będzie zadowolony.
Harry kiwnął głową i spojrzał na Draco. Chłopak uśmiechał się do niego niemal rozbrajająco.
- Gotów odstawić show, Harry?
Nie był do końca pewien, kiedy przeszli z Potter/Malfoy na Harry/Draco, lecz przypuszczał że byli już za starzy i zbyt ze sobą spoufaleni, by dalej kontynuować te dziecinne zachowania. Poza tym i tak byli sami.
Kiedy zajęli już miejsca na polanie, Harry usłyszał głos Voldemorta:
- Lucjuszu, czy sądzisz że powinni używać tych szabli?
- Po prostu patrz, mój panie - odrzekł Lucjusz. - Będziesz zachwycony.
- Bardzo dobrze - rzekł Voldemort, siadając na swoim krześle.
Draco i Harry machnęli swoimi szablami w półkolistym ruchu, zderzając ze sobą ostrza raz w górze i raz w dole, co uznali za swoje osobiste powitanie, a potem odwrócili się w stronę Lucjusza, który stał zaraz przy krześle Voldemorta.
Zasalutowali obu mężczyznom, a następnie sobie, po czym zajęli swoje miejsca.
- Nie zawstydź mnie, Draco - szepnął Harry.
- Tak jakbym mógł - odparł Draco z powagą.
Gdy zaczęli pojedynek, w obozie zapadła cisza i słyszalny był tylko szczęk ich ostrzy. Śmierciożercy zaczęli zbierać się dookoła, by ich obserwować i choć pokaz był dla Voldemorta, ten nie kazał im się rozejść.
Teraz wzrok wszystkich w obozie był skierowany na nich, jednak Harry widział tylko Draco i jego błyszczącą szablę. Nie widział za to płynnych ruchów walczących. Swojego wdzięku i zdolności oraz precyzji i znakomitego stylu Draco. Żaden z nich nie widział elegancji i perfekcji dwóch utalentowanych szermierzy, którzy poruszali się tak zgodnie, jakby tańczyli ze sobą, a nie walczyli.
Harry schylił się, robiąc unik i usłyszał jak szabla Draco śwista mu tuż koło ucha. Wyprostował się i spojrzał na niego.
- Co to, do diabła, miało być?
Draco uśmiechał się do niego szeroko.
- Ty zawsze potrzebujesz strzyżenia, Potter - odparł.
Harry zerknął na kosmyk włosów leżących na ziemi i roześmiał się. Obaj zdawali sobie sprawę z obserwującego ich tłumu.
- Pokaż jak to zrobiłeś - powiedział Harry.
Draco stanął obok niego i pokazał mu ruch, którego użył. Harry powtórzył go, po czym kiwnął głową i obaj wrócili na swoje pozycje.
Zasalutowali sobie ponownie i rozpoczęli starcie. Kiedy Harry rozbroił Draco, ten poprosił go, żeby pokazał mu manewr, którym się posłużył. Harry przywołał szablę Draco (mógł to uczynić, gdyż nie była ona Więżąca i znał jej imię), a następnie powtórzył swój ruch.
- Jeszcze raz - rzekł Voldemort, który siedział wyprostowany w swoim krześle.
Chłopcy zmierzyli się ze sobą ponownie i znów Draco padł ofiarą rozbrajającego manewru Harry'ego.
Blondyn poniósł swoją szablę i uderzył nią w szablę swojego przeciwnika, jeden raz w górze, jeden na dole, po czym obaj zasalutowali normalnie najpierw Lucjuszowi, a potem Voldemortowi.
Kiedy zbliżali się do jego krzesła, wokół siebie słyszeli rozmowy.
- Dobry Boże, Lucjuszu - oznajmił Voldemort. - Dlaczego nic nie powiedziałeś?
- Ależ powiedziałem.
- Powiedziałeś, że przewyższył twoje oczekiwania. Nie wspominałeś, że jest genialny.
- A uwierzyłbyś mi, panie, gdybyś tego nie zobaczył? Czy pomyślałbyś, że mówię ci tylko to, co chcesz usłyszeć?
- Masz rację, Lucjuszu - rzekł Voldemort, powstając, kiedy Harry i Draco zatrzymali się przed nim. Oczy czarnoksiężnika na krótko spoczęły na Draco, nim nie obróciły się w kierunku Harry'ego.
- Harry, mój chłopcze - powiedział Voldemort z nieukrywaną dumą. - To było wspaniałe.
Harry wzruszył ramionami, chowając swoją szablę do pochwy.
- Lucjusz jest wybitnym nauczycielem - stwierdził.
- Mistrz Harry jest wybitnym uczniem - rzekł Lucjusz.
Voldemort odwrócił się do Draco.
- I ty, Draco. Zdaje się, że treningi z Harrym również poprawiły twoje umiejętności. To był nadzwyczajny pokaz.
Draco wyglądał na zażenowanego, ale zadowolonego.
- Dziękuję ci, mój panie.
Lucjusz spojrzał na nich z góry, gdy już znaleźli się z powrotem w namiocie do ćwiczeń.
- Oboje usatysfakcjonowaliście mistrza - powiedział. - Ale obaj też sprawiliście jeszcze większą przyjemność mnie, ponieważ wiedziałem że oglądam pojedynek moich własnych uczniów i był on nadzwyczajny. A ponieważ już podarowałem Draco jego szablę - ciągnął Lucjusz, odwracając się by podnieść ze stołu oręż, którego używał Harry - tą wręczam więc swojemu drugiemu protegowanemu.
Harry patrzył na niego, oszołomiony.
- Weź ją, Harry. Jestem z ciebie dumny.
Zdziwione, zielone oczy spotkały parę szarych, które patrzyły teraz na niego z osobliwym wyrazem.
- Ale…
- Weź ją, Harry - powtórzył Lucjusz. - I tak cię wybrała. Nikt inny nie będzie mógł jej teraz używać. I poza tym, będziesz musiał kontynuować treningi, kiedy wrócisz w poniedziałek do szkoły. - Spojrzał na Draco i dodał uszczypliwie: - Na pewno znajdziecie jakieś miejsce.
- Tak, ojcze.
Harry powoli wziął od niego szablę.
- Dziękuję, panie Malfoy.
- Lucjusz - poprawił go mężczyzna. - I nie, Harry. To ja dziękuję za uczynienie z tego przyjemności.
Rozdział 11
Test na mistrza
Powrót do Hogwartu oznaczał powrót do nudny, z tym wyjątkiem, że teraz Harry w sekrecie ćwiczył z Draco szermierkę. Harry nie mógł powiedzieć Ronowi ani Hermionie o swojej nowej umiejętności, chociaż strasznie tego chciał. (Hermiona przyznała, że domyśliła się już, iż Harry zawarł jakiegoś rodzaju porozumienie z Voldemortem; „Doprawdy, to było oczywiste. Nawet Ron na to wpadł.”) Ale wtedy musiałby im również powiedzieć o swoim rozejmie z Malfoyem, który ograniczał się jedynie do ich treningów.
Mimo że przyniósł ze sobą niektóre z nowych ubrań, nie mógł ich nosić. Nie tylko dlatego, że już dostatecznie wyróżniał się w szkole i nie chciał przyciągać do siebie jeszcze więcej uwagi, lecz również ponieważ takie obnoszenie się z bogactwem zostałoby źle odebrane przez Rona.
Draco powiedział mu, że był żałosny - może i był, ale Harry wciąż odmawiał włożenia ich, choć wciąż nosił medalion. Trzymał go pod koszulką i, nie do końca pewny dlaczego, nie mógł zmusić się do jego zdjęcia.
Ginger wydawała się jedyną osobą, która podejrzewała, że coś się dzieje. W końcu udało jej się go złamać, podążając za nim, kiedy przechodził przez portret w Pokoju Wspólnym, trzymając swoją szablę.
Opowiedział jej o wszystkim prócz tego, jak bardzo zaprzyjaźnił się z Draco i dziewczyna obiecała, iż nie zdradzi tego nikomu, chociaż stwierdziła, że jest idiotą, ukrywając coś takiego. Czasem czuł się jak idiota.
Nawet teraz, gdy siedział na podłodze w sali, gdzie ćwiczył razem z Draco. Ślizgon znalazł klasę dwa tygodnie temu. Znajdowała się ona w wieży wychodzącej na południe i księżyc dostarczał im dość światła, by mogli trenować, co robili prawie co noc.
Oparł się o ścianę, w roztargnieniu bawiąc się łańcuszkiem zawieszonym wokół szyi. Voldemort wezwał go wcześniej i Harry wymknął się po kryjomu wkrótce potem, żeby zobaczyć czego chciał.
- Będziemy walczyć, czy zamierzasz siedzieć tu i rozmyślać? - zapytał Draco.
- Mogę rozmyślać, kiedy zechcę - mruknął Harry. - To ja muszę jakoś dawać sobie z nim radę.
- Więc po co tym razem cię wezwał?
- Wspominał coś o przyjęciu w sobotę - odrzekł Harry, po raz kolejny czując ulgę, że może rozmawiać z Draco o Voldemorcie. Spojrzał na chłopca, który opierał się na stole ze skrzyżowanymi ramionami, patrząc na Harry'ego nieodgadnionym wzrokiem. - Idziesz?
Draco zaśmiał się gorzko.
- Harry, wiesz że nie mogę sobie pozwolić na odmowę, ani spierać się z mistrzem.
Harry westchnął i przebiegł ręką przez włosy.
- To twoja robota - dodał Draco.
Harry podniósł na niego spojrzenie - Draco uśmiechał się szeroko. Odwzajemnił słabo ten uśmiech.
- Nie byłbym sobą, gdybym pozbawił naszej wysokości takiej psychicznej stymulacji.
Draco roześmiał się.
- Z jakiej okazji ma być to przyjęcie? - zapytał Harry.
- Kto wie? On nie potrzebuje powodów do świętowania.
- Mam wrażenie, że tym razem ma powód.
- Spytałeś go?
- Nie. Do tamtej pory już zaczęła mnie boleć głowa.
Draco westchnął i wrócił do pustej części klasy, w której ćwiczyli.
- Zamierzasz pójść?
- Powiedziałem, że przyjdę.
- Dlaczego?
Harry dźwignął się na nogi, podpierając się ściany.
- Nie wiem - odrzekł w zamyśleniu.
- Cóż, lepiej bądź pewien, że się zjawisz, albo w przeciwnym razie on dostanie szału.
Harry zerknął na Draco, który w tym momencie wyglądał przez okno.
- Voldemort nie potrzebuje wymówki, aby dostać szału.
Draco odwrócił się do niego, śmiejąc się.
- Może i nie - przyznał. - Ale wiesz, że jest szczególnie wrażliwy, kiedy chodzi o ciebie.
- Taa, wielu ludzi zdaje się być szczególnie wrażliwych, kiedy chodzi o mnie - rzekł Harry, wzdychając. - To tak, jakby wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie, by zmusić mnie do czegoś, co i tak ostatecznie będę musiał zrobić.
- I oczywiście, nadal nie masz zielonego pojęcia co to takiego jest - uzupełnił Draco.
Harry zrzucił z siebie szatę.
- Prawdę mówiąc, mam całkiem wyraźne pojęcie.
- Naprawdę? - spytał blondyn z ciekawością.
- Uwierz mi, Draco. Nie chcesz wiedzieć.
Chłopak przyglądał mu się wnikliwie.
- Wiesz, że w końcu i tak mi powiesz.
- Prawdopodobnie - mruknął Harry.
- Więc skończ już z tym i wstawaj. Nie mamy wiele czasu, a to zawsze poprawia ci humor.
- Wiem - powiedział Harry, wyciągając swoją szablę z pochwy, którą rzucił na stół.
- Przez godzinę przestań być Harrym Potterem i podnieś swój tyłek, żeby ze mną walczyć - rzekł Draco. - Czy to w czymś pomoże, jeśli będę nazywać cię Taylor?
Harry parsknął i zatrzymał się przed Draco. Zderzyli ze szczękiem ostrza, raz w górze, raz w dole.
- Jesteś przezabawny, Draco - stwierdził Harry.
Zasalutowali sobie oficjalnie i zajęli pozycje. Gdy tylko Draco zaatakował, wszystkie troski Harry'ego prysły, podobnie jak po wzniesieniu się w powietrze na swojej Błyskawicy. Szermierka i latanie, powiedział Lucjusz i tak samo czuł to on sam.
- Tak, teraz to bez wątpienia jest jakaś opcja - rzekł Harry.
Draco wycofał się, blokując kilka pchnięć Harry'ego.
- Jak to?
- Kupił mi posiadłość w Bułgarii.
Draco podniósł szablę, unieruchamiając broń Harry'ego i przerywając pojedynek.
- Chyba żartujesz - oznajmił Draco, z oczami błyszczącymi wesołością.
Harry wyszczerzył zęby.
- Dlaczego miałbym kłamać…
- Kiedy prawda jest o wiele bardziej satysfakcjonująca - dokończył Draco.
Zderzyli szable i ponownie sobie zasalutowali. Draco wciąż chichotał i potrząsał głową.
- To jest zbyt zabawne - powiedział, blokując kilka wprawnych uderzeń.
- Co takiego? - spytał Harry, zadając cios za ciosem.
- Quidditch i szermierka, hm, Taylor? Kiedy wyjeżdżamy?
Harry zaśmiał się i to rozproszenie wystarczyło Draco.
Schylił się, podnosząc szablę, ale poczuł jak kolejna kępka włosów opuszcza jego głowę. Draco roześmiał się.
- Wciąż nie umiesz odparować tego ruchu, prawda, Harry?
Harry pokręcił głową, uśmiechając się.
- Typowa ślizgońska zagrywka - stwierdził. - Mógłbyś przynajmniej przyciąć też z drugiej strony, żeby było równo.
Draco zachichotał, uderzając z brzdękiem swoją szablę o Harry'ego.
- Drań, drań, drań - wyskandował Ślizgon.
Zaczęli walczyć ponownie, tym razem na serio. Dziesięć minut przeciągnęło się w piętnaście i Harry miał go.
Przyzwał go siebie szablę Draco i rzucił ją chłopakowi.
- Wciąż nie umiesz odparować tego ciosu, prawda, Draco? - spytał Harry z szerokim uśmiechem.
- Jesteś przezabawny, Harry - odparł Draco.
Kolejny raz zderzyli się ostrzami, raz w górze, raz w dole, i zaczęli od nowa. Nagle Harry coś poczuł.
- Poczekaj chwilę - wyszeptał.
- Co?
Harry rozejrzał się wokół po ciemnej sali. Księżyc oświetlał ich sylwetki, pozostawiając resztę pomieszczenia w zupełnej ciemności.
- Jesteśmy obserwowani - oznajmił cicho Harry.
Obaj wyciągnęli przed siebie szable.
- Kto tam jest? - spytał Draco.
Dało się słyszeć czyjeś chrząknięcie, szuranie i w chwilę później Dumbledore, McGonagall i Snape wyłonili się z cienia.
Harry i Draco jęknęli równocześnie, opuszczając szable.
Świetnie, pomyślał Harry. Ciekawe, ile słyszeli?
- Czysta poezja - westchnęła McGonagall. - Gdyby Jacob to widział, pewnie by się rozpłakał.
- W rzeczy samej - przyznał Snape.
- Panowie - rzekł Dumbledore. - Jak długo to trwa?
- Prawie dwa tygodnie - powiedział Harry, wbijając oczy w podłogę. - Przykro mi, profesorze.
- Przykro ci? - powtórzył dyrektor. - Harry, Draco, czy wiecie jak bardzo chciałem wznowić lekcje szermierki? Jak wspaniałą sposobność mi teraz daliście?
Harry wymienił z Draco spojrzenie pod tytułem może-jednak-nie-mamy-kłopotów.
- Odważę się powiedzieć - oznajmił Snape - że pokaz takiego kalibru…
- Dokładnie, Severusie - zgodził się Dumbledore. - Widać gołym okiem, że obaj zostali wyszkoleni przez mistrza. - Podnosząc ręce, dodał: - Nie chcę wiedzieć kiedy i dlaczego staliście się wobec siebie tak przyjaźnie nastawieni, lecz faktem pozostaje, że obaj jesteście utalentowani w tej wiekowej sztuce.
- Umiejętnością tą posługiwali się zwykle tylko wybrani - mówił dalej dyrektor - a przestano ją praktykować… oh, zaraz po tym jak odszedł stąd twój ojciec, Draco. Był naprawdę znakomity. Lecz niestety, zainteresowanie opadło i musieliśmy odwołać lekcje szermierki.
- Nie trzeba wspominać, że pokazując uczniom kunszt…
- Piękno - wtrąciła McGonagall.
- W rzeczy samej - przyznał Dumbledore. - Piękno tego kunsztu może rozpalić ich zapał do nauki zapomnianej sztuki szermierki.
- Do czego pan zmierza, profesorze? - spytał Harry.
- Zmierzam do tego, moi chłopcy, że profesor Billings, który nauczał niegdyś szermierki i robił to całkiem nieźle (wyszkolił także Lucjusza Malfoya), wciąż tutaj jest. Będzie bez wątpienia zachwycony mogąc znów uczyć, jeżeli ponownie zainteresowanie wzrośnie.
- To znaczy? - zapytał Draco.
- To znaczy - odparł Dumbledore - że pokaz, taki jaki widzieliśmy przed chwilą, spowoduje spory zaciąg.
- Chce pan, żebyśmy ze sobą walczyli? - powiedział Harry.
- Na oczach całej szkoły? - dodał Draco.
- Tak, panowie - oświadczył Dumbledore.
- Sądzę, że powinniśmy po prostu dać im szlaban za przebywanie poza domami po ciszy nocnej i mieć to z głowy - stwierdził Snape.
- Spokojnie, Severusie - rzekł Dumbledore. - Myślę, że chłopcy zrozumieją, że to dla dobra szkoły.
Harry wymienił z Draco spojrzenie typu: „to jest szantaż”.
- Zgodzę się, jeśli on się zgodzi - wymruczał Harry.
- Miałbym stracić okazję do popisania się? - odparł Draco. - Nie ma mowy.
Harry słyszał arogancką odpowiedź Draco, ale ta pewność nie odbijała się w jego oczach. On również nie czuł się z tym swobodnie.
- Bardzo dobrze - powiedział Dumbledore. - Pokaz odbędzie się jutro po obiedzie. Lepiej nie zwlekać z niektórymi rzeczami. Chodźmy już i pozwólmy chłopcom skończyć. - Szybkie spojrzenie w ich stronę. - Dziesięć minut, panowie, i jesteście z powrotem w swoich dormitoriach.
- Tak, proszę pana - odrzekli równocześnie i nauczyciele wyszli.
Harry opadł na podłogę.
- Co za koszmar - oznajmił.
Draco szturchnął go stopą.
- Och, przestań. Odstawimy kolejny show, tak jak przed Czarnym Panem. To lepsze od szlabanu.
- Masz rację - przyznał Harry, wzdychając. - Ale nie cierpię być wplątywanym w takie rzeczy.
- Ja też nie, ale sam wiesz.
- Wiem, wiem. Zgodziliśmy się.
Draco wyszczerzył zęby.
- Więc wstawaj. Mamy pięć minut na walkę i pięć na dotarcie do dormitoriów.
Harry skoczył na nogi. Zasalutowali sobie, raz w górze, raz w dole, po czym spojrzeli na siebie.
- Aha, i Harry?
- Tak?
Draco zerknął z niesmakiem na rozciągnięty sweter Harry'ego i dziurę na kolanie w jego dżinsach.
- Ubierz się porządnie.
- Co?
- Nie jesteś głupi, Harry. Ubierz się, żeby zrobić wrażenie.
Harry uniósł swoją szablę, kiedy Draco zaatakował. Ślizgon potrafił zaimponować swoim strojem.
- Dobra - odparł Harry. - Zrozumiałem.
Harry szedł na obiad czując mdłości. Pod szatami miał na sobie białą, jedwabną koszulę i czarne spodnie oraz szablę.
Ktoś położył mu rękę na ramieniu, zatrzymując go od wejścia do hallu.
- Gotowy na mały pokaz, Potter? - spytał Draco.
Harry ukrył swoje zdenerwowanie i obrócił się twarzą do niego.
- Jeśli ty jesteś, to ja też.
Draco zmarszczył brwi.
- Weź się w garść, Potter. Mój ojciec dobrze cię nauczył.
Harry opuścił wzrok.
- Wiem.
Draco uścisnął mu ramię i Harry na niego spojrzał. Chłopak wpatrywał się w niego twardo.
- To tylko kolejna sesja treningowa.
- Łatwo ci mówić - mruknął Harry.
Draco otworzył usta, po czym je zamknął.
- Naprawdę tego nienawidzisz, prawda? - spytał.
Harry chciał się odsunąć, ale Draco go powstrzymał.
- Przyznaj - powiedział. - Nienawidzisz tego.
- O czym ty gadasz, Malfoy?
Draco wyglądał, jakby chciał się roześmiać, ale nie mógł. Harry wyszarpnął ramię z jego uścisku.
- Miejmy to już za sobą - rzekł Harry. Odwrócił się i dostrzegł Rona z dziewczynami. Postawił krok w ich kierunku.
- Harry - szepnął Draco i Harry zatrzymał się, nie odwracając się jednak do niego. - Ciesz się tym, póki możesz, do diabła.
Harry ruszył dalej.
Usiadł przy stole obok Rona, uważając, by trzymać szablę schowaną. Dumbledore kończył właśnie ogłoszenia:
- I na koniec - mówił - po posiłku…
Harry'emu znów zrobiło się niedobrze.
- …odbędzie się pokaz umiejętności szermierskich.
W sali rozległy się podniecone szepty i dał się słyszeć zdziwiony okrzyk profesora Jacoba Billngsa.
- Dyrektorze!
- Spokojnie, Jacob - powiedział Dumbledore. - To niespodzianka.
Obok Harry'ego, Ron sprawiał wrażenie podekscytowanego.
- Super - rzekł. - Słyszałem, że jest chyba z pięciu Oficjalnych Mistrzów na świecie.
- Tak - wtrąciła się Hermiona. - Czytałam o tym. Trzeba przestrzegać zasad, kodeksów honorowych i w ogóle.
Harry skulił się w sobie.
- Pokazem tym - kontynuował Dumbledore - mamy nadzieję przywrócić zainteresowanie wśród uczniów nauką tej starej dyscypliny, a także zaproponować jej lekcje Hogwarcie, jeśli profesor Billings wciąż pragnie jej nauczać.
Profesor Billings omal nie zapiszczał z zachwytu.
- Musicie jednak zdać sobie sprawę, że dwójka tych szermierzy jest dobrze wytrenowana i potrzeba więcej niż kilku tygodni, by osiągnąć taki poziom.
Harry zerknął przez salę na stół Slytherinu i dojrzał Draco, który się w niego wpatrywał. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, chłopak wybuchnął śmiechem. Harry szybko odwrócił wzrok.
- Proszę więc pozostać na miejscach po posiłku - rzekł Dumbledore. - To będzie przyjemne przedstawienie.
Jedzenie pojawiło się przed nimi i Harry poczuł się naprawdę chory. Porozgrzebywał mnóstwo jedzenia na talerzu, ale ani kęs nie trafił do ust, kiedy przysłuchiwał się toczącym wokół rozmowom.
Spekulacje na temat tego, kim będą szermierze i jak bardzo są rzeczywiście utalentowani prowadzone były przy całym stole. Niektórzy zastanawiali się, czy byli uczniami Hogwartu, czy zostali ściągnięci z innych szkół. Ktoś nawet podsunął, że mogła to być para nauczycieli, ale Hermiona go zgasiła.
- Gdyby to byli nauczyciele - powiedziała - to profesor Billings by o tym wiedział.
I jak to zwykle bywa, kiedy się czegoś obawiasz, nadchodzi to zwykle zbyt prędko. Harry prawie głośno jęknął, kiedy Dumbledore wstał i uprzątnął poobiedni bałagan. Nikt też nie opuścił Wielkiej Sali.
Dumbledore wyczarował przed stołem nauczycieli długie na szerokość sali, wąskie podwyższenie i polecił wszystkim z tylnych miejsc podejść bliżej, by lepiej widzieć.
- A teraz - rzekł dyrektor - zacznijmy, zanim profesor Billings pęknie z niecierpliwości.
Uczniowie roześmiali się, a Dumbledore odwrócił się do stołu Slytherinu.
- Panie Malfoy.
Draco wstał i wszyscy Ślizgoni zaczęli klaskać i wiwatować. Draco zdjął szatę i powiesił ją na siedzeniu, po czym ruszył na przód sali.
- Cholera jasna - mruknął Ron. - Malfoy. Można się było domyśleć.
Dumbledore odwrócił się w stronę stołu Gryffindoru.
- Panie Potter.
Oczy Gryfonów obróciły się ku Harry'emu, kiedy wstawał.
- Harry? - spytał Ron.
- Wyjaśnię to później - odparł Harry, zdejmując swoją szatę.
Więcej oczu spoczęło na szabli, przypiętej do paska przy biodrze i cały stół wybuchnął oklaskami.
Ron spojrzał najpierw na szablę, a potem na Harry'ego.
- Skop temu Ślizgonowi tyłek - powiedział Ron z uśmiechem.
Harry rzucił szatą w Rona, ale nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, kiedy szedł między stołami.
Obaj wspięli się na podwyższenie i stanęli po jego przeciwnych końcach. Wyciągnęli szable z pochew i zaczęli się do siebie zbliżać.
Harry gapił się prosto w oczy Draco, jednak dojrzał zadowolenie na jego twarzy z wyboru stroju Harry'ego. Sam Draco ubrany był w czarny jedwab, który tworzył niezwykły kontrast z jego cerą i Harry podziwiał jego styl - Draco wiedział, jak stworzyć zniewalające wrażenie.
Spotkali się na środku podwyższenia i obrócili do Dumbledore'a.
- Ufam, że wiecie co robić - rzekł Dumbledore; w oczach błyszczały mu iskierki.
Harry i Draco kiwnęli głowami.
- Nie zwracaj uwagi na resztę - wyszeptał Draco. - Skup się na mnie. Pamiętaj, że to zabawa.
Harry znów skinął i zasalutowali Dumbledore'owi. Harry odwrócił się do Draco i odruchowo zderzyli się ostrzami, raz w górze, raz w dole. Następnie cofnęli się od siebie i zasalutowali sobie w oficjalny sposób.
Draco przywołał na twarz złośliwy uśmieszek, choć Harry mógł dostrzec w jego oczach humor.
- Strach cię obleciał, Potter? - spytał Draco celowo drwiącym tonem, unosząc szablę.
Harry podniósł swoją i zajął miejsce. Czas na show!
- Chciałbyś - odparł Harry i zaatakował.
Musiał zaskoczyć Draco siłą swojego szturmu, gdyż chłopak wycofał się. Harry napierał na niego i jedynym dźwiękiem w zatłoczonej sali był odgłos zderzającej się stali.
Draco nadal się cofał, blokując ciosy aż do końca podestu. Odparł kolejny atak, przytrzymując szablę Harry'ego nad ich głowami i zachwiał się na skraju platformy.
Uśmiechając się szeroko, Harry wyciągnął wolną rękę, chwycił przód koszuli Draco i podciągnął go do stojącej pozycji. Ponownie, dwukrotnie zderzyli się ostrzami, po czym wrócili na swoje miejsca pośrodku podestu.
Tak jak się spodziewał, Draco odczekał minutę, po której przystąpił do kontrataku.
Harry usłyszał jak Ron krzyczy, żeby uważał, ale nie zatrzymywał się, dopóki…
Okręcił się dookoła i zablokował cios Draco. Usłyszał gdzieniegdzie pomruki uznania, za tą reakcję w ostatniej chwili.
Znów trzymali szable pewnie przed sobą.
- Dobrze wiesz, że nie powinieneś się do mnie odwracać plecami, Potter - zadrwił Draco, lecz jego oczy wciąż błyszczały. Pochylił głowę, jakby chciał powiedzieć: „Dobry ruch”.
Harry popchnął go.
- Faktycznie - odparł, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Zasalutowali sobie i zaczęli od nowa. Tym razem przypominało to bardziej ich normalny trening, gdy poruszali się w dół i górę podestu. Harry usłyszał podekscytowane szepty od strony stołu nauczycieli, ale nie spuścił wzroku z Draco.
Ich ostrza zetknęły się ponownie. Stali niemal nos w nos, z szablami ponad głowami.
- I co teraz? - wyszeptał Harry.
- Skoro prawie zepchnąłeś mnie ze stołu - rzekł Draco. - Myślę, że przydałoby cię małe strzyżenie.
Obaj odskoczyli pewnie od siebie.
- Chodź po nie - powiedział Harry.
Kontynuowali sparring i kilka minut później Draco znalazł swoją okazję do manewru. Harry pochylił się, unosząc swoją szablę, by odepchnąć nią szablę Draco. Ale chłopak osiągnął już swój cel i kępka włosów Harry'ego wzbiła się w powietrze.
Harry z trudem stłumił śmiech i dotknął swojego ucha. Draco odszedł na drugą stronę, czego Harry nie oczekiwał.
Draco zmarszczył brwi, kiedy spojrzał na palce Harry'ego. Gryfon wytarł krew o spodnie i zasalutował. Draco uczynił to samo i rozpoczęli walkę.
Harry dojrzał swoją szansę i kiedy Draco odskoczył do tyłu, całkowicie kontrolowanym cięciem, z premedytacją rozpruł przód koszuli Draco.
Draco zerknął na swoją koszulę i dotknął rozdarcia.
- Wisisz mi nową koszulę, Potter - powiedział Draco, ale zaczynał tracić swój drwiący ton.
- Drań, drań, drań - mruknął Harry i zobaczył, że Draco odwraca się, żeby ukryć śmiech.
- Hm, chłopcy - rzekł Dumbledore, a gdy na niego spojrzeli, dodał: - Nie zagalopujcie się zbytnio.
Uśmiechnęli się do niego, by zapewnić go, że wiedzą co robią.
- Bardzo dobrze - orzekł dyrektor. - Kontynuujcie.
Zasalutowali najpierw Dumbledore'owi, a potem sobie nawzajem.
Niezależnie od tego, jak przyjemny był pojedynek, nieco się on przeciągnął ponad ich zwykły trening i obaj byli zmęczeni. Pot osiadł na ich czołach.
Draco skrzyżował swoją szablę z szablą Harry'ego.
- Dokończ to - wyszeptał Draco.
Harry kiwnął głową i odepchnął go od siebie. Zderzyli się z brzdękiem ostrzami i zasalutowali.
Zajęło Harry'emu kilka minut odnalezienie właściwego momentu, ale wreszcie ze świstem szabli, broń Draco wystrzeliła w górę i Harry przesunął koniec ostrza do gardła swojego przeciwnika.
Zanim Dumbledore zdążył interweniować, Harry przywołał lewą ręką Revanda. Draco cofnął się o krok i Harry podał mu jego szablę za rękojeść. Stuknęli się znów ostrzami, po czym zasalutowali sobie i Dumbledore'owi.
Dumbledore wstał, uśmiechając się.
- Znakomicie, panowie. Znakomicie - rzekł i zaczął klaskać. Dołączyli do niego nauczyciele, a Harry i Draco obrócili się w stronę sali, gdzie koledzy patrzyli na nich z podziwem.
Kątem oka, Harry dostrzegł, że Draco unosi swoją szablę. Harry odruchowo podniósł swoją i machnęli ostrzami w półokrągłym ruchu, pozdrawiając Wielką Salę, która wybuchnęła oklaskami.
Harry wezwał do siebie pochwę na szablę i zwrócił się do Draco.
- Krwawisz - stwierdził cicho Draco.
- To nic - odrzekł Harry, chowając szablę.
- Krew spływa ci po twarzy.
- Tak, tak, a ja wiszę ci nową koszulę - skwitował z uśmiechem.
Draco zakrztusił się śmiechem, starając się to ukryć.
- Niezłe widowisko - powiedział Draco.
- Dzięki - odparł Harry przypinając szablę do paska. Spojrzał w górę, spotykając wzrok Draco. - Naprawdę. Dzięki.
- Draco, Harry - zawołał Dumbledore.
Zeskoczyli z podwyższenia i podeszli do stołu nauczycielskiego. Dumbledore podał im ręczniki.
- Wszystko w porządku, Harry? - zapytał dyrektor.
- Ee, co? - mruknął Harry. - Och, to nic.
Profesor Biling niemalże podskakiwał w miejscu.
- Jak mogłeś to przede mną ukrywać, Albusie? To było niesamowite. U Draco, oczywiście, biorąc pod uwagę jego ojca, koordynacja i wykonanie były perfekcyjne. Ale … - obrócił się do Harry'ego. - Ale ty. Jak wspaniale jest zobaczyć występ naturalnie utalentowanego ucznia.
Harry wbił wzrok w podłogę. Usłyszał, jak Draco obok niego chichoce.
- Taa, nie jest zły, jak na cztery tygodnie treningu - rzekł Draco.
- Cztery tygodnie? - zdumiał się Billings. - Musisz żartować.
- Dlaczego miałbym kłamać…
Harry dał Draco sójkę w bok, żeby go uciszyć.
- Cóż, to możliwe - zastanowił się Billings. - Jeśli mówimy o kimś tak uzdolnionym i obdarzonym taką mocą, jak pan Potter. - Zwrócił się do Dumbledore'a. - Mogę ich przetestować? Jestem pewny, że zdołam sprowadzić tu Oficjalnego Mistrza, jak tylko usłyszy, że mam w rękach kogoś takiego.
Harry znów poczuł się niedobrze. Rzucił okiem na Draco, który wydawał się cieszyć z zażenowania Harry'ego i zabawy jego kosztem.
- To zależy od chłopców - orzekł dyrektor. - Nie będę zmuszać ich do niczego, z czym nie czują się komfortowo.
Billings popatrzył na nich z zachwytem i nadzieją wymalowanymi na twarzy.
- Co wy na to, panowie?
- Zgodzę się, jeśli on się zgodzi.
Harry usłyszał rozbawienie w głosie Draco. Spojrzał na niego ze złością, lecz Draco tylko szczerzył się denerwująco.
Świetnie. Wyzwanie.
Harry westchnął. Więcej testów.
- W porządku - rzekł.
Billings tym razem naprawdę podskoczył w górę.
- Wspaniale, wspaniale - wzdychał. - Natychmiast wysyłam sowę do Terrence'a Vandwatera.
Draco obrócił gwałtownie głowę.
- Vandewater? - spytał Draco. - Sądzi pan, że przyjdzie?
Harry obserwował z zainteresowaniem wyraz twarzy Draco. Wydawał się nagle czymś nadmiernie zadowolony.
- Och, tak - potwierdził Billings. - Będzie szczególnie zainteresowany wznowieniem przeze mnie lekcji szermierki. Nigdy nie uważał mnie za dobrego nauczyciela, a teraz sądzi, że jest najlepszym instruktorem, jaki istnieje. Kiedy cię zobaczy i… no, Harry. - Posłał im konspiracyjne spojrzenie. - Rzecz jasna, nie będę wspominać żadnych nazwisk.
Draco roześmiał się i Harry zerknął na niego ciekawie.
Kiedy Dumbledore informował uczniów, jak mogą wykazać swoje zainteresowanie nauką sztuki szermierki, Harry nachylił się nad Draco.
- Dostaniesz za to, Malfoy.
Draco popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Żartujesz sobie? Możemy być przetestowani przez Terrence'a Vandewatera, Oficjalnego Mistrza Szermierki i nemezis mojego ojca.
- Nemezis twojego ojca?
- Tak. Mój ojciec go nie cierpi. Po części dlatego, że nigdy nie potrafił go rozbroić, ale głównie z tego powodu, że Vandewater nie daje mu o tym zapomnieć. Słyszałeś Billingsa. Jest aroganckim, zadufanym w sobie gnojkiem.
Harry zamrugał gwałtownie na tą mało pochlebną opinię.
- Jak tylko się z tobą zmierzy…
- To co?
Draco pochylił się bardziej nad Harrym.
- Jeśli naprawdę chcesz podziękować ojcu - rzekł - pobij Vandewatera, po czym rzuć mimochodem, że to Lucjusz Malfoy cię uczył. Jak słodkie by to było?
Harry zastanowił się nad tym. Skoro Vandewater był rzeczywiście takim draniem, Harry chyba mógłby spróbować.
- Dobrze, Draco. Jestem z tobą, ale będziemy musieli popracować - i to ciężko.
Draco skinął i uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Dzięki, Harry. A teraz idź i się umyj, Potter. Krwawisz jak zarzynana świnia.
Harry parsknął śmiechem i obaj ruszyli w kierunku swoich stołów. Większość uczniów zaczynała już wychodzić, wciąż rozmawiając z podnieceniem. Duża część Gryfonów czekała, aż Harry zbliży się do stołu.
- Harry, to było niesamowite - powiedział Ron.
Kilka innych osób wyraziło swoje uznanie, kiedy Harry podnosił szatę.
- Dzięki - mruknął Harry. Wciąż trzymał przyciśnięty do ucha ręcznik. - Chodź, Ron. Muszę się umyć.
Ron i Hermiona dogonili go w drodze do łazienki.
- Gdzie jest Ginger?
- Ee… chyba jest na ciebie zła - rzekła Hermiona z wahaniem.
Świetnie.
- Ale przecież jej powiedziałem - stwierdził zmieszany, kiedy wędrowali przez szkołę.
- Być może, ale nie wspominałeś, jak dobry w tym jesteś. Naprawdę, Harry, to było… cóż, piękne. Czytałam, że oglądanie utalentowanych szermierzy może działać hipnotyzująco, ale to… mam na myśli, to było po prostu zdumiewające.
Harry nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek słyszał tak jąkającą się Hermionę.
- Jak to się stało, że nam o tym nie powiedziałeś? - zapytał Ron.
- Lucjusz nauczył mnie podczas Świąt - odrzekł Harry. - Nie chciałem… no, zresztą mnie znacie. To dlatego kazałem obiecać Ginger, żeby nikomu o tym nie mówiła.
- Wiemy jak bardzo nienawidzisz znajdować się w centrum uwagi - powiedziała Hermiona. - Ale wiesz, że potrafimy dochować tajemnicy.
- Wiem. I przepraszam. Ginger też mówiła mi, że zachowuję się jak idiota. Pomyślałem, że będziecie wkurzeni, bo jedyna osoba z którą mogę trenować to Malfoy.
- Aach - westchnął Ron ze zrozumieniem.
- Cóż, dla mnie było oczywiste, że jesteś lepszy od niego - stwierdziła Hermiona.
Harry zerknął na zabrudzony krwią ręcznik.
- To nie on krwawi jak zarzynana świnia, nie?
- Dokładnie - potwierdziła Hermiona.
Ron wydał z siebie niecierpliwy pomruk.
- Potrafisz lepiej się kontrolować - wyjaśniła Hermiona. - Rozmyślnie przeciąłeś jego koszulę, ale go nie zaciąłeś. To był kontrolowany ruch.
- Widziałaś to - zauważył Harry ze zdziwieniem.
- O, tak. Przeczytałam wszystko o szermierce.
- Co za niespodzianka - burknął Ron.
- Masz niewątpliwie naturalny talent.
- To określenie wychodzi mi już bokiem - mruknął Harry.
Ron się roześmiał.
- A teraz jeszcze Billings wzywa tego Oficjalnego Mistrza, żeby nas przetestował - dodał Harry.
- Naprawdę? - spytała Hermiona z podnieceniem. - Którego?
- Vandewater.
- Dowiem się czegoś o nim, jeśli chcesz.
- Zrobisz to, Hermiono? Byłoby świetnie.
- Jasne, Harry - odparła Hermiona. - To takie niesamowite. I wyglądasz świetnie, tak przy okazji. Gdzie dostałeś te ubrania?
Harry westchnął. Obawiał się tej części rozmowy.
- Nie pożyczyłeś ich od Malfoya, prawa? - zapytał Ron. Wyciągnął rękę i podniósł medalion, leżący na piersi Harry'ego.
Harry odtrącił jego dłoń i schował z powrotem łańcuszek pod koszulkę.
- Mam parę ładnych rzeczy - rzekł, starając się brzmieć na oburzonego. Zepsuł jednak wrażenie, dodając gorzko: - Poza tym, Voldemort nie lubi, kiedy chodzę po obozie ubrany jak wieśniak, a ja raczej nie zamierzam z tego powodu się z nim kłócić.
Ron nie wydawał się być ani trochę zły czy zazdrosny, jak to przewidywał Harry.
- Sądzę, że powinieneś ubierać się tak cały czas - orzekła Hermiona. - Stać cię na to.
Harry zamierzał spiorunować ją wzrokiem, lecz następne słowa Rona go powstrzymały.
- Wątpię, że Harry chce marnować wszystkie swoje pieniądze na ubrania, Hermiono - rzekł i odwrócił się do Harry'ego. - Ale dziewczyna ma rację, wyglądasz dobrze.
Harry tylko wzruszył ramionami.
- Harry…
- Tak?
- Czy ty lubisz… - zaczął Ron. - To znaczy, wyglądałeś, jakby…
- Wyduś to z siebie, Ron.
- No cóż, wydawałeś się zadowolony z tego pojedynku z Malfoyem - zauważył Ron.
Chwila prawdy. Harry zatrzymał się u stóp schodów i spojrzał na swoich najlepszych przyjaciół.
- Ron - powiedział. - Odkąd przybyłem do Hogwartu, istniała tylko jedna rzecz, którą potrafiłem robić bez myślenia.
- Latanie - stwierdziła Hermiona.
Harry rzucił na nią okiem.
- Gdy tylko zobaczyłem, jak Lucjusz i Draco walczą, od razu wiedziałem, że chcę to robić.
- Voldemort to zaaranżował - rzekł Ron. - Prawda?
- Tak - potwierdził Harry. - I rzeczywiście to pokochałem. Tak jak latanie. W chwili, gdy podnoszę swoją szablę, wszystko inne przestaje się liczyć. Potrafisz to zrozumieć?
- Tak - powiedział Ron, kiwając głową. - To ucieczka.
Harry zaczął wchodzić po schodach, a Ron i Hermiona podążyli za nim.
- Nazywaj to jak chcesz - ciągnął Harry. - Ale działa to też jak lekarstwo. Założę się, że to dlatego Voldemort mi to pokazał, znając tego manipulującego drania. Jednak teraz już się w to wkręciłem. I cieszę się, że mogę trenować z kimś tak utalentowanym jak Malfoy. Myślę, że on wie, że tego potrzebuję.
- Ciężar tego świata i w ogóle - wtrącił Ron, próbując wprowadzić do rozmowy nieco beztroski.
Harry posłał mu wdzięczny uśmiech.
- Racja - przyznał Harry. - I nawet ty musisz przyznać, że siekanie się z Malfoyem czterostopowymi szablami może być całkiem satysfakcjonujące.
- To nie przyszło mi wcześniej na myśl - odparł Ron ze śmiechem.
Po całym dniu nieustannego nękania ze strony Rona i Hermiony, Harry zgodził się zabrać ich ze sobą na trening, mówiąc im, gdzie w tajemnicy spotykali się z Draco.
Harry nie widział tego wieczora Ginger, więc nie mógł z nią porozmawiać na temat tego, czemu jest na niego zła, ale w końcu musiał to zrobić. Ginger nigdy długo się na niego nie boczyła.
Kiedy weszli do pokoju, Harry dostrzegł Draco opierającego się o ścianę. Chłopak wyprostował się, gdy zobaczył Rona i Hermionę.
- Przyprowadziłeś ich - powiedział Draco ze swoim zwyczajnym uśmieszkiem.
Harry westchnął i ściągnął szatę.
- Możesz sobie odpuścić tą pogardę, Draco. Oni rozumieją, że tego potrzebuję. - Harry spojrzał na niego ostro. - A ja jestem pewien, że nie przepuściłbyś okazji do popisania się.
Uśmiech opuścił usta Draco.
- Możesz na to liczyć.
- Dokładnie - rzekł Harry, odpinając od paska pochwę z szablą. Wtedy zauważył Pansy Parkinson, siedzącą na stole po drugiej stronie sali. Obrócił się do Draco, podnosząc brwi do góry.
- Wielkie umysły działają podobnie, jak widzę - skomentował Draco.
- Och - mruknął Harry, stając naprzeciwko Draco. - A może błagała cię tak długo, że nie mogłeś tego już znieść?
Draco roześmiał się i płynnym ruchem ramienia machnął szablą do góry i w dół, zderzając się dwukrotnie z szablą Harry'ego.
- W tym masz rację - powiedział Draco. Oszacował Harry'ego wzrokiem. - Znów w stroju wieśniaka?
Harry posłał mu błagalne spojrzenie, na które Draco się wyszczerzył.
Ron i Hermiona usiedli wygodnie na stole. Hermiona trzymała na kolanach książkę.
- Znalazłam wiadomości na temat Terrence'a Vandewatera - rzekła dziewczyna.
Draco obrzucił ją wzrokiem.
- Zawsze najlepiej poinformowana, co, Granger?
- Oczywiście - odparł Ron obronnym tonem. - Jest…
- Nie obrażaj się na wszystko, Weasley - przerwał mu Draco. - Nie miałem zamiaru jej ubliżyć.
- Cóż, zważywszy na to, że zazwyczaj wszystko co wychodzi z twoich ust jest obelgą - odparował Ron - nie będziesz miał mi za złe, że mogłem się pomylić.
Draco roześmiał się głośno i odwrócił do Harry'ego.
- Twoi towarzysze są znacznie zabawniejsi niż mój.
Harry uśmiechnął się szeroko do niego. Zasalutowali sobie i zajęli pozycje.
- To dlatego, że aby być zabawnym, trzeba mieć mózg.
Wymienili kilka ciosów i Draco zwarł w powietrzu swoją szablę z Harry'ego.
- Czyżbyś sugerował, że Crabbe i Goyle są bezmózdzy? - spytał Draco.
- Ależ skądże - odparł Harry.
Ron parsknął. Zasalutowali sobie ponownie.
- Tak czy inaczej - podjął Draco. - Zamierzałem powiedzieć, że Granger może w tej książce znaleźć wszystkie rodzaje statystyk, ale nic istotnego na temat charakteru.
Harry kiwnął głową, wycofując się, gdy Draco zaatakował.
- Jednak czy na twoją opinię nie miały wpływu uczucia, jakie żywił do niego twój ojciec?
Draco wzruszył ramionami, tym razem blokując uderzenia Harry'ego.
- Być może. Ale większość miałem okazję dowiedzieć się z pierwszej ręki. Spotkałem go i widziałem, jak traktuje ludzi.
Kontynuowali pojedynek kilka minut w ciszy, dopóki Harry nie rozbroił Draco.
Ron i Hermiona wrzasnęli razem, nurkując pod stół, żeby uchronić się przed nadlatującą szablą.
- Ha! - wykrzyknął Draco. - Nie trafiłeś ich.
Harry posłał mu uśmiech i wezwał Revanda. Rzucając go z powrotem do Draco, powiedział:
- Zabawne, Draco.
Draco zachichotał i zatoczył swoją szablą łuk z góry na dół.
- Miało być.
- Powiedz nam więc, czego oczekiwać - rzekła Hermiona, kiedy ona i Ron znów usiedli na stole.
Draco zastanowił się przez moment.
- Na początek, traktuje każdego kto nie potrafi go rozbroić przynajmniej jako kogoś gorszego od siebie.
- Przeczytałam, że tylko troje ludzi go pobiło i wszyscy oni byli byłymi Oficjalnymi Mistrzami - stwierdziła Hermiona.
- Tak. Rozumiesz już, dlaczego uważa się za lepszego od większości świata. Jeśli nie umiesz władać szablą, albo nie doceniasz kunsztu szermierki, nie jesteś wart jego uwagi.
- Brzmi jak Mal…
Hermiona zatkała mu ręką usta.
- Jak marna szuja - dokończyła Hermiona szybko.
- Właśnie - potwierdził Draco.
Harry nie był pewien, czy Draco usłyszał i wolał zignorować tą uwagę, czy po prostu był zbyt pochłonięty pojedynkiem, by to zauważyć. W każdym razie, Harry postanowił tego nie komentować.
- Ma wrodzony talent? - kontynuowała dochodzenie Hermiona. - Nie wspomnieli o tym w książce.
- Tego nie wiem - odrzekł Draco. - Wszyscy uważają, że mój ojciec go ma, lecz ja nie. Oczywiście, Harry także go ma. - Chłopak wycofał się z zasięgu szabli, przerywając pojedynek. - Mojemu ojcu nigdy nie udało się pokonać Vandewatera - ciągnął Draco z zamyśleniem. - Nie żeby nie próbował. Ale ojciec mówił, że Vandewater posiadał zdolność wykorzystania swojej wewnętrznej magii do wyostrzenia swojego instynktu i to czyniło go tak trudnym przeciwnikiem.
- Myślisz, że mógłbyś go pokonać, Draco? - spytała Pansy, odzywając się po raz pierwszy.
Draco zerknął na nią.
- Nie bądź śmieszna - zakpił. - Nie mam żadnych szans na pokonanie go, lecz… - Odwrócił się do Harry'ego. - Założę się, że Harry ma.
- Tak? - powiedział Ron z odcieniem dumy. - Dlaczego?
- Ponieważ jego instynkt jest prawie bezbłędny - odparł Draco, unosząc szablę. Harry zareagował automatycznie, z brzdękiem spotykając jego ostrze raz w górze, raz w dole. - Widzicie? Harry nie musi myśleć. Podejrzewam, że już nieświadomie używa wewnętrznej magii.
- A skoro jego magia jest tak silna… - posunęła Hermiona.
Draco skinął w jej kierunku.
- Szybko łapie - rzekł do Harry'ego.
- Zawsze - odpowiedział ten.
- Chcesz więc wykorzystać Harry'ego, aby pomścić swojego ojca - stwierdził Ron z rozdrażnieniem.
Draco sprawiał wrażenie urażonego do głębi.
Harry roześmiał się i podniósł szablę. Draco odpowiedział, uderzając o jego ostrze.
- Można to tak ująć - orzekł Harry.
- Myślisz, że cię wykorzystuję? - spytał Draco zranionym głosem.
- A nie? - odparł Harry z uśmiechem.
Draco otworzył szeroko usta.
- Tak samo jak wtedy, kiedy niechcący wspomniałem przy Voldemorcie, że chcę się tego nauczyć.
Harry spojrzał na Draco z uniesionymi brwiami. Draco zamknął usta, wpatrując się twardo w Harry'ego.
Gryfon uśmiechnął się ponownie.
- Okej, zatem wszyscy wokół tylko spiskują - powiedział ze śmiechem Draco.
- Właśnie - odrzekł Harry. Nie, żeby zrobił to specjalnie, ale Draco nie musiał tego wiedzieć. - Możemy w końcu znów ćwiczyć?
W odpowiedzi, Draco zasalutował. Harry zrobił to samo.
- Tak przy okazji…
- Co?
- Powiedziałeś swojemu ojcu, że wezwali Vandewatera?
- Zwariowałeś? Jeśli to nie wypali…
- Zrozumiałem - rzekł Harry.
Zaczęli trenować we dnie, na co nauczyciele im pozwalali. Czasem Ron i Hermiona albo Pansy przychodzili im kibicować. Ginger, która wybaczyła Harry'emu, nawet jeśli wciąż narzekała na to, jak głupi był, utrzymując to wszystko w tajemnicy, zjawiła się tylko raz w tym tygodniu. Choć zdziwiły ją odmienne stosunki, jakie panowały pomiędzy Harrym a Draco, nie mogła zrozumieć, czemu udawali wrogów poza salą do ćwiczeń. I nie kupowała wymówki, jakoby szkoła miałaby popaść w ruinę bez potterowsko-malfoyowskiej nienawiści.
Harry wolał jednak, kiedy trenowali sami. Mogli wtedy rozmawiać na dowolne tematy, w tym na takie, które tylko on i Draco rozumieli. Ślizgon zdawał się czuć podobnie, gdyż wyglądał na zadowolonego za każdym razem, kiedy w pokoju znalazł tylko Harry'ego.
Tej konkretnej nocy, w połowie treningu, Draco wycofał się, gdy mieli już ponownie wymienić ciosy.
- Co? - spytał Harry.
- Zrobiłeś to - odparł Draco z zaskoczeniem.
- Co? - powtórzył Harry. - Co zrobiłem?
Draco uśmiechnął się do niego.
- No, uniknąłeś strzyżenia.
- Zrobiłeś ten ruch?
- Tak. Nie widziałeś go?
- Hm…
Draco roześmiał się.
- Harry, twój instynkt przejmuje kontrolę. To się uda.
Harry również się wyszczerzył i z brzdękiem uderzył o szablę Draco.
- Mam taką nadzieję - odparł.
Pięć minut później, drzwi się otworzyły i obaj przestali walczyć, kiedy do środka weszli Dumbledore z Billingsem.
- Czemu ćwiczycie w ukryciu? - spytał Billings z zachwytem. - Cały świat powinien móc was widzieć.
Harry wybąkał coś pod nosem o tym, co sądzi o takich propozycjach i usłyszał parsknięcie ze strony Draco.
- Z całym szacunkiem dla skromności Harry'ego, profesorze - rzekł chłopak. - Ale wolimy trenować bez ciekawskich oczu świata.
Harry zauważył rozbawienie Draco i uderzył go łokciem w bok.
- Czy jest coś…? - zaczął Harry.
- Tak, chłopcy - odrzekł Dumbledore. - Dostaliśmy wiadomość od Mistrza Vandewatera.
- I? - spytał Draco z niemal bezbrzeżną nadzieją.
- Przybędzie tu pod koniec następnego tygodnia - powiedział Billings.
Harry usłyszał ciche „tak!” Draco i musiał się uśmiechnąć. Strasznie dziwnie było być zamieszanym w intrygę z Draco Malfoyem, a nie przeciwko niemu. Ale jeszcze dziwniejsze było to, że Ron i Hermiona także w niej uczestniczyli i oboje chcieli, by plan się powiódł.
- Test rozpocznie się po lunchu w sobotę w Wielkiej Sali - kontynuował Billings.
Nie! Nie przed całą szkołą. Przerażenie powoli ogarniało Harry'ego. Jęknął głośno i oparł się o ścianę.
- Profesorze - rzekł Draco, szybko spoglądając na Harry'ego. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Przykro mi, Harry - powiedział Dumbledore. - Wiem, że nienawidzisz tego, ale Terrence Vandewater to uwielbia. Oficjalny Mistrz Vandewater zawsze występuje przed publicznością.
Dumbledore i Billings wyszli, a Harry osunął się na podłogę, wciąż opierając się o ścianę.
- Przepraszam, Draco.
- Dalej, Harry. Możesz to zrobić.
Harry otworzył oczy, kiedy Draco uklęknął obok niego.
- Przed całą szkołą? - spytał zdenerwowany. Nagle wspomnienie rogogona węgierskiego zionącego w jego stronę ogniem na oczach setek ludzi pojawiło się w jego głowie.
Draco zdobył się na wymuszony uśmiech.
- Jak słodkie by to było? - powiedział. - A już wcześniej walczyliśmy na oczach szkoły.
- Tak, ale wtedy mogłem się skupić na tobie - stwierdził Harry. - Wiesz, jak przyciągnąć moją uwagę.
- To nie ja, Harry - odparł Draco, marszcząc brwi. - Gdy tylko się wystarczająco skoncentrujesz, wszystko prócz szabli przestaje istnieć.
Harry westchnął.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
W sobotę w południe Harry i Draco wkroczyli razem do Wielkiej Sali. Pan „Wyczucie Stylu” upomniał Harry'ego, żeby ubrał się odpowiednio, więc chłopak wybrał czarny strój (bo i tak był przekonany, że czeka go porażka). Koszula była z satyny, a spodnie z jakiegoś rodzaju szorstkiego materiału. Draco ubrany był na biało, przez co sprawiał wrażenie trochę nie z tego świata.
- Cóż, skoro mamy umrzeć, będziemy przynajmniej porządnie wyglądać - rzekł Harry.
Draco tylko prychnął i rzucił jakąś uwagę na temat cynizmu Harry'ego. Jednak potem od razu przypomniał, że ten był mu winien nową czarną koszulkę i spuścił wzrok na tą, którą Harry miał na sobie, jakby uznając, że ta mu się podoba.
Wymiana znacznie poprawiła humor Harry'emu, więc wchodząc do sali uśmiechał się szeroko do wiwatujących uczniów.
Harry przebiegł wzrokiem przez stół nauczycieli. Dumbledore'a i Billingsa jeszcze tam nie było, podobnie jak niesławnego Mistrza Vandewatera, lecz serce Harry'ego podskoczyło w piersi, kiedy zobaczył Syriusza. Draco złapał go za ramię, by powstrzymać go przed rzuceniem się na ojca chrzestnego.
- Niech będzie z ciebie dumny - powiedział Draco cicho.
Harry skinął i Syriusz uśmiechnął się do niego, kiedy ruszyli w kierunku podwyższenia, ponownie ustawionego prostopadle do stołów poszczególnych domów.
Severus Snape wstał ze swojego miejsca.
- Dyrektor i nasz gość dołączą do nas wkrótce - powiedział i wskazał na podest. - Możecie śmiało się rozgrzać.
- Dalej, Harry! - krzyknął Seamus. - Pokaż, na co cię stać!
Harry nachmurzył się.
- Ach, nasza publiczność - mruknął Draco.
Harry zakasłał i Draco zaczął się z niego śmiać.
- Czasem bywasz taki żałosny, Potter, wiesz o tym?
- Historia mojego życia.
Draco wskazał dramatycznie na podwyższenie.
- Sławni przed pięknymi.
Harry roześmiał się.
- Jesteś prześmieszny, Malfoy.
Harry'emu zajęło tylko trzy minuty rozbrojenie Draco po raz pierwszy.
- Dobrze - orzekł Draco. - Bądź agresywny.
Harry rozbroił swojego przeciwnika jeszcze trzy razy w ciągu kolejnych dziesięciu minut. Gryfoni szaleli z radości, lecz mimo to Draco był zadowolony. Tylko Ron, Hermiona i Pansy (jeśli w ogóle zawracała sobie tym głowę) wiedzieli dlaczego. Ginger też wiedziała, ale była sceptyczna wobec planu i nie chciała uczestniczyć w konspiracji.
Po czwartym razie, usłyszeli jakiś głos od strony drzwi.
- Nie kłamałeś, Billings - powiedział mężczyzna. - Chłopak rzeczywiście ma naturalny talent.
Draco i Harry odwrócili się w tamtą stronę, w chwili, gdy trzech czarodziei weszło do środka. Vandewater nie wyglądał tak, jak go sobie Harry wyobrażał. Był może z rok starszy od Lucjusza, lecz o wiele od niego szczuplejszy - delikatniejszy, nawet ładny.
Nic dziwnego, że Lucjusz go nie lubił. Zostać przez niego pokonanym, to prawie jak być pokonanym przez dziewczynę.
Vandewater skrzyżował ramiona i przyglądał się dwójce chłopców, jakby wstrzymywał się z wydawaniem opinii, zanim rozgniecie ich obu swoim obcasem.
- Chłopcze - rzekł Vandewater, wskazując na Harry'ego. - Jak masz na imię?
Harry usłyszał, jak Draco wzdycha z ulgą. Harry zdołał jakoś ujarzmić włosy, by zakrywały jego bliznę i bez okularów najwyraźniej mężczyzna go nie poznawał.
- Harry, proszę pana - odparł, starając się wyglądać na onieśmielonego.
- Znakomicie - odparł Vandewater. - Zaraz się tobą zajmę. Ty - wskazał na Draco - nie jesteś przypadkiem Malfoyem?
Draco uniósł podbródek do góry.
- Jestem.
Vandewater roześmiał się z zachwytem.
- Zignoruj to - wyszeptał Harry.
Draco kiwnął głową.
- Chcę znów zobaczyć jak walczą, zanim sam ich przetestuję.
Trójka mężczyzn zajęła miejsca przy stole nauczycieli.
- Co robimy? - spytał Harry.
- Mówisz o kolejności salutowania? Najważniejsza osoba w pomieszczeniu ostatnia - odrzekł Draco. - Jako że jest to pokaz szermierki, najpierw Dumbledore, potem Vandewater, a potem sobie nawzajem.
- Co jeśli byłby tu twój ojciec?
Draco wykrzywił się.
- Niestety, Vandewater wciąż jest Oficjalnym Mistrzem. Wtedy byłby to Dumbledore, mój ojciec i on.
Harry pokręcił głową, uśmiechając się. Draco to dostrzegł.
- Chyba nie zamierzasz się obrażać, Harry?
- Może.
Draco zwalczył chęć do śmiechu i oboje zderzyli się szablami, w górze i w dole.
Odwróciwszy się do stołu nauczycieli, zasalutowali najpierw Dumbledore'owi, a następnie Vandewaterowi i Draco obrócił się w kierunku Harry'ego, lecz ten patrzał na Syriusza. Zasalutował oficjalnie swojemu ojcu chrzestnemu i dopiero wtedy odwrócił się do Draco, nie zwracając uwagi na to, co Vandewater mógł pomyśleć o takim zachowaniu.
Draco wyglądał, jakby chciał wybuchnąć śmiechem.
- Najważniejsza osoba w pomieszczeniu na końcu, nie? - stwierdził Harry z uśmiechem.
Unieśli w swoim kierunku szable i po kilku minutach pojedynku usłyszeli głośne westchnienie.
- Niezadowalające - powiedział Vandewater. - Zapomnijcie o sparingu i walczcie.
Siła i szybkość ciosów natychmiast wzrosła, kiedy tylko Harry zaatakował. Draco wycofał się, wyglądając na zaskoczonego tak szybkim przejściem od sparingu do walki.
- Ach, tak lepiej - skomentował Vandewater.
Byli już prawie na krańcu podestu, kiedy szabla Draco poszybowała w powietrze.
Stół Gryffindoru wybuchnął oklaskami.
Dumbledore uciszył salę i Vandewater wstał.
- Więc jesteś Gryfonem, tak, chłopcze? - spytał.
Skoro wydawało się, że Vandewater już zapomniał imienia Harry'ego, ten tylko skinął i powiedział krótko:
- Tak.
- Wielka szkoda - mruknął Vandewater, obchodząc stół nauczycieli. - Cóż, zejdź na dół, a ja zajmę się tymczasem panem Malfoyem.
Harry wezwał szablę Draco i oddał mu ją. Rzucił mu znaczący uśmiech i zeskoczył z podwyższenia. Ruszając w stronę stołu kadry, Harry obserwował, jak Vandewater podchodzi do Draco.
Dalej, Draco. Daj z siebie wszystko.
Draco pozdrowił Dumbledore'a, po czym odwrócił się do Vandewatera i zasalutował mu oficjalnie. Vandewater nie odpowiedział na ten gest.
Co za dupek.
- W porządku, chłopcze - rzekł za to. - Zobaczymy, czego nauczył cię Lucjusz.
Draco dotrzymywał mu kroku przez około pięć minut. Po tym czasie Vandewater skończył go testować i bez trudu go rozbroił.
- Nieźle - skomentował mężczyzna, wzruszając ramionami. - Biorąc pod uwagę, kim jest twój mistrz. Chociaż ja mógłbym wytrenować cię lepiej.
Po tym zupełnie wyrzucił Draco ze swojej głowy i spojrzał na Harry'ego.
- Teraz ty, chłopcze.
Harry popatrzył na Draco, kiedy ten zeskakiwał z podwyższenia. Ponownie wezwał do siebie Revenda i zwrócił mu go. Zasalutowali sobie swoim zwyczajem, raz w górze, raz w dole.
- Zniszcz go, Harry - wyszeptał Draco z uczuciem.
Harry wszedł na podest z wolą wygranej.
- A więc naturalnie utalentowany Gryfon i czarodziej posługujący się także magią bezróżdżkową - rzekł Vandewater.
Harry wzruszył ramionami.
- Slytherin - odparł, wywnioskowując w jakim domu był Vandewater.
- Oczywiście.
Harry tylko westchnął i obrócił się do Dumbledore'a. Zasalutował jemu i Syriuszowi, który kiwnął zachęcająco głową. Harry poczuł, jak jego odwaga rośnie i zwrócił się do Vandewatera.
Podniósł ostrze do góry w geście pozdrowienia i czekał. Kiedy wyglądało na to, że Vandewater nie zamierza go oddać, Harry powiedział:
- Stanąłem z panem do honorowego pojedynku, panie Vandewater.
Czarodziej roześmiał się.
- Bardzo dobrze, chłopcze. - Vandewater zasalutował. - I dla ciebie Mistrz Vandewater.
Harry zajął swoją pozycję i uniósł szablę.
- Nie nazywam nikogo mistrzem - odpowiedział.
Vandewater zaatakował i Harry był zdumiony mocą, jaka kryła się za uderzeniami. Lucjusz naciskał na niego równie mocno wcześniej i chłopak poczuł, jak jego własna siła rośnie. Jego bloki stały się mocniejsze i mógł przestać się wycofywać, a nawet parę razy spychał swojego przeciwnika do przodu.
- Ciekawe - powiedział Vandewater, nie przerywając pojedynku. - Dobre instynkty - mruknął, kiedy był zmuszony się wycofać.
Harry napierał na niego, skoncentrowany jedynie na jego szabli.
Ostrza skrzyżowały się w powietrzu.
- Jesteś naprawdę dobry, chłopcze - rzekł Vandewater. - Ale wątpię, czy jesteś dość wytrwały, by mi dorównać.
- Byłby pan zaskoczony - odparł Harry, odpychając go od siebie.
Pięć minut później Vandewater rzeczywiście wyglądał na zaskoczonego, kiedy ponownie ich ostrza się połączyły.
- Wiesz, że znam Lucjusza Malfoya i że byłem w Slytherinie - wyszeptał Vandewater. - Czy wiesz, co to oznacza?
Harry omal się nie roześmiał. Nie mógłby wyrazić się bardziej wprost, że jest śmierciożercą.
Harry znów go odepchnął.
- Czy to ma mnie przestraszyć? - spytał.
- A nie przestraszyło?
- Nieszczególnie - odparł Harry.
- Taki jesteś dzielny? - zapytał Vandewater z chytrym uśmieszkiem.
Naprawdę nie wiedział. To było zbyt idealne.
- Tak o mnie mówią.
Vandewater roześmiał się lekko i znowu na niego natarł. To nie było zachęcające, ale instynkt nie opuścił Harry'ego i usłyszał w głowie słowa Lucjusza:
Upewnij się, że twoja szabla znajdzie się tam przed jego.
I znalazła się, kiedy, trzymając rękojeść w obu rękach, energicznym ruchem powstrzymał natarcie i, puszczając prawą rękę oraz cofając prawą nogę, zablokował kolejny cios lewą ręką.
Nie był pewien, jak to się stało, ale zdołał zablokować kilka kolejnych ciosów leworęcznie, po czym tym samym ruchem przerzucił broń do drugiej ręki. Kiedy szabla leżała już pewnie w prawej dłoni, poczuł gwałtowny przypływ energii i zaatakował z tą samą mocą co Vandewater.
Po zamaszystym machnięciu i szarpnięciu nadgarstkiem, szabla Vandewatera wyleciała mu z ręki i z brzdękiem upadła na podłogę obok stołu, w trakcie gdy Harry przystawił koniec swego ostrza do gardła mężczyzny.
W sali zaległa martwa cisza, podczas której Vandewater patrzył na Harry'ego w niemym zdumieniu. Harry postawił krok w tył i zasalutował. Wtedy w pomieszczeniu ponownie rozległy się zdziwione okrzyki podziwu i zachwytu.
Harry wygrał.
- Kto… kto cię nauczył, chłopcze? - spytał Vandewater cicho; obaj nie zwracali uwagi na radosne wrzaski wokół nich. - Kto jest twoim mistrzem?
- Powiedziałem już panu, panie Vandewater - odrzekł Harry - że nikogo nie nazywam mistrzem, jakkolwiek mój nauczyciel nazywa się Lucjusz Malfoy.
Vandewater wyglądał na oniemiałego.
- Nie wierzę ci.
Harry westchnął i umyślnie przebiegł ręką przez włosy. Spojrzał z powrotem na Vandewatera i zobaczył, że oczy mężczyzny natychmiast wędrują w kierunku blizny Harry'ego oraz że pojawia się w nich najpierw wyraz zrozumienia, a potem strachu.
- Dlaczego miałbym kłamać, panie Vandewater - zapytał Harry - kiedy prawda jest o wiele bardziej satysfakcjonująca?
Vandewater zachwiał się, trzymając rękę na sercu.
- Nie możesz być…
Harry podszedł bliżej.
- A jeżeli to, co pan twierdzi jest prawdą, wtedy przypuszczam, że otrzymał pan pozwolenie na wizytę tutaj. Co oznacza, że mój nauczyciel o tym wiedział.
Harry obrócił głowę i przeszukał wzrokiem salę. Dostrzegł z tyłu dwie ubrane w szaty z kapturami postacie. Były widoczne jedynie z tego podwyższenia i oboje mieli zakryte twarze, lecz Harry wiedział, kim byli.
Zasalutował im i odwrócił się do stołu nauczycieli. Zasalutował Dumbledore'owi i Syriuszowi, po czym zeskoczył z podium, zostawiając Vandewatera samego, wciąż zajętego wpatrywaniem się w niego.
Harry zderzył się szablą z Draco. Chłopak wyglądał, jakby chciał uściskać Harry'ego i rozpłakać się w tym samym czasie. Nachylił się bliżej Draco i powiedział:
- Twój ojciec widział cały pojedynek.
- Co?
- Jest tutaj. Widziałem go z tyłu.
- Mój ojciec tu jest?
- Tak - rzekł Harry. - Razem z Voldemortem.
- Więc to im zasalutowałeś?
- Vandewater zasugerował podczas walki, że jest jednym ze śmierciożerców.
Draco wybuchnął śmiechem. Harry dotknął na chwilę jego ramienia.
- Udało nam się. Widziałeś jego minę?
- Widziałem - przytaknął Draco, którego twarzy wciąż nie opuszczał uśmiech. - Ty to zrobiłeś.
Ale Harry okrążał już stół, by dotrzeć do Syriusza i go nie słyszał.
Otrzymał po drodze niezliczoną ilość pochwał, zanim dobrnął do swego ojca chrzestnego, który od razu zamknął Harry'ego w gwałtownym uścisku.
- Harry, to było niesamowite - powiedział Syriusz, trzymając go za ramię.
- Wiedziałem - odparł Harry. - Kiedy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że mi się uda.
Oczy Syriusza zaszkliły się i jeszcze raz przyciągnął Harry'ego do piersi.
Harry starał się pozwolić wydarzeniom tego dnia zmyć z niego wraz z gorącą wodą, kiedy stał wieczorem pod prysznicem, ale niezbyt mu to wychodziło. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek otrzymał tyle wyrazów uznania ze strony nauczycieli oraz Syriusza - nawet wtedy, gdy przypisywano mu złapanie Voldemorta.
Dumbledore zapytał go, czy chciałby starać się o pozostanie Oficjalnym Mistrzem, ale Harry odpowiedział jedynie, że musi o tym pomyśleć. W szermierce nie chodziło o oficjalne tytuły, tylko o zabawę i ucieczkę.
Szermierka i latanie.
Harry nie mógł powstrzymać wstępującego mu na usta uśmiechu, kiedy spłukiwał włosy.
Nagle ból eksplodował w jego głowie i upadł na kolana.
Rozdział 12
Klątwa Zemsty
- Harry, jesteś tam? - spytał Ron, goląc się przy umywalce.
- Nie ma tu Voldemorta, prawda?
- Ee, nie.
- Cholerny sygnał - wymruczał Harry, usiłując podnieść się na nogi. Ból uderzył znowu i znów upadł na kolana.
- Harry?
- Rzuć mi ręcznik, Ron - powiedział Harry. - Zanim on mnie utopi.
Harry zakręcił wodę i złapał ręcznik, który Ron rzucił mu ponad drzwiami. Owinął go wokół bioder i wyszedł z kabiny, opierając się o ścianę.
Ron złapał go za ramię, kiedy kolejny sygnał miał już przewrócić go na ziemię.
- Dobry Boże - rzekł Ron. - Co jest takiego pilnego?
- Zgadnij - odparł Harry. Położył rękę na bliźnie i pomyślał: Voldemort, mając nadzieję, że tym zatrzyma sygnały.
- Pojedynek?
- Taak. Był tam.
- Jak to?
- Vandewater jest śmierciożercą - wyjaśnił Harry. - Voldemort musiał mu dać pozwolenie na wizytę w Hogwarcie.
- Więc Lucjusz widział, jak pokonałeś Vandewatera? - zapytał Ron z uśmiechem.
- Aha. Niewątpliwie Voldemort zamierza teraz triumfować.
Ron zachichotał.
- Wiesz, to było raczej spektakularne - stwierdził Ron. - Choć pewnie nie chcesz tego słuchać.
Ron pomógł mu dojść do dormitorium.
- Dzięki, Ron.
Harry zdołał się jakoś ubrać. Najwyraźniej dacie znaku Voldemortowi zadziałało, ponieważ ten nie zasygnalizował ponownie. Z włosami wciąż ociekającymi wodą, Harry chwycił szablę i aportował się do obozu.
Przymocowując szablę do paska, ruszył w stronę namiotu Voldemorta. Usłyszał wewnątrz przytłumione głosy, więc wszedł do środka. Wszyscy poza Voldemortem wstali, kiedy przybył.
- Ach, Harry, mój chłopcze - powiedział Voldemort, uśmiechając się.
Harry zlustrował wzrokiem zgromadzonych - Lucjusz, Draco i Vandewater.
Świetnie.
Spojrzał na Voldemorta i przebiegł ręką przez wilgotne włosy.
- Więc co jest takiego pilnego, że nie mogło poczekać do jutra i prawie sprawiło, że mnie utopiłeś?
Voldemort zmarszczył brwi.
- Utopiłem?
Harry westchnął i przesunął się, stając przed biurkiem Voldemorta.
- Brałem prysznic - wyjaśnił Harry. - Twój sygnał stał się też bardziej bolesny.
- Ach, to dlatego mnie wzywałeś?
- Tak. Więc o co chodzi?
Voldemort zachichotał.
- Z pewnością nie odmówisz mi prawa do triumfowania, Harry.
- Dlaczego nie? To głównie Lucjusz zasługuje na uznanie.
- Ach, ale to mój syn pokonał niesławnego Terrence'a Vandewatera.
- Tego nie wiesz - sprzeciwił się Harry.
- Widziałem to, Harry.
- I jesteś pewien, że nie pozwolił mi…
- Widziałeś jego twarz - przerwał mu Voldemort. - To nie była mina kogoś…
- Jak mógł nie wiedzieć kim jestem? - spytał sensownie Harry.
- Mistrzu - powiedział Vandewater.
- Cisza, Terrence - nakazał mu Voldemort, nie odlepiając wzroku od Harry'ego.
- Ilu Harrych jest w Hogwarcie? Wszyscy dobrze wiedzą, że ja…
- Jest ich dokładnie czterech - odparł Voldemort.
- Jak… - Harry nie dokończył zdania. - Nieważne.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Harry, dlaczego się ze mną kłócisz?
Harry usłyszał, jak Draco parska i prawie się roześmiał.
- Odmawiam odpowiedzi na to pytanie - odrzekł, choć nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Voldemort znów się roześmiał.
- Mistrzu Harry - wtrącił Lucjusz. - On nie dał ci wygrać.
Harry obrócił się do niego.
- Znam go od lat - ciągnął mężczyzna. - Zaatakował cię całą swoją mocą.
Harry rzucił okiem na Vandewatera.
- Gdybym wiedział, że jesteś synem mistrza, nie jestem pewien, co bym zrobił - odparł ten.
Lucjusz prychnął.
- Ja wiem, co byś zrobił. Ogłosiłbyś, że uważasz walkę z nim za poniżej swojej godności i odmówił przetestowania go.
Vandewater opuścił wzrok.
- Mistrzu Harry.
Harry popatrzył z powrotem na Lucjusza.
- Przyniosłeś mi dziś wielki zaszczyt. Dziękuję ci.
- Panie Malfoy, to ja dziękuję panu.
Lucjusz Malfoy kiwnął głową.
- Draco powiedział mi, co wasza dwójka… - Zerknął na Draco. - Zaplanowała. I to tym właśnie mnie zaszczyciłeś. Już samo to, że zrobiłbyś to dla mnie…
- Panie Malfoy - wszedł mu w słowo Harry. - Nie ma pan pojęcia, co pan zrobił dla mnie. Latanie i szermierka. Za to, dziękuję panu.
Lucjusz uśmiechnął się do niego szeroko.
- Znakomicie, mistrzu Harry. W takim razie cała przyjemność po mojej stronie.
- No, więc to już jest uzgodnione - rzekł Voldemort.
Harry spojrzał na niego.
- Jest jeszcze coś?
Voldemort uśmiechnął się do niego i Harry usiadł na swoim krześle naprzeciw biurka Voldemorta.
- Zdaje się, że mamy tu pewien spór odnośnie tego, kto poprowadzi dalej twój trening - oświadczył Voldemort.
To zaskoczyło Harry'ego i odwrócił się on do Lucjusza. Obaj Malfoyowie usiedli, kiedy uczynił to Harry.
- Potrzebuję więcej treningów? - spytał Lucjusza.
Harry podniósł brwi, kiedy Lucjusz przewrócił oczami z obrzydzeniem. Spojrzał na Draco, który wyglądał nieco ponuro.
- Terrence, kontynuuj - powiedział Voldemort z bystrym uśmieszkiem.
Terrence Vandewater zaczął maszerować po pokoju.
- Cóż, żeby chłopak mógł rozwinąć swoje umiejętności, będzie mu potrzebny nowy partner - stwierdził Vandewater.
- Ale… - zaczął Harry, lecz Voldemort uciszył go, podnosząc rękę. Na jego twarzy odbijało się rozbawienie pomieszane z zadowoleniem.
- I musimy wyostrzyć jego instynkt - ciągnął Vandewater. - Potrafi już korzystać ze swojej wewnętrznej magii, to jest jasne. I jego zdumiewająca zdolność zmiany rąk również musi zostać lepiej wyćwiczona. - Vandewater zakończył słowami: - Daj mi go na tydzień, mistrzu, a ja przygotuję go lepiej niż sam Wielki Mistrz Curio.
Harry poderwał się na nogi.
Daj mi go?!
Rzut oka w stronę Lucjusza pokazał zupełne opanowanie z jego strony, choć w jego szarych oczach czaiła się żądza mordu na Vandewaterze za jego bezczelność. Dzięki temu spojrzeniu, Harry zdał sobie sprawę z tego, co próbował zrobić Vandewater i co naturalnie gryzło Lucjusza, który nie mógł zrobić nic bez zgody Voldemorta.
Harry stracił kontrolę nad sobą, po raz pierwszy od dłuższego czasu.
- Słuchaj, Vandewater - powiedział Harry. - Nie wiem za kogo się uważasz, jeśli przypuszczasz, że wiesz czego potrzebuję. Nawet mnie nie znasz. Nie potrzebuję wyrazów uznania - nie chcę ich. Nie chcę też innego partnera do treningów. Ten którego mam, to jedyny jakiego potrzebuję. Jeśli chodzi o wyostrzenie mojego instynktu, będziesz mi to musiał wyjaśnić, ponieważ z tego co wiem, instynkt nazywa się tak, gdyż jest naturalny. A rozwój doskonale potrafi zapewnić mi mój nauczyciel - kontynuował Harry. - Lucjusz może nie zdołał pokonać cię w przeszłości - chociaż zastanawiam się, kiedy ostatnio próbował - ale jest niezwykłym nauczycielem, dzięki któremu, jak zauważyłeś, byłem zdolny do zamiany rąk.
Vandewater otworzył szeroko usta.
- Lucjusz jest oburęczny - mówił dalej Harry. - Jest bardziej odpowiedni od ciebie do zademonstrowania tej strony szermierki. Co do mojej wewnętrznej magii, byłem już testowany i to trening Lucjusza pomógł mi nauczyć się z niej korzystać.
- Och - wykrztusił z siebie Vandewater.
Harry popatrzył na Lucjusza, który nadal wyglądał na lekko znudzonego, lecz jego oczy lśniły z dumy.
- Tak. „Upewnij się, że twoja szabla znajdzie się tam przed jego” - zacytował Harry.
Lucjusz uśmiechnął się i skłonił głowę.
- Bardzo dobrze, Harry.
Harry odwrócił się do Vandewatera.
- I tak przy okazji, Voldemort nie ma żadnego prawa, żeby komuś mnie dać. - Harry spojrzał na Voldemorta, który uśmiechał się szeroko, jakby Harry zrobił dokładnie to, czego oczekiwał. - Prawda?
- Harry - powiedział Voldemort. - Czyżbyś stracił nad sobą panowanie?
Voldemort wciąż się uśmiechał, choć Harry nie był pewien czemu.
- Wyjaśniłem tylko kilka kwestii - odpowiedział.
- Dosyć spornych, z tego co słyszałem - rzekł Voldemort. Zwrócił się do Vandewatera. - Zakładam, że to rozsądza sprawę, Terrence. Harry powiedział: nie.
Terrence Vandewater wyglądał, jakby właśnie stracił Order Merlina.
- A teraz - oznajmił Voldemort. - Harry, czy chcesz wrócić do szkoły zanim zaczniemy przyjęcie?
Voldemort rzucił to ot tak, po prostu. Kątem oka dostrzegł, że Vandewater cofnął się odrobinę.
- Ach, nie - odparł Harry. - Mogę się przebrać tutaj i miałem nadzieję… - Zerknął na Draco. - Przyniosłeś swoją szablę?
- Jasne.
Harry wyszczerzył zęby i spojrzał na Lucjusza. Nigdy wcześniej nie widział go tak zadowolonego.
- Za twoim pozwoleniem, oczywiście - powiedział Harry, żeby jeszcze bardziej dokuczyć Vandewaterowi.
Lucjusz roześmiał się, po czym - ku zaskoczeniu Harry'ego - objął go i uścisnął. Kiedy odciągnął Harry'ego od siebie, szare oczy, które zwykły na niego patrzeć z obrzydzeniem i pogardą, pełne były dumy i wdzięczności.
Wówczas zwrócił się do Voldemorta:
- Mistrz ma prawdziwe szczęście. Jego syn jest wspaniały.
Harry, czując się niezręcznie, odwrócił się do Voldemorta spodziewając się, że ten będzie wściekły na Lucjusza za to, że dotknął Harry'ego - nie mówiąc już o uścisku - w jego obecności, ale Voldemort wyglądał na rozbawionego.
Harry oparł się rękami o biurko, patrząc wprost na niego. Voldemort przyglądał się twarzy Harry'ego. Wyciągnął rękę i musnął kostkami palców policzek chłopaka.
Harry wytrzymał to i kiedy Voldemort opuścił rękę, powiedział, uprzedzając go: - Będę tu jeszcze przez jakiś czas, Voldemort.
- Tak?
- Mógłbyś pohamować się przed wysyłaniem sygnałów i po prostu posłać kogoś po mnie, jeśli będziesz chciał mnie widzieć?
Voldemort uśmiechnął się.
- Będziesz mnie błagał?
- A zmusisz mnie?
Voldemort pokręcił głową, wciąż się uśmiechając.
- Pytam cię.
- Dobrze. Widzimy się później.
- Och, a co do tego przyjęcia - dodał Harry. - Domyśliłem się, z jakiej jest okazji.
- Czyżby?
- Tak. Może i mam krótki bezpiecznik, ale nie jestem głupi.
- Wiesz? - spytał Draco ze zdziwieniem. - Z jakiej?
Harry potrząsnął głową, nie odrywając wzroku od Voldemorta.
- Jeśli on nie chce, żeby inni wiedzieli, to w porządku - rzekł. - Chciałem tylko, żeby wiedział, że ja wiem.
- A czy naprawdę tak jest, Harry? - zapytał Voldemort.
Harry skinął i jego uśmiech zbladł pod wpływem smutnego wspomnienia.
- Rozumiem jak to jest, pamiętaj.
Voldemort przyglądał mu się przez chwilę przenikliwie, po czym także skinął.
- Hm, tak. Myślę, że wiesz.
Harry wyprostował się i obrócił do Malfoyów.
- Za pięć minut, dobra, Draco?
Draco kiwnął głową.
- Będę tam. Zrób coś z włosami.
Harry parsknął śmiechem i stanął przed Lucjuszem. Wyjął szablę i zasalutował mu, a następnie odwrócił się, chowając szablę do pochwy.
- Harry - powiedział Voldemort. Harry spojrzał w jego stronę z wyczekiwaniem.
Śmiejąc się, wyjął szablę raz jeszcze.
- Wybacz - odparł Harry. - Nie mógłbym pominąć naszej eminencji dzisiaj, ze wszystkich dni. - Harry zasalutował mu i zachichotał.
Znów schował Sennie i okręcił się na pięcie, stając twarzą w twarz z Terrencem Vandewaterem.
- Tak przy okazji, dobry pojedynek, panie Vandewater - rzekł Harry, po czym opuścił namiot.
Pięć minut później, Harry zanurkował do namiotu treningowego. Draco i Lucjusz już na niego czekali.
- Harry - zaczął Draco. - To co zrobiłeś było piękne.
- Rzeczywiście - przyznał Lucjusz. - Dziękuję ci.
- Nie dziękujcie mi - odparł Harry. - Ten facet to zarozumiały idiota bez żadnych manier i honoru.
Draco skinął i uśmiechnął się.
- „Daj mi go na tydzień” - zacytował Harry. - Proszę.
- Więc to cię tak rozzłościło? - spytał Lucjusz.
- Początkowo - odpowiedział Harry. - Ale Voldemort nauczył mnie to kontrolować. To przez twoją minę straciłem panowanie. Widziałem, co on robił. I wybacz, ale ty możesz akceptować to co mówi Voldemort, ale nie ja.
- Harry…
- Siedziałeś tam bezradnie, słuchając co sugeruje Vandewater, co już samo w sobie jest do kitu - ciągnął. - Wiedząc, że jeśli Voldemort się zgodzi, Vandewater znów wygra.
- Harry…
- Voldemort wiedział, że stracę nad sobą kontrolę, słysząc taką zuchwałość. Spodziewał się tego.
- Zaakceptowałbyś karę w imię mojego honoru? - spytał Lucjusz z szacunkiem.
- Jeśli byłoby to konieczne, to tak. Chociaż liczyłem na to, co powiedział mi Draco. Że mnie nie ukara.
Lucjusz pokręcił głową.
- Po tym wszystkim, co ci zrobiłem…
Harry wzruszył ramionami i popatrzył na Draco.
- Przypomnij mi, jak to nazwałeś?
- Co? - spytał Draco. - Gryfoński kretynizm?
- Tak, to jest to. - Naprawdę nie chciał myśleć o całej tej starej wrogości. Malfoyowie, których miał teraz przed sobą, nie nienawidzili go. Złośliwe, bezczelne żarty Draco potrafiły wyrwać Harry'ego z przygnębienia, a Lucjusz był z niego dumny.
Harry chciał się tym cieszyć. Wyciągnął szablę.
- Możemy wreszcie walczyć?
Razem z Draco pojedynkowali się, a Lucjusz obserwował ich przez parę minut.
- Zmień ręce, Harry - rzekł Lucjusz.
- Nie wiem, czy mogę - odrzekł Harry, blokując kilka ciosów. - Chyba, że będę musiał. - Faktycznie, ramię Harry'ego było mocno obolałe.
- Hm - mruknął Lucjusz z namysłem. - W porządku, chłopcy, przerwijcie. - Przeszedł przez pokój i zdjął swoją szatę.
- Ojcze - rzekł Draco. - Zamierzasz walczyć z Harrym?
- Tak. Chcę zobaczyć, czy może znów zamienić ręce.
- Ja również.
Cała trójka odwróciła się w kierunku wejścia, gdzie stał Vandewater. Harry skierował w dół czubek szabli i westchnął. Kiedy poczuł na głowie pieczenie, spojrzał w górę.
- Więcej testów, Voldemort?
- A czy ty nie chciałbyś wiedzieć, Harry?
- Tak sądzę - rzekł. Przełożył Sennie z prawej do lewej dłoni i zaczął zaciskać i rozluźniać palce prawej ręki. - Po prostu nie wiem, czy jestem w stanie zmierzyć się w tej chwili z Lucjuszem. Trochę nadwyrężyłem ramię.
- Boli cię ramię? - spytał Vandewater z niepokojem.
- Cóż, musisz przyznać, że go dziś nie oszczędzałeś - stwierdził Harry.
Vandewater przybliżył się o krok.
- To jest Ślizgońska szabla, prawda?
- Oczywiście, że tak - odrzekł Lucjusz. - A co innego miałbym podarować mojemu uczniowi?
Harry zauważył ślad zaborczości w oświadczeniu Lucjusza i omal się nie roześmiał. Puścił do Draco oczko i zobaczył, że ten również walczy z rozbawieniem.
- A mistrz Harry jest Gryfonem - uzupełnił Vandewater. - Prawda?
- Tak, Vandewater - odparł Lucjusz zirytowanym tonem. - Co to ma…
- Nic - przerwał szybko Vandewater. - Po prostu ciekawość. A mając wrodzony talent, może używać każdej szabli.
Harry zastanawiał się, czy powinien wspomnieć, że ta szabla wybrała go, ale rzut oka w kierunku Lucjusza przekonał go, że jeszcze na to nie czas.
- Zaczynamy? - spytał Harry, podnosząc szablę.
Lucjusz wziął swoją szablę i rzucił pochwę na stół.
Harry zasalutował Vandewaterowi, po czym przeszukał wzrokiem namiot i znalazł Voldemorta w dalekim rogu pomieszczenia, gdzie siedział na wyczarowanym, wygodnym krześle i wszystko obserwował.
Harry skłonił głowę w niemym „dziękuję” za utrzymanie dystansu i Voldemort zachichotał. Harry zasalutował mu i odwrócił się do Lucjusza. Mężczyzna pozdrowił najważniejsze osoby w pomieszczeniu i obaj zajęli swoje pozycje.
- Nie bądź dla mnie zbyt ostry, Lucjuszu - powiedział Harry cicho.
Lucjusz uśmiechnął się, kręcąc głową.
- Skromność - mruknął i oszacował postawę Harry'ego. - Wiem, że minęło już trochę, Harry, ale…
- Och - bąknął, zauważając Maldini w lewej ręce Lucjusza. - Przepraszam. - Zmienił swoją pozycję, by zmierzyć się z leworęcznym przeciwnikiem.
- Znakomicie - powiedział Lucjusz i machnął szablą.
Harry czuł jedynie ukłucia bólu w ramieniu, przez pierwsze kilka minut walki z Lucjuszem. Kiedy uderzenia mężczyzny stały się silniejsze i bardziej złożone, zadziałał instynkt, przywołując jego wewnętrzną magię. Z kolistym machnięciem, zmienił ręce. Zablokował kolejny cios lewą ręką i natychmiast poczuł, jak napięcie opuszcza prawe ramię.
- Znakomicie - skomentował Lucjusz, przepuszczając następny atak. - Potrafisz całkiem nieźle blokować lewą rękę. Pokażę ci, jak to rozwinąć.
Harry skinął, całkowicie skoncentrowany na szabli.
Upewnij się, że twoja szabla znajdzie się tam przed jego.
Z kolejnym, pełnym gracji kolistym ruchem, Sennie wróciła do jego prawej dłoni i natychmiast z powrotem poczuł ból.
Lucjusz nie zamachnął się nawet mocno, lecz Harry wypuścił swoją szablę i złapał się za prawe ramię.
Lucjusz przez chwilę patrzył na upadającą szablę, po czym odwrócił wzrok ku Harry'emu. Położył rękę na jego prawym ramieniu i Harry odskoczył od niego.
- Co się dzieje, Harry? - spytał Lucjusz.
Harry oderwał od niego wzrok, szukając miejsca, gdzie siedział Voldemort.
Voldemort wstał i podszedł do nich.
- Harry, ty cierpisz - powiedział.
- Co? - spytał Vandewater.
- Zawsze wiem, kiedy mój syn cierpi, Terrence - wyjaśnił Voldemort, stając przed Harrym. - Ma dużą tolerancję na ból, więc musiał być wyjątkowo dokuczliwy, skoro upuścił szablę.
- Nie czuję palców - rzekł Harry.
Vandewater zbliżył się do nich ostrożnie. Harry przyciskał ramię mocno do piersi. Wewnętrzna część dłoni już zaczynała puchnąć.
Vandewater pochylił się, by podnieść Sennie.
- Nie dotykaj tej szabli - ostrzegł go Lucjusz. - To Więżąca Szabla.
Vandewater cofnął się o krok.
- To niemożliwe - odparł. - Nie pozostała już prawie żadna. Sam mam taką…
- Masz Wiążącą Szablę? - spytał Lucjusz.
- Tak - odrzekł Vandewater z obawą. - Skąd mogłem wiedzieć, że mistrz Harry ją posiada?
- Ponieważ szabla go wybrała, Vandewater - powiedział Lucjusz ostro. - Powiedziała mu to.
- Powiedziała mu? - zapytał z niedowierzaniem.
- Harry jest wężousty - wtrącił Voldemort.
Vandewater wstrzymał oddech.
- Co?
- Harry ma w sobie część moich mocy, Terrence - rzekł Voldemort. - Obaj jesteśmy częściami siebie nawzajem. Jak dobrze wiesz, jest moim następcą.
- Nie - wydyszał Vandewater, cofając się. - Mistrzu, ja nie wiedziałem, nie zdawałem sobie sprawy. Jak mógłbym?
Vandewater rzucił się na kolana.
Lucjusz podszedł wolno do niego, wyglądając na wściekłego.
- To Klątwa Zemsty - warknął. - Prawda?
- Jest na mojej szabli od pokoleń - wyrzucił z siebie obronnie. - Działa tylko na Ślizgonów z Więżącymi Szablami. Nie powinna podziałać na mistrza Harry'ego.
- Najwyraźniej zadziałała - powiedział złowrogim tonem Voldemort.
- Mistrzu, wszystkie okoliczności muszą się zgadzać. Nie wiedziałem, że jest po części Ślizgonem, ani że ma Wiążącą Szablę.
Vandewater wyglądał na przerażonego, ale Harry stawał się nieco zamroczony. Powoli opadł na kolana. Ktoś przykucnął obok niego i chwycił go za lewe ramię.
- Możemy odłożyć tą kłótnię na później? - spytał Draco, zaniepokojony. - Chyba powinniśmy pomóc Harry'emu.
- Tak, Draco - zgodził się Voldemort. - Terrence, jeśli chcesz żyć, powiesz nam dokładnie co należy zrobić.
- Oczywiście, mistrzu. Ale to zależy od tego, jakiego gatunku wąż jest uwięziony w szabli.
- Dlaczego? - zapytał Lucjusz.
- Klątwa zmusza węża do ukąszenia go.
- Czy to znaczy, że zostałem pogryziony przez swoją własną szablę? - spytał Harry.
- Tak, mistrzu Harry.
- Ale Sennie powiedział, że będzie mi służyć.
- To bardzo potężna, bardzo stara, mroczna klątwa, Harry - odparł Lucjusz. - Wątpię, by Sennie dała radę ją przezwyciężyć.
- Więc co mamy zrobić? - rzekł Draco, którego uścisk powstrzymywał go teraz przed upadkiem na podłogę.
- Najpierw połóżmy go w wygodnym miejscu - powiedział Vandewater.
- Tak. Lucjusz, Draco, zanieście go do jego namiotu - rozkazał Voldemort.
Jednak w chwili, kiedy Lucjusz chwycił go za prawe ramię, Harry wrzasnął z bólu i stracił przytomność.
Obudził się, słysząc głos Voldemorta:
- Sennie jest bardzo zdenerwowany, tym co zrobił - albo raczej, był zmuszony zrobić. Rzecz jasna, uczyni wszystko, by pomóc Harry'emu. Niestety, nazywa siebie vipeirą, co niewiele nam mówi.
- Więc nadal nie wiemy, jakiego jest gatunku - usłyszał, jak dodaje Severus.
- Musi zostać oddzielony od szabli - oświadczył Lucjusz.
- Mistrz Harry musi go uwolnić - powiedział Vandewater.
- Mam już wszystkie składniki potrzebne do antidotum przeciwko każdemu jadowi - rzekł Severus. - Ale…
Jęk Harry'ego przerwał Snape'owi. Harry starał się zorientować w otoczeniu. Siedział na krześle w swoim gabinecie, z prawym ramieniem rozciągniętym na poduszce. To ono sprawiło, że jęknął. Wciąż go bolało, ale widok był jeszcze gorszy. Rękaw koszuli został rozdarty, ukazując rękę spuchniętą jeszcze bardziej niż wcześniej i ramię, które od palców do samej piersi pokryte było okropnymi odcieniami czerni, granatu i fioletu.
Świetnie.
Rozdział 13
Kuracja i konkluzje
- Harry, postaraj się nie ruszać - usłyszał głos Draco.
Chłopak siedział przy krześle Harry'ego po jego lewej. Lucjusz stał po drugiej stronie, patrząc na ramię Harry'ego z niepokojem. Severus znajdował się w rogu, za stołem pełnym środków potrzebnych do utworzenia antidotum. Voldemort stał przed krzesłem, które zazwyczaj zajmował, a Vandewater klęczał u jego stóp.
- Co się dzieje? - spytał Harry.
- Próbujemy znaleźć sposób, żeby utrzymać cię przy życiu - odparł Draco.
- Po co zawracać tym sobie głowę - powiedział automatycznie Harry.
Voldemort zachichotał.
- Zawsze cyniczny, mój Harry. Ale myślałem, że zamierzałeś zabrać mnie ze sobą.
- A tak - mruknął Harry. - Prawie zapomniałem.
Voldemort znów się roześmiał. Draco parsknął.
- Nie mogę po prostu wezwać Rowan? - zapytał Harry.
- NIE! - krzyknęli natychmiast Voldemort, Lucjusz i Severus.
- Kto to jest Rowan? - spytał Vandewater, lecz wszyscy go zignorowali.
- Dlaczego nie? - dopytywał się Harry. - Fawkes wyleczył ukąszenie Bazyliszka.
- Gdyby to było tylko ukąszenie węża - odparł Voldemort - to nie byłoby problemu.
- Więc czemu…
- Ponieważ jest połączone z mroczną klątwą - wyjaśnił Lucjusz, wbijając spojrzenie swoich szarych oczu w Vandewatera. - Wezwanie jej w tym momencie tylko skomplikuje sprawy.
- Kto to jest Rowan? - spytał znów Vandewater.
- Mój feniks - odrzekł Harry, żeby go zamknąć. Vandewater wstrzymał oddech, ale Harry patrzył na Voldemorta. - Dlaczego miałaby coś skomplikować?
- Widziałem ją przy tobie, Harry - rzekł Voldemort. - Jest bardzo zaborcza. Byłaby mocno zdenerwowana i sfrustrowana, że nie może ci pomóc.
- I? - ponaglił go Harry.
- I, znając ją, najprawdopodobniej zaczęłaby latać z furią i atakować każdego, nawet po części odpowiedzialnego za twój stan.
- Dlaczego tak sądzisz? - spytał Harry, nieco zaskoczony.
Voldemort westchnął.
- Ponieważ cię wybrała, Harry. Jest taka jak ty, ma taki sam charakter. Zareagowałaby dokładnie w taki sposób, jak ty.
Harry otworzył usta, żeby zadać pytanie, ale się powstrzymał.
- Krótki bezpiecznik - powiedział zamiast tego, uśmiechając się mimo woli.
Voldemort skinął i podniósł do góry brew.
- Widziałeś kiedyś wściekłego feniksa?
Harry potrząsnął głową i westchnął.
- Więc co teraz?
- Jako że mamy do czynienia z klątwą - oznajmił Snape - do uwarzenia eliksiru będą potrzebne dodatkowe składniki. Mimo to, wciąż muszę się dowiedzieć, jakiego rodzaju wąż cię ukąsił, żebym mógł opracować antidotum na truciznę.
- Niestety, Sennie nie zna nazwy swojego gatunku - dodał Draco.
- Musimy ją zobaczyć - rzekł Lucjusz, podnosząc szablę Harry'ego.
Harry wziął pochwę lewą ręką i chwycił rękojeść. Spojrzał na Voldemorta.
- Więc co mam zrobić?
- Przede wszystkim namów go do rozmowy - odparł Voldemort. - Jest bardzo zestresowany i zawstydzony tym co zrobił.
- Ale to nie była jego wina, prawda?
- Zgadza się, Harry - potwierdził Voldemort. - Jednak większość węży uważa, że są silniejsze od czarnej magii.
Harry kiwnął głową i popatrzył na rękojeść.
”Sennie” - zawołał Harry. Szabla milczała. - ”Sennie, odezwij się do mnie.”
- Uparty - powiedział Voldemort.
Harry spiorunował go wzrokiem.
”Sennie, wiem, że to nie była twoja wina. Wszystko w porządku. Nie obwiniam cię za to co się stało.”
”Och, mistrzu, jak możesz mi wybaczyć?”
”Wybaczam ci” - odparł Harry. - ”Wiem, że to nie była twoja wina.”
”Ale powinienem…”
”Sennie” - przerwał mu Voldemort. - ”To była bardzo potężna, mroczna klątwa. Nawet Bazyliszek nie mógłby jej zawalczyć.”
”Ale…”
”Chodzi o to, że potrzebuję twojej pomocy” - oznajmił Harry. - ”Pomożesz mi?”
Ton Sennie natychmiast się zmienił.
”Oczywiście, mistrzu. Co mam zrobić?”
”Musisz wyjść z szabli.”
”Nie mogę tego zrobić, mistrzu.”
Harry spojrzał na Voldemorta.
- Powiedz mu, że nie ma już obowiązku dłużej żyć w zamknięciu i że go uwalniasz.
Harry odwrócił się do szabli i przekazał Sennie te słowa.
”Mistrzu, jak możesz mnie uwalniać, po tym co zrobiłem?”
”Nie możesz służyć mi teraz w szabli, Sennie. Uwalniam cię. Wyjdź na zewnątrz.”
Złota rękojeść zaczęła błyszczeć, po czym pękła. Ze środka wyłonił się jakiś płyn, który zastygnął w kształcie głowy. Powoli zaczął wypływać z rękojeści, aż cały wyślizgnął się z szabli. Owinął się wokół nogi Harry'ego i wspiął się po jego lewym nadgarstku i ramieniu.
Nie był wielki, może z dwu i pół albo trzystopowy, i bardzo cienki. Podniósł swoją głowę i spojrzał na Harry'ego, trzepocąc językiem. Harry uśmiechnął się.
”Cześć, Sennie.” - Wszyscy w pokoju nabrali głośno powietrza i Harry zwrócił się do nich: - Jakiś problem?
Draco wstał i cofnął się, kiedy wąż wspiął się wyżej po ramieniu Harry'ego.
- Harry, to jest żmija - powiedział Draco.
Jako jedyny nie-Ślizgon w pokoju, Harry poczuł się trochę niedoinformowany. Spojrzał na Voldemorta.
- To dobrze czy źle?
Voldemort zerknął na Severusa i Harry też odwrócił wzrok w jego kierunku. Snape wrzucał już składniki do kociołka.
Oglądając się szybko na Voldemorta i Harry'ego, Severus rzekł:
- Nie jest tak źle, chociaż dziwię się, że nie jest jeszcze martwy - co, jak przypuszczam, należy przypisać jego gryfońskiej krwi. Eliksir przyrządza się dość łatwo i szybko się gotuje. - Obrzucił Vandewatera nienawistnym spojrzeniem, które Harry bardzo dobrze znał. - Jakie składniki potrzebne są do złamania klątwy, Vandewater?
- Moja krew - odrzekł mężczyzna. - Krew mistrza Harry'ego i… - Zawahał się.
Voldemort wyciągnął rękę, by złapać go za włosy i przechylić w tył jego głowę.
- Terrence - odezwał się Voldemort z powagą. - Mów dalej.
- Ee, c-cóż - wyjąkał Vandewater. - Krew potomka Slytherina.
- Ale ja nie…
- Harry - przerwał mu Voldemort, uwalniając Vandewatera i wyprostowując się. - Chodzi o mnie, chłopcze.
- Ale…
- Wszystko co w tobie ślizgońskie, Harry, pochodzi ode mnie - oznajmił Voldemort z ewidentną dumą.
Harry otworzył usta i Voldemort uniósł brwi, jakby odradzał mu kłótnię w tej szczególnej kwestii. Harry zamknął ponowie usta i przełknął ślinę.
- Ile? - spytał Severus, zbliżając się do Vandewatera ze sztyletem.
- Trzy krople od każdego z nas, ale… - Vandewater przerwał i odetchnął ciężko. - Więc, ee…
Ze zwinnością, która zaskoczyła Harry'ego, Voldemort znów chwycił Vandewatera za włosy i pochylił się nad skulonym czarodziejem, który tym razem miał do gardła przyciśniętą różdżkę.
- Mamy zrobić to trudniejszą metodą, Terrence? - spytał uprzejmie Voldemort, chociaż jego wyraz twarzy był daleki od przyjaznego.
- N-nie, mistrzu.
Harry mógł dostrzec czyste przerażenie w oczach Vandewatera, gdy ten patrzył na Voldemorta. Kiedy Harry zdążył zapomnieć, co właściwie wzbudzało taki strach?
- W takim razie powiedz nam wszystko co wiesz. Dobrze? - zasugerował Voldemort.
Vandewater odpowiedział błyskawicznie:
- Szybsze rezultaty osiągnie się, jeśli użyje się przynajmniej pięciu kropli najczystszej krwi przodka Slytherina. Mistrzu, biorąc pod uwagę, że jesteś bezpośrednim następcą…
Voldemort wypuścił go i machnął lekceważąco ręką.
- Naturalnie, rozumiem. Harry dostanie wszystko, co konieczne. - Voldemort usiadł na swoim krześle. - Kontynuuj, Severusie.
Snape wziął trochę krwi z ramienia Vandewatera, po czym zbliżył się z drugą fiolką do Harry'ego.
- Krew nie może być skażona - ostrzegł Vandewater. - Pobierz ją z miejsca jak najbardziej oddalonego od ukąszenia jak to możliwe.
Severus skinął i uklęknął przy Harrym. Podwinął nogawkę jego spodni i wbił sztylet w jego lewą kostkę, nabierając do fiolki nieco krwi. Po szybkim, magicznym opatrzeniu przecięcia, wstał i popatrzył na Harry'ego.
- W porządku? - zapytał.
Harry obrzucił go niedowierzającym spojrzeniem. Uśmiechnął się krzywo, zerkając na spuchnięte, pokryte kolorowymi siniakami ramię.
- Żartujesz sobie, prawda?
Severus nachmurzył się, lecz Harry usłyszał cichy śmiech Voldemorta. Severus obrócił się do czarnoksiężnika.
- Mój panie.
Voldemort wystawił rękę.
- Zrób to, Severusie, zanim Harry'emu jeszcze się pogorszy.
Snape pobrał od niego krew i poszedł dokończyć eliksir.
- Mistrzu - odezwał się Vandewater. - Musisz się upewnić, że Sennie wie co ma zrobić.
Harry popatrzył na Sennie. W odpowiedzi wąż prześlizgnął się wyżej po jego ramieniu, by spojrzeć mu w twarz.
”Sennie” - powiedział Voldemort i wąż odwrócił do niego swoją głowę. - ”Czy wiesz, co trzeba zrobić?”
”Mój panie” - rzekł Sennie. - ”Czy jesteś mistrzem mojego mistrza?”
”Jestem mistrzem” - odparł Voldemort. - ”Harry jest moim synem.”
Sennie obrócił się do Harry'ego, wyciągając język.
”Mogę wyczuć, rozpoznać jego siłę. To ona mnie obudziła.”
”Więc wiesz, co masz robić?” - spytał Harry.
”Tak, mistrzu” - odrzekł Sennie, po czym przeniósł wzrok na Voldemorta. - ”Będę potrzebował pomocy.”
”Co masz na myśli?” - zapytał Harry.
Sennie opuścił głowę.
”Przykro mi, mistrzu. To będzie bolało.”
Harry westchnął i obejrzał się na Draco, który usiadł gdy okazało się, że Sennie nie zamierza nikogo skrzywdzić.
- Świetnie - powiedział Harry.
”Pięć parsek* po wypiciu, niech ktoś przetnie miejsce ukąszenia” - rzekł Sennie. - ”Resztę zostawcie mnie.”
”Zrozumiałem” - odparł Voldemort.
- Co to jest parsek?
- Nie martw się, Harry - odpowiedział Voldemort. - Ja się zajmę czasem. Ty będziesz miał wystarczająco wiele na głowie.
Severus podszedł do nich z kielichem, który wystawił w stronę Harry'ego. Chłopak wziął go lewą ręką i zaglądnął do środka.
- Lucjuszu - powiedział Voldemort. - Będziesz go musiał przytrzymać. Draco, przygotuj się, w razie gdyby była potrzebna pomoc.
Draco kiwnął głową i przegryzł wargę.
- Oto i słynne uroki szermierki - stwierdził Harry, zerkając na Lucjusza. - Prawda?
Lucjusz pokręcił głową, lecz Draco parsknął śmiechem, słysząc ten żart.
- Do dna, Harry - rzekł Severus.
Harry westchnął ponownie, wpatrując się z powrotem w kielich. Pod wpływem impulsu, spojrzał na Terrence'a Vandewatera, wciąż klęczącego obok Voldemorta. Mężczyzna wyglądał na przerażonego i zdesperowanego. Harry uniósł kielich w jego kierunku.
- Za jeden, cholernie dobry pojedynek - oznajmił, a następnie wychylił zawartość.
Mikstura smakowała tak ohydnie, jak żadna inna, i Harry niemal się nią zadławił. Nagły ból przeszył mu ramię i krzyknął przez zaciśnięte zęby. Kielich wypadł mu z ręki, a on złapał za coś bardziej solidnego.
- Doprawdy - powiedział Harry, kiedy ból ustąpił. - Nie znasz żadnych eliksirów, które smakują choć odrobinę dobrze?
Severus wykrzywił się.
- Niestety, Harry.
Harry popatrzył na swoją lewą rękę. Nadgarstek Draco był zamknięty w jego żelaznym uścisku.
- Wybacz - mruknął Harry, jednak zanim zdążył go puścić, Draco przycisnął jego ramię drugą ręką.
- Po prostu trzymaj się - rzekł Draco. - Mam wrażenie, że teraz będzie tylko gorzej.
- Jeszcze chwila, Severusie - powiedział Voldemort, który nie opuszczał wzroku z kieszonkowego zegarka.
Severus przygotował małą, porcelanową miskę oraz kolejny sztylet i stanął przed Harrym. Sennie przesunął się po jego karku i okręcił wokół jego prawego ramienia.
Zanim Harry zdążył spytać, co się stanie, Voldemort oznajmił:
- Teraz, Severusie.
Jednym ruchem, Severus podniósł dłoń Harry'ego i przeciął jej wewnętrzną stronę, podczas gdy Sennie zacisnął się wokół jego ręki.
Harry wrzasnął, kiedy jego ciało zatrzęsło się z bólu, a Sennie okręcił się ciasno dookoła jego ręki, wyciskając truciznę z ramienia.
- Nie patrz na to.
Harry usłyszał słowa Draco, ale oczy miał mocno zamknięte, szczęki zaciśnięte, a głowę odrzuconą do tyłu. Nie czuł na sobie dłoni Lucjusza, przytrzymującego go za ramiona, ani też swojego uścisku, miażdżącego nadgarstek Draco.
Czuł za to, jakby ktoś obrywał z niego powoli skórę, od ramienia w dół. Kiedy Sennie zacisnął się wokół jego dłoni, Harry znów krzyknął i potem nie czuł już nic.
Obudził się i jakoś udało mu się nie jęknąć.
- Wciąż czuję się za to odpowiedzialny, mistrzu.
- Lucjuszu - powiedział Voldemort.
- Powinienem wcześniej zauważyć, że Vandewater był zaniepokojony bolącym ramieniem Harry'ego.
- Lucjuszu…
- Gdyby nie ja - ciągnął dalej czarodziej, wyraźnie zmartwiony - Harry nie byłby tak zdeterminowany, żeby go pokonać.
- Lucjuszu - powtórzył Voldemort i zniecierpliwienie w jego tonie wystarczyło, by przykuć uwagę drugiego mężczyzny. - Czy sądzisz, że nawet bez względu na ciebie, Harry byłby mniej zdeterminowany, żeby pokonać Terrence'a?
- Prawdopodobnie nie, mój panie.
- Oczywiście, że nie. A czy ból ramienia powstrzymał Harry'ego przed walką z tobą?
- Nie, mistrzu - przyznał Lucjusz. - Lecz nie możesz przypisać tego oporowi mistrza Harry'ego.
- O nie, Lucjuszu - zgodził się Voldemort. - W rzeczywistości, przy takiej niecodziennej kombinacji zbiegów okoliczności i znikomych szans, trudno jest obwiniać o to kogokolwiek. Terrence powinien poinformować nas natychmiast, że na jego szablę nałożona jest Klątwa Zemsty - kontynuował. - Został już za to ukarany, choć nie nałożył klątwy osobiście; tak czy inaczej, usunąłem już ją. Łańcuch wydarzeń, który miał miejsce, był czysto przypadkowy - Harry używający Więżącej Szabli, Harry będący po części Ślizgonem. Terrence miał rację mówiąc, że nie mógł tego wszystkiego wiedzieć. - Voldemort westchnął. - To był nieszczęśliwy wypadek i musimy zwyczajnie się z tym pogodzić.
Po tym nastąpiła krótka cisza, podczas której Harry próbował przekonać siebie, że się nie przesłyszał i Voldemort właśnie zachował się - cóż, sprawiedliwie.
- Ale Vandewater…
- Lucjuszu - rzekł Voldemort ostrzegawczym tonem. - Terrence został ukarany, a skoro Harry musiał uwolnić Sennie, ja wypuściłem jego własnego, uwięzionego w szabli węża.
- Słusznie - odrzekł Lucjusz. - Chociaż nie wydaje się, żeby Sennie się śpieszyło do opuszczenia mistrza Harry'ego.
Jako że Harry czuł Sennie luźno owiniętego wokół jego lewego ramienia, zastanawiał się nad tym. Przesunął się nieco, a wąż zareagował, prześlizgując się po ramieniu.
”Mistrzu? Mistrzu?”
”Czuję się dobrze, Sennie” - powiedział Harry wężowi.
Rzeczywiście dobrze się czuł. Prawe ramię miał owinięte od góry do dołu ogrzewanym, kojącym ból bandażem i umieszczone w luźnym temblaku.
- Jak się czujesz, Harry? - spytał Voldemort.
- Nieźle - odparł chłopak. Poruszał na próbę palcami i skrzywił się z bólu. Usiadł, rozglądając się wokół. W gabinecie znajdowali się tylko we troje.
- Mój panie? - odezwał się Draco od strony drzwi.
- Wejdź, Draco - powiedział Voldemort. - Harry się obudził.
Draco wkroczył do środka, trzymając kolejny kielich.
- Wszystko w porządku? - spytał Harry'ego, podając mu naczynie.
Harry zerknął na zawartość.
- Taak, w porządku. Co to jest?
- Eliksir, który ma uchronić ramię przed infekcją - odparł Draco.
Harry zmarszczył brwi, ale wziął kielich.
- Kolejny ohydny eliksir Severusa? Świetnie.
Sennie zsunął się z ręki Harry'ego i zaglądnął do kielicha, wyciągając język.
- Mistrzu - rzekł Severus, wchodząc do namiotu.
- O co chodzi, Severusie? - spytał Voldemort.
- Rodzina przybywa - odparł Severus.
- Bardzo dobrze - oświadczył Voldemort, wstając. - Powitam ich za parę minut.
Severus obrócił się do Harry'ego.
- Wypij to - nakazał stanowczo.
- Dobrze, już dobrze - odparł Harry, biorąc łyk i, spodziewając się najgorszego, prawie znów się zadławił.
- Takie złe? - spytał Draco, krzywiąc się.
Harry wziął następny łyk i spojrzał na Severusa, który miał na twarzy zadowolony uśmieszek.
- Nie - powiedział Harry. - Jest dobry. - Severus skinął. - Smakuje jak oranżada.
Harry wypił eliksir do końca, ignorując zdziwione spojrzenie Draco i zaczął wstawać.
- A gdzie ty się wybierasz? - spytał Lucjusz, kładąc mu rękę na ramieniu.
Harry popatrzył na niego.
- Severus powiedział, że śmierciożercy przybywają. - Obrócił się do Voldemorta: - O której jest obiad?
- Harry - rzekł Voldemort.
Harry uwolnił się z uścisku Lucjusza i wstał, odstawiając kielich na stolik.
- Powinieneś odpoczywać - upierał się Severus.
Harry nie odwracał wzroku od Voldemorta.
- Powiedziałem, że przyjdę, więc przyjdę.
- Harry - powtórzył Voldemort, tym razem ostrzegawczym tonem.
- Czy kiedyś jakaś mroczna klątwa mnie powstrzymała? - stwierdził Harry. - Obrywałem już gorszymi, o czym wszyscy w tym namiocie wiedzą.
Voldemort chciał coś powiedzieć, ale Harry kontynuował:
- Bywałem już ukąszony przez większe węże - rzekł, zerkając na Draco. - Mieliśmy nawet po tym imprezę.
Draco uśmiechnął się i kiwnął głową. Harry zwrócił się stanowczo do Voldemorta:
- O której jest obiad?
- Harry.
Podszedł prosto do Voldemorta i oświadczył:
- Wiesz, jaki jestem uparty.
Voldemort przebiegł przez jego twarz wzrokiem, po czym wyciągnął rękę i jej dotknął. Harry wytrzymał to, nie odwracając od niego oczu.
- Hm, tak, wiem - odrzekł Voldemort cicho. - Radzisz sobie z tym nieszczęśliwym zdarzeniem ze swoja typową wytrzymałością. - Jego palce prześlizgnęły się w kierunku blizny.
Harry zamknął na moment oczy.
- Jednak powiedziałem, że musisz odpocząć. I mogę cię do tego zmusić.
- Mówiłeś, że jesteś zadowolony - odparł Harry łagodnym głosem. - Pokonałem wielkiego Terrence'a Vandewatera, Oficjalnego Mistrza Szermierki i śmierciożercę, w uczciwym pojedynku.
- Tak, Harry.
- Więc pozwól mi napawać się tym zwycięstwem.
Voldemort odrzucił w tył głowę i roześmiał się.
- Dobrze powiedziane, Harry - oznajmił, zdejmując rękę z twarzy Harry'ego. - Dobrze cię nauczyłem. Obiad jest o siódmej, ale nie śpiesz się.
Harry pochylił głowę i cofnął się odrobinę.
- Zawołaj mnie, jeśli będziesz potrzebował pomocy, to przyślę kogoś do ciebie.
- Myślę, że dam sobie radę - odrzekł Harry.
Voldemort rozejrzał się wokół.
- Wyjdźcie - nakazał. Obrócił się do Harry'ego i kiedy zostali już sami, dodał: - Nie wahaj się prosić o pomoc, Harry. Nie jesteś już dłużej sam.
Harry obserwował jak wychodzi, słysząc to oświadczenie krążące po jego głowie.
Nie jesteś już dłużej sam.
Draco miał rację. Voldemort zyskuje nad nim przewagę. Harry odmówił proszenia o pomoc.
Zdołał umyć się i włożyć inną koszulę, ale przegrał bitwę z guzikami. Palce prawej ręki odmówiły mu posłuszeństwa.
- Harry? - usłyszał głos od strony drzwi.
- Wejdź, Draco - rzekł Harry sfrustrowanym tonem.
- Lord Voldemort przysłał mnie… - Draco uciął i roześmiał się. - Chyba miał rację - dodał, zauważając szarpaninę, jaką Harry toczył z koszulą.
- Zamknij się, Draco.
- Och, nie bądź żałosny. Tak czy inaczej, nie możesz tego włożyć.
- Co z tym nie tak? - spytał Harry, patrząc na swoje szare spodnie i bladoniebieską bluzkę.
Draco ruszył prosto do szafy Harry'ego i wyciągnął stamtąd ciemnozieloną, jedwabną koszulę.
- Prawa do triumfowania - oświadczył. - Ubierz się, żeby zaimponować.
- Tylko mi nie mów - rzekł Harry z uśmiechem. - Pasuje do moich oczu.
- Więc nie jesteś daltonistą - skomentował Draco z rozbawieniem, kiedy pomagał Harry'emu przebrać się w nową koszulę. Skończywszy, stanął przed Harrym i wyciągnął różdżkę. - Enclocius - powiedział i guziki same się zapięły.
Harry popatrzył na niego z zaskoczeniem.
- Mała sztuczka, której się nauczyłem po incydencie z hipogryfem.
Zdziwienie Harry'ego zmieniło się w rozbawienie i pozwolił sobie na krótki śmiech, wygładzając koszulę.
- Cóż, nadal uważam, że zachowałeś się wtedy okropnie - rzekł Harry, jednak bez złości. Wszystkie te wydarzenia zakończyły się ucieczką Syriusza.
- Wiem - stwierdził Draco, używając tego samego zaklęcia do zapięcia mankietów. - Jestem ślizgońskim draniem, pamiętaj.
- O, jesteś - odparł Harry i Draco spojrzał na niego. - A ja żałosnym, gryfońskim kretynem.
Draco wyszczerzył zęby i Harry potrząsnął głową, podchodząc do lustra i podnosząc szczotkę.
- Żałosny Gryfon, który pokonał Terrence'a Vandewatera i przetrwał Klątwę Zemsty - poprawił go Draco. - A ja dałbym sobie spokój z włosami, na twoim miejscu.
- Choć cieszysz się, że na nim nie jesteś.
Draco albo go nie słyszał, albo też wolał nie odpowiadać. W tym momencie buszował w garderobie Harry'ego.
- Czerwona, jak sądzę - powiedział Draco, wyciągając pelerynę. - Chcesz włożyć temblak z powrotem? - spytał, wskazując na ramię Harry'ego.
- Nie, jakoś wytrzymam.
Draco skinął i owinął wokół niego pelerynę, przypinając ją do ramienia.
- Tak lepiej.
- Efektownie?
- Zdecydowanie - odrzekł Draco, kiedy przechodzili przez gabinet Harry'ego. - Zamierzasz wziąć ze sobą szablę?
Harry rozglądnął się po pokoju i zobaczył ją na biurku - złota rękojeść wciąż była pęknięta.
- Nie, raczej nie. Nie wydaje się już taka sama bez Sennie w środku.
- Zawsze możesz go uwięzić z powrotem.
- To byłoby nie w porządku. Spędził w szabli wystarczająco dużo czasu.
Sennie ześlizgnął się po krześle i podążył za nimi do sypialni. Harry wyciągnął rękę i wąż wspiął się po jego nadgarstku i dalej po ramieniu.
- ”Czego mistrz sobie ode mnie życzy?”
- ”Uwolniłem cię, Sennie. Nie jestem już dłużej twoim mistrzem.”
- ”Sennie wybrał służbę tobie, mistrzu. Sennie zostanie z tobą i będzie ci służyć wewnątrz lub na zewnątrz szabli.”
Harry uśmiechnął się.
- ”Dobrze, Sennie. Brakowałoby mi ciebie podczas pojedynków, ale nie musisz cały czas siedzieć w środku.”
- ”Dziękuję ci, mistrzu.”
Harry powtórzył tę rozmowę Draco, który wydawał się zafascynowany.
- Ekstra - oznajmił, kiedy Harry skończył. - Gotowy?
- Chyba tak. - Sennie owinął się wygodnie wokół ramienia Harry'ego i opuścili namiot.
Kiedy szli przez obóz, Draco wyszeptał:
- Zamierzasz mi powiedzieć z jakiej okazji jest to przyjęcie?
- Obiecujesz, że nikomu nie powtórzysz?
- Przysięgam.
- To jego urodziny.
Draco otworzył szeroko oczy.
- Jak na to wpadłeś?
- Cóż, wyglądało na to, że nikt inny nie wiedział, więc domyśliłem się, że to nie jest żadna ważna dla śmierciożerców rocznica; to musiało być coś osobistego. Wychował się w mugolskim sierocińcu - tam nie ma wielkich przyjęć. Tom Riddle uczęszczał do Hogwartu. Nie było trudno odszukać odpowiedniej księgi absolwentów.
- Logiczne - odparł Draco. - Naprawdę szukałeś?
- Tak.
- Dlaczego?
- Z ciekawości - odpowiedział Harry, wzruszając ramionami, lecz dostrzegając niedowierzającą minę Draco, dodał: - W porządku, musiałem wiedzieć.
Draco uśmiechnął się do niego współczująco.
- Powiedziałeś, że rozumiesz jak to jest - rzekł Draco ciekawie.
Harry popatrzył na niego zdumiony.
- Myślisz, że ktoś życzył mi chociaż „wszystkiego najlepszego”, zanim nie skończyłem jedenastu lat?
Draco pokręcił głową.
- Wiem, wiem. Jestem żałosny.
Draco roześmiał się na to.
- Teraz się nie dziwię, że jesteś takim cynikiem.
- Ach, chłopcy - powitał ich Voldemort, kiedy zbliżyli się do stołu.
Każdy śmierciożerca powstał ze swego miejsca, gdy Harry przybył i chłopak zlustrował szybkim spojrzeniem zebranych - ich liczba była oszałamiająca. Harry zwyczajnie okrążył stół i usiadł na drugim miejscu po prawej od Voldemorta. Śmierciożercy jednak nie usiedli, a Lucjusz podniósł swój kieliszek i wzniósł toast na cześć Harry'ego, wyliczając jego umiejętności oraz wytrzymałość, z jaką zniósł wydarzenia tego dnia. Harry był pewien, że oblewa się czerwienią.
Po jego lewej stronie, Draco nachylił mu się nad uchem.
- Prawa do triumfowania - wyszeptał. - Ciesz się, póki możesz.
Harry skinął i wziął do ręki swój kieliszek. Rzucił okiem na Lucjusza, po czym obrócił się do Voldemorta.
- I zdaje się, że wszystko to zdołałem osiągnąć bardzo prestiżowego dnia - powiedział i przechylił kieliszek ku Voldemortowi.
Na twarzy czarnoksiężnika pojawił się wyraz uniesienia, kiedy roześmiał się z prawdziwą rozkoszą i uniósł swój kieliszek. Harry nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej widział go tak szczęśliwego.
- Dobrze powiedziane, synu.
Wszyscy przy stole wypili toast i usiedli. Draco opadł na krzesło obok Harry'ego i ponownie się nad nim pochylił.
- Jesteś cholernym geniuszem - oznajmił Draco.
- O czym ty mówisz?
- Owinąłeś go sobie wokół palca - wyszeptał Draco. - Spójrz na niego. Jest w tej chwili tak z ciebie zadowolony, że mógłbyś go prosić o wszystko na świecie, a on by ci to dał.
Harry już miał udzielić mu jakiejś sarkastycznej odpowiedzi, kiedy zdał sobie sprawę, co robi.
Voldemort nie zyskiwał nad nim przewagi. Voldemort ją miał.
Harry przypatrzył mu się. Ślady przystojnego prefekta były widoczne w jego rysach, szczególnie w chwilach szczęścia, takich jak teraz. Prawie kompletnie odmłodzony, za sprawą eliksirów przywracających zdrowie i magicznej mocy, jaką czerpał od Harry'ego, emanował pewnością siebie i autorytetem. Jedyną rzeczą, która przywodziła mu na myśl czarodzieja, jakiego spotkał na cmentarzu, były teraz błyszczące, szkarłatne oczy, wciąż bystre, wciąż wszystkowiedzące.
Lecz czy wciąż okrutne, bezlitosne? Harry nie spotkał się z żadnym od dłuższego czasu. Czy nadal był tym samym złym Czarnym Panem, którego imienia wszyscy, włączając Ministra Magii, obawiali się wymawiać?
Na pewno wciąż pożądał mocy, temu sam Voldemort nigdy nie przeczył. Jednak gdzie jest potwór, który zrobiłby wszystko, by posiąść tę moc? Który byłby zdolny do zabicia każdego, kto stanie na jego drodze? Który zabił Potterów?
Gdzie podział się ten zły Czarny Pan, którego zabicia wszyscy od Harry'ego oczekują?
Jego spojrzenie skrzyżowało się ze szkarłatnymi oczami. Patrzyły na niego uważnie, rozpoznając i odczytując jego uczucia.
- Spokojnie, Harry - powiedział Voldemort. - Nie jesteś jeszcze gotowy.
On wiedział wszystko! Harry przewrócił oczami.
- Nienawidzę, kiedy to robisz.
Voldemort zachichotał.
Rozdział 14
Mroczny znak
W szkole nieobecność Harry'ego poprzedniego dnia została przypisana jego pobytowi w Skrzydle Szpitalnym. Studenci czuli się przy nim bardziej swobodnie, świadomi, że Harry przez przypadek dostał kolejną mroczną klątwą i to przeżył.
Wiedząc, że Harry wciąż walczy z czarną magią, wszyscy w zamku traktowali go z niejakim szacunkiem. Także ministerstwu ulżyło - Harry dostał nawet sowę od Ministra.
Wielu uczniów okazało się zafascynowanych szermierką i prosili go, by opowiedział im wszystko o swojej Więżącej Szabli. Harry przedstawił paru z nich Sennie, który towarzyszył mu owinięty wokół jego ramienia lub szyi, kiedy nie przebywał w szabli i wyjaśnił im jak działa Klątwa Zemsty.
Ramię Harry'ego leczyło się bez problemów, lecz Madam Pomfrey zażądała, by nosił je w temblaku przez parę tygodni i nie robił nic, co mogłoby je nadwyrężyć - włącznie z szermierką. Nalegała, że musi pracować nad nim stopniowo, bo inaczej trwale uszkodzi mięśnie w ramieniu.
Harry tylko częściowo usłuchał, będąc tak upartym jak to miał w zwyczaju.
Bo jak miał odzyskać sprawność w ramieniu bez…
- Uważaj na swoją sylwetkę - powiedział Lucjusz.
Harry wycofywał się, blokując silniejsze uderzenia Lucjusza. Mężczyzna nie oszczędzał go wiedząc, że Harry i tak by się na to nie zgodził.
Harry odparł atak i naparł do przodu, zamykając ich szable w powietrzu. Walka lewą ręką była wystarczająco trudna, jednak z prawą ręką wiszącą bezwładnie przy piersi, była horrorem.
- Jak mam uważać na sylwetkę, skoro nie mam równowagi? - spytał Harry z rozdrażnieniem.
Chłopak odsunął się od Lucjusza i rzucił z rozmachem temblakiem.
- Harry - rzekł Lucjusz.
Harry zgiął ramię kilka razy i chwycił Sennie prawą ręką. Spojrzał na Lucjusza, który patrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Minął już tydzień - odparł Harry. - Jesteś najlepszą osobą jaką znam, która może mi pomóc przywrócić ramię do normalnego stanu.
- Pochlebstwo? - spytał Lucjusz ze sceptycznym uśmiechem.
- A działa?
Lucjusz roześmiał się.
- W porządku, Harry. Ale tylko parę minut. Zobaczymy jak silne jest już twoje ramię.
Harry skinął i znów zaczęli sparing. Walce towarzyszył tylko minimalny ból, więc Harry o tym nie wspominał, ale siła jego ciosów była co najwyżej słaba.
Lucjusz znów zmarszczył brwi.
- Chciałbym, żeby mistrz pozwolił mi zabić drania - mruknął.
- To nie była tak naprawdę jego wina - stwierdził Harry. - Chociaż jest draniem.
- Bronisz go?
- Z pewnością nie. Ale chciałbym zobaczyć, jak się pojedynkujecie.
- Czyżby?
- Tak - odrzekł Harry, ponownie się wycofując.
- Dlaczego?
- Bo założę się, że mógłbyś go teraz pobić. Kiedy ostatnio z nim walczyłeś?
- Może z dziesięć albo dwanaście lat temu.
- Dokładnie. Z przyjemnością zobaczyłbym, jak go pokonujesz.
Lucjusz cofnął się o krok i Harry wykorzystał sposobność, by dać odpocząć ręce.
- Myślisz, że mógłbym go pokonać? - spytał Lucjusz.
- Ty mnie uczyłeś i go pokonałem. Spędził ostatnie dziesięć lat nauczając i przechwalając się, nie walcząc na poważnie. Ty polepszyłeś się, on stanął w miejscu.
- Ciekawy punkt widzenia.
Harry schował szablę do pochwy, widząc jak Lucjusz chowa swoją, dając do zrozumienia, że skończyli. Sennie błyskawicznie wyłonił się z rękojeści i okręcił wokół ramienia Harry'ego.
- Jednak wątpię, żeby miał odwagę zmierzyć się teraz ze mną - powiedział Lucjusz.
Harry przypiął szablę do paska i spojrzał na Lucjusza z szerokim uśmiechem.
- Mógłbym po prostu rzucić kilka odpowiednich zdań przed Voldemortem i zobaczyć co się stanie.
Lucjusz roześmiał się i wyciągnął rękę, żeby zmierzwić Harry'emu włosy.
- Stajesz się niezłym Ślizgonem, prawda, Harry?
Słysząc tę uwagę, Harry spoważniał nieco.
- No cóż, jak to Draco wciąż mi powtarza, powinienem cieszyć się tym, póki mogę.
- To prawda - odparł Lucjusz, wieszając Maldiniego z powrotem na ścianie.
- Lucjuszu?
- Tak, Harry?
- Co ty sądzisz o przepowiedniach? - spytał Harry.
- Naprawdę nie sądzę, że chcesz to wiedzieć - odpowiedział Lucjusz, nie patrząc na niego. - I myślę, że powinieneś wracać już do szkoły.
Harry kiwnął głową.
- Muszę się jeszcze zobaczyć z Voldemortem zanim pójdę - rzekł Harry, chwytając swoją szatę. - Powiedziałem mu, że to zrobię.
- Harry.
Harry odwrócił się i złapał temblak, który rzucił mu Lucjusz.
- Nie pozwól, żeby widział cię bez niego.
Harry poczuł pieczenie, zanim Lucjusz skończył zdanie. Wiedział, że Voldemort za nim stał i mógł stwierdzić z wyrazu twarzy Lucjusza, że Czarny Pan nie wyglądał na zbyt zadowolonego.
Nie obracając się, Harry powiedział:
- Wie, jaki jestem uparty.
Harry usłyszał chichot i odwrócił się. Voldemort położył dłoń na policzku Harry'ego i ten zamknął na chwilę oczy.
- Tak, w rzeczy samej, wiem - oznajmił Voldemort, patrząc Harry'emu w oczy. - Lecz nałożysz to z powrotem, ponieważ jeśli została wyrządzona jakaś trwała szkoda, zabiję go, a sądzę, że tego byś nie chciał.
Voldemort opuścił rękę i Harry potrząsnął głową. Nakładając temblak, mruknął:
- Nie, choć chciałbym zobaczyć, jak Lucjusz zabija go w pojedynku szermierki.
Harry usłyszał, jak Lucjusz wstrzymuje oddech. Chłopak rzucił to tak swobodnie, jakby nie rozmawiali dopiero co na ten temat.
- Chciałbyś to zobaczyć? - spytał Voldemort.
- O tak - odparł Harry, wkładając na siebie szatę i wyrównując rękaw po prawej stronie. Zerknął na Voldemorta, który patrzył na Lucjusza. Mężczyzna wyglądał nieco blado.
- Co?
Voldemort odwrócił wzrok w kierunku Harry'ego.
- Jeśli to dla ciebie zaaranżuję - rzekł Voldemort - zgodzisz się, żeby, niezależnie od wyniku pojedynku, Vandewater cię uczył?
Szczęka Harry'ego opadła odrobinę.
- Dlaczego?
- By zobaczyć, czy rzeczywiście nie może pokazać ci niczego nowego, oczywiście.
- Czy wszystko muszę z tobą negocjować? - zapytał ze złością Harry.
- Zdaje się, że przy tobie to konieczne. A więc?
- W porządku - zgodził się Harry. Spojrzał na Lucjusza oczekując, że będzie zadowolony, lecz Lucjusz wyglądał jeszcze bladziej niż wcześniej i wpatrywał się w Voldemorta niemal błagalnym wzrokiem.
- Widzisz, jak uparty jest mój syn, Lucjuszu - rzekł Voldemort. - Muszę być ostrożny z tym, co moje.
Powoli Harry zaczynał rozumieć, co właśnie zrobił Voldemort. Domyślił się, że Harry wysnuł prośbę w imieniu Lucjusza, mimo że Harry wcześniej już wiele razy wyrażał mu swoją wdzięczność i Voldemort miał tego dość.
Jego zaborcza natura domagała się ukarania Lucjusza za zbytnie zbliżenie się do Harry'ego.
Daj go mi.
I Harry właśnie się zgodził.
Voldemort odwrócił twarz Harry'ego w swoją stronę i chłopak wiedział, że Voldemort tylko czekał, aż to rozgryzie.
- Dam ci znać, kiedy odbędzie się pojedynek - powiedział Voldemort, wciąż podtrzymując głowę Harry'ego w górze. - Lepiej wracaj do szkoły.
Voldemort cofnął się, nie spuszczając wzroku z Harry'ego. Harry nie chciał przysporzyć Lucjuszowi większych kłopotów, więc tylko kiwnął głową i aportował się w pokoju wspólnym.
Natychmiast poszedł szukać Draco, ale nie mógł go nigdzie znaleźć.
Świetnie. Więcej winy.
Następnego dnia zmierzał właśnie na lunch, kiedy zobaczył grupkę Ślizgonów, idącą razem przez korytarz. Nie słyszał o czym między sobą szeptali i Harry miał ich właśnie zignorować i iść dalej do Wielkiej Sali, kiedy usłyszał nazwisko Draco, a potem jego głos.
Harry musiał z nim porozmawiać: pragnął dowiedzieć się, co stało się z Lucjuszem.
- Malfoy - zawołał Harry.
Ślizgoni obrócili się w jego kierunku i rozstąpili, żeby Draco mógł podejść do Harry'ego, po czym ruszyli dalej korytarzem.
- Gdzie byłeś? - spytał Harry.
- Musiałem zobaczyć się z ojcem.
Harry jęknął.
- Draco, tak mi przykro. Nie chciałem, żeby miał przeze mnie kłopoty.
Draco westchnął.
- To nie twoja wina. Mój ojciec wie, jaki zaborczy on jest wobec ciebie.
- Chyba go nie skrzywdził?
- Nie, jego karą było przekazanie cię Vandewaterowi na tak długo, ile zdołasz znieść.
Harry przyglądał mu się, nie do końca wierząc, że to już wszystko.
- Draco…
- Słuchaj, nie możemy tego zostawić? - Draco spojrzał w stronę tłumu Ślizgonów. - Nie czekajcie na mnie - zawołał do nich.
Harry patrzył, jak grupa znika i nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Z powrotem w roli księcia Slytherinu, co?
- Tak jakby.
- Tak jakby? - powtórzył Harry, kiedy szli przez hall. - Co to ma znaczyć?
- Nic.
Harry zatrzymał się.
- Nic? No dalej, o co chodzi?
- Powiedziałem, że o nic.
- Jasne, a ostatnim razem, kiedy mówiłem, że wszystko jest w porządku, tak mnie dręczyłeś, aż nie mogłem tego dłużej wytrzymać.
Draco nawet się nie uśmiechnął.
- Coś cię gryzie.
- Tak dobrze mnie znasz, co?
- A nie?
- Posłuchaj - rzekł Draco. - Nie mogę ci powiedzieć, więc daj temu spokój. - Chciał odejść, ale Harry złapał go za ramię.
- Nie możesz mi powiedzieć?
Draco wyrwał rękę z jego uścisku.
- Słyszałeś mnie.
Widzisz, jak uparty jest mój syn. Muszę być ostrożny z tym, co moje.
Chce ciebie, prawda?
- Nie zrobił tego - powiedział Harry z niedowierzaniem. - Powiedz, że nie.
Draco spojrzał na Harry'ego i potrząsnął głową, opuszczając wzrok.
- Wiesz, że to była tylko kwestia czasu.
Harry złapał Draco za szatę i zaciągnął go do najbliższej pustej klasy. Zatrzasnął za sobą drzwi.
- Dlaczego nie mogłeś mi powiedzieć? - spytał Harry.
- Byłeś kiedyś na Inicjacji?
- Nie.
- Sądzę, że on nie chce, żebyś o tym wiedział.
- Dlaczego? - dociekał Harry, ciekawy i rozgniewany w tym samym czasie.
Draco znów odwrócił od niego wzrok.
- Ponieważ to bolesne. I trochę… ee, poniżające.
- Poniżające?
Draco zerknął na niego i tym razem w jego oczach pojawiła się złość.
- Dobra, więc upokarzające - warknął. - Szczególnie dla mnie. Nawet jeśli to ma być najwspanialszy moment w moim życiu.
Harry usłyszał w jego głosie gorycz i widział, jak złość ustępuje miejsca wstydowi.
- Niech to szlag - powiedział cicho Harry. - To moja wina.
Draco spojrzał na niego.
- Wcale nie. To tylko…
- Ale przeze mnie zrobił to teraz.
- Harry…
Harry'ego znów opanował gniew, na bezsilność Draco i swoją własną. Draco nie chciał tego znaku na sobie. Harry nagle musiał go zobaczyć, odmawiając przyjęcia do wiadomości, że Lucjusz pozwoliłby Draco przejść przez to wszystko.
Wyjmując rękę z temblaka, chwycił Draco za nadgarstek lewą ręką i podciągnął jego rękaw prawą. Lecz kiedy odsłonił Mroczny Znak, ten zapłonął na ramieniu Draco i chłopak odskoczył od niego, przyciskając rękę do piersi.
- Niech to szlag - rzekł Harry. - Niech go szlag.
Draco wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami.
- Co? - warknął Harry.
- Dotknąłeś go - odparł Draco niemal bez tchu.
- No i?
- No i zapiekł.
- Co? - spytał Harry, tym razem zmieszany.
- Harry, włączyłeś go.
- O czym ty mówisz?
- Dotknąłeś go i to poszło dalej.
- To niemożliwe.
- Czyżby?
Harry gapił się na niego.
- O Boże, nie - wydyszał. - Nie może… - Harry cofnął się instynktownie. - Nie. Nie wierzę w to.
- Harry - odezwał się Draco, widząc jego zdenerwowanie. - To nie twoja wina. - Zerknął na swoje ramię, gdzie znak ciemniał na tle bladej skóry. - Założę się, że wszyscy śmierciożercy właśnie aportują się do mistrza. Nie zajmie im długo odkrycie tego, co się stało.
Jak na sygnał, ból eksplodował w głowie Harry'ego. Obiema dłońmi uderzył w czoło i upadł na kolana.
Poczuł, jak Draco kładzie mu rękę na ramieniu i spojrzał w górę. Złość i wstyd na jego twarzy zastąpiły troska i współczucie.
- Chodź - powiedział Draco, pomagając Harry'emu wstać. - Równie dobrze możemy mieć to już za sobą.
Harry skinął i ścisnął mocno ramię Draco.
Co za koszmar.
Obaj wpatrywali się przez chwilę w ogień, lecz słyszeli hałas po drugiej stronie obozu. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli w tamtym kierunku. Liczba śmierciożerców obecnych na polanie była przytłaczająca. Wszyscy rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, wyglądając na zdziwionych.
Kiedy Voldemort zauważył chłopców, podniósł rękę, by uciszyć tłum. W milczeniu, śmierciożercy odwrócili się i, zobaczywszy Harry'ego, padli na kolana.
- O Boże - mruknął Harry.
- Dasz sobie z tym radę - wyszeptał Draco.
Voldemort zbliżył się do nich wraz z Lucjuszem. Mężczyzna uklęknął i Draco uczynił to samo.
- Cześć, Harry - powiedział Voldemort, wyglądając na bardziej zadowolonego, niż kiedykolwiek.
Harry tylko pochylił głowę na znak powitania.
- Możesz powstać, Draco - rzekł Voldemort. - Ty także, Lucjuszu. - Gdy Malfoyowie wstali, Voldemort odwrócił się z powrotem do Harry'ego. - Masz mi coś do powiedzenia, Harry?
- A czy jest coś, o czym ty zapomniałeś mi powiedzieć? - odciął się Harry.
Voldemort uśmiechnął się.
- Cóż, to było trochę niespodziewane, więc nie miałem ci jeszcze okazji powiedzieć, że Draco został wczoraj mianowany na śmierciożercę.
- A skąd ten pośpiech? I dlaczego nie mógł mi o tym powiedzieć?
Voldemort westchnął ciężko.
- Nie sądziłem, że Inicjacje śmierciożerców cię interesują.
- Bo nie interesują - odparł Harry. - Ale Draco jest moim przyjacielem i…
- Tak - przerwał mu Voldemort. - Wiem, jak bardzo się do siebie zbliżyliście i…
- Jeśli to z mojego powodu…
- Harry, unikasz najważniejszej kwestii.
- Jakiej kwestii? - spytał Harry, mając złudną nadzieję, że uda mu się to odwlec, chociaż wiedział, że Voldemort mu na to nie pozwoli.
- Wnioskuję, że odkryłeś, iż Draco nosi Mroczny Znak.
- Tak. Dowiedziałem się przez przypadek - dodał, by usprawiedliwić Draco - jakieś dziesięć minut temu.
- Ach, więc może potrafisz wyjaśnić mi, dlaczego dziesięć minut temu wszyscy moi śmierciożercy zaczęli aportować się do mnie, zastanawiając się, czemu ich wezwałem?
Harry wpatrywał się w niego uparcie, wciąż pragnąc temu zaprzeczyć.
- Wiem, że to nie ja ich wezwałem - ciągnął Voldemort. - Więc powstaje pytanie, kto to zrobił. A dokładniej, kto inny mógł.
Harry wciąż milczał, nawet kiedy Voldemort wyciągnął ku niemu rękę. Położył mu ją na twarzy i Harry upadł na kolana.
- Zobaczcie, jaki jest uparty - powiedział Voldemort, lecz w dalszym ciągu się uśmiechał. Odwrócił głowę, by spojrzeć na Draco. - Jakieś pomysły, Draco?
Draco próbował coś wyjąkać, ale Voldemort podniósł dłoń.
- Draco - rzekł, poważniejąc. - Czy Harry dotknął Mrocznego Znaku na twoim ramieniu?
Chłopak zaczął wyjaśnienia, ale Voldemort wszedł mu w słowo:
- Zwyczajne tak lub nie wystarczy.
Draco wbił wzrok w ziemię.
- Tak.
Voldemort uwolnił Harry'ego i ten podparł się na jednej ręce, drugą przyciskając do blizny. Voldemort obrócił się w stronę Draco i podniósł w górę jego podbródek, by mógł dojrzeć jego wyraz twarzy.
- Czemu jesteś tak strapiony, Draco?
Draco nie uciekł wzrokiem od spokojnego spojrzenia Voldemorta.
- Ponieważ to go nie ucieszyło - odparł. - A co martwi jego, martwi ciebie. Jest twoim synem.
Harry podźwignął się na nogi, pragnąc dokopać Draco za to oświadczenie, jednak nagle zdał sobie sprawę, że Draco właśnie rzucił Voldemortowi wyzwanie w jego imieniu.
Voldemort roześmiał się.
- Dobrze powiedziane, Draco, mój chłopcze. Dobrze powiedziane. - Puścił go i zwrócił się do Lucjusza: - Twój syn jest istotnie bystry, Lucjuszu. To chluba dla ciebie i cenny nabytek dla mnie.
Lucjusz tylko pochylił głowę.
- Aczkolwiek - kontynuował Voldemort, ponownie odwracając się do Draco - tak naprawdę to mnie cieszy, gdyż wiem, że będzie to cieszyć Harry'ego. - Obrócił się ku niemu. - Kiedy tylko przestanie być tak uparty. - Nie zdejmując wzroku z Harry'ego, Voldemort powiedział: - Lucjuszu, wyciągnij rękę.
Lucjusz podwinął rękaw i wyciągnął swoje ramię.
- Pokaż mi, Harry.
Harry spojrzał na Mroczny Znak na ramieniu Lucjusza, a potem na jego twarz, na której widniał nieodgadniony wyraz.
- Zmusisz mnie? - spytał Harry Voldemorta.
Czarnoksiężnik pokręcił głową.
- Nie, Harry. Ale dlaczego spierasz się ze mną z powodu tak prostego testu?
Harry westchnął, przebiegając ręką przez włosy. Voldemort miał rację - każdy tutaj wiedział. Rzuciwszy okiem na Draco, który wpatrywał się w swojego ojca, Harry wyciągnął rękę i dotknął Mrocznego Znaku na przedramieniu Lucjusza.
Wszyscy w obozie złapali za swoje ramiona. Voldemort roześmiał się.
- Dziękuję, Harry - powiedział Voldemort. Odwrócił się do swoich śmierciożerców. - Jak mieliście okazję zobaczyć, Harry ma teraz kontrolę nad Mrocznym Znakiem. Radzę wam to zapamiętać. Możecie wrócić na swoje stanowiska.
Gdy wszyscy śmierciożercy zaczęli się deportować, Voldemort zwrócił się do Harry'ego:
- Tak, tak - rzekł Harry. - Wiem. Jesteś zadowolony.
Voldemort zachichotał.
- Ach, ależ Harry, teraz mamy kolejne połączenie. Mogę przetestować cię innym sposobem.
Świetnie.
- Och.
- Możesz teraz kontrolować śmierciożerców przez ból i przyjemność.
Harry otworzył usta, ale Voldemort podniósł rękę.
- Jednak nie nauczę cię tego, gdyż jestem pewien, że nie chcesz wiedzieć.
- Ale… - zaczął Harry, poruszony.
- Daj mi swoją rękę - rozkazał Voldemort Draco.
Draco podciągnął rękaw i Lucjusz upadł na kolana.
- Nie, mistrzu, błagam cię…
- Cisza, Lucjuszu - rzekł Voldemort. - Draco nie zostanie ukarany.
Voldemort dotknął krawędzi Mrocznego Znaku na ramieniu Draco i chłopak zamknął oczy.
- Voldemort - powiedział Harry z niepokojem.
- Wszystko w porządku, Harry - odpowiedział, nie zdejmując oczu z Draco. - Zapewniam cię, że nie robię mu krzywdy.
Lucjusz wstał i stanął obok Harry'ego. Obaj obserwowali Draco. Harry był zafascynowany, kiedy powietrze wokół Draco zaczęło migotać.
- Co on robi? - szepnął Harry do Lucjusza.
- To wizualna manifestacja magii Draco - odparł cicho Lucjusz.
- Tak wygląda magia Draco?
- Tak. Wyodrębniona i spotęgowana przez Lorda Voldemorta. Moc przepływająca przez Draco jest teraz nadzwyczajna.
- Czy to boli?
- Nie, mistrzu Harry - odrzekł Lucjusz. - To nagroda. Intensywność tej magicznej wymiany jest porównywalna niemal do seksualnego odczucia rozkoszy.
- Naprawdę? - wyszeptał Harry.
- Tak.
Harry spojrzał na dłoń Voldemorta, która wciąż była zaciśnięta wokół ramienia Draco, podczas gdy jej kciuk zataczał wolne koła dookoła czaszki odciśniętej na przedramieniu chłopaka. Przyjrzał się twarzy Draco - jego oczy były zamknięte, a usta lekko otwarte.
- Apporton - powiedział Voldemort.
Harry odwrócił w jego stronę wzrok, w momencie gdy Voldemort dotknął jego twarzy.
Harry prawie ugiął się pod wpływem fali mocy, która w niego uderzyła. Czuł, jakby przebiegała przez jego ciało, pędząc przez krew i mknąc po skórze.
- Mój Boże - wydyszał Lucjusz.
Harry nie czuł bólu, lecz otaczającą go magię. Poczuł palce Voldemorta okrążające jego bliznę i wrażenia nasiliły się.
Był otulony ciepłem, szczęściem i miłością, niczym kocem. Był chroniony przed wszystkim nawet odrobinę zbliżonym do smutku. Żadnej ciemności, żadnego światła, tylko energia. Chciał, żeby to nigdy się nie skończyło.
Voldemort położył swój palec na bliźnie i Harry poczuł, jakby jego dusza eksplodowała raz jeszcze, ale tym razem nie pod wpływem bólu. Uczucia jakie temu towarzyszyły bardziej przypominały euforię albo ekstazę i Harry osunął się na ziemię, z trudem łapiąc oddech.
- Widziałeś, Lucjuszu? - spytał Voldemort ochryple.
- Tak, mistrzu - odparł Lucjusz. - Zdumiewające.
- Tak - przyznał Voldemort, brzmiąc na bardzo zadowolonego. - Harry jest gotowy.
Harry'emu nie podobało się to stwierdzenie. Odwrócił głowę i zobaczył leżącego obok Draco. Harry zastanawiał się, co on czuł.
Cóż, to było dziwne - pomyślał Harry.
Cholerna racja - usłyszał w swojej głowie.
Ale nie była to myśl Harry'ego. W rzeczywistości, brzmiała jak…
Harry obrócił się, by ponownie spojrzeć na Draco.
Słyszysz mnie. - Harry wiedział, że głos w jego głowie należał do Draco. - Mam rację?
Harry gapił się na niego z otwartymi ustami.
To jakiś koszmar - pomyślał Harry. - Tak, to tylko kolejny koszmar.
Harry zobaczył, jak Draco zamyka oczy.
Do licha, Harry. Nie mógłbyś trzymać mnie z dala od twoich cholernych koszmarów?
Świetnie, więcej winy.
Harry prawie poczuł uśmiech Draco.
Rozdział 15
Prezent
- To nieskomplikowana forma telepatii - powiedział im Voldemort. - Nauczycie się ją kontrolować.
- Ale…
- Harry - przerwał mu Voldemort. - Zaklęcie, którego użyłem do przetestowania twojej mocy sprawiło, że magia twoja i Draco przemieszały się. Jednym z możliwych skutków ubocznych jest telepatia. Jestem bardzo zadowolony z efektów, więc się tym nie martw. Ty i Draco już wcześniej staliście się sobie bliscy, a to tylko drobna niedogodność.
- Ale…
- Twoja wewnętrzna magia jest tak silna, że związała się z magią Draco, łącząc was ze sobą.
- Ale…
- Harry.
Zamknij się, Harry. Nadużywasz jego cierpliwości.
Harry rzucił Draco gniewne spojrzenie.
- Voldemort…
- Wracaj do szkoły, Harry - powiedział Voldemort. - Obaj nauczycie się jak kontrolować ten prezent.
Rzeczywiście nauczyli się jak panować nad prezentem po paru tygodniach, ale były to dziwne i niepokojące tygodnie, podczas których powoli się z nim oswajali.
Słuchanie przypadkowych myśli Draco przez kilka pierwszych dni było bardzo ciekawe.
Crabbe, nie możesz być aż tak głupi.
Albo:
Tylko poczekaj Blaise. Dostaniesz za swoje.
I jego ulubiona:
Och, chciałbym, żeby Harry mógł to zobaczyć.
W trakcie gdy Harry był na tyle wielkoduszny, by nie odpowiadać na żadne z tych komentarzy, Draco nie był dla niego tak życzliwy.
Nie chcę o tym gadać - pomyślał Harry podczas rozmowy z Ronem.
Gadać o czym?
O niczym, Draco.
Harry niemal usłyszał jego prychnięcie.
Nie wciskaj mi kitu, Harry.
Nie mówiłem do ciebie.
Właśnie, że tak.
Przepraszam, że żyję. - Po tym Harry wyłączył swoje myśli. Szybko nauczył się, jak zamykać umysł przed Draco, co drażniło tego bez końca.
Dopiero tydzień później wpadli na to, jak wykorzystywać prezent, zamiast być przez niego uwięzionym.
Harry właśnie gorączkowo próbował wyjaśnić Ronowi, na czym polega sprawa z telepatią podczas lekcji eliksirów.
- Potter! - zawołał Snape z rozdrażnieniem.
Harry spojrzał na niego z niepokojem. Severus patrzył na niego wzrokiem mówiącym: „masz kłopoty”.
- Tak, profesorze?
- Skoro najwyraźniej masz czas na rozmowę, potrafisz podać listę składników potrzebnych do eliksiru, który robimy.
- Ee, a jaki to eliksir? - spytał Harry.
Snape wykrzywił się do niego. Harry westchnął. Wyglądało na to, że ich relacja poza szkołą nie ma znaczenia, a Mistrz Eliksirów wciąż dobrze wiedział, kiedy Harry nie uważa na jego lekcjach.
- Wywar Redukujący - odparł Snape, unosząc brwi w oczekiwaniu.
- Och, racja. Hm…
Wtedy Draco zaczął podawać mu informacje.
Rdest ptasi.
- Rdest ptasi - powtórzył Harry.
Utarta skórka boomslanga.
- Utarta skórka boomslanga.
Harry wymieniał składniki, które podpowiadał mu Draco, a Snape marszczył brwi coraz bardziej.
I kuropatwa na gruszy.
- I… - Harry przerwał wpół słowa.
- I co? - spytał Snape.
- I myślę, że to wszystko.
- Zgadza się. Bardzo dobrze, Potter.
- Co? Żadnych punktów? - zapytał Ron.
Snape obrócił się, żeby spiorunować go wzrokiem.
- Punkty za uważanie na lekcji, Weasley?
Ron natychmiast spokorniał.
- Ma pan rację, profesorze. Przepraszam.
Snape patrzył na niego zdziwiony.
- W porządku, Weasley. Nie zabiorę więc punktów za ten wybuch - odpowiedział. - Chociaż powinienem.
- Tak, proszę pana. Dziękuję.
Harry usłyszał śmiech Draco w swojej głowie.
A niech mnie, jeśli Weasley się nie uczy.
Harry sam powstrzymywał się od śmiechu.
Na pewno się ucieszy, jak dowie się, że tak myślisz.
Draco od razu się opanował.
Nie zrobisz tego.
Może i nie.
Harry…
Och, nieważne. I przy okazji - dzięki.
Następnym razem uważaj.
Jasne, jasne. Jak kuropatwa na gruszy.
Draco roześmiał się na głos i cała klasa spojrzała w jego stronę.
- Czy coś cię bawi, panie Malfoy? - spytał Snape, który nagle obrócił się, zerkając na Harry'ego.
Chłopak zastanawiał się, czy Snape wie o prezencie. Jeśli tak, to wówczas wiedziałby co się właśnie stało.
- Nie - odrzekł Draco, spuszczając wzrok na swój kociołek i czerwieniąc się przy tym. - Przepraszam.
Co za uroczy odcień różu…
Zamknij się, Harry!
Harry parsknął cicho.
Następna okazja przydarzyła się na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami.
Harry miał prawie pewność, że Draco był uwikłany w jakiś miłosny związek z Pansy. Co widział w tej dziewczynie pozostawało dla niego zagadką, ale kim był Harry, żeby to oceniać.
- Malfoy - odezwał się Hagrid. - Chodź no tu.
Draco rozejrzał się, zmieszany. O, cholera.
- Podejdź bliżej, Malfoy - powiedział Hagrid, rzucając mu ostre spojrzenie.
Po prostu idź, Draco.
Draco ruszył wzdłuż padoku.
Co mam robić, do diaska?
Zachowuj się ulegle.
Ja? Malfoy?
Czemu Harry nie był tym zaskoczony?
Chcesz znów zostać stratowany, jak przy spotkaniu z hipogryfem?
Nieszczególnie.
Więc mnie posłuchaj.
W porządku.
Harry podpowiadał mu, jak zbliżyć się do gryfa i, ku radości Hagrida, zwierzę pozwoliło Draco wejść na siebie. Razem okrążyli cały padok.
- Dobra robota, Malfoy - krzyknął Hagrid. - Dobra robota.
Chłopak zsunął się z bestii, uśmiechając się od ucha do ucha. Pogłaskał głowę gryfa i ten trącił go nosem w rękę.
- Śliczny jesteś, co? - rzekł Draco.
Zwierzę zaskamlało, po czym upadło na kolana przed Draco.
Och, pewnie, nie krępuj się. Cóż poradzę na to, że nie można mi się oprzeć?
Hagrid niemalże płakał ze szczęścia.
- Malfoy, to niesamowite. Niewiele gryfów oferuje swoje posłuszeństwo czarodziejowi.
Draco posłał arogancki uśmieszek w stronę Ślizgonów, ale kiedy odwrócił się z powrotem do gryfa, znów miał na twarzy wyraz uznania.
Zwierzę ponownie trąciło jego rękę.
Lubię go.
Harry roześmiał się.
To ona, ty dupku. I najwyraźniej też cię lubi.
Gryf obrócił się nagle w kierunku Harry'ego i wstając, spojrzał prosto na niego.
Hagrid zauważył to i uśmiechnął się.
- Podejdź tutaj, Harry.
- Nie, chyba nie - odparł Harry ostrożnie.
Chodź tu, ty tchórzu.
Ja? Tchórzem?
Po prostu przywlecz tu swój tyłek.
Nie. Popatrz na nią.
W trakcie gdy bestia obracała swoją głowę podczas ich wymiany myśli, Harry domyślił się, co się dzieje.
Ona wie, że rozmawiamy.
- Dalej, Harry - ponaglił go Hagrid.
Harry nie chciał zawieść nauczyciela, więc przeskoczył ogrodzenie i okrążył gryfa, stając obok Draco. Gryf natychmiast upadł na kolana.
Musi ci się od tego robić już niedobrze.
Zamknij się, Draco.
Jedyny poważny kłopot, jaki stwarzał prezent, wynikał przy szermierce. Harry nie miał już problemów ze swoim ramieniem, które zdążyło się już całkiem wyleczyć. Problemem był sam prezent. Obaj kilkakrotnie nieźle się pozacinali, zanim nauczyli się ukrywać przed sobą swoje zamiary.
Madam Pomfrey była sfrustrowana, gdyż nie wyjaśnili jej, skąd wzięły się obrażenia (nie powiedzieli nikomu o prawdziwych rozmiarach prezentu). Po tygodniach pojedynków wciąż wracali do Skrzydła Szpitalnego cali zakrwawieni.
Po ostatnim incydencie, Harry musiał dosłownie zaciągnąć Draco do szpitala, po tym jak przez przypadek przejechał mu szablą przez brzuch. Wypadek ten był na tyle poważny, by wezwać dyrektora.
Pomfrey wyleczyła Draco dość szybko, jednak Harry wciąż był tym zmartwiony.
Dumbledore zabrał Harry'ego do gabinetu Madam Pomfrey, podczas gdy matrona zajmowała się Draco. Harry nieco się denerwował, nie mając pojęcia, ile dyrektor wiedział.
Kręcił się nerwowo na krześle, kiedy Dumbledore pochylał się nad biurkiem Pomfrey.
- Wiem, że zbliżyliście się ze sobą z Draco - zaczął Dumbledore. - Prawie tak bardzo, jak ty z Ronem i Hermioną.
- Nie, między nami jest inaczej - oparł Harry. - On rozumie przez co przechodzę, w sposób, w jaki inni nie mogą tego pojąć.
- Wiem, Harry. Jestem także świadomy, że Voldemort go naznaczył.
Harry wstał, zaalarmowany.
- To nie jego wina - oznajmił. - On nie chciał…
- O tym również wiem, Harry. Wiem, do czego Draco był zmuszony - odrzekł dyrektor. - Ma dostęp do pewnych przywilei, ponieważ jest potrzebny. - Dumbledore spojrzał Harry'emu w oczy. - Przez ciebie.
- Przeze mnie?
- Tak. Byś nie stał się zbyt zależny od Voldemorta.
Harry miał właśnie odpowiedzieć, że chyba już na to za późno, kiedy zdał sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Gdy Draco przebywa w obozie…
- Nie czuję się tak osamotniony.
- Zgadza się, Harry. Więc co się stało?
- Włączyłem go - wymamrotał Harry.
Dumbledore wyprostował się.
- Co zrobiłeś?
Harry zerknął na starszego czarodzieja.
- Nie wierzyłem, że Lucjusz by do tego dopuścił, więc musiałem go zobaczyć. Pociągnąłem Draco za rękaw i przypadkiem go dotknąłem.
- I sygnał poszedł dalej?
- Tak.
- Harry - powiedział Dumbledore powoli. - Aktywowałeś Mroczny Znak?
- Ee… tak.
- Zakładam, że Voldemort był zadowolony.
- To mało powiedziane.
- I? - naciskał Dumbledore.
- Cóż, stwierdził, że skoro jestem teraz związany z Mrocznym Znakiem, ma kolejny sposób na ocenienie moich mocy.
- Hm, tak. To czarnomagiczne zaklęcie.
- Nie bolało - dodał szybko Harry.
- Przypuszczam, że nie. Całkiem przeciwnie, jak mi powiedziano - rzekł dyrektor, a w jego oczach pojawiły się iskierki. - Ale jeżeli będzie podtrzymywane przed dłuższy czas, lub gdy obiekt jest bardzo potężny, może mieć efekty uboczne.
- Wiem - odparł cicho Harry.
- Co powiedział Voldemort?
- Powiedział Lucjuszowi, że jestem gotowy.
Dumbledore kiwnął z powagą głową. Harry zaczynał nienawidzić, kiedy to robił.
- I, no, Draco i jesteśmy połączeni telepatycznie.
- Telepatycznie? - powtórzył Dumbledore z zaskoczeniem.
Harry popatrzył na niego.
- Czy to źle?
Dumbledore odetchnął z wyraźną ulgą.
- Nie, Harry. Prawdę mówiąc, to dobrze. Bardzo dobrze.
- Co to znaczy?
- To znaczy, mój chłopcze, że miałeś rację myśląc, iż Draco był zmuszony - wyjaśnił dyrektor. - Gdyby Draco naprawdę zmienił strony, zaklęcie podziałałoby na niego inaczej. Podział magii nie przebiegłby równo. Jeśli on by zmienił strony, wówczas poczułbyś w nim mrok i zerwałbyś połączenie. Jeśli ty byś zmienił strony, mógłbyś zwyczajnie nad nim zapanować. W obu tych wypadkach, rezultat byłby taki, że Draco musiałby być tobie podległy.
- Co…
- Harry, podział magii był równy, stąd więc telepatia - odparł Dumbledore. - Sądzę, że Voldemort sprawdzał, komu Draco jest lojalny. Skoro był zadowolony, to oczywiste, że chce, by Draco był lojalny tobie.
- Jedną chwilę. Twierdzi pan, że Voldemort próbował oddać Draco mnie?
- W gruncie rzeczy, tak.
- W gruncie rzeczy? - Czasem Dumbledore bywał tak zły jak Voldemort. - Co to…
- Harry, Voldemort chce, żebyś był szczęśliwy, kiedy z nim jesteś. Starał się stworzyć ci, w miarę swoich możliwości, najlepsze domowe środowisko, jakie mógł.
Harry skinął bez słowa.
- A teraz zdaje się, że Voldemort pragnie dostarczyć ci coś na kształt brata.
Harry uśmiechnął się kwaśno, chociaż gdy pomyślał o tym, Draco spełniał wszystkie warunki, jakie według Harry'ego powinien spełniać brat. Widział to w rodzinie Weasleyów. Rywalizacja, współzawodnictwo, dowcipy (choć wątpił, by większość braci miała za sobą historię takiej wrogości, jak on i Draco).
Co do tego, czy Draco posiadał tą tak zwaną lojalność, Harry będzie musiał przekonać się na własne oczy.
- Im więcej ministerstwo stara się ci odebrać, tym więcej Voldemort próbuje ci zapewnić. A w twoim przypadku to wymaga stworzenia rodziny.
Kiedy Harry się nad tym zastanowił, musiał się z tym zgodzić. Zdecydowanie czuł się zbyt wygodnie w obozie z tego właśnie powodu. Mógł się odprężyć. Czuł się tam zupełnie swobodnie.
Ostatnio większość czasu spędzał ze śmierciożercami. I oni go do siebie przyjęli.
Jedyne czego Harry pragnął, to rodzina. Voldemort mu jej dostarczył.
Świetnie.
Harry uniósł wzrok.
- Gdzie jest Syriusz? - zapytał się. Syriusz był rodziną Harry'ego. Jego prawdziwą rodziną. - Dokąd go pan wysłał?
Dumbledore westchnął.
- Nie mam pojęcia, gdzie obecnie przebywa Syriusz.
Harry obawiał się, że mu wierzy. Czyżby ministerstwo zabrało od niego także Syriusza?
Rozdział 16
Pojedynek i demonstracja
Po wszystkim co powiedział Dumbledore, Harry poprosił Hermionę, by poszukała informacji o dzieleniu się magią i o telepatii. Mimo że nie znalazła wiele na temat tego pierwszego („Harry, to czarna magia. Pewnie jest w Dziale Zakazanym.”), dowiedziała się co nieco o telepatii.
Po lunchu czekali przy stole Gryffindoru, aż większość studentów opuści salę, by porozmawiać, zanim udadzą się na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Harry zawołał do siebie Draco.
Ron był bardzo zainteresowany kwestią podziału magii, chociaż zasypywał go też pytaniami o telepatię. Harry w końcu zdołał skierować myśli Rona z powrotem do poprzedniego tematu.
- Udało ci się poczuć moc Voldemorta? - spytał Ron.
- Nie jestem pewien - odparł Harry.
- Nie - odpowiedział Draco. - Mój ojciec mówił, że dla Harry'ego był to test mocy, a dla mnie test lojalności. Voldemort był tylko łącznikiem między nami a Mrocznym Znakiem i twoją blizną.
- Więc Dumbledore miał rację - stwierdził Harry. - Chciał sprawdzić, komu jesteś wierny.
- Chyba tak - odrzekł Draco, wzruszając ramionami, ale nie patrząc Harry'emu w oczy.
- W takim razie dlaczego był taki zadowolony, że nie jesteś mu lojalny?
Draco przewrócił oczami.
- Wiem, jestem żałosny - rzekł Harry. - Ale i tak mi to wyjaśnij.
- Najwyraźniej skoro okazałem ci lojalność, a on nazywa cię swym synem, na to samo wychodzi.
- Ty? - zdziwił się Ron. - Lojalny Harry'emu?
Draco odwrócił się do niego.
- Masz z tym jakiś problem, Weasley? - odgryzł się chłopak. - Czy może będę musiał cię przekląć, aż znów zaczniesz pluć ślimakami?
Hermiona stanęła między nimi.
- Słuchajcie, ta kłótnia nie ma sensu - powiedziała. - Myślę, że wszyscy zgadzamy się, że Harry potrzebuje każdej pomocy, jaką może dostać.
Ronowi poczerwieniały uszy.
- Taak, przepraszam.
Draco był na tyle wyrozumiały, że zostawił ten temat i zwrócił się do Hermiony:
- Więc, a propos tej telepatii…
- Racja. Z tego co przeczytałam, wasza dwójka dzieli Jednostronnie Skierowaną Telepatię.
- To znaczy? - spytał Harry,
- To znaczy, że działa to tylko między wami. Nie możecie tego używać na innych.
- Cóż, nawet półgłówek by się tego domyślił.
Hermiona obrzuciła Draco gniewnym spojrzeniem.
- Dobra, przepraszam. Mów dalej.
- Podstawy. Przy rodzaju Jednostronnie Skierowanym odległość nie ma znaczenia. Przy normalnej telepatii musisz zazwyczaj widzieć drugą osobę. Wy możecie być oddaleni od siebie o mile i to wciąż będzie działać.
Harry skinął.
- Nie możecie kłamać telepatycznie - dodała Hermiona.
- Naprawdę? - spytał Draco.
- No dalej, spróbuj - zachęciła go Hermiona.
Ty-ty, ee…
- Jąkasz się, Draco - stwierdził Harry ze śmiechem.
Draco wzruszył ramionami.
- Ma rację. Ty spróbuj.
Harry starał się powiedzieć w myślach Draco, że jest zepsuty do szpiku kości, ale wyszło to jako: jesteś aroganckim, ślizgońskim draniem.
Draco parsknął śmiechem.
- No, to już zostało ustalone.
- Powinniście jeszcze móc słyszeć barwę głosu i emocje towarzyszące myśli.
Obaj zgodzili się, że to potrafią.
Czarna sowa wzniosła się nad Wielką Salą, przerywając dyskusję. Harry posłał Draco szybkie spojrzenie i uniósł ramię, kiedy sowa Voldemorta przyfrunęła do niego.
Harry wziął list, dał sowie przekąskę i ptak odleciał.
Harry nie otworzył wiadomości, póki nie znaleźli się na zewnątrz. Wtedy odczytał ją na głos.
Harry, mój synu
Harry machnął z irytacją ręką i przewrócił oczami.
- Odpuść to sobie - powiedział Draco. - Będzie się tak do ciebie zwracał do swojej śmierci. Dla niego jesteś synem.
- Wiem - mruknął Harry, patrząc z powrotem na list. Co mnie przeraża, czasem czuję się, jakbym nim był.
Wiem, Harry, ale wciąż jeszcze masz czas. Ciesz się, póki możesz.
Harry kiwnął głową, ignorując Rona i Hermionę, którzy spoglądali to na jednego, to na drugiego, i kontynuował czytanie listu.
Ministerstwo narzuciło na Hogwart te same wymagania na czas przerwy Wielkanocnej, więc znów będziesz mógł wrócić do domu. Na tę okazję przygotowałem pojedynek, o który mnie prosiłeś - odbędzie się on drugiego dnia przerwy.
Mam nadzieję, że cię to cieszy, ponieważ Terrence był bardzo zmartwiony, kiedy dowiedział się, że będzie musiał walczyć z Lucjuszem. Jedyną pociechą dla niego jest to, że dałeś się przekonać do nauki pod jego okiem.
Widzimy się następnego tygodnia, mój synu, i jeśli twoi przyjaciele pragną przyjść na pojedynek, daj mi znać, a ja to zaaranżuję.
- Świetnie, mogę iść? - spytał Ron.
- Chyba tak - odparł Harry. - Jeśli chcesz.
- Ja też bym chciała - powiedziała Hermiona.
- Nie wiem jednak, jak uda mu się to zaaranżować - rzekł Harry.
Ale udało mu się.
W obozie panowało podekscytowanie, kiedy czekano aż szermierze zajmą swoje miejsca. Wielu śmierciożerców przybyło, by obejrzeć to wydarzenie i obecność przyjaciół Harry'ego zdawała się im nie przeszkadzać, gdyż żaden z nich nie miał na sobie maski.
Ginger, która zdecydowała się przyjść, stała po lewej stronie Harry'ego, między nim a krzesłem Voldemorta. Draco znajdował się po jego prawej. Ron i Hermiona stali nieco dalej i szeptali coś do siebie.
Lucjusz spytał, czy mógłby się rozgrzać z Harrym przed pojedynkiem, lecz Voldemort nie zgodził się na to, więc zamiast tego walczył z Draco.
Harry nie rozumiał, czemu Voldemort odmówił i spytał się go o to. Czarnoksiężnik odparł, że aby było sprawiedliwie, Harry musiałby się pojedynkować także z Vandewaterem. Jednak Harry miał przeczucie, że nie tylko o to chodziło.
- Czy twoje ramię jest już dość silne? - zagadnął go Voldemort.
Ramię było już prawie całkowicie wyleczone, więc odpowiedział, że jest w porządku. Mimo to ustąpił Voldemortowi, bo nie chciał spędzać więcej czasu, niż to konieczne z Vandewaterem.
Voldemort prawdopodobnie wiedział o tym, gdyż zaśmiał się cicho.
Przeciwnicy zajęli miejsca i zasalutowali najpierw mistrzom, a następnie sobie nawzajem.
Harry nie mógł odwrócić wzroku od pojedynku. Lucjusza zawsze oglądało się z przyjemnością, ale zdawało się, że Vandewater naprawdę posiadał naturalny talent. Z tej perspektywy wydawał się fenomenalny.
Pokonałem jego?
Z całą pewnością.
Harry zerknął na Draco i kiwnął głową.
Pojedynek trwał, dopóki w końcu Voldemort nie zarządził przerwy. Ogłosił remis, co obaj zmęczeni i pozbawieni tchu mężczyźni zaakceptowali.
Lecz następnego dnia, kiedy Harry zjawił się w namiocie treningowym na pierwszą lekcję z Vandewaterem, ten oświadczył, że pozwolił Lucjuszowi z nim zremisować.
Harry nie uwierzył mu, bo Vandewater wyglądał pod koniec pojedynku na równie wykończonego co Lucjusz, ale zostawił tą sprawę w spokoju. Nie zamierzał też przyznawać, że Lucjusz mógłby pobić go, gdyby Voldemort pozwolił im dokończyć walkę. Harry wątpił, żeby Vandewater się w tym z nim zgodził.
- Więc czego zamierzasz mnie nauczyć? - spytał Harry.
- Jak tam twoje ramię?
- Całkiem nieźle. Prawie jak dawniej.
Vandewater skinął.
- Najpierw się rozgrzejemy.
Vandewater zdawał się nieco zaskoczony widząc, jak Sennie wraca z powrotem do rękojeści szabli Harry'ego.
- Zdecydował się mi służyć - wyjaśnił Harry, podnosząc szablę.
Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie.
- Twoja osoba, tak jak i mistrza, skłania do lojalności.
Ćwiczyli przez parę minut w ciszy, po czym przystąpili do prawdziwego pojedynku i Harry znów rozbroił czarodzieja.
- Przyznaję - powiedział Vandewater, podnosząc swoją szablę. - Lucjusz naprawdę dobrze cię nauczył.
- To prawda.
- Ale z twoimi naturalnymi zdolnościami i tak potężną wewnętrzną magią, to żadna niespodzianka, że jesteś takim wspaniałym szermierzem.
Harry wzruszył ramionami.
- Dzięki - odparł lekko.
- I masz rację. Lucjusz jest bardziej wykwalifikowany, by nauczyć cię walki lewą ręką - rzekł Vandewater. - Nie potrzebujesz więcej ćwiczeń.
Harry był nieco zdziwiony przygnębieniem jakie usłyszał w jego głosie. Odwiesił szablę na ścianę, a Sennie wyszedł na zewnątrz i okręcił się wokół jego ramienia.
- Myślę, że Lucjusz nie może już ze mną dłużej walczyć - wypalił Harry bezmyślnie.
- Tak?
Harry znów wzruszył ramionami i poczuł rękę na swojej brodzie, podtrzymującą jego twarz w górze.
- Rozumiem - powiedział Vandewater. - Jest bardzo zaborczy, prawda?
Harry próbował odsunąć się, lecz nie mógł. Patrzył na Vandewatera, którego oczy przesuwały się w przeszywający sposób po twarzy Harry'ego. Ten sam dziwny uśmiech znowu pojawił się na jego ustach.
Harry poczuł na swoim czole palenie i tylko czekał.
- Terrence - rzekł Voldemort tonem, który nie wróżył dobrze dla mężczyzny.
Vandewater natychmiast puścił Harry'ego i ukłonił się krótko.
- Chłopak nauczył się już wszystkiego, mistrzu.
Voldemort podszedł do Harry'ego i zbliżył dłoń do jego twarzy. Harry wytrzymał ból, gdy Voldemort przesunął kostkami palców po jego policzku.
- W porządku, Harry? - spytał Voldemort.
Harry kiwnął głową.
- Czemu miałoby nie być?
Voldemort opuścił rękę.
- Bez powodu. - Odwrócił się do Vandewatera. - Tknij znów mojego syna, Terrence, a cię zabiję.
- To chyba lekka przesada, co, Voldemort? - przyznał Harry.
- Nie sądzę.
- Mistrzu, nie ośmieliłbym się…
- Cisza, Terrence - przerwał mu Voldemort. - Harry, zostaw nas.
Harry westchnął i ruszył ku wyjściu.
- Po kolacji odbędzie się demonstracja - powiedział do niego Voldemort.
Harry zatrzymał się i obrócił.
- Ach tak? Czy chcę wiedzieć?
Voldemort roześmiał się lekko.
- To niespodzianka, Harry. Spodoba ci się.
Harry skinął i wynurzył się z namiotu. Nie postawił nawet dwóch kroków na zewnątrz, kiedy usłyszał spokojny głos Voldemorta i krzyk Vandewatera.
Świetnie, więcej winy.
Co się właściwie stało?
Harry rozejrzał się dookoła i zauważył Draco i Lucjusza, siedzących przy stole z Averym. Prawie cały obóz spojrzał z ciekawością na namiot, słysząc dochodzący ze środka wrzask Vandewatera.
Harry okrążył mały, okrągły stolik, przy którym sterczał jakiś mężczyzna, zajadając coś ze smakiem, i nalał sobie piwa kremowego.
- Co się stało? - spytał Draco głośno, kiedy Harry usiadł.
Harry wzruszył ramionami.
- Tylko mnie dotknął.
Lucjusz i Avery zakrztusili się. Avery prawie przewrócił swoją szklankę.
- Nie zrobił tego - powiedział Lucjusz.
- Nie odważyłby się - dodał Avery.
Harry patrzył to na jednego, to na drugiego, nic z tego nie rozumiejąc. Czy to było jakieś przestępstwo? Severus i Lucjusz dotykali Harry'ego nie raz. Nikt nie dotyka chłopca oprócz mnie, powiedział kiedyś Voldemort Śmierciożercom, ale słowa te odnosiły się do jego ochrony.
- Co…?
Avery przerwał mu:
- Gdzie cię dotknął?
Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Złapał za moją twarz - odparł Harry, zerkając na Lucjusza. - Tak samo, jak zawsze robi to Voldemort.
Obaj mężczyźni jęknęli głośno i Harry popatrzył na nich ze zmieszaniem.
- Co jeszcze robił?
- Po prostu na mnie patrzył - rzekł Harry z rosnącą irytacją. - Ale czemu? Co jest…
- I wtedy wszedł mistrz? - zapytał się Lucjusz.
- Tak - stwierdził Harry. Rzucił okiem w kierunku Draco, który wyglądał na tak oszołomionego, jak Harry się czuł.
Kolejny krzyk dobiegł z namiotu treningowego.
Co się dzieje, Draco?
Nie mam pojęcia.
Cała czwórka wstała ze swoich miejsc, kiedy Harry poczuł, że Voldemort się zbliża. Obserwował, jak idzie wzdłuż stołu, dopóki przed nim nie stanął. Harry spojrzał na niego, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
- Nie będzie cię już więcej niepokoił - rzekł Voldemort.
Nie tego się spodziewał.
- Niepokoił mnie? - powtórzył Harry.
Voldemort popatrzył na śmierciożerców stojących przy stole.
- Nie powiedzieliście mu?
- O czym?
- Nie, mój panie - odezwał się Lucjusz.
Voldemort westchnął.
- Harry, chodź ze mną. Muszę z tobą porozmawiać.
Ciekawość nie dawała mu spokoju. Chwycił swoją butelkę i, po chwili wahania, wziął jeszcze jedną (miał wrażenie, że będzie jej potrzebował), po czym podążył za Voldemortem do jego namiotu. Gdy znaleźli się w środku, Voldemort usiadł na swoim krześle za biurkiem, a Harry postawił butelki na stolik przy krześle, które zawsze zajmował.
Bez namysłu podszedł do barku, nalał do szklanki brandy i postawił naczynie na biurku. Harry widział, jak Severus i Lucjusz robią to setki razy.
Voldemort śledził go wzrokiem, dopóki Harry nie usiadł z butelką w ręku, pochylając się do przodu i opierając łokcie o kolana.
- Dziękuję, Harry - rzekł Voldemort, podnosząc szklankę i biorąc łyk. - Ale mam od tego skrzaty domowe, które…
- Nie chciałem, by nam przeszkadzano - oznajmił Harry. - Zamierzasz mi powiedzieć w czym problem?
- Tak, Harry. Widzisz, Terrence Vandewater posiada pewne niezwykłe cechy charakteru, które w przeszłości sprzyjały moim celom.
- Przypuszczam, że zdolność do nabijania ludzi na czterostopowy miecz może być przydatne dla złego, Czarnego Pana.
Voldemort roześmiał się.
- Och, Harry, nawet nie wiesz jak bardzo. Ale tak, masz rację. Jest też wielce brutalny.
- Ach, krew i ból. Oglądać go to pewnie sama radość.
Voldemort zachichotał w odpowiedzi na sarkazm Harry'ego.
- Może czasami.
Harry przebiegł ręką przez włosy i otworzył drugie kremowe piwo.
- Voldemort - przerwał ciszę Harry, spoglądając na niego. - Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
- Dobrze, Harry - rzekł Voldemort, nie odwracając od niego wzroku. - Terrence gustuje w młodych mężczyznach.
- On… co?!
- Wątpię, by wielu z jego studentów uniknęło, jak to ładnie ująłeś, nabicia na jego miecz.
Harry otworzył usta, gdy to do niego dotarło.
- Im bardziej utalentowany chłopak, tym więcej wart jest w oczach Terrence'a - ciągnął Voldemort. - Mniemam, że miał ochotę pożreć cię wzrokiem.
Harry wstał, patrząc na Voldemorta z niedowierzaniem.
Voldemort wziął kolejny łyk i zwrócił się znów do Harry'ego:
- Gdybym się nie pojawił, łatwo domyślić się, co by próbował zrobić.
- Zostawiłeś mnie z nim sam na sam? - Z jakiegoś powodu Harry czuł się tym zraniony.
- To nie było zamierzone, Harry - odparł Voldemort bardzo poważnie. - Przybyłem jak tylko usłyszałem, że Terrence sprzeciwił się mojemu życzeniu. Został już za to ukarany. Mogę go jednak zabić, jeśli chcesz.
Harry nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Ale musisz pamiętać, Harry, że nie jesteś już dłużej bezsilny. Twoja jedna klątwa mogłaby go zniszczyć. I właśnie przypomnienia o tym potrzebują moi śmierciożercy - kontynuował Voldemort. - Patrzą na ciebie i widzą młodego człowieka o szczupłej, zwinnej sylwetce. Po dzisiejszej demonstracji będą widzieli także twoją moc.
Choćby miało od tego zależeć jego życie, Harry nie był w stanie wymyślić nic, co mógłby powiedzieć - tak naprawdę nie wiedział nawet, co myśleć. Gapił się na brzeg biurka zastanawiając się, czy skończył mu się już czas.
Poczuł pieczenie i spojrzał do góry. Voldemort wyciągnął rękę i podniósł mu podbródek, by mógł przyjrzeć się jego twarzy.
Zmarszczył brwi. Najwyraźniej wyraz twarzy Harry'ego był równie pusty co jego umysł. Spotkał szkarłatne spojrzenie Voldemorta.
- O czym myślisz, Harry?
Harry powoli zaczynał czuć ból głowy.
- Moje życie to koszmar - powiedział cicho.
Voldemort westchnął.
- Jak zawsze cyniczny. Ale zapewniam cię, synu, że twój koszmar się skończy.
Harry odsunął twarz z zasięgu rąk Voldemorta i odwrócił się.
- Wiem.
Czuł na sobie jego oczy, kiedy szedł się w kierunku wyjścia.
- Harry - zawołał Voldemort. Harry zatrzymał się, lecz tym razem nie obrócił się. - Powiedziałem, że twój koszmar się skończy, nie twoje życie.
- Co za różnica - mruknął chłopak, po czym opuścił namiot.
Harry nie był nawet w stanie podać w przybliżeniu liczby śmierciożerców, która znajdowała się obecnie w obozie. Wokół panowała cisza, słychać było jedynie głos przemawiającego do nich Voldemorta. Harry stał z boku przy Draco, desperacko pragnąc nie słyszeć słów czarnoksiężnika. W swojej przemowie podkreślał on, że znalazł się już u szczytu swojej mocy oraz że wkrótce nastąpi zwieńczenie jego wieloletnich planów. W końcu oznajmił, że prawie nadszedł czas.
Szczerze mówiąc, Harry nie chciał tego słyszeć.
Draco był zupełnie oburzony i zniesmaczony, kiedy Harry opowiedział mu o Vandewaterze, lecz wydawał się o wiele bardziej zainteresowany zbliżającą się demonstracją, niż Harry by przypuszczał.
- Harry, to najwyraźniej istotne - stwierdził Draco. - Zwróć uwagę, jaką przygotował zapowiedź.
- To chyba jest test - odparł Harry.
- Tak. I do tego tak cholernie ważny, że sprowadził tu każdego śmierciożercę, by go zobaczył.
Harry przestał po tym odzywać się do Draco. Choć Ślizgon wciąż stał przy jego boku, posyłając mu zaniepokojone spojrzenia, Harry wyczuwał, że jest zbyt zaintrygowany nadchodzącymi wydarzeniami, by stanowił dla niego otuchę.
- Harry, mój synu - powiedział Voldemort, zapraszając go do siebie gestem ręki. - Podejdź do mnie.
Harry zbliżył się do niego niepewnie.
- Poprzez tą demonstrację - rzekł Voldemort do śmierciożerców - zamierzam pokazać wam do czego jest zdolny Harry i czego po nim oczekiwać.
- Voldemort…
- Spodoba ci się to, Harry - oznajmił Voldemort, kiedy Harry do niego podszedł. - Nie ufasz mi?
- Czy to podchwytliwe pytanie?
Voldemort zachichotał.
- Harry, zamierzam im tylko pokazać twoją moc - wyjaśnił, po czym zamilkł na chwilę. - A także pozwolić, byś poczuł moją.
Harry szybko podniósł na niego wzrok.
- Naprawdę? - spytał z mieszaniną ciekawości i niedowierzenia. - Potrafisz to zrobić?
- Jesteś ciekaw, Harry? - odparł Voldemort ze znaczącym uśmiechem. - Ale tak, potrafię to zrobić. - Zerknął na śmierciożerców. - A teraz, kogo miałbym uhonorować? Kto jest godny, by stworzyć połączenie między mną a mym synem?
- Voldemort?
- Muszę najpierw dokonać połączenia, Harry, między Mrocznym Znakiem a twoją blizną. - Spojrzał na niego z powątpiewaniem. - Chyba że chcesz, żeby bolało?
- Nie szczególnie.
Voldemort uśmiechnął się szeroko i odwrócił z powrotem do śmierciożerców. Przechodził obok nich, przyglądając się każdej twarzy.
- Nie mógłbyś jeszcze raz użyć Draco? - zaproponował Harry.
- Mógłbym, ale nie sądzę, aby zdołał znieść kolejną dawkę tak wielkiej mocy. - Zwrócił się do Harry'ego. - Nie chciałbyś chyba, by stała mu się krzywda, prawda?
- Oczywiście, że nie - odrzekł Harry.
Voldemort kontynuował swój marsz. Każdy śmierciożerca spoglądał na niego z nadzieją, kiedy Voldemort rozważał, czy zasługuje na taki honor. Zatrzymał się przed Snapem.
- Severusie, nie nagrodziłem cię jeszcze za twoją nieustanną pomoc i opiekę nad moim synem.
Severus uklęknął, gdy tylko Voldemort się do niego odezwał.
- To nie jest konieczne, mój panie…
Voldemort machnął ręką.
- Naturalnie. Ale i tak cię wybrałem.
- Mistrzu, to dla mnie zaszczyt…
- Tak, tak. Chodź za mną.
Obaj mężczyźni dołączyli do Harry'ego, który patrzył bacznie na Severusa. Voldemort uśmiechał się lekko i Harry poczuł, jak przebiega go dreszcz.
- Co teraz? - zapytał.
- Severusie, wyciągnij przed siebie ramię - rozkazał Voldemort. Severus posłuchał go, odsłaniając Mroczny Znak. - Najpierw dotkniesz Znak.
- Ja? - zdziwił się Harry. - To chyba nie…
- Będzie nieco inaczej, niż poprzednio.
- Ale czy wszyscy tego nie poczują?
Voldemort kiwnął głową.
- Z początku, tak. Będą to czuli, dopóki nie użyję mojego zaklęcia.
Harry rzucił okiem na Severusa, który skinął nieznacznie. Westchnął i wyciągnął rękę, chwytając nią za ramię Severusa i przyciskając kciuk do Znaku.
Wszyscy śmierciożercy złapali ciężko oddech i ścisnęli swoje ramiona.
Blizna Harry'ego zaczynała już pulsować, kiedy Voldemort podniósł dłoń do jego twarzy. Jego palce delikatnie dotknęły policzka i ból wzrósł.
- Apporton - powiedział Voldemort i ból bezzwłocznie zniknął, zastąpiony tym samym przypływem mocy, który Harry czuł poprzednim razem.
Natomiast cały się spiął.
- Rozluźnij się, Harry - usłyszał gdzieś koło siebie spokojny głos Voldemorta.
Magia krążyła wokół niego, w nim.
Voldemort przesunął rękę w kierunku blizny Harry'ego.
- Harry, spójrz na mnie.
Otworzył oczy i zobaczył przed sobą wzrok Voldemorta.
- Jesteś gotowy, Harry? - Harry mógł tylko skinąć. - Wystarczy tylko, że na mnie spojrzysz i wypowiesz zaklęcie. Apporton, Harry. Rozumiesz?
Harry przełknął ciężko, niepewny czy chce przez to teraz przechodzić. Czy naprawdę będzie mógł poczuć moc Voldemorta? Niech szlag weźmie jego ciekawość.
- Apporton - wyszeptał Harry.
Severus wrzasnął, wyrywając ramię z uścisku Harry'ego i upadł na ziemię.
Harry niemalże sam osunął się na kolana. Złapał się ramienia Voldemorta, by utrzymać się na nogach.
Wyglądało to zupełnie inaczej niż ostatnim razem. Cienie pochłaniały jasność, po czym znów ustępowały miejsca jaskrawym barwom. Ostre światło wyłaniało się z ciemności, a czarna chmura wisiała nad tęczową poświatą.
Wokół nich słychać było szmer rozmów.
- Severusie, wszystko w porządku? - spytał Lucjusz.
- Tak. - Obaj mężczyźni zatrzymali innego śmierciożercę przed zbliżeniem się. - Nie podchodź do nich. Nie czujesz tego?
- Widzicie to?
- Nie do wiary.
Harry mógł tylko patrzeć Voldemortowi w oczy, które jarzyły się satysfakcją, odbijając wirujące wokół kolorowe światła. Przez chwilę Harry myślał, że zaraz uniosą się w powietrze, jak wtedy na cmentarzu.
Tak niesamowita moc. Jak ktoś mógłby powstrzymać Voldemorta, czarodzieja, który nią dysponował?
Voldemort przysunął palec bliżej blizny Harry'ego.
Tylko ty możesz mnie zniszczyć.
Ale nie jestem jeszcze gotowy.
Potrzebuję…
- Więcej mocy.
Rozdział 16
Pojedynek i demonstracja
Po wszystkim co powiedział Dumbledore, Harry poprosił Hermionę, by poszukała informacji o dzieleniu się magią i o telepatii. Mimo że nie znalazła wiele na temat tego pierwszego („Harry, to czarna magia. Pewnie jest w Dziale Zakazanym.”), dowiedziała się co nieco o telepatii.
Po lunchu czekali przy stole Gryffindoru, aż większość studentów opuści salę, by porozmawiać, zanim udadzą się na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Harry zawołał do siebie Draco.
Ron był bardzo zainteresowany kwestią podziału magii, chociaż zasypywał go też pytaniami o telepatię. Harry w końcu zdołał skierować myśli Rona z powrotem do poprzedniego tematu.
- Udało ci się poczuć moc Voldemorta? - spytał Ron.
- Nie jestem pewien - odparł Harry.
- Nie - odpowiedział Draco. - Mój ojciec mówił, że dla Harry'ego był to test mocy, a dla mnie test lojalności. Voldemort był tylko łącznikiem między nami a Mrocznym Znakiem i twoją blizną.
- Więc Dumbledore miał rację - stwierdził Harry. - Chciał sprawdzić, komu jesteś wierny.
- Chyba tak - odrzekł Draco, wzruszając ramionami, ale nie patrząc Harry'emu w oczy.
- W takim razie dlaczego był taki zadowolony, że nie jesteś mu lojalny?
Draco przewrócił oczami.
- Wiem, jestem żałosny - rzekł Harry. - Ale i tak mi to wyjaśnij.
- Najwyraźniej skoro okazałem ci lojalność, a on nazywa cię swym synem, na to samo wychodzi.
- Ty? - zdziwił się Ron. - Lojalny Harry'emu?
Draco odwrócił się do niego.
- Masz z tym jakiś problem, Weasley? - odgryzł się chłopak. - Czy może będę musiał cię przekląć, aż znów zaczniesz pluć ślimakami?
Hermiona stanęła między nimi.
- Słuchajcie, ta kłótnia nie ma sensu - powiedziała. - Myślę, że wszyscy zgadzamy się, że Harry potrzebuje każdej pomocy, jaką może dostać.
Ronowi poczerwieniały uszy.
- Taak, przepraszam.
Draco był na tyle wyrozumiały, że zostawił ten temat i zwrócił się do Hermiony:
- Więc, a propos tej telepatii…
- Racja. Z tego co przeczytałam, wasza dwójka dzieli Jednostronnie Skierowaną Telepatię.
- To znaczy? - spytał Harry,
- To znaczy, że działa to tylko między wami. Nie możecie tego używać na innych.
- Cóż, nawet półgłówek by się tego domyślił.
Hermiona obrzuciła Draco gniewnym spojrzeniem.
- Dobra, przepraszam. Mów dalej.
- Podstawy. Przy rodzaju Jednostronnie Skierowanym odległość nie ma znaczenia. Przy normalnej telepatii musisz zazwyczaj widzieć drugą osobę. Wy możecie być oddaleni od siebie o mile i to wciąż będzie działać.
Harry skinął.
- Nie możecie kłamać telepatycznie - dodała Hermiona.
- Naprawdę? - spytał Draco.
- No dalej, spróbuj - zachęciła go Hermiona.
Ty-ty, ee…
- Jąkasz się, Draco - stwierdził Harry ze śmiechem.
Draco wzruszył ramionami.
- Ma rację. Ty spróbuj.
Harry starał się powiedzieć w myślach Draco, że jest zepsuty do szpiku kości, ale wyszło to jako: jesteś aroganckim, ślizgońskim draniem.
Draco parsknął śmiechem.
- No, to już zostało ustalone.
- Powinniście jeszcze móc słyszeć barwę głosu i emocje towarzyszące myśli.
Obaj zgodzili się, że to potrafią.
Czarna sowa wzniosła się nad Wielką Salą, przerywając dyskusję. Harry posłał Draco szybkie spojrzenie i uniósł ramię, kiedy sowa Voldemorta przyfrunęła do niego.
Harry wziął list, dał sowie przekąskę i ptak odleciał.
Harry nie otworzył wiadomości, póki nie znaleźli się na zewnątrz. Wtedy odczytał ją na głos.
Harry, mój synu
Harry machnął z irytacją ręką i przewrócił oczami.
- Odpuść to sobie - powiedział Draco. - Będzie się tak do ciebie zwracał do swojej śmierci. Dla niego jesteś synem.
- Wiem - mruknął Harry, patrząc z powrotem na list. Co mnie przeraża, czasem czuję się, jakbym nim był.
Wiem, Harry, ale wciąż jeszcze masz czas. Ciesz się, póki możesz.
Harry kiwnął głową, ignorując Rona i Hermionę, którzy spoglądali to na jednego, to na drugiego, i kontynuował czytanie listu.
Ministerstwo narzuciło na Hogwart te same wymagania na czas przerwy Wielkanocnej, więc znów będziesz mógł wrócić do domu. Na tę okazję przygotowałem pojedynek, o który mnie prosiłeś - odbędzie się on drugiego dnia przerwy.
Mam nadzieję, że cię to cieszy, ponieważ Terrence był bardzo zmartwiony, kiedy dowiedział się, że będzie musiał walczyć z Lucjuszem. Jedyną pociechą dla niego jest to, że dałeś się przekonać do nauki pod jego okiem.
Widzimy się następnego tygodnia, mój synu, i jeśli twoi przyjaciele pragną przyjść na pojedynek, daj mi znać, a ja to zaaranżuję.
- Świetnie, mogę iść? - spytał Ron.
- Chyba tak - odparł Harry. - Jeśli chcesz.
- Ja też bym chciała - powiedziała Hermiona.
- Nie wiem jednak, jak uda mu się to zaaranżować - rzekł Harry.
Ale udało mu się.
W obozie panowało podekscytowanie, kiedy czekano aż szermierze zajmą swoje miejsca. Wielu śmierciożerców przybyło, by obejrzeć to wydarzenie i obecność przyjaciół Harry'ego zdawała się im nie przeszkadzać, gdyż żaden z nich nie miał na sobie maski.
Ginger, która zdecydowała się przyjść, stała po lewej stronie Harry'ego, między nim a krzesłem Voldemorta. Draco znajdował się po jego prawej. Ron i Hermiona stali nieco dalej i szeptali coś do siebie.
Lucjusz spytał, czy mógłby się rozgrzać z Harrym przed pojedynkiem, lecz Voldemort nie zgodził się na to, więc zamiast tego walczył z Draco.
Harry nie rozumiał, czemu Voldemort odmówił i spytał się go o to. Czarnoksiężnik odparł, że aby było sprawiedliwie, Harry musiałby się pojedynkować także z Vandewaterem. Jednak Harry miał przeczucie, że nie tylko o to chodziło.
- Czy twoje ramię jest już dość silne? - zagadnął go Voldemort.
Ramię było już prawie całkowicie wyleczone, więc odpowiedział, że jest w porządku. Mimo to ustąpił Voldemortowi, bo nie chciał spędzać więcej czasu, niż to konieczne z Vandewaterem.
Voldemort prawdopodobnie wiedział o tym, gdyż zaśmiał się cicho.
Przeciwnicy zajęli miejsca i zasalutowali najpierw mistrzom, a następnie sobie nawzajem.
Harry nie mógł odwrócić wzroku od pojedynku. Lucjusza zawsze oglądało się z przyjemnością, ale zdawało się, że Vandewater naprawdę posiadał naturalny talent. Z tej perspektywy wydawał się fenomenalny.
Pokonałem jego?
Z całą pewnością.
Harry zerknął na Draco i kiwnął głową.
Pojedynek trwał, dopóki w końcu Voldemort nie zarządził przerwy. Ogłosił remis, co obaj zmęczeni i pozbawieni tchu mężczyźni zaakceptowali.
Lecz następnego dnia, kiedy Harry zjawił się w namiocie treningowym na pierwszą lekcję z Vandewaterem, ten oświadczył, że pozwolił Lucjuszowi z nim zremisować.
Harry nie uwierzył mu, bo Vandewater wyglądał pod koniec pojedynku na równie wykończonego co Lucjusz, ale zostawił tą sprawę w spokoju. Nie zamierzał też przyznawać, że Lucjusz mógłby pobić go, gdyby Voldemort pozwolił im dokończyć walkę. Harry wątpił, żeby Vandewater się w tym z nim zgodził.
- Więc czego zamierzasz mnie nauczyć? - spytał Harry.
- Jak tam twoje ramię?
- Całkiem nieźle. Prawie jak dawniej.
Vandewater skinął.
- Najpierw się rozgrzejemy.
Vandewater zdawał się nieco zaskoczony widząc, jak Sennie wraca z powrotem do rękojeści szabli Harry'ego.
- Zdecydował się mi służyć - wyjaśnił Harry, podnosząc szablę.
Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie.
- Twoja osoba, tak jak i mistrza, skłania do lojalności.
Ćwiczyli przez parę minut w ciszy, po czym przystąpili do prawdziwego pojedynku i Harry znów rozbroił czarodzieja.
- Przyznaję - powiedział Vandewater, podnosząc swoją szablę. - Lucjusz naprawdę dobrze cię nauczył.
- To prawda.
- Ale z twoimi naturalnymi zdolnościami i tak potężną wewnętrzną magią, to żadna niespodzianka, że jesteś takim wspaniałym szermierzem.
Harry wzruszył ramionami.
- Dzięki - odparł lekko.
- I masz rację. Lucjusz jest bardziej wykwalifikowany, by nauczyć cię walki lewą ręką - rzekł Vandewater. - Nie potrzebujesz więcej ćwiczeń.
Harry był nieco zdziwiony przygnębieniem jakie usłyszał w jego głosie. Odwiesił szablę na ścianę, a Sennie wyszedł na zewnątrz i okręcił się wokół jego ramienia.
- Myślę, że Lucjusz nie może już ze mną dłużej walczyć - wypalił Harry bezmyślnie.
- Tak?
Harry znów wzruszył ramionami i poczuł rękę na swojej brodzie, podtrzymującą jego twarz w górze.
- Rozumiem - powiedział Vandewater. - Jest bardzo zaborczy, prawda?
Harry próbował odsunąć się, lecz nie mógł. Patrzył na Vandewatera, którego oczy przesuwały się w przeszywający sposób po twarzy Harry'ego. Ten sam dziwny uśmiech znowu pojawił się na jego ustach.
Harry poczuł na swoim czole palenie i tylko czekał.
- Terrence - rzekł Voldemort tonem, który nie wróżył dobrze dla mężczyzny.
Vandewater natychmiast puścił Harry'ego i ukłonił się krótko.
- Chłopak nauczył się już wszystkiego, mistrzu.
Voldemort podszedł do Harry'ego i zbliżył dłoń do jego twarzy. Harry wytrzymał ból, gdy Voldemort przesunął kostkami palców po jego policzku.
- W porządku, Harry? - spytał Voldemort.
Harry kiwnął głową.
- Czemu miałoby nie być?
Voldemort opuścił rękę.
- Bez powodu. - Odwrócił się do Vandewatera. - Tknij znów mojego syna, Terrence, a cię zabiję.
- To chyba lekka przesada, co, Voldemort? - przyznał Harry.
- Nie sądzę.
- Mistrzu, nie ośmieliłbym się…
- Cisza, Terrence - przerwał mu Voldemort. - Harry, zostaw nas.
Harry westchnął i ruszył ku wyjściu.
- Po kolacji odbędzie się demonstracja - powiedział do niego Voldemort.
Harry zatrzymał się i obrócił.
- Ach tak? Czy chcę wiedzieć?
Voldemort roześmiał się lekko.
- To niespodzianka, Harry. Spodoba ci się.
Harry skinął i wynurzył się z namiotu. Nie postawił nawet dwóch kroków na zewnątrz, kiedy usłyszał spokojny głos Voldemorta i krzyk Vandewatera.
Świetnie, więcej winy.
Co się właściwie stało?
Harry rozejrzał się dookoła i zauważył Draco i Lucjusza, siedzących przy stole z Averym. Prawie cały obóz spojrzał z ciekawością na namiot, słysząc dochodzący ze środka wrzask Vandewatera.
Harry okrążył mały, okrągły stolik, przy którym sterczał jakiś mężczyzna, zajadając coś ze smakiem, i nalał sobie piwa kremowego.
- Co się stało? - spytał Draco głośno, kiedy Harry usiadł.
Harry wzruszył ramionami.
- Tylko mnie dotknął.
Lucjusz i Avery zakrztusili się. Avery prawie przewrócił swoją szklankę.
- Nie zrobił tego - powiedział Lucjusz.
- Nie odważyłby się - dodał Avery.
Harry patrzył to na jednego, to na drugiego, nic z tego nie rozumiejąc. Czy to było jakieś przestępstwo? Severus i Lucjusz dotykali Harry'ego nie raz. Nikt nie dotyka chłopca oprócz mnie, powiedział kiedyś Voldemort Śmierciożercom, ale słowa te odnosiły się do jego ochrony.
- Co…?
Avery przerwał mu:
- Gdzie cię dotknął?
Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Złapał za moją twarz - odparł Harry, zerkając na Lucjusza. - Tak samo, jak zawsze robi to Voldemort.
Obaj mężczyźni jęknęli głośno i Harry popatrzył na nich ze zmieszaniem.
- Co jeszcze robił?
- Po prostu na mnie patrzył - rzekł Harry z rosnącą irytacją. - Ale czemu? Co jest…
- I wtedy wszedł mistrz? - zapytał się Lucjusz.
- Tak - stwierdził Harry. Rzucił okiem w kierunku Draco, który wyglądał na tak oszołomionego, jak Harry się czuł.
Kolejny krzyk dobiegł z namiotu treningowego.
Co się dzieje, Draco?
Nie mam pojęcia.
Cała czwórka wstała ze swoich miejsc, kiedy Harry poczuł, że Voldemort się zbliża. Obserwował, jak idzie wzdłuż stołu, dopóki przed nim nie stanął. Harry spojrzał na niego, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
- Nie będzie cię już więcej niepokoił - rzekł Voldemort.
Nie tego się spodziewał.
- Niepokoił mnie? - powtórzył Harry.
Voldemort popatrzył na śmierciożerców stojących przy stole.
- Nie powiedzieliście mu?
- O czym?
- Nie, mój panie - odezwał się Lucjusz.
Voldemort westchnął.
- Harry, chodź ze mną. Muszę z tobą porozmawiać.
Ciekawość nie dawała mu spokoju. Chwycił swoją butelkę i, po chwili wahania, wziął jeszcze jedną (miał wrażenie, że będzie jej potrzebował), po czym podążył za Voldemortem do jego namiotu. Gdy znaleźli się w środku, Voldemort usiadł na swoim krześle za biurkiem, a Harry postawił butelki na stolik przy krześle, które zawsze zajmował.
Bez namysłu podszedł do barku, nalał do szklanki brandy i postawił naczynie na biurku. Harry widział, jak Severus i Lucjusz robią to setki razy.
Voldemort śledził go wzrokiem, dopóki Harry nie usiadł z butelką w ręku, pochylając się do przodu i opierając łokcie o kolana.
- Dziękuję, Harry - rzekł Voldemort, podnosząc szklankę i biorąc łyk. - Ale mam od tego skrzaty domowe, które…
- Nie chciałem, by nam przeszkadzano - oznajmił Harry. - Zamierzasz mi powiedzieć w czym problem?
- Tak, Harry. Widzisz, Terrence Vandewater posiada pewne niezwykłe cechy charakteru, które w przeszłości sprzyjały moim celom.
- Przypuszczam, że zdolność do nabijania ludzi na czterostopowy miecz może być przydatne dla złego, Czarnego Pana.
Voldemort roześmiał się.
- Och, Harry, nawet nie wiesz jak bardzo. Ale tak, masz rację. Jest też wielce brutalny.
- Ach, krew i ból. Oglądać go to pewnie sama radość.
Voldemort zachichotał w odpowiedzi na sarkazm Harry'ego.
- Może czasami.
Harry przebiegł ręką przez włosy i otworzył drugie kremowe piwo.
- Voldemort - przerwał ciszę Harry, spoglądając na niego. - Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
- Dobrze, Harry - rzekł Voldemort, nie odwracając od niego wzroku. - Terrence gustuje w młodych mężczyznach.
- On… co?!
- Wątpię, by wielu z jego studentów uniknęło, jak to ładnie ująłeś, nabicia na jego miecz.
Harry otworzył usta, gdy to do niego dotarło.
- Im bardziej utalentowany chłopak, tym więcej wart jest w oczach Terrence'a - ciągnął Voldemort. - Mniemam, że miał ochotę pożreć cię wzrokiem.
Harry wstał, patrząc na Voldemorta z niedowierzaniem.
Voldemort wziął kolejny łyk i zwrócił się znów do Harry'ego:
- Gdybym się nie pojawił, łatwo domyślić się, co by próbował zrobić.
- Zostawiłeś mnie z nim sam na sam? - Z jakiegoś powodu Harry czuł się tym zraniony.
- To nie było zamierzone, Harry - odparł Voldemort bardzo poważnie. - Przybyłem jak tylko usłyszałem, że Terrence sprzeciwił się mojemu życzeniu. Został już za to ukarany. Mogę go jednak zabić, jeśli chcesz.
Harry nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Ale musisz pamiętać, Harry, że nie jesteś już dłużej bezsilny. Twoja jedna klątwa mogłaby go zniszczyć. I właśnie przypomnienia o tym potrzebują moi śmierciożercy - kontynuował Voldemort. - Patrzą na ciebie i widzą młodego człowieka o szczupłej, zwinnej sylwetce. Po dzisiejszej demonstracji będą widzieli także twoją moc.
Choćby miało od tego zależeć jego życie, Harry nie był w stanie wymyślić nic, co mógłby powiedzieć - tak naprawdę nie wiedział nawet, co myśleć. Gapił się na brzeg biurka zastanawiając się, czy skończył mu się już czas.
Poczuł pieczenie i spojrzał do góry. Voldemort wyciągnął rękę i podniósł mu podbródek, by mógł przyjrzeć się jego twarzy.
Zmarszczył brwi. Najwyraźniej wyraz twarzy Harry'ego był równie pusty co jego umysł. Spotkał szkarłatne spojrzenie Voldemorta.
- O czym myślisz, Harry?
Harry powoli zaczynał czuć ból głowy.
- Moje życie to koszmar - powiedział cicho.
Voldemort westchnął.
- Jak zawsze cyniczny. Ale zapewniam cię, synu, że twój koszmar się skończy.
Harry odsunął twarz z zasięgu rąk Voldemorta i odwrócił się.
- Wiem.
Czuł na sobie jego oczy, kiedy szedł się w kierunku wyjścia.
- Harry - zawołał Voldemort. Harry zatrzymał się, lecz tym razem nie obrócił się. - Powiedziałem, że twój koszmar się skończy, nie twoje życie.
- Co za różnica - mruknął chłopak, po czym opuścił namiot.
Harry nie był nawet w stanie podać w przybliżeniu liczby śmierciożerców, która znajdowała się obecnie w obozie. Wokół panowała cisza, słychać było jedynie głos przemawiającego do nich Voldemorta. Harry stał z boku przy Draco, desperacko pragnąc nie słyszeć słów czarnoksiężnika. W swojej przemowie podkreślał on, że znalazł się już u szczytu swojej mocy oraz że wkrótce nastąpi zwieńczenie jego wieloletnich planów. W końcu oznajmił, że prawie nadszedł czas.
Szczerze mówiąc, Harry nie chciał tego słyszeć.
Draco był zupełnie oburzony i zniesmaczony, kiedy Harry opowiedział mu o Vandewaterze, lecz wydawał się o wiele bardziej zainteresowany zbliżającą się demonstracją, niż Harry by przypuszczał.
- Harry, to najwyraźniej istotne - stwierdził Draco. - Zwróć uwagę, jaką przygotował zapowiedź.
- To chyba jest test - odparł Harry.
- Tak. I do tego tak cholernie ważny, że sprowadził tu każdego śmierciożercę, by go zobaczył.
Harry przestał po tym odzywać się do Draco. Choć Ślizgon wciąż stał przy jego boku, posyłając mu zaniepokojone spojrzenia, Harry wyczuwał, że jest zbyt zaintrygowany nadchodzącymi wydarzeniami, by stanowił dla niego otuchę.
- Harry, mój synu - powiedział Voldemort, zapraszając go do siebie gestem ręki. - Podejdź do mnie.
Harry zbliżył się do niego niepewnie.
- Poprzez tą demonstrację - rzekł Voldemort do śmierciożerców - zamierzam pokazać wam do czego jest zdolny Harry i czego po nim oczekiwać.
- Voldemort…
- Spodoba ci się to, Harry - oznajmił Voldemort, kiedy Harry do niego podszedł. - Nie ufasz mi?
- Czy to podchwytliwe pytanie?
Voldemort zachichotał.
- Harry, zamierzam im tylko pokazać twoją moc - wyjaśnił, po czym zamilkł na chwilę. - A także pozwolić, byś poczuł moją.
Harry szybko podniósł na niego wzrok.
- Naprawdę? - spytał z mieszaniną ciekawości i niedowierzenia. - Potrafisz to zrobić?
- Jesteś ciekaw, Harry? - odparł Voldemort ze znaczącym uśmiechem. - Ale tak, potrafię to zrobić. - Zerknął na śmierciożerców. - A teraz, kogo miałbym uhonorować? Kto jest godny, by stworzyć połączenie między mną a mym synem?
- Voldemort?
- Muszę najpierw dokonać połączenia, Harry, między Mrocznym Znakiem a twoją blizną. - Spojrzał na niego z powątpiewaniem. - Chyba że chcesz, żeby bolało?
- Nie szczególnie.
Voldemort uśmiechnął się szeroko i odwrócił z powrotem do śmierciożerców. Przechodził obok nich, przyglądając się każdej twarzy.
- Nie mógłbyś jeszcze raz użyć Draco? - zaproponował Harry.
- Mógłbym, ale nie sądzę, aby zdołał znieść kolejną dawkę tak wielkiej mocy. - Zwrócił się do Harry'ego. - Nie chciałbyś chyba, by stała mu się krzywda, prawda?
- Oczywiście, że nie - odrzekł Harry.
Voldemort kontynuował swój marsz. Każdy śmierciożerca spoglądał na niego z nadzieją, kiedy Voldemort rozważał, czy zasługuje na taki honor. Zatrzymał się przed Snapem.
- Severusie, nie nagrodziłem cię jeszcze za twoją nieustanną pomoc i opiekę nad moim synem.
Severus uklęknął, gdy tylko Voldemort się do niego odezwał.
- To nie jest konieczne, mój panie…
Voldemort machnął ręką.
- Naturalnie. Ale i tak cię wybrałem.
- Mistrzu, to dla mnie zaszczyt…
- Tak, tak. Chodź za mną.
Obaj mężczyźni dołączyli do Harry'ego, który patrzył bacznie na Severusa. Voldemort uśmiechał się lekko i Harry poczuł, jak przebiega go dreszcz.
- Co teraz? - zapytał.
- Severusie, wyciągnij przed siebie ramię - rozkazał Voldemort. Severus posłuchał go, odsłaniając Mroczny Znak. - Najpierw dotkniesz Znak.
- Ja? - zdziwił się Harry. - To chyba nie…
- Będzie nieco inaczej, niż poprzednio.
- Ale czy wszyscy tego nie poczują?
Voldemort kiwnął głową.
- Z początku, tak. Będą to czuli, dopóki nie użyję mojego zaklęcia.
Harry rzucił okiem na Severusa, który skinął nieznacznie. Westchnął i wyciągnął rękę, chwytając nią za ramię Severusa i przyciskając kciuk do Znaku.
Wszyscy śmierciożercy złapali ciężko oddech i ścisnęli swoje ramiona.
Blizna Harry'ego zaczynała już pulsować, kiedy Voldemort podniósł dłoń do jego twarzy. Jego palce delikatnie dotknęły policzka i ból wzrósł.
- Apporton - powiedział Voldemort i ból bezzwłocznie zniknął, zastąpiony tym samym przypływem mocy, który Harry czuł poprzednim razem.
Natomiast cały się spiął.
- Rozluźnij się, Harry - usłyszał gdzieś koło siebie spokojny głos Voldemorta.
Magia krążyła wokół niego, w nim.
Voldemort przesunął rękę w kierunku blizny Harry'ego.
- Harry, spójrz na mnie.
Otworzył oczy i zobaczył przed sobą wzrok Voldemorta.
- Jesteś gotowy, Harry? - Harry mógł tylko skinąć. - Wystarczy tylko, że na mnie spojrzysz i wypowiesz zaklęcie. Apporton, Harry. Rozumiesz?
Harry przełknął ciężko, niepewny czy chce przez to teraz przechodzić. Czy naprawdę będzie mógł poczuć moc Voldemorta? Niech szlag weźmie jego ciekawość.
- Apporton - wyszeptał Harry.
Severus wrzasnął, wyrywając ramię z uścisku Harry'ego i upadł na ziemię.
Harry niemalże sam osunął się na kolana. Złapał się ramienia Voldemorta, by utrzymać się na nogach.
Wyglądało to zupełnie inaczej niż ostatnim razem. Cienie pochłaniały jasność, po czym znów ustępowały miejsca jaskrawym barwom. Ostre światło wyłaniało się z ciemności, a czarna chmura wisiała nad tęczową poświatą.
Wokół nich słychać było szmer rozmów.
- Severusie, wszystko w porządku? - spytał Lucjusz.
- Tak. - Obaj mężczyźni zatrzymali innego śmierciożercę przed zbliżeniem się. - Nie podchodź do nich. Nie czujesz tego?
- Widzicie to?
- Nie do wiary.
Harry mógł tylko patrzeć Voldemortowi w oczy, które jarzyły się satysfakcją, odbijając wirujące wokół kolorowe światła. Przez chwilę Harry myślał, że zaraz uniosą się w powietrze, jak wtedy na cmentarzu.
Tak niesamowita moc. Jak ktoś mógłby powstrzymać Voldemorta, czarodzieja, który nią dysponował?
Voldemort przysunął palec bliżej blizny Harry'ego.
Tylko ty możesz mnie zniszczyć.
Ale nie jestem jeszcze gotowy.
Potrzebuję…
- Więcej mocy.
Rozdział 17
Opcje Voldemorta
Harry upadł na ziemię, kiedy uderzył w niego nagły przypływ mocy, jednak nie czuł bólu. Podźwignął się na nogi, oceniając swoją sytuację. Przyglądając się na swoim rękom, które szczypały jakby pod wpływem delikatnych ukłuć szpilkami, zdał sobie sprawę, że…
- Zadziałało - rzekł cicho Harry.
Spojrzał na Voldemorta, znajdującego się na kolanach i patrzącego na Harry'ego niedowierzającym wzrokiem. Harry nie potrafił ukryć uśmiechu.
Lucjusz ruszył w kierunku Voldemorta, żeby pomóc mu wstać, ale Harry go powstrzymał.
- Nie, nie dotykaj go - powiedział. Odwrócił się do Voldemorta. - Jakie to uczucie?
- Co zrobiłeś? - spytał Severus.
Harry ukucnął obok Voldemorta i spojrzał na niego z uśmiechem.
- Zabrałem jego moc - odparł. - Tak samo, jak on zazwyczaj kradnie moją i to go wycieńczyło. - Spotykając szkarłatne spojrzenie, które wyrażało jedynie zainteresowanie, dodał: - Założę się, że chciałbyś teraz położyć na mnie swoje łapy.
Voldemort niespodziewanie szeroko się uśmiechnął.
- Nie, Harry.
- Nie? Dlaczego? - spytał Harry z ciekawością.
- Ponieważ wydajesz się bardzo zadowolony - odrzekł Voldemort. - A co zadowala ciebie, zadowala mnie, mój synu.
- Wiesz, że mógłbym cię w tej chwili zabić - powiedział Harry, uśmiechając się złośliwie.
Voldemort kiwnął głową.
- Nie sądzę, żebyś to zrobił.
- Niby dlaczego? - zapytał Harry. Wszyscy śmierciożercy przysłuchiwali się z uwagą tej wymianie zdań.
- Znam twoje poczucie honoru, Harry. Nie rzuciłbyś klątwy na czarodzieja, który jest osłabiony.
- Być może.
- Wiem też, że nie jesteś jeszcze gotów.
- Być może - powtórzył Harry. - Ale to nie dlatego cię nie zabiję.
- Powiedz mi więc czemu, Harry - rzekł Voldemort, rzucając mu porozumiewawczy uśmiech.
- Ponieważ jeszcze nie skończyłeś mnie uczyć.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Bardzo dobrze, Harry.
Chłopak wstał i zerknął na Lucjusza.
- Pomóż mu - rzekł.
Lucjusz pomógł Voldemortowi się podnieść. Czarnoksiężnik wciąż się uśmiechał.
- Więc jak to zrobiłeś? - spytał Severus, stając po drugiej stronie Voldemorta.
Harry obserwował, jak Voldemort puszcza ramiona śmierciożerców, a następnie kieruje swój wzrok na niego.
- Zrobi wszystko o co go poproszę - odparł Harry.
- Zwyczajnie po poprosiłeś? - zapytał Lucjusz ze zdziwieniem.
- Tak.
Voldemort roześmiał się z zachwytem.
- Ach, Harry, dobrze cię nauczyłem.
Wtedy zrobił coś, co było nie do pomyślenia.
Zbliżywszy się do Harry'ego, wziął w dłonie jego głowę i, nachylając się, pocałował jego bliznę.
Świat natychmiast rozpłynął się w czerni.
***
Voldemort popatrzył na siedemnastoletniego czarodzieja, leżącego bez świadomości u jego stóp, potem na roczne dziecko na podłodze po drugiej stronie pokoju, leżące tuż przy swojej martwej matce.
- Zamierzasz go zabić, mój panie? - Voldemort usłyszał za swoimi plecami głos Lucjusza, brzmiący dokładnie jak szesnaście lat temu.
Voldemort spojrzał z powrotem na siedemnastoletniego chłopca, którego Lucjusz zdawał się nie dostrzegać. Miał wybór.
- Masz syna, Lucjuszu - rzekł Voldemort. - Czyż nie tak?
- Tak, mój panie.
Voldemort uśmiechnął się.
- Weź go - rozkazał. - Uczynię go moim.
Obrazy, wspomnienia, widoki, dźwięki krążyły w umyśle Voldemorta jak spadające liście w wietrzny, jesienny dzień. Nauczanie Harry'ego, strofowanie Harry'ego, testowanie Harry'ego, naciskanie na Harry'ego. Ale nigdy dotykanie Harry'ego. Voldemort nie miał takiego pragnienia, nie tak jak wcześniej, kiedy jego dotyk mógł doprowadzić Harry'ego do agonii, a on tak okropnie chciał być w stanie dotykać swojego syna bez sprawiania mu bólu. Teraz po prostu tego nie potrzebował.
Wirowanie ustało i Voldemort spojrzał w dół.
Siedemnastoletni czarodziej podniósł się na kolanach i rękach u stóp Voldemorta.
- Przepraszam, ojcze - powiedział Harry, oddychając z trudem.
Severus uderzył go znów klątwą Cruciatusa i Harry upadł na ziemię, krzycząc. Nie potrafił jej się przeciwstawić.
- Może teraz będziesz robił, co ci się każe - rzekł Severus, unosząc ponownie różdżkę.
Voldemort zmarszczył brwi i podniósł rękę.
- Wystarczy, Severusie - oznajmił Voldemort.
Voldemort przyglądał się, jak Harry próbuje powstrzymać dreszcze, jakimi wstrząsały jego ciałem po klątwie. Ten Harry wyrósł na rozpuszczonego i aroganckiego chłopca - jedynego syna Czarnego Pana. I choć jego moce były silne, daleko im było do rozmiarów jakie osiągnęły, gdy Voldemort wybrał inną drogę.
Ten Harry nie był też zabawny. Wychowany wśród śmierciożerców podczas rządów terroru Voldemorta - trwających do tego czasu, gdyż chłopiec go nie powstrzymał - znał tylko ciemność i strach. Widział morderstwa i anarchię.
Voldemort pochylił się nad chłopcem i ten spojrzał w górę. W zielonym oczach krył się strach. Nie były tym dzielnym chłopcem, który opierał się Voldemortowi z sarkazmem i kpiną. W rzeczywistości, ten chłopiec robił wszystko co w jego mocy, by zadowolić Voldemorta. Nie był tym cynicznym pesymistą, który wywoływał u niego uśmiech.
Gdzie jego ciekawość, jego wytrzymałość?
Voldemort sięgnął po czarną grzywkę, odsłaniając czoło. Nie było tam blizny - nie było połączenia.
To nie był Chłopiec, Który Przeżył. To nie był jego Harry. Marszcząc brwi, Voldemort potrząsnął głową.
- Przykro mi, Harry. To nie prowadzi do nikąd.
Voldemort pochylił się nad jego głową i pocałował miejsce, gdzie powinna znajdować się blizna.
W domu w Dolinie Godryka, Voldemort znajdował się ponownie przed wyborem. Siedemnastoletni Harry znów leżał nieświadomy u jego stóp, a dziecko znajdowało się po drugiej stronie pokoju.
- Zamierzasz go zabić, mój panie? - spytał Lucjusz.
- Nie - odparł Voldemort. - Zostaw go.
- Ale…
- Chodź, Lucjuszu. Zajmę się nim później.
Po raz kolejny wspomnienia przetoczyły się przez niego jak rwący potok. Jego rządy, bardzo nudne, gdzie jedyną rozrywką było sianie chaosu i polowanie na Chłopca, Któremu Się Upiekło.
Cóż za kompletna monotonia. Jego jedyną ambicją było naprawienie błędu, który popełnił, kiedy pozwolił żyć małemu Harry'emu Potterowi. Nie żeby chłopiec był dla niego jakimś zagrożeniem. To była wyłącznie kolejna sprawa do załatwienia.
Dwójka śmierciożerców podeszła do niego, ciągnąc ze sobą czarnowłosego młodzieńca, po czym rzuciła mu go pod nogi.
- W końcu złapaliśmy go w Hogsmeade - powiedział Lucjusz.
Harry podniósł się na kolanach i rękach, po czym spojrzał w górę na Voldemorta z czystym przerażeniem w oczach.
- Czego chcesz? - spytał roztrzęsionym głosem.
Jestem tu, Voldemort. Czego chcesz? - pytał odważnie ten inny, piętnastoletni czarodziej, ściskając swoją Błyskawicę i pelerynę-niewidkę. Tamten chłopiec był zmuszony do obrony Kamienia Filozoficznego (którego Voldemort teraz nie potrzebował) i stawił czoła wspomnieniu Toma Riddle'a (lecz ten Voldemort wciąż miał pamiętnik), zabijając Bazyliszka.
Voldemort podniósł podbródek chłopca, jednak jego dotyk nie wywołał u niego bólu. Mimo że chłopiec rozwinął pewną siłę, mieszkając ze swoimi mugolskim krewnymi, nie stawał w obliczu zagrożeń, jakie uczyniły Harry'ego Pottera sławnym. Był zwyczajny. Po prostu szczęśliwy chłopiec, który zdołał uciec, za sprawą zachcianki złego Czarnego Pana.
Znów żadnej blizny, żadnego powiązania.
To także nie był jego Harry.
Voldemort pocałował jego czoło i ponownie stanął sam na sam ze swoim wyborem.
- Zamierzasz go zabić, mój panie? - spytał Lucjusz.
- Och, tak, Lucjuszu - odparł Voldemort. - Tak. Muszę.
Voldemort podniósł różdżkę i rzucił klątwę.
Świat wrócił na swoje miejsce i Voldemort znów patrzył w dół na siedemnastoletniego czarodzieja u swoich stóp.
Harry podniósł się na kolanach i rękach, biorąc chrapliwy oddech.
Voldemort czekał z zapartym tchem. Czy to był jego Harry?
Chłopiec spojrzał w górę. Blizna odcinała się jasnym różem na tle jego bladej skóry, ale nie krwawiła. Jego oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia, kiedy popatrzył w górę na Voldemorta.
- Cóż, to było do kitu - skomentował Harry.
Voldemort zachichotał.
- Zawsze cyniczny, mój Harry.
***
Wspomnienia prawie przydusiły Harry'ego, kiedy starał się je uporządkować. Co się, do diabła, właściwie stało?
Wspomnienie siebie samego jako aroganckiego, rozpieszczonego smarkacza, spędzającego czas z Draco i żartującym o szlamach zaczęło blaknąć. Hogwart został zamknięty. Harry nigdy nie spotkał Rona i Hermiony. Nie grał w quidditcha, chociaż czasami latał z Draco, swoim jedynym prawdziwym przyjacielem.
Wspomnienia z bycia synem Voldemorta znikały wolniej. Śmierciożercy rozpuszczali go, lecz sam Harry bał się na śmierć swego ojca. Chciał go zadowolić, jednak nie zawsze mu się to udawało. I Voldemort nigdy go nie dotykał - mimo że mógł. Nigdy się nie śmiał, nigdy nie rozmawiał z Harrym.
Wspomnienia z bycia Potterem - Chłopcem, Któremu Się Poszczęściło, były prawie bolesne. Przeciętny dzieciak, który nigdy w życiu nie miał okazji wykazać się swoją odwagą, ponieważ był tłamszony przez Dursleyów. Po prostu egzystował w cieniu rodziców, który umarli.
I kiedy w końcu stanął twarzą w twarz z Voldemortem, był taki przerażony. Gotów błagać o litość…
Harry spojrzał w górę, gdy Voldemort nachylił się nad nim.
W szkarłatnych oczach iskrzyła się ciekawość. Voldemort sięgnął ręką, by podnieść jego podbródek.
- Cóż, to było do kitu - powiedział Harry.
- Zawsze cyniczny, mój Harry - odparł Voldemort, chichocąc.
Severus i Lucjusz pomogli mu stanąć na nogi. Harry przycisnął dłoń do blizny, która wciąż go paliła. Spojrzał na rękę - żadnej krwi.
- Jak wiele pamiętasz, Harry? - spytał Voldemort.
Harry popatrzył z powrotem na niego.
- Wszystko blaknie - odparł. - Co się stało?
- Wybory, Harry. To były moje opcje.
Harry kiwnął głową.
- Rozumiesz, dlaczego musiałem rzucić na ciebie klątwę?
Harry znów skinął.
- Taak - odpowiedział cicho. - Też siebie za bardzo nie lubiłem.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Mój cynik.
- Nie w tych pozostałych światach - zauważył Harry.
- Hm, nie - przyznał Voldemort i cofnął rękę, choć wyglądał, jakby wciąż pragnął go dotykać.
- Co cię powstrzymuje, Voldemort? - spytał Harry.
- Wiesz, że mnie to martwi.
- Ale za każdym innym razem, kiedy mogłeś, nie dotykałeś mnie.
- Nie chciałem.
- Dlaczego?
- Harry, powinieneś odpoczywać - oznajmił Voldemort, odprawiając swoich śmierciożerców.
Harry czekał, aż zaczną się rozchodzić, niepewni i zaciekawieni.
- Dlaczego, Voldemort? - powtórzył, kiedy już zostali sami. Voldemort obrócił się do niego. - Pytam się. Dlaczego?
Voldemort wyciągnął rękę i pozwolił palcom przesunąć się po policzku Harry'ego. Chłopak wytrzymał to, patrząc na Voldemorta wyzywającym wzrokiem.
- Dlaczego? - spytał Harry łagodnie.
- Ponieważ mi na tym nie zależało.
Voldemort odwrócił się i odszedł pośpiesznie, zostawiając Harry'ego samego na środku obozowiska.
Harry przypomniał sobie słowa Draco:
„Działasz na niego.”
Czy Voldemortowi na nim zależało? Czy był do tego zdolny?
To jest zbyt dziwne.
Co jest dziwne?
Harry wiedział, że nie minie dużo czasu, nim Draco się odezwie.
Nic, Draco. Idź sobie.
Nic, co? To musi być dobre. Powiedz mi.
Zanim zdołał się powstrzymać, pomyślał:
Myślę, że mu zależy.
Harry usłyszał prychnięcie.
Jasne, że mu zależy, ty żałosny, gryfoński kretynie. Mówiłem ci. I to doprowadzi do jego upadku.
Więc nagle Draco Malfoy ma wszystkie odpowiedzi?
Aha.
Może jakaś wskazówka?
Wybacz, ale nie. Wybór należy do ciebie, przyjacielu. Ja mogę tylko spekulować.
Wielkie dzięki, Draco.
Cóż, jeśli to jakieś pociesznie, będę tam.
Harry zatrzymał się w połowie drogi do swojego namiotu.
Będziesz?
Harry poczuł, jak Draco walczy z myślami, próbując znaleźć jakąś żartobliwą albo sarkastyczną odpowiedź. Nie udało mu się.
Tak, Harry. Będę z tobą.
Dzięki, Draco.
Harry usłyszał zabłąkane myśli o kretynach oraz tragicznych bohaterach i roześmiał się, wchodząc do swojego namiotu. Przynajmniej wiedział na kim będzie mógł polegać, kiedy jego czas się skończy.
Tydzień później miał wrażenie, że jego godzina powoli już nadchodzi.
Rozdział 17
Opcje Voldemorta
Harry upadł na ziemię, kiedy uderzył w niego nagły przypływ mocy, jednak nie czuł bólu. Podźwignął się na nogi, oceniając swoją sytuację. Przyglądając się na swoim rękom, które szczypały jakby pod wpływem delikatnych ukłuć szpilkami, zdał sobie sprawę, że…
- Zadziałało - rzekł cicho Harry.
Spojrzał na Voldemorta, znajdującego się na kolanach i patrzącego na Harry'ego niedowierzającym wzrokiem. Harry nie potrafił ukryć uśmiechu.
Lucjusz ruszył w kierunku Voldemorta, żeby pomóc mu wstać, ale Harry go powstrzymał.
- Nie, nie dotykaj go - powiedział. Odwrócił się do Voldemorta. - Jakie to uczucie?
- Co zrobiłeś? - spytał Severus.
Harry ukucnął obok Voldemorta i spojrzał na niego z uśmiechem.
- Zabrałem jego moc - odparł. - Tak samo, jak on zazwyczaj kradnie moją i to go wycieńczyło. - Spotykając szkarłatne spojrzenie, które wyrażało jedynie zainteresowanie, dodał: - Założę się, że chciałbyś teraz położyć na mnie swoje łapy.
Voldemort niespodziewanie szeroko się uśmiechnął.
- Nie, Harry.
- Nie? Dlaczego? - spytał Harry z ciekawością.
- Ponieważ wydajesz się bardzo zadowolony - odrzekł Voldemort. - A co zadowala ciebie, zadowala mnie, mój synu.
- Wiesz, że mógłbym cię w tej chwili zabić - powiedział Harry, uśmiechając się złośliwie.
Voldemort kiwnął głową.
- Nie sądzę, żebyś to zrobił.
- Niby dlaczego? - zapytał Harry. Wszyscy śmierciożercy przysłuchiwali się z uwagą tej wymianie zdań.
- Znam twoje poczucie honoru, Harry. Nie rzuciłbyś klątwy na czarodzieja, który jest osłabiony.
- Być może.
- Wiem też, że nie jesteś jeszcze gotów.
- Być może - powtórzył Harry. - Ale to nie dlatego cię nie zabiję.
- Powiedz mi więc czemu, Harry - rzekł Voldemort, rzucając mu porozumiewawczy uśmiech.
- Ponieważ jeszcze nie skończyłeś mnie uczyć.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Bardzo dobrze, Harry.
Chłopak wstał i zerknął na Lucjusza.
- Pomóż mu - rzekł.
Lucjusz pomógł Voldemortowi się podnieść. Czarnoksiężnik wciąż się uśmiechał.
- Więc jak to zrobiłeś? - spytał Severus, stając po drugiej stronie Voldemorta.
Harry obserwował, jak Voldemort puszcza ramiona śmierciożerców, a następnie kieruje swój wzrok na niego.
- Zrobi wszystko o co go poproszę - odparł Harry.
- Zwyczajnie po poprosiłeś? - zapytał Lucjusz ze zdziwieniem.
- Tak.
Voldemort roześmiał się z zachwytem.
- Ach, Harry, dobrze cię nauczyłem.
Wtedy zrobił coś, co było nie do pomyślenia.
Zbliżywszy się do Harry'ego, wziął w dłonie jego głowę i, nachylając się, pocałował jego bliznę.
Świat natychmiast rozpłynął się w czerni.
***
Voldemort popatrzył na siedemnastoletniego czarodzieja, leżącego bez świadomości u jego stóp, potem na roczne dziecko na podłodze po drugiej stronie pokoju, leżące tuż przy swojej martwej matce.
- Zamierzasz go zabić, mój panie? - Voldemort usłyszał za swoimi plecami głos Lucjusza, brzmiący dokładnie jak szesnaście lat temu.
Voldemort spojrzał z powrotem na siedemnastoletniego chłopca, którego Lucjusz zdawał się nie dostrzegać. Miał wybór.
- Masz syna, Lucjuszu - rzekł Voldemort. - Czyż nie tak?
- Tak, mój panie.
Voldemort uśmiechnął się.
- Weź go - rozkazał. - Uczynię go moim.
Obrazy, wspomnienia, widoki, dźwięki krążyły w umyśle Voldemorta jak spadające liście w wietrzny, jesienny dzień. Nauczanie Harry'ego, strofowanie Harry'ego, testowanie Harry'ego, naciskanie na Harry'ego. Ale nigdy dotykanie Harry'ego. Voldemort nie miał takiego pragnienia, nie tak jak wcześniej, kiedy jego dotyk mógł doprowadzić Harry'ego do agonii, a on tak okropnie chciał być w stanie dotykać swojego syna bez sprawiania mu bólu. Teraz po prostu tego nie potrzebował.
Wirowanie ustało i Voldemort spojrzał w dół.
Siedemnastoletni czarodziej podniósł się na kolanach i rękach u stóp Voldemorta.
- Przepraszam, ojcze - powiedział Harry, oddychając z trudem.
Severus uderzył go znów klątwą Cruciatusa i Harry upadł na ziemię, krzycząc. Nie potrafił jej się przeciwstawić.
- Może teraz będziesz robił, co ci się każe - rzekł Severus, unosząc ponownie różdżkę.
Voldemort zmarszczył brwi i podniósł rękę.
- Wystarczy, Severusie - oznajmił Voldemort.
Voldemort przyglądał się, jak Harry próbuje powstrzymać dreszcze, jakimi wstrząsały jego ciałem po klątwie. Ten Harry wyrósł na rozpuszczonego i aroganckiego chłopca - jedynego syna Czarnego Pana. I choć jego moce były silne, daleko im było do rozmiarów jakie osiągnęły, gdy Voldemort wybrał inną drogę.
Ten Harry nie był też zabawny. Wychowany wśród śmierciożerców podczas rządów terroru Voldemorta - trwających do tego czasu, gdyż chłopiec go nie powstrzymał - znał tylko ciemność i strach. Widział morderstwa i anarchię.
Voldemort pochylił się nad chłopcem i ten spojrzał w górę. W zielonym oczach krył się strach. Nie były tym dzielnym chłopcem, który opierał się Voldemortowi z sarkazmem i kpiną. W rzeczywistości, ten chłopiec robił wszystko co w jego mocy, by zadowolić Voldemorta. Nie był tym cynicznym pesymistą, który wywoływał u niego uśmiech.
Gdzie jego ciekawość, jego wytrzymałość?
Voldemort sięgnął po czarną grzywkę, odsłaniając czoło. Nie było tam blizny - nie było połączenia.
To nie był Chłopiec, Który Przeżył. To nie był jego Harry. Marszcząc brwi, Voldemort potrząsnął głową.
- Przykro mi, Harry. To nie prowadzi do nikąd.
Voldemort pochylił się nad jego głową i pocałował miejsce, gdzie powinna znajdować się blizna.
W domu w Dolinie Godryka, Voldemort znajdował się ponownie przed wyborem. Siedemnastoletni Harry znów leżał nieświadomy u jego stóp, a dziecko znajdowało się po drugiej stronie pokoju.
- Zamierzasz go zabić, mój panie? - spytał Lucjusz.
- Nie - odparł Voldemort. - Zostaw go.
- Ale…
- Chodź, Lucjuszu. Zajmę się nim później.
Po raz kolejny wspomnienia przetoczyły się przez niego jak rwący potok. Jego rządy, bardzo nudne, gdzie jedyną rozrywką było sianie chaosu i polowanie na Chłopca, Któremu Się Upiekło.
Cóż za kompletna monotonia. Jego jedyną ambicją było naprawienie błędu, który popełnił, kiedy pozwolił żyć małemu Harry'emu Potterowi. Nie żeby chłopiec był dla niego jakimś zagrożeniem. To była wyłącznie kolejna sprawa do załatwienia.
Dwójka śmierciożerców podeszła do niego, ciągnąc ze sobą czarnowłosego młodzieńca, po czym rzuciła mu go pod nogi.
- W końcu złapaliśmy go w Hogsmeade - powiedział Lucjusz.
Harry podniósł się na kolanach i rękach, po czym spojrzał w górę na Voldemorta z czystym przerażeniem w oczach.
- Czego chcesz? - spytał roztrzęsionym głosem.
Jestem tu, Voldemort. Czego chcesz? - pytał odważnie ten inny, piętnastoletni czarodziej, ściskając swoją Błyskawicę i pelerynę-niewidkę. Tamten chłopiec był zmuszony do obrony Kamienia Filozoficznego (którego Voldemort teraz nie potrzebował) i stawił czoła wspomnieniu Toma Riddle'a (lecz ten Voldemort wciąż miał pamiętnik), zabijając Bazyliszka.
Voldemort podniósł podbródek chłopca, jednak jego dotyk nie wywołał u niego bólu. Mimo że chłopiec rozwinął pewną siłę, mieszkając ze swoimi mugolskim krewnymi, nie stawał w obliczu zagrożeń, jakie uczyniły Harry'ego Pottera sławnym. Był zwyczajny. Po prostu szczęśliwy chłopiec, który zdołał uciec, za sprawą zachcianki złego Czarnego Pana.
Znów żadnej blizny, żadnego powiązania.
To także nie był jego Harry.
Voldemort pocałował jego czoło i ponownie stanął sam na sam ze swoim wyborem.
- Zamierzasz go zabić, mój panie? - spytał Lucjusz.
- Och, tak, Lucjuszu - odparł Voldemort. - Tak. Muszę.
Voldemort podniósł różdżkę i rzucił klątwę.
Świat wrócił na swoje miejsce i Voldemort znów patrzył w dół na siedemnastoletniego czarodzieja u swoich stóp.
Harry podniósł się na kolanach i rękach, biorąc chrapliwy oddech.
Voldemort czekał z zapartym tchem. Czy to był jego Harry?
Chłopiec spojrzał w górę. Blizna odcinała się jasnym różem na tle jego bladej skóry, ale nie krwawiła. Jego oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia, kiedy popatrzył w górę na Voldemorta.
- Cóż, to było do kitu - skomentował Harry.
Voldemort zachichotał.
- Zawsze cyniczny, mój Harry.
***
Wspomnienia prawie przydusiły Harry'ego, kiedy starał się je uporządkować. Co się, do diabła, właściwie stało?
Wspomnienie siebie samego jako aroganckiego, rozpieszczonego smarkacza, spędzającego czas z Draco i żartującym o szlamach zaczęło blaknąć. Hogwart został zamknięty. Harry nigdy nie spotkał Rona i Hermiony. Nie grał w quidditcha, chociaż czasami latał z Draco, swoim jedynym prawdziwym przyjacielem.
Wspomnienia z bycia synem Voldemorta znikały wolniej. Śmierciożercy rozpuszczali go, lecz sam Harry bał się na śmierć swego ojca. Chciał go zadowolić, jednak nie zawsze mu się to udawało. I Voldemort nigdy go nie dotykał - mimo że mógł. Nigdy się nie śmiał, nigdy nie rozmawiał z Harrym.
Wspomnienia z bycia Potterem - Chłopcem, Któremu Się Poszczęściło, były prawie bolesne. Przeciętny dzieciak, który nigdy w życiu nie miał okazji wykazać się swoją odwagą, ponieważ był tłamszony przez Dursleyów. Po prostu egzystował w cieniu rodziców, który umarli.
I kiedy w końcu stanął twarzą w twarz z Voldemortem, był taki przerażony. Gotów błagać o litość…
Harry spojrzał w górę, gdy Voldemort nachylił się nad nim.
W szkarłatnych oczach iskrzyła się ciekawość. Voldemort sięgnął ręką, by podnieść jego podbródek.
- Cóż, to było do kitu - powiedział Harry.
- Zawsze cyniczny, mój Harry - odparł Voldemort, chichocąc.
Severus i Lucjusz pomogli mu stanąć na nogi. Harry przycisnął dłoń do blizny, która wciąż go paliła. Spojrzał na rękę - żadnej krwi.
- Jak wiele pamiętasz, Harry? - spytał Voldemort.
Harry popatrzył z powrotem na niego.
- Wszystko blaknie - odparł. - Co się stało?
- Wybory, Harry. To były moje opcje.
Harry kiwnął głową.
- Rozumiesz, dlaczego musiałem rzucić na ciebie klątwę?
Harry znów skinął.
- Taak - odpowiedział cicho. - Też siebie za bardzo nie lubiłem.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Mój cynik.
- Nie w tych pozostałych światach - zauważył Harry.
- Hm, nie - przyznał Voldemort i cofnął rękę, choć wyglądał, jakby wciąż pragnął go dotykać.
- Co cię powstrzymuje, Voldemort? - spytał Harry.
- Wiesz, że mnie to martwi.
- Ale za każdym innym razem, kiedy mogłeś, nie dotykałeś mnie.
- Nie chciałem.
- Dlaczego?
- Harry, powinieneś odpoczywać - oznajmił Voldemort, odprawiając swoich śmierciożerców.
Harry czekał, aż zaczną się rozchodzić, niepewni i zaciekawieni.
- Dlaczego, Voldemort? - powtórzył, kiedy już zostali sami. Voldemort obrócił się do niego. - Pytam się. Dlaczego?
Voldemort wyciągnął rękę i pozwolił palcom przesunąć się po policzku Harry'ego. Chłopak wytrzymał to, patrząc na Voldemorta wyzywającym wzrokiem.
- Dlaczego? - spytał Harry łagodnie.
- Ponieważ mi na tym nie zależało.
Voldemort odwrócił się i odszedł pośpiesznie, zostawiając Harry'ego samego na środku obozowiska.
Harry przypomniał sobie słowa Draco:
„Działasz na niego.”
Czy Voldemortowi na nim zależało? Czy był do tego zdolny?
To jest zbyt dziwne.
Co jest dziwne?
Harry wiedział, że nie minie dużo czasu, nim Draco się odezwie.
Nic, Draco. Idź sobie.
Nic, co? To musi być dobre. Powiedz mi.
Zanim zdołał się powstrzymać, pomyślał:
Myślę, że mu zależy.
Harry usłyszał prychnięcie.
Jasne, że mu zależy, ty żałosny, gryfoński kretynie. Mówiłem ci. I to doprowadzi do jego upadku.
Więc nagle Draco Malfoy ma wszystkie odpowiedzi?
Aha.
Może jakaś wskazówka?
Wybacz, ale nie. Wybór należy do ciebie, przyjacielu. Ja mogę tylko spekulować.
Wielkie dzięki, Draco.
Cóż, jeśli to jakieś pociesznie, będę tam.
Harry zatrzymał się w połowie drogi do swojego namiotu.
Będziesz?
Harry poczuł, jak Draco walczy z myślami, próbując znaleźć jakąś żartobliwą albo sarkastyczną odpowiedź. Nie udało mu się.
Tak, Harry. Będę z tobą.
Dzięki, Draco.
Harry usłyszał zabłąkane myśli o kretynach oraz tragicznych bohaterach i roześmiał się, wchodząc do swojego namiotu. Przynajmniej wiedział na kim będzie mógł polegać, kiedy jego czas się skończy.
Tydzień później miał wrażenie, że jego godzina powoli już nadchodzi.
Rozdział 18
Wybór
Ron i Harry śmiali się, czekając, aż fusy herbaciane osiądą w ich filiżankach.
- Rozgrzałeś już swoje wewnętrzne oko, Harry? - spytał Ron.
- Jasne - odparł Harry. Nie ośmielił się powiedzieć przyjacielowi, że kiedyś naprawdę miał sen podobny do tego, który zmyślił na początku roku - jeszcze by dostał zawału.
Ron zajrzał do swojej filiżanki.
- Nie wygląda inaczej niż zwykle - stwierdził.
Harry uśmiechnął się i podniósł swoją filiżankę. Zaglądnął do środka i podał ją Ronowi, lecz nagle szybko wziął ją z powrotem. To musiała być jakaś gra świateł, w końcu trudno było cokolwiek dojrzeć w zadymionej klasie Trelawney…
Harry ponownie zajrzał do środka, obracając naczynie.
Nie. To niemożliwe!
Ale nie było wątpliwości, jaki kształt zobaczył Harry na dnie filiżanki. Mroczny Znak.
- O co chodzi, Harry? - spytał Ron.
- Jakiś problem, panie Potter? - zainteresowała się Trelawney, zbliżając się do ich stolika. - Pozwól mi spojrzeć.
- Nie - odrzekł Harry szybko, obracając z pomocą magii filiżankę w pył.
- Co zobaczyłeś, mój drogi? - zapytała Trelawney.
- Nic. J-ja… muszę już iść - wyjaśnił, zbierając swoje rzeczy.
- Panie Potter…
- Naprawdę muszę iść - powtórzył, idąc w kierunku klapy w podłodze. Kiedy po nią sięgnął, ta otworzyła się od drugiej strony. W otworze pojawiła się profesor McGonagall.
- Przepraszam, że przeszkadzam, Sybillo - powiedziała - ale dyrektor pragnie natychmiast widzieć pana Pottera.
- Oczywiście, Minerwo.
Harry poczuł, jak cała krew odpływa mu z twarzy. Zerknął na Rona, który wyglądał na przerażonego.
- Po co? - spytał w końcu Harry.
- Powie ci na miejscu. Pośpiesz się - rzekła McGonagall. - Przykro mi.
Po usłyszeniu tych przeprosin serce Harry'ego zatrzymało się. Zmusił się, by popatrzyć na Trelawney. Nauczycielka posłała mu smutne, choć znaczące spojrzenie.
- Idź, mój drogi.
Harry szedł w milczeniu przez szkołę do gabinetu Dumbledore'a. Posąg nie blokował wejścia.
- Wejdź, Harry - zaprosił Dumbledore. - Usiądź.
Harry wkroczył do okrągłego pokoju i usiadł na wskazanym krześle, które zdążył już dobrze poznać. Powaga na twarzy dyrektora była niepokojąca.
Dumbledore przez chwilę przyglądał się jego twarzy.
- Nie ma sensu owijać tego w bawełnę, Harry. Przykro mi - powiedział.
- O co chodzi?
- Syriusz został aresztowany.
Stwierdzenie było tak niedorzeczne, że Harry wstał z miejsca.
- Aresztowany? - powtórzył. - Za co?
- Za bycie jednym ze zwolenników Voldemorta - odparł Dumbledore.
Harry roześmiałby się, gdyby czarodziej nie wyglądał tak poważnie.
- Żartuje pan? To jakiś żart, prawda?
- Niestety nie, Harry.
- Ale to…
- To prawda - przerwał Dumbledore. - Nie zaprzeczył temu. Nosi Mroczny Znak.
- Nie wierzę w to - upierał się Harry. - Nie zrobiłby…
- Sam go widziałem, Harry.
Chłopak patrzył twardo na dyrektora - na twarzy starszego człowieka widniał niezwykle posępny wyraz. Właśnie tego obawiał się Harry - że Syriusz dla Harry'ego gotów by był zrobić nawet to.
- Zrobił to dla mnie, prawda? - powiedział cicho.
Dumbledore skinął.
- Miłość, Harry.
Harry westchnął.
- Wybory, profesorze. - Dumbledore znów kiwnął głową. - Gdzie on jest?
- W Azkabanie.
- Muszę się z nim zobaczyć.
- Wiem, Harry. Ale musisz się pośpieszyć.
Na jego twarzy odbiło się jakieś silne uczucie.
- Dlaczego? - spytał Harry.
- Ma być jutro stracony.
- Co?! - krzyknął Harry, wytrącony z równowagi. - Przecież nie zabili Glizdogona!
- Syriusz jest o wiele potężniejszy od Glizdogona - wyjaśnił Dumbledore. - Stanowi większe zagrożenie.
Serce Harry'ego zaczęło bić w szaleńczym tempie. Syriusz miał zostać zabity z jego powodu. Wściekłość na cały świat krążyła w jego żyłach. Mimo że tylko on był zdolny go uratować, jakoś stracił na to ochotę.
Lecz wiedział co musi zrobić, by uratować Syriusza. Spojrzał na Dumbledore'a.
- Nie pozwolę nikomu innemu umrzeć za mnie - powiedział.
- Wiem, Harry - odparł Dumbledore.
Mijał okratowane bramy, póki nie dotarł do celi Syriusza.
- Harry - odezwał się Syriusz, wstając ze swojej pryczy. - Nie powinno cię tu być.
- To ciebie nie powinno tu być.
- Harry…
- Pokaż mi.
- Harry…
- Pokaż mi go - nalegał Harry.
Syriusz podwinął rękaw szaty, odsłaniając Mroczny Znak wypalony na ramieniu.
- Kiedy? - spytał Harry.
- Zaraz po procesie.
Tak dawno temu? Więc śmierciożercy nigdy nie stanowili dla Syriusza prawdziwego zagrożenia.
- Dlaczego?
- Musiałem móc poruszać się po obozie, Harry - odparł Syriusz, głosem przepełnionym uczuciem. - To był jedyny sposób, by Voldemort mi zaufał. Jedyny sposób, bym mógł przy tobie być.
Ale Syriusz przy nim nie był. Najpierw ministerstwo, a teraz Voldemort, jak się zdawało, trzymał ich z dala od siebie. Harry czuł się tak głupio. Voldemort zawsze wiedział, gdzie był Syriusz. A Syriusz poradził nawet Harry'emu, żeby został z Voldemortem podczas przerwy świątecznej.
To było jedynie kwestią czasu, zanim ministerstwo by się dowiedziało. Ale teraz miał sposób, by być z Syriuszem. I by go ochraniać.
- Wiem, Syriuszu - powiedział Harry. - Lecz nie zamierzam pozwolić ci za mnie umrzeć.
- Harry…
- Nie! - krzyknął. - Nie pozwolę nikomu innemu za mnie umrzeć.
Harry odwrócił się i zaczął szybko oddalać się od celi, słysząc za sobą wołania ojca chrzestnego. Ostatnie ziarnko w klepsydrze właśnie się przesypało.
Nadszedł czas.
I Harry był gotów. Czuł to - wiedział to.
Miał siedemnaście lat i wszyscy starali się podejmować za niego decyzje. Nie będzie już dłużej manipulowany ani kontrolowany. Nie będzie dłużej bezbronny.
Masz moc, by zapoczątkowywać wielkie zmiany.
Zaakceptuj swoje przeznaczenie.
I Harry zamierzał tak zrobić. O tak!
Draco.
Nie teraz, Harry. Jestem w połowie egzaminu.
Nie mam już czasu.
O czym ty gadasz?
Wybór, Draco, pamiętasz? Ten wybór.
Co się stało?
Voldemort cię wzywał?
Nie, Harry. Powiedz, co się stało.
Ministerstwo aresztowało Syriusza. Jutro mają go stracić.
O Boże. Dlaczego?
Wiedziałeś, że był śmierciożercą?
Nie.
Jeśli wiedziałeś, Draco, to lepiej…
Harry, przysięgam, że nie wiedziałem. Nie sądzisz, że wspomniałbym ci o tym?
Draco…
Daj spokój, Harry. Granger mówiła, że nie można kłamać telepatycznie. Wiesz, że mówię prawdę.
Dobra, dobra, wierzę ci.
Więc co zamierzasz zrobić?
Harry wyczuł wahanie w jego pytaniu.
Mogę zrobić tylko jedno. Nie pozwolić nikomu więcej za mnie umrzeć.
To znaczy, że nadszedł czas?
Tak. Powiedz Ronowi i Hermionie, żeby byli na egzekucji. Ojciec Rona powinien coś wymyślić.
A ja?
Jestem pewien, że tam będziesz.
Harry… Co zamierzasz zrobić?
Zamierzam zmienić bieg historii, Draco. Zamierzam zmienić świat, a wy mi w tym pomożecie.
Wspaniale.
Kiedy Harry znalazł się już za murami Azkabanu, aportował się przy ognisku. Przyglądał się przez chwilę płomieniom.
Usłyszał w swojej głosie głos Severusa: Cóż, sławny Harry Potterze, jak odważny się czujesz?
Wziął głęboki oddech.
- Tym razem to mój wybór - wymruczał do siebie.
Rozglądnął się po obozie. Był pusty, lecz z namiotu konferencyjnego dobiegały jakieś dźwięki, więc Harry ruszył w tamtym kierunku. Jeszcze nigdy wcześniej tam nie był, ale to wejście na pewno zapamiętają na długo.
Zatrzymał się przy drzwiach, kiedy usłyszał imię Syriusza.
- To nie może oznaczać nic dobrego.
- Panie, co mamy zrobić?
Harry wkroczył do środka i natychmiast tak zakręciło mu się w głowie, że niemal nie upadł.
Wziął się w garść i rozejrzał się. Śmierciożercy wyglądali na zdziwionych, kiedy szedł przez wielki pokój. Harry dostrzegł Voldemorta, siedzącego za szerokim stołem.
Voldemort wstał wolno. Jego wyraz twarzy był nieodgadniony.
- Poczułeś to, prawda, Harry? - spytał się.
- Co?
- Tę falę mocy.
- To było to?
- Tak, Harry - odparł Voldemort. Odwrócił się do śmierciożerców. - Kto jeszcze poczuł naszą moc?
Kilkoro śmierciożerców odpowiedziało, że poczuło nagły przypływ mocy, kiedy wszedł Harry. Niektórzy opadli na kolana.
Voldemort spojrzał na Harry'ego.
- Mówiłem ci, Harry - powiedział. - Mówiłem, że kiedy dokonasz wyboru, połączenie będzie dopełnione i obaj się tego dowiemy.
Więc o to chodziło. Harry zrozumiał. Wciąż czuł mrowienie z tyłu swojej szyi. Stanął przed Voldemortem.
- Rozumiem - oznajmił.
- Czyżby? - zapytał Voldemort, siadając z powrotem na krześle.
Harry pochylił się nad stołem, patrząc mu prosto w oczy.
- Wiesz, że tak.
- Powiedz to, Harry - rzekł Voldemort, a jego szkarłatne oczy znów zaczęły błyszczeć.
- Akceptuję cię - powiedział Harry. - Chcę być przy tobie. Jestem synem Lorda Voldemorta.
Voldemort wyciągnął rękę w stronę jego twarzy. Harry wzdrygnął się.
- Miałem nadzieję, że kiedy mnie zaakceptujesz, ból zniknie - stwierdził Voldemort.
- To nasze połączenie. Nie zniknie samo z siebie.
Voldemort kiwnął głową, ale nie wydawał się być tak zadowolony, jak Harry myślał.
Harry spojrzał na śmierciożerców.
- Zostawcie nas - nakazał. - Chcę porozmawiać z moim ojcem.
Opuścili namiot, a Harry popatrzył na Voldemorta, który teraz uśmiechał się z satysfakcją, jakiej Harry po nim oczekiwał.
- Pomożesz mi? - spytał.
- Oczywiście, Harry - odparł Voldemort. - Syriusz musi być z nami.
Harry skinął i przyzwał do siebie krzesło, siadając naprzeciw Voldemorta.
- Masz już plan. Powiedz mi o nim.
Voldemort roześmiał się, jakby właśnie spełniły się jego marzenia.
- Ach, Harry. Jak dobrze mnie znasz.
Harry aportował się tuż przed Syriuszem, który stał przywiązany do pala i rozglądał się dookoła. Gdy spostrzegł Ministra Magii, pozdrowił go gestem ręki.
- Unieważniam tę egzekucję - oznajmił głośno Harry.
- Przykro mi, Harry - rzekł Goodhue. - Nie możesz tego zrobić.
Harry podszedł do niego.
- Och, ależ może - odezwał się Voldemort, który pojawił się przy Syriuszu.
W tłumie dały się słyszeć okrzyki zaskoczenia.
- Sam pan wie, ministrze, jak zawzięcie Harry broni swojej rodziny i przyjaciół - rzekł Voldemort. Odwrócił się do Syriusza. - Poczułeś moc, Syriuszu?
- Tak. Co to znaczy?
- To przedstawienie należy do Harry'ego. Obserwuj go, Syriuszu.
Harry zwrócił się do ministra.
- Jedyne przestępstwo Syriusza polegało na tym, że starał się mnie chronić, tak jak ja starałem się chronić jego - powiedział Harry. - Nie pozwolę wam go zabić.
- Dołączył do szeregów Lorda Voldemorta - odrzekł Goodhue. - Nie możesz nas zatrzymać.
- Nie? - Harry podniósł rękę i uwolnił Syriusza z więzów. Voldemort odciągnął go z dala od stosu.
Zamaskowani śmierciożercy zaczęli aportować się na polu. Tłum cofał się w popłochu.
- Więc jednak do niego dołączyłeś? - spytał Goodhue ze zdziwieniem.
- Nie, panie ministrze. To on dołączył do mnie.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Zależy od punktu widzenia.
Harry zignorował go.
- Nie będę już dłużej manipulowany, ministrze. Nie będę kontrolowany. Nie będę robił wszystkiego, czego świat ode mnie oczekuje. Nie jestem już dłużej bezsilny. Nie zabijecie mojego ojca chrzestnego, którego kocham i który zrobił wszystko co w jego mocy, by mnie ochronić.
Magiczne sznury wystrzeliły w kierunku Harry'ego, wyczarowane przez przynajmniej czterech aurorów.
Harry czuł moc Voldemorta i jednym ruchem zerwał je, jakby nie były grubsze niż nić.
- Nie jestem już Chłopcem, Który Przeżył - rzekł Harry.
- Czy to znaczy, że teraz pojedziemy do Bułgarii?
Harry prawie zakrztusił się śmiechem, gdy obracając się, zobaczył Rona i Hermionę stojących na przedzie tłumu, w zasięgu słuchu.
- Najpierw mam parę spraw do załatwienia, Ron - odparł Harry.
- Daj mi znać - powiedział Ron. - Jesteśmy gotowi.
Byli z nim. Harry poczuł przypływ wdzięczności i kiwnął ku nim głową.
- Więc wybrałeś mroczną stronę - stwierdził Goodhue.
- Nie, panie Goodhue. Zdecydowałem się zostać równowagą sił.
- Nie rozumiem.
- Wiem, ministrze - odrzekł Harry. - Ale zrozumie pan.
- Harry - zawołał Voldemort.
- Tak, ojcze?
- Pokaż im swój wyrok.
- Co masz na myśli?
- Glizdogon.
Harry obejrzał się i zauważył Petera Pettigrew zaraz za ogrodzeniem, tak by mógł zobaczyć, co w przyszłości czeka niego.
- Nie będę dla ciebie zabijał - powiedział Harry.
- Nie proszę cię, byś dla mnie zabijał, Harry - odparł Voldemort. - Mówię tylko, byś zabił dla siebie.
- Wyjaśnij to.
- Glizdogon zdradził twoich rodziców, a ty uratowałeś mu życie - rzekł Voldemort. - Później zdradził ciebie i prawie wylądowałeś w więzieniu. Jego zdrada objęła teraz Syriusza. Czarodziejski kodeks honoru jest w tym aspekcie bardzo konkretny, Harry.
Zdrada. Tak, Harry zrozumiał. Świat musiał poczuć, że Harry go zdradził. Kiwnął głową.
- Rozumiem, ojcze - oznajmił Harry.
Podniósł rękę, a Glizdogon upadł na kolana.
- Nie, Harry - wyskamlał. - Błagam cię!
- Avada Kedavra! - krzyknął Harry.
Peter Pettigrew, który zdradził rodziców Harry'ego, zabrał jego krew, porwał Rona, zwrócił się przeciw niemu, i który naprawdę był odpowiedzialny za całe koszmarne życie Harry'ego, upadł martwy na ziemię.
- Bardzo dobrze, mój synu - rzekł Voldemort z satysfakcją.
- Zabierz Syriusza, ojcze.
Draco, jesteś tu?
Tak.
Idź i sprowadź Rona i Hermionę.
Nie mogę aportować się z obojgiem.
Powiedz im tylko, że ich potrzebuję i trzymaj się ich. Zrobię resztę.
W porządku, Harry. Co ty…
Muszę porozmawiać z Ginger.
Reszta rodziny Weasleyów zgromadziła się po drugiej stronie polany i Harry zbliżył się do nich. Pan Weasley zaciskał mocno dłoń na ramieniu swojej jedynej córki, która wyglądała, jakby chciała pobiec w jego kierunku.
- Przepraszam, Ginger - powiedział Harry.
- Nie musisz, Harry - odrzekła dziewczyna przez łzy. - Zabierz mnie ze sobą.
- Nie mogę.
- Proszę, Harry. Kocham cię - rzekła, jeszcze mocniej szlochając.
- Nie zrozumiesz tego, co będę musiał zrobić. - Harry spojrzał na panią Weasley. - Proszę się nią zaopiekować.
- Co zamierzasz zrobić, Harry? - spytał Artur Weasley.
- Zobaczy pan, panie Weasley.
Patrząc z powrotem w stronę Ginger, Harry delikatnie dotknął jej twarzy.
- Harry… - Jej usta zatrzęsły się.
- Zrobię, co będę musiał, Ging - rzekł Harry. - Możesz być tego pewna.
- Gotów, Harry?
Harry obrócił się, słysząc za sobą łkanie Ginger, ale nie porzucił swojego postanowienia.
- Tak, ojcze.
Harry machnął ręką nad głową i wszyscy śmierciożercy oraz ci, który się ich trzymali, zaniknęli od razu.
Moment później pojawili się przy ognisku w obozie. Harry opadł na swoje krzesło.
- No, to było dziwne - skwitował Ron.
Harry przebiegł ręką przez włosy i spojrzał na Syriusza.
- Niezła misja ratownicza - powiedział. - Dzięki.
- Mówiłem ci, że nie pozwolę im cię zabić - odparł Harry. Popatrzył na Voldemorta. Nigdy nie widział go tak zadowolonego. - Więc co teraz?
Voldemort roześmiał się, siadając na swoim krześle.
- Wysuwasz swoje żądania, Harry. W tym momencie to ty kontrolujesz cały czarodziejski świat.
- Ja? - spytał Harry niedowierzająco.
- Ty, Harry. Nie widziałeś ich strachu, ich zachwytu nad mocą, którą czuli kiedy jesteśmy razem? - Obrócił się do Rona i Hermiony. - Czujecie ją?
- Mówisz o tym mrowieniu? - zapytał Ron.
- Ma się uczucie, jakby się było w pobliżu obwodu elektrycznego - stwierdziła Hermiona.
- Tak - zgodził się Voldemort. - To magiczne pozostałości mocy, jaką dzielę teraz z Harrym. Osobno jesteśmy silniejsi od każdego czarodzieja na świecie, lecz razem nasza moc jest bezgraniczna.
- Więc co z nią zrobimy? - spytał Harry, próbując zwalczyć to uczucie bezsilności, które znów próbowało się do niego zakraść.
- Powiedziałem ci, Harry - odrzekł Voldemort. - Przekażesz im swoje żądania.
- Jakie są moje żądania?
Voldemort zachichotał.
- Poradź się swojego adwokata.
Harry zerknął na Syriusza, Draco, Rona i Hermionę.
Syriusz kiwnął głową. Ron wzruszył ramionami. Draco opadł na krzesło ze zmartwioną miną. Jedynie Hermiona wyglądała na pewną siebie.
Harry odwrócił się do Voldemorta.
- A ty?
- Ja upewnię się, że twoje żądania zostaną spełnione. Równowaga sił, Harry.
Harry spojrzał na Hermionę. Dla niej wszystko było oczywiste.
- Więc co robimy?
Hermiona rzuciła okiem na Voldemorta.
- Jeśli odczytałam przepowiednię poprawnie, masz przywrócić porządek.
- To znaczy? - dopytywał się Ron.
- To znaczy - wyjaśniła Hermiona - że masz zmusić ministerstwo do przebudowy, zreorganizować je.
- Znakomicie, Hermiono - pochwalił Voldemort.
- Jak?
- Powiedz im tylko czego chcesz, Harry - odparła Hermiona. - Wszyscy boją się teraz ciebie i Lorda Voldemorta. Powiedz im, co mają robić, a oni to zrobią. Jeśli wierzą w przepowiednię, będą wiedzieć, że postępujesz słusznie.
Harry'ego znów zaczynała boleć głowa. Zamknął oczy.
- Nie mogę po prostu wyjechać do Bułgarii? - zapytał.
Draco i Ron roześmiali się.
Harry poczuł ból i otworzył oczy, kiedy Voldemort pochylił się nad nim, podnosząc jego brodę.
- Mamy robotę do załatwienia, Harry - powiedział. - Nawet nie myśl o ucieczce. Nie jesteś już dłużej bezsilny.
Harry skinął, patrząc na Voldemorta.
- Wiem - rzekł, kiedy czarnoksiężnik odsunął się od niego. Usiadł z powrotem na krześle, a Harry zwrócił się do Hermiony: - Jak powinniśmy zrekonstruować ministerstwo?
Hermiona wyczarowała przed sobą krzesło i stolik, razem z piórem i atramentem. Podniosła pióro.
- Cóż, uważam, że powinniśmy zacząć od usunięcia kilku bezsensownych departamentów - zaczęła Hermiona. - Możemy na początku zająć się Departamentem Likwidacji Niebezpiecznych Magicznych Stworzeń. To kompletna farsa. Możemy zamiast tego stworzyć jakiegoś rodzaju departament kontrolujący i obserwujący zwierzęta, a pieczę nad nim przekazać Hagridowi.
Ron parsknął śmiechem - Harry też musiał się uśmiechnąć.
Voldemort roześmiał się raźno.
- Dobry pomysł, Hermiono. Masz prawdziwy talent do tego typu rzeczy. - Odwrócił się do Harry'ego. - Powtarzałem ci wiele razy Harry, mądrze wybierasz swoich przyjaciół. Zawsze możesz na nich polegać.
Tak więc z pomocą wszystkich zgromadzonych w obozie, zaplanowali restrukturyzację departamentów ministerstwa i ogłosili oficjalne wybory, które obejmowały każdego. Wszyscy powyżej piętnastu lat mieli prawo głosu i wszyscy mogli zostać wybrani, ale do nich należała decyzja, czy zechcą zająć zaoferowane stanowiska.
Kiedy Harry dostarczał swoje prośby (wolał używać tego zwrotu, zamiast „żądań” - czasem semantyka jednak miała znaczenie) ministrowi, Voldemort wysłał śmierciożerców, by obserwowali jak wygląda sytuacja w magicznym świecie.
Harry opuścił swój namiot i zobaczył, jak kilkoro śmierciożerców upuszcza kogoś u stóp siedzącego Voldemorta. Czarodziej wstał, więc Harry doszedł do wniosku, że musiał to być ktoś ważny.
Zbliżył się ostrożnie do ognia. Zaraz potem dostrzegł drewnianą nogę mężczyzny, leżącego na ziemi. Moody?
- Zło wcielone! - krzyczał auror. - Prędzej zgnijesz, nim zobaczysz jak stary Moody spełni twoje parszywe żądania.
Voldemort zaśmiał się lekko, patrząc na niego z góry. Moody był magicznie związany i Harry wątpił, by sam zdołał podnieść się do stojącej pozycji.
- Przyznaj, Alastorze - rzekł Voldemort. - Żądania Harry'ego są całkiem sensowne.
- Harry'ego? Nie próbuj mnie naciągnąć, Voldemort. Nie wiem, co zrobiłeś chłopcu, ale to niemożliwe, żeby zmienił strony. Wiem to, czuję to. Harry jest nieodłącznie dobry, tak jak ty jesteś zły.
- Dokładnie, Alastorze - odparł Voldemort. - Zgodzisz się z tym, Harry?
Moody spojrzał na niego i Harry poczuł, jak przenika go jego magiczne oko.
- Co on ci zrobił, chłopcze? - spytał Moody. - Wciąż nie wyczuwam w tobie nic mrocznego.
Harry podszedł do swojego krzesła i uniósł dłoń. Wszystkie więzy krępujące aurora opadły i Harry pomógł mu wstać.
- Nie ma we mnie nic mrocznego, panie Moody - rzekł Harry. - No, może poza tym, co przejąłem od niego - dodał, kiwając w stronę Voldemorta, który zachichotał. - To równowaga sił. Czy pan to rozumie?
Moody gapił się na niego.
- On cię do niczego nie zmusza, prawda?
- Nie, proszę pana - odpowiedział Harry. - Jestem tu z wyboru. Świat potrzebuje uzdrowienia.
- Ale to…
- Panie Moody - przerwał mu Harry. - Niech pan do nich wraca i powie, żeby zrobili co mówię, albo Lord Voldemort ich do tego zmusi. Nie chcę, by do tego doszło.
Moody jąkał się jeszcze przez chwilę.
- Proszę - ciągnął Harry. - Nie potrzebujemy już żadnych więcej śmierci. - Podniósł rękę do twarzy aurora. Jakby wyciągał chusteczkę z pudełka, z taką łatwością mógł czerpać siłę Voldemorta. Moody upadł na ziemię. - Nasza moc jest tak silna, panie Moody - rzekł poważnie. - Nie chce pan chyba rozgniewać mojego ojca. Jest wobec mnie bardzo zaborczy i co martwi mnie, martwi jego. Proszę im przekazać, co powiedziałem.
Moody patrzył na niego ze zdumieniem. Harry nie był pewien, czy to z powodu mocy, którą właśnie zademonstrował, czy dlatego, że był tak przekonywujący. To nie miało dla niego znaczenia. Harry nie chciał po prostu więcej mordów.
- Avery - powiedział Harry do śmierciożercy, który przywlókł Moody'ego. - Zaprowadź pana Moody'ego z powrotem do ministerstwa.
Śmierciożerca nie kwestionował już rozkazów Harry'ego, ani też nie pytał o zgodę Voldemorta.
- Tak, mistrzu Harry - odparł Avery, ciągnąc Moody'ego ze sobą.
- Harry - odezwał się Voldemort.
Harry obrócił się do niego. Siedział na swoim krześle, więc Harry także usiadł.
- Tak?
- Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać.
- Co zrobiłem tym razem?
- Okazałeś współczucie i przekonanie jednocześnie. Potrafisz wzbudzać strach i pewność w tym samym czasie.
- Więc?
Voldemort zachichotał.
- I do tego ta skromność. To rzadki dar, Harry. Jesteś urodzonym przywódcą.
Harry westchnął.
- Jestem tym, czym uczynił mnie świat, czym ty mnie uczyniłeś. Możesz śmiało triumfować.
Voldemort roześmiał się.
- Jak zawsze cyniczny, mój Harry - powiedział. - Ale mylisz się. Jesteś tym, którego świat potrzebuje.
- Nie, Voldemort. To my jesteśmy tymi, których potrzebuje świat.
- Ach, Harry. Dobrze cię nauczyłem.
Rozdział 19
Koniec czasu
Harry był niespokojny. Wszystko szło tak gładko i tak doskonale, że było to prawie przerażające. Śmierciożercy w swoich raportach donosili, że wszyscy dostosowywali się do wcześniejszych próśb Harry'ego. Brak oporu oznaczał brak kary.
Harry nie do końca im wierzył, choć nie sądził też, żeby kłamali. Czuł po prostu, że w ich raportach jest coś fałszywego.
Voldemort też nie pomagał mu tego rozjaśnić.
Kiedy śmierciożercy skończyli zdawać swoje relacje i opuścili namiot konferencyjny, Harry stanął przed biurkiem Voldemorta. Ten najwyraźniej zauważył, że coś jest nie tak.
- Co cię martwi, mój synu?
- Bez obrazy - odparł Harry - ale myślę, że twoi śmierciożercy są nie do końca szczerzy.
- Nie do końca szczerzy? - powtórzył Voldemort z uśmiechem. - Harry, nie ufasz im?
Harry przyglądał się Voldemortowi zza biurka.
- Czy to podchwytliwe pytanie?
Voldemort zachichotał.
- Nieważne. Dlaczego mieliby cię okłamywać?
- Nie mówię, że kłamią - odrzekł Harry, wzdychając. - Po prostu mam przeczucie.
- Co czujesz?
Z jakiegoś powodu Harry nagle stał się sfrustrowany i usiadł na krześle.
- Zapomnij - mruknął.
- Powiedz mi, Harry. Twoje instynkty są bardzo dobre. Powiedz mi, co przeczuwasz.
Harry pochylił się, ściskając rękami poręcz krzesła.
- Mam wrażenie, że coś pomijają. Że ja coś pomijam. - Harry spojrzał na niego. - Nie czujesz tego?
Voldemort rozważał jego słowa, patrząc na Harry'ego w skupieniu.
- Wyczuwam ich podniecenie… Ich oczekiwanie.
Harry wstał.
- Tak, to jest to. Ale na co?
- Harry?
Chłopak odwrócił się do biurka i oparł na nim.
- Ty wiesz. Wiem, że wiesz - powiedział. - Pytam cię, ojcze. Powiedz mi.
Voldemort westchnął.
- Koniec, Harry.
Harry patrzył na niego zaskoczony.
- Czekają, aż zapanuje równowaga sił i nadejdzie koniec anarchii i chaosu.
- Myślałem, że to właśnie robimy.
- Tak, Harry. Lecz nadejdzie czas, kiedy wejdziemy do Ministerstwa Magii i zajmiemy należne nam miejsce.
- Ale co…
- Harry, w tej chwili cały czarodziejski świat się jednoczy. Żadne ministerstwo, nieważne jak zorganizowane, nie będzie w stanie nad nim zapanować.
- Więc kto…
- Ja, rzecz jasna - rzekł Voldemort.
- Wyjaśnij mi to - powiedział Harry.
Voldemort wstał i obszedł biurko, by stanąć przed Harrym.
- Spisałeś się znakomicie - oznajmił Voldemort. - Rekonstrukcja ministerstwa przebiegła dokładnie tak, jak powinna.
- Postąpiłem słusznie.
- Oczywiście, że tak, Harry.
Harry zaczynał w to wątpić.
Maszerował przez swój pokój, bezmyślnie bawiąc się naszyjnikiem z feniksem, zawieszonym wokół szyi.
- Coś mi umyka - mruczał Harry. - Jestem tego pewien.
Ron siedział na krześle przed biurkiem. Hermiona siedziała przy biurku z piórem w ręce i pergaminem przed sobą. Draco opierał się o ścianę ze skrzyżowanymi rękoma i obserwował Harry'ego, w swój typowo ślizgoński sposób.
- Cóż, uważam, że próbuje uczynić z ministra figuranta - powiedziała Hermiona. - Coś w stylu królowej*. A wówczas ty i on zajmowalibyście najwyższe miejsca, jak premierzy.
Harry wątpił, by o to mu chodziło.
- A co ze śmierciożercami? - chciał wiedzieć Ron. - Wtedy byliby jak parlament. Nie wiem jak wy, ale…
- Ron - odezwała się Hermiona, wchodząc mu w słowo. - Myślę, że w końcu minister wciąż będzie kierował czarodziejskim światem. Tyle że Harry i Lord Voldemort będą mieli w ważnych sprawach decydujące słowo.
W skrócie, do tego właśnie dążył Voldemort. Jednak…
Harry obrócił się do Draco.
- Co ty o tym sądzisz?
Draco odsunął się od ściany.
- Jeśli nam się poszczęści, to Granger ma rację. Ale zapominamy, że Voldemort jest wciąż złym Czarnym Panem.
- Ale Harry jest…
- Dokładnie - przerwał Hermionie Draco. - Jak sądzisz, ile czasu ta dwójka może współdziałać w zupełnej harmonii? Voldemort na razie traktuje Harry'ego z przymrużeniem oka. Daje mu wszystko, nawet totalną kontrolę, ponieważ chce, potrzebuje Harry'ego po swojej stronie. Nie oszukujmy się, na samym końcu Voldemort przejmie władzę.
- A niby jak mu się to uda? - spytał Ron. - Harry jest teraz równie potężny jak on. I co z przepowiednią?
Harry słuchał uważnie tej wymiany zdań, śledząc Draco, krążącego po pokoju.
- W tej chwili chyba żaden z nich nie byłby w stanie zabić drugiego.
- Obaj musieliby zginąć - dodała Hermiona.
- Poza tym, są teraz powiązani jeszcze silniejszą magią.
Nie mów tego, Draco.
Wiesz, że mam rację, Harry.
- Więc jak uda mu się przejąć władzę, skoro Harry będzie próbował go powstrzymać? - zapytał Ron.
Draco spojrzał na Harry'ego, który podniósł brwi z ciekawością.
- Wciąż boli, kiedy cię dotyka, prawda? - stwierdził Draco.
Harry kiwnął głową.
- Ale to nie powinno go dłużej wyczerpywać - oznajmiła Hermiona. - Dzielą już między sobą całą moc.
Harry odsunął się od nich, przeczesując ręką włosy.
- Tortura jest wciąż torturą, Granger - rzekł Draco ponuro. - Sama widziałaś.
Hermiona złapała głośno oddech.
- Chyba nie myślisz, że teraz ucieknie się do tego?
- Nie wiem, do czego się ucieknie, jednak z pewnością mała, miła odbudowa ministerstwa nie usatysfakcjonuje Czarnego Pana.
Harry odwrócił się do nich z powrotem.
- Nie może mnie zmusić do niczego, Draco. - powiedział.
- Nie musi - odparł Draco. - Jesteś tu z wyboru, Harry. Może używać twojej mocy tak samo, jak ty używasz jego.
- Ale…
- W porządku - ucięła Ronowi Hermiona. - Niezależnie od mocy, jakie są jego plany?
Draco westchnął.
- Tego właśnie nie wiem.
- Dlaczego nie? - odpalił Ron. - Jesteś śmierciożercą, prawda?
- Ron…
- Nie, chcę wiedzieć.
- Noszę znak, Weasley - odrzekł Draco ze zirytowaniem. - Lecz wszyscy wiedzą, komu jestem lojalny. Myślicie, że zdradzą mi swoje plany?
Harry westchnął, przejeżdżając ręką po twarzy.
- Potrzebuję trochę powietrza. Muszę pozbierać myśli.
- Idź na spacer - doradziła Hermiona. - Zaraz poczujesz się lepiej.
- Nie - rzekł Harry. - Chyba sobie trochę polatam.
- Mogę do ciebie dołączyć? - spytał Ron ochoczo. Rozejrzał się po namiocie. - Nie mam miotły, ty raczej też nie. Szkoda.
Harry gapił się na niego, póki nie przypomniał sobie, że on i Hermiona nie wiedzieli.
Draco zaczął się śmiać.
Nie wiedzą, co?
Harry posłał mu krzywe spojrzenie.
Zamknij się, Draco.
- Ee… - zaczął Harry.
- Harry nie potrzebuje miotły, Weasley - wyręczył go Draco, uśmiechając się szeroko.
- Co…?
Harry usiadł na biurku i przetransformował się w jastrzębia.
Ron skoczył na nogi.
- To twoja animagiczna forma? - Zerknął na Draco. - I on wiedział przed nami!
Harry przemienił się z powrotem i westchnął.
- Ron…
- Myślałem, że ta cała tajemnica była po to, żeby Voldemort i śmierciożercy się nie dowiedzieli.
- Ron, Voldemort praktycznie domyślił się, zanim zacząłem się uczyć - odrzekł Harry.
- A poza tym, teraz to nie ma znaczenia - uzupełniła Hermiona.
- Ale skąd on wiedział?
No i proszę.
- Och, pogódź się z tym, Weasley.
Draco.
- Zwyczajnie go o to zapytałem - kontynuował Draco, ignorując ostrzeżenie Harry'ego. - A ty?
- Ja? Yhm…
Harry opuścił namiot - nie miał w tej chwili ochoty się tym zajmować. Hermiona załagodzi sprawę, albo przynajmniej rzuci na nich Silencio.
Przetransformował się i wzbił w powietrze, szybując nad drzewami. Nie mógł pozbyć się z głowy słów Voldemorta:
Żadne ministerstwo, nieważne jak zorganizowane, nie będzie w stanie nad nim zapanować.
Pytanie Draco też go nawiedzało.
Jak sądzisz, ile czasu ta dwójka może współdziałać w zupełnej harmonii?
I Harry wciąż nie mógł otrząsnąć się z uczucia, że coś mu umyka.
Zauważył przyćmione światło między drzewami i przyfrunął bliżej. Skwierczenie ognia było słyszalne, podobnie jak szelest liści i trzask gałęzi.
Ostrożnie pikując nad ogniskiem, Harry przysiadł na gałęzi. Jakieś postacie zbierały się w tym miejscu, nadchodząc z różnych kierunków.
Śmierciożercy?
Harry obserwował ciekawie tę scenę. Około dziesięciu ubranych w szaty figur zgromadziło się wokół ognia, szepcąc pomiędzy sobą.
Następna postać wynurzyła się z ciemności.
- Lucjuszu, czy to ty?
- Oczywiście, że to ja, idioto. A na kogo innego czekacie? - spytał Lucjusz Malfoy ostrym tonem. Najwyraźniej nie był szczęśliwy. - Czy wszyscy już są?
- Tak - powiedział inny śmierciożerca. - Jesteśmy elitą. Myślisz, że byśmy to sobie odpuścili?
- Mów ciszej - warknął na niego inny.
- Po co się denerwujesz? - odparł pierwszy. - Chłopak poszedł do swojego namiotu.
- Jego przyjaciele wciąż tu są.
- To nie ma znaczenia - prychnął kolejny. - Nie po jutrze.
- Jeśli tak dalej pójdzie - odezwał się inny głos - w końcu się dowie.
- Mistrz się tym zajmie - powiedział cicho Lucjusz.
Rozległ się szmer aprobaty.
- Jednak kto by pomyślał, że plan mistrza tak wspaniale zadziała?
Więcej szeptów, wśród których Harry wyłapał „genialne”, „co za cierpliwość”, „zupełna podległość”.
- Chłopak jest…
- Wy głupcy - wysyczał wściekle Lucjusz. - Ten chłopak mógłby zrównać z ziemią cały obóz skinieniem ręki. Ludzie liczą się z jego zdaniem, a on nie jest tępy.
- Nie przesadzaj, Lucjuszu, mistrz potrafi go kontrolować.
- Mistrz może go sobie podporządkować - poprawił Lucjusz. - Ale nie chce, by do tego doszło. - Mężczyzna westchnął. - Zrozumcie, chodzi o to, że mistrz chce, by wszystko stało się tak szybko i cicho, jak to możliwe.
Jeden ze śmierciożerców zaśmiał się cicho.
- Czego nie wie, to nas nie zaboli.
- Można to tak ująć - zgodził się Lucjusz.
- Więc powiedz nam. - Harry rozpoznał głos Avery'ego.
- Harry jutro przemówi w ministerstwie - rzekł Lucjusz. - Później zrzeknie się władzy. Kiedy tylko wróci do obozu, mistrz zamierza go zniewolić i zacząć proces oczyszczania.
Śmiech, który wybrzmiał wokół ogniska, przyprawił Harry'ego o dreszcze.
- Powtarzam, to potężni czarodzieje i czarownice, nie zapominajcie o tym - dodał Lucjusz. - Mistrz chce dać im szansę do pokazania białej flagi.
Tym razem śmiech był jeszcze głośniejszy.
- Dołącz do nas, albo zgiń - zadrwił ktoś.
- Więc wracamy do działania - stwierdził Avery.
Lucjusz spojrzał na niego. Płomienie rzucały upiorny blask na jego blade rysy.
- Tak. Wiecie, co macie robić.
Lucjusz odwrócił wzrok w stronę ognia, podczas gdy reszta śmierciożerców rozchodziła się w ciszy. Jego wyraz twarzy był dziwny, biorąc pod uwagę, co Harry właśnie usłyszał. Co najciekawsze, wyglądał prawie tak, jak Harry się czuł - rozczarowany, zdradzony, zaniepokojony… i zlękniony.
- To zmienia się w prawdziwy koszmar - mruknął Lucjusz.
Harry obserwował w oszołomieniu, jak Lucjusz macha różdżką, wygaszając ognisko.
Lucjusz odszedł w stronę obozu, lecz Harry siedział na gałęzi, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą płonął żywo ogień.
Więc to tak? Voldemort wygrywa?
Harry przemienił się w drodze na ziemię, wciąż wpatrzony w popioły z ogniska.
Wszystkie jego manipulacje, jego prezenty… Czy choć jeden z nich był konieczny, skoro Voldemort i tak od początku planował przywrócić zamęt i morderstwa? Jasne, moc była niesamowita, jednak czy cały czas i wysiłek Voldemorta byłby warty jej zdobycia, jedynie by spełnić tę część przepowiedni?
Przepowiednia.
Harry zacisnął dłonie w pięści.
Był tylko jeden sposób, by to zakończyć. Jedyny sposób, by zapobiec morderstwom.
_______
* Pozycja królowej w Wielkiej Brytanii jest właściwie czysto reprezentacyjna; formalnie jest głową państwa, ale praktycznie nie ma żadnej szerszej władzy (w przeciwieństwie do premiera)
Rozdział 20
Skarb
Harry stał uroczyście przed stołem, za którym zasiadały nowo wybrane głowy departamentów. Przepowiednia się sprawdziła, tak jak przewidywał Voldemort. Czarodziejski świat zjednoczył się i za prośbą Harry'ego zdołał zrekonstruować ministerstwo.
Przed Harrym znajdowali się najlepsi czarodzieje i czarownice, z największym doświadczeniem i znakomitymi referencjami - najlepsi ludzie, jakich miał do zaoferowania czarodziejski świat. Wszyscy wybrani - wszyscy zaaprobowani - i wszyscy oni będą jutro martwi, jeśli…
Jeden z czarodziei wstał i zwrócił się do Harry'ego:
- Czy Lord Voldemort i jego syn są zadowoleni?
Harry zmarszczył brwi.
- Ministrze - odparł. - Czy pan jest zadowolony? To czarodziejski świat pana wybrał. - Harry rozejrzał się wokół. - Oni wszyscy zdecydowali, że chcą, by to pan nimi przewodził. Czy to o czymś nie świadczy? Widzę przed sobą najlepszych czarodziei, posiadających siłę i determinację, aby naprawić chaos, jaki zapanował na świecie i w ministerstwie, gdy Voldemort po raz pierwszy zdobył władzę. Wtedy nie wiedział jeszcze, że potrzebuje równowagi sił. Pragnął jedynie siać zamęt i przerażenie. Wtedy ja wszedłem mu w drogę - wiecie, co stało się później. Lecz Voldemort domyślił się czego potrzebuje. Wiedział, jaki popełnił błąd i jak go naprawić. Manipulował mną przez lata, ale teraz - jak już powiedziałem - nie dam sobą dłużej manipulować, ani też nie będę kontrolowany. Stałem się równowagą sił z własnej woli, porządek został przywrócony. - Harry zamilkł na chwilę. - Voldemort myśli, że dzięki mnie uda mu się dojść do władzy. Ale nie będę dłużej jego narzędziem. Nasze społeczeństwo potrafi teraz samo się wyleczyć. - Harry spojrzał na nowego Ministra Magii. - Panie Weasley, moje przeznaczenie się wypełniło. Nasz czas tu dobiegł końca i teraz muszę - obaj musimy - odejść.
Na twarzy ministra pojawił się wyraz zrozumienia, który zaraz przemienił się w przerażenie.
- Harry - powiedział Artur Weasley. - Nie zmieniłeś stron.
- Zrobiłem to, co musiałem, proszę pana - odparł Harry.
Harry usłyszał, jak inni zaczynają powtarzać między sobą urywki przepowiedni: równowaga sił, dziedzice zjednoczeni, skarb złożony w ofierze.
- Zrobił to dla nas - rzekł Steve Goodhue.
Pan Weasley nie spuszczał wzroku z Harry'ego.
- Tak, Steve - odrzekł. - Harry…
- Panie Weasley, zrobiłem, co do mnie należało. To musi się skończyć, zanim powróci terror. Niech pan powie… - Harry przerwał i spojrzał w bok, nie będąc pewnym, co chce przekazać. - Żegnaj. I powodzenia.
- Nie! - krzyknął pan Weasley. - Harry…
- Mój czas dobiegł końca - powtórzył Harry. - Nie jestem już dłużej potrzebny.
- Ależ jesteś, Harry. Wciąż cię potrzebujemy.
- Przykro mi. Chciałbym być po prostu znów zwykłym Harrym.
Harry aportował się do swojego pokoju w La Casa Black, próbując wyrzucić z pamięci widok przerażonej twarzy pana Weasleya. Ministerstwo wiedziało już co robić, ale to nie sprawiało, że Harry czuł się lepiej. Wciąż musiał umrzeć.
Cóż, wyglądało na to, że matka ofiarowała mu dodatkowych szesnaście lat. Lecz teraz miał przyjaciół i ludzi, których kochał. Gdy miał roczek, co tak naprawdę posiadał?
Harry odepchnął od siebie te myśli i spojrzał w lustro.
- Powiedziałeś, że jesteś gotowy, Harry - powiedział do swojego odbicia. - Zaakceptuj swoje przeznaczenie. Całe przeznaczenie.
Harry przyglądał się odbiciu w lustrze.
Jesteś gotów, by zginąć, Harry?
Całe życie Harry'ego było koszmarem, ale przynajmniej miał wiernych przyjaciół.
Z ciężkim sercem, Harry usiadł przy biurku, by napisać do nich listy pożegnalne.
Drogi Ronie,
Wiem, że mnie znienawidzisz za to, że nie pozwoliłem ci towarzyszyć mi w tej ostatniej przygodzie, ale musisz zaopiekować się Hermioną. Domyślam się, że będzie w strasznym stanie. Chcę mieć pewność, że będziecie razem szczęśliwi. Pamiętasz jaki zawsze mieliśmy ubaw, kiedy wpadaliśmy w kłopoty?
Chcę, żebyś wziął moją Błyskawicę. Pomyśl czasem o mnie, kiedy będziesz na niej latał.
Wiedz, że miałem najlepszego przyjaciela, jakiego mogłem sobie tylko wymarzyć. Ty i twoja rodzina zrobiliście dla mnie więcej, niż ktokolwiek na świecie.
Dzięki za bycie moim przyjacielem. Wiem, że nie było łatwo, ale odwaliłeś kawał dobrej roboty.
Harry
Droga Hermiono,
Proszę, zaopiekuj się Ronem. Potrzebuje cię bardziej, niż chyba sam przypuszcza.
Tyle razy mi pomagałaś, że nawet nie wiem, jak mam ci podziękować.
Oddaję Hedwigę pod twoją opiekę. Zawsze ci ufała, a ty nigdy nie dostałaś sowy, której chciałaś.
Poślę Rowan do Ginger. Nie mogę powiedzieć jej wszystkiego co chcę, więc proszę, dodaj jej otuchy i wesprzyj ją.
Liczę na ciebie - wiem, że mogę.
Z wyrazami miłości,
Harry
Drogi Syriuszu,
Wiedziałeś tak samo dobrze jak ja, że to nadchodzi. Tym razem nie mogę postąpić tak jak mi kazano, choć chciałbym, żebyśmy pojechali do Bułgarii.
Syriuszu, kocham cię i powierzam ci pieczę nad najważniejszą rzeczą w moim życiu - moimi przyjaciółmi. Proszę, zaopiekuj się nimi. Dla mnie przekroczyłeś wszelkie granice. Zrób to samo dla nich.
I proszę, nie znienawidź mnie.
Harry
Drodzy państwo Weasley,
Dziękuję wam za przyjęcie mnie do waszej rodziny. Najszczęśliwsze momenty w moim życiu to te, gdy siedziałem przy waszym stole w Norze, słuchając rozkosznych sprzeczek i marudzenia. Każda osoba w waszej rodzinie jest niezwykła, a ja miałem przyjemność poznać je wszystkie.
Proszę, nie bądźcie państwo źli na Rona za te wszystkie kłopoty, w które go wciągnąłem. Jak przystało na najlepszego przyjaciela, zawsze mogłem na nim polegać i nigdy mnie nie zawiódł. Możecie być z niego dumni. Ja jestem. Chciałbym, by mógł mi teraz pomóc, ale wiem, że nie jest w stanie. Nikt nie jest.
Znów jestem sam, jednak nie martwi mnie to, gdyż wasza rodzina pokazała mi jak to jest czuć się kochanym.
Dziękuję.
Harry
Droga pani Weasley,
Była pani dla mnie najbliższą do matki osobą, jaką miałem. Z tak liczną rodziną i tyloma osobami na głowie, wciąż się dziwię, że znalazła pani w sercu miejsce jeszcze dla jednej.
Dziękuję.
Czuję do pani rodziny wielkie przywiązanie, o czym najlepiej świadczą moje sny. Pamiętam, że w jednym z nich siedziałem przy stole w Norze, a pani skarżyła się na to, że moje włosy są zawsze tak rozczochrane. Wtedy nazwałem panią moją mamą.
Często myślę o tym śnie. Proszę nie zapominać o tym, kiedy będzie pani mnie wspominać. Chcę, by wiedziała pani, że zawsze widziałem panią w ten sposób.
Chciałbym znaleźć słowa, by móc należycie wyrazić swoją wdzięczność.
Harry
Draco,
Mam wrażenie, jakbyśmy przebyli długą drogę od naszego pierwszego spotkania w pociągu - od wrogości do przyjaźni. Nigdy nie podziękowałem ci za bycie przy mnie do samego końca, więc pozwól, że teraz to uczynię. Rozumiałeś, a tego właśnie potrzebowałem. Dziękuję ci.
Mam nadzieję, że uważasz mnie teraz za przyjaciela, bo ja uważam cię za swojego. Aby tego dowieść, wysyłam Dumbledore'owi zeznanie, które pomoże oczyścić cię z zarzutów, które mogą przeciw tobie wysunąć.
Podjąłem swój wybór, a teraz muszę się z nim zmierzyć. Postaram się zrobić to z jak najmniejszą dozą tragizmu, ale z moim gryfońskim kretynizmem… nigdy nic nie wiadomo.
Proszę cię, byś zajął się Sennie. Szabla, którą otrzymałem od Lucjusza, stała się jednym z moich najdroższych dobytków. Pochodzi z kolekcji twojego ojca, więc wiem, że dobrze o nią zadbasz, i że Sennie cię zaakceptuje, gdy mnie zabraknie. Latanie i szermierka, Draco. Nasza rywalizacja zawsze przyciągała uwagę.
Harry
PS.: Co powinno się włożyć, gdy chce się dokonać przepowiedziane samobójstwo?
Drogi Remusie,
To chyba najtrudniejszy list, jaki mam do napisania. Mój czas się skończył, moje wymówki również. Mam nadzieję, że wystarczy mi choć odwagi. Ale wiem, że mam ciebie.
Kiedy otrzymasz ten list, mnie już nie będzie. Staniesz się ostatnią osobą, jaka została Syriuszowi. Proszę, nie pozwól mu mnie znienawidzić. Wiem, że będzie rozczarowany, ale wie (tak samo jak ty), że zrobiłem to, co musiałem.
Zaopiekuj się Syriuszem. Wierzę, że sobie poradzisz.
Harry
Ostatnie listy wymagały szczególnego przemyślenia, lecz gdy Harry skończył, przywiązał je do nóżki Hedwigi i wysłał je do Dumbledore'a.
- On będzie wiedział co zrobić, dziewczynko - powiedział do sowy. - Kiedy już je dostarczysz, wróć do Hermiony. Liczę na ciebie.
Hedwiga zahukała i dziobnęła Harry'ego w rękę, po czym wyleciała przez okno.
Harry obrócił się do Rowan. Właśnie była u szczytu swojego cyklu. Harry czytał, że może on trwać zarówno długo, jak i bardzo krótko, w zależności od tego, ile mocy zużyje ptak, oraz ile osób uleczy. W przypadku Rowan było ich niemało, więc Harry domyślał się, że nie miała łatwego życia jako jego feniks.
Spojrzała na niego, jakby miała zaraz skarcić go swoim śpiewnym głosem. Wskoczyła mu na ramię, patrząc mu w oczy.
- Przykro mi, dziewczynko, ale nic nie możesz zrobić - rzekł Harry. - Podjąłem już decyzję, a wiesz, jaki jestem uparty.
Rowan zaśpiewała cicho. W swojej pieśni powiedziała mu, że będzie na niego czekać. Harry, zmieszany, pogłaskał ją po głowie i posadził z powrotem na żerdzi.
- Zostań z Ginger, gdy mnie nie będzie - powiedział jej Harry. Feniks tylko na niego patrzył.
Harry westchnął i rozejrzał się po raz ostatni po pokoju. Machnął ręką, jakby chciał się z nim pożegnać, i przestawił z pomocą magii meble.
- Zawsze chciałem, żeby łóżko stało koło okna.
Spojrzał na zegarek. Pora obiadu. Puknął tarczę palcem, pytając: „Co powinienem zrobić?”
Powinieneś jeść obiad, a nie rozważać samobójstwo.
Harry przeczytał uwagę i zdecydował, że nie chce kolejnych komentarzy.
Żadnych wymówek, Harry.
Aportował się w gabinecie Dumbledore'a, wiedząc, że dyrektor będzie na dole na kolacji, i rozejrzał się wokół. Fawkes zaskrzeczał i Harry spojrzał na niego. Wyglądał tak brzydko, jak nowo narodzony feniks.
- Znów kończymy cykl, co? - spytał się Harry. - Widzę, że ty też byłeś dość zajęty przez ostatnie lata.
Harry podszedł do półki i podniósł Tiarę Przydziału. Włożył ją na głowę.
- Ach, znów się spotykamy - powiedziała tiara.
- Wiesz, czego potrzebuję - odparł Harry.
- Hm, tak. Odwaga, mnóstwo odwagi. I potrzeba sprawdzenia się, swej lojalności.
- Tak - zgodził się Harry niecierpliwie. - Teraz daj mi to, czego potrzebuję. Proszę.
Harry poczuł, że coś uderza o czubek jego głowy i zdjął kapelusz. Sięgnął do środka i wyciągnął miecz Godryka Gryffindora, mocno ściskając rękojeść.
- Dzięki - oznajmił Harry, odkładając tiarę na miejsce.
Harry wziął kilka głębokich oddechów.
Koniec mojego koszmaru.
Rozdział 21
Ofiara
Harry rozejrzał się wokół. Ruiny Komnaty Tajemnic nie zmieniły się od ostatniego czasu, kiedy prawie w nich zginął. Wsunął miecz za pasek i ukrył go pod fałdami szaty. Więc to był koniec.
Harry dotknął blizny. Voldemort.
Czekał. Z pewnością Voldemortowi nie zajmie długo przybycie tutaj, szczególnie, że nie zjawił się w obozie, jak po nim oczekiwano. Jego głośny oddech odbijał się echem po komnacie. Ruchem ręki zapalił wiszące przy ścianach pochodnie. Zaczynał się denerwować.
Jesteś gotów, by zginąć, Harry?
- Harry, co tutaj robisz? - spytał Voldemort.
Harry odetchnął z ulgą. Voldemort przyszedł i na dodatek aportował się za nim.
- Dlaczego mnie okłamałeś? - odparł Harry, nie spuszczając wzroku z podłogi.
- Nigdy cię nie okłamywałem, Harry - rzekł Voldemort, brzmiąc na zaskoczonego.
- Powiedziałeś, że naprawimy ministerstwo.
- Przecież to właśnie zrobiłeś, Harry. I to doskonale.
- Ale…
- Harry, czy naprawdę myślisz, że ci głupcy zdołają utrzymać ten stan harmonii, ten łańcuch rozporządzeń, który ty zapoczątkowałeś?
- Tak - odrzekł, próbując brzmieć przekonywująco.
- Harry - powiedział Voldemort cierpliwie. - Czarodzieje pozbawieni swojej władzy nie będą stali spokojnie obok, podczas gdy są zastępowani. A nowi ministrowie nie będą chcieli im tak łatwo oddać jurysdykcji. Ktoś musi utrzymywać porządek.
- I to wtedy ty wkraczasz do akcji - dokończył Harry, wciąż nie patrząc na Voldemorta. Miał nadzieję, że w jakiś niewiarygodny sposób zmienił się. Że będzie inne wyjście.
- Dokładnie - odrzekł Voldemort. Harry prawie słyszał w jego tonie krzywy uśmiech. - Mówiłem ci. Tym właśnie się zajmuję.
- Ja też muszę zrobić, co do mnie należy - powiedział Harry bez tchu.
- Nie musisz, Harry - zaprzeczył Voldemort. - Wiesz, że zawsze będę chronił ciebie i tych, na których ci zależy, niezależnie od tego, co się teraz stanie. Nie musisz się martwić o nic, nigdy więcej. Zadbam o to, byś zawsze był szczęśliwy.
Boże, te słowa bolały.
- To niewłaściwe - rzekł cicho Harry.
- Dlaczego? - warknął Voldemort. - Co jest złego w byciu szczęśliwym?
- Nie mogę być szczęśliwy kosztem innych.
- Dlaczego? - nastawał Voldemort. Było jasne, że nie jest zadowolony z jego zachowania. - Jakoś inni nie przejmowali się tym zbytnio, kiedy planowali twoje życie, nie przywiązując zbytniej uwagi do tego, czy będziesz szczęśliwy.
To zdanie zapiekło Harry'ego do żywego.
- Czy nie zrobiłem wszystkiego co w mojej mocy, by cię zadowolić, by sprawić, byś był szczęśliwy? - spytał Voldemort.
Harry wciąż patrzył w ziemię, lecz serce kołatało mu mocno w piersi.
- Tak - odparł głucho.
- A ty zadowoliłeś mnie, przyprawiłeś mnie o dumę - ciągnął Voldemort triumfalnym tonem. - Więc dość tego. Przestań się zamartwiać i wracaj ze mną do domu. Mam sporo roboty.
Harry w myślach potrząsnął sobą. Dlaczego z nim rozmawiał? Voldemort zawsze mieszał mu w głowie, zawsze bawił się jego uczuciami. Teraz też miał już migrenę.
- To musi się skończyć, Voldemort - rzekł Harry, zaciskając dłoń na rękojeści miecza.
Voldemort westchnął.
- Rozumiem - stwierdził. - Przepowiednia. Szlachetna ofiara. Jesteś w stanie mnie zabić, Harry? Jesteś gotów, by zginąć?
- Wiesz, że muszę.
Voldemort wstrząsnął Harrym, wybuchając głośnym śmiechem.
- I wybrałeś Komnatę Tajemnic, by mnie zabić? - zapytał. - Jakie to… - Harry usłyszał chichot - przewidujące.
- Tak - mruknął Harry, zastanawiając się, czemu Voldemort nie jest nawet odrobinę poruszony.
- Harry, czy wiesz, że moc potrzebna do zniszczenia mnie - oraz ciebie - najprawdopodobniej zburzy również całą szkołę?
Harry nie pomyślał o tym. Jednakże i tak nie planował używać magii.
- Naprawdę?
- Och, tak - rzekł Voldemort. - Zrobiłbyś to, mój synu? Zniszczyłbyś jedyne miejsce, gdzie obaj znaleźliśmy schronienie jako dzieci?
Harry wziął głęboki oddech, manewrując mieczem w swoich rękach.
- Nie, ojcze. Nie zrobiłbym tego - odparł Harry.
- Więc do czego zmierzasz, mój chłopcze?
- Do tego, że będę musiał to zrobić starym sposobem.
Harry odwrócił się unosząc miecz i zatapiając ostrze w piersi Voldemorta.
- Nie pozwolę nikomu więcej za mnie umrzeć - powiedział Harry, kiedy jego spojrzenie spotkało szkarłatny wzrok Voldemorta. - Przepraszam, ojcze.
- Bardzo dobrze, Harry - rzekł Voldemort. - Rozgryzłeś to.
Voldemort upadł na kolana przed Harrym. Ten, wciąż trzymając w ręce miecz, także ukucnął.
- Zrób to, Voldemort.
- Jestem nieuzbrojony, Harry.
- Nie potrzebujesz broni - odrzekł Harry. - Masz swój dotyk.
- Nie, Harry.
Harry wyjął miecz z piesi czarnoksiężnika. Voldemort upadł na ziemię, krwawiąc obficie na marmurową posadzkę. Harry nachylił się nad nim.
- Musisz to zrobić - powiedział.
- Nie, Harry - powtórzył Voldemort. - Chcę, żebyś żył. Mówiłem już ci, jak bardzo mnie zadowalasz. Nie chcę, żebyś zginął. Wraz z tobą przeżyje moja wiedza, moja pamięć, moja moc. Nie, Harry, rezygnuję ze swojego życia, byś ty mógł żyć.
- Nie! - krzyknął Harry. - Muszę umrzeć.
- Nie, Harry. - Głos Voldemorta był coraz słabszy. - Poddałem się. Będziesz żyć. Chcę, żeby mój syn żył.
- Nie! - wrzasnął znów Harry, zaczynając panikować. Musiał umrzeć, w przeciwnym razie Voldemort znów się odrodzi i będzie terroryzował czarodziejski świat. - Voldemort! Voldemort! - krzyczał Harry, patrząc, jak jego nemezis się wykrwawia.
Harry trząsł się - nie mógł teraz zawieść.
- Myliłeś się, Harry - powiedział Voldemort. Harry pochylił się nad nim, by usłyszeć, co mówi. - To ja zginę za ciebie.
To się nie dzieje.
- Ja też muszę umrzeć - powtórzył Harry.
- Dlaczego się ze mną spierasz?
Harry spojrzał na rękę Voldemorta i podniósł ją.
- Nie, Harry - powiedział Voldemort bardzo słabo.
Harry popatrzył na niego. Biorąc głęboki oddech, Harry przycisnął rękę do blizny. Krzycząc, upadł na podłogę, ale nie puścił ręki.
Razem ich moc była bezgraniczna - tak samo jak ból. Ostatnie słowo, jakie Harry usłyszał, brzmiało: „uparty”.
- Mój Boże, ile tu krwi.
Głos Remusa.
- Hermiono, nie podchodź bliżej - nakazał Syriusz.
- Voldemort nie żyje - stwierdził Remus. - Co z Harrym?
- Trudno powiedzieć - odparł Syriusz schrypniętym głosem. - Jest ciepły w dotyku, ale nie mogę znaleźć pulsu.
- Ron! - krzyknął Remus.
Harry usłyszał trzepot skrzydeł Rowan oraz jej pieśń, dobiegającą z okolicy jego piersi. Harry jednak nic nie czuł - ani dotykającego go Syriusza, ani spadających łez Rowan.
Czy był martwy? Powinien być. W takim razie dlaczego ich słyszał?
- Harry, ty idioto - powiedział Ron. - Dlaczego mnie nie zabrałeś?
Przepraszam, Ron, pomyślał Harry.
- NIE! - To z pewnością była Hermiona.
- Mówiłem wam, żebyście tu nie przychodzili! - krzyknął Syriusz.
Ale było już za późno. Hermiona szlochała głośno.
- Och, Ron.
- Jeszcze nie wiemy, czy nie żyje, Hermiono - rzekł Ron. - Miejże trochę nadziei, do licha. Wciąż czeka nas spotkanie z moją siostrą.
Ginger.
Harry'ego ogarnęły wyrzuty sumienia. Nawet więcej, niż to - żal, smutek, gorycz.
Jego liścik do Ginger był krótki. Nie wiedział, co jej powiedzieć, więc napisał po prostu: „Harry kocha Ginger”.
Nadal słyszał wszystko, co się działo wokół, kiedy podążali w stronę szpitala, lecz nie mógł mówić, ani nic nie widział. Nie wiedział nawet, czy ma otwarte oczy.
Wokół niego rozbrzmiewał szmer rozmów. Niektóre głosy rozpoznawał, inne nie.
Harry?
Harry odczuł ulgę - to był Draco.
Harry, słyszysz mnie?
Tak! Tak, słyszę cię.
- Nic - powiedział Draco.
Harry? Gdzie jesteś, ty kretynie?
Draco! Słyszę cię!
- Przykro mi - rzekł Draco smutno. - Nic nie słyszę.
Ale ja cię słyszę! - próbował krzyknąć Harry. Draco nie odpowiedział.
- To był jego wybór, Draco - oznajmił Dumbledore. - Harry zrobił to, co musiał zrobić.
Ktoś położył mu rękę na piersi.
- Dziedzic będzie żyć.
Trelawney. Harry stracił wszelką nadzieję -było już po nim.
Obudził się, zdając sobie sprawę, że nie może się ruszyć. Otworzył oczy - przynajmniej widział. Spojrzał na swoje ręce i zobaczył, że jest przywiązany do łóżka. Dlaczego? Rozejrzał się wokół. Nie znajdował się dłużej w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie. Był w jakimś obcym pokoju, prostym, sterylnym, ze śnieżnobiałymi ścianami i niewielką ilością mebli.
Obracając głowę, uwolnił ręce i nogi zaklęciem. Przesunął się nieznacznie, by sprawdzić, czy bolą go mięśnie. Ból był minimalny, więc Harry usiadł. Pokój był słabo oświetlony i oprócz niego, nie było w nim nikogo więcej.
Ostrożnie stanął na nogach - zdołał się na nich utrzymać, więc podszedł do szafki, gdzie znalazł swoje ubranie. Gdy wkładał je na siebie, zauważył tabliczkę leżącą na stoliku koło jego łóżka. Podniósł ją i przeczytał:
Objawy: duża utrata krwi, trauma, wstrząs
Rokowania: śmierć, zaburzenia pracy mózgu, obłęd
Nic dziwnego, że przywiązali go do łóżka. Pomyśleli, że kiedy się obudzi, może być szalony.
Harry zastanowił się nad tym. Był szalony?
Nie czuł się tak. Był trochę osłabiony, ale nie czuł się gorzej, niż po torturach, jakim wielokrotnie poddawał go Voldemort. Szczerze mówiąc, może lepiej by było, gdyby jednak był szalony. Harry musiał się uśmiechnąć.
Przeżył. Voldemort umarł, a Harry żył.
Harry zmarszczył brwi. Jak to się stało? Przecież powinien być martwy. Jednak Voldemort chciał, żeby Harry żył.
Uśmiechnął się krzywo. Nawet po śmieci, Voldemort dostawał zawsze to, czego chciał. Harry mógł prawie usłyszeć jego głos:
Jak zawsze cyniczny, mój Harry.
Harry odepchnął od siebie te wspomnienia. Był teraz wolny. Mógł mieć życie, dom, rodzinę. Ta ostatnia myśl pobudziła go do działania. Sprawdził, czy w pokoju nie znajdują się jeszcze jakieś jego rzeczy, po czym aportował się do La Casa Black.
Usłyszał śmiechy, dochodzące z jadalni. Stanął w hollu, zaraz za drzwiami. Rozpoznał głos Syriusza i kilkorga Weasleyów. Rozmawiali o Charliem i jego treningach ze smokami. Harry przysłuchiwał się jeszcze przez parę minut.
Po kilku kolejnych żartach, zwieńczonych wybuchami śmiechu, Harry aportował się do swojego pokoju i położył na łóżku. Był zmęczony i czuł się opuszczony. Zostawili go samego, przywiązanego do łóżka. Czy ktoś się jeszcze o niego troszczył?
Harry poczuł, że Rowan siada na jego ramieniu. Śpiewając, powiedziała mu: Wiedziałam, że przyjdziesz.
- Dzięki, dziewczynko - odparł Harry.
Usłyszał tupot kroków na schodach i zaraz potem drzwi stanęły otworem.
- HARRY! - krzyknął Ron i praktycznie zwalił się na niego. - Słyszałem, że Rowan śpiewa i pomyślałem… cóż, wiedziałem. A niech cię, Harry!
- Cześć Ron - odrzekł Harry, nie patrząc na niego. Nagle poczuł się wyczerpany.
Ludzie zaczęli gromadzić się w jego pokoju.
Syriusz usiadł obok niego na łóżku i nachylił się nad nim.
- To wciąż mój pokój, prawda, Syriusz? - spytał słabo Harry. - Wciąż mogę tu zostać, tak?
- Harry - rzekł Syriusz łamiącym się głosem. - Ależ oczywiście. To jest twój dom.
Harry westchnął.
- Nie bardzo lubię budzić się przywiązany do łóżka - powiedział Harry.
- Byłeś nieprzytomny przez cztery miesiące, Harry - odezwał się ktoś. To mógł być Remus, ale Harry nie był pewien.
- Nie jestem szalony - stwierdził Harry, wzdychając. - Chciałbym, ale nie jestem.
Wciąż na nikogo nie patrzył. Wyciągnął rękę i ktoś ją złapał.
- Jesteś teraz w domu, Harry - rzekła Hermiona, ściskając jego dłoń. - Wszystko będzie dobrze.
Harry pozwolił sobie na uśmiech.
- Nie dopuściłabyś, żeby było inaczej, Hermiono.
Kilka tygodni później, kiedy wróciły mu już siły, Harry został zaciągnięty na konferencję prasową.
- Nie mogę tego zrobić - upierał się Harry.
- Harry, musisz zwrócić się do społeczeństwa - powiedział Syriusz.
- Dlaczego?
- Dlaczego? - powtórzył z niedowierzaniem Syriusz. - Przywróciłeś porządek w czarodziejskim świecie i pokonałeś najpotężniejszego czarnoksiężnika tego stulecia. Musisz wydać oświadczenie.
- Syriuszu, chyba źle się czuję
- Och, przestań, Harry. - Syriusz wyciągnął kawałek pergaminu z kieszeni szaty.
- Mówię serio - rzekł Harry. - Będę wymiotował.
- Proszę - powiedział Syriusz, wkładając Harry'emu w dłoń kartkę. - Hermiona napisała ci przemowę.
Syriusz popchnął Harry'ego w kierunku podium i wycofał się. Harry rozejrzał się po tłumie ludzi, gapiącym się na niego. Nie będziesz wymiotował. Harry rozwinął pergamin. Przełknął kilka razy ślinę. Supeł w jego gardle nie chciał się rozwiązać.
- Przyjaciele - zaczął Harry. - Używam tego określenia, gdyż podczas paru ostatnich lat byliśmy zjednoczeni przeciwko pewnemu czarnoksiężnikowi, który dążył do podbicia naszego świata. Wielu cierpiało przez jego okrucieństwa, wielu zginęło. Wielu z nas straciło już nadzieję, wielu straciło wiarę w innych. Nasze społeczeństwo podzieliło się. Pozwoliliśmy, by zapanował wśród nas chaos. Ludzie odwracali się od siebie, zapominając o zaufaniu - nawet honor przestał się liczyć. Dopiero zdrada zdołała ponownie połączyć nasz świat. Ta zdrada - Harry spojrzał na nich - moja zdrada tak poruszyła świat, że zdołaliście się znów zjednoczyć. Kiedy to nastąpiło, nie było wątpliwości co do siły czarodziei, których widziałem przed sobą. Wiedziałem, że nasze społeczeństwo nie złamie się, nasza cywilizacja przetrwa. Wiedziałem też, że jestem tylko pionkiem na szachownicy. - Harry wziął głęboki oddech. - Zaszachowałem króla wiedząc, że muszę umrzeć. Lecz los nie zawsze trzyma się naszych zasad i przeżyłem. Voldemort umarł, zagrożenie dla świata zniknęło. Jednak zjednoczenie naszego świata wciąż trwa. Widzę to w waszych twarzach - widzę tam chęć zmian. Wciąż jestem tym samotnym pionkiem, ale będę tutaj, jeśli będziecie mnie potrzebować. Zwracam się teraz do was jako chłopiec, który przeżył - ponownie. Zwracam się do was, jako człowiek, który go pokonał.
Tak kończyła się przemowa napisana przez Hermionę. Harry znów przełknął gulę w gardle. Musiał mówić dalej.
- Voldemort nie żyje. Ja także powinienem nie żyć - powiedział Harry. - Los wypełnia się na dziwne sposoby. Moje przeznaczenie jest teraz niejasne, jednak: co ma być, to będzie. Sądzę, że będę gotów, kiedy przyjdzie mi się z tym zmierzyć. Dziękuję wam.
Harry zszedł z podium. Martwa cisza odpowiedziała jego słowom. Znów poczuł się niedobrze.
Spojrzał na Syriusza, a tłum za nim wybuchł gromkimi oklaskami. Harry wciąż źle się czuł. Syriusz wyszedł mu naprzeciw, zakładając ramię Harry'ego na szyję i obracając go w stronę publiki. W tłumie zawrzało.
Nie przypominało to momentu, kiedy wygrał Puchar Quidditcha, albo Puchar Domów. To były wspomnienia, do których Harry wracał z łatwością i napawały go wielką dumą. Teraz czuł się, jakby musiał przełknąć coś obrzydliwego.
Oni nie rozumieli, że Harry powinien był umrzeć. Nie mogli czuć zdezorientowania Harry'ego, z powodu tego, że wciąż żyje. Nie czuli strachu Harry'ego, że coś poszło nie tak w Komnacie Tajemnic i że Voldemort wróci.
Wtedy Harry przypomniał sobie słowa Hagrida: „Co ma być, to będzie”.
Jednak nic się nie stało.
Zorganizowano dla Harry'ego specjalną uroczystość wręczenia dyplomu (był nieprzytomny podczas zakończenia roku w Hogwarcie). Miało być to prywatne wydarzenie, ale pojawiło się zbyt wielu ludzi, którzy obrócili je w fiasko.
Prawie całe lato spędził z Syriuszem i Remusem. No, głównie z Remusem, ponieważ Syriusz znalazł sobie dziewczynę i Harry nie pozwolił Syriuszowi jej ignorować. Poza tym, Harry miał przy sobie Rona i Hermionę, którzy nadal ze sobą chodzili.
Z Ginger sprawa była trudniejsza. Znów z nim nie rozmawiała.
Po krótkiej uldze, że nic mu nie jest, zaczęła uparcie powtarzać, że powinien zabrać ją ze sobą do obozu. Ale Harry wierzył, że postąpił słusznie, podobnie jak państwo Weasley.
W ten sposób on i Ginger byli rozdzieleni, do czasu gdy jedno z nich nie przyzna drugiemu racji. I niech go piekło pochłonie, jeśli to miał być on. Nawet Voldemort zginał się pod siłą uporu Harry'ego. Harry był przekonany, że to ona w końcu do niego przyjdzie.
Tak więc Harry spędzał sporo czasu z Remusem, który zawsze był w pobliżu, gdyż utrzymywał, że nie może umawiać się z nikim na poważnie.
- Nikt nie zasługuje na to, by radzić sobie z tym, czym jestem, Harry - rzekł Remus.
- Ale gdyby…
- Nie - upierał się Remus. - Nie mogę tym obarczać nikogo. Chyba ty, ze wszystkich ludzi wiesz najlepiej jak to jest, kiedy zdajesz sobie sprawę, w jakim niebezpieczeństwie są ci, który się o ciebie troszczą.
Harry otwierał już usta, by dalej się wykłócać, ale znów je zamknął.
- Uparty - mruknął.
Remus został na całe lato. Miał w La Casa Black swój własny pokój i Harry, wspomagany przez Hermionę, skupił się na tym, aby znaleźć przekonać Remusa o zaletach miłosnych uniesień.
Jednak te ostatnie plany spaliły na panewce, kiedy Remus i Syriusz dowiedzieli się, co robi.
Remus zatrzymał Harry'ego pewnego dnia na osobności, wyglądając na zranionego.
- Starasz się mnie pozbyć, Harry? - spytał.
Harry zaczął się żałośnie jąkać.
- N-nie. J-ja prze… przepraszam. Chciałem t-t-tylko… cóż…
Remus roześmiał się, po czym wręczył mu list.
- Dostałeś sowę z ministerstwa - powiedział.
Harry otworzył wiadomość z wahaniem. Patrzył na papier w osłupieniu.
- Co to jest? - zapytał Remus.
- To oficjalne zaproszenie do wstąpienia do ministerstwa - odparł Harry z niedowierzaniem. - I lista stanowisk do wyboru.
- Nie widzę w tym nic złego. Skąd to zaskoczenie? Musisz teraz zrobić coś ze swoim życiem.
- Nie mogę dołączyć do ministerstwa - rzekł Harry.
- Dlaczego nie? - zdziwił się Remus. - Twój ojciec był w ministerstwie, a ty je odbudowywałeś.
Harry uśmiechnął się kwaśno.
- Dokładnie. Nie sądzisz, że to będzie wydawać się trochę… no, aroganckie - Harry'emu tylko to określenie przychodziło do głowy - jeśli dołączę do nich po tym, jak powiedziałem im w jaki sposób mają je odbudować?
Remus zmierzwił mu włosy.
- Ta twoja skromność - stwierdził Remus.
Skromność, szlachetna cecha.
Harry wciąż nie mógł wyrzucić Voldemorta z głowy. Przypuszczał, że będzie musiał jakoś z tym żyć.
Jesteś tak samo częścią mnie, jak ja jestem częścią ciebie.
Harry westchnął, ale uwagę obu odwróciły dwie sowy, które wleciały przez okno. Jedną z nich była Hedwiga, która zapewne przynosiła odpowiedź na notkę, który wysłał do Hermiony. Drugiej, pospolitej, Harry nie rozpoznawał.
Najpierw wziął list od drugiej sowy.
Szanowny panie Potter,
Mamy przyjemność zaprosić pana na próby do drużyny Profesjonalnej Ligii Quidditcha. W pana przypadku są one jedynie kwestią formalności, gdyż kierownictwo słyszało już o pana wyczynach na polu quidditcha.
Terminy prób są umieszczone poniżej.
Czekamy z niecierpliwością, by zobaczyć pana w powietrzu.
Nelson Peters,
Kierownik Międzynarodowej Ligii Quidditcha
Harry spojrzał na Remusa, którego oczy błyszczały z zachwytem.
- No i proszę, Harry - powiedział Remus. - Doskonałe stanowisko dla ciebie. Z twoim talentem masz szansę stać się bardziej sławny niż Wiktor Krum.
Entuzjazm Harry'ego znacznie opadł. Czy naprawdę chciał więcej sławy, niż już miał? Harry chyba by tego nie zniósł.
Wyciągnął wiadomość od Hermiony.
Drogi Harry,
Nie wiem, czym się martwisz. Jestem pewna, że jest mnóstwo rzeczy, którymi mógłbyś się zająć. Sądzę, że powinieneś napisać książkę - to by ci pomogło. Zresztą, kto jest bardziej odpowiedni do tego, by napisać co się tak naprawdę działo przez te wszystkie lata, kiedy walczyłeś z Voldemortem, niż ty? Lockhart pisał książki, biorąc na siebie zasługi innych osób. Pomyśl tylko, jaki byś się stał sławny, gdyby wszyscy wiedzieli, że rzeczywiście dokonałeś tego, co przez cały utrzymywałeś.
Harry wzdrygnął się i zerknął na Remusa.
- Tego właśnie potrzebuję - burknął Harry. - Więcej sławy.
Remus roześmiał się.
- Cóż, to tylko pomysł - odparł. - Zawsze możesz zrobić to później. Co jeszcze mówi Hermiona?
Ron zdecydował się wstąpić do ministerstwa. (Harry wiedział o tym.)Jednak kiedy twój ojciec jest ministrem, chyba nie masz wielkiego wyboru - choć słyszałam, że Charlie nie rozstaje się ze smokami, a Bill nie zamierza opuszczać Gringotta…
Co do mnie, zostałam już przyjęta na Uniwersytet Gryffindora. Postanowiłam w przyszłości nauczać Numerologii - to zawsze był mój ulubiony przedmiot.
Jest dla ciebie jeszcze jedna możliwość, Harry. Hogwart od zawsze potrzebował nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Sądzę, że byś się do tego nadawał.
Wpadnę do Weasleyów pod koniec miesiąca, więc mam nadzieję, że się wtedy zobaczymy.
Odpisz szybko.
Uściski,
Hermiona.
Harry ponownie spojrzał na Remusa.
- To jest to - powiedział Harry.
- O czym mówisz? - spytał Remus.
- Mógłbym uczyć - oparł Harry, zastanawiając się, czemu na to wcześniej nie wpadł.
- Cóż, mógłbyś…
- A co? Nie sądzisz, że bym się nadawał? - spytał Harry.
Remus uśmiechnął się do niego.
- Jestem pewien, że byś się nadawał. Ale czy tego chcesz? To będzie jak ożywianie koszmaru, Harry. Zastanów się nad tym.
Harry zastanowił się i im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że powinien przyjąć tę pracę.
Syriusz zgadzał się z Remusem - uważał, że będzie to dla Harry'ego zbyt bolesne.
- Bardziej bolesne, niż kiedy Voldemort dotykał moją bliznę? - zadrwił Harry.
- Lecz co z tymi wszystkimi manipulacjami, którym cię poddawał, Harry? - wykłócał się Syriusz. - Czy jesteś gotów na to, by otworzyć się przed grupką uczniów, którzy znają cię tylko jako Harry'ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył, człowieka, który zabił Voldemorta?
- Spójrz na to z tej strony - odparł Harry. - Powinienem był zginąć tamtego dnia. Ale nie zginąłem. Czego chciał ode mnie los tak bardzo, że pozwolił bym żył? Na pewno nie chwały na polu quidditcha, ani sławy pisarza. A nie mogę też siedzieć całymi dniami, żyjąc z mojego spadku po Gryffindorze. Powinienem uczyć, przekazywać moje doświadczenia, aby w razie gdyby coś znów miało się zdarzyć, świat był gotów.
- Cóż, decyzja należy do ciebie, Harry - powiedział Syriusz. - Jeśli sądzisz, że dasz sobie radę, to jestem z tobą.
Harry uśmiechnął się z wdzięcznością i podekscytowaniem, po czym uściskał swojego ojca chrzestnego.
- Dzięki, Syriuszu. Wiem, że mam co do tego rację. Będę dobrym nauczycielem, zobaczysz. I założę się, że wytrzymam w Hogwarcie dłużej niż rok.
Harry pobiegł do swojego pokoju i rozpoczął przygotowania. Napisał oficjalną prośbę o możliwość wstąpienia na Uniwersytet Gryffindora i wysłał Hedwigę z listem, a Rowan wziął na ramię.
Rowan popatrzyła Harry'emu głęboko w oczy. Jej pieśń powiedziała mu, że jest szczęśliwa z jego wyboru. Harry uśmiechnął się do niej.
- Wiem, dziewczynko - odrzekł. - Idź i przekaż Ginger, co zdecydowałem. - Rowan przez chwilę przytulała się do niego, po czym odleciała w stronę Hogwartu.
Szkoła zaczęła się tydzień temu, a Ginger miała przed sobą ostatni rok. Harry zaczął używać Rowan do posyłania jej wiadomości, gdyż dziewczyna także umiała zrozumieć feniksa. Tak jak Harry był jej czarodziejem, Rowan musiała uważać Ginger za swoją czarownicę. Nawet gdy Ginger wciąż z nim nie rozmawiała i nigdy mu nie odpisała.
Harry oparł się o parapet, spoglądając na pola. Dostrzegał stąd czubek komina Nory, wyrastający ponad drzewami. Mógłby później pójść i powiedzieć Ronowi oraz pani Weasley - ta ostatnia na pewno będzie zachwycona.
Nagle Harry zauważył sowę jastrzębią, lecącą w stronę jego okna. Odsunął się, pozwalając sowie Malfoya wlecieć do środka i szybko odwiązał list od jej nogi. Pismo Draco dawało się łatwo rozpoznać.
Harry nie widział go, ani nie słyszał o nim od kiedy skończyły się rozprawy. Telepatia przestała działać. Hermiona spekulowała, że skoro była w jakiś sposób połączony z Voldemortem, to zdolność (czy prezent, jak by go nie nazwać) po prostu umarła razem z nim.
Otwierając list, Harry przeczytał:
Harry,
Dzięki tobie i Dumbledore'owi zostałem oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mój ojciec uciekł. Nasz dom jest regularnie przeszukiwany i moja matka musi spowiadać się z każdego wydanego knuta, żeby upewnić ministerstwo, że mu nie pomaga.
Mój ojciec nie jest głupcem, więc wątpię, by go znaleźli. Wciąż za nim tęsknię, niezależnie od tego, co zrobił mi - oraz tobie - i często słyszę, jak matka płacze po nocach. Chyba musimy po prostu się z tym pogodzić.
Widziałem twoją małą przemowę. Byłem pod wrażeniem, choć mogę się założyć, że Granger ci je napisała. Szkoda, że zniszczyłeś cały efekt wyglądając, jakbyś miał zaraz zwymiotować, ale czego się spodziewać po żałosnym, gryfońskim kretynie.
Harry roześmiał się głośno.
Kontynuuję naukę na Uniwersytecie Slytherina, ale nie jestem jeszcze pewien, czym będę potem się zajmował. Mama chciałaby, żebym wziął się za politykę, ale jeszcze nie zdecydowałem. Wydaje się dziwne, że wszyscy zostaliśmy postawieni przed takimi przyziemnymi decyzjami po tym, co przeszliśmy. W szczególności ty.
Sądzę, że tak właśnie wygląda życie.
Napisz, kiedy znajdziesz czas, lub gdy będziesz mnie potrzebował. Postaraj się nie dać się zabić - chociaż do tej pory zdążyłeś już pewnie opanować tę sztukę do perfekcji.
Draco
PS.: Zostawcie to jemu, a ubierze w dniu śmieci swój Hogwarcki mundurek. Biała koszula była jednak wyjątkowo stosowna. Z całą tą krwią wokół tworzyła bardzo dramatyczny efekt - w pewien tragiczny sposób.
Harry znów nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Odpisał Draco, streszczając mu w kilku słowach, co zdecydował i dołączył liścik do nóżki sowy. Ptak przekrzywił główkę, po czym wyleciał na zewnątrz.
Uśmiechając się, Harry obserwował go, póki nie zniknął mu z oczu. Myślami powrócił do Hogwartu.
Spojrzał na zegarek i nie mógł się oprzeć. Komentarz.
Pan Łapa zna determinację Harry'ego i naprawdę sądzi, że będzie świetnym nauczycielem.
Pan Lunatyk zgadza się z panem Łapą i chciałby dodać, że rok podczas którego nauczał w Hogwarcie, był najlepszym w jego życiu.
Pan Rogacz myśli, że jego syn powinien dołączyć do drużyny quidditcha, lecz prawdopodobnie znajdzie większe spełnienie w nauczaniu.
Harry wybuchnął śmiechem. Podejrzewał, że jego ojciec był równie zawzięty jak on, kiedy chodziło o quidditch.
Jeszcze jedna wiadomość wyświetliła się na tarczy zegarka:
Pan Glizdogon sądzi, że ze swoją mocą mistrz Harry ma do wyboru wiele opcji, lecz wie także, że Harry Potter uczący o Czarnym Panie bardzo by zadowolił mistrza.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu. To była z pewnością prawda. Voldemort uwielbiał triumfować i bez wątpienia spodobałoby mu się to, że Harry nadal oddaje się rozpamiętywaniu intryg czarnoksiężnika.
Harry westchnął i ponownie spojrzał przez okno. Lekka bryza zmierzwiła jego rozczochrane włosy. Teraz miał już plan.
Zdobędzie wykształcenie i przy odrobinie szczęścia dostanie posadę w Hogwarcie. Ożeni się z Ginger (jeśli kiedyś się z nim pogodzi i przestanie być taka uparta) i będzie miał z nią mnóstwo dzieci do zabawy w quidditcha. Wybuduje im wielki dom blisko Syriusza oraz Weasleyów (miał wrażenie, że pani Weasley byłaby niepocieszona, gdyby mieszkali zbyt daleko) i będzie miał w końcu coś, czego zawsze pragnął.
Życie, które nie będzie koszmarem.