Harry Potter i Nieoczekiwane Dziedzictwo
Rozdział 1
Pilne wezwanie
Strumień lodowato zimnej wody uderzył Harry'ego Pottera w pierś, nieomal zwalając go z nóg. Spojrzał z rozdrażnieniem na swojego przyjaciela. Ron Weasley spryskiwał właśnie strumieniem wody twarz Harry'ego.
Harry podniósł ręce, by zasłonić głowę. Potoki wody wciąż spływały po nim. Usłyszał cichy śmiech Rona.
- A niech cię, Ron - powiedział Harry. - Zaraz nauczę cię, do czego służy spryskiwacz.
Ron zaśmiał się ponownie.
- Myślę, że w tej chwili mi to wisi - odparł, kontynuując oblewanie Harry'ego wodą.
Szesnastoletni czarodzieje byli najlepszymi przyjaciółmi. Mugolski (niemagiczny) wąż ogrodowy był dla Rona nowością, lecz bynajmniej nie dla Harry'ego, który spędził dzieciństwo w domu swoich mugolskich krewnych - ciotki i wuja, którzy go nienawidzili i traktowali w zasadzie jak niewolnika (lub co najmniej jak skrzata domowego). Jednak teraz Harry miał lepsze życie. Mieszkał ze swoim ojcem chrzestnym, najlepszym przyjacielem swoich rodziców. A Syriusz go kochał. Harry wciąż oswajał się z myślą, że ma teraz prawdziwy dom i rodzinę.
Harry przyciągnął stopą wiadro i wyciągnął z niego nasiąkniętą mydlinami gąbkę. Rzucił nią w Rona. Uderzyła go w twarz, a strumień wody oblewający Harry'ego zatrzymał się.
- HARRY! RON!
Harry odwrócił swoją zmoczoną głowę w kierunku otwartych drzwi frontowych La Casa Black - jego domu - i ujrzał Syriusza, swego ojca chrzestnego, stojącego na werandzie trójpoziomowego budynku.
- Mieliście tylko umyć mój motocykl, a nie topić się nawzajem.
- Wybacz, Syriuszu - powiedzieli Harry i Ron jednocześnie.
Syriusz wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- No dobrze - rzekł, zanim odwrócił się i wrócił do domu.
Harry i Ron spojrzeli na siebie i obaj wybuchli śmiechem.
Ron rzucił gąbką z powrotem w Harry'ego. Ten złapał ją, gdyż Ron wciąż trzymał węża.
- O nie - mruknął Harry. - Expelliarmus.
Wąż przeleciał z ręki Rona do Harry'ego.
- Och, to nie fair! - wykrzyknął Ron.
Ale Harry już otworzył dyszę, kierując strumień prosto w Rona.
Jako że Harry nie potrzebował różdżki do rzucania czarów, jego zaklęcia nie były wykrywane przez Departament Niewłaściwego Użycia Magii.
Kiedy Ron był już tak samo przemoczony jak Harry, powrócili do czyszczenia latającego motoru Syriusza. Gdy był już czysty i suchy, dodatkowo go jeszcze nawoskowali.
- Zostajesz na kolację, Ron? - zapytał Harry, wycierając ręce o dżinsy.
- Nie mogę - odparł ten, chowając wiadra i węża z powrotem do garażu. - Chętnie bym został, ale mama chciała mieć pewność, że wszyscy będą dziś wieczór w domu.
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia.
Ron złapał za nadgarstek Harry'ego i wyciągnął swoją różdżkę.
- Co powinienem zrobić? - spytał, stukając końcem różdżki w zegarek Harry'ego.
- Jesteś spóźniony! Leć do domu - zabłysnęło na tarczy.
Harry roześmiał się, gdy Ron pożegnał się i popędził przez pola leżące pomiędzy La Casa Black a Norą (domem Rona). Harry wiedział, że wskazówka na zegarze Weasleyów pokazuje teraz Rona jako „w drodze”. Do owego magicznego zegara zostało dodanych kilka rzeczy, kiedy on i Syriusz zamieszkali w sąsiedztwie. Harry był zaskoczony, gdy zobaczył, że widnieje na nim wskazówka z jego imieniem - tylko oni mogli to zrobić, gdyż to oni przyjęli go do siebie jako członka rodziny. Dodali również nowe miejsce - La Casa Black.
Harry spędzał najlepsze wakacje swojego życia. Słuchając się tylko Syriusza, grając w quidditcha z Weasleyami na ukrytej polanie, mogąc odrabiać lekcje w odjazdowym biurze, jakie dzielił razem z Syriuszem. I pozwalając swoim skrzatom domowym go rozpuszczać, co Zgredek i Mrużka zresztą czynili.
Myśl o Zgredku sprawiła, że Harry zgłodniał. Postawił motocykl Syriusza i wprowadził go do garażu. Spojrzał na niego, a potem przerzucił nogę przez siedzenie i usadowił się na nim. Harry przypomniał sobie, jak kilka tygodni temu, siedząc przed Syriuszem, pozwolono mu prowadzić pojazd. Nie mógł na nim latać, lecz mógł nim kierować.
Miał jakieś dodatki, o których nie wiedział nawet Syriusz. Harry badał tablicę kontrolną umieszczoną między rączkami kierownicy. Włączył motor. Zerknął na ciekawą dźwignię i pociągnął za nią.
Otoczyła go łagodna pieśń, kiedy Rowan, jego feniks, śpiewała dla niego. Zamknął oczy.
Harry, czy w zeszłym roku nie nauczyłeś się niczego o kontrolowaniu swojej ciekawości?
To był głos jego ojca. Harry wiedział to ze swych wspomnień.
Nagle niewielki, acz gwałtowny wstrząs szarpnął motocyklem. Ładunek mocy wyrzucił Harry'ego z motoru na ziemię. Pojazd wyłączył się sam, a Harry gapił się na niego. Usłyszał delikatny śmiech.
- W porządku, Harry? - zapytał Syriusz.
Harry także musiał się zaśmiać.
- No - odparł, zbierając się z ziemi. Zerknął ponownie na motocykl. - Mój tata tylko na mnie nawrzeszczał.
- Cóż, dobrze ci tak - rzekł, lecz mimo to zarzucił Harry'emu rękę na ramię.
- Wiem, wiem - powiedział. - Powinienem robić to, co mi każą.
- Harry, jesteś dobrym dzieckiem. Wiesz o tym, prawda?
- Tak przypuszczam. O ile nie spytasz Snape'a.
Syriusz roześmiał się. Wrócili do domu, a gdy przekraczali próg zadzwonił telefon. Syriusz zainstalował telefon dla Harry'ego, aby Hermiona mogła do niego dzwonić, jednakże raz zadzwoniła też ciotka Petunia, czym szalenie zaskoczyła Harry'ego. Rozmawiała co prawda z Syriuszem, ale wciąż był tym zdziwiony.
- Zostań tutaj - polecił Syriusz idąc do kuchni, by odebrać telefon. - Nie chcę, żebyś wnosił do domu błoto. Zgredek mógłby domagać się podwyżki.
Harry uśmiechnął się krzywo. Zgredek nie zrobiłby takiej rzeczy, jednak Harry nie chciał przysparzać swoim skrzatom więcej pracy, więc został w holu. Usłyszał dochodzące z salonu pyknięcie i wsadził głowę do środka.
Głowa pana Weasleya tkwiła w płomieniach kominka.
- Ach, witaj Harry - powiedział. - Widzę, że wyglądasz równie źle jak Ron.
Harry wyszczerzył zęby i wzruszył ramionami.
- To była tylko mała wodna bitwa - rzekł. - Ron ją zaczął.
- Tak, oczywiście - odparł ojciec Rona. - I jestem pewien, że ty robiłeś co w twojej mocy, aby go powstrzymać.
- No jasne, że tak - rzucił, uśmiechając się szeroko.
- Harry, to była… Och, witaj Arturze - powiedział Syriusz, wkraczając do pokoju.
- Cześć, Syriusz - przywitał się pan Weasley. Zerknął na Harry'ego i zwrócił się do Syriusza. - Masz wolną chwilę?
- Tak - odpowiedział, spoglądając na swojego chrześniaka. - Dzwoniła Hermiona. Wysusz się i przebierz. Chciała, byś do niej oddzwonił.
Harry skinął głową. Zrozumiał, że został odprawiony.
- Do zobaczenia, panie Weasley.
- Do widzenia, Harry.
Harry poszedł do swojego pokoju i wziął szybki prysznic. Wciąż wycierając ręcznikiem włosy, wrócił z powrotem na dół. Syriusz w dalszym ciągu stał naprzeciw kominka.
- Mówiłem to już Arturowi, Ministrze - odezwał się sfrustrowanym głosem Syriusz. - Nie sądzę, by był gotów.
- Ależ Syriuszu, on musi być gotów - odparła twarz w ogniu, której Harry nie rozpoznawał. - Świat czeka, wręcz domaga się tej egzekucji, a nie może się ona odbyć, zanim Harry z nim nie porozmawia.
- Syriusz? - wtrącił Harry, przenosząc wzrok z płomieni na swojego ojca chrzestnego.
- Och, bardzo dobrze - powiedział nieznajomy z ognia. - Harry, nazywam się Stephen Goodhue. Jestem nowym Ministrem Magii.
- Miło mi pana poznać. - rzekł Harry. - O co chodzi?
- Ministrze, pro…
- Harry - przerwał mu minister. - Czy twój opiekun poinformował cię o wstrzymaniu egzekucji?
- Tak - powiedział Harry, oglądając się na Syriusza. - Muszę się z nim zobaczyć.
- Zgadza się - potwierdził pan Goodhue.
Harry ponownie spojrzał w stronę kominka.
- Więc w czym problem? Pójdę dokądkolwiek pan zechce.
- Znakomicie - powiedział Minister z szerokim uśmiechem.
- Harry, nie sądzę, abyś był już gotów - rzekł Syriusz.
- Nigdy w życiu nie bałem się stanąć twarzą w twarz z Voldemortem. Nie chcę wzdrygać się przed tym teraz, kiedy on jest zamknięty i czeka na egzekucję.
To była prawda. Tylko dlaczego nagle żołądek zawiązał mu się w supeł?
- W porządku, Harry - odparł Syriusz. - Weź sobie coś do zjedzenia. Wracam za moment.
- Gdzie idziesz? - spytał Harry, starając się, by nie zabrzmiało to panicznie.
- Zajrzę tylko na parę minut do Lunatyka.
- Do Remusa? Ale…
Syriusz zniknął, zanim Harry zdążył dokończyć zdanie.
Harry'emu zaburczało w brzuchu, lecz wiedział, że nie będzie w stanie niczego zjeść.
- Wybacz, Zgredku - mruknął, kiedy prawie zderzył się ze swoim domowym skrzatem, niosącym do kuchni talerz z zjedzeniem.
Zebrawszy się do kupy, Harry wybrał numer Hermiony. Prowadził uprzejmą konwersację z panią Granger, dopóki Hermiona nie podeszła do telefonu.
Kiedy pojawiła się na linii, brzmiała na zdyszaną.
- Czy wszystko w porządku, Harry?
- Tak. Co…
- Miałam telefony od wszystkich z Gryffindoru, dzwoniących, by spytać się co u Ciebie.
Co oznaczało wszystkich urodzonym w rodzinach mugolskich lub półmugolskich.
- Herm…
- Co powiedział? - wyrzuciła z siebie Hermiona.
- Kto powiedział co?
Hermiona zamilkła na moment.
- Voldemort, rzecz jasna.
- Voldemort?
- Tak, Harry - głos Hermiony zdradzał irytację. - Pamiętasz jak…
- Jeszcze nie…
- Zaraz. Jeszcze się z nim nie widziałeś?
- Nie - przyznał Harry. - Spytali się mnie o to dziesięć minut temu. O co chodzi?
- Harry, planują przeprowadzić egzekucję pojutrze. To wszystko jest w gazetach - mówiła Hermiona. - Wszyscy przypuszczają, że już się z nim widziałeś.
- Co?
- Nie wiedziałeś?
- Nie - odrzekł Harry z przekąsem. - Wiesz przecież, że nikt mi nigdy nic nie mówi.
Z wyjątkiem Voldemorta.
Harry zignorował to.
- Myślę, że Syriusz zabierze cię tam jutro.
- Też tak sądzę.
- Wszystko będzie dobrze, Harry, zobaczysz - powiedziała o wiele pewniej niż Harry się czuł. - Nie może cię skrzywdzić.
- Wiem.
- Wszystko co musisz robić, to do niego mówić - kontynuowała Hermiona, brzmiąc tak, jakby starała się podnieść go na duchu. - Rozmawiałeś z nim już wielokrotnie.
- Wiem - powtórzył.
- Harry - głos Syriusza nawoływał go z holu.
- Muszę już kończyć, Hermiona.
- Porozmawiamy wkrótce, Harry. Zadzwoń do mnie, jak już będziesz miał to za sobą, jeśli chcesz.
Harry pożegnał się z nią i odwiesił słuchawkę, po czym odwrócił się do swego ojca chrzestnego, gdy ten wszedł do pokoju.
- Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi o egzekucji? - powiedział Harry, krzyżując ramiona.
- To nie ma znaczenia - odparł Syriusz z mieszaniną zdenerwowania i determinacji na twarzy. - I tak nie idziesz.
Harry westchnął. Pomyślał, że Syriusz ma rację. To nie miało znaczenia, a Harry naprawdę nie miał ochoty nigdzie iść.
- Idź się przespać. Wyjeżdżamy nazajutrz rano.
Rozdział 2
Egzekucja
Harry czekał, aż strażnicy otworzą przed nim bramę.
- Tam nie będzie żadnych dementorów, prawda? - szepnął Harry do Syriusza.
- Nie - odparł ten. - Nie w tym sektorze. Voldemort był ich sprzymierzeńcem.
- Więc co mam robić?
Choć żołądek Harry'ego był ściśnięty z nerwów, to nie miał zamiaru się do tego nikomu przyznać, a zwłaszcza nie Syriuszowi.
- Podejdź tylko do celi i mów do niego - powiedział Syriusz. - W tym sektorze znajduje się tylko on. Przy jego celi stoi również kilku strażników, chociaż chciał rozmawiać z tobą sam na sam. Ale to zależy wyłącznie od ciebie.
- Jak długo mam z nim rozmawiać?
- To też zależy od ciebie.
Harry kiwnął głową, kiedy razem z Syriuszem wkroczył w następny korytarz. Kolejna brama otworzyła się przed nimi.
- Czy on wie, że przyjdę? - zapytał chłopak.
- Nie, Harry. Nie wie.
Harry spojrzał na ostatnią bramę. Syriusz nie będzie mógł dalej iść razem z nim. Na końcu sali widział czarodziei, stojących przy tej szczególnej celi.
- Harry - przerwał ciszę Syriusz. - Nie musisz tego robić.
Harry opuścił wzrok.
- Ależ muszę. Wiesz, że muszę. - Odwrócił się do Syriusza, kiedy ciężka brama zamknęła się, oddzielając ich od siebie.
- Nie podchodź zbyt blisko celi, Harry. Jeśli cię dotknie…
Syriusz zawiesił głos, a Harry skinął głową i obrócił się. Szedł cicho przez salę. Strażnicy nie przywitali go gdy się zbliżał, tylko się cofnęli. Harry trzymał się ściany po przeciwnej stronie celi. Głowa już zaczynała go boleć.
Zdziwił się, gdy dojrzał wnętrze celi. Znajdowało się tam wygodne krzesło z oparciem, ustawione tyłem do krat (z rozłożonym na nim Voldemortem) oraz biurko zasypane pergaminami, piórami i atramentem. Voldemort wyglądał całkowicie beztrosko. Miał zamknięte oczy.
Harry ze skrzyżowanymi ramionami opierał się o ścianę naprzeciw celi. Voldemort się nie poruszył. Harry nigdy nie widział go w stanie takiego odprężenia. Czyżby medytował? A może spał?
- Czy to znów pora posiłku? - spytał Voldemort, nie otwierając oczu. - Nużą mnie te przyziemne plany, jakie wy ludzie snujecie.
Harry musiał mu to wybaczyć. Voldemort nie wiedział, że to był Harry, lecz wiedział, że ktoś tam był. Przyłożył rękę do blizny. Voldemort.
Nigdy wcześniej nie widział Voldemorta wstającego tak szybko. Oczy Harry'ego spotkały jego szkarłatne ślepia.
- Zakradłem się do ciebie, Voldemort?
Voldemort roześmiał się z prawdziwą przyjemnością.
- Och, Harry, jak ja za tobą tęskniłem. - Podszedł do krat. - Więc w końcu puścili cię, byś się mógł ze mną zobaczyć?
- Jestem tutaj, jak widać.
- Słyszałem, że byłeś nieprzytomny przez trzy tygodnie.
- Walka z najsilniejszym czarnoksiężnikiem wszechczasów wymaga wiele od człowieka - stwierdził Harry. - Nawet od słynnego Harry'ego Pottera.
- Jak zawsze cyniczny, mój Harry - skomentował Voldemort, chichocząc.
Harry wyprostował się przy ścianie.
- A więc czego chcesz?
- Stale czujny, ale ciekawy, co, Harry?
- Przejaw ostrożności, nie głupoty, pamiętaj - zaznaczył.
- Hm, owszem, Harry, pamiętam - odparł Voldemort, przyglądając mu się badawczo. - Urosłeś. Podejdź bliżej, żebym mógł ci się lepiej przyjrzeć.
- Raczej nie - odrzekł Harry. - A ty nie możesz mnie zmusić.
Voldemort zmarszczył brwi.
- Nie? Bardzo dobrze. Będziesz musiał poczekać do egzekucji, żeby się przekonać. - Na powrót usiadł na swoim obszernym krześle.
Harry wzruszył ramionami.
- Nie idę na egzekucję.
Voldemort zwrócił ku niemu wzrok.
- Ależ musisz iść.
Harry wykrzywił się do niego. To oświadczenie zabrzmiało trochę zbyt apodyktycznie.
- Dlaczego?
- Skąd będziesz wiedział, że jestem martwy, jeśli nie przyjdziesz?
- Syriusz nie chciał, bym przychodził tutaj dzisiaj - wyjaśnił Harry. - Nie pozwoli mi iść na egzekucję.
- Syriusz nie pozwoli ci zobaczyć jak czarodziej, który zabił twoich rodziców umiera? - powiedział Voldemort z udawaną grozą.
Harry posłał mu wymuszony uśmiech.
- Nie - odparł, ale wciąż był ciekawy zachowania Voldemorta.
- Cóż, to komplikuje sprawy - rzekł Voldemort.
- Dlaczego? - spytał Harry, wpatrując się w niego.
Voldemort uśmiechnął się.
- Ach, ta twoja ciekawość.
- Ja tylko pytam - powiedział. - Dlaczego?
- Podejdź tutaj, to ci powiem.
Harry zrobił krok w kierunku celi.
- NIE, HARRY! - zawołał Syriusz po drugiej stronie sali.
Wzrok Harry'ego spoczywał na Voldemorcie.
- To więź pomiędzy nami - wyjaśnił Voldemort.
- Co z nią? - spytał chłopak, robiąc kolejny krok.
- Harry, podjąłem już pewne działania, aby zabezpieczyć się przed śmiercią - kontynuował Voldemort. - Jednakże istnieje pewien czarodziej, który będzie wystarczająco silny, by mnie zniszczyć.
Harry uczynił następny krok w stronę celi.
- Harry, stój! - krzyknął Syriusz.
Jeszcze jeden krok, a Harry byłby się wzdrygnął.
- Ja? - odrzekł pełen obawy, ale wiedząc, że ma rację.
- Tak, Harry - Voldemort podniósł się z krzesła i podszedł do krat pomiędzy nimi. Harry zadrżał.
- Ich kat nie będzie w stanie mnie zabić - powiedział Voldemort. - W chwili gdy spróbuje, ja będę wolny, a ty będziesz jedynym który ucierpi.
- Ja? - powtórzył niepewnie. Postawił ostatni krok i oparł dłoń o kraty. - Nie rozumiem.
- HARRY.
Jednakże spojrzenie Harry'ego utkwione było w Voldemorcie. Nie usłyszał Syriusza.
- Nasza więź, Harry - odparł Voldemort. - Mogą próbować mnie zabić, lecz nie zdołają tego zrobić. Tylko ty możesz mnie zabić. Podczas, gdy oni będą tego próbować, ty jedynie na tym ucierpisz. Oto dlaczego musisz tam być. Muszą cię zobaczyć, aby mogli to powstrzymać.
- A ty uciekniesz? - spytał.
- Tak, Harry.
- Dlaczego mi to mówisz?
Voldemort zachichotał.
- Och, Harry, czy nie pamiętasz nic, czego cię nauczyłem?
Harry rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Syriusz i Dumbledore mi uwierzą.
- Ale ty im tego nie powiesz.
Harry opuścił wzrok i rzeczywistość go uderzyła.
- To i tak nie ma znaczenia - stwierdził.
- Czemu? - zdziwił się Voldemort.
Harry znów na niego spojrzał.
- Ministerstwo domaga się tej egzekucji. Żadne słowa nie powstrzymają ich od próby zniszczenia ciebie.
- Znakomicie, Harry - pochwalił Voldemort. - Dobrze cię nauczyłem. I ty pójdziesz razem ze mną.
Harry, wpatrując się w niego, wolno pokręcił głową.
- Nie, Voldemort. Nie pójdę.
Voldemort sięgnął ręką przez kraty i chwycił jego brodę. Minęła chwila, zanim Harry poczuł ból, towarzyszący dotykowi Voldemorta. Powoli odpadł na kolana.
- NIE! - wrzasnął Syriusz. - Otwórzcie bramę, do cholery!
- Harry, ja nie poddaję się łatwo - powiedział Voldemort, badając uważnie jego twarz. - Tak, mój chłopcze. Wszystko przebiega dokładnie tak, jak zaplanowałem. Jestem bardzo zadowolony.
Nie było nic, co Harry mógłby powiedzieć. Usłyszał kroki Syriusza, łomocące w korytarzu i Voldemort uwolnił go.
- Och, odpręż się, Syriuszu - rzekł Voldemort, machając ręką. - Z chłopcem wszystko w porządku.
Syriusz zignorował go i odciągnął Harry'ego z dala od celi Voldemorta.
- Nic mi nie jest - zapewnił Harry.
- Upewnij się, że przyjdzie na egzekucję, Syriuszu. Szczególnie ty nie chciałbyś, aby go ominęła.
Harry przemykał się między ludźmi, uważając, by nikogo nie dotknąć. Syriusz pozostał niewzruszony w kwestii pozostania Harry'ego w domu, ale Harry miał Błyskawicę i pelerynę-niewidkę. Musiał iść. Syriusz prawdopodobnie uziemi go za to do końca życia, ale on musiał zobaczyć, czy Voldemort mówił prawdę. Voldemort rzadko go okłamywał. Chłopak miał przeczucie, że tym razem również nie kłamał.
Voldemort był przywiązany… do pala, i przeszukiwał właśnie tłum wzrokiem.
Czy oni zamierzali go spalić? Harry był przerażony. Nie tym, że to był Voldemort, lecz tym, że oni nadal to praktykowali.
Voldemort nie wydawał się być zmartwiony, kiedy przebiegał tłum swym spojrzeniem.
- Syriuszu, gdzie jest Harry? - krzyknął.
- On nie przyjdzie, Voldemort.
Czarnoksiężnik nie wyglądał na szczęśliwego.
- Więc chcesz pozwolić mu umrzeć w samotności?
- O czym ty mówisz? - zapytał Syriusz.
- Gdy tylko oni to zapalą, ja będę wolny, a Harry spłonie zamiast mnie - wyjaśnił Voldemort. - Chcesz, żeby Harry spłonął?
Syriusz wciągnął głośno powietrze, jego szczęka opadła.
- Nie wierzę ci - wydyszał Syriusz.
Harry przysunął się bliżej. Miał teraz dobry widok na stos. Voldemort wciąż rozglądał się wokół, ale teraz wyglądał na zaniepokojonego.
- Idź i przyprowadź go, Syriuszu - rzekł Voldemort. - On musi być tutaj.
Voldemort chciał, żeby Harry tu był. Czy obawiał się o niego?
Dotknął swojej blizny. Voldemort.
Harry dostrzegł, że głowa Voldemorta odwróciła się gwałtownie i czarnodziej ponownie zaczął przeszukiwać tłum. Wiedział już, że Harry tam jest.
Voldemort uśmiechnął się.
- On tu jest, Syriuszu - powiedział Voldemort. - Posłuchał mnie. Wie, że zawsze mówię mu prawdę.
Kat zbliżył się do stosu i odczytał pokaźną listę oskarżeń. Następnie zwrócił się do tłumu, który odpowiedział entuzjastycznie na zapowiedź śmierci. Podniósł w górę pochodnię i tłum oszalał.
Harry obserwował to z chorą fascynacją. Nikt nie zasługiwał na to bardziej, niż Voldemort, jednakże żądza krwi tych ludzi była czymś, czego Harry jeszcze nigdy nie widział.
Kat przyłożył pochodnię do chrustu i pal stanął w ogniu. Harry oglądał to z czymś w rodzaju paraliżującej formy strachu. Większa część drewna załamała się i płomienie strzeliły w górę.
Uderzyła go fala ciepła. Zaczął się pocić.
Voldemort rozglądał się dookoła. Płomienie wokół niego nie robiły na nim wrażenia. Kiedy jego twarz zniknęła w ogniu i dymie, Harry poczuł, że się dusi.
Bolały go płuca i kaszlał. Żar stawał się nie do wytrzymania. Zrzucił pelerynę, padając na ziemię. Skóra paliła go tak, jakby miał najgorsze poparzenie słoneczne w swoim życiu. Ręce pokrywały mu pęcherze.
Ja płonę.
Krzyknął.
- STAĆ! - wrzasnął Syriusz, obracając się, by odnaleźć Harry'ego. - ODŁÓŻCIE TO!
Ludzie pośpieszyli ku Harry'emu, ale jedyne z czego zdawał sobie teraz sprawę, była jego płonąca skóra. Krzyknął ponownie. Poczuł oblewającą go wodę. Krzyknął znowu.
Ktoś owinął wokół niego koc i przyciskał go ciasno do piersi.
- Harry?
Usłyszał głos Syriusza i opuścił głowę na jego pierś.
- Wybacz mi, Syriuszu.
Harry trząsł się paskudnie. Nie wyczuwał wokół siebie ramion mężczyzny i dziwił się dlaczego.
Nie chciał się ruszać. Nie chciał myśleć. Chciał tylko leżeć tutaj na piersi Syriusza.
Coś wybuchło i ludzie zaczęli wrzeszczeć. Harry próbował podciągnąć się, by chwycić ramię swego ojca chrzestnego, lecz ten został odciągnięty, wyszarpnięty, oddarty z dala od Harry'ego, który poczuł przenikliwy ból, kiedy inna ręka owinęła się wokół jego piersi.
- Prawda jest o wiele bardziej satysfakcjonująca - powiedział Voldemort. - Czy nie tak, Harry?
Harry usłyszał kolejną eksplozję i więcej krzyków.
- Skup się na mnie, Harry - polecił Voldemort.
Rozdział 3
Kolejny test
Voldemort wypuścił Harry'ego gdzieś koło obozowego ogniska. Chłopak po prostu leżał tam, niezdolny do ruchu - jego ciałem wstrząsały dreszcze. Voldemort wciąż był w pobliżu. Harry mógł go wyczuć, gdy przysłuchiwał się panującemu wokół ożywieniu. Kilkoro śmierciożerców powitało swojego pana, ale Harry nie zauważył, żeby któryś z nich brzmiał na zaskoczonego z powodu zobaczenia jego bądź Harry'ego.
Wreszcie Voldemort przywołał kogoś i Harry poczuł, jak liczne ręce stawiają go na nogi. Został zabrany, zdaniem Harry'ego trochę zbyt brutalnie, biorąc pod uwagę jego obrażenia, do namiotu. Jego rany zostały opatrzone przez kogoś nie posiadającego w tej dziedzinie szczególnych umiejętności. Harry zapytał czarownicy, gdzie jest Snape, lecz ta nie chciała z nim rozmawiać.
Zrobiła jedynie dla niego co mogła i wyszła.
Kiedy Harry został sam, ocenił swoją sytuację. Jego ramiona, ręce i nogi, które wydawały się być w najgorszym stanie, pokryte były teraz jakąś przezroczystą maścią. Podźwignął się na nogi obok łóżka. Chociaż ból wywołany dotykiem Voldemorta już zelżał, skóra wciąż go szczypała i była bardzo wrażliwa na dotyk.
Pozwólcie mu, żeby spłonął na stosie. Dlaczego to gówno zawsze przytrafia się jemu? Spojrzał w dół na swoje pokryte pęcherzami dłonie. Wokół nadgarstka zobaczył zniszczony zegarek. Metal był sczerniały, a skórzany pasek wystrzępiony. Ostrożnie odłożył go i wytarł tarczę końcem koszuli. Godzina wyglądała w porządku.
Stuknął go palcem.
- Komentarz.
Pan Lunatyk ostrzegał pana Łapę, że coś takiego może się zdarzyć.
Pan Łapa pragnie przypomnieć panu Lunatykowi, że przedsięwziął zapobiegawcze środki.
Pan Glizdogon wie, że mistrz zatroszczy się o wszystko.
Harry wlepił wzrok w tarczę.
- Może tym razem coś, co byłoby pomocne? - mruknął.
Pan Rogacz myśli, że łzy feniksa mogą pomóc jego synowi.
Wezwij Rowan. Harry musiał się uśmiechnąć, kiedy wkładał zegarek do kieszeni, aby go nie zgubić. Spojrzał w kierunku wejścia, by ją zawołać i został uderzony zaklęciem, które przewróciło go na ziemię. Kiedy złapał oddech, zdał sobie sprawę, że został magicznie związany.
Jego pełen cierpienia krzyk został stłumiony przez knebel w ustach, gdy był ciągnięty ze swojego namiotu do klatki. Harry wywnioskował z takowego potraktowania, że nie jest już dłużej pupilem Voldemorta. Z tym mógłby się pogodzić, pomyślał. Położył się ostrożnie na boku, jego ciało znów drżało. Miał nadzieję, że maść zacznie wkrótce działać.
Kiedy Voldemort zbliżył się do celi, Harry udał, że jest nieprzytomny. Nie chciał, żeby go dotykał, czego ku wielkiej uldze Harry'ego nie robił, lecz stał tam, wpatrując się w niego.
Harry poczuł, jak wszystkie więzy z wyjątkiem tych na nadgarstkach znikają, ale wciąż nie przestawał symulować stanu nieświadomości.
- Wiem, że nie śpisz - odezwał się Voldemort.
Harry milczał.
- Nie jesteś ciekaw, dlaczego zamknąłem cię w klatce?
Harry nadal milczał.
- Harry, mój pupilu - powiedział Voldemort. - Mów do mnie.
Voldemort próbował go rozjuszyć i sprowokować do tego, by się odezwał. Harry nie zareagował.
- Uparty - stwierdził Voldemort, wzdychając. - Bardzo dobrze.
Harry poczuł jego odejście i rozluźnił się.
Obudził się z drgnięciem. Znów był związany i zakneblowany, miał także zawiązane oczy. Poczuł, jak Voldemort zbliża się do niego od tyłu.
- Ach, jest wzdrygnięcie - rzekł Voldemort. - Czy teraz zamierzasz ze mną porozmawiać?
Harry obrócił głowę.
- Och, mój - mruknął, podnosząc rękę. I znowu wszystkie więzy prócz tych na nadgarstkach opadły. Harry rozejrzał się, po czym z trudem podniósł się do pozycji siedzącej i oparł delikatnie o kraty. - Więc chciałbyś dowiedzieć się, dlaczego jesteś w klatce?
- Zakładam, iż to dlatego, że nie jestem już twoim ulubionych pupilem.
Voldemort zachichotał.
- Nie, Harry - odparł. - Chciałbyś wyjść?
Harry obserwował, jak Voldemort leniwie bawi się w rękach różdżką. Jako że należała ona do Harry'ego, zwróciła jego uwagę.
- Na czyich warunkach? - spytał.
- Na moich warunkach.
Harry mógł zgadywać, jak owe warunki wyglądały.
- Zapomnij, Voldemort.
- Och, ależ nie mogę zapomnieć, Harry - powiedział Voldemort. Sięgnął po brodę Harry'ego i obrócił ją tak, aby mógł spoglądać w jego twarz. - Patrząc w twoją twarz wciąż przypominam sobie chwilę, gdy nazwałeś mnie ojcem.
Harry poczuł, jakby nóż zatonął w jego piersi.
- Nie nazwałem - zaprzeczył.
- Zrobiłeś to, Harry.
- Nie - rzekł stanowczo. - Powtórzyłem tylko, co Syriusz do mnie powiedział: że mojemu ojcu się udało.
- Harry, spojrzałeś mi w oczy i nazwałeś mnie ojcem.
- Nie - powiedział. Voldemort puścił jego twarz.
- Uparty.
- Więc mnie wypuść
- Och nie, Harry. Potrzebuję cię przy mnie.
- Dlaczego?
- Ponieważ strach jest olbrzymią motywacją - wyjaśnił Voldemort. - A trzymanie twojej mocy tutaj, ze mną, wprawia w wielkie przerażenie cały magiczny świat.
- Ale ty nie możesz użyć mojej mocy - odparł Harry. - Nie mogę jej kontrolować.
- Ach, mądry chłopiec. To, że mogę cię nauczyć jest tym, czego oni się obawiają.
Dlaczego on nie mógł zwyczajnie mówić po angielsku?
- Co…
- Porozmawiamy później, Harry.
- Zaczekaj.
Voldemort odwrócił się do niego.
- Coś jeszcze?
- Czy zatrzymałem cię tam wtedy przy sobie?
- Tak, Harry.
- Czy to dlatego jestem teraz zamknięty?
- Źle mnie zrozumiałeś - odparł Voldemort. - Nie mogłeś fizycznie mnie tam trzymać, choć może odtąd będziesz w stanie. Trzymałeś mnie tam, ponieważ potrzebowałeś mojej mocy, aby przekroczyć próg. Zostałem tam dla ciebie, Harry, gdyż mnie potrzebowałeś. Musiałem zaczekać, póki zaakceptujesz moją pomoc - mnie. Kiedy nazwałeś mnie ojcem…
- Nie nazwałem - przerwał Harry.
- Sam widzisz. Nie chcesz przyjąć, zaakceptować tego - powiedział. - I dlatego właśnie jesteś w klatce.
Voldemort podszedł do klatki ponownie jakiś czas po obiedzie. Nie rozwiązał nawet rąk Harry'ego do jedzenia.
- Kiedy przestaniesz być taki uparty, Harry, będziesz traktowany tak, jak na to zasługujesz - rzekł Voldemort.
Harry westchnął.
- Jeśli nie chcesz dostać odpowiedzi prosto z mostu, daj mi minutę.
Voldemort zachichotał.
- Uparty - skomentował. - Znakomicie. Dobranoc, Harry.
Harry obserwował, jak Voldemort zmierza w kierunku swojego namiotu. Kiedy znalazł się poza obszarem padania światła ogniska, Harry rozejrzał się wokół. Wyglądało na to, że cały obóz był pogrążony we śnie. Chyba rzeczywiście zamierzał pozostawić go w tej klatce. Cóż, Harry przypuszczał, że byłby w stanie się z tym pogodzić, lecz nie podejrzewał, żeby Voldemort mógłby.
Spojrzał na swoje spętane nadgarstki. Maść zadziałała, a jedynym znakiem świadczącym o tym, że Harry został poparzony, były opuchlizny na kostkach rąk. Klatka migotała w nikłym blasku ognia. Czy klatka także była magicznie zamknięta? Ogarnął go smutek. Chciał wrócić do domu.
Wtedy przypomniał sobie jak łatwo Voldemort pozbył się magicznych więzów Syriusza. Voldemort powiedział, że być może jest teraz wystarczająco silny, by fizycznie go poskromić. Może był też wystarczająco silny, by zerwać sznury Voldemorta.
Wykręcił ręce, mrucząc przeciwzaklęcie. Nic się nie wydarzyło poza tym, że liny bardziej wpiły mu się w nadgarstki. Musiała być do tego jakaś komenda - jak przy teleportacji.
Co za koszmar.
Nic. No dalej, Harry. Ponownie wykręcił ręce. Chcę wrócić do domu.
Liny pękły. Harry popatrzył na swoje ręce.
Szybko przebiegł wokół wzrokiem. W obozie wciąż panowała cisza, nikogo nie było w pobliżu. Próbował się aportować, lecz nie mógł. Ruszając do drzwi klatki, wyciągnął scyzoryk, który Syriusz podarował mu dwa lata temu i zaczął pracować nim przy zamku.
Harry spróbował tego, co raz już zadziałało. Chcę wrócić do domu.
Zamek kliknął, a drzwi stanęły otworem. Harry spoglądał na nie przez krótki moment, po czym schował scyzoryk i wyskoczył na zewnątrz.
- Bardzo dobrze, Harry.
Harry okręcił się w miejscu, a jego ręka uderzyła w bliznę, kiedy Voldemort zbliżył się szybko i chwycił jego twarz.
- Nauczyłeś się to kontrolować - powiedział Voldemort. - Jestem zadowolony.
- To był test? - zdołał powiedzieć Harry. - Czy tak?
- Oczywiście - odparł Voldemort. - Wszystkie z moich testów uczą cię czegoś, Harry. Nie zauważyłeś tego?
Harry powoli opadł na kolana.
- Nie możesz mnie tu teraz trzymać, Voldemort.
Czerwone oczy badały jego wyraz twarzy i w końcu zatrzymały się na oczach.
- Już wkrótce, Harry.
- Daj mi spokój - wyszeptał.
- Och nie, mój chłopcze - powiedział Voldemort. - Nie dam ci spokoju. Jesteś mój. Zaakceptowałeś naszą więź. Zaakceptowałeś moją moc i moją ochronę, którą otrzymałeś ponownie. Zaakceptujesz moje ojcostwo.
- Nie zrobię tego - zaprzeczył Harry.
- Wiem, Harry. Mówiłeś to już wcześniej, ale jesteś po prostu uparty - rzekł. - To tylko kwestia czasu.
Voldemort puścił go i cofnął się dwa kroki. Harry zerknął na niego.
- Nie mogę cię teraz tu trzymać, Harry, ale wciąż mamy kontrakt.
Jak on mógł o tym zapomnieć? Opuścił wzrok i skinął głową. Uwolnił się z więzów Voldemorta i wydostał z tej klatki tylko po to, by przypomnieć mu o jego kontrakcie z czarnoksiężnikiem.
Harry dostawał mdłości na myśl o testach Voldemorta.
- Czy mogę iść teraz do domu, Voldemort?
- Uparty - rzekł Voldemort nie bez zniecierpliwienia. - Ale tak, Harry. Możesz opuścić waszą wysokość.
Harry nie spojrzał w górę, by zobaczyć, czy Voldemort uśmiechnął się przy tym. Z koszmarną myślą, aportował się z powrotem do La Casa Black.
Rozdział 4
Powrót do Hogwartu
Syriusz przyznał, iż nie przypuszczał żeby Voldemorta można było zabić tak łatwo. Z tymże sądził on, że Voldemort mógłby prawdopodobnie planować coś podczas egzekucji i to dlatego chciał, aby Harry'ego tam nie było.
- Gdyby mnie tam nie było - mówił Harry - to czy myślisz, że mógłbym wtedy spłonąć?
- Tak, Harry - odparł Syriusz. - Uważam, że to mogłoby się stać i to powód, dla którego nie popadłeś w tarapaty po tym, jak nie zrobiłeś tego, co ci kazano.
- Powiedział mi, że to może się stać, Syriuszu - rzekł Harry. - Nie wiedziałem, co robić.
- Wiem, Harry - odrzekł Syriusz. - Ale musisz się w końcu nauczyć, żeby przychodzić do mnie ze swoimi problemami.
- Wiem - powiedział Harry cicho. Świetnie, więcej poczucia winy. - Przepraszam.
- I przestań w kółko przepraszać. Połowa rzeczy, które ci się przytrafiają nie dzieją się z racji tego, co robisz - rzekł Syriusz. - Większość z nich dzieje się dlatego, że twoje imię to Harry Potter.
Harry posłał mu krzywy uśmieszek.
- No więc, kiedy jedziemy do Bułgarii?
Syriusz zaśmiał się cicho, zamykając frontowe drzwi. Właśnie wybierali się na ulicę Pokątną po rzeczy Harry'ego do szkoły.
Spotkał się tam z Ronem i Hermioną. Pani Weasley uściskała go mocno.
- W porządku, Harry? - zagadnął go pan Weasley.
Syriusz wręczył mu trochę pieniędzy i wysłał trójkę do lodziarni Floriana Fortescue, żeby móc porozmawiać z państwem Weasley.
Harry wtajemniczył Rona i Hermionę w to co zaszło po tym, jak Voldemort porwał go z egzekucji, pomijając kawałek, kiedy Voldemort próbował uzyskać zgodę Harry'ego na zaakceptowanie ojcostwa. Wiedzieli już o niektórych planach Voldemorta z zeszłego roku, ale Harry nie czuł się na siłach, by teraz o tym rozmawiać.
- Więc ten cholerny kontrakt wciąż jest na mocy - mruknął Ron.
- Niestety - przyznał Harry.
- Jaka szkoda, że ten wstrętny człowiek nie poszedł z dymem - powiedziała Hermiona.
- Za to ja prawie nie poszedłem z dymem - wtrącił Harry.
- Musimy teraz znaleźć jakiś sposób na obejście tego - odparła Hermiona.
- No jasne - zgodził się Ron. Zerknął na Hermionę. - Zamierzasz mu powiedzieć, czy jak?
- Powiedz mi, o co chodzi - zachęcił ją Harry.
- Cóż, to wydaje się takie przyziemne, po tym wszystkim - rzekła.
- Powiedz mi.
- Hermiona została prefektem - wypalił Ron.
- To wspaniale - Harry uściskał ją. - Potrzebowałem usłyszeć właśnie coś takiego, Hermiona.
- Ja myślę - powiedziała. - Jestem zaskoczona, że ty nim nie zostałeś, Harry. Twoje stopnie poszły ostro w górę zeszłego roku.
- Ja? - odparł Harry przerażony. - Ulubiony pupilek Voldemorta - prefektem? Straszne.
Ron zaśmiał się.
Ekspres Hogwartu toczył się w kierunku szkoły, a Harry, Ron i Hermiona siedzieli samotnie w przedziale. Krzywołap spał zwinięty w kłębek na wolnym miejscu. Sam Harry niemalże drzemał. Rowan siedziała na jego kolanach, z główką ułożoną na jego piersi. Hedwiga i Świnka również spały w swoich klatkach.
Hermiona czytała, a Ron budował domek z talii kart do Eksplodującego Durnia. Harry przyglądał się temu leniwie, czekając na wybuch.
Ręka Harry'ego uderzyła w czoło, gdy ból w nim eksplodował. Ron i Hermiona podskoczyli.
- Co to było, Harry? - spytał Ron. - Sygnał?
Ból zelżał do tępego palenia.
- Nie jestem pewien - odparł Harry.
Kiedy olbrzymi wąż wślizgnął się do przedziału, Ron i Hermiona podskoczyli ponownie. Hermiona wskoczyła na swoje siedzenie. Krzywołap zaczął syczeć, więc dziewczyna go schwytała.
- W porządku - uspokoił ich Harry. - To Nagini, wąż Voldemorta.
- Co ona tutaj robi? - pisnęła Hermiona.
Harry zwrócił się do węża.
- Gdzie on jest, Nagini? Czego chce?
- Harry, jesteś wężousty? - zapytał Voldemort.
Harry spojrzał na Voldemorta, stojącego w wejściu do przedziału. Jego oblicze było - no cóż, bardziej zaskoczone, niż Harry je widział kiedykolwiek. Biorąc pod uwagę wszystko, co Voldemort w ogóle wiedział, dziwił się, jak ta mała cząstka wiedzy umknęła jego uwadze.
Dotknął swojej blizny.
- To nie jest jedyna rzecz, jaką mi dałeś w dniu, w którym się spotkaliśmy.
Voldemort zamrugał i roześmiał się.
- Jak wspaniale. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Nigdy nie było okazji - odrzekł Harry. - Więc czemu tu jesteś? - odwrócił się do Nagini. - Postanowił puścić cię, byś mnie w końcu zjadła?
Voldemort znów zarechotał.
- Nie, Harry Potterze - rzekła Nagini. - Mistrz nie pozwolił mi cię zjeść.
- Powinnaś zjeść Glizdogona, kiedy miałaś szansę - powiedział Harry.
- Skąd o tym wiesz? - spytał Voldemort.
Harry wlepił w niego wzrok.
- Dalej, Harry - ponaglał Voldemort. - Ja zaspokajam twoją ciekawość, ty zaspokój moją.
- No dobrze, miałem sen.
- Opowiedz mi - zażądał Voldemort.
Harry zerknął na Rona, który wzruszył ramionami, a potem na Hermionę, która wciąż stała na swoim siedzeniu, ściskając Krzywołapa. Przeczesał ręką włosy.
- Torturowałeś Glizdogona, kiedy dostałeś sowę. Powiedziałeś, że błąd Glizdogona został naprawiony - że ktoś jest martwy (przypuszczam teraz, że chodziło o Croucha) i wtedy powiedziałeś Nagini, że nie dasz jej do zjedzenia Glizdogona, tylko mnie.
Voldemort zachichotał. Ron ożywił się.
- Czy to nie ten sen, który miałeś tamtego dnia na wróżbiarstwie?
- Tak - odparł Harry.
Ron roześmiał się.
- Dobrze, że nie powiedziałeś o tym Trelawney - rzekł Ron. - Chyba dostałaby przez to bzika.
- Wiem - odparł Harry. Zwrócił się do Voldemorta. - No więc, chcesz czegoś?
Voldemort sięgnął do swojej szaty i wyjął stamtąd różdżkę Harry'ego. Ten zabrał ją od niego i schował do kieszeni.
- Dlaczego znowu dręczysz Harry'ego? - usłyszeli od strony korytarza.
Trzy męskie głosy zawołały: „Zamknij się, Ginny”. Ron oraz Fred i George (którzy byli oczywiście z nią na korytarzu) brzmieli na zdenerwowanych.
Harry minął Voldemorta i wciągnął ją do środka tak szybko, że prawie potknęła się o węża.
Ginny wstrzymała oddech, gdy zdała sobie sprawę co to było, ale Harry pociągnął ją za siebie.
- Wszystko w porządku, Ginny. Po prostu bądź cicho.
Voldemort obserwował z zainteresowaniem tę scenę.
- Siostra Rona, nieprawdaż? - zapytał.
- I nasza - dodał Fred zza jego pleców.
- Ciekawe.
Nagini krążyła koło Voldemorta i owinęła się wokół niego.
- Mistrzu, skoro nie mogę zjeść panicza Harry'ego, to czy mogłabym zjeść kota? - spytała Nagini.
W dalszym ciągu zasłaniając ramieniem Ginny, Harry krzyknął do węża: „Nie!”, a do Hermiony: „Trzymaj mocno Krzywołapa”.
- Szkoda - odparła Nagini, przenosząc spojrzenie na legowiska ptaków.
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegł Harry. Popatrzył na Voldemorta. - Mógłbyś zabrać już stąd swojego pupila i odejść.
Voldemort spojrzał na Nagini.
- Ciekawe - zwrócił się do niej. - Myślisz, że miał na myśli ciebie, czy siebie samego?
Ron nie mógł tego zrozumieć, lecz musiał zobaczyć reakcję Harry'ego, który poczerwieniał ze złości, gdyż chwycił go i pociągnął za ramię. Ginny także.
Voldemort zarechotał.
- Och, Harry, podoba mi się to, naprawdę. Mamy teraz nową drogę komunikacji. Więź wciąż staje się silniejsza. - Rozejrzał się po zdumionych twarzach (mówił w wężomowie), a potem odwrócił się i spojrzał znacząco na Harry'ego. - Nie zapomnij o naszym kontrakcie, Harry.
Voldemort i Nagini zniknęli, a Harry opadł na swoje siedzenie, przebiegając obiema rękami po twarzy i przez włosy.
- Świetnie - powiedział. - Teraz może się znęcać nade mną w innym języku.
- Ale ty także możesz - stwierdziła Hermiona, schodząc na swoje miejsce z Krzywołapem wciąż w ramionach.
Harry zerknął w jej kierunku. Nie wyglądała na zbyt pewną siebie.
- Dlaczego to nie sprawia, że czuję się choć trochę lepiej?
- Nienawidzę tego człowieka - burknęła Ginny.
Pierwszy tydzień szkoły był stosunkowo nudny, za wyjątkiem ich pierwszej lekcji wróżbiarstwa. Profesor Trelawney przepowiedziała właśnie, że Harry zostanie zjedzony przez węża.
Harry myślał, że Ron zaraz spadnie z krzesła, bowiem śmiał się tak mocno. Harry także się śmiał, lecz powstrzymał się, gdy Trelawney zbliżyła się jego krzesła.
- Jakiś problem, mój drogi? - spytała.
- Przepraszam, pani profesor - powiedział Harry, przywołując na twarz wyraz powagi. - To jest po prostu jedna z pani najbardziej genialnych przepowiedni.
Harry rozbudził jej ciekawość.
- Czyżby, panie Potter? A dlaczego?
Harry przebiegł palcami przez włosy i spojrzał na nią. Jej wielkie oczy spozierały na niego przez okulary.
- No cóż, tak się składa, że znam jednego węża, który miały wielką ochotę mnie pożreć - odparł Harry.
Usłyszał, jak Lavender Brown i Parvati Patil wstrzymały z przerażeniem oddech.
- Skąd o tym wiesz? - dopytywała się Trelawney.
- Ona mi powiedziała.
- Ona ci powiedziała? - powtórzyła Trelawney, spoglądając na niego podejrzliwie.
Harry kiwnął głową.
- Cała szkoła wie, że jestem wężousty, pani profesor. Z całą pewnością, pani wiedziała.
- Oczywiście, oczywiście - odrzekła. - Jednakże uznałam za dziwaczne, że wąż mógłby rzeczywiście rozmawiać z tobą.
- Tak właściwie - przyznał Harry - to był typ z drugiej ręki.
- Ach tak?
- Och, no dalej - mruknął Ron. - Powiedz jej.
Harry rzucił okiem po klasie. Wszyscy spoglądali ku im z ciekawością. Nie z pogardą, czy strachem, tylko z ciekawością.
- Pamiętacie, jak dwa lata temu zasnąłem w klasie na lekcji.
Klasa zamruczała twierdząco. Harry przypuszczał, że pamiętają.
- Obudziłeś się krzycząc i ściskając tą swoją bliznę - powiedziała Trelawney, potakując.
Harry tym razem obawiał się spojrzeć na klasę, ale Ron skinął do niego głową.
- Tak więc ten sen był o Voldemorcie (Harry usłyszał, że kilka osób wstrzymuje oddech, słysząc to imię) torturującym swojego sługę, którego powrót do niego przepowiedziała pani tamtej nocy i obiecującego Nagini - swojemu wężowi - że będzie mógł zjeść mnie, zamiast swego sługi.
Niektórzy uczniowie gwałtownie wstrzymali oddechy. Trelawney wyglądała na przerażoną.
- Więc sama pani widzi - kontynuował Harry. - Przewidziała pani te wszystkie rzeczy, pani profesor. Choć zdołałem uciec Voldemortowi z cmentarza po Turnieju Trójmagicznym, tak się składa, że wiem, iż Nagini wciąż pragnie mnie zjeść.
Klasa zaczęła szeptać z podnieceniem o przepowiedniach Trelawney (co, jak Harry podejrzewał, było jego zasługą), a nauczycielka prawie pękała z dumy.
Wysłała Harry'emu promienny uśmiech.
- No cóż, mój drogi - powiedziała. - Mam tylko nadzieję, że teraz zaczniesz traktować poważniej swoje wewnętrzne oko.
- Och, z pewnością będę - odrzekł Harry, z trudem zachowując szczerość i powagę na twarzy. - Będę zwracał szczególną uwagę na to, co dzieje się w tej klasie.
Trelawney kiwnęła z aprobatą głową i zwolniła klasę.
Zszedłszy na dół przez klapę, Harry był poklepywany po plecach niezliczoną ilość razy. Większość klasy sądziła, że dwukrotnie udało mu się wywinąć od kary, lecz Ron, który wiedział, że wszystko co powiedział było prawdą, wciąż się śmiał.
- Zamierzasz o tym powiedzieć Sam-Wiesz… to znaczy Voldemortowi? - spytał.
Harry spiorunował go wzrokiem.
- Raczej nie - odparł. - To mogłoby go rozbawić tak samo jak ciebie.
- A może wtedy dostałby zawału i wykrwawił się na śmierć - powiedział Ron całkiem poważnie.
Harry spojrzał na niego, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Dobry pomysł. Może jednak powiem mu o tym.
Harry napisał w końcu o tym w swoim cotygodniowym, obowiązkowym liście do Voldemorta. Była w nim również mała wzmianka na temat tego, co nowego w roku szkolnym.
Odpowiedź Voldemorta była prosta.
Harry, nie zamierzam pozwolić Nagini cię zjeść. Aczkolwiek jest ona bardzo zainteresowana kotem Hermiony.
Bardzo szybko lekcje Harry'ego zaczęły stawać się nieciekawe. Zastanawiał się, czy mógłby coś zrobić z tym „ekstra zastrzykiem mocy”, jaki Voldemort dał mu pod koniec zeszłego roku, ale nie zamierzał pytać się tego nikogo wprost. Nie żeby mogliby mu coś w związku z tym doradzić.
Aby zapełnić czymś czas, zaczął opracowywać nową taktykę drużyny quidditcha. Ron był zachwycony, kiedy Harry zaproponował mu, aby mu przy tym asystował (co drażniło Hermionę: „Harry, nie każdy może sobie pozwolić na obijanie się podczas lekcji. Ron musi się uczyć”). Ron, który, jak podejrzewał Harry, nie chciał powiedzieć Hermionie, żeby się odchrzaniła, ponieważ ją lubił, zgodził się. W każdym razie, pomagał mu w sekrecie.
Harry machał do uczniów latających wokół boiska do quidditcha, obwieszczając koniec. Stał na ziemi z resztą istniejącej drużyny, rozważając kandydatury już poddanych próbie zawodników.
Jego drużyna oddała mu pergaminy z wypisanymi na nich zestawieniami, po czym bezzwłocznie go opuściła.
- Powodzenia, Harry - powiedział Colin Creevy, ich zeszłoroczny obrońca.
Harry obserwował jego odejście, po czym usiadł na ławce przy boisku, by przejrzeć wszystkie notatki. Potrzebowali dwóch pałkarzy (na miejsce Freda i George'a) oraz dwóch ścigających (Angelina była w zeszłym roku zastępowana, a teraz odeszły również pozostałe dziewczyny). Westchnął. Był ostatnim graczem, jaki pozostał w drużynie, którą wszyscy określali jako „najlepszą drużynę quidditcha, jaką Hogwart kiedykolwiek widział”.
Harry mógł stworzyć jedynie nową. Wybrał już zawodników do obsadzenia czterech wolnych pozycji podczas obserwowania prób, lecz reszta drużyny musiała być z nim zgodna. Jako kapitan, Harry miał ostateczny głos, jednak chciał raczej, by decyzja była jednogłośna, a i tak oczywiście McGonagall mogła zgłosić veto wobec każdego ich wyboru, jeżeli uczeń nie był w stanie pod względem akademickim podźwignąć tego nowego obowiązku.
Przetasowując głosy, Harry musiał się uśmiechnąć. Dwa z jego wyborów były jednomyślne. Dwóch Weasleyów odchodzi, dwóch przychodzi.
Ginny brała udział w eliminacjach w zeszłym roku, ale nie była tak dobrą ścigającą, jak Morgan, która zastępowała Angelinę, jednakże teraz Ginny była naprawdę wyjątkowa. Harry pewnie piałby z podziwu nad jej zdolnościami, gdyby wcześniej nie oglądał już jej lotu.
I Ron. Ron przyznał w końcu, że powodem, dla którego nigdy nie przystępował do eliminacji było to, że jedyną pozycją na jakiej czuł się wystarczająco pewnie był pałkarz. Wiedział też, że nikt, niezależnie od tego jaki był dobry, nawet nie myślał o zastąpieniu Freda i George'a, którzy jako bliźniacy poruszali się jak jedność.
Harry nie mógłby zaprzeczyć, grając niezliczoną ilość razy z Weasleyami, że Ron był świetnym obrońcą, lecz podczas gdy Colin był prawie tak dobry jak Oliver, Harry nie dostrzegał tego. Przynajmniej do czasu, kiedy Ron dołączył do drużyny, grając na pozycji której pragnął.
Harry spojrzał na pozostałe nazwiska. Colin zgłosił swojego młodszego brata, Denisa, na ścigającego. Denis ma wystarczająco dobrego cela, myślał Harry, ale nie potrafiłby złapać kafla, nawet za cenę swojego życia i wciąż był trochę nadpobudliwy.
Morgan wybrała na ścigającą czwartoroczną Maris Kelley, którą faworyzował również Harry. Na drugiego pałkarza Morgan zaproponowała Denisa albo Augusta Frya. Harry z początku myślał, że dwunastoletni August był zbyt młody, ale Morgan miała dobre oko na graczy (nie wspominając o tym, że Harry był na pierwszym roku, kiedy sam zaczął grać), więc zdecydował się umieścić go na liście rezerwowych. Nawet jeśli Harry był bliżej obsadzenia Denisa na tę pozycję. W jego opinii, gdyby dodać do siebie dobry cel Denisa i jego żywiołowość, razem z tłuczkiem wyszłaby z tego śmiercionośna mieszanka.
- Ilu potrzebujesz?
Harry niemal się wzdrygnął. Miał nadzieję na przynajmniej jeden tydzień bez konieczności słuchania tego irytującego, cedzącego sylaby głosu. Zlustrował wzrokiem Malfoya, ubranego w swój zielony strój do quidditcha, trzymającego lekko swoją miotłę. Podejrzewał, że Ślizgoni mieli eliminacje zaraz po nich.
Wyraz twarzy Malfoya pozostawał znudzony, a jego ton brzmiał neutralnie.
- Czworo - odparł Harry. - A ty?
- Trójkę - powiedział, podchodząc bliżej. Harry domyślał się, że zagląda do jego notatek.
Wtem dostrzegł insygnia kapitana na stroju Malfoya. Harry prawie spytał się go, czy przyszedł tu napawać się swym triumfem, lecz wtedy zdał sobie sprawę z następstw. Koniec z Markusem Flintem? Bosko.
Harry utkwił wzrok w insygniach.
- Nie mów mi, że Flint faktycznie ukończył szkołę? - rzekł Harry, starając się nadać swemu głosowi raczej odcień niedowierzenia, niż ulgi.
Malfoy wykrzywił się do niego.
- Nie trać nadziei, Potter - odrzekł. - Musi powtarzać siódmy rok. Więc, oczywiście, został zwolniony z funkcji kapitana.
- Ale wciąż pozwalają mu grać? - tym razem Harry był pełen niedowierzenia. Powinien zostać wywalony z drużyny. Ale nie mogło być mowy o żadnej sprawiedliwości, jeśli chodziło o Ślizgonów.
- I, rzecz jasna, ja byłem oczywistym kandydatem na jego miejsce - ciągnął Malfoy.
- Oczywiście - mruknął Harry, zwracając uwagę z powrotem na swoje notatki i mając nadzieję, że Malfoy załapie aluzję i pójdzie sobie.
Bez powodzenia.
- I najwyraźniej moja selekcja zawodników jest o wiele lepsza niż twoja.
Harry zerknął w górę i zauważył, że Malfoy znów zainteresował się jego zapiskami.
- Doprawdy - powiedział Malfoy z teatralnym współczuciem. - Czarodziejskie śmiecie i szlamy. Co ty najlepszego robisz?
Harry skierował spojrzenie na swoje notatki, starając się poskromić narastają złość.
- Wiesz, Malfoy - odparł, siląc się na znudzony ton. - Ten twój fanatyzm i snobizm stają się niemodne, nie wspominając już, że kiepskie.
- Podaj mnie do sądu.
- Chcesz czegoś?
- Prawdę mówiąc, tak - rzekł Malfoy. - Chciałbym wiedzieć jak to jest być spalonym na stosie.
Harry zatrzymał wzrok na papierach, chociaż wzrok zaszedł mu mgłą. To, w jaki sposób powstrzymywał się od wybuchu, pozostało nieodgadnione.
- To było tylko troszkę mniej bolesne od bycia wychłostanym.
Harry pogratulował sobie obojętnego tonu. Wprawił Malfoya w osłupienie. Szkoda, że tylko chwilowo.
- Wiesz przecież, że mój ojciec został za to ukarany - wysyczał cicho Malfoy.
- Wiem?
- A nie? - spytał Malfoy wyzywająco.
Harry wzruszył ramionami, ale nie miał zamiaru do niczego przyznawać.
- Przykro mi, Malfoy, ale nie jestem wtajemniczony we wszystkie sprawy, jakie Voldemort załatwia ze swoimi śmierciożercami.
- Nie jesteś? - prowokował go dalej Malfoy.
Harry patrzył teraz na niego, ze wszystkich sił próbując nie stracić nad sobą panowania.
- Wszystko, co tylko musisz zrobić, to go spytać - powiedział Malfoy.
Tego było już za wiele, szczególnie od kogoś takiego, jak Draco Malfoy. Harry wstał.
- Słuchaj, Malfoy - odparł Harry, starając się nie podnosić głosu. - Jestem zobowiązany do porozumienia z nim. Nie muszę zadawać się z tobą, więc trzymaj się lepiej z dala ode mnie.
- Draco, chodź w końcu!
Malfoy spojrzał na drugi koniec boiska.
- Zaraz przyjdę - odkrzyknął.
- Och, idź, proszę - powiedział Harry. - Nie pozwól mi ciebie zatrzymywać.
Malfoy odwrócił się do niego ze zmrużonymi oczyma.
- Jeszcze nie łapiesz, prawda, Potter? - spytał z kombinacją frustracji i zgorszenia.
- Jeśli masz mi coś do powiedzenia, po prostu wykrztuś to.
- Poznaj swojego wroga.
- O czym ty pleciesz?
- Jesteś naprawdę żałosny, Potter - odrzekł Malfoy. - Powinienem przekląć cię dla samej zasady.
Mimo że Malfoy używał swojego najbardziej znużonego tonu, Harry wziął to za prawdziwą groźbę. Wyciągnął swoją różdżkę, mierząc nią groźnie.
- Daj mi powód, Malfoy - rzekł. - A rzucę na ciebie taki urok, że nie pozbierasz się do następnego tygodnia i wiesz, że jestem do tego zdolny.
- Och, ja dobrze wiem do czego jesteś zdolny - odparł Malfoy wzruszając ramionami. - Prawdę mówiąc, wielu ludzi doskonale wie do czego jesteś zdolny. Nieprawdaż?
- Malfoy…
- A jak dobrze ty wiesz, do czego zdolny jest twój wróg?
Harry wolno opuścił różdżkę.
- Czy ty próbujesz dać mi radę, Malfoy? - zapytał, całkowicie zbity z tropu.
Malfoy szybko rozejrzał się wokół, na jego ustach ponownie zagościł uśmieszek.
- Ja? Dający rady tobie? - szydził. - Nigdy, nawet gdybyś mnie błagał.
Harry mógłby rwać sobie włosy z głowy albo przekląć Malfoya, w każdym razie. Tylko co za…
- Jakiś problem, panowie?
Świetnie. Snape.
- Nie, profesorze - odparł Malfoy. - Potter i ja dyskutowaliśmy tylko o eliminacjach do drużyn quidditcha.
- Rozumiem - powiedział Snape, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego.
Malfoy dosiadł swojej miotły i rzucił spojrzenie Harry'emu.
- Chyba nie muszę życzyć ci szczęścia, Potter - rzekł Malfoy ze swoim pyszałkowatym, wymuskanym uśmiechem. Wskazał na notatki Harry'ego. - Wygląda na to, że puchar jest w tym roku nasz.
Harry pozwolił Malfoyowi na ostatnie słowo. Przywoławszy Błyskawicę, opuścił pole. Snape nie powiedział nic.
Harry wyrzucił całą tę rozmowę z pamięci zaliczając ją do jednych z tych dziwnych potyczek słownych, jakie czasem miewał z Malfoyem. Chociaż pewnie Malfoy zazwyczaj sam nie wiedział, o czym gada.
Dni zamieniały się w tygodnie. Gryffindor wygrał swój pierwszy mecz quidditcha przeciwko Hufflepuffowi, dzięki spektakularnej obronie Rona, który uratował Harry'ego przed tłuczkiem, zaraz przed tym jak złapał znicza. Harry nie pamiętał, żeby Ron wcześniej skupiał swoją osobą tak wielką uwagę. Reszta drużyny stała po prostu z boku i przyglądała się Ronowi, pławiącego się w chwale.
- Och, dajmy mu się dobrze zabawić - powiedziała Ginny, sadzając Harry'ego na miejsce obok niej. Harry stuknął się z nią butelka piwa kremowego.
- Lepiej jemu, niż mnie - mruknął.
- Przestań być taki cyniczny - odparła Ginny, strzepując coś z jego ramienia.
Harry wciąż nie potrafił powiedzieć, czy chodził o jego ubranie, czy tylko o niego, jednakże Ginny zawsze potrafiła znaleźć w jego wyglądzie coś nieodpowiedniego. Bezustannie wybierała nitki bądź włosy z jego szat, poprawiała mu krawat, albo odsuwała za ucho włosy. Nie, żeby Harry się tym przejmował, ale wyglądało na to, że od czasu wesela Precy'ego Ginny uznała za swój osobisty obowiązek „ogarnąć” Harry'ego.
- Czy to ci przeszkadza? - spytała się go Hermiona.
- W sumie to nie.
- Więc przestań narzekać
Wobec tego Harry przestał. W rzeczywistości miał bardzo niewiele powodów do narzekania. Rzeczy miały się bardzo spokojnie. Za spokojnie. Zdawało się, że poza szkołą również nie panuje większe ożywienie.
Syriusz pisał do niego często. Wciąż stanowiąc cel, Syriusz działał raz bardziej, raz mniej otwarcie. Wyznał Harry'emu, że spytał Dumbledore'a, czy mógłby wrócić do szkoły i znów nauczać, ale spotkał się z odmową. Więc w zamian za to oddał się pracy nad swoim motorem. Zidentyfikował już dwanaście „nieznanych” przycisków i dźwigni na tablicy kontrolnej i próbował teraz rozszyfrować ich funkcje. Obiecał Harry'emu stały, listowny kontakt.
Wiadomości od Voldemorta były zwięzłe i skupiały się głównie na wychwalaniu ocen Harry'ego.
Przypominało to niemal zawieszenie broni. Albo jak gdyby obydwie strony czekały, aż druga wykona następny ruch.
Harry nie chciał nawet się domyślać, jak miałby ten ruch wyglądać. Miał jednakże niejasne przeczucie, że cokolwiek to będzie, z pewnością będzie dotyczyć jego.
Niebawem po Halloween okazało się, że Harry miał rację.
Rozdział 5
Przyjęcie
Profesor McGonagall wezwała go po lekcji transmutacji.
- Tak, proszę pani? - zapytał Harry ostrożnie. Za każdym razem, gdy robiła to w przeszłości, oznaczało to dla niego tygodnie ciężkiej pracy.
- Usiądź, Harry - powiedziała McGonagall.
Harry? Teraz naprawdę się bał. McGonagall nigdy nie nazywała go Harrym.
Usiadł.
- Zauważyłam, że twoje zdolności na płaszczyźnie transmutacji znacząco wzrosły.
Harry opuścił wzrok.
- Przykro mi -odparł automatycznie.
Pomiędzy nimi zapadła cisza. Harry mógłby krzyczeć. Ośmielił się spojrzeć na profesor McGonagall i spotkał wzrok pełen współczucia
Nie mógł czegoś takiego znieść. To nie była jego wina, że Voldemort oddawał mu swoją moc.
Wstał.
- Nie mogę nic z tym zrobić, pani profesor. Lepiej już pójdę.
- Siadaj, Potter! - powiedziała McGonagall.
Harry usiadł. Wciąż nie patrzył jej w oczy. Co mam teraz zrobić? Co się stało?
- Zastanawiałam się - rzekła - naturalnie, biorąc pod uwagę twego ojca oraz ojca chrzestnego…
Harry spojrzał na nią, całkowicie zaskoczony.
- Zastanawiałam się, czy rozważyłbyś propozycję zostania animagiem?
Harry wstał.
- Co? - wgapił się w nią. - Ja?
- Tak, ty, Potter - odparła McGonagall. - Masz talent oraz krew.
- Myśli pani, że mi się uda? - spytał, oszołomiony.
Wpatrywał się w nią i ponownie na jej twarzy zagościł wyraz delikatnego politowania. Zupełnie jakby spodziewała się takiej reakcji.
- Tak, Potter. Myślę, że ci się to uda - odpowiedziała. - To będzie oznaczało prywatne lekcje ze mną, ale nie przypuszczam, żeby miało to zająć tak wiele czasu, ile twojemu ojcu i Syriuszowi, którzy trzymali wszystko w tajemnicy. Już teraz jesteś trochę bardziej uzdolniony magicznie niż Syriusz.
- Pani profesor - powiedział Harry, powoli siadając z powrotem. - To naprawdę wspaniała oferta. Nie wiem, co powiedzieć.
McGonagall uśmiechnęła się do niego.
- Powiedz tak, Potter - odparła. - I zacznij zastanawiać się nad zwierzęciem.
- Tak! - Harry praktycznie wrzasnął. McGonagall wyglądała na zadowoloną. Wówczas Harry zmarszczył brwi. Zwierzęciem?
- Co ma pani na myśli? - spytał.
- Chodzi ci o zwierzę? - Harry kiwnął głową, a ona oszacowała go wzrokiem. - No cóż, małe zwierzęta są dość łatwe, ale dla ciebie, zwłaszcza z twoją miłością do latania, proponowałabym ptaka.
- Ptaka - powtórzył z niejakim przestrachem, w trakcie, gdy myśli plątały mu się z podekscytowania.
- Tak - potwierdziła McGonagall. - W twoim przypadku, z twoją budową i talentem… - przerwała, by ponownie go oszacować. - Mógłbyś prawdopodobnie opanować sokoła, jastrzębia, albo orła.
Harry zamrugał szybko.
- Pomyśl o tym, Potter - powiedziała. - No, uciekaj już.
Harry wypadł z gabinetu, prawie że podskakując z podniecenia. McGonagall spytała się go. Sama zaproponowała… Harry nigdy nawet o tym nie myślał. Ptak. Jak wspaniałe mogłoby to być? Pewnie lepsze od śmigania w kółko swoją Błyskawicą.
Nie mógł się doczekać, żeby powiedzieć Ronowi i Hermionie. Ciekawe, co na to powie Syriusz? Voldemort byłby bardzo zado…
Harry zamarł w pół kroku. Nie pomyślałem właśnie o tym! Nie pomyślałem.
Ale tak było. I Harry wiedział, że to rzeczywiście mogłoby zadowolić Voldemort. Tylko że Harry nie próbował go zadowalać, prawda?
NIE!
Pracuj ciężko, a zostaniesz nagrodzony.
Zaakceptowałeś moją moc. Zaakceptujesz moje ojcostwo.
- A właśnie że nie - mruknął do siebie Harry, kontynuując marsz w kierunku lochów.
Ulubiony pupilek mistrza.
Z jakiegoś powodu Harry wolałby użyć właśnie tego rodzaju podstępu, aby wyrolować Voldemorta w przyszłości, gdyby ten znowu próbował nim manipulować.
Może to była obrona, której Harry mógłby użyć. Wrócić z powrotem do rangi pupila. Mógłby to zrobić. A przynajmniej spróbować.
- Spóźniłeś się, Potter.
Harry spojrzał na Snape'a, wkraczając do klasy eliksirów.
- Przepraszam, profesorze. Profesor McGonagall zatrzymała mnie na rozmowę.
- Wiesz, że mogę dowiedzieć się czy kłamiesz - powiedział Snape.
- Dlaczego miałbym kłamać, kiedy… - Przerwał wpół zdania. Przestań, Harry! Upomniał się w duchu. - Wiem, sir.
Harry usiadł obok Rona. Przyjaciel posłał mu zaciekawione spojrzenie.
- Jakie to uczucie być spalonym na stosie, Harry?
Harry spojrzał w stronę, gdzie siedzieli Ślizgoni. To Pansy zadała pytanie. Nikt z wyjątkiem Malfoya nie wspominał jeszcze słowem o egzekucji. Zerknął na Malfoya, który gapił się w Pansy z niedowierzaniem. Co? Wszystko w porządku, jeśli to Malfoy się pyta, ale nikt więcej nie powinien się ośmielić? Harry prawie się zaśmiał.
Hermina skoczyła na równe nogi.
- Jakie to uczucie być totalną…
- Panno Granger - przerwał Snape ostrzegawczym tonem.
Harry spojrzał na Pansy pustym wzrokiem.
- Było gorąco - odparł beznamiętnie.
Pansy oniemiała i spłonęła czerwienią.
Snape przydzielił im zadania.
Harry nie był nawet pewny nad jaką miksturą pracuje razem z Ronem. Jego myśli ponownie krążyły wokół Voldemorta. Cholerni Ślizgoni. Może to była następna próba manipulacji ze strony Voldemorta. Może postanowił użyć swoich ślizgońskich sługusów by sprawić, aby Harry wciąż o nim myślał.
Ale McGonagall nie była Ślizgonką i z pewnością nie chciała zadowolić…
Cokolwiek Harry wrzucił do kociołka, nie miało to się tam znaleźć.
Harry wyszarpnął swoją rękę w momencie, gdy kociołek eksplodował, a obaj z Ronem zmuszeni byli dać nurka pod ławkę, by uchronić się przez gradem iskier, który wystrzelił w powietrze.
Snape nadszedł, piorunując wzrokiem Harry'ego. Ten ukrył swoją prawą rękę pod lewą. Kiedy wrzucił to coś do kociołka, wybuchający eliksir poparzył jego dłoń.
- Przepraszam, profesorze - powiedział Harry, przegryzając wargę.
- Szlaban, Potter - rzucił Snape. Złapał Harry'ego za szatę i wywlókł z lochów.
Pięknie, pomyślał.
Gdy tylko znaleźli się w hallu, Snape chwycił za jego prawy nadgarstek, odsłaniając oparzenie na ręce.
- Jak pan…
- Widziałem co się stało wcześniej, Harry - powiedział. - Ale uczniowie zazwyczaj wyją z bólu.
Harry spojrzał na swoją rękę, tkwiącą nadal w uścisku Snape'a. Wyglądało to na raczej okropne oparzenie, ale on wzruszył ramionami.
- Nie boli aż tak bardzo - rzekł.
Snape wpatrywał się w niego uporczywie, ale w końcu puścił nadgarstek.
- Skrzydło szpitalne, Potter - osądził.
Harry kiwnął głową, lecz wówczas blizna wybuchnęła bólem. Jego dłoń - akurat ta zraniona - uderzyła w bliznę i ręka także rozgorzała bólem.
- Świetnie - mruknął, potrząsając nią w powietrzu.
- Daj mi tę rękę - nakazał Snape.
Harry wyciągnął ją przed siebie, a Snape opatrzył ranę za pomocą różdżki.
Voldemort zasygnalizował ponownie.
- Idź, Harry.
Skinął głową. Koszmar!
Voldemort siedział na swoim fotelu przy ogniu, więc Harry musiał cofnąć się o krok.
- Ah, Harry - Voldemort przerwał, gdyż dostrzegł jego zabandażowaną rękę przyciśniętą do czoła. - Co się stało?
Harry zamierzał obwinić sygnał Voldemorta, ale po namyśle zrezygnował. Voldemort zawsze wiedział, kiedy kłamie.
- Wrzuciłem niewłaściwy składnik i moja mikstura eksplodowała - odparł w zamian.
- Harry - powiedział Voldemort. - Nie uważałeś na lekcji Severusa? Jestem rozczarowany.
Harry postanowił od razu wcielić swój plan w życie. Czas przekonać się, czy uczeń przerósł mistrza.
Cofnął się i spuścił wzrok.
- Ale mam za to pewne wieści, które mogą ci się spodobać.
- Oh, tak? Powiedz mi.
Harry opowiadał mu o propozycji profesor Mcgonagall, podczas gdy Voldemort krążył wokół ogniska.
- Podoba mi się to, Harry - orzekł w końcu. - Czy to dlatego nie napisałeś do mnie w tym tygodniu? Chciałeś przekazać mi tą wiadomość osobiście?
Harry uchwycił się tej wymówki. Rzeczywiście, zapomniał do niego napisać.
- Tak - odrzekł.
- To także mi się podoba, mój pupilu.
Tak! Dobrze! Użył tego słowa. Znów zwrócił wzrok w kierunku ziemi.
- A co Syriusz miał do powiedzenia na ten temat?
- Dopiero co się dowiedziałem. Ja… jeszcze nie powiedziałem Syriuszowi.
Voldemort przestał maszerować i zwrócił się do Harry'ego. Harry nie spojrzał na niego, ale czuł na sobie jego wzrok.
- Jesteś jedyną osobą, której do tej pory to powiedziałem - rzekł i była to prawda, gdyż nie wspomniał o tym jeszcze Ronie i Hermionie. Voldemort zaśmiał się.
Harry rzucił na niego okiem. To może zadziałać.
- Zadowoliłem cię - Harry przełknął ślinę. - Mistrzu.
- Och, tak - powiedział. - Tak, isto… - Voldemort uciął i spojrzał na Harry'ego. - Harry?
- Tak?
- Spójrz na mnie.
Harry zerknął na niego.
- Co ty robisz, Harry? - spytał Voldemort.
- Mistrzu - powiedział Lucjusz Malfoy, podchodząc do nich.
- O co chodzi, Lucjuszu? - rzucił Voldemort, nie spuszczając wzroku z Harry'ego, który kontynuował wpatrywanie się w ziemię.
Harry odstąpił dwa kroki w tył.
- Co robisz, Harry? - warknął Voldemort.
- Daję tylko tobie i panu Malfoyowi trochę prywatności.
- A czy prosiłem cię o to? - spytał.
Stawał się zirytowany. Harry nie przejmował się tym.
- Nie, Mistrzu. Przepraszam - Harry wrócił na miejsce, które zajmował przed chwilą, z oczyma wciąż wbitymi w ziemię.
Kątem oka dostrzegł niedowierzające spojrzenie Lucjusza Malfoya i wtedy Lucjusz uśmiechnął się z wyrazem wymuskanej satysfakcji na twarzy.
- Ah tak, więc okiełznałeś w końcu swego pupila, mój Panie - powiedział.
Harry mógłby za to uściskać Malfoya. Udało mu się. Wrócił do rangi pupila.
Ręka Voldemorta owinęła się wokół jego podbródka tak szybko, że aż sapnął i upadł na kolana.
- Właśnie o to ci chodzi, prawda, Harry? - zapytał Voldemort, szukając czegoś w jego oczach. - Odmawiasz akceptacji tego, co ci zaoferowałem, więc wykorzystujesz to przeciwko mnie.
- Skoro tak twierdzisz.
Voldemort nadal wnikliwie go studiował.
- Oh, ależ tak właśnie twierdzę. - Uwolnił jego twarz. - Wstawaj, Harry.
Harry dźwignął się na nogi, wciąż patrząc na swoje stopy.
- Spójrz na mnie - zażądał Voldemort.
Harry wyzbył się wszelkich emocji ze swojego oblicza i spojrzał na niego.
Voldemort był wściekły.
- Zmartwiłem cię - powiedział Harry. Znów spuścił wzrok. - Przykro mi. - Miał nadzieję, że wyszło to tak beznamiętnie, jak zamierzał.
- Przykro ci - powtórzył Voldemort. - Czy powinienem cię ukarać, Harry?
Harry wzruszył ramionami.
- Jeśli sprawi ci to przyjemność.
Voldemort chwycił ponownie jego twarz, sprawiając, że upadł na kolana. Harry nigdy wcześniej nie widział go aż tak rozgniewanego. Ale nie obchodziło go to. Właśnie tego teraz potrzebował - przypomnienia, kim naprawdę jest Voldemort.
Voldemort wypuścił go.
- Lucjuszu, wychłostaj go.
- Mistrzu? - odparł Malfoy niepewnie.
Voldemort spojrzał na Harry'ego.
- Powiedziałem: wychłostaj go. TERAZ. Przytrzymam go, jeśli będę zmuszony.
Jednak Harry obiecał, że Voldemort nie będzie musiał. Był gotów. To przypomniałoby mu o wszystkich jego manipulacjach. Zacisnął pięści i zamknął mocno oczy, kiedy smagnięcia uderzały jego plecy raz za razem.
- Harry, spójrz na mnie! - zażądał Voldemort.
I Harry spojrzał. Voldemort klęknął naprzeciwko niego i badał z bliska jego twarz. Harry wzdrygał się z każdym szarpnięciem różdżki Lucjusza, lecz próbował utrzymać na twarzy wyraz zimnej obojętności. Nie mógłby powiedzieć, czego Voldemort tam szukał, lecz kiedy wydawało mu się, że jest już na granicy wytrzymałości, Voldemort nakazał Lucjuszowi przestać.
Harry sięgnął i uchwycił jego ramię. Przez jakiś czas trzymał oczy zamknięte z powodu bólu pleców i tego, wywołanego dotykiem Voldemorta, a potem zajrzał w szkarłatne ślepia. Voldemort spojrzał na ręce Harry'ego, ściskające kurczowo jego ramię, po czym znów spotkał jego wzrok.
Harry dał upust uczuciom, które skrzętnie ukrywał.
- Zaakceptowałem twoją ochronę. Zaakceptowałem nasz związek. Zaakceptowałem twoją moc i akceptuję twoją karę.
Voldemort wyglądał na zaszokowanego.
- Nie zaakceptuję twojego ojcostwa - Harry z trudem przełykał powietrze. - Nie mam w tym aspekcie doświadczenia, ale jestem prawie pewien, że to nie należy do głównych obowiązków rodzica.
Teraz Voldemort był przerażony.
Harry puścił go i upadł na ziemię.
- Wezwij Rowan, Harry - powiedział. - Wezwij ją - brzmiał na zdesperowanego.
Harry z chęcią spytałby się go: „Czy ty mnie błagasz?”, ale udał, że stracił przytomność.
- Co ja zrobiłem? - wyszeptał Voldemort.
Całe ciało Harry'ego wrzeszczało z bólu, lecz mimo to on miał ochotę się uśmiechnąć. Wygrał tę rundę.
Harry'ego obudziły ukłucia bólu na plecach. Leżał na brzuchu na łóżku w swoim namiocie z głową opartą na rękach. Kiedy syknął z bólu, usłyszał głos Snape'a.
- No więc, co zmalowałeś tym razem?
- Niech pan nie będzie taki zadowolony z siebie, profesorze. - powiedział Harry. - Zrobiłem to, o co mnie proszono.
- Doprawdy? - rzekł Snape z powątpieniem.
- Ałć - wymamrotał. Czuł się tak, jakby Snape swoją różdżką scalał z powrotem jego skórę w całość.
- Wezwij feniksa, Harry - poradził Snape. - Niektóre z tych rozcięć są głębokie.
- Nie - odparł Harry.
- Dlaczego nie? Ona wyleczy cię w parę sekund, a ja nie jestem tak wykwalifikowany w tym konkretnym rodzaju lecznictwa. Blizny pozostałe na twoich plecach po ostatnim razie mogą o tym poświadczyć.
- Potrafię sobie radzić z bliznami - powiedział Harry. - Niech pan po prostu zrobi, co może.
- Uparty.
- Profesorze… Okazałem mu najwyższy szacunek. Zrobiłem wszystko, co mi kazał. Nazwałem go nawet „mistrzem”, a on mnie ukarał - Harry westchnął. - Mam zamiar to zapamiętać.
Harry chwycił gwałtownie powietrze, gdy różdżka Snape'a powędrowała do kolejnej rany na plecach.
- Myśli pan, że dopiąłem swego?
- Sądzę, że tak - odpowiedział Snape. - A jeśli nie, to właśnie ci się to udało.
- Dlaczego? - spytał. - Czy on tutaj jest?
- A nie czujesz?
Harry podniósł głowę, obrócił ją w drugą stronę i ujrzał Voldemorta, siedzącego na krześle pod drugiej stronie pokoju. Patrzył na Harry'ego wzrokiem pełnym - o dziwo, skruchy. Harry byłby się zaśmiał, acz Snape znowu poruszył różdżką.
Harry wzdrygnął się i zamknął oczy.
- Wezwij Rowan, Harry - powiedział Voldemort.
- Nie.
- Uparty.
Harry otworzył oczy i spojrzał na niego.
- Karałeś mnie już wcześniej, widziałeś w większym bólu niż teraz. Przyzwyczaj się do tego.
- Ale to ty sam zmuszasz mnie, bym to tobie robił.
- Czyżby? - odrzekł niejasno.
- Wiesz, że tak.
- Wobec tego przypuszczam, że nauczyłeś mnie całkiem nieźle manipulować innymi.
- Nie jestem rozbawiony, Harry.
- Czy ja się śmieję?
Harry wzdrygnął się ponownie i zamknął i oczy, tym razem tracąc przytomność.
Obudził go głos Voldemorta.
- Nie spisałeś się zbyt dobrze, Severusie - powiedział.
- Mówiłem już, że lepiej będzie zabrać go do Hogwartu - odparł Snape. - Madame Pomfrey…
- Wiesz, że potrzebuję go w tej chwili tutaj. Poza tym pragnę wysłuchać jego wyjaśnień.
- I usłyszałeś je. Wiem, że ci się nie spodobały.
- Nie, nie spodobały - odrzekł. Harry wyczuł, że podchodzi bliżej.
- W takim razie wymaż mu pamięć.
- O nie, Severusie - powiedział Voldemort. - Harry ma prawo do walki a to, że je wykorzystuje, jest godne podziwu. Ale w końcu mnie zaakceptuje.
- Masz obsesję, mój Panie - stwierdził Snape.
- Jestem zdeterminowany, Severusie. James Potter również ze mną walczył, ale w tym chłopcu jest zarówno tyle ze mnie, jak i z jego rodziców. Oddałem mu wszystko - część przez przypadek, część z wyboru. Moje plany nie uległy zmianie tylko z powodu jego uporu.
- Co więc zamierzasz zrobić?
- Pierwsza część planu została zapoczątkowana - odpowiedział Voldemort. - Druga jest tuż przed nim.
Harry poczuł nasilenie bólu, jakby Voldemort sięgał ręką ku jego twarzy.
- Musiałem zabić Jamesa - kontynuował cichym głosem. - Nie mogę zabić jego syna, ale będę go miał. Niezmiernie mnie on zadowala. Wszystko idzie zgodnie z moim zamysłem. Harry będzie nazywać mnie ojcem, mając dokładnie to na myśli.
Harry krzyknął, czując kciuk Voldemorta na swoim policzku. Cofając się, opadł na plecy i krzyknął ponownie, zwijając się na boku i oddychając ciężko.
- Wezwij Rowan, Harry - rzekł Voldemort.
Harry nie odpowiedział, zastanawiając się nad tym co właśnie usłyszał. Podciągnął się na nogi i podniósł podartą koszulę. Naprawił ją z pomocą różdżki w drodze do łazienki, gdzie z trudem ją na siebie wcisnął. Co tym razem zamierzał Voldemort? Harry chciałby to wiedzieć.
Ochlapał twarz zimną wodą. Gdy wrócił do sypialni, Snape i Voldemort wciąż tam byli.
- Skończyłeś już ze mną? - spytał Harry Voldemorta.
Voldemort zerknął na niego.
- Nie, Harry. Jeszcze nie skończyłem. - Odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.
- Ale…
- Harry - powiedział Voldemort, odwracając się. - Wezwałem cię, a ty przybyłeś do mnie, jak nakazuje kontrakt i wiesz, że nie możesz mnie opuścić, dopóki ci na to nie pozwolę. Będę zadowolony, jeśli zostaniesz ze mną przez weekend.
- Ale… - zaczął Harry ponownie.
- A wiem, jak bardzo pragniesz mnie zadowolić
Voldemort uśmiechnął się w dziwny sposób i wyszedł.
- Co on znowu knuje? - powiedział Harry na głos.
- Nie mam pojęcia - odparł Snape. - Ale miej się na baczności. Widywałem już ten uśmieszek wcześniej i zazwyczaj to, co się działo potem, niezbyt mi się podobało.
Świetnie.
Harry opuścił namiot w porze obiadu, po dwóch godzinach pełnych nieznośnego bólu i nudy. Nie mógł oprzeć się czy położyć na plecach, więc próbował się zdrzemnąć - bez skutku. Próbował też gorącej kąpieli, ale niewiele pomogła. Rozważał nawet wezwanie Rowan, ale nie chciał sprawić Voldemortowi tej satysfakcji.
- Jesteś uparty, Harry - powiedział do siebie.
Rzut oka na obóz wystarczył, by dostrzec wzmożoną aktywność wśród śmierciożerców, jak gdyby ci na coś się szykowali.
- Co się dzieje? - zapytał Harry Snape'a, kiedy go odnalazł.
- Och, to po prostu małe przyjęcie - odpowiedział.
- Z okazji?
- Zapomniałem ci powiedzieć, Harry - odrzekł Snape. - Przepraszam. Jeśli chcesz się dowiedzieć, będziesz musiał spytać Voldemorta.
Czego nie chciał z kolei Harry. Wziął sobie talerz z jedzeniem i podszedł do ogniska. Usiadł na skraju krzesła, dziobiąc w jedzeniu.
Zamaskowana postać zatrzymała się przed nim, więc Harry podniósł wzrok. Kobieta wyglądała upiornie blado i była przeraźliwie chuda. Harry odłożył talerz i wstał.
- Czy mogę w czymś pomóc? - rzekł.
- Harry Potter? - dopytywała się kobieta.
- Hm, tak - odparł, zaciekawiony.
Jej dłoń uderzyła go tak mocno, że aż zatoczył się i wpadł na krzesło. Jego plecy uderzyły w oparcie i Harry wrzasnął, upadając na kolana u jej stóp.
- A więc Mistrz cię torturował - powiedziała kobieta. - Dobrze.
Gdy odeszła, Harry dźwignął się na nogi, wspierając się na krześle. Spojrzał na drugi kraniec obozu i zobaczył, że Voldemort ogląda się za siebie.
Harry poczuł, jak ktoś chwyta go pod ramię i pomaga stanąć prosto.
- Kto to był? - zapytał.
- Nie mogę ci powiedzieć - odparł Snape. - Wszystkie pytania muszą być kierowane do niego.
- To jest ta jego ochrona?
- Jeśli pragniesz odpłaty, poskarż się jemu.
Czego Harry nie chciał zrobić. Spojrzał na swój talerz, lecz stracił apetyt. Przechadzał się po swojej obecnej pułapce, rozglądając się za czymś do roboty. Znalazł mapę obozu i badał ją, udając, że nie dostrzega całego poruszenia.
W obozie stanął ogromny namiot, zapełniony dziesiątkami stołów złączonych ze sobą, by stworzyć jeden długi. Miał wrażenie, że wszyscy śmierciożercy i ich rodziny pokazały się na tym szczególnym przyjęciu.
Harry nie chciał do nich dołączyć, ale zżerała go ciekawość. Nikt go nie niepokoił, chociaż wiedział, że Voldemort go obserwuje. Ponownie podniósł mapę. Wyglądało na to, że ktoś próbował narysować plan obozu, w podobny sposób do Mapy Huncwotów, ale nie szło mu to za dobrze. Glizdogon.
Jego ojciec zdołał sprawić, żeby mapa działała. Może Harry też byłby w stanie. To dostarczyłoby mu przynajmniej jakieś zajęcie. Zaniósł pergamin do swojego namiotu, oczekując sygnału Voldemorta. Kiedy ten nie nastąpił, Harry obejrzał się.
Voldemort zajęty był rozmową z Malfoyami.
Harry zajmował się mapą, co odciągało jego uwagę od bólu i odgłosów dobiegających z zewnątrz, trwających od paru godzin. Harry zdziwił się, kiedy - z pomocą kilku ksiąg z zaklęciami - udało mu się sprawić, że kilka kropek pojawiło się na mapie. Nie były podpisane, ale poruszały się.
Dochodziły do niego szczebiotania, śmiechy i od czasu do czasu muzyka. Voldemort nie zasygnalizował ani razu. Harry'emu wydawało się, że nie został zaproszony. Czy była to część planu Voldemorta? Czyżby znów powrócił do taktyki lekceważenia go? Harry nie miał najmniejszej ochoty do świętowania ze śmierciożercami, ale dlaczego Voldemort go do tego nie zmusił?
Westchnął i zerknął na zegarek, który znowu wyglądał jak nowy, kiedy tylko Harry wymienił pasek. Wpół do pierwszej. Nie mógł dłużej skupić się na mapie. Ból powrócił, a na dodatek rozbolała go głowa, od prób rozgryzienia zamiarów Voldemorta.
Stuknął palcami w cyferblat.
- Co powinienem zrobić?
„Powinieneś spać spokojnie w Hogwarcie, a nie w wielkim bólu wysłuchiwać odgłosów zabawy”, zabłysnęło na zegarku.
Harry puknął go ponownie.
- Komentarz.
Pan Łapa uważa, że Harry powinien wezwać Rowan.
Pan Lunatyk zgadza się z panem Łapą.
Pan Glizdogon sądzi, że Mistrz Harry powinien przestać walczyć z Panem i wezwać swego feniksa.
- No dalej, tato - powiedział, wpatrując się w zegarek.
Pan Rogacz uważa, że jego syn jest naprawdę uparty i powinien wezwać feniksa.
Harry spojrzał na wejście do namiotu. Chwilę po tym jak wezwał Rowan, wszedł Snape.
- Za duży ból?
- Jedynie zbyt irytujący - odrzekł Harry. - O co chodzi?
- Jest zbyt wielu gości. Zostaniesz chwilowo przeniesiony. Ten namiot jest potrzebny.
- Mógłby mnie odesłać z powrotem do szkoły.
- Ale nie chce. Chodź ze mną.
Harry podniósł mapę oraz kilka kartek z biurka i zamknął je.
- Gdzie…
Rowan wzniosła się w powietrze i wylądowała na jego ramieniu. Po tym, jak już skończyła na niego wrzeszczeć (przez piosenkę), owinęła się wokół jego ramienia, by jej łzy mogły skapywać mu po plecach.
- Dzięki, dziewczynko - powiedział.
Ruszył za Snape'em przez obóz, trzymając na ramieniu Rowan, której głowa opierała się o jego pierś.
Snape zatrzymał się przed jednym z namiotów.
- To namiot Voldemorta - stwierdził Harry.
- Zgadza się.
- Nie zostanę tutaj.
- On tak rozkazał, Harry. Musisz zostać - rzekł Snape. - Swoją drogą wątpię, żebyś miał go ujrzeć dziś wieczór. Ma zbyt wielu gości i musi jeszcze przemówić do dementorów.
- Do dementorów? - Harry'emu zaczynało coś świtać. - Dementorów? - powtórzył z przerażeniem. - Azkaban. Otworzył bramy Azkabanu.
Harry wzdrygnął się, nie potrzebując nawet oglądnąć się, aby sprawdzić dlaczego.
- Tak, Harry - powiedział Voldemort.
Harry odwrócił się do niego.
- To była Lestrange, prawda? Ta, która mnie uderzyła?
- Tak, Harry.
Obwiniała go za te piętnaście lat, które spędziła w Piekle. Nie dziw, że była zadowolona, gdy dowiedziała się, iż Harry był torturowany.
- Nie chciałeś, bym tam był z ich powodu, tak?
- Och, ależ chciałem, żebyś tam był - powiedział Voldemort. - To była jedna z przyczyn, dla których cię wezwałem. Przyjęcie nie było jedynie dla Lestrange'ów, lecz dla ciebie.
- Dlaczego?
- Wszyscy moi śmierciożercy muszą cię uznawać. Niezależnie od twojej małej, sprytnej manipulacji, potrzebujesz tu być razem ze mną, nawet jeśli zdecydowałem, że nie musisz brać udziału w przyjęciu, jeżeli sobie tego nie życzysz.
- Dlaczego? - spytał Harry, coraz bardziej skołowany.
- Z uporem odmawiałeś wezwania Rowan. Nie zmuszałbym cię do siedzenia tam i znoszenia bólu.
Harry poczuł, że ból głowy rośnie.
- Nie, dlaczego śmierciożercy mają mnie uznawać.
- Wiesz dlaczego, Harry - odparł Voldemort z uśmieszkiem. - Oni zaakceptowali to, nawet jeśli ty nie.
Harry prawie zatrząsł się z bezsilnej złości. Czy nic już w jego życiu nie było pod jego kontrolą?
Voldemort badał go przez chwilę, po czym obrócił się do Rowan. Sięgnął i pogłaskał ją.
- Bardzo się cieszę, że ją wezwałeś, Harry. To był niezwykły prezent dla moich gości.
- To znaczy?
- Feniks w locie to niewątpliwie spektakularne widowisko - odrzekł Voldemort. - Ptak rozjarza się swym wewnętrznym ogniem. Zdecydowanie imponujące.
Rowan zatrzepotała z godnością skrzydłami.
- Nie tu dementorów, prawda? - zapytał.
Voldemort przeniósł swoją uwagę z Rowan na Harry'ego.
- Nie, Harry. Są głęboko w lesie. Nie pozwolę im zbliżyć się do ciebie.
Chłopak prawie powiedział „dziękuję”. Kiwną w zamian głową.
Voldemort zatrzymał rękę pod brodą Harry'ego, nie dotykając go, ale zmuszając do spojrzenia na niego.
- Jesteś pod moją ochroną - powiedział.
- Nie zatrzymałeś Lestrange…
- Czy chciałbyś, abym coś z tym zrobił, Harry?
Biegnij poskarżyć się Voldemortowi.
- Sam potrafię się o siebie zadbać - burknął Harry.
Voldemort szturchnął go w podbródek, żeby ten nie mógł spuścić wzroku.
- Naprawdę? - rzekł Voldemort. - Mnie się wydaje, że potrafisz jedynie sam wziąć to na siebie.
Coś w tym oświadczeniu naprawdę zaniepokoiło Harry'ego.
- Cóż, biorąc pod uwagę, że większość z tego pochodzi od ciebie, to cud, że jeszcze żyję.
Voldemort skrzywił się.
- Harry, wciąż jesteś trudny i uparty. Teraz, kiedy jesteś już zdrowy, może chciałbyś przyłączyć się do uroczystości. Może to cię trochę rozweseli.
Harry odciągnął swoją twarz z dala od rąk Voldemorta i uciekł spojrzeniem w bok. Znowu to robił.
- Zmusisz mnie?
- Nie, Harry.
- Będziesz mnie błagał? - spytał, mając nadzieję wyciągnąć coś od Voldemorta.
Dostał w zamian jedynie chichot.
- Jeślibyś mnie o to błagał - odparł Voldemort. - Ale nie sądzę, żebyś chciał to zrobić na oczach moich wszystkich śmierciożerców.
Harry obawiał się, że to była prawda. Obrócił się bez słowa.
- Odchodzę, Voldemort.
- Nie zrobisz tego.
Harry odwrócił się.
- Zrobię.
- Nie chcesz mi się przeciwstawiać, Harry - rzekł Voldemort. - Jesteś związany kontraktem. Wiem, że masz poczucie honoru. Nie odejdziesz, dopóki nie powiem ci, że możesz.
Harry, już wcześniej zły, teraz był także sfrustrowany, ponieważ wiedział, że Voldemort ma rację. Obserwował, jak mężczyzna odwraca się i zaczyna odchodzić.
- Voldemort - zaczął. - Ja nie…
- Crucio!
Harry upadł na ziemię. Podpierając się na dłoniach i kolanach, spojrzał w górę. To nie Voldemort rzucił klątwę. Nie żeby zrobiła coś więcej poza zwaleniem go z nóg i wystraszeniem Rowan.
Voldemort obrócił się w stronę stołów. Harry nie zdawał sobie sprawy, że ktokolwiek ich obserwował.
- Kto to zrobił? - spytał Voldemort, śmiertelnie cichym tonem.
Powstał jakiś czarodziej.
- Dlaczego puszczasz pyskówkę chłopca płazem, Mistrzu? - zapytał mężczyzna, wyglądając na bardzo zmieszanego.
Voldemort westchnął.
- Powiem to tylko raz, Rudolfusie. Nikt nie ma prawa tknąć chłopca prócz mnie. NIKT - powiedział Voldemort. - Tylko do mnie należy uporanie się z nim.
Harry poniósł się na nogi, czując rosnącą złość. Nie musiał znosić tego ze strony śmierciożerców i był wystarczająco silny, aby to udowodnić. Zwrócił rękę w kierunku mężczyzny.
- Nie, Harry - rzekł Voldemort. - To Rudolfus Lestrange.
- No więc? To nie ja sprawiłem, że trafił do Azkabanu - powiedział, wciąż trzymając rękę wyciągniętą w stronę mężczyzny i wzroku utkwionym w Lestrange'ach, którzy wyglądali na lekko wyprowadzonych z równowagi.
- A kto sprawił? - spytał Voldemort.
- On - odrzekł.
- Bardzo dobrze, Harry. - zgodził się Voldemort. - Dlaczego?
- Nie jestem w nastroju do twoich testów, Voldemort.
- Odpowiedz poprawnie, Harry, a pozwolę ci wrócić do Hogwartu.
Harry skupił uwagę z powrotem na Voldemorcie. Perspektywa odejścia była o wiele bardziej kusząca od rzucenia w Lestrange'a klątwą.
- Wybory - odpowiedział.
Voldemort ruszył w jego kierunku i chwycił jego twarz. W chwili, gdy Harry osunął na kolana, Rowan sfrunęła ze szczytu namiotu - gdzie przeniosła się, kiedy Harry upadł na ziemię - na jego ramię. Nie czuł żadnego bólu z powodu łez Rowan, lecz mimo to Voldemort go nie puścił.
- Prawidłowo, Harry - powiedział Voldemort. - Ale pamiętaj, że twoje próby manipulacji są bezcelowe i teraz cały czarodziejski świat o tym wie.
Harry'emu nie podobało się to, co właśnie usłyszał.
- Co masz na myśli?
Voldemort potrząsnął głową.
- Dowiesz się w swoim czasie, Harry.
- Pytam ciebie, Voldemort - powiedział. Voldemort puścił go i Harry wstał. Voldemort zaczął odchodzić.
Wszystko co musisz zrobić, to zapytać.
- Voldemort, powiedz mi - rzekł Harry. - Spytałem cię.
- Będziesz mnie błagał?
Voldemort wiedział, że to go uciszy. Zgodnie z teorią Malfoyów.
- A więc mogę teraz odejść?
- Tak, Harry - odparł, machając lekceważąco ręką. - Możesz iść.
Harry odesłał Rowan, a potem z koszmarną myślą aportował się w pokoju wspólnym Gryffindoru.
Tak cicho jak mógł, wspiął się do dormitorium i przebrał się.
- Czy to ty, Harry? - zapytał Neville.
- Taa - odparł cicho. - Przepraszam, że cię obudziłem. Wracaj spać.
- Nie spałem - powiedział Neville. - Gdzie byłeś?
- Pogrążyłem się w Piekle - wymamrotał machinalnie Harry.
- Dlaczego więc wciąż tam wracasz?
Harry naprawdę nie miał ochoty na wyjaśnienia, lecz nie był też aż tak zmęczony. Przypuszczał, że Neville musiał znosić swoje własne brzemię cierpienia, jakiego doświadczył, gdy Voldemort odebrał mu rodziców. Zasługiwał na odpowiedź.
- Jestem związany magicznym kontraktem - powiedział Harry. - Jak w Turnieju Trójmagicznym. Muszę zjawiać się na każdy jego sygnał.
- On może wysyłać ci sygnały?
Harry usiadł na brzegu łóżka Neville'a i opowiedział mu wszystko.
- Jaki jest Voldemort?
Harry otwierał już usta, ale zobaczył poważną minę Neville'a. Wówczas zdał sobie sprawę, że Neville wypowiedział imię Voldemorta. Nie głośniej od szeptu, ale powiedział je.
- Cóż… - zastanowił się przez moment. - Jest bez wątpienia genialny. Jego umysł pracuje tak szybko, że to aż nieprawdopodobne. Wydaje się, że zawsze jest o jeden krok dalej niż wszyscy pozostali. Tak jakby już wcześniej planował rezultaty. Jest bardzo wymagający. Robisz, co mówi, jeśli to ci rozkaże i lepiej żebyś to zrobił dla jego satysfakcji.
- Brzmi jak moja babcia - wybąkał Neville.
- Nie opowiadaj bzdur, Neville - powiedział Harry cicho. - Ona nie torturuje cię, jeśli popełnisz jakiś błąd, prawda?
Neville zadrżał i Harry zapragnął cofnąć swoje słowa.
- Nie - odrzekł Neville, równie cicho. - Jak to jest? Być torturowanym?
Harry zamierzał odpowiedzieć coś żartobliwego, ale znów doszedł do wniosku, że Neville zasługuje na szczerą odpowiedź.
- Torturował cię, tak, Harry?
Harry westchnął.
- Zgadza się, Neville. Zrobił to.
- Jak to jest?
- To bardzo trudne do wyjaśnienia - odparł. - Ból może ogarniać cię w różnych stopniach i zależy ile dana osoba może go znieść zanim starci przytomność…
- Albo zwariuje - wtrącił Neville.
Ponieważ Harry wiedział, że rodzice Neville'a byli torturowani do utraty zmysłów przez śmierciożerców, musiał ostrożnie dobierać słowa.
- Tak sądzę - odrzekł. - Ale powiedziałbym, że aby osoba została doprowadzona do szaleństwa, musiała wykazać się najsilniejszym i najodważniejszym charakterem.
- Dlaczego?
- No cóż, jeżeli ktoś jest torturowany jedynie ze względu na same tortury, wówczas ich zakończenie utratą zmysłów przez ofiarę nie dawałoby oprawcom żadnej satysfakcji. Jeśli natomiast ktoś jest torturowany z uwagi na informacje, wtedy ta osoba chciałaby mieć pewność, że owe informacje nie wyjdą na jaw. W takim wypadku ta osoba mogłaby poświęcić się dla dobra ogółu, prędzej pozwalając sobie na odejście od zmysłów, niż utratę przytomności i bycia poddawanym ponownym torturom. To zapewniało informacjom ochronę na zawsze.
Neville patrzał na Harry'ego, jakby ten dał mu właśnie bardzo kosztowny prezent gwiazdkowy.
- Wiesz o moich rodzicach, prawda, Harry? - spytał.
Harry skinął głową.
- Przykro mi, Neville. Dowiedziałem się tego przez przypadek. Nikomu nie powiedziałem.
- W porządku. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś to wiedział, po tym wszystkim przez co przeszedłeś. - Neville obserwował go bardzo wnikliwie. - Czy wierzysz w to wszystko, co mi właśnie powiedziałeś?
- Tak, Neville. Naprawdę wierzę. Twoi rodzice byli silni, gotowi do poświęcenia i niewiarygodnie odważni. Powinieneś być z nich bardzo dumny.
- Jestem - odrzekł Neville. Jednak nagle posmutniał. - Oni pewnie nie byliby ze mnie dumni.
- Nie mów tak - odparł Harry. - Oczywiście, że byliby z ciebie dumni. Jesteś ich synem. Oni są częścią ciebie. Przybędą do ciebie z wnętrza twego serca, kiedy będziesz ich potrzebował. Masz na to moje słowo.
Neville zdobył się na słaby uśmiech.
- Dzięki, Harry.
Harry wstał i wskoczył do swojego łóżka.
- Dobranoc, Neville.
Rozdział 6
Jak ci na imię?
Harry obudził się późno i złapał się na tym, że znów rozgląda się za Ginny. Zdał sobie sprawę, że ostatnio spędza z nią wiele czasu. Cokolwiek działo się między Ronem a Hermioną, zdawało się rozwijać pomyślnie, a dwójka sprawiała wrażenie, jakby chciała spędzać jak najwięcej czasu razem. Harry widział, co się szykuje, lecz pomimo tego że brakowało mu przyjaciół, nie chciał psuć ich szczęścia.
Ginny była jego wybawicielką. Miała poczucie humoru Rona, więc zawsze potrafiła sprawić, by Harry się uśmiechnął, a chociaż nie miała encyklopedycznej wiedzy Hermiony, posiadała niespotykaną ilość zdrowego rozsądku. Jej odważna postawa wobec Voldemorta, jak również moment, gdy tańczyli razem, zapadły Harry'emu głęboko w pamięć, tak że wcale nie czuł zakłopotania spędzając z nią czas, podczas gdy Rona i Hermiony nie było w pobliżu.
Odprężała go. I uspokajała.
Znajdywali się teraz razem na trawie koło jeziora. Harry leżał rozciągnięty na plecach z rękami pod głową, nogą założoną na nogę i oczami zmrużonymi przed słońcem. Ginny siedziała obok niego, oparta na rękach i z nachyloną do tyłu głową, przez co na twarzy odbijały jej się ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Harry?
- Hmmm?
- Czy to twoje prawdziwe imię?
- Co masz na myśli?
- No, czy to zdrobnienie od Henry'ego lub Harolda? - zapytała Ginny.
Harry oparł się na łokciu tyłem do słońca, aby na nią zerknąć. Nie poruszyła się.
- Nie wiem - odparł.
Ginny odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Nie wiesz?
- Nigdy o tym nie myślałem.
- Nie wiesz nawet jak brzmi twoje pełne imię? - spytała, zaczynając brzmieć na zagniewaną.
Harry opuścił rękę i z powrotem zamknął oczy. Niech go diabli, jeśli to nie bolało.
- To takie żałosne - powiedziała Ginny ze złością.
- Wiem - wyszeptał Harry.
- Niech to, nie ty, Harry - fuknęła. - Kobieta, która cię wychowywała, powinna zostać zamknięta.
Harry musiał się uśmiechnąć. Ginny zawsze zaciekle go broniła.
- Powinieneś zapytać Syriusza - ciągnęła. - On będzie wiedział. Jest twoim ojcem chrzestnym.
- Może tak zrobię.
- Nie jesteś ciekaw? - zdziwiła się. - Ja byłabym.
Podczas gdy Harry miał wystarczająco wiele ciekawości do zwalczenia, zmienił temat rozmowy.
- A jak jest z tobą? Czy Ginny to twoje imię?
- Nie - odrzekła z wahaniem. - Nie szaleję za moim imieniem.
Teraz Harry był ciekaw. Usiadł i otoczył ramionami kolana przyglądając jej się.
- Więc?
Popatrzała na niego.
- Harry…
- No, powiedz mi, Ginny. Nie powtórzę nikomu, jeśli tego nie chcesz.
Dziewczyna obróciła głowę w kierunku jeziora.
- Ginewra - powiedziała. - Ginewra Molly Weasley.
- Podoba mi się - orzekł Harry. - Brzmi bardzo dojrzale.
Ginny spiorunowała go wzrokiem. Wyszczerzył go niej zęby.
- Czy ty mnie drażnisz, Harry Potterze?
- A czy wyglądam tak, jakbym cię drażnił?
- Całkiem szczerze, to tak.
Harry roześmiał się.
- Nie drażnię się z tobą, Ginny, przysięgam. Ale myślę, że jesteś tylko wyrośniętą Ginny.
Ta ponownie skupiła wzrok na jeziorze.
- A jak ty wolałbyś mnie nazywać?
- Nie chcesz chyba dostać odpowiedzi prosto z mostu, więc daj mi minutę - odrzekł Harry uśmiechając się krzywo.
Ginny wydała niezadowolony dźwięk i popchnęła go. Harry zatoczył się na bok. Treningi quidditcha zaprocentowały i nagle ona znajdowała się na plecach, z rękami przyszpilonymi przez niego do ziemi.
Harry zamierzał powiedzieć jej, że tylko jej dokuczał, lecz jej widok zaparł mu dech. Oddychała ciężko, jej oczy błyszczały, jej włosy rozsypały się wokół. Czuł się tak, jakby właśnie schwytał anioła.
Spojrzała na niego równie uważnie, jak on na nią. Jej oczy prawie go przyzywały.
Po prostu pocałuj ją.
Harry poczuł się wstrząśnięty, że w ogóle o tym pomyślał. Ale to było właśnie to, czego pragnął.
Jej wzrok złagodniał nagle, kiedy spoczął na nim.
- Harry - westchnęła.
Tuzin zniczy fruwających w jego piersi nie brzmiałoby tak słodko.
Opuścił głowę. Ginny zamknęła oczy.
- `Arry, wszystko tu gra?
Harry rzucił się na bok, zasłaniając dłonią twarz. Ginny także usiadła, nie patrząc w stronę, z której nadchodził Hagrid.
- Taa, jesteśmy cali - rzekł Harry.
- Pomyślałem se, że może Ginny wpadła do jeziora czy coś - wyjaśnił Hagrid.
- Nie - powiedziała dziewczyna. - Ja mam się świetnie.
Wydawała się być nieźle zezłoszczona na Harry'ego i chłopak poczuł, że dopada go poczucie winy. Co on sobie myślał? Prawie ją pocałował. Już nigdy się do niego nie odezwie, a Ron pewnie go zabije.
Harry wstał.
- No, będę się już zbierał. Za parę minut mam lekcję z McGonagall.
Zaczął się oddalać. Nie spojrzał na Hagrida. Nie spojrzał na Ginny. Chciał być teraz gdziekolwiek indziej.
Lekcja przebiegała spokojnie, biorąc pod uwagę fakt, iż Harry był pewien, że zostanie wykluczony z rodziny Weasleyów.
Transmutacja szła mu dobrze. Harry wybrał sokoła*, jako przedmiot swojej transfiguracji. Przeprowadził szczegółowe badania (które były niezbędne) pod czujnym okiem profesor McGonagall. Nie miał nic przeciwko temu. Nie wolno mu było jednakże nikomu o tym wspominać. Żadna z osób, które wiedziały, że przechodzi szkolenie (a byli to tylko Syriusz, Remus, Ron, Hermiona, Ginny i Dumbledore) nie została poinformowana co wybrał. Harry'emu wszelako podobało się to.
Voldemort także wiedział, ale żaden z nich nie wywołał ponownie dyskusji na ten temat.
McGonagall powiedziała Harry'emu, że poradził sobie bardzo dobrze podczas lekcji i chłopak opuścił salę z uśmiechem, dopóki nie przypomniał sobie, co zrobił Ginny.
Harry chyba nie byłby w stanie tego znieść. Jego jedyna rodzina, jego najlepsza przyjaciółka - Ginny.
Czuł się odrzucony i strapiony, kiedy kroczył w kierunku Wieży Gryffindoru. Poczuł się jeszcze gorzej, gdy otworzył drzwi dormitorium i znalazł w środku czekającą na niego sowę. Ściślej, sowę odpoczywającą po doręczeniu przesyłki. Errola.
Harry,
Ron mówi, że ostatnio spędzasz wiele czasu z Ginny. Będziemy naprawdę wściekli, jeżeli zostanie zraniona z jakiegokolwiek powodu. Zadbaj o to, żeby do tego nie doszło.
George i Fred Weasley
Harry zaczął się trząść. To już się stało. Stracił Weasleyów.
***
Nie miał zielonego pojęcia, jak udało mu się przetrwać resztę dnia. Wszystko otulała mgła. Nie kłopotał się pójściem na wróżbiarstwo, ponieważ: 1) nie chciał stanąć twarzą w twarz z Ronem i 2) nie chciał słuchać Trelawney, przepowiadającej mu więcej strasznych rzeczy. Usiadł w pokoju wspólnym i wpatrywał się w ogień. Znów dopadł go smutek. Bez Rona, bez Weasleyów, bez Ginny, Harry był zagubiony.
- Harry Potterze!
Harry spojrzał w górę. Hermiona stała nad nim z zaciśniętymi pięściami, stukając niecierpliwie stopą.
- Co jest, do diabła, z tobą nie tak? - zawołała.
Już sam fakt, że tutaj była, świadczył o jej zmartwieniu. Hermiona nie opuszczała Numerologii z byle powodu.
- Ja… hm… nie czułem się zbyt dobrze…
PLASK. Jej dłoń uderzyła go w policzek.
- Nie okłamuj mnie, Harry Potterze, znam cię zbyt długo - powiedziała Hermiona gniewnie. - Mów, co jest nie tak.
Harry westchnął i przeczesał rękami włosy. Hermiona usiadła na krześle naprzeciw niego i ścisnęła jego ręce. Bardziej delikatnie, rzekła:
- Powiedz mi, Harry.
Wtedy wyrzucił z siebie wszystko. Swoja uczucia do Ginny. Jak pragnął ją pocałować. Że go odrzuciła. Że Weasleyowie byli przeciw niemu. Jak samotny znowu się czuł.
Hermiona siedziała tylko i słuchała.
Harry zerknął na nią i zauważył, że jej mina mówi mu: „jesteś śmieszny”.
- I zanim powiesz mi, że się mylę, pamiętaj że byłem w podobnej sytuacji wcześniej i wiem co to za uczucie - zakończył Harry.
- Och, a co z Syriuszem? - pytała - co ze mną? Jesteśmy piątym kołem u wozu? My się nie liczymy?
Świetnie, więcej poczucia winy.
- To nie tak…
- Wiem - przerwała. - Ale faktem jest, że powinieneś porozmawiać o tym z Ginny. Nie z jej braćmi. Czy powiedziała, że nie chce z tobą więcej rozmawiać?
- Nie - odparł Harry. - Ale nie sprawiała wrażenia, żeby chciała.
- A od kiedy ty jesteś takim ekspertem? - spytała Hermiona sarkastycznie.
- Ałć.
- Cóż, tak naprawdę wiesz, że to prawda. Idź i porozmawiaj z nią.
- W porządku, Hermiono - zgodził się Harry. - Masz rację. Pójdę.
- Dobrze. Tylko zrób to przed sobotą. Grasz w quidditcha przeciwko Ravenclawowi, pamiętaj.
Harry jęknął.
- Więc co tutaj robisz? - dopytywała się Ginny, rozglądając się.
Znowu byli nad jeziorem, tym razem jednak bliżej lasu i ukryci przed widokiem z chatki Hagrida.
- Chciałem cię przeprosić.
- Za co?
- Za cokolwiek, co mogło cię zmartwić.
- A kto powiedział, że mnie zmartwiłeś? - zdziwiła się rudowłosa.
- Cóż, Fred i George grozili mi, a Ron nie gada ze mną, jakby się na mnie za coś obraził - powiedział Harry.
Ginny gapiła się na niego z otwartymi ustami.
- I ty… - Harry musiał przeczyścić gardło, gdyż zaschło mu w ustach. - Też byłaś zła, kiedy mówiłaś Hagridowi, że masz się świetnie.
Harry wbił wzrok w ziemię. Ginny podniosła jego podbródek.
- Grozili ci?
Harry skinął.
- Dostałem sowę.
- A Ron?
- Nie rozmawia ze mną.
Ginny zaczęła się śmiać. Harry wlepił w nią wzrok, ale nie przestała. Poczuł, jakby w piersi wypalała mu się dziura i odwrócił się.
- Poczekaj! - krzyknęła. - Przepraszam.
Harry nie mógł na nią spojrzeć.
- Tylko… moi nadopiekuńczy bracia są tacy głupi.
Harry nie miał pojęcia o czym mówi, więc kontynuował wpatrywanie się w ziemię. Ginny okrążyła go, by stanąć przed nim i delikatnie położyła swoją dłoń na jego policzku. Uniosła jego głowę, dopóki ich spojrzenia się nie spotkały.
- Oni myślą, że jestem nieszczęśliwa z powodu tego, co mi zrobiłeś - rzekła.
- A nie jesteś?
- Nie, Harry. Jestem nieszczęśliwa z powodu tego, czego nie zrobiłeś.
- Czego nie zrobiłem? - powtórzył Harry ostrożnie.
- Chciałam, żebyś mnie pocałował - odparła nieśmiało. - A ty nie chciałeś?
- Jak diabli - wymamrotał w odpowiedzi, lecz zaraz zamilkł, kiedy sobie coś uzmysłowił.
- Czy ty chciałaś, żebym…?
Ginny zarumieniła się i jej oczy zalśniły tym samym blaskiem, co wcześniej. Harry nie wahał się tym razem. Chwycił ją w ramiona i przywarł swoimi ustami do jej.
Harry nie był do końca przygotowany na uczucie, które go ogarnęło. Było tak, jakby każdy jego narząd przestał funkcjonować, a potem znów zaczął, tyle że dwa razy szybciej. Całkowita awaria nastąpiła w momencie, kiedy ramiona dziewczyny owinęły się wokół niego. Oddawała mu pocałunek.
Po chwili, Harry odsunął ją od siebie i spojrzał na nią z góry. Ona również na niego popatrzała, nadal z ramionami wokół jego szyi.
- Ginny, j-ja…
Położyła mu palec na ustach.
- Nie, Harry - rzekła. - Jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Co masz na myśli?
- Rowan mi powiedziała.
- Rowan? - Oboje mówili tak cicho, że Harry nie śmiał oddalić się od niej. Nie, żeby tego chciał. - Rozumiesz ją?
- Tak - potwierdziła Ginny. - Nie przedstawiłam się jej. Powiedziała mi, że to było jej imię. Powiedziała mi też, że ty byłeś moim czarodziejem.
Harry zrobił wielkie oczy. Uśmiechała się promiennie. Rowan nie uważała się za feniksa Harry'ego - uważała go za swojego czarodzieja.
Roześmiał się i położył swoją dłoń na jej twarzy. Pochyliła swój policzek do jego dłoni, zamykając oczy.
- Ginger** - wymruczał cicho. Podniosła wzrok i Harry pochylił się, by ją znów pocałować. Miała rację. To wydawało się właściwe. Prawdę mówiąc, to wydawało się wspaniałe.
Ginny spojrzała na niego.
- Ginger?
Harry pociągnął ją w swoje ramiona.
- Przyprawa mojego życia - wyszeptał.
Ginny westchnęła, zaciskając wokół niego ramiona.
- Podoba mi się.
Nieco później, Harry znalazł wyglądającego na rozdrażnionego Rona oraz wyglądającą na rozbawioną Hermionę, spoglądających na niego z góry w pokoju wspólnym.
- Co zrobiłeś mojej siostrze? - spytał Ron, zajmując miejsce obok Harry'ego.
Harry rzucił okiem na Hermionę, która wpatrywała się w sufit.
- Dlaczego, coś z nią nie tak?
- No, zachowuje się jakby była obłąkana - stwierdził Ron. - Musiałeś jej coś zrobić. Jesteś ostatnią osobą z którą rozmawiała.
- Hm, no cóż… - odparł Harry, rzucając Hermionie kolejne spojrzenie i bardzo chcąc, żeby powiedziała coś, co by mu pomogło. - Ja… eee… pocałowałem ją.
Hermiona wybrała ten sam moment, żeby oświadczyć:
- To pewnie musiał być pocałunek, Harry.
To tyle, jeśli chodzi o pomoc. Zerknął na Rona, oczekując, że zaraz wstanie i mu przyłoży.
Ron wybałuszył na niego oczy.
- Więc to prawda - rzekł. - Lubisz ją.
Hermiona przewróciła oczami.
- Doprawdy, Ron, jesteś taki tępy.
- Ona jest moją siostrą.
- No i? On jest twoim najlepszym przyjacielem.
- Wiem, że…
- A twoja cała rodzina właściwie już go adoptowała - kontynuowała. - Więc co z tego, że Ginny go kocha?
Harry spoglądał to na jedno, to na drugie, w trakcie gdy sprzeczali się o Ginny.
- Wybaczcie - przerwał im w końcu. Popatrzyli na niego. - Czy macie coś przeciwko temu, że ja i Ginny będziemy sami decydować o swojej przyszłości?
Hermiona zaśmiała się. Ron wyszczerzył do niego zęby.
- Przepraszam, Harry - powiedział Ron. - Po prostu czuję się dziwnie, kiedy mój najlepszy przyjaciel zaczyna interesować się moją małą siostrzyczką.
- Ron, ona ma piętnaście lat - przypomniał Harry. - I czy ja się skarżyłem, gdy ty i Hermiona zostaliście parą?
Hermiona spłonęła czerwienią, a Ron spuścił wzrok na podłogę.
- I nie wspominajcie o tym nikomu - dodał Harry. - Mam na myśli nikomu spoza rodziny - podkreślił.
- Dlaczego nie? - spytała Hermiona.
Harry popatrzał na nią.
- A jak myślisz?
Hermiona zakryła usta ręką, najwyraźniej przypominając sobie rozmowę, jaką przeprowadzili przed balem w zeszłym roku.
- Voldemort - wyszeptała.
Był sobotni poranek tydzień później i Harry znów obudził się późno. Lekcja transmutacji poprzedniego wieczoru przeciągnęła się, ponieważ McGonagall czuła, że Harry opanował już zdolność transfiguracji i chciała, aby transmutował się znowu i znowu, w kółko. Zabrała go także do gabinetu Dumbledore'a, aby mógł mu zademonstrować nową umiejętność.
Dumbledore wydawał się być pod wrażeniem, więc Harry był zadowolony. Oboje nauczyciele kładli również nacisk na to, by nie mówił nikomu w co może się zmieniać i nie pokazywał się nikomu w tej postaci. Poinformowali go, że nie zostanie zarejestrowany. To było prawie jak narada nad jakąś sekretną bronią.
Harry był zaintrygowany, ale nie zapytał o to. W przeszłości nauczył się, że im mniej wie, tym lepiej.
Dostrzegł Rona, Hermionę i Ginny, siedzących w najdalszym końcu stołu Gryffindoru i ruszył w ich kierunku. Kilkoro uczniów przestało ze sobą rozmawiać, kiedy Harry ich mijał. Podczas gdy ostatnio stało się to dość powszechne, Harry nie zwrócił na to uwagi.
Lecz kiedy podszedł bliżej, zauważył, że Ron wygląda na wściekłego, a dziewczyny sprawiają wrażenie zmartwionych.
- … musimy mu powiedzieć - mówił Ron uparcie.
- Powiedzieć komu co? - spytał Harry, siadając obok Rona, naprzeciw Hermiony i Ginny. Miał jednak złe przeczucie, że to dotyczy jego i raczej mu się nie spodoba. Stał się tego pewny, kiedy Ginny umknęła przed nim wzrokiem, a Hermiona siedziała tylko z otwartymi ustami.
Harry zerknął na Rona. Hermiona wstrzymała powietrze i kiedy Harry znów odwrócił ku niej wzrok, dostrzegł, że patrzy w stronę drzwi. Harry obrócił się i zobaczył Syriusza, kroczącego pośpiesznie w jego stronę.
Syriusz? Świetnie. Harry wstał, gdy Syriusz się zbliżył i mocno go uścisnął.
- Co tutaj robisz? - zdumiał się Harry.
- Wszystko w porządku? - spytał Syriusz.
- A dlaczego miałoby nie być?
Syriusz rzucił okiem na Rona, który pokręcił głową. Hermiona przegryzła wargi.
- Wspaniale - rzekł Harry. - Co się dzieje?
- Harry, chodź ze mną - odparł Syriusz.
- Co jest znowu nie tak? - dopytywał się Harry, kiedy opuścili Wielką Salę.
- Po prostu idź.
Syriusz zabrał go do gabinetu Dumbledore'a, do którego wejście znaleźli otwarte i kiedy wspięli się po ruchomych schodach, zastali gabinet zatłoczony ludźmi. Wewnątrz był Remus, jak i również profesor Snape, profesor McGonagall, pan Weasley, Ludo Bagman i nawet Minister Magii we własnej osobie, pan Goodhue.
To nie zwiastowało niczego dobrego.
- Coś się stało? - zapytał Harry. - Czy coś jest nie tak?
- Wejdź, Harry - zaprosił Dumbledore.
Harry wszedł nieśmiało do środka, spoglądając na te wszystkie wpatrzone w niego zmartwione twarze.
Podszedł do niego Bagman.
- Czy wiesz już o Azkabanie?
Harry rzucił okiem na Snape'a.
- Tak - odparł. - Dowiedziałem się w zeszłym tygodniu.
- Czy pomogłeś w tym w jakikolwiek sposób? - zapytał Bagman.
- Zależy, co rozumie pan przez pomoc - odrzekł Harry lekko zmieszany.
- Czy pomogłeś Śmierciożercom opuścić Azkaban?
- Co? - powiedział przerażony. - Nie. Dlaczego miałbym? Nie mogę nawet dostać się w pobliże dementorów, nie tracąc przytomności. - Spojrzał na Syriusza. Jego ojciec chrzestny położył mu rękę na ramieniu.
Minister wysunął się naprzód.
- Harry - rzekł Goodhue. - Czy dołączyłeś do niego?
- Co? - Tym razem Harry myślał, że się przesłyszał. - NIE! - Rozejrzał się po sceptycznych twarzach. Nawet pan Weasley wyglądał na zaniepokojonego. - O co chodzi?
- Mówiłem ci - stwierdził Syriusz. - On nic nie wie.
Dumbledore skinął głową.
- Nie wiem czego? - spytał Harry.
- Harry - podjął Dumbledore. - Voldemort przedsięwziął kroki, mające utrzymać świat czarodziei w mniemaniu, że do niego dołączyłeś.
- Co? - zdziwił się Harry. - Jak?
- Wielu ludzi jest bardzo niespokojnych - dodał Goodhue.
- Ale wszyscy w tym pokoju wiedzą, że prędzej bym umarł, niż do niego dołączył - oświadczył Harry.
- Ale społeczeństwo…
- Co on zrobił? - wszedł w słowo ministrowi Harry. Zerknął na Syriusza. - Co on znowu zrobił?
Syriusz westchnął.
- Czarodziejski świat sądzi, że cię kupił - wyjaśnił Syriusz.
- Kupił mnie - powtórzył bezwiednie Harry, znów zdezorientowany. - Nie rozumiem.
Minister Magii wręczył mu egzemplarz Proroka Codziennego. Harry przeczytał nagłówek:
Cały majątek Slytherina zapisany w spadku Harry'emu Potterowi
Rozdział 7
Równowaga sił
Harry patrzył na Syriusza zmieszany.
- Legalnie i publicznie uczynił cię swoim następcą, Harry - oświadczył Syriusz.
Poczuł, jakby nóż zatonął w jego piersi.
Wszyscy moi śmierciożercy muszą cię uznawać. Oni zaakceptowali to, nawet jeśli ty nie.
A teraz cały czarodziejski świat o tym wie.
- Nie! - krzyknął Harry, upuszczając gazetę, jakby go parzyła. Rozejrzał się po ludziach, wpatrujących się w niego i pokręcił głową. - Nie - powtórzył, cofając się o krok. - To nie może być prawda.
- To jest prawda - powiedział Syriusz. - I on to zrobił.
Harry spojrzał na niego. Zaczął drżeć. Ogarniała go złość i bezsilność . Czuł się tak, jakby nagle otworzyła się pod nim zapadnia. Odwrócił się i wybiegł z pokoju.
Zdał sobie sprawę, że znajduje się nad jeziorem i rozważa rzucenie się do niego.
Kolejne manipulacje Voldemorta, na które nie mógł nic poradzić.
Co za koszmar.
Harry wpatrywał się w płomienie, z rękami zaciśniętymi w pięści. Poczuł nadejście Voldemorta i obszedł wokół ognisko. Harry nie był do końca pewien, dlaczego się tu znajdował i co zamierzał powiedzieć.
Voldemort obserwował go, usiadłszy na swoim krześle.
- Z twojego wyrazu twarzy mogę wnioskować, że słyszałeś już o moim prezencie - rzekł.
Harry popatrzał na niego.
- Twoim prezencie - powtórzył Harry z niedowierzaniem. - Nie możesz mnie kupić.
- Ach, czy tak właśnie myślą wszyscy?
- Tak jakbyś tego nie planował - warknął. Voldemort zachichotał. - To było naprawdę nieuczciwe zagranie, nawet jak na ciebie.
- Harry, przecież cię uhonorowałem.
- Uhonorowałeś - zadrwił. - Czy wyglądam na zaszczyconego?
- Jak się więc z tym czujesz?
- Czuję złość - odparł.
- Cóż, to widzę. Co jeszcze?
Harry z powrotem spojrzał na ognisko.
- Jestem w potrzasku.
- Z jakiego powodu?
- Z twojego powodu.
- Z mojego? - zdziwił się. - Harry, to nie ja schwytałem cię w potrzask. To ty schwytałeś siebie.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Wybory, Harry. Pamiętaj.
- Ale ja nie chcę do ciebie dołączyć, Voldemort - oświadczył Harry. - Próba przekonywania kogoś innego, iż tak już się stało nie sprawi, że zmienię zdanie. Ja znam prawdę i ty znasz prawdę.
- Uparty - stwierdził Voldemort. - Jednak prawda jest tylko tym, jak ją postrzegamy.
Dlaczego on nie mógł mówić zwyczajnie po angielsku?
- Nie rozumiem.
- Wiem, Harry - odrzekł czarnoksiężnik. - To dość skomplikowane.
- Powiedz mi.
- Twoim przeznaczeniem jest zabicie mnie, Harry, lecz jesteś także przeznaczony do dołączenia do mnie.
- Jak mogę zrobić to i to?
- Znajdziesz sposób.
- No cóż, to mi zbyt nie pomogło.
- Jak zawsze cyniczny, mój Harry.
Harry obrzucił go krzywym wzrokiem.
- To bardzo proste, Harry - wyjaśnił Voldemort. - Zaakceptuj mnie i razem zapanujemy nad światem, dzieląc olbrzymią moc.
Harry otworzył usta, ale Voldemort podniósł dłoń.
- Jako idealna równowaga sił.
Harry zamknął usta. Dziedzice złączą się ponownie, równowaga sił zostanie odnowiona?
- Przepowiednia? - zapytał Harry.
- Tak - odparł Voldemort. - Godryk Gryffindor i Salazar Slytherin dokonali wielkich czynów. Zbudowali Hogwart, przede wszystkim. Jedyne miejsce, gdzie ty i ja zaznaliśmy szczęścia jako dzieci.
- Co ja słyszę? - wtrącił Harry. - Zamierzasz zaniechać używania czarnej magii?
Voldemort roześmiał się.
- O nie, Harry. Lecz cóż to byłby za nadzwyczajny pomysł. - Zachichotał znowu. - Dla mnie jest już za późno. Wiesz, że jestem nieodłącznie zły.
Harry usiadł, całkowicie sparaliżowany.
- Ty jesteś nieodłącznie dobry - kontynuował Voldemort. - Równowaga sił.
- Spodziewasz się, że całe Ministerstwo Magii ustąpi i pozwoli…
- Och, oni nie ustąpią. Będą wymagać nieco perswazji. Ale z tym dam sobie radę.
- Morderstwo i terror, chaos i anarchia - powiedział Harry.
Mężczyzna zachichotał ponownie.
- Cóż, zawsze jest trochę nieporządku, zanim pokój i sprawiedliwość zostają przywrócone - zaprotestował. - Wtedy właśnie zaczynasz działać ty.
- Ja? - zdziwił się Harry.
Voldemort wstał i okrążył ognisko, by stanąć naprzeciw Harry'ego. Chłopak wzdrygnął się i spojrzał na niego. W jego głowie panował zamęt.
Sięgnął ręką ku twarzy Harry'ego.
- Pewnego dnia będziesz równie silny jak ja, Harry - powiedział. - Jednak póki ten dzień nie nastąpi, nie jesteś gotów.
Harry wpatrywał się w te szkarłatne oczy, Nie był pewien, czy chciał to wiedzieć.
- Przestań walczyć ze swoim przeznaczeniem i zaakceptuj mnie.
Harry zamknął oczy z bólu. Nie tylko bólu płynącego z dotyku Voldemorta, lecz tego, który rosnął w jego piersi. Kiedy otworzył oczy ponownie, dostrzegł, że Voldemort dokładnie go obserwuje. Przesunął ręką po policzku Harry'ego, trzymając jego twarz w górze. Nie, żeby Harry mógłby oderwać od niego wzrok. Jego spojrzenie było zbyt przerażające w swojej przenikliwości.
- Zabiłem twoich rodziców. Próbowałem zabić ciebie. Torturowałem ciebie i manipulowałem tobą - oświadczył Voldemort. - Ale również chroniłem cię, uczyłem cię, dałem ci moją magiczną siłę, obdarzyłem cię moją przychylnością i uwagą. Oraz poszedłem dla ciebie do Azkabanu.
Harry chciałby, żeby w końcu przestał, lecz wiedział, że jeszcze nie skończył. Czuł, że jego nerwy znajdują się już na granicy załamania.
- Wiesz, że mam rację, Harry - ciągnął Voldemort. - Przyszedłeś do mnie dzisiaj znowu, a ja wytłumaczyłem ci wszystko. Zawsze do mnie wracasz. - Voldemort odjął dłoń od twarzy Harry'ego, wciąż jednak się w nią wpatrując. - O czym to według ciebie świadczy?
Zamęt w głowie Harry'ego jedynie się powiększył.
- Wracaj do szkoły, Harry - rzekł czarodziej. - Dałem ci wystarczająco wiele do myślenia.
Harry odwrócił się od niego i zapatrzył w ogień.
- Voldemort?
- Tak, Harry?
- Czy jesteś silniejszy od Dumbledore'a?
- Teraz tak - odparł. - Jedynym czarodziejem, którego nie jestem w stanie zabić i który mnie unicestwi, jest Harry Potter i jest on teraz moim synem.
Harry poczuł, jak Voldemort oddala się i silnie zakorzeniony strach ścisnął jego pierś. W odpowiedzi na to ból urósł i chwycił go za serce, tak samo jak Voldemort chwytał jego twarz.
Aportował się prosto do Syriusza i usiadł naprzeciwko biurka, gapiąc się na jego róg. Syriusz wstał i okrążył mebel.
- Harry - zaczął ostrożnie. Nachylił się przed Harrym, by spojrzeć mu w twarz. Chłopak skupił się na parze czarnych oczu.
- On zwycięża - powiedział Harry.
- Nie mów tak, Harry.
- Zwycięża - powtórzył. - Nie mogę z nim wygrać.
- Harry…
- To tak, jakby wiedział o mnie wszystko. Co myślę, co czuję. - Głos Harry'ego ochrypnął, więc odkaszlnął. - Wie, co zrobię, zanim to zrobię.
- Harry…
- Syriuszu - rzekł Harry poważnie. - On mnie kontroluje. Pokonał mnie.
- Nie, Harry - zaprotestował Syriusz. - On próbuje zmusić cię, żebyś tak myślał. Używa twoich uczuć, by tobą manipulować.
- Wiem, ale nie potrafię go powstrzymać.
- Potrafisz. Walcz z nim.
Harry chwycił rękę Syriusza, wpatrując się w jego oczy.
- Jak, Syriuszu? Powiedz mi, jak - błagał Harry. - On mnie rozrywa na kawałki. Powiedz mi, jak.
Syriusz pokręcił głową.
- Nie wiem.
Harry nie był pewien, jak przetrwał kolejnych kilka tygodni. Dumbledore znów z nim rozmawiał i robił mu kazania o wyborach.
Minister Magii wystosował oświadczenie, w którym potwierdzał, że Harry nie wiedział o spadku, w związku z czym jest wciąż bezpieczny w Hogwarcie pod opieką Dumbledore'a.
Voldemort uznał oświadczenie za bardzo zabawne i przysłał Harry'emu sowę, zapewniając go, że wciąż podlega jego ochronie, co zirytowało Harry'ego. Odpisał więc, że sam potrafi o siebie zadbać. Na co Voldemort odpowiedział:
Wiem, Harry. Ale nie musisz.
Co tylko przypominało mu o wszystkich manipulacjach Voldemorta.
Harry coraz bardziej obawiał się nadchodzącej przerwy świątecznej.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą? - spytał się go ni stąd, ni zowąd Ron pewnego dnia.
- Poszedł gdzie? - zdziwił się Harry.
- Do Sam-Wiesz… to znaczy, do obozu Voldemorta?
- Dlaczego?
- Cóż, to oczywiste, że cię wyprowadza z równowagi - odparł Ron. - Pomyślałem, że mógłbym z tobą pójść jako, no wiesz, moralne wsparcie.
Harry spojrzał na niego.
- Zrobiłbyś to?
- Harry, ty idioto, jasne, że tak - powiedział Ron. - Obaj wiemy, że kontrakt mnie ochrania. Tylko ty nie jesteś bezpieczny wobec manipulacji Sam… znaczy się, Voldemorta. Jeśli tam będę, może zdołam cię upilnować.
Harry poczuł, że ciężar w jego piersi zmalał.
- Och, Ron - ucieszył się. - Byłoby wspaniale. Ale czy rodzice ci pozwolą?
- Mój tata to zaproponował.
Harry uścisnął ramię przyjaciela.
- Ron, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Ron wzruszył ramionami.
- Nie jest łatwo być najlepszym kumplem Harry'ego Pottera, ale jestem w tym cholernie dobry.
Harry uśmiechnął się.
- Masz świętą rację.
- Lepiej go najpierw spytaj, Harry - powiedział Ron. - Żeby nie naruszyć kontraktu.
- Dobry pomysł.
Harry wysłał Voldemortowi krótką notę z zapytaniem, czy może wziąć ze sobą Rona i odpowiedź Voldemorta go nie zaskoczyła.
Ach, moralne wsparcie. Mówiłem ci już wcześniej, Harry, masz odważnych i lojalnych przyjaciół. Oczywiście, że możesz przyprowadzić do nas Rona w odwiedziny. Będzie mile widzianym gościem.
- Nienawidzę tego - marudziła Ginny, poprawiając Harry'emu kołnierz. - Naprawdę nienawidzę.
- Wiem, Ginger, ale muszę iść.
- Dlaczego ja nie mogę? - spytała. - Nie boję się.
- Wiem, że nie. Ale mówiłem ci, że on nie może się o nas dowiedzieć.
- Ale zabierasz ze sobą Rona.
- Ron jest moim najlepszym przyjacielem - odparł Harry. - Poza tym, był już tam wcześniej.
- Ale ja też jestem Weasleyem.
- Ginger…
- Dobra! - warknęła. Chwyciła jego twarz, całując go mocno w usta i wybiegła jak burza na zewnątrz.
- Kłopoty w raju? - powiedział Ron, wchodząc do pokoju wspólnego i oglądając się za siostrą. Ron żegnał się właśnie z Hermioną, która wkroczyła do środka zaraz za nim.
- Taa, twoja siostra znowu jest zła.
- Ona się tylko o ciebie martwi, Harry - rzekła Hermiona, podchodząc go niego i całując go w policzek. - Tak jak i ja. Obaj bądźcie ostrożni.
Harry skinął i zerknął na Rona.
- Gotów?
Ron kiwnął głową i Harry ścisnął jego ramię.
Kolejny koszmar.
Ron i Harry aportowali się naprzeciw ogniska i Harry rozejrzał się wokół. Voldemorta nie było w pobliżu, ale jakiś śmierciożerca podszedł do nich.
- Witaj w domu, paniczu Harry - przywitał się mężczyzna. - Jestem Darian Michaels. Proszę za mną.
- Gdzie jest Voldemort? - spytał się Harry.
- Pan jest na spotkaniu - odparł Michaels, prowadząc ich w kierunku namiotu Harry'ego. - Przyśle po panicza, kiedy będzie wolny. Do pańskiego namiotu zostały dołączone prywatne pokoje dla pana Weasleya. Mam nadzieję, że spotka się to z pańską satysfakcją.
Ron był pod wrażeniem. Harry wściekł się.
- Nerwy na wodzy, Ron - wycedził. - Pamiętaj.
- Och, tak - odparł Ron. - Jestem pewien, że wszystko jest w porządku, panie Michaels.
- Jeśli nie, paniczu Harry - powiedział - proszę mnie o tym poinformować, żeby pan mógł ukarać odpowiedzialnych za to.
Harry'emu niezbyt spodobało się to oświadczenie i ku jego konsternacji pokój Rona okazał się być kompletną katastrofą. Ron śmiał się, ale Harry rozpoznał, co to było - test.
- Czemu się śmiejesz? - spytał Harry, zirytowany. - To jest test, który ma sprawdzić, czy użyję autorytetu, jaki Voldemort we mnie wmusił.
- Wiem, Harry - odrzekł Ron. - Tylko że to nie wypali.
- Co masz na myśli?
- Harry, tak właśnie zazwyczaj wygląda mój pokój. Uwielbiam go.
Harry przyglądał się mu.
- Doprowadziłem go tylko trochę do porządku, kiedy dowiedziałem się, że u nas zostaniesz.
- Lubisz go?
- Taa, jest w porządku.
Harry roześmiał się.
Byli w środku partii szachów, kiedy Voldemort zasygnalizował.
- Chcesz, żeby poszedł z tobą? - spytał Ron.
- Nie tym razem - odrzekł Harry. - Nie jestem pewien, jak zareaguje na test.
Harry przeszedł przez obóz. Kilku śmierciożerców powitało go kurtuazyjnym skinieniem i Harry miał ochotę krzyczeć. Schronił się w namiocie Voldemorta.
- Ach, Harry. Wejdź - powiedział Voldemort. - Jak leci?
- Tak dobrze, jak można by tego oczekiwać - odparł Harry, siadając na krześle przed biurkiem czarnoksiężnika.
- To znaczy…?
- Wiesz, co to znaczy, Voldemort.
- Ależ nie wiem, Harry. Powiedz mi.
- Nie lubię być traktowany jak członek rodziny królewskiej - oznajmił chłopak. - Powiedz im, żeby przestali.
- Ty im to powiedz - zaproponował. - Zrobią, co im rozkażesz. Co dotyka ciebie, dotyka też mnie. Jesteś moim synem.
Harry westchnął i postanowił wydostać się stąd.
- Mogę już iść, Voldemort? Jestem właśnie w trakcie partii szachów z Ronem i mogę ją jeszcze wygrać.
Voldemort zachichotał.
- A czy Ron jest zadowolony ze swojego kwaterunku?
Harry wstał.
- O tak. Ron jest szczęśliwy i spokojny.
Voldemort zmarszczył brwi.
- Jest?
Harry musiał się uśmiechnąć.
- Przykro mi, Voldemort. Myślę, że zawaliłem twój pierwszy test. Jeśli byś kiedykolwiek widział pokój Rona, wiedziałbyś, że czuje się zupełnie komfortowo w swoim namiocie.
Voldemort roześmiał się.
- Ach, Harry. Znakomicie cię nauczyłem.
Harry przestał się uśmiechać.
- Zdałeś test, ponieważ uznałeś to za test. W rzeczywistości wiedziałem, że Ron będzie zadowolony ze swojego pokoju.
Dlaczego Harry nie był zaskoczony?
- Oczywiście - odrzekł. - Ty wiesz wszystko.
- Pogódź się z tym, Harry - powiedział Voldemort. - Nie masz innego wyjścia. Twoje przeznaczenie jest związane ze mną.
Harry zignorował go.
- Czy teraz mogę opuścić waszą wysokość?
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Tak, Harry.
Harry wrócił do namiotu, a Ron natychmiast go uspokoił.
- Po prostu wie, jak wyglądają pokoje nastoletnich chłopców - powiedział.
- Ale mój…
- Nie liczy się. Nie dorastałeś normalnie. On też nie.
Harry zgodził się z tłumaczeniem Rona i naprawdę wygrał z nim w szachy, co sprawiło, że poczuł się lepiej.
- Nie dałeś mi forów, prawda?
Ron spojrzał na niego, jakby nagle wyrosły mu dwie głowy.
- A jak myślisz?
Ron miał rację. Miał on dosyć rywalizacji. Ron nigdy nie dawał nikomu wygrać z nim w szachy. Traktował grę bardzo poważnie.
- Jestem głodny - wtrącił Ron.
- Co za niespodzianka.
Ale kiedy opuścili namiot Harry'ego, zauważyli, że w obozie panuje zamieszanie. Harry rozejrzał się i zobaczył siedzącego na swoim krześle Voldemorta, w otoczeniu pięciorga śmierciożerców. Wszyscy mówili jeden przez drugiego.
- Coś jest nie tak - stwierdził Harry. Obaj ruszyli w kierunku ogniska.
- To chyba dobrze, co? - zapytał Ron.
- Nie wiem. Czy Voldemort wygląda ci na zmartwionego?
- Nie za bardzo.
- No właśnie.
Voldemort uniósł dłoń, by zarządzić ciszę, a śmierciożercy natychmiast zamilkli.
- To niewielki problem - oznajmił Voldemort.
- Ale Panie…
- Wystarczy - uciął Voldemort. - Przeprowadźcie konieczne przygotowania, a ja zawiadomię was kiedy i gdzie. - Voldemort dostrzegł w tym momencie Harry'ego i uśmiechnął się do niego z takim zadowoleniem, że aż przewróciło mu się w żołądku.
Harry stanął za krzesłem, a Ron obok niego.
- Co się dzieje? - spytał Harry.
- Zostawcie nas - rozkazał śmierciożercom, a ci zniknęli. Do Harry'ego powiedział:
- Glizdogon został złapany.
- Dlaczego nie jesteś zaniepokojony?
- Usiądź, Harry. - Spojrzał na Rona i wyczarował dla niego inne krzesło. - Ponieważ, Harry, Glizdogon nie posiada wiedzy, która mogłaby mi zagrozić. Jedyną niedogodnością jest fakt, że będziemy musieli przenieść obóz.
- Dlaczego mam wrażenie, że to nie wszystko? - mruknął Harry, siadając. Ron także zajął miejsce, wyglądając na zainteresowanego.
Voldemort uśmiechnął się.
- Twój instynkt jest bardzo dobry, Harry - odrzekł. - Glizdogon nie jest zagrożeniem dla mnie. Jest zagrożeniem dla ciebie.
Harry przeczesał ręką włosy.
- Wiedziałem, że mi się to nie spodoba.
Voldemort zachichotał.
- Dlaczego Glizdogon jest zagrożeniem dla Harry'ego? - spytał Ron.
- A jak ty myślisz, Ron? - rzekł Voldemort.
Harry podniósł wzrok, ale Voldemort wpatrywał się w niego, tak jakby Harry mógł wiedzieć. Harry obawiał się, że wie i Ron też to zrozumiał.
- Zamierza powiedzieć im, że Harry do ciebie dołączył - oznajmił Ron. - Obdarzyłeś go autorytetem wśród śmierciożerców, uczyniłeś go swoim następcą. - Ron spojrzał na swego przyjaciela. - Zamierza donieść na ciebie.
- W rzeczy samej, Ron. Bardzo dobrze - powiedział Voldemort. - Zdradził ojca Harry'ego i teraz zdradzi Harry'ego.
- Ale to kłamstwo - stwierdził Ron.
- Kto w to uwierzy?
- Wszyscy, którzy znają Harry'ego - upierał się Ron.
- Być może - odparł Voldemort i odwrócił się do Harry'ego. - Więc stajesz przed wyborem, Harry. Zostań ze mną, albo wracaj i broń się przed oskarżeniami.
- Harry, wszyscy będą cię chronić. Cała szkoła zna prawdę. Nawet Snape…
Voldemort westchnął cierpliwie.
- Ron, wszyscy wiedzą, że Severus jest szpiegiem obu stron. Nie będzie wiarygodnym świadkiem.
Harry nadal wpatrywał się w Voldemorta. Pamiętał ten uśmiech.
- To jest test - rzekł. - Prawda?
Voldemort zachichotał.
- Och, Harry, jak dobrze mnie znasz. Tak, to jest test, ale to nie ja ci go przygotowałem.
- Muszę wrócić - oznajmił Harry.
- Jeśli taki jest twój wybór - skomentował Voldemort.
- Pozwolisz mi iść?
- Oczywiście, Harry. Jeżeli Glizdogon cię zdradził, masz pełne prawo do zmierzenia się z nim.
Harry wstał. Ron uczynił to samo.
- Och, i Harry.
Chłopak zwrócił się z powrotem w stronę Voldemorta.
- Jeśli byłaby to jakaś pociecha… Słyszałem, że to Syriusz złapał Glizdogona i potrzeba było aż pięciu czarodziei, aby powstrzymać go od zamordowania Glizdogona na miejscu.
Harry rozmyślił to. Jeśli nie powstrzymaliby Syriusza, Glizdogon nie mógłby donieść na Harry'ego.
- Raczej nie jest - orzekł Harry.
Aportował się w La Casa Black (Ron skierował się bezpośrednio do domu, aby dowiedzieć się co się dzieje od swojej rodziny).
- Arturze, to jest śmieszne. - Harry usłyszał dobiegający z biura, podniesiony ze złości, głos Syriusza.
- Obaj to dobrze wiemy, ale w ministerstwie wywołało to istny chaos.
Harry podszedł do drzwi.
Pan Weasley kontynuował.
- W momencie, kiedy tylko wróci…
- Jestem tutaj - oznajmił Harry, wprawiając w osłupienie obu mężczyzn. - Jestem aresztowany?
Pan Weasley zniknął. Syriusz przyglądał się twarzy Harry'ego.
- Więc już wiesz.
- Powiedział ministerstwu, że dołączyłem do Voldemorta, tak?
- Powiedział im o wiele więcej, Harry - odparł Syriusz.
Świetnie.
Rozdział 8
Proces
Harry siedział w sali sądowej skuty kajdankami. Nie był do końca pewny, co czuje. Niepewność zdawała się przeważać.
Wysłuchiwał chaotycznych zeznań, jakie składał Glizdogon o jego mocy i autorytecie pośród śmierciożerców. O tym, jak Voldemort go faworyzował, dając mu wszystko, o co go tylko poprosi. O tym, jak, za rozkazem Voldemorta, rzucił wszystkie trzy Zaklęcia Niewybaczalne, co było tylko po części prawdą, gdyż Harry użył Cruciatusa dwukrotnie z własnej woli pod wpływem swoich wybuchów złości.
Ale w rzeczywistości nic co powiedział Glizdogon nie było kłamstwem. Wszystko to była prawda.
Harry był winny.
Owszem, większość z tych rzeczy uczynił za sprawą manipulacji Voldemorta, ale Harry nie musiał przecież ochraniać swoich przyjaciół. Nie musiał rzucać tych klątw i w zamian zaakceptować to, że nie może wrócić do domu.
Wybory.
Harry wstał, czując odrętwienie. Był winny.
- Panie Potter?
Harry spojrzał na Ministra Magii.
- Jakie jest pańskie stanowisko? - zapytał pan Goodhue.
- Winny - odrzekł.
- Nie, Harry! - krzyknął Syriusz.
W sali podniosła się wrzawa.
Harry popatrzył na Syriusza.
- Wszystko co powiedział to prawda, Syriuszu - oznajmił głuchym głosem.
- Więc jednak dołączyłeś do niego?
- Nie, ministrze. Nie dołączyłem do niego i nie zamierzam.
- Ale robisz, co ci każe?
- To były testy mojej mocy, proszę pana. Jeśli bym ich nie wykonał, nie pozwoliłby mi odejść.
- W jaki sposób może cię zatrzymywać?
- Jestem związany z nim magicznych kontraktem.
- Dlaczego miałbyś z nim mieć kontrakt?
- Żeby powstrzymać go od krzywdzenia moich przyjaciół i rodziny.
- W takim razie cię kontroluje?
- Może mnie tylko zmusić, żebym do niego przyszedł - wyjaśnił Harry. - A moi przyjaciele są wówczas chronieni przed nim na mocy kontraktu.
- Zapewnia ci ochronę…
- …przed każdym z wyjątkiem jego samego - dokończył Harry gładko.
- Czy torturuje cię?
- Tak - odparł Harry. Można było odnieść wrażenie, że minister próbuje wyciągnąć z Harry'ego korzystne dla niego fakty.
- Czy użył przeciwko tobie Klątwę Imperius?
- Nie może.
Tym razem minister wydał się zaciekawiony.
- Dlaczego nie?
- Klątwy Imperius i Cruciatus nie działają na mnie - powiedział Harry, a w sali rozbrzmiały zduszone okrzyki. - Nie może mnie też zabić. Klątwa Uśmiercająca obróciłaby się ponownie przeciwko niemu.
W sali sądowej ponownie podniosła się wrzawa. Harry wyłapał komentarze takie, jak: „czarodziej, który potrafi rzucić trzy niewybaczalne”, „nie wierzę w to”, „nie może być aż tak potężny”, „musi kłamać”.
- Więc jak cię torturuje? - zapytał pan Goodhue.
- Dotyka mnie.
- Jego dotyk sprawia ci ból? - odrzekł sceptycznie minister. Faktycznie, następna fala niedowierzających szeptów przetoczyła się przez salę.
Rzeczywiście, to brzmiało trochę niewiarygodnie.
- Pytam cię ponownie, Harry Potterze - rzekł minister. - Czy przyłączyłeś się do Lorda Voldemorta?
- NIE - odparł Harry, tym razem głośniej.
- Więc jak odpowiesz na zarzuty?
Podczas gdy minister widocznie starał się mu pomóc, Harry powiedział:
- Winny przez wymuszenie. - Wciąż czuł się winny za to, że pozwalał Voldemortowi zmuszać go do robienia tych wszystkich okropnych rzeczy.
Jednak ława przysięgłych wydawała się nie wierzyć w to, że Harry mógłby być aż tak potężny. Albo że Voldemort pozwoliłby mu żyć, gdyby Harry nie chciał do niego dołączyć.
Ich wyrok brzmiał: winny.
Harry wciąż czuł otępienie.
Gdy orzeczenie zostało odczytane, Harry znów usłyszał krzyk Syriusza i zobaczył kilkoro otaczających go strażników.
Dwóch strażników podeszło do niego, a kiedy Harry wstał, łańcuchy zabrzęczały lekko. Chwycili go za ramiona i poprowadzili w kierunku drzwi. Wokół panował zgiełk.
Trafi do więzienia. Rzucił okiem na Syriusza, który wciąż szamotał się ze strażnikami, wykrzykując jego imię.
Wybuch po drugiej stronie sali prawie zwalił Harry'ego z nóg.
Jego ręka uderzyła bliznę, kiedy ból eksplodował w jego głowie.
- Kto się ruszy, zginie - oświadczył Voldemort, zjawiając się bezpośrednio naprzeciw Harry'ego. - Wy dwaj, odsuńcie się od niego. - Dwójka strażników nie była wystarczająco szybka. - Czy myślałeś, że się nie zjawię, Harry? - wyszeptał Voldemort do jego ucha. Harry'emu łomotało boleśnie w głowie. - Czy myślałeś, że pozwolę im cię wrzucić do więzienia?
Voldemort rozejrzał się po sali sądowej.
- Wy ludzie jesteście tacy żałośni. Oto jedyny na świecie czarodziej, który może mnie zniszczyć, a wy chcecie go zamknąć - powiedział. - Jakie to smutne.
- Harry - ciągnął dalej. - Jesteś wystarczająco silny, by wyswobodzić się z moich więzów, pokaż im swoją moc.
- Nie, Voldemort - odparł Harry. - Jestem winny.
- Nie jesteś, Harry - zaprzeczył.
Harry znów poczuł niepewność. Co tym razem zamierzał zrobić?
Mężczyzna okrążył go, wciąż jednak stał wystarczająco blisko, by go dotknąć gdyby zechciał.
- Ministrze - zaczął mówić Voldemort. - Czy mógłbym teraz wygłosić mowę obronną na rzecz Harry'ego?
- A dajesz nam jakiś wybór? - odparł Goodhue.
Voldemort zaśmiał się cicho, rzucając okiem na Harry'ego.
- Minister z poczuciem humoru. Ciekawe. - Rozejrzał się po sali sądowej. - Syriuszu Black, czy w dalszym ciągu zeznajesz pod przysięgą?
- Zgadza się - odrzekł Syriusz.
- Bardzo dobrze - kontynuował. - Kto jest odpowiedzialny za powrót Petera Pettigrew, znanemu tobie jako Glizdogon, do mnie?
Harry wziął oddech, aby przemówić, lecz Voldemort sięgnął ręką ku jego twarzy. Z okrzykiem bólu opadł na kolana.
- Cicho, Harry. Rozmawiam teraz z Syriuszem.
Czarnoksiężnik puścił go, a Harry wstał, przyciskając rękę do czoła.
- Spytam inaczej - rzekł Voldemort, patrząc z powrotem na Syriusza. - Kto uciekł z Azkabanu dementorom i wdarł się do Hogwartu z wyłącznym zamiarem zamordowania Petera Pettigrew, który zdradził Jamesa Pottera?
- Ja - odparł Syriusz.
- I odnalazłeś go, prawda?
- Tak.
- Dlaczego w takim razie go nie zabiłeś?
Syriusz przełknął ślinę, zerkając na Harry'ego.
- Harry nas powstrzymał.
- Harry? - zdziwił się Voldemort. - Trzynastoletni chłopiec powstrzymał czarodziei równie potężnych i zdeterminowanych jak ty i Remus Lupin?
Syriusz wyglądał na zmieszanego.
- Powiedział nam, żebyśmy tego nie robili.
- Powiedział wam?
- Czuliśmy, że to jego decyzja.
- Powierzyłeś decyzję zachowania lub odebrania życia czarodziejowi trzynastoletniemu chłopcu? Nieco mało odpowiedzialny wybór jak na pierwszą poważną decyzję ojca chrzestnego.
Teraz Syriusz zdawał się przerażony.
- Zapytam więc ponownie. Kto jest odpowiedzialny za powrót Glizdogona do mnie?
- Ja - odpowiedział Syriusz.
- Nie! - krzyknął Harry.
- Cicho, Harry - tym razem to Syriusz go uciszył.
- Dlaczego Harry przyszedł do mnie po raz pierwszy? - kontynuował Voldemort.
- Ponieważ groziłeś jego przyjaciołom.
- A dlaczego przyszedł po raz drugi?
- Bo trzymałeś mnie w klatce. - Brzmiało to prawie jak warknięcie.
- Dlaczego Harry zgodził się na pierwszy kontrakt?
- Aby mnie chronić.
- Czemu przystał na drugi?
- Gdyż unieważniłem poprzedni przez moją ucieczkę.
- Dlaczego więc przybył do mnie ponownie?
- Znowu mi groziłeś.
- Ale ty mi się przeciwstawiłeś, Syriuszu. Dlaczego Harry przyzwolił na następny kontrakt?
- Porwałeś Rona i Hermionę.
- Zgadza się - odparł Voldemort, spoglądając na Harry'ego. - Harry bardzo żarliwie broni swoją rodzinę i przyjaciół, nieprawdaż? - Zwrócił się do ministra. - Taka lojalność i niezłomność jest godna podziwu. Dlaczego wobec tego potępiacie takiego czarodzieja? Szczególnie o jego potędze?
Minister posłał Harry'emu sceptyczne spojrzenie.
- Nie wierzysz w to? - spytał Voldemort. Obrócił się do Harry'ego. - Pokaż im.
- Nie chcę.
Voldemort chwycił jego twarz, ponownie zwalając go z nóg.
- Zobaczcie, jaki jest uparty.
- Puść go, Voldemort - rzekł Syriusz.
- A więc to prawda - stwierdził Goodhue. - Twój dotyk go rani?
- Och tak - odparł, wpatrując się wciąż w twarz Harry'ego. - Pokaż im, Harry.
- Nie możesz mnie zmusić - zdołał powiedzieć
- Czyżby? - Puścił go i wyprostował się. - Syriuszu?
- Dalej, Harry.
Harry wstał i popatrzył na Syriusza, który skinął głową. Rzucił Voldemortowi gniewne spojrzenie i wykręcił nadgarstki, a kajdanki pękły tak łatwo, jakby były ze szkła.
Wszyscy wstrzymali oddechy. Minister podniósł różdżkę i wyczarował mu nową parę. To samo zrobiło również wielu strażników.
- No już, Harry - zachęcił Voldemort.
Harry zrobił to ponownie, a zgromadzonym na sali znów zaparło dech.
- Sam widzisz, ministrze - odezwał się Voldemort. - Harry mógł uciec, kiedy by tylko zechciał, ale jego poczucie honoru nie pozwalało mu na to. Pozwoliłby wam się zamknąć. Stoi teraz przed wami pokazując wam swoją odwagę i wytrwałość. Mówi wam prawdę, lecz wy mu nie wierzycie. Dowodzi swojego oddania dla was, a wy go odrzucacie. Pokazuje wam swoją moc i honor, a wy wciąż chcecie go zamknąć.
- Ja go nie odrzucam - kontynuował Voldemort po krótkiej pauzie. - Wie, że chcę by był ze mną. Uczyniłem wszystko, co w mojej mocy, by udowodnić mu, że uznaję - podziwiam - jego uczciwość i pragnę jego wierności, uczyniłem go nawet moim następcą, a on wciąż nie chce mnie zaakceptować.
Voldemort zwrócił się do Harry'ego, wyciągając rękę. Chłopak cofnął się o krok.
- Widzisz, ministrze. Harry mówił prawdę. Nie dołączył do mnie. Moje manipulacje podtrzymują nasze powiązanie, ale dopóki mnie nie zaakceptuje, nie mogę go kontrolować. A ja nie będę, nie mogę go zmuszać. Musi zrobić to ze swojej własnej woli. Tak więc - powiedział, zwracając się do ławy przysięgłych. - Zeznałem, że Harry mówił prawdę. Jak teraz go osądzicie?
Na sali sądowej wciąż panowała cisza.
- Voldemort, werdykt został już wygłoszony - oznajmił Syriusz. - Znasz prawo.
- Znam - odparł poważnie. Spojrzał na Harry'ego. - Więc Harry ma kolejny wybór do podjęcia. Zostać tu i być bezpodstawnie więzionym przez ludzi, którzy go nie chcą. Albo pójść ze mną.
Harry zamknął oczy pod wpływem bólu, który wyrządziły te skierowane do niego słowa. Ludzie, którzy go nie chcą.
Harry czuł się niechciany przez większość życia - dopóki nie trafił do Hogwartu. Rozejrzał się po sali. Gdzie był profesor Dumbledore? Gdzie Weasleyowie? Gdzie Hermiona? Tylko Syriusz był z nim. Syriusz i Voldemort.
Voldemort zbliżył się do niego. Głowa Harry'ego pulsowała bólem.
- Wiesz, że chcę cię mieć przy sobie, Harry - powiedział cicho. - Wszyscy cię opuścili.
Ból w piersi Harry'ego jeszcze się podwoił. Teraz chłopak chciał już tylko odczołgać się gdzieś i umrzeć.
- Jestem tutaj - ciągnął Voldemort. - Syriusz jest tutaj. Dokonałeś wyboru?
- J-ja… Chcę tylko wrócić do domu - ledwie że wyszeptał.
- Dobrze, Harry - odparł. - Zaakceptuję to.
Lecz zanim Voldemort zdołał go dosięgnąć, przystąpił krok do przodu, patrząc na Syriusza.
- Przepraszam.
Chcę wydostać się z tego koszmaru.
Komórka pod schodami na Privet Drive 4 pozostała niezmieniona.
Rozdział 9
Wygnanie
Harry siedział na swoim małym dziecięcym łóżku, opierając się o ścianę i obejmując ramionami kolana. Drżał pod wpływem szoku i przerażenia, mając nadzieję, że ten dom jest wciąż zabezpieczony przed Voldemortem. Do tej pory był. Modlił się, żeby Dursleyowie go stąd nie wykopali.
Nasłuchiwał przez chwilę jakiś odgłosów. Ktoś chodził się po kuchni.
Harry podskoczył, kiedy drzwi do schowka otworzyły się nagle.
- Harry?
To była ciotka Petunia. Harry natychmiast zaczął błagać:
- Proszę ciociu, nie odsyłaj mnie z powrotem. Pozwól mi zostać. Przysięgam, że będę tutaj siedział. Nie będę wiele jadł. I obiecuję, że nie będę używał żadnej magii. Tylko proszę, nie… - Harry nie był w stanie dokończyć.
Ciotka Petunia patrzyła na niego z mieszaniną zaskoczenia i zmartwienia. Zrobiła krok do środka.
- Co oni ci zrobili?
- Oni… - próbował coś wydusić ponownie, ale nie był w stanie powiedzieć, że oni już go nie potrzebowali. - Voldemort… - Znów się zaciął. Nie mógł też przyznać, że Voldemort rozdziera go od środka swoimi manipulacjami.
Ciotka Petunia usiadła na łóżku obok Harry'ego, patrząc na niego.
- A więc to znowu on - stwierdziła.
Harry spojrzał na nią i poczuł, że zaczynają go piec oczy.
- Nie odsyłaj mnie z powrotem - prosił cicho, czując, jak pojedyncza łza biegnie mu przez policzek.
Wtem jego ciocia zrobiła coś, czego nie robiła nigdy wcześniej. Wzięła Harry'ego w ramiona i przycisnęła go do swojej piersi.
- Och, Harry. Nigdzie cię nie odeślę. Jesteś tutaj bezpieczny.
Harry siedział przytulony do niej, oddychając ciężko, by nie stracić panowania nad emocjami.
Ciotka Petunia postawiła go na nogi, wciąż z ręką wokół jego ramienia i wyprowadziła go z pomieszczenia do kuchni.
- Nigdy nie chciałam, żebyś szedł do tej szkoły - wyznała. - Wiedziałam, że coś strasznego się wydarzy. Biedna Lily dostałaby zawału, gdyby się dowiedziała przez co przeszedłeś.
Petunia pchnęła go na krzesło.
- Siedź tu, Harry. Przyniosę coś do jedzenia. - Zaczęła krzątać się po kuchni. - Więc to tak Syriusz się o ciebie troszczy - mruknęła.
- Syriusz mnie kocha - zaoponował. - Ale nie może mi pomóc.
- Oczywiście, że cię kocha, podobnie jak ja. A ja mogę ci pomóc.
Powiedziała to tak zdawkowo, że Harry nieomalże to przegapił. Zabrzmiało to tak, jakby mówiła to cały czas.
- Ty… ale ty mnie przecież nienawidzisz.
Petunia obróciła ku niemu smutny wzrok.
- Nie mogłabym nienawidzić syna mojej siostry, Harry. Tak jak Syriusz nigdy nie zdradziłby swojego najlepszego przyjaciela.
- Ale…
Petunia postawiła przed nim kanapkę oraz mleko i usiadła obok niego. Objęła jedną z jego dłoni i spojrzała mu w oczy.
Bardzo dziwne emocje odbijały się na jej obliczu. Wtem zniknęły, zastąpione przez surowość.
- Jedz swoją kanapkę, Harry. - Wstała i kontynuowała wędrówkę wokół kuchni, doprowadzając ją do równie nieskazitelnego stanu jak zawsze.
Harry przyglądał się jej. Pamiętał łzy, które, jak mu się wydawało, widział w jej oczach, kiedy opuszczał dom razem z Syriuszem. Oczywiście, że cię kocha, podobnie jak ja.
- To część ochrony, prawda? - spytał Harry. Pamiętał także, co mówił Syriusz. Musiałeś wierzyć, że cię nienawidzą.
- Traktowałaś mnie w ten sposób przez te wszystkie lata, żeby Voldemort nie mógł mnie znaleźć?
Petunia pochyliła się nad blatem i zawiesiła głowę.
- Harry, nie mów nic więcej - powiedziała. Nagle zmieniła temat. - Kiedy Vernon wróci do domu i cię zobaczy, jestem pewna, że dostanie szału.
Ale nie brzmiała tak groźnie, jak zazwyczaj.
- Nie dostanie, tak? - odparł. - Nie nienawidzicie mnie. Chroniliście mnie. Odkąd zacząłem chodzić do Hogwartu, traktowaliście mnie gorzej. Dlaczego?
Petunia westchnęła.
- Harry, po prostu jedz.
- Wszyscy myśleli, że niebezpieczeństwo było większe. Czy nie tak? Im większe było zagrożenie, tym gorzej mnie traktowaliście.
- Harry…
- Nie - przerwał. - Teraz wiem. Rozumiem. - Harry wstał i podszedł do ciotki. Obróciła się do niego. - Nie nienawidzisz mnie - powtórzył.
Petunia załamała się i zaczęła płakać.
- Tak mi przykro, Harry. Nie miałam wyboru.
Harry uścisnął ją.
- Rozumiem, ciociu Petunio - odrzekł. - Znam już prawdę i…
Ból eksplodował w jego głowie.
- I teraz zaklęcie jest złamane - dokończył Voldemort.
Petunia wyskoczyła przed Harry'ego.
- Wynoś się - rozkazała.
Voldemort zachichotał. Ruszył w ich kierunku.
- Odsuń się, ty głupia dziewczyno - rzekł.
Odsuń się, ty głupia dziewczyno.
Voldemort powiedział to wcześniej do jego matki, zanim…
Harry okrążył swoją ciotkę.
Czarnoksiężnik chwycił jego twarz.
- Nie możesz przede mną uciec, Harry - oświadczył. - Teraz nie ma żadnego miejsca na świecie, gdzie mógłbyś się przede mną schować.
Petunia patrzyła z przerażeniem, jak Harry usuwa się na kolana.
- Puść go - powiedziała.
Voldemort spojrzał na nią.
- Och nie, Petunio. Nikt nie chce biednego Harry'ego oprócz mnie. Pójdzie ze mną. - Skierował wzrok ku Harry'emu.
- Nie pozwolę ci go zabrać.
Voldemort roześmiał się, patrząc w oczy Harry'emu.
- Odważna - orzekł.
Ale Harry widział, co nadchodzi. Jego ciotka nie była chroniona przez kontrakt.
- Nie pozwolę nikomu więcej zginąć przeze mnie - rzekł cicho Harry.
- Zaakceptuję to - odparł Voldemort. Pociągnął Harry'ego na nogi.
Chłopak wrzasnął, kiedy mężczyzna owinął ramię wokół jego torsu. Kolejny rozdzierający krzyk wyrwał się z jego piersi, gdy dłoń Voldemorta sięgnęła jego blizny.
- Czy musiałeś dotykać jego bliznę, Voldemort?
- Tak, Syriuszu - odrzekł ten. - Musiałem. To nowe obozowisko. Musiałem być pewien, że Harry jest skoncentrowany, żebym mógł aportować się razem z nim.
- Chciałbym, żeby się obudził - westchnął Syriusz. - Proszę, nie dotykaj go - dodał, zaniepokojony.
- Nic nie poczuje.
- Skąd wiesz?
Harry poczuł dotyk na swoim policzku. Nie czuł jednak bólu. Nie mógł otworzyć oczu. Nie mógł się poruszyć.
Harry otworzył oczy i czekał, aż obraz sypialni nabierze ostrości. Był sam, za co był wdzięczny, gdyż całe ciało piekło go jak diabli. Z olbrzymim wysiłkiem i wielką ostrożnością ruszył powoli do łazienki. Każdy jego mięsień krzyczał w proteście.
Przekręcił zwór, by puścić gorącą wodę.
Rowan, pomyślał.
Odwrócił się w stronę drzwi i zawołał ją. Przyglądał się, jak wanna się napełnia, czekając na nią.
- Rowan - zawołał Harry ponownie, cichym i zachrypniętym głosem. Nigdy nie musiał wzywać jej więcej niż jeden raz.
Kiedy wanna była już pełna, położył się w niej ostrożnie, opierając głowę o zwinięty ręcznik. Zamknął oczy i wezwał Rowan znowu. Nie zjawiła się.
Czy ona także go opuściła? Czy Harry nie mógł już liczyć na nikogo? Czy Voldemort miał rację? Nikt go nie chciał - poza Voldemortem. A teraz nie było już miejsca, gdzie mógłby się ukryć.
Leżał w wannie czekając, aż ciepła woda przyniesie ulgę jego zbolałemu ciału.
- HARRY!
To Syriusz krzyczał z sypialni. Harry osłonił rękami uszy, by zablokować hałas.
- Proszę cię , nie wrzeszcz, Syriuszu - powiedział, ale jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu.
Walenie w drzwi, które wcześniej Harry zamknął, również wiele nie pomagało.
- Harry, jesteś w środku? - spytał Syriusz. - Wszystko w porządku? Proszę, odpowiedz mi, Harry. Wyłamię drzwi, jeśli będę musiał.
Harry przycisnął ręce mocniej do głowy, żeby uciszyć ten hałas.
- Syriuszu. - Harry usłyszał głos Voldemorta, który był zdecydowanie cichszy. - Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że twoje krzyki sprawiają mu ból, tak, że nie może odpowiedzieć?
Harry dotknął blizny. Voldemort.
- Sam widzisz. Miałem rację. Harry, czy wszystko w porządku? Po prostu zasygnalizuj znowu, jeśli tak.
Zrobił to.
- Czy chciałbyś być sam?
Zasygnalizował, żeby powiedzieć „tak”.
- Bardzo dobrze, Harry - rzekł Voldemort. - Zawołaj mnie, jeśli będziesz potrzebował pomocy.
Harry odprężył się, kiedy usłyszał, że odchodzą. Chciał wiedzieć, co się dzieje, ale nie chciał też o tym myśleć.
Chciał, żeby Rowan uleczyła śpiewem cały jego ból.
Chciał pojechać do Bułgarii.
Nie chciał być Harrym Potterem.
Obudził się z wzdrygnięciem. Wciąż leżał w wannie. Woda ochłodła. Powoli i ostrożnie wyszedł. Jak zdołał się wysuszyć, nałożyć spodnie i przy tym nie zemdleć, tego nie był pewien.
Musiał się położyć. Podpierając się ścian, aby nie upaść, dotarł do swojej sypialni.
Syriusz wstał pospiesznie z krzesła i ruszył w jego kierunku.
Harry podniósł rękę.
- Proszę, nie dotykaj mnie - rzekł prawie niesłyszalnie. - Nie sądzę, żebym mógł to znieść.
- Harry? - Syriusz wyglądał na przerażonego.
- Nie ciebie, Syriuszu. Ból.
- Jest aż tak źle?
- Tak - odparł, siadając delikatnie na łóżku.
- Wezwij Rowan.
- Wzywałem. Trzy razy. Nie przybyła - odparł chrapliwie.
- Cóż, twój głos jest tak schrypnięty i cichy, więc może cię nie słyszała.
Harry powoli oparł głowę na poduszkę.
- Usłyszałaby, Syriuszu. Wie, kiedy ją wzywam. Kiedy jej potrzebuję. - Głos mu się załamał.
- Ona też mnie opuściła.
- Nie zrobiłaby tego - sprzeciwił się Syriusz, patrząc na niego z góry. - Wezwij ją jeszcze raz.
Harry zamknął oczy.
- Nie mam siły.
Ból Harry'ego wzrósł i podniósł rękę do głowy.
- Powiedz mu, żeby przestał - wychrypiał.
- Voldemort, nie podchodź bliżej - zażądał Syriusz.
- Gdzie jest Rowan? - spytał Voldemort.
- Nie przybędzie - odparł Harry.
- Harry, nie jesteś sam - powiedział Voldemort. - Syriusz jest tutaj. Ja jestem tutaj.
- Jestem sam.
- Nie, Harry - odrzekł Syriusz.
- Tak. - chłopak poczuł, jak Syriusz pochyla się nad nim, żeby móc go usłyszeć. - Nie chcę dołączył do Voldemorta, ale nie mogę go pokonać. Dursleyowie mnie nie nienawidzą, ale nie mogą mnie dłużej chronić. Ty mnie kochasz, ale nie możesz mi pomóc. Wszyscy znają prawdę, ale chcą mnie zamknąć. A moi przyjaciele - Harry urwał w pół zdania. - Gdzie są moi przyjaciele?
Zdawało mu się, że coś ciężkiego przygniatało jego pierś.
- Harry…
- Voldemort, przestań - zawołał Syriusz. - Proszę, nie podchodź już bliżej.
- Harry, jeśli chcesz tu swoich przyjaciół, mogę ich sprowadzić.
Był zbyt słaby, żeby odpowiedzieć.
Obudził się w ciszy. Ból nie był zbyt wielki, więc Harry zmienił pozycję z cichym jękiem. Usłyszał szuranie.
- Kto tu jest?
- Och, Harry!
To był głos Hermiony.
Odwrócił głowę i zobaczył dwójkę przyjaciół odrzucających jego pelerynę. Voldemort przyprowadził ich tutaj, tak jak obiecał.
- Co tutaj robicie? - Głos Harry'ego wciąż przypominał cichy zgrzyt, lecz był silniejszy.
- A jak, do diabła, myślisz? - odrzekł Ron. - Jest środek nocy. Sądzisz, że dostaliśmy pozwolenie na odwiedziny? Musieliśmy włamać się do La Casa Black, ukraść pelerynę i zakraść się tu.
- Trzymali was z daleka ode mnie?
- Tak - przyznała Hermiona. - Co więcej, uwięzili Rowan. Zaczyna już wariować.
Rowan w klatce? Harry zamknął na chwilę oczy.
- Wyglądasz okropnie - stwierdził Ron.
- Czuję się gorzej, niż na to wygląda - odparł Harry szczerze. - Myślałem, że wy dwoje, no wiecie…
- Och, Ron, mówiłam ci, że będzie tak myślał - zawołała Hermiona. - Harry, nigdy cię nie opuścimy.
Ron przyłożył dłoń do jej ust.
- Ciii. Ktoś nadchodzi.
Harry zobaczył, jak znikają pod peleryną. Zamknął oczy.
Poczuł, jak Voldemort wchodzi do środka. Nie zatrzymał się, dopóki Harry nie wrzasnął, cofając się pod ścianę.
- Wciąż bardzo cierpisz - powiedział Voldemort.
- Chcesz czegoś? - wychrypiał.
- Z kim rozmawiałeś?
- Ja…
- Nie kłam, Harry. Wiesz, że zawsze się zorientuję - przerwał mu Voldemort. - Ron i Hermiona przyszli, tak?
Harry tylko patrzał na niego.
- Czy to cię nie cieszy?
- To ty…
- To nie ja. - Voldemort starał się chyba powstrzymać go przed mówieniem, oszczędzając jego siły. - Ukrywali więcej, niż myślałem, że wiedzą. Jeżeli zrobiliby to dla ciebie, byłbym pod wrażeniem.
Harry nie powiedział na to nic.
Voldemort kiwnął głową.
- Mówiłem ci to już wcześniej. Masz lojalnych i odważnych przyjaciół, Harry. Nie opuściliby cię. Są tutaj mile widziani. Mogą zostać. Wiedzą, że są pod moją ochroną, dzięki naszemu kontraktowi.
- Myślisz, że…
- Czy jeszcze tu są? - spytał Voldemort. - Czyż nie ukrywają się pod peleryną-niewidką?
Harry przymknął oczy. On wie wszystko.
Ron wybrał ten moment, żeby odrzucić pelerynę.
- Co mu znów zrobiłeś? - zapytał Ron wściekle. - Co jest z nim nie tak?
Voldemort nie wyglądał na zaskoczonego ich widokiem - prawdę mówiąc, wyglądał na zadowolonego.
- Ból, spowodowany moim dotykiem, plus magiczne więzi rosnące w siłę… Ponadto, Harry staje się starszy. Dlatego powrót do zdrowia zajmuje mu więcej czasu, niż wcześniej.
- Więc czemu nie trzymasz rąk z daleka od niego? - rzucił Ron z gniewem.
Voldemort roześmiał się cicho, siadając w fotelu.
- Ron, musiałem być pewien, że będzie na mnie skupiony, żebym mógł sprowadzić go tutaj.
- Nie przybył tutaj?
- Nie, Ron. To nowy obóz. Nie widziałby, gdzie go znaleźć.
- Więc gdzie…
- Próbował uciec - wszedł mu w słowo Voldemort. - Ale teraz wie, że nie ma już miejsca, w którym nie mógłbym go znaleźć.
Ron spojrzał na Harry'ego.
- Dokąd się udałeś?
- Do Dursleyów - odparł Voldemort. - Ale nie jest tam już bezpieczny.
- Jak oni się tu dostali? - zdołał wychrypieć Harry. Bliskość czarnoksiężnika go wycieńczała.
- Aportowaliśmy się do ciebie, Harry - odparła Hermiona.
- Jak…
- Harry - przerwał mu Voldemort. - Tak, obozowisko jest niedostępne do wszystkich, z wyjątkiem moich śmierciożerców, ale wiedziałem, że Ron i Hermiona w końcu mogą znaleźć sposób, by cię odwiedzić, więc przyzwoliłem także i na ich wstęp.
Harry kiwnął głową, by okazać zrozumienie, choć nie podobała się wiedza, że Voldemort zawsze wie, o co chce go poprosić. Obrócił się do Rona.
- Co się tam zdarzyło?
Ron pochylił się nad nim. Jego głos był bardzo słaby.
- Co, Harry?
Harry odetchnął głęboko i zmrużył oczy.
- Przypuszczam, że Harry chciałby się dowiedzieć, co się dzieje - rzekł Voldemort.
Harry skinął.
Ron spojrzał z wahaniem na Voldemorta.
- W porządku, Ron. - powiedział. - I tak się dowiem.
Harry znów kiwnął głową.
Ron przysunął krzesło bliżej łóżka. Hermiona stała za nim, z oczami wypełnionymi łzami.
- Cóż - zaczął Ron. - Mój tata i Remus Lupin przygotowują materiał na apelację, ale to nie wyglądało zbyt dobrze… kiedy uwolniłeś się z tamtych kajdanek.
- To była manifestacja mocy Harry'ego, Ron - oznajmił Voldemort. - Oraz jego honoru.
Ron rzucił na niego okiem.
- Zostawmy to. - Spojrzał z powrotem na Harry'ego. - Nie wyglądało też dobrze, kiedy śmierciożercy chwycili Syriusza i deportowali się z nim.
Harry obrócił głowę ku Voldemortowi.
- Naturalnie, że musiałem zabrać Syriusza - wytłumaczył. - Chciał być pewien, że Harry jest cały. Może odejść w każdej chwili, ale nie sądzę, żeby opuścił Harry'ego w stanie, w jakim obecnie on się znajduje.
- Powiedzmy, że tak było - odrzekł Ron. - Przynajmniej wiemy teraz, że próbowałeś uciec, a nie iść z Voldemortem. Mój tata może to wykorzystać.
- Lordzie Voldemort - rzekła Hermiona.
- Tak, Hermiono?
- Twoje przemówienie w sali sądowej.
- Co w związku z nim?
- Cóż, wywołało prawdziwe poruszenie.
Voldemort zachichotał.
- Mam smykałkę do odgrywania przedstawień - odparł. - Prawda, Harry?
Harry zamknął jedynie oczy.
- Miałam na myśli, że to wszystko miało sens.
- A czemuż nie miałoby mieć?
- No, czy to wszystko to była prawda?
- Moja droga dziewczyno - rzekł Voldemort. - Nie mam wielkiego pożytku z kłamstw, Harry może to przyznać. Uznałem prawdę za o wiele bardziej satysfakcjonującą.
Harry ponownie zamknął oczy. Ból był silny i czuł, że nie wytrzyma już długo przytomny.
- Sądzę, że Harry jest już na skraju wyczerpania, więc teraz wyjdę - powiedział Voldemort. Popatrzał na Rona. - Czy wasza dwójka zostaje?
- Nie, musimy wracać - odparła Hermiona nieco panicznie. - Jeśli się dowiedzą…
- Harry - odezwał się Ron, jednak Harry nie mógł odwrócić w jego stronę głowy. Ron okrążył łóżko i nachylił się nad nim. - Mogę pożyczyć pelerynę, żebyśmy mogli wrócić? - Ron chyba zrozumiał problem Harry'ego. - Mrugnij, jeśli mogę.
Harry zdołał mrugnąć.
- Bardzo dobrze - rzekł Voldemort. - Dobrej nocy, Harry.
Gdy Voldemort wyszedł, spora część bólu także opuściła Harry'ego. Spojrzał na Rona, który wciąż się nad nim pochylał.
- Po prostu nie poddawaj się, Harry - powiedział Ron poważnie. - Jesteśmy z tobą. Wyciągniemy cię z tego.
- Nie pozwolimy ci się załamać, Harry - dodała Hermiona, wciąż brzmiąc nieco płaczliwie.
Harry wpatrywał się twardo w Rona, próbując wyrazić swoją wdzięczność.
- Dzięki. - To było wszystko, co Harry zdołał powiedzieć cichym, schrypniętym głosem, aczkolwiek ten wysiłek pchnął go z powrotem w ciemność.
Rozdział 10
Niespodziewany sprzymierzeniec
- Czego szukamy?
Harry prawie jęknął. Co, do cholery, robił w jego sypialni Malfoy?
- Mówiłem ci już, Draco. Listy.
Świetnie. Obaj Malfoyowi byli w jego pokoju. Harry zastanawiał się, czy znajdzie siły, by im powiedzieć, żeby się wynosili.
- Ale czy nie trzymałby listów w swoim kufrze? - spytał Draco. - Ten jest wciąż w jego domu.
- Listy których szukamy, to oryginalne wiadomości, jakie Lord Voldemort wysyłał do Harry'ego - odparł Lucjusz.
- Po co? - powiedział Draco, trzaskając szufladą.
- Nie wiem, ale lepiej bądź cicho. Jeśli go obudzimy, Pan wpadnie w szał.
- Rzeczywiście nie wygląda zbyt dobrze - rzekł Draco, brzmiąc na przygnębionego.
- Tak - odrzekł Lucjusz. Harry wciąż słyszał, jak grzebią w jego szufladach. - Teraz wszystko wpływa na niego jeszcze gorzej. Więcej czasu zabiera mu powrót do zdrowia. Bądź wdzięczny, że nie nazywasz się Harry Potter.
- Naprawdę jest aż tak potężny?
- Tak, Draco. Byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś to zapamiętał.
- Czy jest już wystarczająco silny, by pokonać Mistrza?
- Lord Voldemort mówi, że nie - stwierdził Lucjusz. - Ale zaczynam się zastanawiać. Pochłonął już tak wiele jego mocy - razem z magicznymi zdolnościami, jakie przejął po rodzicach, równie dobrze mógłby już być. Znalazłeś coś?
- Nie, ojcze. Jego rodzina jest silna? Znałeś ją?
- Kogo, Jamesa? - zapytał. - Oboje byli rok niżej ode mnie, ale tak, znałem ich. James Potter i Syriusz Black byli bardzo potężni. Każdy musi nauczyć się akceptować i szanować czarodziei o wielkiej mocy z takich rodzin jak nasze. - Lucjusz westchnął, po czym cicho zamknął szufladę. - Nie zadawałem się z Lily Evans, gdyż była szlamą.
Harry prawie usiadł na te słowa, ale Lucjusz kontynuował.
- Była jednakże popularna. Jej moc również była wielka, czego powodem była, jak sądzę, magia omijająca całe pokolenia w jej rodzinie.
- Co? Jak u charłaków?
- Tak - zgodził się Lucjusz. - Można splugawić krew czarodziei mugolskimi korzeniami, ale nie ma to wpływu na moc, kiedy magia ponownie się ujawni. A kiedy Severus przedstawił mnie Lily, okazało się, że jest urocza.
- Więc wiedziałeś, że Harry będzie silny?
- Tak, Draco. Kiedy urodziłeś się w tym samym roku co następca, wiedziałem, iż istnieje możliwość, że będzie chodził z tobą do szkoły.
- Powiedziałeś mi, żebym spróbował się z nim zaprzyjaźnić - rzekł Draco. Zabrzmiało to jak zarzut w stronę Harry'ego.
- Pamiętam. Ale Mistrz miał rację, chłopak jest uparty. Tak samo jak jego ojciec.
- Czy jego ojciec był tak arogancki, jak twierdzi profesor Snape?
Lucjusz Malfoy roześmiał się i Harry chciał już coś powiedzieć, ale powstrzymały go następne słowa mężczyzny.
- Jamesowi Potterowi daleko było do arogancji. Mógłbyś nawet uznać go za skromną osobę. Ocena Severusa jest spaczona przez wzajemną niechęć pomiędzy nimi. Jednak James znał swoją wartość. Co ja nazwałbym pewnością siebie, Severus nazywa arogancją. Ale James znał także mocne strony innych,
- To znaczy?
Lucjusz zamilkł na moment, jakby się nad tym zastanawiał.
- Jak prawdopodobnie wiesz, jako że byłeś w Sali trofeów, James Potter był najlepszym szukającym w szkole.
- Ludzie mówią to samo o Harrym - mruknął Draco.
- Tak - zgodził się Lucjusz. - W szóstej klasie zrzuciłem z miotły wielkiego Jamesa Pottera.
- Ty…?
- Właśnie. Uderzyłem go tłuczniem. Niełatwe zadanie. Swojego czasu latałem świetnie, ale James był znakomitym zawodnikiem. Szanse na uderzenie go były minimalne. Tłuczek uderzył go w nogę i wbił w jeden z sektorów, gdzie spadł na ziemię.
Harry usłyszał szelest innych papierów, ale był zbyt zainteresowany historią Lucjusza, by przerwać im w tym momencie.
- Założę się, że był wściekły - powiedział Draco.
- Draco, wszyscy, którzy uczestniczą w tej grze zdają sobie sprawę z ryzyka - odparł. - Wiesz o tym, a James nie był wściekły. Później, kiedy poszedłem do niego z wizytą, był z nim Syriusz. „Przyszedłeś, żeby triumfować, Malfoy?” - tak do mnie powiedział. James siedział tylko i patrzył na nas. Powiedziałem mu, że przyszedłem zobaczyć jak poważne są uszkodzenia - przy tej dwójce musiałeś zwalczać sarkazm sarkazmem. James roześmiał się i odparł, że ma złamane biodro i lekki wstrząs mózgu, po czym podniósł rękę i potrząsnął moją. „Byłeś blisko tak wiele razy, Lucjuszu. Wiedziałem, że pewnego dnia mnie dorwiesz”. Syriusz mruczał coś pod nosem, lecz James rzucił na niego okiem i rzekł: „Daj spokój, Syriuszu. Lucjusz jest najlepszym pałkarzem w szkole i sądzę, że o tym wie”. Po tym spojrzał mi prosto w oczy i, wciąż się uśmiechając, oznajmił, że ma u mnie dług. Odparłem mu, że będę gotowy.
- I co się stało?
- Następnego dnia przyszedł do mnie, czekając tuż przy wejściu do pokoju wspólnego Slytherinu. Nie miałem pojęcia jak mnie znalazł, lecz teraz już wiem, że miał tą swoją mapę. Dał mi pudło doskonale podgrzanego pitnego miodu.
- Dlaczego?
- Oto co powiedział, zanim odszedł: „Mówiłem przecież, że mam u ciebie dług”. - Lucjusz westchnął. - Ale co miałem na myśli Draco, to to, że znał wszystkie mocne strony i talenty innych.
- Podziwiałeś go.
- Zgadza się, Draco. Miałem wielką nadzieję, że do nas dołączy, ale jak mówiłem wcześniej, był na to zbyt uparty.
- Dlaczego nienawidzisz Harry'ego?
Harry prawie obawiał się tego usłyszeć. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale jego przeklęta ciekawość zwyciężyła.
- Początkowo pogardzałem nim ze względu na wszystko, co mi odebrał - odrzekł Lucjusz. - Miałem moc. Ludzie bali się mnie, szanowali mnie i choć nadal to robią, to już nie to samo. Byłem najbardziej zaufanym śmierciożercą Voldemorta. Nie bałem się niczego poza samym Voldemortem. Ale on wiedział, jak lojalny byłem wobec niego i że zrobię wszystko, co mi powie, więc jego też nie musiałem się obawiać. Szczodrze mi to wynagrodził. Ten chłopak odebrał mi to wszystko, nawet jeśli nie ma nad tym żadnej kontroli.
- A teraz?
- Teraz… - westchnął, zamykając kolejną szufladę. - Wiedząc przez co przechodzi, widząc z pierwszej ręki, co musi znosić i robić, szczerze myślę, że naprawdę powinien zmienić imię i wyjechać do Bułgarii.
Harry nie mógł się powstrzymać. Jego śmiech przeszedł w prychnięcie, kiedy spojrzał na obu Malfoyów.
- Paniczu Harry. Czy mogę w czymś służyć? - spytał Lucjusz.
Harry pokręcił głową i podniósł się do pozycji siedzącej. Wciąż szczerzył zęby.
- Panie Malfoy - rzekł Harry, spoglądając na niego przez pokój. Mężczyzna miał przed sobą skrzynkę z listami. - Wie pan, gdzie leży Bułgaria?
Draco parsknął śmiechem.
- Owszem - odparł poważnie Lucjusz. - Ale to bez różnicy. Mistrz i tak by cię znalazł.
Harry tylko skinął.
- Ile usłyszałeś?
- Wystarczająco - odparł Harry, zdoławszy stanąć na nogach obok łóżka.
Rzucił okiem na drzwi i ponownie spróbował wezwać Rowan. Potem podniósł rękę, otworzył zamek szuflady w biurku i wyjął listy. Kiedy miał je już w ręce, wezwał Voldemorta.
- Nie wiecie po co mu one, prawda? - zapytał Harry, wskazując na listy.
- Nie - odrzekł Lucjusz.
Gdy tylko Voldemort wkroczył do sypialni, Harry upadł na kolana.
- Niech cię, Voldemort. Mogłeś mnie ostrzec.
Voldemort zachichotał.
- Przepraszam, Harry, ale miałem nadzieję, że sen przywróci ci siły.
- Przywrócił.
- Wezwałeś mnie.
Harry pozwolił Draco pomóc postawić się na nogi.
- Tak - odpowiedział, opierając się o krzesło przy łóżku. - Dlaczego potrzebujesz tych listów?
- Zostawcie nas - powiedział Voldemort.
- Nie, oni mogą zostać - sprzeciwił się Harry.
- Jak sobie życzysz. Ron mówił, że mogą być one przydatnym dowodem na twojej apelacji.
- Starasz się mi pomóc?
- Tak, Harry. Tego przecież chcesz, czyż nie? Być znowu akceptowanym.
- Nie jestem już zbyt pewien - mruknął. Voldemort przyglądnął mu się badawczo. - Voldemort?
- Tak, Harry?
- Wszyscy w magicznym świecie wiedzą, że Lucjusz Malfoy jest śmierciożercą. Dlaczego Draco wciąż jest wolno chodzić do szkoły?
Draco ożywił się.
- Dobre pytanie - oznajmił, spoglądając na ojca.
- Draco jest uważany jeszcze za przypadek do odratowania - odrzekł Lucjusz.
- Do odratowania - powtórzył Harry, patrząc na Draco. Malfoy roześmiał się. Harry obrócił się do Voldemorta. - A ja?
Voldemort westchnął cierpliwie.
- Czarodziejska społeczność jest bardzo pogmatwana w swoim obecnym stanie - mówiłem ci, co musi zostać zrobione, by to naprawić. Jesteś w niej teraz wielką niewiadomą. Nie wiedzą po prostu, co z tobą począć.
- Ale ty wiesz - zauważył Harry.
- Och, tak.
- Ja też - mruknął Harry i spojrzał na Draco. - Chcesz jechać ze mną do Bułgarii? Słyszałem, że quidditch jest świetny.
Draco rozpromienił się.
- Jasne, Potter.
- Nie możesz przede mną uciec, Harry - powiedział Voldemort.
- Wiem. Znajdziesz mnie. A teraz przetrzymujesz mnie tu jak więźnia, wykańczając mnie dzień po dniu. Jedyna różnica między pobytem tutaj a w więzieniu to ta, że tam nie byłoby żadnego bólu.
- To nie moja wina, że uwięzili twojego feniksa - odparł Voldemort.
- Mógłbyś zostawić mnie w spokoju na parę dni, żebym wyzdrowiał - zaproponował.
- Nie, Harry.
- Więc powiedz, gdzie jest Rowan, a ja pójdę i ją uwolnię.
- Nie wiem gdzie ona jest, Harry.
Harry nie był pewien, czy mu wierzy. Zaczynał podejrzewać, że Voldemort rzeczywiście miał zamiar pozbawiać go mocy, by go tutaj trzymać. Voldemort zrobi wszystko, by świat uwierzył, że postanowił przyłączyć się do niego. Czemu więc pomaga mu w apelacji? Harry znów był dezorientowany.
- Słyszałem, że jest w gabinecie Dumbledore'a - oświadczył nagle Draco.
Harry rzucił na niego okiem.
- Nie jesteś wystarczająco silny, by aportować się do Hogwartu - rzekł Voldemort.
- Ty mógłbyś…
- Nigdy nie byłem w gabinecie Dumbledore'a, Harry. Nie jestem w stanie go sobie wyobrazić.
Harry zerknął na Draco. Gdyby ktoś mu pomógł…
Położył rękę na ramieniu Draco.
- Pomóż mi, Malfoy. Skup się na mnie, żebyśmy mogli…
- Draco nie wie jak się aportować - powiedział Voldemort.
- Wiem - odrzekł chłopak, ściskając ramię Harry'ego. - Ruszajmy.
Zanim Voldemort albo Lucjusz zdołali ich powstrzymać, Harry skoncentrował się na gabinecie Dumbledore'a.
Co za koszmar.
Harry upadł na kolana, kiedy wylądowali w gabinecie, bowiem wysiłek zupełnie go wyczerpał. Natychmiast usłyszał pieśń Rowan, wrzeszczącą na niego z troski i rozdrażnienia.
- Jest piękna - mruknął Draco.
- Dzięki - oparł Harry. - Pomóż mi wstać. - Fawkes również zaczął śpiewać, kiedy Draco stawiał Harry'ego na nogi. - Cicho, Fawkes.
Harry ruszył w kierunku klatki Rowan.
- Nie jestem pewien, czy będę mógł ją otworzyć, dziewczynko. Ale zrobię co w mojej mocy. - Rowan spojrzała mu w oczy i musiała zobaczyć w nich ból, bo zaczęła płakać. Harry wyciągnął scyzoryk i zaczął pracować przy zamku. Próbował czarów, ale to też nie zadziałało.
- Może Fawkes ci pomoże - rzekł Draco.
Harry spojrzał na ptaka, który tylko przyglądał mu się smutno.
- Nie sądzę, żeby był w stanie. Jest u końca swojego cyklu, nie wiem jak dużo uzdrawiającej mocy mu zostało - odpowiedział, nadal grzebiąc w zamku. Zaczynało kręcić mu się w głowie.
- Dlaczego Voldemort powiedział, że nie wiesz jak się aportować? - spytał Harry.
- Bo nie wiedział, że potrafię.
Czy to była tajemnica?
- Twój ojciec cię nauczył?
- Nie Harry. Ja to zrobiłem.
Harry'ego przestraszył nagły dźwięk głosu Dumbledore'a i obracając się gwałtownie, aż ugięły się pod nim kolana. Spojrzał w jego stronę.
- To pułapka, prawda?
- Tak - odrzekł Dumbledore.
Draco pomógł Harry'emu usiąść na krześle.
- Profesor Snape poinformował mnie, że Voldemort przetrzymuje cię ze sobą, odbierając ci twoją moc - powiedział starszy czarodziej. - Miałem nadzieję, że wpadniesz na to, że z czyjąś pomocą zdołasz wrócić. Dlatego wysłałem tam Draco.
Harry westchnął.
- Cóż, skoro mam iść do więzienia, może pan wypuścić Rowan. Chętnie pożegnam się już z tym bólem.
Dumbledore zatrzymał na nim badawcze spojrzenie.
- Nie musisz iść do więzienia, Harry. - Jednym machnięciem różdżki otworzył klatkę Rowan, która poleciała prosto do niego.
Kiedy był pozbył się już bólu, spojrzał na Dumbledore'a.
- Dlaczego?
Dyrektor zasiadł za swoim biurkiem.
- Artur Weasley i Remus wygrali twoją apelację. Minister Magii odeprze zarzuty, jeśli zerwiesz obecny kontrakt z Voldemortem.
Harry wpatrywał się w niego wielkimi oczami.
- Ale jeśli go zerwę, to czy nie będzie mógł tu przyjść i mnie zabrać?
- Może próbować - zgodził się Dumbledore. - Myślę jednak, że jesteś wystarczająco potężny, by powstrzymać go przed deportowaniem się z tobą z zamku.
- A jestem? - Dumbledore skinął głową. - Ale moi przyjaciele…
- Tego również może próbować, Harry. Musisz być silny i zaakceptować fakt, że on nie może ich skrzywdzić.
- Skąd pan to wie?
- Harry, Voldemort cały czas grał na twoich uczuciach.
Harry odwrócił wzrok.
- Chce, żebyś uznał go za swojego ojca.
- Wiem - odparł chłopiec cicho.
- Nie zaryzykuje zerwania stosunków, jakie z tobą nawiązał, krzywdząc kogoś, na kim ci zależy.
- Dlaczego nie? Nigdy wcześniej go to nie obchodziło.
- Groził im. Ale czy rzeczywiście któregoś z nich zranił?
Harry zastanowił się nad tym. W istocie, nie zranił nikogo. Jedyną osobą, która ucierpiała z ręki Voldemorta, poza jednym przypadkiem, kiedy na Syriusza rzucono klątwę Cruciatusa, był Harry.
- Sam widzisz Harry, tak długo jak ty i oni o tym wiedzą, Voldemort nie może użyć niczego, by cię kontrolować. Nie ma nic, czym mógłby zmusić cię do powrotu.
Harry kiwnął głową.
- Jednak co do czarodziejskich kontraktów, czy jeśli złamię…
- Harry - wszedł mu w słowo Dumbledore. - Masz lojalnych i zaradnych przyjaciół. Hermiona znalazła bardzo interesującą lukę w twoim kontrakcie.
- Czyżby? - odezwał się Harry, siadając prosto. Zawsze mógł polegać na Hermionie.
- Zgadza się. Przypomniała sobie niewielki szczegół, który został wcześniej przeoczony.
- Jaki szczegół?
- Ani ty, ani ona nie podaliście mu ręki, kiedy Hermiona zgodziła się na kontrakt za ciebie.
Harry wysilił pamięć i uznał, że Dumbledore ma rację. Harry był pewien, że nie zapieczętował kontraktu, a Hermiona była przywiązana do krzesła, dopóki Voldemort nie odszedł. Wszystko co powiedziała to to, że się zgadza. Harry uśmiechnął się. Kontrakt był nieważny przez cały ten czas. Zaraz jednak zmarszczył brwi. Voldemort prawdopodobnie również o tym wiedział. I pozwolił Harry'emu w to uwierzyć… Perfidny drań.
- W trakcie gdy minister będzie uważał, że zgodziłeś się na zerwanie kontraktu, ty, Hermiona i Voldemort, jeśli zażyczysz sobie mu o tym powiedzieć, będziecie wiedzieli, że nie splamiłeś honoru czarodziei.
Harry znów się uśmiechnął i rzucił okiem na Draco, który także się szczerzył.
- Ty też maczałeś w tym palce?
- Jasne - odrzekł Draco. - Mój tata jest zmartwiony. Nie zdradzi i nie wyrzecze się Voldemorta, ale jednocześnie chce, żebym był bezpieczny. Powiedział żebym robił wszystko co mi każe dyrektor. Jestem jak profesor Snape, tyle że Voldemort o mnie nie wie.
- Nikt nie ma prawa wiedzieć o unieważnieniu kontraktu, ani o Draco - oświadczył Dumbledore. - Zwłaszcza Severus. Ma zobowiązania i nie zamierzam narażać na szwank jego pozycji wśród śmierciożerców.
Harry skinął.
- Draco, czy byłbyś tak uprzejmy i odprowadził Harry'ego do wieży Gryffindoru?
Malfoy zgodził się i ścisnął jego ramię, pomagając mu wyjść z pokoju. Kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz, Harry wyszarpnął ramię z uścisku Malfoya.
- Czuję się świetnie - powiedział Harry. - Rowan o to zadbała.
Malfoy wyglądał na rozzłoszczonego.
- Nie bądź żałosny, Potter. Potrzebujesz każdej pomocy, jaką możesz otrzymać.
- O czym…
- Pomyśl o tym - rzucił Malfoy, zanim odwrócił się i odszedł leniwym krokiem.
Harry patrzył za nim, wzdychając. Kto był to której stronie? Harry zaczynał się zastanawiać, komu mógł zaufać.
Rozdział 11
Obrona przed Czarnym Panem
Harry zrobił jak mu kazano i ministerstwo odrzuciło zarzuty. Szkoła ponownie się zaczęła, a w niecały tydzień później Harry dostał pierwszy sygnał. Zignorował go. Następnego dnia otrzymał sowę.
Harry, dlaczego do mnie nie piszesz? Wiem, że zostałeś oczyszczony z zarzutów, lecz wciąż mamy kontrakt. Jesteś gotów ponieść konsekwencje jego złamania?
Harry nie odpowiedział, choć chciał powiadomić Voldemorta o nieważnym kontrakcie. Nie chciał dostarczać nikomu żadnych materialnych dowodów na piśmie.
Harry ukończył właśnie swoje dodatkowe lekcje transfiguracji. McGonagall była zadowolona, że opanował transmutację i był zdolny do pozostania w nowej formie.
Podczas swojej ostatniej lekcji okrążył klasę transmutacji, podekscytowany uczuciem swobodnego lotu. Miał rację - szybowanie w powietrzu samemu było o wiele lepsze niż bycie zależnym od swojej miotły. Jeśli znów kiedyś z niej spadnie, nie musiałby wtedy uderzyć w ziemię. Ale wtedy wszyscy by wiedzieli. „Dlaczego tylko to jest takim sekretem?” - zastanawiał się. Dlaczego chcą zachować to przed Voldemortem?
Harry wylądował na biurku McGonagall, która trzymała lusterko. Zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak wygląda. Spojrzał w lustro, gdzie wielki, prawie całkowicie czarny sokół z przeszywająco szmaragdowymi oczyma wpatrywał się wprost w niego. Nie był jednak zupełnie czarny - jego znakiem szczególnym (które mieli wszyscy animadzy) było srebrzyste zabarwienie piór na głowie, układające się w lśniącą błyskawicę.
Harry transformował się i popatrzył na swoją profesorkę.
- Wygląda na to, że nie da się od tego uciec, prawda, pani profesor?
McGonagall uśmiechnęła się do niego.
Tydzień później zniknął Ron. Harry był chory przez trzy dni, kiedy go nie było i gdy Voldemort przez ten czas wysyłał mu codziennie sygnały.
- Bądź silny - pocieszała go Ginny. - Ron da sobie radę.
- Co jeśli znów rzuci na niego imperiusa? - spytał. - Jak spojrzę w oczy jego mamie?
- Harry, wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego na co się narażamy, będąc rodziną Harry'ego Pottera. Przestań się zadręczać.
Ron pojawił się ponownie po tych trzech, tak nieznośnych dla Harry'ego dniach, zachowując się, jakby właśnie wrócił z wakacji.
- Wszystko w porządku, Ron? - zapytał Harry.
Ron uśmiechnął się szeroko.
- Nigdy nie widziałem go tak wściekłego, Harry. Wie już, że kontrakt jest nieważny, ale wiedział też, że nie może mnie tknąć. Dumbledore jest genialny.
Harry również się uśmiechnął, choć nie podobało mu się to położenie.
Na krótko przed przerwą wielkanocną Voldemort pokazał się w szkole.
Aportował się tuż za Harrym, którego ręka uderzyła w bliznę.
- Mogę dokończyć mój eliksir, Voldemort? - spytał Harry, zaglądając go swojego kociołka.
- Nie - odparł ten. Owinął ramię wokół piersi chłopca, który krzyknął z bólu.
- Skup się na mnie, Harry.
- Nie - odparł, łapiąc oddech. Skoncentrował się na klasie, wpatrując się nieruchomo w kociołek. Żaden z nich się nie deportował.
- Mogę cię zmusić, Harry - wyszeptał wściekle Voldemort do jego ucha.
Och, nie. Harry zupełnie o tym zapomniał. Przedłużający się kontakt z Voldemortem zdążył go już osłabić. Nie wiedział jak długo zdoła to wytrzymać, ale jeżeli Voldemort dosięgnie jego blizny, będzie bezsilny.
Westchnął.
- Więc będziesz musiał to zrobić - rzekł cicho.
Z okrzykiem odrazy i złości, Voldemort puścił go i zniknął.
Opierając się na stole, by utrzymać się na nogach, Harry spojrzał na przód klasy. Snape także się w niego wpatrywał. Skinął do niego głową.
- Bardzo dobrze, Potter - powiedział. - Gdyby to była Obrona przed Czarną Magią, dałbym ci za to najwyższą ocenę.
Przerwa wielkanocna była koszmarem. Harry wraz z przyjaciółmi pozostał w zamku, lecz wydawało się, że Voldemort był skoncentrowany wyłącznie na nim. Przybywał kilkakrotnie i po prostu go chwytał. Mimo to, Harry pozostał silny i Voldemort odchodził za każdym razem, nie wykorzystując swojej przewagi.
Pod koniec świąt zniknęła Hermiona. To uderzyło Harry'ego mocniej, niż gdy został zabrany Ron.
Harry patrzył na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką w łazience Jęczącej Marty.
Voldemort jej nie skrzywdzi. Voldemort jej nie skrzywdzi - powtarzał sobie w kółko w głowie. Ale Lucjusz Malfoy…
Ta myśl nie mogła go opuścić.
Ron jakoś się trzymał, ale on nie słyszał tego, co mówił Lucjusz. Nie widział jego wyrazu twarzy, kiedy groził, że ją wychłoszcze. Harry wiedział jak bardzo Lucjusz nienawidzi czarodziei z mugolskich rodzin.
Ręka Harry'ego dosięgła blizny. Odbicie Voldemorta pojawiło się w lustrze przed nim. Jego oczy spotkały szkarłatne spojrzenie skierowane wprost w niego.
- To dla ciebie udręka, prawda, Harry? Możesz wytrzymać cały ból tego świata, lecz nie możesz znieść myśli, że twoi przyjaciele mogą cierpieć.
Harry nadal się w niego wpatrywał, obawiając się mówić, zapytać czy ona cierpiała.
Voldemort postawił krok w jego stronę i Harry obrócił się, by stanąć twarzą do niego.
- Chodź ze mną, Harry - nakłaniał Voldemort.
- Nie mogę - odparł. - Nie chcę.
- Będziesz chciał. Musisz.
Voldemort chwycił jego twarz i ramię, które wyciągnął Harry, żeby go powstrzymać. Ból rzucił go na kolana.
- Nie chcesz krzywdzić moich przyjaciół - zdołał wykrztusić.
- Nie, nie chcę - odrzekł. - Ale moi śmierciożercy…
- Kontrolujesz ich, Voldemort - wychrypiał. - Możesz ich zatrzymać.
- A dlaczego bym miał? Mój własny syn się mnie wyrzekł. Jeśli on nie troszczy się o to, co się im stanie, dlaczego ja mam?
Harry poczuł ucisk w piersi.
- Wiesz, że się troszczę - powiedział cicho.
- Więc chroń ich, Harry. Dałem ci tą władzę.
Wzrok Harry'ego stawał się rozmazany. Voldemort puścił jego ramię, ale pozostawił rękę na jego twarzy. Harry zamknął oczy, kiedy palec Voldemorta delikatnie posuwał się w kierunku blizny.
- Chodź ze mną, Harry - rzekł. - Ocal Hermionę przez Lucjuszem.
Harry bał się, że Voldemort ostatecznie użyje swojej przewagi. Nie był nawet pewien, czy będzie musiał - Harry był taki słaby.
- Powiedz tylko słowo, a zabiorę cię do niej - dodał czarnoksiężnik.
Ron wpadł do łazienki i odepchnął Voldemorta od swojego przyjaciela.
- Nie słuchaj go, Harry - powiedział Ron.
Harry osunął się na podłogę, a Ron odciągnął go z daleka od Voldemorta.
- Harry, spójrz na mnie - nakazał Ron.
Chłopak powoli podniósł głowę - Ron wpatrywał się w niego twardo. Obrócił się następnie do Voldemorta, który wyglądał na zirytowanego.
- Tak jak mówiłem, masz dzielnych i lojalnych przyjaciół. - Zwracając się do Rona, powiedział: - To tylko kwestia czasu, Ron. W końcu przyjdzie do mnie.
Voldemort deportował się i Harry opadł na pierś Rona.
- Harry. Harry!
Harry usiadł gwałtownie, co spowodowało protest ze strony jego obolałego ciała. Ale to był głos Hermiony. Uścisnął ją z taką siłą, jaką zdołał z siebie wykrzesać.
- Jesteś cała? Proszę, powiedz mi, że Lucjusz cię nie tknął.
- Czuję się świetnie, Harry - odpowiedziała Hermiona. - Proszę, uspokój się, wycierpiałeś już dostatecznie wiele.
Harry, tak czy owak, objął ją jeszcze raz.
- Tak się martwiłem…
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Wiem - odrzekła z rozdrażnieniem. - Voldemort też. Ron powiedział mi co się stało. Voldemort znów próbował tobą manipulować, Harry.
Harry opuścił wzrok.
- Mógł cię zabrać - zbeształa go. - Byłeś wystarczająco słaby. Nie możesz, ot tak sobie, samotnie spacerować po zamku i musisz to zrozumieć. Wszyscy wiemy, jakie panują teraz reguły, Harry.
Jednak Harry wciąż miał kłopoty w pogodzeniu się z nimi. Szczególnie, kiedy zniknęła Ginny.
Harry wyciągnął w kufra swoją pelerynę.
- Harry…
- Nie mogę nie zrobić niczego tym razem, Ron - upierał się Harry.
- Przecież jej nie skrzywdzi - powiedziała Hermiona.
- Muszę tylko mieć pewność, że wszystko z nią w porządku.
- Harry… - błagała Hermiona.
- Podjąłem już decyzję - uciął.
Narzucił na siebie pelerynę. Co za koszmar.
Harry aportował się obok klatki, w której znajdowała się Ginger. Nie była związana, ani nie wyglądała na zranioną. W istocie, sprawiała wrażenie znudzonej.
Voldemort zbliżył się do klatki z drugiej strony.
- Wyglądasz na znudzoną, panno Weasley - rzekł.
- To nie zadziała, lordzie Voldemort - oznajmiła Ginny. - Harry nie przyjdzie.
Voldemort przyglądał jej się badawczo.
- Och, a ja sądzę, że tak - odparł. - Podejrzewam, że jesteś dla Harry'ego kimś więcej, niż tylko młodszą siostrą Rona.
Nie przyznawaj się do tego, Ginger - prosił w duchu Harry.
- Moja rodzina go adoptowała - odezwała się Ginny. - Jest przychylny nam wszystkim.
Voldemort roześmiał się lekko.
- Niezła próba, moja droga, ale sam znam Harry'ego całkiem dobrze - odrzekł. - Mógłbym się nawet założyć, że już tu przybył, żeby sprawdzić czy nic ci nie jest.
Oczywiście, Voldemort wiedział. Wiedział co Harry zrobiłby, zanim to zrobi.
- Przypuszczam, że stoi teraz w pobliżu pod swoją peleryną-niewidką, kiedy my rozmawiamy.
- Ron i Hermiona nie puściliby go - sprzeciwiła się Ginny.
- Jednakże Harry jest uparty. Robi to, co uważa za słuszne. - Voldemort przerwał, by chwilę pomyśleć. - Lub może jest niedaleko w swojej animagicznej formie. Prawdopodobnie zdążył już opanować przemianę.
- I tak bym nie wiedziała.
- Nie?
- Nie - przyznała. - Cała ta sprawa to wielka tajemnica. Nikt nie wie, jaką formę wybrał Harry.
- Pomyślmy - rzekł i zaraz się roześmiał. - Bez wątpienia Albus myśli, że może próbować użyć go przeciwko mnie. Tak jakbym nie znał Harry'ego.
- A nie mógłby? - odważyła się spytać Ginny.
Voldemort wyglądał na zaskoczonego.
- Skądże. Znając Harry'ego, domyślam się jaki kształt już wybrał i mogę przewidzieć dokładnie jak w nim wygląda.
- Naprawdę? - zapytała wyzywającym tonem.
- Naturalnie. Harry uwielbia latać, dlatego wybrałby ptaka. Z jego mocą mógłby opanować przemianę w jednego z większych, bez większych przeszkód. Przez całe życie miał problemy ze wzrokiem, sądzę więc, że wybrał sokoła, żeby to sobie zrekompensować.
Ginny patrzyła na niego oniemiała.
- Tak myślisz? - zapytała, brzmiąc na autentycznie zaciekawioną.
Harry był zdumiony. Więc to tyle, jeśli chodzi o tajemnicę.
Voldemort zachichotał.
- Co do wyglądu, ma czarne włosy, więc będzie mieć również takie ubarwienie. Jego soczewki będą powiększać oczy, czyniąc je bardziej przenikliwymi, a znak błyskawicy, rzecz jasna, będzie znaczyć jego głowę.
Ginny rozważyła jego słowa.
- Twoja teoria brzmi logicznie, lecz nigdy nie wiadomo.
- Och, ależ mam rację. Prawda, Harry?
- Mówiłam ci…
Ale Voldemort już podniósł swoją różdżkę do głowy. To było tak nagłe, że Harry krzyknął.
Voldemort spojrzał na Ginny z zadowolonym z siebie uśmieszkiem i dziewczyna rozejrzała się dookoła.
- Mówiłem ci, moja droga, znam Harry'ego bardzo dobrze - skomentował. - Pokaż się, Harry.
- Harry, nie rób tego - zawołała Ginny. - Wracaj do szkoły. Proszę.
- Zostań z nami na chwilę. Wiesz, że nie będę cię tu trzymał.
Harry odrzucił pelerynę.
- Och, Harry - jęknęła Ginny.
Ale Harry wpatrywał się poprzez klatkę w Voldemorta.
- Wypuść ją, Voldemort - rozkazał.
Voldemort podniósł różdżkę, a drzwi klatki stanęły otworem. Ginny wyskoczyła na zewnątrz, lecz Voldemort chwycił ją, zanim zdążyła pobiec do Harry'ego.
- Puść ją.
- A co dostanę w zamian? - spytał Voldemort, jedną ręką podtrzymując Ginny, a drugą trzymając różdżkę wymierzoną w jej głowę.
Harry rozważył to. Zerknął na Ginny - nie wyglądała na ani trochę przerażoną, choć wydawała się być na niego wkurzona.
- Zostanę do jutra, jeśli teraz ją wypuścisz - rzekł Harry.
- Nie, Harry - krzyknęła Ginny. - Chcę zostać z tobą.
Harry patrzył na Voldemorta.
- To moja propozycja - oświadczył. - Albo odejdę w tej chwili.
- Harry…
- Zgoda - skwitował Voldemort i natychmiast deportował się razem z Ginny.
Harry westchnął i ruszył do swojego namiotu. Czy postąpił dobrze? Nie był tego pewien. Opadłszy na krzesło przy biurku, zastanawiał się, czego jeszcze Voldemort może spróbować. Wówczas ujrzał kawałek pergaminu wystający z niedomkniętej szuflady.
Otworzył ją.
Mapa?
Harry przyglądał się jej. Wyciągnął różdżkę i przesunął nią po pergaminie.
- Identify* - powiedział.
Po chwili wszystkie małe kropki, które Harry wywołał na mapie, były oznaczone nazwiskami.
- Udało mi się - mruknął. Każdy śmierciożerca w obozie był rozpoznany, a jego położenie zidentyfikowane.
Wszystko co Harry musiał jeszcze zrobić, to znaleźć obóz. Mógłby wtedy zaprowadzić aurorów prosto do niego. Ale jak…
Możesz latać.
Zerknął na mapę. Voldemort jeszcze nie wrócił. Szybko schował pergamin do kieszeni, po czym opuścił namiot i poszedł na jego tyły. Transmutował się w sokoła i wzleciał nad drzewa. Zataczał koła, notując w pamięci punkty orientacyjne i inne tego typu szczegóły, które będzie mógł nanieść później na mapę.
Krótki, tępy ból głowy rozproszył go. Voldemort musiał wysyłać sygnał. Ból był odrobinę mniejszy w jego obecnej formie. Podobało mu się to.
Szybując ponad drzewami zauważył Voldemorta, siedzącego na krześle przy ogniu. Harry wylądował na oparciu swojego krzesła, przypatrując się Voldemortowi po drugiej stronie ogniska.
Voldemort przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym roześmiał się.
- A więc miałem rację - stwierdził.
Harry transformował się i siedział teraz na oparciu krzesła, z nogami na siedzeniu.
- Tak, miałeś - przyznał.
- Tęskniłem za tobą, Harry.
- Tęskniłeś?
- Wiesz przecież, jaką przyjemność sprawiają mi nasze rozmowy.
- Chciałeś chyba powiedzieć, za jak zabawne je uważasz.
Voldemort zachichotał.
- Jak zawsze cyniczny. Ale jednak przyznaj, Harry; też ci ich brakowało.
Czy tak było?
- Cóż, nie brakowało mi bólu - rzekł. - Chociaż konwersacje zawsze były wyzwaniem.
Voldemort oglądał go uważnie.
- Tak, wiele cię nauczyłem.
Harry westchnął i usiadł na krześle jak należy, przebiegając ręką przez włosy.
- Nie mogę się w tym z tobą spierać - powiedział.
- Niemniej bardzo łatwo jest ciebie uczyć, Harry. Szybko przyswajasz wiedzę.
- W porównaniu do kogo?
Voldemort zaśmiał się cicho.
- Masz rację. Przedtem nie było nikogo, kogo pragnąłbym uczyć. Jednak sprawiłeś, że stało się to dla mnie łatwe.
Harry obrzucił go zirytowanym spojrzeniem.
- Ty tylko zadawałeś mi pytania albo poddawałeś mnie testom. Ja odwalałem całą robotę. To oczywiste, że było to dla ciebie łatwe.
- Czyżbyś narzekał, Harry? - spytał Voldemort ze zdziwieniem.
- Nie - sarknął. - Nie jestem aż tak głupi, by nie dostrzec jak wiele mnie nauczyłeś. - Harry westchnął ciężko i pochylił się na krześle, przebiegając obiema dłońmi przez głowę. - Chciałbym być, ale nie jestem.
Harry znów usłyszał chichot Voldemorta i zerknął na niego.
- Tak - rzekł ten. - A ministerstwo wie, że mógłbym nauczyć cię o wiele więcej i to z tego powodu próbują trzymać cię z dala ode mnie.
- To też mój wybór.
- Czyżby, Harry? A czy to nie strach zmusza cię, byś się u mnie nie zjawiał?
- Co masz na myśli?
Voldemort uśmiechnął się do niego.
- Zaciekawiony, Harry?
- Tylko pytam.
- Pamiętasz, że wystarczy abyś tylko zapytał, a ja ci odpowiem.
Harry wzniósł oczekująco brwi.
- Harry, kto się mnie obawia?
Chłopak westchnął. Więcej pytań.
- Większość czarodziejskiego świata.
Voldemort skinął.
- Dumbledore - ciągnął Harry.
- Kontynuuj.
- Syriusz.
- Strach Syriusza jest innego rodzaju. On obawia się o ciebie. Chociaż nie powinien.
- Dlaczego nie?
- Bo jesteś pod moją ochroną - wyjaśnił Voldemort. - Wiesz o tym, Harry. Więc kto się z kolei mnie nie boi?
Harry tylko patrzył na niego.
- Twoi przyjaciele się mnie nie boją. Wiedzą, że nie skrzywdzę nikogo na kim ci zależy. - Voldemort popatrzył na niego poprzez ogień. - Ty się mnie nie boisz.
- Nie bądź taki pewien.
Harry oczekiwał śmiechu, lecz Voldemort spojrzał na niego poważnie.
- Wiem, czego się obawiasz - odparł. - I to nie jestem ja. Kiedy zaakceptujesz swoje przeznaczenie, nie będziesz już bał się niczego. Tego właśnie obawia się ministerstwo.
- Nie rozumiem.
- Harry, ministerstwo trzyma cię z dala ode mnie, ponieważ mówię ci prawdę - wyjaśnił. - Mówię ci o tym, co oni próbują przed tobą zataić. Lękają się, że możesz stać się czarodziejem o wiedzy i mocy, której oni woleliby, żebyś nie miał. Mogę ci to dać.
- Może tego nie chcę.
- Dlaczego nie, Harry? Jesteś ciekawy. Zawsze przychodzisz do mnie, gdy chcesz znać prawdę. Czemu nie chciałbyś wiedzieć, co mogę ci dać?
- Ponieważ im więcej wiem, tym więcej wykorzystujesz, żeby mną manipulować.
Voldemort wyglądał na zaskoczonego.
- Kto cię tego nauczył?
- Ty - przyznał Harry.
Voldemort zachichotał.
- Więc sam widzisz, myliłeś się. To nie ministerstwo trzyma mnie z dala od ciebie, to mój wybór.
- Mimo to przyszedłeś do mnie, Harry. Jesteś tu teraz.
- Przyszedłem, żeby się upewnić, że z Ginny wszystko w porządku.
- Przecież ty i twoi przyjaciele wiecie, że nie chcę ich skrzywdzić. Wiedząc też, że ministerstwo byłoby wściekłe, przybyłeś tu i tak.
- Wiedziałeś, że przyjdę.
Voldemort kiwnął głową.
- Ale dlaczego, Harry? Potrafisz odpowiedzieć na to pytanie? Dlaczego, skoro wiedziałeś, że była bezpieczna?
Harry'ego znów zaczynała boleć głowa. Chciał tylko sprawdzić, czy nic jej się nie stało, nawet pomimo tego, że Ron i Hermiona powtarzali mu, by tego nie robił.
- Nie umiesz na to odpowiedzieć, prawda? - drążył Voldemort. - Nie chcesz po prostu tego przyznać.
Harry nie odrzekł nic. Wstał.
- Zostań ze mną, Harry.
- Nie mogę. Wiesz, że nie.
- Mogę cię zmusić.
- Wiem. Ale nie sądzę, żebyś się do tego posunął - odparł Harry.
Voldemort powstał i ruszył wzdłuż ogniska, dopóki nie znalazł się dostatecznie blisko niego. Wyciągnął rękę i dotknął jego twarzy. Harry cofnął się.
- Nie Harry. Nie zrobię tego. - Szkarłatne spojrzenie Voldemorta wędrowało po twarzy Harry'ego. - Niedługo.
- Volde…
Palec Voldemorta zsunął się niżej po jego twarzy, zamykając mu usta. Harry zacisnął powieki. Kiedy znów je otworzył, Voldemort wciąż wpatrywał mu się w oczy.
- Cieszy mnie, że mój syn nie okazuje strachu. Martwi mnie jednak to, że nie mogę dotykać go, nie sprawiając mu przy tym bólu.
Harry patrzył w te czerwone oczy. Nie miał pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Jednak Voldemort oczekiwał odpowiedzi, gdyż nie puszczał go, zatapiając w nim swoje spojrzenie.
- Przykro mi - zdołał powiedzieć, czy raczej wydusić.
Voldemort podniósł drugą rękę w kierunku jego twarzy, lecz jej nie dotknął. Potem uwolnił go.
Harry upadł na ziemię.
- Bardzo dobrze, Harry.
Co za koszmar!
Usłyszał zdziwione okrzyki uczniów w pokoju wspólnym Gryffindoru. Ron i Neville pomogli mu wstać.
- W porządku, Harry? - spytał Neville.
- Taa - mruknął ten.
- Ginny wychodzi z siebie - dodał Ron. - Przestałbyś w końcu robić z siebie idiotę.
Pomogli mu dostać się do dormitorium.
- Wygląda na to, że szybko nie zerwę z tym nałogiem - odparł Harry. - I czuję się świetnie.
Zostawili go samego i Harry wślizgnął się do łóżka. Obawiał się, że odchodzi od drogi jaką sobie wyznaczył. Kiedy patrzył na Voldemorta, postrzegał go coraz mniej i mniej jako potwora, a bardziej jako nauczyciela. Czy to Voldemort się zmienił, czy też Harry zwyczajnie przegrywał tę bitwę? Na szczęście był tak wykończony, że prawie natychmiast zapadł w sen.
Rozdział 12
Desperacja
Tydzień później zaczął odczuwać zawroty głowy. Harry znosił je najlepiej jak umiał, próbując przebrnąć przez lekcje. Zdołał wytrzymać trzy dni.
Kiedy Ron i Hermiona po raz drugi zbierali go z podłogi, Ron spytał stanowczo:
- Harry, co do diabła się z tobą dzieje?
Harry chwiał się przez moment na nogach, starając się skupić wzrok w jednym miejscu. Ktoś stanął przed nim, podnosząc delikatnie jego podbródek.
- Och, Ron… Znowu ma zawroty głowy! - wykrzyknęła Hermiona.
- Co?
Harry zatoczył się odrobinę, gdy ktoś inny złapał go za brodę i obrócił głowę.
- Harry? - powiedział Ron, pochylając się nad nim nisko.
Harry próbował skoncentrować się na jego twarzy.
- Ron?
- Och, nie. Jest niedobrze.
Zabrali go do skrzydła szpitalnego i madame Pomfrey położyła Harry'ego w łóżku, chociaż wiedział on, że matrona nie była w stanie nic zrobić. Tylko Voldemort mógł mu teraz pomóc.
Wydawało się, że zapadnia otworzyła się pod nim ponownie.
Ron i Hermiona dopytywali się go, czy mają powiadomić Dumbledore'a. Harry powiedział, że nie. Jednak następnego dnia uderzył ból.
Zawroty głowy, niemalże oślepiające i tyle bólu, jakby Voldemort go dotykał, nie opuszczały Harry'ego.
Aby ulżyć jego cierpieniom, matrona podawała mu eliksir nasenny, lecz kiedy się budził, zawsze towarzyszyły temu krzyki.
- Sprowadźcie Syriusza - wychrypiał Harry kilka dni później.
- Wkrótce tu będzie, Harry - rzekła Hermiona pociągając nosem.
- Nie dam już dłużej rady.
- Harry, nie mów…
Chłopak wrzasnął, przerywając jej. Sięgnął też po czyjąś dłoń i ją złapał. Nie wiedział, że należała do Rona, ale ściskał ją ze wszystkich sił.
Kiedy ból nieco zelżał, Harry wczepił się w dłoń, jakby to była ostatnia deska ratunku.
- Nie mogę wygrać - oznajmił cicho, obejmując rękę. Jego całe ciało skręcało się z bólu.
- Nie puszczaj mnie, Harry - odezwał się Ron.
Ale uścisk Harry'ego słabł, gdy on sam pogrążał się w ciemności.
- Harry. - Usłyszał, jak Syriusz pochyla się nad nim.
Chwycił ramię swojego ojca chrzestnego. Nie mógł nic powiedzieć.
- Idź do niego - polecił Syriusz. - Ron znalazł twoje mapy.
Mapy? Ach tak. Mapy, które zrobił.
- Idź do niego - nalegał Syriusz. - Aurorzy was znajdą. Niech Voldemort ci pomoże, a aurorzy do was dołączą.
Harry, oślepiały od bólu i zawrotów głowy, nie myślał. Syriusz powiedział, że ma iść. Harry aportował się bezpośrednio do Voldemorta.
- Harry?
Chłopak leżał na ziemi u nóg Voldemorta. Obóz i jego mieszkańcy byli rozmazaną plamą.
- Powstrzymaj to - wyrzęził Harry. Próbował podnieść się na kolana i łokcie, lecz nie zdołał.
- Harry - rzekł Voldemort. - Co do…
Ktoś przewrócił go na plecy.
- Powstrzymaj to - powtórzył cichym, szorstkim głosem. Ledwie rozpoznawał obserwujące go czerwone oczy.
- Kiedy to się zaczęło? - spytał Voldemort.
- W zeszłym tygodniu.
- Harry, ty uparty chłopcze - odparł. - Czy pojawił się już ból?
- Tak. - Głos Harry'ego stawał się słabszy. - Tak.
- Harry…
- Błagam - rzekł prawie niedosłyszalnie. - Tylko ty możesz mi pomóc.
- Harry…
- Akceptuję cię - mówił gorączkowo, przełykając słowa. - Potrzebuję cię. Proszę, pomóż mi.
Voldemort spoglądał w jego oczy. Harry nie widział wyrazu jego twarzy, tylko czekał. Poczuł łzę biegnącą w dół policzka.
- Harry, zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie mówisz? - zapytał Voldemort.
Harry wyciągnął rękę i schwycił nadgarstek czarnoksiężnika. Zamknął delikatnie oczy pod wpływem bólu. Potem utkwił spojrzenie w czerwonych oczach. Wciąż nie mógł skupić wzroku.
- Tak - wychrypiał Harry. - Tylko ty jesteś w stanie mi pomóc. - Przełknął ciężko. - Błagam cię. Proszę. - Znów przełknął z trudem, patrząc w górę na Voldemorta, lecz nie mogąc dojrzeć czy tam jest. - Pomóż mi, ojcze.
Voldemort rozejrzał się wówczas wokół.
- Wszyscy go słyszeliście - powiedział głośno.
Harry nie był pewien, kim ci „wszyscy” byli, usłyszał jednak jak w obozie wznosi się niewyraźny szmer.
Voldemort uniósł dłoń nad twarzą Harry'ego. Chłopak zamknął oczy.
- Gotowy, Harry?
Nie mógł mówić. Skinął głową.
Dłoń Voldemorta dotknęła blizny. Harry nie wiedział nawet czy krzyczał.
Obudziły go liczne głosy.
- Nigdy w to nie uwierzy. - To był Ron.
- Nie obchodzi mnie, co mówią wszyscy - powiedziała Hermiona. - Myślę, że to zaplanował.
- Uciszcie się w końcu oboje - zganił ich Syriusz.
Do Harry'ego powoli wracały wspomnienia. Co ja zrobiłem? Nie pamiętał wszystkiego, co miało miejsce w namiocie Voldemorta, ale wiedział, że błagał go o pomoc. Pamiętał też, że go zaakceptował. Nazwałem go ojcem!
Harry jęknął.
- Harry! Harry! - krzyczał Ron. - Udało ci się!
Harry nie śmiał spojrzeć mu w twarz. Ktoś delikatnie uścisnął jego rękę.
- Harry, wszystko jest już w porządku.
Hermiona. Harry uwolnił swoją dłoń z jej uścisku i z jękiem przykrył twarz ręką.
- Harry? - rzekła zdumiona dziewczyna.
- Hermiono - odezwał się Syriusz. - On wciąż bardzo cierpi. Może pójdźcie do kuchni i weźcie coś do jedzenia. Powiem wam, kiedy nabierze trochę sił.
- Dobrze - zgodził się Ron. - Do zobaczenia, Harry. Dobra robota.
Harry słyszał, jak wychodzą. Dobra robota?
- Syriuszu - wychrypiał.
- Jestem z tobą, Harry.
Mężczyzna usiadł obok i podniósł jego dłoń, patrząc na chrześniaka z niepokojem.
- Jak ból?
Chłopak przymknął na chwilę oczy.
- Do zniesienia.
- Harry. - Otworzył oczy. - Złapali ich.
- Co masz na myśli?
- Wszyscy, którzy byli z tobą w obozie zostali złapani. Są w Azkabanie.
- Co z…
- On też - oznajmił Syriusz.
Harry przełknął ciężko. Będzie następny.
- Przepraszam - rzekł schrypniętym głosem. - Pokonał mnie.
- O czym ty mówisz? Voldemort powiedział aurorom co się stało.
Harry znów jęknął.
- O tym, jak nabrałeś go, żeby ci pomógł przejść przez próg - wyjaśnił Syriusz. - Tak, że aurorzy mogli ich złapać.
Harry gapił się na Syriusza.
- Voldemort tak powiedział?
- Tak, Harry. Znowu jesteś bohaterem.
Harry ponownie czuł się skołowany. Dlaczego Voldemort kłamał? Czy myślał, że Harry znów próbował nim manipulować?
Niemożliwe. Voldemort zawsze wiedział, kiedy Harry był w agonii. Chłopak nie był w stanie powiedzieć, czy czarnoksiężnik wyglądał na usatysfakcjonowanego czy zadowolonego, gdy Harry go zaakceptował (nie mógł widzieć). Ale Voldemort nie brzmiał też triumfująco.
Rzekł tylko: „Wszyscy go słyszeliście”.
Syriusz kontynuował:
- Nikt w czarodziejskim świecie nie wierzy teraz, że do niego dołączyłeś. Zwłaszcza po tym, jak aurorzy sprowadzili cię z powrotem. Nigdy jeszcze nie widziałem cię w takim złym stanie, Harry. - Syriusz przez chwilę wyglądał, jakby chciał go dotknąć - jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że Harry żyje. - Nawet Rowan nie mogła ci pomóc. - Głos mężczyzny załamał się.
Harry wciąż był zbyt oszołomiony; żołądek miał związany w supeł. Co tym razem knuje Voldemort?
- Czy on…? - wykrztusił.
- Wniósł o odroczenie egzekucji? - dokończył za niego Syriusz, po czym skinął. - Tak. Ale powiedziałem mu, że to na nic.
- Ach tak?
- Twierdził, że będziesz nalegał na spotkanie z nim.
Harry zamknął oczy. Kolejny test Voldemorta. Tym razem był to sprawdzian honoru Harry'ego.
Harry kręcił się niespokojnie, siedząc przy stole Gryffindoru, podczas trwania pożegnalnej uczty. Wbrew orzeczeniu madame Pomfrey, Harry'emu pozwolono opuścić szpital na czas trwania uroczystości. Skoro już tu był, musiał doczekać do jej końca.
Nakładając stojące w pobliżu jedzenie na swój talerz, widział i słyszał niesforne wygłupy innych uczniów. Wszyscy oni byli tacy beztroscy. Kilkoro patrzyło na niego, jakby chciało podejść i mu pogratulować. Inni spoglądali na niego z trwogą. Harry ignorował tych ludzi. Gryfoni przyglądali mu się ze zmartwieniem.
Wiedział, że wygląda okropnie. Tak też się czuł. Nie jadł i nie spał, odkąd się obudził i z pewnością nie zamierzał prosić Severusa o eliksiry. Podejrzewał, że nauczyciel odesłałby go z powrotem do łóżka, gdyby to zrobił. Harry słyszał, że Snape'a nie było w obozie z resztą śmierciożerców - nie, żeby mieli go aresztować. Ale Harry był przekonany, że Mistrz Eliksirów tak bardzo chciałby usłyszeć co naprawdę się stało, że by mu tego nie odpuścił. Pozostali wiedzieli tylko, co Voldemort powiedział aurorom.
Większości tego, co próbowali z niego wyciągnąć, zwyczajnie nie pamiętał. To te rzeczy, które pamiętał sprawiały, że czuł się nieszczęśliwie.
Jednak ponownie był bohaterem. Po prostu tego nie pojmował. Voldemort znowu był w Azkabanie - razem ze swoimi najwierniejszymi, najpotężniejszymi poplecznikami.
Jeden rzut oka na stół Slytherinu wystarczał, by dostrzec grupę osób świętujących z mniejszym zapałem. Był to raczej przygaszony rodzaj radości, sprawiający, że Harry zaczynał wątpić w jej wiarygodność. Śledził wzrokiem stół, dopóki nie znalazł Draco. Chłopak jadł, kiwając bez słowa głową w odpowiedzi na komentarze swoich sąsiadów, lecz jego wyraz twarzy był nieodgadniony.
Po raz kolejny Harry zastanawiał się, komu może zaufać.
- Harry, proszę, zjedz coś - błagała go Ginny.
- Nie jestem… - Wziął łyk soku dyniowego i przeczyścił gardło. Wciąż miał jeszcze szorstki głos, pomimo tych wszystkich eliksirów, jakie zaserwowała mu Pomfrey. Na szczęście tylko wybrani wiedzieli, że przyczyną tego były krzyki. - Nie jestem głodny - dokończył.
Harry poczuł, jak palce Ginny delikatnie głaszczą go w tył głowy.
- Chciałabym, żebyś mi powiedział co jest nie tak.
Harry spojrzał na nią przelotnie, zanim znów uciekł wzrokiem. Nie mógł jej powiedzieć. Nie mógł powiedzieć nikomu.
- Dobra - warknęła, odstawiając z impetem swoją szklankę.
Harry patrzył z cichym żalem, jak odchodzi wzburzona.
Cholerny Voldemort. Jego wakacje zapowiadały się koszmarne.
Koniec