Bitwa Grunwaldzka
Jan Długosz (1415-1480) był najwybitniejszym dziejopisem naszego średniowiecza, autorem monumentalnych, łacińskich Roczników czyli Kronik sławnego Królestwa Polskiego, obejmujących dzieje Polski od czasów bajecznych do roku 1480. W swej pracy oparł się Długosz na dokonaniach poprzedników, starannie przestudiowanych dokumentach i przekazach ustnych. Roczniki mają układ kronikarski; przedstawiają kolejne wydarzenia według dat rocznych, wiążąc je wzajemnie w łańcuch przyczynowo-skutkowy. Talent literacki autora przejawia się głównie w barwnych opisach postaci i zdarzeń.
Dziwne zjawiska widziane na niebie
W poniedziałek nazajutrz po św. Małgorzacie, 14 lipca, chociaż król polski postanowił przesunąć obóz wojska, pozostał jednak przez ten dzień na tym samym postoju z tego jedynie względu, żeby zebrać resztki rzeczy i żywności ukryte w piwnicach i podziemnych schowkach miasta Dąbrówna i wydać decyzje co do jeńców wziętych do niewoli w Dąbrównie. Zatrzymawszy zatem mnichów krzyżackich oraz miejscową szlachtę i ludność, wypuścił z niewoli wszystkich mieszkańców miasta, lud i chłopów, również wszystkie kobiety i dziewczęta, i wszystkie niewiasty wszelkiego stanu. Zapewnia im nadto starannie bezpieczeństwo, aby ktoś z jego wojska nie wyrządził krzywdy uwolnionym mężczyznom i kobietom, by ich nie zbezcześcił lub na nich nie napadł. Gdy dzień się miał już ku zachodowi, rozkazał zapowiedzieć pochód w dniu następnym, udać się do namiotów i wzmocnić ciała, aby jutro przed świtem były zręczniejsze do wykonania tego, co król polecił ogłosić. A następna noc upłynęła w obozie królewskim spokojnie. Zupełnie inaczej wyglądała ona w wojsku krzyżackim. Silny bowiem wiatr bijąc we wszystkie namioty powywracał je i (Krzyżacy( spędzili noc częściowo bezsennie.
Opowiadano zaś, że tej nocy księżyc, który wówczas był w pełni, przedstawiał niezwykły widok i przepowiadał królowi zwycięstwo, co potwierdziły w pełni wydarzenia dnia następnego. Pewni ludzie bowiem, którzy czuwali w nocy, widzieli na tarczy księżycowej ostrą niekiedy walkę między królem z jednej strony a mnichem z drugiej. W końcu jednak mnich, pokonany przez króla i zrzucony z tarczy księżycowej, spadł szybko w dół. To dziwne zjawisko, o którym raz po raz mówiono następnego dnia, potwierdziło świadectwo kapelana królewskiego Bartłomieja z Kłobucka (1), który twierdził, że własnymi oczyma oglądał to widzenie. Nie mamy pewności, czy ten obraz był wytworem umysłu przepowiadającego zwycięstwo, czy wyobrażeniem jakichś nadziemskich zjawisk, czy też jakimś innym pochodzącym z ukrytych przyczyn widzeniem. Nadto krążyło opowiadanie pewnych żołnierzy z wojska krzyżackiego powtarzane z namysłem i nie zaczerpnięte z plotek, ale całkowicie pewne, że nazajutrz przez cały czas trwania bitwy widzieli nad wojskiem polskim czcigodną postać ubraną w szaty biskupie, która udzielała walczącym Polakom błogosławieństwa, ustawicznie dodawała im sił i obiecywała im pewne zwycięstwo. Ogłoszono to za wróżbę, która zapowiadała niewątpliwe przyszłe zwycięstwo króla.
Wojska królewskie rozbijają obóz na polach grunwaldzkich
We wtorek 15 lipca, w dzień Rozesłania Apostołów, chociaż król polski Władysław postanowił wysłuchać mszy o świcie w miejscu postoju, to jednak wskutek gwałtownego wiatru nie można było z nakazaną szybkością rozpiąć ani przyczepić namiotu, w którym zwykle odprawiano nabożeństwo, ani rozpięte płótna nie utrzymywały się trwale. Poprzedniej nocy bowiem padał ulewny deszcz z piorunami i błyskawicami, większy jednak w obozie krzyżackim niż w obozie króla, tak że rozrzucił niemal wszystkie namioty, co wróżyło jutrzejszą klęskę. Z nastaniem dnia zaczął się zrywać również gwałtowny wicher. Kiedy więc w skutek wiatru nie można było nadal ustawić namiotu królewskiego przeznaczonego na kaplicę, za radą wielkiego księcia Aleksandra król rusza spod Dąbrówna. Przemierzywszy odległość dwu mil, na której wokół płonęły wsie wrogów, po przybyciu na mające być wsławione przyszłą bitwą pola wsi Stębarku i Grunwaldu kazał rozbić obóz wśród krzaków i gajów, których tutaj było mnóstwo. Namiot z kaplicą polecił umieścić na wzgórzu od strony jeziora Lubań zamierzając wysłuchać mszy w czasie, gdy wojsko zajmowało się rozbijaniem obozu. Mistrz pruski Ulryk von Jungingen przybył już do wioski Grunwald, którą miał wsławić swą klęską, ale mimo że przebywał w pobliżu, zwiadowcy królewscy nie wiedzieli jeszcze o nim. Kiedy więc rozpięto namiot z kaplicą, a król spieszył, żeby wysłuchać mszy, przybył rycerz Hanek z Chełmu, herbu Ostoja donosząc, że widział wojsko wroga na parę kroków od siebie. Kiedy zaś król zapytał, jak dużo ich jest, odpowiedział, że widział tylko jedną ich chorągiew i że pobiegł natychmiast, by donieść o ich przybyciu. Kiedy on jeszcze mówił, przybył rycerz z domu Oksza Dziersław Włostowski i twierdził, że on widział dwie chorągwie wrogów. Gdy ten jeszcze nie skończył mówić, przybył trzeci, a za nim czwarty, piąty i szósty zgodnie donosząc, że gotowe do walki oddziały wrogów są w pobliżu.
A król Władysław zupełnie nie poruszony tak nagłym nadejściem nieprzyjaciół i to tak blisko, uznawszy za rzecz najważniejszą najpierw oddać cześć Bogu, a potem zająć się wojną, po przybyciu do kaplicy wysłuchał bardzo pobożnie dwu mszy odprawionych przez jego kapelanów, plebana kłobuckiego i prepozyta kaliskiego Jarosława. Prosząc o pomoc niebios z większą niż zwykle pobożnością modlił się w czasie mszy. I nie poprzestając na tym, padłszy na kolana i przez długi czas trwając na modlitwie, prosił Pana niebios, żeby ta wyprawa była pomyślna dla niego i dla jego wojska i by mając zapewnione powodzenie odniósł pełne zwycięstwo nad wrogiem. I chociaż drugi dowódca, wielki książę litewski, który wszystko mógł znieść poza czekaniem, naciskał na króla Władysława różnymi prośbami i naleganiami, najpierw przez pośredników, a potem sam głośnym wołaniem, by poniechawszy mszy i modłów, wstał i szybko podążył do walki, ponieważ wojsko wroga gotowe do boju już przez jakiś czas oczekuje nań i byłoby rzeczą niebezpieczną, gdyby wdarłszy się do obozu, pierwsze wszczęło walkę. Żadne jednak prośby ani błagania, żadne wreszcie doniesienia o niebezpieczeństwie nie mogły króla oderwać od mszy i modlitwy, dopóki jej nie skończył. A wrogie wojsko pruskie choć słabsze, ale uzbrojone i gotowe do walki, byłoby odniosło zwycięstwo albo przynajmniej zadało wojsku królewskiemu znaczną klęskę, gdyby było jak najszybciej zaatakowało nieuzbrojone i nie przestrzegające zasad ostrożności wojsko królewskie w nieładzie zajęte rozbijaniem obozu. (Krzyżacy( uznawszy jednak, że wojsko króla zatrzymało się wśród gajów i krzaków nie przypadkiem, ale celowo i że wciąga ich w zasadzkę, szczęściem z samego strachu przed królem powstrzymali się od zaatakowania wojska królewskiego, dopóki wszyscy nie stanęli w szeregach i chorągwiach. Nic zatem dziwnego, jeżeli królowi bogobojnemu i nabożnemu, przedkładającemu sprawy boskie ponad wszelkie zwycięstwa i niebezpieczne przedsięwzięcia - co, jak wiadomo, Krzyżacy lekceważyli i mieli za nic - Bóg dał sławne zwycięstwo. Uważano, że mu przed bitwą, w czasie jej trwania i po bitwie sprzyjały wiatry, że dęły w twarze oraz usta wrogów i miotały w nie pył. Bardzo słusznie można by do niego odnieść następujące słowa poety Klaudiana:
O jakże drogi jest Bogu (ten człowiek),
Któremu w walce nawet niebo sprzyja,
A sprzysiężone dmą mu w żagle wiatry.
Wyliczenie chorągwi polskich biorących udział w wojnie pruskiej
Podczas gdy król polski Władysław trwał na słuchaniu mszy św. I modłach, całe wojsko królewskie na rozkaz miecznika krakowskiego Zyndrama z Maszkowic, a wojsko litewskie na rozkaz wielkiego księcia litewskiego Aleksandra z godną podziwu szybkością ustawiło swoje oddziały i chorągwie i stanęło w szeregach naprzeciw wroga. A ponieważ wojsko polskie skierowało się na lewe skrzydło, wojsko litewskie zajęło prawe. Ale w tej trudnej sytuacji wszelki pośpiech wydawał się nawet zwłoką. Stwierdzono naocznie, że wojsko polskie miało w tej walce 50 znaków, które nazywamy chorągwiami (2), pełnych znakomitych i doświadczonych rycerzy oprócz chorągwi litewskich w liczbie 40.
Pierwsza była chorągiew wielka ziemi krakowskiej, której znakiem był biały orzeł w koronie z rozpiętymi skrzydłami na czerwonym polu (3). Znajdowali się w jej szeregach wszyscy znaczniejsi panowie i rycerze polscy, wszyscy weterani i wyćwiczeni w bojach. Siłą i liczebnością przewyższała ona wszystkie inne chorągwie. Jej dowódcą był wspomniany Zyndram z Maszkowic, a chorążym rycerz Marcin z Wrocimowic z rodu Półkoziców. W pierwszym szeregu kroczyło w niej i na czele 9 rycerzy ze względu na ich niezwykłe zasługi, a mianowicie: Zawisza Czarny z Garbowa z domu Sulima, Florian z Korytnicy herbu Jelita, Domarat z Kobylan z rodu Grzymalitów, Skarbek z Góry z domu Habdank, Paweł złodziej z Biskupic z rodu Niesobia, Jan Warszowski z rodziny Nałęcz, Stanisław z Charbinowic z rodu Sulima i Jaksa z Targowiska z domu Lisów.
Druga chorągiew, "gończa" (4), miała jako godło dwa żółte krzyże na niebieskim polu. Dowodził nią Andrzej z Brochocic domu Osoria. Na jej czele znajdowało się 5 rycerzy, a mianowicie: Jan Sumik z Nabroża [...], który 16 lat był wodzem u sułtana tureckiego, Bartosz i Jarosz z Płomykowa z rodu Pomian, Dobiesław Okwia z domu Wieniawa i Czech Zygmunt Pikna.
Trzecia [chorągiew], przyboczna, miała jako znak wywijającego mieczem męża w zbroi, siedzącego na białym koniu na czerwonym polu. Dowodził nią Andrzej Ciołek z Żelechowa z rodu Ciołków i Jan ze Sprowy z rodu Odrowążów. Na jej czele znajdowali się następujący rycerze: Mszczuj ze Skrzynna z rodu Łabędziów, Aleksander Gorajski z rodu Korczaków, Mikołaj Powała z Taczowa z domu Powałów, Sasin z Wychucza także z domu Powałów.
Czwarta chorągiew, św. Jerzego, miała jako znak biały krzyż na czerwonym polu. Znajdowali się w niej wszyscy zaciężni Czesi i Morawianie. Jej dowódcami byli Czesi: Sokół i Zbysławek, a niósł chorągiew Czech Jan Sarnowski, ponieważ król Władysław żywił szacunek dla narodu czeskiego.
Piąta chorągiew, ziemi poznańskiej, miała za znak białego orła bez korony na czerwonym polu.
Szósta, ziemi sandomierskiej, miała znak, w którym w jednej połowie znajdowały się trzy żółte belki, czyli wręby na czerwonym polu, a w drugiej siedem gwiazd na niebieskim polu.
Siódma, kaliska, miała jako znak głowę tura na szachownicy ozdobioną królewską koroną. Z jego nozdrzy zwisało okrągłe kółko.
Ósma, ziemi sieradzkiej, miała znak, w którego jednej połowie znajdowało się pół białego orła na czerwonym polu, a w drugiej połowie pół ognistego lwa na białym polu.
Dziewiąta, ziemi lubelskiej, miała za znak jelenia z rozłożystymi rogami na czerwonym polu.
Dziesiąta to ziemi łęczyckiej, której znak mieścił połowę czarnego orła i połowę białego lwa z koronami na głowach na żółtym polu.
Jedenasta chorągiew, ziemi kujawskiej, miała znak, na którym w jednej połowie było pół czarnego orła na żółtym polu, a w drugiej połowa białego lwa na czerwonym polu z koronami na głowach.
Dwunasta, ziemi lwowskiej, miała za znak żółtego lwa wchodzącego na skałę na niebieskim polu.
Trzynasta, ziemi wieluńskiej, miała jako znak poprzeczną białą strefę odpowiednio umieszczoną na czerwonym polu. Z powodu szczupłości jej szeregów król dołączył do niej, celem jej uzupełnienia, żołnierzy najemnych ze Śląska.
Czternasta to chorągiew ziemi przemyskiej; miała jako znak żółtego orła na niebieskim polu z dwiema głowami odpowiednio nawzajem od siebie odwróconymi.
Piętnasta, ziemi dobrzyńskiej, miała jako znak na żółtym polu twarz starego człowieka widoczną aż do ramion z głową w koronie z rogami, które nadawały jej surowości.
Szesnasta, ziemi chełmskiej, miała za znak białego niedźwiedzia stojącego między dwoma drzewami na czerwonym polu.
Siedemnasta, osiemnasta i dziewiętnasta- ziemi podolskiej. Z powodu liczebności rycerstwa miała ta ziemia trzy chorągwie. Każda z nich miała jako znak tarczę słoneczną na czerwonym polu.
Dwudziesta, ziemi halickiej, miała jako znak czarną kawkę z koroną na głowie na białym polu.
Dwudziesta pierwsza i dwudziesta druga, księcia mazowieckiego Siemowita, miały za godło białego orła bez korony na czerwonym polu.
Dwudziesta trzecia, księcia mazowieckiego Janusza, miała znak, którego pole było podzielone na cztery części; na dwóch miała białego orła, a na dwóch pozostałych, w poprzek do siebie położonych, puchacze na biało-czerwonej szachownicy.
Dwudziesta czwarta, arcybiskupa gnieźnieńskiego Mikołaja Kurowskiego, miała jako godło rzekę z krzyżem na czerwonym polu.
Dwudziesta piąta, biskupa poznańskiego Wojciecha Jastrzębca, miała jako znak podkowę z krzyżem w środku na niebieskim polu. Dowodził nią rycerz Jarand z Brudzewa
Dwudziesta szósta, kasztelana krakowskiego Krystyna z Ostrowa, miała jako godło niedźwiedzia niosącego ukoronowaną dziewicę na czerwonym polu.
Dwudziesta siódma, wojewody krakowskiego Jana Tarnowskiego, miała za znak księżyc z rogami z gwiazdą pośrodku na niebieskim polu.
Dwudziesta ósma, wojewody poznańskiego Sędziwoja z Ostroroga, miała jako godło zwiniętą i związaną przepaskę z końcami rozpuszczonymi na czerwonym polu.
Dwudziesta dziewiąta, wojewody sandomierskiego Mikołaja z Michałowa, miała jako znak białą różę na czerwonym polu.
Trzydziesta, wojewody sieradzkiego Jakuba z Koniecpola, miała jako godło białą podkowę z opuszczoną w dół przednią częścią, opatrzoną krzyżem, na czerwonym polu.
Trzydziesta pierwsza, kasztelana śremskiego Jana, czyli Iwana z Obiechowa, miała za znak głowę żubra, z którego nozdrzy zwisa okrągłe kółko, na czerwono-złotym polu.
Trzydziesta druga to chorągiew wojewody łęczyckiego Jana Ligęzy z Bobrku. Jej znakiem była ośla głowa na czerwonym polu.
Trzydziesta trzecia, kasztelana wojnickiego Andrzeja z Tęczyna, miała za znak jeden topór na czerwonym polu.
Trzydziesta czwarta, marszałka Królestwa Polskiego Zbigniewa z Brzezia, miała w godle ziejącą ogniem głowę lwa na niebieskim polu.
Trzydziesta piąta, podkomorzego krakowskiego Piotra Szafrańca z Pieskowej Skały, miała za znak białego konia przewiązanego w środku derką na czerwonym polu.
Trzydziesta szósta, kasztelana wiślickiego Klemensa z Moskorzewa, miała godło, na którym było półtrzecia niebieskiego krzyża na żółtym polu.
Trzydziesta siódma, kasztelana śremskiego i starosty wielkopolskiego Wincentego z Granowa, miała za znak łukowaty księżyc z gwiazdą pośrodku na niebieskim polu.
Trzydziesta ósma, Dobiesława z Oleśnicy, miała jako znak biały krzyż i w czwartym rogu krzyża podwójny wrąb na kształt podwójnej litery V na czerwonym polu.
Trzydziesta dziewiąta to Spytka z Jarosławia, której znakiem był łukowaty księżyc z gwiazdą pośrodku na lazurowym polu.
Czterdziesta, Marcina ze Sławska, miała za znak w górnej części ciało lwa, a w dolnej cztery głazy.
Czterdziesta pierwsza, Dobrogosta z Szamotuł, miała jako godło półokrągłą, związaną w środku przepaskę na czerwonym polu.
Czterdziesta druga, kasztelana sądeckiego Krystyna z Kozichgłów, miała jako znak podwójną strzałę z krzyżem na czerwonym polu.
Czterdziesta trzecia, Jana Mężyka z Dąbrowy, miała jako godło dwie ryby, zwane pstrągami, jedną na białym polu, drugą na czerwonym.
Czterdziesta czwarta, podkanclerza Królestwa Polskiego Mikołaja, miała za znak trzy trąby na białym polu.
Czterdziesta piąta, Mikołaja Kmity z Wiśnicza, miała jako znak czerwoną rzekę z krzyżem.
Czterdziesta szósta, braci i rycerzy Gryfów, miała jako znak białego gryfa na czerwonym polu. Jej dowódcą był podsędek krakowski rycerz Zygmunt z Bobowej.
Czterdziesta siódma, rycerza Zakliki Korzekwickiego, miała za znak białą łękawicę w kształcie podwójnej litery V z krzyżem na czerwonym polu.
Czterdziesta ósma była braci i rycerzy koźlerogi noszących jako znak trzy włócznie złożone na krzyż na czerwonym polu. Jej dowódcą był kasztelan wiślicki i starosta przedecki Florian z Korytnicy.
Czterdziesta dziewiąta, pana z Moraw Jana Jenczykowica, miała za znak na czerwonym polu białą, napiętą strzałę na końcach zakrzywioną, którą Polacy nazywają odrowążem. Jej dowódcą był Morawianin Helm, a walczyli w niej sami Morawianie. Wspomniany Jan Jenczykowic przysłał ją na pomoc królowi polskiemu Władysławowi pomny dobrodziejstw wyświadczonych przez króla Władysława jego ojcu Jenczykowi.
Pięćdziesiąta, podstolego krakowskiego Gniewosza z Dalewic, miało jako znak białą strzałę w środku rozwidloną na prawo i lewo, z krzyżem nad poprzecznym rozwidleniem na czerwonym polu. Służyli w niej tylko najemni rycerze, nie z Polski, ale zaciągnięci przez wspomnianego podstolego Gniewosza spośród Czechów, Morawian i Ślązaków. Dom zaś i ród mający ten herb u Polaków zepsutą i przekręconą nazwę Strzegomia. Powinien się zwać raczej Trzy Góry, ponieważ wziął początek od śląskiego miasta Trzy Góry, inaczej Trzegom, które wówczas było w ich posiadaniu.
Pięćdziesiąta pierwsza, księcia litewskiego Zygmunta Korybuta (5), miała za znak męża w zbroi siedzącego na koniu na czerwonym polu.
Prócz tego było w wojsku litewskim 40 chorągwi wielkiego księcia litewskiego Aleksandra Witolda, pod którymi stawili się jedynie żołnierze litewscy, ruscy, żmudzińscy i tatarscy. Miały one jednak mniej liczne szeregi i mniejszą ilość broni niż oddziały polskie. Nie dorównywały również Polakom, gdy chodziło o konie. Godła zaś tych chorągwi były niemal wszystkie jednakowe. Prawie każda bowiem miała w herbie na czerwonym polu zbrojnego męża siedzącego na białym, niekiedy na czarnym albo rudym lub pstrokatym koniu i potrząsającego ręką z mieczem. Tylko 10 z nich miało inne godło i różniło się od pozostałych 30. Były na nich na czerwonym polu wymalowane znaki, którymi Witold zazwyczaj oznaczał konie, a miał ich całe mnóstwo. [...] Nazwano zaś te chorągwie, jedne od nazw ziem litewskich, a mianowicie: trocka, wileńska, grodzieńska, kowieńska, lidzka, miednicka, smoleńska, połocka, witebska, kijowska, pińska, nowogrodzka, brzeska, wołkowyska, drohiczyńska, mielnicka, krzemieniecka i starodubska. Inne zaś nosiły nazwy od osób książąt litewskich, których Witold wyznaczył na ich dowódców, mianowicie od Zygmunta Korybuta, Szymona lingwenowicza, Jerzego.
Wyliczanie chorągwi krzyżackich
Wojsko krzyżackie było znacznie słabsze, zarówno gdy chodzi o liczbę i siłę żołnierzy, jak i chorągwie (6). Dwa znaki, czyli chorągwie miał mistrz. Pod jedną wielką umieszczono wszystko, co przedstawiało siłę, a druga była mniejsza. Obydwie miały jako znak czarny krzyż oraz pośrodku również czarnego orła.
Była też trzecia chorągiew całego Zakonu, której znakiem był szeroki czarny krzyż na białym polu. Jej dowódcą był marszałek pruski Fryderyk Wallenrod.
Również czwarta chorągiew, księcia oleśnickiego Konrada Białego Kantnera (7), miała za znak czarnego orła na żółtym polu. Konrad jako jedyny z książąt śląskich brał osobiście udział w walce ze swoimi wojskami, choć wolą i sercem uczestniczyli w niej niewątpliwie prawie wszyscy inni książęta śląscy.
Dalej piąta chorągiew, księcia szczecińskiego Kazimierza (8), miała jako znak gryfa w białym polu. On również osobiście ze swoimi wojskami pomagał mistrzowi i Krzyżakom.
Szósta chorągiew, św. Jerzego, miała jako znak czerwony krzyż na białym polu. Jej dowódcą był Jerzy Gersdorff, który bardziej cenił odwagę rycerską niż ucieczkę.
Siódma chorągiew, biskupa pomezańskiego, ze św. Janem Ewangelistą jako znakiem w postaci żółtego orła z dwoma żółtymi pastorałami po bokach. Dowodził nią Markward von Reszemburg.
Ósma chorągiew, biskupa i biskupstwa sambijskiego, miała za znak trzy czerwone mitry na białym polu. Dowodził nią hrabia Henryk z Kamieńca z Miśni.
Dziewiąta chorągiew biskupa i biskupstwa chełmińskiego, czyli riesenburskiego (9), miała za znak nagi czerwony miecz i skrzyżowany z nim w poprzek czerwony pastorał na białym polu. Jej dowódcą był Teodoryk z Sonnenburga.
Dziesiąta chorągiew, biskupa i biskupstwa warmińskiego, czyli lidzbarskiego, miała jako znak na polu do połowy czerwonym biały obraz Baranka Bożego podnoszącego jedną nogą nad sobą mały proporczyk. Z jego szyi spływała krew do podstawionego kielicha. Druga połowa pola była całkowicie biała.
Jedenasta chorągiew, wielkiej komturii, miała jako znak szeroką białą belkę na czerwonym polu. Jej dowódcą był wielki komtur Konrad Lichtenstein.
Dwunasta chorągiew, miasta Chełmna, miała za znak fale wodne w połowie białe, a w drugiej połowie czerwone oraz czarny krzyż z czarną obwódką u góry. Niósł ją chorąży chełmiński Mikołaj zwany Niksz, którego potem mistrz krzyżacki Henryk von Plauen, następca Ulryka von Jungingen pozbawił głowy za rzekomą niewierność. Jej dowódcami byli rycerze: Janusz Orzechowski i Konrad z Robakowa.
Trzynasta chorągiew, skarbnika zakonu, miała za godło biały klucz na czerwonym polu. Jej dowódcą był skarbnik krzyżacki Merheim.
Czternasta chorągiew, komturii i miasta Grudziądza, miała za znak czarną głowę żubra na białym polu. Jej dowódcą był komtur Grudziądza Wilhelm Helfenstein.
Piętnasta chorągiew, komturstwa i miasta Balgi (10), miała jako znak czerwonego wilka na białym polu.
Szesnasta chorągiew, komturii i miasta Kowalewa, miała jako znak na białym polu dwie czerwone ryby wygięte w łuk i dotykające się nawzajem pyszczkami i ogonami. Jej dowódcą był komtur Kowalewa Mikołaj Viltz.
Siedemnasta chorągiew, miasta Królewca, miała w godle na czerwonym polu białego lwa z żółtą koroną na głowie, a nad nią czarny krzyż na białym polu. Jej dowódcą był wicemarszałek, czyli wicekomtur królewiecki.
Osiemnasta chorągiew, komturii starogrodzkiej, miała jako znak cztery kwadratowe pola, dwa czarne i dwa białe. Jej dowódcą był komtur Starogrodu Wilhelm Nippen.
Dziewiętnasta chorągiew, komturii miasta Tucholi, miała w godle dwa pola: czerwone i białe przedzielone jednak w środku czarnymi liniami. Jej dowódcą był komtur tucholski Henryk. Jego wyniosłość, szał i pycha doszły do takiego stopnia, że od chwili przybycia na obecną wyprawę dokądkolwiek szedł, kazał przed sobą nosić dwa obnażone miecze. A gdy niektórzy dobrzy i bojaźliwi mężowie napominali go, by się tak nie puszył, poprzysiągł sobie, że nie wcześniej schowa do pochwy wspomniane miecze, aż obydwa umoczy w krwi polskiej.
Dwudziesta chorągiew, zamku i komturii nieszawskiej, miała jako znak w środku białe pole, po obu zaś bokach czarne. Jej dowódcą był komtur nieszawski Konrad Hatzfeld (11).
Dwudziesta pierwsza chorągiew, żołnierzy zaciężnych z Westfalii, miała jako znak dwie strzały czerwone złożone na krzyż na białym polu.
Dwudziesta druga chorągiew, wójtostwa i miasta Rogoźna (12), miała za znak w białym polu na czerwonym pasie przecinającym je w poprzek trzy róże. Jej dowódcą był wójt Rogoźna Fryderyk von Wenden.
Dwudziesta trzecia chorągiew, komturii i miasta Gdańska, miała jako znak dwa krzyże, jeden czerwony na białym polu i drugi biały w czerwonym polu (13). Jej dowódcą był komtur Jan Schönenfeld.
Dwudziesta czwarta chorągiew, komturii i miasta Engelsberg, które po polsku nazywa się Koprzywno (14), miała za znak na czerwonym polu postać anioła w bieli z rozpostartymi skrzydłami i rękami. Dowodził nią komtur Engelsbergu Burchard Vobeke.
Dwudziesta piąta chorągiew, komturii i miasta Brodnicy, miała jako znak czerwonego jelenia z rogami na białym polu. Jej dowódcą był komtur Brodnicy Baldwin Stal.
Dwudziesta szósta chorągiew, zamku Bratjan i Nowego Miasta, miał za znak trzy jelenie rogi splecione w krąg na białym polu. Jej dowódcą był wójt z Bratjanu Jan von Redern.
Dwudziesta siódma chorągiew, miasta Brunsbergi (15), miała za znak dwa krzyże: jeden biały na czarnym polu, drugi czarny na białym polu.
Dwudziesta ósma chorągiew, najemnych rycerzy, miała za znak jedną strzałę zakończoną ostrym grotem, a drugą drewnianą, bez żelaza i grotu, obydwie natomiast czerwone, skrzyżowane na białym polu.
Dwudziesta dziewiąta chorągiew, rycerzy najemnych, miała jako godło białego wilka na czerwonym polu. Znajdowały się w niej wojska Szwajcarów, którzy na własny koszt wspomagali mistrza i Zakon pruski.
Trzydziesta chorągiew, komturii i miasta Łasin, czyli Leszken, miała jako znak trzy pola, górne czerwone, dolne czarne, a środkowe białe. Dowodził nią wójt Łasina Henryk Kunseck (16).
Trzydziesta pierwsza chorągiew, komturii i miasta Człuchowa, miała jako znak w górnej części wyobrażenia Baranka Bożego na czerwonym polu trzymającego nad sobą jedną nogą biały proporczyk, z piersi [Baranka] spływała do kielicha krew. W dolnej zaś części miała tylko białe pole. Dowodził nią komtur człuchowski Arnold von Baden.
Trzydziesta druga chorągiew, miasta Bartoszyc, miała za znak biały topór na czarnym polu.
Trzydziesta trzecia chorągiew, komturii i miasta Ostródy, miała jako znak cztery pola podzielone na kwadraty białe i czerwone. Dowodził nią komtur ostródzki Pinzenau.
Trzydziesta czwarta to chorągiew rycerstwa ziemi chełmińskiej, mająca jako znak fale wodne czerwone i białe, nad nimi czarny krzyż. Dowodził nią komtur toruński Jan hrabia von Sayn.
Trzydziesta piąta chorągiew, komturii i miasta Elbląga, miała dwa białe krzyże na czerwonym polu, jeden w górnej, drugi w dolnej części. Dowodził nią komtur elbląski Werner Tettingen.
Trzydziesta szósta to chorągiew obcych rycerzy z Dolnych Niemiec, mający za znak czarny szeroki pas biegnący w poprzek białego pola.
Trzydziesta siódma chorągiew, komturii i miasta Torunia, miała jako znak zamek z trzema wieżami, czerwony z czarną bramą oraz otwartymi szkarłatnymi podwojami na białym polu. Dowodził nią wicekomtur toruński.
Chorągiew trzydziesta ósma, zebrana z rycerzy przybyłych z Nadrenii, miała za znak czarny, szeroki pas biegnący w poprzek białego pola.
Chorągiew trzydziesta dziewiąta, miasta Gniewu, po niemiecku Mewe. Dowodził nią komtur gniewski Jan hrabia von Wenden a znajdowali się w niej szlachta i mieszczanie okręgu gniewskiego oraz ci, których najęto z rycerzy przybyłych z Frankonii. Miała ona za znak dwie białe strzały na czerwonym polu przecinające się w poprzek, jedną z grotem, drugą drewnianą bez żelaza i grotu.
Czterdziesta chorągiew, miasta, które się nazywa Święta Siekierka, po niemiecku Heiligenbeil (17), miała jako znak białą siekierę na czarnym polu.
Czterdziesta pierwsza chorągiew, komturii i miasta Brunszwiku, miała za znak czerwonego lwa na niebieskim polu, w trzech jednak miejscach, na piersi, na brzuchu i na jednej nodze - z białymi pasami, z żółtą koroną na głowie.
Czterdziesta druga chorągiew, komturii i miasta Gdańska, miała za znak w górnej części czerwony krzyż na białym polu, a w dolnej biały krzyż na czerwonym polu. Jej dowódcą był wicekomtur gdański.
Czterdziesta trzecia chorągiew składała się z rycerzy z Miśni. Miała jako znak w górnej części biały krzyż na czerwonym polu, a w dolnej czerwony krzyż na białym polu.
Czterdziesta czwarta chorągiew, komturii i miasta Szczytna, Miała jako znak białe i czerwone pole stykające się wzdłuż przekątnej. Dowodził nią komtur Szczytna, czyli Ortelsburga, Albert Eczbor.
Czterdziesta piąta to chorągiew komturii i miasta Ragnety, mająca za znak trzy czerwone hełmy na białym polu. Dowodził nią hrabia Fryderyk von Zollern komtur Ragnety.
Czterdziesta szósta chorągiew, miasta Knipawy (18), miała w górnej części czerwoną koronę na białym polu, w dolnej zaś biały krzyż na czerwonym polu.
Chorągiew czterdziesta siódma, która składała się z Inflantczyków, miała za znak trzy pola: Górne żółte, środkowe białe i dolne czerwone.
Czterdziesta ósma chorągiew, wójtostwa i miasta Tczewa, miała za znak cztery białe i czarne pola na kształt kraty. Dowodził nią wójt tczewski Mateusz Bebern.
Czterdziesta dziewiąta chorągiew, miasta Olsztyna większego, czyli Melzaku (19), miała za znak trzy pola górne czarne, środkowe białe i dolne czerwone.
Chorągiew pięćdziesiąta, rycerzy najemnych, jako znak miała cztery pola: dwa czerwone i dwa niebieskie ułożone w szachownicę.
Pięćdziesiąta pierwsza chorągiew, komturii i miasta Brandenburga, miała za znak czerwonego orła na białym polu. Dowodził nią komtur Brandenburga Markward von Salzbach.
Chorągiew zaś komturii i miasta Świecie, która miała za znak tylko pole białe i czerwone ułożone w szachownicę, nie brała udziału w obecnej bitwie. Komtur bowiem Świecia Henryk von Plauen pozostał ze wszystkimi mieszkańcami i rycerzami komturii świeckiej, by powstrzymać najazd i pustoszenie ziemi pomorskiej, którego się obawiano ze strony Janusza Brzozogłowego z zamku Bydgoszczy, i nie mógł brać ze swoją chorągwią i ludźmi udziału w walce.
Jagiełło ocenia siły polskie i krzyżackie
Król polski Władysław ukończywszy swe modły, przyzwany prośbami i krzykami już nie tylko wielkiego księcia litewskiego Aleksandra, ale i jego rycerzy wzywających go pod broń i do walki, wstaje i włożywszy na siebie oręż okrywa się od stóp do głów najwspanialszą zbroją, a rycerze ponownymi i coraz głośniejszymi okrzykami nastają na niego, by jak najszybciej dał hasło do walki - wydawało się bowiem, że wszystko szło nie dość szybko. Chociaż bowiem zarówno polskie, jak i litewskie wojsko wystąpiło do boju ustawione w szykach, a także wojsko wroga stało na boku również uzbrojone i gotowe do walki i dzieliła ich nawzajem od siebie zaledwie odległość jednej strzały i dochodziło nawet między nimi do wstępnych, pojedynczych potyczek, jednak nie uznano za rzecz godziwą podjęcie walki z wrogiem bez otrzymania hasła od króla. Rycerze polscy zawzięli się, by zwyciężyć lub umrzeć. Oddziały pruskie nie wykazywały tak zawziętej postawy, ponieważ składały się z mieszaniny różnych języków i narodów, a ponadto z bezużytecznego w wojnie tłumu rzemieślników, służby obozowej i ciurów (20). Król przeto, włożywszy zbroję wsiadł na konia i pozostawiwszy wszystkie insygnia królewskie prócz niesionej przed nim małej chorągwi z wyszytym na niej białym orłem, udał się na znaczne wzniesienie celem obejrzenia wojska wrogów. Wszedł na położony między dwoma gajami pewien pagórek, na którym rozciągała się rozległa płaszczyzna, z niej można było łatwo mieć pełny widok na wrogów. Oceniając bardziej oczami niż rozumem siły własne i wrogów wróżył sobie to pomyślny, to smutny los.
Nasyciwszy oczy widokiem wielkiej liczby wrogów, zszedł niżej i pasując wielką liczbę Polaków na rycerzy zapalił ich do walki krótkim, ale mocnym przemówieniem, przypominając każdemu o jego godności. A sam tak jak był, siedząc na koniu ponowił spowiedź wobec podkanclerza Królestwa Polskiego Mikołaja. Zmieniwszy następnie konia wsiadł na bardzo silnego, wybranego spośród tysiąca rudawego wałacha, czyli cisawego, mającego na czole małą łysinkę i prosi o hełm. Kiedy mu go podano, trzymając go w ręku daje zlecenie podkanclerzemu Królestwa Polskiego Mikołajowi. Każe mu iść ze wszystkimi duchownymi i pisarzami oraz pozostałymi nie biorącymi udziału w wojnie i bezużytecznym w walce tłumem do taborów i tam czekać na jego przybycie, które miało nastąpić po ustawieniu szyku. Potajemnie i nader rozsądnie postanowiono, że król nie weźmie udziału w decydującej bitwie, ale że zostanie przy taborach i w obozie. Król zatem polski Władysław chcąc spełnić postanowienie swoich doradców, każe iść do obozu najpierw podkanclerzemu Mikołajowi, sam obiecując, że i on tam przybędzie, żeby go doradcy nie zmuszali do powrotu do taborów, gdyby im nie dawał tej nadziei.
Złe przeczucia wielkiego mistrza
Mistrz krzyżacki Ulryk von Jungingen, w chwili gdy zobaczył, że wojska królewskie i jego zgromadziły się w wielkiej masie i stoją w oddziałach i szeregach gotowe do walki, zadrżały z lęku przed godziną decydującej walki. Pewność siebie, która w nim wbrew zasadom rozsądku dochodziła do pychy, zmieniła się w troskę. Usunąwszy się w ustronne miejsce nie tylko pogrążył się w smutku, ale zaczął lać obficie łzy. Ponieważ to nie podobało się jego komturom, których zastęp go teraz otaczał, komtur elbląski Werner Tettingen, przystąpiwszy do niego, karci go publicznie i napomina, by zachowywał się jak mężczyzna, a nie jak kobieta i by swoim rycerzom, którzy oczekują od niego hasła do walki, dał przykład raczej dziarskości niż tchórzostwa. Mistrz Ulryk znosząc z pokorą to skarcenie odpowiada, że łzy, które publicznie wszyscy widzieli, wylał nie z jakiegoś tchórzostwa lub bojaźni, ale z przywiązania i z prawdziwego ubolewania nad tym, że w czasie piastowania godności mistrza i sprawowania rządów przez niego ma być wylane tyle krwi chrześcijańskiej, a jak dużo, to może sobie świetnie wyobrazić, chociaż jej jeszcze nie ma przed oczami. Obawia się też, by nie zażądano z jego rąk [rachunku] za krew już wylaną i tę, która lada chwila ma być wylana, i dlatego nie może ukryć niepokoju, czy to skutek słabości, czy też z powodu złych przeczuć. Dodał nadto, że jako człowiek niezłomny zarówno walkę podejmie bez strachu, jak i wytrzyma jej niebezpieczny przebieg, niezależnie od tego, której stronie los przyniesie powodzenie. Niech zatem Werner Tettingen pilnuje raczej samego siebie i niech się troszczy raczej oswoją skórę, swoje stanowisko i swój los, aby mając tak wysokie i śmiałe mniemanie o sobie i swoich siłach, gdy dojdzie do walki, nie poniósł klęski z tym większą hańbą, z im większą pychą wznosił się nad innych. I nie próżna była ta zapowiedź. Mistrz pruski Ulryk padł bowiem w czasie walki od ciosów otrzymanych w pierś. Uznał, że nie warto żyć dalej, skoro jego wojsko poniosło klęskę. Komtur zaś elbląski Werner Tettingen, opuściwszy sromotnie pole walki, nie zaniechał ucieczki, aż dotarł do Elbląga, by stać się dla niejednego przykładem pomszczonej pychy i pewności siebie.
Wielki mistrz przesyła królowi dwa miecze.
Władysław Jagiełło daje sygnał do walki
Podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, przyjąwszy zlecenie królewskie, udał się wcześniej do taborów, król zaś zamierzał włożyć hełm i ruszyć do boju. Nagle zostaje zapowiedzianych dwu heroldów prowadzonych pod osłoną rycerzy polskich celem uniknięcia zaczepek. Jeden z nich, króla rzymskiego, miał w herbie czarnego orła na złotym polu, a drugi, księcia szczecińskiego, czerwonego gryfa na białym polu. Wyszli oni z wojska wrogów niosąc w rękach obnażone miecze, bez pochew, domagając się przyprowadzenia ich przed oblicze króla. Wysłał ich do króla Władysława mistrz pruski Ulryk dodając nadto dumne zlecenie, by podniecić króla do podjęcia niezwłocznie bitwy i stanięcia w szeregach do walki. Król polski Władysław zobaczywszy ich, przekonany, jak też i było, że przychodzą z jakimś nowym, niezwykłym poselstwem, nakazawszy przywołać z powrotem podkanclerza Mikołaja, w obecności jego oraz pewnych panów, którym zlecono straż nad bezpieczeństwem króla, mianowicie: młodszego księcia mazowieckiego Siemowita, rodzonego siostrzeńca królewskiego, Jana Mężyka z Dąbrowy, Czecha Solawy, sekretarza Zbigniewa Oleśnickiego, Dobiesława Kobyły, Wołczka Rokuty, kuchmistrza Boguchwała i Zbigniewa Czajki z Nowego Dworu, który niósł włócznię królewską, Mikołaja Morawca niosącego mały proporzec i Daniłka z Rusi trzymającego strzały króla - bo wielkiego księcia litewskiego Aleksandra nie pozwoliły wezwać pospieszne przygotowania do walki i [jego] zajęcie się ustawieniem swych szyków - wysłuchuje poselstwa heroldów. Ci oddawszy jako tako honory królowi przedstawiają treść swego poselstwa po niemiecku (Jan Mężyk służył za tłumacza) w następujących słowach: "Najjaśniejszy królu! Wielki mistrz pruski Ulryk posyła tobie i twojemu bratu (pominęli imię Aleksandra i tytuł księcia) przez nas tu obecnych posłów dwa miecze, ku pomocy, byś z nim i z jego wojskami mniej się ociągał i odważniej, niż to okazujesz, walczył, a także żebyś się dalej nie chował i pozostając dalej w lasach i gajach, nie odwlekał dalej walki. Jeżeli zaś uważasz, że masz zbyt ciasną przestrzeń do rozwinięcia szeregów, mistrz pruski Ulryk, by cię przynęcić do walki, ustąpi ci, jak daleko chcesz, z równiny, którą zajął swoim wojskiem, albo wreszcie wybierz jakiekolwiek pole bitwy, byś tylko dalej nie odwlekał walki". Tyle heroldowie. Zauważono zaś, że w momencie przemawiania poselstwa wojsko krzyżackie potwierdzając swoje oświadczenie przekazane przez heroldów, wycofało się na znacznie rozleglejsze pole, by dać czynem dowód wierności tajnym zleceniom danym swym heroldom. Głupie to, zaiste, było oświadczenie i nie przystało ich regule. [Postąpili tak], jak gdyby byli przekonani, że los i to, co każdemu w tym dniu przeznaczone zostało, jest zależne od ich planów i jest w ich mocy. A król Władysław, wysłuchawszy pełnych pychy i zuchwalstwa słów posłów krzyżackich, przyjął miecze z ich rąk i bez gniewu i jakichkolwiek niechęci, lecz zalany łzami odpowiada heroldom bez namysłu, z dziwną tylko, jakby z nieba daną pokorą, cierpliwością i skromnością. "Chociaż - rzecze - nie potrzebuje mieczów mych wrogów, bo mam w mym wojsku wystarczającą ich ilość, w imię Boga jednak dla uzyskania większej pomocy, opieki i obrony w mej słusznej sprawie przyjmuję tę dwa miecze przyniesione przez was, a przysłane przez wrogów pragnących krwi i zguby mojej oraz mego wojska. Do Niego się zwrócę jako najsprawiedliwszego mściciela pychy, która jest nie do zniesienia, do Jego Rodzicielki Panny Marii oraz patronów moich i mojego Królestwa: Stanisława, Wojciecha, Wacława, Floriana i Jadwigi i będę ich prosił, by obrócili swój gniew na wrogów równie pysznych co niegodziwych, których nie można ułagodzić i doprowadzić do pokoju żadnym godziwym sposobem, żadną skromnością, żadnymi moimi prośbami, jeżeli nie rozleją krwi, nie poszarpią wnętrzności i nie złamią karku. Pokładając mą ufność w najpewniejszej obronie Boga i Jego Świętych oraz w ich niezawodnej pomocy, jestem pewien, że oni swą mocą i swym wstawiennictwem osłonią mnie i mój lud i nie pozwolą, bym ja i mój lud uległ, przemocy tak straszliwych wrogów, u których raz po raz zabiegałem o pokój. Nie ociągałbym się go zawrzeć i w tej chwili, byleby tylko mogło do niego dojść na sprawiedliwych warunkach. Cofnąłbym wyciągniętą do walki rękę nawet teraz, chociaż widzę, że niebo tymi mieczami, któreście przynieśli, najwyraźniej wróży mi zwycięstwo w walce. Nie pretenduje zaś wcale do wyboru pola bitwy, ale jak przystało chrześcijanowi i chrześcijańskiemu królowi, zostawiam to Bogu, pragnąc mieć takie miejsce do walki i taki wynik wojny, jak w dniu dzisiejszym wyznaczy mi Boże miłosierdzie i los, ufając, że niebo położy kres zawziętości krzyżackiej tak, że dzięki temu zostaje pokonana - w tej chwili i na przyszłość - ich tak niegodziwa i nie do zniesienia pycha. Niebo bowiem, jestem tego pewien, poprze słuszniejszą sprawę. Na polu bowiem, które depczemy, na którym trzeba stoczyć walkę, wspólny i sprawiedliwy sędzia wojny Mars zetrze i upokorzy zuchwalstwo moich wrogów, co wynosi się aż pod niebo. Spodziewam się, że w obecnym starciu Bóg przyjdzie z pomocą mnie i mojemu wojsku". Dwa wspomniane miecze wysłane z pychy przez krzyżaków królowi polskiemu są do dnia dzisiejszego przechowywane w skarbcu królewskim w Krakowie, by ciągle na nowo przypominać i świadczyć o pysze i klęsce jednej strony, a pokorze i triumfie drugiej".
Po tych słowach oddał heroldów pod straż rycerzowi Dziwiszowi Marzackiemu herbu Jelita. Nakazawszy podkanclerzemu wrócić do obozu włożył hełm na głowę i w imię Pańskie ruszywszy na czele wojska do walki, nakazał, by zagrano pobudkę i by rycerze wszczęli bój. W gorącej modlitwie błagał niebian, by zwrócili swój gniew na krzyżaków, nie tylko gwałcicieli układów, ale wściekłych zarozumialców, mających w nienawiści każdy uczciwy sposób postępowania, i by pokrzepili i natchnęli jego rycerzy odwagą. Najłagodniejszy król nawet teraz, wśród szczęku oręża i dźwięku surm, zabiegał, zaiste, o sprawiedliwy wyrok, gotów odłożyć oręż, byleby można było zawrzeć pokój na sprawiedliwych warunkach. Ale po wysłuchaniu obelżywych i bezczelnych słów poselstwa krzyżackiego, widząc, że próżne są jego wysiłki, skoro Krzyżacy obnoszą się z taką pychą, zmienił plan i porzucił wszelką nadzieję zawarcia pokoju, nadzieję, którą żywił do tej godziny. Był to, zaiste, najlepszy król, który pokonywał swych wrogów nie tyle mieczem, ile łagodnością i sprawiedliwością, walcząc raczej ofiarami i modlitwą niż strzałami.
W czasie przygotowań, po dojrzałej naradzie postanowiono, że król polski Władysław nie stanie w żadnym określonym szeregu jakiejś chorągwi, ponieważ z największą troską i gorliwością strzeżono wówczas jego głowy i życia. Postanowiono jako rzecz najbardziej oczywistą, by król zatrzymał się w odległym i bezpiecznym miejscu, nie widocznym nie tylko dla wrogów, ale nawet dla swoich, otoczony znacznym oddziałem doborowej straży i rycerzy. Rozstawiono również w różnych miejscach lotne konie, aby zmieniając je, uniknął dzięki nim niebezpieczeństwa w razie przewagi nieprzyjaciela. Jego samego bowiem uznano za wartego 10 tysięcy rycerzy. Miał zaś w oddziałach swojej straży, jak to wyżej przedstawiliśmy, mały proporzec, na którym znajdował się herb biały orzeł, a który nosił Mikołaj Morawiec z Kunaszówki, herbu Powała. Wspomniany zaś oddział straży liczył 60 kopii rycerskich. Znaczniejszymi strażnikami królewskiej osoby byli następujący rycerze: rodzony siostrzeniec króla, książę mazowiecki Siemowit Młodszy, syn Siemowita Starszego, stryjeczni bracia króla, książę litewski Fieduszko, czyli Teodozjusz (21), mający nie do pogardzenia oddział spośród krewnych. Również podkanclerzy Królestwa Polskiego, późniejszy arcybiskup gnieźnieński Mikołaj z domu Trąba, Zbigniew z Oleśnicy herbu Dębno, późniejszy biskup krakowski i kardynał, Jan Mężyk z Dąbrowy herbu Wadwic, późniejszy wojewoda lwowski, pan czeski Jan Solawa z rodu Towaczów, Bieniasz Wierusz z Białej, senior pokojowców królewskich z domu Wieruszów, późniejszy podskarbi Królestwa Polskiego Henryk z Rogowa herbu Działosza, Zbigniew Czajka z Nowego Dworu herbu Dębno, który niósł włócznię królewską, Piotr Medolański z domu, który ma w herbie dwa lemiesze połączone ze sobą szczytami na niebieskim polu, [...] Czech Jan Sokół i wielu innych. Wielki książę litewski Aleksander Witold, zostawiając strzeżenie swej głowy i ciała wyłącznie Bogu, z niewielką drużyną i bez żadnej straży, osobistej biegał na wszystkie strony pomiędzy całym wojskiem tak polskim, jak i litewskim, zmieniając raz po raz konie, przywracając porządek w rozbitych szeregach, wznawiając w wielu miejscach w wojsku litewskim walkę i głośnym rozdzierającym wołaniem powstrzymując na próżno ucieczkę swych wojsk.
Ucieczka Litwinów
Na początku bitwy prawie przez godzinę obydwa wojska walczyły ze zmiennym szczęściem i ponieważ żadne z nich nie ustępowało, ale bardzo dzielnie zabiegało o zwycięstwo, było rzeczą niepewną, na którą stronę przechyli się szala, która strona wyjdzie z walki zwycięsko. Kiedy bowiem krzyżacy zauważyli, że na lewym skrzydle wojska polskiego toczy się zawzięta i niebezpieczna dla nich walka, ponieważ wycięto już znaczniejsze ich oddziały, przerzucają siły na prawe skrzydło, gdzie znajdowało się wojsko litewskie, które miało rzadsze szeregi, mniej koni i słabsze uzbrojenie, [przez co] wydawało się łatwe do pokonania. Po jego rozbiciu [zamierzali] silnie uderzyć na zastępy polskie. Nie spełniły się całkowicie nadzieje związane z tym planem. Kiedy wrzała zawzięta walka z Litwinami, Rusinami i Tatarami, wojsko litewskie zaczęło słabnąć i nie mogąc wytrzymać naporu wroga, wycofało się na odległość jednego jugera (22). Ponieważ zaś Krzyżacy napierali na nie silniej, musiało raz po raz cofać się i w końcu zawrócić do ucieczki. Wielki książę litewski Aleksander starał się biczem i potężnym krzykiem powstrzymać ucieczkę, ale na próżno. Pociągnęło ono nadto za sobą mnóstwo zmieszanych z nimi Polaków. Wróg ścigał ich wiele mil wycinając i biorąc do niewoli uciekających w przekonaniu, że ich już całkowicie pokonał. Uciekających zaś ogarnął tak wielki strach, że wielu z nich nie zatrzymało się, aż przybyło na Litwę i rozgłaszało, że poległ król Władysław oraz wielki książę litewski Aleksander i że wyginęło również kompletnie ich wojsko.
W tej walce rycerze ruscy ze Smoleńska, stojąc przy trzech własnych chorągwiach i walcząc nader zawzięcie, zasłużyli na wielką chwałę jako jedyni, którzy nie wzięli udziału w ucieczce. Chociaż bowiem pod jedną chorągwią wycięto ich w najokrutniejszy sposób, a samą chorągiew podeptano na ziemi, w obu jednak pozostałych walczyli bardzo dzielnie, jak przystało mężom i rycerzom. Wyszli zwycięsko i przyłączyli się do zastępów polskich i jedyni w tym dniu uzyskali w wojsku Aleksandra Witolda pochwałę za dzielną i bohaterską walkę. Cała reszta pozostawiwszy Polaków w walce uciekała bezładnie przed pościgiem wroga. A wielki książę litewski Aleksander Witold zaniepokojony ucieczką swoich wojsk i obawiając się, że ich nieszczęsna walka przerazi Polaków, kiedy wysłani przez niego coraz to nowi gońcy na próżno błagali, by król poniechawszy wszelkiego ociągania się ruszył naprzód, przybywa pospiesznie sam, bez zbrojnego orszaku, prosząc gorąco króla, by podjął walkę i swą obecnością dodał walczącym niezłomnego ducha i odwagi.
Najemnicy czescy usiłują wycofać się z pola walki
Zniknęła również w tym czasie z wojska królewskiego chorągiew św. Jerzego, pod którą walczyli wyłącznie najemni rycerze czescy i morawscy, a którą otrzymał do niesienia Czech Jan Sarnowski. Ten z całym wojskiem czeskim i morawskim odszedł do gaju, w którym król polski Władysław odznaczył wiernych rycerzy pasem rycerskim. Chorągiew stała w tym lesie i nie myślała o powrocie do walki. Kiedy ją zobaczył podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj nie sądząc, że jest to chorągiew czeska, ale rycerza Dobiesława z Oleśnicy i jego całego rodu - malowany bowiem na tej chorągwi biały krzyż był nieco podobny do białego krzyża, który Dobiesław z Oleśnicy nosił jako znak w herbie - uniesiony ciężkim gniewem wyskoczywszy z namiotów królewskich z pisarzami i duchownymi, przybył aż do miejsca, w którym się ona zatrzymała, a przekonany, że jest tam Dobiesław z Oleśnicy, karci go ostro takimi słowami: "O przeniewierczy, o niegodziwy rycerzu! Czy nie wstydzisz się uciekać i usuwać się od walki, ukrywając się w tym lesie i gnuśniejąc w momencie, kiedy toczy się zawzięty bój twojego króla i jego wojska i kiedy twoi towarzysze, którzy walczą odważnie, są narażeni na śmiertelne niebezpieczeństwo? I to ty, który dzięki twojej niezwykłej odwadze odniosłeś wiele zwycięstw w staczanych przez ciebie pojedynkach. Przystoi to twojej czci? Plamisz przeogromnie tym występkiem siebie i cały swój ród, czego nigdy nie będziesz mógł zmyć".
Wstrząśnięty tymi słowami wspomniany chorąży czeski Jan Sarnowski przekonany, że je skierowano pod jego adresem, uchyliwszy przyłbicy odpowiada Mikołajowi: "Czcigodny ojcze, przeniosłem się tutaj nie ze strachu ani z własnej woli, ale pod usilnym naciskiem znajdujących się w mojej chorągwi rycerzy, którzy opuszczali pole walki". Na to rycerze z przedniej straży spośród Czechów i Morawian: Zygmunt Rakowiec z Rankowa i inni, mówią z naciskiem: "Przysięgamy ci, znakomity mężu, że nas zepchnął przyprowadził do tych lasów ten najgorszy człowiek, nasz rotmistrz i by nam ktoś nie mógł wyrzucać występnej ucieczki, porzuciwszy jego dowództwo i chorągiew, którą niesie, wracamy na pole walki". I po tych słowach zostawili natychmiast Jana Sarnowskiego i chorągiew i możliwie jak najszybciej zmieszali się z powrotem z oddziałami walczących na polu boju rycerzy polskich. Od tego zaś czasu wspomniany Czech Jan Sarnowski uchodził za człowieka bez czci i wiary. Kiedy po wojnie wracał z Królestwa Polskiego, własna żona nie chciała go przyjąć ani na zamku, ani do łoża małżeńskiego, wyrzucając mu tchórzostwo i ucieczkę. Przejęty tymi wyrzutami i zniewagami żył niedługo. Zmarł znosząc ustawicznie bolesną hańbę. Zdrada bowiem, jakiej się sam w tym dniu dopuścił wobec króla polskiego Władysława, i tchórzostwo, którego dał wyraźnie dowody opuszczając dobrowolnie pole walki, stały się znane i na dworze króla węgierskiego Zygmunta i wśród panów Czech i Moraw i nie można ich było w żaden sposób nawet z biegiem czasu całkowicie zatrzeć lub puścić w niepamięć. Nie wiedziano zaś dokładnie, czy wspomniany Jan uciekł i wycofał się z tchórzostwa, czy też został przekupiony złotem krzyżackim.
Władysław Jagiełło w niebezpieczeństwie
Kiedy po przepędzeniu wojska litewskiego lekki, łagodny deszcz stłumił potężną kurzawę, która zasypywała pole walki i walczących, między wojskiem polskim a pruskim zawrzała od nowa w różnych miejscach bardzo zawzięta walka. Ponieważ także Krzyżacy zabiegali z uporem o zwycięstwo, wielka chorągiew króla polskiego Władysława z białym orłem w herbie, którą niósł chorąży krakowski, rycerz Marcin z Wrocimowic herbu Półkozic, pod naporem wrogów upada na ziemię. Ale walczący pod nią najbardziej zaprawieni w bojach rycerze i weterani podnieśli ją natychmiast i umieścili na swoim miejscu, nie dopuszczając do jej zniszczenia. Nie dałoby się jej podnieść, gdyby się nią nie zajął znakomity oddział najdzielniejszy rycerzy i gdyby jej byli nie obronili własnymi ciałami i orężem. Rycerze zaś polscy, pragnąc zetrzeć haniebną zniewagę, w najzawziętszy sposób atakują wrogów i rozbijają ich kompletnie, kładąc pokotem wszystkie te siły, które się z nimi starły.
Tymczasem wojsko krzyżackie, które urządziło pościg za uciekającymi Litwinami i Rusinami, uważając się za zwycięzców, z wielką radością podążało do obozu pruskiego, prowadząc ze sobą tłum jeńców. Widząc zaś, że toczy się bardzo zawzięta i krwawa walka, porzuciwszy jeńców i łupy, rzuca się w wir walki, by przyjść z pomocą swoim, którzy już w tej chwili walczyli opieszalej. Dzięki pomocy nowych walczących zaostrza się walka między obydwoma wojskami. A kiedy po obu stronach padło wielu i wojsko krzyżackie i wojsko krzyżackie doznało ogromnych strat w ludziach, gdy nadto w oddziałach wszczęło się zamieszanie, kiedy ich dowódcy wyginęli, spodziewano się, że wojsko krzyżackie będzie skłonne do ucieczki. Dzięki jednak wytrwałości Krzyżaków i Zakonu oraz rycerzy czeskich i niemieckich wznowiono słabnącą w wielu miejscach bitwę.
W czasie zawziętej walki między obydwoma wojskami król polski Władysław stał opodal przyglądając się odwadze walczących, a złożywszy swą ufność w miłosierdziu Bożym, ze spokojem oczekiwał również ucieczki i ostatecznej klęski wrogów, których widział w kilku miejscach rozbitych i pokonanych. Tymczasem podejmowało walkę 16 nowych, nietkniętych i takich, które jeszcze nie doświadczyły losów wojny, oddziałów wrogów pod tylomąż chorągwiami.
Kiedy ich szeregi zwróciły się w stronę, gdzie król polski stał jedynie ze strażą przyboczną, wydawało się, że godzą w niego wyciągniętymi kopiami. Król zaś przekonany, że wojsko wrogów dybie na niego specjalnie z powodu małej liczby otaczającej go rycerzy, obawiając się, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo, wysyła swego sekretarza Zbigniewa z Oleśnicy do znajdujących się w pobliżu jego wojsk walczących pod chorągwią dworzan z rozkazem, by szybko przyszli mu z pomocą, by swego króla osłonić przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, na które będzie narażony, jeśli mu szybko nie nadejdzie pomoc. Chorągiew ta była wystarczająco blisko, żeby zetrzeć się z wrogim hufcem. Przeto rycerz królewski, jeden z walczących w pierwszym szeregu, Mikołaj Kiełbasa herbu Nałęcz zamierzając się mieczem na wysłańca królewskiego sekretarza Zbigniewa łaje go głośno nakazując mu odejść. "Nieszczęśniku - powiada - czy nie widzisz, że wrogowie na nas nacierają? A ty nas zmuszasz, byśmy poniechawszy walki, która w tej chwili ma się zacząć, poszli bronić króla. Czyż to jest co innego niż ucieczka z szeregów, podanie tyłów wrogowi oraz narażenie zarówno nas, jak króla w razie załamania się naszych sił na oczywiste niebezpieczeństwo?" Zbigniew z Oleśnicy odpędzony tymi ostrymi słowami wycofał się z chorągwi nadwornej, w którą się wmieszał, a ludzie królewscy natychmiast ścierają się z wrogami, a walcząc również bardzo zawzięcie miażdżą i rozbijają wrogów. Po powrocie do króla Zbigniew z Oleśnicy doniósł, że wszyscy rycerze są zajęci walką oraz dodał, że walczący lub czekający na walkę nie dadzą się nakłonić do niczego ani nie wykonają żadnego rozkazu. Do innych zajętych walką oddziałów Zbigniew - jak doniósł królowi - nie doszedł, bo te z powodu wrzawy i zamieszania nie mogły usłyszeć żadnej namowy ani rozkazu.
Mała chorągiew króla noszona za nim a mająca jako godło białego orła na czerwonym polu została przezornie usunięta, by nie zdradzała, że król się tam znajduje. Na polecenie przybocznej straży króla schowano ją, a króla osłonili końmi i ciałami otaczający go rycerze, by nie przypuszczano, że on tam stoi. Król rwał się z wielkim zapałem do boju i dźwigając konia ostrogami usiłował wskoczyć w najbardziej zwarte szeregi wrogów. Straż przyboczna stojąc mu na drodze z trudem go powstrzymywała. Toteż jednego ze swej straży przybocznej, Czecha Solawę, który silnie schwycił konia za wędzidło, by nie mógł się dalej posunąć, król uderza końcem swej kopii, lekko jednak, i prosi, żeby go puścił do walki. Wycofał się dopiero powstrzymany twardym i zdecydowanym żądaniem straży przybocznej, która oświadczyła, że się narazi raczej na wszelkie, najgorsze niebezpieczeństwo, nim do tego dopuści.
Tymczasem z pruskiego wojska wyskoczył na ryżym koniu rycerz, z pochodzenia Niemiec, Dypold Kökeritz z Ecber z Łużyc, ze złotym pasem, w białym płaszczu, który po polsku nazywamy jakką, i w pełnym uzbrojeniu. Od szeregów większej chorągwi pruskiej znajdującej się między innymi szesnastoma biegł aż do miejsca, gdzie stał król i wymachując kopią na oczach całego stojącego pod szesnastu chorągwiami wojska pruskiego zamierzał, zdaje się, zaatakować króla. Kiedy król polski Władysław usiłował z nim walkę, wywijając własną kopią, starł się z nim, osłaniając króla od ciosu pisarz królewski, Zbigniew z Oleśnicy bez zbroi i broni, mając na pół złamaną kopię. Ugodził Niemca w bok i zwalił z konia na ziemię. Leżącego na wznak wśród drgawek król Władysław ugodziwszy włócznią w czoło, które miał odsłonięte wskutek odsłonięcia się przyłbicy do góry, zostawił nietkniętego. Ale natychmiast zabili go rycerze trzymający straż nad królem, a piesi [ściągnęli] z niego zbroję i odzież.
Czy zdołał ktoś w tej bitwie dokonać czegoś pomyślniejszego? Ale, zaiste, nie było nic odważniejszego ani śmielszego od czynu Zbigniewa. Ten [człowiek] bez zbroi i broni odważył się stanąć do boju ze świetnie uzbrojonym rycerzem, młodzieniec niemal chłopiec podjął walkę z dojrzałym mężem i weteranem. Na pół złamaną kopią wytrącił bardzo długą [kopię] przeciwnika i strącając zaciętego wroga z konia odsunął niebezpieczeństwo grożące nie tylko królowi, ale całemu wojsku w razie upadku i śmierci króla. I kiedy król polski Władysław wobec pochwał, w jakich jego straż przyboczna wynosiła wobec króla na wyścigi jego odwagę, pragnął mu nadać jako wyróżnienie pas rycerski i nagrodzić jego wyjątkowo chwalebny czyn, szlachetny młodzieniec nie zgodził się na to zaszczytne wyróżnienie ze strony króla, ale kiedy mu król usilnie pragnął nadać godność rycerską, odpowiedział, że on winien być wcielony nie do świeckiego wojska, ale do duchownego i że woli walczyć zawsze dla Chrystusa niż dla ziemskiego i śmiertelnego króla. Wtedy król Władysław rzecze: "Skoro wybrałeś lepszy los, ja jeżeli zwyciężę, by nagrodzić twój czyn, nie zaniecham cię wznieść do godności biskupiej". Od tego też czasu król zaczął darzyć wspomnianego Zbigniewa większą sympatią. Wyróżniany wobec wszystkich względami i życzliwością, miał z biegiem czasu dzięki poparciu króla zostać biskupem krakowskim. Papież Marcin V udzielił mu dyspensy od zmazy, którą na siebie ściągnął niezwykłym czynem.
Wojska krzyżackie ponoszą klęskę
Wojsko krzyżackie składające się z 16 chorągwi, z którego Kökeritz rycerz miśnieński zamierzając zaatakować króla zginął wskutek nierozważnego raczej niż śmiałego czynu, widząc, że wspomniany rycerz Kökeritz został zarąbany, zaczęło się natychmiast wycofywać na hasło pewnego krzyżaka, dowódcy chorągwi, który siedząc na białym koniu kopią dawał znak do odwrotu rycerzom w pierwszym szeregu i krzyczał po niemiecku: "Herum, herum". Po zawróceniu, skierowało się na prawą stronę, na której znajdowała się większa chorągiew królewska, już po dokonaniu rzezi na wrogach, ,z pewnymi innymi chorągwiami królewskimi. Większość rycerzy królewskich zobaczywszy wojsko rozmieszczone pod 16 godłami uznała je, zgodnie z rzeczywistością, za [wojsko] wrogów. Reszta, ulegając słabości ludzkiej skłonnej do spodziewania się czegoś lepszego, twierdziła, że jest to wojsko litewskie z powodu poręcznych włóczni, [zwanych] inaczej sulicami, których była w nim wielka liczba, i nie zaatakowała ich natychmiast wstrzymana niepewnością i sporami, które wśród niej wynikły. Pragnąc im położyć kres rycerz Dobiesław z Oleśnicy, z rodu zwanego Dębno, mającego w herbie krzyż, z podniesioną kopią jedyny dźga konia ostrogami w kierunku wroga. Wyskakuje na niego spośród jazdy pruskiej Krzyżak, dowódca chorągwi i oddziałów i zabiegając drogę atakującemu go Dobiesławowi, zręcznymi ruchami swej lancy, wyciągniętą kopię Dobiesława przerzuca przez głowę i w pierwszej chwili unika ciosu usiłującego go ugodzić Dobiesława. A Dobiesław widząc wyraźnie, że jego cios chybił, uznając za rzecz ryzykowną i nierozsądną walczyć z całym oddziałem, wracał szybko do swoich. Krzyżak, który puścił się za nim w pogoń, dźgając konia ostrogami i godząc groźnie włócznią w Dobiesława, zadał tylko koniowi Dobiesława przez zasłonę, którą zwiemy kropierzem, ranę w lędźwie, ale nie śmiertelną i szybko przyłączył się znów do swoich, żeby go nie zagarnęli rycerze polscy.
Oddział polskie zatem wyzbywszy się wahania, które ich wstrzymywało, wieloma chorągwiami rzucają się na wrogów, ustawionych w 16 chorągwiach, do których schroniła się również reszta, która pod innymi znakami poniosła klęskę, i staczając z nimi śmiertelną walkę. I chociaż wrogowie przez jakiś czas stawiali opór, w końcu jednak, otoczeni zewsząd mnóstwem wojska królewskiego, zostali wycięci w pień i niemal wszystkie oddziały walczące w 16 chorągwiach wyginęły lub dostały się do niewoli. Po zwyciężeniu i rozgromieniu tego zastępu wrogów, w którym - jak wiadomo - zginęli wielki mistrz pruski Ulryk, marszałkowie, komturowie, i wszyscy znaczniejsi rycerze i panowie z wojska pruskiego, pozostały tłum nieprzyjacielski podjął odwrót, a kiedy raz podał tyły, zdecydowanie zaczął uciekać. Król zaś polski i jego wojska odnieśli późne i z trudem zdobyte, ale pełne i zdecydowane zwycięstwo nad mistrzem i Zakonem Krzyżackim. Wtedy też rycerz Jerzy Gersdorff, który niósł w wojsku krzyżackim chorągiew św. Jerzego a który wolał z honorem dostać się do niewoli, niż haniebnie uciekać, z 40 towarzyszami broni zabiegając drogę rycerzowi polskiemu herbu Dryja, Przedpełkowi Kropidłowskiemu, padłszy na kolana dostał się do niewoli, jak rycerz, tak jak sobie tego życzył, po oddaniu również chorągwi. Pojmano też dwu książąt, którzy z własnymi wojskami i pod własnymi znakami pomagali Krzyżakom: Kazimierza szczecińskiego wziął Skarbek z Góry, Konrada Białego oleśnickiego-Czech Jost z Salcu. Prócz tego dostało się do niewoli wielu rycerzy z różnych wojsk i różnych narodowości. Znaczna liczba rycerzy, którzy uciekli z oddziałów pruskich, schroniła się za tabory pruskie i w obozie. Zaatakowana ostro przez wojska królewskie, które wdarły się do taborów i obozu pruskiego, wyginęła lub dostała się do niewoli. Także obóz nieprzyjacielski pełen wszelkich bogactw i wozy oraz cały dobytek mistrza pruskiego i jego wojska uległy rozgrabieniu przez rycerzy polskich. Znaleziono zaś w wojsku krzyżackim kilka ciężkich wozów wyładowanych pętami i kajdanami, które Krzyżacy przywieźli do wiązania jeńców polskich, obiecując sobie pewne zwycięstwo bez liczenia się z interwencją Bożą i nie myśląc o walce, ale o triumfalnym zwycięstwie. Znaleziono też inne wozy pełne sosnowych żagwi pomazanych jeszcze łojem i smołą, także strzały oblane łojem i smołą, którymi mieli ścigać pokonanych i uciekających. W pełnym pychy zadufaniu za wcześnie przygotowywali plany dotyczące sprawy spoczywającej w rękach Bożych, nie zostawiając miejsca na moc Bożą. Za słusznym jednak wyrokiem Bożym, który starł ich pychę, Polacy zakuwali ich w te pęta i kajdany. Było to wydarzenie godne oglądania i zaskakujące, gdy chodzi o ocenę spraw dotyczących ludzkiego losu, że panów zakuwano w ich własne, przygotowane przez nich pęta i łańcuchy, a wozy wrogów w liczbie kilku tysięcy zostały w ciągu jednego kwadransa rozgrabione przez wojsko królewskie do tego stopnia, że nie pozostało z nich najmniejszego śladu.
Było prócz tego w obozie i na wozach pruskich wiele beczek wina, do których po pokonaniu wrogów zbiegło się umęczone trudami walki i letnim upałem wojsko królewskie celem ugaszenia pragnienia. Jedni rycerze gasili je czerpiąc wino hełmami, inni rękawicami, wreszcie inni butami. A król polski Władysław w obawie, by jego wojsko po upiciu się winem nie stało się niesprawne i łatwe do pokonania przez tchórzliwego wroga, gdyby ktoś miał odwagę podjąć walkę, nadto by nie popadło w choroby i nie osłabło, kazał zniszczyć i porozbijać beczki z winem. Gdy je na rozkaz króla bardzo szybko porozbijano, wino spływało na trupy zabitych, których na miejscu obozu wrogów był niemały stos i widziano, jak zmieszane z krwią zabitych ludzi i koni płynęło czerwonym strumieniem aż na łąki wsi Stębarku i wskutek jego bystrości stworzyło koryto potoku. Opowiadają, że to dało okazję do zmyśleń wśród ludu i opowieści, które głosiły, że w tej bitwie wylano tyle krwi, że spływa ona jak strumień.
Znaleziono potem niedaleko od obozu wrogów w małym lesie porośniętym drzewami, które nazywamy brzozami, 7 pozostawionych przez uciekających, wbitych tylko starannie w ziemię chorągwi krzyżackich, które natychmiast odniesiono do króla. Komtur Tucholi Henryk, który polecił, by noszono przed nim dwa miecze, [i] nie dawał się dobrym doradcom w żaden sposób odwieść od swego dumnego polecenia, gdy w haniebnej ucieczce z pola walki przybył do wsi Wielhniowa (23), dopadnięty przez pościg zginął w godny pożałowania sposób przez obcięcie głowy i poniósł straszną, ale zasłużoną karę za brak rozwagi i pychę. Pewni pobożni i pokorni mężowie, którym Miłosierdzie Boskie dozwoliło to oglądać, widzieli w czasie bitwy w powietrzu jakiegoś znakomitego męża odzianego w szaty biskupie, błogosławiącego ustawicznie wojsko polskie, jak długo walczono i zwycięstwo było po stronie Polaków. Panowało przekonanie, że był to biskup krakowski św. Stanisław, patron Polaków i pierwszy męczennik, dzięki którego wstawiennictwu i pomocy Polacy, odnieśli tak sławne zwycięstwo.
Pościg za uciekającymi Krzyżakami
Po rozbiciu taboru nieprzyjacielskiego wojsko królewskie przybyło na wzgórze, na którym znajdował się stały obóz wrogów, i zobaczyło wiele oddziałów i zastępów nieprzyjacielskich rozproszonych w ucieczce, jak błyszczały w promieniach słońca odbijających się w zbrojach, które niemal wszyscy mieli na sobie. Urządziwszy dalszy pościg za nimi [wojsko polskie], wkroczywszy na podmokłe łąki, rzuciło się na wrogów i pokonawszy garstkę, która odważyła się stawić opór, na rozkaz króla, by rycerze zaniechali rzezi, pozostały oddział pędzono nietknięty, nie dopuszczając się krwawych gwałtów. Wtedy to król polski dawszy znak rozkazał rycerzom ścigać uciekających wrogów, napomniawszy ich, by się absolutnie wstrzymali od rzezi. Pościg rozciągnął się na wiele mil. Garstka, która wcześniej rzuciła się do ucieczki, uszła. Wielu rycerzy schwytano i odprowadzono również do obozu, a zwycięzcy potraktowali ich łagodnie. Następnego dnia oddano ich królowi. Wielu wskutek tłoku i ścisku utonęło w stawie znajdującym się w odległości 2 mil od bitwy. Nadchodząca noc przerwała pościg. Zginęło w tej bitwie 50 tysięcy wrogów, a 40 tysięcy dostało się do niewoli. Zagarnięto podobno 51 chorągwi wojennych. Zwycięzcy wzbogacili się bardzo łupami na wrogach. Chociaż jestem przekonany, że jest rzeczą trudną dokładnie obliczyć, ilu spośród wrogów zginęło, jednak droga na przestrzeni kilku mil była usiana trupami, ziemia nasiąknięta krwią zabitych, a powietrze napełniały wołania umierających i jęczących.
Książe Witold skazuje na ścięcie dwóch rycerzy krzyżackich
Kiedy wojsko królewskie na rozkaz króla rzuciło się do pościgu za uciekającym wrogiem, król polski Władysław wszedłszy na dość wysokie wzgórze, zostaje tam, by oglądać dalszy pomyślny tok wypadków tego dnia, na który składało się zarówno ściganie wrogów przez rycerzy polskich, jak i branie ich do niewoli. Wielki książę litewski Aleksander spotkawszy tutaj króla po raz pierwszy po odniesionym zwycięstwie-przez cały czas bitwy książę kręcił się między chorągwiami i oddziałami polskimi, podsuwając na miejsce zmęczonych i utrudzonych nowe i świeże wojsko i bacząc bardzo starannie, jaki jest los jednej i drogiej strony-opowiada jako wielką i miłą nowinę, że w bitwie wzięto do niewoli dwu braci Zakonu Krzyżackiego, mianowicie komtura brandenburskiego Markwarda von Salzbach i Schaumburga, którzy w czasie zjazdu między wspomnianym wielkim księciem litewskim Aleksandrem a mistrzem i Zakonem odbytego nad rzeką Niemnem w pobliżu Kowna czynili obraźliwe i nieprzyzwoite zarzuty wspomnianemu księciu Aleksandrowi i jego matce, że jest zbyt mało skromna. Dodał też, że postanowił wymierzyć im należytą karę przez ścięcie. Król zaś polski Władysław, nie dając się unieść pysze z powodu pomyślnego zwycięstwa, ze zwykłą łaskawością i skromnością zabronił wspomnianemu księciu Aleksandrowi jakiejkolwiek zemsty nad wziętymi do niewoli i tymi, co się poddali. "Drogi bracie- powiada-nie wypada srożyć się dalej wobec nieprzyjaciół, których zwyciężyliśmy w walce nie dzięki naszemu męstwu, ale za zezwoleniem miłosiernego Boga. Nie należy też szukać zemsty za nasze krzywdy i obrazy na jeńcach, ale złożywszy dzięki Najwyższemu za odniesione zwycięstwo, okazać zwyciężonym i dotkniętym klęską całą łagodność i pobłażliwość. Jużeśmy ich bowiem za słusznym wyrokiem Bożym wystarczająco ukrócili i ukarali i jest rzeczą słuszną, byśmy i my oszczędzili tych, których oszczędził ciężki los wojny".
I byłby książę litewski Aleksander uległ napomnieniu króla, gdyby zuchwałe, bezczelne i pełne pychy słowa wspomnianych Krzyżaków, Schaumburga i Markwarda, nie pobudziły go na nowo do przeprowadzenia zamierzonej zemsty. Wspomniany bowiem książę Aleksander obrażony słowami tych, którzy mimo że byli w niewoli, rzucając pogróżki, nie chcieli mówić pokornie i prosić o litość, skazał ich na ścięcie w najbliższą niedzielę, 20 lipca, na postoju w pobliżu Morąga, a król polski Władysław już się temu nie sprzeciwiał. Kiedy bowiem Aleksander Witold pytał wspomnianego Krzyżaka o jego obecny los i robił mu wyrzuty z powodu jego oszczerstw rzucanych na jego matkę, Markward niepomny swego losu i niedawnego gniewu księcia zbyt wyniosłą odpowiedzią wywołuje gniew tego, którego winien był ułagodzić pokornymi słowami. "Obecny los- powiada-nie budzi we mnie żadnego lęku. Jego pomyślne skutki spływają w równej mierze na jedną i drugą stronę. A że los kołem się toczy, jutro da nam, zwyciężonym to, co wyście dzisiaj zdobyli jako zwycięzcy". Wielki książę litewski urażony tą nazbyt szorstką odpowiedzią, chociaż nie zamierzał przedsiębrać przeciw niemu żadnego okrutnego czynu, kazał zawlec komtura Markwarda i Schaumburga na ścięcie. Wielu obwiniało Markwarda o to, że jątrzył gniew i niechęć tego, którego litości potrzebował. Nie roszczę sobie prawa do wyjaśnienia, czy książę Aleksander zrobił to słusznie, czy nie, srożąc się wobec jeńców i tych, co się poddali.
Odpoczynek po bitwie
Gdy już słońce chyliło się ku zachodowi, król polski Władysław opuściwszy wzgórze, na którym się przez jakiś czas zatrzymał i plac bitwy, posunął się na przód na odległość ćwierć mili w kierunku Malborka z wielkim mnóstwem wozów, które jechały za nim. Rozbił obóz nad jeziorem, gdzie zgromadziło się także całe wojsko, które wróciło z pościgu za wrogiem. Panowała zaś powszechnie wśród wszystkich ogromna radość, że przez odniesienie znakomitego, godnego wspominania przez wiele wieków zwycięstwa nad zuchwałym i potężnym wrogiem, za łaską Bożą uwolnili ojczyznę od bezlitosnego i niesłusznego zagarnięcia przez Krzyżaków i od ich najazdu, a siebie od grożącego im niebezpieczeństwa śmierci lub niewoli. Przez całą następną noc wracały potem wojska królewskie z pościgu za wrogami i jeńcami, i niezliczonymi łupami o oddawały jeńców i chorągwie wrogów królowi, który czuwał tej nocy. I jeńców i chorągwie król nakazywał zachować do dnia jutrzejszego.
Po przybyciu do obozu nad wspomnianym jeziorem król Władysław zsiadłszy z konia, zmęczony wysiłkiem i upałem, położył się na spoczynek w cieniu głogu na posłaniu z liści klonu w towarzystwie jedynie sekretarza Zbigniewa Oleśnickiego. Od głośnych nawoływań, którymi w czasie bitwy nakłaniał i popędzał rycerzy do walki, jego głos był tak ochrypły, że w tym i w następnym dniu z trudem można go było go zrozumieć i to z bliska. Kiedy zaś rozbito namiot, król wszedł do niego i dopiero wtedy zdjąwszy zbroję każe jak najszybciej przygotować posiłek. Tego dnia bowiem ani król, ani żołnierze nie mieli niczego w ustach. Wszyscy byli na czczo aż do wieczora i nie wcześniej aż o zachodzie zarówno król, jak i jego wojsko zaczęli się posilać. Gdy słońce zaszło, spadł deszcz, a ponieważ przez całą noc padał bez przerwy, w obydwu wojskach, królewskim i pruskim, zginęło od ostrego zimna wielu pozostawionych na polu walki rannych, którzy mogliby żyć, gdyby ich stąd zabrano i otoczono opieką. Potem na rozkaz króla woźny królewski Boguta w ciszy nocnej ogłasza publicznie odezwę do całego wojska, by następnego dnia zgromadziło się przed namiotem króla celem wysłuchania uroczystej mszy, podziękowania Najwyższemu za odniesione zwycięstwo oraz by przedstawiło królowi lub jego dowódcom i urzędnikom chorągwie i jeńców. [Ogłosił też], że cały najbliższy dzień spędzi jeszcze w tym samym miejscu. Kiedy Mszczuj ze Skrzynna doniósł królowi, że wielki mistrz pruski poległ i na dowód jego śmierci pokazał złoty pektorał ze świętymi relikwiami, która sługa wspomnianego Mszczuja imieniem Jurga zdarł z zabitego, król Władysław westchnął głęboko i zapłakawszy dziwił się tak całkowitej odmianie losu lub raczej zmianie pychy ludzkiej. "Moi rycerze! - powiada - Oto jak szpetną rzeczą jest pycha wobec Boga. Ten bowiem, który wczoraj przeznaczał pod swe panowanie wiele krain i królestw, który był przekonany, że nie znajdzie nikogo, kto by dorównał jego potędze, leży tu pozbawiony wszelkiej pomocy ze strony swoich, w najbardziej żałosny sposób zamordowany. O ile pycha jest gorsza od skromności". Na koniec król, przemawiając na chwałę Stwórcy, rzekł: "Uwielbiam Cię, Najłaskawszy ze wszystkich [istot] Boże, że złamałeś moich przeciwników i że wczorajszego dnia wsławiłeś mnie i na moim ludzie Twoją prawicę".
Oddziały polskie odwlekają marsz w kierunku Malborka
Podczas gdy jedni doradcy królewscy na naradzie nalegali, by król polski Władysław z całym swoim wojskiem spędził 3 dni na polu walki jako zwycięzca, inni byli temu przeciwni i jak najusilniej doradzali, by niezwłocznie zmierzać szybko, dniem i nocą w kierunku Malborka. A gdyby król tę radę odrzucił jako nieużyteczną, to niech jednak dokona wyboru i pośle możliwie najszybciej znaczniejsze wojska celem otoczenia zamku Malborka. Jeśli zdobędzie główną twierdzę, kiedy jeszcze umysły ogarnia strach i trwoga, pozostałe zamki, natychmiast się poddadzą. Zdobędzie je spokojnie, bez użycia broni. Ta rada byłaby się okazała nie tyle rozsądniejsza, ile pomyślniejsza, gdy chodzi o wynik, ponieważ w zamku Malborku na wieść o klęsce ogarnęło wszystkich strzegących zamku - a liczba ich była niewielka - ogromne przerażenie. Należało spodziewać się raczej poddania zamku niż jego obrony, gdyby król polski Władysław i jego doradcy dokładnie rozpatrzyli sprawę i gdyby król podsunął wojsko pod zamek drugiego lub trzeciego dnia po zwycięstwie. Ogarnięci jednak radością, którą im przyniósł ten dzień - los nie dał im bowiem obydwu dóbr naraz, a mianowicie rozsądku i szczęścia - nie poszli za przeznaczoną dla nich ze wszech miar zbawienną radą, uznawszy ją za całkowicie zbędną. Okazało się, że król i doradcy nie umieją korzystać z odniesionego zwycięstwa ani z pomyślnej sposobności danej im przez los i okoliczności. Gdyby bowiem zwycięski król natychmiast po starciu sił krzyżackich był sprowadził w porę zwycięskie wojsko celem otoczenia i zdobycia zamku Malborka, bez najmniejszej wątpliwości byłby osiągnął pełne powodzenie i jemu wyłącznie byłaby przypadła chwała zakończenia wojny. Wśród biegłych w rzemiośle wojennym poczytywano też za największy ten błąd króla, że w skutek niedbalstwa zaniechał wysłania żołnierzy celem zdobycia zamku Malborka, kiedy to było łatwe, gdy Malbork był niemal całkowicie opuszczony i pozbawiony obrońców, zanim przybył do niego z załogą komtur Świecia Henryk von Plauen. Szczególnie, że wszyscy strzegący zamku - a było ich niewielu - potracili głowy i ogarnął ich śmiertelny strach bezwład. A Polacy woleli raczej zajmować się zbieraniem łupów niż zdobywaniem zamków, czy to upojeni obecnym powodzeniem, czy to dlatego, że bardzo wielu uznało za rzecz słuszną i sprawiedliwą pozostanie przez 3 dni na placu zwycięstwa, czy też dlatego, że los - jak wiadomo - zgodnie z naturalnym biegiem rzeczy nie daje zwykle nikomu pełnego powodzenia, czy też jakiś wyrok Niebios, oszczędzając w tym momencie Zakon Krzyżacki, zachował na odpowiedniejszą porę to przeznaczone im już wydarzenie: zdobycie zamku Malborka, co ja bardziej jestem skłonny przyjąć.
Król dokłada starań, aby pogrzebano zwłoki wielkiego mistrza i innych poległych
We środę, nazajutrz po uroczystości Rozesłania Apostołów, 16 lipca, po ustaniu deszczu wstał słoneczny dzień i król polski Władysław natychmiast o świcie rozkazał odszukać wśród trupów zwłoki mistrza pruskiego Ulryka, marszałka, komturów i pozostałych dostojników, którzy polegli w bitwie, chcąc je wydać, by je pogrzebano z należytą czcią w kościele, uznając za rzecz równie chwalebną odnoszenie zwycięstwa nad wrogiem, jak okazanie litości nieszczęśliwemu i pokonanemu. Kiedy król dzięki jednemu z jeńców pochodzącemu z ziemi chełmińskiej, Bolemińskiemu, któremu powierzono to zadanie - wśród wszystkich jeńców bowiem należał do osób bliskich mistrzowi pruskiemu - zdobył zwłoki mistrza pruskiego Ulryka mające dwie rany: jedną na czole i drugą na piersi, trupa marszałka Fryderyka Wallenroda, zwłoki wielkiego komtura Konrada Lichtensteina oraz zwłoki komturów: toruńskiego Jana von Sayn, gniewskiego Jana hrabiego von Wenden i człuchowskiego Arnolda von Baden, kiedy oglądał wygląd i rany poległych, nie wyrzekł ani jednego słowa, które by było wyrazem urągania lub zniewagi, nie pozwolił sobie na śmiech czy radość, ale raczej zalawszy twarz łzami ze szlachetną łagodnością współczuł ich losowi. Zwłoki kazał owinąć w czyste chusty i na wozie okrytym purpurą odesłał je do Malborka, by je pochowano.
Ciała zaś pozostałych komturów oraz słynnych i znakomitych osobistości polecił pochować w drewnianym kościele parafialnym w Stębarku. Zadbał też, by opatrzono tych rannych, którym udało się ujść z życiem. Uznał, że jego zwycięstwo zyska więcej sławy i ściągnie mniej zawiści, jeśli je ozdobi wyraźną cnotą umiaru. Król Władysław okazując przez to podwójną łaskawość, płynącą z ludzkości i życzliwości, okazał się niedoścignionym wzorem szlachetności i ogłady nie tylko wśród swoich, ale także wobec wrogów i obcych narodów. Sprawiedliwością i umiarkowaniem raczej dodał blasku swojemu zwycięstwu, a nie rozbudził nim zawiści i niechęci. W tym kościele pochowano również ciała tych, którzy polegli w wojsku polskim, szukane i odnalezione przez ich znajomych i bliskich, a zwycięzcy nie mieli znakomitszego pogrzebu od pokonanych. Po sprowadzeniu do obozu półżywych i rannych tak z wojska polskiego, jak pruskiego zastosowano wszelkie środki, aby ich wyleczyć. A po dokonaniu przeliczenia stwierdzono. Że z wojska królewskiego poległo tylko 12 znacznych rycerzy. Wśród nich najznaczniejsi byli: Jakubowski herbu Róża i Imram Czulicki herbu Czerwnia, tak że zapewne należy się dziwić, że przy tak niewielkich stratach wśród rycerzy polskich, pokonano tak potężne i liczne wojsko, podczas gdy wszyscy znaczniejsi rycerze z wojska krzyżackiego zginęli lub dostali się do niewoli.
Komtur elbląski Werner Tettingen, który odradzał pokój, zgodnie z przepowiednią daną mu przez komtura Gniewu hrabiego von Wenden, niepomny tego, co powiedział uniesiony pychą, uciekł z pola walki i po przedarciu się przez obóz Zakonu, nie mając odwagi do nikogo się zbliżyć, nie wcześniej uznał, że winien zaprzestać swej ucieczki, aż przybył do Elbląga. A potem opuściwszy Elbląg przyłączył się do tych, którzy uciekali do Malborka. A komtura Gniewu hrabiego von Wenden znaleziono wśród trupów z raną w piersi. Moim zaś zdaniem król polski Władysław byłby postąpił piękniej i chwalebniej, gdyby był polecił pogrzebać ciała mistrza i podległych mistrzowi pruskiemu marszałka i komturów w którymś z kościołów katedralnych, klasztornych lub kolegiat, nie odsyłając ich do Malborka, by ustawicznie oglądane przypominały ciągle na nowo jego wspaniałe zwycięstwo.