Sala tortur
By Dr.Dreszcz
Dla Riinki,
za to, że mnie zachęciła
do przelania moich krwawych
wizji na papier.
Opowiem Wam pewną historię, która zdarzyła się jakiś czas temu. Będzie ona dosyć brutalna, więc jeżeli macie słabe nerwy, to odradzam czytania.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Zresztą, jak każda mrożąca krew w żyłach historia. A mianowicie, od najzwyklejszej wycieczki do średniowiecznego zamku...
***
Tego dnia, zwlokłam się z łóżka o czwartej nad ranem. Nie zrobiłam tego z własnej nieprzymuszonej woli, o nie! Nasza wspaniała profesorka, od historii, zażyczyła sobie byśmy się stawili o piątej rano przed szkołą, w celu udania się na wycieczkę. Kto normalny każe wstawać o tej porze, ja się pytam... No, ale cóż, jak zapłaciłam to pojadę... A nuż zdarzy się coś ciekawego?
Mój kochany tatuś zawiózł mnie pod szkołę, jak przystało na przykładnego rodzica, ale gdy tylko zobaczył idącą w naszą stronę historyczkę, od razu wziął nogi za pas, i najzwyczajniej w świecie uciekł. Ja postąpiłam podobnie.
Musicie wiedzieć, że profesor Mól nie tylko uczy wielce szlachetnego przedmiotu zwanego historią, alei też jest naszą wychowawczynią oraz prawdziwym wrzodem na dupie. Do tego jest rodem z epoki kamienia łupanego. Te jej poglądy na temat dzisiejszej młodzieży... „Panno Nowak proszę natychmiast pójść do łazienki zmyć ten makijaż, wygląda pani jak kurtyzana!”- usłyszałam wczoraj po wejściu do klasy. A przecież miałam tylko pociągnięte tuszem rzęsy a usta błyszczykiem... albo „To nie przystoi młodej damie aby nosiła tak głębokie dekolty!”. Tego typu teksty padają z ust tej kobiety. Zwariować można...
Ale, odbiegamy od tematu. Tak więc, przybyłam pod szkołę punktualnie. Autokar już był podstawiony, ale oczywiście nie można było wejść do środka. A powiem tylko, że było piekielnie zimno. Podeszłam do drugiego nauczyciela, który z nami jedzie, i się przywitałam przy okazji podsłuchując, że Mietek Zakrzewski się spóźni. Okropnie wkurzona odwróciłam się w stronę klasy. W tłumie zauważyłam moją przyjaciółkę Lexie. Tak naprawdę, ma na imię Alexandra. Oczywiście bardzo nie lubi swojego imienia, więc wszyscy wołają na nią Lexie. Nawet nauczyciele. Och... oczywiście za wyjątkiem Mola.
- Czołem Kat! Wyspałaś się? - przywitała się moja kumpela.
- Głupie pytanie. - burknęłam i oparłam się plecami o autokar i przymknęłam oczy. - Jak już będziemy wchodzić to mnie obudź.
- No nie mów, że będziesz spała! Przecież jest taki piękny poranek!
- Chyba Ci coś na mózg padło... Jest piąta rano, piździ jak cholera a jeszcze na dodatek, ten cholerny jełop, Miecio się spóźni!
- Skąd wiesz?
- Przez przypadek usłyszałam jak Treszczyk, mówił że dzwoniła matka Mieczysław i oznajmiła, że jej syn spóźni się dziesięć minut.
Dla wyjaśnienia Treszczyk to bardzo sympatyczny nauczyciel języka Polskiego, bardzo przez nas lubiany.
- Aha. Ale to przecież nic. Myślisz będzie fajnie na tej wycieczce?- trajkotała moja wesoła przyjaciółka. Ja nie wiem skąd ona czerpie energię o piątej rano.
- Nie wiem. Zdrzemnę się chwilę, a jak przylezie ten pędrak to mnie obudź. Niech on tylko spróbuje mnie poprosić o browara...
- A masz?
- Pewnie, że mam, a co ty myślałaś. Teraz dobranoc!
Tak więc oparłam się wygodnie na ramieniu Lexie i zamknęłam oczy. Po chwili odleciałam w świat snu. Niezbyt pamiętam co mi się śniło, ale na pewno było to przyjemne.
W pewnym momencie poczułam, że ktoś, wcale nie delikatnie, mną potrząsa. Niezadowolona otworzyłam oczy i spojrzałam morderczym wzrokiem na tego kogoś. Zobaczyłam przed sobą niebieskie tęczówki.
- Lexie nie można było można delikatniej? - wyrzuciłam z siebie zła
- Hej, przecież wiesz, że nawet stado wyjących syren by cię nie obudziło... - oburzyła się.
- Dobra już, dobra.
Drzwi autokaru otworzyły się. Jako, że my z Alex stałyśmy tuż przy nich, weszłyśmy pierwsze i od razu skierowałyśmy się na sam koniec. Wiadomo, byle najdalej od historyczki. Gdy już wszyscy się wgramolili, autobus ruszył, a ja ponownie odpłynęłam.
Obudził mnie jakiś dziwny dźwięk wkradający się do mojej podświadomości. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Okazało się, że to moja blondwłosa przyjaciółka, lekko pochrapywała przez sen. Bez namysłu szturchnęłam ją w żebra. Ta natychmiast usiadła prosto.
-Co... Gdzie... co jest? - spytała
Ja, nie mogłam jej odpowiedzieć, gdyż zwijałam się ze śmiechu.
- I z czego radość? - burknęła obrażona.
- Hahah maiłaś taką... Hahahaha za... Hahah... bawną minę... Hahah
Po chwili i ona śmiała się w najlepsze.
- Za dziesięć minut będziemy na miejscu. Proszę abyście zachowywali się jak cywilizowani ludzie - usłyszałam zrzędliwy głos historyczki.
Zdziwiona wyjęłam komórkę i spojrzałam na zegarek. Okazało się, że już jest godzina 9.13.
- O raju przespałyśmy całą drogę - powiedziała Lex
- A no. Tak to jest jak trzeba wstawać o czwartej rano...
***
I tak sobie dojechaliśmy, zwiedzaliśmy ten zakichany zamek. Oczywiście było cholernie nudno. Przewodnik gadał tak monotonnie, że nie dało się go słuchać. Chodziliśmy po różnych pomieszczeniach. W którymś momencie zeszliśmy do lochów. Było tam bardzo ponuro. Aż dostałam gęsiej skórki. Pan nudziarz, tak nazwaliśmy przewodnika, dalej opowiadał tym swoim usypiającym głosem o tym miejscu. Już myślałam, że ta wycieczka to wyrzucenie pieniędzy w błoto, i że nic ciekawego już mnie tu nie spotka. Aż do czasu gdy...
***
... weszliśmy do sali tortur. Były tu różnego rodzaju kleszcze, szczypce, łańcuchy, kajdany i inne tego typu narzędzia. Na środku stało wielkie metalowe krzesło z setkami, wyglądających na ostre, szpikulców. Z tyłu pod ścianą stała na wpół otwarta, lekko zardzewiała żelazna dama. W rogu stał jakiś dziwny stojak z trzema nogami, na którego szczycie była umieszczona metalowa piramida. Nad nią, na trzech linach wisiał jakby metalowy pas.
- Co to jest? - spytałam przewodnika.
- Jest narzędzie tortur nazywane kołyską judasza.
Po drugiej stronie Sali, stał wielki stół do rozciągania. Pod sufitem, niedaleko stołu, wisiała metalowa klatka.
Skąd to wiem? Kiedyś pisałam referat o metodach tortur w średniowieczu i chcąc, niechcąc trochę mi w głowie tej wiedzy zostało.
W pomieszczeniu było też wiele innych „urządzeń” których nie mogłam nazwać.
Nagle kierowana jakimś dziwnym impulsem podeszłam do stołu z narzędziami i dotknęłam jednego z nich. I wtedy...
***
...jakby przeniosłam się w czasie. W jednej chwili stałam przy stole przyrządami do torturowania, dotykając jednych ze szczypiec, dookoła widząc ludzi z klasy, a w następnej stałam przy tym samym stole, z tą różnicą, że na tych wszystkich urządzeniach siedzieli, bądź wisieli prawdziwi ludzie. Niektórzy byli nadzy, inni natomiast mieli na sobie strzępy ubrań. Ale wszyscy jednakowo byli zakrwawieni.
Wtem z prawej usłyszałam rozdzierający krzyk kobiety. Odwróciłam się w tamtą stronę i od razu tego pożałowałam.
Na drewnianym krześle siedziała śliczna, rudowłosa kobieta. Jej ręce były przytwierdzone do oparcia wielkimi zardzewiałymi gwoździami. Z ran sączyła się strużkami brunatna krew. Dziewczyna była naga od pasa w górę. Przed nią stał wielki, otyły mężczyzna w czarnym kapturze.
W ręku miał takie jakby szczypce tylko, że ich końce rozdzielały się na dwa bardzo ostre haki. Dwa z nich były zakrzywione do góry a dwa w dół. Patrząc od przodu wyglądały jak otwarta paszcza.
Kat podszedł do kobiety i złapał tym urządzeniem jej pełną pierś.
- Teraz zostaniesz ukarana za swoje występki, ladacznico! - powiedział i zaczął zaciskać to „urządzenie” na jej ciele.
Kobieta zaczęła krzyczeć. Dopiero teraz zobaczyłam, że owo narzędzie jest rozgrzane do czerwoności.
- Nie! - Krzyknęłam podbiegłam w stronę oprawcy
- Zostaw ją!
Ale on mnie nie słyszał. Gdy próbowałam go złapać, moja dłoń przeszła na wskroś jego ciała. Nic nie mogłam zrobić. Byłam niewidzialna dla tych wszystkich ludzi.
Tymczasem siepacz coraz mocniej zaciskał to coś na piersi kobiety. A ona krzyczała coraz głośniej i głośniej, aż w końcu zemdlała z bólu.
Dręczyciel poluźnił zacisk i wstał. Wokół piersi dziewczyny została, wypalona do żywego mięsa, rana.
Kat odłożył narzędzie i skierował się do innej części sali. Podszedł do żelaznej damy i otworzył ją. Gdy to zrobił moim oczom ukazał się makabryczny widok. W środku, podtrzymywany jedynie przez metalowe szpikulce, których ostre końce połyskiwały wyzierając z ran jakie zadały, stał mały, może dwunastoletni chłopczyk. Po całym jego ciele spływała krew. W oczodołach zamiast gałek ocznych miał dwa ostre szpice. Na całej długości jego sylwetki ziały czarne dziury, które pozostawiły po sobie igły umieszczone na drzwiach żelaznej damy.
Dręczyciel lekko kopnął ciało, a ono, z lekkim mlaskiem, oderwało się od kolców i spadło na podłogę, niczym worek kartofli.
Do moich oczu napłynęły łzy. Nie chciałam na to dalej patrzeć. Chciałam wrócić do swojego świata. Do domu. Ale nie wiedziałam jak...
W tym czasie hycel wziął podziurawione zwłoki na ręce i podszedł do kąta znajdującego się za moimi plecami. Odwróciłam się i z moich ust wyrwał się krzyk. Pod ścianą leżała cała sterta, ludzkich zwłok. Jedne były porozrywane, inne tak jak ciało tego chłopca, podziurawione. Ale każda twarz była wykrzywiona w grymasie bólu i cierpienia. Niektóre niemo krzyczały. Wokół nich, utworzyła się wielka kałuża już zakrzepłej krwi. Gdzie niegdzie walały się pojedyncze członki oddzielone od reszty.
Kat rzucił ciało malucha, jak szmacianą lalkę. Gdy to zrobił pod moje nogi potoczyła się zmiażdżona ludzka głowa. Górna część czaszki była wgnieciona do środka. Z licznych otwartych ran wypłynęły resztki szarawego mózgu, zostawiając mokry ślad na posadzce, znaczący drogę jaką przetoczył się czerep. Odwróciłam głowę. Poczułam, że po policzkach spływają mi łzy.
Siepacz najzwyczajniej w świecie podszedł, kopnął głowę z powrotem na stos i skierował swoje kroki do innej części pomieszczenia. Choć bardzo nie chciałam, jakaś niewidzialna siła, ciągnęła mnie za nim. Tu znajdowała się owa Kołyska Judasza.
Nagle huknęły otwierane drzwi i do środka weszło dwóch rosłych mężczyzn w czarnych kapturach, prowadząc między sobą chudego, nagiego mężczyznę. Całe jego plecy były pokryte świeżymi śladami bo razach zadanych batem.
- Pan kazał ukołysać go do snu. - zarechotał jeden z facetów.
- Zapnijcie go. - rozkazał oprawca.
Obaj gnębiciele skierowali się w stronę „kołyski”. Odwiązali liny podtrzymujące pas i opuścili go na dół. Facet wyrywał się i krzyczał ostatkiem sił. Ale oni byli silniejsi. Zapięli mu ową uprząż na wysokości talii i podciągnęli do góry. Główny kat podszedł i wziął w ręce linę służąco do regulowania wysokości.
- Zrobić to szybko, czy powoli? Jak myślicie? - zapytał ukazując w parszywym uśmiechu żółte, krzywe zęby.
- Szybko. - odpowiedział jeden ze zbirów - mamy jeszcze paru chętnych na twoje rozrywki. - zaśmiał się paskudnie.
I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, oprawca puścił linę. Wiszący człowiek spadł z ogromną prędkością, kroczem wprost na metalowy trójkąt, który wszedł w jego ciało jak w masło. Krew trysnęła zabarwiając na czerwono wszystko dookoła. Echem odbił się chrzęst łamanej kości. Z gardła chłopaka wydobył się nienaturalnie wysoki wrzask, który po chwili zamilkł raz na zawsze. Choć ciało jeszcze wiło się w ostatnich spazmach bólu, dusza skazańca już odleciała do krainy wiecznego odpoczynku.
- Ładnie nam zaśpiewał chłopaczyna, nie ma co. Zdejmijcie go i przyprowadźcie następnego, a ja w tym czasie zajmę się tą małą, rudą dziwką.
Dwaj mięśniacy ściągnęli, wciąż jeszcze podrygujące ciało, rzucili na stos po czym skierowali się do wyjścia.
Tymczasem główny oprawca znów ruszył w stronę rudowłosej kobiety. Ponownie wziął w ręce to narzędzie. Przypomniałam sobie, że nazywa się je rozdzieraczem piersi. To zabawne, że człowiek w takich strasznych chwilach potrafi przypomnieć różne, mało istotne rzeczy.
Coś pociągnęło mnie w stronę tej biednej dziewczyny. Kat właśnie próbował ją ocucić, wymierzając siarczyste policzki. Raz, drugi, trzeci... Z jej rozciętej wargi trysnęła krew. Oprawca dalej wymierzał jej razy. A gdy to nie przyniosło pożądanego efektu wziął stojące obok wiadro i wylał na nią jego zawartość. Domyśliłam się, że jest to lodowata woda, gdyż torturowana natychmiast otworzyła oczy i usiadła wyprostowana na tyle, na ile miała sił.
- A teraz się zabawimy, suko! - wywarczał hycel, uśmiechając się okrutnie - najpierw udekorujemy twoją drugą cyckę - rzucił i podszedł do paleniska, którego wcześniej nie zauważyłam, gdyż znajdowało się ono w najdalszym końcu pomieszczenia.
Włożył rękawice po czym wsadził rozdzieracz do buzującego ognia. Poczekał chwile aż rozgrzeje się on do czerwoności, a następne wyjął narzędzie. Podszedł z powrotem do rudzielca, jedną ręką objął pierś, drugą zaś zaczął przysuwać rozżarzony przedmiot do jej skóry. Gdy metal jej dotknął, dziewczyna wrzasnęła.
- Zamknij się! - warknął kat i uderzył ją pięścią w twarz tak mocno, że głowa odskoczyła do tyłu, a z nosa został tylko krwawa miazga.
Kobieta już nie krzyczała. Nie miała siły. Nie mogła złapać oddechu. Szkarłatna ciecz zabarwiła jej ciało na czerwono. Hycel podszedł do stołu z narzędziami i wziął w do rąk okropną metalową maskę.
Nie jest ona zwykła, o nie. Zamiast otworów na uszu ma przymocowane dwa ostrza. Podchodzi on do rudzielca. Jednym płynnym ruchem zakłada ją na twarz kobiety. Stalowe ostrza obcinają jej uczy. Teraz w tym miejscu zamiast małżowin ma dwie czarne dziury. Kobieta krzyczy, a ja razem z nią. Marzę już tylko o tym, żeby się stąd wydostać. Gdy już tracę nadzieję na to, że się kiedykolwiek wrócę do swojej rzeczywistości...
***
...słyszę nawołujące mnie głosy.
- Kat! Kat! Ocknij się! Co Ci jest? - mówi jeden.
- Panno Nowak proszę się obudzić! Ma ktoś sole trzeźwiące? - skrzeczy drugi.
Otwieram oczy i widzę wokół siebie twarze ludzi z klasy.
- Och nareszcie! - szepce Lexie ścierając wierzchem dłoni spływające łzy - Nawet nie wiesz jak się o Ciebie martwiłam! Nigdy więcej tego nie rób!
- A... Co się właściwie stało? - pytam nieco skołowana. W pamięci wciąż mam te wszystkie drastyczne sceny.
- Zemdlałaś! I byłaś nieprzytomna jakieś pięć minut! Już chcieliśmy wzywać karetkę!
- Och... - złapałam się za głowę - Strasznie boli mnie głowa. To wszystko chyba dla tego, że jestem piekielnie głodna. Nie jadłam śniadania, a Ty Lex dobrze wiesz co się ze mną dzieje w takiej sytuacji. - powiedziałam z nikłym uśmiechem na ustach.
A głowa bolała mnie naprawdę. To nie była tylko zwykła ściema, żeby wszystkich uspokoić. No może trochę...
- No skoro tak twierdzisz. - powiedziała bez przekonania moja przyjaciółka.
- Pani profesor, mogę zabrać Kaśkę do autokaru? Będzie chyba lepiej, żeby coś zjadła i odpoczęła. - zapytała zwróciła się do historyczki.
- Tak, tak będzie najlepiej. - zgodziła się bez szemrania Pani Mól - pan Treszczyk pójdzie z wami...
***
I tak oto dotarliśmy do końca mojej historii. Pamiętam jeszcze, że wychodząc obejrzałam się przez ramię, aby ostatni raz rzucić okiem na tą dziwną salę tortur. Gdy już miałam odwrócić wzrok napotkałam spojrzenie przewodnika. Na ustach błąkał mu się perfidny uśmieszek. Odniosłam wrażenie, że on wie co się tak naprawdę stało. Mało tego, że jest za to odpowiedzialny...
KONIEC
Kilka słów do narodu :p
Ludzie!
Jeżeli to czytacie, to znaczy, że jakoś dobrnęliście do końca.
Mam nadzieję, że Wam się podobało.
Jest to moja pierwsza, ale mam nadzieję nie ostatnia, miniaturka.
Nigdy wcześnie nic konkretnego nie napisałam.
Tak jak już mówiłam, mam nadzieję, że się wam podobał ten wytwór mojej chorej wyobraźni.
Zachęcam do komentowana tego mojego mini „dzieła”.
Nie, nie zachęcam...
Ja Wam NAKAZUJĘ skomentować te moje wypociny, jeśli je przeczytacie.
Bo...
Jak się dowiem, że przeczytaliście, ale nie skomentowaliście to pamiętajcie, że mam w swojej szafie całkiem pokaźny składzik narzędzi do torturowania!!! :p
BARDZO DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ!!
Dla Ciebie Riina :*