Syzyfa wcielenie drugie
„Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia.”
Historia lubi zataczać epicykle ludzkich spraw i często intuicyjnie przewiduje to, co dopiero po wielkim zrywie twórczego umysłu będzie w przyszłości udokumentowane. Między dwoma krańcami - mitem i naukowym poznaniem - zamknięta jest prawda o człowieku. Syzyf...
Symbol pięcia się w górę mimo ustawicznego trudu wtaczania ciężaru. Oto odwieczne sprzężenie - człowieka z jego pracą. Ciężar dźwigany i posuwany naprzód rozwija człowieka; wyniósł go na szczyt, na którym dziś się znajduje. Lecz ten sam ciężar spycha go w dół. Rezultat? Człowiek rozwija się, i to bardzo szybko, ale coś ten rozwój powstrzymuje. Nie potrafi określić co, choć czuje, zmoże tylko przypuszcza. Nie, on już wie. Jednak ambicja nie pozwala mu przyznać się przed sobą. Jego postęp jest niechybnie związany z degradacją czegoś. Środowiska? To najłatwiejsza odpowiedź. Od pierwszego dnia istnienia Homo lubił wszystko upatrywać poza sobą, nazywając to środowiskiem, a właściwie - poligonem swej działalności.
Jedyny autentyczny Syzyf - człowiek - zamknął swój biologiczny i psychiczny los w mitologii, która nie oddaje całkowicie jego przeznaczenia i roli na Ziemi. Jego praca nie ma odpowiednika w pracy zdefiniowanej przez fizyków. To zbieżność jedynie terminologiczna. Żadna istota poza człowiekiem, tym bardziej żadna fizyczna masa, nie potrafi wykonywać pracy takiej, jaką wykonuje człowiek.
Praca w fizyce ma określony bilans energetyczny, i wydajność, jest ograniczona możliwościami materiałowymi, towarzyszy jej chłodzenie przy nadmiernym wzroście temperatury. Jedynie człowiek, pracując, zmienia drogę, na której działa, zmienia siebie i pokonywany ciężar czy opór. Tu nie ma żadnego bilansu ujętego w rozsądne ramy księgowania energetycznego. Praca w fizyce jest zużyciem siły wzdłuż określonej drogi. Dla fizyki człowieka znaczy zupełnie co innego. Praca w historycznej skali, bo w tej stają się dostrzegalne jej skutki, to przede wszystkim zmiana samego ciężaru, który "relatywistycznie" rośnie w miarę jego posuwania.
Człowiek podejmuje coraz większe przedsięwzięcia. Ponieważ wie, że jego siła rozpatrywana w kategoriach fizyki jest ograniczona, zaprzągł mózg do pracy. Maszyny, które wymyślił, mają ułatwić mu wykonanie zadań. Pozornie. Tyle maszyn powstało - z elektronicznymi włącznie; sterowanymi finezyjnie i o wydajności przerastającej marzenia - tymczasem zadań, które musi wykonać na świecie, człowiekowi przybywa. To w XIX wieku sądzono, że maszyna zwolni człowieka ze stanowiska roboczego. Dziś, mimo rozwoju automatyki, wyzbyto się już kwietystycznych marzeń. Autentyczny Syzyf posuwa przed sobą ustawicznie zwiększającą się masę zadań.
To jego przeznaczenie narzucone niepisanym prawem. Co dziwniejsze - on wcale nie słabnie. Fizyka - ze swoimi metodami wyjaśnienia - tu zawodzi. Biofizyka takie rzeczy zna przynajmniej z obserwacji. Człowiek zmienia też drogę, żłobi ją własnym wysiłkiem wykonując swe zadania. Zwiększająca się masa zadań intensywnie trze podłoże. Nazwano to brakiem rozwagi, naruszeniem środowiska. To prawda - w rozpędzie pominął w inżynieryjnych obliczeniach amortyzację środowiska. Obliczał produkcję, interesował go urobek przeliczany na korzyści ułatwiające życie. Zanim się spostrzegł, ogłoszono alarm - giniemy, a niebezpieczeństwo nadciąga od strony środowiska! Niebezpieczeństwo z lewa, z prawa, z góry. A i pod nogami niepokojąco zmienia się fizyka planety.
Gdyby nawet przewidział w kosztorysach produkcyjnych degradację środowiska, nie mógłby jej uniknąć. Wzrastająca masa działania popychana przez człowieka musi żłobić podłoże. Mógłby jedynie zwolnić tempo degradacji otoczenia, nie zmniejszy jednak masy swych przedsięwzięć. Daremny trud. To żywioł, którego nic nie powstrzyma. Wielu zginęło na przedpolu człowieczego zrywu do wielkich działań. Podobno też się liczą w ogólnym księgowaniu ludzkości. Masa i pejzaż zmieniają swój kształt. Świat musi coraz bardziej odbiegać wyglądem od naturalnego kiedyś krajobrazu. Człowiek nie jest pejzażystą. Woli być stroicielem świata. To jego pasja, wyzwalająca w nim - Człowieka.
Jemu - Syzyfowi - wydaje się, że nabiera pędu, zwiększając szybkość i masę zadań. Pospieszenie było zawsze jego rozkoszą i jest nią do dziś, do tego momentu. Bez względu na to, czy wsiadał do czółna wydłubanego w pniu, do bojowego wozu Hetytów, do pociągu, czy też na statek kosmiczny - zawsze sądził, że jest masą fizyczną, która, przesuwana siła nośną, zmienia tylko położenie w coraz krótszym czasie. Jednakże on - żywa masa - jest wielkością "relatywistyczną": w miarę zwiększania przyspieszenia zwiększa "masę psychiczną". Rozwija się.
Ewolucja między innymi to przyspieszenie rozwoju. Inżynier dobrze wyliczył prędkość i konstrukcyjne możliwości pojazdu. Pominął w obliczeniach pasażera.
Człowieka obowiązują mimo wszystko prawa zachowania energii i masy. Jeśli z przyspieszeniem zwiększa swą masę psychiczną, jeśli pogłębia świadomość bycia człowiekiem, to energetyczne koszty musi czymś pokryć. Również i Syzyfowi musi się zgodzić bilans, nawet w relatywistycznej prędkości ewolucyjnej.
W rezerwie pozostaje bios, czyli organizm. Innej rezerwy nie ma. I tu zaczyna się degradacja biologiczna, tak charakterystyczna dla rozwijającego się zbyt szybko psychicznie człowieka. Jesteśmy u podstaw problemu. Ochrona środowiska jest biologiczną poezją elegijną na śmierć bohatera, ale nie można znaleźć winowajcy. Na razie możemy deklamować wierszyki o potrzebie ochrony: albatrosy giną, czy nie szkoda mewy śmieszki, odłów wieloryba się kończy.
Oto jeden z paradoksów człowieka. Lituje się nad środowiskiem, które na jakimś tam zakręcie zbyt mocno potrącił, tymczasem on sam o wiele bardziej zmienił się biologicznie i tylko dzięki postępom medycyny stracił właściwe rozeznanie biologicznego kryzysu, do którego zmierza. Nazywa go syndromem chorób cywilizacyjnych. Ma spokój... dopóty, dopokąd nie stanie się którejś z nich ofiarą.
Syzyfowi, mimo wszystkich jego kapitalnych osiągnięć i bezspornych wyników, mimo gigantycznego zrywu po prawdę zaciska się wokół szyi węzeł o dwóch rozłażących się końcach. Środowisko człowieka i jego biologia. To nie jest jedynie kwestia zmian środowiska i reakcji organizmu. To już rozchodzenie się dwóch istotnych komponentów, a więc sprawa poważniejsza i bardziej złożona. To rozrywanie dwóch odwiecznych komponentów życia sprzężonych zawsze razem - organizmu i otoczenia.
Rosną jednak wskaźniki psychicznego rozwoju, rośnie współczynnik hominizacji wyrażający głębie świadomości, potężnieje popychana masa zadań wykonywanych przez człowieka. Za ten przyspieszający się ustawicznie rozwój trzeba uiścić czesne - a zapłatą może być tylko środowisko i organizm. Nie ma innych rezerw płatniczych. Tak wygląda sytuacja w teoretycznych rozważaniach, a w praktyce - faktycznie zaczyna się rozluźniać więź psychosomatyczna. Wytworzona jedność musi się z konieczności nadwerężyć, jeden z komponentów - bios - ulega degradacji, drugi - hipertrofii.
Konflikt ujawniający się w konstrukcji człowieka sygnalizuje, że zbliżamy się do krytycznej kreski na skali egzystencji. Konsekwencje tego zaczynają być widoczne: nieskoordynowanie psychofizyczne, zmienność nastrojów, drażliwość, stany nerwicowe, łatwość męczenia się, zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego i ich skutki dla układu krążenia i dla tkanki łącznej oraz procesy przedwczesnego starzenia.
Ale wróćmy do optymistycznych perspektyw, da startu i nieustannego biegu ku rozwojowi psyche, do ogromu wykonanych dzieł, do wkładu człowieka w siebie. Pytanie o pokrycie tego wydatku może być niedyskretne. Życie jest procesem energetycznym, a ten obowiązuje ścisłe rozliczenie po stronach "ma" i "winien". Skoro rzeczywistość narusza więź psychosomatyczną w następstwie zbytniego przyspieszania naszego rozwoju, to widocznie nie wszystkie rezerwy biologiczne zostały uwzględnione w chemicznym bilansie życia.
Istnieją kilokalorie nie brane pod uwagę. Zostały białkowe półprzewodniki z procesami elektronicznymi i kwantową emisją fotonów. Poza tym świadomość też coś "waży", jest bowiem energią i to tego samego rodzaju, co życie. Na poziomie kwantowych podstaw nie ma bowiem różnicy między życiem i świadomością. To, co pospolicie człowiek zwykł nazywać wolą czy uwagą, nie jest abstrakcją, lecz energią. Człowiek widocznie nie cały się jeszcze włączył w swój własny postęp. Ma jeszcze duży zapas sił i choć nabiera coraz większej prędkości, nie sięgnął jeszcze kresu swych możliwości.
Na razie znamy tylko zapłon albo raczej jego skutki, natomiast mechanizmy działania są zupełnie nie znane. Nie wiadomo też, na jakiej głębokości znajdują się energetyczne rezerwy, ani jakie kryją możliwości przyszłej eksploatacji. Badawcze dotykanie przyrody pochłonęło człowieka całkowicie. I gdyby nie choroby oraz niedomagania organizmu i gdyby nie widmo śmierci, stałby się bez reszty badaczem, przyrody, mając całkowicie od wróconą uwagę od siebie. Siebie oceniałby na podstawie wydajności, jak maszynę, a głębiej zainteresowałby się sobą dopiero po zupełnym rozszyfrowaniu otaczającej przyrody, co praktycznie nigdy nie nastąpi. Tak więc po raz drugi Syzyf dokonał zwrotu w swoim kierunku przez cierpienie i perspektywę zupełnej anihilacji istnienia. Syzyf miał zawsze w sobie coś z potęgi i tragizmu.
Jaka była rzeczywista geneza Syzyfa? Czy nabierał pędu na prostej, czy też jak mikromgławica spiralnie skręcił swe jestestwo, kondensując wsobne siły? Pierwsze wiąże się z wydatkowaniem sił, a więc rozwój zmierzałby ku potencjalnej śmierci. Drugie zapewne łączy się z twórczą katastrofą w historii człowieka. Chaotycznie poruszająca się homogenna, czyli jednorodna masa informacyjna, zdobywana receptorami zmysłowymi przez zwierzęta w długim szeregu filogenetycznym przez setki milionów lat zawirowała nagle jak mgławica i w gwałtownym kolapsie zapadła się, rodząc świadomość człowieka.
Tego rodzaju zdarzeniom, znanym z astrofizyki, towarzyszy zawsze nagła kondensacja energii i masy oraz eksplozja światła. Człowiek po raz pierwszy zobaczył siebie i nazwał to świadomością. Hominizacja trwa nadal w każdym z osobników przynależnych do gatunku sapiens rodzaju Homo, wobec tego ze zróżnicowaną indywidualnie dynamiką proces ten dokonuje się ustawicznie jako jej wyznacznik.
Tak więc hominizacyjny bieg Homo electronicus nie grozi w perspektywie wyczerpaniem sił, świadomość bowiem mogłaby być czynnikiem pobudzającym jego naturę. Można więc mówić o koncentrującym działaniu świadomości na somę. Możliwości tego działania są jeszcze zupełnie nie znane. W dotychczasowym schemacie biochemicznym wznosi się bowiem jak pionowa ściana brak ostatecznego rozpoznania zarówno natury życia, jak i świadomości.
Bioelektronika zdaje się otwierać nowe perspektywy. Niewiadoma życia, ukryta w submolekularnych rozmiarach, dopuszcza inne spojrzenie zarówno na biologiczną masę podległą procesom życiowym, jak i na świadomość. Dobrym przybliżeniem materialnych podstaw życia jest bioplazma.
Wyraża ona elektrodynamiczny stan materii, w której procesy chemiczne metabolizmu funkcjonują jako kwantowe wiązadła życia. Bioplazma zrodziła się jako konieczność znalezienia podstaw dynamiki życia (Sedlak 1967, 1970, 1975, 1976). Termin zaproponowany przez autora i wprowadzony do polskiej literatury naukowej w 1967 roku obiegł świat, ale jego zastosowanie nie zawsze świadczyło o właściwym zrozumieniu sensu bioplazmy. Skoro tak często nadużywano bioplazmy do wyrażania rzeczy dalekich od treści wkładanej w nią przez twórcę terminu, wolno go użyć w tym wypadku jako synonimu materialnej podstawy dynamiki bioukładu, z którą winna się spotkać świadomość - zjawisko również leżące w profilu bioenergetyki układu.
Świadomość, traktowana najogólniej jako wrażliwość bioukładu na zmiany środowiskowe, wyrażona przestrojeniem własnego bilansu energetycznego, rozgrywa się również na poziomie kwantowym. Tam zaś może ona nosić tylko cechy energetyczne, zapewne natury elektromagnetycznej. Sprzężenie świadomości z biomasą w dynamicznym stanie plazmy jest w kwantowych relacjach oczywiste. Sprzężenie nie jest wyłącznie domniemane, wszak stresujące działanie świadomości jest faktem znanym, choć tylko wtórnie świadomość może działać jak centryfuga, to znaczy odśrodkowo "rozrzucać" właściciela do stanu życiowej gapowatości. Z natury jest zupełnie czymś innym.
Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede wszystkim jako czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości przez sięgnięcie do kwantowych energetycznych rezerw konstrukcji życia. Czy cały ów proces byłby możliwy do odtworzenia i jak? Fizjologiczna droga prowadzi donikąd, na psychologicznej - jest zawieszony w powietrzu, pozostały tylko możliwości sięgnięcia do kwantowych podstaw biologicznej konstrukcji.
Elektroniczny Syzyf nie jest tragikiem, jak się okazuje, ani nie wymaga współczucia, jest bowiem eksploatatorem najgłębiej położonych pokładów życia, na które pracują jego metabolizm i bioelektronika. Świadomość człowieka była nową fazą jego ewolucji, w której, oprócz odkładania energii biologicznej w tkance tłuszczowej lub w innych strukturach, wykorzystano minimalne pobieranie mocy, jakie cechuje procesy intelektualne. Świadomość pojmowana jako energetyka żywego ustroju jest wtedy bezwzględnie czynnikiem ewolucyjnym, który może utrzymywać normalny przebieg procesów biologicznych, ale może go również modyfikować, na przykład przez ujemne działanie stresorów psychicznych.
Wygrany w ewolucji los - świadomość - wyrzucił człowieka na bieżnię maratonu myśli i działania, ale i mocno ugodził w jego biologię. Za wyniki należy płacić. Życie zna tylko jedną zapłatę - życie. Za świadomość i za jej wdzięk, za satysfakcję głębokiego poznawania, za radość rozumienia trzeba płacić życiem. Świadomość nie tylko mobilizuje, niekiedy wygasza też egzystencję.
Świadomość nie jest więc po prostu sumą informacji z receptorów zmysłowych, jest rzeczywiście nową jakością. Ten prawdopodobny kolaps masy informacyjnej, który zrodził świadomość, jest przeciwieństwem monotonnego narastania informacji do momentu przelania się po za brzegi zbiornika. Świadomość ma w sobie dynamikę układu o innej kombinacji niż ilościowe bogacenie homogennej masy informacyjnej. Można to przyjąć za nową jakość w stosunku do sumy informacji otrzymanych poprzez recepcję zmysłową zwierząt.
Nie mityczny Syzyf w biegu do własnego człowieczeństwa unicestwia bios i degraduje środowisko, ale zwycięża głębią jaźni i stworzonymi dziełami. Zaiste - sapiens. Zapłata nie jest nieopatrznym głupstwem. Wchodzi po prostu w rachunek energetycznych rozliczeń.
Człowiek jest wspaniały, mimo tragizmu swego rozdarcia na rzekomym pograniczu dwu natur i wyobcowania ze zmienianego niekorzystnie środowiska. Jest panem otaczającej go przyrody, natomiast niezawinionym utracjuszem własnej natury biologicznej. Pasja poznawania i przeżywania poznanej treści jest znacznie większa jednak niż własne życie. Za hominizację trzeba płacić. To prawo ewolucji.
Autor: Włodzimierz Sedlak