Zaczynamy gdzieś na East Endzie. Frank zamawia martini z liczi, które dla mnie jest nowością i smakuje wprost niesamowicie.
- No więc - mówi Frank, kiedy już się usadowiliśmy. - Miły koleś, ale raczej nie jest w twoim typie.
- Kto? Rupert? Nie, jednak kiedyś owszem, ponieważ był tak bardzo niefrancuski. Frank, to było całe wieki temu. Nieźle się razem bawiliśmy. Przypominało to małżeństwo z własnym bratem.
- A seks uprawialiście? - Dziwne: Frank ma na sobie garnitur, czarną koszulę i czarny krawat, w czym powinien wyglądać absurdalnie, niczym kiepski naśladowca Guya Ritchiego, ale jakoś mu to pasuje: wygląda niegrzecznie, lecz miło, jak ciastko ze śmietaną z lat osiemdziesiątych. Właściwie to bardziej niegrzecznie niż miło, bez mała gburowato, oczywiście dopóki się nie uśmiechnie.
- Owszem - odpowiadam surowo. - Pełen śmiechu, głupkowaty seks. No wiesz, taki, który się uprawia, gdy się czuje naprawdę dobrze we własnym towarzystwie. Wybuchy śmiechu i nadawanie genitaliom koszmarnych imion.
- Taa. - Frank cicho wzdycha. - Wiem. Uwielbiam coś takiego. Nie robiłem tego jednak od lat.
Aha! To sugeruje, że był w związku, stanowiącym coś więcej niż przygodę na jedną noc. To musi być aluzja do matki jego dziecka. Przecież chyba przypomina sobie o niej od czasu do czasu? Czy też naprawdę nigdy nie poświęca jej ani jednej myśli?
- Nie uważasz czasami, że uprawiasz zbyt dużo seksu? Ja też miałam takie okresy, no wiesz, w przeszłości, ale naprawdę trudno mi uwierzyć w liczbę twoich podbojów. To na pewno nie jest dla ciebie dobre.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, to musi być wyczerpujące.
- Jakoś daję sobie radę - stwierdza Frank. - Jeszcze jedno martini? Nie powinnaś tak szybko ich wychylać, będziesz chora.
- Tak, poproszę. Niesamowicie pyszniutkie, nie? I nie martw się o mnie. Przekonasz się, że potrafię cię spić do nieprzytomności. Serio.
Frank unosi jedną brew i uśmiecha się szeroko, po czym przywołuje kelnera.
- Podejrzewam, że być może prowadzisz pewnego rodzaju poszukiwania - ciągnę.
- Tak, być może.
- Jednak pytanie brzmi: kogo szukasz? Idealnej żony?
- Sprośnej laski. - Frank uśmiecha się, podnosząc szklankę. - Zdrówko.
- Zdrówko.
- A właściwie to idealnej sprośnej laski - uzupełnia.
- Jak definiujesz sprośną laskę? Co to w zasadzie znaczy? Zawsze to chciałam wiedzieć, podobnie jak i cała reszta żeńskiej populacji.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć - odpowiada mało pomocnie Frank. - Niektóre są sprośnymi laskami, a niektóre nie.
- W jakim sensie? Postaraj się to uściślić.
- Widzisz - Frank zapala cygara - chodzi o to, że sprośne laski nie są jedynie podniecające.
- Co masz na myśli?
- No cóż, sprośna laska jest po prostu sprośną laską. Nie stara się być sprośna, ponieważ i tak już jest. Jeśli kobieta jest na co dzień damą, a jedynie czasami się napala, to nie jest sprośną laską, tylko udaje.
- Och. - Dociera nasz druga kolejka martini. - Ale jak zdefiniowałbyś bycie sprośną? Masz na myśli te kobiety, które zawsze wyglądają tak, jakby właśnie to robiły i ich majtki były wilgotne? Ten wizerunek?
- Czasami. Nie zawsze. Niekoniecznie.
- Kto w takim razie? Pamela Anderson?
- Taa. Widziałaś to nagranie?
- Nie.
- Ona rzeczywiście jest sprośną laską. Lecz to nie ma związku z tym, jak wygląda. Tu chodzi o jej, eee, entuzjazm. To znaczy, że można mieć supersprawną miednicę i wciąż nie może być sprośną laską. Chodzi o sposób zachowania.
- Możliwe.
- Nie wyrażasz się zbyt jasno - wzdycham.
- Wybacz. - Wzrusza ramionami i uśmiecha się zagadkowo. - To nie jest takie ważne.
- To wierutne kłamstwo! - wołam. - To jest niesamowicie ważne, w przeciwnym wypadku nie byłoby twoich poszukiwań i mojego ogromnego zainteresowania, którego nie jestem w stanie ukryć. No więc dalej. Podaj mi przykłady. Kto jest sprośną laską? A co z niebieskimi majtkami sprzed kilku tygodni? Ona była?
- Co, ta niska ptaszyna? Nieszczególnie.
- A ta blondynka, która przyszła, kiedy byłam pod prysznicem, ta przed krzykaczką. Pamiętasz? Co powiesz o niej?
- A, ona - uśmiecha się Frank. - Taa. Taa, ona taka była.
- Kto jeszcze?
- Nie sądzę, byś którąkolwiek z nich poznała.
- Więc może spróbujesz przewidzieć? Pokaż mi sprośne laski w tym lokalu.
- Serio?
- Serio.
- No dobra. Chodź w takim razie i usiądź obok mnie, w przeciwnym wypadku złapie cię skurcz w szyi. - Wstaję i zamieniam krzesło na skórzaną, małą kanapę. - Nie można mieć stuprocentowej pewności - wyjaśnia Frank - stąd te Czerwone Majtki. Ale można się domyślić.
- Niebieskie Majtki.
- Co?
- Ona miała niebieskie majtki, nie czerwone.
- Nieważne.
- Jesteś naprawdę odrażający - oznajmiam mu z prawdziwą przyjemnością. - No dobrze. Gdzie one są? Pokaż mi.
Lokal zapełniony jest normalnymi, szablonowymi młodymi ludźmi w modnych ciuchach, a także nieco starszymi, ubranymi podobnie jak ja i Frank na czarno. W odległym prawym rogu wokół okrągłego stołu skupia się osobliwa grupka młodych kobiet, które wyglądają tutaj nieco nie na miejscu, chociaż bardzo się starały, by się wpasować: pomimo modnych ciuchów, włosów w artystycznym nieładzie i warstwy makijażu wszystkie wyglądają tak, że powinny teraz raczej figlować z kucykami na jakiejś słonecznej polanie.
- Cóż, oczywiście żadna z nich. Nawet ja potrafię to odgadnąć - stwierdzam.
- Gdzie?
- Tam, ten duży stół po prawej stronie. Te panny spoza miasta. Wieczór panieński dziewczyny z Hampshire czy coś w tym stylu.
- Dziewczyna w środku, ta w czymś bladoróżowym - mówi Frank.
Widok zasłania mi czyjaś głowa, więc dopiero po kilku sekundach mogę się jej dobrze przyjrzeć.
- Ta blondynka? Chyba nie mówisz poważnie.
Kobieta, na którą zwrócił Frank, przypomina mi raczej Cressidę: ta sama mlecznobiała cera, te same piersi z wyższych sfer, ten sam łagodny wyraz twarzy. Wygląda jak dójka.
- Wygląda jak dójka - mówię lekceważąco.
- To sprośna laska - oświadcza ze znawstwem Frank. - Zapewniam cię.
- Ale wygląda tak zdrowo i rumiano! Och, w ogóle tego nie rozumiem. Powiedziałeś, że to kobiety, które wyglądają, jakby przeciekały, są gwarantowanymi sprośnymi laskami.
- Nie, Stell. Ty to powiedziałaś. I częściowo miałaś rację. Niektóre wyglądają na nieszczelne, jak to określasz, inne nie. Czasami to właśnie te najczystsze są naprawdę sprośne. A czasami nie. Widzisz tę kobietę tam, tę ubrana na czarno? - Wskazuje na wychudzona laskę z rozmazanym makijażem wokół oczu. Ma sukienkę zbyt krótką jak na swój wiek i jest straszna. - Ona też.
- Nie rozumiem tego - powtarzam. Nieco mrożące krew w żyłach, no nie, to dostrzeganie tak intymnych szczegółów w kobietach, które są zupełnie obce? Bang, bang, bang, ta i ta, i ta. Tą nie zawracałbym sobie głowy. Raczej spokojna. Okropnie męska. Jest to jednak frapujące.
- Wyglądają tak, jakby naprawdę uwielbiały seks - wyjaśnia Frank.
- Skąd możesz wiedzieć? Przecież nikt nie chodzi i nie wygląda tak, jakby nienawidził seksu. Mimo że czasami tak się dzieje na odległych szkockich wyspach, co udało mi się zauważyć. Ale poza nimi…
- Obie wyglądają, jakby bez proszenia gotowe ci były obciągnąć druta. I do w dodatku z wyraźną przyjemnością - dodaje Frank.
- To znaczy, że nie musiałbyś im popychać głów w dół? - zaczynam chichotać.
- Właśnie.
- Ładne określenie: ciągnąć druta. Prawdziwy z ciebie dżentelmen, Frankie.
- Taki już jestem - odpowiada mój towarzysz z absurdalnym akcentem, przez co oboje ponownie wybuchamy śmiechem.
- Twoja definicja sprośnej laski pochodzi prosto z magazynu porno - oświadczam mu po chwili. - Wychodzi na to, że to kobiety usychają z tęsknoty za seksem i w zasadzie płaczą z wdzięczności, gdy pozwolisz im dotknąć swego fiuta. Jesteś jak ci beznadziejni faceci, którzy pornosy w Internecie. „ Weź mnie, błagała, och, weź mnie. Moczę dywan, pożądając twego wielkiego, dumnego, przepięęęęknego kutasa”. Taki właśnie jesteś, Frank.
- Nie sądzę, bym ci to wytłumaczył właściwie. - Denerwuje mnie, że Frank nie odpiera moich zarzutów. - To nie jest takie proste, chociaż masz rację, jest w tym element czystych, męskich fantazji.
- No cóż, a co w takim razie ze mną?
Frank unosi brew i pociąga łyk martini. Chciałabym żeby przestał to robić.
- Mówię poważnie, Frank. Gdybyś był tutaj z kimś innym i zobaczył, jak przechodzę obok, co powiedziałbyś o mnie?
- Zamówię ci kawę. To martini jest bardzo mocne, a jest dopiero dziewiąta.
- W kogo się teraz bawisz? W mojego ojca?
- Tak. - Chwyta kelnerkę (dosłownie, za brzeg jej fartucha) i zamawia dla mnie espresso oraz - ha! - jeszcze jedno martini dla siebie.
- Boże - przewracam oczami. - Jesteś tak cholernie północny. Mister Macho. Poproszę potrójną whisky, a dla tej pani sok owocowy. Naprawdę, Frank.
- Nie chcę, byś mi zwymiotowała na buty - odpowiada szczerze.
Wzdycham głośno, wyrażając tym swoją irytację.
- Jak już mówiłam, co byś pomyślał, gdybyś mnie zobaczył?
- Pomyślałbym, że jesteś laska, ale nie wiem, czy sprośna - odpowiada Frank, wciąż rozglądając się po sali.
- Dzięki Bogu, choć i za to. - Odchylam się do tyłu i także rozglądam, lecz niezbyt długo: krótki wykład Franka na temat męskiego sposobu osądzania sprawił, że czuję się raczej wstrząśnięta. - Czy wszyscy faceci tak robią, Frank, czy po prostu tylko ty?
- Wszyscy tak robią. Obie płcie.
- Ja nie. Nie w taki sposób. I nie uważam na przykład, by Rupert to robił lub Dominic. Nie tak ordynarnie. Czy nigdy po prostu nie myślisz sobie: „Ona ma ładne oczy” albo też: „Podoba mi się jej twarz”?
- Raz czy dwa razy.
- Kiedy się zdarzył ten raz lub dwa?
- Już dość dawno.
Jestem pewna, że znów ma na myśli żonę, dziewczynę czy kimkolwiek ona była. Ale mimo że mój żołądek powoli się wypełnia się alkoholem i aż puchnę z ciekawości, nie jestem w stanie zapytać. Po prostu nie jestem w stanie zadać tego pytania.
- Tracę wiarę w mężczyzn - mówię zamiast tego. - Sprawiasz, że brzmi to okropnie przygnębiająco.
- Och, Stell, nie miałem takiego zamiaru. Po prostu mam ci dziś udzielać lekcji podrywania, a ty o to zapytałaś. No dobra, chodźmy. Czas na Shoredith. Możemy iść tam pieszo.
Przyjęcie, na którym się znaleźliśmy, zostało wydane na cześć jakiejś tralala nowej galerii sztuki. Jak można było przewidzieć, jest to ogromna, biała „przestrzeń” usiana zabawnymi, niewielkimi instalacjami, przestawiającymi gigantyczne, lateksowe owady zamknięte w szkle. Gdy wchodzimy, w środku jest niesamowicie głośno: szum rozmów, ale także rodzaj ultragłośnego walenia, pozbawionej słów muzyki, od której natychmiast zaczyna mnie boleć głowa. Wszystkie kanapki są czarne: niewielkie porcje z atramentowym makaronem z kałamarnicy, upstrzone niby-kawiorem, pumpernikiel z jakimś czarnym masłem i wiórami czarnych trufli, czarne wiśnie w cieście czekoladowym. Te ostatnie są dość smaczne. Jeżeli chodzi o napoje, to można się poczęstować koktajlami na bazie likieru kawowego.
- Cóż, to przywołuje wspomnienia - oświadczam Frankowi, który prowadzi mnie przez tłum, obejmując ramieniem w pasie. - Brakuje tu tylko Dominica.
- Nie zabawimy tutaj długo - mówi Frank, gdy z piskiem rzuca się na niego posągowa blondynka. Oddalam się kawałek, udając, że zainteresowała mnie para potężnych skorków u mych stóp (nazwanych wdzięcznie i niepoprawnie Inseksycydy). Kiedy ponownie podnoszę wzrok, ku memu zdumieniu Frank rozmawia właśnie z brunetką, której stanik typu push-up działa tak efektywnie, że jej piersi spoczywają dziwnie tuż pod obojczykami. Próbuję przyciągnąć spojrzenia Franka, ale nie bardzo mi to wychodzi, więc przez chwilę kręcę się wśród tłumu. Nieuchronnie, mając na uwadze typ przyjęcia, natykam się w krótkim odstępie czasu na sześciu znajomych Dominica. Jest wśród nich jeden z tych żonatych artystów, który kilka miesięcy temu rzucił się na mnie podczas lunchu. Przyszedł tutaj ze swoją żoną, a ona nie wygląda na szczególnie ucieszoną moim widokiem. Mam jej ochotę powiedzieć: „ Słuchaj, twój mąż jest fizycznie odpychający. To, że ty jesteś wdzięczna za to, iż go masz, nie oznacza od razu, że każda samotna kobieta w Londynie aż piszczy, by iść z nim do łóżka. Jest łysy. Ma wystający brzuch. A także, co akurat wiem, cuchnący oddech. Więc przestań mi rzucać mordercze spojrzenia i popatrz normalnie. Możesz go sobie zatrzymać”.
Zamiast tego mówię:
- Witaj, Sarah. Jak miło cię widzieć.
- Pamiętasz Stellę - odzywa się mąż. - Kiedyś była z Dominikiem.
- Taa - mówi bez entuzjazmu Sarah, ostentacyjnie obejmując opasłą talię swojego męża.
- Kiedyś spędziliśmy z nimi weekend, pamiętasz? - dodaje mąż. - W Pradze.
- Nie bardzo - odpowiada Sarah, gładząc obwisły policzek męża i jednocześnie pozostając ze mną w stałym kontakcie wzrokowym.
- Nieważne. - Co jest z tymi babami? Dlaczego wszystkie zdają się wierzyć, ze gdybym miała szansę, natychmiast wydupczyłabym ich mężów do nieprzytomności? - Miło was było znowu spotkać. Muszę znaleźć mego przyjaciela - mruczę, oddalając się od nich.
- To powinno dać jej do myślenia - słyszę, jak Sarah mówi do swojego męża. - Nie mogę uwierzyć, że wypróbowywała na tobie te swoje sztuczki.
- Jest po prostu samotna - odpowiada mąż głośno i dość bezczelnie, jako że to on zaprosił mnie na lunch i to on się na mnie rzucił. Mężczyźni są tacy żałośni, powtarzam sobie, gniewnie przemierzając salę, kobiety zresztą też, gdyż zawsze starają się obarczyć winą przedstawicielki własnej płci. Boże. Jednak wyraźnie rozwijam się jako osoba teraz, kiedy na powrót prowadzę życie towarzyskie: trzy miesiące odwróciłabym się i powiedziała Sarze, co o tym wszystkim myślę.
Zamiast tego kieruję się w stronę drugiego końca sali, gdzie jest trochę mniejszy ścisk, i ze zdziwieniem staję twarzą w twarz z osobą odpowiedzialną za ten okropny hałas: Yungstą we własnej osobie, wyróżniającym się żółtym dresem i pobrzękującym biżuterią.
- Och - mówię. - To zdumiewające. Witaj! Jestem Stella. Poznaliśmy się wtedy…
- Taa, taa, pamiętam - odpowiada Yungsta.
- To ty zajmujesz się tutaj muzyką?
- Taa jest. - Wskazuje na jakieś gramofony, do których przyczepiona jest mniejsza kopia Yungsty, także odziana w dres. - Miałem do ciebie zadzwonić. - Na poparcie słów przykłada kciuk do ucha, a mały palec do ust, imitując tym gestem słuchawkę.
- Proszę bardzo - uśmiecham się najpiękniej, jak potrafię. - Byłoby miło.
- Wypuścimy się razem, taa? Kolacja czy coś tam, co nie?
- Pewnie.
- Muszę wracać do mojej płyty - mówi przepraszająco. - Ale co robisz potem?
- Tak właściwie to jestem tu z przyjacielem. Chyba pójdziemy gdzieś dalej.
- Od północy będę grał w King's Cross. - Podaje mi kilka darmowych wejściówek. - Jak chcesz. Zajdź i powiedz „cześć”.
- W porządku. A jeśli nie, to będziemy w kontakcie.
- Na pewniaka - odpowiada Yungsta, kiwając głową niczym pies. Kogo naśladuje teraz? Liverpoolczyka? - Jasne. Spoko.
Ponownie toruję sobie drogę do środka sali, mijam tych wszystkich pamiętasz-Stellę-ona-była-z-Dominikiem i rozglądam się za Frankiem. Kiedy go znajduję, właśnie w surrealistyczny sposób rozmawia z ojcem mego dziecka: oto i sam Dominic, brylujący w towarzystwie i wyglądający na nieco wyplutego. Na krótką chwilę ogromnie przygnębia mnie maleńkość mego świata. Potem zaś robię się zdecydowanie bardziej wkurwiona. Dlaczego nie dał znać, że przyjeżdża? Jeden krótki telefon byłyby niezwykle na miejscu. A co z Honey? Tak rzadko widuje swego ojca - co by było, gdybyśmy akurat gdzieś wyjechały?
- Wielkie nieba! Dlaczego nie jesteś w Tokio? - pytam, gdy tylko udaje mi się przepchnąć przez otaczający go mnitłum.
- Stella! - Odłącza się od grupy. - Przyjechałem zaledwie kilka godzin temu. Guy to mój stary znajomy. Co u Honey?
- Wszystko w porządku. Jest urocza.
- Spędzę tu kilka dni. Interesy. Mogę odwiedzić ją w weekend, kiedy już się trochę prześpię?
- Mogłeś mnie uprzedzić. Mogłeś zadzwonić, Dom. Mogłyśmy przecież gdzieś wyjechać. Ale pewnie, przyjdź. Mała tak bardzo się ucieszy. Niewystarczająco często się z nią widujesz.
- Zobaczę się z nią jutro. A więc co słychać, Stello? Wyglądasz fantastycznie. Frank mówił, że tutaj jesteś. Jeżeli już mowa o nieobecnych ojcach - dodaje, ściszając głos. - Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym - odpowiadam. - Jak najlepszym. A co u ciebie? - Jest coś, co mnie martwi, ale nie wydaje mi się, by teraz był odpowiedni moment na pytanie mojego eks o to, czy kwiczę podczas orgazmu.
- Och, no wiesz, to, co zwykle. Tokio jest cudowne. Inspirujące. A tak przy okazji, poznałaś Keiko podczas mojej ostatniej wizyty?
- Tak, bardzo przelotnie.
- Odsypia teraz w hotelu, ale mogłaby przyjść do was razem ze mną.
- Pewnie.
- No dobra, zmywam się stąd. Może cię gdzieś podrzucić? Mam kierowcę.
- Nie, właściwie to ja i Frank wspólnie spędzamy wieczór.
- Czy ty i on…?
Och nie, znowu.
- Nie, Dom.
- To dobrze. To nie jest facet dla ciebie, Stella. I pamiętaj, że znam go bardzo dobrze, zbyt dobrze. - Śmieje się. Muszę przyznać, że śmiech Dominica jest naprawdę nieprzyjemny. - Oczywiście wyśmienicie mu się wiedzie. Ale nie chciałbym cię widzieć w roli miłośniczki Brown Ale z Newcastle.
Rzucam Dominikowi mroczne spojrzenie, które on ignoruje.
- Poza tym - ciągnie - on lubi wszystko rozgłaszać. Delikatnie mówiąc. I nie można go nazwać odpowiedzialnym. Tak jak już ci mówiłem, ma on…
- Tak - przerywam. - Wiem. Pamiętam.
- To dobrze - powtarza Dominic. - Miej to na uwadze.
W naszym kierunku zmierza Frank.
- Nie mów mu, że ci o tym powiedziałem, dobrze? - szepcze Dominic. - Tajemnica klienta i tym podobne. Poza tym sądzę, że i tak lepiej nie poruszać przy nim tego tematu.
- Dziękuję za twoje rady.
- Ależ proszę bardzo - odpowiada nieczuły Dominic. - Słuchaj, zadzwonię jutro rano. Może moglibyśmy zjeść wszyscy razem lub cos w tym takiego. Super było cię spotkać.
- Ciebie też. Pogadamy jutro.
Dominic odchodzi.
- Wystarczy? - Szepce mi do ucha Frank.
Zauważam, że kobieta z kobieta z podnoszącym biust stanikiem dostrzega to, i zauważam także, że wcale jej się to nie podoba.
- Tak. Chodźmy. Tylko dokąd i czy będzie tam jedzenie? Umieram z głodu.
- Niczego nie jadłaś?
- Jedynie tych kilka babeczek z wiśniami. Bardziej z próżności niż niechęci, gdyż cała reszta zabarwiłaby mi zęby na czarno. Głupie jedzenie do podawania na przyjęciu.
- Skoro już o tym mówimy, ja też jestem dość głodny. Masz ochotę na curry? Tuż za rogiem jest Brick Lane.
- Och, Frank, cóż za genialny pomysł. Bardzo chętnie.
Spogląda na zegarek.
- Jest wpół do jedenastej. Możemy coś zjeść, a potem ruszyć dalej.
- Wyśmienicie.
Pół godziny później siedzimy sobie wygodnie w dusznych oparach Gwiazdy Indii, a pomiędzy nami pyszni się potężna góra poppadumu.
- Dobrze się bawisz na takich imprezach? - pytam Franka. - Nigdy się nie nudzisz? Bóg jeden wie, że ze mną tak właśnie było.
- Taa, po jakimś czasie mogą się przejeść. Ale przecież - wzrusza ramionami, maczając rożek poppadumu w sobie chutney z kolendrą i jogurtem - tak jest ze wszystkimi imprezami. Przychodzi moment, kiedy woli się raczej zostać w domu.
- W towarzystwie fajki, ciepłych kapci i Airfixu. Wierzę ci. Czy mógłbyś, proszę, zwolnić z tymi poppadumami, świnio? Chcę jeszcze co najmniej trzy.
- Zamówimy więcej. I raczej nie przystoi cię nazywać mnie świnią.
Czuję, że się czerwienię.
Posyła mi kpiący uśmiech i popycha ostatni popadum w moją stronę.
- Sorki, babe. - Wydaje z siebie ciche, lecz wyraźne kwiknięcie, więc kopię go pod stołem w piszczel.
- Tęsknisz czasami za Dominikiem? - pyta, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki.
- Nie. A co powinnam?
- Nie wiem. Ludzie tak robią, prawda?
- No cóż, ja nie. A ty tęsknisz za swoimi panienkami na jedną noc? Jeśli już o tym mowa, to czy byłeś w związku, który trwał dłużej niż godzinę?
- To żadna tajemnica. Co jesz?
- To jest tajemnica, odkąd zamieszkałeś ze mną. O co w tym wszystkim chodzi? Traumatyczny związek w młodości, który się rozpadł? Nastoletnia miłość? Czy próbujesz wypieprzyć kogoś ze swojej pamięci?
- Nie - odpowiada ze śmiechem Frank. - Przykro mi. Mam trzydzieści pięć lat, a nie dwadzieścia.
- Masz koronki na zębach? Są bardzo równe. Mam ochotę na nikka masala z kurczakiem, jedną parathę, jogurt naturalny, pilaw, porcję sag bhaj i może chciałbyś ze mną trochę ziemniaków na ostro? Zapamiętasz moje zamówienie? Koszmarnie chce mi się siusiu.
- Pędź już, doktorze Freudzie - mówi Frank. - Co chcesz do picia? Jeszcze jedno piwo?
- Poproszę.
Kiedy wracam z toalety, załatwiwszy także telefon do papy, by sprawdzić co z Honey, która, jak się okazuje, nie śpi i ogląda Niedźwiadka w wielkim niebieskim domku, Frank siedzi odchylony na krześle i gawędzi z dwiema kobietami, zajmującymi stolik tuż za nami. Chichoczą i trzepoczą rzęsami tak, jak robią to kobiety, gdy podoba im się jakiś facet.
Ponownie siadam przy stoliku.
- Na razie - woła frank do kobiet, po czym odwraca się do nich plecami. - Zamówiłem. Na czym stanęliśmy? - zwraca się do mnie.
- Pytałam cię o normalne związki. No wiesz, coś więcej niż przelotną znajomość.
- A ja ci odpowiedziałem, że je miałem.
- Z kim?
- Z dziewczynami, Stello. Było kilka na dłuższą metę. Z jedną chodziłem nawet przez trzy lata.
- Kim ona była? - Serce wali mi w piersi: to musi być to.
- Miejscową dziewczyną, z północy.
Nic nie mówię. On też nie.
- No dalej, Frank. I co?
- I chodziliśmy ze sobą przez trzy lata - odpowiada głosem, który jest cierpliwy, lecz znudzony - a że tak właściwie donikąd to nie zmierzało, więc zerwaliśmy.
- A jak ona to przyjęła?
- Nieszczególnie dobrze. Tak się najczęściej dzieje, kiedy jest się porzucanym.
- No tak. Więc… - Zbieram siły, pociągając porządny łyk piwa. - Nadal pozostajecie w kontakcie?
- Ja i Karen? Nie.
- Dlaczego?
- Co to jest? - śmieje się swobodnie Frank. - Hiszpańska inkwizycja? Czy utrzymujesz kontakty ze swoimi dawnymi chłopakami?
- Tak, w zasadzie tak.
- Ze wszystkimi?
- Nie - jestem zmuszona przyznać. - Ale z większością.
- Sądzę, że po prostu się od siebie oddaliliśmy - mówi ckliwie z amerykańskim akcentem. - Następny temat.
Dlaczego nigdy nie potrafię sprawić, by porozmawiał ze mną o tym?
- Jak sądzisz, co się stanie?
- Co się stanie?
- Z tobą. Jaki masz plan? Czy chcesz, no wiesz, ustatkować się?
- Z fajką, kapciami i Airfixem?
- Tak.
- Kiedyś tak. Ale mam jeszcze mnóstwo czasu.
- Czy mogę ci zadać naprawdę staroświeckie pytanie, Frankie?
- Pytaj.
- Czy nie czujesz czasami, że twoje życie, mam na myśli twoje życie seksualne, jest takie jakieś puste? No wiesz, bez miłości.
- Bez miłości?
- Tak.
- Nie. Nie lubię z kimś żyć.
- Ale przecież mieszkasz ze mną.
- Lecz z tobą nie sypiam. Dzięki - mówi do kelnera, gdy zjawia się nasze jedzenie. - Nienawidzę - ciągnie - tego ciągłego jęczenia i biadolenia, i sprzeczek, które po jakimś czasie zawsze się pojawiają.
A więc mieszkał z kimś kiedyś.
- Być może nienawidzisz kobiet - oświadczam z ustami pełnymi szpinaku. - Może jesteś gejem.
- Przespałem się z paroma kolesiami w przeszłości, kiedy byłem w szkole plastycznej, ale nie brało mnie to. - Frank wzrusza ramionami. - Wolę kobiety.
- Jednak nie na tyle, by z nimi porozmawiać czy też dzielić normalne życie.
- Rozmawiam przecież z tobą, no nie? Mieszkam z tobą, prawda?
- To nie to samo. - Przez chwile pałaszujemy w milczeniu. Wiem, że to oznaka mojej niedojrzałości, lecz muszę zadać to pytanie.
- W pupę? - pytam, starając się, by zabrzmiało to delikatnie.
- Co takiego?
- Z facetami, czy robiłeś to w pupę?
Frank uśmiecha się do mnie jakoś żarłocznie znad Bombay aloo.
- Naprawdę musisz to wiedzieć, Stello?
- Tak.
- Robiłaś to kiedykolwiek?
- W pupę?
- Mmm.
- Nie. Mam fobię. Związaną z higieną. A ty?
Frank wzdycha.
- Nie czujesz, że ta rozmowa zaczyna się robić zbyt intymna.
- Nie. Jestem zafascynowana.
- Jesteś zupełnie jak facet - oznajmia Frank. - Jesteś jak ładny facet.
- A czy wsadziłbyś mi w pupę, gdybym naprawdę nim była?
- Nie wsadzałem facetom w pupę, Stello, nie.
Kiwam głową, po czym łapię głośno oddech.
- Chcesz powiedzieć, że to tobie wsadzano?
Frank przeczesuje palcami włosy.
- Jesteś niemożliwa, wiesz?
- Powiedz mi, Frankie. Powiedz swojej cioci Stelli. Wyrzuć to z siebie.
- Żadnych pup, OK.? Żadnych pup. Chryste.
Szczodrze nagradzam go porcją mojego szpinaku, po czym kontynuuję temat:
- A co z kobietami?
- Ty znowu o pupach?
- Tak.
- Tak.
- Rety. - Patrzę na Franka, który nieporuszony nadziewa na widelec kolejną porcję rogan josh. - Nie sadzisz, że to trochę brutalne?
- Stello, wiele można o tobie powiedzieć, ale nie sadziłem, że jesteś pruderyjna. O co ci chodzi z tą brutalnością?
- Chodzi mi o to, że kobieta ma przecież doskonałą pochwę, którą ty kompletnie ignorujesz, a to już uważam za naprawdę niegrzeczne. Poza tym to trochę jak gwałt, nie sądzisz? Przemoc.
- To jest urozmaicanie - odpowiada beznamiętnie Frank. - To wszystko. A poza tym niektóre kobiety same o to proszą.
- Co mówią: „Proszę, wsadź mi w pupę”? - pytam z niedowierzaniem.
- Taa. No wiesz, bądź ostry.
- Czy uprawianie seksu analnego oznacza, że jest się sprośną laską?
- Jest to możliwe. Nie ma jakiejś grupy czynności, które automatycznie kwalifikują cię do bycia sprośną laską. I pozycja klasyczna może być sprośna, jeśli dziewczyna taka jest. Ale tak, seks analny jest dość sprośny.
Przez chwilę milczę, próbując wyciągnąć jak najwięcej z tych niezwykle absorbujących informacji.
- Kim był ten ubrany na żółto koleś, z którym rozmawiałaś? - pyta Frank.
- To - odpowiadam z dumą - był partner na moją kolejną randkę.
- Ten didżej?
- Tak. A co znasz go? Nazywają go MC Yungsta albo DJ Yungsta.
- Jest dość znany. Ruszcie się - mówi Frank, przybierając akcent Yungsty i machając absurdalnie rękami. - Głoooośniej!
- W prawdziwym życiu ma na imię Adrian.
- Tak jest ze wszystkimi. Kiedyś był taki jeden, który nazywał się Mista Killa, a który okazał się cholernym synem pastora z Penge. O imieniu Nigel. Spoko.
Przez chwilę radośnie chichoczemy.
- I masz zamiar się z nim umówić? Chryste, jestem pełniuteńki.
- Cóż, niejako mnie zaprosił i nie widzę powodu, dla którego miałabym odmówić, a ty?
- Nie. To znaczy… Nie.
- Przecież nie może być gorzej niż w przypadku doktora Coopera.
- Chyba raczej nie.
- Uff, ja też jestem pełna. - Odsuwam od siebie talerz. - Chociaż możliwe, że zmieściłabym jeszcze jedno maleńkie kulfi, o ile będą mieli z migdałem.
- Tania partnerka - zauważa Frank.
- Och, zamknij się. Czy wiesz - oświadczam nagle - że mam całą listę filmów o seksie analnym? To taka gra, w którą się kiedyś bawiłam sama ze sobą.
- To znaczy?
- No cóż, na ekrany wszedł Dzień Zagłady, ja zaś pomyślałam sobie, że tytuł brzmi dokładnie tak, jakby to był film o seksie analnym.
- Jesteś bardzo głupiutką dziewczynką - stwierdza Frank, ale jednocześnie szeroko się uśmiecha.
- A potem zauważyłam, że jest ich cała masa… Obsesja namiętności.
Frank potrząsa głową i wzdycha, lecz jego uśmiech staje się jeszcze szerszy.
- I Ognisty podmuch.
- O Boże. - Frank zaczyna głośno chichotać. - Czy tak właśnie spędzasz swój wolny czas?
- To było kilka lat temu kiedy się bardzo nudziłam. Ale właściwie to trwa nadal. Małe hobby, jeśli wolisz takie określenie. Zbieram tytuły. Był taki stary film z Lauren Bacall i Humphreyem Bogartem, na który natrafiłam kiedyś na Channel 4. Bezprawne przejście.
Frank śmieje się już naprawdę, krztusząc się resztką mojej parathy i gestami nakazując mi, bym przestała. Ale tego nie robię. Bardzo mi się podoba to dzielenie się z kimś mymi starannie zbieranymi informacjami.
- Są też bardziej subtelne, jak na przykład Zabójcza Broń z Melem Gibsonem, pamiętasz? I Głębia. I Pierwsza krew. I Krew i grzmot, mimo że to pasowałoby bardziej do wiatrów.
- Pogromcy wiatru - chichocze Frank. - To była klasyka, kiedy byłem dzieckiem.
- Och, skoro mowa o klasyce, jest przecież Przeminęło z wiatrem i Droga do Indii.
Frank gestem pokazuje mi, bym podała mu wodę. Pociąga porządny łyk.
- Rozumiem - stwierdza chrapliwym głosem. - Dzielą się na dwa rodzaje, prawda? Te analne i te bardziej wietrzne.
- Właśnie - uśmiecham się do niego promiennie, zadowolona, że to zauważył.
- Mogę też się w to bawić?
- Pewnie, że możesz. - Podnoszę mój kufel piwa. - Zdrówko. Witamy w naszej grze. Musisz się wykazać przynajmniej jednym tytułem tygodniowo.
- Zgoda - odpowiada, stukając się ze mną kuflem. - Wiesz co… - ociera oczy - od wieków się tak dobrze nie bawiłem.
- Dlatego powinieneś spróbować rozmawiać z dziewczynami - wyjaśniam cierpliwie. - Zamiast natychmiast wsadzać rękę w ich majtki.
- Nie wkładam natychmiast ręki w ich majtki.
- Hm - prycham. - Nie nabierzesz mnie. Proszę, spróbuj moich lodów.
Frank posłusznie otwiera buzię.
- Może jesteś seksoholikiem, tak jak Michael Douglas czy ten ryży koleś, jak on się nazywam, no, ten naprawdę nieciekawy?
- Hucknall - odpowiada Frank, jednak już się nie uśmiecha. - Mick Hucknall. Dzięki.
- Nieważne - mówię beztrosko. - Następnym razem mniej macanka, za to więcej rozmowy, a będziesz przyjemnie zaskoczony.
- Większość kobiet nie ma twoich zdolności konwersacyjnych - stwierdza z wyraźnym sarkazmem. - Ani twego oszałamiającego czaru.
- Frankie, nie bądź dziecinny. Ja nie powiedziałam, że jesteś taki jak Mick Hucknall…
- Czy możesz, proszę, przestać wymawiać to nazwisko?
- Nie powiedziałam, że jesteś taki jak on ani że wyglądasz tak jak on. On jest ohydny, a ty, no cóż, jesteś w pewien sposób bardzo przystojny. Mam na myśli to, że on jest gargulcem, postrachem małych dzieci. Musiałoby się być ślepą. Ty jesteś znacznie przyjemniejszy dla oka. Znacznie.
- Dzięki - posyła mi blady uśmiech. - Chodzi po prostu o to, że wprost nie mogę znieść Micka Hucknalla, a ludzie w moim towarzystwie ciągle go wspominają. - Pokazuje na swoją głowę. - To przez te włosy.
Na zewnątrz wieje lodowaty wiatr i pada. Przyklejam się do ramienia Franka, ponieważ znajdowanie się w pozycji pionowej uświadamia mi, jak bardzo jestem pijana. Frank musi być siłą rzeczy jeszcze bardziej pijany ode mnie, ale sprawia wrażenie zupełnie trzeźwego.
- Och - jęczę, gdy zmarznięci stoimy i czekamy na taksówkę. - Marzę o cudownie gorącej herbacie.
- Dalej - mówi Frank, odpinając swój płaszcz. - Wskakuj. - Przytrzymuje otwarte obie jego poły. Wchodzę między nie, on zaś, ponownie je zamyka. Mój tyłek, co zauważam po krótkiej chwili, styka się dokładnie z jego ptaszkiem.
- Tylko się nie podnieć - nakazuje mu ostro. - I nie próbuj sztuczek z moim tyłkiem.
- Bardzo się staram, by się powstrzymać, Stell - odpowiada przeciągle Frank. - Może pójdziemy na postój taksówek?
- A tam uprzejmie może by nam zrobiono filiżankę herbaty?
- Wątpię. Ale mogliby nas zawieźć do domu.
- Do domu?
- To jedyna propozycja. Jeśli mas ochotę na imprezkę, to ja jestem gotów. Jednak wiem, o co ci chodzi z tą filiżanką herbaty.
- I moglibyśmy napalić w kominku.
- I może obejrzeć film na wideo…
- Ale nie pokazałeś mi, jak się podrywa, Frankie. Nie zademonstrowałeś mi. - Idziemy przez Brick Lane niczym potwór z czterema nogami i dwiema głowami, wspólnie otuleni płaszczem Franka.
- Pokażę ci kiedy indziej - obiecuje.
- A co, czujesz, że ci się poszczęściło, chłoptasiu?
- Nie, głupia. - Obrywam w czubek głowy. - Wiesz, zróbmy to jeszcze kiedyś. A oto i postój. - Potem mówi coś, co brzmi jak: - Owżaj, coś nie tapnęła w pisa guno.
- Słucham?
- Uważaj, żebyś nie wdepnęła w psie gówno - uśmiecha się szeroko Frank. - W normalnym języku: Owżaj, coś nie tapnęła w pisa guno.
- Czy twój akcent naprawdę był kiedyś aż tak północny?
- O tak. Teraz za dużo czasu spędzam w Londynie - odpowiada. - Ale od czasu do czasu lubię go odświeżyć.
- Odśwież go ze mną - proponuje mu. - Kiedy znowu to zrobimy?
- W przyszłym tygodniu - mówi Frank. - Powtórzymy to w przyszłym tygodniu. Jedźmy do domu.