Krew
-Ariana! - napięty głos Thomasa uniósł się w ciemności. Nie był już pocieszający, promieniował zimnem, silnym strachem.
Jej płuca płonęły pod wpływem lodowatego powietrza, kiedy biegła do niego. Osunął się pod drzewem, oddychając ciężko z zamkniętymi oczami. Ostatni ślad koloru zniknął z jego policzków.
- Ktoś był… Tam było…
Pierś Ariany falowała szaleńczo, zwaliła swoje ciało na śniegu obok niego. Zanurzyła twarz w kurtce Thomasa wdychając jego zapach. Pragnęła jego ochrony bardziej niż czegokolwiek innego. Ale wiedziała, głęboko w sobie, że nie mógł jej już chronić. Był za słaby. I wystraszony tak samo jak ona.
Wsunął palce w jej włosy.
- Już dobrze. - mamrotał cicho. - Już dobrze.
Odchyliła się, wycierając twarz ze śniegu rękawem.
- Ktoś był tam ze mną. - udało jej się powiedzieć. - W twoim pokoju. Czekał na mnie.
- Co? - Thomas był jednocześnie zdziwiony i przerażony. - Zobaczyłaś tego kogoś?
Uniosła głowę.
- Było ciemno, stał za mną i nie mogłam… - jej oddech był płytki i zaczynała popadać w stan oszołomienia. Zamknęła oczy, jej głos się załamał. - Przykro mi.
Zdecydowała nie mówić mu o zdjęciach. Nie teraz. Nie, zanim wymyśli co zrobić.
- Już dobrze. - powtórzył. - Schowamy się na razie w Drake. Rozgrzejemy się zanim zdecydujemy co robić dalej.
- Thomas, nie możemy. - zaprotestowała. - ktoś nas zobaczy.
Ale kiedy jeszcze te słowa wychodziły z jej ust, zdała sobie sprawę, że Thomas ma rację. On był ranny, nie mogli zostać narażeni w ten sposób dużo dłużej. Nawet jeżeli chcieliby podjąć długa wędrówkę z powrotem do Billings, do apartamentu profesor Lattimer, byłoby to niemożliwe z obecną kondycją Thomasa. To musiało być Drake. To była jedyna ogrzewana bursa na kampusie. Włamanie się tam było ryzykiem, które mogli podjąć.
- Wejdziemy przez piwnicę. - zdecydował. - Ale najpierw muszę wziąć kilka tych pigułek.
Oderwał dłoń od jej twarzy, kiedy grzebała w kieszeniach szukając przepisanej buteleczki.
- Proszę. - wysypała kilka tabletek na dłoń.
Wziął tabletki do wolnej ręki i włożył sobie wszystkie do ust, odchylił głowę do tyłu połykając.
- Wynosimy się stąd.
Ariana pomogła mu wstać, a on oparł się na niej. Wlekli się tyłami Ketlar w stronę Drake. To było ekstremalnie wolne przedzieranie się przez śnieg głęboki jak ten, a jego ciężar był uciążliwszy z każdym krokiem zbliżającym ich do bursy. Mięśnie Ariany płonęły, jej umysł zmagał się z myślami o Danielu. Nie chciała uwierzyć, że był on wstanie skrzywdzić ją w ten sposób, nie chciała myśleć że był zdolny…
Potrząsnęła głową starając się ją wyczyścić.
Drake rósł przed nimi, ale wyglądał na tak samo zimny i martwy jak Ketlar. Nawet jeżeli nie mogli mieć elektryczności, mieli przynajmniej ciepło. Zatrzymała się kiedy okrążyli budynek, i oparła się o zamarzniętą ścianę Drake. Nie była pewna czy byłaby wstanie zrobić kolejny krok. Przypomniała sama sobie, że bursa jest ogrzewana. Prawe jesteśmy. Zacisnęła zęby i zaczęła iść dalej.
- Okno w piwnicy jest zawsze otwarte. - wymamrotał Thomas. - Wchodziłem tędy mnóstwo razy. Nigdy nie zawodzi.
Ariana zaparła się o bezwładne ciało Thomasa. Wziął zdecydowanie za dużo Vicodinu. Niedługo będzie kompletnie nieprzytomny.
- Zostań ze mną jeszcze chwilę. - domagała się.
Cztery duże okna, równomiernie rozłożone wzdłuż tylnej krawędzi Drake, wyglądały na okna piwniczne. Przyczłapała do pierwszego okna, i oparła się przy nim.
- Myślisz, ze dasz radę utrzymać się chwilę sam, kiedy będę otwierać okno?
Uniosła twarz Thomasa do swojej. Miał wpół zamknięte oczy, na jego ustach majaczył uśmiech.
- Thomas. - powiedziała surowo.
- Tak… - skinął.
- Dobrze.
Przykucnęła pod oknem, przyciskając dłonie do szyby.
- Jest ciepło. - ogłosiła, wytarła szybę rękawem i zajrzała do środka.
Piwnica była wypełniona ogromnymi kartonami poustawianymi aż do sufitu i wiadrami z środkami do czyszczenia, lub metrowymi deskami do surfingu.
Duży piec stał po drugiej stronie piwnicy obok długich schodów prowadzących na pierwsze piętro bursy Drake.
Złapała za okno i pociągnęła do góry. Odtworzyło się natychmiast, podmuch ciepłego powietrza wydobył się z wewnątrz. Zaskoczona, upadła i położyła się na plecach.
- Mówiłem. - Thomas mamrotał z uśmiechem. - Znam sposoby wejścia do bursy. Chcesz wiedzieć dlaczego?
- Nie bardzo.
Wzięła grubą gałąź sosny i zaklinowała ją między oknem a parapetem. Otwór był prawie sześć stóp nad podłogą. Thomas nie byłby wstanie zeskoczyć bez naruszenia znów swojej kostki. Ale nie mieli wyboru. Ześlizgnęła się, i z ugiętymi kolanami, wylądowała na ziemi. Powietrze było stęchłe, zaniosła się okropnym kaszlem.
- Mieliśmy w zwyczaju przychodzić tu i grać w piwnego ping ponga. Wymykałem się z dziewczyną o imieniu Rebecca. - burczał Thomas z zewnątrz. - Tak sądzę, że to jej imię. - zsunął nogi przez okno i spojrzał w dół na Arianę. - Tak. Na pewno Rebecca, albo Lindsay albo Paige. - przerwał. - Albo Juliana. Znamy Juliannę? Nie. Czekaj. Znamy Arianę.
- Tak, znamy. - westchnęła Ariana. - Dasz radę skoczyć? - Zrobiła krok osuwając się od okna.
- Paige. - dumał Thomas, jego słowa zaczynały przekształcać się w bełkot. - Ona jest suką, prawda?
Ariana zaśmiała się na głos, złoszcząc się na samą siebie.
- Teraz, Thomas, musisz skoczyć, zanim zamarzniesz.
- Ta. Okej. - Thomas zsunął ciało aż do brzucha i zachodził powoli niżej. Puścił dłonie trzymające okno i spadł kilka centymetrów nad podłogą. - I jak?
- W porządku. - powiedziała, a jej twarz pokryło upokorzenie. Był naćpany jak cholera a i tak wymyślił lepszy sposób na skok niż ona.
Położyła sobie jego dłonie na ramionach i razem przedzierali się przez zaśmieconą piwnicę. Spojrzała na wąskie schody, które wznosiły się po prawej stronie, marząc o możliwości wejścia po nich do ciepłego, bezpiecznego łóżka.
Zamiast tego musiała osiąść w pustej przestrzeni pod schodami. Kiedy oparła Thomasa o ścianę, przestała na niego patrzeć. Jego twarz była umazana ciemna krwią.
Skąd to się wzięło? Frenetycznie przeszukała jego twarz i ciało by znaleźć jakieś rozcięcie, cokolwiek. Po chwili zanurzyła twarz w swoich dłoniach, pokonana i zmęczona. Ale na jej dłoniach było coś lepkiego. Prawie ciepłego.
- O mój Boże. - Wzięła głęboki wdech, uświadamiając sobie, że to była jej krew. Pokrywała jej całe dłonie, jej włosy. Zdarła z siebie kurtkę, przeszukując swoje ciało. Nie było ran. To nie mogło być prawdą, chyba że…
Krew nie była jej.
Spojrzała na swoją kurtkę, puls przyspieszył jej chaotycznie. Lewą stronę porywała plama krwi, na miejscu jej serca.
Czyjaś krew. Wepchnęła kurtkę w róg pod schodami. Jej żołądek robił się cięższy.
Czyjaś krew.
Czyli w pokoju Thomasa ktoś z nią był. Skrzywdziła kogoś. Tylko kogo? Czyja krew ją pokrywała? Daniela?
Thomas jęczał coś, czego nie mogła zrozumieć. Zdrętwiałymi dłońmi, położyła Thomasa na swoich kolanach, kołysząc jego głowę w ramionach.
- Ostrożnie. - powiedziała delikatnie, jakby mówiła do dziecka.
Jej strach wzrósł kiedy wycierała jego twarz z krwi palcami, zostawiając rdzawe plamy na jego policzkach. To nie był Thomas. Thomas był silny, zabawny i pewny siebie. Facet w jej ramionach był wystraszony i ranny.
- Jesteś taka piękna, wiesz o tym? - powiedział Thomas miękko, trzepocząc powiekami. -Nie zasługuję na taką dziewczynę. - jego usta otworzyły się nieznacznie, głowa opadła w dół.
- Thomas? - wyszeptała, głos jej drżał.
Nie odpowiedział. Wsunęła swoją dłoń w jego, i obserwowała jak jego klatka piersiowa unosi się i opada, patrzyła na ledwo zauważalne, mimowolne ruchy we śnie. Starała się nie myśleć o fakcie, że jest teraz sama. Ze Thomas nie mógł jej pomóc. Nie mógł jej ochronić. Ale chronić przed kim?
Chciała wierzyć, że to nie był Daniel, że nie był zdolny do takich rzeczy. W każdym razie nie przeciwko niej. Tak, potrafił być gwałtowny. Ale po byciu z nim w związku przez rok, po tym ile ze sobą dzielili, naprawdę mógłby chcieć wykończyć ją psychicznie?
Nagle uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia. Aż do tego popołudnia, myślała, że wie o nim wszystko -dobre i złe rzeczy. Ale okłamał ją o swoim dziewictwie. Okłamał ją w sprawie jednej z najważniejszych rzeczy w życiu. Co jeszcze mógł przed nią ukrywać? Jakie sekrety jeszcze ukrywał? Do czego był jeszcze zdolny?
Było jedno wyjście, mogła sprawdzić czy jest w Vermont. Nie mogła tym razem zadzwonić na jego komórkę. Musiała zadzwonić do ośrodka i poprosić o zawołanie go. Jeżeli by odebrał, wiedziałby że jest tam, a nie tu. Nie byłby tym którego skaleczyła w pokoju Thomasa. Wtedy, w końcu, wiedziałby, że jest bezpieczna ze strony Daniela Ryana.
Ariana wyciągnęła swój telefon z kieszeni kurtki, i otworzyła klapkę. Na ekranie mignęła ikona powiadamiająca o wyczerpanej baterii, i ekran stał się czarny.
- Nie! - jęknęła.
Poklepała kieszenie Thomasa, szukając telefonu. Puste.
Ariana zacisnęła pięści, czując jak zaschnięta krew łuszczyła się pod naciskiem. Co takiego zrobiła by na to zasłużyć? Nic, czego nie zrobił Daniel. Wypełniło ją obrzydzenie kiedy pomyślała o jego kłamstwach. Jego obietnicach.
Ale Thomas był inny. Dla niego nie była tylko dziewczyną, która ma szalona matkę i ojca, który uciekł na inny kontynent tylko by się od nich oddalić. Była odseparowana od swojej spieprzonej rodziny. Była Arianą. I była ważna dla Thomasa. I pierwszy raz w życiu, to liczyło się dla niej bardziej niż cokolwiek innego. Bardziej niż Billings. Może nawet bardziej niż jej matka.
Upajając się widokiem niewinnego wyrazu pokrywającym jego twarz, kiedy spał, jej oddech przyspieszał. Złość w nią wstąpiła, i nagle nabrała ochoty by krzyczeć. Uderzać w cementową ścianę, aż jej kostki zaczną krwawić. Chciała zranić się na zewnątrz tak samo jak była zraniona w środku. To było nie fair. To nie powinno się zdarzyć w ten sposób. Czuć to co czuła do Thomasa, tylko po to by ktoś chciał to od niej zabrać.
Jej palce u dłoni i stóp zaczęły szczypać, wraz z uczuciem, że jej ciało się rozgrzewa. Mrugnęła i z jej oczu zaczęły swobodnie płynąc łzy. Opuściła swoje mokre pliczki, kiedy oparła się o cementową ścianę, jej całe ciało się trzęsło. Nadal kołysała ciało Thomasa w swoich ramionach.
Każde skrzypnięcie starego budynku, każdy dźwięk który przedostawał się przez otwory w piwnicy, sprawiały, że kuliła się ze strachu. Łzy kapały jej na kolana, zamknęła oczy w ciemności, ale nie mogła powstrzymać znajomego uczucia pełzania wokół niej.
Ariana była totalnie i kompletnie sama.
Dwulicowość
Ariana poczuła światło na powiekach zanim otworzyła oczy. Promień światła kołysał się przez piwnicę, ujawniając stosy stęchłych kartonów i stary ogrodowy stół do piwnego ping ponga, na którym leżały narzędzia, oraz zakurzone torby z nawozem. Z sercem w gardle wzięła kilka niepewnych wdechów ciepłego, nieświeżego powietrza, i usłyszała odgłos kroków, które ostrożnie przesuwały się w dół. Ktoś tu szedł.
Musiała przesunąć Thomasa w ułamek sekundy. Jego nogi leżały pod nienaturalnym kątem wystając spod schodów. Ostrożnie wzięła jego dłonie w swoje, opuszczając je na cementową podłogę. Wsunęła przedramiona pod jego łydki, mocno na niego napierając. Jego bezwładne ciało było jednak za ciężkie. Nie przesunął się ani o centymetr. Kroki nadal schodziły w dół, a Ariana szarpnęła ostatkami sił. Nie była jeszcze gotowa do opuszczenia Easton. To nie mógł być dla niej koniec. Niepokojący strach w nią wstąpił, i znalazła siłę by wepchnąć Thomasa pod schody, tak by był niewidoczny. Mruczał coś przez sen, a kroki nad nimi się zatrzymały. Przycisnęła dłoń do ust Thomasa, modląc się by nie próbował już nic mówić. Kroki powróciły, były wolne i niepewne, kiedy poruszały się w ciemności.
- Cholera. - męski głos rozległ się kilka cali od ich kryjówki. Ostatni stopień zatrzeszczał pod jego ciężarem, i potknął się wpadając do piwnicy.
Snop światła spoczął na podłodze i wolno przesuwał się po pomieszczeniu, wirował pod stołem ogrodowym stojącym na środku. Ostre światło jarzyło się teraz równolegle do schodów, cale od stopy Thomasa.
Ariana przestała oddychać.
Proszę. Proszę nie, nie, nie.
Ciemna sylwetka weszła w pole jej widzenia, uklęknęła by podnieść latarkę. Ostrożnie i cicho pochyliła się by zajrzeć przez szparę między piecem a schodami. Nikłe światło które dawał promień, było wystarczające by Ariana rozpoznała znajomy zarys sylwetki pochylającej się pod stołem.
Pan Holmes.
Co do diabła jej nauczyciel literatury robił w piwnicy Drake?
Ciepły strach rozprzestrzeniał się po jej żyłach. Nie miało znaczenia dlaczego tam był. Jedyne co się liczyło, to to, że nie mógł jej znaleźć. Ze wszystkich nauczycieli w Easton, którzy ją kiedykolwiek uczyli, do niego miała największy szacunek. Był inteligentny, zabawny i dobry. I o niej sądził to samo. Potrzebowała by tak o niej sądził. Ale to wszystko by się skończyło gdyby znalazł ją przebywającą na kampusie nielegalnie, pokrytą krwią, kołyszącą w ramionach nieprzytomne ciało Estońskiego dilera narkotyków.
Ariana przygryzła wargę, mocno. Jak ona mogła tu skończyć? Co z nią się działo? Była dziewczyną z Billings, elitą Easton. Nie tak powinna spędzać Świąteczną przerwę, chowając się jak jakiś pieprzony uciekinier, blisko wydalenia ze szkoły.
Nienawidziła siebie. Nienawidziła z pasją tak gorącą, że parzyła jej skórę. Miała ochotę ściągnąć swoją kurtkę, ale Holmes był kilka kroków od niej. Poza tym była uwięziona pod Thomasem.
Słaby smak własnej krwi pojawił się w ustach Ariany kiedy patrzyła jak Holmes powoli szedł na drugi koniec piwnicy, w kierunku okien, świecąc latarką po pudełkach, pod krzesłami i nad stołami. Odwrócił się do schodów, kierując snop światła na brudna podłogę pod nogami. Przenikliwe światło zbliżało się do Ariany, schyliła się jeszcze bardziej, przyciskając kolana do klatki piersiowej.
Czy ją widział? Słyszał? Jeśli tak, to była skończona. Pan Holmes mógł na nich donieść. Jej ciało się trzęsło z nerwów, sekundy mijały jak godziny. Związek jaki myślała, że miała z Holmesem zostałby roztrzaskany kiedy dowiedziałby się, że ona nie jest tą za która ją ma. Dowiedziałby się, że kłamała i złamała zasady.
Nie miałoby znaczenia, że tego nie chciała. Życzyła sobie, bardziej niż czegokolwiek innego, by być tą samą słodką, dobrą Arianą, jaką była kilka dni temu. Tą która złamała zasady tylko dlatego, że było to absolutnie konieczne. Ale było za późno by cofnąć zegar. Zacisnęła oczy.
- Jesteś na dole? - zawołał Holmes.
Serce Ariany stanęło. Wtedy na górze rozbrzmiał delikatny szept. Pan Holmes skierował tam światło.
- Jestem tutaj.
Napięcie opuściło ciało Ariany. Bezpieczni, chociaż na moment.
- To dobrze. - Jego głos brzmiał dziwnie w ciemności. Ciężko.
- Chciałeś się ze mną widzieć, panie Holmes? - Ariana natychmiast rozpoznała głos, i jej puls wzrósł na myśl o intrydze. Słyszała, ten słodki, śpiewny głos, pełny protekcjonalności na korytarzach Billings, prawie każdego dnia.
Isobel Bautista.
Ariana uklęknęła i pochyliła się do przodu, wyglądając z kryjówki. Ryzykownie, wiedziała o tym, ale musiała się dowiedzieć co się działo.
- Chciałem. - Holmes uśmiechnął się sugestywnie, opierając się o stół ogrodowy i poluzowując krawat. - Wygląda na to, że nie mam twojego wypracowania o Madame Bovary w mojej skrzynce. Ma pani coś na swoje usprawiedliwienie, pani Bautista?
- Musiało mi to umknąć. - powiedziała dokuczliwie, przesuwając się do pola widzenia Ariany. Jej jedwabne, czarne włosy spływały jej na plecy. Jej place wodziły po jego ramionach i klatce piersiowej. Zbliżyła usta do jego ucha. - Mogę to jakoś nadrobić?
Zdjęła krawat z jego szyi i rzuciła na ziemię. Jej dłonie fachowo poradziły sobie z guzikami od koszuli, paskiem od spodni, kiedy on przeczesywał jej włosy placami. Wsunęła się na stół i przyciągnęła go do siebie. Ariana usłyszała jego przyspieszony oddech w ciemności, kiedy Isobel ostatecznie zdjęła jego koszulę, a ta spadła na ziemię.
O Mój Boże.
Ariana zamknęła oczy i zanurzyła się z powrotem w wnęce pod schodami obok Thomasa. To nie mogło się dziać. Pan Holmes nie mógł mieć romansu z uczennicą. Nie mógł. Wszyscy w Easton wiedzieli, że był porządnym facetem. Facetem, który miał w domu żonę, żonę w ciąży, która czasami robiła biscotti i przynosiła mu do klasy. Nie zrobiłby jej czegoś takiego. Nie było takiej możliwości.
Oczywiście, odgłosy mokrych pocałunków wskazywały na coś zupełnie odwrotnego.
Coś przewróciło się w żołądku Ariany. Była bardziej niż obrzydzona zachowaniem Isobel. Chodziła ze swoim chłopakiem, Jackiem, od pierwszej klasy. Była do niego tak przywiązana jak do swojej porannej latte.
Ariana raz przyłapała ją na gryzmoleniu imienia pana Johna Statona na tylnej okładce jej wiosennego wydania Vouga, i wiedziała, że oboje byli dla niej ważni. Wiosenne wydanie było jej zdobyczą. Było wiedzą oczywistą w Billings, że jeżeli jakaś dziewczyna choćby spojrzała na kopię tego wydania, zanim Isobel zdążyła przeczytać je dwa razy od deski do deski, nie pożyłaby na tyle długo puścić jakąś plotkę.
A teraz byli tutaj, profesor Holmes i Isobel, pożerających siebie nawzajem jak para napalonych, wściekłych psów w piwnicy bursy Drake. Ariana poczuła, że jej dłonie zaczęły się trząść, nie miała jednak zamiaru się fatygować by to przerwać.
Nie chodziło tu wyłącznie o fakt, że się spotykają, że kłamią, że przy okazji łamią wszystkie przepisy dotyczące gwałtu. Była na siebie wkurzona za bycie tak nawiną, by uwierzyć, że byli dobrymi ludźmi. Że byliby niezdolni do robienia tak złych rzeczy. Nie doceniała ich, ta jak nie doceniła Daniela. Była w Easton wystraczająco długo by zrozumieć, że nic tu nie jest takie na jakie wygląda. Najwidoczniej nie nauczyła się tej lekcji wystarczająco dobrze. Poczuła, że jej ręce ciaśniej zaciskają się wokół wełnianego płaszcza Thomasa, wściekłość kipiała na dnie żołądka.
Kątem oka zauważyła spodnie Dockers pana Holmesa. Isobel śmignęła nimi w stronę schodów i leżały teraz na wyciągnięcie ręki. Telefon wystawał z tylnej kieszeni, i Ariana spojrzała na swój martwy telefon leżący na ziemi obok niej.
Nadal musiała zadzwonić do Daniela by sprawdzić czy był w Vermont. A do tego potrzebowała działającego telefonu. Tak długo jak Holmes był zajęty bardziej zboczoną wersją swoich godzin pracy, nie będzie tęsknił za telefonem.
Bardzo ostrożnie, Ariana wyciągnęła nogę spod schodów, patrząc cały czas na Holmesa i Isobel by być pewną, że jej nie widzą. Przysuwała spodnie w swoim kierunku, cal po calu, dopóki nie były na tyle blisko by mogła sięgnąć po nie ręką, i wyjąć telefon bez ukazania się tej szczęśliwej parze.
Zasłaniając wolną ręką ekran, otworzyła klapkę i spojrzała na wyświetlacz. Kiedy jej oczy przywykły do światła, pixele na ekranie ułożyły się w obraz uśmiechniętej kobiety w ciąży, z jedną ręką spoczywającą na brzuchu. Żona Holmesa stała obok jego biurka, wskazując dumnie drugą ręka na plakietkę z nazwiskiem leżącą na stosie książek. Ariana zmusiła się by odwrócić wzrok, ta kobieta zasługiwała na kogoś lepszego niż on.
Czy nie każdy człowiek zasługuje na szczęście? Albo ostatecznie na prawo do szukania czegoś, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi? Czy nie jest to jedna z fundamentalnych zasad człowieczeństwa?
Jej szczęka się zacisnęła kiedy przypomniała sobie słowa pana Holmesa z przed kilku dni. Teraz nabrały zupełnie innego znaczenia. Myślała, że tymi słowami stawia klasie wyzwanie. Popychając ich by szukali głębiej. Ale on użył tych słów, po to by usprawiedliwić swój romans z uczennicą. A ona była na tyle głupia, że go posłuchała. Potrząsnęła głową z obrzydzeniem, przeklinając się za ufanie mu. Za ufanie zawsze złym ludziom. Jej dłoń przesunęła się po klawiszach, i nagle patrzyła na zamazany obraz Holmesa i Isobel przyciśniętych do siebie. Piec zasłaniał część obrazu ale latarka na ziemi dawała wystarczające światło by było widać ich twarze.
Mała czerwona dioda pulsowała na górze ekranu obok liter rec. Telefon nagrywał video. Serce zaczęło walić jej w piersi. Co ona robiła? Jedyne co musiała zrobić, by to zatrzymać to nacisnąć przycisk jeszcze raz, ale coś ją powstrzymało. Ariana czuła się zdarzona, wykorzystana. Obrzydzona dwojgiem ludzi których podziwiała, i którzy zmieli się w nic niewartych. Chciała zachować jakiś dowód. Dowód ich bezwstydności, ich dwulicowości. Zdrętwiała, wpatrywała się w ziarnisty obraz kiedy ich ciała się stapiały się na nieostrym ekranie.