Rozdział 14
Strach przed lotem.
Obudziło mnie uczucie pędu. Spanikowana, zaczęłam młócić powietrze, ale silne ramiona trzymały mnie mocno.
- Trzymam cię - usłyszałam głos Aidana dochodzący gdzieś z tyłu swoich uszu.
- O, Boże - narzekałam. - Gdzie... kim jesteś...jak - ciężko przełykałam ślinę, nie mogąc stworzyć normalnego zdania.
- Shhh - wymruczał.
Natychmiast ogarnęło mnie uczucie spokoju. Chciałam protestować, powiedzieć mu, aby nie manipulował moim zmysłem w ten sposób. Ale nie mogłam mówić, nie mogłam zrobić nic innego, jak przełykać, znów i znów. Mocno zacisnęłam oczy, modląc się, aby mój żołądek uspokoił się, aby te dziwaczne uczucia odeszły gdzieś w zapomnienie.
Usłyszałam przebijający hałas niesiony przez powiew powietrza, a potem....nastąpiła pustka. Wystraszona ostatecznie, otworzyłam oczy, oczekując zobaczyć... Sama nie wiem co. Ujrzałam jedynie frontowe drzwi koloru czarnego z dużą, mosiężną kołatką kształtem przypominającą głowę lwa w samym ich środku. Tuż poniżej znajdował się otwór na listy. Po obu stronach drzwi stały kolumny z witrażem. Nie miałam pojęcia dokąd mnie zabierał ale z pewnością nie było to już dobrze znane mi śródmieście.
Praktycznie wyszłam z siebie, gdy otworzyły się drzwi. Dobrze ubrany starszy mężczyzna stał w nich, obserwując nas.
- Mistrz Gray - powiedział mężczyzna kiwając głową. Wszedł do środka aby Aidan mógł normalnie wnieść mnie do domu. Brwi starszego mężczyzny zmarszczyły się na mój widok. - Czy ona jest zraniona?
- Wydaje mi się, że to tylko szok. Weź jej torbę i przygotuj jej kąpiel.
- Oczywiście. Natychmiast.
Poczułam jak coś zahacza moją głowę i zobaczyłam, że była to moja torba podróżna. Kręciłam się zawzięcie, czując jak ramiona Aidana ciaśniej oplatają moje ciało.
- Czy on.. czy ty.. zabiłeś go? W końcu ułożyłam jakieś sensowne zdanie.
- Nie. Chociaż powinienem był to zrobić.
- On zamierzał…
- Teraz jesteś bezpieczna, Violet. Pozwól, że zaniosę cię na górę i pomogę ci się ogarnąć. Możemy porozmawiać o tym później.
- Ja mogę iść - powiedziałam, walcząc z otaczającymi mnie ramionami.
- Ty tylko tak myślisz - odpowiedział chichocząc pod nosem. - Chodźmy, Trevor wkrótce przyszykuje ci kąpiel. Porwał mnie z drzwi głównych i poniósł w poprzek olbrzymiego holu oświetlonego przez kandelabr następnie w górę po zakręconych schodach. Wszędzie widniał marmur - marmur, pozłota i kryształ.
- Gdzie... gdzie jesteśmy?
- W moim domu - powiedział cicho Aidan. - Nie martw się, wciąż jesteśmy na Manhattanie. Tuż przy Piątej Alei.
Drzwi otworzyły się same, a za nimi następne. Strach mnie obleciał. Wciąż trzymałam się Aidana. Ścisnęłam swoje zamknięte oczy, ale obraz który widziałam oczyma duszy był jeszcze gorszy. Aidan, świeża krew na jego ustach, krew cieknącą z gardła ćpuna...
Nie skrzywdzę cię, Violet - usłyszałam jego głos w swojej głowie.
Tylko potaknęłam, powoli wydychając powietrze. Wdech nosem, wydech ustami. Musiałam skupić się na oddychaniu bo gdybym pomyślała o czymś innym, mogłabym spanikować.
- Tutaj jesteś, Panie. Kąpiel jest już prawie gotowa, wystawiłem tam świeże ręczniki i zostawiłem dla niej szatę w garderobie. Czy będziesz potrzebować coś jeszcze?
- Jak na razie to wszystko, Trevor - powiedział Aidan, a moje oczy gwałtownie otworzyły się, obejmując spojrzeniem wszystko, co mnie otaczało.
Znajdowaliśmy się w łazience wykończonej ciemno-niebieskimi i złotymi tonami. Ogromna wanna stała w samym jej środku, pachnąca para wzbijała się z nad powierzchni wody. Za wanną, na krześle, które wyglądało jak antyczne, jak jedno z tych, co znajdowały się w pokoju Gran leżały grube ręczniki koloru ciemno-niebieskiego. Aksamitne, złote zasłony zostały związane tak, aby nie zasłaniały duże, wykuszowe okna, na szybach których widniały piękne wzory kwiatów lilii.
Aidan ostrożnie spuścił moje stopy na wzorzysty, pluszowy dywan, a wtedy zakręcił kran.
- Masz tyle czasu, ile tylko potrzebujesz - powiedział, a ja nie mogłam nie zauważyć, że jego kły znów miały normalne rozmiary. - W szafce nad umywalką znajdziesz nową szczotkę do zębów oraz pastę; czuj się jak u siebie w domu, nie krępuj się. Odpręż się przez chwilkę, a potem porozmawiamy, ok.?
Potaknęłam.
- Garderobę znajdziesz tam. Wskazał ręką na łukowate drzwi znajdujące się po drugiej strony łazienki. - Trevor zostawił tam dla ciebie szatę. Będę wiedział, gdy będziesz gotowa.
Aidan zostawił mnie, łagodnie zamykając drzwi za sobą. Usłyszałam szczękniecie zamka i zrozumiałam, że on zamknął drzwi od zewnątrz, aby zapewnić mi całkowitą prywatność i poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście, jeśli umiał zamknąć drzwi siłą woli, mógł je również otworzyć tym samym sposobem. Ale nie zrobi tego. Możecie nazwać mnie wariatką, ale szczerze w to wierzyłam.
Przełknęłam ślinę, wzdrygając się na wstrętny smak w ustach. Odnalazłam pastę oraz szczotkę do zębów, odkręciłam kran i spojrzałam z przyzwyczajenia na swoje odbicie w owalnym, pozłacanym lustrze. Wyglądałam okropnie - blado i niechlujnie, z blaskiem przerażenia tkwiącym w moich oczach.
A czego oczekiwałaś? Praktycznie zostałas napadnięta przez jakiegoś ćpuna, a potem naoglądałaś się, jak twój może-chłopak przekłuła szyję tego dupka i ssie jego krew, przed tym jak zemdlałaś. Wielkie rzeczy.
Wyczyściłam zęby najszybciej jak się dało, zdesperowanie pragnąć wleźć do wanny i wyszorować z siebie cały brud, wstręt i wspomnienia. W ciagu kilku seknud rozebrałam się całkowicie, wspięłam po marmurowych schodkach, które prowadziły do wanny i odetchnęłam z ulgą, gdy zanurzyłam się w ciepłej wodzie aż po same policzki. Oglądając przyciski znajdujące się pod kranem, nacisnęłam jeden z nich, z którego poleciał strumień wody. Zamknęłam oczy, podczas gdy woda pieniła się, a ciche brzęczenie motoru koiło moje zszargane nerwy. Woda miała ideaną temperaturę i pachniała lawendą, której zapach wdychałam głęboko kładąc głowę na marmur.
Jednakże wciąż nie mogłam się zrelaksować. Myślałam tylko o jednym, że Aidan był wampirem - nie było sensu zaprzeczać. Widziałam dowody. On był innym - jego oczy palały czerwienią, jego kły miały wydłużoną formę. Nie potrzebowałam jednej z książek Dr. Blackwella, aby o tym wiedzieć. Wampir - postać posiadająca kły, pijąca krew i chowająca się przed słońcem. Niezbyt wielki fan czosnku i krzyży.
Jak mogłam spotykać się z nim, znając prawdę? Jak mogłam spojrzeć mu w oczy wiedząc, że on jest.. potworem? Ponieważ wampir był… potworem. Nieżywa istota, która „żyje” wśród nas i krzywdzi ludzi, wysysa z nich krew. Zabija ich. Poczułam pieczenie w gardle i zauważyłam, że moje dłonie znów zaczęły drżeć.
Dlatego, że tymi słowami nie można było opisać Aidana. A może jednak? Nie miałam pojęcia dokąd on znikał i co wtedy robił. Wciąż miałam zamknięte oczy. Jedna gorąca łza spłynęła po policzku, wytarłam ją, marząc o tym, aby móc cofnąć czas, aby zapomnieć o wszystkich tych wampirzych rzeczach i po prostu być normalną dziewczyną, która ma normalnego chłopaka.
Sięgnęłam po dopiero co otwarte mydełko i zaczęłam szorować ciało namydlonymi dłońmi. Przestałam tylko wtedy, gdy moja skóra zaczęła piec, gdyż zdarłam ją niemalże do krwi. Wciąż nie czułam się czysto. Nie do końca.
Wescthnęłam z frustracją, wyłączyłam bąbelki i włączyłam odpływ. Musiałam spotkać się z nim. Musiałam znać prawdę, aby przekonać się, czy Aidan którego znałam, o którego troszczyłam się, był naprawdę takim potworem, jakim go widziałam. A potem… potem zastanowię się, co robić dalej. Biorąc głęboki, uspokajający wdech, sięgnęłam po ręcznik, próbując jednocześnie uspokoić moje szalone serce. Musiałam dać mu szansę wyjaśnić wszystko. Przynajmniej na tyle zasługiwał.
Poza tym powiedział, że mnie nie skrzywdzi a ja mu wierzyłam.
Chwilę później byłam już opatulona w miękką, frotową szatę i siedziałam na aksamitnej pufie przy trzaskającym ogniu, gdzie jak przepuszczałam znajdowała się garderoba Aidana. Duża szafa stała oparta o jedną ścianę, obok niej znajdowało się wielkie, stojące lustro. W pokoju nie było żadnych mebli, oprócz pufy, na której siedziałam. Jednakże ten pokój był tak samo wielki, jak niektóre z sypialni w moim domu.
Dźwięk pukania do drzwi wyrwał mnie z zamyślenia.
- Violet? Czy mogę wejść?
- Tak.. oczywiście. Odchrząknęłam i złożyłam dłonie razem. Miałam nadzieję, że w ten sposób powstrzymam je od drżenia.
Nie wydając żadnego dźwięku, Aidan wszedł do środka, zamknął drzwi normalnym sposobem i obserwował mnie z drugiego końca pokoju. Wyglądało na to, że pragnie trzymać się jak najdalej ode mnie. Nie wiedziałam jedynie z korzyścią dla kogo to było: dla niego, czy dla mnie.
- Więc teraz mi wierzysz - powiedział delikatnie. Jego niebiesko-szare oczy wyglądały smutnie, nawiedzenie. On sam wyglądał na wycieńczonego, bezradnego - całkiem jak nie maszyna do zabijania, którą widziałam w akcji. - Mój Boże, Violet. Czuję twój strach, twoje obrzydzenie.
- Po prostu… powiedz mi wszystko - powiedziałam, starając się brzmieć pewnie.- Kim jesteś.. naprawdę?
- Nazywam się Aidan Gray. Tak jak ci powiedziałem. Czwarty Wicehrabia Brompton, albo przynajmniej byłbym nim. Zamiast tego, czym jestem teraz. Rozprostarł ramiona. Potworem.
Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, więc oplotłam się ramionami. Czyż nie myślałam o tym zaledwie chwilkę temu? Odepchnęłam od siebie kolec winy, skłaniając go tym samym do kontynuowania.
- Urodziłem się podczas przywileju 1875 roku - powiedział szorstko. - Syn para. Szkolony byłem w Eton, musiałem również wziąć udział w Wielkim Objeździe po Kontynentach przed kontynuacją nauk w Cambridge. Przerwał, patrząc na mnie, jakby oceniał moją reakcję.
- Miałem wtedy siedemnaście lat, byłem arogancki i buntowniczy - kontynuował. - Parę dni przed tym, jak miałem zaprzestać swoje podróże, wybrałem się z rodzicami do opery. Chociaż niezbyt lubiałem taką muzykę, zdziwiłem się, że przypadło mi do gustu oglądanie tancerzy, dziewczyny z oczami koloru szmaragdowego. Takimi samymi jak twoje, Violet. Isabel intrygowała mnie. Spotykaliśmy się każdej nocy za kulisami.
- Poza tym, spędzałem z nią każdą wolną chwilę, porzucając myśli o podróżach. Nawet załatwiłem jej miejscówkę w małej rezydencji wiejskiej w Soho Square, gdzie spędzałem większość moich nocy.
- Ale… ale byłeś wtedy tylko siedemnastolatkiem - wyszeptałam. Jego noce. Z nią, w łóżku. Zazdrość, którą poczułam, zaskoczyła mnie.
Aidan potrząsnął głową.
- To były inne czasy. Byłem uważany za mężczyznę w wieku siedemnastu lat i jako spadkobierca wicehrabiego, posiadałem pokaźny dochód i dużo niezależności. Jednakże mój ojciec wciąż nie był zadowolony. Pewnej nocy, poszedłem do opery, jak miałem w zwyczaju, aby odprowadzić Isabel do domu. Czekałem na zewnątrz, tak jak się umawialiśmy, ale ona nigdy się tam nie pojawiła. Pośpieszyłem do Soho Square, ale wszystkie jej rzeczy już stamtąd zniknęły. Nie zostawiła żadnej kartki, nic. Tygodniami jej szukałem, moje serce zostało złamane, jak u jakiegoś smarkacza. Wynająłem policję, przez parę tygodni nie dało to żadnych efektów. W końcu dowiedziałem się, że widziano ją w Whitechapel, gdzie pracowała w jakimś obskurnym domie publicznym.
- Poszedłem do niej, a skończyłem w jakiejś alejce, bez kosztowności i z dziurą na gardle. Wyglądało na to, że wampir znalazł mnie w takim stanie, trochę przekąsił i nie wiadomo dlaczego poszedł dalej, zostawiszy mnie tak. Po prostu tam leżałem, nieprzytomny, bez zielonego pojęcia, co mi się przydarzyło. Jakimś cudem wróciłem do miejskiej rezydencji, aby wyleczyć się ze swoich skaleczeń. Ale nagle otrzymałem niewyjaśnione zdolności. Po tym wszystkim, mogłem z łatwością wytropić Isabel.
- Okazało się, że mój ojciec zażądał od niej zwolnienia z opery i przygroził jej, żeby nie próbowała kontynuować naszego związku. Ja wciąż jej potrzebowałem, a ona zgodziła się dać mi schronienie. Nie chcąc wracać do naszej rezydencji, gdzie mój ojciec z pewnością odnalazłby nas, osiedliśmy w Whitechapel. Isabel powiedziała, że będę często znikać nocami, a rankiem przychodzić zdezorientowany, czasami będę upaprany krwią. Chociaż ledwie mogliśmy uwierzyć w to, czym się stałem, to oboje to podejrzewalismy.
- Wkrótce na ulicach zaczął panować niepokój. Tłum twierdził, że w Whitechapel pojawił się potwór, który poluje nocami. Wytropili mnie, okrążyli nas i z pochodniami w rękach żądali mojej głowy. Spróbowaliśmy ulotnić się, umknąć im. Ale - jego głos załamał się - oni złapali Isabel. Próbowałem ją ratować; próbowałem wszystkiego, ale było zbyt późno. Isabel zmarła i to była z pewnością moja wina.
- To nie była twoja wina - zaprzeczyłam, ale zignorował mnie, kontynuując, jakbym w ogóle nie przemówiła.
- Dr. Blackwell - prowadzący autorytet w dziedzinie nadnaturalnego folkloru był wtedy w Londynie. Idealne przykrycie - wśród wszystkich mitów i legend. W każdym bądź razie - machnął ręką - poszedłem do niego, opowiedziałem mu o swoich symptomach, a on podtwierdził to, w co w końcu i ja sam uwierzyłem. Po tym wszystkim, spędziłem kilka lat w odosobnieniu, próbując zrobić coś z niemożliwym. Tuż po śmierci ojca oddziedziczyłem wszystko, dzięki bezkonkurencyjnym prawom pierworództwa. Oczywiście, nie wiedziano o tym, kim się stałem. Jedynie Bóg wie, ile razy pragnąłem umrzeć.
Znów wstrzymał się, intensywnie mnie obserwując.
- Kontynuuj - domagałam się, czujac się dziwnie, jak gdybym siedziała wokół ogniska i słuchała przerażających historii. To było takie surrealne.
- To były zdecydowanie moje najbardziej ponure lata. Wtedy tuż przed I Wojną Światową zdecydowałem się walczyć z tym przekleństwem i spróbować to wykorzenić. Wiele podróżowałem po Kontynencie ucząc się wszystkiego o wampiryźmie, próbując oddzielić mity od prawdy. Spotkałem innych podobnych do mnie. Wtedy zawarliśmy luźne przymierza, wędrowaliśmy razem przez kilka lat, ale ostatecznie nasze drogi się rozeszły. Większość nie podzieliała mojego optymizmu, że z tego można się wyleczyć. Ale nie poddawałem się.
- Jednak w nowoczesnym świecie rzeczy się skomplikowały. Nie zawsze można łatwo dostać dostęp do biologicznych i chemicznych substancji, które potrzebuję. Gdy usłyszałem o Winterhaven i dowiedziałem się, że Dr. Blackwell tam jest, wypłynąłem do Nowego Jorku na promie, gdzie kilka pasażerów ścięło w sposób niewytłumaczalny anemią. Przestał mówić, aby zaśmiać się ze swego żarciku.
- Ty... nie zabijałeś ich?
Popatrzał na mnie zaskoczenie.
- Nie, oczywiście, że nie. Czy ty myśłałaś - że wampirze ukłucia oznaczają wierną śmierć?
- Cóż.. tak mi się wydawało. Wzruszyłam ramionami. - Albo to, albo zamieniasz się w wampira.
Widocznie to go ubawiło bo się zaśmiał.
- Nie, trzeba czegoś więcej, aby zmienić człowieka w wampira. I nie ma żadnego powodu dla wampira, aby zabijać ofiarę, chyba że tego pragniesz. Można pić aż do zaspokojenia pragnienia. Troszkę tutaj, trochę tam.
Ja tylko potakiwałam, skłaniając go do kontynuowania.
- W każdym bądź razie, spędziłem w Winterhaven każdą dekadę tych czterech lat. Blackwell upewnia się, że wydział zapomina o mnie między moimi pobytami tam. Od czasu do czasu zmieniam imię.
- Dlatego że.. że to nie dobrze, aby wampir przebywał tam? - wyjąkałam.
- Nie, nie dlatego. Potrząsnął głową. - Wampiry muszą trzymać się w ukryciu przed resztą świata, nawet przed światem paranormalnych. To część naszych zasad, naszych praw. Więc w przerwie od Winterhaven, podróżuję albo zatrzymuję się na Manhattanie. Moja praca jest w toku, nawet teraz.
- Czy udało ci się odnaleźć jakieś lekarstwo? - spytałam. - Mam na myśli, czy to jest możliwe?
Jego cała twarz rozpromieniła się w nadziei, ożyła.
- To jest całkowicie prawdopodobne i jestem już bardzo blisko. Wampiryzm jest niczym więcej jak rodzajem.. hmmm… pasożytniczego zakażenia. Jak do teraz, mogę poszerzać okresy pomiędzy karmieniami, mogę opanowywać łaknienia, zmniejszać przejawy. Ale to nie wystarcza, jeszcze nie. To jest tylko tymczasowe lekarstwo, nie systematyczne.
Zapamiętałam coś szczególnie.
- Powiedziałeś, że Dr. Blackwell był wtedy w Londynie, wtedy właśnie, gdy.. zostałeś przemieniony. Boże, nie mogłam nawet tego wymówić. - Jak to możliwe?
Nasze spojrzenia się spotkały.
- Pomyśl o tym, Violet.
- O mój Boże! Prawda uderzyła mnie. - On.. on też jest wampirem?
- Tak. Nie miałem zamiaru powiedzieć ci o tym, gdyż nie sądziłem, że dojdzie do tego, że dowiesz się prawdy.
- Ale… ale ja widziałam cię - was obydwu - podczas dnia. Jak to możliwe, jeśli sam wiesz… powiedziałam żałośnie.
- Eliksir. Przyjmując go wytrzymuję działanie promieni słonecznych bez żadnych efektów ubocznych. Jednakże, gdy on przestaje działać, jestem zmuszony ukrywać się w podziemnym metrze w ciągu dnia. Wątpię również w to, że widziałaś Dr. Blackwella wtedy, gdy na ulicy panował dzień.
Teraz, gdy tak o tym pomyślałam zdałam sobie sprawę, że on miał rację.
- W każdym bądź razie - kontynuował - ja potrzebuję eliksir. Dlatego właśnie byłem taki… zdezorganizowany… gdy odnalazłaś mnie w laboratorium. Cała moja praca została zniszczona, wszystkie fiolki, które tam przechowywałem zostały rozbite.
- Ale ty chyba miałeś jakieś zapasowe, które przechowywałeś gdzie indziej, tak?
- Oczywiście. Mam parę tutaj, a wszystkie moje notatki są dobrze schowane. Jednakże intencje tych, którzy zniszczyli laboratorium, są jasne. Oni pragną mnie powstrzymać.
- Ale kto może za tym stać? - spytałam, obawiając się odpowiedzi.
Przeczesał rękoma włosy.
- Przypuszczam, że to ktoś z mojego rodzaju. Znajdą się i tacy, którzy chcą zatrzymać moje badania, którzy obawiają się ich i tego, że lekarstwo może być użyte przeciwko nim. Oni są najbardziej niebezpiecznymi, ci którzy żywią się niewinnymi ludźmi, lubią zabijać. Jedyne, czego nie rozumiem, to jakim cudem oni dostali się do Winterhaven tak, że nie wyczułem ich obecności.
- Więc co będziesz teraz robić?
- Będę kontynuować badania. Nie ulegnę im. Nie zastraszą mnie. Blackwell dowie się, kto to uczynił, i poniosą karę.
To wszystko wyglądało tak szalenie racjonalnie, jednakże to nie zmieniało faktu, że Aidan był wampirem. Poczucie strachu nie znikło.
- Więc, gdzie ty… no wiesz, pijesz?
- Żywię się zasadniczo tutaj, w mieście, chociaż od czasu do czasu ryzykuję wybierając się poza jego obręb. Poluję jedynie na tych, którzy krzywdzą ludzi - przestępców, morderców, gwałcicieli. Zło za zło. Lubię myśleć, że jestem odpowiedzialny za niski poziom przestępczości w tym miasteczku - powiedział cierpko nie patrząc na mnie. Nie powiedziałam nic, czekając na ciąg dalszy.
- Wtedy jest bardzo przydatne czytanie mysli - wychodzę i tropię ludzi, którzy szukają kłopotów na swoje głowy. Widzę ich dusze, gdy pożywiam się nimi. Jeśli wyczuwam w nich dobro i zauważam, że ich umysł jest uległy, wtedy ostrzegam ich i puszczam. Zabijam jedynie tych, których dusze są niesamowicie czarne. Spojrzał na mnie, jak gdyby chciał podkreślić te słowa. - Bądźmy szczerzy, Violet - jestem zabójcą, potworem.
Odetchnęłam głęboko i włączyłam intuicję, zmuszając ją do wzmożonego wysiłku. On był potworem, czy może tylko bardziej skomplikowaną wersją faceta, o którego zbytnio się troszczyłam?
Obserwowałam go dokładnie, pozwalając intuicji kierować mną, tak jak zawsze. Wyczuwałam jego niezdecydowanie, jego własną walkę pomiędzy nienawiścią do siebie, a akceptacją. Ale nawet wytężywszy się do niemożliwości, nie widziałam potwora, którego on pragnął żebym w nim ujrzała. Widziałam jedynie jego… Aidana.
Pośpiesznie odetchnęłam z ulgą, pewnością. Chociaż widziałam go dzisiaj w akcji, widziałam rzeczy, które okropnie mnie przeraziły, wiedziałam, że w głębi serca, Aidan jest… dobry. Był takim samym Aidanem, jakim był przedtem, moje uczucia do niego nie zmieniły się ani ociupinkę.
Zbierając się na odwagę, podniosłam się z pufy i powoli zaczęłam iść w jego kierunku.
- Nie jesteś monstrem, Aidan.
- Widziałaś mnie tamtej nocy w laboratorium - powiedział, powoli odchodząc ode mnie. - Nie wiedziałem, co mogę zrobić, żebyś nie uciekała ode mnie. Wtedy po raz pierwszy od długiego czasu nie panowałem nad sobą. Byłem zły, a ty krwawiłaś tak obficie. Nie mogę wybaczyć sobie tego…
- Przestań - powiedziałam, sięgając po jego rękę. Zimna. Zimna, jak lód, jednak znów coś zaiskrzyło pomiędzy nami. - Jesteśmy w pewien sposób połączeni, prawda?
- Prawdopodobnie jeden z nas musi to zignorować - powiedział, głaszcząc dłonią mój zaczerwieniony policzek. Wiedziałam, że powinnam była się bać, ale nie mogłam. Wierzyłam mu, prawdopodobnie nawet więcej niż on sobie.
- Dlaczego? - spytałam. - Dlaczego najpierw mnie przyciągasz, a potem odrzucasz?
Jego oczy powiększyły się nieznacznie, jakby zaskoczyło go moje stwierdzenie. Albo może zdziwił się, że to zauważyłam. Tak czy owak, zacieśnił chwyt zanim przemówił.
- Musisz zrozumieć to, że gdy przebywam z tobą, w moim umyśle toczy się walka. Moja samolubna część pragnie cię, chce, abyś zaakceptowała mnie, zaopiekowała się mną. Ale inna część… Zobaczyłam, jak zadrżał. Wziął głęboki wdech i kontynuował. - Logiczna część mnie pragnie chronić cię przed samym sobą, ponieważ jak mogę być pewnym, że cię nie skrzywdzę? Albo że ktoś inny tego nie zrobi? Ostatnia kobieta, o którą szczerze się troszczyłem, została zabita. Przeze mnie - dodał, łapiąc oddech. - Chcę cię chronić, ale nie chcę traktować cię jak jakiś delikatny kwiat, gdyż nim nie jesteś. Jesteś mądra i silna, Violet. Wiem to. Jednak muszę pamiętać o tym, że nie jesteś taka jak ja. Jesteś śmiertelniczką, a to czyni cię podatną na… rzeczy, których nie chcę rozważać. Zamknął oczy, jak gdyby pragnąc zablokować nieprzyjemnie wyobrażenia.
Wspięłam się na paluszki i pocałowałam jego powieki - najpierw jedną, potem drugą. Były trochę wilgotne, słone.
- To wszystko dzieje się za każdym razem, gdy przebywasz ze mną? - spytałam zdumiona.
- Za każdym razem - odpowiedział otwierając oczy by spojrzeć na mnie. Strach, który tam ujrzałam, terror, niemal zaparł mi dech.
Przełknęłam gul narastający w gardle, pragnąc zrobić wszystko, by zniknął cały ten strach. Lecz byłam bezsilna.
- Wow, cały ten niepokój nastolatków przenosi nas na inny poziom, czyż nie tak, Aidan? - dokuczałam, próbując poprawić nastrój. Ponieważ w innym przypadku, zaczęłabym ryczeć.
- Twoja macocha nie oczekuje cię - powiedział. Stwierdzenie, nie pytanie. Ale on miał rację, ona mnie nie oczekiwała.
- Zostań dzisiaj tutaj. Ze mną.
Inna zdrowa psychicznie osoba powiedziałaby nie, próbując wydostać się z tego piekła jak najdalej.
Jednakże ja powiedziałam tak.
str. 12