Kubek gorącej czekolady (całość)


Kubek gorącej czekolady

Autorka: Suhak

Prolog

Moim życiem rządziła rutyna.

Chciałbym napisać, że „dzień zaczynałem...”, tak jak napisałby normalny człowiek. Ale ja nie zaczynałem dnia. Mój dzień się nie zaczynał, bo się nie kończył. Mój dzień trwał zawsze. Teraz. Zaraz. Za godzinę. W nocy, w dzień.

Tak więc - dnia mojego nie zaczynałem, ale mogę opowiedzieć, co robiłem o świcie.

Codziennie rano otwierałem okno mojego malutkiego domku na wzgórzu. Patrzyłem przez nie. Bardzo długo. Bo wciąż miałem nadzieję...

Następnie czytałem.

A potem zmierzchało, więc siadałem do pianina.

I grałem.

Wiecznie tę samą melodię.

Wiecznie to samo życie.

Wiecznie taki sam dzień.

Taki los.

A potem pojawiła się Ona.

Świt pierwszy

Pewnego świtu wstałem i otworzyłem okno.

Dlaczego drzewa szumią tak spokojnie?

Zamknąłem okno. Jak zwykle nic. Ile jeszcze będę czekał? Ale przecież miałem nie czekać. Przecież nie mam na co.

Wziąłem jakąś książkę do ręki.

Wydawało mi się, że minęła minuta, ale chyba znacznie więcej - słońce już zachodziło.

Pukanie. Pukanie? Wstałem i nabrałem powietrza do płuc. Człowiek.

Nie wiem, jak to się stało, ale pięć minut później jakiś Anioł siedział przy moim stole w kuchni i popijał gorącą czekoladę.

- Dziękuję - szeptał.

Spojrzałem tylko na nią spode łba.

- Jesteś chyba bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.

- Nikt na tym świecie nie jest szczęśliwy.

- Prawdziwe szczęście można osiągnąć, wierząc, że nic więcej nam do niego nie potrzeba.

Machała nóżką i rozglądała się wokoło.

- Wiesz... Wędrowałam już bardzo długo. Nagle zrobiło się tak strasznie zimno...

Milczałem, stukając palcami w blat.

- Ale cóż, sami sobie na to zapracowaliśmy - wymamrotała do kubka czekolady.

Każdy jest kowalem własnego losu.

- Jak masz na imię?

Uniosłem jedną brew.

- A czy to ważne?

- Nie. Jak mi nie powiesz, sama jakieś wymyślę.

Milczałem.

- No to mogę cię nazwać... Hm, Odysem.

- Odysem?

- Też masz ciężką wędrówkę za i przed sobą.

Odstawiła pusty kubek na stół, oblizując wargi. Dawno minęły czasy, kiedy cokolwiek mnie obchodziło. Anioły już nie robiły na mnie wrażenia.

Dlaczego zaczął padać deszcz? Zrządzenie losu?

Ułożyła się na kanapie i usnęła. Przykryłem ją kocem.

Świt drugi

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem w dal. Stałem tak chyba długo, nie wiem.

- Ładnie - usłyszałem. - Słonecznie.

- Tam są twoje ubrania - powiedziałem oschle, wskazując na krzesło.

Posmutniała.

- Czemu nie zapytałeś się, jak mam na imię?

Nigdy nie pytałem ludzi o imiona, bo je znałem. Z ich myśli.

Zaraz. Z ich myśli.

Słyszałem jej myśli. Dlaczego mój mózg się na nich nie skupiał? Poczułem nieprzyjemne ukłucie w skamieniałym sercu. Z czyimiś myślami już miałem problem. Ale te wyraźnie słyszałem. Tylko dlaczego nic nie rozumiałem?

- A chciałaś, abym zapytał?

- Dlaczego patrzysz przez okno?

- Dobrze spałaś?

- Umiesz grać na pianinie?

- Czujesz się na siłach, aby wyruszyć w dalszą wędrówkę? - I w ten sposób uciąłem naszą konwersację składającą się z samych pytań, na które żadne z nas nie odpowiedziało.

A potem zniknęła.

Świt trzeci

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem w słońce, które już nikogo nie raziło.

Przyjrzałem się swojemu odbiciu w szybie. Spoglądał na mnie wrak istoty, którą byłem dawniej.

Czemu rzeczy muszą się zmieniać?

Czemu ludzie musza się zmieniać?

Czemu świat musi się zmieniać?

Świt czwarty

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem we mgłę. Spodziewałem się zobaczyć tym razem nie tylko TO.

Oto oni.

- Tęskniłam. - Mała, czarna istotka wtuliła się w moją marmurową pierś.

Wyglądasz strasznie.

- Jak się masz, brachu? - Poczułem, jak czyjeś silne ramiona oplatają mnie zdecydowanie za mocno.

Stary, zrób coś z tymi czarnymi oczami...

- Cześć. - Para złotych oczu okalanych czarnymi rzęsami zaszczyciła mnie spojrzeniem.

Miło cię widzieć.

- Witaj. - Znajomy mi blondyn uścisnął moją dłoń.

Trzymaj się.

- Kochany. - Jakieś miękkie usta musnęły mój policzek.

Boże najdroższy...

- Synu. - Czyjaś dłoń poklepała mnie po ramieniu.

Nie ma?...

- Nie ma - wyszeptałem, nie patrząc nikomu w oczy.

Sześć par oczu koloru czystego złota przewiercało mnie spojrzeniem.

Nie słuchałem ich myśli - były zbyt bolesne. Obrazy bardziej ranią niż słowa.

- Czy...? - zaczął mój ojciec.

- Nie. Nic się nie zmieniło. - Te słowa mniejszej z moich sióstr brzęczały w powietrzu jak jakieś natrętne insekty. Zbyt często zadawane pytanie.

- Ładne miejsce.

- Z góry są piękne widoki.

- Dni tu są na pewno piękne, prawda?

- Skąd wytrzasnąłeś taką miejscówę, brachu?

- Łał, spójrzcie na niebo...

Milczałem, przysłuchując się temu zlepkowi słów. Matczyna dłoń gładziła mnie po ręce.

Patrzyłem, jak odchodzą. Ułamek sekundy.

A potem usłyszałem bicie serca. Bynajmniej nie moje.

Pukanie. Pukanie?

- Odysie! - usłyszałem.

„Aniele” pomyślałem.

- Zagrasz mi? - dopytywała.

Zagrałem.

Świt piąty

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem w deszczowe chmury.

Anioł nucił wesoło melodię, którą dla niej grałem. Uśmiechnąłem się. Naprawdę się uśmiechnąłem.

Gdzie ona wędruje?

Świt szósty

O świcie otworzyłem okno i je zamknąłem.

Podszedłem do pianina.

Wróci?

Nie wróci.

Świt siódmy

O świcie otworzyłem okno. Usiadłem na parapecie i otworzyłem Szekspira.

Niech smutek będzie dla nas kiedyś miłym wspomnieniem.

Oby, ma Julio, oby.

Wstałem i spojrzałem w lustro. Jakieś ciemne, czarne jak węgiel ślepia świdrowały mnie spojrzeniem. Tak dawno nie czułem pragnienia. Żadnego - pragnienia krwi, pragnienia miłości...

Może trzeba je znaleźć?

- Czego szukasz?

Kubek z gorącą czekoladą parował, rozlewając po całym pokoju słodką - przynajmniej dla ludzkiego węchu - woń.

- A ty?

- Pierwsza zapytałam.

Milczałem, patrząc na jej ciemne loki.

- No, czego szukasz?

- Szczęścia...

Zmarszczyła brwi.

- A ty? - zapytałem nagle. - Czego szukasz?

Ale ona milczała.

- A gdzie go szukasz? Tego szczęścia?

Wzruszyłem ramionami.

- To tu, to tam...

- Nieprawda. - Mój Anioł zatrząsł lokami. - Szukasz ciągle w tym samym miejscu.

- To znaczy?

Patrzyła na mnie badawczo.

- Na Ziemi.

Cokolwiek to znaczyło.

- Jak masz na imię? - zapytałem.

- A jak mnie nazywasz?

Aniołem.

- Nie nazywam.

- Oczywiście.

Świt ósmy

O świcie spojrzałem w niebo i uświadomiłem sobie, że życie ma kolory.

Kilka metrów ode mnie, na łóżku, na którym nikt nigdy nie spał, spoczywała drobna, niewinna istotka. Jej ciemne loki rozsypane były po pościeli wokół niej. Podszedłem bliżej.

Z zamkniętymi powiekami, rozchylonymi ustami i kompletnie gołą, niczym nie zasłoniętą szyją ta istota wydawała się bezbronna w każdym calu. Jej brzuch powoli podnosił się i opadał. Och, Morfeuszu. Nabrałem powietrza do płuc i uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz - pachniała całkiem apetycznie.

Położyłem się obok. Głowę miała przechyloną na prawo. Mogłem wręcz widzieć krew pulsującą w jej tętnicy na szyi. Dotknąłem jej. Dziewczyna drgnęła i obudziła się. Na mój widok kąciki jej ust powędrowały do góry.

- Cze-eeeść... - mruknęła, ziewając.

Patrzyłem na nią uważnie, a ona na mnie. Nagle zmarszczyła brwi.

- Dlaczego masz taką zimną skórę?

Milczałem. Ona także, wyczekując odpowiedzi, której nie uzyskała.

- A dlaczego masz takie... czarne oczy?

Nie dawałem po sobie poznać, że usłyszałem.

- Odysie... Dlaczego ty masz...

Zamilkła na chwilę, wahając się.

- ...kły?

Żeby cię zjeść, Czerwony Kapturku.

W milczeniu przysłuchiwałem się biciu jej serca.

Świt dziewiąty

P ewnego dnia otworzyłem okno i zobaczyłem Anioła.

- Jak miała na imię? - zapytała kilka minut później.

- Kto? - udawałem głupiego.

- Kobieta.

A może to ona czyta w moich myślach?

- Jaka kobieta?

- Ta, przez którą jesteś nieszczęśliwy.

- To nie ona uczyniła mnie nieszczęśliwym, a ja ją.

Zmarszczyła brwi w milczeniu.

Stukałem palcami w blat, próbując wkraść się do jej umysłu. Zlepek niewyraźnych, rozmazanych kształtów...

- Jak masz na imię? - zapytałem.

Milczała.

- Jak masz na imię? - powtórzyłem pytanie.

- A ty?

Chyba pierwszy raz od wielu, wielu lat poczułem jakieś mocniejsze uczucie - irytację.

- Dlaczego tylko ty rościsz sobie prawo do zadawania pytań?

- Przecież ty też je zadajesz.

- Ale ty na nie nie odpowiadasz.

- Ty na moje też nie.

Milczałem.

Świt dziesiąty

O świcie otworzyłem okno i zobaczyłem zbliżający się do mojego domu najgorszy kawałek swojego życia.

- Edwardzie. - W jej oczach widziałem żal.

- Zniknij wreszcie z mojego życia... Skoro z pamięci nie potrafisz.

Spuściła wzrok, aby po chwili go podnieść z ogniem w oczach.

- Ale wiesz, Edwardzie - zaczęła twardo - to nie tylko moja wina.

Nieistniejąca krew zagotowała się w moich żyłach.

- Bezczelna - powiedziałem bezgłośnie.

Zastanów się... Ja cię do niczego nie zmuszałam.

- Wynoś się, Tanya. Natychmiast! - warknąłem.

- Prawda boli - syknęła na odchodnym.

Świt jedenasty

Któregoś ranka to nie ja otworzyłem okno.

- Ładnie tu - wyszeptał Anioł.

- Gdzie mieszkasz? - zapytałem, podchodząc.

Zaśmiała się.

- To tu, to tam...

Postanowiłem spróbować skupić się na jej myślach.

Musiałem zamknąć oczy. Czułem się, jakbym szedł jakimś labiryntem... W końcu chyba doszedłem do celu. Ale nie, to tylko jakieś rozmazane kształty. Skupiłem się.

- Kubek gorącej czekolady? - wymamrotałem sam do siebie.

- Bardzo chętnie - odparła, rumieniąc się.

Głowa. Moja głowa.

Moja głowa mnie bolała...

- A ty? Nie pijesz?

- Nie.

- Dlaczego?

- Nie lubię czekolady.

Zaśmiała się.

- Jak można nie lubić czekolady? - I znów zachichotała. - Ja bym bez czekolady żyć nie mogła!

- Słodkie życie - wymamrotałem, dodając łyżeczkę cukru.

Ale ona tylko posmutniała. Nie tylko ja mam sekrety.

Świt dwunasty

O świcie otworzyłem okno i spojrzałem w dal.

- Gdzie mieszkasz? - zapytałem, gdy podniosłem na nią wzrok.

- Mówiłam ci już.

- Nie masz mieszkania?

- Jestem głodna - wymamrotała, spuszczając wzrok odrobinę. - A ty?

- Nie. Chcesz coś zjeść?

- Jak to, jadłeś już śniadanie?

- Tak.

- Nie jadłeś.

Milczałem, marszcząc brwi.

- Bardzo wcześnie wstajesz - dodała. Chyba się nad czymś zastanawiała.

- Mogę cię o coś poprosić? - zapytała, gdy czytałem książkę.

Spojrzałem nad nią znad lektury.

- Zależy, o co.

- Nic trudnego...

- Chcesz mi zadać pytanie?

- Nie.

Trochę mnie to zbiło z tropu.

- Więc słucham.

- Opowiedz mi coś o sobie.

Zignorowałem tą prośbę, nie patrząc jej w oczy.

Dlaczego posmutniała i odeszła bez słowa?...

Świt trzynasty

O świcie otworzyłem okno i uświadomiłem sobie, że czekam już nie na jedną, a na dwie istoty.

Dlaczego żadna nie przychodziła? Obydwie zraniłem. I na obydwie czekam cierpliwie, wiedząc, że i tak na nie nie zasługuję.

Usiadłem do pianina i zacząłem grać.

- Puk, puk - usłyszałem kilka niezmiernie długich sekund później.

Wstałem i podszedłem do drzwi, opierając się o drewno.

- Kto tam?

- Aniołek - wyszeptała.

Zdębiałem. Skąd wiedziała, jak ją nazywam? A może znalazłem kogoś o podobnym darze do mojego, tylko silniejszym? Ale przecież jest człowiekiem i bynajmniej nie ma kłów...

- A w jakiej sprawie Aniołek przychodzi? - zapytałem.

- Puk, puk...

Otworzyłem drzwi.

Miała zaróżowioną buzię i była dziwnie rozkojarzona. Zrobiła kilka kroków w moim kierunku. Nigdy nie podchodziła aż tak blisko. Przyjrzałem się jej ślicznym, brązowym oczom, w których ujrzałem swoje odbicie. W pewnym momencie spuściła wzrok, a krew napłynęła jej do policzków.

- Masz dobrą gorącą czekoladę - wymamrotała, odsuwając się dyskretnie.

Uśmiechnąłem się.

- Chcesz się napić?

- A napijesz się ze mną? Prooooszę. - Zatrzepotała rzęsami.

- Nie, nie lubię gorącej czekolady.

- Nigdy nie widziałam, abyś coś jadł lub pił - zauważyła niewinnie, ale w jej oczach dostrzegłem coś dziwnego. Podejrzliwość?

- Nie lubię gorącej czekolady - powtórzyłem.

- Ty wszystkiego i wszystkich nie lubisz - mruknęła z nutką niezadowolenia w głosie.

- Nieprawda - zaprzeczyłem.

- Więc co lubisz z jedzenia?

- A ty? - zapytałem.

- Czekoladę - odparła bez cienia wahania. - A ty?

- Nie samą czekoladą człowiek żyje.

- Nie samym powietrzem także.

Będę milczał.

- Nie ufasz mi.

Zamrugałem.

- Nie ufasz nikomu.

Wziąłem głęboki oddech.

- Co ja tu jeszcze robię? - wymamrotała, a w jej oczach pojawił się podejrzany błysk. Odstawiła parujący jeszcze kubek gorącej czekolady na stół i ruszyła w stronę drzwi.

- Poczekaj - złapałem ją za ramię.

Spojrzała na mnie wilkiem.

- Dobrze, napijemy się razem.

- Po co te pozory, Edwardzie?

Trzasnęły drzwi.

Edwardzie?... Skąd...?

Świt czternasty

O świcie otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Mały spacerek nikomu nie zaszkodzi.

Przechodząc niedaleko pobliskiego jeziora, zobaczyłem Anioła. Siedział na resztkach mola - pozostałości ludzkiego istnienia - i moczył stopy w wodzie, nucąc coś wesoło i bawiąc się zerwanymi kwiatami. Podszedłem bliżej.

- Pomyślałem sobie, że może pora poznać się bliżej - wyszeptałem jej do ucha. Chyba nie słyszała, jak wchodziłem, bo podskoczyła.

Usiadłem za nią i odsunąłem jaj włosy z pleców na prawe ramię. Odwróciła do mnie głowę ze zdziwieniem na twarzy.

- Myślę, że to dobry pomysł.

Pokiwałem głową, gładząc ją po plecach. Miała gęsią skórkę. Ciekawe, czy z zimna?...

- Skąd wiedziałaś, jak się nazywam?

Zaśmiała się cichutko.

- A jak myślisz?

Zamrugałem. Pierwszy raz czegoś o kimś nie wiedziałem... Z wyjątkiem pewnego przypadku, o którego nie wspominałem.

- Nie wiem.

- Zgaduj. No, dalej, choćby najgłupsze pomysły. Przecież cię nie wyśmieję - powiedziała, oskubując stokrotkę z płatków.

- Hmm... Nie wiem, naprawdę.

- No, dalej... Strzelaj.

Zastanowiłem się przez chwilę.

- Być może już wcześniej się spotkaliśmy? - zapytałem niepewnie.

- Chciałabym - Anioł pokręcił głową - ale nie, nie spotkaliśmy się. No, pomyśl.

- Nie mam pojęcia...

Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

- Żadnych pomysłów?

- Pustka w głowie.

Uśmiechnęła się pod nosem. Milczałem, czekając.

- Och, to takie banalne. Ludzie uwielbiają kombinować. - Pokręciła głową. - Po prostu zajrzałam kiedyś do jakiejś twojej książki z dedykacją, jak byłeś zbyt zajęty pianinem, by zauważyć, że się krzątam. Tyle. Miałam dwie możliwości - albo nazywasz się Bella, albo Edward... Oczywiście, mogłam się pomylić. - I zaśmiała się słodko.

Gdybym był człowiekiem, na pewno zabolałoby mnie teraz serce. Bynajmniej nie z powodu żartu...

- Jak masz na imię?

Machała nóżką, ale na jej twarzy nie widziałam ani cienia beztroski.

- Nie mam imienia - wyszeptała, zawstydzona.

Jak można nie mieć imienia?...

- Nie masz imienia? Dlaczego?

- No... po prostu nie mam i tyle.

Patrzyłem na nią ze smutkiem.

- A skąd wiedziałaś, jak cię nazywam?

- A jak mnie nazywasz?

- No... Aniołem.

Zamrugała, po czym spąsowiała.

- Nie wiedziałam - wyszeptała.

- Jak to? - zapytałem. - Ale wtedy odpowiedziałaś na moje pytanie: „Aniołkiem”...

- No... Tak sobie powiedziałam...

Zamilkła na chwilę.

- Naprawdę mnie tak nazywasz?

Gdybym był człowiekiem, na pewno bym się zaczerwienił.

- Teraz moja kolej - wymamrotała.

Czekałem cierpliwie.

- Dlaczego nie śpisz, nie jesz, nie pijesz? Czemu masz taką zimną i bladą skórę? I te oczy...

Milczałem.

- Nie ufasz mi? Ja odpowiedziałam na twoje pytania.

- Były łatwiejsze.

- A da to się jakoś zmierzyć?

Westchnąłem, przeczesując palcami włosy. Nagle poczułem, że oparła się plecami o mnie, kładąc główkę na moim prawym ramieniu. Zdziwiłem się, jednocześnie ledwo powstrzymując się od kolejnego westchnięcia. Objąłem ją w talii od tyłu. Przymknęła oczy.

- Nie, jednak nie chcę wiedzieć. Czuję, że tak będzie lepiej - wymruczała.

Miała rację?

Oddychała niespokojnie, gładząc mnie po dłoni. Poczułem przyjemny skurcz w okolicach podbrzusza.

Ach, gdybym był człowiekiem...

Świt piętnasty

O świcie otworzyłem okno i usiadłem na parapecie. Mój Aniołek się zbliżał - czułem jej zapach.

„Mój” Aniołek?...

- Co czytasz?

Spojrzałem na nią znad lektury.

- „Wichrowe wzgórza” - wymamrotałem.

- Myślałam, że to bardziej lektura da bab - zaśmiała się.

Zatrzasnąłem książkę.

- Dlaczego?

- Książki o miłości są dla bab.

- Dlaczego?

- Baby lubią czytać o niedostępnych romansach.

- Dlaczego?

- Bo baby szukają niedostępnych romansów.

- Dlaczego?

Chyba się troszkę zirytowała, ale mnie naprawdę ciekawił jej wywód.

- Bo tak.

- Bo tak?

- No... Baby zazwyczaj chcą więcej i więcej.

- Myślisz, że faceci zaniedbują baby?

Zmarszczyła brwi.

- Zależy od baby - wymamrotała, patrząc na ścianę, jakby naprawdę głęboko zastanawiała się nad odpowiedzią.

- Od jej wymagań? - dopytywałem.

- Hmm, tak. Niektóre wymagają więcej, inne mniej.

- Więc baby dzielą się na baby bardziej wymagające, baby normalnie wymagające i baby mniej wymagające?

- Tak.

- A ty jaką jesteś babą?

- Zależy od babowego.

- Babowego? - zdziwiłem się.

- Od faceta baby - wyjaśniła.

Zaśmiałem się.

- A jaki babowy jest najlepszy?

- Zależy od baby.

- A twój babowy jaki powinien być?

Znowu zmarszczyła brwi, zastanawiając się.

- Nie powinien być babowaty.

- Niebabowaty babowy?

- Tak. To znaczy, że nie może się mazgaić i musi być zdecydowany - uściśliła.

- Niebabowaty babowy - powtórzyłem do siebie. - Ciekawe.

- A jaka powinna być twoja baba?

Milczałem. Po długiej chwili ciszy otworzyłem jednak usta:

- Nie wiem.

- Skoro nie wiesz, to jak możesz jej szukać?

Zamrugałem.

- To tak, jakbyś szedł do sklepu, ale nie wiedział po co.

- Nie szukam baby - wymamrotałem.

Posmutniała?...

- Lubisz tę książkę? - zapytała, gdy wróciłem do lektury.

Zastanowiłem się przez chwilę.

- Kiedyś nie lubiłem - mruknąłem.

- A teraz?

- Teraz lubię.

- A dlaczego zmieniłeś zdanie?

Zastanowiłem się przez chwilę.

- Bo mnie ktoś do niej przekonał.

- Ja jej nie lubię - westchnęła. - Masz gorącą czekoladę?

- Skoro nie jesz i nie pijesz - zapytała się mnie, popijając słodki napój - to dlaczego masz w lodówce jedzenie, a w szafkach przyprawy?

- To przecież proste. - Wzruszyłem ramionami.

- Dla ciebie owszem.

- Dla zachowania pozorów.

- Przed kim?

- Przed ludźmi - wyjaśniłem.

- Ale dlaczego? Przecież już prawie nie ma ludzi na Ziemi - wymamrotała, smutniejąc. Także posmutniałem.

- Chyba z przyzwyczajenia - odparłem, patrząc przez okno.

- Jutro nie przyjdę - wyjaśniła, wstając od stołu.

- Dlaczego?

- Nie mogę.

Skupiłem się, próbując przeniknąć do jej umysłu. Jakieś rozmazane kształty...

- Hmm, chyba ciśnienie spada - wymamrotała, wybudzając mnie z transu.

- Tak? - zapytałem, krzywiąc się. Moja głowa...

- Tak, głowa mnie nagle rozbolała - mruknęła, masując sobie skronie.

Zbieg okoliczności?...

Świt szesnasty

O świcie nawet mi się nie chciało podejść i otworzyć okna, ale się zmusiłem.

Patrzyłem tępo w dal, prawie zapominając, kogo codziennie wyczekuję. Oprócz Anioła, oczywiście.

A może już nie czekam na nikogo innego? Czy to dobrze? Ciekawe, gdzie ona teraz jest. Czy jest szczęśliwa. Jak się ma moja córeczka...

Dlaczego znienawidziło mnie nawet moje własne dziecko? Aż takim potworem jestem? Zasługiwałem na to? Chyba tak...

Aż tak bardzo je zraniłem?...

Usiadłem do pianina i zamarłem z palcami nad klawiszami. Przypomniała mi się pewna melodia, którą grałem i nuciłem Belli w czasach naszej świetności... Zamknąłem powieki i zacząłem grać. Przed oczami stanęła mi moja żona - piękna istota, o długich, brązowych włosach i złotych oczach... Nie, nie o złotych - o brązowych. Przypomniałem sobie jej niezdarne ruchy jeszcze przed przemianą i zachciało mi się śmiać.

Nie czułem bólu.

Nie sądziłem, że to się kiedyś nadarzy, ale ja nie czułem bólu, myśląc o Belli.

Tęskniłem za nią, to prawda. Tak bardzo chciałem ją zobaczyć, dotknąć, pocałować... Ale chwilę potem smukła sylwetka Bells zmieniła się w drobną i krąglutką postać Anioła, ciemne fale przeistoczyły się w jeszcze ciemniejsze loki, złote oczy zmieniły barwę na brąz, a alabastrowa cera nabrała kolorów i rumieńców.

Poczułem dziwną pustkę i bynajmniej nie była ona związana z odejściem Belli.

Przestałem grać, a po głowie zaczęła mi się kołotać melodia dla Aniołka.

Kim ona właściwie dla mnie była?...

Wstałem od pianina i wyjrzałem przez okno. Czemu ona nie przychodzi? Zacząłem krążyć po pokoju. Czułem się źle. Jakby... Jakbym był bez ręki. Bez głowy. Krążyłem coraz szybciej, zaciskając dłonie.

Wariowałem. Wykręcałem sobie palce, zastanawiając się, gdzie teraz była i co robiła. Kim, do cholery, jest. Dlaczego nie ma imienia. I dlaczego jestem w niej...

Warknąłem ze złości i znów usiadłem do pianina.

Tęskniłem.

Właściwie, to cały dzień spędziłem na wyglądaniu przez okno - a nuż, widelec się rozmyśliła? - i kręceniu się po pokoju, mamrocząc pod nosem. Jak jakiś wariat.

Świt szesnasty

O świcie nie otworzyłem okna, bo przez całą noc czekałem na parapecie.

Przyszła.

- Cześć - wyszeptała, gdy otworzyłem jej drzwi.

Poczułem, jakbym miał piórka w brzuchu. Nie powinienem.

- Cześć.

Uśmiechnęła się.

- Gorącej czekolady? - zaproponowałem.

- Też mi pytanie!

Czułem taką niesamowitą ulgę... Zupełnie tak, jakby z mojego skamieniałego serca nagle odpadła twarda, marmurowa skorupa. Mimo że wiedziałem, że to niemożliwe, czułem się, jakby moje serce zaczęło znów bić.

Pamiętam to uczucie. Przepełniało moją duszę wiele, wiele lat temu... Ile to już minęło? Sto? Sto dziesięć?...

- Nad czym myślisz?

Zamrugałem kilka razy. Powrót z bardzo, bardzo daleka zajął mi kilka dobrych sekund.

- Ja?

Anioł zmarszczył brwi.

- Co się dzieje, Edwardzie?

Sposób, w jaki moje imię zabrzmiało w jej słodkich ustach, sprawił, że moje serce znów zdawało się trzepotać. To było takie... głupie? Cudowne?

- Edwardzie...?

- Nic, ja po prostu...

Uświadomiłem sobie, że słyszę czyjeś myśli.

Nessie?...

Zamknąłem oczy. Nessie. Nessie. Nessie.

Moja córka zbliża się do mojego domu. Moja córuchna...

Tato...?

- Edwardzie, co się stało? - Aniołek był naprawdę przestraszony.

Uśmiechnąłem się.

- Chyba mam gości. A raczej gościa.

- Kto to?

- Pamiętasz tą dedykację w książce, z której dowiedziałaś się, jak mam na imię?

- Pamiętam.

- To drugie imię...

- Bella - wpadła mi w słowo. - Pamiętam.

- Należy do mojej żony.

Milczała, ale jej serce przyspieszyło.

- Domyśliłam się - wymamrotała po chwili.

Zastanawiałem się, co powiedzieć dalej, kiedy mnie uratowała.

- To przez nią byłeś taki nieszczęśliwy?

Zmierzyłem ją wzrokiem.

- Tak.

- Tego też się domyśliłam, ale wolałam się upewnić.

Łyknęła kakao.

- Co się z nią stało?

- Odeszła ode mnie. Ale nie o to mi chodzi. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale... wiesz, że mam córkę?

Tato...

- Córkę? - Oczy Aniołka zrobiły się wielkie jak spodki.

Pukanie.

Tatuś!...

- Poczekaj tu... - wyszeptałem do niej i podszedłem do drzwi.

Gdy je otworzyłem, poczułem się, jakby coś ciepłego rozlało się po moim ciele. Przed moim małym domkiem stała moja córeczka, moje cudo, najukochańszy skarb... Rzuciła mi się w ramiona ze łzami w oczach, łkając i szepcząc mi do ucha jakieś niezrozumiałe przeprosiny, a ja głaskałem ją po plecach, włosach, głowie, całowałem po twarzy, wycierałem mokre policzki, uciszałem jej kompletnie niepotrzebne przeprosiny...

- Tatuś - wyszeptała wreszcie coś zrozumiałego. - Tatuś, ja przepraszam... Ja nie powinnam była... To nie była twoja...

Zmarszczyłem brwi.

- Nie moja wina? - Zaśmiałem się gorzko. - To, co zrobiłem...

Kiedy ty nic nie zrobiłeś!

- No właśnie! - powiedziałem, kręcąc głową. - Nic nie zrobiłem, ze zwykłego chamstwa, zazdrości i zawiści... Patrzyłem, jak ten... ten... psychol morduje kogoś, kogo kochałaś... I nawet palcem nie kiwnąłem...

Nessie także pokręciła głową, osuszając sobie policzki wierzchem dłoni.

- To nie ty zawiniłeś - powiedziała tak stanowczo, że postanowiłem porzucić wszelaką polemikę.

- Wejdziesz? - zapytałem, otwierając szerzej drzwi. Moja córeczka przekroczyła próg domu bez słowa. - Och, chciałbym ci kogoś przedstawić. Nessie, to jest moja przy... - nagle urwałem, bo uświadomiłem sobie, że Aniołka nie ma w pokoju.

Zauważyłbym, jakby wychodziła.

Tato?

W milczeniu wszedłem do pokoju, w którym ją zostawiłem, rozglądając się uważnie. Nabrałem powietrza w płuca. Nie czułem jej zapachu, może śladowe dowody jej obecności w przeszłości, ale w tej chwili na pewno jej tu nie było...

- Tato, o co chodzi?

Nadal nic nie mówiąc, wyszedłem poza próg domu i rozejrzałem się. Pustki. A przecież nie chodziła aż tak szybko, by w takim tempie odejść... Dodatkowo, musiałaby nas minąć, albo wyjść przez okno, co na pewno nie uciekłoby mojej uwadze. No i podstawowe pytanie - czemu uciekła?...

- Tato, kogo chcesz mi przedstawić?

Wszedłem do domu, zamykając drzwi.

- Nikogo, skarbie.

Epilog

N ie otwierałem już okna o świcie.

Kilka dni po Nessie, do mojego domu zawitała Bella. Zapłakana i załamana, przepraszała mnie - zupełnie niepotrzebnie - w moich ramionach, a i ja szeptałem jej do ucha najsłodsze i najszczersze przeprosiny, na jakie było mnie stać. Wybaczyłem jej odejście, ona wybaczyła mi obojętność wobec zbrodni sprzed wielu, wielu lat oraz krótki epizod z Tanyą w tle. Już więcej do tego nie wracaliśmy.

Gdzie podział się Anioł? Przez wiele następnych miesięcy nie dane mi było się tego dowiedzieć. Wiem, że zanim znów ją zobaczyłem, żyłem - no, „egzystowałem”, jak na wampira przystało - pełną piersią. Byłem szczęśliwy, wręcz przeszczęśliwy powrotem mojej córki i żony, opiekowałem się nimi, kochałem je i codziennie dziękowałem Bogu, że sprawy przybrały taki obrót.

Cokolwiek stało się z Aniołem, wiedziałem jedno - to wątłe uczucie, którym do niej pałałem, było niczym w porównaniu z tym, co czułem do Belli. Być może i Aniołek był iskierką w tym niekrótkim „bezbellowym” fragmencie mego istnienia, ale zniknął bez słowa... Owszem, to było przykre, ale... Nie myślałem o tym. Miałem przez to drobne wyrzuty sumienia, ale byłem zbyt zajęty radością z powodu powrotu Belli, by mieć czas na zamartwianie się. Okrutne?...

Tak, byłem Aniołkowi dużo winny. Dzięki niej nie zmieniłem się w zombie ani nie popełniłem samobójstwa po wizycie Tanyi. Ale przecież nie kazałem jej odchodzić...

Któregoś dnia Bella wyruszyła z Renesmee na spacer, a ja zostałem sam, czytając książkę. Wspominałem właśnie cudowne chwile spędzone z ukochaną poprzedniego wieczoru, gdy usłyszałem cichutki, prawie już zapomniany przeze mnie głosik:

- Edwardzie...?

Podniosłem szybko głowę znad książki i zobaczyłem Anioła. Wstałem szybko.

- Aniołku!

Nie wiedziałem, jak zareagować - czy się śmiać, płakać, rzucić się jej w ramiona...

- Gdzieś ty była? - zapytałem cicho, ale w moim głosie zabrzmiała nutka czułości.

- Gdzie ja byłam? - Aniołek zrobił krok w moim kierunku. - A ty, gdzie byłeś?

Zmarszczyłem brwi.

- Myślałem, że minęły już czasy, gdy odpowiadamy sobie pytaniami na pytania.

- Myślałam, że nadeszły czasy, w których nie zapominasz o dawnych przyjaciołach.

Wytrzeszczyłem oczy.

- Ja zapomniałem o tobie? Przecież to ty odeszłaś!

- Nie odeszłabym, gdybym nie musiała. - Aniołek zrobił kolejny krok w moim kierunku.

- Nie rozumiem. Kazałem ci poczekać, nie chciałem przecież, żebyś odchodziła...

- Tak? Naprawdę? I tęskniłeś za mną gorąco każdego dnia? Wyglądałeś mnie przez okno? Myślałeś o mnie codziennie? Miałeś wyrzuty sumienia, bo byłeś przekonany, że to ty coś zrobiłeś nie tak?...

- Ja... Ja po prostu wiedziałem, że wrócisz.

Aniołek odwrócił głowę w stronę okna z zamglonym wzrokiem.

- Oto jestem - wymamrotała niezbyt przytomnie.

Nie wiedziałem, co mam zrobić czy powiedzieć. Milczeliśmy obydwoje, gdy zdobyłem się na pytanie:

- Co się stało, Aniołku?

Spojrzała na mnie smutno.

- Zapomniałeś o mnie.

Pokręciłem głową.

- Gdy przyszła Nessie, kazałem ci czekać. A ty zniknęłaś. Dlaczego poszłaś?

- Edwardzie, przecież ci powiedziałam. Musiałam, bo wiedziałam, że nie ma już dla mnie miejsca w twoim sercu.

Zmarszczyłem brwi po raz kolejny.

- Nie rozumiem.

- Nigdy nie będę dla ciebie tym, kim dla ciebie jest Bella - westchnęła. - Nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu.

- Nie chciałem, żebyś odchodziła...

- Tak będzie lepiej.

Jej słowa wibrowały w powietrzu.

- Wiesz - kontynuowała, znów robiąc krok w moją stronę. Teraz jednak trochę się jej zląkłem... - Nie przychodzę do każdego. Tylko nieliczni mają tyle szczęścia, co ty. Tylko nielicznym jestem w stanie pomóc.

- Kiedyś mnie potrzebowałeś - kontynuowała po dłuższej chwili milczenia - ale to się zmieniło. Już nie muszę ci pomagać. Już mnie nie chcesz.

- Aniołku, co ty...

- Wiem o tym, Edwardzie. Widzę to w twoim sercu.

Pokręciłem głową.

- Jak mogę cię nie chcieć? Kazałem ci zostać...

- Nie słuchasz mnie.

Pokręciłem głową po raz kolejny.

- Powiedz mi wszystko od początku. Co oznacza to, że nie przychodzisz do każdego? Do każdego - kogo? Dlaczego musiałaś odejść, skoro powiedziałem inaczej?

Westchnęła głęboko.

- Okłamałam cię, Edwardzie. Okłamałam cię, gdy powiedziałam, że nie mam imienia. Mam, ale go nie używam. - Spojrzała na krajobraz za oknem. - Na imię mi Nadzieja.

Zamrugałem, zastanawiając się, o co jej chodzi. Na myśl nasuwało mi się jedno wytłumaczenie, ale to oznaczałoby, że jestem wariatem...

- Ładnie.

Zaśmiała się.

- Nie wiesz, co o tym myśleć, co? Podpowiem ci - na imię mam Nadzieja i jestem Nadzieją. Nie przychodzę do każdego - tylko do tych, którzy stracili wiarę w Dobro. Przychodzę i pomagam, bo jestem Nadzieją. Ja to Nadzieja, Nadzieja to ja.

- Czyli... Czyli ty nie istniejesz? - odważyłem się zapytać.

Posmutniała.

- Przykro mi, że tak myślisz.

- Czekaj, nie to mam na myśli - powiedziałem szybko. - Istniejesz, ale...

- Niektórzy mnie nie potrzebują - przerwała mi, nadal patrząc przez okno rozmarzonym wzrokiem. - Wiodą spokojne życie z własnymi zasobami Nadziei na lepsze jutro. Ale są tacy, którzy stracili sens życia. Wtedy przychodzę i pomagam. Tak jak w twoim przypadku. Przykro mi, że teraz uważasz, że mnie nie ma...

- Mam na myśli... Że nie jesteś z krwi i kości - wyjaśniłem.

- Oczywiście, że jestem! - oburzyła się, a w jej oczach zauważyłem zdziwienie. - Jak mogłabym nie być?

Chodząca, materialna, istniejąca i niewyimaginowana Nadzieja? Co to ma znaczyć? Zwariowałem i mam zwidy? Czyżby ona nigdy nie istniała?...

- Czy to oznacza, że jak przyszła Nessie - zacząłem powoli - odeszłaś, bo już nie potrzebowałem nadziei?

- Tak.

- A jesteś tu, bo cię znów potrzebuję?

- Nie.

- Znowu nie rozumiem.

Westchnęła.

- Przyszłam, bo... Bo tęsknię, Edwardzie - wyszeptała bardzo cicho, a jej oczy się zaszkliły. - Być może i jestem trochę inna od przeciętnego człowieka, ale nadal mam uczucia. Zakochałam się w tobie - wyjaśniła, wycierając samotną łzę spływającą po jej policzku. - A ty... A ty także mnie kochałeś. Przez moment. Kochałeś to, że jestem. Że w twoim życiu pojawiła się Nadzieja. A potem przestałeś mnie potrzebować i całe twoje przywiązanie prysło niczym bańka mydlana...

Pociągnęła nosem i spojrzała na mnie.

- Przyszłam, żeby ci o tym wszystkim powiedzieć. Cieszę się, że mogłam ci pomóc, przywrócić normalność w twoim życiu. Że mnie chciałeś, zaakceptowałeś, kochałeś, przyjąłeś do swojego serca. Teraz muszę odejść i już nie wrócę. Mam wiele innych przypadków do załatwienia... Jak to fatalnie brzmi - powiedziała nagle weselszym tonem i uśmiechnęła się pod nosem. - „Przypadki”. Jakbym była jakimś diagnostykiem. - Zamilkła. - I wiesz co, Edwardzie? Nie było żadnej książki. Żadnej dedykacji... To wszystko jest zapisane gdzie indziej. - Spojrzała w niebo za oknem.

Milczałem. Ciężko mi było to wszystko pojąć...

- Tu nie ma nic do rozumienia, Edwardzie - wymamrotała nagle. - Tu trzeba uwierzyć.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kubek gorącej czekolady (całość)
Szkol Okres biura całość1
8 Właściwa Praca, moc, energia całość
Całościowa ocena geriatryczna
Brioche z truskawkami i czekoladą posypane chilli
PrawoUpadłościoweINaprawcze Wykład zaoczne całość 2012
postepowanie administracyjne wyklady calosc
OiSS całość nowe 2011 materiały(1)
EW Ciasto czekoladowe
BISSY CALOSC id 89244 Nieznany
całość materiału test przemiany demograficzne
Ciasto czekoladowe
Mikroekonomia calosc opracowanie, Ekonomia, ekonomia

więcej podobnych podstron