Rozdział 26 - Wstrząs
Zastanawianie się nad tym wszystkim, co się między nimi zdarzyło, zdaje się nie mieć najmniejszego sensu. Żadne nasuwające się wnioski nie zadowalają go i Harry ostatecznie przestaje rozmyślać nad powodami. Nad skutkami. Nie obchodzi go to wszystko, byle tylko miał jeszcze kiedyś szansę na powtórzenie tamtej nocy. To idiotyczne i nieodpowiednie - pragnąć takich rzeczy, znajdując się w domu trupów, opiekując się umierającą matką Malfoya. Po tym, jak wykopało się i spaliło jego ciało. A także po tym wszystkim, co działo się kiedyś - kilka lat temu, kiedy jeszcze się nienawidzili. Co pozostało z tamtych czasów? Co się między nimi nie zmieniło - zaciętość, dystans, jaki zachowuje Draco? Jego udawana obojętność? Jednak pojawiło się wiele więcej nowych rzeczy, emocji, które wcześniej nigdy nie miały miejsca. Harry boi się samego siebie - swoich reakcji i pragnień; swoich myśli. Gry, którą zaaranżował Malfoy, a która przeradza się powoli w coś niebezpiecznego i zbyt wciągającego… nie pozwalającego się uwolnić.
I kiedy Harry zaciska powieki, wtulając się w poduszkę, próbując pozbyć się tych wszystkich myśli, przezroczysta twarz Draco znowu staje mu przed oczami, a wraz z nim jego lodowate dłonie, głaszczące jego łydkę, przesuwające się w górę, aż do ud, wsuwające się między nie, owijające się wokół jego członka.
Harry kuli się na łóżku. Noga, leżąca na kołdrze, naciąga pościel i Harry czuje jej nacisk na swoim kroczu. Nie może tego zrobić. To byłoby zbyt poniżające. Porusza biodrami, ocierając się o nią. Wstrzymuje oddech, podczas gdy jego klatka piersiowa zaczyna się coraz szybciej unosić. Penis reaguje nazbyt szybko na same wyobrażenia, na samo wspomnienie o spojrzeniu Malfoya, o jego głosie, kiedy szeptał do niego, żeby się nie ruszał. O chłodzie, oblewającym ciało Pottera. Zaciska pięści mocniej na kołdrze, nie chcąc jej puścić. Jego biodra poruszają się powolnymi, dokładnymi ruchami. Odtwarza sobie w pamięci - wciąż na nowo i nowo: „Nie ruszaj się, Potter”. Syk, przeszywający jego ciało. Syk, który sprawia, że żołądek skręca mu się - w przyjemności zmieszanej z bólem. Gdyby tylko sięgnął, wsunął dłoń pod spodnie od piżamy, gdyby tylko się dotknął - wystarczyłoby wyobrazić sobie, że to zimna dłoń Draco…
Wrzask, który nagle się rozlega, zupełnie znikąd, podrywa go do pozycji siedzącej. Malfoy pojawia się dosłownie sekundę później.
- Potter!
Harry oddycha szybko i płytko. Malfoy obrzuca go przelotnym spojrzeniem, nie dając jednak po sobie poznać, że zauważył cokolwiek podejrzanego. Bo może nie zauważył?
- Malfoy? - Harry zaciska szczęki, przykrywając się dokładniej kołdrą, chcąc ukryć erekcję.
- Widziała mnie - wyrzuca z siebie, nie patrząc na Pottera. - Przez chwilę.
- Ee… co? - To musi być jakiś żart. Krzyk Narcyzy nie ustaje. Jest przerażający, przeszywający do szpiku kości. Wrzask szaleńca. Ochrypły głos. - Jak to możliwe?
- Siedziałem przy jej łóżku. I nagle się obudziła. Tak po prostu. Idź do niej. Uspokój ją. - Słowa wypływają z jego ust, jedno za drugim. Nie potrafi już ukryć zdenerwowania. Jego beznamiętna twarz niczego nie pokazuje, ale puste, szare oczy zdradzają aż zbyt wiele.
Harry zrywa się z łóżka, wciąż jednak pamiętając o powoli znikającej erekcji. Staje tyłem do Malfoya i wyciąga z szuflady fiolkę z eliksirem. Szkło obija się o siebie z brzdękiem, kiedy szuflada zostaje gwałtownie zasunięta. Spodnie od piżamy na ciele Draco zsuwają się niebezpiecznie nisko z bioder, a za krótka koszulka nie jest w stanie ich zasłonić. Malfoy rzuca w niego szlafrokiem i każe się pospieszyć. Harry dziękuje mu w duchu i przewiązuje się mocno w pasie. Kiedy wychodzi z sypialni, Draco wisi nieruchomo w powietrzu, wpatrzony w ciemną przestrzeń.
Jest wstrząśnięty.
***
- Matko!
Harry dopada do łóżka, na którym leży zwinięta Narcyza. Jej zaczerwienione od płaczu oczy rozszerzone są w szoku, twarz jest zapłakana, mokra od łez, a ciało trzęsie się niczym w konwulsjach. Ma otwarte usta, jednak wydobywa się z nich jedynie zduszony, ochrypły krzyk.
- Draco… ty… nie żyjesz - charczy. - Widziałam… twojego ducha! Draco!
Zaciska pięści na kołdrze, kuląc się jeszcze bardziej. Wpatruje się w niego przerażonym wzrokiem.
- To nieprawda. Coś ci się przyśniło. Jestem tutaj. Żywy - zapewnia ją, siadając na materacu i dotykając jej włosów, mokrych od potu.
- Kłamiesz! - wrzeszczy i odsuwa się od niego gwałtownie. Podciąga nogi do klatki piersiowej, oplatając je ramieniem. Włosy przyklejają jej się do twarzy. - Kłamiesz… nie żyjesz!
- Żyję! Przecież wiesz! Dotknij mnie, przecież żyję - odpowiada rozpaczliwie, próbując się do niej przysunąć, jednak ona znowu się odsuwa. Tym razem tak gwałtownie, że spada z łóżka. Kolejny krzyk - tym razem cierpienia - wypełnia powietrze i Harry zeskakuje na podłogę, klękając przy niej. Narcyza zwija się z bólu, a jej ramię leży pod dziwnym kątem. A przecież wcale nie spadła z dużej wysokości - w zasadzie, to ledwie metr! Tyle że kobieta jest niczym bezwładna lalka - nie zamortyzowała upadku, nie wyciągnęła ręki. Uderzyła w podłogę z całym impetem. Rzuca na boki głową, uderzając nią o podłogę i szafkę nocną. - Mamo! - Harry obejmuje ją i przyciąga do siebie.
- Nie dotykaj mnie! - krzyczy, odpychając go od siebie z całych sił. Harry nie pozwala jej na to. Wie, że nie może. Nie może pozwolić jej zrobić sobie krzywdy. - Odejdź! Oddaj mi mojego syna! Odejdź! - szamocze się, uderzając go i drapiąc. Otacza ją ramieniem, uniemożliwiając ruch. Jej długie paznokcie wbijają się w jego skórę, aż do samej krwi. Harry syczy z bólu i puszcza ją. Narcyza wyswobadza się z jego uścisku i znowu uderza w podłogę - z całej siły, głową. Oczy odchodzą jej w głąb czaszki, a po policzkach spływają jeszcze strużki łez.
***
- To tylko omdlenie, a z ręką wszystko w porządku. Lekkie stłuczenie; pozostanie co najwyżej siniak - oświadcza magomedyk, wezwany na polecenie skrzatów. Draco nie lubi wzywać nikogo z zewnątrz, ale Harry'ego nie obchodzi to w tym momencie. Najważniejsze jest zdrowie Narcyzy, a jeśli już Malfoyowie posiadają lekarza, opłacanego tak dobrze, że nie wyda ich największych tajemnic, to dlaczego by z niego nie skorzystać? - Jak się ostatnio czuła?
- Była spokojna. Prawie w pełni świadoma - odpowiada Harry pustym głosem, wpatrując się w spokojną, bladą twarz śpiącej Narcyzy.
- Prawie? - dopytuje się mężczyzna. Ma gęste siwe włosy, zaczesane schludnie do tyłu, i długą do ziemi, ciemnogranatową szatę.
- Ma jakieś omamy - mówi Harry, nie patrząc na niego. - Wydaje jej się czasami, że mam dziesięć lat albo że wciąż trwa wojna…
- Jej umysł wraca do najwyraźniejszych wspomnień - mówi magomedyk, kiwając głową w zamyśleniu. - Najpiękniejszych albo najstraszniejszych.
- Rozumiem. Czy… nic nie można zrobić? - dopytuje się Harry, odwracając się w jego stronę.
- Obawiam się, że nie - odpowiada cicho i wygląda na naprawdę zmartwionego. - Już panu mówiłem, panie Malfoy, po raz czwarty spotykam się w życiu z tym przypadkiem…
- W takim razie nie ma pan w tej kwestii wielkiego doświadczenia - wpada mu w słowo Harry. Nie wie, skąd u niego ta złość. Może z powodu bezsilności? Może z powodu strachu i żalu?
- Panie Malfoy, to bardzo rzadko używane zaklęcie - odpowiada ze skwaszoną miną magomedyk. - Cztery przypadki u jednego lekarza, to i tak dużo. Moi znajomi po fachu spotkali się tym i za każdym razem kończyło się jednym. Śmiercią. Bardzo mi przykro.
- Co będzie dalej? - pyta Harry.
- Chodzi panu o kolejne objawy? - magomedyk patrzy na śpiącą Narcyzę, zastanawiając się przez chwilę. - Myślę, że teraz czeka ją gwałtowne starzenie.
- Jeszcze gwałtowniejsze?
- Tak, niestety tak. - Mężczyzna wygląda tak, jakby było mu naprawdę przykro i Harry nie ma pojęcia, czy tak dobrze potrafi to udawać - za pieniądze, które dostaje, mógłby udawać wszystko - czy też odpowiedzialne są za to wieloletnie więzi z rodziną Malfoyów.
- Ile jej zostało? - Harry boi się odpowiedzi.
- Nie mam pojęcia, panie Malfoy. Ale myślę, że już bardzo niewiele.
***
Resztę nocy Harry spędza przy łóżku Narcyzy. Jego stopy zdrętwiały z zimna, ale on nie zamierza odejść. Zakrywa się dokładniej szlafrokiem, odchylając głowę. Nie może przestać myśleć o przerażonej twarzy Malfoya. Ani o tym, jakiego musiał doznać szoku, kiedy Narcyza nagle otworzyła oczy i zobaczyła go. Tak po prostu. Rozgląda się po komnacie w nadziei, że ten będzie gdzieś niedaleko, ale Draco nie ma. I Harry w zasadzie nie może mu się dziwić. Mimo wszystko, potrzebuje go tu. Chce, żeby Malfoy z nim tu był - bez względu na wszystko.
Harry przebudza się z krótkiego, pełnego koszmarów snu, kiedy pierwsze promienie wątłego słońca przebijają się przez szare chmury, zwiastujące śnieg. Narcyza oddycha spokojnie i miarowo, a jej siwe włosy rozsypane są na poduszce. Harry podnosi się i dotyka jej lodowatego czoła. A później nachyla się i całuje je delikatnie.
***
Potter wygląda potwornie. W zasadzie - on to sam wygląda strasznie, bo Harry wciąż znajduje się w jego ciele. Potargane blond włosy wpadają mu do podkrążonych oczu, okalają bladą ze zmęczenia twarz. Nic nie mówiąc, podchodzi do łóżka, na którym siedzi Draco, i dosłownie na nie pada. Przez chwilę leży na boku, wpatrując się przed siebie, wprost przez przezroczyste ciało Malfoya, ale jego powieki wydają się zbyt ciężkie, żeby mógł dłużej trzymać je otwarte.
- Nie wiem, co będzie z nią dalej - mówi w końcu szeptem, podnosząc wzrok i patrząc na Draco. Jest odzwierciedleniem wszystkich myśli i uczuć, jakie odczuwa w tym momencie Malfoy. Jest jego sobowtórem - tyle że wierniejszym, prawdziwszym, oddającym wszystko to, co Draco zawsze tak skrzętnie starał się ukryć.
Harry zamyka oczy i wzdycha głęboko, jakby dopiero teraz mógł normalnie oddychać. Jakby do tej pory miał ściśnięte płuca. Nie mija minuta, a jego oddech wyrównuje się.
Może gdyby Draco nie był duchem, zsunąłby się, położył obok niego. Objąłby go w pasie i przyciągnął do siebie, a później zasnął razem z nim. Albo i nie zasnął - po prostu leżałby tak, trzymając go w ramionach, tak długo, aż Harry by się nie obudził.
A może jednak nie…? Może, nawet gdyby mógł, i tak by tego nie zrobił?
Nawet, jeśli tak bardzo tego chce?
Draco nakrywa go kołdrą. Mimo wszystko - nie chce odchodzić.