Koziebrodzki Władysław BALOWE RĘKAWICZKI


Koziebrodzki Władysław

BALOWE RĘKAWICZKI

OSOBY:

HRABINA IDA, wdowa (lat ).

HRABIA ALBERT (lat ).

WITOLD (lat ).

ZOSIA, panna służąca (lat ).

MICHAŁ, służący (lat ).

(Rzecz dzieje się we Lwowie).

(Przedstawiona po raz pierwszy na Scenie lwowskiej . Marca r.)

AKT I.

(Wytworny kobiecy buduar, firanki, portiery, kominek na którym płonie ogień, kilka kanapek, karta, stoiki na których książki i drobiazgi kobiece, duże lustro stojące, fortepian, na jednym stoliku lampa, po bokach kandelabry).

Scena .

HRABINA IDA.

(ubrana w świetny śtrój balowy leży niedbale na kanapie, przy niej ZOSIA stoi z szarfą w ręku).

ZOSIA.

Już ósma godzina proszę pani hrabiny, (po chwili) Czy pani hrabina nie będzie kończyć ubrania? (po chwili) Za chwilę pewnie kto przyjedzie...

HR. IDA.

(budząc się z zamyślenia)

Co mówisz, Zosiu?

ZOSIA.

Chciałabym, proszę pani hrabiny, poprawić jeszcze włosy i przypiąć tę szarfę.

HR. IDA.

Później, (po chwili) Ach!... jakże; nie mam

ochoty iść na bal dzisiejszy!... (do siebie) a jednakże muszę, muszę!...

ZOSIA.

Pani hrabina chyba żartuje, tak wielki bal!... tyle będzie osób!... tylu panów... a pani hrabina tak pięknie ubrana...

HR. IDA.

To mnie nie bawi.

ZOSIA.

O!... mój Boże, wszak tańczyć będą!...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Dziecko z ciebie...

ZOSIA.

Pani hrabina śmieje się, a mnie na płacz się zbiera... kiedy pomyślę, że to już bal ostatni... że jutro wyjeżdżamy ze Lwowa... na wieś w taki czas! w takie śniegi!... i to w połowie karnawału..

HR. IDA.

Cóż cię to tak martwi?...

ZOSIA.

Bo tam będzie nudno... smutno... i bo tam tygodniami nikogo nie widać!... (smutnie po chwili) co my tam będziemy robić, proszę pani hrabiny?

HR. IDA.

Jesteś zepsutą miastem, moja Zosiu.

ZOSIA.

Jużto, proszę pani hrabiny, co miasto to miasto! jak tylko człowiek wyjdzie na ulicę, to jest się czemu przypatrzeć... i jest się czem rozerwać. A na wsi, mój Boże, ttyzawsze jak rok długi jedno i to samo.

HR. IDA.

Więc ci tak żal Lwowa?...

ZOSIA.

O żal, b; bardzo żal, proszę pani hrabiny, bo to jeszcze karnawał!... (po chwili) Już to ja pojąć nie mogę, dlaczego pani hrabina wyjeżdża ze Lwowa... gdzie panią hrabinę tak wszyscy kochają?

HR. IDA.

(do siebie).

Kochają?...

ZOSIA.

Tu tak wesoło — cały dzień któś przychodzi, co wieczór pani hrabina. jedzie albo na bal albo do teatru, zawsze...

HR. IDA.

Czy ty myślisz Zosiu, że to takie zabawne?

ZOSIA.

Oh!... Boże, czy może być większe szczęście na świecie?

HR. IDA.

Dziecko z ciebie, moja Zosiu!

ZOSIA.

Jakie to szczęście pięknie się ubrać, pójśćna bal!... tańczyć — tak jak dzisiaj, (po chwili smutnie) A pani hrabina wyjeżdża ze Lwowa...

HR. IDA.

Tak, Zosiu, wyjeżdżam stanowczo!... bo mam już tych balów... tego gwaru dosyć... bo mnie to wszystko męczy i nudzi... bo pragnę ciszy!. spokoju!... (po chwili) Ah!., ale prawda... pokaż już tę szarfę... i przynieś zwierciadło — dziś jeszcze

muszę odbyć tę pańszczyznę... muszę się światu pokazać... musze!

ZOSIA.

(podajac zwierciadło)

Jakaż pani hrabina śliczna!... Boże, o! toteż nie dziwno, że pan hrabia Albert tak często do nas przychodzi.

HR. IDA.

Co ci się śni, moja Zosiu...

ZOSIA.

(kiwając głową).

O!... i pan Witold...

HR. IDA.

(pomieszana, upuszczając szarfę).

Pan Witold?... zkąd wiesz...

ZOSIA.

Albo nie przejeżdża na koniu pod oknami pani hrabiny po dniach Całych? a jak kiedyś pani hrabina była cierpiąc, to co godzinę przychodził dowiadywać się o zdrowie.

HR. IDA.

(na stronie).

Poczciwy!...

ZOSIA.

Już to ja wiem...

HR. IDA.

(przerywając).

No dobrze... dobrze! A gdzie bukiet? gdzie perfumy? (idzie przed stojące zwierciadło).

ZOSIA.

(podając bukiet i perfumy)

Tu są, proszę paui hrabiny... Wiem ze pan Witold...

HR. IDA.

(przed zwierciadłem).

Popraw trochę te kwiaty, żeby nie spadały na szyję...

ZOSIA.

(poprawiając).

Pan Witold to bardzo grzeczny — ale pan Albert to taki wesoły!..

HR. IDA.

A rękawiczki?

ZOSIA.

Zaraz przyniosę!... (wybiega).

Scena .

HRABINA IDA. (sama).

HR. IDA.

(przed zwierciadłem)

Albert!... Witold... Witold!... Nie!... ja muszę

wyjechać ze Lwowa... (po chwili) Albert!... wesoły... dowcipny... towarzystwo jego mnie bawi... lecz niecierpliwi jego zarozumiałość... Świat mówi, że się stara o moją rękę.., że mnie kocha!., on!.. ah!... znam jego teorje pod tym względem, bo ich nie ukrywa! on, kochać?... — Zresztą ja nie chcę żeby mnie kochał!... muszę wyjechać ze Lwowa! (po chwili, przeglądając się w zwierciedle) Zosia zanisko przypięła te kwiaty. (Po chwili) Witold... Witold, czemu on taki milczący? — czemu nie przybliży się nigdy do mnie? (po chwili) a mówią, że taki zakochany we mnie, ah, gdyby!... (odchodzi od zwierciadła). A kiedy zakochany, to czemu... (urywa, po chwili) Gniewa mnie to, niecierpliwi (z uporem) wyjadę ze Lwowa, wyjadę... (siada). Jaki on ma wzrok przenikający! kiedyś u księżnej na herbacie, chociaż stał odemnie o kilka kroków, to wzrok jego czułam magnetycznie... Czemu on nie taki rozmowny jak Albert?... Wyjadę ze Lwowa... (po chwili) A czy na wsi będę szczęśliwa? (zamyśla się). Tak, jeszcze dziś będę na balu!... muszę być!... może Witold, wiedząc że odjeżdżam, może... oh Boże, jak mi smutno!... (smutnie) A... gdyby?... wszak obiecał przynieść jakieś nuty. Czy przyjdzie?... (smutnie) O!... ja wyjadę ze Lwowa i nie wrócę nigdy!... nigdy!...

Scena .

HRABINA IDA — ZOSIA (z pudełkiem w ręku).

ZOSIA.

Przynoszę, proszę patii hrabiny, rękawiczki, ale jest już tylko jedna — ostatnia para!

HR. IDA.

Jakto?... już nie ma więcej rękawiczek?

ZOSIA.

Pan; hjabina zużyła już wszystkie inne.

HR. IDA.

Moja Zosiu, jesteś roztrzepana i nie pamiętasz o niczem...

ZOSIA.

Ja przypominałam pani hrabinie,. ale jeszcze niej nadeszły z Paryża...

HR. IDA.

To trzeba mi było wcześniej o tem pewiedzieć; wszak wiesz, iż na moją rękę nie mogę nigdy dobrać rękawiczek...

ZOSIA.

Pani hrabina ma taką rękę jak małe dziecko!..

HR. IDA.

Rozważ tylko sama, iż gydby nie ta ostatnia para, to dla takiego błahego powodu musiałabym pozostać w domu!... niktby temu nie uwierzył! (rozciąga rękawiczki, zwija i kładzie na małym stoliczku przed kanapą).

ZOSIA.

Jam temu niewinuat.. a i tak, proszę pani hrabiny, już wyjeżdżamy.

Scena .

HRABINA IDA — ZOSIA — MICHAŁ.

MICHAŁ.

(we drzwiach).

Pan Witold.

HR. IDA.

(wesoło)

Pan Witold!... proś!... Chodź Zosiu, musisz mi poprawić jeszcze, te, kwiaty; na głowie... (wychodzą).

Scena .

WITOLD (sam to bałówem ubraniu).

WITOLD.

(nieśmiało z nutami w rakach staje we drzwiach).

Nie ma jej. (po chwili) Serce mi tak bije... (idzie naprzód sceny). Co znaczy jej wyjazd tak

nagły!.. podczas zabaw; karnawału!... (po chwili). Przyjęła mnie, co w szczęście! — wzruszony jestem.. Będę z nią, sam na sam... A gdybym się odważył wypowiedzieć?..wszak odjeżdża, a jak odjedzie?.. to już nadziei nawet żadnej... (po chwili) Nie odważę się nigdy... (rozpatrując się do koła) Jak tu urok jej znać wszędzie! jak w każdym drobiazgu maluje się jej umysł wyższy i szlachetne serce!... (po, chwili) Znać wyszła przed chwilą, lecz zapach jej włosów, lecz — zgięcie atłasu na tym szczlągu, lecz czar rozlany wszędzie mówią, mi, że ona tu była!... Jak ja kocham! (zamyśla się) kocham!.. Lecz jak jej wyznać tę miłość? — ona przyzwyczajona do tylu oświadczeń, do tylu pochlebstw!... czy szczerym mym słowom uwierzy?.. a jutro wyjeżdża... Boże, co począć (po chwili) Tak, dziś lub nigdy!... dziś., dziś koniecznie! (po chwili) Lecz co znaczy ten wyjazd jej tak nagły?.. Oh!... gdyby była na dzisiejszym balu!.. o tak, pośród i muzyki, gwaru, możebym się odważył odkryć uczucia moję!... tak, na balu tylko... jeżeli będzie — to ją, poproszę do kadryla... W kadrylu najłatwiej... (po chwili) Ale czy będzie? — Ktoś nadchodzi, może ona...

Scena .

WITOLD — MICHAŁ.

MICHAŁ.

(we drzwiach).

Pan hrabia Albert.

WITOLD.

(na stronie).

Ot!.. i nie będzie z nią mógł sam na sam pomówić...

MICHAŁ.

(wychodzi) Muszę panią hrabinę uprzedzić.. (wychodzi).

Scena .

WITOLD — ALBERT (w balowem ubraniu).

WITOLD.

(na stronie).

Wcale niepotrzebny.

ALBERT.

Proszę!.. tutaj?

WITOLD.

(starając się przybrać ton lekki i żartobliwy).

Czy cię to dziwi? wszak i ty tutaj (na stronie). A czuję, że miałbym był odwagę....

ALBERT.

(zaczyna chodzić w poprzek scen; na stronie).

Wyjazd jej niespodziewany.. zdecydował mnie

ostatecznie... myślałem że zastanę samą... (głośno) A ha!., mówiłeś, że i ja tutaj... widzisz mój drogi, to co innego... ja bywarń tutaj bardzo często...

WITOLD.

(na stronie).

Chwali się. (głośno) Powiedz mój miły, iż bywałeś, gdyż pani Ida wyjeżdża.

ALBERT.

Wyjeżdża... taki.. ale nie na długo.

WITOLD.

(zaczyna chodzić w przeciwną stroną Alberta i wymija go).

Na całą zimę...

ALBERT.

Powróci!

WITOLD.

Zkąd wiesz?...

ALBERT.

To moja tajemnica.. (na stronie) Jak się go pozbyć?...

WITOLD.

(chodząc na stronie).

Co teraz pocznę! ah... gdyby był Albert nie odszedł...

ALBERT.

(w rogu sceny, śmiejąc się).

Mój rywal... ale nie jest niebezpieczny!... nieśmiały — a tego kobiety nie lubią.

WITOLD.

(na stronie).

Czyby Albert?... a!... to rywal pewnie.

ALBERT.

(na stronie).

Dziś lub nigdy! (głośno) Uważałeś?... prawda, jak pięknie na dworze?...

WITOLD.

Tak, tylko deszcz ze śniegiem pada.

ALBERT.

Ja to lubię.

WITOLD.

I ja także.

ALBERT.

Więc widocznie mamy jednakowe gusta. ha!... ha! jak to zabawne!... (na stronie) Jak się go pozbyć!...

WITOLD.

Ha!... ha! proszę, jednakowe gusta.

ALBERT.

Czy nie idziesz na bal?

WITOLD.

Aty?...

ALBERT.

Jeszcze czas.

WITOLD.

I ja to samo znajduję!... (na stronie) Uwziął się widocznie...

ALBERT.

(niecierpliwie, zaczyna śpiewać aryę Offenbacha).

Nieznośny...

Scena .

CIŻ SAMI I MICHAŁ.

MICHAŁ.

Pani ihnabina, dokończą ubrania zaraz będzie służyć

ALBERT.

Dobrze!... Dobrze!.. (Michał wychodzi).

Scena

WITOLD — ALBERT.

ALBERT.

(na stronie).

Muszę się go pozbyć zanim nadejdzie!... ale jak?...

WITOLD.

(na stronie).

Kto wie?... czuję tyle odwagi w sobie; gdyby odszedł!...

ALBERT.

(na stronie).

Spróbuję (głośno — w chwili kiedy spotykają się na środku sceny i patrzą. się za siebie) Słuchaj Witoldzie!... ty nie wiesz jak cię lubię bardzo...

WITOLD.

Nie więcej jak ja ciebie.

ALBERT.

Cieszy mnie to... A więc mam prośbę do ciebie.

WITOLD.

To zabawne; i ja mam prośbę do ciebie.

ALBERT.

To mów pierwszy.

WITOLD.

Za nic w świecie.

ALBERT.

Ustępuję, ci... proszę!...

WITOLD.

Pierwszeństwa tego przyjąć nie mogę... słucham...

ALBERT.

Pierwszy nie zacznę... (zaczyna z gniewem chodzić po scenie i śpiewa — na, stronie) Co robić?...

WITOLD.

(na stronie).

Chcę sam pozostać!... nie odejdę..

ALBERT.

(na stronie).

Fatalna godzina....

WITOLD.

Ale się zapomiaamy; to nie wypada tak chodzić po kobiecym buduarze.

(siada w rogu sceny).

ALBERT.

Masz słuszność. (siada w drugim rogu wachlarz na stronie). Złamałem wachlarz...gdybym jego tak mógł złamać..

WITOLD.

(na stronie).

Wcale nie wesoły... (chwila milczenia).

ALBERT.

(na stronie).

Obydwa pozostać nie możemy? muszę działać otwarcie...

WITOLD.

(na stronie).

Przeszkadzamy sobie widocznie.

ALBERT.

(na stronie).

Rozpocznę (zaczyna karłem powoli przysuwać się ku środkowi sceny — głośno). Słuchaj Witoldzie!... ja cię posądzam... żeś ty tu nie przyszedł bez intencyi...

WITOLD.

(przysuwając się równie ku środkowi sceny).

Wiesz Albercie, iż ja cię o to śamó posądzam, mój najmilszy!...

ALBERT.

Tak?... może... A gdyby?...

WITOLD.

(cofa się)

Przyznajesz?

ALBERT.

A ty?

WITOLD.

Można ci tylko powinszować.

ALBERT.

Niema czego tak dalece... bo widzisz, kobieta to zupełnie jak cień od słońca... uciekasz, — to cię goni... gonisz — to ucieka... Rzecz cała na tem... kiedy gonić, a kiedy uciekać... a ja tę wiadomośćz gruntu posiadam....

WITOLD.

Oh!...

ALBERT.

Kobietę łatwiej zdobyć niż Troję.

WITOLD.

To zależy od kobiety!..

ALBERT.

Powiedz raczej od oblegającego!... ty naprzykład... (po chwili). Lecz do rzeczy. Jak wiesz, hr. Ida, wśród karnawału, balów, zabaw postanowiła naraz Lwów opuścić i na jakiś czas zakopać sięna wsi.

WITOLD.

(wzdychając).

Wiem.

ALBERT.

Wzdychasz!.. a czy ty wiesz dlaczego pani Ida wyjeżdża?...

WITOLD.

Nie wiem!...

ALBERT.

Oh!... młodzieńcze!... widocznie nie znasz ani trochę serca kobiecego. niedecyzya moja gniewa ją, !...

WITOLD.

Oh!...

ALBERT.

Nie dziw się, ja tak znam kobiety!... miałem taką praktykę...

WITOLD.

A więc?....

ALBERT.

Więc podług taktyki, pora aby ją gonić.. i dlatego przyszedłem tu dzisiaj... i pragnę z nią sam na sam pomówić... — proszę więc — odejdź... i zostaw mnie...

WITOLD.

Pozwól... teraz na mnie kolej zwierzeń — kocham panią Idę!...

ALBERT.

Ba!...

WITOLD.

Nie dziw się, wszak pani Ida jest najpiękniejszą... najmilszą!

ALBERT.

Wiem... wiem... i cóż dalej?...

WITOLD.

I dla mnie wiadomość o odjeździe pani Idy była piorunem!... bo i ja mam nadzieję, cień nadziei!..

ALBERT.

Cieszy mnie, iż nadzieje twoje są tak nieokreślone!...

WITOLD.

Nie miałem nigdy szczęścia do kobiet...

ALBERT.

Żałuję cię — ale mów dalej!...

WITOLD

I ja postanowiłem dzisiaj dowiedzieć się o moim losie...

ALBERT

Mogę ci go przepowiedzieć...

WITOLD.

Dziękuję...

ALBERT.

A więc..

WITOLD.

Więc odejść mogę.

ALBERT.

(gniewny wstając).

Więc chyba jeden z nas drugiego zastrzeli!

WITOLD.

Tu nie wypada...

ALBERT.

Ale coś trzeba zrobić bo tak żaden z nas nie dojdzie... (po chwili). Słuchaj, mam projekt... poddajmy się losowi!

WITOLD.

Jakto?

ALBERT.

Mamy nadzieje równe, chociaż szanse bardzo nierówne; lecz. jestem wspaniałomyślny. A więc niech każdy z nas po kolei oświadczy uczuci; swoję pani Idzie.

WITOLD.

Na to niemogęprzestać...

ALBERT.

Dlaczego?

WITOLD.

Nie mam dość śmiałości... odwagi... zręczności, aby się tak oświadczyć na prędce.

ALBERT.

Więc po coś tu przyszedł?...

WITOLD.

Chciałem się przekonać tylko, czy pani Ida idzie na bal dzisiejszy.. i.... zaangażować ją. zarazem do kadryla... aby....

ALBERT.

(śmiejąc się).

Ah!... jakież niewinne zamiary!

WITOLD

A ty?

ALBERT.

(po chwili)

A więc dobrze! ty dla: oświadczenia twych potrzebujesz otoczenia i gwaru... ja wolę być jej serce... w samotności... bez świadków — wiesz więc co?... niech każdy z nas po kolei wynurzy swą prośbę — ty aby poszła na bal... ja zaś aby została w domu... czyją wypełni prośbę, bez wątpienia zwycięzca.

WITOLD.

Nie wiem...

ALBERT.

(przerywając).

Ja wybieram stokroć zadanie trudniejsze!... wiesz, bal dla kobiety, to królestwo niebieskie na ziemi (wyjmuje chustkę i robi węzełek). Wybieraj..

WITOLD.

Co to ma znaczyć?

ALBERT.

Kto wyciągnie węzełek, ten zostaje i zaczyna pierwszy... ale na wszystkie argumenta ma tylko pięć minut czasu...

WITOLD.

Ale...

ALBERT.

Przecież za pięć minut namówisz ją, aby szła na bal... Do tego jeżeli już ubrana.

WITOLD.

Szalony pomysł! (wyciąga węzełek).

ALBERT.

Tyś pierwszy (bierze kapelusz). cię, ale nie zapomnij, iż za piec minut powracam... a będę punktualny.

WITOLD.

Ale cóż powiem pani Idzie?..

ALBERT.

Powiedz, że zapomniałem. no... np. odnieść jej książkę; do widzenia... (wychodzi — na stronie.) Niech się łudzi.

Scena .

WITOLD.

(sam.)

Szalony pomysł!... ale cóż było robić? (po chwili) O tak, pośród gwaru muzyki, w zamieszaniu tańca łatwiej zdobędę się na odwagę i powiem jej czem przepełnione od dawna, moję serce, (po

chwili) A jak mnie odepchnie, o, to z rozpaczy pójdę świat na koniec świata.. (po chwili) Jakiż ten Albert szczęśliwy i mą słuszność lecz aby jego śmiałość posiadać — trzeba mieć doświadczenia wiele! Czyby rzeczywiście Ida była mu wzajemną? kto więcej? wszak, tak lubi z nim rozmawiać... a ja!... (zamyśla się) Kobieta to jak cień od słońca, powiedział Albert!... O tak, dziś lub nigdy

Scena .

HRABINA IDA — WITOLD.

HR. IDA.

Bardzo przepraszam, żem tak długo dała czekać na siebie, lecz to wina mojej panny służącej... A gdzie pan Albert?

WITOLD.

(na stronie)

Pyta o niego! (głośno) Pobiegł do domu po jakąś książkę, którą. zapomniał odnieść...

HR. IDA.

Jakiż troskliwy! (po chwili) Niech pan siada.

WITOLD.

(pomiesznay ciągle)

Ja się cieszę że widzę Pania w balowym stroju... dowód iż pani na balu będzie... prawda?..

HR. IDA.

Nie mogłam odmówić księżnej, która była tak łaskawą, iż sama dwa razy przyjeżdżała prosić.

WITOLD.

(pomieszany).

Jak to pięknie — jak szlachetnie z jej strony — jakże jestem jej wdzięczny!...

HR. IDA.

(na stronie).

Jaki pomieszany! (głośno) Tylko jej grzeczność zmusiła mnie prawdziwie do tego poświęcenia.

WITOLD.

Więc to pani nazywa poświęceniem? Świetny bal!... rozkoszna muzyka... o!..; jakże pani niepodobną, do wszystkich innych kobiet!...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Ale pan zapomina, że jutro wyjeżdżam...

WITOLD.

Jutro!... jutro!... a!... to być nie może...

HR. IDA.

Już wszystkie moje rzeczy spakowane, i dla tego bytność na balu dzisiejszym jest poświęceniem z mej strony...

WITOLD.

(pomieszany).

Jutro!... jutro!... ale jakże można tak niespodziewanie...

HR. IDA.

Nie lubię miejskiego życia! ten gwar ustawiczny męczy mię i rozstraja... czuję się być nie w moim żywiole.

WITOLD.

Ależ to dla Lwowa okropna, niepowetowana strata...

HR. IDA.

Pan żartuje... takie straty zapominają się prędko.

WITOLD.

(na stronie).

Gdybym się odważył? (głośno). O! niech pani tak źle nie sądzi... tak niesprawiedliwie.. — bo... pani niewie, iż...

HR. IDA.

Nie jestem wcale zarozumiałą...

WITOLD.

(pomięszany)

Panią, nikt... nikt niezdoła zastapić...

HR. IDA.

Bo nawet nie będzie tego potrzeby... i co mnie cieszy...

WITOLD.

Nie rozumiem...

HR. IDA.

Bo woię zapomnienie... jak wszystkie zastępstwa... (po chwili) Ale bal dzisiejszy ma być bardzo świetny i liczny...

WITOLD.

(pomieszany).

Bardzo świetny i liczny... tylko mało osób będzie...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Jakto?...

WITOLD.

(patrząc na nią.)

Ale pani będzie...

HR. IDA.

(na stronie).

Nierozumiem go... (głośno) Jestem już ubrana...

WITOLD.

(po chwili).

O, to mi pani nie odmówisz... wielkiej prośby!... bardzo wielkiej.

HR. IDA.

(z kokieterją.)

Słucham!...

WITOLD.

(drżąco).

Pragnąłbym mieć to szczęście... tańczyć z panią., dziś, pierwszego kadryla.

HR. IDA.

(śmiejąc się.)

I owszem!...

WITOLD.

(z uczuciem).

O! z jaką boleścią przychodzi mi na myśl, iż to już ostatni kadryl!... który będę tańczył z panią...

HR. IDA.

Dlaczegóż miałby być ostatni?...

WITOLD.

Bo z odjazdem pani... zginie wszelka nadzieja...

HR. IDA.

Tańczenia kadryla?...

WITOLD.

(pomieszany).

Nie! nie to chciałem powiedzieć, lecz już odtąd... smutek...

HR. IDA.

(na stronie).

Co się z nim dzieje? (głośno) O! we Lwowie tancerek jest dosyć...

WITOLD.

Ale pani nie będzie...

HR. IDA.

Wszak przez to pary nie braknie!

WITOLD.

(pomieszany, na stronie).

Czas upływa... a nieśmiem!... (głośno) O! gdyby pani odjazd swój odłożyła... gdyby pani zmieniła projekt, (patrzy na zegarek — na stronie) Pięć minut!...

HR. IDA.

Czy pan się speszy na bal?...

WITOLD.

Nie... lecz tak... (po chwili) O, zostań pani... wszak to niebezpiecznie puszczać się w drogę... w taki czas okropny... Na takie drogi... błagam panią dla... dla pani...

HR. IDA.

(na stronie).

Poczciwy...

WITOLD.

(na stronie).

Słucha, (głośno) Mech, pani nie jedzie, a my, a ja... o tak, dołożymy wszystkich starań aby pani czas uprzyjemnić we Lwowie... to...

HR. IDA.

(na stronie.)

Taki wzruszony, (głośno z koketerją) Słucham.

WITOLD.

O jakże szczęśliwy jestem... O tak! pani... ja bym życie całe poświęcił, aby...

Scena .

Ciż sami i ALBERT.

ALBERT.

(we drzwiach.)

Przynoszę a raczej odnoszę pani hrabinie książkę, (do Witolda) Już pięć minut przeminęło... teraz na mnie kolej...

WITOLD.

(na stronie).

Nieznośny... a miałem tyle śmiałości...

HR. IDA.

Dziękuję bardzo za pamięć... (do Witolda) Jestem bardzo ciekawą...

ALBERT.

Czy można czegobądź zapomnieć, co tylko dotyczy pani. (do Witolda) Nie namyślaj się...

HR. IDA.

A przecież wracałeś się pan po tę książkę...

WITOLD.

(pomięszany bierze rękawiczki hr. Idy ze stolika, a swoje zostawia).

Muszę odejść.

HR. IDA.

Pan się tak spieszy... a rozmowa niedokończona...

WITOLD.

O!... pani...

ALBERT.

(do Witolda).

Nasz układ...

WITOLD.

Muszę... muszę... jeszcze pójść dowiedzieć sięo zdrowie pani Wilhelminy. (z intencyą) Lecz w dzisiejszym kadrylu rozmowy dokończę...

ALBERT.

(przerywając.)

Ale spiesz się dowiedzieć o zdrowie pani Wilhelminy, to twój obowiązek.

WITOLD.

(Na stronie).

Nieznośny!...

HR. IDA.

(chłodno).

A!... to nie zatrzymuję...

WITOLD.

Lecz pierwszy kadryl..

ALBERT.

(do Witolda).

Dosyć... uciekaj!..

WITOLD.

Więc pierwszy kadryl..

HR. IDA.

Nie zapomnę!...

ALBERT.

(na stronie).

Zły znak. (głośno) Tylko nie tańcz dziś bardzo.

WITOLD

Ten taniec, bedzie epoką mego życia.

HR. IDA.

(na stronie)

Nie rozumiem go..

WITOLD.

(wychodząc na stronie).

A byłem już Na tak dobrej drodze! (wychodzi).

Scena .

HRABINA IDA — ALBERT.

ALBERT.

(po chwili z arogancją).

Jak położenie moje w tej chwili jest do pozazdroszczenia...

HR. IDA.

Czy pan nie będzie dzisiaj na balu?...

ALBERT.

Czy mi teraz bał na myśli, gdy panią widzę tak piękną, tak czarującą...

HR. IDA.

Komplementa!... o, pan wie jak ich nienawidzę...

ALBERT.

O! nie! pani mówisz prawdę.

HR. IDA.

To tem gorzej, bo za prawdę, mogłabym się pogniewać.

ALBERT.

To ja się odwołam do wyższego trybunału, do serca pani...

HR. IDA.

(chłodno).

Do tego trzeba mieć prawo!...

ALBERT.

A gdybym pragnął to prawo pozyskać?...

HR. IDA.

(stanowczo).

Pańskie teorye sprzeciwiają się temu...

ALBERT.

Odpowiedź okrutna i niezasłużona... wszak w moim zamiarze niema nic niepodobnego!...

HR. IDA.

(żartobliwie).

Nie mogę pana dziś poznać, panie Albercie...

ALBERT.

O tak!... nagły, niespodziewany odjazd pani ze Lwowa!... przeraził mnie, a. co więcej, zdecydował!...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Przeraził, zdecydował... ach!... jakież groźne słowa... gdybym była wiedziała...

ALBERT.

(przerywając).

Nie... nie... gdyż z decyzyi, z, postanowienia mojego jestem szczęśliwy...

HR. IDA.

(żartobliwie.)

Cieszy mnie to niezmiernie...

ALBERT.

O!... pani udaje, że moich słów nie rozumią!...

HR. IDA.

(naiwnie).

Zupełnie nie...

ALBERT.

A więc będę zrozumialszym. (po chwili z arogancyą) Oświadczam się o rękę pani...

HR. IDA.

(po chwili zaczyna się śmiać).

Ha!... ha!... tak, dziś, w tej chwili... ha!... ha!... zaraz...

ALBERT.

(zmięszany trochę).

Pani się śmieje?...

HR. IDA.

Bo żart wyborny...

ALBERT.

Na seryo...

HR. IDA.

A pańskie teorye?!... a, owa historyczna pogarda dla kobiet!...

ALBERT.

Jesteś pani okrutną!...

HR, IDA.

Mam tylko dobrą pamięć...

ALBERT.

(obrażony).

Powtarzam, iż mówię na serjo. I pani mej prośby odrzucić nie może... bo nic na przeszkodzie nie stoi... Pani jesteś młodą... i ja nie stary... Pani masz duży, majątek;., i jam bogaty... Pani masz tytuł, j, ja, mam go także... Oboje niezależni...

HR. IDA.

(przerywając śmieje się.)

Ha!... ha!.., więc to oświadczenie na serjo!... (udając powagą) Ale przypominam teorje pańskie... serce kobiety zdobyć łatwo — lecz potrzeba zacząćod imainacyi — przy oświadczeniu należy uzbroićsię w pistolet... trzeba zaklęć... rozpaczy...

ALBERT.

(zmięszany).

Żartowałem...

HR. IDA.

Trzeba upaść na kolana!... łzy wylewać...

ALBERT.

(mimowolnie klęka).

A więc jestem na kolanach...

HR. IDA.

(z powagą).

Panie Albercie, żart trwa za długo...

Scena .

Ciż sami i ZOSIA.

ZOSIA.

Już powóz zajechał, proszę pani hrabiny.

HR. IDA.

(do Alberta).

Czas jechać na bal.

ALBERT.

(wstając szybko).

Ależ to okropne.

HR. IDA.

(śmiejac się)

Nie miałeś pan pistoletu w rakach, (do Zosi) Przygotuj wszystko.

ZOSIA.

(na stronie).

Pan Albert klęczał... mnie się zdaje, że jutro nie wyjedziemy (wychodzi).

Scena .

ALBERT — HRABINA IDA.

ALBERT.

Pani mi odpłacasz za wszystkie szyderstwa.... lecz ja odwołuję wszystko.. wszystko...

HR. IDA.

Miałbyś pan za wiele pracy.

ALBERT.

Pani tak okrutną, być nie możesz (z pretensyją), wszak wszystkie panny i wdowy na wydaniu we Lwowie, byłyby szczęśliwe z mojego wyboru!...

HR. IDA.

Wiem o tem, i dlatego niechce unieszczęśliwić żadnej...

ALBERT.

(z pewnością).

Ja rozumiem, pani niechcesz mi odpowiedzieć w tej chwili stanowczo!... pragniesz abym cierpiał... cierpię więc... i odchodzę. Lecz powrócę.. powrócę niezadługo — bo chciałbym, aby dziś jeszcze swiat wiedział o mojem szczęściu... Odchodzę!... przekonany, iż chwila namysłu szalę przeważy na moją stronę... Pani ręki mej odtrącić nie możesz...

HR. IDA.

(na stronie).

Niecierpliwi mnie...

ALBERT.

Nie potrzebuję nawet wspominać, jaka wesoła i świetna czeka nas przyszłość... Zimę spędzać będziemy we Lwowie...

HR. IDA.

Przestań pan.

ALBERT.

Pyszny apartament, najpiękniejsze konie — śliczne powozy, bale, obiady — salon otwarty — stroje, koronki, brylanty!... co tylko pani zażąda...

HR. IDA.

(niecierpliwie).

Ależ...

ALBERT.

(z uporem).

W lecie podróże... brzegi Renu, Szwajcarya, Paryż... i znów stroje i znów nowe zabawy...

HR. IDA.

(z gniewem).

Dosyć...

ALBERT.

Widzę, iż panią projekta moje niecierpliwią, odchodzę więc... lecz za chwilę powrócę, aby usłyszeć szczęśliwy wyrok z ust pani...

HR. IDA.

(gniewnie).

Nie wracaj pan, bo na bal jadę zaraz...

ALBERT.

Niepodobna! nie wierzę!... (kłania się i odchodzi — na stronie) Gdzieżby się mogła mnie oprzeć!

Scena .

HRABINA IDA (sama.)

HR. IDA.

(z niecierpliwością siada).

A, doprawdy, iż. zarozumienie jego przechodzi już wszelkie granice... (po chwili) Nie poszłabym za niego za nic w świecie... (po chwili) Witold! — a prawda, czeka na mnie na balu, (dzwoni) jaki Witold był pomieszany, jak głos jego drżał sympatycznie... czego on taki nieśmiały?... (po chwili) Powozy!... stroje... koronki... brylanty... podróże... Paryż... jakiż ten Albert niebezpieczny... (zamyśla się) Prawda, Albert jest świetną partyą... jakżeby mi zazdroszczono!... (po chwili) Zosiu!... Zosiu!...

Scena .

HRABINA IDA — ZOSIA.

HR. IDA.

(wstając).

Podaj Zosiu zarzutkę i rękawiczki...

ZOSIA.

(podając zarzutkę).

Już jutro nie jedziemy, proszę pani hrabiny; prawda?

HR. IDA.

A to dlaczego?...

ZOSIA.

(pomieszana)

Myślałam... że... że... HR. IDA. A rękawiczki?...

ZOSIA.

(podając rękawiczki).

Więc jedziemy?...

HR. IDA.

(wkładając rękę całą w rękawiczkę).

Co to jest? Zosiu! to nie moje rękawiczki...

ZOSIA.

To te, które pani hrabina złożyła...

HR. IDA.

Mylisz się; gdzież takie ogromne! szukaj...

ZOSIA.

(szukając).

Niema innych, proszę pani hrabiny...

HR. IDA.

Szukaj... to rękawiczki jednego z tych. panów... w tych jechać nie mogę...

ZOSIA.

(szukając).

Niema nigdzie...

HR. IDA.

(siadając, z rozpaczą). Cóż ja nieszczęśliwa będę robiła?...

ZOSIA.

(staje przed nią, zakładając ręce). Albo ja wiem, proszę pani hrabiny?...

HR. IDA.

(po chwili).

A to okropne, a ja na balu być muszę!... muszę!... Witold... Albert... a!... Albert... co za zbieg okoliczności fatalny... Zosiu, idź, szukaj rękawiczek i wołaj co prędzej Michała... (Zosia wybiega).

Scena .

HRABINA IDA (sama).

HR. IDA.

Jeden z nich zamieniał rękawiczki... a drugiej pary w domu niemam... co począć?... (po chwili) Na balu czeka Witold... tu Albert gotów powrócić... Co robić?...

Scena .

HRABINA IDA. — MICHAŁ.

HR. IDA.

Biegnij co prędzej do rękawicznika i przynieś mi balowe rękawiczki — tylko najmniejsze,

jakie mają... ale spiesz się... spiesz się mój dobry Michale...

MICHAŁ.

Biegnę... i za chwilę wrócę... (wraca) A jakiego koloru?...

HR. IDA.

Jasne balowe...

MICHAŁ.

Już wiem... (odchodzi i wraca) A ile par?...

HR. IDA.

Zlituj się, idź już!... jedną, parę...

MICHAŁ.

Teraz rozumiem... (odchodzi i znów wraca) a któren numer?...

HR. IDA.

Okropny jesteś! najmniejsze jakie mają... (Michał wychodzi).

Scena .

HR. IDA (sama).

HR. IDA.

Na balu być muszę!... muszę!... (po chwili) Jaki Albert jest pewny; swego zwycięztwa... A więc nie! — przekonam go — że bale... konie, powozy, brylanty, koronki, nie każdej kobiecie wystarczają do szczęścia... (po chwili) A jeżeli Witold mnie nie kocha?... ah!... to zakopię się na wsi na zawsze.

Scena .

HRABINA IDA — ZOSIA.

ZOSIA.

Przeszukałam wszystkie szufladki... niema ani jednej pary...

HR IDA.

Boże, co robić!... co robić?...

ZOSIA.

Ja wiem pani hrabino, że nikt inny, tylko pan.. Witold musiał zamienić rękawiczki... on zawsze taki zamyślony... taki roztargniony...

HR. IDA.

Co robić?... co robić?...

Scena .

HR. IDA — ZOSIA — MICHAŁ.

MICHAŁ.

(zadyszany). Już jestem, proszę pani hrabiny...

HR. IDA.

No i coż... gdzie rękawiczki?...

MICHAŁ.

Już wszystkie sklepy pozamykane...

A Boże!... trzeba było pukać... dobijać się...

MICHAŁ.

Pani hrabina nie kazała...

HR. IDA.

A to idź raz leszcze... i rób co chcesz, a ja rękawiczki mieć muszę....

MICHAŁ.

Ależ na czas taki...

HR. IDA.

Spiesz się.. i przynoś rękawiczki... (Michał wychodzi).

Scena .

HR. IDA — ZOSIA.

HR. IDA.

(patrząc na zegarek, do siebie).

Już dochodzi dziesiąta, bal musiał się zacząć!... Witold czeka... Albert gotów powrócić... przekonany, że zostałam, ulegając jego namowom... (do Zosi) Chodźmy Zosiu jeszcze szukać rękawiczek...

Scena .

Po chwili WITOLD.

WITOLD.

(smutnie).

Me przyjechała na bal... Boże, a tyle obietnicy było w jej słowach, tak zdawała się zajętą moją rozmową?... o kobiety!... kobiety!... (po chwili) Stało się — niema nadziei dla mnie!... szczęśliwy Albert — śmiałością zdobył jej rękę!... (po. chwili) ale on jej nie kocha — bo on żadnej nie zdoła kochać kobiety... Serce jego, to wypalone ognisko.... przy którem ogrzewało się już pół świata!... (po chwili) O, dziś przekonywam się dowodnie — kobieta nie szuka prawdziwego uczucia... lecz zadawalnia się pozorem!... nie kochaj jej... lecz rzucaj kłamane przysięgi... a twoją bedzie!... ha!... ha!.., po chwili)) Biedny ja z uczuciami mojemi! Lecz nie

takiemi kwiatami pozyskasz serce kobiety... (po chwili) Jutro wyjeżdżam i zagłuszę ten ból serca!... (po chwili) Myślałem że Ida... przeczuwała moje uczucia!... trzeba mi było... jak Albert rozrzucać czułemi słowami, a wtedy!... (po chwili) A!... dość tego... Prawda!... nie zastałem nikogo w przedpokoju... i nie mogłem oddać rękawiczek... które zamieniłem... (kładzie rękawiczki a swoje bierze po chwili, rozpatrując się dokoła, z uczuciem) Po raz ostatni wychodzę z pomieszkania tego... w którem tak szczęśliwy żyłem marzeniem... (wychodzi).

Scena .

HR. IDA (wchodząc) — WITOLD (zatrzymuje się).

HR. IDA.

Pan tutaj?...

WITOLD.

Nie mogłem się doczekać pani na balu i przyszedłem pożegnać...

HR. IDA.

Jak to?...

WITOLD.

Przyszedłem pożegnać.

HR. IDA.

Pan odjeżdża?..

WITOLD.

Odjeżdżam i na zawsze!...

HR. IDA.

Zkądże tak nagły projekt?...

WITOLD.

Tutaj żyć już dłużej nie mogę... nie mogę.

HR. IDA.

Co się stało? na Boga!...

WITOLD.

(z zapałem).

I pani mnie pyta?... Pani, dla której nie mogło być tajemnicą to uczucie głębokie!... silne!... nieskończone — którem przejęte jest dla niej całe serce moje. Dziś wieczór miałem jeszcze nadzieję!... dziś wieczór, szalony marzyłem jeszcze o zdobyciu serca pani, myślałem, że uczucie moje. ciche, lecz tak prawdziwe — tak bezgraniczne wywalczy mi jeżeli nie wzajemność, to chociaż współczucie... a kiedyś...

HR. IDA.

(na stronie).

Boże, co. słyszę!.. jakże szczęśliwą jestem... (głośno) Ależ...

WITOLD.

(z zapałem, zapominając się coraz więcej).

O tak!... wiem, iż uczuć tych moich nie wyjawiłem nigdy!... o!.. lecz pani może nie wie, iż uczucia prawdziwe lękają, się słów... świata... Nie umiałem uczuć moich odsłonić... bo gdzież słowa takie, któreby zdołały wyjawić wszystko... czem przejęte me serce!... wolałem milczeć... bo... ja panią kocham!... lecz znalazł się szczęśliwszy odemnie!... (po chwili) Wyjeżdżam więc, aby się światem całym oddzielić od tych wspomnień... i jeżeli nie zapomnieć przeszłości co niepodobne...

HR. IDA.

Ależ ja pana nic nie rozumiem...

WITOLD.

(smutnie.)

Szczęśliwszy odemnie zyskał względy pani... trudno!... bądź pani szczęśliwą...:. to ostatnie moje życzenie...

HR. IDA.

(z radością niecierpliwą.)

Powtarzam, nic pana, nie rozumiem...

WITOLD.

Bądź pani tak uwielbianą!... tak kochaną... chociaż wątpię, aby on...

HR. IDA.

Ależ na Boga!... kto taki?...

WITOLD.

(z goryczą).

Ten na którego padł wybór pani... ten, któren zdołał pozyskać serce pani...

HR. IDA.

(z niecierpliwością).

Któż to taki?

WITOLD.

Żart bolesny!... czyż potrzebuję wymieniać?...

HR. IDA.

Proszę... wymagam!...

WITOLD.

Ten, na którego prośby..: opuściłaś pani bal dzisiejszy...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Ależ ja na niczyje prośby nie opuściłam balu!...

WITOLD.

Pani urąga ze mnie!.. wszak to na prośby Alberta pozostałaś pani w domu... A czyż można dwuznacznie tłumaczyć...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Ale zkądże takie przypuszczenie?...

WITOLD.

To Albert postawił za dowód.

HR. IDA.

(gniewnie).

To pan Albert się pomylił, bo na bal nie pojechałam dotąd dla najprozaiczniejszej przyczyny w świecie.

WITOLD.

Więcby...

HR. IDA.

(śmiejąc się).

Nie miałam balowych rękawiczek... a ostatnia para zapodziała się dziś wieczór...

WITOLD.

Więc to nie prośby Alberta odwiodły panią... o Boże!... co za szczęście... (po chwili, zmieszany)

A ja byłem tak śmiały... lecz pani wybaczy słowom moim... lecz cierpiałem... boleść kładła mi w usta słowa...

HR. IDA.

Ja się nie gniewam.

WITOLD.

O, czy być może!... jakże jestem szczęśliwy... (klęka przed nią) O, ja tak kocham....

Scena .

Ciż, sami ZOSIA — MICHAŁ.

ZOSIA.

(wpadając).

Już Michał powrócił...

WITOLD.

(wstając szybko.)

Czy mogę wierzyć?...

HR. IDA.

No i cóż?...

MICHAŁ.

Są proszę pani hrabiny rękawiczki, ale tylko na męzką rękę...

HR. IDA.

Niezgrabny...

ZOSIA.

(na stronie, filuternie.)

Pan Witold — klęczał przed panią!... coś mi się zdaje, że jutro nie wyjedziemy...

WITOLD.

To ja, przez roztargnienie, zabrałem rękawiczki... lecz odniosłem — (podaję rękawiczki.)

HR. IDA.

Więc na bal jechać! mogę... Michale niech powóz zajeżdża... Zosiu, przynieś zarzutkę!...

ZOSIA.

(wychodząc na stronie.)

Taki jutro nie pojedziemy...(Michał i Zosia wychodzą).

Scena .

HRABINA IDA — WITOLDA.

WITOLD.

Więc mi pani przebacza.. więc mogę mieć nadzieję...

HR. IDA.

(podając mu rękę).

Wziąłeś pan już dziś moje rękawiczki...

WITOLD.

(chwytając rękę).

Niechże więc i ręka będzie moją na zawsze!

HR. IDA.

(skromnie).

Pan żąda...

Scena .

Ciż sami i ALBERT.

ALBERT.

(za drzwiami).

Więc pani hrabina jeszcze nie pojechała (na głos Alberta — hr. Ida i Witold odstępują od siebie — Witold idzie w głąb sceny, na stronie, we drzwiach) A co, czy nie znam kobiety?... (głośno) Szczęśliwy przybiegam na skrzydłach... i jestem... O! pewny byłem, iż pani na bal nie pojedzie...

HR. IDA.

Cóż za nieomylne przeczucie...

ALBERT.

Przybiegam więc... uradowany!... pełen nadziei.

HR. IDA.

Przybiegasz pan za późno —bo w tej chwili na bal już jadę!

ALBERT.

Lecz pierwej usłyszę słodki wyrok z ust pani...

HR. IDA.

Wyrok?... Nie miałam czasu rozpatrzyć sprawy.

ALBERT.

To żarty...

HR. IDA.

Pan wybaczy, — lecz na bal się spieszę, panie Witoldzie, proszę o rękę do powozu...

ALBERT.

On tutaj!... (pospiesza z ręką) Przyjm pani moje ramię...

HR. IDA.

Nie mogę... pan Witold.

ALBERT.

Ależ...

HR. IDA.

To ramię narzeczonego!...

ALBERT.

(w osłupieniu).

Narzeczonego?... co słyszę!...

Scena .

Ciż sami i ZOSIA.

ZOSIA.

(z zarzutką).

Czy jutro jedziemy, proszę, pani hrabiny?...

HR. IDA.

Spytaj pana Witolda...

WITOLD.

(z radością).

O!... nie pozwalam.

ZOSIA.

(klaszcząc w dłonie.)

Co za szczęście!...

ALBERT.

(na stronie, z zarozumieniem).

Ta kobieta to wyjątek reguły.

(Zasłona spada.)

Koniec.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Koziebrodzki Władysław BYĆ ALBO NIE BYĆ
Koziebrodzki Władysław HRABIA MARYAN
Koziebrodzki Władysław ZAWIERUCHA
Koziebrodzki Władysław GALICJA I AUSTRIA
Koziebrodzki Władysław REPREZENTANT DOMU MULLER I SPÓŁKA
Koziebrodzki Władysław PO ŚLISKIEJ DRODZE
Koziebrodzki Władysław SZKICE Z NIEPODLEGŁEJ PRZESZŁOŚCI
Koziebrodzki Władysław U DOKTORA
Opis zawodu Rękawicznik, Opis-stanowiska-pracy-DOC
Wywiad z Władysławem Jagiełłą przed bitwą pod Grunwaldem
strozewski, WŁADYSŁAW STRÓŻEWSKI „ONOTOLOGIA”
Droga W│adys│awa úokietka do korony , Droga Władysława Łokietka do korony
Dokończ ozdabianie rękawiczki
261 753108 rekawicznik
CIASTO BALOWE, kuchnia
O krnąbrnym chłopie i Władysławie Gomółce, DOWCIPY
rękawiczki, Dokumenty i instrukcje
INSTRUKCJA UŻYTKOWANIA RĘKAWIC ROBOCZYCH, BHP dokumenty, OCHRONY INDYWID

więcej podobnych podstron