Koziebrodzki Władysław
ZAWIERUCHA
OSOBY.
EMMA (lat ), Pani Modrzejewska
WANDA (lat ), Pani Hoffman
EDWARD (lat ), Pan Benda
EDMUND (lat ), Pan Ładnowski
JAN służący (lat )
Rzecz dzieje się na wsi na Podolu.
* * *
(Komedja ta przedstawioną była po raz pierwszy na scenie krakowskiej . Lutego r.)
(Gustowny i elegancki salonik, kanapki, stoliki, krzesła, kwiaty, w głębi fortepian — po bokach drzwi i jedne w głębi sceny — po jednej stronie okno, po przeciwnej kominek).
Scena .
(EMMA — WANDA — siedzą na kanapie przed stolikiem, na którym ładna szkatułka i książki — ubrane gustownie w rannych negliżach).
WANDA.
(przeglądając drobiazgi w szkatułce).
A to muzeum!...
EMMA.
Tylko do niego wejście wolne tobie i mnie, więcej nikomu.
WANDA.
A ta wstążka?
EMMA.
To pamiątka z pierwszego balu — chwili tej nie zapomnę nigdy — drżałam jak listek — serce mi biło...
WANDA.
(śmiejąc się).
Do pierwszego walca jak żołnierzowi do pierwszej kuli. A ten kwiatek?
EMMA.
To nie!
WANDA.
Kiedy nic, to zkąd ten rumieniec?...
EMMA.
Zdaje ci się, to odblask od ognia!..
WANDA.
Musiu kochana w przeglądaniu takich zbiorów
to komentarze wszystko znaczą; — proszę pięknie
powiedzieć mi zaraz od jakich wspomnień oderwany ten kwiatek.
EMMA.
Niewiem — ot kwiatek... z bukietu —
WANDA.
Żeś go sama nie zerwała za to ręczę — a za pięknie zachowany na dar imieninowy.
EMMA.
Przed tobą nie podobna nic utaić.
WANDA.
O! teraz wiem; powiedz od kogo...
EMMA.
Od niego!...
WANDA.
A ten "on" kto?
EMMA.
On! dość że on... dziś już niema dla mnie nazwiska...
WANDA.
Niewierzę... i zdaje mi się że ten "on" nie zwiądł w twem sercu, jak ten kwiatek w szkatułce...
EMMA.
O! lecz go czas zatarł w pamięci.
WANDA.
Pamięć to nie serce — najczęściej co się rozwiewa z głowy — to krystalizuje się w sercu.
EMMA.
To tak dawno...
WANDA.
Tak dawno w twym wieku? — o — wspomnienia takie nie latami się liczą.
EMMA.
Lecz odgradzają...
WANDA.
Ten kwiatek odkładam na bok... idźmy dalej... a ten pierścionek?..
EMMA.
Pamiątka od wuja...
WANDA..
Temu wierzę.
EMMA.
Nieznośną jesteś...
WANDA.
(roztwiera papier i czyta).
"Niepowiem że cię kocham... to słowo przez ust tyle..."
EMMA.
(chce jej wydrzeć).
Wandziu! oddaj! oddaj zaraz — a te wiersze....
WANDA.
Nie — nie oddam
(czyta)
"Przez ust tyle powtarzane zawsze... martwe"
EMMA.
Oddaj!... oddaj! gdybym bya wiedziała...
WANDA.
Pani Emmo, te wiersze i ten kwiatek... to ustęp jednych dziejów...
EMMA.
Nie nie oddaj!
WANDA.
Pozwól przynajmniej przeczytać; sama mówisz ił jestem wyjątkiem płci naszej, umiem milczeć jak kratki konfesyonału...
EMMA.
(zakrywa twarz rękami).
Kiedy chcesz to czytaj.
WANDA.
(czyta).
Jakie to piękne... serdeczne... choć wier
szami pisane... pełne uczucia... Edmund... A!
(chwila milczenia — patrzy na Emmę, odsuwa stół i na pół klęka przed nią — bierze jej ręce) Emciu! co to wszystko znaczy?
EMMA.
Przeczytałaś, wiec wiesz.
WANDA.
Ty go kochasz?
EMMA.
Ja... o! nie...
WANDA.
Twoje wzruszenie mówi co innego...
(po chwili)
Edmund... ty... te wiersze... nie — ja tego dramatu zupełnie nie rozumiem... powiedz...
EMMA.
(wstając).
Jak tu zimno! jak śnieg bije w szyby.
(dzwoni)
WANDA
Unikasz odpowiedzi...
EMMA
(do wchodzącego Jana).
Przynieś drewek do kominka.
(Jan wychodzi.)
WANDA.
Unikasz odpowiedzi..
EMMA.
Nie mówmy o tem... to boli —
WANDA.
O! wydałaś się Emciu! boleść to znak życia..
EMMA.
Kiedy ja niechcę żeby żyło...
WANDA.
Kochałaś go bardzo?
EMMA.
Jego jednego!...
WANDA,
Rozumiem... a dziś?
EMMA.
Dziś!... dziś... o dziś co innego.
WANDA.
Alei cóż was wtedy rozdzielić mogło?
EMMA.
Co?... te wiersze...
WANDA.
Te wiersze!... te wiersze tak pełne szczerego uczucia?
EMMA.
Tak!... ale pełne fałszu i obłudy... lekceważenia wszystkiego co święte... co drogie na ziemi...
WANDA.
Nie rozumiem słowa.
EMMA.
O! bo to nie łatwo pojąć... nie łatwo temu uwierzyć — a jednakże wątpić nie mogę...
WANDA.
Mów!...
EMMA.
Tego samego dnia w którym dał mi Edmund te wiersze w bukiecie, tego samego dnia, w którym byłam tak szczęśliwą! oczarowaną... tego samego
dnia wieczorem, drugi egzemplarz tych wierszy, znalazłam w album Laury...
WANDA.
A to niepodobne!
EMMA..
Tak te same! jego ręką pisane — jednego słowa jednej litery nie brakowało! nawet papier... nawet data ta sama!
WANDA.
Alei to okropne!
EMMA.
Pojmujesz com cierpiała! jakim to ciosem było dla mnie....
WANDA.
Ale Laura zkąd?...
EMMA.
Laura wtedy była królową salonów we Lwowie, cała młodzież szalała za nią — było to obowiązkiem mody... Edmund poszedł za innymi! ! rozczarowanie było bolesne — bo przyznam ci się szczerze... żem mu wierzyła! i że byłam szczęśliwą...
WANDA.
Biedna!
EMMA
Przejście to odchorowałam śmiertelnie, i wyjechałam na wieś. — Wkrótce potem Ignacy zaczął starać się o moją rękę. — Rodzice życzyli sobie tego związku, stałam się posłuszną ich woli. — I takie rozwiązanie znalazł mój dramat sercowy.
WANDA.
Musiałaś bardzo cierpieć?
EMMA.
Cierpiałam — lecz ten czy ów było mi obojętnem... a chciałam pokazać Edmundowi, że umiem panować nad sobą... że do uczuć jego nieprzywiązywałam żadnej wagi... tak Wandziu! zemściłam się za jego zdradę, a lekceważenie uczuć.
WANDA.
A cóż Edmund?
EMMA.
Nie widziałam go więcej i niechciałam nigdy widzieć... zanadto mnie to ubodło... obraziło... ja
uczucie inaczej pojmowałam jak ci panowie, nie chciałam być niczyją rywalką. — Nawet Edmund nie wie iż widziałam te wiersze u Laury. — Nie chciałam żadnych tłumaczeń...
WANDA.
Nie znałam cię Emciu dotąd z tej strony.
EMMA.
O! tak; w mojem pojęciu uczucie nie jest modlitwą co się składa przed każdym ołtarzem, a tem mniej igraszką którą się zabija nudy życia... Edmund chciał zabawy...
WANDA.
Przyznam ci się Emciu iż opowiadanie twoje zupełnie mnie bałamuci, wszak przypominam sobie iż głośno opowiadano wtedy o rozpaczy Edmunda, podobno dla tego nawet pojechał do Włoch.
EMMA.
Tak, wygnała go obrażona miłość własna —
WANDA.
(przeżywając).
A jeżeli on cię kochał prawdziwie —
Scena .
WANDA, EMMA, JAN (z drewkami).
JAN.
(idąc upuszcza drewka).
EMMA.
(wzdrygając się.)
A! jakieś niezgrabny!
JAN.
Przepraszam Jaśnie Panią... ale to nieumyślnie, to już dziś dzień feralny.
WANDA.
A jeżeli te wiersze u Laury, były wybrykiem jakiejś fantazyi, lekkomyślności!
To mógł napisać inne! mógł jej napisać nawe tom cały! byle nie te! nie te właśnie w których...
WANDA.
Nie Musiu kochana, nie należało tak wielką wagę przywięzywać do tak małej rzeczy:
EMMA.
(kaszląc).
Ach mój Janie jakżeś nadymił......
JAN.
To nie umyślnie JPani, to już dzień feralny... i tam na dworze to aż strach co się dzieje.
EMMA.
Cóz takiego?
JAN.
Zawierucha dmie aż okropność!... na dwa kroki nic nie widać.
EMMA.
To ksiądz proboszcz pewnie nie przyjdzie...
Drogę już tak zawiało, że drzewek prawie nie znać — feralny dzień.
EMMA.
A czy w domu są wszyscy?
JAN.
Wszyscy dzięki Bogu! bo dziś to śmiercią grozi... pamiętam jak raz z JPanem nieboszczykiem...
EMMA.
No idź już sobie.
JAN.
(wychodzi i przewraca stołek).
Dzień feralny! ale dokończę sobie w kredensie.
Scena .
EMMA — WANDA
EMMA.
Zawierucha odcięła nas od świata, nawet ksiądz proboszcz nie przyjdzie na partiją maryjasza... oh!
(wsdryga się.)
WANDA.
To wróćmy Emciu do twej historyi....
EMMA.
Znasz ją już całą, nie mam co dodać.
WANDA.
Lecz ja dodam za ciebie... i powtórzę napowrót wczorajsze zdanie. — Nie Musiu kochana, ty z twoją urodą, młodością, z twemi wdziękami, ty nie możesz życia twego marnować pośród tych stepów! tobie się świat cały uśmiecha...
EMMA.
Mnie? cóż chcesz żebym robiła?
WANDA.
Co? Musi u, powinnaś pójść za mąż.
EMMA
Pozwól że poprzestanę na jednej próbie
WANDA.
Możesz wybrać.
EMMA.
Cha! cha! cha! gdzie i kogo? Przypatrz się tylko kto się dziś żeni, i jaka to młodzież stoi w szrankach wyboru... cha! cha! przyznaj że fanty wcale nie ponętne.
WANDA.
Uprzedzoną jesteś..
EMMA.
Może nie? jak już serce wypalone, majątek zrujnowany, siwizna na głowie, wtedy jako ostatnie remedium ołtarz i ślubny pierścionek! — dziękuję za los taki... nie chcę służyć za pożyczkę bezprocentową.
WANDA.
Złośliwą jesteś.
EMMA..
A czy przesadzam? — popatrz... pan Wiktor — Edgar — Alfred... dziękuję! dziękuję!
WANDA.
A Edmund?...
EMMA.
Edmund? nie mówmy o nim!
WANDA.
Dla czego nie? tem więcej że (wskasuje na serce) a ja się znam na tem...
EMMA.
Dla tego właśnie — nie. —
(wstaje)
Może ci co zagrać?
(siada przed fortepianem).
WANDA.
Nie, wolę poważnie mówić z tobą!.
EMMA.
Mów, ja grać będę
(zaczyna grać).
WANDA.
Ja chcę żebyś słuchała!.......
EMMA
Mogę słuchać...
WANDA.
Ty tu tak żyć nie możesz — ty się tu zanudzisz bez opieki — bez towarzystwa...
EMMA.
(przerywając grę).
O za pozwoleniem! co do towarzystwa to mam najwybredniejsze, jakby w najpierwszej stolicy. Patrzaj tam, przy tym stoliku czekają na mnie — Mickiewicz, Krasiński, Kraszewski, tu przy fortepianie Chopen Bethowen, Moniuszko, — tam znów przez gazety rozmawiam z politykami naszymi, — tam znowu mody paryzkie, tam szachy... o! salon mój jak salon królewski, pełen znakomitych ludzi...
WANDA.
Tak, ale to nieprzeszkadza że pusty...
EMMA.
Ba!... nieznam nic nieznośniejszego od nudnych.
WANDA.
Możesz wybrać...
EMMA.
Dziękuję... kiedy mi tak dobrze. Łudzisz się...
EMMA.
Cicho!... czy mi się zdaje?... słychać dzwonek od sanek
WANDA.
Ktoś zajechał!
EMMA.
A! chwała Bogu będziemy mieli gości ! niespodzianka!
(klaszcze w ręce)
WANDA.
W taki czas okropny — pewno ktoś zabłądził... w zawieruchę.
Scena
EMMA — WANDA. JAN.
JAN.
(wpadając).
A! JPani dzień feralny!
EMMA.
Kto przyjechał?
JAN.
Jakichś dwóch panów! dzień feralny! — dyszlem od sanek wybili okno w kredensie —
EMMA.
Chwała Bogu! ale co za Panowie?
JAN.
Ani ich widać z pod śniegu! zbłądzili i proszą o gościnność.
EMMA.
Z największą przyjemnością... proś ich tu do salonu;
(Jan wychodzi)
Wandeczko! będziemy mieli rozrywkę, ale chodźmy się przebrać trochę.
WANDA.
(wstrzymując ją).
A jak nudni będą?
EMMA.
Chodź! chodź!
(wychodzą)
Scena .
EDMUND — EDWARD — JAN.
(ubrani elegancko po podróżnemu).
EDWARD.
(otrzepując się s śniegu).
Powiedz mi najprzód przyjacielu czy my żywi jeszcze? i na jakim świecie?
JAN.
He! he! Panowie są w bawialnym pokoju.
EDWARD.
Ale czy ten pokój na ziemi czy w niebie?
JAN.
He? he? we dworze.
EDWARD.
Bóg ci dowcipu nie odmówił, — powiedz że mi do kogo ten dwór należy?
JAN.
Do Jasnej Pani!
EDWARD.
Do Pani?... więc tu Pana niema?...
JAN.
Był! — o i jaki Pan jeszcze — lecz umarł jakoś pod przeszłą jesień.. jaki był pogrzeb! co księżysię zjechało...
EDWARD.
Daj pokój bo się rozpłaczę..
(do Edmunda)
Przyznaj Mundziu że nad czołem naszem świeci jakaś pomyślna gwiazda! z piekła zamieci wpadamy w raj ziemski.
EDMUND.
Nie wiele nam się już należało...
EDWARD.
Lecz los nas prędko wynagrodził — patrzaj jak tu miło! pięknie, ciepłe, wygodnie! jaki zapach uroczy!
(do Jana)
Twoja pani musi być piękną i młodą? Ho! ho! i jaka piękna!...
EDWARD.
A co czy nie zgadłem! no ale powiedz że mi teraz gdzie jesteśmy i u kogo?
JAN.
Ta wieś nazywa się Równie i należy do Pani Emmy!
EDMUND.
(do siebie).
U Emmy!... a co za traf!
EDWARD.
A toś my dopiero zbłądzili!
(do Jana)
Uściskałbym cię zato gdybyś niebył taki posmolony. He! he! paliłem na kominku!
EDMUND.
Co za fatalne zdarzenie.
EDWARD.
A gdzież twoja Pani?
JAN.
Była tutaj przed chwilą z drugą Panią.
EDWARD.
Więc tutaj jest jeszcze i druga Pani... czy młoda i piękna?
JAN.
Ho ! ho! jeszcze i jaka!
EDWARD.
To raj nie ziemia! człowieku gdybym był królem angielskim, tobym cię dzisiaj zaraz zrobił szlachcicem i dał order łaziebny, bo by ci się przydał... łazienka nie order.
EDMUND.
(chodzi niespokojny).
Co robić?.
EDWARD.
Ale mów co to za Pani!
Pani Wanda z Hucisk!
EDWARD.
Wanda! kuzynka Wanda! wesoła śliczna — co za szczęśliwe spotkanie!
EDMUND.
(chodząc po scenie).
Co robić? będzie myślała że umyślnie; fatalne !
EDWARD.
Idź że mój przyjacielu i powiedz twym Paniom że... nie, lepiej nic niemów...
JAN.
Dobrze proszę Pana!...
EDWARD.
(śmiejąc się).
Czekaj! powiedz tylko że dwóch panów znajomych jest tutaj, rozumiesz?
JAN.
Znajomych, rozumiem! rozumiem...
EDWARD.
No to idź!
JAN.
Znajomych! hm!.. ale szyba wybita w kredensie dyszlem...
Scena .
EDWARD — EDMUND.
EDWARD.
Przyznaj że Opatrzność nie zwykle nas faworyzuje. — Błądzimy po stepie jak duchy Danta w czyścu! śnieg dmie na nas jak na drogowskazy, jesteśmy na progu wieczności! gdy na raz dyszlem wybijamy
szybę w oknie i wpadamy jakby w jakiś kraj zaczaro wany — w towarzystwie dwóch młodych, pięknych .. i uroczych kobiet... do tego kobiet samotnych! pomyśl jak się bawić będziemy, jak nam czas wesoło przejdzie.
EDMUND.
Wyznam ci szczerze... że zdarzenie to nie cieszy mię zupełnie.
EDWARD.
Jesteś wybrednym! czybyś wolał tutaj spotkać Garibaldego albo Wezuwiusz?...
EDMUND.
Nie o tem myślę.
EDWARD.
Mundziu!.. na prawdę coś ci jest, pobladłeś!
EDMUND.
Pobyt w tym domu jest mi bardzo bolesny!
EDWARD.
Możeś odmroził ręce? lub uszy?...
EDMUND.
Ty żartujesz! a wierzaj mi że kto wie czy nie wolałbym był zginąć pod śnieżną zamiecią, niż znaleźć ocalenie w tym domu!...
EDWARD.
Co za porównanie?!
EDWARD.
Ja mam powody!
EDWARD.
A prawda zapomniałem — co za głowa ze mnie, cha! cha!... a to zdarzenie!... cha! cha!
(po chwili)
Jak to Mundziu, więc to (wskazuje na serce) to jeszcze trwa?
EDMUND.
To nie przestało trwać nigdy — niepomogło ani niebo włoskie, ani koszula garibaldowska — ta sama boleść, jakby to wszystko stało się wczoraj...
EDWARD.
Dziwny człowiek! nie pojmuję, (po chwili) serce twoje jak spirytus widocznie nieporównanie konserwuje...
EDMUND.
Postępowanie jej ze mną było tak dziwne, tak lekkomyślne, i tyle cierpiałem... a dziś.. dziś Emma gotowa myśleć ze umyślnie — nie... ja z tąd muszę jak najprędzej wyjechać.
EDWARD.
Chyba na tamten świat! bo na tym świecie kroku z tego domu zrobić nie możesz.
EDMUND.
Co począć, co począć?...
EDWARD.
Poddaj się losowi! jak Mahometanin — tem więcej że los nie zbyt srogi. — Emma tak piękna!
EDMUND.
O! ty się nigdy nie odmienisz... co robić...
EDWARD.
I wdowa..
Scena .
CIŻ I JAN.
JAN.
(z tacą w rękach z przekąskami).
Panie tu zaraz przyjdą...
EDWARD.
(biorąc wódkę).
Patrzaj Mundziu jaka tu pieczołowitość nad podrożnymi, jak na górze św. Bernarda! — W twoje ręce!
EDMUND.
(do Jana).
Słuchaj no, czy taka zawierucha trwa zwykle długo?
JAN.
Jak czasem! czasem tydzień, czasem dzień...
EDMUND.
A to okropność! a dzisiaj jak myślisz?
JAN.
A któż to zgadnie?!
EDMUND.
Może nadstanie, co?
JAN.
Trudno, bo to dzisiaj dzień feralny.
EDWARD.
Nie pijesz? — a przekąski wyśmienite!
EDMUND.
Dziękuje ci!
(do Jana)
Mój drogi, masz tu na piwo, a pilnie śledź co się na dworze dzieje, a jak tylko zawierucha choć trochę zacznie nadstawać, to daj mi znać, i niech nasze sanki będą gotowe... rozumiesz?
JAN.
Rozumiem
(wychodzi)
Scena .
EDMUND — EDWARD.
EDWARD.
Jak widzę to bierzesz rzeczy na serjo, ale ja ci zapowiadam że nie wyjadę z tąd! pokąd niebo nie będzie tak czyste jak w Neapolu.
EDMUND.
Nie! ty tego niezrobisz
(siada).
EDWARD.
(opiera się z tylu na poręczy jego krzesła).
Powiedz mi Mundziu — po co te wszystkie tragiczne pomysły, jaki to ma cel?^
EDWARD.
Inaczej postąpić nie mogę.
EDWARD.
Dla czego nie? mówmy rozsądnie! kochałeś ją i kochasz... prawda ? powiedz że mi jaki jest zwykle pierwszy i najglówniejszy symptom tego uczucia?... (po chwili) milczysz?... to ja odpowiem za ciebie! — Pierwszym symptomem miłości jest nienasycone pragnienie, jest niepowściągniona żądza widzenia przedmiotu sercowego marzenia! na to się zgodzisz — bo to stara prawda jak świat — los czy wypadek — nie porównaną nastręcza ci sposobność, po co jej unikać!
EDMUND.
Ty mnie nie rozumiesz!..
Ale gdzie tam... słuchaj dalej. Drugim symptomem tej choroby, jest równie, nienasycone pragnienie wypowiedzenia...
EDMUND.
Ależ Edwardzie nie pojmujesz jaka nas przeszłość dzieli! zapominasz iż Emma z kaprysu czy z lekkomyślności, potargała miłość moją... iż odepchnęła mnie bez powodu — z taką pogardą... z taką obojętnością...
EDWARD.
No! no! tylko zimno!... kobieta jest zawsze tylko kobietą! — mogę ci z doświadczenia zaręczyć iż wszystkie są do siebie podobne... i że w tem co zrobiła Emma niema nic nadzwyczajnego! tylko zawody takie nie trzeba brać nigdy tak do serca, tak na serjo! Mój drogi! gdybym ja chciał tak jak ty rozpaczać nad każdą zdradą jakiej doznałem z rąk kobiet w życiu! musiałbym chyba oddawna już wstąpić do trapistów.
EDMUND.
Ty!... to co innego!
EDWARD.
O! bardzo proszę ! w miłości nie czas stanowi tylko potęga uczucia!.. czy się kocha rok czy jedną dobę — to w porównaniu z wiecznością wszystko jedno!... dość że się zawsze uruchomia kapitał ser
cowy!... Ja praktyczniejszy, pożyczam na krótki termin i na lichwę, ty mój drogi — na złą hipotekę— nie pobierasz nawet procentu.
EDMUND.
Nieznośny jesteś!
EDWARD.
Ale mówię prawdę jak kalendarz! Wróćmy do rzeczy — Pani Emma cię zdradziła — przyznaję — potargała najświętsze twe marzenia.. cierpiałeś i cierpisz... ale i w tem nic nadzwyczajnego... bo widzisz miłość, to jak ból zęba, trwa tak długo póki ją nie wyrwiesz!
EDMUMD.
A... co robić?
EDWARD.
Porównanie trochę trywialne, ale prawdziwe — wróćmy do rzeczy. Chciałeś się zastrzelić... pistolet spalił ci szczęściem na panewce... pojechałeś więc szukać śmierci w legionach Garibaldego! zamiast śmierci znalazłeś sławę... powracasz...
EDMUND.
(zamyślony — do siebie).
Ona będzie pewną że przyjechałem umyślnie!
EDWARD.
Ty swoje ja swoję! Pani Emma poszła za mąż wątpię aby w związku z Ignacym była arcyszczęśliwą.. bo ten człowiek miał tylko jednę namiętność... wypasu wołów...
EDMUND.
(wstaje).
Tak!... tak postąpię... nie będę jej widział...
EDWARD.
Dziś jest wdową — jesteście więc oboje jak by na nowo odrodzeni! po dwóch śmiertelnych wyprawach...
EDMUND.
Ale cóz ci przez głowę przechodzi... przestań słuchaj. —
EDWARD.
Pozwól niech skończę... dziś masz pole szeroko otwarte... możesz kampaniję rozpocząć na nowo... I za wygranę ręczę, tylko mnie weź za wodza! ja kobiety znam!... studjuję je całe moje życie!...
EDMUND.
(chodząc po pokoju żywo — do siebie).
A jednakże dziwnie mi serce bije!
EDWARD.
Najprzód bądź wesoły!... Udawaj żeś przeszłość zapomniał!....
EDMUND.
(do siebie).
Widzieć ją?!... nie!... nie!...
EDWARD.
Mów dużo o piękności Włoszek — o ich czarujących oczach!... wspomnij coś o serenadach! — Wzbudź zazdrość...
EDMUND.
(nie słucha nic i idąc do okna).
Ah! jakiż uragan —
EDWARD.
Nie słuchasz? z ciebie nię nie będzie!
EDMUND.
(przy oknie).
Wyjechać nie podobna!...
EDWARD.
(do siebie).
Ciekawy jestem co robiły przed naszym przyjazdem? — nie czytały bo niema książki otwartej... a! fortepian (patrzy na nuty i wzdryga się) Brrr. "il Bac
cio".. na Boga! i tu mnie prześladuje.. (idzie ku stołowi z tualetką) a! jakieś niewieście relikwije...
(bierze wiersze i przewraca)
Gdzieś to znam...
EDMUND.
(do siebie).
Nie! muszę tak postąpić...
(do Edwarda)
Słuchaj! widok Emmy za wiele sprawiłby mi cierpienia... dla tego postanowiłem nie widzieć jej zupełnie...
EDWARD.
Ale to niepodobna!
EDMUND.
Nic łatwiejszego! one nie wiedzą kto przyjechał; ja w gościnnym pokoju poczekam końca zawieruchy, a ty skomponujesz jaką historye, konceptu ci nie braknie.
EDWARD.
Nieszalei!
EDMUND.
Odchodzę.
EDWARD.
(chwyta go za rękę).
Zaczekaj, pomówmy!...
Scena .
CIŻ — EMMA I WANDA.
EDMUND.
(chcąc się ukryć).
WANDA.
Kuzynek Edward!... co za niespodzianka...
EDWARD.
Podwójna, bo i Edmund jest ze mną
(całuje Wandę w rękę).
EMMA.
A!
(opiera się o karło)
Pan Edmund!.
EDMUND.
(pomieszany).
Najmocniej przepraszamy Panią... za kłopot... za najazd... lecz zbłądziliśmy w drodze... zawierucha dla tego tylko...
EDWARD.
Wybiliśmy szybę dyszlem i spadamy jak meteory —
WANDA.
Me cóż za nieroztropność puszczać się w drogę w czas taki.
EDWARD.
Nieroztropność jest młodszą siostrą szaleństwa; a że szalonymi widocznie Bóg się opiekuje, to dziś mamy na sobie najlepszy przykład.
EMMA.
Ależ to śmiercią groziło...
EDWARD
(śmiejąc się).
Każda godzina rani, tylko ostatnia zabija.
WANDA.
Zostajecie panowie naszymi przymuszonymi więźniami...
EDWARD.
O! gdyby wszystkie więzienia były takie!...
EMMA.
Ale niechże Panowie siadają.
WANDA.
Powiedz nam teraz kuzynku! zkądeście się Panowie wzięli na naszych stepach?
EDWARD.
To długa historya!... a że nie mamy wiele czasu przed sobą, więc będę się starał być jak najzwięźlejszym. Mój przyjaciel a tu obecny Pan Edmund... uniesiony szlachetnym historycznym popędem, pojechał był do Woch... mścić się...
WANDA.
Mścić się?
EDWARD.
Tak jest... na królu Franciszku II. za nie oddane sumy neapolitańskie... Panie o sumach tych wiedzą.
WANDA.
Ty wiesz Emciu?
EMMA.
(zmieszana).
Wiem... wiem...
EDWARD.
Bo Edmund jest bardzo skrupulatnym w rachunkach przeszłości...
EMMA.
Tylko szkoda że sprawa ta tak przedawniona.
EDWARD.
To też Edmund pojechał protestować przeciw przedawnieniu.. i mścić się...
EDMUND.
(do Edwarda).
Ależ co ty wygadujesz?!
WANDA.
Nie wiedziałam że Pan Edmund jest taki nieubłagany...
EDWARD.
To jedyna pociecha, jaka zostaje tym co niesprawiedliwie skrzywdzeni.
WANDA.
(patrzy na Emmę — po chwili).
Wróćmy do powieści kuzynku...
EDWARD.
Nie miałem długi czas żadnej wiadomości od niego... zaczęło mnie to bardzo niepokoić! a że pisać nie lubię — mam odrazę największą do pióra i kałamarza — zamiast więc listu wolałem sam poje
chać po zbiega i zastałem go rekonwalescentem po niebezpiecznej ranie...
EMMA.
Pan byłeś ranny?
EDWARD.
Nie śmiertelnie! — bo nie w serce tą razą. Pod osłoną mojej opieki wyzdrowiał prędko.
EDMUND.
Niech mu Panie nie wierzą... bo się Edward chwali, cała jego opieka kończyła się na przysyłaniu mi pomarańcz, cukrów i książek — a jego nie widywałem po tygodniach...
WANDA.
Ale zkądże się Panowie tutaj wzięli?
EDWARD.
Pobyt we Włoszech zaczynał być z wielu powodów niebezpiecznym... ułożyłem więc sobie przywieźć Edmunda do kraju. — Edmund nie chciał bawić we Lwowie, i wybraliśmy się na objazd familijny... w drodze napotkała nas zawierucha, i resztę Panie wiedzą.
EMMA.
Gdyby więc nie mój dom na stepie, to Panowie bylibyście zginęli w zaspach...
EDWARD.
Nie prędko przynajmniej, gdyż Edmund wiezie z sobą jako trofea, kilką ksiąg wspomnień fotograficznych, — ułożyliśmy więc zrobić wielkie całopalenie, i śmierć zażegnywać ogniem palących się oczów i najpiękniejszych ustek!
EMMA.
(wstając).
Jakżem szczęśliwą że dom mój ochronił tak drogie relikwije.
EDMUND.
(do Edwarda).
Co mówisz?!...
EDWARD.
(do siebie).
Skutkuje
(głośno)
Korzyść z zbierania wspomnień...
EMMA.
obrażona).
Warto podać do gazet a naśladowców nie braknie...
EDWARD.
(wstając).
Wynalazek ten może się i Paniom przydać...
EMMA.
Zbyteczna grzeczność
(po chwili)
Pozwolicie Panowie że odejdę na chwilę, muszę wydać dyspozycye
(odchodzi).
EDMUND.
(do Edwarda).
Coś ty zrobił?
EDWARD.
(do siebie).
Dobry znak!
EDMUND.
(podobnie).
Nie! ja tu pozostać nie mogę.
(głośno)
Muszę zobaczyć czy zawierucha przypadkiem nie nadstaje...
(wychodzi).
Scena .
WANDA — EDWARD.
WANDA.
(do siebie).
Oni się kochają! czasu nie trzeba tracić
(po namyśle — głośno)
Słuchaj no kuzynku, powiedz mi czy jesteś w stanie być naprzykład kwandrans poważnym?
EDWARD.
Nie próbowałem nigdy, lecz dla ciebie kuzynko...
WANDA.
Bądź spokojnym! na ciebie jeszcze nie czas!
EDWARD
(całując ją w rękę).
Powiedz, już nie czas, od chwili jak ty kuzynko poszłaś za mąż.
WANDA.
(śmiejąc się).
Miałeś dość czasu do namysłu.
EDWARD.
Zwykle wtedy skarb się ceni — gdy się go już straci.
WANDA.
Bałamut jesteś. Lecz wróćmy do mojego projektu.
Chcesz mi dopomódz do urzeczywistnienia tego małieństwa?
EDWARD..
Hola! kuzynko! małżeństwo to rzecz okropna i arcy niebezpieczna muszę więc najprzód wiedzieć kto? z kim? gdzie? i kiedy?
WANDA.
(po chwili).
Co myślisz o Emmie?...
EDWARD.
Pani Emma ma prześliczne oczy! czarujący uśmiech, cudowną płeć! nieporównaną kibić!...
WANDA.
Ale się nie o to pytam! co o niej myślisz?
EDWARD.
Myślę że jest prześliczną kobietą! to bardzo
już wiele!
WANDA.
Ale czy potrafi uszczęśliwić?...
EDWARD.
Kogo?
WANDA.
Tu widzisz kuzynku jest drażliwa materja —
mnie się zdaje że... że...
EDWARD.
I mnie się zdaje że... że...
WANDA.
Jesteś domyślny kuzynku — oni się kochają.
EDWARD.
Oni? wiec i Pani Emma!...
WANDA.
I Emma, ona go kocha.
EDWARD.
Jakto? a Pan Ignacy producent wołów opasowych?
WANDA.
Nieznośny jesteś... to był szał młodości... jakiś żal... czy nieporozumienie... lecz dziś — dziś ich szczęście w naszych rękach. — Opatrzność widocznie was tu zagnała, trzeba z sposobności skorzystać.
EDWARD.
O! ba! ba! kuzynko my jesteśmy strona obrażona...
WANDA.
Daj spokój kuzynku! i rzecz bierz na serjo! w oczach Edmunda widziałam wielkie, głębokie uczucie... żartobliwe twoje słowa sprawiały mu wielki} przykrość. Edmund jest szlachetny, i kocha Emmę... będę szczęśliwi...
EDWARD.
Rozbrajasz mnie kuzynko!
WANDA.
Powtarzam więc iż trzeba się nam spieszyć, bo oni tak są stworzeni dla siebie. — Jakieś dziecinne nieporozumienie rozdzieliło ich dawniej, lecz uczucia pozostały niezmienne... dziś da się jeszcze wszystko naprawić — lecz gdyby się dziś rozjechali to już na wieki!...
EDWARD.
Jakżeś głęboką psychologistką!
WANDA.
Przyszłość ich zależy od tych chwil — od waszego pobytu — od trwania zawieruchy... dla tego trzeba nam się spieszyć i działać!
EDWARD.
Zapalasz mnie kuzynko!... co mam robić?
WANDA.
Sprowadź tu Edmunda i zostaw go samego w salonie — ja zaś przywołam Emcię, i niech chwil
kę sam na sam pomówią ze sobą — a jestem przekonaną że te lody... pękną...
EDWARD.
Kuzynko podaj mi rękę! zawieramy sojusz i da dzieła... biegnę po ofiarę
(całuje ją w rękę).
WANDA.
Bo się gniewać będę.
(Edward wychodzi)
Scena .
WANDA (sama).
WANDA.
Próżno Emcia ukryć uczucie pragnie — Pani zakochana i niepospolicie... oni tak stworzeni dla siebie! trzeba ją przymusić.
Scena .
WANDA — EMMA.
EMMA.
Niema nikogo?...
WANDA.
Kogo?
EMMA.
Tych panów...
WANDA.
Już podobno odjeżdżają...
EMMA.
Ależ w czas taki...
WANDA.
Przyjęłaś ich tak obojętnie —
EMMA.
Zatrzymaj ich!
WANDA.
To twój obowiązek.
EMMA.
Kiedy jakoś... tobie to łatwiej przyjdzie.
WANDA.
A! kiedy chcą jechać, to niech giną...
EMMA.
Cóż mam robić?
WANDA.
Bądź grzeczną! poproś
(wychodząc)
EMMA.
Wychodzisz?
WANDA.
Muszę poszukać mojej roboty
(wychodzi)
Scena ...
EMMA (sama)
EMMA.
Nie! oni jechać nie mogą... (po chwili) Biedny był ranny! o jakaż ja nieszczęśliwa (siada przed fortepianem) Jakże ich zatrzymać... A!.. a album z fotografijami... nie, to szyderstwo nowe, (po chwili) Biedny! był ranny, nawet na twarzy widać jeszcze cierpienie!.. (po chwili) Ale ja go kocham (długie milczenie) A on!.. marzenie... (zaczyna grać po cichu na fortepianie) Marzenie, (po chwili ustaje grać) Nie — nie — nie! pokażę obojętność za obojętność ? (zaczy
na znów grać. Edmund staje toe drzwiach, patrzy długo na nią i po cichu przystępuje).
Scena
EDMUND — EMMA.
EMMA.
(spostrzegłszy go powstaje).
EDMUND.
Przerwałem natchnienie... przepraszam panią... (z wzruszeniem) odejść nie mogłem — tę samą melodję grałaś pani przed laty... gdym panią widział raz ostatni...
EMMA.
(wstając).
Lubię bardzo tę piosenkę...
Wiem że to z mej strony za wiele śmiałości lecz zdaje mi się ze melodja niedokończona.
EMMA.
Grać nie śmiem — Pan wracasz z kraju spiewu i muzyki...
EDMUND.
Prawdziwą muzyką jest ta co wzrusza... ta co w piersi rozbudza szlachetne uczucia... Tak pojęta muzyka, nie jest przywilejem żadnego kraju...
EMMA .
(siadając).
Gra moja nie zdoła wywrzeć takiego wrażenia...
EDMUND.
To rzeczą słuchaczów...
EMMA.
Pan nalegasz...
EDMUND.
Proszę...
(Emma zaczyna grać. Edmund stoi chwilę za jej krzesłem i słucha)
O jakżeż mi przeszłość staje żywo w pamięci... wieczór był... zapachem róż wiało powietrze — Pani miałaś na sobie białą suknię — którą księżyc przez czerwone kotary okien jakimś fantastycznym oświecał blaskiem... z pod rąk Pani płynęły tony rzewne i smętne — takiej muzyki nie słyszałem już nigdy więcej w życiu...
(po chwili)
Tak byłem szczęśliwy...
(Emma żywo urywa i wstaje od fortepianu).
EMMA.
Mnie się zdaje że Pani Laura grała lepiej...
EDMUND.
Pani Laura? niesłyszałem o jej talencie...
EMMA.
Odwołuję się do pańskich wspomnień...
EDMUND.
Moje wspomnienia tak dalece nie są ani rozległe ani dokładne.
EMMA.
To niesprawiedliwość!,
EDMUND.
Na której nikt nie traci...
EMMA.
I nikt nie zyskuje...
EDMUND.
O! wiem że wspomnienia dla Pań są zwykle bez ładnej wagi...
EMMA.
Nie tylko dla nas... pani Laura dowodem...
EDMUND.
Pani Laura! to rzecz prostej pamięci, nie żadnych wspomnień...
EMMA.
Odróżnienie za subtelne dla mnie
(siada)
EDMUND.
Widać że pani nigdy do żadnej przeszłości nie przywiązywała wagi... i znaczenia...
EMMA.
Przypuszczenie za śmiałe.
EDMUND.
Jak każda prawda — do której się przyznać nie chce.
EMMA.
(po chwili).
Jeżeli pan robisz różnicę między pamięcią i wspomnieniem, to ja nawzajem dzielę wspomnienia... na godne pamięci lub zapomnienia.
EDMUND.
Szczęśliwy kto urnie tak wszechwładnie panować nad sobą.
EMMA.
(wstając).
Bez wątpienia, to uchrania od wielu złudnych marzeń i zawodów.
EDMUND.
Sądzę że dotąd doświadczenie, nie mogło nauczyć panią tej pięknej teoryi.
EMMA.
Zgadłeś pan! lecz poezja...
EDMUND.
Bardzo bym rad poznać autora i dzieło...
EMMA.
Autora nie pamiętam... lecz dzieło znajduje się w album Pani Laury...
EDMUND.
(śmiejąc się).
Ha!.. w album Pani Laury? to autor musiał być podchlebcą — więc mu wierzyć nie można...
EMMA.
Chwytam pana za słowo!
EDMUND.
Za autorów albumów ujmować się nie będę.
EMMA.
Nawet Pani Laury...
Scena .
CIŻ I JAN (przy drzwiach)
JAN.
Jaśnie panie!
EDMUND.
Co takiego? Jaśnie panie!... jestem...
EDMUND.
Ale co takiego?
JAN.
Bo zawierucha nadstaje!.. i kazałem zaprządz...
EDMUND.
Dziękuję ci — uprzedź i drugiego pana że wyjeżdżamy zaraz...
(Jan wychodził).
Scena .
EMMA.
Jakto? Panowie się tak spieszą?..
EDMUND.
Nie chcemy być dłużej natrętnymi... i przepraszamy najmocniej za ten przymuszony najazd...
EMMA.
Ależ... niebezpieczeństwo jeszcze nie minęo...
EDMUND.
Walka z niebezpieczeństwami jest czasem wielką ulgą (po chwili) szczególniej jeżeli życie jest ciężarem...
EMMA
(usiłując stłumić wzruszenie).
Prosić... nie śmiem, bo może panowie pragną... znaleść... schronienie weselsze... przyjemniejsze...
EDMUND.
(z wzruszeniem).
Uciekać od cierpień... od boleści, to jeszcze nie szukać wesela......
EMMA.
(z wzruszeniem)..
Więc pobyt tutaj jest panom tak... tak przykry..
EDMUND.
(z wzruszeniem).
Mogłem się tego spodziewać (długą chwila, oboje pomięszani) i niezawiodłem się...
EMMA.
(pomięszana).
Czy moja w tem wina?..
EDMUND.
Nie oskarżam nikogo... tem więcej źe sam jeden cierpię... (po chwili walki) Zegnam panią na zawsze {wychodzi szybko).
EMMA.
(idzie kilka kroków za nim).
A!..
(zakrywa twarz rękami).
Scena .
EMMA.
(sama — stoi chwilę potem pada i płacze).
Jakaż ja nieszczęśliwa!
Scena .
WANDA.
(wchodząc).
Musiu! na Boga co ci jest, płaczesz? co się stało
EMMA.
(usiłując zapanować nad sobą).
Nic... nic... cierpienia nerwowe...
WANDA.
O! nietaj mi na próżno! powiedz co się stało. Edmund...
EMMA.
O! jak ja cierpię.
WANDA.
Odjeżdża?
EMMA.
(rzuca się jej na szyję — po cichu).
Tak!
WANDA.
Ależ dla czego?
EMMA.
Nie wiem!
WANDA.
Trzeba go zatrzymać...
EMMA.
Nie mogę! nie chcę...
Scena .
EMMA — WANDA — EDWARD.
EDWARD.
(wpadając).
Kuzynko! fatalne fiasco!... (spostrzega Emmę)
A przepraszam
(Emma wybiega żywo).
Scena .
EDWARD — WANDA.
EDWARD.
Fiasco!... zrobiliśmy najokropniejsze fiasco! Edmund szaleje i pragnie jak najprędzej wyjechać!
WANDA.
Ach! co tu robić? trzebaby go zatrzymać!
EDWARD.
Kiedy na nieszczęście zawierucha nadstała!
(chodzi żywo po pokoju).
WANDA.
(chodzi także).
To wymyśl jaki sposób kuzynku, bo inaczej to wszystko stracone...
EDWARD.
Myślę!... myślę! a! gdybym się zastrzelił.
WANDA.
(śmiejąc się).
Sposób trochę za tragiczny...
EDWARD.
Prawda! co robić? Edmund wybiera się w świat szukać nowej rewolucyi. —
WANDA.
(siada przed stolikiem na którym szkatułka).
Ale cóż zaszło w tej chwili między niemi?
EDWARD.
Nic nie chce powiedzieć! biedny! cierpi i milczy! (z zapałem) o wy kobiety!...
WANDA.
Trzeba nam koniecznie coś działać...
EDWARD.
Pozostaje jedno tylko... ot zwołajmy ich raz
jeszcze! i powiedzmy: kochacie się! a my wam dajemy nasze błogosławieństwo!....
WANDA.
(śmiejąc się).
To by się na nic nie przydało.
EDWARD.
To już nic nie wymyślę — o wy kobiety! wy jesteście przyczyną wszystkich nieszczęść na ziemi!..
WANDA.
Więc to może Emma winna temu wszystkiemu?
EDWARD.
Pewnie że nie Edmund, który ją kocha. Kocha tak stale — mimo zdrady... .
WANDA.
Mój kuzynku zdrada nie jest po stronie Emmy,
EDWARD.
Więc to się nie nazywa zdradą, odepchnąć bez powodów poczciwe serce, i pójść Boże odpuść za Ignacego za najprozaiczniejszego człowieka jaki był pod słońcem! za producenta wołów opasowych!
WANDA.
Bez powodów! o jesteś stronnym kuzynku!
EDWARD.
Jak to?
WANDA.
O! wy dziwnie świat pojmujecie! wam się zdaje że wam wszystko wolno! dla was nic nie jest świętego — dla chwilowego kaprysu, dla przelotnej zabawy — depczecie bez uwagi serce i uczucia gniewni jeśli wam się kto oprze — zapamiętali jeżeli kto zdoła wam czoło postawić...
EDWARD.
Co mówisz kuzynko?
WANDA.
Tak! tak! Edmund cierpi! lecz cierpi zasłużenie... cierpi za swoją lekkomyślność, za niestałość!...
EDWARD.
Edmund! lekkomyślny i niestały! gdzie? kiedy?
WANDA.
Więc to nie lekkomyślnością rozkochać młodą dziewczynę i równocześnie podbijać drugie serce!
EDWARD.
(pompatycznie).
Przysięgam że Edmund nie popełnił tego nigdy,
WANDA.
Emrna ma dowody!...
EDWARD.
Dowody?... jakie...
WANDA.
(biorąc wiersze ze stołu).
Ot tu nawet jest dowód, bo przed przyjazdem waszym, opowiadała mi całe to zdarzenie..
EDWARD.
(czyta).
Wiersze które gdzieś już czytałem! gorące, namiętne wyznanie... to dowodem miłości tylko...
WANDA.
Lecz Emma te same wiersze znalazła jego ręką pisane w albumie Pani Laury!
EDWARD.
(chwyta się za czoło potem klęka przed Wandą).
Kuzynko! kuzynko! widzisz przed sobą najokropniejszego zbrodniarza!
WANDA.
Co wyrabiasz?...
EDWARD.
Zbrodniarza jakiego świat jeszcze nie miał, ale kuzynko naprawię wszystko! biegnij po panią Emmę
(wstaje).
WANDA.
Powiedz co chcesz robić?
EDWARD.
Niepytaj i sprowadź Panią Emmę
(wybiega).
WANDA
(idzie do drzwi).
Zawsze szalony!
(przez drzwi).
Emciu!
Scena .
EMMA — WANDA.
EMMA.
Służę ci!
WANDA.
Jesteś już spokojną?
EMMA.
Nie mówmy o tem.
Scena .
EMMA — WANDA — EDWARD — EDMUND.
EDWARD.
(do Emmy).
Pożegnajmy się i wyjeżdżajmy zaraz. —
(do Pań)
Wiezienie nasze otwarte, zawierucha nadstała.
EMMA.
Czas jeszcze niepewny...
EDWARD.
Liczymy na naszą gwiazdę...
EDMUND.
Dziękujemy najpiękniej za gościnność i musimy pożegnać
(chce odejść).
EDWARD.
Jeszcze sanki nie zajechały, możemy i tu poczekać.
WANDA
(do Emmy).
Może usiądziesz
(siadają).
EDWARD.
(do Emmy).
A! a propos! przed odjazdem muszę jeszcze skorzystać z sposobności i przeprosić Panią, iż raz
w życiu przez szaloną lekkomyślność, pozbawiłem ją bardzo pięknego oryginału — cudnie poetycznego wiersza!... Sądzę jednakie, iż dzisiejsza moja szczera skrucha wyjedna mi przebaczenie... (do Edmunda) i ciebie będzie to trochę obchodzić.
EDMUND.
Pewnie jaki żart nowy?!
EDWARD.
Nie! będę mówić serjo!... było to przed kilku laty, byłem wtedy młody! niedoświadczony, roztrzepany! szalony!
WANDA.
Jak dziś?
EDWARD.
Dziękuję! Było to we Lwowie! w mieście tem bawiła równocześnie Pani Laura, czarująca piękność włosy miała jak heban! Oczy jak bławaty — usta jak listki róży, szyję liliowej białości, kibić jak palma...
WANDA.
(przerywając).
Ach jakież botaniczne porównania!
EDWARD.
! bo pani Laura była przecudnym kwiatem — Nikt się nie zadziwi, że wkrótce moje serce stało
się własnością Pani Laury... marzyłem o niej.. śniłem o niej...
WANDA.
! kuzynku jesteś zbyt sentymentalny...
EDWARD.
Przepraszam, uległem wspomnieniom, wracam do rzeczy. — Lecz pani Laura była nie czułą — próżnemi były łzy moje! rozpacz! jęki i westchnienia! chciałem sobie już życie odebrać!....
WANDA.
Cóż przeszkodziło Werterowi?.
EDWARD.
Bogi się zlitowały nademną — mała gwiazdka nadziei błysnęła na czarnym horyzoncie mojego żywota — Pani Laura dnia jednego dała nadzieję nadziei!... lecz postawiła warunek! ogromny, olbrzymi dla mnie. To historja jakby z tysiąca nocy.
EDWARD.
Opowiadam najświętszą prawdę.
WANDA.
Jaki warunek?
EDWARD.
Warunek jak w lampie Alladyna! bo kazała mi w godzinach, stwierdzić rzeczywistość moich uczuć, poetyczną... wierszem napisaną deklaracyą.
WANDA.
Cha! cha! kuzynek! poeta?
EDWARD.
Ja się nie śmiałem kuzynko, bo dla mnie łatwiej kulą zastrzelić jaskułkę w locie, sforsować lisa! niż sforsować jeden rym tylko... a pani Laura żądała żeby wiersze były nie znane i... nie drukowane!...
WSZYSCY.
Cha! cha! biedny...
EDWARD.
Wróciłem do domu i godzin z rzędu, przesiedziałem nad stolikiem z piórem w ręku! Pisałem i mazałem, mazałem i pisałem, i nie zdołałem skleić ani jednego rymu! prócz "kocha" "trocha"
WANDA.
Nieszczęśliwy!
EDWARD.
Byłem w rozpaczy!... bo muzy były bezlitosne dla mnie! Niewiedziałem już co począć — gdy w ostatniej chwili — genialna myśl przyszła mi do głowy; porwałem za kapelusz i pobiegłem do Edmunda —
EDMUND.
Do mnie?
EDWARD.
Tak! przypomniałem sobie, iż ty jak maszyna komponujesz wierne! lecz o rozpaczy! niezastałem cię w domu.
EDMUND.
Nie wiem nic o tem...
EDWARD.
Słuchaj dalej — Niezastawszy cię w domu! osłupiałem z rozpaczy, a chwile biegły szalenie... zamierzyłem więc jeszcze próbować poetycznej weny... i siadłem do twego sekretarzyka... szukam papieru i w lej chwili — o cudo! wpada mi pod rękę wiersz twój... czytam, unoszę się... zapalam, i z wierszem tym jak zdobytym skarbem— biegnę do pani Laury!
EDMUND.
Jaki wiersz?
WANDA.
A! teraz rozumiem,
EDWARD
(bierze ze stołu wiersze i pokazuje Edmundowi).
Z tym samym — Pani Laura nie znała mego pisma — więc za mój mógł uchodzić... był oryginalny... nie drukowany! z datą tą sama, a co najwięcej iż był nieporównanie piękny i serdeczny...
EDMUND.
Szalony!
EMMA
(z wzruszeniem).
Czy to być może ?!
EDWARD.
Przynaję się do winy ! i błagam panią o przebaczenie za zbrodnię, bo dziś widzę dopiero jak wielki popełniłem występek, te wiersze były przeznaczone dla pani..
WANDA.
(do Emmy).
Widzisz jak byłaś niesprawiedliwą!
EDMUND.
Jak mogłeś coś podobnego uczynić?
EDWARD.
Przebacz! lecz pomnij iż czasu nie miałem do stracenia! iż nie miałem wyboru! a kochałem panią Laurę! wiersz twój przełamał wszystkie trudności... Pani Laura była oczarowaną i...
EMMA.
Więc... więc te wiersze w album pani Laury to były od Pana ?
EDWARD.
Odemnie! odemnie !
EMMA.
A ja myślałam ze... że... (wstaje)
WANDA.
Panie Edmundzie — Emma myślała że te wiersze pan przepisałeś i dałeś pani Laurze.
EDMUND.
(wstając).
Ja? wtedy... gdy... pisząc je... dla... dla pani!
(po chwili)
Pani mię posadziła...
EMMA.
Myślałam że... że... wierzyłam..
WANDA.
I wiarę tę odchorowała śmiertelnie... i przez zemstę oddała rękę Ignacemu..
EMMA.
Co mówisz?!
WANDA.
O! taić nie czas.
EDMUND.
Czy to prawda? czy to być może?
EDWARD.
Wszystko się naprawi.
EMMA.
Tak ! i przepraszam.
EDMUND.
O! Pani!
(biorąc ją za rękę)
Jak jestem szczęśliwy !
EMMA.
Jestem ukaraną! i cierpiałam tyle...
Scena ostatnia.
CIŻ I JAN.
JAN.
Już sanki zajechały.
EMMA.
Gzy panom zawsze tak pilno?
EDMUND.
Jeżeli pani zostać pozwoli ?...
EMMA.
Zawierucha może się jeszcze wrócić.
EDWARD.
(do Emmmy).
Ale nie wiem jeszcze czy otrzymałem rozgrzeszenie?
EMMA.
O! nie prędko!
EDWARD.
A od ciebie?...
EDMUND.
Z całego serca, bo cię znam dobrze...
EDWARD.
A od ciebie kuzynko ?
WANDA.
Odemnie? wtedy gdy będę widziała poprawę w życiu!
JAN.
Sanki czekają.
EDMUND.
Niech odprzęgnie!
(Zasłona spada).
KONIEC.