Koziebrodzki Władysław REPREZENTANT DOMU MULLER I SPÓŁKA


Koziebrodzki Władysław

Reprezentant domu Müller i Spółka

Osoby:

STANISŁAW SZAłAWA,

KRYSTYNA, jego żona

EUGENIA, ich córka

TERESA, krewna Szaławy

EMANUEL,

MACIEJ, służący.

Rzecz dzieje się na wsi w domu Szaławy.

Przedstawiona po raz pierwszy w Warszawie . Lutego ., a we Lwowie . Kwietnia tegoż roku.

REPREZENTANT DOMU MÜLLER I SPÓŁKA

komedja w jednym akcie

oryginalnie napinana

przez

Władysława hr. Koziebrodzkiego.

Scena .

(Wiejski salon, w głębi dwoje drzwi — między niemi kanapa stół i kilka foteli — po bokach drzwi, po prawej okno. przed którem etażerka z kwiatami a bliżej środka sceny stolik i kilka foteli, po lewej pianino, a na przodzie sceny z lewej, szezląg i mały stoliczek koło niego. )

SZAŁAWA

(lat , w letniem płóciennem ubraniu, z szalikiem rozwiązanym na szyi. leży na szezlągu i drzemie, w jednej ręce długa fajka).

KRYSTYNA

(lat ubrana w letniej sukni, trochę zaniedbanej, siedzi na kanapie i drzemie, robota włóczkowa z kolan spuszczona).

EUGENIA

(lat , w ładnej perkalikowej sukience, siedzi na fotelu przy oknie, i czyta książkę).

TERESA

(lat . skromnie ubrana siedzi koło Eugenii, odwrócona od widzów, i szyje fartuszek).

(Po podniesieniu kurtyny chwilka milczenia).

TERESA.

(pół gł. )

Wujaszek sobie zasnął na dobre, i ciocia takie... a ja mam taką ochotę zaśpiewać...

EUGENIA.

(ruszając z niechęcią, ramionami)

Nie przeszkadzaj mi...

TERESA.

(śmiejąc się)

No cóż? jeszcze się nie pobrali? żal mi ich bardzo!

(słychać chrapanie)

Prawdziwy koncert.

SZAŁAWA.

(przez sen odgania muchy, rusza się niecierpliwie, uderza w czoło i budzi)

Muchy!... te muchy, chwilę spokoju człowiekowi nie dadzą

(wzdycha)

A tak smacznie drzemałem!

(bierze fajkę i próbuje)

Zgasła.. Tereniu, zawołaj no Macieja, aby mi fajkę nałożył.

TERESA.

(wstaje i zwija robotę)

Idę zaraz wujaszku.

EUGENIA.

I spytaj się, zarazem czy jeszcze poczta nie nadeszła?

SZAŁAWA.

Poczta, poczta! ciekawy jestem dla czego ty zawsze na tę pocztę tak czekasz?

EUGENIA.

Przecież dzisiaj środa, to przychodzi dziennik z modami!

KRYSTYNA.

(do Teresy)

A kiedy już będziesz w kredensie, to pójdź i do kuchni i powiedz kucharzowi, aby ostrożnie piekł bułeczki, żeby były kruche,

TERESA.

Dobrze kochana ciocia!

(chce odejść)

SZAŁAWA.

Czekaj no jeszcze Tereniu, jak będziesz jaż w kuchni, to pójdź i do ogrodu i powiedz ogrodnikowi, żeby narwal owoców hę?... a może jest i kawon dojrzały, to niechaj go zaniesie do lodowni!

TERESA.

Sama nazbierani owoców, zobaczy Wujcio jakie będą śliczne.

EUGENIA.

A jak będziesz w ogrodzie, to wstąp już i do stajni, i powiedz Tomkowi, aby wieczorem miał konie gotowe, bo może pojedziemy do kąpieli.

TERESA,

(klaszcze w dłonie)

Wyborny projekt!

SZATANA.

Wiesz co Tereniu, u jak będziesz już koło stajni, to dojdź i do stodoły i powiek karbowemu, żeby mi doniósł ile zwieźli pszenicy.

TERESA.

Wszystko... wszystko wypełnię,

(spiewając wybiega)

SZAŁAWA.

(uderza się w głowę)

Tereniuu! Tereniu!... jak będziesz już w stodole... hę? odeszła ? szkoda!...

Scena .

Szałowa — Krystyna — Eugenia.

KRYSTYNA.

Potrzebujesz jeszcze czego ?

SZAŁAWA.

Tak, tak, bo to człowiek tyle ma na głowie i tak musi pracowali..

(wyciąga się na szezlągu i ziewa)

Nawet chwili spokojnie odpocząć nie może —

(łapie muchy) a do tego jeszcze te muchy ! te muchy!

EUGENIA.

A bo tatko taki prędki i nigdy drzwi dobrze nie zamknie..

SZAŁAWA.

Tak! to ja temu winien, że są muchy na świecie! —

(wstaje i wyciąga się)

A jestem i pewien że Terenia zapomniała wziąść. kapelusz i parasolkę opali się do reszty ta sroczka.

EUGENIA.

Przyzwyczajona !

Scena .

Ciż i Maciej.

MACIEJ,

(z listem i z gazetami w rękach wchodzi)

Jaż jest poczta!

EUGENIN.

(zrywa się biegnie do Macieja, odbiera pocztę)

"Gazeta Lwowska"

(rzuca niechętnie na stół).

Mody, mamciu mody!! Zaraz będziemy oglądać! Listy do tatka,

(przypatruje się)

Z towarzystwa kredytowego !

SZAŁAWA.

(któremu Maciej zapala fajkę)

Tak? Nic ciekawego, połóż na stole!

EUGENIA.

(czyta adresa i chowa list do kieszeni)

A przecież!

(czyta adres innego)

Do tatka, z banku powszechnego.

SZAŁAWA.

(zaciąga się)

Tak? i to nic ciekawego, połóż na stole!

EUGENIA.

Jakiej cenniki... Do tatka z banku krajowego.

SZAŁAWA.

(pomięszany)

No... no.. dobrze i ten nie ciekawy... połóż...

EUGENIA.

Do mamci od cioci Kasi !

KRYSTYNA.

Podaj mi list, jestem bardzo ciekawa co pisze.

(Eugenia list podaje).

SZAŁAWA.

(śmieje się)

Pewnie znów cały list będzie zapisany

wiadomościami o tyra tajemniczym hrabiu Cezarze!

EUGENIA.

(czyta adresę listu i znów chowa prędko do kieszeni na str. )

Co za szczęście!

(bierze inny list i czyta)

Do tatka z banku rolniczego!

SZAŁAWA.

(z gniewem)

A czy się zmówili — rzuć na stół, nic nowego..

KRYSTYNA.

Poczciwa Kasia z ośm stronic zapisała.

SZAŁAWA.

I o zakład idę, iż wszystko o hrabia Cezarze. O ! ta ma talent do pisania, to nie list, tylko pamiętnik.

EUGENIA.

Jeszcze do tatka... od jakiegoś Goldberga!

SZAŁAWA.

I ten także? Wściekli się dziś... czy co? daj mi spokój, z tymi listami! (do Macieja) A przygotuj do kawy!

MACIEJ.

(wychodząc)

Za chwilę proszę Jaśnie pana!

EUGENIA,

(na str.)

Muszę listy odczytać!

(wychodzi na prawo)..

Scena .

Szaława — Krystyna.

KRYSTYNA,

(czytając list)

Zgadłeś, Kasia pisze tylko o hrabiu Cezarze, a to prawdziwy oryginał.

SZAŁAWA.

(siada)

No! no co takiego ? opowiedz!

KRYTYNA..

Otóż pisze Kasia, iż o nikogo nie bywa i nikogo u siebie nie przyjmuje! i tak dalece w swoim zamku starannie się ukrywa ciągle, iż nikt go dotąd nie widział. Wszyscy tylko mówią, iż ma zamiar jak najprędzej się ożenić, i w tym celu od czasu do czasu wyjeżdża tajemniczo do domów

gdzie są panny na wydania — ale zawsze wyjeżdża przebrany.

SZAŁAWA.

(śmiejąc się)

Ha, ha, ha! a to koncept!... a to koncept!

KRYSTYNA.

Jeździ tak przebrany, aby dokładnie poznać jaki jest tryb życia całego domu, i przypatrzeć się bliżej pannie — w jej codziennem zachowaniu.

SZAŁAWA.

(z uznaniem)

Ou! Wyborny pomysł.

KRYSTYNA.

Pragnie tylko dobrej, poczciwej i szlachetnej dziewczyny, która by mu się podobała, gdyż jest tak bogaty, iż o nic więcej nie dba!

SZAŁAWA.

To prawda iż bogaty... i bardzo bogaty! fiu! fiu!

(wzdycha)

Bo to na Wołyniu klucz duży, w królestwie kilka folwarków, a te dobra w Sanockiem to złote jabłko a do tego kapitały po stryju. Bogaty chłopiec, wielki Pan, i świetna, świetna partja!

KRYSTYNA.

To samo pisze i Kasia.

SZAŁAWA.

A przytem sam, jak palec! Tylko stryj dziwacznie go wychowywał bo to rodzina samych dziwaków. Nie pokazywał nigdy ludziom, trzymał guwernerów jakichś oryginałów, a kilka lat ostatnich kazał mu bawić w Anglji, gdzie kończy! szkoły!... i to tam nauczył się zapewne tych konceptów. Ale to świetna partja.

KRYSTYNA.

Co by to był za mąż dla naszej Genci.

(czyta dalej)

SZAŁAWA.

Tak! tak! co za mąż i o posag by się nie pytał — a o co się każdy dzisiaj pyta!

KRYSTYNA.

(przestaje czytać)

Ha! ha! wiesz n kogo był, podając się za nauczyciela do chłopców.

SZAŁAWA.

No, no, mów n kogo?

KRYSTYNA.

U Brańskich w Jasielskim, siedział tam coś z tydzień.

SZAŁAWA.

Ha, ha! U Brańskich ! o ta starsza Julka to śliczna dziewczyna! No i cóż?

KRYSTYNA.

Odjechał, bo jak pisze Kasia, znalazł, iż Brańscy żyją nad stan, a Julka tylko o strojach

i zabawach myśli!

SZAŁOWA.

Ha, ha, ha! to majster ! a to koncept! ale czy to tylko prawda.

KRYSTYNA.

Pisze Kasia iż w okolicy o tem tylko wszyscy ciągle i mówią. Był i n Stockich w Łękach; zjawił aię z książkami jako kolporter !

SZAŁAWA..

U kogo ? u Stockich z książkami? a to się dobrze wybrał — no i cóż?

KRYSTYNA.

To też uciekł na drugi dzień zaraz!

SZAŁAWA.

He! he! wiesz Krysiu, że to pomysły nieporównane! Śmiech j mnie zbiera. Ale dziwi mnie, i że go też nigdzie nie poznali, przecież iakiego pana poznać można od; razu, jabym go poznał od pierwszej chwili. — Ja bym się nie dał w pole wyprowadzić... ho! ho.

KRYSTYNA.

(czytając)

Słuchajno, słuchaj co pisze Kasia ! przestrzega abyśmy się mieli na baczności, bo i kto wie czy i tu do nas tak kiedy przebrany nie zawita.

SZAŁAWA.

(zrywa się)

Do nas ? do nas ? co mówisz ?

KRYSTYNA.

Cóżby w tem było dziwnego? przecież Genia ma reputacje wielkiej piękności, a przeszłej zimy na balu akademickim we Lwowie, to była królową.

SZAŁAWA.

Prawda — A Terenia? hę? a może Terenia brzydka?

KRYSTYNA.

O Tereni mniej wiedzą, ale Gencia!..

SZAŁAWA.

(chodzi żywo po scenie)

Jakby przyjechał to ja bym panicza pozna] po pierwszych słowach, nie w ciemię mnie bito.

SCENA .

Cii i Maciej.

MACIEJ.

(wnosi na tacy przybory do kawy).

SZAŁAWA.

(do Macieja)

Postaw kawę tam na stoliku, przed oknem, nalej i niechaj trochę wystygnie, (do Krystyny) Co tam Kasia pisze jeszcze?

KRYSTYNA,

(czytając)

Połowy listu jeszcze nie przeczytałam. Ciągle pisze o Cezarze, o jego zamku i radzi nam się pilnować.

SZAŁAWA.

(wzdycha)

Byłaby to partja dla naszej Genci! — bo to nazwisko, koligacje — majątek.

MACIEJ.

(Stojąc przed oknem nalewa kawę, i przygląda się przez okno)

Prosze Jaśnie Pana tam na zakręcie widać, iż ktoś topolową ulicą jedzie tutaj.

SZATAMI.

Et! to pewnie pan z Lipnik na wista!

MACIEJ.

Nie proszę Jaśnie Pana, to nie są konie Lipnickiego Pana, to widocznie jakiś najęty wózek z miasta!

SZAŁAWA.

To może doktor, bo się obiecał!

MACIEJ.

To nie doktor proszę Jaśnie pana, bo on ma duże siwe konie., a to szkapy małe gniade!

SZAŁAWA.

(idzie do okna i przygląda się)

Prawda to jakaś furmanka z miasta — hę? to może jaki urzędnik podatkowy. — Idź prędko i powiedz, że mnie nie ma,

że wyjechałem na cały tydzień z domu rozumiesz, spiesz się — i nie daj mu nawet wysiąść,

(wypycha go)

MACIEJ.

(wychodzi)

Dobrze, dobrze!

Scena .

Krystyna — Szaława.

KRYSTYNA,

(składa list)

Wiesz, że Kasia pojechała do Krakowa na spotkanie Maryni, która wraca z Wiedniu, i dalszy ciąg tegu listu pisany już z Krakowa!

SZAŁAWA.

O Kasia do każdej drogi gotowa, zawsze, byle się tylko przewietrzyć!

KRYSTYNA.

Takie ma drobne pismo, i już mnie oczy z tego czytania bolą, i list dokończę później

Scena .

Ciż — Maciej.

SZAŁAWA.

I któż to przyjechał?

MACIEJ.

Ot jakiś podróżny i kazał ten bilet Jaśnie Pann oddać!

SZAŁAWA.

(odbiera bilet i czyta)

Emanuel reprezentant domu Müller i spółka. Cóż to za dom Müller i spółka.

KRYSTYNA.

Pokaż ten bilet?

(bierze i czyta)

SZAŁAWA.

Co to za jeden? Jak ten Pan wygląda?

MACIEJ.

Ot tak! jakiś sobie młody, zapewne jakiś wydrwigrosz bo tak ma z oczów pauzy — a cały zakurzony jak nieboskie stworzenie!

SZAŁAWA.

Trzeba mu było powiedzieć, iż nas w domu nie ma !

MACIEJ.

Kiedy po drodze pytał się karbownika czy są państwo

w domu i bardzo prosił, aby się koniecznie z Jaśnie Panem mógł widzieć!

SZAŁAWA.

Że to człowiek teraz Ina wsi jednego dnia spokojnego mieć nie może... pewnie to jakaś ! składka albo prośba!

KRYSTYNA.

Kiedy na bilecie napisane, że to reprezentant domu Müller i spotka!

SZAŁAWA.

A czegóż sobie oni już po biletach nie piszą... aby się tylko dobrać do naszej kieszeni!

KRYSTYNA

Przecież go tak odprawić trudno!

Szałami. Kiedy chcesz to niech przyidzie,

(do Macieja)

Wpuść, tego pana!

(Maciej wychodzi)

Tylko trzeba się z nim krótko rozprawić, i zaraz wyekspedjować dalej ! (kładzie się na szezlagu).

Scena .

Krystyna — Szaława — Emanuel.

EMANUEL.

(lat w bardzo eleganckiem, jasnem podróżnem ubraniu wchodzi śmiało i kłania się)

Przepraszam najmocniej, iż tak się narzucam państwu dobrodziejstwu, bilet który przesłałem już mnie przedstawił, jestem Emanuel, reprezentant domu Müller i spółka, handlu win en gros!

SZAŁAWA.

(z niechęcią, niewstając)

Jak godnosć?

EMANUEL.

Emanuel ! Szaława, Emanuel jak? Emanuel. Emanuel

(wyjmuje z kieszeni papiery)

A tutaj są moje papiery uwierzytelniające. Dom Mülller i spółka, jest jednym z największych domów handlowych win zagranicznych. Zapewne firma ta jest znaną dobrze Panu Dobrodziejowi!

SZAŁAWA.

(obojęt.)

Być może iż coś... kiedyś — słyszałem, ale firm tych jest teraz tyle!

EMANUEL.

Ale firma nasza wyróżnia się od innych, rzetelnością, akuratnością, dobrocią towaru, zaopatrujemy dwory panujące !

SZIITUICA.

Powinszować!..

(stara się złapać much?)

EMMNUEL.

Możemy się tem poszczycić! — Specjalnością naszą są wina francuskie, nikt lepszych win nie dostarczy jak nasze piwnice!

(mówi żywo jak nauczony)

i sławne mamy — czerwone Bordeaux, St. Estephe, Paulliae, Chateau Leuville, Chateau Lalite grand win — a białe! a białe Bordeaux nasze

(żywo)

Haut Barsac, Haut Sautemes, a Chateau dYqunem — stawne — sławne!

SZAŁAWA

(który zarzut słuchać)

Proszę... znam te marki! Oj dobre i lubię!

EMANUEL.

A dopiero nasze Burgundzkie wina! Mamy własne tam winnice ! — Kto spróbuje nasze czerwone

(żywo)

Volnay, Nuits, Corton i Chambertin.. albo białe Chablis, ten już żadnego innego wina pić nie zechce!

SZAŁAWA.

(łapiąc muchy)

Ja zawsze wolę Bordeaux, bo zdrowsze! Emanuel. Słuszna bardzo uwaga. i podzielam ją zupełnie. Wiec pan dobrodziej raczy wybrać Bordeaux, proszę tylko rozkazać! czy stołowe na codzień Medoc albo Margaux... albo z tych lepszych, rekomenduje, szczególniej Chatcaux Larosse.. wyborne tylko sin rozpływa w ustach.

Szaława.

Wszystko to bardzo piękne i bardzo smaczne, ale nie na te czasy ciężkie... szlachcica

teraz i na piwo już nie stać.. Woda panie, woda to teraz trunek szlachecki.

EMANUEL.

Wolne żuru Panie Dobrodzieju, wolne żarty... Ile beczek mara przysłać

KRYSTYNA.

(która się ciągle bacznie przypatrywała Emanuelowi, wstaje z kanapy i przybliża się do szezląga na którym leży Szaława. nachyla się i mówi po cichu)

Stasiu, przypatrz no się dobrze temu panu !

SZAŁAWA.

(cicho)

Albo co?

KRYSTYNA.

Jak on dystyngowanie wygląda!

SZAŁAWA.

(śmiejąc się)

Wielka sztuka kiedy spija tylko dystyngowane wina !

KRYSTYNA

(j. w.)

Przypatrz mu się dobrze, i czy ci na myśl nic nie przychodzi?

SZAŁAWA,

(j. w. )

Ba przychodzi mi na myśl, kupić ze dwie beczki Bordeaux!

EMANUEL.

(odchodząc trochę na bok)

Widocznie układają się!

KRYSTYNA.

Ale nie żartuj — a hrabia Cezar?

SZAŁAWA.

(zrywa sie i uderza ręką, w czoło)

Krysiu co ty mówisz?

KRYSTYNA.

Przypatrz mu się tylko dobrze — jakie maniery, jaka dystynkcja.. jakie rysy pańskie !

SZAŁAWA.

(żywo poprawia ubranie)

Możebne! możebne!

(przystępuje do Emanuela, przygląda mu się i mówi z wielką uprzejmością) Więc pan reprezentuje dom Müller i spółkę ?.

EMANUEL.

Tak mówiłem — do usług...

SZAŁAMI.

Bardzo znana i słotna firma, i pan tak jeździ z winami ? j Emanuel. Z próbkami i staram się o zamówienia!

SZAŁAWA.

(śmiejąc się)

I stara się pan o zamówienia ? bardzo piękne!

(cicho do Krystyny)

Krysiu, możebne! ale jeszcze go wybadam

(do Emanuela)

Można wiedzieć od jak dawna pan tak już jeździ?

EMANUEL.

(pomięszany)

Od jak dawna? to jest...

(n. s)

Co go to obchodzi ?

(głoś.)

Tak, to jest — jeżdżę już dawno o już bardzo dawno!

SZAŁAWA.

(cicho do Krystyny)

Krysiu! uważałaś zmieszał się,

(do Emanuela podając żywo rękę)

Witani, witam, cieszy mnie to bardzo! A z kądże pan teraz przyjeżdża?

EMANUEL.

Jadę teraz z Sanockiemu to jest raczej z Krakowa dokąd wstąpiłem odebrać próbki win!

SZAŁAWA.

(do Krystyny cicho)

Krysiu, widzisz jak sit wik'a to on, to on!..

(do Emanuela podając mu drugi raz rękę)

Z Sanockiego, jakże się cieszę.. ale niechno pan siada, proszę. proszę... Sanockie to śliczny kraj — ja tak lubię Sanockie!

EMANUEL.

Teraz dopiero poznałem te okolice i rzeczywiście zachwycony jestem...

SZAŁAWA.

(do Krystyny cicho)

Złapał się! Krysiu to on! — a teraz co robić?

EMANUEL,

(na str)

Co oni tak ciągle szepczą ze sobą ?

(gł.)

Więc mogę mieć nadzieję — iż pan dobrodziej zaszczyci mnie swojem zamówieniem!

SZAŁAWA.

Ale dlaczego nie! i owszem i owszem, ale proszę usiąść, odpoczął!

EMANUEL.

Pozwoli pan Dobrodziej że interes przedewszystkiem, przyniosę próbki.. to wybór będzie łatwiejszy.

SZAŁAWA.

Niechno się Pan nie fatyguje, służący to zrobi

(woła)

Macieju!

EMANUEL

Służący odpowiednch i próbek nie znajdzie. sam muszę. wyszukać.

(wychodzi)

Scena .

Krystyna — Szaława.

SZAŁAWA

(z dumą )

A co ? nie powiedziałem, że go poznam od razu?

KRYSTYNA.

Przecież to ja pierwsza zwróciłam ci uwagę...

SZAŁAWA.

(przerywa )

Ty pierwsza! ty pierwsza, kiedy ja już wtedy śledziłem go podstępnie...

KRYSTYNA.

Ale jaki przystojny, jakie ruchy dystyngowane!

SZAŁAWA.

Prawda, prawda! Ale przyznaj, że go zręcznie badałem... ha, ha, wikłał się co chwila... trafił swój na swego !

KRYSTYNA.

A jaki głos ma miły!

SZAŁAWA.

Prawda, prawda! a jaki uprzejmy! Ale teraz co dalej ? hę?

KRYSTYNA,

Ja pójdę najprzód do Genci i powiem jej wszystko — i uprzedzę !

SZAŁAWA.

Tu dobrze, ale co dalej?

(zaczyna chodzić po scenie )

Co robić, aby ma się u nas podobało... diabli wiedzą, co może lubić taki oryginał. To fatalne położenie jak postępować, aby go nie zrazić?

KRYSTYNA.

Trzeba najprzód uprzedzić Genię!

SZAŁAWA.

Ale uprzedź i Terenię !

KRYSTYNA.

Nie potrzeba, poco biednej dziewczynie zawracać głowę, jakimś hrabią Cezarem.

SZAŁAWA.

Ale przecież on nie Milka majątku, a dziewczyna śliczna i nasza krewna!

KRYSTYNA.

Daleka! Trzeba nam naprzód o Geńci myśleć. Każę się jej ładnie ubrać, i przyjdziemy tutai zaraz. Ale ty go tymczasem zabawiaj jak możesz,

(wychodzi ).

Scena .

SZAŁOWA

(sam ).

A ty go zabawiaj tymczasem... Dobra rada i łatwa... baw go? — ale jak?

( chodzi po scenie ).

Co robić ? jak się zachować? aby go ująć ?

( staje na środku )

Słowo daję, iż mi nic do głowy nie przychodzi! — a jednak konceptu mi nie brak nigdy!

( zaczyna chodzić po scenie )

Chwila ważna ! partja świetna, puścić go ztąd nie puszczę — albo Geńcia, albo Terenia — jedną z tych dwóch wybrać musi.

Scena .

Szaława — Emanuel.

(niesie skrzynkę w której małe buteleczki z winem — wchodząc stawia skrzynkę na ziemi ).

EMANUEL.

To są próbki proszę pana dobrodzieja, od win zwykłych do najwykwintniejszych — jakim mogę służyć?

SZAŁAWA.

Ho, Ho, powoli, powoli kochany panie Emanuelu... prawda Emanuel ?...

EMANUEL.

Tak Emanuel

SZAŁAWA.

Gorączka z ciebie... a to dzisiaj taki opał... Siadaj no najprzód, siadaj... tu na fotelu, tylko wygodnie, nic się nie żenuj!

EMANUEL

(siada).

Pan dobrodziej taki łaskaw!

SZAŁAWA.

To już taka moja natura, nie lubię ceremonii! Aleś kochany panie pewnie głodny? Z drogi... he?... powiedz... proszę tylko otwarcie!

EMANUEL.

Dziękuję najpiękniej, nie jestem głodny !

SZAŁAWA.

To może kawy ? z da ? dysponuj.... jak w własnym domu !

EMANEL.

o! dziękuję, kawy nie piję nigdy !

SZAŁAWA.

Proszę, to tak jak moje dziewczęta. No, to może wody z sokiem, tak dla ochłody. Dobrze ?

(idzie we drzwi i woła)

Macieju ! Macieju ! przynieś no wody z lodu i soku... Ale jakiego soku? dysponuj tylko, malinowego? porzeczkowego ?

EMANUEL.

O ! wszystko jedno !

(u str.)

Ależ to uprzejmy.

SZAŁOWA,

(woła do drzwi).

I soku porzeczkowego !

(powraca)

To ochłodzi, to ochłodzi.

EMANUEL.

A więc jakiemi winami służyć mogę?

(wyjmuje flaszeczkę)

To jest doskonałe stołowe wino Medoc, tego najwięcej sprzedajemy !

SZAŁAWA.

Nie ma nic pilnego! mamy jeszcze na to dużo czasu. A może pan zapalisz, kochany panie Emanuelu, czy tak? Emanuel?

EMANUEL.

Tak, Emanuel.

SZAŁAWA.

Moie fajeczkę — może cygaro, albo papierosa!

EMANUEL.

Nie wiem czy rai wolno?

SZAŁAWA.

Ale proszę cię pal... pal.

(podaje pudełko z drugiego)

atołu )

Tu masz papierosy.

(Emanuel bierze papierosa, Szaława zapala zapałkę. ).

EMANUEL.

Ach panie tyle grzeczności !

SZAŁAWA.

Niechi cię to nie dziwi, kochany panie! to już taka moja natura, jak mam miłego gościa w domu.

EMANUEL.

Zbytek laski, dla mnie biednego.

SZAŁAWA.

No, no...

(z uśmiechem )

dajmy temu spokój!

Scena .

Ciż i Maciej

(wnosi na tacy butelkę wody z sokiem i szklanki ).

MACIEJ.

Woda z lodu i sok porzeczkowy.

SZAŁAWA.

(nalewa wodę i sok )

Czy dość soku ? Pij pan teraz, to ochłodzi !

EMANUEL.

Dziękuję najpiękniej,

(pije ).

MACIEJ

(do Emanuela).

Furman kazał się pana zapytać, kiedy ma zajeżdżać?

EMANUEL.

Proszę powiedzieć, że za chwilę.

SZAŁAWA.

(żywo)

Nie, nie mów, nic nie mów, o tem potem... ja kochanego pana tak prędko nie puszczę, a grzeczność polska gdzie?

(do Macieja)

Idż sobie

MACIEJ

(wychodzi).

Scena .

Szaława — Emanuel.

EMANUEL.

Najpiękniej dziękuję za tyle laski, ale ważne interesa.

SZAŁAWA.

Interesa interesami one nie uciekną!

EMANUEL.

Obowiązek!...

SZAŁAWA.

Prawda! Obowiązek, to wielkie słowo! tak jest! przedewszystkiem obowiązek ! — to moja zasada ! Cały nasz dom obowiązkowy, Wszyscy w domu pilnujemy obowiązków, a szczególniej moje dziewczęta, bo na tem wszystko spoczywa. Słowo to, świętem być powinno, szczególniej, u nas, gdzie prawie nikt nie spełnia swojego obowiązku !

EMANUEL.

A więc mnie pan dobrodziej wytłumaczy.

SZAŁAWA.

Ale wyjątek zrobić można, no.. tak dla nas... — no... no dla mnie!

(podaje mu rękę).

No proszę, proszę !...

EMANUEL.

Tyle dobroci!

SZAŁAWA.

(podaje drugi raz rękę)

Dziękuję, dziękuję

(n. str.)

Jakoś idzie !

EMANUEL.

A więc może raczy Pan dobrodziej ten gatunek spróbować! —

(pokazuje buteleczkę)

A jak nie to przejdźmy od razu do wykwintnego!

SZAŁAWA.

(n. str)

Uwziął się

(gł).

Dobrze!.. dobrze! ale powiedz no mi Pan, tak szczerze między nami jakie wino Pan najwięcej lubi ?

EMANUEL,

(żywo)

Ha! ja panie dobrodzieju powiem szczerze, że tylko lubię szampana ! Pijałbym go zawsze; — to jest gdybym mógł, pijałbym go zawsze.

SZAŁAWA.

Ha! ha!

(poufnie)

Dobry gust! prawdziwie pański — i ja także... rozwesela... dodaje humoru... Emanuel. Podnieca dowcip.

SZAŁAWA.

W miłem towarzystwie — przy kolacji..

EMANUEL.

Po teatrze — z ładnemi...

SZAŁAWA.

He? z kim?

(n. str.)

On! birbant

(n. str.).

EMANEL.

Przecież nie z brzydkiemi!

(śmiejąc się )

Ha, ha, dom nasz ma także wyborne szampany. Może mogę służyć., kilka tuzinów buteleczek — do gustu pana dobrodzieja albo słodki!..

SZAŁAWA.

(n. str.)

Podstęp może !

(gł.)

No, no, kochany panie, coś mnie tentejesz jakby umyślnie ale to dziś nie czas na szampany, dziś panie trzeba się oszczędzać.. żyć skromnie, świecić przykładem ! bo tem życiem nad stan giniemy wszyscy!

EMANUEL

Zaprzeczyć temu trudno — święta prawda!

SZAŁAWA.

Nikt dochodu z wydatkami nie oblicza! i długi przychodzą. — Przychodzą.. Banki, na hypotekę i weksle — między bankami żydki... i szlachcica na wsi już nie ma! Wtedy gwałt i rozpacz! — bo żyć trzeba — a więc dopiero wtedy do pracy, do roboty, dalej szukać miejsca, przez protekcje i protekcyjki... Ten do Banku — ten do jakiego Towarzystwa, i szlachcic siedzi cały dzień za biurkiem, macha piórem, pracuje jak umie, a raczej jak nie umie.. blednie, żółknie, łysieje, bo to ani konia, ani polowania, ani powietrza, a wieś poszła w obce ręce. A czy nie tak, hę?

EMANUEL.

(pomieszany)

Nie przeczę, nie przeczę! ale czasem wina w tem niedoświadczenia, albo młodości.

SZAŁOWA,

(n. str.)

Trafiłem dobrze!

(gł. Tak ! złe wychowanie... i to złe właśnie.

EMANUEL.

Ale praca, można odrobić !

SZAŁAWA.

Wsi?. To się szlachcicowi nie zdarzyło, lepiej niech nie traci i nie odrabia !

EMANUEL.

Ale jednak jeżeli potem, usilną pracą i zaparciem się...

SZAŁAWA

A ! to bardzo pięknie ! to dobrze mówi o charakterze.

EMANUEL,

(chwytając go za rękę)

O! Panie dzięki za te słowa, jakże szczęśliwy jestem słysząc je ! Takie słowa dodają, odwagi, zachęty! Gdyby tak wszyscy u nas myśleli!

SZAŁAWA.

U mnie wszyscy tak myślił.

EMANUEL.

Doprawdy takiego domu, z takiemi zasadami, i z taką gościnnością nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy spotkać !

SZAŁAWA.

Nigdy? A widzisz, a widzisz kochany panie... a chcesz od nas uciekać! Ale niepuszczę.. niepuszczę... A wiesz co panie Emanuelu, aby ci się nie nudziło, to może jutro rano zapolowalibyśmy sobie na kuropatwy, musisz lubić polowanie?

EMANUEL,

(zrywa się )

Polowanie ! przepadam za polowaniem na kuropatwy.

SZUŁAWA.

(n. str. )

I to ma być iakiś sobie prosty komisant!

(głos )

Mam kilka stad pewnych, wprawdzie nie będzie to takie polowanie jak w Anglii!

EMANUEL.

Jak w Anglii ?

SZAŁAWA.

(n. str.)

Uf wygadałem się.

(gł.)

Jak bywa w Anglii... ale zawsze padnie kilka. A dobrze pan strzela ?

EMANUEL.

Ha; ha ! jeszcze jak !

(poprawiając się )

To jest strzelałem kiedyś wybornie ale obecnie...

SZATAMI

(Śmiejąc się )

Teraz nie! no ! rozumiem — rozumiem. — Zobaczysz jak nam czas wesoło zejdzie?

EMANUEL,

(podając mu rękę )

O! panie dobrodzieju, nie wątpię...

SZAŁAWA.

A jeszcze jak poznasz moje dziewczęta!

EMANUEL.

Ale pan pozwoli iż w tym stroju przedstawić się nie mogę!

SZAŁOWA..

Jak chcesz, jak chcesz, kochany panie

(idzie do drzwi i woła )

Macieju, Macieja!

MACIEJ.

(za drzwiami )

Jestem, jestem.

Scena .

Ciż i Maciej.

SZATANA.

Zaprowadzisz pana do pokoju gościnnego, do tego z kotarami w którym nocował pan Marszałek !

MACIEJ.

Dobrze proszę Jaśnie Pana!

SZAŁAWA.

Tylko się spiesz panie Emanuelu,

(podaje mu rękę )

Tak iestem szczęśliwy, żeś do nas zawitał..

EMANUEL.

O! niech pan dobrodziej wierzy, że od dawna nie miałem chwil tak przyjemnych i nie znalazłem tyle gościnności!...

SZAŁAWA,

Cieszy mnie to niezmiernie.. ale to robi ta prawdziwa między nami sympatja, która się odczuwa odrazu — ta wspólność przekonań, która łączy od razu... no a spiesz się, spiesz..

(podaje rękę Emanuelowi, który wychodzi bocznemi drzwiami z Maciejem, na lewo ).

Scena .

SZAŁOWA

(sam )

(Robiąc odpowiednia, minę )

Hę? co? czy nie trafiłem mu zręcznie? w kwadrans już mój W ogień skoczy za mną przysięgam!

(po chwili )

Ha, ha, ha! ale też łapał się co chwila — szampana lubi, polowanie lubi

(chodząc )

Rzeczywiście, jakiś tęgi chłopak, podobał mi się prawdziwie, trafił mi do serca! — dobry zięć będzie! —

(bierze listy ze stołu i rzuca )

Ba i z tem wszystkiem jakoś to będzie ! Przecież o posag nie zapyta taki pan !

(gwiżdże chodząc po scecie )

Kontent, iestem z siebie... jeszcze w jesieni może być wesele... a to będą zazdrościć !

Scena .

Szaława — Krystyna — Eugenia.

(wchodzą drzwiami z prawej — Eugenia w eleganckim letnim stroju ).

SZAŁAWA.

(idzie do nich szybko, bierze każdą za rękę i prowadzi naprzód )

A to macie męża! A to macie ojca! No teraz pocałujcie!

KRYSTYNA,

(Stasiu co takiego ? )

EUGENIA.

(Co takiego tatku? )

razem

SZAŁAWA.

Mówię wam pocałujcie.. Ani Metternich, ani Talleyrand lepiej by się nie znaleźli ! — Powiadam wam wszystko zrobiłem doskonale !

EUGENIA.

Ale mówie tatko co takiego ?

SZAŁAWA.

Ciekawaś hę? ciekawsi. pierwej pocałuj ranie.

( Eugenia całuje go )

No teraz powiem,

( przybliża je do siebie i ogląda się)

Skaptowałem — już mój — miękki jak wosk, zrobi dla mnie wszystko co zechcę... Najprzód zostaje u nas! No całujcie jeszcze !

EUGENIA,

Tatku! kochany drogi, ale jak on wygląda? — brunet czy blondyn...

SZAŁAWA.

Blondyn.

EUGENIA.

Ee !...

SZAŁAWA.

Tylko mi niebądź wybredną. Żadne ee! dziś tak trudno o męża blondyna, jak i o bruneta. A zresztą to niejest taki pospolity blondyn, bo to sobie pan i znać pana. A klucz na Wołyniu, kilka wiosek w Królestwie, zamek w Sanockiem. He ? co ty na to ? a skarżyłaś się zawsze, że nie masz konkurenta!

EUGENIA.

I on tak umyślnie przyjechał dla mnie przebrany!

SZAŁAWA.

Tego mu nie chwalę... o nie, to zawsze podstęp, ale trudno.. fantazja pańska, trzeba i to przyjąć!...

EUGENIA.

O! co tatko mówi! to mi się najwięcej podoba, to takie niezwykłe, jakby w powieści jakiej. Hrabia przebrany za biednego agenta... a bogaty ? ma zamek ?

SZAŁAWA.

I chce się ożenić tylko z przywiązania!

EUGENIA.

Tylko z przywiązania o tatku powiedz co robić, bo jestem tak wzruszona !

SZAŁAWA.

Co masz robić? niby niewiesz? podobać mu sję tak jak mu się ja podobałem, dal mi do zrozumienia, że nie spotkał jeszcze tak miłego człowieka.

J EUGENIA.

Tatko to co innego, ale ja? Tatko już z nim mówił, to już zna go trochę... co on lubi?

SZAŁAWA.

Co lubi? mówił że szampana i polowanie!

EUGENIA.

Ale czy może muzykę ? kwiaty ? poezię ?

SZAŁAWA.

O tem nie mówiliśmy, ale jakoś mi na to nie wygląda.

EUGENIA.

To być nie może ! On musi być niezwykły.

SZAŁAWA.

Jużcić niezwykły, bo zwykli to hołysze!

EUGENIA.

A on ma zamek? O tatku co robić jak się zachowywać ?

SZAŁAWA.

Jak się zachowywać? to prawda. Poradź no Krzysiu jak się ma zachowywać !

EUGENIA.

Mama powiedziała, iż mam udawać, że o niczem nie wiem!

KRYSTYNA.

Przecież inaczej postępować nie może!...

SZAŁAWA.

Naturalnie, bo ja tak samo robiłem, i wziąłem go od razu. Więc masz udawać, że o niczem nie nie wiesz: — A jednak ? rozumiesz

(śmiejąc się )

ho ! ho ! ty to rozumiesz !

EUGENIA.

Niech tatko nie żartuje. A jak mu się nie spodobam?

SZAŁAWA.

To możeby Terenia? a gdzie jest Terenia ! ?

KRYSTYNA.

Terenia w ogrodzie, zbiera owoce dla ciebie! — Ale ona tutaj nie potrzebna zupełnie!

SZAŁAWA.

Ja zrobiłem swoje, jak dobry ojciec, a ty teraz pokaż, że nie na próżno miałaś tyle guwernantek ! Siadaj tam.

(pokazuje na lewo koło okna )

i czytaj książkę ! bo co tylko nie nadejdzie !

(śmiejąc się )

A pamiętaj, no!

EUGENIA

(siada)

A proszę, tatka czy zamek ten w Sanockim, to stary, czy nowy?

SZAŁAWA.

Jeszcze z czasów Bony, królewski! —

(nadsłuchuje)

Jaż nadchodzi. Geniu! Chwila decydująca.

EUGENIA.

Tatku! Ja przeczuwam, on musi być nie zwykły!

Scena .

Cii — Emanuel

(wchodzi przebrany w czarny tużurek ),

EMANUEL,

(do Szaławy )

Kaczy mnie pan dobrodziej przedstawić.

SZAŁAWA.

(do Eugenii )

Pan Emanuel... czy tak?

EMANUEL.

Tak, Emanuel.

SZOŁAWA.

Moja córka... zaczytana jak Pan widzisz — zawsze zaczytana, od ksiąjżki jej oderwać nie można,

(przeprowadza Emanuela ku lewej, gdzie siedzi Eugenia )

Ale siadaj no Pan, siadaj!

(Krystyna siada na kanapie, Szaława chodzi po scenie ).

EUGENIA,

(n. str. )

Blondyn, ale przystojny.

EMANUEL.

Czy wolno wiedzieć, co pani tak ciekawego czyta?

SZAŁAWA.

(do Krystyny cicho)

Hę ? zręcznie posadziłem ich koło siebie ?

KRYSTYNA,

(cicho do Szaławy )

Tylko przypatrz się jaki dystyngowany !

EUGENIA,

(do Emanuela )

Zapewne dla pana nic już nowego, gdyż niewątpliwie spotyka się Pan ciągle z najświeższemi publikacjami.

EMANUEL.

Ot czasem dorywczo coś przeczytam, gdyż tak mato mam chwil wolnych... tak jestem zajęty !

SZAŁAWA.

(nakładając fajkę ).

Rozumiem, rozumiem to zupełnie. Ja także, tak jestem zajęty, że czasami zaledwie gazetę przeczytam !

EUGENIA.

Tatka to już mniej obchodzi,

SZAŁAWA.

(śmiejąc się )

Powiadam panu całemi pakami sprowadza książki i czyta i czyta i dniem i nocą, to nie tak jak u...

(urywa).

EMANUEL.

Jak u kogo proszę pana dobrodzieja?

SZAŁAWA.

(n. str.)

Co tylko mi się nie wyrwało !

(gł.)

Jak to gdzieindziej bywa !

EMANUEL.

(śmiejąc się)

Bardzo słusznie, gdzie książka jest zbytkiem...

SZAŁAWA.

(cicho do Krystyny )

Podobało mu się...

KRYSTYNA,

(n. str.)

Bardzo dystyngowany !

SZAŁAWA.

I proszę pana, Gencia. czytuje same książki poważne. Powiedz no ten tytuł tej ostatniej książki coś czytała, ten... ten... zapomniałem jak się nazywa.. ten... ten... tego...

EUGENIA.

Nie wiem o jakiej książce tatko mówi...

SZAŁAWA.

Mniejsza o to... czytasz ich tyle.

EMANUEL.

Czy wolno wiedzieć w jakim rodzaju pani najwięcej gustuje?

EUGENIA.

Ja?

SZAŁAWA.

(przerywa )

A pan ? a pan? kochany panie Emanuelu?

EMANUEL.

Ja muszę sin przyznać do bardzo pospolitego gustu, lubię

najwięcej wesołe i zabawne historyjki, przy których uśmiać się można.

EUGENIA.

Ale czyi podobna?

SZAŁAWA.

( żywo do Eugenii nachylając, się po cicho )

Tylko ma się nie sprzeciwiaj !

( głośno )

Ha, ha! jeden gust mamy ! jeden gust. ja takie — tak coś — wesołego, prawda!

EMANUEL.

Szczególniej francuzi w tym rodzaju celują!

EUGENIA.

Ah! jeszcze francuzkie !

SZAŁAWA.

(a. str. do Eugenii )

Tylko mu się nie sprzeciwiaj!

EUGENIA.

(podobnie)

Ale będzie myślał, że ja gąska!

SZAŁAWA.

Prawda!

(gł.)

Cóż ty na to Genciu ?

EUGENIA.

Sadzić mi trudno! Emanuel. O nie wątpię, że gust mój zasługuje na potępienie, lecz w ciągłych podróżach moich potrzebuję nie raz rozrywki.

EUGENIA.

Więc pan tak ciągle podróżuje, jaki pan szczęśliwy.

EMANUEL.

Oh! pani, tego szczęściem nazwać nie można!

EUGENIA.

Przeciwnie cóż może być przyjemniejszego jak poznawać ciągle nowe okolice, i nowych ludzi!

SZAŁAWA.

(cicho do Eugenii )

Co ty robisz, ciągle mu się sprzeciwiasz !

EMANUEL.

Gdyby te podróże były dla przyjemności to co innego, ale dla interesów !

SZAŁAWA.

Ja z panem zgadzam się zupełnie, jeździć nie cierpię !... a moja żona panie! to samo... nawet do Krakowa wyruszyć się nie chce... nieprawdaż Krzysia !

KRYSTYNA.

O tak, nie ma jak w doma siedzieć!

SZAŁAWA.

Widzi pan, nie ma jak wieś.

EMANUEL.

Słusznie, słusznie, nie ma jak nasza wieś polska!

SZAŁAWA.

Ha, ha, my się zgadzamy zawsze.

EMANUEL.

Nie ma jak życie na wsi, które tyle daje przyjemności i rozrywek...

SZAŁAWA.

Prawda... polowanie, konie, hę? Pan musisz konie lubić, tak jak w Anglii!

EMANUEL,

( żywo powstając )

Przepadam za końmi!

SZAŁAWA.

( do Krystyny cicho )

I to ma być handlarz win ?

KRYSTYNA,

( podobnie )

Coraz więcej mi się podoba.

EMANUEL

To jest dawniej przepadałem za końmi...

SZAŁAWA.

(klepiąc Emanuela po ramieniu przyjaźnie )

Rozumiem! Mam ja tutaj koniki, i pokaże jutro... niezgorsze, niezgorsze, Jeden w drugiego... łebek jak n panny, szyja jak n łabędzia, ogon jak fontanna, a nóżki jak ze stali, a chody... chody...

( pokazuje rękami )

tak! tak! pływa tylko.

EMANUEL.

(do Eugenii )

Zapewne pani lubi konno jeździć!

EUGENIA.

Niezmiernie, ale kiedy mi tatko bardzo rzadko jeździć pozwala!

SZAŁAWA.

Tak, tatko nie pozwala... bo trzeba panu wiedzieć jak ona szalenie na koniu jeździ, na nic nie uważa, plot nie plot, rów nie rów!

EMANUEL.

Ach! jak ja to rozumiem...

SZAŁAWA.

(do Krystyny )

Widzisz, już się rozumieją !

(zaciera ręce )

Dobrze idzie!

EUGENIA.

Tylko taka jazda jest przyjemni.

EMANUEL.

Zgadzam się z panią najzupełniej.

SZAŁAWA.

Wiecie co, kiedy taka między wami zgoda, to jutro rano zrobimy sobie maty spacer!

EUGENIA.

(zrywa się, biegnie do. ojca i całuje go)

O! tatku kochany, co za śliczna myśl.

SZAŁAWA.

(do Eugenii)

Dobrze... pojedziemy? I Pan z nami,

EMANUEL.

(wstając)

Czyż można odmówić?

EUGENIA.

(cicho do Krystyny )

Wezmę tę nową amazonkę i nowy kapelusik!

KRYSTYNA,

(cicho)

Prawda jaki dystyngowany.

EUGENIA,

(j. w.)

Kiedy blondyn.

SZAŁAWA.

(zaciera ręce)

Więc jedziemy jutro rano, ale zapowiadam, iż na szaleństwa nie

pozwolę!

EUGENIA.

Malinka taka spokojna!

SZAŁAWA.

No, no! zobaczymy!

(po chwili)

A teraz wiesz Geńciu, możebyś nam co zagrała

(do Emanuela)

Pan zapewne musisz lubić muzykę?

EMANUEL,

(śmiejąc się) Zależy od muzyki.

SZAŁAWA.

To tak jak i ja.. lubię tylko wesołe... a żebyś pan wiedział, jak Geńcia gra... może dawać koncerta... no, zagraj co...

EUGENIA.

Nie śmiem, może pan grywa także?

EMANUEL.

Kiedyś grywałem i nawet wiele...

SZAŁAWA.

(śmiejąc się )

No, no, kiedyś, to przypomnij sobie i zagraj nam... coś wesołego...

EMANUEL.

Nie śmiałbym nigdy!

SZAŁAWA.

Jedno nie śmie i drugie nie śmie... to najlepiej zagrajcie na cztery ręce.

EUGENIA.

Ach tatku, teraz !

SZAŁAWA.

Prawda, zagrajcie ale później, wieczorem... a teraz wiecie co? proponuję, chodźmy do ogrodn, już upał mniejszy, przejdziemy się trochę... pokażemy panu ogród i nasze kwiaty!

EUGENIA,

(żywo)

Doskonała myśl, chodźmy do ogrodu.

SZAŁAWA.

Ale wieczorem na cztery ręce grać musicie

(do Krystyny cicho)

Dobrzem to urządził hę ? pamiętasz?

EUGENIA,

(szukając)

Mój kapelusz i rękawiczki.

KRYSTYNA.

Ja chwilowo towarzyszyć wam nie mogę, gdyż mam wiele do roboty, ale przyjdę do tej altanki nad stawem.

EUGENIA.

Dobrze mameczko!

(wychodzi pierwsza drzwiami na prawo, za nią idzie Emanuel).

SZAŁAWA.

(wstrzymuje Emanuela)

Wybornieś pan zrobił, żeś do nas przyjechali

(podaje mu rękę).

EMANUEL.

O panie tyle łaski

(n. str.)

Cóż za gościnny dom!

( wychodzi ).

SZAŁAWA.

Zaraz wam służę!

Scena .

Krystyna — Szaława.

SZAŁAWA.

(żywo)

A co ? zręcznie układam ? będą grać na cztery ręce Pamiętasz jak się to między nami zaczęto, jakeśmy grywali na cztery ręce... ha, ha! ha!

(głaszcząc ją po twarzy)

Ej! ty Krzysiu!

KRYSTYNA.

Ale daj spokój Stasiu!

SZAŁOWA.

Taki jestem wesoły, zobaczysz co z tego będzie!

KRYSTYNA.

Ale idź za nimi, przecież nie można ich tak zostawić.

SZAŁAWA.

Już idę.

(wraca)

A zadysponuj dobrą kolację!

KRYSTYNA.

Bądź spokojny!

(Szaława wychodzi).

Scena .

KRYSTYNA

(sama ).

Jaki dystyngowany! jaki przystojny... co by to za mąż był dla Geńci. Poczciwa Kasia, dobrze zrobiła że nas uprzedziła,

(po chwili )

Coby tu dać na kolacyę ? może są kuropatwy,

(po chwili )

Ale gdzie ten list Kasi ? trzeba by go jeszcze raz przeczytać!

(zamyśla się, wyjmuje list i chowa )

Jakieby to było dla nas szczęście!

(zamyśla się, słychać śpiew Teresy za sceną "Gdybym ja była słoneczkiem na niebie". )

SCENA .

Krystyna, Teresa.

TERESA.

(wbiega szybko bocznemi dzwiami z lewej, włosy rozrzucone w nieładzie, kapelusz słomkowy przewiązany przez szyję opuszczony na plecy, w jednej ręce koszyk z owocami, w drugiej pęk kwiatków )

"Gdybym ja była"

(spostrzega Krystynę )

A ciociusia kochana! A co? dobrzem się znalazła? oto owoce dla wujcia, sama zbierałam, jedna gruszka ładniejsza od drugiej, a to kwiaty przed obraz Matki Boskiej,

(przypatruje się Krystynie )

A to co? co się stało? czego ciociusia taka zamyślona ?

(kwiaty i koszyk stawia na stole )

KRYSTYNA.

Myślę coby tu dać na kolacyę!

TERESA.

Jest o czem myśleć... ja ciociusi zaraz poradzę! Kwaśne mleko z ziemniakami i pierogi ze serem, i będzie bal!

KRYSTYNA.

Co ty wygadujesz! mamy gościa !

TERESA.

(klaszcząc w dłoń ).

Gościa ! gościa! Ciociuniu kto taki ? kto taki?

KRYSTYNA.

Jest tu...

(wstrzymuje się )

jeden pan, pierwszy raz...

TERESA.

Jeden pan ? Ciociu, może młody, przystojny ? może kawaler? Co za radość! to będzie konkurent dla Genci... wydamy ją za mąż będzie wesele, a ja będę drużką. Wie ciocia, to dodać na kolacyę jeszcze poziomki ze śmietaną,

KRYSTYNA.

Ale co ty wygadujesz,. to jest pan, taki... który jest reprezentantem jakiegoś domu, jeździ z winami.

TERESA.

Niby taki agent, jak ten co był przed kilku tygodniami i przy korku objadu wypił letnią płukankę. Pamięta ciocia ? jak biedak zbladł strasznie. A! aż serce bolało patrzeć! — To dla czego ciocia zadaje sobie tyle kłopotu ?

KRYSTYNA.

Bo to widzisz, ten agent, to nie taki zwykły agent... a zresztą, pierwszy raz... gościnność.

TERESA.

Ja wotuję ciociu za kwaśnem mlekiem i pierogami ze serem i basta!

KRYSTYNA.

No nie bałamuć; a nie wiesz czy są raki i kuropatwy ?

TERESA.

Ba... raki ?... kuropatwy ? co ciocia mówi ?

KRYSTYNA.

Tak, trzeba wystąpić, ale najlepiej pójdę sama rozmówić się z kucharzem:

(wychodzi bocznemi drzwiami na lewo ).

Jeszcze raz muszę list przeczytać.

Scena .

TERESA

(sama).

(patrząc za Krystyna odchodzącą)

Raki? kuropatwy? na kolacyą, dla jakiegoś agenta win... Ho! ho, Ciociu, Ciociusiu, w tem coś jest!

(robi odpowiednia, minę ku drzwiom)

w tem tem jest: Ciociusiu! szyję dniu za to, ho! ho! ja domyślna.

i idzie do stołu i zaczyna układać kwiaty w bukiet i śpiewa)

"Gdybym ja była słoneczkiem na niebie",

(urywa, po chwili mówi akcentując jakby do spiewu)

Ten jegomość co przyjechał, to musi być kawaler i piękny i bogaty, i do Genci konkurent. Z tego będzie wesele, wyprawimy wesele, a ja będę drużki, i będziemy tańczyć! no., dopiero będziemy tańczyć... do samego rana?...

(po chwili układając ciągle kwiaty)

A ja, czy pójdę kiedy za mąż? czy przyjedzie do mnie kiedy jaki konkurent? czy mnie kto zechce?

(śpiewa)

"Gdybym ja była",

(urywa poważnie)

Kiedy ja nie chcę żadnego, bo ja już mam swojego albo on ! albo żaden !

(po chwili)

Oj ty sroczko, oj ty szalona głowo! jak umie wujcio zawsze nazywa. Minęło już dwa lata — może zapomniał?

{po chwili stanowczo)

Nie zapomniał, ja wiem, ie mnie nie zapomniał, że mnie kocha! prawdziwie... szczerze... a ja... ja... ja go także kocham i bardzo... i pobierzemy się — pobierzemy

(zaczyna śpiewać)

"Gdybym ja"...

(ze smutkiem).

Kiedy mówią, że dziś żeni się wszyscy tylko dla posagu, a ja podobno posagu mam bardzo mało tak mi zawsze Ciocia mówi. — Co tam, ale mam ręce do pracy!

(pokazuje ręce)

umiera pracować, pracować się nie boję — i pójdę, pójdę za mąż, i tylko za niego, bo za innego nie pójdę,

(mówi śpiewając)

Ja się pracy nie boję. nie boję... będzie ze mnie dobra żona i wesoła.

(śmiejąc się)

Ha! ha ! ha, już mi to na wesołości nie braknie

(z udaną powagą)

On przyjeżdża, ja go przywitam, ładnie się ukłonię; Jak się pan miewa... bardzo mi przyjemnie

(po chwili)

tak, przyjedzie, bo mi tak zawsze mówią kwiaty i kabała panny Petroneli.. (wiąże bukiet ukończony)

Już skończony...

Scena .

Teresa — Szaława.

SZAŁAWA.

(wpada żywo, niewidzi Teresy)

Zręcznie zostawiłem ich samych w alei... zagadali się na dobre! Doskonale idzie... Przyszła mi myśl... odeszlę jego furmankę, będzie się musiał o konie prosić, i zatrzymam dłużej

(woła)

Macieju !!

TERESA.

Czego wujaszek żąda?

SZAŁAWA.

Ty tutaj ?... nic... to jest. tak... Macieja potrzebuję!

TEREM.

A może ja potrafię usłużyć? Wujaszek wie, iż umiem mu zawsze dogodzić! No, słucham, co mam robić! ?

SZUTAWA.

Tego nie zrobisz, bo to widzisz! to.. to... nie, ty tego nie zrobisz !

TERESA,

Oho! widzę jakaś tajemnica. Wujciu, co się tu dzieje? Ciocia zamyślona i tajemnicza, wujcio tajemniczy, a ja taka ciekawa, a wujcio wie, że ja tajemnicy umiem dochować...

(przymila się)

Wujciu... co się. tu dzieje?

SZAFOWA.

Ale nic... tego... nic... Coby się działo?...

TERESA.

Coś się dzieje. Wujciu, ja wiem tu jest jakiś pan, ale co to za pan ? jaki pan ? Wujciu!

(idzie i bierze koszyk z owocami)

A ja nazbierałam dla wujcia takie śliczne gruszki

(pokazuje)

prawda jakie piękne ! jakie dojrzale !

(przykłada mu do ust)

Jaka smaczna; niechno wujcia skosztuje! A wujcio mi nie chce nic powiedzieć!...

(udaje że płacze)

Wujciu mnie już nie kocha., nie... nie...

(wesoło)

A takiego ślicznego kawona zaniosłam do lodowni. Wujciu, co się tu dzieje? Proszę mi powiedzieć!

SZOŁAWA.

Ej ty mała sroczko? ciekawaś ? Tobie to nic nie można odmówić. Zresztą, jeżeli Gencia nie... to ty, sroczko!...

TERESA.

Sroczko — sroczko — ale ja chcę wiedzieć kto jest ten pan?

SZAŁAWA.

Ten pan... to jest pan... rozumiesz!

TERESA.

Nic nie rozumiem, bo ciocia mówiła, że to jakiś sobie agent co winami handluje... Ale dla czego nie chciała ciocia, aby dano na kolacyę kwaśnego mleka i pierogów ze serem, tylko mają być raki i kuropatwy i sama poszła do kuchni !...

SZUŁAWA.

Będą kuropatwy... to bardzo dobrze, byle tylko kucharz dobry zrobił farsz, i kuropatwy nie przypiekł. A więc już wiesz, że jest agent.

TERESA.

(Śmiejąc się)

Ho! Ale to, wujciu, nie agent żaden, bo dlaczego kuropatwy?

SZATANA.

Agent... tylko bardzo przystojny!

TERESA.

To pewnie blondyn!

SZAŁAWA.

A zkąd wiesz.

TERESA.

Bo to mój gust !

SZAŁAWA.

A spodoba ci się jeszcze więcej jak powiem że jest bardzo bogaty roznmiesz, bardzo bogaty.

TERESA,

(śmiejąc się. )

Ta, ta!... agent i bardzo bogaty a widzisz wujciu, że to jakaś tajemnica.

SZALAWA.

(nachylając się do niej żywu)

Pst, cicho! tak, tajemnica! i wielka, ale strzeż się zdradzić. Chodź no bliżej

(mówi jej do ucha)

Uważaj dobrze, kto wie może mu się spodobasz...

TERESA,

To cóż z tego jak mu się spodobam?

SZAŁAWA.

I może zechce się z tobą ożenić.

TERESA,

(śmiejąc się)

Tra, la, la! tego brakowało! To mu powiem, te

(pokazuje ręką)

figa!... że ja ja zakochana, i to od lat dwóch, i to bardzo... ie czekam na mojego pana i że za nikogo nigdy nie pójdę, tylko za niego — albo zostanę starą panną, z czem mi będzie bardzo do twarzy, będę śliczną starą panną.

SZAŁAWA.

Co ty sroczko wygadujesz — o tem twojem zakochaniu ! Zawrócił ci głowę jakiś szaławiła, utracjusz, dałabyś już tym romansom raz spokój!

TERESA,

(żywo)

Utracjusz, to wiem bo mi się otwarcie przyznał, że stracił majątek, ale przyczyną tego i dobre serce... gdyż zapłacił długi za krewnych i pożyczał przyjaciołom ! I nie szaławiła żaden o nie — tylko wesoły i poczciwy !

SZAŁAWA.

Ależ już zapomniał o tobie od dawna!

TERESA.

O ! bardzo proszę ! zapomniał? nie zapomniał. Cóż to wujcio myśli, że jak się we mnie kto zakocha, to już tak prędko może mnie zapomnieć! O! co to. O, to nie!

(nerwowo ze łzami)

Powiadam wujciowi, że nie — że mnie nie zapomniał, i że mnie kocha ciągle, ja wiem, ja wiem,..

SZALAWA.

Ale uspokój się, uspokój, no, no... kiedy chcesz to cię nie zapomniał, to cię kocha, ale cóż z tego? kiedy jak go niema tak niema!

TERESA.

Wszak mi powiedział przy rozstaniu w Szczawnicy, ie się wtedy zgłosi, jak już znajdzie odpowiednie utrzymanie, i zaklinał abym mu wierzyła, abym o nim nie zapominała a szczęście bedzie nasze. A więc mu wierze — i nie zapomnę o nim nigdy. I nie chcę żadnego agenta, ani nie agenta, choćby miał tyle milionów ile ja mam włosów na głowie, a włosy moje dobrze gęste

(pokazuje)

Niechno wujcio popatrzy! — Tak, nie chcę nikogo, nie chcę nikogo, nie chcę o nikim słyszeć!

SZAŁAWA.

Zawsze szalona głowa ! — ale bądź spokojną nikt cię nie będzie przymuszał. Ot tak mówiłem sobie z dobrego serca! zresztą zdaje mi się, że może z Gencią da się to ułożyć!

TERESA.

Kiedy tak, wujciu, to ręczę, że się zrobi... przymusimy go ! rozumie wujciu, przymusimy; — ja będę drużką... prawda... i będziemy tańczyć...

(zaczyna tańczyć)

Wujciu ! co za dzień szczęśliwy, co za radość, już wszystko zrobione.

SZAŁAWA.

Ale dajże spokój! djable tam wszystko zrobione. Najprzód należy go jak najdłużej za

trzymać

(uderza się w czoło).

Zapomniałem — trzeba jego furmankę odprawić,

(woła)

Macieju ! Macieju ! — a że tego gapia nigdy nie ma jak potrzeba, sam pójść muszę

(wychodzi).

Teresa,

(leci za nim i zatrzymuje go)

Ale wujciu co to za tajemnica? agent... i konkurent ja tego wszystkiego nie rozumiem I

SZAŁAWA.

Dowiesz się później tylko szal a zobaczysz jaki przystojny chłopiec!

(wychodzi na lewo).

Scena .

TERESA

(sama).

Tylko sza! co te tajemnice mają znaczyć ? ale kiedy sza !

(śpiewając)

to sza... a nawet pannie Petroneli nic nie powiem

(bierze bukiet)

Trzeba bukiet zanieść przed obraz

(bierze koszyk)

Trzeba i gruszki ułożyć ładnie, bo to mamy w domu konkurenta, konkurenta... należy żeby widział, że u nas wszystko zawsze z gustem, że u nas zawsze wszystko pięknie z szykiem. Będzie wesele ale teraz to się już wytańczę, wytańczę,

(śpiewając idzie do drzwi).

Scena .

Teresa — Krystyna.

KRYSTYNA,

(wchodzi drzwiami bocznemi z lewej)

Tereniu, nikt tutaj nie był?

TERESA.

Był wujcio przed chwilą, ale wyszedł,

(zwraca się do Krystyny po cichu)

Ciociusiu, wiem wszystko!

KRYSTYNA.

Co wiesz takiego?

TERESA.

Sza... a... wiem! to jest że nic nie wiem, bo tajemnica, sza !

Ale ciociu, wszystko musi pójść dobrze i będzie wesele.

KRYSTYNA.

Wiec wiesz?

TERESA.

Sza... a... Ciociusiu! idę ułożyć ślicznie gruszki, aby widział, ie n nas wszystko zawsze z gustem! z szykiem.

KRYSTYNA.

(śmiejąc się)

No, no, a dopilnuj, żeby Maciej do stołu wszystko porządnie przygotował, i niech na srebrnych podaje półmiskach... i niech się we frak ubierze, weźmie czyste białe rekawiczki. Ale... ale., a Wicek niech we i imię nowy kubrak i świeżą biali krawatkę!

TERESA.

Krawatkę sama mu zawiążę, a będzie szyk ! niech widzi, że n nas wszystko z szykiem !

(wychodzi i wraca śmiejąc się)

Ale się wytańczę, wytańczę !

(wybiega śpiewając)

wytańczę!...

Scena .

KRYSTYNA

(sama).

(zamyślona)

Ha! Gdyby to przyszło do skutku, byłoby prawdziwe szczęście!

(po cichu)

Tak jestem niespokojną, tak wzruszona...

(siada)

Gdyby mu się tylko Geńcia podobała!

(po cichu)

Ale musze jeszcze raz przeczytać co Kasia o nim pisze, to może się przyda!

Scena .

Krystyna — Szaława.

SZAŁAWA

(wchodzi żywo)

Już furmankę odprawiłem!

KRYSTYNA.

A gdzie Geńcia?

SZALMCA.

Zostawiłem ich w ogrodzie w alei, szli ku altance nad stawem, powiadam ci, rozgadali się,że miło było słuchać, a ja zręcznie odszedłem.

KRYSTYNA.

Ale czy to wypada?

SZAŁAWA.

Bądź spokojną, zręczniem to zrobił... niby nic... Krzysia, dobrze idzie

(zaciera ręce)

byle tylko tak dalej, byle dalej!

KRYSTYNA

Ale przyznaj, czy nie poznałam go od razu?

SZAŁAWA.

Ty? ty? tyś go poznała, ale ja już wtedy dobrze wiedziałem kto tu jest! tylko jeszcze umyślnie badałem !

(chodzi po scenie).

KRYSTYNO.

Ja jednak wpierw zwróciłam uwagę na jego dyatynkcyę

(czyta list).

SZAŁAWA.

Dobrze, dobrze, niech tak będzie

(chodzi po scenie zamyślony)

Czeraby go jeszcze zabawie, jutro rano pojedziemy konno, ale... co dalej?...

(staje przed Krystyną)

Krzysiu możeby urządzić balik mały?

KRYSTYNA,

(odkładając list)

Nie wiem) czy to wypada — skoro niby jeszcze nie wiemy kto on jest

(czyta list).

SZAŁAMI.

Prawda, prawda,

(chodzi)

Dajże pokój temu czytania — teraz o ważniejszych rzeczach trzeba nam myśleć!

KRYSTYNA.

Kasia pisze iż była na wieczorze u księżnej która się bardzo o nas i o Geńcię wypytywała.

SZAŁAWA.

Daj spokój z księżną, ważniejsze czem by go tu zabawie —

(idzie ku drzwiom)

Ale wiesz trzeba może już pójść do nich, bo tak sami... Ale chodź i ty Krzysiu także!

KRYSTYNA,

(czytając list na raz wstaje z rozpaczą)

Co ? co ? Boże co ja czytam? Okropne! okropne!

Stasiu! Stasiu ! zgubieliśmy, desperacja !

(upada na kanapę).

SZAŁAWA,

(biegnąc ku niej)

Na Boga! Krzysiu! co takiego, co się Brało? co tobie?

KRYSTYNA,

(z rozpaczy)

Czytaj, czytaj.. ten n ten... jest... czytaj... ten !... tamten !... zemdleję !

(daje mu list).

SZAŁAWA.

Nic nie rozumiem, kto ? ten ! tamten ?...

KRYSTYNA.

(słabym głosem)

Czytaj!

SZAŁAWA,

(szuka okularów)

Nie mam okularów, przecież wiesz, iż bez okularów nic nie przeczytam, mów... mów, na Boga!!

KRYSTYNA.

Okropność!

(bierze list)

A gdzie to jest — aha! — słuchaj, słuchaj, słuchaj!

(czyta)

U księżnej wczoraj wieczorem po znałam przecież w końcu, tego ta jemniczego hr. Cezara, brzydki rudy, i trochę zezowaty!"

SZAŁAWA,

(pada w krzesło)

Co? co?.. co ty czytasz? co ty czytasz ? brzydki, rudy — zezowaty! ?

KRYSTYNA,

(czyta)

I teraz mnie nie dziwi zupełnie dla czego tak się ciągle ukrywał.

SZAŁAWA.

Ale co ty czytasz kobieto?

KRYSTYNA,

(czyta)

Był wczoraj na pożegnaniu u księżnej, a ze zawsze ma oryginalne koncepta. dziś rano pojechał do Neapolu, widzieć wielki wybuch Wezuwiusza! (rzuca list) Desperacja! Okropność!!

SZAŁAWA.

A to pasztet

(zrywa się)

A więc kto jest ten, co tu jest?

KRYSTYNA.

Kto to wie, ot pewnie jakiś sobie pospolity handlarz win!

SZAŁAWA

A przecież mówiłaś że to hr, Cezar!

KRYSTYNA.

Nie! wszak ty mówiłeś pierwszy!

SZAŁAWA.

Tyś mówiła, że taki dystyngowany

(pada w krzesło)

A to sobie jakiś prosty kupczyk ! Desperacja!

(zrywa się po chwili)

Ale oni tam w ogrodzie są,

KRYSTYNA,

(wstaje szybko)

Sami? ach! cos ty zrobił! a więc leć, rozłącz ich !

SZAŁAWA.

(biegnie do drzwi i wraca)

A, ja furmance jego kazałem odjechać!., muszę zatrzymać!...

(biegnie do innych drzwi)

Krystyno... ty spiesz do ogrodu, milszy już być w altance — sami.

KRYSTYNA.

Sami! I Gieńcia sama w altance z kupczykiem,

(biegnie do drzwi i wraca)

A ja kazałam piec kuropatwy! muszę odwołać!

(ruch na scenie, biegną od jednych do drugich drzwi).

SZAŁAWA.

Furmankę musze zatrzymać, a oni tam sam na sam !

KRYSTYNA.

(biegnie)

Sam na sam, Boże !

Scena .

Ciż i Emanuel.

(wchodzi z prawej, na jego widok Krystyna z jednej, Szaława z drugiej struny żywo przybiegają).

SZAŁAWA, KRYSTYNA,

(razem)

Gdzie nasza córka ?

EMANUEL

Została w altance nad stawem, a ja przyszedłem po zarzutkę, gdyż jest troche chłodno!

SZAŁAWA,

(n. str. )

Chwała Bogu !

(bierze Krystynę za rękę odprowadza do drzwi i mówi żywo po cicho).

Ty do ogrodu prędko, ja furmankę zatrzymam!

KRYSTYNA,

(cicho)

Powiem jej wszystko, co za zawód

(wychodzi

n. str.)

A szkoda, taki dystyngowany!

SZAŁOWA,

(wychodząc na lewo zatrzymuje się patrząc chwilę na Emanuela n. str. )

A szkoda, tak mi się podobał!

Scena .

EMANUEL.

(sam).

(zdziwiony patrzy za odchodzącymi)

Co im się stało ? Z kąd ten pośpiech ? Przyznaję, iż nic nie rozumiem!

(po chwili)

Ale gdzie ta zarzutka, którą mam zanieść ?

(szuka)

Rzeczywiście ludzie dziwnie grzeczni i ujmujący! żadnej fumy, żadnej ceremonii! (znajduje zarzutkę, po chwili)

Jest przecież! Ale ta panna musi być wielka grymaśnica, i djablo pretensjonalna!

(po chwili)

Czego oni tak ranie z nią zostawiają? głupstwo... przecież za komisanta by córki nie wydali — zresztą ja i tak do siebie nie należę!

(śmiejąc się)

Ot najlepiej by zrobił pan Szafowa, gdyby obstalował kilka beczek wina

(idzie ku drzwiom i spotyka Teresę, która śpiewając wbiega z lewej),

Scena .

Emanuel — Terem.

TERESA,

(upuszcza koszyk z gruszkami, które się rozsypują)

Pan Emanuel!

EMANUEL,

(upuszcza zarzutkę)

Panna Teresa!

(stoją chwilę patrząc na siebie zdziwieni).

TERESA.

Pan tutaj? z kąd? co pan tutaj robi?

EMANUEL,

(przybliża się ku niej i chce ją wziąść za rękę)

O jakże jestem szczęśliwy, ie panią widzę, co za niespodzianka!

TERESA,

(chowa ręce)

Za pozwoleniem — prawda, że niespodzianka, ale co pan tutaj robi?

EMANUEL.

Przyjechałem z interesami !

TERESA,

(zaczyna się śmiać)

Z interesami?., to... to... pan? ale ja nic nie rozumiem! ha! ha!

EMANUEL.

Co takiego?

TERESO.

Wiec to pan? Cóż to wszystko znaczy ? ale to pięknie, dotąd o mnie nie pomyśleć!

EMANUEL.

Panno Tereso, czyż można mnie oto posądzać... O Pani ! czyż iest godzina mego życia, w której bym o pani nic myslał.

TERESA.

Szczerze ?

EMANUEL.

Bóg wie, że tak jest! O podaj mi pani rękę!

TERESA.

(podaje rękę)

Pocałuj pan, ale tylko raz, a teraz zbierajmy gruszki!

EMANUEL,

(całuje)

O pani!

TERESA.

Już dość, dość, powiedziałam, ie tylko raz, a teraz prędko do roboty

(zbierają gruszki, klęcząc szukają gruszki po ziemi)

Proszę mi powiedzieć, po co pan tu przyjechał'?

EMANUEL.

Jak wspomniałem, przyjechałem z interesem!

TERESA.

Z jakim?

EMANUEL.

Pamięta pani naszą ostatnią rozmowę przy rozstaniu w Szczawnicy, już lat temu dwa blisko!

TERESA,

(z uśmiechem)

Ah ! tak !

EMANUEL.

Już wtedy znałaś mnie pani dobrze, gdyż nic nie taiłem i nic nie ukrywałem. Jedynak, psuty i pieszczony, osierocony wcześnie, poszedłem drogą jaką tylu innych poszło w podobnych

warunkach. Częścią lekkomyślnością i nieoględnością, a może trochę dobrocią serca, prędko roztrwoniłem odziedziczony majątek. Nie patrzałem w przyszłość — liczyłem, nie wiem na co! — A może liczyłem najwięcej na to, na co prawie wszyscy w takiem położeniu liczą, na bogate ożenienie!

TERESA.

O! przypominam sobie dobrze jak Pan nadskakiwałeś hrabiance Alfonsynie!

EMANUEL,

Niech mi pani tych chwil nie przypomina, bo tak rai są wstrętne. Wtedy spotkałem panią, zrazu niespodziewałem się, aby uczucia, które się we mnie budzić zaczęły, były tak silne, i tak głębokie. Ale im bliżej poznawałem panią, tem silniej ulegałem czarowi szlachetnego serca Pani i podniosłego umysłu!

TERESA,

(śmiejąc się)

Proszę., komplementa!

EMANUEL.

Nie pani! to szczera prawda. I wtedy to może po raz pierwszy z rozpaczą zacząłem żałować zmarnowanego życia i roztrwonionej fortuny. A słysząc wówczas z ust pani słowa takie szczere, takie poczciwe, takie szlachetne, zacząłem wierzyć, że mi sprzyjasz, i obudziłaś nadzieję szczęśliwej przyszłości!

TERESA,

(żywo)

Za pozwoleniem, stawiałam warunki!

EMANUEL.

O tak, jeżeli się poprawie, jeżeli życie odmienię, jeżeli się wezmę szczerze i wytrwale do pracy. Przysiągłem pani, że warunki te spełnię... pani powróciłaś na Litwę, a ja...

TERESA.,

(z bólem)

O nie pani!... dla mnie zaczęła się ciężka walka

z życiem, szereg upokorzeń i zawodów bolesnych... Zacząłem szukać pracy, zajęcia. Pytano mnie wszędzie... co umiem? Pokazało się, że nic... pytano się, do czego mogę być przydatnym? na czem się znam? Spostrzegłem sam, że na niczem,

(po chwili)

Rozpacz mie chwytała i gdyby nie myśl o pani, nie wiem na jakie szalone postanowieniu nie byłbym się zdobył!

TERESA,

(ze łzami w oczach, podaje mu rękę)

Biedny pan...

EMANUEL.

Otóż w jednej z takich chwil zwątpienia, spotkałem starego przyjaciela mojego ojca. W młodości stracił on takie swój majątek, ale z innych niźli ja powodów... Od lat wielu poświęcił się sprzedaży win i doszedł do spokojnej niezależności. Nie taiłem mu mojego położenia i moich zawodów... a że wiek jego jaż stawał na przeszkodzie ruchliwej pracy — przyjął mnie za wspólnika... Nie mając wyboru, z całą gorliwością, oddałem się zajęciu. — Z początku było mi to trochę przykro, szło mi trochę oporem, szło mi trochę trudno... ale od roku zdołałem sprzedaż rozwinąć jeszcze więcej i zdobywam sobie zupełną niezależność. A niezadługo będę już mógł być spokojnym o przyszłość. — A wtedy...

TERESA,

(z kokieterja)

A wtedy?

EMANUEL.

A wtedy!

(z przejęciem)

Marzę tylko o tej chwili w której wolno mi będzie stanąć przed panią. Wiedziałem, iż opuściłaś pani Litwę po śmierci ciotki!

TERESA.

OD PARU MIESIĘCY PRZYJECHAŁAM DO GALICJI I BAWIĘ W DOMU WUJA!

EMANUEL,

Więc pan Szaława jest pani wujem ?

TERESA.

Bardzo dalekim, ale jedynym krewnym iaki mi pozostał.

EMANUEL.

Co za szczęście!

TERESA.

Dla czego?

EMANUEL.

Bo pan Szaława jest tak niezwykle dla mnie łaskawy, tak życzliwy, tyle mi okazuje przyiaźni. Co za szczęście! Co za szczęście!

TERESA.

Ale nie rozumiem.

EMANUEL.

Bo pani nawet nie odgadnie jakie szalone myśli przychodził mi do głowy od chwili, jak panią spotkałem.

TERESA.

Co takiego ?

EMANUEL.

Pragnę dziś, zaraz oświadczyć się o rękę pani !

TERESA.

Tak nagle? tak zaraz?

EMANUEL.

Wiec się fani wacha?

(z bólem)

O panno Tereso!

chowa twarz w dłoń)

TERESA.

O ! panno Tereso ! zkąd ta desperacka mina?

EMANUEL.

Więc pani zezwala?

TERESA.

Pytam tylko, dla czego ten pośpiech?

EMANUEL.

(żywo)

Bo pragnę przed całym światem nazwać panią, moją narzeczoną, bo pragnę mieć to prawo, aby dzielić się już z panią powodzeniem i nadziejami mojemi! bo pragnę wiedzieć, że szczęście moje już zapewnione.

TERESA.

Kiedy aż tyle powodów, tyle przyczyn !

EMANUEL.

Więc pani zezwala?

(bierze ją żywo za rękę i całuje)

Idę szukać Pana Szaławę i powiem mu wszystko!

TEREM.

No idź pan... nie bronię ale wuj ma pewne uprzedzenia... wiem... wiem!

EMANUEL.

Ale gdzież tam, wszak mi powiedział, iż każdą szanuje prace.

TERESA.

Zresztą... ja z mej strony prośbę pańską poprę także. A teraz pójdę sio, pomodlili, za nas obojga, lidzie ku drzwiom)

EMANUEL.

Bóg modlitwy pani wysłucha.

TERESA,

(przy drzwiach podaje mu rękę, )

I może da nam szczęście!

(wychodzi)

Scena .

EMANUEL

(sam)

I nie kochać takiego anioła !

(idzie i spostrzega zarzotkę)

Ach ! prawda, zapomniałem.

(bierze zarzutkę )

Odniosę, a pewnie tam spotkam pana Szaławę

(idzie do drzwi).

Scena .

Emanuel — Krystyna — Eugenia.

EMANUEL.

Szedłem właśnie zanieść zarzutkę.

KRYSTYNA,

(przechodzi z duma. )

Dziękujemy za tę grzeczność!

EUGENIA Proszę o nią!

(odbiera i nie dziękując wychodzą obie drzwiami bocznemi na prawo defilując przed nim z dumą, na str. )

Komisant!

KRYSTYNA,

(n. s. )

Komisant.

EMANUEL,

(sam, stoi chwilę pomięszany)

A! a! co to znaczy ? Czyby się pogniewała za to, żem zarzutkę prędko nie przyniósł? — Jakie?, niechętne zachowanie!

(po chwili)

Nie rozumiem.

Scena .

Emanuel — Szaławą.

SZAŁAWA,

(wchodzi żywo drzwiami w głębi po lewej, n. s. )

Fur

naukę zatrzymałem,

(spostrzega Emanuela na str. )

Teraz panicza trzeba prędko ekspedjować!

EMANUEL,

(n. st. )

Otóż on.

(gł. )

Panie już powróciły z ogrodu!

SZAŁAWA.

(zimno i z góry, chodzi po scenie)

To bardzo dobrze!

(zaczyna po cichu gwizdać, po chwili)

A więc przystąpmy do interesu, wprawdzie bardzo ciężkie czasy, lecz z powodu, że się pan tu do nas fatygował, postanowiłem zamówić pól beczki, tego wina stołowego, najtańszego!

EMANUEL,

(pomięszany zachowa niem Szaławy)

Nie nie spieszy, mamy czasu jeszcze dosyć.

SZAŁAWA.

(n. s)

Dobry sobie,

(gł. )

Przeciwnie ja lubię interesa załatwiać prędko, to mój system! Ile takiej pól beczki kosztować będzie! ?

EMANUEL.

Może poźniej, gdyż jabym chciał... jabym pragnął, to może jutro?

SZAŁOWA,

(dobrodusznie)

Jutro? a prawda zapomniałem panu powiedzieć, że jntro na spacer jechać nie możemy. Dowiedziałem się w tej chwili, że wszystkie konie okulawiały... wyobraź sobie pan, takie nieszczęście, wszystkie.

EMANUEL.

Tak? No to pojedziemy kiedyindziej!

SZAŁAWA.

(n. s. )

Hę? czy myśli tu osiąść?

(gł. )

I z naszego polowania nic nie będzie... ani jednego stada kuropatw... i wyżeł zasłabł!

EMANUEL.

Niech to pana dóbr. nie martwi! zapolujemy innym razem!

SZAŁAWA,

(n. s. )

Djabli go nadali, to on myśli osiąść na stałe!

(chodzi i pogwizduje)

Więc ile będę.

za wino dłużnym ? chlałbym zaraz zapłacić!

EMANUEL,

(z nieumiał.)

Dobrze, ale ja bym pierwej.. ja bym ośmielił się!

SZAŁAWA

(przypatruje ma się z boku, n. s. )

Coś się stało, jąka się! coś mi pomięszany? aj, aj!

EMANUEL,

(j. w. )

Chciałbym odsłonić całą przeszłość moją, wypowiedzieć wszystko co w mojem sercu — uczucia, które..

SZAŁAWA.

(n s. )

Co? czyby się; zakochał ? tego brakowało!

EMANUEL.

Czynię to z największej trwoga! z największy nieśmiałością Lecz od chwili jak tutaj przybyłem, doznałem tyle łaski, tyle dowodów życzliwości.

SZAŁAWA.

(na stronie)

Chce się oświadczyć, a to pasztet!!

EMANUEL.

Ta sympatja, i ta wspólność przekonań i zasad, dodaje mi odwagi, że będę zrozumianym.

SZAŁAWA.

(przerywa)

Prawda ! prawda, ja jestem bardzo życzliwy ale to mój zwyczaj, tak dla wszystkich jednakowo. I dam panu jeszcze dowód życzliwości, oto wieczór śliczny, konie odpoczęły... chłód przyjemny. Nie ma w lecie jak jechać noc. i, nie ma gorąca ani kurza, ja zawsze w lecie noc tylko jeżdżę.

EMANUEL,

(z największą boleścią)

Widzę, że pan dóbr. nawet nie chcę wiedzieć o co mam zamiar prosić... a jednak Bogiem się świadczę, iż ta idzie o los i szczęście dwojga ludzi!

SZAŁAWA.

(ociera czoło, na str.)

Aj! jaj!

(głoś.)

Widzi pan ja od urodzenia nigdy nie byłem ciekawy to już taka moja natura... nigdy nie byłem ciekawy!

EMANUEL,

(z uczuciem)

Ależ panie ja kocham!...

SZAŁAWA,

(n. s. )

Pasztet jest!

(gł) To bardzo szlachetne uczucie i zwykle w młodości.. ale przemija panie...

EMANUEL.

O! to uczucie u mnie jaż nie przeminie nigdy, i dla tego błagam! proszę!

SZAŁAWA,

(dobrod. )

No, no! O tej materji to nie mówmy.. proszę, najlepiej nie mówmy! Zakończmy interes, zapłacę za wino i rozstaniemy się najżyczliwiej, aż miło. Pieniądze zaraz przyszlę!

(chce wychodzić na lewo w boczne drzwi)

Scena .

Szaława — Emanuel — Teresa.

TERESA,

(wchodzi bocznemi drzwiami i słucha)

Co słyszę ! ?

EMANUEL,

(idzie za Szaława. )

Więc żadnej nadziei, więc nie zdołam ubłagać!

SZAŁAWA.

Proszę, tylko nie mówmy o tem!

EMANUEL,

(z rozpaczą)

Więc to ostatnie słowo?

SZAŁAWA.

(w drzwiach)

Tak ostatnie.

(n. s. )

A to pasztet!

EMANUEL.

O! ja nieszczęśliwy,

(zakrywa twarz),

TERESA.

(żywo)

Wujciu! proszę... a co? czy mnie to jaż nie ma? o ba!

SZAŁAWA.

Czego ty chcesz?

TERESA,

(idzie do Emanuela)

Podaj mi pan rękę

(klęka przed Szaławą, do Emanuela)

Klęknij pan także, tylko prędko! A teraz niech nas wujcio pobłogosławi, tylko prędko.

SZAŁAWA.

(zdumiony)

Co? co? Terenia, co ty robisz ? co mówisz, szalona!

TERESA,

(klęcząc)

Bo to mój narzeczony, A wujcio dziś mówił, że on mnie niekocha, a widzi wujcio że tak nie jest, bo mnie kocha i bardzo. Mówił wujcio, że o mnie zapomniał, a tak nie jest, mówiłam zawsze, bo myslał tylko o mnie i ciągle.

SZAŁAWA.

Więc to... to... on! to ten ze Szczawnicy,

(wstrzymnje się od śmiechu)

ha! ha! to ten co stracił wszystko!

TERESA.

Cóż z tego? ale wziął się szczerze i gorliwie do pracy tak jak mi przyrzekł i obiecał... a teraz pracuje i zarabia i niezadługo będziemy się mogli pobrać. No! niech wujcio błogosławi, ale prędko!

SZAŁAWA.

Tereniu! zastanów się co robisz! co mówisz !!

TERESA.

Już ja się dwa lata zastanawiam, i powiedziałam wujciowi że nie pójdę

za nikogo tylko za niego... rzecz skończona! Niechno Wujcio błogosławi, bo mnie już kolana bolą. !

SZAŁAWA.

(patrzy na nich i śmiech wstrzymuje d. s. )

A to awantura.

(głośno)

No wstańcie, wstańcie proszę!

TERESA.

Pierwej zezwolić i błogosławić !

EMANUEL.

O! panie błagam.

SZAŁAWA.

(zwraca się, śmiejąc się do siebie)

Hrabia Cezar! komisant! narzeczony! awantura!

(gł. )

No i zobaczę... kiedy cię tak kocha, a pracuje...

EMANUEL.

O! bądź pan przekonany.

SZAŁAWA,

(podnosząc ich)

Ależ przecież trzeba ciotkę zawołać

(idzie ku drzwiom na prawo)

Krzysiu ! Krzysiu!

(do s. )

A to awantura!

EMANUEL.

(do Teresy biorąc ją za rękę)

O! Pani zkąd tyle szczęścia!

TERESA.

Boś się pan odmienił i wziął do pracy!

SZAŁAWA.

(patrząc na nich, do siebie)

Ładna para, ale poznałem od razu, że to niezwykły komisant, a miły chłopak!

Zasłona spada.

K O N I E C.

Dla teatrów amatorskich!

poleca księgarnia H. Altenberga (dawniej Richtera)

we Lwowie

Bibliotekę teatrów amatorskich

której ostatnie tomiki zawierają,:

Nr. . Kuzynek, w jednym akcie, M Bałuckiego. ... str.

Nr. . Bilecik miłosny, w iednym akcie, JX. Bałuckiego. ... str.

Nr. . Koniki polne, komedja, w akt. A. Walewskiego. ... str.

Nr. . Reprezentant doma Müller i Spółka, komedja w jednym akcie Wł, hr. Koziebrodzkiego. ... str.

Nr. . Werbel domowy, obrazek wiejski ze spiewkami, w jednej odsłonie J. Gregorowicza. ... str.

Dokładny spis przesyła się na żądanie.

BIBLIOTECZKA TEATRALNA

DLA

DZIECI i MŁODZIEŻY.

Teatrzyk domowy, czyli tak zwany amatorski — miła, uszlachetniająca a zarazem pouczająca rozrywka — we wszystkich ucywilizowanych narodach należy prawie zawsze do uświetnienia każdej domowej uroczystości. U nas umysłowa ta zabawa nie jest jeszcze dość rozpowszechnioną, powoli jednakże pomiędzy młodzieżą coraz więcej znajduje lubowników.

Celem dostarczenia odpowiedniego materyału do podobnych przedstawień niżej podpisana księgarnia rozpoczyna wydawnictwo

"Biblioteczki Teatralnej dla dzieci i młodzieży"

która pomieszczać będzie utwory na ten cel przydatne

Treść dotąd wydanych tomików:

Nr. . Kolega z oślej ławki, komedyjka w jednym akcie. przez Bolesławicza. W dodatku: O sposobie urządzania teatrów dla dzieci. — Cena et.

Nr. . Duch Hamleta, komedyjka w jednym akcie (dla chłopczyków) przez Emila Derynga. Cena et.

Nr. . Ploteczki, komedyjka w jednym akcie przez Boleśławicza. — Cena et.

Dalsze tomiki obejmą utwory różnych autorów, jak u. p. Bolesławicza. Pieniażka, Podwyszyńskiego. Barańskiego i innych Księgarnia H. ALTENBERGA (dawniej Rich?????? we Lwowie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Koziebrodzki Władysław BYĆ ALBO NIE BYĆ
Koziebrodzki Władysław HRABIA MARYAN
Koziebrodzki Władysław ZAWIERUCHA
Koziebrodzki Władysław GALICJA I AUSTRIA
Koziebrodzki Władysław BALOWE RĘKAWICZKI
Koziebrodzki Władysław PO ŚLISKIEJ DRODZE
Koziebrodzki Władysław SZKICE Z NIEPODLEGŁEJ PRZESZŁOŚCI
Koziebrodzki Władysław U DOKTORA
10 0 Reprezentacja Binarna
10 Reprezentacja liczb w systemie komputerowymid 11082 ppt
Spółka jawna jako przedsiębiorstwo
Algorytmy i struktury danych Wykład 1 Reprezentacja informacji w komputerze
Budowa domu prościej się nie da
PPB Spółka Komandytowa
Spółka partnerska
inteligentny budynek Ochrona domu PND1
01 reprezentacja danychid 2917
cwiczenia aerobikowe w domu
Dziś wolałabym siebie nie spotkać Muller Herta

więcej podobnych podstron