Zobaczyć wspólnotę
Mimo naszego trądu Jezus pozwala nam zobaczyć wspólnotę otwartą na nas, wypełnioną Jego obecnością. Stan nieczystości budzi tęsknotę za odnalezieniem się przed innymi. Szukając uwolnienia od myśli potępiających nas, powinniśmy dotrzeć do tego miejsca we wspólnocie, które opuściliśmy w poszukiwaniu doświadczeń prowadzących do zerwania z nią jedności. Odejście od wspólnoty, pozostawienie na uboczu troski o jej rozwój, staje się równoznaczne z nieumiejętnością życia w czystości serca. Naszym obowiązkiem we wspólnocie jest wczuć się w tych, którzy żyją blisko nas. Dobrze zrozumieć, a równocześnie nie godzić się na wchłonięcie przez nią.
To nie inni każą nam żyć na obrzeżach wspólnoty, lecz sami skazujemy się na chorobliwy dystans przez myślenie podejrzliwe i nieufne. Życie jest nieustannym oscylowaniem pomiędzy podziwem i potępianiem siebie, między cnotami i wadami, między dobrymi i złymi czynami. „Większość ludzkiego cierpienia wynika z rozbitych relacji. Złość, zazdrość, rozżalenie i poczucie odrzucenia ma swoje źródło w konfliktach między ludźmi, którzy bardzo pragną jedności, wspólnoty i głębokiego poczucia przynależności” (Henri J.M. Nouwen).
Gdy zawodzimy w miłości wchodząc w nieczystość, potrzebujemy innych, potrzebujemy wspólnoty rozumienia i przebaczenia. Zawodzimy w miłości, gdy zaczynamy stronić od wspólnoty, od tych, którzy nas kochają i zaczynamy chodzić jedynie po jej obrzeżach. Należy zobaczyć wspólnotę, która nas nie oskarża, lecz potrzebuje naszej obecności. Inni dają nam siłę do życia w czystości wtedy, kiedy my ją tracimy i bliscy jesteśmy upadku. Otwartość i szczerość leczą.
Powrót do wspólnoty jest równoznaczny z przyjęciem tej mocy, której ona udziela. Myślę o wspólnocie ludzi otwartych, prawdomównych, współodczuwających z tym, który jeszcze nie dorasta do życia wartościami ewangelicznymi. Jednak, zanim znajdę się na nowo we wspólnocie wymiarze moich emocji i mojego ducha, powinienem nie czekać na specjalne zaproszenie do wejścia w nią. Wchodzę do niej, ponieważ jest to ten obszar troski o życie w wolności ducha, o stawanie się człowiekiem, który chce poczuć, że jest kochany i kocha, jest szanowany i szanuje, jest oczekiwany, dlatego przychodzi. Bywa i tak, że we wspólnocie czeka jedna osoba. To musi wystarczyć. Nie należy oczekiwać na wiele, wystarczy mało. Od tego „niewiele” rozpoczynamy swoją obecność i swoją przemianę.
Gdy wnosimy do grona znanych nam osób to, co w nas jest dobre, wzrastamy w czystości i miłości do nich. Gubimy się w czystości, gdy nie kochamy ludzi będących na wyciągnięcie ręki. Poszukujemy kogoś, kto zaspokoiłby nasze głody w miłości. Nikt z ludzi ich nie zaspokoi. Dając to, co w nas szlachetne i prawdziwe odkrywamy, że miłość przez nas upragniona zawsze w nas była. Nie dostrzegaliśmy jej w sobie, szukając poza sobą. W nas jest miłość złożona przez Boga wraz z darem życia, wiary i powołania.
Inwestowanie we wspólnotę własnych uczuć doprowadza do zaufania tym, w których się angażujemy. To jest niezwykły akt rodzenia, „rodzenia siebie” do pogłębionej relacji z innymi. Rodzimy się dla siebie „na nowo” z tej racji, że zmienia się w nas postrzeganie osób widzianych do tej pory jako tych, od których zawsze czegoś oczekiwaliśmy, a nawet żądaliśmy, na tych, których z własnej woli pragnę obdarować darem twórczego istnienia. Gdy szukamy wspólnoty szczególnej, która będzie odpowiadała na nasze potrzeby, nigdy jej nie znajdziemy i grozi nam ucieczka od tych, których postrzegamy jako niewrażliwych i obcych nam. Wnosząc we wspólnotę to, co było naszym najgłębszym oczekiwaniem zauważamy, że ona pod wpływem naszego ciepła i zaufania otwiera się na nas, jak piękny kwiat na pierwsze dotknięcia porannych promieni słońca. Trzeba dawać siebie, by dostrzec, że jest się obdarowanym. Trzeba kochać, być odkryć miłość innych do siebie.
Z czasem zauważamy, że wspólnota, w jakiej żyjemy nie zmieniła się, lecz zmieniło się nasze jej widzenie. Pretensje, nadmierne oczekiwania, złość, żądania kierowane pod adresem innych sprawiają, że owe namiętności przesłaniają nam rzeczywiste oblicze wspólnoty. Problem jest również w tym, że zachowujemy się niekiedy jak rozkapryszone dzieci, które chcą być w centrum uwagi innych. Kiedy tego nie otrzymują, ostentacyjnie pokazują jak bardzo czują się skrzywdzone. Coś z tego jest w postawie osób dorosłych. „Ponieważ nie odpowiadacie na moje oczekiwania idę tam, gdzie inni mnie zrozumieją i uszanują świat moich uczuć”. Rozpoczyna się czas „emigracji wewnętrznej”, poszukiwania środowiska, w którym znajdę miejsce dla wypełnienia moich uczuć takim ładunkiem wrażeń, które uznam za spełniający moje ludzkie głody.
Nie otrzymamy tego, czego potrzebujemy poza tymi, którzy dla nas są „stworzeni”, a my dla nich. Bóg dał nam tę, a nie inną wspólnotę, dla naszego przejrzenia, otwarcia uszu i zrozumienia. Ciągle szukamy siebie i tego, co dla nas dogodne. Nie tyle potrzeba opuszczać wewnętrznie wspólnotę, lecz przejrzeć i zobaczyć, że istnieje konieczność porzucenia chorego obrazu wspólnoty, jaki w sobie nosimy. To, co jest we mnie chore, sprzyja przynoszeniu chorych owoców miłości. Owocem chorej miłości jest życie w nieczystości. Nasze nadmierne oczekiwania wobec innych poważnie utrudniają, czy wręcz uniemożliwiają życie w czystości. Nie dawać naiwnych rad. W taki sposób przez bezsensowne rady, wprowadzamy innych w większe poczucie winy. Nie należy „pomagać” naiwnymi radami.
Konieczna jest nam prostota, będąca „znajdowaniem przyjemności i radości w małych, zwyczajnych sprawach życia” (Henri J.M. Nouwen). Potrzeba odkryć na nowo, lub dopiero po raz pierwszy, swoją wartość i niezbędność we wspólnocie, wspólnocie, której żyjemy. Jan Paweł II w Stanach Zjednoczonych użył niezwykłego określenia: „Nikt nie jest tak biedny, żeby nie miał nic do dania i nikt nie jest tak bogaty, żeby niczego nie potrzebował”. Mając na uwadze całą naszą biedę duchową i moralną jesteśmy zdolni do obdarowywania innych bogactwem serca, którego sami nie znamy. Wraz z dzieleniem się z innymi swoim wewnętrznym pięknem, sami je poznajemy i staje się ono dla nas umocnieniem do twórczego przeżywania życia we wspólnocie. Życie twórcze jest życiem prawdziwym, dobrym i pięknym. Tak wyraża się nasza „czystość serca”.
Wejście we wspólnotę domaga się od nas jasności wyborów, postaw, prezentacji przejrzystego dla innych punktu widzenia. Dla zachowania czystości serca niezbędna jest silna więź z ludźmi, z którymi żyjemy w rodzinie, wśród znajomych, sąsiadów, sąsiadów klasztorze, we wspólnocie kapłańskiej.
Wspólnota słabych jest szansą dla słabego. Wspólnota świadoma własnych słabości i przeżywająca je w prawdzie, bez udawania i ukrywania, staje się miejscem, w którym może żyć ten, który do niej powraca, po czasie „wewnętrznej emigracji”. Inni powinni uszanować naszą bezbronność. To samo powinno stać się z nami. Bezbronność może w człowieku wzbudzić troskę, ciepło i życzliwość będące atmosferą „dobrego domu”. W przyjęciu słabego jest możliwość dania mu siły do pokonania jego słabości.
Należy mówić we wspólnocie o tym, co nam się podoba i o tym, co się nie podoba. To jest dojrzałość. W takiej sytuacji można mówić o tym, że we wspólnocie spotykamy się najgłębiej, ponieważ mówimy jak myślimy i co czujemy naprawdę. Pozwalamy innym mieć swoje życzenia. Mamy również prawo do realizacji swoich pragnień, a nie być zabawką w rękach drugiej osoby. Wyrażamy swoje życzenia. Wyrażanie swoich życzeń jest drogą wychodzenia z lęku, z poczucia bycia kimś obcym w rodzinie, we wspólnocie. Wiele osób usiłuje tak żyć, aby innym się podobać. Mówią, jak nie myślą i postępują wbrew swoim przekonaniom. Wszystko po to, aby ktoś uznał, że jesteśmy przekonywujący, prawdziwi, właściwie myślący, autentyczni. Trzeba nauczyć się życia bez podpórek w osobach, które we wspólnocie „coś znaczą”, są uznawane za autorytet. Powinniśmy przestać umizgiwać się do innych. Odejść od postawy czynienia czegokolwiek, dlatego, że to się podoba określonym osobom. Nie opóźniajmy nadejścia czasu, w którym będzie wystarczał nam sam Bóg. We wspólnocie należy uczyć się bycia partnerem w odniesieniu do innych. To wymaga dorastania.
Należy siebie oraz innych wychowywać do relacji partnerskich. W nich jest miejsce dla przeciwników, ale nie osób wrogo do siebie nastawionych. Partnerzy to dwaj przeciwnicy, ale nie wrogowie. Jesteśmy inni. Każdy człowiek ma prawo do swojej inności. Musimy mieć dystans do tych, z którymi codziennie się spotykamy. Dobrze, że mamy przeciwnika. Mamy prawo do swoich życzeń, poglądów, które będą inne od ogólnie przyjętych, nakazach, prawowiernych czy obowiązujących. Mamy prawo do swoich życzeń. Możemy powiedzieć innym, co nam się nie podoba. I to jest dojrzałość, to jest spotkanie. Pozwalam innym mieć swoje życzenia. Mamy prawo realizować własne pragnienia, a nie być marionetką w rękach drugiej osoby. Nie przerażajmy się tym, że wyrażając swoje życzenia, spotkamy się z czyimś oburzeniem, a nawet obrażeniem. Nie musimy realizować pragnień innych osób. Wyrażanie swoich życzeń jest drogą wychodzenia z nieufności, zamknięcia się w sobie, a tym samym znakiem powracania do rodziny, wspólnoty. Konieczne jest uczenie się partnerstwa w relacjach. Jakże ważne jest dorastanie do stawania się dla innych partnerem.
Jeśli zdobędziemy się na zaufanie drugiej osobie, która może nam pomóc, biorąc tym samym określoną odpowiedzialność za nas, wchodzimy w doświadczenie piękna „komunii serc” z drugim człowiekiem. Warunkiem komunii jest prawda, szczerość, otwartość i zaufanie. Trzeba kogoś do siebie dopuścić. Konsekwencją tego, może być zranienie nas. Przez „rany” do siebie się zbliżamy. „Serce z kamienia” nie pociąga innych, jedynie „serce z ciała”, będące podatnym na zranienia. Dzięki zranieniom przenikamy się wzajemnie: Bóg przenika nas, my zaś odnajdujmy się w „ranach” Boga. Zranienia sprzyjają powstawaniu głębokich więzi między ludźmi. Są znakiem otwartego serca.
W twoim domu rodzinnym, we wspólnocie mieszka Bóg. Będąc z najbliższymi, bądź blisko z twoim Bogiem. Gdy w domu czy wspólnocie nie odczuwamy miłości, jest to prowokacja złego ducha, aby uciec, powrócić do tego, co było i szukać miłości tam, gdzie jej nie można znaleźć. Szatan aranżuje sytuacje, które nas wypychają z grona osób, z którymi żyjemy. Pokazuje ich przewrotność, głupotę, ograniczoność, wielką niechęć do nas. Często emigrujemy wewnętrznie w poszukiwaniu miejsca i osób, które stałyby się odpowiedzią na to, czego próżno szukamy tu, gdzie żyjemy.
„Samotność nie tylko pogłębia naszą wrażliwość na innych, lecz jest także miejscem narodzenia się prawdziwej wspólnoty” (Henri J.M. Nouwen). Konieczne jest doświadczenie samotności serca, aby można wejść w bliską relację z Jezusem oraz uporządkowaną relację z bliźnimi. Bez samotności serca stajemy się ludźmi interesownymi i egoistami. Mamy skłonność „przylegania” do innych w celu realizacji własnych potrzeb. Samotność serca kształtuje w nas umiejętność zachowania dystansu wobec intymności drugiej osoby, a równocześnie zrozumienie i szacunek dla jej przeżyć. Nie zaczynamy czegoś, czego nie będziemy mogli kontynuować w sferze ludzkich emocji, pragnień czy marzeń. Pogłębiony ogląd tego, jakie są konsekwencje wprowadzania innych we własną samotność odsłania przed nami „samotność serca”.