Ból samotności - ks. Józef Pierzchalski
Tym, co skłoniło trędowatego, aby wyszedł naprzeciw Jezusa, była boleśnie przeżywana samotność. Przypomnienie o konieczności nieustannego wychodzenia w stronę Boga, jest wyjątkową wartością doświadczanej samotności. Niezwykłe jest także odczuwanie wewnętrznej potrzeby przyjęcia w nią Tego, który ociera wszelką łzę. On skłania nas do zobaczenia, że bycie w relacjach z innymi ludźmi nie uwalnia od samotności.
Wszyscy w niej uczestniczymy. Ona jest odpowiedzią na różne przejawy zła. Najpierw boli, a później leczy. Najpierw czyni nas niewidomymi, a za czas jakiś otwiera oczy na rzeczywistość. Początkowo jej doświadczanie jest niezwykle bolesne, lecz w konsekwencji prowadzi do zrozumienia własnego życia i „przechodzącego” przez nie Boga.
Musimy przejść przez ból samotności, abyśmy w jej ranach spotkali Boga i odczuli Jego miłość. Czyż nie o miłość chodzi w naszym życiu? Ból jest doświadczaniem nieobecności tego, czego najbardziej nam potrzeba. Największy ból sprawia brak odczuwania, że jesteśmy kochani. Z nim łączy się nierozdzielnie czystości serca. Brak miłości i czystości to jedno. Gdy ich nie ma, przychodzi samotność jako odpowiedź Pana Boga na nasze najgłębsze potrzeby i pragnienia.
Samotność jest jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń człowieka. Nie przyjmowana „rozrywa”, „pali”, niepokoi, pogrąża w poczuciu wielkiego bezsensu i bezwartościowości życia. Gdy uznamy jej prawo do obecności odkrywamy, że to, co początkowo było bolesne, przemienione zostało w radość, to, co jawiło się jako ciemne i odrażające, nabrało blasku i stało się przystępne. Właśnie wtedy, gdy odczuwamy pogrążanie się w beznadziejności, propozycją na przeżywanie życia staje się samotność. Bóg nas w niej dotyka, obejmuje, chroni. Nie jest ona kresem, ale początkiem cierpienia oczyszczającego i uwalniającego z bezsensu.
Chcąc zrozumieć przynajmniej niektóre wydarzenia z własnego życia, konieczne jest wejście w tunel, jaki samotność tworzy wokół nas. Zmusza ona do bycia ze sobą, z myślami pogrążającymi w poczuciu bylejakości życia i uczuciami, które wydają się odsłaniać jedynie jedną stronę codzienności, tę ciemną. Nie mieliśmy czasu na przebywanie ze sobą. Gdy pojawia się samotność zauważamy, że mamy czas, dużo czasu dla siebie. Są to rzeczywistości nierozdzielne. Gdy zyskujemy chwile na przybywanie z naszymi myślami i odczuciami, otrzymujemy dar, umiejętność przebywania z Bogiem. Mamy czas na chłonięcie tego, co On mówi. Wyraźnie odczuwamy sens słowa, a przede wszystkim klimat, w jakim to Jego słowo dociera do nas. Piękno słowa Pana skłania do powierzenia Jemu naszych myśli i odczuć, a przyjęcia tych, które budzą w nas upragnioną ciszę i pokój.
Odczujmy w sobie, że samotność jest nam dana dla zrodzenia tęsknoty za kimś, albo za czymś. Odsuwaliśmy od siebie prawdę. Była trudna do przyjęcia ze względu na formę, w jakiej docierała do naszych uszu, raniąc przede wszystkim serce. Odczujmy, że samotność przychodzi jako wyraz czyjejś tęsknoty, forma, w której jesteśmy oczyszczani z różnych form wewnętrznego oporu i zamknięcia się, a tym samym dorastania do tej wrażliwości, którą dawno już utraciliśmy, aby odczuć miłość, tęsknotę. Coś w nas umiera, coś odchodzi, pewne sprawy tracą na znaczeniu, słabną, a my wraz z nimi. Ale najpierw jest odczucie pustki. Nikogo nie ma, nie ma dla nas, jesteśmy sami. Bardzo wyraźnie dostrzegamy w samotności konsekwencję własnej biedy duchowej i moralnej.
Najczęściej nasze dążenia skupiają się na byciu kimś wartościowym, na takich relacjach z najbliższymi, które będą naszą dumą i stanowią głęboką potrzebę bycia osobami wyjątkowymi. Jednak tęsknota za człowiekiem, jak i pragnienie bycia doskonałym w wielu sprawach nie jest tęsknotą docelową i dążeniem, do którego zmierzamy w sercu. One jedynie przygotowują i podprowadzają pod tęsknotę za Bogiem. Czyż nie dostrzegamy pewnej prawidłowości w tym, że im większa samotność człowieka, tym większa też jego tęsknota? Tęskniąc za spokojem, ciszą, dobrą pracą, tęsknimy za bliskością Boga, za poczuciem bezpieczeństwa i miłością, która może nas wypełnić.
Niewątpliwie Jezus był w samotności trędowatego, lecz on tego nie odczuwał będąc całkowicie skupiony na przeżywaniu własnego bólu. Samotność boli, kiedy jest niechciana. Czyniąc z niej gościa oczekiwanego, radykalnie zmieniamy swoje odczucia, a przede wszystkim postrzeganie własnego życia w relacji do Boga. Należy oczekiwać na samotność, jako na ten stan ducha, który odnawia nas, oczyszcza i pozwala dostrzec w tym, co jest głupstwem dla świata, sposób objawia się Bożej mądrości i miłości.
Co się dokonuje w nas, zanurzonych w osamotnieniu i szukających światła zrozumienia, obijających się o wydarzenia życia? Oczekujemy na wewnętrzny spokój. Zastanawiamy się nad tym, co Bóg chciał nam powiedzieć przez utratę więzi z innymi. Nie mogąc się porozumieć z osobami bliskimi naszemu sercu, uciekamy w świat wyobrażeń i fantazji. Czujemy jak rozdarcie w naszych emocjach pogłębia się z dnia na dzień. Rodzi to kolejne źródło niepokoju i oczekiwań na to, co jeszcze może się wydarzyć.
Zrozumienie i akceptacja dla życia, które jest ciągiem nieoczekiwanych przeżyć, chroni nas przed popadnięciem w rozpacz. Pytania o sens wydarzeń, które bolą, stają się coraz częstsze. Odpowiedź na większość z nich nie przychodzi. Jedyna myśl, jaka się pojawia w takich chwilach, to świadomość braku naszej troski o więź z Bogiem. Niewierność wobec Niego osłabiła w nas to, co i tak było słabe. Źródłem odczuwanego zagubienia i pustki jest niewierność, bagatelizowanie daru czasu, brak trzymania się tego jednego, bo tylko jedno jest ważne. Nieopanowanie w sferze pragnień i potrzeb daje odczucie, że pozbawiamy się naszych najgłębszych wartości. Nie panując nad zachciankami skazujemy się na wielki zamęt zarówno duchowy i moralny. Przytłaczające ponad miarę jest poczucie wielkiej słabości i bezwartościowości własnego życia.
Nieczystość otwiera przed nami samotność. Ze swoją wszechobecną bezradnością stajemy się jak dzieci wołające o pomoc Ojca. Liżemy rany serca, które są konsekwencją naszej zachłanności wobec tego, co postrzegają zmysły i odczuwa ciało. Samotność jest ratunkiem, szansą na opamiętanie się, możliwością spotkania Boga bliskiego nam w naszym bólu. Jest ona dana i zadana po to, byśmy przestali lękać się Pana i doszli do rezygnacji z nieodpowiedzialności wobec własnego powołania. Samotność jest wielką przestrzenią dla spotkań z Bogiem. „Prawdziwa samotność jest udziałem w samotności Boga, który jest we wszystkich rzeczach” (T. Merton). Zanurzając się w niej, wchodzimy w bliskość Boga cierpiącego i miłującego.
On wychodzi na spotkanie samotnego. Cały człowiek woła Boga w samotności. Tęskni za Nim nasza dusza i ciało, nasze zmysły i wyobraźnia. One doświadczają przenikającego nas bólu. Nasza samotność jest wejściem w samotność Boga. On nas przywołuje po imieniu. Bóg w swojej samotności wzywa człowieka do szukania i odnalezienia się w Nim. Samotność nigdy nie jest bez Jezusa. On ją przenika. Wchodząc w samotność pozwalamy przenikać się Jezusowi. Boli przeżywanie samotności, ponieważ w niej i przez nią dokonuje się nasze oczyszczenie i oświecenie, jest to czas naszej najgłębszej przemiany.
Spotkanie dokonuje się we współodczuwaniu. Nie szukalibyśmy Boga, gdybyśmy nie odczuwali głębi samotności, w której rozlega się Jego wołanie. Do Boga prowadzi tęsknota za bliskością i pragnienie by On przeniknął nasze myśli swoimi myślami, nasze odczucia swoimi odczuciami Jesteśmy nasze pragnienia zapalił własnymi pragnieniami. Jesteśmy czystymi, gdy pozwalamy żyć i rozwijać się w nas tęsknocie, jaką Bóg odczuwa za nami. On tęskni za naszą miłością. Upomina się o nas, przypomina, że jest blisko, bliżej nas, niż my samych siebie.
Na straty pojawiające się w naszym życiu i osób bliskich reagujemy lękiem. Nie chcemy strat, dlatego żyjemy w permanentnym lęku przed nimi, a tym samym przed Bogiem. To, co budzi lęk, powinno zostać przyjęte, jak anioła zwiastowanie. Lęk nie przyjęty prowadzi do większej udręki, do odczuwania, iż jesteśmy bez Jezusa w naszej samotności. Odczucie bycia samemu, niepotrzebnym, niekochanym ma u swoich początków lęk. Kształtuje on nasz sposób myślenia o nas i znaczeniu doświadczeń, które mamy za sobą, ale i w których nadal trwamy. Lęk mówi mi o czymś istotnym. Dlatego potraktujmy lęk, jak anioła, który przed czymś ważnym ostrzega, na coś uwrażliwia, przypomina o sprawach, które nam spowszedniały. Lękamy się, że możemy coś utracić, być czegoś pozbawionymi, dlatego reagujemy w ten sposób. Życie takie skłania do przyjmowania pocieszenia od świata, z ciała, lub od złego ducha.
Najtrudniejszy jest lęk przed ludźmi, od których jesteśmy zależni. Czujemy się gorszymi i niedorastającymi do tego, co mówią. To lęk każe nam się zamykać w ich obecności. Nie mamy odwagi ujawnić przed innymi czegoś, co skrywa nasza samotność i lękliwe myślenie. Obawiamy się, że komuś się nie spodobamy. Jest w nas silna, wewnętrzna potrzeba udowodnienia innym, że coś znaczymy. Lęk popycha nie tylko do zamykania się w sobie, izolowania się od innych, ale i sięgania po „chorą miłość” rozumianą jako nieczystość.
Samotność człowieka i uzależnienie wpływają na siebie wzajemnie. Im bardziej „wciągają” nas akty nieczyste, tym bardziej jesteśmy samotni. Jesteśmy „popychani” w stronę uzależnienia się od tego, co przyjemne, ekscytujące, pocieszające zmysły i ciało, nasze uczucia, choć na chwilę dając namiastkę złudnego zadowolenia i spełniania się. Gdy pojawia się uzależnienie od aktów nieczystych pogłębia się równolegle nasza samotność. W niej szukamy bez ograniczeń tego, co nieczyste. Odczuwamy coraz większą pustkę i bezsens życia. Nie cieszy ani praca ani modlitwa. Ta ostatnia zostaje ograniczona do minimum, ponieważ daje odczucie jak bardzo jesteśmy zmęczeni życiem i żałośni w tym, co z nim robimy, a właściwie, co nieczystość potrafiła uczynić z nami.
Gdy samotność boli staje się wezwaniem, a nawet powołaniem do zmiany dotychczasowego stylu życia. Przychodzi pomysł przeżywania jej jako łaski, w którą wprowadza nas Duch Święty, nie zaś jako konieczności, na którą jesteśmy skazani. Wyrzec się samotności byłoby równoznaczne z wyrzeczeniem się „łaski naszego Pana i daru jedności w Duchu Świętym”. Samotność niezagospodarowana przez odpowiadanie na łaskę, staje się miejscem kuszenia. Ono wprowadza w gwałtowne i nieopanowane zapotrzebowanie na realizację potrzeb seksualnych, doświadczenie pocieszenia cielesnego, postrzeganego jako jedyny sposób zapewnienia sobie odczuwania bliskości drugiej osoby. Wejście w akty nieczyste jest jedną z wielu prób, jakie podejmujemy w celu uwolnienia się od bólu samotności.
Konieczne jest to, aby Pan nas utrapił, wypróbował i pozwolił poznać, co kryje nasze serce. Dopuszcza na nas silne głody duchowe, uczuciowe i zmysłowe. On karmi nas w naszej samotności nie tym, czego oczekujemy. Oczekujemy na pokój serca, a pojawia się niepokój, wyglądamy wyciszenia, a przychodzi zamęt. Nasze pragnienia w spotkaniu z Jego miłością owocują niepokojem. On sam jednak przynosi pokój. Aby go przyjąć, konieczne jest odejście od własnego chcenia.
Pan wprowadza nas przez namiętności i straty w samotność dla poznania, że wszystko może do Niego doprowadzić. Stan naszego ducha znajduje się w korzystniejszym położeniu, choć tego nie odczuwamy. Samotność i namiętności pozbawiają złudzeń. Ich nagromadzenie się doprowadza z czasem do uświadomienia sobie, że nie żyjemy w rzeczywistości, jaką ona jest, lecz według własnych wyobrażeń lub tych, które inni w nas kształtują. Pomijanie rzeczywistości, brak krytycznego odniesienia do samego siebie sprowadza stan pokus skłaniających do aktów pozbawiających czystości serca. Nieczystość serca zmusza do odczuwania osamotnienia.
Osamotnienie zaznacza swoją obecność w upokorzeniu ciała własnego i drugiej osoby. Nieczystość jest postrzegana nie tylko jako upokorzenie człowieka, lecz jako doznanie zmierzające do doznania pocieszenia. Wynika stąd jednoznacznie, jak bardzo umysł człowieka może zostać zmącony przez interpretacje obce i szkodliwe dla jego ducha. Jesteśmy zdolni wytłumaczyć każde zło, które popełniamy, jako rzeczywistość konieczną dla siebie, w celu pełnego odczuwania życia i uczestniczenia w jego radości.
Czym jest osamotnienie? To brak głębokich, prawdziwych więzi z ludźmi. Tego problemu nie rozwiąże bliskość fizyczna z kimś drugim, ani przebywanie w korzystnej aurze z innymi, czy też doznania estetyczne wynikające z zobaczenia ciekawej wystawy lub połączone z wyprawą w góry. Osamotnienie jest czasem wołania, więcej lub mniej świadomego, o człowieka, o więź serca z drugim. Nie rozwiązujemy tego problemu przez patrzenie komuś w oczy, trzymanie za rękę lub wspominanie chwil miłych, jakie przyszło nam spędzić z naszymi przyjaciółmi na ostatniej wyprawie wakacyjnej. Przyjęcie daru osamotnienia jest złączone z przyzwoleniem drugiemu, na wejście do mojego serca. Powierzam się temu, który jest mi bliski, przy kim czuję się bezpieczny, potrzebny i kochany. Zauważam tę rzeczywistość przez praktykę dzielenia się z kimś moimi sprawami, porażkami i sukcesami. Jest to równocześnie taki stopień otwartości wewnętrznej, który pozwala drugiemu człowiekowi otworzyć się na mnie. Dlaczego pozostajemy osamotnieni? Ponieważ przeżywamy lęk przed drugim, jego wejściem w nasz obszar wrażliwości emocjonalnej, duchowej, który postrzegamy jako zastrzeżony dla nas samych. Skoro nie jesteśmy w stanie przyjąć w obszar własnej wrażliwości tego wszystkiego, co odnosi się do „bogactwa i biedy” drugiego człowieka, oraz odpowiedzialności za niego będziemy doświadczali osamotnienia, jako stanu paraliżującego nas we wszystkich innych obszarach życia.
Istnieje obawa przed ingerencją drugiego człowieka w moją wolność, możność samodzielnego stanowienia o sobie. Tymczasem umiejętność powierzenia siebie drugiemu jest wyrazem naszej najgłębszej wolności. Nie ginę przy drugim człowieku, lecz zachowuję przy nim swoją tożsamość, zdolność wyrażania poglądów, i dokonywania autonomicznych wyborów. Nie usiłuję zmieniać człowieka według mojego widzenia spraw. Wychodzę naprzeciw niego, aby stawał się sobą, zgodnie z „uposażeniem” naturalnym, emocjonalnym, duchowym, jakie otrzymał od Boga. Wchodzę w jego wrażliwość wewnętrzną nie po to, aby przede wszystkim ją zmieniać, lecz w tym celu, aby ją poznać. Poznanie człowieka dokonuje się, między innymi, przez wejście w jego wrażliwość i przyjęcie jej, okazanie szacunku dla tego, co jest dla drugiego ważne, mniej ważne czy nie ważne.
Wejście w relację z drugim człowiekiem, to proces polegający na zrozumieniu tego, kim on jest. Nie usiłuję go „nawracać”, zmieniać na siłę, niczego nie chcę przyspieszać w jego stawaniu się człowiekiem „duchowym”. Staram się razem z nim zobaczyć drogi wyjścia dobre i możliwe dla niego „tu i teraz”. W budowaniu więzi uwalniającej mnie od osamotnienia dodaję drugiemu sił, wspieram go, zachęcam, a równocześnie z cierpliwością czekam na jego czas przemiany. Równocześnie w tym wszystkim pozwalam, aby ktoś był dla mnie tym, kim ja jestem dla niego. Pozwalam, aby dodawał mi sił, wspierał, zachęcał i poznawał. Nie pozwalam jedynie na to, aby zastąpił mnie w wyborach.
Nie usiłuję na drugiego człowieka zrzucać wszystkich moich bezradności. Każdy z nas zostaje sam, lecz wiemy, że jest ktoś, na kogo możemy liczyć, na jego zrozumienie i wsparcie. Godzimy się na samotność, lecz nie na osamotnienie, ponieważ jest między nami więź. Cierpimy w samotności choćby z tej racji, że ktoś inny nie odpowiada na naszą troskę o niego, o jego życie. Ktoś odwraca się od nas i nie mamy z nim kontaktu, stajemy bezradni wobec jego zachowań. Będziemy samotni, lecz nieosamotnieni.
Kiedy może pojawić się osamotnienie między mną a innymi? Gdy pojawią się takie czynniki jak, interesowność i skuteczność za wszelką cenę. Wtedy tak z mojej strony jak i osoby drugiej jest dążenie do intensywnej pracy, chęć robienia ciągle czegoś nowego, współpracy z coraz to nowymi ludźmi, szukanie okazji do udowadniania sobie samemu własnej wartości. Ostatecznością, która może zaistnieć, są powierzchowne relacje emocjonalne dla udowodnienia sobie, że nie występuje taka rzeczywistość jak osamotnienie. W klimacie tak przeżywanego życia nawet modlitwa, służba innym może być traktowana jako ucieczka od osamotnienia. Broniąc się przed nim szukamy coraz to nowych form „robienia czegoś”. Z czasem dochodzimy do wniosku, że było to jedynie oszukiwanie samego siebie. Bowiem osamotnienie może uzdrowić więź przyjaźni i odpowiedzialności.
Wydaje się, że nie radzenie sobie z osamotnieniem wprowadza człowieka w niemożność doświadczania samotności jako stanu umożliwiającego doświadczenie Boga. To przecież w samotności istnieje możliwość nawiązania głębokiej relacji z Jezusem i pytania Go o to, czego nie powie mi o mnie drugi człowiek. Jedynie Bóg daje mi poczucie sensu i wskazuje na znaczenie tych wydarzeń, których nie jest w stanie zinterpretować mój przyjaciel. Tylko Bóg przenika mnie i zna mnie. To właśnie w samotności dokonuje się weryfikacja wszystkich naszych pytań, problemów i trosk. W niej dojrzewamy do usłyszenia, zrozumienia i przyjęcia przekonywującej odpowiedzi.
Samotność to stan, w którym mogę powierzyć się Bogu. Jestem samotny, czyli zdolny do tego, aby On we mnie zamieszkał, mówił do mnie, objawiał mi swoją miłość, odpoczywał we mnie. Również w samotności człowieka, Bóg będąc samotny, czyli spragniony obecności człowieka, jego miłości, powierza się jemu. Tylko On może wypełnić moją samotność. Do tego nie jest zdolny człowiek-przyjaciel. W im większym stopniu staję się odpowiedzialny za innych, spotykam Boga w mojej samotności, który podziela moje pragnienia i zamiary. Wchodząc w samotność Boga utożsamiam się z Jego wrażliwością na człowieka. Doświadczając samotności Boga odczuwam przyjaźnie moją własną samotność, która od tej chwili staje się zamieszkałą.
Trędowaty człowiek w odosobnieniu mógł wejść w takie doświadczenie duchowe, jakiego nie miał będąc zdrowym. Bez czasu odosobnienia nasze życie duchowe jest niemożliwe. To w tym okresie życia Bóg nas naucza i uzdrawia, będąc naszym przewodnikiem. Wydaje się, że nasze doświadczenia, których celu i znaczenia nie rozumiemy są wprowadzaniem nas przez Boga w uzdrawiające i wychowujące działanie odosobnienia. Będąc w rzeczywistości tego świata trzeba nauczyć się do niego nie należeć.
To brak odosobnienia czyni nas nieczystymi. Doświadczanie samotności jest dla przywrócenia w nas równowagi pomiędzy naszym światem zewnętrznym i wewnętrznym. Istnieje możliwość odkrycia, że słuchamy bardziej ludzi niż Boga, myślimy o tym, co ludzkie, nie zaś o tym, co Boże. Myślenie, słuchanie, oglądanie tego, co ludzkie, bez równoległej troski o myślenie, słuchanie i oglądanie tego, co Boże wprowadza człowieka w niebezpieczeństwo utraty wewnętrznej wolności.
Życie bez samotności i ciszy jest dla nas destrukcyjne. Choć wielu uważa, że bycie samemu jest krzywdą, która rani i unieszczęśliwia. Bez ciszy nie ma w nas właściwej oceny samego siebie, ale i środowiska, w którym żyjemy. Tracimy skarb w postaci koniecznego dystansu do tego, co przeżyliśmy i aktualnie przeżywamy. Brak tej postawy sprawia, że chłoniemy w siebie to wszystko, co przychodzi ze świata, bez rozeznawania dobra i zła. Przez samotność odkrywamy, że posiadanie wielu wartości, cnót, umiejętności, dobrych relacji z innymi było czczą iluzją, nieporozumieniem. Wymuszone przez Boga odosobnienie jest szansą odkrycia, iż to, co naprawdę w naszym życiu posiadamy, co jest skarbem i perłą drogocenną, zostało nam darowane. W taki to sposób możemy, jako ludzie wierzący, przemieniać samotność w odosobnienie. Możemy w byciu samemu odkryć dar Boga i głębię Jego miłości, zamiast krzywdy.
Wszystko, co nas spotyka sprowadza samotność. Jest ona naszym powołaniem, miejscem odpoczynku, walki, poznania, ale i doświadczania pocieszenia pochodzącego od Boga. Doświadczanie samotności uwalnia od bezsensownego krążenia wokół siebie. W niej otwieramy się na widzenie, słyszenie i smakowanie rzeczywistości, które są z ducha. To, co boli, to również wewnętrznie nas otwiera.
Samotność jest spowodowana naszym zamknięciem się na Boga. Dzięki niej odkrywamy swoje miejsce przy Bogu i w Nim. I to jest nasz dom. Będąc u siebie mamy siłę do radowania się tym, co jest nam dane. Nie szukamy więcej. W Bogu otrzymujemy wszystko i to w nadmiarze.
W naszej samotności jesteśmy zdolni do gościnności, do przyjęcia tych, którzy boleśnie odczuwają stan własnego zagubienia. Uczymy się nie narzekać na braki, które są w nas i te dostrzegane w innych, podobnie samotnych. Samotność daje nam pewną przestrzeń wolności, w której nie boimy się, iż czegoś nam brakuje w kwestiach ducha czy moralności. Cieszymy się tym, co małe w naszym człowieczeństwie. Samotność uczy radości z małości. Z czasem możemy odczuć, że samotność to dobre miejsce dla zamieszkania, poczucia się „dotychczas siebie”. Miejsce dotychczas traktowane nieprzyjaźnie możemy przemienić jako korzystne dla własnego życia i rozwoju.
Osamotnieni tęsknimy za miłością. W samotności dojrzewamy do jej przyjmowania i okazywania. Ważne jest dojście do przyjęcia siebie samego we własnej samotności. Nie jest istotne to, czy ktoś nas przyjmuje z takim stanem ducha i emocji, lecz to, że my siebie przyjmujemy i okazujemy sobie te uczucia, za którymi od dawna tęskniliśmy. Spróbujmy zrezygnować z przewrażliwienia na punkcie własnej osoby. Nie szukajmy ośrodka naszego życia poza sobą, ale w nas samych. Potraktujmy samotność jako swoje powołanie. W niej nie mamy już nic do stracenia, lecz wiele do zaofiarowania. Świadomość tego, że samotność czegoś istotnego nas pozbawia, jest nieprawdą. To dzięki niej dokonuje się to, co jest podstawą i smakiem naszego życia, pogłębienie relacji z innymi. Samotność nie tyle nas od innych oddziela, lecz zbliża.
Samotność uzdalnia nas do wsłuchiwania się w Boga. Jest ona źródłem czystości i wolności, radości i pocieszenia. W niej wychowują się nasze zmysły na doświadczanie i przyjmowanie tego, co służy duchowi, a tym samym naszemu powołaniu i ostatecznemu przeznaczeniu. Warto uwierzyć w moc Boga działającą w ludzkiej samotności. Wiąże się to z koniecznością zweryfikowania postaw, w których często lgniemy do ludzi i zdarzeń, doświadczeń i planów, które uznajemy za ostateczne i niepodważalne.