1 Zakupy
- Musimy jechać na zakupy - usłyszałam ledwo przekroczywszy próg domu.
- Ale... - chciałam zaprotestować.
- Nie ma żadnego, ale. Potrzebujesz nowych rzeczy na Alaskę - zakomunikowała i pociągnęła mnie w stronę salonu, gdzie siedziała już Rosalie. Wiedząc, że z nią nie wygram nie robiłam oporu. Gdy tylko usiadłam na kanapie blondynka zaczęła nawijać o nowych trendach i o ciuchach, które widziała w najnowszych katalogach. Nie przysłuchiwałam się im uważnie wtrącając, co jakiś czas monosylaby lub krótkie wyrazy. Na szczęście nasza rozmowa w końcu dobiegła końca i poszliśmy wszyscy na polowanie.
- Uff. Nareszcie wolna - westchnęłam podchodząc do Reneesme i Edwarda.
- To co idziemy?? - spytał Carlisle po czym wszyscy ruszyliśmy do lasu. Rozeszliśmy się dopiero na niewielkiej polance. Już kilka metrów dalej natrafiliśmy na stado jeleni. Zaczaiłam się i skoczyłam na średniej wielkości sarnę. Wbiłam zęby w gardło i wyssałam krew do ostatniej kropelki. W tym samym czasie Edward zajadał się jednym z większych jeleni, a Nessie małym jelonkiem. Po skończeniu zerknęłam na swoja bluzkę, która tym razem była nienaruszona.
- Coraz lepiej ci idzie - mruknął mi do ucha ciepły baryton mojego męża. Zachichotałam i pocałowałam go w policzek. Później złapaliśmy parę pozostałych jeleni, a mi się nawet udało zapolować na lwa górskiego. Niestety już tego bluzka nie przeżyła i miałam na niej kilka dziur zrobionych przez zwierzaka.
***
Następnego dnia jechałam z Alice i Rosalie do Seattle. Obleciałyśmy chyba każdy sklep. Kupiłam sobie taki,
taki
i taki zestaw.
Dodatkowo tę turkusową bluzę,
te buty,
te czarne baleriny
i ten zestaw
Alice zmusiła mnie jeszcze do zakupu tych czerwonych pantofelek
i tego zestawu.
Gdy w końcu obładowane tona ciuchów wyszłyśmy na parking zaczynało się ściemniać. Nie wiem, jakim cudem, ale wszystkie nasze torby elegancko zmieściły się w bagażniku
- Musze przyznać, że było całkiem fajnie - powiedziałam wsiadając do samochodu.
- No nareszcie mówisz po ludzku - powiedziała Alice. Zachichotałam. Chwilę później skręcałyśmy już w drogę prowadzącą do domu
2 Alaska
Ostatnie dni w Forks minęły nam bardzo szybko. Już jutro jedziemy na Alaskę. Później w okolicy sierpnia mamy jechać do stanu Idaho do małego miasteczka Cascade, gdzie mamy zacząć od nowa. Nowa szkoła, nowe otoczenie. Byłam bardzo ciekawa jak to będzie.
***
Już za godzinę wyjeżdżamy. Większa część rzeczy już czeka na nas w Cascade. Esme miotała się jeszcze po pomieszczeniach sprawdzając czy wszystko jest już zabrane lub zapakowane. Inni również nie mogli się już doczekać. Najbardziej ze wszystkich cieszyła się Reneesme. Bardzo chciała ponownie zobaczyć swoje "ciocie", z którymi nie widziała się już od kilku miesięcy.
- To, co, jedziemy - spytała Esme wchodzą do salonu.
- Możemy już jechać - powiedział Carlisle i ruszył w stronę garażu. Reszta podążyła za nim. Zabraliśmy się w cztery samochody. Moje ferrari i samochód Emmetta odstawiony został już kilka tygodni temu do nowego domu. Wsadziłam Nessie do fotelika i zasiadłam na miejscu pasażera obok Edwarda.
- Gotowi na szybką jazdę - spytał.
- Taaak - krzyknęła Renesme i wyjechaliśmy z garażu. Przed nami jechało tylko kanarkowe porsche Alice, które i tak, gdy tylko wyjechaliśmy na główna drogę wyprzedziliśmy.
Odkąd zostałam wampirem uwielbiałam szybką jazdę Edwarda. Nawet sama jadąc swoim ferrari nie jechałam wolniej niż 200 km/h. Porównując z moim poprzednim stylem jazdy, wtedy strasznie się ślimaczyłam.
- O czym myślisz - zapytał mój ukochany. Uśmiechnęłam się do niego. Wiedząc, czego oczekuje zamknęłam oczy, zagryzłam wargę i odsunęłam od siebie tarczę ukazując mu myśli.
- Nie zgadzam się. Jechałaś wolniej niż ślimak - powiedział Edward. Zerknęłam na niego jednym okiem i wytknęłam język jak przedszkolak, starając się utrzymać to samo położenie mojej tarczy, co wcześniej. Zachichotał. Nie poddając się spróbowałam z drugim okiem. Tutaj również udało się.
"Coraz lepiej mi idzie" - pomyślałam, posyłając mu jeden z moich najładniejszych uśmiechów.
- Też tak uważam - odpowiedział odwzajemniając uśmiech. Dalszą część drogi spędziłam na przypominaniu sobie wydarzeń sprzed przemiany. W wielu kwestiach Edward mnie poprawiał, co się skończyło na małej sprzeczce i powrotu mojej tarczy na swoje miejsce. Po pewnym czasie byliśmy prawie na miejscu.
***
W końcu dojechaliśmy na miejsce. Dom Tanyi i Kate stał głęboko w lesie z dala od jakikolwiek zabudowań i ścieżek wycieczkowych. Jedyną drogą była wąska, kręta dróżka wijąca się pomiędzy gęstymi świerkami i sosnami.
Sam dom był zwykłą chatką z grubych, poziomych, ciemnych belek. Na szczycie dachu, z komina wydobywał się dym.
- No to jesteśmy - oznajmił Carlisle, gdy wysiedliśmy już wszyscy z samochodów. Skierowaliśmy się w stronę domu.
- Witajcie, kochani - przywitała nas Tanya, wychodząc z domu. Wszyscy po kolei przywitali się z nią, po czym zaprosiła nas do środka. Pierwszym pomieszczeniem, do jakiego wchodziliśmy był duży, przestronny salon. Całość była zachowana w ciepłych, przytulnych kolorach. Jasne meble i dodatki, dawały całemu wnętrzu nowoczesny wygląd. Przed kremowymi sofami znajdował się kominek, w którym wesoło tańczył ogień, tuż, nad którym wisiała plazma. Z drugiej strony przez uchylone drzwi było widać niewielką kuchnię i jadalnię, z której właśnie wyszła Kate i jakaś wampirzyca.
- Witaj Kate. Dobrze jest cię znów widzieć - przywitał się z nią Carlisle.
- Witajcie. Też się cieszę, że mogę was ponownie widzieć całych i zdrowych - powiedziała Kate. - Przedstawiam wam Dorotę. Przyjechała do nas z Polski i już wcześniej żywiła się zwierzęcą krwią - pokazała na brunetkę stojącą obok niej.
- Hej - przywitała się.
- To może was zaprowadzimy teraz do waszych pokoi. Rozpakujecie się... - powiedziała Tanya. Zgodziliśmy się z nią i poszliśmy za siostrami. Nasz pokój znajdował się tuż obok pokoju Reneesme, niedaleko schodów. Ja poszłam się rozpakować, a w tym czasie Edward poszedł pomóc naszej córce.
Gdy włożyłam już ostatnia rzecz do szafki, objął mnie od tyłu i pocałował w szyję. Odwróciłam się do niego i pocałowałam. Gdy się od siebie oderwaliśmy uśmiechnęłam się i wylądowaliśmy na łóżku. Podłożyłam sobie poduszkę pod głowę, a w tym czasie. Edward objął mnie jedną ręką w pasie, a głowę ułożył na moim brzuchu. Wpatrywałam się w jego piękne, teraz już trochę ciemniejsze oczy. Ręką wodziłam po jego idealnych rysach. Przymknął oczy i przytrzymał moja dłoń. Wziął głębszy oddech i ucałował wewnętrzną stronę mojej dłoni. Było mi naprawdę dobrze. Przymknęłam oczy i odsunęłam od siebie tarczę. W momencie, gdy udało mi się otworzyć jednocześnie obie powieki nie tracąc kontroli nad tarczą zauważyłam, że teraz nasze twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. Owionął mnie swoim oddechem i powoli przybliżył się złączając nasze usta. Całkowicie utonęłam w tym pocałunku. Zapomniałam o wszystkim. Nawet nie wiedziałam jak się nazywam, nie wspominając o utrzymaniu tarczy z dala od siebie. Palce zanurzyłam w jego kasztanowej czuprynie, przyciągając go do siebie. Gdybym była człowiekiem, serce dawno by wyskoczyło z moje piersi. Gdy się w końcu od siebie odsunęliśmy, nasze oddechy były przyspieszone. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko i nie czekając na zaproszenie ponowił pocałunek. Chwilę później jego koszula leżała już na podłodze, a dalej domyślcie się samo, co było... XD
3 Bitwa
Edward:
Siedziałem na fotelu przy oknie obserwując bawiących się na śniegu Emmetta, Jaspera i Reneesme. W pokoju znajdowali się jeszcze Carlisle, Esme, Tanya i Dorota, która opowiadała wszystkim jak jest w Polsce.
"Tato, spójrz, jaki wielki bałwan" - krzyknęła w myśli moja córka. Przed oczami ukazał się trzy razy większy od niej bałwan z czarną czapką, czerwonym szalikiem i marchewką zamiast nosa. Uśmiechnięty poszedłem do Belli, która jakiś czas temu poszła do pokoju.
Gdy wszedłem do pomieszczenia moja żona siedziała na fotelu, niedaleko okna. Kucnąłem obok niej i zerknąłem na książkę, którą trzymała.
- Co czytasz? - spytałem.
- „Ps. Kocham cię”. Dorota mi pożyczyła - odpowiedziała. Spojrzałem w jej ciemne oczy. - Jest o pewnym małżeństwie, gdzie mąż ma guza mózgu i po jakimś czasie umiera. Zostawił dla swojej żony kopertę z małymi liścikami, które są wskazówkami, co ona ma robić w każdym miesiącu. Dostała 10 takich liścików i mają ją przygotować do życia bez niego. Całkiem fajne - powiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
- Widziałaś dzieło naszej córki? - spytałem.
- Chodzi ci o tego bałwana giganta. Jest super - zaśmiała się.
- A może dołączymy do nich? - spytałem. Zgodziwszy się ubraliśmy się w kurtki i wyszliśmy na dwór. Gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi trafiła we mnie śnieżka.
Dopatrzywszy się winowajcy, czyli Emmetta, zacząłem formować kulkę ze śniegu. W tym samym momencie Bella trafiła swoją śnieżką centralnie w twarz mięśniaka. Niezadowolony z tego, zaczął ją gonić po całym placu, bombardując śniegiem. W tym samym czasie Jasper i Nessie odbywali swoją bitwę, do której się przyłączyłem. Po pewnym czasie Emmett wpadł na Jaspera, który uciekał przed strzałem Nessie. Wszyscy zaczęli się śmiać z miny zdenerwowanego brata.
- Emmett, przecież to tylko zabawa - krzyknęła Rosalie, która akurat wyszła z domu. Nie obyło się od "miłego" przywitania jej kilkoma śnieżkami. Ta zadziwiająco nie wściekła się, co jest w jej naturze, tylko przyłączyła się do zabawy. Po kilkunastu minutach dołączyli do nas również Alice, Esme, Carlisle, Tanya, Kate i Dorota. W koło było słychać głośnie śmiechy. W pewnym momencie Emmett trafił śnieżka w dorodną sosnę, pod którą stała Alice. Prawie cały śnieg znajdujący się na drzewku obsypał chochlika. Wściekła wygrzebał się z górki śniegu i zaczęła gonić mięśniaka.
- Nie dogonisz mnie - krzyknął odwracając się do niej. Po tych słowach odwrócił ponownie głowę i ...PLASK! Emmett wpadł na gigantycznego bałwana zostawiając po nim kupę zgniecionego śniegu, czapkę, szalik i zgniecioną marchewkę. Wszyscy zaczęli się praktycznie tarzać ze śmiechu. Emmett wyglądał przezabawnie. Gdy wstał cały był ze śniegu i muszę przyznać, że wyglądał identycznie jak bałwan, którego zgniótł. Po chwili zadzwonił telefon Belli.
- Hej Jacob - powiedziała ledwo powstrzymując śmiech.
- Hej Bells, nie przeszkadzam - odezwał się głos w telefonie.
- Nie skąd. Właśnie Emmett wpadł w wielkiego bałwana - zachichotała.
- Hehe... Szkoda, że mnie nie ma - zaśmiał się Jake.
- Chcesz Nessie? - zapytała.
- Nie no, bo wiesz. Ja, tak naprawdę dzwonię z innego powodu - powiedział poważnie wilkołak.
- Co się stało? - spytała Bella.
- Tylko proszę, spokojnie - prosił.
- Mów - odpowiedziała, coraz bardziej niespokojna.
- Chodzi o to, że...
4 Krew
Myślałam, że zaraz pęknę za śmiechu. Emmett wyglądał uroczo cały w śniegu. Nagle zadzwonił telefon.
- Hej Jacob - powiedziałam ledwo powstrzymując śmiech.
- Hej Bells, nie przeszkadzam? - spytał mój przyjaciel.
- Nie skąd. Właśnie Emmett wpadł w wielkiego bałwana i teraz sam tak wygląda - zachichotałam.
- Hehe... Szkoda, że mnie nie ma - zaśmiał się Jake.
- Chcesz Nessie? - zapytałam.
- Nie no, bo wiesz. Ja, tak naprawdę dzwonię z innego powodu - powiedział poważnie wilkołak.
- Co się stało? - spytałam zaskoczona.
- Tylko proszę, spokojnie - powiedział uspakajającym głosem.
- Mów - odpowiedziałam, coraz bardziej niespokojna.
- Chodzi o to, że postrzelili Charliego i...
- Co?! - krzyknęłam do słuchawki zwracając na siebie uwagę całej rodziny. - Gdzie, kiedy? - rzucałam słowami.
- Spokojnie, Bella - powiedział.
- Jak tu mam być spokojna - krzyknęłam ponownie, po czym poczułam spokój. Uśmiechnęłam się do Jaspera i spojrzałam na Edwarda. Wiedząc, o co mi chodzi kiwnął głową. - Dzięki Jake, postaram się niedługo wrócić do Forks.
- Nie musisz - powiedział szybko.
- Ale chcę - odpowiedziałam po czym się rozłączyłam. W tym czasie Alice przyszła z niewielką walizką. Pożegnaliśmy się z rodziną i pojechaliśmy na lotnisko. Z załatwieniem biletów nie było problemów. Raz, dwa i siedzieliśmy w samolocie.
Lot dłużył mi się niemiłosiernie. Próbując zabić jakoś czas oparłam się o Edwarda i starałam się myśleć o niczym. Nawet mi się to udawało, gdy przypomniała mi się rozmowa z Jacobem. KREW. To było najważniejsze słowo, które mnie nurtowało. Od ostatniego polowania minęło już dość czasu, by moje oczy stały się czarne. Co jeśli wyczuję krew i nie będę mogła się powstrzymać? Trzeba pamiętać, że nadal jestem nowonarodzoną. Przyłożyłam rękę do gardła.
- Nie zamartwiaj się - szepnął mi we włosy Edward. Nie zamartwiaj się. Łatwo powiedzieć.
- Ale co z głodem? Dawno nie polowałam - powiedziałam najciszej jak potrafiłam.
- Zaraz po locie pójdziemy na polowanie, a po za tym cały czas będę przy tobie
- odpowiedział i pocałował mnie we włosy.
- Nie pamiętasz, co było kilka miesięcy temu, jak trudno było mnie uspokoić. Pamiętaj, że nadal jestem silniejsza od ciebie - powiedziałam niemal jęcząc.
- Mam swoje niezawodne sposoby - uśmiechnął się.
- A co jeśli zrobię tobie krzywdę albo Charliemu - brnęłam dalej.
- Bello. Nie denerwuj się. Jesteś w samolocie pełnym ludzi i sobie radzisz to z Charliem też sobie poradzisz. A propos, dotychczas sobie świetnie radziłaś w towarzystwie swojego ojca, więc przestań się zamartwiać - powiedział wpatrując się mi prosto w oczy.
- Racja - zgodziłam się i poczułam zmianę ciśnienia. Nareszcie. Usiadłam prosto i zapięłam pasy. Chwilę później lądowaliśmy.
5 Charlie
Jak ja się stęskniłam za lasem w Forks! Te zarośnięte mchem drzewa. Lekka mżawka zwilżająca włosy. Tego mi trzeba było. Wszystkie troski i zmartwienia odeszły. Liczyłam się tylko ja, ofiara i polujący ze mną Edward. Czułam się wolna i spokojna. Krew gasząca ogień w moim gardle dawała mi spokój i siły do spotkania z Charliem. Złapałam dwie sarny i jednego jelenia. Po naszym "obiedzie" czułam się pełna. Nawet można powiedzieć przepełniona. Nawet udało mi się nie ubrudzić. Wystarczyło tylko przeczesać i związać gumką włosy, i mogliśmy "iść do ludzi"
- Poradzisz sobie - szepnął Edward tuż przed wejściem. Miałam taką nadzieje. Delikatnie wzięłam wdech, a po upewnieniu się, że nie mam zamiaru rzucić się na żadnego pacjenta, ruszyliśmy do sali, w której leżał Charlie. W pomieszczeniu zastaliśmy go leżącego na łóżku, gawędząc miło z pielęgniarką.
- Cześć tato - uśmiechnęłam się i usiadłam na krześle obok niego, na wszelki wypadek wstrzymując oddech.
- Cześć dzieciaki. Co u was słychać? - spytał.
- U nas dobrze. Narobiłeś mi stracha. Jak Jacob zadzwonił...
- Mówiłem, żeby tego nie robił - przerwał mi ojciec. - Oj tam, kiedyś musiało się to stać. Policjant bez rany postrzałowej to zły policjant - zaśmiał się.
- Ale jedna ci wystarczy - powiedziałam wypuszczając wszystek powietrza. Powoli wzięłam kolejny łyk powietrza. W tym momencie poczułam krew. W gardle zapalił się mały płomyk, a w ustach nagromadził się jad. Wiedząc, że sobie poradzę przełknęłam jad i ugasiłam płomyk.
"Dasz sobie rade" - powiedziałam sobie w duchu.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam - usłyszałam nie znany mi głos. Koło łóżka znalazł się doktor. - Dzień dobry. Zabieram pana Swana na badania - powiedział i wyprosił nas z sali. Z tego, co się dowiedziałam w informacji, Charliemu nic nie dolega i wypisują go już za dwa dni. Ta wiadomość poprawiła mi humor.
- Świetnie sobie poradziłaś - powiedział mój ukochany, gdy wychodziliśmy ze szpitala.
- Dzięki. Ciekawe jak będzie wyglądał dom w Cascade? Wprowadzają się już jutro. Mam nadzieje, że nie pozajmują wszystkich najfajniejszych pokoi - zachichotałam.
Charlie czuł się coraz lepiej. Już następnego dnia pielęgniarki nie mogły go zmusić do położenia się. Jak na swój wiek tryskał w pełni energią. Wypisali go zgodnie z planem, nie widząc żadnych przeciwwskazań. Jedyne, co musiał robić to dbać o siebie, brać leki i przyjść na kontrolę w przyszłym tygodniu.
Ostatni dzień naszego pobytu w Forks spędziłam z Edwardem w towarzystwie sfory. Bardzo się ucieszyli z naszego widoku. Zwłaszcza Seth. Przez cały czas, kiedy byliśmy w La Push kręcił się koło nas, a czasem dostawał nawet burę od Jacoba za ciągłe wiercenie się. Prawie od zawsze uważałam, że ten dzieciak ma ADHD lub owsiki. Od ostatniego razu sfora się zbytnio nie zmieniła. Sam nadal się nie zmienia by zestarzeć się ze swoją (od kilku miesięcy już żoną) Emily, która jak się okazało jest w ciąży. Po pewnym czasie musieliśmy się już zbierać. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i w drodze na lotnisko wstąpiliśmy do Charliego.
- Pozdrówcie wszystkich ode mnie - powiedział Charlie.
- Dbaj o siebie i obiecaj mi, że nie będzie żadnych takich wyskoków - powiedziałam z zaciętą miną. Charlie zaśmiał się ukazując w kącikach oczu zmarszczki. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do Seattle.
6 Cascade
Już niedługo będziemy w Cascade. Strasznie się stęskniłam za rodziną. Najbardziej tęskniłam za Nessie. Ciekawe jak bardzo się zmieniła przez ten ostatni tydzień. Aby przyspieszyć trochę czas zaczęłam rozglądać się po samolocie. Nie było zbytnio nic ciekawego. Z przodu siedziała grupka biznesmenów, zażarcie dyskutujących na temat spadków giełdy. Kilka siedzeń dalej siedziała starsza pani, cała spięta i siedząca sztywno w fotelu z dala od okna. Z drugiej strony siedziała jakaś wycieczka, mówiąca w nieznanym mi języku. Reszta pasażerów to zwykli ludzie, nie wyróżniający się zbytnio od przeciętnego pana Browna. Moją uwagę przykuł siedzący 5 siedzeń za mną mężczyzna intensywnie wpatrujący się we mnie. Nie wyglądał na kogoś szczególnego. Podarte, prawdopodobnie specjalnie, jeansy, T-shirt wystający z przydużej bluzy, włosy ścięte na jeża. Nic specjalnego. W momencie, gdy przyłapałam go na patrzeniu na mnie jego twarz momentalnie stała się czerwona jak burak i szybko schował się, siadając prosto na swoim miejscu. Również usiadłam prosto. Spojrzałam na mojego sąsiada. Mój miedzianowłosy bóg wyglądał przez okno. Poczuwszy mój wzrok odwrócił się i posłał mi jeden z moich ulubionych uśmiechów. Odwzajemniłam uśmiech. Po jakimś czasie zaczęło zmieniać się ciśnienie, a nad głową zapaliło mi się światełko sygnalizujące zapięcie pasów.
Na lotnisku czekała na nas Alice. Jak ja się stęskniłam za tym chochlikiem.
- Cześć wam - pisnęła. - Jak tam u Charliego? Mam nadzieje, że to nic poważnego.
- Nie. Wszystko z nim dobrze. Wypisali go już w środę - powiedziałam.
- Ty nawet nie uwierzysz, jaki dom jest piękny - powiedziała Alice siadając za kierownicą porsche. Kątem oka zauważyłam wywracającego oczami Edwarda. Zgadzałam się z nim. Alice nie zwracając na nic uwagi (tym bardziej na znaki drogowe) kontynuowała swój monolog, opisując dokładnie swój pokój. Znajdował się w przed ostatnim pokoju naprzeciwko pokoju Rosalie i Emmetta. Ostatni pokój zostawili nam.
- Powinien wam się spodobać. Przynajmniej tobie Bello, bo Edward ma strasznie dziwny gust - powiedziała to zezując na mojego męża.
- Ja uważam, że ma bardzo dobry gust - powiedziałam.
- Tylko, żeby nie był różowy, albo coś w tym rodzaju - powiedział Edward.
- Nie powiem ci. Sam się przekonasz - powiedziała Alice.
W jechaliśmy właśnie do miasteczka. Niczym wielce się nie wyróżniało od zwykłego małego miasteczka. Z wyglądu przypomina nawet trochę Forks. Muszę przyznać, że mi się nawet tu podoba. Przejechaliśmy główną drogą przez miasto i po pewnym czasie skręciliśmy w las. Moja siostra z zawrotną szybkością pokonywała kolejne zakręty. W końcu minęliśmy ostatnie drzewa i wyjechaliśmy na okrągłą polankę na środku, której stał dom. Wielkością nie różnił się od naszego, poprzedniego. Biały tynk lśnił delikatnie w pojedynczych promykach słońca przedzierające się przez chmury i drzewa. Do drzwi wejściowych prowadziły schody i średniej wielkości taras. Przez okno, które zdobiło całą przednią ścianę widziałam meble. Wsiadłam z samochodu i razem z Edwardem ruszyliśmy ku wejściu. Po otworzeniu drzwi znaleźliśmy się w holu prowadzącego do serca domu. Salon był wspaniały. Jasne ściany komponowały się z ciemnymi dodatkami. Na środku pokoju stały 3-osobowa kanapa i dwie sofy, gdzie siedziała obecnie Rosalie, wpatrując się w zajętych zabawą Emmetta i Nessie.
- Cześć mamo, część tato - krzyknęła Nessie biegnąc w nasza stronę.
- Część skarbie - przywitałam się biorąc ją na ręce i przytulając do siebie.
- Jak tam z Charliem? - spytała Rosalie.
- Okazało się, że to nic poważnego. Poleżał kilka dni w szpitalu i go wypuścili do domu - odpowiedziałam.
Po pewnym czasie do salonu przyszła reszta rodziny prócz Carlisle'a, który obecnie był w szpitalu. Dzień minął mi szybko. Alice pokazała mi cały dom, a Reneesme za pomocą swojego daru pokazała mi, co się działo w czasie mojej nieobecności.
Gdy nadeszła noc wszyscy poszli do swoich pokoi. W czasie, gdy Edward kładł małą spać. Postanowiłam bliżej się przyjrzeć nowemu pokojowi. Ściany pomalowane na beżowo, wspaniale komponowały się z drewnianymi meblami. Gdy weszłam do pokoju zobaczyłam znajdujący się po prawo wielki regał zajęty przez książki i płyty z muzyką. Naprzeciwko przy murku znajduje się łóżko. Prostopadle do łóżka i regału stoi wielka szafa na ubrania. Po lewej stronie od drzwi miedzy dwoma obrazami znajdowały się białe drzwi prowadzące do łazienki. Podeszłam do okna. Widok był naprawdę ładny. Migające gwiazdy przyozdabiały lekko zachmurzone niebo. Okrągła tarcza księżyca rzucała blade światło na ogród i las. Po jakimś czasie silne ramiona oplotły się wokół mojej talii, a miękkie usta pocałowały w szyję. Obróciłam się przodem do przybysza. Spojrzałam w błyszczące oczy Edwarda. Przytuliłam się do niego. Na moich włosach poczułam delikatne pocałunki. Jak ja go kocham. Ponownie spojrzałam w jego oczy. Po chwili nasze usta się złączyły...
7 Rocznica i mecz
Gdy wszedłem do pokoju moja żona stała koło okna, wpatrując się w niebo. Słabe światło księżyca lśniło na jej białej skórze. Podszedłem do niej, objąłem ją w talii i delikatnie pocałowałem ją w szyję. Obróciła się przodem do mnie i spojrzała w oczy. Przytuliła się do mnie a ja wdychając jej zapach, całowałem ją we włosy. Ponownie spojrzała mi w oczy uśmiechając się zachęcająco. Przybliżyłem się do niej i pocałowałem. Pocałunek był namiętny, a zarazem delikatny. Jedną rękę zatopiłem w jej włosach, a drugą przyciągnąłem do siebie. W tej chwili liczyliśmy się tylko my. Ja i Bella. Moja kochana Bella. Po jakimś czasie, nie wiem, po kilku minutach, godzinach, oderwaliśmy się od siebie dysząc. W jej oczach tańczyły teraz, wesołe iskierki. Uśmiechnęła się do mnie i sekundę później leżała na łóżku, klepiąc miejsce koło siebie. Posłałem jej jeden z jej ulubionych uśmiechów i zająłem miejsce.
- Mam coś dla ciebie - powiedziałem i z tylnej kieszeni spodni wyjąłem srebrne serduszko na łańcuszku należące kiedyś do mojej mamy, z moim i Reneesme zdjęciem w środku. Położyłem jej go na dłoni.
- Śliczny - wyszeptała oglądając prezent z każdej strony. Po chwili posmutniała - Dzisiaj nasza rocznica, a ja nic nie mam dla ciebie - powiedziała zagryzając wargę.
- Bello, ty dałaś mi już prezent, najpiękniejszy i najlepszy, jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógłby dostać. Dałaś mi siebie, swoją miłość i to jest dla mnie najlepszym prezentem - powiedziałem patrząc w jej oczy.
- Ale to nie zaprzecza temu, że jestem okropną żoną, która zaniedbuje swojego męża - powiedziała z przekąsem. Uśmiechnąłem się do niej łobuzersko i pocałowałem w usta. Nie sprzeciwiała się. Temat był już skończony. Przynajmniej tak uważam. Przywarłem do niej ciałem. Jak ja ją kocham. Odsunąłem się od niej i spojrzałem jej w oczy. Błyszczały. Płonęły w nich wesołe ogniki. Uśmiechnąłem się. Dłonią odgarnąłem jej zagubiony kosmyk. Przybliżyłem się do niej ponownie. Ucałowałem jej szyję. Zadrżała. Pocałowałem w obojczyk. Kolejny dreszcz...
***
Ostatnie dni wakacji szybko mijały. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zaczął się ostatni tydzień wakacji. Dzisiaj odwiedził nas Jacob. Od przedpołudnia bawi się z Nessie na dworze.
- Mam dobre wiadomości - powiedziała Alice. W jej głowie było jedno. Burza. - Po południu możemy iść rozegrać nawet dość spory mecz - powiedziała uradowana. Za dwie godziny ma się zacząć burza. Wszyscy bardzo się ucieszyli. Najbardziej Emmett. Od ostatniego meczu minęło kilka miesięcy. Rozochocony misiek pobiegł poinformować Carlisle'a i Esme. W tym czasie do salonu wszedł Jacob i Reneesme.
- Słyszałem, że ma odbyć się mecz - powiedział Jacob. - "Mogę iść z wami, mogę, mogę" - powtarzał w myśli.
- Jak chcesz? - odpowiedziałem wywracając oczami.
Grać mieliśmy na sporej wielkości polanie parę kilometrów na południe od miasta, którą znalazł Emmett podczas obeznania terenu. Przygotowaliśmy sprzęt (metalowe kije i zapas piłek), dziewczyny poszły się przebrać i byliśmy gotowi do drogi. Na miejscu byliśmy w 20 minut. Zaznaczyliśmy bazy, podzieliliśmy się na grupy i zaczęliśmy grę. Ja byłem razem z Jasperem, Rosalie i z czego nie była zadowolona, Jacobem, w przeciwnej drużynie Emmett, Carlisle, Alice i Bella. Esme i Nessie sędziowały. Jak to przy każdym meczu nie obyło się bez zakładu z Emmettem, kto tym razem wygra. Dzięki Alice od razu wiedziałem, że to moja drużyna wygra. Chwilę później zaczęliśmy grę. Na początku to nasza drużyna odbijała. Miotaczem była Alice. Odbijał Jasper. Uśmiechnęła się do ukochanego i rzuciła. Chłopak odbił piłkę, która poleciała kilka metrów w głąb lasu. Zanim Emmett odrzucił piłkę blondyn zdążył dobiec do drugiej bazy. Następna w kolejce była Rosalie. Ta również odbiła, jednak jej piłka została złapana przez Bellę. Rose nie była z tego zadowolona i rzuciła jej wściekłe spojrzenie. Bella nie przejmując się tym odrzuciła piłkę Alice. Reszta meczu minęła bez żadnych problemów. Najwięcej śmiechu mieliśmy w momencie, gdy nadeszła pora na odbijanie Emmetta, który tak się wychwalał, że znów jego piłka poleci najdalej, był tak zaaferowany wychwalaniem się, że nie trafił kijem w piłkę. Wszyscy niemal tarzali się ze śmiechu, widząc zszokowaną minę miśka. W rezultacie tak jak było w wizji Alice, moja drużyna wygrała.
- Gratulacje - podbiegła do mnie po wszystkim Bella.
- Ty też sobie dobrze radziłaś - powiedziałem biorąc Nessie na ręce.
- "Następnym razem się odegram" - powiedział w myśli Emmett. Uśmiechnąłem się pod nosem i pobiegłem razem z rodziną do domu.
8 Szkoła
Wakacje się skończyły. Od pierwszego września idziemy do szkoły. Zaczynamy ponownie od liceum. Na początku planowaliśmy iść na studia, jednak w ostateczności zmieniliśmy zdanie. Wszyscy szybko zaaklimatyzowali się w nowym miejscu. Jedynie Rosalie marudziła.
Pierwszego dnia w szkole była idealna pogoda. Chmury i mgła przykrywały szczelnie niebo nie dopuszczając ani jednego promyka. Alice mówiła, że taka pogoda będzie utrzymywać się przez tydzień.
Gdy dojechaliśmy pod szkołę parking był prawie pełny. Zajęliśmy miejsce przy trzech całkiem niezłych samochodach. Lamborghini Gallando i Porsche Carrera GT, jeśli się nie mylę. Oczywiście nasza rodzina zrobiła furorę w miasteczku. Od samego naszego przyjazdu ruszyły ploty na nasz temat. Gdy wysiedliśmy z samochodów wszyscy uczniowie będący na parkingu spojrzeli na nas, a co niektórzy zaczęli szeptać. Nagle Edward się zaśmiał.
- Co? - spojrzałam na niego.
- Robisz furorę - odpowiedział mój luby. Spojrzałam na niego zszokowana.
- Na pewno nie taką jak Rosalie - powiedziałam kręcąc głową.
- Założymy się - powiedział łapiąc mnie w pasie i przyciągając do siebie. Ruszyliśmy w stronę auli. Nasza nowa szkoła to kilku piętrowa placówka z rozbudowaną sala gimnastyczną, kilkoma boiskami i basenem. Uroczystość jak się zaczęła tak się skończyła. Najnudniejszą częścią tego dnia było jedynie paplanie dyrektorki o nowym roku szkolnym i jak bardzo się cieszy, że może nas widzieć. Większość zgromadzonych uczniów przespało całą tę przemowę. Później rozdali nam plany lekcji i mogliśmy wrócić do domu.
Na parkingu obok dwóch czarnych kabrioletów spotkaliśmy rozmawiające dziewczyny. Były bardzo do siebie podobne. Różniły je tylko kolor włosów i ubrań. Ciemnowłosa dziewczyna ubrana była w jasne jeansy i białą koszulę, a jasnowłosa w ciemne rurki czerwoną koszule i czarną kamizelkę. Gdy podeszliśmy bliżej spojrzały się na nas i uśmiechnęły.
- Witajcie wampirki - powiedziała jasnowłosa. Wszyscy zaskoczeni spojrzeli na nią. Skąd wiedziała, kim jesteśmy? Nasunęło mi się pytanie. Dziewczyna widząc naszą reakcję uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Przepraszam, że tak prosto z mostu. Jestem Natalie, a to Ashley - wskazała na siostrę. - Nie martwcie się my też jesteśmy z innej bajki - powiedziała. Po chwili doszła do nas jeszcze jedna dziewczyna, prowadząca motor.
- Jestem - powiedziała. Po chwili spojrzała na nas i dodała - Mmm. Widzę BM-ki, że zaprzyjaźniliście się już z tutejszymi wampirkami. Hej, jestem Linda. - przywitała się przyjaźnie. Z naszej strony nie doczekały się, żadnej reakcji. Natalie wywróciła oczami i podniosła się z maski samochodu, o którą była wcześniej oparta.
- Ashley mogłabyś nie bawić się teraz naszymi znajomymi - spojrzała wrogo na Ashley.
- Skoro nalegasz - powiedziała lekceważąco brunetka i po chwili mogliśmy już "normalnie" funkcjonować.
- Co to było? - spytał w końcu Edward.
- Sorki Edziu. Ashley lubi używać na lewo i prawo swojej mocy i zamieniać wszystkich psychicznie w warzywa - powiedziała dziewczyna, która bardzo jest podobna do Doroty z Denali.
- A kim wy jesteście? - spytał Emmett. Dziewczyny zachichotały.
- Jesteśmy czarownicami - zachichotała Natalie.
- Dobra. Musimy się zbierać - powiedziała Linda odpalając motor. Dziewczyny wsiadły do swoich samochodów i ruszyły z piskiem opon za motocyklem. My zaskoczeni i trochę zszokowani wsiedliśmy do samochodów i również ruszyliśmy do domu. Większość drogi przemilczeliśmy. Po pewnym czasie postanowiłam przerwać tę ciszę.
- Dziwne jakieś one są - powiedziałam.
- Zgadzam się z tobą - powiedział Edward, a po krótszej chwili dodał. - A w dodatku nie potrafię czytać im w myślach.
- Powinniśmy się spytać Carlisle'a - powiedziałam i spojrzałam na mojego lubego. Na jego twarzy widniała pokerowa twarz. Bez żadnej emocji wpatrywał się w jezdnię. Gdy dojechaliśmy do domu poszliśmy do gabinetu Carlisle'a.
9 BMW
- Nigdy nie słyszałem o czarownicach - pokręcił głową Carlisle, po czym po chwili dodał. - Ale mówiliście, że jedna była bardzo podobna do Doroty. Może ona coś wie na ten temat?
- Dobry pomysł. Zadzwońmy do niej - powiedział Edward wyciągając telefon i wybrał numer do sióstr z Denali. Odebrały po dwóch sygnałach.
- Halo? - odezwał się dźwięczny głos Doroty.
- Cześć Doroto. Mamy taką sprawę. Wiesz coś na temat czarownic? - spytał szybko Edward. Po drugiej stronie nie odezwał się nikt.
- Skąd o nich wiecie? - spytała w końcu.
- W Cascade jest ich trójka. Spotkaliśmy je dzisiaj. Trochę nas zaskoczyło ich zachowanie, tak prosto z mostu powiedziały kim jesteśmy. Chcemy się dowiedzieć, kim one są. Nikt z nas nie słyszał nigdy o kimś takim. Jedna z nich była bardzo podobna do ciebie, wiec...
- To Linda - przerwała mu Dorota. - Ogólne wiadomości o nich to: wszystkie trzy są czarownicami. Potrafią rzucać zaklęcia, robić eliksiry i czarować. Po za tym Natalie ma dar bawienia się uczuciami, Ashley steruje mózgiem swojej ofiary, czyli potrafi zrobić ich psychicznie warzywem, wpędzić kogoś w depresję itd., a Linda włada czterema siłami natury. No wiecie: woda, powietrze, ogień i ziemia. Ich "paczkę" nazywają BMW, czyli Bad Moody Witch. Wszystkie są totalnymi debilkami. Nie musicie się niczego bać. Czarownice nie mają specjalnie jakiś celów podbicia świata lub coś w tym rodzaju. Są tylko podgatunkiem człowieka. Różnią się od nich tylko tym, że są nieśmiertelne i potrafią się szybko regenerować jak wilkołaki. To chyba wszystko. Masz jeszcze jakieś pytania? - powiedziała z prędkością światła wampirzyca.
- Yyy... Czemu nie potrafię czytać im w myślach? - spytał w końcu.
- Mają coś w rodzaju tarczy. Coś podobnego, co ma Bella, tylko to zatrzymuje wszystkie dary, więc niech Alice się nie wścieka, że ich nie widzi, a Jasper, że nie wie, jakie nimi targają emocje. Wszystko?
- Ehm... tak. Chyba tak. Dzięki Doroto
- Spox - powiedziawszy to rozłączyła się.
- Czyli sprawę z czarownicami mamy z głowy. Nie są szkodliwe, więc mogę jechać teraz na dyżur - powiedział Carlisle i skierował się ku drzwiom. Poszliśmy w jego ślady. Gdy znaleźliśmy się w salonie Edward dokładnie wszystkim powiedział, czego się dowiedział. Wszystkim poprawił się humor na wieść, że nie są szkodliwe. Całą sprawę szybko zakopaliśmy i zajęliśmy się swoimi zajęciami. Edward nawet skomponował nowy utwór. Jego muzyka rozpływała się po całym pokoju. Esme bardzo się ucieszyła z tego powodu. Uwielbiała, gdy Edward grał. Reneesme bujała się przez chwilę w takt muzyki, po czym podbiegła do niego i usiadła obok niego. Spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej.
- Ładnie grałeś - powiedziałam do niego leżąc na łóżku w naszej chatce w lesie, którą skończyliśmy kilka dni temu. Niczym specjalnie nie różniła się od poprzedniego w Forks.
- Tak sądzisz?? - zamruczał. Zachichotałam i przysunęłam się bliżej. Zamknęłam oczy upajając się jego zapachem.
- "Kocham Cię" - pomyślałam odsuwając od siebie tarczę. Edward złożył mi delikatny pocałunek we włosy.
- Jesteś całym moim życie - wyszeptał. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Mój luby zauważywszy to przejechał dłonią po mojej szyi i ręce. Spojrzałam na niego. Zatopiłam się w jego spojrzeniu. Nasze twarze przybliżyły się do siebie, po czym Edward złożył ma moich ustach namiętny pocałunek. W najbardziej nieodpowiednim momencie odsunął się. Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- Nessie się obudziła. Coś się jej śniło - powiedział szybko i pociągnął mnie za sobą. Gdy doszliśmy do pokoju, na łóżku spostrzegłam szlochają małą. Podeszłam do niej i ją przytuliłam.
- Nie płacz. To był tylko sen - powiedziałam cicho kołysząc ją w ramionach.
- Może powiesz nam, co się ci śniło - zaproponowałam. Reneesme pokiwała głową i przyłożyła swoją rączkę do mojego policzka. To, co mi pokazał było bardzo niewyraźne z obrazu nie można było nic wywnioskować. Zamiast tego było czuć emocje. Strach, smutek i pustka w sercu. To były dominujące uczucia. Gdy skończyła przytuliłam ją ponownie do siebie.
- To tylko sen - wyszeptałam. - Postaraj się o tym nie myśleć - położyłam ją do łóżka i zaczęłam nucić kołysankę, którą jakiś czas temu skomponował dla niej Edward. Lubiła jak jej śpiewałam do snu. Uśmiechnęła się do mnie, ziewnęła i oddała się w objęcia Morfeusza.
10 Polowanie i kolejny dzień w szkole
Następnego dnia świeciło słońce. Z tego, co mówi Alice mamy dwa dni wolnego od szkoły. Z tego też powodu postanowiliśmy wybrać się na dłuższe polowanie. Nasze oczy i tak już od kilku dni były czarne jak smoła. Postanowiliśmy odwiedzić rezerwat w stanie Colorado, gdzie ostatnio jest nadwyżka zwierzyny. Wyjechaliśmy wieczorem. Na miejscu byliśmy kilka godzin później. Wysiedliśmy z samochodów i każdy poszedł w swoją stronę. Ja, Edward i Reneesme nie musieliśmy długo szukać. Już po paru minutach węszenia trafiliśmy na stano lwic górskich. Bardzo się z tego ucieszyłam. Uwielbiam lwy. Okrążyliśmy stado i rzuciliśmy się na nie. Krew była bardzo smaczna. Wbijając zęby w szyję ofiary, a później uczucie oblewającej ciepłej krwi gardło było wspaniałe. Od razu poprawił mi się humor. Nie nasyciwszy się jednym lwem postanowiłam poszukać następnych. Reszta również skończyła swojego lwa. Wzięłam Nessie za rękę i poszliśmy dalej w głąb lasu. W pewnym momencie Edward wziął głębszy wdech i uśmiechnął się szeroko.
- Pumy - powiedział. Również wzięłam głębszy wdech. Do moich nozdrzy wdarł się słodki zapach mięsożerców. Z tego, co wyczułam, pum było dwie sztuki. Ruszyliśmy w ich kierunku. Chwilę później wpadliśmy na polanę gdzie wylegiwały się w słońcu dwa duże koty. Gdy wyszliśmy na słońce, zwierzaki podniosły się, a jeden z nich ryknął. Tym zajął się mój mąż, ja wzięłam się za tego trochę mniejszego. Nie miałam zbytnich problemów z nim. Jedynie, co mi zrobił to lekko rozerwał bluzkę. Gdy nasze zwierzęta nie miały już sił się szarpać dołączyła do nas Reneesme. Podeszła do mojej zdobyczy i wbiła swoje zęby w jego udo. Wypiwszy około 3/4 krwi odsunęłam się od zwierzaka, zostawiając go małej. Z tego, co zauważyłam, poza rozerwaną bluzką nie zarejestrowałam żadnych usterek w moim stroju. Spojrzałam na mego lubego. Spoglądał w stronę lasu.
- Może chciałybyście popatrzeć na Emmetta i jego zabawę z grizli?? - spytał odwracając się w naszą stronę.
- Taaak - ucieszyła się Nessie.
Gdy dobiegliśmy na miejsce Emmett stał właśnie pod jaskinią, w której znajdował się niedźwiedź. Kilka metrów dalej pod drzewem siedziała Rosalie. Przyłączyliśmy się do niej.
Po kilku minutach z jaskini wyszedł większy od Emmetta grizli. Mięśniak bardzo ucieszył się w widoku miśka. Od samego początku zaczął go drażnić.
- Hej stary. Zabawimy się?? - powiedział do niedźwiedzia. Ten nawet nie raczył na niego spojrzeć.
- Nie no tak nie można - powiedział niezadowolony Emmett i zmaterializował się tuż przed nim. Zaskoczony misiek ryknął i odsunął się kilka kroków od wampira, który wyszczerzył zęby w wielkim uśmiechu. Niedźwiedź lekko już rozjuszony machnął łapą w jego stronę. Jednak natrafił jedynie na powietrze. Jego przeciwnik stał tuż za nim. Grizli mając dość wampira stanął na tylnych nogach i przeraźliwie głośno ryknął prosto w twarz przeciwnika.
- Fuj, stary zainwestuj w tik-taki, bo ci jedzie - powiedział Emmett. Teraz mięśniak zaczął się drażnić. Materializował się obok niedźwiedzia i pukał go w ramię, w momencie, gdy misiek się odwracał materializował się przy drugim boku i robił to samo. W pewnym momencie był już tak wściekły, że zaczął atakować wampira. Emmett jednak w ostatnim momencie uciekł spod łap i znalazł się na grzbiecie zwierzęcia, a zanim ten coś zrobił Emmett wbił swoje kły w kark ofiary.
Nessie całe to przedstawienie bardzo się podobało. Cały czas się śmiała lub wiwatowała mięśniakowi.
- Dobra wracajmy, bo Carlisle będzie zaraz do nas dzwonił - powiedziała Alice, która zdołała z Jasperem do nas dołączyć.
***
Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nam na wypadzie minęły dwa dni. W końcu trzeba było wrócić do Cascade. Następnego dnia po powrocie szliśmy do szkoły. dzień zaczął się tak jak przewidziała Alice. Chmury pokrywały szczelnie całe niebo. Pierwsze lekcje minęły mi i Edwardowi bardzo szybko. Nie zauważyłam nawet, kiedy nadeszła pora lunchu. Dziś jak zwykle razem najpierw skierowaliśmy się w stronę bufetu. Wzięliśmy kilka artykułów spożywczych i skierowaliśmy się w stronę naszego stolika. Nasz stolik znajdował się w idealnym miejscu. Nie rzucał się wcale w oczy, natomiast my mieliśmy znakomity widok na innych.
- Ile można dawać sprawdzianów - powiedział oburzony Emmett. - Chyba nie było żadnego tygodnia bez sprawdzianu. To jest chyba chore jakieś.
- Spokojnie Emciu, to jest przecież szkoła. Muszą w jakiś sposób sprawdzać poziom twoich umiejętności - powiedziała znudzona Rose.
W pewnym momencie ich rozmowy przerwał im chichot Edwarda. Wszyscy spojrzeli na niego.
- Hm... - mruknął uspakajając się trochę. - Emmett lepiej uważaj masz konkurencje, co do Rosalie - powiedział w końcu.
- Kogo, kogo?? - spytał się szybko. - Tylko zobaczę jednego kręcącego się koło Rose to...
- Ehm... tylko, że tym konkurentem jest dziewczyna - wszyscy spojrzeli na niego z oczami wyskakujących z orbit.
- Co?! - powiedziała zaskoczona Rosalie.
- Niejaka Clara Mold ma bardzo ciekawe plany wobec ciebie. Uważa, że jeśli nie będzie ciebie miała to zdobędzie cię nawet siłą - zakomunikował. Emmett wydał z siebie tubalny rechot, chwilę później dołączyli do niego inni.
- Ty chyba żartujesz - powiedziała, gdy skończyliśmy się śmiać.
- Nie jak mi nie wierzysz spójrz tam - wskazał na stolik stojący kilka metrów za jej plecami. To, co tam ujrzeliśmy przewyższało wszystkie dziwadła świata. Przy stoliku dla homo siedziała blondynka wpatrująca się w Rosalie jak w obrazek. Jednak to nie było najgorsze. Przerażający był jej wygląd. Ubrana była w bluzkę moro, żółte spodnie i różowy sweterek, a włosy miała związane w bardzo wysoki kucyk, z giga gumką przedstawiająca Garfielda. Gdy Rosalie odwróciła się w jej stronę, ta wzięła głęboki wdech przykładając obie ręce do piersi i robiąc wielkie westchnięcie takie jak z Ani z Zielonego Wzgórza. Teraz to nawet Rosalie się śmiała.
- OMG. Co to jest?! - powiedziała.
11 Czarownice
Czas płynął. Mijały dni, tygodnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął się grudzień. Od momentu zapoznania się z czarownicami bardzo je polubiliśmy. Nawet Jacob, który odwiedzał nas do drugi lub trzeci dzień, polubił towarzystwo czarownic. Alice miała, z kim chodzić na zakupy (Natalie i Ashley mogłyby cały dzień łazić po sklepach), a Carlisle odkrywał tajniki magii i czarów.
- My nie mamy różdżek ani mioteł. To są mity. Demonów też nie ma. My czarujemy poprzez naszą samowolę. Wystarczy, że machniemy ręką i już możemy zrobić wszystko - opowiadała nam raz Linda.
- Jak to wszystko - spytała zaciekawiona Rosalie.
- No wszystko. Zmienić człowieka w przykładową ropuchę. Wszystko, co chcemy - powiedziała Natalie.
- A... - zawahała się blondynka. - Potrafiłybyście zmienić wampira w człowieka? - spytała w końcu. Trochę się zdziwiłam jej pytaniem. Odkąd żyła Reneesme nie przypominam sobie by narzekała na to, że jest wampirem.
- Tak - odpowiedziała Natalie.
- A na czym to by polegało - drążyła dalej Rosalie.
- Hm... To jest już poważniejsza sprawa. Potrzebny byłby do tego eliksir - powiedziała Ashley. Oczy Rose zabłysły.
- Rosalie bądź poważna. Powinnaś wszystko przemyśleć zanim postąpisz pochopnie - powiedział szybko Edward. Ta spojrzała na niego i kiwnęła głową na znak zgody.
- A magiczne kule, miotły itp. - zadał kolejne pytanie Jasper.
- Te przedmioty to już dawno w muzeum się znalazły. Teraz używamy komputerów. W nim mamy wszystko, i księgę z zaklęciami, i kule, a co do mioteł to dawno zostały zastąpione samochodami, ewentualnie, co poniektóre latają jeszcze na odkurzaczu... - powiedziała Ashley.
- Ha, na odkurzaczu - parsknął śmiechem Emmett. Czarownice spojrzały na niego pobłażliwie.
- Och robi się późno. Powinnyśmy już iść - powiedziała Linda patrząc na zegarek.
- Zostańcie jeszcze trochę - odparła Alice.
- Pamiętajcie, że my w porównaniu do was potrzebujemy snu - wtrąciła Ashley.
- No tak. No to do zobaczenia w poniedziałek - powiedziała żegnając się z nimi buziakiem w policzek.
Po wizycie czarownic wszyscy wrócili do swoich spraw. Carlisle'a od jakiegoś czasu nie było, bo musiał jechać do szpitala, Esme projektowała ogród, chłopcy oglądali jakiś "bardzo ważny" mecz, Alice poszła ułożyć Rosalie włosy, a ja zaniosłam Reneesme do jej pokoju. Nie mając zbytnio, co robić postanowiłam napisać referat z angielskiego. Szło mi całkiem nieźle. Już po dwudziestu minutach miałam cały. Przeczytałam jeszcze kilka razy, wychwytując pojedyncze błędy, po czym przepisałam na czysto. Gdy postawiłam ostatnią kropkę poczułam, że nie jestem sama. Zwróciłam się w stronę przybysza. Okazał się nim nikt inny, jak tylko Edward.
- Co nie oglądasz już meczu? - spytałam zerkając na zegarek.
- Nie. Alice w najciekawszym momencie, chcąc zabrać Jaspera zdradziła nam wynik - powiedział smutno mój luby.
- To straszne - powiedziałam z udawanym smutkiem. - A kto wygrał?
- Przeciwnicy - powiedział kwaśno.
- Oj mój biedaku - pogłaskałam go po policzku. Temu od razu poprawił się humor. Wziął mnie na ręce i położył na łóżku, po czym namiętnie pocałował. Przyciągnęłam go do siebie mocniej. Oboje zatonęliśmy w pocałunku. W tym momencie zawsze czułam jak go bardzo kocham. Wiele razy próbowałam odciągnąć od siebie tarczę, jednak bez skutku. Moim ciałem włada euforia i nie byłam w stanie skupić się na pilnowaniu tarczy. W pewnym momencie poczułam się dziwnie. Jakby to był ostatni raz, kiedy jesteśmy tak blisko. Nie rozumiałam tego. Odsunęłam się o milimetr od mojego męża i trzymając jego twarz w rękach, spojrzałam mu w oczy. Błyszczały, jak oczy zadowolonego dziecka. Był szczęśliwy tak samo jak ja. Nie potrzebowaliśmy słów, aby siebie zrozumieć. Znamy siebie na pamięć. Wiemy o sobie wszystko.
12 Decyzja
Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami. Wszystkich myśli były skierowane głownie do tego wydarzenia. W salonie stała wielgachna choinka, a dodatkowo Alice zaprosiła na wigilię siostry Denali i czarownice. Wszyscy byli z tego powodu bardzo zadowoleni. Od samego początku naszej znajomości bardzo je polubiliśmy. Jedynie Rosalie cały czas myślała o tym eliksirze. Wiele razy jej tego odmawialiśmy, jednak bez skutku. Uparcie chce stać się ponownie człowiekiem, nawet z wiedzą, że nigdy już więcej nie będzie w stanie zostać ponownie wampirem. Zaślepiona wizją, że dzięki temu będzie mogła zajść w ciąże nie zwraca uwagi na kogokolwiek prośby. Raz omal nie pokłóciła się o to z Emmettem. Ostatecznie zdecydowała się na przemianę i poprosiła siostry o eliksir.
- Rosalie przemyślałaś to sobie bardzo dokładnie? - upewniał się Carlisle po raz setny.
- Tak. Jestem na 100% pewna - powiedziała Rosalie.
- Wreszcie uwolnimy się od panny-przemądrzałej - powiedziałem uchylając się później od lecącej w moją stronę poduszki.
Po chwili usłyszeliśmy zbliżający się motor. Na podwórko wjechał oliwkowy Suzuki GSX-R 1300, na którym jechała Dorota. Była mocno zdenerwowana i zdesperowana.
Pobiegłem jej otworzyć.
- Jest Rose - powiedziała szybko.
- Taak - odparłem trochę zaskoczony. "Uff. Co za szczęście, zdążyłam" - pomyślała Dorota.
- Witaj Dorotko. Jak miło cię widzieć. Co cię do nas sprowadza? - przywitał ją Carlisle.
- Niech Rosalie nie pije tego eliksiru - powiedziała szybko.
- Czemu? - spytała zaskoczona blondynka.
- Ile masz lat? - spytała.
- Nie wiem, nie liczę - odpowiedziała.
- Ale tak koło wieku już masz, nie? - drążyła dalej.
- Chyba tak.
- A wypiwszy ten eliksir, tyle lat miałabyś w rzeczywistości. Nie byłabyś już wiecznie młoda - powiedziała. Rose aż ze zdziwienia otworzyła usta.
- A skąd ty w ogóle wiesz o tym eliksirze? - spytałem.
- Czytam w myślach - teraz i ja się zdziwiłem. - Tylko mojej siostrze. Nie wiem z czego się to bierze. Mamy tak od urodzenia.
***
Dorota jak przyszła tak i odeszła. Wszystko wróciło do normy.
- I jak było? - spytałem się Belli, gdy wróciła z zakupów z Alice.
- Lepiej nie pytaj - powiedziała padając na kanapę.
- Bello. Musimy to powtórzyć - powiedziała idąca za nią Alice.
- Nie w najbliższym stuleciu - powiedziała szybko.
- No wiesz co. Focham się na ciebie - powiedział chochlik zakładając ręce.
- To przynajmniej będę miała spokój - powiedziała. Alice zrobiła urażoną minę i rzuciła w nią poduszką, Bella złapała ją w ostatniej chwili. Obie zachichotały.
- Przyniesiesz torby z samochodu? - spojrzała na mnie moja ukochana robiąc słodkie oczka. Wywróciłem oczami i poszedłem do garażu. To, co zobaczyłem w bagażniku przeraziło mnie.
- Spokojnie braciszku. Przyszedłem ci pomóc - usłyszałem głos Jaspera. Dopiero za trzecim razem udało nam się przynieść wszystkie torby. Gdy to zrobiliśmy od razu dziewczyny zaczęły podziwiać 'zdobycze'. Wywróciłem oczami i usiadłem przy fortepianie. Spod moich palców wypłynęła muzyka. Rozmowy ucichły od razu. Wszyscy wsłuchiwali się w muzykę. Zacząłem od melodii, którą uwielbia Esme. Gdy się skończyła, zacząłem grać kołysankę Belli. Chwilę później poczułem oplatające moją szyję ręce i delikatny pocałunek w policzek. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw wizja Alice z widokiem upadającej Belli, a później odzwierciedlenie jej w rzeczywistości. Uścisk mojej ukochanej zelżał, a ręce powoli zaczęły zsuwać się z moich ramion. Sekundę później Bella była w moich ramionach. Zemdlała. Szybko jej wiotkie ciało zaniosłem na sofę. Alice dzwoniła po Carlisle'a, a ja bezsilnie próbowałem ją ocucić.
- Bella - powtarzałem.
13 Budzi się
Bella leży nieprzytomna już prawie tydzień. Cały czas przy niej byłem. Nikt nie wie, z jakiego powodu zemdlała. Jedyna rzecz, która mówi nam, że żyje to jej świszczący oddech. Usłyszałem kroki. Do salonu weszła Reneesme. Było już późno. Powinna już dawno spać.
- Nie mogę spać - powiedziała cicho. Przygarnąłem ją do siebie.
- Nie martw się, mama z tego wyjdzie - powiedziałem tuląc ją do siebie. Po jej policzkach popłynęły dwie duże łzy. Starłem je i lekko kołysząc Nessie, zacząłem nucić kołysankę, którą skomponowałem dla córki. Uśmiechnęła się blado, po czym ziewnęła i zamknęła oczy. Chwilę później spała. Zaniosłem ją do jej pokoju i wróciłem do Belli. Ona dalej nieprzytomna. Tak się o nią martwię. Nad ranem przyszła Alice.
- "Już niedługo. Miałam wizje. Za około dwadzieścia minut się obudzi" - powiedziała w myślach. Na tę wiadomość czekałem.
- Dziękuje - szepnąłem.
- "Pamiętaj, że nie tylko ty ją kochasz" - pomyślała i pobiegła na górę.
- Wiem - powiedziałem do siebie. Nagle ręka Belli drgnęła. Budzi się. Ścisnęła mocniej powieki, po czym otworzyła oczy.
- Bello, Bello. Nareszcie - ucieszyłem się.
- Ehm... Co się stało - spytała trochę skołowana.
- Nie wiemy. Straciłaś przytomność. Byłaś nieprzytomna pięć dni - powiedziałem.
- Powinieneś iść na polowanie - powiedziała wpatrując mi się w oczy. Cała Bella.
- Carlisle cię zbada i pójdziemy we dwoje - powiedziałem.
- Witaj Bello - przywitał ją Carlisle, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
- Witaj Carlisle - odpowiedziała.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Dobrze, tylko głowa mnie trochę boli - powiedziała. Carlisle zbadał ją, po czym oznajmił.
- Nie widzę, żadnych zmian.
- A możemy iść na polowanie? - spytała.
- Tak, nie widzę żadnych przeciwwskazań - Bella się uśmiechnęła. Tęskniłem się za tym uśmiechem. Wziąłem ją za rękę i pobiegliśmy w las. Mieliśmy dużo szczęścia. Już po kilku minutach trafiliśmy na stado pum. Zaatakowałem od razu. Od trzech tygodni nie piłem krwi. Byłem naprawdę spragniony. Bella dołączyła do mnie chwilę później. Krew dała mi ulgę. Ugasiła pragnienie palące moje gardło. Dobrze, że od półtora tygodnia jest przerwa świąteczna. Przez ten cały wypadek Belli zapomnieliśmy o Wigilii. Nikt nie zwracał na to uwagi. W zeszłym roku również nie obchodziliśmy świąt w żaden szczególny sposób. Spojrzałem na moją żonę. Właśnie brała się za kolejnego zwierzaka. Ja zdołałem już najeść się trzema. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc poczynania jej z pumą. Zwierzak wyrywał się jak tylko mógł. Jednak bez szans. Bella wbiła zęby w szyję ofiary. Gdy skończyła odrzuciła od siebie kocura, wstała, przetarła usta rękawem i popatrzyła na mnie. Wpatrując się w jej oczy, poczułem ciepło rozprzestrzeniające się po całym moim ciele.
- Wracamy? - spytałem w końcu. - Reneesme pewnie chce cię w końcu zobaczyć - pokiwała głową na zgodę i wróciliśmy do domu. Na miejscu zastaliśmy bawiących się w błocie Nessie i Emmetta.
- Mama - krzyknęła mała wskakując Belli w ramiona.
- Hej słonko. Cała jesteś umorusana - przywitała się z nią.
- Brakowało mi ciebie - powiedziała Nessie, po czym przyłożyła rękę do policzka Belli i pokazała jej wszystko to, co ją ominęło. Od co porannego mierzenia po zabawy z domownikami i wizytami Jacoba. Ominęła jedynie momenty, w których widziała mnie siedzącego koło sofy. Nie chciała tego pamiętać i świetnie jej się to udawało. Nawet pokazując swoje wspomnienia na moment nie pomyślała o tym. W końcu Reneesme skończyła. Przytuliła się mocniej, brudząc tym bardziej całą bluzkę Belli. Ta spojrzała na córkę "obrażona", po czym przyłączyła się to bitwy błotnej. Chwilę później nawet ja dostałem, mimo nieudolnej próby wejścia do domu.
14 To nie ona
Bella poszła położyć Reneesme spać, a ja siedziałem w salonie na fotelu wpatrując się w okno. Rozmyślałem. O czym? Sam dokładnie nie wiem. W głowie kłębiło się mnóstwo informacji, zdarzeń. Głównym tematem moich rozmyślań jest wypadek Belli. Jakim cudem wampir może zemdleć? Przecież wampiry nie mogą mdleć. Nawet Carlisle nie potrafi tego wytłumaczyć. I to dziwne zachowanie Belli. Czasem mam uczucie jakby to była inna osoba niż wcześniej. Gdy pytam ją, o czym myśli nie pokazuje mi ich jak wcześniej tylko mówi. Ciągłe wypady z Alice i Rosalie na zakupy. Kiedyś ją wołami nie można było wyciągnąć, a teraz sama je wyciąga. Czasem myślę nawet, że przestałem ją kochać. Gdy patrzę w jej oczy to niczego nie widzę. Mam przed oczami tylko dziewczynę, w której się kiedyś zakochałem. Schowałem twarz w ręce. Alice od dłuższego czasu nie miała żadnej wizji na temat Belli. Sama uważa, że to dobry znak. Ja mam mieszane uczucia. W pewnym momencie poczułem jak siada koło mnie. Spojrzałem na nią. Od razu ogarnęło mnie to dziwne uczucie. Miłość? Może. Jednak cały czas czegoś mi brakowało. Kąciki jej ust podniosły się do góry. Odwzajemniłem uśmiech. Przysunęła się do mnie i przytuliła. Objąłem ją ramieniem. Uczucie wzrosło. Nie było to samo, które kiedyś czułem dotykając jej. Podniosła głowę. Niemal stykaliśmy się nosami. Wiem, co zaraz się zdarzy. Ale czy chce tego? W końcu stało się. Pocałowała mnie. Nie odwzajemniałem tego, jednak ona nie zwróciła na to uwagi. Teraz już wiem, co to za uczucie. Pustka. Ona ogarniała moje serce. Czułem się źle całując Belle. Czemu? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Odsunąłem ją delikatnie od siebie. Popatrzyła na mnie. Uśmiechnęła się szeroko i znów pocałowała. Tym razem wzięła się również za odpinaniem mojej koszuli. Nie mogłem. Cichy głosik w mojej głowie mówił, żebym tego nie robił. Nie wiem czemu, ale posłuchałem się go. Ponownie odsunąłem od siebie Belle.
- Nie mogę - szepnąłem. Popatrzyła na mnie trochę zszokowana.
- Czemu? - powiedziała w końcu trochę zszokowana.
- Nie mogę - powtórzyłem głucho. Od sunęła się ode mnie. Teraz na jej twarzy było widać oburzenie.
- Jak to? - nie dawała za wygraną. Teraz była naprawdę zła. Popatrzyłem na nią lekko zdezorientowany. Nie wiedziałem co się dzieje. Miałem jeden wielki mętlik w głowie, co wampirowi nie często się zdarza.
- Co się z tobą dzieje? - niemal krzyknęła.
- Co się z TOBĄ dzieje? To będzie lepsze pytanie. Odkąd zemdlałaś nie jesteś już sobą - nie wytrzymałem. Popatrzyła się na mnie jak głupia po czym powiedziała.
- Nudny jesteś - powiedziała. - Mam dość ciebie i całej twojej zasranej rodzinki - teraz zbiła mnie całkowicie z pantałyku. - Mam dość tego całego udawania. To chore. Mam dość - krzyczała. Wpatrywałem się w nią. W głowie miałem tylko jedno zdanie. "Mam dość ciebie i całej twojej zasranej rodzinki". Bolało. I to bardzo.
- Czemu to robisz? - spytałem.
- Co ?
- Czemu za mnie wyszłaś jeśli tego nie chciałaś? Po co przez ten cały czas mnie okłamywałaś? Po co ratowałaś mnie w Volterze? Zabiliby mnie a ty byłabyś teraz szczęśliwa.
- To wszystko twoja wina - powiedziała. Miałem już wszystkiego dość. Wybiegłem z domu.
***
Siedzę teraz tu razem z Jasperem i Emmettem w salonie. Oglądali jakiś mecz. Przynajmniej pozornie. Jasper cały czas ingerował w moje uczucia. Niby pomagały, ale nadal czułem tą głupią pustkę w sercu. Mimo że bardzo starali się skupić swoje myśli na meczu nie udawało im się to za bardzo.
- Nie rozumiem, co się z nią dzieje - powiedziałem w końcu.
- Też zauważyliśmy, że się trochę zmieniła - powiedział Jasper.
- Trochę? To w ogóle inna osoba. To nie jest już ta sama Bella - powiedziałem.
- Może ma kryzys wieku średniego - zachichotał Emmett. Nie miałem sił mu odpowiedzieć.
- Od samego początku los nas od siebie odsuwał. Teraz po prostu wszystko się skończyło - powiedziałem wzdychając ciężko. Kochałem Belle, ale teraz to już nie to samo.
15 Prawda
To koniec. Nie ma już wielkiej miłości Belli i Edwarda. Dziś jak wróci z zakupów powiem jej, że to koniec. Uczucie, które kiedyś mnie ogarniało - ulotniło się, wyczerpało, znikło. Ponoć wampiry jak się zakochują to na zawsze. W tym przypadku tak nie było. Uczucie było chwilowe. A co jeśli ona nadal coś do mnie czuje? Co jeśli historia się powtórzy? Nie chce, by z mojego powodu zginęła. Chce rozstać się z nią w przyjacielskich stosunkach. Musimy wychować naszą córkę. Znów mam mętlik w głowie. Co zrobić? Myślę, że Bells mnie zrozumie. Tak sądzę...
***
Dziewczyny wróciły obładowane torbami. Jak tylko Bella chciała iść zanieść torby do naszego domku poszedłem z nią pod pretekstem zaniesienia zakupów.
W momencie, gdy układała ciuchy, ja usiadłem w salonie na kanapie i wpatrując się w jeden punkt zacząłem zastanawiać się jak to jej delikatnie powiedzieć. Po pewnym czasie poczułem jak siada koło mnie. Zerknąłem na nią. Gdy nasz wzrok się skrzyżował poczułem znów to dziwne uczucie. Gdy odwróciłem wzrok uczucie znikło. Tak jest za każdym razem.
- Musimy porozmawiać - zacząłem. - Nie wiem jak to powiedzieć, żeby ciebie nie urazić.
- Wal prosto z mostu - powiedziała.
- Nie chcę, żebyś później cierpiała...
- Mów - ponagliła mnie zirytowana. Nie poznawałem jej. Gdzie się podziała moja słodka Bella, którą tak kochałem?
- Chodzi o to, że nie czuję tego, co kiedyś. Wszystko się zmieniło... Nie kocham cię już, tym samym uczuciem, co kiedyś.
- Co?! - krzyknęła podrywając się z sofy. - Jak możesz?!
- Spokojnie Bello. Wszystko ci wytłumaczę. Wiem, że ci obiecałem, że nie opuszczę cię do końca naszej egzystencji i tak zrobię
- Nie! Masz mnie kochać! Nie możesz mnie nie kochać! - krzyczała wymachując rękoma. W monecie, gdy odwróciła się ręką trąciła torebkę, która stała na stoliku obok sofy, a ta spadła na podłogę wyrzucając swoją zawartość na zewnątrz. Moją uwagę przykuła buteleczka z czerwonym płynem. Chwyciłem ją i przeczytałem etykietkę.
- Wampirzy eliksir - szepnąłem. Nie dowierzałem własnym oczom. Spojrzałem ponownie na Belle. Nie to nie jest Bella. To nie Bellę przestałem kochać, tylko moje serce nie dało się oszukać. Złapałem ją za ramię i zaprowadziłem ją do dużego domu.
- Chodźcie tu wszyscy - zawołałem rodzinę, a dziewczynę popchnąłem w stronę sofy. Chwilę później wszyscy do nas dołączyli. Zacząłem i wszystko tłumaczyć, łypiąc co chwila z pogardą na oszustkę. Wszyscy byli w szoku. Carlisle postanowił zadzwonić do Doroty, by dowiedzieć się więcej o tym eliksirze. Ona obeznana w magii. Alice natomiast wymknęła się z domu, a chwilę później wróciła z jej telefonem komórkowym. Z tego, co wyczytałem z jej myśli przejrzała wiadomości. To wszystko było zaplanowane od dawna. To przez nią Bella zemdlała. To właśnie wtedy Natalie zabrała Bellę i pijąc eliksir zmieniała się w nią. Ponownie spojrzałem na nią z pogarda. Jak ja jej nienawidzę!
- Czemu to zrobiłaś? - spytała ją Alice. Była załamana. Jasper ze wszystkich sił starał się poprawić nam nastroje.
- Z miłości. Z miłości do Edwarda - powiedziała miękkim głosem. Poczułem się zniesmaczony. Jak ja mogłem całować się z Natalie?! Dobrze, że nie doszło do niczego poważniejszego. Na jej włosach było coraz więcej blond włosów. Z każdą sekundą zmieniała się.
- Gdzie jest Bella? - spytałem przez zaciśnięte zęby.
- A skąd pomysł, że ona w ogóle żyje? - odpowiedziała pytaniem. Warknąłem i zacisnąłem mocniej pięści. Zaśmiała się. - Spokojnie skarbie. Nic jej nie jest. Przynajmniej mam taką nadzieję. Jedynie trochę się nad nią poznęcały. Jej zabójstwo zostawiły mi - dokończyła oglądając paznokcie.
- Jeśli jej cokolwiek zrobisz zabiję cię!!! - powiedziałem. Ta ponownie się zaśmiała.
- To niemożliwe mój Edwardzie. Nas czarownice jest jeszcze trudniej zabić niż was wampiry - powiedziała uśmiechając się szeroko.
- Mówisz o tym - do pokoju weszła Dorota trzymając w ręku sztylet ze złotą rączką.
- Skąd go masz - spytała zaskoczona.
- Wiesz na świecie tych sztyletów jest niewiele - zaśmiała się i zamachnęła rzucając sztylet w jej kierunku. W chwili, gdy miał wbić się jej w pierś, ta zniknęła, a nóż wbił się w ścianę.
- Gdzie ona? - spytała Alice. Dorota zaczęła czytać myśli Lindy.
- Trzy mile na północ od miasteczka w ruinach jakiejś kamienicy.
- Jedziemy tam - powiedziałem w tym samym czasie z Alice i Carlisle'm.
16 Ciąża
"Otworzyłam oczy. Wokół panowała ciemność. Gdzie ja jestem? Co się ze mną stało?
- Edward - zawołałam niepewnie. Cisza. Nikt mi nie odpowiedział. Gdzie się wszyscy podziali? Czerń była wszędzie. Nic nie wiedziałam. Leżałam na jakimś materacu. Wstałam. Wyciągnęłam przed siebie ręce i poszłam przed siebie. Po kilku krokach natchnęłam się na ścianę. Była metalowa. Poszłam wzdłuż niej kolejna ściana. Również metalowa. Zaprzestałam wędrówki. Skuliłam się w kącie przyciągając kolana pod brodę. Nie myślałam o niczym. W głowie miałam jedną wielką pustkę. Czas mijał. To było pewne, ale ile nie wiedziałam tego. Po jakimś czasie zapaliło się światło. W suficie otworzyła się klapa. Do środka wpadł mężczyzna. "Krew" - szepnął głosik w mojej głowie. Do moich nozdrzy dotarł słodki zapach ludzkiej krwi. Jad napłynął mi do ust, a w gardle szalał ogień. Jest na wyciągnięcie ręki... "Nie!" - skarciłam się w duchu wstrzymując oddech."
Nie wiem ile tu już siedzę. Nie wiem jak długo wytrzymam w towarzystwie człowieka, którego mi podrzucili. Straszny z niego gaduła. Od samego początku gadał. Jedynie, co powiedziałam to jak mam na imię. I dobrze. Więcej i tak bym nie powiedziała. Paplał o wszystkim. Dowiedziałam się, że ma na imię Thomas. Ma psa. Jest kelnerem i dorabia sobie jako roznosiciel pizzy. Mówił bez przerwy. Jedynie, gdy spał lub jadł był cicho. Ja jedynie słuchałam. Co jakiś czas odpływałam myślami. Co jakiś czas wracałam wspomnieniami do wszystkich spędzonych chwil z Edwardem. Tak bardzo za nim tęskniłam. A Reneesme. Na pewno bardzo urosła. Ostatnio jak pamiętam wyglądała na 7 lat. Instynktownie chwyciłam naszyjnik w kształcie serca, w którym były zdjęcia Reneesme i Edwarda.
***
Droga do miejsca wskazanego przez Dorotę była piaszczysta i z wieloma zakrętami. Po pewnym czasie musieliśmy porzucić samochody i iść pieszo. Na miejsce dotarliśmy w 20 minut. Tak jak mówiła wampirzyca była to stara, rozpadająca się kamienica. Weszliśmy tam. Od razu usłyszałem rozmowę czarownic. Planowały śmierć Belli. Pobiegliśmy tam wszyscy. Gdy dotarliśmy do wielkiego salonu skąd dobiegały głosy, naszym oczom ukazały się trzy czarownice siedzące na dziurawej kanapie. Natalie widząc nas uśmiechnęła się szeroko.
- Witam wampirki, a zwłaszcza ciebie Edwardzie - powiedziała podnosząc się z kanapy.
- Gdzie jest Bella - spytałem.
- Bella, Bella. Ciągle tylko o niej gadasz. Mogłeś mieć mnie, ale przynajmniej będę miała pamiątkę po tobie - powiedziała. Nie rozumiałem jej.
- Co masz na myśli? - spytałem zaskoczony. W tym właśnie momencie położyła swoją rękę na brzuchu. Czyżby ona...
- Jestem w ciąży. W dodatku potrójnej - powiedziała gładząc się po brzuchu. Emmett zaśmiał się, jednak szybko zrozumiał powagę sytuacji i umilkł mówiąc cicho "przepraszam". Wpatrywałem się w nią jak głupi. Jak to możliwe przecież nie doszło przez te kilka miesięcy do stosunku? Dzieci nie biorą się przecież z powietrza. Natalie wywróciła oczami. - Uwiodłam cię. Nie byłeś świadomy tego, co robisz. Ale było warto - dodała z uśmieszkiem na twarzy.
- Milcz - warknąłem w momencie, gdy otwierała ponownie usta.
Dorota zamachnęła się i rzuciła sztylet w jej kierunku. Niestety ta zdołała się uchylić i nóż wbił się w ciało Ashley, która stała tuż za nią. Momentalnie dziewczyna stanęła w płomieniach i zniknęła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Natalie wzięła sztylet, który zabił jej siostrę.
- Ty szmato! - wrzasnęła. Zaczęła coś szeptać w jakimś dziwnym języku. Chyba zaklęcie. Wszyscy napięli mięśnie. Sztylet ze złotego zmienił kolor na bordowy. Zaczął się unosić. Ostrze skierowało się w naszą stronę. Nagle usłyszeliśmy świst. Z drugiej strony pomieszczenia leciał sztylet wyrzucony przez Lindę. Natalie odwróciła się raptownie. Sztylet, który zaczarowała upadł, a sama znikła zanim dotknęło ja ostrze. Nóż wbił się w ścianę. Linda stała nieruchomo, patrząc na każdego członka naszej rodziny. Skończyła na swojej siostrze. Słyszałem jak rozmawiają w myślach. Spojrzałem na Alice. Miała wizję. Widziała rzucającą się na jakiegoś mężczyznę, Bellę.
17 Happy End
- Gdzie jest Bella - spytałem Lindę.
- W piwnicy na samym końcu jest klapa. Tam jest - powiedziała słabym głosem. Pobiegłem tam. Chwilę później stałem przy klapie.
***
Thomas śpi. Nie mam na czym skupić swojej uwagi. Rozglądam się niespokojnie po pomieszczeniu. Mam już dość tego miejsca. Siedzę nadal w tym samym kącie. Prawie w ogóle się nie ruszając. W głowie mam mętlik. Czuję się okropnie. Nie wiem czemu, ale co chwila wracają do mnie wspomnienia z tych kilku miesięcy jak Edward mnie rzucił. Czuję się jakbym się rozpadała. Czemu nie mogę normalnie żyć? Za każdym razem coś się dzieje. Zawsze jakieś nadludzkie stwory wcinają się w moją i Edwarda egzystencję. Los cały czas chce nas rozdzielić. Czemu? Czemu wszystko nie może być jak w bajce o kopciuszku? Czemu nie mogłam znaleźć księcia i żyć z nim długo i szczęśliwie? Za każdym razem, gdy jest dobrze, wszystko się chrzani. Czemu tak jest? Czemu? Gdybym mogła rozpłakałabym się. Prawdopodobnie łzy by mi nawet pomogły. Wszystko spłynęłoby ze mnie. Tak sądzę. Wciągnęłam powietrze. Do moich nozdrzy dotarł słodki zapach krwi. Gardło zapiekło okropnie. Przełknęłam jad. Nie pomogło. Teraz nie byłam w stanie wstrzymać oddechu. Oddychałam całą piersią upajając się tym wspaniałym zapachem. Podniosłam się z miejsca. Zaczęłam powoli podchodzić. Nawet nie poczuje. Zrobię to delikatnie. Dzieliło mnie od niego zaledwie metr. Jeden krok.
- Bello. Nie - poczułam rękę na swoim ramieniu. Myśl o wbiciu kłów w szyje Thomasa znikła. Liczył się tylko ten głos. Ten głos rozpoznałabym wszędzie. Ten miękki baryton mógł należeć tylko do jednej osoby.
- Edward - szepnęłam odwracając się. Uśmiechnęłam się szeroko widząc idealne rysy mojego ukochanego. Zaczęłam szybciej oddychać.
- Wyjdźmy stąd - zakomunikował prowadząc w stronę drabinki. Raz dwa i byłam na zewnątrz. Tu od razu poczułam się lepiej. Mimo palącego bólu gardła, czułam się lepiej. To nie była sprawka świeżego powietrza. Chodziło tu o coś innego. Mój osobisty grecki bóg stał tu i teraz przede mną. Jak ja za nim tęskniłam. Nie liczyło się nic innego tylko to, że jestem tu i teraz z nim. Mogę się znów przytulać do niego.
***
Wpatrywałem się w jej czarne jak smoła oczy. Nie mogłem się nacieszyć jej widokiem. Gdybym miał serce na pewno waliłoby teraz jak dzwon. W końcu ją znalazłem. W końcu trzymałem w swoich objęciach odpowiednia osobę. Moją Bellę. Nie kogoś kto podawał się za nią. Teraz wpatrując się w nią wiedziałem, że to odpowiednia osoba. W jej oczach skakały szczęśliwe płomyki. Nie byliśmy długo sami. Po kilku minutach przybiegła do nas Alice.
- Bella! - pisnęła przytulając ją.
- "Zdążyłeś?" - spytał Carlisle w myślach. W odpowiedzi kiwnąłem głową.
- "Nawet nie wiem jak bardzo by się winiła za to, gdybyś nie zdążył" - kontynuował.
- Wiem - mruknąłem przyglądając się rozmawiającej z siostrami Belli.
***
Po wyjściu z tego okropnego miejsca, Edward postanowił zabrać mnie na polowanie. Z chęcią się zgodziłam. Od tak dawna nie miałam w ustach krwi. Ogień w gardle był niemal nie do zniesienia. Gdy wbiegliśmy w las od razu zaczęłam szukać zdobyczy. Nie musiałam nawet długo to robić, bo już kawałek dalej natchnęliśmy się na stado jeleni. Pragnienie zaczęło maleć dopiero po dwóch zwierzętach. Od razu poczułam się lepiej. O niebo lepiej. Spojrzałam na Edwarda, który siedział pod drzewem obserwując moje poczynania. W mgnieniu oka znalazłam się koło niego. Wtuliłam się w jego bok. On objął mnie ramieniem. Poczułam delikatne pocałunki na głowie. Przymknęłam powieki i zatraciłam się w chwili.
- Edward? Jak długo ja... Jak długo mnie nie było? - spytałam.
- Sześć miesięcy - powiedział.
- Długo - stwierdziłam.
- Nom. Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłem - powiedział gładząc mój policzek. Spojrzałam na niego.
- Nie prawda. Miałeś Natalie. Z tego, co wiem, była moim klonem, więc...
- Ale to nie było to samo. Mimo, że byłem pod wpływem jej "daru" to i tak w sercu czułem wielką pustkę. Przez to z nią rozmawiałem, by jej to zakomunikować i dzięki temu wydało się, że ona to nie ty. Nawet nie wiesz jak byłem przerażony, gdy uświadomiłem sobie, że ciebie nie kocham - powiedział.
- Wracajmy do domu. Chcę w końcu zobaczyć się z Reneesme - powiedziałam wstając. Ten uśmiechnął się i chwilę później biegliśmy w stronę domu.
18 Trudno
Dzień minął szybko i przyjemnie. Nikt nie myślał o tym, co się stało. Każdy zajął się codziennym życiem. Z Edwardem byliśmy nierozłączni. Zawsze mieliśmy siebie w zasięgu wzroku. Gdy zaczęło się ściemniać poszliśmy do swojej chatki. Edward został w salonie, a ja poszłam położyć Nessie. Gdy wróciłam siedział na sofie zamyślony. Usiadłam obok niego i oparłam się o jego ramię.
- Musimy porozmawiać - powiedział w końcu. Usiadłam prosto i wpatrując się na jego twarz czekałam dalszej jego wypowiedzi. - Gdy ciebie nie było... coś się wydarzyło. Było to wbrew mojej woli. Nie byłem świadom tego, co robię - znów zrobił pauzę. Na jego twarzy widoczna była maska, jednak w oczach bardzo dobrze widać było zmieszanie, zdenerwowanie i rozpacz. Zaniepokoiło mnie to. Ścisnęłam pokrzepiająco jego dłoń. Edward przeczesał drugą ręką nerwowo włosy, wziął głęboki oddech i dokończył. - Natalie jest ze mną w ciąży.
Z szoku aż otworzyłam usta. Nie wiedziałam co myśleć. Miałam mętlik. Zaczęłam się skupiać, by ogarnąć jakoś moje myśli.
- Wiedz, że kocham tylko ciebie i nie poszedłem z nią do łóżka z własnej woli. Nawet nie jestem pewny czy mnie nie oszukuje. Wtedy w kamienicy, zanim cię znalazłem natknęliśmy się na czarownice i w tedy Natalie powiedziała nam o tym. Zaczarowała mnie.
Starałam się oddychać równo. Nie mogłam się na niego gniewać, czy posądzić o zdradę. Byłoby to niedorzeczne. Zwłaszcza, że Edward nie mógł wiedzieć, czy w tedy to była Natalie. Nawet jakby zrobił to z własnej woli, nie mam się, czego czepiać. Spojrzałam na Edwarda, który przez cały ten czas mnie przepraszał. Przyłożyłam palec do jego ust. Drugą ręką objęłam jego dłoń.
- Trudno - powiedziałam. - Nie mam prawa być na ciebie zła, czy osądzać cię o zdradę. To nie twoja wina. Skąd mogłeś wiedzieć, że w tedy to nie byłam ja...
- Mogłem to wywnioskować z zachowania Natalie.
- To moja wina. Gdybym nie zemdlała, byłoby dobrze...
- O nie! Na pewno to nie byłą twoja wina. Nie mogłaś przewidzieć, że zemdlejesz. Nawet Alice tego nie przewidziała - uśmiechnęłam się do niego. Od razu odwzajemnił uśmiech.
- Kocham cię - szepnęłam przybliżając się do niego.
- Też cię kocham. Jesteś całym moim sensem życia - powiedział omiatając mnie swoim oddechem, po czym pocałował. Zapomniała o wszystkich troskach. Objął mnie w talii i przysunął do siebie jeszcze bliżej. Zatopiłam palce w jego miedzianych włosach. Jedną ręką zabrałam się za odpinanie jego koszuli. Nie przestając mnie całować wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni, po drodze "gubiąc" koszulę. Położył mnie delikatnie na łóżku i zaczął zdejmować ze mnie sukienkę.
***
Słońce wkradało się do pokoju. Edward wodził palcem po moich plecach, całując raz na jakiś czas mnie we włosy. Wtulona w jego bok nie miałam zamiaru nigdzie się ruszać. Niestety tak czy siak będę musiała wstać. Reneesme nie będzie spać wieczność. Przekręciłam się na brzuch i podparłam się łokciami. W tej pozycji miałam bardzo dobry widok na twarz mego lubego. Uśmiechnął się szelmowsko i przybliżył do siebie, składając na moich ustach delikatny pocałunek. Przekręcił nas w taki sposób, że teraz on znalazł się na górze. Zaczął całować mnie po szyi i ramionach. W pewnych momencie przerwał i spojrzał na mnie przepraszająco. Wiedziałam, co to znaczy. Niedługo Nessie się obudzi. Uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam w nos. Odwzajemnił uśmiech. Wyczołgałam się spod niego i skierowałam się go garderoby. Po drodze zerknęłam w lustro. Widok, jaki tam zastałam przeraził mnie. Każdy włos odstawał w inną stronę. Z miną męczennika wzięłam szczotkę i zaczęłam rozczesywać włosy. Na szczęście nie były tak bardzo splątane niż wyglądały. Gdy uporałam się z włosami poszłam się ubrać. Dobranie ciuchów nie zajęło mi dużo czasu. Raz dwa i byłam całkowicie ubrana. Gdy Reneesme się obudziła Edward poszedł po nią, a ja wzięłam się za robienie śniadania. Później pobiegliśmy razem do "głównej rezydencji".
***
Dzień minął spokojnie. Do szkoły idziemy dopiero w środę. Na polowanie wybieramy się po południu. Do tego czasu zagrałam z Edwardem i Alice, w partyjkę szachów. W tej chwili oboje czytając w myślach lub patrząc przyszłość, starają się przewidzieć ruch przeciwnika. Ich partia trwa już od godziny, a w sumie ruszyli się dopiero ok. 10 razu. Alice była widocznie podenerwowana. Wpatrywała się w planszę i starała się wykonać jak najlepszy ruch. W końcu ruszyła koniem. Edward bez namysłu wykonał swój pionkiem tym samym bijąc jej pionka. Wampirzyca spojrzała na niego złowrogi. Edward uśmiechnął się promienie.
- Dobra poddaje się - powiedziała w końcu Alice wywracając oczami. Kolejny walkower dla Edwarda. Teraz kolej na mnie. Edward przesunął planszę w moją stronę i zaczął układać pionki. Gdy skończył zaczęliśmy grę. Na wszelki wypadek zakryłam Alice tarczą. Szło nam dość dobrze. Już po kilku minutach zbiłam mu pierwszego pionka. Edward jednak nie został w tyle. Chwilę później nadrobił straty i zaczął zbijać moje pionki. Gra była zacięta. Na zmianę zmienialiśmy szachy.
- Szach i mat - powiedziałam przestawiając pionek. - Wygrałam - dodałam uśmiechając się szeroko.
- Dobra. Bella musisz się przebrać, przed polowaniem - powiedziała Alice wstając z miejsca. Wywróciłam oczami i poszłam za nią.
19 Dziecko
Nadszedł koniec roku szkolnego. Wszystkie egzaminy zaliczone, świadectwa rozdane. Mamy dwa miesiące wolne od szkoły. Rosalie i Emmett wyjechali do Brazylii, a Carlisle wziął zastępstwa za kolegów w pracy. Reszta domowników siedziała w salonie słuchając gry Edwarda. Zaczął od ulubionej piosenki Esme, później zagrał kilka innych piosenek. W pewnym momencie poczułam jak ktoś za mną stoi. Odwróciła się w tamtą stronę, jednak za mną nic nie było. Skupiłam się na muzyce. Teraz grał moją kołysankę. Wsłuchałam się w muzykę, odprężając się i przypominając momenty jak Edward nucił mi ją do snu. Uśmiechnęłam się pod nosem. W pewnym momencie, ktoś za mną zaczął bić brawo. Edward przestał grać, a wszyscy spojrzeli na gościa. Była to Natalie.
- Brawo Edwardzie - powiedziała. - Też bym chciała mieć jakąś piosenkę.
Rozejrzała się po pomieszczeniu gładząc się po brzuchu, który był wielki. Ogarnęła mnie fala złości. Podeszła do mnie.
- Pewnie się zastanawiacie, czemu tu jestem - mówiła dalej. - Albo się domyślacie.
Momentalnie zdrętwiałam. Nie mogłam się poruszyć. Nie było to ze strachu lub czegoś podobnego. Natalie zaśmiała się szyderczo. Poczułam wielki ból. Krzyknęłam. Słyszałam jedynie warknięcia domowników.
- Zostaw ją - ryknął Edward.
- Przepraszam cię Edziu, ale uśmierciliście mi siostrę. Aby ją powrócić do życia muszę kogoś zabić - zwróciła się do niego.
- To zabij mnie. Nie ją!
- Przykro mi skarbie, ale jesteś za cenny. Ją zabiję, dzięki czemu będę miała siostrę, a dodatkowo ciebie. Taki pakiet - mruknęła. Ból zelżał. Mogłam w końcu się ruszyć. Byłam wyczerpana. Spojrzałam na Natalie, która ruszyła w stronę Edwarda. Ponownie ogarnęła mnie fala wściekłości. Napięłam mięśnie i skoczyłam w jej stronę. Niestety nawet jej nie musnęłam, ponieważ gdy tylko odbiłam się od ziemi poszybowałam na ścianę, przygnieciona olbrzymim bólem. Z tego wszystkiego poczułam jakby coś spływało z mojej czaszki. Czyżby to była krew. Ale wampiry przecież...
- Zostaw ją - krzyknął Edward. Spowodowało to dodatkowy ból. Głos zawiózł mi w gardle. Po nie wiem, jakim czasie błagań Edwarda, w końcu wszystko ze mnie "spłynęło" i znalazłam się na ziemi. Od razu przy mnie znalazła się Alice.
- Masz rację Edziu. Pobawię się trochę z wami - zaśmiała się i pstryknęła palcami.
- Do zobaczenia - powiedziała i zniknęła. Obejrzałam się po pokoju. Jasper stał przed Esme i Nessie przy sofach. Edward stał niedaleko fortepianu rozglądając się niespokojnie po pokoju. Alice kucała przy mnie trzymając rękę na moim ramieniu. Podniosłam się. Gdy już stałam był przy mnie Edward. Alice przemieściła się do Jaspera.
- Nic ci nie jest - powiedział przytulając mnie do siebie delikatnie, bojąc się by nic mi nie zrobić. Pokiwałam przecząco głową.
- Przepraszam - szepnęłam. Edward zachichotał.
- Za co? - spytał.
- Sama nie wiem - odwzajemniłam uśmiech. Spojrzałam w jego oczy. Zdążyły już trochę pociemnieć od ostatniego polowania.
Nagle jego oczy znieruchomiały. Stały się martwe.
- Edward - powiedziałam przestraszona. Później to była chwila. Z sekundy na sekundę stawał się jakby coraz to młodszy. Nie zdołałam się zorientować, a trzymałam w rękach dziecko. Ludzkie dziecko. Rocznego Edwarda, z jego rudymi włoskami i zielonymi oczami. Wpatrywałam się w niego zdziwiona. Spojrzałam w stronę Alice, Esme, Nessie i Jaspera. Ten ostatni widocznie ze sobą walczył. Alice od razu zareagowała i wzięła go wyprowadziła z salonu.
- Co teraz? - spytałam Esme.
- Trzeba zadzwonić do Carlisle'a! - powiedziała i wyciągnęła z kieszeni komórkę.
20 Nadzieja
Na początku nie było łatwo zająć się Edwardem. Według Carlisle'a pod wpływem czaru Natalie, zegar biologiczny Edwarda się cofnął i jest dokładnie taki jak ponad wiek temu. Z początku trochę się nas lękał. Często przed nami uciekał i chował się po kątach. Na szczęście Reneesme znalazła z nim wspólny "język" i po jakimś czasie rozrabiał na całego. Było go pełno. Cały czas trzeba było go mieć na oku. Wiele razy w ostatniej chwili udawało się uchwycić spadający wazon lub uchronić go przed upadkiem. Najgorsza była reakcja Jacoba na widok małego Edwarda.
"- Co to? Macie nowe dziecko? - spytał Jacob wchodząc do domu omal nie zderzając się z biegnącym Edwardem.
- Można tak powiedzieć - odpowiedziałam biorąc brzdąca na ręce.
- Ty. Zaraz. Czy to nie jest przypadkiem... - zaczął przyglądając się bliżej mu z niedowierzaniem.
- Tak to Edward - dokończyłam za niego. Jacob zaczął się śmiać. Dosłownie zaczął się tarzać po podłodze.
- To jakiś żart? - spytał ledwo łapiąc powietrze.
- Nie - odpowiedziałam z powagą. - Odwiedziła nas Natalie i chcąc się zabawić zmieniła go w dziecko..."
Na szczęście nie robił z tego wielkiego halo i zrozumiał powagę sytuacji. Za co mu byłam bardzo wdzięczna. Po kilku dniach Edward zainteresował się pianinem. Potrafił długimi godzinami siedzieć i wydawać z instrumentu najróżniejsze dźwięki. Drugi Mozart - jak to uznała Esme.
Mimo, że nie mam jeszcze tak wyczulonego nosa do ludzkich zapachów, ale muszę przyznać, że całkiem przyjemnie pachniał. Ładniej niż przeciętny człowiek. Jednak za bardzo go kochałam by instynkt zabójcy przeważył nad rozsądkiem. Teraz wiem, co przynajmniej w pewnym stopniu musiał przechodzić Edward, gdy ja jeszcze byłam człowiekiem.
Cały czas próbujemy namierzyć Dorotę, a tym samym Lindę. Mamy nadzieję, że będzie w stanie go odczarować. Oby...
- Cześć wam! Wróciliśmy - krzyknął szczęśliwy Emmett wchodząc do domu.
- Cześć - odpowiedziałam ja i Esme, bo jedynie my siedziałyśmy aktualnie w salonie pilnując Edwarda. Alice i Jasper byli na górze, a Reneesme i Jacob chodzili po lesie.
- Co ja widzę? Edward już coś tworzy - powiedział skierowawszy się w stronę fortepianu. - Cześć sta... - urwał w pół słowa widząc małego Edwarda. Ze zdziwienia otworzył usta i wyszczerzył oczy. Zamrugał kilka razy, przetarł oczy, znów popatrzył. - Wow, a temu co się stało? - spytał zwracając się do mnie.
- Natalie nas odwiedziła i sprawiła nam małą niespodziankę zmieniając go w około roczne dziecko - powiedziałam na wydechu. Emmett z współczującą miną podszedł do mnie i poklepał po ramieniu.
- I zostałaś samotną matka dwójki dzieci. No, ale Edward przynajmniej jest teraz na swoim poziomie - zachichotał.
- Emmett! - krzyknęła na niego Rosalie. - Zamiast dołować jeszcze bardziej Bellę, mógłbyś przynajmniej zanieść walizki do pokoju.
Chłopak nie chcąc się sprzeciwiać blondynce, wziął walizki i poszedł do pokoju. Spojrzałam na nią wdzięczna. Przydałaby się jeszcze jakaś dobra wiadomość, co do Edwarda.
- Hej Rosalie - przywitał się Jasper, który właśnie zszedł ze schodów, po czym zwrócił się do mnie. - Mamy je. Alice widziała je w Polsce.
- To świetnie - powiedziałam uradowana.
- Alice i ja po nie pojedziemy. Bilety mamy już zarezerwowane, Alice zaraz powinna zejść - powiedział i dokończył, gdy już chciałam się temu sprzeciwić. - Ty jesteś potrzebna tutaj. Edward najbardziej ufa tobie, więc lepiej będzie jak my pojedziemy.
- No dobra. To powodzenia - uśmiechnęłam się i zerknęłam na Edwarda, który już zdąrzył podejść do kredensu próbując zrzucić jeden z wazonów Esme.
Epilog
Alice i Jaspera nie ma już trzy dni. Trochę się martwię. Próbowałam już dzwonić kilka razy, ale za każdym razem telefon nie odpowiadał. Odchodziłam już od zmysłów.
Siedziałam na sofie patrząc na brzdękającego Edwarda, gdy usłyszałam nadjeżdżający samochód. Rozpoznałam go bez problemu. Porsche Alice. Z nadzieją nasłuchiwałam dalej. Tak. Trzask czterech drzwi. Chwilę później weszli do domu.
- Witaj Bello - przywitała się ze mną Dorota.
- Witajcie. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że mogę was widzieć - odpowiedziałam.
- Wiemy. Alice nam wszystko opowiedziała i mamy nadzieje, że uda nam się coś zdziałać - powiedziała Linda.
- Też mam taką nadzieje - odpowiedziałam.
- Bu - powiedział wskazując naszych gości Edward.
- Jejku, jaki on słodki. Aż chce się do schrupać - powiedziała z maślanymi oczami Dorota. Edward zachichotał dźwięcznie. Widok Doroty zachowującej się jak taka przysłowiowa ciocia, był naprawdę zabawny. Brakowało tylko tego by zaczęła tarmosić go za policzki. Uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Dobra. My tu gadu-gadu, a robota czeka - powiedziała Linda zdejmując z ramienia torbę. Chwilę w niej pogrzebała i wyciągnęła z niej biały laptop wielkością przypominający zwykły zeszyt A5. Włączyła go i trzymając go w jednej ręce, drugą klikała w klawiaturę.
- Podczas lotu trochę już powęszyłam i znalazłam odpowiednie antidotum. Mam nadzieje, że macie jakieś przyprawy - spytała.
- Coś tam powinno być - odpowiedziałam.
- To chodźmy zobaczymy co mamy.
Zaprowadziłam ją do kuchni, po drodze dając Edwarda pod opiekę Esme, która zdążyła zejść na dół. W kuchni zaczęłam podawać jej wszystkie wyczytane z listy przyprawy, w tym samym czasie Dorota zaczęła wypakowywać swoją i siostry torbę. Z tego, co zobaczyłam sporo tego miały. Niemal jak u czarownic z bajek czy filmów. Linda po otrzymaniu wszystkich składników zaczęła przygotowywać antidotum. Przyglądałam się wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. Dosypywała ziółka, dolewała różnorakich płynów, mieszała, stawiała na ogień, dodawała kolejnych cudów i widów, zdejmowała z ognia, znów mieszała dodając coś jednocześnie. Tak w kółko, co jakiś czas zerkając na laptopa.
- Kurde! - krzyknęła w pewnym momencie.
- Co się stało? - spytałam zdezorientowana.
- Macie jakąś krew na zbyciu? - spytała. Popatrzyłam na nią trochę zdziwiona.
- Nie - odpowiedziała. - A po co ci?
- Edward był wampirem, a teraz jest człowiekiem. Aby był ponownie wampirem, potrzebuje kilka kropel krwi.
- Trzeba spytać się Carlisle'a - powiedziałam wyciągając telefon. Po szybkim przedstawieniu sprawy czekałam na odpowiedź Carlisle'a. Na szczęście uda mu się zdobyć trochę krwi.
***
Następnego dnia rano w kuchni było trochej tłoczniej. Byłam tam ja, były Dorota, Linda i był Carlisle, a w między czasie przyplątali się Emmett i Rosalie.
- Ladies and Gentenlents. Osoby, które mają problemy z wytrzymaniem proszę o wyjście z pomieszczenia, a pozostałych proszę o zapięcie pasów i przygotowanie się do wielkiego wydarzenia - zadeklarowała Linda. - Mamy flakonik z krwią. Bęben maszyny jest pusty. Zwalniamy blokadę - otworzyła flakonik. - I wlewamy 10 losowych kropel - dokończywszy swoją "mowę" wlała do garnka 10 kropel. Przy ostatniej czarownica szybko odsunęła się od naczynia, z którego uniósł się kłąb dymu.
- Gotowe - klasnęła w dłonie, po czym odlała część mikstury do czystego flakoniku. Poszliśmy do salonu, gdzie mały Edward razem z Nessie oglądali jakieś bajki w telewizji. Z tego, co mówiła nam Dorota, będzie to polegać na tym, że Linda rzuci pod nogi flakonik, który w zetknięciu się z ziemią stłucze się wypuszczając ze swojego środka taki jakby dym, poczym wszystko powinno wrócić do normy. W momencie, gdy czarownica zamachnęła się, trzymałam kciuki na szczęście. Niestety w połowie drogi mikstura wybuchła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Linda patrzyła z niedowierzaniem. Chwilę później usłyszeliśmy za sobą jak ktoś bije brawo. Wszyscy zwróciliśmy się w stronę odgłosu. W drzwiach kuchni stała Natalie. Od samego jej widoku zachciało mi się wymiotować. Zmieniła się od ostatniego razu. Była o wiele chudsza. Czyżby już urodziła?
- Witam cię Belciu. Jak tam zajmowanie się dwójką dzieci - zaśmiała się. Nie wytrzymałam. Pałałam do niej taką nienawiścią, że bez namysłu rzuciłam się na nią. Niestety tak jak ostatnio znalazłam się w powietrzu. Na szczęście obyło się bez bólu. Patrzyłam na nią cała się trzęsąc z agonii.
- Czego ty w ogóle chcesz? - zaskoczyłam ją tym pytaniem.
- Nie rozumiem - odpowiedziała, a ja zaczęłam powoli opadać.
- Co ci z tego, że się nad nami poznęcasz? Po co ci to? Czy to daje ci aż tyle szczęścia? - pytałam dalej.
- Ale ja kocham Edwarda. Jest całym moim życiem, a ty mi to zabierasz - ostatnie słowa niemal wykrzyczała.
- Nie prawda. Jakbyś go naprawdę tak kochała, nie pozwoliłabyś mu cierpieć. Odeszłabyś wolno widząc, że jest szczęśliwy z kimś innym - powiedziałam stojąc już na ziemi.
- A ty byś tak zrobiła? - spytała.
- Gdybym była pewna, że będzie szczęśliwy, to tak - powiedziałam.
- Ale ja go kocham - powtórzyła.
- Nie, ty go nie kochasz. Ty chcesz go sobie przywłaszczyć, bo ci się spodobał. On nie jest zabawką na wystawę - mówiłam dalej.
- Ona ma racje - odezwał się inny głos.
- Ashley - uradowała się czarownica.
- Nie Natalie. Ona ma rację, a mnie nie przywrócisz do życia, zabijając ją czy Edwarda. Ja już nie wrócę.
- Ale Ashley - jęknęła.
- Odczaruj Edwarda i znajdź sobie inny obiekt westchnień. Taki, który nie będzie zajęty - powiedziała gniewnie.
- Dobrze - powiedziała ze zrezygnowaniem. - Przepraszam - zwróciła się do nas i zniknęła. Posłałam "dziękujące" spojrzenie Ashley. Ta uśmiechnęła się i również zniknęła. Wszyscy spojrzeliśmy na Edwarda, który stał z wielkimi oczami obok sofy. Sekundę później zaczął rosnąć, a jego rysy zaczęły poważnieć. Pięć sekund później stał już cały taki, jaki był przed całym tym zajściem. Uradowana wskoczyłam mu na ręce. Teraz czułam, że wszystko wróci do normy.
1 Alice
Wakacje dobiegały końca. Cullenowie postanowili wyjechać z pechowego miasta Cascade. Z powodu, że Bella jeszcze nie studiowała postanowili wyjechać do Dartmouth by rozpocząć tam naukę. Alice znalazła śliczny domek kawałek od uczelni. Wszystkim przypadł do gustu, jedynie Rosalie kręciła trochę nosem, że muszą się znów przeprowadzać. Nessie miała zając się Esme i częściowo Jacob, który obiecał, że będzie ich dość często odwiedzać.
W tej chwili wszyscy siedzieli w swoich pokojach. Wczoraj byli na polowaniu, a jutro zaczyna się rok akademicki. Oczywiście nie obyło się bez jęków Belli.
- A co będzie jak któreś z nas się na kogoś rzuci? - zadała już po raz setny podobne pytanie Bella.
- Spokojnie. Pamiętaj, że mamy Alice - uspokajał ją Edward.
- Ale... - nie dokończyła, ponieważ przerwał jej pocałunkiem.
- Żadne, ale. W zeszłym roku jakoś się na nikogo nie rzuciłaś, więc...
- Ale w zeszłym roku chodziłam tylko kilka miesięcy - przerwała mu.
- Bello - załamał się Edward.
- Przepraszam. Masz racje, przesadzam - powiedziała. Spojrzała w złote oczy męża. Od razu poczuła się lepiej. Wiedziała, że przy nim nie ma się co martwić. Podobnie czuł się Edward. Przytulając do siebie drobne ciało swojej ukochanej wiedział, że nic mu więcej do szczęścia nie potrzeba. Ma kochającą żonę i córkę. Żyć nie umierać - pomyślał, poczym pocałował ją we włosy wdychając jej słodki zapach. Drobnymi pocałunkami zaczął obsypywać jej twarz, szyję i ramiona. Bella poddawała się pieszczotom bez żadnego sprzeciwu. Uwielbiała jak ją dotykał. Przechodziły w tedy po jej ciele przyjemne dreszcze. W końcu ich usta się spotkały w namiętny pocałunku. Ręce Belli powędrowały do zapięcia koszuli jej męża. Zaczęła odpinać po kolei guziki.
***
- Alice, wystarczy już - jęknęłam do siostry, która co chwila poprawiała jej fryzurę. Dzisiaj rozpoczyna się rok akademicki. Alice z posiadania małego pola do popisu, ponieważ trzeba było nosić mundurki, postanowiła zrobić super fryzurę. Miałam dość. Od pół godziny starałam się jakoś wyrwać spod jej szpon. Niestety nawet Edward nie chciał mi pomóc. W końcu Alice skończyła. Miałam pospinane po bokach włosy, luźno spuszczone na plecach. Nawet dobrze wyglądałam. Spojrzałam na Alice, która przypatrywałam się mojej fryzurze wyłapując jakieś wady. W momencie, gdy już miała coś poprawić, zrobiłam unik.
- Zaraz musimy wychodzić - rzuciłam, po czym wybiegłam z pokoju.
Gdy zeszłam do salonu rzuciłam obrażone spojrzenie Edwardowi i zabrałam mu kluczyki od samochodu, którymi się bawił.
- Jedziemy? - spytałam się wszystkich.
- Możemy już jechać - oznajmiła Alice zbiegając ze schodów tanecznym krokiem.
***
Czego nie mogło się nie przewidzieć, Cullenowie zrobili furorę. Już po pierwszym wykładzie Jasper, Emmett i Edward mieli swoje fan kluby. Ich partnerki dość porządnie odganiały od nich inne, z czego byli bardzo zadowoleni. Po wykładach byli niemal wyczerpani. Zadowoleni, że mogą już wracać do domu ruszyli do samochodów. Nagle Jasper się zatrzymał.
- Wiecie, gdzie Alice? - spytał rozglądając się. Wszyscy pokręcili przecząco głową.
2 Śmierć
Jasper wyciągnął telefon, a w momencie, gdy już miał wystukać numer, wszyscy usłyszeli krzyk Alice. Rozejrzeli się w około i zauważyli ciemno fioletowy dym, który unosił się nad otaczającym uczelnię lasem. Jasper jęknął z przerażenia. Wszyscy mieli najgorsze przeczucia. Gdy wbiegli w głąb lasu natrafili na stojącego przy ognisku wysokiego bruneta. Gdy nas zauważył uśmiechnął się szeroko i ukłonił się nisko.
- Witam rodzinkę Alice - powiedział lekkim głosem pogłębiając uśmiech, poczym zniknął w gąszczu lasu.
Jasper i Edward pobiegli złapać go. Niestety po kilku metrach jego trop zniknął jakby rozpłynął się w powietrzu. Jasper wściekły uderzył pięścią i drzewo, które złamało się jak zapałka. Edward pokrzepiająco złapał brata za ramię. Ten zwiesił głowę i wrócili do reszty. Wszyscy byli oszołomieni, przerażeni i zrozpaczeni. Dziewczyny wpatrywały się tempo w ogień.
- Nawet o tym nie myśl - powiedział Edward do brata. Jasper spojrzał na niego. Widać było w nim wewnętrzne rozdarcie. Nikt, może po za Edwardem i Bellą, nie wie, co teraz czuł. Po jakimś czasie postanowili wrócić do domu. Z powodu, że Jasper nie był w stanie kierować pojechał z Edwardem, a Bella kierowała porsche Alice. Czuła pustkę w sercu. Przed oczami przelatywały jej wszystkie chwile spędzone z Alice. Każde zakupy, które dla niej były męką. Każdą imprezę, na którą zmuszała ją do założenia szpilek lub jakiejś strasznie krótkiej sukienki, która ledwo co zasłaniała. Jej oczy stały się czerwone i suche. Płakała po wampirzemu. Brakowało jej siostry.
***
- Jak było w szkole - spytała uśmiechnięta Esme witając dzieci. Niestety jej uśmiech szybko zszedł jej z ust, gdy zobaczyła grobowe miny całej grupy. - Co się stało? - spytała zdezorientowana. - Gdzie Alice?
Smutny Jasper popatrzył na swoją przyszywaną matkę.
- Ona... - zaczął jednak nie mogło mu przejść przez gardło to słowo.
- Ona nie żyje - dokończył za niego Edward, wypranym ze wszelkich emocji głosem. Esme wciągnęła ze świstem powietrze przytykając dłoń do ust.
***
Wszyscy siedzieli w salonie. Jedynie nie było Edwarda, który poszedł położyć Nessie spać i Belli, która nie była w stanie dłużej siedzieć ze wszystkimi. Oczy miała zaczerwienione i suche. Siedziała na fotelu przy oknie patrząc z pustymi oczami w przestrzeń. Do pokoju wszedł Edward zamykając za sobą drzwi.
- Nessie już śpi - powiedział cicho Edward podchodząc wolno do Belli.
- To wszystko moja wina - powiedziała łamiącym się głosem.
- Bello... - zaczął.
- Nie Edward. To prawda - przerwała mu spojrzawszy na niego. - Odkąd tylko pojawiłam się w waszym życiu ciągle coś komuś się dzieje.
- Nie mów tak. To nie prawda - próbował ją przekonać.
- James. Nowo narodzeni. Volturi. Czarownice. To wszystko przeze mnie. Zanim się pojawiłam żyliście spokojnie.
- Bello...
- Nie musieliście się martwić czy przeżyjecie kolejny dzień. A teraz. Nie ma już Alice. Czemu ona! Czemu nie ja!
Edward wpatrywał się w nią bez wyrazu. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Zabrakło mu argumentów, by odwieść ją od tych myśli.
- To nie twoja wina. Widocznie tak musiało się stać - powiedział uspokajającym tonem kucnąwszy obok fotela. Pogładził ją po policzku. Ta odwróciła od niego głowę.
- Tylko tak mówisz - powiedziała cicho, otworzyła okno, po czym wyskoczyła przez nie i pobiegła w głąb lasu.
Biegła na oślep. "To wszystko moja wina! To wszystko moja wina!" - powtarzał głos w jej głowie. Po pewnym momencie padła na ziemię. Nie chciało jej się już biec. Oparła się o drzewo i skuliła. Po krótkim czasie usłyszała ruch. Nie zwróciła na to uwagi. Osoba zbliżyła się do niej położyła pokrzepiająco rękę na jej plecach. Odepchnęła ją. Wyczuła, że to Edward, ale chciała być teraz sama. Poddała się przy kolejnej jego próbie. Edward usiadł koło niej i objął ją ramieniem przyciągając do siebie. Od razu przylgnęła do niego. Chciało jej się płakać. Chciała uronić kilka łez. Wszystko by z niej spłynęło. Po pewnym czasie poczułaby się lepiej. Powiedzmy.
Edward tulił ją do siebie, czuł jej ból bez potrzeby zaglądania w jej myśli. Straciła swoją siostrę, najlepszą przyjaciółkę. Wszyscy tak się czuli. Najgorzej miał Jasper. Edward nadal pamięta jak się czuł, kiedy dowiedział się o "śmierci" Belli. W dodatku słyszał jego zrozpaczone myśli. Raz myślał o samobójstwie, o wyjeździe do Włoch, do Volturi, po czym myślał, że nie może zostawić Esme, która na pewno się załamie po śmierci dwójki dzieci. Te myśli chodziły mu po głowie na zmianę. Mimo, że nie łączyły nas, żadne więzi krwi, Alice i Jasper byli dla Esme jak rodzone dzieci. Od początku, gdy tylko się pojawili pokochała je jak swoje.