Bł. Hiacynta Marto - patronka Dziecięcej Krucjaty Niepokalanej
Dział w Promyku Jutrzenki "Dziecięca Krucjata Niepokalanej"
Hiacynta bardzo martwiła się cierpieniem Matki Bożej z powodu tego, że tak wielu grzeszników, dla których nie ma już ratunku, idzie po śmierci do piekła. Żal jej było tych wszystkich dusz, które idą na wieczne potępienie. Nie opuszczała więc żadnej okazji, jaka się nadarzała, aby spełnić prośbę Matki Najświętszej i składać różne ofiary za grzeszników.
W pobliskiej wiosce Moita, mieszkały ubogie dzieci z dwóch rodzin, które często prosiły o pomoc. Troje Pastuszków spotkało je kiedyś idąc na pastwisko ze swoją trzodą. Hiacynta pierwsza powiedziała do swoich towarzyszy:
Dajmy tym biedakom nasz posiłek za nawrócenie grzeszników. I pobiegła im go zanieść. Po południu powiedziała Łucji, że jest głodna. Było tam kilka drzew oliwkowych i dęby. Oliwki były jeszcze niedojrzałe. Mimo to Łucja powiedziała jej, że można je jeść. Franciszek wspiął się na drzewo, aby napełnić kieszenie, ale Hiacyncie przyszła myśl, że mogliby jeść żołędzie dębowe i aby ponieść ofiarę, jeść je gorzkie. Od tej chwili jedzenie żołędzi dębowych lub oliwek Hiacynta uważała za jedną ze swych normalnych ofiar. Łucja któregoś dnia powiedziała:
Hiacynta, nie jedz tego, to bardzo gorzkie.
Jem właśnie dlatego, że gorzkie. A tę ofiarę ponoszę za nawrócenie grzeszników.
To nie były jedyne ofiary postne Hiacynty, Łucji i Franciszka. Umówili się, że ile razy spotkają biedne dzieci, dadzą im swoje jedzenie. A biedne dzieci, zadowolone z tej jałmużny, starały się spotykać ich jak najczęściej i czekały na nich na drodze. Skoro tylko ukazały się oczom dzieci, Hiacynta biegła zanieść im cały posiłek dzienny. I to z taką radością, jak gdyby nie odczuwała jego braku.
W takie dni bez prowiantu, pokarmem dzieci były orzeszki pinii, korzonki z kwiatów dzwonkowych, mające w korzeniu małą cebulkę wielkości oliwki, morwy, grzyby i inne korzenie lub owoce, jeżeli były w pobliżu na polach ich rodziców.
Hiacynta była niestrudzona w wynajdywaniu ofiar. Któregoś dnia sąsiad zaofiarował matce Łucji pastwisko dla trzody. Znajdowało się ono jednak daleko, a była pełnia lata. Matka Łucji tę hojną ofertę przyjęła. Ponieważ był tam niedaleko staw, gdzie trzoda mogła się napić, więc powiedziała dzieciom, że byłoby dobrze, aby w cieniu drzew spędziły przerwę obiadową. Po drodze znów miało miejsce spotkanie "kochanych biedaków" - jak ich nazywały dzieci. Hiacynta pobiegła, aby dać jałmużnę. Dzień był piękny, ale słońce bardzo prażyło i wydawało się, że na tej wyschniętej ziemi wszystko się spali. Pragnienie dawało się we znaki, a nie było ani kropelki wody do picia. Początkowo dzieci wspaniałomyślnie ponosiły tę ofiarę za nawrócenie grzeszników. Ale jak minęło południe, nie mogły już dłużej wytrzymać. Łucja zaproponowała wtedy swoim towarzyszom, aby pójść do pobliskiej miejscowości i poprosić o trochę wody.
Zgodzili się na tę propozycję. Łucja poszła do domu pewnej staruszki, która wręczyła jej dzbanek wody, a także kawałek chleba, który przyjęła z wdzięcznością. Pobiegła szybko podzielić się z towarzyszami. Dała wpierw dzbanek Franciszkowi i powiedziała, żeby się napił.
Nie chcę - odpowiedział. - Dlaczego? - Chcę cierpieć za nawrócenie grzeszników. - Hiacynta, napij się ty.
Ja też chcę złożyć ofiarę za nawrócenie grzeszników. Wodę w końcu wypiły owce, a dzbanek Łucja odniosła właścicielce.
Gdy upał stawał się nie do zniesienia, a koniki polne i świerszcze łączyły swe śpiewy z rechotaniem żab, cierpiąca Hiacynta z dziecięcą prostotą powiedziała do Łucji:
Powiedz świerszczom i żabom, żeby się uspokoiły, tak mnie boli głowa.
Zaraz wtrącił Franciszek:
Nie chcesz ofiarować tego bólu za grzeszników?
Hiacynta ścisnąwszy głowę rączkami, odpowiedziała:
Tak, chcę. Niech śpiewają i rechoczą..
oprac. o. Oskar