piękni dwudziestoletni Hłasko


Marek Hłasko, jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy okresu powojennego, w swojej po części autobiograficznej książce Piękni dwudziestoletni stworzył portret epoki PRL-u. Ukazał mozaikę rozmaitych osobowości, wśród których na pierwszy plan wybija się on sam - narrator - człowiek znudzony, niezrozumiany, nie pretendujący do zmiany świata, lekko zmitologizowany, czasami agresywny nonkonformista.

Utwór będący pod względem formalnym pamiętnikiem z elementami powieści i opowiadania, jest doskonałym dokumentem biograficznym, choć nie można go traktować jako życiorysu sensu stricte. Wyłania się z niego legenda Hłaski, który ze względu na buntowniczy charakter był i jest porównywany zarówno do Jamesa Deana, jak i do Humphreya Bogata, gwiazdy melodramatu wszechczasów Casablanca, ironisty i cynika, oraz do amerykańskich samotników, outsiderów i genialnych postaci Marlona Brando czy Orsona Wellesa. Książka jest literackim świadectwem wszystkich pasji, które ukształtowały osobowość hulaszczego, obrazoburczego, lecz przede wszystkim genialnie władającego piórem, niezależnego, realistycznego do bólu pisarza.

Odnajdziemy w niej opisy litrów wypitego alkoholu podczas nocnych libacji na przypadkowych skwerkach czy tak zwanych melinach, poczytamy o pięknych, wręcz demonicznych kobietach, poznany śmieszne i ciekawe anegdoty filmowe czy sportowe, lecz przede wszystkim otrzymamy portret artysty, który - jak uważał jego bliski przyjaciel Janek Himilsbach - chciał być kochany, który żył krótko, a wszyscy byli odwróceni (słowa widniejące na nagrobku pisarza, pochowanego w Warszawie na Starych Powązkach, na Cmentarzu przy kościele św. Boromeusza, autorstwa jego matki). Bez lektury Pięknych dwudziestoletnich - nie zrozumiemy Hłaski i jego twórczości:

(…) meandrów jego biografii i zawijasów jego twórczości, życiowej szamotaniny na emigracji i stosu szmiry, którą napłodził, poczucia niespełnienia, popychającego w objęcia wódki, i potrzeby kontaktu rodzącej literaturę. (…) jest ona najlepszym i najpełniejszym przewodnikiem po twórczości Hłaski, najbardziej kompletnym komentarzem do jego biografii i ewolucji twórczej.

Poza tym Piękni dwudziestoletni zaliczają się do utworów, po jakie należy sięgnąć, chcąc bliżej poznać epokę PRL-u, z jej wszystkimi niedorzecznościami, urokami i dramatami, z jej ówczesnymi „myślicielami” i elitą władzy.

Hłasko, opisawszy swoje przygody, dokonał niezwykle szczerego podsumowania epoki, w jakiej żył i jaka przyczyniła się do wygnania tego z początku hołubionego przez czytelników i socjalistyczne władze młodego pisarza, nie znaczy to jednak, że bezkrytycznie pochodził do tak zwanego świata Zachodu. Pamiętnik jest także ważnym głosem w dyskusji o stosunku mieszkańców Europy i Zachodnich sąsiadów do tego, co działo się w latach 50. i 60. za żelazną kurtyną, gdy w Polsce przemoc, kłamstwo, podsłuchy i tajemnicze zniknięcia były na porządku dziennym. Hłasko wielokrotnie w książce podkreśla, że ludzie Zachodu nie chcieli wiedzieć o tym, co działo się w państwach „bloku wschodniego”, ponieważ było im łatwiej w ten sposób prowadzić „normalne” życie

Ale skąd bierze się ten śmiech u ludzi stamtąd. Nikt nie jest w stanie uwierzyć w prawdę: w ludożerstwo, w nieludzkie męczarnie, które ci ludzie przeszli. Być może, iż wynika to z pogardy do siebie samego: widzieliśmy to wszystko przez tyle lat, a nie mogliśmy niczego uczynić; patrzyliśmy na golgotę naszych braci, a mimo to spaliśmy po nocach i nasze organizmy działały normalnie; wiedzieliśmy, że ludzie pracujący w obozach Północy odmrażają ręce i nogi, a mimo to staliśmy godzinami w kolejce, aby kupić sobie ciepłe buty czy płaszcz.

Podobnego zdania jest Przemysław Czapliński, który zgadza się z poglądem Hłaski, iż nie można było żądać, by ludzie „Zachodu” uwierzyli w to, co działo się w Polsce:

Nie można żądać (…) ponieważ zbrodnia, przemoc, zło po przekroczeniu pewnej granicy stają się niewiarygodne: w umyśle Europejczyka mieści się mord polityczny, ale nie mieści się likwidacja całej partii, wiarygodne jest zabójstwo na tle rasowym, niewiarygodne jest wyniszczenie narodu, możliwa jest błędna decyzja gospodarcza, niemożliwa zaś gospodarka oparta na kaprysach jednego człowieka.

Książka Marka Hłaski porusza wiele problemów, lecz dominują w niej trzy główne motywy:

TREŚĆ:

Dobrze jest zająć się sutenerstwem, ponieważ to zapewnia przypływ gotówki i gwarantuje spokojny byt. Najlepiej zostać kierownikiem burdelu. Wtedy mamy po kilka kobiet w obiegu, dobre stosunki z policją, łobuzy się nas boją.

Ważne jest, byśmy nie sypiali ze swoimi kobietami, ponieważ to zapewnia trzymanie kontroli - przecież każdy sutener musi czasami pobić swoją pracownicę. Takie udawanie zazdrości sprawi jej szczęście.

IV. Cicha przystań życiowa

Będąc w Izraelu bez pozwolenia na pracę, zwracamy się do polskich organizacji po pomoc. Jeśli nam odmówią, jeżeli zawiedzie dom wariatów i sutenerstwo, wtedy do przeżycia pozostaje… więzienie!
Taki sposób przeżycia jest dobry, jeśli jest się także w Monachium. Tam co trzeci osadzony jest Polakiem. Aby się dostać do tej arkadii trzeba się upić i spać na dworcu - tam policja aresztuje za włóczęgostwo. Trafia się na osiem dni do więzienia, gdzie niestety jest marne wyżywienie i obowiązuje zakaz pracy w areszcie.
Jeżeli chce się przedłużyć areszt, ponieważ nie mamy dokąd wracać, zrzucamy krzyż ze ściany, dzwonimy po strażnika i… dostajemy następną karę do odsiedzenia za profanację uczuć religijnych. To jest dobra metoda w Bawarii - bastionie niemieckiego katolicyzmu.

Podczas pobytu w więzieniu należy pamiętać o hierarchii ważności rozmów. Na pierwszym miejscu jest niewinność, na drugim nikczemność i przewrotność kobiet, na trzecim zaś sport, Bóg oraz wojny.

Trzeba też pamiętać o pewnych zwyczajach: nie płaczemy pod celą, bierzemy udział w rozmowach, ale nie wtrącamy się w cudze nawet gdy słyszymy, że dyskutanci nie mają racji.

V Uczciwa praca

To ostatni sposób na przeżycie. Gdy w zachodniej Europie wybieramy wolność i prosimy o azyl, jesteśmy pytani o lotniska wojskowe. Jeżeli nie byliśmy w partii, o szpiegostwie - jednej z „uczciwych” prac nie mamy co marzyć.

W rozdziale Mam drzwi do szafy dwudrzwiowej, oszklone, Hłasko opowiada o braku wolności słowa komunistycznej Polsce, swojej przygodzie z filmem i trudnościami z wydawaniem książek.

Prozaik otrzymał mieszkanie na Ochocie, gdzie wkrótce na pijaństwo zbierali się wszyscy, którzy rano opuszczali „Kameralną”.

Po jakimś czasie Hłasko wyjechał do Kazimierza i zaczął pisać opowiadanie Cmentarze, w którym zamierzał przyjrzeć się życiu zwykłych ludzi.

Gdy wrócił do Warszawy, w poszukiwaniu swego przyjaciela Edwarda Bernsteina poszedł do bursy, w której kiedyś okazjonalnie pomieszkiwał. Nie spotkawszy tam kolegi, zrobiło mu się nieswojo. Nikt nie wiedział, gdzie przebywał Bernsteina.

Dalej Hłasko wspomina pierwsze spotkanie z Arturem Sandauerem, którego poznał przy okazji pożyczki pieniędzy. Oczywiście jak to bywało w przypadku artystów, Hłasko nie otrzymał od razu żądanej sumy, musiał słuchać, jak gospodarz deklamował wiersze Białoszewskiego i odpowiadać na pytania o ich treść. Gdy okazało się, że nie rozumie stylistyki autora Pamiętnika z powstania warszawskiego, został wyrzucony za drzwi.

Od tej chwili Sandauer nie darzył młodszego kolegi sympatią. Jako pierwszy zaczął go flekować w czasie, gdy nie chciano go drukować, a krytycy marksistowscy uznali go za zboczeńca i degenerata.

Po zakończeniu Cmentarzy ich autor zaniósł maszynopis do wydawnictwa, lecz - jak się spodziewał - odrzuciło ono jego tekst. Usłyszał, że takiej Polski, jaką przedstawił w swojej historii nie ma.

Podobny los spotkał także inne opowiadanie Następny do raju, dyskwalifikowało je jedno zdanie: Zamieniliście Polskę w tak wielki obóz koncentracyjny, że nie potrzeba nawet drutów kolczastych i psów, gdyż i tak nie ma gdzie uciec. Autor nie zgodził się na korektę.

Kilka lat później ten tekst posłużył za scenariusz filmu. Kręcono go we Wrocławiu. Reżyserem był Czesław Petelski, który obiecał, że zadba o wierność opowiadaniu. Kierownikiem artystycznym tego zespołu był pułkownik i profesor Aleksander Ford - człowiek chytry i cwany, który potem przeniósł na ekran - nieudolnie zdaniem Hłaski - jego opowiadanie Ósmy dzień, przerabiając ciekawe sceny z książki z punktu widzenia młodzieżowego odbiorcy w odsłony dziecinne i zabawne.

Gdy ten mało atrakcyjny film wszedł do kin, a Hłasko został zapytany przez krytyka z gazety o komentarz, mimo iż go jeszcze nie widział powiedział, że Ósmy dzień to chała. Słowa te zostały natychmiast opublikowane, a wkrótce pracownik Forda oświadczył Hłasce, że jego pracodawca poda do publicznej wiadomości, że on kłamał, ponieważ nie widział tego filmu. Poza tym Ford miał wyznać, że Hłasko na plan filmowy przychodził pijany i chciał zgwałcić jakąś dziewczynę.

Po tym epizodzie Hłasko otrzymał radę od pewnego kolegi, który doradził mu, że jeżeli kiedykolwiek będzie chciał jeszcze pracować przy filmie czy też wyjechać na zachód, to musi odkręcić tę sprawę, ponieważ takie oskarżenia będą się za nim ciągnęły nawet w innym kraju.

Hłasko, zamiast posłuchać dobrej rady - jak sam przyznał - stchórzył. Napisał do „Ekspresu Wieczornego” list otwarty, w którym stwierdził, że krytyk nie zrozumiał jego słów i w którym przeprosił Forda.

W 1957 roku nie chciano wydrukować dwóch książek narratora, zmarnowano dwa filmy na podstawie innych tekstów, Hłasko stał się przedmiotem drwin i denuncjacji.

Starsi koledzy ze Związku Literatów namówili go, aby na pewien czas wyjechał z kraju do Paryża. Podpowiedzieli mu, żeby złożył podanie o przyznanie stypendium, które zostało rozpatrzone pozytywnie.

Gdy otrzymał paszport i poszedł po stypendium, na miejscu okazało się, że pieniądze zostały cofnięte. Otrzymał za to polecenie, by iść do Ministra Kultury. Tak też zrobił. Urzędnik okazał się człowiekiem uprzejmym. Oświadczył prozaikowi, że to Związek Literatów przyznawał pieniądze i odesłał go z powrotem do nich, a ci z kolei zrzucali winę na Ministra Kultury... W końcu prawda wyszła na jaw: okazało się, że to minister Kuryluk, nie wiedząc o wielu podpisanych umowach z wydawnictwami zachodnimi, cofnął jego stypendium.

Koniec końców, Hłasko wyjechał z Polski Ludowej. Wspomina, że kupił bilet za dolary i pożegnał się z kolegami, którzy nie wierzyli, że wróci - on nie wiedział wtedy, że nie będzie już mógł wrócić… Miał 24 lata, był uznany za skończonego człowieka i pisarza. Przeszedłszy odprawę celną, poleciał samolotem do Paryża, cały czas mając w głowie ciekawe spostrzeżenie:

„Ci nowi piękni dwudziestoletni nie będą już mieć tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą lekarzami, inżynierami, czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani nędza, ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili i który nie sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi, piękni dwudziestoletni”


W rozdziale Hotel „Victory” Hłasko opowiada o swoich podróżach, które były przerywane ciągłymi problemami z wizami i paszportem.

Po przyjeździe do Paryża Hłasko trafił na fatalny czas we Francji, która dla Polaków była symbolem wolności i demokracji. Teraz przeżywała ciężki okres, zmieniali się premierzy rządu, wojsko i policja co chwilę legitymowały ludzi i często ich bili. W tym czasie Hłasko był bardzo zagubiony, dręczyła go dziwna pewność, że już niczego w życiu nie napisze. Komuniści zabili w nim nadzieję.

Po jakimś czasie od przyjazdu zgłosił się do ambasady francuskiej i poprosił o wizę turystyczną, aby móc wyjechać do USA. Odesłano go do ambasady polskiej we Francji, gdyż w jego paszporcie był wpis, że może poruszać się tylko po Europie. Tam adnotację zmieniono i dowiedział się, że ma wrócić, gdy nowa wiza amerykańska będzie gotowa. W tamtej chwili nie chcieli mu jej przedłużyć.

Po wizycie w ambasadzie, Hłasko z kolegą Jankiem Rojewskim pojechali do Nicei na Lazurowe Wybrzeże, potem do Niemiec. Chodzili po nocnych lokalach, bawili się i pili, aż w końcu postanowili zmienić otoczenie i wyruszyli na Sycylię, gdzie mieszkali u poznanego rybaka.

Kolejnym postojem na mapie ich wędrówki był Rzym. Tam zatrzymali się w hotelu, z którego Hłasko poszedł do ambasady polskiej przedłużyć ważność paszportu. Na miejscu usłyszał, że trzeba zapytać o zgodę Warszawę. Wtedy narrator przypomniał sobie słowa pracownika ambasady w Paryżu, który dał mu słowo honoru, że z przedłużeniem będą problemy. Tak też się stało: wiza włoska traciła ważność za dwa dni. Posiadał tylko tą niemiecką. Był pewien, że nie dostanie innej, bo ważność jego paszportu kończyła się za kilka dni. Otrzymał polecenie wyjazdu do Berlina, do Polskiej Misji Wojskowej.

Na miejscu urzędnik kazał mu natychmiast wracać do Warszawy, tłumacząc, że posiedzi tam chwilę, a później znowu dostanie zgodę na wyjazd. Hłasko jednak stracił nadzieję: skoro tutaj nie chcieli przedłużyć mu paszportu, to gdy wróci do Polski, nigdy już z niej nie wyjedzie. Przewidywał, że otrzymał już w kraju łatkę szpiega.

To wszystko spowodowało, że w Niemczech poprosił o azyl polityczny. Przez pewien czas mieszkał w Monachium, gdzie poznał Jana Nowaka Jeziorańskiego - dyrektora polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Od niego dowiedział się, co Leon Kruczkowski powiedział o nim w Polsce: że wszedł w bagno imperialistycznego wywiadu. To przeważyło o dalszych decyzjach.

Ponownie pojechał do Berlina do Polskiej Misji Wojskowej, gdzie poprosił o prawo powrotu do kraju, aby móc oczyścić się z zarzutów posiadania materiałów szpiegowskich. Tłumaczył, że został zniszczony, że jego rodzina wstydziła się za niego, że nie pracował dla wrogiego Polsce wywiadu. Na nic się to zdało: nie otrzymał wizy powrotnej, kazano mu czekać na decyzję Warszawy.

Załamany wyjechał do Izraela, gdzie regularnie chodził do polskiego konsulatu. Otrzymał radę od ministra Bidy, aby wrócił do Berlina, zwołał konferencję prasową i oświadczył, że w Polsce żyje się bardzo dobrze i tym samym skompromitował Niemców.

On jednak nie mógł tego zrobić, ponieważ otrzymał od nich azyl i pomoc. Nie mógł ich ośmieszyć mówiąc, że się pomylił, że opowiadał kłamstwa o Polsce. Wtedy Bida oddał mu paszport. Zgoda Warszawy nigdy nie przyszła...

Sytuacja była naprawdę ciężka. Janek Rojewski, jedyny znajomy w tym czasie, otrzymał posadę architekta i nagle, z dnia na dzień wyeliminował Hłaskę z grupy przyjaciół.

Pisarz bardzo często głodował. Pracował na budowie, w hucie produkującą watę szklaną, wszędzie pod obcym nazwiskiem, gdyż nie miał pozwolenia. Często był aresztowany przez policję, wielokrotnie siedział w więzieniu, w domu wariatów - wszystko po to, by przeżyć.

Cały czas chodził do polskiego konsulatu, jednak wizy powrotnej do Warszawy nie otrzymał. Ludzie mówili, aby nie wracał, bo komuniści nie przebaczą mu nigdy, ale on mimo wszystko chciał wrócić. Marzył o stanięciu przed polskim sądem i wybronieniu się od zarzutu szpiegostwa. Uważał, że skoro ktoś miał odwagę nazwać go tajnym agentem, to teraz powinien mieć odwagę wpuścić do kraju.

Cały ten czas mieszkał w hotelu „Victory”, z takimi samymi pijakami, jak on. Pewnego dnia, nagle w drzwiach stanęła jego przyszła żona, z którą rozstał się dwa lata temu. To sprawiło, że podjął decyzję o ślubie.

Ostatnim wpisem jest ten o wyjeździe z Izraela na zachód, do Niemiec.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Piękni dwudziestoletni Hłasko Marek (źródło plik Word)
Hłasko [Piękni i dwudziesto letni]
Hłasko Marek Piękni Dwudziestoletni
PIĘKNI DWUDZIESTOLETNI Marek Hłasko
Hłasko Marek Piękni dwudziestoletni
hłasko, piękni dwudziestoletni
Hlasko Marek Piekni dwudziestoletni (1)
Hłasko Marek Piękni dwudziestoletni
PIĘKNI DWUDZIESTOLETNI
Czysta forma wg Witkacego, FILOLOGIA POLSKA UWM, Dwudziestolecie
14. Katastrofizm w literaturze miÄ™dzywojnia, Dwudziestolecie międzywojenne, Na egzamin
Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza, Religijne, Różne
„ŻEGLARZ” JERZEGO SZANIAWSKIEGO, dwudziestolecie
Shulz z Kafka, Dwudziestolecie Międzywojenne, Opracowania
Szaniawski J., FILOLOGIA POLSKA UWM, Dwudziestolecie
Dwudziestolecie międzywojenne, nauka, epoki literackie
Najwybitniejsi krytycy literaccy dwudziestolecia międzywojennego, Dwudziestolecie Międzywojenne, Opr
DWUDZIESTOLECIE MIĘDZYWOJENNE - PIGUŁKA, Język polski
Rodzaje metod aktywizujących, ADL - dwudziestolecie, Dwudziestolecie międzywojenne, Teoria literatur

więcej podobnych podstron