„PIĘKNI DWUDZIESTOLETNI”- MAREK HŁASKO
Powieść
Piękni
dwudziestoletni
została wydana na trzy lata przed śmiercią Hłaski, w 1966 roku
nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu, z dopiskiem autora, że
jest to raczej parodia
niż autobiografia. W tym czasie pisarz dźwigał już ośmioletni
bagaż emigracji, starał się przełamać dręczącą go samotność:
Samotność wieloimienną. Najpierw ludzką, bo był przecież
oddalony od kraju i przyjaciół, którzy tam zostali; potem
literacką, bo jako emigrant utracił kontakt z czytelnikiem;
wreszcie światopoglądową, bo czuł, że słabnący odzew na jego
książki wynika z nieporozumienia koncepcji literatury, którą
sobie wypracował. (Czapliński P., Piękni dwudziestoletni Marka
Hłaski”. Jak zauważa Przemysław Czapliński, aby przełamać tę
samotność:
(…) pisarz stworzył formę przeciw osamotnieniu, formę, która
miała przywołać sylwetki pokoleniowych przyjaciół, wciągając
czytelnika w narrację bliską zwykłemu gadaniu, i wreszcie wyjaśnić
własne rozumienie miejsca literatury we współczesnym
świecie.”.STRESZCZENIE:
Książka składa się z siedmiu
tytułowanych rozdziałów,
z których każdy to osobna historia z życia autora. Hłasko
przedstawia w nich z właściwą dla niego nutką ironii i sarkazmu,
nonszalanckiego zdystansowania, ale i ogromnej erudycji, fakty i
wydarzenia ze swojego życia. Osobliwy pamiętnik
rozpoczyna wpis z lutego 1958 roku, gdy Hłasko wysiada na lotnisku
Orły z samolotu z Warszawy, a kończy jego wyjazd z Izraela. Na
ponad dwustu stronach znajdziemy zarówno historię młodego chłopca
i jego krótkiej edukacji, pierwszą pracę – stanowisko pomocnika
kierowcy w firmie przewozowej, jak i opis krótkich, ale niezwykle
dynamicznych pierwszych doświadczeniach reporterskich. W rozdziale
Sznurowadełka,
paseczek, krawacik
opisał na przykład epizod wydalenia
z liceum ogólnokształcącego przez kuratorium, które –
sugerowane opinią poradni psychologiczno-pedagogicznej (uczeń nie
nadaje się do szkoły o profilu humanistycznym), przeniosło go do
placówki o profilu handlowym. Jak pokazały późniejsze miesiące,
problemy z matematyką okazały się na tyle poważne, że młody
Marek zrezygnował z nauki w wieku zaledwie 16 lat. Nie pomogła
przeprowadzka do Wrocławia i zapisanie się do szkoły wieczorowej o
profilu rzemieślniczym – Hłasko ukończył edukację na poziomie
szkoły podstawowej. Ważnym momentem w jego życiu było zawiązanie
pierwszych przyjaźni. Gdy grał na pozycji środkowego napastnika w
klubie sportowym,
poznał Tadka Mazura i „Kape”, razem chodzili na mecze. Niestety,
szybko wyrzucono ich z klubu za grę w pokera. Tadek wkrótce trafił
do więzienia, a Hłasko z „Kape” zajęli się bandytyzmem
i kradzieżami.Słodkie
chwile nieróbstwa przerwał przymus
pracy, który objął
nieuczącego się Marka, gdy skończył 16 lat. Rozpoczął pracę
jako pomocnik w firmie Paged w bazie Bystrzyca Kłodzka. Choć
wstawał o 4 rano, a pracę przy rozładunku kończył o 22, to i tak
kierownik zmiany zarzucał mu, że nie wyrobił normy. Bojąc się
oskarżenia o sabotaż gospodarczy i więzienia, Hłasko sam
odszedł.Po przeprowadzce do Warszawy zatrudnił się w firmie
Metrobudowa
jako ładowacz. Po awansie na stanowisko zaopatrzeniowca zaczął
czerpać pewną przyjemność z życia na własny rachunek. W tym
czasie rozpoczął współpracę
z „Trybuną Ludu”.
Jako korespondent robotniczy, pisał o bolączkach i osiągnięciach
swojego zakładu pracy. Po artykule o braku części zamiennych,
długich postojach samochodów, ponownie zarzucono mu szkodzenie
firmie. Koniec końców, Hłasko został zwolniony.
Na
szczęście ktoś poznany w „Trybunie” znalazł mu pracę w
Warszawskiej Spółdzielni Spożywców. Ten okres jego życia był
bardzo ciężki. Na bazie musiał być o 4 rano, więc wstawał już
o 2 w nocy. Razem z pomocnikiem, konwojentem i ładowaczem jechał na
Zieleniak, gdzie już
czekali badylarze ze swoim towarem (warzywami i owocami). W takich
chwilach obserwował wyzysk chłopów, których towar przypisywano do
I kategorii, a płacono za niego jak za III. Po powrocie do bazy o
19ej, byli już tak pijani, że Hłasko ledwo co pamiętał, jak
dojeżdżali. Zawsze dawali stojącemu przy bramie zakładu
policjantowi butelkę wódki…Podobne przygody miał po
przeniesieniu na rzeźnię. Tam też wszyscy pili
i kradli: [c]Tam
najciężej było kraść, ale kradło się i tam. Przy wjeździe na
wagę kierownik rzeźni wypisywał wagę wozu, potem jechało się na
halę okrężną drogą. Ja stawałem i mówiłem do pomocnika:
„Zdzisiek, spuszczaj wachę”. Pomocnik kładł się pod wóz i
otwierał kurek chłodnicy: w ten sposób wóz kładł się lżejszy
o dwadzieścia kilko, tę różnicę inkasowaliśmy w mięsie.
Potem, tuż za bramą rzeźni, nalewało się znów wody. Wreszcie ci
z rzeźni skapowali; wtedy spuszczało się benzynę. Gdzie
„odpalało” się mięso – te dwadzieścia kilo – pozostanie
moją tajemnicą.[/c] W rozdziale Wrocław,
Obory, Wyspa róż
Hłasko opowiada o swoim trzymiesięcznym pobycie we Wrocławiu,
gdzie dostał – z pomocą Igora
Newerly’ego -
stypendium Związku Literatów Polskich. Na miejscu zamieszkał u
wuja. Dzięki pieniądzom ze stypendium i honorarium za swoje
opowiadanie Baza
Sokołowska,
opublikowane w czasopiśmie „Sztandar Młodych”, mógł pierwszy
raz w życiu skupić się na samorozwoju. Chodził więc do teatru,
dużo czytał, rozmawiał z ludźmi. To w tym czasie zafascynował
się twórczością Witolda
Gombrowicza. Żeby
wypożyczyć jego powieść Ferdydurke, musiał zastawić swój
zegarek. Odwiedzał także kolegów z czasów, gdy pracował w
Pagedzie.
Jego nadzieje na serdeczne powitanie się nie sprawdziły: dawni
kompani nie przyjęli go dobrze, ponieważ rozpoznali siebie w jego
opowiadaniu wydrukowanym w gazecie. Hłasce było bardzo żal
zerwanych przyjaźni, ponieważ z tymi ludźmi łączyły go wspólne
przeżycia. Trzy lata temu, nielegalnie przez góry chodzili razem
przez Czechosłowacką granicę, zanosili słoninę i spirytus, a
przynosili papierosy i sztuczną biżuterię. Aby odwrócić uwagę
WOP-istów, brali ze sobą kilka kotów, które potem puszczali w
pobliżu psa strażników. W czasie, gdy zwierzęta się ganiały,
oni przechodzili na czeską stronę i wymieniali towar. Co ciekawe,
Czesi nigdy nie przekraczali granicy z Polską – Hłasko wciąż
zastanawiał się dlaczego takie podróże były jednostronne. Gdy
ten proceder „zarabiania” się wydał, koledzy z innej bazy
wymyślili następny. Jako że mieszkali blisko granicy, podpalali
przypadkową chatę. Ponieważ straż pożarna była daleko,
powiadamiali więc żołnierza z WOP-u, który wzywał czeską straż
pożarną – robiło się zamieszkanie, a handel kwitł.Wracając do
wrocławskiego etapu biografii Hłaski, początkujący pisarz znał
tam dwóch innych żółtodziobów
w tym zawodzie. Jednym z nich był Stefan Łoś, którego wypuszczono
właśnie po rocznej odsiadce z więzienia, oświadczając na koniec,
że siedział przez pomyłkę. Łoś nigdy nie opowiadał o
więziennych przeżyciach
- musiał podpisać zobowiązanie, że z nikim nie będzie rozmawiał
na ten temat pod groźbą powrotu za kratki. Znajomy Hłaski przed
wojną napisał książkę dla młodzieży Strażnica
- opowieść o żołnierzach Korpusu Ochrony Pogranicza tropiących
bolszewickich agentów. Po wojnie nie drukowano go, więc nie miał z
czego żyć. Umarłby niechybnie z głodu, gdyby nie życzliwi
koledzy, którzy stale i regularnie zapraszali go na obiady. Odszedł
więc nie wskutek niedożywienia, lecz w wyniku obrażeń, jakich
zaznał w czasie nieludzkiego traktowania w więzieniu. Hłasko
dowiedział się później, jak UB obchodziło się z więźniami i
jak traktowany był Łoś. Stawiali go w lodowatej wodzie po pas na
całe godziny (stosowano też inne metody, jak oddawanie moczu na
twarz i plucie), potem oddawano na przesłuchanie prowadzone przez
pułkownika Jacka
Różańskiego. Łoś
nigdy nie wymawiał tego nazwiska, bał się. Hłasko poznał
Różańskiego, którego określił mianem typowego fanatyka.Drugim
piszącym był Tadeusz
Zelenay, o którym w
rozdziale także można znaleźć kilka ciekawostek i anegdot. W 1954
roku Hłasko pojechał ze swym najlepszym przyjacielem Edwardem
Bernsteinem na Zjazd
Młodych, który odbywał się w Oborach i na którym czytano głównie
nieciekawą prozę. Uczestnicy przysypiali ze zmęczenia po nocnych
popijawach na każdym z nudnych odczytów. Hłasko i jego kolega -
młody i piękny mistrz bójki towarzyskiej, silny fizycznie,
opanowany, spokojny - nie wytrzymali długo w Oborach. Pojechali na
Mazury, do miejscowości Wyspa
Róż. Za
towarzyszy do kieliszka mieli czterech rybaków z Dalmoru. W tym
czasie Edward dużo mówił o książkach, o literaturze, dzięki
czemu Hłasko miał kompana do długich dyskusji. Po powrocie do
Warszawy Hłasko zdał sobie sprawę, że chodzą za nim tajniacy z
milicji, którzy wmanewrowali go później w konfidencką
działalność. Żeby wywiązać się ze współpracy, napisał kilka
zmyślonych donosów, cały czas mając nadzieję, że w końcu może
dadzą mu spokój. W tym czasie nie miał pieniędzy, mieszkania,
więc Józek Lenart
ze "Sztandaru
Młodych"
zlecił mu zrobienie dwóch reportaży z okolic Wrocławia. Jeden był
o lekarce pracującej na wsi, drugi o wiejskim teatrze amatorskim,
który prowadziła żona kierownika PGR-u.Gdy Hłasko wrócił do
Warszawy, podpisał umowę z wydawnictwem Iskra,
ceniącym współpracę z młodymi pisarzami. Z polecenia tamtejszej
kierowniczki poszedł na Mokotów, do Władysława
Broniewskiego –
już wtedy znanego polskiego poety, oficera legionów, komunisty,
niepartyjnego alkoholika, aby pomóc mu wybrać wiersze do druku.
Broniewski pił z Hłaską do rana. Reporter
najbardziej bojowego pisma w Polsce
to rozdział, w którym Hłasko relacjonuje charakter swojej
współpracy dziennikarskiej z grupą „Po Prostu”, zakończonej
po wydrukowaniu Obrony
Grenady:
[c]Przestało mnie to wszystko interesować; przychodziłem tylko
pierwszego po pieniądze – tym niemniej naprawdę szkoda mi tego
pisma. [/c]Hłasko pracował w gazecie „Po Prostu”, najbardziej
bojowym tygodniku Polski Ludowej. Na początku nie był stałym
pracownikiem, tylko tak zwanym wolnym
strzelcem. Na dole
gmachu, w którym mieściła się redakcja gazety był mało
wykwintny bar
„Jontek”, który
nie mógł konkurować z niezwykle popularną w tym czasie
restauracją
„Kameralna”, w
której można było siedzieć dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Hłasko szczegółowo nakreślił podział wnętrza na trzy części,
odwiedzanych w zależności od pory dnia: pijaństwo zaczynało się
od rana w „Kameralnej” II, później przechodziło się do
„Kameralnej” I na posiłek, dalsze picie i zabawę do wieczora
(do tych sal mógł wejść każdy). Potem otwierano „Kameralną”
III, gdzie obowiązywała pewna etykieta: klient mógł być ostatnim
łachudrą, ale musiał mieć obowiązkowo marynarkę i krawat, co w
przypadku nieposiadającego mieszkania Hłasko było rzeczą trudną
do zrealizowania. Ale inteligentny pisarz i z tym sobie poradził:
marynarkę i krawat zostawiał w garderobie „Kameralnej”. Nad
porządkiem ucztujących czuwał kierownik sali i kilku szatniarzy.
Jeden z nich, pan
Miecio, mimo iż był
olbrzymem, nie bił gości - wypraszał ich kulturalnie za drzwi.
Było tak do momentu, gdy nie pobił klienta kluczem po głowie.
Wtedy wyrzucili go z pracy. Jeśli chodzi o bicie, Hłasko także
został poturbowany. Stało się to przez pomyłkę w Paryżu,
w lokalu „La Boheme”.Po okresie libacji w „Kameralnej”,
Hłasko wyjechał do Lublina, gdzie wysłała go gazeta poleceniem
zrobienia reportażu o dwóch niepełnoletnich chłopakach
mieszkających w bursie, którzy zamordowali swojego wychowawcę i
ukradli mu przedmioty o łącznej wartości trzystu złotych.
Wszystkich zdziwił ich postępek, ponieważ byli grzeczni, uczyli
się dobrze, wychowawca ich lubił. Nie umieli wytłumaczyć,
dlaczego to zrobili. Powtarzali tylko, że chcieli popełnić
zbrodnię jak w powieściach kryminalnych. Pieniądze były im
potrzebne na kino i wino. Nie pomyśleli, że wychowawca dałby im
je, gdyby tylko go o to poprosili. Hłasko miał wgląd w akta
sprawy, rozmawiał z obrońcą winowajców. Po zebraniu materiałów
wrócił do Warszawy i napisał reportaż, którego jedną trzecią
odrzucił bojaźliwy
Lasota – wtedy
redaktor naczelny „Po Prostu” (potem poseł na Sejm
Rzeczpospolitej
Ludowej), z którego najbardziej poczytne pismo w Polsce zrobiła
redagująca je przed 1955 rokiem Hanka Bratkowska. Dalej Hłasko
wspominał okoliczności napisania opowiadania Pierwszy
krok w chmurach,
które po odrzuceniu przez Lasotę, zostało wydrukowane w „Nowej
Kulturze”. Co ciekawe, gdy Bratkowska przeczytała w konkurencyjnym
piśmie historię o głupkowatych robotnikach atakujących młodą
parę, urządziła piekło Lacocie.Ten jednak chyba nie wyniósł z
tej rozmowy lekcji, ponieważ odrzucił kolejny tekst Hłaski -
artykuł o teatrze
Bim-Bom, kierowanym
przez Kobielę i Cybulskiego. Kolejnym tekstem pisarza był ten o
Władysławie
Mazurkiewiczu -
szpiclu, współpracowniku UB mordującym swoje ofiary strzałem w
głowę i ukrywającym ciała w garażu w podłodze, zalewając je
uprzednio betonem. Proces zbrodniarza był kompromitacją, ludzie
bali się zeznawać. Wszyscy byli pewni, że Mazurkiewicz był tylko
pionkiem, że wykonywał wyroki swych zwierzchników z UB. Hłasko
właśnie ten aspekt sprawy uczynił motywem wiodącym swojego
artykułu Proces
przeciwko miastu,
którego swoim zwyczajem Lasota nie wydrukował. Podobnie redaktor
„Po prostu” postąpił z tekstem
o Dostojewskim,
który z chęcią wypuściła „Trybuna Ludu” - organ KC PZPR. „Po
Prostu” przestało być pismem dla studentów, stało się gazetą
całego narodu. Miało na swoim koncie wiele akcji, między innymi
przeprowadziło zbiórkę dla młodych plastyków, którzy nie mieli
z czego żyć, poruszało problem bohaterów AK, piętnowało styl
życia książąt
socjalizmu. Te
wszystkie inicjatywy były inspirowane pomysłowością Hanki
Bratkowskiej, ale z drugiej strony doprowadziły do jego rozwiązania.
Hłasko skończył definitywnie współpracę z „Po Prostu” po
tym, jak Lasota wydrukował kretyńskie opowiadanie Obrona
Grenady Kazimierza
Brandysa. Bez pracy, spał na Dworcu Głównym, na komisariatach, w
izbach wytrzeźwień.W kolejnym rozdziale pod tajemniczym tytułem
Goofy the dog,
Hłasko dalej wspomina swoje perypetie, dotyczące głównie etapu
fascynacji kulturą amerykańską oraz kontaktów z Jerzym
Putramentem. Przez
krótki czas był uczniem Państwowego Technikum Teatralnego (z
którego dość szybko go wyrzucono). Wtedy chodził z kolegami przed
ambasadę
amerykańską,
stojącą nieopodal szkoły, gdzie zdejmowali czapki i oddawali w ten
sposób honor Stanom Zjednoczonym, walczącym akurat w wojnie
koreańskiej. Prócz tego, wszyscy wspólnie chodzili na pokazy
filmowe do tamtejszego ośrodka informacyjnego, gdzie Hłasko poznał
pewnego psa, nazwanego Goofy the Dog. Przy okazji wspominania tego
etapu biografii, Hłasko poświęcił trochę czasu na opisanie
sprawy Stefana
Martyki - w tym
czasie w Polskim Radiu prowadził audycję „Fala 49”, w której
szkalował kraje imperialistyczne, mówił o kretynizmie,
bestialstwie, idiotyzmie Amerykanów. Wkrótce został zamordowany
przez studenta, prawdopodobnie stałego gościa Ośrodka
Informacyjnego ambasady USA. Po tej tragedii centrum zamknięto.Hłasko
wspomina także, jak w czasie wojny koreańskiej rozpuszczono plotkę,
że Polacy mogą wziąć w niej udział na ochotnika. Wówczas
zakłady pracy urządzały „masówki”
(przymusowe zebrania), na których potępiano Amerykanów, a
wiwatowano Korei. Zgodnie z propagandą nie wyświetlano nawet
zachodnich filmów, a
młodzi ludzie byli nią i tak zafascynowani. Gdy w 1952 roku
urządzono w „Arsenale” wystawę pod tytułem Oto
Ameryka, ludzie
godzinami czekali w kolejce, aby choć łyknąć Ameryki. Każdy
eksponat – a zwłaszcza pistolety i bomby cieszyły się ogromnym
powodzeniem. W tym czasie Hłasko nie znał jeszcze literatury
amerykańskiej. Nastała moda na wszystko, co amerykańskie. Narrator
kupił sobie kurtkę
wojskową z pagonami,
wtopił się w chuliganów warszawskich, ubranych w podobnym stylu i
ochrzczonych pogardliwym mianem bikiniarzy,
co jeszcze bardziej utwierdzało ich w przekonaniu, że są
wyjątkowi. Nosili szerokie samodziałowe marynarki, kolorowe,
ręcznie malowane krawaty, wysokie spodnie, buty na tzw. słoninie
(białej gumie). Ich głowy zdobiły fryzury, które nazywały się
plereza:
to fala włosów nad czołem, z tyłu schodząca się i tworząca
tzw. kacze skrzydła. Hłasko wspomina, że były trzy kategorie
układania plerezy: na cukier, na białko, na szklaną wodę. Dalszą
część rozdziału stanowią rozważania na temat Jerzego
Putramenta, który w
tym czasie był wzorem młodych literatów: jako pierwszy pojechał
do Ameryki, gdzie napisał książkę Dwa
łyki Ameryki, w
której zamieścił swoje refleksje, między innymi o maszynach do
gry hazardowej, o Wall Street (o sercu Ameryki pisał, że była to
dzielnica skromna i nijaka) o gmachu ONZ, który podsumował słowem
nuda. Jeden rozdział tych wspomnień Putrament poświęcił
Czesławowi
Miłoszowi.
Zdradził, że był przeciwny wyjazdowi autora Zniewolonego
umysłu do USA,
ponieważ uważał, że prozaik i poeta zmarnuje tam swój talent.
Oskarżał go także o to, że jest pyszny i zarozumiały, co
motywował wspomnieniem: gdy Miłosz został odwołany z placówki
dyplomatycznej, nie chciał się pogodzić z tym, że przestano mu
płacić w dewizach, tylko zaczęto w gotówce polskiej. Putrament
wyrokował, że kariera Miłosza na Zachodzie nie powiedzie się,
oskarżał go o ucieczkę, o to, że w czasie wojny ukrywał paszport
litewski, który zapewniał mu bezpieczeństwo osobiste. Na koniec
części poświęconej Putramentowi Hłasko zauważył, że był on
towarzyszem i człowiekiem KC, który - jeżeli kiedykolwiek miałby
pozostać na Zachodzie – nie musiałby się zmagać z uzyskaniem
wizy, jak Miłosz czy on - Hłasko. Autor Pięknych
dwudziestoletnich
nazwał Putramenta donosicielem,
który nie miał trudności finansowych. Zauważał także, że
jeżeli kiedykolwiek chciałby on stworzyć jakąś prozę, wtedy
umrze z głodu, ponieważ nikt nie kupi książki współpracownika
tajnej policji.Na poparcie swojej negatywnej opinii o Putramencie,
Hłasko zdradził, że także o nim napisał on kiedyś donos. W
paszkwilu nazwał Hłaskę deprawatorem, szkodnikiem społecznym,
podkreślał, że nie powinno się wpuszczać go do Polski, co
adresat przeczytał w rosyjskiej gazecie „Izwiestia”. Przebywając
w Berlińskim Klubie Dziennikarzy, w lipcu 1958 roku, dowiedział
się, że autorem donosu był Jerzy Putrament. W rozdziale Feliks
Dzierżyński i Bogey,
podzielonym na pięć tytułowanych części, Hłasko wymienia opis
sposobów zapewniających przeżycie młodemu człowiekowi, który
bez pieniędzy i pracy trafił na obcą ziemię – począwszy od
sutenerstwa, poprzez pobyt w szpitalu psychicznym, więzienia w
Monachium, Stadelheim i Paryżu, zaciszny kącik u boku zamożnej
kobiety, a skończywszy na uczciwej pracy, w której jednak nie
pokładał zbyt wielkiej nadziei (na co wskazuje ostatnie miejsce w
hierarchii). Swoje rozważania rozpoczyna stwierdzeniem, że jeżeli
się było uchodźcą zza Żelaznej Kurtyny, można było w czasach
Polski Ludowej ubiegać się o azyl polityczny. Szansę otrzymania
takowego zwiększało bycie byłym komunistą, członkiem KC, wysokim
urzędnikiem UB, szpiegiem lub dyplomatą. Prosty człowiek, jak
Hłasko, który nie należał do partii - zajmował się pisaniem -
miał trudności z dostaniem azylu. Nie mając możliwości
zarobkowania, musiał kombinować. I.
Obłęd
Gdy nie
mamy pieniędzy, wówczas symulujemy manię
prześladowczą.
Zgłaszamy się do komisariatu policji mówiąc, że ktoś nas
śledzi, nosi bomby w teczce i prosimy o zgodę na wydanie broni.
Oczywiście odmówią. Wtedy trzeba ich nachodzić kilkadziesiąt
razy tak, aby nas zapamiętali.
Później połykamy proszki, a
nasz zaufany przyjaciel wykonuje telefon na policję. Po jej
przyjeździe i stwierdzeniu próby samobójczej, zostajemy rozpoznani
jako ten maniak, który ich nachodził i zostajemy odwiezieni do
szpitala. Najlepiej jest odbierać sobie życie w Monachium, bo
wówczas jest to znakomity szpital
w Haar.W szpitalu
pozostajemy długi czas, na przykład według prawa niemieckiego
każdy niedoszły samobójca spędza tam aż trzy miesiące! Później
musimy dalej symulować, aby przenieśli nas do domu wariatów. Gdy
tak się stanie, na miejscu trzeba odmawiać jedzenia obawiając się
otrucia. Wtedy, gdy przywiążą człowieka paskami i zaczną karmić
na siłę, trzeba krzyczeć i pluć. Dalej rozpoczyna się etap
spacerów i rozmów z psychiatrą, i tak mamy dach nad głową oraz
darmowe wyżywienie, zależne od woli lekarza. Takim symulowaniem
niektórzy przedłużali sobie darmowy pobyt do dwóch lat!Nie tylko
w Monachium opłaca się udawać obłęd. Także w Izraelu życie
wariata w szpitalu jest usłane różami: piękna pogoda, możliwość
pracy na budowie i odkładania pieniędzy na wyjście. II.
Rozczarowani komunizmemW
tym sposobie, będąc bez grosza na Zachodzie,opowiadamy ludziom, jak
źle żyje się w Polsce z nadzieją na zaoferowanie pomocy. Niestety
nie działa tak dobrze, jak „obłęd” – ludzie nie chcą
słuchać o prześladowaniach Żydów, przesłuchaniach przez UB, o
śledztwach. III.
Sutenerstwo Dobrze
jest zająć się sutenerstwem, ponieważ to zapewnia przypływ
gotówki i gwarantuje spokojny byt. Najlepiej zostać kierownikiem
burdelu. Wtedy mamy po kilka kobiet w obiegu, dobre stosunki z
policją, łobuzy się nas boją.
Ważne jest, byśmy nie
sypiali ze swoimi kobietami, ponieważ to zapewnia trzymanie kontroli
– przecież każdy sutener musi czasami pobić swoją pracownicę.
Takie udawanie zazdrości sprawi jej szczęście. IV.
Cicha przystań życiowaBędąc
w Izraelu bez pozwolenia na pracę, zwracamy się do polskich
organizacji po pomoc. Jeśli nam odmówią, jeżeli zawiedzie dom
wariatów i sutenerstwo, wtedy do przeżycia pozostaje…
więzienie!Taki sposób przeżycia jest dobry, jeśli jest się także
w Monachium. Tam co trzeci osadzony jest Polakiem. Aby się dostać
do tej arkadii trzeba się upić i spać na dworcu - tam policja
aresztuje za włóczęgostwo.
Trafia się na osiem dni do więzienia, gdzie niestety jest marne
wyżywienie i obowiązuje zakaz pracy w areszcie. Jeżeli chce się
przedłużyć areszt, ponieważ nie mamy dokąd wracać, zrzucamy
krzyż ze ściany, dzwonimy po strażnika i… dostajemy następną
karę do odsiedzenia za profanację uczuć religijnych. To jest dobra
metoda w Bawarii - bastionie niemieckiego katolicyzmu. Podczas pobytu
w więzieniu należy pamiętać o hierarchii ważności rozmów. Na
pierwszym miejscu jest niewinność, na drugim nikczemność i
przewrotność kobiet, na trzecim zaś sport, Bóg oraz wojny.Trzeba
też pamiętać o pewnych zwyczajach: nie płaczemy pod celą,
bierzemy udział w rozmowach, ale nie wtrącamy się w cudze nawet
gdy słyszymy, że dyskutanci nie mają racji.V
Uczciwa pracaTo
ostatni sposób na przeżycie. Gdy w zachodniej Europie wybieramy
wolność i prosimy o azyl, jesteśmy pytani o lotniska wojskowe.
Jeżeli nie byliśmy w partii, o szpiegostwie - jednej z „uczciwych”
prac nie mamy co marzyć. W rozdziale Mam
drzwi do szafy dwudrzwiowej,
oszklone, Hłasko opowiada o
braku wolności słowa
komunistycznej Polsce, swojej przygodzie z filmem i trudnościami z
wydawaniem książek. Prozaik otrzymał mieszkanie na Ochocie, gdzie
wkrótce na pijaństwo zbierali się wszyscy, którzy rano opuszczali
„Kameralną”. Po jakimś czasie Hłasko wyjechał do Kazimierza i
zaczął pisać opowiadanie Cmentarze,
w którym zamierzał przyjrzeć się życiu zwykłych ludzi. Gdy
wrócił do Warszawy, w poszukiwaniu swego przyjaciela Edwarda
Bernsteina poszedł do bursy, w której kiedyś okazjonalnie
pomieszkiwał. Nie spotkawszy tam kolegi, zrobiło mu się nieswojo.
Nikt nie wiedział, gdzie przebywał Bernsteina.
Dalej Hłasko
wspomina pierwsze spotkanie z Arturem
Sandauerem, którego
poznał przy okazji pożyczki pieniędzy. Oczywiście jak to bywało
w przypadku artystów, Hłasko nie otrzymał od razu żądanej sumy,
musiał słuchać, jak gospodarz deklamował wiersze Białoszewskiego
i odpowiadać na pytania o ich treść. Gdy okazało się, że nie
rozumie stylistyki autora Pamiętnika
z powstania warszawskiego,
został wyrzucony za drzwi. Od tej chwili Sandauer nie darzył
młodszego kolegi sympatią. Jako pierwszy zaczął go flekować w
czasie, gdy nie chciano go drukować, a krytycy marksistowscy uznali
go za zboczeńca i degenerata. Po zakończeniu Cmentarzy
ich autor zaniósł maszynopis do wydawnictwa, lecz – jak się
spodziewał – odrzuciło ono jego tekst. Usłyszał, że takiej
Polski, jaką przedstawił w swojej historii nie ma. Podobny los
spotkał także inne opowiadanie Następny
do raju,
dyskwalifikowało je jedno zdanie: Zamieniliście Polskę w tak
wielki obóz koncentracyjny, że nie potrzeba nawet drutów
kolczastych i psów, gdyż i tak nie ma gdzie uciec. Autor nie
zgodził się na korektę. Kilka lat później ten tekst posłużył
za scenariusz filmu. Kręcono go we Wrocławiu. Reżyserem był
Czesław Petelski, który obiecał, że zadba o wierność
opowiadaniu. Kierownikiem artystycznym tego zespołu był pułkownik
i profesor Aleksander
Ford – człowiek
chytry i cwany, który potem przeniósł na ekran – nieudolnie
zdaniem Hłaski – jego opowiadanie Ósmy
dzień, przerabiając
ciekawe sceny z książki z punktu widzenia młodzieżowego odbiorcy
w odsłony dziecinne i zabawne. Gdy ten mało atrakcyjny film wszedł
do kin, a Hłasko został zapytany przez krytyka z gazety o
komentarz, mimo iż go jeszcze nie widział powiedział, że Ósmy
dzień to
chała. Słowa te
zostały natychmiast opublikowane, a wkrótce pracownik Forda
oświadczył Hłasce, że jego pracodawca poda do publicznej
wiadomości, że on kłamał, ponieważ nie widział tego filmu. Poza
tym Ford miał wyznać, że Hłasko na plan filmowy przychodził
pijany i chciał zgwałcić jakąś dziewczynę. Po tym epizodzie
Hłasko otrzymał radę od pewnego kolegi, który doradził mu, że
jeżeli kiedykolwiek będzie chciał jeszcze pracować przy filmie
czy też wyjechać na zachód, to musi odkręcić tę sprawę,
ponieważ takie oskarżenia będą się za nim ciągnęły nawet w
innym kraju. Hłasko, zamiast posłuchać dobrej rady – jak sam
przyznał – stchórzył. Napisał do „Ekspresu Wieczornego”
list otwarty, w którym stwierdził, że krytyk nie zrozumiał jego
słów i w którym przeprosił Forda. W 1957 roku nie chciano
wydrukować dwóch książek narratora, zmarnowano dwa filmy na
podstawie innych tekstów, Hłasko stał się przedmiotem drwin i
denuncjacji. Starsi koledzy ze Związku Literatów namówili go, aby
na pewien czas wyjechał z kraju do Paryża. Podpowiedzieli mu, żeby
złożył podanie o przyznanie stypendium, które zostało
rozpatrzone pozytywnie.Gdy otrzymał paszport i poszedł po
stypendium,
na miejscu okazało się, że pieniądze zostały cofnięte. Otrzymał
za to polecenie, by iść do Ministra Kultury. Tak też zrobił.
Urzędnik okazał się człowiekiem uprzejmym. Oświadczył
prozaikowi, że to Związek Literatów przyznawał pieniądze i
odesłał go z powrotem do nich, a ci z kolei zrzucali winę na
Ministra Kultury... W końcu prawda wyszła na jaw: okazało się, że
to minister Kuryluk, nie wiedząc o wielu podpisanych umowach z
wydawnictwami zachodnimi, cofnął jego stypendium. Koniec końców,
Hłasko wyjechał z Polski Ludowej. Wspomina, że kupił bilet za
dolary i pożegnał się z kolegami, którzy nie wierzyli, że wróci
– on nie wiedział wtedy, że nie będzie już mógł wrócić…
Miał 24 lata,
był uznany za skończonego człowieka i pisarza. Przeszedłszy
odprawę celną, poleciał samolotem do Paryża, cały czas mając w
głowie ciekawe spostrzeżenie: [c]Ci nowi piękni dwudziestoletni
nie będą już mieć tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą
lekarzami, inżynierami, czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani
nędza, ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili i który
nie sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi, piękni
dwudziestoletni. [/c]W rozdziale Hotel
„Victory” Hłasko
opowiada o swoich podróżach, które były przerywane ciągłymi
problemami z wizami i paszportem. Po przyjeździe do Paryża Hłasko
trafił na fatalny czas we Francji, która dla Polaków była
symbolem wolności i demokracji. Teraz przeżywała ciężki okres,
zmieniali się premierzy rządu, wojsko i policja co chwilę
legitymowały ludzi i często ich bili. W tym czasie Hłasko był
bardzo zagubiony, dręczyła go dziwna pewność, że już niczego w
życiu nie napisze. Komuniści zabili w nim nadzieję.Po jakimś
czasie od przyjazdu zgłosił się do ambasady francuskiej i poprosił
o wizę turystyczną,
aby móc wyjechać do USA. Odesłano go do ambasady polskiej we
Francji, gdyż w jego paszporcie był wpis, że może poruszać się
tylko po Europie. Tam adnotację zmieniono i dowiedział się, że ma
wrócić, gdy nowa wiza amerykańska będzie gotowa. W tamtej chwili
nie chcieli mu jej przedłużyć. Po wizycie w ambasadzie, Hłasko z
kolegą Jankiem
Rojewskim pojechali
do Nicei na Lazurowe Wybrzeże, potem do Niemiec. Chodzili po nocnych
lokalach, bawili się i pili, aż w końcu postanowili zmienić
otoczenie i wyruszyli na Sycylię, gdzie mieszkali u poznanego
rybaka. Kolejnym postojem na mapie ich wędrówki był Rzym. Tam
zatrzymali się w hotelu, z którego Hłasko poszedł do ambasady
polskiej przedłużyć ważność paszportu. Na miejscu usłyszał,
że trzeba zapytać o zgodę Warszawę. Wtedy narrator przypomniał
sobie słowa pracownika ambasady w Paryżu, który dał mu słowo
honoru, że z przedłużeniem będą problemy. Tak też się stało:
wiza włoska traciła ważność za dwa dni. Posiadał tylko tą
niemiecką. Był pewien, że nie dostanie innej, bo ważność jego
paszportu kończyła się za kilka dni. Otrzymał polecenie wyjazdu
do Berlina, do Polskiej Misji Wojskowej. Na miejscu urzędnik kazał
mu natychmiast wracać do Warszawy, tłumacząc, że posiedzi tam
chwilę, a później znowu dostanie zgodę na wyjazd. Hłasko jednak
stracił nadzieję: skoro tutaj nie chcieli przedłużyć mu
paszportu, to gdy wróci do Polski, nigdy już z niej nie wyjedzie.
Przewidywał, że otrzymał już w kraju łatkę szpiega.To wszystko
spowodowało, że w Niemczech poprosił
o azyl polityczny.
Przez pewien czas mieszkał w Monachium, gdzie poznał Jana
Nowaka Jeziorańskiego
- dyrektora polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Od niego dowiedział
się, co Leon Kruczkowski powiedział o nim w Polsce: że wszedł
w bagno imperialistycznego wywiadu.
To przeważyło o dalszych decyzjach. Ponownie pojechał do Berlina
do Polskiej Misji Wojskowej, gdzie poprosił o prawo powrotu do
kraju, aby móc oczyścić się z zarzutów posiadania materiałów
szpiegowskich. Tłumaczył, że został zniszczony, że jego rodzina
wstydziła się za niego, że nie pracował dla wrogiego Polsce
wywiadu. Na nic się to zdało: nie otrzymał wizy powrotnej, kazano
mu czekać na decyzję Warszawy. Załamany wyjechał do Izraela,
gdzie regularnie chodził do polskiego konsulatu. Otrzymał radę od
ministra Bidy, aby wrócił do Berlina, zwołał konferencję prasową
i oświadczył, że w Polsce żyje się bardzo dobrze i tym samym
skompromitował Niemców. On jednak nie mógł tego zrobić, ponieważ
otrzymał od nich azyl i pomoc. Nie mógł ich ośmieszyć mówiąc,
że się pomylił, że opowiadał kłamstwa o Polsce. Wtedy Bida
oddał mu paszport. Zgoda Warszawy nigdy nie przyszła... Sytuacja
była naprawdę ciężka. Janek Rojewski, jedyny znajomy w tym
czasie, otrzymał posadę architekta i nagle, z dnia na dzień
wyeliminował Hłaskę z grupy przyjaciół.Pisarz bardzo często
głodował. Pracował na budowie, w hucie produkującą watę
szklaną, wszędzie pod obcym nazwiskiem, gdyż nie miał pozwolenia.
Często był aresztowany przez policję, wielokrotnie siedział w
więzieniu, w domu wariatów - wszystko po to, by przeżyć. Cały
czas chodził do polskiego konsulatu, jednak wizy powrotnej do
Warszawy nie otrzymał. Ludzie mówili, aby nie wracał, bo komuniści
nie przebaczą mu nigdy, ale on mimo wszystko chciał wrócić.
Marzył o stanięciu przed polskim sądem i wybronieniu się od
zarzutu szpiegostwa. Uważał, że skoro ktoś miał odwagę nazwać
go tajnym agentem, to teraz powinien mieć odwagę wpuścić do
kraju. Cały ten czas mieszkał w hotelu „Victory”, z takimi
samymi pijakami, jak on. Pewnego
dnia, nagle w drzwiach stanęła jego
przyszła żona, z
którą rozstał się dwa lata temu. To sprawiło, że podjął
decyzję o ślubie. Ostatnim wpisem jest ten o wyjeździe z Izraela
na zachód, do Niemiec.OPRACOWANIE: Marek Hłasko, uważany jest za
jednego z najważniejszych polskich pisarzy powojennych i jednego z
pionierów literatury opisującej mroczne aspekty rzeczywistości
PRL, legenda za życia, relacjonuje na ponad dwustu stronach swoje
przygody w Polsce
przedpaździernikowej,
oraz podczas wieloletniego pobytu na przymusowej emigracji,
opowiadając o tytułowych pięknych dwudziestoletnich - ludziach
powszechnie znanych (na przykład idole tamtych czasów: James Dean,
Humphrey Bogart, Marlon Brando), ale i anonimowych w środowisku
literacko-kulturalnym. Materiału dostarczyły mu wspólne biesiady,
czy noce spędzone w więzieniu po libacjach alkoholowych. W książce
będącej swoistym przewodnikiem po PRL pełno jest, podobnie jak w
innych utworach Hłaski, życiowych rozbitków, ludzi z marginesu i
półświatka, nie sposób zliczyć opisów knajp czy relacji z
popijaw. Wadą, lub minusem lektury – zależy od indywidualnych
upodobań czytelniczych – jest fakt, iż książka zmusza do
nieustannego zadawania sobie pytania, co w tym wszystkim jest prawdą,
a co zmyśleniem. Na tę trudność zwrócili także krytycy. Bogdan
Rudnicki po lekturze Pięknych…
pytał: [c]Pamiętnik? Kpina? Prowokacja? Stek
kłamstw – czy
sama „prawda”?Może wszystko naraz i w efekcie – „prawdziwe
zmyślenie”? [/c]Podobne odczucia miał Janusz Drzewucki,
publicysta „Życia Literackiego”:[c]Piękni dwudziestoletni to
utwór w dużej mierze autokreacyjny. Hłasko stwarza siebie takiego,
jakim chciałby być zapamiętany. Świat jest przezeń oglądany z
dystansem i sarkazmem; to nie jest zapis dojrzewania, to raczej gra w
literaturę…[/c]Ta zabawa
w literaturę,
jak to nazwał cytowany recenzent, wykreowała obraz Hłaski jako
polskiego „buntownika bez powodu”, autora „czarnej literatury”,
dającej wyraz nastrojom pesymizmu i beznadziejności, wprowadzając
na trwałe do języka
polskiego określenie „piękni dwudziestoletni”, które pojawia
się w powieści przy okazji pożegnania Hłaski z krajem, gdy
wyjeżdżał do Paryża przeczuwają, że już nie będzie mógł
wrócić:[c]Ci nowi piękni dwudziestoletni nie będą już mieć
tych problemów: po wybraniu azylu dalej będą lekarzami,
inżynierami, czy Bóg wie zresztą czym. Nie grozi im ani nędza,
ani głód, ani tęsknota za krajem, który zostawili i który nie
sprawiał im cierpienia. I to są ci nowi, piękni
dwudziestoletni.[/c]. Marek Hłasko, jeden z najwybitniejszych
polskich pisarzy okresu powojennego, w swojej po części
autobiograficznej książce Piękni
dwudziestoletni
stworzył portret
epoki PRL-u. Ukazał
mozaikę rozmaitych osobowości, wśród których na pierwszy plan
wybija się on sam – narrator – człowiek znudzony,
niezrozumiany, nie pretendujący do zmiany świata, lekko
zmitologizowany, czasami agresywny nonkonformista.
Utwór
będący pod względem formalnym pamiętnikiem z elementami powieści
i opowiadania, jest doskonałym dokumentem biograficznym, choć nie
można go traktować jako życiorysu sensu stricte. Wyłania się z
niego legenda Hłaski,
który ze względu na buntowniczy charakter był i jest porównywany
zarówno do Jamesa Deana, jak i do Humphreya Bogata, gwiazdy
melodramatu wszechczasów Casablanca,
ironisty i cynika, oraz do amerykańskich samotników, outsiderów i
genialnych postaci Marlona Brando czy Orsona Wellesa. Książka jest
literackim świadectwem wszystkich pasji, które ukształtowały
osobowość hulaszczego, obrazoburczego, lecz przede wszystkim
genialnie władającego piórem, niezależnego, realistycznego do
bólu pisarza. Odnajdziemy w niej opisy litrów wypitego alkoholu
podczas nocnych libacji na przypadkowych skwerkach czy tak zwanych
melinach, poczytamy o pięknych, wręcz demonicznych kobietach,
poznany śmieszne i ciekawe anegdoty filmowe czy sportowe, lecz
przede wszystkim otrzymamy portret artysty, który – jak uważał
jego bliski przyjaciel Janek Himilsbach - chciał
być kochany, który
żył krótko, a wszyscy byli odwróceni (słowa widniejące na
nagrobku pisarza, pochowanego w Warszawie na Starych Powązkach, na
Cmentarzu przy kościele św. Boromeusza, autorstwa jego matki). Bez
lektury Pięknych
dwudziestoletnich –
nie zrozumiemy Hłaski i jego twórczości: [c](…) meandrów jego
biografii i zawijasów jego twórczości, życiowej szamotaniny na
emigracji i stosu szmiry, którą napłodził, poczucia
niespełnienia, popychającego w objęcia wódki, i potrzeby kontaktu
rodzącej literaturę. (…) jest ona najlepszym i najpełniejszym
przewodnikiem po
twórczości Hłaski,
najbardziej kompletnym komentarzem do jego biografii i ewolucji
twórczej.[/c] (Czapliński P., Piękni
dwudziestoletni Marka Hłaski,
[w:] GLOSARIUSZ od
Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia
literackiego w szkole średniej,
pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89, s. 256). Poza tym Piękni
dwudziestoletni
zaliczają się do utworów, po jakie należy sięgnąć, chcąc
bliżej poznać epokę PRL-u, z jej wszystkimi niedorzecznościami,
urokami i dramatami, z jej ówczesnymi „myślicielami” i elitą
władzy.Hłasko, opisawszy swoje przygody, dokonał niezwykle
szczerego podsumowania epoki, w jakiej żył i jaka przyczyniła się
do wygnania tego z początku hołubionego przez czytelników i
socjalistyczne władze młodego pisarza, nie znaczy to jednak, że
bezkrytycznie pochodził do tak zwanego świata Zachodu. Pamiętnik
jest także ważnym głosem w dyskusji o stosunku mieszkańców
Europy i Zachodnich sąsiadów do tego, co działo się w latach 50.
i 60. za żelazną
kurtyną, gdy w
Polsce przemoc, kłamstwo, podsłuchy i tajemnicze zniknięcia były
na porządku dziennym. Hłasko wielokrotnie w książce podkreśla,
że ludzie Zachodu nie chcieli wiedzieć o tym, co działo się w
państwach „bloku wschodniego”, ponieważ było im łatwiej w ten
sposób prowadzić „normalne” życie: [c]Ale skąd bierze się
ten śmiech u ludzi stamtąd; przypuszczam, że wytłumaczenie jest
proste. Nikt nie jest w stanie uwierzyć
w prawdę: w
ludożerstwo, w nieludzkie męczarnie, które ci ludzie przeszli. Być
może, iż wynika to z pogardy do siebie samego: widzieliśmy to
wszystko przez tyle lat, a nie mogliśmy niczego uczynić;
patrzyliśmy na golgotę naszych braci, a mimo to spaliśmy po nocach
i nasze organizmy działały normalnie; wiedzieliśmy, że ludzie
pracujący w obozach Północy odmrażają ręce i nogi, a mimo to
staliśmy godzinami w kolejce, aby kupić sobie ciepłe buty czy
płaszcz.[/c]Podobnego zdania jest Przemysław Czapliński, który
zgadza się z poglądem Hłaski, iż nie można było żądać, by
ludzie „Zachodu” uwierzyli w to, co działo się w Polsce: [c]Nie
można żądać (…) ponieważ zbrodnia, przemoc, zło po
przekroczeniu pewnej granicy stają się niewiarygodne: w umyśle
Europejczyka mieści się mord polityczny, ale nie mieści się
likwidacja całej partii, wiarygodne jest zabójstwo na tle rasowym,
niewiarygodne jest wyniszczenie narodu, możliwa jest błędna
decyzja gospodarcza, niemożliwa zaś gospodarka oparta na kaprysach
jednego człowieka. [/c] (Czapliński P., Piękni
dwudziestoletni Marka Hłaski,
[w:] GLOSARIUSZ od
Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia
literackiego w szkole średniej,
pod red. T. Patrzałka, Wrocław 1986-89, s. 249). Książka
Marka Hłaski porusza wiele problemów, lecz dominują w niej trzy
główne motywy: Stalinizm
– książka jest świadectwem niedorzeczności, ale i zbrodni,
jakie miały miejsce w Polsce Ludowej, gdy krajem rządził komunizm.
Kultura
masowa
– Hłasko wiele miejsca poświęcił twórcom kultury masowej:
aktorom, piosenkarzom, sportowcom, reżyserom. Biografia
pisarza
– Piękni dwudziestoletni to utwór autobiograficzny, konieczny do
zapoznania się z legendą polskiego „buntownika bez powodu”.
Piękni dwudziestoletni
stylistycznie przypominają żywą mowę, bałagan cechujący tak
zwane gadanie.
Pełno w nich anegdot, żartów, dygresji, kompozycja
jest luźna,
dominuje poetyka fragmentu, co był zamierzeniem autora:
[c](…)
pisząc to wszystko, pragnę zachować język tamtych czasów: ową
dziwną mieszaninę slangu, komunikatów urzędowych, języka
używanego na wiecach partyjnych i na ulicy. [/c]Powyższe cechy
składają się na gawędziarstwo
powieści, z czym
zgadza się ceniony krytyk literatury - Przemysław Czapliński,
dzieląc utwór na fragmenty zdominowane przez gawędę chuligana
(kradzieże, bójki, wizyty w więzieniach), gawędę cynika (sprawy
ideowe, związki z kobietami i relacje między płciami), oraz gawędę
świadka (niedorzeczności ustroju komunistycznego): [c]Wybrał więc
[Hłasko] gawędę
– formę kapryśną, niesforną, lekceważącą historyczną prawdę
i życiowe prawdopodobieństwo, nieposłuszną wobec stylu
oficjalnego, otwartą na zmyślenie i przesadę, zapraszającą do
konfabulacji i jawnego dramatyzowania.[/c] (Czapliński P., Piękni
dwudziestoletni Marka Hłaski,
[w:] GLOSARIUSZ od
Młodej Polski do współczesności. Materiały do kształcenia
literackiego w szkole średniej,
pod red. T. Patrzałka, Wrocław
1986-89, s. 254).ŻYCIORYS:
Marek Jakub Hłasko
- jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku i jedna z
najciekawszych postaci polskiej kultury minionego stulecia, nazywana
kultowym twórcą Polski Ludowej, polskim
Jamesem Deanem -
przyszedł na świat 14 stycznia 1934 roku w Warszawie. Gdy miał
zaledwie 3 latka, jego rodzice - prawnik Maciej Roman Hłasko oraz
urzędniczka Maria Łucja z domu Rosiak - podjęli decyzję o
rozwodzie, która miała ogromny wpływ na dalsze życie ich syna.
Dwa lata później chłopiec stracił ojca, który umarł
w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat na chorobę nerek.W czasie II
wojny światowej Hłasko przebywał w
Warszawie, gdzie
jego matka, niegdyś urzędniczka w sekretariacie dyrekcji Elektrowni
Miejskiej w Warszawie, prowadziła stragan z żywnością.Gdy upadło
powstanie warszawskie, 2 października chłopiec z matką wyjechał z
całkowicie zniszczonego miasta i domu do Częstochowy, gdzie
mieszkał do końca marca 1945 roku i gdzie rozpoczął przygodę z
literaturą - mając jedenaście lat zaczął pisać pamiętnik. Na
początku 1946 roku Hłasko razem z matką i przyszłym ojczymem (z
Kazimierzem Gryczkiewiczem Maria poznała się w pracy w Powszechnym
Zakładzie Ubezpieczeń Wzajemnych w Białymstoku) zamieszali w
segmencie domu szeregowego przy ulicy
Borelowskiego 44 we Wrocławiu,
gdzie chłopiec rozpoczął naukę. Już w tym okresie pojawiły się
problemy z jego edukacją. Jak pisze w jego biografii Andrzej
Czyżewski: [c]Hłasko rozpoczął naukę, mając sześć i pół
roku. Przez cały czas szkoły był zawsze jednym z najmłodszych w
klasie. Na domiar złego miał bardzo dziecięcy wygląd. Nie mógł
więc popisywać się tym, czym chłopiec w powszechnej szkole chce
imponować - siłą, zręcznością i dorosłością. Nadrabiał to
agresywnością i zadziornością, również w stosunku do
nauczycieli. W rezultacie nie miał prawie szkolnych kolegów i
przyjaciół. Zawsze był obcym. Zanim zdążył się zaprzyjaźnić
i oswoić, odchodził.[/c]Szkołę powszechną Hłasko ukończył w
1949 roku. We wrześniu rozpoczął naukę w Liceum
Techniczno-Teatralnym w Warszawie, jednak z końcem roku przerwał
naukę i wrócił do
Wrocławia, gdzie podjął pracę w Stoczni Rzecznej i zrobił kurs
samochodowy.Dwa lata później początkujący pisarz razem z matką i
ojczymem przeniósł się do Warszawy. Tam, mając zaledwie
siedemnaście lat, rozpoczął pracę jako kierowca
ciężarówki,
coraz poważniej jednak myśląc o karierze literackiej. Debiut
Hłaski miał miejsce w 1954 roku opowiadaniem Baza
Sokołowska,
wydrukowanym w wydawnictwie „Iskry” w zbiorze Almanach
Literacki. W ciągu
następnych pięciu lat pisarz zyska opinię jednego z największych
odkryć polskiej kultury lat 50., otrzyma kilka nagród literackich
(między innymi kilkumiesięczne stypendium twórcze Związku
Literatów Polskich, Nagrodę Literacką Wydawców czy specjalną
Nagrodę Pracy za opowiadanie Robotnicy
na konkursie literackim V Światowego Festiwalu Młodzieży i
Studentów w Warszawie).
W czasie swojej największej
popularności w Polsce Ludowej Hłasko nawiązał także „romans”
z dziennikarstwem. Pracował między innymi w redakcji legendarnego
tygodnika „Po prostu” czy był korespondentem robotniczym
„Trybuny Ludu”, o czym pisze w swojej autobiograficznej powieści
Piękni
dwudziestoletni. W
maju 1956 roku miał miejsce ważny punkt w literackiej karierze
Hłaski. Na rynku czytelniczym nakładem Spółdzielni Wydawniczej
„Czytelnik” ukazało się książkowe wydanie jego pierwszego
tomu opowiadań, zatytułowane Pierwszy
krok w chmurach.
Jakby tego było mało, rok później na podstawie jego utworów Ósmy
dzień tygodnia, Pętla
oraz Baza ludzi
umarłych (według
opowiadania Głupcy
wierzą w poranek)
ówcześni reżyserzy - Aleksander Ford, Wojciech Jerzy Has i Czesław
Petelski - nakręcili fabularne
filmy. Hłasko był
na szczycie popularności. Wszystko zmieniło
się, gdy w 1958 roku wyjechał
z Polski do Paryża
na zaproszenie Instytutu Literackiego. Przez tą decyzję przywarła
do niego na długie lata łatka szpiega,
zdrajcy, uciekiniera,
której nie mógł zdjąć, ponieważ propaganda socjalistyczna
uniemożliwiała mu powrót do kraju i oczyszczenie się z zarzutów.
Na początku swojej emigracji Hłasko przebywał w Paryżu. Mieszkał
tam w Maison Lafitte i pracował w piśmie „Kultura” Giedroycia,
cały czas publikując swoje opowiadania. W 1959 roku wyjechał do
Tel-Awiwu,
gdzie dwa lata później (20 lutego 1961) wziął ślub z niemiecką
aktorką Sonją Ziemann, poznaną w czasie pracy nad filmem Ósmy
dzień tygodnia. Na
początku lat 60. Hłasko mieszkał kolejno w Wiedniu,
Berlinie Zachodnim, Londynie, Zurychu i Izraelu.
Po zaledwie czterech latach małżeństwa podjął decyzję o
rozstaniu z żoną i wrócił sam do Paryża, skąd po kilku
miesiącach - w lutym 1966 roku wyjechał do Hollywood. W 1969 roku
otrzymał pozwolenie na stały pobyt. Mając wyjaśniony prawny
status, wziął udział w zdjęciach do kolejnego filmu na podstawie
swojej twórczości – tym razem chodziło o opowiadanie Wszyscy
byli odwróceni. W
tym celu w czerwcu 1969 pojechał do Niemiec.Powracając z planu
zdjęciowego, zmęczony zatrzymał się na noc w niemieckim
Wiesbaden, przy Hauberisser Strasse 26 u redaktora H.J. Bobermina,
poznanego w Izraelu producenta filmowego, gdzie w
nocy z piątku 13 na sobotę 14 czerwca 1969 roku zmarł w wieku
zaledwie 35 lat,
wskutek przedawkowania środków nasennych w połączeniu z
nadmiernym spożyciem alkoholu. Choć po dziś dzień niektórzy są
przekonani, iż było to samobójstwo, to jednak przyjaciele Hłaski,
jego rodzina w swoich wspomnieniach i pamiętnikach opowiadają się
za nieszczęśliwym wypadkiem. Hipoteza o samobójstwie była na rękę
zarówno jego przeciwnikom jak i zwolennikom. Ci pierwsi znajdowali w
niej potwierdzenie stawianych mu zarzutów, dla drugich była ona
dopełnieniem budowanej przez samego pisarza legendy. Widzieli w niej
przejaw ostatecznej wierności twórczej i życiowej postawie
„buntownika z wyboru”.Pisarz został pochowany 20 czerwca 1969
roku na Cmentarzu Południowym w Wiesbaden. W pogrzebie uczestniczyła
i Sonja, i jego matka.Po kilku latach, dzięki staraniu matki
prozaika i jego przyjaciela Jana Himilsbacha, jego
szczątki przeniesiono do Polski.
18 listopada 1975 roku spoczęły one na warszawskich Powązkach.
Himilsbach, który pracował tam wtedy jako kamieniarz, własnoręcznie
wykuł napis na płycie nagrobnej, zasugerowany przez Marię Hłasko:
Żył krótko, a
wszyscy byli odwróceni.Wazne
dzieła marka Hłaski to:Opowiadania:Pierwszy
krok w chmurach
(1956)Opowiadania
(1963)Powieści i
mikropowieści:Ósmy
dzień tygodnia
(1956)Wszyscy byli
odwróceni. Brudne czyny
(1964)
Nawrócony
w Jaffie. Opowiem wam o Ester
(1966)Sowa, córka
piekarza
(1967)Piękni
dwudziestoletni –
fabularyzowana autobiografia (1966)