K. Węgrzyn
LIST OTWARTY
Do wszystkich dzieci
List Otwarty
Na Leśnej Radzie
Uchwalono.
Sprawa jest pilna
Niesłychanie,
Więc do redakcji
Się zwrócono.
Nadeszła zima,
To nie żarty
W lesie lub w polu
Znaleźć wikt,
Apelujemy więc
Do dzieci,
Niech nie zapomni
O nas nikt.
Gdy śnieg i mróz
Się sroży w lesie,
Niech każde z was —
Nam przyjacielem...
Podpis —
Sarenka
Za zwierzęta.
Za ptaki
Kreśli się —
Wróbelek.
Stanisław Jachowicz
PTASZEK W GOŚCINIE
Puk, puk, ptaszek do okienka:
"Niech tam otworzy panienka;
Bo to teraz straszna zima,
Nigdzie i ziarneczka nie ma".
I ptaszynie otworzyli,
Ogrzali i nakarmili,
A ptaszyna, wdzięczna za to,
Śpiewała im całe lato.
Cz. Janczarski
MIŚ
Siedział miś pod sosną, mruczał
i zwierzęta tak pouczał:
Idzie zima, sen zimowy
jest krzepiący, smaczny, zdrowy”.
Ten słuchał, ów słuchał,
śpią zwierzęta na poduchach.
Miś położył łeb na łapie,
w legowisku ciepłym chrapie.
Jeż w kotlince śpi, niebożę,
borsuk usnął w ciemnej norze,
ziewnął szczerze —już śpi smacznie,
wkrótce pewnie chrapać zacznie.
Żaby w mule śpią w strumyku.
Chudy komar już nie bzyka.
W starym dębie śpi w szczelinie.
Zbudzi się, gdy zima minie.
H. Zdzitowieckiej
PRZY LEŚNYCH PAŚNIKACH
Deń, deń, deń — dzwonią, dzwonki u sanek.
To gajowy, pan Marcin, wiezie do lasu wiązki siana i liściarkę —pęki gałęzi ściętych jeszcze pod koniec wiosny. Młode, pożywne, choć wysuszone gałązki będą smakować gościom stołówki na leśnej polanie.
Krzyś powozi Siwkiem, który idzie równo, sam skręca to wprawo, to w lewo. Nigdy się nie pomyli. Stary koń dobrze zna drogę, którą tyle razy już przeszedł.
Joasia zagrzebała się w siano. Widać tylko kapturek i koniec sterczącej spod niego kokardy. Drzewa przybrały jakieś dziwne kształty. Gałęzie uginają się pod śniegiem. Przy każdym powiewie wiatru sypie się z nich biały tuman.
— Spójrz, Krzysiu! Ten świerk wygląda jak „dziad borowy” w wielkiej, białej czapie i białej, grubej szubie! — woła Joasia.
Ale Krzyś nie ogląda się za siebie. Skoro trzyma się lejce, trzeba uważać na konia i na drogę. Zresztą „dziad borowy” został już w tyle. Teraz przy drodze stoi zgięta wpół „baba ze śniegowym tobołkiem na grzbiecie”. A dalej kilka białych „grzybów -olbrzymów”.
„Ileż to pięknych bajek można sobie ułożyć, jadąc przez zaśnieżony las!” — myśli Joasia.
-Prrr..
Deń, deń, deń.
Dzwoneczki zabrzęczały mocniej i umilkły. To już polana.
— Co tu śladów na śniegu! Cała polanka wydeptana i wszystkie zapasy zjedzone!
Wielu musiało być stołowników, ale bo też długa jest tegoroczna zima i w lesie trud no o pożywienie. Pan Marcin pokazuje dzieciom różne ślady — tropy, jak je nazywa.
Widzicie, te duże to są tropy jeleni. O, jak się odbiły na śniegu rozdwojone racice... A tamte mniejsze — to sarnie...
Krzyś z zapałem pomaga przy wyładowywaniu zapasów Siano zakładają z panem Marcinem za drabinki, liściarką obwiązują drzewa, nie za wysoko, nie za nisko, żeby było łatwo sięgać po gałęzi. Wreszcie z samego dna sami wyciągają worek z żołędziami, kasztanami i sypią je do koryt.
— Pamiętasz, Krzysiu, jak zbieraliśmy te kasztany i żołędzie? — przypomina Joasia.
Cała szkoła brała wtedy udział we współzawodnictwie, kto więcej uzbiera.
— No, przyjęcie w stołówce gotowe — oznajmia Krzyś.
— Goście proszeni są do stołu...
H. Zdzitowiecka
W BUKOWYM LESIE
Ciemno i cicho było w lesie bukowym. W dzień nawet rzadko kiedy jakiś promyk słoneczny zdołał przecisnąć się przez gęstwinę liści.
Wysokie, srebrzystoszare pnie buków stały koło siebie, nieosłonięte krzewami ani ziołami. Powoli, z delikatnym szelestem spadały z nich czerwonobrązowe, sztywne, połyskujące liście.
Nadchodziła noc.
Bęc! - z otwartej szeroko, kolczastej łupinki wyleciał kanciasty orzeszek i skrył się pomiędzy liśćmi. Tuż obok rozległ się cichy szmer. Z ziemnej norki wysunęła się mała leśna myszka i pochl4yciła leżącą na ziemi bukiew
— Przyda się na zimę — zamruczała cichutko, ciągnąc zdobycz do norki. Nie ona jedna wyruszyła nocą na poszukiwanie żywności.
Z dziupli wyskoczyła nie większa od szczura popielica i myszkowała po gałązkach.
— Są, są bukwie, i to bardzo smaczne — zapewniała ją malutka, podobna trochę do myszy, ale żółtawoczerwona, orzesznica, odrywająca się na chwilę odjedzenia.
— A ty tu skąd? — zdziwiła się popielica. — Przecież twoje ulubione miejsce jest w krzakach leszczynowych.
— Tak, ale tam na skraju lasu dzieci i wiewiórki zrobiły takie spustoszenie w orzechach, że wybrałam się tutaj na żer. I wcale tego nie żałuję. Bukwie nie są gorsze od orzechów laskowych i równie pożywne.
Cieszę się, że ładnie obrodziły w tym roku — mówiła popielica.
— Nie zabraknie mi pożywienia.
— Ty się martwisz o pożywienie — wykrzyknęła orzesznica — Ty taki śpioch, co zasypia z nastaniem pierwszych chłodów i deszczów jesiennych, a budzi się dopiero w połowie kwietnia”.
— Nie jestem taka zahartowana na mrozy jak wiewiórka, która nawet w środku zimy potrafi się obudzić i harcować po lesie - tłumaczyła się popielica —A jedzenia wystarczy dla wszystkich, także dla większej zwierzyny.
- Zdaje się nawet, że ktoś tu już idzie —przerwała nasłuchując
Lekki trzask gałęzi poprzedził ukazanie się kilku zgrabnych sam, które węsząc przy Ziemi, wybierały wargami opadnięte bukwie. Z wolna posuwały się naprzód, uważnie nasłuchując, czy nie zbliża się jakiś wróg.
Nagle zastrzygły uszami i galopem popędziły w las.
Z głośnym tupotem i sapaniem wtoczyły się między buki grube, ciężkie dziki. Twardymi ryjami rozrzucały więdnące liście i smakowicie mlaskały przy każdym znalezionym orzeszku.
— Nie zatrzymujcie się ciągle —poganiała je idąca przodem matka. — Musimy zdążyć przed świtem na ziemniaczysko pod lasem. Tam dopiero się najemy!
— Może byśmy lepiej dziś tutaj zostali? — chrząknął jeden z warchlaków.
— Nie, nie. Bukwie będziemy mieli przez całą zimę, a ziemniaków jeszcze nie próbowaliśmy. Chodźcie prędzej — gderała matka.
Dziki ruszyły w drogę. W ciszy, jaka zapanowała teraz pomiędzy bukami, słychać było tylko szmer opadających liści i lekki stuk uderzających o ziemię bukwi.