Interpretacja wiersza Juliana Tuwima pt. „Trawa”
Informacje o wpisie.
Interpretację wiersza Juliana Tuwima pt. Trawa rozpocząć należy od tytułu. Jest to tym bardziej zasadne, że autor używa zupełnie banalnego wyrazu, jakim jest „trawa”, jako wyszukanej metafory. Wyraz ten jest bowiem częścią slangu, niejakim kodem, który wykorzystuje zwykłe wyrazy w niezwykłym znaczeniu, zrozumiałym tylko dla wtajemniczonych — a tym samym stara się wymknąć czujnym oczom obrońców obyczajności. Przez trawę bowiem rozumie się tutaj nie roślinę z rodziny wiechlinowatych, popularnie nazywaną po prostu „trawą”, a przetwór z rośliny z rodziny konopiowatych, czyli przetworzoną roślinę zawierającą tetrahydrokanabinol — substancję psychoaktywną. Szczegółowa interpretacja wiersza, następująca poniżej, potwierdza tę tezę.
W tym miejscu warto nadmienić, iż podobny zabieg — ukrycie właściwej, karygodnej, treści pod wyrazami nie wzbudzającymi niczyjego oburzenia, czyli po prostu metafora — jest nad wyraz popularny wśród autorów hołdujących prymitywnemu hedonizmowi, chcących wyrazić swą afirmację dla substancji i zachowań niegodnych żadnej osoby szczycącej się rozwiniętym kręgosłupem moralnym. Wymienić tutaj należy zwłaszcza fraszkę Na lipę Jana Kochanowskiego. Już sam jej tytuł jest nakłonieniem czytelnika do wyruszenia „na lipę”, czyli upojenia się tanim winem o smaku lipowo-miodowym. Analiza tejże fraszki — co nie mieści się w obszarze zainteresowań tego wypracowania — potwierdza taką interpretację. Już pierwszy wers wskazuje na zmęczenie i utratę sił witalnych, czyli jeden ze skutków nieumiarkowanego spożycia alkoholu: Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!. Dalej mowa o następnych konsekwencjach spożywania tego napoju wyskokowego: A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie, / Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.. Uwielbienie dla substancji „zmieniających stan świadomości” jest zresztą charakterystyczne dla tych twórców, którzy miałkość przekazywanych treści nadrabiać muszą kontrowersyjnością a braki w doświadczeniach życiowych uzupełniać wytworami swoich otumanionych umysłów.
Tuwim, inaczej niż jego renesansowy kolega po fachu, nie zadowala się już jednak substancjami dostępnymi legalnie, choć pod nadzorem odpowiednich sankcji prawnych. Idzie o krok dalej, co potwierdza szczegółowa interpretacja jego wiersza.
Trawo, trawo do kolan!
Uwagę czujnego czytelnika zwrócić powinna wysokość trawy o której mówi podmiot liryczny (mogący być utożsamiany z autorem, o czym świadczy ostatni wers), wielokrotnie przewyższająca maksymalne rozmiary osiągalne w umiarkowanej strefie klimatycznej, w której znajduje się Polska. Rozmiar taki jest jednak niczym dla konopi indyjskiej — rośliny z której głównie wytwarza się przetwory zawierające tetrahydrokanabinol — sięgającej nawet 3 metrów wysokości. Autor wyrażając się w ten sposób ma na myśli młody krzak, co potwierdza następny wers:
Podnieś mi się do czoła,
Będący istnym mistrzostwem w aforystycznym przekazywaniu wielowymiarowych treści. Autor bowiem nie tylko oczekuje fizycznego wzrostu prawdopodobnie pieczołowicie hodowanego w domowym zaciszu krzaczka, co jest kontynuacją myśli z poprzedniego wersu. Wskazuje on też na psychoaktywne właściwości znajdującego się w roślinie THC. Działanie tej substancji na centralny ośrodek nerwowy — mózg — doczekało się bardzo wymyślnej retoryki. Od podnoszenia do czoła, przez walenie w banię lub łeb aż po siekanie w czajnik. Niektóre z tych określeń są bardzo wymyślne i trudne do zrozumienia dla osoby postronnej.
Żeby myślom nie było
Ani mnie, ani pola.
Ostatnie dwa wersy pierwszej strofy traktować trzeba łącznie. Autor wskazuje w nich na — zasygnalizowane wcześniej — działanie narkotyku. Jest to uczucie błogości i jedności z naturą. Jednocześnie w oczy kłuje niegramatyczność trzeciego wersu, co sygnalizuje rzeczywiste — a nie tylko subiektywnie postrzegane — skutki przyjęcia tej substancji. Są to plątanie się języka, trudności w wyrażaniu i usystematyzowaniu myśli, zaburzenie procesu myślenia.
Żebym ja się uzielił,
Przekwiecił do rdzenia kości
W drugiej strofie podmiot liryczny kontynuuje opis swoich narkotycznych wizji, oczywiście nie mających poparcia w rzeczywistości. Mówi o obserwowanych zmianach we własnym ciele, o swoistej symbiozie z rośliną. Wizja ta zaburza naturalny porządek przyrody, w którym najprymitywniejsze rośliny stanowią jedynie pokarm dla innych organizmów żywych. Poprzez złączenie rośliny z człowiekiem nie tyle jest ona wznoszona wyżej niż w rzeczywistości, co raczej człowiek zniża się do jej poziomu. Jednocześnie, obok tej interpretacji, pierwszy z tych wersów oznacza sięgnięcie po przetwór — substancję psychoaktywną; zaś drugi zawiera instrukcje jak narkotyk przyswajać. Przekiwecenie do rdzenia kości to nic innego jak inhalowanie suszonych liści konopi. Dodatkowo podkreślone jest, że najlepszy efekt otrzymuje się poprzez głębokie wdychanie dymu — aż do płuc.
I już się nie oddzielił
Słowami od twej świeżości.
Te dwa wersy potwierdzają słuszność dwóch już przedstawionych wniosków. Po pierwsze kontynuowany jest wątek narkotycznej wizji przedstawiającej szkaradną symbiozę człowieka z rośliną. Po drugie zaś podmiot liryczny przedstawia odczuwaną — choć oczywiście zupełnie nierealną — jedność ze światem, swoiście wynaturzone uczucie transcendentalne, nieosiągalne dla niego bez tych godnych potępienia wspomagaczy.
Abym tobie i sobie
Jednym imieniem mówił:
Albo obojgu - trawa,
Albo obojgu - tuwim
Trzecia strofa przedstawia stan podmiotu lirycznego na pewien czas po narkotyzacji. Substancja przestała na niego już działać, pozostawiając jedynie wspomnienie i żądzę kolejnej dawki. Podmiot liryczny w dramatycznym apelu deklaruje gotowość do rezygnacji ze swego człowieczeństwa aby tylko móc kolejny raz skorzystać z używki. W rzeczywistości jest jednak zdewastowanym przez narkotyk wrakiem człowieka, wyzbywającym się całego swego człowieczeństwa dla zaspokojenia chorej potrzeby biologicznej, którą sam wytworzył oddając się w „kojące” szpony narkotyku. Sugeruje to zwłaszcza ostatni wyraz — poprzez napisanie swego nazwiska z małej litery, autor deprecjonuje się i wyraża wyzbycie swej najbardziej osobistej cząstki, swej unikalnej i pięknej indywidualności, porzucając ją w pogoni za narkotykiem.
Słuszność takiej a nie innej interpretacji tego wiersza potwierdza spojrzenie na resztę twórczości autora, który nie tylko posługiwał się rynsztokowym językiem, ale i chętnie wstawiał aluzje do swego uwielbienia dla nielegalnych substancji — choć nigdzie tak dosłownie i przerażająco jak w zinterpretowanym powyżej wierszu. Na przykład w utworzeDo krytyków przeczytać można A najweselej na skrętach!. „Skrętem” w slangu nazywa się suszone liście konopi indyjskiej wymieszane z tytoniem i zawinięte w bibułkę. Tak przygotowany „papieros” później się pali w towarzystwie, podając go z rąk do rąk, z ust do ust, zupełnie przy tym nie zdając sprawy, że kropelki śliny osadzające się na ustniku mogą zawierać komórki wirusa HIV, a tym samym zwiększając ryzyko zachorowania na tę okropną chorobę. Podkreślić należy, że przytoczony wers — nieprzypadkowo — zajmuje centralne miejsce w utworze.
Warto zwrócić uwagę, że Tuwim — poprzez swoje uwielbienie dla THC i uczynienie go głównym przedmiotem swej działalności artystycznej — uznawany może być za protoplastę raperów. Oni również bardzo chętnie intoksykowali się tym narkotykiem i czynili go przedmiotem swej wątpliwej jakości twórczości. Wyróżnić tutaj można chociażby jedną z pierwszych polskich formacji hip-hopowych, Kaliber 44, którego członkowie śpiewali iż ich mózgi wypełnione są Marią, sami zaś należą do zakonu Marii — i nie chodziło im bynajmniej o Przenajświętszą Dziewicę, a o marihuanę, również zawierającą THC (a samo ukrycie narkotyku pod imieniem Maryi jest godne najpełniejszego potępienia i przynajmniej ekskomuniki).