Ostatni Śmierciożerca
I.
Wszędzie chłód, smród i śmierć.
Dookoła nicość; pustka. Tak ci się tylko wydaje — przez kłęby pyłu nie jesteś w stanie dostrzec końca różdżki. Śmiejesz się tak histerycznie, że aż się dusisz. Nerwowy chichot, który prowadzi do obłąkania. Ta myśl cię otrzeźwia. Obłąkanie! Malfoy obłąkany! Nigdy się tak nie zdarzyło i nie powalasz, by do tego doszło.
Zdajesz się zatapiać w nicości, we własnym świecie. Do nozdrzy dochodzi zapach spalenizny. Brzydzisz się, zatykasz nos. I wtedy dociera do ciebie, że jesteś w samym centrum Ostatecznej Bitwy. Oczywiście po złej stronie.
(Obojętnie, po której stronie będziesz: przegrasz.)
Zdejmujesz maskę i rzucasz ją gdzieś w dal. Nie będzie ci już potrzebna. Zdajesz sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nie dożyjesz końca bitwy. Odchylasz kaptur, jasnoblond włosy tańczą na wietrze. Patrzysz na swoje ręce i nie masz pojęcia, skąd wzięła się pod paznokciami ziemia. Tak samo, gdzie jesteś i dlaczego akurat tutaj jesteś. Dookoła nicość; cisza wydaje się dzwonić ci w uszach.
Pył powoli opada, ukazując ciała leżące na grząskiej ziemi. Gleba zdaje się ich pochłaniać jak mięsożerna roślina, robi to szybko, by zdążyć do pełni. A przy blasku księżyca pozwoli im powstać z grobów. Patrzysz na twarze przyszłych zombie: maluje się na nich przerażenie, na ustach zastygło zaklęcie. W oczach jest tylko cień bólu. Leżą w dziwnych pozycjach. Większość z nich nawet nie zdążyła zastanowić się nad śmiercią, choć dostrzegasz wyróżnione osoby, na które zwracano szczególną uwagę. Starasz się tego nie widzieć.
Obok dobrych ludzi leżą także źli.
Niektórzy noszą maski i czarne kaptury. Biel razi w oczy. Zbyt mocno. Inni śmierciożercy, bez masek, z głową wewnątrz kapturów, uśmiechają się upiornie — lodowata, sina skóra naciąga się i możesz dostrzec pajęczyny popękanych żył. Tylko szeroko otwarte oczy mówią o tym, co się wydarzyło. Przez myśl ci przemyka, że oni musieli oberwać od swoich, bo Rycerze Światła, jak ich nazywasz, nie rzucają Avady Kedavry. Długie palce zaciśnięte na różdżce. Tak, perfekcjonizm w każdym calu.
Zamykasz oczy, chcesz się od tego wszystkiego odciąć, uwolnić. W duchu krzyczysz. W końcu krzyczysz, gdy coś chwyta cię za nogę. Kopiesz, by uwolnić się od tego czegoś, czujesz chrzęst kości pod butami. Obrzydliwe! — myślisz i ta myśl wywołuje mdłości. Ktoś jęczy. Czujesz, jak przechodzą ci dreszcze po plecach. Cofasz się o krok i słyszysz westchnięcie. Prawie przewracasz się, potykając o kolejne zwłoki. Ginny Weasley patrzy na ciebie błagalnie. Prawą rękę trzyma na brzuchu. Spomiędzy palców sączy się krew. Kucasz, żeby usłyszeć, co mówi.
— Dobij mnie, Malfoy.
Masz mętlik w głowie. Patrzysz w jej wielkie, niebieskie oczy i marzysz, by znaleźć się w swoim pokoju w Malfoy Manor, w łóżku z kubkiem gorącej czekolady i czasopismem o quidditchu. Wiatr sypie ci kurzem w twarz. Weasley jest czystej krwi, lecz ona i jej rodzina posiada miano zdrajców. Jej płomiennorude włosy już nie błyszczą.
Podnosisz różdżkę...
(Tyle razy zabijałeś mugoli!)
(Ona i tak umrze.)
...i wymawiasz:
— Ferula!
Bandaże oplatają ciało dziewczyny. Ginny patrzy na ciebie ze zdziwieniem. Nie wiesz, dlaczego to zrobiłeś, ale nie chcesz już więcej zabijać.
— Tak szybko się nie odchodzi, Weasley. — Świadomość, że nawet gdy dziewczyna umrze, lecz nie z twojej winy, pozwala ci dalej iść.
Kroczysz samotnie, dookoła pustka. Pozbawione liści drzewa rzucają cienkie, groteskowe cienie, częściowo na ziemię, częściowo na martwych ludzi o pustych oczach. Niebo jest barwy stalowoszarej, chmury wiszą nisko nad horyzontem, jakby miały zaraz spaść. Gleba jest miękka, zastanawiasz się, czy ciebie również ma zamiar pochłonąć. Brniesz dalej, nieświadomy niczego, nawet zagrożenia, jakie narasta z każdym krokiem. Bladymi palcami ściskasz różdżkę — to twoja jedyna broń, jaką możesz się obronić. Tylko nie masz pojęcia przed kim.
Idąc po coraz to twardszej ziemi, zastanawiasz się, skąd się tu wziąłeś. Ostatnie, co pamiętasz, to przemowa Czarnego Pana, kiedy stałeś w Kręgu. Rozkazy wydawane syczącym głosem i pomruki zgody falujące w kręgu, słyszałeś to wszystko i sam odpowiadałeś. Niebo było wtedy granatowe, miałeś wrażenie, że wiatr zdmuchnie ci kaptur z głowy i odcinające się na tle półmroku twoje włosy rozsypią się na ramionach. Pamiętasz, jak oczy Czarnego Pana błyszczały niczym rubiny, rozbłyskiwały z nową mocą, gdy wyciągał różdżkę i krzyczał: „Crucio” na Crabbe'a. Nie wiesz za co i, szczerze mówiąc, nie chcesz wiedzieć. Pamiętasz, jak ciężko było nie krzyczeć, kiedy przyjmowałeś Mroczny Znak i jeszcze ciężej przejść próbę lojalności, gdy zacząłeś w duchu zmieniać strony. Z trudem utrzymywałeś barierę umysłu, by Czarny Pan nie dowiedział się o zaszyfrowanych wiadomościach przekazywanych Jasnej Stronie. Szyfrowałeś je tak, że nikt nie miał pojęcia, od kogo one pochodzą.
Pamiętasz słowa: „Brunt's Field*”, kiedy się aportowałeś i to miejsce trochę przypomina obecne pole. Potem jesteś w stanie przypomnieć sobie śmigające zaklęcia i okrzyki, pył i kurz oraz to, że stanąłeś po stronie Światła. Przeciwstawiłeś się. Wtedy dosięgnął cię jasnoniebieski promień, wszystko stało się mętne, jak za mgłą, i było ci przyjemnie, myśli odpłynęły gdzieś w głąb umysłu — słyszałeś tylko aksamitny głos. Imperius zawładnął tobą, nie pamiętasz, co robiłeś, wiesz tylko, że był to jeden z najprzyjemniejszych momentów twego życia.
Krzyki przerywają twoje rozmyślania. Dochodzisz na skraj wioski i widzisz migające kolory zaklęć. Zielone przeważają. Podchodzisz powoli, czaisz się. Zaciskasz palce na różdżce, po chwili czujesz, jak pocą ci się dłonie. Dobrze, że nie ma dementorów — myślisz, odgarniając włosy z twarzy. Stoisz za opuszczonym budynkiem i obserwujesz rozwój wydarzeń, choć wcale nie chcesz patrzeć.
Czarny P... Voldemort stoi na niskim pagórku otoczony swoimi sługami. Wygląda monstrualnie. Przez myśl ci przechodzi, że gdyby mógł, złapałby spadającą gwiazdę. Wokół niego dostrzegasz trupy mugoli. Pełno krwi, śmierciożercy musieli się jednak zabawić. Rycerze Jasności próbują się przeciwstawić ich mocy, ale jest ich zbyt mało, by robić to skutecznie. Słyszysz upiorny śmiech swojej ciotki — Bellatrix Lestrange. Wychylasz się, jedno z zaklęć śmiga w twoją stronę, tuż przy uchu. Włos jeży ci się na karku. Kobieta wygląda przerażająco: już nie ma maski na twarzy, ciemne, postrzępione włosy wydostają się spod kaptura, podkrążone oczy kontrastują z bladą skórą. Zapadnięte policzki sprawiają, że wygląda jeszcze bardziej mizernie. Nie przeszkadza jej to jednak w walce.
Starasz się oddychać równomiernie, choć serce łomocze ci w piersi. Gdzieś w oddali stoi Potter z grupką Rycerzy. Minę ma zaciętą, choć widać, że jest zmęczony. Wojna każdemu daje się we znaki. Co chwilę broni się, wyczarowując perłową tarczę, ale promień Avady z łatwością przebija się przez powłokę. Gdyby była ze szkła, rozsypałaby się na milion drobnych odłamków. Ale nie jest i Potter doskonale zdaje sobie z tego sprawę, robiąc uniki. W duchu stwierdzasz, że jest niezły, jednakże nadal działa po gryfońsku.
— Chcę mieć go żywego! — krzyczy Voldemort. Jego szata łopocze na wietrze upodobniając go do posągu. Śmierciożercy słyszą go i nie spuszczając wzroku z obiektu celu, kiwają zgodnie głowami, przytakując. Mruczą pod nosem zgodę, po czym ruszają do ataku.
Potter wie, że nie może ryzykować bezpośredniego ataku, póki nie będzie całkowicie pewien, że to ostateczność. Cofa się o kilka kroków, lecz nadal walczy, do upadłego. Obserwujesz go nadal. Jednocześnie chowając się za murem, walczysz. Nie rzucasz żadnych czarnomagicznych zaklęć, łatwo mogliby się zorientować, że jednak żyjesz. Udało ci się trafić kilku śmierciożerców i pozostać niezauważonym. W duchu dziękujesz za to ślizgońskiemu sprytowi.
Nie jesteś bierny, nie. Nie boisz się pójść na pierwszy ogień. Tylko rozsądek podpowiada ci, że rzucenie się na pożarcie lwa równałoby się ze śmiercią. A to byłoby mniej korzystne i dla ciebie, i strony, dla której walczysz. Właściwie tak naprawdę nie wiesz, po której jesteś stronie, wiesz tylko, że obojętnie co zrobisz, będzie to niewłaściwe. Z jednej strony możesz narazić się Czarnemu Panu, z drugiej zaś, nawet jeśli objawisz światu, że jesteś po Jasnej Stronie, nikt ci nie uwierzy. Wszystko, co robisz, robisz dla siebie. I dla matki.
(Obojętnie, po której jesteś stronie: przegrasz.)
Rzucasz kolejne zaklęcie i chowasz się za murem. Potykasz się o leżącą blisko ściany zieloną butelkę, o mały włos byś się przewrócił. Wychylasz się, by zobaczyć, czy trafiłeś. Gdy jesteś już całkowicie pewien, dekoncentrujesz się na moment i to wystarcza, aby ktoś przyłożył ci różdżkę do szyi. Przełykasz nerwowo ślinę, bo zdajesz sobie sprawę, że to koniec. Obracasz się nieznacznie i widzisz zapadniętą twarz Bellatrix Lestrange. Z wszystkich osób, jakie cię mogły zobaczyć, akurat trafiasz na nią.
— No, no, kogo my tu mamy. — Śmieje się, ukazując zniszczone zęby. — Nasz mały bohater Jasności.
Odsuwasz się o krok. Jesteś jak sparaliżowany. Wiesz już, że to koniec, że Bella nie daruje ci bycia zdrajcą. Bo tym jesteś, prawda? Zdrajcą. Nikim więcej. Nie ruszasz dłonią, w której trzymasz różdżkę. Nie zdążysz podnieść jej, wycelować i rzucić zaklęcia rozbrajającego. Na wszystko już jest za późno. Masz ochotę upuścić różdżkę, spojrzeć jej wyzywająco w oczy i czekać aż wykona to, co chce zrobić. Lecz ona patrzy na ciebie i się śmieje. W oczach dostrzegasz dziwny blask.
— Czekasz aż rzucę na ciebie Avadę? — Mrugasz zaciekle. — Nigdy nie bałeś się jak teraz, prawda? — mówi z nutką kpiny w głosie. — Źle zrobiłeś, zmieniając strony, chłopcze. Twoja śmierć nic by nie dała. Musisz za to odpokutować, a ja sprawię, że będziesz to czuł bardzo długo... Każdego dnia, w każdej sekundzie, każdym tchnieniem będziesz wiedział, co to znaczy zdradzić.
Źrenice rozszerzają się w przypływie przerażenia. Myślisz, że zacznie rzucać na ciebie Crucio, bo to jedno z jej ulubionych zaklęć. Zdążyłeś już poznać je, szczególnie w wykonaniu Belli. I wiesz, że po tym będziesz wolał umrzeć. Postanawiasz zaryzykować, ponieważ nie widzisz innego wyjścia. Wolisz być martwy niż skazany na jej zachcianki. A gdyby przyprowadziła cię do Czarnego Pana... Nie, nie chcesz o tym myśleć.
Bellatrix mówi coś jeszcze, ale już jej nie słuchasz. Odwracasz nieznacznie głowę i zauważasz Pottera, który celuje różdżką w Voldemorta. Z kłębów pyłu wyłania się jakiś śmierciożerca, a za nim kilku Rycerzy. Nie wahasz się ani na moment, twarz masz skupioną i nie zastanawiasz się, kiedy oberwiesz Crucio. Masz wrażenie, że czas stoi w miejscu i liczy się tylko twoja reakcja, skupienie i działanie. Świat nie istnieje, jest tylko otaczającą cię białą mgłą. Nie widzisz nic poza Potterem oraz Voldemortem. Krzyczysz coś. Nie jesteś pewien, czy dźwięki wydostają się z twojego gardła.
Zielony promień przecina powietrze niczym strzała. Prosto w Czarnego Pana. Widzisz to jak w zwolnionym filmie. Słyszysz również jakieś słowa, zapewne Bellatrix. Ból rozsadza twoją czaszkę. Opuszczasz dłoń, różdżka upada na suchą ziemię. Przez chwilę widzisz jeszcze wystrzelony przez Pottera zielony promień połączony z twoim, potem już tylko ciemność.
(Śmierć jest już blisko, wygrasz, jeśli nie stracisz nadziei.)
II.
Budzisz się z jękiem. Ciężko oddychasz. Każda część twego ciała błaga o ukojenie, skóra na dłoniach piecze. Czujesz, że leżysz na wyjątkowo twardym łóżku. Palcami przesuwasz po niebywale sztywnym materiale. Marszczysz nos. Powoli otwierasz oczy. Jesteś gdzieś, w nieprawdopodobnie obskurnym pomieszczeniu z jednym oknem i oślizgłym murem. Po kamiennych ścianach przechadzają się wielkie pająki, z dziur wyłażą szczury, piszcząc. Jedna pochodnia rozświetla pokój. Nikłe światło sprawia, że jest tu jeszcze bardziej mrocznie i nieprzyjemnie. Masz ochotę zapaść się w sobie.
Jesteś w szoku. Pokonując ból, szybko wstajesz. Histerycznie szukasz różdżki. Po chwili dochodzisz do wniosku, że i tak jej nie znajdziesz. Mimo że pieką cię dłonie, próbujesz rozmasować ramiona. Gdy ci się to nie udaje, siadasz z powrotem na czymś podobnym do łóżka i zaczynasz myśleć.
(Każdego dnia, w każdej sekundzie, każdym tchnieniem będziesz wiedział, co to znaczy zdradzić.)
Po jakimś czasie podchodzisz do brudnego okna. Próbujesz je otworzyć — ani drgnie. Drzwi tak samo. Opierasz czoło o obdrapane drewno. Ciężko oddychasz. Nie chcesz o niczym myśleć. Marzysz tylko, by wydostać się z tego miejsca. Słyszysz dźwięk aportacji. Odwracasz się. Wysoki mężczyzna wychodzi z cienia. Twój ojciec. Kierujesz się do niego, ale stajesz w bezruchu, widząc jego minę.
— Ojcze? — mówisz cicho.
— Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś wyrzec się nazwiska Malfoy? —jego oczy są zimne jak lód. — Czy niczego cię nie nauczyłem?
Czerwone oczy węża na lasce patrzą na ciebie złowrogo. Kulisz się wewnętrznie.
— Ojcze... — Tyle jesteś w stanie powiedzieć. Jakaś wielka, obślizgła kula staje ci w gardle. Jestem twoim synem! Zabierz mnie stąd! Nie, nie patrz się tak na mnie, nienawidzę tego!
— Pamiętasz, co ci mówiłem? O zdradzie? Pamiętasz? — Patrzysz na niego i już rozumiesz. „Nie ma litości dla zdrajców, synu. Zdrajca ponosi jedyną karę — śmierć” — mówił, kiedy miałeś siedem lat. Mimo że minęło już dwadzieścia lat od tego zdarzenia, pamiętasz to doskonale. Jesteś w stanie odtworzyć każdy szczegół tamtego spotkania.
— Dlaczego mnie nie zabiłeś? — pytasz. Stoisz wyprostowany, dumnie jak na Malfoya przystało. Jednak wiesz, że już nim nie jesteś.
— Zaklęcie rodowe — wyjaśnia, a jego głos jest wyprany z jakichkolwiek emocji. Jakbyś zamiast stojącego w pomieszczeniu Lucjusza, obserwował posąg. — Nikt z Malfoyów albo Blacków nie może rzucić na ciebie Avady, nie ryzykując pomieszania zmysłów. — Ślepia węża — czerwone jak oczy Voldemorta — hipnotyzują; spuszczasz wzrok, by nie zostać zaczarowanym. — Nie rozumiem tylko, dlaczego zdradziłeś.
Twoje oczy wyrażają wściekłość.
— Powinieneś wiedzieć, ojcze! Przez ciebie to wszystko się stało! Kazałeś mi robić rzeczy, których nie chciałem. Szantażowałeś mnie! Wiedziałeś, że się zgodzę, bo nie miałem innego wyjścia. Zbyt mocno mi zależało na jedynej osobie, którą kochałem i która kochała mnie.
— Dziecko winno okazywać ojcu posłuszeństwo — stwierdza płaskim głosem. Syczysz, słysząc takie wyjaśnienie.
— Byłem już wtedy dorosły — odpowiadasz, już bez cienia zdenerwowania. Wszystko uszło z ciebie w jednej sekundzie, jak powietrze z mugolskiego materaca. — Kiedy zabiłeś moją matkę, zacząłem się przygotowywać, żeby odejść. Już nie trzymało mnie nic. Grałem swoją rolę aż do końca.
— Nie zabiłem jej.
— Nie potrafisz wymówić jej imienia. Narcyza, ojcze! — Twój głos jest cierpki. — Nie sprzeciwiłeś się, kiedy kazano ją zabić. A to tak, jakbyś to zrobił.
— Jesteś głupcem — kończy. Nie patrzy na ciebie przez moment. — Już nie jesteś moim synem. — Jego twarz nie wyraża żadnych uczuć, ale możesz domyślić się, że jest zadowolony. — To twoja kara. Zostaniesz tutaj. W czarodziejskim świecie zostałeś uznany za zaginionego. Skrzat domowy będzie co jakiś czas przynosił ci jedzenie, żebyś nie umarł z głodu.
Podnosi różdżkę. Ma zamiar się aportować, lecz jakby się rozmyśla.
— Masz tu klucze i różdżkę. — Rzuca przedmioty przed twoimi stopami. — Wyspa nie jest duża.
— Po co mi klucze? Przecież mogę otworzyć zaklęciem. — Nie rozumiesz uśmiechu, który pojawia się ustach Lucjusza. — I dlaczego dajesz mi różdżkę?
— Spróbuj. Bella zrobiła ci mały prezent — mówi, po czym znika.
Przez chwilę stoisz w miejscu, nie poruszając się choćby o milimetr. Piski szczurów przecinają ciszę niczym błyskawica. Analizujesz słowa swojego oj... jego. Nie chcesz wiedzieć, co oznaczają. Kiedy się otrząsasz, bierzesz różdżkę w dłoń, celujesz w drzwi i szepczesz:
— Alohomora.
I nic się nie dzieje.
(Każdego dnia, w każdej sekundzie, każdym tchnieniem będziesz wiedział, co to znaczy zdradzić.)
Upuszczasz różdżkę, która upada na posadzkę z głośnym łoskotem. Upadasz na kolana.
Płaczesz.
III.
Boisz się. Boisz. Widzę to w twoich oczach. W zielonej otchłani niczym promień Avady. Tak. Strach opanowuje całe twoje ciało. Dostrzegam drżące ramiona, mięśnie ust starają się utrzymać wargi w jednej, prostej linii, choć nie wychodzi ci to, jak powinno prawdziwemu aurorowi. Bo jesteś nim, prawda? Cholernym bohaterem, który musi dopiąć celu.
Siedzisz spokojnie na krześle, z nogą założoną na nogę. Nie zwracasz uwagi na przechadzające się gdzieniegdzie szczury, pająki zwisające z całunów sieci, malowniczo zdobiących okiennice. Twoja szata jest zniszczona. Już nie przypomina miękkich jedwabiów w pastelowych kolorach, zdobień, organdyny. Bardziej podobna jest do mugolskiego worka na ziemniaki. Prychasz w myślach, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że Potter widzi cię w takim stanie. Stanie gorszym od Weasleya.
Znasz to pomieszczenie na pamięć. Mógłbyś powiedzieć, gdzie znajduje się pęknięcie cegły, gdzie korniki pogryzły meble. Mógłbyś wyrzucić z siebie, gdzie się znajdujesz. W lochach? Zimnym, wilgotnym miejscu o kamiennych ścianach pokrytych oślizgłymi szczątkami zwierząt? Możliwe. Całkiem podobne. W Azkabanie? Nie. Za cicho, za ciepło, za spokojnie. Jesteś w jakiejś opuszczonej chałupie, gdzieś na końcu świata.
Możesz to wszystko nawet wykrzyczeć. Ale nie masz pojęcia, ile tu jesteś.
No, zrób to! Wypowiedz zaklęcie! Nie baw się w przystawianie różdżki do mojego gardła. Gdybym chciał się obronić, nie siedziałbym bez ruchu. Jesteś zbyt pewny siebie, Potter, zbyt mocno ufasz swojemu tytułowi. Chłopiec — Który — Przeżył. Ale czy zawsze będziesz miał taki tytuł?
Mrużysz złowieszczo oczy, nie spuszczając wzroku z aurora. Nawilżasz wargi i w świetle pochodni ślina na ustach błyszczy niczym pot. Różdżka wbija ci się w gardło. Czujesz jednostajny, dość silny ucisk i po chwili staje się to dość nieprzyjemne. Potter mocno zaciska palce na kawałku drewna. Zabiera leżącą na obdrapanym stoliku twoją różdżkę.
Wkroczyłeś tu, jak jakiś typ bez mózgu, wiesz? Drzwi trzasnęły z hukiem, mało co nie wypadły z zawiasów. Zanim wtargnąłeś, zdążyłbym cię zabić gołymi rękami albo chociaż pozbawić różdżki. Ale nie. Gryfoni najpierw robią, potem myślą. A na końcu muszą naprawiać szkody.
Kropla potu spływa po twoim nosie. Nie z nerwów czy obawy śmierci. Dawno pogodziłeś się z losem, pojąłeś, że świat jest skomplikowany i okrutny. Że nie ma dobra i zła — jest tylko władza i pieniądze. I układy. Trzeba stanąć po właściwej stronie. Wiesz, że w twoim przypadku nie ma właściwej strony. Zbyt mocno zaślepiła cię władza oraz bogactwa, w których żyłeś. Kierowanie ludźmi było twoim marzeniem dawno temu, kiedy jeszcze mogłeś zmienić życie. Dopiero później zrozumiałeś, że nie na tym to wszystko polega; że można kochać i żyć szczęśliwie. Lecz tego już nie doświadczyłeś.
— Wstawaj, Malfoy. — Cichy, charczący głos dochodzi do twoich uszu. Dawno nie słyszałeś, jak ktoś do ciebie mówi. Masz wrażenie, że Potter zaraz zemdleje.
Po co, Potter? Chcesz mnie zabić na stojąco? Uwierz. Na siedząco w zupełności wystarczy. Chcesz, żeby było widać, że mnie pokonałeś? Proszę bardzo. Wszystko mi już jedno.
Podnosisz się bardzo powoli, by dać możliwość trzymania różdżki na twoim gardle. Wspomnienia, gdy Bellatrix tak samo trzymała różdżkę, sprawiają, że robi ci się niedobrze. Kiedy, po jakby się wydawało długim czasie, w końcu się podniosłeś, stoisz tak blisko Pottera, że dostrzegasz niemoralnie długie rzęsy otaczające głębię zieleni. Widzisz kilka piegów odcinających się na tle jasnej skóry i cienką linię wąsów. Słyszysz, jak Potter przełyka głośno ślinę, jak nieznacznie drży mu ręka. Odległość między wami jest niewielka, że czujesz oddech Pottera na policzku.
— Przed wymówieniem zaklęcia chcesz walnąć jakąś aurorską mowę? — syczysz przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się krzywo.
W imieniu Ministerstwa Magii, Draconie Malfoyu, synu Lucjusza Malfoya i Narcyzy Malfoy z domu Black, zostajesz skazany na śmierć przez Avadę Kedavrę za działanie na rzecz Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Hm, może jeszcze dodasz coś o ostatnim życzeniu, co?
Poruszasz głową i włosy opadają ci na oczy. Odgarniasz je niedbałym ruchem dłoni. Dziwisz się, że Potter nie komentuje twoich włosów. Nie są już platynowo blond — zmieniły barwę na brudny blond.
— Nie mam zamiaru — rzuca w przestrzeń, odwracając wzrok. Nieznacznie się odsuwa.
Czego się boisz? Co ukrywasz? Nie potrafisz ze mną skończyć? Nie mam już nic do stracenia. Wszystko zostało mi już zabrane.
— Więc czego chcesz? Czemu nie zrobisz tego, po co tutaj przyszedłeś?
— Chcę zrobić to uczciwie, w pojedynku. — Podaje ci różdżkę. Patrzysz na nią i z trudem przybierasz maskę obojętności.
— Potter — syczysz. Chcesz coś powiedzieć, lecz nagle nie wiesz jak. — Ty szlachetny Gryfonie. — Odsuwasz się. Nie dotykałeś różdżki od bardzo dawna. I jakoś nie chcesz teraz tego robić. Zmieniasz temat, choć Potter nadal trzyma wystawioną rękę. — Jak mnie znalazłeś? I po co? Tylko po to, żeby się ze mną pojedynkować?
Słyszysz, jak wzdycha.
— Zaklęcie namierzające — odpowiada. Patrzysz na niego, jakby urwał się z choinki. — Malfoy, nie strzelam nikomu w plecy.
Postanawiasz mu nic nie mówić.
— Nie mogłeś mnie namierzyć, Potter. — Odwracasz się. Ściana nagle wydaje ci się niezmiernie interesująca.
— Twój ojciec nie żyje, Malfoy. Wszelkie bariery ochronne, jakie założył lub jakie mógł założyć przestały działać. — Spinasz się, kiedy słyszysz tę wiadomość. Nie wiesz czemu, ale ogarnia cię wściekłość.
— Po co tu jesteś, Potter?! — krzyczysz. — Czemu akurat ja? Przecież jestem uznany za zaginionego, prawda? Po zadawałeś sobie tyle trudu, by mnie znaleźć, co?
Skorzystawszy z rozkojarzenia Pottera, wytrącasz mu różdżkę z dłoni. Chwytasz własną różdżkę. Popychając go na ścianę, przyciskasz kawałek drewna do jego szyi. Ale nie tak jak czarodziej. Jak mugol, który chce kogoś udusić, nie używając rąk. Potter patrzy na ciebie bez strachu.
— Mów.
— Jesteś ostatnim śmierciożercą — dyszy, gdy zbyt mocno przyciskasz różdżkę do jego szyi. Rozluźniasz uścisk. — Kiedy rzucałem Avadę w Voldemorta i kiedy on zginął, Ron osłonił mnie własnym ciałem, gdy jeden ze śmierciożerców wysłał w moim kierunku zielony promień. Przysiągłem, że zabiję wszystkich, którzy noszą Mroczny Znak. Zostałeś ostatni.
Dotykasz jego podbródka. Palcami przesuwasz po gładkiej skórze na policzku. Potter oddycha głęboko, stara się opanować uczucia. Śmiejesz się w duchu. Tak, to pierwszy spontaniczny śmiech od bardzo dawna, można powiedzieć od zamierzchłej przeszłości. Ku zgrozie zawdzięczasz go Potterowi.
Nie odsuwasz się. Musisz przyznać, że mężczyzna nieźle wygląda w dopasowanych, czerwonych szatach. Trzymasz rękę na jego policzku i ze zdziwieniem stwierdzasz, że nie masz ochoty rezygnować z dotyku. Już dawno nikogo nie dotykałeś. To takie przyjemne i czujesz ciepło, i dotyk jest kojący, jak nigdy dotąd. Bezpieczeństwo. Potter gwarantuje ci uczucie bezpieczeństwa i chcesz być blisko, chcesz zatopić się w tym uczuciu, chcesz, by cię ogarnęło i pochłonęło. I pragniesz móc być w środku i już nigdy nie opuszczać tego miejsca.
— Kiedy go zabiłeś? — szepczesz, zbliżając się do twarzy Pottera.
Patrzysz mu prosto w oczy i jest ci obojętne, że możesz zaraz zostać zabity. Marzysz tylko o zapomnieniu i do tego dążysz.
— Pół roku temu — odpowiada.
Jednak ta wiadomość nie przeraża cię tak bardzo, jak mogłaby, gdybyś nie był tak blisko niego. Nachylasz się, słyszysz jego oddech, czujesz go na policzkach — jest taki miarowy, ciepły, zapraszający. Jego usta wyglądają tak idealnie. Kiedy dotykasz ich swoimi wargami, cały świat przestaje istnieć. Nie ma już Malfoya, który, zdradzając, został skazany na bycie mugolem. Jest tylko mężczyzna pragnący odrobiny ciepła. Skóra pali cię żywym płomieniem, kiedy dotykasz palcami szyi Pottera. Uczucie jest tak obezwładniające, że obejmujesz go mocniej i mocniej, aż przestajesz się kontrolować. Zwierzęcy instynkt, który musi być zaspokojony.
Różdżka upada na posadzkę.
Całujesz coraz zachłanniej usta Pottera, obejmując go coraz ciaśniej, przyciskając do siebie, by poczuć ciepło, pragnienie, pożądanie. Przesuwasz usta z jego warg w kierunku szyi, muskasz płatek ucha. Możesz odczuć jak pulsuje w żyłach jego krew. Mężczyzna nie reaguje, jakby nie wiedział, co się dzieje. W końcu otwiera usta, prawdopodobnie by coś powiedzieć, ale łapczywie nakrywasz je swoimi, wdzierając się językiem do wnętrza, chłonąc więcej ciepła. Twoja erekcja pulsuje niemiłosiernie. Chcesz jeszcze mocniej poczuć Pottera, przesuwasz jedną dłoń niżej, ku jego członkowi. Pragniesz więcej dotyku. Lecz nagle silne ręce odpychają cię gwałtownie. Nie jesteś w stanie tego powstrzymać.
Potter odsuwa się, a ty czujesz, jakbyś stracił cząstkę siebie.
Znów mierzy do ciebie różdżką i masz wrażenie, że historia zatoczyła koło.
— Co ci strzeliło do głowy, Malfoy?
— Potter... — Czujesz się chory. — Ostatnie życzenie. — Wciągasz powietrze do płuc. Machasz niedbale ręką. — Zapomnij o tym i skończ wreszcie tę maskaradę!
— To stań do walki! — krzyczy. — Przysiągłem, że zabiję wszystkich, ale nie będę strzelał im w plecy!
Ty cholerny Gryfonie!
Patrzysz na niego i nagle pewna myśl zaczyna kiełkować w twoim umyśle. Kilka sekund wystarcza, byś ułożył sobie wszystko w głowie. Kilka sekund, byś wiedział, co masz zrobić.
— Dobrze — odpowiadasz cicho i spokojnie. Dajesz znak Potterowi, żeby przeturlał różdżkę po podłodze w twoją stronę.
Potem wszystko toczy się w zawrotnym tempie. Podnosisz szybko kawałek drewna, celujesz w Pottera i wypowiadasz pierwsze lepsze zaklęcie, jakie przychodzi ci w tym momencie do głowy. I jest to Avada Kedavra. Masz skupiony wyraz twarzy, lecz lekki uśmiech błąka się w kącikach ust, bo wiesz już, co się stanie. I jesteś na to przygotowany.
Potter odpowiada zaklęciem. Mówisz: „Dziękuję”, zanim jasnozielony promień trafia cię prosto w pierś.
(Obojętnie, po której stronie będziesz: przegrasz.)
Ale wygrasz, podążając za głosem swojego serca.
Oblepione zaschniętą krwią lustro pęka na pół.