Big Red (Guma do żucia)


Autorka: Rendomski

Oryginał: http://www.snapetales.com/index.php?fic_id=14310

Tłumaczenie za zgodą autorki: Vianne

Beta: Hekate

GUMA DO ŻUCIA

(Big Red)

- Co?

Hermiona pierwszy raz widzi na twarzy Kingsleya oznaki szczerego zdumienia i sama też się dziwi. Wydaje jej się niedorzeczne, że można się dziwić z takiego powodu, szczególnie po przeżyciach ostatnich dni.

- Wiesz - zdumienie zastępuje uśmiech - to skłania do ciekawych refleksji.

- Do refleksji? Mój wybór rodzaju gumy…

- Właśnie o tym mówię. Twoja przesadna skłonność do racjonalnego myślenia, gdy dokonujesz wyboru między tym, co przyjemne, a tym, co pożyteczne.

- Albo, jak powiedział pewien człowiek, między tym, co łatwe, a tym, co słuszne i prawidłowe.

- Dobrze powiedziane: „prawidłowe”. Prawidłowe, czyli odpowiadające określonym prawidłom, zasadom. Niekoniecznie słusznym.

- Dobrze. - Hermiona uderza ręką w stół, a sztućce leżące na talerzach poskakują i wydają głuchy dźwięk. - Wystarczy. Na tym zakończmy dyskusję. Mam po dziurki w nosie refleksji, historyjek i przykładów na to, jak mądrze działać wbrew zasadom. Otaczają mnie ludzie uwielbiający łamać wszelkie prawidła. Jedyną osobą, szanującą regulaminy i chcącą działać zgodnie z nimi, jestem ja. Zawsze i niezmiennie ja. I to… to zapewne moja mocna strona. Moja specjalność.

*

Hermiona postanawia, że nie wejdzie do męskiej toalety i zaklęcia wykrywające użycie magii nakłada od zewnątrz. Z rozpoznaniem Imperiusa jest wielki problem, natomiast sam proces użycia czarów można wyśledzić bez trudu. A toaleta, ze swoimi, wprost stworzonymi do przeprowadzenia zasadzki, kabinami i stale przepływającym strumieniem najróżniejszych, obcych ludzi, to miejsce potencjalnie niezwykle niebezpieczne. Jednak wszystko przebiega wyjątkowo spokojnie.

W drodze powrotnej Wendell Wilkins kupuje kanapki z tuńczykiem, puszkę piwa Kentish Ale i butelkę gazowanej wody mineralnej dla żony. Monika Wilkins nienajlepiej znosi lot, podobnie jak Elizabeth Granger.

W ogóle mają ze sobą wiele wspólnego.

Hermiona zachłystuje się absurdem tej myśli i z wysiłkiem odgania wątpliwości jak najdalej. Musi postrzegać wydarzenia z tej właśnie perspektywy. Mają ze sobą wiele wspólnego. Kropka.

Nie myśleć o tym, że w rzeczywistości to te same osoby. I że u ich boku kogoś brakuje.

Nie ma innego wyjścia.

*

Hermiona uważnie patrzy w nieruchome oczy ojca, szare z ciemną obwódką i nierównym bursztynowym szlaczkiem wokół źrenicy, i monotonnym głosem kontynuuje czytanie zaklęcia. Z rzadka spogląda na długi zwitek pergaminu, wykreśla i wstawia nowe, łacińskie formuły, poprawiając wspomnienia. Czarowanie sprawia jej niemal namacalny, fizyczny ból. Czuje, jakby przez całe jej ciało, na siłę, przepływał cierpki strumień energii. Nie ma śladu po typowej lekkości i płynności, a opór dręczy i niepokoi. Prawdopodobnie przyczyną takiego stanu rzeczy są wątpliwości, których nie potrafi stłumić. Wątpliwości, czy na pewno podjęła słuszną decyzję. Znając siebie, Hermiona odpowiednio wcześniej wykaligrafowała wielkimi, jaskrawoczerwonymi literami na marginesie pergaminu: „Nie ma innego wyjścia.”

…resztką świadomości mgliście zauważa, że właśnie włamano się do domu. Po chwili w głowie kiełkuje myśl: „Swoi. A w każdym razie ktoś, komu los pana Grangera nie jest obojętny.” Z tego powodu nie przerywa zaklęcia.

- …esto perpetua.

Hermiona opuszcza różdżkę. Serce jej zamiera, kiedy ojciec, mrugnąwszy, zamyka oczy i zapada w sen. Dziewczyna odwraca się i z poczuciem klęski spogląda na przybyłych. Dedalus Diggle i Sturgis Podmore celują w nią różdżkami. Na twarzy Diggle'a maluje się niedowierzanie, Podmore zaś wytrzeszcza oczy, nie kryjąc przerażenia. Z tyłu rozlegają się kroki: Kingsley Shacklebolt schodzi z piętra i wkracza do salonu.

- Hermiono… - W zawsze spokojnych i przyjaznych oczach pojawia się napięcie. - O jakim artykule z „Żonglera” dyskutowaliśmy wieczorem, po przesłuchaniu Harry'ego?

- Ta infor… - Podmore urywa w półsłowa: Shacklebolt powstrzymuje go skinieniem ręki.

- Nie pamiętam… - bełkocze Hermiona. Skąd…? I nagle doznaje olśnienia. - Czekajcie! Tak, rzeczywiście… Był tam artykuł o jakimś piosenkarzu, którego uznali za Syriusza Blacka, prawda?

Czarodzieje spoglądają po sobie i wymieniają krótkie uwagi („Prawda?” - „Prawda.” - „I…?”), a Hermiona słucha, ale nie potrafi pojąć sensu rozmowy. W końcu Shacklebolt wydaje pomocnikom polecenia powrotu do sztabu, a ci, niechętnie, popatrując na nią z ukosa, podporządkowują się. To zrozumiałe, musi przywyknąć do takich reakcji. Nawet w magicznym świecie niewielu modyfikuje pamięć własnym rodzicom. Ściślej rzecz ujmując, mamę musi dopiero zaczarować. To jakiś koszmar, przecież już ledwie trzyma się na nogach…! Nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Nie powinna, oj nie powinna, robić sobie przerwy w czarowaniu. Tak jak sportowiec nie powinien stać w miejscu miedzy kolejnymi biegami. Zakwasi mięśnie.

- Muszę dokończyć. - Udaje jej się wypowiedzieć te słowa, jak gdyby nigdy nic.

Kingsley odrywa wzrok od śpiącego spokojnie pana Wendella Wilkinsa i zabiera jej pergamin.

- Wszystko dokładnie przemyślałaś?

Hermiona kiwa głową. Shacklebolt przebiega wzrokiem tekst zaklęcia.

- W porządku. Z technicznego punktu widzenia - uściśla, zwracając jej zwitek. - Idź, zaczekam tutaj.

Hermiona wspina się na piętro z zamętem w głowie. To wszystko?! Nikt nie zamierza jej powstrzymywać, przemawiać do rozsądku, odradzać taki krok? Pozwalają jej kontynuować? Tak po prostu?

Czyżby naprawdę nie było innego wyjścia?

Potem Hermiona wchodzi do sypialni, siada naprzeciw śpiącej mamy i wszystkie inne myśli ulatują jej z głowy. Znów rzuca zaklęcie, znów z trudem, znów całą sobą odczuwa opór i nienaturalność takiego działania. Osiągnąwszy cel, sprawiwszy, że jej własna matka zapomniała o córce, wychodzi z pokoju i przysiada na schodach. Przeżywa déjà vu. Podobnie czuła się, kiedy rzucała pierwsze w życiu zaklęcia: rozłożywszy na łóżku dopiero co zakupione książki, ściskając w ręku jeszcze obcą, nieposłuszną różdżkę, mała czarownica Hermiona Granger ćwiczyła pierwsze zaklęcia z podręcznika. Ta sama walka z sobą, ta sama nagła przerwa, a później - panika i wstyd, kiedy na progu domu pojawiła się groźna dama, gniewnie wyrzucająca rodzicom, że nie pilnują swego dziecka. Jej przygoda z magią rozpoczęła się od złamania regulaminu. Jak więc mogła się dziwić, że w konsekwencji wylądowała w Gryffindorze?

Hermiona wzdraga się. Wstaje. To nie jest dobry czas na wspominki. Musi zejść na dół, opuścić to miejsce… nie, na dole na nią czekają. Nie chce, żeby ktoś na nią czekał i mówił jej, co ma robić. A to oznacza, że musi się deportować. Wdech, wydech. Cel. Wola. Namysł. Obrót…

Zderzenie z barierą przypomina zderzenie z twardą, choć sprężystą niczym napompowana do granic piłka, ścianą. Mimo że to blokada jedynie mentalna, a nie fizyczna, ból odczuwa się we wszystkich kościach.

No tak, dom jest przecież otoczony antydeportacyjną barierą.

Odgłos kroków na dole.

- Pomóc ci? Dobrze się czujesz?

- Lekko kręci mi się w głowie. Nie trzeba. - Hermiona nie przyjmuje wyciągniętej dloni. Shacklebolt, nawet jeśli domyśla się, co zaszło, nie daje tego po sobie poznać.

Nie trzeba zamykać drzwi na klucz, wystarczy zatrzasnąć. Słychać pstryknięcie. Pod podeszwami trampek szeleści znajoma do bólu - wraz z każdą dziurą - asfaltowa dróżka. Ostatni raz.

- Odstawię cię do Nory.

Hermiona kolejny raz odrzuca wyciągniętą dłoń.

- Nie.

Ma dreszcze, choć noc jest ciepła, zbyt ciepła jak na angielskie lato.

- Muszę się upewnić, że odlecą bez problemów. Pani Weasley nie wpuści mnie do domu, nawet jeśli o wszystkim jej opowiem. A nie chcę jej… im tego opowiadać, nie teraz.

- Dopilnujemy, żeby twoim rodzicom nic się nie stało. Będziemy ich obserwować bez względu na okoliczności, a szczerze mówiąc, łatwiej skupić się na dwóch osobach, niż na trzech.

- Ale to mój obowiązek! Proszę, pozwól mi do tego czasu zostać na Grimmauld Place! Nie będę sprawiać kłopotów, obiecuję!

- Grimmauld Place? - Choć w spokojnym glosie Shacklebolta nie słychać ani drwiny, ani oburzenia, Hermiona czuje się nieswojo. Kingsley nie ma zwyczaju pytania o coś, co już raz usłyszał. - Zdajesz sobie sprawę, co się dzieje, gdy umiera Strażnik Tajemnicy?

- Nie. W obecnej sytuacji nie można dostać się na Grimmauld Place?

- W obecnej sytuacji każdy, kto znał położenie budynku, automatycznie stał się Strażnikiem Tajemnicy.

Potrzebuje minuty, dwóch, żeby ocenić niebezpieczeństwo.

- Snape?

- Tak.

- Czy ktoś… - w sercu czai się strach - …wpadł?

- Nie. Na szczęście.

Hermiona odpędza obezwładniającą myśl, że coś podobnego mogło jej przyjść do głowy, i z uporem kontynuuje:

- W takim razie zamieszkam w jakimś hostelu, mam pieniądze… - Schacklebolt przygląda się jej… z wyższością? Z rozdrażnieniem? Nijak nie potrafi rozszyfrować wyrazu jego twarzy. - Dobrze, już dobrze! To prawda, nie wiedziałam o problemie ze Strażnikiem Tajemnicy, ryzykowałam, i pewnie wielu innych rzeczy też nie wiem! Ale mimo wszystko potrafię o siebie zadbać!

Po tym emocjonalnym wybuchu czuje wstyd. Wpadła w histerię, jak dziecko! Po takim cyrku Shacklebolt niewątpliwie odprawi ją do Weasleyów. Właśnie wyciąga rękę, przygotowany do teleportacji łącznej. Jednak, gdy opadają ciemności i ustaje ścisk żołądka towarzyszący deportacji, nie znajdują się wcale na polach w pobliżu Ottery St. Catchpole, tylko w wąskim przesmyku między domami, wychodzącymi na hałaśliwą ulicę.

- Gdzie jesteśmy?

- Mieszkam tu. - Na tym Schacklebolt kończy wyjaśnienia.

Minąwszy kilka domów, Kingsley, przepuszcza w bramie Hermionę, a sam kłania się staremu dozorcy. Budynek jest nowy - wszędzie szkło i plastik, lekkie konstrukcje, bezgłośna winda, nowiutkie zamki w drzwiach. Hermiona nie kryje zdumienia, a później dziwi się sama sobie, że to mugolskie otoczenie wydaje jej się tak bardzo niewłaściwe. Może to zmęczenie przeszkadza jej w przestawianiu się z magicznych na mugolskie realia, nie wspominając już o ich łączeniu i przemieszaniu.

- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli u mnie przenocujesz - stwierdza Shacklebolt głosem nie znoszącym sprzeciwu, kiedy stają w progu salonu. - Odpowiesz mi na kilka pytań, dobrze?

Kilka pytań zamienia się w łańcuch, grad, oficjalne przesłuchanie. Kto, co, dlaczego, skąd, a jeśli - auror wypytuje o każdy szczegół, rozplata każdą niteczkę. Hermiona wykłada plan wyprawienia rodziców do Australii w najdrobniejszych detalach, dokładniej niż planowała komukolwiek kiedykolwiek opowiedzieć, przeplatając odpowiedzi bolesnymi wyznaniami, skargami i błaganiami. Już dłużej nie może, nie rozumie, nie pamięta… - Schacklebolt wstrząsa nią do głębi, zadając niewiadomo po co i do czego potrzebne pytania, i w takich chwilach jest gotowa zrobić wszystko, byle tylko przestał…

Zostawia ją wyczerpaną w ciemnej sypialni, pełnej ostrych kątów, o które kilkakrotnie się potyka, zanim trafia do szerokiego łóżka. Zasypia błyskawicznie, w ubraniu, zapominając o ciepłej kąpieli.

*

„Żaluzje są tak bezsensownie umocowane, że zamiast zasłaniać pokój od słońca, zasłaniają go od ulicy.”

Zapewne nie z taką myślą powinno się rozpoczynać pierwszy dzień po wdrożeniu w życie planu: „Wmów swoim rodzicom, że nie są twoimi rodzicami i wyślij ich na koniec świata.” Dodajcie do tego późniejszy nalot członków Zakonu Feniksa, brutalne przesłuchanie i noc, spędzoną w domu właściwie całkiem obcego faceta, a otrzymacie wymarzony początek nowego, samodzielnego życia.

Kingsley Schacklebolt nie wyjaśnił dlaczego sprowadził ją do tutaj, a nie do Nory, jak początkowo planował. Wczorajsze przesłuchanie (Hermiona zmusza się, aby przypomnieć sobie szczegóły rozmowy, ale już samo wspomnienie wywołuje mdłości) dotyczyło wyłącznie jej rodziców. Czy to oznacza, że Shacklebolt rozumie jej sytuację i pozwoli jej zostać tutaj, do czasu owego zbawiennego lotu Londyn-Sydney? A może nawet pomoże w dopilnowaniu, aby wszystko przebiegło bez trudu? Ostatnia myśl niespodziewanie okazuje się bardzo przyjemna. Hermiona pogrąża się w niej na minutę, dwie, po czym postanawia wziąć się w garść. Nie. Nie potrzebuje niczyjej pomocy. Poradzi sobie sama.

Najpierw decyduje się sprawdzić drzwi: czy można otworzyć je za pomocą zwykłej Alohomory, czy może użyto czegoś bardziej skomplikowanego? Jednak na szafce, stojącej koło drzwi, dostrzega pęk kluczy i karteczkę: „Proszę, nie wychodź z domu, chyba że zaistnieje absolutna konieczność. Będę wieczorem. Kingsley”. Cóż, to oznacza, że jednak jest tutaj gościem, a nie zamkniętym za karę dzieciakiem. Postanawia zaczekać do wieczora.

No tak. Kingsley nie Kingsley, co za różnica.

*

- Musimy porozmawiać.

Hermiona, mimo znikomej znajomości telenowel i harlequinów, doskonale zdaje sobie sprawę z banalności tej frazy. Jednak nic innego nie przychodzi jej do głowy.

- Zgadzam się.

Razem z Kingsleyem siedzą w restauracyjce o nazwie „Akira Avatara”: gwarnym lokalu o eklektycznym wnętrzu, którego wystrój, jak i kuchnia, czerpią z najróżniejszych wschodnich tradycji. Klientela wpasowała się w klimat. Hermiona rozumie, dlaczego Kingsley wybrał właśnie to miejsce. Nawet banda czarodziejów nie zwróciłaby tu niczyjej uwagi. Shacklebolt, ubrany w jaskrawą tunikę, podobną do jego codziennych peleryn, niczym nie wyróżnia się z tłumu.

- Wypytywałeś mnie o rodziców…

- Tak, i chcę przeprosić. „Przesłuchiwałeś mnie” pewnie byłoby lepszym określeniem. Ale gdybyś popełniła błąd… chciałem o tym wiedzieć jak najszybciej.

- Rozumiem. Teraz - już rozumiem. I jaki jest werdykt?

Kingsley miesza słomką lód w szklance z sokiem.

- Przeanalizujmy cały plan raz jeszcze. Punkt po punkcie, na spokojnie.

Kiedy nie ma pośpiechu, nerwów i strachu, wszystko jest znacznie prostsze.

- Bardzo szybko wystawili ci wizy.

- Specjalny program dla lekarzy. W Australii brakuje personelu medycznego.

- Dobrze. Dalej…

Hermiona łapie się na myśli, że właściwe chciałaby znaleźć błąd. To w końcu jej rodzice i ma przecież prawo - ba, nawet powinna! - załamać się w pewnej chwili, spanikować. Jednak na razie wszystko jest w porządku.

- Gumę?

- Co? A, dziękuję. - Hermiona wyciąga z paczki czerwony paseczek. „Big Red”. - To zabawne. Nigdy jej nie próbowałam.

- Normalna guma do żucia o smaku pieczonych jabłek. A właściwie - cynamonu.

Faktycznie, cynamon. Zadziwiająco przyjemny smak, tak bardzo niepodobny do typowej sterylnej mięty czy eukaliptusa.

- Później zmieniłaś dane we wszystkich dokumentach?

- Tak.

- W paszportach też?

- Oczywiście.

- A kody kreskowe?

- Nie. Nie znam się na nich. Sprawdzają to?

- Na lotnisku przy odprawie.

Po wykryciu błąd wcale nie cieszy.

- Rozumiem. Możesz zmienić kody?

- Nie, też się na tym nie znam.

- Ale może znasz kogoś, kto się zna?

Kingsley kręci głową.

- Myślę, że łatwiej będzie wyrobić fałszywy paszport.

- Zrobisz to? Proszę. Mam… pieniądze.

Prawdopodobnie nie wystarczy ich na dwa fałszywe paszporty, ale mniejsza z tym. Coś wymyśli.

- Zobaczę, co się da zrobić - obiecuje Kingsley i podaje jej menu. - Zamów coś na wynos. Lodówka, jak wiesz, świeci pustkami.

Hermiona uśmiecha się lekko. Oj tak, wie, w ciągu dnia nawet zastanawiała się, czy chęć zjedzenia normalnego obiadu podpada pod „absolutną konieczność” i jest dostatecznym powodem do wyjścia z domu. Ale przecież nie jest Ronem, wytrzyma.

Nie. Nie jest Ronem. Ron nigdy nie potraktowałby najbliższych w taki sposób i nigdy nie zrozumie…

Nie myśleć o Ronie.

Wychodzą na zewnątrz, wprost w hałaśliwą, rozświetloną jedynie ognikami latarni, ciemność. Hermiona stara się trzymać blisko Kingsleya; jej dwa kroki na jego jeden.

- Postąpiłam słusznie? - Zbyt długo skrywane wątpliwości nagle znajdują ujście.

Kingsley pochyla głowę w jej stronę.

- Myślę, że najpierw powinnaś się skontaktować z nami.

- Nie to miałam… A zresztą, co właściwie moglibyście mi zaproponować?

- Zorganizowalibyśmy obserwację. Albo zaproponowali kryjówkę - akurat szykowaliśmy miejsce, w którym mogliby zamieszkać krewni Harry'ego. Albo wywieźlibyśmy twoich rodziców za granicę i pomogli im się ukryć, bez tych wszystkich sztuczek z modyfikowaniem pamięci. A tak… Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, co zrobiłaś?

- Po pierwsze, à propos obserwacji. Macie zbyt mało ludzi, żeby pilnować wszystkich, którzy powinni być obserwowani. Poza tym, wybacz, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będą wyglądały sprawy Zakonu, powiedzmy, za miesiąc. A jeśli chodzi o ukrycie czy wyjazd za granicę: rodzice nie zgodziliby się uciekać beze mnie. - Hermiona stara się nie zwracać uwagi na gulę w gardle i zmusza się do kontynuowania wypowiedzi: - Chyba nie zostawiłbyś własnego dziecka na pastwę losu? Nie było innego wyjścia.

- Zatem masz rację - odpowiada Kingsley bezbarwnym tonem. - Jeśli innego wyjścia nie było.

- Nie było.

Koniec rozmowy - nie, nie koniec, a jedynie powrót do punktu wyjścia, bo przecież odpowiedzi na swoje pytanie Hermiona wcale nie dostała.

- Nie… Nie to miałam na myśli. - Opuszcza głowę. Wyznanie zdaje się być ponad siły. - Przecież to, co zrobiłam, w istocie niewiele różni się od porwania. Nawet, jeśli użyłam przemocy mentalnej, a nie fizycznej.

- Ciężko się z tym nie zgodzić.

Obojętny ton rozmówcy prawie wyprowadza ją z równowagi.

- A jednak mi nie przeszkodziłeś!

- Ingerencja w proces rzucania zaklęcia była niebezpieczna. - Wie o tym. Najgorsze jest to, że Kingsley prawdopodobnie ma świadomość, że ona wie, a mimo to cierpliwie kontynuuje: - A przywrócenie pamięci, to proces znacznie bardziej złożony niż jej modyfikacja. W takim wypadku niezbędna jest pomoc wykwalifikowanego uzdrowiciela.

- Czyli - stwierdza Hermiona z uporem - klamka zapadła.

Z tyłu słychać dzwonek. Shacklebolt kładzie rękę na jej ramieniu i odciąga na bok, ustępując miejsca mknącej parze rowerzystów, błyskających lampkami. Znikają z pola widzenia niczym niezidentyfikowany obiekt latający, ale po chwili Hermiona i Kingsley doganiają ich: niecierpliwie przestępujących z nogi na nogę przy przejściu dla pieszych.

- Skręcamy w lewo.

Na jednym z kierunkowskazów widnieje nazwa „Clapham”. Zgroza. Bardziej pasowałoby „Gotham City”. „Lunar City”. „Babilondyn”. Fantastyczne, futurystyczne, nierealne, obce miasto.

Kingsley przepuszcza ją w bramie.

- Ciekawe.

- Co?

- Przecież twoi rodzice wiedzieli, że w magicznym świecie źle się dzieje, prawda? Próbowali przekonać cię do wyjazdu… kiedyś o tym wspominałaś…

Winda otwiera się z cichym świstem.

- Nie, w żadnym wypadku. Mama i tata wiedzieli dokładnie tyle, ile powiedziałeś. Że „źle się dzieje”. Nic więcej. Poza tym, rodzice nigdy nie lubili narzucać mi swojego zdania. Prawie zawsze mogłam samodzielnie podejmować decyzje. Nawet wtedy, gdy wynikła kwestia wysłania mnie do Hogwartu, ostateczna decyzja należała do mnie…

- A jednak ty im nie dałaś możliwości wyboru.

- To nie całkiem… To nie… o. - Hermiona przygryza wargę, do bólu, wstrząśnięta do głębi. - Nie. Masz rację. Zdecydowałam za nich. Gdy pojawiła się możliwość wcielenia planu w życie, wykorzystałam ją.

Zauważa, że już dawno przyjechali i tylko Kingsley wciąż przytrzymuje zamykające się drzwi windy.

- Jestem gorsza niż oni, tak?

Hermiona nie widzi w ciemności twarzy rozmówcy, a jedynie nic nie mówiący blask jego oczu.

- Nie mnie o tym sądzić.

Resztką sił powstrzymuje łzy, dopóki nie znajdzie się sama w swojej sypialni. Płacze z poczucia krzywdy i ze złości: na zaistniałą sytuację, na Kingsleya, na nieobecnych Harry'ego i Rona i, przede wszystkim, na samą siebie. Ponieważ najlepsza rzecz, jaką mogła zrobić, okazała się podłością i nawet w niej dopuściła się błędu.

*

Dzień dłuży się w nieskończoność. Po tych wszystkich zwariowanych tygodniach i wczorajszym przymusowym odpoczynku, niemożność działania i bierność oczekiwania w obcym mieszkaniu wzbudza niepokój. Jak radzą sobie mama i tata? Czy nie wystąpiły jakieś problemy, związane z nowymi wspomnieniami? Czy Kingsleyowi uda się wyrobić na czas nowe dokumenty? I dlaczego właściwie Shacklebolt zdecydował się zakwaterować ją u siebie, skoro równie dobrze mogła tak bezczynnie czekać w Norze… - zresztą, akurat za to Hermiona jest mu wdzięczna. Nie jest jeszcze gotowa, by zmierzyć się z karcącym spojrzeniem pani Weasley, ani z nieuniknioną wrogością Rona. Zresztą nawet Harry'emu trudno będzie zrozumieć jej postępek.

Co się stało, to się nie odstanie, klamka zapadła, a jej przyjaciele muszą zrozumieć, że jedyny słuszny wybór nie zawsze bywa przyjemny. Hermiona usiłuje zwalczyć targające nią emocje i zająć się czymś pożytecznym, na przykład studiowaniem wykradzionych z dyrektorskiego gabinetu ksiąg. Jednak gdy tylko zaczyna wczytywać się w treść foliału, w głowie kiełkuje bolesna myśl - „Cholera, wychodzi na to, że wiedza jest dla mnie najważniejsza na świecie” - i karuzela lęków, wątpliwości i wyrzutów rozkręca się na nowo.

Wystrój wnętrza jedynie potęguje poczucie zagubienia. Jasne ściany, szerokie bambusowe żaluzje w oknach, kremowy dywan i nowiutkie, jakby jeszcze nie używane, meble. Skórzana kanapa i fotele, szklany stolik na gazety, na którym leżą najnowsze numery „Sunday Times” i „Idealnego domu”, bufet - wszystko z jednego standardowego kompletu, żywcem wyjętego z hotelowego pokoju. Jedynym szczegółem, nie pasującym do całości, jest wiszący na ścianie obrazek, który po dokładniejszych oględzinach okazuje się fotografią. Kamienisty, nieregularny pejzaż, z wymyślnie wykaligrafowanym w dolnym rogu, nie wiadomo do czego odnoszącym się, podpisem: „L'or de l'Afrique” - „Złoto Afryki”. Wyczuwa się, że to zdjęcie jest czymś więcej niż przypadkowym, ładnym widoczkiem.

Po szóstej wieczorem, oczekiwanie staje się coraz bardziej napięte, po ósmej zastępuje je strach. Kingsley nie wraca. Zapada zmrok, ale Hermiona nie włącza światła. Jeśli naprawdę coś się wydarzyło, nie powinna wyjawiać swojej obecności. Dziesiąta. Zaczyna się poważnie zastanawiać, czy nie nastąpiła przypadkiem owa „absolutna konieczność”. W końcu bardzo różni ludzie mogą nagle pojawić się pod drzwiami: śmierciożercy, aurorzy, przedstawiciele Scotland Yardu… Zmusza się do uśmiechu. Kingsley ma na głowie tysiąc różnych spraw ważniejszych od opieki nad młodą czarownicą. Nie musi jej uprzedzać o swojej nieobecności. Kto wie, może już żałuje, że przywiózł ją do swojego mieszkania, i wcale nie spieszy mu się do domu, gdzie czeka na niego głupia dziewczyna, która sama nie wie, czego naprawdę chce. Ostatnia myśl rani ją do żywego.

Zrozumiawszy, że w takiej sytuacji niczego mądrego nie wymyśli, włącza telewizor i z rozdrażnieniem przerzuca kanały, dopóki nie natrafia na muzykę. Zawsze to lepsze niż ciemność i nieznośna cisza.

- Włącz jakieś wiadomości. - Za plecami rozlega się niski głos. Kiedy Hermiona podskakuje z zaskoczenia, a po chwili uśmiecha się szeroko, Kingsley dodaje srogim tonem: - Powinnaś być bardziej ostrożna.

- Bałam się - ni w pięć ni w dziewięć wypala pierwsze, co przychodzi jej do głowy.

Kingsley odpowiada po chwili milczenia.

- Wybacz, nie pomyślałem. Ja… odwykłem od tego, że w domu ktoś się o mnie martwi.

Jest zbyt ciemno, żeby cokolwiek dojrzeć, ale Hermiona wyczuwa swąd spalenizny.

- Co się stało?

- Pożar w Starbucksie w Greenwich. Zobacz, co powiedzą w telewizji.

Rzuciwszy marynarkę na krzesło, Kingsley znika w łazience.

- Śmierciożercy? Czego chcieli?

- Właśnie to próbowaliśmy wyjaśnić. Może na kogoś polowali, a może to zwykły straszak.

Hermiona przełącza kanały i w końcu natrafia na serwis informacyjny. „ …pięć ofiar śmiertelnych, siedemnaścioro poszkodowanych przewieziono do szpitala, w tym dwoje w stanie ciężkim. Pośród możliwych przyczyn pożaru wymienia się także atak terrorystyczny…”

- Obejrzałaś uważnie? Nikogo nie rozpoznałaś? Nie zauważyłaś niczego podejrzanego?

Hermiona kręci głową, szczerze mówiąc, w odpowiedzi na wszystkie trzy pytania. Kingsley, w rozpiętej do połowy koszuli i z ręcznikiem na ramieniu, pochyla się nad nią, opierając się o kanapę.

- Wezwano mnie zbyt późno. - Obszedłszy kanapę dookoła, ciężko siada obok niej. - Reporterzy mogli złapać w kadr coś istotnego.

Hermiona wyrzuca sobie, że nie pomyślała o tym wcześniej.

- Może herbatę albo kawę? - Próbuje w czymkolwiek pomóc.

- Kawę.

Podgrzewa wodę w kubku (nie znalazła ani ekspresu, ani czajnika) i po prostu zalewa kawę wrzątkiem. Kingsley ogląda wiadomości na innym kanale.

- Było tam pełno młodzieży - mamrocze. - Uczniowie. Studenci. Typowy letni wieczór. To nie było zwykłe Insendio, powiedziałbym, że raczej nie całkiem udana próba Piekielnego Ognia. Na szczęście nie całkiem udana. Chociaż dla piątki osób wystarczająca. Koszmar - dodaje Kingsley, upijając łyk kawy. Hermiona nie pyta, czy to kawę miał na myśli.

- Jedno jest pewne: to nie zwykła zabawa, nie forma rozrywki. Zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak poważne może mieć to konsekwencje?

- Czy swoim postępowaniem - Hermiona wybucha gniewem. Teraz to Kingsley siedzi, a ona stoi nad nim, i to położenie dodaje jej pewności siebie - kiedykolwiek dałam do zrozumienia, że nie doceniam powagi sytuacji?

- Bez przerwy. To prawda, ty i twoi przyjaciele nie boicie się podejmować ryzykownych decyzji i rwiecie się do boju, ale jednocześnie cierpicie na kompleks samotnego bohatera. A śmierciożercy właśnie po raz kolejny udowodnili, że w kupie raźniej. Wy, dzieciaki, jesteście nad wyraz samodzielne. Być może to zaleta, ale zarazem wasza największa wada: nie umiecie prosić o pomoc i nie umiecie jej przyjąć.

- Pomocy? Zapewne dlatego, że bardzo rzadko nam ją oferowano.

- Ja właśnie proponuję.

Hermiona odsuwa się. Szczera chęć pomocy, wyciągnięcie pomocnej dłoni - to kusi. Chciałoby się ją przyjąć.

- Oferuję pomoc. Tobie. Harry'emu. Nie możecie sami walczyć z Voldemortem.

- Ja nie… - Hermiona zacina się. Nie wykręci się zwykłą odmową. - Harry milczy nie bez powodu. Aby jego misja mogła się powieść, trzeba ją zachować w sekrecie. Podejrzewam, że będziemy zmuszeni działać z dala także od Zakonu. My… nie możemy dopuścić, by kogokolwiek z nas złapano i wyciągnięto prawdę… Czy umiałbyś trzymać się z boku, gdyby ktoś z twoich znajomych znalazł się w niebezpieczeństwie? Gdyby jakieś dzieci znów płonęły w pożarze? A gdybyś trafił do niewoli, potrafiłbyś milczeć bez względu na wszystko?

- A ty?

- Ja nie miałam wyboru.

Hermiona właśnie sobie to uświadamia: że faktycznie nikt jej nigdy nie pytał, czy wyraża zgodę na znalezienie się w samym centrum wydarzeń. Po prostu zaprzyjaźniła się kiedyś z upartym, ale niegłupim i wrażliwym chłopcem, a lata spędzone w szkole bardzo wiele nauczyły ją o istocie przyjaźni.

- W pewnym sensie - zauważa Kingsley w zadumie - tobie jest łatwiej. Na mnie niespodziewanie spadł obowiązek decydowania nie tylko o sobie, ale i o innych.

- Rozumiem. Dumbledore, bitwa w szkole… Nasze życie wywróciło się do góry nogami. Ale trzeba…

Sama nie wie, jak wyrazić owo „trzeba”. „Kontynuować jego misję?” „Nie poddawać się?” Do głowy przychodzą jej różne niewłaściwe, pełne patosu, książkowe formułki. Sama jeszcze nie potrafi znaleźć słów, trafnie opisujących sytuację.

- Powiedz mi tylko jedno - Kingsley decyduje się zapytać - czy przepowiednia kończy się dobrze?

- Dwuznacznie.

Shacklebolt parska śmiechem.

- Oczywiście. Jak każda znana przepowiednia. Żeby pasowała do wydarzeń, bez względu na to, jak się potoczą… Nigdy nie lubiłem przepowiedni.

- Ja też. - Hermiona uśmiecha się w odpowiedzi.

*

- Niestety, na razie nie udało się załatwić nowych dokumentów.

Znów jest wieczór i znów spędzają go w restauracji „Akira Avatara”.

- Na razie? Wylot jest jutro!

- Wiem. - Kingsley wzdycha. - Nie mam zbyt wielu kontaktów w mugolskim świecie, a zwrócenie się o pomoc do znajomych czarodziejów jest zbyt ryzykowne. Nie wiadomo do czyich uszu informacja dotrze następnego dnia, nie wiadomo na czyje imię wystawiliby nowe dokumenty. Nie możemy zwracać na siebie uwagi.

- To znaczy - Hermiona z troską skubie potrawę - że potrzebujemy innego planu. Albo musimy natychmiast wymyślić, jakim sposobem przekonać rodziców, aby zmienili w ostatnim momencie datę wylotu.

- Nie, odkładanie wylotu może być jeszcze bardziej niebezpieczne. Najgorzej, że będę miał kłopot, żeby się jutro wyrwać z pracy.

Wesoła kompania, imprezująca obok, zaczyna się zbierać do wyjścia. Kelnerzy bezceremonialnie rozsuwają złączone stoliki i krzesła, oraz nawołują zapominalskich, którzy zostawili w lokalu rzeczy osobiste.

- Hermiono?

- Mmm?

- Jedz. Nie sądzę, żeby lepiej ci się myślało z pustym żołądkiem.

Z zatroskaną miną kontynuuje jedzenie, nie przestając głośno myśleć.

- Trzeba będzie urządzić jakąś akcję na lotnisku. Przeprowadzić ich przez odprawę pod Kameleonem, albo zorganizować teleportację, a później znów zmodyfikować pamięć…? Odwrócić wzrok…? - To niedorzeczność. Jest przecież czarownicą i naprawdę wstyd, że mugolskie formalności sprawiają jej tyle problemów… To w końcu tylko jeden człowiek, jedna procedura. Nagle doznaje olśnienia: - Kingsley! Nie trzeba sobie wcale zawracać głowy paszportami! Wystarczy po prostu zamotać w głowach urzędnikom, którzy sprawdzają dokumenty.

Shacklebolt pogrąża się w myślach przez sekundę, dwie, po czym uśmiecha się z aprobatą.

- Genialne. Faktycznie: jedyne co nas interesuje, to reakcja urzędników.

Reszta kolacji upływa na planowaniu akcji: kiedy najlepiej przybyć na lotnisko, jak pozostać niezauważonym, jakich zaklęć użyć. Opracowywanie planu z człowiekiem, który dysponuje większą wiedzą i doświadczeniem niż ona, który zauważa i poprawia jej niedociągnięcia, przy którym nie trzeba się obawiać popełnienia błędu, to dla Hermiony nowe, niezwykłe przeżycie. Od emocji aż kręci jej się w głowie. Dlatego machinalnie sięga po znajomy paseczek gumy do żucia w czerwonym papierku. Spostrzegłszy, co robi, pospiesznie odmawia.

- Myślałem, że ci smakowała.

Hermiona czuje zmieszanie. Chodzi o to, że w ciągu dnia znalazła w mieszkaniu paczkę gumy „Big Red” i wtedy zrozumiała, dlaczego rodzice - dentyści, nigdy jej nie kupowali.

- Nie wiedziałam, że jest z cukrem. Cukier jest szkodliwy dla zębów, a sens żucia gumy po jedzeniu sprowadza się do tego…

- Co?

Hermiona pierwszy raz widzi na twarzy Kingsleya oznaki szczerego zdumienia i sama też się dziwi. Wydaje jej się niedorzeczne, że można się dziwić z takiego powodu, szczególnie po przeżyciach ostatnich dni.

- Wiesz - zdumienie zastępuje uśmiech - to skłania do ciekawych refleksji.

- Do refleksji? Mój wybór rodzaju gumy…

- Właśnie o tym mówię. Twoja przesadna skłonność do racjonalnego myślenia, gdy dokonujesz wyboru między tym, co przyjemne, a tym, co pożyteczne.

- Albo, jak powiedział pewien człowiek, między tym, co łatwe, a tym, co słuszne i prawidłowe.

- Dobrze powiedziane: „prawidłowe”. Prawidłowe, czyli odpowiadające określonym prawidłom, zasadom. Niekoniecznie słusznym.

- Dobrze. - Hermiona uderza ręką w stół, a sztućce leżące na talerzach poskakują i wydają głuchy dźwięk. - Wystarczy. Na tym zakończmy dyskusję. Mam po dziurki w nosie refleksji, historyjek i przykładów na to, jak mądrze działać wbrew zasadom. Otaczają mnie ludzie uwielbiający łamać wszelkie prawidła. Jedyną osobą, szanującą regulaminy i chcącą działać zgodnie z nimi, jestem ja. Zawsze i niezmiennie ja. I to… to zapewne moja mocna strona. Moja specjalność.

Kingsleya jej wykład najwyraźniej bawi.

- Jak to możliwe, że z taką skłonnością do racjonalnego myślenia i przestrzegania zasad nie wylądowałaś w Ravenclawie?

- Tiara pozwoliła mi wybrać między Ravenclawem i Gryffindorem. W tamtej chwili przypomniało mi się, jak czarowałam po raz pierwszy… No cóż, przed pójściem do Hogwartu nie wiedziałam, że nie można rzucać zaklęć poza szkołą i rodzice dostali naganę z Ministerstwa…

- Tiara odesłała cię do Gryffindoru?

- Nie zdążyłam nawet mrugnąć.

Kingsley przygląda się jej z zainteresowaniem. Hermiona nagle wybucha śmiechem, niepohamowanym, aż do bólu. Z trudem odzyskuje oddech i, zmieszana, próbuje wyjaśnić:

- Nie mogę uwierzyć, że nikomu o tym nie mówiłam. Wydawało mi się to nieodpowiednie, nie na miejscu… - Milknie. Wyznanie nagle wydaje jej się zbyt osobiste, wychodzące poza ramy ich spontanicznej współpracy. Kingsley patrzy na nią z uwagą, jakby cierpliwie czekał na dalszą część wynurzeń. Wcale nie z zawodowej uprzejmości.

- Boisz się - pyta przyjaznym tonem - że przez tę historię stracisz w oczach innych? Że jeśli poznają prawdę, nie sprostasz ich oczekiwaniom?

„Możliwe” - myśli Hermiona, milcząc. „Problem w tym, że tak naprawdę boję się tych oczekiwań. I w rzeczywistości nie wiem, gdzie jest ta racjonalna granica między tym, co łatwe, a tym, co słuszne i prawidłowe.”

- To po prostu niedorzeczne - odpowiada ze złością - że o jednej z najważniejszych decyzji w życiu zadecydował głupi przypadek.

- Dlaczego „głupi przypadek”? Może serce? Intuicja?

- Nie lubimy się z intuicją.

- Nie jesteś zadowolona, że trafiłaś do Gryffindoru? - pyta Kingsley, odliczając napiwek. Wstaje od stołu. Hermiona idzie za jego przykładem.

- Jestem. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co by było, gdybym trafiła do Ravenclawu… Chociaż… na pewno byłoby spokojniej i nie znajdowałaby się teraz w centrum wydarzeń. Zabawne, nieprawdaż? Jedna przypadkowa myśl…

- Cały czas możesz zmienić decyzję. Masz wybór. Ty decydujesz.

Oboje zatrzymują się na progu: na zewnątrz leje. Kingsley, pogwizdując, kieruje się w stronę baru. Po krótkiej rozmowie charakterny i wyraziście gestykulujący barman podaje Shacleboltowi parasolkę, opowiadając na pożegnanie jakiś dowcip, z którego sam się śmieje, a kiedy rozmówca nie widzi, mruga zalotnie do Hermiony.

Kingsley otwiera parasolkę i bierze dziewczynę pod ramię. Wymuszona bliskość, ciepło ludzkiego ciała, zbyt wyraźnie wyczuwalne przez cienki materiał koszuli, krępuje ją i przeszkadza w spokojnym marszu.

- Trzymaj się blisko mnie - mówi spokojnie Kingsley, puszczając jej rękę i chwytając raz jeszcze, tak, żeby było jej wygodniej. - Inaczej przemokniesz.

Hermiona wzdycha i próbuje się rozluźnić. Nie chodzi o to, że taka bliskość ją męczy, wręcz przeciwnie, jest bardzo przyjemna. Jednak gdzieś w głębi duszy czuje na sobie spojrzenie Rona, co oczywiście graniczy z absurdem. Po pierwsze dlatego, że Ron nie może jej teraz obserwować. A po drugie… jej romans z Ronem rychło się skończy, kiedy tylko ten dowie się, co zrobiła swoim rodzicom… Poza tym fakt, że ktoś jej się podoba, to tylko i wyłącznie jej sprawa.

„To nie jest dobry czas” - myśli, obchodząc kałuże. Shacklebolt cierpliwie kroczy tuż obok. - „Jutro czeka lotnisko, a pojutrze - Nora i poszukiwania horkruksów z przyjaciółmi. Bez względu na to, jak ułożą się nasze relacje, jestem im potrzebna. Obiecałam, że pomogę.”

Hermiona przysuwa się do Kingsleya - o pół cala bliżej niż to konieczne - i rozluźnia się, rozkoszując się każdym krokiem podczas tego deszczowego spaceru.

- Nie jesteś gorsza od swoich rodziców - stwierdza nagle Shacklebolt.

- Mmm?

- To normalne, że nie masz odwagi im zaufać. Zresztą nie tylko im. Żeby zaufać innym, trzeba wierzyć w siebie. A to przychodzi z wiekiem. Po prostu nie zapominaj, że ludziom warto ufać.

- Nawet jeśli zaufanie prowadzi do tragedii?

- Na to nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Jednak ktoś zawsze musi wyciągnąć rękę jako pierwszy.

W domu, a ściślej rzecz biorąc w tym zimnym, bezosobowym mieszkaniu, Hermiona decyduje się zadać nurtujące ją pytanie. Otwiera na odpowiedniej stronie „Idealny dom” i pokazuje Kingsleyowi:

- Pytam z ciekawości. Przejrzałeś gazetę i postanowiłeś w ten sposób urządzić dom?

- O. - Shacklebolt przekrzywia głowę w bok. Hermiona zdążyła przywyknąć do tego gestu, który stanowi podstawę mimiki aurora. - Nie, wszystko jest znacznie prostsze. To służbowe ministerialne mieszkanie, przysługujące tym, którzy wiele czasu spędzają z mugolami.

- Tak mi się wydawało, że ten dom niezbyt do ciebie pasuje.

- Naprawdę?

Kingsley nie ma zwyczaju pytania o coś, co już raz usłyszał. Nie bez ważnego powodu. Teraz najwyraźniej czeka na odpowiedź, zupełnie jakby chciał ją zachęcić do bardziej osobistego wyznania.

- No tak… nie wiem, dlaczego. Jeśli chcesz, możesz to nazwać intuicją. Ale ta fotografia na ścianie… jest twoja, prawda?

- Tak. To prezent.

- Od kobiety?

- Tak. Skąd wiesz?

- Charakter pisma… bardziej przypomina kobiecą rękę. Chociaż zdarzało mi się mylić.

Stoją naprzeciwko przedmiotu rozmowy. Hermiona mimowolnie patrzy na zdjęcie, unikając wzroku rozmówcy, jednak styka się z odbiciem jego spojrzenia w szklanej ramce fotografii.

- Dlaczego „Złoto Afryki”?

- To są kopalnie złota w Burkina Faso. W ten właśnie sposób wydobywa się złoto: wykopując kopalnie w ziemi, bogatej w ów kruszec. Wąskie, pionowe nory, po których tam i z powrotem krążą pracownicy, jeden za drugim, przekopują grunt i wywlekają go na powierzchnię, gdzie następnie przesiewają w poszukiwaniu drobin złota. Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Niekiedy jakiś szczęśliwiec znajduje całą sztabkę i nie musi już więcej trudzić się w kopalni. Czasem zdarzają się wypadki, a poszukiwacze złota pozostają pod ziemią na zawsze…

Z tą wiedzą, Hermiona potrafi rozróżnić w kamienistym krajobrazie wypukłości, będące wejściami do kopalń. Zagadkowa kropka obok jednego z nich, okazuje się skulonym człowiekiem w pstrokatym ubraniu.

- Dziwny prezent.

- Ona - mówi Kingsley w zamyśleniu - chciała, żebym tam wrócił. Uważała, że moim głównym obowiązkiem jest pomoc rodakom.

- Ale zdecydowałeś się zostać?

- Wyjechaliśmy stamtąd po przewrocie, kiedy byłem małym dzieckiem. Wychowałem się w East Endzie i nawet nie pamiętam tamtych miejsc. Mój dom jest tutaj… I moja pomoc też jest potrzebna tutaj.

Hermiona przygląda się jego odbiciu w szkle. Przez ułamek sekundy ma absolutną pewność, że gdyby wspięła się teraz na palce i go pocałowała, nie zostałaby odepchnięta. I że usta Kingsleya smakowałyby cynamonem. I że on nigdy w życiu nie puściłby jej na szalone poszukiwania horkruksów.

- Brzmi znajomo - szepce Hermiona, odwracając się. - Moi przyjaciele również potrzebują mojej pomocy.

*

Promienie porannego słońca przebijają się poprzez bambusowe żaluzje, malując na ścianach ołowianoszare smugi. Ten wstrętny kolor zdaje się zresztą być wszędzie: tryska z kranu w łazience, wpada do kawy w miejsce śmietanki, osadza się na ustach lepką pajęczyną. Hermiona i Kingsley w milczeniu szykują się do wyjścia. Szary chodnik mieni się różnymi odcieniami szarości - to niebo odbija się w kałużach. A szaroniebieski lakier samochodu, połyskuje niechętnie w odbiciach szarych szyb. Nawet skóra Kingsleya zdaje się przybierać odcień popiołu, podkreślony jeszcze przez niewielkie srebrne kółko w uchu, które zastąpiło zwyczajowy, jaskrawy kolczyk.

Hermiona wciska się w fotel dla pasażera, jej okryte welwetem kolana znajdują się w zasięgu ręki Shacklebolta, przełączającej stacje radiowe. Zgrzyt szarych wycieraczek przypomina o zacinającym niekiedy deszczu. Ich granatowe MG omija korek i bez problemów przedostaje się na początek kolejki - zbyt łatwo. To jedyna rzecz, która ich demaskuje, ich, wyrzutków w tym świecie samochodów, szkła i plastiku, dżinsów i eleganckich garniturów. Oni jedynie bawią się, maskują i podszywają się pod kogoś innego.

- Do momentu kontroli wmieszaj się w tłum.

- Dobrze.

- Nie zauważyliśmy niczego podejrzanego, ale ostrożności nigdy za wiele.

- Jasne.

- Nie pokazuj im się na oczy. W żadnym wypadku.

- Wiem.

- Gdy wszystko się skończy, nie zwlekaj, od razu się teleportuj. Byle nie wprost do domu.

- Zrozumiałam.

Kingsley zbyt gwałtownie przełącza radio i omija stację z wiadomościami, której szukał. Przez chwilę w samochodzie króluje drażniące uszy techno.

- Poradzę sobie. - Hermiona czuje, że powinna to teraz powiedzieć. - Wszystko będzie dobrze.

Absurd. To on powinien ją uspokajać, a nie odwrotnie. Jednak napięcie i wszechobecne szarości zaczynają ustępować.

Kingsley zatrzymuje samochód przy wejściu na lotnisko.

- Powodzenia.

Chciałaby usłyszeć coś innego, choć „powodzenie” oczywiście też się przyda. Mimo to… Kierowca stojący z tyłu trąbi, przerywając pożegnanie, Hermiona kiwa więc tylko głową i wyskakuje z samochodu.

Poczucie, że nie wszystko zostało powiedziane towarzyszy jej w drodze na lotnisko i później, gdy krąży po pomieszczeniach wypełnionych szumem rozmów i ogłoszeń, zbyt mocnym światłem sztucznych lamp i blaskiem sklepowych witryn. Tkwiąc w tym świecie, który w ciągu ostatnich kilku lat stał się jej prawie całkiem obcy, dochodzi do wniosku, że Kingsley jest do niej bardzo podobny. Tak samo jak ona jest wyrzutkiem, zlewającym się z tłumem.

Może właśnie to są odpowiednie słowa, które powinna powiedzieć mamie i tacie: „Nie mogę się cofnąć. Moje miejsce jest tam - w magicznym świecie. Tutaj już na zawsze pozostanę obca.”? Słowa przykre i bolesne, choć prawdziwe. Ale czy wystarczające? Hermiona pyta samą siebie, gotowa odwrócić zaklęcie i spróbować - mimo wszystko - przekonać rodziców do swoich racji. Jednak nie - jest przekonana, że mama i tata kochają ją na tyle mocno, że żadne logiczne argumenty do nich nie trafią. Tak samo mocno, jak ona kocha ich. To ich wspólna cecha, dziedziczna w rodzinie Grangerów. Dlatego, gdy Hermiona spotyka Monikę i Wendella Wilkinsów, zachowuje zimną krew i potajemnie przeprowadza ich przez labirynt zwany Heathrow, niepokojąc się tylko o wyrzutków, takich jak ona, mogących zdradzić się źle dobranym strojem, lekkomyślnym gestem lub niewłaściwym słowem.

Ukryta pod zaklęciem Kameleona, śledzi urzędnika kontrolującego paszporty. Ten sprawdza dokument, zerka na twarz Moniki Wilkins, skanuje kod kreskowy… W tym momencie wzdryga się niezauważalnie, a jego wzrok staje się mętny… Hermiona rzuca całkiem inne zaklęcie, niż zamierzała. Szepce Finite Incantatem i czeka w napięciu. Kręcąc głową, urzędnik obserwuje wymuszony uśmiech na twarzy pani Wilkins.

- Coś nie tak? - pyta Wendell.

Hermiona rzuca Confundus.

- Coś tu… - mamrocze urzędnik. - Państwo lecą na cały rok?

- Tak, mamy wizy na dwanaście miesięcy.

- W takim razie życzę szczęśliwej podróży.

Hermiona upewnia się, że państwo Wilkins bez przeszkód docierają do poczekalni w pobliżu właściwego wyjścia, i z walącym sercem rozgląda się dokoła. W kolejce do odprawy pozostało niewielu pasażerów i jest przekonana, że żaden z nich nie czarował: nie ma ani śladu mgiełki, wykrywającej użycie magii. Na górze, ponad salą odlotów, mieszczą się różne biura. W tych po prawej stronie świecą się światła i kręcą się ludzie, zaś w tych po lewej jest ciemno i cicho. Hermiona wybiera opuszczoną strefę i, ściskając w ręku różdżkę, udaje się na poszukiwanie schodów.

Ktoś próbował zaczarować urzędnika i zwrócić jego uwagę na niezgodność dokumentów. Ktoś usiłował przeszkodzić jej rodzicom w opuszczeniu kraju i można założyć, że nie poprzestanie na jednej, nieudanej próbie. Musi go powstrzymać. Albo ją. Albo ich. Cholera jasna! W gorączkowej pogoni Hermiona w końcu odnajduje drogę na górę. Przystaje przed drzwiami. Jak wielu może ich być? Jeden, dwóch, trzech? Nie, z dwójką mugoli bez problemów powinien poradzić sobie jeden czarodziej. A zresztą - ilu by ich tam nie było - z tyloma przyjdzie jej się zmierzyć. Nie odczuwa strachu - pozostał w zgiełku i tłumie, w innym świecie. Skradając się, Hermiona, wkracza na inne tereny - tam, gdzie swoje gry prowadzą wyrzutki.

Schody, półpiętro, schody. Kilka uderzeń serca, zanim otwiera drzwi, szczęśliwie zrobione ze szkła i plastiku, a więc zarazem ciche, nie wydające żadnego dźwięku. Słyszy odgłos kroków na korytarzu. Instynktownie rzuca zaklęcie. W odpowiedzi czar przeciwnika roztrzaskuje drzwi w drobny mak. Hermiona, nim próbuje zasłonić się przed ostrymi odłamkami szkła, zauważa za drzwiami sylwetkę i, nie tracąc czasu na tarczę, posyła kolejną Drętwotę. Przeciwnik jednak odbija ją z porażającą szybkością.

- Hermiono!

- Expelliarmus!

Sekunda nieuwagi wystarcza, by rozbroić przeciwnika, choć w powolności Kingsleya jest coś sztucznego.

- Ty… Zwariowałaś! - Zachowuje się niezwykle emocjonalnie. W uchu ma swój złoty kolczyk. I bez względu na to, że leży przed nią bezbronny człowiek, odczuwa strach.

- Jakie gazety leżą u ciebie w salonie? - krzyczy, nie kryjąc niepokoju.

- „Sudany Times” i „Idealny dom” - bez mrugnięcia okiem odpowiada Kingsley. Albo nie Kingsley.

- A jaką gazetę czytaliśmy na Grimmauld Place po przesłuchaniu Harry'ego?

- „Żonglera” z artykułem o Syriuszu Blacku i to właśnie pytanie zadałem ci cztery dni temu, chcąc sprawdzić, czy ty to ty. To naprawdę ja, Hermiono.

Nie potrafi powiązać końca z końcem, chce wierzyć, ale nie wierzy, drży ze strachu i z emocji, które wciąż nie opadły, i za chwilę zakręci jej się w głowie od tych wszystkich przeciwieństw.

- Twój kolczyk… - wydusza z trudem.

- Dobrze, już dobrze - odpowiada Kingsley. W ciemności niewiele widać, ale z tonu głosu wnioskuje, że Shacklebolt się uśmiecha. - Niesamowita spostrzegawczość - chwali, a po chwili dodaje bardziej neutralnym tonem: - Mały kamuflaż. Przestał działać w trakcie potyczki.

- Co ty tu robisz?! - Hermiona nie potrafi zmusić się do opuszczenia różdżki, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że w tym stanie nie da rady rzucić żadnego zaklęcia.

- Musiałem cię sprawdzić. - Kingsley rozkłada ręce. Hermiona, zaskoczona, cofa się o krok. - Nie spodziewałem się, że zauważysz moją ingerencję. Zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak nierozsądnym posunięciem było przyjście tutaj?

Dopóki Hermiona napiętym, ale pewnym siebie głosem, składa wyjaśnienia, Kingsley, szuka różdżki, przyświecając sobie słabym światłem latarki-breloczka. A gdy dziewczyna nagle milknie, przychylnym tonem mamrocze coś pod nosem, po czym dodaje głośniej:

- Słusznie, nawet jeśli to nie najlepszy pomysł. Słusznie.

Hermiona chwyta go nerwowo za rękaw, Kingsley ostrożnie wyswobadza się z uścisku i łapie ją za nadgarstek.

- Chcesz zaczekać do odlotu?

- Koniecznie - szepce.

*

- Wychodzi na to, że kłamałeś, kiedy mówiłeś o zaufaniu - śmieje się Hermiona w drodze powrotnej. Czuje euforię, że wszystko już się skończyło.

Nie. Nie wszystko. Bitwa wcale się nie skończyła, a wręcz przeciwnie - dopiero się rozpoczyna. Ale jeden z jej etapów zakończył się sukcesem.

- Kłamałem?

- Wychodzi na to, że wcale mi nie ufałeś.

- Teraz ufam.

- O, nie. Teraz - to nie zaufanie. Zobaczyłeś mnie w akcji i wiesz na co mnie stać.

Hermiona uśmiecha się tryumfująco. Bo to nie odbicie w szkle stoi przed nią w tej chwili, i nie niespodziewany zbawca, tylko zwykły człowiek, taki jak ona sama, a nawet więcej - w wielu rzeczach zbyt do niej podobny. Dlatego tak łatwo go zrozumieć. Czuje sympatię, przyjaźń i wdzięczność za to, że w tym trudnym okresie nie była sama. I nic więcej.

- Nie ma nic pewnego.

- To ma być wymówka? Sprawdzałeś mnie przez cały ten czas. Ot, weźmy, chociażby, mój tak zwany genialny plan. Przecież od początku doskonale wiedziałeś, że wystarczy po prostu omamić urzędnika, sprawdzającego dokumenty.

Kingsley wzrusza ramionami.

- To standardowa procedura i żadnej mojej osobistej zasługi w niej nie ma. A poza tym, ty też kłamałaś.

- Kiedy?!

- Kiedy przekonywałaś mnie, że potrafisz stać z boku, gdy twoim bliskim grozi niebezpieczeństwo. Bez względu na cenę unikać pojmania. Przestrzegać zasad i prawideł.

To nieuczciwe, chciałaby wykrzyczeć Hermiona. Na całe gardło. Przecież rozmawiali o jej rodzicach, a nie jakichś przypadkowych bliskich i znajomych.

- Nie mówiłam, że jestem na to gotowa. Mówiłam, że nie miałam możliwości wyboru.

Najgorsza jest świadomość, że Kingsley ma rację.

- Wciąż możesz wybrać. Wiedza, pamięć, jak wiesz, są podatne na modyfikacje.

- Nie. Pójdę z Harrym. Już wybrałam. Jestem gotowa.

Kingsley ma rację. Ona sama potrafi grać także wbrew zasadom.

*

Kiedy w ciemnym biurze, należącym do linii lotniczych (nazwy w ciemności nie dało się odczytać), czekali, aż wszyscy pasażerowie lotu Londyn-Sydney zajmą miejsca w samolocie (spóźnialskich na szczęście nie było), kiedy w oddali inne samoloty ustawiały się w kolejkach do pasów startowych i jeden za drugim wzbijały się w przestworza, Kingsley szepnął:

- Płacz, jeśli chcesz. Nie powstrzymuj się.

Łzy nie chciały napłynąć do oczu, ale przysłowiowy kamień w sercu ciążył. Shacklebolt najwyraźniej dobrze wiedział, jak ona się teraz czuje, bo zaproponował co innego:

- Wyczaruj Patronusa. Przynosi ulgę.

Pomogło - nie była to zwykła rada w stylu: „pomyśl o czymś przyjemnym”, co często słyszy się w trudnych sytuacjach. Musiała się skoncentrować, całą uwagę skupić na szczęśliwym wspomnieniu, w bardzo konkretnym celu. Zaczęła przeszukiwać wspomnienia, szukając tego najodpowiedniejszego.

…letni wieczór we Francji. Wraca z rodzicami z plaży. Na skórze czuje niezmytą sól. Mama, z sandałami w rękach, ubrana jedynie w związaną na supeł chustę, narzuconą na kostium kąpielowy, podbiega do straganu z owocami. Zamieniwszy ze znajomym sprzedawcą kilka zdań po francusku, śmieje się i odrywa z kiści kilka winogron, na spróbowanie, po czym macha nagląco ręką na nią i na tatę…

…Ron, czerwony jak burak, po raz kolejny stara się wyjaśnić:

- No wiesz, ty… No, ty…

- Z Lavender nie byłeś taki powściągliwy - zauważa z rozdrażnieniem.

- Bo ona mi się aż tak bardzo nie podobała!

Na początku oboje obawiają się tego niewinnego wyznania. Po chwili Ron się uśmiecha, a ona rozpływa się w tym uśmiechu, jak śnieg w promieniach słońca…

… - Oho! „Wśród moich najbliższych przyjaciół jest dziewczyna, która też się urodziła w mugolskiej rodzinie i jest najlepsza w klasie.” To pewnie o niej mówiłeś?

- Tak, panie profesorze*…

- Nie mogę - wyrywa jej się mimowolna skarga. - Nie potrafię znaleźć wspomnienia, w którym nie ma ani kropli goryczy.

- Zacznij się przyzwyczajać. To typowe. Musisz nauczyć się doceniać chwile radości, nie zważając na ból i smutek. Jest zbyt wcześnie, byś straciła zdolność przywoływania Patronusa.

Hermiona szuka dalej: wakacje z rodzicami, Nora, olśnienie w „Akira Avatara”, Ron, Ron siedzący obok, bliżej niż to konieczne, nawet jeśli chciałby zajrzeć w jej notatki. Pochyla się, ryża czupryna prawie dotyka jej rękawa, a zapach jego włosów…

Czuje, że to odpowiednie wspomnienie, czuje, jak wzbiera w niej magia…

…Ron, tak różny od niej, a zarazem tak bliski, Ron, z którym - wraz ze wszystkimi zaletami i wadami - tak doskonale się uzupełniają, jak dwie części układanki…

…koncentruje się i już-już gotowa jest wypowiedzieć formułę zaklęcia, jeszcze tylko…

Hermiona zabiera dłoń z uścisku Kingsleya.

A srebrzysty zwierz-opiekun, przynoszący spokój i wiarę we własne siły, przybiera wyraźną formę.

Finite Incantatem!

* „Harry Potter i Książę Półkrwi”, rozdział dziewiąty.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Guma do żucia to jedyny, ZiIP, sem IV, Logistyka- gumy do żuca, nasza o gumach
Guma do żucia jest słodzony
Guma do żucia przeciw próchnicy i nie tylko
Guma do żucia ORBIT
Guma do żucia słodycz czy lekarstwo
Guma do żucia
Big Cyc - Guma, piosenki chwyty teksty
Wołoszynowa (red ) materiały do nauczania psychologii seria III tom 3 metody badań psychologicznych
Co siedzi w gumie do żucia (Kopia powodująca konflikty (użytkownik Dawid Jan Jankowski) 2019 07 30)
Produkcja gumy do żucia
Produkcja gumy do żucia do wysłania
instrukcja gumy do zucia
Co siedzi w gumie do żucia
od marksizmu do feminizmu,pod red tomasza czakona
NARZAD ZUCIA W OKRESIE NIEMOWLECYM DO MOMENTU WYRZYNANIA
narząd żucia w okresie niemowlęcym do momentu wyrzynania
Big Cyc - Wielka milosc do babci klozetowej, piosenki chwyty teksty
kody do pokemon red

więcej podobnych podstron