Kerrelyn Sparks
Zakazane noce z wampirem
Tłumaczyła: Karolcia_1994
Rozdział 1
- Spóźniłaś się. - Connor powitał ją z dezaprobatą.
- No i? - Vanda Barkowski skrzywiła się na widok Szkota, po wejściu do Romatech Industries. - Nie należę już do haremu. Nie będę przybiegała na każde zawołanie, gdy Wielki Mistrz pstryknie palcami.
Connor uniósł brwi. - Zostaliście oficjalnie wysłani na Regionalne Spotkanie Sabatu Wschodniego Wybrzeża, które odbędzie się o dziesiątej wieczorem. - Zamknął za nią drzwi i uderzył w niektóre przyciski na panelu bezpieczeństwa.
Czyżby miała kłopoty? To „oficjalne” wezwanie nie martwiło jej cały tydzień, mimo to nie wiedziała, że ktoś o nim wiedział. Nie była za wcześnie, a jeśli, to mogła skorzystać z wampirzych mocy teleportacji, ale wezwanie ostrzegało, by nie teleportować się do wewnątrz Romatech. Takie działanie spowodowałoby włączenie się alarmu, przerwanie spotkania, a wyniki za niezbyt dobre. Więc, wysłano ją ze swoim klubem w Hell's Kitchen w objazd po Queens, aby odebrać niektóre kostiumy, na które miała zamówienie. Ruch miał być straszny, aż do White Plains, pozostawiając ją zbyt spiętą. Cholera, nie chce tu być.
Wzięła głęboki oddech i nastroszyła jej kolczaste, fioletowe, farbowane włosy.
- Kurczę. Więc jestem kilka minut za późno.
- Czterdzieści pięć minut. Spóźniona.
- Tak? Co to jest czterdzieści pięć minut dla takiego starego capa jak ty?
- Uważam, że nadal jest czterdzieści pięć minut.
Czy to był przebłysk humoru w jego oczach? Przysięgła by, że go bawi. Ona była twarda, do cholery. I powinien być obrażony, że go nazwała starym capem. Connor Buchanan nie wygląda na ponad trzydziestkę. Według niej był przystojny gdyby nie to, że tak bardzo zawracał jej głowę w ciągu roku.
Ona dostosowany, czarny, pleciony bicz nosiła w talii. - Słuchaj, teraz jestem bizneswoman. Jestem spóźniona, bo musiałam otworzyć klub i załatwić kilka spraw. I muszę szybko wracać do pracy. - Miała zaplanowane spotkanie o 11:30 ze wszystkimi tancerzami, by mogła dać im nowe kostiumy do sierpnia.
Connor spojrzał na nią z wrażenia. - Roman nadal jest yer Mistrzem Spotkania, a kiedy yer żąda obecności, ye're spodziewa się ciebie na czas.
- Tak, tak, trzęsę się ze strachu.
Connor obrócił się w kierunku stołu, powodując, że jego kilt w czerwono - zieloną kratę, zafalował wokół jego kolan.
- Będę musiał przeszukać yer torebkę.
Skrzywiła się w duchu. - Czy naprawdę mamy na to czas? Jestem naprawdę spóźniona.
- I sprawdzić każdy przychodzący worek.
On zawsze przestrzegał zasad. Ile razy skarcił ją za flirtowanie ze strażnikami Romana? Cóż, tylko jeden strażnik. Śmiertelny, dzienny strażnik, który pracował dla MacKay „Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne”. Delikatny, przystojny dzienny strażnik.
Connor pracował dla MacKay S&I, też więc wiedział, że strażnicy nie mogli wiązać się ze swoimi podopiecznymi. Jeśli chodzi o Vandę, to martwiła się, że stare zasady nadawały się do wyrzucenia. Ian związał się z jego śmiertelnym strażnikiem, Toni i jej miłość do niego nie osłabła ani trochę. W rzeczywistości, jej miłość była usprawiedliwiona, pomogła jej zabić Jędrka Janowa mimo Malkontenckiej próby zatrzymania jej kontrolą umysłu.
Jednak, gdy przyszło do bezpieczeństwa w Romatech Industries, Connor miał dobry powód, aby trzymać się jego szlachetnych zasad. Jako że, paskudni Malkontenci nienawidzili przyjaznych, praworządnych, pijących z butelki wampirów, ale także nienawidzili Romatech, gdzie zostają produkowane butelki krwi. Udało im się podłożyć już trzy razy bombę.
Vanda westchnęła. - Nie przyniosłam bomby. Myślisz, że sama się wysadzę? Czy ja wyglądam na wariatkę?
Błysk humoru pojawił się w jego oczach. - Wierzę, że to zostanie ustalone na spotkaniu.
Cholera. Miała kłopoty. - Dobra. - Przewróciła swoją torebkę na stół. - Ośmieszasz się.
Gorąco wkradło się do jej gardła gdy pogrzebał w jej torebce. Boże, nienawidziła zakłopotania. To było uczucie słabości, a ona przysięgała nigdy nie czuć się ponownie zagrożona. Uniosła podbródek i spojrzała na Connora.
- Co to jest? - wyciągnął kawałek tkaniny, który wyglądał jak wypchane, żółte skarpety z dużą, mosiężną dyszą na końcu.
- To kostium do tańca. Dla Freddie'go Strażaka. To jest jego osobisty wąż.
Connor upuścił stringi jak poparzony, a następnie wznowił przeszukiwanie jej torebki. Wyjął błyszczące, cieliste stringi z fałszywymi liśćmi bluszczu. - I waham się spytać…
- Naszym tematem przewodnim jest Gorąca Dżungla Gorączki. Terrance będzie oddawał cześć Tarzanowi. Będzie huśtał się na scenie na winorośli, kiedy będzie się rozbierał.
Connor rzucił męskie stringi na stół i kontynuował poszukiwania. - To tutaj wygląda jak krwawa dżungla. - Wyciągnął duże liście winorośli.
- GDG jest bardzo zaraźliwa. - Vanda powiedziała gardłowym głosem. - Jestem pewna, że znajdziemy listek figowy w twoim rozmiarze.
Warknął na nią.
- No, dobra. Może być liść banana.
Z parsknięciem wyłowił jej kluczyki ze stosu winorośli i wrzucił do sporranu.
- Hej! - sprzeciwiła się. - Muszę jechać do domu.
- Ye'll odzyskasz je po spotkaniu. - Upchał kostiumy z powrotem do torby. - To wstyd dla mężczyzn - wampirów tak się ubrać, a raczej rozebrać publicznie.
- Facetom to się podoba. No weź, Connor. Nigdy nie chciałeś rozebrać się przed ładnymi dziewczynami?
- Nay. Jestem zbyt zajęty, żeby zachować Romana i jego rodzinę przy życiu. Jeśli dobrze zauważyłem, jesteśmy na krawędzi wojny z Malkontentami. A jeśli dobrze słyszałem, ich przywódca Casimir jest gdzieś w Ameryce.
Vandę przeszył dreszcz.
- Wiem. Mój klub został zaatakowany w grudniu ubiegłego roku. - Niektórzy z jej najlepszych przyjaciół nie zbliżyli się do morderstwa tej nocy. Starała się o tym nie myśleć. Jeśli dalej będzie o tym myśleć, to zacznie obrastać w straszniejsze wspomnienia. A ona nie miała zamiaru ich przeżywać. Życie było proste i przyjemne w klubie nocnym Horny Devils, gdzie wspaniali mężczyźni tańczyli w skąpych strojach oraz ze słynnym Bleerem, nawet najzimniejsze wampiry mogło ogarnąć uczucie ciepła i błogości.
Każdą noc mogła przetrwać bez bólu, tak długo jak koncentrowała się na pracy i przeszłość przechowywała w zamkniętej „psychicznej” trumnie. Dni były jeszcze łatwiejsze, śmiertelny sen był bezbolesny i wolny od koszmarów.
Może tak żyć przez wieki, gdyby ludzie po prostu zostawili ją samą, do diabła.
Connor wyglądał przyjaźnie. - Ian powiedział mi o ataku w nocy. Powiedział, że walczyłaś dzielnie.
Powstrzymywała się od szczęknięcia zębami. Trudno było ze względu na kły. Chwyciła torebkę i zarzuciła ją na ramię. - Więc o co chodzi? Mam kłopoty?
- Ye'll znalazłaś. - Connor skinął na podwójne drzwi po prawej stronie. - Zabiorę cię na spotkanie do sali.
- Nie, dziękuję. Znam drogę. - Vanda przeszła przez drzwi i na korytarzu jej buty na wysokim obcasie zaczęły „klikać” na nieskazitelnej i lśniącej podłodze z marmuru.
Nieprzyjemny zapach środka do dezynfekcji nie całkowicie maskował zachwycający aromat krwi. Śmiertelni pracownicy Romatechu produkują syntetyczną krew przez cały dzień. Krew ta zostaje wysłana do szpitali i banków krwi i potajemnie do wampirów.
Roman Draganesti wynalazł syntetyczną krew w 1987 roku, a w ostatnich latach Kuchnię Fusion. Dla wampirzych pracowników Romatechu urocze napoje jak Chocolood, Bleer, Blisky lub Blood Lite były przejedzeniem. Połączony zapach tych wszystkich napojów zawisł w powietrzu. Vanda wzięła głęboki oddech pozwalający uspokoić jej poszarpane nerwy.
Wampirzy słuch jej przełożonego złapał dźwięk trzasków. Obróciła się i dostrzegła stojącego Connora w podwójnych drzwiach. Patrzył na walkie - talkie w swojej ręce. Czy podejrzewał, że ona ma zamiar uciec? Strasznie ją kusiło by teleportować się na parking i szybko odjechać w jej czarnej Corvette. Nic dziwnego, że skonfiskował jej klucze. Ona zawsze może teleportować się prosto do domu. Ale wiedzieli gdzie mieszka i gdzie pracowała. Nie ucieka od prawa Sabatu.
Oczywiście, tylko wampiry, które piły syntetyczną krew, wiedziały, że Roman Draganesti jest Mistrzem Spotkania Wampirów Wschodniego Wybrzeża. Gdy zbliżała się do sali obrad, kroki Vandy zwolniły. Jeśli
Roman ma coś przeciwko niej, dlaczego nie wezwał jej prywatnie? Dlaczego chciał ją upokorzyć przed wszystkimi „grubymi rybami”?
Miękko akcentowany głos Connora dobiegł z długiego korytarza. - Phil przyjechał? Dobrze. Porozmawiam z nim.
Phil? Vanda zachwiała się na piętach. Phil Jones wrócił do Nowego Yorku? Słyszała, że ostatnio był w Teksasie. Nie była nim zainteresowana. On był tylko śmiertelnikiem. Ale niesamowicie przystojnym i ciekawym śmiertelnikiem.
Spędził on pięć lat jako jeden z dziennych strażników w kamienicy Romana, kiedy mieszkała tam z haremem. Większość śmiertelnych strażników uznawało harem za kilka głupich, bezimiennych, nieumarłych kobiet, związanych finansowo z Romanem Draganestim. Ocenę wartości haremu mieli gdzieś poniżej bezcennych dzieł i antyków Romana.
Phil Jones był inny. Uczył ich nazw i traktował jak prawdziwych ludzi. Vanda próbowała flirtować z nim kilka razy, ale Connor, stary zrzęda, zawsze ją powstrzymywał. Phil przestrzegał zasad i trzymał się na dystans, a to było dość łatwe do zrobienia, bo był zwykle w szkole wieczorowej lub spał, kiedy ona nie spała, ona nie żyła w ciągu dnia, kiedy on był na jawie.
Mimo to, podejrzewała, że coś go do niej przyciąga. A może po prostu chciała, żeby tak było. W haremie życie było tak cholernie nudne, a Phil wydawał się intrygujący.
Ale to wszystko musiało się jej wydawać. Była wolna od haremu od trzech lat, a w tym czasie, Phil nigdy nie zadał sobie trudu, żeby ją zobaczyć.
Zatrzymała się kiedy głos Phila odpowiedział w walkie-talkie. Nie mogła rozróżnić słów, ale dźwięk rozbrzmiewał zaskakująco przez trzaski. Już zapomniała jak seksowny jest jego głos.
Do diabła z nim, myślała, że był jej przyjacielem. Ale ona po prostu była częścią jego pracy, o której łatwo zapomnieć, gdy przeniósł się do następnego zadania.
Dotarła do drzwi sali spotkań, gdy nagle się otworzyły. Vanda skoczyła do tyłu, gdy z wewnątrz wypadła kobieta i operator kamery. Rozpoznała ją od razu. Corky Courrant była gospodynią talk showu w Digital Vampire Network, Na żywo wśród Nieumarłych.
- Odrzucam ten werdykt! - krzyknęła Corky w stronę zamykających się drzwi. - Wniosę go do Sądu Najwyższego Sabatu!
- Moja decyzja jest ostateczna. - zabrzmiał stanowczy, ale nie nudny głos Romana.
- Usłyszycie o tym w moim show! - Corky po raz pierwszy zauważyła Vandę. - Ty! Co ty tutaj robisz?
Vanda skrzywiła się, kiedy operator kamery skierował swoją kamerę na nią. Cholera. Teraz będzie skończona dzięki show Corky.
Uśmiechnęła się niepewnie do kamery. - Witam, wampirzy przyjaciele. Idę na spotkanie Sabatu. Zawsze chodzę na spotkania sabatu. To nasz obywatelski obowiązek, wiesz.
- Cięcie. - warknęła Corky. - Przyjechałaś tu tylko po to, aby świętować. Ale nie oddalę pozwu przeciwko tobie, nie ważne co mówi Mistrz Sabatu.
Vanda uśmiechnęła się do kamery. - Nie możesz zostawić mnie po prostu w spokoju?
- Trzeba było pomyśleć zanim mnie zaatakowałaś! - wyskrzeczała Corky.
A, racja. Incydent z grudnia ubiegłego roku z klubu. Vanda próbowała udusić Corky Courrant. Po tych wszystkich zawirowaniach, z których wydawało się, że drobny incydent jest nieistotny, teraz nie było porównania. Wzruszyła tylko ramionami uznając to tylko za jedną małą sprzeczkę. Vanda miała wiele drobnych sprzeczek na koncie od lat.
Spojrzała w kamerę z twarzą pełną uczuć. - To było niefortunne zdarzenie losowe, ale wszyscy możemy być wdzięczni, że nasza Corky nie poniosła obrażeń. Jej głos jest głośny i ostry jak nigdy dotąd.
Corky parsknęła, a następnie kazała operatorowi zatrzymać nagrywanie. Pochyliła się nisko i obniżyła głos. - To jeszcze nie koniec z nami, suko. Mam sporo władzy w Świecie Wampirów i zobaczymy się jak cię zniszczę. - Wściekła szła przez korytarz, a jej kamerzysta biegł za nią.
- Miłego dnia! - Vanda krzyknęła za nią. Odwróciła się, aby wejść do sali obrad i zauważyła jak cicho było. Każdy na nią patrzył. Super. Widzieli tą scenę z Corky.
Zaczęli szeptać. Vanda uniosła podbródek. No oko było zgromadzonych około trzydziestu wampirów. Głównie mężczyzn. Archaiczny świat wampirów prawie wyłącznie należał do mężczyzn. Aroganccy, starzy ludzie, którzy nie akceptowali jej nocnego klubu, gdzie wampirzy mężczyźni rozbierali się dla wampirzyc.
Zauważyła kwaśny wygląd ich twarzy. Oczywiście, nie obchodził ich jej fioletowy spandex ani fioletowe, sterczące włosy. W całym tłumie dostrzegła tylko jedną przyjazną, uśmiechniętą twarz. Gregori. Niestety, siedział w pierwszym rzędzie. Vanda zacisnęła bicz wokół swojej talii i ruszyła w głąb sali.
Roman Draganesti siedział na podwyższeniu w wielkim fotelu Mistrza. W dawnych czasach Mistrz Sabatu siedział sam, ale czasy się zmieniły. Wokół krzesła Romana były dwa mniejsze krzesełka. Po lewej stronie siedziała jego żona Shanna, a Ojciec Andrew po prawej. Byli oni jego doradcami. I oboje byli śmiertelni.
Co się stało ze światem wampirów? Dlaczego Roman brał pod uwagę tych dwoje śmiertelników, miał taką władzę w świecie, do którego oni nie należą? Vanda z irytacją usiadła obok Gregoriego.
Roman uznał jej obecność skinieniem głowy. Vanda skrzywiła się z powrotem.
Siedzący w pobliżu stołu na podium, Laszlo Veszto nabazgrał piórem notatki na antycznym pergaminie. Był chemikiem w Romatechu, ale też pracował jako Sekretarz Sabatu. Vanda przewróciła oczami. Równie dobrze mógł używać gęsiego pióra i kałamarza. A może zwoju papirusu i kijka z trzciny.
- Rany, szukaj tu biedaku laptopa. - szepnęła do Grgoriego.
- On ma jedyny. - odszepnął Gregori. - Oni lubią trzymać się tradycji tych spotkań.
- Te spotkania to żart. - narzekała. Laszlo spisywał jej decyzje, co do pozwu zdenerwowanej Corky Courrant. - Co się stało z Corky?
- Dobre wieści. - szepnął Gregori. - Roman oddalił jej pozew przeciwko tobie.
- W samą porę. I oczywiście nie boli jej gardło.
- Wtedy Corky podkreślała, że sprawiedliwiej byłoby usunąć pozew, co obróciło się przeciwko niej, ale Roman odmówił.
- Co za pozew? - zapytała Vanda.
- Nie słyszałaś? Słynna modelka Simone, pozywa Corky. Pamiętasz, kiedy byłem zatrudniony do nagrywania z Simone Fangercise na DVD? Corky pozwana jest o to, że w jej show Simone została pokazana jak używa sztucznych zębów.
Vanda wybuchła śmiechem, jej głos niósł się echem po cichym pomieszczeniu. Kilkunastu wampirów obejrzało się na nią. Laszlo rzucił pióro i posłał jej zdziwione spojrzenie. Potem spojrzał na Romana. Vanda zatrzymała śmiech w połowie i odchrząknęła. Cholera. Te stare wampiry nadawały się tylko do wydobycia stawki kolbami. Już otworzyła usta by tak powiedzieć, ale Gregori dotknął jej ramienia.
- Nie. - szepnął. - Nie mów mu niczego co ci powiedziałem.
- Laszlo. - zaczął cicho Roman.
- Tak, sir? - Sekretarz Sabatu zaczął manipulować przy guzikach jego fartucha.
- Odkąd Vanda Barkowski się już pojawiła, więc możemy przejść do innych jej spraw.
Inne sprawy? W liczbie mnogiej? Vanda rozejrzała się nerwowo. Żona Romana posłała jej sympatyczny uśmiech. Wywołała złość wewnątrz Vandy, aż zacisnęła pięści. Ona nie potrzebuje niczyjej sympatii. Ona była twarda, do cholery.
Laszlo grzebał w stosie papierów. Przełożył jedną stronę. I jeszcze jedną. I jeszcze. Trzy strony? Jej gniew wybuchł jasnym płomieniem.
Laszlo rzucił jej nerwowe spojrzenie, a potem dodał. - Vanda Barkowski została pozwana z trzech powodów. Powód pierwszy: nieuzasadnione zwolnienie z pracy, w wyniku utraty wynagrodzenia i urazów psychicznych.
Dwa: lekkomyślne zagrożenie w miejscu pracy, wynikiem drobnych kontuzji i urazów psychicznych. Trzy: szturm śmiercionośną bronią, wynikiem zranienia i urazów psychicznych.
Vanda zerwała się na równe nogi. - To fałszywe oskarżenie! Kto mnie pozywa? - Jej twarz płonęła, gdy skanowała wzrokiem pokój. - Gdzie jesteś dupku? Zaraz ci pokażę uraz psychiczny!
- Usiądź, proszę. - powiedział cicho Roman.
- Mam prawo wiedzieć kto mnie oskarżył. - Dostrzegła trzech byłych pracowników skulonych w trzecim rzędzie. - Jesteście, dranie!
- Vanda, siadaj! - krzyknął Roman.
Jej oczy wirowały po jego twarzy. Cholera, znał ją od 1950 roku i nie wierzyła, że uwierzył w te bzdury? Wskazała na niego palcem. - Ty…
Dyszała, kiedy Gregori chwycił ją za ramię i szarpnął ją ostro na swoje miejsce. Dał jej ostrzegawcze spojrzenie. Wzięła drżący oddech. Okay. Musiała się uspokoić.
- Jakie jest pani stanowisko, pani Barkowski? - zapytał Roman.
Zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki. - Niewinna.
- Nie zakończyłaś pracy pierwszego powoda? - Roman spojrzał na Laszla. - Jego imię?
Laszlo przeskanował pierwszą stronę, a następnie zaczął manipulować nerwowo przy jednym z guzików. - On chce wystąpić pod pseudonimem: Jem Stones.
Śmiechy rozległy się po pokoju, ale zatrzymały się gdy Roman odchrząknął.
- Pani Barkowski, czy zwolniłaś Pana… Stones'a?
- Tak, ale zrobiłam to z jego winy.
- Nie, nie! - rozdrażniony głos dobiegł z końca sali. - Byłem najlepszym tancerzem. Nie było powodu, żeby mnie zwolnić!
Vanda spojrzała do tyłu na Jem. - Byłeś, próbując sprzedać swoje usługi. Prowadzę klub taneczny, a nie burdel.
- Panie prosiły o mnie. - argumentował Jem.
- I dały ci pieniądze? - zapytał Roman.
Jem się zirytował. - Oczywiście, że tak. Jestem tego wart! Jestem najlepszy.
Roman był pod wrażeniem. - Pierwsze powództwo oddalone.
- Co? - zapiszczał Jem. - Ale ja naprawdę potrzebuję tej pracy. Jak będę zarabiał na życie?
Roman wzruszył ramionami. - Wydaje się, że zacząłeś już nową karierę. Tą możesz zostawić.
Jem mruknął kilka przekleństw jak szedł do drzwi. Vanda w dużej mierze poczuła ulgę. Oskarżenie oddalono i zostało dwa.
- Drugie powództwo? - zapytał Roman Laszla.
- Tak, sir. - Sekretarz grzebał przez notatki. - Zagrożenia w miejscu pracy. Ten powód również postanowił stawić się pod pseudonimem. - Laszlo bawił się guzikami fartucha. - Peter Wielki, Książę P..P..Peckers. - urwał się guzik i potoczył po stole. Żona Romana zakryła usta. Dźwięk śmiechu rozległ się po pokoju. Nawet ksiądz się uśmiechnął.
Gregori pochylił się w pobliżu Vandy i szepnął głośno. - Ile papryki konserwowej jest warty Książę Peckers?
Vanda parsknęła i szturchnęła go w żebra.
Roman podniósł oczy ku niebu pytając Boga „dlaczego ja?” Został powołany do tej funkcji i poważnie traktował wszystkich. - Czy Pan… Prince jest tutaj?
- Yeth! - wstał w ostatnim rzędzie szczupły mężczyzna. Odrzucił jego długie blond włosy na jedno ramię. - Jestem Printh z Peckerth.
- Miałeś wypadek w pracy? - zapytał Roman.
- Yeth. - Peter kontynuował swoje seplenienie. - Oglądałem taniec kiedy poślizgnąłem się w kałuży wody. "
- Chciał wody. - przerwała Vanda. - Peter pociągnął łańcuch i dziesięć galonów wody na niego spadło.
- Zapytałeś o wodę? - zapytał Roman.
- Yeth. Wszystkie małe…
- Wezmę to na słowo. - mruknął Roman. - A potem spadłeś?
- Yeth! To straszne. Upadłem na nothe i go złamałem.
- Złamałeś… co? - zapytał Roman.
- Nos. - wyjaśniła Vanda. - Ale teraz jest już dobrze.
- Nie! Ty! - Peter położył ręce na biodrach. - Teraz mój głos ma straszną jakość i kiedy mówię wszyscy się ze mnie śmieją.
Pokój wypełnił się śmiechem.
- Z ciebie? - Peter otarł łzy. - Oni się ze mnie śmieją. Jestem roztrzęsiona emocjonalnie.
Roman westchnął. - Wypadek Pana Prince był rzeczywiście godny pożałowania, ale nie rozumiem jak można powoływać do odpowiedzialności Panią Barkowski, gdy to wina wody.
Peter skrzyżował ręce i się skrzywił. - Powinna była mnie chronić.
- Zmasakrowałeś sobie nos i dałam ci resztę wolnej nocy. - powiedziała Vanda. - Ty byłeś jednym z tych którzy wstali i wyszli.
Peter się obraził. - Chcę moją pracę z powrotem.
- To chyba dla ciebie w porządku? - zapytał Roman Vandę.
- Tak. Zawsze byłam zadowolona z pracy Petera.
- Dobrze. - Roman skinął głową. - Przyjmiesz go z powrotem a my oddalimy drugi pozew. Laszlo, ostatni pozew?
- Tak, sir. - Laszlo przeszukiwał stertę papierów. - Atak ze śmiertelną bronią. Powód stawi się pod pseudonimem Max Mega Członek. - Laszlo zaczął bawić się swoimi guzikami u fartucha.
Roman rozejrzał się po pokoju. - Max… Mega Członek? Czy możesz opisać domniemany incydent?
- Domniemanie, mój tyłek. - Max zerwał się z siedzenia. - Zrobiła trzy calową dziurę w klatce piersiowej. Jeśli trafiłaby w moje serce, zginąłbym na miejscu!
- Mój błąd. - mruknęła Vanda. - Mój cel był poza nim.
- Więc przyznajesz się do działania na szkodę tego człowieka? - zapytał Roman.
- On obrażał mnie przed moimi pracownikami. - wyjaśniła Vanda. - Nie mogę mu tego puścić płazem.
Roman zmarszczył brwi. - Wierzę, że rozsądniejszym działaniem było by jego spalenie niż pchnięcia nożem.
- Ona zwolniła mnie z pracy! - krzyknął Max. - Suka twierdziła, że kiepski ze mnie tancerz, a to całkowita bzdura.
- Jesteś beznadziejnym tancerzem! - Vanda zwróciła się do Romana. - Tańczył z pytonem o długości 15 stóp i on owinął się wokół jednego z moich klientów. Musiała się teleportować, bo inaczej by ją zmiażdżył. Powiedziałam Maxowi, żeby zajął się jego wężem i stąd zniknął.
Roman kiwnął głową. - Zrozumiała decyzja.
- Ale suka zaatakowała mnie! - wrzasnął Max.
- Dopiero po tym jak mnie obraziłeś! - krzyknęła Vanda.
- Czego go zaatakowałaś? - zapytał Roman.
- Nie byłam nigdzie w jego pobliżu tak długo, tak jak i tego przeklętego węża, więc zdjęłam jeden z moich butów i rzuciłam w niego. - wzruszyła ramionami Vanda. - Myślę, że rzuciłam troszeczkę za mocno, robiąc z mojego obcasa sztylet w jego piersi.
- Ona prawie mnie zabiła! - wrzasnął Max.
- I prawie ty ze swoim wężem zabiłeś klienta. - przypomniał mu Roman. - Czy twoje obrażenia nie leczą się w czasie śmiertelnego snu?
- No tak, ale to nie znaczy, że dobrze kiedy mnie atakuje.
Roman bębnił palcami w oparcie krzesła. - Nie będę się przyczepiał do kobiety, która broni się przed obelgami.
- Tak! - Vanda uderzyła pięścią powietrze.
- Nie skończyłem. - Roman spojrzał surowo. - Twoja metoda obrony jest niewłaściwa. Jestem pewien, że jest jakiś rodzaj bezpieczeństwa, który może usunąć Pana Mega Członka z lokalu.
Vanda wzruszyła ramionami. Miała wielkiego ochroniarza.
- To już trzeci raz od otwarcia twojego klubu, zostałaś wezwana tutaj ze względu na niewłaściwe i agresywne zachowanie. - kontynuował Roman. - Krótko mówiąc, pani Barkowski, masz problem z opanowaniem gniewu.
- Yeah! - krzyknął Max. - To szalona suka!
- Dość. - Roman ostrzegł ex tancerza. - Jestem skłonny oddalić zarzuty, jeśli pani Barkowski zgodzi się wziąć udział w zajęciach panowania nad gniewem.
Vanda się skrzywiła. Nie, no znowu.
- To bzdury. - oświadczył Max. - Ta suka jest winna! Domagam się odszkodowania za spowodowany uraz.
- Już ja ci dam rekompensatę. - Vanda pomachała pięścią. - Spotkajmy się na parkingu.
- Vanda, dosyć! - Roman spojrzał na nią.
Ona odwróciła wzrok.
- Wykazujesz poważne braki w zakresie kontroli. - stwierdził cicho. - Oczywiście, jeden rodzaj zarządzania złością nie wystarczy.
- Tak, ona potrzebuje zarządzania gniewem! - Max parsknął śmiechem. - Czekaj suko. Dam ci coś co cię rozzłości.
- Jest już oficjalny nakaz. - powiedział Roman do ex tancerza - Będziesz trzymał się z dala od pani Barkowski, albo zapłacisz karę w wysokości pięciu tysięcy dolarów.
- Co? - Max spojrzał zdumiony. - Co ja zrobiłem?
- Laszlo, zadzwoń do ochrony, niech wyrzucą Pana Mega Członka. - rozkazał Roman.
- Tak, sir. - Laszlo uderzył przycisk na biurku.
- Dobra, dobra, odejdę. - Max podszedł w kierunku drzwi.
- Trzecia sprawa zostaje odrzucona. - ogłosił Roman. - I pani Barkowski zgodziła się uczestniczyć w dwóch turach zajęć o zarządzaniu gniewem.
Vanda zacisnęła zęby, a po pokoju przepłynęły rozbawione szepty. - Nie przypominam sobie, żebym zgadzała się na wszystko.
- Będziesz uczestniczyć. - powiedział surowo Roman. - Ojciec Andrew łaskawie zaproponował, że będzie jeszcze raz twoim doradcą.
Jęczała wewnętrznie. Śmiertelny kapłan był uprzejmym staruszkiem, ale nie miał pojęcia co ona przeszła w swoim długim życiu. A ona naprawdę nie chciała z nim rozmawiać. Ani z nikim.
Ojciec Andrew uśmiechnął się do niej. - Mam nadzieję, że się lepiej poznamy, moje dziecko.
Vanda skrzyżowała ramiona. - Niech będzie.
- Będę potrzebował wolontariusza, który będzie jej sponsorem. - kontynuował Ojciec Andrew. Szmery w pokoju ucichły. Całkowita cisza.
Super. Z doskonałymi zmysłami słyszała świerszcze cykające poza Romatechem. Czuła ciepło przypływające do szyi. Nikt nie chciał z nią nic zrobić. - Nie potrzebuję sponsora.
- Jestem pewien, że tak. - podkreślił Ojciec Andrew.
Większa cisza.
Vanda zwróciła się do Gregoriego. - Chodź. - syknęła.
- Sponsoruję cię ostatni raz. - szepnął Gregori. - Oczywiście, nigdy nie byłem w tym dobry.
- Laszlo? - zapytała Vanda.
Niski sekretarz skoczył na krześle i urwał drugi guzik.
Złość skwierczała w Vandzie wobec Romana. - Nie znajdziecie tu nikogo, kto chciałby mnie sponsorować. To grupa tchórzy. - Poprawiła bat wokół talii. - I mają rację! Powinni się mnie bać. Jeśli którykolwiek z nich odważy się mnie upomnieć, odrąbię mu głowę.
Zbiorowe westchnienie rozległo się po pokoju.
Roman spojrzał smutno. - Nie wierzę, że zdobędziesz poprawną postawę w tym ćwiczeniu.
Uniosła podbródek. - Mam mnóstwo postawy.
Roman westchnął. - Czy nikt tu…
- Ja to zrobię. - zaoferowała się Shanna.
Vanda się wzdrygnęła. Żona Romana? Nie mogła wyznać słodkiej, dobrej Shannie Draganesti swoich okropnych grzechów.
Roman przeprowadzał spokojną rozmowę z żoną. Lepszy słuch Vandy zarejestrował większą część. Shanna miała dwuletniego syna i dziewięciotygodniową córeczkę. Oglądanie Vandy to byłoby zbyt duże obciążenie.
Gniew Vandy się zaostrzył. Ona nie potrzebuje cholernej niańki. I na pewno nie chce współczucia od Shanny.
- Zapomnij o tym! Nie znajdziecie tu nikogo, kto by mnie sponsorował. Żaden z tych ludzi nie ma piłki dla mnie w tej sprawie.
- Ja to zrobię. - głęboki głos rozległ się w tylnej części pokoju.
Vanda westchnęła. Poznała ten głos, ale nadal musiała się upewnić, że to naprawdę on. O, cholera, wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Zawsze był wysoki, ale jego ramiona wydawały się szersze, niż te które pamiętała. Jego puszyste brązowe włosy błyszczały czerwonymi i złotymi refleksami. A jego oczy… oczy zawsze zapierały dech. Blady błękit otoczony brokatem ciepła.
- Ja będę jej sponsorem. - Phil szedł do przodu.
Boże, nie. Nie mogła gołej duszy oddać Philowi. Ona powierzyła dużo Gregoriemu, kiedy był jej sponsorem, ale była jak młodszy brat. Phil nigdy nie będzie jak brat. - Nie zapytaj Iana. Ian to zrobi.
Roman zmarszczył brwi. - Ian i jego żona są jeszcze na miesiącu miodowym.
A, racja. Ian powiedział jej, że ich nie będzie całe trzy miesiące. Więc będzie połowa sierpnia jak on i Toni wrócą. - To poroszę Lady Pamelę lub Corę Lee.
Roman spojrzał na nią z powątpiewaniem. - Nie mogę sobie wyobrazić, że żadne z nich będzie w stanie cię kontrolować.
Cholera, nie dość upokorzenia. - Nikt nie będzie mnie kontrolował! I nie potrzebuję cholernego sponsora.
Roman zignorował ją i zwrócił się do Phila. - Dziękuję za wolontariat.
- Nie akceptuję go! - krzyknęła Vanda.
Phil spojrzał na nią jak na wyzwanie. - Czy wolisz jednego z innych wolontariuszy?
Skrzywiła się. - Sprawię, że będziesz nieszczęśliwy.
Uniósł brwi. - Jeszcze coś nowego?
Zamrugała. Ona go unieszczęśliwiła? W jaki sposób? Ona, która była zawsze dla niego miła. Zauważyła chichoty wśród tłumu. Cholera. Oni się świetnie bawili.
Roman odchrząknął. - Phil, znasz obowiązki, które pochodzą ze sponsoringu?
- Tak. - odpowiedział. - I mogę to zrobić.
- Bardzo dobrze. - Roman posłał mu wdzięczny uśmiech. - Ta praca jest twoja. Dziękuję. Laszlo, zapisz go.
- Tak, sir. - Laszlo zapisał pergamin.
- Chwileczkę! - Vanda pomaszerowała w kierunku Phila. - Nie możesz tego zrobić. Nigdy się na to nie zgodzę.
- Chodź. - głową wskazał drzwi, po czym wyszedł.
Vanda otworzyła usta. Co on do cholery robił, dając jej zaproszenia? Chociaż musiała przyznać, jego plecy wyglądały naprawdę dobrze. Spojrzała dookoła i zauważyła inne wampiry obserwujące ją z ciekawością. No, może Phil miał rację, i nie powinni omawiać tego fiaska publicznie.
Podkradła się do drzwi i zauważyła go naprzeciwko sali, opartego o ścianę z założonymi rękami. On miał duże bicepsy jak na śmiertelnika. - Słuchaj, to błąd. Jesteś śmiertelny. Nie nadajesz się dla wampira.
- Udało mi się ciebie wyprowadzić z pokoju, nie?
Jej gniew wypalił. - Tylko dlatego, że nie chcę ci na oczach wszystkich skopać dupy!
Kąciki jego ust się podniosły. - Spróbuj.
Wyszła z siebie. - Takich ludzi jak ty, jadłam na śniadanie.
Jego uśmiech rósł. - Szczęściarze.
Odwróciła się do tyłu i wybuchła z irytacją. - Phil to jest szalone! Nie możesz po prostu… oddać życia za mnie.
Coś gorącego rozgorzało w jego oczach. Jego wzrok wędrował aż do jej stóp, a następnie z powrotem na twarz.
- Kochanie, żadna siła nie będzie konieczna.
Przełknęła ślinę. Czy on myślał, że mógłby ją uwieść? Pewnie, że flirtowała z nim w przeszłości, ale to nie było nic więcej niż nieszkodliwa zabawa. W rzeczywistości nie mogła zbliżyć się do Phila. Nie mogła otworzyć trumny koszmarów dla niego. Piekło, nie mogła otworzyć tych drzwi nawet dla siebie. Zrobiła kolejny krok w tył.
W jego oczach pojawiła się iskierka współczucia zanim zamieniły się w hartowany błękit. - Wszyscy mamy w sobie bestię, Vanda. Nadszedł czas, by ona miała twoją twarz.
- Nigdy. - szepnęła i teleportowała się gdzieś indziej.
Coś w tym stylu.
Peckers to w wolnym tłumaczeniu czek, ale Książę Czek mi nie pasowało, więc zostawiłam w oryginale.