ODA DO APOLLINA
z prośbą o natchnienie poetyckie, dzięki któremu mógłby Wielmożnego Pana Gabriela Perenyiego godnie wielbić, siebie mu polecać i prosić go, aby te pierwociny talentu autora zechciał przyjąć łaskawie i pogodnie
O qui siderei dulcicana dei
O Delfijczyku, ty, co słodkim dźwiękiem strun
Królowi gwiezdnych nieb przenikasz w serca głąb,
Który plektronem złotym
Opiewasz chwałę wielkich bóstw -
Który szczególnym masz śpiewaków panem być
I władcą pono ich, i sędzią wieszczych strof -
Którego w krąg otacza
Również dziewięciu bogiń chór -
Ty, który wszystko wiesz i który wszystko znasz:
I to, co teraz jest, i to, co przyszłość śle,
I który śmierć zadając
Wytaczasz z ciał żywotny sok -
Który wstąpiwszy w wóz, lśniący w klejnotów skrach,
Niesiesz wszystkiemu tu twój jaśniuteńki dzień
I który twej siostrzycy
Dajesz bielutki, światła blask -
Tenedos służy ci, Klaros śle ofiar dym,
Miłość Delosu masz oraz delfickich ziem,
Patary ci królestwo
Śle chwalby, modlitwy, cześć -
Tutaj podążaj, tu, tu uwieńczywszy skroń
W świętych gałęzi liść, przy dźwięku złotych strun
Tutaj, Febie, przyśpieszaj
Polotny, dobroczyńco, krok.
Tutaj śpiesz, Febie, tu oddechem boskich tchnień
Napełniaj moją pierś, ażebym oto mógł
Mojego opiekuna
Czcić tworząc godny jego wiersz.
Jego, co czystych Muz, których pierś jako śnieg,
Jest chwalcą, co je czci i podejmuje w dom
I który wiernie wielbi
Majestat, boski Febie, twój.
Co darzy hojnie tak tych, co przy dźwięku strun
Trącanych tworzą pieśń, ich, którzy zdobni w bluszcz
I w kwietne wieńczą wieńce
Włosy uczonych swoich głów -
Który wielmożów tłum, a nawet władców, sam
Przewyższa miarą cnót i mądrej myśli - tych,
Co żyją, którzy żyli
I których przyszły zrodzi czas.
W nim to węgierski kraj ma swoją chlubę chlub,
Jego podporą też niezwyciężonych zwie
Rycerskich swych zastępów.
Chwałą ojczyzny wielką on.
Mądrości w nim jest skarb i żyje wielki duch,
On prawdy i praw stróż, hojny i czciciel nieb,
Uprzejmy i przyjazny,
Wierny, dostojny, godny czci.
Jemu ty o mnie więc przez nektarowy rytm,
Jemu słodkim jak miód wierszem ty o mnie mów.
Powiedz, że jego sługą
Wieczyście pragnąłbym ja być.
I również powiedz tak: "Życzy ci Paweł twój
Nestora dożyć lat i mieć Priama wiek,
I wszelakiego dobra
Całą ci oto życzy moc".
I na kolanach go jak najpokorniej proś,
Argumentami chciej nakłonić mądrych słów,
Aby wybaczyć zechciał
Mój gminny i prostacki styl.
I powiedz również mu, że zagram również ja
Przy dźwięku słodkich strun może już lepszą pieśń,
Jeśli łaskawie tylko
Przyjmie on ten obecny dar.
Jan z Wiślicy
WOJNA PRUSKA
(fragmenty z Księgi II w przekładzie Jana Smereki)
[...]
Była pora gorąca i lipca upały
Na role dar Cerery wywiodły dojrzały,
Piękne dzieło dla żeńców zgiętych i wieśniaków.
Wówczas Mars groźny stanął na polach Prusaków.
Wstrząsnął bronią, obrócił puklerz w obie strony,
Obwieścił Prusom, Polsce wojnę i jej plony
Okrutne zapowiedział: zgonów, nieszczęść wiele
Ludom, które żądały oręża zbyt śmiele.
Tymczasem gniew się srożył, Śmierć z podziemia wstała
I spiżem zawładnąwszy przez niwy leciała,
Znacząc wężem skrwawionym trupy, których cienie
Wpaść miały w bagna Styksu i Nocy przestrzenie.
A na błoniach rozległych już się zgromadziły
Niezliczone szeregi i pancerne siły.
Zaroiły się Prusy od wojsk, a oręża
Szczęk straszny wzniecał Marsa szał, dzikiego męża.
Niepomny drogich dziatek, małżeństwa świętego,
Wzrastał gniew bladolicy i z serca każdego
Wypędzał myśl o kraju: znikł zagon spokojny
I dom sprzed oczu wszystkich; w bój słał lud Duch Wojny.
Już z obu stron zastępy ściągają pomału,
Wodzowie im przed walką dodają zapału.
Wtem na rozkaz Witolda mknie Nomadów tłuszcza,
Chwyta łuki z kołczanów, pędem konie puszcza
I straszny okrzyk wznosząc, gwałtownym napadem
Razi wrogów zastępy strzał śmiertelnych gradem.
Podobnie gdy Wszechmocny chmurom wodze puści
I w krąg świata ugodzi z burzliwych czeluści,
A śnieżyca północna szaleje na dole,
Niszczy łąki kwitnące, zasiewy i role -
Tak błyszczące w dal zbroją Prusaków oddziały,
Rażone z rąk tatarskich strzałami, padały.
Dalej w innym szeregu kroczą wprzód Rusini
Zawzięci, w ślad z włóczniami waleczni Litwini
Z rwącymi się ochoczo w bój Massagetami
Śpieszą i w hufce wroga dzielnymi piersiami
Wdzierają się... Wre walka, podwajają ciosy,
W okropnej rzezi rąbią, śląc na śmierć ciał stosy,
Zewsząd walą się szyki, krew się leje wszędzie,
Ci giną od pocisków, tych świszcząc zdobędzie
Włócznia i trupem kładzie, rwąc w Tartaru mroki.
Lecą głazy, mkną strzały jak deszcz przez obłoki,
Od grotów śmiercionośnych czernieje przestworze,
Bo ziemia tej nawały pomieścić nie może.
Wszelka broń rani groźnie, grzmi w dal Mars ponury
Strasznie, jak władca Jowisz poprzez czarne chmury
Lub ciemnych drzew wierzchołki i borów gęstwiny.
[...]
Natychmiast wzywa karne Polaków oddziały,
Aby w szyku stanęły; sam na rączym koniu
Z mieczem w ręku przebiega wzdłuż wojska po błoniu
I zagrzewa serdecznie: "Wszczyna się rozprawa.
Jeśliby z was niektórym sromotna obawa
Wstrząsnęła serca, hańbiąc zacnej krwi zaszczyty,
Lub męstwo niweczyła, plamiąc znakomity
Ród wasz, to pamiętajcie o czci i ojczyźnie,
I o sławie, Polacy, bo strach, gdy się wślizgnie,
Kala wszystko, a w wojnie jedynie pomaga
I zdobi czynem świetnym dzielność i odwaga.
Więc was proszę i wzywam, bo bój jest już bliski
I Teuton tryumfuje gotujcie pociski!
Teraz, jeśliście kiedy mężne piersi w zbroi
Okazali, pierś silną nadstawić przystoi.
Bijcie się dzielnie, proszę, a zwycięstwo z nami,
Jak ongiś nad Tatarem i Massagetami.
Jakim kto się okaże, blask osiągnie taki!"
Skończył, każe grzmieć w surmy, ruszyć naprzód znaki
I na wroga groźnego pędzi hufce śmiele.
Wypadają zastępy, a król mknie na czele.
Pierwszy szerzy śmierć straszną, wdziera się w oddziały,
Powala niezliczonych, rosną trupów wały
Wokół. Jak ongiś Tydeus dziki i ponury
Szalał koło skalistej, groźnej Sfinksa góry,
Lub Hektor wojowniczy, co zasłał ciałami
Greckich książąt równinę pod Troi murami,
Tak król srogi germańskie tłumy trupem kładzie,
Szczęśliwy wódz, szczęśliwy w zwycięskim napadzie.
Tuż rusza jazda polska w ślad za jego drogą.
Rycerze podnieceni wojenną pożogą
Rwą naprzód, ostre dzidy wcisnąwszy w ramiona,
Do ataku, puklerzem lśni pierś osłoniona,
Zwiększają siły, w ciała godzą wskroś żelazem,
Łamią wpół, ranią grotem, raz zdwajają razem,
Tną zbroje, mężów rąbią i w podziemne gaje
Germańskich dusz ślą tłumy, gdzie huk nie ustaje
Flegetonu. Do ciemnej Eumenid komnaty
Spadają dzielne ciała wskutek tchu utraty.
Zapał rośnie w żołnierzach, żądza walki warczy,
Miecze niecą błysk wokół, słychać szczęk, zgrzyt tarczy,
Okrzyk straszny się zrywa, miesza koni rżenie,
Bój na miecze się toczy i całe przestrzenie
We krwi toną od rzezi; ziemia drży zhańbiona
Stosami gęstych trupów, a niebios osłona
Od chęci błyska. Trwa zamęt i wojenna wrzawa
Tak olbrzymia, że hukiem takim nie napawa
Świata Etna, gdy Cyklop cios w jej wnętrzach zada.
[...]
PIEŚŃ O ŻUBRZE
Zdarzyło się niedawno, że wraz z mnogim ludem
Igrzyska byłem świadkiem, które sprawiał Rzym.
Gdy walczyć rozpoczęły rozjuszone byki
Parując swoim cielskiem srogich bełtów gąszcz,
Gdy gniew dźganych kolcami coraz to zażarciej
Do coraz częstszych razów sprawną czeladź rwał,
Gdym patrzył z podziwieniem, jak szaleje wściekłość,
Oklaskiem podniecana i udręką ran -
Północne ktoś z przyjaciół mych przypomniał puszcze:
Począłem opowiadać słuchając ich próśb.
O różnych mówię łowach i o zwierza sile
Potężnej - lecz zaszkodził mi tu język mój,
Gdyż trud mi nałożono, bym w pieśni powtórzył
Me słowa, i to zaraz - taki rozkaz mam.
Jeżeli wyznać prawdę, niechętnie o żubrze
Piszemy - nienawistny, straszliwy to zwierz,
Co, w dumę nas wzbijając, jeśli go uśmiercim,
Bieguna północnego zamieszkuje ląd,
A we mnie tak okrutną nieraz budził trwogę,
Że szydził z mej ucieczki zły pospólstwa tłum.
Lecz cóż mi tam pospólstwo! Stokroć niebezpieczniej
W obliczu światłych mężów wypróbować broń;
Gdyż albo się zachwieje pod takim ciężarem,
Lub poklask mi przypadnie od zbyt wdzięcznych dusz.
Lecz nie chcąc lekceważyć upomnień człowieka,
Któremum tyle winien, nie lza zwlekać już.
Nie powiem, że mi wyschły źródła wyobraźni,
Lecz daję wam, co może dać niepłodny grunt.
Do Włoch, nie znanych dotąd, przybywszy niedawno
Jęliśmy za rozkazem układać tę rzecz.
Jeżeli mi jest wolno, słusznie bez wątpienia
Upraszam - ja, z dalekich ziem przybyły gość -
Niech nikt się nic domaga, bym sprawiał się górniej,
Ni/ trzeba, iżby można zrozumieć mój płód.
Wiesz jakie, czytelniku, służy mi dziś pióro?
W kołczanie ci je noszę, co mi gniecie bok.
Z kołczanu biorę papier chcąc pisać, z kołczanu
Mkną świszcząc me pociski, by zabijać wraz.
Ty piszesz, a ja dzielniej naciągam cięciwę,
Być sobie równi możem, choć różny nasz kunszt.
Niech z wierszy mych nie szydzi człek nieokrzesany,
Pociski ja, rzecz dziwna, nader ostre mam,
Trucizną nasycone o tak dziwnej mocy:
Ugodzon nimi pada od najlżejszej z ran.
Nawykły przez północne przedzierać się puszcze,
I teraz chcę w sosnowy zaszywać się bór,
Ze skutkiem złym czy dobrym - zbłądzić można w lesie -
Niech ryczy w moim wierszu przeokrutny zwierz
I echem rozegranym niech przekaże, jakie
Złożyły się podźwięki na tę naszą pieśń.
Najdzikszy stwór ten w puszczach litewskich się rodzi,
A cielskiem tak ogromnym odznaczać się zwykł,
Że kiedy łeb, konając, zwyciężon pochyli,
Trzech chłopów może wpośród rogów jego siąść.
Lecz kark jego olbrzymi zbyt mały się wyda,
Jeślibyś inne członki z nim porównać chciał.
Brodzisko sterczy w strasznych zwieszając się kudłach,
Płomienne ślepia sieją przeraźliwy gniew,
Potworne włosie grzywy spływa po łopatkach
Kolana kryjąc sobą, przód i całą pierś.
Lecz jeśli wielkie sprawy mam łączyć z drobnymi,
Jeżeli się myśliwskich wolno czepiać słów,
Na kozła rogatego wygląda z postaci,
Choć z wszystkich widać członków, iże z rodu byk.
A barwy jest ciemnawej: z żółtej oraz czarnej
Tak zlała się, że wyszła stąd pośrednia z barw.
Mnie dziwno, że i o tym inaczej pisali
Dawniejsi, lecz przyczynę trudno mi jest znać,
A nie wiem też, dlaczego wywodzą mu z nozdrzy
Ogromne jakieś rogi, zmieniając go wręcz,
I warg ogromny ciężar przypisać mu radzi:
Mym żubrem - o, zaiste - nie będzie ich żubr!
Prastarych rzeczy wiele znalazłem ci w księgach
Rusinów, tego ludu, który język swój
Wyraża literami greckimi, przed wieki
Przejąwszy je z uwagi dla ojczystych brzmień.
Jest wiele ziem na świecie, śród różnych też ludów
Przeróżnie też bywało od najstarszych dni,
Lecz nikt takiego zwierza nie widział; być może,
Żył ongi przed potopem śród lodowych stref.
Wyraźnie mówi o tym Pliniusz i wspomina.
Iż żubr przebywał w puszczy północnej i tur.
Nie było, mówią starzy, dzikszego nad tura,
Którego w swoich lasach polski żywił kraj.
Podobnoć tu na świecie nie ma drugiej ziemi,
Co by w swoich ostępach ten chowała miot.
Najbliższy mu dzikością jest żubr, żubr grzywiasty -
Tak pisze on - trza czytać chcąc lepiej go znać.
Niejeden mi zarzuci, że zmyślam, nie wątpię,
Że trudno, by zwierz który miał podobny łeb.
Tak rzecze, kto upałów nie mieniał na chłody
Puszcz naszych! Lecz mów sobie, ile tylko chcesz,
Bylebym miał swobodę wyjawić, co razem
Z niemałą garstką mężów mój uwidział wzrok,
A nad czym jeszcze wtedy wzgardziwszy wczasami
Strawiłem nie dające się odwołać dni.
Jakże dziś ku nim tęsknię, jakże się mozolę,
Na rozmaity sposób zarzucając sieć!
Nie gnuśnych szukam leży, tylko chwile łowię
Dla nauk mych stracone za ubiegłych lat.
Lecz trudno je powstrzymać, trudno je zawrócić,
Sposobu nie ma na to, kiedy uszły raz.
Niech giną, wszak prawideł nie możem narzucać
Losowi - ani zwlekać z naglą pracą tą!
Co robić? Nie pokażę ja ludziom uczonym,
Do jakich starożytnych wziąć się mają ksiąg,
By poznać kształty zwierza, i z jakich się stronic
Dowiedzieć, co za rozmiar ma ten olbrzym nasz.
Czytałem ci ja dużo - niczegom nie znalazł
I mniemam, że w swych tajniach ukrywał to bór.
Diakon tylko Paweł, lombardzki dziejopis,
Wiadomość o ogromnej postaci nam dał,
Piszący, że na skórze piętnastu się chłopa
Pomieści: miał to z starca wiarygodnych ust.
Mnie skóra nie nowina ni rogi sążniste:
Nieraz je obracałem w mym ręku - to wiedz.
Cokolwiek bądź, na korzyść mi wyjdzie mój dawny
Obyczaj polowania, twardy życia trud.
W północną gąszcz ja, Polak, choć rzymskim pisarzom
Nie równy, zwracam przecie usilny swój krok.
Od ojcam się nauczył przetrząsać kryjówki
Zwierzyny, przezornymi stopy tłumić szmer,
Od niego wiem, za jakim iść wiatrem, by uchem
Lub nozdrzem zwierz nie odkrył zasadzki ni zbiegł.
On pocić mi się kazał pośród śniegów mroźnych,
Pocisków wielki ciężar na me barki kładł,
Pasł oczy śmiercią zwierza, uszy graniem story,
Niedźwiedzie kiedy giną, kiedy pada dzik.
Gdy trwożnych dzikich osłów napędzi się w sieci,
Gdy w potrzask miot niejeden idzie już na skon,
Od strzałów gdy ognistych trzęsie się powietrze,
Przeszyte kulą cielska gdy runą o ziem,
Gdy część, bełtami jeźdźców ubita w szalonej
Nagonce, zlewa ziemię bryzgiem krwawych pian -
Gdy takie w głuchym lesie spełniały się sprawy,
Jam często dorównywał w trudzie druhom mym
I rzekim, ufny w konia, przepływał koryta
Dnieprowe, gdy przez wodę puszczał się mój zwierz:
Nie przeto, iżbym nie chciał ujść niebezpieczeństwa,
Lecz brzydko od przyjaciół być lichszym i w tym.
Zaznawszy moc przypadków na łowach litewskich,
Nie bardzom mógł uprawiać, przyznaję, wasz kunszt.
A kunszt ci to największy: więc, proszę, oględniej
Przyjmijcie ten myśliwca niezbyt gładki wiersz.
Postaram się pokrótce opisać wam zwierza
I jego obyczaje, ciągnąc dalej rzecz.
Od innych sroższy stworzeń albo też im równy,
Dla człeka jest li groźny, gdy go zranił człek.
Z największą też czujnością strzeże swego życia,
Wystawić sobie większej nie mógłby już nikt.
Ślepiami strzela wokół, zerka na wsze strony,
Najdalsze też wyśledzi krańce swoich dróg;
Powieki ludzkiej nagłe dostrzeże on drgnięcie,
Chociażby człek swe ruchy na uwięzi miał.
Najmniejszy szmer za sobą uchwyci uszami,
Baczący, by na tyłach przezornie się strzec.
Częstokroć też poważnym przechadza się krokiem,
Jeżeli nie lśnią strzały, nie błyszczy się broń.
Zaś ona długie w tobie utkwiwszy spojrzenie
Przystaje, tak ją więzić umie ludzki wzrok.
Lecz jeśli wiedzie z sobą, troskliwa, swe młode,
Szaleje, chrzęstem broni uderzona, w mig.
Straszliwym wieści rykiem swą okrutną wściekłość,
To znak jest, by nikt zbytnio nie zbliżał się k'niej.
Lecz płocho nie napada nikogo, prócz wroga,
Bezpieczna nie ukrzywdzi, gdy uciekać chcesz.
Wesoło igra ciołków żwawy ród, na wolę
Puszczone - żadnych ojcom nie sprowadzą trosk.
A takie są pojętne, że sprawnymi skoki
Za wszelkim ruchem matki podążają w trop!
Niebawem powalone przeskakują kłody
Lub pędzą po równinie, jakby je ktoś gnał,
Umieją w chyżym biegu brać szerokie rowy,
Rożkami potrząsając pośród groźnych min,
W zapasach nieustannych ćwiczą miękkie ciała,
Spoczynku jeno rzadkich używając chwil.
Stworzenie to wytrwale, żądne wielkich znojów,
Że któż by to uwierzył patrząc na ich kształt!
A kiedy w ciasnym miejscu zatoczy swe kręgi,
Od ruchu w przegwałtowny wprowadza się ruch.
Odwraca się, porywa wyrzuconą mierzwę
I nim spadnie, na rogach rozstrząsa ten gnój.
Wspaniałe też i piękne czynią widowisko,
Gdy poczną się parować wśród udanych walk,
A jesień je rozbudza sprowadzając jurny
Miłości czas, trwający przez niewiele dni.
Obchodzą je w prawdziwie uroczysty sposób:
Świadectwem ich radości luby dźwięczny bek,
Powietrze rozedrganym napełnia się rykiem
- Wierzchołki krzepkich dębów jął przebiegać dreszcz -
Świadomi powiadają, że nad wszelkie surmy,
Nad wszelkich dźwięki lutni idzie ten ich głos:
Przeróżne wszystkie tony w jedną się zlewają
Harmonię, ponad którą nie ma słodszych brzmień.
Nie mam wieści, jak długo trwa ich bieg żywota
I kiedy następuje kres ich starych lat.
Są pisma, które twierdzą, podając dowody,
Że dwustu doszedł roków pewien stada wódz,
Na czole ci on białą połyskiwał grzywą,
Od grzywy tej i stado wzięto nazwę swą;
Poza tym - dla dzisiejszych też wieków to dowód -
Źrenicy go pozbawił jakiś ongi bój.
Jak bywa śród wielmożów, spór toczono srogi,
Praw sobie zaprzeczając o zwierza i las -
Procesów zakończenie widziano po czasie
Dalekim, to świadectwo długich wodza dni.
Ze jednak jest wątpliwość, ile żył nieznany
Lat przedtem, więc mi większą pewność trudno mieć.
Niejedno chyba o tym mówi wiara ludu,
Powtarzać jej nie będę, bo nie dość ją znam.
Daremnie też się łaszą zbyt ciekawe uszy:
Tu szmery tylko drżące budzi lekki wiew.
Po dawnych niech pisarzy błąkają się błoni,
My mamy swą wskazówkę, jaką drogą iść.
Są w prawie, niech swobody użyją do woli,
Ten, komu ja to piszę, tylko prawdzie rad.
Wyrasta płód i w wielką przemienia się trzodę,
I strzeże swych legowisk mocą wspólnych sił,
Nadzieja zaś spokoju polega na stróżu,
Co groźne całe stado obchodzi li sam,
A rządy tylko piękny sprawuje i dzielny:
Po władzę idą samce często poprzez krew.
Do strasznych nieraz bojów stają biedni wodze,
Ni jednej chwili pewnej nie daje im czas.
W zapasach o królestwa taka jest zażartość,
Że o tym, kto zwyciężał, rozstrzyga li śmierć.
A kto z tych walk wzajemnych wychodzi zwycięsko,
Nagrodę otrzymuje - władnie stadem, król,
Zwyciężon zaś na wieczne odchodzi wygnanie -
Samica kroczy smutna w swego pana ślad.
[...]
Nasamprzód poraniły go lekkie pociski,
Sterczały w górę pręty posłanych mu strzał.
Rozwścieklon, strasznie sapiąc drżącymi nozdrzami,
Gromadę łowców zmierzył spojrzeniem i wraz
Zwrot nagły uczyniwszy, w gwałtownych podskokach
Co prędzej jął uciekać; jeźdźce za nim w ślad
Z okrzykiem przeraźliwym puścili się w pogoń,
Rozlegał się głos w okrąg odbity od chmur.
Lecz gdy w szalonym biegu dotarł zwierz do miejsca,
Gdzie drogę mu tamował stos zwalonych kłód,
Zatrzymał go wrzask łowców: odparty, przystanął
I zdawał się namyślać, którędy by zbiec.
Wtem ranę mu zadaje świszczący znów pocisk,
Ażeby go rozpętał jeszcze większy gniew.
Widzący, jak mu cielsko przeszywa żelazo,
W szaleństwo wręcz popada rozjuszony żubr:
Myśliwych okrutnymi przebija oczami,
Wciąż bacząc, gdzie najgęściej skupia się ich tłum.
Nasamprzód, rażąc krwawo, kieruje swe ciosy
Ku sforze rozszczekanej, potem wpada w lud...
[...]
W gwałtownych mknąc podskokach, snadź większy z postaci
W tym biegu wyciągniętej, sapie, parska w krąg,
Wiatr grzywą mu potrząsa, na oba ją boki
Rozwiewa. W takim kształcie wielki, dziki stwór
Na oślep w ogrodzonym rzuca się ostępie
Szukając, czym nasycić okrutny swój gniew.
[...]
Z przedziwną mocą w piersiach każdy za swym drzewem
Stojący, na okrutny narażony skon,
Mieczykiem połyskując, pokrzykując z cicha
Dzikiego k'sobie zwierza przynęca, a ten
Od huraganu szybszy - rzuca się na wroga,
Co chroni się na drzewo odskakując w tył.
Daleki wziąwszy rozmach potwór w nie uderza
Z chyżością niespodzianą, niby błysk i grom.
Na ziemię odwalone padają gałęzie,
A po nich ciężko stąpa ich niszczyciel, żubr...
[...]
Dziewico, Matko Boża! Gdym pragnął Twe imię
Wypisać tutaj, z trwogi zadrżała mi dłoń.
Nie mogę leż zrozumieć, oszołomień w duszy,
Co lepiej? Czy zamilknąć, czy przemówić mam?
Zamilknąć, gdyś Ty godna, aby świat Cię sławił?
Przemówić, kiedy umysł ani język ludzki
Snadź nie wie, jakich użyć najgodniejszych słów?
Lecz ufny w Twoją dobroć, wyższą ponad wszystko,
Cokolwiek jest niższego od Boga - o, patrz,
Przychodzę z drżącym sercem, błagam przebaczenia
I rzucam się, Maryjo, do Twych świętych stóp.
W tym lichym, brudnym płaszczu, z lichszym jeszcze wnętrzem,
Modlitwy trwożne z bladych wydobywam ust,
Nie przeto, iżbym godny był rzec chociaż słowo,
Lecz wiem, że Ty nas tylko zdołasz wyrwać z klęsk.
Litując się nad dolą człowieczą wszak - Ciebie
Posadził Bóg na górze niby zbawczy blask,
I jako ptak bezpióre ochrania pisklęta,
Tak Ty, Dziewico czysta, troszczysz się o lud.
Jak matka ku dziecięciu wyciąga ramiona,
Tak w górę Ty podnosisz tych, co padli w proch.
O, kwiatu dziewiczego wielki Majestacie!
Swe modły racz dołączyć dzisiaj do mych próśb.
Na wojny patrz zaciekłe, na krwią zlane pola,
Patrz, jakie prawo miecza rości sobie los
Do ludu, co połączeń wiarą Twego Syna
W pokoju winien bratnim żyć po wieków wiek.
Książętom naszym, błagam, daj opamiętanie,
Niech widzą, że zdradzili obowiązek swój.
Przecz każdy z nich, puściwszy cugle świata z ręki,
Z imienia tylko stróż jest, z istoty zaś wilk?
Tymczasem, byśmy mogli odetchnąć, Ty wroga
Powstrzymaj zażartego, hamuj jego złość,
Niech w jasyr nieszczęsnego tak nie pędzi ludu,
Bezbronnym niech narodom nie narzuca pęt!
DO WISŁY - OPISUJĄC JEJ POCZĄTEK I UJŚCIE -
ORAZ O ŻUBRACH I POLOWANIACH NA NIE
Vistula, Carpathi ducens radicibus ortum
Wisła swój wiedzie początek ze skalnych Karpat podnóży,
Co dla Pannonii ziem niosą złocisty swój dar.
W miejscu gdzie bieg rozpoczyna, zawrotnym wirem się kłębi,
Bije pod niebo wzwyż poprzez wyniosłych gór grzbiet;
Potem podąża z pośpiechem do miasta potrójnych murów -
Dumny Krakowa to gród, gdzie mieszka Sarmacji król.
Skręca następnie na łąki Mazowsza bujnie zielone,
Gdzie już otwiera się kraj wielki Hercynii mej.
Żyją wśród nizin Mazowsza straszliwe tury kosmate,
Znany im również jest żubr, podziw budzący w krąg.
Zwierz to ogromny z krzywymi rogami, co błyska okiem,
Ciemnobrunatną ma sierść, wygląd okrutny i zły.
Dźwiga podgardle obwisłe i sierścią pokryte długą,
Które - jak wielki wrzód - wzdyma obrzmiałą mu krtań.
Gdy wróg się zbliża, żubr rogi swe nastawiwszy naciera,
Ciało schwycone wzwyż rzucając z całych sił.
Wieloletnimi drzewami, pniem grubym, dębem prastarym
Wstrząsa z wściekłością tak, że ich wierzchołki drżą,
Kiedy myśliwy się zjawia, ażeby zwierzę pokonać.
Chce je z początku zwieść podstępną, piękną grą.
Drażni je bowiem na razie ciosami łuku lub włóczni,
Zwierzę wprawiając w szał bólem zadanych mu ran.
Wtedy z pośpiechem ucieka kryjąc się w lot za drzewami,
W które rozżarty już żubr bije rogatym swym łbem,
Sądząc, że chwycił na rogi zbiegłego nieprzyjaciela,
Sroży się, miota w krąg pośród potężnych pni.
Chroniąc się zręcznie za drzewa drażni zwierzynę myśliwy,
W szpetną wbijając sierść za ciosem straszny cios.
I gdy już siły w zwierzęcia potężnym ciele osłabi,
Atak wstrzymuje swój - kładzie gonitwie kres.
Wkrótce już inni myśliwi, stojący w krąg na kształt wieńca,
Ostrzami celnych strzał niosą żubrowi śmierć.
Wisło, w pobliżu Kodanu do pruskich grodów podążasz,
Tu gdzie twój płaski brzeg zajął teutoński lud,
Co, wiarołomny, Sarmatów chce służyć dziś tyranowi
I nienawistny mu już teraz Germanów jest pan.
Wiele tu grodów bogatych, potężnych zamków zbudował
Rycerz teutońskich ziem, noszący biały płaszcz,
Aby - to pewne - powściągnąć Scytów ataki w tym czasie,
Gdy barbarzyńców lud rusza z obozu w bój.
Oto już Toruń pod niebo wysmukłe wznosi wieżyce
I najsłynniejszy z miast świata Malborku gród,
Który ty, Wisło, otaczasz swych wód potrójnym ramieniem,
Trzema ujściami w toń płynąc Kodanu wód.
Tam gdzie przesławny port strzeże obszarów pruskiej krainy,
Sławy siejącej w krąg blask, znanej i z ludów, i z miast,
Wśród których światłem najbardziej wsławionym Gdańsk promienieje,
Jako ty, Febie, gdy skroń unosisz z eojskich wód.
Imię swe słynne port gdański od ludu Gotów przyjmuje,
Stąd i Kodańskiej łuk Zatoki nazwę ma swą.
Obok gdańskiego obszaru pamiętną wojnę i krwawą
Toczył teutoński lud z mężami polskich ziem.
Wstyd! Osiągnięto zwycięstwo, bo Mars od wrogów odwrócił
Łaskę, gdy dzikich swych bród długi ostrzygli włos.
Wisło! Jak niegdyś granicą byłaś germańskiej krainy,
Tak będziesz dla mnie dziś kresem miłości mej.
Jak ciężko ranny, co schodzi z pól walki - tak ja odchodzę,
Bo przeszył moją pierś miłości pierwszej grot.
O POCAŁUNKU CESARZA I PAPIEŻA
Cum dederas sacram, Caesar Friderice, coronam
Gdy, Fryderyku cesarzu, wręczałeś mi święty wieniec,
Swe pocałunki tyś kładł uprzejme na moją twarz,
A ja gdym Innocentego w rzymskim pałacu odwiedził,
Ten pocałunek mi kłaść kazał na stopie swej.
Ucałowałem ją, zgięty. Lecz wolę cesarza lica
Niźli szkodliwą tę stopę pod wargą mą.
DO MOJEJ MUZY
Calliope extremum mecum ventura sub axem
Ze mną, Kaliope, zamierzasz przybyć pod niebo północy,
Gdzie barbarzyński swój kraj prosty zamieszkał lud,
Gdzie zamarzniętych mórz lody przebiega wieśniak sarmacki
Bursztyn zbierając, co lśni na zimnym brzegu tych wód.
Tutaj bieleje, cokolwiek na mroźne spogląda gwiazdy:
Niedźwiedź i głodny wciąż kruk - ptak, co złowróżbny ma głos.
DO HASILINY
Non satis est, Hasilim, domi te vendere cunnum
Nie jest ci dość, Hasilino, że w domu frymarczysz sobą,
Jeśli przypadkiem twój mąż z domu odejdzie na krok -
Ale na domiar swą czwórką po chłopskich chatach uganiasz,
Aby szczęśliwa tym wieś towar zechciała wziąć twój.
O OBYCZAJACH SARMATÓW
Iunctus Amazoniis bene fertur Sarmata terris
Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany,
Bowiem w obydwóch z tych stron rządzi kobieta, nie mąż.
Trzykroć, czterykroć balwierza w więzieniu już zamykano
Za to, że żonie swej śmiał chłostę należną jej dać.
O POŚCIE SARMATÓW
Abstinet a lixo ieiunans Sarmata pisce
Odmawia sobie Sarmata w dni postu ryb gotowanych
I ze stojących w krąg mis jadło pieczone wciąż żre,
Aby tym więcej Bakchusa pochłaniać brzuchem spragnionym
Albo z nalanych po brzeg kubków chmielowy płyn pić.
O KRAKOWIE
Cisalpina putri quantum vel Gallia coeno
Jak Cizalpińskiej kraj Galii w gnijącym topi się błocie,
Tak i krakowski nasz gród w brudzie zanurza się wciąż,
Jego szkaradne ulice gdzieniegdzie tylko bruk mają,
Zaprzęg poczwórny po oś grzęźnie w lepkości błot.
DO KALLIMACHA
Carminibus celebrata meis, Hasilina, legeris
Będziesz czytana, wsławiona przez pieśni me, Hasilino,
Tam gdzie germański mój śpiew dozna życzliwych łask,
Lecz z łacińskimi Muzami - ostrzegam - nie idź w zawody -
One o Fanni już pieśń wiodły biegłością swych lir.
O RZECE WIŚLE
Vistula Sarmaticae fueram olim terminus orae
Wisła granicą przed laty germańskiej była krainy,
Ale wsławiona jest dziś wezbraniem białych swych wód -
Czemu, Germanio, tak wielką potęgę rzucasz do wojny?
Ten, kto wygnany stąd był, mniejszą nierównie miał moc.
ANDRZEJ KRZYCKI DO CZYTELNIKA
Jeżeli zechcesz być zbyt ostrym sędzią
Dla tej książeczki naszej, choćby z racji,
Że tutaj Muza pochlebia Wenerze,
To - gdyś sam człowiek - pomnij, żeśmy ludźmi.
Przyznaję ja, że brednie to i fraszki,
Lecz gorsze od nich rzeczy i na serio
Robią krytycy ich i hipokryci,
Ród nie cierpiący dowcipnych poetów.
Ty zaś wybaczysz to naszej młodości,
Tym bardziej że sam przyznaję się przecie.
Jeśli zaś może jakiś żart cię ugryzł,
Jeśli uważasz, że piętnował ciebie,
Toś nie Feniksem, abyś był jedynym
Tym, do którego pić mógł tylko żart ów
Czy coś, co może piętnuje i innych.
Jest tak, że jeśli na kamieni górę
Rzucisz kamieniem, to ten tylko jeden
Odstuknie zaraz, który był trafiony.
Dla fraszek mych więc bądź wyrozumiały,
Mój czytelniku - ale tylko dla nich,
Bo są tu rzeczy także dla Katonów.
NA BOŻE NARODZENIE DO DZIECIĄTKA JEZUS
Chryste - dziecino, słodka dziecino, królu maleńki królów
Nie kwil, oto Styks ciemny lęka się twoich urodzin,
Oto moc niebieska twoją skromną zdobi kołyskę
I wszelkie stworzenie wielbi swego Pana.
Wół i osioł tobie usługują, błyszcząca gwiazda miejsce
Wskazuje i królowie mistyczne niosą dary:
Złoto, by obwieścić, Chryste, żeś królem potężnym,
Kadzidło - że jesteś kapłanem, mirrę - że umrzesz.
Ty dziecię czcigodne pod ubożuchnym kwilisz dachem,
A jesteś tym, co z nieba grzmoty posyłasz.
O przedziwna i nazbyt tajemna boska wolo, co chcesz
Pomniejszyć tak bardzo władcę wszechświata!
Pomniejszysz, a wszystko się podda swemu królowi prawemu
I nie będzie żadnej granicy dla twego królestwa.
Ciebie, boska dziecino, proszę, ciężarem grzechów udręczon,
Racz mnie znów podnieść swoim przybyciem.
PIEŚŃ NA BOŻE NARODZENIE
Chryste, który w niebieskim mieszkając pałacu
Naszą wzruszony nędzą, o królu łaskawy,
Dla nas się dzisiaj urodziłeś z Dziewicy
Łona skromnego.
Oto radośnie twoje czcimy narodzenie
I świąteczne dla ciebie śpiewamy hymny,
Racz je przyjąć w niebiosach łaskawym
Twoim obliczem.
Pozwól nam godnie uczcić twe imię,
Pozwól zepsute naprawić życie
Niech nas w zagrożeniu nie zostawia
Twoja prawica.
Usuń znużenie i ciemności ducha
I złe knowania nieprzyjaciół naszych,
I otocz swą troską Zygmunta,
Władcę naszego.
PRZYKAZANIA DLA DOBREGO LUTERANINA
Kapłanom złorzecz, wzgardę dla niebian miej tylko,
Gań uznany obyczaj, post, modły świętości,
Wyśmiewaj i zaprzeczaj uchwałom soborów,
Szydź z obrzędów, odpustów i klątw też kościelnych.
I modłów też za grosz nie ceń, a spowiedź odrzucaj.
Precz z bożą służbą, z chlebem Pańskim po kościołach!
O sobie noś mniemanie większe, niż przystoi.
Kapłanów, królów wszystkich miej za gnój przy sobie,
Pismo święte lekceważ, jak chcesz, dawnym prawom,
Słowom doktorów, świętych uczynkom zaprzeczaj.
Stań się sprawnym oszustem, dobrze lżyć się wyucz,
Przełożonych przed ludem na śmiech wydaj, więzy
Ślubów zakonnych łam i szerz we wszystkim zamęt.
Takim bądź, kto chcesz wiernym być stronnikiem Lutra.
Niech tam "papieżnikami" - w czym on dowcip widzi -
Taki zwie tych, co obrzęd i wiarę chowają,
Za ojcami świętymi czczą dogmaty Chrysta,
W to wierzą, co uświęcił Kościół życiodajny,
Nie w to, co apostata obłąkany zmyślił.
Niech ich taki truciciel ludzkich przywar brudem
Plami, bo sam prorokiem jest pewnie bez skazy.
Niech z daru swej Minerwy złorzeczeń nie skąpi:
Od błogosławieństw jego milsze mi się zdadzą,
Bo przez zarazę tę być chwalonym - to hańba.
NA ZAKON KRZYŻACKI
Wiadomo, że trzy krzyże są i o trzech barwach.
Różne; tych, co je noszą, też rodzaje trzy:
Jest czerwony, ten słusznie zwie się Jezusowym,
Albowiem tak Jezusa zabarwił się krwią.
Jest biały, odpowiedni zbójcy z prawej strony,
Którego zbrodnie kilka odkupiło słów.
Jest w końcu czarny, zbója z strony lewej; ten to
Zdradziecki Zakon uznał - jak słusznie! - za swój.
RZECZPOSPOLITA DO SWYCH POETÓW
Biadaż mi, teraz nawet poborca podatku
Wiersze mi tu gryzmoli z ujmą dla mej czci,
Nie dość, że się mym groszem puszy i wynosi,
Jeszcze na moją hańbę chce być synem Muz.
Myśli, że wiersze pisać - to tak jak grosz ściągać -
I że się stopa wiersza tak zlicza jak grosz.
Myśli, że umiejętność tę równie szczęśliwie
Uda mu się oszukać i w sposób ten sam.
Lecz lepiej wszystkim znany gnój jego wierszyków
Niźli rachunki jego wydatków i wpłat.
Więc was, wieszczowie moi, proszę: tę zakałę
Przegnajcie! Niech nie kazi się nią dobry smak.
Kto mnie okrada, niech mnie chociaż nie zniesławia,
Z mą chwałą nie obchodzi się jak z groszem mym.
Obowiązkiem żołnierza pędzić wroga z granic,
Waszym - pędzić potwory z przybytku mych sztuk.
EPITAFIUM ZMARŁEGO POETY
Poeta, rozkoszy dworu naszego,
Co wiersze przedziwne łatwo
I dowcipnie pisał, zmyślnie
Słowa ojczyste do łacińskich wplatając,
Który wszystkim aż nadto schlebiał,
Milczy teraz zamknięty w lichym grobie,
Zabrany nagle w kwiecie wieku.
Bo gdy pokarmem napełniał swój brzuch
Przepastny, to pokarm, co zdrowie przynosi
Wszystkim przyjmującym go z apetytem,
Dla niego tylko przyczyną był śmierci.
Szczęśliwy, jak sądą, jest ze swej sztuki:
Gdy wielu poetom głód srogi doskwiera,
Ten syty z pełnym spoczywa brzuchem.
DO HELII
Że mi natchnienie zsyła Kalliope
I Feb, to twoją, Helio, jest zasługą.
Że twarzy bladej i smutnym mym oczom
Dziwią się druhy, twoją to jest winą.
Że pieśnią ludy czaruję sarmackie,
To także, Helio, twoją jest zasługą.
Że noc po nocy przepędzam bezsennie
Wśród łez i westchnień, twoją to jest winą.
Że twarz ma radość, to ból okazuje,
Twą to zasługą jest i twoją winą.
Kiedyż nadejdzie ta chwila, gdy powiem:
Wszystko to, wszystko twoją jest zasługą!
DO DANTYSZKA O SWEJ MIŁOŚCI
Jakże biedny, kto kocha i wzajem kochany,
A owocu miłości tej nie może mieć!
Biedniejszy, kto sam kocha, a wzgarda odpycha
Jego prośby, urodę, jego każdy dar.
Lecz nieszczęsny, zgubiony, z wszystkich najbiedniejszy,
Kto milczy i w płomieniach musi ginąć tych.
To ostatnie, Dantyszku, to los mego szału,
Bo milczę i w płomieniach muszę ginąć tych.
NA OBRAZ DWORSKIEGO ŻYCIA
Hospes quae pictura haec? Aulica vita. Quis ista
Cóż to za obraz? - Życia to obraz dworskiego.
Któż ten, co wchodzi w próg? - To nowy tutaj człek.
Kto na tronie zasiada? - Władnące Bogactwo.
Kto gościa wita tu? - Nadzieja, krzepiąc go.
A teraz kto go wziął? - Intryga i służalstwo.
Komuż go ślą? - Trudowi, który czeka już.
Cóż ten z nim pocznie? - Między troską i nadzieją
Wodzić go będzie ten aż po starości czas.
Zbiegł odeń ktoś? - Nadzieja, ten niewierny druh.
A któż go pięścią miażdży? - Rozpacz. - Ale w smutku
Ktoś został z nim? - Tak: próżny po przejrzeniu żal.
Nielicznym tylko ujść stąd, gdy na nich Bogactwo
Wejrzy, tym darząc ich, co innym wzięło z rąk.
ZAJĄC SCHWYTANY NA POLOWANIU
PRZEZ KRÓLOWĄ BONĘ - O SWOIM LOSIE
(w przekładzie Kazimiery Jeżewskiej)
Interitum laudesne meum doleasne viator
Nie wiem, czy chwalisz, przechodniu, śmierć moją, czy się nią smucisz,
Bo mój żałosny tak zgon niejasny i dla mnie jest.
Zając ściglejszy ode mnie nigdy nie istniał na ziemi,
A dziś na szyi mej krew, gdy ginę, zobaczysz już.
Mogłem - płochliwy - pogoni ujść. Lecz przedziwna łowczyni
Rączość wstrzymała mych nóg tylko widokiem swym,
Kiedy jechała na koniu na czele wszystkich w pościgu,
Szczując na zgubę już mą szybkie, rozżarte psy -
Jakże, nieszczęsny, odwrócić wzrok mogłem i nie podziwiać
Pięknej postaci tej, godnych bogini jej lic,
Jej majestatu, jej oczu jak gwiazdy, twarzy i szyi
Niby słoniowa kość, jak róże z Pestum - jej warg.
Kiedy psa paszcza mnie chwyta, ty, mej rozkoszy przyczyna,
Przyczyną stajesz się wnet zarazem i śmierci mej.
Widząc ją byłem szczęśliwy, choć nieszczęśliwy, że ginę,
I nie wiem, który z tych dwóch losów łaskawszy mi był.
Lecz gdy schwytany być miałem, szczęście, że ta mnie schwytała,
Przez którą Jowisz by sam pragnął schwytany być.
|
|
I. Prawa lub statuty dla złych ustawione.
Jako wiele na dobrych obyczajach należy, a jako i pospolite i każdgo z osobna rzeczy niemi się zawierają, a bez nich ani lud pospolity posłuszny być może, ani przełożeni dobrze rozkazować mogą: w pierwszych księgach dosyć dostatecznie, ile się nam zda, ukazaliśmy. Teraz zaś o ustawach, wedle których by sądy odprawowano, napisać umyśliliśmy. Lecz ono źrzetelna rzecz jest, iż gdyby stateczne wychowanie, wstyd, dobroć, cnotliwe a święte obyczaje w której rzeczypospolitej moc miały: tedyby 'tam statutów lub praw nie trzeba: bo ustaw nie piszą ludziom dobrym, którzy z skromności a z obyczaju nie z bojaźni posłuszni są poczciwości. Lecz taka jest w ludziach przewrotność, niewstydliwość i źle czynienia swawolność, iż trzeba bardzo twardych praw, któremiby rostącemu złemu zabiegano, wylewającej z brzegów swejwoli zapory zakładano a na wynurzające się zuchwalstwo wędzidła kładziono. A ponieważ tak jest, tedyć i to zatym iść musi, że mnóstwo a srogość praw w każdej rzeczypospolitej jest wielkim znakiem złego wychowania ludzkiego, nieszczęśliwego przyrodzenia i złości ustawicznie rostącej; którym gdy urząd zabieżeć chce, musi z większą pilnością prawa stanowić i kaźni nie po chwili, czym dalej, większe zaostrzać. Mówmy przeto, jakie mają być prawa i co z nich za pożytek.
II. Prawa a obyczajów różność. Prawa bardzo są ważne dla przyczyny, przez które postanowione, a wszakoż i dla zwierzchności urzędu.
Praw i obyczajów zda się być tenże sposób, bo prawa rozkazują mieć dobre obyczaje, a złych zabraniają. Ale do praw przydane bywają zapłaty i karania, aby niemi ludzie bywali zatrzymowani w powinności ich, którzy z dobrej woli swej mało baczenia mają na dobre a słuszne rzeczy. Są tedy obyczaje jakoby źródła a początki, z których prawa ciec i płynąć mają. Lecz te prawa mają się na jakiej przyczynie sadzić, bo o niej tak wszyscy rozumieją, że jest duszą praw albo ustaw. Przez tę obyczajni ludzie od grzeszenia bywają odstraszeni i w powinności zatrzymani więcej, niż karaniem albo jakiemi zapłatami. A to jest najprzedniejsza powinność praw, aby nie tylko kaźni okazowały grzeszącemu, ale by też to w ludzi wmawiały, że się nie godzi grzeszyć. Co jeśliże których praw żadna się przyczyną pokazować nie może (bo wiele rzeczy przyczyny zakryte są, a niektóre zgoła przyczyn nie mają), wszakże tak trzeba czynić, żeby rozumowi nie były przeciwne, a takowe tylko dla zwierzchności urzędu mają być ważne. Lecz, ile być może, trzeba się o to starać, aby nietylko zwierzchność urzędu, ale też przyczyna, jeśli nie potrzebna, tedy wżdy taka, któraby się pochwalić mogła, zacności praw broniła i one zdobiła. Bo dla tego rozum z łaski Bożej jest ludziom dań, aby był wodzem i mistrzem życia ludzkiego i wszytkich spraw; a którzy go na stronę zarzucają, ci niegodni, aby je ludźmi zwano, bo to zarzucają, czym człowiek drugie zwierzęta przechodzi. A jako promieńmi słonecznemi wszystko bywa oświecono, a szpetne rzeczy od pięknych bywają rozeznane: tak rozum rady ludzkie, powieść i wszytkie sprawy, jeśli są uczciwe albo sprośne, bywają doznane.
1. Praw ten ma być warunek, aby wszytko ku, uczciwości a pospolitemu pożytkowi stanowiono tak, aby jednakie zapłaty cnotom a zasię też jednakie karania złościom ustanowione były. 2. A żadne wolności nie mają być tak wielce ważone, aby kto broniąc się niemi miał karania uchodzić, abo niejednakowo karania odnosić. Bo prawdziwa wolność należy w powściąganiu złych myśli i występków, nie w swowolności brojenia, co się komu podoba, ani w lekcejszym karaniu występnych. 3. Jeśliże dla jednakiego występku różność karania ma być zachowana, tedy ma być obracana nie na rozpuszczenie wodze złościom, ale na hamowanie. A przetoż mocarze, szlachta i osoby na urzędziech będące mają być ciężej karani, niźli ubóstwo, chłopstwo i ludzie od urzędów wolni; a jeszcze ciężej ci, którzy przeciwko urzędowi grzeszą, niźli ci, którzy przeciwko prostym osobom.
.................................................................................................................................
Jakoż tedy to prawo może być chwalone, które niejednako wszytkiej rzeczypospolitej jest pożyteczne, które jednakie cnoty niejednakiemi zapłatami nagradza; ani tejże złości, której się różni jednako dopuszczają, nie jednakim karaniem karze, ale jednym, nazbyt folgując, rozpuszcza wodze do występków, a na drugie srogie karanie stanowiąc, odejmuje im moc bronić się od krzywdy? Bo mówię (dając na przykład) o prawie, którym na jedne bardzo srogiej a na drugie bardzo lekkie karanie za mężobójstwo jest postanowione. Ale co o jednym prawie rzeczone, to się i o drugich im podobnych niechaj rozumie. Trafiło się w niektórym powiecie, iż dwaczłowieki, jeden prostego stanu a drugi szlacheckiego, oba bogaci rolej mieli dosyć, ci srodze zranili jednego człowieka; acz nie tak bogatego, jako sami, ale przedsię szlachcica. Onego ranionego wzięto do balwierza, ale iż niektóre rany były w nim śmiertelne, przeto w miesiąc abo we dwa umarł. Ci, którzy go z strony powinności przyjacielskiej nawiedzali, abo też i ci, którzy na oglądanie ran od urzędu przysłani byli, pytali, któremuby z onych dwu, co go bili, większą w tym winę dawał? Odpowiedział, że szlachcic swaru bitwy początkiem był, ale bijąc, oba mu zarówno byli ciężcy, iż zgoła nie wiedział, od którego z nich szkodliwsze rany podjął. Tedy oni pytając dokuczali mówiąc, iż o rany oba oni, co bili, mają być karani, ale jeśli z tych ran śmierć przyszła, tedy jeden z nich tylko o głowę ma być obwinion, bo dwa o jedno zamordowanie wedle naszych praw nie mogą być na gardle karani. Na to on raniony odpowiedział, ze o swym zdrowiu zwątpił, ale na sumieniu swym, które w rychłe ma sądu Bożego doznać, nie może tego u siebie pewnie postanowić, na którego by wina o morderstwo kładziona być miała, gdyż od tych ran, które oba jednako zadali, schodzi z tego świata. Skoro tedy on ranny umarł, wnet poczęto szukać onego prostego stanu człowieka, a gdy postawień przed sędzią, winę mu dano, a potym go ścięto. Bo statut jest, iż człowiek prostego stanu, jeśliby szlachcica (któryby przyczyny z siebie najścia nie dał) zabił, albo ochromił, albo srodze ranił, da gardło. To tedy jest karanie, które prostego stanu mężobójca za występek już podjął - lecz on szlachcic jeszcze żyw i mieszka między ludźmi; powiedają, że z osiadłości ma być do sędziego pozwan, a wedle postępku prawa polskiego albo za rany albo za głowę pieniężną winą ma być karan. Izali dla Boga! ta sprawa nie jest takowa, która dwu rzeczypośpolitych potrzebuje dla tych dwojga rodzajów ludzi, a tak daleko od siebie oddalonych, iż z jednej do drugiej przystęp żądny nie może być, że też jedna od drugiej pomocy nie potrzebuje tak, że się ich obywatele między sobą ani pojmują, ani się znają; naostatek że też ani wody, ani powietrza, ani słońca nie mają wspólnego? Bo to, co jest u nas w obyczaju, iż oboje ludzie, mieszkające w jednej rzeczypospolitej, dla jednej przyczyny jedne ścinają a drugim folgują, aza nie poszło na dziw? Nie trzeba w tej rzeczypospolitej, w której takie prawa panują, spodziewać onego końca, ku któremu ludzkie zgromadzenia bywają: aby wszyscy obywatele spokojnie a szczęśliwie żyć mogli; w której tenże jest żywota twego i śmierci twej pan, a ty bojąc się śmierci, musisz szkody i sromoty albo łajanie od niego cierpieć; w tejże rzeczypospolitej jemu jest żart a jakoby igrzysko zabić ciebie, a tobie to za główny występek poczytają, jeśli go zabijesz albo ranisz. Aleśmy o tym indzie mówili i jeszcze będziemy. .....................................................................................
Któż tedy nie baczy, że ta wolność z wielką ludu prostego, a niemężnego niewolą jest złączona? Lecz i niewola i wolność zbytnia .przemierzła jest; jako zaś oboja rzecz mierna do długości trwała jest i do mniemania u ludzi bardzo dobra: tę sprawę dawają historykowie, iż jako perskie panowanie dla niewoli, tak ateńskie dla zbytnej wolności zaginęło. U nas pospolity człowiek niewolstwem nad miarę jest uciężon, a szlachta zasię nazbyt z wielkiej wolności buja. Czegóż się tedy dobrego mamy spodziewać z tego rzeczy sobie bardzo przeciwnych używania albo przywłaszczania? Niech u siebie rozważy każdy, kto chce, obyczaje tych ludzi, u których w sercu przywileje i tytuły świebody moc wzięły. Wiele ich, którzy z nienawiści ludzi, a drudzy z przyrodzonej okrutności, niektórzy acz z przyrodzenia dobrzy i skromni, ale towarzystwem złych ludzi zarażeni, wiele złego wyrządzają ludziom podlejszego stanu, cnocie ich jawnie zajźrąc, a sprawy ich dobrze uczynione niepobożnie sromocąc i szpecąc. A o onych co mam mówić, którzy swowolnie mężobójstwa broją - atoli od tego artykułu są pobudzeni, który i krzywdy i mężobójstwa lekuczko karząc, przekłada bogate nad ubogie, szlachtę nad miejski i chłopski stan, to jest: ludzi nad psy, jako więc pospolicie tej wolności obronicielowie i rozumiejąc i mawiają? Ile tedy jest szlachciców, tyle jest nad podlejszym stanem królów, i owszem, ile możniejszych, tyle nad chudzinami królów. Bo żaden król i owszem żaden tyran mię może mieć większej mocy, jedno nad żywotem i śmiercią czyją; która moc iż przez nasze prawa jest zawikłale dana możniejszym, tedy to na inszym miejscu szerzej okażemy. Nic tedy nie jest rzeczypospolitej szkodliwszego, jako praw a karania różność wedle różności występujących. Bo jednym a jednakim głosem prawo ma do wszytkich mówić, jednym a jednakim panowaniem ma wszytkim panować tak w rozkazowaniu jako w zabranianiu, jednym a jednakim sposobem o pożytkach i o trudnościach i krzywdach wszytkich wobec stanowić i radzić trzeba. A którzy takim prawom służą, ci za prawdziwie wolne mają być rozumiani, jako on, który, aby długo mógł być wolnym, pragnął tego, aby był niewolnikiem praw. ..............................
A przeto jeśliżeby jaką różność karania stanowić miano, tedyby więcej ci mieli być karani, którzy są na wysokich urzędziech, niż podlejszego stanu ludzie; srożej bogaci, niż ubodzy, srożej szlachcicy, niźli miejskiego albo chłopskiego stanu, srożej ci, co są na urzędziech, niźli ci, co bez urzędu - bo oni będąc i rozumem i bogactwy od Boga lepiej obdarzeni więcej przyczyn mają, które je od występków odwodzą, a przeto ich występek cięższy jest. ................................
Prawa o krzywdach, które bywają uczynione słowy albo rzeczą, l. Starać się o to trzeba, aby drobnego stanu ludzie, im najwięcej może być, bezpieczni byli od krzywd, a iżby każdemu wolno było skarżyć na tych, którzy komu krzywdę uczynili. 2. Prawa mają być opisane przeciwko tym, co łoją, sromocą i biją. 3. Przeciwko gwałtownikom, cudzołożnikom i złodziejom. 4. Także przeciwko mężobójcom. 5. Przeciwko onym, co przeciwko majestatowi występują. 6. Na lichwiarze i urzędy łapające.
O krzywdach też ma być uczyniono postanowienie o tych, które i słowy i rzeczą bywają czynione; bo wszytkie wedle sposobu występku, albo występujących, szkodami, sromotami, więzieniem, wywołaniem z ziemie, niewolstwem albo śmiercią mają być karane.
A o tym ma być pilne staranie, aby podłego stanu ludzie od krzywd co najwięcej byli bezpieczni. Wiele szlachty i bogatych osób lecą do czynienia krzywd ludziom podłym i ubogim. Ci, jeśliby je winą pieniężną karano, nic się nie polepszają; przeto niechby abo na długi czas więzieniem, albo jaką zelżywością karani byli. Niech żaden nie ma za to, aby który człowiek, by najuboższy, miał być taki, żeby krzywdę nie zemszczoną a nie skaraną miał skromnie znosić - co acz na czas taić musi, wszakże się trzeba obawiać, aby się ona waśń zastarzała kiedykolwiek ku szkodzie rzeczypospolitej nie wywarła, zwłaszcza iż wszytek ten ubogich ludzi naród dla wzgardy swej a niekarności baczy to, że jest na krzywdy wystawiony. A przeto trzeba o tym radzić, jakoby dla niekarnych krzywd waśń a gniew ubogich ludzi nie rósł a nie zastarzywał się, a ktemu, aby czym kto bogatszy albo zacniejszy jest, tym sroższemi, albo wżdy sprawiedliwszemi, a powinnemi kaźniami od czynienia krzywd był odstraszon. ..............................................................................................................
Ale między wszytkiemi rzeczami najwięcej godzi się, aby my, którzy jesteśmy niebieską nauką napojeni, rozmyślaliśmy w sercu przykazanie mistrza naszego, które nam rozkazuje, abyśmy drugim tego nie czynili, czego nie chcemy, aby nam czyniono. Tak się tedy drugim zachowajmy, jako chcemy, żeby się też i oni nam zachowali. Jeślić się zda ciężka rzecz cierpieć od drugiego krzywdę, a ten, który ją uczynił, zda się być złośliwym: toż też i o sobie rozumiej, że i ty, jeślibyś komu kiedy krzywdę uczynił, jesteś i złośliwy i godzien, abyś karanie za to odniósł. To przykazanie, jeśli się głęboko wkorzeni w serca nasze, może nas odstraszać od czynienia krzywd.
Sromocenia, któremi wszytek stan którykolwiek sromocon bywa, cięższe bywają, niż które się dzieją prywatom; które jeśli będą napisane, tedy mają być za sromotne książki poczytane, jako onych, którzy niedawno pióro nie w inkauście, ale w jadowitej truciźnie maczając, jawnie napisali, że chłopska krew nigdy nie jest życzliwą szlachcie. Niech przeto tego statutem zabronią i przeciw wszelakiemu sromoceniu, łajaniu, zbiciu, osieczeniu i wszelakiemu oszpeceniu, cobykolwiek gwałt czyjemu żywotowi przynosiło, niech na to będą artykuły spisane.
Każdy gwałt niesłuszny tak rzeczom jako osobom, którym wyrządzony, nie wiem, jeśliby inszym karaniem sprawiedliwszym, niż gardłem mógł być skarany. Cudzołóstwa, złodziejstwa, krzywoprzysięstwa takie są występki, o których każdy rozumieć musi, że srogiego karania godne; wszakże zwykłe karanie za złodziejstwa zda się być niejako umiarkowania godne, aby ci, co małą rzecz ukradną, nie byli na gardle karani. Wedle starodawnych rzymskich praw jawne złodzieje karano nagrodzeniem we czwórnasób, a niejawne w dwójnasób; zaś boskie prawa wedle różności rzeczy ukradzionych jedne złodzieje wracaniem w pięciornasób, drugie we czwórnasób, a insze we dwa karały. Którzy nie mieli czym płacić, te albo w niewolę dawano onym, u których co wzięli, albo onym bywali zaprzedani, którzy z takich handlów umieją czynić pożytek. Aleby kto rzekł, że to była rzecz okrucieństwa pełna ludźmi handlować. Prawda jest, ale też to nie mniejsza - o rzeczy doczesne gardło człowiekowi wziąć. Lecz prawo Boże jasny wyrok czyni: Jeśli złodziej nie ma czym oddać, niechaj będzie przedan. Bo tym sposobem szkoda bywała nagradzana albo oddaniem w dwójnasób, albo daniem w niewolę albo zaprzedaniem złodzieja. A dziś i temu się nic nie wróci, komu co wezmą, i złodziejów przedsię nie mniej niż przedtym bywało. A przedsię i rzeczypospolita pożytków zbywa, któreby tu z tych na na śmierć skazanych być mogły abo na wojnach, abo na domowych robotach; i złodzieje przedsię nic się nie polepszywszy wnet bywają wieszani - a podobnoby się polepszyli, kiedyby im żywota przedłużono. Teraz po wszytkim chrześcijaństwie złodzieje szubienicą karzą, które karanie iż Fryderyk III, rzymski cesarz, naprzód wymyślił, pewną sprawę mamy, a potym je przodkowie nasi w tej rzeczy pospolitej wzięli w obyczaj. Ale to zaprawdę dziwna, iż oni - którzy zaniedbawszy pożytku, który albo z zapłaty albo z przysądzenia złodzieja im przychodził, na główne karanie pozwolili - ciż zasię odrzuciwszy na stronę artykuł przeciw mężobójcom, aby gardłem karani, byli, mogli się do tego nakłonić, aby z zabijania przyjaciół swoich czynili sobie pożytek, jakoby tego mniemania byli, że więcej mają być ważone rzeczy doczesne, niż zdrowie ludzkie, a więcej im ginęło kradzeniem rzeczy, niźli zabijaniem przyjaciół.
A iż gardłem karać mężobójstwo jest najprzystojniejsza i zgadza się z boskim, ludzkim i przyrodzonym prawem: okazałem to ja cztermi oracjami wydanemi; tamże zarazem okazałem różność karania wedle różności przyczyn mężobójstwa.
.................................................................................................................................
O! jako wiele jest ludzi pobitych za naszej pamięci w domu i na ulicach, w mieście i na polu, na świętych i nieświętych miejscach! A któryż był z tych morderców, któryby się nie wymknął z tego siedzenia dorocznego? Lecz niech tak będzie, i żeby był jeden między tak wielem set ich, który wysiedział rok na dnie w plugawstwach w wieży - jakąż potym śmiercią on umarł? Aza dla tej polskiej kaźni dostatecznego podjęcia był wolen od karania mężobójcom od Boga postanowionego? Takci się zda, jeśliby to więzienie sroższe było, niż na gardle karanie. A nuż i sam zabit aza się nie dawa znać by jakim z nieba znakiem państwu sarmatskiemu, że nie stoją te więzienia za występek mężobójcy? Azaż nie sprawiedliwsza rzecz była, aby urząd tego (którego między tak; wielem set powiedziałem być jednego) skarał karaniem prawu Bożemu przystojnym, niźli aby miał przyjść w ręce zabójcy, którego też samego że toż nieszczęście czeka, Bóg sam powiedział? Niebądźmyż przeto mędrsi, niźli on Bóg, który ona mądrością, którą stworzył wszytkie rzeczy, taż je w całości zachować chce. Ale nuż teraz: niech to doroczne siedzenie będzie sroższe, niż karanie na gardle, ale to za głowę szlachecką - a za głowę chłopską co? Bo ta tylko pieniądzmi bywa pomszczona, a daleko mniejszemi, niż głowa szlachecka, tak, iż chociaby się w nagrodzie szlacheckiej głowy zdało być co słusznego, ale w nagrodzie głowy chłopskiej jest wielka nieprawość. A przeto i nierównością i zaniechaniem więzienia dzieje się wielka różność około szacowania głów ludzkich. Lecz Bóg sam, ustawując mężobójcom na gardle karanie, zarazem i przyczynę przydał, mówiąc: Bo na wyobrażenie Boże jest człowiek uczynień, a przeto kto krew ludzką przeleje, tego też krew musi być przelana. Cóż przeto, aza ludzie pospolici nie na wyobrażenie Boże stworzeni są, których gardło mniejszą sumą pieniędzy płacą? Niech by dosyć było prostym na tym, że chociaby cnotliwi i dobremi naukami ozdobieni byli, aby nie mogli trzymać przedniej szych urzędów, niechby na tym dosyć, że tę lekkość cierpią; niechaj im nie będzie przydana ta wielka a ze wszech najsroższa nędza, aby ich gardła tą trochą pieniędzy były płacone. Zaprawdęć rzeczpospolita sama tylko szlachtą kwitnąć nie może, bo a któż będzie dodawał żywności i nam i bydłu, jeśli żadnego oracza nie będzie? Któż nam dodawać będzie odzienia i ubioru, jeśli nie będzie rzemieślników? Któż rzeczy potrzebne będzie przywoził, jeśli żadnego kupca nie będzie? Któż naostatek będzie szlachcicem, jeśli żadnego chłopa nie będzie? Cóż to tedy złego za okrutność jest, iż, bez których się posługi obejść nie możemy, tych gardło tak lekceważymy! Ale i wyżej zganiłem różność karania za tenże występek od różnych uczyniony. ...................................
Wiele ich jest, którzy częścią słowy, częścią też inszym sposobem obrażają pana i rzeczpospolitę - co zowią obrażeniem majestatu; o tym przeto muszę nieco powiedzieć. A wiele się za naszego czasu o tym i u prawa i w senacie mieszało, o czym przodkowie nasi (jako powiadają) nie słychali; przeto trzeba o tym co pewnego postanowić; jakoby to miało być ograniczono i jakim karaniem ma być karano? Teodosius, cesarz, tych, co o nim źle mówili, nie tylko nie poczytywał za obrażające majestat jego, aby za to co przykrego albo złego cierpieć mieli; i owszem, jeśli go kto z płochości łajał, tego on sobie nie miał nizacz, a jeśli z jakiej krzywdy, tedy to odpuszczał. Cesarskie zaprawdę i majestatu pełne zdanie, którym się dawa znać, że ludzie w wielkich dostojnościach będący wiele krzywd mają przebaczać a wiela ludzi wiele złorzeczenia skromnie znosić - jako o Aleksandrze Macedońskim powiedają, że mówił: Królewska to rzecz, gdy co dobrze uczynisz, łajanie odnieść. Bo to nie przynosi zwierzchnemu panu ani rzeczypospolitej pożytku, gdyby lud pospolity i przedniejsi panowie zwyczaili się nie mówić ani rozumieć, jedno coby się ich panu podobało, Zwierzętamiby niememi taki niech rządził, nie ludźmi rozumnemi, ktoby chciał, aby się poddani jego do tego zwyczaili. Jeśliś pan, albo to uczynisz, co tobie nie przystoi, albo tego, co na twój urząd należy, zaniedbawasz: winujże się sam, jeśli wedle tego, jakoś zasłużył, ludzie o tobie mówią. Jeśli się w urzędzie swym nie potykasz i z strony żywota twego nie występujesz, a przedsię nie inaczej o tobie mówią, jedno jako gdybyś wiele wystąpił; a wszakże wspaniałego męża rzecz jest a prawie królewskiego serca, jako on mówi, źle słynąć, gdy dobrze uczynisz; a za nic nie mając mów pospólstwa, o wszelakiej wielmożności i godności, że w męstwie a zacnych sprawach zależą, rozumieć. A tak jeśli na wyrok Teodozjuszów zezwolić chcemy, zaiste nie każdy występek, którego się przeciwko panu dopuszczają, nie każde słowo, nie każdy uczynek będzie występkiem przeciw majestatowi. Aleksander też cesarz, widząc, że mało co wyższych czasów przed nim wiele ludzi dla leda podejrzenia jakoby przeciw majestatowi występne karano: wolniejsze prawo na ten występek uczynił, a nie chciał, żeby się tak szeroko, jak przedtym, ściągało, i wiele rzeczy które takowym występkiem zwano, rozwiązał, chcąc, aby za jego wieku więcej nie były. A tak i my nie mamy się tego dopuszczać, abyśmy mieli przyczyny tego występku rozszerzać; gdyż oni sami, od którycheśmy tego występku kształt wzięli, skrócili go a lżejszym uczynili. Wiele o tym Herennius i Modestinus uczą. Bo i na osobę trzeba mieć wzgląd: czy to mogła uczynić i, jeśli co przedtym takiego uczyniła, czy była zupełnego rozumu? a nie już, jeśli się język w czym skiełznie, karać; o których rzeczach i o wielu inszych tym podobnych w prawach rzymskich jest napisano. Lecz my wypiszmy pierwej, co to jest majestat, żebyśmy dobrze rozsądzili, komu obrażenie majestatu zadane być może. Majestat tedy jest wielmoźność a dostojność rzeczypospolitej i królewska i tych, którzy słusznie a przystojnie rzecząpospolitą rządzą, pochodząca z mniemania zacności, a zależąca w sądziech i władzy rozkażewania. Bo wszelka urzędu dostojność do tego się ciągnie, aby prawem a rozkazowaniem rzecząpospolitą rządził. Kto tedy ona zwierzchność miesza albo sądy gwałci, a kto albo przeszkadza albo odejmuje urzędowi możność czynienia, co na jego powinności należy: ten, iż to przeciwko rzeczypospolitej czyni, niech będzie za występnego przeciw majestatowi osądzon. Krótko mówiąc, ten mi się zda być winien obrażenia majestatu, kto przeciwko panu, albo przeciwko urzędowi, albo rzeczypospolitej, albo przeciwko temu, któremu część jaka rzeczypospolitej poruczona jest, uczynił co złą zdradą, zamieszaniem, zaburzeniem jawnymi jakkolwiek nieprzyjacielsko, abo co takiego dumał, skądby teraźniejszego rzeczypospolitej postanowienia albo zwątlenie, albo nachylenie, albo ku gorszemu odmiana uróść mogła. Ale to z praw rzymskich łacniej poznać może, które skazują, że karanie takiego występku od tego, któryby nieprzyjacielskie serce przeciwko rzeczypospolitej albo przeciwko królowi wziął, też do dzieci i potomków, chociaby nic takiego nie zasłużyli, ma się ściągać tak, że i dziedzictwa na nie spadać nie mają. To niech będzie dosyć o majestacie.
Lecz i owo znamienite są krzywdy, któremi lichwiarze, łakomi, a urzędów łapacze rzeczpospolitą trapią. Starodawni Rzymianie srodzej karali lichwiarza, niźli złodzieja, a ustawili byli to prawo, aby złodzieja wróceniem we dwójnasób, a lichwiarza we czwór karano. Prawa też papieskie rozkazują, aby jego testament nic nie ważył, jeśli pierwej nie wróci lichwy niesłusznie wziętej. Tym tedy rzeczom prawem ma być zabiegano, a zbytnie i przymnażania bogactw i łapania urzędów pożądliwości mają być hamowane. Co się łacno sprawi, jeśliby łapacze urzędów przyganą jaką karano, i bogactwa gdyby w mniejszej wadze były. Bo widzimy, jako w wielkiej uczciwości są bogacze: tym większą mądrość przypisują i męstwo, tym pierwsze miejsca wszyscy dawają i nic nie mówią, nic nie czynią, czegoby wnetże pospolicie nie wysławiano. I takci oni stopniami swemi złotemi i srebrnemi czelniejszych urzędów dostępować chcą, do których jeśli im dopuszczą przystąpić, to się wnet kosztownym obiciem, drogą szatą, srebrem, złotem i mnóstwem domowników, to jest: skutkami bogactw, ponieważ sprawami dowcipu i nauki nie mogą, popisują. Zaprawdę, gdzie taka chęć albo nabywania, albo okazowania bogactw: mężnych i leniwych, dow nych i nikczemnych różność zginąć musi. Pożądanie też urzędów i dostojności zganione jest wyżej. A przetoż i to prawem ma być zabroniono, i wszyscy do skromnego a miernego życia karności mają być przyciągnieni.
Prawa o postępkach i dowodziech prawnych i dylacjach i dniach prawu należących.
.................................................................................................................................
Naszedł kto na twój dom, zabił ojca twego, brata albo syna, a ten złoczyńca jest szlacheckiego stanu, bogaty, u ludzi ma łaskę: pozowiesz go, naznaczy mu sędzia rok - a odkładają go dla wielu przyczyn, i za długi czas nie sądzą. A on przez ten czas, zbroiwszy zły uczynek, chodzi gdzie chce, sługi i życzliwe towarzysze sobie jedna, a przeciwko tobie tak się sprawuje, iż krzywo na cię patrzy łajać i grożąc tobie, chcąc cię chodem i wszytką postawą ustraszyć a serce twe zwątlić. Zawżdy miecz przy boku, łotrowców na to najętych mając około siebie dosyć, chodzi z siekierkami, z mieczmi i strzałami; z niemi do sądu chodzi i na biesiady i do kościoła. Jeśli z tobą na jednym miejscu jest, wyższego się miejsca przed tobą domaga. Jeśli jedną drogą z tobą idzie, chce cię mnóstwem służebników swoich przechodzić. Jeśli się z tobą na drodze spotka, tedy albo z drogi zstąpić albo z nim o żywot ręką czynić musisz. Cóż tedy wolisz, czy aby ten złoczyńca tak się wolno wałęsał a zawżdy nad głową twą wisiał, czyli radniej aby z więzienia wyszedszy sprawował się? Ale rzeczesz że tę wolność ma szlachecki stan, a ty też dla tego to cierpisz, żebyś też i sam, jeślibyś się czego takiego dopuścił, z takiej wolności weselić się mógł. A wierę - askądże ta cierpliwość i ta przyczyna tej znaiwenitej wolności, której i złoczyńca teraz używa, i ty napotym używać się jej spodziewasz? Lecz z wami, którzy jednej chęci jesteście, nielza o tym i dowodnie mówić, którzy nienawistne a niebezpieczności pełne rzeczy cierpliwie znosicie przeto, że się też sami w tym być spodziewacie. Ale znosicie częstokroć z wielkim waszym złem - bo widzi on Bóg złościwej tej cierpliwości waszej złościwe przyczyny; a przeleż w te doły pierwej was wtrącą, niźlibyście wy drugie w nie wtrącić mogli. O nędzny stanie rzeczypospolitej naszej! w której i ci, co uczynili krzywdę, i ci, co ją odnieśli, i ci, co od niej są daleko, też jednaką niekarność odnoszą albo w nadzieję sprośnego pożytku, albo dla tej bardzo nieprzystojnej wolności; i to swowoleństwo cierpią, za którym niebezpieczności, nędz i zabijania sprośne idą. Lecz wy, którzy i zdrowie ojczyzny najwięcej miłujecie i prawdziwej wolności sposób wiecie, obaczcie to ze mną, co to ma do tego, zbroiwszy mężobójstwo, chlubić się szlachectwem i wielką majętnością? Niech mają miejsce majętności twoje, gdy idzie o granice albo o dochodzenie której rzeczy - ale co one mają do bicia, do ran, do ochromienia, do zamordowania, któregoś się ty dopuścił? A chociabyś też i najmniej winien nie był, wszakże nieprawie nie słuszna rzecz będzie, niewinnego do czasu pókiby się o tym dowiedziano, poimawszy potrzymać, niźli winnego z rąk upuścić albo nieskaranemu dać gdzie chce, chodzić; a toby rzeczypospolitej niech było odpuszczono, w której się wszytkie rzeczy ludzi urzędów nie mających zamykają. Bo co niektórzy powiedają, iż cnocie szlacheckiej ma być tak wiele pozwolono, aby im wierzono, że oni okrom pojmania stawią się do sądu a wszytkiemu, co prawo najdzie, dostoją: ale iż się to inaczej znajduje, zwykłemi obyczajami może się pokazać. Bo ta od tarasu wolność nie szlachetności rodzaju, ale majętnościom bywa wyrządzana; gdyż chociaby się kto szlachcicem urodził, a nie ma osiadłości, imają go, gdy mu o złoczyństwo winę dadzą; a który ma osiadłość jaką, nie bywa pojman, chocia ona majętność za to, aby z niej rzecz, o którą gra idzie, mogła być nagrodzona. A dziwna rzecz jest, że oni, którzy to prawem obwarowali, aby żaden szlachcic osiadły nie był iman, że też tego nie obwarowali, aby było baczenie na majętność, jeśli się z niej może nagrodzić szkoda, o którą winę dawają. A tak należy to rzeczypospolitej, aby wszyscy złoczyńcy od urzędu tego miejsca, gdzie się zbrodnia stała, wnet pojmani byli; a iżby w tym nie miano żadnego baczenia ani na szlachcica, ani na chłopa, jedno tym sposobem, jakom powiedział wyżej, gdym o różności karania wspomniał. A iż to jest rzecz niesłuszna, aby, niewinny i jedną godzinę trapiony być miał, przeto trzeba o to staranie mieć, aby sprawa tych, którzy siedzą w tarasie rychło się toczyła i iżby albo przekonany wnet był karan, albo jeśli ma być wolen, aby długim więzieniem nie był suszon. Bo tak o tym ustawili cesarze rzymscy. Kto niewinnie będąc pojman, musi o sobie sprawę dawać, niech to odpuści rzeczypospolitej, że ona, dowiadując się o występku, toż nad nim czyni, co i nad winnym, z którymby nie mogła być tak snadnie sprawiedliwość uczyniona, gdyby nie był pojman. A niech się cieszy przykładem Chrystusa Pana naszego, który będąc najniewinniejszy, pojman był od roty żołnierzów i sprawował się w rzeczy, która szła o głowę, a nadzieję pokładał w niewinności swojej, iż do tego przyjść miało, że jego niewinność się miała okazać. To też każdy wie, iż nie taras czyni sromotę, ale występek. A żeby nie każdy mógł swowolnie a niesprawiedliwie donaszać kogo do sędziego abo komu w czym winę dawać, ma być ustawiono karanie na takowe: bo niesłuszna rzecz, aby się ten w niczym nie miał bać o się, kto kogo złościwie w niebezpieczność dawa. A zasię niemasz nic słuszniej szego, jako aby ten - który się waży przywieść kogo w niebezpieczność o majętność, o żywot i o dobrą sławę - rozumiał, że też i jego majętność, zdrowie i dobre mniemanie jest w niebezpieczeństwie. Zaiste i prawo Boże na takich postanowiło, aby tak byli karani, jako mieli ci być karani, którym winę dali. ........................................................................................
1. Praw kto ma poprawować? 2. Sposób ich skąd ma być bran? 3. Niechaj będą spisane słowy jasnemi, przydawszy przyczyny do każdego artykułu. 4. A o rzeczach jednakich niech będą jednakie. 5. Jeden lud jedne prawa niech ma. 6. Więcej mają ważyć, niż mandaty królewskie.
A tę wszytkę sprawę około praw poruczmy ludziom w prawie biegłym, filozofom i historykom, jako tym, którzy wżdy większy rozsądek mają, a skromniejszych i nie tak bestliwych namiętności, jako insi ludzie, używają. Bo wielkie podobieństwo, że oni i roztropniej i z mniejszym, albo snąć z żadnym na osoby baczeniem o rzeczypospolitej radzić będą i lepiej w każdej rzeczy przystojność, obaczą, niźli ci, którzy zawżdy na jaśni między ludźmi żyjąc więcej albo czasowi, albo przyjaciołom, albo własnym namiętnościom służyć zwykli. ....................................................................................................................
Piszą o niektórych prawnikach albo ustawcach praw starodawnych, którzy ustawili prawa królom pożyteczne, albo poddanym niepożyteczne, niektórzy bojaźnią, drudzy nadzieją, drudzy miłością, drudzy też inszemi namiętnościami przypędzeni; jakiemi i ci zdadzą się być, którzy nieszlachecki stan w nienawiści mając, wiele szlacheckiemu stanowi kwoli uczynili. A przedsię prawa przyjęte są od ludzi częścią głupich, częścią bojaźliwych albo też rozmaitemi żądzami przypędzonych; ale pospólstwo nieuczone, głupie a niepotężne, łacno może być przypędzone ku znoszeniu wszytkiego. Tym rzeczom wszytkim zabieżeć należy na mądrego ustawcę praw, aby się czego nie dopuszczał w ustawowaniu praw, coby za dobre a przystojne nie mogło być poczytano. Niegodzi się temu być jednej stronie przychylnym, który o wszytkiej rzeczypospolitej radzi. .................
Lecz niech będą spisane prawa słowy znacznemi, którychby nie trza wykręcać; a o podobnych rzeczach sobie podobne, a jednym ludziom jedne; niech też będą jakie przyczyny przydane, któreby słuszność prawa ukazowały. Bo owe nieznaczne słowa wiele nam wykładaczów narodziły i przyczyny rozmaitego prawowania dały. Jest to w naszych prawiech napisano, iż ktoby komu sprośne słowo zadał, a natychmiast tego, co rzekł, nie odwołał, ma być karan sześćdziesiąt grzywien i zarazem ma odwołać. Pozową kogo o to, że zadawszy przykre słowo, natychmiast nie odwołał: on przed sędzią odwoływa, a powiada, że to słówko "natychmiast" ma się rozumieć o onym czasie, którego będąc pozwany przed sędziego, na pierwszy dzień się stawi. Aleć to jest wykręcać, nie wykładać. ................................................................................................................
Do każdego też artykułu prawnego niech będzie przydana jaka przyczyna, okazująca słuszność, bo i ludzie mądrzy radniej im będą posłuszni gdy je do słuszności ustosowane być ujźrą, i źli nie łacno je z tym wykładem wykręcą. Bo niech będzie ten artykuł, o którym mówiłem, w ten sposób napisany: Ci, co złorzecząc ku czci przymawiają, niech będą sześćdziesiąt grzywien karani, chybaby co z przygody wymówiwszy przeciwną rzeczą bez odwłoki zaraz zganili; bo on godzien jest odpuszczenia, komu natychmiast uczynku jego żal; a niema być ten uczynek poczytan za umyślnie uczyniony, który jego powiedacz po chwilce odwołać gotów. ....................................................................................
Niemniej też i to jest rzecz potrzebna, aby o rzeczach podobnych podobne prawa stanowiono, boby się w tej podobności roztropność, dobra rada i przystojność jaśnie okazowała; a gdyby były sobie niepodobne, pokazowałaby się nierozmyślność, niedostatek rady, nieprawość i krzywda. Jest u nas prawo o sołtysie niepożytecznym, aby go ruszono z tego stanu i z majętności skupiono. Dobre zaprawdę prawo i godne tego, aby go w rzeczypospolitej używano; bo to na dobrego sołtysa należy, sądzić swoje obywatele, a wszytkich bojaźnią karania i nadzieją uczciwej nagrody w powinności ich zatrzymawać, a z majętności, którą mają większą niźli drudzy, wedle zwyczaju naszego, aby czasu potrzeby wojnę służyli; a któryby sołtys temu nie mógł dosyć czynić, ten nie ma być na tym urzędzie cierpian. Więcej mamy rzeczypospolitej życzyć, niźli pożytkom jednej osoby; lecz jeśli to należy na rzeczpospolitą o tym staranie mieć, czemu też to prawo i na insze urzędniki nie ma być rozciągane? Ano z onych ludzi, którzy wyższe a zacniejsze urzędy trzymają, nierówno więcej złego do rzeczypospolitej przychodzi, niż z niepożytecznego sołtysa. Przeto jeśli ten tym sposobem, jakom powiedział, bywa z miejsc ruszan, czemuby też niepożyteczni wojewodowie, niepożyteczni starostowie, niepożyteczni sędziowie, niepożyteczni pisarzowie z miejsca nie mieli być ruszeni, ponieważ każdego z tych i niegodność daleko więcej szkodzić może rzeczypospolitej, niźli wiela sołtysów? Ale podobno ci, którzy to prawo o sołtysiech stanowili, byli pany sołtysów, a tak postanowili prawo takie, jakie chcieli, to jest: straszliwe sołtysom; a im samym i nic. Lecz a cóż inszego jest tyranem być, jeśliźe to nie jest? gdyż w tej mierze nie mieli baczenia na rzeczpospolitą. Bo kto chce o rzeczypospolitej staranie mieć, ma i wszytkie części jej opatrzyć i większe części na większym baczeniu mieć; na i których, gdy będą w dobrym porządku, więcej należy zdrowie rzeczypospolitej, niźli na drugich.
.................................................................................................................................
Pospolicie panowie wykładają niepożytecznego sołtysa być onego, którego ziemię albo grunty na swój pożytek obrócić mogą. Lecz nie jest to wykładać, ale prawa dobrze napisane wykręcać; boć zaprawdę niepożytecznym ma być on rozumian, kto nie czyni tego, co na jego powinność należy, albo kto żadnego pożytku rzeczypospoli tej albo komukolwiek dłużen, nie czyni. Bo jeśliby on wykład miejsce miał, tedyby się panom takowym podała do tego droga, aby poddane łupili, którychby majętność posieść chcieli. ..........................
A gdy się to już o poprawieniu i stanowieniu praw skończy, toż dopiero to trzeba ustawić, aby nic przeciwko prawom nie mogło być ważno, ani samo rozkazanie królewskie. Bo rzeczpospolita nie wedle woli królewskiej, ale wedle praw pisanych ma być rządzona. Tyranów to jest wyrok, którym zmyślają, jakoby król mógł co przeciwko prawom; a tak jako jedna pochodnia, do złych pożądliwości serca królewskie zapalająca, ma być zagaszeń a z rzeczypospolitej zgoła wyrzucon. Lecz ono, co niektórzy mówią, że zwierzchny pan wolny od praw, zda się, że to rozumieją o panu, któryby był we wszym doskonały, a taki ma być najmędrszy i najsprawiedliwszy nad wszystkie inne ludzie; który jeśliby był taki, a cóżby mu po prawiech, ponieważby z dobrej woli swej czynił wszytko, cobykolwiek prawo rozkazało? I owszem taki pan byłby żywym prawem i wzorem każdemu ku naśladowaniu przed oczy położonym. Ale iż wiele panów czuli do siebie krewkość swoje, przeto napisali, że ona rzecz majestatu królewskiego godna, iż się zwierzchny pan do tego przyznawa, że jest pod prawem i zwierzchność jego wisi ze zwierzchności prawa: rozumieli to, iż większa rzecz jest panowanie poddać pod moc praw, niźli panować; a co się inszym nie godzi, to się i im samym nie godzi. Które zdanie więcej ma być przypominane zwierzchnemu panu, aby się znał być człowiekiem, to jest: zwierzęciem poddanym błędom, a iżby wiedział, że moc ustawowania praw jest mu od rzeczypo spolitej dana i stanowi je imieniem rzeczypospolitej, której osobę na sobie nosi. A ponieważ i on sam do tejże rzeczypospolitej jako głowa do wszytkiego ciała należy, przeto słusznie z inszemi członkami żyć ma. ............
Godzi się tedy, aby i nad królmi i nad wszytkiemi urzędniki zwierzchność miały prawa, któremiby się przeciw popędliwościom serdecznym obwarowali, a pewną nauką i siebie i swój lud rządzić mieli. Teć są rzeczy, któreśmy o ustanowieniu nowych praw, albo poprawieniu dawnych, też o sędziach i o innych rzeczach k tym należących powiedzieć mieli. W pierwszych też księgach powiedziałem i o obyczajach i o osobach, któreby obyczaje rządziły i ich broniły; Boże daj! aby się temu wszyscy przypatrowali a wedle możności i powinności swej temu dosyć czynili. Wielkie jest wszędzie, a jakoby śmiertelne, praw i karności rozruszenie, które pospolicie oznajmia rozruszenie a zginienie rzeczypospolitej. Przeto też więcej pilności i srogości urzędowej trzeba, aby i obywatele swe w powinności ich zatrzymywał, bystrość hamował, karności bronił, a sądy srodze sprawował; zaś obywatelom przystoi, aby urzędu swego posłuszni byli, to wszysko, com powiedział, u siebie rozważali, a postronnemi się przykłady karali. Tenci jest zaprawdę czas, którego pospolite klęski opłakawać a wiszące nad nami ustawicznemi modlitwami oddalać mamy; bo którzy nie poprawują obyczajów a praw nie są posłuszni, o tych ma być rozumiano, że na wszytkie spólną nędzę przyciągają - zaprawdę godni, aby z rzeczypospolitej byli wykorzenieni; aby dla ich złości i dobrzy skarani nie byli i wszytka rzeczpospolita nie zginęła. Drugie rzeczy, któreśmy obiecali, już wyprawujmy.
KSIĘGA IV. O KOŚCIELE
Rozdział XXVI
O wyborze papieża
To, co mówiłem o wyborze biskupów, trzeba również odnieść do wyboru papieża, którego wszyscy uważają za najwyższego biskupa. Skoro wielu dowodzi silnymi racjami i argumentami, że nie ma skuteczniejszego środka na usunięcie niezgody ze społeczności chrześcijańskiej i utrzymanie jedności niż rządy w niej jednego człowieka, jest całkowicie słuszne, aby go wybierali wszyscy wierni, zwłaszcza że wszyscy mają mu być posłuszni. Nie należy więc prawa wyboru pozostawić jedynie kardynałom ani Włochom; dla wybrania człowieka, którego rozkazom mają być wszyscy posłuszni, winni się zejść na oznaczone miejsce ludzie wyznaczeni z wszystkich chrześcijańskich krajów.
Wielu ludziom wydawałoby się rzeczą nie do zniesienia, gdyby cesarz rzymski, którego wybiera jedynie niemiecki naród, miał panować nad innymi narodami. Nie powinien więc jeden tylko naród wybierać tego, który ma być pasterzem całego świata. Wszyscy prawie papieże mają ciągle na ustach słowa, iż są następcami Piotra i zastępcami Chrystusa. Należy tedy wybierać ludzi, którzy by tym tytułom mogli uczynić zadość. Jest niedorzecznością, niezgodną z wszelkim rozsądkiem, aby biskup rzymski, kimkolwiek by on był, miał rządzić całym Kościołem na świecie. W Żywocie Bonifacego VIII przedstawiono, jakimi niedozwolonymi zabiegami i przez jaki podstęp dostał się on na tron papieski i z jaką rządził pychą. O nim krąży powiedzenie: "Wśliznął się jak lis, panował jak wilk, zginął jak pies". Że wielu było takich Bonifacych na papieskim tronie, wiedzą dokładnie ci, którzy czytają dzieje papieży. Nie jest bez winy i Paweł III w wielu sprawach, o których lepiej nie mówić; zostały one napiętnowane paszkwilami, a opowiadają o nich ci, którzy za jego pontyfikatu byli w Rzymie.
Ogólnie biorąc, trudno, by nie stał się tyranem ten, kto ma w swych rękach możliwość tak wielkiej władzy. Tym dokładniej trzeba określić zarówno to, kogo należy wybierać, jak i to, kto powinien wybierać. Należy także przepisać zasadę i sposób postępowania w tej sprawie. Dosyć już długo zamykała Italia urząd papieski w granicach swego kraju. Uważała, że byłby on splamiony, gdyby go piastował jakiś cudzoziemiec. Ale widzimy, co wynikło z tego, iż jeden naród miał stale te rządy w ręku. W mniemaniu Italczyków jest to władza świecka i - co już najbardziej jest zbrodnicze - uważają oni nauczanie ewangelii i rozdzielanie sakramentów za rzecz poniżającą dla tej godności. Toteż wybierają nie tych, którzy kształcili się w świętej nauce i odbyli długą praktykę oraz ćwiczenie w nauczaniu i w sprawowaniu świętych obowiązków, ale tych którzy znają zasady świeckiej władzy, a przede wszystkim rozumieją się na sztuce wojennej.
Czy w ten sposób szukają następców Chrystusa i apostołów, czy też następców Juliusza Cezara? Wybrali Klemensa VII, zupełnego (jak mówią) nieuka, który zaczął się uczyć łaciny dopiero wtedy, gdy został kardynałem. Chcą, aby tacy przewodzili światu chrześcijańskiemu i wyrokowali o obyczajach i nauce chrześcijańskiej. Przecież Luter począł pisać i uczyć już od czasów Leona X. Po Leonie X było trzech lub czterech papieży. I któż uwierzy, aby przez długi czas nie można było położyć końca sporom religijnym, gdyby papieże troszczyli się o to z całej duszy? Ale rzecz sama świadczy, że im religia zgoła nie w głowie, im tylko władza leży na sercu.
Zwołali sobór do Vicenzy, do Mantui, do Trydentu, być może zmuszeni do tego przykrymi dla nich prośbami monarchów. Sobór trydencki usiłowali przenieść do Bolonii. A dlaczego to zrobili, widzimy z zażalenia, jakie w imieniu cesarza Karola wysłano do Pawła III. Skoro więc kardynałowie przez tyle wieków nie umieli ani nie chcieli wybierać prawdziwych namiestników Chrystusa, trzeba im odebrać w zupełności załatwianie tej sprawy i powierzyć ją komu innemu, kto by umiał i chciał dbać o królestwo Chrystusowe. Paweł, ale nie trzeci, tylko ów z Tarsu, powiada, iż Bóg nie przepuścił gałęziom, które nie rodziły należnych owoców; rozkazał wyciąć oliwkę od korzenia i na jej miejscu zasadzić dziki krzak. Zaiste, jeśli Kościół będzie chciał być doskonały, tak jak doskonały jest jego Ojciec w niebiesiech, nie przepuści nikomu, choćby cieszącemu się najsłuszniejszymi prerogatywami, i nie zgodzi się na pozostawienie mu kierownictwa sprawami, którymi zarządzić nie umie i nie chce, ale naznaczy na jego miejsce kogo innego.
Jeśli tak należy postępować wobec wszystkich piastujących urzędy, o ileż bardziej wobec samego papieża? Albowiem jaki on - tacy zazwyczaj biskupi, jacy biskupi - tacy inni duchowni. Od papieża tedy należy rozpocząć naprawę. I nie trzeba nad tym bardzo łamać sobie głowy, gdzie on ma mieć siedzibę, czy w Rzymie, czy gdzie indziej. Albowiem, jak powiada Hieronim, czy w Rzymie, czy w Eugubio, czy w Aleksandrii, czy w egipskim Tanis - nie zmienia się jego zasługa, nie zmienia się jego kapłaństwo. Od Jowisza tedy, jak mówi przysłowie - czy też w tym wypadku: od papieża - początek, następnie kolej na biskupów, potem na inne sługi Kościoła.
Nie wiem, czy tym, którzy sami osobiście nie mogą wypełniać powinności kapłańskich, nie powinno się odebrać kościelnych urzędów. Prawo kanoniczne powiada wprawdzie, aby ci, którzy są na urzędach kapłańskich przeznaczonych dla teologów, albo sami nauczali, albo jeśli nie mają do tego zdolności, przez innych. Wydaje mi się jednak, że takie stanowisko nie jest całkiem słuszne. Lepiej określa to Paweł mówiąc, że robotnik godzien jest zapłaty swojej. Kto by zaś nie chciał pracować, ten nie powinien jeść. Kto tedy przez innych chciałby spełniać swoje obowiązki, ten przez innych niech je i pije; niech nie pożera zasobów przeznaczonych dla innych.
Zezwolenie na wykonywanie pracy rękami innych zrodziło w Kościele Bożym wielu Epikurów i Sardanapalów, którzy zabierali chleb ludziom uzdolnionym do nauczania. Jeśli wydaje się, iż dla spokoju publicznego trzeba takich cierpieć w duchownym stanie, to jednak należy się o to starać, aby im dodano dozorców, by pełnili za nich obowiązki. Dawniej dawano również pomocników biskupom, którym brakowało sił do świętej służby bądź z powodu choroby, bądź z powodu wieku; mieli oni spełniać obowiązki tamtych w należyty sposób. O ile bardziej należałoby się starać, aby ludziom nie umiejącym sobie poradzić z powodu niewiedzy lub słabości rozumu dodawano takich, którzy nauką i cnotą mogliby służyć Bożym Kościołom. Trzeba mieć zawsze większy wzgląd na Kościół i Rzeczpospolitą niż na czyjąkolwiek prywatną korzyść.
Należy więc przystąpić do naprawy stosunków w Kościele rozpoczynając od papieża; gdyby się jego - jako głowę - pominęło, podejmowalibyśmy na próżno troskę o inne członki. Ponieważ zaś wszystko, co powiedziałem o wyborze biskupów, można zastosować i do papieża, zaniecham dłuższego mówienia w tej sprawie. Zaprawdę, jeśli się nie zmieni sposobu wybierania papieża, nigdy nie wypleni się z Kościoła Bożego żądzy władzy, nigdy tyranii, nigdy zuchwalstwa gorszego niż cyklopowe.
JEGO MIŁOŚCI MEMU MIŁOŚCIWEMU PANU
PANU PIOTROWI MYSZKOWSKIEMU
Z ŁASKI BOŻEJ BISKUPOWI KRAKOWSKIEMU ETC.
Żniwa swego pierwszy snop tobie ofiaruję,
Cny Myszkowski, którego dobrodziejstwem czuję
Uwiązane swe serce; bo komu jest tajna
Twa łaska przeciwko mnie i chęć niezwyczajna?
Jedeneś ty nalezion, u którego miały
Miejsce Muzy wzgardzone i twarz wdzięczną znały;
Jedeneś ty rozumiał, że moje Kameny
Mogły jednak być godne jakiejkolwiek ceny.
Tymżeś mi serca dodał, żem się rymy swymi
Ważył zetrzeć z poety co znakomitszymi
I wdarłem się na skałę pięknej Kalijopy,
Gdzie dotychmiast nie było znaku polskiej stopy.
I teraz ci z Libanu niosę Dawidow
Złote gęśli, a przy nich polskie pieśni nowe:
Psałterza pięć książeczek, którym ty łaskawy
Wzrok ukaż, twej nieowszem niegodnym zabawy.
PSALM l
Beatus vir, qui non abiit in consilio impiorum
Szczęśliwy, który nie był miedzy złymi w radzie
Ani stóp swoich torem grzesznych ludzi kładzie
Ani siadł na stolicy, gdzie tacy siadają,
Co się z nauki zdrowej radzi naśmiewają;
Ale to jego umysł, to jego staranie,
Aby na wszytkim pełnił Pańskie przykazanie;
Dzień li po niebie wiedzie, noc li swoje konie,
On ustawicznie w Pańskim rozmyśla zakonie.
Taki podobien będzie drzewu porzecznemu,
Które przynosi co rok owoc panu swemu,
Liścia nigdy nie tracąc, choć zła chwila przydzie;
Temu wszystko, co pocznie, na dobre wynidzie.
Ale źli, którzy Boga i wstydu nie znają,
Tego szczęścia, tej nigdy zapłaty nie mają:
Równi plewom, które się walają przy ziemi,
A wiatry, gdzie jedno chcą, wszędzie władną jemu.
Dla czego przed sądem być muszą pohańbieni
Ani w liczbie z dobrymi będą policzeni;
Pan bowiem sprawiedliwych na wszelki czas broni,
A przewrotne, złe ludzi cicha pomsta goni.
KOSARZE
Miłko, Baty.
Miłko
Kosarzu, robotniku dobry, co-ć się stało?
Przedtym miedzy czeladzią nad cię nie bywało.
Teraz ani docinasz i pokosy psujesz,
Ani równo z inszymi w rzędzie postępujesz,
Ale po wszystkich idziesz; tak za trzodą w pole
Owca idzie, gdy nogę na cierniu zakole.
Jakim w południe będziesz abo do wieczora,
Jeśli-ć zaraz z poranku robota niespora?
Baty
Miłku, nie przyrównywaj inszych do swej mocy,
Bo ty kosisz nie tylko w dzień, ale i w nocy.
Dusza twoja z kamienia kędyś się urwała.
Słuchaj, abo-ć tęsknica nigdy nie bywała?
Miłko
Nie bywała: po kimże chłop prosty ma tużyć,
Który ustawnie musi robić abo służyć?
Baty
Ani-ć się przytrafiało, abyś zamiłował
I nie spał całej nocy, i zalot pilnował?
Milko
Bodaj się nie trafiało: szkoda tam być musi
Bez pochyby, kędy pies rzemienia zakusi.
Baty
Alem ja zamiłował; już to wyminęła
Wtóra niedziela, jako napaść mię ta wzięła.
Miłko
Pan-eś ty, bracie, a my prosty chleb jadamy,
Ty z pełnej beczki toczysz, my drożdży nie mamy.
Baty
W tym państwie chwastem u mnie zarosły zagony,
A jakom posiał, jeszcze żaden nie plewiony.
Miłko
Któraż to zuchwalica tak cię popsowała?
Baty
Owa, co nam przy żniwie pieśni zaczynała.
Miłko
Dostałeś, czegoś szukał. Bóg frantom nagali.
I świercze w słomie, kiedyś spał, o tym śpiewali.
Baty
Nie każ na hardą i nie śmiej się z mej głupości:
Nie tylko ślepi żebrzą, lśną ludzie w miłości.
Miłko
Nie moja rzecz być hardym, wszakże nie próżnujmy,
Ale spieszno przy inszych z kosą postępujmy.
Ty zaśpiewaj co o swej miłej, lżejsza będzie
Tak robota; wszak i ty dudką słyniesz wszędzie.
Baty
Muzy, ucieszne Muzy. teraz zaczynajcie,
A ze mną moję piękną pannę wysławiajcie.
Kogo się wy dotkniecie przez wdzięczne śpiewanie,
Każdy się urodziwym, każdy pięknym zstanie.
Bombiko ma namilsza, wszyscy cię i małą,
I chudą, i Cyganką zową ogorzałą.
Ja subtelną, ja Greczką; nie wszystko są białe
Fijołki, są bronatne, są i podpalałe,
Są i ziółka ciemniejsze, a wżdy je zbierają
Piękne panny i w wieńcach przodek im dawają.
Oracz za pługiem chodzi, za oraczem wrona,
Ja za tobą, Bombiko moja ulubiona.
Gdybym miał skarb królewski abo złote bani,
Stalibyśmy oboje ze złota odlani.
Ty byś bębenek abo piszczałkę trzymała,
Abo różą, abo mi jabłko podawała.
Ja bym stał, jako stawam, gdy taniec wywodzę,
Piórko za czapką, gładka skórzenka na nodze.
Bombiko ma namilsza, twoja nóżka biała,
Słówka jedwabne, łaska, nie wiem, jako trwała?
Miłko
Wejże tego kosarza, jako chytrze z nami
Obchodzi się: tak długo taił się z pieśniami.
Wieręś ją dobrze wyciął; moja brodo miła,
Nie darmoś to konopie tak bujno puściła.
Posłuchaj też ty moich, lecz ja nic swojego
Nie zaśpiewam, rym tylko dawny Litersego.
Cerero wielożyzna, zdarz, aby to było
Plenne zboże, aby się do gumna zwoziło!
Grabcie i wiążcie mocno, aby nie rzeczono:
„Słomiany to robotnik, płacą tu stracono”.
Gdy wiatr z pułnocy abo z zachodu powiewa,
Rozstawcie snopy, bo tak kłos ziernistszy bywa.
Kto młóci, niech się strzeże w przypołudnie spania:
W południe zbite zboże lepsze do wywiania.
Kosarz ma wstać z skowronkiem, a lec, gdy on śledzie,
Dobremu kosarzowi znój nigdy nie będzie.
Najlepszy żabi żywot: nigdy nie upragnie,
Nigdy nie woła: „Daj pić”, zawsze mięszka w bagnie.
Urzędniku, nie umiesz, tylko nam chwast warzyć,
Kiedy pokrzywy dzielisz, waruj ręki sparzyć.
Azaby takie pieśni, kiedy słońce pali,
Przy robotach kosarze nie raczej śpiewali?
A ty więc o miłostkach swoje narzekanie
Zachowaj do macierze, kiedy rano wstanie.
WIERZBY
Nais Purska.
Nais
Stojąc nad cichym Purem, Nais żałościwa:
Jako (prawi) ta woda za wodą upływa,
Tak lata nasze bieżą, nazad niewrócone.
Lecz wody za wodami idą nieskończone,
Ale życia mojego skoro czas przeminie,
Inszy nie przyjdzie ani wiek nowy nadpłynie.
Czyli trudno przeskoczyć kresy zamierzone?
Abo prawa naganiać wiecznie położone?
Raczej to, co nam wieku pozwolono trochę,
Niechaj troski nie gryzą i frasunki płoche.
Samo nadbieży, co jest naznaczono komu,
A zła chwila namaca i w zawartym domu.
Ja tym czasem ten warkocz będę rozpletała,
Będę się w tobie, piękny Purze, przeglądała.
Owa mię też to potka, co i siostry moje.
A jako teraz żywa nad twym brzegiem stoję,
Będzie pamiątka moja na wieczny czas stała:
Bo nie żył, po kim piękna pamięć nie została.
Jeśli mię nigdy taniec długi nie zabawił,
Jeśli na krotofilach wiek się mój nie strawił,
Jeślim na łąkach kwiatków tylko nie zbierała
Anim się na wesołe fauny zapatrzała,
Ale uczone pieśni w uściech moich brzmiały,
Te, proszę, aby po mnie na świecie zostały.
Świadczę wami, o wierzby, co nad brzegi tymi
Stoicie równym rzędem, jeszcze maluchnymi
Rączkami żem ja tu z was gałązki łamała,
A z nich długie piszczałki sobie wykrącała.
I wy, wierzby, byłyście kiedyś boginiami,
Teraz wód pilnujecie, stojąc nad brzegami.
Żaby tylko koło was wrzaskliwe dukają
Abo chłopięta raków pod wami szukają.
Sameście sobie winny, niebogi, w tej mierze,
Boście wy w Palladzinym były fraucymerze
I miedzy przedniejszymi pannami was miała,
I śpiewania, i wszelkich muzyk nauczała.
Aleście wy darów jej zażyć nie umiały,
Boście się przed leda kim sławić nimi chciały.
I to was z satyrami wprawiło w biesiady,
To was w zgubę przywiodło i w ich chytre zdrady.
Bo gdy się od paniej swej nocą ukradacie,
Gdy do nich na dobrą myśl i tańce biegacie,
Potkało to was od nich, co zwykło potykać
Młode od młodych, gdy się śmią do nich przymykać.
Z dobrymi dobrym będziesz; gdzie się ze złym zbracisz,
Byś był naostrożniejszym, własne dobro stracisz.
Zaraz było znać na was niecudną odmianę,
Już ani, jako przedtym, oblicze rumiane,
Aniście oko miały do ludzi przestrone,
Tak wiele serce może wstydzić urażone.
Często się wam i sama Pallas dziwowała,
Często, co się tym pannom dzieje, pytywała.
A chciwi satyrowie co raz nadbiegali,
Pod czas nietrefne mowy o was szeptywali.
Bo kto kogo w ućciwym urazi zelżywie,
Rad się chełpi i o tym gada uszczypliwie.
Już na was wszyscy palcem z kątów ukazują
Abo się strzegą, abo przymówki gotują.
Na koniec, aby Pallas rzecz pewną wiedziała,
Do kąpieli panieńskiej z sobą wam kazała.
Jest góra ku obłokom wierzchem wystawiona,
Pod nią jama kamieniem żywym usklepiona.
Z wierzchu góry zdrój bije, Hippokrene zową,
W jamie także krynicę najdziesz kryształową.
Zdrój mądrym myślom służy i pieśniom uczonym,
Krynica - w cnym dziewictwie sercom poświęconym.
Kto chce wiedzieć Pallady wszystkie tajemnice,
Trzeba napoju czerpać z zdroju i z krynice.
Zdrój jest każdemu wolny i gmin gęsty miwa,
Krynica się od gminu inszego ukrywa,
Samym tylko panieńskim ustom się podaje,
Próżno tam sięga, kto ma insze obyczaje.
W niej wody płyną żadnym piaskiem nie zmieszane,
W niej są smaki rozkoszne, wonie nie słychane,
W niej Pallas swoje członki panieńskie omywa,
W niej stateczności panien swoich doświadczywa.
Bo (cud dziwny) gdy się kto dotknie pokalany,
Zaraz woda ucieka i pierzcha na ściany.
Tam tedy i na ten czas z dworem swym jechała,
I wam, o smętne siostry, przy sobie kazała.
Niedługa próba była: naprzód sama wody
Wzięła w dłoni i śliczne umyła jagody.
Woda się nie ruszyła. Po niej, jako stały
Długim rzędem, wszystkie się panny umywały.
Każdej spokojna woda wstydu poświadczyła.
Ale kiedy już na was kolej przychodziła,
Czyście nie zbladły, czyście nie skamiały prawie?
Znać było zaraz grzech wasz po samej postawie.
Jedna się schylić chciała, a już wody wrzały
I z hukiem się po wszystkiej jamie rozpierzchały.
Kto winien, ten ucieka, pełno w sercu trwogi.
Trudno inaczej było, jedno zaraz w nogi.
Ale ucieczka próżna, mocna boska siła,
Bo was przeklęctwem srogim tudzież dogoniła.
„O złe, krzyknęła głosem, o zapamiętałe!
O, na swe i na moje imię mało dbałe!
Tegoście się na dworze moim wyćwiczyły?
Tegoście się pod bokiem moim poważyły?
Na to wam wyszły chęci moje i zabawy?
Na to twarz nie zmarszczona i umysł łaskawy?
Miejcie pamiątkę tego, aby się kajała
Setna po tym i mieście szanować umiała.
Rozkazuję, abyście przy tym błocie stały
(A wyście ku jakiemuś błotu przybiegały)!”
I stanęłyście zaraz. Jeszcze któraś chciała
Ruszyć nogą, a noga w korzeń już wrastała.
Chciała rękami klasnąć, jako się rękami
Zaniosła, tak obrosła wszystka gałęziami.
Ciało w pień poszło, członki skórą obleczone,
Liście na was wionęło na poły zielone,
Na poły blade, pełne niesmacznej gorzkości,
Znak przestrachu, i waszej ostatniej żałości.
I stałyście się nowo na ten czas wierzbami,
I po dziś dzień rośniecie, wierzby, nad wodami.
A Pallas nowym fukiem: „Tu, tu, wszetecznice;
Pijcie błoto, niegodne panieńskiej krynice!
Niegodne ani dawać owocu żadnego,
Niegodne ani miewać liścia ozdobnego.
I kwiat wasz niech podobny leci pajęczynie,
I z drzewa niech nie będzie robione naczynie,
I ledwie miedzy drzewy bądźcie policzone.
Ale żeście w muzyce były nauczone,
Niechaj w was moje dary nie giną do szczęta,
Niechaj z was sobie kręcą piszczałki chłopięta
I pierwsze na nich biorą do piosnek ćwiczenie,
A moje wspominają od was obelżenie”.
To rzekszy, na swe panny poglądała srogo,
Ukazując, jako się zła rzecz płaci drogo.
O wierzby! Nie mówię to do was z urągania
- Kto się urąga, żaden nie ujdzie karania -
Ale żem z was początki niegdy brała małe,
Jeśli będą na świecie prace moje trwałe,
Niechaj trwają w pamięci i wasze przygody.
Może być, że kto korzyść weźmie z waszej szkody,
Jako ja teraz biorę i karzę się wami,
I wolę nad pustymi schadzać tu brzegami,
Niźli się popisować u gminu podłego.
Z jakim kto żył, zawsze był miewan za takiego.
KOŁACZE
Panny, Pań sześć par
Panny
Sroczka krzekce na płocie, będą goście nowi.
Sroczka czasem omyli, czasem prawdę powi.
Gdzie gościom w domu rado, sroczce zawsze wierzą
I nie każą się kwapić kucharzom z wieczerzą.
Sroczko, umiesz ty mówić, powiedz, gdzieś latała,
Z któryjeś strony goście jadące widziała?
Sroczka krzekce na płocie; pannie się raduje
Serduszko, bo miłego przyjaciela czuje.
Jedzie z swoją drużyną panie urodziwy,
Panie z dalekiej strony; pod nim koń chodziwy,
Koń łysy, białonogi, rząd na nim ze złota.
Panno, gotuj się witać! Już wjeżdża we wrota,
Już z koni pozsiadali; wszystko się podworze
Rośmiało jako niebo od wesołej zorze.
Witamy cię, panicze, dawno pożądany!
Czeka cię upominek tobie obiecany,
Obiecany od Boga i od domu tego.
Po obietnicę trzeba wsiadać na rączego,
A ty się gdzieś zabawiasz! Już nam nie zstawało
Oczu wyglądając cię. Winieneś niemało
Sam sobie, a pogonić trudno i godziny.
Co byś rzekł, gdyby to był otrzymał kto iny?
Barzoś się ubeśpieczył! Czyli tak urodzie
Dufasz swojej? Kto dufa nawiętszej pogodzie,
Deszcz go zlewa. Nie trzeba spać i w pewnej rzeczy.
I Bóg nie dźwignie, kto się sam nie ma na pieczy.
Często zazdrość o tobie złe powieści siała,
Ale cnota zazdrości wiary nie dawała.
Trudno stateczność ruszyć; niechaj zły wiatr wieje,
Jako chce, przedsię ona nie traci nadzieje.
Kędyś się nam zabawiał, mój panicze drogi?
Serce przez ciebie mdlało i te piękne progi
Pustkami się widziały. Czyliś na jelenie
Z myślistwem jeździł? Wami, wami, leśne cienie,
Świadczymy, jakeśmy wam częstokroć łajały,
Jako często zabawy wasze przeklinały.
Lubo sroga Dyjanna w surowej karności
Drużynę swoje chowa, ale przy gładkości
Trudna przestroga. Były insze obawania,
Bo i harap ma swoje przykre dojeżdżania,
I od płochego zwierza urośnie nowina.
Jeszcze po dziś dzień płacze swego Adonina
Wenus żałosna: „Ach, ach, młodzieńcze ubogi,
Jako cię dzikiej świnie ząb uranił srogi!”
I tyś, drugi młodzieńcze, w uściech naszych bywał,
Nazbyt-eś, ach, nędzniku, w lesiech przemieszkiwał,
Daleko cię nieszczęsne łowy unosiły,
Aż cię na koniec łaja właściwą skarmiły.
Pełna jest trwogi miłość i w każdy kąt ucha
Przykłada; raz ją bojaźń, raz cieszy otucha.
Czyli cię krotochwile jakie zabawiały?
Nam tu bez ciebie ani dzień widział się biały,
Ani słoneczko jasne. Komuż do wesela
Przyść może, gdzie miłego nie masz przyjaciela?
Czyli nie każdy serce ma jednakie? Czyli
Co z oczu, to i z myśli? A czasem omyli
Oko jasne. O tobie tego nie trzymamy,
I owszem, się pociechy wszelkiej spodziewamy.
Sokół wysoko buja, a bujawszy siła,
Jedno mu drzewko; jedna mu gałązka miła.
Młodość przestrono patrzy i daleko strzela
Z myślami, aż Bóg na wet każdego oddziela
Własną cząstką. Kto na niej przestawa spokojnie,
Wszystkiego ma dostatek, wszystkiego ma hojnie.
I ty myśli uspokój, mój panicze drogi,
Nie darmo cię tu przyniósł twój koń białonogi.
Pryskał we wrota wchodząc; znać, żeśmy-ć tu radzi,
Radziśmy wszyscy tobie i twojej czeladzi.
Już i matka, i panna witać cię wychodzi.
Poprzedź ich ręką, tobie poprzedzić się godzi.
I czołem nisko uderz, jest dla czego czołem
Uderzyć, a nie chciej sieść za gościnnym stołem,
Aż otrzymasz, co pragniesz; wszystko z czasem płynie,
Co ma być jutro, niechaj będzie w tej godzinie.
I ty, matko, nie zwłaczaj, czyń, coś umyśliła.
Żadna rzecz się nie kończy, gdzie rozmysłów siła.
Panno, czas już rozpuścić warkocze rozwite,
Czas oblec szaty takiej sprawie przyzwoite!
Storzcie pannę do ślubu, sąsiady życzliwe,
Ślub święty jest i wasze prace świętobliwe.
Wszak też wam tę posługę przedtym oddawano,
Toż i za matek waszych w obyczaju miano.
Kapłanie, gotuj stułę. Zbladłeś nam, panicze.
Ba, i pannie łza za łzą płynie przez oblicze.
Przelękłoś się, panicze, bojaźń to od Boga;
Szczęście tam bywa, kędy bywa taka trwoga.
Nie płacz, panno, bo rzeką, że płaczesz z radości,
Pomyśli ktoś i gorzej, bo siła zazdrości.
Nie pierwsza ty od matki wychodzisz z opieki.
Aboś chciała na łonie jej mieszkać na wieki?
I ona przy matce swej nie wiecznie mieszkała,
I tyś się nie dlatego tak tu wychowała.
Jużeście w stadle świętym, wszyscy wam dajemy
Na szczęście i miłego życia winszujemy:
Bodajeście długi wiek z sobą pomięszkali,
Bodajeście wszelakich pociech doczekali!
Potrawy postawiono. Do stołu siadajcie,
W pośrodku mieśce pannie z panem młodym dajcie.
Im-ci z sobą być: tak więc dwa szczepy zielone
Stoją w nadobnym sadu pospołu sadzone.
Panna nie wzniesie oka, serduszko w niej taje,
A pan młody długiemu obiadowi łaje.
Niech kucharze potrawy dziwne wymyślają,
Niechaj win rozmaitych hojno nalewają,
Kołacze grunt wszystkiemu, a może rzec śmiele:
Bez kołaczy jakoby nie było wesele.
Laską w próg uderzono; już kołacze dają,
A przed kołaczmi panie nadobne śpiewają
I taniec prędki wiodą, i kleszczą rękami.
Zabawmy oczy tańcem, a uszy pieśniami.
Ta, co białym trzewiczkiem błysnęła na nodze,
Jakoby rzekła, że się ja też na coś godzę.
Pierwsza para
Panicze, co tu z panną siedzisz za tym stołem,
Tobie teraz wiedziemy taniec pięknym kołem,
Tobie kleszczemy. Czyli ty nie słyszysz tego?
Ale cię myśl unosi do czegoś inszego.
Tłusty kołacz niesiemy dla twojej zabawy,
Syty kołacz, są jeszcze sytniejsze potrawy.
Wtóra para
Śliczna panno, dziś tylko panną cię witamy,
Jutro z nami porównasz, w tym cię upewniamy.
Dziś się sromasz, jutro się będziesz uśmiechała
I żal ci będzie, żeś tak długo próżnowała.
Pieści matka, a przedsię niesmaczne w pieszczocie,
A z miłym przyjacielem smaczne i w kłopocie.
Trzecia para
Nie dumaj nam, panicze, już kołacz na stole,
Teraz jest twoje żniwo, teraz twoje pole.
Dzieciom kołacz, dla ciebie będzie coś lepszego,
A ty pamiętaj zażyć fortelu swojego.
Morzem ma być młodzieniec, morza żeglarz prosi,
Morze nie słucha, ale gdzie chce, żagiel nosi.
Czwarta para
Panno, już cię to matka z domu precz wyprawia,
Chleb to z domu przed ciebie, nie kołacze stawia.
A chociajby kołacze każdy dzień stawiali,
Dłużej by cię przy sobie już nie zatrzymali.
Jako się mocno trzyma chmiel gęsty przy tyce,
Tak i panna się trzyma przy swoim panice.
Piąta para
Wilczaszku, ozinąłeś owieczkę niebogę,
Ona za tobą bieży, choć ma w sercu trwogę,
Ale to sobie za ten kołacz wymawiamy,
Że ją tu przy taneczku do dnia zatrzymamy.
Rad byś potym, aby się tańcem zabawiała,
Ty byś rad, ona będzie coś inszego chciała.
Szosta para
Panno, przegrana twoja, chłopięta dowodzą;
Kołacz im z stołu dano i za łeb on chodzą.
Lepsza zgoda niż zwada, zgoda wszystko mnoży,
Niezgoda wszystko kazi i domy uboży.
Panno, miej się do tańca, już wiodę oddają,
A muzycy niechaj co rześkiego zagrają.
[Panny]
Sroczko, z dobrąś nowiną do nas przyleciała,
Bodajeś i u sąsiad także zakrzeczała.