{1} Przez pryzmat czasu Fajnie jest mieć 17 lat, ale nie wiecznie!


sobota, 28.marca.2009, 17:06

Kiedy teraz przypominam sobie ten dzień, spostrzegam to zupełnie inaczej.
Gdybym wtedy nie spotkała tego wampira, mój los byłby zupełnie inny.
Nie jestem pewna, czy lepszy. Niczego nie jestem już pewna.
Może lepiej by było, bym umarła tam wtedy z nimi...
Przeznaczenie? Już w nie nie wierzę. Bo my byliśmy sobie przeznaczeni. A więc, dlaczego teraz nie możemy być razem?
Odpowiedzi szukam już tyle lat...

~~***~~

Przez pryzmat czasu


Ciepły, słoneczny dzień. 26 czerwca rok 1902, Paryż. Miasto tętniło życiem. Nic dziwnego, była sobota, dzień wolny od pracy i szkoły. Ludzie krzątali się po uliczkach miasta, w zamiarze odwiedzenia jakiegoś znajomego, zrobienia zakupów, lub po prostu wyszli na dwór, żeby się przejść. Tak też zrobiła Nuria Monphort. Nie była jedynym zagubionym, samotnym sercem wśród tych wszystkich ludzi. Dzień był bardzo ciepły i aż żal było siedzieć w domu i go marnować. Szła brukowaną uliczką, wymijając, co chwila twarze uśmiechające się do niej i witające. Lekki wiatr rozwiewał jej ciemno czekoladowe włosy, które spływały po ramionach na lado różową, letnią sukienkę. Białe pantofelki na jej nogach stukały o betonową powierzchnię przy każdym kroku dziewczyny. Oliwkowo zielone oczy lustrowały okolicę i mijane zaułki, jakby czegoś szukały. A przecież miała od dawna określony cel - park. Kiedy, była tak ładna pogoda, uwielbiała wychodzić na spacer do parku, by usiąść na najdalej osadzonej ławce, którą przykrywał cień, rosnących do nieba drzew i rozmyślać, lub po prostu wpatrywać się w bujną, zieloną roślinność. W tedy na drzewach nad nią przysiadał słowik i ćwierkał swoją cudną melodię. "Świat jest piękny!" - pomyślała brunetka i przeszła przez ulicę, przepuszczona przez jakiegoś wyjątkowo uprzejmego kierowcę. Ostatnio coraz trudniej było o takich. Ludziom ciągle się gdzieś śpieszyło i nie zwracali uwagi na to, że ktoś czeka na przejście na drugą stronę od pięciu minut. Obdarzyła łysiejącego pana o miłym wyrazie twarzy ciepłym uśmiechem i odwróciła się jeszcze raz uśmiechając, kiedy odjeżdżał swoim czerwonym samochodem. Przed nią roztaczał się park, pełen młodych kobiet, dzieci, bawiących się w ganianego, zakochanych, trzymających się za ręce... No właśnie. Czy ona kiedyś też się zakocha? Dzisiaj kończyła 17 lat, a ani razu nie była zakochana. Nawet zauroczona. Mężczyźni od czasu do czasu interesowali się nią, ale ona traktowała ich zaloty jedynie jako znak przyjaźni. Westchnęła ciężko. Nie chciała zostać starą panną. Jej kuzynki, chociaż młodsze od niej, już miały narzeczonych. A ona co? Ba, nawet nie miała chłopaka. Jej matka, Lady Monphort od dawna martwiła się o jej o nią i jej zamążpójście. Ojciec raczej nie zwracał na to uwagi. Wręcz cieszyła go myśl, że córka się uczy a nie ugania za chłopcami. Jednak, w ostatnim czasie zapadł ciężko na zdrowiu i trzeba było zapisać komuś majątek, a powszechnie wiadomo, że młoda kobieta, do tego bogata i bez ojca jest najłatwiejszą ofiarą oszustwa. Potrząsnęła głową. Nie przyszła przecież tutaj, żeby się zamartwiać, lecz żeby odpocząć. Ruszyła więc wąską ścieżką, mijając klomby kwiatów. Powietrze było świeże i rześkie. Co chwila rozlegały się jakieś piski dzieci, które ganiały się wokół kamieni, lub gdzieś wesoło szczekał pies. A ona samotnie szła, z rozmarzoną miną, uśmiechając się do świata. Po 10 minutach, które wydały się minąć jak jedna sekunda, ujrzała swoją ulubioną ławkę. Jak zawsze, była pusta, gdyż większość wolała posiedzieć w promieniach ciepłego słońca. Ale nie ona. Cień wydawał jej się zawsze taki tajemniczy, pełen zagadek i nieodkrytych tajemnic. Usiadła a stare drewno zaskrzypiało lekko. Poczuła lekki chłód, od którego pojawiła jej się gęsia skórka i miły dreszczyk. Uśmiechnęła się. Lubiła to uczucie. Odetchnęła głęboko, by uspokoić lekko rozkołatane, dość szybkim marszem serce. Popołudnie już mijało i słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Rodziny, przesiadujące na trawie i zajadające kanapki, powoli zaczęły się zbierać. Naokoło robiło się coraz bardziej pusto, jednak Nuria dalej siedziała w miejscu, obserwując to cicho. W myślach krytykowała stroje, lub zachowanie młodych dam, które wydały jej się bardzo irytujące. Zachowywały się wręcz gorzej niż małe dzieci. Co chwile się popychały i wyrywały sobie lusterko. W jednej z takich bitw, blond włosa, która wydała jej się najbardziej pyszałkowata, potknęła się o kamień i wpadła do małej sadzawki w centrum parku. Monphort wybuchła śmiechem. Gdyby była tu matka, zapewne skarciłaby ja za wyśmiewanie się z cudzej niedoli, ale jej tutaj nie było, więc mogła robić, co jej się żywnie podoba. A poza tym, tej blond laluni się należało. Może zmądrzeje kiedyś. Słysząc jej śmiech, grupka dziewczyn spojrzała w jej stronę. Zrobiły wielce urażone miny i odeszły i prychając. Znając życie w drodze do domu będą się bulwersować i opowiadać sobie, przekrzykując się jedna za drugą o jej bezczelność. Nastał zmierzch. Słońca już prawie nie było widać. Dopiero zapanowała cisza. Brunetka zamknęła oczy. chciała się zatopić w tej ciszy i nie wracać do rzeczywistości. Słyszała, jak w oddali przejeżdżają samochody, ktoś jedzie na rowerze i dzwoni dzwonkiem, którego głos niesie się echem po okolicy. Nie wiedziała, która jest godzina, mało ją to obchodziło. Zapewne wszyscy czekali już z prezentami. Mijały kolejne chwile. Jedna, i kolejna... Z tego błogiego stanu zapomnienia wyrwał ją szum w pobliskich krzakach. Otworzyła oczy i lekko zaspanym wręcz wzrokiem, spojrzała w ich kierunku, jednak nic nie zobaczyła. Wtedy rozległy się kroki z drugiej strony. Powoli odwróciła głowę, jednak ciemności zostały nieprzeniknione. Stwierdziła, że tylko jej się wydaje. Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Stwierdziła, ze czas się zbierać. Ziewnęła lekko i podniosła się. Podniosła się? Raczej miała zamiar się podnieść, gdyż jakaś niewidzialna siła przygważdżała ją do drewnianej ławki, która skrzypiała niebezpiecznie. Nuria stwierdziła, że to chyba jakaś jej niemoc i jeszcze raz naparła, lecz to 'coś' dalej nie pozwalało jej wstać. Poczuła, jak ogarnia ją strach. Powoli paraliżuje każdą część jej słabego ciała. Wtedy odważyła się spojrzeć w górę. Nie było widać nic, prócz nieprzeniknionych ciemności nocy, błyszczących, złocistych gwiazd na niebie i... Przerażająco wielkich szkarłatnych oczu, tuż nad nią. Widać w nich było gniew, frustrację, tryumf... Brunetka kompletnie tego nie rozumiała, nie miała siły rozumieć. Przeczuwała, że zaraz wydarzy się coś strasznego, bolącego. Coś, co na zawsze zmieni jej życie. Nie wiedziała, dlaczego była tego wręcz pewna. Po prostu coś jej to mówiło. Gardło zaczęło się ściskać ze strachu. Ogarnął ją chłód, jednak nie nocy, gdyż ona była ciepła. Lodowata ręka zaczęła zaciskać się na jej ramieniu. Ból. Przeszywający, dotkliwy z każdą siłą narastający. Chciała krzyczeć, jednak żaden dźwięk nie wydobywał się z jej ust. Tajemnicza zjawa pochyliła się nad nią. Zobaczyła trupio bladą twarz z krwisto czerwonymi ustami i... Ostrymi zębami, które z każda chwilą zbliżały się do niej. Poczuła, jak wbija się w ławkę. Czyżby miała umrzeć? Nie, była za młoda. miała dopiero 17 lat! Szkarłatne tęczówki zbliżające się coraz bardziej... Błysk ostrych zębów... Szept, mówiący, że kiedyś mu za to podziękuje i ból. Przeraźliwy ból w szyi, jakaś cieknąca ciepła maź... Nuria Monphort tyle pamięta z tamtej chwili. Kiedy otworzyła oczy, nie czuła nic. Automatycznie podniosła się i błądząc wśród ciemności, szła automatycznie do domu. Ciche, ciemne ulice, ogarniająca ją senność... Blask świateł domu, otwierające się drzwi, ciemność....

~~***~~

Dziewczyna nie była pewna, czy to sen, czy rzeczywistość. Lekko zamglony obraz, światło... A może była w niebie? Jakieś głosy... Niewyraźne. Coś mówiły. Chyba ktoś ją wołał. Powoli wszystko zaczęło się stabilizować. Obraz się wyostrzył, dźwięki nie przypominały już szumienia wody z kranu. Ziewnęła i otworzyła oczy do końca. Była w domu. Poznała lekko zielone ściany swojego pokoju obwieszone wieloma obrazami. Biały fortepian w rogu, biurko zastawione papierami... Po chwili jej wzrok powędrował do góry. Przed oczyma stanęła jej scena pochylających się nad nią czerwonych oczu. Krzyczała. Ktoś złapał ją za rękę. Powoli zaczęła się uspokajać.. To tylko doktor Anders. Potrząsnęła lekko głową i przyjrzała się wszystkim. Mama trzymała ją za rękę. Jej blond loki opadały na ramiona i figlarnie wywijały się. Orzechowe oczy pełne były strachu. Obok, młody doktor Andres ubrany w biały 'mundur' lekarski, z lekko zmierzwionymi włosami o barwie ciemnego cappucino. Mahoniowe oczy pełne były spokoju i troski. W drzwiach stał ojciec, jak zwykle ubrany w surdut z idealnie zawiązanym krawatem. Ona sama leżała na swoim łóżku, przykryta jasno brązową kołdrą z wieloma zdobieniami.
-I... Ile tu tak leżę? - wyszeptała Nuria błądząc wzrokiem po zebranych.
Zapadła chwila ciszy. Poczuła, że mama ściska ją mocniej za rękę.
-Czy mógłbym porozmawiać z pacjentką sam na sam? - zapytał lekarz stanowczym głosem, jak by nie pytał, lecz stwierdzał.
Blondynka pokiwała twierdząco głową i wyszła z pokoju, zabierając ze sobą męża i pielęgniarkę. Dziewczyna nic z tego nie rozumiała. Czego on od niej chciał?
-A więc dowiem się ile tu już leżę? - zapytała z lekką ironią w głosie. To było dziwne, zawsze była miła dla ludzi.
Jednak mężczyzna nic sobie nie robiąc z jej tonu, odpowiedział zupełnie spokojnie.
-Pięć dni. Dzisiaj jest 1 lipca.
Skrzywiła się. Zmarnowała już tyle czasu!
-Co mi się tak właściwie stało? - zapytała teraz już beznamiętnym głosem, opadając na poduszki z rezygnacją.
Zapadło milczenie. Słychać było tykanie zegara. Po twarzy doktora przebiegało tysiąc różnych odczuć. Widać, że walczy ze sobą. Po chwili, która wydawałaby się być już wiecznością westchnął i zaczął przyciszonym głosem.
-Powiedziałem Twoim rodzicom, że to wszystko stało się dlatego, że masz bardzo słabe serce... - splótł ręce na kolanach i uparcie się w nie wpatrując ciągnął dalej. - Jednak tak nie jest, a Twoje zachowanie po wybudzeniu się tylko mnie w tym upewniło. Ostatnio miałem dużo takich przypadków... - głos u się zawiesił. - Przypadków ugryzienia przez wampira.
Zamilkł, widocznie czekając na reakcję. Jednak ona już nie była obecna w tym wymiarze. Myśli jej się kotłowały w głowie, wszystko niby układało się w jedną całość, ale jednocześnie było tak dalekie zrozumienia.
-Że... że.. że co? - wydyszała ciężkim głosem po chwili. - Fajnie jest mieć 17 lat... Ale nie przez wieczność!

Panna Nikt



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak to jest mieć 18 lat
{2} Przez pryzmat czasu Głód może doprowadzić Cię do szaleństwa
{4} Przez pryzmat czasu Czy tego chcę, czy nie, musze opuścić Paryż
{5} Przez pryzmat czasu Witamy w Forks!
{3} Przez pryzmat czasu Zamiast odpowiedzi, jeszcze więcej pytań
I W ODMIANAH CZASU SMAK JEST
1 SPHL 2003, Obecnie stosowany system, którego podstawy zostały opublikowane przez Mroczkiewicza i T
Konkurencyjność polskiej gospodarki przez pryzmat międzynarodowych rankingów
Profilaktyka zaburzen depresyjnych wsrod mlodziezy w wieku 16 17 lat
Korewicki Bohdan Przez ocean czasu II
Trylogia Znowu mieć sześć lat I, II i III ?łość
Studium indywidualnego przypadku podjętego przeze mnie jest chłopiec w wieku 9 lat mieszkający w sąs
Jędrecki Sztuka przez pryzmat charakteru
Załamanie przez pryzmaty
język polski- wypracowania, Krótka historia literatury przez pryzmat stroju i ubierania, W wieku XIX
MODLITWY EGZORCYZMY CODZIENNE (Gdy odmawiamy przez cały miesiąc – odpust jest zupełny)
Jędrecki Sztuka przez pryzmat charakteru

więcej podobnych podstron