Reflektor pierwszy numer tego pisma ukazał się w czerwcu 1923 roku pod redakcją Wacława Gralewskiego. Wokół Reflektora zaczęła krystalizować się grupa poetycka o tej samej nazwie. Grupę tworzyło czterech poetów: Konrad Bielski, Józef Czechowicz, Wacław Gralewski i Stanisław Grędziński, co potwierdził niejako Czechowicz w znanym wierszu We czterech, poświęconym poetom Reflektora. Teoretykiem grupy był Czesław Bobrowski, autor programowych artykułów w piśmie.
Wyznanie (Kamień 1927)
Nie oderwę się od gwiazd i nocy
Gore ulic sto mil
Olbrzymie koła hurgocą jak blacha
Wije się wstęga- świata film
Nie oderwę się od gwiazd i nocy
Sława potęgi i ruchu mknie po ziarnistym asfalcie
Mijamy się jak pociągi
Szyny równoległe szyny zapalcie
Niech nie będzie nieustannej rozłąki
W Reflektorze zaznaczyło się równoczesne oddziaływanie odmiennych propozycji artystycznych. Wspólnym mianownikiem była nowoczesność, to znaczy taka sztuka, która wyrażała postawę współczesnego człowieka- twórcy i konsumenta wysokiej cywilizacji. Do sielskich wierszy Czechowicza przenika to, co wtedy stanowiło znamiona poezji nowoczesnej. A więc rekwizyty cywilizacji technicznej- auto, samolot, fabryka. Pojawia się kult pędu, szybkości, ruchu i zdobywczości człowieka w stosunku do przyrody, co także znajduje wyraz w powierzchownej zresztą egzotyce. Wiersze Czechowicza przestają być wyrazem przeżycia pejzażu, stanowią manifestację innej postawy.
Krajobraz otrzymał tu funkcję niemal użytkową, a jego piękno uzyskuje pełną wartość dopiero w zespoleniu z dziełami rąk człowieka. Programowym utworem poety z tamtego czasu było Wyznanie.
Tu jest jeszcze Czechowicz najczystszym poetą nowej sztuki w kształcie postulowanym przez ówczesnych teoretyków. Tryumfuje w tym wierszu spojrzenie urbanisty, świat wyrażany jest tylko przez realia miasta nowoczesnego i elementy współczesnej cywilizacji. Szczególnie zmienny jest ów „świata film”, bowiem film dla ówczesnych poetów oznaczał dynamikę, tempo, skrót, intensywność przeżycia, brutalizm obrazów, a o to między innymi nowej sztuce chodziło. Jest również u Czechowicza nieco futurystycznej nonszalancji i brutalizmu obrazów, chociaż znacznie złagodzonego.
Miłość (dzień jak co dzień 1930)
przedświt
się czule czołgał
przez mroczne puszcze i chaszcze
noc
przed nim płynęła wołgą
górą krążyła jak jastrząb
u
dróg ciemnych z niebem twarzą w twarz
chaty tłoczyły się w
ciżbie
miłość bez gwiazd
miłość tlała po
izbach
usta spadają na usta młotem
mocno ciemność
sprzęga
pierwsze uściski młode
nieskończoną są
wstęgą
ciało się ciałem nakrywa
pachnącym świeżą
śliwą
ramiona w gorącej przestrzeni
zamykają się
ciemnym pierścieniem
tapczan twardy zgrzany jak rola
orzą
chyże lemiesze kolan
aż zamiast pszenic wschodzących i
żyt
zaszemrze srebrem świt
zastuka do okna
biało
podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem
to
kwitnącej czereśni gałąź
zgięła się pod strzechę
Przeczucia (Ballada z tamtej strony 1932)
u
czarnych okien wicher
brzęk choinkowych świecideł
wołam
przychyl się przychyl
twarzą ślepą
niewidzialny
trzepot szepce idę
więc wówczas pokoju przestrzeń
ściany
zbratane z sufitem czworgiem krawędzi górą
silny
grzmot przekłuwa się wskroś
pochłania łóżko szafę
obrazy stół
więc
jest wielki obszar pod chmurą
ciemny to dół
echem zalany
nawinięty na grzmotu
oś
chyba tak płomień szumi
spalając jodłowe
wieńce
gdym umilkł
oparłszy głowę na ręce
szumiącą głowę
szumiącą głowę
rozszerzają
się mroki granatowe na wszystko
na światłość kobiet
na
szybkich pociągów
przytupujący po polach takt
fontanny
biura bitwy czeluście szacht
szarość armat wieczorów
posągów
zjawiska dawne nowe
dogasają
ciemnoaniołowe
smugą się leje powolną ni dobra ni zła ni
dziwna
ni śmieszna ni straszna
trwoga
po prostu
zimna
jak prąd wichru ze szczelin u proga
Poezja Czechowicza odtąd jest zauroczona śmiercią. W pierwszych tomikach śmierć nazywana była po imieniu i w ten niejako sposób wydzielona od reszty świata. W tomach następnych jej kontur osobowy zanika. Jak świadczy poprzedni cytat, śmierć zaczyna się pseudonimować. Zjawia się pod postacią symbolu czy aluzji, rzadko pada jej właściwe imię. Zamiast skupienia się w jednej postaci, może występować w każdym elemencie widzialnego świata. Jej obecność nie ma nigdy charakteru statycznego, biernego. Przeciwnie- działa ona na rzeczywistość bardzo aktywnie, narzuca swoją obecność. Nie budzi jednak grozy. Jest tu raczej fascynacja nią. Zamiast obrony czy ucieczki podmiot liryczny poddaje się jej, godzi na jej obecność. Więcej- wzywa jej.
W ten sposób wizerunek śmierci zyskuje na konkretności, otrzymuje rys przejmujący. „Czarne okna” kolor ten oznaczać może rzeczywistą barwę przedmiotu, może wskazywać porę (noc), jest też kolorem śmierci. Zresztą- jak zobaczymy dalej- mrok, noc, ciemność należą do symboliki śmierci, ujawniają jej obecność, w ten sposób dokonuje się jej pseudonimowanie. Symbolika śmierci jest jednak w tej poezji bogatsza. Jak motyl w jednym z poprzednich cytatów, tak tu wicher wywodzi się z folkloru i z wierzeń pierwotnych. Wicher oznacza duszę ludzką, każdą istotę duchową, postać tę mogą przybierać wszystkie złe siły. Może w ten sposób przejawiać się i śmierć „Niewidzialny trzepot” odwołuje się znowu do lotu motyla lub- co prawdopodobniejsze- do ćmy, która jest owadem związanym z nocą i ciemnością, a której wierzenia pierwotne przypisują właściwość wyrażania sił duchowych i nadludzkich (duszy, diabła, śmierci).
Autoportret (w błyskawicy 1934)
stanąłem
na ziemi w lublinie
tu mnie skrzydłem uderzyła trwoga
matko
dobra
na deszcz mnie małego tęsknego wynieś
za miasto
tam siano pachnie w stogach
ze snów dzieciństwa mnie
wydarł
z nudów książki szkolnej
serdeczny jan wydra
i
brat w mundurze
taki duży
piłsudskiego żołnierz
tak
tak to po kolei
tupały dni lata nadzieje
aż zaczęły i
mnie dudnić armaty
litwa raz pierwszy
ciekła przez
marszów smugi jak przez palce
przeciekła z frontu do
wierszy
wiersze o mnie walczą
i znów litwa jeziornej
jesieni
chora borów na wzgórzach mosiądzem
wody pod
łodzią rumieniec
na przemian z mową białoruską
lśnił
na wybrzeży wstędze
we wstędze ręki mej pluskał
wołyń
jak
tam kipiałem
wesoły
ciężko i gęsto rosnąc
w
miasteczku o cerkwie białe
grzmiała moja majowa wiosna
w
warszawie już jasne witryny
smutek zasłonił przede mną
paryż
ocean widziałem przez dym siny
także laurowo ciemno
znów
ziemia lublin pusty
jak czerwone skały bretanii
serce w
pół drogi nie ustaj
dalej
za nic
Modlitwa żałobna (Nuta człowiecza 1939)
że
pod kwiatami nie ma dna
to wiemy wiemy
gdy spłynie zórz
ogniowa kra
wszyscy uśniemy
będzie się toczył wielki
grom
z niebiańskich lewad
na młodość pól na cichy
dom
w mosiężnych gniewach
świat nieistnienia skryje
nas
wodnistą chustą
zamilknie czas potłucze czas
owale
luster
Póki się sączy trwania mus
przez godzin
upływ
niech się nie stanie by ból rósł
wiążąc nas
w supły
chcemy śpiewania gwiazd i raf
lasów pachnących
bukiem
świergotu rybitw tnących staw
i dzwonów co jak
bukiet
chcemy światłości muzyk twych
dźwięków
topieli
jeść da nam takt pić da nam rytm
i da się
uweselić
którego wzywam tak rzadko Panie bolesny
skryty
w firmamentu konchach
nim przyjdzie noc ostatnia
od żywota
pustego bez muzyki bez pieśni
chroń nas.
Ciemna i katastroficzna tonacja poezji Józefa Czechowicza intensyfikuje się zgłasza w jego późnych utworach. Takim utworem jest modlitwa żałobna (…) wiersz ten wyraża świadomość katastroficzną środkami charakterystycznymi dla twórczości poety. Są to środki wyobraźni wyzwolonej i kreacyjnej, które wyraźnie zbliżają poetykę lirki Józefa Czechowicza do nadrealizmu. Poetycki wizjoneryzm i poety polega w szczególności na płynnym i wieloznacznym obrazowaniu Wiersz modlitwa żałobna Józef Czechowicz ukończył w 1939 roku. Umieścił go w ostatnim, piątym tomiku swoich wierszy. Tekst dotyczący wizji Apokalipsy wyraża nastroje pokolenia przeczuwającego powolne konanie świata, w jakim przyszli na świat, nabierali pierwszych doświadczeni, dojrzewali. Czechowicz tym tekstem chciał dać do zrozumienia, iż zdaje sobie sprawę, że wkrótce już nie będzie miało znaczenia, żadna religia, filozofia, literatura. Jest to prośba poety do Boga, którego – mimo iż nie za bardzo wierzył – starał się przekonać, by pozwolił ludziom żyć spokojnie aż do końca świata. Wiersz Józefa Czechowicza – jak sam tytuł wskazuje - jest modlitwą, czyli zwrotem do Boga. Podmiot liryczny przedstawia w nim katastroficzną wizję końca świata oraz prosi Boga, by zawsze na świecie była muzyka. W pierwszej części – dwunastowersowej - podmiot liryczny przedstawia obraz końca świata. Zaczyna się słowami że pod kwiatami nie ma dna / to wiemy wiemy, co możemy rozumieć jako odniesienie do nauki kościoła katolickiego o życiu po śmierci. Zaraz jednak podmiot wypowiada słowa: wszyscy uśniemy, co miałoby sugerować, że gdy nadejdzie koniec świata, my – nic nie przeczuwając – uśniemy jak każdego dnia. W dalszej części mamy wizję apokaliptyczną. Gdy nadejdzie ostatni dzień, z nieba spadnie wielki grom, obróci w pył cichy dom, czyli obraz znanego nam spokojnego świata, a następnie wszystko pochłonie wodnista chusta wody. Nastanie powódź, po której zapanuje cisza. Po niej nie pozostanie już nic, nawet nieśmiertelny czas zamilknie czas, potłucze go. W tej części widać wątpliwości podmiotu lirycznego, który zastanawia się, czy ludzie będą świadomi końca świata, gdy ten nadejdzie. Przekonanie o wiecznym śnie kłóci się z wizją końca świata kościoła oraz nie jest tożsame z wiarą chrześcijańską. Czechowicz tym samym sprzeciwia się dominującemu w naszej kulturze wyobrażeniu końca świata, co z kolei sprawia, że jego „modlitwa” przybiera ironiczny kształt. Druga część utworu – pozostałe siedemnaście wersów - to apostrofa do Pana bolesnego. Podmiot liryczny zwraca się z prośbą do Boga o dobre, pozbawione bólu życie: niech się nie stanie by ból rósł. Poza tym apeluje o zachowanie na Ziemi jej przyrody. Nie chce rozstawać się z gwiazdami, z lasami pachnącymi bukiem, nadal pragnie słuchać świergotu rybitw tnących staw czy dźwięków topieli. Czechowicz w drugiej części modlitwy żałobnej prezentuje filozofię minimalistyczną: do szczęścia potrzebuje jedynie śpiewu ptaków i zapachu lasów. Jeśli Bóg nie zabierze mu muzyki, zaakceptuje nadchodzący koniec świata bez protestów. Nawiązuje także do filozofii epikurejskiej i motta „carpe diem”, czyli czerpania radości z każdego dnia. Optymistyczne zakończenie wiersza jest swoistym zaprzeczeniem tytułu modlitwa żałobna oraz zwrotu obecnego w dwudziestym piątym wersie - Panie bolesny. Prośba o świat urozmaicony muzyką i gotowość do zaakceptowania nadchodzącego końca nie pasuje do żałobnej, pompatycznej natury modlitwy jako gatunku, nie współgra z wielkimi problemami eschatologicznymi, tak istotnymi z punktu widzenia religii chrześcijańskiej, a całkowicie zlekceważonymi przez podmiot liryczny. On wydaje się bardziej przejmować sprawami doczesnymi, zwykłymi, niż największymi, nieodgadnionymi zagadkami śmierci i życia.
Wiersz Józefa Czechowicza jest pod względem formalnym modlitwą do Boga. Jest to intymny monolog podmiotu lirycznego, którym najprawdopodobniej jest sam autor, posiadający cechy awangardowe, zamknięty w dwudziestu dziewięciu wersach. Tekst jest napisany zwięzłym, skrótowym językiem. Pełno w nim niedomówień. Jest nieregularny, pozbawiony interpunkcji. Składa się z czterech strof. Pierwsza liczy dwanaście wersów, druga dziesięć, trzecia dwie, a ostatnia – pięć linijek. W każdej z nich występuje różna liczba sylab. Czechowicz zastosował rymy jedynie w pierwszych trzech zwrotkach. Posiadają budowę typu ABAB. Są dokładne (dom- grom) i niedokładne (mus- rósł), męskie (dna- kra), żeńskie (topieli- uweselić), jakby dla jeszcze większego podkreślenia nowej formuły wiersza międzywojennego, który sam sobie wyznaczył nowy tor, nie pozwalając się sklasyfikować żadnemu podziałowi. Utwór można podzielić na dwie części. Pierwsza liczy dwanaście wersów i traktuje o wizji końca świata, druga natomiast to prośby podmiotu lirycznego na przykład o ochronę przed życiem bez muzyki:
Aby uplastycznić apokaliptyczny obraz, międzywojenny poeta zastosował mnóstwo środków stylistycznych:
epitetów, na przykład ogniowa kra; wielki grom; cichy dom; wodnista chusta;
porównań, na przykład dzwonów co jak bukiet;
metafor, na przykład wodnista chusta oznaczająca powódź;
oksymoronów, na przykład światłość muzyk;
personifikacji, na przykład zamilknie czas; śpiewanie gwiazd i raf.