Nie
zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca –
ten miłosierdzia dostąpi.
(Prz
28, 13)
Znamienna
łatwość
Czy
to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy
naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z
zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech
ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego
namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie
własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością
wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy
ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się,
nieraz bardzo gwałtownie.
Jest w tym jakaś prawidłowość,
że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo
„wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości,
by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet
oskarżenia (choćby tylko w myślach)? Skąd tyle determinacji w
rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego,
a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów? –
Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i
grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych.
Lekarstwem
na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego
Loyoli ma pięć punktów – podejść[1].
Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego[2]
punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia: Prosić o łaskę
poznania grzechów i odrzucenia ich precz[3].
Jak
widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie
cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie
w duchu Ewangelii (por. Łk 6,37). Niestety, sami – bez wsparcia
łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem
trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy.
Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje
się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi
Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J
16,8).
Znamienna
trudność
Słowo
Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje
się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie
schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy
swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń,
dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów,
które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę
(Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli
zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je
jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco
jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że
przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże
się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż
wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i
ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca
(Hbr 4,12).
Niezadowoleni
– właściwie, dlaczego?
Uczucie
niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno
poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki
własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek
świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym
upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem –
Stwórcą i Ojcem.
Czucie się brudnym i przytłoczonym
przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw.
chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu
prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej
mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które
przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku
Bogu. Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre
odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i
rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który
naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego
„korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną
przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia.
Prośba
z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie
Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego
wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki
duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego
grzechu, i to w stylu ludzi Biblii: nie słuchałem Boga, nie byłem
Mu posłuszny, nudziłem się Nim (dokładniej, nudziłem się moim
biednym obrazem Boga). Nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się
do mnie, lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe
obietnice...
Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom
Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i
unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto
zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie
miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe
podejrzewanie i sprawdzanie Boga.
Błędne
i naiwne mniemanie
Wątpiący
o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu
rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za
wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać
łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej
naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub
prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie
czyści i dogłębnie uświęceni. – W imię realizmu, dla
otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście
wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem
uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd
zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w
siebie jest wystarczająco głęboki?
A ponadto, czy
poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez
które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum?
A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro
od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie,
naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i
ewangelicznej doskonałości. Być może te dwa zdania Tomasza
Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej
pracy jest jeszcze przede mną: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem
jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd
wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno
odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”. Św.
Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy
Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim
miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na
pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.
Nie
– „światu"
Mam
na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się
Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej
pożądliwości. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc:
pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie
pochodzi od Ojca, lecz od świata(1J 2, 16). Świat i ludzie na
świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17),
jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej
zamyka się na Chrystusa: A sąd polega na tym, że światło
przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność
aniżeli światło: bo złe były ich uczynki(J 3,19). Ludziom
wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki
błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od
skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej
wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w
spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz
(por. Jk 4,2).
Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat
Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że
niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie
człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem. „Jest
to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej
strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez
różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska
degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia
się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć
mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu
nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie
jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty
Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego
serca”. [...] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne
sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta
sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów
zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska
pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z
jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony
uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby
człowiek został zrehabilitowany.”
Kardynał
Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co
może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?”
– W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną
wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać
również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie
zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale
ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów
i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne
znaczenie.
Wbrew
wszystkiemu
Regularne
i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia
ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam
popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór
przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał
samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę
przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności.
Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie
chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i
oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do
duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w
imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę
poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą
determinacją, a nie połowicznie.
Zakończmy to
rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi
Chryzostomowi:
„Zaklinam was, bracia, nigdy nie
odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie...
Jedząc
i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek
czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu
Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego
Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża
władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i
przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu
Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana,
a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona
się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego
czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby
wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać
Chrystus”.
Podobnie nalegające zaklinam was, bracia,
można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego
rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę
poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.
o.
Krzysztof Osuch SJ