Jan Kochanowski Z łacińska śpiewa Słowian Muza
Elegie, foricenia, liryki w przekładzie Leopolda Staffa
Spis treści:
Wstęp Zygmunta Kubiaka pt. Pamięci Lidii Padewskiej
ELEGIE
KSIEGA DRUGA (XI utworów)
KSIEGA TRZECIA (XVII utworów)
KSIEGA CZWARTA (III utwory)
FORICENIA
Ponumerowane 123 utwory + jeden rozpoczynający cykl pt. Do czytelnika
LIRYKI
XII utworów + ostatni pt. Francuzowi kraczącemu odpowiedź
Streszczenie wstępu Zygmunta Kubiaka
Jeślim poetą, dziełem to nie Muz jest wcale;
Nie chodziłem do groty w adonijskiej skale,
Jeno miłość uczyła mnie wiersz składać słodki,
Naśladując starego Kallimacha zwrotki.
Powyższy utwór rozpoczyna omawiany tom. Kochanowski pisze, że miłość uczyniła go poetą. Jan z Czarnolasu mówi o sobie salus amor, czyli „tylko miłość”.
W czwartej elegii księgi drugiej Kochanowski opisuje sen, w którym jawi się przed nim Wenus:
Nam, wieszczom prawym, bogi pomoc swoją niosą:
Tej nocy w śnie widziałem Wenus złotowłosą.
Jeśli taka na Idzie przed pasterzem stała,
Nie wiem, o co się Juno z Minerwą spierała.
Włosy lśniły w ujęciu złocistej przepaski,
Oczy gasiły gwiazdy cudownymi blaski.
Rumieniec po jej śnieżnej rozlany jagodzie
Był jak gdyby jutrzenka przeczysta na wschodzie.
Jak świeża róża w czystym mleku zanurzona,
Kość słoniowa sydońską purpurą skropiona,
Tak piękna…
Postać głównej heroiny tego cyklu utworów – tajemniczej Lidii, kochanej przez Jana w Padwie widoczny jest również w jednym wersie szóstej elegii księgi pierwszej:
Lica jej śniegiem, złotem włos, gwiazdami oczy.
Podobnie widzi Jan Kochanowski Wenus i swoją Lidię: jedną widzi poprzez drugą. Frazy, jakimi je opisuje, są konwencjonalne, ale przepala konwencję żar, jaki nasyca te wiersze:
Rumieniec po jej śnieżnej rozlany jagodzie
Był jak gdyby jutrzenka przeczysta na wschodzie.
W greckiej poezji aleksandryjskiej – tej, której wspomnienie Kochanowski przywołał na samym początku zbioru elegii, wymawiając imię Kallimacha z Cyreny – i w wywodzącej się z niej poezji łacińskich elegików epoki augustowskiej wizja Afrodyty – Wenus ogromnie się przemieniła. Piękność jej stała się bardziej tajemnicza. Jej wizerunki są już konwencjonalne, jak u Kochanowskiego. Zamiast pięknej postaci jest tylko łuna piękności.
Wenus staje się w wierszach coraz bardziej niepokojąco piękna, chociaż zarys jej postaci jest tak nieuchwytny.
Jan Kochanowski opisujący w elegiach Wenus złotowłosą przypomina goliarda z Żywych kamieni Wacława Berenta, który błądząc wśród ruin antycznych ze swoją „skoczką”, towarzyszącą rybałtom tancerką, odczytuje napis na monumentalnym cokole. Kochanowski wydaje się pokrewny owemu goliardowi, a jego Lidia – owej „skoczce”.
Jan Kochanowski sławił Lidię nie tylko w łacińskiej, ale i w polskiej mowie. Można przypuszczać, ze znaczna część utworów polskich o tej tematyce została spalona.
Istnieje również hipoteza, że polskie wiersze ku czci Złotowłosej Kochanowski nie spalił, a są nimi niektóre z najpiękniejszych erotyków polskich, spośród tych co wg zdania części biografów miałyby się odnosić do Bezimiennej, czyli Lidii.
W jedenastej elegii księgi drugiej żegna Kochanowski swoją padewską miłość, nazywając siebie veteranus i porównując swoją rezygnację do niedawnego odejścia Karola V z habsburskiego dworu do klasztoru Yusta w Estremadurze, gdzie cesarz zamieszkał w lutym 1557r. Czy jednak było to pożegnanie z miłością ostatecznie?
W siódmej elegii księgi trzeciej Kochanowski dziękuje Hieronimowi Ossolińskiemu za pomoc materialną, wspomina ową miłość. Jeśliby pomoc ta polegała na umożliwieniu Janowi podróży przez Francję do Polski, znaczyłoby to, że u progu owej podróży padewska miłość jeszcze się tliła. Poeta zresztą jest w tym wierszu dosyć brutalny wobec niej:
Gdy mnie podwójna klęska dojęła do żywa,
Bezlitosne ubóstwo i miłość dotkliwa,
W pomoc przyjacielowi on przybywał najprędzej,
Nie dopuszczając, abym marnował się w nędzy,
I próbował dróg wszelkich, czy lek nie ukoi
Jaki mego obłędu i głupoty mojej.
Stara tradycja głosi, że właśnie podczas pobytu w Paryżu Jan Kochanowski przeistoczył się z poety łacińskiego w poetę przede wszystkim polskiego. We Francji zobaczył Ronsarda i zapoznał się z programem francuskiej Plejady, w którym sprawa języka narodowego była ośrodkiem największej żarliwości artystycznej.
Istotna była nie sama poezja francuska księcia Plejady, ale obserwacja jego roli społecznej. Kochanowski w ósmej elegii księgi trzeciej kreśli jeszcze niepewnie, bez ornamentów baśniowych, pojęcie poezji jako moralnej służby swemu krajowi.
Wielki finał zbioru łacińskich elegii umieścił Kochanowski na końcu księgi czwartej.
Jakież wyścigi szybkie czy teatr wspaniały,
Firleju, oczy nasze równie zachwycały,
Jak te boskie widoki mistrzyni przyrody
I bezprzykładna nieba głąb w czasie pogody.
Jakież się malowidło równie kwiatom zdaje,
Co rosną z twórczej ziemi, gdy wiosna nastaje?
Mogłoby się wydawać, że hymn o piękności kosmicznej harmonijnie współbrzmi z doktryną platońskich i neoplatońskich filozofów florenckiego renesansu. Bliskość Kochanowskiego wobec tej doktryny okazuje się pozorna, gdy uważnie odczyta się dalszy ciąg kończącej zbiór elegii do Firleja. Jakże mocno mówi się o niedoli człowieka na ziemi, o częstym poczuciu obcości człowieka w świecie.
Bardzo i niezbyt sobie pochlebia ten, który
Siebie za cel uważa świata i natura.
Kochanowski nigdy nie przyjął platonizmu. Zdecydowanie wolał stoicyzm.
Foricoenia opublikowane razem z elegiami w zbiorze w roku 1584, są utworami siostrzanymi wobec polskich Fraszek. Wzbogacają ogromnie i wspaniale epigramatykę mistrza, ale nie zmieniają jej charakteru. Dodają do niej wiele pereł bezcennych. Przykłady:
Gdy przybył mój Górnicki, lira ucieszona
Wtedy słodkie dźwięki, palcem nie ruszona.
Uśmiechnęły się Gracje, Muza zaśpiewała,
Wróciła nawet wiosna, zima uleciała.
(89. Do Łukasza Górnickiego)
Albo
Co to zapowiedziana wieczerza, Adrianie,
Po księgach starożytnych szukasz nieprzerwanie.
Byś pojął i zrozumiał, powiem tobie szczerze:
Chcę, abyś mnie zaprosił jutro na wieczerzę.
(112. Do Adriana)
Jednak poeta dotyka tutaj także głębokich problemów sztuki. O zmarłej Orszuli i niedługo po niej drugiej córce Annie wystawił Kochanowski w czarnoleskim ogrodzie słup kamienny z łacińską inskrypcją, którą potem włączył do zbioru Foricoenia:
Jam nie Niobe po śmierci dziatek skamieniała,
Chociaż o stracie dziatek też świadcząca skała.
Dla pamięci głębokiej, bolesnej swej troski
Po zgonie ich postawił mnie wieszcz Kochanowski.
Żem pozbawiona czucia i nie znam żałości,
Los mój dla serca jego jest źródłem zazdrości.
(119. Na kolumnę)
Kochanowski kreuje się na poetę-rzeźbiarza. Poezja jego jest jak dyscyplina dążąca do surowej obiektywności.
Wstęp nie zawiera omówienia liryk, dlatego zamieszczam kilka z nich.
Oda I
Do króla Henryka Walezego bawiącego we Francji
Traf czy zawistny bóg sprawia, Henryku,
Największy z królów, że choć powołany
Na najpiękniejsze królestwo, nie możesz
Zjechać dotychczas na sarmackie lany ?
Żeś się nie zjawił na bystrym rumaku
Matkom, co z dziećmi powitać cię biegą,
I tłumom, które zbitą ciżbą spieszą,
Ażeby króla zobaczyć nowego?
Nie zwlekaj dłużej, wyrwij się czym prędzej
Z kochanej matki twej objęć strapionych
I ocalenia poszukaj w ucieczce
Przed łzami sióstr twych wielce zasmuconych.
Do twego czoła tęskni już od dawna
Złota korona drogimi klejnoty
Skrząca i dotknąć pragnie twej prawicy
Berło przedziwnie kunsztownej roboty,
Berło, przed którym korzą się Litwini,
Dzielni Polacy i inne narody,
Siedzące między głębokim Bałtykiem
I Meotydy błękitnymi wody.
O wielki królu, na samo twe imię
Wyniosła Moskwa gróźb swych zaniechała
I na podolskich równinach nie będzie
Harcować Scytów drapieżnych nawała.
Srebrną ostrogę wbij w boki rumaka,
W zbroi Wulkana ruń śmiało na wrogi
I przerażając swym płomiennym mieczem
Grozę i przestrach siej dokoła srogi.
Oby mi losy dożyć pozwoliły
Dnia, gdy po klęsce nieprzyjaciół, panie,
I po odwecie na tyranach morza
Na biało konnym ujrzę cię rydwanie.
Pobitych wodzów okutych w łańcuchy,
Zdobyte miasta, wojenne sztandary
Zwycięską dłonią swą wskazywać będziesz
I wozy łupów wiozące bez miary.
Ani Orfeusz, ni Linus lutnista
Pieśnią mnie wtedy przewyższać nie zdoła,
Choć obaj pono dźwięczną lirą swoją
Wzruszali twarde dęby i skał czoła.
Kochanowski, będący zwolennikiem Henryka Walezego, wzywa króla, by powrócił do Polski (po tym, jak Walezy uciekł do Francji). Opisuje go jako monarchę potężnego i wspaniałego, mówi o tym, że naród rozpacza po jego odejściu i prosi go o powrót. Wyraża także nadzieję, iż Walezy pokona wrogów Polski i nadejdą wspaniałe dla niej czasy.
Oda V
Do Mikołaja Firleja, syna Jana wojewody krakowskiego
Od żaru słońca Lew pała, Firleju, Szaleje groźnie od bliskiej już spieki I od powiewu duszącego skwaru Schną bystre rzeki.
Pola i lasy udręcza pragnienie, Ucichły wiatrów przelotne powiewy, Zewsząd jedynie polnymi koniki Ćwierkają krzewy.
Tu, gdzie konary jawor rozpościera I o żar nie dba słonecznych promieni, Przed którym kryje się płaszczem liściastym Gęstej zieleni,
Tu, namaściwszy syryjskim balsamem Włosy, pomiędzy liliami białemi I czerwonymi różami legniemy W cieniu na ziemi.
A ty, Massyku ukrytego wiejska Szafarko, wyjmij z dzbana omszałego Czop i w puchary orosiałe nalej Trunku boskiego!
Któż, skosztowawszy wzniosłych darów Bakcha, Wynikiem trapi się wątpliwej wojny, Lub się zamieszką trwoży, którą grozi Tłum niespokojny?
Któż się nie kwapi do tańca i żartów I któż eolskiej liry nie nastroi, By śpiewać lubą skargę ku pamięci Nadobnej Chloi?
Tak, o tak dzień ten spędzić nam należy, Niechaj od ciężkich trosk serce uciecze, Jutro ze zbroi otrzeć pył i rdzawe Oczyścić miecze.
Na początku Kochanowski opisuje spokojną przyrodę; życie toczy się leniwie. Jednakże później pisze o tym, że niedługo dojdzie do wojny, a ciała Polaków legną „pomiędzy liliami białemu i czerwonymi różami” na tej oto ziemi. Jednakże tego dnia nie należy się trapić wynikiem wojny; należy śmiać się i tańczyć, radować się i bawić; dopiero jutro ruszyć na wojnę, by spotkać swój los.
Oda VII
Do Liki |
|
Póki się do cię z szczęściem miłość uśmiechała,
Póki lilie i róże twa twarz prześcigała,
Liko, Demochar łatwy miał dostęp do ciebie
I we wszystkie rozkosze opływał jak w niebie.
Wtedy nie zatroszczyłaś się bynajmniej o mnie.
Kiedym pod drzwiami twymi leżał nieprzytomnie
Na deszczu, tyś do łona mnie nie przytuliła.
Dziś obóz twój z Amorem Wenus opuściła
I gdy twarz ci zmarszczkami starość zryła srogo,
A Demochar porzucił niecnie Likę drogą,
Wzywasz mnie i domagasz się mojej miłości!
Inny się obżarł mięsem, a ja mam gryźć kości.
Poeta opowiada o kobiecie, do której wzdychał, gdy była młoda, piękna, lecz ona wzgardziła jego miłością. Teraz, gdy jest ona stara i pomarszczona, wzywa poetę i domaga się jego miłości. Kochanowski podsumowuje to tak: „Inny się obżarł mięsem, a ja mam gryźć kości”.