Nikt
nie schodził na pole
Po
przejściu ludobójstwa pozostaje w duchu ocalonego ukryta rana,
która nigdy nie będzie mogła ukazać się w świetle dnia, przed
oczyma innych
Co
powoduje, że poczciwy człowiek idzie z maczetą zabijać sąsiadów,
przeciwko którym osobiście nic nie ma? Atawizm plemienny? Lęk o
przestrzeń życiową? Demony z przeszłości? Erupcja zbiorowego
szaleństwa? A może w każdym z nas kryje się zdolność do czynów
tak bestialskich?
Wieczorem
6 kwietnia 1994 r. samolot prezydenta Ruandy, Juvénala Habyarimany,
został zestrzelony nad Kigali przez nieznanych sprawców. Politycy
Hutu o jego śmierć obwinili Tutsich. Tej samej nocy zaczęły się
pierwsze masakry.
Rana
W
2000 r. francuski dziennikarz Jean Hatzfeld opublikował opowieści
ludzi, którzy ocaleli z rzezi w ruandyjskim powiecie Nyamata.
Książka nazywała się “Dans le nu de la vie”, co można
przetłumaczyć jako “W nagości życia”.
Nyamata leży
nieco na południe od Kigali. Masakry zaczęły się tu o godzinie
jedenastej 11 kwietnia i zakończyły o czternastej 14 maja. Podczas
pięciu tygodni na czternastu wzgórzach wchodzących w skład
powiatu zginęło ok. 50 tysięcy z 59 tysięcy Tutsich. Zabijali ich
ochotnicy z bojówek Interahamwe, szkolonych przez wojsko
ruandyjskie, oraz sąsiedzi Hutu - codziennie od dziewiątej do
siedemnastej, włączając niedziele i święta.
Jean
Hatzfeld był wieloletnim korespondentem wojennym dziennika
“Libération”. Ciężko raniony przez snajpera w Sarajewie,
napisał dwie książki o wojnie w b. Jugosławii. Do Ruandy trafił,
gdy było już po wszystkim, a masy Hutu uciekały do Konga przed
nadciągającymi z Ugandy partyzantami Tutsi.
Większość
dziennikarzy pisała głównie o tych dwóch milionach przerażonych
Hutu, których widziała na drogach. Tutsi, którzy przeżyli, nie
przyciągali uwagi. Hatzfelda uderzyło milczenie ocalonych. Tak
samo, zauważał, milczeli z początku więźniowie uwolnieni z
Buchenwaldu i Dachau: “Po wojnie ludzie, którzy przeżyli, czują
silną potrzebę dawania świadectwa. Po ludobójstwie przeciwnie:
ci, co przeżyli, dziwnie szukają ciszy”. Prawda, ocaleni Tutsi
rozmawiali o masakrach - lecz tylko między sobą. Hatzfeld był
jednym z pierwszych, którzy zaczęli zbierać ich świadectwa. Jego
książka to próba przerzucenia kładki nad przepaścią, którą
ludobójstwo otworzyło między tymi, co przeżyli, a światem.
|
|
|
|
“
Po
przejściu ludobójstwa pozostaje w duchu ocalonego ukryta rana,
która nigdy nie będzie mogła ukazać się w świetle dnia, przed
oczyma innych - mówi Sylvie Umubyeyi, pierwsza rozmówczyni
Hatzfelda. - My nie znamy dokładnie rodzaju ukrytej rany, lecz
wiemy, że ona istnieje. Ci, którzy nie przeżyli ludobójstwa, nie
dostrzegają niczego. Jeżeli wykażą dużą wolę, pewnego dnia
będą mogli sobie uświadomić istnienie tajemnego bólu, który
odczuwamy”.
Sylvie urodziła się w uniwersyteckim
środowisku w Butare. Jej ojciec był bibliotekarzem, mąż zaczynał
karierę wykładowcy. Po ich śmierci nie chciała pozostać w
Butare. Została asystentką społeczną w Nyamacie. Odszukuje
osierocone dzieci żyjące samotnie na wzgórzach.
W
Ruandzie, mówi Sylvie, w dobrym tonie jest powściągliwość i
dyskrecja. Dzieciom, jak dorosłym, niełatwo mówić o
sobie.
Hatzfeld nie kryje podziwu i miłości do ludzi,
którzy poruszają subtelnością refleksji nad tym, czego
doświadczyli - jak mówi Sylvie - “w nagości życia”.
“Pokazać
serce obcemu, mówić o tym, co czujemy - powiedziała Marie-Louise
Kagoyire - to wstrząsa nami nad wszelką miarę”.
Jeanette
Dzień
po dniu Hatzfeld odwiedza więc tych, co przeżyli. Samotni, bez
rodzin, wrócili na swoje wzgórza.
Jeanette Ayinkamiye ma
17 lat. Uprawia swoją parcelę, pomaga sąsiadom za jedzenie lub
drobne pieniądze i dorabia szyciem na targu - utrzymuje dwie młodsze
siostry i dwoje obcych dzieci. Stara się śmiać jak najczęściej,
mówi Hatzfeldowi, żeby zbliżyć dzieci do wesołości. O
małżeństwie nie myśli. “Prawdę mówiąc, nie czuję się zbyt
swobodnie wobec życia - opowiada. - Nie umiem wyjść myślą poza
dzień dzisiejszy”.
Gdy jest sama w polu, wraca do niej
przeszłość i ogarnia smutek. “Odkładam wtedy motykę i idę
pogawędzić do sąsiadów - mówi. - Pośpiewamy, napijemy się
razem soku i czuję się lepiej”.
Jej ojciec i bracia
zginęli w pierwszych dniach masakr. Jeanette zdołała uciec z matką
i siostrami na bagna. Przez miesiąc ukrywały się w błocie, w
gąszczu papirusów. Któregoś dnia matkę dostrzegli Interahamwe.
Dała im pieniądze, żeby zabili ją szybko, lecz nie spełnili
prośby. Jeanette, ukryta pod liśćmi, słyszała tylko jej szept:
“Święta Cecylio, święta Cecylio...”. Interahamwe odrąbali
jej ręce i nogi i pozostawili ją w mule. Pierwszego dnia mogła
jeszcze mówić. Drugiego dnia szeptała “do widzenia, dzieci”.
Zmarła trzeciego dnia. Nazywała się Agnes Nyirabuguzi.
|
|
|
|
Młodsza
siostra Jeanette, która przeżyła uderzenie maczety, widziała
zabójcę. To był najstarszy syn ich pastora, “wysoki i
wykształcony chłopiec”. Dziś jest w okręgowym więzieniu w
Rilimie.
“Ci więźniowie to bolesny problem - powiada
Jeanette. - Jeśli się zamknie w więzieniu całą nienawiść tych,
co masakrowali, nigdy nie zdoła obeschnąć na powietrzu. Lecz jeśli
pozwoli jej się wykraść na plantacje, zabójstwa zaczną się na
nowo”.
W styczniu 2003 r. rząd Ruandy postanowił
zwolnić 16 tysięcy więźniów, którzy przyznali się do winy,
lecz nie zdążyli zostać osądzeni.
“W obyczajach
ruandyjskich sąsiad to ktoś bardzo ważny - mówi Sylvie Umubyeyi.
- On jeden wie, jak się obudziłeś, czego ci brakuje, w czym może
ci doradzić, jak możecie sobie wzajem pomóc. Jeśli nie znasz już
swojego sąsiada lub jeśli on ucieka, gdy się do niego odzywasz,
czegoś ci strasznie brak...”.
Zabójcy i ci, którzy
umknęli im spod maczet, na nowo mieszkają po sąsiedzku na
wzgórzach Ruandy.
Tamci
Gdy
Hatzfeld zbierał opowieści ocalonych, nie przyszło mu do głowy
rozmawiać z zabójcami. Dopiero pytania czytelników każą mu się
zastanowić, co właściwie myśleli tamci.
W Ruandzie
niełatwo jednak uzyskać świadectwa zabójców. Hatzfeld czuje, że
musi trafić na grupę przyjaciół - grupa daje poczucie
bezpieczeństwa. “Zabijaliśmy” łatwiej przechodzi przez usta
niż “zabijałem”.
W więzieniu w Rilimie Hatzfeld
spotyka taką grupę - Adalbert, Pancrace, Pio i inni byli znani na
wzgórzach Nyamaty. Razem chodzili do szkoły, póki nie przerwali
nauki, żeby uprawiać ziemię, jak wszyscy Hutu w okolicy. Zanim
nadeszła wiosna 1994, spotykali się prawie co wieczór, żeby napić
się razem urwagwy, domowego wina z bananów, a przy większej okazji
też i piwa Primus.
Hatzfeld odwiedza ich codziennie.
Czasem gawędzą niemal serdecznie, choć wzajemna nieufność
pozostaje.
Ci, co ocaleli, także żywili wobec niego
nieufność. Pochodził z kontynentu, który nic nie zrobił, żeby
ratować ich bliskich. 21 kwietnia, w pełni masakr, Rada
Bezpieczeństwa zredukowała liczbę żołnierzy ONZ w Ruandzie z
2500 do 270. Na co więc teraz słowa?
Ocaleni obawiali
się też, że im nie uwierzy.
Zabójcy, pisze Hatzfeld,
nie boją się, że im się nie uwierzy. Boją się, że pewnego dnia
ich słowa obrócą się przeciw nim. Tylko w więzieniu mówią
swobodnie. Gdy wyjdą na wolność, zaczną unikać rozmów.
Nowy
zbiór będzie nazywał się “Sezon maczet”. Hatzfeld przyznaje,
że nigdy nie pozbędzie się wątpliwości, czy słusznie zrobił,
decydując się oddać głos zabójcom.
W codziennych wizytach w
więzieniu towarzyszy mu Innocent Rwililiza. Rwililiza, Tutsi, jest
nauczycielem. Przeżył, przez pięć tygodni ukrywając się w
lesie. Gdy rozmówcy mówią w języku kinyaruanda, Innocent tłumaczy
ich słowa na ten szczególny, metaforyczny francuski, jakiego używa
się w Ruandzie. Zna wszystkich. Nim nadeszła wiosna 1994, ze
starszymi widywał się po pracy w barach, młodszych uczył w
szkole.
|
|
|
|
To zwykli
ludzie, pisze Hatzfeld, tacy jak u Primo Leviego i Hanny Arendt.
Żaden nie ma zatargów z sąsiadami Tutsi o kobietę, o miedzę, o
krowę, która weszła w szkodę.
Adalbert Munzigura jest
szefem kościelnego chóru i należy do jednej z nacjonalistycznych
partii Hutu. Pancrace Hakizamungili chodzi za nim jak cień. Fulgence
Bunani wyróżnia się pobożnością i zastępuje księdza podczas
mniejszych uroczystości. Pio Mutungirehe, najmłodszy, śpiewa w
chórze i kocha piłkę nożną. Alphonse Hitiyaremye dobiega
czterdziestki, ma czwórkę dzieci i prowadzi sklepik.
Jest
jeszcze Léopord Twagirayezu, który grywa w piłkę z Adalbertem i
Pio, ale mieszka daleko i widuje ich rzadziej. Léopord jest
członkiem rzadzącej partii Hutu, a zarazem żarliwym katolikiem. To
on będzie zabijać najwięcej - i to on pierwszy z dnia na dzień
się załamie i odda w ręce sądu.
“Adalbert był
bardzo inteligentny i przedsiębiorczy - mówi Innocent Rwililiza. -
Pancrace był twardy i mroczny, zawsze za Adalbertem, od
najwcześniejszego dzieciństwa. Pio był naprawdę bardzo
sympatyczny. Alphonse był najprzebieglejszy w negocjacjach, ale
uczynny przy butelce. Fulgence uważał się za przystojniaka. Był
nawet bardziej wymuskany niż niektórzy Tutsi. Nigdy nie miał dość
modlitw”. A Léopord? “Nie wyróżniał się niczym i tylko to,
co potem robił swoją maczetą, było wyjątkowe”.
W
więzieniu zdobędą nowych przyjaciół - Jean-Baptiste Murangira
pracował jako urzędnik, zanim wrócił do uprawy ziemi. Jego żona
jest Tutsi i Jean-Baptiste ma z nią sześcioro dzieci. Ignace
Rukiramacumu, rozgoryczony wdowiec, jest starszy o jedno pokolenie,
podobnie jak Elie Mizinge, emerytowany żołnierz i policjant. Jest
jeszcze Joseph-Désiré Bitero, działacz z Nyamaty i szef lokalnej
formacji Interahamwe, który nie ma prawa opuścić sektora skazanych
na śmierć. Wszyscy mieszkali na trzech sąsiednich wzgórzach,
Kibungo, N’tarama i Kanzenze. W dole między wzgórzami rozciągają
się bagna. Kobiety co dzień schodzą w dół, godzinę czy dwie,
żeby w plastikowych kanistrach przynieść z mokradeł wodę do
mycia i do gotowania.
Tam, na bagnach właśnie, będą
szukać schronienia Tutsi z okolicy, gdy zacznie się zabijanie.
Ci,
co nie chcieli zobaczyć
Dwa
dni po zestrzeleniu samolotu prezydenta, gdy w Kigali ginęli już
pierwsi Tutsi i umiarkowani politycy Hutu, w Nyamacie pojawił się
konwój opancerzonych transporterów ONZ. Zatrzymał się najpierw
przy kościele i klasztorze, a potem w klinice położniczej i w
szpitalu. Zabrał wszystkich Europejczyków - pięciu księży i trzy
siostry. Szwajcarskie zakonnice chciały zabrać zakonnice Tutsi.
Żołnierze powiedzieli, że ich miejsce jest w Ruandzie. Zakonnice
Tutsi zginęły niedługo później.
Gdy bojówkarze
Interahamwe zobaczyli, jak konwój odjeżdża, odkapslowali
butelki.
Adalbert: “Odkąd spadł samolot, radio
powtarzało: »Cudzoziemcy wyjeżdżają. Mają dowody na to, co
zrobimy, i opuszczają Kigali. Nie interesuje ich los Tutsich...«.
Nasze oczy widziały tę ucieczkę transporterów na drodze. Nasze
uszy nie słyszały już cichych głosów wyrzutu... Mówiliśmy
sobie: »Prawda, że jedyne, co błękitne hełmy zrobiły w
Nyamacie, to w tył zwrot, żeby dać nam spokój?«”.
Dlaczego
w Nyamacie europejscy księża opuścili parafian bez słowa, nim
jeszcze doszło do pierwszych masakr? “Biali nie chcą zobaczyć
tego, w co nie wierzą, a nie mogą uwierzyć w ludobójstwo, bo to
zabijanie, które przerasta wyobraźnię” - powiedziała
Hatzfeldowi Claudine Kayitesi, ocalona Tutsi.
Pierwsze
dni
Adalbert:
“Sobota, po upadku samolotu, to był dzień próby chóru w
kościele w Kibungo. Śpiewaliśmy pieśni w dobrym porozumieniu z
naszymi rodakami Tutsi, nasze głosy mieszały się jeszcze w jednym
chórze. W niedzielę przyszliśmy na mszę o ustalonej godzinie: oni
nie przyszli. Zdążyli już uciec w busz ze strachu... To bardzo nas
zdenerwowało, zwłaszcza w niedzielę. Gniew dopadł nas przed
drzwiami kościoła. Zostawiliśmy Pana i nasze modlitwy w środku,
żeby szybkimi krokami zawrócić do domu. Zmieniliśmy nasze
niedzielne ubrania na ubrania do robót polowych, wzięliśmy maczety
i maczugi. Poszliśmy prosto na zabijanie”.
W południe
pierwszego dnia zabójstw Isidore Mahandago, 65-letni Hutu, odpoczywa
przed domem po poranku pielenia. Mówi młodym, którzy idą z
maczetami: “Wy, młodzi, robicie źle. Zawróćcie. Wasze ostrza
zapowiadają straszne nieszczęście dla nas wszystkich... Wróćcie
na swoje parcele, nie dręczcie już waszych sąsiadów”. Młodzi
śmieją się i powalają go ciosem maczety. Jest wśród nich syn
zabitego. Idą dalej, śpiewając.
Zabójstwa w Nyamacie
przybiorą charakter masowy cztery dni po śmierci prezydenta, gdy
miejscowe władze zbiorą wszystkich mężczyzn Hutu na
stadionie.
Pancrace: “Posłaniec radnego powiatu
przeszedł po domach, żeby nas wezwać bezzwłocznie na mityng. Tam
radny oznajmił nam, że powodem mityngu było zabicie wszystkich
Tutsich bez wyjątku. To było prosto powiedziane i proste do
zrozumienia”.
Bojówkarze Interahamwe, których wielu
przybyło z innych okolic, rozdzielają zadania. Najpierw trzeba iść
tam, gdzie zebrali się Tutsi - do kościołów. W Ruandzie pogromy
zdarzały się wcześniej. Zabójcy jednak zawsze omijali
kościoły.
Alphonse: “W czwartek, gdy weszliśmy do
kościoła w N’taramie, ludzie leżeli w półmroku... Czekali na
śmierć w spokoju kościoła. Nie było dla nas ważne, że
znaleźliśmy się w domu Boga. Krzyczeliśmy, żartowaliśmy,
rzucaliśmy rozkazy i wyzwiska. Sprawdziliśmy osobę po osobie,
przyglądając się twarzom, żeby dobić wszystkich sumiennie. Kiedy
mieliśmy wątpliwości co do agonii uczestnika, ciągnęliśmy ciało
na zewnątrz, żeby przyjrzeć mu się w świetle dziennym”.
W
kościołach w Nyamacie i w N’taramie ginie dziesięć tysięcy
ludzi, wśród nich żona Innocenta Rwililizy i jego syn. Ludzie już
wiedzą, że nie jest to zwykły pogrom. “Wieczorem po masakrze w
kościele powaga sprawy całkiem się odmieniła - mówi
Jean-Baptiste. - Czyny zapowiadały się ostateczne, a słowa
niepotrzebne”.
W klinice położniczej Sainte-Marthe
żołnierze żądają pieniędzy za ochronę. Szwajcarskie zakonnice
zabrały wszystkie fundusze, lecz kobiety Tutsi, które schroniły
się w środku, robią zbiórkę. Trzeciego dnia nie mają już czym
się opłacić. Ale żołnierze przyznają, że i tak już nic nie
mogliby dla nich zrobić.
Valérie Nyirarudodo, pielęgniarka
Hutu, została w klinice do końca: “Spojrzałam na kobietę, która
urodziła i leżała przede mną na materacu z dwojgiem dzieci.
Modliłam się szybko: »Mój Boże, powiedz mi, które mam zabrać«.
Potem pomyślałam: »Jak wezmę noworodka, nie będę go mogła
wykarmić, bo nie mam mleka. Jak wezmę starszego, będzie łatwiej«.
Zawiązałam go na plecach i powiedziałam żołnierzom: »Ten też
jest mój«”.
Rankiem 14 kwietnia w klinice było ponad
300 kobiet i dzieci. Wieczorem żyło pięć kobiet i ocalone
dziecko.
Chłopcu na imię Honnęte. Mieszka dziś w Kenii
u krewnych.
Czas
siewu
Pio:
“Nie wiem, czemu zacząłem nienawidzieć Tutsich. Byłem młody,
lubiłem piłkę nożną, grałem z Tutsimi w moim wieku... Nienawiść
pojawiła się o tak, w momencie zabójstw, podjąłem ją przez
naśladowanie i wygodę”.
Fulgence: “W gruncie rzeczy
Hutu nie nienawidzili Tutsich aż tak bardzo. W każdym razie nie na
tyle, żeby zabijać ich bez wyjątku. Złe siły, straszniejsze niż
uporczywa nienawiść, wmieszały się w tę rywalizację etniczną,
żeby rzucić nas na bagna. Brak parcel, np., mówiliśmy o tym
między nami...”.
Léopord: “To delikatna sprawa,
mówić o nienawiści między Hutu i Tutsi, bo po zabójstwach słowa
zmieniły sens. Przedtem mogliśmy żartować między sobą i mówić,
że zabijemy ich wszystkich, a chwilę potem spotykaliśmy się z
nimi przy jakiejś pracy albo przy butelce. Żarty i groźby były
przeplecione... Tutsi nie oddalali się z powodu tych przykrych
rozmów. Od tamtej pory, zobaczyliśmy - słowa przyciągnęły
poważne konsekwencje”.
“Myślę, że nikt nie zapisze
nigdy wszystkich prawd tej tajemniczej tragedii - mówi Claudine
Kayitesi. - Każde tłumaczenie będzie utykać z jednej czy drugiej
strony, jak krzywy stół. Ludobójstwo to złe chaszcze, które nie
wspierają się na dwóch czy trzech korzeniach, ale na węźle
korzeni, które spleśniały pod ziemią, gdzie nikt nie mógł ich
dostrzec”.
Hatzfeld powtarza pytanie, które przed laty
zadawał sobie Primo Levi. Czy byliśmy świadkami racjonalnie
zorganizowanego planu, czy jedynej w swoim rodzaju manifestacji
zbiorowego szaleństwa? Logiki zmierzającej ku złu, czy też braku
logiki? Oba aspekty z sobą współistniały - konkluduje
Levi.
Ludobójstwo ruandyjskie, jak Shoah, było aktem
szaleństwa - ale przede wszystkim ukoronowaniem długich
przygotowań.
Przez osiem wieków rządzili Tutsi. Niemal
feudalna monarchia, oparta w dużej mierze na wyzysku Hutu, była
zorganizowana w sposób tak złożony, że pozostaje zagadką dla
historyków. Belgowie, którzy zajęli kraj, poparli monarchię.
Europejscy antropolodzy dowodzili, że Tutsi nie są jedynie klasą
społeczną, ale osobną grupą etniczną, przybyłą skądinąd. Gdy
w 1933 r. wprowadzono dowody osobiste z wpisem “Hutu” lub
“Tutsi”, bariera została nakreślona. Hatzfeld nie bada jednak
winy kolonialnej administracji, stosującej zasadę “dziel i
rządź”. Notuje tylko, że podczas ludowej rewolty 1959 r.
Belgowie stanęli nagle po stronie rolników Hutu, którzy obalili
arystokrację Tutsi.
Gdy trzy lata później Ruanda
zdobyła niepodległość, Hutu zepchnęli Tutsich na margines - nie
tylko dawnych arystokratów, ale i nauczycieli, urzędników,
rolników. Piętnowano ich jako chytrych krwiopijców w przeludnionym
kraju.
Juvénal Habyarimana objął urząd prezydenta w 1973 r.
Przez 20 lat rządów utwierdził system oparty na konfiskatach dóbr
Tutsich, limitach miejsc w szkołach i pogromach, których sprawcy
nie byli karani. Francja wspierała reżim militarnie.
Yolande
Mukagasana, pielęgniarka z Kigali, która w 1994 r. straciła męża
i troje dzieci, opowiadała przed Międzynarodowym Trybunałem o
szkole, do której chodziła. Na jej przykładzie pani uczyła inne
dzieci, jak odróżniać Tutsich. “Udało im się nam wmówić, że
do niczego się nie nadajemy - mówi Yolande. - Wyrośliśmy: jedni
na uległe ofiary, drudzy na potencjalnych katów”.
Ludobójstwo
w Ruandzie, jak w Niemczech - pisze Hatzfeld - było dziełem
totalitarnego reżimu, który od dawna utrzymywał się u władzy.
Pytania, co byśmy zrobili na miejscu Pio czy Léoporda, nie mają
sensu. Nie dlatego, że nie możemy postawić się w sytuacji
rolnika, który uprawia fasolę na wzgórzach Ruandy. Dlatego, że
nie wychowaliśmy się w despotycznym reżimie opartym na podziale
etnicznym.
W 1990 r. Inkotanyi, uchodźcy Tutsi szkoleni w
Ugandzie, zaczynają atakować armię rządową, opartą w większości
na żołnierzach Hutu. Siły ONZ nie potrafią położyć kresu
walkom. “Wszystkie ludobójstwa współczesnej historii zdarzają
się w czasie wojny - pisze Hatzfeld. - Wojna tworzy stan bezprawia,
uprawomocnia śmierć, normalizuje barbarzyństwo, podsyca strach i
fantasmagorie, ożywia stare demony, podważa moralność i
humanizm”.
“Od 1992 r. programy wszystkich partii Hutu
proponowały zabójstwa Tutsich - mówi Hatzfeldowi skazany na śmierć
Joseph-Désiré. - Były dokładne i przemyślane. Odczytywano je na
mityngach, powtarzano je w radio... Wszyscy mogli je dobrze usłyszeć
i zrozumieć, w pierwszym rzędzie Biali i Tutsi”.
W
Nyamacie, zapewne już od grudnia 1993 r., lokalni notable wiedzieli
o planach eksterminacji. W Kigali wiedziały ambasady obcych państw
i sztab ONZ.
Hutu, dowodzi oficjalna propaganda, lepiej
potrafią uprawiać rolę - stada krów, które tradycyjnie hodują
Tutsi, tylko tratują żyzną ziemię ruandyjską. W radiu o Tutsich
mówi się “karaluchy”, a humorystyczne piosenki i skecze wzywają
do ich eksterminacji. Innocent Rwililiza wspomina, że nawet on się
śmiał. “Przyzwyczailiśmy się - mówi. - Nie zwracaliśmy już
uwagi na groźby”.
“Odpowiedzialni za ludobójstwo w
Ruandzie nie są ubodzy i ciemni rolnicy, czy krwiożerczy i pijani
Interahamwe - ciągnie Innocent. - Odpowiedzialni są ludzie
wykształceni. Profesorowie, politycy, dziennikarze, którzy
wyjechali do Europy studiować rewolucję francuską i nauki
humanistyczne... Jestem nauczycielem, więc myślę, że
wykształcenie jest potrzebne, żeby nas oświecić. Ale ono nie
czyni człowieka lepszym, ono czyni go bardziej skutecznym”.
“W
1959 r. Hutu zabijali, przepędzali, plądrowali Tutsich bez
wytchnienia, ale ani przez chwilę nie wyobrażali sobie, że mogą
ich eksterminować - zauważa Innocent. - To intelektualiści dodali
im odwagi, zaszczepiając myśl o ludobójstwie i uwalniając od
wahań”.
Elie: “Jak przy pracach polowych, czekaliśmy
na odpowiedni sezon. Śmierć prezydenta była sygnałem do
ostatecznego chaosu. Ale tak jak przy zbiorach, siew miał miejsce
już wcześniej”.
“Zrozumiałem - mówi Jean-Baptiste
po masakrze w kościele - że słowa i czyny się
dopasowały”.
Oczyścić
ziemię
Afryka,
zauważa Hatzfeld, to mieszanka setek grup etnicznych. Regułą jest
jednak współpraca, nie konflikt. Pisarze afrykańscy, jak Tierno
Monenembo z Gwinei czy Boubacar Boris Diop z Senegalu, którzy pisali
o tragedii Ruandy, nie mieli więcej kluczy, by zrozumieć to, co się
stało, niż pisarze z Europy.
Ludobójstwo nie jest w
obyczajach afrykańskich, przyszło skądinąd - powiedziała
Hatzfeldowi Berthe Mwanankabandi, ocalona Tutsi. Ludobójstwo,
poprawia ją Hatzfeld, nie jest w niczyich obyczajach. Choć prawda,
że jego przebieg zależy od miejscowych warunków. “W kraju
filozofii, jakim były Niemcy, ludobójstwo miało za cel oczyścić
istotę i myśl - pisze Hatzfeld. - W kraju wiejskim, jakim była
Ruanda, ludobójstwo miało na celu oczyścić ziemię, zdezynfekować
ją od »rolników karaluchów«”.
Cudzoziemcy dziwili
się czasem, jak zabójcy rozpoznawali ofiary. Hutu i Tutsi mówią
jednym językiem, mieszkają przemieszani, a różnice w wyglądzie
bywają zdradliwe. Hatzfeld odpowiada: oni się znali.
Historycy
wyliczają cztery etapy Shoah: poniżenie, naznaczenie (gwiazdy na
rękawie), potem deportacja i koncentracja w obozach czy gettach, w
końcu likwidacja. Naznaczenie, deportacja i koncentracja w Ruandzie
nie były potrzebne. Cały kraj był ogromną wsią i każdy
wiedział, kim są jego sąsiedzi. Tutsi zresztą ze strachu skupiali
się w grupy sami, wpierw w kościołach, a potem na bagnach i w
lasach.
Społeczeństwo miejskie ma ludobójstwo miejskie,
społeczeństwo wiejskie - ludobójstwo wiejskie - pisze Hatzfeld.
Wiejskie ludobójstwo ruandyjskie przerosło jednak wydajnością
miejskie ludobójstwo niemieckie. Starczyły trzy miesiące, by
zginęło 800 tysięcy Tutsich. Zginęły też dziesiątki tysięcy
Hutu, którzy nie chcieli wziąć udziału w rzezi.
Drugiego
dnia zabójstw François Kalinganiré, dawny burmistrz Nyamaty, Hutu,
widzi na swoim podwórzu tłum ludzi. Umiarkowane poglądy
przysporzyły mu wrogów. Jego żona jest Tutsi - ma ją teraz zabić.
Odmawia. Sąsiedzi próżno przekonują go, by usłuchał.
Kalinganiré ginie na swoim podwórzu.
Innocent Rwililiza
ukrywa się w lesie w Kayumba. Las jest eukaliptusowy. Eukaliptusy
rosną rzadko, nie można się przyczaić, jak na bagnach. Trzeba
uciekać, cały dzień.
Gdy zapada zmrok i zabójcy
wracają do domów, ziemia jest usłana martwymi i konającymi. Żywi
zbijają się w grupy w ciemnościach. Próbują dodać sobie odwagi
przed dniem, który nadejdzie.
Innocent spotka tu trzech
Hutu. To najemni robotnicy rolni. Mówią, że uciekli do lasu, bo są
zielonoświątkowcami i Pismo Święte zabrania im zabijać ludzi,
których Bóg stworzył na swe podobieństwo.
“Są dni,
kiedy mówię sobie, że gdyby mężczyźni i kobiety żyli na ziemi
tak przychylni sobie, jak my w Kayumba, świat byłby znacznie
łagodniejszy niż jest - powiada Innocent. - Ale wszyscy ci
solidarni ludzie nie żyją i nie zostali nawet pogrzebani”.
W
lesie w Kayumba szukało schronienia około pięciu tysięcy osób.
Przeżyło dwadzieścia. Trzech zielonoświątkowców nie było
między ocalonymi.
Rutyna
Pancrace:
“Pamiętam pierwszą osobę, która spojrzała na mnie w momencie
krwawego ciosu... Oczy tego, kogo się zabija, są nieśmiertelne,
jeśli są na wprost ciebie, gdy zabijasz. Mają straszny czarny
kolor. Robią większe wrażenie niż cieknąca krew i jęki ofiar,
nawet w ogromnym zgiełku śmierci”.
Fulgence: “Najpierw
rozbiłem głowę starej babci uderzeniem pałki. Ale ponieważ
leżała konając na ziemi, nie poczułem śmierci w ramieniu.
Wróciłem wieczorem do domu nawet o tym nie myśląc. Na drugi dzień
ścinałem żywych na stojąco, w kościele. Z powodu zamieszania,
pamiętam, zacząłem uderzać nie patrząc... Wtem zobaczyłem
strumień krwi, który płynął przed moimi oczami, zalewając skórę
i ubrania osoby, która wciąż się nie przewracała... Poczułem,
że to wzięło się z mojej maczety, spojrzałem, była mokra.
Przestraszyłem się i wymknąłem się na zewnątrz...”.
Alphonse:
“Za tym pierwszym razem zaskoczyła mnie szybkość śmierci, a
także miękkość uderzenia, jeśli mogę się tak wyrazić. Nigdy
jeszcze nie zadałem śmierci... Ponieważ nieźle mi się powodziło,
w dni wesel albo na Boże Narodzenie opłacałem chłopaka, żeby
zabił mi kurczaki za domem, aby uniknąć tego brudactwa”.
“Byli
koledzy, którzy pozostali niezręczni do końca - mówi Alphonse. -
Nie mieli śmiałości... Uderzali w ramię zamiast w szyję i
uciekali krzycząc: »Załatwione, zabiłem go zupełnie«. Ale
wiadomo było, że to nieprawda. Specjalista musiał interweniować,
żeby dogonić cel i go dokończyć”.
Clémentine
Murebwayre jest Hutu. Jej mąż, Tutsi, zginął. Clémentine
widziała ojców, którzy uczyli synków, jak ciąć. “Pokazywali
swoje umiejętności na osobach nieżywych albo na żywych, których
schwytali w ciągu dnia - mówi. - Najczęściej chłopcy próbowali
swych sił na dzieciach, odpowiadających im wzrostem. Ale bardzo
wielu nie chciało mieszać dzieci bezpośrednio do tych krwawych
brudactw, chyba że do patrzenia, oczywiście”.
Na
wzgórzach powoli zaczyna się rutyna.
Dzień po dniu, nie
zważając na niedziele i święta, w godzinach pracy mężczyźni
ruszają na bagna. “Podczas zabójstw - mówi Alphonse - nie było
żadnego ślubu, chrztu, meczu piłki nożnej czy mszy... Nie
zajmowały nas już takie celebracje”.
Alphonse: “Starsi
ludzie zadawali pytania półgłosem: »Czemu nie zadowolić się
zabiciem krów, które wchodzą w szkodę, zabrać żyzne parcele,
lecz zostawić przy życiu pewną liczbę Tutsich?«. Szef
odpowiadał: »Nie. Ich tradycja jest zbyt długa. Tutsi łażą za
swoimi krowami od zbyt dawnych czasów, zaczną od nowa z nowymi
krowami. Zabijcie krowy i Tutsich, to jedno zadanie«”.
Pancrace:
“Reguła numer jeden, to było zabijać. Reguły numer dwa nie
było. To była organizacja bez komplikacji”.
“Myślę,
że ten, kto został zmuszony do zabijania, chciał na drugi dzień,
żeby jego sąsiada też zmuszono, aby na obu patrzono podobnie” -
zauważa Christine Nyiransabimana, której ojciec, Tutsi, zginął
podczas masakr.
“Była specjalna ekipa podochoconych
chłopaków, która miała za zadanie przeczesywać domy tych, co
chcieli się chować - powiada Pancrace. - Bardziej się obawialiśmy
gniewu władz niż krwi, którą przelewamy. Ale tak naprawdę, to
się nie baliśmy niczego...”.
“Staliśmy się
naturalnie źli. Nie potrzebowaliśmy już zachęty ani grzywn, by
zabijać - mówi Jean-Baptiste. - Byli gwałtownicy, którzy po
zabójstwach dalej zabijali krowy, bo nie mogli odłożyć
maczety”.
Ten, kto ma banany do tłoczenia, może poprosić o
zwolnienie. Ten, kto jest chory, także. “Ale dla tego, kogo
złapano na oszukiwaniu - mówi Alphonse - to się mogło źle
skończyć. Musiał zapłacić karę...”.
Ibrahim
Nsengiyumua, zamożny kupiec z Nyamaty, płaci w ten sposób grzywnę
za grzywną, aż utraci wszystko, co ma. “Zgromadził dość
bogactw w swoim życiu - mówi Innocent Rwililiza - żeby go nie
zmarnować krwią”.
“Rolnicy nie byli dość bogaci -
mówi Marie-Chantal, której mąż był szefem Interahamwe w Nyamacie
- żeby kupić sobie spokój od zabijania. Doktorzy czy profesorowie
z Kigali opłacali służbę czy pracowników, żeby się nie
brudzić. Na wzgórzach wielu zabijało po prostu, żeby umknąć
biedzie. Jeśli uczestniczyli w zabijaniu, nie ryzykowali grzywny i
mogli zdobyć dużo pieniędzy. Ten, komu los proponował pokrycie
dachu blachą, nie mógł się wahać”.
Ale na bagna idą
nie tylko biedacy.
“Dyrektor szkoły i inspektor oświaty
mojego rejonu uczestniczyli w masakrach z pałką nabitą gwoździami
- mówi Jean-Baptiste Munyankore, nauczyciel z N’taramy, który
przeżył na bagnach. - Dwaj koledzy profesorowie, z którymi
wcześniej pijaliśmy piwo i wymienialiśmy uwagi o uczniach,
przyłożyli ręce do roboty... Jeden z księży, prezydent miasta,
podprefekt, lekarz... Dla tego, kto jak ja, całe życie uczył
przedmiotów humanistycznych, ci zbrodniarze są straszną
tajemnicą”.
“Na naszym wzgórzu - mówi Alphonse -
nie ma nikogo, kto może powiedzieć Bogu z zamkniętymi oczami, że
nigdy nie poszedł na wyprawę”.
Obcy
i znajomi
Nim
przyszła tamta wiosna, Tutsi i Hutu grali w Nyamacie w jednej
drużynie piłkarskiej. Przez dwa sezony drużyna była nawet w
pierwszej lidze. Ostatni mecz rozegrała w lutym 1994. Tamtego dnia
na boisko wyszło pięciu Hutu, pięciu Tutsich i chłopak z
mieszanego małżeństwa.
Piłkarze są wysportowani i
lubiani. Gdy zacznie się sezon maczet, ludzie zażądają, żeby
przewodzili na bagnach.
Evergiste Habihirwe, dawny gracz
Tutsi, chce się schronić u przyjaciela z boiska. “Gdy przyszedłem
na jego podwórze - wspomina - trzymał maczetę i zobaczyłem, że
ściął już dwoje dzieci. Na szczęście czas dał mi chwilę, by
uciec”. Za dnia Evergiste chowa się na polach sorgo, w nocy drapie
ziemię, szukając manioku. Słyszy okrzyki dawnych kolegów:
“Evergiste, przejrzeliśmy trupy i nie widzieliśmy jeszcze twojej
twarzy karalucha. Dopadniemy cię!”.
Pio: “Jeśli
przez nieszczęście dostrzegałem kogoś, kogo znałem, na przykład
kolegę od piłki, jakieś ostrze jakby kłuło moje serce i
zostawiałem go, żeby zabił go kolega idący obok. Ale musiałem
zrobić to ostrożnie, żeby nie zdradzić mego dobrego
serca”.
Elie: “Tak czy owak, ten, kto unikał
śmiertelnego gestu wobec dobrego znajomego, czynił to przez wzgląd
na siebie, nie na niego, bo wiedział, że tamtemu nic nie pomoże.
Zostanie zabity tak czy owak. Przeciwnie, mógł zostać ścięty
bardziej okrutnie, bo na chwilę opóźnił robotę”.
Fulgence:
“Znacznie lepiej było zabijać obcych niż znajomych, bo znajomi
mieli czas, żeby przeniknąć cię skrajnym spojrzeniem, nim
otrzymali ciosy. Spojrzenie nieznajomego mniej łatwo przenikało
umysł czy pamięć”.
Francine Niyitegeka przez miesiąc
ukrywała się na bagnach Nyamaty. “Byli zabójcy, którzy szeptali
imiona znajomych podnosząc papirusy i obiecywali ochronę - mówi
Francine. - Ale to był tylko fortel, żeby zachęcić ich do wstania
z kryjówki i móc ściąć ich bez trudu poszukiwań. To było
bardzo niebezpieczne, zostać odkrytym przez znajomego, bo mógł ci
zadać cierpienia na pokaz”.
Léopord: “Wiedzieliśmy,
że naszym sąsiadom Tutsim nie da się zarzucić żadnych złych
uczynków, ale myśleliśmy, że wszyscy Tutsi są winni naszych
odwiecznych kłopotów. Nie patrzyliśmy już na nich z
osobna...”.
Pancrace: “Podczas wojny zabijasz tego,
kto się z tobą wadzi lub chce twojej krzywdy. W zabójstwach tej
kategorii zabijasz swoją sąsiadkę Tutsi, z którą słuchałeś
radia, albo kobietę, która kładła ci lecznicze zioła na rany,
albo własną siostrę, której mąż był Tutsi. Albo nawet, w
przypadku tych, którym się nie poszczęściło - własną małżonkę
Tutsi i dzieci na ogólne żądanie. Oto różnica, która zmienia
wszystko.”
Ignace: “Tutsi przyjęli tyle zabójstw bez
protestu, tak często czekali na śmierć lub na ciosy nie podnosząc
głosu, że myśleliśmy niejako, że taka ich dola, umrzeć tu i
teraz, wszyscy razem”.
Pio: “Nie widzieliśmy już
ludzkich istot, kiedy wyszukiwaliśmy Tutsich w bajorach. To znaczy
ludzi takich jak my, dzielących myśl i podobne uczucia... Ta prawda
nie jest do uwierzenia dla tego, kto nie przeżył jej w swoich
mięśniach. Nasze życie codzienne było nadprzyrodzone i krwawe, i
to nam odpowiadało”.
Elie: “Wszystkie wielkie
osobistości odwróciły się plecami od naszych zabójstw. Błękitne
hełmy, Belgowie, biali dyrektorzy, czarni prezydenci, organizacje
humanitarne i światowe telewizje, biskupi i opaci, w końcu nawet
Bóg. Czy On obserwował, co się działo na bagnach? Czemu nie
skierował swego gniewu na nasze spojrzenia zabójców?”.
Ignace:
“Biali księża uciekli przy pierwszych utarczkach. Czarni księża
zostali albo zabitymi, albo zabójcami. Bóg się nie odzywał, a
kościoły śmierdziały trupami, które porzucono w środku... Nie
byliśmy już zwykłymi chrześcijanami. Musieliśmy na krótki okres
zapomnieć o obowiązkach, których nauczyliśmy się na katechezie.
Musieliśmy najpierw być posłuszni szefom. A Bogu dopiero potem,
długo później, żeby się wyspowiadać i odbyć pokutę, kiedy
robota będzie zakończona”.
“Tylko psy i dzikie
zwierzęta zapuszczały się do kościoła, do jego smrodu rzeźni.
Nas, kiedy szliśmy wzdłuż muru kościoła, żeby zejść do bagna,
ten smród odwracał jeszcze bardziej od lektury Ewangelii - mówi
Jean-Baptiste. - W gruncie rzeczy wiedzieliśmy, że Chrystus nie był
w tej sytuacji po naszej stronie, ale ponieważ nie mówił nic
ustami księży, to nam wystarczało”.
Léopord: “To
czasem boleśnie nas dotykało, że Tutsi czekali na śmierć bez
krzyku. Wieczorem zadawaliśmy sobie pytania: dlaczego ci ludzie nie
protestują, dlaczego nie proszą o litość?... Organizatorzy
mówili, że Tutsi czują się winni za zło bycia Tutsi. Ja
wiedziałem, że to nieprawda. Tutsi nie prosili o nic, bo nie
wierzyli już w słowa w tej godzinie śmierci. Nie wierzyli już w
krzyki, jak przestraszone zwierzęta, które wyją pod śmiertelnymi
ciosami, żeby je usłyszano. Przejmował ich wszechpotężny smutek.
Czuli się opuszczeni przez wszystko, nawet przez to, co mogli
powiedzieć”.
Kolby
i kiście
Claudine
Kayitesi, która uciekła podczas masakry z kościoła i kryła się
na bagnach, opisała Hatzfeldowi swój “rozkład zajęć
przeżycia”.
Za dnia Claudine chowa się w mule pod
papirusami. Wieczorem, gdy zabójcy wracają na wzgórza plądrować,
krąży po parcelach, szukając korzeni manioku. Noc przesypia z
innymi w opuszczonej szkole. Przed świtem wraca na bagna. Pomaga
chować dzieci po dwoje czy troje w mule nasiąkłym krwią i sama
kładzie się pod liśćmi. Zamiera.
Zabójcy nadchodzą
kolumną, śpiewając.
Pancrace: “Ciąć kukurydzę czy
banany, to równa robota. Bo kolby i kiście są podobne, nie
stawiają oporu. Ciąć na bagnach, to było coraz bardziej
wyczerpujące. Gest podobny, ale wrażenie inne... To była robota
niespokojna. Na początku Tutsi byli bardzo liczni i wystraszeni,
wcale nie ruchliwi, i to nam ułatwiało zadanie. Kiedy nie dawaliśmy
rady tknąć najbardziej zwinnych, nadrabialiśmy sobie na
chudzielcach. Były małe grupki bardzo dobrze schowane. Chwytali
wszystkie fortele zwierzyny bagiennej... Zbyt często zagłębialiśmy
się w bagna na nic... Bagna w dodatku gniły trupami, które miękły
w mule. Zbierały się, coraz bardziej śmierdzące, i trzeba było
uważać, żeby na nie nie stanąć”.
Alphonse: “Błoto
pokrywało nam kostki, czasem kolana. Słońce przeszywało nam
czaszkę. Papirusy drapały nam koszule i skórę pod nią. Patrzyli
na nas koledzy. Jeśli okazywaliśmy drżenie, wyśmiewali się i
wyzywali od tchórzy...”.
“Ale nie można powiedzieć,
żebyśmy żałowali pól - mówi Pio. - Zabijanie to była
działalność brutalniejsza, lecz bardziej dochodowa. Najlepszy
dowód - nikt nie poprosił o zezwolenie, żeby iść karczować
swoje pole, nawet na pół dnia”.
“Na bagnach - mówi
Léopord - można było ociągać się godzinami, szukając kogoś do
zabicia. Można było ukryć się w cieniu i gawędzić, nie czując
się nierobem. Dzień nie ciągnął się tak, jak na polach”.
O
piętnastej zabójcy wracają - muszą zachować czas na
plądrowanie.
Jean-Baptiste: “Gdyby Inkotanyi nie
zmusili nas do ucieczki, pozabijalibyśmy się wzajem po śmierci
ostatniego Tutsi, tak byliśmy ogarnięci szaleństwem parceli do
podziału”.
Léopord: “Widziało się kobiety, które
przeszukiwały domy. Zapuszczały się nawet na bagna, żeby
rozwiązywać kupony kretonu, którym przepasane były
nieszczęśniczki, które zginęły. Plądrowały wszystko: miednice,
dzbanki, święte obrazki, zdjęcia ślubne. Zabierały zakrwawione
ubrania nie obawiając się prania. Szperały w majtkach z powodu
schowanych pieniędzy. Tylko nie w kościele, z powodu gnicia trupów
zapomnianych od masakry pierwszego dnia”.
Są kobiety,
które dobijają konających. Inne zdzierają tylko ubranie i
zostawiają w agonii.
“Okrucieństwo osoby zależy od
jej serca, nie od jej płci” - mówi Marie-Chantal, której mąż
siedzi dziś w celi śmierci w Rilimie.
Nikt
nie schodził na pole
Jean-Baptiste:
“Nikt już nie schodził na pole. Na co plewić, kiedy i tak
jedliśmy do syta? Jedyne zadanie to było zakopać banany w rowach,
żeby sfermentowała urwagwa na następne wieczory. Stawaliśmy się
bardzo leniwi. Nie grzebaliśmy trupów... Chyba, oczywiście, że
przez nieszczęście jakiś Tutsi został zabity na twoim polu, z
powodu brzydkiego zapachu, psów i żarłocznych zwierząt”.
Léopord:
“Wieczorem spaliśmy bezpiecznie, nie myśląc o suszy.
Zapomnieliśmy o naszych troskach rolników. Jedliśmy obficie
jedzenie pełne witamin. Byli nawet ludzie między nami, którzy
pierwszy raz w życiu spróbowali makaronu i słodyczy... Bo
zaopatrywaliśmy się nie płacąc w centrum Nyamaty, w sklepach, do
których rolnicy nigdy nie weszli”.
Alphonse: “Targowanie
robiło się mniej poważne, cyfry wirowały radośnie. Starsi
szeptali, że to plądrowanie skrzywiało nasze umysły w złym
kierunku. Że przyszłość szykowała nam pułapkę. Ale widząc te
wygodne początki, kto mógł ich słuchać?”.
Mówiło
się, że to szczęśliwy sezon i nie będzie drugiego takiego.
“Wstawaliśmy bogaci, szliśmy spać najedzeni, prowadziliśmy
życie do syta” - mówi Ignace.
Po trudach dnia
przychodził bowiem czas świętowania.
“Kobiety
zmieniały sukienki trzy razy w ciągu wieczora - powiedziała
Hatzfeldowi Clémentine Murebwayre. - To były codzienne
bachanalia”.
Fulgence: “W barze robiliśmy porównania
i konkursy. Wielu zawyżało swoje liczby, żeby więcej otrzymać w
zamian. Inni je zaniżali, bo czuli się nieswojo opowiadając o
przelanej krwi... Ale był jeden, którego znamy dziś dobrze w
więzieniu, który się chwalił w dobry dzień ponad trzydziestoma
ofiarami i nikt nie zarzucił mu kłamstwa”.
“Ja
spędzałem te wieczory wesela z udawanym uśmiechem i niespokojnym
uchem - mówi Jean-
-Baptiste. - Opłaciłem chłopaka,
żeby obchodził mój dom, ale pozostawałem czujny. Ocalenie mojej
małżonki Tutsi mnie męczyło, zwłaszcza podczas tych momentów
pijatyk”.
Jean-Baptiste, nim wrócił na rolę, był
urzędnikiem w Nyamacie. Małżeństwa mieszane były sprawą ludzi z
miasta - tłumaczy Innocent Rwililiza. Dla rolnika to była tylko
komplikacja. Tylko w mieście kupcy Tutsi żenili się z dziewczętami
Hutu, żeby mieć dojście do lokalnych władz, a urzędnicy Hutu
brali za żony Tutsi, bo uchodziły za piękne kobiety. Żona Tutsi
nie musi być dowodem tolerancji - może być dowodem
snobizmu.
Jeśli ojciec jest Hutu, dziecko będzie Hutu.
Jeśli ojciec jest Tutsi, dziecko jest Tutsi. Teraz mężowie Tutsi i
ich dzieci mają zginąć. Żony Tutsi i ich dzieci mogą przeżyć,
jeśli ich mężowie Hutu opłacą, kogo trzeba i dowiodą lojalności
stając na czele masakr. Dyrektor poczty, sędzia i inni notable z
Nyamaty zachowają swoje żony Tutsi.
Léopord: “Pewnego
dnia radny powiedział: »Kobieta, która leży, nie ma
przynależności etnicznej«. Po tych słowach mężczyźni łapali
dziewczyny i zabierali sobie na żony na swoją parcelę. Wielu
obawiało się wyrzutów małżonek i siłą brało dziewczyny
podczas pracy zabijania na bajorach, nie chowając się nawet za
papirusy przed towarzyszami. Są dziewczyny, które przeżyły dzięki
temu... Zwłaszcza, jak wpadły w ręce wojskowych, którzy nikogo
nie mieli w domu. W rękach rolników to oczywiście nie mogło trwać
długo”.
“Przed gwałtem chroniła nas nienawiść
rasowa” - mówi Simone Veil, francuska deputowana, ocalona z Shoah.
W Ruandzie nienawiść rasowa nie stała na przeszkodzie.
Fulgence:
“Wieczorem atmosfera była bardzo radosna. Ale w nocy zmieniała
się, kiedy wracałem do domu. Żona czuła wobec mnie strach...
Odwracała się na złą stronę. Czuwanie i sen nas dzieliły, nie
mieliśmy już tych samych nadziei. Wielu kolegów szukało spraw
seksu w chaszczach, po prostu z powodu zmiany atmosfery w ich
pościeli”.
Alphonse: “Moja małżonka pewnego
wieczora zrobiła mi kazanie: »Alphonse, uważaj, wszystko co
robicie będzie miało przeklęte konsekwencje, bo jest niesamowite i
przerasta to, co ludzkie. Cała ta krew wyznacza nasz los poza naszym
życiem. Idziemy ku potępieniu«. Na końcu nie chciała dzielić
łóżka, spała na ziemi, i mówiła: »Ścinasz ich tylu, że nawet
nie możesz policzyć. Boję się tej hańby. Zamieniasz się w
zwierzę, ja nie śpię ze zwierzęciem«”.
“Są tacy,
którzy opowiadają, że zamieniliśmy się w dzikie bestie - mówi
jeszcze Alphonse. - Że zaślepiało nas okrucieństwo. Że ukryliśmy
naszą cywilizację pod gałęziami - dlatego nie możemy znaleźć
pasujących słów, żeby mówić o tym jak należy... Ja mogę
powiedzieć tyle: poza bagnami nasze życie wyglądało bardzo
zwyczajnie. Podśpiewywaliśmy na ścieżce, piliśmy Primusy albo
urwagwa... Rozmawialiśmy o naszym szczęśliwym losie, mydliliśmy
plamy od krwi w miednicy, cieszyliśmy nozdrza przed kociołkami z
jedzeniem. Cieszyliśmy się nowym życiem, które miało się
zacząć... Rozgrzewaliśmy się w nocy na naszych małżonkach i
prawiliśmy kazania rozbrykanym dzieciom...
Na końcu
sezonu bagien byliśmy bardzo rozczarowani, że nam się nie udało.
Martwiliśmy się wszystkim, co mieliśmy utracić, baliśmy się
złego losu i zemsty, które wyciągały do nas ramiona. Lecz w
gruncie rzeczy niczym nie byliśmy zmęczeni”.
Dokończenie
za tydzień
Olga
Stanisławska jest reportażystką i eseistką. Laureatka Nagrody
Kościelskich 2002 za książkę “Rondo de Gaulle’a”, zapis
samotnej wędrówki przez Afrykę. Podróżowała na Bliski Wschód
szlakiem krzyżowców, niemal rok spędziła w Bośni.
W
tekście wykorzystano cytaty z książek Jeana Hatzfelda “Dans le
nu de la vie” i “Une saison de machettes”, opublikowanych przez
wydawnictwo Seuil.
Olga
Stanisławska
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Nikt nie schodził na pole22017 11 02 Nikt nie przyszedł na urodziny 12 latki z autyzmemOczywiście nikt nie każe Ci na początku diagnozować dogłębnie i szczegółowo wszystkie problemy Każdy z nas nosi w sobie dżumę, nikt bowiem na świecie, nikt nie jest od niej wolny te słowa motteWalter Last Nikt nie wymaga umierania na rakaSkonał na oczach ludzi Nikt nie pomógł(1)rozwiazany test z poligrafii ale odp prawidlowe nie sa na 100 , PoligrafiaKurkuma dlatego Hindusi nie chorują na rakaNikt nie wie, kiedy tupolew zniknął z radarów!Bo nikt nie ma z Nas, Teksty piosenek i pieśni liturgicznych wraz z akordamiNikt Nie Widzial Nikt Nie Slyszala i jakby-cie nie wchodzili na fejsa, a i jakbyście nie wchodzili na fejsa, to ktoś widział nasz egzNajzdrowsza roślina,o kturej nikt nie słyszał1 Nikt nie rodzi się kobietą Społeczne i kulturowe normy płciEiM 5, Psychologia, Smietnik i nie tylko na studia, Emocje i motywacjeNikt nie jest prorokiem między swymi-opracowanie, Filologia polska, PozytywizmEiM 10, Psychologia, Smietnik i nie tylko na studia, Emocje i motywacjeEiM 11, Psychologia, Smietnik i nie tylko na studia, Emocje i motywacjeNie - Boska komedia, NB2, Czemu, o dzieci˙, nie hasasz na kijku , nic bawisz si˙ lalk˙, much nie morwięcej podobnych podstron