Skonał na oczach ludzi. Nikt nie pomógł
Autor: Marzena Gajda (zredagowany przez: Analityk)
Ludzie przechodzili obok i wzruszali ramionami, kiedy on konał. Pojawił się nawet miejscowy ksiądz, ale ten też nie podszedł do umierającego.
Aż trudno uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę, w południe, w miejscu publicznym w Zagórzanach. 57 letni mężczyzna konał, a ludzie spokojnie przechodzili obok i robili zakupy w pobliskim sklepie. Byli i tacy, którzy zaglądali do umierającego człowieka, ale głównie z ciekawości. Znalazł się tylko jeden człowiek, który postanowił szukać pomocy dla konajacego. Niestety za późno, mężczyzna zmarł.
Aż trudno uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę, w południe, w miejscu publicznym w Zagórzanach. 57 letni mężczyzna konał, a ludzie spokojnie przechodzili obok i robili zakupy w pobliskim sklepie. Byli i tacy, którzy zaglądali do umierającego człowieka, ale głównie z ciekawości. Znalazł się tylko jeden człowiek, który postanowił szukać pomocy dla konajacego. Niestety za późno, mężczyzna zmarł.
Waldemara znali tutaj wszyscy. Grzeczny, spokojny człowiek, zawsze skory do pomocy. – Nigdy nie odmówił, kiedy poprosiłem, by coś dla mnie zrobił, był zdolnym tokarzem, nawet nie chciał zapłaty. Mówił, że sąsiedzi muszą sobie pomagać – powiedział nam jeden z mieszkańców Zagórzan.
Los nie oszczędzał Waldemara, jego małżeństwo się rozsypało, po kilkudziesięciu latach pracy został zwolniony z fabryki, załamał się i zaczął zaglądać do kieliszka. Ale czy pił więcej jak inni w tym środowisku? Nie, w małych wioskach 80% mężczyzn pije, z tą różnicą, że jedni piją w miejscach publicznych a inni w domach.
Waldemar, nie pił codziennnie. Nie mógł sobie na to pozwolić, ponieważ opiekował się ciężko chorą matką. – Był na jej zawołanie o każdej porze dnia i nocy – mówi siostra Waldemara. Mama po wylewie jest uruchomiona w łóżku a przez to czasem nieznośna. Waldemar z troską i ogromną cierpliwością się nią zajmował. Przez całe noce czuwał przy jej łóżku, bo mama wciąż go wzywała.
Tego feralnego dnia Waldemar pojechał na rowerze po zakupy, pod sklepem spotkał kolegów, kupili alkohol a następnie przenieśli się do domu jednego z nich. Tam wypili po kilka piw. Nagle Waldemar stwierdził, że musi wracać do domu, bo pewnie mama się niecierpliwi. Uszedł 300 metrów i zrobiło mu się słabo. Postanowił odpocząć pod jednym z niezamieszkałych domów, kilka metrów od sklepu. Do domu już nigdy nie dotarł. Umierał na oczach ludzi, którzy przechodzili obok, nie reagując na leżącego w zaroślach człowieka. Oczywiście wszyscy znali Waldemara. Był ich sąsiadem! W sklepie pojawili się i tacy, którzy nieraz wypili z Waldemarem po piwie. Dwóch z nich zajrzało do niego, ale odeszli, pozostawiając umierającego człowieka bez pomocy. Do sklepu przyszedł Adam P. Dowiedział się, że pod domem obok leży Waldemar i nie daje znaku życia. Dopiero Adam P. zainteresował się losem tego człowieka. Kiedy zobaczył, że Waldemar jest cały siny zaczął gorączkowo szukać ratunku dla umierającego człowieka. Poprosił jednego z meżczyzn o telefon, ale ten stwierdził, że go nie ma. Pobiegł do najbliższych sąsiadów, by Ci zadzwonili po karetkę, ale kobieta z sąsiedztwa oznajmiła, że nie wie jaki jest numer na pogotowie. Adam P. postanowił powiadomić siostrę Waldemara o tym, że z bratem jes bardzo źle. Wiedział, że jest ona na działce, około pół kilometra od miejsca zdarzenia. Droga niestety zabrała Adamowi P. co najmniej 15 minut. Siostra Waldemara natychmiast wsiadła do auta i przyjechała na miejsce, gdzie konał jej brat. Gdy zobaczyła Waldemara wiedziała, że umiera. Z zawodu była nauczycielką pielęgniarstwa. W tym momencie przybiegła do niej jej była uczennica, która właśnie przyjechała do rodziców. Obie kobiety zaczęły reanimować mężczyznę, wcześniej oczywiście siostra konajacego zadzwoniła po karetkę. Mimo reanimacji Waldemar nie dawał znaku życia, choć był moment, że jedna z kobiet wyczuła puls. Przyjazd pogotowia dłużył się niemiłosiernie. Po 15-u minutach od złożenia zawiadomienia kobiety usłyszały sygnał karetki. Niestety były zajęte reanimacją i nie mogły wyjść na ulicę, by wskazać kierowcy pogotowia, gdzie ma skręcić. Były przekonane, że ktoś z sąsiadów, którzy przyglądali się z zainteresowaniem jak kobiety reanimują meżczyznę domyśli się i wyjdzie na ulicę pomóc karetce dojechać na miejsce. Liczyły się przecież sekundy. Niestety, pogotowie pojechało dalej, pod następny sklep w Zagórzanach i dopiero tam ludzie wyjaśnili kierowcy karetki gdzie ma jechać. Kiedy ratownicy dotarli do Waldemara od momentu wezwania karetki do jej przyjazdu na miejsce upłynęło 20 minut. Natychmiast rozpoczęli akcję ratunkową. Jedna z kobiet, która reanimowała Waldemara zauważyła, że do sklepu przyjechał miejscowy proboszcz. Podbiegła do niego, aby go zawiadomić o tym co się dzieje
– Waldek umiera – mówi do księdza
- Trudno, dopóty dzban wodę nosi dopóki mu się ucho nie urwie - odpowiedział proboszcz i spokojnie poszedł do sklepu zrobić zakupy. Kobieta znieruchomiała. Była pewna, że ksiądz choć podejdzie i pomodli się nad konającym a tym samym wesprze go w trudnym momencie przejścia na tamten świat.
Według najnowszych przepisów kościelnych nie można udzielić sakramentu namaszczenia temu kto nie daje żadnych oznak życia, ponieważ to sakrament chorych. Ksiądz wezwany do chorego, który już umarł, modli się za zmarłego „aby uwolnił go od grzechów i przyjął do swego Królestwa”. - Wierzymy, że śmierć to nie jest jeden moment i że modlitwa może pomagać w momencie przejścia. Poza tym trzeba wierzyć, że człowiek w chwili śmierci nie rozpamiętuje grzechów, ale kocha Jezusa, a to znaczy, że wybiera miłość i Pan Bóg go do siebie przyjmie. Dlatego można udzielić rozgrzeszenia warunkowego - wyjaśnia ks. Krzysztof Bąk, szef Caritasu archidiecezji katowickiej.
Może ksiądz z Zagórzan chciał ukarać Waldemara za to, że ten nie uczęszczał na każdą niedzielną mszę św.?
Waldemar był jednym z założycieli chóru kościelnego w Zagórzanach i aktywnie się w nim udzielał, jednak jak mówi jeden z członków tego chóru, ksiądz nie zgodził się, by chór zaśpiewał koledze podczas mszy pogrzebowej. Ludzie z Zagórzan są oburzeni również tym, że podczas kazania ksiądz wielokrotnie atakował zmarłego. – Przecież to Bóg ma sądzić a nie ksiądz – mówią.
W Ewangelii według św. Jana czytamy: „Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Jezusa kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? …Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień. …Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? A ona odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz. (J 8:1-11)
Co się dzieje z nami, że stajemy się coraz bardziej nieczuli na nieszczęście drugiego człowieka? Znieczulica stała się już chorobą społeczną. Zarazić się można w sposób bardzo prosty. Wystarczy, że dookoła nas wszyscy przymykają oczy, nie chcąc zauważyć krzywdy drugiego człowieka. Wówczas strach przed „wybiciem się z tłumu” jest tak silny, że wolimy zostać uczestnikiem anonimowego tłumu. Tak wydaje się łatwiej. Nietrudno nam też zrzucać winę na innych mówiąc, że skoro oni nie reagują, to czemu ja miałbym czy miałabym zachowywać się inaczej. Ogarniający nas w tłumie brak reakcji nie jest jednak czymś, co można usprawiedliwiać. Trzeba też pamiętać o tym, że każdy z nas może znaleść się w sytuacji, gdy jego życie będzie zależne od pomocy innych, i co jeśli tej pomocy nam zabraknie?