2.6. PSYCHOTERAPIA HUMANISTYCZNO-EGZYSTENCJALNA
Myśl reprezentantów podejścia humanistyczno-egzystencjalnego można naj-
lepiej prześledzić na podstawie poglądów Lainga (1978, 1972, 1970) na temat
powstawania zaburzeń i psychoterapii schizofrenii (Massey 1981, Siegler i in.
1969, Laing i Esterson 1976).
323
1
Zasadnicza część naszych rozważań (2.6.1.) będzie poświęcona powstawaniu
zaburzeń tożsamości jednostki. Jednakże Laing nie ogranicza swych zainteresowań
do funkcjonowania jednostki. Twierdzi on, że aby je zrozumieć, należy zwrócić
uwagę również na systemy interakcji oraz doświadczenia osób biorących w nich
udział. W systemach społecznych występuje wzajemny wpływ doświadczeń i za-
chowań uczestniczących w nich jednostek. Ważne jest zwłaszcza potwierdzanie
tożsamości człowieka. We wszystkich związkach między ludźmi odbywa się
definiowanie osoby partnera. Nasza własna tożsamość wymaga potwierdzeń od
innych ludzi. Gdy brak jest takich potwierdzających reakcji, powstaje poczucie
pustki wewnętrznej. Uśmiech może dostarczać partnerowi potwierdzeń wzroko-
wych, uścisk dłoni — dotykowych, wyrażanie zrozumienia, czy krytyki — słucho-,
wych. I
W rodzinach wychowujących przyszłego schizofrenika rodzice często!
przekazują pseudopotwierdzenia. Nie poświęcają uwagi temu, co dziecko rze-l
czy wiście doświadcza; rozpoznają to, co dla nich samych jest istotne, ichj
atrybucje dziecka. ?
Atrybucje pochodzące od innych ludzi pomagają w kształtowaniu percepcji!
świata, własnych motywów, intencji, tożsamości. Dziecko dzięki atrybucjom uczył
się, co znaczą jego działania, jak wpływa ono na innych. Dla pełnego rozwoju!
jednostki ważne jest uwzględnianie różnych perspektyw w spostrzeganiu zdarzę™
zachodzących w interakcji społecznej. W psychoterapii można sprawdzać istnieją*
cy stopień zgodności takich spostrzeżeń, zadając każdemu z partnerów diadw
pytania: „Co myślisz o tym, jak twój partner rozumie ciebie? Jak ty rozumiesz jegoM
Jak on rozumie ciebie? Jak ty rozumiesz swoje doświadczenia?" Z porównania]
odpowiedzi obu partnerów na te pytania wynika, w jakim stopniu związek jest
zaburzony. Dopóki występujące niezgodności są dostrzegane i akceptowane, do- I
poty związek może być satysfakcjonujący. W zaburzonych relacjach rodzinnych
odpowiedzi udzielane są z małym stopniem pewności, stwierdza się względnie
dużo niezgodności w odpowiedziach, częściej występuje złe wzajemne rozumienie
się. W rodzinie ważne są oczekiwania dotyczące wzajemnych relacji między
członkami systemu rodzinnego. Jednostka interanalizuje te wzory relacji. Dla
psychoterapeuty istotna jest umiejętność zauważania powtarzających się systemów
relacji na poziomie werbalnym i niewerbalnych gestów ekspresyjnych.
W rodzinach pacjentów schizofrenicznych często obserwuje się zaprzeczanie
cudzym doświadczeniem i akceptowanie wspólnej opinii. W poszczególnych ge-
neracjach zachowywane zostają te same role, choć zmieniają się pełniący je
członkowie rodziny. Atrybucje rodzinne — zdaniem Lainga — posiadają większy
wpływ na jednostkę, niż instrukcje i niewerbalnie przekazywane wiadomości. Ich
skutki można porównać do efektów hipnotycznych, do transu. Funkcjonowanie
rodziny jest podporządkowane regułom systemu, które blokują świadomość jedno-j
stki, zmieniają jej doświadczenia, określają atrybucje, instrukcje, metody karania,:
wartości (co jest dobre, co złe). Reguły sprzeczne, paradoksalne, łączą ludzi
węzłami, prowadzą do głębokich zaburzeń.
324
2.6.1. Powstawanie schizofrenii
Jednostka schizoidalna nie jest w stanie doświadczać siebie razem z innymi
ludźmi — doświadcza siebie jako osobę wyizolowaną ze świata, samotną. Roz-
szczepienie występuje również wewnątrz jednostki; może ona traktować własny
umysł jako odrębny od swojego ciała. Aby zrozumieć taką osobę, należy poznać
jej sposób doświadczania świata, bycia w nim. Psychiatryczne etykiety odgradzają
psychoterapeutę od pacjenta, dzielą go na części, procesy, a przez to pogłębiają jego
rozszczepienie. To, w jaki sposób spostrzegamy drugą osobę, decyduje o podejmo-
wanych wobec niej działaniach. Zachowania jednostki należy opisywać w termi-
nach jej doświadczenia, intencji, nadziei, lęków czy rozpaczy.
a) Egzystencjalno-fenomenologiczne podstawy rozumienia psychozy
Opisy psychozy w podręcznikach psychiatrii nie informują o tym, co zachodzi
w rzeczywistym kontakcie z pacjentem. Laing traktuje zachowanie schizofrenika
jako wyrażanie przez niego własnego sposobu istnienia. Nie ma „obiektywnej
obserwacji" pacjenta. Zawsze ujmujemy innych ludzi w kontekście konstruktów
i interpretacji, jakie sami tworzymy. Dla zrozumienia psychotyka nie wystarcza
formalna analiza jego zachowania, wypowiedzi, ani wiedza o historii jego życia.
Zrozumienie drugiego człowieka wymaga pełnego zaangażowania. Konieczne jest
traktowanie jego zachowania jako wyrazu sposobu doświadczania sytuacji, w któ-
rej jesteśmy razem z pacjentem. Ponadto możemy rozumieć jego przeszłość w ka-
tegoriach tego, kim jest obecnie.
Zrozumienie schizofrenika jest możliwe przy zachowaniu plastyczności, wy-
korzystaniu własnych potencjalnych możliwości psychotycznych (oczywiście bez
utraty rozumu!). Rozumienie nie jest zjawiskiem czysto intelektualnym. Pacjent
musi zdawać sobie z tego sprawę, że może być przez inną osobę poznany, ale nie
pociągnie to za sobą jego unicestwienia.
Jeżeli chory mówi, że nie jest prawdziwym człowiekiem, to nie wystarczy
uznać takiej wypowiedzi za urojeniową. Z egzystencjalnego punktu widzenia może
to oznaczać, że pacjent przez wiele lat próbował udawać, iż jest prawdziwym
człowiekiem, ale dłużej nie jest w stanie oszukiwać. Jeśli schizofrenik stwierdza,
iż jest ze szkła, tak przezroczystego i kruchego, że spojrzenie na niego może rozbić
go w kawałki, przeniknąć, to prawdopodobnie tak siebie doświadcza. Być może
i my w dzieciństwie mieliśmy taki okres, gdy zdawało się nam, iż dorośli wszystko
0 nas wiedzą, mogą nas rozszyfrować jednym spojrzeniem. Niekiedy dużym osią-
gnięciem jest pierwsze kłamstwo, które pozwala odkryć, iż nasze „ja" jest obszarem
zamkniętym dla innych ludzi. Mogą jednak istnieć jednostki, które nigdy takiego
odkrycia nie dokonały.
Osoba schizoidalna odczuwa siebie jako bardziej niż inni wyeksponowaną,
podatniejszą na cudzy wpływ, izolującą się od innych. Uczy się więc sztuki
ukrywania siebie. Śmieje się, gdy ma ochotę płakać itp. Jeżeli przestaje udawać
1 próbuje być tym, kim jest, to staje się Chrystusem, duchem itp. Jej zachowanie
325
informuje o jej prawdziwej sytuacji egzystencjalnej. Jeżeli pacjent mówi, że jest
nieżywy, to jest to prawdą, którą trzeba ujmować dosłownie, a nie traktować jako
metaforę.
b) Ontologiczna niepewność
Ontologiczną pewność doświadczają osoby odbierające własną obecność
w świecie jako prawdziwą, żywą, trwałą, ciągłą, pełną. Inni ludzie (i otaczający
świat) są spostrzegani w podobny sposób.
Gdy urodzi się niemowlę, uznajemy je za żywe — ale jest ono żywe tylko
w sensie biologicznym. Dopiero po pewnym czasie zaczyna ono odczuwać, że jest
żywe, prawdziwe, uzyskuje poczucie własnej tożsamości, autonomii, wartości,
poznaje własne ciało i włącza je do swojego „ja". Ale nie zawsze ten proces ma taki
przebieg. Istnieją osoby, które nie czują się pewnie w świecie i w kontakcie z sa-
mym sobą. Związki z innymi ludźmi nie są dla nich nagradzające; błahe wydarzenia
życiowe mogą być odbierane jako zagrażające egzystencji — stąd konieczność
zabezpieczania się przed innymi ludźmi.
Osoby takie wymyślają sposoby potwierdzania własnej prawdziwości i praw-
dziwości innych ludzi, a także sposoby zabezpieczania się przed utratą własnego
„ja" (self). Zdarzenia życiowe wpływają na nie silniej niż na przeciętnego człowie-
ka. Tworzy się u nich odmienna hierarchia ważności tych wydarzeń. Opisywane
jednostki zaczynają żyć we własnym świecie, choć nie znaczy to jeszcze, iż tracą
kontakt z rzeczywistością.
U osób charakteryzujących się ontologiczną niepewnością występują trzy
rodzaje lęku.
—Lęk przed pochłonięciem. Każdy związek z inną osobą jest tu spostrzegany
jako zagrażający utratą własnej autonomii i tożsamości. Rozmowa z osobą ontolo-
gicznie niepewną, która zaczyna czuć się zagrożona, może powodować nasilenie
„symptomów psychotycznych". Jednostki takie obawiają się związania z kimkol-
wiek i z czymkolwiek. Doświadczają siebie jako kogoś, kto przez najbardziej
wyczerpujące wysiłki jest w stanie uratować się przed utonięciem. Ryzyko bycia
zrozumianym przez innych, kochanym, czy choćby widzianym, jest związane
z groźbą bycia pochłoniętym. Sposobem obrony przed pochłonięciem jest izolacja.
Wycofywanie się z kontaktu można obserwować także podczas psychoterapii, gdy
pacjent jest rozumiany przez terapeutę. Tym można tłumaczyć „negatywną reakcję
terapeutyczną" — pogorszenie funkcjonowania pacjenta po nawiązaniu z nim
kontaktu. Bycie zrozumianym dla tej kategorii klientów jest równoznaczne z by
ciem pożartym, spalonym przez ogień, pogrzebanym. Brak zrozumienia u innycl
jest dla nich bezpieczny. Tak więc trosce o pacjenta powinno towarzyszyć jedno
czesne uznawanie jego autonomii.
—Lęk przed zmiażdżeniem. Świat zewnętrzny doznawany jest tu jako mogąc
w każdej chwili wedrzeć się do wnętrza „ja" i doszczętnie zniszczyć tożsamość
pacjenta. Osoby ontologicznie niepewne czują się jakby w ich wnętrzu istniała
tylko próżnia. Pragną, aby ta próżnia była wypełniona, ale równocześnie są prze-
326
rażone taką możliwością. Kontakt z rzeczywistością stanowi groźbę utraty tożsa-
mości, jaka pozostała jednostce.
— Lęk przed petryfikacją i depersonalizacją. Osoba ontologicznie niepewna
obawia się, aby przerażenie nie zamieniło jej w kamień, żeby z żywej istoty nie
stała się czymś martwym, robotem bez możliwości autonomicznego działania.
Sposobem radzenia sobie z drugą osobą jest depersonalizacja, którą stosuje się
w kłopotliwej sytuacji. Przestajemy reagować na uczucia innej osoby tak, jakby nie
miała emocji. Ciągły lęk przed byciem zdepersonałizowanym przez innych można
osłabić, dokonując depersonalizacji innych ludzi. Stoi za tym następujące rozumo-
wanie —jeżeli traktuję innych jako samoistnie działające osoby, to istnieje ryzyko,
że zostanę potraktowany przez nich jak przedmiot, utracę własną tożsamość;
podmiotowe traktowanie innych jest dla mnie samobójstwem. Spostrzeganie dru-
giej osoby jako robota, kółka w maszynie, przedmiot, sprawia, że przestaje mi ona
zagrażać.
Obroną przed wymienionymi lękami mogą być czynności magiczne. Niebez-
pieczeństwa, których najbardziej się obawiamy, mogą zostać „odegrane", żeby
zapobiec ich rzeczywistej realizacji. Tak więc gdy zrzekamy się własnej autonomii,
możemy ją zachować skrycie. Udawanie śmierci może być metodą utrzymania się
przy życiu. Metodą na radzenie sobie z lękiem przed byciem zamienionym w rzecz
może być traktowanie innych ludzi jak przedmioty. Przy stosowaniu takich sposo-
bów powstaje jednak sytuacja błędnego koła.
Osoba ontologicznie niepewna doświadcza siebie jako jednostkę rozdartą
wewnętrznie (występuje rozszczepienie między umysłem i ciałem). Najczęściej
identyfikuje się z umysłem. To rozdarcie jest próbą poradzenia sobie z własną
ontologiczną niepewnością. Ten sposób jest w niektórych wypadkach efektywny,
w innych zaś jeszcze zwiększa lęk, któremu miał przeciwdziałać, co może dopro-
wadzić do psychozy. Ostatni przypadek ma miejsce zwłaszcza wtedy, gdy jednostka
zbyt silnie identyfikuje się wyłącznie z własnym umysłem. Aczkolwiek doświad-
czanie „ja" i ciała łącznie nie jest gwarancją zdrowia psychicznego i szczęścia,
stanowi jednak podstawę do rozwoju integracji.
Jednostki ontologicznie niepewne doświadczają własnego „ja" jako pozosta-
jącego w bardziej lub mniej luźnym związku z ich ciałem. Ciało traktują jak
przedmiot wśród innych rzeczy w świecie, przynależny do ich „fałszywego ja".
„Prawdziwe ja" nie uczestniczy w kontaktach ze światem, przyjmuje funkcję
obserwatora, kontrolera, krytyka.
Laing opisuje terapię Davida, który w 10. roku życia utracił matkę. Gdy miał
18 lat, jego nauczyciele zauważyli u niego dziwaczne zachowanie: przypuszczali,
iż u Davida wystąpiły poważniejsze zaburzenia. Przy bliższym kontakcie można
się było dowiedzieć, iż za życia matki był on tym, kogo chciała ona w nim widzieć.
Po śmierci matki nie było mu łatwiej być sobą. Był dobrym aktorem. Grał różne
role. Od czasu, gdy zaczął zdawać sobie z tego sprawę, sądził, że jest to rzeczą
naturalną. Myślał, że także u innych ludzi ich „ja" i osobowość są czymś odrębnym.
Przypuszczał, że każdy człowiek jest aktorem. Uprzednio był takim, jakim chciała
327
widzieć go matka, bo traktował to jako grę. Jego zachowanie było związane
z „fałszywym ja", zgodne z wolą matki, a nie z jego własną wolą. Już od dzieciń-
stwa był nieśmiały. Podejmując różne role, często grał innych, a niekiedy udawał,
że gra samego siebie. Jego ideałem było to, aby nigdy nie dać się innym rozszyfro-
wać. Zawsze wkładał dużo energii w realizację tego celu. W czasie lat szkolnych
odgrywał rolę inteligentnego, zbyt dorosłego na swój wiek chłopca, trochę zimne-
go. Później zdał sobie sprawę, iż taka rola nie zjednuje mu popularności wśród
kolegów, bo: „ono było zbyt złośliwe". Udało mu się z dobrymi rezultatami zmienić
tę rolę.
Bycie spontanicznym wydawało się Davidowi niebezpieczne. Zawsze pragnął
zachować dystans wobec odgrywanych ról, by móc obserwować sytuację, kontro-
lować własne zachowanie, dostrzegać wpływ wywierany wobec innych ludzi.
W jego mniemaniu spontaniczność skazywała go na łaskę innych.
W dzieciństwie zawsze lubił odgrywać role przed lustrem. Mając 18 lat, także
to robił. Angażowało go to tak bardzo, był w tym tak spontaniczny, iż zaczął
obawiać się, że go to zniszczy. Zwykle przed lustrem odgrywał role kobiet. Po
śmierci matki przebierał się w jej ubrania. W miarę upływu czasu zauważył, że nie
jest w stanie przerwać odgrywania roli kobiety. Chodził, mówił, a nawet myślał jak
kobieta. Takie zachowania były odbierane przez innych jako dziwaczne. David
twierdził, że postępuje tak, by bronić się przed częścią kobiecą swego „ja", która
groziła mu pochłonięciem zarówno całego zachowania, jak i „prawdziwego ja".
Przedstawiony przykład ilustruje schizoidalną organizację „ja" i świata.
„Prawdziwe ja" jest doświadczane jako odrębne od tego, co mogą obserwować inni
ludzie. Odgradza je od świata „fałszywe ja"; „japrawdziwe" nie ma bezpośredniego
kontaktu z ciałem. Zachowanie nie jest ekspresją „ja prawdziwego", lecz „fałszy-
wego". Stąd własne postępowanie jednostki wydaje jej się fałszywe, bezsensowne.
Działa tu mechanizm błędnego koła—pacjent narzeka na brak własnej spontanicz-
ności, ale sam ten stan kultywuje. Mówi, że nie jest prawdziwy, że znajduje się poza
rzeczywistością — i jest to egzystencjalna prawda. „Prawdziwe ja" jest świadome
siebie i krytycznie obserwuje „ja fałszywe". To ostatnie nie ma świadomości
samego siebie. „Ja prawdziwe" może czuć się zagrożone przez zbytnie rozbudo-
wywanie się systemu „ja fałszywego".
Te relacje pomiędzy częściami „ja" stają się stopniowo relacjami pseudointer-
personalnymi, nie pozostającymi w związku z zewnętrznym światem. Rozbudowu-
je się świat wewnętrzny, autystyczny. Jest to sytuacja korzystna dlatego, że „ja
prawdziwe" wyizolowane od świata zewnętrznego jest bezpieczne, uniezależnione
od innych ludzi, samowystarczalne, kontrolujące.-Istnieją też niekorzystne aspekty
takiej sytuacji — samowystarczalność w powyższym rozumieniu jest niemożliwa
do osiągnięcia, prowadzi więc do poczucia rozpaczy. „Prawdziwe ja" nie jest
bowiem wzbogacane przez doświadczenia zewnętrzne. Przez to staje się coraz.
bardziej ubogie. Może dojść aż do momentu, w którym jednostka poczuje, że już
nic w jej „ja" nie pozostało. Tak więc poczucie, że można być wszystkim, posiadać
wszystko, stopniowo zastępowane jest przez odczucie impotencji, pustki. Jednost-
328
ka, która dotychczas uznawała świat zewnętrzny za ubogi i pospolity w porównaniu
z jej własnym bogactwem wewnętrznym, zaczyna pragnąć powrotu do rzeczywi-
stości, gdyż uczucie zamierania jej wnętrza staje się nie do zniesienia.
Zabezpieczanie się przed groźbą utraty własnej tożsamości przez zerwanie
związku „ja prawdziwego" z ciałem nie jest mechanizmem skutecznym. Nikt nie
czuje się bardziej słaby i podatny na wpływy innych ludzi niż schizoid. Deperso-
nalizacja drugiej osoby, czy w ogóle zakwestionowanie jej istnienia, może tylko
czasowo zażegnać niebezpieczeństwo. Dla jednostki schizoidalnej oczy każdego
człowieka są oczami Meduzy. Osoba taka boi się żywego związku z innymi ludźmi.
Może tworzyć relacje ze zdepersonalizowanymi osobami, rzeczami, zwierzętami.
Tragicznym paradoksem jest to, że im bardziej schizoid broni własnego „ja", tym
bardziej je niszczy. Wewnętrzne mechanizmy obronne prowadzą do rozpadu „ja",
co obserwuje się w zaburzeniach schizofrenicznych.
c) „Ja prawdziwe"
Doświadczanie poczucia braku kontaktu pomiędzy własnym „ja" i ciałem
może występować u normalnych ludzi w krańcowo zagrażających sytuacjach,
z których nie ma ucieczki (np. pobyt w obozie koncentracyjnym). Pojawia się
wówczas wrażenie typu: „to musi być sen", „to wydaje się nieprawdziwe", „to mnie
nie dotyczy". Jednostka może odczuwać derealizację, poczucie dziwności otacza-
jącego świata. Jej własne zachowania mogą się wydawać automatyczne, mecha-
niczne.
U osób schizoidalnych taki stan jest permanentny. Świat zewnętrzny jest dla
nich zagrożeniem, z którego nie ma ucieczki. Przez oderwanie się od ciała „ja"
szuka bezpieczeństwa. Ale strach przed „zalaniem" przez to, co znajduje się na
zewnątrz, istnieje, powiększa się. „Ja prawdziwe" nie ujawnia się w działaniu
i niczego nie doświadcza bezpośrednio. Wszelkie interakcje ze światem, z innymi
ludźmi są spostrzegane jako bezsensowne i fałszywe. Percepcja i działania doko-
nywane są poprzez „ja fałszywe". Konsekwencją tego jest poczucie nieprawdzi-
wości percepcji i bezsensowności działań. Powstaje błędne koło. W efekcie wywo-
łuje to poczucie, że wszystko się zatrzymało, wszystko jest martwe, nawet „ja".
Kontakty z innymi ludźmi też wydają się martwe — zachodzą między dwiema
rzeczami, przedmiotami.
„Prawdziwe ja" usiłuje ten stan kompensować przez hołdowanie pewnym
ideałom (jak u Davida). Chociaż kontakty z ludźmi są pełne hipokryzji, chora
jednostka dąży do uczciwych, szczerych relacji z samą sobą. I tu powstaje wtórne
rozdarcie w „ja" (pierwsze rozszczepienie dotyczyło podziału na „ja prawdziwe"
i „Mszy we"). „Prawdziwe ja" zaczyna także podlegać podziałowi na części. Utrzy-
muje wówczas sadomasochistyczne relacje z samym sobą. Kiedy tak się staje,
„prawdziwe ja" również traci własną tożsamość. Negatywne konsekwencje zasto-
I sowanych obron zaczynają przerastać płynące z nich korzyści. „Ja" na skutek
izolacji od świata jest zajęte fantazjami, wspomnieniami itp. W fantazjach jednost-
I ka może być kimkolwiek, gdziekolwiek, robić cokolwiek i mieć wszystko. Jeśli
329
próbuje coś zrobić w realnej rzeczywistości, czuje się zdegradowana przez zewnę-
trzne ograniczenia. Brak działań w realnym świecie prowadzi do zubożenia świata
wewnętrznego — także fantazji, które nie uzyskują tworzywa od coraz mniej
znaczącej rzeczywistości. Coraz mniej jasna staje się dla pacjenta granica pomiędzy
jego fantazjami a zdarzeniami zewnętrznymi. Jednostka wygłaszając egzystencjal-
ną prawdę o sobie, czyni to tak, jakby były to stwierdzenia o rzeczywistości.
Schizoidalna organizacja osobowości nie zawsze musi prowadzić do psycho-
zy. Niekiedy może sprzyjać rozkwitowi działań twórczych. Tak może być w przy-
padku osób izolujących się od innych ludzi, które utrzymują związki z rzeczami
i w nich wyrażają wytwory własnych fantazji.
Opisywana przez pacjentów pustka wewnętrzna, bezsilność, bezwartościo-
wość i chłód silnie kontrastują z bogactwem wartości, przyjaźni, w których istnie-
nie takie osoby wierzą. To, w co pacjent wierzy, jest mocno wyidealizowane i
z powodu braku bezpośrednich doświadczeń życiowych. Jeśli te pragnienia są
względnie silne (mimo konfliktowego w stosunku do nich lęku), mogą one stano- [
wić motyw do „kontaktu z rzeczywistością".
d) System „ja fałszywego"
„Ja prawdziwe" zajęte jest fantazjami i obserwacją. Bezpośrednimi relacjami I
ze światem zajmuje się „ja fałszywe". Oczywiście każdy normalny człowiekj
niekiedy przybiera maskę, pewne czynności wykonuje automatycznie, ale nie stajaj
się one dla niego obce, nie są kompulsjami. Natomiast działania „ja fałszywego"
nie są gratyfikujące dla „prawdziwego ja". „Fałszywe ja" jest kompulsywnej
posłuszne woli innych ludzi, odczuwane przez jednostkę jako obce. Najczęściejjej
ono posłuszne matce lub innemu ważnemu autorytetowi z dzieciństwa. Dzia
„ja fałszywego" nie zawsze są naśladowaniem znaczącej osoby, chociaż cz
wyglądają jak karykatura jej działań. W tych działaniach jednostka podporządk
wuje się oczekiwaniom drugiej osoby. Oczekiwania te nie są przez pacje
uznawane za własne. Konformizm wynika z lęku przed ujawnieniem własnej
„ja". Obserwacja zachowań takiej jednostki często nie wskazuje na to, aby cośt
nie w porządku. Jednakże z czasem ta fasada staje się coraz bardziej stereotypów
aż doprowadza do dziwacznych zachowań. Utrzymywanemu przez lęk „fałszy
mu ja" nie towarzyszą zachowania agresywne. Lęk zapobiega ekspresji nienawiśj
aż do wybuchu psychozy, która jest nagłym ujawnieniem „prawdziwego jal
Dopiero wówczas pacjent wylewa potok prześladowczych oskarżeń wobec oso
względem której jego „ja fałszywe" było dotychczas konformistyczne. Mogą I
to oskarżenia typu: „on chciał mnie zabić", „chciał ukraść moją duszę". Nienaw
może wyrażać się wcześniej w tendencji „fałszywego ja" do coraz intensywni^
szego naśladowania cech tych osób, względem których jest konformistyc;
„Fałszywe ja" może być znienawidzone przez „ja prawdziwe", zamieniać i
stopniowo w kompulsywną karykaturę. Wiele z ekscentryczności i dziwacznoi
zachowań schizoida ma taką podstawę. Najbardziej ekstremalnymi postacią
konformizmu „fałszywego ja" są: automatyczne posłuszeństwo, echopraksja,e
330
mm
lalia i giętkość woskowa katatonika. „Prawdziwe ja" nienawidzi cech „ja fałszy-
wego", ale także się go boi, obawia się pochłonięcia.
e) Rozwój psychozy
Zachowywanie się tak jak inni ludzie, granie ról, egzystencja bez kontaktu
z własnym ciałem są obroną, która w wielu przypadkach prowadzona jest bardzo
konsekwentnie. Gdy jednostce grozi utrata istnienia, to broni się ona, przechodząc
w stan nieistnienia, w którym traci poczucie rzeczywistości, autonomii, tożsamo-
ści, życia. Powrót z tego stanu może okazać się niemożliwy.
Jednostka ontologicznie niepewna używa wzmożonej samoświadomości dla
utrzymania bezpiecznego dystansu w stosunku do innych ludzi. Ta świadomość jest
nasycona nienawiścią do siebie samego (nie jest to narcyzm), która uniemożliwia
wszelką spontaniczność, świeżość, niszczy radość. Schizoid depersonalizuje relacje
z samym sobą. Gdy zamieni innych ludzi w rzeczy, w przedmioty, staje się jedyną
istotą, która może na siebie reagować. Wtedy może nadejść pragnienie pozbycia
się martwej samoświadomości.
Niekiedy psychoza pojawia się nagle, a niekiedy stopniowo. Jednostka wy-
izolowana z kontaktów z innymi ludźmi, która wytworzyła relacje wewnątrz wła-
snego „ja" (fantazja, obserwacja), utraciła kontakt z rzeczywistością, może z ze-
wnątrz wyglądać jak osoba normalna. Jednakże używane przez nią sposoby zapew-
nienia sobie bezpieczeństwa (system „fałszywego ja") stają się więzieniem, z któ-
rego nie ma wyjścia. Nieprawdziwość percepcji i działań „fałszywego ja" generują
poczucie martwości świata, własnego ciała, a nawet „ja", które staje się rozszcze-
pione, martwe, traci wszelkie poczucie własnej tożsamości. Zarówno próby dalsze-
go wycofywania się, jak i próby restytucji „ja" prowadzą do psychozy. Trudno
ponadto odróżnić wysiłki bycia w świecie od dążenia do nie bycia, ponieważ
wszystko, co robi schizofrenik, jest wieloznaczne. Zmiany zachodzące w „ja praw-
dziwym" polegają na tym, iż staje się ono pełne fantazji (traci tożsamość), niepraw-
dziwe, ubogie, puste, martwe, rozdarte, przesycone nienawiścią, lękiem i zazdro-
ścią.
Dla ilustracji opisanego stanu rzeczy Laing przytacza przykład terapii 28-let-
niego Jamesa. Pacjent celowo kultywował rozdział pomiędzy własnym „prawdzi-
wym" i „fałszywym ja". Miał wrażenie, iż każda jego myśl czy wykonywana
czynność były nieprawdziwe. Sądził, że są to procesy analogiczne jak u innych
ludzi. Jego zachowania były produktem konfliktu między pragnieniem ukrycia
i ujawnienia własnych przeżyć. Jednego dnia przeżywał wrogość wobec innych
ludzi i pogardę dla samego siebie.
Próbował utwierdzić własną tożsamość przez hołdowanie ekscentrycznym
poglądom. Był pacyfistą, spirytystą, okultystą, jaroszem. To, że mógł dzielić
poglądy choćby z ograniczoną grupą, było czynnikiem zachowującym jego
względne zdrowie psychiczne. Twierdził, że jego istnienie rozciąga się przed
narodzinami i po śmierci, nie jest ograniczone miejscem i czasem. Miał doświad-
czenia mistyczne, w których czuł się zjednoczony z Absolutem. Wierzył, że świat
331
rządzi się magicznymi prawami. Jego „ja" stawało się w coraz większym stopniu
częścią świata magii.
U Jamesa obiekty fantazji czy wyobraźni rządziły się prawami magicznymi,
a nie realnymi. W ten sposób jego „ja" traciło własną realność. Dla takiego „ja"
wszystko jest możliwe. Rosło w nim przekonanie, że ma fantastyczną siłę (magicz-
ną, okultystyczną). Uważał, że jest specjalną osobą, która ma do spełnienia ważną
misję — jest postacią Buddy lub Chrystusa, którzy ulegli reinkarnacji. W snach
James doświadczał siebie jako samotnego w wymarłym świecie (chodził po ruinach
bezludnej wioski, był sam na kamienistej pustyni).
W miarę rozwoju zaburzenia, James nie był w stanie odbierać doznań wzro-
kowych, słuchowych czy dotykowych, bez poczucia, że nie są to jego własne
wrażenia; dotyczyło to również myśli, które odczuwał jako nie należące do niego.
Podejmował wysiłki, aby odzyskać panowanie nad własnymi myślami. Wszystko I
stawało się dla niego martwe, ale pozostało w nim odczucie, iż gdzieś istnieje życie. I
Był pełen nienawiści i zazdrości. Mówił, że umiera z pragnienia, którego nie potrafi I
zaspokoić. I
W miarę rozwoju zaburzenia system „fałszywego ja" staje się coraz bardziej I
rozległy, autonomiczny, pełen kompulsywnych zachowań; wszystko, co doń nale-1
ży, jest coraz bardziej martwe, nieprawdziwe, mechaniczne. I
Nieefektywnymi próbami obrony jest niszczenie świata zewnętrznego (petry-1
fikacja) lub próby asymilacji rzeczywistości przez naśladowanie innych ludzi, I
magiczne formy kradzieży. Innym sposobem jest dążenie do doznawania prawdzi-1
wych, rzeczywistych wrażeń — przez poddawanie się silnemu bólowi czy przera-B
żeniu (np. pacjent może gasić papierosy na dłoni czy wyrywać sobie włosy). OsoiB
schizoidalna może specjalnie poszukiwać bardzo ryzykownych sytuacji, by doznSB
wać silnego strachu. Podobną rolę mogą odgrywać związki homoseksualne (jest™
inna interpretacja związku paranoi z homoseksem, niż zaproponowana przez Freu-B
da). Miłość do dziecka czy zwierząt może stwarzać ostatnią nadzieję na związajB
z kimkolwiek. ^M
W sytuacji jednostki, dla której wszystko stało się martwe, istnieją d^H
możliwe rozwiązania: (1) być „sobą" mimo wszystko lub (2) zamordować włas^H
„ja". Każda z tych możliwości kończy się ostrą psychozą. Jednostka wybierają^B
pierwsze rozwiązanie, o rozbudowanym systemie „fałszywego ja" może się wyi^B
wać zupełnie normalna, jednakże wewnątrz może toczyć się proces psychotyczj^B
Zewnętrzne zachowanie takiej osoby może być traktowane przez „prawdziwe ^H
jako coraz bardziej oszukańcze, bezsensowne i degradujące. W tym czasie j^H
prawdziwe" jest ogarniane przez fantazje oderwane od rzeczywistości. Jeżeli osa^H
taka zapragnie wyzwolić się z zamknięcia, przestać udawać, ujawnić własne ,J^H
to pojawia się psychoza. Jej wybuch dla osób z zewnątrz wydaje się w tak^H
przypadkach nagły i niezrozumiały. ^H
Osoby wybierające drugie z podanych wyżej rozwiązań, często mówią,^B
siebie zamordowały, że ktoś inny je zamordował lub ukradł ich „ja". Jest^H
egzystencjalna prawda. Pacjent oczekuje, że jego wypowiedź będzie dla innj^H
332 H
w takim samym stopniu zrozumiała, jak dla niego. Jeżeli druga osoba tego nie
zrozumie, oznacza to, iż jest głupcem. Pacjenci często stosują pułapki wobec osób,
których możliwości rozumienia oceniają nisko. Jednym ze stosowanych przez
schizofreników mechanizmów obronnych jest zaprzeczanie własnemu istnieniu,
niszczenie go traktowane jako środek jego zachowania.
Opisywana przez Lainga terapia Róży ilustruje omówione zjawiska. Ta 23-let-
nia pacjentka miała poczucie, że wariuje. Mówiła, że przychodziły jej do głowy
okropne wspomnienia, których nie mogła się pozbyć. Odkryła na nie sposób. Było
nim zapominanie o sobie. Udało jej się to osiągnąć przez ciągłe zwracanie uwagi
na innych ludzi; dzięki temu przestawała zdawać sobie sprawę z własnego istnienia.
Początkowo przynosiło jej to ulgę, ale w późniejszym okresie wystąpiły objawy
depresji. Zajmowanie się czymkolwiek wymagało od Róży wielkiego wysiłku, aż
w końcu odczuła, że jej wola zużyła się. Mówiła, że jej życie nie zależy od niej
samej. Wszystko zdawało się bezcelowe. Miała poczucie, że straciła siebie i już nie
była w stanie tego zmienić. Jej głowa była pełna myśli, lęków i zazdrości. Chciała
lubić ludzi, ale było w niej wiele nienawiści do nich.
Po kilku tygodniach mówiła, że zabiła siebie, straciła siebie. Wszystko wyda-
wało jej się nieprawdziwe. Bolała ją świadomość utraty możliwości doświadczania
rzeczy jako prawdziwych. Wiedziała, że inni ludzie to potrafią. Poszukiwała
technik „odzyskania" rzeczywistości. Na przykład jeżeli mówiono do niej coś, co
uznawała za prawdziwe, to wielokrotnie powtarzała te słowa w myśli. Starała się
pamiętać nazwiska osób z personelu szpitalnego, bo sądziła, że one są prawdziwe.
Próbowała wywoływać u ludzi określone reakcje, np. mówiła im rzeczy, które ich
zawstydzały. Jeżeli dostrzegała podobną reakcję u kolejnych osób, traktowała ją
jako prawdziwą. Naśladowała chód, gesty, mimikę, wyrażenia innych ludzi. Za-
wsze zgadzała się z tym, co jej mówiono.
Mimo tych obronnych zabiegów coraz silniej czuła, że traci siebie. Nie miała
przyszłości. Czas stanął dla niej w miejscu. Czuła się zamurowana we własnym
świecie, z którego nie mogła wyjść, i do którego inni nie mogli wejść. Miała
wrażenie, że jej wewnętrzny świat jest zagrożony czymś z zewnątrz. Zaczęła być
podejrzliwa — zamykała wszystko na klucz. Sądziła, że ktoś ją okrada. Mówiła, że
sama siebie gubi, morduje siebie. Doznawała także wrażenia, iż jej myśli są
myślami innych ludzi.
Pojawił się też okres, w którym stwierdziła, że Róża to są dwie osoby. Słyszała
głos, który zachęcał, by zamordowała własną matkę. Wiedziała, że głos należy do
jednej z tych dwu osób. Przestawała rozumieć, co się z nią dzieje.
Pacjenci często „zabijają siebie" nie tylko z powodu lęku. Przyczyną może
być także miażdżące poczucie winy z powodu fałszu. Osoby takie czują się bez-
wartościowe, złe.
Rozszczepienie istniejące w „ja" pacjentów może stać się podstawą halucyna-
cji. Jedna z tych części „ja" może być traktowana jako „ono" („nie ja"), druga zaś
zachowuje poczucie „ja". Myśli należące do „nie ja" są odbierane jako wrażenia,
spostrzeżenia (słuchowe).
333
2.6.2. Psychoterapia schizofrenii
Psychoterapeuta reprezentujący nurt humanistyczno-egzystencjalny koncen-
truje w terapii uwagę na „istniejącym człowieku". Stara się zrozumieć pacjenta nie
w kategoriach określonej teorii, ale w terminach fenomenologicznego wyjaśniania
ludzkiej egzystencji. Podkreśla znaczenie własnego świata klienta i jego związków
z innymi ludźmi. Przyjmuje, iż mechanizm powstawania zaburzeń u danego pa-
cjenta jest jedyny i niepowtarzalny. Odchylenia od tzw. normy traktuje jako specy-
ficzną formę egzystencji ludzkiej. Pomaga pacjentowi odnaleźć sens własnego
istnienia. Daje mu niespecyficzne wskazówki, jak realizować własną egzystencję
zgodnie z wrodzonymi zdolnościami. Za ważny cel uważa umożliwienie klientowi
znalezienie takiego sposobu istnienia w świecie, który doprowadzi do tego, aby stal
się on sobą, miał możliwość dokonywania samodzielnych wyborów i podejmowa-
nia autonomicznych decyzji.
A więc w psychoterapii istotne jest stwarzanie pacjentowi okazji do doświad-
czania w pełni własnej egzystencji. Mniej ważne jest zrozumienie przyczyn czy
usunięcie symptomów zachowania patologicznego. Terapia ma dawać takie uwol-
nienie, aby pacjent mógł wypracować realistyczną, konstruktywną wizję własnej
osoby, z pozycji której mógłby realizować swoje cele i wartości. Człowiek zdrowy
psychicznie ma pełną samoświadomość. Lęki nie wypaczają jego stosunku wobec
własnej przeszłości i przyszłości. Uczestniczy w procesie samoaktualizacji, zmie-
nia siebie, kieruje się przyszłością.
Przekształcając podczas psychoterapii orientację człowieka wobec własnej
osoby i świata, stwarza mu się możliwość zastąpienia egzystencjalnej pustki, neu-
rotycznych i psychotycznych symptomów oraz nierealistycznego i ucieczkowego I
sposobu bycia dążeniem do odnajdywania sensu życia, autentyczności, otwartości
i szczerości. Ustępowanie symptomów zaburzeń w czasie psychoterapii jestj
wprawdzie pożądanym, ale niemal ubocznym skutkiem.
Psychoterapia jest rozumiana jako spotkanie (encounter), podczas któreg
styka się doświadczenie dwu osób — klienta i terapeuty. W jej przebiegu ważny 1
jest sam proces terapeutyczny, a nie stosowane techniki. Opis procesu psychoterapii
dotyczy stosunku między pacjentem i terapeutą, a brak w nim informacji na pozio-1
mie operacyjnym o sposobach prowadzenia terapii i mechanizmach zachodzących J
zmian.
Nacisk w psychoterapii kładzie się na rozumienie pacjenta; nie mają tu zasto- J
sowania etykiety psychopatologii. Nie są istotne interpretacje, które zawsze i
obciążone niebezpieczeństwem błędnych wniosków. Psychoterapeuta przyjmuje,!
iż każdy komunikat pacjenta jest prawdziwy; nie przypisuje on treściom przekazy-1
wanym przez pacjenta własnych znaczeń. Jest szczery, otwarty i autentyczny, aby I
takim samym mógł się stać jego pacjent. Poszukuje wszelkich sposobów, aby móc I
się z nim porozumiewać. Zjawiska przeniesienia nie rozpatruje jako powtarzania!
relacji ze znaczącymi dla pacjenta osobami z dzieciństwa, lecz jako specyficzny|
sposób kontaktowania się z terapeutą w danym etapie psychoterapii.
334
Pacjent nie jest traktowany jako osoba poddawana manipulacjom. Psychote-
rapeuta nie przyjmuje pozycji eksperta — różni się od klienta jedynie własną
znaczną otwartością, szczerością i autentycznością. Nie oznacza to oczywiście, że
ma się dać owładnąć problemami pacjenta, rozmawiać z nim o wszystkim i o
niczym. Musi zdawać sobie sprawę z tego, że klient ma wiele sposobów manipu-
lowania terapeutą. Psychoterapeuta musi wykorzystywać własną intuicję (chociaż
oprócz niej musi też posiadać wiedzę o różnych szkołach psychologicznych, z któ-
rych czerpie metody i techniki), aby zdawać sobie sprawę z tego, co dzieje się
z pacjentem w danej chwili, żeby zauważać krytyczne momenty w przebiegu tera-
pii, wczuwać się w gotowość klienta, dostrzegać jego dojrzałość do przejścia na
następny etap terapii. Ma umieć ocenić spójność między własną osobą, stanem
pacjenta a rodzajem techniki, którą można zastosować.
Laing pisząc o psychoterapii schizofrenii podkreśla znaczenie traktowania
pacjentów w sposób podmiotowy, rekonstruowania ich sposobu bycia w świecie.
Jakiekolwiek są problemy zgłaszane przez klienta, zawsze wnosi on w sytuację
terapeutyczną (intencjonalnie lub nie) swoje całościowe bycie w świecie. Wiado-
mo, że wszystkie aspekty jego funkcjonowania są wzajemnie powiązane. Dlatego
związki te powinny zostać wyjaśnione.
Przy próbie zrozumienia pacjenta należy pamiętać o tym, aby nie spostrzegać
go jako przedmiot w naszym własnym systemie odniesienia. Należy dążyć do tego,
aby siebie ulokować jako jednostkę w występującym u pacjenta schemacie rzeczy.
Trzeba dokonać tej reorientacji bez rozstrzygania z góry, kto ma rację, a kto jej nie
ma. Umiejętność takiego podejścia jest absolutnie niezbędna w pracy psychotera-
peutycznej z psychotykami.
Psychoterapia jest działalnością, w której najważniejszy jest związek pacjenta
z innymi ludźmi; właśnie ten związek wykorzystujemy dla celów terapeutycznych.
Psychoterapeuta zakłada, iż możliwość bycia w związku z innymi jest potencjalnie
obecna w każdym człowieku — a więc także w mutystycznym katatoniku. Nawią-
zanie kontaktu z „ja prawdziwym" schizofrenika w danym momencie może być
trudne, ograniczone, ale w przyszłości możliwe.
Dla ilustracji przebiegu psychoterapii Laing podaje opis leczenia 26-letniej
pacjentki, której choroba rozpoczęła się w 17. roku życia. Na początku terapii
pacjentka izolowała się od otoczenia, demonstrowała chłód i podejrzliwość. Wy-
stępowały u niej halucynacje wzrokowe i słuchowe. Często popadała w stupor. Na
cudzą presję reagowała złością. Niekiedy pojawiały się u niej stany silnego pobu-
dzenia.
Zachowanie schizofreników zwykle jest dla innych niezrozumiałe. Większo-
ści ludzi dziwaczne wydaje się to, co pacjenci mówią i robią. Formalne cechy ich
języka są dla nas „dziwaczne", odzwierciedlają bowiem inną niż nasza własna
strukturę doświadczeń. Występuje u nich rozdarcie tam, gdzie spodziewamy się
spójności i odwrotnie. Trudności te są zazwyczaj zwielokrotnione przy pierwszych
kontaktach z pacjentem, ponieważ celowo stosuje on wieloznaczność jako osłonę,
za którą się kryje. Możliwość bycia zrozumianym jest dla niego zagrażająca, choć
335
właśnie zrozumienia pragnie on najbardziej. Zewnętrzne zachowanie schizofrenika
jest celowo stawianą przez niego zagadką. Zachowując się w ten sposób, jest on
bezpieczny, niezależnie od tego, co robiono by z jego ciałem (elektrowstrząsy,
iniekcje itp.).
Pacjent pragnie zrozumienia i akceptacji od innych ludzi, ale zarazem chce,
aby zostawiono go w spokoju. Dlatego psychoterapeuta musi być uważny, wrażli-
wy, ostrożny — nie starać się dostać zbyt szybko zbyt blisko pacjenta.
Pacjentka—Joan stwierdziła, iż schizofrenicy starają się zadowolić terapeutę,
ale także odwrócić jego uwagę od spraw ważnych. Umieją wyczuć, który terapeuta
chce im pomóc i potrafi to zrobić. Zastygają w bezruchu, śmieją się, gdy widzą
terapeutę nie będącego w stanie im pomóc.
Według Lainga potwierdza to pogląd Junga, iż pacjent przestaje być schizo-
frenikiem, kiedy spotka kogoś, przez kogo czuje się zrozumiany, wówczas wiele
jego „dziwaczności" i przejawów choroby zanika.
Joan mówiła, że gdy spotkała swojego terapeutę, czuła się jak wędrowiec,
który zgubił się w kraju, gdzie nie znają jego języka, „Wędrowiec taki czuje się
zagubiony, bezbronny, samotny, nie wie, dokąd ma iść. Nagle spotyka znajomego,
który zna jego język. Jeśli nawet nieznajomy nie wie, dokąd ma iść, to wędrowiec
czuje się lepiej, gdy drugi człowiek zna jego problem i zdaje sobie sprawę, jak źle
można się z nim czuć. Jeżeli nie czujemy się samotni, nie jest tak beznadziejnie.
Daje to życie i wolę walki. Wariowanie jest jak zły sen — próbujemy wołać
0 pomoc, ale żaden głos nie wydobywa nam się z gardła. Nikt nie słyszy, nie
rozumie. Gdy ktoś nas usłyszy, to tym samym pomoże się obudzić."
Głównym czynnikiem integrującym pacjenta, pozwalającym na połączenie
części, z których się składa jego „ja", jest miłość terapeuty. To jest dopiero początek
psychoterapii. Pacjent może pozostać psychotyczny, choć nie musi się to przejawiać
na zewnątrz. Schizofrenik stara się upewnić, że jest żywy, co jest możliwe, dzięki i
temu, iż jest przez drugą osobę spostrzegany. Joan mówiła, iż pacjenci krzyczą i
1 rzucają się, kiedy nie są pewni, że terapeuta ich widzi. „Jest okropnym uczuciem .
zdawać sobie sprawę z tego, iż terapeuta nie widzi ciebie prawdziwego, nie rozumie
jak się czujesz — ma własne poglądy na ten temat. Może to dać poczucie, że jest 1
się niewidzialnym lub że się w ogóle nie istnieje. Nieraz trzeba zrobić awanturę, j
aby terapeuta zareagował na nas, a nie na swoje pomysły na nasz temat."
Integracja może się zacząć od nawiązania kontaktu z „prawdziwym ja", której
jest pełne nienawiści i destruktywności, niszczyło dotychczas wszystko, do czego]
się zbliżyło. Ilustruje to następująca wypowiedź Joan. „Najpierw musi przyjść!
nienawiść. Pacjent nienawidzi terapeutę za to, że znów otwiera ranę, a także siebie!
— ponieważ pozwolił na to, aby ponownie go dotknięto. Terapeuta musi być na]
tyle zainteresowany pacjentem, aby został przy nim mimo tej nienawiści. Jeśj
przeżywamy nienawiść, możemy być żywi, a nie zimni i martwi. Pacjent z powo
nienawiści nie może doznawać poczucia winy. Terapeuta musi być pewien, że l
prawo wejść w problemy pacjenta tak, jak rodzic wie, że wolno mu wejść do poko
dziecka. Pacjent boi się własnych problemów, bo pamięta, że go zniszczyły. Czu
336
się winny, gdy pozwala terapeucie ich dotknąć —jest przekonany, że zniszczą one
także jego. Terapeuta nie powinien prosić o pozwolenie, aby pacjent nie miał
poczucia winy, że uwikłał go we własne problemy."
Pacjent czuje się bezpieczny, gdy jest całkowicie pewny, że terapeuta rozumie,
czego mu potrzeba i może tego dostarczyć. „Ja" pacjenta jest głodne, pragnie
pożywienia. Joan mówiła o tym w następujący sposób. „Możesz odczuć ogromny
głód niektórych ludzi, którzy zabraniają ci nakarmienia ich. Jest niewypowiedzia-
nym cierpieniem widzieć, jak podawana ci jest z miłością pierś, a zarazem wie-
dzieć, że zbliżenie zmusi cię do znienawidzenia jej tak, jak kiedyś nienawidziłeś
piersi matki. Czujesz się ogromnie winny, bo zanim możesz kochać, wcześniej
musisz nienawidzieć. Terapeuta powinien pokazać ci, że czuje tę nienawiść, rozu-
mie ją i wie, że nic mu ona złego nie uczyni. Jest okropne, kiedy zdajesz sobie
sprawę, że ranisz swojego terapeutę. Trudne jest to, iż pragniesz mleka, a zarazem
odczuwasz poczucie winy za to, że nienawidzisz piersi. Dlatego schizofrenik chce
równocześnie dotrzeć do piersi, umrzeć i nie umierać."
W rozwoju psychozy dochodzi do tego, że coraz większy obszar doświadczeń
pacjenta jest identyfikowany jako „nie ja", jako odzwierciedlenie wrogiej rzeczy-
wistości. Przez to „ja prawdziwe" zanika. Myśli, wspomnienia, fantazje pacjenta
ogarniane są przez system „fałszywego ja". Podstawą paranoi może być to, iż
system ten jest doświadczany jako obecność czegoś wrogiego, co obejmuje w po-
siadanie „ja prawdziwe". To „prawdziwe ja" nigdy nie zostaje do końca utracone,
nawet gdy pozostaje bez tożsamości.
Joan pragnęła zachować własną tożsamość. Mówiła, iż każdy powinien mieć
wspomnienia o matce, która kochała go całego, za to że jest, a nie za coś, co może
zrobić. „W innym wypadku czujemy, że nie mamy prawa istnieć, nie powinniśmy
się narodzić. Osobie, która tego doświadcza, jest obojętne, co stanie się w jej życiu.
Jeśli czuliśmy się w pełni kochani, nic nas nie załamie. Jeśli nie doznaliśmy miłości,
nasze dziecięce «ja» jest pokawałkowane. Jeżeli terapeuta kocha nas, te kawałki
zaczynają tworzyć całość. Gdy terapeuta lubi mnie prawdziwą, to i ja mogę to czuć,
mogę być sobą". Kiedy pacjentka już próbowała być sobą, to początkowo mogła
być tylko zwierciadłem rzeczywistości terapeuty. Jego życzenia względem niej
(jego rzeczywistość) nie były jej wrogie, były spójne z jej własnym pragnieniem
bycia sobą. Joan określała to w następujący sposób. „Istniałam tylko dlatego, że ty
tego chciałeś. Mogłam być tylko tym, co ty pragnąłeś we mnie dostrzegać. Czułam
się prawdziwa przez reakcje, które potrafiłam w tobie wywołać. Gdybym ciebie
podrapała, a ty nie odczuwałbyś bólu, stałabym się martwa. Tylko wówczas kiedy
patrzyłam na siebie twoimi oczami, mogłam coś dobrego widzieć. Inaczej odbie-
rałam siebie jako głodnego, natrętnego gówniarza, którego wszyscy nienawidzą —
i sama siebie za to nienawidziłam. Chciałam wydrzeć z siebie żołądek za to, że
jestem taka głodna."
Brak autonomii i poczucie winy przeszkadzają pacjentowi w byciu sobą.
Uschizofreników występuje rozszczepienie na: (1) „ja", (2) świat zewnętrzny, ciało
pacjenta. W takiej sytuacji źle różnicowane są pojęcia: „wewnątrz", „zewnątrz",
i
337
1
„tu", „tam". Ciało schizofrenika musi zostać oddzielone od innych ludzi, aby zostat
rozwiązany problem ich odrębności. Wtedy pacjent może lubić drugą osobę bez
bycia takim jak ona. W tym stadium terapii pacjent musi badać różnice między
„wewnątrz" i „zewnątrz", odgraniczać to, co należy do „ja", od tego, co jest na
zewnątrz. O tym etapie terapii Joan mówiła: „Gdy pierwszy raz płakałam, wytarłeś
moje łzy chusteczką. To był błąd. Chciałam czuć, jak moje łzy staczają się po
twarzy, aby odczuwać, że są one na zewnątrz."
Przebytą chorobę Joan określała w następujących kategoriach. „Będąc z ro-
dzicami, nie mogłam być chłopcem. Poza tym oni nigdy nie dawali mi do zrozu-
mienia, kim mam być. Więc byłam katatonikiem, aby umrzeć. Byłam martwa, szara
i bezpieczna. Sądziłam, że matka to polubi. Mogłaby mnie nosić jak lalkę. Czułam
się jak w środku butelki. Wszystko było na zewnątrz i nie mogło mnie dotknąć.
Musiałam umrzeć by nie umierać. Trzeba umrzeć emocjonalnie, bo inaczej twoje
uczucia cię zabiją. Wolałam zabić siebie niż innym ludziom zrobić krzywdę."
Tak więc podczas psychoterapii został nawiązany kontakt z „ja prawdziwym"
pacjentki — co jest podstawowym zadaniem terapeuty wyznającego zasady podej-
ścia humanistyczno-egzystencjalnego. Psychoterapeuci reprezentujący tę orienta-
cję wierzą, iż taka możliwość zawsze istnieje. Kontaktujemy się początkowo
z nienawiścią, potem z miłością. Przywracamy pacjenta do życia.