Rosjanie wybielili kontrolerów
Nasz Dziennik, 2011-01-13
P
rzyjęta
przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) kwalifikacja
kwietniowego lotu do Smoleńska zwalniająca kontrolerów lotu z
Siewiernego z jakiejkolwiek odpowiedzialności za katastrofę jest
mocno kontrowersyjna. W ocenie pilotów wojskowych z długoletnim
doświadczeniem, także na misjach na terenie Federacji Rosyjskiej,
nie ma żadnych wątpliwości co do militarnego charakteru lotu i
procedur, według których musieli działać kontrolerzy. Jak
usłyszeliśmy, nie było żadnych przeszkód, by smoleńskie
lotnisko w przypadku złych warunków pogodowych zostało
zamknięte.
W
ocenie dr. inż. Antoniego Milkiewicza, byłego pilota i głównego
inżyniera wojsk lotniczych oraz specjalisty z zakresu badań
wypadków lotniczych, który pracował na Siewiernym w pierwszych
dniach po katastrofie, biorąc pod uwagę ogół przyczyn katastrofy
Tu-154M, jakie przedstawił Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK),
należałoby dodać, że kontrola lotów z lotniska Siewiernyj ma
także swój "niewielki" wkład w tę ogromną tragedię. -
Rozpatrując sprawę zgodnie z przepisami międzynarodowymi, można
by się zbliżyć do osądu MAK w tym zakresie. Natomiast Siewiernyj
jest lotniskiem wojskowym i kontrolerzy lotów byli wojskowymi, a w
takim wypadku w razie warunków nienadających się do lądowania
kontroler zamyka lotnisko - ocenił dr Milkiewicz. W przywoływanych
przez MAK przepisach dotyczących lotów międzynarodowych faktycznie
odpowiedzialność leży po stronie dowódcy statku powietrznego,
jednak nawet działając według tych procedur, w krytycznych
sytuacjach lotnisko jest zamykane. Jak zauważył, takie przypadki
znane są m.in. z praktyk na wojskowym lotnisku Okęcie, które
niejednokrotnie z uwagi na złe warunki atmosferyczne było zamykane
i wówczas samoloty kierowane były na inne lotniska. - W mojej
ocenie, kontrolerzy z Siewiernego mogliby zamknąć lotnisko,
szczególnie że kontroler jako wojskowy przepisów międzynarodowych
nie znał i nie miał potrzeby, by je znać, bo spełniał rolę
wojskową - dodał. Sposobem zakwalifikowania lotu Tu-154M przez MAK
zdziwieni są doświadczeni piloci, z którymi rozmawiał "Nasz
Dziennik". Jak usłyszeliśmy, wszelkie wątpliwości rozwiewa
tu złożony przez załogę Tu-154M plan lotu, w którym wyraźnie
oznaczono charakter misji, i był to lot wojskowy. To właśnie
powoduje, że załoga miała pełną świadomość, iż wykonuje
zadanie właśnie o takim charakterze. W ocenie lotników, plan lotu
jasno sprecyzował jego charakter i jest kluczowy, a próby
zaklinania rzeczywistości przez MAK są niedopuszczalne. - Załoga
zapisała, że wykonuje zadanie według procedur wojskowych i wszyscy
powinni się dostosować do wymogów właśnie takiego lotu. W takim
przypadku kontroler lotów jest carem. Sprawa jest bezdyskusyjna -
oceniają piloci.
W ocenie naszych rozmówców, m.in. właśnie
te kwestie należało dokładnie omówić z Rosjanami i powinno
zostać wypracowane wspólne stanowisko, które znalazłoby się w
końcowym raporcie. Do tego jednak potrzebna była większa
determinacja ze strony polskich przedstawicieli. - Jeżeli mieliśmy
osiągnąć wspólne zdanie z Rosjanami na temat wszystkich elementów
tego tragicznego zdarzenia, to powinniśmy cały czas z nimi
pracować. Ale nie tak, że to Rosjanie formułują wnioski i je
przedstawiają. Należało to zdanie wypracowywać, wręcz wywalczyć
- zauważył dr Milkiewicz.
Ostatnie
sekundy lotu
W
rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Antoni Milkiewicz
opisał, jak według zebranych w Rosji materiałów wyglądały
ostatnie chwile lotu Tu-154M. Jak zaznaczył, samolot w rejonie tzw.
bliższej prowadzącej (radiolatarnia położona w odległości 1,1
km od progu pasa) znalazł się na małej wysokości. Rosły przy
niej brzozy o wysokości 10-11 m i czubek jednej z nich został
ścięty prawym skrzydłem. Ten fakt jednak nie miał wpływu na tor
lotu. Chwilę później samolot uderzył lewym skrzydłem o pień
brzozy, który w miejscu zetknięcia ze skrzydłem miał ok. 40 cm
średnicy. Doszło do naruszenia konstrukcji lewego skrzydła - ok. 5
m od jego końcówki. W związku z utratą części skrzydła
powstały różnice w sile nośnej i samolot zaczął obracać się
wzdłuż osi podłużnej w lewo. Jednocześnie z uszkodzonego
zbiornika umieszczonego w skrzydle wylewało się paliwo. Obracanie
się samolotu trwało do chwili zderzenia z ziemią i nie dało się
go zrekompensować. O ruchu obrotowym mają świadczyć kolejne
ślady: chwilę po kontakcie z brzozą samolot ściął lewym
skrzydłem świerki pod kątem 60 st., a następnie drzewa liściaste
pod kątem ok. 70 st., ale już w pozycji odwróconej. Ostatecznie w
pozycji ok. 60 st. przechylenia na "plecach" doszło do
zderzenia z ziemią. Samolot, by w ten sposób się obrócić,
potrzebował odpowiedniej wysokości i miało ją zapewnić obniżenie
terenu.
Marcin Austyn