Piotr Kropotkin
Etyka Solidarności
Etyka
to ostatnia, nie dokończona książka Kropotkina, wydana w Rosji w
1922 roku.
Fragmenty pracy Etyka, Łódż 1949, s. 18-20,
26-30, 200-201, 310-314.
[…]
Słabe postępy systemów etycznych, które powstały w ciągu
ostatnich stu lat, wykazują, że człowieka nie może zadowolić
samo tylko przyrodniczo-naukowe objaśnienie pochodzenia uczucia
moralnego. Człowiek wymaga usprawiedliwienia tego uczucia. Jeżeli
chodzi o zagadnienia moralności, ludziom nie wystarcza wyjaśnienie
źródeł uczucia moralnego ani wykazanie, w jaki sposób pewne
przyczyny sprzyjały jego rozwojowi i wysubtelnieniu. To może
wystarczyć, gdy badamy historię rozwoju jakiejś rośliny. Lecz w
danym razie nie jest to bynajmniej wystarczające, Ludzie pragną
poznać podstawy uczucia moralnego, ażeby zrozumieć samo to
uczucie. Dokąd ono nas prowadzi? Czy do następstw pożądanych, czy
też – jak twierdzą niektórzy – do osłabienia siły i
twórczości rodu ludzkiego i w ostatecznym wyniku do jego
zwyrodnienia?
Jeżeli walka o byt tępienie istot słabych
fizycznie jest prawem przyrody i jeżeli bez tych czynników postęp
jest niemożliwy, to czy obiecywany nam przez Comte’a i Spencera
pokojowy „stan przemysłowy” nie będzie początkiem zwyrodnienia
rodu ludzkiego, jak to twierdzi z taką mocą Nietzsche? Jeżeli
jednak taki wynik nie jest pożądany, to czy nie powinniśmy,
istotnie, zając się przewartościowaniem tych moralnych „wartości”,
które dążą do złagodzenia walki lub do uczynienia jej
przynajmniej mniej patologiczną?
Dlatego głównym
zadaniem współczesnej realistycznej etyki jest – jak to zauważył
Wundt w swojej Etyce – określenie przede wszystkim celu moralnego,
ku któremu zmierzamy. Lecz cel ten czy też te cele muszą w każdym
razie należeć do świata realnego, niezależnie od tego, jak bardzo
byłyby idealne i jak dalecy bylibyśmy od ich
urzeczywistnienia.
Celu moralności nie może stanowić
coś „transcendentalnego”, tj. nadnaturalnego, jak tego pragną
niektórzy idealiści: celem tym musi być coś realnego. Zadowolenie
moralne powinniśmy znaleźć w życiu, nie w jakimś stanie
pozażyciowym.
Kiedy Darwin wystąpił ze swą teorią
„walki o byt” i walkę tę przedstawił jako główną dźwignię
postępowego rozwoju, to tym samym podjął na nowo dawne za
zagadnienie moralnego czy też amoralnego oblicza przyrody.
Pochodzenie pojęć dobra i zła absorbujące umysły od czasów
Zend-Avesty stało się znowu przedmiotem rozważań podjętych ze
świeżą energią i ujętych głębiej niż kiedykolwiek. Darwiniści
przedstawili przyrodę jako olbrzymie pole walki, na którym
wiedziemy jedynie wyniszczanie słabych przez silnych i najbardziej
sprawnych, najbardziej podstępnych. Wynikało stąd, jakoby od
przyrody człowiek mógł się nauczyć wyłącznie zła.
Jak
wiadomo, poglądy te rozpowszechniły się szeroko. Gdyby były one
jednak słuszne, w takim razie filozof-ewolucjonista byłby zmuszony
rozwiązać tę głęboką sprzeczność, jaką sam był wniósł do
swej filozofii. Nie może on, oczywiście, negować, że w człowieku
istnieje wyższe pojęcie „dobra” i że wiara w stopniowy triumf
dobra nad złem jest głęboko założona w ludzkiej naturze. Ale
jeżeli tak jest, w takim razie ciąży na nim obowiązek wyjaśnienia
skąd się wzięło to pojęcie dobra. Skąd ta wiara w postęp? Nie
wolno mu usypiać się wiarą epikurejską, którą poeta Tennyson
tak oto wyraża: „w ten czy inny sposób dobro będzie ostatecznym
wynikiem zła”. Nie wolno my wyobrażać sobie przyrody
„spływającej krwią” – red in tooth and claw”, jak pisał
ten sam Tennyson i darwinista Huxley – przyrody będącej w stanie
walki z pierwiastkiem dobra – i niezależnie od tego twierdzić, że
„koniec końców” pierwiastek dobra mimo wszystko zatriumfuje.
Musi on przynajmniej powiedzieć, jak sobie taką sprzeczność
tłumaczy.
Jeżeli uczony uznaje, że „jedyna nauka,
jaką człowiek może zaczerpnąć z przyrody – to nauka zła”,
przez to samo będzie obowiązany uznać istnienie jakiegoś innego
czynnika znajdującego się poza przyrodą, czynnika
nadprzyrodzonego, który poddaje człowiekowi pojęcie „naczelnego
dobra” i prowadzi rozwój człowieka ku wyższym celom. I w ten
sposób skreśli on swoją próbę wyjaśnienia rozwoju ludzkości
przez wyłączne działanie sił przyrody. […]
Jeżeli
filozofowie empiryczni opierając się na przyrodoznawstwie nie
udowodnili dotychczas istnienia ciągłego postępu pojęć moralnych
(który można nazwać podstawową zasadą ewolucji), to winę
ponoszą tu w znacznej mierze filozofowie spekulatywni, tj.
filozofowie nienaukowi. Tak wytrwale negowali ni empiryczne,
naturalne pochodzenie uczucia moralnego; tak się wysiali na subtelne
wywody, aby uczuciu moralnemu przypisać pochodzenie nadprzyrodzone;
tak wreszcie rozpisywali się na temat „przeznaczenia człowieka”,
na temat „w jakim celu istniejemy”, na temat „celów Przyrody i
Stworzenia” – że reakcja przeciwko mitologicznym i metafizycznym
pojęciom, jakie powstały wokół tego zagadnienia, stała się
nieunikniona. Równocześnie ewolucjoniści, ówcześni, udowodniwszy
istnienie uporczywej walki w świecie zwierzęcym między rozmaitymi
gatunkami, nie mogli pogodzić się z tym, aby takie brutalne
zjawisko, wywołujące tyle cierpienia wśród istot czujących,
mogło być wyrazem Istoty Najwyższej i dlatego zaprzeczyli, jakoby
w zjawisku tym można było wykryć jakąkolwiek w ogóle zasadę
etyczną. Dopiero obecnie, kiedy stopniowy rozwój gatunków, a także
różnych ras ludzkich, instytucji ludzkich i samych zasad etycznych
zaczynamy rozpatrywać jako wynik rozwoju naturalnego, dopiero teraz
można zacząć badać, nie uciekając się do nadprzyrodzonej
filozofii, różne siły biorące udział w tym rozwoju: w ich
liczbie również znaczeni wzajemnego popierania i wzmagającego się
wzajemnego współczucia jako naturalnej siły moralnej.
Ale
jeżeli rzeczy się tak istotnie mają, to dochodzimy teraz do punktu
posiadającego ważkie znaczenie dla filozofii. Mamy bowiem prawo
wyciągnąć wniosek, że nauka, jaką człowiek osiąga z badania
przyrody i jaką wyciąga ze swojej własnej dobrze zrozumianej
historii – polega na stwierdzeniu stałej obecności dwojakiej
dążności: z jednej strony dążności do towarzyskości, z drugiej
zaś – do wynikającego stad zintensyfikowania życia, a więc i do
większego szczęścia jednostki i do szybszego jej postępu:
fizycznego, umysłowego i moralnego.
Taka podwójna
dążność stanowi charakterystyczny rys życia w ogóle. Towarzyszy
ona życiu stale i stanowi jedną z podstawowych właściwości życia
(jest jednym z jego atrybutów) niezależnie od formy, jaką
przybiera życie na naszej planecie lub też gdzie-kołwiek indziej.
I mamy tutaj nie metafizyczne twierdzenie o „uniwersalności prawa
moralnego” i nie samo tylko przypuszczenie. Gdyby nie było stałego
potęgowania się instynktu społecznego i, co za tym idzie,
wzmagania się intensywności życia i różnorodności odczuwania –
życie byłoby niemożliwe. Na tym polega istota życia. Jeżeli tego
brak, życie ubożeje, zdąża ku rozkładowi, ku kresowi. To można
uznać za udowodnione prawo przyrody.
Dlatego też okazuje
się, że nauka nie tylko nie podkopuje podstaw etyki, lecz
przeciwnie, nadaje konkretną (materialną) treść mglistym
metafizycznym twierdzeniom, podawanym przez transcendentalną, czyli
nadprzyrodzoną etykę. I tam, gdzie myśliciel transcendentalny mógł
się opierać jedynie na mglistych domysłach, nauka w miarę tego
jak głębiej wnika w życie przyrody nadaje etyce
ewolucjonistycznej, etyce rozwoju – pewność filozoficzną.
[…]
Główne wymaganie stawiane obecnie etyce polega na
tym, żeby starała się ona ujmując przedmiot filozoficznie,
odnaleźć to, co mają wspólnego obydwa szeregi przeciwstawnych
uczuć istniejących w człowieku i żeby w ten sposób starała się
pomóc ludziom znaleźć nie kompromis, nie ustępstwa, lecz ich
syntezę, ich uogólnienie. Jedne spośród tych uczuć pchają
człowieka do tego, aby innych sobie podporządkować gwoli osobistym
swoim celom; gdy tymczasem inne uczucia każą mu jednoczyć się z
innymi ludźmi, aby wspólnym wysiłkiem osiągać pewne określone
zamierzenia. Pierwsze uczucia odpowiadają jednej podstawowej
potrzebuje człowieka – potrzebie jednej podstawowej potrzebie
człowieka – potrzebie walki, drugie zaś odpowiadają innej
potrzebie, również zasadniczej: pragnieniu jednoczenia się i
wzajemnego współczucia. Te dwie grupy uczuć muszą oczywiście
pozostawać w stanie walki między sobą; jest jednak rzeczą
bezwarunkowo konieczną znaleźć ich syntezę w jakiejkolwiek bądź
formie. Jest to tym bardziej konieczne, że współczesny człowiek
nie mając określonych przekonań, które by pomogły mu zorientować
się w tym konflikcie, zatraca swą siłę działania. Nie może on
dopuścić myśli, żeby walka o posiadanie prowadzona na noże przez
poszczególnych ludzi i poszczególne narody, była ostatnim słowem
nauki; równocześnie jednak nie wierzy w rozstrzygnięcie kwestii za
pomocą głoszenia braterstwa i samozaparcia, jakie uprawiało w
ciągu tylu stuleci chrześcijaństwo; nie będąc jednak nigdy w
stanie osiągnąć ani braterstwa narodowców i ludzi, ani nawet
wzajemnej tolerancji różnych doktryn chrześcijańskich. Co się
zaś tyczy doktryny komunistów, to z tej samej przyczyny ogromna
większość ludzi nie wierzy w komunizm.
Głównym przeto
zadaniem etyki jest obecnie okazanie pomocy człowiekowi w
znalezieniu rozstrzygnięcia tej podstawowej sprzeczności.
W
tym celu winniśmy przede wszystkim staranie zbadać środki jakich
używali ludzie rozmaitych epok, ażeby z sumy wysiłków
poszczególnych jednostek otrzymać maksimum szczęścia dla
wszystkich, a jednocześnie nie hamować energii indywidualnej. Ażeby
dojść do pożądanej syntezy, musimy tez zbadać dążności
biegnące w tym samym kierunku bądź w postaci czynionych już
nieśmiałych prób, bądź też w postaci ukrytych jeszcze
możliwości tkwiących we spółczesnym społeczeństwie. Ponieważ
zaś żaden nowy ruch nie mógł zaistnieć bez uprzedniego
rozbudzenia pewnego entuzjazmu, niezbędnego do przezwyciężenia
bezwładności umysłów – przeto podstawowym zadaniem nowej etyki
winno być wpojenie człowiekowi ideałów zdolnych rozbudzić
entuzjazm i dostarczyć ludziom sił do wcielenia w życie tego co
będzie mogło powiązać indywidualną energię z pracą dla dobra
ogółu. […]
Wszelka współczesna teoria moralności
musi czynić zadość jednemu podstawowemu warunkowi. Nie powinna
mianowicie hamować samodzielności jednostki, choćby nawet w imię
tak wzniosłego celu, jak dobro społeczeństwa lub gatunku. Wundt w
swoim świetnym przeglądzie systemów etycznych zwraca uwagę na to,
że poczynając od „epoki Oświecenia” w połowie XVIII wieku
wszystkie niemal systemy etyki stają się indywidualistyczne. Uwaga
ta jednak jest słuszna do pewnego tylko stopnia, ponieważ prawa
jednostki była zarówno w praktyce jak i w teorii bardziej pozorna
niż rzeczywista. Co zaś dotyczy innych dziedzin – politycznej,
umysłowej, artystycznej – to rzec można, że w miarę tego jak
indywidualizm ekonomiczny był głoszony z coraz większą siłą,
jednocześnie wzrastało nieustannie podporządkowywanie jednostki
organizacji wojskowej państwa i jego systemowi wychowania, jak
również umysłowej dyscyplinie niezbędnej dla podtrzymania
istniejących instytucji. A nawet większość skrajnych reformatorów
współczesnych w swoich przewidywaniach przyszłego ustroju
przyjmuje jako bezsporną przesłankę większe niż obecnie
pochłonięcie jednostki przez społeczeństwo.
Takie
dążenie wywołało oczywiście protest; wyraził go Godwin na
początku XIX stulecia i Spencer w połowie tego wieku; poza tym
doprowadziło ono Nietzschego do twierdzenia, że jeżeli moralność
nie jest w stanie znaleźć innej podstawy jak tylko złożenie
jednostki w ofierze interesom rodu ludzkiego – to taką moralność
lepiej całkowicie usunąć. Ta krytyka w obiegu będących doktryn
moralnych stanowi, być może, najbardziej charakterystyczną cechę
naszej epoki, tym bardziej że główną jej dźwignią jest nie tyle
egoistyczne dążenie do ekonomicznej niezależności (jak to był w
XVIII wieku u wszystkich obrońców prawa jednostki poza Godwinem),
ile namiętne pragnienie niezależności jednostki, aby stworzyć
nowy lepszy ustrój społeczny, w którym pomyślność wszystkich
stałaby się podstawą pełnego rozwoju osobowości.
Niedostateczny
rozwój osobowości (prowadzący do stadności) i brak twórczej siły
i inicjatywy jednostki bezsprzecznie stanowią jeden z głównych
braków naszych czasów. Indywidualizm ekonomiczny nie dotrzymał
danych przez siebie obietnic: nie dał nam wybitnego rozwoju
indywidualności… I obecnie, podobnie jak w czasach odległych,
twórczość w budownictwie społecznym przejawia się w niezwykłe
powolnym tempie i głównym środkiem, gdy chodzi o rozpowszechnienie
postępowych innowacji w ludzkości, pozostaje naśladownictwo.
Współczesne narody odtwarzają historię barbarzyńskich plemion i
średniowiecznych grodów, kiedy to jedne i drugie przejmowały
wzajemnie od siebie polityczne, religijne i ekonomiczne ruchy oraz
ich „kraty wolności”. Całe narody przyswajały sobie ostatnimi
czasy, z zadziwiającą szybkością, przemysłową i militarną
cywilizację Europy i właśnie z tych nie zrewidowanych nawet nowych
wydań starych wzorów widać najlepiej, do jakiego stopnia
powierzchowne jest to, co nosi miano kultury: ile w tym jest
zwyczajnego naśladownictwa.
I dlatego w sposób naturalny
nasuwa się pytanie: „czy rozpowszechnione obecnie doktryny moralne
nie sprzyjają tej naśladowniczej uległości? Czy nie zanadto już
starały się one uczynić z człowieka „automat ideowy” – o
którym pisał Herbert – zatopiony w kontemplacji i ponad wszystko
bojący się burzy namiętności? Czy nie czas bronić praw żywego
człowieka, pełnego energii, zdolnego mocno miłować to, co miłości
godne i nienawidzić to, co za nienawiść zasługuje, bronić praw
człowieka zawsze gotowego walczyć za ideał sublimujący jego
miłość i usprawiedliwiający jego antypatie?” Już od czasu
filozofów świata starożytnego istniało zawsze dążenie do
przedstawiania „cnoty” jako rodzaju „mądrości”, który
zachęca człowieka, by raczej „rozwijał piękno swej duszy”,
aniżeliby miał walczyć wraz z „nierozumnymi” przeciwko złu
swoich czasów. Później cnotą zaczęto nazywać „niesprzeciwianie
się złu” i w ciągu wielu stulecia osobiste „zbawienie”
połączone z pokornym poddaniem się losowi i z biernym stosunkiem
do zła było istotą chrześcijańskiej dla obrony „cnotliwego
indywidualizmu” i głoszenie klasztornej obojętności wobec
społecznego zła. Na szczęście powstaje już reakcja przeciwko
takiej egoistycznej cnocie i zjawia się kwestia, czy bierny stosunek
wobec zła nie jest występnym tchórzostwem?
Czy Zend-Avesta
nie ma słuszności twierdząc, że czynna walka przeciwko złemu
Arymanowi jest pierwszym warunkiem cnoty. Postęp moralny jest
niezbędny; lecz bez męstwa moralnego jest niemożliwy.
Takie
oto są niektóre wymagania stawiane nauce o moralności, wymagania,
które można wyróżnić przy obecnym ścieraniu się pojęć.
Wszystkie one prowadzą do jednej podstawowej myśli. Wymaga się
nowego pojmowania moralności w jej podstawowych zasadach, które
powinny być dość szerokie, aby tchnąć nowe życie w naszą
cywilizację oraz w jej zastosowaniach, które powinny być uwolnione
od przeżytków nadprzyrodzonego transcendentalnego myślenia, a
także od ciasnych pojęć burżuazyjnego utylitaryzmu.
[…]
Utworzenie się dwóch obozów wśród myślicieli
objaśniających moralność drogą czysto naukową i naturalną daje
się zaobserwować w ciągu całego okresu XVII i XVIII stulecia. Z
biegłem czasu podział ten staje się coraz jaskrawszy i głębszy.
Gdy jedni myśliciele coraz bardziej zaczynają uświadamiać sobie,
że moralność nie jest niczym innym jak tylko stopniowym rozwojem
właściwej człowiekowi społeczności, drudzy objaśniają
moralność jako słusznie zrozumiane dążenie człowieka do
osobistego szczęścia. I zależnie od tego , do którego z tych
dwóch kierunków należy myśliciel, zarysowują się dwa odrębne
wnioski. Jedni w dalszym ciągu, jak Hobbes, uważają, że człowiek
„leży w złem” i dlatego jedyny ratunek widzą w surowo
zorganizowanej centralnej władzy, która powstrzymuje ludzi od
nieustannej wzajemnej wrogości. Ich ideałem jest scentralizowane
państwo rządzące całym życiem społeczeństwa, i tutaj idą ręka
w rękę z kościołem. Drudzy zaś uważają, że jedynie drogą
szeroko zakreślonych swobód jednostki i szerokich możliwości
wstępowania ludzi we wszelkie możliwe porozumienia rozwinie się w
społeczeństwie nowy ustrój na podstawie sprawiedliwego
zaspokojenia wszystkich potrzeb.
Te właśnie dwa kierunki
wraz z pośrednimi odmianami, jak również doktryny ciągłe jeszcze
pielęgnujące w większym lub mniejszym stopniu ideę o religijnym
pochodzeniu moralności przeważają w czasie obecnym. Lecz od czasu,
kiedy teoria ewolucji, tj. stopniowego rozwoju wierzeń, zwyczajów i
instytucji, zdobyła sobie wreszcie stanowisko w nauce, ten drugi
kierunek, kierunek swobodnego budowania życia, powoli bierze górę.
[…]
Postaramy się teraz zreasumować nasz krótki
przegląd historyczny różnych teorii moralności.
Widzieliśmy,
że poczynając od czasów starożytnej Grecji aż do czasów
obecnych w etyce panowały przeważnie dwa kierunki. Jedni moraliści
uznawali, że pojęcia etyczne są człowiekowi inspirowane z góry i
dlatego wiązali moralność z religią. Inni zaś myśliciele
dopatrywali się źródła moralności w samym człowieku, usiłowali
uwolnić etykę od sankcji religijnej i stworzyć moralność
realistyczną. Jedni spośród tych właśnie myślicieli twierdzili,
że głównym motorem we wszystkich działaniach ludzkich jest to, co
niektóry nazywają rozkoszą, a inni szczęśliwością, szczęściem
– słowem to, co daje człowiekowi największą sumę przyjemności
i radości. W imię tego czyni się wszystko. Człowiek może szukać
zaspokojenia popędów najniższej czy też najwznioślejszej natury,
lecz zawsze szuka tego co mu daje szczęście, zaspokojenie lub
przynajmniej nadzieję osiągnięcia w przyszłości szczęścia i
zaspokojenia.
Oczywiście, niezależnie od tego, jak
będziemy postępowali, czy to szukając przede wszystkim
przyjemności i osobistego zaspokojenia, czy też wyrzekając się
rozmyślnie oczekujących nas rozkoszy w imię czegoś lepszego –
zawsze postępujemy w tym kierunku, w jakim w danym momencie
znajdujemy największe dla siebie zaspokojenie. I dlatego
myśliciel-hedonista może powiedzieć, że cała moralność
sprowadza się do postukiwania przez każdego tego, co dla niego jest
przyjemniejsze, choćby nawet postawili sobie za cel, jak Bentham,
największe dobro największej liczby ludzi. Lecz z tego jeszcze
bynajmniej nie wynika, żeby człowiek, postąpiwszy w pewien sposób,
po upływie kilku minut żałować, że postąpił tak a nie
inaczej.
Stąd można, o ile się nie mylę, wyprowadzić
wniosek, iż ci pisarze, którzy twierdzą, że „Każdy szuka tego,
co mu daje największe zaspokojenie”, żadnych w ten sposób
rozstrzygnięć nie dają i że zasadnicza kwestia wyjaśnienia
podstaw moralności, co jest głównym zadaniem wszelkich badań
etycznych, pozostaje w dalszym ciągu otwarta.
Nie
rozstrzygają tej kwestii również ci myśliciele, którzy – jak
współcześni utylitaryści. Bentham, Mill i wielu innych –
oświadczają: „Jeżeli powstrzymałeś się od wyrządzenia
krzywdy za doznaną krzywdę, to uchroniłeś się przed zbyteczną
przykrością, przed wyrzutem, jaki byś sam sobie uczynił za
nieopanowanie, za brutalność, czego byś nie aprobował w stosunku
do siebie. Wybrałeś drogę, która ci dała maksimum zaspokojenia;
i teraz może nawet myślisz: jak rozumnie, jak dobrze postąpiłem”.
Do tego zaś inny „realista” jeszcze dorzuci: „Proszę, nie mów
o swym altruizmie i o miłości bliźniego. Postąpiłeś jak rozumny
egoista – i tyle”. A tymczasem zagadnienie moralności po
wszystkich takich rozważaniach nie posunęło się ani o krok
naprzód. Nie dowiedzieliśmy się niczego o pochodzeniu moralności
ani o tym, czy życzliwy stosunek względem ludzi jest pożądany , a
jeżeli jest pożądany to w jakim stopniu. Myśliciel stoi więc w
dalszym ciągu wobec pytania: Czyżby „moralność” była
przypadkowym zjawiskiem w życiu ludzkim i - do pewnego stopnia – w
życiu zwierząt towarzysko żyjących? Czyżby moralność nie miała
żadnej głębszej podstawy niż mój przypadkowy przychylny nastrój,
a następnie wniosek mojego rozumu, że ostatecznie taka przychylność
jest dla mnie korzystna, ponieważ wybawi mnie od innych przykrości?
Nie dość na tym. Jeżeli ludzie uważają, że nie na każdą
zniewagi, których nikt ze znieważonych nie powinien tolerować, to
czyż nie ma żadnego sprawdzianu, na którego zasadzie moglibyśmy
rozróżniać rozmaite zniewagi i czyż to wszystko jest tylko sprawą
osobistego wyrachowania, a nawet po prostu chwilowego nastroju,
przypadkowości?
Nie ulega wątpliwości, że „największe
szczęście społeczeństwa”, wysuwane jako podstawa moralności od
najbardziej pierwotnych czasów ludzkości, specjalnie zaś ostatnimi
czasy przez myślicieli-racjonalistów, stanowi istotnie naczelną
zasadę wszelkiej etyki. Lecz jest ono samo w sobie zbyt
abstrakcyjne, zbyt odległe i nie mogłoby wytworzyć nawyków
moralnych i moralnego myślenia. Oto dlaczego od czasów zamierzchłej
starożytności myśliciele szukali bardziej trwałego oparcia dla
moralności.
U ludów pierwotnych tajne związki
wróżbitów, szamanów, jasnowidzów (tj. związki uczonych owych
czasów) uciekały się do zastraszania, zwłaszcza dzieci i kobiet,
za pomocą różnych okropnych obrzędów i w ten sposób stopniowo
powstawały religie. Za pomocą religii umocniono obyczaje i zwyczaje
uznane za pożyteczne dla życia całego plemienia, one bowiem
hamowały egoistyczne instynkty i porywy poszczególnych ludzi.
Później w tym samym kierunku działały w starożytnej. Grecji
szkoły myślicieli, jeszcze zaś później w Azji, Europie i Ameryce
bardziej uduchowione religie. Lecz poczynając od wieku XVII, kiedy
autorytet ustanowionych religii zaczął chylić się w Europie ku
upadkowi, powstała postała potrzeba znalezienia innych podstaw dla
pojęć moralnych. Wówczas jedni, wstępując w ślady Epikura,
zaczęli coraz bardziej wysuwać pod mianem hedonizmu lub
eudajmonizmu zasadę osobistej korzyści, rozkoszy i szczęścia.
Inni zaś idąc przeważnie za Platonem i stołkami, szukali w
dalszym ciągu w większym lub mniejszym stopniu oparcia również w
religii lub też zwracali się do współczucia, sympatii,
niewątpliwie istniejących u wszystkich zwierząt towarzyskich, tym
bardziej zaś rozwiniętych u człowieka – jako do przeciwwagi
wobec egoistycznych dążeń. Do tych dwóch kierunków Paulsen
obecnie dołącza jeszcze „energiom”. Za zasadnicze jego cechy
uważa on „samozachowanie i przeprowadzenie swej woli, wolności
rozumnego „ja” w prawdziwym myśleniu, harmonijny rozwój i
przejawianie wszelkiej doskonałości”.
Lecz i
„energiom” również nie rozstrzyga tej kwestii, dlaczego
„zachowanie i sposób myślenia pewnego człowieka wywołują w
świadku uczucia zadowolenia lub niezadowolenia!” Dlaczego pierwsze
uczucia mogą górować nad drugimi i wtedy stają się w nas
zwykłymi, regulując nasze przyszłe postępki. Jeżeli nie po
prostu przypadek odgrywa tu rolę, to dlaczego tak się dzieje? Gdzie
tkwią przyczyny tego, że pobudki moralne górują nad niemoralnymi?
Czy w korzyści w wyrachowaniu, w ważeniu różnych przyjemności i
w wyborze przyjemności najtrwalszych i najsilniejszych jak uczył
Bentham? Czy też przyczyny tego tkwią w samej organizacji człowieka
i wszystkich zwierząt towarzyskich, w organizacji, w której
istnieje coś, co skierowuje nas przeważnie ku temu, co nazywamy
moralnym, mimo że przy tym zdolni jesteśmy pod wpływem chciwości,
jak ciemiężenie jednej klasy przez drugą, lub do takich postępków,
w jakie obfitowała ostatnia wojna: gaz trujące, łodzie podwodne,
zeppeliny czyniące naloty na miasta pogrążone we śnie, całkowite
niszczenie przez zdobywców opuszczanych terytoriów itd.
W
istocie rzeczy czyż nie uczy nas życie i cała historia ludzkości,
że gdyby ludzie kierowali się tylko rozważaniem osobistych
korzyści, to żadne życie społeczne nie byłoby możliwe? Cała
historia ludzkości stwierdza, że człowiek jest strasznym sofistą
i że umyśl jego potrafi zadziwiająco dobrze wynajdywać wszelkie
możliwe usprawiedliwienie tego, do czego pchają go jego żądze i
namiętności.
Nawet dla takiego przestępstwa, jak
napastnicza wojna w XX wieku, która powinna była wstrząsnąć
światem – nawet dla takiego przestępstwa cesarz niemiecki i
miliony jego poddanych, nie wyłączając radykałów i socjalistów,
znajdowali usprawiedliwienie w korzyściach, jakie miały stąd
płynąć dla niemieckiego narodu; inni zaś będący jeszcze
zręczniejszymi sofistami, dopatrywali się w niej nawet korzyści
dla całej ludzkości.
Do przedstawicieli „elegizmu” w
rozmaitych jego postaciach Paulsen zalicza takich myślicieli jak
Hobbes, Spinoza, Shaftesbury, Leibniz, Wolf i dodaje, że prawda, jak
się zdaje, jest po stronie energizmu. „Ostatnimi czasy filozofia
ewolucjonistyczna – ciągnie Paulsen – dochodzi do takiego
poglądu: faktycznym celem wszelkiego życia i wszelkiego dążenia
jest pewien typ życiowy i jego przejawianie się w
działalności”.
Rozważania służące Paulsenowi do
potwierdzenia jego myśli posiadają tę wartość, że dobrze
oświetlają pewne strony życia moralnego z punktu widzenia woli,
której rozwojowi moraliści zbyt mało poświęcali uwagi. Natomiast
rozważania te nie uwidoczniają, na czym w zagadnieniach moralnych
polega różnica między przejawianiem się i działalnością typu
życiowego a szukaniem w życiu „największej sumy
przyjemności”.
Ten pierwszy cel sprawdza się w sposób
nieunikniony do drugiego i łatwo dojść można do twierdzenia: „nie
stawiaj przeszkód memu sposobowi bycia”, o ile w chwili
namiętności człowiek nie rozporządza jakimś rozwiniętym w nim
hamującym odruchem w rodzaju wstrętu do oszustwa, odrazy do
wykazywania wyższości lub też poczucia równości itd.
Twierdzić
i dowodzić, jak to czyni Paulsen, ze oszustwo i niesprawiedliwość
prowadzi człowieka do zguby, jest rzeczą wystarczająca. Nie
wystarcza, aby etyka fakt ten znała, etyka musi także wytłumaczyć,
dlaczego życie ugruntowane na oszustwie i niesprawiedliwości
prowadzi do zguby człowieka. Czy dlatego, ze taka była wola stwórcy
przyrody, do której odwołuje się chrześcijaństwo, czy też
dlatego, ze skłamać – to zawsze znaczy poniżyć siebie, uznać
się za niższego (słabszego od tego, wobec kogo się kłamie) i, co
za tym idzie, tracąc szacunek dla siebie, czynić się jeszcze
słabszym; postępować zaś niesprawiedliwie – to znaczy wdrażać
mózg swój do niesprawiedliwego myślenia, tj, zniekształcać to co
jest w nas najcenniejsze – zdolność prawidłowego myślenia.
Oto
jakie pytania oczekują odpowiedzi od etyki, która ma zając miejsce
etyki religijnej. I dlatego nie można na pytanie dotyczące sumienia
i jego natury odpowiedzieć, jak to uczynił Paulsen, że sumienie
pod względem pochodzenia swego nie jest niczym pod względem
pochodzenia swego nie jest niczym innym jak „wiedzą o obyczajach”
zalecaną przez wychowanie, przez opinię społeczeństwa o tym, co
przyzwoite i nieprzyzwoite, legalne i karalne i wreszcie przez
„przykazania religijne”. Takie właśnie wyjaśnienia wywołały
powierzchowne negacje moralności dane przez Mandewille’a,
Stirnera, itd. Tymczasem jeżeli obyczaje są tworem dziejów rozwoju
danego społeczeństwa, to sumienie, jak postaram się udowodnić,
sięga pochodzeniem swoim o wiele głębiej, mianowicie do
świadomości równouprawnienia, która rozwija się fizjologicznie w
człowieku, jak również we wszystkich zwierzętach
towarzyskich…
[Na tych słowach rękopis Kropotkina się
urywa.]