Co rozumiemy przez pojęcie hipnoza? Tradycyjnie przyjęty zakres tego pojęcia obejmuje rozmaite stany, w jakie popadają osoby hipnotyzowane, oraz różne sposoby ich wywoływania. Są to – jak wkrótce zobaczymy – sposoby uruchamiające z gruntu odmienne mechanizmy w psychice i organizmie osoby hipnotyzowanej.
Rozróżnienia rozmaitych mechanizmów, z których każdy z osobna może doprowadzić do wystąpienia jednego ze stanów określonych jako “trans hipnotyczny", pierwszy dokonał Julian Ochorowicz (1882). Oczywiście i przed nim zdawano sobie sprawę z niejednorodności zjawiska, nazywanego początkowo “magnetyzmem zwierzęcym", a potem “hipnotyzmem", ale przez żadnego z wcześniejszych badaczy zjawisko to nie zostało zanalizowane tak dokładnie. O znaczeniu Ochorowicza jako teoretyka hipnozy świadczy przyznanie mu nagrody Francuskiej Akademii Nauk za rozprawę Hypnotisme et Mesmerisme w 1911 roku. Niewydanie tej pracy w języku polskim ani za życia, ani po śmierci autora jest faktem wprost niewiarygodnym.
Ochorowicz rozróżnia cztery rodzaje mechanizmów, które powodują powstawanie stanów hipnozy:
1. katapleksję [nie mylić z katalepsją, czyli stanem znieruchomienia i zesztywnienia mięśni, w którym kończyny mają tendencję do utrzymywania nadanego im ułożenia] – ogólną lub częściową- zjawiska wywołane rodzajem przestrachu;
2. ideoplastię – zjawiska wywołane samym wyobrażeniem skutków mających nastąpić;
3. hipnotyzm (w zwężonym znaczeniu tego słowa) – odurzenie senne wywołane przez zmęczenie któregoś ze zmysłów i nieruchomość ciała, przy jednoczesnym wytężeniu uwagi;
4. mesmeryzm (“magnetyzm zwierzęcy"), polegający na fizycznym działaniu jednego organizmu na drugi.
Jest to podział teoretyczny. W praktyce mechanizmy te działają przeważnie jednocześnie. Lekarz np. poleca pacjentowi, aby wpatrywał się w błyszczący punkt, a jednocześnie sugeruje mu poczucie ociężałości i senności; uruchamia zatem naraz działanie hipnotyczne (w znaczeniu podanym w punkcie 3) oraz ideoplastyczne. Przy estradowych pokazach hipnozy, dokonywanych na ochotnikach zgłaszających się z sali, z zasady mamy do czynienia z mieszaniną oddziaływań, wśród których nie brakuje też działania mechanizmu kataplektycznego; pomagają tu hipnotyzerowi zażenowanie z powodu publicznego występu, obawa przed czymś nieznanym oraz zaskakujące osobę wprowadzoną w trans działania hipnotyzera.
Mechanizm katapleksji
Przypomnijmy sobie z dzieciństwa, jak dziwiliśmy się, gdy dotknięcie uciekającej stonogi zamiast zdopingować ją do tym szybszego biegu, powodowało jej znieruchomienie. Zwierzątko wyglądało nagle jak martwe.
Katapleksja jest u zwierząt mechanizmem obronnym. Zwierzęta żywiące się innymi zwierzętami z reguły nie zwracają uwagi na obiekty nieruchome – choćby w rzeczywistości były one najsmakowitszymi kąskami. I odwrotnie – te same zwierzęta połykają nieraz całkiem niestrawne przedmioty tylko dlatego, że się one poruszają; wiedzą o tym dobrze wędkarze łowiący na tzw. błystki. Według Pawłowa katapleksja jest odruchem samozachowawczym. Jeżeli zwierzę nie znajduje ratunku ani w walce, ani w ucieczce, nieruchomieje, aby nie sprowokować przez swoje ruchy agresji strony atakującej. Katapleksja byłaby zatem odruchem odziedziczonym przez człowieka po jego zwierzęcych przodkach, a więc objawem szczątkowym. U ludzi zdrowych (nie wszystkich) mechanizm ten łatwo można uruchomić, stosując technikę “hipnozy estradowej".
Sławny profesor Charcot, który w drugiej połowie XIX w. podjął na wielką skalę badania nad hipnozą, stosował metodę bardzo prostą: damie, którą zamierzał wprowadzić w trans, nakazywał zajęcie miejsca na krześle i niespodziewanie uderzał w gong nad jej uchem, czemu towarzyszył jego ostry krzyk: “spać!" Zamiast uderzenia w gong stosowano też nagły błysk oślepiającego światła, otrzymywanego z elektrycznej lampy łukowej. Były to sposoby – jako się rzekło – ogromnie proste, ale i równie szkodliwe. Jak wiadomo, niektóre z kobiet wielokrotnie poddawane eksperymentom profesora Charcota, które trafiły do szpitala Salpetriere ze stosunkowo lekkimi przypadłościami, pozostawały potem na dłużej na oddziale psychiatrycznym z objawami ciężkiego rozstroju nerwowego.
Odruchowi kataplektycznemu towarzyszy gwałtowny skurcz naczyń krwionośnych, który niczym nie grozi tylko człowiekowi zdrowemu. A przecież, nie przeprowadzając przedtem skrupulatnych badań lekarskich, nigdy nie wiemy, czy mamy przed sobą człowieka z naprawdę zupełnie zdrowym aparatem krążenia.
U ludzi nerwowo i psychicznie zdrowych “czystym" działaniem kataplektycznym, a więc zaskoczeniem i przestrachem, nagle wytworzonym poczuciem zagrożenia, nie można wywołać zapadnięcia w stan, który można by określić jako jedną z form transu hipnotycznego. Proszę zwrócić uwagę: w metodzie stosowanej przez Charcota na osobę poddawaną doświadczeniu działają na raz dwa czynniki – kataplektyczny oraz ideoplastyczny, uruchomiony słowną sugestią zasypiania.
U chorych psychicznie (np. w schizofrenii) podobne do hipnozy kataplektycznej zjawisko występuje spontanicznie, i to w jaskrawej formie. Jest to stan osłupienia (stuporu), polegający na znieruchomieniu w momencie zagrożenia i lęku.
Częściowa katapleksja, polegająca np. na występowaniu nagle luki w pamięci, “poraża" nierzadko osoby psychicznie zdrowe, a tylko nadmiernie wrażliwe. Podobnie jak człowiek pogrążony w hipnotycznym som-nambulizmie z apetytem zajada surowy kartofel, który otrzymał ze słowami “proszę spróbować, jaka to znakomita gruszka", tak samo uczeń “wyrwany" do odpowiedzi zdolny jest w swoim kataplektycznym osłupieniu uwierzyć w najdzikszy absurd. Za tym, że tego rodzaju “szkolne" katapleksje mają naprawdę charakter hipnotyczny, a nie polegajątylko na chwilowej niezborności uwagi, przemawia fakt występowania w takich momentach wzmożonej sugestywności. Niech za przykład posłuży nam znana opowieść. Rzecz działa się w czasach, gdy Adam Mickiewicz był jeszcze uczniem gimnazjalnym. Pewnego razu chłopiec, siedzący na szkolnej ławie obok Mickiewicza, niespodziewanie wezwany do odpowiedzi, wstał całkiem ogłupiały i milczący. Wtedy Adaś podpowiedział mu zdanie, które tamten głośno powtórzył: “Niedaleko Damaszku siedział diabeł na daszku". Biedak powtarzając te głupstwa wierzył, że stanowią odpowiedź na zadane przez nauczyciela pytanie!
Mechanizm ideoplastii
Jeśli tylko potrafimy dość intensywnie wyobrazić sobie czynność ziewania, możemy tym spowodować wystąpienie tego odruchu. Trzeba jednak do tego spełnienia pewnych specjalnych warunków.
“Jakież są to specjalne warunki?" – zastanawiał się Julian Ochorowicz i orzekł – “brak przeszkód". Te przeszkody są przeważnie natury psychicznej; jedne wyobrażenia paraliżują drugie. Wyobrażamy sobie ziewanie, ale umysł nasz zajęty jest w danej chwili wszystkim innym, tylko nie ziewaniem. Dlatego – na szczęście – nie ziewamy za każdym razem, gdy tylko pada słowo “ziewać". Max Hirsch w książce Sugestia i hipnoza powiada, że efekt fizjologiczny, oczekiwany przez nas w ustroju, ma istotną tendencję do urzeczywistnienia się. A kiedy się urzeczywistnia? Dawniej sądzono, iż warunkiem jest stan “zawężonej świadomości". Ku takiemu stanowisku skłaniał się także Ochorowicz. Obecnie wydaje się jednak prawdopodobniej sze, że stan zawężonej świadomości (a raczej jeden z tego rodzaju stanów) jest tylko okolicznością sprzyjającą dotarciu wyobrażenia do głębszych warstw osobowości; tam, gdzie rządzi badana przez psychologów głębi nieświadomość.
Stanem sprzyjającym ideoplastycznemu realizowaniu się wyobrażeń przy nie zawężonej świadomości jest stan relaksacji, czyli fizycznego i psychicznego odprężenia. Fakt ten wykorzystuje popularna wśród lekarzy technika hipnotyzowania, tzw. hipnoza werbalna. Postępowanie tu ma w grubszych zarysach następujący przebieg: miejscem zabiegu jest pomieszczenie, gdzie panuje cisza i półmrok. Lekarz poleca pacjentowi, aby ułożył się możliwie najwygodniej, po czym każe mu odprężyć kolejno poszczególne grupy mięśni. Jak wiadomo, napięcie psychiczne powoduje mimowolne naprężanie się różnych mięśni szkieletowych (np. człowiek w gniewie bezwiednie zaciska szczęki, a dłonie ściskają mu się w pięści). Występuje też zjawisko odwrotne: odprężenie mięśni powoduje ustępowanie napięć psychicznych. Doprowadziwszy pacjenta do stanu relaksacji lekarz zwraca uwagę pacjenta na jego oddech, sugerując, że staje się on coraz bardziej spokojny i miarowy, oraz podsuwa wyobrażenie ciężkości i bezwładności ciała. Są to wyobrażenia, które u człowieka zrelaksowanego realizują się ideoplastycznie bardzo łatwo. Nietrudno jest też skłonić pacjenta, aby zrealizował przedstawienie sobie ciepła zjawiającego się w okolicy serca i przyjemnie rozlewającego się po całym ciele. Działa tu swego rodzaju sprzężenie zwrotne: stan relaksacji sprzyja zjawiskom ideoplastycznym, a ich realizacje z kolei utwierdzają i pogłębiają ten stan.
Można teraz polecić pacjentowi, aby zwrócił uwagę na to, co dzieje się np. z jego prawą ręką: jest ciężka, ciężka i bezwładna, staje się coraz cięższa. Skutkiem ideoplastycznej realizacji wyobrażenia, że ręka stanowi np. podłużną bryłę żelaza, jest autentyczna niemożność uniesienia ręki. Lekarz proponuje pacjentowi, aby spróbował; pacjent stara się, ręka drga, ale się nie unosi, jest jakby sparaliżowana. Ten fakt wywołuje u pacjenta przekonanie, że zachowawszy świadomość zapadł w stan zbliżony do snu. Przecież w stanie czuwania – rozumuje pacjent – uniesienie ręki nie może stwarzać trudności. Chyba dopiero od tego momentu zaczyna się proces “zawężania świadomości".
Zapewne dość trafnie scharakteryzował metodę hipnozy werbalnej jeden z badaczy: lekarz opowiada pacjentowi o zjawiskach towarzyszących zasypianiu (temu zwykłemu, codziennemu), a pacjent dokonuje “syntezy" zaśnięcia.
Przez kilkadziesiąt lat, od czasów Bernheima – wybitnego francuskiego badacza hipnozy z końca XIX w. – panowało dość rozpowszechnione przekonanie, że hipnoza jest to stan zbliżony do snu, który wywołujemy u pacjenta działaniem sugestii. Przeciwko takiemu stanowisku już w końcu XIX w. występowali niektórzy wnikliwsi badacze. Jednym z nich był dr Albert von Schrenck-Notzing. Stwierdził on, że istnieją osoby łatwo ulegające hipnozie, ale trudno sugestii oraz że stopień podatności na sugestię nie jest zawsze proporcjonalny do stopnia głębokości hipnozy (hipnozy w rozumieniu Bernheima).
Jeden z najwybitniejszych współczesnych badaczy hipnozy prof. Ernest R. Hilgard, opierając się na rezultatach ogromnej liczby doświadczeń przeprowadzonych na Uniwersytecie Stanforda (USA), konkluduje:
Nie mamy dostatecznych podstaw, aby identyfikować podatność na hipnozę z podatnością na sugestię. Bez wątpienia osoba podatna na hipnozę podatna jest również na specjalnego rodzaju sugestie, dokonywane w specjalnych warunkach, ale wydaje się, że nic można definiować hipnozy jako podatności na sugestię, ponieważ istnieje szereg rodzajów sugestii leżących poza zjawiskami hipnozy.
Ponieważ – jak się okazało – zjawiska sugestii i zjawiska hipnozy mogą wprawdzie łączyć się ze sobą, lecz. również mogą istnieć niezależnie od siebie, Hilgard proponuje, aby jako czynnik odpowiedzialny za powstawanie hipnozy uznać wyobraźnię:
W naszej pracowni przeprowadziliśmy długotrwałe doświadczenia, podczas których studenci poddawani hipnozie byli uprzednio badani za pomocą testów; wielu z nich poddawano podobnym badaniom testowym również i po zakończeniu seansu hipnotycznego. Badania wykazały, że najbardziej podatni na hipnozę studenci odznaczali się już od dzieciństwa żywą wyobraźnią, niektórzy zaś od dzieciństwa zachęcani byli przez, rodziców do jej rozwijania i intensywnego przeżywania wyobrażonych sytuacji. Przez określenie “żywa" lub “aktywna" wyobraźnia rozumiemy zdolność do koncentrowania się na pewnego rodzaju fantazjach tak realistycznych, że codzienna rzeczywistość pozostaje jak gdyby w zawieszeniu; wyobrażone zdarzenia są odczuwane jako rzeczywiście przeżyte i tak też przechowywane w pamięci. Tego rodzaju wyobraźnia różni się od patologicznej tym, że jest ograniczona czasowo i że kontakt z rzeczywistością może być w każdej chwili na nowo nawiązany.
Stanowisko Hilgarda wydaje się słuszne, ale nie jest niczym nowym. Dr Ambroise Auguste Liebeault zdołał stwierdzić już w osiemdziesiątych latach ubiegłego wieku, że osoba, która zwracając uwagę swoją na jakieś wyobrażenia, np. na percepcję dotykową, doznaje jak gdyby rzeczywistego wrażenia, jest zdolna do zapadnięcia w głęboką hipnozę. Podobną myśl wyraża Ochorowicz (1887) twierdząc, że osoby łatwo pochłaniane przez jedną ideę bardzo łatwo podlegają hipnozie i autohipnozie.
Dziwne to – ale Ochorowicz posuwa się w swoim rozumowaniu dalej niż Hilgard. Nie poprzestaje na skonstatowaniu, że hipnoza może być dziełem wyobraźni. Zadaje pytanie: jak to się dzieje, że wyobrażenie urzeczywistnia się, i odpowiada: jako następstwo pewnych wyobrażeń występuje zjawisko ideoplastii. Ochorowicz napisał:
Ideoplastią nazywamy urzeczywistnienie się w osobniku pewnego wyobrażenia, spełnienie pewnego aktu, wytworzenie się pewnego stanu, a to niezależnie od tego, czy owo urzeczywistnienie było wywołane przez poddanie osoby drugiej czy przez spełnienie własnego, danego samemu sobie nakazu (autosugestii), czy też nawet niezależnie od własnych lub obcych poddawali.
Według Ochorowicza sprawa przedstawia się następująco: sugestia lub autosugestia realizuje się przez wyobrażenie, które-jeśli może opanować nas choć przez chwilę całkowicie – uruchamia szczególny mechanizm ideoplastii. Wydaje się, że Ochorowicz nie zdawał sobie sprawy z roli w tym procesie sfery nieświadomej. Nic zresztą dziwnego – psychologia głębi zaczęła się rozwijać dopiero w latach, które były ostatnim okresem życia naszego uczonego. Napisał on, że ideoplastia może występować jedynie w stanach zbliżonych do monoideizmu. To jest warunek główny – inne są dodatkowe. Dziś powiedzielibyśmy raczej, że stan zbliżony do monoideizmu – opanowanie umysłu przez jedną tylko myśl – jest okolicznością wielce sprzyjającą, a warunek konieczny dla ideoplastycznej realizacji wyobrażenia stanowi opanowanie przezeń nieświadomości. człowieka. Hilgard zwraca uwagę na związek zdolności do aktywnego wyobrażania sobie z halucynacjami hipnotycznymi i z rozszczepieniem świadomości, jak to się dzieje przy automatycznym pisaniu, kiedy człowiek pogrążony w rozmowie nie jest świadom tego, co jego ręka pisze.
Wiadomo, z jaką łatwością i siłą realizują się ideoplastyczne wyobrażenia człowieka w hipnozie, a więc – w stanie przyćmionej świadomości. Człowiek w tym stanie, jeśli wyobrazi sobie np., że ręka jego zanurzona jest w misce z gorącą wodą, istotnie będzie dotkliwie odczuwał gorąco; co więcej, skóra jego dłoni się zaróżowi. Ale i w stanie pełnej świadomości (po przebudzeniu) mogą się realizować ideoplastycznie wyobrażenia, jeśli tylko opanują sferę nieświadomości w trakcie hipnozy. Chodzi tu o realizację tzw. sugestii pohipnotycznych. U niektórych osób wszystkie, nawet najdziwniejsze zjawiska ideoplastyczne można przenieść poza hipnozę. W dokładnie oznaczonym przez eksperymentatora czasie, np. godzinę po przebudzeniu, pacjent ze zdumieniem stwierdza, że nie jest w stanie unieść lewej ręki, że “coś" parzy go w prawą dłoń, że patrząc w lustro (o zgrozo!) nie widzi własnej głowy. Ostatecznym argumentem świadczącym, że nie tylko w stanach zbliżonych do monoideizmu – jak sądził Ochorowicz – występują zjawiska ideoplastii, jest praktyka autosugestii. Nic w tym zresztą dziwnego: podstawowe prace na temat autosugestii (Emila Coue i Władimira Bechteriewa) ukazały się dopiero w latach dwudziestych.
Prawdziwie makabryczny eksperyment, dowodzący, jak wielka może być siła wyobrażenia, przeprowadzono w Kopenhadze w 1750 roku. Przekazano tam pewną skazaną na śmierć osobę lekarzom, którzy przywiązali nieszczęśliwca pasami rzemiennymi do stołu i zawiązali mu oczy. Następnie obwieścili, że rozetną mu żyłę na szyi, aby krew wypłynęła z niego do ostatniej kropli. Potem ukłuto go całkiem nieznacznie szpilką i puszczono na jego szyję strumień wody, która z szelestem spływała do basenu ustawionego na ziemi. Zbrodniarz umarł w przekonaniu, że krew L niego wypływa.
Duży rozgłos zyskały sobie przed półwieczem badania dra Eugeniusza Osty'ego w Paryżu nad obdarzoną rzadką zdolnością ideoplastyczną Olgą Kani. Potrafiła ona wywoływać na powierzchni swej skóry napisy i obrazy przedmiotów, o których myślała. Po raz pierwszy to się zdarzyło, gdy mając 19 lat zgubiła naszyjnik pereł, co ją wielce zmartwiło. Wystąpiły wówczas na jej ramieniu dziwne znaki: rząd czerwonych, okrągłych kółek zarysował się na skórze. Nikt nie wiedział, co to ma znaczyć, i uważano to za rodzaj wysypki. Dopiero później, przy powtarzaniu się tego zjawiska spostrzeżono, że każda silniejsza emocja, każde silniejsze wrażenie ujawnia się na jej skórze dermograficznie, tj. przez przekrwienie pewnych okolic skóry, na których występują charakterystyczne znamiona. Podobny charakter mają objawy tzw. stygmatyzacji. U osób popadających w religijna ekstazę podczas rozpamiętywania szczegółów męki Jezusa (a przy tym wybitnie uzdolnionych ideoplastycznie) pojawiają się na dłoniach, a czasem i na czole krwawe znaki.
Powróćmy teraz do sprawy hipnozy werbalnej. Mechanizm działania słów hipnotyzera na osobę poddającą się zabiegowi sprowadza się tu do uznania ich przez pacjenta za własne i, jak wiadomo, pacjent może sugestię przyjąć lub ją odrzucić. Do ideoplastycznej realizacji sugestii dochodzi tylko wtedy, gdy zostanie ona zaakceptowana, i to nie tylko przez świadomość, ale też przez nieświadomość pacjenta. Sprzyja temu postępujące podczas procesu hipnotyzowania stopniowe zawężanie się świadomości. Amerykański badacz hipnozy Leslie M. Le Cron twierdzi nawet, że w gruncie rzeczy każda hipnoza jest rodzajem autohipnozy.
Skłonność do ulegania sugestiom, czyli skłonność do akceptowania cudzych sądów jako własne, jest u różnych ludzi rozmaita pod względem zarówno ilościowym, jak i jakościowym. Również u tego samego człowieka zmienia się ona zależnie od okoliczności. Możemy zaobserwować nieraz w życiu codziennym, jak człowiek silnie zaabsorbowany jakąś sprawą, która prawie całkowicie pochłania jego uwagę, przypadkowo ulega cudzemu zdaniu.
Doświadczenia
z Olgą Kahl: proste rysunki i litery ukazywały się “na żądanie"
(nawet głośno nie wypowiedziane!) na skórze pani Kahl w postaci
czerwonawych kresek, podobnych do tych, jakie powstają na skutek
lekkiego zadrapania,
1 – częściowo odtworzone imię Rene;
2
i 3 – odtwarzanie trójkąta (4);
5 – napis wywołany
myśleniem o imieniu “Sabina";
6 – na przedramieniu
powstał niekompletny obraz kieliszka
L. E. Stefański odebrawszy kiedyś telefon do kolegi, pracującego ^sąsiednim pokoju, słuchawkę odłożył na siedzenie fotela i przywołując kolegę powiedział: “Tu jest do pana telefon". Słowom tym towarzyszył mimowolny gest, wskazujący leżącą słuchawkę. Skutek był zaskakujący kolega ów odbył długą rozmowę telefoniczną w bardzo niewygodnej pozycji, nisko pochylony nad fotelem; uwierzył bowiem, że telefon jest do niego “tu", na wysokości fotela, jakby nie można było słuchawki pod-nieść do góry.
Nawet przy pełnej świadomości również jesteśmy zdolni ulegać sugestiom. Nowsze badania wykazały, że istnieją różne rodzaje podatności na sugestię, przy czym nie wszystkie rodzaje podatności na sugestię korelują z podatnością na hipnozę werbalną. Bliższe informacje na ten temat znajdzie Czytelnik w książce H. Eysencka Sens i nonsens w psychologii.
W celu pogłębienia hipnozy, gdy chce się wprowadzić pacjenta w stan zbliżony do snu w narkozie, najbardziej celowe – wg prof. Bertolda Stokvisa, psychologa holenderskiego – jest zastosowanie tzw. metody mutacyjnej. Gdy pacjent zamknie oczy, żąda się od niego, aby oddychał głęboko, dokładnie tak, jakby miał zasnąć. Tempo, w jakim musi oddychać hipnotyzowany, nadawane jest przez lekarza w ten sposób, że przez parę minut sam lekarz oddycha głośno, podobnie jak śpiący człowiek. Pacjent musi ten rytm podchwycić. Imitacja jest zdaniem Stokvisa niczym innym, jak najprymitywniejszą formą sugestii. Za przykład imitacji posłużyć może także znane powszechnie zjawisko udzielania się ziewania.
Podobnie jak rytm oddychania jednego człowieka udziela się drugiemu, można by także zapewne zasugerować komuś swój własny rytm serca. Co więcej, wsłuchując się jednocześnie w rytm swego serca i w tykanie metronomu, którego tempo jest nieco szybsze, można przyspieszyć bicie serca, aż wreszcie zrówna się z tykaniem przyrządu. Czyż nie jest to “sugestia imitacyjna" z tą tylko różnicą, że osobę indukującą zastępuje mechanizm?
Od powyższego zjawiska nie różni się jakościowo zjawisko tzw. wodzenia rytmów prądów czynnościowych mózgu. Polega ono na tym. że u człowieka badanego elektroencefalograficznie, który jednocześnie wpatruje się np. w lampkę migoczącą z częstotliwością około 11 Hz, w zapisie zjawia się po chwili charakterystyczny obraz rytmu alfa (8-12 Hz, amplituda 20-70 mikrowoltów). Po chwili rytm prądów czynnościowych w pewnych partiach mózgu badanego dostroi się do rytmu, w jakim migocze lampka. I jeśli częstotliwość migotania lampki zmienimy np. na 10 Hz, spowodujemy tym zmianę rytmu alfa z 11 na 10 Hz.
Kto wie, czy na tajemniczą dotąd istotę sugestii nie rzuciłyby światła wyniki masowych testowań na wszystkie kolejno rodzaje sugestii werbalnych i imitacyjnych?
Ogromnie ważkim odkryciem ostatnich lat wydaje się stwierdzenie, że ;tan daleko posuniętego uwrażliwienia na sugestię nie wiąże się zawsze i hipnozą. Stan ten nie musi być wywoływany jakąś techniką hipnotyczną inni też nie wiąże się nierozłącznie z żadnym innym objawem charakterystycznym dla hipnotycznego transu. Ponadto, jak stwierdzono, w stanie zasugerowania chłonność pamięci zwiększa się wielokrotnie, co pozwala np. na opanowanie podstaw obcego języka w ciągu paru dni. Nie jest to bynajmniej fantazja. Świadczą o tym wyniki nauki języków prowadzone Systematycznie od wielu lat w Sofii, w Instytucie Sugestologii kierowanym przez dra Georgija Łozanowa. Sam Łozanow jest niezrównanym prakykiem i teoretykiem, twórcą nowej dziedziny wiedzy – sugestologii. Jego zdaniem, sugestia ł hipnoza stanowią dwa różne zjawiska bez względu na stopień ich genetycznego związku.
Łozanow eksperymentował też przed laty z hipnopedią, czyli nauczaniem we śnie naturalnym lub w transie hipnotycznym. Zaniechał jednak tego rodzaju doświadczeń, gdy zrozumiał, że sprzyjający szybkiemu przyswajaniu materiału pamięciowego stan sugestywny osoby uczącej się nie jest bynajmniej związany ani ze snem, ani z hipnozą. Te ostatnie stany, jakkolwiek przyspieszają naukę, jednocześnie wprowadzają pewne okoliczności utrudniające ich wykorzystanie.
Odkrycie, że stan ulegania czyjejś sugestii nie musi się łączyć z hipnozą, doprowadziło Łozanowa nie tylko do opracowania i wprowadzenia w życie metod sugestopedii, nowej techniki nauczania. Miało to także swoje konsekwencje dla prowadzonych przez niego badań spostrzegania pozazmysłowego oraz dla prób zastąpienia analgezji hipnotycznej metodą znieczulenia sugestyjnego, Łozanow powiedział:
Nie sądzę, aby można było prowadzić badania parapsychologiczne. nie znając praw sugestii. Spostrzeganie pozazmysłowe i sugestia ściśle wiążą się wzajemnie ze sobą. Faktem jest, że niektóre zjawiska na pozór paranormalne są w rzeczywistości sugestiami w stanie czuwania. Z drugiej strony – nasze eksperymenty dowodzą, że za pomocą sugestii można podwyższać parapsychiczne zdolności człowieka [...] To, co nazywam stanem sugestywnym, mogłoby też stanowić klucz do zagadki paranormalnych sil joginów.
W 1965 roku dokonana została pierwsza na świecie poważna operacja chirurgiczna, przy której zastosowano opracowaną przez Łozanowa metodę analgezji. Pacjentem był pięćdziesięcioletni nauczyciel wychowania fizycznego, który sam zgłosił się i zaproponował przeprowadzenie próby. Łozanow wielokrotnie już przedtem stosował swoją metodę przy małych operacjach, takich jak przecinanie ropni czy usuwanie zębów. Tym razem chodziło o skomplikowaną operację przepukliny pachwinowej, która miała trwać co najmniej godzinę. Podczas wielokrotnych spotkań Łozanow wyjaśniał pacjentowi zasady swojej metody. Przede wszystkim powiedział mu, że nie chodzi tu o hipnozę, a zatem będzie on całą operację przeżywał całkiem świadomie.
Cała operacja dla celów studyjnych była filmowana. Łozanow zaczął sugestię odprężającą i przywołującą myśli pozytywne (“nie będzie pan czuł żadnego bólu" itd.). Na znak dany przez Łozanowa lekarze dokonali nacięcia skóry i mięśni długości 4 cm. Pacjent nawet tego nie zauważył. Był najzupełniej przytomny i rozmawiał z personelem otaczającym stół operacyjny. Lekarze usunęli przepuklinę i przystąpili do zszywania. Pacjent nie reagował, żartował sobie na temat metalicznego szczęku instrumentów. Później przypomniał sobie dokładnie cały przebieg operacji. Łozanow zasugerował mu też, że będzie on w stanie powstrzymać krwawienie w miejscu operowanym, i tak się stało. Gdy nacięcie zostało zszyte, Łozanow sugerował, że rana zagoi się szybko, i faktycznie, zagoiła się o wiele prędzej, niż to zwykle bywa.
Mechanizm działania monotonnych bodźców
Zaczęło się tak: do Anglii przybył francuski magnetyzer mesmerysta. Był nim wnuk wielkiego bajkopisarza, Charles Lafontaine. Dawał on w Manchesterze “publiczne wykłady doświadczalne", cieszące się wielkim powodzeniem. Lekarze (jak zwykle) wzruszali ramionami, z góry spoglądając na nowego szarlatana. Ale jeden z nich, James Braid, obdarzony wysokim zmysłem obserwacyjnym, zauważył wkrótce, że zjawiska wywoływane przez Lafontaine'a były prawdziwe, i postanowił dociec i c li przyczyny... Rozpoczął sam analogiczne doświadczenia, starając się je sprowadzić do najprostszej formy. Lafontaine trzymał pacjentów za ręce. wpatrywał się w oczy nieruchomo i robił ruchy ręką. Braid zaniechał ruchów i dotykania, a spoglądanie w oczy zastąpił patrzeniem w jakiś mały przedmiot, mianowicie w świecący guzik albo np. w korek od karafki. U wyniku takiego działania u kilku osób uzyskiwał po kilku lub kilkunastu minutach stan snu, całkiem podobny do tego, który Lafontaine nazywał magnetycznym.
Braid rozumował tak: skoro osoba lekarza nie miała na przebieg zjawiska żadnego wpływu, jego przyczyna musiała zatem tkwić w samym pacjencie. Braid upatrzył ją w zmęczeniu wzroku i skupieniu uwagi na jednym punkcie. Wywołany w ten sposób szczególny stan nazwał – od greckiego wyrazu hipnos – neurohipnotyzmem albo wprost hipnotyzmem i w 1842 r. ogłosił na ten temat dzieło pt. Neurohypnology (Neurohipnologia)-
Również z naszego dzisiejszego punktu widzenia wydaje się, że Braid się nie mylił. Fakt, iż długotrwałe działanie jednego bodźca wyzwala w systemie nerwowym doświadczalnego zwierzęcia odruch hamowania, jest dobrze znany współczesnej fizjologii. Działanie monotonne powtarzającego się bodźca wykorzystywane było praktycznie już od tysiącleci. Nie bez głębszej przyczyny we wszystkich częściach świata umieszcza się małe dzieci w rozmaitego rodzaju kołyskach i hamakach lub po prostu kołysze na rękach.
Z biegiem lat zestaw technik indukowania hipnozy z pomocą działania bodźców zmysłowych bardzo się rozszerzył. Obejmuje on obecnie metody działania na wzrok i słuch, metody oddziaływań termicznych, dotykowych i innych, w tym również elektrycznych i elektromagnetycznych.
Działanie długotrwałego bodźca powoduje znużenie, na drodze zaś skojarzeń – wyobrażenie zasypiania, które z kolei realizuje się ideoplastycznie. Udział hipnotyzera w tym procesie sprowadza się do organizacji seansu oraz do podsuwania w trakcie jego trwania stosownych wyobrażeń (w postaci sugestii słownych) pacjentowi, tak więc mamy tu do czynienia Właściwie z czymś w rodzaju kierowanej (i ewentualnie stymulowanej) autohipnozy.
W praktyce nigdy nie mamy do czynienia z “czystym" działaniem hipnotycznym bodźców zmysłowych; towarzyszy mu lub co najmniej poprzedza je sugestia słowna. Natomiast owo “czyste" działanie stanowi (przyczynę niektórych mimowolnych autohipnoz (np. podobne do snu odrętwienie kierowców, pojawiające się podczas przebywania monotonnych odcinków autostrad).
Działanie za pomocą bodźców wzrokowych
Hipnoza wywołana przez fiksację przedmiotu polega na tym, że hipnotyzer poleca pacjentowi, aby nieruchomo wpatrywał się w jakiś przedmiot, którym może być byle co – np. ołówek, klucz czy moneta Przedmiot powinien znajdować się w odległości około 25 cm od oczu pacjenta. Hipnotyzer podaje wówczas serię sugestii.
Metoda barw kontrastowych, którą zaproponował w 1908 r. M. Levy-Suhl, zyskuje coraz większą popularność. Pacjent dostaje do rąk kartonik, na którym znajdują się dwa stykające się ze sobą prostokąty o barwach dopełniających i dość jaskrawe. Może to być np. para czerwień-zieleń przeważnie jednak stosuje się zestawienie błękitno-żółte, ponieważ szansę trafienia na daltonistę nieprawidłowo reagującego na te barwy jest minimalna. Pacjent wpatruje się nieruchomo w miejsce styku obu prostokątów. Po chwili spostrzega “neonowo" świecące, barwne obwódki wokół prostokątów, kolory zaś prostokątów trącana jaskrawości, szarzeją, zdają się zamieniać miejscami itd. – następuje zatem znany efekt działania barw dopełniających, do którego dołącza się znaczne znużenie wzroku, ociężałość myśli i odrętwienie całego ciała. “Dokładnie tak, jak czułe na barwy elementy siatkówki pańskiego oka przez wpatrywanie się w jaskrawe barwy będą ulegały normalnemu fizjologicznemu procesowi znużenia – sugeruje lekarz – tak samo również całe pańskie ciało będzie równocześnie stawało się coraz bardziej znużone, coraz cięższe".
Inna popularna metoda wprowadzania w trans hipnotyczny, to metoda “fascynacji". Pacjent otrzymuje polecenie, aby wpatrywał się w oczy hipnotyzera. Po chwili ten zaczyna mu podsuwać sugestię ciężkości powiek, ramion, całego ciała, wreszcie sugestię zasypiania. Wielu autorów, zwłaszcza współczesnych, widzi w tym postępowaniu tylko trzy czynniki działające: nużące unieruchomienie wzroku (“czynnik braidowski") oraz dwa czynniki psychologiczne – zafascynowanie (czynnik kataplektyczny) i poddanie się autorytetowi hipnotyzera. Przeciwko takiemu poglądowi gwałtownie występował już Ochorowicz. Wielokrotnie zwracał on uwagę na to, że hipnotyzerzy, działający według swojego głębokiego przekonania wyłącznie sugestią, jednocześnie przykładają ręce, naciskają gaiki oczne, robią pociągi, skupiają myśl i wolę czyniąc to machinalnie albo wprost z tą aprioryczną pewnością, iż ręce i wola nie mają tu żadnego znaczenia. Braid również mylił się – zdaniem Ochorowicza – kiedy np. naciskowi ręki na głowę przypisywał tylko mechaniczne znaczenie. Braid był jednakże wielkim uczonym; dostrzegłszy swoje błędy, nie upierał się. przy nich dłużej. I oto człowiek, o którym mówiono, że zadał cios śmiertelny mesmeryzmowi, napisał w 1883 r.:
Przez długi czas wierzyłem w tożsamość zjawisk wywoływanych moją metodą i tych, jakie na swój sposób wywołują mesmeryści; i dziś jeszcze wierzę przynajmniej w analogię działań, wywieranych na system nerwowy. Jednakże sądząc po tym, co w niektórych wypadkach zdają się wywoływać mesmeryści, mniemam, że istnieje dosyć różnic upoważniających nas do uważania hipnotyzmu i mesmeryzmu za dwa czynniki odrębne.
Czy oczy hipnotyzera nie są w procesie indukowania hipnozy doprawdy niczym więcej, jak tylko “błyszczącymi przedmiotami", które zastąpić mogą z tym samym powodzeniem szkiełka lub guziki? Przecząco zdają się odpowiadać na to pytanie m.in. wyniki wieloletnich badań rosyjskiego uczonego Bernarda Każynskiego. W 1923 r. zgłosił się do niego znakomity treser Władimir Durów. Miał on wielokrotnie okazję przekonać się, że samo spojrzenie człowieka wystarczy nieraz, aby uspokoić dzikie zwierzę. Według jego przekonania oczy ludzkie i zwierzęce wysyłają szczególnego rodzaju promienie. Każynski podjął się zbadania tej sprawy. W latach 1923-1934 dokonał 10 000 prób (przedtem wielką serię eksperymentów przeprowadził z Durowem i jego tresowanymi psami, Marsem i Pikki, sławny neurolog, prof. Władimir Bechteriew). W doświadczeniach Każynskiego “detektorami" hipnotycznych promieni, wysyłanych przez oczy Durowa, byli ludzie. Uczony chciał się przekonać, czy w “świdrującym" spojrzeniu jest coś więcej niż tylko siła psychologiczna. Osoby badane w laboratorium Każynskiego siadały do Durowa tyłem, a Durów wpatrywał się w ich karki. Prawie każda z tych osób była w stanie powiedzieć, kiedy wzrok Durowa był skierowany właśnie na nią. Niekiedy określano nawet trafnie, pod jakim kątem pada spojrzenie. Udało się wreszcie stwierdzić, iż niewidzialne “promienie", emitowane przez oczy Durowa, miały charakter elektromagnetyczny, a pomiary wykazały, że są to fale milimetrowe (uzyskano zresztą wówczas wynik bardzo nieścisły).
Ten sam rodzaj doświadczeń kontynuowali w latach czterdziestych profesorowie S. Turlugin i P. Lazarow. Potwierdzili oni to, że nie odczuwa się spojrzenia, kiedy nadawcę (oczy patrzącego) oddziela od osoby fiksowanej wzrokiem ekran w postaci uziemionej siatki metalowej. Spróbowano określić dokładniej długość czynnej tu tali elektromagnetycznej. Wynosiła ona ok. 0,008 mm. Zespół prof. Lazarowa eksperymentował też z meskaliną i innymi środkami halucynogennymi, za których pomocą usiłowano wzmacniać zjawisko “promieniowania" oczu.
W swej książce Biologiczeskaja radioswiaź (Biologiczna radiokomunikacja) rozwija Każynski hipotezę, w myśl której komórki receptorowe siatkówki oka – pręciki i czopki – nie tylko odbierają fale elektromagnetyczne, ale też pełnią funkcję miniaturowych anten nadawczych. Istotnym elementem całości tego biologicznego nadajnika ma być jakoby gruczoł dokrewny znajdujący się w mózgu, zwany szyszynką. Jak wiadomo fizjologom, działanie na szyszynkę prądu elektrycznego wywołuje powstawanie na siatkówce podrażnień, które określane są przez osobę badaną jako wrażenia świetlne. Fakt ten nie potwierdza tezy Każynskiego, ale świadczy o trafności kierunku poszukiwań.
Działanie za pomocą bodźców słuchowych
Zdarzają się osoby, u których szczególnie łatwo wywołać stan hipnozy właśnie za pomocą monotonnych bodźców akustycznych. Może to być regularne tykanie metronomu, terkotanie elektrycznego brzęczyka albo rytmiczny warkot wentylatora. Amerykanie stosują chętnie metodę polegającą na mikrofonowym wzmacnianiu oddechu pacjenta, który się weń wsłuchuje. W tym wypadku nie jest to już “czyste" działanie monotonnie powtarzającego się bodźca, ale dość skomplikowany mechanizm sprzężenia zwrotnego; słyszalne uspokojenie oddechu działa na pacjenta uspokajająco, co z kolei wpływa na pogłębienie się i wyrównanie oddechu itd.
Działanie za pomocą bodźców dotykowych
Chodzi tu przede wszystkim o “passy" (“pociągi magnetyczne"), jak je nazywano na początku XIX stulecia. Są to wykonywane powoli i wielokrotnie powtarzane ruchy dłoni hipnotyzera, które przesuwa tuz nad ciałem pacjenta, od głowy do stóp, jeśli pacjent spoczywa w pozycji
Jeżącej, a od głowy do kolan, kiedy siedzi. Manipulacje zalecane przez jawnych mesmerystów są bardziej złożone, ale mówić o nich będziemy później, zastanawiając się nad zasadnością zabiegów bioenergetycznych. W tej chwili “passy" interesują nas tylko jako monotonnie działający bodziec zmysłowy.
Działanie za pomocą bodźców termicznych
Stan hipnozy może wystąpić również w następstwie działania sugestywnych, rytmicznych bodźców cieplnych. Można się o tym przekonać – jak napisał Berthold Stokvis – zawieszając nad osobą poddawaną doświadczeniu źródło ciepła, np. lampę, i wprawiając je w ruch wahadłowy. Autorzy radzieccy (Iwanow-Smolenski i Nikołajew), zajmujący się przyczynami działania tego rodzaju “passów", nie są zgodni na temat jego istoty, ponieważ udział mają tu bodźce cieplne i wzrokowe.
Elektrohipnoza
Do monotonnie działających bodźców sprowadzających stan hipnozy, poza omówionymi działaniami bodźców zmysłowych, zaliczyć chyba wypada i elektrohipnozę. Tak przynajmniej czyni Stokvis, który skuteczność tzw. elektrohipnozy przypisuje połączonemu oddziaływaniu następujących czynników: słabemu prądowi faradycznemu, brzęczeniu aparatu do elektryzacji, sugestii słownej i odprężeniu mięśni. Tzw. prąd faradyczny jest prądem zmiennym o niskim napięciu i natężeniu oraz małej częstotliwości. Tę małą częstotliwość przetransponowaną na drgania akustyczne słyszymy właśnie w brzęczeniu wydawanym przez aparat. Mamy tu więc do czynienia z parą synchronicznie działających bodźców monotonnych – elektrycznego i akustycznego.
Franz Andreas Volgyesi, który w swojej dziesięciolecia trwającej praktyce lekarza hipnologa stale posługiwał się techniką “faradycznej ręki", łączył ściśle istotę jej wpływu ze zjawiskami bioelektrycznymi i biomagnetycznymi. Volgyesi zapewniał o jej absolutnej nieszkodliwości, po czym tak oto opisał urządzenie i zasadę jego funkcjonowania:
Jest to mały aparacik do faradyzacji, zasilany z sieci. Ma płynnie regulowane napięcie, działa w nim przerywacz młoteczkowy Wagnera (brzęczyk). Jedną z elektrod trzyma siedzący na fotelu pacjent w złożonej na kolanach ręce. Obwód prądu zamyka lekarz swoją ręką, podczas gdy palcami dotyka czoła, szyi albo powiek pacjenta. Metoda ta – również przy wieloletnim jej stosowaniu – nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa dla lekarza. Natężenie prądu wynosi mniej więcej 1-1,5, ewentualnie 2-2,2 mA, przy napięciu 40, ewentualnie 50-56 V i przy częstotliwości 20-30 Hz. Prąd przepływający przez rękę lekarza nie powinien nigdy stać się przykry do zniesienia.
Podobnie jak Stokvis, poważne znaczenie przypisuje Volgyesi brzęczeniu aparatu, ale i on nie zwraca uwagi na to, że mamy tu do czynienia z dwoma bodźcami powtarzanymi z dokładnie tą samą częstotliwością, co wydaje się szczególnie istotne. Działanie “faradycznej ręki" łączy Volgyesi zawsze ze słowną sugestią odprężenia, a potem zasypiania.
W leczeniu odwykowym alkoholików, gdzie przygotowanie pierwszej hipnozy jest przeważnie dość czasochłonne, “ręka faradyczna" może oddać – jak twierdzi Volgyesi – nieocenione usługi.
Podkreślone przez obu wyżej cytowanych autorów znaczenie jednoczesnego działania różnych bodźców było zapewne źródłem pomysłu “automatycznego hipnotyzera". Aparat ten zbudowano w Kiszyniowie (ob. Mołdawia) w 1973 r., a działanie jego polegało na wysyłaniu rytmicznych impulsów: elektrycznych, świetlnych, dźwiękowych i cieplnych.
W Polsce udane modele aparatów do elektrohipnozy i elektronarkozy opracował prof. Stefan Manczarski. Jeden z pierwszych, zbudowany w latach wojny, służył mu w pracy konspiracyjnej; za pomocą elektrohipnozy i stosowanej pohipnotycznej sugestii usuwano z pamięci pewnych osób wiadomości, których przechwycenie przez okupantów byłoby szczególnie niebezpieczne.
Wyjaśniono już powyżej, czym jest elektrohipnoza. A co rozumiemy przez pojęcie elektronarkoza?
Pierwsze jej próby przeprowadził jeszcze w XIX w. Mache (1875), działaniem prądu stałego wywoływał analgezję (czyli nieczułość na ból) u ryb. D'Arsonval (l 890) działaniem prądu zmiennego wielkiej częstotliwości uzyskał analgezję u królika. R. Droh (1972) zaproponował zdecydowane rozróżnienie: elektronarkozy (czystej oraz kombinowanej z działaniem środkami farmakologicznymi) od elektroanalgezji, która jest wywołanym elektrycznie lokalnym znieczuleniem, przy zachowaniu świadomości pacjenta. Elektronarkozę można spowodować metodą zbliżoną do elektrowstrząsu albo metodą stopniowego podnoszenia natężenia prądu. Pierwsza z nich jest niezupełnie bezpieczna, grozi wystąpieniem drgawek trwających niekiedy wiele minut i zaburzeń pracy serca. Metoda druga sprowadza głęboki “elektrosen" w ciągu kilku do kilkunastu minut.
Dlaczego pacjent zasypia? Istnieją na ten temat dwa poglądy i oba-jak sugerował Droh – zapewne są słuszne:
1. Elektronarkoza hamuje dopływ informacji biologicznych do mózgu.
2. Prąd działający na centralny system nerwowy powoduje nagłe wydzielenie się do krwi pewnych metabolitów, hormonów i innych substancji, które z kolei działają na części mózgu będące ośrodkami regulującymi sen i czuwanie: podwzgórze i układ siatkowaty.
Jak z tego widać, działanie elektronarkozy znacznie różni się w swej istocie od działania elektrohipnozy. To ostatnie bowiem sprowadza się do wywołania raz po raz powtarzającym się bodźcem efektu hamowania, które rozszerza się stopniowo na coraz to większe połacie kory mózgowej. Tak przynajmniej interpretował usypiające działanie bodźców jednostajnych B. Birman (1925) i inni badacze ze szkoły Pawłowa. Także sam stan “elektrosnu" jest różny od stanu elektrohipnozy, która nie stanowi przecież nic innego, jak hipnozę uzyskaną za pomocą m.in. działania prądu elektrycznego, i jak zawsze w hipnozie (z wyjątkiem jej formy letargicznej) kora mózgowa pacjenta nie jest całkowicie opanowana hamowaniem, lecz zawiera tzw. punkty czuwające. One to sprawiają, że z człowiekiem zahipnotyzowanym można się porozumieć, podczas gdy z osobą uśpioną- snem naturalnym lub pod wpływem narkozy – jest to niemożliwe.
Mechanizm oddziaływania bioenergetycznego
“To, czego nie da się zobaczyć, dotknąć ani powąchać, po prostu nie istnieje". Takimi słowami uzasadniał Benjamin Franklin, członek wysokiej komisji, powołanej w 1784 r. dla zbadania mesmeryzmu, swoją negatywną opinię. Aż dziw bierze, gdy się pomyśli: wypowiedział je badacz elektryczności, a więc właśnie czegoś takiego, czego również nie da się zobaczyć ani powąchać. Niemniej stanowisko Franklina jest zrozumiałe jako wyraz panującego wówczas wśród uczonych naiwnego racjonalizmu. Były to bowiem czasy, kiedy powoływanie się na zdrowy rozsądek (zamiast np. na Pismo Święte) stanowiło nowość i świadczyło o intelektualnej wolności uczonego. Ale – dobrze to dziś wiemy – żadna postępowa idea nie pozostaje postępową na wieki.
Starożytny sposób leczenia przez “nakładanie rąk" uważa się dotąd w oficjalnej medycynie za bajkę, a leczących tym sposobem – za szarlatanów. Franciszek Antoni Mesmer( 1734-1815) twierdził, zez rąk“uzdrawiacza" dobywa się życiodajny, choć niewidzialny, fluid, który jest wchłaniany przez ciało pacjenta. Czy tak jest rzeczywiście?
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie w sposób, do które«0 upoważnia nas obecny stan wiedzy przyrodniczej, przyjrzyjmy się przez chwilę metodom stosowanym przez sławetną komisję i jej argumentom.
Komisja powołana została na wyraźne życzenie dworu królewskiego, a wbrew Akademii, gdzie uważano za stosowne nie zajmować się innymi środkami terapeutycznymi niż upusty krwi, lewatywy i pigułki. Zwrócono się więc nie do Mesmera, lecz do jego ucznia, dra D'Eslona, chcąc w ten sposób przynajmniej osłabić znaczenie całej sprawy. Przyjrzawszy się kuracjom D'Eslona komisja orzekła, że wszystko, co D'Eslon wywoływał “było dziełem dotykania, imaginacji i naśladownictwa [...]". Jeżeli któryś chory przy magnetyzowaniu usypiał, to działo się to z nudów; jeżeli odczuwał silne ciepło, to dlatego, że pierwej musiał dużo chodzić; jeżeli któraś kobieta doświadczała przykrych wrażeń duszenia, to dlatego, że zapewne była zanadto ściśnięta stanikiem, jeśli wpadła w konwulsje, to z tego powodu, że naśladowała drugą itp. W ostatecznej konkluzji sprawozdania zawyrokowano: “magnetyzm zwierzęcy" nie istnieje.
Mało kto wie o tym, że poza sprawozdaniem oficjalnym sporządzono dwa raporty tajne. Miały one powstrzymać poparcie rządu dla nowej metody. Pierwszy z nich dowodził, że mesmeryzm (nie istniejący jakoby!) jest środkiem niebezpiecznym i szkodliwym, w drugim zaś czytamy: “Glos publiczny świadczy, że ani u pana D'Eslona, ani u pana Mesmera nikogo nie wyleczono". Było to oczywiste kłamstwo.
Nie miejmy złudzeń – cała ta kampania przeciw mesmeryzmowi nie toczyła się w czystej atmosferze olimpijskiego sporu pomiędzy Prą\ula a Fałszem. W rzeczywistości z nowatorstwem walczyła tam nie tylko rutyna, ale także po prostu organizacja lekarzy obawiających się o utratę zamożniejszych pacjentów i państwowych synekur. Te pozanaukowe względy łączyły się zresztą w owych czasach harmonijnie, o czym świadczy zalecenie, które w usta lekarza włożył Moliere w 111 akcie Chorego – urojenia: “Nigdy nie posługiwać się żadnymi innymi lekarstwami, prócz tych, jakie zaleca uczony fakultet, chociażby chory miał przez to zdechnąć". Szyderstwo Moliera nie dotyczy, rzecz jasna, lekarzy będących jednocześnie uczciwymi i rzetelnymi badaczami. W Lecons d'anatomie comnaree (Wykłady anatomii porównawczej) Georges Cuvier wspomina o swych mesmerycznych doświadczeniach na osobach już przed rozpoczęciem eksperymentu zupełnie pozbawionych przytomności oraz na zwierzętach. Do uznania realności zjawisk mesmerycznych dochodzili W późniejszych latach nawet ci uczeni, których uważa się za najwybitniejszych rzeczników wyobraźni jako jedynego czynnika oddziaływającego na organizm pacjenta. Jednym z nich, jak już mówiliśmy, był James Braid. Również wielki lekarz Ambroise Auguste Liebault, współtwórca sugestywnej teorii hipnozy, w swym Etude sur le zoomagnetisme (Studium zoomagnetyzmu) stwierdza, że działanie hipnotyczne może być spowodowane bądź wpływami psychologicznymi, bądź “bezpośrednim działaniem nerwowym człowieka na człowieka". Do wycofania się z zajmowanej przez niego poprzednio pozycji zdecydowanie “antyfluidystycznej" przywiodły go udane doświadczenia mesmeryczne, które rozpoczął w 1880 r., a prowadził przeważnie na dzieciach w wieku od dwóch miesięcy do trzech lat.
Jakie w rzeczywistości bywają skutki zabiegów mesmerycznych? Oto co na ten temat sądzą dziewiętnastowieczni znawcy przedmiotu:
Jeśli człowiek dotykający (przykładający dłonie, wykonujący głaski, czyli passy) jest zdrowy i zdrowa jest też osoba dotykana, to w większości wypadków żadnej widocznej reakcji po prostu nie dostrzeżemy. U niektórych osób (podatnych na hipnozę indukowaną mesmerycznie) reakcją będzie zapadnięcie w trans hipnotyczny. Jeżeli osobą dotykaną jest osoba chora, to – przy pozornym braku widocznych reakcji przy każdym zabiegu – w sumie mogą one spowodować znaczny efekt terapeutyczny. Może również wystąpić reakcja doraźna w postaci hipnozy lub też drgawek, które przy pełnej świadomości ogarniają całe ciało pacjenta i ustępują same (po paru minutach) jeszcze podczas trwania zabiegu.
Julian Ochorowicz w swym dziele Psychologia i medycyna proponuje każdemu zdrowemu człowiekowi o suchych i ciepłych dłoniach, aby przy najbliższej okazji przekonał się o możliwościach dokonania skutecznego zabiegu mesmerycznego, czyniąc przy tym smętną refleksję: i tak nikt ?.a. pewne nawet nie pofatyguje się spróbować, ponieważ rzecz jest zbyt prosta, aby mogła wydać się prawdopodobna.
L. E. Stefański próbował hipnotyzować pewnego studenta chemii u którego spodziewał się ujawnić zdolność do spostrzegania pozazmysłowego. On z kolei liczył też trochę na kojący wpływ hipnozy, który złagodzić miał przykre napięcia psychiczne, powodujące bezsenność. Technika hipnozy werbalnej dawała słabe rezultaty, spróbowano więc passów mesmerycznych. Oto relacja z przebiegu doświadczenia:
Po paru minutach ręce chłopca zaczęły drgać, a ich mięśnie mimo woli napinały się. Młodzieniec ze śmiechem zwrócił mi na to uwagę; był tym zjawiskiem zaskoczony i ubawiony. Po chwili zaczęły napinać się również pozostałe mięśnie szkieletowe i drgawki ogarnęły całe ciało. Student – śmiejąc się wciąż i komentując swój dziwny stan – prężył się konwulsyjnie. Każde dotknięcie moich dłoni powodowało paroksyzm drgawek i było odczuwane jako prąd elektryczny płynący z moich dłoni. Po kwadransie drgawki stawały się coraz słabsze, wreszcie ustały. Przestałem wykonywać passy i przystąpiłem do starannego “budzenia" – pomimo że młodzieniec nie spał, a świadomość nie opuściła go ani na chwilę. Gdy skończyłem, oświadczył, że czuje się jak nowo narodzony, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru. Spytałem go o Mesmera i mesmeryzm. Nie czytał nic na ten temat. Ode mnie dopiero dowiedział się, że to, co przeżył, Mesmer nazywał “przesileniem" charakterystyczną dla jego kuracji reakcją drgawkową. Nie musi być ona wcale, jak widać, rezultatem naśladownictwa, co w swoim czasie próbował insynuować wyrok sławetnej francuskiej komisji.
Do oddziaływania bioenergetycznego nie jest nawet konieczna wiara w uzyskanie oczekiwanego skutku ani u osoby mesmeryzującej, ani u osoby mesmeryzowanej. Na ten temat przekonujące są doświadczenia Ochorowicza przeprowadzone z grupą lekarzy w 1890 roku. Każdy z nich występował kolejno w roli magnetyzera i magnetyzowanego, a doraźny skutek przeprowadzanych nawzajem na swych rękach zabiegów sprawdzany był za pomocą dynamometru. Jak się wówczas przekonano, gdy na rękę człowieka słabszego oddziałuje ręka silniejszego, następuje zawsze wzmocnienie tej pierwszej i odwrotnie – skutkiem działania osobnika słabego i chorego jest zawsze osłabienie ręki człowieka silnego i zdrowego.
Wyniki tych i innych tego rodzaju doświadczeń nie mogły jednak przekonać tych wszystkich, którzy w realność zjawisk mesmerycznych z różnych względów wierzyć nie chcieli. Trudno się nawet dziwić – Ochorowicz poza sprężynowym dynamometrem niewiele miał do dyspozycji przyrządów, które mogłyby dać obiektywne świadectwo istnienia wpływów bioenergetycznych człowieka na człowieka. Dlatego też sprawa mesmeryzmu, głośna jeszcze na przełomie XIX i XX stulecia, ucichła potem na długie lata. Dziś znów się pisze na temat mesmeryzmu. Powstały w ostatnich latach narzędzia badawcze, które pozwalają siły oddziaływań bioenergetycznych pomiędzy organizmami wykrywać i mierzyć, przy czym stosowane są te same metody badawcze, jakie zostały zaakceptowane już powszechnie w różnych dziedzinach badań naukowych.
Nie wiemy dotąd, jaka jest istota oddziaływania bioenergetycznego. Nie wiemy, czy polega ono na działaniu jakiejś bliżej nie znanej nam dotychczas przyczyny, czy też mamy tu do czynienia z czynnikami, z których każdy z osobna jest znany, a tylko ich wspólne działanie sprawia nieoczekiwany skutek. Dużym uznaniem cieszy się hipoteza, że istotą omawianego zjawiska jest przekazywanie rytmów biologicznych. Rytmy biologiczne – to nie tylko rytmy układu krążenia, dobowy rytm snu i czuwania, odżywiania i wydalania; to także miliony różnych rytmów prądów czynnościowych we wszystkich komórkach mięśniowych i nerwowych. Być może, to one są właśnie przekazywane w zabiegu bioenergoterapeutycznym, a nieprawidłowe rytmy w organizmie chorego są “dostrajane" w trakcie zabiegu do prawidłowych, właściwych dla stanu zdrowia rytmów mesmerysty.
Jest też i inna możliwość: istotny dla zjawiska oddziaływania bioenergetycznego czynnik nieznany występuje zawsze łącznie ze znanymi, towarzyszącymi mu, co ogromnie zaciemnia obraz zjawiska. Wyniki nowszych badań zdają się potwierdzać ten ostatni pogląd. W badaniach tych, prowadzonych w wielu ośrodkach naukowych na świecie, posługiwano się czterema metodami:
1) fotografią w polu wielkiej częstotliwości (fotografią kirlianowską);
2) mierzeniem z odległości pól elektrostatycznych, które powstają wokół ludzkich dłoni, czy w ogóle wokół ludzkich postaci;
3) metodą wykrywania i mierzenia oddziaływań bioenergetycznych za pomocą detektorów biologicznych;
4) metodą utrwalania na błonie fotograficznej śladów interakcji pomiędzy palcami uzdrawiacza a ciałem pacjenta (metoda Lwa Wienczunasa).
Wielokrotnie i ze szczególną ścisłością przeprowadzane były badania nad zagadkową zdolnością znanego rosyjskiego uzdrawiacza Aleksandra Kriworotowa. Kriworotow jest emerytowanym pułkownikiem. Od 1960 r współpracuje ze swym synem lekarzem, który zajmuje się diagnostyką Najznakomitsze rezultaty uzyskuje Kriworotow w leczeniu lumbago, za-palenia korzonków nerwowych i tym podobnych chorób systemu nerwowego. Kriworotow nie stosuje hipnozy w żadnej z jej postaci. Pacjent siada na krześle, a uzdrawiacz staje za nim. Ręce zbliża na odległość około 5 cm do ciała chorego. Przesuwa je w dół, poczynając od głowy, wzdłuż pleców, nie dotykając jednak ani przez chwilę ciała. Pacjenci stwierdzają prawie jednogłośnie, że dłonie Kriworotowa promieniują przy tym silnym ciepłem. Jeśli jakiś wewnętrzny narząd jest chory, pacjent odczuwa, że miejsce to gwałtownie się ogrzewa. Jest to wyczuwalne również dla Kriworotowa, który na tej podstawie może zlokalizować ognisko choroby. Podczas zabiegu pacjenci czują, “jakby ręce Kriworotowa na wskroś ich przenikały".
Tymczasem przyrządy wykazują, że ani ręce uzdrawiacza, ani ciała pacjentów nie zmieniają w rzeczywistości swojej temperatury. Gdy w 1966 r. Kirlian wykrył pole elektryczne pomiędzy leczącymi rękami Kriworotowa a pacjentem, zagadka zdawała się być rozwiązana. Jednakże z pomocą technicznie uzyskanego pola elektrycznego – jak napisał Wiktor Adamienko (1973) – nie udaje się spowodować tych subiektywnych odczuć (jak subiektywne odczucie ciepła i in.), których doznaje pacjent przy leczeniu rękami. Adamienko wnioskuje więc, że mamy tu do czynienia ze “specyficznym polem, cechującym tylko żywe organizmy".
Przyrządem mierzącym na odległość pole elektrostatyczne wokół żywych organizmów przetestowano w warszawskim Zakładzie Parazytologii PAN-u szereg osób, a wśród nich znanego lekarza hipnologa i bioenergoterapeutę Jana Rublewskiego, praktykującego od lat w Szczytnie Śląskiej. Okazało się, że jest on źródłem pola elektrycznego o natężeniu wielokrotnie wyższym niż notowane u większości osób pozostałych.
Badania z zastosowaniem aparatury kirlianowskiej przeprowadzono z Aleksandrem Kriworotowem trzykrotnie: w 1966 r. doświadczenia trwające miesiąc wykonywał Siemion Kirlian, rok później kontynuował je Wiktor Iniuszin z uniwersytetu w Ałma-Acie, a w 1970 r. moskiewski uczony Wiktor Adamienko. Dłonie uzdrawiacza badane były przed przystąpieniem do zabiegu leczniczego, podczas działania i po jego zakończeniu. Uzyskane obrazy różniły się bardzo znacznie. Okazało się przede wszystkim, że jasność świetlistych obwódek wokół palców oraz siła wystrzelających z nich “płomyków" zależą od tego, czy Kriworotow jest skoncentrowany, czy odprężony. W tych momentach, gdy pacjent zaczynał odczuwać intensywne gorąco, cała poświata wokół dłoni Kriworotowa ^nniejszała się, za to z niektórych punktów dobywały się pojedyncze promienie, bardzo silnie świecące.
Podobne badania prowadził w 1972 r. E. Douglas Dean, pracownik naukowy politechniki w Newark (USA). Przedmiotem badań była Ethel E. De Loach, sekretarka Towarzystwa Parapsychologicznego w Jersey City, która pięć lat przedtem przypadkiem wykryła lecznicze właściwości swoich rąk. Wykonano wiele serii zdjęć w polu wielkiej częstotliwości (50 000 Hz) przy napięciu 40 000 – 50 000 V na materiałach do fotografii biało-czarnych i barwnych (Ektacolor, Kodachrome i Polaroid). Zdjęć dokonywano w czasie, gdy pani De Loach odpoczywała i kiedy zajmowała się zabiegiem leczniczym. Uzyskane wyniki potwierdzają rezultaty doświadczeń radzieckich, chociaż kształty wyładowań koronowych wokół palców pani De Loach różnią się od obrazów otrzymanych w doświadczeniach z Kriworotowem. Jest to w pewnym stopniu sprawa indywidualnych właściwości obu badanych osób, ale w pierwszym rzędzie różnych warunków przeprowadzania eksperymentu: innej konstrukcji aparatu, innych materiałów światłoczułych, a zwłaszcza innej charakterystyki prądu.
Z wieloma różnymi uzdrawiaczami eksperymentuje zespół, którym kieruje Ramos Perera Molina, wykładowca uniwersytetu w Madrycie i prezes Hiszpańskiego Towarzystwa Parapsychologicznego. Jest wśród nich anonimowy sprzedawca w jednym z madryckich sklepów, który w 1974 r. sam zgłosił się w celu przebadania do pracowni dra Moliny. Trzeba dodać, że hiszpańscy badacze zdecydowanie unikają uzdrawiaczy trudniących się leczeniem zawodowo. W seriach kirlianowskich fotografii próbowano uchwycić sam proces energetycznego transferu – przechodzenia czegoś z dłoni uzdrawiacza do ciała drugiego człowieka. Otrzymano zdjęcia niewątpliwie efektowne, ale dość trudne do zinterpretowania i przez to niezupełnie przekonywające. Zjawisko energetycznego “podładowania" jednego organizmu ludzkiego przez drugi (jeśli ono rzeczywiście istnieje) jest wcale nie takie proste; komplikuje je czynnik psychiczny, od którego w zasadniczym stopniu zależy działanie ręki leczącej a który ma też zapewne jakiś (jak dotąd – nie przebadany) wpływ na “odbiór" u osoby uzdrawianej. Gdyby jedynym dowodem na istnienie zjawiska oddziaływania bioenergetycznego organizmu na organizm były badania kirlianowskie układu człowiek-człowiek, dowód ten mógłby być bardzo łatwo podważony. Wiadomo przecież, jak czułym indykatorem wszelkich zmian w psychice jest fotografia kirlianowska. Nie można zatem wykluczyć i następującej interpretacji: to, co oglądamy, nie jest obrazem “transferu bioenergii", lecz skutkiem sugestii i autosugestii u leczącego i leczonego.
W celu uniknięcia tych komplikacji, prof. Thelma Moss prowadziła doświadczenia z wpływem ręki leczącej nie na ludzi, lecz na drobne organizmy żywe oraz martwe przedmioty. Szczególnego rozgłosu doczekały się dwa spośród jej eksperymentów (1972).
W polu wielkiej częstotliwości umieszczono świeżo zerwany liść. Na zdjęciu ukazało się dość silne, niebieskawe świecenie. Liść nakłuto w kilku miejscach igłą. Wokół nakłuć pojawiły się czerwone plamki, świadczące o gwałtownej reakcji liścia. Po pewnym czasie liść zaczął więdnąć, a jego świecenie znacznie zmalało. Do liścia zbliżyła się teraz ręka człowieka na odległość ok. 15 do 20 cm. Wówczas na kilka minut świecenie liścia osiągnęło pierwotne nasilenie. Wyglądało to tak, jakby w umierające komórki liścia “wlano" świeże siły. Doprawdy trudno przypuścić, aby na liść oddziałała sugestia.
Drugie doświadczenie przeprowadzono z przedmiotem martwym. Była to moneta, której od pewnego czasu nie dotykano. W polu wielkiej częstotliwości ukazał się jej obraz: rysunek i napis były wyraźne i czytelne. Po chwili zbliżyła się do monety ręka na odległość centymetra, po czym ponownie wykonano zdjęcie. Tym razem obraz monety był zamglony, pokryty rojem jasnych punktów; przypominał charakterystyczne kirlianowskie obrazy żywych tkanek. Czyżby moneta została “impregnowana" hipotetyczną energią biologiczną?
Magnetyzerzy mesmeryści twierdzili, że substancją szczególnie chciwie wchłaniającą “życiową energię" jest woda. Dr Bernard Grad z Uniwersytetu Mc Gilla w Montrealu przeprowadził w latach 1965-1974 wielką serię eksperymentów następującego rodzaju:
Gdy ziarna jęczmienia były podlewane wodą z butelki, którą uzdrawiacz trzymał przedtem w rękach, wypuszczone przez nie kiełki rosły Bacznie szybciej niż kiełki z nasion podlewanych zwykłą wodą wodociągową; ale – i to jest najbardziej zdumiewająca część doświadczenia – gdy butelkę z wodą trzymał przedtem któryś z psychiatrycznych pacjentów wstanie depresji, woda ta opóźniała rozwój roślin. Woda “naświetlana" rękami uzdrawiacza w badaniach chemicznych nie wykazała żadnej różnicy w porównaniu z wodą “nie naświetlaną". Zmiany ujawnione zostały dopiero w badaniach fizycznych: okazało się, że warstwa tej wody pochłania z przenikającej ją wiązki promieni podczerwonych (o długości fali 2800 – 3000 nanometrów) o 17% więcej niż woda zwykła.
Zdolność oddziaływania bioenergetycznego, podobnie jak wszystkie inne zdolności, jest niejednakowa u różnych ludzi. Także i w tej dziedzinie zdarzają się talenty. Takim samorodnym talentem był niewątpliwie Franciszek Antoni Mesmer. Zasłużoną sławą cieszą się bioenergoterapeuci- wspomniany już Aleksander Kriworotow i Georgij Kenczadze z Tbilisi. Działają oni często skutecznie w przypadkach, które oficjalnie medycyna uznała za beznadziejne. Oto przykład przebiegu jednej z kuracji Kenczadzego: chłopiec K. przeszło rok leżał bezwładny bez kontaktu z otoczeniem, nie poznawał rodziców, nie rozróżniał przedmiotów, był na wszystko obojętny i nie wydawał żadnego głosu. Spośród wielu diagnoz najprawdopodobniejsza wydawała się opinia, że jest to rodzaj obustronnego porażenia mózgu. Kenczadze spróbował działać passami, co dało od razu pewien efekt. Już po kilku dniach zabiegów chłopiec zaczął wydawać pierwsze dźwięki, wkrótce mógł już siedzieć, a wreszcie – nawet wstawać. W 1973 r., po czterech latach od momentu rozpoczęcia kuracji, chłopiec zaczął samodzielnie chodzić, biegać, śpiewać i przejawiać przy tym dobry słuch muzyczny. Potrafił już sam jeść, rozumiał, co się do niego mówi, miał pełny kontakt z otoczeniem.
Dawni magnetyzerzy (mesmeryści) i pierwsi badacze hipnozy akcentowali zawsze bardzo silnie różnicę, jaka istnieje pomiędzy transem hipnotycznym a transem magnetycznym. Późniejsi badacze hipnozy przeważnie uznawali za bajkę cały mesmeryzm, a zatem i wszelkie rozróżnienia pomiędzy nim a właściwą hipnozą. Z punktu widzenia współczesnej psychotroniki dawny pogląd wydaje się zupełnie zasadny. Jeśli bowiem jest prawdą, że oddziaływanie bioenergetyczne polega na przestrajaniu biorytmów pacjenta przez biorytmy organizmu indukującego, na narzuceniu mu rytmów własnych, to nie ma w tym nic dziwnego, że stan hipnozy będący wynikiem takiego działania, różni się od stanu hipnozy wywołanego innymi środkami.
Zjawiska normalne i paranormalne
Jednym z charakterystycznych przejawów związanych ze stanem hipnozy jest zwiększona – niekiedy do zdumiewających rozmiarów – zdolność ideoplastyczna. Nie jest ona wcale tym samym, co zwiększona sugestywność, z którą często bywa niesłusznie utożsamiana. W stosowanej przeważnie przez lekarzy werbalnej technice indukowania hipnozy ważny etap stanowi realizacja sugestii, że np. do prawej ręki pacjenta napływa coraz to więcej krwi, przez co staje się ona ciężka i ciepła, coraz cięższa i coraz gorętsza. To, że podsuwane przez lekarza wyobrażenia realizują się u pacjenta w subiektywnym odczuciu ciężkości i gorąca, świadczyć już może o wystąpieniu “zwiększonej sugestywności". Ale realizacja tych wyobrażeń może też pójść znacznie dalej. Obiektywne wskazania przyrządów pomiarowych świadczą wtedy o tym, że skóra dłoni jest naprawdę przekrwiona, a temperatura jej powierzchni rzeczywiście się podniosła.
W czerwcu 1884 r. o udanych doświadczeniach z tego rodzaju realizacjami ideoplastycznymi w hipnozie poinformował członków Towarzystwa Biologicznego w Paryżu Julian Ochorowicz. Wywoływał on u osób przez siebie hipnotyzowanych m.in. obrzmienia i zaczerwienienie skóry oraz zmiany temperatury ciała o cały stopień. Kilka miesięcy potem dr Faucanchon wykonał swoje sławne doświadczenia z pozorowanym przykładaniem wezykatorii (plastra kantarydynowego, silnie drażniącego skórę). Kiedy osobie zahipnotyzowanej przyklejano zwykły papier, sugerując przy tym, że jest to wezykatoria, skóra zaogniała się i powstawały na niej pęcherze. I odwrotnie: odpowiednią sugestią udawało się zupełnie znieść działanie prawdziwego plastra kantarydynowego.
Do tej samej grupy zjawisk zalicza Ochorowicz również bardzo rzadkie fenomeny: realizację ideoplastyczna takich wyobrażeń, jak emisja magnetyczna i różne formy luminescencji ręki. Ochorowicz twierdzi, że w ogóle wszystkie zjawiska mediumiczne o charakterze fizycznym (a więc te, które dziś nazywamy psychokinetycznymi) stanowią w istocie ideo-plastyczne realizacje wyobrażeń. Są one bardzo trudne do wywołania, podstawową trudnością jest już samo wytworzenie i zaakceptowanie przez głębokie, nieświadome warstwy osobowości człowieka wyobrażeń sprzecznych ze wszystkim, co ugruntowało w nim codzienne doświadczenie, np. że ręka wydziela promienie niewidzialne dla oka, a działające na światłoczułą emulsję. Dla dorosłego, trzeźwo myślącego człowieka tego typu wyobrażenia są oczywiście nie do przyjęcia – często nawet w głębokiej hipnozie. Po prostu nie mogą powstać, są odrzucane jako absurdalne już in statu nascendi. Jeśli więc koncepcja Ochorowicza jest słuszna i objawy psychokinetyczne naprawdę są tworem ideoplastii (szczególnego rodzaju), to u dzieci powinno być stosunkowo łatwiej je wywołać niż u osób dorosłych. Czy jest tak istotnie?
Prasa na początku lat siedemdziesiątych pisała o niesłychanych wyczynach “magika" Uri Gellera, który lekko muskając końcami palców metalowe przedmioty – przeważnie łyżki lub widelce – powodował tym sposobem ich wyginanie się i łamanie. Geller zarobkował występami na estradach i przed kamerami telewizyjnymi, ale też nie stronił od eksperymentów w laboratoriach. W 1973 r. był on w ciągu sześciu tygodni szczegółowo przetestowany w pracowni Instytutu Stanforda (USA), a ciekawsze doświadczenia zarejestrowano na taśmie filmowej. Oglądaliśmy ten film. Widzieliśmy, jak wyginały się łyżki, żelazne sztabki i pierścienie. Ani nam, ani żadnej z osób na sali – jesteśmy tego pewni – nie przyszła wtedy do głowy myśl, aby po powrocie do domu wziąć do rąk łyżkę i... zrobić to samo co Geller. Nam, ludziom dorosłym i zdrowym na umyśle, nie przychodzą do głowy pomysły tak absurdalne. Wyobrażenie łyżki wyginającej się pod naszymi palcami jest odrzucane, jeszcze zanim zdąży się narodzić.
W grudniu 1973 r. Uri Geller wystąpił w studio telewizji angielskiej, w styczniu 1974 r. – zachodnioniemieckiej, w lutym zaś i marcu przed kamerami telewizji japońskiej. W każdym ze swych programów Geller zwracał się do telewidzów, aby próbowali go naśladować. Następstwem jego występu w Londynie było dwanaście zgłoszeń rodziców, których dzieci – dziewczynki i chłopcy w wieku od 7 do 11 lat- potrafiły jakoby z powodzeniem powtórzyć psychokinetyczne “sztuki" Gellera. W RFN, w Austrii i w Szwajcarii znalazło się sześcioro dzieci, którym podobno udawała się zabawa w Uri Gellera. Dziewięcioletni Klaus Goerke z Embsen koło Liineburga nagabywany przez reporterów, jak to robi, że lekko pocierane żelazne sztućce gną mu się jak plastelina, powiedział: “tak jakoś mnie przy tym swędzi w palcach". Najwięcej, bo ponad 1000 zgłoszeń o rzekomych lub prawdziwych fenomenach, “w stylu Gellera", odebrały telewizja i prasa w Japonii. Sprawdzeniem rzetelności niektórych z tych doniesień zajęło się Japońskie Towarzystwo do Badań nad Spostrzeganiem Pozazmysłowym pod kierunkiem Toschiya Nakaoka. Autentyczne zdolności psychokinetyczne stwierdzono u wielu dziewcząt i chłopców, ale najbardziej niezwykłym talentem okazał się jedenastoletni Jun Seki-guchi. Jeden z kolejnych eksperymentów z nim opisuje dr Nakaoka następująco:
Na stole położyłem łyżkę, którą uprzednio zgięto, i kazałem chłopcu stanąć w odległości około 10 cm od stołu. Potem poleciłem mu podnieść prawą rękę do góry, a następnie poruszyć nią kilka razy w lewo i w prawo. Wówczas łyżka wyprostowała się i przyjęła swój pierwotny kształt.
Doświadczenia z Junem Sekiguchi prowadzono nieco później w Londynie. Podrzucał on w górę i łapał metalowy przedmiot, powtarzając tę czynność wielokrotnie. W wyniku tego wyginały się sztućce, metalowa rurka i nożyczki. W innym doświadczeniu Jun spowodował wygięcie się łyżki zawieszonej na drucie w szczelnie zamkniętym pojemniku z przezroczystej masy plastycznej. Obserwatorzy widzieli wyraźnie, jak się odkształcała. Podczas następnych spotkań Jun powodował deformację dwóch, trzech, a nawet czterech metalowych przedmiotów podrzucanych jednocześnie w górę. W wyniku podrzucania przez niego równocześnie drutu i monety pięciojenowej drut przechodził przez otwór w monecie.
Wygięte przez Juna łyżki z nierdzewnej stali przesłano do państwowego laboratorium przemysłowego w mieście Chiba. W wyniku analizy chemicznej stwierdzono w nich nieznaczny ubytek węgla. Ponadto na łyżkach wygiętych przez Juna i na dołączonych łyżkach nowych identycznej jakości dokonano prób na zginanie. Analiza mikrofotografii przekrojów metalu giętego siłą mechaniczną i psychokinetyczną wykazała znaczne różnice. Jak się okazało, metal gięty psychokinetycznie zachowuje swą naturalną strukturę, podczas gdy na mikrofotografiach metalu giętego siłą mechaniczną widać zawsze pofałdowania i szczeliny. Orzeczenie laboratorium kończy się konkluzją: “Uważamy, że łyżki zostały zgięte jakąś nieznaną siłą".
Jak widzimy, zaistniałe fakty zdają się niespodziewanie potwierdzać słuszność ideoplastycznej interpretacji zjawisk psychokinezy, którą sformułował Ochorowicz jeszcze w ubiegłym stuleciu. O psychokinetycznych zabawach dzieci nie śniło się nikomu w tamtych czasach. Tylko u osób dorosłych próbowano wówczas trenować zdolności psychokinetyczne, wykorzystując zwiększoną przez hipnozę sprawność wszelkich realizacji ideo-plastycznych. Taką osobą była Stanisława Tomczyk, którą w latach 1905-1912 Ochorowicz nauczył wywoływać w warunkach laboratoryjnych, przy dobrym oświetleniu i przy świadkach, rozmaite zjawiska “fizycznego mediumizmu".
Osobie znajdującej się w średnio głębokiej hipnozie udaje się przeważnie z łatwością zasugerować, że za chwilę przeżyje marzenie senne, przy czym tematyka lub treść tego snu może być narzucona przez hipnotyzera. Możliwość ta bywa wykorzystywana przez hipnoterapeutów. Lekarz sugeruje pacjentowi, że np. znajduje się w teatrze. Poleca mu przy tym, aby jego marzenie senne pozostawało w związku z tematem jego lęków albo problemów konfliktowych. Pacjent może relacjonować, co widzi podczas trwania seansu lub też opowiedzieć swój sen po przebudzeniu.
Po uzyskaniu odpowiedniego stopnia głębokości hipnozy można polecić osobie zahipnotyzowanej, aby otworzyła oczy nie ryzykując tym przebudzenia ani nie powodując spłycenia transu. U osób szczególnie podatnych udaje się wtedy za pomocą sugestii słownej wywołać halucynacje warunkowe (mogą to być oczywiście także omamy innych zmysłów). A. M. Muhl i M. Prince, opierając się na tej możliwości, w latach 1923-1926 opracowali dość szczególne metody diagnostyczne, pozwalające przywrócić pamięć o istotnych dla ustalenia przyczyn choroby osobach i sytuacjach z przeszłości. Autorzy polecali pacjentowi otworzyć oczy bez przebudzenia się i pokazywali mu kulę kryształową, szklankę wody lub lusterko. Poddawali następnie sugestię, że przy utkwieniu wzroku w pokazanym przedmiocie zobaczy scenę jak w teatrze. Pozostawiali mu przy tym pełną swobodę w wyborze sceny lub zapowiadali tylko, że scena będzie pozostawać w związku z problemami, które go gnębią.
W technikach diagnostycznych tego rodzaju chodzi oczywiście tylko o wydobycie na jaw zapomnianego urazu przez dotarcie do pozaświadomości pacjenta. Istnieje jednak możliwość ujawnienia w ten sposób informacji, które zostały odebrane paranormalnie (np. przekazem telepatycznym).
To, co osoba zahipnotyzowana lub znajdująca się w stanie autohipnozy widzi rzekomo we wnętrzu kuli, nie jest niczym innym jak hipnotyczną halucynacją. Na ogól nie jest trudno spowodować słowną sugestią wzrokową halucynację u człowieka wpatrzonego w kryształową kulę. Gmatwanina nakładających się na siebie odbić światła na zewnętrznych i wewnętrznych powierzchniach kuli stanowi szczególnie sprzyjającą “kanwę", na której jego pobudzona wyobraźnia “haftuje" swoje obrazy. Mogą one – ale rzecz jasna nie muszą – zawierać elementy pochodzące z odbioru paranormalnego.
Trudniejsze, wymagające głębszej hipnozy są sugerowane halucynacje przy otwartych oczach, uzyskane bez pomocy kryształowej kuli. Halucynacje tego rodzaju mogą być dodatnie lub ujemne. Dodatnie polegają na tym, że osoba zahipnotyzowana spostrzega coś, co nie istnieje, np. widzi swojego ojca na pustym kartoniku, wręczonym jej ze słowami: “oto fotografia pani ojca". Osobom bardziej podatnym można podsunąć nawet bardzo fantastyczne halucynacje, jak np. obraz żywego lwa, siedzącego po przeciwnej stronie stołu. Osoba widząca lwa reaguje wtedy zdumieniem, strachem, rozbawieniem; rodzaj reakcji jest indywidualny, związany z cechami jej osobowości. Natomiast sugerując człowiekowi zahipnotyzowanemu, że zanim otworzy oczy, wszystkie osoby obecne przy doświadczeniu opuszczą pokój, możemy wywołać halucynację ujemną; człowiek ten nie będzie ich widział, a jeśli któraś z tych osób sięgnie po leżącą na stole książkę, dla zahipnotyzowanego będzie to wyglądało tak, jakby książka sama uniosła się i zawisła w powietrzu. Wystąpienie ujemnych omamów wzrokowych jest, według niektórych uczonych (Davisa, Husbanda) dowodem uzyskania wyjątkowo głębokiej hipnozy: głębszą hipnozą byłby już tylko stan letargiczny, kiedy przerwany zostaje wszelki kontakt osoby zahipnotyzowanej z otoczeniem. Szczególnie interesujące dla nas są te przejawy hipnozy, w których ujawniają się zmiany w osobowości człowieka zahipnotyzowanego. Należy do nich regresja, stymulacja zdolności twórczych i różne przejawy rozszczepienia świadomości.
Zjawisko regresji uzyskujemy, sugerując zahipnotyzowanemu, że cola się w czasie: “Będzie pan miał poczucie cofnięcia się w okres, który panu zasugeruję". Pacjent nie tylko przypomina sobie, co było wczoraj, przed rokiem, przed dziesięcioleciem, ale istotnie czuje się młodszy o dzień, rok, dziesięć lat. Wraz z cofaniem się w czasie możemy obserwować, jak zmienia się sposób wyrażania, charakter pisma, a nawet głos pacjenta. pacjent cofnięty do wieku przedszkolnego traci umiejętność pisania, a jego ręka jest w stanie kreślić zaledwie poszczególne litery. Pamięć osób “cofanych w czasie" bywa wprost niewiarygodna. Jeden z pierwszych eksperymentatorów na tym polu, pułkownik de Rochas, nie mógł się nadziwić, kiedy recytowano mu dosłownie teksty wypracowań pisemnych z pierwszych lat nauki w szkole, co potem stwierdzono na podstawie zachowanych zeszytów szkolnych. Służąca pastora powtórzyła grecki traktat, który przed szesnastoma laty czytał na głos jej chlebodawca; powtórzyła go dosłownie, choć nie rozumiała ani słowa. Regresja jest techniką stosowaną w medycynie dość rzadko, ale oddającą niekiedy nieocenione usługi. Jest ona częścią składową wynalezionej jeszcze w XIX w. metody katartycznej, będącej punktem wyjścia współczesnej psychoterapii. Metodą katartyczną udaje się czasem leczyć najcięższe postacie nerwic w trakcie jednego zabiegu. Dzieje się tak, gdy wyjątkowa podatność chorego pozwala go “cofnąć w czasie", aby mógł w wyobraźni jeszcze raz przeżyć wydarzenie, które stało się źródłem nerwicy.
Ciekawe rezultaty mogłoby dać zastosowanie techniki regresji w badaniach psychotronicznych. Jak wiadomo, uzdolnienia paranormalne (dermooptyczne, psychokinetyczne – co do innych na razie brak danych), stosunkowo łatwe do ujawnienia u wielu dzieci, zanikają w wieku dojrzałym. Czy cofnięcie osoby dorosłej do dziecięcego wieku mogłoby uczynić z niej jeszcze jednego naśladowcę Uri Gellera? Tego rodzaju doświadczenia nie były jeszcze przeprowadzane. Istnieją jednak przesłanki,. które pozwalałyby wierzyć w ich powodzenie. Wiemy, że przejawy paranormalne wykazują pewne podobieństwo do uzdolnień artystycznych. Podobnie jak pierwsze, tak i drugie często manifestują się w dzieciństwie, a zanikaj ą podczas dojrzewania. Przywrócenie osobie dorosłej jej utraconych razem z dzieciństwem zamiłowań do rysunku i malarstwa jest możliwe w hipnozie. L. E. Stefański miał nawet okazję osobiście przekonać się o tym. Może więc i przywrócenie uzdolnień paranormalnych dałoby się osiągnąć na tej drodze? Przemawiałby za tym jeszcze jeden fakt. Osoby dorosłe, przejawiające zdolności paranormalne w transie hipnotycznym lub autohipnotycznym, wykazują często przy tym cechy infantylne, a niekiedy z transem łączy się zupełna zmiana osobowości w tym kierunku. Na przykład Stanisława Tomczyk współpracująca z Ochorowiczem którą w celu uzyskania objawów psychokinetycznych wprowadzono w stań hipnozy, zachowywała się wówczas jak dziewczynka, a samą siebie nazywała “małą Stasia".
Stymulacja zdolności twórczych w hipnozie może być dokonana albo przez prostą sugestię słowną, albo też wywołana przez głęboką zmianę osobowości. Sergiusz Rachmaninow, którego I Symfonia została wygwizdana podczas jej prawykonania w Petersburgu, popadł w apatię i przez kilka lat następnych nie był w stanie niczego skomponować. W 1901 r. przyjaciele skierowali go do znanego hipnotyzera dra Dahla. Seanse odbywały się regularnie przez kilka tygodni. Dahl sugerował w hipnozie: “Ma pan wielki talent. Jest pan w stanie komponować z zupełną łatwością". Sugestie lekarza poskutkowały. Rachmaninow napisał swój najlepszy utwór, IIKoncert Fortepianowy c-moll, i zadedykował go hipnotyzerowi.
Zupełnie innego rodzaju próby stymulowania zdolności twórczych prowadził od wielu lat znany moskiewski psychiatra Władimir L. Rajkow. Doświadczenia przeprowadzał na studentach zgłaszających się do niego jako ochotnicy. Metoda dra Rąjkowa polega na wywoływaniu u osób pogrążonych w hipnozie zmian w ich osobowości, dlatego też zgłaszający się do eksperymentu są na wstępie starannie psychiatrycznie badani. Właściwy proces “sztucznej reinkarnacji" (jak nazywa Rajkow swoją metodę) zaczyna się od pogrążenia osoby testowanej w głębokiej hipnozie, w stanie pasywnym, w którym otrzymuje ona sugestię, że jest znakomitym, znanym z historii artystą malarzem lub muzykiem. Następnie przeprowadza Rajkow pasywny stan hipnozy w aktywny. Nie jest to jednak znany dobrze od przeszło półtora wieku stan tzw. czynnego somnambulizmu. “Trans reinkarnacyjny" stanowi coś jakościowo innego, nowego. Potwierdzaj ą to wskazania przyrządów pomiarowych. Przy przejściu ze stanu pasywnej hipnozy w trans reinkarnacyjny z zapisu elektroencefalograficznego znika całkowicie rytm alfa, charakterystyczny dla spoczynku. Zamiast niego pojawia się w zapisie EEG obraz, jaki normalnie bywa rejestrowany w stanie czuwania przy pełnej aktywności. Towarzyszą temu również i inne fizjologiczne przejawy stanu czuwania. Student, który w głębokiej hipnozie “przemieniony" zostaje w Rafaela, Matisse'a lub Riepina, jak gdyby “budzi się na drugim brzegu".
Zmiany
w przewodności elektrycznej skóry w punktach akupunkturowych
podczas różnych stadiów hipnozy.
W stanie “sztucznej
reinkarnacji" aktywność punktów gwałtownie się zwiększa
Chociaż Rajkow nie sugeruje amnezji, czyli pohipnotycznej niepamięci tego, co działo się podczas seansu, po prawdziwym przebudzeniu żadna z osób doświadczalnych nie zachowuje w pamięci najmniejszego wspomnienia ze swego “innego wcielenia". Ich psychiczna aktywność w stanie czuwania, w stanach hipnozy o różnej głębokości oraz w transie reinkarnacyjnym badana była również za pomocą aparatu do wykrywania punktów akupunktury i do mierzenia ich elektrycznej aktywności. Jak wiadomo od dawna, stany emocjonalne mają decydujący wpływ na stopień przewodności elektrycznej skóry; na tej zasadzie buduje się m.in. detektory kłamstwa. W szczególności jednak czułymi na tego rodzaju zmiany miejscami okazały się “chińskie punkty". Aparat do mierzenia ich elektrycznej przewodności skonstruował fizyk Wiktor Adamienko. Badania wykazały, że przewodność ta gwałtownie spada podczas procesu hipnotyzowania, jest najniższa przy zamkniętych oczach, zwiększa się nieco podczas występowania sugerowanych halucynacji, a maksimum osiąga w czasie transu reinkarnacyjnego; jest ona wówczas większa niż w stanie czuwania. W stosunku do normalnego stanu świadomości stan transu reinkarnacyjnego okazuje się więc jakby stanem “nadświadomości". Charakteryzuje się on ujawnieniem zdolności twórczych, o wiele przekraczających przeciętne zdolności “normalnych" ludzi. Podobnie “nadnormalne" zdolności ujawniają się u osób, które wprawia w stan zwany przez siebie “sugestywnym" bułgarski badacz Georgi Łozanow. Inna jest wprawdzie jego metoda postępowania, innego też rodzaju uzdolnienia potęguje się w sofijskim Instytucie Sugestologii (jak pamiętamy, prowadzone są tam skrócone do niewielu dni podstawowe kursy języków obcych itp. prace). Nasuwa się jednak pytanie, czy trans reinkarnacyjny nie jest w istocie “stanem sugestywnym", któremu towarzyszy zmiana osobowości? Trudno dziś dać na to zdecydowaną odpowiedź. Na razie praktyka wyprzedza teorię.
Dla swoich studentów ochotników stworzył Władimir Rajkow pracownię sztuk plastycznych, gdzie w określonych godzinach żyją oni swoim “drugim życiem".
– Jestem Rafaelem – podając rękę przedstawia się gościowi dra Rajkowa dwudziestoletnia dziewczyna. Gość jest zaskoczony; nie samym imieniem, lecz tym, że zostało wypowiedziane tonem tak naturalnym, jakby to było coś sarno przez się zrozumiałego; a przecież dziewczyna przedstawiająca się jako wielki malarz renesansu robi przy tym wrażenie najzupełniej trzeźwej i normalnej.
– Proszę mi powiedzieć, który rok mamy obecnie?
– Tysiąc pięćset piąty.
Gość, potrzebując chwili, by pokryć swoje zmieszanie, wycelowuje w stronę urodziwej studentki obiektyw aparatu fotograficznego. Doktor Rajkow pyta:
– Czy wiesz, co to jest? – Nie.
– Nigdy dotąd nie widziałaś czegoś takiego?
- Nie, takiej rzeczy nie widziałam nigdy w życiu.
Po wykonaniu kilku zdjęć gość próbuje mówić o fotografii, samolotach, sputnikach, a kiedy dziewczyna stanowczo odrzuca tego rodzaju bajki j urojenia, przechodzi do wydarzeń bieżącego roku.
– Co za bzdury! Proszę mi nie zawracać głowy tymi niedorzecznościami! – krzyczy rozzłoszczona.
– Ależ tak, dobrze – uspokaja ją nauczyciel.
– Proszę powrócić do pracy. Proszę malować, mistrzu Rafaelu! “Reinkarnowanym" Rafaelem jest studentka Ira. Inna studentka wydziału fizyki, Ałła, stała się rosyjskim malarzem Ilią Riepinem.
– Jesteś Riepinem – sugerował jej w głębokim transie Rajkow. – Myślisz jak Riepin. Widzisz jak Riepin. Jesteś Riepinem i – co za tym idzie – masz jego talent!
Ałła nigdy przedtem nie interesowała się malarstwem. Była przekonana, że nie ma najmniejszych zdolności ku temu, co zresztą zdawały się potwierdzać szkice, które przedłożyła, kiedy zgłaszała się do eksperymentu. Tymczasem już po kilku seansach reinkarnacyjnych widać było, że Ałła rysuje o wiele lepiej. Trzy miesiące później, gdy po 25 lekcjach Rajkow Zakończył kurs, Ałła rysowała niczym zawodowy plastyk – wprawdzie nie jak Riepin ani Rafael, ale jak biegły w swoim fachu rysownik dla prasy. Szkice Ałły wykonane są pewną ręką, dobrze zakomponowane i obdarzone zawsze swoistą ekspresją.
Żadna z osób przebudzonych po kolejnym transie reinkarnacyjnym nie chce wprost wierzyć we własne autorstwo obrazów sygnowanych “Rafael", “Riepin" albo “Matisse", ale talent wzbudzony zaczyna z czasem przenikać do ich świadomej, właściwej osobowości. Wreszcie absolwenci kursu Rajkowa stwierdzają, że wbrew swym dotychczasowym przekonaniom potrafią rysować i malować. Już po 10 seansach talent ich jest przeważnie ukształtowany i stopniowo staje się nową możliwością świadomego działania.
Rajkow również z powodzeniem zwielokrotnia muzyczne talenty. “Reinkarnował" np. w pewnym studencie moskiewskiego konserwatorium Dawnego niegdyś skrzypka wirtuoza Fritza Kreislera. Chłopiec uwierzywszy, że jest tym muzykiem, przejął wirtuozowską błyskotliwość stylu gry Kreislera. Zdolność ta wykształciła się również w jego “normalnej" świadomości i została zachowana.
“Sztuczną reinkarnację" twierdzi Rajkow – można określić jako szczególny rodzaj inspiracji. Słowa takie, jak Rafael czy Riepin, są tylko symbolami, które pozwalają hipnotyzerowi wniknąć w tajemniczą sferę uzdolnień człowieka i sięgnąć do takich rezerw jego organizmu, jakie nie bywają wykorzystywane nigdy w stanie czuwania.
Objawy rozszczepienia świadomości, towarzyszące stanowi hipnozy, są według niektórych badaczy tak dalece dla niej charakterystyczne, że mogą nawet stanowić podstawę dla jeszcze jednego ze sposobów teoretycznego ujmowania hipnozy. Mówi się wówczas o tzw. dysocjacji osobowości. Do objawów tego rodzaju należy m.in. “pismo automatyczne".
Nie jest to zjawisko związane wyłącznie z hipnozą. U niektórych ludzi, obdarzonych skłonnością do wykonywania rozmaitych ruchów mimowolnych, automatyczne pisanie lub rysowanie jest czymś najzupełniej zwykłym i codziennym. Machinalnie rysują na papierze w czasie ożywionej rozmowy różne figury, piszą wyrazy lub urywki zdań, nie zdając sobie z tego sprawy, co nakreślili lub napisali. Zdolność taką nazywamy automatyzmem graficznym. W stanie czuwania rzadko jednak uzyskuje się na tej drodze coś więcej niż tylko poszczególne słowa. Dopiero w hipnozie (lub autohipnozie) zdolność do graficznego automatyzmu ujawnia się w formach niekiedy prawdziwe zdumiewających.
W XIX w., kiedy rozpoczynano dopiero badania nad mechanizmem ruchów mimowolnych, objaw pisania automatycznego podczas seansu spirytystycznego uważany bywał za dowód obecności ducha, który jakoby prowadził rękę medium. Śmieszne, prawda? Ale nie należy na tej podstawie sądzić, że zwolennikami hipotezy spirytystycznej stawali się tylko głupcy i prostacy. Wśród spirytystycznych mediów zdarzały się osoby o autentycznych zdolnościach paranormalnych. W pisanych przez nie automatycznie podczas seansu “komunikatach" odkrywano zatem czasami wiadomości, jakie w żadnym razie nie mogły być znane osobie piszącej. Doprawdy – trudno było w takim wypadku oprzeć się wrażeniu, że wiadomość pochodzi od jakiejś istoty z zaświatów. Laboratoryjne eksperymenty z pisaniem automatycznym, w którym osoba zahipnotyzowana ujawniała treść odbieranych telepatycznie przekazów, przeprowadzał z powodzeniem prof. Leonid Wasiljew. Wyjątkowo sprawnym odbiorcą stała się studentka C. Nadawcą był hipnotyzer. Wykonywane przezeń rysunki i napisy odtwarzała automatycznie owa studentka, znajdująca się od niego w odległości uniemożliwiającej jakikolwiek przekaz normalną drogą. Początkowo przesyłano jej tylko poszczególne litery i cyfry, potem zadania stały się bardziej złożone (np. przekaz astronomicznego symbolu planety Ziemia). Gdy hipnotyzer wykonywał proste działanie arytmetyczne 1+7 = 8, studentka C. pisała słowami “jeden, siedem, osiem".
Pismo automatyczne jest jeszcze jednym technicznym środkiem pozwalającym człowiekowi nawiązać kontakt z nieświadomą sferą swej osobowości. Można się spierać, jak wielka jest rola nieświadomości w procesie twórczym, czy zawsze wolno przypisać jej rolę inspirującą, czy nie zawsze. Inspirację twórczą pochodzącą z nieświadomej warstwy osobowości nazywano dawniej natchnieniem. Dla wielu twórców intelekt jest tylko narzędziem do wygładzania tworzywa. W tym sensie mówił o udziale świadomości w swym akcie twórczym Pablo Picasso. Pismem automatycznym posługiwał się chętnie ekspresjonista niemiecki, autor powieści zabarwionych demoniczną fantazją, Gustaw Meyrink. Poeci będący współtwórcami nadrealizmu uczynili z pisma automatycznego technikę, którą posługiwali się, próbując notowania fali obrazów przepływających nieustannie pod progiem świadomości. W Manifeście surrealizmu (1924) Andre Breton określa ecriture mecanique jako “dyktando myśli poza jakąkolwiek kontrolą świadomości, z pominięciem jakichkolwiek względów moralnych czy estetycznych, czysty psychiczny automatyzm, który stawia sobie za cel odwzorować prawdziwy przebieg myśli".
Zdolność do pisania automatycznego może być z łatwością przeniesiona poza stan hipnozy. Uzyskuje się to za pomocą tzw. sugestii pohipnotycznej. Do tematu pisma automatycznego powrócimy, omawiając kolejno różne zjawiska pohipnozy.
Większość zjawisk, które możemy wywołać podczas seansu hipnotycznego, udaje się przenieść poza hipnozę. Nawet zjawiska tak osobliwe, jak pozytywne i negatywne halucynacje wzrokowe, realizują się po przebudzeniu z hipnozy w kilka minut, godzin lub w kilka dni potem. Termin, w którym ma nastąpić realizacja danej w hipnozie sugestii, podaje hipnotyzer łącznie z treścią sugestii.
Warunkiem pohipnotycznego zrealizowania się sugestii danej w hipnozie jest amnezja (niepamięć) pohipnotyczna. Jest to ogólna zasada, lecz nie reguła bez wyjątków. Sugestie będące w zgodzie ze świadomą, wolą osoby hipnotyzowanej mają szanse spełnienia się po przebudzeniu, nawet gdy hipnotyzowany pamięta potem wszystkie słowa hipnotyzera. Wywołany w hipnozie wstręt do dymu tytoniowego pozostaje nadal (i utrzymuje się niekiedy przez długi czas), ponieważ sugestia lekarza jest zgodna z intencją pacjenta, który po to przecież przyszedł do hipnotyzera, aby móc odzwyczaić się od palenia.
Sugestia pohipnotyczna, której treść byłaby niemożliwa lub trudna do zaakceptowania przez świadomą wolę i wyobraźnię osoby hipnotyzowanej, ma szansę zrealizowania się tylko wtedy, gdy ta świadoma wola i wyobraźnia nie mogą mieć na to wpływu, tzn. wtedy, gdy pacjent po przebudzeniu nie pamięta słów hipnotyzera.
Pohipnotyczna niepamięć jest zjawiskiem występującym spontanicznie tylko po transach bardzo głębokich, u osób o szczególnej podatności na hipnozę. U osób, u których amnezja naturalna nie występuje, można wywołać niepamięć pohipnotyczna sztucznie. Służą do tego specjalne ćwiczenia, podczas których osoba w stanie hipnozy trenuje zapominanie – tak samo jak w normalnych warunkach trenuje się zapamiętywanie (np. tabliczki mnożenia). Najczęściej stosuje się w tym celu ćwiczenie zalecane przez M. Brenmana i M. Gilla: człowiek w transie usiłuje sobie wyobrazić tablicę, na której pisze (oczywiście również w wyobraźni) trzy różne słowa, podane przez hipnotyzera. Następnie daje mu się zalecenie wymazania tych słów z tablicy, a przy tym i z umysłu.
Możliwość zastosowania sugestii pohipnotycznych w terapii nasuwa się sama. Niestety, praktyka wykazuje, że trwałość działania sugestii pohipnotycznych jest ograniczona; zależy od indywidualnych właściwości pacjenta, ale rzadko przekracza kilka dni. Wystarczy to – rzecz jasna – by nie dopuścić do wystąpienia bólów pooperacyjnych i w wielu różnych przypadkach, gdy chodzi o usunięcie niepożądanego objawu chorobowego. Jeśli jednak potrzebne jest trwałe działanie, sugestię w hipnozie należy odnawiać; stosuje się w tym celu technikę “hipnozy ablacyjnej".
Hipnoza ablacyjna (nazwa od łacińskiego słowa ablatio – zabranie, ponieważ pacjent niejako “zabiera" ze sobą hipnozę do domu) nie opiera się na żadnym nowym pomyśle, ale jako metoda doskonale opracowana i stosowana z powodzeniem stanowi nowość powojennego trzydziestolecia. Jej autorem był niemiecki profesor Gerhard Kumbies. Hipnoza ablacyjna staje się wprost niezastąpiona wszędzie tam, gdzie pacjent skazany jest na długotrwałe lub często powtarzające się bóle; bywa tak np. w wielu przypadkach chorób nowotworowych. Podstawą metody jest uzyskanie
dostatecznie głębokiego stopnia hipnozy, co przy bardzo dużej podatności u pacjenta jest możliwe nawet podczas pierwszego już seansu, przeważnie jednak uzyskanie stanu somnambulizmu wymaga wielu poświęceń, w trakcie których uzyskuje się coraz to głębsze stany hipnozy. Podczas kolejnych spotkań lekarz wywołuje u pacjenta nieczułość na ból (np. z powodu ukłucia), którą osiąga się stosowną sugestią słowną. Następnie przekonuje się pacjenta, że formuła tej sugestii z równym skutkiem może być wypowiedziana przez niego samego; zahipnotyzowany stwierdza, że jest istotnie w stanie sam siebie uczynić nieczułym na ból. Jednocześnie podczas tych samych seansów pacjent nabywa zdolności do samodzielnego pogrążania się w stan głębokiej autohipnozy, a także do automatycznego budzenia się z niej po uzyskaniu bezbolesności.
Istnieje kilka odmian metody ablacyjnej. Do wywołania stanu hipnozy w razie wystąpienia bólów może pacjentowi służyć np. taśma magnetofonowa z nagranym głosem lekarza. Cierpiący uruchamia swój domowy magnetofon ł słyszy kolejno: sugestię usypiającą, sugestię analgezji i sugestię budzącą. Budzi się po kilkudziesięciu sekundach i bólu już nie odczuwa. Gdy po pewnym czasie cierpienie powraca, pacjent po prostu włącza na chwilę magnetofon.
Jaką wyższość ma hipnoza nad przeciwbólowymi środkami farmaceutycznymi? Częste stosowanie tych ostatnich prowadzi wreszcie do zaniku skuteczności, przy czym ich szkodliwość (wobec konieczności powiększania dawek) wzrasta niepomiernie. Hipnoza nie daje w ogóle żadnych niepożądanych działań ubocznych.
Tak charakterystyczne dla stanu głębokiej hipnozy zwielokrotnienie zdolności ideoplastycznych występuje również i po wyjściu z transu. Ogromną sensację wzbudziły doświadczenia przeprowadzone w 1885 r. przez profesorów Bourru i Burota w Rochefort. Zahipnotyzowali oni kiedyś pewnego niezmiernie wrażliwego marynarza i wmówili weń, że o określonej godzinie dostanie krwotoku z nosa. Sugestia urzeczywistniła się całkowicie. Innym razem ci sami badacze zakreślili tępym narzędziem na ramionach owego marynarza, uśpionego, jego imię i nazwisko i przy tym oświadczyli: “Dziś o czwartej na liniach, które nakreślamy, wystąpi krew i na ramionach pokaże się imię twoje napisane krwawymi literami". Istotnie, o oznaczonej porze na ramionach marynarza zarysowały się wyraźnie czerwone kontury liter, wkrótce wzniosły się ponad poziom skóry i pokryły gdzieniegdzie, jakby rosą, drobniutkimi kropelkami krwi. Jeszcze trzy miesiące potem można było przeczytać litery, wprawdzie już nieco wybladłe.
Do tej samej grupy zjawisk – ideoplastycznej realizacji w pohipnozie – należy hipnotyczny doping w sporcie wyczynowym. Jest on nieporównanie skuteczniejszy od dopingu środkami farmakologicznymi, a przy tym prawie niemożliwy do wykrycia; nic też dziwnego, że już od lat bywa plagą wielkich międzynarodowych rozgrywek sportowych. Latem 1973 r. sensacją szwedzkiej prasy stała się historia dwudziestopięcioletniego dziennikarza, miernego sportowca, który pod wpływem hipnozy uzyskał dziewiąte miejsce na mistrzostwach Szwecji w dziesięcioboju, bijąc rekord w skoku wzwyż. Rekordzista nazywa się Andren Kenneth, a jego hipnotyzerem był psycholog Lars-Eric Uhestaahl. Obaj zapowiedzieli wówczas kontynuowanie eksperymentu i start Kennetha w mistrzostwach świata. Do tego jednak chyba nie doszło, ponieważ doping hipnotyczny został wreszcie przez międzynarodowe organizacje sportowe zabroniony, na równi z dopingiem farmakologicznym.
Niezmiernie interesującym z różnych względów zjawiskiem jest pismo automatyczne jako objaw pohipnotyczny. Warunkiem jego uzyskania – podobnie jak innych realizacji pohipnotycznych – jest po pierwsze dostatecznie głęboki trans z gwarancją niepamięci po przebudzeniu, a po drugie, choćby minimalne zdolności ideomotoryczne, które zresztą mogą być łatwo rozwijane przez hipnozę.
Pohipnotyczna sugestia pisania automatycznego realizuje się zazwyczaj już po pierwszym seansie, ale wówczas uzyskuje się przeważnie tylko poszczególne litery i wyrazy. Na kilkadziesiąt prób, które L. E. Stefański przeprowadzał z różnymi osobami, ani jedna nie zaczęła pisać pełnymi zdaniami zaraz po pierwszym poświęconym temu tematowi transie. Przeważnie eksperyment kończył się na tej jednej próbie, ponieważ obiektywne przeszkody nie pozwalały na kontynuowanie doświadczeń. U kilku osób, z którymi eksperyment był prowadzony w dalszym ciągu, podczas następnych spotkań zdolność do automatyzmu graficznego szybko wzrastała. Był wśród nich uczeń liceum muzycznego Tadeusz J. Zdumiewająco szybko zjawiła się u niego umiejętność pisania pełnymi zdaniami. Im bardziej jego uwaga była zabsorbowana rozmową, tym doskonalej formułowane były teksty, które jednocześnie pisała jego prawa ręka. Na przykład opowiadając z zapałem o trudnościach wykonawczych i o budowie utworu muzycznego, napisał o planowanym wyjeździe na święta “Jadę po pienią-<jze; jak mi wypłacą, to pojadę i kupię prezent bratu; powinienem być już na czwartą u matki jak umówione". Innym razem zdawał dokładnie relację z przebiegu nie zdanego egzaminu z form muzycznych i jednocześnie pisał: “Kulig do puszczy będzie organizowany w styczniu; składamy się po 50; będzie zabawa, bigos przy ognisku; pojedziemy do chłopa z ćwiartką i załatwimy sanie". Kiedy rozmowa dotyczyła spraw rodzinnych, ręka Tadeusza J. ujawniała jego kłopoty szkolne: “Nie wiem, co ja zrobię, ona zgłupiała, zadała mi trzy etiudy i z sonatiny oprócz tego kazała mi grać".
O tym, że pismo automatyczne może oddać cenną usługę jako środek diagnostyczny, miał kiedyś możność przekonać się przypadkowo L. E. Stefański. Oto jego relacja:
Przeprowadzałem przed kilkoma laty próbę spostrzegania pozazmysłowego w hipnozie z siedemnastoletnim chłopcem. Jego wygląd ani zachowanie nie zdradzały przedtem niczego niepokojącego. Jednym z jego zadań w hipnozie było wpatrywanie się w szklaną kulę, przy czym sugestia nie narzucała mu żadnego określonego tematu halucynacji. Obserwując chłopca spostrzegłem, że widzenie silnie przykuto jego uwagę, a po chwili w oczach ukazały się łzy i zaczęły spływać po policzkach. Na pytanie, co widzi, odpowiadał ociągając się, niechętnie i z przerwami. Powiedział, że widzi wnętrze pokoju, wiązanki kwiatów i płonące świece. Pośrodku pokoju stała otwarta trumna, a w niej zobaczył samego siebie. Wówczas wtrąciłem, że jest to wizja dalekiej przyszłości. “Nie" – odpowiedział chłopiec. – “Ja tam jestem bardzo młody". Zapytany dodał, że wygląda w trumnie na lat 17. Poleciłem mu wtedy zamknąć oczy i zasugerowałem halucynację o treści pogodnej, optymistycznej, po której miało nastąpić przebudzenie w nastroju wesołym; wizja trumny miała pozostać raz na zawsze zapomniana. Osobna sugestia dotyczyła pisma automatycznego po przebudzeniu.
Gdy chłopiec się obudził, był wypoczęty i wesoły. Rozmawiał ze mną i żartował, a jednocześnie ręka jego pisała: “Dosyć mam tego świata". Gdy przeczytał te słowa, zmieszał się. Spytałem co mogą znaczyć. Zawahał się. Wreszcie jednak opowiedział mi o swoich kłopotach, istotnie bardzo poważnych, groźnych dla jego przyszłości. Spróbowałem mu pomóc; przeprowadziłem szereg rozmów z ludźmi dla chłopca życzliwymi. Jego sprawy przybrały korzystny obrót. Po 8 dniach powtórzyliśmy doświadczenie. Tym razem chłopiec “zobaczył w kuli" dziecko śmiejące się i potrząsające grzechotką. Po przebudzeniu ręka jego napisała: “Wszystko jest galant. Teraz to się mama ucieszy i nie będzie płakać. Nie będzie narzekać".
Pismo
automatyczne Janusza F. 2 grudnia 1972r. ujawniło starannie ukrywany
przed otoczeniem stan stresowy:
“Dosyć mam tego świata"
Pismo
automatyczne Janusza F. Po ośmiu dniach kłopoty zostały usunięte,
co odzwierciedliło się w piśmie:
“Wszystko jest galant.
Teraz to się mama ucieszy i nic będzie płakać. Nie będzie
narzekać"
Jak już mówiliśmy, pismo automatyczne może być dla artysty pomocą w uzyskiwaniu inspiracji twórczej. Gdy w następstwie sugestii pohipnotycznej wyrabia się umiejętność pisania automatycznego u poety, wkrótce zaczyna ono służyć bezpośrednio sprawie twórczości. Tak właśnie się stało w przypadku młodej poetki, pani A. B. Otrzymała ona od L. E. Stefańskiego (wielokrotnie powtarzaną! utrwaloną) sugestię w głębokiej hipnozie:
Ilekroć będzie pani chciała, aby pani prawa ręka sama zaczęła pisać, wystarczy, że weźmie pani do ręki pisak, dotknie nim papieru i odwróci głowę. Wtedy pani prawa ręka, która żyje własnym życiem, natychmiast zacznie pisać i pani nie będzie wiedziała, co ona pisze, ho pani prawa ręka żyje własnym życiem.
Od wielu lat pani A. B. posługuje się pismem automatycznym, które dostarcza jej “poetyckich półfabrykatów". Teksty pisane automatycznie podlegaj ą potem zawsze świadomej obróbce. Pierwszym większym sukcesem, potwierdzającym słuszność tej metody twórczej, była nagroda na ogólnopolskim konkursie za duży poemat, który składał się prawie wyłącznie z tekstów pisanych automatycznie.
Dwie są sprawy, które nie wyjaśnione do końca wywołują szczególne zamieszanie w rozmowach na tematy związane z hipnozą. Pierwsza wynika z niezrozumienia konsekwencji płynących z pohipnotycznej automatyzacji procesu usypiania. Druga dotyczy zbitki semantycznej, jaką jest wyrażenie “hipnoza na odległość".
Mało jest osób, które nawet bardzo zdolny i zręczny hipnotyzer potrafi wprowadzić w stan głębokiego transu od razu, podczas pierwszego spotkania. Uzyskanie głębokiej hipnozy – również u osób podatnych – wymaga przeważnie kilku seansów. Przy każdym następnym spotkaniu z tym samym pacjentem czas indukowania hipnozy skraca się coraz bardziej, nawet gdy w metodzie postępowania hipnotyzera nic się nie zmienia. Jeśli zaś hipnotyzer skorzysta ze sposobności, jaką daje po raz pierwszy uzyskany stan głębokiego transu z następującą po nim amnezją pohipnotyczną, i zasugeruje zasypianie na sygnał, to już przy następnym spotkaniu zapadanie w równie głęboki trans może trwać nie dłużej niż dwie lub trzy sekundy. Proces hipnotyzowania po raz pierwszy – jeśli nawet zakończony jest głębokim transem – jest więc właściwie czymś jakościowo różnym od wszystkich następnych (przy pierwszym seansie bowiem wypracowuje się odruch zapadania w trans, a przy następnych korzysta się już z gotowego mechanizmu).
Dlatego opowieści w rodzaju, że “doktor A. jest świetnym hipnotyzerem, uśpił bowiem swego pacjenta w jednej chwili", są pozbawione sensu tak samo jak opinie typu, że “doktor B. jest o wiele gorszym hipnotyzerem od doktora A., gdyż nad jednym pacjentem męczył się przez godzinę". Wiele zależy od osobowości pacjenta i od liczby seansów, którym był poddany.
Powtarzające się seanse hipnozy wyrabiają w pacjencie odruch zapadania w trans. Skutkiem postępującego automatyzowania się tego procesu jest nie tylko coraz szybsze “zasypianie"; coraz słabszych potrzeba również bodźców, aby uruchomić odruch zapadnięcia w uśpienie hipnotyczne Indukowanie transu wymaga od hipnotyzera coraz mniej czynności i wypowiadanych słów. Wreszcie hipnotyzera może zastąpić jego obraz na ekranie, a jego sugestie z równym skutkiem może recytować głośnik Kontakt bezpośredni “hipnoterapeuta-pacjent" zostaje zastąpiony kontaktem pośrednim “hipnoterapeuta-aparat-pacjent".
Ponieważ czas lekarza jest drogi, a tradycyjna hipnoterapia dość czasochłonna, nic dziwnego, że metoda hipnoterapii za pośrednictwem aparatów zyskała sobie wielu entuzjastów i propagatorów. Jednym z nich jest petersburski psychoterapeuta prof. Paweł Bul. To on nadał nowej metodzie nazwę “telehipnozy".
Właściwie trudno mówić o jednej metodzie, skoro ma ona wiele różnych wariantów. Do “telehipnozy" zaliczyć by przecież należało wszystkie rodzaje hipnozy ablacyjnej, hipnoterapię za pośrednictwem filmu oraz zabieg hipnotyczny dokonywany przez telefon (np. w razie bólu pacjent telefonuje do swego hipnoterapeuty, który usypia go sygnałem słownym, daje sugestię bezbolesności, po czym podaje sygnał budzenia). Telehipnozę można zatem określić mianem “hipnozy na odległość", ale pamiętać należy przy tym, że jest ona rodzajem kierowanej autohipnozy i że nie hipnoza działa tu na odległość, lecz np. telefon. Wyrażenie “hipnoza na odległość" nie ma pretensji do ścisłości naukowego terminu, będąc raczej efektownym zwrotem metaforycznym.
Prawdziwa hipnoza na odległość była przedmiotem doświadczeń jeszcze w XIX wieku. Eksperymenty z telepatycznym przekazywaniem sygnału zasypiania kontynuował w naszym stuleciu znany rosyjski badacz, prof. Leonid Wasiljew. Prowadził je w latach 1932-1938, a potem od roku 1960. Były to zresztąnie tylko badania nad “psychicznymi sugestiami snu i przebudzenia", ale i nad telepatycznym przekazywaniem prostych obrazów wzrokowych.
Również
w Polsce prowadzono W latach międzywojennych badania nad
telepatycznym przekazywaniem obrazów. Przy współpracy
warszawskiego Towarzystwa Psycho-Fizycznego i greckiego Towarzystwa
Badań Psychicznych przeprowadzono serii grupowych doświadczeń
telepatycznych w 1928 roku. Każdy rysunek był nadawany w Atenach
jednocześnie przez wielu uczestników eksperymentu i w tym samym
czasie odbierany w Warszawie (odległość 1597 km) również naraz
przez kilka osób. Eksperyment prowadził Angelos Tanagras i Prosper
Szmurlo
Uczestniczące w testach osoby przygotowywano uprzednio do eksperymentu w zwykły sposób, tzn. usypiano i budzono przy bezpośrednim udziale hipnotyzera, który później brał udział w doświadczeniu. Nadawca usiłował wywołać sen lub przebudzenie badanego, który znajdował się w innym pomieszczeniu. W niektórych eksperymentach umieszczano badanego w klatce Faradaya, czyli w kamerze metalowej, nieprzepuszczalnej dla promieniowania elektromagnetycznego, a w innym nadawca znajdował się w ołowianej kamerze, uszczelnionej rtęcią. Badany trzymał w dłoni gumową gruszkę, którą nieustannie rytmicznie naciskał. Kazcie naciśnięcie poruszało pisakiem połączonym rurką z gruszką, a zapis oscylacji otrzymywano na obracającym się ze stałą szybkością bębnie. Kiedy badany zasypiał, oscylacje ustawały; pojawiały się ponownie, kiedy budził się i zaczynał znów naciskać gruszkę. W nie znanym badanemu momencie nadawca przesuwał przełącznik, wywołując tym znak na obracającym się bębnie, i następnie usiłował wywołać sen. Gdy badany spal nadawca przesuwał ponownie przełącznik, robiąc następny znak na bębnie, po czym starał się obudzić badanego. Czas między podaniem sugestii a zaśnięciem badanego oraz między podaniem sugestii a przebudzeniem można było zatem określić na podstawie zapisu.
Zdarzało się jednak, że osoba testowana, przebywająca dłuższy czas w kamerze, pozbawiona w dużym stopniu wrażeń wzrokowych i słuchowych, a przy tym wykonująca nużącą czynność naciskania urządzenia pneumatycznego, zasypiała bez udziału nadawcy. Przypadki takie mogły podważać wiarygodność wyników doświadczeń udanych. Dlatego w badaniach prowadzonych w latach późniejszych prof. Wasiljew wprowadził próby kontrolne. O tym, czy w danym przypadku ma być przeprowadzona próba istotna (z działaniem nadawcy), czy kontrolna (gdy nadawca wstrzymywał się od działania), decydowała seria losowa. Serię taką układał wirujący krążek biało-czarny; jeśli zatrzymał się na stronie białej, nadawca nie próbował wywołać snu, jeśli zaś na czarnej, nadawca natychmiast przystępował do usypiania. Przy metodzie z próbami kontrolnymi o udatności całej serii doświadczeń świadczyła znaczna różnica pomiędzy czasami: od początku eksperymentu bez nadawania do zaśnięcia i od początku eksperymentu z nadawaniem do zaśnięcia. Przeprowadzono 53 testy tego typu, w tym 27 prób kontrolnych oraz 26 prób istotnych. Obliczono ich średnie czasy, a ich porównanie dało wynik, którego prawdopodobieństwo przypadkowego powstania jest mniejsze niż 3 na 10 000.
Wasiljew, szukając jeszcze bardziej przekonywających dowodów na rzetelność istnienia “sugestii myślowej na odległość", przeprowadził szereg udanych prób złożonych. W wypadku jednorazowego zaśnięcia i jednorazowego przebudzenia można przypisać przypadkowi fakt ich zbieżności w czasie z usiłowaniami nadawcy, trudno natomiast wyobrazić sobie, aby podczas jednego doświadczenia osoba badana trzy razy zasnęła i trzy razy zbudziła się “przypadkiem", zawsze w chwilę po wszczęciu przez nadawcę odpowiedniego działania. W książce Wasiljewa Wnuszenije na rasslojanje (Sugestia na odległość) zamieszczony jest zapis dokonany podczas jednego z takich doświadczeń przez aparat rejestrujący – kimograf. W linii górnej widzimy odnotowane wszystkie pociśnięcia gumowej gruszki przez odbiorcę w chwilach czuwania oraz odcinki proste odpowiadające jego nieaktywności podczas uśpienia. W równoległej linii dolnej zaznaczone są momenty, w których nadawca przystępował do indukowania na odległość kolejnych zasypiań i budzeń. Widzimy też, jak w chwilę od rozpoczęcia każdego z działań nadawcy pojawia się odpowiednia reakcja odbiorcy.
Badania prof. Wasiljewa nad prawdziwą “hipnozą na odległość" rzucają interesujące światło na wciąż jeszcze zagadkowy mechanizm hipnozy mesmeryczne j. Czyżby między bioenergetycznym oddziaływaniem na siebie organizmów na odległość (efekt Backstera) a hipnozą mesmeryczną była taka różnica jak między wysyłaniem i odbieraniem fal elektromagnetycznych niczym nie zmodulowanych a transmisją radiofoniczną? Czy hipnoza mesmeryczna jest przekazem bioenergetycznym zmodulowanym sygnałem zasypiania? Niejedno zdaje się za tym przemawiać.
Wiele badań poświęcono ustalaniu ewentualnych związków pomiędzy rozmaitymi cechami osobowości hipnotyzowanego a jego podatnością na hipnozę. Nie można jednak było ustalić korelacji między podatnością na hipnozę a konstytucją fizyczną lub psychiczną, charakterem, rasą, płcią, statusem społecznym. Wykryto jedynie, że podatność na hipnozę werbalną koreluje z pewnymi formami sugestywności. Zdaniem Hilgarda hipnoza jest też zależna od pewnych cech genetycznych: bliźnięta jednojajowe, wychowane nawet oddzielnie i w odmiennych warunkach, reagują na nią podobnie, natomiast bliźnięta dwujajowe – często różnie.
O tym, że pewne rodzaje sugestywności korelują z podatnością hipnotyczną, mówiliśmy już w rozdziale poświęconym mechanizmowi hipnozy werbalnej. Stąd narodził się pomysł zastosowania testów do mierzenia tej podatności. Szkoda, że w zapale poszukiwania testów psychologicznych zapomniano w ostatnich dziesięcioleciach o pionierskich badaniach Juliana Ochorowicza nad testami fizjologicznymi. Ochorowiczowi udało się bowiem wykryć korelację pomiędzy stopniem podatności hipnotycznej (na hipnozę indukowaną przede wszystkim bioenergetycznie, czyli mesmeryczna) a następującymi reakcjami fizjologicznymi: reakcją biomagnetyczną, skórnogalwaniczną i chemizmu potu.
Eksperyment
prof. Lconida Wasiljewa: telepatyczne przesyłanie sugestii
hipnotycznego snu i przebudzenia.
Tym razem obiekt doświadczenia
był z rzędu trzykrotnie uśpiony i przebudzony.
Początek
hipnozy (H); moment gdy hipnotyzer zaczynał przekazywać myślową
sugestie usypiania (U) i budzenia (B)
Na szczególną wrażliwość na stałe pole magnetyczne u osób łatwo popadających w głęboki trans hipnotyczny zwrócił Ochorowicz uwagę już w 1880 roku. Był wtedy docentem na uniwersytecie we Lwowie i miał dostęp do dobrze wyposażonej pracowni fizycznej. Natrafiwszy na zaskakującą zależność przebadał większą liczbę przypadków i stwierdził, że stopień reakcji na pole magnetyczne jest oznaką stopnia podatności hipnotycznej oraz że rodzaj reakcji niekiedy pozwala przewidzieć, jakie zjawiska wystąpią podczas transu. Opracowany na tej podstawie i opatentowany przez Ochorowicza przyrząd – “hipnoskop" – wytwarzały później we Francji dwie fabryki sprzętu medycznego.
Co do korelacji pomiędzy hipnotyczną podatnością a elektryczną przewodnością skóry badania Ochorowicza dają tylko wstępne rozeznanie w tej sprawie. Z danych liczbowych nie wynika, aby test skórnogalwaniczny miał dawać zawsze jednoznaczną odpowiedź na temat podatności egzaminowanego człowieka; na efekt skórnogalwaniczny mają przecież wpływ różne zmienne czynniki. Jeśli więc mierzenie oporności elektrycznej skon' miałoby kiedyś stać się stosowanym w praktyce testem na podatność hipnotyczną, należałoby wpierw starannie opracować metodę postępowania. Ochorowicz używał jako elektrod blach metalowych, źródłem prądu bywała kilkuwoltowa bateria ogniw, a wskazania odczytywano na skali czułego galwanometru.
Godnym z pewnością uwagi spostrzeżeniem Ochorowicza jest różnica, jaka występuje pomiędzy chemizmem potu osób wrażliwych i niewrażliwych hipnotycznie, towarzysząc pewnym silnym reakcjom emocjonalnym. Pot osób wysoce podatnych na hipnozę przybiera w takich momentach odczyn zdecydowanie kwaśny. Bliższych danych o doświadczeniach Ochorowicza w tym zakresie nie znajdujemy w jego pracach; zapewne zamieścił je w którymś z nie wydanych, a dziś zaginionych rękopisów. Szkoda. Ale większa szkoda, że nikt jakoś nie zwrócił dotąd uwagi na – jak byśmy dziś powiedzieli – psychotroniczny punkt widzenia naszego uczonego, który proponował, aby mierzyć “nieuchwytne" predyspozycje psychiczne za pomocą ilościowego badania bardzo konkretnych reakcji fizjologicznych.