Harlequin Temptation 007 Gina Wilkins Bunt serca

GINA WILKINS



Harlequin Temptation 7



BUNT SERCA




























Prolog



Griff przyłapał się na tym, że zwraca większą uwagę na różne dochodzące do niego od czasu do czasu dźwięki niż na treść raportu wygłaszanego monotonnym głosem przez jednego z prawników. Co chwila ktoś kaszlał, chrząkał. poruszał się niespokojnie w krześle. Słychać było lekkie, rytmiczne stukanie ołówka o lśniącą powierzchnię stołu konferencyjnego.

Siedzi tu dziesięć inteligentnych i gruntownie wykształconych osób - myślał w zadumie Griff - a nadgorliwy pan Feinfeld uznaje za niezbędne głośne odczytywanie z całą powagą raportu, który, starannie przepisany, leży przed każdym uczestnikiem konferencji.

Griff spojrzał w kierunku końca stołu, gdzie po lewej strome siedział ich szef, Wallace Dyson, patrzący srogo na pana Feinfelda spod gęstych, siwych brwi.

Szary wełniany garnitur, uzupełniony nieskazitelnie białą koszulą i ciemnowiśniowym krawatem, leżał doskonale na wysportowanej figurze pana Dysona.

Griff sięgnął ręką do uciskającego go węzła podobnego, ciemnowiśniowego krawata i rzucił okiem najpierw na swoje szare, uszyte na miarę ubranie, a polem wokoło, na pozostałe sześć szarych garniturów. Wyglądają jak odbite na fotokopiarce - pomyślał, ale zaraz powstrzymał ogarniające go rozbawienie.

Uświadomił sobie, że on sam świetnie pasuje do lego czcigodnego, konserwatywnego zgromadzenia, złożonego wyłącznie z mężczyzn. Jak dotąd żadna kobieta nie znalazła się w zarządzie szanowanej kancelarii adwokackiej w St Louis. w stanie Missouri. Po wielu latach, w ciągu których Griff pozostawał poza jakąkolwiek wspólnotą, odczuwał cichą satysfakcję, że znalazł się w gronie tych szarogamiturowych osobników.

Sięgnął po stojącą przed nim filiżankę. Duży łyk letniej kawy miał spłukać gorzki smak. który nagle poczuł w ustach.

- Jeżeli pan Feinfeld nie ma nic ciekawego do dodaniu w związku z treścią sprawozdania, może pan. panie Myers, byłby tak łaskawy i przedstawił nam aktualny stan sprawy Handela - rzekł Dyson szorstko, kiedy pan Feinfeld, cały czerwony po kąśliwej uwadze szefa, skończył swe wystąpienie.

Stary tyran pedantycznie przestrzegał formalnego protokołu na zebraniach.

Griff nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok pana Myersa, który wstał i z nieszczęśliwą miną rozpoczął relację.

- Osiągnęliśmy porozumienie, sir - zaczął cichym głosem.

Przedstawił w ogólnym zarysie zasady ugody, zerkał przy tym nerwowo na Dysona w oczekiwaniu uwag na temat sposobu prowadzenia negocjacji. Griff odegrał w nich główną rolę.

Dyson pokiwał głową i skierował zimne jak stal oczy na Griffa.

- Panie Taylor, czy jest pan pewien, że ugoda zawiera wszystkie wymagane zastrzeżenia i że w przyszłości nie czeka nas jej dalsze publiczne roztrząsanie?

Griff był świadomy źródła irytacji Myersa. Dyson poprosił Griffa o opinię.

Skinął głową, poprawił niedbałym ruchem okulary i odparł:

- Tak, sir. Rozgłos skończy się natychmiast z chwilą podpisania ugody.

Ich klient, poważna firma farmaceutyczna, uniknie procesu, mimo że ponosi odpowiedzialność za trzy śmiertelne ofiary wypuszczonej na rynek serii szkodliwych specyfików. Griffa nigdy nie przestawała zadziwiać siła dyskretnie rozdzielonych paru milionów dolarów.

- Dobrze. - Głos Dysona wyrażał aprobatę w stopniu, na jaki było go stad.

Dyson na swój sposób darzył młodego człowieka coraz większą sympatią od czasu, gdy zatrudnił go w swojej spółce adwokackiej.

Dla Griffa były to dwa lata, w ciągu których musiał powściągać dumę i trzymać na wodzy temperament, a także unikać wypowiadania na głos własnego zdania. Ciężka, wykonywana z pełnym poświęceniem, praca zaczęła jednak przynosić owoce.

Mając zaledwie trzydzieści lat, Griff był na drodze do coraz większych sukcesów i zamierzał na niej pozostać bez względu na cenę, jaką przyszłoby zapłacić. Nikt już nie będzie go traktować, jakby był śmieciem. Nie będzie więcej podejrzewany o popełnienie przestępstwa tylko dlatego, że miał kiedyś kłopoty rodzinne i złą reputację. Szanowani obywatele nie zabraniają mu już chodzenia na randki z ich córkami i siostrami. Przeciwnie, widzą w nim pożądanego kandydata na męża.

Nie zamierzał zejść z tej drogi.

Myersowi, tak jak wielu innym współpracownikom Griffa, nie przypadła do gustu błyskotliwa i wzbudzająca szacunek Dysona kariera młodszego kolegi. Jednak Myers działał rozważnie i nie ujawniał swej urazy. Zakończył raport następującymi słowami:

- Dokumenty będą podpisane jutro.

Teraz przyszła kolej na sprawozdanie Griffa. Jego relacja w najmniejszej mierze nie zadowoliła Dysona, Szef miał coraz bardziej marsową minę.

- Ona zdecydowanie odmawia zawarcia ugody. - Griff referował przebieg toczącego się procesu, którego stroną był jeden z najbardziej wpływowych klientów ich kancelarii. - Jest raczej pewne, że sąd przyzna odszkodowanie za koszty leczenia. Obecnie usiłujemy zapobiec zasądzeniu wygórowanej kwoty jako zadośćuczynienia za krzywdę moralną. Szczerze mówiąc, w tej kwestii nasza sytuacja nie wydaje się zbyt obiecująca. Mam wrażenie, że powódka budzi wyjątkowe współczucie sądu przysięgłych.

- Można się było tego spodziewać - mruknął Dyson. -Krucha, mała blondyneczka, przywożona na wózku inwalidzkim. Dlaczego, do licha ciężkiego, ona nie chce pójść na ugodę? Składamy jej cholernie dobrą ofertę.

- Nie chodzi jej właściwie o pieniądze, z wyjątkiem poniesionych wydatków, których zwrot, tak czy inaczej, uzyska. Zabiega o przyznanie zadośćuczynienia za straty związane z utratą zdrowia Uważa, że powinna być to zasada w tego typu procesach. Zdaniem powódki korporacji DayCo upiekło się w zbyt wielu sprawach. Firma ta nie ponosiła odpowiedzialności za niedbalstwa tylko dlatego, że umiała rozsądnie posłużyć się pieniędzmi, niezbyt uczciwie zdobytymi. Poszkodowana uważa również, ze nasza spółka adwokacka wygrała wiele spraw sądowych wyłącznie z tego powodu, że klienci mogli sobie pozwolić na opłacenie najlepszych adwokatów. A pokrzywdzeni takich możliwości nie mieli.

Griff zastanawiał się, co oznacza coraz bardziej srogi wyraz twarzy szefa, który wpatrywał się w niego badawczo.

- Czy to są jej słowa, czy pańskie, panie Taylor? - spytał Dyson podejrzanie łagodnie.

- To są jej słowa, sir. - Griffnie chciał przyznać nawet przed samym sobą że odczuwał szacunek dla młodej kobiety.

Dyson już odprężony pokiwał głową.

- A jaki jest program na jutro? Kto będzie ich następnym świadkiem?

- Psycholog, Kobieta. Ma zeznawać na temat urazu psychicznego - odrzekł Griff. - Mówi się, ze pani psycholog w pełni popiera pannę Hawlsey w jej dążeniu do uzyskania zadośćuczynienia za krzywdę moralną. Wykazanie istnienia urazu psychicznego może w tym pomóc

- Co wiemy o tej pani psycholog?

Informacji miał udzielić Bradley Corman. Griff spojrzał na niego pytająco, gdyż sam nie znał jeszcze wyników przeprowadzonego wywiadu.

Corman wstał nieco podniecony zwróconą na niego przez wszystkich uwagą i gorączkowo przekładał leżące przed nim papiery.

- Jest młoda, ma dwadzieścia kilka lat i już udało się jej odnieść pewne sukcesy. Jest związana z Centrum Zdrowia w Riwer City. Pracuje tam dopiero od trzech miesięcy, zajęła miejsce jednego z poprzednich współpracowników tamtejszej kliniki. Ma trochę buntowniczą naturę, stosuje raczej niekonwencjonalne metody leczenia. Angażuje się w rozwiązywanie trudnych problemów społecznych.

Dyson stęknął z niezadowoleniem na znak, że ten typ kobiet nie jest mu obcy i że nie ma o nich najlepszego mniemania.

- Proszę mówić dalej.

- Niewiele jest do powiedzenia, sir. Jest panną, nie da się nic złego powiedzieć ojej życiu prywatnym. Wydaje się, że zarówno współpracownicy, jak i pacjenci bardzo ją szanują, mimo że ma opinię dziwaczki. Dość powszechnie uważa się, ze to cecha wszystkich psychologów. Pochodzi ze Springfield. Dwa lata studiowała w południowo-wschodnim Missouri, a potem przeniosła się na uniwersytet stanu Tennessee. Nazywa się James. M.A James.

Griff, ubawiony pełną dezaprobaty miną szefa nagle odwrócił się i spytał Cormana:

- M.A. James?

Corman przytaknął.

- Właśnie tak. M.A. James.

- Melinda Alice - rzucił Griff półgłosem z lekkim uśmiechem.

Dyson odłożył ołówek i spojrzał na Griffa w skupieniu.

- Czy zna pan tę kobietę, panie Taylor?

- Być może - odpowiedział Griff z wahaniem. - Zgadza się wiek, inicjały i miejsce urodzenia. Tak, Melinda Alice może być tą dziewczyną, którą kiedyś znałem.

- Czy był pan z nią w dobrych stosunkach?

- Tak, w bardzo dobrych. Chodziliśmy ze sobą zanim wstąpiłem do marynarki.

Ciemne oczy Dysona wpatrywały się w Griffa z uwagą. Pytanie, które zadał, nie należało do delikatnych.

- Czy pan nadal żywi uczucie do tej dziewczyny? Z pewnością nie byłby zadowolony z twierdzącej odpowiedzi.

- Nie, sir - odrzekł Griff uprzejmie i zgodnie z prawdą. Kiedy się poznali. Melinda miała czternaście lat, a on zaledwie osiemnaście, Melinda i jej bliźniacza siostra zostały osierocone w wieku dziewięciu lat Były wychowywane przez brata i dwie siostry, z których najstarsza została ich kuratorem. W tym czasie Griff rozpaczliwie szukał przyjaznej duszy i Melinda, mimo sprzeciwu brata, stała się jego najlepszym przyjacielem. I chociaż Griff ciepło ją wspominał, nie pragnął powrotu do przeszłości. Stare rany ledwie się zasklepiły. Wydarzenia z lal młodości wciąż jeszcze mogły zagrozić jego pozycji zawodowej, na którą tak ciężko pracował. - Byliśmy tylko przyjaciółmi.

Dyson uśmiechnął się. Pozostali mężczyźni poruszyli się nerwowo. Uśmiech Dysona zawsze wszystkich niepokoił, nie wyłączając Griffa.

- Wobec lego zna pan jej słabostki - stwierdził szef. Przymrużył oczy i szorstkim głosem rozkazał:

- Niech pan je wykorzysta, Taylor. Chcę wygrać ten proces.

Griff drgnął

- Upłynęło już wiele czasu od naszego ostatniego spotkania, ale nawet wtedy nie było łatwo ją zastraszyć. To nie będzie takie proste.

Bardzo dobrze pamiętał, że brat Melindy wręcz żądał od niej zerwania znajomości z Grillem. Nie posłuchała go. Matt James potrafił być stanowczy, a jednak ulegał młodszej siostrze.

- Bzdura - Dyson zawyrokował kategorycznie.-Mogą być z nią trudności, ale pan jest cholernie dobrym adwokatem Niech ją pan unieszkodliwi, Taylor. Proszę ją zdemaskować. Trzeba ujawnić, jakimi motywami się kieruje, skoro dla zdobycia sławy naraża swoją biedną, obciążoną urazem psychicznym pacjentkę na uczestniczenie w procesie sądowym Proszę się dowiedzieć, ile jej zapłacono za zeznania. Chcę wygrać ten proces - powtórzył.

Griff poczuł, że ma sucho w gardle.

- Tak, sir.

Przykro mi Melindo. pomyślał. Ale zaszedłem za daleko i nie ma już dla mnie odwrotu.

Griff także pragnął wygranej. Za każdą cenę.






































ROZDZIAŁ 1



Poznałby ją wszędzie, choć upłynęło dwanaście lat Jasna cera. Gęste, miodowo-blond włosy. I te oczy - leciutko skośne, szmaragdowe, wgłębi których czaiły się figlarne chochliki. Tak naprawdę nigdy nie zapomniał tych oczu.

Jako czternastoletnia dziewczyna była urocza: śmiała, gwałtowna i w miły sposób kapryśna. Po dwunastu latach Stała się niewiarygodnie piękna, elegancka i pewna siebie, lecz zachowała typową dla swojej natury cechę - przekorę. To ona właśnie sprawiała, że Melinda odznaczała się tak silną indywidualnością.

Właśnie z przekory została kiedyś jego przyjaciółką, wtedy gdy inni nawet nie próbowali się do niego zbliżyć,

A teraz miał jej zadać cios.

Bardzo dobrze dawała sobie radę, odpowiadając na pytania adwokata powódki. Byli po tej samej stronie.

Dwanaście lat temu Melinda i Griff też byli po tej samej stronie. Dwoje przeciw całemu światu.

Teraz nie będzie o tym myśleć. Dzisiaj on reprezentował korporację DayCo. pieniądze i siłę. Osiągnął to, do czego dążył.

Czy go poznała? Zmienił się o wiele bardziej niż ona. Tlenione, sikające ramion włosy zostały ścięte. Miały teraz naturalny, ciemnobrązowy kolor i ułożone były w stylu odpowiednim dla ustatkowanego młodego człowieka na stanowisku. Po kolczykach pozostał jedynie niewielki ślad - świadectwo ówczesnego buntu.

Nosił teraz tradycyjne, ciemne, szyte na miarę ubrania, białe, jedwabne koszule, krawaty w barwach uczelni i okulary w cienkiej oprawie.

Zniknęły skórzane kurtki i obszarpane drelichy, a wraz z nimi bawełniane koszulki w krzykliwych kolorach, z wydrukowanymi na nich niezbyt cenzuralnymi napisami. Zmienił nawet imię. Po wyjeździe ze Springfield porzucił młodzieżowe przezwisko. W obecnej sytuacji wydawało mu się bardziej odpowiednie jego drugie imię - Griffin. O ile pamiętał, Melinda nigdy nawet tego imienia nie słyszała.

Nie, prawdopodobnie nie poznała go. I nic dziwnego. Młody gniewny, który był jej przyjacielem, przestał istnieć.

Nadeszła jego kolej na zadawanie pytań świadkowi. Na sali sadowej zapanowała atmosfera wzrastającego oczekiwania, kiedy Griff wstał i zbliżył się do Melindy.

Odchrząknął i zapytał:

- Panna James, prawda? Panna, nie doktor James? Zmrużenie szmaragdowych oczu było pierwszą oznaką irytacji.

- Nie jestem doktorem Uzyskałam stopień magistra, więc może pan zrezygnować z tytułu - zgodziła się chłodno.

Celowo zlustrował ją wzrokiem, zwracając tym samym uwagę sędziów przysięgłych na jej strój i uczesanie, modne i w dodatku śmiałe.

Nie okazał ulgi, jaką odczuł. Nie poznała go.

- Panno James, zeznała pani, że jej pacjentkę, pannę Hawlsey, męczą nocne koszmary i że od czasu, kiedy spadła w uzdrowisku z balkonu willi, której właścicielem jest mój klient, odczuwa nienaturalną obawę przed upadkiem?

- Tak, ma nieustanny uraz na tym tle.

Prześladuje ją paniczny strach, który nie opuszcza jej od chwili tego strasznego wypadku - Była pewna, że umrze, a ten rodzaj obezwładniającego strachu pozostawia w psychice blizny wymagające dłuższego leczenia niż obrażenia fizyczne.

- Obezwładniający strach? - Griff powtórzył j ej słowa dla zaakcentowania dramatycznej wymowy użytego zwrotu. - Panna Hawlsey doznała obrażeń w czasie upadku. Jednak żąda nie tylko odszkodowania z tytułu wydatków na koszty leczenia, lecz także dodatkowo dwóch milionów dolarów jako zadośćuczynienia za krzywdę moralną w związku z utratą zdrowia. Rozumiem, że pani podziela jej stanowisko?

- Tak, ponieważ ona potrzebuje...

- Proszę tylko o odpowiedź na moje pytanie, panno James: tak czy nie?

Twarz Melindy wykrzywił gniewny grymas. -Tak.

- A więc pani wyobraża sobie, że mój klient będzie ponosił finansową odpowiedzialność za złe sny pani pacjentki?

- Wyobrażam sobie...

- Tak czy nie, panno James - powtórzył, jakby jego cierpliwość była wystawiona na próbę.

- Tak! - fuknęła gniewnie.

Zaczynał zbijać ją z tropu. To dobrze. Im bardziej będzie traciła pewność siebie, tym lepiej.

- A jakie wynagrodzenie otrzymuje pani za leczenie pacjentki i za występowanie w procesie, panno James?

- Nie wiem, co to...

- Proszę o odpowiedź, panno James.

- Pracuję w klinice, panie Taylor, i za to mi płacą. Zgłaszających się pacjentów nie pozostawiamy bez pomocy, nawet jeżeli nie mają pieniędzy. W wypadku, gdy stać ich na opłacenie kosztów leczenia łub gdy wydatki te pokrywa instytucja ubezpieczeniowa, przeciętna oplata wynosi sześćdziesiąt dolarów za godzinę. O ile mi wiadomo, honorarium adwokackie jest przynajmniej dwukrotnie wyższe prawda?

Oczywiście mógł odpowiedzieć, że wysokość jego za-zarobków nie ma związku ze sprawą i że to nie ona, lecz on prawo zadawania pytań. Uznał jednak, że może to skrzętnie wykorzystać przeciwko niej. - Oczywiście, to prawda. - Spojrzał na sędziów przysięgłych tak, jakby chciał zaznaczyć, że nie zamierza za-zaprzeczać ogólnie znanym faktom. - Kiedy proces się kończy takim czy innym wyrokiem, mój klient nie potrzebuje już więcej korzystać z moich usług. Czy może to samo pani powiedzieć o sobie, panno James? Czy wydany na korzyść firmy Hawlsey wyrok spowoduje całkowite wyleczenie jej z urazu powstałego w następstwie wypadku?

- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała ostrożnie

- Będzie się musiała zatem dalej leczyć?- Prawdopodobnie tak. Nocne koszmary osłabiają ją, strach niemal pozbawia możliwości prowadzenia normalnego trybu życia. Mam nadzieję, że... - A kiedy, pani zdaniem, wyzdrowieje? - ostro przerwał Griff.

Uniosła dłonie w gniewnym geście.

- Nie mogę podać dokładnej daty. Z pewnością pan nie...

- To pani podniosła kwestię mego wynagrodzenia, panno James. Klient z góry wie, jak długo będzie musiał korzystać z moich usług. Jest granica, po przekroczeniu której moje usługi stają się niepotrzebne. Ta granica jest każdemu znana - moja praca kończy się wraz z wydaniem wyroku przez sąd. Czy zbyt wiele oczekuję, gdy pytam panią, jak długo pani klientka będzie obowiązana płacić pani sześćdziesiąt dolarów za godzinę? Czy istnieje jakiś sposób, który pozwoliłby ocenić dokładny czas lub liczbę seansów terapeutycznych potrzebnych dla wyleczenia nerwicy pourazowej?

Melinda odetchnęła głęboko, a na jej policzki wystąpiły rumieńce gniewu.

- Czy mogę odpowiedzieć pełnym zdaniem, panie Taylor, czy też nadal będzie mi pan przerywał po pierwszych kilku słowach? - Była wściekła.

Musiał powstrzymać uśmiech. Ileż razy słyszał to zdanie w czasie kłótni Melindy ze starszym bratem.

Skrzywił się z lekka drwiną, ruchem głowy oddając jej głos.

- Panie Taylor, istnieje zasadnicza różnica miedzy naszymi klientami. Pana kilem po skończonym procesie powróci do domu i będzie prowadził dotychczasowe życie, bez względu na to, jaki zapadnie wyrok. Jeżeli werdykt będzie dla niego niekorzystny, straci tylko pieniądze, których ma mnóstwo. Zawsze może podnieść opłaty w swoim hotelu albo czynsz za wynajmowane mieszkania czy biura. Może wycofać jakieś udziały. Natomiast Nancy, po odniesionych obrażeniach kręgosłupa, nie będzie w pełni sprawna fizycznie. Będzie mogła chodzić tylko przez parę godzin dziennie, a resztę czasu spędzi przykuta do wózka inwalidzkiego. Za każdym razem, kiedy zamknie oczy, zacznie na nowo przeżywać koszmar, myśląc, że znowu balkon rozsypuje się pod jej stopami, a ona spada jak kłoda, pewna nieuchronnej śmierci. Ma teraz dwadzieścia cztery lata i przed nią wiele lat bólu i leczenia urazów zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Pomyślny dla niej wyrok wydany przez ten sąd oszczędzi jej przynajmniej kłopotów związanych z czekającymi ją wydatkami. A pana klient może wtedy zrozumie, że podejmując decyzję o ograniczeniu wydatków przez oszczędzanie na remontach dla osiągnięcia z tego zysku, naraża ludzkie życie. Nancy miała prawo utrzymywać, że pana klient stosuje wszelkie techniczne normy, których wymaga prawo i które zapewniają bezpieczeństwo. Pana klient powinien być ukarany przede wszystkim za to, że zawiódł jej zaufanie.

Griff przyznał w duchu, że być może popełnił taktyczny błąd dopuszczając Melindę do głosu. Argumentacja kończąca jej wywody rzeczywiście była trafna. Ta kobieta powinna zrobić karierę jako prawnik Nie mógł zrozumieć, dlaczego jest z niej dumny. Okazała się idealistką, a jednocześnie dobrym psychologiem, potrafiącym bronić swoich poglądów.

Taka postawa może przysporzyć mu wielu kłopotów. Włożył rękę do kieszeni i stał w niedbałej pozie, mającej podkreślić w sposób jednoznaczy, że jej przemówienie go nie poruszyło.

- Panno James, panna Hawlsey zawsze cierpiała na lęk wysokości, czy się mylę?

Melinda popatrzyła na niego podejrzliwie.

- Tak, to prawda.

- I dolegliwość ta była na tyle poważna, że pani pacjentka leczyła się w przeszłości?

- Cóż... tak, ale nastąpiła poprawa. Wyszła przecież na balkon, gdyż właśnie chciała nacieszyć się pięknym widokiem.

- Ale sam upadek nie wywołał u niej lęku wysokości, a jedynie spotęgował istniejące już objawy, czyż nie?

- Wypadek nie po winien był się wy darzyć. Stan techniczny balkonu stwarzał niebezpieczeństwo już od pewnego czasu, jak to zeznali świadkowie. Gdyby pana klient wyłożył niezbędne pieniądze na...

- Ponownie jestem zmuszony przypomnieć pani, że to ja zadaję pytania, panno James. Proszę odpowiedzieć – tak lub nie. Czy panna Hawlsey cierpiała na lęk przestrzeni przed wypadkiem, czynie? -Tak.

- Dziękuję, panno James. Nie mam więcej pytań.

Griff wrócił na swoje miejsce i zajął się notatkami. Sprawiał wrażenie, jakby zapomniał już o zeznaniach psychologa, które nie były na tyle ważne, aby zaprzątać dłużej jego uwagę.

Nie podnosił wzroku, dopóki Melinda nie opuściła miejsca dla świadków.

Nie próbował się oszukiwać. Odczuł ulgę, że go nie poznała. Ale również żal. że spotkanie z dawną przyjaciółką nastąpiło w takich okolicznościach. A także smutek, że utracił prawo do wspomnień o tym szczególnym epizodzie młodości.

Gdyby nawet Melinda dowiedziała się, kim jest naprawdę, nigdy nie wybaczyłaby mu okazanego j ej lekceważenia.

Melinda rzuciła torbę na podłogę. Jakby tego było mało, cisnęła teczkę w kat niewielkiego, biurowego pokoju.

- Wstrętna, arogancka, nieetyczna i źle wychowana świnia.

Całą przestrzeń pokoju zajmowali wyściełana poduszkami kanapa oraz miękki fotel i rozklekotane biurko stojące przy ścianie. Znad oparcia kanapy wystawały stopy, które zniknęły w momencie hałaśliwego wtargnięcia Melindy do pokoju. Zaraz potem ukazała się szeroko uśmiechnięta twarz i jasna czupryna.

Fred Waller. jeden ze współpracowników Melindy, spojrzał na koleżankę badawczo.

- Czy coś źle poszło w sądzie?

- A co ty znowu robisz w moim biurze? Czy nic masz własnego pokoju?

- O ho, ho. Jesteśmy w złym humorku, co? Opowiedz o wszystkim doktorowi Wallerowi. kochanie. Przepychając się miedzy kanapą a fotelem Melinda z marsową miną zmierzała w stronę biurka.

- Adwokat pozwanego zrobił ze mnie idiotkę. Zadawał nieprzyjemne pytania i nie pozwalał dokończyć odpowiedzi- „Tak czy nie, panno James?" Zrobił ze mnie pośmiewisko, kpił z moich argumentów. Traktował mnie jak pośredniejszego gatunku szarlatana, który czyha tylko na zagarniecie pieniędzy. Osobę, do której nie można mieć zaufania, gdyż odznacza się ponadto brakiem etyki i bardzo niską inteligencją. Musiał zniżyć się do mojego poziomu i miał czelność odnosić się do mnie protekcjonalnie. On. który żyje z takich kapitalistów bez serca, jak Artur Dayson. Fred spojrzał na Melindę współczująco i odrzucił spadające mu na oczy przydługie włosy.

- Słyszałem, że ten Taylor to bezwzględny łajdak. Jest pupilkiem Wallace'a Dysona co mówi samo za siebie. Krążą plotki, że Dyson upatrzył go sobie na zięcia.

Melinda zmarszczyła brwi na wspomnienie adwokata, który z takim rozmysłem zaatakował ją w trakcie rozprawy. Na pierwszy rzut oka wydał się jej bardzo przystojny, choć raził ją jego wręcz obsesyjnie tradycyjny ubiór. Poza tym robił dobre wrażenie. Wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy, pewny siebie. Kiedy po raz pierwszy napotkała spojrzenie jego brązowych oczu, serce zaczęło jej bić szybciej. Czy dlatego, że był pociągającym mężczyzną? Czy może wydał jej się znajomy? Nie, to gra wyobraźni. Od pierwszej chwili napadł na nią bezlitośnie stwierdzeniem, że w swojej dziedzinie nie uzyskała stopnia doktora.

- Bufon - mruknęła.

- Patrzysz na mnie, ale jest oczywiste, że myślisz o nim, więc tej uwagi nie biorę do siebie - zauważył Fred pobłażliwie.

Ze skrzyżowanymi nogami, odchylony do tyłu, z rękami na oparciu kanapy, demonstrował w całej okazałości żółtą koszulkę z denerwująco optymistycznym napisem: Nie martw się i bądź szczęśliwy,

- A jak oceniasz jego wystąpienie? Czy myślisz, że Nancy wygra?

Metinda odgarnęła z czoła kosmyk rudoblond włosów i westchnęła.

- Ma dużą szansę uzyskania zwrotu kosztów leczenia. Być może otrzyma jakąś dodatkową kwotę. Wynagrodzenie jej adwokata jest astronomiczne, więc powinna uzyskać odpowiednio wysoką sumę. Jeśli zaś chodzi o odszkodowanie za krzywdę moralną, to, no cóż. nie wiem. Taylor jest bardzo dobrym adwokatem.

- Musi być dobry, w przeciwnym razie nie pracowałby w Spółce Adwokackiej Dysona. Taylor ma przed sobą przyszłość. Każda nowa, wygrana sprawa jest dla niego następnym szczeblem drabiny, po której się wspina. Mówi się, że zrobi wszystko, żeby się dostać na szczyt Słyszałem, że ma na oku karierę polityczną,

Melinda przyjechała do River City, miasta położonego nie opodal St Louis, trzy miesiące temu. To właśnie Fred udzielił jej wielu informacji o lokalnych sprawach. Została wciągnięta w krąg problemów, którymi żyło tutejsze środowisko. Znała nazwisko Dysona i reputację, jaką się cieszył. Cała jego działalność zawodowa, a szczególnie reprezentowanie interesów wszechwładnych bogaczy, budziła jej odrazę.

Zdjęcia Dysona, jego żony i pięknej córki były często zamieszczane w kronikach towarzyskich lokalnych gazet. Melinda spotkała tę ostatnią raz czy dwa na imprezach dobroczynnych; bywała tam ze względu na swe żywe zainteresowanie sprawami społecznymi. Natomiast Leslie Dyson uczestniczyła w nich, gdyż oczekiwano od niej włączenia się w tak godną pochwały działalność. Zatem Dyson upatrzył sobie Taylora na zięcia? Wyobrażając sobie tych dwoje na ślubnym kobiercu, Melinda poczuła niezrozumiałą, wzrastającą niechęć, Taylor był bufonem, to prawda, ale wydawał się zbyt inteligentny dla słodkiej ślicznotki, Leslie Dyson. Oczywiście nic ją to nie obchodzi - zreflektowała się szybko, nawet dobrze by mu zrobiło, gdyby codziennie rano przy goleniu musiał patrzeć w te puste niebieskie oczy.

- Czy rodzina Taylora wywodzi się ze środowiska Dysonów? - zadała pytanie z czystej ciekawości. To by tłumaczyło karierę Taylora, mimo tak młodego wieku.

- Nie, na pewno nie. On po prostu pracuje u Dysona od dwóch lat. Właściwie to niewiele o nim wiadomo. Zupełnie spadł z księżyca albo jakby zmaterializowało się marzenie Dysona o odpowiednim zięciu. Słyszałem, że Taylor służył przedtem w marynarce, ale nikt nie wspominał, skąd się tam wziął.

Służba w marynarce. Melinda gwałtownie uniosła głowę.

- To ciekawe, pomyślała, zagryzając wargę.

- Nie, to niemożliwe - potrząsnęła stanowczo głową, -że służył w marynarce, nie znaczy... - przerwała i zamyśliła się. - jest w tym samym wieku, zgadza się nazwisko ale on ma na imię Griffin, a nie Edward.

Fred spojrzał na nią z niepokojem.

- Z pewnością wiesz, o czym mówisz, ale ja nie mam zielonego pojęcia.

Patrzyła na Freda nieobecnym wzrokiem, nadal rozważając różne ewentualności,

- Po prostu przyszło mi coś do głowy, kiedy powiedziałeś o służbie w marynarce. Przecież Taylor to bardzo pospolite nazwisko.

- To prawda, choć nie tak bardzo jak Smith czy Jones, ale rzeczywiście dość powszechne - zgodził się Fred.

- Nie, to bez sensu. - Melinda ujęła ołówek i wpatrywała siew niego z zadumą. - Tak, ma piwne oczy, ale nie, zupełnie inny kolor włosów. Och! Ależ on je tlenił! Tak, dwanaście lat może zmienić człowieka.

- Melindo! - pochylony nad biurkiem Fred prawie krzyknął i spojrzał prosto w jej przestraszone oczy. - O czym ty, u diabła, mówisz?

Melinda rzuciła mu przepraszający uśmiech.

- Wybacz Fred. Właśnie przyszło mi do głowy, ze być może znam tego mężczyznę. Lub raczej znałam wiele lat temu. To się wydaje nieprawdopodobne, a jednak chyba jest możliwe.

Fred westchnął i usiadł w fotelu.

- Dzięki za wyjaśnienie.

Został jej przyjacielem od chwili, gdy się poznali. To było przed pięcioma miesiącami. Zostali sobie przedstawieni przez wspólnych znajomych i od razu zaczęli rozważać możliwość zatrudnienia Melindy w klinice.

- A Skąd ta myśl, że mogłabyś znać w czasach swej niejasnej przeszłości tę wstrętną, arogancką, nieetyczną i źle wychowaną świnię?

- Z tego, co mówiłeś, wynika, że to jego przeszłość jest niejasna. Moja - nie.

- Melindo! – Fred był już porządnie zniecierpliwiony.

- Znałam kiedyś pewnego młodego człowieka. Miałam wtedy czternaście lat. Był moim pierwszym chłopakiem.

- To zapewne dlatego wyróżniasz go spośród tych hord wielbicieli, którzy byli po nim - mruknął złośliwie Fred.

Melinda, nie zwracając uwagi na tę uszczypliwość ciągnęła dalej:

- Nazywał się Edward Taylor, ale nie znosił swojego imienia i używał pseudonimu Dziki. Prawdziwy buntownik. Nosił kolczyki i pomięte drelichy w czasach, gdy na taką ekstrawagancję pozwalali sobie jedynie gwiazdorzy muzyki rockowej. Żadnemu z grzecznych chłopców ze Springfield jeszcze się o tym nie śniło. Wstąpił do marynarki wojennej zaraz po ukończeniu szkoły średniej. Obiecywał, że będzie pisać, ale dostałam od niego tylko jeden list Potem już nigdy o nim nie słyszałam. Miałby teraz trzydzieści lat.

- Cóż, wiek się zgadza, ale cała reszta... - rzucił Fred powątpiewająco.

- Tak, masz rację. Przez moment wydał mi się znajomy. A jak powiedziałeś o służbie w marynarce... Ale prawdopodobnie to jednak nie jest on.

- No wiec przestań już pleść głupstwa - poprosił Fred,

- Dobrze - przyrzekła. - A poza tym wcale nie chciałabym, żeby okazał się tym samym człowiekiem. Dziki był wspaniały - wojowniczy, uparty, ale zarazem nieszczęśliwy, wrażliwy, poważnie myślący, chociaż tę stronę jego natury znało niewiele osób. Ja byłam jedną z nich, w tym czasie może jedyną. Uwielbiałam go. Po jego wyjeździe ogromnie za nim tęskniłam, lecz byłam młoda, poznałam potem wielu innych interesujących mężczyzn. Nie wspominałam go zbyt długo, choć pozostał w mojej pamięci jako ktoś zupełnie wyjątkowy. To byłoby po prostu straszne, gdyby ten inteligentny, nieposkromiony buntownik zaprzedał się możnym i bogatym.

- Griffin Taylor zupełnie nie pasuje do tego opisu -przyznał Fred z uśmiechem.

- Ja też tak sądzę. To zwykły zbieg okoliczności, że zgadza się wiek i nazwisko. Tylko tak to można wytłumaczyć.

Fred przyglądał się Melindzie przez chwile, po czym stwierdził:

- Nie spoczniesz, dopóki nie poznasz prawdy. Jestem pewien. Za dobrze cię znam.

Spojrzała na niego zdumiona.

- Co ty wygadujesz? Nie mam zamiaru dłużej się nim zajmować. Nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy kiedykolwiek w życiu spotkam jeszcze tego obrzydliwego Griffina Taylora.

- A czy poważny psycholog może mieć taki stosunek do człowieka? - Fred beształ Melindę żartobliwie, idąc w stronę drzwi. - Przecież zakładamy, że w każdym można odnaleźć pozytywne cechy, prawda?

- Pff... - Ta reakcja wyraźnie wskazywała, co w tym momencie Melinda myśli o takiej filozofii- Zarówno w zawodowym, jak i prywatnym życiu nie zachowywała się w sposób zgodny z oczekiwaniami innych. Skłonność do przekory nieraz przysporzyła jej kłopotów.

- Wyłączam się. Wieczorem mam randkę z Bev. Chciałem się tylko dowiedzieć, jak poszło w sądzie. Przykro mi, że przeżyłaś takie niemiłe doświadczenie.

Melinda wzruszyła ramionami.

- Nie oczekiwałam przyjemności. Mam tylko nadzieję, że niczego nie zaniedbałam w sprawie Nancy..

- Jestem pewien, te poszło ci świetnie. Idź zaraz do domu, dobrze? Zjedz coś, wymocz się w wannie, przeczytaj lekką książkę, oderwij się od pracy. Nie masz w tej chwili niczego takiego do zrobienia, co nie mogłoby poczekać do jutra.

- Nie zostanę długo - zapewniła go Melinda, sięgając już po stertę papierów. - Do zobaczenia, Fred. Pozdrów Bev.

- Dzięki. - Był już za drzwiami, ale jeszcze wsunął głowę do pokoju i rzekł:

- Jak odkryjesz, czy to jest ten sam Taylor, daj mi znać. Zaciekawiłaś mnie.

- Już ci powiedziałam, że nie zamierzam grzebać się w przeszłości Griffina Taylora - odparła Melinda ze złością. - Nie interesuje mnie.

- Aha. W porządku. - Fred wyszedł, wznosząc oczy do nieba z niedowierzaniem. Pogwizdywał niezbyt czysto fragment piosenki pod tytułem „Mój chłopak wrócił".

Melinda zrzędząc wróciła do biurka. Wyjęła swoje notatki i chciała się na nich skoncentrować, ale właśnie zaczęła się zastanawiać, jak Griffin Taylor wyglądałby bez okularów. Starała się wyobrazić go sobie z długimi włosami, kolczykami i oczami podkreślonymi tuszem. Ta wizja rozśmieszyła ją.

- Daj temu spokój, Melindo - skarciła się - Masz ważniejsze problemy na głowie. Dużo ważniejsze.

Pomyślała, że jednak chciałaby wiedzieć, co się stało z Dzikim, dawnym młodym gniewnym.








































ROZDZIAŁ 2



Melinda nie była pewna, czy będzie chciał się z nią zobaczyć, zwłaszcza bez uprzedniego uzgodnienia. Ku jej zdziwieniu jednak, sekretarka Taylora, sama jakby nieco zaskoczona, oświadczyła, że mecenas gotów jest przyjąć nie zapowiedzianego gościa.

Zbierając w sobie odwagę, Melinda rozprostowała ramiona, podniosła głowę do góry i wkroczyła do kancelarii adwokata.

Od razu narzucało się porównanie z jej pokojem biurowym. U niej leżał podniszczony dywan, a oparcia kanapy i jedynego, wygodnego fotela były trochę wytarte. Tania, kolorowa tapeta pokrywała pęknięcia tynku na ścianach. Biurko było stare i zarzucone stosami papierów, kartotek, książek i kaset.

Gabinet Griffina Taylora, wyłożony dębową boazeria, umeblowany drogimi antykami, był niewątpliwie urządzony przez dekoratora wnętrz. Melinda mogłaby poprawić makijaż, przeglądając się w lśniącej powierzchni ogromnego biurka, całkiem pustego, jeżeli nie liczyć zestawu na pióra, wykonanego z orzechowego drzewa i ozdobionego złoceniami. Na widok tych dowodów finansowych korzyści, płynących z obrony bogatych klientów, Melinda jeszcze wyżej podniosła głowę.

Kiedy weszła do pokoju, adwokat wstał zza biurka i podszedł do niej z ręką uprzejmie wyciągniętą na powitanie.

- Panno James, co za niespodzianka - powiedział. Z jego twarzy niczego nie można było wyczytać- - Czym mogę pani służyć? Czy też może przebyła pani te całą drogę do

Louis, żeby napawać się korzystnym dla pani klientki wyrokiem?

Do licha, on jest naprawdę ogromnie przystojny, z bliska jeszcze bardziej. Usiłowała przekonać siebie, ze ten jest zupełnie bez znaczenia. Ciekawe jak wygląda, kiedy się uśmiecha. O ile w ogóle się uśmiecha.

Przypomniała sobie o celu swej niespodziewanej wizyty. Wyprostowała się i oświadczyła:

- Przyszłam, żeby powiedzieć panu, co myślę o pana zachowaniu w sądzie w zeszłym tygodniu. Jeśli zaś idzie o napawanie się korzystnym wyrokiem, to oboje wiemy, ze pana klient nie zapłaci ani grosza, bo będzie procesował się wsadzie drugiej instancji tak długo, jak to będzie możliwe, a po tym...

Roześmiał się trochę kwaśno.

- Proszę mi wierzyć, panno James, że o moim zachowaniu w sądzie nie może mi pani powiedzieć nic, czego bym już nie słyszał wiele razy. Jeżeli zatem to wszystko...

- Niech pan mnie nie zbywa w ten sposób. - Melinda parsknęła gniewnie. - Czy jakiś wewnętrzny przymus, którego nie potrafi pan powstrzymać, każe panu wiecznie przerywać innym w połowie zdania, panie Taylor? A może takie postępowanie daje panu poczucie siły?

- Aaa, pani tu przyszła analizować moje zachowanie. -Pochylił się nieco nad biurkiem i przyglądał się jej badawczo, - Zmuszony jestem znowu zapewnić panią, że tylko traci pani swój czas. -Zabrzmiało to tak, jakby dawał do zrozumienia, że chodzi też o jego czas.

Melinda zacisnęła pięści.

- Nie, nie po to tu przyszłam - stwierdziła powściągając złość. Postanowiła, żenię da się sprowokować. - Byłam właśnie w mieście i pomyślałam, że nie zaznam spokoju, jeżeli nie powiem panu tego, co powinien pan wiedzieć.

- Ach tak? Ulubiona śpiewka psychologa. Zrzucić ciężar z piersi. Uwolnij gniew rozpierający serce. - Zrobił zachęcający gest. - No, dalej, panno James. Proszę wygłosić swoją mowę, a potem będzie pani mogła już sobie pójść. Rozładuje pani gniew i pani psyche wróci do normy. Nie chciałbym być powodem pani emocjonalnych stresów.

- Och... - Opanowała ją wściekłość. Nigdy w życiu nie była traktowana w sposób tak poniżający, no. w każdym razie od czasu, gdy jej brat uznał, że jest już dorosła i przestał kierować jej tyciem.

- Czy zawsze jest pan taki nieznośny, czy może nie lubi pan psychologów?

- Generalnie nie przepadam za przedstawicielami tej specjalności, ale myślę, że mam przykry charakter - odparł z nutą humoru. Więc ma poczucie humoru, pomyślała. Kiedy spostrzegł, że wyraz jej oczu trochę łagodnieje, jego lekki uśmiech zgasł, a sposób bycia ponownie stał się arogancki.

- Panno James, niechże pani mówi, co ma do powiedzenia. Jestem bardzo zajęty.

Melinda popatrzyła na niego podejrzliwie. Dlaczego nagle wydało się jej, że on celowo próbuje wyprowadzić ją z równowagi? Włożyła ręce głęboko do kieszeni płaszcza w nadziei, że ten gest powstrzymają przed skoczeniem mu do gardła.

Z przesadną obojętnością zaczęła krążyć po pokoju, rozglądając się dookoła.

- Gdybym miała analizować pana zachowanie, panie Taylor, to podejrzewałabym, że z jakiejś przyczyny dostosowuje się pan na siłę do stereotypu młodego, lecz konserwatywnego i kroczącego ku sukcesom adwokata. Może pragnie pan coś ukryć? Jakiś ślad szaleństwa, które mogłoby zagrozić bezpieczeństwu spokojnego i wygodnego gniazdka, które sobie pan uwił?

Czując jego napięcie, pogratulowała sobie trafnej diagnozy. Nie odpowiadał i był wyraźnie speszony. Postanowili wykorzystać sytuację i ciągnęła dalej.

- Czy panwie, ilu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się o człowieku, obserwując urządzenie jego biura? Jest prawie tak samo wyraziste jak wnętrze domu. Na przykład te obrazy. Nie ma w nich żadnej ciekawej kolorystyki, są tylko nowoczesne lub modne. Nie wybierał ich pan. jestem tego pewna, ale zgodził się pan, by je tutaj zawieszono. Złote pióro na biurku. Prezent z okazji osobistego zwycięstwa? Ta mała...

Przerwała raptownie, gdyż jej wzrok przy kuł widok niewielkiej, prostokątnej deseczki, nie rzucającej się w oczy, ustawionej w kącie etażerki. Kawałek drewna, obramowany ręcznie malowanymi kwiatami o niesamowitych kształtach i kiedyś jaskrawych, dziś już wyblakłych barwach. W środku, w girlandzie kwiatów, krzywo napisane dwa słowa; Masz przyjaciela.

Zapadła długa cisza. Melinda podniosła deseczkę i odwróciła się do stojącego mężczyzny. Jego twarz pozostawała nadal nieruchoma, jedynie w oczach widać było czujność. Jakby czekał na atak. Nie mogła dociec dlaczego. Czyżby stanowiła dla niego jakieś zagrożenie?

- Zatrzymałeś to - rzuciła cicho.

- Tak, kiedy wyjeżdżałem, zabrałem ze sobą tylko tę jedną rzecz.

- Nie miałeś zamiaru powiedzieć mi, kim jesteś?

- Nie. - Nawet się nie zawahał. Starała się nie pokazać po sobie, jak zabolała jata odpowiedź.

Wzruszył ramionami i odwrócił się.

- To nie jest istotne.

- Nie... - powtórzyła z niedowierzaniem. - Byliśmy przyjaciółmi.

- Byliśmy dzieciakami. I to dawno temu. Teraz właściwie nawet się nie znamy. Poza tym wyznaczyłem sobie pewne życiowe cele, a ty przeszkadzałabyś mi w ich osiągnięciu. Powrót do starych wspomnień może zniweczyć moje zamiary.

Zamknęła oczy. Przez chwilę czuła rozczarowanie. I żal za drogimi dla niej wspomnieniami, które on odrzuca ze względu na życiowe plany.

- Co się z tobą stało, Dziki? - wyszeptała. Zwrócił ku niej surowa twarz, w której tkwiły zimne oczy.

- Melindo, nie nazywaj mnie tak! Chłopak, którego kiedyś znałaś, już dawno przestał istnieć. Zapomniałem o nim tak samo jak o całym pozostałym Śmietniku mojej przeszłości. Teraz jestem kimś. Nie tym nieznośnym chłopcem z biednej dzielnicy, podejrzewanym o popełnienie każdego przestępstwa; nieszczęsnym dzieciakiem, którego porzuciła matka i który został z grubiańskim ojcem alkoholikiem. Teraz jestem szanowany i zasłużyłem sobie na to. Nikt nie musi znać mojej przeszłości

- Zatrzymałeś ją - powtórzyła Melinda, patrząc na leżącą na jej dłoni deseczkę, którą zrobiła specjalnie dla niego na lekcji plastyki.

Zadrżała mu broda.

- Tak. to była jedyna rzecz, którą ktoś kiedykolwiek dla mnie zrobił. Trzymam ją z przyzwyczajenia, być może jako maskotkę.

Przechowywać maskotkę przez dwanaście lat, to trochę długo, pomyślała, ale nic nie odrzekła. Bolało ją, że wspomnienie o niej odrzucił wraz ze wspomnieniami o najgorszych przeżyciach młodości.

Przyglądała mu się przez chwilę, porównując niewyraźny obraz chłopca, jakiego pamiętała, z mężczyzną, który stał przed nią. Był wtedy bardzo chudy. Miał łagodny wyraz twarzy. Teraz zmężniał, a jego twarz była ostra jak ociosana bryła granitu. Pamiętała mały dołek w brodzie, który kiedyś dodawał mu wdzięku. Obecnie nie mogłaby użyć w stosunku do niego takiego określenia.

Tylko oczy się nie zmieniły, choć nie były tak wyraziste, bo zasłaniał je szkłami okularów. Tak samo ciemnobrązowe, ocienione czarnymi, gęstymi rzęsami. Kiedyś podkreślał je kredką - przypomniała sobie teraz ten niewiarygodny fakt. Tylko patrząc z bliska w te oczy można było zauważyć utajony w nich gniew. Zastanawiała się, czy ktoś w ostatnich latach potrafił dostrzec kryjące się w głębi jego oczu uczucia, a nie tylko wyraz zdawkowej uprzejmości.

- Wobec tego rozumiem, że nie chcesz napić się czegoś porozmawiać o dawnych czasach, pośmiać się z naszego przypadkowego spotkania po latach - starała się mówić lekkim tonem, jakby ta propozycja nie miała dla niej, podobnie jak dla niego, większego znaczenia. Zawahał się, westchnął i przygładził włosy.

- Przykro mi, Melindo. Żałuję, że zetknęliśmy się ponownie w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Przeprszam że w sądzie musiałem w taki sposób występować przeciwko tobie. Chciałbym... - potrząsnął głową. - Nie, nie mogę teraz myśleć o przeszłości. Wymazanie jej z pamięci wymagało dużego wysiłku i nie mogę ryzykować, że znowu ożyje. Ujawnienie mojej przeszłości nie byłoby takie trudne, ale do tej pory nikogo ona nie interesowała. I wolałbym, żeby już tak pozostało.

- Inaczej mówiąc ja jestem nieprzyjemnym wspomnieniem twojej nieszczęśliwej młodości i z tego powodu powinnam zniknąć. Czy się nic mylę, panie mecenasie? -Umyślnie naśladowała jego styl zadawania pytań na rozprawie sądowej.

Westchnął.

- Zawsze miałaś ostry język. To się nie zmieniło.

- Tak czy nie, panie Taylor? - spytała chłodno, nadal imitując jego sposób mówienia.

- Tak.

Udało się jej zachować spokój.

- Świetnie. Wyjdę z twojego biura. Usunę się z twojego życia. Możesz zapomnieć, że nasze drogi znowu się skrzyżowały - powiedziała. - Nie chciałabym żebyś z mojego powodu przeżywał emocjonalne stresy - dodała ironicznie,

Postawiła deseczkę z powrotem na miejsce i skierowała się do wyjścia Trzymając rękę na klamce, odwróciła się i rzuciła od drzwi:

- Jeszcze tylko jedno. Nie powiedziałam ci, co sądzę o twoim zachowaniu w sądzie w zeszłym tygodniu. Otóż myślę, że okazałeś się zarozumiały i źle wychowany. Byłeś agresywny i ubliżałeś mi. W dodatku jesteś hipokryta. Żegnaj, Dziki. - Zamknęła za sobą drzwi, zanim zdążył odpowiedzieć. Połykając łzy. przeszła koło zaciekawionej sekretarki i opuściła biuro kancelarii adwokackiej Dyson i Spółka.

Czuła, że w wieku dwudziestu sześciu lat zrobiła ostatni krok, zrywający więzi z niewinnym okresem dzieciństwa.

- Nie dziw się, Melindo. Każdy się zmienia. Dwanaście lat to szmat czasu.

Melinda spojrzała kpiąco, jakby jej rozmowa z bliźniaczą siostrą nie odbywała się przez telefon.

- Wiem, Meaghan. Ale sądziłam, że on przynajmniej da się nadal lubić.

- A dlaczego tak sądziłaś? - Meaghan nie owijała spraw w bawełnę. - Przede wszystkim nigdy nie mogłam zrozumieć, co ty w nim właściwie widzisz. Ja zawsze śmiertelnie się go bałam. Te długie, zmierzwione włosy, kolczyki i podmalowane oczy. Te ciągłe bójki. Przeczuwałam, że będzie miał do czynienia z wymiarem sprawiedliwości, choć spodziewałam się, że to raczej on będzie potrzebował pomocy adwokata.

- Teraz on jest w twoim typie-stwierdziła Melinda nieco złośliwie. - Kołnierzyk koszuli przypinany na guziczki, jedwabny krawat, tradycyjna fryzura Uosobienie młodego republikanina. Na pewno zaprzyjaźniłby się z Johnem.

- Zostaw Johna w spokoju. - Meaghan wiedziała, że od chwili spotkania Melindy z jej mężem, czyli od czterech lat tych dwoje prowadzi ze sobą wojnę na poglądy, Melinda z pewnością bardzo lubiła Johna, lecz nigdy nie wyszłaby za maż za mężczyznę jego pokroju. - Nie rozumiem, dlaczego takcie ubodło, że Dziki teraz zadziera nosa. Przecież nie jesteś w nim zakochana. Byliście tylko parą przyjaciół. Na romans było zresztą trochę za wcześnie. Mówiłaś, że tylko raz cię pocałował.

- Ale to był mój pierwszy pocałunek - Melinda wyszeptała tęsknic. - Czy można o tym zapomnieć?

- Mmm... Gdyby pozostał dłużej w Springfield, nie skończyłoby się na pocałunku. I wtedy nasz popędliwy braciszek Mart chyba by go udusił.

- Mówisz tak, jakbym wtedy myślała o pójściu z nim do łóżka - sprzeciwiła się Melinda. - Wiesz dobrze, że ja, w odróżnieniu od większości dziewczyn, nie spieszyłam się do tego. Ty także nie.

- To pewno kwestia wychowania. A jeśli chodzi o ciebie , zawsze podejrzewałam, że każdego spotkanego w ciągu ostatnich lat faceta porównujesz do Dzikiego. Mimo że było ich wielu, tylko z nielicznymi byłaś naprawdę blisko.

- Uważasz, że na randkach z innymi mężczyznami myślałam o chłopcu, którego znałam, kiedy miałam czternaście lat? - spytała Melinda z niedowierzaniem. - Co ty opowiadasz, Meaghan?!

Meaghan wycofała się szybko.

- To tylko przypuszczenie, mogę się mylić. A może szukasz mężczyzny podobnego do naszego ukochanego brata?

Melinda nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu. Jej batalie z despotycznym bratem przeszły do rodzinnej legendy.

- A kto mówi, że ja w ogóle kogoś szukam?

- Ja - odpowiedziała Meaghan, rym razem bez wahania. - Jesteś jedyną panną w rodzinie, a w ubiegłą wigilię Bożego Narodzenia wyznałaś, że bardzo chciałabyś mieć dzieci, nawet gdybyś nie wyszła za mąż. Po prostu nie znalazłaś dotąd nikogo odpowiedniego. I trzeba dodać, że nie z powodu braku chętnych.

- O tak, odrzucałam przynajmniej dwie propozycje małżeństwa dziennie. Meaghan. daj spokój. Mam dwadzieścia sześć lat. Jeszcze nie jestem starą panną. Ale od czego zaczęłyśmy? Aha chciałam ci powiedzieć, jakim bufonem stał się teraz Dziki. I wiesz, on nawet nie przyznaje się, że tak się kiedyś wszyscy do niego zwracali. Teraz nazywa się Griffin Taylor, dla przyjaciół - Griff. Czy to nie śliczne imię dla młodego, zdolnego i robiącego karierę?

- Wydawało mi się, że miał na imię Edgar albo...

- Edward - podpowiedziała Melinda. - Nie znosił tego imienia, chyba dlatego, że odziedziczył je po ojcu. Nie wiem skąd wytrzasnął tego Griffina. Może to jego drugie imię? M owił, że i drugiego imienia nie lubi.

- Doskonałe wszystko pamiętasz - nie omieszkała wtrącić Meaghan. - Czy znasz datę jego urodzin?

- Piąty maja Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie?

- Dla mnie nic - zaśmiała się bliźniaczka. - Czy masz zamiar się z nim widywać?

- Chyba przypadkiem. - W odpowiedzi Melindy zabrzmiała posępna nuta.

- Szkoda, że tak się wszystko między wami popsuło. -Tym razem głos Meaghan był poważny i współczujący. - Wiem. jak bardzo byłaś do niego przywiązana. Musi być ci przykro, ze wasza przyjaźń nie ma widoków na przyszłość.

- Owszem, ale przeżyję to. Nie widywałam go przez ostatnie dwanaście lat i jeżeli go więcej nie spotkam, to moje życie się nie zmieni.

Meaghan taktownie zmieniła temat i zaczęła wypytywać Melindę o pracę. Obie pasjonowały się tym, co robiły. Meaghan uczyła dzieci niepełnosprawne. Na ten temat mogły rozprawiać godzinami. Cotygodniowa rozmowa telefoniczna dobiegła końca.

- Ucałuj ode mnie Johna i Andy'ego. - Melinda jak zwykle ociągała się z odłożeniem słuchawki.

- Trzymaj się, kochanie. Tęsknię za tobą.

- Ja też.

Tylko inna para bliźniaków mogłaby zrozumieć, jak silna wieź łączyła Meaghan i Melindę. Ani różnice charakterów, ani dzielące je kilometry Meaghan po wyjściu za mąż przeprowadziła się do Tulsy, a Melinda wyjechała do River City nie oddaliły ich od siebie. Spotykały się, kiedy tylko to było możliwe. Okazje nadarzały się często, gdyż w tej związanej ze sobą rodzinie zawsze ktoś znajdował powód do zwoływania familijnych zgromadzeń.

Melinda z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Poszła do małej kuchenki, żeby coś przegryźć. Tak jak powiedziała siostrze, nie miała zamiaru nigdy więcej spotkać się z Griffinem Taylorem. Ale nie potrafiła zapomnieć gniewnych, brązowych oczu i miłego uśmiechu chłopca, w którego głosie zawsze brzmiała czułość, gdy się do niej zwracał: Hej, Melindo, jestem!

Otwierając lodówkę uśmiechnęła się zadowolona, że właśnie taki wizerunek udało się jej ocalić, mimo doznanego rozczarowania.

Griff wpatrywał się w drzwi mieszkania Melindy. Zawahał się przez moment, odwrócił, zaklął cicho pod nosem i zanim zdążył zmienić zdanie, zapukał. Oczekiwał na słowa „ Kto tam?, więc był zaskoczony, kiedy drzwi otworzyły się niemal natychmiast.

Było oczywiste, że Melinda jest nieprzyjemnie zdziwiona jego widokiem.

- Co ty tu robisz?

- Przepraszam - rzekł bez wstępu - ale wczoraj w biurze zachowałem się głupio. Zaskoczyłaś mnie, a ja zareagowałem instynktownie i nie tak, jak należy. Znowu możemy być przyjaciółmi. Nie ma przeszkód.

- Jest jedna - odrzekła spokojnie. - Już mi się nie podobasz.

Usiłowała zamknąć mu drzwi przed nosem. Ale przytrzymał je.

- Melindo, wpuść mnie. Musimy porozmawiać.

- Nie. Powiedziałeś już wszystko. Jestem dla ciebie niemiłym wspomnieniem. I tak wstydzisz się swojej przeszłości, że nawet nie chcesz pamiętać dobrych chwil. Byłam odpowiednia dla chłopca z biednej dzielnicy, ale teraz

jesteś poważnym adwokatem i nie masz czasu dla zwykłego psychologa z kliniki. Tak jak już mówiłam, panie Taylor, jest pan hipokrytą, a ja zawsze nie znosiłam hipokrytów, chyba pan pamięta.

- Widzę, że nadal masz własne zdanie, którego nikt nie może zmienić.

To nie była najmądrzejsza uwaga. Zobaczył iskry zapalające się w jej zmrużonych, zielonych oczach.

- Nie, panie Taylor, nikt mnie nie zmieni, jak to pan ujął. Jedynie kiedyś Matt był na tyle głupi, że próbował, ale już bardzo dawno przyznał się do porażki.

Ponownie usiłowała zatrzasnąć drzwi, Griff popchnął je mocniej i wszedł do pokoju, zanim zdołała go powstrzymać. Trzymając dłonie na szczupłych biodrach patrzyła na niego wzrokiem pełnym wściekłości. Zauważył, że wciąż jeszcze lubi stroje w jaskrawych kolorach i ekstrawaganckim stylu.

- Słyszałeś, co powiedziałam? Wyjdź z mego mieszkania. Jak śmiesz...

- Melindo, proszę, nie mów w ten sposób. Czy nie możemy rozsądnie porozmawiać?

Szarpiąc ze złością rąbek swetra, mruknęła:

- Ja jestem rozsądna.

- Czy mogę usiąść?

Nie czekając na zaproszenie usadowił się wygodnie na podniszczonej kanapie. Niespiesznie powiódł wzrokiem po pokoju, zatrzymując spojrzenie na różnych osobliwościach, którymi był ozdobiony. Stał tam różowy, porcelanowy flaming, na ścianie wisiały papierowe chińskie maski, a lampa miała kształt gejszy trzymającej świecę.

- Podoba mi się tutaj. Styl raczej eklektyczny, ale tego można się było po tobie spodziewać.

- Czuj się jak u siebie w domu. - Nawet nie usiłowała ukryć ironii.

- Dzięki. Masz może kawę?

- Nie, nie mam.

Wzruszył ramionami widząc, że Melinda nie ma zamiaru grać roli gościnnej gospodyni.

- I tak muszę ograniczać kofeinę, A co słychać u was w domu? Jak tam Meaghan? Wspomniałaś Matta, czy nadal jest taki apodyktyczny?

- Dzi... - urwała pod wpływem jego wzroku i sapnęła niecierpliwie. - Nie mogę się odzwyczaić. Zawsze do ciebie tak mówiłam. Nie wiem, jak powinnam się teraz do ciebie zwracać.

- Wiesz, że używam drugiego imienia - Griffin. Większość ludzi nazywa mnie Griff.

- Griff- powtórzyła chłodno. - Pięknie. Wczoraj dałeś mi do zrozumienia, że byłbyś wdzięczny, gdybym zniknęła z twojego biura oraz z twojego życia i przestała ci zawadzać. Nie wierzę, że przyszedłeś tu jedynie po to, aby dowiedzieć się, co porabia moja rodzina.

- Melindo już cię przeprosiłem Dawniej nie byłaś taka zawzięta.

- To ty stwierdziłeś, że teraz właściwie się nie znamy. - Jej uśmiech był sztucznie słodki. - Nie zapraszam nieznajomych do domu na pogawędkę. Szczególnie tych. Którzy mi się nic podobają.

- Znowu zaczynasz?

- A dlaczego nie, przecież to prawda. Pochylił się i spojrzał na nią. -

- A co mogłoby sprawić, żebym zaczął ci się podobać na nowo?

- Może skórzana kurtka. Jeden lub dwa kolczyki.

- To niemożliwe. Czy mam rozumieć, że wszyscy twoi przyjaciele noszą skórzane kurtki i kolczyki?

- Nie - przyznała. - Ale oni nie stroją się w cudze piórka. Starają się być sobą.

- Ja też. Po prostu zmieniłem się przez te dwanaście lat.

- Ciągle to powtarzasz. Ale skoro moim przyjacielem była inna osoba, ty i ja nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.

Potrząsnął głową ze smutnym uśmiechem.

- Jak to się stało, że ty zupełnie się nie zmieniłaś przez ten czas, Jesteś tą samą porywczą, zapalczywą dziewczyną którą...

- Kobietą - przerwała stanowczo i wyprostowała się nagle. - Nie jestem już dziewczyną.

Zlustrował ją od czubka głowy do gołych, różowych palców stóp.

- Tak, widzę.

Odczuł zadowolenie, dostrzegając lekkie rumieńce wstępujące na jej jasne policzki

- Przestań - rzekła ze złością. - Oboje wiemy, że nie interesuję cię również pod tym względem.

- Nie?

- Nie. Wszyscy mówią, że Wallace Dyson wybrał cię na przyszłego małżonka dla swojej córki, Leslie. Jestem pewna, że nie masz nic przeciwko temu, skoro z taką gorliwością dążysz do bogactwa i sławy.

Odchylił się i oparł wygodnie. Nie dal po sobie poznać, że jej słowa nieco go speszyły.

- Cóż to, Melindo, słuchasz plotek z magla? - A co, może to nieprawda? - spytała wyzywająco. Wzruszył ramionami.

- Pewno widziano mnie z Leslie raz czy dwa. Bez względu na nadzieje Dysona, sam podejmuję wszystkie decyzje dotyczące mojej przyszłości. Nie mam żadnych planów matrymonialnych.

- Mówisz językiem dyplomatów. Zmienił temat.

- Wybierz się dzisiaj wieczorem ze mną na kolację.

- Nie.

- Dlaczego?

- Nie chce mi się. Poza tym już się umówiłam. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Słowa Melindy nie sprawiły mu przyjemności.

- Z kimś miłym?

- Oni wszyscy są mili.

Nie wiedział, czy ma wyjść, czy też zamknąć jej śliczne usta pocałunkiem, więc spojrzał na nią groźnie.

- Zaczynam rozumieć twojego brata, który miał nieraz ochotę położyć cię na kolano i dać klapsa.

- Skończyło się na ochocie. Nigdy nie spróbował.

- Może nadszedł czas, żeby ktoś to zrobił. - Jego głos nabrał nagle łagodnego łonu.

- Być może odważyłby się na to facet w skórzanej kurtce i z kolczykiem w uchu- Młody karierowicz, ambitny adwokat nigdy by tego nie zrobił.

Kiedyś nie odrzuciłby takiego wyzwania. Ale to było dawno temu.

-Czy to nie ty proponowałaś, te moglibyśmy napić się czegoś i powspominać dawne czasy? Kiedy? Jutro? A może straciłaś już odwagę?

Roześmiała się.

- Pamiętaj, że jestem psychologiem. Twoje strategiczne sztuczki na mnie nie działają

- A zatem wycofujesz się?

- Nie wycofuję się... - zaczęła z pasją, ale nie dokończyła i rzuciła na niego spojrzenie pełne złości. - Do diabła, dobrze, niech będzie jutro.

- Zabiorę cię o siódmej na kolację.

- Nigdy nie proponowałam kolacji - zaprotestowała zrywając się na równe nogi. - Mówiłam, że możemy iść i napić się czegoś.

- Świetnie, Napijemy się do kolacji Dobranoc, Melindo. Zniknął w drzwiach, zanim zdążyła sformułować odpowiednio ciętą odpowiedź.

Kiedy sadowił się za kierownicą kosztownego, sportowego samochodu, zastanawiał się, dlaczego właściwie ją zaprosił Być może ciągle jeszcze nie potrafił odrzucić wyzwania. A może przejął się bardziej, niż chciał się do tego przyznać, wyznaniem Melindy, że przestał się jej podobać?

Ostatnio zbyt często łapał się na tym, że sam sobie nieszczególnie się podobał.







































ROZDZIAŁ 3



Melinda kręciła się niespokojnie na krześle, zerkając ukradkiem na siedzącego naprzeciw niej mężczyznę.

Byli w restauracji już od piętnastu minut i dla Melindy stało się boleśnie jasne, te poza krótkotrwałą znajomością w przeszłości, nic ich obecnie nie łączy. Byli dla siebie obcymi ludźmi. Griffin Taylor miał ragę. Dwanaście lat to szmat czasu, zwłaszcza kiedy są to lata dojrzewania i wchodzenia w dorosłe życie. Trzydziestoletni Griff Taylor diametralnie różnił się od osiemnastoletniego Dzikiego, podobnie jak Melinda w wieku dwudziestu sześciu lat od dawnej czternastolatki.

Uświadamiała sobie wyraźnie dzielącą ich przepaść, przyglądając się badawczo atrakcyjnemu mężczyźnie, siedzącemu po drugiej stronie stolika. Zastanawiała się, czy specjalnie założył granatowy garnitur w prążki i śnieżnobiałą koszulę, żeby podkreślić różnicę między sobą a chłopcem, którego znała. Melinda na wieczór wybrała jedną ze swoich niezwykłych sukienek, z fioletowej satyny. Być może podświadomie chciała pokazać, że ona nie zmieniła się tak bardzo przez te lata.

Poza uwagą, że ładnie wygląda, Griff nie skomentował tego stroju. W jego oczach dostrzegła jednak aprobatę. Odchrząknął i nagle się uśmiechnął.

- To się chyba nazywa „niezręczne milczenie". Pomyślała, że jedno się przynajmniej nie zmieniło. Pod wpływem nieoczekiwanego, uroczego uśmiechu poczuła, jak kiedyś, drżenie w okolicy serca.

- Chyba lak - udało się jej odpowiedzieć dość spokojnie. Czekali na zamówione potrawy i Griff starał się rozładować napięcie.

- Mamy mnóstwo zaległości do odrobienia. Chciałbym dowiedzieć się, co słychać u twoich bliskich.

- Wszystko wspaniale. Oczywiście wiele się zmieniło. Wszyscy pozakładali własne rodziny.

- Nawet Meaghan?

- Tak. Ona i John mają ośmiomiesięcznego synka.

- Trudno to sobie wyobrazić. – Pokręcił głową ze zdziwieniem. - Czy wyszła za mąż za przewodniczącego samorządu studenckiego?

Zaśmiała się.

- Właśnie tak. On jest prezesem uczelnianego stowarzyszenia młodych republikanów. Pracuje w banku.

- Widzę, że nie wszystko się zmieniło. - Rzucił jej pytające spojrzenie. - A ty, czy nadal umawiasz się na randki z mężczyznami, na widok których twojemu bratu podskakuje ciśnienie?

- Umawiam się na randki z mężczyznami, którzy mi się podobają - skwitowała pytanie i wróciła do bezpieczniejszego tematu: - Z pewnością pamiętasz moje dwie starsze siostry, Merry i Marshę.

- Oczywiście, Czy nadal prowadzą firmę zaopatrzeniową?

- Tak, z dużym powodzeniem. Ich mężowie, Grant i Tim, są wspólnikami komputerowej firmy konsultingowej. Merry i Grant mają dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, a Marsha i Tim dwie bliźniaczki i synka.

- A Mart? - spytał z uśmiechem. Pamiętał, że mimo nieustannych bojów, jakie Melinda toczyła z bratem, byli sobie bardzo bliscy.

Melinda zastanawiała się, jak to się dzieje, że Griff w jednym momencie wydaje się jej obcym człowiekiem, a za chwilę dawnym przyjacielem. Czyżby mylił się mówiąc, że chłopiec, którego znała, zniknął na zawsze? A może jednak poważny adwokat ukrywał w sobie jakaś cząstkę osobowości Dzikiego?

- Matt jest właścicielem domu wypoczynkowego w Tennessee - odparła. - Ożenił się z cudowną kobietą. Brooke jest nie tylko moją bratową, ale też jedną z najbliższych przyjaciółek. Mają córkę.

Dostrzegła rozbawienie w oczach Griffa.

- Matt ma córkę? No to za kilka lat rozegra się u nich niejedna rodzinna batalia.

Roześmiała się.

- Chyba tak, Wprawdzie Matt nieco złagodniał, głównie pod wpływem Brooke, ale w gruncie rzeczy niewiele się zmienił. Nadal uważa, że zawsze ma rację. Ich czteroletnia córeczka jest podobna do niego, a do tego po matce odziedziczyła upór i niezależność. Już zgłosiłam się na sekundanta.

- Myślę, że docenił twój gest.

- Powiedział, że jeżeli będę wtykać nos w jego rodzinne sprawy, to mi go przesunie na inne miejsce - odpowiedziała z uśmiechem.

Griff zatrzymał wzrok na jej nosie.

- A to byłaby szkoda - zauważył.

Melinda poczuła, że drży. Usiłowała sobie przypomnieć, co właściwie zamówiła; nie wiedziała, czy będzie w stanie coś przełknąć. Miała wrażenie, że Griff coraz bardziej jej się podoba. Tego się nie spodziewała.

- Tak więc zostałaś w rodzinie jedyną osobą samotną - Griff mówiąc to patrzył w talerz.

- Nie spotkałam dotąd mężczyzny, u którego boku chciałabym się budzić codziennie rano - odparta szczerze.

- Nie masz nikogo na widoku?

- Było kilku, ale żaden z nich nie okazał się tym właściwym.

- Czy myślisz, że znajdziesz takiego? I skąd będziesz wiedziała, że to właśnie on?

- Znajdę - odrzekła stanowczo. - I będę wiedziała. Ale nie spieszę się. Jestem zadowolona z tycia. Lubię moja pracę, moich przyjaciół, a jeśli chodzi o ciepło domu rodzinnego, to przecież mam siostry, brata, siostrzenice i siostrzeńców. Jestem bardzo szczęśliwa.

- Miło to słyszeć. - Wydawało się, że mówi szczerze. W czasie kolacji Melinda starała się dowiedzieć czegoś więcej o losach Griffa.

- Nigdy nie wróciłeś do Springfield. To było tylko stwierdzenie faktu.

- Nie. Nie zostawiłem tam niczego, poza przykrymi wspomnieniami.

- Niektórzy spodziewali się, że przyjedziesz na pogrzeb ojca. - Usiłowała niezbyt przekonująco ukryć, że była jedną z tych osób- Kiedy umarł, byłem na lotniskowcu na drugim końcu świata.

- Mogłeś dostać urlop.

- Gdybym przyjechał na pogrzeb, kiedy moje rany, wynik jego pijackich furii, były jeszcze nie zagojone, byłbym obłudnikiem.

Skinęła głową, gdyż - choć niechętnie - musiała przyznać mu rację.

- Kiedy postanowiłeś studiować prawo?

- Parę lat po wyjeździe ze Springfield.

- Myślałam, że masz zamiar pozostać w marynarce jako pilot.

Wzruszył ramionami.

- Dość szybko uświadomiłem sobie, te służba wojskowa zbyt by mnie ograniczała. Dlatego chodziłem do wieczorowego college'u, a potem, po wyjściu z wojska, zapisałem się na studia prawnicze. Dyson zatrudnił mnie zaraz po dyplomie.

- A potem zadziwiająco zbliżyliście się z Dysonem.

- Można chyba powiedzieć, że podoba mu się mój styl - odpowiedział lekko. Jego wzrok powstrzymał Melindę od złośliwej uwagi na temat córki Dysona jako dobrej partii.

- Lubisz swój zawód? -W jej głosie brzmiała niewiara.

- Uważam zawód prawnika za fascynujący. Te same słowa mogą być interpretowane na tyle różnych sposobów. Podjęcie się obrony w kiepskiej sprawie i doprowadzenie do wygranej to zwycięstwo, które przynosi satysfakcję. Nie mówiąc już o dochodach.

Ignorując ostatnią uwagę, spytała spokojnie:

- Czy to prawda, że masz zamiar reprezentować Stanleya Schulza w sprawie East Plaża?

Wyglądał na zakłopotanego, lecz skinął głową,

- Tak.

Jej palce zacisnęły się na trzonku widelca.

- Jak możesz bronić ludzi, którzy bardziej cenią pieniądze niż ludzkie życie? - zapytała zdumiona. - Gazety podały, że gdyby działały automatyczne zraszacze, mogłoby się uratować sześć osób, które zginęły w płomieniach.

- W czasie wznoszenia budynku nie było prawnego wymogu instalowania takiego zabezpieczenia przeciwpożarowego - odparł bezbarwnym głosem.

- Budynek był stawiany dwa lata przed wejściem w tycie przepisów, ale w praktyce już powszechnie stosowano ten system. Szef straży pożarnej wiele razy w ubiegłych latach doradzał Schulzowi tę instalacje - odparowała. - Twój klient nie zrobił tego, choć pozwalała mu na to jego sytuacja finansowa. Po prostu nie chciał wydać pieniędzy. Dokładnie tak samo było z korporacja DayCo, która stać było na właściwa, konserwacje willi, w której nieszczęsna Nancy Hawlsey o mało nie utraciła życia- dodała ostro.

Griff spojrzał jej w oczy, odkładając widelec opanowanym ruchem.

- Nie wolno mi dyskutować z tobą na temat prowadzonych przeze mnie spraw, chyba wiesz o tym.

- Ty po prostu nie masz odwagi o nich dyskutować. -Odsunęła talerz. Straciła apetyt. - Dawniej wyznawałeś jakieś ideały, miałeś jakieś zasady. Ileż to razy walczyłeś w obronie słabych lub biednych dzieciaków. Nawet wylądowałeś w areszcie za protest przeciw pobiciu dwóch murzyńskich chłopców przez czterech gliniarzy. Co się z tobą stało?

- Ile razy mam ci powtarzać, że ludzie się zmieniają -rzucił gniewnie. - Rozejrzyj się w o kół, Melindo. Pokolenie dzieci-kwiatów dorosło. Są teraz wśród nich maklerzy giełdowi albo przewodniczący towarzystw przemysłowych. Protest-songi, których słuchałem, są teraz muzycznymi przerywnikami w audycjach reklamujących samochody lub obuwie gimnastyczne. Ja natomiast reprezentuję prawo i jestem po innej stronie niż kiedyś.

Odetchnął głęboko. Starał się opanować.

- Czy wiesz, ile notuje się codziennie w tym kraju błahych wypadków obrażeń ciała? Sprawy trafiają do sądu, sędziowie tracą tylko czas. a podatnicy pieniądze. Wysokie koszty ubezpieczenia lekarzy powodują wzrost ich honorariów tak, że przeciętnego człowieka po prostu na to nie stać. Kiedy jakiś pijak przewróci się w restauracji, rzesza prawników nakłania go do wytoczenia powództwa, ponieważ stracił równowagę, potykając się o odwinięty dywan. Rodzice dziecka urodzonego z wadą genetyczną skarżą lekarzą o to, że w jakiś sposób tego nie przewidział. Składki ubezpieczeniowe sięgają niebotycznych wysokości, gdyż sady przyznają coraz wyższe odszkodowania.

- Dzięki prawnikom - wtrąciła Melinda.

- No tak. ale pannę Hawlsey też reprezentował adwokat – przypomniał jej Griff. - Arturowi Daytonowi przysługuje taka sama pomoc prawna, jaki twojej przyjaciółce. Stanleyowi Schulzowi również.

- A co z ofiarami zaniedbań, za które odpowiedzialni są lekarze lub korporacje? Mam na myśli Nancy Hawlsey i sześć osób, które zginęły w pożarze. Także kobiecie, która zmarła na siole operacyjnym, gdyż chirurg nafaszerowany był narkotykami.

- Tak jak powiedziałem, przysługuje im prawo do pomocy prawnej. W każdej sprawie są dwie strony i dlatego istnieje system sądownictwa. Obowiązkiem adwokata jest reprezentować jak najlepiej interesy klienta, a rzeczą sądu zadecydować, kto jest niewinny.

- Każdy ma prawo do takiej obrony, na jaką go stać -mruknęła,

W odpowiedzi wzruszył lekko ramionami

- Tak jest. A może porozmawiamy o psychologach-szarlatanach? Tych, którzy wykorzystują swój zawód i naciągają pacjentów pod pozorem leczenia ich problemów seksualnych. Tych. którzy zwalniają chorego psychicznie człowieka, żeby zająć się nim dopiero wtedy, gdy w szale kogoś zabije.

Spojrzała na niego niechętnie, ale wiedziała, że lepiej zrobi nie spierając się dłużej. Zbyt dobrze potrafił dyskutować. Nie wygrałaby z nim.

- Może lepiej zmieńmy lemat.

- Dobry pomysł. Zdaje się, że straciłaś apetyt. A może zjesz na deser coś słodkiego?

- Nie, dziękuję.

- Wobec tego odwiozę cię do domu.

- Świetnie. Zdaje się, że nie możemy się dogadać. -Melinda usłyszała ton smutku we własnym głosie.

Siali przed otwartymi drzwiami jej mieszkania. Griff z pewnością chce wrócić jak najszybciej do domu. W czasie drogi powrotnej atmosfera nie była zbyt przyjemna, chociaż starali się nie poruszać kontrowersyjnych tematów.

- Chyba trochę się posprzeczaliśmy. - Griff ze skrzywioną miną trzymał jedną rękę w kieszeni, a drugą na klamce.

Melinda spojrzała na niego z powagą.

- Nigdy nie przypuszczałam, że wszystko może się między nami popsuć. Dawniej byliśmy sobie tacy bliscy. Pamiętam jeden wieczór. Płakałam w twoich ramionach z tęsknoty za mamą, a ty byłeś załamany, bo ciągle nie mogłeś wybaczyć swojej mamie, że cię opuściła.

Jego wzrok stał się zimny.

- Niektórych wspomnień najlepiej nie wskrzeszać.

- Nie zawsze się to udaje - wyszeptała. Wiedziała, że zachowa w pamięci tamtą chwilę, choćby minęły wieki. - Czy zapomniałeś już o wszystkim, co nas łączyło?

- Nie - przyznał szorstkim głosem. - Przypominam sobie wieczór, kiedy cię pocałowałem. To było na parę tygodni przed zdaniem matury. Wtedy postanowiłem wstąpić do marynarki i wyjechać z miasta.

Wspomnienie tego pierwszego, słodkiego pocałunku sprowadziło rumieniec na policzki Melindy. Trudno było uwierzyć, że całował ją kiedyś ten mężczyzna, który teraz stał przed nią z surową miną.

- Dlaczego to zrobiłeś?

Zawahał się i ogarnął ją smutnym spojrzeniem.

- Miałaś czternaście lat. A ja kończyłem osiemnaście. Wtedy różnica wieku między nami miała duże znaczenie.

Ja już byłem gotowy do stosunków bardziej... dojrzałych. Ty - nie.

Uśmiechnęła się blado.

- Wtedy nie całkiem wiedziałam, na czym miałyby polegać bardziej dojrzałe stosunki.

- Właśnie.

- To ironia losu - zastanawiała się głośna. - Dwanaście lat temu byliśmy wspaniale dobraną parą, lecz rozdzieliła nas różnica wieku. Teraz, kiedy to nie gra roli, staliśmy się tak inni, że nie moglibyśmy żyć ze sobą.

Przez moment wydawało się, że Griff chce zaoponować.

- Chyba masz rację - przyznał w końcu. - Tobie nie podoba się moja zawodowa działalność, ty przywodzisz mi na myśl złe wspomnienia.

- Nic na to nie mogę poradzić.

- A ja nie chcę zmieniać mojego życia.

Wydawali się pogodzeni z faktem, że iskierka, która się między nimi zatliła, miała zgasnąć, zanim, być może, przerodziłaby siew niszczący płomień..

Melinda podziwiała przenikliwość Griffa, chociaż odczula pewne rozczarowanie. Chyba miał rację. Gdyby pozwoliła na zbliżenie, Griff Taylor w swym nowym, niekoniecznie udoskonalonym wydaniu, mógłby jej sprawić jedynie zawód.

- Dzięki za kolację. Miło było znowu być razem. W odpowiedzi skinął jedynie głową.

- Dobranoc. Może się jeszcze kiedyś spotkamy.

- Być może,

- A zatem... - Widać było skrępowanie tego tak zwykle pewnego siebie mężczyzny. - Dobranoc - powtórzył.

- Dobranoc, Griff.

Drzwi zamknęły się, a Melinda stała jeszcze przez chwilę zadumana. Poszła do sypialni i postanowiła, że w czasie długiej kąpieli będzie musiała w spokoju rozważyć uczucia, jakie w niej wzbudził Griff Taylor.

Zdążyła zrobić jeden krok w kierunku łazienki, gdy usłyszała niecierpliwe pukanie do drzwi. Otwierając je wiedziała, kto za nimi stoi.

- O czymś zapomniałeś?

- Taak. Jeżeli tego nie zrobię, to chyba oszaleję. Możesz to nazwać ciekawością.

- Cieką... - nie zdążyła dokończyć, gdyż jego usta zbliżały się już do jej warg. - Griff, nie możesz...

Po raz pierwszy całowali się wiele łat temu. Szczegóły zatarły się w słodkim i mglistym wspomnieniu. Od tamtego czasu robiła to wiele razy i nieraz pocałunek sprawiał jej przyjemność. Dlaczego więc ten właśnie wywołał wstrząs, który odczula całym ciałem? Griff nie usiłował być delikatny czy serdeczny. Pocałunek był gwałtowny, gorący i namiętny. Dowodził, że Griff nie traktował już Melindy jak niewinnej dziewczyny, wymagającej ostrożnej powściągliwości. Była kobietą, której pożądał. Również Melinda zrozumiała, że pragnie teraz tego mężczyzny. A może pragnęła już od chwili, kiedy ujrzała go w sądzie, zanim dowiedziała się, kim jest

Gdy się odsunął, pod Melindą uginały się nogi. Griff też był głęboko poruszony.

- Teraz już wiemy. - Wsunął ręce do kieszeni marynarki.

- Co wiemy? - udało jej się zapytać cicha

- Jak by to było, gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach. Dobranoc. Melindo.

Drzwi zatrzasnęły się za nim ponownie i Melinda wiedziała, że tym razem nie wróci.

Pomyślała, że zimny prysznic będzie lepszy niż gorąca kąpiel. To nie był pocałunek poważnego i opanowanego adwokata.

Całował ją dziś już dorosły, ale ciągle tkwiący w tym mężczyźnie niebezpieczny chłopak, który kiedyś nadal sobie przezwisko Dziki. I z takim mężczyzną mogła wyobrazić sobie wspólna, przyszłość.

Jak ochłonie pod prysznicem, będzie musiała to wszystko dokładnie przemyśleć.

- A więc to jednak ten chłopak, którego znałaś ze szkoły? – Fred pokręcił głową w zdumieniu. – Coś podobnego! Chłopak o przezwisku Dziki, popadający nieustannie w kolizję z prawem, zmienił się w Grilla Taylora! Nigdy bym nie przypuszczał.

- Fred, nie wspominaj o tym nikomu, dobrze? Zależy mu na tym, żeby jego przeszłość nie stała się publiczną tajemnicą. Przyrzeknij, że nic nie powiesz.

Fred obrzucił Melindę wymownym spojrzeniem.

- Melindo, czy pamiętasz, że jestem psychologiem? Umiem dochować sekretów.

- Wiem, przepraszam. - Uśmiechnęła się usprawiedliwiająco.

- Wybaczam. Tym razem. A zatem nie zamierzacie się widywać?

- On tak uważa. Ja jeszcze nie wiem.

- To mi się podoba. Tak mówi moja Melinda! - Fred rozpromienił się.

Zagryzła wargi i bawiąc się kosmykiem włosów, wpatrywała się w pobrudzony sufit biurowego pokoju.

- Gdyby był choć cień nadziei, że w tym ucywilizowanym osobniku o zachowawczych poglądach... - Nic wiedziała, co właściwie chciała powiedzieć. Nieświadomie podniosła powoli dłoń do ust. Zdawało się jej, że nadal czuje na nich wargi Griffa.

Głos Freda zabrzmiał nutą troski.

- Wiele zależy od tego, czy pozostajesz nadal pod wpływem wspomnień. Jeżeli uczucia czternastolatki miałyby stanowić podstawę waszych obecnych stosunków, to zmierzasz wprost ku rozczarowaniu. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?

- Tak to jest, gdy się przestaje z zawodowcami - skomentowała Melinda. - Nie, Fred, nic tkwię wyłącznie w przeszłości. Mówiąc całkiem szczerze, Griff Taylor jest bardzo pociągającym mężczyzną. Jednak zupełnie nie mogliśmy się dogadać. A przecież musi być jakaś płaszczyzna porozumienia.

- A jeżeli nie ma?

- To trudno.

- A jak zamierzasz się o tym przekonać? Mówiłaś przed chwilą, że on nie chce spotkać się z tobą ponownie.

- Tego nie powiedział - zaoponowała szybko. - On jedynie uważa, że nie powinien zachowywać się nierozsądnie.

- Co zatem zamierzasz zrobić?

Tylko członkowie rodziny znali uśmiech, który w tej chwili pojawił się na ustach Melindy. Znali i wiedzieli, co oznacza.

- Muszę się z nim znowu zobaczyć i sprawdzić, czy jest jeszcze jakaś nadzieja.

- A jak zamierzasz doprowadzić do spotkania?

- Mój ty najbliższy współpracowniku, czyżbyś zwątpił we mnie? Czynie opowiadałam ci. jak udało mi się pogodzić mego straszliwie skłóconego brata z jego przyszłą żoną? A co powiesz o,..

Fred powstrzymał ją ruchem ręki.

- Nie zaczynaj przechwalać się swymi błyskotliwymi konceptami. Wiem, co potrafisz. Pytam cię o twój obecny plan.

- Mam zaledwie zarys planu. A teraz zmykaj. Za piętnaście minut przychodzi pacjent i muszę się przygotować.

Fred wstając rzucił okiem na jej terminarz.

- O Boże, pan Peterson. Czeka cię kolejna godzina jęków na temat okrutnego traktowania go przez niegodziwą żonę i przyczyn, dla których nie może jej opuścić.

- Pewnego dnia któreś z nas przekona go, że gdyby naprawdę nie kochał tej kobiety, dawno by już od niej odszedł. Tymczasem potrzeba mu trochę współczucia, a ty i Murphy nie możecie mu pod tym względem pomóc.

- Nasze współczucie już się wyczerpało. Poczekaj, z tobą będzie tak samo.

- A może nie. Może mnie się uda.

- Mam nadzieję, dziecinko. Z korzyścią dla was obojga. Do zobaczenia.

- Tymczasem - odpowiedziała Melinda roztargnionym głosem. Nie myślała już ani o Fredzie, ani o panu Petersonie.

Plan, powtarzała w myślach, potrzebny jest plan. Leciutki uśmiech wskazywał, że i tym razem nie zawiodła jej pomysłowość.

Griffstarał się dobrze bawić. Naprawdę się starał. Jeżeli sprawy potoczą się tak, jak w ciągu ostatnich dwóch lat. to będzie często brał udział w imprezach dobroczynnych. I jeżeli nastawienie Dysona nie zmieni się, będzie spędzał mnóstwo czasu z kobietą siedzącą teraz u jego boku. Patrząc na ładną, choć nieco pozbawioną wyrazu, twarz Leslie, Griff pomyślał, że pomysł zawarcia z nią małżeństwa nie wydawał mu się tak niedorzeczny jak wtedy, gdy po raz pierwszy uświadomił sobie zamiary Dysona. Leslie była atrakcyjną kobietą i dość miłym kompanem. Od dziecka niemalże ojciec przygotowywał ją do roli żony. która potrafiłaby wspomagać młodego, zdolnego adwokata w jego karierze, ewentualnie także politycznej. W ich wzajemnych stosunkach nie było nadmiernego żaru, ale Griff uważał, że brak namiętności nie ma istotnego znaczenia. Dawno już przekonał się, że w życiu nie można wiązać zbyt dużych nadziei z silnymi namiętnościami. Sukcesy finansowe i towarzyskie osiąga się za pomocą głowy, a nie serca. A gdy przyjdzie czas na miłość fizyczna, nie wątpił, że znajdzie ku temu właściwą podnietę.

Dlaczego wiec w czasie tego wieczoru, uśmiechając się do siedzącej koło niego niebieskookiej brunetki, nieustannie odpędzał myśli o pewnej rudawej blondynce z zielonymi oczami?

Do licha musi zapomnieć o Melindzie James. Po raz drugi w życiu. Kiedyś porzucił ją zarówno przez wzgląd na nią. jak i na samego siebie. Teraz powinien uczynić to samo. Choć przyciągała ich jakaś magnetyczna siła, zupełnie do siebie nie pasowali.

Wciągu ostatniego tygodnia Griff usiłował przekonać sam siebie, że łączyła ich jedynie przeszłość. Lecz podczas bezsennych nocy to nie czternastolatka stawała mu przed oczami i to nie dziewczynkę ze wspomnień trzymał w ramionach.

Ostatnio, a dokładnie od tygodnia, prześladowały go najbardziej dręczące wspomnienia; tulącego się do niego jej szczupłego ciała, okrągłości wyczuwalnych poprzez obcisłą, satynową suknię. Smaku jej ust. Żarliwości, z jaką zareagowała na pocałunek.

Tamtą czternastolatkę obdarzał czułością. Kobiety okazującej mu namiętność, kobiety, której dotąd nie znał - pożądał.

I nie wiedział, co. u diabła, ma z tym począć. Najmądrzej - zapewniał siebie - byłoby trzymać się od niej z daleka. Tak jak to robił przez cały zeszły ty dzień. Było to zadanie trudniejsze, niż przypuszczał, zwłaszcza że mieszkała tak blisko. Ale przecież szczycił się swoją silną wolą. Dotąd powtórnie nie spotkał się z Melindą i później też się nie spotka. Wy łączył ją ze swego życia, teraz tylko musi o niej po prostu zapomnieć.

- Griff. czy ty mnie słyszysz? Przynieś mi, proszę, coś do picia.

- Och, Leslie, przepraszam. Myślałem o czymś innym. Czego chciałabyś się...

Nie dokończył zdania. Parę kroków od niego stała Melinda James. Ubrana w lśniąca, srebrzysta, suknię, która wspaniale podkreślała kształty ciała, z dłonią wsuniętą pod ramię wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, patrzyła wyzywająco na Griffa lekko skośnymi, szmaragdowymi oczami.

ROZDZIAŁ 4



Melinda zgodziła się uczestniczyć w aukcji i balu na cele dobroczynne na kilka tygodni przed niespodziewanym spotkaniem z Griffem. Kiedy dowiedziała się od, jak zwykle, świetnie poinformowanego Freda, że na bal przyjdą również Griff i Leslie, postanowiła właśnie tam rozpocząć działania mające na celu odkrycie autentycznego oblicza Griffa Taylora. Teraz, stojąc oko w oko ze swym dawnym przyjacielem i jego towarzyszką, nie bardzo wiedziała, co ma właściwie robić.

- Cześć Griff, halo Leslie -powiedziała patrząc w jego ciemne oczy. - Miło was znowu widzieć.

Gładkie czoło Leslie zmarszczyło się, co mogło oznaczać, że nad czymś się zastanawia. Melinda starała się powstrzymać niecny podszept, że myślenie dla tej ładnej brunetki musi być trudnym zadaniem. Świadomość, iż zdobywa się na taką złośliwość z powodu zazdrości o kobietę uczepioną dobrze umięśnionego ramienia Griffa Taylora, nie była przyjemna. Zazdrość? Co się z nią dzieje?

Leslie, z wygładzoną już buzią, uśmiechnęła się ciepło i Melinda poczuła się jeszcze gorzej.

- Oczywiście, ty jesteś Melinda James - odezwała się tonem grzecznej uczennicy. — Spotkałyśmy się w zeszłym miesiącu na koncercie dobroczynnym. Czy znasz Griffa?

Leslie najwidoczniej nie miała pojęcia, że stojąca przed nią kobieta występowała jako świadek w procesie przeciwko klientowi firmy adwokackiej jej ojca.

- Spotkaliśmy się już. - Jego słowa zabrzmiały trochę zaczepnie. Trzymał w ręku okulary i wpatrywał się w wysokiego, szczupłego mężczyznę, stojącego u boku Melindy, który zdawał się być rozbawiony niemą rozgrywką między Griffem a swoją przyjaciółką.

Griffowi najwyraźniej nie podobała się szarfa w żółte i pomarańczowe kwiaty, którą Murphy założył jako pas do smokingu.

- Czy to twój przyjaciel, Melindo? Starała się uchwycić nutę brzmiącą w głosie Griffa.

Czyżby podjął wyzwanie? Wysunęła rękę spod ramienia Murphy'ego. który rzucił jej rozbawione i zarazem karcące spojrzenie. Pracowali razem i znał ją dobrze.

- Przedstawiam wam Murphy'ego Ryana. Murphy uśmiechnął się do Leslie i wyciągnął rękę do Griffa.

- A więc to po pojedynku z panem w biurze Melindy fruwały meble parę tygodni temu? Publiczność w sądzie musiała się dobrze bawić. Rozumiem, że pański klient przegrał. - Murphy słynął ze złośliwego poczucia humoru i całkowitego lekceważenia subtelnych grzeczności.

Słysząc jego słowa Melinda zamarła. Uścisk dłoni mężczyzn był wymownie krótki.

Wzrok Griffa przeniósł się na Melindę, a raczej na jej skąpą, srebrzystą sukienką, zatrzymując się na głęboko wyciętym dekolcie i sięgającym uda rozcięciu spódnicy.

- Słyszałem, że organizatorzy aukcji mają dzisiaj na sprzedaż dużo ładnych przedmiotów. - Griff nieco burkliwym tonem starał się sprowadzić towarzyską rozmowę na mniej drażliwe lematy, celowo ignorując uwagę Murphy'ego.

- Tak. tutejsi kupcy byli całkiem hojni - Melinda zgodziła się grzecznie. - Jestem pewna, że zyski z licytacji przyniosą duży dochód, z którego skorzysta Dom Nadziei.

Domem Nadziei nazywano warsztaty prowadzone dla chorych, niezdolnych do pracy z powodu niedorozwoju umysłowego. Zdaniem Melindy były bardzo pożyteczną placówką. Sama miała ochotę wziąć udział w licytacji, skoro pieniądze przeznaczone zostały na tak ważny cel.

- Miły wieczór, prawda? - dodał Murphy z kpiącym błyskiem w oczach. - Ci wszyscy ludzie o dobrych sercach, którzy tu przyszli powodowani troską o innych, aż kapią od klejnotów. I są tak wytwornie ubrani.

- Lub raczej wytwornie rozebrani - mruknął Griff, rzucając ponownie spojrzenie na śmiały dekolt sukni Melindy.

- Co za pruderyjna uwaga. - Melinda miała nadzieję, że głos nie zdradzi jej uczuć. Ich spojrzenia znowu się skrzyżowały i Melinda ujrzała na mgnienie ognik szaleństwa, tlący się gdzieś w duszy tego z pozoru uładzonego i opanowanego mężczyzny. Jakiś przebłysk siły prymitywnego samca, który jednym pocałunkiem potrafił pozbawić ją kompletnie woli. Bała się, że serce w niej zamiera.

Wtedy właśnie Leslie, jak niecierpliwe dziecko, pociągnęła Griffa za rękaw.

- Griff; prosiłam cię już, chciałabym się czegoś napić. Poza tym zaraz zacznie się licytacja.

Niebezpieczeństwo minęło i usta Melindy ułożyły się w pobłażliwy uśmiech.

Griff nałożył okulary i poprawił je na nosie.

- Dobrze, Leslie. przyniosę ci szampana. A może byś już zajęła miejsca gdzieś z przodu?

Melinda zauważyła, że Griff mówi do Leslie jak do rozpieszczonego dziecka. Do niej nigdy tak się nie zwracał, nawet kiedy miała czternaście lat. Inna rzecz, że już wtedy nie zniosłaby takiego tonu.

Nie spojrzał na nią, skinął tylko głową i skierował się w stronę baru. Melinda stałaby jeszcze w tym samym miejscu nieruchomo, gdyby nie Murphy, który ujął ją za ramię i poprowadził do sali licytacyjnej,

- Nie możesz się tak na niego gapić - Murphy łajał ją żartobliwie. - Masz przecież wyglądać na chłodną i rozsądną.

Zaczerwieniona ze złości, bardziej na siebie niż na przyjaciela, Melinda odrzuciła grzywę jasnych włosów i obrzuciła go piorunującym wzrokiem.

- Nie gapiłam się na niego. Ja... mmm... po prostu zamyśliłam się.

- Aha. Nawet wiem dokładnie nad czym. Melinda posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Uważaj, Ryan. Chyba nie chcesz, żebym straciła panowanie nad sobą w obecności tej całej śmietanki towarzyskiej?

Zaśmiał się cicho i lekko ją objął.

- Boże uchowaj. Tylko nie to.

- Wiec powstrzymaj się od uwag.

- W porządku. Co masz zamiar kupić dzisiaj na licytacji? Dokładnie wiedziała, co chce kupić, podobnie jak dobrze znała obecny stan swego konta bankowego. Chociaż jej rodzina była zamożna, Melinda utrzymywała się jedynie z własnych zarobków. Decydując się na pracę w niewielkiej klinice, wiedziała, że jej wynagrodzenie nie będzie wysokie. Ale już dawno przekonała się, że mimo uznania dla luksusu, jaki mogą zapewnić pieniądze, poczucie własnej samorealizacji było dla niej ważniejsze. Zdarzały się jednak chwile, kiedy...

- Serwis do herbaty - powiedziała tęsknym tonem.

- Tak? A jaki?

- Bardzo chciałabym mieć w biurze ładny serwis z porcelany. Wiesz, jak bardzo lubię wypić filiżankę herbaty w przerwach między wizytami pacjentów. A ten z ceramiki, który mam, nigdy mi się specjalnie nie podobał Słyszałam, że na dzisiejszej aukcji będzie kilka porcelanowych serwisów.

- Tak, ale jakie będą ceny?! - Murphy był raczej sceptycznie nastawiony do projektu Melindy.

- Wiem. Na pewno wygórowane. Ale na jeden będę polowała.

- Powodzenia.

- Dzięki. - Wsunęła rękę pod ramię przyjaciela i podążyła z nim dalej. Próbowała skoncentrować się na serwisie do herbaty i zapomnieć o podniecającym wyrazie wpatrzonych w nią oczu Griffa.

Serwis do herbaty był właśnie taki, o jakim marzyła. Wykonany z perłowoszarej porcelany - gładki i bez ozdób. Dzbanek, dwie filiżanki, cukierniczka i dzbanuszek do śmietanki ustawiono na harmonizującej z ni mi tacy. Melin -da uznała, że kupi ten serwis, o ile ceru nie zostanie przebita powyżej stu pięćdziesięciu dolarów. Taką granicę finansową ustaliła na dzisiejszy wieczór. Już wyobrażała sobie, jak popija herbatę z delikatnej filiżanki.

- Chcę go mieć - wyszeptała do Murphy'ego czując, jak zawsze przed walką, że poziom adrenaliny w jej krwi podnosi się.

Murphy uśmiechnął się krzywo na widok czystej żądzy, malującej się na twarzy Melindy.

- Ile forsy przeznaczasz?

- Sto pięćdziesiąt. Jeżeli cena podskoczy wyżej, połóż mi rękę na ustach, dobrze?

- Słuchaj. Mel, mogę dorzucić kilka dolarów, jeżeli będzie trzeba. Skoro lak bardzo chcesz go mieć, to go kupimy.

- Dzięki, Murph. ale chcę go kupić sama, zrozum...

- Ty, z ta twoją wygórowaną ambicją. Dobrze. Ale przynajmniej pozwól mi zabijać wzrokiem każdego, kto będzie chciał cię przelicytować.

- Bardzo proszę. Nie mam nic przeciwko wygranej za pomocą zastraszenia.

Głośny śmiech Murphy 'ego spotkał się z groźnym spojrzeniem stojącej przed nim tęgiej matrony, usiłującej usłyszeć licytatora ogłaszającego właśnie ostateczną cenę czterystu dolarów za porcelanową, ozdobną wazę.

Jego śmiech przyciągnął również uwagę Griffa, który siedział z Leslie po przeciwnej stronie przejścia i przyglądał się im od dłuższego czasu. Melinda nie potrafiła rozszyfrować jego spojrzenia, ale sytuacja zaczynała ją bawić. Miała pewność, że igra z ogniem, ale mimo to prowokowanie Griffa było podniecające. Być może właśnie z powodu tej pewności.

Ich spojrzenia spotkały się na moment, a potem Griff przeniósł wzrok na licytatora- Melinda też skupiła się na przebiegu licytacji, gdyż właśnie pod młotek szedł jej serwis.

Kiedy licytacja rozpoczęła się wywoławczą ceną dwudziestu pięciu dolarów, Melinda podniosła do góry swoją kartę.

- Mam dwadzieścia pięć dolarów, czy słyszałem trzydzieści? Trzydzieści dolarów. Kto da więcej?

Melinda wpatrzona w licytatora podniosła rękę.

- Trzydzieści pięć. Czekam na czterdzieści. Dziękuję. Czterdzieści. I czterdzieści pięć. Kto da pięćdziesiąt?

Melinda podniosła kartkę.

- Pięćdziesiąt. Pięćdziesiąt pięć i sześćdziesiąt. Proszę o sześćdziesiąt pięć. Sześćdziesiąt pięć. Kto da siedemdziesiąt?

Melinda odetchnęła głęboko i podniosła cenę do siedemdziesięciu, pochłonięta wyłącznie osobą licytatora i widokiem upragnionego serwisu.

Przy sumie stu dziesięciu dolarów, którą w czasie dalszej licytacji zadeklarowała, usłyszała cichy śmiech Murphy'ego.

- Co cię tak śmieszy? - syknęła wpatrzona nadal przed siebie.

- Czy wiesz, przeciwko komu licytujesz? - Głos Murphy'ego drżał ze śmiechu. – Wszyscy już odpadli.

- Wszyscy, poza kim? - Śladem Murphy'ego przeniosła wzrok na drugą stronę przejścia, gdzie właśnie Griff dyskretnie podniósł swoją kartę i cenę do stu dwudziestu dolarów.

- Ale żon... - spojrzała ze złością na Murphy'ego on licytuje przeciwko mnie!

- Nie przypuszczam, żeby zdawał sobie z lego sprawę. - Murphy ledwo mógł powstrzymać wybuch śmiechu. -Lepiej podnieś cenę, dopóki masz jeszcze szansę wygranej.

- Założę się, ze mam szansę - nieugięta, podniosła kartę.

- Sto dwadzieścia pięć - obwieścił licytator i skinął ku niej głową. - Czy mam sto pięćdziesiąt? Sto pięćdziesiąt?

- Sto trzydzieści pięć - zaoferował Griff, tym razem donośnym głosem.

- Dziękuję. Sto trzydzieści pięć, sto trzydzieści pięć...

- Sto czterdzieści - podjęła wyzwanie.

Na dźwięk głosu Griffa, który właśnie uniósł swoją kartę. Melinda spojrzała w jego kierunku. Ich spojrzenia spotkały się. Zmrużył oczy.

- Sto czterdzieści pięć.

- Sto pięćdziesiąt - odpowiedziała bez wahania.

- Sto sześćdziesiąt.

- Dziękuję - powiedział licytator - czy...

- Sto siedemdziesiąt - oznajmiła donośnie. Chciała mieć len serwis, teraz jeszcze bardziej niż przedtem.

- Och, Melindo - wyszeptał Murphy. Melinda nie słuchała.

- Sto osiemdziesiąt - rzucił ostro Griff. Publiczność zaczęła się bawić tym współzawodnictwem, pierwszą podniecającą licytacją tego wieczoru.

Głowy odwracały się z lewej strony na prawą jak podczas meczu tenisowego. Wydawało się. że licytator jest niepotrzebny, nie miał prawie czasu na potwierdzenie wywoływanej ceny wobec tempa, w jakim była podbijana.

- Melindo. - Murphy próbował ponownie wtrącić się, kiedy doszło do dwustu dolarów. - Czy nie mówiłaś…

- Dwieście dwadzieścia - ogłosiła. Murphy jęknął i opadł na krzesło,

- Dwieście pięćdziesiąt. - Griff podniósł spokojnie cenę, nie bacząc na Leslie szarpiącą go za rękaw.

Melinda zawahała się, ale zaraz wyobraziła sobie swój śliczny serwis ustawiony w zimnym, odpychającym pokoju biurowym Griffa. I tych jego zachłannych klientów bez serca, popijających herbatę z jej filiżanek.

- Trzysta - powiedziała szybko. Ma przecież jeszcze konto oszczędnościowe.

- Trzysta dwadzieścia pięć.

Ogarniała ją coraz większa złość i żądza wygranej.

- Trzysta pięćdziesiąt

Murphy ukrył twarz w dłoniach. Leslie z wypiekami na policzkach usiłowała wtopić siew oparcie krzesła.

Griff patrzył prowokująco na Melindę. jakby poza nimi nikogo nie było na sali.

- Trzysta siedemdziesiąt pięć.

Zawsze może poprosić brata o pożyczkę. Mattowi to się nie będzie podobało, pomyślała oznajmiając:

- Czterysta.

Griff przybrał teraz minę, którą znała już z sądu: drapieżnego wojownika, który nie zwykł przegrywać.

- Siedemset dolarów - powiedział cicho, ale tak, że każdy mógł usłyszeć te słowa.

Wszyscy wstrzymali oddech.

Melinda wciągnęła głęboko powietrze i już go nie wypuściła, bo poczuła dłoń na swoich ustach. Usiłowała się uwolnić, ale Murphy odwrócił jej twarz i spojrzał w oczy.

- Melindo! - rzekł stanowczo. - Siedem setek dolarów. Siedem setek dolarów. Melinda powstrzymała złość

i poczuła, że słabnie, kiedy cena dotarła do jej świadomości poprzez mgiełkę, otumaniającą ją przez ostatnie dziesięć minut. Siedemset dolarów?

Zachwycony licytator powstrzymywał śmiech.

- Siedemset. Czy ktoś daje siedemset pięćdziesiąt? Melinda przełknęła ślinę i odsunęła dłoń, którą Murphy gotów był znowu położyć na jej ustach w tej samej chwili, w której usiłowałaby je otworzyć. Siedziała milcząca, wpatrzona w Griffa urażonym wzrokiem.

- Siedemset dolarów po raz pierwszy, siedemset po raz drugi i po raz trzeci. Sprzedano panu za siedemset dolarów. Dom Nadziei dziękuje za wspaniałomyślne wsparcie, sir.

Melinda pomyślała, że do końca swoich dni nie zapomni miny Griffa, kiedy uzmysłowił sobie, co właściwie zaszło. Zadowolenie ze zwycięstwa przerodziło się w przykrą konsternację, gdy uświadomił sobie, że zapłacił siedemset dolarów za serwis, który w sklepie nic mógłby kosztować więcej niż trzysta. Nie tylko Melinda zauważyła niezadowoloną minę Griffa. Kiedy licytator przeszedł do sprzedaży następnego przedmiotu, Melinda, powstrzymując chichot, ukryła twarz na ramieniu Murphy'ego i zdołała wyszeptać:

- Jego mina, och, Murphy, czy widziałeś jego minę?

- Melindo, przestań chichotać, gdybyś go teraz widziała...

- Nie mogę na niego spojrzeć, bo boję się, że spadłabym z krzesła ze śmiechu.

Ciągle jeszcze rozbawiona, opanowała się z pewnym wysiłkiem i powstrzymując się od zerkania na Griffa, kupiła w czasie dalszej licytacji zabytkową, cynową puszkę na ciastka i kolorową, jaskrawą klamrę do włosów z górskich kryształów. Miała wrażenie, że wkrótce znowu będzie musiała stawić czoło dawnemu przyjacielowi.

Zespół muzyczny grał świetnie, a Murphy był wybornym partnerem. Melinda bawiła się znakomicie.

- Jesteśmy z siebie dumni, prawda Melindo? - Murphy przekomarzał się z nią, unosząc w górę swoją partnerkę na zakończenie jednego ze szczególnie szalonych tańców.

- Dlaczego? - Melinda zatrzepotała rzęsami i usiłowała zrobić niewinną minę, wirując pół metra ponad posadzką. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

Roześmiał się i postawił ją na ziemi.

- Ty dzieciaku, ktoś przed laty powinien był dać ci parę klapsów.

Uniosła brwi.

- Ostatnio już mi to ktoś mówił.

- I nic dziwnego. - Murphy uśmiechnął się, po czym głośno zaczerpnął powietrza. - Oho, Melindo, zgadnij, kto idzie...

Nie musiała zgadywać, czuła bliskość Griffa za plecami. Nie wiedziała, jak to zrobił, ale już w chwilę później, porwana przez niego, tańczyła w jego ramionach. Murphy poprosił do tańca Leslie,

- Chyba mnie nie spytałeś, czy mam ochotę z tobą zatańczyć. - Melinda rzuciła tę uwagę w przestrzeń ponad ramieniem Griffa.

Spojrzał na nią gniewnie.

- Jesteś z siebie dumna?

- Ogólnie czy z jakiejś szczególnej przyczyny?

- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Zrobiłaś ze mnie idiotę.

- O nie - zapewniła go poważnie. - Mogę oświadczyć z całą stanowczością, że jesteś człowiekiem zawdzięczającym wszystko samemu sobie.

- Sprytnie się mną posłużyłaś. Gdyby nie chodziło

0 ciebie...

- Słuchaj, Griffinie Taylor - przerwała mu. -Ja rozpoczęłam licytację. Na początku nawet nie wiedziałam, że się przyłączyłeś. To ty zacząłeś ze mną walczyć. Chciałeś koniecznie wygrać i podniosłeś cenę o trzysta dolarów. Z tego się wytłumacz.

Jego policzki pociemniały, a w oczach zatlił się gniew.

- Cóż ja...

- Chociaż nie chcesz się do tego przyznać, być może jesteś nadal podobny do tego chłopca z dawnych łat. Być może ciągle jeszcze jesteś Dzikim, który nie potrafił oprzeć się rzuconemu wyzwaniu.

- Mylisz się. Jestem teraz zupełnie innym człowiekiem. Ale nie lubię przegrywać i zrobię wszystko, aby zapewnić sobie zwycięstwo. I to właśnie ci się we mnie nie podoba, prawda?

Podążając za nim lekko w tańcu, przesunęła palcem po jego karku.

- A co byś powiedział, gdybym ci wyznała, że w czasie licytacji bardzo mi się podobałeś?

Skrzywił się.

- Powiedziałbym, że przykro mi to słyszeć. W każdym razie to się nie powtórzy. Może zagalopowałem się. Ale już teraz będę uważał. Nie pozwolę ci zniszczyć życia, które sobie z takim trudem ułożyłem, Melindo James.

Melinda spojrzała na niego z niewinnym wyrazem twarzy. Wsunęła palec w jego włosy wijące się nad karkiem

I niemal niedostrzegalnie przysunęła się bliżej.

- Dlaczego miałabym niszczyć twoje życie?

Gdyby nie czuła gwałtownego bicia jego serca przy swoich piersiach, mogłaby przestraszyć się jego wzroku.

- A co teraz robisz? - spytał szorstko.

W tej chwili jej włosy przypadkowo musnęły jego brodę.

- Słucham?

- Melindo. przestań!

- Co mam przestać?

- Nie udawaj, to do ciebie niepodobne. Zamrugała powiekami i obiema rękami objęła go za szyję.

- Pomyślałam, że może lubisz kobiety zachowujące się wobec ciebie w taki sposób - wyszeptała. Nie mogła oprzeć się pokusie rzucenia nieprzychylnego spojrzenia w kierunku Leslie.

Zmarszczywszy brwi zdjął delikatnie jej dłoń z szyi, powracając tym samym do bardziej tradycyjnej tanecznej pozycji

- A kto tobie się podoba? Może szczerzący zęby clowni w kwiecistych szarfach?

Obrażona za tę impertynencję w stosunku do Murphy 'ego, odrzuciła do tyłu głowę.

- Trzeba ci wiedzieć, że Murphy zrobił jeden doktorat z psychologii, drugi z poradnictwa rodzinnego i magisterium z socjologii. Ma wskaźnik inteligencji wyższy od większości ludzi szczycących się dużym kontem bankowym. Publikuje artykuły w medycznych i psychologicznych czasopismach w sześciu językach. Oczywiście nie pochodzi z bogatej rodziny, ale tym może przejmować się tylko snob albo hipokryta.

- Sypiasz z nim?

Oniemiała. Sadząc z wyrazu twarzy Griffa. on sam był tak samo zaskoczony zadanym pytaniem jak ona.

- A czy ty sypiasz z nią? - rzuciła z gniewem. - Nie.

Nie spodziewała się odpowiedzi i teraz odczuła niesłychaną ulgę.

- Przyjaźnię się z Murphym, to wszystko - wyszeptała.

- Melindo, ja...

Potknęła się nagle. Od upadku powstrzymało ją silne ramię Griffa, zaciskające się mocno wokół niej.

- Jeżeli próbujesz wyciągnąć mnie z tego lokalu - zauważył zduszonym głosem - to robisz to bardzo sprytnie.

Nie mogła ustrzec się tonu goryczy:

- Mogłoby mi się wydawać, że tańczę z Dzikim, Pan mecenas Taylor nigdy by się nie zachował tak impulsywnie. I lak gorsząco.

Zachmurzył się. Muzyka przestała grać. Griff opuścił ramiona. Melindę ogarnął dziwny smutek - nie czuła już bliskości jego ciała.

- Odprowadzę cię do twego towarzysza. - Głos Griffa brzmiał nienaturalnie, a wyraz twarzy był trudny do odczytania.

Skinęła głową ze smutkiem; uwodzicielskie gierki nagle straciły swój powab. Chciała rozszyfrować Griffa, a tymczasem wzbudziła tylko w sobie pożądanie.

- Dobrze.

Zastali Leslie i Murphy'ego w dobrym nastroju. Melinda zastanawiała się. dlaczego ona i Griff nie są w stanie spędzić nawet kilku chwil bez słownej utarczki.

Żegnając się z Griffem, Melinda unikała jego wzroku, a kiedy już odszedł z Leslie, zwróciła się do Murphy'ego.

- Chodźmy stąd.

- Znowu się kłóciliście? - Murphy spytał współczująco.

- Można to tak nazwać - odpowiedziała zasępiona. Murphy odezwał się dopiero w samochodzie.

- Wiesz, Leslie jest całkiem miłą osobą - stwierdził ostrożnie. - Właściwie to trochę mi jej żal. Wydaje się, że nie jest zbyt szczęśliwa, bo musi całkowicie ulegać woli nadmiernie wymagającego ojca.

Melinda skubiąc wargę pomyślała, że jej także jest żal Leslie. I zastanawiała się, jak daleko może posunąć się kobieta, żeby sprawić przyjemność ojcu. Czy może poślubić człowieka, którego nie kocha? A może Leslie jest zakochana w Griffe? Nietrudno byłoby w to uwierzyć. Griff był mężczyzną, w którym kobieta z łatwością mogła się zakochać. Gdyby był w jej typie - uzupełniła pośpiesznie. Czy on był w jej typie? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. I może nigdy nie będzie umiała.

Zresztą chyba było za późno, żeby się nad tym zastanawiać.
















ROZDZIAŁ 5



Paczka nadeszła do kliniki w tydzień później. Melinda domyśliła się jej zawartości, zanim jeszcze zdjęła z pudelka taśmę. Murphy i Fred odbywali właśnie w pokoju Melindy robocze spotkanie i przyglądali się teraz szaroperłowemu dzbankowi do herbaty, który Melinda wyjmowała z zabezpieczającego go opakowania.

- Przedmiot jest podejrzanie znajomy - zauważył Murphy.

Fred pochylił głowę i przyjrzał się dzbankowi,

- Ja go sobie nie przypominam.

- A serwis, o którym ci mówiłem?

- Ten serwis? - Oczy Freda rozszerzyły się ze zdumienia. - Serwis za siedemset dolarów?

- To tylko porcelanowy serwis do herbaty - wtrąciła Melinda, która dopiero teraz odzyskała mowę.

- Za który Griffin Taylor zapłacił siedemset dolarów -uzupełnił Murphy.

Fred pogładził podbródek.

- Wydawałoby się, że ktoś. komu tak bardzo na nim zależało, powinien zatrzymać go dłużej niż przez tydzień.

- Jak myślisz, dlaczego on jej to przysłał? - Murphy zwrócił się do kolegi z poważna miną, jakby Melindy nie było w pokoju.

- Może z miłości?

- Może, Ale mając na uwadze jego minę po skończonej licytacji, nie wypiłbym niczego z tego dzbanka. Czy można zatruć porcelanę?

Fred zaśmiał się.

- Ciekawy problem Chyba powinniśmy przeprowadzić szczegółową analizę w laboratoriom medycznym.

- Jeżeli już skończyliście, wy dwaj mądrale...

- Fred, chłopie, zdaje się, te ona zaczyna się irytować.

- Chyba masz rację, stary. Zwróć uwagę na jej rumieńce. Na blask tych przepięknych, zielonych oczu. Na te...

Melinda przerwała mu kilkoma niewybrednymi słowami.

- „ ...i przekleństwo pada z jej różanych ust" -wymamrotał Murphy z uśmiechem.

Melinda wstała i dramatycznym gestem wskazała na drzwi.

- Proszę wyjść.

- Czy myślisz, ze ona ma nas na myśli? - zapytał Fred.

- Wyjdźcie!

- Chyba tak- zgodził się Murphy.

- Ale już!

- Spotkanie przełożone na inny termin - obwieścił szybko Fred widząc, że Melinda unosi ostrzegawczo w górę swój gruby notes.

Murphy, podążając tuż za Fredem, nic mógł się powstrzymać i wsunął jeszcze głowę przez szparę w drzwiach.

- Podziękuj ślicznie nadawcy - upomniał ją z uśmiechem.

Notes uderzył z, całą siłą w zamknięte już drzwi. Melinda opadła na krzesło i zaczęła wpatrywać się w dzbanek stojący na biurku. Dlaczego przysłał serwis? Czy tym prezentem chciał jej zrobić przyjemność, czy z niej zakpić? A może pragnął pozbyć się kolejnego, związanego z nią wspomnienia? A jednak nie odesłał małej, drewnianej deseczki. Może naprawdę chciał jej sprawić radość? I przeprosić za swoje porywcze zachowanie w czasie licytacji?

Ostrożnie opróżniła karton, ustawiła cały serwis na biurku i bezskutecznie szukała jakiegoś listu. Nie znalazła. Nie było wprawdzie wątpliwości, kto wysłał paczkę, ale mały bilecik byłby mile widziany.

Wykręciła numer telefonu biura Griffa.

- Chciałabym rozmawiać z panem Griffinem Taylorem - poprosiła, gdy usłyszała beznamiętny głos sekretarki. -Mówi Melinda James.

- Proszę chwilę poczekać. Sprawdzę, czy jest. Czekała, słuchając sączącej się w jej ucho muzyki.

- Taylor, słucham.

Zadrżała na dźwięk jego głębokiego, melodyjnego głosu, lecz opanowała się i spokojnie powiedziała:

- Cześć, to ja.

- Wiem.

Szukała właściwych słów, okręcając sznur słuchawki wokół palca. W końcu spytała wprost:

- Dlaczego przysłałeś mi serwis?

- Przecież chciałaś go mieć.

- I ty także.

- Taak, ale pomyślałem, że taki przedmiot wcale nie pasuje do mojego biura.

- Dość kosztowna pomyłka.

- Mogę ten wydatek odliczyć od podatku. Cel dobroczynny.

- Nie potrzebuję dobroczynnego wsparcia. W przyszłym tygodniu przyślę ci czek.

Tylko skąd weźmie siedemset dolarów?

- Jeżeli to zrobisz, w następnej poczcie otrzymasz kopertę z konfetti. Ten serwis to prezent. Chcę. żebyś go zatrzymała.

- Dlaczego? - spytała nie przekonana jego argumentami. Westchnął.

- Potraktuj go jako gałązkę oliwną.

- Ja... - cóż więcej mogła powiedzieć. - Dziękuję.

- Bardzo proszę.

Zaległa długa cisza. Melinda gorączkowo usiłowała powiedzieć coś dowcipnego albo inteligentnego. Nigdy przedtem nie miała trudności w formułowaniu natychmiastowych i błyskotliwych ripost. Dlaczego teraz oniemiała? Czyżby za chwilę miało się wydarzyć coś bardzo ważnego?

Wreszcie Griff przerwał milczenie.

- Chciałbym cię znowu zobaczyć.

Zamknęła oczy i zacisnęła palce na sznurze telefonu.

- Naprawdę? - Chyba było słychać, że zabrakło jej tchu. Odchrząknęła, otworzyła oczy i spróbowała jeszcze raz.

- Dlaczego?

- Do licha, co się dzisiaj z tobą dzieje?! - wykrzyknął wyraźnie rozzłoszczony.

Melinda uświadomiła sobie nagle, że być może powodem tego wybuchu jest zamęt, jaki zapanował w uczuciowym życiu Griffa - w związku z jej osobą.

- Po prostu chcę. Nie wiem dlaczego - do dał ze złością. Uniosła wyniośle głowę - gest raczej zbędny w pustym pokoju.

- Nie jest to bardzo pochlebne stwierdzenie.

- A od kiedy ty lubisz pochlebców? Chcesz się ze mną zobaczyć, czy nie?

- Być może. - W miarę jak on tracił pewność siebie, jej swoboda wzrastała. - Zadzwoń któregoś dnia.

- Do diabła, Melindo!

- Griff, muszę już kończyć. Wracam na zebranie. Jeszcze raz dziękuję za serwis.

- Melindo. poczekaj...

Ale ona już odłożyła słuchawkę. Odetchnęła głęboko.

Prześle mu czek. Uśmiechając się w duchu, pomyślała, że sprawa jest warta takiej ceny. Drażnienie Dzikiego było zabawne. Nawet jeżeli był przebrany za dżentelmena.

- Dlaczego nie pytasz, kto dzwoni, zanim otworzysz drzwi? - W glosie Griffa brzmiała pretensja. Od razu pożałował tych stów, gdyż Melinda natychmiast się zjeżyła.

- Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek będę mogła ci to powiedzieć, ale mówisz zupełnie tak samo jak mój brat - odparta z wyrzutem, zastępując jednocześnie Griffowi drogę do mieszkania. - Co ty tu robisz? Wydawało mi się, że miałeś zatelefonować.

- Melindo, wierz mi, nie miałem zamiaru przybierać tonu twojego brata. Czy możesz mnie wpuścić?

- A czy mam inny wybór? Ostatnio przepchnąłeś się koło mnie.

- Masz. - Nie przypuszczał, że może go wyprosić. Spojrzała na niego podejrzliwie i cicho odburknęła:

- Mam. z pewnością. Ja dokonam wyboru, a ty i tak zrobisz, co zechcesz. - Westchnęła i usunęła się z drogi. - Co za licho, no wejdź.

Mimowolnie rozbawiony przesadnie zrezygnowaną miną Melindy, przeszedł koło niej. Czekając aż zaniknie drzwi, rzucił na nią łakome spojrzenie. Chociaż beżową, trykotową koszulkę z kolorowym nadrukiem i powyciągane, oliwkowe spodnie z trudem można było uznać za strój kobiecy, to jednak figurze Melindy nie odbierały one wdzięku. Obserwował miękkie krągłości uwydatniające się pod materiałem i pomyślał, że ona równie dobrze wyglądałaby w worku po kartoflach.

Zauważył wyraz jej twarzy - dokładnie czytała w jego myślach. Poczuł się nieswojo. Zbyt łatwo go rozszyfrowała.

- Zjedz ze mną kolację. - Chciał jak najszybciej wyjść z tego mieszkania. Pozostawanie sam na sam z Melindą było zbyt niebezpieczne

- A jeżeli ja się już umówiłam? - Jej oczy rzucały kpiące spojrzenia.

Zachmurzył się.

- Przestań się ze mną droczyć. Umówiłaś się czy nie?

- Nie.

- A więc?

- Dobrze, zjemy razem kolację. Zaraz coś przygotuję.

- Nie. -Wyrzekł to słowo zbyt pośpiesznie. -Chodźmy do restauracji.

Znowu zobaczył rozbawienie w jej oczach. Do diabła, pomyślał, ta kobieta może świętego wyprowadzić z równowagi. No dobrze, ale wobec tego dlaczego uważał, że jest tak fascynująca? I dlaczego chciał się z nią kochać, a pragnienie fizycznego posiadania było nawet silniejsze od chęci wlepienia jej paru klapsów?

- Świetnie, pójdę po torebkę.

- Hmm...

Zatrzymała się i uniosła pytająco brwi.

- A czy nie zechcesz się przebrać? - Nieskazitelny, ciemny garnitur ostro kontrastował z jej niedbałym strojem.

- Nie. - To słowo było wypowiedziane lekko, ale niewątpliwie zawierało ton wyzwania.

Zacisnął zęby.

- Świetnie. Idź po torebkę.

- Popatrz, sarna bym na to nie wpadła.

Dłonie w kieszeniach zacisnęły mu się w pięści; przeprosił w duchu brata Melindy, którego kiedyś uważał za bezmyślnego tyrana. Teraz Griff był raczej zdziwiony, że Melinda nie spędziła całej swojej młodości zamknięta na klucz w pokoju. Być może zresztą taki byłby jej los, gdyby to nie Merry. lecz Matt został kuratorem bliźniaczek.

Gdyby Griff poszedł na obiad z jakąkolwiek inną kobietą ubraną w ten sposób, wybrałby restaurację, gdzie nie czułaby się skrępowana swoim strojem.

Melindzie nie zamierzał ustępować.

Kiedyś byli pod tym względem podobni. Teraz - Griff przekonywał samego siebie - on dostosował się do obowiązujących reguł i nawet nauczył się wykorzystywać układy towarzyskie dla swoich celów.

W czasie oczekiwania na zamówione potrawy Melinda oparła brodę na skrzyżowanych dłoniach i, pochylona nad stolikiem, wpatrywała siew Griffa przenikliwie.

- Czy chcesz dzisiaj ze mną porozmawiać na jakiś szczególny temat, czy też mamy tak siedzieć i próbować prowadzić obojętną rozmowę, jak podczas naszego ostatniego wspólnego posiłku?

Wolno pokiwał głowa,

- Nieustannie starasz się mnie rozzłościć, prawda? Dlaczego bardzo podobam ci się wtedy, kiedy ledwo mogę powstrzymać się, żeby cię nie udusić?

Roześmiała się promiennie, była naprawdę rozbawiona. Griff poczuł ucisk w żołądku.

- Cóż za spostrzegawczość - zauważyła wesoło. - Taka cecha pewno ci się przydaje przy wykonywaniu twojego zawodu.

- Melindo, dlaczego nie przestajesz mnie drażnić? -ujął jej dłoń, - Staraj się po prostu dobrze bawić. Czy nie możemy spędzić miłego wieczoru bez kłótni?

Tym razem jej uśmiech nie był wesoły.

- Próbowaliśmy poprzednim razem, nie pamiętasz? Atmosfera była nieszczera i nieprzyjemna. I to mnie zasmuciło.

- Zasmuciło? - zapytał zdziwiony. Skinęła głową, unikając jego wzroku.

- Nie mogę zapomnieć czasów, kiedy tak swobodnie rozmawialiśmy i tak często zgadzaliśmy się ze sobą. A nawet jeśli kłóciliśmy się,, to nigdy nie próbowałeś mnie przekonywać, że słuszne są tylko twoje poglądy. Po prostu godziliśmy się z tym, że czasami możemy mieć inne zdanie.

- A czy to nie ty usiłujesz teraz narzucić swoje poglądy? - odparował. - Autorytatywnie zadecydowałaś, że wykonywany przeze mnie zawód nie jest dość uczciwy, że moi klienci to bogate miernoty, a ja ukrywam swoją prawdziwą twarz za maską. Nic dałaś mi najmniejszej szansy wykazania, jak ważny jest zawód adwokata i nie pozwoliłaś mi wytłumaczyć, dlaczego jestem zadowolony ze zmian, jakie zaszły w moim życiu.

Melinda przygryzła wargę, a Griff pomyślał, zechciałby ją pocałować.

Spojrzała na niego z miną winowajczyni.

- Tak się zachowywałam?

- Tak - odparł ze słabym uśmiechem. - Dlaczego nie możemy zacząć od początku? Zapomnieć o przeszłości i jak dwoje dorosłych ludzi cieszyć się nawzajem swoim towarzystwem. Dajmy sobie tę szansę.

- Czy odpowiesz mi szczerze na moje pytanie?

- Spróbuję - odrzekł ostrożnie.

- Mam dwa. Pierwsze: Czy prowadząc takie życie, jak obecnie, jesteś rzeczywiście szczęśliwy?

Obiecał szczerą odpowiedz. Walczył ze sobą przez dłuższą chwilę, w końcu powiedział wymijająco:

- Nie jestem nieszczęśliwy.

Jej twarz złagodniała.

- To nie to samo.

- Wiem. A drugie pytanie?

- Gdybyśmy się przedtem nie znali i spotkali po raz pierwszy w życiu w sądzie, czy zaprosiłbyś mnie na obiad?

Tym razem zastanawiał się dłużej. Odpowiedział jeszcze bardziej niechętnie, ale szczerze.

- Chyba nie.

- Nie jestem kobietą w twoim typie.

Na jej otwartej twarzy malowały się zawsze wszystkie uczucia. W tej chwili - ból. Poczuł się okropnie. Czyż nie była jedyną kobietą, której naprawdę pragnął?

- Do licha, Melindo, a czy ty umówiłabyś się z kimś takim jak ja? - spytał z pretensją w głosie.

Zanim Melinda zdążyła odpowiedzieć, niespodziewanie dobiegł ich męski głos.

- A kogo my tutaj widzimy?

Na twarzy Melindy pojawił się wyraz ulgi. Potem niechętnie odwróciła się ku mężczyźnie stojącemu obok ich stolika.

- Jak się masz. Myers - odparł Griff.

Doyle Myers był tym kolegą Griffa, który najbardziej zazdrościł mu wpływu na Wailace'a Dysona. Stał teraz obok i niedwuznacznie wpatrywał się w ich ciągle jeszcze splecione palce.

- Dobrze się bawisz, Taylor?

GrifFwypuścił dłoń Melindy. Położył rękę na kolanie pod obrusem i zacisnął ją w pięść.

- Bardzo dobrze, a ty?

- Coraz lepiej. - Uśmiech Myersa był obłudnie służalczy. Wyciągnął dłoń do Melindy.

- Doyle Myers, jeden ze współpracowników Taylora.

- Melinda James.

Myers przechylił głowę Jego ciemne oczy zabłysły.

- To pani zeznawała jako psycholog w sprawie Nancy Hawlsey?

Griff doskonale wiedział, że Myers zna odpowiedź na to pytanie.

- Tak - odparła chłodno. Myers zaśmiał się serdecznie,

- Trzeba przyznać, że nic jest pani obecnie na liście sympatii mojego szefa. Zna go pani, prawda? To Wallace Dyson. Może poznała pani jego córkę, Leslie? Jest chyba w pani wieku i z pewnością mają panie-tu spojrzał na Griffa - wspólnych przyjaciół

- Wybacz Myers - odburknął Griff - ale chcemy coś zjeść, zanim nam ostygnie. Do zobaczenia w poniedziałek w biurze.

- Dyson nie będzie zachwycony, że się ze mną spotykasz, prawda? - spytała cicho Melinda, kiedy Myers już się oddalił.

Griff wzruszył ramionami, jakby go to nic obchodziło, ale ten gest niezupełnie odpowiadał jego nastrojowi.

- Do tej pory Dyson nigdy nie wtrącał się do moich osobistych spraw. - Nic była to całkowita prawda, lecz Griff nie chciał martwić Melindy.

Nie czekając na jej reakcję, zabrał się do jedzenia.

- Świetne danie. Jestem głodny.

Podczas obiadu Melinda nie unikała kontrowersyjnych tematów. Przecież Griff mówił, że powinni się lepiej poznać. W ciągu następnej godziny rozmawiali o wszystkim, o swoich zapatrywaniach politycznych, o sprawach międzynarodowych i wydarzeniach lokalnych. Griff był zafascynowany jej otwartym spojrzeniem na świat i intelektem, choć uważał, że poglądy miała niekiedy zbyt niekonwencjonalne.

Złapał się na tym, że nie może się ustrzec od porównywania Melindy z innymi kobietami, powiedzmy z Leslie. Przyjął z dużą ulgą fakt, że nie był zmuszony do prowadzenia banalnej pogawędki lub zwracania uwagi na każde słowo, które mogłoby przypadkiem urazić rozmówczynię, Melinda nie zawracała sobie głowy takimi drobiazgami i Griff dyskutował z nią zupełnie swobodnie.

Był konserwatywnym republikaninem, a Melinda podzielała poglądy liberalnych demokratów. On był żarliwym poplecznikiem twardej linii w polityce zagranicznej, ona zagorzałą pacyfistką. On wierzył w skuteczność kary śmierci, ona optowała przeciw niej.

Zgadzali się natomiast w innych kwestiach - równej płacy za taką samą pracę, konieczności zwiększenia pomocy socjalnej dla upośledzonych dzieci i zwiększenia funduszy na szkolnictwo.

Tak jak to bywało kiedyś, pomimo naturalnej skłonności do obrony własnych przekonań, kilkakrotnie spokojnie skonstatowali, ze różnią się w niektórych bardziej spornych kwestiach moralnych lub politycznych.

Griffowi ten wieczór wydał się niezwykle udany. I zanim skończyli posiłek, pragnął jej bardziej niż przedtem.

Co wiec ma, do diabła, z tym począć, zastanawiał się posępnie, odprowadzając ją do drzwi mieszkania. Czy był gotów uwikłać się w problemy, które z pewnością powstaną, jeżeli zwiąże się bliżej z Melindą James? Nie miał wątpliwości, że tak by się stało.

- Tak, to był... - zaczęła przekręcając klucz w zamku. Griff sięgnął do drzwi i otworzył je.

- Wejdę z tobą.

Melinda podążyła za nim z ciężkim westchnieniem i spytała z zachmurzoną miną;

- Czy zdarza ci się czasami czekać na zaproszenie? Posłał jej niewesoły uśmiech.

- Przeważnie tak - przyznał.

- Tylko nie w moim przypadku. Jego uśmiech był rozbrajający.

- Musiałbym na nie długo czekać, prawda? O bogowie, dodajcie mi siły - pomyślała pragnąc, bez powodzenia, oprzeć się jego urokowi. Rzadko uśmiechał się w ten sposób - otwarcie i w pełni naturalnie. O coś pytał. O co? Ach, tak. Postanowiła nie odpowiadać na to pytanie.

- Napijesz się kawy?

- Nie. - Przysunął się bliżej i schował okulary do kieszeni marynarki.

Wpatrywała się w niego uważnie.

- Zdaje się. że mam jakieś wino.

- Nie, dzięki. - Osaczał ją, musiała zwalczyć pokusę tchórzliwej ucieczki.

- A może chcesz mleka? - spytała słabym głosem. Roześmiał się.

- Raczej nie. - Wsunął dłoń w jej włosy i przyciągnął jej głowę.

- Ja... aaa... myślałam, ze będziemy się starali lepiej poznać, jako... starzy przyjaciele - udało się jej wykrztusić. Stojąc tak blisko mężczyzny, czuła siłę jego mięśni i oddech niemal rozsadzający pierś.

Pochylił głowę, tak że wargami prawie muskał jej usta.

- Przez cały wieczór czekałem na tę chwilę-wyszeptał - kiedy wreszcie będziemy sami.

Ręce Melindy spoczywały na jego piersi tuż ponad szaleńczo bijącym sercem.

- Griff ja...

Zbliżył się jeszcze bardziej.

- Co?

Cóż miała powiedzieć? Och, do licha z tym. Zarzuciła mu ręce na szyję.

- Czy masz zamiar mnie pocałować, czy nie? Stłumił śmiech, przyciskając usta do jej warg.

W chwilę potem przyciągnął ją bliżej i błądził gorącymi dłońmi po jej ramionach pod luźną, trykotową koszulką.

Melinda przycisnęła się do niego jeszcze mocniej, bezskutecznie starając się rozpiąć mu marynarkę. Czy on się nie dusi w tym urzędniczym uniformie? – przemknęło jej przez myśl, kiedy bezowocnie szarpała mocno zawiązany węzeł jedwabnego krawata.

Tymczasem palce Griffa znalazły już drogę poniżej trykotowej koszulki i natknęły się na gładką i rozgrzaną skórę. Luźny pasek spodni nie stawiał oporu, gdy wsuwał dłonie w miękkie wgłębienie jej pleców.

Melinda zdołała włożyć koniuszki dwóch palców pomiędzy guziki białej koszuli. Była ciekawa, czy skóra na piersi Griffa jest owłosiona, czy gładka, opalona czy blada. Czy będzie musiała oderwać guziki, żeby się o tym przekonać?

- Melin do- usłyszała szept tuż przy swoich ustach, ujął dłońmi jej biodra i przytrzymał mocno przy swoich. Odczuła jego pożądanie.

- Potrafisz doprowadzić mężczyznę do szaleństwa.

- Chcę doprowadzić cię do szaleństwa - wyszeptała. Uniosła się na palcach i przesunęła koniuszkiem języka po jego wargach. - Chcę, żebyś był szalony, nierozważny, niebezpieczny.

Zmarszczył brwi.

- Aleja nie...

Nie zdołał dokończyć. Objęła go ramionami i przytuliła się jeszcze mocniej. Zuchwale wsunęła język w wilgotną i gorącą głębię jego ust.

Osunęli się na dywan, nienasyceni, ogarnięci pragnieniem spełnienia, które nagle stało się nieuniknione. Położyła się na plecach. Wzniosła ku niemu ciało, podczas gdy jego dłonie przesuwały się od szyi aż do kolan, dotykały pulsujących piersi, gładziły drżące mięśnie brzucha i zaciskały się na biodrach. Szeptał coś bezładnie, okrywał jej twarz i szyję gorącymi, kąsającymi pocałunkami, a jednocześnie odsuwał zamek błyskawiczny jej spodni i wsuwał dłoń pod jedwabne majteczki.

- O tak... - szeptała, czując jak jego palce zaczynają pieścić sekretne, ciemne i wilgotne miejsce jej ciała,

- Czy tak dobrze? - Jego glos był ochrypły z podniecenia.

- Och tak... - zacisnęła powieki i uniosła ku niemu ciało. -Och, Dziki, jest tak...

Zesztywniał. Wstał i odwrócił się, zostawiając ją lezącą na dywanie. Nie mogła wprost uwierzyć w to, co się stało. Zamrugała oczami ze zdumienia, kiedy, obciągając wymięte części garderoby, zauważyła rzecz niewiarygodną -jego krawat był nadal porządnie zawiązany.

- Griff, o co chodzi? - wydusiła z siebie.













ROZDZIAŁ 6



Griff odwrócił się do niej. Stał sztywno, z rękami w kieszeniach. Błyski jego ciemnych oczu zwiastowały burzę. Melinda z niedowierzaniem spostrzegła, że nie ukrywał nawet ostrzeżenia malującego się na jego twarzy: Uwaga, nie zbliżać się.

- O co chodzi?-zapytała ponownie. Usiadła i odsunęła spadające na twarz włosy.

- Nazwałaś mnie Dzikim - wypowiedział to zdanie niemal z furią

Wstała, obciągnęła koszulkę i przyjrzała mu się uważnie.

- Rzeczywiście? Nie zdawałam sobie z tego sprawy.

- Nazwałaś mnie Dzikim!

Zdenerwowały ją te powtórzone słowa. Wciągnęła głęboko powietrze.

- No dobrze, być może tak powiedziałam. Czy to takie ważne?

- Czy nie wiesz, jak bardzo?

- Nie, nie wiem. Więc mi wytłumacz. Dlaczego tak bardzo irytuje cię, kiedy się do ciebie w ten sposób zwracam? To przezwisko z czasów naszej przyjaźni znaczyło wtedy dla mnie bardzo wiele. Nie chciałam cię obrazić.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nie ma już chłopca o przezwisku Dziki. Przestał istnieć.

Jej złość zaczęła się wzmagać. Dotknęła dłonią ust.

- Wiec kto, do diabła, leżał ze mną przed sekundą na podłodze?

Twarz mu pociemniała.

- Ktoś, kto ma na imię Griff. Myślałem, że już to do ciebie dotarło.

Zawiedziona próbowała przemówić do niego rozsądnie, jak do pacjenta znajdującego się na krawędzi histerii.

- Wiem, że wolisz imię Griff. Ale przecież dawniej zawsze mówiłam do ciebie: Dziki. Również przez ostatnie dwanaście lat, odkąd opuściłeś Springfield, zawsze myślałam o tobie jako o Dzikim. Nic dziwnego, że czasem mi się wymknie to twoje dawne imię. Gdybym ja nagle zaczęła używać drugiego imienia, Alice, też trudno byłoby ci się do niego przyzwyczaić, prawda?

- O, do diabła, tylko nie te uspokajające, troskliwe, psychologiczne gadki! Tylko tego rai teraz potrzeba!

- Do licha, Griff, czego ode mnie oczekujesz? Popełniłam omyłkę, w porządku, przepraszam. Będę starała się więcej lego nie zrobić. Czy mam wyskoczyć oknem z tego powodu?

- No - zamruczał - to przynajmniej bardziej uczciwa odpowiedź. Z twoimi nastrojami łatwiej daję sobie radę niż z twoją psychologiczną paplaniną.

Przygładziła włosy.

- Zaczynam podejrzewać, że zwariowałeś. Albo ja, próbując zrozumieć ciebie.

- Może masz rację-powiedział ponurym głosem. -Pewno łudziłem się myśląc, Że możesz zaakceptować mnie takim, jaki jestem teraz, i że nie będziesz przemieniać mnie w jakiegoś szalonego niedorostka. Co powiedziałaś, kiedy cię całowałem? Że chcesz, żebym był szalony, nierozważny i..

- Niebezpieczny - podpowiedziała ze złością. Zarumieniła się namyśl o tamtej chwili i swoim zachowaniu.

Skrzywił się ironicznie

- Nic oczekuj tego, Melindo. Jestem przeciętnym facetem. Dostosowałem się do świata, który wynagradza uległość. Dawno już postanowiłem, ze w takim świecie chce odnieść sukces i bardzo wiele poświeciłem, żeby mi się udało. Pewnych rzeczy nie robiłem i pewnych rzeczy nie zrobię, mam swój własny kodeks etyczny, który jest dla mnie równie ważny, jak twój dla ciebie. Jestem teraz kimś, kto ma dobre imię i nie mam zamiaru narażać swojej reputacji.

- Och, Griff - szepnęła. Tak bardzo chciała dotknąć jego dłoni, lecz wiedziała, że odrzuciłby taki gest.

- Zawsze byłeś kimś. Kimś wyjątkowym. Byłeś sobą, nie godziłeś się na kompromisy, nie szedłeś na żadne układy. Zawsze broniłeś swej tożsamości. Lubiłeś siebie i ja też cię lubiłam.

Jej smutek odbijał się w ciemnych oczach Griffa.

- Czy nie możesz polubić mnie na nowo?

- Ty nawet nie pozwalasz mi się bliżej poznać. Otoczyłeś się tyloma barierami, bo chcesz być przez wszystkich akceptowany. Prawdziwe uczucia zakopałeś tak głęboko, że może już nigdy nie potrafisz ich ujawnić.

- A ty jesteś tak przywiązana do wspomnień, że nie potrafisz uznać rzeczywistości. To jestem ja, Melindo. Przyjrzyj mi się. Nie ma nikogo innego.

Obrzuciła go badawczym spojrzeniem, począwszy od gładko ułożonych włosów, poprzez drażniąco wykwintny krawat, aż po lśniące lustrzanym blaskiem buty.

- Nie mogę w to uwierzyć.

- Nie masz wyboru,

Zbliżyła się o krok i nagle chwyciła go za ramię,

- Griff, posłuchaj mnie, proszę. Nie chodzi o to. ze chcę cię przemienić w kogoś, kim nie jesteś i że nie podziwiam ciebie jako mężczyzny, którym się stałeś. Myślę tylko, że całkowite odcięcie się od swojej przeszłości nie jest dobre.

Nie narodziłeś się dwa lata temu, kiedy zacząłeś współpracować z kancelarią adwokacką Dysona. Żyjąc z takim założeniem, tylko się unieszczęśliwisz.

- Pozwól, że sam będę się troszczył o swoje zdrowie psychiczne. Nic potrzebuje porad psychologa.

- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz - wyszeptała wpatrując się w Griffa. Bezskutecznie usiłowała wyczytać cos z jego twarzy. - Twierdzisz, że nie chcesz wracać do przeszłości, a mimo to chcesz się ze mną widywać. Nie za bardzo mnie aprobujesz - ani mego stylu życia, ani moich poglądów na sprawy polityczne czy społeczne, a pomimo to spotykasz się ze mną. Dlaczego?

- Pytasz po tym, co się wydarzyło między nami?

- Nie chcę być wykorzystywana - powiedziała gwałtownie - jako tymczasowy zawór bezpieczeństwa. Nie mam zamiaru być partnerką w twojej ostatniej erotycznej przygodzie przed małżeństwem z kobietą odpowiednią dla szanowanego adwokata.

Rysy jego twarzy stężały.

- Nie mieszaj do tego Leslie. Nie mam zamiaru się z nią żenić. Już ci to mówiłem.

- Nie wymieniłam jej imienia - odrzekła. Gardło miała ściśnięte.

Griff odetchnął głęboko i niecierpliwym gestem zwichrzył włosy nad czołem.

- Do diabła. Czynie możesz po prostu przyjąć do wiadomości, że cieszy mnie twoje towarzystwo, te ja jestem dla ciebie atrakcyjnym partnerem i chcę z tobą przebywać? Czy musisz analizować wszystko, co robię i mówię?

- Myślę, że mogę tylko zacytować ciebie. Taka jestem. I nie zmienię się.

Przyjrzał się jej uważnie,

- My... nie pasujemy do siebie, prawda?

- Chyba tak - zgodziła się ze smutkiem.

- To dlaczego nie mogę się bez ciebie obejść?

- A dlaczego ja nie mogę cię o to zapytać? Rozważając przez chwilę jej słowa, usiłował się uśmiechnąć.

- A może spróbowalibyśmy ponownie? Spotkajmy się jeszcze raz. W innych okolicznościach. Może pójdziemy do kina?

Melinda James nie obawiała się życia, a w każdym razie nic przyznawała się do tego. Nie bała się skandali, ryzykownych znajomości, niebezpiecznych wyzwań losu czy trudnych problemów.

A teraz, jakie to dziwne, obawiała się przyjąć zaproszenie Griffa. Utrzymywał, że jest z nim całkowicie bezpieczna. Lecz czuła, że właśnie on potrafi zranić ją tak, jak nikt nigdy dotąd.

- Melindo? - przerwał przeciągającą się, męczącą ciszę,

- Nie myślisz chyba, że nagle stałam się osobą rozważną?

- Raczej w to wątpię – odpowiedział jej z uśmiechem.

- Pomysł, musielibyśmy uzgodnić, na ja ki film się wybierzemy.

- Wybór pozostawiam tobie - zaproponował wspaniałomyślnie,

Westchnęła.

- Dobrze. Spróbujmy jeszcze raz.

- Nie martw się, Melindo - powiedział wyraźnie już rozluźniony. - Umówiliśmy się tylko na następną randkę. Zatem jutro wieczorem?

- Wpadnij po mnie o siódmej.

- Jak sobie życzysz, - Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś zapomniał, ale wzruszył je dynie ramionami i wyjął z kieszeni okulary.

- Lepiej już pójdę. Do zobaczenia jutro.

Kiedy zbliżał się do drzwi, usunęła się niepewna, czy byłaby w stanie dotknąć go w lej chwili. Ciało nadal pulsowało powolnym rytmem nie spełnionego pobudzenia, nic mogło się pogodzić z tym, że umiejętna gra miłosna Griffa, w którą je wtajemniczył, nie znajdzie swej kulminacji.

Otworzył drzwi, przekroczył próg. zatrzymał sic i spojrzał na nią.

- Dobranoc. Melindo.

- Dobranoc. Griff?

- Słucham.

- Nie zakładaj jutr o krawata. Skrzywił się.

- Nie mogłaś sobie darować, co? Dobrze, nie założę. Drzwi zamknęły się za nim z dość głośnym trzaskiem. Melinda, która do tej pory trzymała się tylko dzięki sile woli, poczuła, te słabnie. Z pochyloną głową, z zamkniętymi oczami myślała, że po raz pierwszy w ciągu dwudziestu sześciu lat jej niespokojnego i pełnego przygód życia, przyjmując zaproszenie Griffa, zgodziła się na coś przerastającego jej siły.

Stan przy ścianie, Taylor. Rozstaw nogi, ręce nad głowę". „O co chodzi tym razem?" ..Udajesz niewiniątko, co?"

Ej, ostrożnie, nie mam niczego przy sobie. O co wam chodzi?"

Obrabowano skład alkoholu przy Drugiej Ulicy. Magazynier mówił, że to był punk z długimi blond włosami Brzmi znajomo, co Taylor?"

...To nie ja. Byłem tutaj, grałem w bilard z chłopakami. Spytajcie ich".

O tak, z pewnością. To wiarygodni świadkowie. Opowiesz o wszystkim w komisariacie, chłopcze".

Zakładacie mi kajdanki? Człowieku, dajcie mi trochę spokoju".

"...spokój będziesz miał w pudle. Włazisz do samochodu, czy mam ci pomóc?" „Wchodzę, wchodzę".

Wspomnienie rzucanych opryskliwym tonem oskarżeń i zwięzłych komend mieszało się z echem syren policyjnych.

Poruszył niespokojnie głową na poduszce. Sen, w którym powracał epizod sprzed wielu lat, pozostawił gorzki smak w ustach. Wprawdzie Griff został oczyszczony z zarzutu o udział w tamtym napadzie, ale nie pierwszy raz był wtedy oskarżany o nie popełnione przestępstwo. Edward Taylor senior zaliczał się do najnędzniejszych pijaków w okolicy, aj ego syn zasłużył sobie na miano buntownika i podżegacza.

Griff, a raczej Dziki - gdyż z uporem i dumą żądał, aby go tak nazywano - po porzuceniu go przez matkę był tak pełen bezsilnego gniewu i rozgoryczenia, że nacierał na każdego, kto mu wchodził w drogę.

Głosy ze snu uciszyły się, ale wycie syren nie ustało -było nawet coraz bardziej natarczywe. Otworzył oczy i zmrużył powieki od blasku porannego słońca. To nic syreny. Odwrócił głowę w kierunku źródła przeraźliwego dźwięku. To telefon.

Sięgnął po słuchawkę, drugą ręką trąc zaspane oczy.

- Taak?

- Griff, przepraszam, obudziłam cię?

- Leslie? A która godzina? - rzucił okiem na zegarek.

- Wpół do dziesiątej. Zwykle wstajesz dużo wcześniej. Zasiedziałeś się wieczorem?

- Tak. Można tak to określić. - Większą część nocy spędził krążąc po pokoju. Starał się zrozumieć mieszane uczucia, jakie wzbudzała w nim Melinda James. Nadaremnie usiłował opanować seksualne podniecenie, które nie znalazło ujścia w czasie tak nagle przerwanego zbliżenia. Kiedy wreszcie położył się, sen, zamiast odpoczynku, przyniósł mu męczące strzępy wspomnień, które tak dawno pogrzebał w pamięci. Czy to za sprawą Melindy powróciły te. zdawałoby się, zapomniane epizody z jego przeszłości? Czy potrafi się od tego całkowicie uwolnić, gdy Melinda swoją obecnością ciągle przypomina mu dawne lata?

- Wiem, iż zbyt późno cię zawiadamiam, ale tata chciał, żebym cię zaprosiła.

Wytwornie modulowany głos w słuchawce przywrócił go do rzeczywistości. Czuł wyrzuty sumienia - zgubił wątek rozmowy.

- Przepraszam, Leslie, o co pytałaś? Zaśmiała się cicho.

- Boże jeseś dzisiaj zupełnie nieprzytomny.

- Tak, nie piłem jeszcze kawy - usprawiedliwiał się,

- Rozumiem, jestem pewna, że grzebałeś się w aktach i jakichś zeznaniach do rana. Wy, adwokaci-nałogowcy, wszyscy jesteście tacy sami. Łącznie z tatą.

Skrzywił siei usiadł na łóżku.

- Więc o co chodzi, Leslie?

- O kolację - powtórzyła cierpliwie. - Dzisiaj wieczorem. Tata podejmuje jednego z ważnych klientów i powiedział mi... to znaczy sugerował, że mam ciebie zaprosić. Będziesz miał znakomitą okazję się zaprezentować.

Kiedy indziej przyjąłby zaproszenie bez żadnego wahania. Tak jak Leslie powiedziała, kolacja z rodziną Dysona i ważnym klientem stanowiłaby niewątpliwie krok naprzód w karierze Griffa.

- Leslie, przepraszam, ale mam już plany na len wieczór. Gdybyś zawiadomiła mnie wcześniej...

- Pomysł zrodził się niespodziewanie. Próbowałam się dodzwonić do ciebie wieczorem, ale nie było cię w domu.

Zostawiła wiadomość automatycznej sekretarce. Zlekceważył to.

- Wróciłem dość późno - wykręcał się.

- Czy nie możesz zmienić planów?

Oczywiście mógł. Ostatecznie wybierali się tylko do kina. Wystarczyłoby po prostu zatelefonować i odwołać spotkanie. Do kina mogli iść każdego innego dnia. A on spędziłby wieczór u Dysonów... z Leslie.

- Nie, przykro mi. ale nie mogę.

- Trudno. Tata będzie zawiedziony. I ja tez oczywiście - dodała pośpiesznie.

- Przykro mi - powtórzył.

- Wiec zobaczymy się innym razem.

- Na pewno. Zatelefonuję do ciebie. – Ale już w chwili gdy odkładał słuchawkę, wiedział, że do niej nie zatelefonuje. Do licha, to przez Melindę wszystko się zmieniło. Od początku podejrzewał, że tak się stanie. Dlaczego wiec silniej nie przeciwstawiaj się jej urokowi? I dlaczego oczekiwał dzisiejszego wieczoru z większą radością niż jakiegokolwiek spotkania w ciągu wielu ostatnich lat?

Klnąc pod nosem, wysunął się spod kołdry i poszedł do łazienki.

- To ty jesteś psychologiem. Czy uważasz, że on jest jednym z tych osobników o złożonej osobowości? Jak Janus o dwóch obliczach? Czy Sybilla w wielu postaciach?

- Daj spokój, Meaghan, przestań się wygłupiać. To wcale nie jest śmieszne - uskarżała się Melinda, pocierając pulsujące tępym bólem skronie.

- Przepraszam. Ale musisz przyznać, że to brzmi osobliwie. Mam na myśli twoje kłótnie z Dzikim o to, czy on nadal istnieje, czy nie. Bardzo dziwaczne.

Melinda westchnęła.

- Oczywiście, że on istnieje. Cóż. w każdym razie istnieje Griff. To jest Dziki, który... och, zostawmy ten temat.

- Widzisz, nawet dla ciebie to jest dziwne i dlatego się niepokoję.

- Czy ty nie rozumiesz? Jemu nie może wyjść na dobre tłumienie wspomnień z przeszłości. Kiedyś przeszłość wyjdzie na jaw. To jest nieuniknione, zwłaszcza jeżeli on poważnie myśli o karierze politycznej. Jak sobie wtedy poradzi? Jeżeli teraz nie potrafi stawić jej czoło, to co się stanie, kiedy będzie zmuszony przyznać się do niej publicznie. Meaghan, ja się o niego martwię.

- Czy jako zaintrygowany problemem psycholog, czy też ta sprawa dotyczy cię osobiście? - spytała Meaghan przenikliwie. - Wygląda mi na to, że się porządnie zaangażowałaś.

Melinda roześmiała się nagle wesoło.

- Powiem ci coś śmiesznego. On wymyślił, że podejmie coś w rodzaju kampanii, żeby na nowo zdobyć moją sympatię. Nie ma nawet pojęcia jak łatwo...

- Jak łatwo co? - rzuciła niespokojnie Meaghan w ciszy, która nagle zapadła.

- Jak łatwo mogłabym się w nim zakochać - przyznała spokojnie Melinda. Tylko z Meaghan potrafiła rozmawiać tak szczerze. Nie umiałaby ukryć swych uczuć przed bliźniaczką.

- Och, Melindo! - Ten ton słyszała już wiele razy. Oznaczał on: Znowu pakujesz się w kłopoty.

- Wiem - odpowiedziała, jakby te słowa zostały głośno wypowiedziane, -Zupełnie nie pasujemy do siebie. Jemu jest potrzebna kobieta pojmująca tradycyjnie obowiązki żony. Będąca tylko tłem dla jego błyskotliwej kariery. Kobieta, która zgadzałaby się z n i m we wszystkim i nie sprawiała mu kłopotów ani w życiu prywatnym, ani publicznym.

- Jeżeli tak jest, to dlaczego on ciągle się koło ciebie kręci? - zapytała Meaghan obcesowo.

Melinda wzruszyła ramionami.

- Licho wie.

- Melindo, spójrz prawdzie w oczy. On też, nie jest

w typie mężczyzn, którzy kiedyś ci się podobali. Taki zadzierający nosa adwokat? Reprezentant interesów wielkich korporacji? Republikanin?

Melinda czuła, jak ból głowy ustępuje. Spodziewała się tego, wykręcając numer telefonu siostry.

- Wiem, wiem. naprawdę. A jednak... Mam na niego chrapkę.

- Na te koszule z kołnierzykami przypinanymi na guziczki i całą resztę?

- Nawet jego jedwabne krawaty są seksowne - wyznała Melinda prawie zakłopotana. Nie powiedziała jednak, ze przynajmniej w jednym przypadku jedwabny krawat stanął jej zdecydowanie na przeszkodzie.

- A może już jesteś zakochana?

- Mm. Wiec co mam z tym począć?

- Uciekaj póki czas.

- Chyba masz rację.

- Powodzenia, Melindo.

- Dzięki Meggi Muszę kończyć. Uściskaj Johna i Andy'ego ode mnie.

- Postaraj się wyjść z tego cało.

- Jakoś mi się to udaje, prawda?

- Udawało - poprawiła Meaghan. -Ale martwię się , że kiedyś szczęście może cię opuścić.

- Tak - szepnęła Melinda. - Ja też się martwię. Cześć Meaghan.

Odkładając słuchawkę Melinda pomyślała, że los z niej zakpił - Do tej pory miłosne przygody nie przynosiły jej zmartwień. Zawsze pozostawała w istocie poza zasięgiem tego szczególnego uczucia, jakim jest miłość, a nawet skrycie wyśmiewała się z szaleństwa jego ofiar. Słyszała płacz siostry w czasie nieuniknionych i na szczęście szybko mijających trudnych chwil udanego w zasadzie małżeństwa. Widziała brata prawie klęczącego przed swą przyszłą żoną po jakiejś okropnej kłótni. Nawet Matt, najsilniejszy z nich psychicznie i najbardziej pewny siebie z mężczyzn, których znała, zakochany -był tak samo bezbronny jak inni.

Mimo to, myślała, ona sama była w jakiś sposób zabezpieczona przed tego rodzaju cierpieniami. Uważała, ze nie może jedynie dopuścić do nieopanowanego uczucia. Tak było, dopóki pokrętny los ze złośliwym poczuciem humoru nie sprowadził na jej drogę życia Griffina Taylora.

Od pierwszej chwili, kiedy ich oczy spotkały się na sali sodowej, nie była już całkowicie panią siebie. I nie wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić.

Rzuciła okiem na zegar wiszący na ścianie i wstała z kanapy. Teraz nie będzie się zamartwiać. Za niecałą godzinę przyjedzie po nią Griff. A miała zamiar swoim strojem zrobić na nim wrażenie. Dobry nastrój i ochota do żartów powróciły. Ma przecież tę seksowną sukienkę w turkusowe i fioletowe wzory, której do tej pory nie odważyła się założyć. Ale dla Griffa...

Uśmiechnęła się figlarnie.

- Jak możesz być tak miły dla tego człowieka? - głos Melindy odbijał się echem w holu, przez który przechodzili, zdążając późnym wieczorem w kierunku jej mieszkania.

- Melindo, to jest mój klient. Muszę być dla niego miły. A poza rym, on nie jest taki zły.

- Powiedz to sześciu osobom, które zginęły w płomieniach tylko dlatego, że ten typ przez skąpstwo zrezygnował z zainstalowania automatycznych zraszaczy.

- Nie ma dowodu, że zastosowanie takiego systemu uratowałoby ludziom życie. Nawet komendant straży pożarnej był tego zdania.

- Ale powiedział również, że zainstalowanie zraszaczy mogło stworzyć im szansę przeżycia. Z pewnością skorzystaliby z każdej możliwości, gdyby była im dana.

- Stanley bardzo ubolewa nad ty m, co się stało. Włożyła klucz do zamka.

- O, z pewnością. A jeszcze bardziej nad tym, że będzie musiał wydać majątek na odszkodowanie.

- O tym zadecyduje sąd.

- Trzeba się procesować w sądzie tak długo, jak to możliwe, trwoniąc czas sędziów i pieniądze podatników. W tym czasie twój klient będzie nadal mógł zarabiać na swych nieuczciwych interesach.

- Jak myślisz, tym razem to chyba była całkiem udana randka? – spytał ni stąd, ni zowąd łagodnym głosem, zamykając za sobą drzwi mieszkania Melindy.

Spojrzała na niego, otwierając lekko usta ze zdumienia. Kłóć ii i się od momentu, kiedy opuścili restaurację. Wstąpili tam po wyjściu z kina. W pewnej chwili przy ich stoliku zatrzymał się Stanley Schulz na przyjacielską pogawędkę z Griffem. Przez cały czas ich rozmowy Melinda dosłownie wrzała ze złości. 1 on to nazywa udaną randką?

Przeniosła wzrok na drzwi. Z rękami na biodrach i miną pełną rezygnacji powiedziała.

- I znowu to samo. Wkręciłeś się bez zaproszenia.

- Może chcesz, żebym wyszedł? - zapytał grzecznie.

- Skoro tu jesteś, to równie dobrze możesz zostać na chwilę.

Uśmiechnął się i powiesił popelinową marynarkę na oparciu krzesła.

- To najmilej wyrażone zaproszenie, jakie mi się przytrafiło od dłuższego czasu. Jakie mógłbym odmówić?

Zbliżyła się do niego i zmrużywszy oczy powiodła końcem palca po grzbiecie jego nosa.

- Dziwne - mruknęła.

- Co takiego? - patrzył na nią z rozbawieniem.

- Czy nie miałeś nigdy złamanego nosa? - Nie.

Odsunęła się i potrząsnęła głową.

- Musisz mieć bardzo dobry refleks. Jestem całkowicie przekonana, że w ciągu ubiegłych lat mnóstwo ludzi przymierzało się do ciosu. Grifiinie Taylor, potrafisz być nieznośny.

Śmiejąc się uszczypnął ją w brodę.

- Tak mi mówiono.

- Przed chwilą byłam na ciebie wściekła - zamruczała, patrząc na niego cieplejszym wzrokiem. - Czyż właśnie nie toczyliśmy boju?

- Ależ skąd. Po prostu nie zgadzaliśmy się w pewnej kwestii dotyczącej wykonywanego przeze mnie zawodu. Wiemy, że to się czasami może zdarzać.

- Ty też byłeś na mnie wściekły, przyznaj. Zrobił kpiącą minę i skinął głową.

- No, tak. Ale postanowiłem dać temu spokój. Możemy ciekawiej spędzić czas, niż kłócić się na temat jednego z moich klientów.

- Ależ to jest ogromnie ważne. Zawód, który wykonujesz. .. - nie dokończyła, gdyż dotarły do niej jego słowa. - Ciekawiej spędzić czas?

Uśmiechnął siew odpowiedzi. Serce jej zamarło, a potem zabiło gwałtownie.

- Napijesz się kawy? - Nie czuła się już wcale tak pewnie jak przed chwilą.

Jego śmiech był ochrypły, bardzo męski i seksowny.

- Nie chcę kawy. Nic chcę wina ani nawet mleka, Melindo ja chcę ciebie. Pragnę cię od pierwszej chwili, w której cię ujrzałem po latach.

Poczuła, że uginają się pod nią kolana.

- Och, Griff, ja ciebie też pragnę - wyszeptała.

W tym decydującym momencie nie potrafiła skłamać. Nie miało znaczenia, jak bardzo jej szczerość mogła okazać się niebezpieczna.

- Więc co tam jeszcze robisz? - spytał wyciągając ramiona.

Rzuciła się w nie i uniosła twarz do pocałunku. Wargi Griffa spoczęły na jej ustach. Zareagowała z płomienną, drapieżną żądzą Szeptała mu czule słowa, a jej ręce odnalazły drogę pod białą koszulką polo, którą założył do granatowych popelinowych spodni. Strój raczej nie awangardowy, lecz o wiele lepszy od tego poważnego, szytego na miarę garnituru, pomyślała uszczęśliwiona, gładząc gorącą, gładką skórę jego pleców wzdłuż kręgosłupa, od szyi aż do bioder.

- Czy nie zapomniałem ci powiedzieć, że cudownie wyglądałaś dziś wieczorem? - wyszeptał. Uniósł głowę i patrzył na nią z zachwytem, pieszcząc dłońmi jej ciało.

Uśmiechnęła się na wspomnienie chwili, gdy przyszedł po nią i otworzyła mu drzwi. Rzucił wzrokiem na krótką, jaskrawą sukienkę, nie będąc w stanie wymówić słowa. Pospiesznie poprowadził Melindę do samochodu, ledwie pozwalając jej chwycić torebkę i zamknąć drzwi Była całkiem zadowolona Z jego reakcji. Tak jak teraz ze spojrzenia, którym ją obejmował.

- Jesteś cudowna. - Dotknął wargami jej ust. - Jesteś piękna. - Znowu musnął jej wargi. - Jesteś wyjątkowa.

Ujęła jego twarz w dłonie.

- Nic nie mów - szepnęła. - Zrób to... Uśmiechnął się drapieżnie i zniewalająco, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.

Jej suknia opadła na dywan jak kolorowy kłębuszek, po chwili znalazły się tam koszula i spodnie Griffa. W końcu na podłogę sfrunęła bielizna z, przejrzystej koronki skrywająca przed nim spragnione ciało Melindy.

- Piękna - szeptał z ustami przy jej piersiach. - Tak cudownie piękna.

Patrzyła na niego spod ciężkich powiek. Chciała widzieć, jaki jest w chwili, kiedy się z nią kocha. Miał takie ciało, jakiego oczekiwała - silne, sprawne, opalone. Pierś gładką, prawie bez włosów, muskuły wspaniale zarysowane. Nigdy nie widziała bardziej urodziwego mężczyzny,

Oszalała niemal z pożądania, z trudem łapiąc oddech przynaglała go żarliwymi dłońmi. A kiedy wszedł w nią, wciągając w jeszcze bardziej zachwycający miłosny szal, wydała zduszony okrzyk. Wrażenie było nowe, druzgocące, ale w jakiś sposób znajome. Jakby zawsze wiedziała, że ją to czeka. Jakby zawsze chowała jakąś część siebie tylko i wyłącznie dla niego. Miłość. Dotąd krążyła jedynie wokół tego uczucia. Teraz rzuciła się bez opamiętania w jej objęcia.

Jej ciało zadrgało w spazmie najwyższej rozkoszy. A kiedy Griff, oddychając ciężko, drżał w jej ramionach, napłynęła niejasna myśl, że już nigdy nie będzie taka jak dawniej. Przedtem nie można było jej zranić, bo nie miała słabych miejsc. Teraz Griff pozbawił ją całkowicie możliwości obrony, całej tej zuchowatości i pewności siebie tak samo łatwo, jak pozbył się jej pstrej sukienki.

Zawsze, nawet kiedy był jeszcze chłopcem, czuła, że może być niebezpieczny. Teraz zrozumiała, że to niebezpieczeństwo czaiło się w jej własnym sercu.





















ROZDZIAŁ 7



- Wiem, powinnam mu powiedzieć, ze już nigdy nie chcę go widzieć, ale nie mogę znieść myśli o samotności. Czy nie lepiej mieć przy sobie kogoś takiego jak Jim, niż nie mieć żadnego mężczyzny?

- Nie, Twylo - Melinda zwróciła się łagodnie do swojej pacjentki. - Związek z tym człowiekiem niszczy cię i może przynieść ci tylko dotkliwy ból, jeżeli nie będziesz ostrożna. Musisz przekonać samą siebie, że nawet będąc samotna, możesz być szczęśliwa. Jesteś dość silna i wystarczająco inteligentna i potrafisz, urządzić sobie życie bez pomocy mężczyzny. Do czasu, kiedy spotkasz kogoś odpowiedniego- Łatwo to pani mówić. - Twyla zrobiła kwaśną minę.

- Jest pani piękna i elegancka. Ma pani dobrze płatne zajęcie i wszyscy darzą panią szacunkiem. Zwraca pani uwagę wspaniałych facetów bez żadnych wysiłków ze swojej strony. Proszę spojrzeć na mnie. Janie mam takich możliwości.

Melinda westchnęła i ociężałym ruchem odgarnęła włosy z twarzy. Było późne popołudnie długiego, męczącego dnia.

- Twylo, masz wiele do zaofiarowania. Już o tym mówiłyśmy, pamiętasz? Nie musisz być ofiarą. Jim wykorzystuje cię i obraża. I będzie to robił dopóty, dopóki mu na to pozwolisz.

Wyraz mocno podmalowanych oczu pacjentki wskazywał, że jest urażona i nie ma ochoty przyznać, iż obecny stan ducha zawdzięcza sama sobie.

- Założę się. że ma pani kogoś.

- Chyba nie będziemy marnowały ostatnich minut naszego spotkania na omawianie moich spraw osobistych.

- No, tak, ale proszę przyznać, że ma pani kogoś, prawda?

Melinda zorientowała się, że niespokojnie porusza jednym ze swych ogromnych kolczyków.

- Widuję się z kimś - przyznała. Widuje się. Ha! Zwariowała z miłości do tego kogoś, ale w tym momencie nie umiałaby powiedzieć, która z nich ma większe szanse szczęśliwego rozwiązania swych problemów.

I to ona miała udzielać porad.

- Twylo, jesteś tutaj po to, żeby mówić o swoich problemach.

Twyla skinęła głową i wyszeptała nieszczęśliwym głosem.

- Panno James, ja nie chcę żyć samotnie.

Melinda westchnęła. Obie, ona i Twyla. mają przed sobą jeszcze długą drogę.

Rzucając okiem na swój ozdobiony sztucznymi diamentami zegarek, Twyla wstała ze zniszczonego krzesła, stojącego przed biurkiem Melindy.

- Muszę lecieć, bo się spóźnię do pracy. Jeżeli się znowu spóźnię, to mnie wyleją.

Twyla była kelnerką w okropnym barze w jednej z tych dzielnic miasta, w których nocą bezpieczne byty tylko szczury i karaluchy. Melinda nie mogła znieść myśli, że ta młoda, nieszczęśliwa kobieta ciężko pracuje, a większość zarobków przeznacza na alkohol i Bóg wie co jeszcze dla swego grubiańskiego kochanka.

Zadaniem Melindy było pomóc tej kobiecie wzbudzić w sobie poczucie własnej godności. Na razie tylko tyle mogła zrobić. Twyla powinna zrozumieć, że nic musi uzależniać się od mężczyzny, który wcale o nianie dba.

- Twylo, bądź rozważna.

Twyla wzruszyła ramionami.

- Czy to ma jakieś znaczenie?

- Dla mnie ma.

Twyla zawahała się, jakby badając szczerość słów Melindy, i zmusiła się do niewesołego uśmiechu.

- Dzięki, panno James. Przyjdę w przyszłym tygodniu, dobrze?

- Zgoda. A do tego czasu przemyśl to wszystko, o czym dzisiaj rozmawiałyśmy. Przyrzekasz?

- Przyrzekam.

Melinda odczekała, aż zamkną się za pacjentką drzwi poradni, po czym położyła skrzyżowane ramiona na biurku i ukryła w nich twarz.

Miała wrażenie, że w sprawie Twyli wali głową w mur. Ta kobieta nie miała poczucia własnej wartości.

To mężczyzna decydował o jej tożsamości. Czekając tylko na zachętę ze strony przyszłego partnera, choćby całkiem niepoważną, angażowała się w kolejne, niefortunne związki. W przeciwieństwie do Twyli, Melinda zawsze strzegła swej niezależności i w rezultacie jej związki z mężczyznami nie były częste, a żadnego nie chciała utrzymać przez dłuższy czas. Teraz zarówno Twyla, jak i Melinda uwikłały się w romanse, które mogły się zakończyć nieszczęśliwie.

Ściśle biorąc, związek Griffa z Melinda trudno było nazwać romansem. To była zaledwie jedna noc. I to nawet niecała. Griff wyszedł po północy, twierdząc, że musi wstać wcześnie rano. Była zbyt oszołomiona i wyczerpana, żeby zapytać, dlaczego musi wstawać wcześnie rano w niedzielę. Potem nie miała okazji tego zrobić, bo go po prostu nie widziała. Griff zostawił ją samą. I nawet do niej nic zatelefonował. A teraz była środa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógł ją traktować jako partnerkę na jedną noc. Powinna być na niego wściekła z powodu tak niedelikatnego zachowania. I byłaby wściekła, gdyby nie to, że całkowicie go rozumiała. Griff, podobnie jak ona, był przerażony tym, co się stało. Żadne z nich nie było w stanic ukryć swoich uczuć. To, co się miedzy nimi wy darzyło, miało tak doniosłe znaczenie, że oboje właściwie nie wiedzieli, jak się w tym odnaleźć.

Była w nim zakochana. Jednak nie wiedziała na pewno, czyi on ją kocha. A jeżeli ją kochał, to czy potrafiłby się do tego przyznać, choćby nawet przed sobą samym. Oddała musie. To wystarczyło, żeby umknął w panice. Uznał, że uległ nieodpowiedniej kobiecie, zbyt jasno przywodzącej mu na pamięć przeszłość, którą z takim wysiłkiem pogrzebał. Wiec uciekł.

Czy powinna do niego zatelefonować? Czy dać mu trochę czasu? A jeżeli uda mu się opanować to uczucie? Może doszedł do wniosku, że ich związek nie ma przyszłości? A jeśli zadecydował, że się już nigdy z nianie spotka? Co by było, gdyby poszła do niego do biura i rzuciła mu się do stóp z błaganiem, żeby dał im obojgu szansę?

- O mój Boże! -Z głową wtuloną w ramiona wzdychała przerażona tak nietypowym dla niej niezdecydowaniem i brakiem poczucia własnej godności. - Co się ze mną stało?

- Nie poddawaj się, panno James. Bo przegrasz. Melinda drgnęła i uniosła głowę na dźwięk tych pełnych otuchy słów.

- Do licha, Fred, co ty tu robisz? Przestraszyłeś mnie jak cholera.

Uśmiechnięty Fred usiadł wygodniej na kanapie.

- Siedzę sobie i obserwuję spektakl pod tytułem .Załamanie Melindy James".

Popatrzyła na niego gniewnie i żachnęła się.

- Czy nie zapomniałeś o tym, że jesteś psychologiem? Że masz pomagać ludziom w takim stanie, a nie naśmiewać się z nich?

- Masz racje. Chcesz porozmawiać?

- Nie.

- I jak tu pomóc? Wygląda na to, że pozostaje mi tylko naśmiewać się z ciebie.

- Zrób mi przysługę. Nie wyświadczaj mi żadnej przysługi.

- Nie jesteś w dobrym nastroju- zauważył żartobliwie, - Można by nawet powiedzieć, że jesteś rozstrojona.

- Fred, ostrzegam cię -warknęła.

- Czy on wie, że jesteś w nim zakochana? Po długiej, pełnej napięcia chwili Melinda odezwała się

zniecierpliwionym tonem:

- Psycholodzy. Jestem skazana na pracę z psychologami. Nie zadowalają się grzebaniem w ludzkich duszach, muszą jeszcze w nich czytać.

- No więc, czy jesteś w nim zakochana?

- To możliwe - przyznała niechętnie.

- W jakim stopniu możliwe? - nalegał.

- Bardzo możliwe. W wysokim stopniu możliwe. W najwyższym stopniu możliwe.

- A on? Co on czuje?

- Nie wiem. Rozpłynął się we mgle - stwierdziła apatycznie. Przypomniała sobie radę udzieloną przez Meaghan. Powinnam była jej posłuchać, pomyślała przygnębiona. Gdybym tak postąpiła, nie cierpiałabym teraz tak bardzo.

- To zrozumiałe - zaczął Fred. - Gdybym to ja czuł, że jestem o krok od pogrążenia się w miłości do Melindy James, uciekałbym do mysiej dziury.

- O, wielkie dzięki! Z takim przyjacielem, jak ty...

- Bardzo proszę. Poza tym uważam, że on jedynie opiera się nieuniknionemu. Pojawi się. Musi mieć tylko czas na oswojenie się z tą myślą. Uniosła głowę.

- Nie wiem, czy chcę, żeby się pojawił. Jestem już zmęczona tym pojawianiem się i znikaniem. To on nalega na spotkania. To on... no, w każdym razie nie ja na niego poluję.

- Tak. lecz także nie ty próbowałaś w ostatnich latach stwarzać fałszywe pozory - zauważył. - Griff ma wiele do odrobienia. Z tego, co mówiłaś, wynika, że nieprędko będzie mógł uporać się ze swoją przeszłością. Jeszcze zbyt dużo nie wyładowanego gniewu tkwi w tym człowieku. Jeżeli nie będziesz ostrożna, ten gniew może się skierować przeciwko lobie.

- Wiem o tym, wierz mi. Gdyby przyszedł do mnie po zawodową poradę, wiedziałabym, jak postąpił!. Zmusiłabym go, żeby stawił czoło przeszłości, zachęcałabym go do zwierzenia się ze swych prawdziwych uczuć, wskazywałabym, że ich tłumienie stwarza niebezpieczeństwo dla niego samego. Aleja nie potrafię być obiektywna w tym przypadku. Nie mogę zmuszać go do wspominania przeszłości, gdyż to sprawia mu ból. Poza tym nie chce narażać jego pozycji zawodowej, do jakiej doszedł. Jak słyszałam, Wallace Dyson ma w swej firmie absolutną władzę. Jeżeli ktoś mu się narazi, szybko może stać się nikim. Nie darowałabym sobie, gdyby to spotkało Griffa z mojego powodu.

- A czy jesteś pewna, że tak właśnie by było, gdybyś się z nim związała?

- Wiem, że Dyson jest na mnie wściekły z powodu moich zeznań w sprawie sądowej na korzyść Nancy. Wiem, że myśli o Griffie jako potencjalnym zięciu. A ja nie mam zamiaru stać potulnie i milczeć, gdy uważam, że postępowanie klientów Griffa jest godne potępienia. Czy wobec tego będę dla niego oparciem w zawodowej karierze?

- Cóż...

- I Griff wie o tym tak samo dobrze jak ja. Jestem pewna, że to go dręczy i że z tego powodu, zanim zadzwoni do mnie, musi rozważyć, czy się nie wycofać. Nie chcę go ranić. Nie chcę mu stać na przeszkodzie. Ale mimo to...

- Ale minio to?

Uderzyła dłonią z bezsilnością w blat biurka.

- On nie jest szczęśliwy. Żyje w przebraniu. Niepokoi się, że ktoś będzie chciał dowiedzieć się za dużo o jego przeszłości. Boi się, że coś się pogmatwa, a on znowu znajdzie się na ulicy. On nie ma przekonania, że na wszystko, co osiągną!, zasłużył ciężką pracą i zdecydowanym dążeniem do celu. Uważa, że mu się udało, bo nikt nie znał całej prawdy. Rozważa możliwość zawarcia małżeństwa z Leslie Dyson, żeby piąć się wyżej po szczeblach kariery. Choć temu zaprzecza, jestem o tym całkowicie przekonana.

Odetchnęła głęboko i próbowała się opanować. Patrząc we współczujące oczy Freda, powiedziała już spokojniej.

- Pytałam go, czy jest szczęśliwy, a on potrafił odpowiedzieć mi tylko, że nie jest nieszczęśliwy. Powiedziałam, że to nie jest to samo i on się z tym zgodził. Nie mogę znieść myśli, że nadal ma prowadzić takie życie.

- Jak myślisz, czy ty uczyniłabyś go szczęśliwym?

- Nie wiem - szepnęła. - Wiem tylko, że chcę spróbować. Ale co się stanie, jeżeli wszystko pogmatwam? Jeżeli wszystko zburzę i on rzeczywiście stanie się nieszczęśliwy? Być może powinnam po prostu odejść z jego życia i pozwolić, żeby sam znalazł rozwiązanie własnych problemów.

- A może powinnaś podjąć walkę - zaoponował Fred. - O to, co według ciebie jest dobre dla was obojga.

Przygładziła rozwichrzone włosy.

- To się wydaje takie proste, prawda? Siedzimy tutaj dzień w dzień i mówimy ludziom, jak powinni postępować. A gdy dotyczy to nas samych, stajemy się bezradni

- „Ktoś, kto jak ja wyzwala największe zło z tych na wpół poskromionych demonów zamieszkujących ludzką duszę i zmaga się z nimi, nie może oczekiwać, że wyjdzie Z tej walki nietknięty" - Fred zacytował z uśmiechem,

- Freud? Cytujesz Freuda?

- Czytałem jego książki. Ale prawie nigdy się z nim nie zgadzałem.

- I jakie ta myśl ma mieć znaczenie?

- Takie, moja droga, zbita z tropu współpracowniczko, że my biedni jajogłowi nie jesteśmy w większym stopniu uodpornieni na druzgoczącą nawałnicę ludzkich emocji niż wszyscy pozostali śmiertelnicy. Zawsze łatwiej jest udzielać rzeczowych rad, jeżeli nie jest się osobiście zaangażowanym. Inaczej przedstawia się sprawa, gdy chodzi o nasze własne serca, o naszą własną przyszłość.

- No dobrze. Ty jesteś w rym przypadku bezstronnym obserwatorem. Powiedz, jak ty byś postąpił?

- Mylisz się. Absolutnie nie jestem bezstronny. Idąc za pierwszym odruchem powinienem dać w zęby Grifiinowi Taylorowi za to, że jesteś przez niego zdenerwowana. Jeżeli tego nie robię, to tylko dlatego, że on jest ode mnie silniejszy.

Udało mu sieją rozśmieszyć.

- Idę do domu. Może znajdę rozwiązanie w książce.

- Zamierzasz poczytać o psychologicznym podłożu rękoczynów?

- Nie, przeczyłam książkę o miłości. Dobranoc. Fred.

- Dobranoc, Melindo.

Idąc w stronę drzwi, zatrzymała się i pocałowała go w policzek.

- Dzięki za zmuszenie mnie do mówienia. I za wysłuchanie.

- Zawsze do usług, dziecino. Rachunek przyślę w przyszłym tygodniu.

- Mądrala - mruknęła, nie przestając się uśmiechać.

Wstrzymując oddech, z bijącym sercem patrzył, jak idzie przez hol. Jej błyszczące rudoblond włosy opadły, kiedy schyliła się i szukała kluczy w swej przepastnej torbie. Była ubrana w bluzkę khaki i spódnicę w kolorze tropikalnej roślinności. Wysokie, skórzane buty zakrywały nogi, ale dobrze wiedział, jakie są szczupłe i zgrabne. I jak mocno obejmowały jego biodra, gdy ich ciała łączyły się w jedno. Czuł się wtedy tak z nią związany, że aż nie dowierzał, iż w ogóle kiedyś mógł bez niej żyć. I potrzebny był mu czas na otrzeźwienie i upewnienie się, że nadal nie będzie mógł żyć bez niej.

Zbliżyła się i mrucząc ze złości nadal szukała kluczy. Ale w uszach Griffa brzmiał echem jej głos, który słyszał w chwilach namiętności, wymawiający jego imię.

Poczuł podniecenie wywołane gorącymi wspomnieniami i pełnym nadziei oczekiwaniem

Minęły trzy dni. Długie dni wypełnione męką pożądania, ciągnące się w nieskończoność godziny roztrząsania, czy to pożądanie doprowadzi go w korku do zguby. Ale to już nie miało znaczenia. Było za późno. Ona posiadła go, stała się jego częścią i nie było już odwrotu. Jeżeli nawet w korku go zniszczy, nigdy nie będzie żałował, że zdołał, choćby na krótko, uchwycić w swe ręce tę spadającą gwiazdę.

Usłyszał brzęk metalu - znalazła klucze. Zaraz podniesie głowę i zobaczy go, opartego o ścianę obok drzwi jej mieszkania.

Czy ucieszy się na jego widok? Czy będzie na niego obrażona, że tak długo się nie odzywał? A może w ciągu tych trzech dni podjęła jakieś decyzje? Uznała, że bardziej ją pociągał chłopak w skórzanej kurtce i z kolczykiem w uchu od uznanego adwokata? Czy nadal tęskni za buntownikiem odrzucającym krepujące go normy postępowania?

Ich oczy spotkały się. Przez chwilę, która zdała mu się wiecznością, jej twarz była bez wyrazu. Tylko oczy miała szeroko otwarte, błyszczące szmaragdem ponad policzkami, z których jakby spłynęła cała krew. Wydawało się, że się zachwiała. Czuł tępy ból w piersiach. Czy dlatego, że prawie nie oddychał od chwili, kiedy ujrzał ją w holu, czy też... pękało mu serce z przerażenia, że ona może go odrzucić.

I wtedy uśmiechnęła się.

- Witaj, Griff - wyszeptała wyciągając do niego rękę. -To dobrze, że jesteś.

Ujął jej dłoń i poddał się swemu przeznaczeniu.

Pokój był wypełniony słodkim zapachem wanilii, płynącym od kilkunastu zapalonych, białych świec, których światło wywoływało grę cieni w zakamarkach pokoju.

Nagi mężczyzna leżał na plecach na środku szerokiego łóżka i oddychał nierówno. Słychać było ciche jęki i odgłos ocierania się ciała o jedwab tkaniny. W świetle migoczących płomyków jego połyskująca pierś wznosiła się i opadała. Na twarzy malował się wyraz zachwytu graniczącego z, bólem.

Melinda siedziała, obejmując nogami jego twarde jak skała biodra. Miała na sobie tylko czarny, koronkowy staniczek, który uwydatniał urok jej najbardziej kobiecych powabów. Z włosami rozrzuconymi na ramionach wodziła dłońmi po jego drżącym ciele. Ostrzegła Griffa, że ukarze go za tak długie milczenie, a on rozkoszował się każdą chwilą zadawanej mu tortury.

Włosy Melindy opadły na jego twarde, mocne ciało, odnalazła miękkie miejsce na szyi i pochyliła się, żeby je ucałować. Jej wilgotne wargi znaczyły ślad aż do twardniejącego poniżej, brązowego sutka. Pieściła wrażliwe wklęsłości pachwin. Jego ciało zapłonęło żarem, gdy delikatne palce zaczęły dręcząco muskać podbrzusze. Objęła go ramionami i delikatnie dotykała zębami skóry jego piersi. Z trudem łapiąc oddech, Griff jęknął ochryple;

- Melindo, ty mnie zabijasz.

Niecierpliwie wyciągnął do niej ręce, lecz ona wymknęła się, chwyciła go za przeguby dłoni i zacisnęła je na poduszce ponad jego głową.

- Nie - powiedziała. - Jesteś mi to winien za trzy dni zmartwienia. Nie cierpię zmartwień.

- Ja też przeżyłem w ciągu tych trzech dni okropne chwile - wyznał.

Pochyliła się i chwyciła go lekko zębami za ucho.

- A czyja to była wina?

- Twoja.

Roześmiała się i zamknęła mu usta pocałunkiem. Nie próbował przejąć inicjatywy - oddał się jej wprawnym dłoniom. Nie pozostał ani jeden skrawek ciała, którego te dłonie by nie pieściły. Mijały minuty? Godziny? Dni? - Nie wiedział, dla niego czas się zatrzymał.

Zamglonymi pożądaniem oczami wpatrywał się, jak Melinda opuszcza cienkie ramiączko stanika ze wzrokiem utkwionym w jego oczach. A potem zsunęło się drugie ramiączko i stanik opadł, odsłaniając małe i pięknie ukształtowane piersi, których różowe koniuszki sterczały zapraszająco. Położył na nich swe dłonie, a potem powoli przyciągnął je do swoich głodnych ust.

Oblepieni namiętnością przywarli do siebie niepohamowanie, upajając się tym poczuciem bliskości. Melinda gorączkowo uniosła się i posiadła go jednym, pewnym ruchem. Palce mężczyzny zacisnęły się na jej biodrach. Wygiął ku niej swe ciało, aby ogarnęła go jeszcze głębiej.

Dopiero dużo później, kiedy wrócili do przytomności, uświadomili sobie w pełni rozmiar przeżycia będącego ich udziałem, przeżycia, jakiego żadne z nich nie zaznało przedtem i nie mogło zaznać z nikim innym.

Oddychając głęboko, leżeli wyczerpani i osłabieni, i nadal połączeni ze sobą. Z zamkniętymi oczami przylgnęli do siebie, gdyż tylko ich ciała były jedyną rzeczywistością Świadczącą o przeżytym szaleństwie.

A kiedy prawie w tym samym momencie poddali się zmęczeniu, wypowiedziane przez nich imiona zabrzmiały ledwie słyszalnym szeptem:

Melindo.

Griff.

A potem nadszedł sen.


























ROZDZIAŁ 8



Nie upłynęło więcej niż parę minut ich wspólnej jazdy, gdy Griff rozpoczął odmawianie pacierza. Zaczynał mocno żałować, że wsiadł do samochodu Melindy, z właścicielką za kierownicą. Ona nazywała to prowadzeniem samochodu. On by nadał temu, co robiła, zupełnie inne określenie. Był prawie zadowolony, że zdecydował się zostawić Okulary tego dnia w domu. Nie wszystko będzie widział zbyt wyraźnie. Jak na przykład...

- Melindo, ciężarówka - ostrzegł, zapierając się rękami o deskę rozdzielczą małego, sportowego samochodu. Patrzył z przerażeniem na rozklekotaną ciężarówkę z załadowaną platformą, przemieszczającą się z jednej strony jezdni na drugą. Kierowca był z pewnością pijany i prawie tak samo niebezpieczny jak Melinda.

- Wszystko w porządku - zapewniła, patrząc na niego uspokajająco. - Widzę ją. - Nie zmniejszając szybkości, uśmiechała się zwrócona do swego pasażera.

- Melindo, patrz na... -Wstrzymał oddech, gdy Melinda przemknęła obok ciężarówki w odległości kilku centymetrów.

Wypuścił z ulgą powietrze. Melinda zaśmiała się.

- Wesz, ty prowadzisz jak jakaś babcia, naprawdę. Nie mów mi, że jesteś jednym z tych, którzy nie lubią jeździć samochodem prowadzonym przez inną osobę.

- Nie lubię jeździć samochodami prowadzonymi przez szaleńców - odparł ponuro, poważnie rozważając odebranie jej kierownicy- - Przestań, do licha, patrzeć na mnie, patrz na drogę.

Westchnęła z przesadną rezygnacją.

- Tak jest - Posłusznie odwróciła głowę, jednak Griff nie zauważył znacznej różnicy w sposobie jazdy.

- Czy możesz mi powiedzieć, dokąd właściwie jedziemy? - zapytał, nieustannie wyglądając możliwych zagrożeń.

Melinda przyjechała po niego tego sobotniego poranka i obiecała mu najbardziej ekscytującą przygodę życia. Przyjął zaproszenie pełen obaw, świadomy niebezpieczeństwa, na jakie był narażony, oddając się w ręce Melindy. Oczywiście nie znał jeszcze stylu jej jazdy, w przeciwnym razie upierałby się, żeby pojechali jego wozem.

- Jeszcze nie wiem. - Nie zdawała się być tym specjalnie przejęta. - Będę wiedziała, kiedy się już tam znajdę.

Griffowi pozostało jedynie oprzeć się na zagłówku, zaprzeć dłońmi, których kostki pobielały, i mieć nadzieję, że wkrótce ujawni się oczekiwana rewelacja.

W dziesięć minut później Melinda wydała okrzyk zachwytu na widok toru dojazdy na wrotkach. Wjechała ostro na zatłoczony parking.

- To jest to - obwieściła. -O tym myślałam od rana.

- Nie.

Patrzyła na niego błagalnie całą mocą spojrzenia swych zielonych oczu.

- Chodź, będzie świetna zabawa.

- Nie. Stanowczo odmawiam.

- Ależ Griff, kiedyś świetnie jeździłeś na wrotkach. Pamiętasz, ile razy my...

- Melindo, mam trzydzieści lat i od przeszło dwunastu nie miałem wrotek na nogach. Nie mam zamiaru iść" tam i robić z siebie idioty, nie mówiąc już o ryzyku poważnego wypadku.

- No, nie dąsaj się - nalegała. - Griff. proszę cię. Obrzucił ją gniewnym wzrokiem.

- Znowu zaczynasz? Usiłujesz zmienić mnie w osobę, która, już dawno nie jestem. Próbujesz wskrzesić przeszłość.

- Nic podobnego. Czy naprawdę uważasz, że chciałabym mieć znowu czternaście lat? Czy naprawdę myślisz, że teraz, kiedy odkryłam, jakim talentem jesteś obdarowany jako dorosły, chciałabym wrócić do platonicznych stosunków, do trzymania się za rękę?

Z pewną irytacją poczuł, że krew występuje mu na policzki.

- Melindo.

Chwyciła go za ramię. Czuła, że jego upór słabnie.

- Słuchaj-zachęcała go dalej-jajeżdżę na wrotkach, kiedy tylko nadarzy się okazja. Uwielbiam to. Nie chcesz spróbować chociaż raz? Dla mnie?

- Niech to licho!

Biorąc jego słowa za niechętnie wyrażoną zgodę, pochyliła się i ucałowała go.

- Dziękuję - zamruczała przy jego ustach.

- Zapłacisz za to - ostrzegł sięgając do klamki.

- Nie mogę się tego doczekać-odparta z szelmowskim uśmiechem.

Stanął koło samochodu i odetchnął parą razy głęboko chłodnym, wczesnojesiennym powietrzem. Musiał odzyskać zimną krew przed wkroczeniem w krąg lej rodzinnej zabawy. Miał na sobie biały, bawełniany sweter i dżinsy, nawet nie tak bardzo ciasne, jak mu się wydawało przy przymierzaniu. Nie pozostawało mu nic innego, tylko podążyć za Melindą Prawie białe, wyblakłe dżinsy opinały jej kształtne pośladki. Turkusowo-czarna bluzka była rów-

nie obcisła. Od razu, gdy przyjechała, zauważył, jak uroczo przylegał materiał do jej piersi. Chciałby zrobić to samo. Odwróciła się do niego z uśmiechem. Olbrzymie turkusowe kolczyki muskały jej policzki. Poczuł, że ma miękkie kolana. Czy ona spodziewa się, ze w tym stanie będzie jeździł na wrotkach? Chyba połamie sobie wszystkie kości.

Przez ostatnie trzy tygodnie cały wolny czas spędzali razem i Griif nadal uważał, że Metinda jest najbardziej atrakcyjna, kobietą, jaką spotkał w życiu. Gwałtowną? Tak. Niepohamowaną? Tak. Lekkomyślną? Tak. Irytującą? Tak. A mimo to fascynującą. W ciągu ostatnich paru lat nuda była nieodłącznym elementem jego życia. Z Melindą nigdy się nie nudził, nie mówiąc o niewiarygodnym wpływie, jaki ostatnio wywarła na jego życie uczuciowe.

Zapłacił za wstęp, wypożyczył parę zniszczonych wrotek i usiadł na ławce obok Melindy. Patrzył, jak zdejmuje bialoróżowe buciki. Nawet jej skarpetki w czarno-turkusowe paski były podniecające.

- Przestań mnie obserwować i załóż wrotki. Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci się wycofać? - Prawie drżała z niecierpliwości, spoglądając w stronę tłumu na wrotkach.

- Gotowy?

Westchnął głęboko i wstał powoli. No, przynajmniej potrafi jeszcze utrzymać równowagę. Na dywanowej wykładzinie. Teraz musiał się ruszyć.

- Melindo, nie powinniśmy...

- O. nie! - Mocno uchwyciła go za ramię. - Obiecałeś.

- Nie mogę w to uwierzyć - zamruczał. - Nie mogę uwierzyć, że dałem się namówić. - Podążał trochę niezręcznie za roześmianą Melindą ku krążącym wrotkarzom.

- Może poczujesz się lepiej, gdy ci powiem, że wyglądasz cudownie, Griffinie Taylor. Wszystkie nastolatki na twój widok dostaną zawrotu głowy.

- O. tak, poczułem się o wiele lepiej - odburknął zarumienił się napotkawszy wzrok rudej czternastolatki, która spojrzała na niego z zainteresowaniem, a następnie odwróciła się i chichocząc upadła przed stojąca w pobliżu grupą koleżanek.

Zdawał sobie sprawę, że odbijał od otoczenia.

- Niech to licho porwie, Melindo. Pogłaskała go po policzku.

- Rozchmurz się. No, chodź już.

Bezskutecznie czekał na lukę w łańcuchu krążących ludzi. Wreszcie zdobył się na odwagę, wszedł na gładką powierzchnię toru i runął jak długi.

Melinda skręcała się ze śmiechu.

- Taak - zamruczał. - To jest zabawa. - Po pierwszej niezręcznej próbie udało mu się jakoś Wykonać trzy ewolucje bez upadku, Melinda krążąc koło niego, zachęcała go:

- Przypominasz już sobie, prawda?

Odgłos toczących się rolek, wybuchy śmiechu, rytmiczna rockowa muzyka, odważni chłopcy pędzący śmiało wokół mniej wprawnych wrotkarzy - Griff uśmiechnął się na wspomnienie, które nagle ożyło w pamięci.

Czternastoletnia Melinda w krótkiej spódniczce i ozdobnych rajstopach tańcząca na skraju drewnianej podłogi ośrodka zwanego „Cztery małe rodzinne kółeczka". On w skórzanej kurtce i zniszczonych, drelichowych spodniach, z długimi do ramion, rozwianymi włosami i srebrnymi kolczykami Dodzwaniającymi przy wykonywaniu ewolucji. Kończył swój popis przy aplauzie grupy zabijaków, stanowiących niewielki krąg jego przyjaciół. Raczyli zaszczycić to miejsce swoją obecnością tylko dlatego, że dziewczyny lubiły się tu bawić. …Hej, Dziki! Człowieku, jesteś dobry!"

Dziki.

Potknął się, ale zaraz odzyskał równowagę. Już się nie uśmiechał. Nachmurzony zastanawiał się nad wpływem jaki ma na niego Melinda. Przez lata nie pozwalał wspomnieniom wypełznąć z zakamarka, w który udało mu sieje wepchnąć. Nawet pamięć szczęśliwych chwil była zbyt niebezpieczna, gdyż z przeszłości nieuchronnie powracały w końcu inne, ponure obrazy: ojca pijaka, czekającego na niego z gotowymi do zadania ciosu pięściami.

- Griff, co się stało? - Melinda ujęła go pod ramię i spojrzała na niego z troską. - Czy uderzyłeś się przy upadku?

- Nie, nic mi mc jest. - Odpowiedź brzmiała szczerze, więc Melinda uspokoiła się. Griff chciał ją namówić na powrót do domu, ale w tym momencie muzyka ucichła, lampy przygasły, nad ich głowami rozbłysnął wachlarz różnokolorowych świateł, a głos spikera oznajmił, że panie wybierają panów.

Melinda z uśmiechem wyciągnęła ręce do Griffa.

- Zawsze wybierałam ciebie - powiedziała zduszonym szeptem.

Zahipnotyzowany jej uśmiechem, wyciągnął do niej dłonie. Grano starą piosenkę Boża Scaggsa. Pełen słodyczy, cichy głos wypełnił salę. Dziewczyny wzięły za ręce swoich chłopców i przytuliły się do nich. Wprawni wrotkarze rozpoczęli taneczne ewolucje. Malcy próbowali swych sił z rodzicami, przebierając grubymi nóżkami z powagą i trzymając się z zaufaniem niezawodnych i kochanych rąk. Starsza para sunęła wolno - widać było, że oboje jeżdżą ze sobą od lat.

"Kochanie, co ty ze mną zrobiłaś?" - pytał Boz Scaggs w piosence. Griff z dłońmi splecionymi z palcami Melindy, ze wzrokiem utkwionym w jej oczach, z sercem w gardle, zastanawiał się nad tym samym.

Piosenka skończyła się, a Griff nie zwracając uwagi na zapalone ponownie światła pocałował Melindę w usta.

Zostali jeszcze godzinę, aż wreszcie Griff, odzwyczajony od takich fizycznych wyczynów, poczuł, że bolą go nogi, a kostki drżą. Dał się jeszcze namówić Melindzie na kilka bardziej skomplikowanych ewolucji i z dumą odkrył, że potrafi jeździć tyłem. Pomyślał, że to jest tak jak z jazdą na rowerze: tego się nie zapomina.

I wtedy zobaczył rudowłosego, sześcioletniego demona, który z szaleńczym uśmiechem pędził wprost na niego, Griff rozpaczliwie próbował uniknąć zderzenia i nie wpaść na dwie dziewczynki jadące obok. Upadł ciężko, a mały wylądował wprost na nim. Poczuł, że nie ma czym oddychać, kiedy wrotka uderzyła go dokładnie miedzy nogi. Nadludzkim nieledwie wysiłkiem opanował się, żeby nie krzyknąć z bólu. Powstrzymał mdłości. Widząc wpatrzone w niego z troską oczy chłopca, zacisnął zęby i zapewnił go, że czuje się świetnie. Naprawdę świetnie.

Melinda widząc bladą twarz Griffa uklękła przy nim z niepokojem.

- Griff, czy nic ci się nie stało?

Przy jej pomocy wstał z trudem, ocierając kropelki potu znad wargi.

- W porządku. Wszystko w porządku - mruknął. -Wyjdźmy stąd.

Udało mu się zdjąć wrotki i nieco sztywnym krokiem skierował się bez słowa w stronę samochodu.

- Czy jesteś pewny, że dobrze się czujesz? - pytała idąc tuż za nim.

Bez dobierania słów powiedział jej w jaką czcić ciała został uderzony. Zakryła usta ręką.

- O, nie, to chyba nie…

- Trwałe uszkodzenie? Nie. - Oparł ręce na dachu małego samochodu Melindy, kiedy ona gorączkowo starała się otworzyć drzwi.

- Chciałbym być w domu ze szklanką czegoś dobrego w ręku. I chciałbym tam dojechać w jednym kawałku -dodał mrużąc ostrzegawczo oczy.

- A może chcesz prowadzić? Osunął się ostrożnie na siedzenie obok kierowcy.

- Ty będziesz prowadzić i masz to robić tak, jakbyś była babcią kierującą samochodem pełnym wnuków.

- Dobrze - odpowiedziała potulnie. Ale usłyszał dźwięczący w jej głosie, tłumiony śmiech.

Melinda prowadziła samochód jak kandydat na kierowcę pod okiem instruktora na końcowym egzaminie. Griff zastanawiał się, czy poprzednio urządziła to przedstawienie na szosie specjalnie po to, żeby patrzeć, jak on się poci.

- Jesteś niebezpieczna - powiedział, kiedy spokojnie wprowadziła samochód na parking przed swoim domem.

- Dlaczego, przecież prowadziłam wzorowo- odrzekła głosem skrzywdzonej niewinności.

- Niebezpieczna w najwyższym stopniu - patrzył na nią groźnie.

- Czy to znaczy, że skoro wyszedłeś z tego bez szwanku, chcesz skorzystać z okazji i uciec? - Bezskutecznie usiłowała nadać swym słowom lekki ton.

Przyglądał się jej bacznie.

- Co ty wyprawiałaś dzisiaj rano? Przeprowadzałaś test sprawdzający, czy wytrzymam z tobą, kiedy jesteś w najbardziej szaleńczym nastroju? Czy łatwo mnie przestraszyć?

- Ależ nie - zapewniła z przekonaniem. - Nie sprawdzałam cię.

Umilkła na chwilę, a potem spytała ostrożnie:

- A gdybym cię sprawdzała... ?

Uchwycił w dłoń garść rudoblond włosów i przyciągnął ją bliżej do siebie.

- Nadal tutaj jestem.

Odchyliła się nieco i spojrzała w jego spokojne oczy.

- Wiem.

Pocałował ją gwałtownie, po czym odsunął od siebie.

- Wejdźmy do domu, musze się czegoś napić. Z uśmiechem sięgnęła do klamki

- Jest ci potrzebna czuła opieka - orzekła. - Osobiście zajmę się opatrywaniem twoich ran.

Uniósł brew z wyraźnym zainteresowaniem.

- Będziesz mnie całować i zrobisz wszystko, żebym poczuł się lepiej?

- Tak. Z rozkoszą.

Pół godziny później leżeli na miękkiej kanapie. Usta przy ustach, splątane nogi, szukające się dłonie. Odprężony pod wpływem pieszczot Melindy, szepcząc słowa miłości, Griff usiłował przesunąć ją pod siebie, gotów tym razem przejąć inicjatywę.

Powstrzymała go, wysunęła się i stanęła przy nim naga, bez żadnego zażenowania.

- Dokąd idziesz? - spytał niezadowolony, unosząc się na łokciu.

Uklękła przy adapterze, odrzucając zwichrzone włosy na ramiona.

- Zaraz wracam.

Oddychając nierówno patrzył, jak wybiera płytę. Nastawiła ją, wstała i zbliżyła się do Griffa. Zabrzmiał głos Boża Scaggsa.

- Chciałam się z tobą kochać, gdy jeździliśmy na wrotkach w takt tej piosenki. - Uśmiechnęła się kusząco i wsunęła w jego ramiona.

- Boję się, że zaczynamy myśleć identycznie. – Ujął jej twarz w dłonie i pomyślał, że nigdy jeszcze nie wyglądała piękniej.

Zaśmiała się, a on przesunął ją pod siebie i powiódł do tańca miłości.

Następny dzień spędzili w mieszkaniu Griffa. Przed nadchodzącym poniedziałkiem musieli uporać się z dużą ilością papierkowej roboty, więc uznali, ze będzie im milej pracować razem.

Griif ukrył się za stertą papierów lezących na biurku. Melinda usadowiła się wygodnie z przenośnym komputerem w głębokim, skórzanym fotelu. Pracowała solidnie, ale z przyjemnością przyglądała się od czasu do czasu Griffowi. Jak wspaniale wyglądał, gdy tak siedział zamyślony, w okularach, z błyszczącymi w świetle lampy ciemnymi włosami

Czasami podnosił głowę i uśmiechał się zniewalająco do Melindy.

Mogłabym zostać tak z nim na zawsze, myślała w zadumie.

Po paru godzinach odłożyła papiery i przeciągnęła się.

- Chce mi się pić. Masz ochotę na colę?

- Chętnie, dzięki.

Przechodząc przez wielkie, luksusowe mieszkanie Griffa, jak zwykle nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wnętrze, urządzone niewątpliwie przez zawodowego dekoratora, było eleganckie i pięknie skomponowane. Całkowite przeciwieństwo jej wesołego mieszkanka, przyozdobionego przedmiotami z różnych epok. Dziwne, mimo tych wyraźnych różnic, czuła się tu zupełnie jak w domu.

Wlewała właśnie colę do szklanek z lodem, kiedy zadzwoni! telefon. Zadźwięczał tylko raz, co oznaczało, że Griff odebrał go w swoim gabinecie. Nie chciała mu przeszkadzać, wiec zaczęła szukać czegoś do jedzenia. Znalazła pudełko czekoladowych ciasteczek. Może będzie miał na nieochotę.

Kiedy wróciła z tacą, Griff jeszcze rozmawiał. Zawahała się przy drzwiach i niechcący usłyszała cześć rozmowy.

- Mówię ci po raz ostatni. Myers, że nie podejmę się obrony tego faceta. I nie obchodzi mnie to, że on jest jednym z przyjaciół Dysona z klubu golfowego. Ten człowiek jest lekarzem. Murzyńskie dziecko urodziło się ze schorzeniami, które można było wyleczyć. Pan doktor powinien był we właściwym czasie wziąć pod uwagę to, co mówiła mu przyszła matka, która czuła, że dzieje się cos niedobrego. Przejrzałem akta i wszystko wskazuje na to, że w tym przypadku przyczyną choroby jest jego niedbalstwo. Musi znaleźć sobie innego adwokata. Taak? Cóż, trudno. Dyson może wybrać kogoś innego. Ja tej sprawy nie wezmę.

Po tych słowach odłożył z trzaskiem słuchawkę i wtedy dopiero zobaczył Melindę. Poprawił włosy, miał speszoną minę. Melinda milczała.

- Mam swoje zasady - burknął zdenerwowany.

- Wiem.

Poruszył się na krześle.

- Ale również nie ma powodu, żebyś patrzyła na mnie, jakby nad moją głową ukazała się aureola. W tym tygodniu bronię Stanleya Schulza.

- To też wiem.

- Nadal nie za bardzo przepadasz za tym, co robię? -spytał.

- Nie za bardzo.-Z trudem pokonała ucisk w gardle.-Ale przepadam za tobą. - Odważyła się na wyznanie.

Patrzył na nią przez dłuższą chwilę i wreszcie uśmiechnął się.

- Cola się grzeje - wskazał tacę ruchem głowy. Podała mu colę i ciasteczka. Pomyślała, że on jeszcze

nie jest gotowy do rozmowy na temat ich związku. Ale chyba nie przeszkadzało mu, że jej na nim zależy.

Melinda nie mogła się powstrzymać i przyszła na rozprawę, na której Griff występował jako obrońca Stanleya Schulza. Wprawdzie nie cierpiała pozwanego i była całkowicie po stronic pokrzywdzonych rodzin ofiar wypadku, ale musiała przyznać, że Griffbył bardzo dobrym adwokatem. Uznała, ze prowadzi Unię obrony uczciwie. Choć nie wybielał pozwanego, to - o ile znała sprawę - trzymał się faktów i po prostu starał się, jak umiał najlepiej, przekonać sąd, aby interpretował te fakty na korzyść jego klienta.

Człowiek honoru postawiony w niezbyt przyjemnej sytuacji. Człowiek z zasadami, choć te zasady nic zawsze były zgodne z pryncypiami, którymi ona się kierowała. Człowiek, który przeżył burzliwe, nieszczęśliwe lata młodzieńcze i dążył z niezachwianą stanowczością do ułożenia sobie lepszego życia, nie bacząc na obawy, że tłumione urazy z przeszłości mogą kiedyś znowu się odezwać.

Czyż mogła go nie kochać?

Nie chciała mu przeszkadzać, więc usiadła w samym końcu sali i wyślizgnęła się z niej, gdy zarządzono przerwę.

Szła w stronę wyjścia. Może później się przyzna, że była na rozprawie. A może nie.

Poczuła niespodziewane dotknięcie czyjejś dłoni na swoim ramieniu.

- Bardzo przepraszam-powiedział młody, ciemnowłosy mężczyzna. - Nazywam się Joe McLeod. Czy zechciałaby mi pani odpowiedzieć na parę pytań?

Spojrzała na niego z zaciekawieniem.

Pod trzydziestkę, poważna twarz, dość długie włosy, dżinsy, koszula w kratkę i niezbyt pasujący do niej, nieporządnie zawiązany krawat. Płaszcz pamiętał dawne, lepsze czasy. Nic nosił identyfikatora, ale Melinda natychmiast rozpoznała w nim dziennikarza. Jakby był w uniformie.

- To zależy - odpowiedziała ostrożnie - o co chce pan pytać i dlaczego.

- To pani składała zeznania w procesie z powództwa Nancy Hawlsey, prawda? Pisałem reportaż o tej sprawie, a mam bardzo dobrą pamięć do twarzy.

Nie przypuszczała, że ktoś mógłby ją rozpoznać.

- Tak, to prawda - przyznała.

- A zatem jest pani Melindą James. - Uśmiechnął się, widząc, jak mruży oczy. - Mam również dobrą pamięć do nazwisk.

- O co chodzi, panie McLeod? Niedługo mam umówione spotkanie,

- Czy i w tej sprawie będzie pani występowała w roli świadka? Czy jako psycholog zajmowała się pani kimś z rodzin ofiar?

- Na oba pytania odpowiadam - nie. Byłam na rozprawie wyłącznie jako obserwator.

- Ale musi być jakaś przyczyna, dla której pani się tu zjawiła. Co pani myśli o tym procesie? Czy Stanley Schulz powinien odpowiadać za niedbalstwo, skoro nie zainstalował w budynku automatycznych zraszaczy? Czy pani uważa, że śmierć sześciu osób była wynikiem jego zaniedbania?

Szła w kierunku windy i zastanawiała się, czy podążyłby za nią, gdyby do niej wskoczyła.

- Ale jakie znaczenie może mieć moja opinii?

- Pytam o to samo wiele osób, panno James. Wie pani, takie wyrywkowe badania opinii publicznej. Wyrabiam sobie pogląd w związku z orzeczeniem sądu. na które czekamy. A wiec czy według pani Stanley Schulz odpowiada za śmierć sześciu osób?

- Tak, tak uważam - odpowiedziała szczerze. - Zawsze byłam zdania, że chciwość nie może być usprawiedliwieniem, zwłaszcza gdy w grę wchodzi ludzkie życie.

- To ciekawe. Była pani koronnym świadkiem Nancy Hawlsey, kiedy pozwanego bronił Griffin Taylor. W tym procesie on również występuje, a pani jest tylko ciekawskim gapiem. Przynajmniej tak pani twierdzi A co powie pani na temat sukcesów, które odnosi Griffin Taylor jako obrońca wpływowych bogaczy? Czyjego działalność jest - pytam o pani opinię - równic nieetyczna jak jego klientów?

Ogarnięta gniewem zbliżyła się do windy.

- Panie McLeod, nie znam pańskich sprawozdań sądowych, ale sądząc z pytań, nie jest pan bezstronnym obserwatorem. Griffin Taylor bardzo dobrze wykonuje swój zawód. Aten zawód polega na obronie klientów. Mam nadzieję, że nie kwestionuje pan zasady, iż każdy ma prawo do obrony, bez względu na to, czy jest winien, czy nie. Szanuje Griffina Taylora za to, że wykonuje swój zawód najlepiej, jak potrafi. Moja opinia w tej sprawie nie ma żadnego znaczenia. Sąd będzie bezstronnie rozważać argumenty obu stron i wyda sprawiedliwy wyrok- Żegnam pana.

Weszła do windy, lecz zanim zamknęły się drzwi, dostrzegła wyraz twarzy Joe McLeoda. Nie była zachwycona jego miną. Przygnębiona uświadomiła sobie, że nawet nie zapytała go, dla jakiej gazety pracuje, i już wyobraziła sobie stosy płacht jakiegoś brukowca sprzedawanego w każdym sklepie spożywczym.

Dlaczego McLeod był tak zaintrygowany jej obecnością na sali rozpraw? Dlaczego tak bardzo interesował się Griffem? Może słyszał plotki o jego politycznych aspiracjach i miał zamiar zdobyć popularność demaskując go? Czy zacznie - aż zamarła na tę myśl - docierać do faktów z przeszłości Griffa?

Nie powinna była tu przychodzić. Jej związek z Griffem nie był jeszcze ustabilizowany. A co by powiedział Dyson. gdyby dowiedział się, że faworyzowany przez niego adwokat był buntownikiem z wątpliwą reputacją, a teraz spotyka się z kobietą, której zeznania przyczyniły się do przegrania sprawy? Czy Dyson zauważył, że Griff ostatnio nie spotyka się z Leslie? A czy Griffbył gotów zerwać z nią całkowicie? Oczywiście nie pytała go o to. Ich stosunki nie były

jeszcze w tym stadium. Naprawdę żałowała, że uległa pokusie i chciała zobaczyć Griffa występującego w sądzie. Gdyby wiedział, byłby na pewno niezadowolony.

Dopiero dużo później uświadomiła sobie, jak gorąco broniła Griffa przed przypierającym ją do muru dziennikarzem. I że używała argumentów Griffa. Nic dziwnego, że on przeciąga wielu sędziów na swoją stronę, pomyślała ponuro, pocierając w zamyśleniu usta. Ma taki wielki dar przekonywania. Przed takim człowiekiem trzeba się mieć na baczności. W przeciwnym razie ona sama może zwątpić we własne racje i prawo do niezależnych opinii.

To wszystko jest bardzo powikłane, pomyślała czekając w klinice na recepcjonistkę i karty pacjentów.





ROZDZIAŁ 9



- Ależ Griff, nie musisz ze mrą jechać. Nawet nie mieszkasz w River City.

Sprawnie prowadząc samochód w przedwieczornym ścisku, Griff rzucił Melindzie przelotne spojrzenie i zaśmiał się.

- Miałbym pozbawić się uczestniczenia w twoim spotkaniu z całą radą miejską? Nie ma mowy.

- Mmm... posłuchaj. Czasem, kiedy bronię sprawy, w którą wierzę, staję się trochę... namiętna.

- Podobasz mi się, kiedy jesteś namiętna. Westchnęła słysząc tę opaczną interpretację jej słów.

- Po prostu usiłuję ci wytłumaczyć, że nie chciałabym wprawić cię w zakłopotanie. A nie mam zamiaru siedzieć cicho w kącie, kiedy rada miejska rozważa wprowadzenie cenzury w jej najbardziej obrzydliwej postaci,

- Wcale tego nie oczekuję. Nie martw się, Melindo - odparł łagodnie - nie wprawisz mnie w zakłopotanie.

Miała nadzieję. Naprawdę. Ciągle jeszcze nie odważyła się powiedzieć mu o rozmowie ze wścibskim reporterem, która odbyła się na początku tygodnia. Była zadowolona, bo do tej pory nie zauważyła, aby jej wypowiedzi ukazały się w jakiejś gazecie. Postanowiła poczekać na stosowny moment i dopiero wtedy powiedzieć mu, że w pobliżu czyha miody dziennikarz, który ma nadzieję na soczysty reportaż.

Ku zdziwieniu Melindy wydawało się, że Griff dobrze się bawił w ciągu następnych dwóch godzin. Melinda żywo uczestniczyła w gorącej debacie nad proponowanym zarządzeniem. Jego projekt popierany przez grupę miejscowych fundamentalistów był rażącą próbą wprowadzenia zakazu sprzedaży i wypożyczania tych książek, czasopism, taśm audio i wideo, które będą uznane za obrażające moralność publiczną. Zaniepokojeni o swą przyszłość polityczną radni, bojąc się, że mogą być posądzeni o sprzyjanie rozpowszechnianiu nieprzystojnych treści, znaleźli się w pułapce miedzy Pierwszą Poprawką do Konstytucji a naciskiem pastorów i starszych pań.

- A kto będzie decydował o tym, czy treść publikacji obraża moralność? - Melinda rzuciła to istotne pytanie przy aplauzie zachęcających ją przeciwników cenzury, podczas gdy radni kręcili się na swych krzesłach niespokojnie przed stłoczoną publicznością. - Niektórych rażą filmy podrzędne, a innych ambitne.

- Przede wszystkim nie powinny być w ogóle produkowane filmy, które nie byłyby odpowiednie dla całej rodziny - przerwał jeden z bardziej zacietrzewionych i świętoszkowatych obrońców projektu zarządzenia.

- Nie mam zamiaru dyskutować tutaj o zaletach poszczególnych filmów - odpowiedziała chłodno Melinda, Nie zwracała uwagi na błyski fleszów i kamery reporterów, którzy przyszli na tę kontrowersyjną dyskusję. - Po prostu twierdzę, że nie wszyscy są zgodni w ocenie tego, co jest obraza, moralności czy pornografią. Chodzi mi o sam pomysł usuwania ze szkolnych bibliotek książek, które przez wielu uznawane są za wybitne dzieła literackie. Można się zgodzić, że są publikacje, które sytuują się blisko granicy legalności, ale niektórzy to samo powiedzieliby o bestsellerach, których wartość jest ogólnie uznawana, chociaż poruszają bez niedomówień zagadnienia dotyczące płci.

Mężczyzna, który poprzednio przerwał Melindzie, krzykliwy rzecznik i przywódca lokalnego ruchu przestrzegania moralności, dramatycznym gestem podsunął burmistrzowi stertę czasopism.

- Proszę spojrzeć na te brudy - rzekł oburzonym, teatralnym głosem. - Kupiłem te czasopisma w różnych kioskach i stoiskach w naszym mieście. Nigdy w życiu nic nie wzbudziło we mnie takiego obrzydzenia. Czy to ma być lektura, jaką chcemy karmić nasze dzieci w ważnym dla nich okresie formowania się osobowości?

- Hej, niech nam pan je poda, panie burmistrzu - odezwał się męski głos z tyłu sali. Towarzyszył mu wybuch śmiechu.

Griff, który od początku zebrania siedział w milczeniu obok Melindy, też się roześmiał.

- Tak, poda, ale dopiero jak sam wszystkie przejrzy -rozległ się inny glos.

Burmistrz, według oceny Melindy niekompetentny i nieudolny w roli prowadzącego zebranie, uderzył ręką w stół.

- Proszę o spokój - żądanie to przypominało raczej jak błaganie.

Melinda była gotowa do riposty.

- Bez względu na moją własną opinię o tych publikacjach. Sąd Najwyższy orzekł, iż wydawanie ich chronione jest przez przepisy Pierwszej Poprawki do Konstytucji. A dzieciom nie wolno takich czasopism sprzedawać.

- Sąd Najwyższy jest kierowany przez grupę takich samych różowych liberałów jak pani - rzucił ktoś wojowniczo.

Melinda odwróciła się, lecz Griff chwycił ją za ramię.

- Nie marnuj energii na dyskusję z tymi maniakami - doradził, przysuwając się z uśmiechem. Nie zwrócił uwagi na błysk flesza. - Świetnie się spisałaś. Nie daj się wyprowadzić z równowagi.

Skinęła głową, wciągnęła głęboki oddech, a następnie podsumowała argumenty oponentów zarządzenia, którzy przed zebraniem wybrali ją na swoją rzeczniczkę. Potem usiadła i spokojnie wysłuchała wystąpienia przeciwnika. Przez cały czas Griff trzyma jej dłoń w swojej ciepłej ręce.

W czasie dalszej dyskusji projekt zarządzenia ograniczono do poparcia istniejącego już zakazu sprzedaży lub wypożyczania nieletnim publikacji przeznaczonych tylko dla dorosłych. Melinda nie zamierzała sprzeciwiać się takiemu postawieniu sprawy, choć uważała, że całe zebranie było tylko stratą pieniędzy podatników. Projekt zarządzenia w ogóle nie powinien być dyskutowany.

Poczuła się podniesiona na duchu, kiedy w czasie powrotnej drogi Griff uśmiechnął się do niej ciepło i powiedział:

- Jestem pod wrażeniem twego wystąpienia. Było spokojne, rozsądne i logiczne. Wiesz, minęłaś się z powołaniem. Byłabyś cholernie dobrym adwokatem.

Wzdrygnęła się. Uśmiechnął się na widok jej przerażonej miny.

- Przecież nie mówię, że byłabyś dobrą nierządnicą -powiedział rozbawiony.

Pospieszyła z usprawiedliwieniem, gdyż mógł czuć się urażony jej instynktowną reakcją.

- Chodziło mi tylko o to, że ja uwielbiam moją pracę. I nie wyobrażam sobie wykonywania innego zawodu.

Uniesiony na łokciu, z twarzą opartą na dłoni, Griff wpatrywał się w śpiącą obok Melindę, Czasami wystarczało mu, że może na nią patrzeć. Była taka piękna. Starał się. dociec, co właściwie tak bardzo fascynowało go w twarzy tej kobiety. Bo na pewno nie sam jej wygląd.

To żywy i dynamiczny temperament Melindy, promieniujący z niej także w czasie snu, sprawiał, że wytwarzała wokół siebie aurę jakiejś zmysłowości. Nie znał nigdy nikogo, kto przeżywałby wszystko tak intensywnie, kto podchodziłby do wszelkich problemów z bardziej brawurowym zapałem. Po tylu latach przezornej ostrożności, która wydawała mu się nieodzowna, jej entuzjazm stawał się zaraźliwy.

Przewróciła uładzony świat Griffado góry nogami, a on przyjął to z radością. Nie wyobrażał sobie powrotu do życia, jakie prowadził przed spotkaniem z Melindą. Na pewno było bezpieczniejsze, ale o ileż mniej ciekawe.

Czy w ciągu ostatnich lat potrafił się tak cieszyć życiem? Nie pamiętał. Z nią radość była znowu nieodłączną częścią istnienia. Jakby w wieku trzydziestu lat uczył się żyć na nowo.

Oczywiście nie wszystko było zabawą. Prowadzili długie i prowokujące do myślenia dyskusje. Wystąpienie tego dnia przed radą miejską Melinda potraktowała poważnie. Zaangażowała się całym sercem. Namiętnie stawała w obronie swych racji.

Mógł dzielić z nią życie.

Zmarszczył w zamyśleniu czoło. Czy rzeczywiście? Zastanawiał się. Próbował spojrzeć bardziej trzeźwo na ich coraz bliższe stosunki. Czy gotów był ponieść ryzyko, jakie niosło ze sobą ich zbliżenie? Jego życie już się zmieniło pod jej wpływem. Dyson nie powstrzymał się od kilku zawoalowanych przytyków na temat uchylania się przez Griffa od towarzyskich obowiązków. Pozwolił sobie też na niezbyt subtelne uwagi sugerujące, że Griff powinien zacząć znowu spotykać się z Leslie.

Griff nie zapraszał Melindy na spotkania towarzyskie, na których wypadało mu bywać. Nie wiedział właściwie, dlaczego nie zabiera jej ze sobą. Czy uważał, że tego typu imprezy nie bawiłyby jej? Czy też - z trudem przyznawał się do tego sam przed sobą - obawiał się, ze ona powie lub zrobi coś niestosownego, co zaszkodziłoby jego pozycji zawodowej w firmie Dysona? Z pewnością nie był tchórzem. Czy aby na pewno? Przecież zachowanie osoby towarzyszącej mu na przyjęciu nie mogło mieć wpływu na jego karierę. Osiągnął ją dzięki ciężkiej pracy. Romans z Melindą nie powinien mieć żadnego wpływu na jego życie zawodowe. A jednak czuł, że ich intymne stosunki mogą być dla niego zagrożeniem. Mimo to nic był w stanic lub nic chciał niczego zmieniać. Czy był w niej zakochany?

Dlaczego tak bardzo pragnął stale z nią przebywać, leżeć u jej boku i obserwować ją śpiącą, tak jak teraz?

A jeżeli był zakochany, to czy gotów był poświecić wszystko w imię miłości?

Następnego dnia, zaraz po powrocie Melindy z pracy do domu, zadźwięczał dzwonek.

Spodziewała się Griffa. gdyż wybierali się na kolację. Otworzyła drzwi Na progu stał Matt..

- Czy nigdy nie pytasz, kto dzwoni?

- Kiedy ja to ostatnio słyszałam? - mruknęła Melinda, by za chwilę obdarzyć przybysza serdecznym uśmiechem. - Co ty tu. na miły Bóg. robisz? Czyżby Brooke wyrzuciła cię z domu?

- Wiesz przecież dobrze, że moja żona za mną szaleje - odparł Matt z uśmiechem.

- To prawda. Ale właściwie nigdy nie wiedziałam, dlaczego. - Melin da wzięła brata z entuzjazmem w ramiona. -Dobrze cię znowu widzieć.

Malt przytulił ją gorąco.

- Ja też się cieszę. - Odsunął się nieco. - Widziałbym cię trochę mniej dokładnie - dodał rzucając na nią żartobliwie groźne spojrzenie - gdybyś zapięła bluzkę na dwa guziki więcej.

- Czy zawsze będziesz mnie traktował jak dziecko? -Pociągnęła go do pokoju.

- Chyba tak. Prawo starszego brata.

Melinda przyjrzała mu się. W wieku trzydziestu siedmiu lat był nadal przystojny i szczupły, a lśniące, czarne włosy tylko lekko posiwiały na skroniach. Miał takie same jak Melinda, niezwykłe, lekko skośne, szmaragdowozielone oczy, oczy ich matki,

- Dobrze wyglądasz. Ciągle załatany?

- Musze dotrzymywać kroku Rachel. Dzieciak ma niewyczerpaną energie. Obie z Brooke przesyłają ci serdeczności.

- A co cię tu sprowadza? - spytała niecierpliwie. -Chyba powinieneś być w swoim hotelu w Nashwville.

- Przyjechałem do St. Louis dzisiaj rano. Spędziłem popołudnie z architektem, którego mi poleciłaś.

- Wiec spotkałeś się z nim? Czy nie jest cudowny?

- Ma parę dobrych pomysłów dotyczących dobudowania koktajlbaru, o którym myśleliśmy z Kenem. Jestem pod wrażeniem - przyznał Matt.

- Dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że przyjeżdżasz? Dlaczego nie zabrałeś ze sobą Brooke i Rachel?

- Rachel wybiera się dzisiaj na urodziny swej najlepszej przyjaciółki. A ja wracam jutro z samego rana. Myślałem, że zrobię ci niespodziankę i wybierzemy się razem wieczorem do miasta. Co ty na to?

Zareagowała westchnieniem pełnym rezygnacji na to typowe dla niego zachowanie.

- A jeżeli mam już inne plany?

- To je zmień - odpowiedział Matt bez wahania, uśmiechając się szeroko. - Powiedz temu biednemu, zauroczone-

mu chłopczynie. że nie możesz się z nim spotkać, bo przyjechał twój dawno nie widziany brat.

- Mam lepszy pomysł. Pójdziemy razem. Matt skrzywił się.

- Oszczędź mi tego. Mam patrzeć przez cały wieczór, jak łamiesz serce komuś usychającemu z miłości? Zadręczanemu tym twoim skakaniem z kwiatka na kwiatek?

- Jak możesz? Niczego takiego nie robię.

- Ależ tak. robisz. Merry mówiła mi, że od lat nie wiążesz się z nikim na dłużej. Zdaję sobie sprawę, że przywiązujesz wielka, wagę do niezależności, ale byłoby lepiej, gdybyś się ustatkowała. No wiesz, nie stajesz się młodsza.

Zbywając złośliwość Matta uśmiechem, Melinda postanowiła kiedyś porozmawiać ze starszą siostrą o tym, co na jej temat opowiada bratu.

- Tym razem jest inaczej. On jest wyjątkowy.

Ton jej głosu sprawił, że Matt spojrzał na siostrę uważniej.

- Naprawdę?

- Tak.

- Ale chyba to nie jest jeden z tych dziwaków psychologów, z którymi pracujesz?

- Nie jest psychologiem.

- Wobec tego jakiś inny dziwak. - Zrobił minę człowieka oczekującego złych wieści. - Więc kim on jest?

Melinda zastanawiała się, co by powiedział Mart. gdyby mu wyznała, że spotyka się z Dzikim, człowiekiem, z którym kiedyś zabraniał jej się widywać. Zresztą na próżna

- Jest adwokatem.

- Jednym z tych szaleńców w lichym gamiturku, występującym raczej pro publico bono niż za pieniądze? Jednym z tych liberalnych, natchnionych związkowców?

Melinda pokręciła głową i uśmiechnęła siew duchu.

- Pracuje w spółce adwokackiej. Ma bardzo konserwatywne poglądy.

Matt sapnął.

- Taak, z pewnością. Coś mi się zdaje, że twoje wyobrażenie o konserwatyzmie nieco różni się od mojego.

Usłyszeli dzwonek i Melinda podniosła się.

- Sam osądzisz - powiedziała wesoło. - To na pewno Griff.

Matt jęknął.

- Griff? - zamruczał. - A co to za imię?

O mało nie powiedziała na głos: Zawsze mówiłeś o nim Dziki.

Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do mężczyzny.

- Witaj.

- Któregoś dnia musimy dłużej porozmawiać o twoim zwyczaju otwierania drzwi na każdy dzwonek bez pytania - oświadczył Griff stanowczo.

Potem przyciągnął ją do siebie i powitał długim pocałunkiem. Dopiero kiedy wypuścił ją z ramion, powiedział:

- Jak się masz.

- No, przynajmniej robi wrażenie człowieka obdarzonego zdrowym rozsądkiem - zauważył Matt.

Na dźwięk nieznanego, męskiego głosu dochodzącego z pokoju, Griff uniósł głowę i spojrzał na Melindę pytająco. To niewątpliwie władcze spojrzenie sprawiło jej przyjemność. Trochę mniej zachwyciła ją bojowa postawa, jaką przybrał, wskazująca na gotowość wyeliminowania intruza.

Trzeba było rozładować sytuację. Melinda z uśmiechem wzięła Griffazarękę i podeszła z nim do Matta.

- Griff, pozwól, że przedstawię ci mego brata. Matta Jamesa. Matt, to jest Griff Taylor, adwokat, o którym ci właśnie mówiłam.

Griff rzucił Melindzie raczej przestraszone spojrzenie. Melinda przedstawiała mu człowieka, którego kiedyś, choć krótko - znał. Ale zaraz podjąłjej grę i wjego brązowych oczach zamigotały psotne ogniki.

Wyciągnął rękę i skinąwszy uprzejmie głową powitał gościa:

- Miło mi cię poznać, Matt.

Matt przyglądał się przybyszowi, ściskając jego dłoń. Melinda ledwie powstrzymywała się od śmiechu na widok pełnego aprobaty spojrzenia brata. Było oczywiste, że nie spodziewał się zobaczyć porządnie ostrzyżonego, przystojnego mężczyzny w okularach, ubranego w tradycyjny, ciemny garnitur.

- Melinda mówiła mi, że pracujesz dla dużych korporacji.

- Tak, kancelaria adwokacka Dyson i Spółka jest angażowana przez wiele poważnych firm.

Mart spojrzał z zaciekawieniem.

- Dyson i Spółka? To znana firma.

- A ja słyszałem, że jesteś właścicielem hotelu w Nashwille. Melinda mówiła, że to świetne miejsce na spędzenie wakacji.

- Będziemy zachwyceni, jeżeli nas kiedyś odwiedzisz. Griff uśmiechnął się do Melindy.

- To niewykluczone.

- Mart zamierza dobudować koktajlbar- wyjaśniła Melinda. - Przyjechał do St. Louis, żeby porozmawiać z Alanem Bumettem na temat projektu rozbudowy.

- Burnett jest znakomitym architektem - odparł Griff - Należymy do tego samego klubu golfowego.

- Do klubu golfowego - Matt powtórzył cicho i posłał siostrze znaczące spojrzenie.

- Malt postanowił zrobić mi niespodziankę - Melinda wyjaśniała nie zapowiedzianą wizytę brata — i zaprosić mnie na kolację. Nie uważał za stosowne najpierw się upewnić, czy mam wolny czas. - Nie mogła sobie odmówić tej uwagi.

- W porządku. - Griff uśmiechnął się do Matta. - Będzie nam bardzo miło, jeżeli pójdziesz z nami. Mieliśmy zamiar odwiedzić nową, chińską restaurację. Jest podobno bardzo dobra.

- Dzięki, uwielbiam chińskie dania. - Matt zawahał się przez moment. - Wiesz, wydajesz mi się znajomy. Czy myśmy się już nie spotkali?

- To możliwe. - Griff uśmiechnął się grzecznie. Zamyślony Matt potrząsnął głową.

- Ale gdzie? Może później sobie przypomnę. Griff wymamrotał coś niewyraźnie. Melinda sięgnęła po

torebkę, chcąc ukryć wyraz twarzy. Zdjęła jeszcze nie istniejący pyłek z czarnych, obcisłych spodni i dopiero wtedy odwróciła się, podzwaniając złotym łańcuchem i ciężkimi złotymi kolczykami.

- Dwóch przystojnych panów u mego boku - powiedziała ujmując ramię Griffa i wyciągając rękę w kierunku Matta. - Zawsze lubiłam takie sytuacje.

Matt spojrzał podejrzliwie, Griff owi również to wyznanie nie wydało się dowcipne.

Melinda roześmiała się głośno, oczekując bardzo dobrej zabawy tego wieczoru.

Już w połowie obiadu Matt był całkowicie podbity przez przyjaciela Melindy.

- Długo się znacie? - zapytał. Melinda wiedziała, ze to początek inkwizycyjnego dociekania jej brata.

- Tak, dosyć długo - odpowiedział Griff wymijająco, zręcznie ujmując pałeczkami polaną sosem krewetkę.

- I dużo czasu spędzasz z moją siostrą? Uśmiech zadrgał w kącikach ust Griffa.

- Tak dużo. jak to możliwe przy naszych absorbujących obowiązkach zawodowych.

- I ciągle jeszcze masz na to ochotę? - Matt udawał zdumionego.

- Matt... - zaprotestowała Melinda.

- Chyba wiesz - ciągnął Matt - że Melinda nie rozumuje w taki sposób jak inni ludzie Mówiąc brutalnie, ona jest nieobliczalna.

- Matt!

Griff wyłowił groszek i odparł spokojnie.

- Tak, wiem o tym.

Melinda gwałtownie odłożyła pałeczki.

- Griff!

- Mógłbym ci opowiedzieć mrożące krew w żyłach historie. - Matt zdawał się wybornie bawić.

Griff spojrzał z zainteresowaniem.

- Na przykład?

- No więc był taki okres, kiedy ona...

- Przestańcie obydwaj natychmiast - Melinda przerwała stanowczo. - To nieuczciwe. Macie liczebną przewagę.

- Nic na to nie poradzę. Wydaje mi się, że Griff jest miłym facetem i zasługuje na ostrzeżenie,

- Doceniam twoje dobre chęci - Griff odpowiedział poważnie. -Ale jestem świadomy wszelkiego ryzyka.

- A wyglądasz na zupełnie normalnego. - Matt ponownie potrząsnął głową, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie może tego pojąć.

Melinda miała już dość.

- Normalnego? A co powiesz o jego slipach z czerwonej satyny, przybranej czarną koronką, które nosi pod tym garniturem?

Griff zakrztusił się jarzynami, które właśnie miał w ustach i szybko sięgnął po szklankę wody.

- Do licha, Melindo! - wykrzyknął, gdy udało mu się przełknąć jedzenie. Policzki miał purpurowe.

- Masz szczęście, ze żaden z nas nie położy cię na kolano - skomentował Matt, powstrzymując rozbawienie na widok speszonej miny Griffi.

- Obydwaj mnie tym straszyliście, ale żaden nie odważył się spróbować.

- Ty też?

Griff skinął głową w odpowiedzi na pełne współczucia pytanie Matta.

- Nie mogę uwierzyć, te taksie zgadzacie - zauważyła Melinda, zabierając się znowu dojedzenia, - Któż by pomyślał, ze w końcu tak się upodobnicie,

- Co? - spytał Matt ze zdziwieniem.

- Ona plecie trzy po trzy, kiedy jest rozdrażniona -oznajmił Griff, zanim Melinda zdążyła otworzyć usta.

Mart wyglądał na przekonanego wyjaśnieniem Griffa.

- Tak, to prawda. Wiesz, jedzenie jest rzeczywiście dobre.

Griff był zadowolony ze zmiany tematu.

- Trochę za dużo imbiru, ale poza tym świetne.

- Jeżeli kiedyś przyjedziesz do Nashville, zabiorę cię do mojej ulubionej chińskiej restauracji. Jestem pewien, że takiego kurczaka jak lam nigdy nie jadłeś.

- Trzymam cię za słowo.

Matt zawiesił w powietrzu dłoń z pałeczkami, między którymi tkwił kawałek wieprzowiny. Pochylił się i odchrząknął.

- Ale jedno muszę wiedzieć, zanim nasze stosunki przyjacielskie się zacieśnią.

- Białe, bawełniane, krótkie - wymamrotał Griff w kierunku talerza.

Matt uśmiechnął się szeroko.

- Co za ulga. - Włożył mięso do ust i zjadł je z wyraźną przyjemnością.

Melinda przeniosła wzrok z brata na kochanka, westchnęła głęboko i zajęła się jedzeniem. Oczywiście miłe było. że Matt i Griff tak się ze sobą zgadzają. Ale czy muszą wyrażać to z takim entuzjazmem?

W końcu znaleźli się znowu w mieszkaniu Melindy. W pewnej chwili Matt spojrzał na Griffa z zastanowieniem.

- Wiesz, ciągle mi się wydaje, że cię już gdzieś spotkałem. Zwykle mam dobra pamięć do twarzy. Skąd pochodzisz?

Melinda uśmiechnęła się, dając Griffowi do zrozumienia, że może odpowiedzieć, jeżeli uzna to za stosowne.

Griff skrzywił się i zaczerpnął powietrza, Melinda wiedziała, że niechętnie odpowie na to pytanie. Wydawał się zadowolony z nowego początku znajomości z Mattem, nie obciążonej wspomnieniami przeszłości, do których tak bardzo nie lubił wracać.

- Urodziłem się w Springfield.

- Springfield w Missouri? - Matt chciał się upewnić, słysząc nazwę swego rodzinnego miasta.

- Tak jest.

Matt uniósł głowę i odstawił filiżankę z kawą na stolik,

- A więc spotkaliśmy się już przedtem. Aleja... Jedyny Taylor, którego pamiętam... - przerwał i otworzył szeroko oczy ze zdumienia. - O nie, to niemożliwe - spojrzał na Melindę. Skinęła głową z zadowoleniem.

- Jeżeli znowu chcesz zabronić mi widywania go, to ostrzegam, teraz również nie mam zamiaru cię usłuchać.

Matt przesunął ręką po włosach i skierował na Griffa oskarżycielskie spojrzenie.

- To ty jesteś dzieciakiem, który nazwał siebie Dziki?

- No, cóż, nie jestem już dzieciakiem.

- Chłopakiem z długimi włosami, kolczykami i.. .

- Złą reputacją - zakończył beznamiętnie Griff.

- Ja też go nie poznałam - wtrąciła Melinda. – Podobnie jak tobie wydał mi się początkowo znajomy, ale potem zaatakował mnie i zapomniałam o tym.

- Zaatakował cię?

- Melinda była świadkiem przeciwnej strony w sprawie sądowej mojego klienta.

Matt zabębnił palcami w oparcie krzesła, obrzucając Griffa ponownie długim spojrzeniem.

- A więc ty jesteś Dziki - wymamrotał po chwili.

- Nie – zaprzeczył Griff ostrym tonem. –To należy już do przeszłości. Teraz wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem.

- Widzę.

- Uwierz mi. Nic nie pozostało z chłopaka, którego pamiętasz. Z chwilą wyjazdu ze Springfield Dziki przestał istnieć.

Na tak gwałtowną reakcję Mart zmarszczył brwi

- Może przesadzałem wtedy, kiedy spotykałeś się z Melindą - wyznał. - Byłem jeszcze młody i traktowałem sprawę odpowiedzialności za siostrę bardzo poważnie. Merry zawsze uważała cię za sympatycznego młodego człowieka. Nie byłaby zdziwiona, gdyby cię teraz zobaczyła.

- Wcale nic przesadzałeś. Ja także nie pozwalałbym mojej córce czy siostrze spotykać się z takim typem. - Griff próbował się uśmiechnąć. - Jestem zadowolony, że udało 'mi się zmienić swoje życie, zanim było za późno.

Melinda słuchała w milczeniu. Zagryzając wargę, zastanawiała się nad tym, że Griff nieustannie odmawia zaakceptowania własnej przeszłości W tym cały problem, uświadomiła sobie, zaciskając dłonie na kolanach. To właśnie dręczyło ją tak bardzo w ich wzajemnych stosunkach. Sprawa jego przeszłości - ich przeszłości - wisiała ciągłe nad nimi jak miecz Damoklesa, który mógł przeciąć więzy zadzierzgnięte w ostatnich tygodniach. To było potencjalne zagrożenie. Powinni się z tą sprawą wspólnie uporać.

Czując niechęć Griffa do przywoływania wspomnień, Matt uznał, że należy zmienić temat.

Przez następną godzinę rozmawiali o polityce, ale Melinda nie była w stanic się skupić.

Wreszcie Matt spojrzał na zegarek.

- Chyba już pójdę. Zrobiło się późno.

- Nie zostaniesz? - spytała Melinda zaskoczona słowami brata.

Potrząsnął głową.

- Mam zarezerwowany pokój w hotelu w St. Louis, niedaleko lotniska. Tak będzie dla nas obojga wygodniej. Wylatuję jutro wcześnie rano.

Griff podniósł się natychmiast i sięgnął po marynarkę.

- Odwiozę cię.

- Nie ma potrzeby. Wynająłem samochód. To lepsze od ciągłego łapania taksówek przez cały dzień. Ale dzięki

Griff wyciągnął rękę.

- To był bardzo miły wieczór. Musimy się kiedyś wybrać gdzieś razem.

Mocno uścisnęli sobie dłonie.

- Może trochę potrwać, zanim wrócę w te strony. Chociaż to stwierdzenie nie było przecież pytaniem - i Melinda i Griff domyślili się, o co Mattowi chodzi. Griff popatrzył na Melindę znacząco, po czym uśmiechnął się.

- Ja będę tu nadal

Melinda poczuła, że miękną jej kolana. Te słowa wystarczyły, żeby niemal zapomniała o wszystkich wątpliwościach związanych z ich romansem.

Malt był wyraźnie zadowolony. Zwrócił się do Melindy, wskazując na Griffa głową i rzekł:

- Nigdy nie myślałem, że ci to powiem, dzieciaku, ale pochwalam twój wybór. Spróbuj go zatrzymać przy sobie.

W odpowiedzi Melinda zarzuciła bratu ręce na szyję i ucałowała w policzek.

- Szczęśliwej podróży. Uwielbiam spotykać się z tobą, ale następnym razem uprzedź mnie, dobrze? Nie darowałabym sobie, gdybyś nie zastał mnie w domu.

- Zobaczymy się znowu za... Kiedy będzie Święto Dziękczynienia, za trzy tygodnie?

- Tak mniej więcej.

- Merry nie może się już doczekać rodzinnego zjazdu świąteczny weekend. I zawsze znajdzie się miejsce dla dodatkowego gościa. - To była oczywista aluzja do Griffa, który w odpowiedzi uśmiechnął się niezobowiązująco. Nic ustalali jeszcze planów na Święto Dziękczynienia. Melinda. choć pragnęła zaprosić Griffa do Springfield, zastanawiała się, czy nadal odmawiałby powrotu do miasta swego dzieciństwa.

- Chyba nie powiem nikomu, z kim się teraz spotykasz - rzekł Matt - Chciałbym widzieć ich miny, kiedy się przekonają o tym osobiście. - Uśmiechnął się, z góry przewidując reakcję rodziny.

Melinda zamknęła za nim drzwi i natychmiast poczuła obejmujące ją ramiona Griffa.

- To był miły wieczór, ale myślałem, że oszaleję przez ostatnią godzinę. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy cię przytulę- wyszeptał. Schylił głowę i dotknął zębami jej ucha. - Czy nie zapomniałem ci powiedzieć, że wyglądałaś wyjątkowo pięknie dziś wieczorem?-Ciągle mi to powtarzasz.

- Przytuliła się do niego. -1 za każdym razem mówię prawdę. Jesteś piękna. Odwróciła się i ujęła w dłonie jego głowę.

- Pochlebca.

- O nie. Jestem obiektywnym obserwatorem.

- Obiektywnym? - zadrwiła żartobliwie. Zapewnił ją poważnie, iż fakt, że są kochankami, niema wpływu na te pochlebną opinię.

- Griff, musimy porozmawiać. - Była zdecydowana, choć głos jej trochę drżał.

Zesztywniał, Wiedziała, że to, co ma do powiedzenia, nie będzie mu się podobało.

- O czym?

- O przeszłości. O Dzikim.

Odwrócił się od niej i pocierał w rozdrażnieniu kark.

- Och, do licha!

Objęła go, ale wiedziała, że minął już moment intymnego zbliżenia. Przerażała ją myśl, że dążąc tak usilnie do konfrontacji, może doprowadzić do zerwania. Ale nie miała wyboru. Nie mogła już dłużej czekać na kryzys.

Tym razem walczyła o to, co było dla niej w życiu najważniejsze.

O ich wspólną przyszłość.














ROZDZIAŁ 10



Griff był gotów do kłótni.

- Rozumiem, że obstajesz przy omawianiu teraz tego tematu.

- Tak. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Po prostu chcę z tobą porozmawiać. Griff, czy to jest takie straszne?

- Owszem, skoro nieustannie z uporem wracasz do dawnych czasów. Nie mogę pojąć tej twojej obsesji. Przeszłość nie ma nic wspólnego z tym, co obecnie nas łączy.

- Jak możesz tak uważać! Wręcz przeciwnie. Mieliśmy wspólną przeszłość, znaliśmy się kiedyś. Odrzucając wspomnienia udajemy, że poznaliśmy się parę miesięcy temu, Nie można opierać stosunków między ludźmi na udawaniu.

Nachmurzył się. Usiadł z wyciągniętymi nogami na opuszczonym przez Matta krześle.

- Ja nie udaję. Po prostu nie widzę potrzeby powracania do nieprzyjemnych wspomnień.

- Nadal tak myślisz - odrzekła cicho, zaciskając ręce wokół kolan. - A czy ja jestem także elementem twoich nieprzyjemnych wspomnień? Zdawało mi się, że przeżyliśmy ze sobą cudowne chwile.

Zdjął okulary. Wyglądał na znużonego i zniechęconego. - Być może były i dobre chwile - przyznał. - Ale nie potrafię ich oddzielić od złych. A do złych zbyt trudno mi powracać. Są tak bolesne.

Ostatnie słowa były ledwie słyszalne. Nie patrzył na nią.

Ze ściśniętym sercem uklękła przy krześle i położyła mu dłoń na ramieniu. Czuła jego napięte mięśnie.

- Och, Griff ja wiem, że są bolesne. Tak mi przykro.

- Więc, do diabła, dlaczego ciągle przywołujesz wspomnienia?! - wykrzyknął zaciskając pięści. - Dlaczego nie pozwalasz mi ich pogrzebać?!

- Dlatego, że wspomnienia nie mogą być pogrzebane. Nie możesz zaprzeczyć, że pod wpływem dawnych przeżyć stałeś się tym, ki m jesteś teraz. Ni e możesz udawać, że urodziłeś się wczoraj. Może ktoś się zainteresuje twoją przeszłością i zacznie zadawać pytania. Albo złe wspomnienia będą cię prześladowały po nocach, choćbyś nie wiem jak je tłumił.

Czuła, że drży. Czyżby miewał złe sny - pomyślała z bólem. Czy już był dręczony przez demony, które nie opuszczą go, dopóki ich nie zwycięży?

- Wiec co mam zrobić? - odburknął. Odetchnęła głęboko.

- To naprawdę nic strasznego. Możemy porozmawiać o twojej przeszłości, o twoich ówczesnych i obecnych uczuciach. O twoim stosunku do mamy, o twoim ojcu.

- Moja matka opuściła mnie, kiedy miałem dziesięć lat Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. Zostawiła mnie z zapijaczonym łajdakiem, który znęcał się nade mną fizycznie.

Przestał dopiero wtedy, kiedy podrosłem, bo zagroziłem mu, że go stłukę do nic przytomności. Jak sadzisz, co czułem? - Jego głos był pełen goryczy.

- Dlaczego mi nic powiesz? Odsunął jej rękę i wstał z krzesła.

- No tak, wspaniałe. Tego mi właśnie potrzeba. Twojej psychoterapeutycznej paplaniny. Melindo, ja nie jestem jednym z twoich zwariowanych pacjentów. Moje własne problemy zostaw mnie. dobrze?

Te stawa ją ubodły, chociaż wiedziała, że Griff napada na nią, gdyż odczuwa ból i zakłopotanie.

Ale już przedtem zastanawiała się nad jego stosunkiem do zawodu psychologa. Chyba nie traktował go poważnie.

Podniosła się i spojrzała na Griffa spokojnie. Usiłowała nie dać poznać po sobie, że ją zranił.

- Próbuję ci tylko pomóc.

- Byłbym ci wdzięczny, gdybym potrzebował pomocy. Ale jej nie potrzebuję.

- A zatem chcesz, żebym tak stała obok i patrzyła, jak nieustannie się maskujesz? Jak ciągle tłumisz to wszystko, co przypomina ci Dzikiego? Jak dopasowujesz się do cudzych wzorów, bo chcesz się podobać i robić dobre wrażenie?

Słuchał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Potem powiedział bardzo cicho:

- Już ci mówiłem. Jeżeli chcesz, żeby się nam udało, musisz mnie zaakceptować takim, jakim jestem.

- Jak mogę cię zaakceptować, skoro ty nie nauczyłeś się akceptować samego siebie? - spytała ze smutkiem. - Zachowujesz się tak, jakbyś się wstydził własnej przeszłości, tego, kim byłeś, nawet postępowania twoich rodziców, na które nic miałeś żadnego wpływu.

- Trudno być dumnym z takiej przeszłości.

- Powinieneś być dumny z tego, kim byłeś i kim się stałeś. Ja uważam, że Dziki był wspaniałym człowiekiem, uczciwym, bezkompromisowym, którego przyjaźnią mogłam się szczycić.

Zadrgały mu mięśnie brody. Włożył ręce do kieszeni spodni.

- Chyba nadal wolisz tamtego faceta ode mnie.

- Griff, do licha! Tamten facet to ty. Nie możesz staje zaprzeczać, że nie jesteś Dzikim. On zawsze będzie częścią twojej osobowości.

Zaczerpnął powietrza i potrząsnął głową.

- Ciągle do tego wracamy. Mówimy, mówimy i zawsze kończy się tak samo.

- To dlatego, że nigdy nie rozwiązaliśmy tego problemu. A on nie zniknie tylko dlatego, ze nie będziemy go dostrzegać.

- Więc co nam pozostaje?

- Nie wiem - przyznała szczerze. - Muszę się nad tym zastanowić. Chciałabym móc mówić z tobą o przeszłości bez obawy, że cię rozdrażnię. Powinniśmy być wobec siebie otwarci. Chciałabym cię zaprosić na Święto Dziękczynienia do Springfield, do mojej rodziny, i nie drżeć na samą myśl, jak zareagujesz na propozycję spędzenia paru dni z ludźmi, którzy znali cię jako Dzikiego.

Zmarszczył brwi.

- Chcesz mnie zabrać do domu na Święto Dziękczynienia?

- Oczywiście. Święta z tobą i moją rodziną to moje największe marzenie.

Pomasował czoło.

- Nie sądziłem, że kiedykolwiek tam powrócę.

- Wiem o tym. Nie przypuszczałeś również, że ja powrócę, by stać się częścią twojego życia.

- To prawda.

Nie chciała zadawać tego pytania. Naprawdę nie chciała. Ale usłyszała swój głos..

- Żałujesz?

Swoim zwyczajem zastanawiał się. Wolałaby, żeby odpowiedział bez wahania. Ale wiedziała, że będzie szczery.

Właśnie otwierał usta. kiedy zadzwonił telefon. Melinda w pierwszej chwili postanowiła go nie odbierać. Chciała bez przeszkód dalej prowadzić tę istotną dla niej rozmowę.

Ale był bardzo późny wieczór. Zbyt późno jak na towarzyskie pogaduszki.

- Lepiej odbierz – ponaglił ją Griff. - To może jakaś istotna wiadomość.

Po chwili wahania podniosła słuchawkę.

Griff z rękami w kieszeniach obserwował, jak na wpół odwrócona dzieli uwagę między niego i rozmówcę. Nagle wyraz jej twarzy uległ zmianie. Domyślił się, że chodzi o coś poważnego. Może coś się stało z kimś z rodziny Melindy? Może Matt miał wypadek w drodze do hotelu? A więc tak bardzo zaangażował się uczuciowo, że nawet martwi się o Marta? Poczuł zakłopotanie. Zaczynał rozumieć, że musi stawić czoło przeszłości, czy mu się to podoba, czy nie, jeżeli ma pozostać z Melindą. Zatem nie uniknie kontaktów z jej rodziną, częstych wizyt w Springfield. A przecież złożył uroczystą obietnicę, że jego noga nie postanie już więcej w tym mieście. Może nadszedł czas, aby zrewidować to solenne przyrzeczenie.

- Zaraz tam będę- usłyszał głos Melindy odkładającej słuchawkę.

Gdy odwróciła się do niego, miała surowy wyraz twarzy i zasmucone oczy.

- Jedna z moich pacjentek została ciężko zraniona -wyjaśniła sięgając po kluczyki do samochodu. - Bardzo ciężko pobita. Muszę iść do niej.

- Gdzie ona jest?

- W szpitalu. Sięgnął po marynarkę.

- Odwiozę cię.

- Nie trzeba, mogę... Odebrał jej kluczyki

- Powiedziałem, że cię odwiozę. Jest za późno na samotne wycieczki.

Usiłowała się uśmiechnąć. W czasie drogi do szpitala milczała. Patrząc na jej bladą i smutną twarz Griff zapytał:

- Czy przypadek tej pacjentki ma dla ciebie szczególne znaczenie?

Odgarnęła włosy,

- Wszystkich pacjentów traktuję jednakowo. Ale ona... - urwała.

- Czy to młoda osoba?

- Dwa lata młodsza ode mnie. Bardzo łagodna, bardzo ufna. Zbyt ufna.

- Co się stało?

- Została pobita. -Głos Melindy przepojony był bólem. -Pracowała w okropnym barze, w fatalnej dzielnicy. Mógł to być napad albo gwałt. Ma przyjaciela, który już kilka razy ją pobił, ale nigdy nie potrzebowała pomocy lekarskiej.

Griff zbyt dobrze pamiętał uczucie człowieka wystawionego na ciosy wściekłe zaciśniętych pieści. Uczucie bezbronności i niemocy.

- Musi mieć ciężkie życie.

- Tylko takie życie zna. Boi się zmiany, choć tyle razy ją do tego nakłaniałam. Chciałam jej pomóc.

- Tak, łatwiej jest radzie, niż działać samemu w określonej sytuacji.

- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedziała Melinda ledwie dosłyszalnym szeptem.

Uświadomił sobie sens swoich słów i skrzywił się.

- Nie zamierzałem cię krytykować.

Nie odpowiedziała- Milczała też, kiedy weszli do szpitala. Dowiedziała się, gdzie znajdzie swoją pacjentkę, i pośpieszyła w kierunku wskazanego pokoju.

Griff nie odstępował jej na krok. Nikt nie usiłował go zatrzymać. Mogła go potrzebować musiał więc być przy niej przez cały czas.

Griff podtrzymał Melindę za ramię, gdy stanęła oniemiała na widok dziewczyny leżącej na wąskim łóżku. Młoda kobieta wyglądała straszliwie - jej tlenione, splątane i pozlepiane krwią włosy leżały wokół twarzy, która mogła być ładna, gdyby nie opuchlizna, ślady zadrapań i cięć. W jednym ramieniu tkwiła igła od kroplówki, drugie leżało wzdłuż ciała, unieruchomione za pomocą szyny.

Melinda odetchnęła głęboko i odwróciła się do Griffa.

- Zostań tutaj.

- Nie będę ci przeszkadzał - zapewnił cofając się. Skinęła głową i wolno podeszła do łóżka. Cicho wymówiła imię:

- Twylo?

Kobieta otworzyła oczy, na ile pozwalały opuchnięte powieki.

- Panna James? - spytała szeptem.

- Tak, to ja, Melinda. Tak mi przykro.

- Dziękuję, że pani przyszła. Wiem, to bardzo późna godzina i nie powinnam była pani niepokoić, ale nie mam nikogo innego i ja...

- To nic, Twylo. Cieszę się, że mnie poprosiłaś- Melinda przerwała stanowczo. - Byłyśmy przyjaciółkami, a przyjaciółki powinny być razem w takiej chwili jak ta.

- Och, panno James. - Głos Twyli przeszedł w chrapliwy szloch. - Och, panno James. To Jim. On zwariował. On, och. Boże, tak strasznie mnie poranił.

Ze łzami w oczach Melinda pochyliła się i przytuliła policzek do brudnych i zakrwawionych włosów Twyli.

- Nie mówmy teraz o tym. Odpocznij i pozwól innym zaopiekować się tobą.

Griff wyślizgnął się z pokoju. Nie był tu potrzebny. Melinda zrobiła to, co najlepsze - okazała się przyjacielem.

Jego Melinda jest zupełnie wyjątkową osobą, myślał w zadumie, siedząc w szpitalnej kantynie nad kubkiem niewiarygodnie niesmacznej kawy. Kobietą wielkiego serca.

Otwartą na ludzi i ich cierpienia. Była już taka jako młoda dziewczyna. Czując samotność i ból Griffa ofiarowała mu przyjazd i bezwarunkową akceptację. Nie zmieniła się tak jak on. Powinien był podziękować jej za tę przyjaźń i nie stwarzać wrażenia, ze z okresu młodości pozostały mu tylko ponure wspomnienia. Powinien był powiedzieć, ile jej zawdzięczał. Broniła go wtedy, kiedy nikt tego nie robił. To ona spowodowała, że uwierzył w siebie i w możliwość przezwyciężenia przeciwności losu.

To jej wiara sprawiła, że postanowił dojść do czegoś w życiu. I tak się stało. A on, zamiast jej podziękować, najpierw ją odrzucił. Potem, kiedy okazało się. że nie może bez niej żyć, wziął ją, stawiając jednocześnie warunek, że jego przeszłość to tabu i żadne z nich nie może jej wspominać. Dzielił z Melindą łóżko, lecz odmówił jej udziału w swoim życiu emocjonalnym. Wiedział, jak bardzo musiał ją zranić. Chciała wspólnie z nim przeżywać jego rozterki, gdyż martwiła się o niego. Nie zrezygnowała % niego, choć ryzykowała wiele. Jego gniew, a nawet zerwanie. Może go kochała.

Miłość. Kochał Melindę James. Tak głęboko, że nie potrafił jasno myśleć od chwili ich pierwszego pocałunku. Przekonywał się, że ich romans może trwać dalej, a oni będą udawać, że dopiero teraz się poznali i żadne wspomnienia nie będą im zagrażać.

Trzymał ją z dala od swego zawodowego życia, ukrywał ją, jakby się wstydził, że ktoś ich razem zobaczy. A prawda była taka, że najbardziej był dumny wtedy, kiedy był przy niej. Ale nigdy jej tego nie powiedział- Starał się, żeby polubiła go od nowa. Teraz zastanawiał się, czy to żądanie niebyło arogancją. Miała polubić człowieka, który nie za bardzo lubił sam siebie. Bo im więcej przyglądał się sobie, tym mniej znajdował powodów do sympatii.

Nie chodziło o zawód, który wykonywał, choć było mu przykro, że Melinda nie docenia jego pracy. Szczerze wierzył, że zawód adwokata jest uczciwy, jeżeli się go uczciwie wykonuje. Był dumny, że został adwokatem. Może nie zawsze jego klienci mieli rację i postępowali całkowicie etycznie, ale zasługiwali na rzetelny proces i dobrą obronę ich interesów. Za wyrok skazujący lub uniewinniający brali odpowiedzialność sędziowie. W przyszłości musi szczerze wypowiadać się o sprawach, w których zamierzano powierzyć mu obronę. Ale nie miał zamiaru rezygnować z adwokatury. Melinda powinna zaakceptować ten fakt, tak jak on ze swej strony rozumie jej gotowość niesienia pomocy pacjentom w każdej chwili, kiedy jest im potrzebna. Tak jak dzisiaj.

Nie, to nie chodzi o jego zawód. Ale o metody, za pomocą których osiągnął sukces. Te wybiegi, pozory, powstrzymywanie się od wypowiadania własnych opinii, sugerujące, że zgadza się z poglądem większości - z tego wszystkiego trudno być dumnym. Do diabła, przecież nawet rozważał zamiar poślubienia kobiety, której nie kochał, jedynie dla ułatwienia sobie dalszej kariery.

Gdyby Melinda nie pojawiła się njego drodze, może nawet by to zrobił. A on, w swej bezgranicznej zuchwałości, krytykował ją za to, że była sobą - niepohamowaną, spontaniczną, mającą własne zdanie, przyjmującą zobowiązania wobec ludzi i zaangażowaną w sprawy, w które wierzyła. Za te same cechy, które tak w niej kiedyś cenił.

- Co za dureń - mruknął wpatrując się ponuro w resztkę kawy.

- Kto jest durniem? - usłyszał ciche pytanie i uniósł gwałtownie głowę. Koło niego stała Melinda ze smutnym uśmiechem i lekko zaczerwienionymi oczami, chwiejąca się na nogach ze zmęczenia.

Spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że siedział przy tym stoliku ponad godzinę, pogrążony w samokrytycznych rozmyślaniach.

- Jak się miewa Twyla? - spytał, wstając od stolika.

- Śpi. Wydobrzeje po paru dniach. Obiecałam, ze odwiedzę ją jutro..

Skinął głową i objął ją ramieniem.

- Chodź do domu, do łóżka. Jesteś wyczerpana. Przytuliła się do niego ufnym gestem. Poczuł ucisk w gardle.

- To prawda- odrzekła z westchnieniem - Co ja bym zrobiła temu łobuzowi, który ją tak urządził. Szkoda, żenię jesteś prokuratorem. Krzesło elektryczne byłoby w sam raz dla tej nędznej kreatury.

- Przecież nie uznajesz kary śmierci - przypomniał jej. Gdy wychodzili na mroźne powietrze, troskliwie otulił Melindę płaszczem.

- No tak. Musiałam zwariować.

- Nie winię cię. A czy przynajmniej już go aresztowali?

- Tak. Twyla twierdzi, ze tym razem wniesie oskarżenie. Myślę, żęto zrobi.

- To dobrze – Pomógł jej wsiąść do samochodu i sam usiadł za kierownicą. Melinda oparła się o zagłówek i przymknęła powieki- Griff myślał, że usnęła, lecz ona otworzyła oczy i zapytała:

- Griff. kto jest durniem?

- Ja.

- Och! - Znowu zamknęła oczy i uśmiechnęła się słabo. - Taak, czasami jesteś.

Nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Zdrzemnij się. Obudzę cię na miejscu.

- Mmmm -wymamrotała zapadając w sen. Po chwili jednak odezwała się znowu.

- Griff?

- Słucham.

- A jednak cię kocham.

- ... i zalecam cotygodniowe wizyty według ustalonego planu w ciągu następnych kilku miesięcy. Aha. zanotuj, że trzeba przygotować dla niego bezalkoholowe napoje chłodzące.

Po zakończeniu dyktowania uwag przeznaczonych do przepisania dla sekretarki, Melinda wyłączyła magnetofon, odstawiła go i sięgnęła natychmiast po następną teczkę. Starała się zajmować pracą, ale przez cały ten czas myśli o Griffie nie dawały jej spokoju.

Opanowana i kompetentna, uczestniczyła w zawodowych naradach i spotkaniach z pacjentami. Nie dawała po sobie poznać, ze nęka ją pytanie, na które nie znajduje odpowiedzi. Jaka jest jej przyszłość z Griffem? Czy kiedykolwiek będzie wobec niej otwarty i odkryje przed nią swe najskrytsze uczucia? Czy kiedyś zrozumie, że może być sobą, a mimo to odnosić sukcesy. Że nie musi nakładać ugrzecznionej maski dla przypodobania się wszystkim dokoła? Czy z kolei ona, wyznając mu, że nie ma dalej ochoty brać udziału w tej grze pozorów, i ze w ich wspólnej przyszłości musi się znaleźć miejsce na wspomnienia, zburzy wszystko, co jest miedzy nimi?

I najważniejsze - co on do niej czuje? Czy w ogóle chce wspólnej z nią przyszłości?

Po przyjeździe ze szpitala zeszłej nocy zostawił ją pod drzwiami mieszkania, pocałował i życzył miłych snów. To prawda, pocałunek był czuły i długi i nic nie wskazywało, że Griff się gniewa, lub że ma zamiar z nią zerwać. Ale również nie wyznał jej swych uczuć ani nie powrócił do rozmowy przerwanej telefonem ze szpitala. Nic nie mówił takie o wspólnym spędzeniu Świąt Dziękczynienia w Springfield.

Wyczerpana fizycznie i emocjonalnie, Melinda nie próbowała zatrzymać go na noc i nie nakłaniała do udzielenia odpowiedzi. Powiedziała sobie, że to może poczekać -

teraz musi wypocząć. Na wpół śpiąca padła na łóżko zaraz po wymyciu zębów i założeniu koszuli.

W pewnej chwili w środku nocy usiadła na łóżku całkiem rozbudzona i zakryła usta dłonią. Przecież powiedziała mu, ze go kocha. Wprawdzie nie była wtedy zupełnie przytomna, ale wyraźnie pamiętała, jak wypowiadała te słowa, oraz to. że... natychmiast usnęła. Griffnie odpowiedział, bo nie dała mu możliwości.

Czy dlatego zostawił ją tak nagle? Czy wystraszyła go tym wyznaniem? Gdyby nie była tak zmęczona i oszołomiona wydarzeniami tamtego wieczoru. Gdyby poczekała z wyznaniem na właściwy moment. Ale nie. Musiała się wygadać w najgorszej z możliwych chwil i prawdopodobnie wszystko zaprzepaściła.

- Dlaczego ja się tak zachowuję? - spytała Freda, który wszedł właśnie do jej biura z plikiem gazet pod pachą.

- Nie wiem - odrzekł spokojnie. - A przy okazji, na jakie to złe zachowanie pozwoliły ci twoje niezrównane maniery?

- Och, mniejsza z tym - odparta z westchnieniem. - To zbyt skomplikowane. Nie będę teraz o tym dyskutować.

- A czy to ma coś wspólnego z pewnym rzutkim, młodym adwokatem, który przypadkiem zajmuje się głośną obecnie w kraju sprawą sądową? Widzianym i sfotografowanym z tą samą panią psycholog, która zeznawała przeciwko niemu w innym znanym procesie sądowym?

- Fred, co ty... -przerwała gwałtownie. Z rozszerzonymi ze zdumienia oczami patrzyła, jak Fred wyciąga spod pachy gazetę i trzymają przed sobą.

- Sfotografowanym? Gdzie sfotografowanym? - spytała z lękiem w głosie.

- Tu jest fotografia. Trzeba przyznać, że całkiem udana. Wychodzący w River City Weekly Journal wylądował

z hukiem na biurku. Podniosła gazetę ostrożnie, tak jak się

podnosi rozwścieczonego zwierzaka. Zobaczyła wielką fotografie na trzeciej stronie, którą Fred dla pewności ułożył na wierzchu. Ona i Griff zostali uchwyceni w czasie posiedzenia rady miejskiej w ubiegłym tygodniu. Siedzieli bardzo blisko siebie. Griff trzymał poufale dłoń na ramieniu Melindy, ustami prawie dotykał jej policzka. Tak, to wtedy właśnie doradzał jej, zęby nie traciła czasu na kłótnie z jednym z najbardziej zacietrzewionych dyskutantów.

Dlaczego znany w St. Louis adwokat interesuje się zagadnieniami omawianymi przez radę miejską w River City? - zapytywano w towarzyszącym zdjęciu artykule. A może zainteresowanie było raczej natury osobistej? Autor kroniki lokalnych plotek ujawnił, kim jest Melinda i przedstawił jej rolę jako świadka Nancy Hawlsey. Skomentował ironicznie spotkanie parli psycholog z Griftem. Wspomniał również, ze Melindę widziano ostatnio wśród publiczności na rozprawie sądowej przeciwko Stanleyowi Schulzowi. Opisał, jak żarliwie stanęła w obronie działalności zawodowej Griffa, choć wypowiedziała opinię, ze jej zdaniem Stanley Schulz ponosi winę za śmierć ludzi w czasie pożaru.

Autor snuł również rozważania na temat Griflina Taylora. Adwokat wprawdzie unika rozgłosu, ale jest brany pod uwagę jako kandydat do różnych stanowisk politycznych w najbliższej przyszłości. Dziennikarz wymienił nawet kilka poważnych państwowych urzędów zainteresowanych jego osobą. Artykuł swój zakończył uwagami na temat bliskiej znajomości adwokata z wyrażającą bez ogródek swe opinie panią psycholog. Sugerował w związku z tym, że chociaż pan mecenas Taylor wyrobił sobie opinię człowieka o konserwatywnych poglądach, to nic ujawnił chyba

jeszcze wszystkich cech swojej osobowości.

Melinda nie musiała szukać nazwiska autora. Wiedziała, że jest nim Joe McLeod, dziennikarz, który rozmawiał z nią w sądzie.

Odłożyła gazetę i ukryła twarz w dłoniach.

- Tylko tego mi brakowało - wymamrotała przerażona. Artykuł nie mógł ukazać się w gorszym momencie, Griff jeszcze nie odpowiedział jej, czy chce z nią być. A teraz podano do publicznej wiadomości, że widuje się ich razem.

- Co na to powie Wallace Dyson? - zastanawiała się głośno.

- Może tego nie przeczyta - odrzekł Fred pocieszająco.

- O, na pewno. I może jutro spadnie śnieg na Saharze.

- Daj spokój, to tylko niewielki tygodnik, a zebranie odbyło się jakiś czas temu. Dlaczego Dyson miałby to czytać?

Melinda pomyślała o Myersie, fałszywym i zazdrosnym współpracowniku Griffa. Ktoś taki zrobi wszystko, żeby Dyson przeczytał ten artykuł.

- Przeczyta go - stwierdziła ponuro. - I nie będzie mu się podobał. Biedny Griff. Pomyśl, w co ja go wplątałam?

- A w co go wplątałaś? - zapytał Fred. - Czy zmuszałaś go do udziału w tym zebraniu?

- No, nie. Nawet mu to odradzałam.

- Więc to nie twoja wina. A poza tym i tak wyszłoby na jaw, że się widujecie.

- Jeżeli nadal będziemy się spotykać - zastrzegła się.

- Tak mówisz, jakbyś miała wątpliwości. Jest oczywiste, że szalejecie za sobą.

- Skąd wiesz? Nigdy nie widziałeś Griffa

Fred pochylił się nad zdjęciem i położył na nie palec.

- Ale mam oczy.

Ona również spojrzała na fotografię. Chyba rzeczywiście patrzyła na Griffa tak, jakby był jedynym człowiekiem na Świecie. I być może, tylko być może. on też patrzył na nią w taki sposób. A jeśli to tylko gra świateł albo coś podobnego?

Spojrzała na przyjaciela i tym razem nie potrafiła ukryć też.

- Fred, jago kocham. Kocham go tak bardzo, że nawet nie wyobrażałam sobie, że jest to możliwe. Ale nie chcę mu sprawiać kłopotów. Jeżeli jego spotkania ze mną są tak ile widziane, może najlepiej byłoby z tym teraz skończyć. On ma przed sobą wspaniałą przyszłość. Nie chcę jej zniszczyć.

- Nie ma obawy- odpowiedział z zakłopotaniem Fred, przybierając nieco ironiczny ton. - Może nawet go uszczęśliwisz, o ile nie będziesz zbył rozważna.

Wskazała na gazetę.

- Coś mi mówi, że to go nie uszczęśliwi.

- Dlaczego nie poczekasz, aż sam ci powie, co o tym myśli, zanim zdecydujesz się rzucić pod pociąg dla jego dobra?

- Fred. nie żartuj. To poważna sprawa.

- Ja też jestem poważny - odparł. - Zadręczasz się bez powodu. Griff jest dorosły. Nie zmuszałaś go do umawiania się z tobą, nie zastawiłaś na niego żadnej pułapki. Jeżeli cię pragnie, jeżeli cię kocha, do diabła, jeżeli ma trochę zdrowego rozsądku, to nie przejmie się przypadkowymi, głupimi plotkami.

- A jeżeli Joe McLeod uzna, że Griff jest postacią ciekawą i wartą bliższego zainteresowania? - spytała z głęboką troską w głosie. – A jeśli ujawni, że Griff był wojowniczym nastolatkiem pochodzącym z rozbitej rodziny, że zawsze pozostawał w konflikcie z lokalnymi władzami i z lego powodu uciekł ze Springfield? A jeśli ten dziennikarz zdobędzie maturalne zdjęcie Grilla, z długimi włosami, kolczykami i umalowanymi oczami? Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to byłoby dla niego kłopotliwe?

Fred wzruszył ramionami, choć na jego twarzy malowało się współczucie.

- Być może będzie musiał nauczyć się żyć ze swoją przeszłością. Jeżeli poważnie myśli o karierze politycznej, to może nawet ją, wykorzystać. Ludzie podziwiają tych, którzy wbrew wszelkim przeciwnościom losu odnieśli sukces. A poza tym chyba niewiele osób chciałoby zobaczyć w gazecie swoje zdjęcie ze szkolnego albumu. Powinnaś zobaczyć moje. Byłem przewodniczącym klubo szachistów i nosiłem okulary w rogowej oprawie.

- Znowu żartujesz. Nie chcesz przyznać, że to bardzo poważna sytuacja.

- Staram się tylko widzieć ją w jakiejś perspektywie. Griff może odnieść korzyść, jeżeli przyzna się do swojej przeszłości, Albo może udawać, że jego przeszłość nie istnieje, tak jak usiłuje odrzucać przykre wspomnienia. Ale pewnego dnia tłumione uczucia rozerwą go na strzępy.

Westchnęła.

- To mu właśnie mówiłam.

- Każdy dobry psycholog musiałby mu na to zwrócić uwagę. A ty jesteś dobra, dziecino.

Ponownie westchnęła.

- Jeśli chodzi o Griffa, to jestem za bardzo zaangażowana. Nie potrafię być obiektywna.

- Waśnie. I dlatego nie uświadamiasz sobie, że zrobiłaś wszystko, co było w twojej mocy. Nieustannie chcesz go ochraniać - przed prasą, przed przeszłością, przed sobą, a nawet przed nim samym. Teraz już więcej nic nie możesz zrobić. Obecnie wszystko zależy od Griffa.

Melinda wiedziała, że to prawda. Teraz wszystko zależy od niego. Zawsze była przekonana, żęto ona kieruje własnym życiem- Nawet jako dziecko, jeżeli czegoś pragnęła, dochodziła do tego po swojemu. Nie była przyzwyczajona do składania przyszłości w cudze ręce. A jednak w przypadku Griffa tak się stało.

Gdyby zadecydował, ze ich romans nie jest wart tych wszystkich kłopotów, musiałaby to przeżyć. Nawet próbowałaby zrozumieć.

Ale zdawała sobie sprawę, że już nigdy nie zazna takiego szczęścia, jakie znalazła w ramionach Griffa.








ROZDZIAŁ 11



Tego dnia późnym popołudniem, kiedy Griff miał właśnie zamiar wyjść z biura, został wezwany przez Dysona.

- Jest wściekły - z niepokojem w glosie poinformowała Griffa sekretarka.

Po chwili bezowocnego rozważania, czym mógł się narazić szefowi, Griff wstał, wzruszył ramionami i sięgnął po marynarkę.

- No cóż, pewno powie, co ma mi do zarzucenia.

- Czy mam na ciebie poczekać?

Roześmiał się i poklepał jap o pulchnym ramieniu.

- Idź do domu. Dam sobie radę.

- Zatem do jutra. Mam nadzieje - dodała. Wychodząc z biura Griff uśmiechnął się rozbawiony dramatyczną nutą, brzmiącą w glosie sekretarki. Przecież niebyło powodów do obaw. Jednak jut w chwile później okazało się. że sekretarka nie myliła się. Starszy pan spojrzał na Griffa wściekłym wzrokiem spod ciężkich, opuszczonych powiek. Jego usta ułożone były w cienką, prostą linię.

- Czy widział pan dzisiejszy Weekly Journal, panie Taylor? - zapytał bez wstępów. Nawet nie wskazał Griffowi krzesła.

Griifo mało nie stanął na baczność. Jednak szybko się opanował i przyjął niedbałą pozę.

- Nie, sir. Nie czytam często tego rodzaju czasopism. Dyson wpatrzony w Griffa rzucił gazetę na biurko.

- Ale może teraz pan na to spojrzy. I proszę mi wyjaśnić, co to, u diabła, ma znaczyć.

Griff podniósł gazetę i przyjrzał się fotografii zamieszczonej na trzeciej stronie. Parę chwil zajęło mu przeczytanie sąsiadującego z nią artykułu. Jego nieprzyjemny, plotkarski ton spowodował, że Griff poczuł ucisk w żołądku, ale odkładając gazetę na biurko zachował spokojny wyraz twarzy.

- Najwidoczniej jakiemuś młodemu dziennikarzowi marzy się lepsze zajęcie niż etat felietonisty w małym, tygodniowym szmatławcu.

Brwi Dysona nastroszyły się jeszcze bardziej.

- Czy to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia?

- A czego pan oczekuje? Nie obchodzi mnie tego typu nieodpowiedzialne bajdurzenie. ale w tym artykule nie ma nic nieprawdziwego. Byłem na tym zebraniu.

- Z tą kobietą.

Griff z wysiłkiem powstrzymał gniew. Poprawił okulary. Zupełnie nie podobał mu się sposób, w jaki Dyson odnosił się do Melindy, lecz reagując gniewem, niczego by nie zyskał.

- Z Melindą James - odpowiedział ostro.

- Czy widuje się pan z nią systematycznie?

- Spotykamy się. Już panu mówiłem, że ja i Melinda znaliśmy się we wczesnej młodości. Po paru latach zetknęliśmy się znowu w związku ze sprawą Nancy Hawlsey i było nam miło odświeżyć przyjaźń.

Nie widział powodu, dla którego miałby się tłumaczyć przed Dysonem, ale chciał zyskać na czasie i przygotować się na ewentualne dalsze oskarżycielskie pytania Dysona.

- To dlatego zaczął pan unikać Leslie. Bałamucić ją, a potem porzucić, to niezbyt dżentelmeńskie zachowanie. Spodziewałem się czegoś więcej po panu. panie Taylor.

Griff zacisnął zęby.

- Nigdy nie bałamuciłem pana córki, panie Dyson. Leslie jest urocza kobietą i jej towarzystwo sprawiało mi przyjemność w czasie tych kilku okazjonalnych spotkań. Ale żadne z nas nie traktowało tej znajomości poważnie.

- Po rzucił pan Leslie dla kobiety, która zeznawała przeciwko jednemu z naszych najbardziej wpływowych klientów, korzystających od lat z naszych usług. Jak pan sadzi, co sobie pomyśli Artur Dayton, gdy przeczyła, że pan umawia się z kobietą, która przyczyniła się do przegrania przez niego procesu i konieczności zapłacenia olbrzymiego odszkodowania. I jak zareaguje Stanley Schulz, kiedy przeczyła, że jest pan w intymnych stosunkach z kobietą, która publicznie oznajmiła, że uważa go nieomal za mordercę, ponieważ nic zainstalował systemu przeciwpożarowego, nie wymaganego w tym czasie przez przepisy prawa budowlanego.

Griff postanowił pominąć zarzuty dotyczące znajomości z Leslie i skoncentrować się na ważniejszych przyczynach wzburzenia Dysona.

- Rozumiem pana zaniepokojenie, panie Dyson, ale nasi klienci wiedzą, że niezależnie od tego, co robię w czasie wolnym od pracy reprezentuję ich w sądzie najlepiej, jak potrafię. Myślę, że wyniki procesów świadczą same za siebie. Umiem wykonywać swój zawód. Dlatego klienci wybierają mnie na obrońcę.

Dyson coś mruknął. Griff wiedział, że szef nie mógł mieć mu za złe tego wyważonego wywodu na temat wartości jego pracy. Dyson nie uznawał fałszywej skromności Griff czuł jednak, że starcie nie zostało jeszcze zakończone,

- Panie Taylor, kiedy zatrudniałem pana, nie robiłem tego w ciemno. Byłem świadomy pana możliwości, ale chciałem wiedzieć, jakiego rodzaju człowieka włączam do mojej drużyny. Pragnąłem wiedzieć więcej niż to co pan podał w raczej pobieżnym życiorysie. Wszystko zbadałem. Znam pana młodzieńcze wybryki i niezbyt budującą historię rodzinną. Ale zawsze uważałem się za znawcę charakterów i uznałem, ze odpowiednio pokierowany i postępujący zgodnie z udzielanymi wskazówkami, ma pan nieograniczone możliwości.

- Dziękuję, sir. - Griffz trudem wypowiedział te słowa.

- Teraz chciałbym panem nieco pokierować, Taylor. Ma pan przed sobą diablo dobrą przyszłość. Wie pan dobrze, że pomogłem w zrobieniu kariery wielu odnoszącym sukcesy politykom i to urno mogę zrobić dla pana. Stanowisko posła, senatora, gubernatora, proszę wybierać, a pomogę je panu zdobyć. Jeżeli będziemy ostrożni, możemy nawet wykorzystać pana przeszłość. Ludziom podoba się człowiek zawdzięczający wszystko wyłącznie samemu sobie. Ale - dodał ze znaczącym, groźnym spojrzeniem - w celu przezwyciężenia przeszłości musi pan obecnie prowadzić przykładne życic. Być wzorem dla społeczeństwa i spełniać wszelkie oczekiwania pokładane w człowieku, który ma pełnić obowiązki publiczne. Zawsze uważałem, że gotów jest pan zrobić wszystko, żeby iść naprzód. W ciągu ostatnich dwóch lat nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości.

- Aż do obecnej chwili - podsunął Griff szorstko. Dyson skinął głową.

- Aż do obecnej chwili. Ona nie jest odpowiednią osobą dla pana, panie Taylor. Panu potrzebna jest kobieta, która zna swoje miejsce jako towarzyszka życia mężczyzny predestynowanego do osiągnięcia władzy i sławy. Kobieta, która będzie dla pana podporą w życiu prywatnym i publicznym. W szczególności nic rozgłaszająca swoich opinii, jeżeli różnią się one od pana poglądów. Niektórzy politycy nawet rozwodzą się z żonami, które wykładają bez ogródek swoje racje, lub są, powiedzmy, ekscentryczne. Pan by tego nie zrobił. A ta kobieta - cóż, może panu tylko zaszkodzić.

Griff zdołał powstrzymać się przed zaciśnięciem dłoni w pieści. Nie pamiętał, kiedy był tak rozgniewany, ale zdecydował, że nie ujawni swych uczuć. Jeszcze nie teraz.

- A zatem uważa pan, że powinienem z nią zerwać? Słysząc takie niezawoalowane sformułowanie, Dyson skrzywił się,

- Uważam, że byłoby lepiej, gdyby poświęcał pan jej mniej czasu - skorygował. - Plotki ucichną, kiedy zacznie się pan pokazywać z kimś innym.

- Na przykład z Leslie?

Dyson zmrużył oczy i zacisnął usta.

- Leslie wie, czego oczekuje się od żony wybitnego mężczyzny. Tak została wychowana, jeżeli jednak ona pana nic interesuje, to przecież w naszym kręgu towarzyskim są inne, równie odpowiednie młode damy.

- Czy mam rozumieć, że tym razem pana „wskazówki" są formą rozkazu?

- Proszę je rozumieć jak się panu podoba, panie Taylor.

- Czy nic będzie pan miał nic przeciwko temu, jeżeli poproszę o trochę czasu na rozważenie pana rad?

- Oczywiście- - Dyson uniósł czasopismo dwoma palcami i wrzucił je do kosza na śmieci.- Na razie temat uważam za wyczerpany. Czy przyjdzie pan jutro na kolację?

Przyjęcie było organizowane z okazji dwudziestopięciolecia spółki adwokackiej Dysona; mieli wziąć w nim udział wszyscy najbardziej wpływowi klienci kancelarii, a ponadto znaczna czcić śmietanki towarzyskiej ST. Louis. Griff wiedział od dawna, że musi tam iść, ale cały czas odkładał decyzję wzięcia ze sobą Melindy. Teraz wstydził się swego tchórzostwa.

- Tak, przyjdę.

- To dobrze. A przy okazji, Leslie wybiera się tam za mną i moją toną. Może zatelefonuje pan do niej. Chyba byłoby lepiej, gdyby przyszła tam z osobą bardziej odpowiadającą jej wiekiem.

Griff odpowiedział wymijającym pomrukiem, gdyż nie zamierzał zmieniać postanowienia, które właśnie powziął.

- Czy mogę już odejść', sir? Mam jeszcze wieczorem dużo pracy.

Dyson popatrzył na niego podejrzliwie, leczniczego nie mógł wyczytać z twarzy Griffa. Sapnął z rozdrażnieniem i wskazał drzwi.

- Proszę. Ale niech pan pamięta, o czym tu rozmawialiśmy,

- Nie zapomnę ani jednego słowa - Griff zapewnił swego pracodawcę. Obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Był zbyt wściekły, aby pozostać dłużej sam na sam z Dysonem. Szef kancelarii adwokackiej dowie się niebawem, w jaki sposób Griff odpowie na próbę kierowania jego życiem. I na określenie tej, którą kochał "tą kobietą". W tym momencie miał po prostu ochotę zrzucić Dysona z krzesła.

Melinda przemierzała pokój i zastanawiała się, co się dzieje z Griffem. Była już prawie dziesiąta, a on nie pokazał się ani nie zatelefonował. Trzy razy dzwoniła do niego do domu, ale nikogo nie było. Zawsze ją zawiadamiał, jeżeli gdzieś wychodził. Przyzwyczaiła się do takiego układu między nimi. Czy zatrzymały go sprawy zawodowe, czy coś innego? Na przykład - Leslie Dyson.

Czy widział artykuł? Jak na niego zareagował? Czy zrozumiał, na jakie przykrości się naraża? Czy dlatego jej teraz unika?

Właśnie gdy zaczęła się poważnie niepokoić, zadzwonił telefon.

- Halo?

-Witaj.

- Griff. - Odetchnęła z ulgą i opadła na kanapę.

- Jak się miewa Twyla?

- Lepiej. Wpadłam do szpitala w drodze do domu.

- To dobrze. Zapomniałem ci powiedzieć, jak bardzo byłem z ciebie dumny wczoraj wieczorem. Jesteś po prostu świetna. Chcę, żebyś wiedziała, że podziwiam twoje poświęcenie dla dobra pacjentów.

- Dziękuję - odparła zdumiona tym wyznaniem. Dlaczego on to mówi? Czy to ma być delikatny wstęp do zerwania? O, Boże. jeżeli powie, że między nimi wszystko skończone, na nic się zdadzą jej zawodowe umiejętności -opanowanie i obiektywizm. Pewnie wybuchnie płaczem. Jak on może tak ją dręczyć...

Griff mówił dalej, najwidoczniej nieświadomy uczuć, jakie owładnęły Melindą.

- Zeszłej nocy byłaś wykończona. Dobrze spałaś? Miała ochotę wrzasnąć, ale udało się jej odpowiedzieć

W podobnym tonie.

- Tak, dziękuję.

- Właściwie to dzwonię zapytać, czy przyjmiesz zaproszenie na jutrzejszy wieczór.

- Na jutrzejszy wieczór? - spytała zdziwiona.

- Tak, chodzi o kolację z okazji dwudziestopięciolecia naszej firmy. Chciałbym, żebyś poszła ze mną. Przepraszam, że mówię ci o tym w ostatniej chwili, ale nic byłem pewny, czy cię to zainteresuje. Obawiam się, że będzie dosyć nudno.

Musiała odchrząknąć, zanim udało się jej odpowiedzieć. Jej glos był ciągłe trochę ochrypły.

- Griff, czy jesteś pewien, że chcesz tego?

Jego odpowiedź była natychmiastowa i zdecydowana.

- Jestem pewien.

Zamarła. Co to oznacza? Ze nie ma dla niego znaczenia, co ludzie o nich powiedzą? Że ona jest dla niego najważniejsza?

Trzymając rękę na mocno bijącym sercu, zapytała cichym głosem:

- Griff, czy przypadkiem widziałeś dzisiaj Weekly Journal?

- Widziałem.

- I?

- Pomówimy o tym jutro, dobrze? Robi się późno. A więc co z przyjęciem? Pójdziesz ze mną?

- Jeżeli jesteś pewny, że tego chcesz.

- Jestem pewny. Przepraszam cię bardzo, ale czy moglibyśmy spotkać się na miejscu? Będę zajęty do ostatniej chwili.

- W porządku. Gdzie i kiedy? Podał jej szczegóły.

- A zatem do zobaczenia? - Tak.

- Dobrze. Spij smacznie, Melindo.

Melinda stała przez dłuższy czas w garderobie i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w kolorowe ubrania. Jaką suknię powinna założyć? Tę srebrną? Nie, zbyt wiele odkrywa. Wiśniową? To nieodpowiedni kolor. Niebieską? Za bardzo wyzywająca. Melinda była zdecydowana udowodnić Griff owi, że potrafi dostosować się do sytuacji i nie wprawi go w zakłopotanie. Jeżeli dla jego dobra będzie musiała poświęcić swą indywidualność, zrobi to.

Starała się powstrzymać niemiłe wrażenie, że rezygnując ze swego własnego stylu nie będzie się czuła lepiej niż Griff w garniturach wciągu ubiegłych lat. Wybrała ostatecznie tradycyjną i wciśniętą w kąt szafy czarną sukienkę.

której nigdy nie lubiła. Założy do niej proste, złote, małe kolczyki i cienki łańcuszek, choć marzył się jej efektowny komplet ze sztucznych rubinów i szmaragdów dla ożywienia poważnego stroju.

Przypomniała sobie sen z ubiegłej nocy. Była aktorką występującą w komedii sytuacyjnej z lat pięćdziesiątych. W bawełnianej sukience i fartuszku z plisowaną koronką, ze sznurem pereł na szyi pakowała kanapki dla Griffa. Wręczyła mu je, kiedy wychodził do pracy, a on posłał jej od progu całusa. Włączyła odkurzacz i przez resztę dnia czyściła podłogę z tępym i błogim uśmiechem, szczerze uszczęśliwiona, że może poświęcić swoją osobowość w imię sukcesów Griffa. To był jeden z najbardziej koszmarnych snów. Obudziła się oblana zimnym potem.

Jęknęła i nakryła głowę poduszką, starając przekonać siebie, że była naprawdę bardzo szczęśliwa.

Z powodu popołudniowej rozmowy z pacjentem, która w ten piątek przeciągnęła się do późna, Melinda nie zdążyła przebrać się w domu przed spotkaniem z Griffem. Zrobiła to w poczekalni biura, gdzie spędziła też pół godziny na czesaniu i malowaniu.

Suknia, sięgająca połowy łydek, miała długie rękawy z szerokimi mankietami i obcisły stanik z umiarkowanym dekoltem. Szczupłą talię podkreślał szeroki pasek.

Chociaż zwykle Melinda wołała na wieczór odważniejszy makijaż, podkreślający jej niezwykłe, szmaragdowe oczy, tym razem wybrała przyciszone kolory i nałożyła je bardzo dyskretnie.

Uznała, że wygląda zupełnie dobrze. Nawet pociągająco. Tylko nie była sobą. Wciągnęła głęboki oddech i ukradkiem wymknęła się z poczekalni, mając nadzieję, że uniknie spotkania ze swymi kolegami. Niestety. Omal nie wpadła na nich, kiedy dotarta już do frontowych drzwi kliniki.

- Mel dzisiaj chyba już trochę za późno na pogrzeb?

- Nie zaczynaj, Murphy.

- Uważam, te wyglądasz bardzo ładnie.

- Dziękuję, Fred.

- Niełatwo wyglądać ładnie w żałobie. Na czyj pogrzeb idziesz, Melindo?

- Do diabla, Fred, i ty przeciwko mnie?

Murphy ubrany w sweter w turkusowe i żółte wzory przyjrzał się Melindzie badawczo.

- Coś z tym trzeba zrobić.

- Co?-spytała niepewnie.

- Ten strój nie nadaje się dla ciebie, dziecino. Nie jesteś w nim sobą. Idź do domu i przebierz się w tę srebrną suknię, którą miałaś na licytacji. Albo w tę różową, w której byłaś w zeszłym miesiącu na przyjęciu u Handlemanów.

- A czy nie byłaby dobra ta biała, wycięta tu i ówdzie? Ta z czerwonym paskiem, który wygląda, jakby był jedyną rzeczą, jaką masz na sobie? Bardzo ją lubię - proponował Fred łypiąc złośliwie okiem.

- To nie jest przyjęcie u Handlemanów. Ta suknia jest bardzo odpowiednia.

- A więc to jednak pogrzeb. Chciało się jej tupać ze złości.

- To nie żaden pogrzeb. Idę na kolację do firmy Griffa. Obchodzą dwudziestopięciolecie.

Wyraz troski na twarzy jej kolegów mógłby być nawet zabawny, gdyby nie jej własne obawy.

- Nie możesz tak wystąpić, Melindo - powiedział Murphy poważnie. - To nic nie da.

- Robisz to samo co Griff, dostosowujesz się do oczekiwań innych - dodał Fred. - Kieska czeka już na progu.

Podniosła ręce w geście poddania.

- Wiem. Uwierzcie mi, wiem. I nie zamierzam się tak ubierać, naprawdę - zapewniała patrzących na nią bez przekonania mężczyzn. - Ale idę po raz pierwszy na takie przyjęcie i chcę... no, cóż... chcę zrobić dobre wrażenie.

Dla Griffa.

- I masz zamiar spotkać tam Stanleya Schulza? - spytał Fred. - Masz zamiar uścisnąć mu rękę i powiedzieć, że miło jest ci go poznać? Powiedzieć mu. że dziennikarz się pomylił i że zupełnie nie winisz go za śmierć ludzi w płomieniach?

Podniosła dłonie do skroni, czuła, jak nadchodzi tępy ból głowy.

- Nie wiem. Po prostu nie wiem. Murphy objął ją ramieniem i pocałował w policzek.

- Nie martw się. Wszystko się jakoś ułoży. We właściwym czasie będziesz wiedziała, jak postąpić.

- I postąpisz słusznie, dziecino - zawtórował Fred. -Tylko pamiętaj, nigdy nie wolno ci udawać, że jesteś kimś innym niż sobą. Melindą James. Diablo wspaniałą osobą.

- Ach, ty pochlebco!

Murphy poklepał ją przyjacielsko po ramieniu.

- Idż i podbij ich.

To dziwne, ale kiedy wychodziła z kliniki, uśmiechała się. Cieszyła się na myśl o spotkaniu z Griffem, Wróciła jej pewność siebie.

Melinda spodziewała się, że Griff będzie na nią czekał przy wejściu na salę balową klubu, gdzie odbywało się przyjęcie. Nie było go. Podała swe nazwisko portierowi, który sprawdził listę zaproszonych i powiedział:

- Bardzo proszę, panno James,

Obserwując tłum wieczorowo ubranych gości, Melinda miała nadzieję, że dostrzeże Griffa. Był bardzo wysoki

i odnalezienie go nie powinno nastręczać trudności, Ale nigdzie nie było go widać. Gdzież on się podziewał?

Zdeprymowana przyjęła od kelnera kieliszek szampana i stanęła pod ścianą, szukając Griffa wzrokiem. Poczuła gniew. Czy nie zdawał sobie sprawy, w jak nieprzyjemnej sytuacji ją postawił? Gdzie on jest?

- Melindo? Wydawało mi się, że to ty. Jak się masz? Melinda odwróciła się i zobaczyła Leslie Dyson. Leslie ubrana była tym razem lepiej - w długą, błyszczącą, jedwabną suknię koloru brzoskwini.

- Cześć. Leslie.

- Czy jesteś z Griffem? Jeszcze go nie widziałam.

- Ani ja - przyznała Melinda ponuro. - Miałam się tu z nim spotkać, ale nie mogę go znaleźć. Może to miał być żart. - Usiłowała się roześmiać.

Leslie uśmiechnęła się.

- Och, Gritf nie zrobiłby czegoś podobnego. Jest na to zbyt odpowiedzialny.

Melinda zaczęła analizować to określenie. W ustach Leslie słowo "odpowiedzialny" zabrzmiało prawie jak „nudny". Dla Melindy te dwa słowa jakoś się kojarzyły, ale czy również dla Leslie? A poza tym, czy ktokolwiek mógłby uważać Griffa za nudnego?

Chyba że w stosunku do Leslie zachowywał się zupełnie inaczej niż przy niej. Może Melinda była jedyną uprzywilejowaną osobą, która znała prawdziwego Griffa.

- Widziałam wasze zdjęcie w Weekly Journal. - Leslie podeszła bliżej i zniżyła głos prawie do szeptu.

Czy już wszyscy widzieli to ponure pisemko - pomyślała Melinda w rozdrażnieniu i mruknęła:

- Tak?

- Tak. Tworzycie taką milą parę. Nawet na zdjęciu widać, że on szaleje za tobą. Już wtedy na licytacji podejrzewałam go o to. kiedy zobaczyłam was razem.

- Leslie, ja...

- Och, nie miej wobec mnie wyrzutów sumienia - zapewniła ją szybko Leslie. kładąc dłoń na ramieniu Melindy. - Mówiąc szczerze, dość lubię Griffa. Ale jestem zachwycona, że znalazł sobie kogoś innego. Może teraz tata przestanie nas swatać.

- Naprawdę tak uważasz? - Melinda była szczerze uradowana, że Leslie nie ma do niej pretensji o Griffa. Chociaż była przekonana, że małżeństwo Leslie z Griflem byłoby katastrofą, nie chciałaby sprawiać jej bólu.

- Tak. naprawdę. Ja... - Leslie rozejrzała się, jeszcze bardziej ściszyła głos i Melinda musiała wytężać słuch, żeby coś dosłyszeć w otaczającym je gwarze - spotykam się z kimś. Tata o tym nie wie. On... on by tego nie pochwalał Aleja myślę, że to poważna sprawa. Przynajmniej dla mnie.

- Dlaczego tata by tego nie pochwalał?

- Ross, to znaczy mężczyzna, z którym się spotykam, nie pochodzi z tych towarzyskich kręgów, w których się obracamy. On jest... no... mechanikiem samochodowym. Poznałam go, kiedy oddałam do naprawy samochód parę miesięcy temu. Od tego czasu widujemy się. Jest cudowny. Martwi się. Że jestem bogata i że moja rodzina nie będzie go chciała zaakceptować. Myślę, że jemu naprawdę na mnie zależy.

Na widok błyszczących oczu Leslie. które kiedyś wydawały jej się bez wyrazu, Melinda starała się nie okazać uczucia zatroskania.

- Bardzo się cieszę, Leslie. - Widocznie niezbyt dobrze potrafiła ukryć swe obawy, gdyż Leslie spojrzała porozumiewawczo, lecz zaraz uśmiechnęła się z zakłopotaniem,

- Wiesz, nie potrafię kryć się z tą znajomością. I nawet nie zamierzam. Dopóki tata się w to nie wmiesza, wszystko jest w porządku.

- Leslie, jeśli kiedyś będziesz chciała na ten lemat porozmawiać, zadzwoń do mnie, dobrze? Mówią, że potrafię słuchać. - Melinda uśmiechnęła się. - Nie zamierzam traktować cię jak pacjentki. Będę słuchała jako przyjaciółka. Bezpłatnie.

Leslie odwzajemniła uśmiech.

- Lubię cię, Melindo. I cieszę się, że Griff cię odnalazł. O. Doyle Myers stoi koło taty i patrzy na nas. Założę się. że ten mały szczurek objaśnia teraz, kim jesteś. Bardzo mi przykro, ale chyba muszę iść.

- Rozumiem. - Melinda westchnęła patrząc na zbliżającego się Dysona. - Do zobaczenia, Leslie. I jeżeli zobaczysz Griffa, powiedz mu, żeby tu przyszedł. Natychmiast.

- Powodzenia!

- Dzięki. Myślę, że mi będzie potrzebne.























ROZDZIAŁ 12



Melinda była już sama, kiedy Dyson do niej podszedł.

- Czy panna James?

- Tak, jestem Melinda James, Pan Dyson, prawda? Miło mi pana poznać. - Chcąc go rozbroić, wyciągnęła rękę przyjaznym gestem.

Uścisk jego dłoni byt zbyt krótki.

- To pani zna moją córkę, panno James? Wyglądałyście na zaprzyjaźnione.

- Spotykałyśmy się kilkakrotnie. Lubię ją.

- Mmm... - pomruk Dysona brzmiał zdecydowanie powątpiewająco.

Melinda rozumiała, że oskarżał ją, iż stała się przyczyną ochłodzenia stosunków miedzy Griffem a Leslie i że zastanawiał się, jak mogła tak postąpić wobec osoby, którą lubiła.

Unosząc głowę postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi ani sprowokować do wypowiedzi, która by zaszkodziła Griffowi.

Czuła, jak rośnie między nimi napięcie.

- Jest tu pani z Taylorem? Skinęła głową.

- Umówiłam się z nim tutaj. Coś go musiało zatrzymać. Dyson wyprostował się i zniżył swe krzaczaste brwi - taki wyraz twarzy przybierał z pewnością dla zastraszenia rozmówcy.

- Nie mam zamiaru owijać sprawy w bawełnę, panno James. Griffin Taylor ma przed sobą wspaniałą przyszłość. Nie życzyłbym sobie, żeby coś - lub ktoś - zagroził jego karierze.

Podobnie jak ja, panie Dyson- zapewniła go chłodno.

- Wobec tego zrozumie mnie pani, jeżeli powiem, że powinna się pani przesiać z nim spotykać. W szczególności po pani uwagach wygłoszonych w rozmowie z dziennikarzem na temat klientów Griffa. Z pewnością zdaje sobie pani sprawę z tego, że takie zachowanie może mu tylko zaszkodzić jako adwokatowi.

- Proszę pana, ja...

Zanim zdążyła skończyć zdanie, odezwał się dźwięczny, prawie rozbawiony głos:

- Hej, Melindo! Czyżbyś myślała, że zapomniałem o naszym spotkaniu?

Rozejrzała się i rzuciła jednym tchem: -Dziki!

Osoby stojące wokół były tak samo zaskoczone przezwiskiem, które wyrwało jej się na widok Griffa, jak i jego wyglądem.

Gdyby tak prezentował się wtedy, na sali sadowej, poznałaby go natychmiast Krótkie, zwykłe gładko zaczesane włosy były nastroszone. Bez okularów jego czekoladowobrązowe oczy. ocienione gęstymi rzęsami byty tak wyzywające jak kiedyś. Czarna, znoszona, skórzana kurtka, włożona na koszulę khaki, wąski krawat i czarne, trochę workowate spodnie, podkreślały jego silę i męskość. Buty Griffa pamiętały lepsze czasy. Srebrny krzyżyk kołysał się przy lewym uchu.

Melinda dobrze znała zarówno ten kolczyk, jak i kurtkę. Oszołomiona pomyślała, że drewniana deseczka nie była jedyną rzeczą, jaką zachował z czasów młodości. Gdzie przechowywał to ubranie? W pudle schowanym w kącie garderoby, które ukrył nawet przed samym sobą?

Spojrzeli na siebie i Griff mrugnął do niej porozumiewawczo, W odpowiedzi roześmiała się radośnie, z ulgą przyprawiającą ją prawie o zawrót głowy. Wszystko będzie dobrze.

- Panie Taylor - Dyson warknął wściekle. - Co to ma znaczyć? W naszej firmie przestrzega się pewnych zasad dotyczących wieczorowego stroju pracowników.

- Tak, sir. I jak pan widzi, włożyłem marynarkę i krawat.

- Czy panu już nie zależy na współpracy z kancelaria adwokacką Dyson i Spółka? - W głosie Dysona słychać było niewątpliwą groźbę.

- Nie, panie Dyson, nie zależy mi - odpowiedział Griff nieoczekiwanie, krzyżując ramiona na piersi w pozie wyrażającej najwyższą pewność siebie. - Nie, jeżeli ma się to wiązać zżyciem w kłamstwie. Nie, jeżeli to ma oznaczać, że pan będzie mi dyktował, co mam myśleć i robić. Nie, jeżeli miałbym znosić ataki ze strony mego pracodawcy i współpracowników na kobietę, którą kocham.

Melinda ugryzła się w język, żeby nie wydać okrzyku radosnego zdumienia. On ją kochał Griff ją kochał

- Pan groził mi ujawnieniem mojej przeszłości - ciągnął Griff. - Powiedział pan, że mogę obrócić ją na swoją korzyść lub użyć przeciwko sobie. Cóż, to jest moja przeszłość, czy to się panu podoba, czynie. To warunki, w jakich byłem wychowany, uczyniły mnie tym, kim jestem i one na zawsze pozostawią siady w mojej osobowości. A Melinda dodała mi odwagi i teraz potrafię przyznać się do tego przed sobą samym i przed panem. Melinda była częścią mojej przeszłości i z pewnością będzie częścią mojej przyszłości.

Ponownie spojrzał na Melindę i jego uśmiech pozwolił jej domyślić się tego, co nie zostało powiedziane głośno. To, co usłyszy, kiedy już zostanę sami Nie mogła się wprost doczekać tej chwili.

- Czy ten pana występ mam traktować jako rezygnację z pracy, panie Taylor? - zapytał Dyson.

- Jak pan uważa, panie Dyson. - Griff odwrócił się i przeniósł wzrok na salę, kłaniając się kilku klientom. Potem spojrzał na Dysona, który zaniemówił ze złości.

- Jak już panu mówiłem, sir, umiem dobrze wykonywać mój zawód. Cholernie dobrze. Lubię moją pracę i nie zamierzam z niej rezygnować. Mogę nadal współpracować z panem, jeżeli pan przyjmie do wiadomości, że nie pozwolę panu ingerować w moje prywatne życie. Albo przystąpię do jednej z innych spółek adwokackich, które w ciągu ostatnich lat o mnie zabiegały. Wybór należy do pana.

- Jeżeli pan odejdzie, to ja rezygnuję z usług tej firmy -pośpieszył z deklaracją nie znany Melindzie mężczyzna, który wystąpił z tłumu. – Do licha, Taylor, za dwa tygodnie zaczyna się mój proces i chcę żeby to pan mnie bronił.

Widząc, że klienci są zainteresowani spektaklem rozgrywającym się na ich oczach, Dyson uniósł pojednawczo dłonie.

- Proszę się uspokoić. Między mną a panem Taylorem powstało pewne nieporozumienie, lecz ci, co mnie znają, wiedzą, że to się nieraz zdarza. - Przez tłum przebiegi niepewny chichot. - Panie Taylor, może zakończymy rozmowę w moim biurze w poniedziałek - zaproponował Dyson, usiłując wykrzesać uśmiech, oczywiście na użytek zgromadzonych gości.

- Świetnie, sir.

Kiedy starszy pan zamierzał odejść, Melinda zwróciła się do niego pośpiesznie.

- Proszę pana...

Odwrócił się ostrożnie.

- Chciałam przeprosić pana za wszelkie ewentualne kłopoty, które mogły wyniknąć z powodu moich uwag, jakie ostatnio mimowolnie rzuciłam w rozmowie z dziennikarzem. Zapewniam pana. że to się więcej nie powtórzy, bez względu na moje osobiste opinie o prowadzonych przez pana sprawach. I nigdy nie uczynię niczego, co mogłoby sprawić kłopot Griffowi lub jego klientom. Podobnie - o czym jestem przekonana - i on nie wyrazi się niewłaściwie o żadnym z pacjentów mojej kliniki.

Wypowiedziała te słowa tak, aby zostały dosłyszane przez otaczające ich osoby, a zwłaszcza klientów, którzy z jej powodu mogliby zacząć odnosić się niechętnie do Griffa.

Dyson zawahał się. podziękował burkliwie i odszedł.

Melinda uchwyciła spojrzenie Leslie i jej dyskretny gest palców, uniesionych w znaku tryumfu. Widać było, ze zakończony zwycięstwem bunt, podniesiony przeciw despotycznemu ojcu dodał Leslie odwagi.

Melinda poczuła obejmujące ją ramię i ciepłą, męską dłoń.

- Skąd taka suknia? - zamruczał Griff. Uśmiechnęła się. Oczy miała trochę zamglone.

- Jest bardzo ładna, ale nie jesteś w niej sobą.

- Wiem - odparła z uśmiechem. - Chyba oddam ją Meaghan.

- Kupię ci w zamian inną, może czerwoną? - obiecaj z uśmiechem.

Splotła palce z jego palcami.

- Pomówimy o tym później.

- Nie.

- Ależ Griff, uważam, że jest bardzo seksowny.

- Wybacz, ale kolczyk muszę zdjąć. Czy zdajesz sobie sprawę, ile czasu mi zajęło włożenie go do ucha po dwunastu latach? - spytał z wyrzutem.

- Dziwne, że dziurka nie zarosła.

- Niestety.

Przytulona do jego piersi bawiła się srebrnym krzyżykiem.

- Czy nie założysz go nawet dla mnie, czasami? Przesunął powoli dłońmi po jej gołych ramionach.

- Nie, Melindo. To już historia. Wieczorem założyłem go specjalnie.

- I osiągnąłeś cel.

- A poza tym o mało nie urwałaś mi ucha, kiedy parę minut temu kolczyk zaplątał się w twoje włosy.

- Och, przepraszam. Myślę, że byłam za bardzo... roztargniona i nie zauważyłam. Ja zwykle zdejmuję kolczyki przed przystąpieniem do wytężonego wysiłku fizycznego.

- Teraz mi to mówisz. Przedtem prosiłaś, żebym go nie zdejmował podczas...

- Tak, bo uważam, że kolczyk jest seksowny - przerwała mu ze śmiechem. Pochyliła się, pocałowała go i pogładziła rozwichrzone włosy.

- A skórzana kurtka? - spytała z wargami przy jego ustach.

- Mogę zadymać - ustąpił. - Na specjalne okazje. Do pracy nadał będę nosił garnitur.

- To jeszcze przeżyję - mówiąc to znowu go pocałowała. - Byłam tak dumna z ciebie wczoraj wieczorem.

Nie pierwszy raz po wyjściu z przyjęcia wracała do incydentu z Dysonem.

- Wiesz, dopiero wtedy, kiedy Dyson wręcz narzucił mi swoje warunki, uświadomiłem sobie, jak bardzo ulegałem mu przez te dwa lata. Bałem się być sobą. Myślałem i działałem prawie pod jego dyktando. Zakładałem, że nie odniosę sukcesu, jeżeli będę kierował się własnymi zasadami.

Uważałem, ze musze wzorować się na innych, którym się udało.

- Teraz już tak nie myślisz. Klienci gotowi są zgłaszać się do ciebie bez względu na to, gdzie będziesz pracował i czy będziesz nosił kolczyk.

- Taak. W każdym razie niektórzy. I co ty na to?

- A propos, kim był ten mężczyzna, który tak panicznie zląkł się, że odejdziesz od Dysona? Ten, który ma proces za dwa tygodnie?

Griff skrzy wił się i odpowiedział z wahaniem.

- Nie jestem pewien, czy mogę ci powiedzieć. Wtuliła twarz w jego ramię.

- To jedna z tych spraw, która nie będzie mi się podobała?

- Obawiam się. Ale ten człowiek zasługuje...

- Na uczciwy proces. Wiem - zakończyła za niego i uniosła z uśmiechem głowę.

Zawinął na palcu pasmo jej włosów i powiedział poważnym tonem:

- Zmieniłem się, Meilndo. Nie udawałem. Naprawdę wykonywanie zawodu adwokata daje mi zadowolenie, a z upływem lat stałem się raczej konserwatysta.

- Wiem. I kocham cię takim, jakim jesteś. Nigdy nie chciałam cię zmieniać, chodziło mi jedynie o to, abyś nauczył się akceptować samego siebie. Wiesz, ja też się zmieniłam, odkąd jesteśmy razem.

- Naprawdę?

- Uświadomiłam sobie, że muszę brać pod uwagę punkt widzenia innych ludzi, wsadzie i nie tylko tam. To dlatego poszłam na rozprawę Stanleya Schulza, Chciałam się sprawdzić obserwując ciebie, jak bronisz człowieka, którego postępowania nie pochwalam. Może jestem bardziej podobna do Malta, niż chciałabym się przyznać.

Griff udał przerażenie, a potem zachichotał.

- Myślę, że mogę to przeżyć. Czy wyjdziesz za mnie?

Zesztywniała. Odsunęła się, żeby móc spojrzeć na jego twarz.

Uśmiechał się pogodnie.

- Czy... wyjdę za maż za ciebie?

- Już ci mówiłem. Jestem konserwatystą. Życie na kocią łapę jest zbyt liberalną koncepcją dla takiego faceta jak ja.

- Nie bądź złośliwy. Czy jesteś zupełnie pewny, że chcesz się ze mną ożenić? Czynie powinieneś jeszcze tego przemyśleć? Może uznasz, że jestem jednak zbyt narwana? Może...

Griff położył dłoń na jej ustach.

- Zadałem ci pytanie – przypomniał jej modulowanym, aktorskim głosem, jakim przemawiał w sądzie. - Tak czy nie panno James?

Uniósł dłoń, usłyszał wyszeptane słowo „tak" i zamknął jej usta pocałunkiem.

- Czy jesteś tego pewny? - spytała, gdy pozwolił jej odetchnąć.

- Jestem całkowicie pewny - odrzekł.

Dużo, dużo później, kiedy Melinda leżała zaspokojona i wyczerpana w ramionach Griffa, przyszło jej na myśl, że w łóżku był o wiele bardziej Dzikim niż zrównoważonym adwokatem, za jakiego się uważał.

Usnęła uśmiechając się z zadowoleniem na myśl o poczynionej właśnie obserwacji.

Pozostała im do pokonania jeszcze jedna przeszkoda. Melinda siedząc w samochodzie obok Griffa widziała, jak w miarę zbliżania się do Springfield ogarnia go coraz większy niepokój.

- Będzie bardzo przyjemnie - zapewniła. Położyła dłoń ozdobioną nowym pierścionkiem z brylantem na jego naprężonym ramieniu.

Spojrzał na nią spod oka.

- Ciągle mnie o tym przekonujesz. Zachichotała na widok jego sceptycznego spojrzenia.

- Naprawdę, Przecież lubiłeś moja rodzinę. Wszystkich, no, z wyjątkiem Matta.

- Matt jest w porządku.

- No widzisz. Nawet jego teraz akceptujesz,

- Mmm.

- I nie musisz się martwić. Oni leż cię polubią.

- Nie muszę?

- Oczywiście, że nie. Merry zawsze cię lubiła. Uważała, że masz uroczy uśmiech. I miała rację.

Odpowiedział tym swoim uśmiechem, pod wpływem którego nieodmiennie topniało jej serce.

- A co z resztą?

- Marsha nigdy nie miała nic przeciwko tobie. Znasz ją, ona wszystkich lubi.

- A Meaghan?

- Meaghan śmiertelnie się ciebie bała. Ale nie martw się. Ona zawsze była nerwowa.

Pokręcił głową.

- Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak dwie dziewczyny o identycznym wyglądzie mogą mieć tak różne osobowości. Ty się nie bałaś niczego. I nadal się nie boisz.

Zacisnęła palce na jego ramieniu.

- To nieprawda. Byłam przerażona, że nie potrafimy przezwyciężyć różnic naszych charakterów. I że w końcu poślubisz Leslie Dyson,

- Wobec tego byłaś głupia - odparł spokojnie.

- Zawsze znajdziesz właściwe, miłe słowo, prawda, kochanie?

Uśmiechnął się. Melinda wyczuła, że jego napięcie powoli mija.

- Griff. kocham cię. Odprężył się jeszcze bardziej.

- Ja też cię kocham.

- No jak, już mniej się obawiasz Święta Dziękczynienia z klanem Jamesów?

- A czego miałbym się bać? Mam być poddany ocenie twoich dwóch starszych sióstr i ich mężów, twego brata i jego żony. twojej bliźniaczki, jej męża, nie wspominając o nie wiadomo jakiej liczbie siostrzenic i siostrzeńców.

- Jest ich siedmioro.

- Dziękuję. Wszyscy będą decydować o tym, czy jestem odpowiednim kandydatem na męża ostatniej panny James. Nawet nie będę mógł spać z tobą w czasie tych dni, bo Meaghan uzna, że nie zaślubiona para dzieląca sypialnię jest złym przykładem dla dzieci. Tak, rzeczywiście, nie mogę się tego wszystkiego doczekać.

Śmiejąc się z jego gderliwego tonu Melinda pochyliła się i pocałowała go w policzek.

- Wszystko będzie dobrze. Jesteś przecież znakomitym adwokatem, pamiętaj o tym. Pomyśl, że oni są ławą przysięgłych i użyj swego zniewalającego uroku, a będą ci jedli z ręki Ty to potrafisz.

- A ty jesteś świetnym psychologiem. Nie myśl, że nie jestem świadomy tego, co teraz robisz.

- Acoja według ciebie teraz robię?

- Usiłujesz zająć moją uwagę i nie pozwalasz mi rozmyślać o powrocie do Springfield.

- Pomogło?

Jego oczy spoczęły na stojącej przy szosie tablicy z napisem „Witamy w Springfield".

- Tak. Chwilowo.

Przez następne parę minut jechali w milczeniu. Nagle Griif niespodziewanie skręcił w boczną drogę.

- Griff, nie musisz tego robić.

- Muszę – odparł patrząc przed siebie.

Może ma rację, stwierdziła w duchu, poprawiając się na siedzeniu. Chyba tak powinien postąpić.

Znajdowali się w starej dzielnicy miasta. Domy tu były niewysokie i źle utrzymane. Wyblakła farba, połamane żaluzje, spróchniałe drewno - oznaki nędzy bezlitośnie obnażone w świetle jasnego, popołudniowego słońca. Tu i ówdzie dostrzec można było ślady jakichś powierzchownych napraw - świeżej warstwy farby na spaczonych, drewnianych powierzchniach ścian. W niektórych oknach za popękanymi szybami wisiały firanki. Gdzieniegdzie na trawnikach posadzono ozdobne krzewy.

Griff zatrzyma! samochód przy krawężniku i spojrzał w kierunku jednego z domów... Jego twarz nic wyrażała żadnych uczuć. Dom był kiedyś pomalowany na biało i miał jaskrawoniebieskie żaluzje. Kolory dawno już wyblakły. Trawnik wyglądał schludniej niż przed dwunastu laty, chociaż rzadka trawa była pożółkła, a samotne drzewo rosnące przed domem prawie zupełnie pozbawione liści. Pod drzewem leżał trzykołowy, zniszczony rower. Mały, pewnie czteroletni chłopiec bawił się tanimi, plastykowymi samochodami

Na drodze dojazdowej stałą półciężarówka z powyginanym zderzakiem. Melinda patrzyła na Grilla i zastanawiała się. czy porównuje len samochód do swego czarnego mustanga.

Nagle drzwi domu otworzyły się i wyszedł z niego mężczyzna w wypłowiałej, niebieskiej koszuli i dość brudnych, roboczych spodniach. Stanął na ganku. Daszek zniszczonej czapki ocieniał mu twarz. Griff przyglądał się. mężczyźnie w napięciu. Melinda nie miała wątpliwości, że ten człowiek przypominał mu ojca, który prawdopodobnie tak samo ubrany chodził do źle płatnej, fizycznej pracy. Dopóki nie stracił jej z powodu pijaństwa. Położyła rękę na zbielałych kostkach palców zaciśniętej dłoni Griffa. Niestety nie mogła mu pomóc. On sam musiał wypędzić swoje demony.

Mężczyzna spojrzał w stronę ulicy i zmarszczył brwi na widok luksusowego samochodu. Odwrócił się do chłopca i skinął na niego. Chłopiec posłusznie odłożył zabawki i pobiegł w jego kierunku na grubych nóżkach. Kiedy dotarł do ganku, podskoczył ze śmiechem i wylądował w ramionach ojca. Uśmiechnięty mężczyzna wprawnym ruchem usadowił chłopca na biodrze i zwichrzył mu jasne włosy. Potem, rzucając jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie na samochód Griffa, odwrócił się, wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi.

- Czy wiesz, co bym dał za jeden taki uśmiech mojego ojca? - wyszeptał Griff.

-Tak - odparta. - Wiem.

Westchnął i odwrócił się do Meilndy. Pozostawił za sobą dom i związane z nim wspomnienia.

- Myślę, że i ty dałabyś wiele, żeby twoi rodzice żyli kilka lat dłużej.

- Wszystko bym dala - odparła ze ściśniętym gardłem.

- Ale nie mogłam zapobiec biegowi wypadków.

- I ja nic nie mogłem zrobić dla szczęścia mojej rodziny.

- Tak. – Objęła go. - Griff. tak mi przykro. Przykro mi. że byłeś taki nieszczęśliwy i że wspomnienia nadal cię ranią.

- Nie wszystkie wspomnienia mnie ranią. - Ujął jej dłoń i pocałował. - Byłaś wtedy jedynym promykiem w moim ponurym życiu. A ja ci nawet nigdy nie podziękowałem za twoją przyjaźń..

- To niebyło potrzebne.

- Ależ było. - Po chylił się i pocałował jej drżące wargi.

- Dziękuję ci Melindo za to. że byłaś moim przyjacielem. I że nadal nim jesteś.

Powstrzymując łzy, zdołała się uśmiechnąć.

- Lepiej już jedźmy, bo ten mężczyzna naśle na nas policję. Pewnie podejrzewa, że chcemy mu porwać dziecko.

Z nieco nienaturalnym uśmiechem Griff uruchomił silnik.

- Tylko tego by brakowało, żeby gliny ze Springfield jeszcze raz wpakowały mnie do pudła.

W piętnaście minut później stali przed dużym, pięknym domem w eleganckiej dzielnicy po drugiej stronie miasta. Z wewnątrz dobiegały przytłumione odgłosy rozmów, śmiechu, okrzyków bawiących się dzieci i płaczu niemowlęcia, tak charakterystyczne dla domu zamieszkanego przez dużą rodzinę.

- Gotowy? - spytała Melinda ściskając mocno rękę Griffa.

Wyprostował szerokie ramiona i rzucił okiem na ubranie - biała koszula, szary sweter i granatowe spodnie. Melindzie nie udało się go namówić na założenie kolczyka.

- Na ile to możliwe. - Zaśmiał się krótko, - Do licha, o mało co bym zapomniał...

Patrzył teraz przed siebie, jakby w odległą przestrzeń.

- Pamiętasz ten wieczór, kiedy ci powiedziałem, że opuszczam Springfield?

Zadrżała.

- Oczywiście, pamiętam. To była dla mnie najboleśniejsza chwila w całym okresie dorastania. Byłam przekonani, że wyjeżdżasz przeze mnie.

- I miałaś rację, w pewnym sensie. W każdym razie natknąłem się wtedy na Granta, męża Merry. Oczywiście nie był jeszcze wtedy jej mężem. O ile sobie przypominam, był tego wieczoru tak samo sfrustrowany jak ja. Chyba obaj w domu wzięliśmy zimny prysznic.

- O czym omal nie zapomniałeś? - spytała niecierpliwie, tupiąc nogami.

Rozbawiony tą niepohamowaną ciekawością, uścisnął jej rękę.

- Zapewniłem wtedy Granta, że kiedyś przyjadę po ciebie. Dopiero później postanowiłem nigdy tu nic wracać i wymazać z pamięci wszystkie wspomnienia. Także i o tobie.

- Chcesz przez to powiedzieć, że zgłupiałeś dopiero później? - zadrwiła. Otrzymała w zamian uśmiech i żartobliwego klapsa.

Chichocząc przygładziła jaskrawy, kolorowy płaszcz i sięgnęła do dzwonka.

- Griff, jeszcze jedno.

- Co takiego?

- Jeżeli nasza córka przyprowadzi kiedyś do domu młodego człowieka z długimi włosami, w obszarpanym ubraniu i z kolczykiem w ucho, to...

- Zamknę ją na klucz w pokoju.

- O nie. Nie wolno ci mieć takich uprzedzeń. On może być naprawdę cudownym mężczyzną.

- Porozmawiamy o tym w stosownej porze - odrzekł stanowczo. - Zadzwoń do drzwi, Melindo.

Pokręciła głową.

- Dlaczego ja ciągłe mam wrażenie, że mój Dziki stał się tak bardzo podobny do mojego brata?

Obdarzył ją niewymuszonym, ujmującym i czułym uśmiechem, który tak uwielbiała.

- Możesz to po prostu traktować jako spłatę długu. Towarzyszący tym słowom figlarny błysk jego ciepłych. brązowych oczu na pewno nie należał do poważnego adwokata o konserwatywnych poglądach.

Chyba Dziki na szczęście nie został tak całkowicie ucywilizowany, pomyślała z radością.

Nacisnęła dzwonek.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
007 Wilkins Gina Bunt serca
Wilkins Gina Bunt serca
Harlequin Temptation 022 Wilkins Gina Gorąca linia
Wilkins Gina Bunt serca
Lindsey Johanna Bunt serca
Thompson Vicki Lewis W hawajskim rytmie (Harlequin Temptation 107)
Thompson Vicki Lewis Specjalista od romansow (Harlequin Temptation 183)
Gina Wilkins Ślubu nie będzie
Harlequin Temptation 021 White Tiffany Spełnione marzenia
Harlequin Temptation 015 Elise Title Świąteczna opowieść
Harlequin Temptation 001 Schuler Candace Dziecko Desi
Thompson Vicki Lewis Szalony weekend (Harlequin Temptation 18)
Thompson Vicki Lewis Boże Narodzenie w Connecticut (Harlequin Temptation 53)
Thompson Vicki Lewis Ulubieniec kobiet (Harlequin Temptation 170)
Harlequin Temptation 028 Jo Morrison Trudne pojednanie
Harlequin Temptation 027 White Tiffany Zaproszenie in blanco
Harlequin Temptation 008 Sandra James Uśmiech losu
Harlequin Temptation 029 JoAnn Ross Mroczne namiętności
Harlequin Temptation 019 Delinsky Barbara Samotne serce

więcej podobnych podstron