Czaplicki Władysław OBRAZ SYBERYI

CZAPLICKI WŁADYSŁAW

OBRAZ SYBERYI



WSTĘP.

Jakkolwiek po szkołach uczą i geografii, i statystyki, mimo tego bywają one częstokroć niedostateczne do powzięcia dokładniejszego wy­obrażenia, o tym lub owym odleglejszym od nas kraju. A najlepszym tego dowodem są fałszywe wyobrażenia, jakie między innemi wogóle mają

o Syberyi i tego kraju mieszkańcach, i przy­pominam sobie, że przed moim pobytem w tym kraju, i ja innych nad powszechne nie mia­łem wyobrażeń.

Wjeżdżając w granice Syberyi, byłem zdu­miony rzeczywistą tego kraju pięknością.

Granice, historyczny szkic i po­dział Syberyi.

Syberya dzisiejsza, ciągnie się na zachodzie z południa na północ, od kirgizkich stepów wzdłuż Uralu do Karyjskiój zatoki, i po za granice „No- woj Ziemli,“ do ostatecznych krańców północnego bieguna, aż do cieśniny Berynga, a na południu od podnóża uralskich gór, wzdłuż granicy kirgizkiej, i granic Niebieskiego Państwa, aż do Japońskiego morza i na wschodzie wzwyż ostatecznych krańców Amurskiego kraju, do morza Ochockiego i poza Kamczatkę, aż do morza Berynga, łączącego się z wspomnianą już cieśniną tegoż nazwiska.

Sybir, jest-to, źe tak powiem, jeden wielki las, przerżnięty tuż obok rzók: Toboła, Irtys?a,

Oby, Toma, Czułymu, Kiemczuka, Jeuisieja, Tun- guzki, Angary, jeziora Bajkalskiego, dalej znów tuż obok rzek: Leny, Witimu, Ąldanu, Amuru i wielu innych pomniejszych, jednym od zachodu na wschód ciągnącym się gościńcem, od którego w kilku tylko miejscach na prawo i na lewo, to jest: ku północy i na południe także wzdłuż rzek pomniejsze idą gościńce.

Wzdłuż tego gościńca po obu stronach dosyć dobrze zabudowane wioski i — z wyjątkiem Omska, Tomska i Irkucka, miast większych i po części na sposób europejski zbudowanych, — liche miasteczka drewniane, nareszcie step gdzieniegdzie, zresztą je­ziora i bagna.

Rząd rosyjski zaczął swoje zawojowania od Uralskich gór do nieprzejrzanych przestrzeni pół- nocno-zachodniej Azy i w 1580 — 1585 r.

Gdy na zachodzie graniczyła Rosya z silnemi państwy, na które targnąć się nie miała ni siły ni odwagi, na wschodzie stał dla Rosyi otworem świat niemal nowy, koczującemi zaludniony plemiony.

Polityka ros}Tjskiego państwa w XVI. stuleciu bjła na zachodzie niejako tylko obronna, na wscho­dzie zaś zaczepna, dążąca do zawojowania wówczas bezsilnych a głównie źle uorganizowanych plemion.

Po upadku Kazańskiego i Astrachańskiego pań­stwa, otworem stały dla Rosyi wrota północno za­chodniej Azyi.

Zresztą nawet już w 1499 r. oddział z 4.000 ludzi, złożony z samej prawie szlachty i bojarskich dzieci, pod dowództwem księcia Uszatego wtargnął na łyżwach poza Uralskie góry, poza Tobol i Ir­tysz aż do rzeki Oby i zmusił Edygę do opłacania jassaku. *)

Wielki zaś książę Wasyl Iwanowicz przyj ą-

wszy między innemi także i tytuł władcy ziemi

Obdorskiój i Kopdyjkiej, potwierdził tem samóm,

jeżeli nie owładnięcie, to przynajmniej pretensye

rosyjskiego tronu do panowania nad krajami poło- \

żonemi poza Uralskiemi górami.

Pierwszy atoli krok do stanowczego a raczej do skutecznego zawojowania północnej Azyi, nazwa­nej później Syberyą, uczynił 1589 r. Jermak Ti- mofiejewicz, sławny bohatyr, chociaż naczelnik zbó­jeckiej bandy, zbiegłej z nad Donu. Dla przebłaga­nia carskiego gniewu, należało coś uczynić wielkiego i bardzo pożytecznego dla rosyjskiego caratu. Z bandą- zatem swoją przekroczył Ural i zdobył dzisiejszą

) haraczu, także podatku.

l*

zachodnią Syberyą. Banda jego, którą, jak niesie podanie, szlachetniejszemi natchnąć miał uczuciami, obrała sobie patronem świętego Mikołaja i święty ten, do dziś dnia wysoko jest czczony w Syberyi.

Jermak wzniósł pierwszy ostróg w Tobolsku na wzniosłej i stromćj górze nad brzegami Irtysza i Tobola.

Dalsze zawojowania postępowały stopniowo od­działami więcej regularnego już wojska, jakoto od­działami strzelców, Kozaków, Czerkiesów i Tatarów hołdujących Rosy i.

Dzisiejsza Syberya dzieli się: na wschodnią i zachodnią, a te dopiero na gubernią, „obłasti“ *) i kraje n. p. gubernie Tobolska i Tomska liczą się do zachodniej, Jenisiejska zaś z krajem Turuchań- skim, oraz Irkucka z oblaściami: Jakucką i Za- bajkalską do wschodniej Syberyi, a krajem Amur­skim osobny rządzi gubernator.

Jenerał gubernator zachodniej Syberyi mieszka wt)msku, wschodniej zaś w Irkucku. W pierwszem mieście jenerał-lejtnant Chruszczów, były guber­nator w Lublinie, w drugiem zaś jenerał Kor- sakow.

) obwód.

Gubernie dzielą się na okręgi, okręgi zaś na wołoście *) a te ostatnie na wsie czyli „dierewnie“ i sioła. Dierewnia tern się różni od sioła, że nie ma cerkwi, która jest tylko sioła własnością. W die- rewniach bywają jednak tak zwane „czasownie“ czyli kaplice, gdzie ksiądz z pobliskiej parafii od czasu do czasa odprawia nabożeństwo.

Dierewnia albo siołem bezpośrednio rządzą starszyna i golowa, nareszcie „kandidat“ zastępca starszyny i kilku dziesiętników. Starszyna ma do pomocy pisarza. Cała ta wiejska władza winna wychodzić z wolnych wyborów „obszczestwa“ ogółu gospodarzy, którzy także wiejskiego opłacają pi­sarza.

Wołością całą, składającą się czasami z 20 do 30 siół i wsi, rządzi pisarz wołostny „golowa,“ wybierani z „obszczestwa“ gespodarzy. W każdej z takich wołości, których w jednym okręgu bywa 4 do 5ciu, jest jeden zasidatiel 2) czuwający nad wykonaniem rozporządzeń rządowych i załatwia­jący sprawy sądowe, i przeprowadzający śledztwa i t. d.

Okręgiem rządzi „Ujezdnyj Isprawnik.“ 3)

!) Gminy. 2) Asesor. 3) Powiatowy sprawnik,

Pod względem geograficznym, niepodobna nie podzielić tego olbrzymiego kraju jeszcze na połu­dniową, środkową, i północną Syberyę.

Klimat, wegetacya i noce.

Syberya, to wyraz przejmujący każdego pe­wną obawą i mrozem. Artysta nie maluje Syberyi inaczej, jak tylko w wyobrażeniu ciężkiej zimy, za­mieci śniegowej, a podróżujących przedstawia za­wsze tylko w sankach i z końmi, które zaledwie wybrnąć mogą z śniegu.

Po części to słuszna, ale tylko w zimie a i to tylko czasami.

Dotąd dają się postrzegać wszędzie najfał- szywsze o Syberyi pojęcia. Pochlebiam sobie, że następne stronnice sprostują pod wielu względami mylne o Syberyi wyobrażenia.

Przedewszystkiem klimat południowej a na­wet środkowej Syberyi nietylko jest znośny i zdrowy, ale nawet, że tak powiem, nie przykry. Zimą, mróz

wprawdzie wielki, a za średnicę przyjąć można 30 do 40° Reaum., a chociaż czasami dochodzi do 45 i 50° Reaum., nie jest mróz ów tak przykry, jak u nas brzydki, wietrzn}7, wilgotny dzień jesienny albo zimowy przy 10 lub 15° mrozu. Suchość bo­wiem i cisza powietrza niewypowiedzianie łagodzą wysoką zimna temperaturę. Najprzykrzejszą j,est sama długość zimy, która trwa od 7 do 8 a nawet wyżej ku północy do 9ciu miesięcy.

Wiatr, czy w zimie, czy w lecie jest coś rzadkiego, ale jeżeli do sybirskiego mrozu nadto przyłączy się wiatr tak zwany „buran,“ wówczas nikt prawie nie odważy się wyjść z pomieszkania.

W południowej i środkowej Syberyi, najkrót­szy dzień zimowy trwa 7 a nawet 6 tylko godzin. Nie czyni to jednak tak nieprzyjemnego wrażenia, jak mniemanoby mylnie; przeciwnie zdaje się, źe tak być powinno; zdaje się, źe inaczej nie byłoby dobrze.

Wiosny i jesieni nie ma prawie żadnej, wio­sną nazywają te kilkanaście dni, w których tają śniegi i puszczają rzeki. Szybka zmiana powietrza szkodliwy na zdrowie wywiera wpływ, do tego je­dnak przyzwyczaja się przybysz z łatwością. Dziś 30 stopni mrozu, za kilka dni już 0°, a znowu za

dni kilka już 20 do 30° ciepła; topnieją śniegi i lody, woda wysadza lód i puszczają rzeki, a za dni kilka już zieleni się trawa i już nastały upały, których średnica tak wysoka, jak mrozów.

Wegetacya nadzwyczaj bujna. Wkrótce łąki i lasy okrywają się zielenią i cudnemi hożych kwia­tów barwami. Na samem południu Syberyi, letniój nocy zaledwie dwie godzin, w środkowej zaś, nocy nie ma wcale,'bo jużciż niepodobna nazwać'mi no­cą, ową krótką chwilę, gdy słońce skryje się za góry, pozostawiając tyle jeszcze światła, że o 12 godzinie bardzo wygodnie kreśliłem ołówkiem moje notatki, lub czytałem książkę. Sybirska noc letnia, sprawia urok nie do opisania, i prawdziwie czaruje swoją pięknością.

Niepodobna zapomnieć i nie wspomnieć mi o kilku nocach, jakie na wspaniałem przepędziłem Irtyszu.

Nie znam nocy Neapolu, ni nocy Wenecyi, ni nocy Kaira, sądzę jednak, że mimo swej sławy u- ^ stąpiłyby miejsca letniej nocy, jaką przyroda środ­kowy i północny obdarzyła Sybir.

Wszak wszystkim znana owa krótka chwila, gdy w piękną pogodę skryje się słońce za góry. Nie noc to, ale miła jasność dnia, chociaż bez słoń­

ca, a taką właśnie wśród lata cała sybirska noc. Ale i któż zdoła opisać ten spokój, tę ciszę, tę świeżość, to życie i cały ten urok w przyrodzie? Któż zdoła rzetelnie przelać na papier lub płótno to dzieło najwyższego mistrza przyrody, wobec któ­rego i czemże jest pędzel, choćby najznakomitszego artysty malarza, czem pióro, choćby najwyższego poety ?

Niechaj spróbuje artysta, niechaj spróbuje po­eta, niechaj już niedaleko ujścia Irtysza do Oby, nocą podpłynie w pobliże lewego brzegu tój wspa­niałej rzeki, niechaj usiądzie na przodzie barki, a barka — niech płynie, choć szybko a jednak spo­kojnie, a jednak tak cicho! I niechaj wpatrzy się, zatopi w te cuda prawdziwego piękna, a4wypadną / z ręki i pędzel malarza i pióro poety.

Na prawo — prawie nieprzejrzane, ciche i na pozór spokojne wody Irtysza, — gładkie i połysku­jące, jak metalowe zwierciadło, a tam — daleko — u schyłku widokręgu, na samym nieba skłonie — cudnćj piękności ciemny, szafir nieba — a na nim, tu i owdzie wielkich — jakby niedawno rzuconych, bo na niebios sklepieniu jeszcze drżących—jasnych gwiazd niewiele — a wyżej cośkolwiek — błękit tak piękny, tak śliczny, takim, jakimś boskim przema-

wiający spokojem i taką powagą, a jednak tak ja­koś dziwnie wesoły, taką przemawiający radością — że — chyba tam — mieszkanie aniołów, otaczają­cych niebieskiego Ojca! — A opuszczając wzrok swój stopniowo na lewo, aż tam — na zachód daleki — błękit blednieje i — coraz bledszy i bledszy, blado różową przybiera barwę, a róż ten miły i blady, jak tchnienie — zlewa się niżej z jasnością śnież­nej, srebrnej białości, tonącej w zlocie słonecznego blasku.

A przytem cała przyroda, jakiemże nie do o- pisania żywem tchnie życiem ? Każde drzewko, każ­dy krzaczek tak bujny, każda roślina tak świeża, tak jędrna, każdy listek, czy drzewka, czy trawki, tak świeżo zielony, a każdy kwiatuszek tak barwny i wonny, tak wesoło tak śmiało wzniósł w górę swą główkę, wygląda tak hożo i taki szczęśliwy, tak szeroko rozwarł swój kielich, że zda się pełnemi li­sty chwyta perły rosy, - i pełną piersią świeżem i wonnem oddecha powietrzem. we wszystkiem ład taki, wszędzie uśmiech pełen wdzięku, we wszyst­kiem, w całości — czarujaca harmonia, wszystko nęci, zalotnie wabi, zaprasza do siebie i brakuje tylko — naszego słowika.

Jeśliś artystą, jeśliś poetą, — wobec takiego

piękna przyrody, zapadniesz w ekstazę podziwu, o-

- trząśniesz, chociaż na chwilę co ziemskiego w tobie, a duch twój — z czarującą zleje się harmon ą'i u- leci wysoko — tam, do aniołów i — Boga.

A jeśli z łona twojego wydrzesz uczucia, przy­tłumisz wrażenia i chwycisz za pędzel lub pióro, to ęzuć i jedno i drugie, boś już nie artystą, już nie poetą, tyś tylko — człowiekiem!

Ale chwila owa, która cię takiem napawa u- rokiem, jakżeż krótka ona! Zanim zdołasz nasycić wzrok, nakarmić duszę cudami tego prawdziwego piękna', już — po złotój słońca kąpieli, już—pra­wie tuż od zachodu, olśni cię blask pierwszych wschodzącego słońca promieni, ziemia nową, poran­ną, jaśniejszą przywdziewa szatę, nikną lekkie cie- / nie, ziemia nowem oblewa się światłem i — jeszcze chwila — jeszcze chwila tylko, a ukaże się słońce i znika noc, a z nią — urok cały.

Nie dziw, źe Kamczadale, 'Ostyacy, Tunguzy, Juracy, Jakuci, Dołgany itd. tak bardzo tęsknią za swojemi tajgami i rzekami i nocami ojczystego j ich kraju.

* *

Wśród lata częste bywają zmiany. Dopiero u- pał, prawdziwy skwar, że tylko ważny interes wy­prowadza z domu — w mgnieniu oka północny, przeszywający zawieje wiatr i należy przywdziać, jeżeli nie kożuch, nie futro, to przynajmniej coś in­nego ciepłego.

Gdy zbliża się wrzesień — gdzieniegdzie paź­dziernik — bardzo nagle chłodnieje powietrze, i kil­ka tylko dni chłodnych; nareszcie śnieg, który naj­częściej pada trzy dni i trzy noce, a w kilka dni późniój już mrozu stopni 30, i już ustaliła się zi­ma i śnieg i mróz trzymają aż do wiosny.

W ciągu zimy, rzadko tylko śnieg pada, jak latem prawie nigdy nie bywa deszczu. Nie pamię­tają, by deszcz padał dłużej nad jedne godzinę. To zdarza się rzadko, tylko na wiosnę i w ciągu kil­kodniowej jesieni.

Wegetacya prawdziwie dziewicza, roślinność nadzwyczaj bujna.

Syberya, to kraj pełen rzek i lasów, a nadto kwiecisty i wonny. Polne i leśne rośliny i kwiaty bujne, wonne i pełne życia, we wszystkiem o wiele naszą przewyższają roślinność. Lesiste rzek brzegi i lasy same, zdobne różami, liliami wodnemi, fioł-

kami i bratkami, a łąki całe zasłane cudnie wonie- jącemi najrozmaitszych barw kwiatami.

Jadąc n. p. traktem z Aczyńska do Jenisiej- ' ska, mniemałem, że jadę najcudniejszym parkiem angielskim. Na prawo i ,na lewo całe łany, to ama­rantowe, to zielone, to białe, to różowe,- to niebie­skie lub żółte, a wśród nich także po obu drogi stro­nach, ręką Stwórcy wszechświata zasadzone olbrzy­mie kląby foremne i kształtne, okrągłe i pirami­dalne, bo począwszy od najniższych na kraju krze­wów, stopniowo do większych i większych drzewek i drzew, z najwyższem w pośrodku drzewem, stoją wspaniale, kłąb jeden obok drugiego w odległości kilku lub kilkunastu sążni.

Po równinach całe łany piołunu, kminku i* kopru, siluą swoją aromą przepełniają powietrze, zresztą co chwila inny, coraz pojemniejszy zapach, mile drażni zmysł powonienia.

Owocowe drzewa, jagody tudzież moszka i mokryca.

Syberya od ostatnich czasów nie posiadała prawie żadnych drzew owocowych, utrzymywano bo­wiem powszechnie, że mimo największych starań i najtroskliwszego pielęgnowania, silne mrozy sybir- skie wyniszczają je w ciągu jednej zimy. I rzeczy­wiście, przez długie lata wszystkie próby, wszelkie usiłowania, były bezskuteczne.- W ostatnim dopiero lat dziesiątku, gdy zdolniejszych posprowadzano o- _ grodników i botaników, powiodło się tu i owdzie, osobliwie na południu Syberyi, zasadzić i zaaklima­tyzować niemal wszystkie owocowe drzewa, których ojczyzną Europa środkowa.

Natomiast jagód, osobliwie malin, czernic, czyli borówek, bruśnicy, nareszcie tak zwanej smoro- diny*) białej, czerwonej i czarnej obfitość nadzwy­czajna — poziomek mniej.

*) Krzewy i owoce zupełnie podobne do naszych po­życzek.

Zbieranie atoli jagód bardzo jest utrudnione, dla nadzwyczajnej ilości krwiożerczych komarów, moszek, mokrycy, czmielów, szerszeni, ós, bąków itd., które kąsają niemal do śmierci.

Moszka,“ jest-to muszka ciemnego, prawie takiego koloru, jak skrzydełka naszej zwyczajnej muchy; jej ukąszenie piekący sprawia ból, podobny do bólu z oparzenia, jak np. gdy kawalątko palą­cej się siarki spadnie na rękę.

,, Mokry ca,u jest-to muszka o wiele mniejsza od „moszki,“ biała, przezroczysta, zaledwie wolnem dojrzana okiem, jej ukąszenie o wiele przykszejszG od moszki, i tem gorsze, że niewidzialne; w całych masach przeciskają się po przez suknie najmniej­szym jakim otworem, i nagle straszny uczuwa się ból, a nabrzmienie o wiele większe jak bąble z u- kąszęnia komara; bąbel ten czerwony, niesłychane wywołuje swędzenie. Czasami porobią się rany.

Konie, krowy, cielęta, padają często ofiarą tych niewidzialnych jadowitych żądełek.

Mokry ca, ztąd zapewne otrzymuje swą nazwę, że pojawia się tylko w mokrych miejscach nad je­ziorami i bagnami. Tak ‘moszka jak i mokryca przepełniają całe powietrze, i niepodobna odetchnąć swobodnie, by je nie połykać. Im większy upał,

tem większe-ich masy. Bez siatki, niepodobna wyjść na podwórze. Wieczorem zaś i noc cala, straszną są plagą komary. Mieszkańcy z tego,powodu mażą twarz i ręce dziegciem, czasami zaś. mażą tylko siatkę. — Kobiety obwiązują’ nogi albo noszą — majtki.

Ta plaga najwięcej dotyka wsie, i wogóle wszystkie lesiste i mokre okolice środkowej i pół­nocnej Syberyi; w samych miastach pojawia się rzadko.

Zbieranie jagód zatem, bardzo jest, jak po­wiedziałem, utrudnione, a nawet niebezpieczne, nic bowiem łatwiejszego, jak właśnie wrówczas spotkać się z niedźwiedziem, który jest także niemałym ja­gód miłośnikiem.

To też mieszkańcy Syberyi nigdy nie wybie­rają się na jagody samotnie. Zawsze prawie liczne, często i z kilkudziesięciu osób obojga płci składa­jące się grono, wybiera się razem o kilka i o kil­kanaście wiorst w głąb tajgi, i w miarę odległości, pieszo albo konno, a mężczyzni uzbrojeni w topory sybirskie, i dotąd jeszcze skałkowe gwintówki.

Mieszkańcy Syberyi niemający owoców, bar­dzo lubią jagody, smaczne z nich na miodzie wy­

rabiają konfitury, któremi zwykle przy herbacie przyjmują swych gości.

Tajga.

Gdy jednak w powyższym rozdziale wspom­nieliśmy o sybirskiej tajdze, niepodobna nam nie poświęcić temu przedmiotowi osobnego rozdziału.

Sybirskie tajgi nie są to nasze lasy i bory, gdzie to każde drzewo łagodnym poruszane wietrzy­kiem, dźwięcznie, lekkim liści szelestem przemawia do ciebie.

To nie nasze lasy i bory, gdzie na miękkim, puszystym mchu można wygodnie rozciągnąć się pod drzewem, by pod jego cieniem, miłym zefiru pieszczony powiewem, usnąć spokojnie i śnić z roz­koszą, o już minionem albo przyszłem szczęściu!

To nie nasze lasy i bory, gdzie lube niewin­nych ptasząt świegotante, smętne rozpędzi ci myśli, gdzie ze smętno rozkosznym śpiewem skowronka duch twój wznosi się wyżej — rwie się do nieba —

2

do aniołów i Boga, by złożyć mu dzięki, za tyle szczęścia, za tyle uroku i cudów w przyrodzie!

To nie nasze lasy i bory, gdzie to bohatyrski, dźwięczny głos słowika, tclmie silę w upadłego du­cha, wieje w serce nadzieję i doda odwagi i po­pchnie do czynu!

To nie nasze lasy i bory, gdzie to bogdaj zdaleka doleci cię odgłos siekiery lub piły, gdzie na każdym kroku zobaczysz ścieszkę albo drużynę, gdzie na każdym kroku widzisz rękę ludzką albo ślady ludzi.

Tam — w sybirskiej tajdze, inaczej, inaczej. Znajdziesz tam złoto i srebro i drogie kamienie — ale tam jakoś tak duszno, i wilgotno, i parno! Na ziemi

stęchliną — przegniłe, miękkie, rozlazłe kłody staro­ścią powalonych drzew, pomiędzy któremi łatwo można utonąć, tu i owTdzie wysoka trawa i paproć wysoka, a wśród niej chyba jadowita prześlizgnie się żmija.

W sybirskiej tajdze, niemal wieczna panuje cisza, a biada, biada temu, kto w chwili rozkołysa­nia się tego lesistego morza, w ponurem jego wnę­trzu szuka schronienia. Za lada wiatru podmuchem starością zgrzybiałe drzewa z łoskotem i chrzęstem

zamiast mchu miękkiego miliony grzybów

gałęzi z wszech stron walą się na ziemię i druzgocą wszystko, co stoi na drodze. A sybirski buran w tajdze sybirskiej? To duch strasznej klęski, to duch prawdziwego zniszczenia, który tysiące morgów lasu w swym gniewie ściele sobie pod stopy. Biada temu, kto zabłąkany w sybirskiej tajgi dostanie się wnętrze.

W jej łonie ludzie giną bez wieści, niejedna, nawet z 200 ludzi składająca się kompania robo­tników dążących do kopalni złota, zmyliwszy dro­gę, zginęła bez śladu, a zdarzyło się, że pareset ludzi zabłądziwszy w tajdze zarządzało losowanie, kto z pośród nich i kiedy paść ma z kolei ofiarą dla zaspokojenia ich głodu, i po dniach kilkunastu zaledwie kilka opuchłych, w pół martwych przy ży­ciu znaleziono postaci.

W tajdze sybirskiej żaden nie zaszeleści ci listek, najlżejszy nie owionie cię wietrzyk, a zamiast miłego ptasząt świegotania i śpiewu, niezliczone roje owadów, miliony, miliony komarów, moszek czyli moskitosów, bąków, czmielów, ós i szerszeni brzęczy cl nad uchem, — jakoś złowrogo huczy w powietrzu

i z żarłoczną chciwością nasycenia się krwią twoją, całemi rojami rzuca się na ciebie.

W sybirskiej tajdze nie znajdziesz ani dró- źyny, ani ścieszki, ani nawet śladu stopy człowieka;

Tam chyba zimą, rzadszą częścią tajgi prze­mknie się Ostyak, Tunguz lub Jurak, albo inny z pierwotnych krajowców na sążnistych, futrem podszytych łyżwach drewnianych. .

Sybirskie tajgi, lasy i bory nieprzejrzane, nie- i przebyte, dziewicze, bo często nietknięte jeszcze to­porem, ani stopą ludzką, mieszczą w swem łonie i drzewa nawet masztowe olbrzymiej wielkości. Imj więcej na północ, tem więcej brzeziny, w środko-f wej jednak i w południowej Syberyi są nadto: to- | pole, wierzby, jodły, sosny, świerki, smereki, mo­drzewie (po rosyjsku listwinica) i- olbrzymie cedry J sybirskie. Dereń i czeremesza pokrywają wszystkie nisko położone wybrzeża jezicr i rzek. Paproć po trzykroć wyższa jak u nas. W lasach nadto nieźli- \ czona i nieprzebrana masa najrozmaitszych grzy­bów, które mieszkańcy marynują i solą.

Cedry sybirskie i zbiór orzechów cedrowych..

Niepodobna niewspomnieć mi tutaj o drze­wach cedrowych, jakie zdaje się tylko w naszych znajdują się Tatrach, a mianowicie naokoło Mor­skiego oka, i nad Morskiem okiem naokoło „Czar­nego stawu.“

Zadziwia zaprawdę, dlaczego u nas nie rozpo­wszechniają tego tak bardzo pożytecznego drzewa, które na naszej ziemi i wobec naszego klimatu, a wobec naszych stosunków i warunków, do większej doprowadzone doskonałości, obfitszy jak w Syberyi wydałoby plon i wielką dla kraju przyniosłoby ko­rzyść. — Jakim skarbem dla mieszkańców Syberyi jest drzewo cedrowe, następujący wyjaśni ustęp.

Ażeby przy tej sposobności zapoznać czytają­cych z jedną z ważniejszych czynności wiejskiej, w pobliżu tajg żyjącćj ludności, pragnę przynaj­mniej pobieżnie opisać wyprawę Sybiraków na o- rzechy cedrowe.

Co roku liczne zbiera się towarzystwo i po

największej części konno, w włosiennej siatce ma głowie, z myśliwską torbą i sybirską na ramieniu gwintówką, a toporem za pasem; wyruszają wszy­scy na tę wyprawę przynajmniej o 30 do 40 wiorst od swoich siedzib, a czasem i jeszcze dalej w głąb tajgi.

Wyprawa tego rodzaju, jakkolwiek z wielu połączona trudami, opłaca się dobrze, bo po 14tu dniach, wypadnie z równego podziału na każdego mniej-więcej po 40 pudów, czyli 16 centnarów i 40. funtów, a ponieważ pud sprzedają po 2 ruble, każdy zatem uczestniczący w wypawie, może s]^» dziewać się około 80 a nawet 100 rubli zarobku.

Przybywszy w głąb tajgi, w pobliże najobfit­szych w orzechy cedrów, przywiązują konie, rozkła­dają ogniska, wznoszą szałasy, a potem z kolei na rozmaite dzielą się kategorye. Gdy jedni pilnują koni i dostarczają siana i wod^ inni muszą goto­wać i niezbędne nastawiać samowary, większa zaś liczba z worami i płachtami idzie na orzechy. Na najwyższe wspinają się drzewa, a gdzie nie mogą dosięgnąć rękami, tam nie oglądając się na przy­szłość, bez ceremonii toporem obcinają gałęzie.

Wyprawy tego rodzaju odbywają się zwyczaj­nie przy końcu lub w połowie miesiąca września,

t. j. gdy noce zaczynają być dłuższe i ciemniejsze. Wówczas o J Otej zciemnia się już znacznie, a roz­widnia dopiero około 5tej rano. Szyszki przyniesione z wieczora, bywają nazajutrz łuszczone rękami tych, którzy pozostają przy szałasach, ogniskach i ko­niach.

Szyszki, jakkolwiek mniejsze, mają kształt po­dobny do szyszek cedrów libańskich, barwa ich, do­póki świeże, zewnątrz i wewnątrz 'fioletowa; orze­szki podługowate, małe, mniej-więcej jak'trzy albo cztery razy ziarnko naszej gruszki zwyczajnej albo jabłka; cienka ciemno brunatna łupina, ziarnko o- rzecha białe, lecz co do smaku, oznaczyć go tru­dno, ni kwaśne, nf słodkie— że tak powiem — ni­jakiego smaku. Sybiracy atoli nie mając żadnych innych orzechów, lubią je bardzo, rozgryzają zęba­mi, i całą tego rodzaju manipulacyę, niesłychanie przeprowadzają szybko i zręcznie. W post, który przypada tam często i trwa tak długo, a bywa do­trzymywany tak ściśle, wyrabiają z tych orzechów smaczny- olej i — na sposób naszej orszady — śmie­tankę do herbaty. Sam zbiór orzechów trwa zwy­czajnie JO do 12 dni, resztę zaś czasu przeznaczają na dokończenie łuszczenia, na podział i pakowanie na wozy.

Sybirskie drzewa cedrowe pod względem wy­sokości i grubości, równają się naszym największym sosnom. Różnią się jednak tak składem, jak również miękkością swych igieł, ą oraz tem, że rosną bar­dzo rozłożysto. Drzewo cedrowe używają Sybiracy na budulec i na kufry, które z tego względu cenią wyżój nad inne, że zabezpieczają od muli. Cedrową żywicę żują Sybiracy z wielkiem zamiłowaniem, i jak utrzymują niektórzy, właśnie to wpływa tak korzystnie na lśniącą białość ich zębów.

* * ^

*

Na tem miejscu należy dodać mi jeszcze, że mieszkańcy Syberyi niemiłosiernie niszczą swoje taj­gi. Na wiosnę podpalają je i nieraz tysiące mor­gów lasu, pada ofiarą szerzącego się pożaru. Rozu­mie się, że przy tej sposobności giną — że tak po­wiem — miliony młodej zwierzyny i piskląt pta­sich.

Jakkolwiek zapewniano mię, że palenie lasów na wiosnę tak bardzo wpływa na uprawę ziemi, że więcej zyskuje się na tem, niż traci na zniszczeniu lasu, nie trafia to jakoś do mojego przekonania, pomimo, że jak utrzymują mieszkańcy Syberyi,

niszczenie lasów pożarem, wychodzi zawsze z roz­kazu władz.

Gdy wśród nocy ciemnej, patrzyłem na te ol­brzymie przestrzenie gorejących lasów, na to — źe tak powiem — morze płomieni, przejęty byłem ja­kąś niewypowiedzianą zgrozą, nie dozwalającą upa­trywać w tem dziele zniszczenia, wspaniałego wi­doku, jak twierdzili inni widzowie.

Zwierzyna i ptactwo.

i

Zwierzyny rozmaitego "rodzaju posiada Sybir do zbytku.

Prócz mnóstwa rozmaitego rodzaju niedźwie­dzi, kryją lasy sybirskie w swem wnętrzu bardzo wiele wilków, lisów zwyczajnych, czarnych i niebie­skich, nareszcie także sobole, miliony wiewiórek (po rossyjsku biełki) popielatych, mniej czerwonych, cza­sami czarnych, miliony gronostai, dalej burundiuki maleńkie, tchórze, rysie, bobry, łosie (po moskiew-

sku sochaty), sarny, renifery, białe zające, a po połach susły.

W ptactwo wszelkiego rodzaju także bardzo obfituje Sybir, a osobliwie tajgi i miejsca w pobli­żu bagien, jezior i rzek, któremi przyroda chojnie obdarzyła Sybir. Obok drapieżnych orłów, jastrzębi, małych kruków, kawek, małych wron, które są zwiastunami wiosny, oraz mnóstwa srok zwyczaj - nych i brudno żółtych, zwiastunów zimy, mnóstwo mew, miliony wszelkiego rodzaju kaczek, ceranek, łysek, gęsi, żórawi, łabędzi, czapli, krzyków, beka­sów, dubeltów, kulików, kulonów, dalćj prawdziwie miliony cietrzewi, jarząbków, głuszców, nareszcie kosy, szpaki i zwyczajne wróble, dla których przed każdym niemal domem na wysokiej żerdce, mniej lub więcej ozdobny zatknięty domek, w którym wy­chowują młode; zresztą wróble niebieskie nad brze­gami rzek, nakoniec rozmaitego rodzaju puchacze i sowy, kukułki jaskółki, czyże szczygły, skowronki, przepiórki, derkacze, chruściele, i wiele innych roz­maitych ptaków z wyjątkiem naszego słowika i bo­ciana.

Polowanie na niedźwiedzia, inne zwierzęta i ptaki.

Polowania jednak odbywają się w zupełnie inny sposób jak u nas. Niedźwiedzia n. p. .najczę­ściej wyszukują w zimowej jego norze. Wyjście z tej nory zakładają ciężkiemi drzew kłody, i tylko taki pozostawiają otwór, ażeby mogli ujrzy ć głowę nie­dźwiedzia. Wówczas ustawiają się wszyscy w pogo­towiu, i krzykiem albo strzałami z gwintówek bu­dzą i jątrzą tego zaprawdę strasznego zwierza, któ­ry przypadłszy do wyjścia stara się rozrzucić cięż­kie przeszkody, ażeby wydostać się na zewnątrz, i ukarać śmiałków, którzy poważyli się przerwać jego zimowy spoczynek.

Sybiracy, którzy w wielu innych wypadkach niemal z pogardą życia, na niechybną prawie nara­żają się śmierć, rzadko tylko wobec „Michajła Iwahowiczau — jak nazywają niedźwiedzia — do­trzymują placu. Jeżeli zapory dobre, wówczas pra­wie do samego łba przykładają strzelby i trupem kładą go na miejscu. Gdy zaś niedźwiedź jednym

nieraz skokiem wywali zapory i z zręcznością wła­ściwą tygrysom, wypada na zewnątrz, wtedy zwy­kle wszystko umyka co tchu, najczęściej nikt nie ma odwagi stawić inu czoła. Niedźwiedź wówczas dopada pierwszego lepszego, najpierwej skórę zdzie­ra mu z głowy i twarzy, potem łamie mu kości u- ściskiem, rzuca się na drugiego i na tylu, ilu do­paść zdoła w swym gniewie i z każdym w podo­bny postępuje sposób.

Kozjątrzony niedźwiedź traci właściwą mu o- ciężałość tak dalece, że myśliwy, gdy od pierw­szego strzału nie powali go na ziemię, rzadko tyl­ko uchodzi już z życiem. Utrzymują, źe na 50 kro­ków, gdy spali z panewki, nie ma już czasu pod- sypać prochu.

Niezaczepiony — bywa mniej groźnym. Sybi­rak — jeźli bezbronny spotka się z niedźwiedziem, nadrabia odwagą, śmiało stawi mu czoło, śmia­ło pogląda mu w oczy, krzyczy na niego i o- statniemi wyzywając go słowy, zamierza się na nie­go, czasami nawet postępuje naprzód, i niedźwiedź cofa się powoli. Jeżeli zaś spotka uzbrojonego, albo jeżeli spotkany odwróci się w chęci ucieczki — nie­dźwiedź niewątpliwie rzuci się na niego, i odziera ze skóry, łamie kości, wykopuje dół, przysj^puje zie­

mią, przywala kłodami drzew i po kilku dopiero dniach przybywa z powrotem dla spożycia trupa.

Opowiadano mi, że pewnego razu, gdy liczne towarzystwo wrybrało się na jagody i niedźwiedź niepostrzeżony tuż obok zajadał „smorodinę“ (ro­dzaj pożyczek). Gdy spostrzegł, że w jegc pobliżu obrywają jego przysmaczek, przypadł do jednego Sybiraka, uderzył go łapą po twarzy i natychmiast wrócił do krzaka do swego ulubionego poży­wienia.

Jakkolwiek na niedźwiedzia zapuszczają się myśliwi daleko w głąb tajgi, mimo tego zdarza się często, że niedźwiedź tuż pod wsią zadusi konia lub krowę, czasami rozedrze człowieka, a często uciekając przed komarami, włazi do jeziora lub rzeki, albo chroni się wTe wsi i nocuje na ulicy, nie troszcząc się wcale o szczekanie psów, których obawia się bardzo wówczas tylko, jeżeli nacierają na niego nie z przodu, i zdarza się, że jeden dobry sybirski pies osadza go na miejscu.

Czasami zagląda niedźwiedź do okien, a w gnie­wie — jak to zdarzyło się podczas mojego na pół­nocy Aczyńskiego okręgu •— kilkomiesięcznego po­bytu we wsi Arefiewy — w sąsiednich tatarskich wioskach Kaczgary i Kazajary — rozbiera a raczej

burzy małe tatarskie domki i niszczy i łamie wszystko w podwórzu.

Widziałem niedźwiedzią skórę, której długość wynosiła mniej - więcej półtora sążnia, z objętości zaś skóry i łap, mogę utrzymywać stanowczo, że jego wysokość równać się będzie wysokości rosłej jałówki lub niewielkiej kr.^y. Pazury u samej łapy były niemal tak grube, jak palce u rosłego mło­dziana, długość zaś mało co mniejsza od palców ręki zwyczajnej.

O sile sybirskiego niedźwiedzia z tego już najlepsze będzie można powziąć wyobrażenie, że jeźli łoś wpadnie do olbrzymiego dołu, jaki na­umyślnie wykopują na niego sybirscy myśliwi i cienkiemi pokrywają gałęziami, niedźwiedź wska­kuje do dołu, zadusza łosia, wyciąga na wierzch,

o kilkadziesiąt albo i o kilkaset kroków zanosi da­lej i zakopuje w ziemi.

Niedźwiedzie zawsze chodzą samotnie, jeżeli zaś dwóch samców, albo dwie samice zejdą się ra­zem, wówczas straszna rozpoczyna się walka, która zawsze prawie kończy się śmiercią jednego; — by­wały jednak wypadki, że dwóch niedźwiedzi zna­leziono nieżywych, a obok nich wielkie, grube,

zakrwawione gałęzie, któremi pozabijali się wza­jemnie.

Samicę widywano nieraz z dwoma a czasami

i z czterema małemi niedźwiadkami. Samica przy­ucza je łazić po drzewach, pływać, boiykać się i bije je za nieposłuszeństwo.

W Syberyi jest kilka rodzajów niedźwiedzi: bure, rude z kędzierzawą, sierścią (z takim nie­dźwiedziem spotkałem się pod samym Aczyńskiem, bo o kilkaset kroków od miasta, a ocalenie za­wdzięczam głównie tylko dzielności biegunów i do­brej sannie po równym gościńcu), nareszcie czarne, białe a nakoniec czarne z białą pręgą naokoło szyi i białemi płatkami na głowie. Utrzymują, że ten ostatni rodzaj od wszystkich innych stra­szniejszy.

Na lisy i wilki Sybiracy polują rzadko, na­tomiast rzucają truciznę, bo ten sposób wydaje się im bardzo praktyczny i prawie zawsze pomyślnym bywa uwieńczony rezultatem.

Fo ponowie albo w środku zimy, gdy śnieg głęboki a suchy, w kilka lub kilkanaście koni wy­ruszają na wilki. Wilk grzęśnie w śniegu głęboko, męczy się prędko, dopędzają go konno i zabijają pałkami.

Wilk sybirski mało co większy od naszego lisa, jest bojaźliwy, na ludzi nie rzuca się prawie nigdy, a konie zdaje się tak przyzwyczajone do nicli, że zaprzągnięte, czując człowieka na saniach, bez obawy mijają wilka, który jak pies spokojnie przemknie albo powoli krok za krokiem przejdzie koło sani. ^

Jadąc gubernią Jenisiejską i Tomską w mie­siącu styczniu, spotykałem się nieraz z całemi sta­dami i tylko raz jeden zagrażało mi niebezpieczeń­stwo, od którego ocalił mię nadjeżdżający transport z herbatą.

Na sobole, wiewiórki, gronostaje i t. d. naj­więcej polują „Inorodcy“ czyli właściwi krajowcy t. j. Tunguzy, Ostyacy, Juraki, Jakuty i t. d. Po największej części zabijają je strzałami rozmaitej wielkości i rozmaitego rodzaju. Na wymienione n. p. trzy rodzaje zwierząt używają strzał drewnia­nych/ zaokrąglonych na końcu w gałkę, którą trafiając nieomylnie zawsze tylko w głowę, zagłu­szają na chwilę a potem duszą, ażeby nie zepsuła się skóra.

Na zające polują tylko na wiosnę, podczas wielkich wylewów jezior i rzek. Wielkie rzeki wy­stąpiwszy z swego łożyska, rozlewają się po doli-

nach i tym sposobem to mniejsze, to większe two-^ rzą wysepki i wyspy. Wówczas podpływają na czółnach i robią obławy, strzelają bardzo rzadko, najczęściej bowiem zabijają je kijami i nieraz w ciągu kilku godzin kilkadziesiąt albo i więcej sztuk, a czasami i wilk albo lis dostanie się w ich ręce.

Zajęcy nie jedzą i nazywają zwierzynę tę „pohaną.“ Zbyt dobrze wszystkim znane renifery liczą się do zwierząt domowych.

Za skórę sobola płacą w Syberyi od 8 do 25 a czasami do 30 rubli, skóra lisa zwyczajnego ko­sztuje 3 ruble, za lisa'niebieskiego płaci się kilka­dziesiąt a za czarnego nawet kilkaset rubli. Skóra niedźwiedzia kosztuje 4 do 6 rubli, w takiej cenie

i skóra łosiowa (za mięso łosiowe płaci się mało co mniej, jak za wołowe, bo po kopiejce za funt). Za skórkę zajęczą niewyprawiią. płaci się po 5 kop. za wiewiórkę 5 a za gronostaja po 10 do 15 kop.

Sybiracy nie strzelają do zwierza w biegu ani do ptaka w lot. Umiejętność tego rodzaju zalicza się u nich niemal do czarów i wybierając się na polowanie nie zapominają wziąć ze sobą widełek urządzonych naumyślnie dła opierania na nich gwintówki.

.Co do ptactwa polują na kaczki, gęsi, żóra- wie i łabędzie. Inny rodzaj ptactwa nie strzelają wcale i łowią je w rozmaity sposób, a mianowicie w sidła, na siatki i łapki jak n. p. cietrzewie, głuszce i t. p.

Na wiosnę, gdy młode ' kaczątka i gąsiątka niezdolne jeszcze do lotu, — wypływają Sybiracy na czółnach, wdzierają się w szuwar i biją je kijami

i tym sposobem po kilkaset sztuk w ciągu jednego dnia upolują.

Żmije.

Sybirskie tajgi mieszczą nadto w swem łonie rozmaite rodzaje wężów i żmij. Z jadowitych żmij znane mi tylko trzy: szarka, czorna i oginka. Uką­szenie ich niebezpieczne, często nawet śmiertelne. Widziałem ukąszonego żmiją szarką; noga zapuchła w kilkanaście minut, a w pół godziny później opu­chła już twarz i nabrzmiały piersi.

W braku innego rodzaju lekarstwa radziłem czosnek, rodzice jednak namazali dziecko dzieg­ciem, dali mu z dziegciem wódki i — wyzdrowiał chłopak. ,

Mówią, źe żmije te nazwę swoją zawdzięczają skórze szarej, czarnej i czerwonej.

Ryby.

Sybirskie jeziora i rzeki nie mają wprawdzie żab, raków i żółwi, natomiast jednak wyposażyła je przyroda w różne doskonałe ryby tak bogato, że dwóch ludzi ułowi lekko nieraz i przeszło 20 pudów ryb w ciągu jednego dnia. Przed wszystkiemi innemi otrzymują pierwszeństwo: jesiotry i sterlety, następnie nalimy, nielmy i karasie, potem szczu­paki. Prócz wymienionych, jest wiele innych rodza­jów, których nie pamiętam nazwy.

W Syberyi łowią ryby na sieci, niewody, wędki, kosze, tudzież na tak zwane „sakmoły.“ Ten ostatni rodzaj połowru w następujący odbywa

3*

się sposób: wyszukują najpłytszego na rzece miej­sca i w szerz całej rzeki wbijają pal obok pala, a raczej żerdkę obok żerdki i tym sposobem two­rzą rodzaj płotu, po przez przepływa woda

i pomniejsze ryby. Koło każdej żerdki na mocnym sznurku wisi kilka Laków, na które większa zacze­pia się ryba.

U zamożniejszych Syberyi mieszkańców, wy­bornie pi^yrządzają ryby, a między temi najwybor­niej pirogi z rybą, n. p. z jesiotrem albo sterletą. Jestto właściwie nie piróg, ale doskonale przyrzą­dzona ryba w pasztecie, rozpływająca się w ustach. Ciasto tłuste, kruche, smak ciasta przesiąkłego i masłem i rybą, niezrównany.

Niektóre ryby zamarznięte, krają Sybiracy w cienkie talarki i spożywają surowo. Widziałem jednak dzieci dwuletnie, którym nietylko surowe, alo żywe dawano ryby. Gdy dziecię odgryzało główkę niewielkiej rybki, rybka trzepotała jeszcze ogon­kiem.

Gdy na ten widok przejęty zgrozą zawołałem, że dziecię może zachorować, kobieta trzymająca dziecię , odpowiedziała mi krótko: „Niczawo’s ! Ruskomu czeławieku nie budiet niczawo! My uże

tak priwykłi!“ (Nie! ruskiemu człowiekowi nic się nie stanie! Myśmy już tak przyzwyczajeni!).

Gościńce i stacye pocztowe.

Ktokolwiek uskarżałby się na gościńce i ja­zdę w Syberyi, wielkiej dopuściłby się niesprawie­dliwości. Wprawdzie tarantasy (wózki lekkie na drążkach, uginające się jak na resorach) nie zawsze wygodne i nienajlepsze, mimo tego znośne, nato­miast w zimie sanie zwane „koszową“ wyborne. Wywrócić się w nich prawie niepodobna. Są one tak szerokie, że trzy osoby opakowane futrami, wygodnie siedzieć mogą tuż obok siebie, a przytem tak wysoko obite rogożą, że zasłaniają od działa­nia powietrza, które wrobec silnych mrozów (45° Keaum.) i wobec nieznanej u nas szybkości jazdy razi niesłychanie. Podróżni opakowani futrami, sie­dząc na poduszkach i okrywając się poduszkami, toną w głębokiej „koszowej“ i bez troski, że „jam- szczik“ (woźnica) z góry i na górę zawsze pędzi

czwałem, spią sobie w najlepsze i usypiani mono­tonnym głosem dzwonków, przebuizają się zwykle dopiero na stacyi.

Chociażby konie paść miały w biegu, od sta­cyi do stacyi pędzą tylko czwałem.

Nie było prawie wypadku, ażeby podróżny na poczcie czekał długo na konie. Co do pożywie­nia w drodze, należy zawsze w jakiś zaopatrzyć się zapas, jakkolwiek bowiem wszędzie dobrą podadzą herbatę, ale co do obiadu, wieczerzy albo jakiej­kolwiek przekąski, o to niełatwo, a przynajmniej chociaż znajdzie się nieco, jest to tak liche, że trudno wziąć do ust. — To też podróżni zaopatrują się zwyczajnie w jedzenie na czas podróży od je­dnego do drugiego większego miasta, gdzie można dostać coś lepszego.

Na każdej poczcie znajduje się księga, do której podróżny wpisać może swoje uzasadnione za­żalenia na pocztę.

Podróżni w ogóle, a osobliwie jadący poje­dynczo, rzadko tylko wybierają się bez rewolwera albo innej palnej lub siecznej broni, całą bowiem drogę odbywa się prawie nieustannie samym tylko lasem.

Przestrzeń od s tacy i do stacyi wynosi 14, 20, 30 a nawet — chociaż bardzo rzadko — 45 wiorst. Na drodze, osobliwie w górach i na dłuższych stacyach spostrzega się często końskie ścierwa, albo zdycha­jącego konia, którego jeszcze za życia liczne kru­ków obsiadły stada, co bardzo przykre sprawia wrażenie. Gdzie-niegdzie spostrzega się już zda- leka umykających od ścierwa wilków, którzy wśród ciężkich mrozów wałęsając się w pobliżu gościńców, czychają na to tylko, ażeby na wyprzęgniętego ko­nia rzucić się co prędzej dla zaspokojenia swojego głodu.

Mimo tego, podróż po Syberyi czy latem czy zimą, ma pewien swój urok i przjgemne pozosta­wia wspomnienia.

Na wiosnę jednak albo w jesieni podróżują tacy tylko, którzy do tego prawdziwą zmuszeni ostatecznością. Wówczas, osobliwie na wiosnę mo­żna nieraz na wielkie narazić się przykrości i nie­bezpieczeństwa.

Na jeziorze i w ogóle podróż na wiosnę.

Niepodobna nie wspomnieć mi o przeprawie, jaką przebyłem w mojej podróży w pobliżu Permy. Jakkolwiek na ostatnią stacyę przed Permą doje­chałem z wielką tylko trudnością, bo wyjechawszy ż Tobolska ku końcowi kwietnia, topniały już śniegi, mięknął i rzednął już lód, chociaż jeszcze nie pusz­czały rzeki i już na Irtyszu i na Tobołu zapadałem się po kilkakroć razy" i jakkolwiek dojeżdżając do przedostatniej przed Permą stacyi, zaprawdę nie wiedziałem, jak jechać lepiej: kołami czy saniami? mimo tego^pragnąc koniecznie eoprędzej do wię­kszego dostać się miasta, saniami w dalszą wyru­szyłem podróż.

Jamszczik“ mój, jakkolwiek może zanadto przebrał miarkę alkoholicznych kropli długiego ży­cia, i pomimo niesłychanie niewypowiedzianie złej drogi, jechał dość dobrze, a nawet, mając dzielne koniki, dość prędko, — gdy jednak przybyliśmy na miejsce rozstajnych dwóch dróg, z których jedna

była drogą zwyczajną, a druga na prawo zimowa, prowadząca jeziorem, — woźnica skręcił na prawo, i puścił się czwałem. Ja nie domyślałem się nawet, że to jezioro, widziałem tylko przed sobą wielką, śniegiem pokrytą równinę przerżniętą w pośrodku dość gładko ujeżdżoną drogą.

Zaledwie jednak wjechaliśmy na jezioro, na drugim brzegu spostrzegliśmy ludzi dającyćh nam jakieś niezrozumiałe znaki; „jamszczik“ patrząc przed siebie na konie i drogę, nie widział nawet tych znaków, a ja nie przypuszczałem, ażeby te znaki mogły odnosić się do nas.

Na drugim brzegu jakaś leżała wioska. Gdy nas ujrzano, cała niemal ludność wsi wyległa na brzeg, zapewnie przypatrywać się, jak pod miękkim rozrzedzonym już lodem będą zapadać się konie i sanie i znikną w głębiach jeziora. '

Konie, jak powiedziałem, zaraz z kraju pu­ściły się czwałem, a ja sądziłem, że jadę łąką albo pastwiskiem, brzegów bowiem nie było ża­dnych, a zamiast nich mała pochyłość; nie było więc nic, z czego możnaby wnosić, że to jezioro. Dopiero, gdy konie poczęły zapadać się, a pod i za saniami za każdym niemal krokiem wytryskała woda, poznałem cały ogrom niebezpieczeństwa. Ka-

załem zawracać, ale „jamszczik* wytłumaczył mi jasno, źe niepodobna już wracać, nie clicąc na większe jeszcze narażać się niebezpieczeństwo.

Miejscami jeszcze dosyć silny był lód, miej­scami jednak, jakkolwiek konie mocny pod nogami miały już grunt, zapadały się sanie tak dalece, źe często niemal do pełni nabierały wody. Jezioro miało do dwóch wiorst szerokości, „jamszczik“ na­pędzał konie, które, jak^ zdaje się, same czując niebezpieczeństwo, wszystkie wydobywały siły.' Zrzu­ciłem futro, gotując się do wyskoku.

Na sto mniej-więcej kroków od brzegu, ludzie stojący pod wioską poczęli krzyczeć, by „jamszczik“ skręcał na prawo. Usłuchał rady mój „jamszczik,“ Ale zaledwie kilka ujechał kroków, pod ciężarem sani załamał się lód na kilka sążni w półkole. W chwili jednak załamania się, gdy sanie prawie już pływały z nami i kołysały się tylko to w prawo, to w lewo na odłamkach lodu, konie dały susa — jeden jeszcze skok i — wyrwały sanie, a~z niemi i mnie od niechybnej śmierci.

Zapadając się ciągle to mniej, to więcej, przy­byliśmy nareszcie szczęśliwie do brzegu. Poczciwe koniska zaledwie dostały się na niestromy brzeg, stanęły same, jakby wiedziały, że i nam odpoczy­

nek potrzebny, tem bardziej, że do połowy, niemal po pas byliśmy przemoknięci zupełnie.

'Mieszkańcy owej wioski oświadczyli mi swoje wielkie zdziwienie, że nas ujrzeli na jeziorze, tem- bardziej, że od dwóch już tygodni nikt nie jeździł tą drogą. Jak mówili, jezioro to wiele ciepłych zawiera źródeł, nigdy nie zamarza dobrze i taje wcześniej, niźli inne jeziora i rzeki. Ocalenie nasze przypisywali stanowczo tylko opatrzności Boskiej.

Oto są skutki jazdy wśród wiosny, a taksamo prawie dzieje się w jesieni, gdzie jeszcze nie ma dobrze ustalonej drogi. Gdy w jednem miejscu za­marzły już rzeki, w drugiem dopiero gęsta sunie „szitga“ (kra) a w trzeciem zamarzła już jakaś po­mniejsza rzeczułka, ale lód jeszcze tak cienki, że niebezpieczna puszczać się po lodzie; pocztowy je­dnak posłaniec albo kto jechać zmuszony, pełza nieraz na brzuchu po cieniutkim uginającym się lodzie.

Mosty to rzecz prawie nieznana w Syberyi. Ztąd też tak latem jak zimą trudne i niebezpieczne przez rzeki przeprawy. W Syberyi w ogóle dwa są gościńce, jeden letni, a drugi zimowy. Wioska od wioski zwyczajnie daleko, najczęściej dopiero na stacyi pocztowej, na tej jednak przestrzeni znajdują

się doliny, równiny głębokim pokryte śniegiem i nagie góry wyniosłe, na których ani płatka śniegu, bo ciągły i nieustający prawie w tych miejscach wiatr zwiał go zupełnie. Gdy zatem równiną do­bra jest sanna, na górę nikt nie wyjedzie saniami.

Mimowolnie wśród zimy zmieniać muszą letni gościniec i tworzyć taki, który podobnych nie na­suwa przeszkód. Liczne zatem i olbrzymie rzeki sybirskie wielką w tym względzie odgrywają rolę

i zimowy gościniec po największej części wytykają na rzekach.

Jenisiejem wśród zimy.

Mniemam, że nie będzie od rzeczy opisać tu podróż, jaką wśród zimy odbyłem Jenisiejem, tu­dzież wrażenia, jakich doznałem w ciągu tej sza­lonej podróży.

Z południowej Syberyi wśród najcięższej wy­ruszyłem zimy.

Jak prawie wszędzie i Da Abakańskiej stacyi pocztowej dano mi dzielne, na ostro kute trzy ko­nie, zniesiono moje walizki i opakowany wyszedłem już na podwórze, a brama jeszcze była zamknięta; „jamszczik“ silnie trzymał lejce, a gospodarz domu stanął przed koniem środkowym i ująwszy go za wędzidło ostrzegał, bym nie zbliżał się do koni, bo przed parą dopiero dniami sprowadzone z ta­bunu, bardzo jeszcze dzikie, tratują i biją kopy­tami, ktokolwiek zbliży się do nich.

W parę minut późnićj siedziałem wygodnie, otworzono bramę; gospodarz wyprowadził konie, zręcznie odskoczył w bok i czwałem ruszyliśmy z miejsca.

Jamszczik“ całej używał siły, ażeby po­wstrzymywać szalony pęd koni. Po ujechaniu wiorst kilku, pochamował przecież ich zapał i jechaliśmy stępo, zanadto powoli.

Dlaczego,“ spytałem, „jedziesz tak bardzo pomału?“

Panie,“ rzekł „jamszczik“ „nie można for­sować koni, bo wkrótce wiedziemy na Jenisiej, a tam, dodał kręcąc głową znacząco, tam potrzeba popędzić porządnie, tam nie można jechać powoli.“

Chciałem pytać go o przyczynę tego, ale „jam- szczik“ właśnie zaciął konie i ruszyliśmy raźniej.

Mróz był silny, stopni przeszło 40, broda i wąsy jedne stanowiły całość / formując jedne bryłę lodową; często trzeba było odrywać lód wiszący' u wąsów, bo prawdziwie mróz murował już usta; koniom nawet co chwila, a przynajmniej co 3 lub 4 wiorsty ocierają mordy i nozdrza, bo nie mogąc oddychać swobodnie, ustają w biegu i słabną zu­pełnie.

W ciepłe, sybirskie otulony futro, myśląc o dalszej podróży w wygodnej „koszowej“ nie patrza­łem nawet, co dzieje się przedemną. — Nagle: „Je- nisiej!“ krzyknął „jamszczik“ obracając się do mnie

i małym biczykiem nowy, godzien podziwu ukazał mi przedmiot.

Rzuciłem okiem przed siebie i oczom moim przedstawił się zaiste cudny, lecz zarazem strachem przejmujący widok. Jak daleko wzrok sięga, nic prócz lodu a lód czysty jak kryształ ani płatka śniegu.

Środkiem Jenisieja wt rozmaite zygzaki, to w prawo, to w lewo, to w półkole lub prosto, zieloną sośninką powbijaną w lód wytknięty gości­niec, to szerszy, to węższy.

Gdy konie dotknęły się lodu, przeżegnał się „jamszczik,“ a konie snać już przyzwyczajone, zaledwie tylko popuścił im lejce, szalonym czwałem ruszyły z kopyta. Słońce świeciło ja?no, a kry­ształy lodu zbite, spojone mrozem w rozmaite kształty, w miarę łamania się promieni słonecznych, co chwila w inne, prawie w tęczowe mieniły się barwy: to białe, zielone, to blado-żółte, lub blado- niebieskie, a czasami siwe, popielate lub czarne.

Lód przeźroczysty. — Ze strachem badałem dno Jenisieja; gdzie cieńszy lód, widać kamienie i — coś się mignie przed oczy. — Może to ryba spło­szona? Czasami lód wyraźnie aż czarny. Tam, — „jamszczik“ zdejmuje czapkę, pochyla głowę i żegna się, powtarzając pocichu: „Hospodi Boże spasi!“ „Hospodi Boże spasi!“

Dlaczego to“ pytałem „lud tutaj tak czarny?“ „Eto matierik!“ odpowiedział „jamszczik.“ (Matierik to tyle, co matnia, niezmierzona Jeni­sieja głębia.

Konie pędzą co tylko mogą wyskoczyć, sanki przesuwając się,, uderzając a raczej spadając nagle z kry na krę, w niektórych miejscach swoim cię­żarem załamują lód, woda wytryska za sańmi, ale pomknęły już konie, już cię ocalił szybki ich bieg.

Czasami na prawo i lewo widać tumany pary, które w obec 40 45° Beaum. jak z krateru wulkanu, tuż obok wytkniętej drogi z czystej, niezamarzłej wody, buchają w górę i wznoszą się wysoko.

Są miejsca na Jenisieju, które, mimo naj­straszniejszych mrozów, nie zamarzają nigdy. Są to miejsca, zkąd cieplej wody wytryskają źródła, albo gdzie bieg Jenisieja tak szybki, że wymywa lód. Miejscami zaś lód tak cienki, że zaledwie zdoła utrzymać ciężar jednych sani. Gdy zawionie wiatr i zdmuchnie buchającą parę, czyste odsłoni ci wody,

i zda się, że lód ugina się pod ciężarem koni i sani i wodą pluszcze swoją powierzchnię, ale dzielne, ostro kute konie pędzą bezpiecznie, nie jesteś wsta­nie ujrzyć ich kopyt i często ocala tylko szybkość ich biegu.

Nareszcie droga skręca ku 'brzegu, a brzeg wysoki, skalisty, jak półsklepienie zwieszony nad tobą daleko, i mniemasz, że cała ta masa olbrzy­mia runie na ciebie, a lód tak czarny, tak straszny, a tu i owdzie widzisz na nim odłamki skały wtło­czone głęboko; czasami kawał urywa się skały, pa­da tuż koło ciebie, na wskróś przebija lód. i woda wytryska wysoko, — wznosisz ramiona, uginasz gło­wę, pochylasz się cały a konie pomykają szybko; —

lód pęka i strzela jak z armat i pryska jego po­wierzchnia, i tuż od sani aż gdzieś tam daleko, wi­dzisz - lotem błyskawicy, pomykający ślad , — ja­śniejszy promień pryśnięcia. I obejmie cię strach — mrowie przejdzie po tobie, i niemal już na niechybną gotujesz się śmierć. Wszyscy siedzą na krawędzi sani, ażeby w razie załamania się wyskoczyć można tem łatwiej.

A jeźli przyjdzie wymijać w takiej drodze to­warowy transport z 50 albo 100 sani, rzadko kiedy obejdzie się bez nieszczęścia, chyba, że wymijanie nastąpiło w miejscu, gdzie lód dosyć gruby, a czasa­mi dochodzi do sążnia grubości. Zresztą, ileż to wy­padków na rzekach i jeziorach sybirskich? Ileż to razy ze mną zapadły się konie, ile razy zapadały się sa­nie! Bóg tylko ocalił i przejechałem szczęśliwie.

W 1865 czy 1866 roku zapadł się na Bajkale cały obóz !) z 200 złożony sani z herbatą i^nieoca- lono ani jednych sani, ani jednego konia, ani je­dnego człowieka, i nadbajkalscy chłopi w żartach między sobą zapraszają się odtąd na herbatę do „bajkalskawo morja 2).“

') Transport.

2) Lud nazywa jezioro bajkalskie morzem i utrzymuje,

4

W roku 1866 zatonęło na Irtyszu całe wesele z nowożeńcami, starostami, drużbami i muzyką, 7 sani jadących jedne za drugiemi.

W tychsamych latach, jak słyszałem zatonęła podczas Jordanu w Niźnowgrodzie cała procesya z kilku tysięcy ludzi.

Rzekami na wiosnę.

Pisząc o podróży Jenisiejem wśród zimy, wi- nienem dla scharakteryzowania komunikacyi sybir- skich wspomnieć nieco o przeprawie przez tego ol­brzyma, tudzież przez Czułym na wTiosnę i nieco o żegludze wśród lata na Oby.

. Czułym, to rzeka niemała, dziesięć Wiseł ra­zem, zaledwie słabo reprezentowałyby jego szerokość. Czułym bardzo jest bystry, na pozór płynie cicho, spokojnie, przypatrzeć się jednak bliżej, uważniej, spostrzega się niezwykłą jego bystrość, i jak jest wspaniały i jaki poważny. Miejscami bardzo jest

źe nazwanie tego morza jeziorem, zawsze sprowadza na niem nieszczęście.

głęboki i w ostatnich czasach nawet urządzono na nim parową żeglugę. A brzegi jego po największej części niskie, prawie wszędzie cudnym, ciemno-zie­lonym, szpilkowym porośnięte lasem.

Czułymskie jesiotry i sterlety mają niepospo­litą w Syberyi sławę. Na wiosnę rozlewa Czułym często na kilkanaście wiorst szerokości i wówczas cudny sprawia widok, a że to właśnie nastaje zwy­czajnie w czasie wzniecania leśnych pożarów, widok ów niezwykły, bo jarkie słońce przyćmione gęstemi dy­mu obłokami, przybiera barwę amarantową, i w każ­dym karbku, w każdej fali, w każdym bałwanie czystych wód Czułymu, pięknym, w rozmaite cienie odbija się fioletem, z pośród którego tylko gdzienie­gdzie wyższego krzaczka kołysze się wierzchołek.

Miliony kaczek, gęsi, łabędzi i innych ptaków wodnych, żerują swobodnie na wiosennem tem mo­rzu, które swoją obecnością ożywiają tak mile.— Stosunki moje znagliły mię udać się właśnie wśród wiosny na południe Jenisiejskiej gubernii, a mia­nowicie w okrąg Minusiński. Przebywając okręg Aczyński, wypadło mi najpierwej pod wsią Nazarową poraź pierwszy przebywać Czułym, i nie jak pod Aczyńskiem przejechać tylko przez niego, ale trzeba było jechać nim wiorst przeszło kilka.

Przybywszy nad „Czułym“ ujrzałem go tak | popękanym, lód tak bardzo wysadzony już w górę, J że gdyby nie przyzwyczajenie do przygód tego ro- | dzaju, i gdyby niekonieczność rzeczywista, za ża­dną świata cenę, nie puściłbym się przez niego. Jakkolwiek pocztowy mój „jamszczik“ powtórzył mi kilkakroć razy: „Niczawo Baryń! Projediom sława Bohu!“ mimo tego postrzegłem, że przy­bladł nieco na twarzy, tudzież, że zrzucił sybir- ską „dochę“ (futro reniferowe na wierzch włosem) ze siebie, a gdy go pytałem o przyczynę zrzucenia dochy, oświadczył, że w razie niebezpieczeństwa lżej mu będzie wyskoczyć ze sani.

Te słowa przejęły mię zgrozą, zanim jednak zdobyłem się na jaką odpowiedź, „jamszczik“ zaciął konie i już byliśmy na lodach Czułymu.

Konie pędziły czwałem, brzuchem sięgały lodu. Tuż obok widziałem jamy, któremi jakby z fontanny całe buchały wody strumienie, lód trzeszczał i strze­lał jak z armat, konie zapadały się nieustannie. Gdzie niegdzie tuż obok. zatopione, z wody sterczące widziałem sanie, albo końską dugę. Bóg jednak swoją nademną rozciągnął opiekę i jakkolwiek lo­dem jechałem przeszło 6 wiorst, przebyłem szczę­śliwie pierwszą przez Czułym przeprawę. Nazajutrz

ponownie tęsamą przyszło przebywać rzekę. Po­wierzchnia atoli Czulymu wodą podsadzona w górę, wyglądała wyraźnie jakby wielki kabłąk olbrzy­miego sklepienia, a po obu stronach rzeki głęboka szumiała już woda.

Jechać musiałem, o cofnięciu się nie było mowy, a ponieważ poczcie wszelka możliwa należy się pomoc, powiązano więc deski do desek, za po­mocą łódki rzucono je z brzegu przez wodę i oparto na lodowem sklepieniu. Po deskach tych, które uginały się bardzo elastycznie i które pod moim i przewodnika ciężarem zanurzały się często po kolana, dostałem się nareszcie do lodu. Piechotą przebyłem lód i znowu po deskach doszedłem aż do drugiego brzegu, i dzięki Bogu, drugą przeprawę przebyłem szczęśliwie.

W parę dni później pod wioską Ustjerbą mia­łem przeprawić się poraź trzeci, a mianowicie przez olbrzyma rzek azyatyckiej północy, bo przez Jeni- siej sam i jego odnogi. Jenisiej stał jeszcze wpraw­dzie, ale przeprawa była tak niebezpieczna, że Sy­biracy nie chcieli podjąć się przeprawy, zawiada­miając mię, że, jeżeli .w tej chwili puszczę się Jenisiejem, utonę niewątpliwie. Kozumie się, że po otrzymaniu takiej wiadomości, pomimo że bardzo

było mi pilno, postanowiłem czekać, aż ruszy Jeni- siej i przeprawa stanie się możliwą,

W parę dni później po wszystkich wioski uli­cach radosne rozległy się okrzyki: „Łopnuł Jenisiej! Jenisiej łopnuł! (Pęknął Jenisiej! Jenisiej pęknął!) Powodem tej radości było oczekiwane od dni kilku przywrócenie komumkacyi.

Nazajutrz rano w dalszą puściłem się drogę. A ponieważ śniegi w Syberyi bardzo topnieją pręd­ko, więc dosyć znośną kołową drogą po upływie pół godziny Stanęliśmy nad Jenisiejem.

Brzegi Jenisieja wj^sokie, skaliste, górzyste, wspaniały przedstawiają widok, o wiele jednak wspa­nialszym Jenisiej sam. Jak daleko sięgniesz swym wzrokiem, nic, prócz olbrzymich mas wody.

Zapiwdę, — ten olbrzym północy przejmuje przerażeniem i zgrozą, a nieprzejrzana prawie jego szerokość i niezgłębione dna jego łoża, straszną za­iste przemawiają groźbą. Wody jego płyną tak szybko, tak rączo, w wnętrzu jego kotłuje,— nie powstrzyma go nic, — zabiera wszystko ze sobą, a dziwacznych kształtów gigantyczne skały, jak część sklepienia zawieszone ponad nim daleko, nikną wobec jego wielkości, jak — cieniutki rąbek u ol­brzymiej wstęgi! A nadto masy lodu ogromne, bry-

ly jak gmachy, jak góry lodowe, unosi na swoim grzbiecie tak lekko, tak chyżo i tak jakoś swobo­dnie, że zda się, jakby to było tylko igraszką dla niego.

I pędzą kry, jedna za drugą i tuż obok sie­bie i ścierają się z sobą, — z łoskotem uderzają na siebie i wyskakując jedna na drugą, piętrzą się wysoko — i pieniąc i szumiąc calem, pełnem ko­rytem suną, choć szybko a jednak poważnie, bo — pchnięte niewidomą Stwórcy dłonią — niczem nie­powstrzymane, dążą do miejsca swego przezna­czenia !

Prawdziwie, jakoś to snadniej żołnierz idzie do bitwy; z wesołą twarzą i rozpromienionem okiem i pieśuią na ustach idzie na bagnety i strzały, — tu jednak przejmuje strach, zgroza, której pozbyć się nikt nie ma dość siły. Tu, — nie ocali ani waleczność, ani odwaga, ani doskonałość broni, ani tysiące towarzyszów na brzegu!

Jedno o łódkę silniejsze kry uderzenie, jedno drgnięcie, silniejsze łódki chybnięcie, a już — prze­padłeś! Nie ocali cię nic i giniesz, i toniesz w zim­nych objęciach Jenisieja bałwanów i kry, która cię ściera na miazgę. i

Do małej łódki oprócz mnie dwóch zasiadło wioślarzy i każdy z nich odsłoniwszy głowę, po­chylił czoło i z ciężkiem z piersi westchnieniem zrobił znak krzyża świętego, powtarzając pocichu: „Eospodi Boże spasi! Hospodi Boże spasi!“ (Panie Boże ratuj! Panie Boże ratuj), bo też przeprawa taka, to nie przelewki, — nie żarty, - to sprawa z Bogiem, — to chwila krótka pomiędzy życiem a śmiercią!

Kto nie umió się modlić, i kto — jeźli są tacy — nie wierzy w-Boga, niechaj pospieszy na brzegi tej rzeki, — niechaj do małej usiądzie łódki, i niechaj puści się pośród bałwany i olbrzymie kry, a jeźli jeszcze na brzegu nie wzniesie oczu do nieba, to odbiwszy od lądu, tam, -- już w pośrodku, — na samym już grzbiecie króla rzek północy, — gdy z oczu znikną już brzegi — a kry ogromne z wszech stron grożą zdruzgotaniem łódki, — a woda porwa­niem i pochłonięciem w swoich odmętach, — tam, — straci odwagę, a jeźli z przerażenia głos zamrze na ustach, wyszepcze w duszy: „Katuj! ratuj mię Panie!“

Cóż to za zręczność, cóż to za wprawa wio­ślarzy, jakaż najwyższego podziwienia godna obo­jętność zimna wobec niebezpieczeństwa takiego!

Łódka malutka, wąziutka, zaledwie trzech mieszcząca ludzi, wpośród tak olbrzymiej rzeki i kry płyną­cej tak szalonym pędem !

Samemu trzeba być świadkiem, ażeby umieć ocenić tak zręczność, jak niemniej gardzącą niebez­pieczeństwem odwagę i obojętność tych ludzi. Trzeba widzieć, jak zręcznie umykają przed pędzącą krą, jak wymijają ją szybko, albo gdy łódkę, jak gdyby dzielnego rumaka, osadzają na miejscu, póki nie minie grożąca jej bryła lodowa; to znów, — jak przemykają się wpośród gmachów lodu, które zgrabnie malutkiem swem wiosłem umieją odpy­chać od siebie.

Gdy po dobrej godzinie szczęśliwie stanąłem na brzegu i oglądnąłem się po za siebie na tę ol­brzymią przestrzeń przebytą, jeszcze większy ogar­nął mię strach, niźli w chwili samej przeprawy. Westchnąłem do Boga, i za jego opatrzność szczere, serdeczne złożyłem Mu dzięki.

Przeprawa przez progi Jenisieja.

Na Jenisieju i wielu innych olbrzymich Sy­biru rzekach, po dziś dzień parowej nie ma żeglugi, — nie tyle dla zmniejszonego ruchu handlowego, ile dla wielu niebezpiecznych miejsc, a głównie wyso­kich progów i — niesłychanie szybkiego wody prądu. Są miejsca, które odważni na wodzie Sybiracy przebywają tylko na tratwach z kilkoma słupami, do których przywiązują się wszyscy.

Gdy zbliżają się do progów sterczących miej­scami aż ponad wody powierzchnię, tam, — przy zwężonem w tem miejscu korycie rzeki, prąd wody tak szybki, — że płynącym tamuje oddech. O wio­słowaniu i kierowaniu tratwą nie ma tam mowy. Najsilniejsi spieszą do steru i wszelkich dokładają starań, ażeby tratwa porwana niesłychanym prą­dem wody, nie kręcąc się wkólko, płynęła pro­sto; — w przeciwnym bowiem razie wszyscy giną niewątpliwie. W tych bowiem miejscach, gdy naj­silniejsi udają się do steru, jeden z najzręczniej­szych i doświadczony na tych wodach wioślarz, udaje

się na przócl tratwy, przywiązuje się do słupa, mo­cny drążek bierze do ręki i wprawną ręką i wpra- wnem okiem mierzy drążkiem w sterczącą skalę, na którą pędzi tratwę szalony prąd.

On, — w owej, jak mguienie oka, krótkiej chwili zbliżenia się do skały, uderzyć ma w nią wspomnionym drążkiem i tym sposobem odwrócić tratwę na bok, ażeby nie wpadła na skałę i nie została rozdarta i rozszarpana w kawałki.

Od niego zawisł los wszystkich. — On w swoim ręku dzierży wyrok ich życia lub śmierci. — Jedno fałszywe pchnięcie,- — małe, o jednę sekundę spó­źnienie, — a wszyscy, —wszyscy zginęli nieochy- bnie!

Jeżeli naczas i należycie drążkiem ugodzi w skałę, tratwa nagle, jak lot błyskawicy, skręca się w bok, — z wysokiego progu zapada w dół, cała nurzy się w wodzie, wypływa natychmiast, lecz już na drugi rzucona próg, zniża się znowu, i znowu gdy zaledwie powtórnie w spienionych zanurzy się bałwanach, tuż zaraz i trzeci już próg i dopiero po trzeciej tego rodzaju kąpieli, każdy pełną pier­sią świeżem odetchnie powietrzem, sławi Pana nad Pany i składa dzięki za ocalenie od śmierci.

Oto jeden z powodów, dlaczego n. p. na Je- nisieju dotąd jeszcze nie zaprowadzono parowej że­glugi.

Parowcem wśród lata.

Przybywszy do Tobolska wśród wiosny, droga była nieznośna a podróż kołami i długa bezsenność, sprzykrzyły mi się tak bardzo, że w dalszą podróż postanowiłem puścić się parowcem, który za parę dni miał przybyć z Tiumienia do Tobolska, a ztam- tąd odpłynąć do Tomska.

Żegluga parowa na Tobołu, Irtyszu, Obie i Tomie dosyć ożywiona, i w mojej podróży spotyka­łem się często z rozmaitemi parowcami, tudzież mniej szemi i większe mi barkami.

Parowiec, którym płynąłem, miał podobnoś, jeżeli się nie mylę, nazwę „Dagmara.“ Był to pię­kny okręcik, i kształtny, i szybki, i lekki, i gusto- wnemi przystrojony barwy. Zawsze jednak, patrząc nań, osobliwie zdaleka, jak każdy parą pędzony

okręt, — straszny, — jakby wodny potwór jakiś olbrzymi, — barczysty, — o wysokich ramionach, — z łbem wzuiesionym wysoko, i paszczą, która — to sapi, — to syczy, — to świszczę, — to bucha dymy kłębami, lub zieje wysoko żarzącemi iskry, a w wnę­trzu jego coś ciągle klekocze, a pod obrotem żela­znych łap, woda — to szumi, — to huczy, — pieni się, bryzga i pryska i kłębuje jak wrzątek.

Gdy parowiec odbił od brzegu, długo stałem na pokładzie, patrzałem przed siebie i podziwiałem siłę parowca, który wypukłą, ostrą swą piersią wodne Irtysza przerzynał głębie, a zostawiając za sobą na prawo i lewo pieniące się ślady, pędził bezpiecznie, choć szybko jak strzała.

W kilka dni później, mniej-więcej koło połu­dnia, dość było pusto na pokładzie. Sybirskie „moszki“ i komary oraz skwar słońca; spowodowały wielu podróżnych szukać schronienia w kajutach lub wnę­trzu okrętu, zkąd częste i najrozmaitsze dochodziły mię głosy i śmiechy podróżnych lub okrętowej załogi.'

Wspaniały Irtysz, bez -porównania większy od Czułymu, jakkolwiek w wielu miejscach bardzo nu­dne, jednostajne ma brzegi, mimo tego gdzie-nie- gdzie brzeg prawy pięknie urozmaicony — nawet

dla artysty malarza, nawet dla poety byłby przed­miotem godnym zachwytu To też i ja zatapiałem mój wzrok w przesuwające się po przed oczy co chwila inne, co chwila piękniejsze prawego brzegu widoki.

Prawy brzeg prawie cały górzysty. Są to po największej części urwiska, wynik podmulania wody, brzeg zatem z kraju prostopadły, nagi albo zawa­lony masami drzew, które wraz z poderwanym brze­giem runąwszy z wysoka, w najdziwaczniejsze uło­żyły się pokłady. Tuż przy samym brzegu leżą one nagie, odarte, ogniłe ze skóry i zamulone, cośkol­wiek wyżej zieleósze, a u szczytu samego gęsty, ciemny, czarnieje bór. ~

Gdzie-niegdzie widać strome, urwiste skały, na których szczycie tu i owdzie smukła zawisła sosienka albo brzózka biała, pochylona, płacząca, z bezwładnie a jednak tak wdzięcznie i z taką gra- cyą opuszczonemi gałązki, że mimowoli nasuwa się myśl porównania tej biednej nad przepaścią wi­szącej drzewiny z nieszczęśliwą o rozwianych dłu­gich włosów spłotach' piękną dziewicą, która opusz­czona od niewiernego młodzieńca, odepchnięta od świata i ludzi, na stromej skale zgrabną wsparta nóżką, śmiało w szumiącą pogląda wodę, ażeby

w swojej rozpaczy copredzej rzucić się w jej nurty, i w zimnych tego żywiołu objęciach spocząć na wieki!

Patrzałem na prawo, podziwiałem te piękne widoki, zatonąłem w myśłi i nie postrzegłem nawet, że Irtysz tymczasem zmieniał swoją postać. — Czysta, gładka jego powierzchnia, lekkiemi pokuła się zmarszczki, a biała piana z każdym niemal sążniem, coraz gęstsza i gęstsza, zapowiadała burzę, która w tych stronach, osobliwie u samego ujścia Irtysza do Oby — bardzo wydarza się często i zmu­sza statki płynąć tylko jednem z licznych swych ramion wpadających do Oby.

Skwar słońca był niesłychany, powietrze coraz duszniejsze, wydawało się jakieś gęste, chociaż niemgliste, zawrsze jednak mniśj przezrocze, niźli jeszcze przed niedawną chwilą. Pobladł niebios błę­kit i pobladło słońce, promienie słoneczne jasności straciły siłę, a jednak wielki, prawrdziwy byl skwar — a tam, — daleko, — na samym nieba skłonie, cały widokrąg zarysował się brudno i zdawało się, jak gdyby ziemia w lekkim kąpała się dymie; nie było wiatru, — ani drgnęły żagle, — wisiały, — jak owiędłe liście.

Obojętny parowiec szybko Irtysza pruł wody, a wodne zmarszczki, powiększały się widocznie.

Powietrzna ta cisza, na wszystkich niejako po­dróżnych wywierała swój wpływ, wszyscy ucichli, każdy zamyślił się, zamknął sam w sobie.

Nagle uczułem lekkie drgnięcie, a zaraz po­tem silny prąd wiatru, którego, że tak powiem — s uderzenie chwiejąc, a raczej wstrząsając parowcem, ocknąło mię z mojej zadumy.

Kilka takich wiatru uderzeń, jakżeż nie do poznania przemieniły spokojny na pozór i cichy Ir­tysz. Prąd wiatru był tak silny, że wyraźnie, wi­docznie pruł wodę bryzgając nią w prawo i w lewo. Irtysz, jakby podniósł się w środkn swojego ko­ryta, — jakby wstrząsnął swym grzbietem. Za­drżał — i na wszystkie strony rozlały się fale. Wiatr z wszech stron dął coraz silniej i coraz wię­ksze tworzył bałwan}^.

W pół godziny później rozkołysał się Irtysz i — zawyła burza. Zahuczał wicher,, zaszumiała woda, i zaszumiały bałwany, miotając parowcem, jakby łódką maleńką, to w prawo, to w lewo — i parowiec to wznosił się w górę, to spuszczał gdzieś w głębie i — z głośnym pluskiem biły fale o niego i z hukiem jak z armat uderzały o brzegi wysoko

białą pokryte pianą, a bryzgały i wznosiły się tak wysoko, iż zdawało się, źe Irtysz cały wyskoczyć chce z swego łożyska.

Trzymając się okrętowej liny, siedziałem bez­pieczny na wygodnym pokładzie i przypatrywałem się swobodnie zagniewanemu Irtyszowi.

, Z niezwyczajną szybkością powiększały się fale i coraz większe i większe, przybrały wkrótce ogro­mne rozmiary. Z prawdziwą rozkoszą poglądałem na rozwścieczone żywioły, na walkę wichrów i wody, i z przyjemnością patrzyłem na tworzenie się fal i bałwanów: najpierwej woda na małej przestrzeni podnosi się z lekka — i niby powoli, a jednak tak szybko już się nadyma, — rozdyma, — już rośnie i rośnie i — już urosła w olbrzyma, — w olbrzyma bałwana, który się piętrzy i ciska, to zżyma, to pieni, lub wzniesie się wyżej, wysoko i stoi chwilę jak iglasta skała, nareszcie rzuci się jeszcze, skręci, zwinie jak wiór, a potem nagle, choć także niby powoli, — opada, spływa i — spuszcza się w głę­bię, ażeby coprędzej z tem większą połączyć się falą, która nibyto w gniewie zaszumi, zahuczy, a potem ucieka i nagle wzbija się wysoko, nareszcie pryska bieluchną pianą, lecz spuszcza się zaraz i zsuwa, oddając się i tonąc w objęciu bałwana.

5

Parowiec nasz trzeszczał, kładł się na boki, zeledwie zdołano trzymać się na nogach, a burza z każdą wzmagała się chwilą i coraz głośniejszy szum bałwanów odzywał się, i coraz głośniej hu­czały i wyły wichry, i pomimo, źe pokład wynosił się na parę sążni nad powierzchnię wody, często byłem zbryzgany wówczas ciepłą Irtysza wrodą.

Wpłynęliśmy na środek rzeki, a jednak po obu stronach, brzegi były tak daleko, źe trudnoby było rozróżnić postacie. Las tylko ciemny, zielony, nibyto tonął w Irtyszu, a niby — sterczał śród wody, która chyląc się na wid okręgu, wypukłe przedstawiając półkole, dalekie zasłaniała brzegi.— Wspaniały to, ale wśród burzy straszny zarazem widok!

Cóż to, pomyślałem, musi dziać się na morzu w chwili rozszalałej burzy, gdy Irtysz rzeka — za­ledwie znana tak mało — tak bardzo srożyć się może w swym gniewie?

Wszyscy prawie podróżni wyszli na pokład. . Nikt o własnych nie mógł ustać siłach; każdy też czepiał się jakiego przedmiotu; wszyscy patrzyli wzrokiem podziwienia, a prócz dwóch Francuzów i jednego Włocha, mało kto z grona podróżnych po­dobną widział burzę w swem życiu, zresztą i oni

(Francuzi i Włoch) ani przypuszczali w swćj my­śli, ażeby burza podobna, mogła mieć miejsce na rzecze.

W tym dniu, i właśnie podczas tśj szalonej burzy, naocznym byłem świadkiem niepospolitej 0- styaków odwagi, jaką odznaczają się zawsze na zna­nych im rzekach.

Ponieważ od 24 godzin przepowiadano i za­powiadano rychłe nasze wpłynięcie na Obę, wszy­scy zatem pospieszyli na pokład, czekając z nie­cierpliwością tej chwili, w której będą mogli przy­patrzyć się tak wspaniałemu widokowi zlania się dwóch tak okazałych rzek, jakiemi niezaprzeczenie są Irtysz i Oba.

Brzegi pięknego Irtysza, rozszerzały się coraz bardziej, i pomimo jasnego dnia, gdzieś tam — da­leko — niknęły, jakby w mgle, albo na lekko zam- gionem nieba tle niewyraźnie, sinemi rysowały się barwy. Zresztą jak do miejsca, czasami koryto zwę­żało się nieco, czasami zaś płynęliśmy jak morzem, nie widząc nic prócz nieba i wody. Nagle na skrę­cie Irtysza przedstawił się oczom naszym widok nie­pospolitej piękności. Zdaleka już ujrzeliśmy śliczną, zieloną równinę, a — daleko — w jej głębi, u pod­nóża lesistej góry, tuż nad samym brzegiem Irty­

sza, malowniczo, obszerne rozścielało się sioło, z po­śród którego kształtnej budowy, wznosiła się cer­kiew z złocistym, dwuramiennym na szczycie jej krzyżem. Cośkolwiek na uboczu, wpadał w oczy zie­lony pagórek niewielki, a na nim wysokie, rozło­żyste trzy cedry.

Z każdą minutą całe sioło rysowało się coraz wyraźniej, nareszcie byliśmy już tak blisko, źe z pokładu parowca widzieliśmy je całe, jakby na dłoni.

Domy wzdłuż brzegu i czołem do rzeki, zbu­dowane gustownie — ładnie odbijały od kwiecistych łąk i błonia; niemniej od zielonej, a nawet źe tak powiem, dość wspaniałej, lesistej góry, o której pod­nóże opierało się sioło. — Na pierwszy rzut oka można było dostrzedz ład pewien i harmonią we wszystkiem.

Tuż po nad brzegiem, droga po przed doma­mi wzdłuż sioła, a brzeg choć dosyć wysoki, dla mieszkańców przystępny; jego pochyłość bowiem stopniowa, łagodna, tworzyła raczej ławę piaszczy­stą, i dopiero tam dalej po za wsią, poczynał się znowu urwisty brzeg stromy.

Na piaszczystej ławie szeregiem leżały wyżej

cośkolwiek podsunięte większe i niniejsze łódki, li­nami do wielkich przywiązane słupów i pali.

- Bałwany rozchulałego Irtysza widocznie igrały czółnami: — czasami—zaledwie dotkną się czó­łen — zaledwie je lizną jakky językiem i znowu spłyną w swe łoże — czasami zaś, chyżo wzbiją się w górę sięgając wysoko, daleko, poza czółna i pale i — wznoszą się czółna — bałwany wyrzucają je w górę, druzgocąc, czasem jedno o drugie, a gdy zaraz spływają tak nagle, gdy umykają tak by­stro — czółna opadają w nieładzie. Nowy atoli chwyta je bałwan, porywa, wznosi, potem przy na­głym odpływie unosi ze sobą, aż powstrzymane li­nami padną, a raczej osiędą na piasku jak bezwła­dne kłody.

Mniej - więcej w pośrodku długiego sioła sze­regu, stał domek większy, odznaczający się od in­nych, tak kształtem swej budowy, jak niemniej gan- kiem i małym przód domem ogródkiem, otoczonym sztachetami. Po obu stronach ganku stały dość wiel­kie topole.

Jeszcze od wsi byliśmy daleko, gdy właśnie z owego domku, kilkoro wybiegło ludzi udając się na brzeg Irtysza, i wprost do czółen nad brzegiem. W tę stronę wszystkich zwróciły się oczy, i wszy­

scy mniemali, że ludzie ci, zapewne chcą. tylko sil­niej, bezpieczniej, umocować łódki, ażeby nie zer­wała je woda. — Jakież atoli wszystkich było zdzi­wienie, gdy przekonano się, że ludzie ci usiłują wsiąść do łódek, właśnie w chwili tak szalonej z łódkami bałwanów gry.

Kilka razy chcieli wsiąść do łódki i kilka ra­zy przeszkadzały im rozchukane bałwany.

Po wielkich trudach, najpierwej dwóch jakichś ludzi zdołało wsiąść do łódki — za nimi — wsko­czyła jakaś kobieta z dziecięciem na ręku, i na­tychmiast odbili od brzegu. Zaraz za nimi dwóch jeszcze ludzi do dwóch maleńkich zasiadło łódek.

Prawdziwie — mówili wszyscy — trzeba al­bo pomięszania zmysłów, albo wielkiej nadzwyczaj­nej ostateczności, albo nareszcie w wielkiej jakiejś potrzebie poświęcenia bez granic, ażeby wśród takiej burzy, puszczać się malutkiemi łódkami w tak sza­loną podróż, która tak oczywiście niechybną zagra­ża śmiercią.“

Wszyscy pragnęli ujrzeć bohatyrów tej sceny, na których wszyscy patrzyliśmy z przerażeniem i zgrozą. — Dwa czółna malutkie a trzecie mało co większe, wpłynęły na Irtysz. Parowiec był od nieb jeszcze daleko, łódki chcąc zabiedz nam drogę, do

środka dążyły rzeki, a fale wciąż rzucały je napo- wrót do brzegu.

Wśród olbrzymiego obszaru wody, i wśród tak wielkich bałwanów, niknęły prawie zupełnie, a przy­najmniej wydawały się tak małe, jak dnem do gó­ry wywrócone kapelusze stósowane z lalkami w swem wnętrzu. Często bałwany zasłaniały je całkiem i wszystkie trzy naraz traciliśmy z oczu, a gdy je­dna wzniosła się na grzbiecie bałwana, druga już chyliła się w głębie. To znikały, to wypływały na- przemiati. Czasami długo, długo, tylko jednę wi­dzieliśmy łódkę, inną zaś rażą bałwan zasłoniwszy łódkę, dozwalał widzieć tylko same postacie. Wów­czas mniemaliśmy wszyscy, że niezawodnie już toną, i wszyscy też — „toną! toną!“—krzyczeli głośno. „Ratować ich!“ — wołali jedni — „dać znać kapi­tanowi, ażeby parowiec podpłynął tamtędy!“ — wzywali i radzili inni.

Wtedy—odwracałem oczy — nie mógłem pa­trzyć w tę stronę, spuściłem oczy tuż obok statku, ale olbrzymie wód masy, pędząc choć szybko a je­dnak tak jakoś poważnie, przemawiały groźnie i — przejmowały strachem.

Parowiec zbliżał się do nich. — Kilka jeszcze minut, a już miał zrównać się z trzema łódkami,

ale wszystkie trzy łódki od środka rzeki były jesz­cze daleko. Zaiste trudne to zadanie, wśród burzy takiej, dostać się do środka. Bałwany najczęściej — osobliwie dalej już od brzegów — toczą się wzdłuż rzeki; na jej środek niepodobna płynąć jak zwy­czajnie, napoprzek rzeki, bo biada łódce, jeżeli bał­wan uderzy na nią nie z przodu, nie z tyłu, lecz z boku. Chcąc dostać się na środek, bokiem należy podpływać pod niego, tym sposobem bałwan, ude­rzywszy w pierś łódki, nie szkodząc jej wcale, prze­rzuca łódkę przed siebie, łódka nachyla się i zno­wu nadstawia swą pierś, i zręczną kierowana ręką, łatwo wznosi się i spada i spływa z fali na falę.

Coraz więcej zbliżaliśmy sie do łódek, a one — bokiem zwrócone do nas, to podnosząc się wysoko, to zniżając często niemal prostopadle i kryjąc się wśród bałwanów, powoli, nieznacznie zbliżały się ku środkowi, pomimo, że nieraz w. przeciwną stronę blisko o sążeń odrzucały je fale.

Byliśmy już tak blisko, że w szalonych śmiał­kach poznaliśmy Ostyaków, którzy dla sprzedania ryb kilkunastu, lub zamiany ich na chleb — z taką pogardą niebezpieczeństwa narażali swe życie. — Majtkowie snać już przyzwyczajeni do tego, długą linę spuścili do wody, ażeby w chwili, gdy statek

zwolni swój bieg, mogli ją pochwycić Ostyacy, i za jej pomocą zbliżyć się pod parowiec.

Prawdziwie podziwialiśmy wszyscy zarówno, tę niewidzianą przez nas zręczność, i że tak powiem, prawdziwie mistrzowską sztukę wioślarstwa Ostya- ków. Ostyak, to jakby zrodził się na rzece.

W dwóch łódkach, w każdej po jednym, sa­mi płynęli Ostyacy, zapewne, ażeby w razie nie­bezpieczeństwa, pospieszyć mogli z pomocą, a w trze­ciej w pośrodku między dwoma pierwszemi, po obu końcach łódki, dwóch siedziało Ostyaków, a w po­śród nich młoda Ostyaczka z małem na ręku dzie­cięciem.

Już zrównali się z nami i podpłynęli tak bli­sko, że można ich było widzieć dokładnie. — Dre­wniana łódka, w której siedziała Ostyaczka, nie była zbyt wielka, najwięcej, półtora sążnia długo­ści. Dwóchletnie może dziecię, brudną owinięte płachtą, i podtrzymywane lewą jej ręką, spoczywa­ło bezpiecznie na kolanach matki, która prawą swą ręką widocznie z forsą niemałą, trzymała się boku nieszerokiej łódki.

Ostyacy siedzieli z podwiniętemi pod siebie nogami. Twarze ich blade, wyschłe, żółto-smaglawe oczy i włosy czarne, może jeszcze nie czesane ni­

gdy, rysy twarzy mongolską przypominają rasę. — Opuszczona koszula, związana rzemykiem, brudna i poszarpana. Na spodzie łódki brudne leżały kożu­chy. Z odkrytemi głowy, siedzieli prosto i prosto­padle prawie trzymali swe wiosła, kierując niemi tak nieznacznie, źe z bliska tylko można dojrzyć lekkie wiosła poruszenie.

Ostyaczka —- młoda i może nie tyle brzydka, ale wybladła i wynędzniała. Z rozczochranemi wło­sy, w brudnym kożuchu, z pod którego tem bru­dniejsza wyglądała koszula podarta.

Drugie dwie łódki, oczy wszystkich zwróciły na siebie. Różniły się one od wszystkich innych łódek, jakie kiedykolwiek widziałem w mem życiu. Były to łódki prawdziwie ostyackie, a długość ich, rzadko tylko dochodzi sążnia, przy tem są one wą­ziutkie, cieniutkie, z końcami, ostro — wzniesione- mi w górę i — nie drewniane, lecz — z kory brzo- zowej, bardzo zgrabne, a nadto tak lekkie, źe 0- styak z łatwością bierze ją na plecy, a czasami na­wet pod pachę, i niesie z sobą nieraz nawet wiorst wiele.

Łódka ostyacka tak wązka i krótka, źe sie­dząc z wypit>stowanemi nogami, zaledwie może po­mieścić się w niej jedna osoba; zresztą cała naj­

częściej* kryta wiekiem także z kory brzozowej. — Wiosło ostyackie z brzozowego drzewa, bardzo jest małe, cienkie, wyciosane zgrabnie, i często w roz­maite zaopatrzone rzeźby, przedstawiające i krzyże, i bogi szamańskie tuż obok siebie. — Wiosło Osty- aka na pozór słabe i delikatne, bezpiecznie stawi opór najsilniejszym bałwanom, i łamie się tylko nadzwyczajnym przypadkiem.

Jak Czikosz węgierski w swym stepie do ko­nia, tak Ostyak wśród burzy przykuty do łódki. Nie poruszy się, nie drgnie, ręce tylko jak u auto- mata, poruszają się nieznacznie, kierując lub wstrzy­mując wiosło.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, i prze­dzierając się po przez gałęzie i drzewa rzucało nam już łamane tylko promienie, jako ostatnie w dniu tym pożegnanie, a burza nie ustawała, przeciwnie, zdawało się, że sroży się jeszcze mocniej niż po- przód. l

Trzy łódki tymczasem walcząc, ciągle z roz- chukanemi bałwany, tuż niedaleko naszego popły­nęły parowca, a gdy mijały się z nami, podróżni biegiem ruszyli na tylny koniec pokładu.

Ostyacy zręcznie kierowali swe łódki, trzyma­jąc się bowiem prawie na miejscu, czekali chwili,

w której będą mogli mijając parowiec, skręcić po za niego i pochwycić rzuconą już linę. I rzeczy­wiście, zaledwie minął ich statek, Ostyacy jak na komendę, szybko skręcili na prawo i tuż płynęli za statkiem. Jeden z Ostyaków chwycił się czółna, przywiązanego do parowca, w mgnieniu oka sko­czył do niego i zaraz przyczepił swą łódkę. Drugie jednak dwie łódki, w bok odrzucone bałwanem, nie mogąc podążyć dość spiesznie, by pochwycić linę, pozostały wtyle.

Ostyacy, jakkolwiek wszystkie wytężyli swe siły, i jakkolwiek parowiec zwolnił już biegu, nie mogli dostać się do liny, tem bardziej, że lina tyl­ko niedaleko parowca była widoczną, dalej zaś to­nęła już w wodzie.

Jeden z majtków postrzegłszy to, nie namy­ślał się długo, chwyciwszy się liny, spuścił się po niej do czółna, i gdy na jego wezwanie odwiąza­no linę na statku, on ujął ją w ręce, a przywią­zawszy do drugiego końca polano, puścił na wodę.

W parę minut później, jeden z Ostyaków chwy­cił polano, i czepiając się puszczonej na wodę liny coraz dalej i dalej, dostał się nareszcie w pobliże czółna naszego parowca, a Ostyak z łódki osta­

tniej tym samym sposobem już zbliżał się także do niego.

Powszechny okrzyk radości i huczne oklaski powitały przybyłych i przygłuszyły szum bałwanów i wiatrów.

Statek zatrzymał się na kilka minut. — Ostyacy mając kilka jesiotrów, kilkanaście sterle- tów, kilka sztuk ptactwa dzikiego i trzy sobolowe skóry, których, jak widać — nie mogli pozbyć ko­rzystnie w powyź opisanem siole, pokazywali i sprze­dawali swoje towary.

Trzema łódkami przyczepionemi do czółna naszego parowca tak groźnie na wszystkie strony miotały bałwany, iż wszyscy widzowie w ciągłej byli obawie, że tę lub ową łódkę przewrócą albo zatopią bałwany i w swoich odmętach odważnych pochłoną Ostyaków.

Ostyacy jeden drugiemu do czółna podawali to ryby to inne przedmioty, które bardzo prędko i prawie bez targu zakupywano z parowca. W dru­giej z rzędu łódce, wspomniona powyżej Ostyaczka z dzieckiem na ręku siedziała nieruchoma i zda się bez najmniejszej obawy, bez troski o bałwany za­gniewanej rzeki.

Wtem jeden z Ostyaków stojących na pierw­szej łódce — jak dowiedzieliśmy się później — jej mąż, zażądał od niej, ażeby podała mu dziecię, a następnie ryb kilkanaście, które leżały w jej łódce.

Ostyaczka powstała, podała mu dziecię, a gdy mąż jej, dwuletniego może chłopczyka ujął w swe ręce i odwróciwszy się podawał drugiemu Ostyakowi, przeraźliwy krzyk tuż za nim przeszył powietrze, a z parowca odezwały się głosy przerażenia i zgrozy.

Ostyak odwrócił się i — ujrzał łódkę już pró­żną, — jego żonę już pochłonęły bałwrany. W chwili bowiem, gdy schylała się po ryby, wielki bałwan uderzył w bok łódki, Ostyaczka straciła równowagę, maleńka łódka pochyliła się nagle i nieszczęśliwa kobieta z przeraźliwym krzykiem wpadła do wody i w mgnieniu oka, pieniące się pokryły ją fale.

Po krótkim okrzyku przerażenia, który, jakby na skinienie wydobył się naraz z piersi wszystkich widzów, nastąpiła cisza. — Cisza, trwogi i wycze­kiwania.— Wszystkich oczy były skierowane w miej­sce, gdzie młoda wpadła Ostyaczka. Jej mąż, — ujrzawszy łódkę próżną, pojął odrazu całe nieszczę­ście. Powroli prawą podniósł rękę do czoła,' chwycił się za włosy i badawczy swój wzrok zatopił w bał­

wany. Wtem o kilka kroków od łódki tonącej, Ostyaczki ukazała się ręka, a nareszcie głowa.

Spasaj! Spasaj!“ (ratuj, ratuj!) zagrzmiało z parowca.

Mąż nieszczęśliwej, który w pierwszej chwili przeraził się także, — nagle, — mignął się tylko w powietrzu, — rzucił się w wodę, — zanurzył jak ryba i — o radości! — ku najwyższemu wszyst­kich zdziwieniu, trzymając się lewą ręką za linę, w prawej już ponad wodą trzymał swoją żonę. Inni Ostyacy pospieszyli z pomocą i — wydobyto ją z wody i umieszczono na czółnie, gdzie wkrótce przyszła do siebie.

Zaprawdę, nie wiedzieć, — co należy podzi­wiać tu więcej, czy odwagę i zręczność Ostyaków, czy też pogardę, jaką dla zdobycia lichej za swoje towary zapłaty, okazują do życia?

Podobnych, acz w swoim rodzaju może od­miennych scen, można napatrzyć się dowoli pod­czas żeglugi na olbrzymich Syberyi rzekach.

Podróż reniferami i psami.

Prócz powyżej przytoczonych rodzajów podró­żowania po Syberyi, należy mi powiedzieć tu jeszcze słów kilka o innym sposobie, jakim podróżują na dalszej Sybiru północy.

Są miejsca, gdzie właściwie żadnego nie ma gościńca, gdzie latem dojeżdżają kupcy z chlebem i mąką, cukrem i herbatą, suknami i płótnami, tudzież z innemi towarami, a urzędnicy dla ścią­gnięcia „jassaku“ (danina albo podatek) zwykle tylko raz albo dwa razy do roku wodą wśród wy­lewów rzek, albo też zimą reniferami, lub psami.

Jakkolwiek podróż tego rodzaju z wieloma po­łączona trudnościami i niebezpieczeństwy, kupcom opłaca się sowicie, za błyskotki bowiem, za chleb lub wódkę i inne liche towary, kosztowne nabywają futra. „Inorodcy“ (krajowcy) bardzo lubią wódkę i upojeni w połowie bardzo są chętni do zgody, do wymiany towarów. Biada jednak kupcowi, je­żeli pozwoli upić się i przebrać im miarkę! Wów­czas grozi mu wielkie niebezpieczeństwo życia. Eząd

wprawdzie4 wzbrania wyzyskiwania tego rodzaju i czuwa nad tem, ażeby żadnego nie dopuszczano się nadużycia, mimo tego sybirscy kupcy umieją pogodzić zakazany owoc z tem, co dozwolone jest prawem. Należy tu dodać, źe handlem tego rodzaju zupełnie odrębni zajmują się kupcy.

W tych stronach jadąc zimowym, źe tak po­wiem, wyimaginowanym gościńcem, znajdzie po­dróżny na każdej stacyi zamiast domów mieszkal­nych kilka jurt tylko, w których mieszczą się całe Ostyaków rodziny.

Jurta, jestto — ażeby czytelnikowi dokładne dać o niej wyobrażenie — pęk żerdek, związanych u góry w ten sposób, źe pozostawiają otwór nie­wielki, coraz niżej zaś rozstawione,szerzej, mogą w swem wnętrzu kilka pomieścić osób. Jurta wśród lata brzozową obłożona korą albo gałązkami drzew, pokryta bywa w zimie skórami, a wnętrze jej wy­łożone jeźli nie skórami, to wojłokami nie naj­pewniejszej czystości. Na środku jurty wśród lata i zimy dzień i noc płonie ognisko, około którego grzeją się mieszkańcy. Po nad ogniem wisi zwy­czajnie kocioł żelazny, w którym często razem po­mieszane rozmaite gotują się potrawy, jakoto: ryby, sadło baranie albo tran i herbata.

Im więcej na północ, tern więcej klimat ów wznieca pragnienia do spożywania tłuśtości, która ich ogrzewa i długo utrzymuje ciepło.

Mieszkańcy zatem północnych stron kwartami niemal piją tran, sadło baranie, albo gorące masło.

Mieszkaniec jurty nigdy nie ubiera się w jej wnętrzu, a zawsze dla przebrania się wychodzi pod gołe niebo, mniema bowiem, może i słusznie, źe ubierając się w jurcie — już nie ogrzałby się na dworze, bo — jakkolwiek w niej małoco cieplej niźli na dworze — zawsze jednak chroni go ona od wpływu ostrzejszego powietrza i wiatrów, — ziębnąc zatem prawie nagi na dworze, jakiekolwiek odzie­nie ogrzeje go prędko.

Podróżni rzadko kiedy nocują w swojej po­dróży, jestto bowiem połączone nietylko z większemi niż nieustająca jazda niedogodnościami i trudami, ale oraz i z niebezpieczeństwem. Nie dość tu bowiem być zaopatrzonym w paszport legalny i w „podo- rożnę“ dostateczną w całej Syberyi, ale nadto — jeżeli nie jest się urzędnikiem albo wojskowym — należy postarać się o wyjednanie u naczelnika tego plemienia „Inorodców“ pośród których odbywa się podróż, zabezpieczenia swojej osoby. Wówczas taki naczelnik, który ma często tytuł „Kniazia“ oddaje

podróżnego pośrednio albo bezpośrednio na pierw­szej, dopiero opisanej stacyi, z zastrzeżeniem od­powiedzialności za jego osobę. Z takiem zastrzeże­niem oddają go ze stacyi do stacyi i aź do miejsca, króre jest celem podróży.

Jazda reniferami dosyć jest szybka, ale nie­wygodna, sanie bowiem, to nie owa wygodna po­wyżej wymieniona koszowa, ale rodzaj skrzyni po­dobnej raczej do trumny, podługowata, wązka i niska i nakrywana skórą reniferową. Podróżny może tylko w niej leżeć i to nie bardzo wygodnie, a Ostyak, Tunguz, Jakut lub Jurak powożący reniferami za- przężonemi pojedynczo jeden po drugim, przymo­cowawszy pierwszemu na przodzie reniferowi naj­częściej szamańskiego bożka na rogu i powiedziawszy „Boh powiediot!“ (Bóg poprowadzi) siada na kra­wędzi tej — jak mówię — skrzyni tuż przy reni­ferze, długi, kończaty kij wznosi do góry i prze­raźliwym krzykiem wydaje hasło do tej szybkiej, szalonej i bardzo przykrej jazdy.

Renifery wyruszywszy raz z miejsca, jedna­kowym biegiem pędzą aż do stacyi, którą znają dobrze. Są -to stworzenia ładne, zręczne, szybkie, ale słabe. Większego nie znoszą ciężaru i zdarza się często, że w połowie stacyi opadają już z sił

. G*

i z przykrem poglącla się uczuciem, gdy woźnica klując je długim swym kijem, napędza do dalszego biegu.

Tak pędzi się po śniegu często miejscami bez drogi, bez śladu, po sterczących zpod śniegu kona­rach, pomiędzy krzaki i drzewa. Te dziwne sanie tak niskie, źe woźnica dobrze musi podwijać nogi, albo je trzymać wysoko, ażeby niemal od kolan nie wlókł je po ziemi. W razie przechybnięcia się sani, woźnica swoim ciężarem utrzymuje równowagę a nogami chroni od wywrotu.

Czy odtąd lepsza będzie droga?“ pyta znu­żony podróżny przybywszy na stacyę.

Doskonała“ odpowiada Ostyak i dodaje „tu gościniec wielki, — szeroki, — droga pewna!“

Uradowany podróżny w dalszą puszcza się drogę. Jedzie i jedzie ciągle gęstym borem albo krzakami i napróżno szuka śladów gościńca.

Gdzież, gdzież“ pyta woźnicę „gdzież ten gościniec?“

Patrz!“ odpowiada woźnica i ukazuje mu ślady drobnych renifera kopytek. To znaczy, źe tędy jechał już ktoś, źe zatem gościniec już pewny.

Co do jazdy psami, podróż taka sama. Za­przęgają ich 8, 10, a nawet i więcej do sani. Jest

tylko o tyle pewniejszą, źe psy nigdy nie pomylą drogi, znają one ją dobrze, a źe zawsze po przy­byciu na stacyę dostają dość obfitą porcyę ryb w nagrodzie, pędzą więc szybko i prosto. Lejc nie ma żadnych,* woźnica nie potrzebuje troszczyć się

0 drogę i nie było prawie wypadku, ażeby psy ustały, albo zbytecznie osłabły przed przybyciem na stacyę. Czasami jednak wydarza się, źe w po­łowie stacyi, psy stacyi jednej, spotkawszy się z psami drugiej stacyi, wpadają jedne na drugich

1 rzadko tylko powiedzie się woźnicy powstrzymać je od zażartej wojny, która z wyczaj uie kończy się na porwaniu wszystkiego i na kilku psach zażar­tych na śmierć.

W takim razie podróżny narażony na odbycie dalszej podróży aż do stacyi pieszo, albo przy zmniejszonej liczbie psów do powolnej jazdy noga za nogą.

Oto mniej-więcej wszystkie sposoby podróżo­wania po Syberyi.

Miasta.

Statystyka nie jest celem niniejszej pracy. Pragnę jednak, ażeby czytelnik powziąć mógł po części przynajmniej ogółowe o Syberyi wyobrażenie. To zatem skłania niię bogdaj pobieżnie wspomnieć

o miastach, wioskach, mieszkańcach i płodach tego olbrzymiego kraju.

Syberya, zaludniająca się bardzo powoli, po­częła wzrastać znaczniej dopiero od trzydziestu kilku lat i co do miast liczba ich bardzo jest ograniczona, a odległość jednego miasta od drugiego nietylko znaczna, ale czasami wynosi nawet kilkaset wiorst n. p. z Aczyńska do Minusińska 369 a jeźli kto odbywa podróż Jenisiejem z Minusińska do Krasno­jarska wynosi odległość przeszło 500 wiorst.

Do większych miast zalicza się przed wszyst- kiemi innemi Irkuck, następnie Tomsk, potem Krasnojarsk, Omsk, Tobolsk, i spalony obecnie Jenisiejsk.

Z mniejszych zaś: Tiumien, Kainsk, Mariińsk, Aczyńsk, Minusińsk, Kansk, Jakuck, Turuchansk,

Berezów itd. itd. Irkuck i Tomsk mają postać miast więcej europejskich, domy poczęści murowane, pię­kne, okazałe a tu i owdzie spotkać się można z wspaniałym nawet pałacem zbudowanym gusto­wnie i w stylu gotyckim albo włoskim.

W ogóle jednak miasta sybirskie a nawet gu- bernialne jak n. p. Tobolsk i Krasnojarsk dosyć są liche i nie można je nawet porównywać z miastami jak Lublin, Tarnów lub Przemyśl. Prócz okazałych cerkwi bizantyńskiego stylu i kilku zaledwie ka­mienic murowanych, wszystkie domy — jak po in­nych Syberyi miastach, — drewniane, oparkąnione, czasami tylko piętrowe.

Dziwne jakieś sprawia wrażenie, że z wyjąt­kiem sklepów i szynków, nigdzie nie ujrzeć wejścia z ulicy wprost do domu a zwyczajnie i prawie bez wyjątku wchodzi się przez furtkę lub wrota na ob­szerne podwórze i ztamtąd obszedłszy dom naokoło, najczęściej po kilku lub kilkunastu wschodach kry­tych i obudowanych wchodzi się dopiero do wnętrza domu gdzie na najrozmaitszy natrafia się podział pokoi. Poniżej wschodów, na prawo lub lewo spo­strzega się drzwi prowadzące do' mieszkania w su­terenach.

.,tC, ^s*iif*qo.j5s 9ia

Od kilku dopiero lat po. wszystkich, prawie miastach, zaczęto zakładać publiczne ogrody, naj­częściej z drzewami brzozowemi albo innemi a mia­nowicie szpilkowemi. Rzadko kiedy kwiaty, ale wysadzone drzewami ulice, tudzież ławeczki, altanki, i rodzaj werendy albo raczej galeryi dla muzyki wojskowej, można znaleść w każdym z tych nowo pozakładanych ogrodów. Zresztą tak w mieście jak na wsi, każdy, chociażby najmniejszy ogródek, a na­wet drzewko tu lub ówdzie stojące do wielkich za­licza się rzadkości i sybirskie miasta i wioski po> zbawia tego uroku, jakiego'w każdem europejskiem doznaje się mieście.

Rynek w każdem mieście bywa dosyć'a na­wet bardzo obszerny. W pośrodku tego rynku stoi wielki drewniany gmach, mieszczący w sobie sklepy rozmaitych towarów blawatnych, korzennych, su­kiennych, galanteryjnych, tytoniowych itd. itd. Ten rynek, gdzie raz na tydzień odbywa się targ, nazywają bazarem. Tem mianem oznaczają i gmach ze sklepami stojący na rynku i każdy tygodniowy targ albo roczny jarmark.

Żywność wszelkiego rodzaju zakupują mie­szkańcy podczas bazaru tylko raz na tydzień, kto nie zaopatrzy się na cały tydzień, trudno, ażeby

co dostał w ciągu tygodnia. Mięso tylko i ryby sprzedają każdego dnia, ale tylko w porze zimowej.. Na tak zwany bazar tygodniowy, z wiosek odległych nawet o 130 wiorst wszelką żywność dowożą wło­ścianie, wioski zatem dostarczają mięsa, słoniny, sadła, masła, ryb, mąki, zboża, siana, drzewa na opał i budulec, jarzyny, dziczyznę, skóry i futra i t.d.

Wszystkie sklepy mieszczą się po największej części na rynku, tu i owdzie jednak także i po głów­nych miasta ulicach.

Kamiennego bruku, nie szukać w Syberyi, na­tomiast wszędzie prawie znaleść można wygodne, acz niedostateczne, bo dosyć wązkie trotoary drew­niane, zbudowane o ćwierć łokcia nad poziom ulicy. Wielka rozległość i brak ułatwiających komunikacyj ogromnie utruduia przywóz kamienia, bez którego i tak obejść się można po sybirskich miastach, bo miasta zbudowane najczęściej na twardym, kamie­nistym albo surowym gruncie lub na piaskach. Zre­sztą— deszcz w lecie rządkiem jest zjawiskiem a wpośród długiej zimy „świtająca węgierka“ nie znamionuje odwilży. Błoto zatem w Syberyi trwa tylko dni kilka na wiosnę i w jesieni.

W Syberyi świat cały i życie zupełnie od­mienne. Szynków wiele, co kilkanaście kroków to

szynk zwany kabakiem i urządzony tylko dla po­spólstwa. Domów zajezdnych niema wiele, gmach pocztowy, to jedyne dla podróżnych schronienienie, a osobliwie dla cudzoziemca. Sybirak bowiem bez ceremonii do pierwszego lepszego zajeżdża domu i tam gościnne znajduje przyjęcie. Traktyernie, cukiernie, kawiarnie i tego rodzaju domy publiczne gdzienie­gdzie tylko a i to dopiero w ostatnich zaprowadzone czasach. Piekarzy, piokących chleb lub bulki na sprzedaż, nie ma prawie nigdzie, produkta tego ro­dzaju kupuje się w dnie bazarowe raz na tydzień, w każdym bowiem domu pioką chleb i bulki tylko dla siebie.

W całej Syberyi nie ma ani jednej mydlarni, ani jednej cukrowni, ani jednego browaru; gorzelni zaledwie kilka, ale na całą Syberyą pod dostatkiem produkują wódki. Likierów i rosolisów nie mają, ale sybirskie naliwki i nustojki chwalą powszechnie. Wina butelkowe, a głównie szampańskie sprowa­dzają z Petersburga albo Niżnowgorodu. Jabłka, cytryny i pomarańcze, najczęściej zmarznięte albo przegniłe, sprowadzane z Rosyi, przedają po rublu, a czasem i drożej. Hut szklanych na całą Syberyą podobno jest trzy. Fabryka wyrobów żelaznych tyl­

ko jedna, a mianowicie Kolczygina na południu Minusińskiego okręgu w górach Sajańskich.

Wioski.

Sybirskie wioski zwyczajnie dwoma zbudo­wane rzędami, dziwny przedstawiają widok. Ani jednego ogrodu, ani jednego drzewka, ani jednego przed lub poza domem kwiatuszka, ani jednych nareszcie drzwi prowadzących z ulicy do domu. Wszędzie tylko parkany i ozdobne wrota z furteczką w parkanie, którędy obszedłszy dokoła obszerne i zwykle dość czysto utrzymane podwórze, wchodzi się do domu.

Każdy prawie gospodarz ma drewniany, dość nawet gustownie, nieraz w gotyckim stylu zbudo­wany dom o dwu lub trzech a czasem nawet o kilku pokojach i kuchni; dom często nawet piętrowy, atak kochają się w oknach, że wielka ich liczba: jak np. w Japonii, czyni dom podobny raczej do latarni. W domu lubią i utrzymują czystość, wschody pra­

wie zawsze wyłożone jeżeli nie dywanem własnego wyrobu, to grubem także własnego wyrobu kolo- rowem płótnem, posadzki lakierowane i takiemże płótnem wysiane. W oknach mnóstwo kwiatów, okna i ściany gustownie ubrane powojem, meble drewniane, nieobite, ale lakierowane albo malowane. W podwórzu u każdego gospodarza, daleko za do­mem, stoi parowa łaźnia, do której idą wszyscy domowi i cudzy mieszkańcy domu przynajmniej raz na tydzień a mianowicie w sobotę.

Budynki gospodarskie a raczej gumna po za wsią daleko, przynajmniej o wiorstę lub dwie, a jakkolwiek nie ma tam strażnika, nie ma prawie, wypadku, ażeby ukradł kto zboże, bo jest go pod dostatkiem, nikt prawie nie zna tam nędzy, a je­żeli częste wydarzają się kradzieże lub zabójstwa, rabunki i morderstwa, przypisać to należy zbytkowi, do którego w Syberyi więcej może niźli gdzieindziej wzdychają wszystkie warstwy spółeczeństwa.

U każdego gospodarza osobno wzniesiony bu­dynek^ na skład kosztowniejszych sprzętów gospo­darskich, na mąkę, zapasy żywności i na futra. Pod tym budynkiem zawsze mieści się lodownia dostar­czająca w ciągu całego lata lodu do wody i chlebo­wego kwasu, który czasami bardzo bywa dobry,

chłodzący i zdrowy, zlany do butelek i zaprawiony cukrem musuje jak szampan i bardzo jest smaczny. Wśród upałów składają do tej lodowni także mię­siwa, zwierzynę i ryby.

Stajen, osobliwie na wsi, nikt nie zna, konie bowiem, krowy, owce i wogóle cały inwentarz zwie­rzęcy latem i zimą pod gołem niebem. Na czte­rech tylko słupach cztery spoczywają belki a wszerz tychże belek i wzdłuż pokładzione żerdki, tworzą pokrycie, pod które w czasie śniegu lub deszczu kryją się konie i bydło. Na wierzchu złożone jest siano.

Płody.

W obec nadzwyczajnej wegetacyi i bujnej ro­ślinności, gospodarstwo w Syberyi na bardzo niskim stoi stopniu. Mimo tego piękne rodzi się żyto, pszenica, owies, hreczka, proso, konopie, len, ka­pusta, marchew olbrzymia, ziemniaki, ogromna rze­pa, buraki, czosnek, a w południowej Syberyi na polach

dojrzewają kawony i melony, których tak wiele, źe przedają je często po jednej kopiejce za sztukę.

Nasi rodacy teraz zaprowadzili już kalafiory, szparagi, pietruszkę, selery, jarmuż i inne jarzyny, które się aklimatyzowały wybornie.

Konie, bydło i drób.

Konie sybirskie małe, zgrabne, a jednak krępe

i silnie zbudowane.

Najwięcej jest bułanych, gniadyck, skaro- gniadych, siwych, białych i srokatych. ‘ Czarnych nie widziałem, a maści stalowej niewiele znajdzie egzemplarzy. Jestto prawie tak samo jak w Arabii, gdzie koń czarny zalicza się do osobliwości i bardzo bywa drogo płacony. Jeden koń z ciężarem 10—15 pudów (6 cetnarów) lekkiemi sankami, podczas do­brej drogi, bez wielkiego wysilenia przebiega prze­strzeń od 100 do 120 wiorst na dobę, bez popasu

i napojenia. Po przybyciu na miejsce, czy to pod­czas największego upału, czy to podczas mrozu 40 do

45° Reaum. natychmiast wyprzęga go gospodarz i w taki sposób przywiązuje do słupa, że koń głowę trzyma wysoko. Tak stoi 5—8 godzin, poczem gdy koń obeschnie zupełnie, ‘dopiero go poi i karmi — rzadko tylko owsem. Jeżeli po przebyciu większej drogi nie wystałby się sybirski koń w ten sposób, a danoby mu jeść i napojono go, zdecha niewątpli- w ciągu trzech dni najdalej.

Kto nie wierzy temu, opłaci drogo swoje nie­dowiarstwo i przekona się, że tak jest istotnie. Koń sybirski tak przyzwyczajony, że pod górę, zaledwie tylko zbliży się do niej, puszcza się czwałem. Sy­biracy utrzymują, że tak lżej koniowi.

Na południu Syberyi, osobliwie w stepach Mi- nusińskiego okręgu, konie, bydło i owce całemi sta­dami pasą się w stepie mimo śniegów i mrozów.

Zajmujący sprawia to widok, gdy całe stada koni wśród okropnych mrozów rozkosznie przebie­gają step i pasą się w stepie. Wszystkie prawe ko­pytka, któremi odkopują śnieg, w nieustannym są ruchu, a koniki z pochyloną głową z pomiędzy śnie­gu ładnemi swemi mordkami wydobywają trawkę lub mech. Pastucha nie znają, pastuchem ogier, który najlepszy utrzymuje porządek; on prowadzi z jednego łanu na drugi, on w swoim czasie pro­

wadzi do wody, 011 broni od wilków, on w razie potrzeby kieruje szykiem bojowym, i on nareszcie nikogo obcego i żadnego obcego konia, nie wpusz­cza do stada, on swoich napędza do niego, gdy który z koni oddali się za nadto, on nakoniec wy­biera i przeznacza młódź na ogiery, albo zębami zastępuje wałachów.

Biedny to gospodarz, który nie ma więcej nad 20 do 30 koni, są bowiem tacy, którzy ich mają po 100, a Tatarzy niektórzy liczą je na tysiące. W Minusińskim okręgu jest Tatar nazwiskiem Kar- kin, który nigdy nie może obliczyć, ile ma swoich tabunów koni i owiec.

Sybirskim koniem za 30 rubli sr., śmiało możnaby paradować po ulicach największych miast Europy.

Są miejsca, gdzie piechotą iść niepodobna, człowiek nie odważyłby się przebywać drogę po nad straszne zaprawdę urwiska i przepaście, dosiada więc konia, powierza się jemu zupełnie, i patrzy tylko przed siebfe w kark konia, ażeby nie dostać zawrotu głowy, trzyma się silnie, a konik ze zrę­cznością kota lub kozy, czarne skał przeskakuje szczeliny, i tuż obok przepaści skacze ze skały na skałę. Me słyszałem nigdy o wypadku, ażeby za­

bił się albo upadł w skoku, lub stoczył się z dro­gi, której bok tak niemal prostopadły, źe koń bo­wiem ledwie nie kładzie się na ścianę, koło której prowadzi droga tak nieraz wazka, jak najwęższa ścieżka.

W lecie licha jego pasza, bo nie dają mu paść się spokojnie komary, moszki .i bąki; we wsi wszystkie wrota i bramy podworzy otwarte, i konie całemi tabunami uciekają do wsi od komarów i moszek; w ślad za niemi całe chmary tej plagi, któ­ra je prześladuje; — biedne konie, gonią z podwó­rza na podwórze, a ztamtąd znowu na paszę. Zresz­tą tak przyzwyczajone, źe same stają przed pro­giem domu, czekając, aż wyjdzie gospodarz i na- maże je dziegciem. W zimie zaś nietabunowe konie karmią tylko sianem, czasem nawet słomą, a tylko w drodze dostają garść owsa.

Na północy Aczyńskiego okręgu, w okolicach Sosnowy i Berelus i innych wiosek, zapewniali mię gospodarze i opowiadali jednozgodnie, że w 1860 czy 1861 roku, pojawił się w tamtejszych lasach zwierz, maści — jak mówili — czerwonej, który wszystkie wygubił źrebięta w ten sposób, źe jeżeli źrebię tylko lekko drasnął pazurem, padało wkrót­ce nieżywe, i żadne mu nie pomagały środki. Zwierz

był niewielki, jak wilk, ale łeb miał okrągły, o- gon długi, uszy małe, pazury wielkie i jadowite, cały bez centka, czerwony.^

Sybiracy używają na konie uprzęży skórzanej, po największej części z materyalu surowego, a lej­ce miewają wlosienne. Cała uprząż dosyć wygląda zgrabnie, prezentuje się dobrze, jest pewna i trwała.

Najczęściej jeżdżą jednym koniem, z ciężarem zaś — trójką; środkowy koń zawsze w kabłąku mię­dzy dwoma dyszlami, nazywa się „kariennaja ło- szad’w a kabląk nazywają „dugą.“

Krowy w zimie najczęściej nie doją się, bo pożywieniem ich, zbieranie, ze śmieci źdźbeł słomy, lub siana. Trzęsą się od zimna, kurczą we dwoje, a żarłoczne sroki dzióbią ich grzbiety, i często do­stawszy się do żywego mięsa, zadzióbią do śmierci.

Beczą wygłodniałe owce, wyją zgłodniałe psy. „Hoziajka“ *) rzuca nareszcie raz na dzień owcom i koniom odrobinę siana lub słomy, a psom po ko­ści, albo po małej kromeczce razowego chleba.

Na bydło i konie nieledwie co roku zaraza, mimo tego, jest bydła tak wiele, -że za pud mięsa (40 funtów) płaci się jesienią po GO a nawet tylko

l) Gospodyni.

po 40 kop. Za sąjańskiego barana 'z długą piękną wełną jak pela, płaci się rubla, chociaż samego mięsa bez tłuszczu, bywa do 60 funtów. Za cielę, z którego niemniej miałem mięsa, zapłaciłem ru­bla, za skórę jednak zapłacono mi 30 kop.

Nadto po domach nie zbywa na drobiu: ku­ry, po największej części tak zwane kochinchióskie i zwyczajne, zresztą niemało kaczek, gęsi, indyków, itd. A że w Syberyi niemal wszędzie, gdzie stąpi się nogą, znajduje się złoto, i wszystkie niemal rzeki, rzeczułki i jeziora z piaskiem lub błotem złoto toczą w swem wnętrzu, więc zdarza się czę­sto — czego sam naocznym byłem świadkiem — źe przy wypatroszeniu drobiu, w żołądkach kaczek

i gęsi znajdowano kawałki złota, wszystkie mniej- więcej podługowate, w kształcie pszenicy zaokrąglo­ne, to mniejsze to większe.

Skarby i handel.

Syberya jest tak bogata, mieści w swem ło­nie tyle bogactwa i skarbów, źe zaprawdę nie poj­muję, dlaczego nikt nie stara się o obszerniejsze ich wyzyskanie.

Prawdziwie, obawiam się, źe kto nie był w Sy- beryi i nie badał wszystkiego, mniej-więcej przy­najmniej jak ja, posądzi mię o przesadę, jeżeli po­wiem, że mieszkańcy depczą po skarbach, źe każde prawie bez wyjątku miejsce, które dotkniesz stopą, niewyczerpane mieści w łonie swem skarby.

Zapewne, źe wiele jest miesc, gdzie złoto w tak małej znajduje się ilości, że przy utrudnionej dziś reprodukcji złota, i wobec wielkiego braku robo­tnika w Syberyi, może nawet nie opłaciłyby się koszta wydobywania Mimo tego, zawsze jeszcze wie­le bardzo bogatych znajduje się kopalń, i trafia się, źe w jednej tylko kopalni 300 ludzi roboczych wydobywa w ciągu jednego lata 40 do 80 pudów

czystego złota *). A wieleż to kopalń jest jeszcze nieznanych? Wiele to miejsc nietkniętych jeszcze nogą dzisiejszego mieszkańca Syberyi? Zresztą gdzie nie ma złota, niewątpliwie jest srebro albo miedź, magnes albo żelazo, ołów albo cynk, nareszcie całe góry najcudniejszego grafitu, siarka, wochry rozmai­tego rodzaju i barwy, całe pasma gór alabastro­wych, olbrzymie góry najcudniejszych marmurów, między innemi ogromne góry marmuru tak białe­go, jak sławny marmur kararyjski, masy torfu, ka­miennego węgla (może i nafty), sól na dnie sło­nych np. Minusińskich jezior, i sól w krzyształach, biała i blado-róźowego koloru.

W Minusińskim okręgu w Szuszeńskiej woło- v ści, znajdują się całe olbrzymie góry czystej niemal miedzi. W olbrzymich bryłach na samym ona leży wierzchu, zaledwie mchem i na parę cali ziemią pokryta.

W mieście Aczyńsku, w gmachu, gdzie dzi­siejsze bióro telegraficzne, leżą w podwórzu olbrzy­mie trzy bryły, zupełnie czystej prawie miedzi. — Te trzy bryły ważą najmniej 30 centnarów, nikt jednak nie troszczy się o nie; jedna bryła służy za

') Za jeden pud piasku złotego płaci rząd 13,000 rs.

próg do stajni, dwie drugie przywalone nawozem, sterczą zielone na wierzchu; chciano wyrzucić je dawno, jako coś niepotrzebnego i zawadzającego, gdy jednak kilkunastu ludzi nie mogło ruszyć ich z miejsca, powiedziano, że to kamienie zaklęte i pozostawiono nietknięte.

W pobliżu Aczyńska, w Czarnoreczyńskiej wo- łości, po lewej stronie drogi ku wiosce Igińce, jest cała góra najdoskonalszego grafitu, najdalej o trzy wiorsty od miasta. Mimo tego, nikt nie zwraca na to uwagi. Wszyscy rzucają się tylko do złota. Przed parą dopiero laty, założono u stóp Sajańskich gór, a raczej już na grzbiecie tego pasma, pierwszą fa­brykę żelaznych wyrobów p. Kolczygina.

A rzeki, jak n. p. Czułym, Kiemczuk i inne, toczą w swem łożu bardzo piękne kamienie: agaty, karniole, krwawniki, sardoliny, jaspisy itd. Góry nadto mieszczą w swem łonie najcudniejsze krzy- ształy i drogie kamienie. Zona jednego z właści­cieli kopalń, p. Jorganowa pokazywała mi trzy spore worki pięknych ametystów; u innych widzia­łem po 500 do 600 sztuk szmaragdów, najcudniej­szego koloru i czystości, między któremi były nie­które wielkości fasoli.

-U pewnej osoby — której nazwiska nie chcę

wymienić — widziałem opal olbrzymi, cokolwiek mniejszy od gęsiego jaja; łamanie barw tęczowych było tak cudne i tak zarazem silne, źe zaprawdę nie mogłem dosyć nasycić wzroku widokiem tego kamienia. A aqua marina, malachit, lapis lazuli, topazy żółte i czarne, jaszmy itd. w takiej znajdu­ją się ilości, źe przy małych funduszach i swobo­dnym objeździe z miejsca na miejsce, olbrzymie, a nawet wielkiej wartości zebrać możnaby zbiory.

Dzisiejszy handel wywozowy w Syberyi, ogra­nicza się głównie na herbacie i porcelanie wywożo­nej z Chin, dalej na futrach, niewyprawnych skó­rach, dywanach własnych wyrobów, nareszcie na zbożu, kawiorze, rybach, oraz na maśle i bara­nim łoju.

Przy ulepszonych komunikacyach i pomnożo­nej ludności, drzewo budulcowe, masztowe i opało­we, dalej konie, bydło, dziczyzna, oraz zboże wszel­kiego rodzaju, stałyby się obok dzisiejszych, bardzo ważnemi artykułami handlu, i mogłyby bezpiecznie ogromem swych źródeł, bez wielkiego dla Sybe­ryi uszczerbku, zasilać przez długie wieki całą E- uropę.

Teraz niestety, osobliwie w południowej Sy-

beryi, całe łany zboża padają .od lat kilku ofiarą żarłoczności kobyłki *) albo bucharki 2).'

!J Rodzaj nieskrzydlatej szarańczy, jak nasz konik pol­ny. — W Syberyi pojawiają się one całemi milionami, i w mgnieniu oka niszczą całe łany. Na wiosnę, gdy upały wysuszą już trawę, niszczą je płomieniem. Jest-to sposób bardzo praktyczny i skuteczny, ale gdy nieraz pożar ścierni

i łąk rozszerzy się na kilka mil kwadratowych, dosięga czę­sto i. wiosek, które padają ofiarą płomienia. Tym sposobem zgorzało upłynionego roku także jedno z większych miast Syberyi, a mianowicie Jenisiejsk, gdzie pożar dosięgnął tor­fu, na którym zbudowane miasto. Przy tym pożarze wiele ludzi utraciło życie, a nawet ci, którzy na łódkach schronili się na rzekę Jenisiej; ginęli w bałwanach tego olbrzyma al­bo w płomieniach na łódce, które zapaliły się także.

2) Rodzaj czarnego chrząszcza, wielkości naszej muchy. Bucharka zlatuje całemi chmurami, i w ciągu jednej nocy objada wszystko. Na bucharkę dotąd jeszcze żadnego nie wy­naleziono środka.

Podział ludności i szkic etno­graficzny.

W pierwszym niniejszej pracy rozdziale, mó­wiliśmy między innemi i o podziale Syberyi, obe­cnie zatem zapoznawszy już czytelnika bogdaj tylko pobieżnie z cala niemal Syberyą, mniemam, że na­leży powiedzieć nam nieco o mieszkańcach Syberyi, i bogdaj ogółowo o podziale sybirskiej ludności.

Ludność Syberyi dzieli się przedewszystkiem na krajowców, a raczej na potomków pierwiastko­wych Tubylców, zawojowanych przez Jermaka w dru­giej połowie XVI stólecia, a następnie przez woj­ska carów rosyjskich, tudzież na osiadłych w Sybe­ryi przybyszów dobrowolnych, i zesłanych za karę.

I)o pierwszych na południu Syberyi zaliczamy mianowicie na zachód Czeremisów, Permiaków i Czuwaszów? przeważnie zaś Kirgizów, Tatarów i Mon­gołów, a kii wschodowi południa Sajanów, Mandżu­rów, Manzów i Chińczyków. Na północy zaś prze­ważają resztki niewygasłych Ostyaków, Tunguzów,

Juraków, Jakutów, dalej Buryatów, Dołganów, i wielu innych mniej licznych plemion, z których wkrótce już nie pozostanie ni. śladu, jak np. plemię Czudów, które już wygasło zupełnie, a po którem, jak widać licznem plemieniu — jako jedyne pom­niki, pozostało tylko tysiące mogił, i olbrzymie na każdej mogile kamienie *).

') O tych kamieniach i mogiłach następująca między ludem krąży legenda: Przed wielu wiekami istniał tu na­ród silny, liczny i bardzo zamożny, a prorokowie tego na­rodu przepowiadali, że wówczas, gdy ziemia wyda z łona swojego drzewo białe, będzie to wróżbą strasznych nieszczęść i klęsk, wróżbą panowania białego cara, który naród cały wytępi i zniszczy. A gdy po wielu latach od czasów tej prze­powiedni, w lasach tego narodu biała pojawiła się brzoza, owo przepowiedziane drzewo białe, którego nikt pierwej nie widział, Czudowie — tak bowiem ów nazywał się naród — z obawą przed obcem jarzmem, przed obcem panowaniem, przed oczekiwaną hańbą i poniżeniem — sami sobie wyko­pywali groby, własną ręką znosili kamienie, wrzucali w nie wszystko, co posiadali droższego, jedni drugich zakopywali żywcem i wznosili sobie mogiły.

Czy dzisiejszy okręg Minusiński miałby «być kolebką owych Czudów, którzy według podania historyi pomieszali się z Litwą, i kolebką owych Czudów, których w IX do XIII wieku wykazuje p. F. H. Duchióski, na północy dzisiejszego rosyjskiego państwa?

Ci Tybulcy, a mianowicie Kirgizy, Tatarzy i Mongoły, są wyznania Machometańskiego, Mandżu­rowie zaś, Manzowie, Chińczycy i Sajanie wyznania Budy, inne zaś plemiona czczą bogów Szamańskich. Jakkolwiek między wszystkiemi plemiony coraz wię­cej szerzy się prawosławie, i całe wioski, jurty i osady przyjęły już chrzest i zaliczają się do ko­ścioła greckiego, mimo tego, tajemnie — z małemi wyjątki — pozostali wierni swojej religii. Tatarzy i Mongoły mają nawet swoje meczety, osobliwie na zachodzie Syberyi.

W Syberyi są także osady, a nawet, choć rzadko—tu i owdzie niemal całe wioski Cyganów, którzy oddają się rolnictwu, i prowadzą się wzoro­wo. Wszyscy — nieprawosławnego wyznania Tubulcy, nazywani są „Inorodcami,“ i mają osobne swoje u- urzędy tak zwane „Inorodnyja uprawy.“ Członko­wie tych urzędów gminnych, wybierani bywają przez nich samych i z pośród nich, ale „uprawy“ te stoją pod bezpośrednim zarządem sprawników i okręgo­wych naczelników.

Tatarzy, Jakuty i Buryaty, zajmują się po części handlem, a po części rolnictwem, i mają swe wioski — mniej albo więcej porządne domy mie­szkalne, przeważnie zaś —jak wszyscy „Inorodcy“

zajmują się polowaniem, rybołówstwem, handlem owiec, skór, sadła baraniego *) i koni, tudzież pa­sterstwem. Prowadzą życie koczownicze i mieszkają w jurtach, które przenoszą z miejsca na miejsce.

Ostyacy, Tunguzy, Buryaty, Jakuty itd., mie­wają swoich książąt, których zatwierdza car, i któ­rym przesyła nawet nibyto książęce kaftany, albo i całe ubranie. Za pośrednictwem tych książąt, ścią­ga rząd podatek w skórach, a raczej w futrach dro­gich, który podatek nazywają „jessak.“ Książęta ci bywają moralnie najwyższą dla „Inorodców“ wła­dzą, rządzą oni samowolnie, samowładnie, despoty­cznie, cała władza skoncentrowana w ich ręku, ale mimo tego, żyją z całem plemieniem bardzo pa- tryarchalnie i w zgodzie.

Charaktery wszystkich niemal „Inorodców“ bardzo do siebie podobne, w temperamentach jednak i pod względem przymiotów dobiych i złych zacho­dzą pewne różnice. „Inorodcy“ bardzo są słowni i z wyjątkiem Chińczyków i Sajanów nie tyle odważni

) Sajaóskie barany słyną z dobroci mięsa i swych niezmiernie tłustych ogonów, z których jeden waży przeszło 20 funtów. To sadło zastępujące inną omastę, bardzo jest poszukiwane, i nazywa się „kurdjuk.“

ile śmiali. Wszyscy wogóle są łagodni, różnice jednak jako odrębna, główna cecha każdego z tych plemion, dadzą się ująć w następujący sposób.

Tatarzy za młodu weseli, wrażliwi, wkrótce ocię­żali, w ogóle prawi i słowni, a nadto doskonali jeźdźcy. Mandżurowie bitni, mężni, odważni. Manzowie pra­cowici, przedsiębiorczy l). Chińczycy przebiegli, Sa-

') Na lewym brzegu Aranru, w leśnych okolicach gó­rzystych, znajdują sic Gilaki, dzikie, bałwochwalcze i prawie niepodległe, bo koczujące plemię, zmieniające bardzo często swoje koczowiska. W tychże okolicach, jak oazy widać roz­rzucone liczne kolonie osadników rosyjskich, znajdujące się w najokropiiiejszem położeniu i najnędzniejszym stanie. Eząd jakkolwiek przyrzekł dostarczyć im każdego roku w te dzikie strony chlrb, sól i inną materyalną zapomogę, osadircy nie otrzymują nic i pocieszają się tylko nadzieją urzeczywistnie­nia wspaniałej obietnicy. Jestto okolica tak dzika, że dotąd wzdłuż całego lewego brzegu Amuru nie można było wszę­dzie urządzić komunikacyi pocztowej i dotąd główną komu- nikacyą są lodki, barki i parowce „Ingoda,“ „Korsaków,“ „Lochkaja“ i t. d. Na tej całej olbrzymiej przestrzeni naj­ważniejszą rolę odgrywają: Chabarówka, Mikołajewsk, TJst1- Strełka i Blahowieszczińsk, które jakkolwiek nazwane mia­stami, nie mają żadnego własnego handlu, ani przemysłu, a są to raczej kolonie wojskowe, niejako stanice kozackie. Główny handel spoczywa w ręku Amerykanów, których w sa­mym Błaliowieszczińsku jest około 400 rodzin.

janie łagodni, lecz niedowierzający. Ostyacy smętnij Tunguzy i Juraki dzicy, odważni, Jaku ty miłujący1

Jak wszędzie tak i tu okazują mieszkańcy dziwną i za­stanowienia godną nieumiejętność wyzyskiwania bogactw ziemi, której posiadają tak wiele.

Na prawym brzegu Amuru mieszkają Mandżurowie, naród rolniczy, rękodzielniczy, przemysłowy, posiadający re- ligię, regularny zarząd, prawo i dobre ustawy, bo nikt nie śmie postępować wbrew tym ustawom i przekręcać je na niekorzyść mieszkańców.

Mandżurowie, jakkolwiek to naród charakteru mężnego i waleczniejszy od Chińczyków, bardzo jest spokojny, otwarty, szczery i tem głównie różni się od Chińczyków, że chętniej od ośt&tnich’, zawiązuje stosunki z innemi narody i przyjmuje od nich pod względem cywilizacyi, co uzna za dobre.

7t Amerykanami w ściślejszych, osobliwie kupieckich żyją stosunkach i chętnie przedają im płody swej ziemi, głównie zaś doskonały budulec z leśnych swych okolic, dalej aromatyczne zioła (żynzeng) i złoto. Rosyanom zaś przedają chleb, bawełniane wyroby, lodowaty cukier, tytoń i skóry.

W tej okolicy, a raczej w tej prowincyi wyznaczone znajduje się pewne terytoryum strzeżone kordonem. To tery- toryum jest od wielu może już wieków miejscem chińskich zbrodniarzy wysyłanych tam na wygnanie po innym poprzed- niem ukaraniu i gdzie już żadnej nie doznają opieki prawa. Nazywają ich Manzami; jest to tyle, co w Indyach „paria.* Są oni pogardzeni, pomimo że większa ich połowa tylko po­tomkowie byłych zbrodniarzy — często potomkowie byłych

niewypowiedzianie swoją ojczystą ziemię i w odda­leniu— np. w służbie wojskowej, bardzo tęskniący za krajem, a Buryaty fanatyczni wyznawcy Sza­mańskiej religii i poważni.

Wszystkia te plemiona kochają się w trady­cyjnych o swych przodkach podaniach, i czy to w do­mu, 'czy w jurtach, lub pod golem niebem z praw­dziwą przyjemnością słuchają starców i swoich ka­płanów opowiadających o czynach ich przodków. Na południu i w środkowej Syberyi odzienie ich nie rozróżnia się prawie niczem od ubrania Bosya- nów. Tatarzy tylko noszą czworograniaste czapki i warkocze, a dziewice i kobiety tatarskie odróżniają się tem od Moskali, że włosy splatają w warkocze bardzo licznej a drobne, tudzież szerokiemi koszu­lami, a raczej szarafanami zmarszczonemi w ten sposób, że nieco obciskają kolana; tak samo

wysokich dygnitarzy państwa Niebieskiego i prowadzą dziś żywot bardzo wzorowy.

Oddani sami sobie, na pastwrę głodowej śmierci, Man- zowie zmuszeni szukać sposobu i środków do utrzymania, za­jęli się rybołówstwem, polowaniem i przetworzyli się niejako w odrębny nie bardzo liczny szczep, zpośród którego wielu zbiegów osiadło w Syberyi.

marszczą także i mężczyzni swoje długie „jermia- ki“ *) i korzuchy, wyszywają je pięknie i zdobią lampasami złotemi, srebrnemi, także z aksamitu albo manszestru zwanego w Syberyi „barchat.“ v

Kobiety u „Inorodców,“ a przeważnie Tatarki, Sajanki, Czeremiski i Czuwaszki przyozdobiają swoją szyję mnóstwem świecidełek, a głównie srebrnemi i złotemi pieniądzmi, które przedziurawiwszy, na­wlekają na sznurek i zawieszają naokoło szyi.

Ostyacy, Tunguzy, Juracy, Jakuty, Turchaócy i inni szamańskiego wyznania, „Innorodcy“ mieszka­jący na samej północy Syberyi w tajgach i jurtach ubierają się bardzo obrzydliwie i brudno, osobliwie w lecie. Na lato bowiem, odzierają miętusa (po sybirsku nalima) ze skóry, z niej szyją koszule i resztę ubrania. Cale lato chodzą boso, a dzieci do 10 lat całkiem nago. W zimie zaś przyodziewają się w „dochy“ albo „jagi,“ to jest ubranie, w które włazi się jak w worek. Jest to odzienie w jednej sztuce od stóp do głów, od butów a raczej pończoch

') Długi kaftan płócienny lub sukienny, najczęściej biały, a końce każdej poły w trójkąt najczęściej suknem czar- nem sztukowane, które ozdabiają dość pięknerai w kwiaty haftami.

futrzanych a ż do kaptura i rękawiczek z futra ło­siowego albo renifera, co nazywa się „jagą,“ a w wielkie zimna przyodziewa na to „doclię“ to jest obszerne futro z kołnierzem. Obadwa te futra wy­wrócone są siercią na zewnątrz. Wyprawa ich wy­borna, a szyte są mistrzowsko po największej części nie nićmi ale żyłami.

Dochy“ bywają używane w całej- Syberyi. Jest to futro tak ciepłe, że na 45, a nawet 50° lieaum. można śmiało bez obawy przeziębienia prze­spać pod golem niebem na śniegu całą sybirską noc długą. Te iutra bywają rozmaitej doskonałości i ceuy. Im dłuższy i więcej puszysty włos, tem cieplejsze, lecz tańsze, lecz nie tak trwałe i powszech­ne. Im krótszy a gęstszy włos, tem chłodniejsze, ale ładniejsze, rzadsze i droższe, bo z młodego zwie­rza. Docha za 5 rubli jest wyborna i można w niej cały przejechać Sybir, są jednak "dochy, które ko­sztują nawet 300 do 500 rubli. Są to futra tak zwane „wyporki“ czyli z młodych zwierzątek, reni­ferów lub łosiów, wyjętych z łona matki i takie bywają bardzo rzadkie i rozmaitej barwy. Zależy od tego, w jakim czasie wydobyto je z łona, wcze­śniej lub później. Dochy zatem i Jagi bywają: si­we, bure, rude, ciemne, białe i najdroższe czarne.

8

Te futra nie znoszą ciepła [i żiiden Sybirak nie wchodzi w futrze do pokoju, a wiesza je w zimnej, otwartej sieni, na przygotowanych na to szaragacli. Wniesione kilka razy z zimna do ciepła podpadają zepsuciu, włos łamie się i wyłazi.

Jurty ostyackie, i wszystkich na północy Sy- focryi żyjących „Inorodców," zupełnie do siebie po­dobne i jak powiedziałem już w rozdziale o spo­sobie podróżowania po Syberyi, są w locie z gałęzi, a w zimie z żerdek okrytych niebardzo szczelnie .wojłokami czyli derkami, i w zimie poprzód wyko­pują głęboki dół, i po nad nim dopiero wznoszą swą jurtę. Jurta taka — po największej części — przynajmniej w zimie wysiana wojłokiem albo fu­trami łosiowemi. Na środku Jurty plonie ogień, a nad nim wisi kocioł, w którym gotują swą strawę.

Zdaje mi się, że nie będzie od rzeczy wspo­mnieć mi jeszcze o ich pożywieniu. Przeważnie żyją oni rybami i zwierzyną, naszego chlcba nie mie­wają prawie nigdy, i daliby za bochenek lisa albo sobola, pieką jednak swój clileb z mięszaniny — suszonych jagód czeremchy, suszonych ryb i takiej- że kory brzozowej. Lubią oni nadto — jak już po­wiedziałem wszelką tłustość jak np. sadło, masło i tran rybi, który w następujący wyrabiają, sposób:

Złowiwszy masę mniej-więcej drobnych rybek, nie byliby wstanie spożyć je sami, zwołują więc wszystkie dziewczęta z sąsiedztwa do patroszenia. Dziewczęta odbywają tę czynność zręcznie i bardzo szybko. Jednem cięciem rozrzynają rybie brzuch, i jednem szarpnięciem wydzierają całe wnętrze ryby. które to wnętrzności z sadłem znajdującem się o- bok wątroby, wrzucają ze wszystkiem do kotła, a za tę czynność zabierają wszystkie przez siebie wy­patroszone ryby. Złożone w kotle rybek wnętrzno­ści, nalewają wodą i gotują bardzo długo. Po ugo­towaniu, wszystka tłustość występuje na wierzch, i wówczas zbierają ją do osobnego naczynia. Taki tran — barwy żółtawo-zielonkowatej — jest ich u- lubionym przysmakiem.

O rybołcwstwie,

Jakkolwiek poprzednio już mówiłem nieco o rybołówstwie w Syberyi, uważam za stosowne nad­mienić jeszcze na tem miejscu, o specyalnie „ino- rodcom“ właściwym sposobie łowienia ryb masa-

8*

mi. Neleży tu dodać, że brzoza i czeremcha od­grywa u nich wielką rolę. Z brzozy wyrabiają luki, strzały, wiosła; z kory brzozowej czółna itp. Z cze­remchy mają owoce—w całej Syberyi ulubione tak bardzo, a nadto czeremcha, drzewo bardzo łykowa­te, daje się użyć do wielu rzeczy, a między innemi do wyrobów plecionjrch.

_ Ryby łowią na sposób dwojaki: na tak zwa­ne „mordy“ albo na niewody.

Połów na „mordy,“ odbywa się w sposób po­dobny do opisanych powyżej „sakmołów,“ gdzie zastawiają żerdkami całą szerokość rzeki, a na każ­dej żerdce są sznury z hakami, na które tylko wiel­ka łowi się ryba, a mniejsze bez przeszkody prze­pływają pomiędzy żerdki. Przy połowie na „mordy“ zaś, zastawiają żerdki wówczas, gdy woda opadła już znacznie. Zamiast haków, na które zaczepiają się ryby, znajduje się w pośrodku zastawy wielki z cze­remchy upleciony kosz, z małym coraz więcej rozsze­rzającym się otworem. Ryby chcąc się wydostać poza tę przeszkodę, znalazłszy tam otwór, wciskają się do niego, zkąd atoli nie mogą wypłynąć już napowrót.

Niewodów, tylko na wielkich używają już rze­kach, i niewód taki, czyli wyraźnie gruba siatka, miewa czasami dwa do czterech sążni wysokości, a

do 300 i 500 sążni długości. Na brzegu kilku lub kilkunastu pozostaje ludzi, i gdy ci, jeden trzymają koniec, do łódki wsiada obok wioślarzy jeden tylko człowiek, który w miarę powolnego lub szybkiego posuwania się łódki, upuszcza, a raczej szybko czę­ściowo wyrzuca i zatapia niewód. Spód niewodu to­nie tem łatwiej, że u spodu niemal miejsce kolo miejsca umocowane są kamienie owinięte w korę brzozową.

Te kamienie nazywaję Ostyacy po swojemu „kibasy,“ u wierzchu zaś kawałki kory z topoli u- trzymują niewód na powierzchni wody, i te kawał­ki kory nazywają „napławie.“

,W tej siatce, czyli niewodzie, znajduje się w samym środku olbrzymia siatkowa „morda,“ zwana „matnią,u z której ryba może wydobyć się z wielką tylko trudnością. Gdy cały wyrzucono juz niewód, łódź z drugim końcem niewodu wielkie za­taczając kolo, drugą stroną wraca do brzegu, gdzie po wylądowaniu coprędzej wyciągają niewód. Cza­sami złowią tak wielką masę ryb, że kilku ludzi nie może matni wyciągnąć na brzeg.

Gdy w „mordzie« łowią się po największej części małe tylko ryby, to w niewodzie, a raczej w „matni“ niewodu, znajdują się przeważnie wiel-

kie ryby, a między temi i morskie, jak np. serki, moksuny i sterlety.

Te trzy gatunki ryb i jesiotr, zaliczają się do najlepszych. Między dwoma pierwszemi ta jednak zachodzi różnica, ze gdy za sto sztuk serek płacą po 5 do 6 rubli, za IGO moksunów plącą rubli 25. Smaczna ta ryba jest zatem także ze względu ma- teryalnego bardzo ponętna. W jesieni, gdy już za­czynają się kry (szuga), pojawiają się serki, a później nieco moksuny. Serki bywają zwyczajnie na łokieć długości, a 3 cale szerokości. Moksunów zaś długość ta sama, szerokość jednak wynosi 6 cali, i tak pierwsze jak drugie są wszystkie zwyczajnie jednakiej wielkości, t. j. że między serkami a tak samo i między moksunami, nie ma mniejszych albo większych gatunków; zdaje się, że mniejsze nie o- puszczają morza a większych nie ma, i to właśnie spowodowało Sybiraków do wynalezienia oryginal- / ncgo sposobu łowienia tych ryb.

Zaledwie pierwszo okażą się serki, rozpoczyna się na nie połów. Na serki osobną, cieniutką wy­rabiają siatkę, zupełnie do niewodu podobną, z tą tylko różnicą, że nie ma w niej tak zwanej „ma­tni,“ są jednak jak i w niewodzie „kibasy“ i „na- pławie,“ Sybirak wsiada do łódki, i opuszczając za

sobą siatkę do wody, z jednym końcem płynie bar­dzo szybko w rozmaite zygzaki, esy i floresy. Oczka w siatce są tak dokładnie wymierzone, że serki płynąc całą masą z morza do rzeki, wikłają się -w siatkę, i gdy wsadzą głowę, już nie mogą jej wyjąć. „Na- plawie“ zaczyna drgać, Sybirak co prędzej podpły­wa na to miejsce i wyciąga rybę.

Tym sposobem łowią i muksuny z tą tylko różnicą, że siatka jest grubsza a oczka większe, o- bliczone na obfitość muksuna. Dziwna zaprawdę, że ryb tych taka napływa masa, że w każdej nad brze­giem rzek wielkich leżącej wiosce, ogromną łowią ieli ilość tak w jesieni, gdy do rzek przypływają zimować, jak niemniej na wiosnę, gdy odpływają do morza.

Czuję, że o rybołówstwie rozpisałem się może za nadto, w przekonaniu jednak, że i u nas dałyby zastosować się niektóre sybirskie sposoby, przyta­czam jeszcze dwa inne, a mianowicie w zimie. Połów ten jest najniebezpieczniejszy, ponieważ od­bywa się głównie tego samego albo następnego dnia, gdy rzeka stanie. W pięć lub 10 godzin po zatrzy­maniu się kry *), cała ludność wiosek spieszy co-

') Sybirskie do morza wpadające rzeki, potrzebują do

prędzej na rzekę z narzędziem tak zwanem „ py­sznią.u Jest-to rodzaj kilofa ciężkiego, mniej-więcej na łokieć długości, osadzonego na dość grubym, sążnistym drążku drewnianym. Z tą „pysznią“ po­stępuje Sybirak ostrożnie, lecz śmiało po świeżo za­marzniętym lodzie, i silnie uderza nim w lód. Je­śli przebije go na wskroś, nie postępuje tą drogą, a szuka miejsca innego, którego nie przebije „py­sznią,“ bo to jest mu wskazówką, że w tem miej­scu śmiało stanąć może nawet z swym koniem.

Wszyscy mają prawo równe, chodzi tylko o wynalezienie lepszego miejsca t. j. większej głębi. Gdy znajdzie — swem zdaniem — miejsce dogodne, wybija „pysznią14 potrzebny wyrąb, i przy pomocy najmniej 4 ludzi, wkłada olbrzymie już z „talnika“ (łoziny) uplecione „mordy“ czworograniaste z ścia­nami, i umocowują je czterma grubemi żerdkami (koljo) wbitemi głęboko w dno rzeki.

Te „mordy“ z ścianami ustawiają Sybiracy nie w jednym szeregu, ale cośkolwiek niżej lub wy­żej obok siebie, mniej-więcej w ten sposób, że cała szerokość rzeki zastawiona jest niemi całkowicie, i

zamarznięcia przynajmniej jednego miesiąca całego, najniżej 80 do 40° Reaum. zimna. '

z pomiędzy ty cli „mord,“ może wydostać się ryba wówczas tylko, jeźli omijając ściany, opływa je do koła. Mimo całkowitej niemal zastawy rzek takiemi „mordami,“ w każdej wiosce, łowią ryb tysiące, a w tym właśnie czasie najwięcej serek i moksunów, które nadciągają kilkanaście dni. Może to słu­żyć za dowód, jaka 'olbrzymia masa napływa ich z morza.

Mordy te wydobywane bywają tylko raz na dobę, a do wydobycia także 4 do 5 potrzeba ludzi* Rozumie się, że gdy wyrąb zaraz w kilkanaście minut nowym nie cienkim pokrył się lodem — „pysznią“ znowu w robocie, wyrąbują lód, i po wy­ciągnięciu „mordy“ wydobywają z niej ryby haka­mi zwanemi „bagor,“ i zakładają napowrót, co w ten sposób czynią dni kilkanaście.

Obok tego sposobu, używają osobliwie na je­siotry i sterlety jeszcze jednego, a mianowicie: ro­bią wyrąb, następnie wkładają do tego wyrębu pień drzewa z resztkami poobcinanych korzeni. — Ka­mień wi&lki, na długim wiszący sznurze, głęboko zanurza pień. Do każdego ^korzenia pniaka przy­mocowany jest gruby, silny sznur z hakami ostre- mi jak brzytwa, te sznury jednak z hakami, pod­trzymywane przez „napławie“ zanurzają się w wo­

dzie tylko tak głęboko, jak tego wymaga potrzeba i jest ich tak wiele, że ryby przepływające pomię­dzy te sznury (po moskiewsku „wirówki“) muszą zaczepić się koniecznie na haku, a hak jest tak o- stry, i tak urządzony w kształcie pólkotwicy, że im więcej szamocze się ryba, tem silniej jeszcze wbija się na hak.

Oto mniej-więcej wszystkie sposoby, jakiemi Ostyacy, Tunguzy i w ogóle wszyscy Sybiracy ło­wią ryby i w lecie i w zimie.

O języku „Inorodców“ i ślubne Tatarów obrzędy.

Każde z tych powyź wyrażonych plemion, swoim odrębnym, własnym mówi językiem. Zdaje się jednak, że je odróżnia tylko pewien rodzaj na­rzecza, a na dowód tego posłuży to, że — acz cza­sami z trudnością — rozmawiają z sobą, i porozu­miewają się dobrze J).

') Znając Osfcyaków osobiście i mając z nimi nieraz

Tatarskich narzeczy, także jest wiele, i w każ­dym niemal okręgu mówią nieco odmiennie. Wy­razy tatarskie, jakie o moje obity się uszy, zupeł­nie są odmienne od ostyackich, a jednak rozmawiają się z nimi. Być jednak może, że pochodzi to z bliż­szych stosunków, w jakich żyją ze sobą, a które dozwoliły im poznać ich język o tyle, że mogą ro­zumieć się przynajmniej po części !).

do czynienia, podaję tutaj niektóre słowa, które mi pozosta­ły w pamięci, i tak: clilcb nazywa się „niaj,“ krowa „sir," nóż „nia,“ ryba „sol,w zupa rybna „kie,“ okoń „kaza,“ fajka „kamzar,“ co mówisz? „kaj?,w wytrzeszczyć oczy „okur sie­ja,“ gorąco „bezumbat,“ a zimno „łannemba.“

') Dla zaspokojenia ciekawości tych czytelników, któ­rzy nigdy jeszcze tatarskiej nie słyszeli mowy, przytaczam niewiele, i tak: Jak się masz — po tatarsku: „Ezienje.“ Je­żeli żegna się z starszym np. bądź zdrów! mówi: „abszak!“ do kobiety zaś „erekień.“ Dziecko nazywa się: „barańczuk“- (może ztącl pochodzi rosyjskie słowo: „baryń“ czyli pan?) Gdzie idziesz? — „sień liajdarum?“ Odpowiadający wymawia nazwisko miejsca i dodaje „odurczar“ np. Do Krasnojarska: „Krasnojarsk-odurczar“ — chleb „ekpiek“ — nóż „biczak“ — topor „mołty“ — krzesiwo „stach“ — ogień „ot“ — woda „suk“ — mleko „sjuw — mięso „chaban“ — koń „kat" — wódka „araga“ — czy piłeś wódkę? „araga ispiendzin?“ — czy jest wódka? „araga bar?“ — nie ma „czogol“ — daj

Wszyscy „Inorodcy“ wogóle, bardzo źle mo­skiewskim mówią językiem i kaleczą go niemiło­siernie.

Co do ślubnych obrzędów, te są mi zupełnie nieznane.' Podczas kilkoletniego w Syberyi pobytu, nie słyszałem nigdy o zawarciu ślubów między „Ino- rodcami.“ Tatarzy tylko zawierają pewien rodzaj kontraktu. Zaręczyny ich jednak i zawarcie mał­żeństwa w dziwny odbywają się sposób.

Młodzieniec, znalazłszy przedmiot swojej mi­łości, wyszukawszy sobie swoją ulubioną, udaje się pośrednio albo bezpośrednio do jej rodziców, i pro­si o jej rękę. — Rodzice według przyjętego zwy­czaju, wybadawszy majątkowe i towarzyskie sta­rającego się stosunki, odmawiają stanowczo pod ja­kimkolwiek pozorem, chociażby nawet jak naj­mocniej pragnęli tego połączenia. Młodzieniec od­jeżdża, ale wszelkiemi siłami stara się widzieć z swoją wybraną, i — namawia ją do ucieczki. Je­żeli dziewica skłania się do tego, sprawa ułatwiona znacznie, jeżeli zaś nie chce, a jak zdarza się czę-' sto, nie kocha go i sama nie życzy sobie tego po-

pirzyn“ — nic „czoch“ — jeść ;;odoru — pieniądze „asia," i tam dalej.

łączenia, wówczas rzecz cala bardzo ntrudniona. Miody Tatar jednak nie zraża się tem wcale i — tak czy siak — czy dziewica chce lub nie chce, nocną porą zakrada się pod jurtę, albo w pobliże domu, dziewica stosownie do umowy wychodzi do niego, albo też on wbrew jej woli korzysta z pierw­szej lepszej sposobności, chwyta dziewicę wpół, wsa­dza po przed siebie na konia, i uprowadza do sie-, bie albo do swego przyjaciela.

Jeżeli rodzice zgadzają się na to małżeństwo, pogoń bywa słaba, chociaż pozornie jak najspie- szniejsza, i młody Tatar umknąwszy niedognany, żyje z nią czas jakiś, przynajmniej trzy dni, po- czem dopiero w przeprosiny jedzie do rodziców.

Rodzice — chociażby w tem połączeniu naj­wyższe swej córki upatrywali szczęścić, nie chcą przyjąć go naw'et do domu, po wielkich nareszcie prośbach wchodzi młody Tatar, a ojciec wykradzio­nej córki, pozornie w wielki wpada gniew, narzeka, że zabrał mu córkę, jedyną jego starości podporę, jedyną jego opiekę, gospodynią, jedyną pomoc, je­dyny skarb jego życia i jego nadzieję, i—unosząc się w swoim gniewie udanym, rzuca się na niego i bije go ręką, kijem albo nahajką Młody Tatar u- cieka — w trzy dni jednak później, przybywa po-

nownie, błaga o przebaczenie i otrzymuje je zaw­sze i - oto ślub już zawarty i prawny.

Jeżeli zaś ojciec nie życzy sobie takiego po­łączenia, pogoń wówczas bardzo jest spieszna i — Tatar młody — rzadko tylko zdoła umknąć i ukryć się przed pogonią Jeżeli zaś umknie i zaraz nie zostanie odszukany, małżeństwo wprawdzie uważają za zawarte, ale gdy według zwyczaju udaje się do ojca w przeprosiny, często bywa obity należycie, a czasami nawet niebezpiecznie.

Tatarzy podziśdzień mając po kilka żon, u- trzymują je w osobnych haremach. Wszystkie żony żyją przynajmniej pozornie w wielkiej z sobą har­monii i zgodzie. Czemu to przypisać, jaką w tom upatrzyć przyczynę, odpowiedzieć trudno.

Tatarzy stepowi, koczowniczy, wielką przywią­zują wagę do kufrów, których — osobliwie u bo­gatszych — zwjrczajnie bardzo jest wiele, chociaż wszystkie próżne, i nieraz można znaleść u Tatara kilkadziesiąt kufrów jeden na drugim.

M iłość Tata rki.

Podczas pobytu mego w Syberyi, a mianowi­cie w Minusińskim okręgu Jenisiejskiej gubernii, następujący wydarzył się wypadek.

' Jeden z naszych rodaków, lekarz, doktor me­dycyny, miody i bardzo przystojny mężczyzna, zna­ny w okolicy dalekiej z swego talentu i z swojego szczęścia do leczenia, bywał rozrywany na wszystkie strony. Przysyłano po niego nieraz z miejsc odle­głych o 300 wiorst.

Zdarzyło się raz, że jeden z najbogatszych Tatarów zachorował śmiertelnie.

Był to Tatar tak bogaty, że — w ścisłem sło­wa tego znaczeniu — nie wiedział, ile posiada — tabunów koni najsłynniejszych w okręgu, a co do owiec sajańskich — te liczył na tysiące. Srebro i złoto stoi u niego beczkami. Żyje on wprawdzie le­piej od innych Tatarów, i zamiast jurty, posiada obszerny, piętrowy — acz drewniany — dom mie­szkalny; ma w domu pewne porządki i wygody, mimo tego jednak nie odróżnia się uiczem od in-

nycli Tatarów. Naokoło domu jego, setki jurt, przychylnych i chołdujących mu Tatarów.

Tatar ten miał córkę jedynaczkę Anisę. Było to dziewczę młode, choże, cośkolwiek lepiej od in­nych wychowane i — kształcone przez Polaków. Jakkolwiek rysy twarzy zachowały piętno swego po­chodzenia, mimo tego Anisa była dosyć przystojna, a nawet bardzo miła, bo charakter wyrabiany przez ludzi serca i głowy, pozostawił — wybił cechę szla­chetniejszą. W wielkiem czarnem jej oku i kształt­nych jej ( ustach, malowała się dobroć i łagodność. Ojciec kochał ją nad życie i stroił bogato w je­dwabie, aksamity i złoto — i Anisa przy kształt­nej postaci ubierając się gustownie, mogła, podobać się nawet niejednemu z wybrednych.

Do słabego Tatara, zaproszono naszego powyż wspomnionego lekarza młodego, mieszkającego w Mi- nusińsku Nasz rodak, człowiek z uczuciem i szla- chetnemi pojęciami szczytnemi, zajął się słabym. z całą serdecznością i troskliwością. Auisa, kocha­jąc ojca, najpierwej przejęta dla lekarza uczuciem wdzięczności, następnie zaś, poznawszy go nieco bli­żej, zajęła się nim mocno.

Nasz ziomek dostrzegł wprawdzie jakieś wyż­sze jej względy i grzeczności, a. nawet przeczuwał

a raczej odczuwał jej miłość, ale — zajęty inną, kochający całą duszą i sercem calem — bardzo za­cną panienkę, córkę jednego z naszych rodaków ska­zanych na posilenie, poglądał na to obojętnie i — wszystkie; jej przymilenia przyjmował zimno, a grzeczne i serdeczne jej słowa pomijał milczeniem, albo lekkim na ustach uśmiechem.

Anisa nieraz ze łzami w oczach poglądała na niego, lecz on udawał, źe nie widzi ani nie rozu­mie tego. Po kilku dniach Tatar był zdrowszy, młody lekarz stęskniony za swoją narzeczoną, wy­jeżdżał do Minusińska, przyrzekając, że za dni kilka przybędzie z powrotem.

Anisa — żegnała go ze łzami, a przy wsiada­niu oświadczyła wyraźnie: „Nie opozdajtie zwoz- wraszczenjem, a to Anisu nie zastanietie żywoju!“1).

Młody lekarz udał, że bierze to na karb mi­łości dla ojca, i przyrzekł Anisie wrócić co prę­dzej — ale przy wsiadaniu, Anisa serdecznie ści­skając mu rękę z wyrazem głębokiego uczucia, po­wiedziała głośno: „Ja was lublu! .Niet mnie żyźni bez was!“ 2).

l) „Nie opóźniaj się z powrotem, bo inaczej Anisy nie zastaniesz żywej.“

*) „Ja kocham cię! Dla mnie nie ma życia bez ciebie!“

9

W tej jednak chwili, zniecierpliwione konie ruszyły z miejsca, Anisa poglądała za nim, przy­słuchiwała się dzwonkom, przypatrywała się jego postaci ukazującej się czasami zpośród kurzu tuma­nów, aż ucichł tętent i turkot, aż ucichły dzwon­ki, aż młody Polak zniknął jej z oczu.

W kilka dni później, gdy wezwany ponownie doktor . . . wrócił do słabego Tatara, Anisa była nie do poznania: wybladła, pożółkła z boleści. Jego przybycie rozweseliło ją nieco, i oczy jej czarne żywszym zajaśniały ogniem.

Doktor znowu dni kilka ba^ił u Tatara, a Anisa była weselsza, szczęśliwsza. Najdroższe, najpiękniejsze źrebię kazała zabić dla niego, i wy­borną z źrebięcia karmiła go pieczenia, i najlepszym częstowała Kumysem ]) i konfiturami.

Tymczasem stan zdrowia Tatara, żadnej już nie wzniecał obawy, młody lekarz uważając kuracyę za skończoną, swój pobyt za zbyteczny, na dzień następny zapowiedział swój wyjazd.

) Napój przyrządzony z kobylego mleka — słodko- kwaskowaty, upajający, musujący jak szampan, zamiast żen- tycy używany przez słabych na piersi i bardzo skuteczny.— Co zaś do przyjęcia źrebięciem, Tatarzy używają to tylko wówczas, gdy kogoś bardzo chcą uczcić i uraczyć.

Ta wiadomość jakby piorunem raziła Anisę. Zbladła, ręce opadły jakby bezwładne — z dwojga czarnych jej ócz dwa łez wytrysły strumienie, Anisa łzawemi oczy poglądnęła na niego, nagle jednak od­wróciła się i — wyszła z pokoju.

Doktor poznał i odgadnął wszystko. Żałował jej szczerze, ale — żadnej na to nie widząc rady, — uważał za stosowne unikać jej jwięcej i — wkrótce wyszedł na przechadzkę.

Po godzinie wróciwszy do domu, nigdzie nie widział Anisy, a słaby Tatar z widocznym niepo­kojem, chodził z miejsca na miejsce.

Po pewnej chwili bogaty Tatar zbliżył się do młodego lękarza i drżąc — jak zdawało się, — pod świeżo doznanem wrażeniem, — łamanym językiem moskiewskim w następujące odezwał się słowa: „Doktorze! mam wielkie, wielkie bogactwa! mara wiele, wiele tysięcy koni i wiele, wiele ty­sięcy owiec, i dużo, dużo srebra i złota, ale wyżej nad to skarby wszystkie, cenię moje zdrowie i ży­cie. Ale mam jeszcze córkę jedynaczkę, moję Auisę, a tę stawiam wyżej ponad skarby wszystkie i po­nad zdrowie i nad życie moje. Żyję tylko dla niej. Ona zakochała się w tobie. Powiada, że żyć nie może bez ciebie, że jest gotowa odebrać sobie

9* '

życie. Ja jestem Tatarem i ciałem i duszą, czczę Mahometa wielkiego, naszego proroka, niechętnie zatem ojddałbym córkę człowiekowi innego wyzna­nia. Jeżeli jednak nie może być inaczej, — jeżeli ona może być z tobą szczęśliwa, to gotów jestem zgodzić się na to. Pozornie jestem chrześcijaninem, ustawy zatem nie staną na przeszkodzie.“ *)

Młody lekarz, — widząc i czując tę wielką ojca ofiarę, ofiarę ojca-Tatara nienawidzącego chrze- ścian, a z miłości dla swojej jedynaczki oddającego mu córkę za żonę, w niemałym był ambarasie. Mimo doznanego jednak uczucia litości dla nich obojga, uznał za stosowne, kilką słowy zakończyć tę przykrą dla nich wszystkich scenę, i dlatego oświadczył zaraz wyraźnie, że jest narzeczonym, że zatem o tym przedmiocie nie ma nawet co mówić!

Tatar otarł pot z czoła, popatrzył mu w oczy zdumiony, niezadowolony, zmartwiony i znać było na nim, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zamyślił się i obaj dość długą clrwilę stali w mil­czeniu, nareszcie ojciec Anisy odezwał się znowu: „Słuchaj! — Wszystko, co posiadam, dam

*) Tatarzy i wszyscy w ogóle Sybiracy, mówią ka­żdemu „tyu albo „wy.“

córce mojej w posagu, bierz moję Anisę, a z nią skarby moje, a mnie, — mnie — mówił ze łzami w oczach, —mnie pozwól pozostać przy niej, przy was, bym jej nie opuścił do śmierci!“

Stary rozpłakał się, a i zacnemu lekarzowi łzy zakręciły się w oku, lecz pomny na narzeczoną, stały i niewzruszony w swojej miłości, — odpowie­dział krótko: „Nie mogę!“

Tatar zdumiał, — otarł łzy, badawczym wzro­kiem wpatrzył się w doktora, nareszcie po niejakim namyśle, rzekł tonem przerażenia i zgrozy i cedząc słówko za słówkiem: „Słuchaj doktorze! — Znam, znam — charakter - mej córki. Ona — ona“ z wielkiem mówił uczuciem, „ona dotrzyma — co — powiedziała, — ona — żyć nie będzie! — Ona“ kończył niemal w rozpaczy — i przykładając ręce do skroni „ona — umrze!“

Nie mogę!“ zimno na pozór odparł młody lekarz i dodał: „Jam narzeczony!“

Ale“ zaczął znów Tatar podniesionym gło­sem „czy rozumiesz, źe ona — umrze?“

Rozumię!“ odpowiedział doktor „ależ chciej zrozumieć i ty, że gdybym przyjął twoją propozy- eyę, i moja narzeczona umarłaby z pewnością!“

Nastąpiła przykra chwila milczenia. Tatar utkwił swój wzrok w twarzy lekarza.

Tyś prawy, poczciwy!“ rzekł po. chwili oj­ciec Anisy i dodał „moja córka, — byłaby z tobą szczęśliwa!“

Po tych wyrazach, posmutniał stary Tatar, zwiesił głowę na piersi, odwrócił się i wyszedł do swojego mieszkania.

Młody lekarz byłby chętnie wyjechał natych­miast, ażeby uniknąć widoku Anisy i ojca, późtia jednak pora nie dozwalała puszczać się w drogę bez widocznego niebezpieczeństwa.

Nazajutrz rano zatem udał się na pożegnanie do bogatego Tatara. — Siedział' sam jeden, smutny, pochylony, widocznie noc przepędził bezsennie.

Przyszedłem“ zaczął lekarz „pożegnać się z tobą."

Niechaj cię Mahomet prowadzi mój synu!“ powstając rzekł Tatar i tak dalej mówił: „tyś temu niewinien, ale wróciwszy mi zdrowie, zabiłeś mi córkę a z nią i mnie \ tt

Po tych wyrazach klasnął w swe dłonie, a wkrótce jeden z służbowych Tatarów ukazał się w progu. „Kat bar?“ (Czy konie gotowe?) zapytał go gospodarz. „Bar!“ krótko odrzekł służbowy. —

Ojciec Anisy wydał mu jakieś polecenie, służbowy pochylił się, przyłożył rękę do czoła i — wyszedł.

Ojciec Anisy aż do sieni i na podwórze wy­prowadził lekarza, pożegnał smutnie ale serdecznie i gdy już tarantas z lekarzem potoczył się szybko, po dwakroć jeszcze krzyknął za nim pożegnawcze „Abszak!“ (Bądź zdrów!)

Doktor z jakiemś ciężkiem odjeżdżał sercem, bo całe to zajście bardzo na nim przykre uczyniło wrażenie. Chciał on nawet widzieć się z Anisą, ażeby przemówić do jej rozumu i wystawić jej obo­wiązki wobec ojca, który ją kochał tak mocno, — gdy jednak od dnia poprzedniego nie widział jej wcale, nie miał odwagi, zapytać o nią zmartwio­nego ojca.

Zatopiony w myślach i o Anisie i o swej na­rzeczonej, — nie wiedział nawet, jak szybko mijał lasy i góry, * jak prędko minął step długi i zdzi­wił się mocno, gdy nagle zatrzymał się „jamszczik“ (woźnica) już w pobliżu promu na olbrzymim azya- tyckich rzek królu — Jenisieju.

Tarantas wtoczył się na prom, odbito od brzegu, kilku ludzi zasiadło do wioseł i — prom bystrym unoszony prądem, szybko przerzynał wody tego olbrzyma, a młody lekarz, — ciągle jeszcze

w jakichś smutnych pogrążony myślach, wsparty na tarantasie, stał nieruchomy jak posąg.

Podniósł nareszcie głowę, rzucił wzrokiem przed siebie i w odległości niewielkiej, ujrzał na­przeciw płynącą łódkę maleńką, a w łódce jakąś postać niewieścią.

Jakżeż wielkie było jego zdziwienie, gdy w tej postaci, poznał — młodąAnisę. Była czarno ubrana, w aksamitny złotem tkany szarafau; długie, cien­kie warkocze jej czarne ładnie od białej odbijały twarzy, w uszach złote kolczyki, złoty łańcuch na szyi zdobił bardzo Anisę. Była blada na twarzy, ale mina wesoła, uśmiech wił się na ustach. Była miła i ładna jak nigdy. Łódka mała, zgrabniutka, zręcznie białą,kierowana ręką, wkrótce do samego przybliżyła się promu.

Powitała lekarza, on ją pozdrowił wzajemnie, ale — jakkolwiek długo obok siebie płynęli w po­bliżu, nie przemówili do siebie ni słowa. Anisa miczała, lekarz nie miał odwagi przerwać mil­czenia.

Ty“ pierwsza zaczęła Anisa „ty jedziesz do swojej narzeczonej?"

Tak!“ odrzekł młody lekarz.

Jedź“ powiedziałaAnisa „i b^dź szczęśliwy! Ja nie chcę być nieszczęśliwa. Twoi bracia inny, nowy, cudny dali poznać mi świat. Napróżno szukałam go między swoimi! Znalazłam go w tobie, lecz ty — nie dla mnie. Ty — innej przeznaczony! Bywaj mi zdrowy i szczęśliwy ! — Daj mi rękę, niechaj uścisnę ją na pożegnanie!“

Lekarz machinalnie podał jej rękę. Ona uści­snęła ją niemal konwulsyjnie, żałosnym wzrokiem popatrzyła mu w oczy, — on mimowoli oddał uścisk wzajemnie, a gdy popatrzył na Anisę, przeraził się bolesnym jej twarzy wyrazem.

Puścił jej rękę, chciał przemówić coś do niej, gdy- Anisa, skinąwszy ręką na znak pożegnania, powstała nagle na łódce, daleko od siebie odrzu­ciła wiosło i z głośnem „Praszczaj !k‘ (bądź zdrów!) rzuciła się w zimne Jenisieja bałwany.

Mimo wszelkich starań, mimo niezwłocznych poszukiwań nie znaleziono biednej Anisy. W siedm dni później dopiero o piętnaście wiorst dalej zna­leziono poszarpzne kamieniami jej ciało, które by­stra uniosła woda i wyrzuciła na brzeg niewielkiej wysepki.

Ojciec Anisy zapadł odtąd jeszcze więcej na zdrowiu, ale — już nie przyzywał Polaka lekarza, —

na którym śmierć Anisy mocne uczyniła wrażenie. Żałowali jej wszyscy, a nawet i nasi rodacy, bo bogdaj z widzenia znaliśmy ją wszyscy. l)

Na dzielnym bogato i gustownie ubranym koniu prawie zawsze — przyjeżdżała do Minusiii- ska i tak strojem jak i urodą odznaczała się tak bardzo od wszystkich innych tatarek.

Sybirscy Rosyanie ze stanowiska etnograficznego.

Zapoznawszy czytelnika z pierwotnymi kra­jowcami, a raczej potomkami krajowców tego ol­brzymiego obszaru, t. j. z „Inorodcami,“ należy teraz powiedzieć nam nieco o mieszkańcach »przy­byszach, t. j. tych, którzy czy to dobrowolnie, czy też przymusowo za karę przybyli do Syberyi, tam osiedli i zapanowali nad rzeczywistymi Tubylcami.

) Młody lekarz ożenił się w kilka micsięcy później

i dotąd pozostaje w Syberyi.

Po zdobyciu Syberyi, dobrowolne nastąpiło przesiedlanie z głębi Moskwy na Sybir, dopiero w 6 lat po śmierci Jermaka, a 1653 r. pierwszy pojawił się ukaz, mocą którego Sybir stał się miej­scem przeznaczenia dla zbrodniarzy, jak dziś wszel­kiego rodzaju, bo dla grażdańskich, politycznych i carskich 1), którymi dzień w dzień całemi setkami zalewają Sybir.

Do dobrowolnych i przymusowych przybyszów należy jeszcze zaliczyć i tysiące z głębi Moskwy wysyłanych na urzędy „czynowników,“ którzy po największej części przybywają z rodzinami albo też żenią się i już nazawsze pozostają w Syberyi.

Znajdują się tam zatem przeważnie Bosyanie, dalej Iiusini, bardzo mało Niemców i starozakon- nych, nareszcie Litwini, Polacy i wogóle mie­szkańcy wszystkich ziem pod panowaniem caratu. Jest to mięszanina wszystkiego i potomkowie wszyst­kich warstw społeczeństwa i rozmaite ‘żywioły.

Wyrazy „ty“ i „wy“ są tak przyjęte, że każdy wieśniak używa ich nietylko w rozmowie z równymi,

) „Grażdańscy“ czyli cywilni, obywatelscy; polity­czni , — występujący przeciw rządowi; carscy, spiskujący przeciw osobie samego Cara.

ale do wysokich nawet dygnitarzy, a zrównanie wszystkich warstw społeczeństwa wobec towarzy­skich stosunków jest tak upowszechnione, że pierw­szy rzut oka na całe społeczeństwo sybirskie, skło­niłby do mniemania, ż,e w Syberyi przeważa żywioł demokratyczny, a nawet że cały naród przejęty jest demokratycznemi zasadami. Wszelkie pozory świadczą tza tem, tem bardziej, gdy weźmiemy na uwagę, że polityczni przestępcy od najdawniejszych czasów rozsiewali tam postępowe zasady. Konfederaci Bar­scy, wygnańcy z Kościuszkowego powstania, nie­mniej z powstania 1831 r., nareszcie z 1846, 1849, dalej z 18G1 do 1869 r., pozostawili tam swoje ślady i Sybiracy obok wielu złych przymiotów, bar­dzo wiele dobrych posiadają stron, które już nigdy nie dadzą wykorzenić się niczem.

Poginęły tam już tysiące naszych rodaków, ale wobec tak olbrzymiej kraju przestrzeni, ni' knęli, jak w morzu ‘niknie kropla wody. Dawniejsi wymarli, albo uwolnieni; tu i owdzie tylko pozo­stało z dawniejszych zaledwie kilku lub kilkunastu na schyłku swego życia. l)

) Utrzymują powszechnie, że w nieprzebytych Sy­beryi tajgach, na samej już północy żyją nasi bracia w oso-

Sybiracy — przybysze, od zachodu na wschód zajęli prawie całe południe i środkową część Sybe­ryi, a przynajmniej w przeważającej tutaj są licz­bie; na samej północy mieszka ich niewielu i tam liczebnie przeważają „inorodcy.“

Mieszkańcy Syberyi, przybysze Rosyanie,

bnej kolonii, jaką założyli przed 30 czy przed 50 laty. Są tam raczej tylko potomkowie założycieli tych kolonij, a z pier­wotnych założycieli, — zdaje się, że dziś — jest ich zale7 dwie może tylko kilku. Żyją oni, jak wieść niesie — w oko­licach między osadami ostyackicli jurt i z „inorodcami“ w jak najlepszej harmonii i nie było wypadku, ażeby „inorodcy“ dopuścili się względem nich zdrady. Opowiadają, że jeszcze przed 40, a nawet "30 laty. tak groźne były czasy w Sybe- ryj, że stan dzisiejszy nie może z niemi w żadne iść poró­wnanie. Były to czasy, gdzie życie każdego wolnego Syberyi mieszkańca, a tern więcej życie każdego politycznego prze­stępcy, wisiało na włosku. Cała niemal ludność była to - jak twierdzą starcy, — jedna banda rozbójników, a kto nie łączył się z tą bandą, padał ofiarą strasznej icli zemsty. /Nasi rodacy dostawszy się w Sybir, w okropnem byli położeniu.

Niewielka tylko liczba miała pozwolenie zostawać na wolnem w mieście mieszkaniu, a jak n. p. w Minusińsku, mieszkali zu miastem, za odnogą (protoką) Jenisieja w gma­chu osobno dla nich wzniesionym. Gmach ten, wzuiesiony by i na wyspie, otoczonej odnogą Jenisieja. Wszelka zatem komunikaeya z miastem, tem więcej była utrudniona, że

wyznania „ prawosławnego “ i wszystkich innych' sekt są wogóle łagodni, a chociaż z bardzo małemi zasobami nauki, często nawet bez wsstel- kiej zewnętrznej ogłady, posiadają do pewnego stopnia tak zwany naturalny, wrodzony, — może im tylko właściwy rozsądek, i jakkolwiek ob-

odnoga Jenisieja ma przynajmniej wiorstę szerokości, a na odnodze po stronie wyspy ani promu ani łódki. Co rano tylko mieszkańcy dowozili im żywność na sprzedaż — i tylko bardzo rzadko dozwolono temu lub owemu opuszczać wyspę.

Położenie zatem wszystkich wogóle w Syberyi Pola­ków, było wówczas okropne i tem smutniejsze, że w owe czasy nieliczna była ludność Syberyi i pomnożyła się ona głównie dopiero w ostatnich 30 latach.

Jedni mieszkańcy napadali drugich, okradali, rabo­wali i mordowali. Władzy nie było prawie żadnej, a przy­najmniej niewielkie miała siły i znaczenie, a potworzone i tworzące się wówczes tak zwane „Stanice Kozackie“ naj- najliczniejszy zbójów dostarczały kontyngens. Miasteczko okręgowe Aczyńsk, liczące obecnie kilka tysięcy mieszkań­ców, liczyło wówczas zaledwie domów trzydzieści, a rozbój­nicy tak wzięli górę, że tylko swoich oszczędzali sprzymie­rzeńców, a do jakiego stopni;i posuwali swoją zuchwałość, to niechaj służy za dowód, że w owe czasy w dzień biały na środku rynku powiesili gorodniczego (policmajstra) miasta Aczyńska. (Jestto fakt prawdziwy, który słyszałem od na­ocznych tego wypadku świadków).

cym jest dla nich wyraz psychologia albo fizyo- gnomika, niemniej przeto z łatwością poznają człowieka, prędko odgadują, może odczuwają jego charakter i — umieją cenić wartość jego wewnę­trzną.

W obejściu z obcymi, są delikatni, ale po-

Ivto dobrowolnie nie dał się rabować, padał ofiarą, a stawiający cli opór, w najokrutniejszy męczono sposób. Po dziś dzień, żyją jeszcze świadkowie, którzy na własne oczy widzieli ciała odarte za życia ze skóry. Wszyscy ówcześni mieszkańcy byli to — z bardzo małemi wyjątkami — istni zbrodniarze, a pospolity złodziej mógł być zaliczony do rzędu najpoczciwszych w Syberyi ludzi. Władze, a przedcwszyst- kiem policya, stawała często na czele organizacyi tych band albo nawet na czele większych, korzystniejszych wypraw.

Życie wśród takich ludzi tem więcej obrzydło, ob­mierzło naszym rodakom, źe nie mieli nadziei ani powrotu do kraju, ani polepszenia swojego bytu, ani też nadziei sku­tecznego wpłynięcia na korzystniejszą zmianę istniejących wówczas stosunków. Znienawidziwszy więc charakter, oby­czaje i zwyczaje, w kilkunastu ludzi umknęli w lasy i tam swoją czysto-polską założyli kolonię.

Inorodcy," którzy te tajgi przebywają czasami, — żyją z nimi w zgodzie, bo jak Polacy i oni nienawidzą tych, — przed którymi ukrywają się w tajgi głębokie. Mówią, że wielu z tych Polaków pobrało sobie za żony Ostyaczki, Tun- guzki albo inne dziewice „inorodców,“ którzy im chętnie

dejrzliwi, niedowierzający i delikatność swoją do tego posuwają stopnia, że w dyspucie z kimkolwiek, słysząc nawet jakieś widoczne absurdum, starają się w sposób grzeczny, zwrócić na tę niewłaściwość jego uwagę, gdy jednak uczynią postrzeżenie, że uwaga przyjęta z niechęcią, albo nie wywarła wpływu,

powierzają swe dzieci, a nawet upatrują w tem i zaszczyt dla siebie i szczęście wielkie dla dzieci, bo Polacy żyją so­bie lepiej od nich i mają większe wygody i dostatki, i bar­dzo łagodnie obchodzą się z żonami.

Rosyanie wiedzą wprawdzie, że zbiegli Polacy założyli kolonię, ale gdzie mianowicie, nie mogą nigdy dowiedzieć się dokładnie, a „inorodcy“ dochowują tajemnicy wiernie. Ubierają się jak „inorodcy,“ w tajgach bowiem niepodobna żyć im inaczej. Niemal co roku, bywają po miastach, gdzie przedają sobole i inne futra kosztowne, zakupują, co im niezbędnie potrzeba i jeźli mogą, zasięgają wiadomości o kraju, a Moskale mają ich za Ostyaków. Często zmieniają swoje siedziby, - czasem co roku, czasem co dwa lub trzy lata. Przyzwyczaili się do takiego życia i tak im dobrze na świecie! Mówią po moskiewsku i po ostyacku, między sobą jednak tylko po polsku i — dotąd nie zmienili swojego wyznania.

Oto tyle tylko doszło do wiadomości naszej o istnie­niu i życiu naszych nieszczęśliwych braci, którzy przenieśli dzikie w tajgach życie nad wygodniejszy, lecz może moralnie przykrzejszy pobyt w miastach sybirskich!

pomijają to milczeniem albo nawet w brew swojemu przekonaniu potwierdzają zdanie przeciwnika.

Polityczni przestępcy zesłani na posielenie, a głównie Polacy, wzniecili w nich chęć oświaty, chęć do nauk i zamiłowanie do sztuk pięknych.

Nie ulega wątpliwości, że młodzież, dzieci w Syberyi nadzwyczajne posiadają talenta; korzy­stają szybko i wiele tem bardziej, że obok pamięci bardzo dobrej - dziwna zaiste —- małe nawet dzie­ciaki czują potrzebę światła i nauki i nadzwyczaj chciwi są wiedzy. Niezniecierpliwione i niezniechę- cone, siedzą nieraz dzieci po 3 godziny bez przerwy przy lekcyi, chwytając każde, słowo z zachwyceniem. Do języków, geografii i matematyki rzadki mają talent i tych przedmiotów z wielkiem uczą się za­miłowaniem.

Przyszłość okaże, ile zyskał Sybir "z pobytu cudzoziemców.

W Syberyi życie tylko zmysłowe, pijaństwo, karty i hulanki, a szlachetniejsze uczucia poczęły budzić się dopiero w ostatnich latach, i obywatele Syberyi przyznawają sami, że cudzoziemcom głó­wnie mają do zawdzięczenia wyższe pojęcia pod względem moralności, w pożyciu domowem, tudzież co do życia towarzyskiego i politycznego.

Sybiracy są bardzo gościnni. Zaledwie uka­żesz się w progu, gospodarz, w jakiejkolwiek by­łoby to dnia porze, woła o samowar, który przy­noszą w chwili, gdy gospodyni zastawiła już chętnie

czarni albo innego rodzaju przekąskami. Rzeczywi- -".jM

ście nie znam wypadku, ażeby komukolwiek, w miarę swojej możności, odmówili pomocy, czy to poży­wienia, czy pieniężnego wsparcia.

Sybirak wogóle mimo całej swojej łagodno­ści, jest dumny i hardy, lubi, ocenia i rozumie się bardzo dobrze na grzeczności, — nie zawsze je­dnak odpłaca grzecznością, osobliwie wobec tych, u których w tej grzeczności nie przebija się powaga trzymająca go w pewnem oddaleniu. We'wszystkich jednak warstwach sybirskiego — rosyjskiego społe­czeństwa, ten charakterystyczny postrzegłem rys, że w chwili gdy zaczyna być niegrzecznym, najle­

piej powstać na niego z całą surowością, a natych- f

głym i pokornym, a nawet wiele znam wypadków, w których Sybirak po otrzymanym za obrazę albo za niegrzeczność potężnym policzku, prosił o prze­baczenie.

miast zmienia ton i z niegrzecznego, staje się ule- I*

Sybiracy, — tak Rosyanie jak „Inorodcy“ są z małemi wyjątki słynnymi pijakami, a przy­najmniej z każdej korzystają sposobności, ażeby pic, ażeby pić wiele i upoić się do upadłego. Sy­birak dopiero po pijanemu okazuje się w świetle prawdziwem, dobrem lub złe.m. Za wródkę, Ostyak, Tunguz, albo inny „inorodziec“ odda ostatnią skórkę sobola lub lisa, i z tej słabości do tego stopnia ko­rzystali kupcy Sybiracy, Rosyanie, że rząd zabronił surowo handlu tego rodzaju i nawet srogie na to nałożył kary. Mimo tego nadużyć niemało, i wy­darzało się, że nieostrożni kupcy, upoiwszy Ostya- ków zbytecznie, przez tychże Ostyaków w szale pijaństwa zostali zabici.

Sybirak, Rosyanin po pijanemu wszystkiego dopuści się najgorszego. To jednak, — jak sądzę, uczyni pijak każdy w każdym narodzie.

W pożyciu domowem — jeźli nie są pijani — są łagodni i w ogóle żyją patryarchalnie. U kup­ców nawet bogatych i u przemysłowców wszyscy pomocnicy, czeladź i cała w ogóle służba razem z gospodarzami zasiada do stołu i pod tym wzglę­dem żadnej nie czynią różnicy. Razem zasiadają do herbaty, razem do obiadu albo wieczerzy, razem do kościoła i razem do łaźni parowej.

W tym względzie bardzo tylko rzadko do- strzedz można jakąś różnicę, a jeśliby czynili ją gospodarze, wówczas cała odstępuje ich służba.

Wieśniak do bogatszego przyszedłszy kupca, albo i do wysokiego czasami urzędnika, zasiada z nim razem i bywa przyjmowany herbatą.

Z wyjątkiem klasy urzędniczej i duchowień­stwa, gdzie używają tytułów najrozmaitszych n. p. „Błagorodje, wysokobłagorodje, prewoschoditielstwo, wysokoprewoschoditielstwo, siejatielstwo,“ a do du­chownych: „preoświeszczennyj, przoświaszczeństwo“ itd. *), nikt prawie nie używa tytułów żadnych, na­wet „gospodin“ (pan) rzadko bywa używany. Jak powiedziałem już poprzód: „ty“ i „wy“ zastępuje tytuły wszystkie z tym jednak dodatkiem, że roz­mawiając z kimkolwiek, chcąc uszanować go bar­dzo, mówią do niego po imieniu z dodaniem imie­nia jego ojca, np. jeżeli ten, do którego mówi, na­zywa się — przypuśćmy: Iwan Sercow, a ojciec je­go nazywał sie Fiodor Sercow, wówczas Sybirak mówi do niego: „Ty“ albo „Wy Iwan Fiedoro­wicz!“

*) Wielmożny, jaśnie wielmożny, excellencyo, wasza książęca mość itd., a do duchownych: Przewielebny, naj- przewielebniejszy (tytuł metropolity i arcybiskupów) itd.

Sybiracy — Rosyanie, fanatycznie zachowują posty, które bardzo są długie i bardzo często przy­padają do roku.

Pewnego razu gdy schwytano Sybiraka, zabój­cę jakiegoś Rosyanina, przy którym znaleziono sy- birski piróg z mięsem, pytano go, co pobudziło go do tego morderstwa?

„Głód“ — odparł winowajca.

„A więc“ —pytano go dalej — „dla cze­góż nie wziąłeś piroga dla zaspokojenia głodu ?“

„Gospodi Boże!“ — zawołał na to morder­ca żegnając się ze zgrozą, pokorą i przerażeniem, i dodał: „eto było wowremia posta!“ (Panie Boże! to było w czasie postu!)

Co do pewnych form, przy wejściu do pokoju, albo wyjściu, te zachodwują Sybiracy i przestrze­gają wiernie. Sybirak Rosyanin wchodząc do po- koju — gdyby tam nawet znajdował się sam car, na nikogo żadnej nie zwraca uwagi, tylko przede- wszystkiem szuka „Ikona“ (obrazu świętego), który zawsze umieszczony bywa w jednym z kątów po­koju. Znalazłszy „Ikon" zwraca się ku niemu i że- gnając się trzy razy, trzechkrotny oddaje obrazowi pokłon.

Po odbyciu tej formalności, dopiero zwraca się

do gospodarstwa i obecnych, których wita wyraza­mi: „rnojo pocztienje!“ (moje uszanowanie), albo słowem: „zdrawstwujtie! “ ( bądźcie pozdrowieni!), albo też: „kak pożywajetie?“ (jak się macie?).

Jeżeli zaś zastaje ich przy herbacie, wita ich wyrazami: „czaj da sachar!“ albo „czaj z sacha- rom!“ (herbata i cukier! albo herbata z cukrem!).

W razie zaś, jeżeli zastaje ich przy obiedzie albo przy wieczerzy, wówczas mówi przybyły: „chleb da sol!“ (chleb i sól!)

Na wszystkie te witania sposoby, mają Sybi­racy jednę i tę samą odpowiedź, a mianowicie: „błohodarim was, miłosti prosim, saditieś, poku- szajtie z nami!“ (dziękujemy wam, prosimy łaski waszej, siadajcie, jedzcie z nami!).

Wówczas bez pytania, czy przybyły chce albo nie chce — gospodyni albo gospodarz nalewa mu herbaty i podaje u zamożniejszych herbatę już o- słodzoną, u ludu zaś w ogóle z kawałkiem cukru, który mu kładzie obok filiżanki.

Przybyły gość albo podróżny, pije tyle, ile ma ochoty, a nalewają mu tak długo, dopóki filiżanki nie obróci do góry dnem, na którem składa także i pozostały cukier. Niedojedzony, a nadgryziony ka­wałek cukru, wrzucają potem napo wrót do cukier-

niczki. — Każdy Sybirak żegna się przed herbatą i po herbacie, tudzież przed jedzeniem i po jedze­niu ’).

U każdego Sybiraka — prawie bez wyjątku — nie mówię tu o „Inorodcach“ — wzorowa w domu znajduje się czystość, i wszędzie przebija się zamo­żność. Pod tym względem stanowią wyjątek tylko pijacy nałogowi, których niestety — bardzo jest wiele. Wogóle jednak podwórze i dom utrzymują czysto. Podwórze zawsze zamiecione, a wschody, kuchnię i „górnice“ (pokoje) myją przynajmniej raz na tydzień w sobotę.

Domy po wsiach wszystkie drewniane, z do­brego budulca, trwałe, ciepłe, z kominami, obszer­ne, o wielu oknach, często piętrowe i zbudowane gustownie. Wewnątrz domu meble wprawdzie nie- obijane i tylko lakierowane, ale są tam kanapki i krzesełka, i szafki i stoły i łóżka nieraz z kotara­mi, posadzka przynajmniej w „górnicyu lakierowa­na na żółto, i wyłożona dywanem albo kolorowem płótnem własnego wyrobu. Ściany śnieżnej, lśniącej

*) Rozumie się samo przez się, ze to odnosi się tylko do ludu — w domach intelligencyi przyjmują gości zupełnie na sposób europejski, z zachowaniem jednak narodowej cechy.

białości, czasami zaś malowane albo nawet tape­towane.

W każdym domu przynajmniej jeden wielki, mosiężny samowar ~ stawiany zwyczajnie w oknie frontowem — tudzież porcelanowe, wyzłacane, cza­sem nawet gustowne naczynie do herbaty. U każ­dego zamożniejszego gospodarza, obok kilku „teleg“ (wozy robocze), porządny i dość wygodny znajdzie się tarantas, a w zimie obok zwyczajnych także do gospodarstwa przeznaczonych sani, porządna „koszo­wa“ albo maleńkie, lakierowane zgrabne saneczki.

Sybirski lud wogóle zamożny, na zły byt użalać się nie może, wystarcza sam sobie, jest prze­myślny, wszystko potrzebne do gospodarstwa, zrobi sobie sam, sam wzniesie budynek mieszkalny czy gospodarski, sam kołodziejem, kowalem, szewcem, krawcem itd., i — jakkolwiek wogóle bardzo lubi próżniactwo i wódkę, gdy wymaga potrzeba — z e- nergią i chęcią bierze się do pracy, jest wówczas — że tak powiem — niezmordowany — kupuje prawie tylko tytoń, cukier i herbatę, żyje sobie dobrze, nie zna nędzy i rzadko tylko zapoznaje się z nie­dostatkiem.

Sądzę — że będzie może na miejscu, wspom­

nieć tu nieco o stroju wiejskiego ludu, t. j. o stroju Sybiraków i Sybiraczek.

Najpierwej co do płci żeńskiej. Kobiety i dziew­częta w Syberyi wcale nie mają swojego odrębnego, im tylko właściwego stroju; noszą się one — że tak powiem — z wiejska po miejsku, albo też cał­kiem po miejsku. Zbytek miastowy wkradł się do „derewień“ i siół.

Dziewczęta w jedwabnych sukienkach, w sza­lach, chustkach, mantylach, zarzutkach, salopach i innego rodzaju odzieniach, w siatkach, kaszpeniach na głowie, w krynolinach i rękawiczkach. Mężatki stroją się tak samo — nieraz jeszcze więcej, czasa­mi nawet z przepychem. Kapeluszów nie noszą, bo dozwolone są tylko „dworjankom“ czyli szlach­ciankom 1).

Zamiast kapeluszów noszą w miarę możno­ści -- płócienne, perkalowe, albo jedwabne małe husteczki w ten sposób bardzo obcisło związane na głowie tak, że — jak u naszych dawnych żydówek, an1

l) Dziś żony najniższych nawet urzędników, a czasami

i mieszczanki — zaczynają przekraczać istniejąae w tym względzie ustawy. Żony i córki kupców juz dosyć dawno wy­łamały się z pod tego.

jednego nie widać włosa. Nad czołem przypada zwią­zanie i dwa maleńkie koniuszki, jak dwa małe wy­glądają rożki. Te husteczki szpecące tak bardzo wszystkie kobiety, bywają zawsze ciemne, -a głó­wnie brązowe, wiśniowe albo czarne.

W zimie nadto okrywają głowę także jeszcze i ciepłą grubą chustką — bogate zaś albo zamożne „dworjanki“ — przywdziewają tak zwane „bojarki.“ Są to, że tak powiem. — damskie czapki z przodu obłożone mniej albo więcej futrem kosztownem, sze­rokości 2 do 3 cali. Czapka ta podpinana pod bro­dę, ująwszy, włosy z tyłu głowy, bywa jak siatka elastyką ściągana.

Strój Sybiraczek nie różni się zresztą niczem, i dla tego przystępuję wprost do stroju Sybiraków, a mianowicie ludu wiejskiego i mieszkańców miast, którzy w miarę możności różni się nie krojem, ale tylko jakością materyi.

Urzędnicy osobną stanowią kastę i ubierają się w „czynowniczy“ uniform, albo też po europej­sku. Reszta ludności a mianowicie mieszczanie, a często i lud wiejski, noszą długie buty do szerokich szarawarów opuszczonych na nie z kozacka. Robo­czy zaś lud, tak mieszczanin, jak niemniej i wło­ścianin, w podróży i przy robocie, nosi zamiast bu­

to w tak zwane „brodnie“ na lato mniejsze, większe zaś na zimę, i zimowe bywają nieraz i na 8 cali szerokości Są to czarne, olbrzymich rozmiarów trze­wiki, sięgające do samych kostek. Do tych czar­nych trzewików przyszywają Sybiracy zamiast krót­kich cholewek, kawał czworograniastej, surowej skó­ry, która niemal aż’pod samą łydkę obciska nogę, i noga wice szarawarów.

Koszulę noszą po największej części czerwoną albo niebieską, w każdym razie kolorową, nigdy je­dnak nie widziałem białej; szarej płóciennej uży­wają tylko do ciężkiej roboty. Koszula z niziutkim kołnierzem albo i bez kołnierza, zamiast którego tylko rąbek cokolwiek większy. Koszula otwarta nie na środku, lecz z boku, rękawy szerokie, mankietki wąziutkie, i cała koszula opuszczona na szarawary, wełnianym, kolorowym obciśnięta sznurkiem.

Kamizelek używają tylko bardzo rzadko, a na koszulę wdziewa odrazu albo powyżej już opisany „jermiak,“ albo sukienny „zipun* (kaftan długi), albo też czarny jak szarawary manszestrowy kaftan, z kroju podobny nieco do naszej czamary kontu­szowego kroju, z wyłożonym na piersi okrągłym kołnierzem, dalej czarny okrągły kapelusz (Tatarzy odróżniają się kapeluszem białym, nieco spiczastym,

przypominającym gust chiński). Czapki niskie, o- krągłe, czarne, obłożone futrem. W zimie przy­wdziewa na to opisaną już „dochę,“ i oto — cały strój Sybiraka.

Pułki kozackie obecnie zniesione, a natomiast sprowadzono do Syberyi pułki liniowe. Stanice je­dnak kozackie nie przestaną istnieć, i należy wąt­pić, ażeby je zniesiono całkowicie. Kozackie stanice są to wioski najnędzniejsze w Syberyi, bo trudno znaleść kozaka nie pijaka, któryby za „stakan wód­ki“ nie dopuścił się wszystkiego najgorszego.

Mieszkańcy tych stanic, t. j. Kozacy, obowią­zani są służyć rok jeden, a potem 3 lata bywają puszczani za urlopem na gospodarstwo do domu, gdzie tymczasowo — podczas jego nieobecności — zajmuje się wszystkiem żona, i wogóle pozostała w domu Kozaka rodzina.

Każdy Kozak w służbie, obowiązany jest mieć własny swój uniform, własną zbroję i — własnego konia. W służbie — dopóki trzeźwi, zachowują się cicho i spokojnie. Za urlopem zaś w domu, nie ma większych hałaburdów i awanturników nad koza­ków, i sybirskie stanice dostarczają najliczniejszego kontygensu do band rozbójników i złodziejów.

Mieszkając w Aczyńsku nad samym Czuły-

mem, a w Minusińsku nad samą Jenisieja odnogą „protoką,“ pytając się o przyczynę przeraźliwych krzyków, słyszanych tak często wśród długich zi­mowych nocy, odpowiedziano mi, że to kozacy pod­jeżdżają wśród nocy na rabunek pod miasto.

Stanice (osady) kozackie na kształt wojsko­wego pogranicza, ciągną się od zachodu na wschód, na południu całej Syberyi wzdłuż kirgiskiej i chiń­skiej granicy *).

Kolonie.

'Należy tu, mniemam, powiedzieć jeszcze nieco

o koloniach czysto rosyjskich, t. j. o koloniach wło­ścian sprowadzonych z głębi rosyjskiego państwa. Co roku przybywa ich tu tysiące z całemi rodzinami, które sprowadzają tak zwanym „etapnym porjadkom.“ Wciągu całej podróży uważani i traktowani jako aresztanci, przybywają na miejsce zaledwie

') Cudzoziemców przejeżdżających albo bawiących cza­sowo za paszportem, wcale nie bywa w Syberyi, chyba że cudzoziemcami nazwiemy poseleńców Polaków.

w połowie. Druga połowa ginie po drodze, na eta­pach, wśród pochodu lub jazd}' i po szpitalach. Nieubłagany porządek rozdziela często żonę od mę­ża, dzieci od rodziców. Kolonie te — które Sybiracy nazywają „ruskija.,“ nietylko nie są tak zamożne jak sybirskie, ale nadto mieszkańcy ich niewielką u Sybiraków mają sympatyę. Jest między nimi pe­wien antagonizm, i mieszkańcy rosyjskich kolonii wyrażają się o Sybirakach z pogardą, a — sami dzicy, i pod każdym względem znacznie stojący niżej od Sybiraków — nazywają ich: „eto bezobra- zowannyj naród“ (to naród nie wykształcony). Naj­więcej znienawidzeni są koloniści przybyli z guber- nii Permskiej.

Gdy w Sybirskich, a głównie nieco dalej od miasta odległych wioskach—niemal zupełne jest bezpieczeństwo, a kradzież rządkiem zjawiskiem, w rosyjskich natomiast koloniach, kradzież i mor­derstwa bardzo wydarzają się często.

Niemieckich kolonii jest niewiele, mieszkań­cy tych kolonii, sprowadzeni z prowincyi nadbał­tyckich są zamożni, w gospodarstwie znaczne i bar­dzo korzystne czynią ulepszenia, posprowadzali i a- klimatyzowali szczepy owocowe, i wiele nieznanych w Syberyi jarzyn. - Są wyznania ewangelickiego,

mają osobny swój kościół i swojego pastora, ży^ją w odosobnieniu sami ze sobą, nie przestają być’ Niemcami; — prowadzą się wzorowo, i pod każ­dym względem przewyższają i Sybiraków i koloni- stów rosyjskich.

B r a d i a g i.

Obok wszystkich, powyżej przytoczonych mie­szkańców, jest jeszcze w Syberyi dość liczna klasa ludzi bardzo nieszczęśliwych, zasługujących przy- • najmniej na litość. Są to tak zwani „bradiagi“ czyli ludzie zbiegli z robót katorżnich, albo uciekający przed pogonią władz.

Mieszkańcy — jakkolwiek rzadko tylko prz}7j-' mują ich do domów, mimo tego obchodzą się z ni­mi po ludzku, i w miarę swych sił, wspierają zawsze.

Bradjagi“ uciekający pojedynczo, w kilku lub kilkunastu, śmiało wchodzą do wioski i że­brząc obchodzą całą od domu do domu. Jeżeli ra­zem jest ich %kilku lub kilkunastu, wysyłają oni

z pośród siebie jednego lub dwu i ci obchodzą wieś; zatrzymują się koło każdego domu pod oknem i że­brzą powtarzając wszędzie następujące formułkowe wyrazy:

Matuszki, batiuszki! radiChrysta! wspomo- gitie nieszczastnawo czeławieka!“ (matki i ojcowie! dla miłości Chrystusa wspomóżcie nieszczęśliwego człowieka!).

Na takie wezwanie rzadko który z Sybiraków odmówi wsparcia albo pomocy. To też wkrótce po takiem wezwaniu wysuwa się ręka z okienka i bie­dnemu bradjadze podaje jałmużnę,' t. j. najczęściej kołacza, czasami chleba kawałek, mleka albo kwasu do brzozowego tujasa, a kiedy-niekiedy ko­piejkę.

Obszedłszy wieś całą, na dni kilka mają pod dostatkiem żywności, chojną więc opuszczają wio­skę , ciągną znów dalej, a nocą w tajdze rozkładają ognisko i pod gołem niebem, nie bardzo przyjemnie przepędzają noc, bo jak we dnie dokucza jadowita, powyż opisana moszka, tak w nocy miliony, całe chmary komarów.

Wśród zimy nocują po łaźniach parowych, czasami zaś przyjmują ich nawet do domu, kiedy

niekiedy jednak podczas mrozów trzaskących pod go­lem niebem nocują wśród tajgi.

Tym sposobem odbywają częstokroć podróż pieszą o kilku a nawet o kilkunastu tysiącach wiorst. Wyglądają oni nędznie, biednie, odarto i bywają nieraz tak znużeni, źe zaledwie nogi wloką za, sobą. Bradjadzy rzadko kiedy okradają albo na­padają i rabują podróżnych albo miejscowych. Do tego zmusza ich tylko ostateczność. Sam na sam spotykałem się z nimi, dawałem im tytoniu i — nieraz ciekawych nasłuchałem się scen. Bywają między nimi wielcy, kilkakrotnie karani już zbro­dniarze, czasami jednak znajdą się między nimi ludzie niewinni do ciężkich skazani robót, a nawet polityczni przestępcy, a między tymi-i Polacy.

Po całej Syberyi wałęsają się oni bezkarnie. Na granicy jednak Permskiej gubernii, t. j. pierw­szej gubernii należącej już do Eosyi, a nie do Sy­beryi, bywają chwytani i — jeźli przyznają się do zbiegostwa z robót katorżnich, bywają karani knutami albo pletniami. Najczęściej jednak ocalają się oświadczeniem, źe nie pamiętają ani swojego nazwiska ani pochodzenia, pod nazwiskiem wiąc „Niepomniuszczij“ (niepamiętający) bywają skazani na posielenie.

Każdy włościanin, albo ktokolwiekbądź, który schwyta i odstawi „bradjagę“ do władzy, otrzymuje 3 ruble nagrody. Permiaki polują* zatem na nich zawzięcie i trudno tym nieszczęśliwym przedrzeć się przez tę gubernię. Może to z tego powodu znie­nawidzeni są tak mocno w Syberyi wszyscy kolo­niści z Permskiej gubernii.

Ńakoniec jest jeszcze w Syberyi bardzo liczna klasa politycznych i grażdańskich przestępców. Nie mówię już o tych, którzy skazani do katorźnich robót, gdzie po największej części kończą ciężkie dnie albo lata swego żywota. Są bowiem jeszcze i tacy, którzy wy by wszy swoje lata w rudnikach (ko­palniach) ł), przechodzą na mocy istniejących ustaw na posielenie, oraz tacy, którzy odrazu skazani zostali na posielenie, albo na’mieszkanie chwilowe lub bez ograniczenia czasu.

Zaliczających się do tych kategoryi, znajduje się w Syberyi kilkakroć stotysięcy ludzi. Obok tych jest jeszcze jedna mniej liczna klasa, powstająca z posieleńców, a do tej liczą się ci, którzy skazani na posielenie i mieszkanie z pozbawieniem albo bez

') Wyraz „rudniki“ pochodzi zapewne od kopania rudy. '

163

pozbawienia praw, z czasem zostali ułaskawieni i do „krestjan“ (chłopów) lub „mieszczan“ wpisani.

Tacy nazywają się „iz posielenców“ i po naj­większej części prowadzą się wzorowo.

Duchowieństwo.

Należałoby — mniemam — powiedzieć jesz­cze nieco o niektórych warstwach sybir skiego spo­łeczeństwa, a przedewszystkiem o duchowieństwie; — niechaj jednak wolno mi będzie zwrócić uwagę, że rzadkie pomijając wyjątki — mówię ogółowo i je­dynie tylko o duchowieństwie po wsiach i siołach,

o popach wiejskich, z których wielu znałem osobi­ście. A wspominam o^ tem jedynie dlatego, ażeby przynajmniej po części wytłumaczyć sybirski lud, jeżeli jakiekolwiek można zarzucić mu wady i winy.

Pop w Syberyi, osobliwie po wsiach — mó­wię sumiennie, bez przesady i bez wszelkiej na­miętności — przedewszystkiem najmniej jest ka­płanem. On raz tylko zaledwie na tydzień — ro-

11*

zumió się, jeżeli niezupełnie jeszcze pijany — jak za pańszczyznę odprawi mszę świętą i wieczór nie­szpory, zresztą wówczas tylko pełni swój obowiązek, jeżeli mu płacą, a pobłażliwy lud sybirski umie on wyzyskiwać bez sumienia.

Gdy przepije już wszystko, przegra w karty albo wogóle gdy potrzebuje lub łaknie pieniędzy,’ wyszukuje tylko pozoru, pod jakim mógłby np przystąpić do jakiego poświęcenia; poświęcanie bo­wiem niemałą w Syberyi przynosi korzyść i nie­małą odgrywa rolę.

Popi święcą domy dnia Igo stycznia, bo to rok nowy; święcą w popieleć, by wypędzić „czorta;“ święcą na wiosnę, bo urodzaj potrzebny; święcą na Wielkanoc, na Zielone-świątki, na Boże Ciało, Boże narodzenie, bo to wielkie święta; na Jana Chrzci­ciela , bo on chrzcił Chrystusa; na Mikołaja, bo to patron Syberyi; nareszcie we wszystkie święta Matki Boskiej, w dzień zaduszny i na Mitrofana; święci, gdy posucha, o urodzaj i nieurodzaj i t. d., a za każde tego rodzaju święcenie, z każdego domu co najmniej, kapnie pół rubelka.

Zresztą i chrzciny przyniosą niemało, nie­mało przynosi wesele, mniej 15 rubli srebrem nikt dawać nie ma odwagi. A jeźli ktoś umrze, o! to,

wiele, wiele kosztuje! — Trzeba płacić za pogrzeb niemało, a wieś cała niemal lub miasto schodzi się na stypy, na ucztę, która w miarę możności zawsze mniej albo więcej musi być wspaniała. W oktawę śmierci, pop znów ciągnie na cmentarz, trzeba pła­cić znowu; w pół roku po skonie męża lub żony, ojca lub matki, syna lub córki, nadchodzą „upo­minki“ czyli za duszę zmarłego nabożeństwo żało­bne i uczta ponowna, pop mszę odprawia i z oka­załą procesyą, z całym chórem śpiewaków idzie na cmentarz i znów trzeba płacić, a po roku ta sama powtarza się scena, a pop bierze ciągle, ciągle, bez końca!

Pop łajdaczy się ciągle, pije bezustannie, trze­źwego zastać go trudno, kala się po szynkach, bije się z chłopami, a czasem nawet i — kradnie. Pop pije, katuje żonę, żona jego bydlęciem u niego, liczny harem za to pod pozorem sług trzymany w domu — chociaż czasami w obec nieszczęśliwej żony, wszelkich dostarcza przyjemności.

Pop wiejski zresztą bez żadnej oświaty, bez żadnej nauki, bez wychowania, umie tylko niewiele dawno oklepanych teologicznych frazesów, z któremi ciągle wyjeżdża na wystawę, posiada jednak prze­biegłość, chytrość, fałsz i obłudę. Bez stałych, pe­

wnych, utrwalonych podstaw wiary, wierzy sam w duchy i straszy swoich paraiianów upiorami, du­chami wodnemi, leśnemi, duchami gór, bagien, dróg i domów.

Oto krótki tylko i pobieżny rys rosyjskiego popa w Syberyi.

Taki stan, taka demoralizacya popów po wsiach a nawet i po miastach po części, bardzo smutny na lud wywiera wpływ, i wydarza się bar­dzo , bardzo często, źe niektórzy — osobliwie od parafii więcej oddaleni Sybiracy, czasem i po kilkanaście lat nie byli ani w cerkwi ani u spo­wiedzi, oraz źe nawet nie umieją pacierza. Zre­sztą, — w dalszem tego stanu koniecznem następ­stwie okazuje się, że wyznawcy prawosławia nie- tylko w Rosy i ale oraz i w Syberyi nie czują się zadowoleni. Pokarm duchowy, jakim ich karmią, nie wystarcza im, czują głód i pragnienie i nie mogąc stworzyć coś wzniosłego, szczytnego, zaspa­kajającego potrzeby duchowe, bezustannie nowe, bezrozumne tworzą sekty, których suma bajecznej dochodzi cyfry.

Kupcy.

Stan kupiecki w Syberyi jest jak i w Moskwie następujący: kupcy: 1, 2 i 3 klasy (po moskiew- sku: gildyi); prócz tych trzech klas są jeszcze kupcy rozwożący towary i kupcy drobiazgami opłacający pewien podatek, nareszcie przekupnie przyjeżdżający na bazar, gdzie każdemu wolno przedawać, co mu się podoba.

Wewnętrzny handel w Syberyi, — jakkolwiek dziś na bardzo jeszcze niskim stoi stopniu, z każ­dym dniem coraz większe przybiera rozmiary, i — obok gospodarstwa wiejskiego i fabryk wszelkiego rodzaju, jestto niewątpliwie najpewniejsze źródło, z którego olbrzymie czerpać można korzyści. To też wszystkich klas kupcy w Syberyi, w bardzo krótkim czasie do znacznych przychodzą kapitałów, i gdyby nie zbytek, rozrzutność, przepych, chęć brylowania i naśladowania wielkiego świata euro­pejskiej arystokracyi, - mogliby zebrać sumy ol­brzymie.

Rzadko który z sybirskich kupców na jednym tylko ogranicza się sklepie, miewa on ich kilka, czasem kilkanaście i w mieście i po większych sio­łach i wsiach, a prócz tego wysyła do wiosek i odległych sioł swoich kolporterów.

Gorzelnie olbrzymie przynoszą dochody, zre­sztą głównemi artykułami handlu są: cukier, her­bata, tytoń, towary bławatne i sukienne, nareszcie wszystkie stroje, tudzież mięso, ryby, łój, skóry i futra, nakoniec zboże wszelkiego rodzaju i mąka, które to ostatnie artykuły całemi tysiącami pudów przewożą i spławiają do odległych miejsc.

Kupiec rzadko tylko sam znajduje się w skle­pie, a cały sklep powierza po największej części umocowanemu tsubjektowi zwanemu „prikażczik“ albo „dowierennyj,“ 1) a ten co roku winien składać

l) Widząc jak u^nas chłopcy i subjekci ziębną czę­sto po zamkniętych nawet sklepach i nieraz o mało z od­mrożenia nie odpadają im palce, poczuwam się do obowiązku nadmienić tutaj, że w Syberyi pomimo otwartych sklepów

i pomimo 45 — 50° Reaum., nie widziałem nigdy ani u chłopca ani u subjekta odmrożonych rąk, chodzą oni w ber- laczach, ciepłych futrach i futrzanych ogromnych rękawi­cach wiszących u pasa. Ręce zatem wyjmuje z rękawic wówczas tylko, gdy tego konieczna wymaga potrzeba, a po­tem zaraz wsuwa je znowu napowrót.

rachunki, przyczem najczęściej grube okazują się deficyty i — oto także jedna z przyczyn, dla któ­rych sybirscy kupcy mimo dobrego odbytu i ol­brzymich na towarach procentów, czasami nawet ogłaszają krydę.

Zaledwie zaś ten lub ów kupiec do znaczniejszego przyjdzie kapitału, porzuca sklep i w chęci uzyska­nia milionów rzuca się do kopalni .złota i tam traci najczęściej wszystko, co przez długie zapracował lata. Ależ i na kopalni złota, jeżli nie przyspo­rzyłby, niewątpliwie nie straciłby majątku. Wszedł­szy jednak raz w towarzystwo panów „zołotoproi- skatieliej“ (szukający złota albo właściciel kopalni złota), trzymając się zapewne przysłowia: „kiedy przyjdziesz między wrony, krakajźe tak, jak i ony,K odstępuje od trybu dawnego życia, bawi się w pana, naśladuje drugich, z Paryża sprowadza szampana, stroje dla żony i córek, z Drezna ubrania dla sie­bie, z Wiednia pojazdy, z Włoch winogrona i inne owoce, z Petersburga lub Moskwy najlepszych ku­charzy i służbę, prowadzi dom na wysoką skalę — a co najważniejsza zaczyna grać w karty, przegry­wa tysiące, potem zapija sprawę i oto znowu przy­czyna upadku!

Urzędnicy i oświata.

Klasa urzędników w Syberyi, z bardzo, bar­dzo małemi wyjątki, zaprawdę wielkie wznieca obrzydzenie. Każdy prawie urzędnik administracyj­ny, mówiąc bez wszelkiej przesady i namiętności, złodziej, kradnie sam, pozwala kraść innym i tak dzielą się wspólnie i od najniższego do najwyższego pomagają sobie wzajemnie.

Sędzia każdy niemal przedajny i jeżeli nie ku­pisz go za 10 kop., za rubla, za 100 lub 1000, kupisz go niewątpliwie za więcej. Zdanie to moje potwierdza może najlepiej rosyjskie przysłowie! „po­kłon szuby nie zdjołajet!“ czyli: słyszę głos, ale nie widzę pieniędzy, które to słowa u każdego niemal sędziego często na ustach, gdy sprawiedliwości do­maga się strona, a ustawy rosyjskie jakkolwiek co do litery prawa, niemal takie same jak we wszyst­kich niekonstytucyjnych państwach monarchicznych, służą sędziemu tylko za pomocnicze źródło do uspra­wiedliwienia i uniewinnienia zbrodniarza. Z słow­nika ros}Tjskiego sędziego wymazany wyraz: „spra­wiedliwość.“

Policya przeistacza mieszkańców w szpiegów i denuncyantów, demoralizuje młodzież i często stoi jeżeli nie na czele złodziejskich i zbójeckich band, to niewątpliwie w tajemnym z temi band^ftii jest związku. Czuwa nad wszystkiem, tylko nie nad spo­kojem i bezpieczeństwem publiczności i miasta,

Nie ulega wątpliwości, że oświata w Syberyi na najniższym stoi stopniu. Ale też i szkoły i wszystkie nieliczne wogóle naukowe zakłady, w opłakanym są stanie. W Tobolsku, Omsku, Tomsku i Irkucku są liche gimnazya, po innych zaś miastach teip lichsze szkoły normalne, i jakkolwiek dzieci bardzo poję­tne i chciwe nauki, wychodząc z tych szkół, umieją pięknie pisać, czytać, rachować na „szczotach“ 1), dalej śpiewać „Boże Carja chrani!“ i inne cerkiewne pieśni, nakoniec umieją na pamięć całą długą litanię carskiej rodziny, i słabe pojęcia o historyi rosyjskiej.

!) Sczoty, to podłużna czworograniasta tabliczka ą bo­kami, pomiędzy któremi znajduje się kilka drutów, a na każdym drucie 10 lekko poruszających się kółeczek. Na pierw­szym drucie znajdują się tylko cztery kółeczka i te oznaczają 4 części kopiejki, kółka na drugim drucie oznaczają kopiejki, na trzecim, dziesiątki kopiejek, na czwartym ruble, na pią­tym dziesiątki, na szóstym setki, na siódmym tysiączki ru­bli i t. d., i t. d.

Krótko mówiąc, wychodzą z tych szkół z żadnym prawie zasobem nauki, ale z świadomością dziele­nia ludzi na klasy, kasty, a nakoniec z przekona­niem , le nie ma lepszego rządu nad rząd monar- chićzny, a głównie nad rząd rosyjskiego cara, którego nauczyli się w szkole czcić i uwielbiać jak Boga!

Po wsiach zaś nie ma szkół żadnych i osta- tniemi dopiero czasy zaprowadzają je gdzieniegdzie po siołach tych, gdzie znajduje się siedziba „woło- stnego urzędu.

Sybiraczki-Rosyanki tudzież rozrywki i zabawy wogóle.

Wypowiedziawszy już tyle o klimacie Syberyi, produktach i t. p. tudzież o mieszkańcach Syberyi, należy, mniemam, powiedzieć mi jeszcze nieco o rozrywkach i zabawach tychże mieszkańców, rozu- mić się nie „inorodców,“ bo ci unikają Sybiraków przybyszów i ztąd pochodzi ,* że bliższe szczegóły we­

wnętrznego ich życia mało, a raczej wcale nie są znane. Zanim atoli przystąpię do tego, winienem przynajmniej pobieżnie zapoznać czytającą publicz­ność z charakterem, tudzież dobremi i złemi przy­mioty płci żeńskiej, to jest Sybiraczkami - Bosy- ankami.

Sybiraczki wogóle są łagodne, a jednak dość wesołe, przytem ładne, rysy twarzy mają regularne, nieodróżniające się niczem innem od rysów kobiet w Europie, jak chyba wielkim brakiem estetycznego wyrazu, który każdej * kobiecie tyle nieocenionego dodaje wdzięku. Skromności nie dopatrzy tam nikt, z oka męzka uderza cię śmiałość, z ust tern śmiel­sza i płynna wymowa. Sybiraczka klas średnich i z ludu, rozmowna, uprzejma i grzeczna. Zagabnięta niespodzianie, przytomna, odpowie do rzeczy, dobra i niezmordowanej pracy gospodyni; sama myje po­dłogi, sama porządkuje w domu, »wyrabia płótno i sukno, umie haftować, obszywa- męża, siebie i dzieci, sama gotuje, sama rozczynia i piecze bułki, chleb i kołacze, krótko mówiąc, sama załatwiając wszystko, najlepszą jest gospodynią, lecz prawie zawsze złą żoną, rzadko dobrą matką i prawie nigdy nie karmi sama. Sybiraczki przeważnie blondynki, czasami szatynki, a bardzo, bardzo rzadko brunetki.

Sybiraczka ma to do siebie, źe dziś jeszcze w chacie wieśniaka, jutro, zostawszy żoną wysokie­go czynownika (urzędnika), umie łatwo do nowego zastosować się stanu, odpowiedni w Syberyi przyj­muje ton, i stósownie do stanowiska nowego, przyj­muje gości i wszędzie umić znaleść się i zachować z pewnym taktem i godnością.

Dziewice stanów wyższych i wyżej wykształ­conych, prawie wcale nie różnią się od wykształco­nych dziewic europejskiego świata. Kobiety zaś tego stanu, od chwili zathęźcia przybierają już cechę arystokracyi rosyjskiej stolicy, Petersburga lub Mos­kwy. Ton, stroje, rozrzutność, przepych, emancy- pacya, a nawet lekceważenie męża, karty, bale, wieczory, swawola, a przytem rozumie się nieodłą­czna dewoterya, oto główna takiej kobiety charak­terystyka.

Zresztą chcąc już we wszystkiem dobry zacho­wać ton, wstaje o godzinie dwunastej w południe,

o pierwszej fryzy er spełnia swoje obowiązki, a pani czyta żywota świętych (?), o drugiej pije herbatę, potem przyjmuje albo wyjeżdża z wizytą, o piątej lub szóstej obiad, potem karty i tańce, o jedenastej herbata, o pierwszej lub drugiej w nocy wstają od porzuconych kart lub tańca do kolacyi. Potem roz­

chodzą się goście, pani czyta listy i pije herbatę w najkosztowniejszym negliźyku białym, nareszcie modli się, a o czwartej udaje się na spoczynek.

Podobnie, dzień za dniem, z małemi wyjątki jednako, całe upływają lata.

Poczciwy wist i geryłasz zarzucone prawie zu­pełnie, natomiast jednak główną rolę odgrywa dja- bełek albo tak zwana bardzo hazardowna „stukułka.“

Kobiety klas średnich, wprawdzie także wszelkie czynią starania, ażeby wyemancypować się, ale cięż­kie komplęmenta męża a często i tern cięższa ręka, oddziaływają odwrotnie, i te kobiety, gdy mąż tylko poprzysięga wierność, ale nie dotrzymuje jej nigdy, odpłacają im za to zręcznie uknowaną zdradą, lek­kością obyczajów i wogóle niewiernością.

Kobieta, żona cnotliwa, rządkiem jest w Sy- beryi zjawiskiem. Nie kryją się one z tem wcale (z wyjątkiem rozumie się męża) i im więcej w swo­im orszaku szczerych, serdecznych liczy wielbicieli, tem większy upatruje w tem zaszczyt i wiadomość

o każdym świeżo przybyłym wielbicielu szybko prze­biega kolejno wszystkie jej rówienniczki.

Zepsucie obyczajów w Syberyi w ogóle i w szcze­góle tak u kobiet jak i u mężczyzn olbrzymie Przybrało rozmiary, a wyjątki są prawie nieznane.

A stan ten wpływa bardzo niekorzystnie na żywo­tne siły całego narodu.

Lud wiejski, osobliwie dalej od miast, sta­nowi wyjątek, jest więcej moralny, więcej praco­wity i nie oddaje się pijaństwu z taką namiętnością jak w pobliżu miast, a zatem, idzie koniecznie i większa kobiet moralność. Moralność ta jednak nie może iść w żadne porównanie z moralnością kobiet naszego ludu: u nas jest ona koniecznością wynika­jącą z nauki kapłańskiej, koniecznością, że tak ' powiem, wynikającą z zasad prawie wrodzonych, wyssanych z mlekiem matek i wpajanych przez cały, każdą dziewczynkę już od dzieciństwa, otaczający świat zewnętrzny.

W Syberyi pop żadnej pod tym względem nie udziela nauki, zasad poczciwych nie wpaja nikt, przykład zewsząd najgorszy, dziewczę puszczone sa- mopas, tylko instynktowo niejako, widząc smutne często następstwa, zachowuje się i postępuje, nie z zasady, lecz z obawy przed skutkami, więcej ostroż­nie. Zysk jednak, korzyść materyalna albo pienią­dze, zawsze, prawie bez wyjątku, łamią ten instynkt i pod temi warunkami doznać można nawęt ze stro­ny rodziców, wszelkich możliwych ułatwień.

Tak po miastach, jakoteź po części nawet i po wsiach, stroją się i dziewczęta i kobiety nad swój stan, nie mając jednak na stroje te dostatecz­nych funduszów, a chcąc koniecznie stanąć na równi z innemi, łatwo dopuszczają się występku przeciw moralności, byle tylko obok tajemnicy widziały i pewność otrzymania jeśli nie pieniędzy, to przynaj­mniej jakiego stroiku, sztuczki na suknią, szala, płaszcza albo jakiego innego odzienia.

Rodzice albo mąż, nie dawszy jej na to pie­niędzy, widzą to, domyślają się, pomijają to jednak milczeniem, a nawet widząc swoją córkę lub żonę, chociaż kosztem hańby, wystrojoną jak damę, nie tają swego zadowolenia i swojej radości.

Na tak przerażające zepsucie obyczajów, wpły­wa zresztą niemało sposobność nastręczajaca się na każdym kroku, a wynikająca z przyjętych w Sybe- ryi zwyczajów, pomimo że przestrzeganie odosobnie­nia kobiet od mężczyzn powinnoby na ich moralność wpłynąć przeciwnie jak najlepiej. Ależ to odosob­nienie jest tylko pozorne, chociaż odnosi się do wi­zyt i do wszystkich niemal zabaw.

Z wyjątkiem wyższych warstw społeczeństwa, wszędzie, np. gdy w jakim domu więcej zgromadzi się gości, kobiety i dziewczęta tworzą jednę, a męż-

12

czyźni drugą osobną grupę, często nawet w innym pokoju. To też wszelkie tego rodzaju zabawy są nudne, nudzą się męźczyzni, zasiadają więc do kart albo do kieliszka, albo do obojgu razem; kobiety nudzą się jeszcze więcej, prędko rozchodzą lub roz­jeżdżają się do domów, a niegrający w karty kawa­lerowie, często już umówieni, odprowadzają do domów.

Bal, wieczór tańcujący, albo ludowe „wieczor­ki“ stanowią wyjątek, tam bowiem, tańczą i bawią się razem.

Obok kadryla, którego czasami tańczą i wiej­skie dziewczęta, obok polki i kozaka i innych na­rodowych tańców, jest jeszcze i taniec, przy którym tańczące pary całują się z całą serdecznością.

Co do zabaw społeczeństwa zamożniejszego, li­czącego się do inteligencyi, są one prawie te same, jak u nas. Co zaś do dziewcząt wiejskich, jak nie­mniej miejskich warstw, niższych wykształceniem i stanowiskiem, te różnią się całkowicie od zabaw znanych w Europie.

Między temi są niektóre przypominające coś teatralnego. W święta np. po obiedzie, w dnie po­godne, mniejsze i większe grona wystrojonych dzie­wcząt zgromadzają się po ulicach miast lub wiosek, łączą się razem i biorąc się za ręce, tworzą większe

lub mniejsze koła i śpiewają rozmaite pieśni; mniej lub więcej w takt kręcą się powoli, postępują to naprzód, to w prawo, to w lewo. albo też na dawne cofają się miejsce, czasami zaś do drugiego zbliżyw­szy się ronda, rozbiegają się szybko, by potem tem prędzej połączyć się razem i z dwu mniejszych je­dno wielkie utworzyć koło.

Na takiej zabawie czasem i kilka przepędzają godzin, należy jednak wyznać, że cała ta zabawa, żadnego niema ani powabu, ani uroku, ani przy­jemności, a wypada ten tylko w tej zabawie upa­trywać cel, iż dziewczęta kołujące w ten sposób po ulicach, pragną zwrócić na siebie uwagę męzkiej młodzieży stojącej i przypatrującej się zdaleka, a najlepszym tego dowodem, że między innemi śpiewają pieśni," których treść mniej-więcej na­stępująca :

Patrzcie, idą chłopcy!

Więc tańczmy dokoła

Śpiewając z wesoła,

Śpiewając z wesoła!

A gdy nas zobaczą

Każdy z nich zawoła:

Śpiewajcie z wesoła,

Śpiewajcie z wesoła!

Gdy chłopiec zobaczy Nasze licka świeże,

To jednę wybierze,

To jednę wybierze!

A gdy mię wybierze,

Dam mu serce moje,

A on w zamian swoje,

A on w zamian swoje!

A choć nas tu wiele,

Chłopiec serca łaknie,

A dziewcząt nie braknie,

A dziewcząt nie braknie!

Tańcujmyż więc wkoło,

Śpiewając wesoło,

Aż żadnej nie stanie,

Aż żadnej nie stanie!

Także śpiewają pieśń następującej treści, w której zaprawdę trudno nietylko wyższej do­

patrzyć się myśli, ale niepodobna nawet znaleść sensu

Dzwoni dzwonek, trójka pomyka,

A za nią słupem wznosi się pył,

Wieczorny dzwonek dźwięczy pomału,

A cisza grobowa dokoła.

Tam na drodze, gdzie wieś wielka,

Tam poglądał mój woźnica!

Silniej serce mu zabiło I zanucił pieśń pociehu:

Twoja piękność czarująca,

Zobojętniał mi już świat!

Czemużeś mię zczarowała,

Gdym twej duszy nie jest miły?

Niedługo ci pieśni dźwiękiem,

Niedługo cieszyć woźnicę,

Już prędko — ach prędko pod ziemię Skryją ciało woźnicy!

Po mnie zatęsknią koniki,

Gdy z żalem rozstaną się ze mną,

One nie pomkną już dalej W dół po wielkim gościńcu.

A i ty, młode me dziewczę,

Może ciężko westchniesz za mną,

Często odwiedzisz cmentarzyk,

Na moją przyjdziesz mogiłę.

W smutku i serca tęsknocie Skłonisz twą głowę do ziemi I szepniesz: „Rozłączona na wieki Z tobą krasawica twoja!“

Z ócz się zaraz łzy polały,

Lecz ich biedny nie ocierał,

Aż gdy przybył już do domu,

Bo łzom wolne puścił wodze.

Już, — jak mówią, — jego nie ma,

A dziewica schnie z tęsknoty,

Uwiędła ona zawcześnie Po stracie biednego woźnicy.

Inna także bardzo często śpiewana pieśń, brzmi mniej więcej jak następuje:

Czem ja ciebie zagniewała,

Powiedz ukochany mój?

Czyliż tern, żem pokochała I straciła spokój ?

Ni spokoju, ani zdrowia Nie żałowałam ci, luby,

Słyszę, — widzę, — że ty wzdychasz, Masz już inną w sercu.

Śmiej się ze mnie i naśmiewaj,

Gdy wylewać będę łzy,

Nie poznawszy oszukaństwa Pokochałam wiernie ciebie.

Ile ty mi drogi, miły,

Tyle cierpię dziś goryczy,

Tyle cierpię ja goryczy,

Przecież miły, kocham cię!

Albo też:

Oj matko, — tęskno,

Pani moja — tęskno!

Oj luli, luli, Mi — tęskno.

%

Ja z tej tęsknoty, zmartwienia Nie mogę już chodzić.

Oj luli, luli, luli — nie mogę już chodzić.

Obiecał się, moja radość,

Przybyć do mnie w goście.

Oj luli, luli, luli — przybyć do mnie w goście.

Przyjeżdżajże miły prędzej,

Z tobą, mi weselej.

Oj luli, luli, luli — z tobą mi weselej.

Ja kraciaste wrota Każę otworzyć.

Oj luli, luli, luli — każę otworzyć.

Szerokie podwórze ja każę Wysłać dywanami.

Oj luli, luli, Mi — wysłać dywanami.

Białe, kamienne pokoje Każę umalować.

Oj luli, luli, luli — każę umalować.

Ty — nocy, nocy, nadziejo,

Chociaż jednę nockę.

Oj luli, luli, luli — chociaż jednę nockę.

Gdy nocujesz, moja radość,

Będziem się weselić.

Oj luli, luli, luli — będziem się weselić!

Nie nocujesz, — moja radość,

Zatęsknię za tobą.

Oj luli, luli, luli — zatęsknię za tobą!

Gdy zjadą na wesele, rozmaite śpiewają pieśni i do pana młodego, i do panny młodej, i do drużek i do drużbów — pomiędzy innemi:

Z za lasu, z za lasu ciemnego Z poza gór wysokich Leciało stado łabędzi,

A drugie — drugie stado gęsi.

Od stada łabędzi Odstała samiczka,

Ustawała w locie,

Połączyła się z gęśmi.

Nie umió samica Wołać po gęsiemu,

Wzięły ją więc szczypać,

Aż biedna wołała:

Nie szczypcie mię, gęsi siwe,

Nie przyszłam z mej woli,

Burza mię przyniosła,

Burza tu zagnała.

Dalej także do weselnych należy pieśni

Po mieście, po mieście Dzwony się rozeszły,

Po ganku, po ganku Dary ponieśli;

Darowała dary, darowała dary Dusza dziewica:

Ty przyjmij, panie, te dary,

Dobry młodzieńcze!

Na moje dary Nie pogniewaj się,

Bo moje dary Nie do jedzenia,

Moje wesele To niespodziane.

Krótko mówiąc, jak widać z pieśni podanych powyżej, wszystkie te pieśni ludowe, nie przema­wiają ani do duszy ani do serca. Jest w nich czczość jakaś, w żadnej nie przebija się siła uczucia, ani siła wesela, ani tęsknota, ani smutek lub żal. Z wszystkich pieśni, jakie słyszałem w Syberyi, najwięcej podobała mi się i melodya i treść ory­ginalna następującej pieśni kozaczej przy kołysce dziecięcia, którą podaję w oryginalnem tłumaczeniu p. Władysława Sabowskiego. *)

śpU mi piękny mój chłopczyno,

Czarne oczki sklej,

Z ócz księżyca blaski płyną,

Do kolebki twej,

Baję ci, co się pamięta,

Skazkę, pieśń, ej! ej!

Do snu tylko zmruż oczęta W czasie piosnki mej.

l) Drukowana w dziełku „Ziarna i Kłosy“ War­szawa 1860 r.

Terek mknie przez kamienisty Wąwóz aż do mórz,

Wszedł czeczeniec na urwisty Brzeg, i ostrzy nóż,

Tam twój ojciec padł skrwawiony W walce z wrogiem złej,

Śpij mój chłopcze, niezbudzony W czasie piosnki mej.

Przyjdzie czas i tobie w drogę,

W życie, walkę, bój,

Śmiało włożysz w strzemię nogę, Pałasz weźmiesz swój;

Ja siodełko ci bojowe Wyszykuję, hej!

Do snu chłopcze ułóż głowę,

W czasie piosnki mej.

Tam ma nieść wśród wrogów' trwogę Szabli twojej stal,

Wyprowadzę cię na drogę,

A ty pomkniesz w dal;

Co wyleję łez w ukryciu Smutnej nocy tej!

Śpij aniele, śpij w powiciu,

W czasie piosnki mej.

Będę troską się dręczyła,

Stracę zdrowie, moc,

Będę w dzień się wciąż modliła, Wróżb szukała w noc; Będę śnić, że źle’ć z daleka Od ojczyzny swej, —

Śpij nie wiedząc co cię czeka, W czasie piosnki mej.

Ja ci, kiedy przyjdzie droga, Święty obraz dam,

Ty go modląc się do Boga Staw przed sobą tam;

A przed bitwy złej godziną Myśl o matce twej, — Śpij mi piękny mój eliłopczyno W czasie piosnki mej.

Cała ta pieśń w oryginale bardzo brzmi ła­dnie, mniemam zatem, że nie będzie od rzeczy, gdy J3- podam także i w rosyjskim języku:

Spi mładieniec raoj prekrasnyj, Bajuszki baju.

Ticlio smotrit miesiąc jasnyj W kołybel twoju.

Stanu skazywat’ ja skazki Piesieńku spoju,

Tyż dremi, zakrywszi głaski, Bajuszki baju.

Po kamniam snuj ot sia Tierek, Pleszczet smutnyj wał,

Złój Czeczen pełziot na biereg, Toczit swoj kinżał.

No atiec twoj staryj woin Zakalon w boju,

Spi malutka, bud’ spokojen, Bajuszki baju.

Sam uznajesz, budiet wremia, Brannoje żytjo,

Smieło wdieniesz nogu w stremia I woźmiosz rużjo.

Ja siedielco bojewoje

Szołkom rozoszju —

Spi ditja mojo rodnoje,

Bajuszki baju.

Bogatyr ty budiesz z widu I Kozak duszoj ,

Prowożat’ tiebia ja wyjdu,

Ty machniosz rukoj — Skolko gorkich sloz ukradkoj Ja w tu nocz prolju!...

Spi, moj angeł, ticho — sładko, Bajuszki baju.

Stanu ja toskoj tomitsia, Bezutieszno żdat’,

Stanu ciełyj dień molitsia,

Po nocziam gadatf.

Stanu dumat, czto skuczajesz Ty w czużom kraju....

Spi, — poka żabot nie znajesz, Bajuszki baju.

Dam tiebie ja na dorogu Obrazok światoj,

Ty jewo molasia Bogu Staw piered soboj,

Da gotowjaś w boj opastnyj Pomni mat’ swoju —

Spi, — mładieniec moj prekrasnyj,

Bajuszki baju!

Ludność miejska, wszystkich warstw Społe­czeństwa, urządza w lecie wycieczki w czarujące okolice, w które Syberya tak bogata, jak może żaden kraj na świecie. Zwyczajnie wybierają się w kilka tarantasów w okolice pobliskie i wiozą ze sobą samowary, herbatę, cukier, naliwki różnego rodzaju i różne przekąski.

Czasami wybierają się wodą na pięknej gon­doli, — osobliwie w ostatnich czasach, gdy i na­szych rodaków tak wiele w Syberyi, z muzyką, a przynajmniej fletem i gitarą i tak płyną daleko do umówionego miejsca. Tam — bawią się, naj­częściej pod gołem tańczą niebem, zabawa prze­ciąga się do późna w jasną noc sybirską i dopiero gdy zaczyna zciemniać się, wracają, śpiewając pieśni doborowe z akompaniamentem muzyki, z pocho­dniami lub latarniami.

Wiejski lud zaś nie ma w tej porze innej za­bawki nad gospodarstwo domowe i polne, tudzież rybołowstwo i polowanie. Chłopcy tylko mniejsi i

więksi bawią się tak w zimie, jak w lecie w tak bardzo przez nich ulubione „baboczki.“ Jest-to gra, jakiej jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałem w mem życiu, gra w kostki z nóżek cielęcych. Dwanaście takich kostek ustawione na drodze w jednym rzę­dzie po dwie kostki razem, nazywa się gniazdem. Kilku chłopców ustawia takie gniazda, a potem strzelają do nich z łuku tępemi, na końcu okrągłą gałką zaopatrzonemi strzałami.

Łuk ten nazwany z tatarska „tamar,“ jest wysokości człowieka. Chłopak strzelający z tego „tamara“ opiera jeden koniec na ziemi, a drugi sięga mu nieraz aż do samej czapki. Ile zbija „ba- boczek,“ tyle drugiemu zabiera. To najulubieńsza sybirskich chłopców zabawa

Dziewczęta huśtają się w lecie, i taka huś­tawka dziwnego jest rodzaju. Oto cztery grube żerdki wbijają się w ziemię w ten sposób, że związane u góry końce tworzą rodzaj korony — cokolwiek da­lej wbijają w ten sam sposób drugie cztery żerdki, i na obudwu grupach tych żerdek składają i przy­mocowują belkę; —- przez środek tej belki przerzu­cają linę, i do każdego końca tej liny, przywięzują jeden koniec deski w ten sposób, że lina z deską razem tworzy ostry trójkąt, a deska dość długa

)3

najwyżej na pół łokcia od ziemi, wisi na linie rów­nolegle z poziomem. Pomiędzy liny siada na deskę trzy do czterech dziewcząt, a po końcach deski stają chłopcy, którzy swoim ciężarem powoli, coraz wię­cej i więcej poruszają deskę, aź w końcu bardzo się wznosi wysoko.

Po wybieleniu płótna, huśtają się na niem na bramie, a raczej na wrotach. Huśtawka po moskiew- sku nazywa się „kaczelka“ l).

Obok opisanej huśtawki, jeszcze jest inny ro­dzaj zabawki, w której Sybiraczki niemałej dowodzą zręczności.

Oto na grubą kłodę drzewa powalonego na ziemię, kładą dość grubą lecz bardzo elastyczną de­skę, tarcicę.

Gdy jedna, na jednym tarcicy stanęła końcu, druga dziewczyna wyskakuje na kłodę i powoli po­suwa się na drugi koniec tarcicy. Gdy obliczy, że za jednym jeszcze krokiem przeważyłaby swoją ko­leżankę, z całej siły skacze na to miejsce i — pierwszą tym sposobem wysoko wyrzuca do góry;

*) Pochodzi to słowo także z tatarskiego „kat* koń „katat“ jechać konno, i ztąd „katuszka“ sanną jechać, albo też ślizgawka, a oraz i „kaczelka.“

pierwsza spadając z wysokości na deskę, taksamo podrzuca drugą, i tym sposobem taką utrzymują równowagę, że nieraz przez cały kwadrans, to jedna to druga ciągle jest w powietrzu.

Wieczorki.

Porą zimową nie tyle po miastach, ile po wsiach „wieczorki“ wielką odgrywają rolę. Na te wieczorki zgromadzają się wszyscy, i starzy i mło­dzi obojga płci. Wieczorki odbywają się za porząd­kiem kolejno w każdym obszerniejszym, a gościn­nym domu. Męzka młodzież utrzymuje w tym wzglę­dzie porządek sprawiedliwej przemiany z domu do domu.

Gdy ściemni się dobrze, kilku młodych ludzi z kolei idzie na wieś zapraszać na wieczorkę, co w na­stępujący odbywa się sposób: Przychodząc pod każ­dy z kolei dom, pukają do okna, czego właśnie dziewczęta z wielkiem oczekują upragnieniem i z wiel­ką nieraz niecierpliwością.

Na zapukanie, pyta gospodarz domu: „Kto tam?“

Boh pomocz hozjajnym!“ (oby Bóg dopomógł gospodarzom!) odzywają się młodzi.

Miłosti prosim, zajditje k’namu (łaski pro­simy, zachodźcie do nas) zaprasza gospodarz, ale młodzież odpowiadając: „Błagodarim! Nie dosug nam! Niet wremia!“ (Dziękujemy, nie mamy swo­bodnej chwili! Nie ma czasu!) zapraszają na wie- czorkę, oznajmiając, w którym odbędzie się domu.

Na wieczorce albo śpiewają przy akompania­mencie „bandurki“ czyli „bałałajki“ (mała licha gitarka, z miękkiego drzewa o czterech lichych stru­nach bez smyczka), albo też tańczą, i w miarę mo­żności i gościnności gospodarza, bywają przyjmo­wani wódką albo naliwką, i najczęściej zimną prze­kąską, jak na wsi, n. p. ogórkami, kapustą albo kwaszonemi kawonami.

Wieczorki trwają zwykle do pierwszej albo i później w nocy, starzy więc oddawna poszli już do siebie, a dziewczęta odprowadza młodzież do domów.

Ostatki zapust, zwane „maślenicą,“ bywają w Syberyi z taką — można powiedzieć — obchodzo­ne namiętnością, źe pisząc o Syberyi, uważam za konieczne i o tych szalenie przepędzanych dniach, powiedzieć jeszcze słów kilka.

Sybiracy-Rosyanie ostatni tydzień zapust po­szczą, t. j. jedzą z masłem, czego w czasie wszyst­kich innych postów niewolno, bo wówczas jedzą tylko z olejem, ztąd zatem pochodzi, źe ostatni za­pust tydzień nazywają „maślenicą.“ Ostatni zaś ty­dzień przed „maślenicą,“ w którym to tygodniu o- statni raz już jedzą z mięsem, nazywają „zagawie- nie,“ co pochodzi od słowa „gawiadyna“ (mięso).

W ciągu tego tygodnia całego, a głównie w o- statnich trzech dniach „maślenicy“ nie powiem, źe w całej Syberyi panuje wesołość — bo to byłoby za mało na wyrażenie tego, co dzieje się w ciągu tych dni, a raczej nalfcźy powiedzieć bez przesady, źe w tym tygodniu — wszystkich mieszkańców całej

Syberyi opanowywa gorączkowy, niewypowiedziany szał zabaw najrozmaitszego rodzaju, rozpoczynający się równo ze świtem, a kończący się z ostatniemi nocy cieniami, ażeby z pierwszym brzaskiem, za­tem nieprzerwanie szaleć dalej i dalej!

W dniach tych, do większych wiosek i siół, a tem więcej jeszcze do miast, nadciąga saniami nieprzerwanie i dniem i nocą wszystko, co żyje, z odległego nawet sąsiedztwa. Zaraz z pierwszym dnia brzaskiem ukazują się już, że tak powiem, for- poczty. Już z wiosek wesoło, gwarno i śpiewno nad­ciągają włościanie z całerai rodzinami na saniach, i — rozpoczynają szlichtadę po rynku i głównych i mniejszych miasta ulicach. Około godziny lOtej ra­no, już znacznie większy rozpoczyna sie ruch i — rynkiem, i głównemi ulicami ciągną już sanie za saniami, a koło południa aż do późnego wieczora, do późnej nawet nocy, nikt nie wydostanie się z je­dnej ulicy na drugą, bo setki — ba, po miastach większych — nawet może tysiące sani w dwu rzę­dach tam i napowrót — tworzą jeden, ściśle z sobą spojony, nierozerwany łańcuch!

Konie dziarskie, ładnie ustrojone, sanie naj­rozmaitszego kształtu i wielkości, eleganckie, tanie i drogie, koszowe olbrzymie, to znowu przedstawia­

jące okręt żaglowy, to łódkę, to ptaka olbrzymich rozmiarów albo co innego. Można tam widzieć sa­nie o jednym i o dwu koniach, czasami trójka, tu i owdzie rzędem zaprzągnięte czwórki pędzą na wy­ścigi, a zdarza się, źe kilkanaście koni ciągnie je­dne sanie.

Tu i ówdzie na saniach widać maski różne, dziwnego rodzaju. Tu siedzi ptak jakiś olbrzymi, tam jakieś zwierzę dziwnego kształtu i dziwnej wiel­kości, a znów na innych olbrzymia ryba rozsiadła się na saniach, i długi ogon daleko wlecze za sobą. Czasami zaś tylko maseczki, najczęściej półmaski wyglądają z sani. Gdzie-niegdzie same tylko na sa­niach powożące widzisz wiejskie kobiety, albo miej­skie damy.

Sanie wszystkie zajęte, w domu nie znaleść żadnych na lekarstwo, a na podwórzu przy słupach świeże, niezmęczone rumaki oczekują kolei. Gdy w saniach zwyczajnie przepełnionych sankującymi się Sybirakami, już zanadto znużą się konie, co prędzej spieszą do domu, i — gdy gospodarze za­siadają do przekąski, albo obiadu, tymczasem prze- przęgają z pośpiechem.

Należy tu nadmienić, że podczas „maśleniey* zwyczajnie wielkie bywają mrozy, najmniej 30 do

40° Reuum. Gdy wszyscy wysiędą, spieszą do po­koju ogrzać się naliwką (rodzaj likieru) albo „na- stojką“ (wódka, a raczej spirytus bez cukru nala­ny na jaki owoc) lub też oczekującą już na nich herbatą.

W dniach tych, jak u nas pączki — w Sybe- ryi „bliny“ główną odgrywają rolę. „Bliny“ — to rodzaj grubych, czasami pszennych, a najczęściej hreczanych naleśników z bardzo pięknej mąki, któ­re podają w całości gorące z świeźem, dopiero prze- topionem masłem, także gorącem, i ze śmietaną. Jest-to w tych dniach najulubieńsza Sybiraków po­trawa, na którą zapraszają się wzajemnie, a potem razem jadą na szlichtadę J).

Zaproszony na bliny do zamożnego domu, za­raz po pierwszej przekąsce wyjechałem razem z go­spodarzami domu na miasto. Sanie eleganckie, po- liturowane brunatno, wysłane dywanem, obłożone futrem, w saniach pochwy futrzane na nogi i ele­gancki fartuch futrzany, a sanie na delikatnych lecz silnych sanicach żelaznych.

') W dniach zwyczajnych, podają do herbaty głównie rano tak zwane „ałładi,“ jest-to coś nakształt naszych hre- czużków z tą różnicą, że z mąki pszennej.

Idących pieszo i wogóle widzów, bardzo było mało, bo wszyscy bez wyjątku, i młodzi, i starzy, i kobiety i dzieci, wszyscy sankują się szalenie albo ślizgają.

Mróz był silny, a wkrótce i konie szalonym pędem zmęczone, więc po godzinie wróciliśmy do domu.

Zaprjagat’ “ krzyknął gospodarz wyskaku­jąc z sani i — w towarzystwie dam weszliśmy do pokoju.

Bliny !u zaraz na progu wrzasnął gospodarz,

i w mgnieniu oka podano „blinuszki“ ze śmietaną

i masłem, zastawiono wyborne naliwki i równocze­śnie nalano już szklanki herbatą.

Zaledwie zjedliśmy bliny i wypili po szklance herbaty, gospodarz nie dopiwszy jeszcze zupełnie „łoszat!“ (koni!) krzyknął głośno, powstał i wszy­scy powstali, gospodarz do dna wychylił szklankę z herbatą i — wyszliśmy z pokoju, zasiedli do sani, wyruszyli na miasto, a po godzinie znowu ta sama odbyła się scena, i tak aż do samego wieczora, aż do ciemnej nocy, a tem ciemniejszej, że wobec 40° Keaum. gęsta para jak mgła ciężka, wydobywa się z ziemi i jakby dymu kłębami — przy tej w Sy-

beryi zwyczajnej, a u nas tak rzadkiej ciszy po­wietrza — powoli wznosi się do góry.

Tym sposobem przez cały dzień razem, zale­dwie godzinę przebywa się w domu, a resztę na sa­niach. Wśród nocy odbywa się szlichtada przy po­chodniach albo latarniach, co sprawia widok tern więcej uroczy, ze noc ciemna aż czarna, ulice puste

i ciemne, nieoświetlone, a okiennice wszystkie zam­knięte *).

Gdy w rynku i na głównych ulicach miasta odbywa się szlichtada, na rzece albo na improwi­zowanej, naumyślnie na to czasami nawet kosztem miasta albo rządu sztucznie utworzonej ślizgawce, inna, w Europie nieznana odbywa się scena.

Na kilka już dni przed „maślenicą“ najsto­sowniejsze na skręcie rzeki wybierają miejsce, a przedewszystkiem wysokiego wyszukują brzegu, i w takim kierunku, ażeby front tego brzegu wypadł naprzeciwko długości rzeki. Wówczas z wysokości brzegu tego, daleko wzdłuż rzeki, tworzą ze śniegu spadzistą lecz równą pochyłość szeroką z niewyso- kiemi wałami po bokach. Ten śnieg, tę pochyłą,

') Okiennice otwierają z wieczora w tych tylko do­mach, gdzie na wieczór proszeni są goście.

spadzistą drogę, ciągnącą się czasami pół wiorsty, tak długo polewają wodą, póki nie utworzą z niej jednej gładkiej masy lodu, Na samym spadku tej lodowej drogi zrobiony jest skręt i — druga dla powracających już nieśliska droga, z wyżłobionemi v,* śniegu wschodkami, prowadząca aż do brzegu o- pisanego powyżej.

Z pierwszym dniem „maślenicy,“ obok mnó­stwa biernych widzów, przeważnie młodzież obojej płci udaje się na tę ślizgawkę z malenkiemi, bar­dzo krótkiemi i niziutkiemi saneczkami drewniane- mi, i — rozpoczyna się ulubiona tak zwana „ka- tuszka.“

Młodzieniec siada w saneczki, stara się na nich umocować jak najlepiej, wystawia nogi i wy­pręża je przed siebie, ażeby nie sięgały lodu, wów­czas pierwszą lepszą ze znajomych dziewcząt lub kobiet, sadowi przed siebie na nogi, ona podaje mu ręce, a on je obejmuje w ten sposób, że trzymając w rękach dwa kołki drewniane, dosięga niemi lodu. Gdy już przygotował się do tej szalonej jazdy, zwol­na dosuwa się do stoku, zkąd po gładkiej lodu po­wierzchni zsuwa się pędem niezmiernej szybkości. Często jedne po drugich pędzi w ten sposób 20 do 30 saneczek. Od zbytecznego pędu broni się mło­

dzieniec kołkami, któremi hamuje w razie potrzeby. W nocy na bocznych wałach, różnobarwne przy­świecają lampy.

Ta zabawa trwa do północy, poczem znowu na „bliny“ i „czaj“ (herbatę) idą do domu i przyj­mują gości.

Wciągu karnawału i maślenicy, liczne grupy masek chodzą od domu do domu. Maski bywają rozmaite, mniej albo więcej kosztowne, mniej albo więcej gustowne. Sybiracy jednak nie pojmują rze­czywistego masek znaczenia, nie intrygują się bo­wiem wcale, tylko wpuszczone do domu, najczęściej potańczą chwilę, i nieraz nie przemówiwszy do ni­kogo ni słowa, wychodzą, i — pieszo, lub saniami do innego udają się domu.

Oto mniej-więcej wszystkie zabawy i rozryw­ki, na których ograniczają się mieszkańcy Syberyi. W inne święta a nawet w dni powszednie z gościn­ności swej znani Sybiracy, odwiedzają się chętnie,

i przyjmują herbatą i wódką.

W Syberyi wogóle, jak powiedziałem powyżej, życie tylko zmysłowe, dla ducha jednak nie zna- leść tam żadnego pokarmu, ani muzyki, ani teatru, ani dzienników, ani książek nawet. Ztąd zatem wy­

nika, że wszyscy — czując — wprawdzie niepojęty dla Sybiraków brak - rzucają się do kielicha i kart, i w tem jedynej szukają rozrywki.

Kraków 20 Września 1870.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czaplicki Władysław POWIEŚĆ O HOROŻANIE
Czaplinski Wladyslaw Zarys prawa europejskiego
Czapliński Władysław Podstawowe zagadnienia prawa międzynarodowego
Czaplicki Władysław W SYBIRSKICH TAJGACH
Czapliński Władysław IV i jego czasy
Czaplicki Władysław MOJA HELUNIA
Czaplicki Władysław NA IRTYSZU
Władysław Czapliński Zarys Prawa Europejskiego
Przyczyny i obraz kliniczny zespołu rakowiaka
Grzegorczykowa R , Językowy obraz świata i sposoby jego rekonstrukcji
f Obraz 6 plan 1 schemat
i Obraz 9 plan 1 analiza wynik
b Obraz 2 znaczenie podstawowych poj
Ernst Gombrich Obraz wizualny
Pokaż mi swój obraz, ● Wiersze moje ♥♥♥ for Free, ☆☆☆Filozofia, refleksja, etc
Kochanowski treny(miłość) oraz Obraz wsi, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Olejek pichtowy z jodły syberyjskiej, Bliżej natury, Zawsze piękna i młoda
Obraz przeżyć pokoleniowych w poezji K
Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej

więcej podobnych podstron