Czapliński Władysław IV i jego czasy

background image

Władysław Czapliński

WŁADYSŁAW IV i JEGO CZASY

SPIS TREŚCI

OD AUTORA................. 5

WSTĘP ................... 7
Rozdział pierwszy WCZESNA MŁODOŚĆ............. 9

Rozdział drugi
O CARSKĄ KORONĘ............. 22

Rozdział trzeci
MIĘDZY WSCHODEM A ZACHODEM...... 52

Rozdział czwarty
ZACHÓD I LATA OCZEKIWANIA........ 64

Rozdział piąty
BEZKRÓLEWIE I ELEKCJA.......... 93

Rozdział szósty KRÓL, INAUGURACJA RZĄDÓW........116
Rozdział siódmy

KORONACJA, PIERWSZY SEJM........133
Rozdział ósmy

NA WOJNACH DALEKICH...........153
Rozdział dziewiąty

STARANIA O SZWEDZKĄ KORONĘ.......178

Rozdzlal dziesiąty

NOWE DROGI. BILANS............200
Rozdział jedenasty

WALKA O WŁADZĘ..............220
Rozdzial dwunasty PORAŻKI...................240

Rozdzial trzynasty
JESZCZE JEDEN PROBLEM NIE ROZWIĄZANY . . 258

Rozdzial czternasty NA PRZEŁOMIE................266
Rozdzial piętnasty

KRÓL I JEGO OTOCZENIE..........280
Rozdzial szesnasty

BLASKI I CIENIE KRÓLOWANIA ,,,,,,,, 297
Rozdzial siedemnasty

MECENAT KULTURAI.NY KRÓLA.......318
Rozdziat osiemnasty

OKRES PRZEJŚCIOWY............332
Rozdzial dziewiętnasty

PLANY WOJNY TURECKIEJ
KONIEC KRÓLOWANIA........... . 353

ZAKOŃCZENIE................ 378
PRZYPISY BIBLIOGRAFICZNE . ,....... 383

BIBLIOGRAFIA................ 394
ŹRÓDŁA RYCIN..... 398

OD AUTORA

Książka Władysław; IV i jego czasy jest pierwszą obszerną i na szerokiej bazie
źródłowej opartą monografią tego władcy. Wprawdzie już w roku 1823 Kajetan

Kwiatkowski wydał rozprawę pt. Dzieje narodu polskiego za panowania Władysława
IV, książka ta jednak nie spełnia warunków, jakie dziś stawiamy monografii

historycznej, nie mówiąc już o tym, że traktuje swój przedmiot nazbyt zwięźle.
Wydana potem, w latach trzydziestych naszego wieku, przez Artura Sliwińskiego

publikacja pt. Król Władysław IV jest dziełem popularnym, opartym głównie na
pracach innych autorów. Przygotowana następnie przez Ryszarda Mieniokiego

obszerna monografia panowania Władysława IV, podobnie jak i pisana przeze mnie w
czasie drugiej wojny światowej rozprawa poświęcona temu tematowi nie ukazały się

drukiem i dziś są niewątpliwie przestarzałe.
Książka moja daje możliwie pełną, aczkolwiek na pewno niewyczerpującą,

informacją o tym, co działo się w Polsce w latach 1632-1648. Mimo iż starałem

background image

się dać możliwie wszechstronny obraz panowania Władysława, znajdą się wiadomości

i fakty potraktowane mniej dokładnie. Starałem" się bowiem o to, by przede
wszystkim przedstawić sprawy najważniejsze i te, o których w dotychczasowej

literaturze pisano niewiele lub błędnie. By zyskać pełniejszą informację o tych
sprawach, Czytelnik będzie musiał sięgnąć do dzieł Boh-

I
dana Baranowskiego, Wiktora Czermaka, Ludwika Kuibali, Wacława Lipińskiego,

Józefa Leszczyńskiego, Adama Szelągowskiego, Władysława Tomkiewicza i innych,
podanych w spisie bibliograficznym.

Pozostaje mi na zakończenie podziękować tym, któ-ray przyozyniM się do powstania
mej książki. Ministerstwu Szkół Wyższych, które ułatwiło mi uzyskanie paszportu

na wyjazd do Anglii, koledze Henrykowi Kra-suniowi, który umożliwił mi pobyt w
Anglii i dotarcie do znajdujących się tam wydawnictw historycznych. Serdeczne

słowa podzięki należą się recenzentom rękopisu tej pracy, profesorom Adamowi
Kerstenowi i Władysławowi TomMewiczowi, za ich uwagi i korekfcury niesłychasnie

pożyteczne zarówno gdy chodzi o treść, jak i formę. Wreszcie dziękuję mym
przyjaciołom, Adamowi Kerstenowi i docentowi Jaremie Maciszewskiemu, którzy

zachęcili mnie do napisania tej książki.
WSTĘP

Ostatnie dziesięciolecia XVI wieku pełne były oznak nadchodzących nowych czasów.
Zmianie ulegał w pierwszym rzędzie układ stosuinków politycznych w Europie.

Powstanie niezależnego państwa Niderlandów północnych (1581), klęska
Niezwyciężonej Armady (1588), ipokój w Vervains (1598) zapowiadały koniec

przewagi Hiszpanii w Europie. Kończył się też okres wielkich wojen religijnych.
Wielcy reformatorzy religijni zmarli koło połowy XVI wieku. Poszczególne

państwa, jak Niemcy, Polska, wreszcie Francja, wyciągały wnioski z wojen
religijnych, doprowadzając do porozumienia między wyznaniami.

Nie oznaczało to naturalnie, by ludzie przestali odtąd sięgać po broń, gdy szło
o spory i różnice w kwestiach wiary. W coraz większym jednak stopniu hasła

religijne służyły w ipnzyszłych woijnach raczej za przykrywkę dla realnych
interesów państwowych bądź stanowych. Równocześnie zaś dochodzące do głosu w

Europie silne państwa narodowe, jak Anglia, Francja, w coraz mniejszym stopniu
oglądały się w swej polityce na interes tego czy innego wyznania.

Zmianie ulegały też poglądy polityczne. W roku 1576 Jean Bodin wydał Sześć ksiąg
o Rzeczypospolitej, w których głosił zasadę mocnej, absolutnej, niepodzielnej

władzy państwowej, przyznawał królowi prawo wydawania i znoszenia ustaw,
zezwalając poddanym jedy-

nie na bierny opór wobec złego władcy. Toteż jeśli kończące się stulecie
rozbrzmiewało sporami religijnymi, to nadchodzące miało wsłuchiwać się w

rozprawy o dobrym i silnym rządzie.
Jak zawsze w takich wypadkach zmiany dokonywały się jednak stopniowo. W

pierwszej połowie XVII wieku będą jeszcze rządzili władcy, dla- których sprawy
religijne stały na pierwszym miejscu. Należeli do nich Filip II, król

hiszpański, Ferdynand II, cesarz rzymski narodu niemieckiego, Zygmunt III, król
polska. Ale w ostatnich dziesięcioleciach XVI wieku przychodzą na świat ludzie,

którym będzie dane kształtować losy Europy w następnym stuleciu. Są to Albrecht
Wallenstein (1583), Axel Oxenstiema (1583), Armand Richelieu (1585), Gustaw

Adolf (1594), Bohdan Chmielnicki (1596), wreszcie Władysław IV (1595).
Wszyscy wymienieni, to ludzie nowej epoki. Ludzie, dla których ideologia

religijna to rzecz ważna, w coraz większym jednak sbapndu podporządkowana
państwu jako czynnik mobilizujący masy. Wszyscy okażą się zwolennikami silnej,

zdecydowanej władzy państwowej niezależnie od tego, czy dane im będzie królować,
czy też pomagać koronowanym głowom. Sami przeważnie tolerancyjni, gotowi będą

ograniczać prawa innowierców, ale nie ze względu na dobro tego czy innego
wyznania, lecz ze względu na dobro państwa. Trudno ich porównywać z ludźmi

minionego stulecia, ale też przyjdzie im panować w silnie zmienionych warunkach.
D

R W
WCZESNA MŁODOŚĆ

Małżeństwo rodziców Władysława, króla Polski i Szwecji Zygmunta III z Anną
Habsburżanką, było typowym małżeństwem politycznym, mającym zacieśnić stosunki

między Warszawą i Wiedniem. Ich ślub odbył się 31 maja 1592 roku po dość długo
ciągnących się rokowaniach, prowadzonych najpierw w Wiedniu, potem w Krakowie.

Pierwsze dziecko, córka Anna Maria, przyszło na świat już 22 maja 1593 roku,

background image

zmarło jednak nie dożywszy siedmiu lat. Drugie, znowu córka, Katarzyna, zmarło w

niecały miesiąc po urodzeniu.
Dopiero w roku 1595, jako trzecie z kolei dziecko, przyszedł na świat Władysław.

Na kilka miesięcy przed jego urodzeniem spłonął zamek wawelski, co naturalnie
dało okazję do snucia różnych przypuszczeń na temat losów przyszłego potomka

monarszego. Z tego też powodu poród, który odbył się 9 czerwca, miał miejsce w
letnim zamku królewskim na wsi podkrakowskiej, w Łobzowie. Dopiero temu

potomkowi dane było przeżyć ojca i matkę oiraiz objąć tron polska po Zygmuncie
III.

Na wiadomość o urodzinach przypuszczalnego następcy tronu zapalono wieczorem w
Krakowie ognie, "z dział, hakownic strzelano, z murów, z wież ogromną strzelbę

wypuszczono". Wnet też wysłano z dworu listy do senatorów, zapraszając ich na
"mianowiny albo krzest". Wobec ówczesnych trudności komunikacyj-

nych uroczystość ta mogła się odbyć dopiero 9 lipca 1595 roku. Zjechało się na
nią wielu senatorów, przybyła też z odległej Warszawy siedemdziesięciodwu-letnia

Anna Jagiellonka, by ucieszyć gasnące oczy widokiem gwaranta trwałości linii
wazowskiej na tronie polskim. Ojcem chrzestnym, reprezentowanym zresztą przez

posła, był późniejszy cesarz, a wówczas arcy-książę Ferdynand. Podniesienie
królewicza z wody, jak chętnie wtedy określano chrzest, odbyło się w starej

katedrze wawelskiej przed ołtarzem św. Stanisława, w miejscu ogrodzonym
balustradą, by ochronić dygnitarzy i dziecko od naporu tłumu. Chrztu udzielił

kardynał Jerzy Radziwiłł, nadając synowi królewskiemu imiona Władysław i
Zygmunt. Po ceremonii isakramen-talnej zaniesiono niemowlę do ołtarza i położono

na nim, po czym przy zapalonych świecach odczytano początek ewangelii według św.
Jana i wysłuchano kapeli królewskiej, która wykonała Te Deum. Następnie "wszyscy

panowie senatorowie" odwieźli dzieciątko do Łobzowa i oddali bawiącej tam
królowej. "A stamtąd - jak pisze mieszczanin krakowski - do króla JMci na zamek

ku obiadowi przyjechawszy, prawie dobrej myśli z królem Jego Mcią byli." Parę
tygodni po chrzcie królowa, która wówczas już się czuła dobrze, skierowała

specjalny list do papieża Klemensa VIII, zapewniając go, że swego syna wychowa
na wiernego katolika.1

W związku z tym nasuwa się pytanie, kim byli właściwie rodzice Władysława, co za
typ ludzi przedstawiali? Niewątpliwie z dwojga rodziców królewicza matka jego,

Anna Habsburg, wywodziła się ze starszego i możniejszego rodu. Była ona córką
Karola arcy-księcia styryjskiego, syna cesarza rzymskiego Ferdynanda I. Tym

samym słynny Karol V, w którego państwie nigdy nie zachodziło słońce, był bratem
jej dziada. Wystarczy sobie dalej uprzytomnić, że ród ten

10
od blisko 150 lat nieprzerwanie zasiadał na tronie cesarzy rzymskich, że jego

członkowie panowali w Hiszpanii i w Niderlandach, by zrozumieć, dlaczego
Władysław cenił sobie potem przynależność do tego rodu i pielęgnował stosunki z

członkami rodziny swej matki.
Cicha, skromna, nieładna Anna zmarła, kiedy Władysław nie miał jeszcze trzech

lat, toteż nie zdołała zrealizować danych papieżowi obietnic. Jeśli też
Władysław odziedziczył coś po swej nieładnej, lekko zgarbionej matce, to chyba

słabe zdrowie.
Przyzwyczailiśmy się władców uważać za ludzi starszych, tak więc może dla

niejednego Czytelnika będzie zaskoczeniem wiadomość, iż Anna umierając miała
zaledwie 24 lata, Zygmunt III zaś w chwili urodzin Władysława był człowiekiem

niespełna dwudziesto-dziewięcioletnim, a zatem stosunkowo młodym. Ojciec
Władysława wywodził się z rodu królewskiego, ale młodego i wówczas jeszcze mało

poważanego. Wazowie bowiem, czy też - jak ich piszą Szwedzi - Wasowie, byli
jedną ze szwedzkich rodzin szlacheckich i dopiero dziad Zygmunta ozdobił swe

skronie koroną królewską. Dodajmy, że ówczesna Szwecja - to państwo wprawdzie
rozległe, lecz słabo zaludnione i niezamożne. W Polsce dość długo traktowano

królów Szwecji jako władców na pół chłopskich, car Iwan IV zaś nie raczył nawet
przyjmować sam posłów króla szwedzkiego, ale kazał im rokować ze swymi

namiestnikami granicznych prowincji. Jeszcze w połowie XVI wieku w okresie wojny
szwedzko-duńskiej wojska zaciężne Fryderyka II duńskiego śpiewały pieśń o tym,

że ojciec ówczesnego monarchy szwedzkiego Eryka XIV był hodowcą wołów. Jeśli też
szlachta polska wyniosła na tron królewski młodego Szweda, to przede wszystkim

dlatego, że w żyłach jego płynęła po matce "zacna" Jagiełłowa krew.
11

Wobec przedwczesnej śmierci Anny Zygmunt III był tym, który w największej chyba

background image

mierze wpłynął na kształtowanie się charakteru Władysława. Trzeba przyznać, że

ten pierwszy polski Waza nie cieszył się dotąd zbyt dobrą opinaą u historyków.
Zdecydowanie niechętnie pisał o nim Adam Szelągowski, zajmujący się polityką

zagraniczną tego monarchy. Bez sympatii odnosili się do Zygmunta Wacław Sobieski
i Michał Bobrzyński. Wstecznika widzieli w nim autorzy odpowiednich rozdziałów

Historii Polski wydawanej przez Polską Akademię Nauk. Stosunkowo najwięcej
wyrozumiałości okazał mu Władysław Konopczyński. Z tych wszystkich najtrafniej

może scharakteryzował Zygmunta Michał Bobrzyński: "Zygmunt III nie był bez
charakteru, poczuciem swego majestatu, uporem swoich uprzedzeń, skrytością i

podejrzliwością zbliżał się do Zygmunta Augusta, a jeżeli mistrzostwem w
prowadzeniu drobnej intrygi mu nie dorównał, to go energią swego działania

stanowczo przewyższał, miał swoją własną osobistą politykę i z nieubłaganą
konsekwencją ją przeprowadzał." Jeśli jeszcze dodamy, że Zygmunt III był

człowiekiem głęboko religijnym, dla którego etyka chrześcijańska stanowiła
istotne narzędzie do opanowywania instynktów, to właściwie będziemy mieli prawdę

pełną charakterystykę króla.
Na pewno wśród historyków współczesnych znajdą się tacy, którzy zakwestionują

określenie, że Zygmunt III to człowiek z charakterem, czyli człowiek stanowczy,
prostolinijny, uczciwy. Na poparcie swego twierdzenia będą też mogli przypomnieć

zachowanie się monarchy w czasie drugiej wyprawy do Szwecji, kiedy to nie
dotrzymał danego stryjowi przyrzeczenia, oraz jego postępowanie w czasie sejmu

inkwizycyjnego, kiedy to wypowiedzi króla wyraźnie mijały się z prawdą. Musimy
jednak pamiętać, że Zygmunt III żył w epoce, w której mocne jeszcze były

tradycje Machiavellego. Najbardziej
12

wówczas popularny pisarz polityczny Lipsius dopuszczał, by król popełniał drobne
oszustwa, albowiem "necessitas omnem legem frangit" - konieczność łamie wszelkie

prawa. Dodajmy, że w pierwszym przypadku Zygmunt III miał do czynienia z
bezwzględnym i równie łamiącym, dane przyrzeczenia Karolem, księciem

sudermańskim.
Współcześni zarzucali królowi, od pierwszej chwili jego przybycia do Polski,

skrytość i milczkowatość. "Z każdym bym się na świecie, by z najniezgodniejszym
łbem, zgodził; ale z tym, co milczy, wie go kat jako" - pisze, mówiąc o królu,

jakiś zawadiacki rokoszanin. "Taciturnitas, tenecitas i tarditas" •-
milczkowatość, upór i powolność, oto wady Zygmunta III, zdaniem szlachty. I

rzeczywiście nie brak dowodów, że władca ten nie spieszył się z wypowiadaniem
swych poglądów ani z podejmowaniem decyzji. Jego miłczkowatość mogła być

wynikiem wychowania jezuickiego, w większej zaś mierze skutkiem przebywania
przez czas dłuższy w niechętnym wobec katolika środowisku szwedzkim. Może był to

też wpływ cytowanego wyżej Lipsiusa, który zalecał władcy, aby trzymał się nieco
z dala od ludzi i nie pospolitował się stałym kontaktem z większą liczbą

poddanych. Osławiona powolność w podejmowaniu decyzji była niewątpliwie jakimś
brakiem charakteru królewskiego, płynęła jednak z chęci podejmowania decyzji

przemyślanych, najwłaściwszych oraz z pewnej podejrzliwości nawet wobec swych
doradców. Ta wszakże podejrzliwość nie wyradzała się w manię szpiegowania

otoczenia. "Gdybym ja chciał po cudzych szkatułach szukać, co kto o mnie pisze,
i królestwo, i zdrowie bym stracił" - - powiedział kiedyś księdzu Szołdrskiemu.

Mimo powagi w obejściu, wysokiego poczucia swej godności, które z latami stawało
się coraz silniejsze, popełnilibyśmy niewątpliwie błąd, wystawiając go sobie

13
jako wierną kopię Filipa II. Zwolennik surowych zasad etycznych, nie stronił

jednak Zygmunt ani od uciech stołu, ani od kielicha, śmiał się, jak to zauważyli
cudzoziemcy, chętnie i często, lubił - jak jego przodkowie Jagiellonowie - łowy.

Toteż Anglik, który go charakteryzuje na podstawie osobistego kontaktu,
stwierdza, że król "nie jest podstępny, a z natury jest łatwy", powiedzielibyśmy

dziś: przystępny lub prosty. Nic dziwnego zatem, iż monarcha miał wśród magnatów
polskich szczerych i głęboko do niego przywiązanych przyjaciół.

Jego prawowierność i oddanie Kościołowi katolickiemu dyktowały mu pewną niechęć
i podejrzliwość wobec innowierców. Tote'z jaik wiadomo, Zygmunt nie przejmował

się wieściami o burzeniu przez plebs miejski świątyń protestanckich. W roku 1606
pod wpływem Skargi nie zgodził się, niewątpliwie ze szkodą dla państwa, na

ustępstwa wobec protestantów. Żywił głęboką niechęć do kalwinów - Janusza i
Krzysztofa Radziwiłłów, przywódców innowierców na Litwie. Ale i ta niechęć wobec

dysydentów miała swe granice. Tak więc utrzymywał najlepsze stosunki ze swą

background image

siostrą, protestantką Anną, a użalania się prymasa Gembickiego, że na dworze

trzyma zbyt wielu innowierców, zbywał ruszeniem ramion. Gdy zaś jezuita Maciej
Bembus, następca Skargi na stanowisku kaznodziei królewskiego, wszczął walkę z

miłym królowi, wówczas jeszcze protestantem, Kasprem Denhoffem, zawiadomił
jezuitę, że nie życzy sobie jego dalszego pobytu na dworze.

Z zainteresowań króla wymienić trzeba jego żywe zamiłowanie do muzyki, teatru,
malarstwa, alchemii, wreszcie rzemiosła artystycznego, któremu się w wolnych

chwilach z pasją oddawał. 2
Byłoby może rzeczą nieostrożną już obecnie stwierdzać, jakie właściwości przejął

Władysław od swego ojca. Sądzę, że pewne wnioski wyciągnie potem sam Czytelnik.
Królewicz był pod niektórymi względami

14
przeciwieństwem ojca i - jak zobaczymy następnie - wyrastał w pewnym

antagonizmie do starzejącego się króla. Mimo to po latach wystawi mu pomnik,
najpiękniejszy chyba ze wszystkich, jakie Polacy swym, wielkim ludziom

ufundowali. Pomnik ów do dnia dzisiejszego przypomina Polakom tego władcę, który
wprawdzie nie był bez wad, ale - jak pięknie pisze Konop-czyński - ,,swe

rzemiosło króla konstytucyjnego spełniał poprawnie... żył trzeźwo, przystojnie,
kulturalnie, w zgodzie z sumieniem i na poziomie idei swego wieku".

Tacy byli rodzice młodego Władysława. Matka, jak wiemy, znikła z widowni, zanim
królewicz wyrósł z wieku dziecięcego, ojciec jednak musiał być dla niego wzorem

stawianym przez otoczenie, przynajmniej do osiągnięcia lat przełomu
młodzieńczego. O najwcześniejszych latach królewicza wiemy niewiele. W Polsce

bowiem, przy całym szacunku, z jakim odnoszono się do władców, nie zwracano zbyt
bacznej uwagi na ich potomstwo, by przez to zaakcentować, że nie uważa się je za

następców tronu.
Jeszcze jako niemowlę, prawdopodobni^ ze względu na słabe zdrowie matki,

otrzymał król mamkę, z pochodzenia Szkółkę, panią de Forbes. Władysław powie
potem o niej: szanowna matrona. Ponieważ Forbes była protestantką, powierzenie

jej żywienia królewicza wywołało stanowczy protest prymasa Stanisława Karn-
kowskiego, który obawiał się, że młody królewicz przejmie od swej mamki niechęć

do Kościoła katolickiego. Król przeszedł wszakże do porządku na tym protestem
prymasa, a rówieśnik królewicza młody Wilhelm de Forbes, syn jego mamki, będzie

się później cieszył względami Władysława.
-hyba zaraz po wyjściu z okresu niemowlęctwa został królewicz oddany pod opiekę

znanej dworki królowej Anny, ciągle dla nas trochę tajemniczej Urszuli Gien-ger,
zwanej Maierin.

15
Gienger była z pochodzenia szlachcianką bawarską, poleconą królowej przez jej

matkę arcyksiężnę Marię. W chwili przybycia do Polski miała najwyżej lat 20.
Pobożna, pracowita, surowa dla siebie, skromna, miłosierna pozyskała sobie

sympatię również młodej królowej. Kiedy powierzono królewicza jej opiece, nie
wiemy dokładnie. Może stało się to jeszcze za życia królowej, może dopiero po

jej śmierci dnia 10 lutego 1598 roku.
Zygmunt III, zajęty sprawami państwowymi, i jak się zdaje nieporadny w sprawach

wychowania - przyznawał otwarcie w poufnych listach do krewnych żony, że
"wychowanie syna jak kamień przygniata mu duszę" - zrzucił na zaufaną dworkę

zmarłej żony główny ciężar opieki nad synem. Obarczona tak wielką
odpowiedzialnością młoda Gienger zareagowała na to wzmożoną surowością

pedagogiczną wobec Władysława. Zaszła tu dość typowa sytuacja pedagogiczna.
Zatroskana o moralne wychowanie królewicza Urszula, pomimo swego dość młodego

wieku, a może właśnie dlatego, pomyślała więcej o surowych wskazówkach, nakazach
i zakazach niż o tym, że Władysław nie ma matki i należałoby przejawiać wobec

niego trochę więcej serca i ciepła. Że taik istotnie było, świadczy to, iż nawet
król uważał chwilami postępowanie ochmistrzyni wobec syna za abyt surowe.

Gdy Władysław miał około 10 lat, otrzymał swój oficjalny dwór. Gdzieś w roku
1602 został jego ochmistrzem z kolei mężczyzna, magnat pruski, Michał Ko-narski,

liczący wówczas mniej więcej 45 lat. Potomek znanej rodziny pruskiej, był Michał
Konarski silnie związany z kulturą niemiecką, co ułatwiało mu też porozumienie

się z panną Urszulą.
Rok 1605, a więc rok, w którym królewicz kończył 10 lat, uznał król widocznie za

okres przełomowy. W sam dzień Nowego Roku przybył wraz z Władysławem na
nabożeństwo do kościoła jezuitów Św. Barba-

16

background image

1. Zygmunt III; rok 1591

2. Anna, matka Władysława IV; rok 1592-1597
3. Zygmunt III; około roku 1610

4. Konstancja, druga żona Zygmunta III; około roku 1610
ry przy Małym Rynku w Krakowie. Była to niejako pierwsza publiczna prezentacja

królewicza, który dotąd nigdy nie pokazywał się w kościołach miejskich. Za tym
pierwszym wystąpieniem poszły dalsze. W listopadzie tego roku zjawił się'

królewicz w towarzystwie króla w kamienicy Montelupich przy Rynku, gdzie
odbywały się huczne zaślubiny Maryny Mniszchówny z Dymitrem Samozwańcem,

reprezentowanym przez posła Własiewa. W czasie uczty królewicz zasiadł koło
siostry króla, przy głównym stole.

W tym samym roku dane było królewiczowi poznać swą macochę, arcyksiężniczkę
austriacką Konstancję, siostrę matki, a drugą żonę Zygmunta III. Król, mając

przy boku królewicza, witał ją na polach pod Krakowem w rozpiętych tam
namiotach. Konstancja, licząca wówczas 17 wiosen, równie jak zmarła królowa

niepięk-na, przypominała ją swą głęboką i surową religijnością. Przyczyniła się
ona do tego, że stopniowo obyczaje i język niemiecki zapanowały wszechwładnie na

dworze polskim. Jak ułożyły się początkowo stosunki między królewiczem a młodą
macochą, nie wiemy. Z biegiem lat, gdy dorosły jej dzieci, dała poznać

Władysławowi, że nie ma matki, były to jednak czasy dalekiej przyszłości.3
W tym samym miesiącu grudniu 1605 roku wystąpił królewicz raz jeszcze

oficjalnie. Przybyłe mianowicie do Krakowa poselstwo miast pruskich, z
burmistrzem gdańskim Michałem Key na czele, zjawiło się u Władysława z prośbą,

by zechciał poprzeć postulaty miast u króla. W imieniu królewicza przemówił
wtedy do mieszczan pruskich ochmistrz Michał Konarski, zapewniając, że Władysław

życzliwie potraktuje ich prośbę.
To wysuwanie królewicza na forum publiczne nie pozostawało zapewne bez związku z

podejmowanymi wówczas przez monarchę planami. Jak wiadomo, Zygmunt zamierzał
wystąpić wobec społeczności szlachec-

2 Władysław IV
17

kiej z ciekawym planem reform, mających na celu wzmocnienie władzy królewskiej.
Wśród innych punktów, jak reforma obrad sejmowych, wprowadzenie stałych

podatków, powiększenie liczby wojska, znajdował się również i projekt
koronowania Władysława jeszcze za życia króla. Nic dziwnego też, że noszący się

z takimi zamysłami Zygmunt III chciał szerszemu ogółowi dać poznać swego syna.
Plany królewskie przeniknęły jeszcze w roku 1604 do wiadomości ogółu, wywołując

w kołach szlachty dezaprobatę.
W dawnej Police znano elekcje za życia królów; właśnie ostatnia taka elekcja,

Zygmunta Augusta, przeprowadzona przez Bonę, przyjęta została przez szlachtę z
niezadowoleniem i wywołała jej protesty. Zygmunt Stary musiał też zapewnić

szlachtę, że zasada wybierania króla po śmierci panującego mimo to nadal
obowiązuje. Artykuły henrykowskie, będące - jak wiadomo - pewnego rodzaju

konstytucją Rzeczypospolitej szlacheckiej, zakazały królom polskim mianowania
na-stępów, ich obierania czy też wprowadzania na tron "sposobem i kształtem

wymyślnym". Nic dziwnego, że sejmiki w roku 1605 wypowiedziały się przeciw temu
pomysłowi, a następnie na sejmie tegoż roku sprawą elekcji i osobą królewicza

zajęli się najwybitniejsi statyści polscy.
Najpoważniejszy z nich, kanclerz koronny Jan Za-moyski, zaoponował zdecydowanie

przeciw takiej elekcji; jak istwderdził, "mamy znaczne przykłady w historiach,
że takie koronacje za żywotów królewskich nigdy z dobrem Rzplitej nie bywały..."

Zdaniem jego nie mależało wątpić, iż szlachta i tak po śmierci Zygmunta wybierze
królewicza. Przy okazji prosił króla, "abyś WKMść dał mu dobre wychowanie, godne

urodzenia jego, żeby z rozumem zaraz napijał sdę cnót, bo z jaką opinią młody
rozum nabędzie, takim zawżdy bywa".

18
Wypowiedział się też w tej sprawie w czasie obrad w senacie hetman, polny

koronny Stanisław Żółkiewski. On również przeciwstawił się elekcji za życia
króla, po czym zajął się obszerniej sprawą wychowania królewicza. Dwie rzeczy

uznał za konieczne: "jedna, żeby ante omnia [przede wszystkim] wyjęty był z
opieki i konwersacji białogłowskiej, gdyż już lata jego nie potrzebują tego...

Druga rzecz jest potrzebna, aby cudzoziemcy byli od wychowania królewicza jmci
oddaleni; niech ten zacny potomek WKMci obcych narodów ludzi sobie nie smakuje,

lud pol&ki miłować niech się uczy". 4

background image

Nie wiadomo, czy pod wrażeniem tych przemów, jednak mniej więcej w tym czasie

pomyślał król o zapewnieniu synowi odpowiednich jego wiekowi nauczycieli. Nie
oznacza to naturalnie, by poprzednio nie zastanawiano się nad kształceniem

Władysława. Według bowiem świadectwa współczesnych królewicz już w roku 1604
posługiwał się dość biegle niemieckim, co wobec tego, iż opiekunką jego była

panna Urszula, można uznać za całkowicie oczywiste, mniej za to prawdopodobne
jest, by już wówczas, jak chcą świadkowie, rozumiał ludzi mówiących po łacinie i

po włosku. W każdym razie początków łaciny udzielał mu już iwtedy jakiś
duchowny, może ksiądz Marek Łętowski. Ochmistrz królewski, Konar ski, zapoznawał

go z podstawowymi wiadomościami z zakresu sztuki wojennej, do której królewicz
od wczesnych lat zdradzał wiele zainteresowania.

Dopiero jednak w roku 1605 otrzymał Władysław prawdziwego, fachowego
nauczycielia. Był nim Gabriel Prewancjusz, ksiądz pochodzący z Chełmna.

Preceptor królewski zdobył gruntowną wiedzę w Akademii Krakowskiej, po czym
uzupełnił ją w czasie dwuletniego pobytu w Rzymie. Plan wychowawczy Prewancjusza

był zapewne zgodny całkowicie z propozycjami cieszącego się na dworze wielkim
autorytetem księdza Skargi, któ-

19
ry ułożył program dla królewicza jeszcze nieco wcześniej.

Według niego miał królewicz w pierwszym rzędzie zaznajomić się z zasadami wiary
i zdobyć sztukę opanowywania swych popędów. Skarga, który w królewiczu widział

przyszłego władcę Polski, domagał się, by Władysław zgłębił "rycerskie nauki i
ćwiczenia" i jednocześnie poznał dobrze język polski. "Kochaj się w

umiejętnościach - pisał Skarga do królewicza - w księgach i mądrych ludziach,
umiej i patrzaj na ich powieści i historyje." Władysław, zdaniem Skargi, winien

był pamiętać o wysokiej godności królewskiej, zarazem jednak winien był starać
się o miłość poddanych.

Chyba równocześnie z Prewancjuszem otrzymał królewicz nauczyciela sztuki
wojennej, Zygmunta Kaza-nowskiego. Niewiele możemy o nim powiedzieć. Był

niewątpliwie doświadczonym żołnierzem, który pierwsze swe laury na tym polu
zbierał jeszcze za panowania Stefana Batorego. Odznaczył się następnie w czasie

wyprawy na Wołoszczyznę i w wojnie inflanckiej ze Szwedami. Ambitny, o dużym
mniemaniu o siobie, nieraz ciężki dla otoczenia, pozyskał sobie jednak zaufanie

i sympatię królewicza.
By podkreślić dojrzałość syna, spowodował król w roku 1606 udzielenie

Władysławowi sakramentu bierzmowania. Związana z tym uroczystość odbyła się 8
stycznia na Wawelu; sakrament dojrzałości otrzymał królewicz z rąk biskupa

krakowskiego, kardynała Bernarda Ma-ciejowskiego.
Wydarzenia lat najbliższych, mianowicie rokosz Zebrzydowskiego, nie przeszły

chyba bez wrażenia na królewiczu. Na dworze królewskim oceniano przecież
chwilami sytuację jako bardzo poważną. Wyruszając na pole walki z rokoszanami,

pozostawiał Zygmunt żonę i królewicza pod ochroną murów Krakowa i zaniku
wawelskiego. Dopiero wiadomość o zwycięstwie odniesio-

20

nym pod Guzowem (1607) usunęła zmorę niebezpieczeństwa bezpośredniego, ciążącą
nad rodziną królewską. 5 Rychło potem, w związku z rozpoczętą przez króla wojną

z Rosją, przeniósł się królewicz razem z macochą do bliższego frontu wojennego
Wilna, stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego, gdzie w roku 1610 był świadkiem

ogromnego pożaru, który nieoczekiwanie w krótkim czasie obrócił bogate dość
miasto w kupę gruzów i popiołów. I ten wypadek nie mógł przejść bez wrażenia na

królewiczu. Współcześni różnie mówili o owym wydarzeniu. Dla jednych było to
sprawą przypadku, inni widzieli w nim dzieło ludności prawosławnej, mszczącej

się w ten sposób na Polakach i Litwinach za podniesienie ręki na świętą
prawosławną Ri

D
O

O CARSKĄ KORONĘ
Ciężka i długotrwała wojna z Moskwą, wszczęta przez Zygmunta III w roku 1609,

splotła się nierozerwalnie z osobą Władyisława. Przypomnijmy, że początkowo król
polski ograniczył się do cichego poparcia awanturnika podającego się za syna

Iwana IV, tzw. Dymitra Samozwańca, który przy pomocy niektórych panów polskich
wyruszył w roku 1604 po koronę moskiewską. Jak wiadomo, Dymitr, pokonawszy

pierwsze niepowodzenia, ostatecznie zasiadł na tronie carów. Już w rok później

background image

padło nieoczekiwanie imię królewicza. Kiedy bowiem z początkiem roku 1606

przybył do Krakowa poseł Dymitra, Bezobrazow, nie ukrywał on niezadowolenia
bojarów, że przy pomocy polskiej na tronie carskim zasiadł "człowiek podły i

lekki", oraz wystąpił z propozycją wyboru królewicza Władysława na cara. Król
polski jednak, oficjalnie związany z Dymitrem, nie podjął wówczas tej sugestii.

Projekt odżył dopiero w roku 1610, kiedy Zygmunt na czele wojsk polskich
znajdował się pod Smoleńskiem, broniącym się zaciekle przed Polakami. W Moskwie

rządził wtedy car Wasyl Szujski, ale w opozycji do niego pozostawała poważna
grupa bojarów. Ich to właśnie posłowie przybyli z początkiem 1610 roku do obozu

królewskiego i otwarcie wystąpili z propozycją elekcji królewicza na cara. Jeden
z posłów, Gramotin, "deklarował imieniem bojar dumnych i ludzi wszystkiego

stanu, że
22

chcą widzieć królewicza JM hospodarem na państwie moskiewskim". Ponieważ tym
razem oferta moskiewska wyglądała na poważną, wszczęto rokowania i jeszcze w

lutym zawarto prowizoryczne porozumienie. W czasie pożegnalnej uczty posłowie
pili już zdrowie nie tylko króla, ale i królewicza.

Mimo wszystko jednak, wobec tego, że na tronie carskim zasiadał Szujski, rzecz
zdała się odległa i niepewna. Dość szybko wszakże przybrała kształty realne.

Latem bowiem 1610 roku hetman Żółkiewski, pobiwszy wojsko carskie pod Kłuszynem,
stanął pod Moskwą, gdzie wcześniej już obalono cara Szujskiego. "Zroezyli sobie

potem bojarowie dumni z panem hetmanem dzień do rokowania. Rozbito namiot
moskiewski przeciwko Dziewiczemu Monastyru. Dawszy z obu stron zakłady, zjechali

się w równej liczbie, pierwej na koniach pokłonili się sobie, potem zsiadłszy z
koni przywitali się... Zasiadłszy w onym namiocie, deklarowali się imieniem

wszystkiego carstwa, że życzą sobie panowania królewicza Władysława." Rokowania
potoczyły się stosunkowo szybko i już 27 sierpnia zaprzysiągł hetman warunki,

pod którymi Moskwa godziła się przyjąć na tron królewicza. Równocześnie parę
tysięcy ludności stolicy złożyło przysięgę na wierność obranemu carów.;.

Następnie odbierano przysięgę w innych prowincjach rozległego państwa
moskiewskiego. Zgodnie z wolą ludności wkroczył też hetman z wojskiem do

stolicy, rozłożył je w różnych dzielnicach, stając sam na Kremlu. W ten sposób
nieoczekiwanie otwarła się przed Władysławem perspektywa objęcia władztwa nad

niezmierzonymi obszarami państwa moskiewskiego.
Jak zareagował królewicz na te fakty? Niestety, nie mamy bezpośredniego przekazu

informującego nas 0 tym, możemy jednak przypuszczać, że wychowanego na
literaturze rzymskiej, sławiącej wielkie czyny władców Romy i ich dowódców,

pociągnęła myśl objęcia
23

rządów nad olbrzymim imperium. Przecież i w kraju nie brakowało ludzi, którym
się ten pomysł podobał. Wszak jeszcze w roku 1609 pisał Sebastian Petrycy:

My Władysławie królewiczu, ciebie Bogiem mieć będziemy, kiedy do Korony
Przyłączysz Moskwę i Septemtriony.

Wielu zwolenników projektu znalazło się także i w najbliższym otoczeniu
królewskim, jednak - jak wiadomo - Zygmunt III jeszcze w 1610 roku wypowiedział

się stanowczo przeciw akceptacji pomysłu Żółkiewskiego. Wieści złe rozchodzą się
szybko, więc przypuszczalnie królewicz dowiedział się o tym już na przełomie lat

1610-16,11. Może doręczono mu ulotne pisemko pt. Dać czy nie dać królewicza na
państwo moskiewskie, kwestionujące słuszność i zasadność postępowania hetmana,

podające w wątpliwość samą elekcję przeprowadzaną na polach podmoskiewskich, bo
"któż też wolno obiera, komu mad szyją stoją" 6.

Ostatecznie zasadnicza decyzja, by na razie nie wysyłać królewicza, zapadła poza
jego plecami, wówczas gdy przebywał z macochą w Wilnie, oczekując wieści spod

obleganego ciągle przez Polaków Smoleńska. Niemniej ta jeszcze przez niego nawet
nie dotknięta korona carska rzuciła jakiś blask na postać Władysława. Wszak

dzięki niej mógł się już obecnie czuć nie tylko królewiczem polskim, oczekującym
względów szlachty na przyszłej elekcji, ale również władcą wielkiego imperium.

Z tego okresu znamy pierwsze listy królewicza, wprawdzie na pewno nie pisane,
ale akceptowane przez niego. Jeden - to list do najważniejszego dygnitarza w

państwie, kanclerza koronnego Wawrzyńca Gembic-kiego, z podziękowaniami za
okazaną życzliwość i zapewnieniem o gotowości do usług. Drugi - to pismo

skierowane do księcia Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła--Sierotki, w którym
donosił, iż syn księcia, udając się

24

background image

na zachód, odwiedził go, po czym chwalił młodego magnata, że zamierza studiować

za granicą, ,,życząc mu tego, aby zacnych przodków swych przykładem postępując,
w dobrym zdrowiu, z wielką Uprzejmości Waszej pociechą do Ojczyzny wrócił". Jak

więc widzimy, kancelaria królewicza używała w korespondencji z jednym z
najpoważniejszych magnatów państwa stylu znanego z kancelaria królewskiej.

W czerwcu 1611 roku przeżył królewicz w Wilnie niezwykły w Polsce wypadek. Oto,
gdy razem z macochą uczestniczył w procesji Bożego Ciała, nieoczekiwanie

innowierca Włoch, de Franco, począł przemawiać do tłumu, atakując kult
Sakramentu Ołtarza. Potem, wyciągnąwszy miecz, miał podobno rzucić się na sam

ołtarz, został jednak ujęty przez obecnych. Mimo obrony Jdcznych na Litwie
innowierców, niefortunnego Włocha skazano na śmierć i wykonano wyrok jeszcze pod

koniec miesiąca. Według kronikarza jezuickiego królowa Konstancja była główną
instygatorką, naciskającą na rychłe wykonanie egzekucji.

Jakie wrażenie wywarł ten fakt na królewiczu? Chyba nie będziemy dalecy od
prawdy, przypuszczając, że Władysław, który później miał być zwolennikiem

tolerancji, już wówczas nie aprobował tego wyroku, tym bardziej że tak surowego
ukarania innowiercy domagała się nie lubiana przez niego macocha.

Tymczasem po długim oblężeniu zdobyto wreszcie 13 czerwca 1611 roku broniony po
bohatersku Smoleńsk. Przypuszczalnie wiadomość o tym sukcesie przyszła do Wilna

jeszcze przed powrotem króla, który 25 lipca odbył uroczysty wjazd do litewskiej
stolicy. Niedługo potem udał się królewicz razem z całym, dworem do Warszawy,

gdzie miał się odbyć sejm.
Sejm ten, oczekiwany przez społeczeństwo polskie, zaczął się 26 września i po

odprawieniu zwykłych wstęp-nych uroczystości nowo obrany marszałek Jain Swo-
25

szowski miał 30 września przystąpić do powitania króla. Zanim jednak posłowie

ruszyli na górę, "wniesiono to w koło ^poselskie, prosić JKMść, aby królewicz JM
był przy naszym witaniu i aby się przypaitrował i przysłuchiwał wołnośeiom

naszym, gdyż się urodził w ojczyźnie naszej. I posłaliśmy -- pisze autor
diariusza - po-sły z pośrodfea siebie prosić JKMść o to. Bardzo wdzięcznie to

KJMść przyjął... I siedział Królewicz JM podle Króla JMci po lewej ręce".7
Fakt zgody szlachty, by królewicz brał udział w obradach sejmu, miał rzecz

oczywista poważne znaczenie. Był to nie tylko dowód, że w szlachcie drzemały
jeszcze tradycje kultu dla dynastii, ale równocześnie potwierdzenie nie tak

dawnych wypowiedzi polityków polskich, że istotnie szlachta widziała w
królewiczu przyszłego następcę tronu.

Możemy śmiało przypuszczać, iż Władysław przysłuchiwał się i przyglądał obradom
z dużym zainteresowaniem. Już bowiem w pierwszej fazie sejmowania, w czasie wot

senatorskich, poruszano zasadniczy problem: dać, czy nie dać królewicza do
Moskwy. Stosunkowo dużo było wypowiedzi przeciw przyjęciu korony moskiewskiej.

Krzysztof Kazimierski, biskup kijowski, powołując się na liczne wypadki
morderstw w Moskwie, przestrzegał wręcz, by nie wysyłać królewicza "na mięsne

jatki". Również wybitny stronnik króla, biskup płocki Marcin Szyszkowski
"królewicza JM nie radził tam dać, na tak podłą prowincję". Nawet podkanclerzy

Feliks Kryski wypowiadał się przeciw projektowi. Przy okazji swych przemówień
niektórzy senatorowie, jak na przykład przebiegły Zbigniew Ossoliński, wyrażali

swe zadowolenie z tego, że królewicz bierze udział w obradach.
Na pewno jednak nie tylko wota senatorskie, ale również debaty w izbie

poselskiej, sam przebieg sejmu, musiały interesować szesnastoletniego
królewicza. Prze-

2 H
cięż zdawał sobie niewątpliwie sprawę, że wcześniej czy później przyjdzie mu

współpracować z tym najważniejszym organem rządowym Rzeczypospolitej. Należy też
przypuszczać, iż obrady tego dość niespokojnego, hałaśliwego sejmu mogły, mimo

wszystko, przekonać królewicza o możliwości współpracy z sejmem polskim. Czasy,
kiedy groźne liberum veto wisiało jak miecz katowski nad każdym sejmem, były

jeszcze dość odległe. Szlachta rozumiała wówczas, że sprzeciw zgłoszony w
stosunku do jednej uchwały nie powinien za sobą pociągać zerwania sejmu, jak to

potem bywało. Na sejmie 1611 roku, gdy doszło do czytania konstytucji, te
"którym kontradykowano" po prostu kreślono lub targano, "a którym nie

kontradykowano, te zostawały". Ostatecznie "stanęło konstytucji 140, a tak o
godzinie wtórej w noc, przy świecach dokończywszy sejmu, zgodnie żegnali króla,

przystępując do całowania ręki".

background image

W czasie sejmu i niedługo po nim był królewicz świadkiem dwóch nie byle jakich

uroczystości. Pierwsza z nich - to oddawanie przez Żółkiewskiego do rąk
królewskich więźnia, cara moskiewskiego, Szujskiego. Uroczystość odbywała się w

szczelnie wypełnionej sali zamkowej. Żółkiewski, któremu tak zależało na
doprowadzeniu do porozumienia między dwoma narodami sąsiednimi, przekazywał cara

z rodziną - jak mówi relacja - ,,nie jako więźnie, ale jako wzór szczęścia
odmiennego, przykłady niektóre przypomniawszy, które by największego monarchy

szczęśliwym być nie pokazują, aż po skończeniu wszystkich rzeczy na świecie".
Drugą uroczystością, którą królewicz zapewne oglądał z okna zamkowego, był hołd

elektora brandenburskiego Jana Zygmunta, złożony Zygmuntowi III z racji objęcia
przez elektora władzy w Księstwie Pruskim. Uroczystość odbyła się 16 listopada

1611 roku na Krakowskim Przedmieściu przed kościołem bernardynów.
27

Pod sam koniec wreszcie tegoż roku przyjmował królewicz posłów moskiewskich
przybyłych do Polski, by przyspieszyć jego przyjazd do Moskwy. Wręczyli oni

królewiczowi "hramotę od bojar". W imieniu Władysława odpowiadał kanclerz
litewski Lew Sapieha. Ostatecznej odpowiedzi udzielono posłom dopiero w styczniu

1612 roku, oświadczając im, że król godzi się na wysłanie królewicza do Rosji.
Z początkiem 1612 roku przyjął też Władysław bawiącego w Warszawie posła króla

hiszpańskiego, Abrahama de Dohna, który w relacji swej dał interesującą
charakterystykę królewicza. "Król - pisze - ma dwu synów, z których starszy

Władysław Zygmunt kończy 18 rok życia. Jest to wielkich nadziei młodzieniec,
wyposażony we wszystkie dary natury, postawny, o wysokim czole, jasnej płci,

wielkiego, łaskawego i przystępnego ducha. Włada doskonale 4 językami, polskim,
niemieckim, włoskim i łacińskim. Poczynił znaczne postępy w naukach

humanistycznych, teraz przyswaja sobie prawo. Świetny to jeździec, zapalony
żołnierz. Stąd też cieszy się miłością Polaków, a Rosjanie chcą go pozyskać.

Mówił ze mną po niemiecku... wydaje się też, że odznacza się roztropnością
niezwykłą w tych latach." 8

Zapowiedź Zygmunta III o wysłaniu królewicza do Moskwy, nie oznaczała
naturalnie, przy zwykłej jego powolności, iż stanie się to szybko. Skądinąd

trudno nie zgodzić się, że sprawa wymagała istotnie dojrzałej rozwagi. W Rosji
bowiem wybuchło jeszcze w roku 1611 groźne powstanie przeciw interwentom.

Wkrótce stosunkowo nieliczna załoga polska w Moskwie musiała się wycofać na
Kreml, gdzie z trudem odpierała coraz to potężniejsze ataki przeciwnika. Żywiono

poważną obawę, że niepłatne oddziały opuszczą swój posterunek jeszcze przed
przybyciem odsieczy. Król, zanim się zdecydował na nową wyprawę, zwrócił się

listem okrężnym
28

do senatorów, prosząc o radę. Odpowiedzi, wcale niejed-nobrzmiące, napływały
powoli. Pojawiły się głosy przestrogi, ostrzeżenia, a i głosy aprobujące nie

były - jak to słusznie zauważył Maciszewski - "ani spontaniczne; ani
entuzjastyczne". W dodatku pod koniec kwietnia zachorował królewicz poważnie na

febrę, unieruchamiającą go na czas dłuższy. Wszystko to razem sprawiło, że król,
choć w pewnych wypadkach umiał się zdobyć na energię i pośpiech, tym razem

postępował opieszale i bez zapału.
Wyjazd króla ze stolicy z początkiem lipca 1612 roku nie wyglądał na wyprawę

wojenną. "Rem magnam ag-gredimur [podejmujemy się wielkiej rzeczy] w wielkim
rzeczy niedostatku, nie z, taką potęgą, jaka by Panu należała. Fatis videntur

omnda comimissa [wszystko pozostawiano niejako na pastwę losu]" - pisał Jakub
Za-dzik, sekretarz wielki koronny, do biskupa warmińskiego Szymona Rudnickiego.

Nie lepiej wyglądała i dalsza podróż królewska. Z Wilna wyruszono dopiero pod
koniec sierpnia, w Or-szy zatrzymano się dwa tygodnie, by skłonić stacjonujące

tam oddziały wojskowe do wymarszu na wschód, tak że ostatecznie dopiero 2
października stanął król z królewiczem w Smoleńsku.

Tu znowu trzeba było przekonywać żołnierzy, by zechcieli, chociaż nie opłaceni,
iść dalej. Tym razem, jak się wydaje, sam królewicz zdecydował się na

interwencję, albowiem "sam osobą swą stawił się do ich koła, przemowę do nich
czyniąc, a prosząc, aby JKMci, jako i jego samego w tem przedsięwzięciu nie

opuszczali, obiecując im zapłatę dostateczną i kontentację". Nieoczekiwane
wystąpienie królewicza okazało się skuteczne, albowiem żołnierz "namyślił się

iść z JKMcią". Aby jednak pozyskać żołnierzy musiano zgodzić się na to, iż wezmą
część zasługi w towarze od kupców smoleńskich. Było to właściwie równoznaczne ?.

rekwizycją.

background image

29

"Niebożęta kupcy wielką szkodę odnieśli -- pisze Zadzik - gwałtem się bowiem do
kramów dobywano i takim naciskiem przychodzono, że kupiec obaczyć się nie mógł,

kiedy mu wszystko rozszarpano, porzucając re-kognicję." By zyskać gotowe
pieniądze, trzeba było zorganizować zbiórkę między urzędnikami państwowymi

bawiącymi przy królu. Sam podkanclerzy Feliks Kr y ski musiał dać tysiąc
kilkaset złotych.

Napatrzył się królewicz w czasie tej kampanii i na wiele innych rzeczy. Pokazało
się, jak niechętnie idzie wojsko na tę wyprawę, jakie trudności musi pokonywać w

drodze do Moskwy. Wystarczy powiedzieć, że odległość 150 km między Smoleńskiem a
Wiaźmą przebyto w dwa tygodnie, robiąc tym samym zaledwie jakie 10 km dziennie.

W Wiaźmie oczekiwały przybyszów nowe, ale coraz gorsze wiadomości ze stolicy, w
której broniły się polskie oddziały. Głód panował tam niesłychany. "Nasi

oblężeńcy - pisze Zadzik - trwać chcą, póki tylko możność niesie, tak jednak ich
głód ściska, że huma-nis vescuntur corporibus [żywią się ludzkimi ciałami] i te

już poczynają być w cenie. Rzecz horrenda i ledwie podobna, iż jednak tot
diversis nuntiis confirmata [potwierdzona przez tylu posłów], wierzyć

przychodzi." Zadzik pisał ten list 7 listopada - jak widzimy - jeszcze ufając,
że załoga dotrwa do przybycia królewskiego; tymczasem zmożona nieludzkim głodem,

walcząca z ogromną przewagą nieprzyjacielską, właśnie w tym dniu kapitulowała.
Gdy wiadomość o kapitulacji Moskwy dotarła pod koniec listopada do obozu

królewskiego, zrozumiano, że sprawa jest przegrana. Próby nawiązania rokowań
skończyły się niepowodzeniem. Hetman litewski Karol Chodkiewicz pisał z

początkiem następnego roku o Rosjanach, ."że nie jeno ku ojcowi, ale i synowi
alienati [zniechęceni] we wszystkim będąc, ukazali nam drogę, albo raczej po

naukę wojowania wypchnęli do domu" 9.
30

Istotnie, wojsku nie pozostawało nic innego jak w połowie grudnia rozpocząć
odwrót do domu. Cofając się, usiłowano zabezpieczyć zajęte tereny przed

Rosjanami. Przy okazji nie brakło w najwyższym stopniu nierozsądnych kroków. Nie
wiadomo, za czyją radą, spalono Możaijsk, a ludność, podejrzewaną o kontakty z

nieprzyjacielem, wycięto. "Obawiać się, byśmy za to niewinnej krwi e rozlanie
pomsty jakiej od Pana Boga nie odnieśli" - zauważył w związku z tym Zadzik.

Z początkiem roku 1613 król z królewiczem byli już w Wilnie. Tak więc pierwsza
wojenna impreza Władysława zakończyła się sromotnym niepowodzeniem. W dalekim

Krakowie przemawiający na Nowy Rok kaznodzieja, Fabian Birkowski, zwracał się do
królewicza: "Zamkniona przed tobą stolica, Ojczyzny naszej oczekiwanie,

Najjaśniejszy królewiczu; ale niechaj się nie trwoży serce twoje: tak bywało
zawżdy, iż wielką sławę uprzedzały wielkie trudy i roboty." Sądzę, że

niezależnie od uwag Birkowskiego i sam Władysław pocieszał się w ten sposób,
wierząc z całą ufnością młodości, iż jednak kiedyś Moskwa dostanie się w jego

ręce.
Zaraz po wyprawie królewicz usunął się w cień. W kraju szalał skonfederowany,

niepłatny żołnierz. Nad zlikwidowaniem tej plagi radziły kolejno aż dwa sejmy w
roku 1613. Z Moskwą na przemiany prowadzono boje lub rokowania pokojowe, podczas

których padało od czasu do czasu imię królewicza, jednak on sam - jak się zdaje
- nie brał w nich udziału. Głucho też o Władysławie w korespondencji

ważniejszych polityków tych lal. Krótki list królewicza z jesieni tegoż roku do
Wawrzyńca Gembickiego nie pozwala nam ustalić, czym się wówczas zajmował.

Dopiero w grudniu 1613 roku zasiadł królewicz w czasie drugiego sejmu przy boku
króla w izbie senatorskiej, przy czym wszakże - jak notuje sprawozdawca - tylko

jeden poseł zbliżył się do Władysława, by ucałować jego prawicę; inni
31

ograniczyli się do ukłonu.10 Z listu Zadzika z następnego roku dowiadujemy się
też, że szlachta miała za złe królewiczowi takie trzymanie się na uboczu. "Że w

tych leciech intra privates parietes [w domowych ścianach] przy fraucymerze
delitescit [chowa się]." Wzgląd też chyba na opinię szlachty sprawił, iż

jednostki bliskie dworowi pomyślały o zaktywizowaniu królewicza.
Rok 1614 był znowu ciężki dla Rzeczypospolitej. Wprawdzie udało się uspokoić

żołnierzy, płacąc im zaległy żołd, zagroził jednak Polsce poważny najazd
tatarski. "Car perekopski z wielkim wojskiem pod Bia-łogrodem, 5 mil tylko od

włości koronnych, nie inszym umysłem stanął, jeno, aby z tak bliskiego miejsca w
państwa nasze poszedł" - pisał król do szlachty koronnej. W celu zapobieżenia

temu niebezpieczeństwu zwołał Zygmunt konwokaoję senatorów do stolicy, aby

background image

omówić sposoby obrony państwa. Żółkiewski, zdając sobie sprawę ze słabości sił

czuwających na kresach, prosił jeszcze wcześniej króla, by zgodził się wysłać na
kresy południowe Władysława, "tego będąc rozumienia, żeby więcej ludzi garnęło

się. do królewicza". Sądzę, iż ta propozycja hetmana była z jednej strony
podyktowana troską o to, by mimo wiszystko wciągnąć syna królewskiego do spraw

państwowych, z drugiej wszelako świadczyła chyba o sympatii, jaką już wówczas
cieszył się Władysław w szerokich kołach szlacheckich, skoro Żółkiewski

przypuszczał, że jego przybycie do obozu ściągnie tu więcej wolontariuszy.
Konwokacja senatorska poświęcona obronie kresów wschodnich odbyła się z

początkiem lipca w Warszawie i trwała parę dni. Senatorzy, powiadomieni o
projekcie hetmana, na ogół poparli go gorąco, przewidując, że nie tylko dzięki

temu więcej ludzi przybędzie do obozu, ale również "zniosą się osobą jego te
simultates [rywalizacje], które tam [są] między panem hetmanem a niektórymi

ukrainnymi panięty". Specjalnie silnie opo-
32

5. Anna Jagiellonka; koniec wieku XVI

6. Stanisław Żółkiewski.
Litografia H. Aschen-

brennera wg rysunku
W. Gersona

7. Władysław IV w wieku młodzieńczym

_
wiedział się za projektem wojewoda poznański, powszechnie szanowany Jan

Ostroróg. Poparł go listownie nieobecny prymas, obiecując w tym. wypadku wspomóc
królewicza wojskiem i pieniędzmi. Według Zadzika "wszystkich panów senatorów to

zdanie było". Tymczasem nieoczekiwanie król, konkludując narady na końcu
posiedzenia, ku podziwieniu zgromadzonych "jednej wzmianki o ruszeniu królewicza

JMci nie uczynił". n Co było powodem tej opozycji królewskiej, nie wiemy. Wszak
Władysław liozył wówczas 19 lat i naprawdę nic nie stało na przeszkodzie, aby

począł się zasługiwać ojczyźnie. Byłaż to obawa Zygmunta, by królewicz nie
zyskał sobie zbytniej sympaitii szlachty, sympatii, która by zaoieniła

stanowisko króla? Zadzik przypuszczał, że w liście prymasa dosłuchał się Zygmunt
krytyki dotychczasowego sposobu wychowywania Władysława i że to skłoniło go do

przeciwstawienia się całemu senatowi. Jedno wszakże jest chyba pewne, mianowicie
to, iż decyzję tę przywitał królewicz z niezadowoleniem.

Odsunięty przez ojca od spraw wojennych, trzymał się nieco na uboczu,
poświęcając wiele czasu ulubionej swej rozrywce - polowaniu. Nie oznaczało to

jednak bynajmniej, by sprawy państwowe przestały go interesować. Dowodem list
skierowany do nowo mianowanego prymasa Wawrzyńca Gembickiego, w którym donosił,

że uczynił ,,co z nas być mogło", aby zapewnić mu tę godność. "Lubo się
Uprzejmość Wasza - - pisał dalej królewicz - znajdujesz być nierównym i niespo-

sobnym do ponoszenia ciężarów tego miejsca, podołasz im, i roztropnością swoją
wielką ozdobę, i na potomne czasy miejscu temu przyniesiesz." Ton listu świadczy

dowodnie, że królewicz, chociaż chwilowo nie mógł podejmować akcji przeciw
nowemu carowi Rosji, czuł skj jednak władcą i pisał jak monarcha. Wiemy, że w

tym czasie upomniał cesarza rzymskiego, by nie dawał ty-
3 Władysław IV

33
tułu cara Michałowi Romanawowi, obranemu przez Sobór Ziemski w 1613 roku.

Gdy chodzi o jego pretensje do Moskwy, to dopiero rok 1616 przyniósł zasadniczą
zmianę. Gdzieś mianowicie na przełomie lat 1615/1616 w najbliższym otoczeniu

króla zdecydowano, aby raz jeszcze zaproponować szlachcie wyprawę po carską
koronę dla królewicza. W wyniku tej decyzji w instrukcji skierowanej na sejmiki

roku 1616 wskazał król na bezskuteczność rokowań z Moskwą i zwrócił szlachcie
uwagę, że w państwie rosyjskim nie brak ludzi, "którzy z poprzysiężonym

królewiczowi JM Władysławowi posłuszeństwem i chęciami swemi ku niemu się
odzywają, ale ;nie widząc w nas żadnej do tego ochoty, ani bacząc takiej potęgi,

żeby się z tym głośni otworzyć magli, nie śmieją... nic wszczynać, aby dla
iniepeiwnej obrony w pewną u tyrana śmierć nie przyszli". Również i królewicz

zwrócił się do 'Znaczniejszych senatorów, prosząc ich o poparcie jego sprawy. W
liście do Krzysztofa Radziwiłła pisał, by do przyszłej wyprawy "rzeczy sposabiał

i chęci ludzkie nam jednał", obiecując w zamian: ,,pókiej nam Pan Bóg zdrowia

background image

użyczy, tej uczynności wdzięczni będziemy".

Zapewne też zjawił się królewicz z większym niż normalnie zainteresowaniem na
rozpoczętym w kwietniu 1616 roku sejmie. Zgodnie z przyjętym zwyczajem zasiadł

na podwyższeniu przy królu, a marszałek poselski Jakub Szczawiński nie omieszkał
go przywitać, dziękując królowi, że gotów jest oddać syna na służbę

Rzeczypospolitej. Tym razem już znaczna część posłów po przywitaniu króla
skierowała się do królewicza, by ucałować jego prawicę.

Sprawa wyprawy wypłynęła w czasie narad poselskich dopiero w połowie maja.
Wówczas to członkowie specjalnej komisji przedstawili izbie konieczność

zaciągnięcia dziesięciotysięcznej armii, na której czele
34

stanąłby sam królewicz. Wprawdzie głównym jej zadaniem miała być obrona
południowych granic przed niebezpieczeństwem tureckim, jednakowoż w wypadku

zawarcia z Turcją jakiegoś porozumienia przewidywano, że oałą tę siłę obróci się
przeciw Moskwie. Projekt ko-misji nie zyskał .zrazu aprobaty izby poselskiej.

Szlachta najwidoczniej bała się wielkich kosztów, drżała na myśl o konfederacji
niepłatnego żołnierza. Dwór jednak nie dał się zbić z tropu i począł różnymi

sposobami urabiać posłów. Kolejno senatorowie, kanclerz i inni urzędnicy
apelowali do patriotyzmu posłów, przedstawiając w najciemniejszych barwach

niebezpieczeństwo grożące Rzeczypospolitej, zwłaszcza wobec zerwania rokowań z
Moskwą. Ostatecznie też posłowie skapitulowali.

Uchwalono odpowiednią konstytucję, zatytułowaną O Moskwie. Stwierdzano w niej,
że naród moskiewski wyraźnie zamyśla o dalszej wojnie z Polską. "Przeto my -

brzmiała konstytucja - nie chcąc deesse [zasKiko-dzić] i bezpieczeństwu, i
sławie Rzeczypospolitej, i dalej szkód i krzywd takich ponosić, pozwoliliśmy

królewiczowi JMci Władysławowi, synowi naszemu, przy prawie jego wszelakimi
sposobami Rzeczypospolitą od tego nieprzyjaciela za tym zaciągiem uspokoić."

Ustąpiwszy jednak w tej mierze królowi, postanowiła szlachta zabezpieczyć i
swoje interesy. 4 czerwca uchwalono mianowicie deklarację, jak wówczas mówiono

ad archivum, to znaczy nie przeznaczoną do publikacja, ma mocy której
ustanowiono specjalnych komisarzy dla dopilnowania przebiegu wyprawy. Mieli oni

w pierwszym rzędzie zająć się sprawą opłacania żołnierzy, pilnie bacząc na to,
aby uchwalone przez sejm pieniądze tylko na wojsko obracano, a równocześnie,

żeby nie płacono żołnierzom zbyt wysokiego żołdu. Zobowiązano ich poza tym
przysięgą, by w razie niepowodzenia wyprawy mieli przede wszystkim wzgląd na

dobro Rzeczypospolitej, "wiodąc do -tego królewicza JM, aby
35

w tym zamysłów swych ustąpiwszy, Rzplitej potrzebom wygadzał". Gdyby natomiast
królewiczowi udało się zasiąść na tronie moskiewskim, mieli wówczas żądać od

niego zaprzysiężenia odpowiednich warunków. Słowem: zostali powołani do
czuwania, "ne quid detriment! Resipublica capiat [by Rzeczpospolita nie poniosła

szkody]".
Mimo uchwalenia deklaracji, będącej w jakimś stopniu wyrazem nieufności szlachty

do króla, mógł królewicz być zadowolony z wyników sejmu. Przecież konstytucja O
Moskwie otwierała przed nim możliwość upomnienia się o koronę moskiewską, a na

tym mu najwięcej zależało.12
Z kolei trzeba było czekać, zanim powolny aparat skarbowy przygotuje odpowiednie

kwoty na zaciąg żołnierzy. Toteż drugą połowę 1616 roku mógł królewicz poświęcić
przygotowaniom do wyprawy. Szły one w dwu kierunkach. Należało dopilnować i

zabezpieczyć jej techniczną stronę, co w warunkach kraju zdanego w dużej mierze
na import nie było rzeczą łatwą. Słyszymy też, że Władysław wysyłał oficerów do

Gdańska, dla zakupienia kuł do armat, dowiadujemy się również, że elektor
brandenburski, Jan Zygmunit, niewątpliwie na prośbę Władysława, obiecał

dostarczyć pewną ilość prochu. Poza tym starał się królewicz o zapewnienie
możliwie najliczniejszego udziału magnatów - naturalnie ze zbrojnymi oddziałami

- w wyprawie. Pisał też królewicz między innymi do Krzysztofa Radziwiłła,
prosząc go gorąco, aby mu w tej, "na którą wszystkie chrześcijaństwo patrzy i

którą na nas Rzeczpospolita za wolą króla jmci pana ojca i dobrodzieja naszego
włożyła, pomógł ekspedycji".

Królewicz, jak widzimy, zdawał sobie sprawę z tego że ta wyprawa w jakimś
stopniu ściągnie na siebie oczy co najmniej środkowej Europy. W liście do

elektora brandenburskiego zapewniał też, iż nie popycha go do
36

niej żądza sławy czy też władzy, ale myśl o korzyściach chrześcijaństwa i

background image

własnej Ojczyzny. "Równocześnie - stwierdzał - chcemy całemu światu pokazać, że

zależy nam i zawsze zależeć będzie na pokoju ogólnym, dla której to sprawy nie
ma trudności, których byśmy się nie podjęli". Czy królewicz istotnie wierzył w

to, co wykoncypował jakiś sekretarz kancelarii, czy też po prostu machinalnie
podpisał to nieszczere oświadczenie, trudno powiedzieć, gotowi jednak jesteśmy

przypuszczać, iż zaszedł ten drugi przypadek.
Wysiłki Władysława w celu zapewnienia sobie także należytego dworu nie okazały

się bezowocne. Ostatecznie nie brakowało młodych przedstawicieli różnych
wielkich rodów, którym uśmiechała się myśl pozyskania względów ewentualnego

przyszłego cara. W otoczeniu jego znaleźli się też specjalnie mu z czasem mili
przedstawiciele rodziny Kazanowskich, Jerzy Osisoliń-ski i wielu innych. Na

wodza wyprawy jednak upatrzył król starego i doświadczonego hetmana wielkiego
litewskiego Jana Karola Chodkiewicza. Nie przypuszczamy, by królewicz przyjął

ten wybór z entuzjazmem. Stary hetman bowiem był znany jako człowiek twardy,
bezwzględny i choleryk.

Wiosną roku 1617 pokazało się też, że królewicz przed wymarszem na Moskwę będzie
musiał wpierw udać się na kresy południowo-wschodnie, by dać odpór lub

odstraszyć Tatarów, ewentualnie i Turków. Już w marcu bowiem przyszły dio dworu
królewskiego wiadomości o wielkiej wyprawie Tatarów, która sięgnęła dość głęboko

w prowincje Rzeczypospolitej. Toteż w tym jeszcze miesiącu stwierdzał Zygmunt w
liście do prymasa, że wyśle do hetmana koronnego swego syna, "jako prędko

podobno będzie mógł".
W połowie marca odbyła się jeszcze konwokacja senatorska, na której dokonano

zaprzysiężenia wybranych komisarzy mających towarzyszyć królewiczowi. Znale-
37

źli się wśród nich biskup łucki Andrzej Lipski, zaufany królowej Konstancji,
kanclerz litewski Lew Sapieha, specjalista od spraw rosyjskich, kasztelan bełski

Stanisław Żórawiński, kasztelan sochaczewski twardy i uparty Mazur, Konstanty
Plichta, zdolny i wykształcony Jakub Sobieski, ojciec późniejszego króla Jana, i

paru innych.
Równocześnie skompletowano dwór królewicza. Marszałkiem został Konstanty

Plichta, sekretarzem ksiądz Andrzej Szołdrski, spowiednikiem ksiądz Jan
Lesiewski, kaznodzieją znany już wówczas dominikanin Fabian Birkowski, uchodzący

w jakiejś mierze za następcą Skargi, lekarzem Hieronim Cazzo, Włoch.
Charakterystyczną rzeczą było, że wówczas opuścił dwór królewicza dworzanin, a

właściwie opiekun Władysława, ksiądz Marek Łętowski, a miejsce jego,
najbliższego dworzanina pokojowego, zajął Stanisław Kazanowski, z dawna

specjalnie miły królewiczowi rówieśnik. Wśród przedstawicieli możnych rodów,
którzy pełnili funkcję dworzan przy królewiczu, należy wymienić wypomnianego już

Jerzego Ossolińskiego, świeżo przybyłego do Polski po studiach zagranicznych,
miłego królewiczowi Gerarda Denhoffa, Adama Kazanowskiego, brata ulubieńca

królewicza, Pawła Tryznę.
Dzień wymarszu Władysława z Warszawy wypadł 5 kwietnia 1617 roku. Uroczystości

pożegnalne odbyły się w szanownej kolegiacie Św. Jana, ponieważ całemu
przesięwzięciu chciano nadać charakter wyprawy krzyżowej. Prymas Gembicki

wygłosił po nabożeństwie przemówienie do królewicza, upominając go, by
przestrzegał przykazań pańskich, słuchał rad mężów poważnych; wreszcie,

przyjmując, że królewicz zasiądzie na tronie moskiewskim, wzywał go, aby nie
zapomniał nigdy "ziemi Jagiełłów i Piastów, ziemi gdzie otrzymał życie, gdzie

spoczywają popioły macierzystych naddzia-dów". Władysław odpowiadając zapewnił:
"gdziekol-

38
wiek los mi żyć każe, ogniwa przywiązania, miłości, niewygasłej pamięci między

mną a królem i ojczyzną moja nie zerwą się, chyba z pasmem życia mego". Na
zakończenie uroczystości prymas wręczył królewiczowi miecz poświęcony i

chorągiew.
Władysława odprowadzał dwór królewski cztery dni drogi od Wanszawy aż do

Wilczysk, skąd ruszył już sam ze swym otoczeniem przez Lublin do Krasnegostawu;
tu zatrzymano się około 10 dni, czekając decyzji królewskiej, gdzie się dalej

udać.
Możemy na pewno przyjąć, że te pierwsze dni pochodu na wschód upływały

królewiczowi w nastroju podniosłym i radosnym. Ostatecznie była to pierwsza na
wpół samodzielna wyprawa dwudziestodwuletniego młodzieńca, a ponadto pora

wiosenna, jak zawsze pełna zieleni i kwiatów, stanowiła jakby zapowiedź

background image

spodziewanych sukcesów i triumfów. Wszędzie, gdzie przybywał, witano go

uroczyście, częściowo jako pierworodnego syna królewskiego, częściowo jako
rycerza wyruszającego na wojnę z groźnym wrogiem. Otwierały się przed nim bramy

miast, kościołów i pałaców, witano go przemowami, biciem w dzwony. We
Włodzimierzu zdobył się królewicz na rozsądny krok, przybył do cerkwi greckiej,

gdzie dał poświęcić władyce chorągiew z herbami moskiewskimi.
Dopiero 6 maja stanął królewicz w Łucku i wobec 'tego, że miasto nie odbudowała

się po -niedawnym pożarze, zamieszkał w pałacu biskupim. Tu doczekał się
wiadomości od Żółkiewskiego, iż grożące od południa niebezpieczeństwo zaczyna

się odwracać od granic Rzeczypospolitej. Była to wiadomość korzystna i z punktu
"widzenia interesów Rzeczypospolitej, i królewicza, albowiem tym samym otwierała

sią możliwość wcześniejszego wymarszu na szlak smoleński. Mimo to jednak czekano
jeszcze dłuższy ozas na Wołyniu, zanim wreszcie ruszono na północny wschód.

39
Równocześnie jednak Władysław, od chwili gdy stanął na czele przeznaczanego na

wyprawę wojska, musiał się przekonać, że dowodzenie większą armią, zwłaszcza u
nas w Polsce, było połączone z poważnymi kłopotami i trudnościami. Wśród

podlegających mu dowódców, przyzwyczajonych do samodzielności i samowoli, rychło
wszczęły się nieporozumienia i tarcia. Według polecenia królewskiego dowództwo

nad dywizją miał początkowo sprawować Konstanty Plichta. Tymczasem w wojsku
znajdował się Marcin Kazanowski, doświadczony żołnierz, który uważał, że to

stanowisko jemu się należy i próbował je objąć, korzystając z życzliwości, jaką
królewicz żywił dla całej rodziny Ka-zanowskich. Istotnie, królewicz dał się

łatwo przekonać i starał się nakłonić kasztelana do dobrowolnej rezygnacji z
dowództwa. Tu jednak zaczęły się kłopoty. Plichta nie myślał o ustąpieniu,

gwałtowny zaś, skłonny do pijatyk Kazanowski nie zamierzał wyrzec się
perspektywy, która nagle zaświtała przed jego oczyma. W spór wciągnięto szybko i

żołnierza. Dnia 10 lipca pod Jam-polem doszło do otwartej walki oddziałów
Kazanow-skiego i Plichty. Wszczęła się strzelanina i nie uniknięto by rozlewu

krwi, gdyby nie interwencja obecnych w obozie księży. Najodważniejszy z nich
Fabian Bir-kowski rzucił się nawet z krucyfiksem między oddziały, wołając, "aby

pamiętali na Pana Boga, na dostojeństwo i zdrowie królewicza, na sławę narodu
swego". Ostatecznie też udało się uspokoić rozjątrzone animusze. Władysław,

obecny wówczas w obozie, wypadłszy z namiotu "bez pasa i czapki, ze strachem
patrzał na żałosną tragedyję".

Wypadki te nie pozostały bez dalszych konsekwencji. Gdy wiadomość o wszystkim
dotarła do dworu królewskiego, Zygmunt III wydał surowe polecenia. Rozkazał

Marcinowi Kazanowskiemu wyjechać do obozu Żółkiewskiego pod Buszą, Zygmuntowi
Kazanowskiemu zaś

40
opuścić dwór królewicza, wraz z synami. Było to jednak ponad miarę tego, co mógł

znieść Władysław. Idąc po objęcie samodzielnego panowania w Moskwę, nie mógł
przecież pozwolić na to, by niemal w wigilię tego faktu lekceważono i naruszano

jego wolę. Toteż pozostawiwszy wojsko pod Brześciem Litewskim, pospieszył z
Zygmuntem Kazanowskim konno do Warszawy, by wyrobić odwołanie rozkazu

królewskiego.
Sprawa w pierwszej chwili nie wyglądała pomyślnie, tym bardziej że w trop za

królewiczem przybył również Plichta, aby bronić swego stanowiska. Uprzedzony
król, gdy Kazanowski zjawił się przed nim i chciał go witać, "ręki umknął i

twarz odwrócił". Trzeba było niemało wyisiłków królewicza i Kazanowskiego,
kołatania kolejno u dostojników dworu, królowej, Urszuli, by wreszcie uzyskać

odwołanie rozkazu królewskiego i móc spokojnie wrócić do obozu.
Ponieważ teraz ruszono nieco pospiesznie j, pod koniec września stanął królewicz

z wojskiem pod Smoleńskiem. Tu przybył z wojskiem również hetman wielki litewski
Jan Chodkiewicz, upatrzony przez króla na wodza, i ułożył na wspólnej naradzie

oficerów i królewicza plan kampanii.
Z kolei nastąpił szczęśliwszy rozdział wyprawy królewicza. Spod Smoleńska

ruszono na Dorohobuż, "miejsce dobrze od Moskwy opatrzone", gdzie jednak załoga,
widząc przewagę polską, kapitulowała i uznała Władysława wielkim księciem

Moskwy. Na wiadomość o tym silny gród Wiaźma, leżący jakie 150 km na wschód od
Smoleńska, również poddał się, przyjmując Władysława w swych murach 29

października. W ten sposób bez walki udało się królewiczowi zająć poważny teren
państwa moskiewskiego, jakby na potwierdzenie tych głosów, które zapewniały, iż

w Moskwie bojarzy czekają jedynie na przybycie królewicza. Na tym jednak dość

background image

nieoczekiwanie zakończyły się powodzenia. Wobec za-

41
czynających się wielkich mrozów trzeba było zatrzymać się w Wiaźmie, a próby

wypadów w głąb kraju nieprzyjacielskiego kończyły się przeważnie niepowodzeniem.
Ludność w miarę posuwania się wojsk polskich w głąb terenu państwa moskiewskiego

odnosiła się wrogo do najeźdźców, coraz trudniej przychodziło wywiedzieć się
czegokolwiek o ruchach armii przeciwnika. Twarda zima rosyjska dała się na równi

we znaki tak ludziom, jak i koniom. W dodatku rozpoczęły się kłopoty z
opłaceniem wojska. Ze skarbu zamiast pieniędzy przysłano sukno dla żołnierzy,

którzy naturalnie byli niezadowoleni, albowiem - - jak pisze naoczny świadek
wyprawy - woleli sobie "połeć słoniny kupić niż suknię". Tym samym spadły na

Władysława kłopoty, z jakimi musieli się borykać wszyscy wodzowie tego stulecia,
specjalnie zaś wodzowie polscy; należało koniecznie wydostać pieniądze dla

wojska.
Z tej sytuacji zdawano sobie również sprawę i na dworze królewskim, w związku z

czym jeszcze pod koniec roku 1617 zwołano sejm na luty następnego roku. Trzeba
było za wszelką cenę przekonać szlachtę, że warto rozluźnić nieco sznurków u

mieszków i dopomóc królewiczowi. Toteż poszczególni komisarze wyznaczeni do boku
królewicza zdecydowali się jechać na sejm do Warszawy, wśród nich sam kanclerz

litewski Lew Sapieha, królewicz zaś zwrócił się do szlachty na sejmiki listem
okrężnym, prosząc ją o uchwalenie odpowiednich podatków. Apelował w nim do

honoru szlachty, zapewniając ją, że "cokolwiek waszmościowie dla nas i sławy
naszej uczynicie, zjedna to nieśmiertelne waszmościom po obcych narodach imię".

Zaręczał, że złożona ofiara pobudzi go "do usługowania Rzeczypospolitej i
spólnej ojczyźnie miełej, nad którą nic milszego, nic droższego nie znajdujemy,

ani znajdować nie możemy". Nie wydaje się jednak, by ten apel wywarł na
szlachcie większe wrażenie, toteż stronnicy dworscy rozwinęli na sa-

42
mych sejmikach potężną akcję, aby pozyskać szlachtę.

Przykładem może być tu sejmik wielkopolski, na którym prymas, wprawdzie dość
ostrożnie, roztaczał miraże unii narodów słowiańskich, a inni stronnicy dworscy

przypominali raz jeszcze argumentację o korzyściach materialnych, jakie szlachta
odniesie z przyłączenia do P&teki żyznych ziem rosyjskich. W sumie jednak

rezultaty tej agitacji okazały się nikłe i w gruncie rzeczy należało się tego
spodziewać. Parę lat temu, gdy król stosunkowo łatwo posiadł stolicę moskiewską,

kiedy można się było powołać na zgodny rzekomo wybór królewicza, argumenty tego
rodzaju mogły coś zdziałać. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło. Na stolicy

moskiewskiej siedział nowy car, wyprawa królewicza po pierwszych sukcesach
właściwie utknęła w miejscu. Gdy chodzi zaś o gotowość wspomożenia królewicza,

to zbyt wielkie pretensje żywiła wówczas szlachta do króla, by zechciała
popierać jego dynastyczne plany.

Kiedy wreszcie zaczął się sejm i po wielu innych sprawach wyprawa moskiewska
stanęła na forum obrad, gdy w dodatku z relacji biskupa łuckiego Andrzeja

Lipskiego oraz kanclerza litewskiego Lwa Sapiehy przekonano się o ciężkiej
sytuacji żołnierza w Wiaźmie, izba poselska wybuchła niezadowoleniem. Marszałek

poselski atakował inicjatorów wyprawy za to, że w zbyt różowym świetle
przedstawiali jej perspektywy. Do dalszych narad nad ratowaniem imprezy

przystąpiono z niechęcią i jakby z konieczności.
Rezultat obrad był też w najwyższym stopniu żałosny. Po wielu targach i sporach

większość sejmików zgodziła się dać zaledwie jeden pobór, co stanowiło istotnie
niewielką sumę. Równocześnie polecono komisarzom sejmowym, "żeby w tym roku tę

wojnę kończyli i dalej jej na Rzeczpospolitą nie zaciągali".
Po pewnym czasie i król musiał wyciągnąć konsek-

43
wencje z istniejącej sytuacji. Już bowiem w liście pisanym w maju do komisarzy

upominał ich, "abyście pilnego starania czynić nie zaniechywali, żeby ta
ekspedycja do końca swego jako najrychlej przyjść mogła". W wypadku natomiast,

gdyby nie dało się zawrzeć pokoju, w którym by zagwarantowano prawa królewicza,
zlecał im podpisać porozumienie na możliwie najkorzystniejszych warunkach. Nie

ukrywał też król wcale tego, iż na jakieś większe pieniądze nie ma co liczyć,
prosił jedynie komisarzy, aby mimo to utrzymali wojsko w posłuszeństwie.

Sądzę, że ta decyzja nie przyszła królowi łatwo. Marząc sam o przywdzianiu mitry
carskiej, nie był on zrazu - jak wiemy - zwolennikiem osadzenia królewicza na

tronie rosyjskim, skoro jednak ostatecznie zdecydował się poprzeć jego plany,

background image

rozumiał pewnie, iż wycofanie się z tej całej sprawy osłabi jego pozycję zarówno

wewnątrz, jak i nią zewnątrz. Jeśli też mimo wszystko wzywał komisarzy do
zawarcia porozumienia, działo się to na pewno nie tylko pod wrażeniem trudności

finansowych, ale i rezultatów odbytej w maju narady z senatorami, na której
nieoczekiwanie świeżo mianowany podkanclerzy Lipski, skądinąd stronnik

królewski, wystąpił z ostrym atakiem na wyprawę królewicza.
Możemy sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywarły na Władysławie te kolejno

napływające wieści. W dodatku oszczędny król kazał jeszcze przysłać sobie
rejestr wydatków i przekonawszy się, że były dość wysokie, polecił komisarzom

"pilnie w to wglądnąć, aby się te pieniądze ostrożnie wydawały i w szafarzów
tamecz-nych liczby się wglądało". Nie ulegało chyba wątpliwości, iż wprowadzając

kontrolę, myślał król również o wydatkach na dwór królewicza. Ponadto, jak
zobaczymy dalej, przebieg wyprawy latem tegoż roku był coraz bardziej

niefortunny.
44

Pod wpływem tych wydarzeń zdecydował się Władysław na dość stanowczy krok.
Wysłał mianowicie w czerwcu do ojca swego spowiednika Lesiewskiego,

przedstawiając przez niego własny punkt widzenia. Tak więc zapewnił Zygmunta, że
nie sprzeciwi się traktatom, jednakowoż, gdyby w nich była mowa o zrzeczeniu się

przez niego praw do korony moskiewskiej, on ,,na to pozwolić nie może i nie
rozumie tego o Rzeczypospolitej, aby to po nim wyciągać miała, aby nie miał przy

prawie swoim fortunam experiri [próbować szczęścia]". Dlatego też gdyby Moskwa
zażądała, by zrezygnował ze swych praw do korony moskiewskiej, postanowił

wówczas "nie być obecnym przy panach komisarzach, kiedy traktaty z Moskwą
odprawowane będą". Po powrocie Lesiewskiego do obozu Władysław oświadczył wręcz

komisarzom, że "on prawa swego, które ma do tego państwa, ustąpić nie może".
Stanowcza deklaracja królewicza zrobiła, jak się zdaje, wrażenie na królu, na

pewno zaś zaniepokoiła poważnie komisarzy, albowiem stawiała ich w specjalnie
trudnej sytuacji. Wspomniałem wyżej, że przebieg dalszej wyprawy był mocno

niezadowalający. Istotnie, skoro wojska królewicza dopiero w czerwcu ruszyły z
Wiążmy, nie mogły zanotować żadnych powodzeń. Próby zajęcia Borysowa skończyły

się fiaskiem, gdy z kolei udano się pod Możajsk, ten zastano dobrze obwarowany,
a w dodatku zjawiły się tu oddziały moskiewskie, z którymi walczono ze zmiennym

szczęściem. Równocześnie położenie niepłatnych wojsk stawało się 2 dnia na dzień
gorsze. Gdy w początkach września komisarze Lew Sapieha i biskup Adam

Nowodworski "wrócili ze stolicy, zastali obóz w stanie opłakanym. Wojsko było
"bardzo znędzniałe i zgłodniałe, na koniach, na czeladzi, na rynsztunku i na

wszystkim bardzo zeszłe [wyczerpane] i ogołocone". Wielu żołnierzy od trzech
tygodni nie miało chleba w ustach, pacholikowie "od

45
głodu umierali". Komisarze, którym zresztą żołnierze przedstawiali przez posłów

swą sytuację, widocznie obawiając się, by zgłodniały żołnierz wróciwszy do
ojczyzny nie skonfederował się, nie widzieli innego wyjścia, jak mimo wszystko

namawiać żołnierzy, którym kończył się zaciąg, do pozostania w służbie i
czekania na wypłatę żołdu. Część żołnierzy dała się przekonać, ale parę chorągwi

opuściło wojsko udając się do kraju, a "za nimi poszło siła piechoty" oraz
pacholików. Ponieważ równocześnie niektóre chorągwie ruszyły pod Perejasław, aby

pożywić się w mniej zniszczonym rejonie kraju, wojsko królewicza tak dalece
uległo zmniejszeniu, iż sam hetman Chodkiewicz przestrzegał, że "kiedy by miało

przyjść do bitwy, ledwo by mógł mieć tysiąc koni do potykania".
W takich okolicznościach trudno było o dobrą radę. Hetman, widząc znędznione

wojsko, chciał je prowadzić w żyźniejsze okolice, by tam je odżywić, zaopatrzyć
i przeczekawszy zimę szukać szczęścia na polu walki. Komisarze jednak w

większości uważali, że zgodnie z życzeniem stanów należy kończyć wojnę w tym
roku, dlatego proponowali marsz pod stolicę, aby przekonać się, czy królewicz ma

jeszcze jakieś widoki na tron. Ku temu zdaniu przychylił się również Władysław,
obawiając się, że Rzeczpospolita nie pozwoli mu przewlec wojny na drugi rok.

Ostatecznie, jak się zdaje, przeważyła opinia Sapiehy i 16 września, zostawiając
za sobą nie zdobyty Możajsk, ruszono w głąb państwa moskiewskiego.

Nieoczekiwanie otworzyły się przed królewiczem w następnych tygodniach lepsze
perspektywy. Gdy wojska polskie stanęły w Zwenigorodzie (Polacy nazywali go

Dźwinogrodem lub Świnogrodem), nadeszła radosna wiadomość, że hetman kozacki
Sahajdaczny z dużą armią kozacką idzie na pomoc. Istotnie, kozacy szli od

południa, zdobywając po drodze różne zaniki, jak Jelcz,

background image

. Wobec tego, że Polaków od stolicy dzieliło jedynie około 50 km, wysłano do

bojarów posła w celu nawiązania rokowań; ci wszakże, nie ulegając panice,
odesłali listy królewicza, wymazując z nich tytuły carskie.

Z początkiem października stanęli Polacy w Tuszy-nie, dobrze im znanym z czasów
Dymitra Samozwań-ca II, 15 km od stolicy. Tu zjawił się wysłany poprzednio

ponownie goniec, niejaki Lipski, przywożąc odpowiedź od Rosjan. Pisana znacznie
spokojniej, nie pozostawiała jednak żadnej nadziei ma porozumienie, "Tobie

niepodobna być carem moskiewskim - pisali bojarzy - minuwsze to już dzieło,
żałowania twego nie chcemy, karania nie lękamy się." Mimo to komisarze nie

tracili nadziei na porozumienie.
Tymczasem przybyły wojska kozackie. Otoczony gronem setników i asawułów hetman

Sahajdaczny witał uroczyście królewicza. Prawie równocześnie zjawiły się pod
Moskwą oddziały lisowczyków, dzięki czemu siły królewicza znacznie wzrosły.

Ponieważ Rosjanie nie kwapili się do wszczęcia rokowań, oczekując rychłego
nadejścia zimowych chłodów, postanowiono ich zastraszyć i zdecydowano się

zaatakować stolicę. W nocy z 10 na 11 października ruszyły wojska królewicza pod
mury, usiłując przy pomocy petard wyłamać bramy i dostać się do wnętrza miasta.

Szturm ten jednak, chociaż przeprowadzony z dużym zapałem i rozmachem, zakończył
się całkowitym niepowodzeniem. Jedynym rezultatem tej nieudanej imprezy było, że

Rosjanie zdecydowali się pod jej wrażeniem na wszczęcie traktatów.
Rokowania odbywały się, jak się zdaje, całkowicie bez udziału królewicza.

Wytyczną dla komisarzy stanowiła znana deklaracja z roku 1616 oraz świeżo
przysłana instrukcja królewska, celowo chyba dwuznaczna i niejasna. Z jednej

bowiem strony król stwierdzał, że nie widzi przyczyn, dla których syn jego
miałby odstą-

pić "prawa swojego, które ma... do ziemi moskiewskiej", z drugiej wszelako,
wiedząc o istniejących trudnościach i kłopotach, polecał komisarzom iść za wolą

Bożą i "za tym, co sama necessitas [konieczność] wymagać będzie". Rzecz jasna,
że w konsekwencji komisarze myśleli przede wszystkim o tym, by móc

usprawiedliwić swe postępowanie wobec stanów sejmowych. Nie należy do mojego
zadania przedstawienie przebiegu rokowań. Nie szły one łatwo. 22 listopada

donosił o nich biskup Adam Nowodworski sumarycznie: "Przymierza do lat 20
upornie się domagają, wiecznego pokoju czynić nie chcą, Smoleńsk, Rosław, Białą,

Doroho-buż, Czernichów, Muromsk... Rzplitej wiecznymi czasami puszczają. O lata
jeszcze targ między nami idzie." Trzymając się z dala od rokowań królewicz z

goryczą obserwował pośpiech komisarzy. W pewnym momencie nie wytrzymał i gdy
komisarze jechali na miejsce spotkania, zatrzymał ich i "począł czynić

inwektywy, żeśmy on jak o charta traktowali, że dłużej wielkopiątkowe kazanie
bywa, żeśmy go odstąpili". Niewiele jednak te skargi pomogły. 3 stycznia

podpisano w wiosce Deu-lino rozejm, zawierając zawieszenie broni między obu
pańsitwami na czternaście i pół lat. Rzeczpospolita zatrzymała w swych rękach

wielki szmat ziem pogranicznych ze Smoleńskiem, Czernihowem i szeregiem innych
miast, prawa zaś królewicza do tronu pozostawały formalnie nienaruszone. W

gruncie rzeczy też komisarze mogli być zadowoleni z układu. Inaczej Władysław.
Wszak tym samym z takimi nadziejami podjęte przedsięwzięcie kończyło się

niepowodzeniem. Królewicz musiał przecież zdawać sobie sprawę, że każdy rok
rządów nowego cara zmniejszał szansę odzyskania tronu. Spojrzawszy ze wzgórz

podmoskiewskich na stucer-kiewną stolicę, na mury i świątynie Kremla, musiał
obecnie jak niepyszny wycofać się. Marzenia o samodzielnych rządach na

niezmierzonych terenach impe-
48

8. Fragment Kremla moskiewskiego. Rysunek współczesny 1661-1662
9. Chocim od strony północnej

10. Piotr Konaszewicz Sahajdaczny
rium rosyjskiego rozwiewały się niczym mgła górska pod uderzeniami wiatru. Toteż

z jękiem, drżąc z pasji, przyjął wiadomość o podpisaniu traktatu i wnet ruszył w
drogę powrotną* zatrzymując się na święta w pustym monasterze pod Wiaźmą.

Tu, jeszcze na rosyjskiej ziemi, w zawianym śniegiem klasztorze, przy
szalejących na zewnątrz mrozach, mógł Władysław podsumowywać doświadczenia

ostatnich tygodni i miesięcy. Niewesołe to chyba były rozważania. Po raz
pierwszy w życiu przekonywał się królewicz, że w państwie, nad którym miał w

przyszłości panować, istnieje coś mocniejszego niż wola jego czy nawet króla,
wola szlachty i magnaterii reprezentujących samowolnie Rzeczpospolitą. Przeżyte

miesiące przekonały go, że chociaż syn królewski, prawdopodobnie przyszły król,

background image

nie może sobie przywłaszczać specjalnych praw. Wszak jego zarządzeń nie

respektował hetman litewski, który nie wahał się rzucać buzdyganem za
przyjaciółmi królewicza dlatego tylko, że chcieli być posłuszni Władysławowi, a

nie hetmanowi. Gdy zaś królewicz usiłował przez posłów w ostrych słowach
przywołać do porządku pasjonata hetmana, ten odparł bez wahania: "dopiero widzę,

że prawda..., że królewicz JM z swoim kochankiem gorzałkę sobie pod-pija, bo i
teraz takowe do mnie... hetmana dobrze zasłużonego... wskazowania nie mogą być z

trzeźwej głowy". Ostatecznie też musiał Władysław nie tylko znieść te ostre
słowa, ale jeszcze pokornie przepraszać starego weredyka. Równocześnie przekonał

się, że jego rówieśnik, Jerzy Ossoliński, wojewodzie sandomierski, ufny w
protekcję hetmana i króla, może bezkarnie stroić fochy i boczyć się dlatego

tylko, że królewicz przedkładał nad niego synów swego wychowawcy Zygmunta
Kazanowskiego. Te i inne przykre wydarzenia nie przeszły chyba bez śladu, ale

zapadły głęboko w pamięć i serce przyszłego władcy Polski. W tym momen-

4 Władysław IV

49
cię chyba rodziło sią przekonanie, że lepiej byłoby rządzić w jakimkolwiek innym

państwie o silnej władzy monariszej niż w Polsce.
Niełatwo też przyszło Władysławowi zdecydować się na powrót do stolicy, na dwór

ojca, skąd pełen nadziei wyruszał przed dwoma laty na wyprawę moskiewską.
Zresztą i na dworze królewskim nie bardzo wiedziano, "gdzie by go się obrócić

miało". Ostatecznie też, zapewne za zgodą króla, Władysław, wykorzystując fakt
ostrej zimy, zatrzymał się dość długo w Smoleńsku.

Jakie plany i pomysły kołatały się wówczas w głowie królewicza - nie wiemy.
Najprawdopodobniej słuchał wiadomości ze stolicy, gdzie w pierwszych miesiącach

roku 1619 odbył się sejm, na którym komisarze zdawali sprawę z przebiegu wyprawy
i rokowań. Zawarty ro-zejm nie budził w izbie poselskiej entuzjazmu. Wspomniano

tu o ewentualnym oddaniu zajętych ziem w zarząd królewiczowi, ale nie podjęto
żadnej uchwały w tej sprawie.

Jak się zdaje, Władysław rachował równocześnie na to, że zawarty z Moskalami
rozejm nie okaże się trwały, o czym pisał całkiem wyraźnie do prymasa i może w

związku z tym robił jakieś plany, o których poparcie u ojca prosił życzliwego
sobie księcia Kościoła,

Dopiero gdy w Polsce wiosna zaczęła się na dobre, zdecydował się królewicz na
powrót do stolicy. W Warszawie zjawił się dokładnie 22 marca. "Przyjęliśmy go

wesołym obliczem, w sercu żal pokrywając" - pisał o tym przyjeździe Zadzik. O
nastroju, w jakim był wówczas królewicz, świadczą jego niemal pierwsze słowa do

Zadzika: "Bóg, jeśli chce, niech przebaczy tym, co tak chcieli"; mówiąc to,
myślał naturalnie o komisarzach pokojowych. Rychło jednak się opanował. Już 26

marca w odpowiedzi na list powitalny prymasa Wawrzyńca Gembickiego pisał: ,,Co
się tyczy szczęścia naszego, że dotąd oporem idzie i swoje ma od-

50

wloką, mniej nas to obchodzi, wiedząc dobrze, jak instabilis fortuna [niestałe
jest szczęście]... Za czym podług rady Waszej Miłości naśladujemy tych, co res

secundas in ambiguo ponunt [rzeczy szczęsne za niepewne uważają] et adversas
moderatius ferunt [i przeciwności ze spokojem znoszą]. A nade wszystko

Opatrzności Bożej, jako wszystkie sprawy zwykliśmy poru-czać, tak i teraźniejsze
woli i opiece jego świętej oddajemy." 13

Jak widzimy, list tchnie spokojem, ale równocześnie czujemy, iż ten
chrześcijański spcfkój jest jakby wymuszony, obliczony na to, by nie budzić

współczucia, by przekonać adresata, że królewicz czuje się całkiem dobrze. Tym
listem niejako zamykał Władysław ostatecznie nieszczęsną wyprawę, co więcej:

zamykał ważny rozdział swego życia.
MIĘDZY WSCHODEM A ZACHODEM

Po niefortunnej wyprawie na Moskwę Władysław, jakby chcąc podkreślić, że rozejm

nie pozbawił go praw do korony moskiewskiej, począł konsekwentnie używać tytułu
cara Moskwy. Krok ten wszakże wywołał sprzeciw i wątpliwości nawet w Polsce.

Pierwszy, nieoczekiwanie, zgłosił zastrzeżenia sam król Zygmunt III. Wprawdzie
Władysławowi udało się przy pomocy Za-dzika częściowo podważyć je, ostrożny

jednak Zygmunt postanowił odwołać się do prymasa i poprosić go o opinię.

background image

Gembicki nie miał zasadniczych sprzeciwów, ale zwrócił uwagę na to, że

Rzeczpospolita nie uznawała dotąd tytułu carskiego, i dlatego zaproponował, by
królewicz przyjął tytuł wielkiego księcia moskiewskiego. Pomysł ten znalazł

uznanie królewicza, który też odtąd będzie się podpisywał "electus Magnus Dux
Mo-scoviae" (wybrany wielki książę moskiewski).

Niedługo po przybyciu królewicza do stolicy rozeszła się pogłoska, że zamierza
on udać się z pobożną pielgrzymką do Częstochowy, na Jasną Górę. Czy jednak

istotnie taki był cel tej podróży? Wiele faktów przemawia przeciw. Tak więc nic
nie świadczy o tym, by królewicz odznaczał się wtedy specjalną pobożnością. Po

drugie wiemy, że Władysław w czasie pobytu w klasztorze prowadził ożywioną
korespondencję, przyjmował i wyprawiał posłów. Wszystko to wskazywałoby raczej

na inny cel podróży.
52

By móc wyjaśnić tę sprawę, trzeba przypomnieć, że Częstochowa leży w bliskim
sąsiedztwie Górnego głaska. Poza tym należy zwrócić uwagę, iż właśnie w roku

1618 wybuchło w Czechach powstanie skierowane przeciw Habsburgom i popieranemu
przez nich Kościołowi katolickiemu. Ruch ten dość szybko przerzucił się na

Śląsk, gdzie Habsburgowie, podobnie jak w Czechach, popierali mniejszość
katolicką przeciw większości protestanckiej. Przerażony rozmiarami powstania

arcyksiążę Karol, biskup wrocławski, brat królowej polskiej, zwrócił się do
Zygmunta III z prośbą, by przysłał do stolicy jego księstwa, Nysy, królewicza

Władysława, spodziewając się, że obecność syna królewskiego powstrzyma
protestantów śląskich od zbyt ostrych wystąpień. Prawdopodobnie prośba Karola

dotarła do Warszawy dość wcześnie, tak że wyjazd do Częstochowy Władysława był
tu traktowany jako wstęp do jego podróży na Śląsk.

Zygmunt III, znając podejrzliwość swych poddanych, zdawał sobie sprawę, że
podróż królewicza na Śląsk może być różnie interpretowana przez szlachtę polską,

a zwłaszcza jej odłam różnowierczy. Dlatego też, zawiadamiając prymasa o prośbie
arcyksięcia Karola, pisał: "nie chcieliśmy odmówić mu tego, co do pokazania

ludzkości w tak bliskiej pokrewności należy. Jednak, aby to od kogo z ludzi
naszych przeciwnie rozumiane i udawane nie było, chcieliśmy w tym dać znać

Uprzejmości Waszej, abyś wiedząc intencyję naszą umiał zdać sprawę o tym,
jeżeliby potrzeba było".

Tymczasem już po wyjeździe królewicza pokazało się, że sytuacja na Śląsku staje
się coraz bardziej poważna. Przybył bowiem posłaniec od biskupa wrocławskiego,

tym razem już z otwartą prośbą o pomoc dla Kościoła katolickiego i cesarza
Ferdynanda. Nie wiemy, co król odpowiedział na to wezwanie. Według Zadzika ,,rad

by to widzę Król JMć uczynił, ale uważając nie-
53

bezpieczeństwa od pogan, nie może, lubo by chciał ściągnąć tam ręki".
Rzecz jasna, że bawiąc w Częstochowie, był Władysław chyba jeszcze lepiej niż

ojciec poinformowany o tym, co się na Śląsku dzieje. Mamy dowody, iż w czasie
swego tam pobytu utrzymywał żywe kontakty z prymasem i przez posłów przedstawiał

mu jakieś sprawy, prosząc o radę. Poza tymi jednak całkiem pewnymi śladami
działalności królewicza wiemy jeszcze, że w klasztorze jasnogórskim zjawili się

również wysłańcy protestanckiej szlachty czeskiej, zapytując go, czy nie
przyjąłby korony czeskiej. Nie znamy, niestety, dokładnej daty przybycia

poselstwa, nie wiemy dalej, w czyim imieniu, boć chyba nie w imieniu wszystkich
stanów czeskich, wysuwano tę propozycję. Rzecz sama jednak wydaje się całkiem

pewna, podobnie jak pewne jest, że królewicz tej oferty nie przyjął. Było to
zresztą zupełnie zrozumiałe. Związany węzłami krwi z rodziną habsburską, syn

króla prowadzącego od lat politykę prohabsburską, nie mógł przyjąć kandydatury z
rąk •tych, którzy przeciw tej rodzinie występowali. Nie mówiąc już o fakcie, że

syn katolickiego władcy nie mógł przystać na propozycję protestanckiej szlachty.
Po kilkunastodniowym pobycie w Częstochowie udał się ostatecznie królewicz,

niewątpliwie za zgodą ojca, do swego wuja do Nysy, dokąd przybył w drugiej
połowie maja 1619 roku.

Zjawił się tu w czas gorący; zresztą cały jego pobyt na Śląsku, mający trwać aż
do września, był urozmaicony wieściami o coraz bardziej gwałtownym i

niepokojącym rozwoju sytuacji. Jak wiadomo, jeszcze przed przybyciem królewicza
na Śląsk, w marcu zmarł cesarz Maciej, a wybrany za jego życia król czeski,

arcyksiąże Ferdynand, zażądał od stanów śląskich złożenia przysięgi, na co
otrzymał odpowiedź, że wpierw muszą być uregulowane sprawy religijne.

Ostatecznie też gdy

background image

54

\v sierpniu zjechały się stany czeskie i morawskie w Pradze, przybyli tam i
Ślązacy, którzy również brali udział w detronizacji Ferdynanda i wyborze w dniu

27 sierpnia Fryderyka V, elektora Palatynatu, uznanego przywódcy Unii
protestanckiej, na króla czeskiego. W związku z tym można było na Śląsku

oczekiwać jakichś poważniejszych antykatolickich posunięć, do czego wstępem
stało się wypędzenie z kraju jeszcze w sierpniu jezuitów.

Mimo tej napiętej i z dnia na dzień pogarszającej się sytuacji Władysław, ufny w
ochronę, jaką zapewniała mu potężna jeszcze Rzeczpospolita, poruszał się dość

swobodnie po Śląsku, zapędzając się podczas swych po-lowań dość blisko granic
czeskich w górach Sudeckich. Sądzę, że właśnie wtedy zadzierzgnęły się nici

sympatii, jaką królewicz potem żywił do tej pięknej, dobrze zagospodarowanej
ziemi piastowskiej, stojącej wówczas w całej krasie wiosny i lata. Władysław nie

był nieczuły na piękno przyrody i architektury, na pewno więc urzekł go łagodny
urok tej ziemi, wdzięk starych miasteczek z biskupią Nysą na czele.

Miało to niewątpliwie jakiś wpływ na fakt, że w trakcie rozmów z biskupem
wrocławskim i jego doradcami zrodził się poparty lub też wręcz wysunięty przez

królewicza pomysł, by oddać pewne księstwa w czasowe władanie magnatom polskim,
którzy by udzielili cesarzowi pomocy przeciw buntującym się panom śląskim.

Również i królewicz - jak sądzę - zamierzał wziąć udział w tej ewentualnej
interwencji, by na tej drodze zapewnić sobie rządy w którymś ze znaczniejszych

księstw śląskich. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że Władysław, liczący
wówczas już 24 lata, rozumiał znaczenie posiadania dziedzicznego księstwa w

najbliższym sąsiedztwie Polski. Zapewniłoby mu ono koronę polską, ale również
umocniłoby jego pozycję wobec coraz silniejszych magnatów w okresie jego

późniejszych
55

rządów. Królewicz tak dalece zapalił się do tego projektu, że gotów był nawet
jechać do Wiednia, aby pozyskać dlań cesarza Ferdynanda, zasadniczo niechętnego

wszelkiej interwencji polskiej na Śląsku. Ostatecznie jednak do podróży
Władysława nie doszło. Sprzeciwił się jej bowiem nie tylko prymas, ale i król. Z

czasem też pomysł interwencji polskiej na Śląsku, niezbyt życzliwie przyjęty
przez magnaterię, został odrzucony.

Pobyt królewicza w Nysie przeciągnął się dość długo. Wpłynął na to przede
Wszystkim biskup wrocławski Karol, zdający sobie dobrze sprawę z tego, "że

pewnie za odjazdem królewicza JMci byłoby exercitium [nabożeństwo] luterskie w
Nysie i na inszych miejscach". Dopiero pod koniec września uznał arcyksiążę

zarówno swój,' jak i królewicza dalszy pobyt w Nysie za bezcelowy, a nawet
niebezpieczny, wobec czego obaj opuścili Śląsk i 7 października stanęli w

Warszawie.14
Tu w obecności króla i królowej raz jeszcze rozważano plany i możliwości

przyjścia z pomocą sprawie katolickiej w Czechach. Ponownie zastanawiano się nad
projektem podróży do cesarza oraz zamiarem udania się na czele jakichś oddziałów

polskich na Śląsk. Pomysły te jednak napotkały zdecydowany sprzeciw króla,
powołującego się na absolutny brak pieniędzy w skarbie. Arcyksiążę Karol oraz

Władysław próbowali następnie pozyskać dla swych zamysłów prymasa, ale Gembicki,
doskonale zorientowany w nastrojach panujących wśród szlachty, polecił im

odłożyć sprawę do najbliższego sejmu.
Tak więc królewicz pozostał bezczynny w kraju. Prawdę powiedziawszy, w państwie

tego typu jak Polska, państwie elekcyjnym, w normalnym czasie właściwie nie było
miejsca dla syna królewskiego. Szlachta godziła się na dopuszczenie królewicza

do obrad sejmowych, ale prawdopodobnie widziałaby niechętnie udział
56

jego na przykład w obradach senatu czy też w pracach ściślejszej rady
królewskiej. W okresie tedy pokoju królewicz był skazany na życie prywatnego

człowieka, tym bardziej że król Zygmunt III trzymał się krzepko i wcale nie
życzył sobie obdarzać syna jakimiś poważniejszymi funkcjami. Toteż, by poczuć

się swobodniej, Władysław wyjeżdżał w tym czasie coraz częściej na Litwę, gdzie
z dala od dworu ojcowskiego prowadził spokojne życie, szukając rozrywki przede

wszystkim w myślistwie.
Z tego okresu też mamy pierwsze dokładniejsze wiadomości, że królewicz oddaje

się temu sportowi z pasją, "delektuje się wielce myślistwem", jak pisze poseł
brandenburski Bergmann. Z lat tych posiadamy również stosunkowo liczną

korespondencję Władysława z elektorem, u którego wyprasza sobie sprzęt w postaci

background image

cięższych czy też lżejszych sieci do ogradzania lasu przy polowaniu na grubszego

zwierza bądź też do łapania ptactwa przy lżejszych łowach.
Jeszcze podczas wyprawy moskiewskiej dokonała się w najbliższym otoczeniu

królewicza ważna zmiana. W miejsce bowiem Stanisława Kazanowskiego, uchodzącego
w roku 1617 za najserdeczniejszego druha Władysława, klucze do jego serca

pozyskał brat Stanisława, Adam. Przyczyny tej stosunkowo nagłej zmiany są do
pewnego stopnia okryte tajemnicą. Wiemy, że jeszcze w czasie wspomnianej wyprawy

Stanisław zachorował poważnie, najprawdopodobniej na jakąś chorobę weneryczną.
Królewicz pielęgnował chorego z niesłychanym oddaniem, jednak nieoczekiwanie,

chyba dopiero po jego wyzdrowieniu, stracił dlań całkowicie serce. Co było
przyczyną, nie wiadomo. Gdy Stanisław opuścił potem dwór, brat jego Adam został

najbliższym druhem Władysława.
Z tego okresu mamy już wyraźne dowody, jakie miejsce w sercu królewicza zajmował

jego nowy przy-
57

jaciel. W maju mianowicie 1620 roku wysłał Władysław Adama Kazanowskiego z
jakimś podarunkiem do elektora brandenburskiego. Niespodziewanie Kazanowski,

przebywając na dworze Jerzego Wilhelma, zranił sobie nogę i widocznie
zaniedbawszy ranę, wywołał ropienie. Elektor, który wiedział dobrze, czym jest

młody dworzanin dla królewicza, otoczył go najczulszą opieką, a odsyłając
Kazanowskiego w sierpniu do Polski, wysłał z nim razem swego chirurga, by przez

czas jakiś otaczał jeszcze ozdrowieńca opieką. Istotnie, Jerzy Wilhelm nie
zawiódł się w obliczeniach. Władysław zapewniał go potem listownie z wielką

wylewnością
0 ogromnej wdzięczności i obiecywał nie przepuścić żadnej okazji do

odwzajemnienia się elektorowi.
Przebywając na Litwie, śledził Władysław z uwagą

1 rosnącym niepokojem rozwój sytuacji na kresach litewskich. Wiedział
on dobrze o tym, że Rosjanie niechętnie zawarli rozejm w Deulino i przy

pierwszej nadarzającej się okazji pomyślą o jego zerwaniu. Tymczasem kresy
litewskie były wówczas bardzo słabo obsadzone wojskiem (w Smoleńsku stało

podobno jedynie 200 jazdy i 150 piechoty), co naturalnie mogło zachęcić Rosję do
jakiejś akcji zbrojnej. Tym bardziej że główne siły koronne czuwały na

południowych kresach z oczyma utkwionymi w szlaki tatarskie, które w
każdej chwili mogły się ponownie zaroić ordami. Stąd też, pod wpływem tych obaw,

może w wyniku sugestii panów litewskich, pomyślał królewicz o wszczęciu z
Rosjanami rokowań o pokój wieczysty. Czy w tym wypadku chodziło jedynie o

zabezpieczenie białoruskich kresów? Nieoczekiwanie na sprawę rzuca nowe światło
list referendarza litewskiego Godziembskiego do Gembickie-go. W liście bowiem

jest mowa o tym, by w czasie rokowań zaproponować zrzeczenie się przez
królewicza praw do korony moskiewskiej "za ukontentowaniem słusznym".

Godziembski dodaje od siebie: "Widzę ja,
5 H

że i królewicz JM... nie byłby od tego, by w miasto Moskwy co mniejszego
wytargować, przez to Rzeczpospolitą gruntownie z tamtej strony uspokoić." Innymi

słowy, królewicz gotów był zrzec się swych praw do tronu moskiewskiego, jednak
za cenę ustąpienia mu pewnych posiadłości granicznych tytułem rekompensaty.

Pomysł zapewnienia sobie w ten sposób jakiegoś dziedzicznego księstwa w
najbliższym sąsiedztwie Rzeczypospolitej jest tak dalece zgodny z występującymi

już wówczas i później planami królewicza, że z całą niemal pewnością możemy
twierdzić, iż narodził się w głowie bezczynnego wtedy Władysława, a następnie

przez niego lub kogoś z jego otoczenia został podrzucony panom litewskim, którzy
przynajmniej częściowo go zaakceptowali.

Kto wie, czy projekt ten nie miałby szans powodzenia, gdyby nie to, że uwagę
polityków polskich pochłonęła wnet całkowicie groźba wojny z Turcją. Pierwsze

pogłoski o niebezpieczeństwie najazdu tureckiego odezwały się z początkiem roku
1620. Myślano nawet przez czas jakiś, by w związku z tym Skierować również i

królewicza na południe, ale sprawa rozbiła się z jednej strony o upór króla, z
drugiej zaś o trudności finansowe. Tak więc ostatecznie królewicz, podobnie jak

i większość społeczeństwa polskiego, nadsłuchiwał wiadomości dochodzących z
południowych kresów, gdzie sędziwy hetman Żółkiewski z wojskiem poszedł wyzwać

nieprzyjaciela na udeptaną ziemię w Mołdawii. Wiadomość o klęsce wojsk polskich
i śmierci starego hetmana na stepach naddniestrzańskich, która w połowie

października dotarła do stolicy, przeraziła zapewne królewicza, jak i całe

background image

społeczeństwo. Wobec niepewnych wieści o siłach nieprzyjacielskich obawiano się

najazdu wojsk tatarskich na bezbronne ziemie ruskie. Toteż w samej stolicy
panika była ogromna. Przerażony Zadzik pisał z Warszawy: "tu nullum praesidium

[żadnej obrony], ustępować też nie bardzo jest gdzie, zwłaszcza pod
zapowietrzenie krajów pruskich".

Powoli jednak panika minęła i z początkiem listopada zaczął obrady zwołany
uprzednio sejm, podczas którego przeżył królewicz jedno z najdramatyczniejszych

zdarzeń panowania Zygmunta III. Kiedy bowiem po wysłuchaniu mszy wychodził za
ojcem z kolegiaty Sw. Jana, nieoczekiwanie rzucił się na króla niejaki Piekarski

i zranił go czekanem. Królewicz - jak pisze współczesna relacja -- "do szable
się wprzód przed wszystkimi porwał i łotra tego w głowę zranił". Rana monarchy

okazała się na szczęście niegroźna, a nieszczęsny pomyleniec - skazany potem na
śmierć - zginął w mękach.

Na sejmie tym zapadła wreszcie decyzja, na której królewiczowi wielce zależało.
Sejm zgodził się, by odzyskane pokojem w Deulino ziemie oddać w administrację

królewicza, z zastrzeżeniem jednak pełni praw Rzeczypospolitej do nich. Była to
do pewnego stopnia rekompensata za poniesione przez Władysława w czasie

ostatniej wojny trudy i wydatki.
Klęska, jakiej doznała Rzeczpospolita na stepach nad-dniestrzańskich, skłoniła

tym razem szlachtę do ofiar, a rząd do przyspieszenia zbrojeń. Postanowiono, że
królewicz wyruszy możliwie najspieszniej do wojska na południe, podczas gdy król

poczeka na zebranie się pospolitego ruszenia. Władysław zatem miał czas na
zajęcie się przygotowaniami do wojny. Już w styczniu 1621 roku wysłał swego

przyjaciela i doświadczonego żołnierza Gerarda Denhoffa do Prus, by na terenie
Księstwa przeprowadził werbunek oddziału piechoty. Wcześnie słyszymy rówież o

zaciągnięciu przez królewicza dwóch oficerów angielskich. Działalność Władysława
nie ograniczała się zapewne tylko do tego. Już w kwietniu hetman wielki

litewski, Jan Karol Chod-kiewicz, któremu zlecono naczelne dowództwo nad
wojskiem gromadzącym się na południowej granicy, począł

60
wzywać Zygmunta, by jak najspieszniej wysłał syna do obozu. I tym razem jednak

upłynęło dość dużo czasu, zanim król uznał, że przygotowania wojskowe są
posunięte tak daleko, iż może bez ryzyka posłać do obozu swego pierworodnego.

Uroczysty wyjazd królewicza ze stolicy odbył się dopiero w drugiej połowie
czerwca. Sam nuncjusz odprawił mszę w kolegiacie Sw. Jana i wręczył następnie

Władysławowi sztandar z orłem białym, noszącym na piersiach krzyż z napisem "pro
gloria crucis" (za chwałę krzyża), podkreślając tym samym religijny charakter

wyprawy.15
Korpus ("pułk"), nad którym komendę sprawował wówczas królewicz i z którym po

sformowaniu go ruszył na południe, był duży, liczył bowiem 16 chorągwi jazdy i 8
oddziałów piechoty, w sumie więc ponad 18000 ludzi.

Idąc w awangardzie swego korpusu, stanął królewicz 10 lipca we Lwowie i tu
czekał dość długo na ściągnięcie się oddziałów. W początkach sierpnia dopiero

ruszył dalej na południe i dotarł, idąc bardzo wolno, 29 sierpnia pod Chocim,
gdzie w ufortyfikowanym obozie gromadziły się główne siły polskie. W samym

obozie znalazł się l września, dosłownie na pięć minut przed dwunastą, albowiem
już następnego dnia pojawiły się na horyzoncie pierwsze oddziały

nieprzyjacielskie. Co spowodowało takie opóźnienie korpusu królewiczow-skiego,
dlaczego tak rekordowo powoli posuwał się naprzód, nie wiemy dokładnie.

Władysław tłumaczył swe późne przybycie zaniedbaniami w przygotowaniu
zaopatrzenia oddziałów i możliwe, że to była główna przyczyna. Czy wchodziły w

grę jeszcze jakieś inne powody, nie wiemy.
Los nie sprzyjał królewiczowi i po<tem. Wódz naczelny Chodkiewicz przybył do

obozu niezdrów, rozchorował się wcześnie i tylko nadludzkim wysiłkiem trzymał w
karbach liczne wojsko. Tym samym otwierała się

61
przed Władysławem sposobność odegrania pierwszorzędnej roli w obozie. Zaraz

jednak po przybyciu pod Chocim zapadł poważnie na gorączkę mołdawską, czyli
febrę, i prawie cały czas oblężenia spędził w łóżku, w odstąpionej mu przez

hetmana chacie. Nie oznaczało to na szczęście, by choroba wyeliminowała go
całkowicie ze spraw dowodzenia. W miarę pogarszania się stanu zdrowia

Chodkiewicza w kwaterze królewiczow-skiej schodzili się starsi oficerowie na
narady. Gdy zaś 24 września hetman rozstał się ze światem i komendę zgodnie z

jego życzeniem%przejął podczaszy koronny Stanisław Lubomirski, zasługą

background image

Władysława było, że wojsko litewskie, wzdragające się przed pójściem pod komendę

koroniarza, uznało jednak nowego wodza. Również i dalsze działania wojenne,
potem zaś rokowania pokojowe z Turkami, odbywały się w porozumieniu z

królewiczem. Władysław, jak widzimy, nie stał na uboczu w czasie zmagań wojsk
polskich z przewagą nieprzyjacielską i część sławy, zbyt wielka może w

porównaniu z zasługami, opromieniła jego skronie.
Gdy wreszcie po ostatnich bojach, toczonych już głównie po to, by pokój był

honorowy, zawarto prowizoryczne porozumienie z Turkiem, królewicz wraz z
wojskiem opuścił obóz. Przed odjazdem szczególnie ciepło pożegnał się z hetmanem

i wojskami kozackimi, obdarowując Sahajdacznego parą pięknych koni i kosztownym
naszyjnikiem z wizerunkiem swoim, króla Zygmunta i orła białego. "Który to kanak

[naszyjnik] - pisze ówczesny kronikarz - prync Władysław sam włożył na
Sahajdacznego i pocałował go w głowę, a Sahajdaczny, o ile można było,

pokłoniwszy się pryn-cowi, pocałował go w obiedwie ręce."
Niedługo potem, 27 listopada, przybył królewicz do Krakowa, przyjmowany tam

uroczyście przez senatorów z biskupem krakowskim, kasztelanem krakowskim i
nuncjuszem na czele i wielką gromadę szlachty.

62
W gruncie rzeczy miasto zamierzało go witać z honorami królewskimi i odstąpiło

od tego zamiaru jedynie na wyraźne życzenie Władysława.16
Udział w kampanii chocimskiej podniósł o jakiś stopień popularność królewicza

wśród szlachty. Ta bowiem nie zapomniała mu tego, że pospieszył sam do obozu, że
narażał się na niebezpieczeństwa i że po śmierci Chodkiewicza przyczynił się do

utrzymania jedności w obozie wojsk Rzeczypospolitej. Co więcej, wobec stałego
zagrożenia Europy środkowej przez Turków, nastrojów wojny krzyżowej szerzonych z

Rzymu, sukces odniesiony przez Polaków pod Chocimiem stał się jakby zapowiedzią
o pół wieku późniejszego pogromu sił osmańskich i był gorąco witany przez opinię

europejską. Przyczyniła się do tego umiejętnie prowadzona ze strony polskiej
propaganda powodzenia oręża polskiego. Dzięki temu też imię Władysława,

nierozłącznie związane ze zwycięstwem chocimsklm, zostało opromienione sławą,
stało się głośne nie tylko w Polsce, ale i w Europie.

w
ZACHÓD I LATA OCZEKIWANIA

Tak się dziwnie złożyło, że wyprawa chocimska do pewnego stopnia stanowiła
szczytowy punkt aktywności królewicza w Polsce w okresie przed objęciem rządów.

Lata następne, z wyjątkiem podróży na zachód, w czasie której królewicz odgrywał
specjalną rolę, i to poza granicami Polski, upływały mu jakby na marginesie

wszystkich ważniejszych problemów państwowych. Niewątpliwie główną przyczyną
takiego właśnie stanu rzeczy był sam król. Dla jakich powodów? Czy po prostu nie

chciał drażnić szlachty, przedwcześnie wprowadzając królewicza w sprawy
państwowe i wyręczając się do pewnego stopnia synem, czy raczej wchodziła tu w

rachubę rosnąca w miarę lat drażli-wość królewska, nie dopuszczająca do tego, by
obok zachodzącego słońca, starzejącego monarchy, świeciło silniejszym blaskiem

słońce wschodzące, królewicza, przyszłego króla. Trudno istotnie rozstrzygnąć.
Jedno jest pewne, że sam Władysław odczuwał ten stan przykro i chwilami całkiem

wyraźnie dawał upust swemu niezadowoleniu. Równocześnie obserwujemy też u
królewicza żywe zainteresowanie sprawami państwowymi, gotowość do

interweniowania tam, gdzie mu stworzono okazję, zdecydowany na ogół sąd w
kwestiach spornych i dyskusyjnych.

Zaraz po powrocie z wyprawy chocimskiej, w czasie pobytu w Krakowie, królewicz
zajął całkiem wyraźne

64
11. Kamienica barokowa na rynku wrocławskim

12. Wnętrze kościoła Sw. Jakuba w Nysie

.-•.
'•-.• ,^" . ^.--v;•• ";>":"

13. Latarnia-twierdza w Wisloujściu, wzniesiona w początkach XVII wieku

14. Fragment panoramy Gdańska z roku 1617; na pierwszym planie nowożytne
fortyfikacje

stanowisko w sporze Akademii z jezuitami, którzy - jak wiadomo - dążyli do
założenia konkurencyjnej szkoły w Krakowie. Był to okres, kiedy królewicz

przebywając wiele w towarzystwie dwóch zaciętych wrogów zakonu, Stanisława

background image

Lubomirskiego i Jerzego Zbaraskiego, nie ukrywał swej niechęci do wpływowych

wówczas bardzo jezuitów. Przejawiała się ona między innymi i w tym, że nie
przyjmował sakramentów w kościele jezuickim, ale u dominikanów.

W grudniu 1621 roku, a ściślej pod koniec tego miesiąca, zjawił się królewicz w
Warszawie, gdzie właściwie nie wiedziano, co z nim czynić, jak go zatrudnić.

Władysław, odpowiadając na życzenia noworoczne prymasa oraz gratulacje z racji
zwycięstwa chocimskiego, podsumował niejako swój stosunek do tego faktu. "Nie

żadna odwaga nasza, ale sprawy skryte, boskie to zdziałały - - pisał - - że z
tym Krzyża św. nieprzyjacielem do takich ojczyźnie naszej przyszło środków... A

to Pan zastępów przedwiecznym swym wyrokiem wszystko nad mniemanie zrządził i
swoje nad tą Rzecząpospolitą pokazał miłosierdzie. Temu dzięki oddawać, temu tak

wielkie dzieło przypisiować mamy." Trudno nie stwierdzić, że list ten ujmuje
skromnością i uczciwością, rzucając tym samym szczególnie korzystne światło na

jego autora.
W najbliższych miesiącach królewicz usunął się na Litwę, gdzie też chyba bez

dłuższych przerw przebywał do roku 1623. Fakt pobytu Władysława z dala od
centrum państwa sprawia, że jesteśmy o tych miesiącach wyjątkowo słabo

poinformowani. Z korespondencji królewicza z coraz mu bliższym Krzysztofem
Radziwiłłem, hetmanem polnym litewskim, przebija jego żywe zainteresowanie

sprawami państwowymi. Użala się przed Radziwiłłem, że wieści o walkach toczonych
wówczas w Inflantach ze Szwedami dochodzą go rzadko i przez dwór; "radzibyśmy -

pisze - by to być mo-
5 Władysław IV

65
gło, i co dzień mieli z obozu od Waszmości wiadomości". Prosił też hetmana, by

ten posyłając sprawozdania do dworu nie zapominał o nim. Z równym
zainteresowaniem śledził potem przebieg rokowań pokojowych ze Szwecją. Z relacji

nuncjusza, który niespodziewanie z początkiem roku 1622 począł się interesować
sprawą małżeństwa królewicza i usiłował, zresztą bez rezultatu, skłonić go do

zawarcia jakiegoś związku, można by wnioskować, że poczęły do niego docierać
wiadomości o swobodniejszym życiu Władysława. Wniosek ten aczkolwiek oparty na

dość wątłej podstawie, wydaje się prawdopodobny, zwłaszcza gdy weźmiemy pod
uwagę zarówno późniejszy tryb życia Władysława, jak i zachowanie się jego

przyjaciół.
Na okres ten przypadają pierwsze poważniejsze wysiłki królewicza, by powiększyć

swe normalne dochody. Sprawa ta wymaga wyjaśnienia. Jak wiemy, stany koronne i
litewpkie zgodziły się niedawno na oddanie królewiczowi w administrację ziem

zajętych na wschodzie, rachując, że dochody stąd płynące wystarczą na opędzenie
kosztów utrzymania jego dworu. Dochody te nie były chyba bagatelne, jednak

według świadectwa Władysława obracano je z konieczności na utrzymanie
tamtejszych załóg zamkowych i naprawę fortyfikacji poszczególnych grodów

granicznych. W konsekwencji królewicz był zdany na wypłacane mu przez króla
niemałe w końcu apanaże wysokości 50 000 złp. Suma ta przy oszczędnej gospodarce

na pewno starczyłaby na utrzymanie liczącego najwyżej 100 osób dworu króle-
wiezowskiego, którego opłacenie i wyżywienie, według przybliżonych danych, nie

powinno było przekraczać kwoty 30 000 złp. Tym samym około 20 000 powinno
pozostać na nieprzewidziane wydatki. Jeśli więc królewicz nie mógł ich opędzić z

tej sumy, jeśli uważał, że Rzeczpospolita powinna mu zapewnić inne, "według
stanu" opatrzenie, stanowiło to po prostu rezultat jego

66

szerokiej ręki, jego zasadniczej nieumiejętności utrzymania równowagi między
dochodami i wydatkami.17

Początkowo zamierzał królewicz zwrócić się z tą sprawą do sejmików
Rzeczypospolitej, jednak ostatecznie powierzył ją zaufanym senatorom, oczekując,

że zostanie załatwiona na najbliższym sejmie w roku 1623. Niestety, nadzieje
okazały się złudne. Na sejmie, w którym zresztą Władysław nie brał udziału,

mówiono wprawdzie dość dużo o jego zasługach, chwalono za udział w wojnie z
Turcją, ostatecznie jednak wobec tego, że szlachta ilekroć chodziło o wydatki

dworu miała węża w kieszeni, sprawę powiększenia dochodów pominięto milczeniem.
Niedługo po sejmie wyruszył królewicz wraz z dworem królewskim w podróż do Prus,

by razem z ojcem dokonać inspekcji wybrzeża polskiego. Odwiedziwszy po drodze,
nie wiadomo w jakim celu, elektora w Królewcu, zjawił się wraz z ojcem l lipca w

Gdańsku, witany uroczyście przez władze miejskie. Tu oczekiwała obu nieprzyjemna

background image

niespodzianka. Oto równocześnie na redzie portu stanął z paru okrętami król

szwedzki, Gustaw II Adolf, i zdecydowanie domagał się od miasta gwarancji, że z
portu miejskiego nie będą podejmowane żadne działania przeciw Szwecji. Gdy

miasto, chociażby ze względu na obecność króla, nie pospieszyło z odpowiedzią,
Gustaw przystąpił do blokady portu zatrzymując płynące do Gdańska okręty.

W ten bezwzględny sposób demonstrował król szwedzki Zygmuntowi i Władysławowi
fakt, że pozbawiona floty Polska, jest bezsilna, gdy chodzi o obronę wybrzeża.

Wolno chyba przypuszczać, iż to nieoczekiwane przybycie Gustawa Adolfa stanowiło
pewne przeżycie dla Władysława. Król szwedzki nie cieszył się jeszcze wów-

:as sławą zwycięzcy spod Breitenfeld, niemniej jed-był jego krewniakiem, któremu
udało się utrzy-

67
mać tron szwedzki wbrew swemu stryjecznemu bratu Zygmuntowi III i który w czasie

kampanii inflanckiej pokazał lwi pazur nieprzeciętnego wodza. I oto ten człowiek
znajdował się w odległości paru kilometrów od kwatery królewicza. Świadectwem

zainteresowania, jakim Władysław obdarzał Szwedów, był fakt, że 10 lipca razem z
kilku senatorami udał się statkiem ku Wisłoujściu, by z bliska przypatrzyć się

okrętom szwedzkim. Gdy potem skierowano się do stojącego dalej okrętu
holenderskiego, wybuchła burza, "która nas - pisze towarzyszący królewiczowi

Piotr Gembicki -ze statkiem, na którym wszyscyśmy byli do portu ple-nis velis
[pełnymi żaglami] przypędziła i statek non sine summo et extremo discrimine [nie

bez wielkiej i ostatecznej szkody] w samym porcie o tamę uderzyła". Tak oto
fatalnie zakończyła się ta chyba pierwsza morska wycieczka królewicza.18

Jak się wydaje, jeszcze pod koniec roku 1623 wszczął Władysław starania, by
ojciec pozwolił mu odbyć podróż na zachód. Pobyt w Polsce upływał mu i tak, jak

wiemy, bezczynnie, miał więc królewicz argument, aby dopominać się o to, co
stawało się wówczas udziałem przeciętnego syna magnackiego. Władysław wiedział,

że na zachodzie wyżej stała wtedy interesująca go specjalnie sztuka wojenna,
architektura oraz inne dziedziny sztuk pięknych, chciał więc to wszystko

zobaczyć na własne oczy. Uśmiechała mu się pewnie poza tym, jak każdemu młodemu,
zmiana otoczenia, perspektywa swobodnego podróżowania po obcych nieznanych

krajach. Z Zygmuntem jednak nie była łatwa sprawa i upłynęło trochę czasu, zanim
wreszcie, gdzieś chyba na początku 1624 roku, zgodził się na podróż królewicza i

nawet zdecydował się powierzyć mu pewną misję dyplomatyczną. Najważniejszym
punktem tej misji było poproszenie infantki Izabeli, namiestniczki Niderlandów,

by wspomogła Zygmunta w jego staraniach o od-
68

zyskanie Szwecji, użyczając mu paru okrętów. Prawdopodobnie po drodze miał
jeszcze królewicz postarać się o przedyskutowanie ważnych i interesujących oba

państwa spraw na dworze wiedeńskim. Marszruta Władysława miała iść przez Śląsk,
Wiedeń, południowe Niemcy do Niderlandów, potem zaś przez Szwajcarię do Włoch.

Wyjazd królewicza nastąpił dopiero w maju 1624 roku. Wybierał się w podróż
incognito, jako Snopkowski, z tym że naturalnie na poszczególnych dworach miał

występować we własnym imieniu. Otaczał go szczupły dwór, którego marszałkiem
został książę Albrecht Stanisław Radziwiłł.

Podróż królewicza trwała prawie dokładnie rok i właściwie mogłaby stać się
podstawą specjalnego studium. Tu naturalnie zwrócimy jedynie uwagę na

najważniejsze momenty podróży, zwłaszcza te, które mają większe znaczenie dla
poznania Władysława.

22 maja zjawił się królewicz po raz drugi na Śląsku, a 24 tegoż miesiąca stanął
nieoczekiwanie w Nysie, witany serdecznie przez swego wuja, biskupa

wrocławskiego, arcyksięcia Karola. Pobyt na Śląsku przeciągnął się prawie
miesiąc, nie jesteśmy jednak w stanie powiedzieć, czy królewicz prowadził przy

tej sposobności jakieś rokowania z arcyksięciem. Z początkiem czerwca zrobił
Władysław wycieczkę do Wrocławia, zwiedzając tu katedrę, arsenał miejski,

bibliotekę kapitulną, wreszcie wychodząc na wieżę katedry. We wrocławskiej
gospodzie przyłączył się do orszaku królewicza jakiś żołnierz szukający służby i

wnet był za pan brat z dworzanami. Sam królewicz, "język niemiecki rozumiejąc,
Freundschaft [przyjaźń] z nim uczynił, jako żołnierz z żołnierzem". Dopiero

następnego dnia zdradził Władysław swe incognito, co naturalnie zaskoczyło
niemało żołnierza, poinformowanego dzięki gazetom o przewagach wojennych swego

nowego znajomego.
69

Po opuszczeniu Śląska ruszył królewicz przez piękną ziemię morawską, via

background image

Ołomuniec, Brno do Mikułowa. gdzie podejmował go uroczyście kardynał Franciszek

Dietrichstein, W Wiedniu stanęli podróżnicy dopiero 22 czerwca, czyli w miesiąc
po opuszczeniu Polski. Tu w czasie licznych przyjęć zachorował królewicz

nieoczekiwanie - - jak twierdzi kronikarz jego podróży Stefan Pac - z nadużycia
alkoholu, do którego zmuszał go arcyksiążę Karol. Po kilku dniach jednak wrócił

królewicz do zdrowia i mógł podjąć dalszą podróż przez południowe Niemcy. Jadąc
zatrzymywał się kolejno w Monachium, Mnichu, jak wówczas mówili Polacy, gdzie

zetknął się z przywódcą Ligi Katolickiej, elektorem bawarskim Maksymilianem,
potem w Augsburgu, gdzie podziwiano słynny pałac Fuggerów, w Norymberdze, gdzie

obejrzano kolekcję obrazów Diirera, by potem przez Bonn, Koblencję, Kolonię i
Akwizgran dotrzeć do Brukseli, stolicy Niderlandów hiszpańskich.

Tu w czasie uroczystego wjazdu zraniono przypadkowo królewicza w nogę, co potem
było przyczyną chwilowej słabości. 7 września, bawiąc u infantki Izabeli,

zapoznał się królewicz z jej dworem, przy czym panny dworskie, zgodnie z
etykietą hiszpańską, podchodząc do królewicza klękały przed nim "jak przed

Bogiem jakim". "Nie chciał na to królewicz długo pozwolić", jednak w końcu
musiał ustąpić na życzenie infantki.

W Brukseli, gdzie królewicz leczył zranioną nogę, zatrzymano się dwie niedziele.
Następny etap podróży stanowiła Antwerpia; obejrzano tam składy popularnych w

Polsce "opon", czyli arrasów, oraz warsztat malarski Rubensa, "malarza
przedniego". W końcu września udał się Władysław do obozu hiszpańskich wojsk

oblegających pod dowództwem słynnego wówczas wodza Ambrożego Spinoli Bredę.
Organizacja armii hiszpańskiej zrobiła wielkie wra-

70
żenię na Polakach, przywykłych do słabej organizacji wojskowej w Polsce. Jeśli

też Pac wspominał "nie bez śmiechu naszych prowiantmagistrów", zaopatrujących
ostatnio wojsko litewskie w Inflantach, to na pewno podobne uczucia przeżywał

królewicz, mając świeżo w pamięci niedostatki organizacyjne z okresu wojny
chocimskiej. W rozmowach z oficerami hiszpańskimi starły się dwa poglądy na

sztukę wojenną, Polacy reprezentowali szkołę kładącą główny nacisk na jazdę,
podczas gdy Hiszpanie widzieli formację przyszłości w piechocie, naturalnie

dysponującej odpowiednią siłą ognia. Niedaleka przyszłość miała pokazać, że
nasza metoda wojenna była już przestarzała.

Z Brukseli wyruszono na południe dopiero 14 października, by następnie przez
pogranicze francusko--niemieckie, potem przez Szwajcarię udać się do Włoch.

Królewicz po drodze zwiedzał, gdzie mógł fortyfikacje ważniejszych twierdz.
Podróż przez pokryte już śniegiem Alpy wywarła silne wrażenie na Polakach.

"Cudowna rzecz - pisze Pac - jest ta droga w wysokich i nieprzystępnych górach
uczyniona, którą jadąc widzieć tak wiele spadania wód." Sądzę, że i Władysław,

również czuły na piękno przyrody, uległ czarowi szwajcarskiego krajobrazu.
Szwajcaria, kraj wolnych chłopów, dał się poznać królewiczowi i z innej strony.

Oto w górach przyłączył się do orszaku Polaków jakiś rodak Wilhelma Telia, który
widząc brak doświadczenia podróżnych, "prowadził go [królewicza] pod rękę przez

miejsca one niebezpieczne dla lodu i śniegu". Następnego dnia przyniósł kryształ
górski i "zaraz wziąwszy rękę królewicowi, ścisnął mocno, na znak dobrej

przyjaźni". Trzeba przyznać, że to zachowanie się Szwajcara, jak i poprzednie
żołnierza śląskiego, napotykało prostą i szczerą reakcję Władysława, mającego

coś z charakteru swych przodków, królów chłopów, co sprawiało,
71

że nie tylko chętnie kontaktował się z ludźmi prostymi, ale nawet tych kontaktów
szukał. Pokazało się to między innymi w czasie pobytu we Włoszech, gdzie

królewicz nieraz odrzucał zaproszenia książąt i zatrzymywał się w
bezpretensjonalnych gospodach włoskich.

We Włoszech dzielił królewicz czas między zwiedzanie kościołów, oglądanie
relikwii i słuchanie muzyki, śpiewów, a przede wszystkim oglądanie przedstawień

teatralnych i samych lokali widowiskowych. W Mediolanie uczestniczył w mszy
śpiewanej, w Farmie zaś był na występie słynnej śpiewaczki. Równocześnie, jednak

nie zaniedbał królewicz spraw bardziej praktycznych: zwrócił baczną uwagę na
port w Ggnui i obejrzał okręty stojące w porcie. Genua musiała sprawić na nim

dość silne wrażenie, skoro potem marzył, by u wybrzeży bałtyckich stworzyć obok
Gdańska podobne miasto.

Wszędzie we Włoszech przyjmowano królewicza z należnymi honorami, jako syna
królewskiego, a równocześnie zwycięzcę spod Chocimia, pogromcę Turków. Nic

dziwnego też, że na przykład rodzina Gunduliców w Ankonie, u której Władysław

background image

zabawił jeden dzień, uczciła to zawieszeniem specjalnej tablicy kamiennej,

upamiętniającej ten fakt.
Dopiero w stolicy chrześcijaństwa, w Rzymie powstały pewne trudności, jakbyśmy

dziś powiedzieli - - protokolarne. Władysław bowiem, formalnie rzecz biorąc, nie
był dziedzicem tronu i z faktu tego mogły wypływać pewne komplikacje przy

ceremonialnych przyjęciach. Tym razem kardynałowie rzymscy zapowiedzie-• li, że
gotowi są odwiedzić Władysława jedynie w wypadku, gdy ten zapewni im prawą

stronę przy sobie. Królewicz nie zgodził się i kazał powtórzyć kardynałom, "aby
sobie wczasu nie zadawali wizytami królewi-cowymi". Na szczęście papież Urban

VIII, rządzący Stolicą Apostolską dopiero dwa lata, przyjął królewicza
serdecznie i prosto. Już przy powitaniu pocałował Wła-

72
dysława w policzek, "co tylko królom i ich synom zwykł czynić", potem zaś nie

szczędził mu objawów życzliwości. Tak na przykład, by spełnić życzenie
królewicza i dać mu do ręki chustę św. Weroniki, mianował go oficjalnie

kanonikiem, albowiem według zwyczaju jedynie kanonicy mogli dotykać tę relikwię.
Na dworze papieskim wysłuchał też królewicz kantaty dramatycznej Zwycięstwo

księcia Władysława w Woło-szech, autorstwa Giovanni Ciampolego, sławiącej
zwycięstwo pod Chocimiem, które w Europie przypisywano całkowicie Władysławowi.

Na wyjezdnem z Wiecznego Miasta otrzymał królewicz od papieża czapkę i miecz
poświęcony.

Z Rzymu śladem większości peregrynantów polskich udano się do Neapolu, potem zaś
do Florencji. W stolicy Toskanii, gdzie żoną księcia Cosimy II Medici była Maria

Magdalena z domu Habsburg, siostra matki Władysława, przyjmowano go specjalnie
uroczyście. Wiedząc o zamiłowaniu królewicza do muzyki, zaprezentowano mu "nowy

typ dworskiego przedstawienia -• operę, syntezę poezji, muzyki i sztuki
inscenizacyjnej". Na jego cześć wystawiono dwie opery: Wyzwolenie Ruggiera z

wyspy Ałcyny i Sw. Urszulę. Zrobiły one na Polakach ogromne wrażenie nie tylko
ze względu na walory muzyczne, ale i okazałą inscenizację. Kronikarz wyprawy Pac

stwierdza, że sztuka o św. Urszuli godna jest, "aby wszystek świat był jej
spektatorem". Królewicz, który potem zetknął się jeszcze w Mantui z

przedstawieniami operowymi, uległ czarowi tego nowego typu przedstawień
teatralnych i stał się potem, jak zobaczymy, ich gorliwym propagatorem w Polsce.

Pomijając wiele drobnych szczegółów podróży, podkreślmy jeszcze, że zarówno w
Wenecji, jak i Livorno nie pominął królewicz okazji, by zetknąć się z morzem i

sprawami żeglugi morskiej. W Livorno wyjeżdżał nawet na galerze dość daleko w
morze.

73
Z początkiem kwietnia 1625 roku był królewicz w Wiedniu, skąd 18 tegoż miesiąca

wyruszono do Polski. W czasie ostatniego etapu podróży zaszedł wypadek, który
zrobił wielkie wrażenie na otoczeniu. Nieoczekiwanie bowiem 23 kwietnia popadł

Władysław nagle w konwulsje, i to tak silne, "że - jak pisze Pac - maluczko nam
na rękach nie skonał". Trwało to około półtorej godziny, po czym królewicz

przyszedł do siebie i żartował z tej przypadłości oraz strachu otoczenia.
Wypadek ten zmusza nas do zastanowienia się nad sprawę zdrowia Władysława. Fakt,

że królewicz parokrotnie słabował w czasie podróży, skłonił niektórych
historyków do upatrywania w jego ówczesnym trybie życia głównej przyczyny

późniejszej choroby. Niewątpliwie też jest prawdą, że - - jak świadczą drobne
wzmianki Paca i zgryźliwe późniejsze uwagi Albrechta Radziwiłła - królewicz nie

gardził za granicą ofiarowywanymi i nastręczającymi się uciechami, od nadużycia
trunków zacząwszy do amorów włącznie. Jak się wydaje, ten tryb życia

przyspieszył jedynie rozwój choroby, do której królewicz miał dziedziczną
predyspozycję.

W drodze do Polski zatrzymał się jeszcze Władysław na krótko w Nysie, skąd
interweniował w kapitule wrocławskiej, by przyspieszyć wybór brata swego Karola

Ferdynanda na biskupa wrocławskiego. W drugiej połowie maja stanął w
Warszawie.19

Roczny pobyt na zachodzie pozwolił Władysławowi zetknąć się z innymi niż w
Polsce formami rządu, poznać odmienną organizację sił zbrojnych i sposoby

wojowania, rozmiłować się w rozwiniętej tam sztuce, specjalnie w życiu
teatralnym. Wrócił do Polski na pewno bardziej doświadczony, mądrzejszy,

zafascynowany tym, co widział, zwłaszcza w dziedzinę życia artystycznego,
równocześnie jednak chyba przekonany, że i ta szara, znacznie uboższa Polska

reprezentuje wartości nie zasługujące na lekceważenie.

background image

74

Powrót z wypełnionej wrażeniami, pełnej niezapomnianych przeżyć podróży, jak to
często bywa, mógł się stać okazją do niewesołych rozważań, tym bardziej że

istniały ku temu powody. W kraju nie czekały go żadne zajęcia, nie wołała żadna
praca, a ponadto właśnie w roku 1625 kończył Władysław 30 lat życia. W

ówczesnych warunkach był to dla większości ludzi szczytowy moment aktywności
życiowej. Z pewną melancholią musiał też królewicz myśleć o tym, że jego ojciec

w tym wieku był już od dziesięciu lat królem Polski, od czterech królem Szwecji,
mężem i ojcem. Mimo woli musiało mu się narzucać pytanie, jak długo jeszcze dane

mu będzie żyć, czy doczeka się upragnionej chwili objęcia rządów w Polsce lub
Szwecji. Z niejakim smutkiem stwierdzał wówczas, że "przepędzone lata nasze,

które trzeci (jako mówią) dziesiątek mijają, wiodą nas do tego, abyśmy o sobie
myśleli i ostatek wieku naszego ex dignitate status et conditionis nostrae

[stosownie do stanu naszego] prowadzić mogli".
W związku z tym zwrócił się Władysław do szlachty, aby na najbliższym sejmie

pomyślała o odpowiednim dla niego zaopatrzeniu.
Nie zgłaszał przy tym żadnych konkretnych propozycji, ograniczając się jedynie

do przypomnienia swych zasług i stwierdzenia, że występuje z tą prośbą w
porozumieniu z ojcem. Jak zwykle skierował równocześnie listy do senatorów, by

poparli jego sprawę. W liście do przyjaznego mu Krzysztofa Radziwiłła pisał z
pewną emfazą: "Inszej ojczyzny na świecie nie mamy, dziedziczne królestwo JKMci

nieprzyjaciel podstępny trzyma, tu wszystka nadzieja nasza, do tego narodu
samego skłonność, przy którym i dla którego zdrowie położyć, gdy tego będzie

potrzeba, gotowiśmy".
Poszczególne sejmiki, po zapoznaniu się z listami królewicza, odpowiedziały na

nie życzliwie, ale i ostrożnie. Ostatecznie na pierwszym sejmie roku 1626
75

uchwalono konstytucję, na mocy której król mógł nadać Władysławowi dobra koronne
w takiej ilości, by mu zapewnić dochód w wysokości około 50 000 złp. W

konstytucji podkreślono z uznaniem zasługi królewicza wobec Rzeczypospolitej i
to, że z miłości do niej prawo swe do korony moskiewskiej "na zwłokę znaczną

puścił". Na podstawie tejże uchwały przystąpił król w miarę opróżniania się
poszczególnych starostw do nadawania ich Władysławowi.

Nie było jednak królewiczowi danym zajmować się dalej sprawami gospodarczymi,
albowiem w lecie tego roku Gustaw Adolf, chcąc się znaleźć bliżej teatru

wojennego w Niemczech, a równocześnie uniemożliwić Polsce udzielenie cesarzowi
pomocy, uderzył na Rzeczpospolitą, lądując w Prusach Książęcych. W rękach króla

szwedzkiego znalazła się poważna część polskiego wybrzeża.
Jak to ostatnio przekonywająco wykazał Jan Sere-dyka, na dworze polskim

spodziewano się tego uderzenia, nie zdołano jednak wobec powolności aparatu
administracyjnego przygotować się do odparcia najazdu. Nieprzyjaciel zajmował

wybrzeże prawie bez walki, jakby jadąc na wycieczkę. Przed dworem polskim
stanęło tym samym niebagatelne zadanie odzyskania wybrzeża, ale również obrony

zagrożonego centrum państwa.
W obradach, jakie na ten temat prowadzono, wziął również udział i królewicz. W

wyniku na pewno złej informacji nie docenił on przeciwnika. Tym też należy
tłumaczyć jego projekt udania się na północ na czele 2000-3000 jazdy, by

zatrzymać dalsze postępy wroga. Jak dalece pomysł był nierealny, można ocenić,
uświadamiając sobie, że armia Gustawa Adolfa liczyła około 17 000 żołnierzy. Na

szczęście jednak ostrożny Zygmunt III sprzeciwił się projektowi i postanowił
przygotować większą armię do obrony kraju. W wyniku

76
tego ruszył królewicz na pole walki z ojcem dopiero 11 sierpnia, stając 29 tego

miesiąca w Toruniu. Tu odbyła się rada wojenna, w czasie której Władysław radził
uderzyć na linie komunikacyjne Szwedów i w ten sposób uniemożliwić im powrót do

kraju. Plan był śmiały i na pierwszy rzut oka wobec tego, że podstawę wyjściową
Gustawa stanowiły Prusy Książęce, zachęcający, nie znalazł jednak uznania ani u

senatorów, ani u króla. Władysław skarżył się następnie na zbyt powolne
posuwanie się armii. Dzisiejsi wszakże historycy wojskowości oceniają ostrożny

plan przyjęty przez króla jako pewniejszy i słuszniejszy.
Gdy zbliżono się do nieprzyjaciela, królewicz spodziewał się, że król powierzy

mu dowództwo nad większą częścią armii, Zygmunt jednak postanowił zatrzymać go
przy sobie w charakterze pomocnika. Decyzja ta nie zadowoliła żądnego sławy i

znaczenia królewicza, który żalił się wobec Krzysztofa Raziwiłła, iż król go "do

background image

żadnej posługi zażyć nie chce i tak jestem na tej ekspedycji jak nowicjusz jaki,

albo jako cudzoziemcy mówią, reformato generale [generał w stanie spoczynku]". I
w tym wypadku nie miał racji, albowiem przewidziana dla niego przez króla

funkcja była dość ważna.
Stoczona 22 września 1626 roku nie rozstrzygnięta bitwa pod Gniewem stanowiła

dla królewicza poglądową lekcję nowej szituki wojennej prezentowanej przez
Szwedów. Tu przekonał się naocznie, jak słaba jest jazda polska wobec okopanej

piechoty szwedzkiej, dysponującej odpowiednią siłą ognia. Widział, jak atak
husarii załamał się pod tym ogniem całkowicie, a wszelkie próby nakłonienia

oddziałów do ponownej szarży, podejmowane przez samego królewicza, nie dały
rezultatu.20

Po bitwie Władysław przez czas jakiś został przy wojsku i brał udział w jego
działaniach nawet po przy-

77
byciu z Ukrainy hetmana koronnego Koniecpolskiego. Po skończeniu z nastaniem

ostrzejszej jesieni działań wojennych wyruszył królewicz wraz z ojcem do
Gdańska, gdzie uczestniczył w lustracji przygotowania obrony wybrzeży, udając

się między innymi na przegląd stanu uzbrojenia w Wisłoujściu. Prawdopodobnie
interesował isię też Władysław sprawami floty, gdyż Zygmunt III właśnie wówczas,

idąc śladami swego poprzednika Zygmunta Augusta, przystąpił do zorganizowania
Komisji Morskiej, mianując Arendta Dickmana admirałem powstającej tu floty

polskiej. W Gdańsku, dokładnie podczas mszy niedzielnej u dominikanów, przeżył
królewicz nowy ostry atak choroby, znowu jednak, jak się zdaje, krótkotrwały.

Już 13 listopada razem z ojcem opuścili Gdańsk, udając się do Torunia, gdzie 19
listopada 1626 roku rozpoczął się drugi w tym roku sejm.

Obrady wiązały się ściśle ze sprawami Władysława. Postanowiono bowiem wystąpić z
pomysłem wyboru na tron jednego z królewiczów za życia Zygmunta III. Trzeba

przyznać, że zagadnienie to przedstawia się nam dziś dość mgliście. Sam projekt
pozostawał - być może - w pewnej łączności z ujawnionymi wówczas zamysłami

niektórych magnatów, by osadzić na tronie polskim po śmierci króla obcego
księcia. Nie jest jednak dla nas jasne, dlaczego gdy w czasie wotów wysunięto

pomysł elekcji vivente rege jako kandydata wymieniono nie królewicza Władysława,
ale Jana Kazimierza. Czy była to próba podjęta przez królową, by odsunąć

Władysława od tronu w celu zapewnienia na-istepstwa swemu synowi, czy też
rezultat porozumienia z Władysławem, któremu przeznaczono dziedzictwo szwedzkie?

Wiele przemawia za tym, iż mamy do czynienia z nieporozumieniem w rodzinie
królewskiej. Niewykluczone również, że Władysław, chcąc storpedować zamysły

królowej, wzywał usilnie Krzysztofa
Radziwiłła, by wziął udział w obradach sejmowych. Z tego też względu możemy

przypuszczać, iż odrzucenie pomysłu elekcji vivente rege przez izbę poselską
było na rękę królewiczowi.

Po zakończeniu obrad sejmowych Władysław nie wrócił na pole walki; przebywał •-
jak się zdaje -w Warszawie i najbliższej okolicy. Stanisław Kobie-rzycki podaje,

że wśród senatorów odezwały się wówczas głosy, by komendę naczelną nad wojskiem
objął królewicz, ale nieżyczliwy mu Kasper Denhoff, mający duży wpływ na króla,

a spokrewniony z hetmanem, przeforsował powierzenie dowództwa Koniecpol-skiemu.
Nie wiadomo, ile w tym stwierdzeniu prawdy, a ile plotki. Jedno Jest pewne, że

królewicz śledził posunięcia hetmana z niezadowoleniem i krytycznie. W lutym
1627 roku donosił Radziwiłłowi: ,,U nas w Prusiech po staremu, mało co się robi,

a wojska ubywa i zgoła im się służyć nie bardzo chce, del resto [zresztą] innych
tu nowin nie masz." Pisząc tak jednak wyraźnie nie miał racji. Hetman działał

powoli, ale skutecznie. Po dłuższych przygoitowaniach szturmował Puck, który 2
kwietnia skapitulował, wkrótce zaś potem w połowie tegoż miesiąca pokonał

Szwedów pod Amersztynem.
W czasie pobytu Władysława w Warszawie odezwały się w marcu 1627 roku ponownie

jego tajemnicze dolegliwości. Atak nastąpił również w kościele, przy czym
królewicz doznawał przez jakiś czas ostrego bólu twarzy. I tym razem jednak

zasłabnięcie jak nagle przyszło tak i nagle ustąpiło.
W początkach nowego roku 1627 nadał Zygmunt III królewiczowi dwa starostwa -

między innymi dość dochodowy Solec - spełniając postanowienia wspomnianej
konstytucji. Poza tym jednak rok 1627 był, jak się zdaje, okresem pogłębiającego

się nieporozumienia między ojcem a synem. Wiosną tego roku notuje nun-
cjusz papieski pełne troski i ubolewania wypowiedzi króla o zachowaniu się

królewicza, uskarżanie się na jego niestałość i zbytnie uleganie szkodliwym

background image

wpływom Adama Kazanowskiego. Takie nastawienie króla musiało budzić poważny

niepokój Władysława, który przecież zdawał chyba sobie sprawę, iż niechętna mu
królowa marzy, by następstwo po mężu zapewnić swojemu najstarszemu, wówczas już

18-letniemu synowi, Janowi Kazimierzowi. Wiedział też chyba, że w związku z
posuniętym wiekiem króla wiele w Polsce osób zastanawiało się nad obsadzeniem

tronu, a nawet nawiązywało w tej sprawie porozumienie z sąsiadami Polski. Wśród
przyszłych wyborców mógł Władysław rachować na poparcie żywiołów innowierczych,

które widziały w nim, jak to wówczas mówiono, "nienaboż-nego, nie poddanego
kobiecym ani jezuickim rozkazom" człowieka. Równocześnie jednak te zalety dla

jednych były niewątpliwie wadą dla drugich, szczególnie dla pewnego odłamu
hierarchii kościelnej, która od dłuższego czasu notowała z zaniepokojeniem

zarówno stosunki Władysława z innowiercami, jak i jego, w porównaniu z ojcem,
małą gorliwość religijną. Nic dziwnego więc, że, jak pisze nuncjusz, królewicz

coraz częściej pogrążał się w melancholii.
Latem roku 1627 udał się Władysław ponownie do Prus, gdzie przez jakiś czas

przebywał w obozie hetmana - jak się zdaje - jedynie w charakterze obserwatora.
WTyraźnie nie aprobował on taktyki Koniec-polskiego i w listach do Radziwiłła

zdobywał sdę na akcenty krytyczne. "Wojsko niemałe - - pisał spod Tczewa - ale
we złym miejscu położone mały efekt uczyni."

Początkowo nie zamierzał królewicz uczestniczyć w sejmie, "dla wielu respektów",
potem jednak zadecydował inaczej. Choć spóźniony, wziął udział w niespokojnym

sejmie 1627 roku.
80

15 Patrycjuszka gdańska; rok 1598
16. Żuraw gdański wybudowany w 1454 roku

Nic może lepiej nie określa sytuacji Władysława w tych latach wojennych niż to,

że w następnym roku, kiedy ważyły się losy wojny, królewicz spokojnie przebywał
w stolicy, brał udział w weselach panien dworu królowej, a potem w marcu

wystawił sztukę muzyczną pt. Galatea. Utwór ten, prawdopodobnie grany uprzednio
w Mantui, był dziełem Gabriela Chiabrery, poety, i Orlandiego Santi, muzyka.

Inżyniera, który zajął się skonstruowaniem maszyn potrzebnych do wystawienia
sztuki, sprowadzono z Mantui. Ponieważ przedsięwzięcie to pochłonęło

niewątpliwie poważną sumę pieniędzy, trudno nie uznać tego faktu jako pewnej
manifestacji obojętności dla spraw państwowych, od których trzymano królewicza z

dala.
Na rok 1628 przypada też ożywienie pomysłów, jakie już od dawna snuły się między

dworami habsburskimi, mianowicie stworzenia przy pomocy Hiszpanii większej floty
na Bałtyku, by potem trzymać w szachu Danię i zaatakować Szwecję. Projekty te

zrodziły się co najmniej w roku 1626 i wówczas już pomyślano, aby na czele floty
postawić królewicza Władysława, co ten przywitał z zadowoleniem. Plany jednak

nie znalazły uznania Zygmunta III, który nie chciał się zgodzić na objęcie przez
syna dowództwa.

Jak się wydaje, sam królewicz przyczynił się w pewnym stopniu w drugiej połowie
1628 roku do odżycia tego planu. Dowiadujemy się bowiem, że wystąpił wobec posła

hiszpańskiego z rozległym projektem wspólnej akcji Rzeczypospolitej, cesarza i
Hiszpanii. Tym razem myślał królewicz o jakimś wielkim desancie w Szwecji w

postaci parotysięcznej armii dowodzonej przez siebie, przewiezionej zapewne
przez flotę polską i hiszpańską. Plan ten znalazł uznanie posła hiszpańskiego,

skoro jednak przystąpiono do jego realizacji pokazało się, że ani cesarz nie ma
pieniędzy, by wspomóc skarb polski, ani Hiszpania nie kwapi się

" "Władysław IV
81

z udzieleniem pomocy na morzu. Tym samym, więc projekt obliczony na zapewnienie
królewiczowi jakiegoś szerszego pola do działania, spalił na panewce.

Jesienią 1628 roku Władysław udał się na Litwę, gdzie zatrzymał się w pięknie
położonym, niedawno otrzymanym starostwie mereckim. Nie porzucił jednak prób

wybrnięcia z impasu, w jakim się znajdował. Tym razem pomysły królewicza były
zarysowane w nieco mniejszej skali i dotyczyły najbliższych sąsiadów polskich.

Możliwe, że pod wpływem Radziwiłłów zwrócił Właysław uwagę na lennika Polski
księcia pruskiego i elektora brandenburskiego Jerzego Wilhelma, od kilku lat

piastującego tę godność. Nie był to mąż stanu większego formatu, ale położenie
jego posiadłości oraz kontakty z, obu wafczącymi obozami sprawiały, że zarówno

jedna, jak i druga strona uważała go za wygodnego sprzymierzeńca. Stosunek

background image

Jerzego Wilhelma do Polski był w gruncie rzeczy niechętny, co staje się

całkowicie zrozumiałe wobec tego, iż lenny układ wiążący go z Rzecząpospolitą
krępował w poważnym stopniu swobodę jego posunięć. Tę niechęć umiał jednak

troskliwie maskować, gdyż nie chciał w czasie toczącej się walki pozostawać
całkowicie w ręku jednego z adwenSarzy. W Polsce po roku 1626, kiedy to elektor

dziwnie łatwo pozwolił królowi szwedzkiemu zająć nie tylko Pilawę, ale znaczną
część Księstwa Pruskiego, odnoszono się z wielką podejrzliwością wobec swego

wasala. Elektor, który zaś obawiał się niemal w równej mierze tak swego
powinowatego Gustawa Adolfa, jak i Rzeczypospolitej, czynił co móg}, by

doprowadzić do pokoju w tym zakątku Europy.
Władysław zetknął się - jak widzieliśmy - stosunkowo wcześnie z dworem pruskim i

utrzymywał z nim od dłuższego czasu dość dobre stosunki, na co niemały wpływ
miały na pewno więzy łączące go ze współwyznawcą elektora, Krzysztofem

Radziwiłłem. Wiosną
82

1628 roku przyjął królewicz wysunięty przez Jerzego Wilhelma pomysł spotkania
się z nim w Zygmuntowie i w związku z, tym począł znowu snuć dalekosiężne plany.

Tak więc nie wiadomo dobrze, na jakiej podstawie przyjął on za pewnik, że
elektor gotów jest porzucić swe neutralne stanowisko i wziąć wraz ze swą armią

udział w wielkiej wyprawie wojsk cesansko-pol-sko-brandenburskich na Prusy, a
ściśle rzecz biorąc na Pilawę. Zajęcie tego portu oznaczałoby naturalnie

odcięcie znajdujących się na Pomorzu wojsk szwedzkich od ich ojczyzny, albowiem
Szwedzi nie posiadali właściwie innego dogodnego portu nad Bałtykiem poza tym

jednym, stanowiącym z racji swego położenia klucz do Prus. Rzecz jesna,
że w przypadku odebrania portu, królewicz, myślał na pewno o zatrzymaniu go

przez jakiś dłuższy czas w swym ręku.
Nieprędko przyszło królewiczowi zweryfikować te dalekosiężne plany. Zygmunt III

bowiem, jak zawsze decydujący się powoli i z namysłem, początkowo nie zgodził
się na odbycie spotkania syna z elektorem. Dopiero po pewnym czasie pod

naciskiem senatorów, w tym i samego prymasa Jana Wężyka, ustąpił i udzielił swej
zgody. W wyniku tego planowana na rok 1628 konferencja odbyła się w Zygmuntowie

w końcu maja
1629 roku. Stała się ona dla królewicza dowodem jak pospiesznie i jak

nierealnie tworzy swe plany. Elektor, aczkolwiek nie wyrzekał się myśli
uderzania kiedyś na Szwedów, odżegnał się w sposób stanowczy od

wszelkiej wspólnej i natychmiastowej akcji przeciw nim. Przy sposobności mógł
się królewicz przekonać, że Jerzy Wilhelm ani myśli o oddaniu swych portów czy

zamków granicznych w obce ręce.
Ostatecznie też wrócił Władysław z konferencji "zawiedziony i rozgoryczony". Raz

jeszcze, chociaż na pewno i nie ostatni, uzmysłowił sobie, jak łatwo bierze swe
życzenia za rzeczywistość i jak dokładnego roz-

poznania wymaga prowadzenie polityki zagranicznej.
Zawarty we wrześniu 1629 rozejm polsko-szwedzki w Starym. Targu sprawił, że

wszelkie pomysły królewicza dotyczące polityki zagranicznej stały się
nieaktualne, przynajmniej na razie. Z tym większą uwagą zajął się obecnie

kwestiami polityki wewnętrznej.
Końcowe bowiem lata panowania Zygmunta III, liczącego wówczas już 63 lata,

upływały pod znakiem zbliżającego się bezkrólewia i związanych z tym
niebezpieczeństw. Ostatnie bezkrólewie przeżyto 42 lata temu i w gruncie rzeczy

niewiele ludzi je pamiętało. Z opracowań historycznych wiedziano, że było ono
burzliwe i skończyło się wojną domową. Jedynie spokój panujący w sąsiedztwie

Rzeczypospolitej sprawił, że wojna ta nie pociągnęła za sobą poważniejszych
konsekwencji. Wprawdzie obecnie sytuacja była o tyle dobra, że istniało

potomstwo królewskie, ale nie wiedziano, czy między najstarszymi braćmi,
ewentualnie ich stronnikami, nie dojdzie do sporu. Z drugiej strony zdawano

sobie sprawę, iż sąsiedzi Polski, zwłaszcza Gustaw Adolf i car Michał
Fiedorowicz, uczynią wszystko, by wykorzystać moment bezkrólewia i zamącić

stosunki w Rzeczypospolitej. I pod tym względem, trzeba przyznać, nie mylono się
wcale. Po kraju rozchodziły się początkowo niepewne, potem prawie całkiem,

wiarygodne wieści, że król szwedzki gotów jest wystąpić ze swą kandydaturą i że
może rachować na zwolenników zarówno w kołach protestantów, jak i prawosławnych.

Wszyistko to skłaniało wielu polskich polityków do tego, by wybrać następcę albo
jeszcze za życia króla, albo też usprawnić przebieg przyszłej elekcji,

uchwalając odpowiednie przepisy prawne.

background image

Trudno wyobrazić sobie, aby królewicz nie interesował się tymi poczynaniami.

Jego spotkanie z Radziwiłłem w drugiej połowie 1629 roku, o którym jest
84

ciągle mowa w korespondencji prowadzonej z nim, było - jak się zdaje -

poświęcone właśnie tym zagadnieniom.
W lecie następnego roku (1630) sprawa elekcji, dotąd dyskutowana prywatnie,

została wreszcie otwarcie postawiona przed szlachtą. W instrukcji skierownej na
sejmiki przedsejmowe, król wskazując na swe podeszłe lata, słabe zdrowie,

niebezpieczeństwa grożące z zewnątrz, wzywał szlachtę, by "modus electionis
[sposób elekcji] tak namówiony był, żeby, mając expe-ditas rationes [pewne

sposoby], Rzeczpospolita obierania króla i praktyk i potęgi królestwa
afektujących nie bała się". Zastrzegał, iż nie myśli naruszać prawa o wolnej

elekcji, ale kto umiał czytać między wierszami mógł się domyślić, że jednak
królowi chodzi o wybór nasitępcy za jego życia.

Otwarte wystąpienie Zygmunta III z projektem zmiany systemu elekcji musiało
naturalnie wzbudzić czujność królewicza. W istniejącej sytuacji nie miał

pewności, czy w wypadku dojścia do elekcji królowa nie wystąpi z kandydaturą
swego syna Jana Kazi-' mierzą. Toteż słyszymy, że Władysław latem 1630 roku

wzywał osobnymi listami przyjaznych mu senatorów do zjawienia się na sejmie. By
zapewnić sobie odpowiednie poparcie, podjął kroki mające na celu doprowadzenie

do zgody między królem a swym poważnym sojusznikiem Krzysztofem Radziwiłłem.
Starania te wszakże nie szły łatwo. Wprawdzie udało się królewiczowi pozyskać

starą ochmistrzynią dworu Urszulę Gienger, gdy potem jednak zjawił się sam na
dworze dowiedział się, że "to wszystko do pewnego czasu odłożono".

Tymczasem wnet ukazały się pisma ulotne omawiające sprawę elekcji. Wśród nich
zasługuje na uwagę szczególnie jedno, przypisywane przez historyków Zygmuntowi

Kazanowskiemu. Autor nie zajmowiał się
85

1(1

tyle elekcją, ile samą osobą kandydata, przy czym najwyraźniej wskazywał na
królewicza Władysława. Jeśli bowiem, wśród zalet wymieniał takie, jak łatwość

obejścia z ludźmi, umiejętność pozyskiwania sobie przyjaciół, zdolność
zapominania drobnych krzywd, to wskazywał cechy charakteryzujące Władysława.

Nieoczekiwanie sejm mający się zająć sprawą elekcji, naznaczony pierwotnie na
jesień, wobec wybuchu zarazy musiał być opóźniony i zaczął się dopiero w

styczniu 1631 roku. Perspektywy pomyślnego załatwienia sprawy kształtowały się
od początku niekorzystnie. Szlachta przyjechała na sejm, sądząc po wynikach

sejmików, nastrojona raczej niechętnie do projektu. W związku z tym zapewne
senatorowie w większości wypowiedzieli się w swych wotach przeciw zmienianiu

dawnego prawa. Toteż, gdy pod koniec sejmu zaczęto uchwalać konstytucje, na
pierwszym miejscu znalazła się uchwała, w której król odnowił konstytucję z roku

1607 i musiał zapewnić, te nie dopuści do ponownego omawiania tej sprawy za
swego życia, a przekraczających to postanowienie uzna za wrogów ojczyzny.

Królewicz przebywał w czasie sejmu w stolicy i doprowadził do zgody między dwoma
głównymi magnatami Litwy, Lwem Sapiehą oraz Krzysztofem Radziwiłłem, nie udało

mu się jednak wygładzić stosunków między królem a tym ostatnim. Niedługo po
sejmie wybrał się Władysław w podróż zagraniczną, udając się za rada medyków "do

kwaśnych wód pod Pragę", dokładniej mówiąc do miejscowości Cheb, odległej jakie
150 km od Pragi w kierunku zachodnim.

Ten dość nieoczekiwany wyjazd królewicza do Czech, w chwili gdy wojska Gustawa
Adolfa posuwały się w głąb Niemiec, a wojska cesarskie oblegały Magdeburg,

wzbudził duże zainteresowanie i wywołał wiele pogłosek. Niektórzy przypuszczali,
że królewicz poro-

86
zumie się z cesarzem i obejmie komendę nad wojskiem cesarskim, inni, że

Władysław postanowił porzucić Polskę i zamierza ożenić się z jakąś zamożną
księżniczką włoską. Rozprzestrzeniano wiadomość jakoby królewicz wyjechał nie

pożegnawszy się nawet z rodzicami.
Gdy chodzi o podanie przyczyn wyjazdu, to jeśli odrzucimy motywy wyłącznie

zdrowotne, jesteśmy niestety zdani na przypuszczenia. Tak więc posiadamy
niepewną, ale wysoce prawdopodobną wiadomość, że przy okazji podróży zetknął sią

królewicz z będącym wtedy w niełasce słynnym wodzem cesarskim Albrech-tem

background image

Wallensteinem. Na spotkaniu, które miało się odbyć przed bitwą pod Breitenfeld

(17 września), omawiano perspektywy dalszej wojny w Niemczech. Królewicz podobno
wówczas wyraził sią, że ewentualnego zwycięzcę nad Gustawem będzie uważał "vor

den grossesten Capitein in der Welt". Relacja o tym spotkaniu nie jest
najpewniejsza, wydaje się jednak, że donosi o rzeczywistym wydarzeniu. 21

W czasie nieobecności Władysława w kraju zeszły z tego świata dwie osobistości
nieprzychylne Władysławowi. 10 lipca zmarła jego macocha królowa Konstancja i w

tym samym miesiącu popularny w Mało-polsce, a niechętny królewiczowi, książę
Jerzy Zbaraski. W niedługi czas potem przyszły dalsze, alarmujące wieści, które

sprawiły, że królewicz przerwał swój pobyt u wód i pospieszył do kraju.
Wiadomości te dotyczyły przyjaciela Władysława, Adama Kaza-nowskiego.

Jak wspomnieliśmy, już od czasu wyprawy moskiewskiej młody ten człowiek cieszył
się szczególnymi względami królewicza. Rosnącą jednak i pogłębiającą się

przyjaźń obserwował starzejący się król z niechęcią i niezadowoleniem, uważając,
iż Kazanowski wywiera z*y wpływ na syna. Nie mógł wszakże zakazać do-

rosłemu królewiczowi utrzymywania stosunków z człowiekiem, któremu można było
zarzucić jedynie nieco swobodniejszy styl życia. Gdy jednak król dowiedział się,

że Władysław odstąpił przyjacielowi dworek na Krakowskim Przedmieściu,
poprzednio ofiarowany mu przez ojca, przebrała się miara cierpliwości.

Wykorzystując nieobecność syna, jak i Kazanowskiego, przebywającego wówczas w
Królewcu, przeprowadził dokładną kontrolę gospodarki królewicza, zwłaszcza że

powszechna plotka głosiła, iż nie tylko Kazanowski, ale i inni jego przyjaciele
wyzyskują swego patrona. Kontrolę powierzono komisji, w skład której weszli:

wychowawca królewicza Gabriel Władysławski, dawny sekretarz królewicza Andrzej
Szołdrski, wreszcie sam kanclerz koronny Jakub Zadzik. Inspekcja wykazała, że

otoczenie królewicza wykorzystuje jego lekkomyślność i beztroskę. W mieszkaniu
Kazanowskiego znaleziono pewne sprzęty, Stanowiące niewątpliwie własność

Władysława. W związku z tpm opieczętowano jego mieszkanie i wszczęto jakieś
kroki w stosunku do innych dworzan.

Na to wszystko wrócił Władysław, wezwany prawdopodobnie przez zainteresowanych.
Zastawgzy tu, jak pisał do Radziwiłła, "pogrom jakiś na sługi moje i re-

formacyje jakieś nowe" zabrał się do działania, by zahamować postępowanie
komisji. Jak się zdaje, królewiczowi udało się bez trudu powstrzymać dalsze

kroki, gdyż starzejący się, załamany niedawną śmiercią żony król nie myślał
przecież toczyć wojny ze swym pierworodnym synem. Podobno postępowanie swe

tłumaczył tym, że wmówiono mu, by wszczął tę inkwizycję dla dobra samego
Władysława. Nietrudno też przyszło królewiczowi ostatecznie załagodzić

nieprzyjemny incydent. ;
Załatwiwszy tak swe osobiste sprawy, musiał królewicz rozejrzeć się w sytuacji

politycznej kraju. Ta nie
88

była zbyt pomyślna. Wiele znaków świadczyło o tym, że w przypadku bezkrólewia
potężny król Gustaw Adolf nie zostawi Rzeczypospolitej w spokoju. Jeszcze bowiem

w czasie ostatniego sejmu poszczególni senatorowie otrzymali listy od posła
szwedzkiego Roussela, który dość nietaktownie wypowiadał się przeciw elekcji

vivente rege. Jesienią roku 1631 wysłannicy Gustawa dotarli do Kozaków, usiłując
ich pozyskać na wypadek jakiejś akcji przeciw Polsce. Kozacy, którzy pamiętali

jeszcze powstanie Tarasa Fiedorowicza z roku 1630, stłumione przez
Koniecpolskiego, zachowali się bardzo lojalnie. Sam jednak fakt sięgnięcia przez

dyplomację szwedzką aż do Siczy musiał budzić zaniepokojenie polityków polskich
i królewicza. Powszechnie też lękano się, że Gustaw myśli o wystąpieniu ze swą

kandydaturą do tronu polskiego. Obawy te nie były pozbawione podstaw, albowiem
istotnie Gustaw miał ten zamiar, nie tyle nawet w nadziei osiągnięcia tronu, ile

po to, by - jak się sam wyraził - wywołać w Rzeczypospolitej zamieszanie
"tworząc stronnictwa i rzucając je wzajem na siebie". W Polsce nie wiedziano o

tym lub też podejrzewano jedynie, że królowi szwedzkiemu udało się nawiązać
kontakt z najwybitniejszymi przedstawicielami protestantów, którzy gotowi byli

szukać u Szwedów pomocy w przypadku zagrożenia stanowiska dysydentów w Polsce.
Jeśli wspomniane posunięcia Szwedów wystarczały, by poważnie zaniepokoić opinię

społeczeństwa, to na początku roku 1632 nie dość zgrabne posunięcie dyplomacji
szwedzkiej dowiodło, że wszystkie żywione poprzednio obawy są realne. Mianowicie

w lutym, w czasie gdy zjechała się szlachta na sejmiki przedsejmowe, poczęły
krążyć po kraju drukowane listy podpisane przez szwedzkiego posła Roussela, w

których wzywano szlachtę otwarcie, by po bliskiej śmierci Zygmunta III wybrała

background image

królem Gustawa Adolfa. Szlachta zareagowała

89
wielkim oburzeniem, targano je lub przesyłano do dworu. Ten nie przemyślany krok

dyplomacji szwedzkiej niemile dotknął nawet protestantów, którzy czuli się w
pewnej mierze skompromitowani, albowiem katolicy mogli na tej podstawie zarzucać

im porozumienie z; wrogiem Polski, gdyż można było przypuszczać, że Szwed nie
wysłałby listów, jeśliby nie rachował na zrozumienie u swych współwyznawców. W

sumie jednak listy te musiały zwiększyć niepokój przed nadchodzącym
bezkrólewiem. Wszak istotnie, Rzeczpospolita była niemal ze wszystkich stron

otoczona nieprzyjaciółmi i nie bez racji mówiono, że grozi jej więcej wojen, niż
posiada prowincji.

Wszystkie te wieści i obawy musiały docierać w jakiejś mierze do królewicza,
który spędzał ostatnią zimę za życia ojca w swym ulubionym Mereczu, wypełniając

czas polowaniami i rozważaniami na tematy polityczne. O jego planach na
najbliższą przyszłość informuje nas do pewnego stopnia poseł brandenburski Piotr

Bergmann.. W grudniu 1631 roku odwiedził on królewicza w Mereczu i odbył z nim
dłuższą konferencję, w czasie której Władysław dokonał przeglądu najważniejszych

zagadnień politycznych stojących przed Polską. Otóż - według relacji posła -
Władysław zamierzał w przypadku objęcia rządów dojść za wszelką cenę do

porozumienia z Gustawem Adolfem, jak się wydaje, zadowalając się jakimś
odszkodowaniem dla siebie i królewiczów za zrzeczenie się praw do korony

szwedzkiej. Liczył on przede wszystkim na pomoc elektora brandenburskiego,
cieszącego się względami u króla szwedzkiego. Podobno chciał uczynić możliwie

dalekie ustępstwa na rzecz Jerzego Wilhelma za przygotowanie gruntu w Szwecji.
Ponieważ Władysław umiał zdobywać sobie zaufanie swych rozmówców, Bergmann

opuścił Merecz przekonany, że istotnie posiadł najważniejsze wytyczne po-

90
lityki przyszłego króla Polski. Czy jednak plany przedstawione Bergmannowi

odpowiadały właściwym zamiarom Władysława? Czy nie chodziło tu jedynie o
uspokojenie króla szwedzkiego, skłonienie go, by w czasie przyszłego bezkrólewia

nie mącił wody w Polsce. Trudno na to z całą pewnością odpowiedzieć. Są dane
przemawiające za tym, iż większość z tego, co królewicz powiedział posłowi

elektora, stanowiło zasłonę dymną właściwych planów. Wiadomo bowiem, że prawie
równocześnie prowadził Władysław w najgłębszej tajemnicy rokowania z

Wallensteinem, który ponownie miał objąć dowództwo nad armią cesarską, w sprawie
udzielenia mu wydatnej pomocy. Według relacji posła austriackiego, Arnoldyna de

Clarstein, królewicz miał przybyć nią Śląsk na czele paru tysięcy polskich
żołnierzy zaciągniętych przez siebie oraz większych jeszcze kontyngentów

zwerbowanych przez, wojewodę ruskiego, Stanisława Lubomirskiego, i objąć
dowództwo nad polako-iaustriacką armią znajdującą się na Śląsku. W związku z

tymi planami wysłał królewicz wiosną 1632 swego sekretarza do Wallensteina w
celu ostatecznego załatwienia sprawy.

Fakty te zmuszają do podania w wątpliwość szczerości uczynionych wobec posła
brandenburskiego wynurzeń, tym bardziej że - jak się wydaje - perspektywa walki

ze Szwedami w gruncie rzeczy bardziej odpowiadała królewiczowi, niż pomysły
zawarcia z nimi porozumienia.

Zanim jednak plany Władysława weszły w stadium realizacji, nastąpiły wydarzenia
zmieniające radykalnie sytuację w Polsce. Zygmunt III, który jeszcze w czasie

świąt Wielkanocy czuł się dobrze, nieoczekiwanie w dniu 23 kwietnia został
rażony apopleksją. Królewicz przebywał wówczas poza stolicą, pospiesznie

zawiadomiony o wypadku zjawił się 27 kwietnia u lo-za umierającego ojca. Dwa dni
później zrzekł się król

91
w obecności bawiących na dworze Szwedów swych praw do korony szwedzkiej na rzecz

Władysława. Śmierć Zygmunta III nastąpiła nad ranem 30 kwietnia 1632 roku.
Wschodzące słońce oświeciło przez otwarte okna zamku martwy zewłok królewski,

przy którym odprawiano mszę świętą. Zwiastowało ono również pierwszy dzień
bezkrólewia.

BEZKRÓLEWIE I ELEKCJA

Śmierć ojca, a więc chwila, o której Władysław chyba niejednokrotnie myślał, do
której się przygotowywał, stanowiła w jego życiu niewątpliwie moment zwrotny.

Wprawdzie jako człowiek już od kilkunastu lat dojrzały mógł decydować o sobie i

background image

swym otoczeniu, jak dotąd jednak stały punkt odniesienia dla jego wszystkich

poczynań stanowił Zygmunt III, będący nie tylko ojcem, lecz i królem. Zygmunt
III mógł nie tylko czegoś nie aprobować, nie pochwalić, ale, jak widzieliśmy,

mógł czegoś zakazać i to bezapelacyjnie. Teraz ten punkt odniesienia przestawał
istnieć, wartość uczynków królewicza miał osądzać słusznie czy niesłusznie

naród, a w ostateczności bliższa bądź dalsza przyszłość.
Ta poważna odpowiedzialność zaczynała się, mimo że Władysław jeszcze ciągle był

teoretycznie nadal prywatną osobą. Wprawdzie według prawa z chwilą śmierci króla
władza przechodziła w ręce prymasa i senatu, ale szanowne to ciało zajmowało się

głównie zapewnieniem państwu w tym okresie bezpieczeństwa i spokoju. O przyszłej
polityce państwa, o jej orientacji musiał myśleć w pierwszym rzędzie sam

królewicz, od tego bowiem, jakie kroki przedsięweźmie już w czasie bezkrólewia,
w którą stronę skieruje nawę paĄstwową, miały w poważnym stopniu zależeć

późniejsze losy państwa.
93

w obecności bawiących na dworze Szwedów swych praw do korony szwedzkiej na rzecz

Władysława. Śmierć Zygmunta III nastąpiła nad ranem 30 kwietnia 1632 roku.
Wschodzące słońce oświeciło przez otwarte okna zamku martwy zewłok królewski,

przy którym odprawiano mszę świętą. Zwiastowało ono również pierwszy dzień
bezkrólewia.

BEZKRÓLEWIE I ELEKCJA
Śmierć ojca, a więc chwila, o której Władysław chyba niejednokrotnie myślał, do

której się przygotowywał, stanowiła w jego życiu niewątpliwie moment zwrotny.
Wprawdzie jako człowiek już od kilkunastu lat dojrzały mógł decydować o sobie i

swym otoczeniu, jak dotąd jednak stały punkt 'Odniesienia dla jego wszystkich
poczynań stanowił Zygmunt III, będący nie tylko ojcem, lecz i królem. Zygmunt

III mógł nie tylko czegoś nie aprobować, nie pochwalić, ale, jak widzieliśmy,
mógł czegoś zakazać i to bezapelacyjnie. Teraz ten punkt odniesienia przestawał

istnieć, wartość uczynków królewicza miał osądzać słusznie czy niesłusznie
naród, a w ostateczności bliższa bądź dalsza przyszłość.

Ta poważna odpowiedzialność zaczynała się, mimo że Władysław jeszcze ciągle był
teoretycznie nadal prywatną osobą. Wprawdzie według prawa z chwilą śmierci króla

władza przechodziła w ręce prymasa i senatu, ale szanowne to ciało zajmowało się
głównie zapewnieniem państwu w tym okresie bezpieczeństwa i spokoju. O przyszłej

polityce państwa, o jej orientacji musiał myśleć w pierwszym rzędzie sam
królewicz, od tego bowiem, jakie kroki przedsięweźmie już w czasie Bezkrólewia,

w którą stronę skieruje nawę państwową, miały w poważnym stopniu zależeć
późniejsze losy państwa.

93
Tymczasem sytuacja w Polsce w roku 1632 nie była, mimo pozorów, łatwa. Wprawdzie

w danej chwili znajdowała się Rzeczpospolita w stanie pokoju ze wszystkimi
sąsiadami, jednak stosunki z jej dwoma najpoważniejszymi wrogami, Rosją i

Szwecją, normował nie układ pokojowy, lecz tylko rozejm. Z tych jeden - ze
Szwecją - kończył się w roku 1635, drugi - z Rosją - już w 1633 roku. O ile ze

strony króla szwedzkiego, zajętego wojną w Niemczech, można było spodziewać się
względnego spokoju, to wiele przemawiało za tym, że car Michał nie odczeka

terminu rozejmu i wykorzysta chwile bezkrólewia, by zaatakować Rzeczpospolitą.
Na dworze królewicza nie wiedziano o porozumieniu istniejącym między Moskwą a

Szwecją, orientowano się jednak, że łączą ich dobre stosunki. W tej sytuacji,
kiedy jeszcze nie było pewności, czy i Tatarzy ni^ wykorzystają chwili słabości

państwa i nie uderzą na południowe kresy, decyzja, jak pokierować nawą
Rzeczypospolitej, nie należała do łatwych.

W konsekwencji też Władysław, który za życia ojca niejednokrotnie krytycznie
odnosił się do jego poczynań, nie zdecydował się na zmianę zasadniczej linii

polityki państwa, to jest nie zamierzał zrywać więzów łączących Polskę z
faktycznie jedynym jej sprzymierzeńcem, cesarzem rzymskim narodu niemieckiego.

W pierwszej chwili może nam się takie stanowisko Władysława wydać dziwne. Wszak
wówczas wojska szwedzkie okupowały znaczną część Rzeszy, a wojska cesarskie

ponosiły jedną klęskę po drugiej. Musimy jednak pamiętać, że Władysław mógł
wiedzieć o tym, iż pozycja 'króla szwedzkiego w Niemczech nie jest tak pewna,

jak się na pierwszy rzut oka zdawało, gdyż do ostatecznej rozprawy jeszcze nie
przystąpił ani najwybitniejszy wódz cesarski, Wallenstein, ani nie zmierzyły się

z nim oddziały słynnej piechoty hiszpańskiej. Orientował się też, że

background image

poszczególni książęta protestanccy nie

54
ufali mu zbytnio. Sam fakt - jak sądzę - iż zwycięstwo króla szwedzkiego byłoby

mu bardzo nie na rękę ułatwiał wiarę Władysława w ostateczny sukces cesarza.
To były przesłanki pierwszego samodzielnego kroku królewicza, który znamy pod

nazwą misji Henicjusza. Jezuita Henicjusz udawał się na dwór cesarski oficjalnie
w imieniu wszystkich synów Zygmunta III; jest jednak rzeczą pewną, że

rzeczywistym autorem instrukcji i zawartego w niej projektu był Władysław,
aczkolwiek poszczególne jej punkty na pewno akceptowali pozostali bracia

królewicza, a przede wszystkim w głównej mierze Jan Kazimierz.22
Projekt, który Henicjusz miał przedstawić cesarzowi, wychodził z dwóch założeń.

2e ceisarz jako bliski krewny królewiczów gotów jest zająć się ich losem, poza
tym, że wcześniej czy później będzie niczym nie skrępowanym władcą Rzeszy. W

związku z powyższym dopominali się królewicze o zaopatrzenie dla siebie. Tak
więc Karol Ferdynand chciał otrzymać biskupstwo kamieńskie na Pomorzu, Olbracht

pretendował do biskupstwa ołomunieckiego, dla Aleksandra upominano się o Pomorze
i Brandenburgię, uważając, że tę ostatnią prowincję można odebrać Jerzemu

Wilhelmowi, jako temu, który popełnił zdradę, łącząc się ze Szwedami. Gdy chodzi
o najstarszych królewiczów, to dla Jana Kazimierza przewidywano tron polski, dla

Władysława zaś szwedzki. Proponowano w związku z tym, by cesarz pokonawszy króla
szwedzkiego nakłonił go do oddania PO swej śmierci tronu Władysławowi. Do czasu

odzyskania Szwecji miał się Władysław zadowolić księstwem, wirtemberskim,
nadanym mu przez cesarza, Oraz Finlandią, Estonią i Inflantami, odstąpionymi

Przez Gustawa. By w pewnej mierze usprawiedliwić P°mysł zapewnienia Władysławowi
korony szwedzkiej, 1 nie polskiej, umieszczono w instrukcji cbaraktery-

95
styczny ustęp. Wspomniano mianowicie, że królewicz od wczesnej młodości "nie

mógł się zżyć z Polską i starał się o niemieckie posiadłości".
Wysunięty projekt, który zresztą dostał się do rąk historyków polskich dopiero z

początkiem XX wieku, był już wówczas zaskoczeniem dla znawców tych czasów, sądzę
zaś, że i dla niejednego miłośnika historii może być szokiem. Mimo woli ciśnie

się pytanie, czy istotnie Władysław był autorem pomysłu i czy traktował go
poważnie. Gdy chodzi o pierwsze pytanie, to projekt ten nosi tak wyraźne cechy

umysłowości królewicza, tak dalece zgodny jest z późniejszymi jego planami, że
musimy uznać autorstwo Władysława za rzecz bezsporną. Czy jednak istotnie

królewicz traktował ten pomysł poważnie? I na to pytanie -• jak sądzę-; trzeba
odpowiedzieć twierdząco. Wiemy dobrze, że do końca swego życia królewicz marzył

o odzyskaniu Szwecji, a wiedział także, iż szlachta nie zgodzi się na to, by
równocześnie panował w obu krajach. Toteż odstąpienie w tym wypadku korony

polskiej najstarszemu przyrodniemu bratu wydaje się rzeczą całkowicie
zrozumiałą. Na zrodzenie się tego planu wpłynęła - być może - także świadomość,

iż w kraju istnieją pewne koła i pewne jednostki wśród magna-terii, które by
chętniej widziały na tronie polskim Jana Kazimierza.

Inna rzecz, czy Władysław mógł się spodziewać zaakceptowania pomysłu przez
cesarza. Jeśli - jak sądzę - mógł żywić pewne nadzieje, to w gruncie rzeczy

musiały one być wątłe. Można było wprawdzie wierzyć w ostateczny triumf cesarza
nad najeźdźcą, z drugiej sitrony jednak istniała prawda niezbita, że zwycięski

król szwedzki stał w danej chwili niemal w sercu Niemiec i że popierali go
liczni książęta protestanccy. W takiej sytuacji trudno było spodziewać się

wiążącej obietnicy cesarza w sprawie korony szwedzkiej czy też
96

18. Gustaw Adolf. ; Portret nieznanego malarza
19. Zygmunt III na marach; rok 1632

20. Wallenstein; około
roku 1624. Portret van

Dycka
21. Jakub Sobieski, kasztelan krakowski

wymienionych w instrukcji księstw. A ponieważ króle-lewicz rychło się przekonał,
że szansę jego na polu elekcyjnym przedstawiały się znacznie lepiej niż szansę

przyrodniego brata, dłużej się nie wahał. Dlatego też, obserwując zachowanie się
królewicza już w pierwszych miesiącach bezkrólewia, przekonujemy się, że

traktował ten projekt jako niebyły i szedł naprzód z oczyma utkwionymi w jedyny
realny cel, koronę polską. Dość szybko zresztą, zapoznawszy się z odmowną

odpowiedzią Wiednia na jego propozycję, przekonał się, że postępuje słusznie i

background image

rozsądnie.

Droga do korony polskiej, korony Bolesławów, Kazimierzów, Władysławów i
Zygmuntów, była w gruncie rzeczy na pierwszy rzut oka łatwa. Wspomniana

uprzednio grupa magnatów świeckich i duchownych, odnosząca się z niechęcią do
Władysława, stopniała dość szybko i w zasadzie nie miała znaczenia. Chodziło

jednak o co innego. W jaki sposób, za jakie ustępstwa uzyska się panowanie w
Polsce. Wszak - jak wiadomo - na każdej elekcji formułowano na nowo warunki, na

których władca miał objąć rządy. W tym zaś wypadku było rzeczą pewną, że
szlachta będzie dążyła do ich zaostrzenia.

Ktokolwiek zapoznał się nieco dokładniej z końcowym okresem panowania Zygmunta
III, ten wie, iż w ostatnim piętnastoleciu swych rządów król w większości

wypadków umiał narzucić sejmowi swą wolę. Co więcej, naruszał nie jednokrotnie
istniejące prawo, a powaga jego była, mimo wszystko, tak wielka, korzystał z tak

zdecydowanego poparcia większości senatorów, że chociaż nawet szlachta burzyła
się, protestowała, to jednak król umiał postawić na swoim. Było pewnego rodzaju

nieszczęściem, iż to naruszanie praw, istotnie krępujących swobodę działania
króla, dokonywało się via facti, a nie dochodziło do zmiany postanowień

prawnych. Obecnie więc szlachta mogła uwa-
Władysław IV

97
żać, że nadszedł czas, by na Władysławie wymusić odpowiednie gwarancje. Stąd też

już na konwokację poszczególne sejmiki przysyłały posłów z całym naręczem
eksorbdtancji, czyli naruszeń praw.

W tej sytuacji królewicz nie miał łatwego zadania. Należało przecież z, jednej
strony przekonać szlachtę, że nie będzie przeciwnikiem jej przywilejów,

zwolennikiem r zad ów absolutnych, z drugiej jednak nie pozwolić zbytnio siebie
skrępować. Rzecz jasna, ponieważ królewicz nie miał głosu na konwokacji i

elekcji, jego sprawy niogli popierać jedynie stronnicy. Szczęśliwie wśród
licznych eksorbitancji znajdowały się i takie, jak na przykład sprawy religijne,

które gotów był z całym przekonaniem przyjąć.
Jak wiadomo, Zygmunt III prowadził swoistą politykę religijną. Nie posuwając się

do żadnych bezpośrednich nietolerancyjnych kroków, patrzał jednak przez palce na
antydysydenckie wybryki po miastach, nie przejmował się niszczeniem przez tłum

miejski kościołów innowierców, równocześnie zaś był wyraźnie nietolerancyjny
wobec prawosławia, popierając znienawidzoną przez dyzunitów unię. Jeśli dodamy

do tego fakt, że król świadomie pomijał dysydentów przy ważniejszych
nominacjach, że jednocześnie propaganda kontrreformacji nie pozo'stawala bez

rezultatu, nie zdziwimy się, iż innowiercy, i to zarówno protestanci, jak i
prawosławni, uczuli się poważnie zagrożeni. Wystarczyło przecież porachować

senatorów, by przekonać się, że już w latach 1613-1617 zasiadało w senacie
jedynie 3-8 dysydentów, podczas gdy jeszcze z początkiem panowania Zygmunta III

było ich 25-27. Nic dziwnego zatem, iż cały obóz protestancko-prawosław-ny
domagał się nowych praw, zabezpieczających ich stan posiadania, zapewniających

im przestrzeganie konfederacji warszawskiej.
Na czele zjednoczonego obozu innowierców stali dwaj

98
magnaci: Krzysztof Radziwiłł na Litwie i Rafał Leszczyński w Wielkopolsce. Obaj

zaprzyjaźnieni z królewiczem Władysławem. Poparcia poza tym udzielał im również
dość poważny odłam katolików, mianowicie tych, którym drogie były jeszcze dawne

hasła tolerancyjne złotego wieku i tych, którzy z rosnącym niepokojeni patrzyli
na wzrost znaczenia hierarchii katolickiej.

Jak wspomnieliśmy, królewicz gotów był całemu temu obozowi udzielić w miarę
możliwości swego poparcia, albowiem w przeciwieństwie do ojca był przekonań

tolerancyjnych i od młodości chętnie utrzymywał dobre stosunki z innowiercami.
Poza tym kierował się także wyrachowaniem. Jeśli przecież marzył o objęciu

rządów w Szwecji, to musiał dowieść swym przyszłym poddanym, iż przekonania
religijne nie są dla niego sprawą zasadniczą, że chociaż katolik będzie umiał

się znaleźć w protestanckiej Szwecji. Ponadto Władysław ciągle jeszcze myślał o
swych prawach do korony moskiewskiej i dlatego, jak również, by nie zrażać sobie

świetnych żołnierzy - kozaków, gotów był okazać maksimum wyrozumiałości wobec
błahoczestia. Przy tym wszystkim jednak istniała pewna granica, której nie

zamierzał lub też nie mógł przekroczyć. Musiał się ostatecznie liczyć z potężną
hierarchią kościelną jak też z aktywnym obozem gorliwców katolickich.

W takich nastrojach udawali się liczni posłowie szlacheccy na zjazd konwokacyjny

background image

do Warszawy, w takim usposobieniu oczekiwał Władysław wyników zjazdu, który

zaczął się 22 czerwca 1632 roku.
Marszałkiem konwokacji obrano hetmana litewskiego Krzysztofa Radziwiłła,

przywódcę protestantów litewskich. Zapowiadało to pomyślny przebieg obrad,
albowiem można się było spodziewać, że Radziwiłł, chociażby ze względu na

bliskie stosunki z królewiczem, nie dopuści do ich zerwania i wpłynie na
współwyznaw-

99
ców, by spraw wyznaniowych nie stawiali na ostrzu miecza. Niemniej jednak

kwestie religijne miały stanowić główny niemal temat obrad zgromadzenia.
Ponieważ narady zaczęły się od ostrych ataków prawosławnych na unitów, 28

czerwca powołano specjalną komisję do ułożenia spornych kwestii i zaproponowania
nowych praw, które by na przyszłość zapobiegły naruszeniu pokoju religijnego.

Gdy komisja wszczęła obrady, przystąpiono na plenum do słuchania poselstw. Treść
tych legacji w ten czy inny sposób dotyczyła królewicza. 28 czerwca mieli

posłuchanie posłowie kozaccy zgłaszający szereg próśb, w tym prośbę o opiekę nad
Kościołem dyzunickim oraz petycję o przyznanie im prawa głosu na elekcji,

zapowiadając, że oddadzą go na królewicza. Dwa dni później posłowie wojska kwar-
cianego* również upominali się o prawa głosu. Z podobnym żądaniem wystąpił 3

lipca poseł elektora, powołując się na fakt, że jego pan jako kiążę pruski
posiada stanowisko równe senatorskiemu.

Wreszcie 4 lipca zarówno protestanci, jak i prawosławni przedstawili swe
postulaty, wręczając odpowiednie pisma prymasowi i biskupom. Szły one w

pierwszym rzędzie w kierunku zabezpieczenia przyznanych im niegdyś praw. Tak
więc domagali się, by innowiercy mieli zagwarantowany dostęp do urzędów

ziemskich oraz miejskich, bezpieczeństwo nabożeństw, by metropolię oddano
prawosławnym, pozwalając metropolicie uznać zwierzchność patriarchy

konstantynopolitańskiego. Z nowych żądań warto wymienić propozycję, aby
duchownych innowierczych sądzono tak, jak gdyby byli szlachtą oraz ustanowienia

przy królu specjalnego przedstawiciela różnowierców, którego zadaniem, przy
zagwarantowaniu swobodnego dostępu do króla, byłoby bronienie swych

współwyznawców.
Katolicy przyjęli postulaty innowierców z oburzeniem. Jerzy Ossoliński,

reprezentujący najbardziej re-
100

akcyjne skrzydło katolickie, oświadczył nawet, iż w żadnym innym państwie nie
wystąpili różnowiercy z podobnymi żądaniami. Przy tym wszystkim jednak zdawali

oni sobie dobrze sprawę, że coś trzeba będzie dla nich uczynić. Przemawiały za
tym różne względy.

Tak więc, bodaj po raz pierwszy mieli katolicy do czynienia nie tylko z
protestantami, których siły słabły niemal z roku na rok, ale z całym obozem

innowierczym, obejmującym również i prawosławnych. Gdy w czasie konwokacji
doszło do konferencji obu tych odłamów, Radziwiłł i metropolita kijowski - jeden

w imieniu protestantów, drugi prawosławnych, złożyli obietnicę, że nie odstąpią
się .nawzajem. Trudno też było nie uznać takich argumentów wysuwanych przez

innowierców, jak konieczność pozyskania kozaków i szerokich kół ludności ruskiej
czy groźba interwencji szwedzkiej w obronie pro-testantów. Miały one swą wagę,

tym bardziej że w czasie bezkrólewia dochodziły do Polski z jednej strony
wiadomości o sukcesach króla szwedzkiego w Niemczech, z drugiej pogłoski, mające

się szybko sprawdzić, o najeździe wojsk mosikiewskich na graniczne tereny
Rzeczypospolitej.

Nie bez racji podejrzewano Gustawa Adolfa, że gotów jest wystąpić ze swą
kandydaturą do tronu polskiego, oraz innowierców o utrzymywanie w głębokiej

tajemnicy kontaktów z Lwem Północy, jak nazywali wówczas protestanci młodego
króla szwedzkiego. Próby rozbicia jedności obozu innowierczego poprzez obietnicę

zapewnienia wyłącznie szlachcie pełnej tolerancji spaliły na panewce. W czasie
jednego z posiedzeń sejmowych oświadczył Radziwiłł uroczyście, że "w sprawach

religii nie zna różnic stanowych lub rodzinnych, najbiedniejszego chłopa uważa
za równego najdostojniejszemu dygnitarzowi". Gdy katolicy nie chcieli zdobyć się

na żadne poważniejsze usitępstwa, Radziwiłł przypomniał, że protestanci
niejednokrotnie przelewali krew

...J* -
za ojczyznę i nadal gotowi są to czynić, ale tylko wówczas, jeśli się uwzględni

ich życzenia. Ostrzegał także przed możliwością dojścia do sytuacji, gdy

background image

protestanci będą "wbrew swej woli zmuszeni sięgnąć po ostateczne środki".

Istotnie, jak się zdaje, myśleli oni początkowo o użyciu siły. Świadczy o tym
pytanie postawione przez Radziwiłła Bergmannowi, czy elektor mógłby udzielić

innowiercom pomocy w wypadku, "gdyby była potrzebna siła". Warto podkreślić, że
poseł brandenburski czynił nadzieję na pomoc wojskową, nie obiecywał natomiapt

wsparcia pieniężnego.
W tej sytuacji zdawało się, iż katolicy będą musieli ustąpić. Tymczasem stało

się inaczej. Po kilkunastu dniach twardych sporów przyznano innowiercom jedynie
nieznaczne ustępstwa. Zgodzono się więc, że protestanci będą mogli w swych

dobrach budować zbory, nie czekając na pozwolenie biskupa, że na prawach gości
będą mogli odprawiać nabożeństwa w Warszawie, że wreszcie podejmie się

odpowiednie kroki w celu załagodzenia sporów religijnych w miastach.
Prawosławnym natomiast w wyniku interwencji samego królewicza, który wziął w swe

ręce sprawę porozumienia między obu wschodnimi wyznaniami, obiecano odstąpienie
pewnej liczby kościołów i klasztorów, będących w danej chwili w posiadaniu

unitów. Innowiercy ze swej strony musieli się zgodzić na podpisanie przez
biskupów konstytucji z odpowiednimi zastrzeżeniami, to jest pod warunkiem, że

ustawy nie naruszą całości praw Kościoła katolickiego.
W sumie więc ustępstwa były małoznaczne, nie odpowiadające ani nadziejom, ani

groźbom innowierczym. Odczuwali to również współcześni. "Nasze stany
ewangelickie - pisał Bergmann - zaczęły pieśń wysoko, jednak nie wytrwały...

Tłumaczą się, że istniała obawa mordu w rodzaju paryskiego." Po zakończeniu
obrad prawosławni skarżyli się na protestantów, że ich opu-

102
ścili w potrzebie. Co było powodem takiego stanu rzeczy?

W pewnej mierze - sądzę - wpłynął na innowierców Władysław. Jak wiemy,
pośredniczył on między unitami a dyzunitami i, zdaje się, zrobił tym ostanim

nadzieję na dalsze ustępstwa z chwilą objęcia rządów. Gdy chodzi o protestantów,
to - być może - Władysław przekonał Radziwiłła, że dalsze ustępstwa zraziłyby do

niego skrajny obóz katolików, co w konsekwencji mogłoby przeszkodzić jego
wyborowi. Ostatecznie protestantom zależało na tym, by na tronie polskim zasiadł

władca znany ze swej tolerancji i życzliwości wobec innowierców.
Mimo to jednak nie sądzę, by wpływ Władysława był tu decydujący. Prawdopodobnie

protestanci woleli poczekać na rozwój wypadków w sąsiednich Niemczech,
zorientować się na kogo i na co mogą liczyć, gdy chodzi o pomoc zagraniczną, i

podjąć dalszą walką o swe prawa na zjeździe elekcyjnym. Niewątpliwie jakąś rolę
odegrała obawa przed ewentualnymi rozruchami religijnymi, które mogły okazać się

bardzo niebezpiecznymi dla państwa. Wreszcie nie bez znaczenia było poczucie
własnej słabości.

Sejm konwokacyjny, kończący swe obrady w połowie lipca, nie załatwił prawie
żadnych ważniejszych eksor-bitancji. Uchwalono jedynie postanowienia, które

miały zapewnić bezpieczeństwo obradujących w czasie elekcji. Odmówiono zarówno
Kozakom, jak i elektorowi prawa głosu na elekcyjnym zjeździe. Na prośbę

królewicza pozwolono, by rodzina królewska korzystała przez czas bezkrólewia z
dochodów dóbr stołowych. Termin zjazdu elekcyjnego naznaczono na 27 września. 23

Stosunkowo spokojny przebieg konwokacji wróżył dobrą przyszłość. W gruncie
rzeczy po zakończeniu sejmu wszyscy prawie byli pewni, że królewicz Władysław

zostanie bez trudu wybrany królem. Prawdę
103

powiedziawszy traktowano go już jako potencjalnego władcę. Wielu senatorów dało
temu wyraz, udając się po zakończeniu konwokacji na zamek, by pożegnać

Władysława. Królewicz, aczkolwiek zadowolony z przebiegu konwokacji, na pewno
zdawał sobie sprawę, że sytuacja nie jest całkowicie jasna.

Przegląd horyzontu politycznego Rzeczypospolitej nie mógł budzić otuchy. Na
zachodzie wprawdzie pokazało się, że "niezwyciężony" napotkał pod Norymbergą

godnego przeciwnika w osobie Wallensteina, wielotygodniowa jednak kanonada nie
zakończyła się praktycznie niczyim zwycięstwem. Gdy chodzi o północny wschód, to

zapewne doszły do Polski wiadomości o gromadzeniu wojsk rosyjskich na
pograniczu, co z czasem miało doprowadzić do uderzenia na Rzeczpospolitą.

Groźniejsze jeszcze wieści napływały z południa
0 przygotowaniach do wojny Turcji i jej porozumieniu z Rosją i Szwedami.

Szczególnie te ostatnie wywołały ogromne zaniepokojenie. Nie omieszkano nawet
pisać w tej sprawie do Wallensteina.

Nie wszystko przy tym było jasne dla ówczesnych polskich mężów stanu i dla

background image

królewicza. Dochodziły ich słuchy o zamiarach Gustawa Adolfa pretendowania do

korony polskiej, nie wiedzieli jednak, że zaraz po śmierci Zygmunta III
Krzysztof Radziwiłł zachęcał wręcz króla szwedzkiego, by zgłosił swą

kandydaturę,
1 zapewniał powodzenie w wypadku, jeśli Gustaw zdecyduje się oddać Polsce

Inflanty i Prusy oraz przyłączyć do Polski Śląsk po Odrę. Nie wiedziano też o
tym, że król szwedzki zdecydował się przyjąć propozycję litewskiego wielmoży i

wysłać na elekcję posłów ze zleceniem "dass man gehe so weit man kann, und da es
nicht angehet, kann doch nicht schaden, das man ver-sucht hat". Innymi słowy

trzeba próbować, ile się da, a jeśli się nie uda, to jednak nie zaszkodzi
popróbować. Jak widać, Gustaw Adolf nie spodziewał się sukcesu na

104
polu elekcyjnym, uśmiechała mu się wszakże sama myśl wywołania w Polsce

niepokojów.
W połowie sierpnia rozeszły się po Warszawie dalsze, niepokojące wiadomości. "Tu

jest wieść - pisał ze stolicy korespondent marszałka wielkiego litewskiego Jana
Sapiehy - że książę pruskie już jest w Prusiech i był tam u niego jakiś zjazd w

Pisi, był tam książę kur-landzki, pan wojewoda bełzki, a snąć i książę hetman
[Krzysztof Radziwiłł], czego ja jednak nie twierdzę." Wiadomość ta -- chociaż

podana z zastrzeżeniami -wystarczyła, by zaniepokoić opinię. Rzeczywistość
wszakże przedstawiała się jeszcze groźniej. Wprawdzie na zjazd do Pisza przybył

jedynie Radziwiłł, ale zaproponował wręcz elektorowi "wierną i nierozerwalną
łączność" między nim a wszystkimi innowiercami w Polsce, doradzając sojusz z

kozaczyzną, zyskanie dyplomatycznego poparcia ze strony Anglii, Danii a nawet
Szwecji w celu uzyskania odpowiednich praw dla dysydentów Rzeczypospolitej.

Ostrożnemu elektorowi udało się jakoś uspokoić swego rozgorączkowanego
współwyznawcę, przebieg jednak konferencji wskazuje wyraźnie, że innowiercy nie

myśleli zadowolić się uzyskanymi na konwokacji ustępstwami. Z innych źródeł
wiemy też, że w przypadku dojścia do walk religijnych w Polsce Szwecja miała

nakłaniać elektora do udzielenia innowiercom pomocy, gdyby zaś odmówił, gotowa
była uczynić to sama.

Jak więc widzimy nad Rzecząpospolitą, mimo spokojnego przebiegu konwokacji,
kłębiły się nadal chmury. Królewicz, który niewątpliwie mógł dostrzegać jedynie

zarysy grożącego niebezpieczeństwa, nie czuł się pewnie, o czym świadczy list do
Wallensteina. Stwierdzał w nim, że pociesza go fakt obietnicy danej przez wodza

cesarskiego udzielenia "na wszelki wypadek pomocy". Do zwiększenia niepokoju
królewicza musiały się przyczynić dalsze wiadomości. Po Warszawie bowiem roze-

105
szła się wieść, że do Polski jadą posłowie Gustawa Adolfa, przy czym naturalnie

nie było wiadomo, jaką otrzymali instrukcję. Przez jakiś czas krążyła też w
stolicy pogłoska o zamiarze elektora, by na czele 1800 ludzi przybyć na Wolę.

Stopniowo jednak sytuacja zaczęła się wyjaśniać. Dowiedziano się najpierw, że
elektor nie myśli o przyjeździe do Warszawy. Z końcem sierpnia zjawił się w

stolicy wysłannik Radziwiłła - Piotr Kocblewski i przedstawiwszy sprawy
poruszane przez jego pana w Piszu, naturalnie nie wszystkie, starał się uspokoić

królewicza. Przede wszystkim mógł z pełną odpowiedzialnością poinformować go, że
istotnie Radziwiłł, jak również elektor, gotowi są ze wszystkich sił popierać na

elekcji Władysława. Odpowiadało to rzeczywiście prawdzie, albowiem Radziwiłł już
stosunkowo wcześnie wyrzekł się żywionych poprzednio zamiarów popierania

kandydatury Gustawa. Z początkiem września wyjechał królewicz ze stolicy, udając
się pod Zakroczym, najprawdopodobniej po to, by oddać się ulubionej swej

rozrywce - łowom.24
Zjazd elekcyjny rozpoczął się zgodnie z zapowiedzią 27 września. Otwarto go jak

zwyczajnie mszą wotywną, odprawioną przez prymasa. Na polu elekcyjnym zjawiły
się tłumy szlachty, podczas gdy magnaci poczęli przyjeżdżać dopiero w dniach

następnych. Każdy z nich przybywał naturalnie w orszaku, którego wielkość w
jakimś stopniu świadczyła o jego znaczeniu i wpływie. Tak więc podkanclerzy

Tomasz Zamoyski wiódł ze sobą 1700 żołnierzy, których potem musiał rozłożyć po
okolicznych wsiach, kasztelan wileński Mikołaj Hlebo-wicz przyjechał na czele

400 jezdnych, z wojewodą ruskim Stanisławem Lubomirskim, poza oddziałem Uczącym
800 uzbrojonych hajduków, przybyło około 300 szlachty jego województwa. W sumie

przyprowadzone przez magnaterię pod Warszawę wojsko dochodziło na
106

pewno do kilku tysięcy żołnierzy. Ten pokaz zbrojnej siły magnackiej wywołał

background image

pewne zaniepokojenie w kołach szlacheckich. Skarżących się jednak na to, zbyto

dowcipnym stwierdzeniem, że nikt przecież nie spodziewa się, iż magnaci przybędą
na elekcję ze swymi spowiednikami.

Ponieważ obradom sejmu elekcyjnego asystowało tysiące osób, nie mogły się one
odbywać gładko. Parę dni zabrała sama elekcja marszałka, którym 'ostatecznie

został l października Jakub Sobieski. Wybór ten trzeba uznać za szczęśliwy.
Sobieski był doświadczonym parlamentarzystą, mającym za sobą karierę zarówno w

charakterze posła, jak i marszałka sejmowego. Wykształcony, energiczny umiał
jako marszałek zgrabnie prowadzić obrady i narzucać swą wolę. W niedzielę 3

października wjechał do stolicy Władysław Zygmunt, używający od śmierci ojca
tytułu króla szwedzkiego. Naprzeciw niemu wyjechało parę tysięcy szlachty oraz

wielu magnatów, w tym aż trzech Radziwiłłów, by wprowadzić go uroczyście do
miasta.

Po wstępnych uroczystościach sejm elekcyjny zajął się sprawami eksorbitancji,
które w najwyższym stopniu obchodziły królewicza. W jakim kierunku szły główne

tendencje zgłaszanych przez szlachtę eksorbitancji? Otóż można powiedzieć, że
poza kwestiami religijnymi, głównym zagadnieniem interesującym szlachtę było

odpowiednie zabezpieczenie swych wolności, a tym samym zapobieżenie wszelkim
zakusom absolutysty-cznym monarchy. Szlachta, która •- jak wspomnieliśmy - z

niechęcią tolerowała w ostatnich latach naruszanie praw przez Zygmunta III,
obecnie postanowiła uczynić wszystko, by syn jego nie mógł prowadzić takiej

samej polityki.
Jednym, z czołowych też postulatów szlacheckich by-o żądanie, aby w przyszłości

król pod żadnym pozorem nie wszczynał wojny bez pozwolenia stanów sejmo-
107

wych. W ten sposób chciano zapobiec temu, by wojowniczy Władysław nie wciągnął
Rzeczypospolitej w jakąś wojnę, tak jak to uczynił w roku 1609 Zygmunt. Ponieważ

szlachta zdawała sobie sprawę, że Zygmunt III swą mocną pozycję zawdzięczał w
dużym stopniu poparciu, jakiego udzielał mu zależny od króla, nieodpowiedzialny

przed szlachtą senat, domagała się ścisłego przestrzegania prawa o senatorach
rezydentach, postanowienia o protokołowaniu ich obrad i składania na sejmie

sprawozdania, nad czym debatowano. Wystąpiono ponadto z ważnym żądaniem, aby nie
dopuszczano obcokrajowców tak do urzędów dworskich, jak i do stopni oficerskich

w gwardii królewskiej, co do której zresztą domagano się, by składała się z
Polaków. Z pozostałych punktów należy jeszcze -wymienić żądania ścisłego

przestrzegania przez króla prawa o incompatibiliach, zakazującego gromadzenia w
jednym ręku paru urzędów, niewłączanie dóbr koronnych i litewskich do ekonomii,

czyli do dóbr służących specjalnie zaopatrzeniu skarbca królewskiego, wreszcie
dokładniejszej kontroli przy wydawaniu pieniędzy. Pomijamy tu pewną liczbę

drobniejszych, mniej ważnych żądań.
Wśród wysuwanych przez szlachtę postulatów nie brakowało takich, które mogły się

z czasem okazać korzystne dla państwa, jak na przykład wprowadzenie przysięgi
dla posłów sejmowych, by wzmocnić ich poczucie odpowiedzialności, czy uznanie za

prawo dotychczasowego systemu prowadzenia obrad. Nie proponowano niestety
ulepszenia procesu uchwalania ustaw, co więcej, podkreślono, że jeśliby sejm nie

doszedł do szczęśliwego końca, wówczas wszystkie ustanowione już konstytucje
miały stracić swą moc prawną.

Jeśli wspomniane eksorbitancje interesowały poważnie posłów sejmowych, to jednak
na pierwszy plan wysuwały się niewątpliwie sprawy religijne. Te rozpadały

się na trzy odrębne kwestie: ugody między prawosławnymi i unitami, zapewnienia
dysydentom pełnej tolerancji przez uchwalenie praw karzących wykroczenia przeciw

konfederacji warszawskiej, trzecim, i do pewnego stopnia odrębnym problemem,
była sprawa interesująca również katolicką szlachtę, mianowicie ograniczenie

wpływów duchownych w pierwszym rzędzie przez ukrócenie im możliwości nabywania
dóbr ziemskich.

Z tych wszystkich kwestii najłatwiejsza okazała się pierwsza: ugody między
unitami i prawosławnymi. Nie dlatego by sama w sobie była łatwa, lecz dlatego,

że wziął ją w swe ręce królewicz Władysław, który zdecydowany na ustępstwa wobec
prawosławia wywarł odpowiedni nacisk na unitów.

Poważne spory wywołał problem trzeci, interesujący silnie szlachtę od strony
finansowej. Chodziło przecież o to, by przez zakupy czy też zapisy na kościół

nie ulegała zmniejszeniu powierzchnia posiadłości ziemskich, głównej podstawy
zamożności szlachty. Toteż w tej sprawie, jak pisze Albrecht Radziwiłł, katolicy

okazali się "gorsi od samych heretyków". Ostatecznie jednak i w tej kwestii

background image

udało się częściowo dojść do porozumienia, częściowo odwlec załatwienie

najtrudniejszych problemów na późniejsze lata.
Jak było do przewidzenia, najostrzejsze spory toczyły się między katolikami a

dysydentami o tolerancję. Protestanci zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że to
ostatni dzwonek, by wywalczyć poszanowanie dla postanowień konfederacji

warszawskiej, bo w przeciwnym razie najbliższe lata gotowe przynieść im
całkowitą kląska. W dyskusji toczącej się długie godziny między obu stronami

powtarzano do znudzenia dawne argumenty. Tak więc katolicy przypominali, że
religie protestanckie przybyły dopiero niedawno do Polski, Podczas gdy religia

katolicka trwa w Polsce od wie-
109

ków, zwracali uwagę na fakt, że gdziekolwiek protestanci wywalczyli sobie
równuprawnienie tam prawie zawsze ograniczali religię katolicką. Protestanci,

nie bez racji przypominali, że i religia katolicka jest również przybyszem w
Polsce, w której niegdyś wyznawano religię pogańską, następnie podnosili, iż nie

upominają się o coś nowego, ale domagają się tylko wykonywania istniejących praw
i likwidacji wszelkich wniesionych przeciw nim przez duchownych zastrzeżeń.

Jeśli mimo wiszystko nie doszło nią elekcji do otwartej walki, jeśli w gruncie
rzeczy protestanci zadowolili się jedynie połowicznymi i raczej formalnymi

ustępstwami ze strony katolików, to stało się tak w wyniku paru przyczyn.
Protestanci zdawali sobie dobrze sprawę, że katolicy pomawiają ich o

porozumienie z wrogami Polski, w pierwszym rzędzie ze Szwedami. Wobec ciągle
jeszcze nie wyjaśnionej sytuacji w Niemczech nie chcieli upierać się zbytnio

przy swoim, by nie budzić podejrzeń, iż oczekują pomocy z zewnątrz. Jak wiemy,
do ustępstw też nakłaniał ich elektor, któremu nie uśmiechała się perspektywa

zamieszek w Polsce z widokami ewentualnej interwencji szwedzkiej. Z czasem, gdy
od północnego wschodu nadeszły wiadomości o uderzeniu Rosjan, stało się też

oczywistym, iż elekcji nie można przewlekać zbyt długo, albowiem spraw do
załatwienia, zwłaszcza licząc jeszcze sprawy gospo-darczo-monetarne, było

istotnie bardzo wiele. Według obliczeń, zgłoszono około 60 projektów i zdaniem
marszałka, by je rozpatrzyć sumiennie trzeba by pół roku. Jeśli dodamy, że

obrady toczyły się dość nieporządnie wobec konieczności przyjmowania
zagranicznych poselstw, lenistwa posłów sejmowych, przybywających stale prawie z

opóźnieniem, to zrozumiemy, iż związane z tym przewlekanie sprawy przyczyniało
się również do zmęczenia i osłabienia animuszu protestantów.

110
Do słuchania poselstw przystąpiono już 21 października. Pierwsze z nich,

poselstwo królewicza Władysława, składało się z pozostałych królewiczów i paru
dostojników. W imieniu pierwszych, czyli Karola Ferdynanda, biskupa

wrocławskiego, Jana Olbrachta, biskupa krakowskiego, wreszcie liczącego zaledwie
18 lat Aleksandra przemówił najstarszy z rodzeństwa - Jan Kazimierz, który

prosił jedynie szlachtę, by zechciała wysłuchać poselstwa ich brata Władysława.
Kandydaturę Władysława zgłosił wobec zebranych biskup przemyski Henryk Firlej.

Przypomniał on zasługi przodków królewicza i jego osobiste, zapewnił, iż wpisuje
się on w rejestr ubiegających się o koronę powodowany zarówno miłością do swej

ojczyzny, jak i chęcią dalszego służenia jej, że będzie też rządził państwem
"według praw ojczystych". W imieniu senatu odpowiedział prymas Wężyk, w imieniu

zaś izby poselskiej Jakub Sobieski, obaj obiecywali przychylne rozpatrzenie
poselstwa.

Poselstwo to otwarło długą kolejkę innych legacji. 22 października wysłuchano w
kole nuncjusza papieskiego Honorata Viscontiego, a 23 tego miesiąca Juliusza

hrabiego Morsberg, posła cesarskiego; obaj zalecali szlachcie wybór Władysława.
To drugie poselstwo było do pewnego stopnia ostatecznym zamknięciem sprawy

poselstwa Henicjusza, na które zresztą cesarz odpowiedział uprzejmie, ale
odmownie jeszcze w czerwcu, zalecając królewiczowi starać się o koronę polską i

obiecując dopiero w chwili zawierania pokoju z nieprzyjaciółmi pomyśleć o
sprawie zaopatrzenia królewiczów.

Trzecim obcym poselstwem, którego słuchano z dużym zainteresowaniem, było
poselstwo szwedzkie, sprawowane przez posłów Stena Bielkego i Jana Nicode-niusa

Ahausena. Zostało ono przyjęte 25 października, przy czym w kole wobec choroby
Bielkego zjawił się tylko Nicodemus. I to poselstwo stanowiło w znacznej

111

mierze zamknięcie dłuższego procesu. Jak wiemy, Gustaw chwycił się myśli

background image

zgłoszenia swej kandydatury, podsuniętej mu uprzednio przez Radziwiłła, nie tyle

dlatego, by się spodziewał wyboru, ale po prostu chciał wywołać w Polsce
zamieszanie. Obaj posłowie udając się w podróż mieli też w tym duchu ujęte

instrukcje. Zarówno jednak to, co usłyszeli od elektora brandenburskiego,
którego po drodze odwiedzili, jak i to, co w Polsce ujrzeli, przekonało ich, że

nie można myśleć o otwartym wysunięciu kandydatury Gustawa Adolfa bez poważnego
zadrażnienia stosunków między Polską a Szwecją. Dlatego też Nicodemus,

przemawiając w kole, zapewnił najpierw o tym, iż król jego pragnie pokoju między
obu państwami, następnie radził, aby Polacy wybrali takiego władcę, który by

doprowadził do pokoju między "królestwem polskim i szwedzkim", a w dalszej
konsekwencji ułatwił zawarcie sojuszu i trwałego związku między nimi. W tak

ujętej przemowie kryła się rada pominięcia przy elekcji królewicza Władysława,
który przecież przybrał tytuł króla szwedzkiego, dla bardziej wszakże

wyostrzonych uszu podtekst był wyraźny, a mianowicie, by pomyśleć o wyborze
Gustawa Adolfa.

Z obcych poselstw wysłuchano jeszcze posła angielskiego, który omawiał głównie
sprawę pośrednictwa pokojowego swego władcy, oraz posłów kurlandzkich. Dość

nieoczekiwanie w wyniku protestów pewnych posłów szlacheckich nie doszło do
planowanej na dzień 27 października audiencji legatów prusko-branden-burskich.

Dopiero po zakończeniu słuchania poselstw, co nastąpiło 30 października,
przystąpiono ponownie - tym razem już bardziej zdecydowanie - do ostatecznego

załatwienia spraw religijnych. Wyłożyłem wyżej powody, dla których protestanci
wykazali nieoczekiwaną ustępliwość. Ostateczną jednak decyzję przyspieszył

112
fakt realnego zagrożenia państwa, albowiem właśnie wówczas, pod koniec

października, przyszły wieści, że armia rosyjska zająwszy Dorohobuż, posuwa się
już w kierunku Smoleńska. Położenie oceniano jako specjalnie ciężkie wobec tego,

że - jak przyznawał hetman Radziwiłł - na granicy znajdowało się niewiele
wojska.

W tej sytuacji trudno było się spierać o sprawy ważne, ale w danej chwili nie
najważniejsze. Ponieważ elekcja przeciągnęła się niespodziewanie wskutek

poprzednich dyskusji, na wniosek marszałka przeprowadzono elekcję Władysława w
dniu 8 listopada, odkładając omówienie reszty punktów spornych na później. Sam

wybór dokonał się szybko i zgodnie, a prymasowi pozostało jedynie stwierdzić ten
fakt. Zaraz potem przystąpiono do kończenia debat nad eksorbitancjami. Ponieważ

czas naglił, a równocześnie chłody jesienne utrudniały posiedzenia,
przyspieszono tempo obrad, po czym już 12 listopada zakończono układanie paktów,

które miano przedstawić nowemu królowi do zaprzysiężenia. Tego samego dnia
przedłożył je prymas wraz z kanclerzami królowi na zamku. Władysław zapoznał się

z nimi dokładnie i obiecał, że w zasadzie gotów je wszystkie zaprzysiąc.
Ponieważ postanowienia te miały w przyszłości obowiązywać Władysława, musimy - -

chociaż ogólnie - zapoznać się z nimi.
Na czoło wybiła się naturalnie sprawa religii. W tej dziedzinie wszakże

ograniczono się jedynie do dość ogólnych stwierdzeń. Tak więc król miał się
zobowiązać przestrzegać konfederację warszawską i postanowienia o pokoju

religijnym "trzymać w cale czasy wiecznymi", nie patrząc na niczyje protestacje
i sprzeciwy. Dla uspokojenia jednak hierarchii duchownej dodano, że to wszystko

ma się odbywać zarówno z zachowaniem praw Kościoła katolickiego, jak i z "nie
8 Władysław IV

113
naruszonym pokojem i bezpieczeństwem dysydentów w sprawach religijnych". Ponadto

zobowiązał się król uspokoić nieporozumienia między unitami a dyzuni-tami przy
pomocy specjalnych delegatów z obu stron, i to "nieodwłocznie". Ważną sprawę

sporu szlachty z duchowieństem wobec zdecydowanego oporu biskupów, że niczego
nie mogą w tej kwestii stanowić bez zgody papieża, pominięto w paktach,

postanawiając za zgodą obu stron załatwić ją później.
Gdy chodzi o skrępowanie swobody królewskiej, to pomijając nieistotne w danej

chwili punkty, przypominające wszystkie konstytucje skierowane przeciw elekcji
vivente rege, ważny był punkt 44 paktów, na mocy którego król nie mógł wszczynać

wojen ofensywnych bez zgody stanów, wprowadzać na własną rękę obcych wojsk do
kraju, zwiększać w ogóle liczby wojska, nawet kwarcianego, wyprowadzać osobiście

lub też przez kogokolwiek wojsk poza granice Rzeczypospolitej oraz używać
pieczęci pokojowej, czyli tym samym nie mógł wysyłać poselstw bez wiedzy

ministrów. Następnie zobowiązywał on króla, że nie będzie dopuszczał

background image

cudzoziemców do swej ściślejszej rady, wreszcie, że w ciągu sześciu tygodni po

opróżnieniu się jakiejkolwiek godności nada ją innej osobie.
W polityce zagranicznej w najbliższych latach, miał król doprowadzić do

"uspokojenia Rzeczypospolitej przez traktaty, a osobliwie z okazji Królestwa
Szwedzkiego zawziętej wojny", wyznaczając do tego celu jak najwcześniej

komisarzy pokojowych. Nawet gdy chodzi o Rosję musiał król obiecać, "aby z Nas
przyczyna nie była do rozlewania krwi chrześcijańskiej", że zaraz wyznaczy

komisarzy pokojowych do boku hetmanów, którzy by "za obaczeniem i skłonieniem
się do pokoju narodu tego" mogli zawrzeć pokój.

Z ochotą natomiast przyjmował król postanowienia dotyczące siły zbrojnej
państwa. Obiecał należycie

114
zorganizować wojsko, mianować starszego nad armatą, otworzyć szkołę rycerską i

podjąć starania, "jakoby flota jaka według potrzeby Rzplitej sposobiona była".
Na drugi dzień po zaznajomieniu się Władysława z paktami przeprowadzono

konferencję z delegatami króla, którzy zgłosili jeszcze drobne zastrzeżenia i
poprawki do paktów, po czym zaprzysięgli je w imieniu monarchy. Po podziękowaniu

złożonym przez Jerzego Ossolińskiego szlachcie za wybór rozpoczęła się uroczysta
nominacja króla. Następnie prymas klęknął na ziemi i zgodnie z całym tłumem

odśpiewał Te Deum. Odezwały się potem strzelby, a obecni na polu elekcyjnym
senatorzy rzucili się do koni, by zjawić się jak najspieszniej na zamku z

gratulacjami. W pośpiechu postrzelono parę koni, ulubieniec królewski Adam Ka-
zanowski wypadł z wozu i omal nie został stratowany przez konie, w powszechnym

jednak uniesieniu nikt się tym nie przejmował. Od tego dnia zaczynały się
właściwie rządy Władysława, Choć jeszcze nie koronowany, mógł się już uważać za

króla Polski i wielkiego księcia Litwy. 25
KRÓL, INAUGURACJA RZĄDÓW

Formalna inauguracja rządów królewskich miała miejsce 14 listopada. Koło godziny
dziewiątej wyszedł król w towarzystwie braci na czele licznego orszaku z zamku i

udał się gankiem krytym do kolegiaty. W kościele był już tak wielki tłum, że
marszałkowie musieli zrobić użytek z lasek, by móc doprowadzić Władysława przed

wielki ołtarz, gdzie znajdował się tron pod baldachimem. Gdy król zasiadł na
tronie prymas odprawił mszę wotywną do św. Ducha. Po mszy sekretarz królewski

położył dekrety elekcyjne na ołtarzu, po czym prymas wygłosił przemówienie do
króla, wzywając go, by kochał, szanował i czcił tę Rzeczpospolitą, poważną,

potężną, którą niejako pojmuje za żonę.
Król odpowiedział krótko, dziękując wszystkim za okazaną mu życzliwość i

zapewniając o swej wzajemności. Szerzej w jego imieniu przemówił niepospolity
mówca Jerzy Ossoliński, utrzymując, że ten władca, który pierwej zaczął służyć

Rzeczypospolitej, zanim objął nad nią rządy, winien być uważany więcej za ojca
niż za pama.

Następnie podszedł król do ołtarza i przysiągł na Ewangelię, że pakta poprzednio
poprzysiężone przez jego posłów będą również i przez niego przestrzegane i

zaprzysiężone raz jeszcze na koronacji. Po paru jeszcze przemówieniach
zaśpiewano piękny hymn Te Deum wśród powszechnego wzruszenia obecnych i huku wy-

116
strzałów ustawionej koło zamku piechoty. Wzruszenie ogarnęło i króla. "Ipsum

regem plorantem vidi [widziałem, że i sam król płakał]" - zanotował naoczny
świadek Albrecht Radziwiłł.

Po zakończeniu hymnu podszedł król do prymasa i jako obrany król wolnego narodu
uściskał wpierw interrexa, którego władza obecnie, się skończyła, oraz kilku

znaczniejszych senatorów, dziękując im za wybór i obiecując swą wdzięczność.
Następnie udał się na zamek, gdzie marszałek przedstawił mu dworzan zmarłego

króla. W ten sposób dokonała się pierwsza faza inauguracji nowego monarchy z
tym, że od tej chwili Władysław mógł. praktycznie, chociaż jeszcze nie

koronowany, występować w charakterze króla.26 Jakże przedstawiał się oczom
współczesnych nowy władca?

Czytelnik, który uważnie śledził tok opowiadania, poznał do pewnego stopnia
Władysława, jestem jednak przekonany o konieczności jakiegoś podsumowania i

uzupełnienia w tym miejscu.
Przypomnijmy więc, że w chwili obejmowania rządów Władysław liczył już 37 lat,

czyli przekroczył szczyt życia ludzi ówczesnego pokolenia. Ojciec jego przeżył
lat 67, dziad zaledwie 55. Ponieważ po matce Władysław otrzymał zdrowie niezbyt

tęgie, można było się spodziewać, iż nie doczeka lat ojca.

background image

Po Zygmuncie III odziedziczył Władysław urodę, dzięki której zwracał na siebie

uwagę współczesnych, w chwili jednak obejmowania rządów zaznaczająca się już
otyłość zeszpeciła do pewnego stopnia jego rysy.

Wspomniana otyłość łączyła się niewątpliwie w dużym stopniu ze stanem jego
zdrowia. Parokrotnie była już mowa o atakach choroby nawiedzających Władysława

jeszcze w czasie jego młodzieńczych lat. Choroba ta niełatwa do określenia -
silny reumatyzm czy też dolegliwości nerkowe - nie odstępowała go na dłużej w

czasie lat jego panowania. Będziemy o niej wspomi-
117

nali przygodnie, Czytelnik jednak musi pamiętać, że przez cały okres,
szczególnie po roku 1635 i potem, po roku 1639, król całymi tygodniami albo

leżał w łożu, albo był noszony w lektyce, nie mogąc stąpnąć na opuchłe nogi;
nawet obradom sejmowym przysłuchiwał się nieraz leżąc w łóżku. Równocześnie

nawiedzały go tak silne boleści, iż jęki jego słyszano w sąsiednich komnatach. W
roku 1640 nuncjusz papieski Filonardi donosił: "choroba trzyma króla w

bezwładności od 10 tygodni, pozbawiając go snu na całe noce i sprawiając takie
boleści, że samo opowiadanie o tym budzi litość".

W przerwach choroby - czego trudno nie podziwiać - objawiał dużą ruchliwość oraz
łatwość w przechodzeniu od pracy do spoczynku, chętnie zajmował się sprawami

państwa, a przede wszystkim zawsze niemal umiał zdobywać sobie sympatię ludzi,
umiał obcować z ludźmi różnych stanów. "Posiada w wysokim stopniu - pisze o nim

nuncjusz Visoonti - nie wiem, czy sztukę zadziwiającą, czy dar przyrodzony
jednania sobie umysłów... Ci nawet, co go znają, nie mogą uniknąć tej czarującej

wymowy, ci zaś co go zrazu ze wstrętem lub uprzedzeniem słuchają, odchodzą ujęci
i przekonani." I istotnie - jak świadczą inne relacje - trudno było się oprzeć

królowi, który, w przeciwieństwie do ojca, miał dla każdego niemal uśmiech i
pogodne oblicze. Niejeden też chyba człowiek z jego otoczenia mógł powiedzieć za

Lettowem, że nigdy "zmarszczonego przeciw sobie nie widziałem czoła". Tym
uśmiechem i pogodą zdobywał sobie Władysław obcych posłów, którzy istotnie - jak

podaje Visconti - nie umieli się oprzeć czarowi władcy. W dodatku posiadał
Władysław rzadką u ludzi władzy zaletę: nie urażał się ,,o niewinne żarty" i nie

brał do serca uraz. Znał się wreszcie na dowcipie i umiał wyczuć komizm
.niektórych sytuacji.

118
Łatwość wszakże obcowania z ludźmi nie może zakrywać faktu, że król potrafił się

gniewać, ba nawet czasami ulegał pasji, wówczas potrafił fukać i kląć. Chwile
gniewu jednak mijały przeważnie dość szybko, bo też u króla obserwujemy dużą

zmienność nastrojów, przypominającą prawdziwie marcową pogodę. Ta jego cecha
charakteru położyła piętno na prowadzonej przez niego polityce. Władysław w

przeciwieństwie do ojca nie posiadał wytrwałości i uporu przy realizacji planów
i na ogół dość szybko, napotkawszy na drodze realne przeszkody, rezygnował ze

swych zamiarów,, poza jednym wyjątkiem, mianowicie dążeniem do odzyskania korony
szwedzkiej. Toteż uważny obserwator króla - Visoonti - powie z czasem, że

wszystkie plany królewskie krążą koło jednego bieguna, "to jest odzyskania
królestwa szwedzkiego". Dziesięć prawie lat później stwierdzi ówczesny

podkanclerzy Aleksander Trzebieński: "żeby król pro se et pro posteritate [dla
siebie i potomstwa] nie myślał o Szwecji, tego on nie tylko dla Polski, ale i

dla nieba nie uczyni". Stwierdzenia te wydają się absolutnie pewne z jedną
wszakże konieczną korekturą. Król mianowicie gotów był sprzedać to prawo, lecz w

zamian za konkretne, uchwytne korzyści, to jest przede wszystkim za cenę oddania
mu jakiegoś księstwa czy prowincji w udzielne władanie.

Pragnienie to łączyło się, jak widzieliśmy wyżej, ze świadomością, że posiadając
takie terytorium nie tylko będzie mógł o wiele swobodniej rządzić w Polsce, ale

z czasem stanie się ono domeną jego potomstwa, warunkiem ułatwiającym elekcję
następców. Rzecz- charakterystyczna, że ten urodzony w Polsce, uważany przez

szlachtą za szczerego Polaka władca, w gruncie rzeczy marzył o tym, by móc
gdziekolwiek, chociażby na małym terytorium, rządzić absolutnie. Zaobserwował tą

cechą króla znający go dobrze poseł branden-
119

I
burski, Johann Hoverbeck, i po latach powie, iż król zamieniłby się chętnie

nawet z elektorem brandenburskim na państwa, byle móc w tym mniejszym państwie
rządzić w sposób absolutny.

Naturalnie król krył się z tym swoim najgłębszym marzeniem przed szlachtą, co u

background image

tego, na pierwszy rzut oka bezpośredniego, dość otwartego człowieka było

zaskakującą cechą. Otóż według Viscontiego król umie "łudzić wszystkich pięknymi
słowami..., gdy się spostrzeże, że kto chce wybadać skrytości jego serca".

Największe swe tajemnice, o czym jestem głęboko przekonany, powierzał król
jedynie najbliższym osobom. Może któremuś z obcych posłów, może Jerzemu

Ossolińskiemu, najprawdopodobniej zaś Adamowi Ka-zanowskiemu.
Pozostaje nam z kolei odpowiedzieć na istotne pytanie, jakie wartości umysłowe

reprezentował Władysław, jaki był jego światopogląd. Gdy chodzi o pierwszą
kwestię, to cytowany tylekroć Visconti określa walory umysłowe króla jako wyższe

od przeciętnych. "Hojnie od natury wyposażony, starannie własną pracą
wykształcony, może wytrzymać porównanie z każdym dziś panującym królem,

niejednego przewyższyć" - pisze o nim w swej końcowej relacji. Wprawdzie coś z
tego należy zapisać na konto dworskiej galanterii Włocha, niemniej wydaje się,

że Władysław, aczkolwiek chyba nie był człowiekiem głęboko wykształconym, to
jednak górował niewątpliwie nad niejednym ze swych współczesnych. Mówił paru

językami, w tym najchętniej włoskim, czytywał z upodobaniem dzieła historyczne,
nie stronił od poezji, wreszcie wyznawał się dobrze na teatrze i muzyce.

Gdy chodzi o sprawę światopoglądu w najszerszym tego słowa znaczeniu, Władysław
był niewątpliwie przekonanym katolikiem, dalekim jednak od fanatyzmu ojca. U

podstaw jego powściągliwej religijności leżał za-
120

pewne liberalizm w dziedzinie moralności, występujący u niego już w latach
młodzieńczych. Nie bez znaczenia był również i fakt, że Władysław dojrzewał w

momencie, kiedy kontrreformacja katolicka straciła wiele z pierwotnej
żarliwości. Nie odpowiadałoby wszakże prawdzie, gdybyśmy z Władysława czynili

wręcz in-dyferenta religijnego. Trzeba też stwierdzić, że w miarę upływu lat,
król, którego stosunek do spraw kultu budził niepokój gorliwych katolików,

okazywał się bardziej nabożnym. Tolerancja, gotowość do utrzymywania bliskich
stosunków z innowiercami pozostały jednak u niego do śmierci.

Gdy w końcu spróbujemy podsumować cechy składające się na charakter króla, to
rozważywszy rzecz głębiej, przekonujemy się, że ogólny obraz monarchy nie może

być malowany w jasmych barwach. Mamy przecież w jego osobie do czynienia z
człowiekiem miłym, bezpośrednim, ale równocześnie zaskakująco nie-wytrwałym,

politykiem, który widział wady polskiego ustroju i lekarstwa na nie upatrywał w
systemie rządów absolutnych, ale nie myślał walczyć o ich wprowadzenie do

Polski. Mamy przed sobą władcę, który w społeczeństwie coraz bardziej
fanatycznie katolickim, był zwolennikiem tolerancji, ale nie zamierzał w jej

obronie nadstawiać głowy.
Tymczasem, jak wiadomo, jedynie idee, za które człowiek decyduje się umierać,

mogą zapalić innych. Lepiej powiedziawszy, jedynie człowiek, który gotów za swe
idee położyć głowę, może porwać za sobą otoczenie. Zygmunt III na pewno nie

wahałby się w razie potrzeby iść na śmierć za ideologię katolicką, toteż
niejednokrotnie dzięki hasłom katolickim skupiał koło siebie szlachtę,

cementował swe stronnictwo wśród senatorów. Takiej idei, zdolnej wyrwać z
bezruchu masy szlacheckie, nie umiał z siebie wykrzesać jego syn. Nic dziwnego

też, że jego poczynania w dużej mierze mu-
121

siały się w demokratycznej Rzeczypospolitej zakończyć niepowodzeniem.
Wykształcony w sprawach wojskowych, czujący się dobrze w otoczeniu oficerów i w

obozie, próbował król porwać naród do czynów wojennych. Przebieg tych usiłowań
będziemy śledzić na następnych kartach. Tu jednak wypadnie już powiedzieć, że

nie było zadaniem łatwym przekonać szlachtę nasyconą, widzącą w najbliższym
sąsiedztwie okropieństwa wojny, że naprawdę ,,na wojence bardzo ładnie".'

Takim był .człowiek, który 14 listopada 1632 roku zaczynał swe rządy w Polsce,
rządy, mające trwać niecałe 16 lat. 27

** Kończący się sejm elekcyjny wyznaczył termin koronacji na dzień 31 stycznia
1633 roku, tym samym otwierał się przed królem okres półtrzecia miesiąca, w

czasie którego trzeba było załatwić różne nie cierpiące zwłoki sprawy, przede
wszystkim wytyczyć główne linie polityki zagranicznej na najbliższe lata. Okazją

do tego stały się wizyty pożegnalne posłów przybyłych na czas bezkrólewia do
Polski.

Aby zrozumieć należycie politykę króla, obecnie przez niego ostatecznie
inaugurowaną, należy zdać sobie sprawę z ówczesnej sytuacji politycznej

Rzeczypospolitej. Uczyniłem to do pewnego stopnia w poprzednim rozdziale,

background image

omawiając położenie państwa w chwili śmierci Zygmunta III. W ciągu jednak kilku

miesięcy, jakie upłynęły od tego momentu układ sił politycznych uległ
pogorszeniu. Jak wiemy, wczesną jesienią znalazła się Rzeczpospolita w stanie

wojny z potężnym sąsiadem, Moskwą, stosunki na południowo-wschodnich kresach tak
dalece się zaostrzyły, iż należało spodziewać się wojny z Turcją. Równocześnie w

najbliższym sąsiedztwie na zachodzie sytuacja nie wyjaśniła się. Gustaw Adolf
trzymał nadal w swych rękach znaczną część Niemiec i przygotowywał się do

ostatecznej rozprawy
122

z Wallensteinem. Tym samym wobec tego, że wojska szwedzkie stały w Prusach i w
Rzeszy, ziemiom Korony zagrażał zarówno od zachodu, jak i północy Gustaw Adolf,

najpotężniejszy w danej chwili przeciwnik. Słowem, od zachodu, północy i wschodu
Rzeczpospolita narażona była na niebezpieczeństwo. Nadal pozostawało pewnikiem,

że jedynym sprzymierzeńcem Polski jest cesarz, a jedynie bezpieczną granicą
linia Karpat, oddzielająca Polskę od ówczesnych posiadłości cesarskich.

W tej sytuacji zaszła w parę dni po objęciu rządów przez Władysława poważna
zmiana. 16 listopada zginął pod Liitzen król szwedzki Gustaw Adolf. W pierwszej

chwili zdawało się, że położenie Szwedów ulegnie zasadniczej zmianie. Rychło
jednak pokazało się, że kanclerz Oxenstierna, który faktycznie przejął po

śmierci króla ster rządów, potrafił niemal równie szczęśliwie jak jego król
prowadzić nawę państwową, walcząc skutecznie o zapewnienie swej ojczyźnie

przodującego stanowiska w Europie. A ponieważ odnosił się do Polski z większą
jeszcze niż jego pan nieufnością, trudno było marzyć o przerzucaniu o sto

osiemdziesiąt stopni steru polityki polskiej. O tym też Władysław, podobnie jak
w pierwszych chwilach po śmierci ojca, myśleć nie mógł. Nadal więc wytyczną

musiało pozostać przymierze z cesarzem.
Toteż, gdy 16 listopada zjawili się na zamku posłowie cesarza, Arnioldyn i

Mórsberg, Władysław przyjął ich serdecznie i zaraz sprowadził rozmowę na to, że
należałoby w najbliższej przyszłości pomyśleć o odnowieniu paktów zawartych

dwadzieścia lat temu. W pisanym równocześnie do cesarza liście podkreślał
jeszcze silniej swą życzliwość dla wuja. "Dołożymy wszelkich starań - pisał - by

okazać się wobec Waszej Cesarskiej Mości jak najbardziej uczynnym." Nie
omieszkał

z Władysław zawiadomić cesarskiego generalissimusa
123

Wallensteina o dokonanej elekcji i objęciu rządów w Polsce.
Jeśli jednak zasadniczy kierunek polityki polskiej pozostał bez zmian, to w

stosunku do swego głównego przeciwnika - Szwecji - postanowił Władysław
zastosować inną, bardziej giętką taktykę. Zygmunt III - jak wiadomo - biorąc za

punkt wyjścia literę prawa, uznawał swego brata stryjecznego za samozwańca i
buntownika przeciw prawowitemu władcy. Władysław rozumiał, że jeśli nawet ten

punkt widzenia miał pewne uzasadnienie w stosunku do Karola IX, to wobec Gustawa
Adolfa, który objął rządy po ojcu bez sprzeciwu poddanych i którego czyny

śledziła obecnie Europa z podziwem, był całkowicie anachroniczny, niemal
śmieszny. Poza tym Władysław wiedział dobrze, iż król szwedzki pozostaje w

porozumieniu z carem moskiewskim i należy uczynić wszystko, by doprowadzić do
odprężenia w stosunkach poisko-szwedzkich, nie dopuścić do tego, aby Szwecja

zdecydowała się na udzielenie aktywnej pomocy carowi w chwili rozpoczęcia wojny
z Moskwą. Toteż, jeśli istotnie Władysław obejmując rządy pomyślał o jakimś

porozumieniu z królem szwedzkim, to nie w wyniku osobistej sympatii do króla
szwedzkiego, chociaż taka niewątpliwie istniała, ale trzeźwego obrachunku,

świadomości, iż Polska nie może sobie pozwolić na równoczesną wojnę z
większością swych sąsiadów. Że zastosowanie innej taktyki wobec Szwecji nie

stanowiło jakiejś zasadniczej! zmiany w polityce polskiej, że nie oznaczało
równocześnie podjęcia nowej akcji w celu odzyskania korony szwedzkiej - jak to

przypuszcza historyk Władysława, Józef Kra-jewski - świadczy między innymi fakt,
iż król nie omieszkał powiadomić o swych zamiarach, nawiązania bliższych

kontaktów z Gustawem, posłów cesarskich.
Dwa dni po odprawieniu posłów cesarskich, czyli 18 listopada, był już gotowy

list króla do Gustawa Adol-
124

fa, z którym miał się udać do Niemiec sekretarz królewski Achacy Przyłuski. W
liście król zawiadamiał krewniaka o swym wyborze, wychodząc z założenia, że

nawet wrogie uczucia i walki nie powinny usuwać na drugi plan obyczajów

background image

monarszych i praw natury. Czy rzeczywiście Władysław myślał również o osobistym

spotkaniu z królem szwedzkim, przy okazji swej koronacji wydaje się co najmniej
wątpliwe.

Zaprojektowana w ten sposób przez monarchę akcja musiała jednak w ciągu mniej
więcej pół miesiąca ulec zmianie. Gdzieś bowiem chyba pod koniec listopada

przyszła do stolicy wieść o śmierci króla szwedzkiego pod Lutzen. Wiadomość ta,
która w całej Europie wywołała wielkie wrażenie, musiała naturalnie wzburzyć

skłonny do różnych kombinapji umysł króla Polski. Wiedziano przecież, że Gustaw
zostawił po sobie sześcioletnią córkę Krystynę, która w żadnym wypadku nie mogła

objąć rządów. Tym samym nieuchronnie nasuwała się myśl, czy wobec tego Szwedzi
nie byliby gotowi uznać prawa Władysława do tronu szwedzkiego. Władysław

wiedział wprawdzie z jaką niechęcią odnosili się Szwedzi do Zygmunta III, ale
zdawał sobie również sprawę, iż za jego kandydaturą przemawiają dość poważne

argumenty. Tak więc orientowano się powszechnie w Europie, że mowy król polski,
to nie gorliwiec katolicki w stylu Zygmunta III, lecz człowiek liberalny,

utrzymujący bliskie stosunki zarówno z protestantami w kraju, jak i z władcami
protestanckimi. Było dalej rzeczą jasną, iż elekcja Władysława na króla

szwedzkiego załatwiłaby w sposób chyba ostateczny toczący się od blisko pół
wieku spór miedzy dwiema gałęziami Wazów i położyłaby kres wojnom. Ponadto można

się było spodziewać, że król polski spokrewniony z cesarzem, utrzymujący dobre
stosunki z Hiszpanią, doprowadziłby do jakiegoś rozsądnego pokoju w Niemczech i

zakończył tę dość uciążliwą dla Szwecji wojnę.
125

i
Wychodząc z tych przesłanek, zdecydował się król na podjęcie jeszcze na

przełomie lat 1632/1633 pewnych kroków, mogących doprowadzić go może nawet nie
do celu, ile do rozpoznania sytuacji. Pierwszym z nich był list wysłany do

Hermana Wrangla, feldmarszałka szwedzkiego, bawiącego w Prusach Książęcych, w
którym odpowiadając na zawiadomienie o zgonie Gustawa Adolfa, wyrażał

ubolewanie, ale równocześnie niedwuznacznie przypominał swoje prawo do korony
szwedzkiej, sugerując ostrożnie, by Wrangel wyciągnął z tego konsekwencje.

Niemal równocześnie Gerard Denhoff, zaufany króla, przeprowadził w Szczecinie
rozmowę z dyplomatą szwedzkim Skyttem robiąc również aluzję do perspektywy

połączenia obu państw pod berłem króla Polski.
Działalność Władysława w tym kierunku nie ograniczała się do tych dwu kroków.

Przyjmując zaraz po elekcji posła brandenburskiego Bergmanna, starał się
zapewnić sobie życzliwość elektora obiecując uwzględnić prośbę Jerzego Wilhelma,

by mógł złożyć hołd nie osobiście, ale przez posła. Gdy potem przyszła wiadomość
o śmierci króla szwedzkiego, kanclerz wielki koronny Jakub Zadzik odbył w

imieniu Władysława dłuższą konferencję z posłami brandenburskimi, domagając się
usług elektora u Szwedów, w celu uzyskania realizacji planów królewskich.

Kanclerz zapewniał posłów elektora, że królowi zależy bardzo na pokojowym
ułożeniu sporu polsko-szwedzkiego i gotów jest w zamian podjąć się lojalnego

pośrednictwa w sporze szwedzko--cesarskim.
Dokładna relacja o rozmowach kancelarza z posłami brandenburskimi rzuca jednak

dodatkowe światło na politykę monarchy prowadzoną wówczas w tej sprawie.
Kanclerz polski, mówiąc o pretensjach króla, wspomniał, że w gruncie rzeczy

Władysław zdecydowany jest na bardzo ostrożną politykę i będzie szukał
126

jedynie "godziwej i uczciwej satysfakcji". Pokazuje się więc, że podejmując tę
całą akcję, król zdawał sobie sprawę, iż perspektywy odzyskania korony

szwedzkiej są niewielkie i chciał zadowolić się wyłącznie uznaniem swych praw do
korony, które z kolei zamierzał odstąpić za odpowiednią rekompensę, jak to

wówczas mówiono, w postaci Inflant, Finlandii czy innego jakiegoś terytorium.
Stosunkowo też dość szybko miał się Władysław przekonać, że uzyskanie nawet

takiej rekompensy nie będzie rzeczą łatwą, albowiem nowi rządcy Szwecji, przede
wszystkim kanclerz Oxenstierna, nie chcieli nawet mówić o prawach Władysława do

tronu. Wramgel, który na własną rękę - jak się pokazało - pisał do Władysława
IV, doczekał się surowej reprymendy. Inter-pelowany zaś, jak wspomnieliśmy,

przez Denhoffa Skytte oświadczył krótko, że Szwecja ma królową Krystynę i nie
wie nic o prawach Władysława.

Trzeba przyznać, że to chłodne przyjęcie ofert nie zraziło Władysława. Przez
długi czas jeszcze będzie poważnie myślał o realizacji swych praw do

dziedzicznego królestwa i będzie podejmował wszelkie kroki, które by umożliwiły

background image

urzeczywistnienie planów, chociażby w tej drugiej, skromniejszej wersji.

Przedsięwzięta też w pierwszych miesiącach panowania akcja dyplomatyczna
Władysława była w mniejszej czy większej mierze podporządkowana temu

zasadniczemu celowi. Tak więc z myślą o niej przystąpił Władysław dość wcześnie
do nawiązania stosunków z państwem, o którym wiedział, iż ma również porachunki

ze Szwecją, mianowicie z Danią. Władysław IV orientował się, jak się zdaje, dość
dobrze w stosunkach duńskich, albowiem wśród jego oficerów znajdował się arianin

Eliasz Arciszewski, który pozostawał jakiś czas w służbie Chrystiana IV i zdołał
pozyskać jego zaufa-^e. Tym też możemy tłumaczyć, że Władysław już

127
mniej więcej w dwa tygodnie po śmierci ojca skierował do Chrystiana IV list z

zawiadomieniem o zgonie Zygmunta III oraz prośbę o "gode affection och wenskap"
- życzliwość i przyjaźń. Obecnie zaś jeszcze w listopadzie, dosłownie w dniu

zaprzysiężenia paktów, pomyślał
0 wysłaniu do Kopenhagi swego zaufanego dworzanina

1 pułkownika Gerarda Denhoffa. Celem poselstwa było nie tylko zawiadomienie
króla duńskiego o objęciu rządów przez Władysława, ale i prośba o to, by

swobodnie przepuszczał broń dla Polski przez Sund i nie udzielał poparcia
Moskwie. Ponieważ ostatecznie Denhoff wyruszył do Danii nieco później,

Władysław całkiem, otwarcie prosił Chrystiana, aby dopomógł mu w odzyskaniu
królestwa szwedzkiego, które po śmierci Gustawa jemu się prawnie należy.

Wprawdzie w przedłożeniu posła powiedziano wyraźnie, że jego pan chciałby dojść
do iswej dziedzicznej korony bez rozlewu krwi, to jednak zwrócenie się

Władysława właśnie do władcy niewątpliwie niechętnie usposobionego do
Szwecji, świadczy wyraźnie, że od początku Władysław rachował się z oporem i nie

liczył na to, iż dzięki życzliwości Szwedów będzie mógł objąć tron szwedzki.
Podobnie i inne poselstwa, aczkolwiek niektóre z nich skierowane były do państw

protestanckich - jak Janusza Radziwiłła do Niderlandów - nie oznaczały jakiejś
zasadniczej zmiany orientacji. Ostatecznie i katolicki Zygmunt III utrzymywał

stosunki z tym protestanckim państwem, a ponadto Radziwiłł miał równocześnie
odbyć poselstwo do rządców Niderlandów katolickich w Brukseli, inni zaś posłowie

zostali skierowani do Francji i Hiszpanii.
Omówiona na poprzednich kartach działalność dyplomatyczna króla stanowiła jakby

wstępną przygrywkę, próbę zorientowania się w sytuacji. Po paru tygodniach
obserwujemy dalszą fazę akcji. W tej fazie nadal jeszcze chodzi Władysławowi o

odzyskanie praw
128

22. Władysław IV; około roku 1625-1630
23. Tomasz Zamoyski, kanclerz koronny

24. Janusz Radziwiłł ku młodzieńczym. Wg/rysun* ku W. Bailia^
M. B.

:

25. Adam Kazanowski
do korony szwedzkiej, ale w większym stopniu widzimy tu próbę zdobycia sobie

zaufania przeciwnika przez objęcia roli mediatora pokojowego w istniejącym
konflikcie europejskim. W układaniu planów dyplomatycznych wychodził Władysław z

założenia, że w danej chwili obie strony walczące w Niemczech są znużone
kilkuletnią wojną i z gotowością przystaną na rokowania pokojowe. Spodziewał się

dalej, że jako krewniak cesarza, a równocześnie krewniak dynastii szwedzkiej,
będzie przez obie strony chętnie przyjęty w charakterze mediatora. Pośrednictwo

pokojowe miało Władysławowi zapewnić korzyści dwojakiego rodzaju: pierwsze -
zabezpieczenie spokoju od strony Szwecji w czasie wojny z Moskwą, drugie - w

dalszej przyszłości ułożenie z północnym sąsiadem stosunków i uzyskanie za
uczciwe pośrednictwo jakichś terytorialnych ustępstw.

Odpowiednią akcję rozpoczął król z początkiem 1633 roku, wysyłając na zachód
starostę świeckiego Jana Zawadzkiego. Miał on w pierwszym rzędzie udać się do

elektora brandenburskiego, Jerzego Wilhelma, i obietnicą ustępstw w sprawach
lenna pruskiego skłonić go do przygotowania gruntu w Szwecji. Później zaś do

Anglii i Niderlandów, by z jednej strony przekonać rządy obu państw o słusznych
prawach króla polskiego do korony szwedzkiej, z drugiej zaś pozyskać je dla

myśli pośrednictwa pokojowego Władysława. Naturalnie, nie zapomniał Władysław i
o przeciwnej stronie. Jeszcze w grudniu 1632 roku w liście do Wallensteina

wyraził nadzieję, że uda się nawiązać rokowania ze Szwedami. Z czasem zaś

background image

skierował w tej sprawie do Wiednia posła Piotra Gembickiego.

Wiadomości o rezultatach wszczętej akcji dyplomatycznej i podjętych poselstw
poczęły napływać do króla jeszcze przed jego udaniem się na wojnę z Moskwą. Nie

były one zachęcające. Po kolei wszystkie założe-
9 Władysław IV

129
I

nią, z których król wychodził, okazywały się mylne. Z pewnym zrozumieniem i
życzliwością, nie pozbawioną jednak i sceptycyzmu, spotkano się jedynie na

dworze elektorskim w Berlinie. Jeśli jednak Władysław rachował, że Szwedzi po
śmierci króla okażą się skłonni do rokowań i ustępstw, to rzeczywistość była

całkiem inna. Kanclerz szwedzki Oxenstierna, który w lutym zjawił się w
Berlinie, w rozmowach z Brandenburczykami nie ukrywał swej niechęci do Polaków.

W sprawie kandydatury Władysława do tronu szwedzkiego oświadczył wręcz, że
Szwedzi "woleliby chłopa na stolcu królewskim posadzić" niż króla polskiego.

Zapowiedział też otwarcie, by nikt z Polaków nie odważył się z podobnymi
przedłożeniami przybywać do Szwecji. Równie niechętnie odniósł się do myśli

pośrednictwa polskiego: "punica fides [nieszczerość] jest u Polaków" -
oświadczył wręcz. Tym samym cały pomysł Władysława, odzyskania na drodze

pokojowej praw do korony szwedzkiej, zdobycia sobie życzliwości Szwedów przez
mediację w sporze niemieckim, okazywał się nierealny. Gdy Zawadzki rozpoczął

bezpośrednie rokowania z elektorem brandenburskim i ze Szwedami, powiedziano mu,
naturalnie w grzeczniejszej formie, to samo.

Rychło też przekonał się Władysław o niepowodzeniu swych planów i na tym polu,
gdzie się najmniej tego spodziewał. Jak wiemy, jego poseł Piotr Gembicki udał

się na dwór cesarski z troskliwie przygotowanym projektem pacyfikacji Niemiec i
propozycją pośrednictwa w tej sprawie Władysława. Wysyłając posła, wiedział już

Władysław, że w Wiedniu zdecydowano się użyć w charakterze mediatora króla
duńskiego, prawdopodobnie jednak spodziewał się, iż uda mu się jeszcze wpłynąć

na zmianę decyzji dworu wiedeńskiego. By uprzedzić Duńczyka na terenie Rzeszy,
pchnął Władysław do Niemiec drugiego posła, Magnusa Ernesta Denhoffa, który w

pierwszych dniach kwietnia zjawił
130

się w Berlinie. Rezultat tych wszystkich misji był niemal jednaki. W Wiedniu
grzecznie dano do zrozumienia, że projekt Władysława jest przynajmniej na razie

nie do przyjęcia. Cesarz, jak się zdaje, wołał przy pomocy króla duńskiego dojść
do porozumienia z protestantami niemieckimi oraz prowadzić z nimi razem wojnę

przeciwko Szwecji. W Berlinie elektor wprawdzie obiecywał uczynić, co w jego
mocy, nie robił jednak nadziei na powodzenie. Elektor saski Jan Jerzy I, u

którego z kolei zjawił się Denhoff, powiedział mu po prostu: "pogódźcie się
wpierw sarni ze swymi wrogami, a potem przychodźcie do nas z pośrednictwem".

Jedynym poważniejszym rezultatem całej tej wielkiej akcji dyplomatycznej było
chyba nawiązanie bliższych stosunków z dworem angielskim i z innymi krajami

europejskimi. Z państw, w których stosunkowo życzliwie przyjęto posłów
Władysława należy wymienić Danię. Chrystian IV bowiem zapewnił Władysława o swej

życzliwości i obiecał nie czynić trudności przy przewożeniu broni ,i żołnierzy.
Ale w sprawie stosunku do Szwecji odpowiedział wymijająco, zasłaniając się, że

nie wie, jaki przebieg będą miały wypadki w tym państwie po śmierci Gustawa
Adolfa.

Zanim dokonano na dworze polskim podsumowania rozpoczętej, jak widzieliśmy, z
wielkim rozmachem akcji dyplomatycznej, przyszło królowi jeszcze w miesiącu

marcu zapłacić częściowo za życzliwość elektora. Władysław bowiem, zdając sobie
dobrze sprawę, że Jerzy Wilhelm jako sprzymierzeniec Szwedów pozostaje w

bliższych stosunkach z dyplomatami szwedzkimi, starał się pozyskać jego pomoc w
realizacji swych zamysłów odzyskania Szwecji. Trzeba przyznać, że istotnie

elektor uczynił, co mógł, aczkolwiek od początku zdawał sobie sprawę z trudności
stojących na drodze do porozumienia króla polskiego ze Szwedami. Z początkiem

lutego 1633 roku zjawili się w Krakowie, gdzie się
131

I
odbywał sejm koronacyjny, posłowie elektora z hrabią Adamem Schwarzenbergiem na

czele, by uzyskać zapłatę za życzliwość swego pana. Elektorowi chodziło w
pierwszym rzędzie o to, aby hołd z racji posiadania Prus mógł obecnie odbyć

przez posła. Byłoby to w gruncie rzeczy formalne, w istocie jednak dość znaczne

background image

ustępstwo, albowiem dotąd przewidywano osobiste zjawienie się księcia pruskiego.

Poza tym domagał się elektor rozluźnieniia pewnych uciążliwych dla niego
zobowiązań lennych.

Wywiązanie się z tych długów wdzięczności nie poszło łatwo, gdyż ze strony
ministrów, głównie kanclerza Zadzika, napotkał król pewien opór w sprawie ulg

dla elektora. Ostatecznie jednak zdołał Władysław narzucić swą wolę. W wydanym w
dniu 13 marca respon-sum (odpowiedzi) krakowskim złagodzono pewne postanowienia

poprzednich odpowiedzi i rozluźniono nieco związki lenne łączące Księstwo
Pruskie z Polską. Co do głównego żądania, mianowicie zgody na złożenie hołdu

przez posła, uwzględnionio życzenie elektora, ale zastrzegano, że nie może to
być precedens na przyszłość. 21 marca odbyło się też uroczyste złożenie hołdu

przez posłów elektora: Schwarzenberga, Sauckena i Berg-manna. Dopilnowano ze
Strony polskiej, by Jerzy Wilhelm jeszcze dodatkowo dopłacił za to ustępstwo.

Nie licząc też znacznych sum wypłaconych urzędnikom państwowym, król otrzymywał
w gotówce i sprzęcie wojennym kwotę pokaźną, mianowicie około 100 000 złp. 2a

O Z DZIAŁ SIÓDMY
KORONACJA, PIERWSZY SEJM

Omawiana w poprzednim rozdziale akcja dyplomatyczna rozgrywała się częściowo
jeszcze przed koronacją Władysława, wyznaczoną, jak wspominaliśmy, na dzień 31

stycznia 1633 roku. Przedtem, mianowicie 24 stycznia, miał się odbyć pogrzeb
Zygmunta III i Konstancji. Wszystkie te jednak rachuby i plany pomieszała

nieoczekiwana i podobno ciężka choroba króla. W połowie stycznia monarcha poczuł
się lepiej, ale przewidywał, że nie zdąży przyjechać na czas do Krakowa. Toteż,

kiedy 31 stycznia posłowie przybyli na Wawel, Jerzy Ossoliński odczytał im list
królewski z dnia 17 stycznia, z prośbą o przesunięcie obrad sejmu na czas

późniejszy. Istotnie, izby wyraziły zgiodę, by sejm zaczął się dopiero 6 lutego.
Było to o tyle realne, że król znajdował się już w drodze i 2 lutego stanął w

podkrakowskiej wsi - Prądniku.
Uroczysty wjazd do dawnej stolicy odbył się przy pięknej pogodzie w dniu 3

lutego. Zgodnie z predy-lekcją epoki baroku do barwnych widowisk zrobiono
wszystko, by mieszkańcy Krakowa mieli na co patrzeć. Witany przed murami

miejskimi przez władze Krakowa, Kazimierza i Kleparza, poprzedzamy przez cechy z
chorągwiami i hajduków miejskich, wjechał król do miasta na karogniadym koniu,

otoczony trabantami z halabardami. Od Bramy Floriańskiej sześciu rajców
miejskich niosło nad nim baldachim, a w ulicy Floriań-

133
skiej witały go dwie bramy powitalne, przy czym na jednej z nieh biały orzeł

pochylał głowę przed królem. Jadąc powoli przez miasto, stanął król na zamku
dopiero wieczorem, wysłuchując w katedrze uroczystego Te Deum.

Następnego dnia odbył się pogrzeb Zygmunta III i jego małżonki. W sobotę, 5
lutego, udał się król starym zwyczajem do klasztoru paulinów na Skałkę, by

złożyć hołd pamięci św. Stanisława, uchodzącego według tradycji za ofiarę
samowoli monarszej.

Aktu koronacji dokonano w niedzielę 6 lutego. Samą ceremonię poprzedziła dość
charakterystyczna scena. W komnatach królewskich na Wawelu zjawili się

przedstawiciele różnowierców z prośbą, by król w przysiędze koronacyjnej, w
której miał obiecać dotrzymania wszystkich praw i przywilejów danych

kiedykolwiek "Kościołom katolickim, rzymskim", opuścił słowa "katolickim,
rzymskim", aby w ten sposób przysięga mogła być rozciągnięta również na

pozostałe Kościoły - protestanckie i prawosławny. Ponieważ tekst przysięgi był
już ustalony, król obiecał jedynie innowiercom wystawienie specjalnej pisemnej

deklaracji, zapewniającej ich, że to sformułowanie nie zostanie wykorzystane
przeciw nim. Ostatecznie różnowiercy musieli się tym zadowolić, prosili jednak,

by ich delegaci mogli asystować przy przysiędze, albowiem ufając całkowicie
królowi, "nie ufają klechom". Za zgodą też króla mieli być podczas składania

przysięgi obecni: Andrzej Rej, Jan Schlichting i któryś z Morawskich.
Zaraz potem ruszył król do katedry w towarzystwie braci, ubrany w czarne

atłasowe ubranie, w czarnym płaszczu podbitym rysiami. Przed monarchą niesiono
insygnia królewskie. U bram kościoła przywitali go dwaj biskupi i zaprowadzili

przed główny ołtarz, gdzie złożono insygnia władzy królewskiej. Skromna i surowa
katedra wawelska, która była świadkiem już

134
czternastu koronacji monarchów polskich, została na tę uroczystość przystrojona

kosztownymi arrasami, zakupionymi przez króla jeszcze w czasie jego pobytu w

background image

Belgii. Zaraz po przybyciu do kościoła zaprzysiągł król pokój innowiercom, co

spowodowało założenie protestacji przez biskupów i reprotestacji różnowier-ców.
Ceremonia koronacyjna rozwijała się według dawnego rytuału. Zwrócę więc uwagę

jedynie na pewne jej etapy. Tak jeszcze przed rozpoczęciem uroczystości padł
król na twarz przed ołtarzem, podkreślając niejako w ten sposób swe oddanie

Kościołowi. Namaszczenie olejami prawicy i barków królewskich przez prymasa
odbyło się w czasie mszy i dopiero potem udał się król do sąsiedniej kaplicy,

gdzie przybrano go w białą dalmatykę, rękawiczki i złotą kapę. Gdy ponownie
zjawił się przed głównym ołtarzem, prymas wręczył mu symbole władzy królewskiej,

zaczynając od miecza, kończąc na włożeniu korony. Potem udał się król na tron
"czerwonym aksamitem obity, na śrzód chóru zbudowany, nad którym szeroki

baldachim wisiał", i siedząc asystował do końca mszy świętej. Z uroczystości
koronacyjnych zanotował naoczny świadek charakterystyczny szczegół. Oto w czasie

mszy, po podniesieniu, korona poczęła się zsuwać z głowy królewskiej. Władysław
oddał wówczas berło i jabłko kanclerzowi litewskiemu Radziwiłłowi i poprawiając

ją powiedział: "cięższa jest korona, niż przypuszczałem, ale sądzę, że większy
jeszcze ciężar oznacza".

Po mszy świętej przeiszedł król w ornacie koronacyjnym do zamku, a podskarbiowie
rzucali monety na ten cel wybite między licznie zgromadzonych łudzi. Nosiły one

napis: "Honor nagrodą cnoty".
Władysław, obecnie już pełnoprawny władca Polski, wypełnił jedną z pierwszych

swych funkcji, ozdabiając kapeluszem kardynalskim brata, biskupa krakowskiego
135

Jana Olbrachta. Uczta, zaczęta koło trzeciej po południu, do której król zasiadł
w towarzystwie królewiczów, infantki, posłów obcych państw i senatorów, ciągnęła

się dto wpół do ósmej wieczorem, po czym król udał się na spoczynek, senatorowie
zaś poszli przez ożywione, rozbrzmiewające muzyką ulice starego grodu do swych

kwater.
f~ 7 lutego odbyła się uroczystość złożenia hołdu nowemu królowi przez władze

miejskie, a 8 lutego rozpoczęły się właściwe obrady sejmu. W ten sposób
przystępował król do trudnej współpracy ze szlachtą i mag-naterią na odcinku

parlamen.tarn.egto życia. Zanim przejdziemy d!o omówienia tego pierwszego
spotkania króla z warstwą rządzącą w Polsce, musimy się przyjrzeć zespołowi

ludzi, z którymi król rozpoczynał swe królowanie. 29
W tym czasie znane było w Polsce powiedzenie, że państwem rządzi "trifolium",

trójlistna koniczyna. Do trójcy tej zaliczano: Jakuba Zadzika, biskupa
chełmińskiego i kanclerza wielkiego koronnego, Stanisława Lu-bomirsMego,

wojewodę ruskiegp oraz Stanisława Ko-niecpolskiego, hetmana wielkiego koronnego.
Tkwiło w tym niewątpliwie nieco przesady i listę wpływowych magnatów należałoby

rozszerzyć, nie sposób jednak zaprzeczyć, że jeśli dodamy jeszcze prymasa, to
uzyskamy zasadniczy zespół najbardziej wpływowych magnatów w Koronie.

Znaczenie Jana Wężyka było nierozłącznie związane z jego godnością, zapewniającą
mu pierwsze po królu stanowisko w państwie. Pochodził on ze średnio zamożnej

rodziny szlacheckiej, a stanowisko zawdzięczał swym zdolnościom i łasce Zygmunta
III. Zatroskany o dobro Kościoła, przebywający głównie w swych majątkach

prymasowskich, interesował się sprawami Rzeczypospolitej jedynie wówczas, gdy
szło o sprawy ważne.

136
Przerastał go o głowę zdolnościami i znajomością zagadnień państwowych drugi

biskup w tym zespole - Jakub Zadzik. I on zawdzięczał swe wyniesienie
zdolnościom, wytrwałej pracy i łasce króla. Pochodził z biedniejszej i mniej

znanej niż rodzina prymasa szlachty. Przebywając od roku 1605 na dworze Zygmunta
III, piastował kolejno różne godności: sekretarza, referendarza, potem

podkanclerzego, i kanclerza koronnego. Znał on jak mało kto arkana kancelarii i
polityki królewskiej, tym bardziej że Zygmunt III obdarzał go zaufaniem i

zwierzał mu się nieraz z najtajniejszych swych zamiarów. Związany mocno z byłym
kanclerzem, a potem prymasem, Wawrzyńcem Gembiokim, opowiadał się (chociaż tak

bliski królowi) za wolnościowym ustrojem Rzeczypospolitej, co naturalnie nie
oznaczało, by nie dostrzegał konieczności reform, zwłaszcza ustroju skarbowego

państwa. W czasie wojen szwedzkich popierał pomysł opodatkowania szlachty, jak
wiadomo, bez powodzenia.

Gdy chodzi o Władysława, to zbyt długo patrzył na niego jako na nieco
niesfornego młodziana, zbyt długo słuchał utyskiwań na jego nieporządny tryb

życia, by obecnie bez zastrzeżeń podporządkować się woli i wskazaniom nowego

background image

króla. Dodajmy, że będąc gorącym katolikiem obawiał się, aby tolerancyjny

Władysław nie ograniczył poważnie wpływów hierarchii kościelnej. Wyczuwając też
nieufność Władysława w stosunku do siebie, dbał raczej o pozyskanie względów

szlachty poprzez obronę jej przywilejów i praw. Już na sejmie w roku 1634
zapewniał szlachtę z naciskiem, iż nie myśli proponować nowych podatków. Wiedząc

z własnego doświadczenia, z jakim trudem Rzeczpospolita mobilizuje środki na
wojnę, był zdecydowanym zwolennikiem pokoju, a przeciwnikiem wojennych awantur,

zwłaszcza że - jak wiedział - zwycięska wojna wzmocniłaby pozycję króla w
Rzeczypospolitej. Stąd też Wła-

137
dysław, który ciągle myślał o wojnach, dość wcześnie począł zastanawiać się nad

sposobami pozbycia się kanclerza i ostatecznie w trzy lata po objęciu rządów
przesunął go na honorowe, ale mniej ważne stanowisko biskupa krakowskiego.

Trzecia wybitna postać ze wspomnianego wyżej zespołu, to hetman wielki koronny
Stanisław Koniecpol-ski. Był to wspaniały przedstawiciel ówczesnej magna-terii

polskiej ze wszystkimi niemal jej zaletami i wadami. Wykształcony, gospodarny, z
oczyma otwartymi na nowożytne formy gospodarki, czuł się panem w każdym calu,

raz jako hetman, a więc człowiek dysponujący realną siłą w państwie - wojskiem,
poza tym jako posiadacz ogromnej fortuny. Od młodych lat obeznany ze sztuka

wojenną, zdobywał doświadczenie u boku Stanisława Żółkiewskiego i dzięki temu
wyrósł na tnieprzeciętnego wodza, umiejącego walczyć nie tylko z Tatarami,

Kozakami i Turkami, lecz również z samym Gustawem Adolfem. Koniecpolski odnosił
się krytycznie do niektórych politycznych posunięć Władysława i ten zdawał sobie

sprawę z tego, niemniej wiedząc o tym, że hetman jest nie tylko wybitnym wodzem,
ale również cieszy się wielką popularnością wśród szlachty, utrzymywał z nim

poprawne stosunki i starał się co najmniej politykę swą wobec Tatarów i Turków
uzgadniać z hetmanem.

Do "trifolium" należał również Stanisław Lubomir-ski. Podobnie jak jego zięć
Koniiecpolski, był w całym tego słowa znaczeniu wielkim panem. "Państwo" Lu-

bomirskiego w samym województwie krakowskim obejmowało ponad 90 wsi, nie mówiąc
o wielkich posiadłościach w województwach ruskim i wołyńskim. Według własnych

wypowiedzi, na pewno ndeoo przesadnych, jego roczne dochody osiągały kwotę 600
000 złp. Wiemy poza tym, że około roku 1642 posiadał w swym skarbie mniej więcej

400 kg srebra. Dysponując tak
138

wielkim majątkiem, otaczając się dużym dworem, złożonym nie tylko z dworzan, ale
i oddziałów wojskowych, czuł się Lubomirski prawie udzielnym księciem, tym

bardziej że szlachta krakowska, na ogół dość burzliwa i nieufnie nastawiona do
magnaterii, ulegała bez sprzeciwu jego woli. Na dworze zjawiał się wojewoda

ruski rzadko, jednakże ze swego odległego Wiśnicza, pięknej siedziby magnackiej,
śledził uważnie poczynania króla. Gdy Władysław spróbuje potem wzmocnić swą

władzę lub też zechce prowadzić bardziej aktywną politykę zagraniczną,
Lubomirski nie zawaha się dać wyraz swemu niezadowoleniu, zgłosić swe

zastrzeżenia. Tych zaś humorów wojewody nie można będzie lekceważyć, albowiem
wiedziano dobrze, że zgromadzona na sejmiku proszowickim szlachta krakowska

uchwali to, co on zechce. Dodajmy, że pan wojewoda, gdy opanował go zły humor,
nie myślał się krępować. Ostro odpowiedzieć królowi, przeprzeć swa wolę nawet w

stosunku do władz kościelnych, zajechać niewygodnego sąsiada, świeckiego czy
duchownego, to wszystko leżało w granicach jego możliwości.

Z pozostałych dygnitarzy koronnych dwaj poważni urzędnicy, mianowicie marszałek
nadworny koronny Łukasz Opaliński oraz podskarbi Jan Mikołaj Daniło-wicz, nie

odgrywali wydatniejszej roli politycznej. Pierwszy z nich dbał o utrzymanie
porządku na dworze i surowo reagował na przekroczenia, jak się zdaje, poza tym

zajmował się głównie swymi majętnościami. Podobnie i drugi, Daniłowicz, jeden z
najzamożniej-szych ludzi w Koronie, nie widział wiele poza administracją swych

majątków i sprawami skarbowymi.
Z senatorów koronnych, piastujących godności ministerialne, należy jeszcze

wymienić Tomasza Zamoy-skiego, podkanclerzego, spadkobiercę wielkiego majątku po
ojcu, któremu wszakże nie dorównywał ani zdolnościami, ani energią. Był to

człowiek wykształcony,
139

rozsądny, widzący dobrze niedomagania państwa i gotów do pracy nad ich
usunięciem, ale przy tym wszystkim człowiek przedwcześnie postarzały,

schorowany, dożywający końca swych lat.

background image

Wśród senatorów litewskich nią pierwsze miejsce wybijał się niewątpliwie hetman

wielki i wojewoda wileński, przez długie lata główny dsoradca zmarłego króla,
Lew Sapieha. Ten jednak osiemdziesięcioletni starzec również dobiegał kresu

życia i jeszcze w roku 1633 zszedł z tego świata, pozostawiając na placu swego
długoletniego rywala, Krzysztofa Radziwiłła, hetmana polnego litewskiego, rychło

awansowanego na obie godności po zmarłym.
Jak wiemy, Krzysztof Radziwiłł, niewątpliwie człowiek światły, zdolny wódz,

pozostawał od dawna w dobrych stosunkach z Władysławem. Przekonany kalwin
obecnie popierał tolerancyjne posunięcia króla, w polityce zagranicznej zaś jego

próby dojścia do porozumienia z państwami protestanckimi: elektorem
brandenburskim, Szwecją czy Danią. Oo ciekawsze, gotów był również popierać

wojenne zamysły króla, rachując, że dzięki wojnie odzyska ważne z punktu
widzenia gospodarki litewskiej Inflanty, a ponadto, że wojna wzmocni jego

pozycję hetmana w stosunku do innych wielmożów państwa. Rychło jednak miał się
Władysław przekonać, jak uciążliwym może się stać ten jego przyjaciel. Tak więc,

kiedy po śmierci Lwa Sapiehy pospiesznie i zgodnie ze swymi rachubami obdarzył
godnością wojewody wileńskiego Janusza Skumina Tysz-kiewicza, wywołał tym taką

furię kompetującego o tę godność Krzysztofa Radziwiłła, że po paru dniach musiał
pod naciskiem samego Krzysztofa i jego krewniaka Albrechta Radziwiłła, kanclerza

wielkiego litewskiego, odwołać swą poprzednią nominację i mianować wojewodą
wileńskim butnego hetmana. Jak musiał się czuć król, którego pierwsza nominacja

była już rozgło-
140

szona po mieście, możemy sobie snadnie wyobrazić. Nie na tym jednak koniec
pretensji Krzysztofa. Po wojnie z Moskwą, na sejmie roku 1634 zjawił się z paru

senatorami w izbie poselskiej, rozsiadł się spokojnie w jakimś krześle i tak
siedząc począł się domagać, przypomniawszy swe zasługi, nadania mu jako lenna

pewnych zamków na pograniczu litewsko-nosyjskim oraz potwierdzenia nadania
specjalną konstytucją. Wystąpienie hetmana litewskiego było tak obcesowe, tak

pełne niehamowanej buty, że izba, mimo poparcia sprawy przez część posłów
litewskich, powołując się nią krótkość czasu i na fakt, że jeszcze nie obmyślono

nagrody królowi, odsunęła te pretensje na czas późniejszy i nie podjęła w tej
sprawie żadnej uchwały.

Z czasem, gdy na dworze królewskim zjawił się syn Krzysztofa, podkomorzy
litewski Janusz Radziwiłł, stał się on orędownikiem spraw ojca, a równocześnie

dawał się niejednokrotnie swą butą i zarozumiałością we znaM królowi.
Z innych wysokich dostojników litewskich należy jeszcze wymienić wspomnianego

krewniaka Krzysztofa, Albrechta Radziwiłła, kanclerza wielkiego litewskiego. Ten
zażarty katolik sprawiał czasem królowi trudności, zwłaszcza gdy chodziło o

sprawy Kościoła katolickiego albo też sprawy "domku Radziwiłłow-skiego".
Pobieżny przegląd ekipy rządowej odziedziczonej przez Władysława po ojcu

wskazuje jasno, że współpraca z nią nie przedstawiała się obiecująco. Byli to
bowiem, jak widzimy, ludzie bądź tak silnie związani ze zmarłym królem, iż nie

wszystkim udało się nawiązać porozumienie z młodym władcą, bądź też potężni
magnaci, którymi niełatwo było kierować, nie mówiąc już o ludziach schorowanych

czy starszych, mających wkrótce zejść ze sceny politycznej. W Polsce wymiana
grupy rządzącej nie odbywała się łatwo. Wiemy jak

141
długo szamotał się z odziedziczoną po poprzedniku ekipą urzędniczo-senatorską

Zygmunt III, zanim stworzył oddany sobie senat. Wiadomo, że wobec dożywot-ności
urzędów, władca pozbywał się urzędnika albo w wyniku jego śmierci, albo wówczas,

gdy mógł mu ofiarować urząd rangą wyższy, chociaż często mniej znaczący.
Ostatecznie jednak przy pewnej dozie cierpliwości i wytrwałości mógł z czasem

przeprowadzić zmiany w korpusie urzędniczo-senatorskim. Tendencje takie
obserwujemy już w pierwszych miesiącach panowania Władysława.

Wśród ludzi przyszłości wybijały się jednostki znane królowi jeszcze z czasów
młodości, jak Adam Ka-zanowski, Jerzy Ossoliński, Gerard Denhoff. Adam Ka-

zaoowski wcześnie pozyskał sobie przyjaźń i zaufanie Władysława. Wpływ jego na
króla zaznaczał się w latach późniejszych tak silnie, że według słów nuncjusza

"nie tylko majątkiem, ale wolą króla rozporządzał samowładnie". A ponieważ
nadany mu później urząd podkomorzego koronnego zapewnił mu stały i łatwy dostęp

do monarchy, "do niego jak do orędownika ucieka się każdy, kto chce coś wskórać
na dworze". Jeśli Kazianowski nie został z czasem wpływowym ministrem przy boku

Władysława, to chyba jedynie dlatego, że stanowisko odpowiedzialnego, wysokiego

background image

urzędnika mu nie odpowiadało. Mimo to od czasu do czasu interesował się

zagadnieniami polityki wewnętrznej i wówczas zdradzał sąd trzeźwy i jasny.
Polityka zagraniczna nie pociągała go zbytnio, wywierał natomiast poważny wpływ

na sprawy nominacji urzędników i senatorów.
Wybicie się Ossolińskiego jest dość nieoczekiwane. Naraziwszy się bowiem na

samym początku swej kariery Władysławowi, przez jakiś czas trzymał się z dala od
wielkiej polityki. Możliwe, że protekcji panny Urszuli zawdzięczał nominację w

ostatnich dniach życia
142

Zygmunta III na podskarbiego koronnego. Jeszcze w czasie bezkrólewia

zaobserwowali też nawet obcy, iż Władysław począł go obdarzać wielkim zaufaniem
i używał go do różnych funkcji. Co było powodem tego zaufania młodego władcy do

swego rówieśnika, nie wiemy dobrze. Może dostrzegł u niego iskrę sympatii dla
silnych rządów monarchicznych. Może zorientował się, że ten, będący wówczas

jeszcze na dorobku, młody magnat gotów jest dla zapewnienia sobie dochodów
podporządkować się woli monarszej. Może po prostu uderzyła go energia i

zdolności podskarbiego, cieszącego się wówczas sławą wielkiego mówcy.
Już na sejmie koronacyjnym widać, że Ossoliński pewny jest swej pozycji. 23

lutego odważył się bowiem wystąpić przeciw nadaniu Zadzikowi tytułem
wdzięczności za jego prace w czasie rokowań w Starym Targu, prepozytury

miechowskiej, powołując się, że jest to niezgodne z prawem, a ponadto, że
kanclerz ma i tak poważne dochody. Gdy zaś szlachta mimo to poczęła się

zastanawiać nad tą sprawą, Ossoliński protestując wyszedł z sali. Rok później
wystąpił przeciw Radziwiłłowi, nie zgadzając się na nadanie mu zamków

pogranicznych. Nie darmo obcy posłowie zauważyli, że Jerzy Ossoliński jest
wschodzącą gwiazdą panowania Władysława IV. Istotnie, podskarbiego koronnego

zamierzał król z czasem wysunąć na pierwsze w państwie stanowiska.
Trzecim z otoczenia króla, cieszącym się jego zaufaniem, był magnat Gerard

Denhoff, doświadczony żołnierz, wówczas piastujący skromne stanowisko starosty
kościerzyńskiego, któremu król będzie powierzał różne odpowiedzialne funkcje.30

Naturalnie wyżej wymienieni nie stanowili całej przyszłej ekipy rządowej
Władysława. W pierwszej połowie panowania wśród innych osób odgrywał jeszcze

poważną rolę Piotr Gembicki, odsunięty w ostatnich ła-
143

tach Zygmunta III od spraw państwowych. W 1633 roku został sekretarzem koronnym,
a w dwa lata później otrzymał godność podkanclerzego. Nie jest dosyć jasne, co

zadecydowało o jego karierze za panowania Władysława. Być może zalecał go fakt
nieporozumień z osobami wpływowymi za czasów Zygmunta III. W każdym razie wybór

Władysława trzeba uznać za słuszny. Piotr Gembicki, spokrewniony z dawnym
prymasem Wawrzyńcem Gembickim, był człowiekiem zdolnym, wykształconym i jeszcze

za czasów sekretarzowania Za-dzika zapoznał się z tajnikami kancelarii
królewskiej. Orientował się dobrze w sprawach polityki zagranicznej i, chociaż

ksiądz, umiał w razie potrzeby bronić wobec kurii interesów Rzeczypospolitej.
Miał on z czasem zająć na parę lat miejsce po Zadziku.

Tak mniej więcej przedstawiali się ludzie otaczający Władysława, z którymi miał
poprowadzić politykę krajową i zagraniczną. Poszczególni z nich poczęli zaraz pb

koronacji oddawać usługi królowi.
Sejm koronacyjny, będący pierwszą okazją bliższego kontaktu króla ze

społeczeństwem, odbywał się dość spokojnie. Dzięki też praktyce, jaką Władysław
posiadał w wyniku uczestniczenia w sejmach już od roku 1611, nie 'był on

nowicjuszem i orientował się dobrze w sposobie prowadzenia obrad.
Marszałkiem wybrano rozsądnego Mikołaja Ostroro-ga, po czym dość dużo czasu

zabrały wota licznie przybyłych w związku z koronacją senatorów. Uderzające
było, że wśród 27 przemawiających zabrakło wybitnego różnowiercy wielkopolskiego

Rafała Leszczyńskiego i przywódcy Małopolan Stanisława Lubfomirskiego.
Obrady izby poselskiej potoczyły się potem dość sprawnie. Wprawdzie wobec braku

stałego regulaminu stracono niepotrzebnie trochę czasu na sprawy proceduralne,
dość wcześnie jednak wybrano specjalne komisje do załatwiania ważniejszych

kwestii. A więc
144

26. Jerzy Ossoliński. Miedzio- l ryt J. Falcka
27. Gerard Denhoff. Wg rysunku W. Hondiusa

28. Smoleńsk w początkach XVII Wi

background image

Wieku

pierwszą (18 osób) do omówienia zagadnień związanych z toczącą się już wojną
moskiewską, drugą do spraw monetarnych, trzecią do zagadnień prawnych, w końcu

komisję mającą rozważyć możliwości stworzenia ponownie floty. Na tymże sejmie
uchwalono dość ważne postanowienie dotyczące regulaminu, mianowicie ustalono, że

na każdym sześciotygodniowym sejmie posłowie winni się zjawić w senacie na pięć
dni przed końcem obrad, by tu ostatecznie uchwalić przygotowane w izbie

poselskiej konstytucje.
Nie jest moim zadaniem kreślenie tu dokładnego przebiegu obrad sejmowych.

Ograniczę się jedynie do dwu interesujących nas kwestii. Jak isejm załatwił
zaległe od czasu bezkrólewia sprawy wyznaniowe oraz kwestię środków na

prowadzenie wojny moskiewskiej i jak ułożyły się stosunki między królem a
reprezentacją szlachty.

Problemy religijne wybiły się istotnie na czołowe niemal miejsce w czasie obrad
sejmowych, przy czym zajęto się przede wszystkim doprowadzeniem do ugody między

prawosławnymi a unitami. Podstawy tej ugody zostały położone jeszcze w czasie
sejmu elekcyjnego. Wówczas to przedstawiono królowi projekt dyplomu dla

prawosławnych, który też po krótkich naradach zyskał potwierdzenie monarchy.
Według niego mieli prawosławni otrzymać możność swobodnego odprawiania

nabożeństw, budowania nlowych i naprawiania starych cerkwi, zakładania i
utrzymywania szkół, szpitali, bractw i drukarń. W miejscowościach o bezwzględnej

przewadze ludności prawosławnej przewidywano zwrócenie im cerkwi trzymanych
dotąd przez unitów. O rewindykacjach miała decydować specjalna komisja. Wreszcie

pozwolono prawosławnym przeprowadzić wybory metropolity oraz władyków w
Przemyślu, Mścisławiu i Łucku. Niedługo też, po podpisaniu przez Władysława

przywileju, powołano w Warszawie Piotra Mohiłę
30 Władysław iv

145
na metropolitę kijowskiego oraz władyków Mścisławia i Łucka. Wszystkie te

nominacje zostały zatwierdzone przez króla.
Obecnie na sejmie koronacyjnym prawosławni wystąpili z żądaniem, by przywilej

królewski potwierdziła konstytucja sejmowa, na co jednak nie chcieli się zgodzić
ani unici, ani katolicy bez pozwolenia papieża. Spór o to wypełnił wiele dni

posiedzeń sejmowych. Izba poselska w większości domagała się uchwalenia
odpowiedniej konstytucji, tym bardziej że przybyłe na sejm poselstwo Kozaków

jedynie pod tym warunkiem obiecywało swą pomoc przeciw Moskwie. Ale senat, gdzie
przewagę mieli biskupi popierani przez zagorzałych katolików, odmawiał zgody na

to ustępstwo bez wyraźnego pozwolenia papieża.
Król, któremu z jednej strony zależało na pozyskaniu prawosławnych z drugiej na

niezrażaniu sobie biskupów, znalazł się w specjalnie trudnej sytuacji. Na całe
szczęście udało się przekonać prawosławnych, by zadowolili się na razie

konstytucją, potwierdzającą dyplom królewski, jedynie do przyszłego sejmu. Do
tego czasu bowiem spodziewano się uzyskać zgodę papieską na to ustępstwo.

Ostatecznie też uchwalono konstytucję pt. Asekuracja uspokojenia religii
greckiej, w której król aprobował dyplom wydany "obywatelom... religii greckiej,

nie będącym w uniej", aż do przyszłego sejmu.
Drugą sprawą religijną, zajmującą wiele czasu izbie poselskiej, był spór

szlachty z duchowieństwem o przydzielanie biskupom intratnych opactw zakonnych.
Z protestem występowali zarówno katolicy, którzy widzieli w tym uszczuplenie

dotacji kanoników i prałatów kapitulnych, wywodzących się ze szlachty, jak
również protestanci. Ci z kolei wskazywali, iż dzięki nadaniom biskupi stają się

zbyt po>tężni i mogą "tym samym innych uciskać". Bardziej gorliwi katolicy
przypominali powszechnie uznaną zasadę, że "biskupi

146
ruscy [to jest z ziem ruskich] winni mieć podszewki", czyli ze względu na

skromne uposażenie swych biskupstw otrzymywać dodatkowe zaopatrzenie.
Ostatecznie zgodzono się całą sprawę przedstawić w kurii rzymskiej. Uderzające

jest, że mimo zastrzeżeń i sprzeciwów Ossolińskiego izba poselska zaaprobowała
nadanie pre-pozytury miechowskiej Zadzikowi, biskupowi chełmińskiemu.

Z kolei wypadnie zastanowić się nad postawą króla wobec izby poselskiej i sejmu
jako całości. W ostatnich latach panowania Zygmunta III, a właściwie już od

czasów rokoszu Zebrzydowskiego, układ sił w Rzeczypospolitej wyglądał w ten
sposób, że senat, złożony z magnatów w większej części oddanych królowi,

udzielał monarsze poparcia w jego zatargach z izbą poselską. Stąd też król

background image

przeciwstawiał się wszelkim próbom ograniczenia praw senatorów czy też poddania

ich pod kontrolę izby poselskiej. Władysław, rozumiejąc dobrze znaczenie
poparcia senatu, jak zobaczymy, póki mógł kontynuował w tej dziedzinie politykę

ojca.
Drugą sprawą interesującą króla był sposób uchwalania nowych praw przez izbę

poselską. W tej dziedzinie utarł się już z początkiem XVII stulecia pogląd, że
dla prawomocności jakiejś uchwały konieczna jest jednomyślna zgoda wszystkich

posłów. Niemniej za panowania Zygmunta III, jak i w pierwszych latach panowania
Władysława, przechodzono niejednokrotnie do porządku nad protestami małych grup

poselskich i w zasadzie uchwalano konstytucje większością. W tym okresie nie
wyrobił się jeszcze zgubny zwyczaj traktowania wszystkich konstytucji jako

całości. Nawet obalenie jednej przez zdecydowaną mniejszość nie oznaczało
jeszcze zerwania sejmu. Inkryminowaną konsty-

cję targano i przechodzono do uchwalania dalszych.
Jtrzyrnanie się tych zwyczajów w pierwszych latach

panowania Władysława sprawiło, że nie odczuł on
10*

147
w pełni niebezpieczeństwa, jakim była dla sejmu polskiego zasada jedności oraz

jednomyślności, i nie próbował podjąć żadnych poważniejszych kroków w celu ich
ograniczenia.

Sejm koronacyjny dostarczył też królowi okazji do zademonstrowania sojuszu
istniejącego między tronem a izbą senatorską. Szlachta zdawała sobie dobrze

sprawę jak dalece takie porozumienie jest korzystne dla tronu i trzymając się
tekstu obowiązujących w Polsce praw próbowała poddać senat większej kontroli

izby poselskiej. Ponieważ ustanowione- konstytucje łatwo szły w zapomnienie,
izba poselska, zgłaszając swe projekty, nie występowała z czymś nowym, ale

jedynie proponowała uchwalenie konstytucji, przypominających dawniej już
istniejące. Domagała się między innymi wprowadzenia ustawy, według której

zarówno hetman, jak i podskarbi byliby pociągani do odpowiedzialności za
poparcie zainicjowanej przez króla wojny zaczepnej. Inne propozycje przewidywały

karanie niedbałych se-natorów-rezydentów, okresowe składanie sprawozdań z
posiedzeń sena!tu, obowiązkową obecność na dworze przynajmniej jednego

pieczętarza. Cel tego wystąpienia był jasny. Chodziło o zmuszenie senatorów do
liczenia się z wolą izby poselskiej, ostrzeżenie, że wcześniej czy później będą

musieli zdać sprawę ze swych przemówień i rad udzielanych królowi w senacie.
Toteż nic dziwnego, iż senatorowie wystąpili zdecydowanie przeciw projektom

szlachty, gdyż ograniczały one ich wolności. W obowiązku składania sprawozdań z
posiedzeń senatu widzieli naruszenie głównej zasady wszystkich rządów,

mianowicie zasady tajności obrad i nie dali się przekonać uwagami szlachty, że
przecież i izba poselska bierze udział w rządzeniu, w związku z czym winna

wiedzieć, co się w senacie dzieje. Wojewoda sandomierski Firlej posunął się
nawet do stwierdzenia, iż proponowana konstytucja w razie jej uchwa-

148
lenia "pociągnęłaby za sobą mutationem status [zmianę ustroju]". Ostatecznie

dzięki wspólnej akcji wybitnych senatorów, w tym prymasa, kanclerza litewskiego
Radziwiłła i innych, szlachta zrezygnowała z projektów.

Dostępne nam diariusze nie przekazały wyraźnie, jakie stanowisko zajął wobec
tych propozycji król. Najprawdopodobniej opór senatorów był tak silny, że chyba

nawet nie potrzebował interweniować. Ponadto król, czego możemy być pewni,
chociażby na podstawie jego zachowania się w czasie następnych sejmów,

całkowicie solidaryzował się z senatem, zapewne w nadziei, że skoro tylko
wprowadzi do tego grona oddanych sobie ludzi, uzyska równie silne poparcie

senatorów jak jego ojciec. Tym samym jednak postawa króla stawała się jasna. W
demokratycznej Rzeczypospolitej uważał, że raczej należy się oprzeć na senacie

niż na szlachcie. Przyszłość dopiero miała wykazać, czy to jego obliczenie okaże
się słuszne.

Równocześnie król postanowił naśladować swego ojca także w przeprowadzaniu
konstytucji, nawet przy pewnej opozycji mniejszości, oraz w decydowaniu na

własną rękę w sprawach, które zdaniem monarchy należały do jego kompetencji. Pod
tym względem, jak się zdaje, sejm koronacyjny nie dał królowi okazji ku temu,

ale już na sejmie następnym obserwujemy uchwalanie konstytucji nawet w
wypadkach, gdy na nią "nie było powszechnej zgody", jak również decyzje podjęte

przez króla wbrew woli izby w kwestiach, które według niego należały do jego

background image

kompetencji, na przykład opodatkowanie mieszczan.

Gdy chodzi wreszcie o jedną z najważniejszych spraw
teresujących króla, to szlachta upełnomocniła go do

wadzenia wojny z Moskwą i uchwaliła podatki na
wrycie kosztów wojennych. Nie były one wprawdzie

•byt wielkie, ale pozwalały spodziewać się, że dzięki
149

nim wpłynie z czasem do skarbu około 2 milionów złotych. Ponieważ zaś szlachta
dała pełnomocnictwo królowi do zwołania, jeśli zajdzie potrzeba jeszcze przed

upływem dwulecia, sejmu nadzwyczajnego, należało przewidywać, że w razie
trudności finansowych zgodzi się ona w najbliższym roku na dalsze podatki.

By zamknąć sprawy sejmu koronacyjnego przypomnijmy, iż uchwalono na nim również
konstytucję, która z czasem miała się okazać w najwyższym stopniu szkodliwą dla

stosunków społecznych w Polsce. Oto w konstytucji, zatytułowanej dość niewinnie
O wywodzeniu szlachectwa, znalazł się następujący punkt: "A jeśliby który

szlachcic, osiadłszy w mieście, handlami się bawił i szynkami miejskimi, i
magistrates miejskie odprawował, ten ma tracić praerogativam nobili-tatis

[prerogatywy szlacheckie]". Tym samym tracił on prawo posiadania dóbr
szlacheckich, które mogły prawem kaduka być oddane innemu szlachcicowi.

Przyznam się, że z pewną ciekawością czytałem odpowiedni ustęp diariusza, pisany
zresztą przez mieszczanina gdańskiego, dotyczący tej konstytucji, która, jak się

okazuje, przeszła bez większych dyskusji, podobnie też sprawozdawca nie
zaopatrzył jej żadnym komentarzem. Rzecz staje się zrozumiała w świetle

ówczesnych stosunków. Stanowiła ona niewątpliwie dokument świadczący o pewnej,
typowo feudalnej niechęci szlachty do kupiectwa, niechęci spotykanej zresztą i u

szlachty w innych krajach, jak chociażby we Francji. Równocześnie jednak była
ona zapewne przyjęta przez mieszczan, obawiających się konkurencji szlachty na

rynku handlowym, z pewnym chyba zadowoleniem. Uświadomienie, że konstytucja ta
pogłębia przepaść otwierającą się między szlachtą a mieszczaństwem, przyszło

chyba poniewczasie.31
Ostatecznym epilogiem bezkrólewia i sejmu koronacyjnego stało się poselstwo

Jerzego Ossolińskiego, pod-
150

skarbiego nadwornego do Rzymu. Od zgody papieskiej bowiem, jak widzieliśmy,
uzależniono parę spraw z dziedziny stosunków międzywyznaniowych.

Instrukcje dla Ossolińskiego napisano już w drodze na front wojenny, latem 1633
roku, w Grodnie i Wilnie. Zdając sobie sprawę z tego, że w Rzymie przywitają z

niechęcią ugodę z prawosławnymi, a nawet te drobne ustępstwa wobec protestantów,
nie szczędzono argumentów, mających zmiękczyć upór rzymskich dostojników.

Podkreślano więc w instrukcji, iż król wybiera się obecnie na wojnę przeciw
schizmatykom, przypominano jego zasługi w wojnach z półksiężycem, wreszcie

zwracano uwagę na to, że ustępstwa wobec dysydentów pozostają w ścisłej
łączności z prawami i ustrojem Rzeczypospolitej oraz zdecydowaną chęcią

uniknięcia wojen religijnych. Słowem instrukcja stała się jeszcze jedną
deklaracją rozsądnej myśli tolerancyjnej, ciągle jeszcze żywej w ówczesnej

Polsce.
Przebieg poselstwa w jesieni 1633 roku, w którym Ossoliński rozwinął niemal

orientalny przepych, doczekał się licznych opisów, do nich też, nie chcąc pisać
o rzeczach ogólnie znanych, odsyłam Czytelnika. Poselstwo to, zależnie od

postawy piszących, stanowiło raz przedmiot podziwu, raz znowu nagany, jako
jeszcze jeden dowód, że Polska była "pawiem narodów". Gdy chodzi o przebieg

rokowań, to już pierwsi historycy, zajmujący się tą kwestią, podnosili talent
dyplomatyczny Ossolińskiego i rzeczywiście - jak się wydaje - Ossoliński zdał

egzamin jako dyplomata. W gruncie rzeczy bowiem wykorzystując zręcznie
okoliczności, takie jak w°jnę z Moskwą, wojnę z Turcją, zasługi zmarłego króla

Zygmunta III, fakt osobistej znajomości papieża '- Władysławem, załatwił prawie
wszystkie sprawy pomyślnie, aczkolwiek, jak stwierdzał, "nie szły mi jednak tak

smarownie konkluzyje, jakom sobie życzył", /dało mu się więc uzyskać zgodę
papieża na oddanie

151
do rozstrzygnięcia spornego zagadnienia dziesięcin duchownych w ręce biskupów

polskich, pozwolenie, by duchowni występni sądzeni byli na terytorium
Rzeczypospolitej, bez odwoływania się do sądów w Rzymie, wreszcie uzyskał pismo

do zakonów, "aby więcej dóbr ziemskich nie wykupywali", co stanowiło pewien

background image

postęp w tej tak atakowanej przez szlachtę sprawie. Jeśli chodzi o porozumienie

prawosławnych z unitami uzyskano decyzję połowiczną, odpowiednia bowiem
kongregacja nie zaaprobowała ugody, papież jednak pod naciskiem posła polskiego

nie potępił jej, zawieszając swój sąd i przykazując nuncjuszowi, "aby do czasu
przeciw tej ugodzie nie występował".32

Wobec takiej postawy Stolicy Apostolskiej uchwalono na wiosennym sejmie roku
1635 konstytucję zapowiadającą wykonanie zawartej ugody, przestrzeganie jej

przez króla i następców oraz wydanie odpowiednich przywilejów z równoczesnym
umorzeniem wszystkich prawnych sporów, dotyczących kwestii stosunków

prawosławnych z unitami.
W ten sposób -- jak widzimy -- aczkolwiek nie wszystkie, postulaty szlachty

wysuwane w czasie bezkrólewia zostały w jakimś stopniu, gdy chodzi o sprawy
religijne, załatwione.

M
NA WOJNACH DALEKICH

Dowiedzieliśmy się z poprzednich rozdziałów, że pod koniec bezkrólewia dotarła
do Warszawy wieść o wtargnięciu wojsk rosyjskich na niedawno przez Zygmunta

zdobyte tereny. Wiadomość ta zaniepokoiła poważnie szlachtę, prawdopodobnie
jednak Władysław przywitał ją raczej z zadowoleniem. Wszak wieść o wojnie

stawała się jednym argumentem więcej, przemawiającym za jego, doświadczonego
wodza elekcją. Poza tym wojna mogła mu w przyszłości dostarczyć okazji do

silniejszego uchwycenia w ręce cugli władzy.
Bezpośrednio po elekcji zwołał król posiedzenie z udziałem zarówno hetmanów, jak

i kanclerzy, na którym omówiono sprawę udzielenia pomocy oblężonemu już wówczas
Smoleńskowi. Zaraz potem pospieszył hetman polny litewski, Krzysztof Radziwiłł,

na Litwę, by tu organizować, chociażby prowizoryczną pomoc dla oblężonego
miasta. Cel został mu jasno wytyczony przez samego króla, który z początkiem

grudnia pisał do hetmana, aby "chorągwie do siebie skupiwszy, wszystkie vires
[siły] nieprzyjacielskie rozerwać i odsiecz Smoleńskowi jako najprędzej dać

starał się".
W najbliższym też czasie król, aczkolwiek złożony chorobą, zajął się zaciąganiem

nowych oddziałów i wysyłaniem ich na Białoruś. Siedząc z dużej odległości
działania Radziwiłła, najwyraźniej nie orientował

153
się dostatecznie w sytuacji, stąd też przeglądając jego korespondencję z

hetmanem jesteśmy zaskoczeni niezdecydowaniem młodego władcy. Rozkazy, by
Radziwiłł spieszył pod Smoleńsk, krzyżowały się z innymi, nakazującymi mu wpierw

przybyć na sejm koronacyjny. Równocześnie dowiadujemy się z tejże
korespondencji, iż organizowanie obrony nie szło łatwo, albowiem nieprzywykłe do

karności, świeżo zdaje się zaciągnięte chorągwie łupiły kraj, nie spiesząc się
na pole walki, "jakby żadne na Rzeczpospolitą nie następowały pericula

[niebezpieczeństwa]".33
Ostatecznie udało się Radziwiłłowi, w chwili kiedy w Krakowie zaczynał swe

obrady sejm, zgromadzić pod Krasnem, w niewielkiej odległości od nieprzyjaciela,
przeszło 4500 żołnierzy. Było to naturalnie za mało, by uwolnić Smoleńsk od

oblężenia, skoro pod jego murami stał wódz rosyjski - - Szein z wojskiem
liczącym ponad 23 000 żołnierzy. Dodajmy, że równocześnie udało się

nieprzyjacielowi, wykorzystującemu nieprzygotowanie Polski, zająć poważny szmat
terytoriów pogranicznych, co najmniej jakie 30 000 km2, w tym kilka ważnych

miejscowości, jak Dorohobuż, Newel, Siebież, Białą, Rosławl, Nowogród
Siewierski.

Tym samym jednak dalsze losy wojny zależały przede wszystkim od zgromadzonego w
Krakowie sejmu. Jeszcze w czasie obrad sejmowych odbyła się narada senatu, na

której przewidziano konieczność zaciągnięcia około 23 000 żołnierzy. Roczny
koszt wystawienia takiej armii, licząc w to nie tylko żołd, ale również amunicję

i żywność, wynosił 3 750 000 złp. Jak wspomnieliśmy wyżej, sejm zdecydował się
na uchwalenie podatków, które w sumie mogły zapewnić skarbowi mniej więcej 2

miliony złotych. Powstałby więc niedobór w kwocie około l 750 000 złp, wobec
jednak perspektywy zwołania w roku 1634 nowego sejmu można było mieć nadzieję,

że wyrazi on zgodę na uchwa-
154

lenie podatków, pozwalających wyrównać te dość znaczne niedobory.
Napływające do kraju z początkiem wiosny wiadomości mogły też budzić pewną

otuchę. Wódz rosyjski, który - jak widzieliśmy - zgromadził pod Smoleńskiem

background image

poważne siły, przez dłuższy czas ograniczał się do blokady fortecy. Smoleńsk był

dość silną twierdzą otoczoną wysokimi i silnymi murami, umocnionymi 38 basztami.
Wprawdzie załoga pozostająca pod dowództwem zdolnego porucznika Samuela

Sokolińskiego liczyła jedynie 1800 żołnierzy, co było stanowczo za mało dla
wytrzymania dłuższego oblężenia i szturmów, już jednak w nocy z 2/3 marca 1633

roku przerzucił Krzysztof Radziwiłł około 300 żołnierzy do fortecy, a pod koniec
miesiąca dostarczył oblężonym amunicji. Odpowiednie operacje militarne

przeprowadzone przez Radziwiłła przekonały nieprzyjaciela, że ma tu do czynienia
z nieprzeciętnie uzdolnionym i energicznym wodzem. Gdy też Szein, który wreszcie

otrzymał cięższą artylerię, przystąpił z początkiem kwietnia do kruszenia murów
i osiągnął na tym polu pewne sukcesy, atak Radziwiłła udaremnił jego zamysły

szturmu na wyłomy w murach.
Tymczasem 2 kwietnia opuścił król Kraków i przez Częstochowę, Łowicz, udał się

do stolicy, gdzie stanął, witany uroczyście przez mieszczan i kler, dnia 19
kwietnia. Pobyt w stolicy stanowił jedynie krótki etap w drodze na pole walki.

Już 9 maja ruszył król na Litwę. W Wilnie zatrzymał się przeszło miesiąc,
prawdopodobnie odczekując zakończenia zaciągów wojskowych, tak że dopiero 26

lipca pociągnął pod Smoleńsk, gdzie stanął 30 sierpnia.
Tu powoli ściągnęły główne pułki królewskiej armii. Trzeba przyznać, iż

stanowiła ona siłę niebagatelną, liczyła bowiem ponad 24 000 żołnierzy. Skład
jej budził podziw współczesnych polskich wojskowych, gdyż pie-

155
churów było przeszło 15 000. Toteż jeszcze w czasie prowadzenia werbunków pisał

Kazimierz Leon Sapieha: "Król bierze przed sobą Gustawową manierę wojowania,
chce mieć więcej w wojsku cudzoziemskim obyczajem ćwiczonego ludu, aniżeli

polskiego husarza". Uwaga Sapiehy była słuszna, albowiem, istotnie, Władysław
nie tylko wzorując się na doświadczeniu wojsk obcych zaciągnął więcej piechoty,

niż dotąd w wojsku polskim bywało, ale równocześnie wprowadził nowy jej typ tak
zwanego cudzoziemskiego autoramentu. Piechota tego rodzaju składała się z

żołnierzy werbowanych spośród polskich chłopów i mieszczan, zyskiwała za to
oficerów, jeśli nie Niemców, to co najmniej wyszkolonych według niemieckich

wzorów. Regimenty o różnej liczebności, mniej więcej jednak wynoszące około 1000
ludzi, składały się z pikinierów (jedna trzecia stanu) i muszMeterów; ustawiały

się też do boju według wzorów wziętych z armii Wallensteina. Panowała w nich
surowa dyscyplina, a żołnierze przysięgali na imię króla. Rzecz jasna, że armia

złożona w znacznej części z piechoty tego typu nadawała się bardziej niż dawne
armie polskie, z przewagą jazdy, dlo działań typu oblężniczego czy też obrony w

otwartym polu pozycji umocnionych szańcami ziemnymi. Jeśli chodzi
0 jazdę, to wiemy o wielkich wysiłkach podejmowanych przez, króla i

poszczególnych dowódców w celu zapewnienia jej jak najlepszego
uzbrojenia, przede wszysitkim w pancerze i pistolety. Z korespondencji

Władysława z królem duńskim Chrystianem dowiadujemy się, że jeszcze w ciągu roku
1633 sprowadzono z zachodu morzem przez Sund ponad 5000 pancerzy

1 około 10 000 pistoletów.
Jak więc widzimy, wojjska, z którymi Władysław IV stanął 30 sierpnia pod

Smoleńskiem, były lepiej niż w ostatnich latach przygotowane do czekających je
ciężkich zadań.

156
By zrozumieć następnie przebieg działań wojennych, musimy uzmysłowić sobie

ówczesną sytuację wojskową koło Smoleńska.
Smoleńsk, o którego umocnieniach mówiliśmy wyżej, leżał na południe od Dniepru,

płynącego w tym miejscu od wschodu na zachód, i obmywającego od północy
fortyfikacje miejskie. Rosjanie zaatakowali miasto od południa, przy czym główne

siły Szeina zajęły pozycje na wschód od miasta, podczas gdy pozostałe oddziały
otaczały twierdzę od południa i zachodu. Na północ od Smoleńska stanął silny

oddział wojsk rosyjskich pod wodzą Georga Mattisona, zajmując leżące na
północnym brzegu Dniepru wzgórze, zwane górą Pokrowskiego. System szańców

rzuconych między poszczególnymi stanowiskami wojsk rosyjskich sprawiał, że od
południa miasto było kompletnie odcięte od kontaktów z otoczeniem. Położony na

północnym brzegu Dniepru posterunek Mattisona miał również uniemożliwić kontakty
twierdzy ze światem zewnętrznym, wobec tego jednak, że oblężeni mieli w swych

rękach most na Dnieprze udawało im się tą drogą nawiązywać kontakty. Było
niewątpliwym błędem Szeina, iż nie wykorzystał czasu letniego, by jeszcze przed

przybyciem wojsk królewskich zniszczyć w jednym miejscu mur i przeprowadzić

background image

szturm na miasto. W chwili gdy wojska królewskie pokazały się na północnym

brzegu Dniepru, naprzeciw pozycji Mattisona, sytuacja wojsk rosyjskich stawała
się dość poważna. 34

Głównym zadaniem stojącym w danej chwili przed królem było rozerwanie
pierścienia wojsk oblegających. Wobec tego, że armia polska - jak wspomnieliśmy

- przemaszerowała północnym brzegiem Dnie-pru, postanowiono najpierw uderzyć na
pozycję Mattisona, Pierwszy atak na położone na wzgórzu stanowiska rosyjskie

skończył się niepowodzeniem, udało się

157
jednak, korzystając, że wojsko Mattisona zajęte było na innym odcinku,

wprowadzić oddział piechoty pod wodzą Henryka Denhoffa do twierdzy. Dopiero
uderzenie rozpoczęte 21 września zakończyło się powodzeniem, albowiem Mattison w

nocy z 22/23 września na rozkaz Szeina opuścił swój; posterunek. Tym samym
blokada została całkowicie przerwana i wojska polskie miały spokojny dostęp do

miasta. 28 września uderzono na pozycje leżące na południowym brzegu Dniepru na
zachód od miasta, czyli na obóz Prozorowskiego. Nieprzyjaciel bronił się twardo

i umiejętnie, ostatecznie jednak Szein bojąc się większego wykrwawienia
żołnierzy polecił Prozorowskiemu opuścić pozycję i potem ściągnął pozostałe

posterunki, gromadząc wszystkie swe siły w obozie warownym, leżącym na wschód od
miasta w kolanie Dniepru. Główna jego armia znajdowała się na południe od

Dniepru, a jedynie drobna część stojąca na północ od rzeki, broniła przeprawy.
W ten sposób oblężenie miasta przez Rosjan zostało całkowicie zwinięte i 5

października fakt ten obchodzono w obozie polskim uroczyście, jako pierwszy etap
zwycięstwa. Istotnie, uwolnienie od oblężenia Smoleńska w przeciągu mniej więcej

jednego miesiąca stanowiło sukces armii i króla. Wśród wojskowych polskich
panowało przekonanie, że nieprzyjaciel wycofał się do obozu przedwcześnie.

Widzieli też w tym dowód, "że Pan Najwyższy teraźniejszego pana naszego chce
palpabiliter [widocznie] błogosławić i wynieść". Król, doceniając znaczenie

swego powodzenia, kazał spisać uniwersały z doniesieniem o sukcesie, nakazując
je starostom "na miejscach zwykłych obwołać i publikować". Równocześnie

rozpoczęto druk podobnych uniwersałów w języku niemieckim, by je wysłać za
granicę Polski.

Po zakończeniu tej pierwszej fazy działań wojen-
158

nych odbyła się w kwaterze królewskiej narada, na której omawiano dalszy plan
działania. Jak wiadomo, Smoleńsk był wolny, a wojska rosyjskie pod wodzą Szeina

znalazły się w warownym obozie na wschód od miasta, otoczone ze wszech stron
przez wojska polskie. Przewidywano, że wódz rosyjski, dysponujący dość poważną

siłą, będzie się mocno bronił. W związku z tym wysunięto w czasie narady
projekt, by pozostawiwszy koło obozu Szeina jedynie część sił w celu pilnowania

go, iść z głównymi siłami na Moskwę i kusić się o zajęcie stolicy. Plan był
śmiały, ale ryzykowny. Smoleńsk leży w odległości około 350 km od Moskwy.

Obawiano się, że silne mrozy, a należało się z nimi liczyć z końcem
października, jak również mniejsze grody leżące na tej trasie, mogą poważnie

opóźnić marsz do stolicy. Nie wiemy, jakie było zdanie króla w tej sprawie. Być
może, odpowiadał mu ten ryzykowny plan, jednakowoż doświadczeni wojskowi

odrzucili go, jako zbyt niebezpieczny. Postanowiono pozostać na miejscu i wpierw
zlikwidować zamkniętą w obozie nieprzyjacielską armię, a potem dopiero iść w

głąb Rosji.
Wobec akceptowania tego projektu przez króla, drugą część października

poświęcono na gruntowne otoczenie wojsk Szeina. Zaczęto od leżących naprzeciw
obozu rosyjskiego, a nie zajętych przez nich, wzgórz Żaworonkowych, które

postanowiono obsadzić. Szein usiłował przeszkadzać, ale bez powodzenia. W ten
sposób zamknięto nieprzyjacielowi drogę na wschód, a równocześnie zapewniono

sobie dobrą pozycję do ostrzeliwania jego obozu. Następnie dokonano jeszcze
dalszych przesunięć wojsk polskich. Kiedy jednak w trakcie tych translokacji

zlekceważono wroga, doczekano się wypadu wojsk rosyjskich, który jedynie dzięki
świetnej postawie wojsk polskich i dzielności dowódców nie zamienił się w

dotkliwą porażkę Pola-
159


ków. Dopiero w następnych dniach udało się do tego stopnia umocnić pozycje, że

nieprzyjaciel przestał być groźny. 30 października Szein został już całkowicie

background image

otoczony i wobec nadejścia cięższej artylerii rozpoczęto ostrzeliwanie obozu

nieprzyjacielskiego.
W ten sposób zaczęło się z kolei oblężenie obozu Szeina, trudne dla przeciwnika,

na pewno jednak niełatwe dla wojsk polskich. Składało się na to szereg przyczyn.
Po pierwsze, nieprzyjaciel zaopatrzony w dobrą artylerię, bronił się zaciekle.

Po drugie, wojsku polskiemu dawała się we znaki ciężka zima, trudności z
wyżywieniem, zwłaszcza że partyzanci rosyjscy utrudniali dowóz żywności z

dalszych, nie zniszczonych wojną okolic. Po trzecie, pokazały się zwykłe w
stosunkach polskich kłopoty z opłaceniem wojsk i wreszcie spory istniejące

między hetmanem polnym koronnym Marcinem Kazanowskim a hetmanem polnym litewskim
Krzysztofem Radziwiłłem.

Po pewnym czasie jednak udało się królowi opanować trudności, po czym skierował
nawet znaczny oddział pod komendą Kazanowskiego na wschód, by zabezpieczyć się

przed ewentualną odsieczą, a równocześnie zapobiec niesnaskom w obozie.
Kazanowski zapisał wnet na swym koncie nowe sukcesy, zajmując Wiaźmę i posuwając

się z wojskami w kierunku Mo-żajska. Tym samym można było bezpiecznie zająć się
likwidacją wojsk rosyjskich pod Smoleńskiem. Szein też, widząc beznadziejność

swego położenia i mając zgodę cara na rokowania, wszczął pertraktacje z
dowództwem polskim. Po wstępnych rozmowach, zaczętych jeszcze w grudniu, strona

polska przeszła do oficjalnych rokowań w pierwszej połowie lutego. Zakończyły
się one 25 tegoż miesiąca kapitulacją armii Szeina na bardzo honorowych

warunkach. Pozwolono mianowicie wojsku rosyjskiemu wyjść z bronią ręczną i
sztandarami, domagając się jedynie, by te ostatnie,

\
160

wychodząc, złożyli na chwile przed królem. Całą artylerię wszakże mieli
pozostawić w obozie. Uroczysty wymarsz wojsk rosyjskich odbył się l marca. W

otoczeniu senatorów, oficerów, między dwoma chorągwiami husarskimi, stał na
wzgórzu król, "pod którego nogi nieprzyjaciel wszystkie swoje chorągwie cum de-

bita reverentia [z należnym szacunkiem] i ukłonem mimo przechodząc podrzucał".
Nazajutrz po nieszpo-rze, w obecności króla, odśpiewano hymn Te Deum, który

"klęcząc wielka mnogość wojska śpiewała", potem kanclerz Zadzik dziękował
"wszystkiemu rycerstwu wobec, a specjalnie książęciu jegomości panu hetmanowi,

jako Wodzowi".
Parę następnych dni spędzono jeszcze pod Smoleńskiem, po czym ruszano (11 marca)

w kierunku Białej, położonej jakieś 125 km na wschód. Gdy jedenaście dni później
wojsko stanęło pod obsadzoną przez 1000 żołnierzy fortecą, zdawało się, że

zdobycie jej będzie sprawą paru dni. Wnet jednak musiano zmienić zdanie. Załoga
pod wodzą Fiedora Wołkońskiego broniła się zażarcie, wojsko polskie zaś

rozłożone pod murami grodu znalazło się rychło w trudnej sytuacji.
Nadspodziewanie trwała nadal mroźna i śnieżna zima. Pojawiły isię choroby, które

przetrzebiły wojsko do tego stopnia, że w niektórych chorągwiach jazdy pozostało
po 40 do 50 żołnierzy, a cała piechota stopniała podobno do paru tysięcy.

Czas było zastanowić się, co robić dalej. Władysław, rozpoczynając z typowym dla
niego optymizmem wojnę, spodziewał się, że uda mu się zająć stolicę. Jak się

zdaje, myślał o osadzeniu na tronie carskim brata, Jana Kazimierza, sam zaś
zamierzał na czele wojsk polsko-moskiewskich iść drogą lądową do Szwecji, by tam

upomnieć się o koronę ojca. Czy jednak po rocz-nej już kampanii nadal żywił
takie nadzieje? Należy przypuszczać, że raczej nie. Przecież wojna, chociaż

11 Władysław IV
161

zwycięska, musiała go przekonać, iż armia rosyjska, prowadzona przez obcych
oficerów, zaopatrzona w dobrą broń, bije się doskonale. Techniczne wyposażenie i

fortyfikacje obozu Szeina pod Smoleńskiem zaimponowały królowi i jego otoczeniu.
W najbliższym roku kończyły się lata rozejmu ze Szwedami i trzeba było liczyć

się z możliwością nowej wojny. Sytuacja na południowym wschodzie, o której zaraz
będę mówić, przedstawiała się nadal groźnie. Toteż dość wcześnie odezwały się w

Rzeczypospolitej głoisy wzywające do szybkiego kończenia działań -wojennych z
Rosją. Uczony biskup płocki Stanisław Łubieński pisał: "Szczęśliwość nasza

wszystka w tym jest, abyśmy w granicach naszych cali zostawali". Słusznie też
stwierdzał: "nawet bez Smoleńska była Rzeczpospolita przez cały wiek in florę [w

rozkwicie]".
Nic dziwnego tedy, że już wiosna 1634 roku w głównej kwaterze polsldej wielu

opowiedziało się za pokojem, czego król lekceważyć nie mógł. Toteż jeszcze spod

background image

Smoleńska wysłano do Rosjan Mikołaja Woronicza z listem podpisanym przez

senatorów, iż strona polska skłonna jest wszcząć rokowania. W Moskwie nie
odrzucono wyciągniętej ręki Polaków, tym bardziej że po poniesionych klęskach,

wobec kłopotów skarbowych, zaistniała tu zdecydowana gotowość do porozumienia.
Posła polskiego przyjęto z honorami i wysłano z nim gońców, z którymi

senatorowie umówili spotkanie nad rzeką Polanówk,ą. Planowany zjazd odwlekł się
z bliżej nie znanych przyczyn, tak że dopiero rozpoczął się 30 kwietnia.

Ze strony polskiej w rokowaniach wzięli udział wybitni specjaliści.
Przewodniczącym delegacji był sam kanclerz koronny Jakub Zadzik, członkami:

Krzysztof Radziwiłł, Aleksander Korwin Gosiewski, wojewoda smoleński, Aleksander
Piaseczyński, kasztelan kamie-niecki, Andrzej Rej i paru innych dygnitarzy.

162
Rokowania, aczkolwiek w gruncie rzeczy obie strony zgadzały się, że król polski

winien zrzec się tytułu cara moskiewskiego, nie przebiegały gładko. Polacy
chcieli zająć jak największe obszary, a Rosjanie, czynili, co mogli, by

zmniejszyć terytorium oddawane Polsce. Doświadczeniu polskich komisarzy
przeciwstawiali komisarze rosyjscy upór, spryt i podwójną grę. Tak więc,

przewodniczący delegacji moskiewskiej, Fiedor Iwano-wicz Szeremetiew, zgodnie z
instrukcją, miał występować ostro, "goworif serdito", pozostali zaś mieli

łagodzić, tarcia "pokrywał" gładostju i rozgoworem, cztob rozgowora nie
razorwat' i biezsławnym nie byt' ".

Jak zawsze w takich wypadkach zaczęto rokowania od stawiania krańcowych żądań.
Polacy domagali się odstąpienia tronu moskiewskiego Władysławowi oraz wypłacenia

odszkodowania. Rosjanie nie pozostali w tyle i żądali zrzeczenia się przez króla
korony carskiej oraz oddania wszystkich ziem przyznanych rozej-mem w Deulino.

Rychło jednak obie strony spuściły z tonu. Przedmiotem sporu była następnie
sprawa odpowiedniego wynagrodzenia króla za zrzeczenie się korony rosyjskiej.

Władysław, zgodnie ze swymi stałymi planami, domagał się odstąpienia na własność
jakiegoś pogranicznego terytorium, by stworzyć dla siebie niezależne księstwo.

Rosjanie, którym propozycja ta nie uśmiechała się, gotowi byli ostatecznie oddać
Smoleńszczyznę. Przeciw temu jednak wypowiedzieli się Polacy, uważając, iż

terytorium to należy do Rzeczypospolitej. W końcu Rosjanie zaproponowali królowi
kwotę 20 000 rubli tytułem odszkodowania. Niełatwo jednak przyszło Władysława

skłonić do ustępstw. Dopiero gdy komisarze polscy obiecali "wdzięczność" strony
Rzeczypospolitej, król ustąpił i zgodził się sygnować ze swych praw do Rosji.

Teraz rokowania potoczyły się szybciej i ostatecznie czerwca 1634 roku podpisano
i zaprzysiężone prowi-

n"
163

zorycznie wieczysty pokój, nazwany przez historyków polanowskim z tej racji, że
zawarto go nad rzeczką Polanówką. Warunki porozumienia, które potem jeszcze

mieli zaprzysiąc obaj monarchowie, były niewątpliwie korzystne dla Polski. Za
cenę bowiem zrzeczenia się przez Władysława mocno wątpliwych praw do korony

carskiej zawarto pokój wieczysty, pozyskano Smoleńszczyznę, Siewierszczyznę i
Czernihowszczyznę, w sumie więc wielkie obszary. Oba państwa miały następnie

wymienić jeńców, wyznaczyć komisje do ostatecznego rozgraniczenia ziem, wreszcie
otworzyć wzajemnie granice dla kontaktów handlowych. Król niewątpliwie przywitał

układ z niezadowoleniem. Wszak tym pokojem zobowiązano go do zrzeczenia się jego
praw do tronu moskiewskiego za cenę mocno nierealną, jakiejś "wdzięczności" ze

strony państwa.
Go skłoniło króla do ustępstwa? Niewątpliwie w pierwszym rzędzie nacisk wywarty

na niego ze strony senatorów, reprezentujących w danym wypadku opinię warstw
rządzących. Rzecz jasna, że Władysław, mając w perspektywie wojnę ze Szwecją,

nie mógł zrażać sobie szlachty, przeciwnie musiał starać się o to, by ją
pozyskać i przekonać o swej gotowości do ofiar na rzecz państwa. Dodatkowym

momentem ułatwiającym królowi rezygnację z pierwotnych planów i nadziei był nowy
pomysł, który zrodził się w jego ruchliwym umyśle, a mianowicie zawiązanie

ściślejszego przymierza z Moskwą. Jeszcze przed podpisaniem pokoju, w dniu 28
maja, wysunięto ze strony polskiej projekt zawarcia między obu państwami tak

ścisłego porozumienia, by wrogów obu państw uważać za wspólnych wrogów, zezwolić
wzajemnie zaciągać wojska na swych terytoriach, udzielać sobie pomocy, wreszcie.

wspólnie budować flotę na Bałtyku. Nie wiemy, kto po stronie polskiej wystąpił z
tym pomysłem, którzy senatorowie go popierali, jest jednak rzeczą chyba pewną,

że zna-

background image

164

lazł on uznanie w oczach króla, jak wiadomo, zapalającego się łatwo do planów
nowych, chociażby nierealnych. W gruncie rzeczy trudno ten dalekosiężny projekt

uznać za realny. Jakżesz można było się spodziewać, że Rosja zapomni krzywd
doznanych w ostatnich latach od Polaków, że dobrowolnie przyłoży ręki do

wzmocnienia pozycji Rzeczypospolitej nad morzem i, zgodnie z wysuniętym
projektem, uderzy na sprzymierzoną z nią dotąd Szwecję? Nic więc dziwnego, że

Rosjanie odrzucili stanowczo propozycję. Na żądanie zaś zerwania przyjaźni ze
Szwecją przypomnieli, że niedawno zaprzysięgli przymierze z tym państwem, a w

przypadku naruszenia go "i wy by nam wiary nie dali w tem, co my chrestnem
całowaniem ukrepili". Ostatecznie też Władysław musiał się zadowolić, że

"wiecznoje dokończanie" zapewniło Rzeczypospolitej pokój z tej strony i
pozostawiło w rękach polskich potężny szmat ziem granicznych.

Skończona w ten sposób wojna moskiewska była niewątpliwie pięknym rozdziałem
historii Władysława IV. Wszak w czasie jej trwania złożył król dowody

nieprzeciętnych zdolności wojskowych i osobistego męstwa. Dzisiejsi też
historycy wojskowości oceniają wysoko jego strategiczne zdolności. Marian Kukieł

uważa Władysława za najwybitniejszego po Chrobrym wodza na polskim tronie.
Podobnie młodszy historyk, Jerzy Teodorczyk, podkreśla zdolności wodzowskie

króla, umiejętność używania zarówno jazdy, jak i piechoty. Nie należy jednak
zapominać o tym, że w ciężkich sytuacjach mógł król zawsze liczyć na pomoc swych

wybitnych dowódców, jak Krzysztofa Radziwiłła, Marcina Kazanowskiego, Aleksandra
Piaseczyńskiego, któ-*zy ratowali go niejednokrotnie w trudnych momen-cn>

spowodowanych lekceważeniem przeciwnika.
zakończeniu kampanii udał się król przez Wilno stolicy, wszędzie po drodze

witany uroczyście, jako
165

triumfator i sprawca pokoju. W Warszawie stanął król 17 lipca 1634 roku i dwa
dni potem otworzył obrady sejmu, na którym miano rozważyć sytuację

Rzeczypospolitej, nadal jeszcze niełatwą. Wszak Polska znajdowała się wówczas
niemal w przededniu wojny ze Szwecją, a równocześnie jej południowe granice były

poważnie zagrożone. Toteż w kazaniu na otwarcie sejmu jezuita Łayszewski groził,
że Pan Bóg może jeszcze podnieść na Rzeczpospolitą "manus poenae" - dłoń kary.

Gdy chodzi o bardziej wówczas aktualną wojnę z Turcją, to niebezpieczeństwo
grożące z tej strony istniało jeszcze od roku 1633. Wprawdzie dyplomacji

polskiej udało się utrzymać dobre stosunki z chanem tatarskim Dżanibeg Girejem,
ba, nawet skłonić go do najazdu na południowe posiadłości moskiewskie, nie

zdołano jednak dojść do porozumienia z Turcją. Ciekawe jest, że
niebezpieczeństwo groziło wówczas nie tyle ze strony sułtana, Murada IV, w

gruncie rzeczy ceniącego sobie pokojowe stosunki z Polską, ale ze strony
ambitnego bejlerbeja Silistrii Mechmed Aba-zego paszy, który kierowany własną

ambicją postanowił uderzyć na Polskę, spodziewając się w związku z prowadzoną
przez nią wojną moskiewską łatwego sukcesu i późniejszej aprobaty ze strony

sułtana. Jako przednią straż rzucił w czerwcu 1633 roku na Polskę Tatarów
budziackich. Ci, istotnie, spustoszyli znaczną część Podola, ostatecznie jednak

hetman Stanisław Koniecpolski zdołał im w odwrocie zadać klęskę, już na terenie
Mołdawii, pod Sasowym Rogiem 4 lipca 1633 roku. Aczkolwiek szybka reakcja

Koniecpolskiego winna była przekonać Turków o tym, że mimo wojny granica
południowo-wschodńia nie jest całkiem bezbronna, Abazy zdecydował się na

ofensywę. Jesienią, roku 1633 ruszył na Polskę na czele kontyngentów tureckich,
tatarskich, mołdawskich i wołoskich. 19 paź-

166
dziernika siły turecko-tatarskie znalazły się w obliczu wojsk polskich,

stojących w warownym obozie koło Kamieńca. W pierwszej chwili, za wdaniem się
hospodarów mołdawskiego i wołoskiego, bawiących przy Turkach, próbowano załatwić

sprawę xv drodze rokowań, ale gdy nie udało się doprowadzić do porozumienia 22
października zaczęła się walka. Była ona dość ciężka wobec tego, że

nieprzyjaciel posiadał przewagę liczebną.
Według relacji tureckich skończyła się ona wspaniałym zwycięstwem Turków, z tym

że zabili parę tysięcy niewiernych, sami tracąc jedynie około 10 ludzi. Drugie
źródło tureckie przyznaje, iż po zwycięskiej walce Turcy cofnęli się wieczorem

do swego obozu, by nie "narażać się na ogień dział i strzelb z zamku". Polskie
źródło podaje, że istotnie walka była ciężka i ,,o mały włos i wojsko i ojczyzna

nasza nie zginęła", oraz, że "niektóre chorągwie ledajako się stawiły", ale

background image

stwierdza również, zgodnie ze źródłem tureckim, że ostatecznie "ustąpili Turcy z

niemałą szkodą swoją".35
Zniechęcony oporem, Abazy wycofał się tego samego dnia, zajmując po drodze parę

zameczków podolskich. W Konstantynopolu udało mu się jednak swą nieudałą wyprawę
przedstawić jako sukces i skłonić sułtana do przygotowań wojennych.

Brak wyraźnego sukcesu nad Turkami wróżył źle na przyszłość. Z początkiem roku
1634 dowiedziano się w Polsce o nieżyczliwym przyjęciu, jakiego doznał poseł

polski Aleksander Trzebieński, który w marcu zjawił się w Konstantynopolu. Nie
zorientowany należycie w sytuacji sułtan Murad IV skarżył się na Polaków, że bez

powodu najechali ziemie sułtańskich lenników, że budują nad granicą forteczki
(zwano je pałankami), z których kozacy napadają na ziemie suł-tańskie. Domagał

się też płacenia haraczu, zburzenia pałanek, powstrzymania kozaków. W razie
niespeł-

167
nienia tych żądań groził najazdem na ziemie Rzeczypospolitej. Istotnie, wnet

poczęły dochodzić do Polski wieści o wyruszeniu sułtana do Adrianopola i o
zbieraniu wojsk tureckich, mobilizowaniu hospodarów rumuńskich.

.Dodatkowa wiadomość, że Trzebieński wraca do kraju jedynie z żądaniami sułtana,
wy wołała poważne zaniepokojenie w Polsce, szczególnie zaś w najbardziej

narażonych południowo-wschodnich województwach. Województwo wołyńskie
zdecydowało się nawet zaciągnąć około 1000 żołnierzy, za jego przykładem poszły

i dalsze sąsiednie ziemie. Również i panowie przystąpili do werbowania oddziałów
i wysyłania ich do obozu Koniecpolskiego.

Ten obszerniejszy ekskurs był konieczny, by zrozumieć, że naczelne zagadnienie,
nad którym musiał się zastanowić sejm roku 1634, stanowił problem turecki.

Wprawdzie do chwili rozpoczęcia obrad sytuacja uległa pewnej poprawie. Jeszcze
bowiem wiosną roku 1634 przyszły listy ze Stambułu od Murtazy paszy i kapudana

Gafer paszy utrzymane w tonie spokojnym i świadczące, że w Stambule nie
brakowało ludzi, którzy gotowi byli szukać z Polską pokoju. Co więcej, razem z

Trzebieńskim przybył wysłannik turecki Sza-hin aga. Na życzenie króla zjawił się
on w Warszawie i tu 23 lipca przedstawił treść swego poselstwa wobec obu izb, w

tonie całkowicie pokojowym. Usiłował wytłumaczyć złe przyjęcie posła polskiego
jako wynik działania "lekkich ludzi", których, jak utrzymywał, nie brak na

dworze sułtańskim, starał się też "wybryk" ten usprawiedliwić. Poseł rozumiał po
polsku i słuchał uważnie wszystkiego, co mówiono podczas obrad, potem zaś na

audiencji pożegnalnej 26 lipca raz jeszcze zapewnił, że nie przybył tu z szablą,
ale z gotowością do pokoju.

Zapewnienia posła tureckiego nie przekonały jednak
168

ani króla, ani posłów. Również sprawozdanie, które 19 lipca złożył ze swego
poselstwa Trzebieński, nie pozwalało wierzyć zbytnio Szahin adze, skoro, jak się

przekonywano, oficjalny poseł polski był tak nieżyczliwie przyjęty w Stambule.
Toteż sprawa wojny z Turcją stanowiła główny przedmiot narad sejmu. Zastanawiano

się zarówno nad sposobem prowadzenia wojny, jak i nad sprawami podatkowymi.
Uderzające jest, że żaden z przemawiających na sejmie senatorów nie radził

szukać obrony w pospolitym ruszeniu. Był to niewątpliwie rezultat doświadczeń
poczynionych 13 lat temu w czasie wojny chocimskiej. Kasztelan czerni-howski

określił wręcz pospolite ruszenie jako "confu-sum chaos". Gdy jednak z kolei
przyszło do uchwalania podatków i rozpatrywania sytuacji finansowej, nie zdobyto

się na rozsądne kroki. Aczkolwiek podskarbi koronny Daniłowicz stwierdził, że
uchwalone podatki nie wystarczyły na zapłacenie zaciągniętych na wojnę rosyjską

wojsk, nie zdecydowano się na obmyślenie nowych sposobów opodatkowania i
uchwalono jedynie dwa podymne. W sumie mogło to dać zaledwie jakieś l 200 000

złp. Inna rzecz, że sytuacja gospodarcza Rzeczypospolitej nie była wesoła.36
Wojna w ówczesnych czasach dawała się we znaki obywatelom nie tylko ze względu

na konieczność płacenia wysokich podatków, ale również łupiestwa żołnierzy
ciągnących na pole walki. W obecnej sytuacji musiano przerzucić większość wojsk

z północy na południe, co wobec wielkich obszarów ziem litewskich i białoruskich
było bardzo uciążliwe. Niepłatny żołnierz, przechodząc przez ziemie zamieszkałe

przez obcego mu etnicznie chłopa, zachowywał się jak w kraju leprzyjacielskim,
wymuszając prowiant, rabując przy tym, co się dało, nawet dzieci chłopskie, by

potem tsić od zrozpaczonych rodziców odpowiedni okup.
c dziwnego, że patrzący na te bezeceństwa kanclerz

169

background image

litewski Radziwiłł zastanawiał się poważnie, czy kmiecie nie woleliby wojny niż

takiego pokoju. Podobnie zachowywał się naturalnie i zaciągany przez Koniec-
polskiego żołnierz.

Gdy chodzi o sytuację na rynkach, to wprawdzie od czasu zawarcia rozejmu w
Starym Targu wywóz zboża utrzymywał się na wysokim poziomie, ale w roku 1634

spotykamy się z użalaniami na niską cenę zboża, co być może pozostawało w
związku z dużymi cłami pobieranymi przez Szwedów. Przypuszczalnie też w

niektórych częściach kraju panowały nieurodzaje, skoro biskup płocki Łubieński
skarży się w roku 1634, że do Gdańska powiezie zaledwie jedną trzecią część tego

zboża, co normalnie. O jakimś załamaniu się gospodarki świadczy też przemówienie
podskarbiego na sejmie, w którym stwierdzał spadek dochodów skarbowych, między

innymi na skutek licznych abiurat (odprzysiężeń), świadczących o trudnościach
gospodarczych. Według tejże relacji u wielu opornych podatników egzekucje

znajdowały istotnie niedostatek.
Jakkolwiek się jednak sytuacja gospodarcza i skarbowa przedstawiała, natychmiast

po skończeniu sejmu trzeba było myśleć o obronie państwa, tym bardziej że listy
od hetmana zapowiadały raczej wojnę rJż pokój.. W związku z tym król 13 września

opuścił stolicę, udając się przez Lublin, Zamość do Lwowa, by być bliżej frontu
wojennego, a potem wręcz udać się na pole wałki.

Stara, zamożna stolica województwa ruskiego witała króla gorąco. Jak zwykle
mieszczanie wyjechali przed mury miejskie. Po powitaniach wprowadzono monarchę

pod baldachimem do miasta. Następnego dnia, 27 września, odbyło się posiedzenie
obecnych we Lwowie senatorów, na którym król objawił swą wolę wyjazdu już 2

października do obozu. Nieoczekiwanie jednak wyprawa Władysława okazała się
niepotrzebna.

170
29 września 1634 roku w uroczyście wówczas obchodzony dzień św. Michała, gdy

ludność katolicka miasta przebywała w kościołach na nabożeństwach, usłyszano huk
armat stojących pod kościołem bernardynów. Niedługo potem dowiedziano się, że

salwy te witają wieść o zawartym z Turkami pokoju. Nie był to wprawdzie
oficjalny pokój, ale układ zawarty na razie między Koniecpolskim a Szahin agą w

dniu 19 września. Niedługo potem traktat podpisany wówczas na granicy został
potwierdzony przez obie strony, po czym uroczyście odnowiono wszystkie

dotychczasowe układy pokojowe zawarte między obu państwami.
Na mocy traktatu zarówno Polska, jak Turcja zobowiązywały się do powstrzymywania

jedno Kozaków, drugie Tatarów. Ustalono, że najazdy tatarskie nie przekraczające
200 osób nie będą uważane za naruszenie układu, ale pociągną za sobą wypłaty

odszkodowań. Co do żądania zniesienia pałanek granicznych, uznano, że wiadomości
o zbudowaniu nowych są fałszywe. Równocześnie stwierdzono uroczyście, iż Polska

jest krajem wolnym i nie podlega obowiązkowi płacenia haraczu.
Wiadomość o zawarciu pokoju z Turcją przywitano na pewno w całej Polsce z

głębokim zadowoleniem. We Lwowie, gdzie przebywał król, urządzono specjalnie
uroczyste nabożeństwo dziękczynne. W oczach szerokich rzesz szlacheckich był to

nowy dowód, iż panowanie nowego władcy będzie szczęśliwe i pokojowe. Możemy
jednak snadnie przypuszczać, że król PrzYJął tę wiadomość z pewnym uczuciem

smutku. Żałował na pewno tych laurów, które spodziewał się znowu uwić koło swego
szyszaka w związku ze zwycięstwami nad nieprzyjacielem krzyża i całej prawie

Europy, w to bowiem, iż rozprawa z Turkiem skoń--zyłaby się jego zwycięstwem, z
pewnością nie powąt-

171
Trudniej przedstawiała się sprawa z pozostałymi państwami. Gdy chodzi o

Niderlandy, spodziewano się, że państwo to zainteresowane jak najbardziej w
eksporcie zboża polskiego będzie, podobnie jak za panowania Zygmunta III,

szczerze starać się o doprowadzenie do przedłużenia rozejmu, czy nawet o
zawarcie pokoju między Szwecją a Polską, by w konsekwencji móc bez trudności

oraz opłat celnych sprowadzać polskie zboże. Nie należało jednak spodziewać się,
że to protestanckie państwo, które pozostawało w wojnie z Hiszpanią, które

płaciło od roku 1631 poważne subsydia Szwecji, uważanej za głównego szermierza
sprawy protestanckiej w Europie, zechce szczerze popierać interesy i pretensje

krewniaka Habsburgów Władysława IV. Wprawdzie, gdy z początkiem 1633 zjawił się
tu poseł Władysława Janusz Radziwiłł, zawiadamiając stany o wstąpieniu na tron

polski drugiego Wazy, donosił: "panowie Hollandrowie testati sunt [oświadczyli
się] ku JMci affectum prolixissime [obszernie, z życzliwością] i że im ta

legacja bardzo była wdzięczna... oświadczyli", w Warszawie jednak nie łudzono

background image

się chyba, żeby w ówczesnej sytuacji "panowie Hollandrowie" zdobyli się na coś

więcej niż słowa i gotowość do pośrednictwa.
Jeszcze ciemniej rysowały się perspektywy pozyskania Francji. Tu od dłuższego

czasu rządził zdecydowany wróg Habsburgów, pierwszy minister Armand du Plessis
Richelieu, który od paru lat upatrzył sobie w Szwecji głównego sprzymierzeńca i

narzędzie w walce z monarchią Habsburgów. Władysław nie tracił z pola widzenia
tego sojusznika Szwecji. Jak wspomnieliśmy, niedługo po elekcji wysłał do

Francji posła z notyfikacją wstąpienia na tron. Posłowie zaś, jak Henryk
Denhoff, spotykając się z dyplomatami francuskimi na terenie Niemiec, usiłowali

ich przekonać o niechęci Władysława do cesarza i gotowości jego do
174

bliższego porozumienia z Francją. Trudno jednak było się spodziewać, by te
gołosłowne zapewnienia, którym jakoś nie odpowiadała rzeczywistość, miały

przekonać podejrzliwego kardynała.
Stosunkowo najlepiej przedstawiała się natomiast sprawa pozyskania życzliwości

króla angielskiego Karola I. Stuartowie utrzymywali w ogóle przyjazne kontakty z
polskimi Wazami, a Karol nie żywił jakiejś zasadniczej niechęci ani do

Habsburgów, ani do Hiszpanii. Zajęty sporami z parlamentem nie zamierzał się
angażować po stronie protestantów w Europie i jego stosunki ze Szwecją były dość

chłodne. Projekt też Oxenstierny zawarcia przymierza angielsko-szwedz-kiego
został nad Tamizą przyjęty bez entuzjamu. Jedyna rzecz, która istotnie

interesowała Karola I w Niemczech, to sprawa jego szwagra elektora Palatynatu,
Fryderyka V, "króla zimowego" Czech. Toteż, gdy poseł angielski Vane zjawił się

w kwaterze szwedzkiej, w pierwszej kolejności chciał rozmawiać o losach
Palatynatu.

W roku 1633 Fryderyk V już nie żył, pozostała jednak przy życiu jego żona i
potomstwo, którego losy żywo obchodziły króla angielskiego. Dodajmy, że

najstarsza z córek zmarłego elektora - Elżbieta w roku 1632 liczyła 14 lat,
czyli według ówczesnych pojęć zbliżała się do wieku ślubnego.

Na tym tle dopiero można zrozumieć znany projekt • dyplomacji polskiej
małżeństwa młodej księżniczki z Władysławem. Nie wiemy, w czyjej głowie zrodził

się ten pomysł. Może w otoczeniu Krzysztofa Radziwiłła, którego nadworny poeta
znał przecież matkę księżniczki. Wprawdzie w okresie bezkrólewia chodziły

wieści, że Władysław zamierza pojąć za żonę córkę tegoż Radziwiłła, gotowiśmy
jednak przypuszczać, iż sam hetman nie wierzył, by projekt ten znalazł uzna-

- w kołach szlachty, niechętnie widzącej małżeństwa

175-
królów z poddankami. Plan natomiast małżeństwa angielskiego nie tylko miał

szansę realizacji, ale również mógł się okazać korzystny dla protestantów
polskich, królowi zaś mógł zapewnić poparcie Anglii w jego dynastycznych

planach, boć inną rzeczą było popieranie interesów odległego króla Polski, a
inną sprzyjanie mężowi swej siostrzenicy. Poza tym osoba zmarłego elektora

Palatynatu cieszyła się uznaniem wśród protestantów zachodnioeuropejskich,
których ewentualna pomoc nie była bez znaczenia. Należało się dalej spodziewać,

że jeśli nawet Wiedeń i Rzym odniosą się niechętnie do tego projektu króla, to
dla Francji czy nawet Szwecji małżeństwo z Angielką będzie przekonywającym

dowodem, iż Władysław porzuca obóz cesarski.
Gdy chodzi z kolei o czas powstania planu, to według agenta angielskiego w

Gdańsku, zrodził się on jeszcze w czasie elekcji, ale, jak się wydaje, konkretne
kształty przybrał dopiero w czasie sejmu koronacyjnego. Na ogół bowiem dobrze

poinformowany nuncjusz papieski, Visconti, donosi w marcu 1633 roku, że król
zamierza żenić się z heretyczką i chce z projektem tym wystąpić wobec stanów.

Wówczas jednak mówiono jeszcze o możliwości małżeństwa króla z wdową po Gustawie
Adolfie, a dopiero, gdyby plan ten nie doszedł do skutku - o małżeństwie z córką

zmarłego elektora.
Toteż Jan Zawadzki, udając się na zachód, nie jechał -• jak się zdaje - z

wyraźnym projektem małżeństwa Władysława z księżniczką angielską, niemniej już
niedługo po jego wyjeździe, mianowicie latem tegoż roku, zaczęto mówić głośno na

ten temat. Tak na przykład Denhoff, rozmawiając w Niemczech z dyplomatą
francuskim Izaakiem Feuquieres, powiedział wręcz, że Zawadzki ma polecone starać

się w Anglii o rękę palaty-nówny. Nie odpowiadało to jednak prawdzie. Ani w
Anglii, ani potem w Niderlandach, nawet w czasie roz-

176

background image

mów z wdową po Fryderyku V, poseł nie wspomniał o tym. Jedynie fakt, że jeszcze

w Anglii dość ostentacyjnie zapewniał, iż król polski dołoży starań, "by Pa-
latynat przez przyjazną ugodę siostrzeńcom jego [króla angielskiego] był

przywrócony", a w Niderlandach starał się o portret młodej księżniczki, mógł
wskazywać niedwuznacznie na to, że krążące wówczas już na zachodzie pogłoski o

ewentualnym planie małżeństwa Władysława z palatynówną nie są całkowicie
pozbawione podstaw.

Wynik poselstwa Zawadzkiego do Anglii i Niderlandów słał się - być może -
dalszym bodźcem do bardziej zdecydowanego zajęcia się projektem matrymonialnym.

Zawadzki zjawił się w Anglii i w Niderlandach zarówno z zamiarem nakłonienia obu
rządów do przyjęcia mediacji Władysława w Rzeszy, jak i do poparcia jego

pretensji do korony szwedzkiej. Otóż w Niderlandach, jak wiadomo związanych ze
Szwecją, wyrażono w formie dość ogólnikowej zadowolenie z pomysłu pośrednictwa

polskiego, gdy chodzi zaś o poparcie pretensji Władysława do korony szwedzkiej,
zachowano wymowne milczenie. Podobnie potraktowano wysunięty przez Zawadzkiego

projekt zawarcia przymierza między Polską a Niderlandami. Rezultat poselstwa do
Anglii był bardziej skomplikowany. Tu mianowicie król angielski przyjął posła

bardzo życzliwie, przyznając z miejsca, że król polski ma "niezaprzeczone... do
Królestwa Szwedzkiego prawa". Gdy poruszono temat mediacji Angii w rokowaniach

polsko-szwedz-kich, zapewnił posła o swej "czułej przyjaźni" do króla polskiego
i gotowości popierania jego interesów. Słowem, według późniejszej relacji posła,

otrzymał on Pełną satysfakcję w sprawie wszystkich proponowanych punktów.
Inaczej jednak wyglądała oficjalna od->owiedź udzielona mu przez kancelarię. Jak

sam stwierdzał, nie pozwalała ona nawet poznać, jakie było
12 Władysław IV

177
stanowisko rządu dotyczące pośrednictwa w sporze polsko-szwedzkim.s7

Innymi słowy Zawadzki wrócił ze swej podróży z przekonaniem, że projekt mediacji
Władysława w Rzeszy nie może liczyć na poparcie Zachodu. Pozostał więc problem

pozyskania sobie życzliwości państw zachodnich, zwłaszcza Anglii, przy bliskich
rokowaniach pol-sko-szwedzkich i w związku z tym zdecydowano się na dworze

polskim poczynić w tej sprawie bardziej zdecydowane kroki. Toteż na przełomie
1633/1634 roku wysłano do Anglii nowego posła Aleksandra Przyp-kowskiego, tym

razem z wyraźnymi już propozycjami małżeństwa króla z palatynówną. Równocześnie
polecono opatowi Orsiemu w Rzymie podjąć pierwsze kroki na dworze papieskim w

celu otrzymania potrzebnej dyspensy. Z początkiem też marca 1634 zwrócił się
król do wybitniejszych senatorów, między innymi do hetmana Stanisława

Koniecpolskiego, by wybadać ich opinię w sprawie proponowanego małżeństwa.
Równocześnie poczęto, najprawdopodobniej z dworu królewskiego, rozszerzać różne,

obliczone na odpowiedni efekt, pogłoski. Tak więc w Rzymie opowiadano, że król
angielski udzieli Polsce pomocy przeciw Szwedom, w Anglii zaś o planach

wielkiego przymierza opartego na małżeństwie króla polskiego z palatynówną,
Janusze Radziwiłła z córką elektora brandenburskiego, syna elektorskiego zaś z

królewną szwedzką.
Tak przedstawiał się stan faktyczny. Jak wyglądał wówczas tok rozumowania króla?

Sądzę, że mniej więcej itak. Po zakończeniu wojny z Moskwą sytuacja Polski wobec
Szwecji stała się znacznie lepsza. Równocześnie w związku z rozwianiem się

nadziei na ogólnoeuropejskie traktaty należało myśleć o załatwieniu sporu ze
Szwecją bądź przez starcie orężne, bądź na drodze osobnych rokowań pokojowych. W

obu przypadkach mogło się przydać poparcie króla angielskiego, władcy
178

utrzymującego poprawne stosunki z obozem protestanckim, dysponującego poza tym
dobrym żołnierzem angielskim czy szkockim i silną flotą. Na podstawie relacji

Zawadzkiego można było dojść do przekonania, że najpewniejszym sposobem
pozyskania sobie Karola I jest małżeństwo z córką zmarłego palatyna, Elżbietą.

Nie bez znaczenia wreszcie był też fakt, że poślubienie protestanckiej
księżniczki stanowiłoby wyraźny dowód tolerancyjnego usposobienia króla

polskiego, co w pewnej mierze - być może - przekonałoby Szwedów do tego
reprezentanta polskich Wazów.

Sprawa, jak odnosił się sam król do pomysłu małżeństwa z Elżbietą, budzi do dnia
dzisiejszego zainteresowanie historyków. Czy traktował go serio, czy też widział

w nim jedynie manewr, mający mu zapewnić doraźną pomoc w grze dyplomatycznej.
Rozstrzygnięcie nie jest łatwe, albowiem nie posiadamy w tej kwestii

bezpośrednich wypowiedzi króla.

background image

Ze znanych mi pośrednio enuncjacji królewskich najbardziej przekonywającą wydaje

się deklaracja złożona przez króla wobec dyplomaty cesarskiego Waleriana Magni.
Według tego mnicha, cieszącego się zresztą dużym zaufaniem króla, Władysław

oświadczył, że ożeni się z księżniczką Elżbietą jedynie wówczas, "gdy tego
będzie wymagała konieczność zabezpieczenia sobie królestwa szwedzkiego".

Uzupełnieniem tej wypowie-izi jest relacja innego informatora rządu
austriackiego, który stwierdza, iż małżeństwo królewskie dojdzie do skutku

dopiero wówczas, gdy król odzyska Szwecję. Za prawdziwością tych wypowiedzi
przemawia dalszy roz-TOJ wypadków. Kiedy bowiem perspektywa odzyska-korony

szwedzkiej okazała się nierealna, wówczas archa nie kwapił się do realizacji
snutych poprzednio planów. Świadczy o tym jeszcze inne rozumowanie, musiał

przecież zdawać sobie doskonale sprawę, Polsce małżeństwo z kalwinką zostanie
przywita-

179
ne z niechęcią i chyba od początku uważał, że narażać się na kłopoty ze swymi

poddanymi opłaciłoby się jedynie wówczas, gdyby istotnie zapewniło mu ono tak
wielkie korzyści, by przeważyły spodziewane trudności.

Patrząc też na plan pod tym kątem widzenia, zrozumiemy, że w miarę zbliżania się
traktatów polsko--szwedzkich wiadomości o planowanym ożenku Władysława stają się

coraz częstsze i pewniejsze. Dochodzą wieści o próbach podejmowanych przez
króla, by pozyskać sobie wybitniejszych senatorów katolickich dla tego zamysłu.

Kończyły się one jednak, jak w wypadku rozmów z hetmanem Koniecpolskim,
podkanclerzem Tomaszem Zamoyskim, wojewodą ruskim Stanisławem Lubomirskim,

niepowodzeniem. Mimo to w ostatnich miesiącach roku 1634 poczęły się rozchodzić
pogłoski, iż król uda się pod koniec .tegoż roku do Gdańska, gdzie przybędzie

też i księżniczka Elżbieta, po czym wezmą pospiesznie ślub. Wieści te stały się
z czasem tak silne, że król uznał za stosowne zdementować je wobec nuncjusza i

wytłumaczyć mu, że do Prus jedzie jedynie dla sprawdzenia przygotowań wojennych
w tym rejonie kraju.

Plan małżeństwa angielskiego prowadzi nas nieuchronnie do zasadniczego dla króla
problemu szwedzkiego, który, wobec wygasającego w roku 1635 rozej-mu, wymagał

zasadniczych decyzji. Toteż od końca wyprawy moskiewskiej, właściwie od początku
roku 1634, zagadnienie stosunku do Szwecji stoi w centrum zainteresowania króla.

Jeszcze z początkiem tegoż roku, rozpisując w tej sprawie listy do senatorów,
próbował wysondować nastroje szlachty i magnaterii. Znamy stosunkowo dużo listów

senatorów, zabierających głos na ten temat. Są one w znacznej mierze
przeniknięte pragnieniem pokoju, lękiem przed nową wojną. Wszyscy z

odpowiadających, podobnie jak i większość szlachty, nie mieli wątpliwości co do
tego, że

180
Polsce trzeba zapewnić swobodną żeglugę na Wiśle, ale wszyscy chcieli ten cel

osiągnąć w sposób możliwie najtańszy, najchętniej na drodze traktatów.
Przewidywali słusznie, iż pośrednicy: Anglia, Francja, Niderlandy czy też Prusy-

Brandenburgia, dołożą we własnym interesie starań, by przywrócić pokój na Morzu
Bałtyckim. Przypuszczali też, że Szwedzi zajęci wojną w Niemczech, pozbawieni w

dodatku króla, zdobędą się na ustępstwa. Toteż większość senatorów doradzała
monarsze uregulowanie sporu na drodze traktatów. Wojna bowiem, spowodowana przez

zbyt twarde warunki stawiane przez króla, oznaczałaby przecież po pierwsze:
płacenie znacznych podatków, po drugie: zamknięcie na czas jakiś żeglugi

wiślanej, tej "złotej naszej Indii", po trzecie: można się było spodziewać, że
doprowadzi ona do zwiększenia władzy królewskiej i znaczenia jego zauszników w

rodzaju Radziwiłła, Den-hoffa, Kazanowskiego, co zdawało się grozić naruszeniem
równowagi w kraju, podcięciem "złotej polskiej wolności".

Wśród tych opinii znajdujemy i zdania bardzo rozsądne, jak to, że chcąc walczyć
ze Szwedami, należałoby pomyśleć o tworzeniu floty. Nie brakowało również i

takich doradców, którzy gotowi byli w ostateczności godzić się i na wojnę, ale
pod warunkiem przeniesienia działań wojennych na teren Szwecji, by nie obciążać

żołnierzem ziem Rzeczypospolitej. Najważniejszy po królu w Polsce dygnitarz,
mianowicie prymas, odradzał stanowczo wojną. Ponieważ zaś wiedział, że strona

szwedzka jako warunek pokoju kładzie zrzeczenie się praw do korony szwedzkiej,
radził zdecydować się na to. "Do czego, widzi Bóg - pisał - ja bym nie radził

ani nie wiódł JKMość, gdybym widział sposób jaki, albo spem possibilem
[nadzieję] dojścia tego królestwa iure belli [na drodze wojny]. Którego, że nie

widzę, nie mogę WKMci radzić, żebyś dla królestwa

background image

181

szwedzkiego, niepewnego, miał kłaść na szańc pewne polskie". On też wysunął
pomysł oddania rodzinie królewskiej jakiejś odzyskanej na Szwedach prowincji "in

feuduni", tytułem rekompensaty.
Senatorowie reprezentowali w pewnym stopniu również i zdanie szlachty. Niemniej

jednak król czynił starania, by wpłynąć na opinię szerokich kół szlacheckich.
Stąd jeszcze w instrukcji na sejmiki w roku 1634 starał się zastraszyć szlachtę,

zwracając uwagę na to, że nieprzyjaciel nie myśli o oddaniu zajętych prowincji,
"ale tylko chce posesję swoje tym lepiej w państwach Rzeczypospolitej utwierdzić

i wybieraniem ceł niesłusznych w portach pruskich pożytki sobie dalsze
przynosić". Jednakowoż szlachta obradująca na sejmikach naprawdę nie mogła się

na zapas zajmować sprawą szwedzką, skoro jeszcze wisiała nad Polską chmura
turecka. Ponadto uchwalone wówczas podatki pomyślane były w pierwszym rzędzie na

zapłacenie wojsk skierowanych na południowy wschód. Gdy chodzi o poglądy
szlachty, o jej stosunek do sprawy wojny czy pokoju ze Szwecją, to można chyba

bez obawy omyłki powiedzieć, że nie różniły się one od poglądów magnaterii. I
ona uważała za rzecz najważniejszą odzyskanie swobodnego dostępu do morza,

usunięcie trwałego zagrożenia państwa przez zlikwidowanie szwedzkich posterunków
w Prusach. By osiągnąć ten cel, skłonna była nawet zdobyć się na wysiłek i

poprzeć wojenną politykę króla. Nie oznaczało to jednak wcale gotowości do walki
o odzyskanie korony szwedzkiej. Poza tym i szlachta najbardziej idealne

rozwiązanie kwestii widziała w rokowaniach pokojowych.
Tu powstał zasadniczy rozdźwięk między planami króla i szlachty. Władysław miał

wprawdzie ciągle na ustach słowo "pokój", oficjalnie popierał sprawę traktatów,
najchętniej jednak ujrzałby rozwiązanie problemów bałtyckich na drodze działań

wojennych.
182

Król, który wiedział, że zna się dobrze na sprawach wojska oraz wierzył w swe
zdolności wodzowskie, rozumiał, iż prowadzenie wojny ze Szwecją nie będzie

rzeczą łatwą, spodziewał się jednak pomocy Anglii, Danii, nawet Moskwy, a
ponadto liczył, że dla odzyskania wybrzeży Rzeczpospolita wytęży wszystkie swe

siły. Rokowania pokojowe stały dopiero na drugim planie, chociaż z typowym dla
siebie optymizmem, Władysław wierzył w możliwość uzyskania i na tej drodze,

dzięki poparciu Anglii i Brandenburgii, jakichś poważniejszych sukcesów.
Z kolei wypada odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Co chciał król osiągnąć, do

czego chciał dojść? Niewątpliwie szczytem jego pragnień, celem ostatecznym, było
odzyskanie korony szwedzkiej, bez względu na to czy poślubi Elżbietę, czy też

nie i bez względu na to, jak długo przyjdzie czekać na urzeczywistnienie marzeń.
Władysław jednak, przy całym swym optymizmie, widział w miarę upływu czasu coraz

lepiej, jak dalece cel ten jest nierealny. Rozumiał, że ani szwedzkim wielmożom
nie uśmiecha się przyjęcie na tron ambitnego i w dodatku katolickiego władcy,

ani też polskim magnatom i szlachcie nie śni się walczyć o jego prawa
dynastyczne. Dlatego też gotów był zadowolić się czymś mniejszym, gotów był

przyjąć tytułem rekompensaty za zrzeczenie się korony szwedzkiej jedną bądź też
więcej prowincji bałtyckich, jak Prusy Książęce, Inflanty, Ingrię, Karelię czy

też Finlandię, i w ten sposób zrealizować od dawna żywione marzenie o
zapewnieniu sobie dziedzicznego księstwa, które z jednej strony stałoby się

podstawą jego polityki dynastycznej, z drugiej dałoby mu większą niezależność
wobec szlachty i magnaterii polskiej. 38

Powodzenie czy też niepowodzenie planów królewskich było naturalnie zależne w
dużej mierze od społeczeństwa polskiego, o czym mówiłem wyżej, i od

183
ogólnej sytuacji politycznej oraz ustosunkowania się pośredniczących państw.

Spośród mediatorów pokojowych, naznaczonych jeszcze w Starym Targu, najjaśniej
rysowało się stanowisko elektora. Z racji położenia swych ziem bardzo żywo

interesował się, by spór polskp-szwedzki był załatwiony na drodze pokojowej, w
związku z czym zamierzał spełnić rolę uczciwego pośrednika i poprzeć nawet

osobiste interesy króla, wystawiając mu zresztą potem odpowiedni rachunek.
Wiedział o tym wszystkim Władysław i dlatego zdecydował się właśnie w ręce

dyplomatów pruskich złożyć sprawę swego ewentualnego odszkodowania za zrzeczenie
się praw do korony szwedzkiej. Mógł to uczynić tym łatwiej, że znał osobiście

wysłanych na traktaty posłów. Na czele bowiem delegacji pokojowej stał margrabia
Zygmunt, krewniak elektora, główną zaś rolę odgrywali w niej regenci pruscy:

Andrzej Kreytz i Jan Jerzy Saucken oraz dobrze znany królowi Piotr Bergmann.

background image

Drugim państwem, które zajmowało dość życzliwe stanowisko wobec Władysława, była

Anglia. Jej również zależało na pokoju nad Bałtykiem, w pierwszym rzędzie ze
względu na interesy kupców angielskich. Poza tym na dworze angielskim wzięto

poważnie projekt małżeństwa księżniczki Elżbiety z królem polskim, którego
uważano za władcę potężnego, dzielnego, życzliwego Anglii, a niechętnego

cesarzowi. Stąd też w instrukcji danej posłowi kazano zapewnić Władysława o
przyjaznych uczuciach króla Karola oraz o gotowości Anglii wspomożenia go "lądem

i na morzu" przeciw jego nieprzyjaciołom. Opierając się też na tej instrukcji,
poseł zapewniał potem, iż Anglia dostarczy Polsce trochę okrętów. W

rzeczywistości jednak, jak się wydaje, obietnice te były gołosłowne. Król
angielski bowiem pogrążony w sporach z parlamentem, związany proszwedzkimi

sympatiami swych poddanych, parający
184

się z kłopotami finansowymi nie mógł poważnie myśleć o udzieleniu katolickiemu
królowi polskiemu pomocy przeciw protestanckiej Szwecji. Reprezentantem jego na

traktatach został Szkot, George Douglas, dawny wojskowy, zajmujący się od
niedawna dyplomacją.

Opierając się na doświadczeniach poprzednich traktatów rozejmowych, należało się
jednak spodziewać, że i tym razem główną w nich rolę odegra reprezentant

Francji. O polityce tego państwa wzmiankowałem wyżej. Dążyło ono przede
wszystkim do osłabienia cesarstwa, przy czym głównym narzędziem mieli być

protestanci niemieccy i Szwecja. Stosunki między kierowaną przez energicznego
kardynała Richelieu Francją a rządzoną przez kanclerza Oxenstierna Szwecją

uległy wprawdzie ostatnio pewnemu ochłodzeniu, gdyż Richelieu chciał swemu
państwu zapewnić pierwsze miejsce w toczącej się walce i usiłował zepchnąć

Szwecję do roli wykonawcy zleceń francuskich, ale powoli jednak poczęły się
wygładzać. Z jednej bowiem strony Francja przekonywała się, że bez Szwecji nie

da sobie rady z cesarzem, z drugiej zaś Szwecja, po klęsce poniesionej we
wrześniu 1634 roku pod Nordlingen i po odpadnięciu od koalicji protestanckiej

elektora saskiego, zrozumiała, iż pomoc Francji jest dla niej niezbędna. Stąd
też już jesienią 1634 roku dyplomata francuski donosił z Niemiec, że Oxenstierna

zamierza nadal trzymać się Francji. W związku z powstałą w Niemczech sytuacją
kardynałowi Richelieu zależało przede wszystkim na niedopuszczeniu do wojny

szwedzko-polskiej, w wyniku której Szwecja mogłaby wycofać się z Niemiec.
Ponieważ zdawano sobie sprawę z tego, że ani jedno, ani drugie państwo nie jest

skłonne do zrzeczenia się swych praw, najlepsze wyjście widziano w doprowadzeniu
do nowego rozejmu na dłuższy okres czasu. Dalszym ważnym zadaniem było

odciągnięcie króla polskiego od sojuszu z cesarzem. W tym celu zamierzano
185

mu zwrócić uwagę na to, że "sojusze z domem austriackim okazują się zawsze
szkodliwe dla państw zawierających je". Załatwienie tych spraw zlecono

doświadczonemu dyplomacie, Klaudiuszowi de Mesmes d'Avaux.
Ponieważ królestwo szwedzkie było państwem, od którego w dużej mierze zależały

losy rokowań, Richelieu w pierwszym rzędzie skierował swego posła d'Avaux do
Szwecji, aby na miejscu przekonał się, jakie istnieją widoki porozumienia.

Sytuacja Szwecji na pewno nie była łatwa. Trwająca od lat wojna, aczkolwiek
prowadzona na obcym terenie i w jakimś stopniu na koszt wrogów oraz

sprzymierzeńców, dawała się mimo to we znaki społeczeństwu. Zbrojenia
podejmowane przez króla polskiego, jego sukcesy odniesione w wojnach z Rosją i

Turcją, napawały szwedzkich mężów stanu niepokojem. Przy tym wszystkim jednak
uważano sprawę utrzymania nabytków inflanckich, a częściowo i pruskich, za rzecz

ważniejszą niż ewentualne, ale niepewne nabytki w Niemczech. W przypadku dojścia
do wojny z Polską Szwedzi gotowi byli prowadzić działania wojenne głównie na

terenie Prus. Wszystko to, oraz świadomość, że posiadanie portów pruskich
zapewnia Szwecji poważne dochody w postaci pobieranych ceł, sprawiło, iż kiedy

d'Avaux zjawił się w styczniu 1635 roku w Sztokholmie, zastał polityków
szwedzkich niechętnych jakimkolwiek ustępstwom. Ziemie zajęte w Prusach

decydowali się oddać jedynie za cenę zrzeczenia się przez Władysława IV praw do
korony szwedzkiej i pozostawienia Inflant w rękach szwedzkich. Na tych warunkach

gotowi byli nawet zawrzeć trwały pokój. W przypadku zaś zawierania rozejmu
widzieliby najchętniej utrzymanie warunków rozejmu w Starym Targu, ostatecznie

jednak godzili się na oddanie pewnych miejscowości w Prusach. Taka postawa
Szwedów nie oznaczała pomyślnej perspektywy dla przyszłych rokowań.

186

background image

Polacy naturalnie nie orientowali się w tym, jakie było stanowisko Szwedów,

toteż wyznaczeni przez sejm komisarze, z kanclerzem koronnym na czele,
przygotowywali się z dobrą wiarą do rozpoczęcia rozmów pokojowych. Zadzik

przybył jeszcze jesienią 1634 roku do Chełmna, by stąd dopilnować terminowego
zaczęeia rokowań. Dzięki też jego energii i pomocy komisarzy elektora

brandenburskiego można było, po usunięciu najważniejszych trudności
proceduralnych, już 24 stycznia 1635 roku przystąpić do konferencji ze Szwedami.

Na miejsce obrad wybrano tym razem Pasłęk w Prusach, gdzie przybyli na oznaczony
dzień delegaci polscy: Jakub Zadzik, kanclerz koronny, przewodniczący delegacji,

Krzysztof Radziwiłł, hetman litewski, Rafał Leszczyński, wojewoda bełski,
Remigian Zaleski, referendarz koronny, wreszcie Ernest Denhoff, starosta

dorpacki, i Abraham Gołuchowski, starosta stężycki. Szwedów reprezentowali
hrabia Piotr Brahe, przewodniczący delegacji, Herman Wrangel, gubernator Prus,

radca Steń Bielke, Achacy Axelson i Johan Nicodemi.
Obrady tym razem nie trwały długo. Przeszkodą nie do pokonania okazała się

sprawa tytulatury. Polacy nie chcieli Krystynie przyznać tytułu królowej
szwedzkiej, Szwedzi zaś z lepszym prawem protestowali przeciw tytułowi króla

Szwecji przy imieniu władcy polskiego. Po paru dniach, w czasie których szukano
jakiegoś wyjścia, przerwano rokowania i obie strony postanowiły odwołać się do

swych mocodawców. W gruncie rzeczy można było tę trudność ominąć w jakiś sposób.
Szwedom jednak najwyraźniej zależało na odłożeniu traktatów, albowiem chcieli

doczekać przybycia pośrednika francuskiego hrabiego d'Avaux. W czasie bowiem
tych początkowych pertraktacji, wobec nieprzybycia innych pośredników, ciężar

uzgadniania spornych kwestii spadł całkowicie na delegatów brandenburskich.
Takie rozwiązanie wstępnych rokowań było w grun-

187
cię rzeczy na rękę królowi, który dzięki temu mógł na sejmie roku 1635, zwołanym

na dzień 31 stycznia przedstawić w odpowiednio ciemnych kolorach perspektywę
dalszych negocjacji. Jeden też z głównych punktów propozycji od tronu stanowiła

sprawa przygotowania środków na czekającą kraj wojnę. Wetujący senatorowie,
wprawdzie nie wszyscy, zajęli się tą sprawą. Stanisław Łubieński zwrócił uwagę

na to, że Korona nie miała dotąd tak uciążliwego nieprzyjaciela. Prymas Jan
Wężyk wskazywał na poważne obciążenie gospodarki przez cła pobierane przez

Szwedów w portach. Odezwały się nawet pojedyncze głosy, by zapewnić królowi
środki do odzyskania jego dziedzicznego królestwa. Niektórzy, jak kanclerz

litewski Albrecht Radziwiłł, wypowiadali się. za koniecznością budowania floty.
Sprawy wojska, jego zapłaty, organizacji, liczebności zajmowały wiele miejsca w

czasie obrad sejmu. Tym razem wobec zerwania przez Szwedów rokowań, o czym
zdawał obszerna relację przed obu izbami Za-dzik, szlachta sięgnęła głęboko do

kieszeni i uchwaliła dość duże podatki, mogące zapewnić skarbowi od 3 500 000 do
4 400 000 złp.S9

Naturalnie król jeszcze przed zapadnięciem tej uchwały przystąpił do zaciągów
wojskowych. Do pracy zabrał się z całą energią, dzięki temu też latem stanęło

pod Gniewem, w obozie dowodzonym przez Koniec-polskiego, wojsko liczne i dobre,
w sumie około 21 000 żołnierza, w czym 12 000 piechoty. Na tym jednak nie

skończyły się przygotowania do wojny. Wiedząc, że przyjdzie walczyć z
nieprzyjacielem bitnym i wyćwiczonym, mającym w swych rękach szereg twierdz,

zawczasu ułożono dość szczegółowy plan kampanii. Pomyślał też król i o tym, by
zapewnić sobie panowanie w nie okupowanej przez Szwedów części Prus Książęcych,

gdzie - w porozumieniu z elektorem - wysłał w charakterze namiestnika Jerzego
Ossolińskiego, aby

188
tam pozaciągał odpowiednią liczbę żołnierzy i przygotował ludność do walki ze

Szwedami.
Nie zapomniano też o doświadczeniach ostatniej wojny i głosach, jakie padały na

sejmach, lub lepiej powiedziawszy, król nie zapomniał i przystąpił również dość
wcześnie do tworzenia floty. Już na przełomie 1634/1635 roku udał się do

Gdańska, by z jednej strony zapewnić sobie pomoc tego zamożnego miasta, z
drugiej zaś rozpatrzyć się, jakie istnieją możliwości zorganizowania w szybkim

tempie floty. Ostatecznie wobec konieczności pośpiechu zdecydował się nie czekać
na wyprodukowanie nowych okrętów, ale po prostu zakupił u zamożnego kupca

gdańskiego, Jerzego Hewla, dziesięć okrętów handlowych, które potem pospiesznie
przerobiono na wojenne. Ze względu na brak pieniędzy dokonano tej operacji na

podstawie kredytowej, obciążając skarb królewski na poważną kwotę 379 000 złp.

background image

Opiekę nad flotą polską, stworzoną w tak przyspieszonym trybie, zlecił król

powołanej przez siebie Komisji Morskiej, na czele której postawił dobrego
przyjaciela, obeznanego ze stosunkami nadmorskimi, starostę ko-ścierzyńskiego

Gerarda Denhoffa.
Zorganizowana przez króla flota składała się z niezbyt wielkich okrętów o różnym

tonażu. Były to normalne okręty handlowe od większych okazów o pojemności 270
łasztów, czyli koło 500 ton, do całkiem małych o pojemności około 150 ton.

Nosiły one typowe dla tutejszych okolic nazwy, jak "Słońce", "Biały Orzeł",
"Czarny Orzeł", "Fortuna", "Prorok Samuel". Największy z okrętów uzbrojono w 32

armaty, podczas gdy na pozostałych umieszczono od 20-24 sztuk. Okrętów o
średniej wielkości było 4, małych zaś 6. Dowódcami mianowano mieszczan gdańskich

jednak, jak wskazywałyby ich nazwiska, pochodzenia raczej skandynawskiego,
najprawdopodobniej duńskiego, nie niemieckiego. Komendę nad flotą oddano

niejakiemu Alek-

189
sandrowi Seton, z pochodzenia Szkotowi, z tym jednak, że nie został mianowany

admirałem, ale jedynie wiceadmirałem, według łacińskiej nomenklatury "classis
nostrae vicepraefectum".40 Możliwe, że król zamierzał tytuł admirała zachować

dla znanego mu ze słuchu wybitnego wojownika, przebywającego wówczas za granicą,
Krzysztofa Arciszewskiego.

Władysław niewątpliwie zdawał sobie dobrze sprawę, iż flota, licząca najpierw
10, potem 12 okrętów, nie wystarczy nawet do ochrony wybrzeża, nie mówiąc już o

zabezpieczeniu swobodnej żeglugi na Bałtyku, tak ważnej dla Polski zarówno ze
względu na eksport zboża, jak i import broni z zachodu. Dlatego też - według

tego, co wiemy - od początku myślał o dwukrotnym powiększeniu floty.
Zrealizowanie tego planu, zwłaszcza w okresie przedwojennym czy też wojennym,

nie było rzeczą łatwą. Król jednak rachował na zakup okrętów kupieckich w Danii
i w Gdańsku, które następnie chciał przerobić na wojenne, w organizowanych w

Pucku warsztatach okrętowych. Spodziewał się poza tym pomocy ze strony Anglii,
dysponującej; w tym czasie jedną z najpotężniejszych flot w Europie. By móc

jednak realnie na nią liczyć należało koniecznie poczynić dalsze kroki w sprawie
małżeństwa z pala-tynówną. Król, świadom tego, zaraz po skończeniu sejmu

przedstawił oficjalnie swój projekt małżeństwa na posiedzeniu senatu.
.Senatorowie zajęli dość niejednolite stanowisko. Na 30 obecnych 10 według

jednych relacji, 15 według drugich wypowiedziało się negatywnie, utrzymując, że
król katolickiego państwa nie powinien się żenić z protestantką. Wysuwano różne

argumenty. Wskazywano między innymi na szkody, jakie poniósłby Kościół katolicki
w Polsce, przypominano nieprzerwaną (jak twierdzono) tradycję królowych

katolickich. Co najmniej jednak połowa obecnych senatorów poparła pomysł lub też
zajęła stanowisko nie-

190
zdecydowane. Gdy zaś po skończeniu posiedzenia król zażądał od obecnych

wypowiedzi na piśmie, nawet niektórzy gorliwi poczęli się wahać. W gruncie
rzeczy więc, jak to słusznie już dawniej zauważono, zaistniały warunki

pozwalające królowi, który przecież nie musiał się krępować zdaniem mniejszości
senatu, finalizować rokowania w sprawie małżeństwa i słać odpowiednie poselstwo

do Hagi czy Londynu. Jeśli nie doszło do tego, jeśli król nie wystąpił z jakimiś
bardziej konkretnymi propozycjami wobec przybyłego niedługo potem do Polski

wysłannika angielskiego Douglasa, stanowi to najlepsze świadectwo, że Władysław
traktował sprawę małżeństwa jako grę polityczną, obliczoną jedynie na pozyskanie

pomocy króla angielskiego. Przemawia za tym jeszcze parę innych faktów.
Tak więc, przybyłemu do stolicy, mocno zaniepokojonemu prymasowi król wręcz

oświadczył, że zobaczy, jak daleko pójdą oferty pomocy ze strony króla
angielskiego i że jeśli nie będą one odpowiadały pokładanym nadziejom, wówczas

"zarzuci myśl żenienia się z jego krewną". Podobnie życzliwość, jaką okazywał
posłowi cesarza Arnoldynowi, oraz zapewnienia dawane w odpowiedzi oficjalnej, że

"wspólna jest sprawa i wspólny nieprzyjaciel", wreszcie gotowość wysłania
cesarzowi posiłków bądź to pod komendą Stanisława Lubomirskie-go, bądź też

królewicza Jana Kazimierza, nie były chyba jedynie grą dyplomatyczną, ale
dowodami, iż król nie myślał o zrywaniu więzów z obozem katolicko-habs-burskim,

do czego nieuchronnie musiałoby prowadzić małżeństwo z protestantką.
W trakcie podejmowanych przez Władysława różnorakich wysiłków zarówno na polu

dyplomacji, jak i przygotowań wojskowych nadszedł wreszcie czas podjęcia

background image

ponownie rokowań pokojowych. Tym razem przybył na nie komplet pośredników: poseł

francuski Klaudiusz d'Avaux, poseł angielski George Douglas,
191

posłowie niderlandzcy Roch van Honaert, Andrzej Bi-cher i Joachim Andraee oraz
wspomniani wyżej posłowie brandenbursko-pruscy. Delegacja szwedzka pozostała bez

zmian. Wśród komisarzy polskich główne skrzypce grali dalej Jakub Zadziik, Rafał
Leszczyński, Ernest Denhoff i Remigian Zaleski. Obok wymienionych Krzysztof

Radziwiłł pełnił przez jakiś czas funkcję rzecznika interesów królewskich, z
początkiem lipca jednak opuścił on miejsce traktatów, by udać się do wojtska ma

Litwę. Pod koniec sierpnia przyłączył się do komisarzy polskich Jakub Sobieski.
Miejscem obrad była Sztumska Wieś, gdzie korzystając z wiosennej i letniej pory

rozbito namioty, podczas gdy poszczególne delegacje przebywały w sąsiednich
miejscowościach. Polacy mieszkali w Jankowcu, Szwedzi w Kwidzyniu.

Tak więc tu, w Sztumskiej Wsi, miał się rozegrać ostatni etap walki Władysława
IV o jego prawa do korony szwedzkiej. Należy na wstępie zaznaczyć, że w okresie

przerwy w rokowaniach dokonała się bardzo poważna zmiana w nastawieniu
przystępujących do układów państw. Nie dotyczyła ona Polski. Tu bowiem grono

najbardziej wpływowych magnatów z Zadzikiem, hetmanem Koniecpolskim i wojewodą
Lubomirskim na czele nadal reprezentowało ten sam pogląd, streszczający się w

tym, że Szwedów trzeba za wszelką cenę, drogą pokojową czy nawet wojenną, usunąć
z wybrzeży polskich zajętych w czasie poprzedniej wojny i że w żadnym wypadku

nie należy pomagać królowi wówczas, gdyby po osiągnięciu tego głównego celu
chciał jeszcze dalej walczyć o koronę szwedzką.

Jeśli więc - jak widzimy - w Polsce wytyczne polityki wobec Szwecji nie uległy
zmianie, inaczej przedstawiała się sytuacja ze Szwedami.

Wspomnieliśmy wyżej, że istotnie jeszcze z początkiem roku 1635 nie myśleli oni
o wycofaniu się z Prus. W przeciągu jednak tych paru miesięcy, jakie upły-

192
nęły od zerwania zimowych traktatów do rozpoczęcia ich ponownie na wiosnę,

zaszła w Sztokholmie zdecydowana zmiana. Zdano sobie tu mianowicie sprawę z
tego, że Szwecja popada w coraz trudniejszą sytuację. Szczęście wojenne

przestało, jak wiemy, towarzyszyć armii szwedzkiej, wyczerpani książęta
protestanccy, orientujący się dobrze, że Szwedzi myślą przede wszystkim o

własnych sprawach, decydowali się na rozpoczęcie rokowań z cesarzem i już wiosną
było widoczne, iż kolejno najważniejsi z nich porzucą obóz szwedzki. Biorąc pod

uwagę aktualne położenie, Szwedzi zdecydowali się pójść na dalsze ustępstwa, by
nie narażać się na ryzyko nowej wojny. Toteż .z początkiem marca zapadła w

Sztokholmie decyzja oddania Polsce Prus i zrzeczenia się prawa pobierania ceł w
portach pruskich w zamian za pięćdziesięcioletni rozejm.

Tym samym praktycznie zaistniała możliwość dojścia do porozumienia między obu
państwami. Było bowiem do przewidzenia, że skloro tylko komisarze polscy

dowiedzą się o tym, to uczynią wszystko, by nawet z pominięciem praw króla do
korony doprowadzić do rozwiązania problemu pruskiego, zgodnie z życzeniami

szlachty.
Rokowania rozpoczęły się tym razem, po szybkim przebrnięciu przez pułapki

formalistyczne, dnia 24 maja 1635 roku. Jak przewidywano, zaczęto od rokowań o
wieczny pokój. Ze strony polskiej wysunięto za pośrednictwem posłów elektora

warunki, na których Władysław IV gotów był się zrzec iswych praw do królestwa
szwedzkiego. Szły one daleko. Szwedzi więc mieli anulować wydane przeciw polskim

Wazom prawa odsuwające ich od możliwości piastowania godności królewskiej w
Szwecji, mieli oddać ziemie zajęte w Prusach Rzeczypospolitej, Inflanty zaś i

Estonię królowi. W zamian za to obiecywano, iż król zobowiąże się nie zawierać
przymierzy skierowanych przeciw Szwecji

33 Władysław IV
193

czy też protestantom niemieckim, przeciwnie gotów będzie ich wspomagać.
Propozycja ta, mimo wysuniętych w niej obietnic, szła tak daleko, że pośrednicy

przedstawili ją Szwedom w znacznie zmodyfikowanej formie, po czym rozpoczęły się
próby znalezienia jakiejś formuły, mogącej zadowolić obie Strony. W

poszczególnych projektach, akceptowanych przez stronę polską, podkreślano
początkowo z, naciskiem, że król musi otrzymać jakąś rekompensatę. Senatorowie z

całą pewnością żądanie to - poza paroma - stawiali bez przekonania; czynili to -
jak sądzę z dwu względów. Po pierwisze, zdawali sobie sptfawę z tego, iż za

zrzeczenie się już drugiej korony, królowi jednak należy się jakaś nagroda, po

background image

drugie, nie wierzyli, by Szwedzi wyrazili zgodę na oddanie ^całych Inflant.

Spodziewali się najwyżej jakiegoś skrawka w postaci kilku starostw. Polacy
bowiem miogli orientować się w nastawieniu Szwedów, którzy wrącz oświadczyli

posłowi angielskiemu, że w żadnym wypadku nie zgodzą się na oddanie Inflant,
skoro ,,tu chodzi o ich własną sprawę", gdyż więcej im zależy na tej prowincja

niż na sprawie niemieckiej.
Prowadzone w ten sposób rokowania, z krótką przerwą w czerwcu, utknęły tym samym

na martwym punkcie i chyba ku zadowoleniu polskich komisarzy. Wobec tego jednak,
że trudno było mówić o wiecznym pokoju, nasuwała się nieuchronnie, jako jedyne

wyjście, konieczność rozmowy o dłuższym rozejmie. D'Avaux sondował jeszcze
wcześniej w tej sprawie komisarzy polskich, ci jednak nie kwapili się do rozmów

na ten temat, widząc zdecydowaną niechęć króla do rokowań o zawieszenie broni.
Gdy jednak po półtoramiesięcz-nych debatach pokazało się, że nie uda się zawrzeć

rozsądnego pokoju, skoro nawet posłowie elektorscy, zasadniczo respektujący wolę
króla, wystąpili z propozycją rozejmu, nie było już innej możliwości.

194
Zaraz na wstępie rozmów na ten temat, ku niemałemu zaskoczeniu Polaków, Szwedzi

wyrazili gotowość za pięćdziesięcioletnie zawieszenie broni oddać
Rzeczypospolitej ziemie zajęte w Prusach, nie żądając niczego w zamian.

Komisarze polscy przywitali ten zwr'ot w rokowaniach z dużym zadowoleniem,
chociaż widzieli trudności, jakie będą musieli pokonać, by przekonać króla o

słuszności takiego rozwiązania, równocześnie jednak zdawali sobie isprawę, że
zdobywanie Prus z licznymi i dobrze ufortyfikowanymi zamkami potrwałoby czas

niemały, a w dodatku nie wiadomo z jakim skutkiem. Jasne światło na poglądy
przewodniczącego delegacji polskiej, Zadzłka, rzuca jego list pisany w połowie

lipca do Jana Zawadzkiego. "Wolałbym - pisał w nim - żeby utrumque [obie rzeczy]
mogło się przywrócić, jednakże to sponte [dobrowolnie] Szwedowie nie chcą, a my

per vim [siłą] ledwie też to utrumque praestare [obu rzeczom podołać] będziemy
mogli, vi-derint alii [niech baczą inmi], co się uczynić ma."41

Wyraźniej jeszcze pisał do Gembickiego stwierdzając, że nawet gdyby Polakom,
udało się zająć Prusy "jeszcze by nam Inflanty zostawały, które abyśmy re-

kuperować [odzyskać] mieli, ja mało co mam /nadzieję". Na dobitek Douglas,
referujący Polakom propozycje szwedzkie, oświadczył •wyraźnie, iż król angielski

wprawdzie żywi sympatię do króla polskiego i chętnie by udzielił pomocy w
postaci okrętów, wielkie jednak okręty angielskie nie nadają się do użycia na

Morzu Bałtyckim. Wszystko to razem sprawiło, że ostatecznie większość delegatów
polskich uznała propozycje szwedzkie za nadające się do dyskusji i postanowiła

wpłynąć na króla, aby zgodził się na prowadzenie rokowań, tym razem o rozejm.
"Srodze to podanie - pisze niechętny zawieszeniu broni Janusz Radziwiłł -

arripuerunt [pochwycili] nasi i żeby na nim JKMość przestał perswadują JKMci."
33*

195
Istotnie, wkrótce znalazł się Władysław pod naciskiem swych doradców i

urzędników, domagających się, by wyraził zgodę na rokowania o rozejm. Niełatwa
to była dla króla decyzja. Mimo bowiem krakań i najgorszych przewidywań

kanclerza, kończył gromadzić na Pomorzu wojsko tak liczne i tak dobrze
zorganizowane, jakiego już dawno Rzeczpospolita nie widziała. Wszak udało mu się

w trakcie rokowań z elektorem osadzać w charakterze swego na^estnifea - rzecz od
dawna niebywała - w Królewcu Jerzego Ossolińskiego, który szybko uwinął się koło

przygotowania sił zbrojnych w tym rejonie kraju. Na falach morskich koło Pucka
kołysało się 12 okrętów wojennych i król mógł żywić uzasadnioną nadzieją, że

jeśli może nie dwukrotnie, to jednak z czasem powiększy ich liczbę.
Prowadzenie jednak wojny - z czego musiał zdawać sobie sprawę - wbrew woli

większości senatu byłoby rzeczą trudiną, prowadzenie jej zaś wbrew woli senatu,
duchowieństwa i szlachty wręcz niemożliwą. Nie ulegało wątpliwości, że o ile

szlachta walczyłaby o Prusy, o tyle nie zechciałaby płacić za wojnę o odległe
Inflanty, do straty tej bowiem zdążono się już przyzwyczaić. Jako groźne

ostrzeżenie musiało brzmieć w uszach królewskich oświadczenie Zadzika: .,ledwie
byśmy praesenti rerum statu [w obecnej sytuacji] Rzeczpospolitą mogli przywieść

do jakich podatków".
Tak więc w drugiej połowie lipca zdecydował się król, zapewne z ciężkim sercem,

przystać na rokowania o rozejm. Jak się zdaje, zawsze optymistycznie
usposobiony, rachował początkowo, że Szwedzi, żądając pięćdziesięcioletniego

rozejmu, nie zgodzą się na dwunastoletni jedynie proponowany przez, niego i

background image

dzięki temu dojdzie do wojny, za wszczęcie której zwali potem winę na Szwedów.

Nadzieje te jednak okazały się próżne. Przeciwnik począł powoli spuszczać ze
swych wygórowanych żądań, a senatorzy nie zaniedbywali

196
niczego ze swej strony, by skłonić króla do zgody na dłuższe inducje. Radziwiłł

pisze o nich: "bez wstydu, in praesentia [w obecności] mediatorów ledwie nie na
kolana upadali". Toteż wreszcie i król musiał ustąpić, przystając na

dwudziestopięcioletni rozejm. Wobec tego, że i Szwedzi odstąpili od później
proponowanych 30 lat, nietrudno było doprowadzić do obustronnej zgody na lat 26

i pół.
Jeszcze w ostatniej chwili zdawało się królowi, iż uda się doprowadzić do wojny

w związku z konfliktem o prawa katolików w Inflantach, na co Polacy kładli
specjalny nacisk. Sytuację zaostrzył niespodziewanie zatarg między strażą polską

a szwedzką w dniu 27 sierpnia na miejscu rokowań. Gorliwi jednak obrońcy praw
katolików, wobec perspektywy całkowitego zerwania porozumienia, kapitulowali

nieoczekiwanie szybko. Królowi, w którym nagle rozbudziły się nadzieje i który
ostatecznie został srodze zawiedziony, nie pozostało nic innego jak robić dobrą

minę do złej gry i ulżyć sobie, rzucając parę przekleństw pod adresem kanclerza,
kierownika delegacji pokojowej.

Rozejm podpisano ostatecznie 12 września 1635 roku, ustanawiając zawieszenie
broni na 26 lat i 6 miesięcy między obu państwami. Tym samym król, gdyby chciał

ściśle trzymać się postanowień traktatu, mógł rozpocząć wojnę dopiero w 65 roku
życia. Dla Rzeczypospolitej układ oznaczał spełnienie zasadniczych postulatów

szlachty. Szwedzi zobowiązali się opuścić rychło Prusy, podczas gdy w Inflantach
zachowywano zasadę ,,uti possidetis", czyli stan istniejący w chwili zawierania

rozejmu. Cła, będące poważną przeszkodą w handlu zbożowym, miały być "wnet"
doprowadzone do stanu sprzed wojny. Król Polski zobowiązał się posnad-<o, że nie

użyje swej floty przeciw Szwecji. Gwarantem
otrzymania postanowień rozejmu przez rząd polski miały być stany

Rzeczypospolitej.
197

Niełatwo pewnie przyszło królowi pogodzić się z faktem dokonanym. Wszak okazja
do rozpoczęcia wojny była wyjątkowo korzystna. Władysław dysponował nie tylko

dobrą i licaną armią, ale, jak widzieliśmy, posiadał i flotę, dzięki której mógł
przynajmniej bronić wybrzeży od strony morza. W przeciwieństwie do Szwecji,

zaangażowanej w ciężką wojną z cesarzem i obozem katolickim w Niemczech,
Rzeczpospolita - co zdarzało się rzadko - miała zapewniony pokój zarówno od

południowego wschodu, jak i od strony Rosji. Co więcej, stosunki polsko-
rosyjskie dzięki zawarciu wieczystego pokoju przedstawiały się wówczas tak

diobrze, że na przełomie lat 1634/1635 król planował nawet pozyskanie sobie
pomocy Rosji przeciw Szwecji. Wprawdzie z tych planów dalekosiężnych nic nie

wyszło, albowiem Rosja nie kwapiła się do nowej wojny, niemniej można było żywić
niepłonną nadzieję, iż w wypadku wszczęcia wojny ze Szwecją, Rosja tym razem nie

tylko nie uderzy na Polskę, ale nawet będzie jej udzielała pomocy.
Rozważania tych korzystnych perspektyw musiały króla napawać goryczą. Z typową

jednak u niego łatwością przechodzenia od depresji do równowagi i tym razem
stosunkowo szybko otrząsnął się z przygnębienia. Niedługo też po zawarciu

traktatu, gdy zwolennik wojny Krzysztof Radziwiłł odezwał się z żalami z racji
niewykorzystania pomyślnej okazji. Władysław zdobył się na słowa perswazji.

"Wielkie i uważne konsyderacje Uprzejmości Waszej - pisał 8 października 1635
roku do Radziwiłła - pilnieśmy uważali i baczyli być Rzeczypospolitej

pożyteczne. Jednak, że te rzeczy już są za siecią, i dla wielkich przyczyn
musieliśmy descendere [dopuścić] na zawarcie pokoju, trudno wstecz iść i musimy

radzi nieradzi pactis in-sistere [respektować pakta]. Wiedział Uprzejmość Wasza
mentem nostram [nasz pogląd], znałeś zelum [go-

198
towość] do poparcia wojny, ale iniquitas temporum [trudna okoliczność] to

sprawiła, że wszystkie rzeczy inaczej poszły."42 Te trudne okoliczności
usiłowałem przedstawić wyżej. Jedną z nich - i nie najmniej-szą - stanowiła

świadomość, iż wbrew oczekiwaniom nie można było liczyć na tak ważną pomoc floty
angielskiej. Decydujące jednak okazało się stanowisko szlachty i magnaterii.

W szerokich kołach szlacheckich przyjęto wiadomość o zawarciu pokoju z
najwyższym zadowoleniem, przechodząc do porządku dziennego nad tym, że nie

odzyskano tego wszystkiego, co utracono niedawno na rzecz Szwecji. Na

background image

najbliższym też sejmie, jesienią roku 1635, prymas dał wyraz tej opinii

magnacko-szla-checkiej, stwierdzając, iż nie jest hańbą zawierać pokój,
zwłaszcza gdy krok ten był koniecznością wobec niedostatecznego przygotowania

Rzeczypospolitej do wojny.

NOWE DROGI. BILANS
Parę dni po zakończeniu obrad pokojowych zjawił się poseł francuski d'Avaux na

dworze królewskim i był świadkiem uroczystego przeglądu wojsk. "Król bawił posła
najuprzejmiejszą rozmową i oprowadzał go przez wszystkie szyki - pisze sekretarz

posła Karol Ogier -... Tego samego dnia król polski pierścień okazały i wielkiej
ceny, który nosił, ściągnął z palca i ofiarował posłowi."

To nieoczekiwane uhonorowanie d'Avaux mogłoby się nam wydawać dziwne, gdybyśmy
nie wzięli pod uwagę tej tak typowej zdolności króla do tworzenia coraz innych

planów, budowania w miejsce zburzonych nowych, niejednokrotnie dość śmiałych
konstrukcji politycznych. Tak było i teraz. Z chwilą gdy ku jego zmartwieniu

uniemożliwiono mu walkę orężna o odzyskanie korony szwedzkiej, pomyślał
natychmiast o dawnym projekcie dochodzenia swych praw na drodze powszechnych

rokowań pokojowych, przy czym państwem, które miało mu w tym dopomóc, według
jego nowych obliczeń, miała być Francja. Stąd te uprzejmości, jakimi obsypywał

posła francuskiego, uściski, jakie z nim wymieniał, oferty utrzymywania z
Francją bliższych stosunków i zapowiedź wysłania do Francji posła z propozycją

pośrednictwa polskiego w ogólnoeuropejskich traktatach pokojowych. Gorący, jak
zwykle, Władysław posunął się nawet tak daleko,

200
l

że zgłosił swą gotowość wyjazdu na wskazane miejsce, by tam razem z ministrami
Richelieu i Gasparem Oli-vares, królem duńskim oraz reprezentantem papieża wziąć

w swe ręce dzieło pokojowego pośrednictwa.
Ten nawrót do dawniej już wysuwanego pomysłu nie był niczym dziwnym, wobec

powszechnego niemal w Europie pragnienia przerwania krwawej wojny i odżywających
stale pomysłów konferencji pokojowej. Że tym razem, po nieudanych próbach

pozyskania cesarza dla myśli pośrednictwa polskiego, król szukał innych dróg
realizacji swych planów i pukał do dworu francuskiego, jest zrozumiałe. Inna już

rzecz, czy przedstawione posłowi francuskiemu ofenty mogły liczyć na oddźwięk w
Paryżu.

Otóż trzeba przyznać, że Francji, przygotowującej się do bezpośredniej rozprawy
z cesarzem - być może - zależało na pozyskaniu Władysława, władcy silnego

jeszcze państwa, w dodatku w danej chwili nie zaangażowanego w żadną wojnę. Czy
istotnie spodziewano się wówczas, iż uda się Polskę pozyskać dla myśli wojny z

cesarzem, wydaje się raczej wątpliwe. Wszak wiedziano o bliskich stosunkach
łączących dwory warszawski i wiedeński, a isam poseł d'Avaux mógł naocznie

stwierdzić, że po zakończeniu rokowań polsko--szwedzkich król polski godził się,
by oficerowie cesarscy werbowali rozpuszczanych przez niego żołnierzy. Toteż

początkowo nie kwapiono się w Paryżu z podjęciem jakichś bardziej zdecydowanych
kroków, ograniczając się do utrzymywania z Polską przyjaznych stosunków. Sądzę,

że takie stanowisko Francji odpowiadało w zupełności królowi, który przecież w
danej chwili nie myślał o żadnej zasadniczej zmianie swej polityki, a w dodatku

musiał załatwić drażliwą sprawę ożenku z palatynówną.
Projekt małżeństwa podjęty - jak widzieliśmy - dość dawno, przechodził różne

fazy. Przez jakiś czas
SOI

na pewno Władysław myślał poważnie o realizacji tego planu. Już jednak w czasie
rokowań w Sztumskiej Wsi zaszła w tej kwestii zasadnicza zmiana. Prawdopodobnie

bowiem gdzieś pod koniec maja przekonał się na podstawie wypowiedzi posła
angielskiego, że obietnice pomocy na morzu są nierealne. Tym samym odpadał

główny powód małżeństwa z, księżniczką Elżbietą. Ponieważ zaś król orientował
się dobrze, z jaką niechęcią obóz katolicki zarówno w Polsce, jak i w środkowej

Europie przyjął ten pomysł, postanowił już wówczas powoli wycofywać się z tej
sprawy. Toteż najprawdopodobniej jeszcze w czerwcu 1635 roku skierował do

Niderlandów swego dworzanina Pstro-końskiego z odręcznym listem do księżniczki
Elżbiety, w którym jako warunek małżeństwa stawiał przejście jej na katolicyzm.

Pstrokoński zjawił się gdzieś w lipcu na dworze wdowy po Fryderyku V i
uzyskawszy nie bez trudu audiencję u samej księżniczki wręczył jej list

królewski, po czym sam usiłował pozyskać ją dla myśli konwersji. Odpowiedź

background image

jednak córki wodza protestantów niemieckich nie mogła być inna niż odmowna.

Nieoczekiwane to poselstwo wywołało wprawdzie na dworze królowej czeskiej
wielkie zdumienie, niemniej jednak, wbrew wszelkiemu oczekiwaniu, nie

potraktowano tego posunięcia jako ostatecznego zerwania.
Inaczej natomiast odnieśli się protestanci polscy, zainteresowani mocno tym

małżeństwem. Mimo że poselstwo Pstrokońskiego było zorganizowane w najgłębszej
tajemnicy, rychło jednak wiadomość o lega-cji doszła do nich okrężnymi drogami.

Wszelkie wątpliwości też musiały upaść, gdy król interpelowany w tej sprawie
"przyznał się, że pisał, ale się srodze zapłonął i pokazał, że mu ta materia

bardzo była in-grata". Nie mieli tedy już wątpliwości, że "król to eo fine [w
tym celu] uczynił i katolicką wiarę wmieszał,

202
aby to małżeństwo rozerwał i uczciwie się z niego skropić mógł". Niedługo też po

zakończeniu traktatów protestant Andrzej Rey stwierdził otwarcie w liście do
Krzysztofa Radziwiłła, iż król koło tych "zamorskich zamysłów... oziembło"

chodzi. Jako przyczynę zaś wskazywał słusznie fakt, że poseł angielski "podczas
traktatów nie chciał upewniać de classe [o flocie] od króla ewego i owazem

contrarie publice [przeciwnie publicznie] miał twierdzić".43
Rozumując, jak widzimy, trafnie protestanci polscy nie byli naturalnie

zainteresowani, by rozwiewać nadzieje, jakie wiązano nią zachodzie z projektem
królewskiego1 mariażu, i to zarówno w kołach protestanckich w Niderlandach, jak

i w Anglii. Wprawdzie poselstwo Pstrokońskiego uznano tu za rzecz niezwykłą, nie
tracono jednak nadziei na ułożenie się tej sprawy. Dodatkowo utwierdzili w niej

protestantów przybyli ze Sztumskiej Wsi dyplomaci holenderscy, rozszerzając
wiadomości, że król polski w głębi serca jest niemal protestantem i że

małżeństwo jego z pala-tynówną jest całkowicie pewne.
Toteż Władysław musiał obecnie rozwiać to przekonanie i wycofać się możliwie

delikatnie z tej imprezy. Najłatwiejszą drogą wiodącą do celu było powołanie się
na obiektywnie trudności, takimi zaś mogło być stanowisko stanów polskich. W tym

też celu zapewne postanowił król raz jeszcze, pod koniec roku 1635, w grudniu,
przedstawić projekt małżeństwa senatowi. Obóz katolicki, nie orientujący się w

subtelnościach polityki królewskiej, uznał to naturalnie za dowód dalszego
trwania w zamyśle .poślubienia księżniczki Elżbiety i rozwinął odpowiednią

kontrakcję. Skoro też przyszło do głosowania, według wiarygodnej relacji,
zaledwie jedna dziesiąta część obecnych na posiedzeniu senatorów opowiedziała

się za małżeństwem z palatynówną. Zwycięstwo - trzeba przyznać przy-
203

szło katolikom dość łatwo, gdyż obecnie po zawarciu traktatów ze Szwecją znaczna
część senatorów nie widziała potrzeby tego mariażu, co walnie dopomogło, że u

wahających się do niedawna odezwały się obecnie skrupuły religijne. Najbardziej
jednak uderzało, iż wyniki głosowania przywitał król, co z pewnym zdu-mieniiem

zauważyli obecni, z zadowoleniem.44 Nic dziwnego, skoro takie właśnie stanowisko
senatorów, ich zdecydowane przeciwstawienie się małżeństwu króla z protestantką,

pozwalało mu teraz oficjalnie, z powołaniem się na wolę stanów, zażądać
przejścia księżniczki na katolicyzm, co było - nie miał chyba najmniejszych

wątpliwości - równoznaczne z zerwaniem całej imprezy.
Ze względu na specyficzne warunki polityczne Władysław chciał możliwie spokojnie

i zgrabnie wycofać się z tej sprawy. Wiedział bowiem na pewno, że właśnie
projekt jego małżeństwa z palatynówną jest w kołach dyplomatów francuskich

oceniany jako pewnego rodzaju gwarancja, iż zamierza rozluźnić więzy łączące go
dotąd z cesarzem. Ponieważ zaś królowi zależało na utrzymaniu poprawnych

stosunków z Paryżem, musiał dbać o swą opinię na francuskim dworze.
Istotnie, do końca co najmniej roku 1635 udało mu się utrzymać polityków

francuskich w przekonaniu, że zamierza szczerze oddalić się od Habsburgów, a
nawiązać stosunki z Burbonami. W związku z tym postanowiono na dworze francuskim

związać króla' polskiego jak najściślej z Paryżem. Do tego celu miał służyć nowy
projekt przygotowany w gabinecie kardynała Richelieu. Dyplomaci francuscy,

śledzący od pewnego czasu uważnie posunięcia Władysława, zauważyli bez trudu
jego zainteresowanie sprawami Śląska. Na tej podstawie, że w roku 1635

zdecydował się nawet na interweniowanie u cesarza w sprawie prote-
204

stantów śląskich, 'narażonych na ucisk religijny ze strony władz cesarskich,

background image

wysnuto wniosek, iż Władysław myśli poważnie o pozyskaniu jakichś księstw

śląskich. Opierając się na tym domyśle, przedstawiono królowi projekt sojuszu
polsko-francuskiego w celu odzyskania przez Polskę Śląska. Do realizacji tego

planu miała Rzeczpospolita, korzystając zresztą z, subwencji francuskich w
wysokości l-3 milionów liw-rów, wystawić dwudziestotysięczną armię i uderzyć na

cesarza.45
Projekt ten, przedstawiony Władysławowi na przełomie lat 1635/1636 przez posła

d'Avaux, był niewątpliwie dla niego zaskoczeniem, skoro, jak się wydaje, w
najśmielszych nawet rozważaniach nie myślał o wojnie ze swym wujem. Toteż w

pierwszej chwili nie zdobył się na jakąś zdecydowaną odpowiedź i dopiero po
jakimś czasie kazał Francuzowi powiedzieć, że oferta przyszła za późno, albowiem

rozpuścił już znaczną część swego wojska. Początkowo dyplomaci francuscy żywili
jeszcze pewne nadzieje, ale wkrótce musieli dojść do przekonania, że decyzja

królewska jest ostateczna i że potencjalny sprzymierzeniec Francji nie myśli o
zrywaniu z obozem Habsburgów.

Zachowanie się króla w tym okresie, jego odrzucenie ofert francuskich,
zaniechanie pomysłu zbliżenia się przez małżeństwo angielskie do obozu

protestanckiego, ściąga do dnia dzisiejszego na siebie uwagę historyków. Było
ono również przedmiotem szczegółowych rozważań, zwłaszcza na początku XX wieku,

kiedy sojusz z Francją uważano za kamień węgielny rozsądnej polityki polskiej. Z
czasem dojrzano w decyzji króla przede wszystkim zlekceważenie perspektywy

odzyskania Śląska. Problem ten wydaje się na tyle poważny, iż wymaga bliższego
wyjaśnienia.

Zaczynając od kwestii drugiej, mianowicie sprawy odzyskania Śląska, Francja - co
trzeba stwierdzić -

205
występując z tą propozycją, nde liczyła się całkowicie ze stanowiskiem Szwecji.

Dziś wiadomo, że kanclerz szwedzki Oxenstieima, nie dowierzający Władysławowi,
był przeciwny wszelkiemu wzmacnianiu Polski. Czy Władysław o tym wiedział?

Raczej nie. Wojna o Śląsk -- z czego zdawał sobie sprawę - oznaczałaby zerwanie
całkowite z cesarzem, a o tym istotnie nie myślał. Trzeba też przyznać, jak

świadczą rozmowy króla z posłem francuskim, że przewidywał dobrze trudności
związane z ewentualnym zajęciem przez Polskę Śląska. Z pewnością niełatwo

przyszłóby niezbyt silnemu władcy Polski ułożyć stosunki z licznymi jeszcze
książętami dzielnicowymi, podporządkować sobie niemieckie w znacznej części

miasta, z których na przykład Wrocław pretendowałby na pewno do roli podobnej,
jiak Gdańsk. Słowem, Władysław patrzył trzeźwo na problem odzyskania Śląska,

może trzeźwiej niż niejeden z dzisiejszych historyków, mających mu za złe
zlekceważenie propozycji francuskich.

Osobne zagadnienie stanowi sprawa przejścia króla do obozu protestanckiego oraz
odwrócenie się od Habsburgów i ich sprzymierzeńców. Otóż trzeba stwierdzić, że

na takie przerzucenie siteru polityki o sto osiemdziesiąt stopni mogło sobie
pozwolić albo pańsitwo o bardzo silnej władzy centralnej, albo też państwo, w

którym dotychczas prowadzono politykę niezgodną z wolą warstw rządzących. Jak
wiadomo, w Polsce nie zachodził ani jeden, ani drugi przypadek. Występując też

przeciw cesarzowi, miałby król przeciw sobie nie tylko potężnych przedstawicieli
hierarchii kościelnej, ale również wielu magnatów, związanych licznymi więzami z

dworem cesarskim. Nie możemy wreszcie zapominać o tym, że właśnie wówczas
isytua-cja cesarza w Niemczech przedstawiała się dość dobrze. Pominąwszy już

sukcesy militarne w tym okresie czasu, ale również wtedy dwaj poważni władcy
206

niemieccy: elektor brandenburski i elektor saski, opuściwszy szeregi stronników
szwedzkich, przeszli do obozu cesarskiego. Jeżeli jeszcze dodamy, że przecież

najgłębszym marzeniem króla było odzyskanie korony szwedzkiej, której w żadnym
wypadku nie mogła mu w ówczesnej konfiguracji politycznej zapewnić Francja czy

Anglia, zrozumiemy, dlaczego król przeszedł z lekkim sercem nad ofertami
francuskimi i od początku 1636 roku odnowił ponownie bliższe kiootakty z

cesarzem. Niemałą rolę odegrała tu misja znanego królowi dyplomaty cesarskiego,
kapucyna, ojca Waleriana' Magna, który zjawiwszy się na dworze polskim pod

koniec 1635 roku, zdołał przekonać Władysława, że cesarz gotów jest przystąpić
do rokowań pokojowych i przyjąć pośrednictwo monarchy polskiego. Tym samym użył

argumentu najsilniejszego dla króla.
Zanim jednak miał się dokonać ten przewrót w polityce królewskiej, należało w

jakiś sposób, możliwie delikatnie i bezboleśnie, rozplatać zawiązane na

background image

zachodzie węzły, a równocześnie rozpoznać, nią co można tam liczyć w przypadku

zmiany orientacji. Innymi słowy trzeba było w jiakiś sposób zakończyć sprawę
rokowań o małżeństwo z księżniczką Elżbietą oraz dowiedzieć się, jak dwory

zachodnie przyjmą proponowaną mediację króla polskiego w ogólnoeuropejskim
konflikcie.

Tę ze wszech miar subtelną, "niesmaczną" - jak powiedział Zadzik - funkcję
powierzono znanemu na zachodzie staroście świeckiemu Janowi Zawadzkiemu. Miał on

delikatnie, ale i wyraźnie stwierdzić, zarówno w Niderlandach, gdzie przebywała
królowa czeska, jak i w Anglii, że król pod naciskiem stanów musi od księżniczki

Elżbiety żądać przejścia na katolicyzm, gdyż jest to nieodzowny warunek
ewentualnego małżeństwa.

207
Jest rzeczą prawie pewną, że wysyłając Zawadzkiego z taką instrukcją na zachód,

Władysław nie spodziewał się, by w Anglii, a tym bardziej na dworze palaty-
nówny, zaakceptowano wysunięty warunek. Przy tym jednak umiał król tak zręcznie

ukryć swe właściwe zamiary, iż w kołach katolickich powstała w związku z tym
poselstwem niemal panika. Poszczególni bowiem biskupi gotowi byli przypuszczać,

że "perfidni dysydenci" nakłonią księżniczkę do pozornego nawrócenia, byle tylko
doprowadzić małżeństwo do skutku i osadzić na tronie katolickiej Polski

kryptokalwinkę. Toteż do odjeżdżającego Zawadzkiego słali listy, w których
zaklinano go, by nie dał się nabrać na "fictam conver-sionem" [udane

nawrócenie], by dopilnował, "żeby ta eonversio nie na obietnicach, ale na samej
prawdzie istotnej zasadzała się". 46

Zawadzki z niewiadomych bliżej powodów wybrał się w podróż później, niż
planowano i dopiero w maju 1636 roku stanął w Niderlandach, gdzie bez większego

ociągania zawiadomił królową czeską, jak przedstawia się sprawa małżeństwa
króla. Jak było do przewidzenia otrzymał odpowiedź, że księżniczka w żadnym

wypadku nie myśli o zmianie wyzaiania. Z początkiem czerwca udał się Zawadzki do
Anglii i tu dopiero zaczynały się dla niego trudności. Wszak miał zawiadomić

króla angielskiego, iż Władysław jako warunek małżeństwa z palatynówną stawia
jej konwersję, co przecież musiało być obraźliwe dla dworu angielskiego. Przy

tym jednak zlecono mu, by zatrzymał "obie strony w dobrym afekcie przeciwko
panu, póki pożądanego w rzeczach niemieckich... pokoju nadzieja albo do skutku

przywiedziona, albo też czymkolwiek nie będzie rozerwana". Nie było to zadanie
łatwe i dlatego Zawadzki postanowił zastosować tu specjalną grę. Tak więc na

pierwszej audiencji przedstawił gotowość króla do zawarcia małżeństwa i dopiero
w czasie drugiego

208

30. Żołnierze polscy z obozu pod Smoleńskiem w roku 1634. Winiety z planów W.

Hondiusa wg rysunku J. Pleitnera
31. Cecylia Renata, żona Władysława IV: około

posłuchania, powołując się na instrukcję daną z kancelarii królewskiej na
życzenie rzekomo stanów, wysunął jako nieodzowny warunek konwersję księżniczki.

Jak się zdaje, chciał poseł w ten sposób niejako usprawiedliwić króla,
wskazując, iż pozostaje on pod kontrolą i naciskiem stanów. Celu jednak swego

nie osiągnął. Przeciwnie na dworze angielskim polityka ta wywołała jak najgorsze
wrażenie, albowiem bez trudu dostrzeżono w tym jakąś fałszywą grę. Nic dziwnego,

że ostatecznie chłodno odprawiono posła, udającego się potem do Francji, a król
angielski w liście skierowanym do monarchy polskiego stwierdzał stanowczo, iż

nie może swej siostrzenicy nakłaniać do zmiany wyznania.
Również i drugie zadanie zlecone posłowi nie zostało załatwione zgodnie z

życzeniem królewskim. Przedstawiając bowiem kolejno na dworze angielskim i
francuskim, wcześniej jeszcze wobec stanów niderladzkich, gotowość króla

pośredniczenia w sporze europejskim, nie znalazł poseł nigdzie należytego
przyjęcia. Wszędzie zbywano go ogólnymi, nic nie mówiącymi deklaracjami.

Rezultaty poselstwa Zawadzkiego przyjęto, jak się zdaje, w Polsce dość
spokojnie. Nic dziwnego, skoro król myślał poważnie o zbliżeniu się do cesarza.

Już w lipcu 1636 roku pisał Władysław do Zadzika, że w wypadku odmowy
palatynówny zmiany wyznania ma "nieodmienne propositum o jedną z czterech czynić

w stan małżeński staranie. Albo o córkę cesarza JMci, albo o siostrę księcia
florenckiego, albo o którą księżnę z domu mantuańskiego lub też familii królów

francuskich". *7

background image

Sygnałem dalszego zwrotu w polityce Władysława było zresztą wysłanie jeszcze w

czerwcu 1636 roku do Rzeszy Jerzego Ossolińskiego w celu nawiązania bliższych
stosunków ze starzejącym się cesarzem. Poseł

14 Władysław IV
209

miał zapewnić Ferdynanda, że król, który ciągle zamyślał o mediacji w Rzeszy,
swym delegatom "przede wszystkimi rzeczami rozkaże przestrzegać dignitatem et

emolumenta {godności i korzyści] domu rakuskiego". By pozyskać sobie chorującego
cesarza, miał poza tym poseł na najbliższym sejmie Rzeszy nakłonić elektorów

niemieckich do wybrania syna cesarskiego, też Ferdynanda, na następcę cesarza.
Po tym pierwszym kroku przyszedł wnet dalszy. 9 sierpnia zdecydował isię król na

wystawienie specjalnej plenipotencji dla Waleriana Magniego, na podstawie której
skromny kapucyn miał wszcząć, przy boku bawiącego na dworze cesarskim

Ossolińskiego, rokowania w sprawie małżeństwa króla z córką cesarza. 48
Odtąd wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Ossoliński wygłosił 28 września

uroczyste przemówienie w sejmie Rzeszy, wzywając elektorów do wyboru syna
cesarskiego. Wprawdzie nie przypuszczamy, wbrew zapewnieniom królewskiego posła,

by to wystąpienie rzeczywiście odegrało poważniejszą rolę, mogło jednak
usposobić przychylnie cesarza do traktatów małżeńskich. Rozpoczęły się one

niebawem i, istotnie, stosunkowo szybko doszło do porozumienia między obu
stronami. Król godził "się pojąć za żonę córkę cesarza Cecylię Renatę, która

miała otrzymać w posagu 100 000 złotych, zabezpieczonych na dobrach cesarskich
Trzeboń w Czechach. Rokowania, podjęte równocześnie przy pomocy posła

hiszpańskiego, doprowadziły 16 marca 1637 roku do zawarcia specjalnego traktatu
familijnego między domem habsburskim a polskimi Wazami. Układ przewidywał w

pierwszym rzędzie utrzymanie ściślejszego związku między obu domami, przy czym
cesarz występował jako władca swych państw w imieniu swoim i następców, a król

Rzeczypospolitej jako przedstawiciel linii Wazów polskich i jako król Szwecji.
Władysław obiecywał utrzymywać ścisłą przy-

210
jaźń z domem habsburskim i nie przystępować do żadnych układów skierowanych

przeciw niemu, równocześnie zapewniał specjalnym aktem, że w przypadku wymarcia
linii wazowskiej, prawa do Szwecji przechodzą na dom austriacki. Habsburgowie, a

właściwie w ich imieniu cesarz, obiecywali ze swej strony zarówno na drodze
politycznej, jak i przy pomocy wojska dopomóc rodzinie wazowskiej do odzyskania

dziedzicznego królestwa szwedzkiego oraz do przejęcia na własność jednej z
prowincji tureckich, gdyby doszło do wojny z Turcją. Na razie zaś cesarz

zobowiązywał się we wszelki dostępny sposób "pensionibus, matrimoniis ac
dignitatibus eoclesiasticis [poprzez pensje, małżeństwa czy godności duchowne]"

wspomóc rodzinę Wazów polskich, zwłaszcza zaś ewentualnych potomków króla.
Zawarty układ, nie wiadomo o ile ratyfikowany przez obie strony, wraz z

małżeństwem projektowanym w najbliższej przyszłości, oznaczał całkowity nawrót
króla do polityki prowadzonej przez Wazów polskich od blisko pół stulecia.

Wprawdzie, jak wspominałem wyżej, Władysław nigdy na serio - jak się wydaje -
nie myślał o zerwaniu z Habsburgami, przynajmniej do czasu odzyskania królestwa

szwedzkiego, niemniej układ familijny oznaczał ponowne zacieśnienie nie
zerwanych dotąd, jednak luźniejszych nieco więzów.

Rokowania o małżeństwo, a tym bardziej zawarte porozumienie obu rodzin, trzymał
król w głębokiej tajemnicy, z tym naturalnie, że sprawa małżeństwa wcześniej czy

później musiała być wyjawiona. Konkretne wszakże propozycje w tej kwestii
przedstawił król senatowi dopiero w lutym 1637 roku. Rzecz jasna, że senatorowie

bez sprzeciwu zaakceptowali królewski projekt.
Latem tegoż roku wysłano do Wiednia poselstwo w składzie: Jan Lipski biskup

chełmiński, Kasper Den-I
14>

211
hoff wojewoda sieradzki i królewicz Jan Kazimierz. Po finalizacji układów odbył

się w Wiedniu ślub zastępczy, w którym Jan Kazimierz reprezentował króla. Wnet
potem ruszyło poselstwo razem z królową na północ. W dniu 20 sierpnia stanęła

królowa na polskiej ziemi, a 12 września odbył się właściwy ślub w kolegiacie
Św. Jana, po czym w tymże kościele nastąpiła dzień później koronacja.

Wielkie i kosztowne uroczystości, które zakończyły się wystawieniem sztuki o św.
Cecylii, miały podkreślać wagę aktu. Jak jednak świadczą współcześni, poza samym

przedstawieniem, uroczystości były częściowo nie-udałe. Gdy chodzi o osobę nowej

background image

królowej polskiej, to kraj zyskiwał w niej poważną, skupioną, ale w gruncie

rzeczy całkowicie obcą otoczeniu władczynię, która nie zaznaczyła się w historii
polskiej niczym szczególniejszym. Między Władysławem a jego

dwudziestosześcioletnią małżonką nie nawiązały się żadne bliższe więzy. Dla swej
nabożnej żony, której obecność w Warszawie nie przyniosła Władysławowi

spodziewanych korzyści politycznych, miał król jedynie uczucie szacunku
zmieszane w jakimś stopniu ze zniecierpliwieniem.

Układ familijny z Habsburgami i małżeństwo z Cecylią Renatą zamykały niejako
pierwszy, najbardziej czynny okres panowania Władysława. Nadchodzące lata nie

przyniosą sukcesów na miarę oswobodzenia Smoleńska, pokoju w Polanowie czy nawet
rozejmu w Sztumskiej Wsi. Władysław będzie musiał się zadowolić sprawami

mniejszej wagi, skoncentruje się na zagadnieniach wewnętrznych. Toteż wydaje mi
się celowe podsumowanie osiągnięć uzyskanych przez niego w tej właśnie

dziedzinie w pierwszym, a dla większej przejrzystości częściowo i w drugim
okresie panowania, gdyż dzięki niemu uzyskamy jakiś pełniejszy obraz.

Sukcesy odniesione przez Władysława bądź to na
212

polu walki, bądź to przy stole konferencyjnym, poważne, chociaż nie zawsze
odpowiadające zamiarom i aspiracjom królewskim, wymagały niewątpliwie dużych

wysiłków, gdy chodzi o przygotowanie i zorganizowanie sił wojskowych.
Widzieliśmy też, że zarówno na wyprawę smoleńską, jak i następnie do Prus

ruszyły armie znacznie przekraczające, jak na przykład w przypadku wyprawy
pruskiej, 25 000 żołnierzy. Chociaż siły te musiały później ulec drastycznej

redukcji, .tak że wojsko kwarciane liczyło zaledwie 2500 żołnierzy, to jednak,
dzięki zadbaniu o odpowiednie kadry oficerskie, istniała zawsze możliwość

stosunkowo rychłej rozbudowy armii. Część z przeprowadzonych przez króla reform
miała przetrwać w późniejsze czasy.

Do najważniejszych poczynań królewskich należało wprowadzenie do wojska nowej
formacji, mianowicie piechoty cudzoziemskiego autoramentu. Uzbrojenie jej

stanowiły piki i muszkiety. Jeśli chodzi o organizacje, opierała się ona na
wzorach niemieckich, z obcymi oficerami, składała się jednak z polskich

żołnierzy, mieszczan i chłopów, werbowanych w dobrach królewskich. Piechota była
zaopatrzona w jednolitą broń i występowała do walki uszykowana w sposób nowy,

zapewniający większą operatywność niż dawniej.
Na tym jednak nie wyczerpała się działalność Władysława w dziedzinie

wojskowości. Od pierwszej chwili swych rządów zwrócił uwagę na artylerię i dążył
z powodzeniem do jej rozbudowy. Nowe działa odlewano w Gdańsku, Wilnie, Lwowie i

w okręgu staropolskim. W Warszawie założył król łudwisarnię królewską prowadzoną
przez Daniela Tyma, w której odlewano działa spiżowe. Zadbano też o

ujednolicenie wielkości armat i wprowadzono w użycie większe działa, tak zwane
kar-tauny, strzelające pociskami ważącymi 48 funtów. Równocześnie król

zaopatrzył regimenty piechoty w mniejsze działa, tak zwane oktawy, zwiększając
tym samym

213
siłę ognia oddziałów. W sumie w latach 1639-1640 posiadała artyleria koronna

nieco ponad 300 dział, rozmieszczonych w licznych arsenałach, które król otoczył
swą opieką, przebudowując stare lub też budując nowe, jak na przykład w

Warszawie i Lwowie. W sumie posiadała Rzeczpospolita w Koronie 7 arsenałów
zaopatrzonych w poważną ilość amunicji.

Jeszcze jako królewicz zwracał Władysław uwagę na zdolniejszych oficerów,
utrzymywał z nimi bliższe kontakty, między innymi z Eliaszem Arciszewskim, oraz

opiekował się nimi. Rozmiary tej opieki uległy rozszerzeniu w chwili, gdy
Władysław został królem. Trzeba też przyznać, że wówczas nie brakowało w wojsku

polskim zdolnych oficerów. Można tu wymienić braci Ar-ciszewskich, Denhoffów,
Weyherów, Judyckiego, Abra-hamiowicza, a listę tę można by przedłużać. Wszystko

przemawia za tym, że król zaopiekował się również najwybitniejszym w tych
czasach znawcą sztuki artyleryjskiej w Polsce - Kazimierzem Siemioniowiczem. W

drugiej połowie swego panowania, gdy w kraju nie było zatrudnienia dla młodych
oficerów, król wysyłał ich za granicę, szczególnie do Niderlandów dla

teoretycznych i praktycznych studiów w dziedzinie wojskowości.
Osobną kartę stanowi działalność króla w dziedzinie spraw morskich.

Wspominaliśmy wyżej, że jeszcze w czasie rokowań ze Szwedami, stworzył on flotę
wojenną liczącą 12 okrętów. Zawarcie rozejmu w Sztumskiej Wsi stawiało w

pierwszej chwili pod znakiem zapytania dalsze jej istnienie. Jak zwykle bowiem

background image

niezbyt zasobny skarb państwa z trudem jedynie mógł pokryć koszty utrzymania.

Król jednak nie myślał rezygnować z floty. Zakupiwszy okręty (naturalnie na
kredyt) od Hewla, powierzył mu je następnie, zlecając by posłużył się nimi w

handlu morskim. Myślał król w pierwszym rzędzie o wywozie towarów rolnych
214

i leśnych z Polski, chociażby z dóbr królewskich, przede wszystkim do Hiszpanii.
Jeszcze też w jesieni 1635 roku zawiadomił miasto Gdańsk, że wydzielił ze swej

floty 8 okrętów i postanowił je "towarami naszymi obciążone" wysłać na zachód.
W ten sposób Władysław próbował, jak widzimy, stworzyć coś pośredniego między

przedsiębiorstwem królewskim a kompanią handlową. Już w omawianym okresie
pokazało się, że przedsięwzięcie to nie będzie łatwe. W roku 1635 bowiem

zatonęły dwa okręty kompanii: "Wielki Czarny Orzeł" i "Mały Biały Orzeł", co
spowodowało, iż Hewel chciał się nawet wycofać z przedsięwzięcia. Król jednak

tym razem okazał dość niespodziewaną u niego wytrwałość i skłonił go do
prowadzenia dalej handlu.

Ta decyzja królewska, w gruncie rzeczy słuszna, skoro w ówczesnych warunkach
należało się zawsze liczyć z podobnymi istratami, wiązała się z innymi planami

Władysława, dotyczącymi spraw morskich. Jak się pokazuje bowiem utrzymanie floty
było jedynie częścią tych planów. Jeszcze w czasie rokowań pokojowych powziął

król śmiały pian stworzenia u nasady Mierzei Helskiej portu wojennego, który
miał być bazą floty królewskiej i zapewne orężem pozwalającym królowi narzucić

swą wolę dumnemu Gdańskowi. Ziemne szańce fortu rzucono już w lecie 1635 roku.
Obok niego plany królewskie przewidywały założenie tu z czasem osady mogącej

przerodzić się w miasto. Jeiszcze we wrześniu 1635 roku zjawił się Władysław w
"Nowym Szańcu nad samym morzem, który od imienia JKMci - jak pisze Vorbek Lettow

- nazwano Władysławów, po łacinie Vladianapolis, po niemiecku Vladislausburg...
Stanęliśmy - pisze dalej - - przy tym szańcu 4 sep-tembris. Przy tym szańcu J.

Królewska Mość miasto założyć kazał i wolnościami nadał". Potwierdza to również
bawiący przy królu Janusz Radziwiłł, dono-

215
sząc ojcu, że król "nam urzędnikom place podzieli} i chce, aby tam nowa Genua

była". Jak więc widzimy, Władysław traktował swe zamierzenia poważnie i na pewno
nie ograniczały się one do stworzenia małej osady rybackiej, jakim po odzyskaniu

niepodległości stało się w latach dwudziestych XX wieku Władysła-wowo.
Snując plany utrzymania przedsiębiorstwa handlowego oraz założenia nowej

portowej osady nad morzem musiał król z konieczności rozejrzeć się za środkami
finansowymi, gdyż samo już utrzymanie załogi w forcie, jak również ewentualna

rozbudowa oisady wymagały poważnych sum. Poza tym należało się liczyć, iż
przedsiębiorstwo w pierwszych latach może nie dawać dochodów, a nawet wymagać

nakładów pieniężnych. Było też oczywiste, że szlachta, zawsze tak niechętnie
sięgająca do kiesy, poskąpi na to pieniędzy. Dochody zaś skarbu królewskiego,

chociaż nie najmniejsze, przy pewnym braku gospodarności króla w żadnym wypadku
nie mogły wystarczyć na pokrycie tych kosztów.

W tej trudnej sytuacji otwierała się przed królem zaraz, po zawarciu rozejmu
nieoczekiwana możliwość zapewnienia sobie znacznych dochodów. Sprawa ta wymaga

krótkiego cofnięcia się wstecz. Jeszcze bowiem w 1629 roku Szwedzi, zawierając
pierwszy rozejm z Polską w Starym Targu, za milczącą zgodą Polski, zawarli układ

z Gdańskiem, na mocy którego mogli pobierać cła od przywożonych i wywożonych
towarów w porcie gdańskim w wysokości pięć i pół procentu od ich wartości, z

tym, że skarb szwedzki miał dla siebie zabierać jedynie trzy i pół procent,
resztę zaś miasto. Ponieważ z czasem również i książę pruski zgodził się na

pobieranie podobnych ceł w swych portach, cło szwedzkie obejmowało wszystkie
porty pruskie, przynosząc Szwedom, którzy zresztą dość swobodnie podwyższali

stawkę, dochody pokaźne, wahające się w ra-
216

mach 400 000 do 800 000 talarów. W sumie też w ciągu 6 lat zyskali około 3 717
000* talarów, czyli kwotę odpowiadającą 11 milionom złp.

W czasie traktatów w Sztumskiej Wsi ustalono, że cła te mają być zniesione, w
prywatnych jednak rozmowach posłowie zgodzili się, by król, tytułem rekompensaty

za koszty poniesione przy przygotowaniu wojny, pobierał cła przez dwa lata w
portach pruskich w wysokości podobnej jak Szwedzi, inkasując dochody do swej

własnej szkatuły. -Tym samym przyjmując, że dochody z ceł przy ich sumiennym
pobieraniu nie wyniosłyby więcej niż 300 000 talarów, mógł król zapewnić sobie

dochód sięgający prawie miliona złotych rocznie.

background image

Jak widzimy, przed władcą otwierała się poważna perspektywa zdobycia znacznych

sum na pokrycie kosztów związanych z planami morskimi. Władysław też nie myślał
tej okazji zaniedbywać. Już 22 grudnia 1635 roku zawiadomił władze miejskie

Gdańska, że zamierza przystąpić do pobierania ceł i że kierownictwo tej sprawy
zlecił Adamowi Kazanowskiemu i Gerardowi Denhoffowi. Niedługo potem, mianowicie

w styczniu 1636 roku, zjawił się sam w mieście i rozpoczął pertraktacje.
Rzecz jasna, że władzom miejskim nie uśmiechało się obciążenie handlu miejskiego

świadczeniami na rzecz króla, toteż czyniono wszystko, by udaremnić ten zamysł,
a równocześnie usposobić króla jak najżyczliwiej do miasta. Przywitano go

okazale, prześcigano się w urządzaniu przyjęć i bankietów, ale w rokowaniach
zajmowano dość nieustępliwe stanowisko. Król ze swej strony starał się

zastraszyć władze miejskie, żądając przedstawienia rachunków miejskich,
zapowiadając rewizje ich przywilejów, wykorzystywał również istniejące między

uboższym mieszczaństwem a patrycjatem miejskim antagonizmy. Otwarcie też
objawiał swój

217
nieugięty zamiar wprowadzenia ceł, publikując 22 stycznia patent, którym znosił

dawne szwedzkie, a zapowiadał wprowadzenie nowych królewskich.
Mimo oporu miasta, pozycja króla przedstawiała się dość korzystnie i, jak

stwierdzał znający dobrze stosunki miejskie poseł brandenburski Piotr Bergmann,
perspektywa uzyskania zgody władz miejskich na cła była całkiem realna.

Tymczasem nieoczekiwanie król ustąpił. Dlaczego? Trudno na pewno stwierdzić.
Strony prowadzące rokowania zwalały winę na magistrat gdański, nieustępliwy i

uparty. Niektórzy podejrzewali, że miastu udało się przekupić senatorów
biorących udział w rokowaniach. Jak się zdaje jednak mamy tu do czynienia z tą

dość typową cechą polityki królewskiej, mianowicie brakiem wytrwałości. W
dodatku Władysław potrzebował natychmiast gotówki i wolał, jak to mówią, wróbla

w garści niż gołębia na dachu. Innymi słowy zgodził się odstąpić od swych
projektów celnych za cenę 800 000 złp przyznanych mu przez miasto. Co prawda z

tej kwoty dostał w gotówce jedynie 400 000 złp w stosunkowo szybkim czasie. 50
000 złp miał otrzymać nieco później. Co do pozostałej sumy 350 000 złp Gdańsk

odsyłał króla do skarbu Rzeczypospolitej, który winien był miastu właśnie taką
kwotę.

W ten sposób, jak widzimy, bilans osiągnięć króla w tej dziedzinie kształtował
się zdecydowanie ujemnie. Władysław popełnił jeszcze jeden błąd. Rezygnując z

pobierania ceł w parcie gdańskim, wystawił miastu odpowiedni dokument, w którym
potwierdzał jego wszystkie przywileje i wolności oraz zapewniał je, że

zrezygnował z pobierania ceł i przyjął tytułem wdzięczności wspomnianą wyżej
kwotę.

By nie wracać już więcej do spraw morskich, które z czasem coraz mniejszą rolę
będą odgrywały w polityce królewskiej, dodajmy jeszcze, że zorganizowane w roku

1635 przedsiębiorstwo królewskie skończyło się całko-
218

witym niepowodzeniem. Część okrętów użyta potem przez króla do pobierania ceł w
Gdańsku, o czym będzie mowa niżej, została zagarnięta przez Danię, inne zatonęły

lub zostały skonfiskowane przez obce państwa. Najpoważniejszym ciosem okazała
się śmierć Hewla w roku 1640. Niedługo później, mianowicie w roku 1641, polecił

król ostatnie cztery polskie okręty, w tym "Czarnego Orła", "Wielkiego Białego
Orła" sprzedać w Amsterdamie, uzyskując za nie niewiele ponad 100 000 złp. 49

T V
WALKA O WŁADZĘ

Zawierając traktat w Sztumskiej Wsi wiedział król dobrze, że zamyka sobie
najprostszą drogę do odzyskania dziedzicznej korony. Jeszcze w czasie trwania

rokowań powiedział wręcz ZadzikOwi: "na lata swoje patrząc, tantundem [to samo]
mi jest zawierać pokój do lat 30 jako i do 60". Stąd też, przewidując, że do

końca życia przyjdzie mu pozostać na tronie polskim, począł rozglądać się za
możliwościami wzmocnienia władzy królewskiej, zapewnienia sobie mocniejszej

pozycji wobec szlachty i magnaterii.
Prawie wszyscy historycy dostrzegli tę tendencję królewską, niemniej w

większości nie dostrzegli nici łączącej kolejne poczynania królewskie, nie
mówiąc o tym, że pogubili poszczególne fazy i stadia walki o wzmocnienie władzy

królewskiej w Polsce. Spróbujemy więc obecnie prześledzić' te kolejne etapy
wysiłków królewskich, zaczynających się prawie natychmiast po zakończeniu

rokowań w Sztumskiej Wsi.

background image

Widzieliśmy wyżej, że jeszcze w czasie rokowań z Moskwą, gdy chodziło o

zrzeczenie się praw Władysława do korony moskiewskiej, senatorowie obiecali
królowi jakąś rekompensatę. Obecnie wprawdzie nie nastąpiło oficjalne

zrezygnowanie z praw do tronu szwedzkiego, jak jednak wspomniałem, król zdawał
sobie dobrze sprawę, że zawarcie tak długiego rozejmu, w dodatku z obowiązkiem

niepodejmowania żadnych
220

kroków w celu odzyskania dziedzicznego królestwa, jest równoznaczne ze
zrzeczeniem się.'Toteż, jak to prymas powiedział potem na sejmie roku 1635, "gdy

król JM państw swych ustępował dla dobra Rzeczypospolitej, obiecowaliśmy
senatorowie efficere [uzyskać] u wasz-mośeiów i wszystkiej Rzeczypospolitej

remuneratio-nem [wynagrodzenie]". Istotnie tak było. Ponieważ Władysław widział
jednak, że za obietnicą daną jeszcze w roku 1634 nie poszły realne czyny,

odnosił się do niej z dużą nieufnością. Świadczy o tym list pisany wówczas do
prymasa: "rozmyślnie postępować przychodzi, nie spuszczając się na podobne

obietnice". Ostatecznie jedniak, skoro musiał ustąpić naleganiom senatorów i
udzielić zgody na traktat, postanowił następnie upomnieć się o realizację danych

przyrzeczeń. Toteż już w instrukcji na sejmiki przed drugim sejmem w roku 1635
poruszył tę sprawę. Przypomniał więc wpierw szlachcie, że uczynił dla

Rzeczypospolitej to, "czego nie każdy dla dzieci swych uczyniłby ojciec i nie
tak by, kto ochotnie dla kogo czapki z głowy, jako KJM korony dla nas zdejmuje".

W konkluzji też pisano "słusznie zaprawdę, aby takie beneficia Rzeczypospolitej
pokazane znalazły przystojną in pectoribus civium gratitudinem [w piersiach

obywateli wdzięczność], których jako Król JM egzagerować nie chce..., że to samo
revocabit in memoriam [przywoła na pamięć] WM, jakie publice i privatim promissa

[publicznie i prywatnie obietnice] były JKMci za ustąpienie carstwa
moskiewskiego, jakie za ustąpienie królestwa szwedzkiego i też do tego serca WM

skłoni, żeby na tym sejmie skutek swój wzięły".50
Było to, jak widzimy, powiedziane bardzo ogólnikowo, ale potem na sejmie, już w

czasie wotowania senatorów, zaczęto wyraźnie napomykać, iż należałoby królowi
dać coś "iurefeudi" - prawem lennym. Kilkanaście dni po rozpoczęciu sejmu, który

zaczął się 22
221

listopada 1635 roku, marszałek izby poselskiej przedstawił izbie jaśniej, jak
sobie monarcha tę, jak to wówczas mówiono, "wdzięczność" wyobraża. Tak więc król

chciałby, "aby Rzeczpospolita iure feudi Jego Królewskiej Mci i potomstwu JKMci
Inflanty pozwoliła, lubo-by przez wojnę, lubo przez traktaty rekuperowane".

Ponieważ zaś odzyskanie Inflant może nastąpić nieco później, marszałek nie
ukrywał, że Władysław widziałby chętnie nadanie mu "provincias, które by się na

ten czas natrafiły". Obok tego domagał się król oddania mu tytułem lenna paru
dzierżaw, znajdujących się w granicach państwa.

Ciekawa ta propozycja, nad którą dotychczas historycy przechodzili do porządku
dziennego, zasługuje na bliższe rozważenie. Gdy chodzi o Inflanty, to wiemy, iż

na podstawie traktatu w Sztumskiej Wsi miały one pozostać przy Szwecji. Jak więc
wyobrażał sobie król wejście w ich posiadanie? Ponieważ nie liczył na szybkie

odzyskanie - być może - gotów był na razie zadowolić się Inflantami polskimi,
traktując je na pewno jako punkt wyjścia do zdobycia reszty. Zobaczymy zresztą,

że z czasem nie zbraknie królowi pomysłów odebrania tych ziem. A inne prowincje?
Marszałek nie wymienił ich, w kołach szlacheckich jednak zdawano sobie sprawę, o

czym król myślał, skoro autor diariusza notuje w tym punkcie, w którym była mowa
o innych prowincjach: "rozumie się Prusy Książęce, Kurlandię i Pomorstwo".

Gdy chodzi o wymienione ziemie, to najbardziej zrozumiałe jest staranie się
króla o powiaty lęborski i by-towski, trzymane tytułem lenna przez ostatniego

księcia pomorskiego Bogusława XIV i mające w wypadku jego śmierci, której się
wnet spodziewano, wrócić do Polski. Bardziej zaskakujące są pretensje do

Kurlandii, ale i tu nie spotykamy się z czymś niezwykłym. Wiadomo, że jeszcze za
Zygmunta III Polska mieszała się w sto-

222
sunki wewnętrzne Kurlandii i kwestionowała prawa poszczególnych książąt z

rodziny Kettlerów do rządów księstwem. I tu z czasem miał się otworzyć wakans.
Najniespodziewaniej wygląda sprawa Prus. Jak wiadomo, elektor oddał

Rzeczypospolitej rzetelne usługi w czasie traktatów, a stosunki jego z dworem
polskim były dość dobre. Równocześnie jednak wiemy, że król mianował, łamiąc

opór elektora, namiestnika w Prusach. Po zakończeniu zaś rokowań utrzymywał,

background image

mimo protestów elektora, aż trzy oddziały piechoty w księstwie, domagał się

zaprzysiężenia na wierność królowi landratów pruskich, wreszcie dość wyraźnie
piopie-rał miasta Królewca w ich sporze z, elektorem. Wszystko to istotnie

budziło obawę posłów elektorskich w Polsce, którzy też donosili swemu panu, że w
Rzeczypospolitej knuje się coś niedobrego przeciw Prusom. W dodatku na sejmie

nadzwyczajnym w roku 1635 odezwały się wśród szlachty głosy, by pociągnąć
szlachtę Prus Książęcych do świadczeń podatkowych na rzecz państwa polskiego.

Jak więc widzimy, aczkolwiek król nie wyjawił otwarcie swych zamiarów, widocznie
jednak przygotowywano w jego otoczeniu jakieś plany w tej sprawie.

Pozostaje odpowiedzieć, czy pomysł ten mógł rachować na aprobatę szlachty.
Wiadomo dziś, że z kół szlacheckich wypływały od czasu do czasu projekty

włączenia Prus do Korony i wykrojenia z tamtych domen tłustych starostw. Czy
jednak uśmiechałoby się szlachcie właśnie te terytoria oddawać królowi, nawet za

cenę pozbycia się obowiązku spłacania mu długu wdzięczności? Sądzę, że raczej
nie. Słusznie też chyba pisał w rok potem Piotr Bergmann, iż szlachta nie zgodzi

się nigdy na oddanie Prus i Kurlandii królowi, "albowiem wówczas mogłoby łatwo
powstać dziedziczne królestwo, podobnie jak w Czechach, ponieważ temu, który by

miał Prusy i Kurlandię nie mogłaby się Ko-
223


rona Polska przeciwstawić". Zdanie to jednak można jeszcze inaczej rozumieć. To

właśnie chyba dlatego starał się Władysław o te prowincje, by dzięki nim
stworzyć sobie możliwości wzmocnienia władzy królewskiej.

Ostatecznie sprawa wdzięczności, czyli uchwalenia jakiejś rekompensaty dla
króla, weszła pod obrady sejmu 6 grudnia 1635 roku. Za uchwaleniem jej

przemawiał gorąco prymas Wężyk oraz biskup krakowski Jakub Zadzik. Obrady w
izbie poselskiej toczyły się przez dwa dni. "Było pochlebstw dość" - pisze z

niesmakiem sprawozdawca sejmowy, jednak mimo to większość wypowiedziała się
przeciw przyznaniu królowi jakiegoś odszkodowania. Specjalnie atakowano myśl

dania tych ziem na prawie lennym, zasłaniano się również tym, że posłowie nie
mają zleceń od swych wyborców. Gdy senatorowie próbowali coś uzyskać dla króla,

szlachta zaatakowała ich, iż bezprawnie czynili królowi obietnice. Wówczas
biskupi, wojewodowie i kasztelanowie zmiękli. Zadzik oświadczył wręcz, "że nic

de facto nie obiecali, tylko staranie, czego żadne prawo nie broni". Król
pozbawiony pomocy swych doradców przegrał. "Totum negotium [całą sprawę]", jak

to wówczas mówiono wzięto do braci.51
By skończyć z tym zagadnieniem dodajmy, że jeszcze na następnym sejmie,

pierwszym w roku 1637 król wystąpił ponownie z roszczeniami, domagając się tym
razem spłacenia swych długów i przyznania mu prawem lenna 8 starostw w Koronie i

tyleż na Litwie. I to jednak żądanie królewskie nie zostało załatwione, albowiem
sejm rozszedł się bez powzięcia uchwał.

W ten sposób ów ciekawy i nie znany dotąd pomysł królewski, mający zapewnić mu
zarówno wzmocnienie władzy, jak i opanowainie tak fatalnego potem dla Polski

Księstwa Pruskiego, skończył się niepowodzeniem. Należy wspomnieć, że w związku
z tym i plany króla,

224

32. Zamek królewski \v Warszawie od strony kolumny Zygmunta III; rok 1926
33. Fragment zamku królewskiego w Warszawie, Wieża Władysławowska; widok od

strony głównego dziedzińca
Ą O

34. Zachodnia fasada zamku królewskiego i koszary Fragment miedziorytu W.
Hondiusa z roku 1646 wg r A. Locoiego

by umocnić swój wpływ w księstwie przez poparcie opozycji stanowej przeciw
elektorowi oraz uzyskać większą kontrolę naid portem wojennym Prus w Pilawie,

nie zostały zrealizowane. Przekonawszy się, że szlachta w żadnym wypadku nie
odda mu Prus, stracił Władysław wszelkie zainteresowanie w umacnianiu tu swej

pozycji. Śledząc też stqsunek króla do elektora brandenburskiego i równocześnie
księcia pruskiego, widzimy bez trudu, jak powoli, już pod koniec roku 1635,

słabnie energia królewska i jak z czasem likwiduje całkowicie wszelkie
antyelektorskie poczynania na terenie Prus.

Nie uzyskawszy większych terenów pogranicznych, podjął król wkrótce inny
projekt, zainicjowany już w pierwszych latach panowania, mianowicie stworzenie

własnego polskiego orderu i odpowiedniego bractwa orderowego.

background image

Sam pomysł przedstawiał się na pierwszy rzut oka dość niewinnie. W Polsce, jak

wiadomo, oficjalnie nie uznawano innych tytułów arystokratycznych poza tymi,
które część litewskiej arystokracji posiadała jeszcze z czasów przedundjnych.

Spragnieni wyniesienia ponad szary tłum szlachecki musieli starać się o tytuły
hrabiowskie czy książęce za granicą. Z tym łączyła sią jeszcze inna sprawa.

Rzeczpospolita szlachecka nie uznawała również orderów. Stwarzało to jednak dość
kłopotliwą sytuację. Oto królowie polscy, jak wiadomo, pozostający często w

dobrych stosunkach z Habsburgami, otrzymywali od królów hiszpańskich Order
Złotego Runa, a nie mieli możliwości odwzajemnienia się podobnym. Ponieważ zaś i

inni królowie dysponowali orderami, które z tej czy innej racji mogły być
wręczane w przyszłości królom polskim, stworzenie jakiegoś polskiego orderu

stawało się ze wszech miar pożądane. Stąd też jeszcze w pierwszych latach
panowania, możliwe że pod wpływem Ossolińskiego, zapatrzonego

15 Władysław IV
225

l
w obyczaje dworu habsburskiego, powstał pomysł stworzenia polskiego orderu.

Przypuszczalnie w celu pokonania oporów gzlachty postanowiono orderowi nadać
charakter religijny, nawiązując do szczególnie popularnego w dobde

kontrreformacji Kultu Matki Bożej. Nie był to pomysł nowy. Jeszcze w XIV wieku w
księstwie Sabaudii stworzono Order Annuncjaty (Zwiastowania). Możliwe też, że

pod wpływem tego przykładu postanowiono nowe odznaczenie nazwać Orderem
Niepokalanego Poczęcia. Udekorowani orderem tworzyliby pewnego rodzaju bractwo

orderowe, mające za cel obronę wiary, zwłaszcza przed niewiernymi, oraz kult
Marii.

Statut o nadawaniu orderu oraz celu i formie organizacyjnej stowarzyszenia
został zatwierdzony przez papieża jeszcze w czasie bytności Ossolińskiego w

Rzymie. Jeśli nie zaraz pomyślano o realizacji zamysłu, to chyba zarówno
dlatego, że król był zajęty sprawami polityki zagranicznej, jak i dlatego, że w

czasie starań o małżeństwo z protestantką nie chciano prowokować opinii
protestanckiej, niechętnej kultowi Marii. Obecnie, gdy zostało sfinalizowane

małżeństwo z arcykatolicką księżniczką habsburską, zakończone rokowania ze
Szwecją, można się było nie liczyć z opinią protestancką. Szerokie zaś koła

szlachecko-magnackie spodziewano Się pozyskać dzięki religijnemu charakterowi
orderu.

Nie przewidziano jednak dostatecznie drażliwości magnaterii, jej obaw przed
jakimkolwiek zinstytucjonalizowaniem elity rządowej, podejrzliwości szlachty

wobec wszelkich prób naruszenia teoretycznej, co prawda, formalnie jednak
przestrzeganej równości szlacheckiej, od tego przysłowiowego szlachcica na

zagrodzie do wojewody w pałacu. W dodatku nietrudno było dostrzec, że królowi
chodziło o coś więcej, niż o sam fakt posiadania polskiego orderu. Już

ograniczenie liczby przyszłych członków stowarzyszenia ordero-
226

wego do 72 osób, nasuwało myśl, iż monarcha chciał stworzyć wśród senatorów
pewnego rodzaju elitę ściśle z nim związaną. Kształt insygniów orderowych

podkreślał w jakiś sposób cele związku. Przewidywano więc, że order będzie w
kształcie krzyża z umieszczonym na nim wizerunkiem Niepokalanej i napisem

"zwyciężyłaś, zwyciężaj". Ogniwa łańcucha orderowego miały na sobie nosić pęki
strzał z mottem "unita virtus" (złączona cnota). Według statutu do naczelnych

zadań związku należała obrona Polski przed Turkami i Tatarami, równocześnie
jednak zobowiązywano kawalerów orderu do występowania w obronie czci bożej, jak

powiadano w statucie, "etiam cum vitae periculo [nawet z narażeniem życia]", do
"należytego posłuszeństwa" wobec władcy, wreszcie do pamiętania zawsze o dobru,

godności i korzyści króla i Rzeczypospolitej.
Wszystko to razem świadczyło wyraźnie, iż pod niewinna przykrywką odznaczenia

król myślał jednak o silniejszym związaniu ze sobą pewnej grupy ludzi, a tym
samym o wzmocnieniu swej pozycji w państwie. Jest rzeczą zastanawiającą, że

tworząc instytucję o tak wyraźnie katolickim charakterze, zamierzano zaprosić do
grona odznaczonych również i przedstawicieli świata protestanckiego.

Przystępując do realizacji zamysłu, starał się król postępować jak
najostrożniej. W listach do przewidzianych członków bractwa orderowego nadawał

przedsięwzięciu możliwie niewinną postać. Pisząc do wojewody ruskiego Stanisława
Lubomirskiego, zapewniał go, że cały ten projekt jest ściśle związany z

pragnieniem króla, by obdarzać swych poddanych odznaczeniami, "które by tem

background image

większą w animuszach ludzkich do usługi wspólnej ojczyźnie i szerzenia wiary

katolickiej wzniecały i wzbudzać mogły gorliwość". Rezultat jednak tej wstępnej
akcji był inny, niż się król spodziewał. Najpoważniejsi senatorowie, jak

Stanisław Lubo-
227

l
mirski, Krzysztof Radziwiłł, hetman Stanisław Koniec-polski, odmówili przyjęcia

orderu. Stanisław Lubo-mirski wymawiał się podeszłym wiekiem i nie bez ironii
stwierdzał: ,,ja i bez tego obowiązku, jakom z młodszych lat moich ochotnie

służył WKMci, tak i dokąd mi sił stawa, gotówem zawsze zdrowie moje ważyć za
dostojeństwo WKMci i bezpieczeństwo Rzeczypospolitej". Krzysztof Radziwiłł,

który naturalnie, zwietrzył w tym intrygę habsbursko-katolicką, nie ograniczył
się do odmowy, ale równocześnie rozrzucił wśród szlachty ulotne pismo Rationes

przeciwko kawalerii, uczulając szlachtę na ewentualne niebezpieczeństwa grożące
w przypadku wprowadzenia orderu. Nie bez słuszności zwracał uwagę, że

poszczególne postanowienia statutu orderu mogą się przyczynić do wzrostu
nietolerancji w Polsce. Ostrzegał też szlachtę, iż król, mając do pomocy 72

zależnych od siebie kawalerów orderu, będzie mógł narzucić kandydata na swego
następcę i tym samym uniemożliwi przeprowadzenie wolnej elekcji.

Przy znanej podejrzliwości szlachty, by przypadkiem monarcha nie naruszył złotej
wolności, argumenty te znalazły posłuch. Nie pomogły ulotne pisma wydane w

obronie kawalerii, jak nazywano wówczas bractwo orderowe. Po koronacji królowej
wzięto sprawę pod obrady senatu, liczlba jednak przeciwników projektu była tak

wielka, że postanowiono poddać rewizji brzmienie statutu. Gdy zaś ponownie
zaczęto się nad nim zastanawiać, król, który nie chciał drażnić szlachty,

zdecydował się odwlec sprawę do grudnia, do święta Niepokalanej. Zanim jednak
dzień ten nadszedł, pojawiły się na horyzoncie politycznym nowe trudności

związane ze sprawą ceł, tak że król zmuszony był odłożyć swój pomysł ad calendas
grae-

cas.
52

W parze z pomyisłami wzmocnienia pozycji króla
228

szła nieuchronnie sprawa zwiększenia zasobów skarbu królewskiego, zapewnienia mu
stałego poważniejszego dochodu, dzięki czemu można by myśleć o zwiększeniu

powagi monarszej. Przedstawiłem w poprzednim rozdziale, jakie w tej dziedzinie
otwierały się przed władcą możliwości i jak stosunkowo tanio je sprzedał. Dość

szybko też przyszło królowi pożałować tego, jak wówczas mówiono, złego targu z
Gdańskiem. Wprawdzie kwota 400 000 uzyskana od miasta była sumą nie do

pogardzenia, jednak przy znanej umiejętności Władysława wydawania pieniędzy
rychło miała się wyczerpać. W dodatku wiosną roku 1636, wobec grożących od

wschodu niebezpieczeństw, zdecydował się król podnieść liczebność wojsk o 500
nowo zaciągniętych żołnierzy. Poza tym rozpoczęcie rokowań o małżeństwo

królewskie pozwalało się spodziewać poważniejszych wydatków związanych z
przyszłym weselem. Wszystko to sprawiło, że na dworze przypomniano sobie sprawę

ceł i pożałowano, że za tak stosunkowo małą sumę odstąpiono od pomysłu.
Zanim jednak ponownie wrócono do projektu, postanowiono raz jeszcze zapukać do

kies szlacheckich. Istniały przecież podstawy, które pozwalały spodziewać się
większej niż zwyczajnie szczodrobliwości szlachty. Można było przecież rachować

na to, iż szlachta nie zapomniała zasług króla i zrozumie, ,że sprawa
"wdzięczności" pozostała nie załatwiona. Poza tym prawie przez cały rok 1636

obiegały Rzeczpospolitą coraz to poważniejsze wieści o możliwości uderzenia
wojsk moskiewskich czy tureckich na granice Polski. Nic więc dziwnego, iż król z

nadzieją w sercu jeszcze z końcem 1636 roku postanowił zwołać sejm na 20
stycznia 1637 roku. Ponieważ chodziło o uzyskanie odpowiednich świadczeń

finansowych ze strony szlachty, w instrukcji na sejmiki mówiono o koniecz-ności
zapewnienia skutecznej obrony kraju przed nie-

229
c

bezpieczeńistwami grożącymi ze wschodu i na pierwszym miejscu pisano o potrzebie
uchwalenia podatków na wojsko i flotą. Dopiero pod koniec wspominano mimochodem

o sprawie "wdzięczności", przy czym wysuwano projekt oddaniia królowi tytułem

background image

lenna 16 star o st w.

Sądzę, że Władysław idąc na sejm był dobrej myśli. Wszak poprzednie, mimo
drobnych zatargów, obradowały zgodnie i szlachta uchwalała to, czego sobie król

życzył. Tymczasem nieoczekiwanie sejm pierwszy roku 1637 rozpoczął obrady pod
złą gwiazdą.

Senatorowie w swych wotach wypowiedzieli się wprawdzie za uchwaleniem podatków,
równocześnie jednak przeciw przyznaniu królowi starostw na prawach lenna. Po

myśli króla przemawiali jedynie nieliczni. W izbie poselskiej, gdzie laskę
dzierżył Kazimierz Leon Sapieha, było znacznie gorzej. Posłowie od pierwszej

chwili zaatakowali króla, że źle gospodaruje, że lekkomyślnie rozdaje dobra
koronne, przez co zmniejsza dochody skarbu, że bezprawnie powiększył wojsko i

nie pilnuje, by rezydenci, zgodnie z prawem, przebywali na dworze.
Wszystko to jednak było niczym wobec postulatów, z jakimi z kolei wystąpiła

Litwa. Ta bowiem użalając Się, iż na poprzednim sejmie nie uwzględniono jej
życzeń, wystąpiła obecnie z listą kategorycznie postawionych żądań. Znajdował

się wśród nich postulat zniesienia ceł w Królewcu, przyznania emigrantom z In-
fłant szwedzkich specjalnego zaopatrzenia,wreszcie domagała się zapewnienia

Litwinom dostępu do godności ziemskich w Prusach Królewskich, do których, jak
wiadomo, Prusacy dopuszczali jedynie, i to niechętnie ko-raniarzy.

Wszystkie te, zarówno koronne, jak i litewskie, postulaty były z całą pewnością
podsunięte szlachcie na sejmikach przez magnaterię. Geneza tej opozycji jest

230
jasna. Jak wiadomo, przy każdym rządzie powstaje grupa ludzi popierająca głowę

państwa i ciągnąca z tego korzyści. Taka grupa, rodzaj ekipy rządowej, powstała
również i przy Władysławie, a w jej skład wchodzili: Ossoliński, KazanowsM,

Gemibicki, Denhoffowie i paru innych magnatów. Ci, bawiąc stale przy królu,
dbali o to, by zarówno ważmiejisze godności, jak i wszelkiego rodzaju godności

tytularne, majętności państwowe dostawały się ludziom z ich kręgu, znajomym czy
klientom. Stąd pozostała, liczna grupa magnaterii, przebywająca przeważnie poza

dworem, czuła się pokrzywdzona, odsunięta od suto zastawionych stołów
królewskich. Nie darmo niegdyś Jerzy Zbaraski, gdy Zygmunt III zwrócił się do

szlachty o podatki i pomoc finansową, odesłał monarchę do faworytów,
korzystających z jego łask. Podobnie rozumowała obecnie znaczna część

magnaterii. Ponieważ król potrzebował w danej chwili pieniędzy, stwarzało to
wymarzoną okazję do rzucenia mu kłód pod nogi, przypomnienia, że mu$i się

rachować i z tymi magnatami, którzy nie wycierają kątów pałacu królewskiego.
Szczególne powody do niezadowolenia mógł mieć hetman litewski Radziwiłł.

Zarzucenie projektu małżeństwa z protestantką, wszczęcie rokowań o ślub z
Habsburżanką, przekreślało widoki wielmoży litewskiego na odegranie przy dworze

poważniej-'szej roli, stawało się podnietą do przeciwstawienia się królowi. I
chyba istotnie Radziwiłł tkwił poza plecami litewskiej opozycji, sądząc po

znaczeniu, jakie miał na sejmie jego zaufany dworzanin Piotr Koehlewski.
Przedstawienie przebiegu obrad zajęłoby zbyt wiele miejisca. Stwierdźmy jedynie,

że pod koniec sejmu ko-romiarze, nawet najoporniejsi posłowie wielkopolscy, gdy
przyszli na początku marca do senatu zgodzili się, by omówiono jedynie sprawy

obrony. "I stanęła zgoda - pisze autor diariusza - aby w reces [przekaz]
wszystkie desideria [życzenia] do drugiego sejmu pu-

231
ściwszy o obronie Rzeczypospolitej mówić." Posłowie litewiscy jednak stanęli

okoniem, a będący wówczas w izbie Krzysztof Radziwiłł wziął ich w obronę,
stwierdzając, że "muszą artykułom swoim dosyć uczynić". Gdy też posłowie

litewscy nie chcieli ustąpić i jako warunek dalszych obrad stawiali spełnienie
ich życzeń, oburzeni posłowie koronni poczęli wołać na marszałka, jak wiadomo

również Litwina, by żegnał króla. Istotnie, sejm skończył się 4 marca bez
żadnych uchwał, w chwili kiedy obaj podskarbiowie: koronny i litewski,

przypominali, że skarb państwa świeci pustkami.
To dość nieoczekiwane zerwanie sejmu, pierwszego za panowania Władysława,

zrobiło na współczesnych duże wrażenie. Wielu z posłów nie udało się nawet do
tronu królewskiego, "widząc bardzo smętnego króla JMci". Król istotnie był

bardzo przejęty tym wydarzeniem. Na posiedzeniu senatorów i posłów, które odbyło
się zaraz po zerwaniu sejmu, wygłosił prawie godzinną przemowę, "szerząc się na

nieszczęście swoje i na tych co sejm rozerwali". Już wówczas zresztą za radą
senatorów postanowił zwołać nowy sejm na 3 czerwca, a sejmiki na 11 maja.53

Zwołanie sejmu było zaiste nieodzowne. Wspomniałem wyżej o aukcji wojska,

background image

wprawdzie nieznacznej, i o konieczności zapłacenia żołnierzowi. Utrzymujące się

w kraju pogłoski o niebezpieczeństwie turecko-ta-tarskim zmuszały króla do
powiększenia etatu wojskowego o dalsze 2000 żołnierzy, co naturalnie zwiększało

przyszłe koszty utrzymania wojska kwarcianego.
W tej sytuacji, wiedząc doskonale o tym, że szlachta zawsze będzie stawała

okoniem, gdy się od niej zażąda nowych podatków, w otoczeniu królewskim
zdecydowano się na podjęcie ponownie planów celnych. Wskazałem wyżej, jakie

dochody można było osiągnąć z ceł, toteż nic dziwnego, iż perspektywa uzyskania
tak wielkich sum, bez konieczności zwracania się za każdym

232
razem do szlachty, wydawała się specjalnie nęcąca. Na drodze jednak do tego celu

stały dwie poważne trudności. Przede wszystkim przywilej wystawiony przez króla
5 lutego 1636 roku, w którym, jak wiemy, uroczyście stwierdzał, że na prośby

Gdańska, obawiającego się nowego cła "a vectigalis eiusmodi exactione
supersedendum duximus [postanowiliśmy wstrzymać się od wybierania tego cła]".

Jak się wydaje jednak król spodziewał się, że uda mu się narzucić swą wolę
miastu. Drugą poważną przeszkodę stanowiła szlachta. Nie było rzeczą łatwą, przy

znanej jej podejrzliwości, uzyskać zgodę na pobieranie ceł, mających zapewnić
królowi tak poważne dochody. Ale i tu spodziewano się przekonać szerokie rzesze

szlacheckie. Stąd też w instrukcji rozesłanej na sejmiki nie wspomniano celowo o
cłach, podkreślano jedynie niebezpieczeństwo, jakie grozi Rzeczypospolitej od

południowego wschodu. "Domowe pericula - pisano - niech Waszmościów poruszą: tu
Moskwa, tu Tatarowie, tu Turcy, religione na zgubę naszą obowiązani, słusznie

Waszmościów mają poruszyć." Wskazywano również na konieczność opatrzenia skarbu
- ,,rem nummariam [sprawę pieniężną], którą każda Rzeczpospolita stoi". W

rozrzuconych potem pismach ulotnych pisano, że normalne podatki spadają na barki
biednych włościan, że żołnierz niepłatny żyje kosztem chłopów: "stąd łzy i

narzekania niebo przenikające, a z nimi strach, aby kiedykolwiek pomsta nie
nastąpiła z ostatnim (strzeż Boże) ojczyzny upadkiem". W związku z tym wzywano

szlachtę, by odłożywszy inne sprawy na sejm przyszły, na obecnym, nadzwyczajnym
zajęła się jedynie sprawą finansową.54 Sejmiki zwołane przed sejmem nie wróżyły

dobrze o przyszłych obradach. Dwa z nich: kujawski i pruski uległy z różnych
przyczyn rozbiciu, a ważny sejmik wielkopolski, dwu województw: poznańskiego i

kaliskiego, nieoczekiwanie zakwestionował prawomocność
233

sejmu. W konsekwencji nie wybrał on posłów i zawiadomił legata królewskiego, że

uważa zwołany sejm za bezprawny. Nie jest dość jasne, jak zapadła ta uchwała w
Środzie. Według biskupa kujawskiego Macieja Łu-bieńskiego zaledwie piąta część

szlachty sprzeciwiała się uznaniu prawomocności sejmu, sama jednak szlachta
wielkopolska twierdziła potem, iż powyższe postanowienie zapadło "za jednostajną

zgodą". Nie jest również dostatecznie jasne, dlaczego szlachta kwestionowała
prawomocność zwołania sejmu, skoro na mocy Artykułów henrykowskich król miał

prawo w pilnej potrzebie zwołać sejm nadzwyczajny "za radą panów rady obojga
narodów".

Ten 'niezbyt szczęśliwy przebieg sejmików sprawił, że obrady rozpoczęły się pod
złymi auspicjami. Odczuwał to stary prymas Wężyk, gdy wygłaszając swe wotum, z

pewnym niepokojem stwierdzał, że ustrój państwa jest nieco podobny do morza:
"Aquae multae, populi multi [wody wielkie, liczni ludzie]. Takiemu stanowi

bliska jest nasza Rzeczpospolita i trzeba Dogu dziękować, że nasza miła ojczyzna
cum stupore orbis universi [z podziwianiem całego świata] w takich kon-fuzjach

jest utrzymywana". Inni senatorzy zaniepokojeni stanowiskiem szlachty
wielkopolskiej starali się przekonać posłów, iż sejm jest prawomocny. Prawie

wszyscy zwracali uwagę na istniejące niebezpieczeństwa i wzywali posłów do
zastanowienia się nad sprawą obrony. "Jak codzienna meditatio mortis homini

christiano necessaria est tak meditatip belli turcici Po-lonis [jak...
rozpamiętywanie śmierci potrzebne jest chrześcijaninowi, tak rozpamiętywanie

groźby wojny tureckiej Polakom]" - powiedział stary biskup płocki Stanisław
Łubieński.

Ostatecznie, gdy przyszło do obrad, poszczególni posłowie usiłowali kwestionować
prawomocność sejmu, ale dali się przekonać i zadowolili się obietnicą specjal-

234
nej konstytucji w tej sprawie, postanawiającej, że sejmy takie, zwołane za zgodą

senatu, mają trwać jedynie dwa tygodnie. Podobnie też, mimo sporu i targów,

background image

większość posłów godziła się na zapłacenie podatków w celu pokrycia długu

wojskowego, dochodzącego do pół miliona. Pod wrażeniem tej ustępliwości posłów
zdecydował się król dość nieoczekiwanie wystąpić z wnioskiem w sprawie ceł. By

uśpić podejrzliwość szlachty, zgłosił go poseł z krakowskiego, Andrzej Ko-
ryciński, pozostający niewątpliwie w kontakcie z dworem. Swego poparcia

udzielili krajczy koronny Mikołaj Ostroróg i przywódca kalwinów lubelskich
Zbigniew Gorajski. Przeciw projektowi podniosły sdę jednak sprzeciwy i

ostatecznie postanowiono, by został przedyskutowany na sejmikach. Mimo to król
postanowił forsować odpowiednią konstytucję. Kiedy bowiem posłowie zjawili się w

senacie i tam poczęto czytać konstytucje, marszałek poselski, najwyraźniej
związany z dworem, przystąpił do czytania konstytucji pt. Clą morskie. Zaraz

jednak podniosły się protesty, że w izbie nie było na nią zgody.
Wojewoda sandomierski Krzysztof Ossoliński wystąpił jednak w obronie

konstytucji, podnosząc, ,,że nie jest niczym nowym, że chociaż w sprawie tej czy
innej konstytucji nie było jednomyślności, to jednak czytano ją ,na górze i po

uspokojeniu kontradycentów godzono się na nią". Rozgorzała zacięta dyskusja
trwająca koło czterech godzin. Przemawiali liczni przeciwnicy, ale nie brakło

też głosów opowiadających się za cłami. Najostrzej występowali Prusacy, i ci
jednak pod naciskiem zwolenników ceł poczęli ustępować. W końcu posłowie pruscy

zgodzili się, by konstytucję tę wziąć na swój sejmik, jak podkreślał ich
przywódca "nie consentiendo, ale contradicendo [nie godząc się, ale

sprzeciwiając się]". Dzięki tej dziwnej formule wpisano ją ostatecznie na listę
uchwał sejmowych. 55

235

Uchwalana w ten sposób w dniu 18 czerwca 1637 roku konstytucja była sformułowana
niesłychanie ostrożnie, najwyraźniej dlatego, by nie wywołać gwałtownego

protestu szlachty. Tak więc król obiecywał "inire modos et rationes [rozważyć
sposoby i racje], jakoby takowe cła do swego mogły przyjść porządku". Zastrzegał

się dalej, iż uszanuje wszelkie wolności i przywileje miast. Podkreślono w niej
wreszcie, że zarówno posłowie niektórych sejmików litewskich, jak i pruskiego

postanowili wziąć ją, jak to mówiono "do braci", czyli do akceptacji swych
sejmików.

W gruncie rzeczy trzeba było pewnej kazuistyki prawnej, by w tak sformułowanej
konstytucji dopatrzyć się upełnomocnienia króla do wprowadzenia ceł. Na dworze

królewskim nie myślano jednak przejmować się wątpliwościami prawników. Gdy do
Gdańska doszła wiadomość, że król serio myśli o cłach, miasto naturalnie

rozpisało na prawo i lewo listy do senatorów i sejmików, protestując przecdw
zamysłom nałożenia ceł w porcie miejskim.

Jeśli - jak widzieliśmy - z dużym wysiłkiem udało się dworowi przeforsować swą
wolę na sejmie, to jednak stanowisko znacznej części posłów sejmowych, a potem

nerwowa akcja Gdańska winny być pewnego rodzaju sygnałem ostrzegawczym dla
Władysława. Wnet przyszło dalsze ostrzeżenie. Oto gdy król zwołał na dzień 15

lipca sejmik wielkopolski do Środy i wezwał tamtejszą szlachtę, by zechciała
podobnie jak inne sejmiki akceptować ustanowione na sejmie podatki, zgromadzona

na ten dzień szlachta uchwaliła nie spotykane dotąd laudum. Uznała ni mniej ni
więcej ostatni sejm za bezprawny, a uchwalone na nim konstytucje za nielegalne,

"tych nie przyjmujemy, ani aprobujemy i tak się deklarujemy, że żadnym sposobem
podlegać onym nie możemy". Wprawdzie w końcu wyraziła zgodę na podatek czopowy,

podkreślała jednak, że nie czy-
236

ni tego na podstawie konstytucji sejmowych zeszłego sejmu i że dołoży starań,
aby na przyszłym sejmie specjalną konstytucją "acta i konstytucje wszystkie

sejmu przeszłego jako te, na któreśmy konsensu swego nie dawali, kasowane
były".56

Trudno w tym przypadku nie zgodzić się z podskarbim koronnym Janem Daniłowiczem,
który określił tę uchwałę jako "laudum szalone, w Rzeczypospolitej nowe i

szkodliwe". Kto był inspiratorem? Król widział w nim owoc działalności
nielicznych, "niespokojnych i lekkomyślnych głów". O kim jednak myślał? Czy nie

kryli się za tym niektórzy magnaci wielkopolscy, wśród nich zaś nowo mianowany
wojewoda poznański Krzysztof Opaliński, niechętnie usposobiony do dworskiej

ekipy rządzącej. Ktokolwiek jednak był autorem laudum, wystąpienie szlachty

background image

wielkopolskiej stanowiło dla dworu poważne ostrzeżenie, ale równocześnie zachętę

dla mieszczan gdańskich, by bronili się przed proponowanymi przez króla cłami. W
dodatku wnet pokazało się, że Wielkopolanie nie są odosobnieni. Takie samo

stanowisko zajął także generalny sejmik pruski, zaznaczając, że i w przyszłości
będzie występował przeciw cłom. Na Litwie, według relacji agenta gdańskiego,

sejmiki również dość powszechnie kwestionowały uchwały zeszłego sejmu i
zapowiadały swe wystąpienie przeciw uchwalonym na nim konstytucjom.

Tym samym sytuacja dworu stawała się coraz trudniejsza, zwłaszcza że wśród
senatorów mógł król liczyć na poparcie jedynie nielicznej grupy z Kazanowskim i

Ossolińskim na czele. Inni, jeśli nawet otwarcie nie występowali przeciw cłom,
to w prywatnych rozmowach nie ukrywali swych zastrzeżeń.

Król jednak nie zamierzał ustępować. Zaledwie przebrzmiały echa uroczystości
weselnych z Cecylią Renatą, przystąpił do akcji. Zadanie wprowadzenia ceł w

porcie gdańskim zlecił Jerzemu Ossolińskiemu i Ge-
237

rardowi Denhoffowi, wręczając im gotowe już chyba wcześniej uniwersały. Z
początkiem też października 1637 roku zjawili się obaj komisarze królewscy w

Oliwie, spotkawszy się wcześniej w Tczewie z Hewlem i upewniwszy się, że
potrzebne okręty znajdą się u wybrzeży pruskich. W Oliwie udali się wraz z

wiernym królowi opatem oliwskim Grabieńskim nad morze, by nakłonić marynarzy z
okrętów królewskich do udania się do Gdańska. Było z tym trochę kłopotu,

albowiem marynarze podnosili, iż zaciągnięci są na podróż do Hiszpanii, "a nie
na takową niepożyteczną pod Gdańskiem leżą". Ostatecznie zdołano przekonać ich i

5 października trzy okręty królewskie wpłynęły do ujścia Wisły, gdzie komisarze
królewscy kazali wystrzelić z dział na znak, że przystępują w imieniu króla do

działalności. Zaraz wysłano też listy do władz miejskich w Gdańsku zawiadamiając
je, iż stojące u ujścia Wisły okręty będą pobierały cła od przepływających

statków. Tego samego dnia ustanowiony przez komisarzy poborca celny Arend
Spiryng pobrał opłatę od okrętu szwedzkiego, pieczętując kwit pieczęcią z

wizerunkiem okrętu pod banderą z orłem polskim.
Było naturalnie rzeczą jasną, że jeśli nie chciano poważnie zagrozić handlowi

polskiemu, należało równocześnie nałożyć cła w portach Księstwa Pruskiego. Toteż
komisarze skierowali Abrahama Spirynga na czwartym okręcie do Pilawy. Tu jednak

sprawa nie poszła gładko. Komendant portu w Pilawie Henryk Pfersfel-der
upełnomocniony przez margrabiego Zygmunta, zastępującego w Prusach elektora,

zmusił Spirynga do usunięcia się z głównego toru wodnego i uniemożliwił mu
pobieranie ceł. Nie pomogły interwencje Ossolińskiego u komendanta portu i u

regentów pruskich. Spiryng, mający na swym pokładzie jedynie 11 żołnierzy, nie
mógł naturalnie marzyć o jakimś oporze wobec załogi pruskiej w porcie.

238
Wiadomości o tym co się stało pod Piławą oddziałały naturalnie zachęcająco na

władze miejskie w Gdańsku. Toteż już trzeciego dnia po wpłynięciu Arenda
Spirynga do portu gdańskiego władze miejskie, tym razem w porozumieniu z

mieszczaństwem, zamknęły port i przestały przyjmować przypływające okręty.
Niedługo potem wezwały wszystkich obywateli gdańskich, bawiących na okrętach

Spirynga, by powrócili do miasta. Równocześnie Gdańisk wszczął szeroką akcję
dyplomatyczną, zawiadamiając o tym, co się stało u ujścia Wisły, szczególnie

tych. władców, których kraje utrzymywały kontakty handlowe z Polską. Nie
potrzebuję chyba dodawać, że skierowano również wiele pism do senatorów, do

możniejszej szlachty, zawiadamiając wszystkich o naruszeniu przez króla
przywilejów miasta i prowincji.

W ten sposób to niewątpliwie rozsądne i obliczone na poważne korzyści
przedsięwzięcie królewskie, od pierwszej chwili połowicznie jedynie

zrealizowane, zostało zagrożone. Najbliższa przyszłość miała wykazać, czy uda
się je zrealizować do końca, czy też podobnie jak poprzednie okaże się

niewypałem.
l

K O
D W U N

PORAŻKI
l rzeba przyznać, że widząc częściowe niepowodzenie swej działalności, król nie

zaniedbał kroków mających na celu ochronę akcji celnej. Do senatorów skierowano

background image

pisma nawołujące ich, by poparli plan królewski, i gandące postępowanie

mieszczan. "Mieli Oni bowiem - pisał król - dosyć czasu od konkluzji sejmu
przeszłego deducere [przedstawić] przed nami prawo swoje... na cośmy cierpliwie

czekając egzekucją konstytuejej tak zatrzymali." Równocześnie do Chrystiana IV,
króla duńskiego, władcy najbardziej zainteresowanego w tej sprawie, wysłano

Eliasza Arciszewskiego, by przedstawił we właściwym świetle postępowanie
Władysława i uspokoił zazdrosnego o swe prawa na Bałtyku strażnika Sundu. Nie

pomyślano niestety o jednym, o powiększeniu liczby okrętów stojących u ujścia
Wisły, jak i o tym, aby ściągnąć więcej żołnierzy pod komorę celną. Możliwe

jednak, że wobec późnej pory roku oraz zamknięcia portu i wstrzymania ruchu
okrętowego, uznano to za rzecz niepotrzebną.

Inaczej zachował się Gdańsk. Tu władze powiększyły załogę miejską, zmobilizowały
mieszkańców Helu, by ostrzegali nadpływające statki przed wpływaniem do ujścia

Wisły, kontrolowały zapasy miejskie i stan fortyfikacji. Niewątpliwie w Gdańsku
panował zrozumiały stan podniecenia, w gruncie rzeczy jednak władze miejskie

mogły patrzeć dość spokojnie w przy-
240

szłość. Wiedziano przecież o tym, że ostatecznie o sprawach celnych będzie
decydował sejm, a tymczasem wiadomości nadchodzące z różnych prowincji

Rzeczypospolitej brzmiały uspokajająco. Późną jesienią 1637 roku poczęły
napływać listy od senatorów, przy czym do wyjątków należeli ci senatorzy, którzy

stawali całkowicie po stronie króla. Gdy z końcem listopada przybył do Gdańska
kanclerz, wielki litewski Albrecht Radziwiłł i wszczął rozmowy z

przedstawicielami rady, uznał prawa miejskie za obowiązujące nadal i - jak pisze
kronikarz miejski - przyznał, "że my bona con-scienitia [ze spokojnym sumieniem]

nie możemy ich odstąpić, a sam propter aequifcatem [dla sprawiedliwości] chce
nam dopomóc". Radziwiłł uspokajał nawet mieszczan, zapewniając ich, że jeśli nie

otworzą wiosną portu, to sprawa ceł obrzydnie wnet zarówno szlachcie, jak i
magnatom. Podobnie pokrzepiającą rozmowę przeprowadził burmistrz miasta Jan

Cierenlberg ze starostą puckim Janem Działyńskim, ten bowiem nie ukrywał swej
obawy, aby król, skoro zyska parę milionów z ceł, nie zechciał "próbować czegoś

contra libertatem Reipublicae [przeciw wolności Rzeczypospolitej]".
Dalszy tok wypadków przybrał dla miasta nieoczekiwanie pomyślny przebieg. Oto l

grudnia po południu "dostrzeżono - jak pisze kronikarz miejski •- na morzu 8
okrętów, które lawirowały to tu, to tam. Aczkolwiek nasi patrzyli pilnie z wieży

nie mogli dostrzec, co to były za okręty, tym mniej nie wiedzieli skąd przybyły
i w jakim celu". Wkrótce dowiedziano się, że cztery z tych okrętów napadły na

okręty Spirynga wieczorem, między 10 a 11 godziną, i oddawszy kilka wystrzałów z
armat opanowały je bez trudu. Noc musiała być jasna, skoro czuwający na wieżach

strażnicy widzieli dobrze światła wystrzałów i słyszeli huk. Rankiem następnego
dnia wyjaśniła się sytuacja. Pokazało się, iż okręty przybyły z polecenia króla

duńskiego i na
16 Władysław IV

241
jego rozkaz zlikwidowały komorę celną. Spiryng, który nie dysponował

dostatecznie silną załogą, a zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, uszedł do
klasztoru oliw-skiego, gdzie czuł się względnie bezpieczny. Okręty polskie

zajęto i zdarto z nich flagę królewską, załogę zaś uwięziono. Zapytany przez
gdańszczan komendant eskadry duńskiej, Mikołaj Kock, po co przybył,

odpowiedział: "aby przegnać tego szelmę Spirynga i zapewnić swobodną żeglugę".
Wiadomość o tym. wydarzeniu dotarła do Warszawy dopiero 8 grudnia. "Jego

Królewska Mość jest z tego powodu wielce poruszony, inni zaś mocno zakłopotani"
- donosił agent gdański. Napaść była tak nieoczekiwana, że nie umiano sobie jej

wytłumaczyć. Ostatecznie stosunki między królem duńskim a polskim układały się
dotąd dość dobrze. Wprawdzie przewidywano, że fakt nałożenia ceł w Gdańsku

zaniepokoi trochę dbającego o dochody z Sundu Chrystiana, nikt jednak nie mógł
przewidzieć aż tak drastycznego kroku, będącego wyzwaniem i obrazą króla

polskiego.57 ,
Co w tej sytuacji miał Władysław robić? Poniszczenie obrazy na królu duńskim

naturalnie nie wchodziło w rachubę. O jakiejś akcji zaś w celu upokorzenia
dumnego miasta, wobec braku wojska, floty i pieniędzy, trudno było marzyć.

Widzieli tę bezsiłę Polski dobrze najwyżsi urzędnicy państwa. Toteż nic nie
charakteryzuje lepiej sytuacji, jak rozmowa agenta gdańskiego Jana Boem-melna z

kanclerzem Tomaszem Zamoyskim. Syn wielkiego kanclerza, który niegdyś był

background image

doradcą Batorego walczącego z Gdańskiem, przyznając że sytuacja, w jakiej się

król znalazł, jest trudna, prosił wręcz gdań-szczanina, by wskazali "media
[sposoby] dla ułożenia sprawy". Na co Boemmel z całą otwartością powiedział, że

nie widzi innego wyjścia poza tym, aby król wyrzekł się swych planów i zechciał
"zachować wolności kraju". Jakże żałośnie wyglądał w świetle tej rozmowy

242
wydany w połowie grudnia uniwersał królewski, w którym pod groźbą konfiskaty

okrętów wzywał przybywających do Gdańska kupców do płacenia cła na ręce Dytrycha
Spirynga, będącego w Malborku. Podpisując ten dokument, król musiał sobie chyba

zdawać sprawę, że w gruncie rzeczy jest to pusta demonsitra-cja - "vana sine
viribus ira" (pusty gniew bezsilny).

Pod koniec 1637 roku zdobył się Władysław na dalszą próbę załatwienia sprawy
jeszcze przed sejmem. Wysłał mianowicie do Gdańska jako posłów Gerarda Denhoffa

i Jakuba Maksymiliana Fredrę, by wybadali, czy nie dałoby się osiągnąć
porozumienia w bezpośrednich rokowaniach. Posłowie próbowali miasto zastraszyć.

Zarzucili więc, że Gdańsk bezprawnie zamknął port, że przyjął przychylnie okręty
duńskie i ich załogi, że przystąpił do rozbudowy fortyfikacji. Grozili wreszcie

gniewem królewskim, wzywali do upokorzenia się i odwołania bezprawnych
zarządzeń. By pogłębić jeszcze wrażenie przeprowadzili inspekcję fortyfikacji

miejskich. Nic jednak nie zdołało miasta zastraszyć ani wewnętrznie rozbić. Rada
miejska w porozumieniu z ordynkami miejskimi i w ich obecności udzieliła posłom

odpowiedzi, usprawiedliwiając swe posunięcia i prosząc króla, by wyrzekł się
myśli o wprowadzeniu ceł w porcie.

W tej sytuacji nie pozostawało królowi nic innego jak czekać na sejm i na to,
jak szlachta przyjmie zamkniecie portu oraz interwencję duńską, naruszającą

niesłychanie powagę i honor państwa, po czyjej stronie opowie się w sporze
prawnym wytoczonym przez króla miastu.

Trzeba zaznaczyć, że pozycja króla nie przedstawiała się najlepiej. Szlachta
swobodna bardzo, gdy chodziło o wykładnię dotyczącego jej prawa, tam gdzie

trzeba było objaśnić postanowienia ograniczające króla lub ustawy strzegące
wolności obywatelskich, stawała się

16*
243

nagle legalistką gotową walczyć w imieniu prawa. Trudno zaś nie uznać, że
gdańszczanie broniąc przywilejów mieli po swej Stronie prawp. Wszak jeszcze w

przywileju inkorporacyjnym, z roku 1454 Kazimierz Jagiellończyk postanowił, iż
"wszystkie cła na wodzie i lądzie ustanowione przez stary i nowy obyczaj znosimy

i uchylamy", zastrzegając równocześnie, że żaden z jego następców nie może
wprowadzać nowych ceł. Akt rozejmu w Sztumskiej Wsi, jak widzieliśmy, również

znosił nadmierne cła wprowadzone przez Szwedów i nawracał do dawnych zwyczajów.
Nic dziwnego też, że Gdańsk w jednym z pism ulotnych ograniczył się niemal do

przedrukowania najważniejszych aktów prawnych w tej mierze z przywilejem samego
króla z roku 1636 na czele. Wszystko to miało jakąś moc przekonywającą,

szczególnie dla szlachty, która - jak widzieliśmy z przebiegu 'ostatnich sejmów
- miała w tym okresie również inne pretensje do króla i zamierzała je wytoczyć

na najbliższym sejmie.
Sejm, na którym z woli króla miano również rozpatrzyć sprawę gdańszczian,

postanowiono zwołać na 10 marca 1638 roku. Jak zwykle rozesłano stosunkowo
wcześnie instrukcję na sejmiki, usiłując odpowiednio wpłynąć na brać szlachecką.

Napisano ją dość zgrabnie. Przypomniano w pierwszym rzędzie zagrożenie
Rzeczypospolitej z zewnątrz, przez Rosję i Tatarów, wskazano na kłopoty

wewnętrzne, przede wszystkim na nie załatwioną sprawę kozacką, kładąc nacisk na
nieuchronną konieczność uchwalenia nowych podatków, które •- jak z przekonaniem

stwierdzono - już się "wszystkim stanom... uprzykrzyły". W związku z tym
przedstawiono pomysł wprowadzenia ceł jako sposób wygodnego zapewnienia

Rzeczypospolitej poważnych sum, podkreślając równocześnie, że w tym przypadku
Polska naśladuje inne państwa, czerpiące z podobnych źródeł duże dochody. By

wywołać jakąś reakcję szlachty przeciw
244

interwencji duńskiej zwracano jej uwagę na to, że Dania odmawia Polsce prawa do
"dominium maris" (panowania nad morzem) i uniemożliwia pozbycie się uciążliwego

pobierania podatków. "Należy wszystkim poczuć się - - pisano pod koniec - aby
tak często do uprzykrzonego poborowania nie przychodziło."

Gdańszczanie - jak było do przewidzenia - nie zasypiali również gruszek w

background image

popiele, ale rozesłali pisma do wiszygtkich sejmików, do wielu senatorów,

wreszcie skierowali poselstwa do wybitniejszych osób, nie wahając się tu i
ówdzie popierać swych przedłożeń argumentami "brzęczącymi".

Sejmiki odbyły się w większości przypadków 27 stycznia 1638 roku. Ich wyniki nie
oznaczały wyraźnego zwycięstwa żadnej ze stron. Szlachta wprawdzie obawiała się

absolutystycznych pomysłów króla, ale jednocześnie z niechęcią patrzyła na
pewnych siebie bogatych mieszczan. Na ogół można powiedzieć, że sejmiki w

znacznej swej części gotowe były nawet zgodzić się na pobieranie ceł, domagały
się jednak kontroli stanów nad nimi, odprowadzania dochodów stąd płynących do

skarbu państwa, a tylko w nieznacznej części do skarbu króla. Najbardziej
zainteresowany w tym sejmik pruski polecał swym posłom zastanowić się poważnie

nad sprawą ceł, upominając ich wszakże, by równocześnie uważali, aby nie
naruszyły one- praw i przywilejów prowincji.

Aczkolwiek zagadnienia celne wybijały się na jedno z czołowych miejsc w
instrukcjach poselskich, to równocześnie nie ulegało wątpliwości, że szereg

sejmików zamierza na najbliższym sejmie wystąpić z innymi, zasadniczymi
pretensjami pod adresem króla i jego ministrów. Można chyba śmiało powiedzieć,

iż na sejmie miała się ujawnić wyraźna opozycja przeciw ostatnim posunięciom
monarchy, zdążającym do wzmocnienia swej pozycji w Polsce. Na czoło wysunęła

245
się szlachta wielkopolska, domagająca się unieważnienia wszystkich konstytucji

uchwalonych na ostatnim sejmie, zdaniem jej bezprawnie zwołanym. Wielkopolanie
żądali, by w przyszłości każdy sejmik miał prawo kwestionowania prawomocności

sejmu i uznania powziętych na nim postanowień za nieważne. Z tak daleko idącą
instrukcją przyjeżdżali z sejmiku średz-kiego, jako .posłowie, przedstawiciele

wybitnych rodzin magnackich tej dzielnicy: Łukasz Opaliński, Adam Wojciech
Przyjemski, Jan i Bogusław Leszczyńscy i paru innych znanych polityków

szlacheckich.58
Wymienione postulaty Wielkopolan były niebezpieczne, ale bardziej niewygodne dla

dworu okazały się uchwalone przez parę sejmików żądania, by senatorowie składali
sprawozdanie z obrad, senatu przed izbą poselską, co było równoznaczne ze

wzmożeniem kontroli działalności rady królewskiej przez szlachtę.
Ważny ten w dziejach panowania Władysława IV sejm zaczął się 10 marca 1638

roku.59 Marszałkiem izby poselskiej został Wielkopolanin, wojewodzie poznański
Łukasz Opalińiski, człowiek inteligentny, rozsądny, po którym spodziewano się,

że będzie mitygował i chłodził rozgrzane animusze szlachty.
Wota senatorskie przeszły dość spokojnie. Przybyli na sejm senatorzy, na ogół

popierali monarchę. Jedynie brat Łukasza Opalińskiego, Krzysztof, wojewoda
poznański zaatakował ostro króla za powiększenie na własną rękę etatu wojska.

"Liberrime [bardzo swobodnie] przeciw suplementom mówił..., czym się Król JM
uraził" - zanotował autor diariusza sejmowego.

Wnet po zakończeniu przemówień senatorskich wystąpili Wielkopolanie ze swym
zasadniczym żądaniem, by uznać konstytucje poprzedniego sejmu za nieważne,

albowiem "na nas bez nas nic stanowione być nie może". Po długich targach
zadowolili się jednak spisaniem konstytucji, według której każdy nadzwyczajny,

246
dwuniedzielny sejm. musiał być zezwolony przez poprzedni, zwyczajny.

Zaledwie jednak załatwiono tą sprawę, rozgorzała walka o zasadniczą kwestię
składania przez senatorów sprawozdań z posiedzeń senatu. Dwór bronił się

zażarcie. Twierdzono, że "panowie senatorowie nie powinni rationem reddere
sententiarum [zdawać sprawę ze swych opinii], bo przysięgli", gdy zaś szlachta

powoływała się na konstytucję z roku 1607, która zobowiązuje senatorów do tego,
ci utrzymywali, iż prawo traci swą moc, gdy nie jest przez dłuższy czas

przestrzegane, a wspomniana konstytucja "nigdy nie była in usu [w użyciu] i
najstarsi senatorowie nie pamiętają przykładu wykonywania jej". Posłowie

szlacheccy w swej replice twierdzili, że prawo publiczne nigdy nie traci mocy
prawnej. Wszelkie próby rozładowania niechęci posłów, skierowania dyskusji na

inme tory, nie dały wyniku. Po długich debatach, które ciągnęły się od 17 do 23
marca, król ustąpił i zapowiedział, iż 29 marca odczyta się w izbie uchwały

senatu.
Jeszcze w czasie dyskusji dokonał król zasadniczej zmiany na stanowisku

pierwszego ministra, oddając wielką pieczęć po śmierci Tomasza Zamoyskiego
dotychczasowemu podkanclerzemu Piotrowi Gembickie-mu, a małą, znanemu

współautorowi pomysłu orderu i ceł, wojewodzie sandomierskiemu Jerzemu

background image

Ossolińskiemu, zagorzałemu katolikowi.

Tymczasem, zanim jeszcze załatwiono ostatecznie sprawę "senatus consultorum",
wypłynęły dość nieoczekiwanie problemy wyznaniowe. Wśród wielu bowiem pretensji,

z którymi posłowie przybyli na sejm, znalazły się również żądania dysydentów, by
zagwarantowano im bezpieczeństwo i tolerencję przyznaną przez konfederację

warszawską. Posiadając dość liczną ekipę poselską w izbie, wystąpili zrazu z
pretensjami pod adresem trybunału i niższych sądów o niesłuszne

247
.

pozywanie w sprawach związanych z ich praktykami religijnymi i opieką nad
poddanymi, "czym zgwałcone jest ich bezpieczeństwo". Katolicy początkowo nie

chcieli uznać owych pretensji, ale w końcu -- jak zanotował sprawozdawca sejmowy
- - "pozwolono im koncypować konstytucję, którą pod rozwagę izby nazajutrz podać

mają". Natychmiast jednak potem wystąpili Prusacy z zarzutami pod adresem miast
pruskich, że utrudniają nabożeństwa katolików w miastach. Słowem, zaczynało się

normalne w takich wypadkach ciągnięcie liny i licytowanie się wzajemne. W tej
sytuacji wystąpili nagle pewni posłowie sandomierscy z oskarżeniem skierowanym

przeciw uczniom słynnej ariańskiej szkoły rakowskiej60, którzy z początkiem
stycznia tegoż roku poczęli obrzucać kamieniami krzyż z wizerunkiem Chrystusa,

stojący na granicy gruntów pana Rakowa, Jana Sienieńskiego, i spowodowali
odpadnięcie oraz zniszczenie figury Zbawiciela.

Śledztwo w owej sprawie wszczął biskup krakowski Zadzik, usiłujący równocześnie
zainteresować tą kwestią zarówno krakowską, jak i sandomierską szlachtę.

Ponieważ szlachta obu województw nie przejęła się zbytnio, Ossoliński, bawiący
na sejmiku w Opatowie, nakłonił posłów układających instrukcję do wstawienia

odpowiedniego na ten temat punktu, jak się zdaje, nawet poza wiedzą ogółu
szlachty. Sandomierzanie, działający chyba na pewno w porozumieniu z

Ossolińskim, dostarczyli katolickiej większości izby wspaniałego argumentu,
dowodzącego, że jednak postępowanie innowierców jest bardziej karygodne niż

katolików. Istotnie, oceniając rzecz po tylu latach spokojnie, musimy przyznać,
iż arianie popełnili przestępstwo, karane surowo nawet dziś przez laickie

ustawodowstwo, jedynym zaś wytłumaczeniem mogło być, że występek popełniła
młodzież. Skłaniając posłów sandomierskich do poruszenia tej sprawy, Ossoliński

z jednej strony
248

uderzał poważnie w protestantów, z drugiej odwracał częściowo uwagę obradujących
w inną stronę.

Jeśli jednak ten drugi cel Ossoliński w jakimś stopniu osiągnął, to nie mógł
odwrócić biegu wypadków. Nadszedł bowiem dzień 29 marca i posłowie, zjawiwszy

się w senacie, zażądali odczytania uchwał senatu. Do zebranych obu izb przemówił
biskup kujawski, stwierdziwszy: "nie tak z powinności, jako z, miłości,

ustępując jako młodszym każemy czytać senatus consulta". Po krótkich targach z
izbą poselską w sprawie zachowania przez nią tajemnicy zlecił referendarzowi

odczytanie uchwał senackich. Posłów jednak czekał kompletny zawód. Referendarz
bowiem odczytał im jedynie spis spraw, nad którymi senat się zastanawiał. Toteż

posłowie wrócili do izby srodze zawiedzeni. Bolało ich najbardziej, że "miasto
sekretów żartem nas skropiono. Bo tam takie capita [punkty] były, które i od

balwierza mógł się każdy dowiedzieć". Nic dziwnego zatem, iż w 'konsekwencji
ponownie zażądali zaznajomienia ich z prawdziwymi uchwałami isenatu.

Sytuacja wyglądała poważnie, dlatego też na posiedzeniu senatu, odbytym w tej
sprawie 31 marca, zwrócono się do przybyłego właśnie do Warszawy biskupa

krakowskiego, Jakuba Zadzika, o pomoc. Najprawdopodobniej doszło wówczas do
porozumienia między ekipą rządową a odsuniętym nieco na ubocze byłym kanclerzem.

W wyniku porozumienia obiecano biskupowi zlikwidowanie niewygodnej dla niego
szkoły ariań-skiej w Rakowie, w zamian za co Zadzik, cieszący się dużym

autorytetem u szlachty, obiecał dworowi pomoc w tej trudnej sprawie.
Gdy tego samego dnia wezwano posłów do senatu, przemówił do przybyłych biskup

krakowski, usiłując wszelkimi sposobami uspokoić ich. Stwierdził uroczyście, że
aczkolwiek konstytucja z roku 1607 zachowała swą moc prawną, to jednak przez 30

lat jego pobytu
249

na dworze królewskim nie była przestrzegana. Oświadczył dalej wręcz posłom, że
ich żądania nie mogą być spełnione dla tej prostej przyczyny, ponieważ dotąd nie

prowadzono protokołów posiedzeń senackich. Proponował też w związku z 'tym

background image

posłom, by po prostu pytali się senatorów, dlaczego tak, czy inaczej załatwili

poszczególne sprawy.
Uprzejme przemówienie "szanowanego powszechnie" biskupa krakowskiego trafiło do

przekonania szlachcie. Gdy wrócono do izby, postanowiono "powiedzieć, co boli i
pytać się o sprawcę". Niemniej jednak domagano się, aby senatorowie zobowiązali

się, "że na potem in senatus consultis [w uchwałach senatu] tak się zachowywać
będą per omnia [w całości], jako konsty-tucyja uczy. Czego jeśli się wzbraniać

będą, dopiero wszyscy nowego prawa upominać się będziemy, do niczego nie
przystępując". Ostatecznie senat musiał akceptować to żądanie szlachty,

pocieszając się jedynie, że może do następnego sejmu posłowie zapomną o tym. 61
Była to więc, może połowiczna, ale wyraźna porażka króla, który, jak

widzieliśmy, dotąd sprzeciwiał się owemu postulatowi szlachty.
Gdy tak toczono boje o utrzymanie niezależności senatu od izby, równocześnie

trzeba było zająć się sprawą gdańską. Poprzednio bowiem pozwano przed sąd
królewski 10 członków rady miasta za wykroczenia, takie jak fortyfikowanie

miasta, prowadzenie na własną rękę korespondencji z obcymi potentatami,
udzielenie gościnności wrogim okrętom duńskim itp. Wobec silnej jednak opozycji

na sejmie, Władysław wolałby załatwić spór polubownie, obawiając się, że
szlachta gotowa wziąć sprawę w swe ręce.

Kiedy 25 -marca .posłowie gdańscy zjawili się u króla, z odpowiedzi danej im
przez kanclerza Piotra Gembic-kiego można było wyczuć niezadowolenie monarchy,

250
ponieważ przybyli oni bez jakiejś konkretnej propozycji załatwienia sporu.

Większość też senatorów, z Ossolińskim (jak wiadomo głównym autorem pomysłu
celnego), doradzała posłom załatwienie zatargu "bonis et commodis modis [przy

pomocy dobrych i wygodnych sposobów]".
Gdańszczanie wszakże, ufni w poparcie zagranicy, widząc ustępliwość senatorów,

niechęć szlachty do karania miasta, nie kwapili się do ugody. Gdy potem na
konferencji prymas Jan Wężyk zaproponował posłom, by miasto po prostu

przeprosiło króla i zdecydowało się na udzielenie mu jakiejś satysfakcji,
mieszczanie odpowiedzieli twardo, że nie mogą się na to zgodzić, albowiem władze

miejskie nie chciały króla obrazić, ale walczyły jedynie w obronie przywilejów i
praw Gdańska.

Istotnie, przedstawiciele Gdańska widzieli słuszność po swej stronie, a w
gruncie rzeczy nawet życzliwi królowi senatorowie zdawali sobie z tego sprawę.

Tak na przykład kanclerz litewski Albrecht Radziwiłł, nie należący na pewno do
opozycji, przyznaje w swym pamiętniku, że gdy słuchał oskarżycieli miasta,

usiłujących udowodnić winę rady, tłukł mu się po głowie werset z Horacego:
"Stękają góry, rodzi się śmieszna mysz." Cóż dopiero mówić o szlachcie, która

zarówno w nałożeniu ceł, jak i pozwaniu władz miejskich przed sąd "bez posłów"
widziała naruszenie praw.

Na dobitkę złego, oprócz Danii, która w niedwuznaczny sposób udzieliła poparcia
miastu, obecnie odezwały się i inne rządy. Pomijając liczne listowne

interwencje, trzeba wspomnieć o zjawieniu się w stolicy posła francuskiego
Charles d'Avaugoura. Przemawiał on w sejmie w sposób śmiały, jeśli nie

bezczelny, upominając stany, "by zechciały na przyszłość zaprzestać pobierania
ceł". Słabą pociechą było dla króla, że aroganckiemu Francuzowi udzielono ostrej

odpowiedzi.
251

Wszystko to razem sprawiło, że ostatecznie król zgodził się na zawieszenie
postępowania sądowego przeciw Gdańskowi i zawiadomił o tym przywołanych posłów.

Uchwalona pod koniec obrad konstytucja misternie maskowała porażkę monarchy,
naznaczając specjalną komisję senatorską i szlachecką do załatwienia sporu.

Komisarze mieli się w lipcu zjawić u króla, by "sposób egzekwowania i wybierania
cła tego w portach Rzeczypospolitej namawiać". Postanowienie, że cła nie mogą w

żadnym wypadku naruszać przywilejów prowincji pruskiej, stawiało jednak pod
znakiem zapytania skuteczność tej komisji.

Ostatnią porażką króla na sejmie było załatwienie sprawy szkoły r akowskie j.
Pod naciskiem szlachty katolickiej musiał król naznaczyć specjalną komisję

śledczą, by zbadała opisany wypadek. Komisarze uwinęli się szybko z dochodzeniem
i już w połowie kwietnia 1638 roku złożyli sprawozdanie. Rozgorzała potem

dyskusja, czy wolno sprawców sądzić sposobem przyspieszonym, "summario
processu", z takim żądaniem bowiem wystąpili katolicy. W końcu, nawet innowiercy

zgodziła się na ów tryb postępowania i 20 kwietnia wydano wyrok. Stanowił on

background image

niewątpliwie cios dla arian, jednakże, mimo wszystko, sędziowie nie poszli tak

daleko, jak domagali się katoliccy gorliwcy. Wprawdzie kazano zamknąć akademię
ariańską i drukarnię oraz polecono dostarczyć do sądu nauczycieli szkoły,

podejrzanych o udział w przestępstwie, ale właścicielowi miasteczka,
Sienieńskiemu, pozwolono oczyścić się przysięgą 7 szlachciców z zarzutu

współuczestnictwa.
Jest rzeczą zastanawiającą, że stosunkowo silny w sejmie obóz innowierczy nie

zdobył się na jakąś zdecydowaną akcję zapobiegającą wyrokowi. Wszak można było
przynajmniej zerwać sejm i w ten sposób poważnie utrudnić sprawę większości

katolickiej. Wytłumaczenie jednak tej oziębłości jest proste. Oto, by zatkać
252

usta innowiercom, zgodzono się na uwzględnienie ich protestów przeciw pozywaniem
w sprawach wyznaniowych przed sądy. Jak pisze sprawozdawca, katolicy "panom

dysydentom pozwoliła, aby sobie konstytucją warowali, aby takowym procesom in
causis religionis [w sprawach religijnych] nie podlegali, o czym koncy-powana

konstytucja". Istotnie, konstytucja "o dekretach trybunalskich" zakazywała
trybunałom przyjmowania procesów, "które w prawie opisane nie są". Ważniejsza

jednak była deklaracja złożona 27 kwietnia przez czterech biskupów:
krakowskiego, kujawskiego, poznańskiego i płockiego na ręce dysydentów, że

podpisani zakażą kapłanom, a szczególnie plebanom, "aby żaden w tym, cokolwiek
religią zachodziło, nie ważył się akciej intentować dissidentibus in religione

Christiana [nie wszczynać postępowania przeciw różnowier-com] bez dołożenia się
nas, jako loci ordinaries [ordy-nariuiszów miejscowych]". W razie naruszenia

tego zobowiązania mieli dysydenci odwoływać się do biskupów, "żeby takowych
pohamowali". Biskupi ponadto mieli jeszcze wpływać na deputatów duchownych w

trybunałach, by nie popierali takich spraw przeciw różnowiercom. Wszystko w tym
celu, ,,aby pokój pospolity w tej ojczyźnie naszej z jakiejkolwiek miary [nie]

był wzruszony".62
Oto cena, jaką - zdaje się - zapłacono dysydentom za zrzeczenie się popierania

arian. Nie pomylimy się jednak, gdy przypuścimy, że to antyariańskie posunięcie
sejmu było nie w smak królowi. Wszak wieść o tym rozeszła się szeroko po

Europie, rzucając jakiś cień na imię monarchy, cieszącego się dotąd sławą
toleranta.

Ważny ten sejm skończył się l maja nad ranem. Poza wymienionymi uchwalił on
jeszcze parę innych konstytucji krępujących króla. Tak więc musiał isię

Władysław zobowiązać, że nie będzie zwoływał sejmów nadzwyczajnych, chyba w
wyjątkowych wypad-

253
kach. W konstytucji o suplementach obiecywał: "wojsk cudzoziemskich i innych

wszelakich zaciągać i przyczyniać nie będziemy, ani bella ofensiva [wojny
zaczepne] podnosić bez wiadomości i wyraźnego konsensu Rzeczypospolitej".

Wreszcie trzeba wymienić konstytucję o tytułach cudzoziemskich, która w jakimś
stopniu wykluczała możliwość stworzenia elity orderowej w Polsce. Zapewnienie

królowej dość dobrej oprawy i kilka korzystnych dla króla konstytucji w żadnym
wypadku nie równoważyły poniesionych strat i porażek.

Gdy chodzi o zasadniczą sprawę ceł, czekały króla dalsze upokorzenia. Jeszcze w
czasie sejmu dowiedziano się w stolicy, że na redzie gdańskiej przebywa kilka

okrętów duńiskich. Korzystając z tej okazji, wysłał król do miasta komisarzy -
Gerarda Denhoffa i Andrzeja Reya. Mieli oni domagać się spowodowania ustąpienia

okrętów duńskich, przerwania dalszego fortyfi-kowania miasta oraz wezwać Gdańsk
na komisję naznaczoną przez sejm na lipiec.

Przebieg misji był żałosny. Rada miejska wprawdzie wysłała poselstwo do
komendanta duńiskich okrętów, wzywając go, by opuścił redę gdańską, otrzymała

jednak odpowiedź Duńczyka, że nikt nie może mu zakazać przebywania z, okrętami
na morzu przybrzeżnym. Co do pozostałych żądań komisarzy królewskich miasto

stwierdziło, iż musi zatrudnić zaciągniętych żołnierzy i dlatego nie myśli
zaprzestać robót fortyfikacyjnych, a na komisję nie zamierza na razie nikogo

wysyłać, albowiem i tak nie ustąpi w sprawie ceł. Wobec takiego stanowiska władz
miejskich wszelkie próby podejmowane przez komisarzy nakłonienia miasta do

ustępstw, chociażby w postaci dopuszczenia króla do dochodów miejskich, nie dały
żadnego rezultatu.

Na komisję lipcową Gdańsk przysłał swych delegatów jedynie po to, by prosić o
przełożenie terminu i miejsca, co im się bez trudu udało. Nowa komisja od-

254

background image

była się jesienią w Tczewie. I na niej jednak delegaci miejscy, mimo

pojednawczej postawy pozostałych miast pruskich - Torunia i Elbląga, zajęli
znowu sztywne stanowisko. Jako maksimum ustępstw zaproponowali wypłacenie

królowi jednorazowo 400 000 złp, na co Władysław nie chciał się zgodzić, żądając
stałej opłaty. W ten sposób rokowania ponownie zostały rozbite i już do końca

panowania króla, mimo wysiłków z jego strony, nie doszło do porozumienia.
Jedynym sukcesem monarchy, jak zawsze potrzebującego pieniędzy, było to, że

elektor, któremu również zależało na stałych dochodach, zdecydował się pod
naciskiem króla wprowadzić cła w portach na podsita* wie specjalnego traktatu w

Kópenick, zawartego w początkach lipca 1638 roku.
Tak więc kolejne przedsięwzięcia Władysława, podjęte w celu wzmocnienia swej

pozycji w państwie, kończyły się niepowodzeniem. Poza tym, jak widzieliśmy
wyżej, musiał on do pewnego stopnia ustąpić w sprawie "senatus consultorum", co

stanowiło zapowiedź dalszego osłabienia stanowiska króla w Rzeczypospolitej. e3

JESZCZE JEDEN PROBLEM ME ROZWIĄZANY
Poza wspomnianymi kłopotami, z jakimi borykała się Rzeczpospolita w latach 1637-

1638, na okres ten przypada wyjątkowe nasilenie trudności związanych z problemem
ukraińskim, czyli jak mówiono wtedy kozackim bądź rupkim. Nie sposób podać

liczby ludności ruskiej w ówczesnej Polsce. Warto jednak uświadomić sobie, że
mniej więcej jedną trzecią część terytorium siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej

zamieszkiwała ludność mówiąca językiem ruskim. W związku z tym stały przed
państwem dwa ważne zagadnienia.

Jednym z nich był problem wyznaniowy. Bezwzględna większość ludności ruskiej nie
uznała unii brzeskiej i podporządkowania Cerkwi Kościołowi katolickiemu.

Protestowała też przeciw likwidacji hierarchii prawosławnej, zajęciu kościołów
dyzunickich dla unitów, wreszcie pewnej dyskryminacji tych, co wytrwali twardo

przy wierze ojców. Władysław, jak widzieliśmy uprzednio, próbował przynajmniej
częściowo naprawić zto wyrządzane przez ojca, ale nie zdołał w pełni zadowolić

prawosławia. Drugi, może jeszcze trudniejszy problem - zarówno społeczny, jak i
narodowy - to sprawa kozacka. Wytworzona bowiem jeszcze w XVI wieku warstwa

Kozaków, stanowiąca właściwie grupę ludzi wolnych, oddanych rzemiosłu wojennemu,
nie chciała i nie mogła podporządkować się pańszczyźnianemu porządkowi,

spadającemu na barki każdego, kto nie był
256

szlachcicem czy mieszczaninem. Oponując przeciw wszelkiej próbie narzucenia im
jarzma niewoli, stawali się Kozacy, również w swoim własnym interesie,

organizatorami i przywódcami wielkich mas chłopstwa ruskiego, odczuwającego
boleśnie wprowadzanie porządków pańszczyźniano-poddańczych na wielkich obszarach

kresów południowo-wschodnich przez osiedlającą się tu szlachtę oraz magnaterię.
Stąd też coraz większe zrywy ludu ruskiego poczęto wówczas określać,

niewątpliwie częściowo tylko słusznie, jako powstania kozackie.
Władysław IV nauczył się cenić Kozaków jeszcze w czajsie wojen z Moskwą w latach

1617-1618, a następnie w czasie wyprawy chocimskiej, ponadto zdawał sobie dobrze
sprawę z korzyści, jakie Rzeczpospolita może osiągnąć, pozyskując sobie

kozaczyznę. Na konwokacji i na elekcji Kozacy poparli kandydaturę Władysława,
domagając się w zamian przyznania im praw szlacheckich, przede wszystkim prawa

udziału w elekcji. Prośbę tę brutalnie zlekceważono, ustępstwa jednak wobec
prawosławia, po ustronie którego opowiadali się Kozacy, w jakimś stopniu

przyczyniły się do ich uspokojenia.
Toteż w czasie wojny, gdy Władysław zwrócił się do nich o pomoc, głos jego

znalazł oddźwięk. Silne oddziały kozackie biły się z Rosjanami na
Siewierszezyźnie, pod Smoleńskiem (około 20 000 żołnierzy) oraz w wojnie z

Turcją. Kiedy Władysław przygotowywał się do wojny ze Szwecją, przerzucono duży
korpus kozacki nad Zalew Wiślany i polecono mu na czajkach niepokoić okręty

szwedzkie. Kozacy ograniczyli się jedynie do napędzenia strachu dowódcom okrętów
szwedzkich, gdyż na skutek wczesnego zawarcia rozejmu w Sztumskiej Wsi musiano

wycofać ich na Ukrainę.
Niedługo po załatwieniu problemu szwedzkiego zarówno szlachta, jak i magnateria

postanowiły uporać się
17 Władysław IV

257
z niebagatelną sprawą wojsk kozackich, praktycznie niemal niezależnych od

centralnej władzy państwowej. Niewykluczone, że jednym z powodów kierujących

background image

magnaterią była obawa, by z czasem król nie zechciał wykorzystać przeciw swym

poddanym tej potężnej siły, znajdującej się nad Dnieprem. Niewątpliwie decyzję
szlachty w tej kwestii ostatecznie przyspieszyły przybyłe na pierwszy sejm 1635

roku poselstwa tureckie i tatarskie, proszące usilnie o pohamowanie najazdów
kozackich. Rozsądek nakazywał uwzględnić te prośby, skoro wtedy - jak wiemy -

Rzeczpospolita znajdowała się w przededniu wojny ze Szwecją.
Toteż właśnie wówczas, na pierwszym sejmie roku 1635, uchwalono konstytucję pt.

Pohamowanie irikursji morskich od wojska zaporoskiego. Przewidywała ona
zmniejszenie rejestru kozackiego, czyli oddziałów wojsk kozackich na żołdzie

Rzeczypospolitej, z 8000 do 7000, dopilnowanie przez starostów ukrainnych, by w
ich starostwach nie budowano czajek na wyprawy morskie, wreszcie stworzenie

silnego zamku nad Dnieprem w celu pohamowania wypadów kozackich na morze.64
Do realizacji tego ostatniego postanowienia przystąpiono z niebywałą, jak na

stosunki polskie, energią i pośpiechem. Już w lecie tegoż roku można było
przystąpić do obsadzenia nie całkiem jeszcze wykończonej fortalicji, tak zwanego

Kudaku, oddziałami dragonii, a więc wojska, które nadawało się zarówno do walki
na koniu w polu, jak do obrony szańców.

Wśród Kozaków oceniono należycie fakt budowania tej fortecy, toteż jeszcze we
wrześniu 1635 roku oddział kozaków pod wodzą niejakiego Sulimy napadł na zamek i

zdobył go bez większej trudności. Władze polskie zareagowały energicznie.
Przeciw Sulimie, który zamknął się w ufortyfikowanym obozie wysłano kozaków

rejestrowych z zadaniem wzięcia go do niewoli. Sulima bronił się zażarcie i
dopiero po kilku

258
dniach, tracąc przy tym "kilkaset człowieka", zdołano go pokonać i uwięzić, po

czym posłano go wraz z delegacją kozaków rejestrowych na sejm.
Przybycie delegacji i jej przedłożenia powinny były stanowić ostrzeżenie dla

szlachty. Delegaci bowiem skarżyli się, że wojsko zaporoskie nie otrzymało od 3
lat żołdu, że starostowie ukrainni popełniają bezprawia, że wreszcie komisarze,

"którzy rejestr piszą, dla korupcji leda kogo wpisują, a dawnych zasłużonych
Kozaków wymazują". Sejm jednak nie zajął się dokładniej tą sprawą, a sąd skazał

nieszczęsnego Su-limę na śmierć.
W następnym roku 1636 również nic nie uczyniono, by w 'jakiś sposób uspokoić

niezadowolone wojsko zaporoskie. Toteż na naradzie kozackiej, odbytej w sierpniu
tegoż roku, Kozacy przypomnieli, że "kilka lat cierpią bez grosza, że

zaniechawszy stepu i morza nie mają na swe utrzymanie, że nastąpili na swych
braci i przywódców swoich pod miecz wydali, a za to mają w domu ucisk od

starostów, urzędów i grosze do mch nie dochodzą". Była to nieptety gorzka prawda
i trudno nie obwiniać króla za ten stan rzeczy. Wiedział on przecież jak sprawa

wygląda, mimo to nie zajął się uspokojeniem wojska kozackiego, które przecież
oddało mu poważne usługi i które mogło się przydać w przyszłości.

Niezadowolenie na Ukrainie rosło. Pieniądze za żołd nie przychodziły, a
równocześnie Kozacy musieli przepuścić przez swe tereny jadącego na Krym z

pieniędzmi dla chana posła królewskiego Krzysztofa Dzierżka. Słusznie też
skarżyli się, że król ma pieniądze dla nieprzyjaciela, a nie ma ich dla wiernych

sobie żołnierzy. Wiosną roku 1637 poczęły się po Ukrainie rozchodzić wieści o
zamierzonej przez króla wyprawie przeciw Tatarom. Nie były one bez pokrycia,

albowiem zarówno hetman KoniecpolsM, jak i król nosili się wówczas z myślą
wyprawy na Tatarów, wśród których trwały

259
wówczas wewnętrzne walki. W wyniku tych wieści doszło do gwałtownego napływu

wolnego kozactwa do obozu kozaków rejestrowych. Toteż, kiedy wiosną 1637 roku
zjawili się na Ukrainie komisarze królewscy z pieniędzmi, zastali w szeregach

rejestrowych około 10 000 ludzi, nad którymi starszyzna Straciła prawie
panowanie. Z największym też trudem udało się komisarzom skłonić rejestrowych do

złożenia przysięgi. Dokonano tego szafując hojnie groźbami i złotem. Ustępstwo
rejestrowych wywołało oburzenie chłopstwa ukrain-nego i swobodnych Kozaków.

Gdy jeszcze poselstwo wysłane przez Kozaków na sejm roku 1637 nie zostało przez
szlachtę należycie załatwione, doszło do pierwszych wystąpień żywiołów

niezadowolonych. Na czele stanął Pawluk (Paweł Mich-no wieź), były towarzysz
Sulimy, przybyły świeżo z Krymu, gdzie brał udział w walkach toczących się

między stronnictwami tatarskimi. Pawluk uderzył na Korsuń, w którym przebywał
dowódca wiernych Rzeczypospolitej oddziałów, zabrał bez większych trudności

oznaki władzy dowódców kozackich oraz artylerię i uszedł z tym wszystkim na

background image

Zaporoże.

Przez jakiś czas jeszcze łudził Pawluk hetmana Ko-niecpolskiego zapewnieniami o
swej lojalności, ale w gruncie rzeczy oczekiwał, jakie stanowisko zajmie

większość rejestrowych. Gdy wśród nich zwyciężyło stronnictwo antypolskie i gdy
usunięto z hetmaństwa lojalnego wobec Rzeczypospolitej Wasyla Tomilenkę, a

wybrano Sawę Kononowicza, Pawluk uznał to za sygnał do rozpoczęcia akcji. Na
Ukrainę wysłał ze znacznymi siłami swych pułkowników, zwracając się równocześnie

uniwersałami do kozaków rejestrowych, do pospólstwa i "wszystkiej braci naszej",
wzywając ich pod broń oraz kupienia się koło powstańców. Władze polskie łudziły

się przez jakiś czas, że może uda się doprowadzić do porozumienia z powstańcami,
ponie-

260
waż jednak powstanie obejmowało coraz większe tereny, zdecydowały się skierować

wojska kwarciane przeciw wojskom powstańczym. Sam hetman Koniecpolski złożony
chorobą nie mógł wyruszyć w pole, ale uniwersałem skierowanym do wojska,

pozostającego pod wodzą hetmana polnego koronnego Mikołaja Potockiego,
przykazywał żołnierzom, by bezwzględnie walczyli z powstańcami. "leżelibyście

też ich dostać nie mogli, abyście Waszmoście onych na żonach i dzieciach karali
i domy ich w niwecz obrócili, gdyż lepsza jest rzecz, żeby pokrzywa na tym

miejscu rosła, aniżeli żeby się zdrajcy J. Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej
tam mnożyli." 65

Odpowiedzią na to bezwzględne wezwanie hetmana był gwałtowny zryw chłopstwa
ukraińskiego. W grudniu jakiś nie znany korespondent pisze z tych terenów:

"wszystko chłopstwo pokozaczyło się". Powstańcy nadali ruchowi charakter nie
tylko narodowy, ale i religijny, wzywając ludność do stawienia oporu

"nieprzyjaciołom narodu naszego chrześcijańskiego ruskiego i wiary naszej
starożytnej greckiej".

Do starcia obu wojsk doszło pod Kumejkami, 15 km na południe od Kaniowa, 16
grudnia 1637 roku. Bitwa, w której starło się około 20 000 Kozaków z blisko 6000

wojsk polskich, skończyła się, mimo zawziętej obrony Kozaków, zwycięstwem
Polaków, lepiej wyszkolonych i uzbrojonych. Waleczność jednak i upór Kozaków

zrobiły wrażenie na wodzach polskich. "Było chłopstwo to tak zawzięte i uparte -
pisał potem hetman polny - że nikt nie chciał krzyczeć o pokój, wręcz przeciwnie

krzyczeli, że jeden w drugiego winien zginąć. Tak też rzeczywiście ginęli." Z
krwawej rzezi, w której na polu bitwy zostało około 5000 Kozaków, wyrwał część

wojska Dymitro Tymogzewicz Hunia, "sławnyj wożd" i uszedł. Za nim podążył potem
również i Pawluk.

Wojsko polskie udało się w pościg za resztkami wojsk
261

kozackich i dopadło je jakie 100 km od Kumejek, pod Borowica. Kozacy na skutek
znużenia i braku perspektyw dalszej walki rychło nawiązali rokowania. 24 grudnia

podpisali kapitulację, godząc się na zmniejszenie rejestru, usunięcie przyjętych
ponad rejestr tak zwanych "wpisowych", poddanie się kontroli władz polskich,

wreszcie spalenie czajek. Wcześniej jeszcze wydano przywódców powstania w ręce
polskie. Jak widzimy, warunki kapitulacji były ciężkie dla Kozaków. Podczas

grudniowej kampanii padło około 6000 Kozaków, nie mówiąc o czerni, której
zginęło chyba tyleż.

Czas jakiś jeszcze po kapitulacji musiały władze polskie rozprawić się z
drobniejszymi oddziałami powstańców, uspokajać okolicę. Pacyfikacja była w dużej

mierze obliczona na 'to, by rzucić postrach na ludność rue-ką. Toteż hetman
polny stosował publiczne egzekucje, a schwytanych wodzów większych oddziałów

powstańczych, Kizima i Kizimenkę, kazał w Kijowie wbić na pal. Na Zaporoże,
które również zamierzano oczyścić z powstańców skierowano oddziały wojskowe.

Ponieważ jednak ekspedycja ta wyruszyła na południe, w chwili gdy roztopy
wiosenne zamieniły Ukrainę w wielkie bagno, celu nie osiągnięto. Niemniej w

Trechtymirowie wysłani przez hetmana Stanisław Potocki i Adam Kisiel sporządzili
nowy rejestr kozacki i zaprzysięgli wojsko kozackie na wierność królowi. Zdawało

się, że tym samym Ukraina została ostatecznie uspokojona. W Kijowie fetowano
przybyłego tam hetmana Potockiego, a sam król zapewniał go listownie, że jego

czyny są godne "nieśmiertelnej chwały i największych zaszczytów" oraz gratulował
mu uspokojenia tych "wściekłych niewolników".

Dopiero jednak sejm roku 1638 miał ostatecznie zadecydować o tym, jak mają
wyglądać stosunki na kresach południowych. Ponieważ na sejmie tym, jak

widzieliśmy, trzeba było załatwić wiele spraw, problem

background image

262

kozacki zaczęto omawiać dopiero 6 kwietnia. Po krótkiej, cichym głosem
wygłoszonej relacji hetmana Ko-niecpolskigo przybyli do izby posłowie wojska i

oddali Pawluka i Tomilenkę wraz "z 36 chorągwi, między którymi [jak twierdzono]
była augustowska biała z orłem czarnym".66 Następnego dnia sejm wyłonił komisję,

mającą opracować konstytucję "o uskromieniu swawoli kozackiej i wystarczającej
zapłacie żołnierzom". Tej komisji przekazał potem hetman swój projekt

ostatecznego uspokojenia kozaczyzny, który też stał się przedmiotem narad. Szedł
on w kierunku znacznego ograniczenia samorządu kozackiego i stworzenia

specjalnej siły wojskowej do utrzymania ich w posłuszeństwie.
Niedługo potem mieli w sejmie posłuchanie posłowie kozaccy, którzy "nie tylko o

ziemię czołem bili, ale i krzyżem padali, prosząc o miłosierdzie, a winę na
zdrajców starszych kładąc".

Pod koniec sejmu 28 kwietnia uchwalono konstytucję w sprawie kozaczyzny. Ta
ustawa, niejednokrotnie potem cytowana, znosiła istniejące dotąd kozackie "dawne

prawa, starszeństwa, prerogatywy, dochody i inne godności przez wierne plosługi
ich od przodków naszych nabyte", a postanawiała, by nierej estrowych odtąd

traktować jako ,,w chłopy obrócone pospólstwo". Z istotnych postanowień
konstytucji należy przede wszystkim wymienić ustalenie rejestru na 6000

żołnierzy, wprowadzenie instytucji komisarza mianowanego na czas od sejmu do
sejmu, mianowanych pułkowników i assawu-łów, pochodzących ze szlachty, wreszcie

ściślejsze określenie okolic przeznaczonych na miejsce zamieszkania Kozaków.
Wprowadzenie w życie tej konstytucji nie zapowiadało się jednak łatwo. Jeszcze

bowiem nie skończył się sejm, gdy na Ukrainie rozpaliły się ponownie ogniska
powstania. Jak widzieliśmy poprzednio nie udało się

263
wojskom Rzeczypospolitej zająć Zaporoża. Stamtąd też wyszły wezwania nawołujące

do walki, przyjęte tym chętniej przez chłopów na Ukrainie, że z jednej strony
krwawa pacyfikacja przeprowadzona przez wojsko polskie pogłębiła uczucie

nienawiści do Polaków, z drugiej zaś nieurodzaj panujący w roku 1637 spowodował
drożyznę i kłopoty z zapewnieniem zboża i paszy dla koni. Na czele ruchu sjanęli

obecnie Oisitrzanin, Hunia, Skidan i Putywlec. Wojna, która wnet rozgorzała,
toczyła się ze zmiennym, szczęściem. Ostrzanin bronił się z powodzeniem w

Hołtwi, potem znowu Polacy zadali mu znaczną porażkę w otwartym polu, nie
zdołali jednak całkowicie rozbić jego oddziału. Wojska powstańcze rozpadły się

następnie na kilka oddziałów, które trzeba było osobno ścigać. Dopiero gdy z
wojskami koronnymi połączył się ze swymi nadwornymi oddziałami najpotężniejszy

magnat tych ziem Jeremi Wiśniowiecki, zjednoczone siły polskie zadały Kozakom
poważne etra-ty pod Żołninem w czerwcu 1638 roku. Pod wrażeniem tego

niepowodzenia Ostrzanin uciekł na terytorium moskiewskie, podczas gdy wojsko
jego wycofało się na uroczysko Starzec, gdzie broniło się zaciekle w doskonale

ufortyfikowanym obozie aż do 7 sierpnia, widząc wszakże beznadziejność obrony,
po rozgromieniu nadciągających oddziałów przybywających z odsieczą, ka-

pitulowało.
Pokonani Kozacy wysłali następnie posłów do króla, prosząc o pozostawienie ich

braci "przy gruntach i dostatkach". Mieli oni również przeprosić króla za
"grzech, który popełnili" i ..błagać o dopuszczenie do łaski królewskiej". W

poselstwie tym brał udział dobrze potem znany Bohdan Chmielnicki. Czy
upokorzenie to nie wzbudziło w duszy jego pragnienia zemsty i chęci wystąpienia

przeciw Rzeczypospolitej, na pewno na to pytanie odpowiedzieć nie możemy,
jednakże wydaje się to dość prawdopodobne.

264
Z początkiem grudnia roku 1638 zjawili się komisarze koronni w okolicy zwanej

Masłowym Stawem, by tu pod wodzą samego Mikołaja Potockiego hetmana polnego
wprowadzić w życie, w nieco złagodzonej formie, postanowienia konstytucji

sejmowej. Mianowano komisarza, pułkowników, assawułów i setników. Postanowienia
komisji podpisano 4 grudnia 1638 roku. Niedługo potem odbudowano na brzegu

Dniepru według planu inżyniera Fryderyka Getkanta silny zamek Kudak, który miał
strzec wymuszonego mieczem pokoju na Ukrainie.

R O
D

R N
NA PRZEŁOMIE

JKok 1638, wyjątkowo bogaty vfr wypadki, potem następne lata - to okres, w

background image

którym Władysław bezskutecznie próbuje bronić swej pozycji samodzielnego władcy

wobec narodu, w działalności zaś zagranicznej usiłuje wyjść z matni, w jakiej
znalazł się na skutek zawarcia rozejmu w Sztumskiej Wsi oraz zbliżenia do

Habsburgów. Są to niewątpliwie lata szamotania się, daremnych prób, nieudałych
drobnych pomysłów. Lata, w których król musiał zapisywać na swym koncie niejedną

porażkę, niejedno niepowodzenie. 67
Pod tym względem wyjątkowo nieszczęsny okazał się rtok 1638. W poprzednich

rozdziałach omówiłem, najważniejsze wydarzenia pierwszej połowy tego roku,
okazało się jednak, że i dalsze miesiące kryły w sobie kłopoty i trudności.

Pierwsze z tych niepowodzeń spadło nieoczekiwanie jak grom z jasnego nieba.
Latem tegoż roku postanowił król wyjechać poza granice państwa, by w sławnych

wówczas kąpielach w Baden pod Wiedniem, idąc za radą swych medyków, podreperować
swe ciągle nieświet-ne zdrowie. Przy sposobności postanowił również spotkać się

ze swym krewniakiem i bratem żony, cesarzem Frydynandem III. W trakcie
przygotowań zaskoczyła go wiadomość, że jego brat królewicz Jan Kazimierz został

aresztowany przez kardynała Richelieu, faktycznego rządcę państwa francuskiego.
266

By zrozumieć to wydarzenie, trzeba podać kilka słów wyjaśnienia. Królewicz Jan
Kazimierz, młodszy od króla o 14 lat, był - jak widzieliśmy - jeszcze za życia

swej matki Konstancji przez pewne koła w Polsce wysuwany jako kandydat do korony
w miejsce Władysława. Mimo to jednak po śmierci ojca zachował się wobec

starszego brata lojalnie i poparł kandydaturę Władysława. Po elekcji wziął
udział w kampanii moskiewskiej, następnie zaś przez jakiś czas walczył w

charakterze oficera w armii cesarskiej na terenie Niemiec. Uważając, że
Rzeczpospolita nie zapewniła mu dostatecznych środków do życia, odpowiadających

jego godności, zdecydował się udać do Hiszpanii, gdzie według jednych źródeł
miał objąć godność wiceadmirała, według innych wicekróla Portugalii. Wyjechawszy

w styczniu 1638 roku z Polski, przez Austrię i północne Włochy, dotarł do Genui,
skąd wyruszył statkiem do Hiszpanii. Po drodze z dużą lekkomyślnością

zatrzymywał się w portach wrogiej Hiszpanii Francji. Tu też, w porcie Bouc,
został zaaresztowany pod zarzutem szpiegowania obrony morskiej Francji. Rzecz

jasna, władzom francuskim chodziło w pierwszym rzędzie o uderzenie w ten sposób
zarówno w Hiszpanię, jak i przede wszystkim w sprzymierzeńca Habsburgów, króla

polskiego.
Wypadek ten, rozreklamowany szeroko przez prasę francuską, wywołał wielkie

wrażenie w Europie, równocześnie zaś był w jakimś stopniu kompromitacją całego
domu polskich Wazów.68

Na wiadomość o aresztowaniu brata Władysław skierował listy do kardynała
Richelieu, ale postanowił nie odkładać zaplanowanej podróży do Austrii, gdyż

przywiązywał do niej wielką wagę. Zamierzał bowiem w osobistej rozmowie z
cesarzem niemieckim wybadać, do jakiego stopnia może w swych przedsięwzięciach

liczyć na jego poparcie. Dlatego też nawet niechętne stanowisko różnych
wybitnych senatorów, w tym samego

267
hetmana Komiecpolskiego, nie zdołało go powstrzymać od podróży. W połowie

sierpnia 1638 roku wyruszył król z królową i siostrą swą Anną Katarzyną
Konstancją oraz orszakiem senatorów, wśród których pierwsze miejsce zajmowali

Jerzy Ossoliński i Adam Kazanowski. Po krótkim pobycie w Wiedniu udał się
monarcha do Baden, gdzie zażywał poleconych mu kąpieli. W drodze powrotnej w

dniach 22 i 23 października nastąpiło spotkanie z cesarzem Ferdynandem III w
Mikulowie, którego przebieg, parokrotnie opisywany, sprawił generalny zawód

królowi. Nowy władca niemiecki, Ferdynand III, był człowiekiem rozsądnym,
równocześnie jednak pełnym wysokiego mniemania o sobie i swej godności. Do króla

odnosił się jak do krewniaka młodszego rangą, który zaprząta mu głowę drobnymi w
porówaniu do problemów niemieckich kłopotami. Nie myślał też w najmniejszej

mierze mieszać się w sprawy polskie, uważając Rzeczpospolitą za sprzymierzeńca
dostatecznie związanego z Habsburgami traktatami. Swym za-chowaniem, pewnym

siebie i lekceważącym, zraził gruntownie Władysława. Toteż obserwujący przebieg
spotkania inteligentny Jakub Sobieski zanotował w swym diariuszu: król "bez mała

gdzieś sam w sobie nie żałował, że mu do tego kongresu przyszło". Jedynym
ważniejszym rezultatem spotkania było podjęcie poteni przez cesarza próby,

zresztą nieudanej, pogodzenia króla duńskiego z królem polskim. Być może
wreszcie, iż w czasie tego zjazdu uzyskał król zgodę cesarza na ciche poparcie

zorganizowanej później prowokacji wobec Szwecji.

background image

Jak się zdaje bowiem, niedługo po zawarciu rozejmu w Sztumskiej Wsi, doszedł

król do przekonania, że jedynym sposobem podjęcia starań o odzyskanie korony
szwedzkiej byłoby sprowokowanie w jakiś skryty sposób zatargu między Polską a

Szwecją. Kiedy zrodził się konkretny pomysł prowokacji nie jestem w stanie po-
268

wiedzieć. W każdym razie chyba jeszcze w roku 1638 zdecydował się Władysław, by
przy pomocy oficera niemieckiego, rzekomo pozostającego w służbie cesarza,

Hermana Botha, zorganizować z Prus Książęcych napad na Inflanty szwedzkie.
Ponieważ Both musiał gdzieś zwerbować odpowiedni oddział, pozyskano zgodę

elektora brandenburskiego, aby mógł to uczynić na terenie Księstwa Pruskiego.
Ostatecznie plan działania i szczegóły akcji uzgodnił król, jak się zdaje, z

elektorem w czasie zjazdu w Grodnie w styczniu 1639 roku. Ustalono, że Władysław
przepuści oddział Botha przez terytorium polskie bądź litewskie dio granicy

inflanckiej, a następnie, gdy dojdzie do realizacji samej akcji, udzieli mu
pożyczki.

Właściwe uderzenie Botha miało się zgodnie z planem odbyć w lecie 1639 roku.
Prawie dokładnie w momencie rozpoczęcia akcji przewidziano zjazd króla z

elektorem, tym razem na terenie Prus Książęcych, mianowicie w Szczytnie. Tu w
czasie uroczystości i uczt przyszła wiadomość o nieoczekiwanym fiasku wyprawy.

Both natrafił bowiem na pełną gotowość Szwedów i musiał się wycofać. Po tej
nieudanej prowokacji należało się spodziewać, że Szwedzi wyciągną jakieś

konsekwencje zarówno wobec elektora, jak i króla polskiego, co stanowiło duże
niebezpieczeństwo, gdyż obaj byli nie przygotowani do obrony granic swych

państw. Najwięcej przerazili się obecni w Szczytnie senatorzy i dygnitarze,
którzy jak się zdaje, nie wiedzieli nic o tych machinacjach swego władcy i jego

lennika. Było też prawdziwym szczęściem dla Władysława, że Szwedzi, mając
wówczas pełne ręce roboty w Rzeszy, nie chcieli sobie przysparzać kłopotów i

chociaż wyraźnie podejrzewali Polaków ograniczyli się jedynie do gromkich
protestów, a zapewnienia króla oraz senatorów, iż Polska nie miała L tym nic

wspólnego, przyjęli za dobrą monetę.69
Jeśli jednak owo wydarzenie przeszło dość spokojnie,

269
gdy chodzi o stosunki polityczne ze Szwecją, to musiało się odbić na stosunkach

wewnętrznych. Było pewnego rodzaju nieszczęściem dla króla, że nieudana ta
wyprawa odbyła się w lipcu, a więc niedługo przed zwołanymi na sierpień

sejmikami przedsejmowymi. Wobec rozejścia się po całej Rzeczypospolitej
wiadomości o wyprawie Botha, poszczególne sejmiki wysunęły tę sprawę na plan

pierwszy. Zarówno sejmiki wielkopolski, jak i krakowski zleciły swym posłom, by
pytali, jak to się stało, że przez terytorium Rzeczypospolitej przeprowadzono

obce wojsko. Naturalnie owo wydarzenie dało podstawę do upominania się ponownie
o zdawanie sprawy z posiedzeń senatu. Wielkopolanie nakazali nawet swym posłom,

aby nie przystępowali do niczego "póki się prawu temu [o zdawaniu sprawy z
uchwał senatu] we wszystkim... dosyć nie stanie".70 Naturalnie, poza tymi

pretensjami wysuwano i inne, jak to, że na przykład zjazd króla z cesarzem,
zawarcie porozumienia w sprawie ceł z elektorem czy wreszcie niedawne udzielenie

przez króla lenna księciu kurlandzkiemu miały miejsce bez zgody szlachty.
Wszystko to razem sprawiło, że sejm, który rozpoczął się z początkiem

października pod laską Władysława Kierdeja, pisarza grodzieńskiego, od początku
zaczynał się pod złą gwiazdą. Było bowiem jasne, iż szlachta wytoczy szereg

zarzutów przeciw królowi i jego ministrom.
Senatorowie próbowali w swych wotach odwrócić uwagę posłów od ich pretensji,

kładąc nacisk na inne problemy, jak upór Gdańska, konieczność utrzymania floty
wojennej, dług królewski czy sprawę wydobycia z niewoli królewicza Kazimierza.

Nie brakło też prób obudzenia w izbie antagonizmów religijnych w związku z
zachowaniem się mieszczan w Toruniu, którzy przeszkodzili odprawieniu procesji

katolickiej. Posłowie jednak nie dali się zbić z tropu. Charakterystycznym też
było, że kiedy zeloci katoliccy próbowali domagać się

270
przyspieszonego postępowania sądowego wobec sprawców, posłowie, którzy jeszcze

rok temu zgodzili się na proces sumaryczny w przypadku rakowian, obecnie
odmówili, na to swej zgody.

Na pierwszy plan wysunęła się sprawa tylokrotnie luz poruszana, mianowicie
sprawozdania z posiedzeń senatu, czyli żądanie pociągnięcia do odpowiedzialności

ludzi obozu rządzącego. Ale dość nieszczęśliwie się tym razem złożyło, że obóz

background image

ten nie występował jednolicie, gdyż właśnie wówczas doszło do poważnego

zadrażnienia między obu koronnymi pieczętarzami, młodszym Jerzym Ossolińskim i
starszym Piotrem Gembickim. Co było .powodem niechęci, czy za tym wszystkim nie

kryło się również i niezadowolenie króla ze swego kanclerza, trudno powiedzieć.
Zewnętrznym wyrazem zatargów między obu pieczętarzami i okazją do ataków na

kanclerza stał się tak zwany spór o incompatibilia, wytoczony przez posłów
sandomierskich, jak powiada autor diariusza, ,,z naprawy pana Ossolińskiego".

Upominając się bowiem o przestrzeganie zasady, by jednej osobie nie powierzać
zbyt wielu godności, uderzali posłowie sandomierscy w kanclerza Piotra

Gembickiego, biskupa przemyskiego, który posiadał ponadto jeszcze probostwo
miechowskie, płockie i dziekanię krakowską. Z godnościami tymi naturalnie

łączyły się poważne dochody. Zaatakowano również jego brata, biskupa łuc-kiego,
mającego obok biskupstwa opactwo trzemeszeń-skie.

Sprawa incompatibiliów uderzała też rykoszetem i w króla, nie tylko dlatego, że
zgodził się dać te godności Gembickim, ale przy okazji przypomniano sobie, iż

Karol Ferdynand, brat królewski, posiada poza biskupstwem wrocławskim opactwo
czerwińskie.

Gembiccy ze swej strony nie pozostali zdaje się dłużni, albowiem - jak słychać -
z ich znowu namowy posłowie mazowieccy zaatakowali Ossolińskiego, że przy

271
pomocy ostrych zarządzeń bronił wyłączności myśliwskiej elektora w puszczach

mazurskich.
Głównym, przedmiotem sporu pozostawała jednak nadal kwestia sprawozdań z

posiedzeń senatu, o które upomniano się z naciskiem już 12 października. Król,
potrzebując poparcia izby w związku ze sprawą Jana Kazimierza, postanowił

ustąpić, wprawdzie tylko połowicznie. 26 października odczytano posłom uchwały
podjęte w czasie ostatnich posiedzeń senatu. I tym razem jednak nie zadowolono

posłów. W izbie podniosły się głosy, "iż tylko opowiedziano kilka senatus
consulta mniej potrzebne, a to generalnie, nie specyfikując, kto jak radził, ani

ukazując in scriptis [na piśmie], .jako prawo każe rationes [racje] każdego z
podpisem rezydenta".

W jakiś czas potem upomniano się u króla, "aby rationes senatus consultorum
luculentius [obszerniej] dane według prawa były". Nie wiadomo też jakby sprawa

się skończyła, gdyby nie nieoczekiwana przeszkoda, jaka stanęła na drodze do
spokojnego zakończenia sejmu. Jak wspomniałem wyżej posłowie mazowieccy, możliwe

że 2 poduszczenia Gembickiego, już wcześniej poczęli atakować Ossolińskiego. W
tej pełnej rozdrażnienia sytuacji Ossoliński w pewnym momencie wdał się w spór z

posłem mazowieckim Baranowskim i obiecał dobrać mu się do skóry. Ponieważ przy
tej okazji nazwał Bara-nowskiego baranem, posłowie mazowieccy postawili sprawę

honoru swego kolegi na ostrzu miecza. Tak więc ten błahy zatarg stał się
przyczyną bezowocnego rozejścia się sejmu. Według agenta gdańskiego w gruncie

rzeczy posłowie mieli zamiar dalej obradować, domagali się jedynie
zadośćuczynienia dla swego kolegi. "Ponieważ jednak niektórzy dostrzegli, że

byłoby to połączone z wielką niesławą... podkanclerzego, podnieśli, że jest za
późno". W ten sposób drugi z kolei sejm kończył swe obrady bez powzięcia uchwał,

a przyczynił się
272

35. Jan Kazimierz. Wg
portretu w Akademii

San Luca w Rzymie
36. Karol Ferdynand. Miedzioryt J. Falcka

37. Władysław IV. Miedzioryt P. Pontiusa wg portretu P( Rubi
\ w \

do tego jeden z ministrów rządzących, może nawet za cichą zgodą króla.71
Nie było to jednak jedyne upokorzenie monarchy w tym roku. Jak wiemy, od roku

1638 przebywał we francuskim więzieniu królewicz Kazimierz. Król po otrzymaniu
wiadomości o tym fakcie skierował do Paryża swego sekretarza Piotra Dębskiego,

domagając się zwolnienia brata. Dębskiego poinformowano w Paryżu, że król
francuski zatrzymał królewicza "jedynie zaradzając własnemu bezpieczeństwu" i

gotów jest wypuścić go po otrzymaniu asekuracji od stanów polskich, iż
Rzeczpospolita nie będzie się mściła za uwięzienie Jana Kazimierza. Odpowiedź tę

jednak udzielono posłowi dopiero po dwu i pół miesiącach bezskutecznego
kołatania u władz francuskich. Takie zachowanie się wobec posła oraz żądanie

asekuracji było naturalnie jeszcze jednym sposobem upokorzenia Władysława.

background image

W danej jednak sytuacji nie pozostawało królowi nic innego, jak przystać na

żądanie Francji i przesłać odpowiednią asekurację przez jakiegoś poważniejszego
posła, który by w razie potrzeby mógł upomnieć się o prawa Polski. Na posła

upatrzono dość wcześnie Krzysztofa Korwina Gosiewskiego, znającego obce języki i
obeznanego nieco ze służbą dyplomatyczną. Z różnych przyczyn, a przede wszystkim

ze względu na konieczność przygotowania asekuracji, poselstwo opóźniło się
niepomiernie, tak że dopiero w styczniu 1640 roku dotarł Gosiewski do Paryża,

gdzie już bez większych trudności udało mu się w lutym doprowadzić do uwolnienia
królewicza.

Tymczasem w Polsce musiał się monarcha ponownie spotkać ze szlachtą na sejmie w
roku 1640. Nie był to z pewnością sejm łatwy. Zwołany na 19 kwietnia, ciągnął

się do l czerwca. Marszałkiem izby wybrano Jana Stanisława Jabłonowskiego. Na
początku zjawiło się bardzo mało senatorów, tak że gdy doszło do wotowania,

1B Władysław IV
273

głos zabrało jedynie pięciu. Wnet też izba zgłosiła wszystkie nie załatwione

pretensje, zaczynając od sprawy Botha, kończąc na "senatus consulta". Odezwały
się też i sprawy religijne w związku z zajściami w Wilnie, gdzie doszło do

zburzenia zboru protestanckiego. W czasie sejmu król był tak chory, że posłowie
musieli go witać w łożu. Wzgląd ten zapewne przyczynił się do spokojniejszego,

niżby można było się spodziewać, (przebiegu sejmu. W końcu załatwiono pewne
sprawy, na których królowi zależało, między innymi uchwalono podatki. Ostateczną

rozgrywkę odłożono wyraźnie na czas późniejszy.
Tymczasem w okresie między jednym a drugim sejmem zaszły wypadki, które znalazły

oddźwięk na najbliższym zgromadzeniu sejmowym, l grudnia 1640 roku zmarł elektor
brandenburski i książę pruski Jerzy Wilhelm Hohenzollern. O zmarłym wiedziano w

Polsce, iż "wiele złego Rzeczypospolitej narobił", że w czasie wojny szwedzkiej
niie zachował się tak jak na lennika Polski przystało, mimo to jednak król

zostawał z nim w dobrych stosunkach i niejednokrotnie korzystał z jego usług.
Następcą został młody wówczas Fryderyk Wilhelm, zwany później Wielkim Elektorem.

W Polsce znano tego energicznego księcia, ale nikt nie zdawał sobie wówczas
sprawy, że w osobie Fryderyka Wilhelma zasiądzie na tronie elektorskim

zaprzysiężony wróg Polski.
Młody książę wykazał z miejsca więcej energii niż jego zmarły ojciec, a w

Księstwie Pruskim zachowywał się tak jak normalny władca, mimo iż Rzeczpospolita
jeszcze nie uznała go oficjalnie. Do Polski wysłał posłów, prosząc o udzielenie

mu inwestytury przez reprezentantów. Żądanie spotkało się z odmową, ale
równocześnie zarysowały się różnice zdań, co do dalszego załatwienia sprawy.

Podczas gdy król uważał, że złożenie hołdu, jego warunki oraz termin zależą
wyłącznie

274
od niego, to pewna część senatorów domagała się, by decydował o tym sejm i

senat. Nietrudno było domyślić się, dlaczego monarcha nie chciał posłów i
senatorów dopuszczać do tej sprawy. Wiemy wszak, że od roku 1638 król korzystał

z nałożonych w portach pruskich ceł, żywił więc poważną obawę, aby w wypadku
zastosowania wobec elektora jakichś represji, ten z kolei nie zawiesił

pobierania ceł. Tym też można sobie tłumaczyć fakt, że w kwietniu 1641 roku
zdobył się król na dość zdecydowany krok. Nie oglądając się na wolę szlachty,

nie przejmując się samodzielnym postępowaniem elektora, pozwolił swym posłom
oddać za odpowiednią kaucją rządy w Prusach Fryderykowi Wilhelmowi. Oczywiście

postanowienie króla nie pozostało bez konsekwencji na dalszy przebieg spraw,
zwłaszcza że na 20 sierpnia zwołał król sejm.

Sejmiki, odbywające się przed sejmem, nie przeszły obojętnie wobec decyzji
króla. Sejmik krakowski z 9 lipca domagał się wręcz zastanowienia, czy należy

elektorowi nadać lenno pruskie i żądał skasowania wydanych już przez monarchę
dokumentów. Niechętne elektorowi stanowisko zajęły i inne sejmiki. Niewątpliwie

jednak najważniejsza była dla szlachty sprawa tylekroć poruszana, mianowicie
sprawozdań z posiedzeń senackich.

Istotnie też, skoro tylko zaczęły się obrady w izbie, .posłowie przypomnieli
swój postulat, po czym już 28 sierpnia, czyli dziewiątego dnia obrad, zjawili

się w senacie, prosząc o podanie im treści obrad senatorskich oraz o ukaranie
rezydentów, którzy w ostatnim okresie nie wypełnili swych obowiązków. Ponieważ

król nie kwapił się z załatwieniem próśb szlachty, żądanie 'to izba powtórzyła

background image

29 i 30 sierpnia. WTreszcie 2 września zdecydował się król na zwołanie

posiedzenia senatu, na którym zastanawiano się nad postulatem izby poselskiej.
Zebrani zdawali sobie sprawę, iż

18*
275

w gruncie rzeczy żądania szlachty uderzają nie tyle w senat, ile w króla.
Rozumiał to też dobrze sam monarcha, oświadczając, że ,,na niego, a nie przeciw

senatowi kuje się to żelazo". Według Radziwiłła łzy ukazały się nawet w jego
oczach, niemniej jednak zarówno on, jak i senatorzy uznali, iż należy uwzględnić

postulaty posłów.
Ostatecznie też odczytano im wprawdzie nie protokoły posiedzeń senackich, ale

końcowe uchwały. Posłowie jednak nie ograniczyli się do tego żądania.
Dowiedziawszy się, co postanowiono na posiedzeniach, zgłosili się z kolei 6

września i przedstawili królowi oraz senatowi długą listę pytań, dotyczącą
zarówno spraw polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej. Tak więc domagano się

między innymi odpowiedzi, dlaczego oddano elektorowi rządy w Prusach oraz
naznaczono termin hołdu na czas posejmiowy, dlaczego królewiczowi Karolowi

Ferdynandowi dano w administrację biskupstwo płockie, znowu bez uzyskania zgody
sejmu. Wszystko to razem stanowiło dowód, że posłowie nie traktują sprawozdań z

obrad senackich formalnie, ale odtąd będą się twardo upominali o wyjaśnienie
spraw, które ich zdaniem załatwiono niezgodnie z prawem, czy zwyczajami.

Postulaty szlacheckie wzięto pod obrady senatu w dniu 7 września. Wprawdzie
obecni na posiedzeniu senatorowie solidaryzowali się z królem i ministrami, ale

monarcha był wyraźnie przygnębiony i dotknięty pytaniami szlachty. Toteż
konkludując pod koniec obrad, oświadczył, że od, początku spodziewał się, ,,iż

stan szlachecki pójdzie dalej. Prawo uchwalone w nie sprzyjających warunkach
egzekwują obecnie w warunkach jak najbardziej spokojnych. Przecież dotąd tak

postępował, że nie dał powodu do podejrzeń. Miał listy od ojca, by w czasie
rokowań z Moskwą [w roku 1618] nic ze swego prawa nie ustępował, ustąpił jednak

ze względu na miłość ojczyzny. W czasie
276

wyprawy mołdawskiej uczynił wiele, by nie wystawiać Rzeczypospolitej na szwank
poprzez bitwę w otwartym polu. Jego zasługą było, że doprowadzono wówczas do

pokoju. Co uczynił zostawszy królem, pamiętają liczni senatorowie, nic to jednak
nie pomogło ani nie pomaga. Szlachta staje się coraz gorsza, należy się obawiać,

by szlachta z czasem nie zażądała rzeczy absurdalnych". Z tej na gorąco przez
sekretarza notowanej wypowiedzi króla widać wyraźnie, jak silnie przeżywał te

nieporozumienia powstałe między nim a szlachtą.
Następnego dnia udzielono posłom odpowiedzi, w których usiłowano usprawiedliwić

politykę króla, wyjaśnienia jednak nie zadowoliły w pełni szlachty. Jeszcze 18
września domagała się izba, zresztą tym razem bez skutku, by stworzono specjalną

komisję do rozpatrzenia problemów pruskich, zwłaszcza pretensji żywionych przez
Prusaków wobec książąt. Drugim punktem budzącym specjalne niezadowolenie było

nadanie biskupstwa płockiego Karolowi Ferdynandowi. Kolejno wysuwano w tej
sprawie różne propozycje, przeważnie dość niemiłe dla króla i jego brata, ale

wreszcie zadowolono się łagodniej nieco sformułowaną, specjalną konstytucją.
Nawet jednak załatwienie tego problemu nie uspokoiło posłów. Sytuacja w izbie

była tak naprężona, że kiedy król 29 września zwołał posiedzenie senatu,
poszczególni senatorowie wątpili, czy uda się sejm doprowadzić do końca i

zastanawiali się, co robić na wypadek zerwania obrad. Uderzające jest, iż wielu
spośród senatorów nie zdawało sobie sprawy, o co właściwie szlachcie idzie. Nie

orientowano się, że w tej sytuacji należało chyba mówić o jakimś ogólnym
kryzysie zaufania posłów do króla i jego ministrów, kryzysie, który wydawał się

nieuleczalny.
Nieoczekiwanie jednak sejm dopłynął szczęśliwie do końca. 2 października

odczytano uchwaloną w izbie konstytucje o zdawaniu sprawy z posiedzeń senatu.
277

Przyjęcie jej przez obie izby było do pewnego stopnia zakończeniem długiej walki
posłów z senatem, ostatecznym dokumentem zwycięstwa posłów nad starszą bracią.

Dzięki pomocy marszałka izby poselskiej Bogusława Leszczyńskiego, który wyraźnie
chciał się przypodobać królowi, konstytucja nie była tak zła, jak się obawiano.

Gdy chodzi o posiedzenia senatu, to przypomniawszy konstytucję z roku 1607,
domagano się jedynie czytania uchwał senatorów, bez obowiązku czytania

protokołu, z tym jednak, że zgadzający się na uchwały senatorzy mieli je

background image

podpisywać. Równocześnie przewidywano przypadki dopuszczające nieobecność

rezydentów oraz kary na tych, którzy bez usprawiedliwienia nie rezydują. Tak
zredagowana konstytucja, mimo protestów zgłoszonych przez poszczególnych

senatorów, została wpisana do księgi praw i poczęła odtąd obowiązywać. Jeśli
przypomnimy sobie teraz przebieg narad na ten sam temat w czasie sejmu

koronacyjnego, nie będzie nam trudno stwierdzić, że minione lata przyniosły ze
sobą, z winą czy też bez winy Władysława, wyraźne osłabienie władzy królewskiej.

Obrady sejmu zakończyły się 4 października, przy czym lista uchwalonych na
sejmie konstytucji była dość poważna. Znalazła się tu konstytucja dotycząca

biskupstwa płockiego dla Karola Ferdynanda, zapobiegająca, by królewicz nie mógł
dzięki tej godności osiągnąć zbyt wielkiego znaczenia w państwie. Specjalną też

konstytucją zastrzeżono na przyszłość, że król nie może opuszczać państwa bez
zgody sejmu. Z pozostałych na uwagę zasługuje jeszcze jedna, biorąca w obronę

prawosławie i postanawiająca, iż wszystkie sprawy związane z oddaniem cerkwi
temu wyznaniu mają być rozpatrywane przez relacyjny sąd królewski.72

Dopiero po sejmie załatwiono wreszcie inwestyturę elektora. Problem ten wypływał
ciągle na forum izby

278
w czasie posiedzeń sejmowych, ministrowie jednak z Ossolińskim na czele czynili

wszystko, by odsunąć posłów od tej sprawy, popierając króla, który twardo stał
na stanowisku, że załatwienie lenna należy jedynie do niego. I istotnie, mimo

usiłowań szlachty, postawił na swoim. W rokowaniach z elektorem król zyskał
obietnicę otrzymywania rocznie 100 000 zip tytułem udziału w cłach, wywalczył

sobie prawo zakładania sprzeciwu przeciw kandydatom proponowanym przez elektora
na dowódców fortecy w Pilawie, wreszcie dla uspokojenia katolickiej szlachty

wymusił na elektorze zapewnianie tolerancji wobec nielicznych katolików
przebywających na terenie Prus.

Po sfinalizowaniu układów odbył się 7 października 1641 roku na dziedzińcu
zamkowym ostatni hołd pruski w dziejach Rzeczypospolitej. Przez jakiś czas

żywiono w kołach dworskich nadzieję, że elektor zechce się ubiegać o rękę
siostry Władysława, Anny Katarzyny Konstancji, szybko jednak nadzieje rozwiały

się. Po wielu uroczystościach, ucztach i zabawach elektor opuścił Warszawę.
R O

T N
KRÓL I JEGO OTOCZENIE

Początek lat czterdziestych .XVII wieku to mniej więcej połowa panowania
Władysława IV. Sądzę więc, że czas obecnie wspomnieć o jego życiu codziennym,

czyli normalnych zajęciach i kłopotach, oraz o ludziach najbliżej z nim
związanych.

Karny życia codziennego króla, otoczenie, w którym dość często zjawiał się oczom
poddanych, tworzył zamek w Warszawie. Położony we wschodniej części placu

Zamkowego, dziś już niestety nie istniejący, budynek był w znacznej mierze
dziełem ojca króla, Zygmunta III, który rozbudował i upiększył dawną siedzibę

książąt mazowieckich. Zamek, zgodnie z ówczesnym stylem barokowym, tworzył
nieregularny pięcio-bok otaczający dziedziniec. Frontowa i główna część zwrócona

była ku zachodowi. Nad głównym wejściem wznosiła się Wieża ozdobiona barokowym
hełmem, przerywająca wielką płaszczyznę stromego dachu, widniejącego nad surową

i prostą fasadą frontową. Rogi głównej fasady ozdabiały niewielkie wieżyczki.
Cały budynek liczył około pięćdziesięciu izb, aczkolwiek zasadnicze mieszkanie

króla, mieszczące się w pół-nocno-wschodnim narożniku pałacu z widokiem na Wisłę
i jej wschodni brzeg, zajmowało jedynie siedem pokoi. Wobec gruntownej

przebudowy wnętrz, jakiej uległ pałac już w XVIII wieku, trudno sobie wyobrazić,
jak wyglądały pomieszczenia królewskie w epoce

280
Wazów. Tym trudniej jest odtworzyć je obecnie, kiedy z zamku po ostatniej wojnie

pozostały jedynie fundamenty. Sądząc jednak po zachowanych sztychach, wnioskując
na podstawie innych budowli z tych czasów, możemy przypuszczać, że komnaty

utrzymane były w stylu przypominającym dzisiejsze "Pod Ptakami" na Wawelu.
Ozdobę ich stanowiły pewnie ciężkie plafony z rzeźbionymi drewnianymi belkami,

kominki z mniej lub więcej szlachetnych kamieni, wreszcie arrasy, w których
lubował się zarówno Zygmunt III, jak i Władysław IV. Ozdobę ścian tworzyły

dodatkowo obrazy, zwłaszcza wielkie płótna malarza tych czasów Tomasza
Dolabelli, obrazujące wybrane momenty z panowania Zygmunta III. Jak się zdaje, w

najbliższym sąsiedztwie króla znajdowała się większa sala przeznaczona na

background image

posiedzenia senatu. Obok zaś pokoi królewskich łazienka z bieżącą wodą, budząca

zdumienie i podziw współczesnych.73
W gruncie rzeczy apartamenty króla przedstawiały się dość skromnie i na pewno

niewiele się różniły od apartamentów współczesnych magnatów w ich pałacach, kto
wie nawet, czy nie ustępowały okazałością niektórym z nich. Gdy chodzi o

rozmiary mieszkania królewskiego, to nie było ono obszerniejsze od mieszkania
zamożnego mieszczanina drugiej połowy XIX wieku w większych miastach

europejskich.
W czasie pobytu w stolicy znaczną część dnia zapewne poświęcał król zajęciom

związanym z jego stanowiskiem. Cytowany niejednokrotnie nuncjusz Vis-conti
stwierdza, że król umiał się zajmować sprawami publicznymi, "sam czyta

ważniejsze pisma odnoszące Się do nich i z nadzwyczajną łatwością na nie
odpisuje". Naturalnie zdanie to musimy odpowiednio rozumieć. Zgodnie z ówczesnym

zwyczajem monarcha dawał polecenia, jaką należy dać odpowiedź, a wystylizowanie
listów powierzał sekretarzom. W szczególnie zaś waż-

281
nych sprawach i przy listach pisanych po polsku zapewne sam je dyktowai. Znaczną

część dnia zajmowały królowi audiencje udzielane przewijającym się przez dwór
magnatom oraz posłom obcych państw.

Do ulubionych rozrywek monarchy należały przedstawienia operowe i teatralne,
utrzymywanej przez niego trupy muzyczno-śpiewaczej. Władysław, o czym świadczą

liczne źródła, interesował się przy tym zarówno wystawianymi sztukami, jak ich
wystawieniem, a więc stroną reżyserską i techniczną.

Przed wszyistkie jednak rozrywki przedkładał król polowanie. W czasie pobytu w
stolicy wyjeżdżał na krótko w okolice podmiejskie, by polować na mniejszą

zwierzynę, głównie na zające. Dopiero gdy miał więcej czasu do rozporządzenia,
zwłaszcza w czasie pobytu na Litwie, oddawał się z pasją, o ile mu tylko zdrowie

pozwalało, łowom na grubego zwierza, czyli dzika, niedźwiedzia czy też łosia.
Mobilizowano wówczas wielu myśliwych, jak i ludzi do nagonki. Być może, iż te

wielodniowe polowania przeprowadzane w lasach, nad jeziorami pozostawały w
związku z pragnieniem króla zetknięcia się z przyrodą, oderwania się od

normalnych zajęć.
Na pewno, zwłaszcza do roku 1637, a więc roku małżeństwa króla z Cecylią Renatą,

życie króla wypełniały również przygody erotyczne. Przedstawienie tej strony
życia królewskiego nie należy do rzeczy łatwych. Minęły już czasy renesansu,

kiedy to stosunkowo dość swobodnie mówiono o miłostkach królów. Obecnie w dobie
kontrreformacji życie erotyczne, zwłaszcza nie ujęte w ramy związków

małżeńskich, stanowiło dziedzinę wstydliwą, o której nie mówiło się zbyt wiele.
Najlepszym przykładem może być pamiętnik Albrechta Radziwiłła, słynne

Memoriale..., gdzie o tej stronie życia królewskiego mówi się jak najmniej i
najczęściej w sposób zawoalowany.

282
Jest rzeczą prawdopodobną, że pierwsze doświadczenia miłosne przeżył Władysław

jeszcze będąc królewiczem. Świadczą o tym dyskretne wzmianki Jerzego
Ossolińskiego w jego pamiętniku oraz bardziej wyraźne uwagi nuncjusza

Viscomtiego, który stwierdza, iż król "mógłby się liczyć do ludzi silnie
zbudowanych, gdyby zbytki młodego wieku nie nadwątliły mu sił fizycznych".

Objąwszy rządy w Polsce, Władysław dość wyraźnie nie spieszył się z małżeństwem,
traktując - jak się zdaje - tę sprawę jedynie jako zagadnienie polityczne.

Równocześnie jednak nie słyszymy o żadnym trwałym związku króla z kimkolwiek.
Sytuacja uległa nieoczekiwanie zmianie w roku 1634. W tymże roku jak wiemy, po

skończeniu wojny moskiewskiej, udał się król do Lwowa. Tu prawdopodobnie w
czasie przyjęć urządzanych na jego cześć przez mieszczan lwowskich poznał król

piękną mieszczkę Jadwigę Łuszkowską. O tym, że sympatia króla była w tym wypadku
trwalsza, świadczy fakt obsypania pięknej mieszczki licznymi darami, wreszcie

zabranie jej potem do Warszawy. Odtąd Jadwiżka, jak ją nazywano, przebywała dość
często przy królu. Widział ją w Gdańsku w roku 1636 sekretarz posła francuskiego

Ogier i zanotował w swym dzienniku dwie wiadomości, że kochanka królewska jest
"bardzo piękna" i "wielkiego również pełna uroku, o ciemnych oczach, włosach i

gładkiej ogromnie i świeżej cerze", oraz, że przy tym wszystkim pozostaje stale
pod strażą mężczyzn i niewiast. Nie oznaczało to naturalnie, by JadWiżka skazana

była na życie haremowe, albowiem z innej notatki tegoż Francuza dowiadujemy się,
iż kochanka królewska brała udział v? uroczystościach urządzanych przez

mieszczan gdańskich na cześć monarchy. Jeśli król otaczał ją strażą, to zapewne,

background image

by uchronić od ewentualnych ataków ze strony bardziej gorliwych katolickich

poddanych.74
283

Sytuacja ukochanej Władysława IV uległa poważnej zmianie, gdy na dworze
królewskim zjawiła się w drugiej połowie września 1637 roku Cecylia Renata,

oficjalna żona króla.
Młoda, dwudziestosześcioletnia wówczas małżonka królewska nie miała na tyle

powabu, by na stałe odciągnąć Władysława od Jadwiżki. Nie była wprawdzie
brzydka, ale na pewno i nie ispecjalnie ładna, a ponadto jak się zdaje, dość

szybko straciła urok młodości. Król ujrzał swą przyszłą żonę jeszcze przed
ślubem w zamku biskupów krakowskich w Iłży. Pierwsize wrażenie nie musiało być

korzystne, jeśli śledzący pilnie każde poruszenie monarchy dworzanie zauważyli,
że król wrócił z Iłży przed żoną do Warszawy "niezbyt wesoły".

Królowa zorientowawszy się rychło, jaką rolę odgrywa na dworze piękna dworka,
uzyskała na razie jedno - zgodę króla na usunięcie Jadwiżki z dworu. Władysław

istotnie wydał swą kochankę za byłego dworzanina Wypyskiego, któremu
równocześnie oddał w dzierżawę ulubione starostwo mereckie. Ponieważ król

odwiedzał niejednokrotnie Merecz, nasuwa się mimo woli przypuszczenie, iż nadal
utrzymywał stosunki ze swą kochanką. Na dworze krążyły nawet wieści, którym

wierzyła i sama królowa, że Jadwiżka, orientująca się w praktykach
czarodziejskich, rzuca od czasu do czasu urok na królową i wywołuje jej

cierpienie.
Oczywiście, ten nie zerwany stosunek króla z Jadwiżka nie mógł pozostać bez

śladu na pożyciu króla z żoną. Przez pierwszy rok po ślubie, kiedy Władysław na
pewno oczekiwał po żonie prawowitego potomka, a poza tym liczył, że jej osoba

ułatwi mu zbliżenie się do cesarza, stosunki miedzy małżeństwem układały się
dość poprawnie. Król godził się na interwencję królowej w różne drobne sprawy

państwowe. Dochody z posiadanych przez nią starostw, potem udział w opłatach
składanych przez urzędników przy uzyskiwaniu

284
godności do kasy królewskiej, zapewniły jej też poważny zysk. Jak się zdaje,

królowa miała duży wpływ na rozdawnictwo prowincjonalnych urzędów i dostojeństw.
Pożycie jednak między małżonkami poczęło rychło ulegać pogorszeniu. Na dworze,

jak to zwykle koło centrum władzy, kształtowały się grupy i koterie. Królowa,
gorliwa katoliczka, zbliżyła się do Jerzego Ossolińskiego i jego zwolenników, co

z kolei wpłynęło niekorzystnie na jej stosunki z cieszącym się dużym wpływem na
króla Adamem Kazanowskim. Ten ostatni jak się zdaje, z całą świadomością starał

się różnymi sposobami odsunąć króla od królowej, wygrywając ambicje Władysława,
by nie dać nad sobą panować kobiecie, w dodatku niekochanej.

Do ostrej rozgrywki między królem a królową, a równocześnie między rywalami o
łaskę monarchy, doszło w dwa lata po ślubie, w roku 1639. Okazji dostarczył fakt

opróżnienia się stanowiska marszałka dworu królowej po śmierci Maksymiliana
Przerembskiego. Ossoliński zaproponował na to miejsce znanego zelotę

katolickiego i stronnika Habsburgów Albrechta Radziwiłła, zdołał też pozyskać
aprobatę królowej, której może pochlebiało, że jej marszałkiem będzie magnat

pochodzący z książęcej rodziny. Tymczasem Kazanowski forsował na to stanowisko
Kaspra Denhoffa i nawet udało mu się przekonać króla. Za kandydatem tym

przemawiał niewątpliwie fakt, iż Denhoff, wywodzący się z inflanckich Niemców,
mówił dobrze po niemiecku. Królowa jednak nie chciała się zgodzić na jego

nominację, albowiem uważała go za stronnika Kazanowskiego, specjalnie jej
niemiłego człowieka. O przebiegu starcia pisano już parę razy w naszej

literaturze. Aby nie powtarzać rzeczy znanych, dodam, że nie pomogły płacze i
dąsy królowej, jej powoływanie się na pochodzenie oraz prawo decydowania o

nadawaniu urzędów na swym dworze. Podniecony przez Kazanowskiego król zmusił

285
żonę nie tylko do przyjęcia Denhoffa, ale w niedługi czas potem do odprawienia z

dworu jej ulubionej dworki pod pozorem rozsiewania nieprawdziwych plotek o
pożyciu królewskim.

Pewne polepszenie wzajemnych stosunków między małżonkami przyniosły urodziny
syna l kwietnia 1640 roku. Król przywitał ten fakt z wielką radością, widząc w

narodzonym potencjalnego następcę i tym samym utrwalenie dynastii. Dziecko
ochrzczono 15 kwietnia, dając mu imiona Zygmunt i Kazimierz. Następne lata

jednak przyniosły znowu pewne pogorszenie pozycji królowej. W maju zmarł

background image

forytowany przez nią prymas Jan Lipski, a niedługo potem jej kanclerz Mikołaj

Gniewosz, otrzymawszy biskupstwo kujawskie, opuścił dwór. Wiosną następnego roku
infantka polska, Anna Katarzyna Konstancja, jedyna z poważniejszych na dworze

królewskim postaci kobiecych, z którą w dodatku stosunki królowej układały się
dobrze, wyszła za neubur-skiego księcia Filipa Wilhelma i wyjechała za granicę.

Wreszcie w styczniu 1642 roku urodziła królowa nieżywą, nie donoszoną córeczkę.
Ten nieudany poród był niewątpliwie przeżyciem dla królowej. Jak się zdaje,

następne lata spędziła królowa w przeczuciu bliskiej śmierci. Świadczyłby o tym
fakt, że rozmawiając w tym okresie z Ossolińskim, troszczyła się o to, kto po

jej śmierci zaopiekuje się synem.75
Trzeba też przyznać, że i królowa winna była w pewnej mierze swej izolacji na

dworze. Mająca wysokie po- -. jecie o swej godności, uparta, niepotrzebnie psuła
sobie stosunki z. życzliwymi jej senatorami, zjawiającymi się częściej na

dworze. Tak najniepotrzebniej w świecie zraziła sobie życzliwego jej, ale
równocześnie skąpego Albrechta Radziwiłła, żądając od niego podwyższenia kwoty

dzierżawnej z Tucholi. W ten sposób, dla niewielkiej w gruncie rzeczy sumy 4000
złp, straciła przyjaznego jej człowieka.

286
Stosunkowo wcześnie spełniły się też ponure przeczucia Habsburżanki. ,,Roku 1644

dnia 24 marca - pisze królewski medyk Lettow - Najjaśniejsza Cecylia Renata,
Królowa Polska, Pand Moja Miłościwa, w Wilnie, jadowitą, obłożną gorączką

złożona, nieżywą porodziła królewniczkę. Snadź, że już od kilku dni umarła była;
ciałko miejscami nadpsowane, główka spłaszczona... W godzin trzy na świtaniu po

tym nieszczęsnym porodzeniu z wielkim nabożeństwem Panu Bogu ducha oddała."
Ciało królowej niedługo potem "dnia barzo dżdżystego z Wilna poprowadzono do

Warszawy, stamtąd do Krakowa na pogrzeb".
Jak .się zdaje, jeszcze za życia królowej, nie krępując się żoną, szukał

Władysław łatwych sukcesów, gdziekolwiek popadło. Znana księga skandali
szlacheckich, Liber chamorum Nekandy Trepki wymienia jakieś mieszczki, Szyclkową

z Wilna, Salamonównę z Grodna, z którymi król miał utrzymywać przelotne stosunki
oraz ludzi mających odgrywać rolę stręczycieli na dworze. Czy zostały jakieś

owoce tych przelotnych stosunków? Wiemy na pewno o jednym synu pozamałżeńskim
króla, mianowicie o Władysławie Komistantym Wazie, zwanym też Vasenau,

przebywającym jednak potem za granicą. Według niektórych był to nieprawy syn
króla i Jadwiżki Łuszkowskiej, która miała rzekomo zajść w ciążę zaraz po

opuszczeniu dworu królewskiego. Czy istotnie tak się rzecz przedstawiała, czy
istnieli jeszcze inni potomkowie monarchy, trudno odpowiedzieć. Na zawsze chyba

też pozostanie nie rozwiązane pytanie, czy znany Aleksander Leon Kostka
Napierski był czy też nie był synem królewskim. W każdym razie jednak to nie

uporządkowane życie erotyczne Władysława świadczy o jakiejś wewnętrznej pustce,
jakichś porażkach życiowych, o których król usiłował zapomnieć w objęciach

przygodnych kobiet.76
Gdy chodzi o otoczenie króla, należy przypomnieć,

287
że w chwili obejmowania tronu miał Władysław dość liczoną rodzinę, mianowicie

czterech braci przyrodnich i siostrę. Z braci, jak się wydaje, najżyczliwiej
odnosił się król do najmłodszego, wówczas osiemnastoletniego Aleksandra. Był to

młodzieniec zdolny, obiecujący i cieszący się sympatią tych, z którymi się
zetknął. Ale zarówno Aleksander, jak i jego starszy brat Jan Albert, biskup

krakowski i kardynał, zmarli w roku 1634. Tak więc przy życiu pozostali Jan
Kazimierz i Karol Ferdynand. Z Janem Kazimierzem, liczącym w roku 1640 już 31

lat, niespokojnym, drażliwym, zrażającym sobie ludzi, miał król najwięcej
kłopotu. Po wyjściu z więzienia francuskiego nieoczekiwanie zgłosił się on do

nowicjatu jezuitów we Włoszech, z którego szybko zrezygnował i postarał się o
przyznanie godności kardynalskiej, by w końcu wzgardziwszy również i kapeluszem

kardynalskim wrócić do Polski i tu natarczywie walczyć o rewindykację starostw,
które w czasie jego wędrówek zagranicznych zagarnęli inni. Będzie on drażnił

opinię szlachecką, zasiadając przy boku króla w czasie posiedzeń sejmowych, w
czym szlachta upatrywała jakieś zgłaszanie pretensji do tronu polskiego. Nic też

dziwnego, że stosunki między nim a królem nie układały się dobrze, i Władysław
niejednokrotnie skarżył się przed bliskimi na swego niespokojnego brata.

Młodszy królewicz, Karol Ferdynand, skupiony, pochłonięty przede wszystkim
sprawami gospodarczymi i administracyjnymi (był od roku 1625 biskupem

wrocławskim, a od 1641 płockim), sprawiał królowi znacznie mniej kłopotu. Na

background image

skutek dość wysokiego mniemania o swym pochodzeniu, nie miał on wielu przyjaciół

wśród magnaterii, nawet wśród duchowieństwa, chociaż jego tryb życia nie dawał
podstaw do nagany. Jako biskup płocki wszedł z czasem do senatu, jak się zdaje

jednak, król nie miał z niego pociechy. Karol Ferdynand nie interesował się
sprawami wielkiej poli-

288
I

'.f,, Y 'RE -G IN A
ANT

a 4
^nel Tea f r-o di I SL 6.RAK PVCA Ol TO5CWA .Al :S<rw

38. Karta tytułowa La regina Sant Orsola dedykowana królewiczowi Władysławowi

39. Marcin
roku 1634-vre477 Portret B./Strobla

40. Scena z Sant'Alesio; Rzym 1634 - inscenizacja prawdopodobnie G.
Berniniego. Typ sceny architektonicznej

l
tyki i nawet pytany przez brata o radę odpowiadał zdawkowymi uwagami. Pewną

sympatią zdobył sobie u drobnej szlachty mazowieckiej, której interesy popierał
u króla i której przedstawicieli utrzymywał na swym dworze. Z Władysławem

wszakże jego stosunki pozostały do końca chłodne.
Dość bliskie natomiast więzy łączyły króla z siostrą. Królewna interesowała się

żywo losami brata i w dużym stopniu uczestniczyła w jego sukcesach i porażkach.
Z czasem łagodziła nieporozumienia między królem a królową. Jak wiemy jednak

Anna Katarzyna Konstancja opuściła w roku 1642 na zawsze Polskę.77
Pozostałe otoczenie króla omówiłem pobieżnie i częściowo, przedstawiając

początki jego rządów. Z wymienionych wówczas dygnitarzy państwowych kilku zeszło
już ze świata. Prymas Wężyk oraz kanclerz Tomasz Zamoyski zmarli w roku 1638,

Jakub Zadzik w roku 1642. Z wybitniejszych senatorów i ministrów pozostali przy
życiu Stanisław Koniecpolski, hetman koronny i Albrecht Radziwiłł, kanclerz

wielki litewski, o których była już mowa.
Na miejsce zmarłych wysunęli się ci, których przedstawiałem wyżej jako

nowicjuszy, zaczyniających swą karierę państwową. Pierwsze miejsce wśród nich
zajmowali Jerzy Ossoliński i Adam Kazanowski.

Jerzy Ossoliński rozpoczął swą karierę przy boku Władysława od podskarbiego
nadwornego i rychło począł zdobywać coraz wyższe stanowiska. W roku 1636 został

wojewodą sandomierskim, w dwa lata później podkanclerzem, by wreszcie w roku
1643 otrzymać wielką pieczęć koronną i tym samym objąć najwyższą godność

urzędniczą w Rzeczypospolitej. Król od chwili objęcia rządów powierzał mu liczne
i odpowiedzialne funkcje oraz zadania, z których Ossoliński wywiązywał się

dobrze. Władysław wiedział, że w tym energicznym ambitnym i zdolnym człowieku
posiada pewnego po-

19 Władysław IV
289

moonika, dyskretnego polityka, męża stanu gotowego popierać go w staraniach o
wzmocnienie władzy monarszej.

Ludwik Kubala w pięknej monografii poświęconej Ossolińskiemu zarzuca mu, że
usiłował narzucać Polsce obce jej wzory rządzenia, niezgodne z polskim duchem

wolnościowym. Zarzut .ten nie wydaje się słuszny. Ossoliński przypuszczalnie
widziałby chętnie ograniczenie władzy i znaczenia szarych mas szlacheckich, do

których odnosił się z pewną dozą pogardy i lekceważenia. Na pewno jednak nie był
zwolennikiem absolutyzmu typu hiszpańskiego czy nawet francuskiego. Gdyby

decyzja zależała od niego ograniczyłby władzę izby poselskiej, wzmocnił
znaczenie senatu, zapewniłby większą swobodę działania królowi. Ale w żadnym,

wypadku nie myślał o łamaniu przywilejów szlacheckich, a tym bardziej o
zmniejszeniu roli swych kolegów, senatorów. W tym też pewnie leży przyczyn/a, że

w latach 1645-1646, w czasach forsowania przez króla planów wojny tureckiej,
widzianych niechętnie przez szlachtę i magnaterię, Ossoliński opuści swego

monarchę, który z goryczą porówna go wówczas z Judaszem.
Bliższym królowi, chociaż mniej zdolnym i mniej pracowitym od Ossolińskiego, był

serdeczny druh Władysława - Adam Kazanowski. Nie zapowiadał się na wielkiego
polityka czy męża stanu, nie żywił też tak daleko idących ambicji.

Charakterystyczne, iż zadowolił się otrzymanym w roku 1642 urzędem marszałka

background image

nadwornego. Król jednak mógł być pewien, że w każdej niemal sytuacji Kazanowski

będzie takiego samego zdania co on, że w razie potrzeby będzie słowem czy piórem
bronił stanowiska królewskiego. Kazanowski również odnosił się z pewnym

lekceważeniem do szlachty, ale w przeciwieństwie do Ossolińskiego gotów był
szlachtę trzymać krótko, wymagać od niej ofiar na wojnę. Szlachta -powiedział na

posiedzeniu senatu w roku 1641 - "w glę-
290

bokim pokoju wzbija się w pychę i czyni króla nieszczęśliwym". Toteż jestem
przekonany, iż Kazanowski poszedłby dalej niż Ossoliński za królem w jego

staraniach o wzmocnienie władzy.
Mimo na pewno szczerego przywiązania do Władysława nie miał skrupułów, gdy szło

o branie od niego materialnych dowodów wdzięczności, bez względu na to, czy
chodziło o nadanie dóbr, czy o kosztowne podarunki, cey też nawet o pieniądze. Z

czasem też zapewnił sobie Kazanoiwski poważne dochody, obracając je na wykwintne
i bogate otoczenie. Pałac jego, z którego do dnia dzisiejszego ocalały jedynie

resatki fundamentów, był według zapewnień współczesnych okazałą budowlą,
mieszczącą w swym wnętrzu bogatą galerię dzieł sztuki, przede wszystkim obrazów.

W tym wspaniałym otoczeniu umiał marszałek nadworny zachowywać się dostojnie,
zgodnie z wymaganiatmi ówozesnej etykiety, bywały jednak chwile, kiedy zagrzany

trunkiem awanturował się i wrzeszczał, budząc pełne zgorszenia zdziwienie
obecnych. Fakt, że ten zdolny i zamożny człowiek pozostawał w stałej

nieprzyjaźni z Ossolińskim, zapewne nie ułatwiał królowi życia.
Z senatorów, przebywających często na dworze i cieszących się zaufaniem króla,

należy jeszcze wymienić Gararda Denhoffa, starostę kośoierzyńskiego, od roku
1642 kaszitelana gdańskiego, zaś od roku 1643 wojewodę pomorskiego. Ten były

oficer, towarzysz młodości Władysława, z pochodzenia Niemiec inflancki i
protestant, cieszył się sympatią swego władcy, który chętnie polecał mu różne

misje. Z czasem wyrobił się na specjalistę do spraw morskich i północnych.
Wychowany poza granicami Polski, niezbyt dobrze władał językiem polskim.

Otrzymawszy później stanowisko marszałka dworu królowej Marii Ludwiki, budził
śmiech otoczenia, gdy ostrzegał tłoczących się koło królowej dworzan słowami:

"Nie łaźcie, Waszmoście na
291

królową. Król JM. się o to gniewa, kiedy Waszmoście łazicie na królową." Nic
dziwnego, że bywały i obrotny Krzysztof Opaliński zarzucał mu "grubość jakąś

olen-derską", czyli po prostu obyczaje raczej mieszczańskie niż szlacheckie.
Przeglądając protokoły senatu, dowiadujemy się, że obok wymienionych senatorów

często przebywali ponadto przy królu Kasper Denhoff wojewoda sieradzki, mniejsi
pieozętarze: Aleksander Trzebieński, Andrzej Leszczyński, marszałek wielka

koronjny Łukasz Opaliński oraz kanclerz litewski Albrecht Radziwiłł. Wśród nich
dość poważną rolą odgrywał Opaliński, pilnujący jako 'marszałek koronny porządku

na dworze. Gdy chodzi natomiast o znanego nam Albrechta Radziwiłła miał on na
uwadze przede wszystkim interesy swej rodziny i Kościoła katolickiego. Kapryśny,

skąpy sprawiał nieraz królowa kłopoty, w grumcie rzeczy jednak mógł Władysław
liczyć na jego życzliwość.

Zbyt wiele miejsca zajęłoby wyliczanie wszystkich dworzan, urzędników
królewskich, spowiedników czy kaznodziei. Zainteresowanych odsyłam do mej pracy

Na dworze Władysława IV. Uważam jednak za konieczne poświęcenie paru słów
licznej stosunkowo grupie obcokrajowców, przebywających na dworze królewskim i

cieszących się dość dużymi względami władcy.
Wśród nich na pierwszym miejscu należy wymienić ojca Waleriana Magni, kapucyna i

dyplomatę w służbie cesarza. Właściwe jego imię było Maksymilian. Urodził się w
roku 1586 w Mediolanie, wychowywał zaś od wczesnej młodości w Czechach. Dzięki

temu władał językiem włoskim, czeskim, niemieckim, nie mówiąc naturalnie o
łacinie. W roku 1602 wstąpił do zakonu kapucynów, studia teologiczne skończył w

roku 1609. Zakon, do którego wstąpił, stanowił zreformowany odłam zakonu braci
mniejszych i zawdzięczał swe powstanie niejakiemu Matteo de Bascia (1528). Po

prze-
292

szło stu latach istnienia cieszył się w dalszym ciągu dużym powodzeniem i
odgrywał poważną rolę, pozyskując dla Kościoła biedniejsze warstwy ludności

miejskiej.
Równocześnie jednak w pierwszej połowie XVII wieku odkryto, że ubrani w bure

habity, niepozorni mnisi nadają się świetnie do załatwiania ważnych

background image

niejednokrotnie spraw politycznych, zwłaszcza tych, które chciano osłonić

tajemnicą. Toteż w tym właśnie czasie spotykamy się z dość poważną liczbą
mnichów tego zakonu parających się polityką bądź w charakterze doradców

politycznych ważnych osobistości, bądź wręcz dyplomatów, kręcących się po obcych
dworach. Wystarczy tu wymienić słynnego ojca Józefa (du Tremblay), prawą rękę

potężnego kardynała Richelieu, ojca Jacka (hrabiego Frederigo Natta) doktora
obojga praw, znanego dyplomatę z czasów wojny trzydziestoletniej. Do tej

kategorii mnichów należał ojciec Walerian, który zjawił się jeszcze z początkiem
panowania Władysława na dworze królewskim w charakterze dyplomaty cesarskiego i

rychło pozyskał sobie zaufanie króla. Obserwujemy dość charakterystyczne dla
tego okresu zjawisko. Ojciec Walerian, chociaż pozostawał w służbie cesarskiej,

załatwiał równocześnie różne ważne sprawy polityczne na zlecenie króla
polskiego. Jak dalece Władysław cenił tego zakonnika, świadczy fakt, że z czasem

popierał go na dworze papieskim w celu zapewnienia mu paliusza kardynalskiego.78
Ojciec Walerian zaproteguje potem u króla swego brata Franciszka, pułkownika w

służbie cesarskiej, który też, pozyskawszy sobie względy Władysława, będzie dla
niego załatwiał •ważne sprawy polityczne za granicą. Z czasem zjawi się na

dworze królewskim niejaki Wolfgang Baudissin, Niemiec, pochodzący z Łużyc,
obdarzany również zaufaniem monarchy. Odegra on dość poważną rolę przy wysiłkach

króla, podej-

293
mowanych w celu pozyskania sobie przychylności króla duńskiego Chrystiana IV. W

tej grupie ludzi zasługuje jeszcze na uwagę Giovanni Tiepolo, poseł Wenecji,
który później zasłynie jako współorganizator planów wojny z Turcją w latach

1645-1646.
Skłonność króla do posługiwania się w swej politycznej działalności

cudzoziemcami, nawet dopuszczanie ich do tajemnic państwowych, sama w sobie nie
byłaby jeszcze naganna. Wszak ostatecznie postępowali tak w mniejszym czy

większym stopniu prawie wszyscy ówcześni władcy europejscy. W specjalnej jednak
sytuacji, jaka wówczas istniała w Polsce., ta skłonność groziła niebezpiecznymi

konsekwencjami. Pierwsza połowa XVII wieku to okres wzrostu poczucia narodowego
w szerokich kręgach szlachty, to okres pierwszych objawów ksenofobii pogłębionej

jeszcze różnicą ustrojów w Polsce i na zachodzie. Szlachta, a w pewnym stopniu
magnateria, patrzyła na obcych doradców króla ;z 'niechęcią, widząc w nich

potencjalnych ab-solutystów, skłaniających króla do wzmocnienia swej władzy.
Zażyłe stosunki łączące ich z królem budziły u Polaków poczucie zazdrości, że

ludzie ci, przybyli z zewnątrz, a nie oni posiadają klucz do najgłębszych
tajemnic królewskich. Wystarczy tu przypomnieć, iż nawet, jak się zdaje,

pochodzący z nieszlacheckiej rodziny biskup przemyski Paweł Piasecki, pisząc
jeszcze za życia Zygmunta III memoriał polityczny, nie miał dość słów, by

potępić dopuszczanie cudzoziemców do tajemnic państwowych i mimo wszelkich
zastrzeżeń zgłaszanych pod adresem Hiszpanii czy Rosji widział główną przyczynę

potęgi obu krajów w tym, że nie dopuszczają one cudzoziemców do spraw
państwowych. Nic dziwnego też, iż w kołach szlacheckich poczęły się z czasem

odzywać słowa krytyka pod adresem króla, słuchającego zbytnio cudzoziemców - i
co trzeba przyznać - w pewnym stopniu usprawiedliwionej.

'294
Wszak wspomniany ojciec Walerian był z'jednej strony członkiem potężnego zakonu,

nie posiadającego nawet wówczas w Polsce swego klasztoru, i w dodatku dyplomatą
.w służbie cesarza, a brat jego Franciszek, człowiek w gruncie rzeczy bez

ojczyzny, wojskowy w służbie cesarza, z czasem przez tegoż cesarza został
postawiony w stan oskarżenia. Jego działalność jako dyplomaty polskiego nie jest

bez zarzutu, a naj-życzliwszy mu historyk polski, pisząc o zgłaszanych przez
innych historyków podejrzeniach, iż Franciszek Magni zdradzał wręcz swego

protektora, może jedynie stwierdzić, że oskarżenia te wydają mu sią "nieco
przesadzone". Tiapolo pozostawał w służbie rzeczypospolitej weneckiej i jej

interesy przede wszystkim musiał mieć na oku. Baudissin zaś był po prostu
kondotierem przerzucającym się kolejno od służby Sasom do służby Szwedom, by

wreszcie utknąć na służbie u króla polskiego. Nie ma się więc czemu dziwić
szlachcie, tym bardziej że w gruncie rzeczy nie była o/na w tej niechęci do

obcych w Europie całkowicie osamotniona.
By zamknąć rozważania o otoczeniu króla, wspomnę jeszcze, nie bawiąc się w

szczegółowe wyliczanie, iż król - jak się zdaje - nie ulegał wpływowi kaznodziei

background image

i spowiedników. Wśród nich na pierwszy plan wybijali się: Maciej Sarbiewski,

wybitny poeta i kaznodzieja, zmarły w roku 1640, i Fabian Birkowski, "następca
Skargi", zmarły cztery lata wcześniej. Pod koniec panowania króla zjawił się na

dworze nowy kaznodzieja Stefan Wydżga, który później zrobi karierę duchowną i
zostanie biskupem.

Obok tych duchowych opiekunów króla poważną rolę wobec stale słabego zdrowia
królewskiego odgrywali jego lekarze. Naturalnie nie można tu mówić o roli

politycznej. Władysław jednak odnosił się do nich z dużym zaufaniem i
wynagradzał sowicie. Gdy chodzi o dostęp do osoby króla to, jak wynika z

pamiętników
295

Lettowa, łatwiej im było kontaktować się z monarchą niż niejednemu dygnitarzowi.
Wśród medyków królewskich na uwagę zasługuje Paweł Kleofas Podcho-cimski,

pochodzący z Prus Królewskich, Maciej Vor-bek Lettow, przedstawiciel
niemieckiej, ale całkowicie spolszczonej rodziny szlacheckiej, wywodzącej się z

lęborskiego powiatu, wreszcie Jan Kasper Kraft, który według świadectwa Lettowa,
nie wiadomo zresztą czy na pewno, przez zastosowanie zbyt radykalnego lekarstwa

spowodował przedwczesną śmierć króla.

BLASKI I CIENIE KRÓLOWANIA

poprzednich rozdziałach zaznajomiliśmy się z zewnętrzną i wewnętrzną polityką
Władysława w latach 1632-1641, z jego charakterem oraz najbliższym otoczeniem.

Czas chyba z kolei omówić zarówno sytuację, jak i codzienne zajęcia króla,
zwłaszcza te które przeciętny obywatel państwa określał mianem królowania.

Wchodziłyby tu w grę wszystkie czynności związane nierozłącznie z władzą
królewską.

Gdy chodzi o pozycję króla w państwie, to poza zasadniczymi prawami
określającymi jego władzę oraz możliwości działania, uwarunkowana była ona w

dużej mierze od stopnia niezależności finansowej, z której korzystał. Dlatego
też w pierwszym rzędzie zajmiemy się omówieniem bazy materialnej króla,

rozchodami i przychodami skarbu dworskiego, wówczas, jak wiemy, już oddzielonego
od skarbu państwowego.

Dokładne podanie dochodów i rozchodów skarbu królewskiego, wobec zaginięcia
większości ksiąg skarbowych do tego okresu, nie należy do rzeczy łatwych. Na

szczęście dysponujemy paru zestawieniami budżetu królewskiego, przedstawianymi
na sejmach przez podskarbich posłom. Zazwyczaj jednak, co stwarza duży kłopot,

podają one sumy różniące się od siebie, a poza tym są najczęściej tendencyjne,
albowiem w interesie króla leżało przekonanie szlachty, że dochody jego są nikłe

i nie wystarczają na opędzenie istnieją-
297

cych wydatków. Toteż według niektórych zestawień skarb królewski cierpiał na
chroniczny deficyt. Czytelnik zapewne musi się dziwić, w jaki sposób król mógł w

ogóle działać i egzystować. Dodajmy, iż pewne kategorie dochodów monarchy nie
były w ogóle księgowane, albowiem trafiały bezpośrednio do szkatuły królewskiej,

w związku z czym nie wykazywano ich w zestawieniach. Wreszcie omawiając sytuacją
skarbu królewskiego, musimy pamiętać o częstych i gwałtownych wahnięciach

bilansu, zarówno po stronie dochodów, jak i wydatków. Stąd też wielkie
stosunkowo różnice między zestawieniami rachunkowymi pochodzącymi z

poszczególnych lat.79
Pamiętając o tych wszystkich zastrzeżeniach, spróbujmy z kolei ustalić dochody

skarbu królewskiego. Według wybitnego znawcy skarbowości polskiej, Romana
Rybarskiego, skarb królewski był przede wszystkim zasilany dochodami z ceł, żup

i ekonomii królewskich. Znane mi zestawienia podają wszakże różniące się między
sobą kwoty przychodów. Ostatecznie jednak bez większego trudu można ustalić dość

wiaro-godne przeciętne. Tak więc cła dawały rocznie około 130 000 złp, żupy 150
000, ekonomie 230 000 - - w sumie blisko 510 000 złp.

Poza tym trzeba jeszcze wspomnieć o dość poważnej kwocie, jaką uzyskiwał skarb
królewski ze starostw niegrodowych. Według odpisu zestawienia z czasów Jana

Kazimierza, dochody z nich wynosiły mniej więcej 750 000 złp, z czego trzy piąte
otrzymywał król. Ponieważ jednak wpływy z tego źródła nie osiągały na pewno

planowanej wysokości, ustalmy sumę dochodów nie na 450 000, jakby wypadało z
obliczeń, ale 300 000 złp. Dodajmy, że z taką właśnie kwotą, jako dochodem

uzyskiwanym przez skarb królewski ze starostw, spotykamy się w znanych

background image

zestawieniach z czasów Władysława IV.80

298
Na tym jednak nie wyczerpywały się wpływy -do skarbu królewskiego. By uzyskać

pełny bilans należy jeszcze uwzględnić dwa źródła dochodów - - palowe gdańskie i
opłaty pobierane przez króla przy mianowaniu nowych urzędników. Z palowego

otrzymywał król co najmniej 100 000 złp rocznie, z opłat zaś przy nominacjach,
szacując je bardzo ostrożnie, a więc o połowę niżej, niż to przyjmuje poseł

francuski, uzyskiwał pewnie tyleż samo.
Oprócz dochodów z Korony należy jeszcze doliczyć wpływy z Litwy. Trzeba

przyznać, że ta dziedzina skarbowości królewskiej przedstawia się wyjątkowo
niejasno. Prawdopodobnie uzyskiwał stąd król jedynie opłaty z dóbr i ceł.

Szacując je bardzo ostrożnie, przyjmiemy, że z Litwy otrzymywał około 300 000
złp. Pełne więc zestawienie dochodów królewskich przedstawiałoby się

następująco: cła, żupy i ekonomie z Korony dawałyby rocznie 510 000 złp,
starostwa z Korony 300 000, palowe gdańskie 100 000, opłaty wnoszone przy

nominacjach 100 000, wpływy z Litwy 300 000. W sumie więc l 310 000 złp.
Tak więc dochody skarbu królewskiego za Władysława IV były prawie dwukrotnie

wyższe od tych, które przyjmował niegdyś Wiktor Czermak w studium o dworze tegoż
króla.

Oceniając wpływy skarbu królewskiego na około półtora miliona złotych, musimy
pamiętać, że w pewnych latach były one znacznie większe. Na przykład w roku 1636

Gdańsk podarował królowi, jak widzieliśmy, ponad 400 000 złp, a Królewiec około
200 000. W latach czterdziestych skarb państwowy za zgodą sejmu pokrył długi

królewskie w wysokości około dwu i pół miliona złotych. Innymi słowy, w czasie
panowania Władysława IV niespodziewane "zastrzyki" dla skarbu królewskiego

wyniosły w przybliżeniu trzy miliony złotych.
Wysokość jednak tych dochodów królewskich można

299
Ill

dopiero ocenić, zestawiając je z normalnymi wydatkami króla. Tu jednak czeka nas
pewna niespodzianka. Na podstawie zestawienia sporządzonego po śmierci Zygmunta

III wyglądałoby, że normalne wydatki króla wynosiły około 450 000 złp. Tym samym
dochody byłyby prawie trzykrotnie wyższe niż rozchody. W takim razie powstaje

pytanie, dlaczego skarb królewski, szczególnie za panowania Władysława IV,
cierpiał chronicznie na brak pieniędzy.

Zanim jednak spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie, należy rozpatrzyć wysokość
wydawanych kwot. Według zestawienia cytowanego wyżej na kuchnię królewską szło

rocznie 110 000 złp, na korzenie 10 000 złp i na wina 20 000 złp. W sumie więc
około 140 000 złp. Kwota la może się nam wydawać nieco wygórowana, musimy jednak

pamiętać, że wśród zatrudnionych na dworze ludzi poważna część otrzymywała siwe
pensje w postaci pożywienia "in natura" czy też już przerobionego przez kuchnię.

Drugą ważną pozycję rozchodów królewskich stanowiła stajnia, która w związku z,
częstymi podróżami całego dworu musiała być odpowiednio liczna. Opierając się w

dalszym ciągu na zestawieniu wyżej cytowanym, trzeba przyjąć, że rocznie
kosztowała ona około 50 000 złp. Takaż sarna kwota szła na opłacenie barwy,

czyli ubioru zarówno służby dworskiej, jak i gwardii. Najwięcej, bo 150 000 złp,
pochłaniały pensje dla urzędników i dworzan oraz służby i wojska. Po zsumowaniu

wszystkich wymienionych pozycji uzyskujemy 390 000 złp. w
Do tej kwoty dochodzą jeszcze dalsze wydatki, podane tu mniej więcej zgodnie z

obliczeniem podskarbiego koronnego Jana Mikołaja Daniłowicza. A więc na
posłanników z Ustami, komorników i kozaków około 8000 złp, na utrzymanie posłów

cudzoziemskich przeciętnie 10 000 złp, na opłacenie posłów przybywają-
300

cych na sejm 5000 złp, na różne drobne wydatki 6000, wreszcie na jałmużny około
4000 złp. Zsumowawszy te pozycje uzyskujemy 33 000, po zaokrągleniu 35 000 złp.

Gdy dodamy je do podanych wyżej 390 000 złp otrzymujemy około 425 000 złp,
inaczej blisko pół miliona złotych, co odpowiada ogólnej sumie wydatków

królewskich wymienianych w zestawieniach.
Naturalnie musimy pamiętać, że kwota ta ma jedynie wartość orientacyjną i na

pewno była niejednokrotnie znacznie nawet przekraczana. Wystarczyło na przykład,
że w danym roku odbyła się jakaś uroczystość w rodzaju wesela królewskiego, by

wydatki wzrosły nieoczekiwanie. Tak na przykład wesele królewskie w roku 1637
kosztowało około 135 000 złp. 82 Oczywiście tego rodzaju uroczystości nie

zdarzały się często, już jednak samo przyjęcie jakiegoś przejeżdżającego księcia

background image

krwi, ważniejszego posła, sprowadzało znaczny wzrost wydatków. Dość powiedzieć,

że na przyjęcie posła francuskiego, który miał przybyć do Wilna z okazji
wręczenia królowi Orderu Św. Ducha, przewidziano wydatki dochodzące do 50 000

złp.
Poza tym należy pamiętać jeszcze o jednym. Wśród wielkiej liczby ludzi

wieszających się przy dworze nie brakowało ordynarnych wydrwigroszy, jednostek,
które przy sposobności usług na dworze szukały korzyści "per fas et nefas"

(wszelkimi środkami). Stąd też niejednokrotnie planowane wydatki poważnie
przekraczano wskutek nieuczciwości ludzkiej. Król i jego najbliżsi doradcy

zdawali sobie dobrze sprawę, iż na dworze nie brak takich, "którzy nieuczciwie
obchodzili się z JKMcią" i narażali go na "nieopatrzne rozchody". Stąd też

ludzie uczciwi byli, że tak powiem, ,,pilnie poszukiwani". Gdy w roku 1647 miano
przyjąć posła francuskiego w Wilnie, król zlecił tę sprawę swemu lekarzowi

Vorbekowi Lettowowi, wiedząc wiele o jego ,,rządzie dobrym gospodarskim" i
spodziewając Się, że

301
równie gospodarsko, uczciwie będzie się obchodził z powierzonym mu groszem

królewskim. 83
Wreszcie, o czym należy pamiętać, Władysław IV miał szeroką rękę, potrafił i

chciał wydawać pieniądze. Toteż każda niemal okazja była dobra, by zabłysnąć
szczodrobliwością monarszą. Tak na przykład ulubieniec królewski Adam Kazanowski

z racji swego ślubu z Elżbietą Słuszczanką otrzymał piękny złocisty puchar, a w
nim przekaz na 20 000 złp. Podobnie hojnie występował monarcha i przy innych

sposobnościach. Specjalnie wiele wydawał na swą ulubioną rozrywkę - operę. Tu
kwoty na ubiory, scenerię, urządzenia techniczne szły w dziesiątki tysięcy.

Niemożliwe do skontrolowania, ale niewątpliwie wysokie były też wydatki związane
z erotycznymi przygodami króla. W wyniku tego wszystkiego, mimo znacznych

dochodów, skarb królewski świecił niemal ciągle pustkami.
W tej sytuacji sprawa zapewnienia dlań odpowiedniego kredytu stała się poważnym

zagadnieniem. W warunkach feudalnych naturalnie zaciągano dług głównie u
jednostek. Istotnie, skarb królewski szukał kredytu u kogo tylko mógł, stąd też

lista ludzi, u których się król zadłużał, była pokaźna i obejmowała
przedstawicieli wszystkich stanów. Z łatwo zrozumiałych powodów brakowało na

niej jedynie chłopów. Najwięcej pożyczek udzielali królowi mieszczanie bogatych
miast pomorskich, Gdańska i Torunia, potem mieszczanie warszawscy, stosunkowo

mało natomiast Żydzi, ale jak się zdaje głównie dlatego, że przy różnych
okazjach wyduszano od nich poważne kwoty tytułem gratyfikacji dla króla. Tak na

przykład w roku 1636 za prawo przyznania im wolności osiedlania się w Warszawie
zapłacili królowi pokaźną kwotę 150 000 złp.

Ogólna sytuacja skarbu królewskiego uległa dość znacznemu pogorszeniu gdzieś
około połowy panowania Władysława, czyli 1641 roku. Złożyło się na to

302
wiele przyczyn. Jak wiemy, zaciągnął król poważne pożyczki u kupca gdańskiego

Hewla na wystawienie floty. Potem w roku 1637 przyszły poważne wydatki związane
z małżeństwem króla. Niemało kosztowała podróż monarchy do Baden, jak również

kolejne zjazdy z elektorem oraz konieczność 'zapłacenia Jerzemu Wilhelmowi za
zorganizowaną przez niego wyprawę Botha. Wszystko to spowodowało bardzo złą

sytuację skarbu. Możliwe, że do tego przyczyniły się jakieś zaległości w
wypłatach z normalnych źródeł dochodu. W każdym razie już pod koniec grudnia

1639 roku dochodziło do wypadków, że po prostu w kuchni królewskiej nie było co
włożyć w garnki i dworzanie musieli iść pożywić się na miasto u znajomych

mieszczan lub w gar-kuchniach, dla króla zaś gotowano byle co. Z czasem stali
dostawcy kuchni poczęli odmawiać zaopatrywania w towary inaczej jak za gotówkę.

W tej sytuacji jako poręczyciel, a właściwie jako zaciągający pożyczkę, wystąpił
szafarz królewski Szymon Białecki. Widocznie cieszył się on zaufamiem u kupców

lub też posiadał jakiś majątek, na którym można było dochodzić długu. Skoro
jednak kwota zaciągnięta przez wiernego szafarza doszła do 145 000 złp,

cierpliwość kupców wyczerpała się i Białeckiego pozwano przed sąd. Wówczas
jednak wystąpił w obronie wiernego sługi król i 22 kwietnia 1641 roku wystawił

asekurację, w której z jednej strony zobowiązał się z czasem uregulować
należność, z drugiej zaś brał w obronę Białeckiego: onego "względem takich

długów na potrzebę kuchni naszej zaciągnionych od wszelkich prawnych trudności i
postępków... eliberować i zastąpić królewskim naszym słowem obiecujemy".

Wreszcie król zmuszony był zwrócić się do szlachty o pomoc finansową. Sprawa

background image

spłacenia długów, dochodzących wówczas do kwoty 4 448 000 złp, stanęła najpierw

na sejmie 1642 roku, ostatecznie jednak została
303

załatwioma na sejmie 1643 roku. Wówczas to, dzięki na ogół życzliwemu stanowisku
szlachty i poparciu senatorów, uchwalono poczwórne podymne, co przy równoczesnym

opodatkowaniu Litwy mogło dać około 3 milionów złotych. Uchwalona w tej sprawie
konstytucja zastrzegła, że na przyszłość Rzeczpospolita nie będzie płaciła

długów królewskich.
Przy tej sposobności sporządzono zestawienie wierzycieli królewskich, dziąki

któremu dowiadujemy się, kto pożyczał królowi większe kwoty. Byli to: Jerzy
Hewel, kupiec gdański - l 255 105 złp, Jakub Jacob-son, przedsiębiorca menniczy

z Gdańska - 648 299, Jan Mikołaj Daniłowicz, podskarbi koronny - 508 155, Anna
Katarzyna, siostra króla - 137 880, Karol Ferdynand, biskup wrocławski - 169

014, Piotr Forbus, kupiec toruński - 262 161, Jan Wizemberg, dzierżawca olbory -
118 000, Strubicz, kupiec warszawski • 99 307. 84

Jak widzimy z tego zestawienia, król pożyczał, gdzie mógł i'nie tylko u obcych,
ale nawet u swej rodziny, przy czym należy pamiętać, że lista obejmuje jedynie

poważniejszych wierzycieli. Wśród nie wymienionych nie brak i Żydów, aczkolwiek
ogólna suma pożyczona przez nich nie przekraczała 100 000 złp. Uderzające jest

iż król winien był dość poważne kwoty swej gwardii w konsekwencji zalegania z
wypłatą żołdu. Również swym ulubionym śpiewakom nie wypłacił ponad 65 000 złp.

Badając poszczególne pozycje długów królewskich, przekonujemy się, że powstały
one niejednokrotnie na skutek wypłacania ze szkatuły królewskiej należności,

które w normalnej sytuacji winny być pokryte ze skarbu państwowego. Wystarczy
powiedzieć, iż na samą flotę wydał król ponad milion złotych. Tak więc, gdy

chodzi o prywatne wydatki królewskie, nie przekraczały one 3 milionów złotych.
304

Sumując nasze uwagi na temat sytuacji materialnej króla, musimy stwierdzić, że
obiektywnie rzecz biorąc, nie była ona zła. Poza tym trudno twierdzić, by

Rzeczpospolita nie dbała o swego władcę, jak to sądzili niektórzy historycy.
Gospodarny i 'Oszczędny król opędziłby z dochodów skarbu królewskiego bez trudu

wszystkie konieczne wydatki. Oczywiście nie można porównywać dochodów króla
polskiego z dochodami władcy absolutnego, i to jeszcze królującego w znacznie

zamożniejszym państwie, jak na przykład Ludwik XIV.
Trudności i kłopoty finansoiwe Władysława wypływały z dwu źródeł. Z

niegospodarności, czy wręcz skłonności króla do rozrzutności, oraz z nie
uporządkowanej należycie gospodarki feudalnej. Wystarczy bowiem przyjrzeć sią

gospodarce polskich magnatów, i to tych najzamożniejszych, jak Krzysztof
Radziwiłł, Władysław Dominik Zasławski, by przekonać się, że i oni znajdowali

się czasem w kłopotach finansowych i na opędzenie swych normalnych wydatków
musieli zaciągać długi w wysokości nieraz paru tysięcy złotych. Na podstawie

dokładnej pracy, Marcelina Defourneaux dowiadujemy się, że i dwór władcy
Hiszpanii, monarchy dysponującego przecież kopalniami srebra w Ameryce, cierpiał

niejednokrotnie niedostatek tak iż w pewnych momentach królowej było "brak
wszystkiego, nawet chleba", a król, który w okresie postu lubił jeść ryby,

musiał się zadowalać jajkiem.85
Przedstawiwszy sytuację materialną Władysława, możemy przejść do jego czynności

państwowych. Jak wiadomo, do najpoważniejszych funkcji władcy Rzeczypospolitej
należał jego udział we władzy sądowniczej i ustawodawczej. Gdy chodzi o pierwszą

z nich, król poświęcał jej najwięcej czasu w czasie sejmu, zasiadając w tak
zwanych sądach sejmowych, sądzących najpoważniejsze przekroczenia, w tym też

zdradę stanu. Toteż, kiedy szlachta obradowała w izibie poselskiej,
20 Władysław,' "'

Władysław najczęściej zasiadał w sądach. Poza tyn. uczestniczył jeszcze w
specjalnej odmianie sądów asesorskich, czyli sądach relacyjnych, w których

miedzy innymi rozstrzygano spory między unitami i dyzuni-tami.
Gdy chodzi o udział króla w pracach sejmu, to jak widzieliśmy wyżej, polegał on

na zasiadaniu razem z obu izbami wspólnie na początku i na końcu obrad. Na
początku wysłuchiwał długich przemówień senatorów, pod koniec musiał dopilnować

uchwalenia konstytucji. Od tej zasady bywały wyjątki. Zdarzało się, że posłowie
zgłaszali się do króla z postulatami lub zapytaniami, na które należało

odpowiedzieć. Z normalnych posiedzeń sejmowych najcięższe, ze względu na stan
zdrowia króla, były posiedzenia końcowe, niejednokrotnie trwające i całą dobę.

Zdarzało Się przecież, że chorego Władysława wnoszono na łóżku do izby, gdzie

background image

leżąc asystował obradom. W latach 1632-1648 odbyło się 16 sejmów, przy czym w

pewnych latach jak na przykład w roku 1635 i 1637, zwoływano dwa sejmy.
Posiedzenia senatu odbywały się znacznie częściej, ale trwały krócej i nie

męczyły tak króla. Trudno jest ustalić liczbę zebrań senatu w czasie panowania
Władysława IV. W latach od roku 1641 do połowy 1645, dla których dysponujemy

stosunkowo dokładnymi danymi, było 35 posiedzeń. Oznaczałoby to, że w ciągu roku
odbywano 9-10 zebrań.

Na "senatus consilia" przybywało czasem jedynie kilku, a czasem kilkudziesięciu
senatorów. Zależało to naturalnie od miejsca, gdzie odbywało się posiedzenie

oraz od tego, czy załatwiano na nim ważne, czy też mniej ważne sprawy. Najwięcej
senatorów zjawiało się, rzecz oczywista, na posiedzeniach w okresie trwania

sejmu. Tok obrad wyglądał mniej więcej w ten sposób. Kanclerz czy też
podkanclerzy podawali punkty, nad

306
którymi miano obradować, po czym senatorowie wypowiadali swe zdanie w krótszych

bądź też dłuższych przemówieniach. Na końcu głos zabierał król, i nie związany w
tym wypadku większością głosów, decydował jak ostatecznie należy postąpić. Od

chwili wprowadzenia zwyczaju protokołowania posiedzeń oraz przestrzegania
obowiązku zdawania z nich sprawy w izbie poselskiej swoboda decyzji królewskiej

uległa faktycznemu, chociaż nie prawnemu ograniczeniu. Król bowiem, podejmując
jakąś decyzję wbrew przytłaczającej większości senatu, narażał się na zarzut

samowolnych rządów.
Zwyczaj protokołowania posiedzeń senatu wprowadzono dopiero od roku 1638.

Początkowo notowano streszczenia wypowiedzi wszystkich senatorów, później
jedynie propozycję kanclerza i konkluzję królewską. Senatorowie jednak

akceptujący wniosek podpisywali protokół. Zebrania senatu odbywały się w miejscu
chwilowego pobytu króla, nawet poza granicami państwa. Senatorów zwoływał

imiennie przez swych urzędników król, ale zasadniczo każdy z nich miał prawo
brać udział w odbywającym się posiedzeniu senatu. Trwały one różnie, najczęściej

parę godzin, czasem jednak parę dni. 86
Poza oficjalnymi zebraniami stykał się król niejednokrotnie z senatorami na

prywatnych audiencjach, odbywających się bądź na życzenie króla, bądź na prośbę
poszczególnych senatorów. Istniał poza tym zwyczaj, że przybywający na jakiś

czas do stolicy senator składał mu powitalną i pożegnalną wizytę. Jedną z
ważnych przyczyn, dla których zjawiali się u króla, była chęć uproszenia dla

siebie czy też dla swych protegowanych różnego rodzaju godności.
Łączy się z tym sprawa ważna, to jest mianowanie urzędników. O znaczeniu

nominacji na najwyższe godności w państwie nie trzeba mówić, jest ono całkowi-
20"

307
cię zrozumiałe. Nie bez znaczenia było również rozdawnictwo urzędów

senatorskich. Senatorowie przecież stanowili nie tylko ciało doradcze króla, ale
do pewnego stopnia organizowali opinię szlachecką w województwie czy powiecie. Z

tym problemem wiązała się jeszcze druga sprawa - sprzedawanie urzędów, o czym do
niedawna nie wiedziano prawie nic, ostatnio zaś, po badaniach Józefa

Matuszewskiego, jak również moich, sprawa jest dość jasna. Sprzedawanie godności
i urzędów było dość częstym zjawiskiem w państwach feudalnych, a we Francji

istniał odpowiedni urząd, który się tym zajmował. W Polsce, chociaż o tym
otwarcie nie mówiono, także sprzedawano urzędy. Jeśli też Ludwik Kubala w jednym

ze swych Szkiców historycznych pisał z oburzeniem, że Hieronim Radziejowskd
zawdzięczał swój urząd pod-kainclerizego pieniądzom, to patrzył ma to oczyma

człowieka z XIX wieku. W XVII wieku można było wyrzucać komuś, że jedynie
pieniądzom zawdzięcza swój urząd, ale nie można było mu wypominać, że zapłacił

za swą godność, albowiem tak czynili wszyscy. Cytowany wielokrotnie Albrecht
Radziwiłł podaje całkiem otwarcie wysokość kwot wręczanych królowi za starostwa.

Zresztą i z innych źródeł dowiadujemy się, ile płacono za poszczególne
województwa, za godności dworskie lub państwowe. Bardziej wykwintni magnaci

wynagradzali króla odpowiednio drogimi podarunkami.
Tym samym jednak, rozdając urzędy, musiał król brać pod uwagę nie tylko

przydatność danego kandydata, ale i jego możliwości finansowe. W związku z tym
nominacja wymagała dojrzałego namysłu i zastanowienia się. Sprawa była też o

tyle trudna, że w Polsce, nie znającej orderów i tytułów rodowych w rodzaju
hrabiowskich, książęcych czy baronowskich, szlachta ubiegała się również o

urzędy, które poza tytułem nie da-

background image

308

wały nic, traktując je jako odznaczenie i wyróżnienie. Toteż kandydatów na
opróżnione, nawet mniejsze godności, nie brakowało nigdy. Wystarczyło rozpuścić

wiadomość o chorobie jakiegoś urzędnika, by kompetytorzy zjawili się chmarą na
dworze i poczęli oblegać drzwi pokojów królewskich i jego faworytów. Czasem była

to wieść prawdziwa, czasem jednak zmyślona i dany senator, jak na przykład
biskup płocki Łubieński, konstatował ze zdumieniem: "Donoszą mi, że już na

pokojach królewskich zwątpiono o moim życiu. Dziwią mnie tego rodzaju wieści...
bo ja mam jeszcze ochotę do życia." Gdy zaś jakiegoś senatora rzeczywiście

nawiedziła prawdziwa choroba, dochodziło czasem do takich wypadków, jak ten, o
którym pisał Adam Naru-szewicz: "Pan referendarz koronny w niedobrych terminach,

stranguria [zatrzymanie moczu] go trapi od tygodnia, już po nim wakancje
rozebrano... msze zań ekspektanci zakupują dla lekkiego skonania."

W takiej sytuacji, gdy starający się o godność wywierali różnymi drogami nacisk
na króla, decyzja nie była łatwa. W dodatku, jeśli początkowo Władysław uważał,

że decyzja w sprawie nominacji zależy jedynie od niego, to dość rychło przekonał
się, iż rozdając godności, musi brać pod uwagę i wolę potężnych magnatów.

Pierwszy raz dano mu to odczuć przy okazji nominacji wojewody wileńskiego po
śmierci Lwa Sapiehy. Król mianował wówczas wojewodą Wileńskim Janusza

Tyiszkiewicza i, co więcej, pozwolił mu to rozgłosić oraz przyjmować gratulacje.
Rychło jednak pod naciskiem potężnej rodziny Radziwiłłów musiał zmienić decyzję,

odebrać godność Tyszkiewiczowi, a oddać ją hetmanowi polnemu litewskiemu
Krzysztofowi Radził-łowi. Również i później, w roku 1637, Medy laskę

marszałkowską litewską .powierzył Kazimierzowi Leonowi Sapieże, Radziwiłłowie
ponownie zmusili go do oddania urzędu Ludwikowi Radziwiłłowi. 87

309
Były to wypadki jaskrawe, na szczęście nie zdarzające się zbyt często. Wiele

jednak razy nasłuchał się król pretensji i wyrzutów ze strony potężnych
magnatów, że rozdaje godności zbyt pospiesznie, bez namysłu i niewłaściwie.

Wszystkie te czynniki razem wzięte sprawiały, że w przeciwstawieniu do swego
ojca, król nie umiał sobie stworzyć zespołu senatorów całkowicie mu oddanych,

nie potrafił zorganizować odpowiednio silnego zespołu rządzącego. W jakimś
stopniu wynikało to z faktu, iż w latach poprzednich wyrosła w Rzeczypospolitej

silniejsza niż kiedykolwiek przedtem warstwa wielmożów, latyfundystów, którzy
ugruntowali swą pozycję, a dysponując wielkimi kwotami pieniężnymi, czuli się

coraz więcej niezależni od króla, ten zaś z kolei nie umiał przeciwstawić im
wielkich mas szlacheckich ani też nie miał odpowiednio silnych miast, mogących

się stać podporą jego władzy monarszej.
Udzielanie audiencji senatorom i innym poddanym przybyłym na dwór stanowiło

jednak tylko część codziennych obowiązków króla. Dochodziło jeszcze załatwianie
obszernej zagranicznej i krajowej korespondencji kancelarii królewskiej.

Napływającą korespondencję, oprócz chyba najważniejszej, referowali królowi -
jak się zdaje - referendarze czy sekretarze. Wychodzące z kancelarii listy

musiał król co najmniej podpisać, w wielu zaś wypadkach zaznajomić się
dokładniej z ich treścią. Wiedziano przecież dobrze na dworze królewskim jak

byli drażliwi, jak łatwo urażali się poszczególni senatorowie, rezydujący w
swych dobrach, różnych Wiśniczach, Sierakowach, Nieświeżach i innych magnackich

rezydencjach.
Zachowane tomy odpisów królewskiej korespondencji pozwalają się nam zorientować,

jak była ona liczna i jak rozmaita. Poruszano w niej problemy różnego rodzaju i
różnej wagi, począwszy od wielkiej polityki,

310
a skończywszy na sprawach prywatnych poszczególnych szlachciców, jak na przykład

porwanie córki ojcu przez gorącego wielbiciela. Naturalnie zbliżanie się każdego
sejmu zwiększało niepomiernie liczbę listów i w ogóle pism wysyłanych przez

królewską kancelarię. Pisano więc wówczas najpierw tak zwane "literae
deliberatoriae", w których [Zasięgano rady senatorów co do temaltu obrad sejmu,

czasu jego zwołania i trwania. Następnie trzeba było rozesłać uniwersały
królewskie zwołujące sejm, spisać instrukcje dla legatów królewskich, udających

się na sejmiki. Całą tę korespondencję przygotowywano w kancelarii państwa,
wszystko to jednak musiał podpisać czy też zaakceptować król. W związku z tym

powstawały nieraz kłopoty, albowiem choroba, przypadłości nerkowe bądź też
artre-tyzm atakował ręce królewskie, co przez dłuższy niejednokrotnie czas

uniemożliwiało podpisywanie przez niego pism.

background image

Te osobiste czy też korespondencyjnie kontakty króla z poddanymi, szczególnie

zaś z senatorami, wymagały niemało przezorności i ostrożności w układaniu
wzajemnych stosunków, ostrożności w formułowaniu listów, by przypadkiem nie

narazić się któremuś z wielmożów, nie wywołać jego gniewu bądź też innej
reakcji. Przypomnijmy sobie, jak oburzył się zwyczajny szarak, Jan Chryzostom

Pasek, skoro zauważył, że piszący do niego marszałek konfederacji użył tytułu
nieodpowiedniego do jego godności. Cóż dopiero gdy chodziło o magnatów, a

zwłaszcza o ich sprawy majątkowe.
Przykładem, do czego mógł doprowadzić zatarg z królem na tym tle, może być

sprawa, wprawdzie nie króla, ale królowej, z kanclerzem wielkim litewskim
Albrech-tem Radziwiłłem o czynsz dzierżawny ze starostwa tucholskiego. Otóż

królowa chyba słusznie zażądała od księcia wyższej tenuty dzierżawnej, uważając
płaconą Przez niego dotąd za zibyt niską. Kanclerz, zwany przez

311
późniejszych biografów "stróżem praw", poczuł się tym głęboko urażony, a kiedy

jeszcze Władysław poparł żądanie królowej postanowił dać odczuć królowi swe
niezadowolenie. "By zmusić króla do naprawienia krzywdy - pisze w pamiętniku - i

również, by otwarcie po szlachecku pokazać, że beze mnie król nie może się
niczego dobrego spodziewać, wysłałem do niektórych sejmików pisma odradzające

uchwalenie wdzięczności [tak nazywano uchwalenie podatków na spłacenie długów
królewskich], dodałem również inne punkty, o których wiedziałem, że nie będą

królowi miłe." Gdy król potem wyrzucał mu jego nieżyczliwe ustosunkowanie się do
sprawy spłaty długów, Radziwiłł powiedział, iż postąpił tak nie dlatego, "by

szkodzić królowi, ale by pokazać, że mógł i może królowi zaszkodzić". Na
szczęście zarówno król, jak i Radziwiłł nie potraktowali poważnie tego zatargu i

rychło stosunki między nimi ułożyły się poprawnie.
Cóż dopiero gdy król próbował przeprowadzić jakieś zmiany w istniejących

zwyczajach, naruszając przy tym istniejące prawa. Wówczas zawsze musiał się
liczyć z opozycją swych urzędników. Tak na przykład tenże sam Radziwiłł przez

jakiś czas nie chciał pieczętować polecenia królewskiego, wprowadzającego nowe
obyczaje w zarządzie lasów i polowań. Trzeba było nacisku duchownych i świeckich

dygnitarzy, by kanclerz, protestując zresztą przeciw temu, ustąpił.
Radziwiłł nie stanowił wyjątku. Opublikowane niedawno listy Krzysztofa

Opalińskiego rzucają jasne światło na zachowanie się tego wielkopolskiego
wielmoży, który też wszelkie ustępstwa dla dworu uzależniał od przyznania mu

pewnych korzyści. "Trzeba by co wytargować chleba królewskiego" pisał do brata,
gdy chodziło o nakłonienie szlachty do uchwalenia podatków na spłacenie długów

królewskich, "mech się kłaniają, chcąli otrzymać". B8 Innymi słowy, najpierw
312

iakiś chleb zasłużonych, a potem dopiero Opaliński dołoży starań, by przekonać
szlachtę, że "należy" uchwalić podatki na pokrycie królewskich długów.

Król wiedział o tym dobrze. Zdawał sobie sprawę, iż większość sejmików była pod
wpływem najbliższych, zamożnych magnatów. Toteż przed każdym sejmem prosił

senatorów, by dopilnowali, aby szlachta wysłała na sejm w charakterze posłów
"ludzie mądre, roztropne, dobra pospolitego, a nie prywat jakich

przestrzegające, dawszy im moc zupełną".89
Niejednokrotnie też w czasie swego królowania musiał król interweniować, gdy

któryś z tych potężnych magnatów poczuł się urażony. Tak w maju 1638 roku
słysząc, że podskarbi wielki litewski Michał Tryzna poczuł się dotknięty z raojd

nieprzyznania mu w stolicy odpowiedniej gospody, interweniował u marszałka
wielkiego litewskieglo Aleksandra Ludwika Radziwiłła, by wejrzał w tę sprawę i

przydzielił nadążanemu podskarbiemu lepszą, odpowiednią jego godności kwaterę.
Częściej jednak musiał król swym urzędnikom przypominać o obowiązkach

wynikających z piastowanych przez nich urzędów. Tak na przykład zwracał uwagę
wojewodzie mścisławskiemu Krzysztof owi Kiszce, by zajął się sprawą niejakiego

Michała Mickiewicza, uciskanego przez Kamińskiego, podkomorzego Wiłkomirskiego.
Kiedy indziej musiał wzywać starostę słonimskiego Aleksandra Radziwiłła, aby

zajął się sprawą Piotra Rostkowskiego, "którego snadź niejaki Bułhak na dom
najechawszy samego poranił i syna jego oszczepami styranizowawszy, do domu

siwego zawlókłszy, rozstrzelał i ciało snadź nie wiedzieć, gdzie za tracił" .9o
Bywały jednak i takie wypadki, że król, by nie utrudniać sobie życia,

wstrzymywał ramię sprawiedliwości uniesione nad magnatem. W roku 1642, gdy Piotr
Sulatycki wezwał króla, mając zresztą

313

background image

uzasadnioną przyczynę, do wydania dekretu banicji na Mikołaja Kiszkę, król

wstrzymał wykonanie tego żądania, pisząc do Kiszki: "My tedy z osobliwej naszej
ku Uprzejmości Waszej łaski to czyniąc, a życząc tego. aby sława Uprzejmości

Waszej nie naruszona zosta wała, rozkazaliśmy z wydaniem pomienionej banicji z
kancelarii naszej do czasu pewnego zatrzymać." Kiedy indziej ostrzegał

Krzysztofa Kiszkę, że grozi mu banicja z jakiejś słusznej przyczyny ze strony
Niwińskiego, i stwierdzał, że niechętnie widzi u urzędników Rzeczypospolitej

"najmniejszy w dobrej sławie uszczerbek".
Ileż razy zaś musiał się król kłopotać w związku z niewyrobieniem, powiedzmy

lepiej, niewyszkole-niem swych urzędników. Oto wojewoda malborski Jakub Weyher
donosi królowi, że Szwedzi naruszyli granicę Polski i w kościele zamordowali

Konarskiego oraz paru szlachciców. Wypadek - jak widać - niepokojący, ale trudno
było wezwać Szwedów do odszkodowania, skoro Weyher zapomniał podać w swym

doniesieniu, "który to Konarski, w którym kościele, z której przyczyny albo
okazji ten eksces i zabójstwo się stało".

Czasem niewyrobienie urzędników wywoływało większe kłopoty. Tak na przykład król
nakazał oficerowi gwardii Judyckiemu, by pewnych żołnierzy z Sulatyckim na czele

"jako swawolnych imał i pod strażą jiako winnych... posadził". Tymczasem Sula-
tycki pozwał Judyckiego przed sąd marszałkowski i marszałek Aleksander Radziwiłł

gotów był skazać Judyckiego. Król musiał w związku z tym przypominać swemu
marszałkowi, "iż sądy gwardii naszej chcemy, aby nam samym należały" i zlecić

mu, by "proces wszystek in silentio [w spokoju] zostawił".
Specjalną dziedziną, której musiał król poświęcać wiele uwagi była sprawa

nadużyć popełnianych przez
314

szlachtę wobec mieszczan i włościan. Nie należy sobie naturalnie wyobrażać, by
Władysław specjalnie opiekował się tymi dwoma stanami, niemniej jednak, w dobrze

zrozumiałym własnym interesie, uważał poskromienie swawoli szlachty w takich
przypadkach za konieczne. Tym bardziej że różnego rodzaju gwał-towników

zapominających o tym, co można, a czego nie można, nie brakowało. Najlepszym
przykładem jest list skierowany przez króla do hetmana Koniec-polskiego w roku

1635, z którego dowiadujemy się, iż starosta trembowelski Jerzy Bałaban kazał
burmistrza Trembowli "kijem zbić i z mostu go zrzucić", a mieszczan tamecznych,

nawet ich żony, trapi więzieniem i wymusza od nich różne daniny. Toteż król
wzywa hetmana, by skierował sprawę na specjalną komisję królewską. Kiedy indziej

słyszymy, że monarchę poruszyły "rzewliwe supliki" poddanych z Mościsk. W roku
1637 pozbawił król nawet starostwa niejakiego Chreptowicza za ciemiężenie

chłopów. Nie zawsze jednak docierały skargi skrzywdzonych do króla. Z listów
referendarza koronnego Jakuba Fredry dowiadujemy się, iż chłopi uciskani przez

jednego magnata przybyli nawet na dwór i "gromadami chodząc, suplikują jego
królewską mość, aż ich z dworu wypędzać muszą".91

Na decyzję monarchy czekały ponadto jeszcze sprawy drobinę, z 'najbliższego
otoczenia królewskiego. Dotyczyły one najczęściej etykiety, budzącej

nieporozumienia między dworzanami i urzędnikami dworskimi. Tak na przykład w
maju 1635 roku powstał spór między dwoma faworytami króla - Kazanow-skim i

Ossolińskim, który z nich ma wyżej siedzieć przy stole w czasie przyjęcia posłów
moskiewskich. .,Król - jak pisze Radziwiłł - by żadnemu nie ujął

równie odważył życzliwość, rozstrzygnął, że obaj się wstrzymać od zasiadania
przy stole." Kiedy

315
indziej musiał król rozstrzygać zatarg między kanclerzem litewskim a jego

znacznie młodszym krewniakiem o pannę.
Nie brakowało też w najbliższym otoczeniu króla niewłaściwego zachowania się

magnatów, które król z wielu względów musiał puszczać mimo uszu lub przymykać na
nie oko. Tak na przykład nie wyciągnął król konsekwencji z bezczelnego

zachowania się Janusza Radziwiłła w Wilnie, kiedy młody magnat, będąc w stanie
nietrzeźwym, wołał pod adresem senatorów koronnych, że "przyjdzie czas, a wskaże

się Polakom nie drzwi, lecz okna". Podobnie przeszedł do porządku nad równie
nieprzyjemną awanturą urządzoną przez marszałka nadwornego koronnego Stanisława

Przy-jemskiego i Adama Kazanowskiego w Mikułowie, na oczach cesarza, gdy to
pierwszy począł traktować ulubieńca królewskiego jako "besityją", a tamten

"począł kiwać i grozić". 92
Z zagadnieniem tym łączy się wreszcie sprawa dość ważna, mianowicie odnoszenie

się otoczenia królewskiego do monarchy. Trzeba ogólnie stwierdzić, że mimo

background image

cytowanych wyżej wykroczeń, na ogół senatorzy i dworzanie odnosili się do króla

z szacunkiem, a ten ze swej strony starał się nie naruszać ich poczucia
godności. Toteż przebywający na dworze polskim obcokrajowcy byli pod wrażeniem

pełnych wzajemnego poważania stosunków panujących na dworze. Przy tym wszystkim
należy zawsze pamiętać, że czasy te charakteryzowała pewna rubaszność i mniejsza

niż dziś delikatność w stosunkach międzyludzkich. Stąd też chwilami dochodziło
do wypadków, które mogą być zaskoczeniem dla dzisiejszego Czytelnika.

Tak na przykład w czasie debaty nad pierwszym małżeństwem króla, gdy jeden z
senatorów dowiedział się, że wybrana kandydatka liczy lat 17, a król już 41,

począł wręcz upominać monarchę, by zastanowił się, czy
316

okaże się pełnosprawnym małżonkiem i zadowoli swą młodą żonę. Aż król musiał mu
zaręczać, że nie jest w tej dziedzinie inwalidą i że młoda małżonka będzie z

niego zadowolona. Kiedy indziej, nieco później, gdy w senacie debatowano tym
razem nad sprawą drugiego małżeństwa króla, jakiś senator począł publicznie

rozważać, czy "otyłość króla nie uniemożliwi mu współżycie małżeńskie...
Wzbudził śmiech wszystkich - notuje w pamiętniku swym Radziwiłł - - tylko nie

króla, który z niewesołym obliczem przyjął to wystąpienie".
Tak więc, jak widzimy, normalne wypełnianie obowiązków królewskich, tak zwane

królowanie, kryło w sobie różnego rodzaju nieoczekiwane przykrości i nie
należało do rzeczy najłatwiejszych. Wymagało też od króla wiele taktu, spokoju i

cierpliwości.93
ROZDZIAŁ

SIEDEMNASTY
MECENAT KULTURALNY KRÓLA

u Przed, jakimś czasem zleciliśmy sporządzić dla nas w Antwerpii pewną ilość
obić, czyli opon i obrazów, zlecając je przy sposobności do nas przesłać.

Obecnie, gdy zarówno opony, jak i obrazy przewozi się do nas, uznaliśmy za
stosowne zawiadomić o tym Waszą Dostojność i potwierdzić niniejszym pismem, że

wszystkie te przedmioty, zamknięte w czterech skrzyniach, są sporządzone na
nasze zlecenie, nabyte za nasze pieniądze i przewożone dla nas przez kapitana

Korneliusza Classena." Tak pisał we wrześniu 1632 roku, a więc jeszcze przed
objęciem rządów w Polsce, do króla duńskiego Chrystiana IV Władysław, prosząc go

równocześnie, by przepuścił ten ładunek bez ceł przez Cieśninę Sundzką.94
List ten mówi wiele o artystycznych zamiłowaniach króla. Dowiadujemy się z

niego, że zainteresowania te obudziły się u Władysława jeszcze przed objęciem
rządów w Polsce i że podróż zagraniczna przyczyniła się w jakimś stopniu do ich

rozwoju.
Istotnie, ze sztuką zetknął się Władysław jeszcze w czasie pobytu na dworze

ojca. Zygmunt III bowiem, miłośnik rzemiosła artystycznego i malarstwa,
zgromadził na swym dworze pokaźną galerię obrazów. Na jego dworze przebywał

przez jakiś czas uczeń Rufoensa Pięter Soutman, a prawdopodobnie i malarz dworu
cesarskiego Joseph Heintz. Stanowisko malarza dwor-

318
skiego zajmował też, przebywający w Krakowie, niepośledni malarz włoski Tomasz

Dolabella. Z dworu ojcowskiego wyniósł Władysław zainteresowanie teatrem, a
zwłaszcza wspólną wszystkim polskim Wazom pasję do muzyki, uprawianej na dworze

ojca przez dobrą orkiestrę i nieprzeciętny zespół chóralny.
Kulturalne zamiłowania królewicza uległy pogłębieniu w czasie podróży po

Europie, gdzie zwiedzał warsztaty wybitnych współczesnych malarzy, z
niesłychanie popularnym Rubensem na czele, gdzie wreszcie na dworach włoskich

rozszerzył swą znajomość muzyki i bez reszty został pozyskany dla modnej wówczas
twórczości operowej.

Można się więc było spodziewać, że z chwilą objęcia przez niego rządów w Polsce,
dwór królewski stanie się centrum poważnego mecenatu kulturalnego,

promieniującym na całą Polskę. Jeśli te nadzieje spełniły się jedynie częściowo,
jeśli można poważnie mówić wyłącznie o mecenacie artystycznym Władysława w

dziedzinie muzyki i teatru, to chyba nie dlatego, jak przypuszcza Władysław
Tomkiewicz, że pochłonięty wielką polityką król nie znajdował czasu na to, by

stworzyć z dworu wszechstronne centrum wszystkich sztuk, ale po prostu dlatego,
iż głębsze zamiłowania żywił jedynie właśnie dla teatru i muzyki. Nie oznacza to

naturalnie, aby król nie interesował się całkowicie malarstwem i rzeźbą.
Cytowany wyżej list świadczy dowodnie, że od najmłodszych swych lat skupował

Władysław wartościowe obrazy w Europie i ściągał je zarówno na swój dwór, jak i

background image

do kościołów polskich. Nie dysponujemy niestety spisem pozwalającym nam ocenić

zawartość stworzonej czy też rozbudowanej przez króla galerii obrazów, o której
bogactwie piszą swoi i obcy. Jest jednak rzeczą Prawie pewną, że dzięki zakupom

króla znalazły się w Polsce obrazy Rubensa, Guido Remiego oraz malarzy
-

319
flamandzkich. Kto wie, może piękny portret Władysława jeszcze jako królewicza,

sporządzony przez Rubensa na życzenie infantki Izabeli, zdobiący dziś
Metropolitan Museum w Nowym Jorku, trafił przynajmniej w kopii do zbiorów

królewskich na zamku warszawskim. Na pewno znalazły się tam liczne obrazy
starych mistrzów włoskich podarowane królewiczowi w czasie jego podróży po

Włoszech przez tamtejszych książąt. Wiadomo, że po śmierci Rubensa Władysław był
jednym z monarchów, którzy zgłosili się jako nabywcy jego obrazów.

W czasie swych rządów korzystał król z usług malarzy przebywających wówczas w
Polsce. Z dziedziny malarstwa interesowały go, jak się zdaje, przede wszystkim

obrazy historyczne, uświetniające jego wyczyny bojowe, oraz ważne chwile z
życia. Toteż polecał swym malarzom przedstawianie takich scen, jak kapitulację

wojsk rosyjskich pod Smoleńskiem, ślub z Cecylią Renatą, chrzciny królewicza
Kazimierza. Gdy chodzi o portrety królewskie, to poza tymi, które zdobiły

komnaty zamkowe, znaczną ich część wysyłał za granicę lub też darowywał
poszczególnym, bliskim mu magnatom.95

Z malarzy pracujących dla króla należy na pierwszym miejscu wymienić,
przebywającego już od dawna w Polsce, Tomasza Dolabellę, malującego przede

wszystkim obrazy historyczne. Król cenił wysoko malarstwo Włocha i w akcie
wydanym w jego sprawie wspomniał z uznaniem o usługach oddawanych przez niego

rodzime królewskiej przez przeszło 40 lat "nie bez chwały i pilności".9a
Drugim wybitniejszym malarzem, z którym król pozostawał w kontakcie, był

wrocławianin, działający przeważnie na terenie miast pruskich, Bartłomiej
Strobel. Niektóre z portretów królewskich przypisuje się własne jemu. Jest

rzeczą pewną, że król zaprzągł
320

41. Posąg Zygmunta III
42. Prezbiterium katedry na Wawelu

43. Królowa Krystyna szwedzka i
im.

L. W.

Łoci

44. Krzysztof Opaliński. Miedzioryt L. Vorstermana
go do prac malarskich związanych z ozdabianiem kaplicy Sw. Kazimierza w Wilnie,

a ponadto, jak się wydaje, utrzymywał z nim żywe kontakty z racji swych podróży
do Gdańska i Torunia. W liście do rady miejskiej Wrocławia monarcha nazywa go

swym "nadwornym malarzem, sługą, miłym i wiernym".97
Z innych malarzy pracujących dla dworu należy jeszcze wymienić Krzysztofa

Gryniewskiego, Samuela Wagnera, Adolfa Boya, Chrystiana Melicha, Piotra
Danckersa i Hiacynta Campane.

Z wymienionych Melich, Flamand z pochodzenia, był chyba najpewniej, zgodnie z
przypuszczeniem Władysława Tomkiewicza, przede wszystkim malarzem dekoratorem.

Posiadamy dość obszerny rachunek dotyczący jego twórczości, w którym spotykamy
się z takimi pozycjami, jak: ,,za dekę czerwoną do ogroda złotem malowaną z

historiami" złp 2000, od malowania drugiej deki zielono-białej ze "złotemi
historiami" złp 1200. Wspomniany rachunek wymienia pięć takich dek. Sądząc po

wysokich cenach płaconych za nie, chodziło tu pewnie o większe obrazy. Tenże
malarz wykonywał również takie zamówienia, jak złocenie pik przeznaczonych do

gonitw na dworze, malowanie piramidy na altanie w ogrodzie, ba, nawet malowanie
sieni na "biało i zielono". Jako dekorator Melich był zajęty przy wystawianiu

komedii na dworze królewskim. Rachunek za wszystkie jego usługi w latach 1636-
1639 opiewał na sumę 8689 złp. Najwidoczniej jednak spłacono częściowo ten dług,

albowiem potem w spisie kredytorów królewskich w latach czterdziestych figuruje
już jedynie z pozycją 4889 złp.98

Następny, Piotr Danckers de Rij, był portrecistą, król sprowadził go około roku
1635. Według Stanisława Lorentza i Władysława Tomkiewicza portret Cecylii Renaty

w młodym wieku, znajdujący się obecnie za

background image

21 Władysław IV

321
granicą, wyszedł spod jego pędzla i dobrze świadczy

0 umiejętności malarskiej. O malarzu Boyu słyszymy, że ozdabiał bramą
triumfalną, wzniesioną w Gdańsku z okazji przybycia tam Marii Ludwiki. Również

niewiele wiemy o malarzu Hiacyncie Campanie. Historycy sztuki określają go
przede wszystkim jako malarza fresków, jak się jednak wydaje, malował on także

1 obrazy sztalugowe, gdyż w rachunkach królewskich jest mowa o ramie do jego
obrazu.

Traktując sztuki plastyczne do pewnego stopnia jako sposób szerzenia swej sławy,
utrzymywał król bliskie stosunki z rytownikami produkującymi obrazy, które łatwo

dawały się uwielokrotniać. Z najsławniejszych rytowników, pozostających w
służbie królewskiej, należy wymienić Wilhelma Hondiuisa, przybyłego w roku 1636

do Gdańska z Niderlandów. Na zlecenie króla wykonał on liczne portrety monarchy
i jego rodziny, sporządzone bądź na podstawie obrazów innych malarzy, bądź też

na podstawie własnych rysunków, oraz plany i wizerunki miast. Z planów
wykonanych przez Hondiusa na zlecenie króla na uwagę w pierwszym rzędzie

zasługuje plan oblężenia Smoleńska, ozdobiony ciekawymi winietami obrazującymi
sceny z życia ówczesnego wojska. Niesłychanie ciekawe są sztychy tego artysty

dotyczące prac związanych z postawieniem kolumny Zygmunta III w Warszawie oraz
sztychy obrazujące ówczesny wygląd kopalni wielickiej. Poza Hondiusem pracowali

jeszcze dla króla inni rytownicy, jak Niemiec Kilian, Ślązak Czernik, wreszcie
Flamand Łukasz Vorsternian."

Gdy chodzi o zbiory królewskie, to wydaje się, Władysław nie posiadał natury
prawdziwego kolekcjonera gromadzącego skarby sztuki dla siebie, ale wręcz

przeciwnie, miał w tej dziedzinie szeroką rękę. Wiele obrazów z galerii
.monarchy znalazło się jeszcze za jego życia w zbiorach zaprzyjaźnionych z nim

322

magnatów, jak Jerzego Ossolińskiego czy Adama Kaza-nowskiego.
Poza sztuką malarską żywił król również zainteresowanie dla rzeźby. Według

doniesień nuncjusza Mariusza Filonardiego, w okresie ślubu z Cecylią Renatą
sprowadzono wiele rzeźb i płaskorzeźb z Włoch do pałacu królewskiego.

Świadectwem zainteresowania króla tą dziedziną sztuki jest wystawienie przez
niego w stolicy najpiękniejszego dotąd chyba pomnika w Polsce, mianowicie znanej

kolumny Zygmunta. Pomnik ten, będący 'wyrazem synowskiego uczucia żywionego
przez króla dla ojca, powstał w wyniku współpracy czterech artystów. Miejsce dla

pomnika wybrał Augustyn Locci, architekt pochodzący z Rzymu, zajmujący się poza
tym na dworze królewskim konstrukcją maszyn i budową dekoracji, przeznaczonych

do teatru królewskiego. Pomnik zaprojektował drugi architekt włoski, Constantino
Tencalla, który też kierował całością prac związanych z postawieniem pomnika.

Sam posąg króla Zygmunta III był dziełem rzeźbiarza Clemente Molli, również
Włocha, przebywającego, jak się zdaje, czasowo w Polsce, podczas gdy odlew

rzeźby wykonał w brązie Daniel Tym, giser warszawski.
Historia postawienia tego pięknego pomnika, drogiego nie tylko warszawiakom,

zasługuje na przypomnienie. Wielki blok marmuru przeznaczonego na kolumnę
wydobyto w Chęcińskich kamieniołomach, po czym, zdaje się, już gotową kolumnę

przewieziono Wisłą do stolicy. Miejsce dla przyszłego pomnika zostało przez
króla razem z architektem Loccim wybrane na terenie zabudowań dawnego klasztoru

klarysek. Król wykupił te zabudowania i mimo sprzeciwów nuncjusza Filonardiego,
pozostającego od jakiegoś czasu w naprężonych stosunkach z królem, kazał je

rozebrać, po czym jeszcze w roku 1643 położono funda-

21*
323

menty pod pomnik. W połowie września 1644 roku, postawiwszy wielkie rusztowanie,
podniesiono kolumnę i postawiono ją na fundamencie, a dopiero 24 listopada 1644

roku ustawiono statuę Zygmunta III na kolumnie. W roku 1974 upłynie 330 lat, od
momentu wykończenia pomnika, mogącego śmiało rywalizować z różnymi kolumnami

wzniesionymi w stolicach europejskich na cześć władców czy wodzów, pomnika
będącego rzetelną ozdobą miasta, które do chwili obecnej nie pomyślało o tym, by

wywdzięczyć się twórcy, chociażby nazwaniem jednej z ulic jego imieniem.100
Stosunkowo mało możemy powiedzieć o zainteresowaniach króla architekturą.

Przypuszczalnie krępował go w tej dziedzinie niedostatek środków finansowych.

background image

Niemniej pozostawił po sobie jedną większą budowlę i parę mniejszych. Do

większej zalicza się letni pałac na skarpie wiślanej, zwany następnie pałacem
Kazimierzowskim (dziś stanowi jeden z gmachów uniwersyteckich). Położony w

ogrodach, posiadał on loggie, z których rozpościerał się widok na Wisłę i
miejscowości znajdujące się na drugim, wschodnim jej brzegu. W związku z

kilkakrotną przebudową oraz gruntownym zniszczeniem w czasie ostatniej wojny
trudno odtworzyć pierwotny kształt z czasów Władysława. Z innych dzieł

wzniesionych na zlecenie króla należy wymienić budowę sali widowiskowej na
zamku, o czym będzie mowa dalej, jak również galerii widokowej od strony Wisły

oraz kaplicy Loretańskiej na Pradze. Poza tym przyczynił się król do wykończenia
pałacu Ujazdowskiego oraz kaplicy Kazimierzowskiej w Wilnie.

W zasadzie jednak Władysław oddawał się z całą pasją i zamiłowaniem jedynie
teatrowi i muzyce, szczególnie zaś operze. Wspomnieliśmy wyżej, iż opera,

połączenie różnych sztuk, jak muzyki, poezji, architektury scenicznej, stworzona
we Właszech, dopiero powoli z;do-

324
bywała sobie uznanie w poszczególnych stolicach europejskich. To że wcześnie

zyskała sobie uznanie w Polsce, zawdzięcza wyłącznie Władysławowi, który, jak
widzieliśmy, od czasu podróży po Włoszech stał się jej entuzjastycznym

zwolennikiem. Z tej też racji może Władysław IV do pewnego stopnia uchodzić za
twórcę sztuki operowej w Polsce. Poza operą interesował się jeszcze baletem i

komedią dell'arte.
Zamiłowanie do opery łączyło się u Władysława ze wspólnym wszystkim Wazom

polskim zamiłowaniem do muzyki. Toteż Władysław w pierwszym.rzędzie rozbudował
odziedziczone po ojcu chór i orkiestrę oraz przejął pod swą opiekę grono

kompozytorów muzycznych, gromadzących się przy dworze. Na czele kapeli
królewskiej stanął wybitny muzyk, Marek Scacchi, któremu król przyznał od roku

1633 niebagatelną pensję 500 złp rocznie. Możliwe, że poza tym miał jeszcze
zapewnione dodatkowe jakieś dochody, skoro z czasem wystawił sobie w Warszawie

własny dworek. Zastępcą jego był Polak, Bartłomiej Pękiel. Wśród pozostałych
muzyków i kompozytorów należy wymienić z Polaków: Adama Jarzębskiego, Marcina

Mielczewskiego, oraz obcych - Giovanni Brancariniego, Wincentego Liliusa, Jana
Go-mera. Ze śpiewaków na pierwszy plan wybili się: Bal-tazar Ferri i Kasper

Forster. Muzyka ta, bo tak nazywano wówczas razem chór i kapelę, występowała od
pierwszych chwil rządów króla w czasie uroczystości państwowych czy dworskich,

budząc zachwyt publiczności, wówczas na ogół rozkochanej w muzyce. Poiza tym jak
się wydaje, poszczególni muzycy grali w domach zaprzyjaźnionych z nimi

mieszczan, a zjawiający się w Warszawie magnaci zapraszali do swych gospod
muzykę królewską, by rozkoszować się jej grą. Tak słyszymy, że książę Władysław

Dominik Zasławski, przybywszy do Warszawy na sejm pierwszy w roku 1637, zaprosił
do siebie muzykę królewską dnia 20 lutego,

325
płacąc za występ potężną sumę 575 złp. Przykład wreszcie króla, utrzymującego

swą kapelę, oddziaływał na ówczesną magnaterię, która naśladując monarchę miała
w swych zamkach niejednokrotnie nie najgorsze "muzyki"., 101

Opierając się na wspomnianym zespole muzyczno--wokalnym, przystąpił król dlo
wystawiania oper. Ponieważ nie posiadał do tego celu odpowiedniego

pomieszczenia, rozpoczął w roku 1637 budowę specjalnej sali widowiskowej w
zamku. O rozmiarach i lokalizacji tej pierwszej w Polsce sali teatralnej

jesteśmy słabo poinformowani. Nie wiemy nawet dokładnie, w którym skrzydle
znajdowała się, najprawdopodobniej jednak umieszczono ją w południowej części

budynku zamkowego. W znanych nam rachunkach spotykamy też charakterystyczną
notatkę Balcera Strubicza, mieszczanina warszawskiego, odnoszącą się

niewątpliwie do tego przedsięwzięcia. "Pan Jarzębski, budowniczy J. Królewskiej
Mości wziął mi gwałtem cegły do budowy sali Króla JMci in anno 1637". Rachunek

wystawiony przez tegoż Strubicza za cegłę opiewa na 1201 złp.102
Piętrowa sala zbudowana pod nadzorem Jarzębskiego, była na pewno niezbyt wielka,

tym bardziej że część jej zajmowała przecież scena. Ale ponieważ wychodziły na
nią okna bocznych pomieszczeń, dawało to większej liczbie osób możliwość

oglądania przedstawień teatralnych. Jak słusznie też przyjmuje Karolina Targosz-
Kre-towa, przedstawienia nie były organizowane dla wąskiej grupy dworzan, ale

oglądało je więcej osób przybyłych na sejm lub też na uroczystości dworskie. Na
poparcie tego twierdzenia można przytoczyć notatkę autora dia-riuszia sejmowego

z grudnia 1635 roku: "po południu muzyka królewska komedią wyprawowali, summa

background image

cum admiratione in praesentia [w obecności i ku najwyższemu podziwowi] Króla

JMci, Królowej JMci, senatorów i intszych wielu panów i pań". Notatka potwierdza
wnio-

326
ski wyciągane dotąd z informacji podawanych przez Al-brechta Radziwiłła,

chętnego widza przedstawień operowych. 10S
Według zestawienia podanego ostatnio przez autorkę pracy o teatrze

władysławowskim, wystawiono na scenach teatru królewskiego następujące opery:
Judyta (1635), Dajne (1635 i 1638), Porwanie Heleny (1636 i 1638), Sw. Cecylia

(1637), Narcyz (1638), Armida (1641), Eneasz (1641), Andromeda (1644), Zaślubiny
Amora i Psyche (1646), Cyrce zawiedziona (1648). W sumie, jak widzimy,

przedstawień operowych odbyło się 12, a oper wystawiono 10. Libretta większości
oper wyszły spod pióra sekretarza królewskiego, Włocha Virgilio Puccitellego.

Twórcami zaś muzyki byli kompozytorzy królewscy, przy czym największą rolę, jak
się zdaje, odegrał wybitny w tej dziedzinie Marco Scacchi. Utrzymanie teatru

operowego obciążało na pewno poważnie budżet królewski, nie jesteśmy jednak w
stanie podać dokładnych zestawień wydatków skarbu królewskiego na ten cel. Z

ułamkowych, zachowanych rachunków dowiadujemy się na przykład, że za szaty dla
aktorów, występujących w operze Sw. Cecylia wziął krawiec 1476 złp. Wspomniany

zaś wyżej malarz Melich za malowanie dekoracji do jednej z oper otrzymał 800
złp. Według Radziwiłła, wystawienie opery Sw. Cecylia kosztowało około 15 000

zip. Gdybyśmy przyjęli, że przygotowanie nowej opery pochłaniało co najmniej 15
000 złp, to za 10 oper zapłaciłby król około 150 000 złp. Musimy jednak sobie

zdawać sprawę, iż kwota ta stanowiła jedynie część wydatków na widowiska
operowe. Samo bowiem utrzymanie licznej trupy muzyków, śpiewaków i personelu

technicznego kosztowało na pewno niemałą sumę.
Ze źródeł współczesnych dowiadujemy się, że opery dzięki swej treści muzyczno-

wokalnej, zastosowaniu wymyślnej maszynerii dla zobrazowania bądź to

327
świata egzotycznego, bądź też nadzmysłowego na scenie, robiły duże wrażenie na

widzach. Świadczą o tym wypowiedzi zarówno krajowców, między innymi Al-brechta
Radziwiłła, jak i obcokrajowców - nuncjuszy apostolskich ozy też Marii Ludwiki.

Treść do librett czerpano z mitologii, rzadziej z powieści starotestamentalnych
lub hagiograficznych. Czy można w związku z treścią librett mówić o jakiejś

funkcji propagandowej teatru dworskiego, o ideologii przenikającej te sztuki?
Wydaje mi się, że w tej sprawie należy postępować ostrożnie. Jeśli nawet jakieś

tendencje, bliskie królowi znajdowały oddźwięk w sztukach, to nie przeceniałbym
znaczenia tego zjawiska. Podobnie nie przypisywałbym większej roli temu, iż w

pewnych sztukach pokazywano okolice Polski czy też przodków króla. Władysław -
jak się zdaje - wystawiając opery, szukał przede wszystkim osobistego

zadowolenia, przyjemności dla oka i ucha.
Obok oper wystawiano jeszcze na zamku komedie dell'arte oraz balety. Te ostatnie

organizowane nieraz z wielkim przepychem i kosztem budziły podziw i uznanie. Do
najokazalszych należą: balet z okazji uroczystości weselnych w roku 1637

Więzienie miłości oraz drugi w rok później Błagająca Afryka. W sumie
przedstawień baletowych odbyło się za panowania Władysława IV około dziesięciu.

Jak się zdaje, wystawianie sztuk teatralnych dawało królowi poza satysfakcją
ujrzenia pięknych widowisk na scenie jeszcze jedną przyjemność. Otóż Władysława

zajmowała żywo techniczna strona przygotowań związanych z wystawieniem sztuk. Z
tego, co wiemy interesował się on szczerze realiami otaczającego środowiska i

chętnie kształtował go według swej woli. Tak więc słyszymy, że w przeddzień
koronacji Cecylii Renaty udał się osobiście do kolegiaty, by tam dopilnować

ustawiania tronu dla siebie i małżonki. Kiedy
328

indziej pisząc do Radziwiłła, przybywającego na uroczystość dworską, dał mu

dokładne wskazówki jak mają wyglądać proporczyki u kopii jazdy, z którą młody
magnat miał przybyć do stolicy. Jak wiemy, potrafił on dopilnowywać szycia

sukien niewiast, występujących w balecie dworskim. Wszystko to przemawia za tym,
że króla po prostu bawiło zajmowanie się drobiazgami związanymi z wystawianiem

sztuk teatralnych, że interesował się rzetelnie szczegółami wyposażenia swej
ulubionej "muzyki", kompletowaniem jej składu, który w pewnej mierze zmieniał

się, albowiem poszczególni śpiewacy i śpiewaczki, jak na przykład świetna

background image

Małgorzata Catanea, po pewnym czasie opuszczali dwór królewski i wracali do swej

ojczyzny.
Sumując nasze uwagi o władysławowskim teatrze, trzeba stwierdzić, że działalność

króla w tej dziedzinie nie przeszła bez wpływu na współczesnych. "Teatrum"
królewskie, w którym "raz ukazują ciemność z chmurami, to znów przyjemną

światłość", gdzie można było ujrzeć zarówno rozwarte niebo, jak i piekło, cała
ta sala wypełniona piękną muzyką, "ogromna w kagańcach i świetle", w której

"gości pełno" rzuciła na współczesnych czar i skłoniła ich do naśladownictwa,
przyczyniła się do rozszerzenia kultury teatralnej w Polsce.

Poza wymienionymi dziedzinami żywił król jeszcze dość silne zainteresowanie dla
Clio, muzy historii. Czytał dzieła historyczne i, jakby wynikało z wypowiedzi

Sarbiewskiego, miał o nich zdecydowany sąd. Na przykład o pracach historycznych
Stanisława Łu-bieńskiego, biskupa płockiego, wyrażał się pochlebnie. Nie wiemy

niestety, jakiego był zdania o wydanym w roku 1645 poważnym dziele Pawła
Piaseckiego Chro-nica gestorum in Europa singularium, w którym autor odniósł się

dość krytycznie do polityki jego ojca. Władysław dbał również o to, aby i o jego
czynach pisali

329
historycy. Pozostawał więc w kontakcie z Włochem Giovanni Ciampolim, gdyż chciał

mu powierzyć napisanie historii wojen polsko-moskiewskich, gromadził nawet dla
niego materiały, ostatecznie jednak wysiłki w tej mierze skończyły się

niepowodzeniem. Udało się natomiast królowi pozyskać niejakiego Everharda Was-
senberga, któremu powierzył napisanie swej biografii. Istotnie, spod pióra

Wassenberga wyszło niewielkie dziełko w języku łacińskim Gestorum yiadiślai IV
Po-loniae et Sueciae regis, noszące wyraźnie charakter panegiryczny, nie

pozbawione jednak cennych i nie znanych skądinąd szczegółowych wiadomości.
Jak się zdaje, Władysława interesowała również poezja. Świadczy o tym fakt, iż

na swym dworze zatrudniał wybitnego poetę polsko-łacińskiego jezuitę Macieja
Sarbiewskiego. Protegował i opłacał wybitnego poetę śląskiego Marcina Opitza

oraz nakłonił poetę, a przez czas jakiś swego dworzanina, Stanisława Serafina
Jagodyńskiego do przetłumaczenia z włoskiego libretta melodramatu Ferdynanda

Saracinellego Wybawienie Ruggiera z wyspy Alcyny. Wiemy wreszcie, że jako
królewicz upominał się o przysłanie mu poezji nadwornego poety Krzysztofa

Radziwiłła, Daniela Na-borowskiego.104
Pozostaje wreszcie na koniec powiedzieć parę słów o zainteresowaniu króla

sprawami naukowymi. Otóż Władysława, podobnie jak wielu mu współczesnych, żywo
zajmowały różnego rodzaju eksperymenty fizyczne czy też wynalazki. Słyszymy na

przykład, że w lipcu 1647 Walerian Magnd przeprowadził na dworze królewskim
wobec licznie zgromadzonych dostojników i dworzan doświadczenie, pokazujące

ciśnienie powietrza w rurce barometrycznej napełnionej rtęcią. Wywarło ono
wielkie wrażenie na królu, który domagał się, by teologowie różnych zakonów

sprawdzili wiarogodność tego eksperymentu. Pod koniec pano-
330

wania Władysława zjawił się na dworze Tytus Liwiusz Burattini i demonstrował
przed królem model "który ...za pomocą sznurka umieszczonego pod ogonem unosi

się w powietrzu", czyli innymi słowy model jakiegoś pierwotnego samolotu. Tenże
Burattini demonstrował również i inne modele różnych przyrządów.

O zainteresowaniu króla sprawami technicznymi świadczy też list skierowany przez
niego do Galileusza z prośbą o dostarczenie szkieł do teleskopu. Uwięziony

uczony odpowiedział znanym listem, w którym skarżył się na postępowanie papieża,
niesłusznie potępiającego jego książkę. Jest wreszcie dość prawdopodobne, że pod

wpływem posła Zawadzkiego myślał król przez jakiś czas o sprowadzeniu do Gdańska
wybitnego uczonego, filozofa, prawnika holenderskiego Hugo Grotiusa. Gdy jeszcze

wspomnimy o zainteresowaniu króla kartografią oraz nakłonieniu niektórych
inżynierów wojskowych do wykonania map pewnych prowincji polskich, wyczerpiemy

najważniejsze dziedziny zainteresowań naukowych króla. Warto podkreślić, że
Władysław udzielił w roku 1645 specjalnego przywileju Wilhelmowi Le Vasseur

Beauplanowi, inżynierowi w służbie polskiej, na wydanie "specjalnej" mapy
Ukrainy. Możliwe też, że z inicjatywy Władysława inny inżynier wojskowy,

pochodzący z Nadrenii, Fryderyk Getkant wykonał dokładne mapy okolic
nadbrzeżnych, zwłaszcza znany plan Zatoki Puckiej.105

Sumując nasze uwagi trzeba chyba stwierdzić, iż król, nastawiony raczej
praktycznie, nie posiadał jakichś głębszych zainteresowań naukowych, ale można

chyba powiedzieć, że w tej dziedzinie nie reprezentował poziomu niższego od

background image

poziomu wielu współczesnych mu władców.

M N
OKRES PRZEJŚCIOWY

{Niepowodzenia doznane przez króla zarówno na polu polityki zagranicznej, jak i
wewnętrznej w drugiej połowie lat trzydziestych nie pozbawiły go nadziei, że

jednak kiedyś uda mu się wypłynąć na szersze wody, zrealizować marzenia młodości
o sławie, większej niż dotąd osiągnięta, o własnym niezależnym państwie, w

którym mógłby rządzić swobodniej niż w Rzeczypospolitej i które mógłby przekazać
swemu potomstwu.

Doświadczenia wszakże ostatnich lat przekonały Władysława, że chcąc coś zdziałać
na polu polityki zagranicznej, wobec znanej niechęci szlachty do wojny, musi

postępować niesłychanie ostrożnie, niemal w tajemnicy przed narodem. Z tych
rozważań zrodził się znany plan polskiego monarchy współpracy z królem duńskim w

celu wspólnego wystąpienia przeciw Szwecji. Prace nad realizacją tego pomysłu
wszczął król gdzieś na przełomie lat 1641/1642.

Wobec głębokiej tajemnicy, jaką osłaniano ten zamiar, nie wiemy, kto był jego
autorem, poszczególne zaś punkty planu musimy odtwarzać na podstawie źródeł

pośrednich, tym bardziej że i w Kopenhadze nie dochowały się dokładniejsze
wiadomości na ten temat.106

Na pierwszy rzut oka może Czytelnika zdziwić fakt., że król pomyślał o
współpracy z władcą, który go tak

332
bezlitośnie upokorzył w roku 1637 i właściwie nigdy nie dał za to

zadośćuczynienia. Stanie się to bardziej zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, iż
Władysław jeszcze w swej młodości żywił pewną sympatię do tego wybuchowego,

odważnego, skłonnego do bitki i wypitki króla. Do zapomnienia doznanej urazy
przyczyniła się niewątpliwie świadomość, że właśnie Chrystian IV jest tym władcą

europejskim, który żywi najgłębszą niechęć do Szwecji i z tej racji najlepiej
się nadaje na sprzymierzeńca. Poza tym Władysław wiedział z pewnością o

zmaganiach Chrystiana IV z reprezentacją własnego narodu, by skłonić ją do zgody
na wojnę, i ta wspólnota losów mogła jeszcze bardziej zbliżyć go do pełnego

temperamentu króla, pozwalając rzucić zasłonę na doznane od niego przykrości.
Kto był doradcą króla w tym przedsięwzięciu, które można by nazwać imprezą

duńską? Nie wiemy na pewno, późniejszy jednak bieg wypadków wskazuje wyraźnie na
dwóch ludzi: przybyłego nie tak dawno do Polski oficera niemieckiego, Wolfganga

Baudissina, ora-z na Gerarda Denhoffa, orientującego się dość dobrze w sprawach
bałtyckich. Być może wreszcie, że w pewnej mierze doradcą Władysława był znany

mu dobrze i ceniony przez niego Eliasz Arciszewski arianin, który jako oficer
jakiś czas przebywał w Danii i pozyskał sobie życzliwość króla duńskiego,

zdobywając również, jak się wydaje, niemałą orientację w sprawach tego kraju.
Na czym. polegał ten tajemniczy plan duński króla? Główne jego założenia

wyglądały następująco. Jak wiadomo, Chrystian IV patrzył z najwyższą niechęcią
na rozprzestrzenianie się Szwecji w Niemczech i gdyby zaistniały sprzyjające

okoliczności z pewnością zdobyłby się na posunięcia, mające na celu nie tylko
powstrzymanie tej ekspansji, ale nawet ewentualne

333
rozszerzenie kosztem Szwecji posiadłości duńskich. Wychodząc z tego założenia

postanowił Władysław uczynić ze swej strony wszystko, by skłonić króla duńskiego
do akcji. Najprostszym sposobem byłoby danie Chrystianowi obietnicy pomocy bądź

finansowej, bądź orężnej. W sytuacji jednak, w jakiej się król znajdował,
wyjście takie nie wchodziło w rachubę. Jak wiemy bowiem, położenie finansowe

króla na skutek jego niegospodarności nie przedstawiało się dobrze,
0 pomocy zaś wojskowej, wobec tego, iż szlachta polska jak ognia bała się

wszelkiej wojny, nie można było
1 myśleć. Przy tym wszystkim jednak mógł się król spodziewać, że jeśli

Chrystian IV rozpocznie wojnę ze Szwecją, jeśli w dodatku przyjdzie mu z pomocą
cesarz, to w najbliższym otoczeniu Polski powstanie taki zamęt wojenny, iż bez

większego trudu uda się sprowokować zajście wojenne, które będzie można
potraktować jako agresję Szwecji, a wówczas... wówczas szlachta z

pewnością pociągnie na wojnę w obronie Rzeczypospolitej. Rozumując w ten sposób
mógł Władysław w zasadzie obiecać Chrystianowi pod pewnymi warunkami nawet pomoc

Rzeczypospolitej.

background image

Ale król zdawał sobie sprawę, że ogólnikowymi przyrzeczeniami nie skłoni •

Duńczyka do rozpoczęcia wojny. Wobec tego wymyślił plan dość typowy dla siebie.
Mianowicie, on Władysław IV król polski i szwedzki odstąpi Chrystianowi swe

prawa do korony szwedzkiej, dając tym samym swemu sąsiadowi podstawę prawną do
wypowiedzenia wojny Szwecji. W przypadku rozpoczęcia działań Władysław, w

zależności od sytuacji, albo miał wziąć udział w tej wojnie, by zdobyć którąś z
posiadłości szwedzkich, najpewniej Inflanty, albo też, jeśli nie udałoby mu się

wciągnąć Rzeczypospolitej do wojny, gdyż i z taką ewentualnością należało się
liczyć, wówczas zażąda zapłaty od cesarza niemieckiego. Rozumowanie było proste.

Od-
334

stępując swe prawa do korony szwedzkiej Duńczykowi j przez to sarno popychając
go do wojny, przyczyniał się do poważnego odciążenia mocno nadwerężonych sił

cesarskich, w zamian za co mógł z pełnym prawem zgłosić się do cesarza po
zapłatę, najchętniej w postaci jakichś księstw na Śląsku.

Jak widzimy, plan był dość skomplikowany, opierał się bowiem na rachubach nie
sprawdzonych, ostatecznie jednak i inne, nawet bardziej nieprawdopodobne pomysły

nieraz, doprowadzały do celu, król zaś gorąco wierzył, że przedsięwzięcie
powinno się udać.

' Aby przedstawić swój plan, nie wiemy wszakże, czy całości czy też głównych
zarysów, wysłał król do Danii w grudniu 1641 roku wspomnianego wyżej, Wolfganga

Baudissina. Poseł zabawił w Danii ponad sześć miesięcy i wrócił dopiero latem
1642 roku. Wynik rokowań, prowadzonych przez posła - jak widzimy - długo i z

widocznym namysłem, był pomyślny. Chrystian uwierzył, że król polski ostatecznie
udzieli mu pomocy, a równocześnie, mając parę spornych spraw z cesarzem, liczył

na pomoc Władysława w ich ułożeniu. Aby ostatecznie rozważyć wszystkie
możliwości i przedyskutować niejasne punkty, proponował spotkanie osobiste obu

władców, co rzecz oczywista zostało przez Władysława, spodziewającego się wiele
po osobistych kontaktach, przyjęte z żywym zadowoleniem. Ponieważ Chrystian jako

warunek rozpoczęcia wojny kładł zawarcie pierwej przez cesarza pokoju z Francją,
spadał na króla polskiego obowiązek nakłonienia do tego cesarza.

Istotnie, król odkrywając częściowo swe pomysły duńskie przed cesarzem, starał
się przekonać go, że winien zawrzeć pokój z Francją. Rzecz jasna, przedstawiając

plan dyplomacji cesarskiej, kładł nacisk na korzyści, jakie Rzesza odniesie
dzięki interwencji duńskiej. Król wykorzystał również fakt, że właśnie

335
wówczas przebywał w Polsce książę neuburski, by przez niego poinformować książąt

Rzeszy o swej gotowości nakłaniania Danii do wojny ze Szwecją i o korzyściach,
płynących stąd dla Niemiec.

Trzeba przyznać, iż wszystkie te posunięcia Władysława odniosły jakiś skutek.
Dwór wiedeński, który początkowo odniósł się do projektu królewskiego z

nieufnością, podejrzewając, że Władysław zgłosi się po zapłatę, obecnie pod
wpływem książąt Rzeszy począł traktować plan królewski bardziej życzliwie i

obiecał wysłać swego przedstawiciela na planowany zjazd obu władców. Król więc
mógł być dobrej myśli. Wprawdzie, gdy w drugiej połowie roku 1642 miało dojść do

ustalenia daty spotkania, Chrystian nieoczekiwanie odłożył zjazd na rok
następny, niemniej jednak zaproponował zawarcie sojuszu między Polską a Danią,

co oczywista było na rękę królowi, który spodziewał się, że sojusz ułatwi mu
wciągnięcie Rzeczypospolitej do wojny.

Zwołany na początku roku 1643 sejm stanowił doskonałą okazję, by wśród szlachty
wzbudzić poczucie pewnego zagrożenia przez Szwedów, albowiem z jednej strony

przyszły wiadomości o budowie w Inflantach szwedzkich nowych fortyfikacji, z
drugiej przybył w czasie sejmu do stolicy poseł cesarski hrabia Ludwik

Stahrenberg, aby nakłaniać króla i senatorów do wszczęcia wojny ze Szwecją.
Zapewne na życzenie króla w propozycji sejmowej przedstawiono sytuację

Rzeczypospolitej w specjalnie ciemnych barwach, wskazując szlachcie na groźbę
agresji ze strony Moskwy, Turcji i Szwedów. Przemawiający kanclerz Ossoliński,

jedyne wyjście widział w uchwaleniu podatków na wojsko.
Wszystko to razem jednak nie przyniosło żadnych rezultatów. Zarówno szlachta,

jak i senatorzy nie dali się przekonać wywodom króla i w żaden sposób nie
336

46. Władysław IV; około roku 1640
M. B.

chcieli, uwierzyć w zagrożenie Rzeczypospolitej. Widział to doskonale

background image

Stahrenberg, a król potem, rozmawiając z nim na audiencji, stwierdził: "Polacy

tak są w pokoju, z którego korzystają, zakochani, że myślą jedynie o tym, by go
etiam inaequissimis conditionibus [nawet na najgorszych warunkach] utrzymać."

Mimo •niezbyt sprzyjających nastrojów, król jednak spodziewał się, iż w dalszej
czy bliższej przyszłości uda mu się wciągnąć swych poddanych w wojnę, w danej

chwili zaś pocieszał się, że szlachta może zapłaci jego potężne długi. Ta
ostatnia sprawa nie przedstawiała się wprawdzie początkowo najlepiej, albowiem

posłowie, częściowo dla zasady, częściowo, by pokazać królowi swą przewagę, dość
długo sprzeciwiali się uchwaleniu podatków na pokrycie królewskich długów.

Ostatecznie jednak dzięki fortelowi senatorów, którzy na ucztach w przeddzień
konkluzji sejmowej spoili najtęższych opozycjonistów, udało się sprawę przepchać

i w Niedzielę Palmową, 29 marca, "koło 3 w nocy szczęśliwie zgodnie" skończył
się sejm.

Perspektywa, że przez pewien okres grono wierzycieli przestanie molestować dwór,
że z czasem będzie można pomyśleć o bardziej racjonalnej gospodarce, dzięki

której w skarbie królewskim znajdą się tak upragnione większe kwoty pieniężne,
musiała na króla podziałać mobilizująco. Wszak dysponując pieniędzmi mógł

pomyśleć o pomocy dla króla duńskiego. Toteż, wykorzystując zjazd senatorów z
okazji sejmu, zawiadomił ich o mającym rychło nastąpić zjeździe z Chrystianem

IV. Senatorzy, których monarcha naturalnie nie wtajemniczał w swe rozległe
plany, zgodzili się nań bez trudności i gotowi byli wystawić królowi duńskiemu

podpisane przez siebie glejty.
Wobec tego w najgłębszej tajemnicy wysłał król ponownie Baudissina do Kopenhagi,

w celu ustalenia ostatecznego terminu zjazdu, przy czym chciał, aby
22 Władysław IV

337
odbył się on jeszcze w tymże samym 1643 roku. Równocześnie począł Władysław

naciskać w Wiedniu, by cesarz, zgodnie z obietnicą, wysłał swego
przedstawiciela. Gdy w Wiedniu z zainteresowaniem pytano, jak sobie król

wyobraża udzielenie pomocy Duńczykowi, skoro szlachta polska na pewno nie zgodzi
się na zerwanie rozejmu ze Szwecją, poseł królewski Fantoni odpowiedział, że

Władysław będzie mógł zezwolić na prowadzenie werbunków do wojska duńskiego w
Prusach i to "salvis induciis" (z zachowaniem postanowień) ro-zejmowych. Jednym

słowem król przewidział, jak obejść istotne trudności i z nadzieją spoglądał w
przyszłość.

Tymczasem nieoczekiwanie jeszcze w maju plany królewskie uległy całkowitemu
unicestwieniu. W tych dniach mianowicie zjawił się w stolicy powracający z

Kopenhagi Baudissin i przywiózł nieoczekiwaną wiadomość, że Chrystian IV zajęty
innymi sprawami polityki zagranicznej, uznał nagle zjazd z królem polskim, a tym

samym i cały plan za nieaktualny.
Prawdę powiedziawszy nie umiemy wyjaśnić, co stało się powodem tej

nieoczekiwanej wolty króla duńskiego. Może Chrystian IV doszedł do przekonania,
że pomysł wojny jest nierealny, że wyciągnie z niego korzyści głównie cesarz i

król polski? A może po prostu był to wynik kapryśnego usposobienia władcy
duńskiego, który chętnie zmieniał raz powzięte zamiary. Pomijając jednak

przyczyny nie był to, jak bliska przyszłość miała wykazać, krok rozsądny. Dla
Władysława oznaczał zaś całkowitą katastrofę jego ostatnio tak pracowicie

snutych przygotowań do tego, by z powrotem wejść na arenę europejską.
Ruchliwy jednak umysł Władysława nie spoczął po tym niepowodzeniu i niemal

natychmiast obserwujemy nowe próby królewskie wypłynięcia na szerszą widownię.
Tym razem podjął król ponownie znane nsm

338
dobrze plany pośrednictwa pokojowego, w istniejącym w Europie konflikcie. Trzeba

przyznać, że w danej chwili okoliczności układały się o tyle korzystniej dla
Polski, iż można było liczyć na jakieś powodzenie.

Jak wiadomo, ewentualna mediacja króla polskiego w głównej mierze zależała od
ustosunkowania się Francji. Dotąd stosunki polsfco-francuskie nie układały się

dobrze. Rządzący we Francji potężny kardynał Richelieu nie mógł królowi darować,
że zdecydował się po roku 1635 na zbliżenie do cesarza, odrzucając wyciągniętą

prawicę francuską. Toteż, jak widzieliśmy, czynił w następnych latach wiele, by
utrudnić życie królowi polskiemu. Poparcie udzielone Gdańskowi w jego sporze z

Władysławem, aresztowanie Jana Kazimierza i trzymanie go bezprawnie długo w
więzieniu, bezczelhe zachowanie się kolejnych posłów francuskich w Warszawie,

wszystko to były w gruncie rzeczy nie tak poważne, ale dotkliwe przykrości

background image

wyrządzane przez Francję królowi. W tej sytuacji wiadomość o śmierci kardynała w

dniu 7 grudnia 1642 roku przywitano zapewne w Warszawie z westchnieniem ulgi.
Zmiana na stanowisku kierownika polityki zagranicznej zdawała się też zapowiadać

zmianę w samej polityce Francji. Układny i giętki Ma-zarini nie przypominał
surowego i upartego Richelieu. W dodatku, należało się spodziewać, że Francja

znużona wojną, zaniepokojona sukcesami swego sprzymierzeńca w Niemczech,
wreszcie przerażona wypadkami w sąsiedniej Anglii, gdzie całkiem wyraźnie

rozpalała się rewolucja, pomyśli o zakończeniu wojny niemieckiej i w związku z
tym życzliwiej ustosunkuje się do propozycji mediacji Polski, sprzymierzonej z

cesarzem, pogodzonej chwilowo ze Szwecją. Rzecz o tyle nie cierpiała zwłoki, że
w tym czasie rozpoczynały się w Miinster pierwsze wstępne rokowania w sprawie

ogólnego pokoju. Toteż z pewną nadzieją wszczął król
22*

339
w drugiej połowie roku 1643 rozmowy z posłem francuskim d'Avaugourem, podsuwając

mu myśl pośrednictwa polskiego w rokowaniach.
Równocześnie, by ułatwić sobie sprawę, podjął król myśl bezpośrednich układów o

pokój ze Szwecją, do czego podstawę dawał traktat w Sztumskiej Wsi. Rokowania te
gotów był prowadzić przy pomocy Danii i w tym celu wysłał do Kopenhagi posła,

Henryka Denhoffa.
Gdy na dworze polskim próbowano bez względu na niepowodzenia planów królewskich

snuć dalej spokojnie nić rokowań dyplomatycznych, zaszły wypadki, grożące
niebezpiecznymi powikłaniami. Nieoczekiwanie bowiem 12 grudnia 1643 roku wojska

szwedzkie pod wodzą Lenarta Torstenssona przeszły granicą duńską i wypełniając
dany im już dawno rozkaz rozpoczęły wojnę z Danią. Fakt ten był w jakimś stopniu

wynikłem dotychczasowej polityki Chrystiana IV. Król duński bowiem, jak
widzieliśmy, szukał sprzymierzeńców w Wiedniu i w Warszawie, planował spotkanie

z zaprzysiężonym wrogiem Szwecji Władysławem IV, o czym w jakimś stopniu
dowiadywali się Szwedzi, dysponujący wyjątkowo dobrze rozbudowaną siecią

szpiegowską. Wprawdzie Chrystian, jak wspomniałem wyżej, zmienił swój zamiar,
jednakże w Sztokholmie stracono jeszcze wcześniej cierpliwość i postanowiono

skończyć z niepewnym sąsiadem, mogącym w każdej chwili zaatakować rdzennie
szwedzkie ziemie.

Wiadomość o wojnie doszła do Warszawy dopiero 19 stycznia, wywołując wielkie
wrażenie. Rychło poczęły się też po kraju rozchodzić wiadomości, że to właściwie

Polska, a nie Dainia, miała być przedmiotem napaści i że Johannorwi
Kdnigsmarkowi, dowódcy szwedzkiemu, pytającemu, czy nie należałoby wpaść do

Polski, powiedziano: "Stój, jeszcze nie przyszła godzina, będą Polacy w czas."
Zaniepokojony król zwołał

340
posiedzenie senatu, na którym kanclerz przedstawiwszy wiadomości o napadzie

Szwedów na Danię, wezwał senatorów, "aby nie czekając tak prędko morzem i lądem
latającego nieprzyjaciela, wczas zapewnić bezpieczeństwo Rzeczypospolitej i

sposoby obrony, gdyby chciał co tentować, wcześniej obmyśleć".
Senatorzy podjęli różne kroki w celu zabezpieczenia granic, w gruncie rzeczy

jednak, gdyby nieprzyjaciel uderzył wówczas na Polskę, zastałby ją równie nie
przygotowaną, jak Danię. Mimo to król gotów był podjąć ryzyko wojny i marzył

jedynie o tym, by zdarzyła się okazja wciągnięcia w nią Rzeczypospolitej, Liczył
bowiem, że Szwecja, prowadząc działania na wielu frontach, musiałaby ulec.

Jak dalece poważnie myślał król o tym świadczy fakt, iż jeszcze w styczniu
kanclerz Ossoliński, na pewno w porozumieniu z królem, dawał rezydentowi

cesarskiemu w Polsce, Walderodemu, do zrozumienia, że król widziałby chętnie
interwencją cesarską na Pomorzu Zachodnim i że gotów by wówczas, nie dbając o

rozejm, udzielić jego wojskom pomocy. Wprawdzie niedługo potem król zdezawuował
swego kanclerza, określając te sugestie jako przedwczesne, jednakże równocześnie

przeprowadzał umiarkowane zaciągi, kontrolował arsenały, słowem przygotowywał
się do ewentualnej wojny.

Sytuacja Rzeczypospolitej w miarę upływu miesięcy stawała się rzeczywiście coraz
bardziej niebezpieczna. Wiosną bowiem 1644 roku rozpaliła się na południowych

granicach państwa wojna między księciem siedmiogrodzkim Rakoczym a cesarzem i w
ten sposób znaczna część południowej i cała zachodnia granica były objęte ogniem

wojny. W dodatku na Ukrainie pojawiły się wielkie zagony tatarskie, nad którymi
jednak hetman Koniecpolski odniósł wspaniałe zwycięstwo pod Ochmatowem 30

stycznia 1644 roku. Zwy-

background image

341

cięstwo to stało się sławne, zwłaszcza że król zadbał o to, by było powszechnie
znane.

W połowie marca zdawało się, iż Rzeczpospolita nie wyjdzie spokojnie z zamętu
wojennego. Do stolicy bowiem nadeszła alarmująca wiadomość, że wojska cesarskie

w marszu na północ zamierzają naruszyć pogranicze polskie i że równocześnie z
drugiej strony zbliżają się większe siły szwedzkie, i ito jak twierdzono,

również z zamysłem uderzenia na ziemie Rzeczypospolitej. Na dworze zapanowało
silne podniecenie. Wygotowano uniwersały zwołujące pospolite ruszenie województw

wielkopolskich. Król zaś w najgłębszej tajemnicy zapewniał agenta cesarskiego,
że nie miałby pretensji do cesarza, gdyby jego wojska nie uszanowały granicy

państwa. Zdawało się, iż w tej sytuacji Szwedzi nie wytrzymają nerwowo i wpadną
w nastawioną pułapkę, zaatakują Polskę i umożliwią królowi podjęcie wojny

obronnej.
I tym razem nadzieja króla okazała się złudna. Szwedom bowiem zależało bardzo na

tym, by nie narażać się na wojnę z jednym jeszcze nieprzyjacielem. Wojska
cesarskie zaś ostrożnie obeszły granice Polski.

Tymczasem jednak zaszedł nieoczekiwanie wypadek, którego skutki rychło dały o
sobie znać na polu polityki zagranicznej. Nad ranem, 24 marca 1644 roku, zmarła

królowa przy okazji nieszczęśliwego porodu. Pogrzeb Cecylii Renaty odbył się w
Krakowie 20 czerwca. "Odprawował się pogrzeb królowej Imci na zamku, w kościele

Ś w. Stanisława - zanotował dworzanin królewski Oświęcim - solenniter
[uroczyście], nic jednak nadzwyczajnego i godnego zanotowania nie było."

Po pogrzebie odbyło się posiedzenie senatu, na którym przemówił król, jak notuje
Radziwiłł, "nad podziw ładnie", wzywając senatorów, by pamiętali o królewiczu

Zygmuncie, albowiem król dla dobra o'jczyzny
342

•wyrzekł się "wszelkiej nadziei odzyskania... dziedzictwa".

Zdawało się, iż śmierć nielubianej przez króla, atakowanej przez jego zauszników
osoby, pozostanie bez większego wpływu na bieg polityki zagranicznej. Rychło

jednak pokazało się, że sama nawet obecność Cecylii Renaty na dworze królewskim
stanowiła jakby umocnienie więzi istniejącej dotąd między Warszawą i Wiedniem.

Gdy jej zabrakło, stosunki między dwoma monarchami - - w ostatnich czasach mocno
naprężone - uległy dalszemu rozluźnieniu.

Pozornie nic się nie zmieniło, król przez czas jakiś rozmyślał nad sposobami
wspomożenia Chrystiana IV. Przez chwilę rozważał nawet dość awanturniczy plan

przerzucenia na Śląsk silnego oddziału mołojców kozackich, którzy by następnie
wraz z wojskami cesarskimi pospieszyli na pomoc królowi duńskiemu. Ostatecznie

jednak, na pewno ze względu na opinię szlachecką, wstrzymał się od realizacji
tego zamysłu. Skończyło się jedynie na udzieleniu Chrystianowi pożyczki

pieniężnej i obietnicy wspomożenia go materiałem wojennym. Rychły wszakże pokój
duńsko--szwedzki zamknął ostatecznie ten epizod stosunków duńsko-polskich.

Zanim jednak przejdziemy do omawiania nowych etapów zagranicznej polityki króla,
chcę zwrócić uwagę na pewne posunięcie w dziedzinie polityki religijnej,

uczynione przez niego niewątpliwie z 'myślą o wydźwięku ogólnoeuropejskim.
Wiemy, że król rozpoczął swe rządy poprzedzony sławą tolerancyjnego księcia, po

którym spodziewano się dalszych kroków na drodze tradycyjnej dla Polski
tolerancji i pokoju religijnego. Tymczasem nie upłynęło wiele lat, a Władysław

musiał pod naciskiem swych poddanych zgodzić się na zarządzenia zupełnie
sprzeczne z tolerancją. Zamknięcie szkoły ariańskiej

f
343

w Rakowie, zamknięcie zboru wileńskiego - to kolejne etapy na drodze odwrotu od
zasad przyjętych przez Polskę w minionym stuleciu. Godząc się na te posunięcia,

zdawał sobie król na pewno sprawę, że nie zapewnią mu one życzliwości Szwedów,
nie zyskają uznania w obozie protestanckim. Ponieważ zaś w latach czterdziestych

sprawa pokoju w środkowej Europie stawała się coraz bardziej aktualna, musiało
królowi zależeć na tym, by jednak w jakiś sposób podreperować swą sławę zarówno

u Szwedów, jak i protestantów, z którymi ewentualnie miałby zasiąść do układów,
jako uczciwy pośrednik. Z tych też pewnie założeń zrodził się pomysł Władysława,

wówczas zresztą dość popularny, doprowadzenia do rozmowy braterskiej między

background image

skłóconymi wyznaniami i zaimponowania przez to całej Europie.107

Czy jednak istotnie względy polityczne miał król wyłącznie na celu? W pierwszej
chwili można by przypuszczać, że głównym bodźcem była jego zasadniczo

tolerancyjna postawa wobec wyznań chrześcijańskich. Tak, ale nie należy
zapominać, że stosunek króla był w gruncie rzeczy bierny, nie aktywny, o czym

mieliśmy możność przekonać się, chociażby przy okazji sprawy r akowskie j.
Widzieliśmy, że król nie myślał walczyć w obronie swych zasad. Nie należy

również zapominać o następującej w miarę upływu lat zmianie w usposobieniu
królewskim, na którą pewien wpływ mieli na pewno gorliwi katolicy z jego

najbliższego otoczenia, jak Piotr Gembicki, Jerzy Ossoliński, Al-brecht
Radziwiłł, oraz w jakimś stopniu i Cecylia Renata. Zmiana ta wyrażała się w

częstszym niż uprzednio uczestniczeniu w nabożeństwach kościelnych, w
przystępowaniu do sakramentów. W związku z tym chyba, gdy w roku 1640 toczył się

spór o zbór protestancki w Wilnie, król zajął postawę daleką od tolerancyjnej.
Kiedy wiosną referendarz Marcin Tryzna,

344
referując mu sprawę, zaznaczył, że katolicy gotowi są nawet wykupić ten zbór,

król nieoczekiwanie oświadczył: "może to być [przejęcie zboru] i bez pieniędzy,
kiedy ich odsądzą", potem zaś stwierdził, iż sam wezwał wojewodę wileńskiego

Radziwiłła do przeniesienia zboru w inne miejsce. W jakiś czas potem wyraził
Władysław wobec Tryzny obawę, czy powołana w tej sprawie komisja właściwie ją

załatwi, gdy zaś Tryzna zapewnił go, że członkowie komisji, biskup wileński i
marszałek litewski, "constantissime [bardzo stanowczo] staną" odpowiedział: "i

tak trzeba".108
Król, jak świadczą dobitnie przytoczone wyżej fakty, nie tylko zajął postawę

sprzeczną z zasadami tolerancja, ale nawet nie zdobył się na bezstronne
stanowisko wobec innowierców. Jeśli też jakiś motyw wpłynął na podjęcie przez

Władysława myśli o zjeździe przedstawicieli wszystkich wyznań religijnych, to'
chyba fakt oziębienia właśnie w tym okresie stosunków z Rzymem. Złożyło się na

to wiele spraw.
Tak więc król był urażony na papieża, że ten, nie respektując jego życzenia, nie

mianował kapucyna Waleriana Magni kardynałem. Wnet potem doszło do zatargu
między Władysławem a ówczesnym nuncjuszem papieskim w Polsce Mariuszem

Filonardim. Król miał do niego pretensję, iż nie poparł należycie sprawy
Magniego. Toteż jeszcze w roku 1640 donosił Tryzna: "król urażony będąc na Ojca

św., że na instancję JKmei nie chce kardynała uczynić, kazał legatowi
papieskiemu precz jechać i że żadnego innego nie chce mieć w państwie swoim,

nawet żadnej komunikacji z papieżem nie chce mieć. Legat zasię dał respons, że
on bez rozkazania papieskiego nie chce jechać, za czym król chce mu odjąć

wszelką jurysdykcję w sprawach duchownych. Pan Bóg wie, co dalej będzie".109 Gdy
zaś niedługo potem doszło do zatargu między Władysławem a nuncjuszem w sprawie

budynków klasztornych-,

345

które król, nie licząc się z protestami nuncjusza, kazał zniszczyć, by uczynić
miejsce pod kolumnę Zygmunta, kiedy jeszcze w dodatku przechwycono listy Włocha

szkalujące stosunkd w Polsce przed papieżem, król stracił cierpliwość i w
sierpniu 1643 roku zmusił Filonar-diego do opuszczenia Polski.

Uderzające jest, że w tym zatargu Władysław mógł liczyć na poparcie większości
episkopatu polskiego. Jeszcze w roku 1640, gdy rozpoczęły się pierwsze

nieporozumienia między królem a papieżem, biskup Piotr GembiGki pisał do swego
krewniaka, iż trzeba zająć zdecydowane stanowisko, "aby curia Romana poznała to,

z kim sprawa, że nie z książątkiem jakim, ale z królem JM, którego auctoritas
[powaga] et majestas ma być w powadze u nich i poszanowaniu".118 Również i w

sprawie zjazdu, chociaż kuria odniosła się niechętnie do tego pomysłu, episkopat
znowu stanął po stronie króla.

Władysław, ze zwykłym u niego temperamentem, zapalił się do tej myśli i chyba
przez jakiś czas szczerze wierzył, że uda mu się zrealizować to, co dotąd

jeszcze jest jedynie marzeniem chrześcijaństwa, mianowicie doprowadzić do
rzetelnej zgody skłócone od stuleci wyznania. Duchem prawdziwej tolerancji

tchnął list króla pisany do protestantów, w którym między innymi stwierdzał: "O
to idzie, że się nie zrozumie warny, bo o nas katolikach siła rzeczy powiadają i

o Waszmo-ściach rozumieją różnie; ale skorobyśmy te rzeczy na światło

background image

wyprowadzili, snadniejbyśmy zobaczyli, że między nami żadnej nie ma różnicy,

albo bardzo mała." Równocześnie jednak list ten był jednym więcej świadectwem,
że w gruncie rzeczy król nie orientował się w kwestiach religijnych, że nie

wyczuwał tego, jak wielka przepaść dzieliła już wówczas, albo lepiej
powiedziawszy jeszcze wówczas, wyznania wywodzące się w zasadzie z jednego pnia.

Początkowo proponowano odprawienie zjazdu w roku
346

1644, ale wobec trudności związanych ze zorganizowaniem spotkania, przeniesiono
je na rok 1645. Było to i niewątpliwą szkodą dla zjazdu. Król, który - jak wiemy

- nigdy prawie nie zabawił zbyt długo przy jednym pomyśle, zdołał już w dużym
stopniu ochłonąć. W tym okresie poczęły go interesować zagadnienia polityki

zagranicznej i w związku z nimi, jak zobaczymy, potrzebował pomocy papieża.
Dodajmy, że w Rzymie nastąpiła zmiana na tronie papieskim, albowiem po

gorączkowym Urbanie VIII wstąpił na stolicę piotrową bardziej spokojny Innocenty
X, z którym stosunki króla zaczęły się układać lepiej. Widomym znakiem, że

Władysław przestał przywiązywać większe nadzieje do zjazdu, było mianowanie swym
reprezentantem zagorzałego katolika, człowieka raczej po-pędliwego, mianowicie

kanclerza koronnego Jerzego Ossolińskiego, któremu powierzył również
przewodnictwo zjazdu.

Zjazd zaczął obrady 28 sierpnia 1645 roku w ratuszu toruńskim. Zastępcą
przewodniczącego został Jan Leszczyński, kasztelan gnieźnieński. Licznej grupie

katolików przewodniczył biskup żmudzki Jerzy Tyszkie-wicz, kalwinom Zbigniew
Gorajski, luteranom zaś Zyg-munit Guldensztern, starosta sztumski. Przybyło

również wielu obserwatorów, którzy chcieli przypatrzeć się i przysłuchać temu
bądź co bądź niezwykłemu zjazdowi. Czynnych członków kolokwium było

osiemdziesięciu, z tym że poszczególne wyznania reprezentowały grupy ponad
dwudziestoosobowe. Po wstępnych uroczystościach zebrani reprezentanci trzech

wyznań przystąpili do przedstawienia swych zasad wiary. Już przy tej okazji
doszło do nieporozumień, przy czym Ossoliński nie okazał bezstronności i

spokoju. Król też wkrótce rnusiał go odwołać, a jego miejsce zajął Leszczyński,
nie wiele to jednak pomogło. Jak było do przewidzenia, zjazd skończył się bez

żadnego rezultatu, poza tym
l

347
jednym, że przez jakiś okres przedstawiciele skłóconych wyznań zasiadali przy

jednym stole i próbowali dojść do porozumienia w sprawach wiary.
Aczkolwiek król widziałby chętnie uwieńczenie zjazdu jakimś sukcesem, jakąś

próbą porozumienia, to jednak na pewno nie przejął się zbytnio jego rozbiciem. W
danej bowiem chwili zajmowały go, jak wspomnieliśmy wyżej, inne polityczne

sprawy.
Tak się rzeczy wówczas układały, że król przekonywał się coraz częściej, iż

sojusz z dworem wiedeńskim nie daje mu żadnej możliwości wypłynięcia na szerszą
arenę. Pokazało się to wyraźnie przy okazji nowej wojny duńskiej, a uprzednio

jeszcze w związku z wielkim planem duńskim, w końcu zaś miał się król latem 1644
roku przekonać, że dwór wiedeński nie chce zgodzić się na przyjęcie pośrednictwa

polskiego nawet w swym sporze z księciem siedmiogrodzkim Rakoczym.
Jeszcze przed ostatecznym rozczarowaniem się do cesarza pomyślał król o

nawiązaniu bliższych stosunków z Francją, albowiem już w jesieni 1643 roku
wysłał tam kanonika warmińskiego Dominika Roncaillego z propozycją swego

pośrednictwa pokojowego. Posła królewskiego przyjęto nad Sekwaną dość życzliwie,
a gdy z czasem dowiedziano się o śmierci Cecylii Renaty zdecydowano w obawie, by

król ponownie nie związał się ściślej z cesarzem, wysłać do Warszawy nowego
posła, Mikołaja Bregy de Flecelles w celu nawiązania bliższych kontaktów z

władcą polskim.
Poseł francuski miał królowi obiecać zgodę Francji na przyjęcie jego

pośrednictwa, a ponieważ Władysław ponownie zaczął myśleć o małżeństwie z
królową szwedzką Krystyną, miał mu przyrzec, że dwór francuski wybada w tej

sprawie nastroje w Sztokholmie. Przybyłego jesienią 1644 roku do Warszawy posła
przyjął monarcha niezwykle życzliwie, ponieważ zaś w gruncie rzeczy wszyscy

przypuszczali, że z małżeń-
348

stwa szwedzkiego nic nie wyjdzie, wnet zaczęto na dworze polskim opowiadać, iż
poseł francuski wróci w czasie najbliższego sejmu "przywożąc małżeństwo",

naturalnie nie szwedzkie, ale francuskie.

background image

Tak zresztą oceniał sprawę również król i godził się w tym przypadku na

wszczęcie rokowań o rękę którejś z licznych księżniczek francuskich. Toteż kiedy
z początkiem roku 1645 zjawił się z kolei w Warszawie poseł cesarski książę Maks

Dietrichstein, z zamiarem zainteresowania króla osobą jednej z księżniczek
habsburskich, król otwarcie przyznał mu się, że wszczął już starania o

małżeństwo z Francuzką.
Tak więc po 10 latach Polska ponownie zbliżała się do Francji, ale tym razem

zbliżenie to miało się okazać realne i długotrwałe. Mylilibyśmy się jednak
bardzo, gdybyśmy w tym posunięciu upatrywali całkowitą zmianę polityki polskiej,

jakieś przerzucenie steru o 180 stopni. Król zbliżał się do Francji przede
wszystkim dlatego, że przymierze z cesarzem nie przynosiło mu spodziewanych

korzyści, a poza tym właśnie wówczas podejmował plany wojny z Turcją i na tę
ewentualność chciał mieć zabezpieczoną życzliwość Francji. W żadnym wypadku

jednak nie myślał o występowaniu w przyszłości przeciw cesarzowi, o ściślejszym
wiązaniu się z obozem jego wrogów. Świadczy o tym fakt, że w następnych latach

stosunki polsko-austriackie pozostaną poprawne, albo nawet więcej niż poprawne,
skoro właśnie wówczas przeprowadzał król rozmowy z dworem cesarskim o

odstąpienie mu prawem zastawu dwóch księstw śląskich. Rokowania te, na mocy
których istotnie wszedł w posiadanie księstwa opolskiego i raciborskiego,

prowadził nie wywierając specjalnego nacisku na cesarza. Otrzymał je w czasowe
władanie na warunkach stosunkowo mało korzystnych, chociaż jak to świeżo

udowodnił Józef Leszczyński, cesarz, gdyby tylko król nacisnął silniej i wykazał
więcej uporu,

349

gotów był odstąpić księstwa na znacznie dogodniejszych warunkach.
Trzeba też przyznać, że i Francja, gdzie już poważnie myślano o pokoju, nie

zamierzała w żadnym wypadku wykorzystywać pomocy króla polskiego przeciw
cesarzowi, zdając sobie dobrze sprawę, jak różnorakie więzy łączą polskiego Wazę

z Habsburgami. Te właśnie przyczyny zadecydowały do pewnego stopnia, że na
dworze francuskim, ku pewnemu zaniepokojeniu Władysława, nie spieszono się. z

finalizacją rokowań.
Ostatecznie też Bregy, który tym razem miał już doprowadzić do zawarcia układu o

małżeństwie króla z księżniczką Gonzaga de Nevers, Marią Ludwiką wybraną przez,
króla, zjawił się w stolicy Polski dopiero w lipcu 1645 roku. Rokowania

dotyczyły już tylko sprawy wyposażenia księżniczki, które Władysław chciał
dokładnie określić. Ponieważ Brśgy z braku pełnomocnictw nie mógł w paru

sprawach powziąć ostatecznej decyzji, postanowiono wysłać do Paryża wojewodę
pomorskiego Gerarda Denhoffa. Niemniej jednak już 17 lipca spisano najważniejsze

punkty przyszłego porozumienia, przy czym Bregy zapewnił, że małżeństwo z
księżniczką mantuańską będzie przez Francję tak traktowane, jakby to było

małżeństwo z jakąś księżniczką z rodziny królewskiej.
Denhoff istotnie pospieszył wnet do Paryża, gdzie bez większych trudności

sfinalizował układy w sprawie wyposażenia Marii Ludwiki. Posag przyszłej
polskiej królowej miał wynosić 2 miliony 100 tysięcy liński, wojewoda poznański,

i Wacław Leszczyński, bi-cji króla polskiego.
W ślad za Denhoffem ruszyło do Francji poselstwo właściwe, w skład którego

wchodzili: Krzysztof Opa-liński, wojewoda poznański, i Wacław Leszczyński,
biskup warmiński. Głównym ich zadaniem było sprowadzenie księżniczki

mantuańskiej do Polski. Posłowie
350

wyruszyli w podróż 10 sierpnia i dopiero 29 października odbyli uroczysty wjazd
do stolicy Francji. Ambitny Krzysztof Opaliński usiłował w pewnej mierze

naśladować wjazd Ossolińskiego do Rzymu, co mu się też częściowo udało. 5
listopada odbył się w kaplicy w Palais Royal ślub, w którym Opaliński zastępował

króla. W podróż powrotną wybrano się wobec konieczności skompletowania
wyposażenia królowej dość póź-nlo, mianowicie dopiero pod koniec listopada. U1

W <drodze powrotnej, prowadzącej przez Belgię, Niderlandy i północne Niemcy,
dały się podróżnym we znaki ostre chłody. Zjawiły się ponadto i inne, tak typowe

dla stosunków ówczesnych kłopoty. Już w Niderlandach zabrakło wojewodzie
pieniędzy i wobec tego musiał u kupców niderlandzkich zaciągnąć pożyczkę,

pozostawiając tytułem zastawu nie tylko swe srebra stołowe, ale również srebra
swego sekretarza barona Jana Wolzogena.

Władysław zamierzał początkowo wyjechać po królowę do Gdańska i w tym pięknym

background image

portowym mieście wziąć ślub, niespodziewany jednak silny katar, połączony

zapewne z influencą, pokrzyżował zamierzenia królewskie i zmusił go do
oczekiwania na swą małżonkę w Warszawie. Królowa zaś, którą najpierw bardzo

uroczyście przyjęto w Gdańsku, zjawiła się w Warszawie dopiero 10 marca. Znany
jest fakt, że przybyłą do stolicy, jak się wyraził witający ją kanclerz

Ossoliński, "lilię Francji", przywitał niezbyt zdrowy król dość chłodno.
Wprawdzie w rozmowie z towarzyszącą królowej panią de Guebriant oświadczył, "że

nie mógł otrzymać piękniejszego i droższego dowodu przyjaźni króla Francji, jak
otrzymując księżniczkę tak doskonałą", w gruinaie rzeczy jednak były to frazesy.

Starzejący się król, który zresztą w okresie swego wdowieństwa prowadził, jak
się zdaje, dość swobodny tryb życia, nie nadawał się na zakochanego małżonka.

351
W dodatku królowa liczyła wówczas już 34 lata, czyli jak na pojęcie ówczesne

była osobą oo najmniej w sile wieku. Córka Karola I księcia mantuańskiego i
Katarzyny księżnej lotaryńskiej spędziła młodość na dworze francuskim, gdzie

nabyła pewnej ogłady i przeżyła swe pierwsze uniesienia miłosne. Godząc się na
małżeństwo ,ze starszym od niej o lat 17, schorowanym królem, myślała rzecz

oczywista przede wszystkim o swej karierze. W związku z tym gotowa też była
uczynić wiele, by z jednej strony pozyskać względy króla, z drugiej zapewnić

sobie życzliwość głównych ministrów państwa. Jej sytuacja jednak na dworze
polskim nie była łatwa. Znalazła się tu przecież w środowisku całkowicie obcym,

wśród ludzi, z którymi niełatwo mogła się porozumieć, u boku schorowanego,
pochłoniętego całkowicie swymi planami króla, w charakterze macochy

młodziutkiego królewicza. Ostatecznie też, mimo swych wysiłków, póki żył
Władysław, Maria Ludwika nie odegrała poważniejszej roli. Rządzić było jej danym

dopiero przy boku znacznie uleglejszego brata królewskiego, Jana Kazimierza,
którego żoną została po śmierci Władysława.

l
OZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

PLANY WOJNY TURECKIEJ. KONIEC KRÓLOWANIA
\V poprzednich rozdziałach wskazywałem parokrotnie, że w okresie po roku 1644

król był w coraz większym stopniu zajęty nowymi planarna politycznymi. Każdy,
choć trochę orientujący sdę w historii Polski, wie, że Władysław IV pod koniec

swego życia planował wielką wojnę z Turkami. Zamysł ten jednak nie zrodził się
nagle u kresu panowania, myśl ta bowiem nie opuszczała króla niemal od młodości.

Pierwsze poważne zetknięcie się monarchy z zagadnieniem tureckim miało miejsce,
jak wiemy, jeszcze w czasie wojny chocimskiej, w chwili gdy Władysław liczył lat

26. Myśl wojny z Turcją musiała go zajmować również w pierwszych latach rządów,
skoro przez usta Ossolińskiego zapewniał Urbana VIII, że gotów jest pod wodzą

papieża nie tylko iść za chorągwiami chrześcijańskimi, ale nawet "je
wyprzedzać". Widzieliśmy też, jak po zakończeniu wojny moskiewskiej ochoczo

pospieszył na południe w nadziei skrzyżowania swego miecza z krzywymi szablami
wyznawców Proroka. Nadzieja ta okazała się złudna, niemniej myśl o wojnie z

półksiężycem nie opuszczała króla i w późniejszych latach. Odżyła w roku 1637,
kiedy to Wielka Porta prowadziła wojnę z Persją i kiedy sam hetman Koniec-polski

gotów był poprzeć zamiar uderzenia na odwiecznego wroga chrześcijaństwa. Do
podjęcia wojny z Turcją zachęcał potem poseł perski, a istniejące w łonie

M Władysław IV
353

tatarszczyzny spory otwierały widoki wykorzystania Tatarów budziacldch do walki
przeciw sułtanowi. Gdy w wyniku opozycja pokojowo nastrojonej szlachty i

magnaterii zarzucono tę myśl, sam hetman stwierdzał z żalem, że "wielka się
okazja opuściła do sławy i rozszerzenia państwa JKMci". Istotnie, jeśli kiedy,

to właśnie wówczas był najlepszy czas ku temu, by rozpocząć wojnę. W następnych
latach kłopoty z Gdańskiem, plany duńskie, zepchnęły myśl o wojnie tureckiej na

dalsze miejsce. Dopiero niepowodzenia zaznane przy realizacji północnych planów
króla, świadomość zbliżającego się kresu życia spowodowały, że znowu w połowie

lat czterdziestych myśl królewska poczęła ponownie krążyć wokół wojny z Turcją.
Do realizacji tych, jak widzimy, dawnych projektów skłaniało króla szereg

przyczyn.
Jak wiemy, od paru lat posiadał król potomka, któremu chciał zapewnić następstwo

tronu. Z myślą o synu rozpoczął starania o uzyskanie księstw na Śląsku, ale
posiadanie ich, zresztą ograniczone wobec tego, że cesarz pozostawał władcą

księstwa opolskiego i raciborskiego, nie wystarczało, by zapewnić synowi

background image

odpowiednią pozycję na wypadek bezkrólewia. Co innego byłoby, gdyby udało mu się

zapewnić panowanie w jednym z księstw mołdawskich, a to naturalnie mogłb
nastąpić jedynie w wypadku zwycięskiej wojny z Turcją. Poza tym zdawał sobie

Władysław sprawę, że w celu zapewnienia synowi polskiej korony należałoby
wzmocnić nieco władzę królewską, to zaś również można było osiągnąć przede

wszystkim w wyniku zwycięskiej wojny z sułtanem. Władysław • wiedział
naturalnie, że szlachta z różnych względów, między innymi dlatego, by nie

dopuścić do wzmocnienia władzy królewskiej, jest przeciwna wojnie, równocześnie
jednak miał nadzieję, iż najprędzej jeszcze dałoby się ją nakłonić właśnie do

wojny z półksiężycem. Przemawiały za tym róż-
354

ne względy. Tak więc po pierwsze, hasło walki z wyznawcami Mahometa stawało się
wówczas ponownie głośne zarówno w Europie, jak i w Polsce, w której nie

brakowało pisarzy wzywających wręcz szlachtę do podjęcia krucjaty. W roku 1633
ukazała się drukiem Przeważna legacja Krzysztofa Zbaraskiego, wydana przez

Samuela Twardowskiego, gdzie podkreślano z jednej strony słabość państwa
tureckiego, z drugiej zwracano uwagę na narody słowiańskie, które pozostają w

niewoli tureckiej i marzą o wybiciu się na wolność. Warto dalej podkreślać, że
wydana jeszcze w roku 1618 Jerozolima Wyzwolona Tassa w przekładzie Piotra

Kochanowskiego, pewnie jeszcze czytana nadal, przyczyniała się do rozbudzenia
nastrojów antytureckich.

Do wojny z, Turcją mogły wreszcie skłaniać Rzeczpospolitą całkiem realne
obliczenia. Wszak w latach panowania Władysława IV można się było doliczyć około

dziesięciu najazdów lenników tureckich, Tatarów, z których co najmniej pięć
należało do kategorii poważnych. Napady tatarskie niosły za sobą nie tylko

zniszczenia materialne, ale również poważne straty ludności, głównie
włościańskiej. Gdy chodzi o pierwszą połowę XVII stulecia, dzisiejszy historyk

ocenia straty ludnościowe samej Rusi Czerwonej na około 300 000 osób, co w
ówczesnych warunkach było niebagatelnym problemem. Toteż król mógł się

spodziewać, że zarówno szlachta, jak przede wszystkim magnateria, ciągnąca ze
wschodnich latyfundiów poważne dochody, zgodzi się na wojnę, której końcowym

rezultatem miało być zlikwidowanie raz na zawsze tej plagi wschodnich kresów
Rzeczypospolitej, jaką stanowiły najazdy tatarskie. 112

Wśród motywów skłaniających wreszcie króla do podjęcia zamysłu wojny tureckiej
nie ostatnim był poważny i zasadniczy nie rozwiązany problem ukraińsko-ko-zacki.

Nikogo przecież z bystrzejszych polityków pol-
23*

355
skich nie mógł zwieść pokój, panujący po roku 1638, czyli po stłumieniu powstań

kozackich na Ukrainie. Żywiołem niezadowolonym w tej części Rzeczypospolitej
byli w pierwszym rzędzie Kozacy, gryzący z niecierpliwością narzucone im w roku

1638 więzy, marzący o większej swobodzie, o możliwościach podjęcia wypraw na
brzegi Morza Czarnego, o samorządzie we-nątrz swych szeregów. Niezadowolone były

również szerokie masy włościaństwa ruskiego, zamieszkującego województwa
wołyńskie, bracławskie i kijowskie.

Lata czterdzieste XVII wieku, to niewątpliwie lata rozkwitu gospodarczego tych
ziem, przeżywających okres stosunkowo głębokiego pokoju. Korzyści jednak z tego

ciągnęli w pierwszym rzędzie najwięksi wówczas w Polsce właściciele ziemscy, jak
Zasławsey, Ostrogscy, Wiśniowieccy, Koniecpolscy i inni. Wiadomo, że magnaci ci

nie gospodarowali sami, ale przeważnie wydzierżawiali poszczególne klucze
szlachcie, bacząc jedynie na to, by arendarze punktualnie płacili raty

dzierżawne. Tymczasem dzierżawy, zwłaszcza majątków kresowych, były dla
trzymających je przede wszystkim drogą do dorobienia się w szybki sposób majątku

poprzez odpowiednie zwiększanie ciężarów ludności zarówno miejskiej, jak i
wiejskiej. Pańszczyzna na Ukrainie nie była jednolita. Pracowano na pańskim

różnie. Od pięciu dni w majątkach na Wołyniu, a częściowo i Bracławszczyź-nie,
do jednego czy dwu dni w centrum Kijowszczyzny. Niemniej ten niedawno

wprowadzony sposób ucisku ludności wiejskiej, przyzwyczajonej tu do większej
swobody, był odczuwany przez nią jako krzywda ł niesprawiedliwe uciemiężenie.

Dodajmy, że pewne źródła dochodów magnaci wydzierżawiali Żydom, których
prawosławna ludność traktowała ze specjalną niechęcią, o czym świadczy między

innymi wydany przez władze kościelne cerkwi zakaz, zabraniający mieszkańcom
nawet zaopatrywania się w żywność u Żydów.

356

background image

Wszystko to razem sprawiało, że u ludności wiejskiej wzmagało się z roku na rok

poczucie nienawiści do cie-niiężycieli, podsycane jeszcze widokiem
nieprawdopodobnego zbytku roztaczanego przez tamtejszych wielmożów. Na

latyfundiach bowiem rosły czy też rozrastały sią okazałe siedziby magnackie,
zdobione z największą rozrzutnością, w których prowadzono życie budzące zawiść

nie tylko wśród ludności wiejskiej czy miejskiej, ale nawet u szlachty.
Władysław Dominik Zasławski na przykład potrafił na jedną ucztę w licznym gronie

wydać około 700 złp, zapłacić za występ muzyki królewskiej ponad 500 złp, a więc
przeznaczyć na jednodniowe przyjemności sumy większe od dochodów rocznych jed-

nowioskowego szlachcica. Nie można wreszcie zapominać, że tę nienawiść do
ciemiężycieli, przeważnie wyznania katolickiego, podsycali duchowna prawosławni,

wykorzystując mnożące się zatargi między unią a dyzunią, rosnącą samowiedzę oraz
poziom kulturalny prawosławnych. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że w interesie

całości państwa, w interesie przede wszystkim kresowej magnaterii, leżało
rozładowanie tego niepokoju i niezadowolenia poprzez skierowanie

najaktywniejszego elementu, jaki stanowili tu Kozacy, zarówno osiedli na
Zaporożu, jak i we włościach ukraińskich, przeciw nieprzyjacielowi krzyża,

wyprowadzenie ich z kraju, tak jak to się niegdyś stało w okresie interwencji w
Rosji. Niektórzy spośród współczesnych historyków gotowi są przypuszczać, że

zrealizowanie planu wojny z Turcją zapobiegłoby przyszłej wojnie kozackiej i
powstaniu ukraińskich mas ludowych.

Poznawszy motywy, które zdaniem króla i jego doradców przemawiały za wszczęciem
wojny z Turcją, przejdźmy z kolei do kontrargumentów wysuwanych przez

przeciwników tych pomysłów. Tak więc, gdy chodzi o sprawą kozacką to jest rzeczą
prawie pewną, że Pomysł wykorzystania Kozaków w przyszłej wojnie

357

z Turcją, łączący się nieuchronnie z powiększeniem ich rejestru, wyistarczał, by
przerazić szerokie koła szlachty. Wszak zwiększone, oddane królowi, zwycięskie w

ewentualnej wojnie oddziały kozackie mogły się w pierwszym rzędzie stać podporą
władzy królewskiej, orężem w rękach władcy w walce o wzmocnienie władzy. Myśl

zaś o tym, że król może sięgnąć po silną władzę w Polsce, spędzała sen z oczu
szlachcie. Do tego przyłączała się również niechęć dio płacenia podatków, które

rzecz jasna musiałyby wzrosnąć w związku z tak poważną wojną.
Istniały jednak i inne motywy odstraszające szlachtę od tych planów. W wypadku

pokonania Tatarów należało myśleć o zagospodarowaniu i urządzeniu władzy
państwowej na zdobytych terenach, do czego, jak się zdaje, magnateria się nie

paliła. Uderzające jest, że doskonały iznawca stosunków na Rusi, hetman koronny
Konieepolski w memoriale przedstawianym poitem senatowi, a dotyczącym wojny z

Tatarami, podkreślał, że w przypadku sukcesu należałoby zdobyty obszar oddać
ewentualnemu sprzymierzeńcowi Polski, Moskwie, albowiem Rosjanie "zaprowadziwszy

według zwyczaju swego kolonie... umieliby [je] zatrzymać". Dochodził do tego i
drugi motyw. Wprawdzie od czasu poselstwa Zbaraskiego do Stambułu zdawano sobie

w Polsce sprawę, że Turcja nie jest już tak silna jak iza czasów Soli-mana,
niemniej jednak jej potęga, związana z ogromnymi terenami podlegającymi

sułtanowi, fanatyzm mieszkańców budził w społeczeństwie lęk i szacunek. Trzeba-
też przyznać, iż lęk nie był nieuzasadniony. Wszak prawie czterdzieści lat

później jeszcze ta słabnąca Turcja potrafiła poważnie zaszachować siły
chrześcijańskie, a i potem, nawet po klęsce pod Wiedniem, 'umiała zażarcie

walczyć, zwłaszcza w obronie swego stanu posiadania na terenie Półwyspu
Bałkańskiego. Wreszcie nie bez znaczenia musiały być obawy ludzi

358
orientujących się w złym stanie zdrowia królewskiego. To zaś, jak wiemy, .nie

przedstawiało się wówczas dobrze.
Po pewnej poprawie, najprawdopodobniej w wyniku kąpieli badeńskich, dość szybko

odezwały się dawne dolegliwości, określane przez lekarzy królewskich jako
boleści podagryczne i nerkowej kamicy. Już w roku 1640 wiosną sytuacja była

bardzo poważna. W połowie marca Tryzna donosił, że "nigdy aż do tego czasu
[król] tak źle się nie miał, jako mi panowie medici powiadali, bo do zwyczajnych

afekcji jego gorączka się przyszyła". 9 kwietnia słyszymy, że król nie wstaje od
6 tygodni. Po krótkim polepszeniu już w czerwcu tegoż roku przyszło znowu

pogorszenie. Nie lepiej przedstawiało się zdrowie królewskie na początku 1641
roku. Następne zaś lata nie przyniosły wcale polepszenia. Trudno się więc

dziwić, że ludzie zorientowani w sytuacji, żywili poważne wątpliwości, czy król

background image

w tym stanie zdrowia może wziąć na siebie ciężar prowadzenia wojny d naczelnego

dowództwa.113
Wszystkie te jednak motywy nie były dość silne, by stanowić przeciwwagę dla

argumentów przemawiających za wojną, tym bardziej że plan wojny z Turcją rodził
się u króla wyjątkowo długo i tym samym zapuścił niezwykle silne korzenie.

Pierwszy raz w latach czterdziestych wystąpił król z projektem wojny z Turcją na
sejmie w roku 1640, kiedy to w propozycji od tronu wygłoszonej przez kanclerza

Gembickiego, otwarcie stwierdził, że zamierza "podnieść święty krzyż na
nieprzyjaciół" i chce "kościoły i dziedzictwo boże... z rąk pogańskich ratować".

Ten sam niemal motyw odezwał się w instrukcji na sejmiki w roku 1641, w której
król sugerował Rzeczypospolitej, by zamiast się za Tatarami po polach ukrain-

nych uganiać pomyślała o "zmącaniu" nieprzyjaciela w jego gnieździe. O wojnie z
Tatarami wspominał też

359
l

na sejmie roku 1642. Innymi słowy przez dłuższy czas usiłował przyzwyczaić
szlachtę do myśli o wojnie z półksiężycem.

Jak się zdaje, bardziej zdecydowany i określony plan wyprawy na Turcję narodził
sią w roku 1644. Bodźcem do podjęcia tego pomysłu stało się zwycięstwo

odniesione nad Tatarami pod Ochmatowem. Pod wrażeniem tego sukcesu postanowiono
na posiedzeniu senatu w dniu 27 lutego 1644 roku odmówić dalszego płacenia

upominków Tatarom. Zamęt panujący w tym roku przy południowo-wschodniej granicy
polskiej był królowi na pewno na rękę, albowiem usprawiedliwiał podjęcie

posunięć obronnych. Tak więc na posiedzeniu w czerwcu tegoż roku relacjonuje
kanclerz senatorom: "Tatarów pola pełne, a Turcy sub specie [pod pozorem]

spędzania ich z Budziaków baszę sylistryjskiego na tę stronę Dunaju wyprawili,
aby nad Dniestrem Astowhorodek fortyfikowawszy drugi zamek na drugą stronę

Dniepru wystawił". Zebrani też- senatorowie uznali sytuację za tak poważną, że
postanowili prosić poszczególnych magnatów ziem wschodnich, by przybyli z

wojskami swymi z pomocą hetmanowi.
Napływające do stolicy wiadomości o przygotowaniach Turcji do wojny z Wenecją

zwiększały w otoczeniu królewskim zapał do wyprawy na wschód. Toteż już w
połowie listopada 1644 roku poseł cesarski Wal-derode donosił, że w Warszawie

zamierzają zawrzeć przymierze z Moskwą, by razem z nią pójść przeciw Tatarom i
że równocześnie prowadzi się ożywioną korespondencję z hospodarem mołdawskim,

który w przewidywaniu wojny przesłał do Polski część swych skarbów.114
Wreszcie w lutym 1645 roku, na sejmie rozpoczętym 13 tegoż miesiąca, wystąpił

król całkiem otwarcie z projektem wyprawy na Tatarów. Przemawiając bowiem wobec
obu izb, kanclerz Ossoliński poruszył spra-

360
we płacenia upominków Tatarom, "które oni po prostu haraczem zowią" i rzucił

zgromadzonym pytanie, "jeśli przy tej obeldze zostawać i szkody swe odkupywać",
czyli też, wykorzystując gotowość króla i wojska, wystąpić w obronie braci,

branych przez ordyń-ców w niewolę i zmuszanych do przechodzenia na wiarę
mahometańską. Senatorowie w swych wotach podjęli ten temat, ale tylko niektórzy

i bez większego zapału. Natomiast izba poselska, zajęta całkowicie nieprawną ich
zdaniem regulacją granic między Polską a Moskwą, pominęła kwestię milczeniem. Co

więcej, nie mogąc w tej sprawie dojść do porozumienia z królem, przybyła pod
koniec sejmu bez żadnych uchwał do senatu, tak że sejm skończył się 27 marca,

nie uchwalając żadnych konstytucji.
Jak się wydaje, ten negatywny wynik próby podjętej przez króla, by wszcząć wojnę

wschodnią w porozumieniu z przedstawicielstwem szlachty, stał się przyczyną, że
odtąd Władysław IV począł myśleć o rozpoczęciu jej na własną rękę. Plan, który

wówczas zyskał konkretne kształty, nie był czymś nowym ani oryginalnym. Jak już
bowiem uprzednio parę razy, tak i obecnie, król liczył, że uda mu się

sprowokować zatarg z Tatarami, a wtedy będzie miał pretekst do wszczęcia wojny
obronnej. Fakt niezałatwienia przez sejm sprawy upominków tatarskich był w danym

wypadku na rękę królowi, gdyż należało się liczyć, iż Tatarzy przyjdą się sami
upomnieć o pieniądze, jeśli Rzeczpospolita wstrzyma się przez dwa lata z

płaceniem upominków.
Dalszy bieg wypadków zdawał się przyznawać słuszność rozumowaniu królewskiemu.

Wnet bowiem przyszły do Warszawy wiadomości o pozwoleniu sułtana, by Tatarzy
wyprawili się na Polskę. W związku z tym sam hetman koronny Koniecpolski ujrzał

się zmuszonym do wzmożenia czujności, zwłaszcza że istotnie nad granicami Polski

background image

poczęły się "wieszać" poważniejsze

361

siły tatarskie. W ten sposób zdawały się realizować plany królewskie. Jeśli tak
się sytuacja przedstawiała, jeśli ewentualnie wojna z Tatarami miała przynieść w

konsekwencji wojnę z Turcją, to należało przystąpić wcześniej do zaciągania
wojsk, by ewentualna wojna nie zastała Rzeczypospolitej nie przygotowanej. Nie

było to jednak proste. Pomijając bowiem fakt, że król postępując w ten sposób
naruszyłby prawo zakazujące mu bez zgody stanów zaciągać wojska, pozostawała

jeszcze niesłychanie istotna sprawa zapewnienia sobie funduszów na werbunek.
Ale, jak się zdaje, w tej ostatniej kwestii monarcha był dobrej myśli.

Państwami, które miały mu przyjść z pomocą, były: Wenecja, od niedawna
pozostająca w wojnie z Turcją, papież, jako władca państwa kościelnego i

zwierzchnik chrześcijaństwa, wreszcie Rosja.
Wiosną 1645 roku skierował król list do kardynała Montalto, w którym prosił go o

wyrobienie u papieża subwencji w wysokości 500 000 talarów, czyli na polskie
pieniądze półtora miliona złotych. Z rzeczpospolitą wenecką podjęto rokowania za

pośrednictwem przybyłego w sierpniu 1644 roku do Warszawy znanego Władysławowi
posła Giovanni Tiepolo. Gdy chodzi o trzeciego potencjalnego partnera, to nie

spodziewano się, by Rosja zechciała wesprzeć Polskę finansowo, liczono jednak na
uzyskanie pomocy wojskowej. W celu omówienia tej sprawy wysłał król do Moskwy w

czerwcu 1644 roku Gabriela Stempowskiego, kasztelana bra-cławskiego.115
Rychło jednak pokazało się, iż rachuby królewskie były zbyt optymistyczne. Kuria

papieska, jak zwykle nie spieszyła się z obietnicami jakichś poważniejszych
subwencji i zachowała się z normalną dla niej wstrzemięźliwością. Gorzej, po

pewnym czasie pokazało się, że i Tiepolo przybył do Warszawy bez żadnych pełno-
362

niocni'Ctw od sigraorii weneckiej i niie może królowi niczego konkretnego w
sprawie subwencji obiecać. Nakłoniono go jedynie do napisania odpowiednich

listów do władz weneckich, w których starał się je przekonać, że Władysław
istotnie planuje uderzenie na Turcję i w związku z tym należałoby mu udzielić

jakiejś znaczniejszej pożyczki.
Z trzecim partnerem, czyli z Moskwą, prowadzono w roku 1644 rokowania, ale, jak

się zdaje, bez większego rezultatu. Co gorzej, gdy w zimie 1645/1646 wpadły do
Rosji poważniejsze siły tatarskie i wojska polskie pospieszyły na pomoc,

nieoczekiwane mrozy unieruchomiły oddziały polskie nad rzeką Merlą, tak że
Tatarzy mogli nie napastowani przejść z całym łupem koło obozu wojsk polskich.

Z początkiem 1646 roku odbył król naradę z hetmanem Koiniecpolskim i grupą
senatorów w sprawie możliwości rozpoczęcia wojny z Tatarami i Turcją. Hetman,

który chciał ograniczyć wojnę jedynie do działań przeciw Tatarom, nie godził się
w żadnym wypadku na rozpoczynanie wojny bez zaczepki z ich strony. Dopiero po

najeździe tatarskim przewidywał rzucenie Kozaków na morze i wszczęcie akcji.
Podobne stanowisko zajęli również powiadomieni o planach wojny inni senatorzy.

Niedługo potem, mianowicie 3 marca, dotarła do Warszawy wiadomość, że
rzeczpospolita wenecka zdecydowała się wobec niepowodzeń doznanych przez nią w

walkach z Turkami na ofiarowanie królowi subsydium w wysokości 400 000 talarów.
Wprawdzie kwota ta miała być wypłacona dopiero w chwili faktycznego rozpoczęcia

wojny przez króla, jednakże perspektywa otrzymania tej sumy pozwalała zaciągnąć
na ich konto pożyczki. Wkrótce potem zjawili się w Warszawie posłowie władców

wołoskich, jak i moskiewscy, wszyscy w celu rokowań w sprawie przyszłej wojny.
Wpraw-

363
dzie posłowie moskiewscy nie mieli jeszcze pełnomocnictw do zawarcia oficjalnego

układu, ich przybycie jednak zdawało się zapowiadać, że w niedalekiej
przyszłości dojdzie do porozumienia w tej kwestii. Wreszcie w połowie kwietnia

dotarła do Warszawy wieść o nieoczekiwanej śmierci hetmana koronnego Stanisława
Koniecpolskiego. Zniknięcie z widowni tego doświadczonego, cieszącego się

powszechnym szacunkiem wojownika było w jakimś stopniu niewygodne dla króla, z
drugiej jednak strony, ponieważ hetman twardo stał na stanowisku niawszczynania

wojny zaczepnej, śmierć jego w pewnej mierze rozwiązywała królowi ręce. Poza tym
nie bez znaczenia był fakt opróżnienia się wielkiej buławy. Dzięki temu bowiem

mógł król użyć tej godności jako wabika do pozyskania sobie któregoś z
wybitniejszych magnatów.

Gdy jeszcze w jakiś czas potem, zjawili się u króla wysłannicy patriarchów

background image

wschodnich, mnisi z klasztorów na Atos, którzy zapewnili króla w imieniu swych

mocodawców o żywej chęci narodów słowiańskich wybicia się na wolność, a
równocześnie z Francji nadeszły wyrazy zachęty i dość mgliste obietnice pomocy,

król przestał się wahać i przystąpił wiosną 1646 roku do werbowania wojska.
Początkowo opowiadano, że zaciągi te są czynione dla Francji, z czasem jednak

właściwy cel stał się całkowicie jasny. Równocześnie przystąpił król do
rozdawnictwa wakujących buław. Tak więc buławę wielką litewską dał wojewodzie

połockiemu Januszowi Kiszce, polną zaś Januszowi Radziwiłłowi, jak się zdaje
całkowicie pozyskanemu dla myśli wyprawy. Buławę wielką koronną przyobiecano

Mikołajowi Potockiemu. W kwietniu też zjawili się na dworze królewskim
przedstawiciele Kozaków, którym król wydał pisma upoważniające ich do wszczęcia

zbrojeń oraz powiększenia rejestru z 6 na 12 000.
364

W miarę postępu czasu oficerowie prowadzący werbunki przestali się krępować i
pod koniec kwietnia czy na początku maja 1646 roku wiadomość o projektowanej

wojnie oraz o celu zaciągów wojska rozeszła się na całą Polskę. Wieść ta
wywołała niemałe wzburzenie zarówno szlachty, jak i magnaterii. Wśród tej

ostatniej istniała niewątpliwie pewna grupa pozyskana przez króla dla myśli o
wojnie. Składała się ona jednak prawie w całości z urzędników przebywających w

najbliższym otoczeniu monarchy. Reszta magnaterii, nie dopuszczona do tajemnicy,
nie biorąca bezpośredniego udziału w rządach, odnosząca się z normalną niechęcią

do tak zwanej ekipy rządzącej, potraktowała fakt bezprawnych zaciągów
królewskich jako doskonałą okazję do zaatakowania monarchy i jego ministrów, a

równocześnie do pozyskania sobie mas szlacheckich, występując w charakterze
obrońców podstawowych praw Rzeczypospolitej. Dodajmy, że wiele istniało

wzajemnych niechęci i pretensji w gronie magnaterii piastującej najwyższe
godności.

Znana była niechęć między podkanclerzem koronnym Andrzejem Leszczyńskim a
kanclerzem wielkim Jerzym Ossolińskim, traktującym swego młodszego kolegę jako

"niedowarzonego młodzika". Podkanclerzy, nie dopuszczony, jak się zdaje, do
tajemnych obrad zaufanych króla, potraktował zaciągi wojskowe, posądzając o nie

starszego kolegę, jako naruszenie praw i chciał zaraz wnosić protestację, z
trudem też tylko został powstrzymany przez innych senatorów. Spłoszony tym

kanclerz, który w gruncie rzeczy chciał podobnie jak hetman rozpoczynać
działania wojenne dopiero w wypadku najazdu tatarskiego, odmówił pieczętowania

listów przy-powiednich dla oficerów, co ostatecznie zmusiło króla do
pieczętowania patentów werbunkowych pokojową pieczęcią prywatną.

Zdając sobie sprawę z tego, że senatorzy albo odno-
365

szą się do sprawy wojny wręcz niechętnie, albo też co najmniej myślą o tym, aby
się nie skompromitować w oczach szlachty, król mniej więcej w tym czasie począł

problemy przyszłej wojny coraz częściej omawiać w wąskim gronie zaufanych
obcokrajowców. Należał do nich w pierwszym rzędzie wysłannik Wenecji Tie-polo,

potem Ludwik Fantoni oraz dwaj typowi kondotierzy polityczni Walerian Magnd i
jego brat Franciszek, oficer w służbie cesarskiej. Ten ostatni, pokłóciwszy się

z cesarzem, przybył do Polski w lutym 1646 roku i dzięki protekcji brata znalazł
się w kole zaufanych króla. Omawianie spraw wojennych w tak małym i zaufanym

kole ludzi, którzy gotowi byli bez zastrzeżeń popierać króla, było niewątpliwie
rzeczą wygodną, równocześnie jednak stawało się poważnym powodem pretensji

zgłaszanych przez szlachtę, że król pomijając swych naturalnych i prawnych
doradców, decyduje o sprawach dotyczących najbardziej żywotnych interesów

Rzeczypospolitej w gronie osób nie związanych z państwem.
Czy Władysław nie zdawał sobie sprawy z tego? Czy też chęć rozpoczęcia wojny

była tak silna, że usuwała z jego pola widzenia wszystkie przeszkody? Jak
wyobrażał sobie w ogóle realizację swych planów? Otóż, zdaje się, król zamierzał

wciągnąć państwo w wojnę, idąc mniej więcej śladami ojca. Spodziewał się
mianowicie, iż uda mu się pozyskać zgodę senatu na rozpoczęcie działań

wojennych, a potem, po pierwszych poważniejszych sukcesach, pozyska zgodę
szlachty na sejmie, podobnie jak to miało miejsce za Zygmunta III w roku 1611.

Licząc jednak na to, król mylił się poważnie.
W roku 1609, po krwawej rozprawie ludu moskiewskiego z Polakami, przebywającymi

w otoczeniu Dymitra I Samozwańca, istniała wśród szlachty chęć pomszczenia
przelanej krwi polskiej, w danym zaś przypad-

366

background image

ku nie była ona przekonana o potrzebie wszczęcia wojny. Po drugie, aczkolwiek

istotnie w roku 1611 szlach-ta przymknęła oczy na niekonstytucyjne postępowanie
Zygmunta III, to jednak potem niejednokrotnie wypominała mu ,w sposób gwałtowny

wciągnięcie Rzeczypo-spoliterj w wojnę z Rosją. Poza tym powinien król pamiętać,
że szlachta sprzeciwiająca się wojnie posiadała w swych rękach znamienity oręż

prawny w postaci przyjętego przez niego' dobrowolnie w czasie elekcji
zobowiązania. W jednym bowiem z punktów Pacitów coin-ventow król obiecywał:

"Wojsk cudzoziemskich sine scitu et consensu [bez wiedzy i zgody] Reipublicae
wprowadzać w państwa koronne... and bella ofensiva podnosić i prowadzić, ani

suplementów żadnych, tak kwarcianego jako i inszego wojska, przyczyniać... i za
granicę wprowadzać także sine scitu et comsensu Rzpli-tej nie będziemy i

wywodzić kupami nie pozwolimy."
Jak więc widzimy, zobowiązanie króla miało jednoznaczną wymowę i nie dało się w

wykrętny sposób interpretować. Gromadząc bez przyzwolenia sejmu wojsko, naruszał
król podstawowe prawo Rzeczypospolitej, łamał daną narodowi obietnicę. Toteż

trudno było wobec tego rachować już nie tylko na poparcie całego senatu, ale
nawet na zgodę małej grupy senatorów, biorących bezpośrednio udział w rządach.

Przecież od roku 1641 obowiązywała konstytucja, na mocy której szlachta mogła
się dowiedzieć, kto ośmielił się zaakceptować posunięcia monarchy.

Toteż, jeśli król początkowo chciał zwołać posiedzenie senatu i od niego uzyskać
poparcie dla swych poczynań, z czasem musiał się tego zamiaru wyrzec, gdy bowiem

w maju 1646 roku począł sondować opinie przybyłych do stolicy senatorów, wnet
przekonał się, iż większość z nich stanowczo wypowiada się przeciw wojnie. W

wyniku tego król zarzucił myśl o specjalnym posiedzeniu senatu, nie mógł jednak
przeszkodzić

l
l

367
temu, że poszczególni senatorowie skierowali do niego listy, będące w dużym

stopniu listami otwartymi, dostępnymi szerokim kołom szlachty. Powszechnie
czytanym i ogólnie komentowanym był spośród nich list niekoronowanego władcy

Małopolski, byłego bohatera spod Chocimia, Stanisława Luboniirskiego, z dnia 31
maja. Potężny magnat zaklinał króla, aby "zachował w poszanowaniu, jeśli nie

dobro ojczyzny, jeśli nie prawa i swobody nasze, tedy przynajmniej wiarę
królewską, tę ozdobę monarchów i podporę państw". Nic dziwnego, że zaalarmowana

takimi listami szlachta tu i ówdzie przystąpiła do działania. W Lublinie podobno
udała się do trybunału "prosząc o limitowanie sądów", tak jak w czasie

niepokojów wewnętrznych. W Wielkopolsce też według informatorów zapanowała
"wrzawa". "Już sobie Wielkopolacy sejmiki składają sami. Pana Przyjemskiego, co

w Lublinie począł zbierać piechotę, dawszy termin na gardło osądzili, ledwie sam
umknął." Z czasem i senatorzy przyłączyli się do akcji "w Krakowie - jak pisze

jeden z korespondentów - pan wojewoda krakowski [Stanisław Lubomirski] kazał
bęben o łeb stłuc doboszowi i piechotę wygnał".

Równocześnie odezwały się poważne rozdźwięki na tym tle nawet w najbliższym
otoczeniu króla. Tak więc, w czasie jednego przyjęcia doszło do ostrego starcia

między kanclerzem Ossolińskim a jego kolegą pod-kanelerzym Leszczyńskim,
ipodozas którego otoczenie obu dygnitarzy porwało się do szabel. Nic dziwnego,

że następnego dnia marszałek koronny Łukasz Opaliń-ski, gdy przepraszali króla,
składając winę na "piany wieczór", upomniał ich poważnie: "Panowie pieczęta-rze,

zły z siebie przykład młodszym przy boku króla dawaoie!"
Wszystko to razem nie zdołało odwieść króla od jego zamiarów. Z końcem czerwca

wybrał się do Krakowa. Jadąc zatrzymał się w Częstochowie, gdzie na
368

Jasnej Górze dał u stóp ołtarza Matki Bożej poświęcić swój oręż i sztandar
nowego oddziału husarskiego, podkreślając w ten sposób krzyżowy charakter

planowanej wyprawy. Po drodze z Częstochowy do Krakowa chciał król zboczyć do
Opola, prawdopodobnie po to, aby dojrzeć prowadzonych tam zaciągów, ale za radą

kanclerza, by nie drażnić opinii, zrezygnował z zamiaru. Mimo to jednak nadal
trwały zbrojenia i, jak świadczy list z końca czerwca, wysłano jeszcze przed

wyjazdem z Warszawy dziesiątki listów werbunkowych.
W dniach 18 i 19 lipca, po zakończeniu uroczystości koronacji nowej królowej,

odbyło się posiedzenie senatu. Na radzie tej - jak pisze referendarz litewski -
"justyfikował Król JM. przez pana kanclerza zawziętą o sobie niesłuszną opinię,

jakoby chciał znosić prawa, wolności nasze, chcąc w wojnę Rzeczpospolitą

background image

zaciągnąć z Turkiem, o której i przez sen nie myślił, znając takowe ku sobie tej

ojczyzny obywatelów skłonności, ale tylko Tatarów życzył znosić, widząc
nieprędki onym od Turczyna za zabawą z chrześcijany posiłek i to bez szkody

Rzeczypospolitej". Zwracał dalej uwagę senatorów na niebezpieczeństwa, na jakie
jest narażone państwo, otoczone ze wszech stron toczącą się wojną. Jak się

zdaje, obecni nie uwierzyli zbytnio w słowa kanclerza. Ostatecznie też wymogli
na królu, że obiecał zwołać sejm na 25 października. Senatorowie prosili też

monarchę, by zrezygnował z zamiaru odbycia podróży aż do Lwowa, albowiem
obawiano się, że skończy się ona rozpoczęciem wojny. Król jednak nie myślał

ustąpić w tej sprawie, dla uspokojenia wszakże obecnych stwierdził, że weźmie
ich przedłożenia "do deliberacji".

Rzeczywiście Władysław nie zrezygnował z pierwotnego planu i, by ujść dalszym
moleistacjom senatorów, nagle wyjechał do Niepołomic, gdzie spędził jakiś czas

24 Władysław l 7

369
na polowaniu, po czym wybrał się w drogę do Lwowa. Jadąc przez południowe tereny

Rzeczypospolitej, odwiedzał poszczególnych magnatów. Tak więc zatrzymano się
trzy dni w Wiśniczu, pańskiej rezydencji Stanisława Lubomirskiego, podejmującego

parę monarszą iście po królewsku, potem odwiedzono starostę kałuskiego, syna
zmarłego kanclerza Tomasza Zamoy-skiego, rezydującego w Jarosławiu.

Najprawdopodobniej przy okazji tych wizyt usiłował Władysław pozyskać owych
wielmożów dla swych planów, jak się zdaje jednak bez rezultatu. Z początkiem

sierpnia stanął król we Lwowie, gdzie otoczyli go liczni senatorzy. Tu, jak się
wydaje, doszedł monarcha ostatecznie do porozumienia z kandydatem do buławy

hetmańskiej, Mikołajem Potockim. Desygnowany hetman nieoczekiwanie oświadczył
się przeciw zaczepnej wojnie z Tatarami, zgodził się jednak na to, by w wypadku

najazdu dać im odpór, a następnie poszukać we własnym ich gnieździe. Ostateczna
nominacja nastąpiła gdzieś pod koniec sierpnia, chociaż przywilej na buławę

wystawiono dopiero później w Warszawie. Król zamierzał początkowo ze Lwowa udać
się do Kamieńca, ale pod wpływem senatorów zrezygnował z tej podróży i przez

Jarosław podążył do stolicy, gdzie stanął 5 września.
Nadchodzący miesiąc upłynął pod znakiem zbliżającego się sejmu. Sejmiki

szlacheckie odbyły się 13 tegoż miesiąca w atmosferze gorącej, rozgrzanej
jeszcze ulotnymi pismami krążącymi po Polsce, a godzącymi głównie w

Ossolińskiego, gdyż upatrywano w nim autora planów wojennych. Wszystkie
ważniejsze sejmiki zaatakowały fakt zbierania wojsk bez pozwolenia stanów,

domagały się również czytania uchwał senatu, by dowiedzieć się, którzy senatorzy
pozwolili na to. Można się było również spodziewać, że spośród posłów wybranych

w Małopolsce wielu zaatakuje króla. Ude-
370

rzające, iż na posłów wybrano aż dwu synów Stanisława Lubomirskiego - w
województwie krakowskim Jerzego, a w sandomierskim Aleksandra.

Przedostatni sejm za panowania Władysława zaczai się zgodnie z zapowiedzią 25
października 1646 roku. Król uczynił, co mógł, by uspokoić stany. Nawet kazino-

dzieja królewski Wydżga, przemawiając w kościele, porównał izby do cherubów
strzegących arki przymierza i mających tym samym prawo do bronienia praw i

wolności ojczystych. Wystąpienie kanclerza na 'posiedzeniu obu izb również było
obliczone na ułagodzenie opozycji. Wskazując mianowicie, że król przystąpił do

zaciągów w interesie Rzeczypospolitej, ze wszech stron wystawionej na
niebezpieczeństwa, nieśmiało podsuwał myśl, iż w gruncie rzeczy byłoby dobrze

pozbyć się raz na zaważę Tatarów, łupiących południowo-wsehodnie kresy państwa.
Dla nadania temu projektowi odpowiedniej wagi powoływał się król na opinię

zmarłego hetmana Konieepolskiego, .jak wiadomo cieszącego się u szlachty dużym
autorytetem.

Następujące potem wota senatorskie wypadły na ogół dość blado. Poszczególni
senatorzy przeważnie odradzali wojnę, niektórzy jednak nawet do niej zachęcali.

Dopiero podkanclerzy Leszczyński uderzył w nutę bezwzględnej opozycji.
Wymieniwszy argumenty podawane przez kanclerza, przemawiające za zaciągami,

rozprawił się następnie z nimi w sposób stanowczy i zdecydowany. Specjalnie
ostro zaatakował samą myśl wciągnięcia Rzeczypospolitej w wojnę, podkreślając,

że "w wojnie... rzadki monarcha sławny i rzadka Rzeczpospolita szczęśliwa". Z
naciskiem zaznaczył, iż sejm jest miejscem, gdzie szlachta winna wystąpić w

obronie swych praw, zapewniał w końcu, że nie był poinformowany o planach

background image

wojennych i dlatego może obecnie swobodnie wypowiadać swe zdanie, "bo tu każdemu

wolno sentire [czuć], co chce".
24 *

371
Tak ostre wystąpienie ministra króla i Rzeczypospolitej ośmieliło opozycję,

która ruszyła obecnie do ataku. domagając się w sposób stanowczy rozpuszczenia
wojska. Monarcha, poważnie chory, nie zamierzał się bronić i dość szybko zgodził

się na wydanie odpowiednich uniwersałów. Najwidoczniej jednak szlachta chciała
króla zastraszyć, albowiem rozpuszczono w izbach wiadomość, że uniwersały są

jedynie zasłoną dymną i że król zamierza mimo wszystko wojsko zatrzymać. W
związku z tym izba poselska zażądała od monarchy, by zgodził się na specjalne

posiedzenie posłów z senatem bez jego obecności. Władysław próbował przez jakiś
czas opierać się, ale ostatecznie ustąpił. Obrady odbyły się, lecz miały

przebieg dość spokojny, gdyż w gruncie rzeczy senatorzy w przeważającej
większości przyznawali szlachcie rację.

Ostatecznie też sejm skończył się 8 grudnia, uchwaliwszy wiele konstytucji.
Najważniejsza z nich była konstytucja dotycząca rozpuszczenia wojsk. Zapewniwszy

w niej raz -jeszcze, że zaciągi te podjęto "optima intentions" [w najlepszej
intencji], zapowiadał król rozpuszczenie ich w terminie dwu 'tygodni po

skończeniu sejmu, upełnomocniając równocześnie urzędników państwowych, by
oddziały odmawiające opuszczenia sztandarów znosili jako kupy swawolne. Poza tym

zapewniał król: "Obiecujemy pro Nobis et Serenissimis Successo-ribus nostris [w
imieniu naszym i najdostojniejszych naszych następców], że takowych zaciągów na

potem czynić nie będziemy, ani przypowiednich listów z pieczęcią albo sygnetem
pokojowym wydawać, ani żadnych wojen inscia et inconsulta Reipublica [bez wiedzy

i porady Rzeczypospolitej] podnosić, ani paeta z postronnymi zawierać, ani
zawartych wzruszać." W tejże samej konstytucji przyrzekł król "cudzoziemców przy

boku naszym juxta pacta conventa [zgodnie z Pacfcami conventami] mieć nie
będziemy, ani ich ad munia pu-

372
blica [funkcji publicznych] zażywać". Między konstytucjami znalazła się jeszcze

jedna, postanawiająca, że w następnym roku ma się odbyć sejm extraordynaryj-ny
dla spraw, których na tym sejmie nie zdołano załatwić, w gruncie rzeczy jednak

chyba głównie po to, by skontrolować, w jakim stopniu król wykonał swe
obietnice.

W ten sposób, jak widzimy, musiał Władysław własnymi rękami burzyć z takim
wysiłkiem zorganizowaną przez siebie siłę zbrojną Rzeczypospolitej. Równocześnie

przekonał się, iż nie należy liczyć na poparcie nawet tych senatorów, którzy
tworzyli jego najbliższe otoczenie i na których, zdawało się, może rachować.

Inna rzecz, że mimo zgody na uchwalenie tak stanowczych konstytucji, król nie
tracił nadziei na wciągnięcie Rzeczypospolitej w wojnę. Przemawiają za tym

niepodejrzane źródła. Tak więc jeszcze na początku sejmu zapewniał monarcha
posła weneckiego, iż w żadnym wypadku nie zamierza zrezygnować ze siwych planów,

"gdyby nawet był pewnym, że padnie od pierwszego strzału z muszkietu". Na
decyzję królewską, jak się pokazuje, nie wpłynął również przebieg sejmu, gdyż

poseł francuski już prawie pod koniec obrad donosił: "jaszcze przedwczoraj
zapewnił mnie król ponownie, że wojna przeciw Turkom jest niechybną, co i ja

uważam za pewne".
Król istotnie miał nadzieję doprowadzić do wojny, o czym świadczyły jego

starania jeszcze jakiś czas po sejmie, by zapobiec rozpuszczeniu wojsk. Ustąpił
dopiero pod naciskiem senatu oraz dlatego, że zabrakło mu pieniędzy na opłacenie

zaciągniętych żołnierzy. Wówczas część oddziałów za pośrednictwem posła
francuskiego przeszła w służbę króla Francji. W wyniku tego na polach

francuskich polała się po raz pierwszy krew polska, prawie dokładnie 400 lat
przed drugą wojną światową.

373

Ale nawet konieczność rozpuszczenia znacznej części wojsk nie wpłynęła na utratę
nadziei królewskich. Trzeba też przyznać, że były po temu przyczyny. Z Ukrainy

bowiem docierały do stolicy wiadomości o groźbie najazdu tatarskiego na Polskę.
Z Moskwy przysyłano wezwania do wspólnej akcji przeciw półksiężycowi,

równocześnie zaś przychodziły zapewnienia zarówno od papieża, jak i innych
państw, że w wypadku rozpoczęcia wojny może król rachować na pomoc finansową.

Gdy też pod koniec 1647 roku przybyło do Polski poselstwo tureckie z

background image

zapewnieniem, że sułtan chce utrzymać pokojowe stosunki z Polską, król przyjął

je niechętnie i starał się treść przedłożeń posłów tureckich utrzymać w
tajemnicy.

Gdy wreszcie wiosną 1647 roku przystąpiono do prac przygotowawczych do sejmu
nadzwyczajnego, przewidzianego przez zeszłoroczną konstytucję, król w

instrukcjach na sejmiki zwrócił szlachcie uwagę na "niebezpieczeństwo
Rzeczypospolitej z powodu śliskiej wiary pogaństwa, które nigdy pokoju

dotrzymywać nie zwykło", ostrzegając, że wojna z Tatarami, o ile by Turcy
udzielili im pomocy, może pociągnąć za sobą upadek Rzeczypospolitej.

Najprawdopodobniej coś przeniknęło do szlachty, albowiem sejm 1647 roku, zaczęty
2 maja, nie był spokojny. Poszczególni posłowie domagali się uchwalenia nowej

konstytucja, która by raz na zawsze zapobiegła rozpoczynaniu wojen bez zgody
stanów, inni znowu .domagali się załatwienia eksorbitancji, czyli naruszeń praw

przez obecnego króla. Wśród senatorów przemawiających na początku sejmu wybił
się na pierwszy plan biskup kujawski Mikołaj Gniewosz, który z jednej strony

zaatakował gwałtownie obcych bawiących na dworze, z drugiej stanowczo rozwiewał
wysuwane przez dwór przypuszczenia, iż Turcja myśli o wojnie.

W czasie obrad sejmowych wypłynęły też nieoczeki-
374

wanie sprawy religijne. Dysydenci skarżyli się, że ich współwyznawcą Jonasza
Schlichtynga skazano na infamię za wydaniie ksiiążki rzekomo skierowanej przeciw

religii katolickiej. Z drugiej strony katolicy oskarżyli Janusza Radziwiłła, iż
na granicy swych posiadłości kazał poobalać wzniesione tam krzyże. Sytuacja

przedstawiała się poważnie, ale wnet pokazało się, że Radziwiłł to nie
Sienieński i sprawą odłożono do przyszłego sejmu. Ostatecznie też sejm skończył

się dość spokojnie, uchwalając między innymi konstytucję, która pozwalała
królowi w wypadku niebezpieczeństwa podjąć kroki obronne.

Nic dziwnego zatem, że król patrzył dość pogodnie w przyszłość, nie zaniedbując
kroków, mogących doprowadzić do upragnionego celu. Jednym z nich było

wyprawienie do Moskwy Adama Kisiela, który chociaż, jak się wydaje, nie zawarł
przymierza z carem, to jednak doprowadził do porozumienia w sprawie wspólnej

walki z Tatarami. Z czasem kanclerz Ossoliński wyruszył na Ukrainę i wszedł w
jakieś bliżej nie znane rokowania z Kozakami, najprawdopodobniej w celu

utrzymania ich w pogotowiu wojennym.
Wreszcie jesienią wyruszył Jeremi Wiśniowiecki, działając niewątpliwie w

porozumieniu z królem, na Dzikie Pola nią czele prawie 20 000 wojska. Wyprawa
ta, pozornie o charakterze manewrów, miała jednak na celu sprowokowanie Tatarów.

Podobną wyprawę podjął w kierunku Oczakowa chorąży koronny Aleksander
Komiiecpolski. W związku z tym można się było spodziewać, że zaniepokojeni

Tatarzy napadną w odwecie na polską Ukrainę.
Kiedy tak w dziedzinie polityki sprawy przyjmowały obrót korzystny dla króla,

spotkał go nieoczekiwanie Ojsobisty cios. Jak wiemy, z małżeństwa z Cecylią
Renatą miał król syna Zygmunta Kazimierza, z którym wiązał wielkie nadzieje.

Niektórzy historycy przypu-
375

szczają, że główna przyczyna dość szybkich ustępstw króla w roku 1646 tkwiła w
tym, iż nie chciał zrażać szlacłity do swego potomstwa. Syn królewski zapowiadał

się dobrze. Jak pisze lekarz królewski: "królewicz urodził się ze wszystką
dyspozycją ciała bardzo śliczną, a mając kilka miesięcy nad lat siedem tak po

polsku, jak i niemiecku dobrze już mówił, początki miał znaczne i w łacińskim
języku, aptus et capax [zdatny i pojętny] do wszystkiego, rozsądkiem wielu

starszych przewyższał... Imago viva parentis [żywy obraz ojca]".
Tymczasem nieoczekiwanie na skutek zaniedbania swych opiekunów królewicz

zachorował latem na biegunkę i zmarł nagle 9 sierpnia 1647 roku. Król, jak piszą
współcześni ukrywał ból przed otoczeniem, nikt jednak nie wątpił, że cios był

głęboki.
Jesienią 1647 roku udał się Władysław raz jeszcze do Prus, by pogodzić szlachtę

z miastami pruskimi. Z Torunia wrócił dość cierpiący do Warszawy i przebywał w
stolicy do stycznia 1648 roku. Ponieważ do Polski miał przyjechać wiosną tegoż

roku poseł fran-cu^d w celu wręczenia królowi Orderu Św. Ducha, Władysław za
radą otoczenia, aby nie drażnić cesarza, postanowił przyjąć go w odległym

Wilnie. W związku z tym wysławszy do Wilna wcześniej swego lekarza Vorbeka
Lettowa, by poczynał wszystkie przygotowania na przybycie dworu i posła, udał

się potem sam na Litwę, gdzie przybył w początkach marca 1648 roku. Wkrótce

background image

dowiedział się, że poseł francuski nie przyjedzie w najbliższym czasie. Ponieważ

zaś w Wilnie doszły króla wieści o zaczynających się na Ukrainie niepokojach,
wybrał się do Warszawy, jadąc powoli przez Troki, Daugi, Merecz. W tej

ostatniej, ukochanej przez siebie miejscowości stanął w początkach maja i
zatrzymał się tu dla polowania. Szybka jednak przejeżdżka w lekkim wózku po

polach wywołała niespodziewanie atak kamicy. Jeden z przybocznych le-
376

karzy zastosował podobno zbyt ostre lekarstwo, które pogłębiło chorobę do tego
stopnia, że lekarze stanęli wobec niej całkowicie bezradni. Umierał spokojnie i

świadomie. Testament, opieczętowany przez podkan-clerzego litewskiego Kazimierza
Sapiehę, oddał w ręce księdza Pstrokońskiego, biskupa chełmińskiego. Przyjąwszy

sakramenty zmarł o drugiej w nocy z 19 na 20 maja 1648 roku. Zapisując fakt jego
śmierci przyboczny lekarz Vorbek Lettow zanotował krótko: ,,W jakim nas

wszystkich, któryśmy hojnie z jego dobrodziejstwa zażywali, zostayfTz^fcłu,
każdy bacznie wyrozumieć może. Niech Bdlg JKM\ duiszy miłościw będzie".

ZAKOŃCZENIE
l od świeżym wrażeniem wiadomości o śmierci króla i wybuchu powstania kozackiego

pisał przejęty Adam Kisiel: "extincto Principe Nostro [ze śmiercią naszego
władcy] oraz zgasł pokój, szczęście i sława Rzeczypospolitej". Ludzie, którym

dane było zetknąć się z Władysławem IV bliżej, wspominali go mile. "Dobry...
mądry pan" - pisze w pamiętniku Stanisław Oświęcim, dworzanin królewski.

Wypowiedzi innych, jak Vis-contiego, Vorbeka Lettowa, cytowałem wyżej. Sławę
króla głosili liczni poeci polscy i obcy. Zatrzymując się tylko na tych drugich,

stwierdźmy, że znany poeta śląski Marcin Opitz w wierszu pochwalnym (Lob-
gedicht) na cześć króla podnosił z naciskiem zalety Władysława i przedstawiał go

jako wzór dla innych władców. I on też podkreślał umiejętność pozyskiwania sobie
ludzi przez króla:

...Die Frembde zu dir kommen,
Gehn Frembde nicht hinweg: się werden

aufgenomen
Gesetz in Sicherheit, i Huh und solchen Stand, Das się bedunkt, dein Reich, das

sei ihr
Vaterland.U6

(Obcy przychodzący do ciebie, nie odchodzą obcymi, przyjętym zapewnia się
bezpieczeństwo, spokój i takie stanowisko, że uważają twe państwo za swoją

ojczyznę.)
378

Nie należy wprawdzie zapominać, iż Opitz pisał te słowa przebywając w
Rzeczypospolitej, gdzie znalazł schronienie i opieką królewską. Jednakże

historycy literatury dość zgodnie stwierdzają, że wiersz odznacza sią dużą
szczerością i uczciwością.

Sława, która przypadła w udziale Władysławowi w związku z jego pretensjami do
tronu moskiewskiego, potem zaś w związku z wojną chocimską, sprawiła, że

poświęcali mu swe pióro nawet poeci, którzy nie zetknęli się z nim bliżej. Tak
wiać największy ówczesny poeta Słowiańszczyzny, Ivan Gundulić, w poemacie Osman,

pisze:
Władysławie, świetne dziecię

króla Polski prześwietnego.
Dokąd wieści w całym świecie

o twej chlubie wielkiej biegną,
racz dostojną a przychylną

skroń na pieśni zwrócić skromne,
w których oto jest mi pilno

wielbić czyny twe ogromne.
Wszystkie kraje rozebrzmiały

królewiczu znamienity
gromkim echem twojej chwały...117 Poświęcił mu też ciepłe słowa inny poeta

słowiański, Czech, Clemens ZebraOky, pisząc >w latach trzydziestych łaciński
poemat Lechiados sive Rerum Poloni-carum libr i IV, w którym porównywał

Władysława z Pompejuszem, Cezarem, Scypionem, uważając w końcu, że król polski
jest większy od nich.

Nestoreos vivat vincatque Ladiislaus annos...
Pace potens, bello felix, venerandus

utrinque. u8

background image

(Niech dożyje najdłuższych lat i niech zwycięża Władysław...

Mocny w pokoju, szczęsny w boju, zewsząd
godny czci.)

379
Wydaje się też, że niełatwo znajdziemy drugiego władcą polskiego wieku XVII,

którego chwałę głosiliby tak liczni obcy i tak znamienici poeci owych czasów.
Jakim był ostatecznie ten człowiek, którego dzieje przedstawiliśmy na

poprzednich kartach? Sądzę, że Czytelnik mógł sobie w miarą lektury wyrobić
jakieś zdanie o tym władcy, niemniej jednak na pewno oczekuje jakiegoś

podsumowania od autora. Zadanie to niełatwe. Nie jest bowiem rzeczą prostą
określić w jednej formule człowieka tak kontrowersyjnego jak nasz bohater. Wszak

Władysław z jednej strony deklarował się z miłością dla kraju rodzinnego, z
drugiej znosił, że w instrukcji pisanej w jego imieniu przedstawiono go jako

człowieka nie lubiącego Polski, marzącego o zmianie ojczyzny. Wszak potem głosił
hasła tolerancji i po-koiju między wyznaniami, a przy tym nie walczył o to, by

pohamować nietolerancyjne poczynania stanów polskich. Przyjaciel Kozaków,
ceniący ich odwagę i dzielność, patrzył potem obojętnie na kaźń ich przywódców i

nie uczynił nic, by polepszyć dolę tego doborowego wojska. Te kontrowersje,
przeciwieństwa występujące u niego, można by mnożyć.

Toiteż chyba bez obawy popełnienia omyłki możemy stwierdzić, że Władysław umiał
niejednokrotnie, chociaż niechętnie, podpórządkować swój interes korzyści

Rzeczypospolitej, umiał występować w obronie krzyża, w imię tolerancji, jedności
ideologicznej Europy. Ale w gruncie rzeczy marzył przede wszystkim o zapewnieniu

sobie silnej władzy w kraju lub gdzie indziej, przy czym jednak nie miał dość
energii, dość bezwzględności, by temu marzeniu podporządkować wszystko, co stało

na drodze i zawadzało w jego pochodzie ku temu celowi.
Niewątpliwie dobry wódz, zasłużył się w tej dziedzinie ojczyźnie zarówno

odnosząc sukcesy nad nieprzyjacielem, jak i organizując wojsko, arsenały czy
380

też flotę. Niemniej wszelako wysiłki jego w tym kierunku nie poszły tak daleko,
by zapewnić Rzeczypospolitej pewne bezpieczeństwo w chwili, gdy zamknie on swe

oczy.
Zdolny polityk, pełny różnych ciekawych pomysłów, nie miał jednak dość

rozeznania w sytuacji europejskiej, a przede wszystkim dość cierpliwości, by
dotrwać przy powziętym zamiarze, w związku z czym niejednokrotnie tracił

korzyści, które zyskałby przy pewnej dozie uporu.
W stosunkach wewnętrznych, przywitany gorąco przez brać szlachecką, nie umiał z

nią jako całością nawiązać bliższego kontaktu. Po pierwszych spokojnych sejmach
przyszły dalsze, w czasie których między królem a izbą poselską zarysował się

poważny, w miarę lat pogłębiający się konflikt.
Nie lepiej przedstawiała się sprawa ekipy rządowej króla. Najwartościowsze

jednostki w otoczeniu monarchy to ludzie odziedziczeni po ojcu, jak Jakub Za-
dzik, Stanisław Koniecpolski, Jerzy Ossoliński, Krzysztof Radziwiłł. Ludzie,

którzy wyrośli w czasie panowania Władysława - Janusz Radziwiłł, Jerzy Lubo-
mirski, Krzysztof Opaliński, Andrzej, Jan i Bogusław Leszczyńscy, odegrają mniej

czy więcej niechlubną rolę za jego następcy. Sądzę jednak, że z tej racji nie
możemy królowi czynić wyrzutu. Demoralizacja warstwy królewiąt polskich była

procesem niemal nieuchronnym, niezależnym od działalności władcy. Jedynie
monarcha absolutny, który nie musiałby liczyć się z wielkimi rodzinami, mógłby

otoczyć się ludźmi nowymi, stworzyć rzeczywiście wartościowy i mocny zespół
rządzący.

Dziedziną, w której Władysław zdziałał naprawdę dużo, więcej niż przypuszczano
dawniej, była dziedzina kultury, zwłaszcza gdy chodzi o teatr i muzykę. Stąd też

jeśli historia nie zdecydowała się -- i chyba
381

słusznie - nazwać Władysława "Wielkim", pozostawiając mu jedynie przydomek
"Czwarty", to jednak na pewno zasługuje on na miano nieprzeciętnego mecenasa

sztuki, większego niż wielu jego następców.
Łodai

PRZYPISY BIBLIOGRAFICZNE
1 Kronika mieszczanina krakowskiego z lat 1576-1595, wyd. H. Barycz, Kraków

1930, s. 164 i nast. List królowej do papieża 7 VIII 1595, Teka rzymska 59,
Arch. PAN, Kraków.

2 Do charakterystyki króla: Cz. Lechicki, Mecenat Zygmunta III i

background image

życie umysłowe na jego dworze, Warszawa 1932; Wł. Konopczyński, Dzieje

Polski, t. I, Warszawa 1936, s. 180-181 i 282; M. Bobrzyński, Dzieje
Polski w zarysie, t. II, wyd. II, Warszawa 1881, s. 151. Poza tym obszerna

korespondencja w Riksarkivet w Sztokholmie, dział Extranea oraz w Bibliotece
Czartoryskich w Krakowie. Wspomniany Anglik, to autor Relation of the State of

Polonia, w: "Elementa ad fontium editiones", t. XII, Romae 1965, s. 164.
Charakterystyka królowej w Polskim Słowniku Biograficznym, (dalej cyt. PSP), t.

I, Kraków 1935, s. 132.
3 O wczesnej młodości królewicza piszą St. Kobierzycki, Historia Vladislai

Poloniae et Sueciae principis, Dantłsci 1655; J. Wielewicki, Dziennik spraw
domu zakonnego OO Jezuitów u św. Barbary w Krakowie, t. II, Kraków 1886; J.

Skoczek, "Wychowanie Wazów, Lwów 1937.
4 Votum JMP Zamoyskiego, Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t.

II, wyd. J. Czubek, Kraków 1918, s. 93. Mowa na sejmie roku 1605, Pisma
Stanisława Żółkiewskiego, wyd. A. Bielowski, Lwów 1861, s. 165.

3 Plany Zygmunta III i rokosz sandomierski: A. Strzelecki, Sejm z r. 1505,
Kraków 1921; W. Sobieski, Pamiętny sejm, wyd. II, London 1963; J. Maciszewski,

Wojna domowa w Polsce, cz. I., Wrocław 1960. O wychowaniu królewicza J. Skoczek,
Wychowanie Wazów, Lwów 1937.

6 Do spraw wojny moskiewskiej: A. Hirschberg, Dymitr Samozwaniec, Lwów 1898;
tegoż, Maryna Mniszchówna, Lwów 1906; W. Sobieski, Żółkiewski na Kremlu, Kraków

b. d.;
383

J. Maciszewski, Polska a Moskwa 1603-1618, Warszawa 1968; St. Żółkiewski,
Początek i progres wojny moskiewskiej, oprać. J. Maciszewski, Warszawa 1966.

7 Sejm roku 1611: Diariusze w rkps Biblioteki Jagiellońskiej, AKc. 5/52 nr 159
i w Deutsches Zentralarchiv w Merseburgu (dalej cyt. DZA), Rep. 6, Preussen, 27

fasc. 6. O sejmie tym pisze J. Byliński, Sejm z roku 1611, Wrocław 1970.
8 Relatio Burgravii Abraham de Dohna, "Antemurale", t. XII, Romae 1968, s. 85.

9 Cytowane listy J. Zadzika do W. Gembickiego, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea
105 oraz do S. Rudnickiego, rkps Biblioteki Czartoryskich, nr 361; list

Chodkiewicza z roku 1613, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 97.
10 Reces sejmu w Wojewódzkim Archiwum Państwowym (dalej WAP), Gdańsk rkps

300/29/81.
11 List J. Zadzika 6 VII 1614, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 105. List

królewicza do W. Gembickiego, tamże.
'-'- S. Ochmann, Dwa sejmy r. 1615 i 1616, Wrocław 1970. Wyprawę na Moskwę

przedstawiam na podstawie St. Kobierzy-ckiego, Historia Vladislai.., J.
Ossolińskiego, Pamiętniki, Wrocław 1952, wreszcie na podstawie rękopiśmiennych

listów Szołdrskiego do Gembickiego (Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 100) i
korespondencji króla z komisarzami w rkps Biblioteki Czartoryskich, nr 2726.

13 Listy J. Zadzika do W. Gembickiego, Riksarkivet, Sztokholm. Extranea 106;
list królewicza do W. Gembickiego cytowany w mej roaprawle, Władysław IV - próba

charakterystyki, "Roczniki Historyczne", 1948, s. 126-142.
14 Pobyt Władysława na Śląsku patrz moje studia: Slq.sk a Polska

to pierwszych latach wojny 30-letniej, "Sobótka". R. II, 1947, s. 141-
181; Polska wobec wojny 30-letniej 1618-1620, tamże, R. XV, 1960, nr 4,

s. 449-^177. Sprawa listu biskupa wrocławskiego do prymasa polskiego
z dnia 14 VIII 1619, "Sbornik prąci filozof. Fakulty Brnenske University", R.

X., 1961, s. 220-227. Korespondencja elektora brandenburskiego cytowana w
rozdziale w DZA, Rep. 9, 14.

15 Udział królewicza w wyprawie chocimskiej: J. Sobieski, Pamiętnik
wojny chocimskiej, Petersburg 1854; J. Tretiak, Historia wojny chocimskiej,

Kraków 1921; L. Podhorodecki, Kampania cfrocimska 1621 r., ,,Studia i Materiały
do Historii Wojskowości", t. X, cz. II, Warszawa 1964 i t. XI, cz. I.

Warszawa 1965.
16 J. Wdelewicki, Dziennik..., t. III, Kraków 1899, s. 76-77. List

384
Władysława do Gembickiego 13 I 1622 r., Riksarkivet, Sztokholm, Kxtranea 97.

11 Sprawy skarbowe królewicza podane na podstawie zestawienia zamieszczonego w
rkps Biblioteki Kórnickiej, nr 292; stan dworu królewicza wg rkps 300/29/101,

WAP, Gdańsk.
18 Podróż do Gdańska, na podstawie "Kurze Beschreitaung", rkps 300/29/101,

WAP, Gdańsk; list P. Gembickiego, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 97.

background image

19 Opis podróży królewicza oparty głównie na pracy S. Paca, Obraz dworów

europejskich na początku XVII wieku przedstawiony w dzienniku podróży królewicza
Władysława, wyd. J. Plebański, Wrocław 1854.

20 Wypadki z roku 1626 na podstawie prac: J. Seredyka, Sejm w Toruniu 1626 r.,
Wrocław 1966; J. Teodorczyk, Bitwa pod Gniewem, "Studia i Materiały do

Historii Wojskowości", t. XII, cz. II, s. 70-172; J. Seredyka, Nowe poglądy na
bitwą ze Szwedami pod Gniewem w 1626 r., "Zapiski Historyczne", t. XXXIV, 1969,

z. 2., s. 81-95.
21 Wiadomość o spotkaniu królewicza z Wallensteinem podaje D. Norrmann,

Gustaw Adolfs politik mot Ryssland och Polen under tyska kriget,
Uppsala 1943, s. 59, na podstawie anonimowej relacji szlachcica polskiego

znajdującej się w Riksarkivet. Poza tym rozdział oparty na pracy A. Szelą-
gowskiego, O ujście Wisły wielka wojna pruska, Warszawa 1905; tegoż, Rozklad

Rzeszy a Polska za panowania. Władysława IV, Kraków 1907. Uwzględniono również
relację z Tek rzymskich w Arch. PAN, Kraków i relację agentów Radziwiłła oraz

jego korespondencję z Władysławem, Archiwum Główne Akt Dawnych (dalej cyt.
AGAD), Archiwum Radzi-wiłłowskie.

22 Misja Henicjusza wielokrotnie omawiana w literaturze. Oparłem się
jednak na oryginalnych aktach z Archiwum Państwowego w Wiedniu.

23 Przebieg konwokacji oparty na mej pracy Polska a Prusy i Brandenburgia za
Władysława IV, Wrocław 1947 i cytowanych tam aktach oraz na A. St. Radziwiłła,

Memoriale rerum gestarum m Polonia 1632-1656, t. I, oprać. A. Przyboś i R.
Zelewski, Wrocław 1968.

24 Rokowania z elektorem głównie na podstawie mej pracy Polska a Prusy i
Brandenburgia... oraz cytowanej tam literaturze i źródłach.

25 Elekcja patrz Memoriale... oraz diariusze ^ DZA, Rep. 9, Polen.
25 Władysław IV

385
26 Inauguracja rządów patrz Memoriale..., t. L, s. 133-135.

27 Charakterystyka króla oparta przede wszystkim na często cytowanej relacji
Viscontiego, E. Rykaczewskiego, Relacje nuncjuszów apostolskich, t. II,

Poznań 1864, s. 189 i nast. oraz na licznych innych źródłach. Nieco inaczej
przedstawia króla W. Czermak, Na dworze Władysława IV, w: Studia Historyczne,

Kraków 1901, s. 25 i nast. Patrz moje prace: Władysław IV - próba
charakterystyki.

28 Pierwsze posunięcie króla w dziedzinie polityki zagranicznej oparte na
następującej literaturze: A. Szelągowski, Rozkład Rzeszy i Polska za panowania

Władysława IV, Kraków 1907; C. Wejle, Sveriges politik mot Polen, Uppsala 1901,
na mych pracach Polska a Prusy i Brandenburgia...; Polska a Bałtyk w latach

1632-1648, Wrocław 1952; Na dworze Władysława IV, Warszawa 1959. Poza tym
materiały wielokrotnie cytowane przeze mnie w mych pracach z DZA Merseburg,

Archiwum Państwowe w Wiedniu i Riksarkivet w Kopenhadze, przedrukowane w
większości w "Elementa ad fori-tium editiones", t. XX, Roma 1969 i Akta cło

dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. I., Gdańsk 1951.
29 Koronacja opisana na podstawie Recessus comitiorum coro-nationis'1633, rkps

300/29/113, WAP, Gdańsk, A. St. Radziwiłła, Memoriale..., t. I, s. 167 i nast.
oraz A. Grabowski, Ojczyste wspominki, Kraków 1845, s. 68.

30 Charakterystyka J. Zadzika oparta na obsze'rnej jego korespondencji z W.
Gembickim (Extranea, Sztokholm) i Rud-nickim, rkps Biblioteka Czartoryskich. Co

do A. Kazanow-skiego i St. Koniecpolskiego patrz PSB. Gembicki doczekał się
monografii (O. Hieronim, E. Wyczawski, Biskup Piotr Gembicki, Kraków 1957),

niestety jednak niewyczerpującej.
31 Sejm koronacyjny, patrz cytowany diariusz gdański. Uwagi ogólne Wł.

Czapliński, Z problematyki sejmu polskiego w pierwszej połowie XVII
w., "Kwartalnik Historyczny", t. LXXVII, z. l, s. 31.

32 Poselstwo Ossolińskiego omówione na podstawie L. Kubali, Jerzy Ossoliński,
Warszawa 1924.

3? Korespondencja z Radziwiłłem w AGAD, Archiwum Radzi-wiłłowskie, Dz. III.
34 Wojna i stosunki polityczne z Rosją omówione na podstawie Memoriale...,

Diariusza wojny moskiewskiej r. 1634, t. XIII, wyd. A. Rembowski, Biblioteka
Ordynacji Krasińskich, Warszawa 1895; Wł. Godziszewski, Polska a Moskwa za Wla-

dyslawa IV, Kraków 1930, cytowane w bibliografii prace
386

W. Lipińskiego, Zarys historii wojskowości, t. L, Warszawa 1965; J. Wimmer,

background image

Wojsko i skarb Rzeczypospolitej u schyłku XVI i w pierwszej połowie XVII w.,

"Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XIV, cz. I., Warszawa ;1'968.
Na to ostatnie sumienne studium powołuję się też w przypadkach podawania liczby

wojsk i uchwał podatkowych w następnych rozdziałach. Wyjątkowo wprowadzam pewne
korektury.

33 Do wojny z Turcją: St. Przyłecki, Pamiętniki o Koniecpol-skich, Lwów 1842, s.
270 i nast.; Katalog dokumentów tureckich, cz. I. Dokumenty do dziejów Polski i

krajów ościennych w latach 1455-1672, oprać. Z. Abrahamowicz, Warszawa 1958; B.
Baranowski, Stosunki polsko-tatarskie w latach 1632-164S, Łódź 1949.

26 Sejm 1634 omówiony na podstawie Recessus generalis comi-tiorum, rkps
300/29/114, k. 116-143, WAP, Gdańsk. Listy Łubieńskiego z tego rozdziału i

następnych pochodzą z ko-piardusza jego listów, Ossolineum, rkps 157,
Zakończenie spraw tureckich, patrz B. Baranowski, Stosunki polsko--tatarskie...

oraz Memoriale...: wobec niewydanda dalszych tomów Memoriale... opieram się od
roku 1634 na rkps 2356 Biblioteki Czartoryskich w Krakowie.

37 A. Szelągowski, Rozklad Rzeszy...; Wł. Ozapliński, Polska a Prusy i
Brandenburgia... Do poselstwa Zawadzkiego Zbiór pamiętników historycznych o

dawnej Polsce, t. III, oprać. U. J. Niemcewicz, Warszawa 1822, s. 129-185;
"Calendar of the State Paper", Domestic Series 1633-1634, s. 104 i nast.,

wreszcie notatki moje z zaginionego rękopisu Biblioteki Narodowej w Warszawie
Coli. Aut. 172 oraz Teki rzymskie 64.

38 Sprawa rokowań w Sztumskiej Wsi omówiona na podstawie C. Wejle, Sveriges
politik...; A. Szelągowskiego, Rozklad Rzeszy...; Wł. Czaplińskiego, Polska o

Prusy i Brandenburgia... i Na marginesie rokowań w Sztumdorfie,
"Przegląd Współczesny", t. LXVI, 1938, s. 98-119; E. Kotłu-baj, Życie Janusza

Radziwiłła, Wilno 1859, specjalnie dimko-wane tam listy Janusza. Fr. Pułaski i
W. Tomkiewicz, La mission de Claude de Mesmes comte d'Avaux, Paris 1937; B.

Glutton, G. Douglas, British Mediator in the Polish Swedish War, Supplement to
polish Facts a. Figures n. 835.

39 Sejm .pierwszy 1635, na podstawie Recessus comitiorum..., rkps 300'2d/-
n5, WAP, Gdańsk.

40 Wł. Czapliński, Polska a Bałtyk...
41 Rkps Biblioteki Narodowej Coli. Aut. 172, odpis w mym posiadaniu.

387
42 Władysław do Krzysztofa Radziwiłła 8 X 1635, AGAD, Archiwum Radziwiłłowskie,

Dz. III, 3a.
43 O poselstwie tym, do którego brak aktów polskich, pisze Królowa

Elżbieta do T. Roe 15/25IX1635, "Calendar of the State Paper",
Domestic Series 1633-1634, s. 380. Podobnie pisze na podstawie własnych

informacji J. Radziwiłł do K. Radziwiłła 11 sierpnia, E. Kotłubaj,
Życie..., s. 271-273. O sprawie małżeństwa Władysława IV z księżniczką

Elżbietą pisze Z. Trawicka, Projekt kalwińskiego małżeństwa
Władysława IV, "Odrodzenie i Reformacja", t. XI, 1966, s. 93-100

ogranicza się jednak do niekompletnego zreferowania rzeczy znanych.
List A. Reja cytowany w mej pracy Na marginesie rokowań...

44 A. St. Radziwiłła Memoriale XII 1635, rkps Biblioteki Czar-toryskich, nr
2356/11.

45 Polityka francuska na podstawie wydawnictwa Fr. Pułaskiego i W.
Tomkiewicza, La mission... parokrotnie cytowanego.

46 Listy J. Zadzika i W. Gembickiego do Zawadzkiego, rkps Biblioteki
Narodowej, Coli. Aut. 172.

47 Kopia listu JKMci do X biskupa krakowskiego 19 VII 1636, Biblioteka
Narodowa, rkps różnojęzyczne FN 61, s. 1.

48 Zwrot ku cesarzowi. A. Szelągowski, Rozkład Rzeszy... oraz materiały z
Archiwum Państwowego, Wiedeń; J. Ossoliński.

Dyaryusz legacji Jerzego Ossolińskiego posła polskiego na sejm Rzeszy
Niemieckiej w Ratyzbonie w r. 1636, wyd. A. Hirschberg, Lwów 1877.

49 Reformy wojskowe patrz Zarys historii wojskowości, t. I, Warszawa 1965
oraz B. Baranowski, Organizacja wojska polskiego w latach trzydziestych

i czterdziestych XVII w., Warszawa 1957. Flota i sprawa ceł patrz Wł.
Czapliński, Polska a Bałtyk...; T. Nowak, Arsenały artylerii koronnej w

latach 1632-1635, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XIV, cz.
I, Warszawa 1968, s. 92-135.

50 Akta sejmowe województwa krakowskiego, t. II, wyd. A.

background image

Przyboś, Wrocław 1955, s. 197.

51 Diariusz sejmu 2-niedzielnego warszawskiego 1635, rkps Steinwehr
II, s. 372 i nast.

52 Sprawa orderu: L. Kubala, Jerzy Ossoliński, Fr. Bohomo-lec, Życie Jerzego
Ossolińskiego kanclerza w. kor., Kraków 1861; tamże na s. 276-284 statuty

orderowego bractwa.
53 Przebieg sejmu pierwszego 1637, rkps Biblioteki Czartory-skich nr 390

(diariusz).
388

s4 Sprawa genezy zatargu celnego L. Kubala, J. Ossoliński, . Wł.
Czapliński, Polska a Bałtyk...; E. Wendt, Det svenska

licentvasendet i Preussen 1627-1635, Uppsala 1933, wreszcie
Akta do dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. I, wyd. Wł.

Czapliński, Gdańsk 1951 i 1954. 55 Przebieg tego sejmu Akta do dziejów
Polski na morzu,

t. 'VII, cz. II, s. 13 i nast. 36 Tamże, s. 57.
57 Wypadki w porcie gdańskim na podstawie materiałów w Akta do

dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. II.
58 Artykuły sejmiku średzkiego 27 I 1638, rkps Steinwehr II, s. 456.

59 W rkps 300/29/121, WAP, Gdańsk znajdują się dwa diariusze tego
sejmu oba wykorzystane przy przedstawieniu jego przebiegu. Uwzględniono też

obszernie diariusz w rkps Steinwehr II, s. 468 i nast. materiały z WAP, Gdańsk.
60 Zagładę Rakowa przedstawił J. Tazbir w artykule Zagląda ariańskiej stolicy,

"Odrodzenie i Reformacja", t. VI, 1961, s. 116. Nie dostrzegł jednak
łączności problemu ,-. zagadnieniami politycznymi. Do samego wypadku

w Rakowie patrz L. Chmaj, Samuel Przypkowski, na tle prądów religijnych XVII
wieku, Kraków 1927, Dodatek, s. 203 i nast.

61 Spór o senatus consulta przedstawiony na podstawie diariusza w rkps
Steinwehr II.

52 Asekuracja księży biskupów koronnych 27IV1638 rkps Steinwehr II, s. 505. Nikt
z badaczy nie zwrócił dotąd na ten akt uwagi.

63 Spór z Gdańskiem toczył się następnie bez rozwiązania aż do końca panowania
Władysława IV, jego dalsze fazy jednak nie zasługują tu na szersze

omówienie. Na sprawę stosunku ugodowego innych miast pruskich zwrócił
uwagę St. Gierszewski, Elbląg w sporze o da morskie 1637- -1638, "Studia

Gdańsko-Pomorskie", Gdańsk 1964.
64 Rozdział ten oparto na: S. Okolski, Dyaryusz transakcyj wojennej

między wojskiem koronnym i zaporoskim w r. 1637, Kraków 1858 i tegoż,
Kontynuacja dyaryusza wojennego, Kraków 1858; M. Hruszewska, Istorija Ukrainii

Rusi, t. VIII, Kiiw 1929, Z. Wójcik, Dzikie pola w ogniu, wyd. III, Warszawa
1968.

65 S. Okolski, Dyaryusz..., s. 14.
66 Diariusz sejmu roku 1638, rkps Steinwehr II, s. 468.

67 Rozdział ten oparty głównie na mej książce Władysław IV wobec wojny 30-
letniej, Kraków 1937.

389
s* Do tej sprawy: Wł. Tomkiewicz, Więzień kardynała, Warszawa 1957 i L. Kubala,

Królewicz Jan Kazimierz. Szkice historyczne, Warszawa 1923.
69 Stosunki z elektorem oparte na mej książce Polska a Prusy i Brandenburgia...

70 Laudum wielkopolskie w rkps Stelnwehr II, s. 522.
11 Sejm 1639 przedstawiony na podstawie diariusza w rkps Biblioteki

Caartoryskich nr 390 i recesu gdańskich agentów w rkps 300/29/123, WAP, Gdańsk.
72 Sejm 1641 przedstawiony na podstawie diariuszy w rkps Steinwehr III oraz

rkps 300/29/124, WAP, Gdańsk. Wypowiedź króla na posiedzeniu senatu wzdęta z
protokołu posiedzenia senatu, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 106.

73 Wł. Tomkiewicz, Dwie lustracje zamku warszawskiego, "Biuletyn
Historii Sztuki", R. XVI, 1954, s. 295-314; A. Ja-rzębski, Gościniec albo

krótkie opisanie Warszawy, Warszawa 1909; A. Król, Zamek królewski w Warszawie,
Warszawa b. d.

7ł Wł. Czapliński, Na dworze Władysława IV, s. 254-255.
75 Tamże, L. Kubala, Jerzy Ossoliński.

76 A. Kersten, Na tropach Napierskiego, Warszawa 1970.
77 L. Kubala, Królewicz Jan Kazimierz, PSB.

73 A. Gindely, Geschichte der Gegenrejormation in Bółimen. Leipzig 1894, s. 160

background image

i nast.; V. Rabas. P. Valerianus Magni, "Cz. Kat. Duch.", LXXIX, s. 289; J.

Leszczyński, Franciszek Magni w.służbie Wladyslawa IV, "Sobótka", R. XXIII,
1968, nr l, s. 24-38.

79 Obliczenie dochodów królewskich opieram na R. Rybar-skiego, Skarb i
pieniądz za Jana Kazimierza, Michała Ko-rybuta i Jana III, Warszawa 1939,

s. 489, zestawienie z czasów Zygmunta III. Dokładniejsza wersja tegoż
zestawienia w rkps 300/29/113, WAP, Gdańsk. Intraty albo prowenty KJMci.

dzisiejszego Władysława IV, rkps Ra-czyńskich nr 149. Zestawienie
dochodów ze starostw z czasów Jana Kazimierza, Riksarkivet, Extranea

Rakenskaper, Sztokholm. Podwyższamy na podstawie ostatniego zestawienia dochody
z ekonomii malborskiej (71000 zip), sandomierskiej (16 000 złp),

uwzględniamy jeszcze ekonomią brod-nicką (26000 zip).
80 Tak określa dochód ze starostw zestawienie z rkps Raczyń-skich.

81 Rozchody podane na podstawie zestawień gdańskich i rkps Raczyńskich.
390

S2 Koszt ślubnych uroczystości podany w rkps Raczyńskich nr 149, s. 90.
83 M. Vorbek Lettow, Skarbnica pamięci różnych spraw domowych i potocznych

przypomnienia godnych, wyd. E. Galos i Fr. Mincer, Wroclaw 1968, s. 143-148.
"4 Zestawienie dłużników, Riksarfcivet, Extranea Rakenskapcr, Sztokholm.

85 M. Defourneaux, Życie codzienne w Hiszpanii w wieku złotym,
Warszawa 1968.

86 Wł. Czapliński, Senat za Władysława IV, w: Studia ku czci St. Kutrzeby, t.
I, Kraków 1938.

M Wł. ezapliński, Na dworze Władysława IV, s. 194-210.
ss (K. Opaliński), Listy Krzysztofa Opalińskiego do brata

Łukasza 1641-1653, wyd. M. Pełczyński i A. Sojkowski,
Wrocław 1957, s. 38.

89 Władysław IV do Weyhera 9 X 1642, AGAD, Archiwum Radziwiłłowskie, Bz.
III, t. a.

90 List do Kiszki 4 V 1642, tamże.
91 List do Konieopolskiego, Toruń l VII 1635, AGAD, rkps Biblioteki Ordynacji

Zamojskiej, IX b. 6; do dalszych faktów Wł. Czapliński, Na dworze Władysława IV,
s. 163 i nasŁ

92 Resztki rękopisu, Jakuba Sobieskiego, wyd. A. Kraushar, Warszawa 1905.
93 Memoriale... r. 1635; Wł. Czapliński, Senat za Władysława IV..., s.

98.
94 "Elementa ad fontium editiones", t. XX, Romae 1969, s. 105. s* wi.

Tomkiewicz, Malarstwo dworskie w dobie Władysława IV, "Biuletyn Historii
Sztuki", R. XII, nr 1<-4.

% Wł. Tomkiewicz, Dolabella, Warszawa 1959.
97 E. Iwanoyko, Bartłomiej Strobel, Poznań 1957.

98 Rachunki dworskie, Riksarkivet, Extranea Rakenskaper, Sztokholm.
99 Portrety i sceny polskie w sztychach Falcka i Hondiusza, Gdańsk 1955; E.

Iwanoyko, Jeremiasz Falck PoloTius, Poznań 1952.
100 B. Zielińska-Szymanowska, Kolumna Zygmunta III w Warszawie, Warszawa 1957

oraz Wł. Czapliński, Parę uwag na marginesie książki B. Zielińskiej-
Szymanowsfciej, "Biu-letyn Historii Sztuki", R. XX, 1958, s. 382.

101 H. Feicht, Przyczynki do dziejów kapeli królewskiej w
Warszawie za rządów mistrzowskich Marka Scacchiego, "Kwartalnik Muzyczny", 1928,

nr 120-134 i z 1929, nr 2, s. 125-144. J. Długosz, Rachunki kapeli nadwornej ks.
Wła-

391
dyslawa Dominika Ostrogskiego w latach 1635-1642, "Muzyka", R. V, nr 1/54/1970,

s. 69.
102 K. Targosz-Kretowa, Teatr dworski Wladysława IV, Kraków b. d., wiadomość

o budowie sali wzięta z cytowanych wielokrotnie rachunków dworskich. Informacje
podane niżej o poszczególnych operach na podstawie pracy Targosz--Kretowej,

wiadomości o baletach A. Szweykowska, Imprezy baletowe na dworze
Wladyslawa IV, "Muzyka", R. XII, nr 2/45/1967, s. 11-23.

103 Diariusze drugiego sejmu 1635, rkps Steinwehr II, s. 375 v,
104 wł. Czapliński Na dworze Władysława IV.

105 M. Brahmer, W galerii renesansowej, Warszawa 1957, s. 296; B. Biliński,
Galileo Galilei e ii mondo polacco, Wrocław 1969. Beauplan PSB; A.

Hniłko, Włosi u> Polsce, Tytus Liwiusz Boratyni, dworzanin króla Jana

background image

Kazimierza, min-carz i uczony, Kraków 1923, s. 13-14, Wł.

Tomkiewicz, Kultura naukowa i artystyczna Warszaio-y w pierwszej
polowie XVII wieku, "Roczniki Uniwersytetu Warszawskiego", t. II,

Warszawa 1962, s. 5-34.
106 Rozdział ten w głównym zrąbie jest oparty na mej pracy Władysław IV wobec

wojny 30-letniej.
107 L. Kubala, Jerzy Ossoliński.

105 List Tryzny 24 VI1640, AG AD, rkps Biblioteki Ordynacji Zamojskiej, nr
946.

108 Tamże.
110 P. Gembicki do J. Gembickiego 25 VIII 1640, Extranea Sztokholm.

111 A. Sajkowski, Krzysztof Opaliński, Poznań b. d. oraz (K. Opaliński),
Listy Krzysztofa Opalińskiego...

112 M. Horn, Chronologia i zasięg najazdów tatarskich na ziemie
Rzeczypospolitej Polskiej w latach, 1600-1647, "Studia i Materiały do Historii

Wojskowości", t. VIII, cz. I, s. 3-71; Wł. Czapliński, Sprawa najazdów
tatarskich na Polskę w pierwszej polowie XVII w., "Kwartalnik

Historyczny", t. LXX, 1963, z. 3, s. 713-720; M. Horn, Skutki
ekonomiczne najazdów tatarskich z lat 1605-1633 na Ruś Czerwoną, Wrocław 1964.

Następne ustępy o kozaczyźnie oparte na cytowanych pracach M. Kraszewskiego,
Istorija Ukraini--Rusi. Początki Chmielniczczini, Kiiw 1929 i Z.

Wójcika. Dzikie pola w ogniu, wyd. III, Warszawa 1968.
113 Rumbold z Połocka, Zdrowie Wladysława IV, "Przegląd

Historyczny", t. XIII, Wł. Czapliński, Na dworze Wladyslawa IV.
392

"•> Plany wojny tureckiej i ostatnie lata panowania Władysława patrz L. Kubala
Jerzy Ossoliński; W. Czermak, Plany wojny tureckiej; B. Baranowski, Stosunki

polsko tatarskie...; Wł. Czapliński, Na dworze Władysława IV.
113 W. Czermak, Plany wojny tureckiej..., s. 54-55.

116 M. Szyrocki, Martin Opitz, Berlin 1956, s. 112. O panegiryku Opitza wydanym
w 1637 roku i poświęconym królowi pisze R. Ligaez, Marcina Opitza panegiryk

na cześć Władysława IV, "Kwartalnik Opolski", 1968, nr 3/4.
117 I. Gundułić, Osman. Poemat historyczny o wojnie cho-cimskiej z r.

1621 w 20 pieśniach, przekł. Cz. Jastrzębiec--Kozłowski, Warszawa 1934.
116 J. Starnawski, Poeta czesko-łaciński z początku XVII wieku, Wrocław 1969;

Władysław Kliment, vel Clemens autorem poematu o Polsce, "Eos", t. LVII, s. 180
i nast.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
krolowie, Bolesław III Krzywousty (1085-1138), syn Władysława I Hermana i jego drugiej żony, księżni
Kościół prawosławny w okresie panowania Władysława IV i Jana Kazimierza
O tolerancję dla zdominowanych Polityka wyznaniowa w czasach panowania Władysława IV Jan Dzięgielew
Czaplicki Władysław POWIEŚĆ O HOROŻANIE
HISTORIA PO ŚMIERICI WŁADYSŁAWA IV WAZY(1)
Władysław IV
VIII LO i 58 Gimnazjum im Króla Władysława IV w Warszawie OFFICIAL VERSION pptx
Czapliński Władysław Podstawowe zagadnienia prawa międzynarodowego
Czaplicki Władysław W SYBIRSKICH TAJGACH
Czaplicki Władysław OBRAZ SYBERYI
Czaplicki Władysław MOJA HELUNIA
Czaplicki Władysław NA IRTYSZU
Tranzystor bipolarny-gac, Szkoła, Politechnika 1- 5 sem, SEM IV, Elektronika i Energoelektronika. La
Biologia część IV, Kod genetyczny i jego cechy

więcej podobnych podstron