GORCZYŃSKI ADAM
ZENO
c
kilka dni po zdarzeniach wyżej opisanych. Zastał pana Karola w domu — samego. Po długiej rozmowie o potocznych rzeczach — nasz kapłan do swojego mierzący celu — zrobił uwagę, iż — gospodarza domu znajduje więcej zamyślonym — jak zwy-
czajnie.
Xa zapytanie o powód troski, jaką na nim postrzegł. Pan Karol ujęty przyjaciel- skiemi słowy, wyprosiwszy sobie dotrzymanie sekretu; powtórzył księdzu to wszystko, co z ust kaprala posłyszał; słowem, całą nieszczęśliwego jego brata historję,
się wpołożeniu rozpowiedział; dodajac w końcu iż znajduje dziwnem, i sam niewie, co by w takiem niezwyczajnein zdarzeniu przedsięwziaść wypadało. —
Czcigodny kap Pan przyjawszy to zeznanie, umiał tak mocnemi słowy do przekonania i serca przemówić, iż p. Karol, snadno przystajacy do cudzego zdania, bez namysłu postanowił to wykonać, co mu przyjaciel doradził, i dobrem i koniecznem być uznał.
— Bardzo wdzięczny panu jestem (mówił Karol) za tę myśl mnie podana, na która nie byłbym przyszedł nigdy. —
Rady pańskiej trzymać się będę, i sam pojadę do Lwowa.
Ja bym tego był zdania, (przemówił ksiądz) że wypadek ten, wypadnie może ogłosić przez gazety.
— Masz pan rację, tak zrobię.
Kiedy zamyślasz pan . wyjechać do Lwowa?
Chciałbym jak najprędzej, (odrzekł Karol) to jest jak tylko przedam moje woły...
Ja bym mniemał, (mówił dalej jego doradzca) ponieważ gospodarstwo nie pozwala oddalić sie teraz z domu, interes ten
o '
możnaby załatwić listownie. —
\
I to prawda (odpowiedział.Karol) mam we Lwowie pewnego przyjaciela na urzędzie, ten będzie wiedział, jak sobie postąpić, w tym razie — do niego sie zgłoszę. —
» O C O K’
Tak pan najlepiej zrobi, — ale zapewne niebedziesz chciał odwlekać bo to rzecz
c
wielkiej wagi.
Dzisiaj, i to zaraz napiszę list, i odeślę pocztą — ale prawdziwie niewiem (mówił
c
Karol) czem mógłbym panu okazać moją wdzięczność za takie interesowanie się mną, czybym nie mógł choć na obiadek zaprosić na jutro, ale prawda, jutro piątek; to na niedzielę proszę.—
Najchętniej służyć będę, (odrzekł ksiądz) zaproszenie przyjmuję, jednakowoż nie jako nagrodę wdzięczności, bo niezasłużyłem na żadną.<—Ale przychodzi mi do myśli, (mówił dalej kapłan) w przyszłą niedzielę mógłbym ogłosić z ambony, niewymieniając nazwiska, .napomknę tylko: że pewien obywatel mający wiadomość, że jeden z rodu jego, za umarłego miany, dotąd żyje, wzywa go, ażeby się. zgłosił i wylegitymował. —
Ma pan rację, (rzekł Karol) będę pana prosił oto, tą drogą może dojdziemy do celu; powtarzam panu moje nieskończone dzięki.
t
—Powtarzam ze na nie niezasłużyłem, i składam mu moje uszanowanie. —
Po odejściu księdza, Karol zasiadł do biórka, i pomyślawszy chwilę, zaczął pisać do swojego we Lwowie mieszkającego przyjaciela.
W .liście tym zamieścił całą historję przez kaprala mu opowiedzianą, dalej było objawione życzenie przez ogłoszenie w gazetach podać te szczegóły wszystkie do wiadomości publicznej, tą drogą doszłaby wiadomość do brata, niewiadomo pod jakiem nazwiskiem, i w którem miejscu mieszkającego; do którego miało być Avezwanie, ażeby się osobiście zgłosił, i ile możności, dowodami swoje uprawdopodobnił pochodzenie.
Z rzuconego na prędce brullionu pan Karol swoją korrespondencję zaczął przepisywać na czysto, — kiedy głos wrzaskli- wy, głośne ocieranie buta w przysionku, zwiastowało przybycie pana Tomasza; powracał z przechadzki do domu.
— Dzień dobry, co robisz Karolku? co tu słychać? ja byłem daleko aż za lasem, takem się schodził, że mnie podeszwy palą.
— Antoni, ściągnąć mi but z lewej nogi;
c c
żeby ich kaci wzięli, na honor, poczciwego buta niedostanie teraz, wrziąłem nowe buty.—
*
/
Xiebyłbyś tak dobry, panie Tomaszu (odezwał się Karol) na kwadransik przejść sie na tamta stronę: bo właśnie mam do pi-
c ń ć ■ I
sania list pilny i ważny, a przyznam się tobie, że się bałamucę kiedy mi kto nad głową gada. —
— Do kata! pilny list? W takim razie nieprzeszkadzam bynajmniej, chociaż ja mości dobrodzieju, niechwaląc się, trzy listy naraz potrafiłbym napisać, choćby mi nad uszami' grzmiała janczarska muzyka, bo cóż to ma do tego? —
— Ale mnie to przeszkadza, kiedy kto mówi do mnie. —
— Mniejsza z tem teraz ani się odezwę albo dogadzając fantazji pańskiej, wyjdę nawet z pokoju, choć o jednym bucie, bo ja mości dobrodzieju — to mówiący Tomasz wychodził z pokoju nogą jedną bosą, mrucząc pod nosem — »pilny list? przedemną coś kryje, ho — pilny list, obaczemy.“—
List był już napisany, posłaniec, który miał go odnieść do miasta na pocztę, czekał w przysionku, Karol zadzwonił na służącego, zażądał zapalonej świecy. Razem ze służącym wstąpił do izby Tomasz, w je-
c * c
diuy ręce trzymając fajkę w drugiej karty.
j
Z wielkiem przeproszeniem, ale ponieważ lokajowi wolno, spodziewam się, że i innie nikt niezabroni wejść do kancelaryi, gdzie się w sekrecie przedemną piszą jakieś pilne i ważne listy; jam nieciekawy, wcale nie, ja mości dobrodzieju tymczasem kabał- kę ciągnąłem, a wiesz, co wy wróżyła tobie? zgadnij? —
Czy ciągnąłeś kabałę dla mnie?
* c c
Ula ciebie także, zgadnij, co ci wy- wróżyła? —
•>
— Ja kabale nie wierze.—
o
— Wierz czy niewierz, to mi jedno, na honor — ale kabała wywróżyła tobie wielkie iakieś nieszczęście.—
#/ •
— Co? co mówisz? nieszczęście? zapytał Karol zmieszany.—
— Nie wierzysz w kabałę, więc ci to
wszystko jedno, ale .... —
Cóż masz mówić, (zapytał Karol.)
Nic. —
Miał eś coś powiedzieć przecie? — Chciałem powiedzieć, że ja na twojem miejscu, dzisiaj, na honor, nic bym nierobił zwłaszcza nic ważnego. — Ja to tak tylko
“ w
mówię, bo dzisiaj kabała wyraźnie tobie niesprzyja, co bądź zrobisz, skrewisz.—
’ Karol, który zabierał się do pieczętowania listu, zatrzymał rękę i zamyślił się.
— Ale, ale, kochany Karolek jakieś li- sty pisze, już ja to miarkuję od dni kilku. Mości dobrodzieju, coś się tu warzy sekretnego, a panie Karolu to nie pięknie, to pokazuje jakąś nieszczerość, a nawet jakiś brak charakteru, ja przeciwnie cokolwiek robię; robię otwarcie, bo się moich czynów qie wstydzę. —
•»' c
— Ależ panie Tomaszu, mogę ci zaręczyć że ten interes wcale cię nieobchodzi, mnie tylko dotyka, i bardzo, — przyznam się tobie, iż w życiu mojem niebyłem nigdy w położeniu tak dziwnem, jak teraz, długo biłem się z myślami, alem się już zdecydował. —
— A mnie niewolno to wiedzieć? Karol- ku, ja czuję się obrażonym, widocznie mi ubliżasz, bo proszę sam powiedz, czyliż ja wydałem kiedy jaki twój sekret? czy ja niejestem człowiekiem rzetelnym? charakteru pewnego? plotkami się brzydzę, ale i takim człowiekiem, który...
— Unosisz się panie Tomaszu, a niepotrzebnie, mówiłem ci że to wszystko nic ciebie nieobchodzi, i dla tego niechciałem się narzucać tobie z mojemi kłopotami, jeżeli
zaś pragniesz, wszystko ci opowiem.— Oto mój list, z niego dowiesz się o wszystkiem.
Ale bo ja nieciekawym ('odparł Tomasz) ale kiedv sobie tego koniecznie życzysz, w
# o * * '
takim razie proszę cię o ten list. —
I \vvcia<ninł reke, a list odebrawszy, rozwinął szybko i czytać go zaczai.
o • * “ o
W ciągu czytania, twarz pana Tomasza wyrażała raz podziwienie, to znowu radość, kiedy do końca tej korrespondencyi domierzał, oczy jego gniewem coraz większym się zapalały, marszczyło się czoło. — .
Doczytał do końca i milczał.—
Panie Tomaszu (ozwał się Karol) teraz wiesz o całym stanie rzeczy; przyznaj ze
to co robie
i*
To co robisz, jest głupstwem, (dokończył zapytany.) A to (zawołał) trzeba być dziwakiem, żeby coś podobnego nawet pomyśleć.
Ja ki o ? zapytał zdziwiony Karol?-—
A wiesz tyczem to pachnie? może nie- pomyślałeś nawet, nie zastanowiłeś się nad tein, co przedsiębierzesz? jakie z tego wynikną konsekwencje? jeżeli.....
— Jakież konsekwencje? poddał pytanie zatrwożony Karol.
— A naturalnie, nie inne konsekwencje, jak tylko te, że ty Karolu, co sobie jesteś mości dobrodzieju panem całego majątku, potem będziesz zmuszony prawem połowę wszystkiego odstąpić braciszkowi; a może kochany braciszek upomni się mości dobrodzieju jeszcze o kalkulacyjke za wszystkie lata, i za niedobrane dochody, drugą połowę sobie weźmie w dodatku; Jaklo? więc
i ■ » *
o tern nie pomyślałeś nawet? —
— Tak dalece nie brałem tego na uwa-
íi’e, zdecydowałem sie, bo mnie do tego
r-* r * » Cs
nakłaniał jrłos sumienia. —
— Mój Karolku, rozważ to dobrze (mówił dalej Tomasz.) Ten brat twój zatracony gdyby nawet nie upomniał się o majątek, i w takim razie jabym cicho siedział; jak to mówią, nie budził licha, kiedy spi •—bo mówiąc prawdę, na kiego licha go zaczepiać? robić sobie zatrudnienie? pisać? do gazet podawać? expensować? ażeby potem mości dobrodzieju, mieć kłopoty, a może i wstydy Ho dajmy na to, zgłosi się do ciebie, dobrze jeszcze jeżeli jeden tylko, bo i to być łatwo może, że na wezwanie, za jednego, trzech
(ostaniesz braciszków, ale dajmy na to, że
/ •* » •
jeden tylko się pokaże, wtenczas będziesz musiał go uznać za brata, i przyjąć do do
(
«/
*
mu, Bóg wie jakiego tam szubrawca; bo któż to może wiedzieć, jak się wykierował ten twój braciszek, oddany Bóg wie komu, przyjęty z miłosierdzia, Bóg wie przez kogo. 1 nic pewniejszego nad to, że, jeżeli żyje, to żyje sobie niezawodnie w błogosławionym stanie ubóstwa, i świeci wszyst- kiem łokciami, jak tego potrzeba; teraz pytam się, jakąż będziesz miał ztąd satysfakcję i zysk jaki, kiedy go przyjmiesz do swego imienia i rodu; 1 takiemu obdartuso- wi, który dziś grosza niema i niepotrzobuje go, bo się tak przyzwyczaił, teraz mospanie oddawać pół majątku, dzielić się wioskami, jeszcze tak intratnemi!
\a Boga Karolu, upamiętaj sic, nierób tego głupstwa, czyi iż masz nadto tego majątku? inni, mości dobrodzieju miliony mają, a- grosza nie daru ja chłopu nawet; a ty byś
® c
był tak rozrzutnym? nie lepiejże tobie z dobrymi przyjaciółmi spożywać swoje dochody? zabawić się w uczciwej kompanii? co? powiedz sam czy niemam racji?
«
Fan Karol zamyślił się, i nic nieodpo- wiedział.
— Gdybym ja był na twojem miejscu, tobym ten list natychmiast podarł i spalił,
o tem niemówił nikomu ani słowa, bo pytam
się, nil co zaczepiać bidę, na co?—Dziwię się nawet, zkąd ci to przyszło do głowy? cóż ci z tego szukania przyjdzie, co z tego rozgłaszania po gazetach! —
Juz to (mówił Karol, mocno zalterowa- ny) ja sam nie pomyślałem o tem, niebył- bym się może zdecydował na to, ale przed godziną był tu nasz proboszcz, ten mnie nakłonił do tego. —
A jemu co sie wtracać do cudzych in-
•i o c *
teresów? (wpadł w słowo Tomasz.) Jużto ja się domyślam, bez racji on tego nierobi, może to jaka intryga? strzeż się, ażebyś nie wpadł w łapkę, a potem żeby jeszcze ciebie niewyśmiano. Jak powiadam, żeby tak na mnie na honor, ten list zaraz bym podarł i spalił, ażeby mości dobrodzieju niezostał ani ślad całej tej historjl. Zle już, żeś się księdzu z tern zwierzył, gotów' to rozgady- wać, zwłaszcza, że jak widzę, on upatruje w tem jakieś korzyści dla siebie.—
Karol odurzony ta przemową Tomasza, stał z oczyma wlepionemi w ziemię, w jego umyśle inne było już przekonanie, i wola inna, brakowało tylko siły, jakiej potrzeba do stanowczego czynu.—
W *
Wahającego się napomniał Tomasz, cze-
c
góż sie ocianasz? czego sie lękasz? czy
c*=»
lego, żeby się niewydała ta hislorja? — Bądź spokojnym o to. —
Zapomniałeś (ozwał się Karol) że len stary kapral lladwan, świadek tego wszystkiego, żvie jeszcze: dotąd milczał, bo sie Jekał karv, a teraz
o * '
— Tobie powiedział. — a ty wiesz co, tak zrób, przywołaj go do siebie, i powiedz mu: że jeżeli mu dobrze, niechże sobie siedzi cicho, możesz mu mości dobrodzieju nawet co obiecać, jakich sto bizunów, rozu- misz? żeby tak na innie, ja bym prędko z nim skończył, i gdybyś tylko ten interes zdał.na mnie.— Apropos, wiesz Karolu, tej ładnej dziewczynki już lam niemaniegodziwy starzec ukrył ją gdzieś przedemną, ale zje on kata, jeźli ją niewyszukani, a wtenczas nie wyśliznie mi sie tak łatwo jak
» r 17
wtenczas w lesie. a na honor /gniewałem się bardzo na tego głupca, tego Zmurke, to bałwana kawałek, ale potem o tem, wróćmy do naszej materji — ja myślę, ale na czemże stanęliśmy, aha. na honor miałem
* u •> / j
sie zapytać ciebie, czyś sie już zdecydował?
t* I * / * c •
Już (odrzekł Karol.)
Otóż tak. to łubie: a zatem list ten roz
dzieram.
t
Zaczekaj jeszcze (wpadł mu w słowo Karol.)
Jakiż z ciebie słaby człowieczek, nie- masz charakteru za grosz jeden. ■—
Albo zresztą (mówił Karol wahajaco.)
c c
Pozwalasz, więc drę, to rzekłszy Tomasz rozwinął list i zaczał go rozdzierać.
c c
Karol to widząc, szybkim ruchem wy-
ć 7 * *
ciągnął ku niemu reke.
Tomasz się zatrzymał, rozśiniał się i
rU
Co? czy jeszcze się wahasz? —
Karol spuścił rękę, a Tomasz rozdarł list na dwoje, złożył rozdarte części, i rozdarł w czworo, i już roztargany i zmięty list rzucił w ogień. —■
o
— Zrobiliśmy jedno, ale na tem nie koniec (zaczął mówić Tomasz) wspomniałeś Karolku, że ten twój ksiądz proboszcz cała
c o
tę historję, (która zakopałbym w ziemię
c % *
dla twojej spokojności), a on z szczególnej swojej łaski i opieki, o którą nikt go nie prosił, oświadczył, że tę historję publikować myśli z ambony, rozgłaszać po świecie, ażeby kto zechce zgłosił się i odbierał sobie połowę twojego majątku. — Xiepojmuję, jak mogłeś być tak nieuważnym i dopuścić do tego, alboż niewiesz, jakie z tego będą
konsekwencje; a to lada frant wystąpi, nazwie się twoim bratem, i dow odź mu potem że nim nie jest? — a choćbyś go i odpędził, będzie cię obgadyw ał przed św iatem, że się zapierasz brata własnego, na twój łionor, na sławę twoją nastawiać będzie, a honor, a sława, to pierwsza rzecz. — A co czy niemam racji?
— Aktualnie, dobrze mówisz, dzieciństwa popełniłem.—
— Niebój się, naprawimy to wszystko, siadaj i pisz, ja ci podyktuję do księdza, a taki list mu wypalimy, że mu na wieki wie- kówr zamknie gębę. Xo jakże przystajesz na to ? —
Przystaję, odrzekł Karol, a napomniany od Tomasza zasiadł do stolika i za tegoż przewodnictwem napisał odezwę do księdza Miłocińskiego, w której między innemi było i to, że gdy rozważył lepiej naturę tego interesu, nie widzi potrzeby z takim działać pospiechem, i pragnie zostawić sobie samemu zupełną wolność w działaniu; a przewidując szkodliwe dla siebie skutki, gdyby w takowym składzie rzeczy zrobione było to proponowane jemu z ambony wezwanie; coby otworzyło pole filutowi jakiemu, korzystać ze sposobności; prosi go
zatem, ażeby publikacji z ambony zaniechał, a przywodząc mu do pamięci dane słowo honoru, jako rzecz tę w tajemnicy przy sobie zachowa, ufa jego kapłańskiemu cha-
i
rakterowi, że słowa mu danego dotrzyma, tak długo, dopokąd ze strony Karola nie odbierze od tego zezwolenia. —
Xa list w tym sposobie napisany i posłany, przyszła-odpowiedź, jaką się spodziewano, i jakiej życzył sobie Karol, perswazjami Tomasza ku innej skierowany już woli. —
w kilka dni później, przed ganek Zabrzo- way zatoczyła się parokonna bryczka, a po chwili, do pokoju, w którym znajdował się Karol z swoim gościem panem Tomaszem, młody, szczupły, małego wzrostu i maleńkiej jasnej główki mężczyzna, wbiegł pędem, i z gospodarzem, ku niemu idącym,
c •
całować sie zaczał.
C c
Przybyły gość miał na sobie letni sur- ducik z krajowej materji, to jest, z niebie- lonego płótna zrobiony, kolorową jedwabną chusteczkę na szyi, która zsunięta na bakier, koniuszkami swojego węzełka sięgała poza lewe ucho jemu; przez niezapięty sur- ducik widziałeś zapiętą na świecące guziczki, kamizelkę, tylko, że rozminięcie się
guzików ze swojemi dziurkami sprawiło, że jedna połowa westki dłuższym spadała końcem, druga krótszym. Mały ten feler w toalecie, dowodzący pospiech przy ubieraniu się, równie jak i czubek rozstrzępiony, zakonserwowana z całego tygodnia broda, cechowała w przybyłym jednego z tych na brak czasu wiecznie sie skarżacych mło-
<* c •
dzieńców, o których możnaby powiedzieć, że przez życie całe sa zajęci, chociaż nic nie robią, przynajmniej nic pożytecznego ani dobrego. Przybyły ledwie co wpadł do pokoju, tu witał, całował się z gospodarzem, a drugiem okiem ogladał się dokoła, postrzegł wreszcie Tomasza. Był jemu nieznany, wiec z razu zadziwił się, obstu-
• 7 c c /
puit, jak mówi tacinik, wytrzyszczył oczy, . potem znać pomieszany, rzucił okiem na plamę, co zastępywała jeden brakujacy guzik utużurka, niespokojna ręka zaczał szukać fontazia od chustki, którego w swojem miejscu nienamacał, a przystępując zwolna do Karola, cicho zapytał:
A kto to? Nic mi niemówiłeś!...
— To pan Tomasz mój przyjaciel, prezentuję panu — pana Gonickiego, mojego sasiada. —
c
Pan Tomasz kiwnął głowa nie wstając
c ° C •' O
z kanapy.
— Sąsiada, ale niełaskawego, (kontynuował pan Karol) bo ledwie raz do roku do mnie zabładzi.—
C
— Ale, bo niewiem, czy wiesz, (mówił szybko cienkiem swoim głosikiem Gonicki obgladajac sie dokoła) ia mam zawsze tyle
» £ t/ c ^ • •
na głowie, jak cię poważam, tyle na głowie. -
— Każże odprzęgnąć; będziesz łaskaw zjeść z nami obiadek. —
— Jak ciebie poważam, niemogę, bo nie- wiem czy wiesz, mój rzepak jeszcze w polu, a z tym sądem co mam kłopotu, to strach, a potem niewiem czy wiesz, spodziewam się kogoś, bo niewiem czy wiesz?...
— Xo to przynajmniej fajeczką pozwolisz sobie służyć.
— Jak cię poważam, bardzo się spieszę, bo niewiem czy wiesz.... ale zresztą pół fajeczki, to wypalę u ciebie, ale jeźliś łaskaw, to na krótkim cybuchu, bo długo nie mogę bawić u ciebie, jak cię poważam, nie
mogę. —
o c
— Czy od siebie jedziesz? zapytał Karol podając fajkę gościowi swojemu.
— Od siebie, to jest, nie od siebie, bo niewiem czy wiesz, ja teraz mieszkam w
Łupince, ciasno mi tam trochę, bo niewicm czy wiesz, pomieszkanie szczupłe, ale wczoraj byłem, niewiem czy wiesz, av Klimun- towej woli, u państwa Zabkowskic/i y bo to niewiem, czy wiesz, były imieniny panny Klementyny, mnóstwo było osób, gdzieś aż z Żółkiewskiego, całe obywatelstwo, osób mnóstwo; ale to niewiem czy wiesz, jaki tam rzepak, zaraz pode dworem; ażem się zdziwił; to bogata panna.—
— Powiedz że mnie z łaski, cóż tam słychać na wielkim świecie? zapytał Karol.
Nic tak dalece, ale niewiem czy wiesz, mówili tam, że rzepak poszedł w górę, będę miał z kilkanaście korcy, ale prawda, niewiem czy wiesz, była tam o tobie mowa.—
Omnie? (zadziwiony powtórzył Karol) powiedz że mi z łaski, cóż takiego mówili
o mnie?
No niewiem czy wiesz, o tych twoich
w im
awanturach. —
Awanturach? jakich? zapytał nieco zmieszany Karol.
No o tych, nieprzyjemnych tych pojedynkach, które miałeś, niewiem czy wiesz.—
— Pojedynkach? powtórzył Karol w większe jeszcze podziwienie wprawiony.—
Gadali o tern, niewiem czy wiesz, żeś był w niedzielę na obiedzie w Miłocinie u
* O j
pani Korelskiej, żeś już po słowie z panna Barbarą, i przyjechałeś, niewiem czy wiesz, ukończyć ten interes. —
— Ależ pozwól sobie powiedzieć —
• •
odezwa P się Karol, pragnący przekonać Gonickiego, że to co mówił, jest nieprawda. — Gonicki przerwał mu mówiąc daiei: (• 1 ć •"
— Otóż niewiem czy wiesz, zastałeś tam w Miłocinie jakiegoś włocha, który prosto z Włoch przyjechał, ten włoch wysokiego wzrostu, blondyn jak Herkules, przy stole zabrał ci miejsce i po włosku rozmawiał z panną Barbarą, a tobie w oczy jakieś impertynencje powiedział. —
— Mnie? powtórzył Karol w gniew wpadając. —
— To jest, niewiem czy wiesz, nadep- ta.ł ci umyślnie na nogę. —
— Ale to nieprawda, odparł K'arol.
— Zapewne to tam mówili, a ty niewiem czy wiesz, jeszcześ go przepraszał. —
— Co ja ? ■— oburzony krzyknął Karol.—
— A ten włoch jeszcze po imperty- nencku powiedział: od takich jak pan, przeprosin nie przyjmuję. —
Ze no Tom li. 2
Ale to niepodobieństwo... zaczął mówić Karol.
I niewiem czy wiesz, ten włoch wyzwał cię na pojedynek....
■—Co mnie? zapytał Karol, przyprowadzony do najwyższego stopnia oburzenia,
na taka w kłamstwie bezczelność.
ć
— Otóż, ja niewiem czy wiesz, (ciągnął swoje Gonicki) broniłem ciebie, jak cię poważam. —
— A dziękuję ci, bardzo dziękuję.—
— Mówiłem, że ciebie znam osobiście, że bede nawet u ciebie, i z toba o tym in-
cc / £ +
teresie pogadam; niewiem czy wiesz, zaręczyłem całą kompanję, że jeżeliś nie stanął do pojedynku, to może nie dla tego, żebyś sie bał....
V
Karol dotknięty już do żywego, rzucił sie na krzesło i zawołał:
c
— A na miłość boska, dajże mi już po- kój, czy też to podobieństwo, ażeby byli na świecie tacy ludzie, coby z niczego, ale to z niczego, tworzyli tyle bajek i to kosztem bliźniego, którego to, to ... . prawdziwie, prawdziwie bardzo, więcej jakby kto myślał, dotknęło i dotyka.
— Słuchaj: (zaczął mówić, chwytając za rękę Gonickiego) teraz mi powiedz.
któż te bajki zkomponował na mnie, bo przyznaj sam, to się przecież nie*godzi.—
— Ale niewiem. czy wiesz, to tam mówiono o tern zapewne (mówił Gonicki.)
— Ależ zaręczam ci, daję słowo honoru najuroczystsze: niepojmuję nawet, któżby mógł być tak niedobrym i bezczelnym. —
— Co tego, o tem bo wszyscy gadali, (odrzekł Gonicki) ale ja, jak cię poważam, jednemu tylko hrabiemu to powtórzyłem, bośmy właśnie gadali o rzepaku. Ale niewiem czy wiesz, mówił hrabia, że na rze- paczysku szczególnie udaje się pszenica, ale lepiej kartofle; niewiem czy wiesz, idzie w górę bo niewiem czy wiesz, korresponduję z samym Gdańskiem; ale cóż to? gwałtu co widzę? wykrzyknął (utkwiwszy oczy w jedno miejsce.)
— U ciebie na zegarku już dwunasta, a ja muszę jechać, jak cię poważam muszę, adjeu, może mnie odwiedzisz kiedy, mieszkam teraz w Łupince, jak w lasku, adjeu, adjeu, do miłego widzenia. Mówiący Go- nicki żegnał się, kłaniał się, już był w sieni, już na bryczce, już i odjechał.
Gonicki odjechał, ale bolesne zostawił wrażenie na. umyśle Karola. Ten odprowadziwszy gościa na podwórze, powracał wol-
2*
nyro krokiem do pokoju mocno zaturb owany i dumający nad tern, co w takim składzie rzeczy jemu uczynić należało. Ta złośliwie,
+ •" f ' ba nawet bezczelnie wymyślona o nim lii— storja sprawiła w nim oburzenie, ale razem przykre, jakiegoś upokorzenia uczucie, wziął przed się, wszakże milczeniem a pogardą odpowiedzieć na takie kłamstwa, niewiedząc sposobu, jakimby zapobiedz rozszerzeniu się łych bajek, ani mógł dla samych tylko plotek występywać tu z napastną bronią naprzeciw temu, którego winnym niewidział, iyiko złość drugich niegodziwa, próżniaków plotka, winnym go robiła. Takie było postanowienie jego po krótkim z sobą rozmyśle.
*
P. Tomasz, który obecny w pokoju przysłuchiwał się z zajęciem opowiadaniu Go- nickiego, przez długą chwilę nie zabierał mowę, puszczając <|yin z gęby gęstemi kłębami, rozmyśliwał także, i czekał; ale gdy Karol niezabierał głosu, zrywając się z kanapy do gospodarza swego temi słowy zagadał:
m
No Karolku czyś się już namyślił? postanowił, co masz robić?
Już jestem zdecydowany.
A co ?
Myślę, że zrobię najlepiej, jeżeli na te wszystkie gadania, odpowiem milczeniem i pogarda.
Czy tak?
Bo wedle mojego przekonania, czyż można zaraz wszystko brać do serca, co tam ludziom się podoba gadać, a zatem tak zro- bię najlepiej, gdy — ...
Tak zrobisz najgorzej (przerwał mu Tomasz.)
; Jakto?*dla czego tak mniemasz? (źa-
^ • /
pytał. Karol.)
Już to sam nie wiem, jak mam mniemać
o tobie, (odrzekł zapytany) ale kto jest takiego charakteru, że wszystko strawić może, ten mości dobrodzieju niewart i szacunku: żeby tak na mnie, jabym tym wszystkim paniom i panom zamknął gębę od razu, i pokazał, że mnie lada kto obrazić niemoże, że nawet kłamstwa krzywdzącego o mnie mówić niewolno nikomu; mówię i powtarzam, żeby tak na mnie, ja mości dobrodzieju tego pana z Rzymu, tego Zenona, czy jak tam, wyzwałbym na pojedynek i koniec.
Ależ bo (zaczął mu zarzucać Karol) ten Zeno, po raz pierwszy widziałem go w niedzielę u pani Korelskiej, to prawda, że sie odezwał do mnie przy szachach z ja-
kiemś słowem, w którem aktualnie było coś obrażającego; bo nawet Rymkiewicz uniósł się passją i zażądał tłumaczenia od niego; ale ja tak dalece nie zważałem na to.
— Otóż masz teraz, (zawrzasnął Tomasz). *
Otóż sam widzisz, co się ż tego naro- * biło, teraz niepozostaje tobie nic, tylko z nim sie rabać albo strzelać.
Powiadasz, że niema innego środka? tylko.... ’ ; V*
To się wie, a nawet takie rzeczy się niezwlekaja, bo tu honor cierpi. —Wyzwiesz go na pojedynek, a potem zastrzelisz, i będzie wszystko dobrze.—
Czyliż się jeszcze namyślasz? przecież umiesz strzelać, mierzysz do celu jak turek, ja będę twoim sekundantem — i rzecz będzie załatwiona.
Powtarzam ci (mówił Karol, do którego przekonania nie przystawały argumentacje Tomasza) zapewniam cię, że ja tak dalece nie widzę, ażebym miał w sercu jaką urazę do tego Zenona, jakże mogę przystać na to, co mi proponujesz? mam mu odbierać życie, albo narażać swoje, kiedy on mi nic nie winien, a to co Gonicki nam nagadał, to jest wierutne kłamstwo i nic więcej. —
— Prawda, czy kłamstwo! to na jedno wychodzi, (rzekł Tomasz) dosyć, ze ludzie gadają i szarpią sławę, i poty szarpać będą, póki nie pokażesz światu, żeś człowiekiem honoru, o którym mości dobrodzieju tylko dobrze mówić można, tak panie Karolu, tu niema wyboru, zaniechasz tej okazji, co się nadarza, postawić się na nogach, jesteś zgubiony na całe życie, będą cię affronto- wać, pojedziesz gdzie z wizytą, nie przyjmą ciebie, damv niezechca tańcować z toba,
c 7 * ć c*
a nawet wiesz, .bywają wypadki, ja sam to pamiętam, raz w Mościskach na jarmarku,
• *
jednego obywatela zplamionego nieprzyjęto do wiska, na honor nieprzyjęto. — A przy- tem (mówił dalej Tomasz) jak się pokazuje, ten włoch coś tam koło twojej panny Barbary się kręci, żeby tak na mnie, choćbym naturalnie już niestał o taką pannę, co do pierwszego lepszego się wdzięczy, ale pokazałbym takiemu coś więcej jak dudka na kościele; dla tego samego, gdybyś go nie -wyzwał, każdy powie; oto mi kawaler, dał sobie wydrzeć pannę z pod nosa« A zresztą, któż to może wiedzieć, czy to nie on sam mości dobrodzieju, te bajki rozgaduje po okolicy? a to, ażeby kosztem twoim się wynieść i grać rolę zucha, a w oczach panny
ciebie poniżyć, nie; Karolu, takich paniczów to trzeba upokorzyć, trzeba ich nauczyć moresu, to bydź nie może inaczej, z tobą strzelać sie musi i koniec.
c
■—A to straszna rzecz (zawołał Karol, uderzając się pięścią po czole) żeby aż do tego przyjść miało. — Nie, niemogę się zdecydować na to, chociaż widzę, iż bez tego być nie może. Ta cała historja, (mówił dalej, mocno wzruszony) tak mnie całego wzburzyła, że sobie rady dać niemogę; w życiu moim nie byłem nigdy w podobnem położeniu, i ja, który ze wszystkiemi pragnę żyć w zgodzie, o nikim źle nie mówię, a sam znosić muszę tyle przykrości, z tych ludzkich plotek. Ledwiebym nie zgadł, że to nie kto inny tego wszystkiego narobił, tylko ta sąsiadka nasza, to pani Taxowa, bo już to nie raz...-.
W takim razie masz słuszna do niej
C
pretensję “ (rzekł Tomasz) więc idź i wyzwij babę na pojedynek, a na to zapewne zdecydujesz się prędzej. —
Zaprzestań już tych żartów (krzyknął Karol), niemam ochoty do śmiechu, a dałbym niewiem co, żebym o tem wszystkiem ani
7 • *
był słyszał; kaci mi tu przynieśli tego (Jo- nickiego z tem i jego plotkami i komerażami:
co tu robić teraz? I zaczał chodzić po pokoju z rękami założonemi na głowie. —
* — Ja tu oszaleję jeszcze, zawołał i wybiegł na podwórzec. —
Tomasz patrzał za odchodzącym, ostry zarys jego ponurej twarzy złagodniał, a jego usta rozciagały się aż do wyrażenia wesołego śmiechu. Niezwyczajne uradowanie podbiło jego leniwa duszę w jakiś stan exaltacji.
I będzie pojedynek! (zawołał klaskajac w ręce) w to mi graj, to ja lubię, mam passję do pojedynków, i na pasmo myśli nawlekał już cały szereg, różnych prze- jazdek, zjazdów, pogadanek, traktamentów, jakie nastręcza samo przygotowanie do pojedynku; rola nareszcie sekundanta, która wybrał już dla siebie, rozwijała przed nim tyle nieutrudzajacych a wielkich czynności, ubierała go już w pewna powagę i znaczenie w oczach młodzieży, że przedsięwziął wszelkiego dołożyć starania i całej użyć -wymowy, ażeby wahajacego się jeszcze
o
Karola, przekonać, namówić, i do wyzwania na pojedynek obraziciela swojego nakłonić.
Wl,
«
r
-oq-oq ' úiiló'f i>ł ,
%r .aiv/<jijł>i«n ; iivM',*'' H W'ît
λ., f|9J*S80.,»ł , 41 7-ii':.
-•visé'1»« ł*oq m 'ig')i<i/vf
fiJao-f in^jfnvUoil;łU,o »$> IßxiJjiq sï.buïoJI' ;
tirtwwq ł»gń rru¡x.
i¡iHfj%j['(y/ oí). íir,$w >$>1
-írwtíU^nw öiii.ß'W.y.^äeiH!^ ^olof/w
mi>« vf,t3Síi»ii fiwia-»!, «SH <)'li(!ł)oq aiu
'i.síi-'? ***« • vví:cn>i* V"¡;»K irv-
i.8liOWÄS):*-! aiKÍl^i! I"
ijiß(ß( tÿi<ii4 ßfc oi <j#i2t íW oKv/^.Wfn « iJs/HJ «fl ■ f r ve v/»>lßvb')jöq ob
¡ * ’ -‘txiq rfavtiàin viga $i*(, üdolf/ßit
tjblw«ß|.
-v><j[ »¿a» wfti.o§5TSTt<j\ itnieÂ, fix^rUnua *ííjUs(, píj^íl .u&i->siłiąttt« ßloi ;i»ta}¿b9i
raujutmiq í'.inywso!? í«u^"Líí7<Í’/_y/
, ki%«ir{S'J*>doiil‘ii w « ibvrmi*sł««nłtf»ln olyi -<)sí) BffSii, !g®ßw>q f im«><j yr śijj, oąM;jimijli|
ÍJiis^i«ií‘'mq- aá {j.Yjśsisfwł^K'.' fi‘J4S8<ł ‘w« s # • * * ł
vvvnmryy/
- iüiíívr/n^rf ívM /)V#/bm»fi}. ^lo*uv¿!
¿ji#</ł}!iUł•.ujs?H^v/>. ''á$st'fm Mm pu
I
w
* h
£
i
îli^WÎri:* '••
i’ví 'íttfes%:'.H ^
V:\*y
/
• Î
k i
V
lO\
\ Î
>■-
Ù*J <
Vi
n
m
%.
A
%
t
• «
•
Po krótkiej wycieczce wracamy z łaskawym czytelnikiem do Ładnowa.
Dnia czwartego pobytu Zenona w tym zamku, pani Korsztynowa w swoim pokoju siedząca zajęta czytaniem, zadziwioną.została niemało, widząc wchodzącego do niej
c c
Palmsona. Była to ranna godzina, którą zwykle w bibliotece przepędzał, a z tąd wnosić mogła, iż ważnym być musi powód jego nawiedzin, szybki krok staruszka niemniej twarz pomieszana potwierdzały ja w tym domyśle.
Zerwała się z siedzenia i zapytała staruszka, z czem przychodzi? w jej mowie przebijała się niespokojność.
Pardonnez moi, madame la Comtesse t
(mówił Palmson głosem zatrwożonym) mais
.sze suis allarmè et sze fous prie sze fou consziure, ayez la bonté madame la Comtesse et faites envoyez un de vosszens, car sze suis en grand peur ù cause de mon szer Zieno, il — y — aura de malheur ma-
«
dame la Comtesse.
Xa zapytanie pani Korsztyn rozpowie- dział jej Palmson, ze stojący w oknie \vi-
» ® ® c.
dział Zenona na koniu bardzo niespokojnym
wyjeżdżającego z bramy. Była to trwoga o
Zenona, która pani Korsztvnowéj wynurzył,
0 *
prosząc ją, ażeby wysłała jednego z swoich ludzi dla nakłonienia Zenona do powrotu.
r
— Bądź pan zupełnie spokojnym panie Palmson (przemówiła do niego gospodyni domu, wyrozumiawszy powód jego trwogi) pan Zeno wyjechał konno do Miłocina, chcąc odwiedzić tamtejszego proboszcza, ale tak doskonałym jest jezdcą, a przytem koń, na którym wyjechał, jest to mój wierzchowiec, i bardzo łaskawy, na nim ja jeżdżę.—
— Commenty fous madame la Comtesse? (zadziwiony zapytał Palmson) fous aussi montez ce cher al, sze fous admire, mais sze ne suis pas moins inguiettè à . cause de ' mon szer Keno. /
Pani Korsztynowa ponawiając zapewnienie, iż koń ten, chociaż jest żywym, jesl
łagodnym przyteni i da się prowadzić jak dziecko, usiłowała trwogę Palmsona pokonać. Ta trwoga Zenona nie była przesadzoną ani dziwną u starca, słabego z wiekiem, u którego wreście juz sam sposób życia, fizyczne, jego siły w zupełnej nieczynności zo- stawując, przytłumił je więcej, niż rozwijał, ze te niemal w stanie niemowlęctwa pozostały.
Przechadzka od jednej szafki do drugiej, z tej ulicy na drugą, był to jedyny ruch jego ciału znany, 011 nieznał innego ciężaru prócz książki, innej pracy prócz pisania, a na ludzi tych, co się myślistwu oddają, dosiadają koni, patrzał nasz Palm- son jakby na ludzi pokolenia barbarzyńskiego, co pod Attylą do rzymskiej szturmowali bramy.
»
Z tad była ta niezwykła troskliwość o
c * *
Zenona, którą pani Olga perswazjami nie- pokonała zupełnie, umiała jednak skierować myśl starca ku innemu przedmiotowi, udajac ciekawość i ochotę widzenia rzad-
C c
kich rękopismów jego.
— Mais' madame la Comtesse* odrzekł
✓
rozw eselony starzec, sze fous prie fous mé obligerez infinement, sze m'en fais fous
montrer un manuscrit sanscrit, que sze fiens de recevoir et sze commence à le déchiffrer. Fenez madame, feriez, fous aller foir grande chose.
Wróciwszy do biblioteki Piilmsori, pospieszył do framugi, wyciągnął zwój pergaminowy i powoli go rozwijajac, po długiej r przemowie zaczał trudzić oko nad zgadywaniem brzmienia każdej na iiim nakreślonej zgłoski, tłumaczac ja słuchajacćj go damie, objaśniał, każda długim kommentarza perjo- dem. Blisko pół godziny trwała ta z natężeniem niemałem połączoną zabawa, której assystowała pani Olga z udanćm zajęciem, słuchajac rzeczy dla niej obojętnej, kiedy o
c
jej ucho obił się tentent głośny pędzącego czwałem konia po bruku podworcowym.
W przekonaniu, że to Zeno powraca, zadziwiła się niemało tym prędkiem jego przybyciem i ciekawościa wiedziona, wejrzała oknem na dziedziniec, zadziwienie jej było większe ale i przestrach ja oganiał, skoro dojrzała wracajacego do zamku konia — bez
/C
Nie mówiąc słowa o tem, przeprosiw-
c
s/y Palmsona wybiegła z pokoju, a jej naprzeciw już spieszyli słudzy zatrwożeni tem domniemywaniem do prawdy nader podo-
»
ą
bnym, że gdy koń sam powrócił, p. Zenona nie chybnie jakieś spotkało nieszczęście.
Pani Olga pełna trwogi, rozkazała co prędzej założyć konie do jej pojazdu i pospieszyć drogą ku plebanii Miłocmskiej. — Jej rozkaz został wypełniony. — Po upływie kilku godzin, powrócił pojazd, wrócili wysłani słudzy z tą wiadomością, że pana Zenona niespotkano na drodze, ani zastano go w domu Miłocińskiego proboszcza, który owszem o przyjacielu żadnej niemajac wie-
^ O
ści, zarówno z niemi zaczął być niespokojnym o Zenona.
f • • f * f •
&im rozwiniemy zwoj powieści naszej, wypada ciemną jej kartę na jaśniejszym postawić świetle, co następujący rozdział dopełni.
Nie bez przyjemności spłynęły naszemu artyście dnie pierwsze jego w Ładnowskim zamku pobytu, który to zamek swoia barwa
1 • / * J c n
starożytną wywierał jakiś wpływ magiczny na Zenona, prowadził jego myśli w te zamierzchłe czasy wieków dawnych, z któremi rado się pieścił, wyobraźnia dopełniał.
c
Atoli wieczór dnia czwartego zastał już Zenona w samotności, w odosobnieniu od ludzi, smutnie dumającego. Jłył-to pogodny wieczór letni; niebo połyskiwało ozdobą gwiazd i księżyca pełnego. Cisza była, tylko ćma lataiaeych chrabaszczów burczała
t! * C
do koła lipy, która, jakby na straży zamku, nieruchoma stała, w całej swojej okazałości i ogromie.
Chwila wieczoru z swoja tajemnicza
C ° ć
cisza przystaje i słodko pomaga tym uczu- ć * *
ciom dumajacego człowieka, które poczęte
® c
w samotności, w cieniu melankolii dochodząc
' c
do rozwinięcia: i słusznie wieczornemi na-
w / \
zwać by je można. — Takich uczuć pełne było serce Zenona; w tej chwili samotności, sobie i myślom swoim oddany, poddał się dumaniu, w którego koło wstąpiła postać Barbary. Miły gość, gościł teraz w jego myślach: w świątyni dumania, stanęła dzie-
mf / C *
wica. — Zdało się marzącemu, ze słyszy szelest jej sukienki, widzi jej postać w złotych promieni obwodzie.
Było to marzenie tylko, obraz fantazyi, a jednak rzeczywistszy od obrazów, które sztuką umiejętnego penzla na płótnie nakry-
a • i.-
ślił, i do długiego życia powołał, każdy obraz upoetyzowany w jego myśli, w niej miał już wszystkie kształty i kolory życia: malowidła, które ręka jego dokonywała dla świata, — na płótnie były to tylko kopije obrazów jego fantazyi. —
Zeno marzył o Barbarze; śnił o szcze-
* / c
śeiu. —
Chwila marzenia musiała być długą, bo już na jaśniejszym firmamencie, zaczęły niknąć gwiazdy, a wschód w coraz szersze rozpłomieniony koło, zbliżenie się dnia zwiastował. Ale podnoszące się mgły od ziemi, jakby zasłoną obciągały przestworze. I za- czał wschodzić dzień, ale niepogodny.
Ocknięty ze snu Zeno, znalazł się przy oknie swojem przed nim dzień smutny i myślą smutną zawołał: O nocy co takie sny dajesz; czemuż oddalasz się i znikasz? byłaś pogodna, a z twoich gwiazd smutny
c ^
poranek wschodzi. —
A wy poranki moje! którym obecność Barbary dodawała wdzięku t\ie i słody-
9 l* * »
czy; w noc przeszłości zatonęłyście wszystkie. Dni takich jakie były — dla mnie już nie będzie. Za jeden taki poranek, oddałbym przyszłość cała — życie — sła we !—
1 m (• • ('
— Biada mi (tak marzył Zeno) źródło szczęścia przy którćm stałem, już odpłynęło o dem nie.—
Dzisiaj jeden uschły listek z jej ogrodu, jużby mnie szczęśliwym zrobił, — kiedy
*
byłem zbliska przy niej; patrzałem w nią, sPucha Fem jej głosu — czemuż nie pieściłem
sic* szczęściem? czyliż, ażeby poznać
szczęście, w przody je utracić potrzeba?
I dopiero na turturach tęsknoty przemó- Avi.ło serce Zenona; ale pierwszy głos jego, odezwał sie jekiem. —
c •/ c
Niewytłumaczona uroku siła czuł sie
* ć c K
Zeno przyciągnięty do Barbary, on do wysokich celów dażacy, który wzrokiem swojej
c o *
duszy utkwionym w niebo poezyi i sztuki, szedł po ziemi, nie bacsac na kwiaty kwitnące światu w licach i różach dziewic;
o
dzisiaj jeden kwiat niewieści stanał mu tama, o która rozbijała się cała jego duszy
c c
siła, rozłamywało sie serce. — On z całym
j * i‘ •
szałem miłości do sztuk pięknych pokochał Barbarę.
c
Rzekłbyś, że jego serce, była to łódź zbudowana dla króla; na morze swoje wy- pły nęła wtedy dopiero, kiedy w nia wstąpił gość jej godny, a w tenczas ta łódka serca jego, wszystkiemi rozw inięta żaglami, niosła go na ocean uczuć — na burze. Barbara gościła w jego sercu. — Jej dom stał się domem przytułku jego sieroctwa; a ten zielony ogródeV, w którym kilka rannych <invir
« o / * *
lek przepędził z dziewica — ten ogródek stał się jego ojczyzna, ale Zeno był wy-
i • * * C
gnańcem; cierpiał-mękami tęsknoty. Tęsknota prowadziła za soba pragnienie powrotu do Mitocina, tam tylko spodziewał się znaleść
ulgę i uspokojenie; żaliż nie wiedział, że napój który upaja, nie gasi pragnienia?
To znowu mówił5 do siebie w myśli. — Jestem słabym człowiekiem, takim nigdy nie byłem; upadłem, ale się podźwignę; oddalę się z tych miejsc, gdzie coś złego mi grozi.
Tak; odjadę z tąd (powtórzył w myśli) ale po chwili namysłu, potrząsł głową, jak ten czyni, który o ucieczce zamarzy, a wi-
»7 » v i
dzi dokoła siebie ściany więzienia swojego.
— Biada mi (zawołał) i skrzyżował ramiona i stał w postawie rozpaczającego człowieka. —
Nim opuszczę te strony (mówił do siebie, oszukując siebie samego) wypada mnie
^ c
pożegnać się z przyjacielem, który tak mile
i gościnnie przyjął mnie w domu swoim,
V. ♦ ® (J
pojadę do zacnego plebana Miłocińskiego.
Zaproszony przez służącego na ranną herbatę do pani Olgi, Zeno, po krótkiej z nią rozmowie oznajmił jej zamiar swój od-
c
wiedzenia księdza przyjaciela swego.
W takim razie (mówiła p. Olga) będę prosić pana, ażebyś zechciał przyjąć na siebie jedno polecenie do Miłocina.
Do Miłocina! powtórzył Zeno mocno wzruszony i z trwożna uwaga wygladał
* c ® c " ć
z ust pani Korsztyn słowa o.Barbarze, którego chociaż się lękał, jednak pragnął.
— Za tydzień, w dzień piątkowy przypada rocznica zgonu mojego męża, (smutnym głosem mówiła pani Olga) radabym prosić proboszcza tamtejszego, ażeby żałobne nabożeństwo na tę intencyję odprawił.
Polecenie to wypełnię, odrzekł Zeno.
Po chwili zapytał ją znowu, czy innym rozkazem nie zechce go zaszczycić.
Jeżeli pan wstąpi do dworu (odrzekła
c
na to p. Olga) proszę moje ukłony oświadczyć damom, a szczególnie polecić mię pięknej 13-isi, kilka chwil nader dla mnie przyjemnych spędziłyśmy, razem i wyznam panu, iż nieznani drugiej osoby, tak miłej, uprzejmej i ładnej, a przytem obejścia tak słodkiego, słowem jest to istota, którą tak łatwo kochać, zaś nienawidzieć, byłoby przedsie- wzieciem, którego żaden śmiertelny bv sie
r / o • * c
nie podjaT. Gdybym była mężczyzna, bv-
■ •/(* « » • r i (^ / »
łaby to najniebespieczniejsza dla mnie niewiasta i niemiałabym odwagi, jaka mam
» ^ 7 •' c
dzisiaj, starania się o pozyskanie jej przyjaźni. Tej pragnie teraz moje serce, innym nieprzystępne już uczuciom, a jeżeli kiedy przyjaźń mi zakwitnie, przeczuwam że kwiatek ten, będzie to dar pięknej liasi. —
Ale, czy wpatrzyłeś się pan okiem .artysty w oczy panny Korelskiej? mają coś właściwego w sobie, kiedy spojrzy w ziemię, powieki opuści na oczy, w ten czas jej twarz nabiera tego wyrazu, co tak charak-
O v ✓
teryzuje Madony Rafaela, czy uważałeś to panie Zenonie?:—
— Ja? pani mnie się pyta? mówił Zeno niemogacy być panem wzruszeń, które nim
C *
wstrząsały. Rumieniec rozkoszy oblał lica jego i znowu widząc się zmuszonym do nie-
• (j ^ * szczerości w mowie, czuł tę przykrość, jaką doświadcza człowiek prawy, który czuje się na sile wystąpienia przed światem bez larwy, a przecież otwartym być nie może.—
— Xie, niezważałem tego (odpowiedział Zeno na zrobione do niego zapytanie) ale pani raczy mi wybaczyć, iż jej zlecenie przezemnie bezpośrednio dopełnione nie zostanie, mam zamiar odwiedzić tylko mego przyjaciela, i pożegnać go.
Pożegnać (powtórzyła zadziwiona) czyli pan Zeno inne ma jeszcze projekta.?
Jestem w podróży.
— Ze się pan nie spieszysz; mam powód mniemać: pobyt ojca pańskiego w tym domu nieprzewidziany pierwej; projekta pańskie
modyfikuje może na nasza korzyść; — a
propos czy mogę panu proponować mojego konia, do tej przejazd ki; (dodała zapytanie Olga) kilka tygodni niewyjeżdzaiam, będę wdzięczna panu, jeżeli go zechcesz przeje-
c c *
c,hać. — '
Zeno oświadczył swoje podziękowanie,
a pani Olga nie bawiąc się wydała stoso-
t/
wny ku temu rozkaz.—
W krótkim czasie mastalerz pani Olgi podprowadził pod schody zanikowe osiodłanego wierzchowca, który miał imię Neptuna. Koń ten karej maści, budowa ciała wdzie-
cznego kształtu znamionował ślachetna krew, “ ć
która w nim płynęła. Usłyszawszy” krok
i ♦ c « •
zbliżającego się, rzucił okiem z ukosa na jeźdźca; jakoby wprzód poznać chciał pana, którego nosić miał. — Pełen życia i ognia, jak tylko poczuł na sobie godnego siebie jezdca i poznał mezka, co go prowadziła
* c c
* rękę, w żywych ruchach zaczął rozwijać swoją siłę i yy zgrabnych poskokaeh rzut- ność nóg swoich.— Zeno niewstrzymywał, owszem ochoty dodawał ognistemu rumako-
* ^ wi, który nieczując w swoim zapale hamulca, szybko niósł pana swojego drogą, którą wskazał jemu. —
Szybka ta jazda miłą była Zenonowi, jakby u kresu jego drogi czekała go chwila szczęścia. —
Już znajdował się Zeno w półmilowem oddaleniu od zamku; szeroki gościniec ła- miac się przez wierzchołek góry, schodził znowu w głębokie padole, gdzie wysokie brzegi, krzewami nawisłe, rzucały cień na drogę, chłodziły żar rozpalajacego się dnia, który w całej swojej niebieskiej i wesołej pogodzie przyświecał ziemi.
W tej zielonej cieśni był chłód i cisza, kłócona tylko szelestem liści, z których gę- stwi wybił się niekiedy św ist wabiacego się ptaka, a coraz głośniej i wyraźniej dawał się słyszeć szum płynącego gdzieś niedaleko strumienia, do niego snać dażyła droga, jadacego zbliżała. —
W miejscu otwartszem doliny, wypływał z podzarośla dziki górski strug, bystra toczący sie fala uderzał o skałę i znowu na drugi^ przerzucon stronę, wciskał się w wąskie koryto, którem wbiegał pod rusztowanie drewnianego, nad nim wiszącego mostu; do niego prowadziła, leśna ta droga.— Sa chwile w życiu naszem pojawiajace się częściej w smutnem niż wesołem usposobieniu duszy, gdy czujemy się być pocia- gnieni do przywołania w pamięć tych młodszego wieku obrazówr, których farby w dłuższem życiu biedna wprawdzie, nie za-
Zeno Tom II. 3
cierają się nigdy zupełnie. One i starcowi
obecne, całym rojem otaczają śmiertelne
i«
jego łozę w tenczas, gdy osłabiona pamięć wczorajsze zdarzenia powtórzyć jemu, już nie zdolna.
*
Zeno przywołał do myśli, chwile swojej pierwszej młodości, ale w tem źródle wspomnień, mętny tylko naczerpał trunek dla siebie, i do goryczy jaką się napawał, dodał jedna jeszcze gorzka kroplę, i zawo-
c ć ^
łał w końcu: „Rodziłem się na to, abym cierpiał!“ —
Dojeżdżał do mostu, do którego poręczy przybity stał krzyż z prostego drzewa złożony. —
I w tej chwili posłyszał głośny tcntent konia, na moście. Zdziwiony tym odgłosem co przerywał ciszę, tej dzikiej strony; podniósł spuszczone oko i odurzał prawie z zadziwienia i radości, widząc, jadącą ku niemu, na koniu, niewiaste, a nia była Bar-
7 7 c7 Ć *
bara. Xiemal nieprzytomny sobie, niewie- dzący co czyni, zeskoczył z konia na ziemię, puścił go wolno, spiesznym krokiem zbliżył się do Barbary, do niej wyciągnął rękę, w jej słodkie oblicze wpatrywał się, z takiem natężeniem swojego wźroku, jakby jeszcze nie wierzył, i przekonania się potrzebował,
że to nie w sennej ułudzie widzi przed sobą kochania dziewice. —
cc c
— Ja pana tu spotykani! słodko zadziwiona przemówiła Barbara w rumieńcowych błyszcząca kolorach, moje przeczucie nie omyliło mnie. — Jakże się to dobrze stało myślała sobie dziewczyna, dłonią swoją oddajac uścisk, odebrany od ręki Zenona;
O
który w tej chwili szczęściu swojemu już nie kładł żadnej tamy, oddaną sobie rączkę tysiacznemi pocałowaniami okrywał.
W tein dał się słyszeć znowu tentent zwolna postępującego konia. Zeno niechętnym okiem spojrzał w tę stronę, zkąd dolatywał odgłos — na jego twarzy malowała się niespokojność i trwoga. —
— Bądź pan spokojnym (przemówiła Barbara, zgadując powód trwogi Zenona.) To mój dobry stryjaszek jedzie, którego ja wyprzedziłam, bo mi coś mówiło o panu, tydzień cały już upłynął, jakem pana nie- widziała, a w tych siedmiu dniach, ileż to godzin było! te godziny panu szybko biegły w miłem towarzystwie; ale mnie.—
— Droga pani (wpadł w jej słowo młodzian) czyż możesz żądać, ażebym te chwile, zatruwał rozpowiadaniem moich udręczeń, jakich doznałem—tęsknoty, jaką cierpiałem.
3*
Smutny był ton jego odpowiedzi; a odbił się w sercu Basi radosnym odgłosem. —
. Nadjeżdżał pan Walenty, a postrzegłszy Zenona w rozmowie z Barbara, zatrzymał konia: zdało się temu człowiekowi do-
7 c
brego serca, iż obecnością swoja przerwie może chwilę przyjemna, jakiej kochana jego % doznawała Basia, w tem niespodziewanem spotkaniu się z Zenonem; ale na głos Barbary popędził konia swojego.—
— A widzi stryjaszek (powtórzyła Barbara do zbliżonego już do niej) żeśmy dobrze zrobili, jadać aż do naszej granicy, prawda mój stryjaszku? —
— Ha ha (rozśmiał się cała serdecznością swoja pan Walenty.)
— Spotkanie, które założę się, niewiem
o co, że nam wszystkim miłe; ale najmilsze komuś, co nie powiem. •— No jakże panie Zenonie, a my się nieprzywitamy z soba, dawnojeśmy się nie widzieli od ostatniego razu, ha ha — witam z całego serca witam. No co prawda to nie grzech, ale już to musi być coś w tem, kiedy ja nawet takem się stęsknił za toba, chodziłem jak głupi, tak mi ciebie brakowało, a cóż dopiero musiał tęsknić ktoś, co nie powiem.—
Zeno w milczeniu uścisnął rękę pana Walentego, ten mówił dalej:
Tfy że to ja właśnie musiałem wam tego piwa nawarzyć. Ale między nami niema sekretów, trzeba żebyś wiedział o * wszystkim.
No jakże, powiedz, chcesz, to ci powiem?
Ja słucham pana dobrodzieja.
— Otóż to, żebyś wiedział: wszystkiego to ja wam narobił, bo to taka moja natura, nie lubię nic obwijać w bawełnę, tylko prosto z mostu; otóż kiedy raz figlarnie podszedłem moją Basię, to mi się walnie udało, wyspowiadała mi się ze wszystkiego, i wyznała, że ciebie ko a z drugim żadnym, choćby to był nietylko pan Karol, ale i książę jaki, ani się zbliżaj, tak ja myślę sobie, na co tu mospanie krzywej drogi szukać , lepsza prosta. — Tedy naza-
#
jutrz zaraz rano poszedłem do mojej siostry, i jak mnie tu widzicie, powiedziałem jej mospanie, żeś uczciwy, godny kawaler
i tam dalej, powiedziałem, żeś się podobał Basi, majateczek mój wam ofiaruję i tam
^ c
dalej. — Ale moja siostra, już to prawda jest matka, tego jej nikt nie ujmie, jest do-
c
bra matka i kocha Basię, i mospaąie, tak
mię przekonała swojemi perswazyami, ze przyznam się tobie panie Zenonie , żem się zachwiał w moich planach na was, i mea culpa jak mnie tu widzicie, zdecydowałem się wcale inaczej, i to sam wypowiedziałem tobie nasz dom. No to nic — wszy- stko już tedy było dobrze, ale gdym sobie chodził po ogrodzie i spotkałem Basię i widziałem jak płakała; i to nie raz no to znowu, trudno mospanie, niech sobie pani siostra gada i perswaduje, ja będę ci pomagał, bo mnie tu chodzi o spokojność Basi. To jest pierwsza rzecz, tylko panie Zenonie, żebyś mi Basię kochał, jak pan Bóg przykazał, a ty żebyś mi już przestała płakać.
— Co, obiecujecie to stryjaszkowi, he?
— Kochany stryjaszku (ze łzami w o- czach mówiła Barbara reke ku niemu wy-
cc »
. ciągając) daruj mi, ale jestem tyle wzruszoną, ze nawet podziękować ci nieumiem.
Panie Zenonie, czujesz zapewnie równą wdzięczność w twojem sercu, dla mojego kochanego slmaszka?—
o •> •'
— Panie dobrodzieju, dozwól niech to uściśnienie twojej szanownej ręki. będzie zadatkiem mojego szacunku, wdzięczności i przyjaźni; dzisiaj dopiero dozwoliłeś mi poznać siebie.
— Jeżeli mi nie wierzysz panie Zenonie .(mówił pan Walenty) to się tobie zamiłuję Bogiem, że mam w mojém sercu i dla ciebie miejsce; już to pomieścicie się oboje w nićm, niech tylko pan Bóg tak wam dopomoże, jak ja wam dopomagać będę, ale ho ho, patrz no, patrz no, panie Zenonie, a do kata! jakże teraz będzie! twój wierzchowiec drapnał na piękne, kat go dogoni teraz, bo ja się niepodejmuję, zostałeś więc jak na lodzie. —
I rzeczywiście tak się stało; koń, na którym Zeno w to miejsce dojechał, puszczony wolno, przez chwilę stał spokojnie, obgryzujac listeczki drzewin, nagle zerwał się i co siły miał w nogach, pędził nazad droga do domu. Zeno na to patrzac, radował się w duchu z tego wypadku; obiecywał sobie jednej przyjemności więcej, z tad, iż obok jadacej Barbary będzie teraz niemal zmuszony iść pieszo, alé Barbara była niespokojna a pan Walenty temi słowy pocieszał młodziana.
— Xo no, nie turbuj się oto, poradzimy i temu, dam ci mojego konia, pojedziesz sobie obok Basi, a ja no no, nie bójcie się o mnie, dam sobie radę, siędę na pierwsza lepsza szkapę, dowlecze mnie do domu, co, a zgoda?
— Nie kochany stryjaszku, na to my niezez wolimy.
Basia ledwie wyrzekła to słowo, liczby mnogiej, rumieniec wystąpił na jej lico.
To jedno słowo, które bez uwagi wymówiła, roztwarło jej serce w obliczu świata, jakoby łączyło ją z młodzieńcem.
— Nie pozwolimy na to (powtórzyła to słowo ciszej) niech stryjaszek nie zsiada z konia, to ja rapzej przejdę się trochę, bo pan Zeno zechce może mi towarzyszyć?
No no, chyba że tak (odrzekł pan Walenty) na to, to zgoda. No panie kawalerze znaj się na grzeczności, podajże rękę Basi, ja sobie pojadę za wami z daleka, ha ha, zdegradowanyś panie kawalerzysto na in- fanterzystę, ale, co sobie tam pomyślą, no no, nic złego, tylko żeś spadł z konia, będzie to podobno pierwszy raz w twojem życiu. —
Zeno pospieszył podać rękę Barbarze zsiadującej z konia. Pan Walenty, wolnym krokiem jadąc, dozwolił wyprzedzić się szczęśliwej parze o tyle, ażeby słowa ich rozmowy do niego dojść nie mogły.
A strumień ich rozmowy płynął im tak
* 1 * c
słodko i tak łagodnie niósł obojga coraz dalej i głębiej w kraj szczęśliwej miłości. —
Barbara czując całą słodycz tej chwili, która straconego oddała jej kochanka, miała tyle niezwykłej innym niewiastom przemocy nad sobą, ze te wszystkie myśli, z których płynęła dla niej gorycz, co budziły w jej sercu zazdrość, te w sobie ukryła, unikając nawet wspomnienia o pani Kor- sztynowej; chociaż do jej zupełnego szczęścia brakowało tego zapewnienia z ust Zenona, ze ją tylko kocha, że innej nigdy nie znał miłości. Ale aby to słowo zapewnienia wywołać, potrzeba było roztworzyć zamkniętą ranę serca,.utulony płacz jej rozbudzić słowem wyrzutu, albo smutnym wyrazem zwatpienia odezwać sie kochance w
ć * u
swoim raju będącej! —
A przecież przy każdym wypoczynku ich rozmowy i przerwie uczuć wzajem sobie udzielanych; Barbara spodziewała Się czegoś, wyglądała, prosiła myślami Zenona, ażeby jednem słowem starł tę rdzę ze złota jej szczęścia, do skarbu jakim się radowała, dorzucił to jedno pociechy ziarko; pragnęła, żeby nie oskarżony bronił się kochanek; ona czekała już z gotoAva dla niego nagroda— przebaczeniem, w takim
O '
nawet razie, gdyby do winy się przyznał. Ale Zeno wolen był wszelkiej winy, nie
odgadł zadań i pragnieniom swojej kochanki nie uczynił zadosyć. — Gorzka myśl Barbary cofnęła się tylko w większa głębię, pozostała cierniem przy kwiatach jej miłości.
— Pan Zeno może mnie odprowadzi aż do domu? zapytała Barbara.
Może pan nas odwiedzi dzisiaj wieczorem? (dodała po namyśle.)
Droga pani (odrzekł Zeno) niegościnne przyjęcie twojej matki nie potraii zapewne zatruć mi te chwile, która do ciebie
c c /
mnie zbliży, przeszkody sa tylko stopniami, po których miłość się wznosi, moje uczucia dla ciebie przechodzą tę kolej; im więcej im poświęcę, tem droższe mi będa, tem mocniej i ty pani im Avierzyé.możesz; powtarzam ci, śmierć poniosłbym dla ciebie, więc podołam znieść i wzgardę, jaka mnie może spotka w domu twoim. —
— Panie Zenonie, przemówiła na to Barbara uściśnieniem jego ręki, dziękując mu za to słodkie zadowolnienia uczucie, które tym słowom jego była winna.
— Przyznaję się panu, pierwszy obudziłeś we mnie uczucia, których nieznałam
i niebyłabym poznała może, nie poznawszy pana, — w pierwszych dniach bawiłam się tylko niemi, ach potem już i sny moje we-
sofę poszły w smutek; poznałam, że taka igraszka mogłaby śmierć mi przynieść w końcu. —
x Jednego wieczora spotkałam się w ogrodzie z stryjem moim, kilka słów z nim mówi- łam tylko, i już oddałam się radościom znowu.
Nazajutrz z rana powiedziano mi, że pan już niepostaniesz w domu naszym nigdy* a później dodano, żeś wyjechał do Mitocina.
Co ja wycierpiałam, a przecież Bogu tylko wiadomo, czy nie czekają mnie podobne udręczenia, a może i wieksze. Pan sie
c / o i'
domyśli o co prosić nie śmiem, chociaż miałam odwagę powiedzieć panu, co się dzieje
ze inna.
ć
— Droga pani (zawołał młodzian u- szczęśliwiony) chcesz zapewnienia, ja przy- sięgnę, gdybym chwilkę zbliżenia się do ciebie miał okupić ofiarą największą. Przysięgnę ci Barbaro, że żadna przeciwność nie zachwieje mojego postanowienia, wszystko zniosę. ■—
c
— Nie tego ja pragnę, ja bym cierpiała wiele na tem, gdybyś pan w domu naszym nie był przyjmowany tak, jakby to serce moje pragnęło i potrzebowało, dla własnego szczęścia. —
— Wiec cóż zadasz? co pragniesz?
c c I ?-»
cóz mi rozkażesz? pytał Zono patrząc w oczy dziewicy. — Barbara odpowiedzi nie dała.
Zeno mówił dalej:
—,Twoje uczucia, ten najdroższy dar serca twego, już nie sa tajnemi stryjowi opiekunowi twojemu; jeżeli będzie to zgodne z jego zezwoleniem. —
— O nie wątp o tem (przerwała Bar-
c
bara) dobry mój stryjaszek tak nas kocha , on nani niezabroni widywać sie i choć cza-
« c
sem stryjaszek nam to zezwoli. —
— Co tam? co tam? znowu o stryiaszku mowa? zawołał pan Walenty, do którego doszły te słowa ostatnie jego siostrzenicy.
No no, stryjaszek zezwoli, o to niema strachu, żeby tylko wszyscy tak wam dobrze radzili i życzyli, jak ja wam życzę czy i zawsze dobrze radzę, dalibóg, ze już i sam niewiem,— bo kiedym sobie sam jechał za wami i patrząc na was, myślał so-v bie o waszem szczęściu to to, zamiast coby się tem cieszyć to, to przyznam się wam, takoś, jakoś nie wiedzieć jak to powiedzieć, markotno mi się zrobiło. — Ale tfy cóż ja bo gadam, — ot plotę sam niewiem co, nie
gniewajcie się na mnie, jeśli mnie kochacie, nie gniewajcie się. —
Ale ale (przerwał Zenonowi zabierającemu się do mowy) mam coś powiedzieć, otóż słuchajcie, tam gdzie ta iigura stoi, widzicie ja, otóż koło tej figury idzie ście-
o
szka krótsza laskiem do Milocina. Droga ludzie jada, a nawet słyszę jakiś łukot na
*J C 7 • ci/
drodze, za nami, 110 110, rozumi się, niewy- pada, żeby was ktoś tu widział, bo tu 1110- spanie o plotki nie trudno.
Więc chcecie, pójdziemy sobie śeieszka razem, to jest, wy sobie ja za wami poprowadzę konie, bo tu nie wszędzie da sie
4. 7 cc
przejechać na koniu, a ja, chociaż to dawniej skakało się i przez rowy, byłem przecie’ mossanie u Szaszerów, za xięcią •Jozefa, ale co teraz, to tylko na bronakach paraduję do pola czasami. Czy nie słyszycie? jakiś pojazd, poznać po turkocie, jeszcze jest za górą, spieszmy się. —
^ t
To mówiąc, zsiadł z konia i przyspieszonym krokiem dążył za Barbara i Zeno-
J C * c
nem, który trzymając się rady im podanej, zbiegli już z gościńca na ścieszkę, i rychło skryła ich drzewin gęstwina, w która wcho-
• * c
dził szlak Avskazanej im ścieszki.
»
I t
■f ''
F « t
i ’ ; *.
* i’ 4. . 1 '
t
i
T
«
r
B yła południowa godzina, Zeno dążył do pomieszkania Miłocińskiego proboszcza, pełen* najsłodszych wspomnień. On czuł się tak szczęśliwym, był tak wesołym: koiora-
c +' / * /
mi szczęścia swojego malowała się jemu ziemia cała, echem wesela jego brzmiał świat go otaczając} . On był wzajemnie kochanym, on czuł to całem sercem swojem, że Barbara jemu już oddana na całe życie,
by go z Barbarą rozłączyć mogła. Bo prawdziwa miłość daje człowiekowi wiarę w
*
nieśmiertelność serca, i w nieśmiertelność tegoż uczuć; a gdzie myśl o nieśmiertelności zamarzy, tam świat składa do nóg marzyciela swoje miecze i kajdany; kochanemu kochankowi mości się droga przez góry i przepaści gładka i równa — do celu. —
* »
Na wzgórzu, z którego dom Mil o ciński iuż b\ ł widziany, rozłączył sie z Barbara
•/ » ^ / (j • o (•
i jej stryjem. Ten, jak tylko wstąpili na
^ C-
ścieszkę laso wą , z bliska im towarzyszył i niekiedy do ich rozmowy swoje mieszał słowa, te lubo nastrojone zawdy na ton żartobliwy, odezwały sie czasem głosem we-
» / » c “
wnetrzna troskę zdradza jacy ni.
r er 1/ (S »
• Po pożegnaniu, któremu towarzyszyła rzewna łza 'Barbary a osładzała nadzieja rychłego widzenia się znowu: Zeno pozostał na miejscu i długo ścigał oczyma jadącą konno dziewczynę przy boku jej stryja; odebrawszy raz już ostatni pożegnawcze jej ręki skinienie, zaczął schodzić w dolinę miedzami pól, diiżąc prostym kierunkiem w tę stronę, gdzie wysokie wznosiły się lipy dokoła bielejącego się w dolinie kościoła.—
• C 1 « l'
Porwany przemocą swych wspomnień dumał sobie szczęśliwy marzyciel, tracąc z oka wszystko, co go otaczało; i nie postrzegł się pierwej, aż się ujrzał wpobli- skości wiejskiego cmentarza, do którego przyprowadziła go polna ta ścićszka. Widok tego miejsca żałoby i smutku: tego wysokiego krzyża w pośrodku, do którego zbiegaja się wszystkie drogi świata i na
nim sie kończą, widok ten smutny dotknął
t i' / • f*
młodziana marzącego właśnie o wesołej, długiej i teraz dopiero roztwierającej się jemu drodze życia; widok cmentarza smutne zrobił na nim wrażenie i zdało się jemu, że posłyszał głos jakiegoś smutnego przeczucia, jakaś bojaźnią przejęty zatrzymał kroku, zimny dreszcz zatrząsł nim.— Po chwili jednak przyszedł do spokojniejszej rozwagi nad sobą, przytłumił tę urojona trwogę i ciągnął dalej swoja Ave-
•/ £ o c (jo ¿ t/ é/ ¿ C
drówkę. Zbliżywszy się atoli do wysokiego drzewem porosłego wału, którym cmentarz był opasany, dostrzegł wychodzący z doliny konwój żałobny; przewodniczył mu kościelny z krzyżem podniesionym, za nim szedł ksiądz biało ubrany, mała gromadka ludzi z palącemi się świecami w rękach poprzedzała trumnę, nikt nie szedł za trumna. —
c
I teraz dopiero obił się o jego ucho śpiew żałobny księdza i z dala od kościoła szedł cichy odgłos dzwonu! Zeno postępy- wał dalej, konwój naprzeciw niemu idący do niego się zbliżył, on zatrzymał kroku, odsłonił głowę z nakrycia, a gdy już wieśniacy trumnę niosący go mijali; pociągnięty głosem pobożnego serca, nawrócił się i poszedł za ią trumną prosią, ubogą, w
której spoczywał obcy, jemu nieznany człowiek. —
Z wolna posuwająca się gromadka chrześcian wstąpiła już na święte wiecznego spoczynku pole, otoczyła głęboki dół, nad którego brzegiem postawiona trumna odebrała pokropienie święconą wodą, modlitwą kapłana, przeżegnana, zaczęła się spusz- czać w ciemne dno ziemi; wtenczas za przykładem księdza przewodniczącego obrządkowi pogrzebowemu, zaczęły się sypać
C •
z rąk obecnych grudki ziemi na drewniane wieko trumny, Zeno swoją garść ziemi rzucił umarłemu mówiąc w myśli:
c *
„Wieczny spoczynek niech tobie będzie i światło wiekuiste nad toba.tt
c
'Sie bez mocnego wzruszenia szedł wolnym krokiem z oczyma spuszczonemi na tę ziemię podkopaną grobami, w której kilka pokoleń wioski już spoczywających czekało na swoich braci; wyszedłszy za bramę, zatrzymał sie czekajac na księdza, który ry-
J c •' C i- 7 * *
chło z świeca zagasła w reku z nim sie
C 0 c e
połączył i mile go witał, serdecznie ściskając za rękę, rzekł: —
— Xo chwałaż niech-będzie Bogu, widzę cię zdrowego i całego, twój wypadek, jak widzę, tobie nie szkodził tylko przyja
ciołom twoim, którzy zniespokojności o ciebie cierpieli prawdziwie. —
— Moj wypadek?—zadziwił się Zen o nie pojmując mowy. —
ty
•Jakto? tv sie dziwisz? czyliż by to nie
A' »' » V
miało być prawdą? domniemaniem tylko pani Korsztynowej? wszakże pojazd wysłany był po ciebie, bo tam wŁadnowie mniemano, ze miałeś wypadek z koniem i była snać wielka niespokojność o ciebie i słuszna; wyjechałeś na koniu, a po chwili koń bez ciebie powrócił do zamku. Dozwolisz zatem, że (do czego przykro jest może przyznać się kawałerzyście takiemu jak mój Zeno) ja się ośmielę domyśleć, a razem
»
powinszować tobie, że twój upadek z konia nie był, jak widzę, szkodliwym. —
Zeno dorozumiał się teraz wszystkiego i zapewnił przyjaciela, iż żadnego bynajmniej niemiał wypadku. —
— Więc zsiadłeś tylko z konia, dobrą, nieprzymuszona wola: koń sie wyrwał z
* * (*, C y o •
rak twoich i droga znana do domu odbiegł.—*
e c c
Zdarzenie nic nieznaczace, wszelako
c 7
wypadnie może tobie słów kilka napisać do Ladnowa, gdzie, jak się zdaje, niespokojność o ciebie tem więcej się powiększy,
gdy przyjdzie wiadomość, ze u mnie ciebie niema, i nigdzie cię niespotkano. —
— Tak zrobię — odrzekł Zeno, a pra- gnacy przerwać dyskurs, który dotykał wypadków jego dzisiejszych, a razem uwolnić się od dalszego tłumaczenia się, gdzie dla przyjaciela musiałby się stać nieszczerem, i miasto prawdy, skłamana łudzić go odpowiedzią: z umysFu zatem skierował mowe
c' * &
do dopiero co skończonego pogrzebu—-zapytał księdza kogo pochowano?
— Oddaliśmy ziemi starca — odrzekł ksiądz smutno, ścisnął za reke Zenona.—
C / C c V.
— Spełniłeś czyn pobożności i miłosierdzia (mówił dalej:) Dziękuję ci Zenonie imieniem umarłego, za tę przysługę ostatnia braterska, jaka mu oddałeś, i za ten pacierz
C 0
z nami zmówiony za jego duszę: Boże! (westchnął pobożny kapłan) daj mu spokój tam, bo on go nie kosztował na ziemi, smutne goryczą zaprawione życie, zakończył okropnie; mój Zenonie, smutna rzecz ci powiem; ten starzec, któregośmy pochowali na cmentarzu naszym, był zamordowanym we własnym domu, ręka skrytego mordercy. —
— Xa Boga! co mówisz?! zawołał Zeno głosem przerażenia. —
— Czy to być może, i w tej trumnie, na którą patrzałem, za którą szedłem .. • —
— Leżało ciało okrutnie zamordowanego człowieka — (odpowiedział ksiądz) w wieku już był sędziwym, jego starość, która śmierć oszczędzała, jakaś zbrodnicza
C 4 •
ręka mordercy, tak gwałtownie popchnęła do grobu. —
Wyznam ci Zenonie, ten wypadek zrobił na mnie tak okropne wrażenie, jakiego w życiu nie doznałem jeszcze; wezwał mnie do siebie, jakby przeczuciem jakiem przewidywał bliski swój koniec, bo chociaż zdrowy niemal zupełnie, pragnął się spowiadać. Uczyniłem woli jego zadosyć; trzeci dzień temu, było to z rana przed wschodem jeszcze słońca wybrałem się do niego powtórnie. —
Jego dom w miejscu oddalonem między lasami, należy do Zabrzowa, do wsi pana Karola Wrzetackiego. O mój Zenonie, poj- miej moje położenie, mój przestrach i zgrozę, jaką byłem przejęty, kiedy wchodząc do tego wieśniaczego budynku, zastałem go pustym i cichym; nie było w nim nikogo; tylko przez drzwi dó sieni roztwarte, ujrzałem na ziemi leżącego starca; krew.
• a-,
którą był zbroczony była ciepła jeszcze — ale on już nie żył. —
— Okropne zdarzenie!! — zawołał Zeno. —
— Okropny ten widok nieszczęśliwego starca stoi mi ciągle przed oczyma (mówił kapłan.) —
Zeno) czy nie pada podejrzenie na którego z domowych? —
*
Przy starcu mieszkała tylko —jego wychowanka młoda 15. letnia dziewczyna; ale tygodniem przed tem morderstwem, staruszek z niewiadomego mi powodu, oddalił ją z domu i przy starcu pozostała jedna tylko sługa podeszłego wieku; ta wszelako tej nocy nie była w domu.
Czyliż nieznaleziono przy zabitym noża? albo innego narzędzia, którym śmierć mu zadano? (pytał dalej Zeno.)
— Gdyby tak było, byłby jakiś ślad, po którym możnaby może dojść do wykrycia winowajcy. —
Oby Bóg to dał (przemówił ksiądz) w ranie zabitego pozostał nóż, który ja wyjąłem, znajduje się w ręku urzędnika, zrobiono pierwsze sumaryczne śledztwo popełnionego morderstwa; ale mamże ci wy
znać prawdę (dodał mówiący obgladajac się do koła jakby się lękał, żeby przez idących za nim wieśniaków niebył podsłuchany.) Ten nóż, którego użył morderca do zabicia starca, poznany został; jest to nóż z cyfra, * pochodzi z domu pana Wrze- tackiego, naturalnie, tak się domyślać potrzeba, był zapewnie skradzionym; co innego przypuścić nawet nie można — mówił ksiądz głosem przerywanym patrzac ciągle
c ^ ó c
w ziemię jakby się lękał, żeby Zeno na twarzy jego nie dojrzał pomieszania i tego wyrazu, który trwoga mocniej malował, niż
o
to okazywała jego mowa. Zeno zamyślił sie głęboko. —
c & c
— Może kiedyś (mówił dalej ksiądz) ta okropna zbrodnia odkryta zostanie i ten, co podniósł rękę na brata życie, karę zasłużona odbierze; ale dzisiaj żadnego na- wet domysłu zrobić niepodobna. —
Gdyby (dodał po małym przestanku) gdyby brano rzeczy z cała surowością
6 O
przepisów prawnych, pierwsze podejrzenie musiałoby paść na mnie.
— Xa Boga! cóżeś to wyrzekł — zawołał Zeno zdziwiony ale i przerażony razem. *
t
— Zaprawdę cień podejrzenia mógł mnie dosięgnąć i bardzo naturalnie, gdyż to ja pierwszy dałem o tem zabójstwie wiadomość ludziom, widziałem potrzebę nóż ten, to narzędzie zabójstwa wziąść ze sobą, a zrobiłem to z obawy, ażeby to corpua delictiy które dopomoże kiedyś do wykrycia prawdy, nie było zatracone; przezorność nakazywała to uczynić; a czyniąc to, co mi sumienie i rozsadek radził, niezważałem na
C '
nic. —
Zeno ścisnął reke przyjaciela i w mil-
cc* w
czeniu szedł przy nim, nie bez przykrego uczucia jakie w nim obudził ostatnia swoją przemową. Nie odpowiedział na nie, bo czuł, że każdem słowem swojem ubliżyłby tylko szacunkowi, jakiego był pełen dla przyjaciela. Doszli do pomieszkania. Stół zastali nakryty; smutny i cichy był ich objad.
Po obiedzie napomnióny od księdza Zeno, napisał list do pani Kórsztynowej, w nim zapewnił ją, iż niedoświadcżył żadnego złego wypadku w swojej przejazdee konnej, i stało się to raczej skutkiem nieprze- źorności jego, iż zsiadłszy z konia, nie u- wiązał go dosyć mocno; koń czując się wolnym, odbiegł do domu. W liście swoim dodając słowa Avyśokiego szacunku, skła- <Jał swoje podziękowanie za troskliwość o niego okazaną, kończył prośbą; ażeby raczyła zaspokoić w tem względzie pana Palmsona.
W tym sposobie napisany list skoro oddał posłańcowi, który miał go odnieść do Ładnowa, przeszedł się Zeno na stronę
C'
Zeno Tom //. i
drugą domu, do pokoju, w którym mieszkał gościnny jego gospodarz; pokój był otwarty, ale księdza w nim nie zastał. Było to zwyczajem czcigodnego kapłana, odwiedzać raz do dnia szkółkę wiejską, w której godzinie poobiedniej jako wolnej od zatrudnień innych, udzielał dzieciom naukę religii i cnotliwego życia. Zeno widząc się samotnym, rzucił się na krzesło jak ten, co po ciężkiej pracy zapotrzebuje wytchnienia i wypoczynku.
Cisza, którą by# otoczony, wywoływać zaczęła uśpione na chwilę uczucia z swych głębi; na twarzy młodziana niemającej widza, zwierciedlify się i te słodkie jak niebo wzruszenia, i gorzkie jak napój ironij, myśli. I Zeno . ubłogosławiony wzajemną kochanki miłością, kochanek, który przed nie dawną chwilą oddawał się tylko pieszczotom swojej fantazyi o szczęściu, teraz sam w gorzkiem rozpamiętywaniu nad dolą człowieczą kruszył pałac szczęścia swego; poczynając wątpić o tem, ażali ziemia może służyć za fundament takiej budowy; ta ziemia, która co chwila sie roztwiera i człowieka i
c
jego wymarzone gmachy razem pochłania.
Tu znowu wspomnienia całą swoją mocą ciągnęły marzyciela w uścisk miłości.—
Jestem dziwnym człowiekiem — (mówił do siebie) widok jednej trumny, w której spoczywał człowiek mi nieznany, zdarzenie acz okropne, ale nic nadzwyczajnego niemające, dla czegóż zrobiło na mnie tak niezwyczajne wrażenie? nastroiło moją duszę do smutnych tylko myśli? i dniowi temu, który przyniósł mi najszczęśliwszą godzinę w życiu? dało tę chwilę upadku; zwątpienia i żałoby?
I cóż mnie obchodzi ten starzec, które- gom ja nieznał? twarzy nawet nie widział nigdy? — nazwiska nawet niewiem? (Tak mówił do siebie, bo już zapragnął, choćby koleją rozumowania powrócić do dawnego stanu, który był mu tyle błogim.) —
— Czułe serca! wy jesteście tem polem, które tylko woda z nieba spadajaca
O
orzeźwić i wzmocnić jest w stanie; a każdy ziemski potok na was bijący, rozdziera, pustoszy, kamieniem was przywala. —
— Nie, (mówił w reszcie do siebie) to samotność, nieczynność, moja wywiera na mnie jakiś wpływ piekielny, mnie potrzebna jest praca myśli i rąk. — Obejrzał się do koła, a oko jego padło na stół, na którym leżały książki, pisma i gazety. Wziął do
C ć
ręki gazetę, przerzucając oczyma po stroni-
cacli zapisanych wypadkami politycznego świata; dostrzegł na ostatniej karcie artykuł, którego napis, list % Rzymu, obudził jego ciekawość.
Zabierał się do czytania, kiedy we drzwi od sieni zapukano raz z cicha, potem głośniej nieco, i zaczęły się drzwi roztwie- rać ale w cichości i powoli snać nieśmiałą reka poruszone. I oto okazał sie w progu
c (j r ci o
p. Kuksiewicz. Niska figura pana lnstruk- tora oddała swój powinny ukłon pełen re- werencyij i wyprostowała się znowu.
Pan Kuksieimcz wszelako mimo dyrek- torskiej swojej powagi, nagięciem naprzód głowy, oraz i obraną pozycyą w poblisko- ści drzwi, wyrazić chciał jakiś rodzaj poszanowania dla stojącego przed nim Zeno- na, jakiego nie obserwował dawniej.
Zeno zwyczajem swoim podał mu rękę do przywitana, p. Kuksiewicz po niejakim wahaniu się, wyciągnął rękę, ale nieśmiało dotknął się dwoma tylko paluszkami dłoni
Zenona, ponawiając swój*niski, pełen re-
* ć
werencyi ukłon. —
To postępowanie p. Kuksiewicza zdzi- wiało Zenona.
— Ale ja może panu dobrodziejowi przeszkadzam? może przeszkadzam! (zagadał Instruktor.) —
W takim razie inna raza, a tak, inna raza. -
cc7 7 o c
— Bynajmniej, proszę dalej (odrzekł Z en o.)
Pan zapewnie do księdza proboszcza, mniemam, ze w krotce powróci, proszę spocząć tymczasem. —
— A bynajmniej, a wcale nie, jako żywo, ja ośmieliłem się zrobić sobie tę śmiałość osobiście oświadczyć, a tak, osobiście imieniem w. pani Korelskiej, która ponieważ bardzo obligowała prosić pana kawalera na dzisiaj, a tak na dzisiaj, na herbatę, i ma nadzieję, że tego honoru, a tak tego honoru pan dobrodziej nie zechce jej odmówić?
> — \iewiem czy dobrze zrozumiałem pana, (zapytał przyjemnie zdziwiony,) jestem proszony od pani Korelskiej? pozwól mi pan zapytać się, czyli niema w tom jakiej pomyłki? to zaproszenie tyczy się zapewnie gospodarza tego domu? —
— A bynajmniej, a wcale nie, to zaproszenie tyczy się osoby pana dobrodzieja, a tak, osoby pana dobrodzieja, samego.
Czy bvć może? — zawołał Zeno, nie mogąc przyjść do siebie z podziwienia.—
A tak, być może, w. pani sama osobiście mnie to poleciła, na herbatę, a tak, na herbatę pana dobrodzieja będzie oczekiwać. —
— Rzecz do pojęcia trudna dla mnie
(pomyślał Zeno.)
— Łaskawy panie (ozwał się do Kuk- siew icza) — to zaproszenie, które mi zwiastujesz, jest dla mnie nader przyjemnem. Zatem proszę oświadczyć pani Korelskiej, że jej rozkaz dopełnię; ale proszę pana na chwilę spocząć, dawno już nie miałem przyjemności widzieć pana. —
— Przyjemność z mojej strony (odrzekł p. Kuksiewicz, niskim ukłonem dopełniając grzeczność tego słowa) a tak z mojej strony panie dobrodzieju (dodał) pan kawaler temi czasy wojażowałeś, tak tu mówiono, jeżeli się nie mylę. —
— Bawiłem w Ładnowie dni kilka, w domu pani Korsztynowej. —
— A wiem, a tak, w domu pani Korsztynowej, i ja niechwaląc się, słyszałem już wiele o tej damie i pan dobrodziej może, raczyłeś z łaski swojej zapoznać się z bliska z niejakim panem, czekajże pan dobrodziej jakże to? ma nazwisko jakieś zagraniczne, a przypominam sobie, nazywa
«
się Parmeson a tak Parmesony bo ja nie chwaląc się, mam taką sławną pamięć (lo imion, —
— Moja znajomość z panem Palmsonem datuje się. —
Za pozwoleniem, przerywam, jak go pan nazwałeś Palmson, no proszę, a mnie wyraźnie go nazwano przez r a tak przez r Parmeson; no proszę ja pana dobrodzieja: ale winszuję znajomości z człowiekiem, który należy do Avielu towarzystw uczonych; i niechwaląc się, będzie to moim pierwszym obowiązkiem prosić pana dobrodzieja, ażebyś raczył zapoznać mnie; mam mówić zaprezentować mnie panu Parmesenowi, abym był w stanie osobiście złożyć temu, który nosi imie tak uczone, moją najpowinniejszą rewerencyą.
A zatem mam łaskę obietnicy pana kawalera? zapytał Kuksiewicz.—
— Najchętniej, — odrzekł Zeno wybu- dzony z swoich myśli tem zapytaniem do niego zwróconein; a wracający znowu do błogiego stanu dumania nad ta zawsze nie-
“ o t
pojęta dla niego, tak nagła a wesoła zmia-
^ ^ ć ć ^
ną rzeczy. P. Kuksiewicz widząc zamyślo- nego, po niejakim wahaniu się, odkrząknaw-
c £
szy kilka razy, zapytał znowu?
Pan dobrodziej zapewne medytuje sobie nad losem Pragi?
Pragi? (powtórzył zapytany) prawdziwie nie rozumiem pana. —
To raczej pan dobrodziej powiedz, że niechcesz mnie zrozumieć, a tak niechcesz wdawać się w dyskurssye ze mną o sztucznych materyach; pan dobrodziej może u- ważasz mnie za niegodnego w tym sposobie? a ja panie dobrodzieju niech waląc się, do historyi już to z dzieciństwa samego miałem wielka słabość; i dla tego radbym
O
zapytać się pana dobrodzieja, bo jak wiemy dwie mamy Pragi, jedna pod Warszawą, a tak, druga zaś w Czechach. Ja niewiem dotąd? ale jak uważam panu dobrodziejowi
c
może przeszkadzam, może właśnie była to chwila? Jeżeli się nie mylę, słyszę godny nasz proboszcz nadchodzi, a więc niezabie- ram czasu, niezabieram, a w. pani oświadczę,— bedzie wysiadać z herbata z nie-
c 7 c » » c c
cierpliwością.
I po kilku niskich ukłonach oddalił się p. Kuksiewicz, którego gadatliwość zaczynała być już przykra Zenonowi. —
^ * ć
— Rzecz niepojęta? — powtarzał Zeno przechadzając* się po pokoju. —
Mamże zawierzyć tym słowom? wierzyć tej radości, której już pełne serce moje? jakiż dziwny niespodziewany obrot rzeczy! niepodobna nie wziąść to zaproszenie za dobra oznakę. I ta grzeczność śmie-
C c “
szna nawet, ta uniżoność Kuksiewicza wca- ie niezwyczajna, czyliż niedoprowadza mnie do domysłu, że wr sposobie myślenia pani Korelskiej nastapiła zmiana; z jej natchnie-
c *
nia, może z wyrażonego rozkazu okazywał ipi takie uszanowanie Instruktor jej syna? ale te jego zapytania o Pragę? co one znaczyć miały?
— Nad czem dumasz mój Zenonie? — zapytał wchodzący proboszcz. —
W iesz (ozwał się Zeno) jestem zaproszony do dworu na herbate. —
* V
Nie dumałeś przecie nad herbatą? zagadał proboszcz śmiejąco. —
31oje dumanie w tej chwili niesło mnie do nieba. —
Mojem przybyciem sprowadziłem cię na ziemię znowu, przebacz mi Zenonie.— Przyjacielu! (przemówił Zeno w zachwycenie wpadając) ziemia jest także jedna gwiazdka zawieszona w Niebie. —
ć * c c
—
Mi bijącem sercem zbliżał sic; Zeno du Mi-
C c
tocińskiego dworu. Radość i znowu obawa smutnego zawodu kołysały na przemian młodzianem. Już w sieni czekał na niego pan Kuksiewicz z ukłonem; służący w strojnej liberyi roztwierał podwoje. Wstępujący do salonu dojrzał Barbarę, która go witała uśmiechem i gospodynię domu ; ta z niezwykła żywością zerwała się z kanapy, wdzięcznym ukłonem witajac gościa, mówiła: Mr. Chevalier, je suis charmie panie Kuksiewicz, proszę podać krzesło panu kawalerowi. — '•
— Już dawno, mais vui tak dawno nie
mieliśmy tej przyjemności ogladać pana,
0
oboje z Basia, tęskniliśmy prawdziwie, pan wyjeżdżałeś? —
— Bawiłem w ‘Ładnowie. — *
— U pani hrabiny Korsztynowèj mojej
sasiadki, c’est une ancienne convissanse
ć 1
znamy się od dawna, była u mnie tydzień temu, nie, niema jeszcze tygodnia, a.jaka tam droga? bo my z Basią wybieramy się tam z naszą rewizytą, wybieramy się, to jest, jak tylko droga się trochę polepszy, bo słyszałam...
A propos pani hrabina ma obszerne pomieszkanie ? słyszałam.
Jest to starożytny zamek, dobrze utrzymywany, odpowiedział Zeno.
— Mais vui przypominam sobie, ne c'est
pas ma chere, żeśmy tamtędy przejeżdżały,
obszerny jakiś zamek, tylko że droga jakaś
niegodziwa, przypominam sobie, w jednéin
miejscu, figurez vous przyszło do tego,
musieliśmy nawet wysiadać, chais metter
• i /
de cote votre chapeau proszę bez subjekcyi, przecież mamy do tego niejakie już prawo, i liczymy pana do naszych domowych; i prosimy, ażebyś dom nasz uważał jak za swój własny, mais oui jak za swój własny. — Basiu, czy niewiész? gdzie bawi stryjaszek.
Mój Osmundziu nie spinaj się (dodała spojrzawszy w okno) możnaby posłać po niego, boby mocno żałował.
o 7 •
Chociaż zdaje mi się mówiłam mojemu szwagrowi że, — (Osnmndziu spadniesz) — mówiłam, że pan kawaler raczył przyjąć nasza inwitacya na herbato. — Osimmdziu!
C " C *'
życie! co robisz? (głośniej zawołała pani Korelska, przez okno na syna) jak mnie kochasz, nie spinaj się tak wysoko. Panie Kulisiewicz, proszę pana, uważaj też na niego, mógłbyś także posłać kogo i prosić mego
szwagra.
— Z największą przyjemnością to uczynieni — odrzekł pan Kuksiewicz głosem solennym, wychodząc z pokoju na palcach.
Po małej przerwie w konwersaeyi pani Korelska sposobiąc usta do grzecznych słów, jakiemi do gościa swego przemówić zabierała się, zapytała w końcu.
— Czy już dawno, jak pan kawaler nie otrzymał korrespondencyi od króla greckiego ?
Xie odebrawszy odpowiedzi od Zenona, którego to zapytanie w zadziwienie
wprawiło, pani Korelska uśmiechajac się
^ 6 **
wdzięcznie, rzekła:
Mais oui my wiemy, że pan jesteś dekorowanym, pan zostajesz w korrespondencyi z znakomitemi osobami, a nawet, co tak przyjemnie jest winszować panu, odbierasz
listy od żyjących królów. I co nas najwięcej dziwiło, mais-oui zastanowiło, to ta skromność pana, z jaką ukrywałeś się z tym zaszczytem, którym zwłaszcza u nas, nie każdy szczycić się może. — Jak uważam zadziwienie pana z tąd pochodzi zapewne, iż mniemasz, że my nie czytujemy gazet; więc żebyś pan wiedział, że i my także mais-oui i my także czytamy poważne rzeczy, nie tylko romanse, ałe i gazety,, zwłaszcza, kiedy zawieraja listy, datowane
^ c •
z Rzymu, gdzie pan dobro, nietylko tyle lat przemieszkałeś, ale i po galeryach zostawiłeś tyle dowodów swojego geniuszu i pracy, mais-oui bo bez pracy nawet wielcy ludzie, wielkiemi nie byli: moja Basiu, gdzież ten numer? wyrwałaś mi go prawie z rak, nieskończyłam nawet jeszcze wszystkiego, przynieś to ma chere panu Zenonowi, niech się przekona, że w naszym domu ma samych przychylnych przyjaciół — mais-oui najprzychylniejszych. —
Panna Korelska, (którą radość w dniu tym ładniejszą jeszcze zrobiła) na wezwanie matki wybiegła, po nader krótkiej chwili wróciła z gazetą w ręku. tę złożyła do rak Zenona. — Młodzian, który oddalajaca
c / * C c
się oczyma odprowadził do podwoi, wra-
cąjącą witał wdzięcznym uśmiechem, powstał teraz z miejsca, podaną sobie gazeto rozwinął, ciekawem okiem szukał wspomnianego artykułu z Rzymu, przewidując, ze w nim będzie wytłumaczenie tych niepojętych dla niego grzeczności gospodyni: — List ten był treści następującej:
^ c
Z Rzymu.... W licznem gronie artystów obcych, w których każde niemal państwo Europy, a nawet niektóre ze świata zamorskiego, mają jakoby reprezentanta domowej sztuki swojej, napotkałem także kilku ziomków naszych. Talent i pracowitość cechuje każdego z nich, a to daje nadzieję że owocami swojej pracy, przyniosą sławę
/ ę i •
sobie, krajowi chlubę. W rzędzie pierwszych umieszczamy pana Zenona, młodego naszej ziemi artystę. —
Oglądałem dwa obrazy tego malarza zakupione do Aten dla greckiego króla, które obrazy najjawniej mówią o nader wysokim talencie ich twórcy, i zapewniają mu już Europejską sławę.
W tych dwóch malowidłach na wielki rozmiar wykonanych, przedstawione widzimy dwie sceny, wyjęte z dziejów greckiego miasta Pargi, które tu do pamięci przywiedzieni , ażeby lepiej rozpoznać się
z przedmiotem, na który padł wybór naszego malarza, i poznać te dziejów karlę, na . której utkwiło geniusza oko, a ręka jego do życia na płótnie powołała.
W roku 1814, miasto Parga z małem swoim territorium zostawało jeszcze pod rządem Napoleona jako do Rzeczypospolitej Jońskiej należaca cząstką. Była to chwila
• c c *
zbliżającego się upadku Bonapartego, chwi-
c
la, w której jedne po drugiej odpadały od niego kraje i ludy. Już miasta Corfu, Paxo i inne przeszły pod dominacye Anglij, trzymała się jeszcze Parga mająca w swojej twierdzy francuzów pod wodzą generała Danzelot. Namówiony od Anglików Ali
»' o
Basza Janiny, którego okrucieństwa zjednały mu głośne w historyi imię, przyciągnął z swoim żołdactwem, fortece dobyć
w c 1 *
zamierzaj ac.
•' c
— Francuzkie wojsko niemajac stoso-,
^ c
wnego rozkazu, okazało się w tej chwili nieczynnem; ale tym mężniej walczyli mie- szkańce Pargi, odparli wojsko Baszy; który przy tej okazyi stracił synowca swojego. niedobywszy maleńkiej twierdzy, zaniechał na ten raz obleżenia, ale nie zaniechał
o /
myśli, pomszczenia się na mieszkańcach Pargi, za ich upor, za śmierć krewnego. —
Ci nieczujac się na silach, ażeby ponowio-
* ^ L i *
ny attak Baszy wytrzymać mogli, wysłali posłanników do miasta Taxo, prosząc o protekcję angielskiej bandery, przyrzekli oraz pod warunkiem, jeżeli Parga do wysp Jońskich jako angielskich posiadłości przyłączoną zostanie, pokonać znajdujących sie
C ć * * ó *
w twierdzy francuzów i otworzyć jej bramy angielskiem u wojsk u.
Ze strony angielskiego dowódzcy warunki przyjęto, i rychło powiała zatknięta na wieży wielkobrytańska bandera. —
* »
Ali Basza wszelako widząc, że taki
c 1
obrot rzeczy, odebrał mu sposobność wywarcia zemsty na mieszkańcach Pargi przez agentów swoich kabała i pieniędzmi, doprowadził do tego, iż Dywan Wielkiej Porty jał się domagać powrotu Pargi pod panowanie swoje, ku któremu celowi przytoczono stypulacye z roku 1810 między wysoka porta i Anglia zawarte. Przeznaczony do rozpoznania tych zadań i praw, jakie rościła sobie Porta — komisarz angielski Lord Hill zakończył układy podpisaniem się na oddanie porcie miasta Pargi, —
Był to pan Tomasz Maitland, dowódz- ca angielskiego garnizonu, który zgromadzonej na rynku starszyznie obwieścił sło-
wa traktatu z porta zawartego, a razem wezwanie, ażeby chcący miasto opuścić, czynili to bez zwłoki, gdyż wojsko Ali Baszy już jest w marszu dla objęcia miasta.
Była to chwila okropna, scena przerażająca, kiedy ten tłum nieszczęśliwego, ostatniej rozpaczy oddanego ludu wykonywał przysięgę, że prędzej sam się wytępi, niżeli przejdzie pod okrutne Ali Baszy panowanie.
Tę chwilę wybrał nasz artysta w obrazie swoim na olbrzymia skalę wykonanym,
c
uwiecznił ten dzień życia nieszczęśliwego ludu.
Kiedy av dni kilka generał angielski Adam przybył do Pargi, w celu nakłonienia jej mieszkańców do poddania się przeznaczeniu swojemu, okropnym został przerażony widokiem, — na rynku miasta płonęły 4 ognie, a w nich mieszkańce tej nieszczęśliwej tak okrutnie oszukanej Pargi palili wygrzebane z cmentarzy kości swych ojców, otoczeni niewiastami i dziećmi.—
Przerażajace milczenie towarzyszyło temu dziełu rozpaczy. — Wystąpił Protopop z całym swoim klerem, i oświadczył generałowi Adam, iż jeżeli nie dopomoże mieszkańcom Pargi do dopełnienia ich zamiaru
to jest opuszczenia swojej ojczyzny, natenczas Ali Basza wchodzący do miasta, zastanie tylko trupów. —
Anglik zdziwiony, a może i poruszon tym heroizmem do ostatniej rozpaczy przywiedzionego ludu, przyrzekł protekcyę angielskiej flagi. —
Ali Kasza wchodząc do Pargi, zastał to miasto pustem, jeden nie pozostał czło- ‘ wiek, na którym Basza dzieło zamierzonej zemsty mógł był wykonać.
— Wtóry obraz pana Zenona przedstawia scenę palenia kości ojców lia rynku miasta Pargi. —
— Szczęśliwe dokonanie artystycznego dzieła, jest to (ośmielamy się powiedzieć) wygraniem walnej bitwy. Jako przy rozprawie wojennej stoi zawsze Avódz, który plan bitwy zakreśliwszy, wojskiem mu służebnem walczy z nieprzyjacielem^ i albo zwyciężca sławę, albo ulegający sromotę pozyszcze; tak malarz zabierający się do artystycznego dzieła, podumawszy nad planem, bierze w pomoc posługujące mu farby, i całą techniczna sztukę, nia rozpoczyna walkę z tru-
c i o 1 * ^
dnościami, one są tym nieprzyjacielem, o którego rozbiła się nie jedna sława malarza, a którego pokonanie yvieńcem nieśmier-
/
telności ustraja imię zwycięzcy. — Drobne utarczki będa sprawa małych talentów, geniusz szuka godnego sobie przeciwnika, o- biera sobie pole, gdzie cała swoja potęgę rozwinąć może, w razie wygranej, europejska sławę zdobywa. •— Ze lakiem geniusza
C O •> CT
godnem polem, sa te dwie z dziejów miasta Pargi wybrane sceny, któż nie widzi? — Xie rozwodzim się dłużej nad tein, kilka uwag naszych dodamy tylko, które ani dokładnie, ani dostatecznie zdołaja oddać sło-
ó
wami to wrażenie, jakie odebraliśmy sercem i umysłem, patrzac na te dwa wielkiej wartości malowidła. W pierwszem nie widzimy tu gromadę niesfornego pospólstwa, co się skupiła w massę, aby taranem gwałtu roztrącić kościół sprawiedliwości, kruszyć praw tablice, nie, — jest to spokojna reprezentacja rozpaczy narodowej, zgroza i trwoga co przenika serca, tutaj na kilkunastu obliczach wyrażona, upoetyzowana. Jest to Apoteozys — ludzkiej niedoli, wymierzonej na największa ziemska skale. —
•/ c c C c •
Xa tych twarzach, w tych postaciach jak wydatnie rysuje się boleść, żal i żałoba, wielka boleść, a przecież nie zgięte tu barki, czoło nieschylone, nie złamany człowiek, który taka dźwina niedole.
31 a my ż wspomnieć o tym szczęśliwym układzie, logicznem ugrupowaniu wprowadzonych na widownię os(il) ? Tu jest całość skupiona w jedno, na pierwszy rzut oka do zrozumienia i pojęcia Tatwa, przy dłuższym oględzie rozwija się dopiero i powoli, że tak powiem, roztwiera się, okazuje składające ją części. —
Patrzący na to wysokocenne malowidło, widzi tu prawdę najrzetelniejszą i najszczytniejszą poezyę zespolone razem; malarz tu poetą, jego farby, to rytm harmonijnego wiersza,*nie, więcej powiemy; tu wszystkie trzy gracye, poezya, śpiew i taniec, wwa- bnem ujęciu połączone, do słodkiego nawet uczucia podnoszą tę boleść, tę zgrozę, jaką obudzą w nas ta scena zgrozy i boleści.
W obrazie palenia kości ojców predo- minuje rzewne rezignacyi uczucie. — Jest to najczulsza z ludzkiego serca ofiara, która płonie w wiliją dnia śmierci. Koloryt tu inny, więcej w niem ognia, życia, blasku. —
Klawiatura kolorów obszerniejsza i roz- majtsza, a jednak ta tonów mnogość, zlewa się w harmonję i staje się pieszczotą oka, skarbem dla duszy. Rysunek w obydwóch tych obrazach zdradza znajomość anatomi
czna ciała i czucie wdzięcznej w fałdowa-
c
niu formy.
Obydwa obrazy wykonane z całą siłą szczytnego natchnienia, do jakiego tylko geniusz jest zdolny.
Król grecki polecił swojemu rezydentowi w Rzymie, zakupienie tych dwóch do historyi greków należących obrazów, ofiarowana artyście nader znaczna, a wartości dzieła odpowiednia summa; prócz tego przysłał monarcha miłujący piękne sztuki, temuż artyście dekoracye orderu świętego Ducha, któremu towarzyszył własnoręczny list, w nader pochlebnych i łaskawych napisany wyrazach. —
Sądząc po tych dwóch arcydziełach, wnosić możemy, że artysta nasz młody, w dalszym swoim sztuki zawodzie; stanie się pożytecznym krajowi, na którego sławę; podnosząc swoję, już zapracował.
Zeno doczytał końca tej korresponden- cyj nie mającej podpisanego imienia, nie podnosił jeszcze opuszczonych oczu, oblicze jego płonęły ogniem, serce biło, wzrok iskrzył się zapałem; uczucie zadowolnionej dumy malowało się w całej jego szlachetnej postaci. — Bo i maż wysoki talentem
c
swoim chociaż w regionach wyższej natury
szuka swojej drogi; w niebie natchnienia czerpie ten eter, jaki do zapełnienia jego piersi mu potrzebny, — chociaż mówię orłem jest górnolotnym, jest łaskawym także i rado spuści się ku ziemi dla uszczknięcia kwiatu pochwały , schyli się dla odebrania podanego mu nagrody owocu. —
Zeno zanurzony w sobie nie dostrzegł pierwej, aż gdy spuszczone podniósł znowu oko, że pani Korelskiej nie było w pokoju, a przy nim Barbara stanęła z bliska.
Zmieszana, wstydząca się swojego rozrzewnienia. chociaż ja nowvm wdziekiem ubierało i kryjąca, łzy, któremi miłość bry- lantowała spojrzenie na kochanku zawieszone. —
Jaki pan niedobry (zaczęta wymawiać głosem najżyczliwszego dźwięku.) Tak da-
%
lece ukrywać się, niepodzielić zemną swojej sławy, znaczenia, zaszczytów! Z jaką radością czytałam te doniesienia o panu, sto razy je odczytałam, a coraz mocniej biło mi serce i podnosiłam się jakąś dumą, jakby to wszystko mnie się tyczyło, — ale pan nieprzestaniesz teraz być dla mnie takim, jakim byłeś dotąd; nieprawdaż panie Zenonie? bo muszę panu powiedzieć, moja
mama , jak tylko dowiedziała się z tej gazety, że pan odebrałeś takie zaszczytne
wezwanie od króla, taka masz sławę wiel-
' ć c
ką, jesteś kawalerem orderu, masz znaczenie, wziętość, imię, a nawet, (bo muszę i to wspomnieć) ze i majątek posiadasz, to musiałeś uważać, jaka teraz dla pana jest dobrą, uprzejmą i nie tylko już niezabroni panu byw ać u nas, może i na coś w ięcej zezwoli, jeżeli tylko ze strony Pana....
— A pana korrespondenta! kawalera orderówr! no no, i cóż więcej jeszcze, zawołał pan Walenty wstępując żwawo do pokoju. —
— \o 110, jakże ciebie tam witać? bo dalipan sam ńiewiem, z którego końca mam zacząć. — Ale wiesz co, majster z ciebie, i takeś nas wszystkich pokon fundo wał, to to mospanie nie żarty, z ciebie wielki człowiek — Kuksiewicz z osłupienia aż ochrypł
— a ja żebym pożył i dwieście lat, tobym Bóg świadkiem nie zaprzestał cię admiro- waćy — ale ale (zawołał pan Walenty bijąc się po czole) cóżem ja wam najlepszego zrobił, przeszkadzać wam, kiedy sobie sami jesteście, idę, już idę, tylko jeszcze muszę wam coś powiedzieć, za co wiem, że mi podziękujecie, słuchajcież: Byłem sobie
mospanie w spiklerzu, i wydawał tam właśnie ordynarye ludziom, aż tu słyszę coś jedzie droga, wygladam.okienkiem, rychtyk, siwe konie pana Karola, — on sam jechał prosto do nas, z jakimś drugim jegomościa z wąsikami, coś niby znajomego, niby nie, tam (myślę sobie) mój Zenonek sobie przy Basi teraz; a oni tu potrzebni dzisiaj nie- prz ymierzając jak dziura w moście. Dalejże (mówię do chłopaka) biegaj do bramy i tam mi czekaj, rozumiesz, jak ci panowie nadjada, powiedz, że państwa ntóma; wyjechali z wizyta wszyscy, rozumiesz. — I słuchajcież, nadjechali, spytali się i nawrócili k’sobie, no no myślę sobie; krzyż wam n'a drogę, a ty panie Karolku, nieupieczesz ty swojej pieczonki tutaj. Otóż macie; znowru, ktoś idzie; a to herbata was prosi na salę, no służcie sobie jeśli mnie kochacie, ja trafie tam za w ami.— ć
Zeno podał rękę Barbarze i odprowadził do salonu, gdzie na okrągłym stole wystąpiła herbata, z całym swoim tego- eześnyin zbytkiem i elegancyją.
—— ' •
Zeno Tom //. 5
«
s
r
i
Następne dnie, cztery stronice z książki życia Zenona, stoją niezapisane, białe. Bo promień jego szczęścia niepotracił o żadne wydarzeń prizmo, nie łamał się w odcienia
4
bledszych i jaśniejszych kolorów.
Na następnej kartce co zapisała jemu ręka losu! — Chciejcie odczytać.
Czwartego dnia po zdarzeniach wyżej opisanych, do pokoju, w którym siedział Zeno przy boku Basi zajętej haftowaniem włóczkowego obrazka, wstąpił służący: podał mu opieczętowany list — na tacy. Zeno zerwał się z krzesła, list podany sobie szybko rozwinął i stanąwszy bliżej okna czytać go zaczął, w tenczas kiedy Basia niespokojną ciekawością niesiona pytała się służącego, od kogo ten list przysłany,
— Nie umiem powiedzieć (odrzekł sługa) ale pójdę się zapytać.
—Któż go przyniósł?
— Posłaniec czeka w sieni, zaraz się go zapytam.—*
Zeno list odczytany trzymając w ręku, zbliżył się do Basi, i przeprosił ją uprzej-
5*
\
*
mie, iż na chwilę się oddali do pokoju pana Walentego, dla napisania responsu.
— Stryjaszka podobno niema w domu (odpowiedziała Basia) ale jeżeli pan pozwoli, do mojego pokoju zaprowadzę, tam znajdzie pan wszystko, co trzeba do pisania.
— Więc będę oto prosił, a przytem i skorzystam, bo poznam pokój pani, w którym dotąd niebyłem. —
— Z obcych pan pierwszy w nim będziesz. —
— Czyliż mnie liczysz także do obcych?—
— Do obcych? o mój Boże (i westchnęła Basia — i zamyśliła się).
— Proszę pana z soba (przemówiła po chwilce).
Zeno wstąpił do pokoju, w którym by- ła tualeta Basi elegancka, i sekretarzyk do pisania, zaś w głębokiej nisze za białemi draperyami pawilonu, stało na pół ukryte jej łóżko pod białem nakryciem. Obraz w złotych ramach (na którym Matka Boska piastowała dziecię Chrystusa) nachylał się jak obraz błogosławieństwa nad tem cichem, spoczynkowi dziewicy przeznaczonem miejscem. Cichość tego ustronnego pokoju, zdawała sie harmoniować ze światłem złamanem
c
przez muślinow e firanki w oknie, przyćmionym
blaskiem igrało po blado różowych ścianach pokoju. Zeno wstępując do tego domowego ustronia dziewicy, oddawał się przez chwilę miłym wrażeniom, jakiego doznały jego zmysły, i serce. Ale Barbara była pod wpływem niepojętego dla niej wzruszenia, jej oczy nie mogły się oderwać od tego listu, który Zeno w ręku trzymał, wyglądała z ust Zenona zaspokojenia swojej ciekawości, przecież nie wezwała go do tego zapytaniem; a Zeno zajęty był tylko rozpoznaniem się z wszystkiemi otaczającemi go przedmiotami. —
— Chciałeś odpisać, na list odebrany, panie Zenonie, ja nie będę przeszkadzać; to rzekłszy Basia szybkim krokiem wybiegła z pokoju, w salonie spotkała się ze służącym ? który jej oznajmił że posłaniec ten z listem jest posiany z Ładnowa od p. Kor- sztynowej, i czeka na respons. Basia słuchając sługę, bladła.
To wymówione przez ,niego imię cierniem w niej utkwiło. — Jej wesołość jak spłoszony ptaszek z swojej gałązki, odleciała od niej. Bo jak medal każdy ma swoja odwrotna stronę, wybicie drugie; tak ta ^ ć
drugą stroną miłości jest zazdrość; ta gorzka
kropla na dnie miodowej czary, za każdem jej wstrzaśnieniem, napój maci.
To plamka zgnilizny na złotym jabłoni frukcie, jak skoro przylgnie do owocu, roz- psuje go, i strawi. — Każda myśl, która z łona zazdrości płynie, jest niespokojna, domyślna i czynna, w każdym miejscu szuka i znachodzi sobie truciznę, która sie karmi
c / ć c
i truje chętnie,
Barbara padła na krzesło, gorzkie były łzy, któremi zapłakała. Wstała z siedzenia, na środku pokoju, stanęła twarza i ciałem obrócona do pokoju, w którym pisał Zeno, trzymała w tej stronie utkwione oczy, gdyby dwie iskry jej rozżarzonej duszy. —
Rozśmiała się smutno. —
c
— I ja, ja sama mu pomagam! on w moim pokoju, do niej pisze — o niej myśli, teraz nia zajęty— w tej chwili — tak długo.
Pójdę, przerwę to pisanie, przeszkodzę, (mówiła do siebie.)
— I cóż mi to pomoże? smutna myślą zakończyła swoje dumanie, bo w tej chwili Zeno z listem już gotowym w ręku do pokoju wstępy wał.
— Spieszę oddać posłańcowi moja odpowiedź, i mojej drogiej pani zaraz służyć
będę j mówił Zeno przechodząc do przy- sionka. —
Basia nie podniosła oka na mówiącego, nie widziała wyrazu jego twarzy, ale mowa jego przerażała ją tonem, który brzmiał tak wesoło.
— Droga Basiu, muszę ci oznajmić (mówił Zeno wróciwszy do salonu) odebrałem oto list od pani Korsztynowej, jeżeli pozwolisz, to ci go przeczytam.—
— Chcesz mi go przeczytać? pełna zadziwienia zapytała dziewczyna, ale i pocieszona zarazem; bo zazdrość w cieniach
\
tajemnicy rozwija swoje skrzydła, otwartość, podzielające się zaufanie osłabia ją, niszczy ją czasem.
— Proszę cie Zenonie, zrobisz mi tem
ć c 7
wiele dobrego. Nieznani jeszcze pisma pani Korsztynowej (mówiła wyciągając pó list rekę.)
a CS
List ten przez Barbarę odczytany był taki:
«
„Bardzo i bardzo wdzięczni jesteśmy za „bilet pański, który doszedł do Ładnoica. „W nim tyle dowodu miłej mam przyjaźni
\
5%jefi°? tyle dowodu wiary w moją. Z niego' „także przekonałam się, że nasza niespo-. „kojność o pana, niespokojności go nabawiła. ¿.Rozkazujesz nam, abyśmy uwierzyli słowu „pisanemu, nieśmiem być nieposłuszną, ale „mój towarzysz spodziewa się, i może słu- „sznie, że mu pan dozwolisz własnemi „oczyma się przekonać o jego zupełnćm i „nienaruszonem zdrowiu. Ze moja proźba „tu przyłączona nie zadziwi zapewne tego, „któremu wiadomo, że przyjaźń inoja, jak „jest dawna, jest także szczerą. Zostająca „z szacunkiem i przyjaźnią.“
Olga.
*
” „Zachowałam nakoniec nowinę. Dziś „nad ranem kochany mój brat przyjechał ze „Lwowa; lubo nieznany, ukłon swój przebyła, a mnief dozwala wyrazić jego żywą „chęć jaką ma, poznania z bliska naszego „sławnego ziomka, obiecałam mu pana Ze- „nona dzisiaj na objad. Niech pan niezapo- „mni, że na stole naszym będzie czekało nakrycie dla wygladanego z upragnieniem
■* c
„gościa.“ —
Hasia list czytająca doznała z razu bło- giej ulgi w sercu i miała zadowolnienie,. podobne temu jakiego doświadcza człowiek ranny, który nowego rozdrażnienia się lękał, a takowe nienastapiło, a przecież nierozwe- selił się jej umysł, owszem obciążył się smutkiem nowym.
w
Oddajac list zapytała się Zenona głosem zaledwie dosłyszanym przez niego.
— Pan Zeno odpisał i zapewne tam pojedzie na objad, dzisiaj jeszcze?
— Droga pani uzna sama, iż nieodpo- wiedzieć tak grzecznemu wezwaniu nie- mogłem.
— I pan jedzie?
— Będę się starał, dzisiaj jeszcze być z powrotem.
— Pan mi to obiecuje? (pochwyciła za słowo Barbara) a jej twarz nagle rozpogodzona nieukrywała swojej radości.
— Pozwoli mi pani udać się do jej. stryja z proźba, o pozwolenie mi koni do Ładnowa.
Pan się tak spieszy tam?
— Lękam się, żeby nie czekano na mnie.
Ja sama zadysponuję.
I zadzwoniła jia służącego, któremu stosowny wydała rozkaz, a sama przeszła
się do okna, tani stanąwszy, chustką zakryła sobie oczy, bo płakała.
Dostrzegł to Zeno, czule wzruszony przystąpił do Barbary, biorąc jej rękę i do ust przyciskając przemówił: Droga pani, nie mogę pojąć powodu twojego rozczulenia.
— Pan się oddalasz odemnie, i pytasz się, dla czego mi smutno? przemówiła Barbara głosem nieśmiałej wymówki.
— Na pół dnia tylko się oddalam (odrzekł Zeno,) bądź spokojną, proszę ciebie.—
Basia na te słowa oddaliła się z pokoju, ale niebawem wracała znowu z książką
ć c
otwartą w ręku. Był to romans francuzki, p. Charles Bernarda, który przyniosła z sobą, otworzyła książkę, podając ją Zenonowi, wskazała na miejsce gdzie stały te słowa:— Mais demander le calme au coeur qui aime, c'est demander la lune seraine au ciel d'orage.
Gdy to odczytał Zeno szczęśliwy, rzucił się na kolana przed dziewicą, którą ubóstwiał, tysiącznćm okrył jej rękę pocałowaniem, porwany urokiem i pieszczotą uczuć, doznawał w tej chwili nieznanej a najsłodszej rozkoszy. I nie sam jéj doznawał, w to niebo słodkiego zachwycenia
«•czarował dziewczynę, wciągnął ja za soba. —
c
Dreszcz przebiegł po niej, przychylona ku niemu, zbliżyła się twarza do jego twarzy; czuła jego oddech wargi szepczące coś niezrozumiale, dotknęły się skroni, włosa, ust młodziana. — Był to pierwszy pocałunek; pierwiosnek jej ust dziewiczych.
— Zenonie mój drogi, mówiła po chwili Basia, dozwalajac kochankowi pieścić się z jej ręka. Zenonie, i ty w dniu dzisiejszym mnie chcesz opuścić? —
— Tylko dzisiaj mi nie jedź tam,' zrób to dla mnie, dla siebie, prosiła Basia. —
Zeno dotknięty mowa kochanki (po krótkim namyśle rzekł) wypełnię co każesz, zostaję. —
Zostaniesz? czy tylko pewnie? powiedz zapewnij mnie o tem, bo widzisz dzień dzisiejszy jest to mój dzień, moja wiosna, mój raj, daruj mi go, daruj, proszę ciebie, niech bedzie całv moim.
o •
— Uczynię co zadasz, i chociaż wyznam ci droga Basiu, gdybym nie był napisał,
zapewnił nawet że ale każesz, więc
zostaję. —
— Nie, mój Zenonie, sama widzę, muszę uledz, w ięc jedź, tylko mi w racaj dzi-
siaj, ażebym dzień ten tak zakończyć mogła, jak sie zaczał dla mnie wesoło.
Przyrzekam ci.
— Więc i dotrzymasz — odpowiedziała Basia, odprowadzajac kochanka. Po chwili odjeżdżający pojazd oddalał Zenona z domu, gdzie jego dziewczyna, za nim tęskniła, po nim zapłakała.
— Serdecznie witamy wyglądanego gościa.
Zawołała Olga zrywając się z kanapy i bieżąc naprzeciw wchodzącego; a nim
c ■*
był Zeno. —
Zwyczajem swoim podała mu rękę, ale dzisiaj uścisk, który odebrał, był czulszy, ukontentowanie Olgi z jego przybycia, większe. —
— Bardzo i bardzo wdzięczna jestem panu, bo dozwalasz nam przekonać się, ze obawa nasza o niego była zbyteczną.— Gdyby powinszowania niebyły wyszły juz z mody, miło by mi było, winszować panu dzisiaj szczęścia śród nieszczęścia. Ale powinnam była być spokojną, bo kto do nieśmiertelności pozyskał już prawo, taki nie jest nigdy bez swojego anioła stróża.—
— Doniosłem już pani, (zaczął odpowiadać Zeno) że wypadku nie miałem żadnego z koniem; zawsze jednak jestem szczęśliwy ztąd; iż to małe nieporozumienie, którego stałem się powodem, podało mi sposobność poznać, jak wysoko powinienem cenić tyle przychylną dla mnie przyjaźń pani. —
— Do niej pan nowe dzisiaj pozyskujesz prawo; bo nie mogę to utaić, że przybyciem swojem bardzo mnie pan zobowiązałeś. Będzie to nader przyjemna Siurpriza dla mojego brata.
— Nie wie o tem, że pisałam do pana, i prosiłam na objad; mój brat bardzo pra-
4
gnie poznać pana, a w tem podobno wina moja, bo już wiele dobrego mówiłam mu o panu; chociaż pan Zeno wie o mnie, że kłamać nie umiem. Jeżeli pozwolisz pójdziemy do naszego majora; ale wypada naj- samprzód przywitać się z ojcem, muszę oznajmić panu, iż mocno był niespokojnym, mimo zapewnień z mojej, strony i listu pańskiego, który mu komunikowałam; ojcow- skiem sercem cierpiał i tęsknił. Więc proszę z sobą— dodała pani Olga podając rękę Zenonowi.
ê
é
Pan Palinson zwyczajem swoim zatrudniał się o téj godzinie czytaniem w bibliotecznym pokoju. Tam go zastali.—
— Panie Palmson, przyprowadzam miłego mu gościa (przemówiła Olga w lran- cuzkim języku.)
Starzec siedzący nad rozwartem folia-
c •
łein przy stole, podniósł głowę na posłyszany głos Olgi, odsunął okulary na czoło i natężając słabego wzroku spojrzał na nią; potem na Zenona, mdłe spojrzenie oczu o- żywiła radość i suchą zgrzybiałą swą rękę wyciagajac ku niemu przemówił: —
^ C ć
— Tiens — tiens — le foi-la sauf-et sain c'est bien très bien madame la comtesse sze fous suis infiniment oblisze; ne lui permettez pas une autre fois — de monter vos sze faux, c'est une coutume des vandales? ne lui permettez pas sze fous prie; mi Herculej si tu aurait casse la main, tiens tiens? la main9 elle lui est bien nécessaire, n’est cepas madame la comtesse.—
. Kiedy milczał Zeno, wyręczyła go w témOlga, zapewniając Palmsona, iż jego syn żadnego wypadku niedoświadczył.—
— C'est bien très bien, madame la comtessej sze fous suis bien oblisze —javais grande envie de te voir mon szer %eno —
je fiens de trou fer un manuscrit vandalien— documentum magni momenti — tiens tiens tu m'aidera a le deszifrer — mon Zeno — prend, une chaise — donc nous allons commencer.
Olga widzac zaambarasowanego Zenona pospieszyła przyjść ni u w pomoc, uprzedzając staruszka, iż zapragnęła poznać go z majorem, bratem swoim.
Dodała, ze pan Zeno zapewnie dłużej teraz, zabawi w jej domu i później woli jego uczyni zadosyć. —
W *
C’est bien tres*bien mon szer Zeno, a refoir Me. la Comtesse, sze mèn fais continuer mon trafail.
Napomknięcie Olgi a dłuższym pobycie Zenona w jej domu, żywo go dotknęło, myślał o postanowieniu swoim; nie zdawało mu się jednak stosowném na samym wstępie objawić jej swoje przedsięwzięcie powrócenia tegoż dnia jeszcze do Miłocina, do Barbary.
— Teraz zaprowadzę pana do majora, jest w swoim pokoju, (mówiła Olga) i dotąd nie wić o pańskiem przybyciu; Siurpi*yza im mniej spodziewana tern milsza — pójdziemy krużgankiem. —
Zamek Ladnowski wedle zwyczajów i potrzeb krajowych, zbudowany w wiekach zamożnej, i chętnej gościnności,. mieścił w obszernej swojej budowie, długi szereg gościnnych pokoi.
Te, lubo nie jednego rozmiaru i wielkości, jedną miały wysokość ścian, a w każdym powała spoczywała na swoich belkach, wapnem obielonych; — każda z swojem ogniskiem, który jedno pó.ł-ściany zajmował, i każda z kaflowym piecem z niebieska ara- beskowanym. W rogach stały łóżka, podobnie jak kanapy i stołki tokarską ręką toczone, wzorem swoim starożytnym odpowiadały miejscu, w którem od wieku zostawały w nienaruszonym nigdy porządku.—
Dochodząc do drzwi niskich ale szero-
ć
kich, które prowadziły do stancy i dziś zajętej przez majora; pani Olga z swym towarzyszem posłyszeli przez drzwi głośny huk wystrzału. Przerażeni oboje niemówiąc do siebie słowa, przyśpieszyli kroku; zna- g.ła drzwi otwierając, wpadli raczej niżeli weszli do pomieszkania majora, a pierwsze słowo Olgi było zapytanie, wyrażone głosem trwogi — co się stało?
—■ Czy co się stało — ja nie wiem — odpowiedział stojący w oknie mężczyzna,
Pardonez moi, zaraz ci służę — rzekł da—
/ c
lej, kładąc na stole pistolet, który w ręku trzymał. —
m
Był to major* mąż wysokiego wzrostu, zwięzłej budowy ciała, co znamionuje siłę twarzy nie młodej ale Ii oz ej i czerstwej, którą krasił zatoczysty was, często ręką gładzony. Acz w ubraniu cy wilnem, które było czyste i staranne przecież, twarz, jego wejrzenie i postawa, wojskowego zdradzała człowieka; ale ta dziarskość bijąca z jego oblicza była tegóż raczej ozdobą niż skazą; a spojrzenie na niego skierowane odbierało wrażenie miłe; poznawający się z nim po raz pierwszy, bywał na przemian pociagany, hożościa jego twarzy i zno- wu trzymany z daleka wyrazem powagi jemu właściwej. Słowem major był takim, iż pokochać go było można, szacować koniecznie było potrzeba.—
— Pardonez moi — zaczął mówić postrzegłszy towarzysza Olgi — zapewne mam
O w • O *
honor powitać pana Zenona, Olgo, tu aura la bontc zaprezentować mnie.... —
Pani Korsztynowa na przemian przedstawiła bratu Zenona, a tegoż znowu bratu swojemu. —
— Jestem mój mości , nieskończenie szczęśliwy^ a mojej siostrze szczególnie obligowany, ze mnie nastręczyła te okazye, poznać tak zacnego, ślachetnie myślącego i tak sławnego ziomka. Asan dobrodziej byłeś tu bardzo wvMadanvm, zaalarmowałeś
» » ć * 7
moja siostrę tym swoim wypadkiem, który
® c
jednakowoż jak z ukontentowaniem uważam, niemiał żadnych złych konsekwencyi ; proszę, obliguję, tu sa krzesła ; Vous voyez jestem jeszcze w rannym ubraniu, proszę mi wybaczyć — proszę spocząć, proszę. —
— Asan dobrodziej mój mości nie dawno w tych stronach? uczynił zapytanie major zawiazujac dyskurs, który w kolej swoja wprowadzony ciągnął się bez przerwy przez Zenona i majora w równej mierze utrzymywany. Na wspomnienie o Włoszech, twarz majora ożywiła się widocznie, głos
jego podniósł się o jeden ton wyższej ener-
• • • •!) gij i siły.
— We Włoszech byłem; ale, przyznam się asanowi dobrodziejowi, mój mości, że podług mnie, byle tylko nie mieć ciągle na oku wymierzona ku sobie lufkę Gerylasa, jabym preferowat jeszcze Hiszpanie, piękny kraj, górzysty to prawda, ale się rodzi, cóż pan na to powiesz koło Sierra-Morena
widziałem duży łan pszenicy i wcale pięknej. A cóż dopiero łam niżej, koło Estra- madury na przykład ło, mój mości, ażem sie zdziwił, asan dobrodziej naturalnie znasz
O 7 •9
z opisu położenie gór Sierra Morena Sarnino Sierra, są to miejsca dla nas pamiętne.
— O Kozitulskim asan dobrodziej naturalnie słyszałeś. Otóż jak powiadam, Hiszpania bardzo mi się podobała, bardzo, i myślę, że tam można żyć przyjemnie, tam znajdziesz pan mój mości między hiszpanami ludzi z charakterem, w całem znaczeniu tego wyrazu; byle tylko nie atakować ich honoru; bo w tym punkcie są drażliwi, w równym
stopniu jak my polacy; obrazy nie zniosą,
£
ale bo przyzna sam asan dobrodziej, cóż wart*taki człowiek na przykład, który tak słabego jest temperamentu, iż znieść nie może nawet świstu kulki, i dla tego dozwoli lada, że tak powiem dzieciakowi, pluć na siebie żartami. Z takim ani ja ani asan dobrodziej naturalnie nie zawiedlibyśmy nawet do objadu razem!
Wejście służącego, który oznajmił, iż zupa rozdana, przerwało dyskurs. —
Xim pójdziemy, muszę ci po widzieć kochany bracie (ozwała się pani Olga.) —■ idąc do ciebie zostaliśmy przestraszeni.
A to czemu? żywo zapytał major.
— Słyszeliśmy wystrzał w twoim pokoju. —
A prawda ; była to niedyskrecya z mojej strony, strzelać oknem w domu, gdzie mieszkają damy. Pardonez moi to mówiąc ścisnął za rękę panią Olgę. Xa drugi raz tego pewnie nie zrobię, — a dzisiaj muszę się wytłumaczyć; mam zwyczaj mieć przy sobie zawdy nabite pistolety, a że to już dawne nabicie; więc tedy musiałem wykręcić z nich kulki; a proch puścić z dymem, i to zrobiłem. Ale proszę nie zważać na mnie, ja zaraz, w ten moment będę służył.—
Staroświecki zejiar ścienny na sali czwarta
w * . c
wybijał godzinę z południa, kiedy pan Palrn- son prowadzący gospodynię domu, a za niemi Zeno i Major idący, zabrali swoje miejsca koło stołu, który przystrojony bukietem kwiatów w wazonie, jaśniał połyskiem różnokolorowego krzystału, srebra i porcelany. Objad • trwał więcej godzin. Wykwintny był smak potraw gustownie i smakownie ubranych ręką mistrza kucharskiej sztuki. Wesoła rozmowa, która ucztujące grono zbliża do siebie i jakoby w jedne połączą rodzinę, dodawała tu wdzięku wesołości nie rażacej, właściwszej ucztom zagra-
ć
¡licznym niżeli naszym. Przy końcu jednak objadu, major na odebrane wezwanie siostry,
. • kazał sobie podać kielich kolejny, hołdując zwyczajowi krajowemu napełniwszy go winem, wniósł zdrowie obecnej damy, z porządku zawdy pierwsze przy polskiej bie- siadce. —
Koleją poszły zdrowia obecnych mężczyzn, przy końcu zaszumiał Szampan w swoich wysokich kieliszkach i uróżował twarze mężczyzn rumieńcem żywszej wesołości, —
W salonie bawialnym, do którego powrócili, gościom podaną czarną kawę i li- kwor w drobnych kieliszkach, chasse caffo nazwany.
W pokoju zaczynało się ciemnic, dzień ku zachodowi się skłaniał; Zeno wydalił się z salonu, po niedługiej chwili wrócił zmieszany do tyła, iż to pomieszanie jego, nie uszło uwagi gospodyni. —
— Uważam pana mocno zmieszanym — (zagadała) czy byłoby mi wolno zapytać się o przyczynę; bo nie ufam mojej domyślności, ażebym ją odgadnąć mogła.
— Istotnie było mi nieprzyjemno dowiedzieć się, (odrzekł Zeno) iż pojazd, którym przybyłem, odjechał do Miłocina; byłem nieostrożnym tyle, iż zapomniałem powiedzieć furmanowi, ażeby na mnie czekał; a
l^oi, w icł^o SIO w przykrem położeniu wio- lestować panią moją prośbą o pozwolenie mi swoich koni do powrotu. —
Do powrotu? (zadziwiona poAvtórzyła Olga) pan miałeś zamiar dzisiaj nas opuścić. To zdaje mi się niepodobnem. Tak zapewniam pana, że niespodziewałam się, ażebym była dzisiaj w tem położeniu prosić pana Zenona o przedłużenie swojego pobytu w domu moim, — sadziłam bowiem,
c
że dla mojego brata zrobiona ofiara z dni kilku, nie będzie uciążliwą dla pana? — Zeno użył całej swojej wymowy, ażeby zapewnić damę, ile pobyt w jej domu przyjemności mu sprawia; ale zakończył tem, iż życzeniem jest jego niezmiennem dzisiaj jeszcze powrócić do Miłocina; obiecując sobie w krotce nagrodzić tę przykrość, jaką dziś doświadcza. —
— Ale bo panie Zenonie, my na to nie przystaniemy nigdy (ozwała się Olga) i spodziewaj się pan nie tylko z mojej strony, ale i od brata mojego silnej oppozycyi.—
— Boleję mocno na to, (rzekł Zeno) iż nie umiałem przekonać panią, że liczę sobie do prawdziwych przyjemności tę wolność bawienia w jej domu! a jednakowoż dzisiaj
Zeno Tom FI. 6
właśnie muszę prosić panią dobrodz. mieć mnie za wyexkuzowanego. —
0 nie , nawet dokończyć niedozwolę panu, a gdy moją prośbą ten uporek pański przełamać nie potrafię, wezwę mojego brata do pomocy, dwoma głosami zwyciężymy pana. t
Kochany bracie (zawołała) na oddalającego się, wzywam twojej pomocy, pan Zeno tyle nie łaskawy, chce nas opuścić, czy możemy zezwolić na to? —
Czy być może? (zadziwiony zawołał major) chciej asan dobrodziej dać wiarę zapewnieniu, które mu zrobię, iż siostra moja liczyła na kilkodniowy jego pobyt; będziesz zawiedzioną w tak przykrym spo- J
solne?
Nie powiem tego z przekonania, ale fj asan dobrodz. sam to wyznasz, iż kto drugi mógłby pomyśleć, że to ja wystraszam go- | ści z domu mojej siostry, bo dawniej przed 3 moim tu przybyciem, asan dobrodziej byłeś l łaskawszym. —
Zeno dotknięty tą • przemową majora wahał się w odpowiedzi, i chociaż takowej domagało się uczucie grzeczności, milczał, widząc, że słowo jego niemogło być inne, tylko poddania się żądaniom proszących.
$
Była to myśl o Barbarze, co słanę.ła na straży jemu i zamknęła mu usta.
Ale major dostrzegł, iż mowa swoja
ć ® C
wprowadził Zenona w przykre położenie; zachowujac zawdy ten takt w postępowaniu, który tem samem, że domagał się pewnej oględności od drugich, takowej nie odmawiał nikomu; widział przyzwoitem złagodzić ostrość myśli zawartej, w swych wyrazach; i życzenie swoje i siostry przedstawić w formie takiej prośby, która zosta- wiajac wolność odpowiedzi, ciężarem być przestaje. —
— A tak (mówił po małym przestanku) nieprzestiijemy. prosić asana dobrodz., ażebyś darowraJf nam przynajmniej dzień dzisiejszy i mamy nadzieję, że jeżeli słowo dane komu nie z obowiazało tak, w takim
c /
tylko razie moglibyśmy się spodziewać, że nam nie odmówisz. —
Istotnie (wpadł w te mowę Zeno) da- łem słowo i niein zwiazany jestem, więc proszę przyjąć moja exkuzę. —
— W takim razie ani ja ani moja siostra, niemożemy molestować asana dobrodzieja dłużej, (przemówił major.)
—-Zawsze ulegajac panu, (rzekłaOlga) pomyślimy, że pan Zeno przecie niedobry,
kiedy Awbieraiae sie do nas, wiazał sie
» » #1 £ c 7 c i*
słowem do tak prędkiego powrotu, i wziął na siebie obowiązek, zrobienia nam przy-
C
krości. —
To słowo obietnicy otrzymał zapewne przyjaciel, proboszcz Miłociński, bo jakeś pan ńamienił we dworze juz niebywasz. Ten grzech niesłowności ja z moim bratem chętnie przyjmujemy na nasze sumienie. — Przerywam ci Olgo (ozwał się major) gościnność jest darem, nie powinna być ciężarem; nadużywasz prawa, które tobie, jako gospodyni służy. A ja daleki jestem od tego, ażebym ofiarując asanu dobrodziejowi moją przyjaźń, a prosząc o wzajemną w w pierwszym zaraz dniu, żądał od niej ofiary. —
Zawsze, jednak pozwolisz asan dobrodziej przedłożyć sobie, że kiedy dystancya nie daleka i droga dobra, nie zechcesz nas opuścić przed herbatą jeszcze. —
ja zezwalam; (ozwała się Olga) ale pod tym tylko warunkiem.
— Zeno na znak zezwolenia pokłonił sie damie. —
V
Nastało milczenie. —
- Moja siostra wiele dobrego mówiła mi o proboszczu Mitocwskim, (zaczął mowę major) zaszczyca się asana dobrodzieja przyjaźnią; ma być bardzo zacnym i światłym kapłanem.
Słysząc ten głos pochwały zacnego kapłana, z którym mam prawdziwa przyjemność być w bliższych stosunkach, (przemówił Zeno) wyznać powinienem, że lubo czas krótki goszczę w jego domu, miałem dostateczna sposobność przekonania się, że jest szacunku i poważania najgodniejszym, i ze wszech miar należy się policzyć go do tych duchownego stanu osób, którzy przejęli się świętem i wysokiem swojem powołaniem a ezynnem życiem staja się tem, czem podobno być powinni, to nauczycielami ludu, stróżami cnót domowych, a wszedzie i za-
• 7 e
wsze w chwilach troski i nieszczęścia, cho-
o /
roby albo i śmierci, aniołami pocieszenia.— Lud nasz wieśniaczy (kontynuował Zeno) oddany pracy, która ciężarem swoim przygniata równie ciało jak umysł, i trzyma go, że tak powiem przykutego do ziemi, potem jego zroszonej — lud ten, którego praca jednostronna przytępia umysłu władze, ciągłe troski głuszą moralne uczucia, który zmuszony walczyć o utrzymanie życia,
w swoich boleściach zapominać musi o boleściach bliźniego i lodowacieje pomimo wrodzonej każdemu miłości; lud ten mówię czemże by pozostał, gdyby w tem ubóstwie swojem fizycznem i moralnem, w tem stanie wydziedziczenia ze wszystkich sposobów do wykształcenia siebie, niemiał w kapłanie duchownego opiekóna? wydźwigającego go z tego upadku, w którym się urodził, w którym żyje. —
Ten to kapłan, który znak krzyża na chrzcie świętym położywszy na czole nie- mowlatka, otwiera mu wstęp do życia i do
C
kościoła wprowadza; ten sam w serce dorastającego młodziana wkłada słowa wiary, wlewa miłość bliźniego i Boga, i roz- twiera duszę jego do przyjęcia prawd świętej religij, odrywa jego myśli od ziemi nędzy; podnosząc je ku niebu, i że tak się wyrażę, w' to pole, które odłogiem spoczywając, chwastem dzikich obyczajów porastać mu musiało, zasiewa ziarna cnoty, bogobojności, zaszczepia gałązkę pociechy w tem — zbawienia w życiu przyszłem.
Milczenie, które świadczyło o uwadze,
z jaka słuchano mówiącego, nie zostało
ć 0
przerwane, chociaż ten mówić zaprzestał. Ochłonąwszy nieco z zapału, którym czuł
się podniesionym, Zeno na ton spokojniejszy strojąc mowę, kontynuował dalej:
— W każdym wieku i czasie byli mężowie, którzy całą siłę swojego rozumu skupili w tej pracy, dociekania prawd, tyczących się najważniejszych pod oczy duszy podpadających przedmiotów; Bóg i csfo-
wiek sa to pytania najgodniejsze zadumania
ć
£ię rozumu ludzkiego. Ale cóż, kiedy owoc tych zaciekań, ta prawda dziś wyszukana i jako świecznik dziś wyniesiona na wielki ołtarz fdozofij, jutro naprowadzi nas może na to przekonanie; że, gdy ciągła praca przeznaczeniem jest umysłu ludzkiego, ten na drodze swoich pracowitych badań, nigdy i nigdy nie stanie u celu; gdzieby go czekał — spoczynek.
Lud ma swoją wiarę, która go pociesza i podnosi; ma swoje stare prawdy, których nie pojął ale im uwierzył, one przetrwały wieki i posługują ludowi do jego życia. Przywodząc tu kapelusz Wielanda, zamknę moje*uwagi tern, iż u synów oświaty kapelusz ostatniej mody tylko pokupny, i któż nie wie, że nakrycie, które im dzisiaj zdaje się przystawać do głowy, w niedługim czasie na inne nowszego kroju zamienić
z..'
beda musieli, — lud wieśniaczy nakrywa sie
c c 7 * • 1‘
tym kapeluszem starym , jakim nakrywali się jego ojcowie, wiara jego nie podlega modzie.
t
' u i*. *
Grodzina wieczorna zgromadziła znowu gości w salonie. — Małe ich grono otoczyło stolik modnie i błyszcząco przystrojony do
herbaty, której urządzeniem zatrudniona Ol-
* ć
ga, mało należała do rozmowy prowadzonej między Zenonem i majorem. Ten chociaż swoje z czasów wojennych wspomnienia nienarzucał nikomu , wezwany chętnie rozwijał pasmo zdarzeń wojskowego życia, przenosząc się myślą na pola biwoaków 1 bitw, rad widział towarzyszącego mu w tej podróży, słuchacza. —
Było takie zdarzenie, zaczął opowiadać major; mieliśmy w naszym pułku porucznika, było mu Henryk na imię, przezwisko, darujcie, że zamilczę. —
Był on to panie dobrodzieju mój mości, jedynak, bogatych rodziców, bez ich woli, wiedzy nawet, zaciągnął się do wojska, a chociaż szczupłej kompleksij, bo nawet powiem asaństwu, że z twarzy wyglądał więcej na dziewczynę, trochę lekkomyślny, ale przy tym brat* i kawalerzysta z niego był tęgi. Lubiłem go bardzo, i więcej, bo opiekowałem sie nim. Staliśmy mości dobrodzie-
c *
ju jak dziś pamiętam w 8 es to Calende nad jeziorem to Lombctrdyi.. Otóż mospanie pewnego razu przez miasto, gdzieśmy stali garnizonem, przechodził jakiś oddział fran- cuzki. Zdarza się, że officer francuz z tego oddziału, zawadiaka kawałek, spotyka na ulicy dziewczynę wcale przyzwoicie ubrana, wychodziła z kościoła, spotyka ja na ć * ^
ulicy samą, i w sposobie dosyć nieprzyzwoitym, akostuje ja mój mości.
Zdarza się mospanie, że na to nadchodzi mój Henryk, nieznajoma ta panienka widząc officera z legij polskiej, wyrywa
c *
sie szcześliwie z rak zuchwalca, do Hen- ryka przybiega, za rękę go bierze i po Ay.łosku do nie£o:
o
Signiore Pollaco ty mnie ratuj. Mój przyjaciel naturalnie, zbliżającego się ku niemu imperhgnenta odtrąca, a z tąd kłótnia,
przycinki, narc.ście słowa impertynenckie i oba juz w passyi, wyzywam się cornme de raison na pojedynek. — Ale trzeba wiedzieć, że francuz wedle ordynansu swego prowadził swój oddział do Medyolanu, odstąpić go więc nie mógł, staje tedy na tein, ze w połowie drogi, będzie z swoim sekundantem na tem a tein miejscu, et cctera. —
Henryk odprowadził damę do jej pomieszkania, była córka bogatego Markiza, imię jej było Gelsomina, a była cale piękna
^ c
osobą. — Po objedzie byłem właśnie u jednego z moich kolegów, kiedy mości dobrodzieju wpada tam mój Henryk, bierze mnie na stronę, opowiada co zaszło, prosi abym służył nur za przyjaciela w afferze z francuzem. —
Wyrozumiawszy rzecz, pytam go tedy
o broń, miejsce, czas pojedynku; 011 mości dobrodzieju odpowiada mi, iż się będą strzelać, wskazał miejsce, ale co do czasu za- czał coś myśleć, nareście dodał o 6tćj rano,
C * 7 /
pojutrze tak pojutrze była umowa.— Dobrze jest rzekę, mamy dosyć czasu, jutro po objedzie wyjedziemy, będziemy pojutrze z rana na placu. — I tak zrobiliśmy, nazajutrz wieczorem stanęliśmy w miasteczku, niepamiętam
«
jak się nazywa, za miastem jest lasek oliwny i kaplica niedaleko młyna.
Zajeżdżamy do miasta, a trzeba wiedzieć, w mieście stał oddział Ułanów polskich, oficerowie znajomi, wchodzimy do kawiarni, tam zastajemy naszych, ci witają się zemną. Henryk idzie do pierwszego którego znał, wyciąga rękę do niego a ten mości dobrodzieju cofa swoją, to go zdziwiło. Az tu bierze mnie na stronę kapitan mój przyjaciel, i wręcz zaczyna od tego, ze jeżeli nie chcę się skompromitować niepo- winienein brać za towarzysza sobie Henryka.
Odurzałem na to, pytani, zadam objaśnienia, dopiero opowiadają co się stało, ze dzisiaj z rana przybył tu do miasta oddział francuzki; oficer go prowadzący wyzwał wczoraj w Calende na pojedynek Henryka, ten miał się odbyć dziś zrana o szóstej, w lasku oliwnym przy kaplicy. Francuz z swoim sekundantem stawił sie, czekał wiecej
C 7 tf
godziny, a w końcu plac ostrzelał.
Wróciwszy do miasta, tu w kawiarni w obee nas wszystkich i wielu francuzów opowiedział rzecz; Henryka jako dyshono- rowanego, imienia ofiicera armii francuskie} niegodnego ogłosił, słowem zdefamował go publicznie. Taka relacya wystawcie sobie
I C • C *
państwo, nie mało byłem dotknięty, co tu robić, biorę Henryka, wyprowadzam go z kawiarni, pytam go tedy, badam, a w końcu odnoszę to przekonanie, iż biedny Henryk w akcessie passyi jak się zdaje nie zważał dobrze, może się przesłyszał, koniec końców w oznaczeniu dnia pojedynku podobno się pomylił. Był dobrodzieju w ostatniej rozpaczy, officerowie jego koledzy mieli go za zdelamowanego, możeż być coś gorszego pod słońcem? — Jak powiadam, był w ostatniej rozpaczy, że aż od zmysłów odchodził. Ja lubo z jednej strony, widziałem tu uchybienie tylko, nieuwagę wreście, ale cóż ztad, [rzecz ta stała się publiczna, aczy- liż każdy da wiarę e\plikacyi naszej? pocieszałem go jednak, mówiąc: że to da się naprawić, pójdziemy (mówię) na cała noc do Medyolanu, tam przeciwnika dogonim, a w tenczas będziemy próbować; zmusimy go nareście.
Ale tu zachodziła znowu trudność od pułkownika, miałem tylko pozwolenie na pół dnia; nazajutrz o 9tej zrana byłem odkomenderowany do Laweno, nie stawić się, byłoby to idesubordynacyą, a w czasach wojennych żartu niema. Stanęło mi to na myśli, i ledwie podałem Henrykowi moja
radę, tę cofnąć musiałem, a wtenczas już sam niewiedziałem, co sobie począć w ta- kiem fatalnem położeniu.—
I w takiej alternatywie myśli, nic nie przedsięwzięliśmy. Namówiłem Henryka,
J o c * * 7
ażeby się udał do stancyi, a sam wróciłem do kawiarni, w nadziei; że którego z kolie- gów uproszę, coby mnie zastąpił, jako sekundant Henryka z nim pojechał. Otóż powiem państwu, tą razą nadspodziewanie moje udało mi się, porucznik pewien, jeden z najmłodszych na zaręczenie moje, i słowo honoru mu dane, iż niestawienie sie Henry-
/ c *
ka było jedynie skutkiem nieporozumienia, skłonił sie do wszystkiego. Z nim tedy,
c v o • 7
uszczęśliwiony nad miarę, biegnę do naszej stancyi otwieram, wchodzę i zastaję mojego przyjaciela leżącego na ziemi, pistolet w
# ę
jego ręku, on krwią zalany już bez mowy i władzy; wszelki ratunek był daremny, o północy, na mojem ręku, skonał. —
Straty swojego honoru niemógł przeżyć jednej chwili.
Stanął w opowiadaniu major; był to łoskot toczącego się pojazdu po zamkowym bruku, który mu przerwał.
Ktoś zajechał, ozwał się major.
To zapewnie zajeżdża pojazd, który panu służyć będzie dzisiaj — (przemówiła Olga do Zenona.) Zeno zerwał się z miejsca i wyraziwszy grzecznemi słowy przykrości jakiej doznaje w chwili opuszczenia domu, tyle łaskawej dla niego gospodyni, zwrócił się do majora, i podał mu rękę do pożegnania.
— Prosimy oświadczyć przyjacielowi swojemu ukłony nasze, ale razem i żal jaki mamy do niego. —
Gdy to mówiła Olga, drzwi się roztworzyły, i ujrzano wchodzącego do pokoju, ksi ędz a Milo emskiego.
To pojawienie się proboszcza jak odmienne zrobiło wrażenie na zgromadzonych tu osobach pojąć snadno; rozradowana Olga, wstała z miejsca swego, niskim ukłonem witała niespodziewanego gościa; przedstawiła mu zarazem brata, który stosownym komplementem wyraził przyjemność, jakiej doświadcza z poznania jego osoby.
Zeno nic mówiący, ścisnął w milczeniu
c * 7 c *
rękę, którą przyjaciel mu podawał; twarz jego smutno zmieniona, mogła była wydać, to co się działo w jego wnętrzu, gdyby uwaga obecnych nie była obrócona w
tej chwili ku nowo-przybyłemu, do którego zwrócił major swoją mowę:
— Xader mi miło, powitać asana dobr. w domu mojej siostry, (rzekł major) nader miło; bo chociaż to stare przysłowie niesie, gość w dom — Bóg w dom, to w szelako żywiej się tu czuje, kiedy do domu wstępuje gościem sługa Boży; bo sługa przywodzi do pamięci pana swego; ale asan dobrodziej będziesz miał żal do nas i słuszny, gdy się tu wyspowiadamy z siostrą moja, iż jego przyjaciela kusiliśmy do złe-
* (J ^
go; to jest do złamania danego mu słowa.
Słyszący to proboszcz zadziwił się, nie okazał jednak zadziwienia, mówiącemu nie- przerywał. Major w dalszej mowie wynurzył swoja radość, iż jego tu przybycie
* ć *
uwalnia Zenona od obowiązku do powrotu.
I Olga z swojej strony wyraziła swoją wdzięczność i tę radość, jaką rzeczywiście z tego samego powodu doznawała.
— Już od dawna cięży na mnie miły ten obowiązek służenia pani dobr., (mówił ksiądz) z takowego dzisiaj nie wywięzuję się jeszcze, gdyż wyznać mi przychodzi, że w przejeździć do miasta B.. gdzie mnie ważna sprawa powołuje, ośmieliłem się wstąpić do jej domu na krótką chwilę; a
nawet wyznać muszę; iż pewien interes, który będę miał honor przedstawić pani dobr., był mi powodem do tego.—
Po zapewnieniu jakie odebrał z ust gospodyni, iż w każdym względzie nader miłym jest gościem w jej domu, ksiądz uczynił zapytanie, czyli jej wiadome jest morderstwo popełnione przed tygodniem w Zabrzowie.
Otóż właśnie (kontynuował mówiący) doszła do mnie wiadomość, że w mieście U. przytrzymano jakiegoś włóczęgę, który zmieniał w sklepie kilka sztuk obcej monety.
Zapytany z kądby takowe otrzymał, nie mógł dać zaspokojącej odpowiedzi; ztąd powzięte podejrzenie, jakoby były skradzione. Sprawa tycząca się tego morderstwa, którego sprawcę dotąd niewykryto, mocno mnie interesuje, spieszę zatem do miasta li. wioząc z sobą kilka sztuk pieniędzy polskiego bicia, które nieszczęśliwy ten zamordowany starzec, ofiarował był na kościół i wilią swojej śmierci mi powierzył. Gdyby się okazało, że moneta znaleziona u tego włóczęgi, podobna do tej którą od zabitego otrzymałem; byłaby potrzeba dalszego badania, z którego dałaby się może wykryć cała dziś przed nami ukryta prawda.—
W ciągu tego opowiadania, ku któremu
c
cała uwaga Olgi i majora była zwrócona, Zeno myślał tylko o Barbarze, szukał myślami swojemi sposobu, jakiego użyć i drogi, któraby trapionego tęsknotą do dręczonej może podobnie dziewczyny, doprowadzić mogła.
Ale. jego rozbiegłe na wszystkie strony myśli i marzenia, wracały nazad rozbite o skałę niepodobieństwa! bo mógłże bez na-.
rażenia charakteru swego, i tej wziętości,
t
jaką pozyskał w tym domu, dalszym uporem do dokonania swojego zamiaru domierzyć, albo przyjąwszy raz do pomocy podsunięty mu pretekst danego słowa przyjacielowi, teraz do popełnienia kłamstwa się przyznawać i zrobić zwierzenie swojej tajemnicy, roztworzyć serce, odkryć miłość swoję — ażeby Olga i major zdołali pojąć jego tęsknotę i potrzebę powrotu do Miłocina? Mógłże to uczynić Zeno? a przecież myślą swoja stał na tej drodze, bo dla Barbary i
c
dumę swoją by poświęcił. Gdyby Olga była sama tylko (tak myślał) gdyby z majorem była dłuższa znajomość, niewahałbym się. W takim zaś składzie rzeczy, była ta mo- ralna niewola, co krępowała jego wolę i
♦
chwiejącego sie na drodze rozmysłu trzy-
c ®
mała.
Z zadumania, w jakim zostawał wybu- dził go major, który, gdy wjrozumiał, iż przybyły proboszcz Mitocina pragnie na samotności rozmawiać się z siostrą'jego, wstał z krzesła, proponując cygaro, wezwał Zenona do swojego pokoju.
Jesteśmy sami, (przemówiła Olga) czy zechce pan dobr. powierzyć mi swój interes ?
— Interes ten małej wagi: tyczy się pewnej ubogiej dziewczyny, którą poważani się polecić, względom pani dobrodz., chciałbym powiedzieć, jej opiece. — Jestto f5to- lełnia sierota, zostawała dotąd przy tym właśnie nieszczęśliwym starcu zamordowanym; teraz straciła swojego opiekóna, który był dla niej ojcem, wszystkiem. —
Widząc opłakany stan tej istoty, godnej litości, obróciłem się myślą moją do pani, która w tak krótkim czasie swojego zamieszkania w tych stronach, dałaś już poznać dobroć swojego ślachetnego serca; i oto przedstawiam tę moją proźbę, jeśli przyjęta nie zostanie, będzie to znak dla mnie, iż była niestosowna, a w tenczas nie oddalę sie,
C/ C »• 7
ażebym nieuprosił przebaczenia, za śmiałość moją. —
— Nie śmiałam przerywać panu (odezwała się Olga) — przykro mi jednak, że pan wyraziłeś swoje powątpiewanie^ jakobym nie była zawsze gotowa do* zadosyć
uczynienia zadaniu, które od tak godnego
£
kapłana wychodzi; pozwolisz się pan dobrodziej zapewnić, że ten interes, już jest załatwiony, polecona mi przez pana osobę przyjmuję pod moje opiekę i przybycie tej dziewczyny wygladać będę.—
— Zostaje teraz u podeszłej kobiety, gdzież wszelako dłużej ja zostawić, widziałbym nawet niebezpieczeństwo!
Pan wspominasz o niebezpieczeństwie? czyliżby na jej życie także naslawano? (zapytała przelękła nieco* pani Olga.)
— Nie pani dobrodziejko, o tem pomyśleć nie mogłem; ale mniemam, iż sierota młoda ładnej twarzy, potrzebuje staranniejszej opieki; o takowa ośmielam się prosić pania dobrodziejkę.—
— Takowa przyrzekam; może jest żad: -
niem pana, ażebym posłała po dziewczynę.
0
— Byłoby to zbytecznem, gdyż ja uprzi - dzony o ślachetnem jej sercu, liczyłem iia jej przyzwolenie i stosownie temu, już rozporządziłem; jutro, ranna godzina kobieta przyprowadzi sama tę sierotkę.—
— Czy pan dobrodziej ma jeszcze co do powiedzenia. —
— Tylko ponowie proźbę o przebaczenie mi, iż zabrałem chwile czasu i oderwałem
' c
od.kompanij.
— \ader przyjemno by mi było, gdybyś i pan raczył do niej należeć.—
— O wyekskuzowanie mnie proszę; na wstępie objawiłem cel mojej drogi; tę dzisiaj jeszcze odbyć pragnę, bo obowiązki
O
moje naglić mnie będa do powrotu.—
^ O
Tb rzekłszy ksiądz, powstał z krzesła, i oddawszy powinny ukłon damie, wyszedł z pokoju, pragnął pożegnać się z Zenonem, i złożyć swoje uszanowanie majorowi, wstą- pił do tegoż wskazanej mu stancyi. — Zenona w niej nie było, proboszcz nie wi- dziawszy się z przyjacielem — odjechał.
Kedyż obrócił sie Zeno?
t, i-
W ogrodzie przyległym zamkowi on siedział pod drzewem.
Są ludzie, co znają spokojny tylko nie- s pokój; ich serca biją zawsze w takt rozsądkiem oznaczony, tych szczeście i rozko-
(• v v C
sze nieoiLniesą nigdy daleko od ziemi, w u- padku, jeżeli doświadczą wstrząśnienia, ono sPabem bywa, nie wytraci im nawet cygara
• / * C • o
*
z ust: za częste w szczęściu, dopalą do ostatka w swoim smutku. —
Nie takim się rodził Zeno; każdy jego smutek nie znaczył się cieniem po czole, ale raną po sercu. Niepokój jego o Barbarę był to wiher, co rozkołysał jego uczucia do samego gruntu, w samo dno serca falami swojemi uderzał.
Jeżeli cierpiała Barbara, zawiedziona w oczekiwaniu swojem, jeżeli była niespokojna, trapiła się tęsknota. Zeno w tej my-
C . ® (
śli samej, że jej niespokóju on był przyczyna, o ileż niedoznawał większych udre-
» C 7 c * e
czeń, od niej.—
Do swojej własnej przyłączyła się kochanki troska.—
Trudności, jakie stawiała mu spóźniona pora, odległość miejsca, nie byłyby zachwiały jego przedsięwzięcia, ale tu dziwny zbieg wypadków, moralną zaporę mu stawił. Zbłądził może brakiem otwartości,
c 1
ale cóż? ta otwartość jego niebyłabyż Avię- kszym jeszcze błędem? Jego miłość do Barbary była lękliwą; wychodzić z tajemnicy cienia niemogła jeszcze. Z drugiej zaś strony szeptała do niego pociecha temi'* słowy:
— Jutro o rannej godzinie będę w Mi- łocinie, za tych kilka chwil jej dłużnych, oddani jej życie całe, — po dalszym rozmyśle, postanowił jednak zwierzyć się, Oldze , której charakterowi, której przyjaźni zupełne pokłada.? zaufanie; to zwierzenie się widział nawet koniecznem, ażeby z jej strony niemieć już żadnej przeszkody, owszem u- łatwienie.
W przedsięwzięciu tein swojem zaczął się jednak wahać Zeno; i kiedy nazajutrz
0 rannej godzinie do jej pokoju zmierzał, w progu się zatrzymał, zadrzał jakoby od wstrętu, na tę myśl, że ta słodka jego tajemnica, ma sie w krotce stać rzeczą świata,
7 r c 7
pogadanka ludzi, która sie bawić, która ob-
1 ® ć / © c 7 ć
nosić, a może obmowa bezcześcić beda, i za-
' 6 e c7
pragnął znowu przez chwilę jeszcze przedłużyć ten błogi stan, śpiącego w swoich obsłonkach kwiatka miłości.
Próżno się trwożę (mówił dalej do siebie) pod pieczęcią tajemnicy złożę tę tajemnicę w ręce przyjaźni, i śmielszym krokiem zbliżył się do drzwi co go oddzielały od pomieszkania Olgi.
Pani Olga niezdawała się być przygotowaną na przyjęcie w tak rannej chwili gościa, i niebyła samą, zastał ją w rozmowie z młodą wieśniaczą dziewczyną.
Tej ubiór z cienkiej bielizny, korale na szyi, trzewiki na nogach, mogłyby świadczyć o zamożności jej rodziców, a przecież była to sierota, opłakująca właśnie stratę tego, który był ojcem dla niej; ale sieroty wiejskie żałoby nie noszą na sukniach, i na pogrzeb ubierają się w strój niedzielny. Ładna twarz młodej wieśniaczki była smutna, oko zapłakane, ale ten smutek iipowa- bniał ją, a drobne łez perełki były strojem jej oka.
Zeno Tom //. 7
%
Wejście Zenona panią Olgę zdziwiło; oddaliła dziewczynę prosząc gościa, ażeby
^ c
zabrał miejsce, czekała co jej oznajmi.
Zeno uprzedziwszy Olgę, iż życzeniem jest jego w samotności pomówić z nią słów kilka, otrzymał zapewnienie, że w przyległym pokoju niema żadnego ze służących, i wezwanie ażeby z tego względu był spokojnym. —
Po krótkiej przedmowie, w której na- mienił, o jej przyjaźni, o zaufaniu jakie w niej pokłada o tajemnicy, nareście której opiekunką — pragnie ja uczynić; dopełnił
o * ii
w końcu aktu zwierzenia się zupełnego, ze wszystkiemi szczegółami i wypadkami jakich
doświadczał w tych dniach kilku. W ciągu
ć
*swojego opowiadania, głos jego się podnosił, płonęło oko zapałem rosnącym w miarę rozwijania się wspomnień o kochance. — Gdy skończył, zadziwiło go milczenie słuchającej. — Zeno w upojeniu swojem spodziewał się, że głos jego nie będzie bez odpowiedniego echa w sercu Olgi, ale jej usta były nieme.
Rozstrojony, zawiedziony cierpko, oparł się spojrzeniem swojem na twarzy paui Kor- sztynowej. i po pauzie cichej, rzekł’ głosem boleści i wyrzutu razem.
Pani mnie nie słucha. —
Olga nic nie odpowiedziała. —
— Mogłem się tego spodziewać (mówił dalej.) — Damy nasze bawią romanse skłamane, prawdziwa powieść serca nudzi.—
Oh nie; pan się mylisz (przemówiła Olga — kładąc rękę na jego dłoni.) —
— Wszakże nuda usypia; a pan powieścią swoja obudziłeś we mnie uczucia;
c c
opowiadaniem swojem zrobiłeś na mnie wrażenie nie podobne do tych w oczytaniu doznawanych, które razem z zamknięciem książki, tracimy.—
— Wrażenie, o którem pani wspomina, czy spoczęło i na sercu pani? Zapytał Zeno.
— Powieść swoją opowiadałeś głosem serca, mogłoż nie trafić do serca? — odpowiedziała Olga.
W tej odpowiedzi pani , .wiele jest dobroci (mówił Zeno) inaczej, nie czułbym w tej chwili jak wiele dobrego pani mi zrobiłaś. —: Wyznałem pani całą miłość moją; ta, dopóki spoczywała jeszcze w snach mojej duszy; była jakoby w swojem bespiecznem obsłonięciu od przygód zewnętrznego naszego życia; teraz wychylona na świat, ogląda się nieśmiało i jakoby zapytać się rada, czy ja głos ludzki niepotępi? —
Nie jestem ta słaba trzcinka, która się chwieje za lada podmuchem człowieczego słowa, nie zapewnie, szyderskim śmiechem, natarcie nawet silne odeprę. —
Ale do portu mojego zbawienia dążyć
i
będę śmielej, gdy mi przyświecać nieprze- stanie gwiazda życzliwej przyjaźni. —
Olgą pogrążoną była w głębokieni zadumaniu widoczne było roztargnienie, z jakiem słuchała i odpowiadała.
Czy ojciec pana, powziął już wiadomość, o zamiarach? — chciałam mówić, o uczuciach jego dla panny Korelskiej, zapytała Olga. —
To zapytanie ile było niespodziewanem, tyle okazało się ambarasujacem dla Zenona.
Olga nic nie mówiąc, na odpowiedź czekała.
%
— Nie, pani pierwszej roztworzyłem moje serce (odrzekł Zeno) zdawało misie, że miałaś do tego prawo pierwsze.
— Przyjaźń, jaka chowam dla pana najżyczliwsza, pewnie, mogła pozyskać jego zaufanie; nie mogła jednak, ani była powinna rozwiazać bliższe stosunki jakie za- chodzą między panem a jego ojcem. — Wi- nieneś mu życie, wychowanie; ale głos przyjaźni niepowinien się tam odzywać, gdzie
Al
-.a
głos serca czulej przemawia i obowiązek synoski przypomina. —
Zeno milczał <lługo? widać było na jego twarzy wyraz niepewności, wahania się,— zamysłu. — Dobył chustki dla otarcia tych kropli potu, któremi zrosiło się czoło. Oddech jego piersi był ciężki i chwilę długą iliezdawał sie bvć sposobnym do wydania
t- w 1 W »
głosu formę słowa mającego. Wstał z miejsca, zaczął się przechadzać po pokoju. Oko pani Korsztynowej ścigało przenosząca sie
® c C ^
jego postać, z miejsca na miejsce. —
— Jesteśmy sami? zapytał Zeno — po niejakiej chwili, zabierając znowu dawne miejsce. —
— Sami jesteśmy (powtórzył.) —
Więc— rozdzieram zasłonę, a ty droga
V C / O
łaskawa dla mnie pani, jeżeli twoje serce umie pocieszać, twój rozum radzić umie, pocieszaj mnie, podaj mi radę, wsparcie, chociaż pociechę najnieszczęśliwszemu.— Xie przerywaj mi, dozwól niech dokończę, niech cię przekonam, że chociaż sza- lono brzmią moje słowa; szalonym nie jestem, nie, tylko sierota—tak, sierota — bez
7 / * C 1 C
rodziców, bez domu, bez imienia, biednym
#
tym listkiem, które drzewo jakieś nieczułe czy grzeszne, rzuciło daleko od siebie, od
• »
swojego cienia rzuciło!! Dowiedz się pani, słuchaj mnie pani; jestem tym najnieszczęśliwszym z ludzi, który od rodziców opuszczony niewiadoma reka w nieniowlectwie
•7 45 « Ć 0
swojem, został wrzucony oknem — tak o- knem jak kamień, jak stara książka, pomiędzy książki Palmsona. — Palmson — dał
C J £
mi wychowanie, ale życia, mi niedał: —;
Nastąpiła chwila cicha; była to chwila wytchnienia dla mówiącego i dla słuchającej. Przerw&ł ją Zeno nowym wybuchem głosu z swych dygocących wewnętrznem rozdraśnięciem piersi. —
— Taką igraszkę zrobiono sobie ze mnie; na kartę niepewną, na serce antyk wary usza postawiono moje życie; moją przyszłość całą. Widzisz pani—ta karta nie skrewiła! dopisała mi, Palmson musiał się zdziwić niepomału, kiedy miasto księgi podnosił, leżące na ziemi dziecko. Domyślam się, że gość taki oknem mu wrzucony do jego biblioteki, był mu gościem nie mało zawadzającym. Jakże sobie postąpił zemną? — poprowadził do gospodyni staruszki, zapłacił jej za utrzymanie dziecka: któremu, że niemiało rodziców, dał imie Zenona.—
Tu zatrzymał się znowu mówiący i czekał, dopóki myśl jego drogą ubiegłej
młodości przemknie dalej i w jaśniejszych utkwi czasach.—
Po przestanku, mówił dalej:
Korfeul pruski w Tryeicie, był szwagrem mojego przybranego ojca.— Było to zapewne w skutku listownego porozumienia się między niemi, że w dwónastym roku mojego życia, posłany zostałem do tego miasta, do domu pana Luigi.
Miłą dla mnie zawsze pamiątką jest ta podróż; odbyłem ją przy boku, i pod opieką szanownego męża pani; w tenczas nie żonatego jeszcze, któremu Palmson był niegdyś guwernerem.—
Wybacz mi pani, iż nieumiałem pominąć tego wspomnienia, które jej smutek boleśli— wie dotyka. Państwo Luigi dzieci niemieli, stałem się ich dzieckiem; a moja obecność zapełniała smutną próżnię ich bezdzietnego domu. — Dobroć i przywiązanie do mnie nowych moich rodziców, torowało mi coraz weselsza drogę życia i rychło zapomniał młodzian tę twardą kolej, po której doszedł do tej nowej swobody, jakiej oddawał się zapewnie hożem sercem i rzeżką, bo młodą dusza. —
c
Chwile spędzone w domu państwa Luigi mam w pamięci, do nich rado wracałem
zawdy, dzisiaj myślą i uczuciami mojemi rad powrócić, —
Ale gdzie ta siła, co wstecz nawróci strumień do swojego źródła? albo odda ptakowi zielone to gniazdo, które wiater juz rozwiał w powietrzu? —
Pan Luigi był niepoślednim znawcą i amatorem sztuk pięknych; w swojej Wilii posiadał nie wielką, ale szacowną galeryę obrazów. —
A ja zwyczajony do widoku brudnych i starych ksiąg Palmsona, w których było coś tajemniczego dla dziecinnej mojej duszy, a nic mówiącego do serca; z wzruszającem mnie podziwieniem przejęty zostałem, pa- trzac na to nowe dla mnie widowisko, nie-
C 7
mych osób, a przecie mówiących; tych twarzy nieżywych, a patrzących na mnie oczami życia i czucia. —
Była to pierwsza szkoła mojej imagi- nacyi.
Pan Luigi widząc mnie często z takim
Ł' C C
zajęciem zapatrującego się na obrazy porozwieszane w jego pokojach, zauważył może, iż to nie ciekawość dziecinna, bo ta rychło nasycona ostygłaby w młodzieńcu; ale instynkt talentu prowadził mnie do malowideł, jakby do żywiołu siebie właści-
wego; a sam badź z natury, badź z przyzwyczajenia poiubownik malowania sztuki; ' zobowiazał miejscowego malarza do udzielania mi nauki rysunku, po kilku lalach przygotowawczej szkoły. Pan Luigi widząc pracowitość moje — i zajęcie się, postanowił poświęcić mnie malarskiemu zawodowi.
Oddał mnie do akademii sztuk pięknych av Wenecyi; a pomocą swoja, zachęceniem
i nadziejami jakie mi otwierał, podnosił zapał mój młodzieńczy, któremu widok wielkich utworów nieśmiertelnego Tiliana nowej dodawał podniety. — Do smutnej dochodzę epoki, śmierć mojego patrona, odebrała mi to ramie i serce, na którem wspierała się młodość mojego talentu, niepotrzebujaca zachęty, ale bez wsparcia słaba jeszcze i chw iejącą się. — Przyszedł czas dojrzałości, i tej chwili w życiu człowieka, w której człowiek, jak ten ptak — dorosły, sam o swoich siłach juz się puszcza w świat. —
— Opowiadanie pana wielce mnie zajmuje (ozwała się Olga.) —
— Niech tylko nie zadziwia pania — (dorzucił Zeno biorąc ja czule za rękę.) —
W to serce twoje pani Olgo— w to serce, co się otworzyło przyjaźnie dla przyjęcia sekretu zakochanego młodzieńca, ja — wnio-
wego; a sam badź z natury, badź z przyzwyczajenia poiubownik malowania sztuki; ' zobowiazał miejscowego malarza do udzielania mi nauki rysunku, po kilku lalach przygotowawczej szkoły. Pan Luigi widząc pracowitość moje — i zajęcie się, postanowił poświęcić mnie malarskiemu zawodowi.
Oddał mnie do akademii sztuk pięknych av Wenecyi; a pomocą swoja, zachęceniem
i nadziejami jakie mi otwierał, podnosił zapał mój młodzieńczy, któremu widok wielkich utworów nieśmiertelnego Tiliana nowej dodawał podniety. — Do smutnej dochodzę epoki, śmierć mojego patrona, odebrała mi to ramie i serce, na którem wspierała się młodość mojego talentu, niepotrzebujaca zachęty, ale bez wsparcia słaba jeszcze i chw iejącą się. — Przyszedł czas dojrzałości, i tej chwili w życiu człowieka, w której człowiek, jak ten ptak — dorosły, sam o swoich siłach juz się puszcza w świat. —
— Opowiadanie pana wielce mnie zajmuje (ozwała się Olga.) —
— Niech tylko nie zadziwia pania — (dorzucił Zeno biorąc ja czule za rękę.) —
W to serce twoje pani Olgo— w to serce, co się otworzyło przyjaźnie dla przyjęcia sekretu zakochanego młodzieńca, ja — wnio-
J ** mr
loo
nic mi dodać niemógł — a mógł ja zapra-
o
wić trucizna, mógł ja z rak mi wytracić.-—
C' ® •' c £ "6
Kochany od Barbary, czyliż mogłem nienawidzić sobie do tyła, ażebym, po truciznę, jaka los gotuje, sam wyciągał reke?—
c 7 •/ Q o %f / Ć® c c
Ale to com strcicit % pamięci, nie by to .strać oriem. A teraz skorom sie dotknął tego
c ^
klucza, który zamykał światu tajemnicę mego urodzenia, widzę roztwierajaca się przepaść — ktdra mnie od Barbary rozdzieli, rozdzielić musi, a mnie pochłonie.—
— Na Boga! ta mowa pana! (jprzelę- knienie Olgi było wielkie). —
— Do swojego smutnego końca zmierza, (dodał Zeno) — panna Barbara jest osoba ślachetnego imienia, majętna, światowa dama; a ja jestem może, nie powiem...— o ściany tego salonu nie odbiło się jeszcze takie słowo, więc się nazwę tylko sierota, któremu niejaki pan Palmson podarował imię filozofa Greckiego, bom niemiał, ani imienia. —
Panna Korelska jest światowa dama, a my nie kolonistami sielankowych dolinek.—
I po staremu waza ludzie na złotych szalkach — znaczenie, wziętość, powagę i mierzą sobie na łokcie długość genealogicznego drzewa! A zatem dobra przyjaźń cóz mi
$
radzi? czem mnie pocieszy? — Mamże wyzuć się z mojej istoty — zapisać się do cechu bezczelnictwa i wyrwawszy kartkę z jakiej kłamanej powieści z życia, z niej uklecić
skłamana historyjkę, nią nakarmić dumę
ii ® 6 ^ *
matki, uśpić ciekawość świata, utulić kochankę i do miłego celu dobiegnąć droga
L* CT & (i CT £
zdrady i podstępstwa; a potem budzić się co dzień i zasypiać z tym ciężarem na sumieniu? — a w każdej chwili, w każdym szeleście, słyszeć świst tego słowa, oszust?
O litościwy Boże! (zawołał' głosem rozpaczy.) I .czcmuż-to droga mojej miłości nie poszła po ziemi? przez chwilę w niebie było jej mieszkanie, a teraz przenosi się w piekło!
Wybacz mi pani — (mówił dalej Zeno do lica słuchającej — podnosząc boleśliwe
o t
spojrzenie) wybacz mi pani, że ja rozrywam tak smutno. Oh bo i mnie smutno; gdy sobie wspomnę, że ona, mnie tam wyglada niespokojnie, i niecierpliwie; pani wiesz, jak łatwo do serca dziewczyny przylgnie niespokojność, troska i rozpacz, a ona zawierzyła mojemu słowu, a ja dałem jej uroczyste słowo, że do niej wczoraj powrócę, a jam nic powrócił.—
Więc to słowo dane było pannie Ko- relskiej? (zapytała Olga) pan nie przyznałeś się wczoraj — do tego, byłaż to szczerość przyjaciela?
Źle się'stało, a jam po większej części winna ¿emu, dla tego teraz sama go proszę— jedź, jedź czemprędzej i to zaraz, do Kasi, odkup słodka nagroda gorzki zawód,
o * c
jaki wczoraj doznała. Wierzaj mi panie Zenonie, będzie ci przebaczono, dziewczyna rado przebacza temu, którego kocha. Jedź panie Zenonie, moje konie masz na rozkazy, dozwolisz zaraz zadysponuję. —
Będę pania prosił o to (odrzekł ZenoJ pojadę do Miłocina, nie mogę nie pojechać do niej, a przecież, może niepowinienem łudzić ja dłużej; zwodzić tę, która kocham
^ c
nad życie.
*
— Pojedź tam, to rada najżyczliwszego
serca (odrzekła Olga) które nie widzi, ażeby te przeszkody, napomknięte przez pana nie były do przezwycieżenia. Bo lubo nie- mam zamiaru utrzymywać, ażebyśmy żyli już w tych czasach usamoAvolnionych z przesa-
• • I c
dów, to przecież mniemam, że znaczenie i wziętość nie zawsze stopniuje się wedle dawności rodu, lub bogactwa, czyliż nie wspomniałeś, że pani Korelska sama, do
wiedziawszy się z gazety — o jego sławie, poważaniu, jakiego doznawałeś w Rzymie,
o wyszczególnieniu nawet którego doświad-
♦ ct 4 r*
czyłeś, otworzyła ci na powrót dom raz zamknięty? i uwiadomiona o skłonnościach Basi, tym nie przeszkadzaj czem dozwoliła panu cieszyć się nadzieja, ze mu ręki swo- jej córki odmówić nie zamyśla. —
\ie podzielam z panem jego smutnych myśli, a radabym ażebyś podzielił ze mna nadzieje; że ta piękna miłość w rychłym czasie uwieńczona zostanie ślubem, a ja pozyskam może nowego sasiada. —
— Przyjmij dzięki łaskawa pani, za tę życzliwość jej dobrego serca, chociaż ja podanych mi do przyjęcia radości, przyjąć do serca nie moge. Cóżem to słyszał.’ Pani wspominałaś o ślubie, i rozśmiał się gorzko
i mówił tonem szyderskim: Przychodzi mi do pamięci, że do tego aktu potrzeba — metryki nowożeńca. Domagaja się jej podobno
* ® c ^
dla tego, ażeby była pewność, że zabierający się do stanu małżeństwa chrześciań-
o sa wyznania.
Dostrzegam, mówił dalej tymże głosem, że z tej strony stanie przykra zawada, bo z tego com pani namienił, domyślisz się łatwo, że ja mojej metryki, zaprodukować
niemogę, a nawet przysięga nieniógłbym zapewnić-—że byłem ochrzczony.—
Xa Koga! (przerażona Olga zawołała — zakrywajac sobie oczy) cóżeś to pan powiedział. —
— Myśli moje mówiły, nie jestem pe
wnym, czyli dotąd nie należe do stanu stifc-
* ' • c c
rozakonneęo? —
Przestań o tern, proszę pana, zaklinam (prosiła Olga.)
— Jest to niedogodność (kontynuował Zeno) której zaradzić, niewiem nawet sposobu. bo, przystępywać teraz do chrztu, trochę.za późno, a w tych okolicznościach ciemnych, jakie towarzyszyły mojemu urodzeniu, byłoby nawet niebezpiecznie, bo chrzest się nie powtarza. —
Zaklinam pana, nie oddawaj się zupełnej rozpaczy, — (mówiła Olga) — i śród niepewności jaka otacza pana, nie wybieraj co najgorszego, co tylko domysł podać może; możnaż tak dalece nie kochać siebie samego? i tam nawet szukać nieszczęścia, gdzie go niema? —
Jest to zapewnie niezwyczajny stan rzeczy; nie powinien jednak panu odbierać woli, ochoty nawet do przeniknienia tej tajemnicy, co pokrywa jego urodzenie; gdy
W
pomyślny skutek tych zachodów, tyle jest potrzebnym do ustalenia szczęścia dwojga osób. —
Nie będę umiała zapewnie wskazać panu drogi do tego celu, ale te rade ośmieliła-
¡Ti / o e
bym się podać, ażebyś pojechał do stolicy, naradził się z jakim prawnikiem, ogłosił nareście przez gazety, a może na takie obwieszczenie podane do publiczności, odezwie się głos z jakiego serca zgryzota trapionego, otworzą się do ciebie ręce matki, otwo-
c
rzv się dom zamożny — świetny, a może
m ć • w 7
smutny, bo w nim mieszkał 20 letni płacz po tobie. —■
— Panie Zenonie,, ty się wahasz jeszcze? może sama myśl oddalenia sie od twojej Basi, smutnym cię robi i wahajacym, więc dozwól, mój brat jest w drodze do stolicy; jemu* powierzym załatwienie lej sprawy, albo nie—ja sama pojadę, będę chodzić, robić — co tylko serce mi każe, a wy tym czasem igrajcie sobie z miłością, która niech bodzie dla was kwiatkiem, tak
C '
kwiatkiem bez ciernia dodała Olga; u- śmiechąjac się do twarzy Zenona—jeszcze smutnej. —
W tem w przyległym pokoju dał się słyszeć szelest kroków szybko* idącego majora.
Zeno się zerwał, Olga chwyciła za książkę — przed nia leżaca na stole, jakoby
C 0 * ccc 7 •' J
chciała przyjąć rolę z a czytanej osoby.
— Bonjour, dzień dobry—-major podał jednę rękę Zenonowi, druga wyciągnął ku
^ ^ ó ^ c
siostrze i do niej obrócił mowę, głos jego żywy i prędki był; mówił głosem zagniewanego człowieka. —
— Figurez vous ma chere wyprawiłem dziś rano posłańca do Karola Wrzetackiego twojego sasiada, bo jakem ci namienił, o- głosił przez gazety, ze wyprzedaje swoja owczarnię. Więc zatem mości dobrodzieju,
4
w ty cli slronach bedac, chciałem gdyby sic
* c (* l
to dało, zrobić z nim jaki interes, tym końcem tedy napisałem do niego z zapytaniem, kiedy go zastanę w domu et cetera.
Na to wystaw sobie asan dobrodziej, oddaja mi oto rexpom, patrzę, podpis jego, t ha czytam, a tu miarkujże asan dobrodziej moje zadziwienie, ani słowa o moim interesie, tylko zaraz z góry jakieś mospanie słowa, których Avcale nierozumię, wymówki, pretensye, awantury; a przytém wyrazy u- blizajace, impertynenckie nawet, ze przyznam się asanu dobr., anim nie dokończył, cierpliwości mi zabrakło.
Voila proszę asana dobrodzieja, jeżeli masz tyle zimnej flegmy, chciej odczytać to głupstwo, sam się przekonasz, że to co mowie, jest istotna prawda. —
c7 •/ I c
Podczas, gdy to mówił major — Zeno
zaczał przebiegać oczyma list Karola Wrze- ć ^
tackiego, był takiej treści:
Mości Panie!
«
i
Nie zadziwi go zapewne moja korespon- dencya; przeciwnie mam słuszny powód , do mniemania, że się takowej spodziewać mogłeś, chyba że będąc sam człowiekiem pu- dłym, podług siebie trzymasz o drugich.
Niewiem, czy jest potrzeba przypomnieć panu chwilę poznania się naszego, zdaje się że należysz do tych, którzy głupio nadęci pochwałami cudzemi, myśl^ że tym się podniosą gdy poniży drugich. Zostałem od pana obrażonym, pokrzywdzonym, wyrażenia pańskie miały widoczny cel poniżenia mnie w oczach panny; miejsce niebyło potem, ażebym pociągnął pana do tłumaczenia się, czego byśmy pewnie byli zażadali, alem się spodziewał, że masz tyle rozumu, i sam się poznasz na swojej powinności i prześlesz choć listownie tłumaczenie się i przepro-
«
szenie. Gdy to nienastapiło, choć długo czekałem, gdy przeciwnie, jak mi dobrze jest wiadomo, pan sam rozdmuchałeś te
rzecz w wielka historja, ażeby mnie zgubić
6 * ó
w opinij obywatelstwa, z któremi żyję, a potem tem łatwiej dopiąć swojego celu, i usłabić siebie i swoje plany w łasce tego domu, gdziem bywał przyjmowany, a który dom teraz w skutku podłych machinacyi jego, dla mnie, okazał się zamkniętym; w takim stanie rzeczy poznajac w panu podłego intryganta, bo takim jesteś, jako obrażony przez niego, wyzywam go na pojedynek, którego wezwania pan gdybyś nie przyjął, albo starał się teraz dopiero droga pokory, (a każde jego tłumaczenie za to uważać będę) od niego się uwolnić, przekonałbyś mnie tylko, że tam gdzie niema uczucia honoru; miejsce jego zastępuje tchórzostwo.
Dodaję, iż odpowiedzi nieprzyjmuję żadnej, a do rozmówienia się co do broni, miejsca i czasu, mój przyjaciel pan Tomasz K .... którego za sekundanta obrałem sobie; stawi się dzisiaj jeszcze; w Ładnowie, w domu gdzie pan mieszkasz
podpisany
Karol Wrzełacki.
Skończył czytanie listu Zeno.
I nastąpiło milczenie. Usta milczały, ale twarz każdego z obecnych mówiła, bo mogłeś czytać na każdej, to co się działo
wnętrzu.
6
Xa licu Olm było zadziwienie, zaś czoło
o » /
majora pomarszczone, iskrzące się oko, ręka w pięść ściśnięta, wyobrażała gniew, którym płonął cały, i oburzenie największe. Gniew i oburzenie było także w duszy
w *
Zenona, ale postawa jego była spokojniejsza, twarz niestraciła swego tonu łagodności, tylko powlekła się smutna bladością, ildyby cieniem na nia rzuconym, serce mu-
# w w ' J
cno mu biło: rzekłbyś, ze wszystkie krwi
7 * * *
jego strumyki zbiegły się do serca i w niem zakipiały. —
Major pierwszy przerwał to milczenie.— Dites moi donc ma chere Olga et ce (juil est an fou?
Umityguj się mój bracie (przemówiła pani Korsztyn.) To jest niepodobieństwem; tu zachodzić musi jakaś pomyłka.
— Chyba ze tak, (rzekł major) ale do kogo bądź ten list pisany, ten byłby człowiekiem bez honoru i charakteru, gdyby na taki list haniebny, odpowiedział inaczej jak kulka, miałbym go za ostatniego, gdyby
pomyślał nawet o zgodzie, i do tak niegodnego napastnika zbliżył się inaczej jak z pistoletem w ręku, i gdzie indziej jak na placu pojedynku. —
Xie jestem z rzędu tych, którego lada słowo jakiego głupca obraza, ale prawo honorowe mi znane i powiem, ze takie listy ani się pisze, ani czyta dwa razy w życiu.
Ale może masz racyę moja Olgo, bo kiedy rzecz tę rozważam ściślej i przywodzę sobie do pamięci, chwilę mojego poznania się z tym twoim zagorzałym sasiadem, było to przy objedzie na jarmarku w Mościskach, byliśmy z soba krótko^ mówiliśmy, ile pamiętam o rzeczach obojętnych: dla tego żadna miara sensu tego listu pojae, ani zawartych w nim wyrazów do siebie zastoso-
*' * wać nie mogę; a zatem konkluduję, że to nie do mnie był pisany.— •
— Niezawodnie, tak niezawodnie, zachodzi tu jakaś omyłka (ozwała się Olga u- kontentowana.) Czyliz mój bracie uważałeś dobrze napis na kopercie? —
— Nie (odrzekł major) podobno i nie- czytałem addressu, będąc pewnym, że to odpowiedź na moje pisanie; odpieczentowa- łem list, nie spojrzawszy na kopertę. •
Ale poślemy zaraz do mojej stancyi. —
Olffa zadzwonifa, a Avchodzacemu loka-
& j g
jowi polecił major, ażeby pobiegł do jego pokoju, poszukał na stole leżaca kopertę z listu i tu ja przyniósł.
Powrócił sługa i oddał do rak majora żadana kopertę. Major rzucił okiem na napis a potem na twarz Zenona, którego imię na kopercie wyczytał. —
Chwila namysłu była krótka; myśl majora rączo stanęła na stopniu postanowienia,
i nim jeszcze Olga z zapytaniem swoim się odezwała, a Zeno, stan rzeczy pojął, już major żywym krokiem zbliżył się do młodziana; za rękę go chwycił konwulsyjnie prawie i rzekł giosem, w którego męzkim organie drżał groźny ton gniewu i zemsty.—
— Mam honor znać ciebie panie Zenonie, więc się nie pytam co postanowisz, tylko o to, czyli pozwolisz ażebym był twoim sekundantem. —
*
»
Je suis a vous ordres. Vous ri avez (¡ue commander. Ta bezczelność musi o- trzymać swoja zasłużona karę. Nie, jak długo żyję nie zdarzyło mi się być świadkiem obelgi, tak daleko posuniętej, — jeżeli pozwolisz, moje pistolety, ręczę za nie. — Gdy to mówił major, Olga z załamane- mi rękoma stała blada, zmieszana, drzaca;
a Zeno między nią a jej bratem zarumieniony trochę ale milczący, jakby ‘ta burza sJPów
^ O
majora nie • w niego biła, jak gdyby tej trwogi pani Korsztyn nie on był przedmiotem. —
Bywaja uczucia na których określenie niema wyrazu nawet — twarz człowieka.
z wydarzeń, których opisaniem zajął się rozdział poprzedni, czytelnik snadno poweźmie przekonanie, że młody nasz artysta, kiedy po rozłączeniu się z majorem i jego siostra wróciwszy do swojego pomieszkania, oddał się rozpamiętywaniu i zadumał się nad sobą samym; nie było to dumanie człowieka, który się kołysze jeszcze, niepewien co ma przedsięwziąść, nie pewien drogi którą obierze sobie;—Xie, żadne wahanie się, żaden namysł nie poprzedził postanowienie Zenona. Obelga, jaką mu wyrządzono, musiała prowadzić za sobą pojedynek. —Atoli przypuścić się godzi, że gdyby nie słowa majora, któremi zamknął mu niemal drogę do wszelkiego namysłu i do przyjęcia tego pojedynku przygotował, — Zeno acz bole-
Zcuo Tom IL 8
śnie czujący pocisk sobie zadany byłby może, po upływie pierwszej oburzenia chwili, poddał się tej słusznej reflekcyi; że nie czując się winnym zrobionego mu posadzenia mógł bez straty honoru sprowadzić tę zawiazujaca sie walkę na kolej wrzajemne-
<ł«'CĆu c ° °
go porozumienia się. —
Przyjęty ten pojedynek, nareście uważać jako konieczne następstwo listu, jako środek prowadzacy do zgody dwóch prze- ciwników sobie mało znanych; a kabałami drugich rozkłoconych tylko; postępowanie majora przeszkodziło temu. —
Oddany samotności Zeno już niemiał tej myśli wahajacej się co zamiar powzięty raz przybliża do siebie, to znowu go oddala; nie, młody Barbary kochanek, zadumał się nad tem dziwnym szykiem wypadków, snujących się z ciemnej urny przeznaczenia, które coraz więcej się wiklac krępowały wolna nawet wolę jego; a lubo okiem rozsądku wejrzawszy w położenie swoje, widział w nim zwykły rezultat poprzedzających wydarzeń; a w tych nie widział żadnego coby wychodził po za koło powrszedności, wszelako, gdy po kolei przeprowadzać zaczał uczucia, jakiemi serce jego w tych dniach kilku na przemian pieściło się i dręczyło ; gdy sta
wiał wspomnienie dni szczęśliwych, które tak blisko stały jego pamięci, obok tego dnia juz niedalekiego, na który, jak na kartę gry hasardownej miał postawić życie swoje, i to w ten czas, kiedy błysnęło mu rozkoszą: zdało sie marzacemu, ze
C7 c <i •
widzi jakaś żałoby zasłouę, co się rozpościerała po ziemi, po drodze jego życia. To znowu, gdy mu stanał na myśli Karol, jego przeciwnik; to chociaż dusza jego rozdy- mać się musiała pod cisnącą się w jej łono żadza zemsty; serce Zenona miało dla niego swoja bliźnia miłość, głosem uniewinnienia za Karolem przemawiało. —
Bo Karol twarza swoia spokojnego wej-
c c
rżenia, łagodnem z nim obejściem się, pozostawił w pamięci Zenona wrażenie słabe wprawdzie ale przyjazne, a wrażenie pierwsze nie łatwo ustępuje innemu; z drugi zaś strony spogladajac na ten postępek Karola, czyliż nie powinien był wziaść go za wybuch zazdrości, a może rozpaczy młodego człowieka, któremu on wydarł wymarzone szczę- scie razem z nadzieja posiadania Barbary. — Jakże dziwne i bolesne położenie moje (tak myślał sobie Zeno,) czy niemarn dać wiary fatalizmowi, który wpływ swój na
mnie wywiera; zapędził mnie w te strony
8=»
dla mnie obce wprowadził między ludzi nieznanych, ażebym w spokojne ich koło wniósł tyle zamieszania niepokoju, taka burza zawichrzył im życie; świat jest wielki, (pomyślał dalej) rozum ludzki to nieprzebrana kopalnia myśli i środków, a dla mnie rozum ubogi, świat jedna tylko ma drogę, a na tej drodze dojdę do krwi, spotkam się ze śmiercią, albo z cieżkiem sumieniem?
Trudno byłoby zadanie określić słowami, stan duszy młodziana, jego męczarnie wysłowić.
Powieść do swojego końca kiedy dąży bywa podobna do tej rzeki, co jasna i wesoła u źródła, chociaż z początku żywym porusza się prędem, w szumnym jej ruchu widzisz swaw ola raczej, a nie pospiech wody do swojego końca. Atoli starsza dłuższa swoja wędrówka już spokojna i poważna dopływa do swojego ujścia jednym, szeró- kiem korytem.
Powieść nasza, bliska swojego kresu w swojem* dążeniu nie zatrzymywana potoczy się dalej droga spokojne! i najprostsza.
Xie wiele zbiegło godzin, kiedy przed brama Ładnowskieyo domu zatrzymała się parokonna bryczka. Wysiadajacy z niej
c ^ ^
mężczyzna wysokiego wzrostu, śniadej twa-
rzy, zasępionej surowem wejrzeniem i czar- nenii wasanii był to pan Tomasz.—
Ledwie co wysiadł z bryczki, zapytał
o Zenona i do niego prowadzić się kazał służącym.
Przybycie jego było spodziewane a cel przybycia wiadomy. Sługa zaprowadził go do majora, bo taki odebrał rozkaz.—
Major jako sekundant wyzwanego Zenona, przyjął na siebie ten obowiązek i odbył z sekundantem strony przeciwnej rozmowę, jaka akt pojedynku zwykle poprzedza.— Podobna rozmowa bywa krotka a niekiedy ostra w swoich wyrazach; zwłaszcza jeżeli jak tutaj zbliżyła do siebie dwóch nieznajomych sobie; pierwsze poznanie się ]iieniiało zwykłego wstępu; wzajemnie oddawanych sobie grzeczności.—
Po krótkiej rozmowie, w której obie strony okazały znajomość zwyczajów pojedynkowych, wybrano pistolety, miejsce, lasek pograniczny między Miłocinem a Za- brzowem. Pojedynek miał się odbyć poju- trze o szóstej godzinie rannej; los zadecyduje kto pierwszy strzelać będzie.—
Co dopełni wszy znajomy nam p. Tomasz odjechał, a major udał się do Zenona i te-
goż o rezultacie odbytej juz rozmowy zawiadomił. —
Zeno słuchał mówiącego z mniejszą uwagą, niżeli się tego spodziewał major, w którego oczach pojedynek był aktem ważnym, uroczystym niemal, i wiedział z do-
*
świadczenia, że przystępujący do niego nie- mógł pozostać w stanie obojętnej nieczyn- ności, owszem pewne przygotowania próby pistoletu poprzedzać go powinny. —
W tym względzie, postępowanie przyjaciela zdziwiło go z początku, niepodobało się w końcu. Zeno w dalszej rozmowie z majorem okazał się tylko niecierpliwym i pragnącym szybkiego rozwiązania tego dramatu jaka badź scena zakończony bedzie.
c ć ć •/ c
Niewiedział on ani przeniknął tego, że w
sercu Zenona drżała tęsknota do kochanki,
£ /
że młody jego przyjaciel tą najwięcej cierpiał myślą, iż do dnia pojedynku, w tym stanie niepokoju i tęsknoty pozostawi Barbarę: bo on miał odwagę stawać do walki
c / o c
na śmierć; a tej niemiał, stanąć przed obliczem kochanej dziewicy z myślami ukrytemi dla niej, a przed wcześnie odsłonić jej ten zamiar pojedynku; taką szczerością swoją
• oddałby dziewczynę na łup zabijającej trwogi i rozpaczy może.—
Jak dalece słaba jest niewiasta, czyliż nie miał wzoru na Oldze? Jej smutek przerażał Zenona, pod uczuciem trwogi łamało się serce przyjaźnią tylko mu przychylne, serce kochanki czyliż wytrzymałoby takiego pocisku bez odebrania śmiertelnej rany?
Te chwile spoczynku, te dnie oczekiwania były rzeczywiście najdotkliwszemi męki, jakie w swojem życiu doświadczył Zeno; Bez zajęcia się, rozmowy, *myśli stałej; w marzeniu o kochance zatapiał sie całv. Ale
i c *
w uczuciach jego serca bolesnych była ta duma, która przed przyjacielem nawet zakrywa się płaszczem swoim, gardzi jałmużna pożałowania. Ze cierpiał Zeno, major
O ^
nie wiedział, ale odgadła to Olga. W dreszczach trwogi zdawała się przeczuwać jakaś bliska klęskę, niemogac łzy powstrzymać, która obciążyła się jej powieka, szukała samotności i odosobnienia od gości swoich. Przecież nie mniejsza była troska, ani lżejszy smutek, choć cichym popłynął
• płaczem! —
lltroskana, westchnienia swoje podniosła do Boga modlitwa za przyjaciela.
(!o badź jednak sie zdarzv, koło czasu
C •' c * 7
toczy się swoja koleją. 1 ten dzień pamiętny tym, którzy go przeżyli, posuwał się do
zachodu. Cicho szły godziny, jedna drugiej podając swoje hasło smutku. Rzekłbyś; że jakieś słowo zaklęcia nad tym domem, rozczarowało umysł jej mieszkańców. —
Przepłynęła noc cicha zwyczajna. — I znowu w stronie świtania rozweselił sie
o
firmament; jasność przeddzienna się rozpaliła a w jej promieniejącein się kole, stanęło nowe słońce.
O rannej godzinie Zeno stał już w oknie s wojem w zupełnćm ubraniu, ale w zamku wszystko jeszcze było w uśpieniu. Człowiek czuwający śród śpiących koła, czuje sie samotnym, takim czuł sie Zeno.
c » 7 e
Wesoły^ widok rozzielenionej rankiem okolicy rozpogodził duszę Zenona, myśl jego zapragnęła pociechy, naczerpał jej .w wspomnieniach dawniejszych. —
— Gdzież jesteście wy chwile moich błogich dumań? mojej żywej pracy? mojej sławy? (mówił do siebie.) Ale ten moment zachwytu, który uczuciem dumy napełnił piersi jemu, zaczął się ściemniać, żałości pełna była dusza.—
Dumajacy, wyciągnął obie dłonie, jakby na spotkanie czyje, i opuścił je znowu, i zawołał: O szczęślrwyś ty poeto, wieszczu! dzieło twoje, ten utwór twojej duszy na
świat wyspany, wstępuje do zaników, w pałacach gości, nie pomija i chatę, a wszędzie cały i świeży, jak wyszedł z twej duszy; płomieniem twojego serca gore w sercach bliźnich. Oddałeś go krajowi, braciom, obcym, wszystkim go oddałeś na własność, na pociechę współczesnych i potomnych, a pf-zecież on nieopuszcza ciebie, obecny zawdy, masz go w swoim domu, na twojem sercu, cała twego serca rodzinę. .
Dola malarza inna, obrazy, dzieła jego
f 1/ u
Świat ten, w którym nie było dla mnie
/ » *
rodzicielskiego domu, nie było ramion ojca, któreby się otwarły do mnie, matki, której czułością pokrzepiałbym się w niedoli; długo świat ten był pustym dla mnie, dopokad niezaludniłem go fantazya, nieożywiłem praca moja, nie karmiłem owocami mej pracy.
O wy obrazy moje! kwiaty z łona mej myśli poczęte! które przy blasku natchnienia ręka moja rozwinęła na płótnie — wy dzieci moich duinań! gdzież wy jesteście? odbiegliście odemnie, rozproszyli się po świe- cie; jam w as kochał zapałem kochanka, radował sie wami sercem matki, chlubił sie
ci 7 c
duma ojca, a przecie przedałem was za pieniądze! i nie ujrzę może was nigdy, nigdy!!
Ifigenio, kochanko mojego oka, Dydono! rozkosz o mojej rzewnej imaginacyi, wy teraz zamknięte w zimnym, pustym gmachu, a cierpienia waszego oblicza sa meblem, co ubiera pokój bogacza!
Powodzią myśli niesiony nie zważał, ze przez chwilę długa miał cichego swoich dumań świadka, jego z soba samym prowadzonej rozmowie, podsłuchiwacza,—a nim był Jacenty, stary sługa zamku, w którym gościł.
— Zezem przychodzisz? zapytał Zeno, niespodzianem starca pojawieniem się nieu- kontentowany. —
— Z dobrym dniem przychodzę do W. pana (odrzekł sługa) ho ho W. pan to ranny ptaszek, akurat tak jak nasz pan Graf nieboszczyk, bo nieboszczyk pan, skoro świt juześ go widział na koniu, ho, ho, co to był za koń! to Jasnej pani naszej dAvieście cza- tych ofiarował jeden pan, ale Jasna pani, nie, i za trzysta by go nieprzedała, do śmierci będzie miał swój łaskawy chleb u Jasnej pani. —
Wielm. pan może nieznał nieboszczyka Grafa?
Znałem go (odpowiedział zapytany).
Bez urazy W. panie, otóż, ale żeby W. pan nie wziął do serca, to bym powiedział jedna rzecz.—
Możesz ja powiedzieć, słucham cię. —
Otóż W. panie, już to ja niedzisiejszy (póki kopa póty chłopa, gdy po kopie już po chłopie) a mnie będzie góra lat sześćdziesiąt, nie dziwota na starość wszystko
C /
człeka opuszcza, nawet i sen, już to nie tak jak dawniej, położysz się z wieczora, północ bije, już po śnie. Owoż dzisiaj dwóna- sta ledwie co wybiła, jużem niespał, noc długa, wstałem zobaczyć jak tam na dworze alić tu widzę światło w oknie, a to rychtyk w pokoju W. pana świca się paliła o samej północy, owoż W. panie smutno mi się zrobiło, bom sobie przypomniał nieboszczyka pana.
Pana Korsztyna?
A tak W. panie, bo kiedy leżał na katafalku, w tym oto pokoju W. pana, ja w ten czas cała noc ani zmrużył oka, a patrzał
wciąż w to samo okno, w którem paliło się
ć
światło, toć dzisiaj mnie się to przypomniało W. panie, póki żyć będę nie zapomnę takiego dobrego pana, jakim był nieboszczyk pan Graf.
Zeno słuchający staruszka z uwaga, żywo został dotknięty tym niespodzianym obrotem jego mowy.
Czy przyzwoli W. pan służyć sobie
kawa? a prawda W. pan nie pije kawy,
ć
tylko po modnemu herbatę. —
Nieboszczyk pan Graf.
Proszę cię o herbatę (rzekł Zeno) a stary Jacenty wyszedł z pokoju.
W pół godziny później wracający sługa z herbata, zastał go siedzącego przy stole i piszącego. Stary Jacenty znał służbę dworska, więc na palcach stąpał po podłodze, bojąc się przeszkodzić panu zajętemu pisaniem. Zeno pisał do Barbary. Po długiej rozwadze dostrzegł on, iż zostawująe dziewczynę tak długo, w takim niepewności stanie, przyprowadzi ja w końcu do powatpie-
ó o
wania o jego słabości, wiara (jaką w jego sercu położyła,) ona zachwieje się może; była to myśl okropna dla niego, kilka liter do niej napisanych, zapobieży temu. —
I zaczął swój list, ale ledwie zaczęty, został rozdartym. Je<jo uczucia dla* niej były szczere, otwarte, żadną obłudy skazą nieskalane, a teraz skłamanem tylko słowem było mu wolno do niej przemówić, pocieszać ja kłamstwem! —
List był tylko zaczętym, niedokończył go Zeno i zniszczył. Po dłuższym rozmyśle przedsięwziął zawiadomić pana Walentego o tein co zaszło; w jego ręce złożyć uniewinnienie; na jego.ręce przesłać słowo pociechy, dla kochanki.
Już się zabierał do wykonania tej myśli, znowu słuszna może uwaga, zachwiała to. postanowienie.
Pan Walenty był człowiekiem dobrego serca, ale i słabego. Z natury szczery dla każdego, dla swojej Basi miał otwarte do dna serce, myśli i troski, któreby pragnął ukryć przed nią, bez jego wiedzy i woli, wygadałyby się same: każdą tajemnicę swojej duszy, jego twarz zdradzała; a Barbara przedwcześnie o tym pojedynku wiedzieć, nie miała, nie była powinna.—
Tak smutny skład rzeczy, chociaż jedną troską więcej obciążył młodziana, nie dał mu jednak tej odwagi, napisać do Basi albo do jej stryja, cierpienia swoje, niespokój kochanki skazał na cierpliwość do dnia jutrzejszego.
Błysnęła mu otucha z tej myśli, że nazajutrz po odbytym pojedynku, do niej pospieszy z sercem pragnącem, wesołem i już spokojnem.— Spokojnem? powtórzył to
słowo. Czyż będzie spokojnem moje serce obciążone krwią, życiem wydartem bliźniemu!!— Któż zgadnie nareście jaki los mnie czeka? (pomyślał) może już do niej nie wrócę!! Oh! żeby raz jeszcze ja widzieć, pożegnać ia, nim sie z nia rozstanę na dłu-
I o J (*7 c 0 c
go. Ona widzieć nawet mnie nie może — ale ia widzieć ia musze.
•f «/ ć C
W głębokiein rozmyślaniu pogrążonego zastał major, do pokoju wchodzący.
Po przywitaniu się, brat Olgi zaczał rozmowę o pojedynku; w końcu zrobił propozycję, ażeby tegoż dnia jeszcze wieczorem pojechali do Miłocina, do księdza tamtejszego na noc, z kad nazajutrz sposobniej będzie stanać na placu w oznaczonej godzinie.
Zeno tę propozycja przyjął z widoczna radościa na twarzy.—
Dnia tegoż w Miło emskim dworze, chwila zbliżającego się wieczora, zgromadziła do jednego koła całą domu tego rodzinę. Zwyczaj to krajowy wiejskiego życia.
W dziennych godzinach każdy z osobna swojemu oddaje Się zatrudnieniu, wieczór zgromadza rozproszonych dokoła ogniska, albo stoła. Wieczorny taki sejmik ożywiony-rozmową, rozweseli się dowcipem, niekiedy przy pogadance o sąsiadach wkradnie się obmowa, jednak nieszkodliwa, bo w małej czterech ścian przestrzeni, zamknięta.
Ale w ten rodzinny ogródek, kiedy ' ziele smutku się zasieje, jedno zbolałe serce wstąpi do grona, już tam rozmowa swoja
o O
nie płynie koleją, kwiat dowcipu więdnie,
jeden ton fałszywy całą muzykę, jedna twarz smutna cafe rozstraja grono; czasem samo milczenie jednej osoby zawiązuje usta
WSZ1
Stosownie do zwyczaju przyjętego w Miłocinie zgromadziło się w pokoju sypialnym całe domowe gronko. I obsiadło o- krągły stół, na nim stojący kandelabr rozlewał światło, na ściany złamane przez postawioną umbrelkę, która łagodny cień rzucała na twarz gospodyni, niemogącej znieść rażącego blasku świecy. Przy niej zabierała miejsce Barbara z twarzą nachyloną niby do książki przed nią otwartej, naprzeciwko siedział jej młodszy brat z swoim guwernerem.
Pan Walenty przechadzał się po pokoju z założonemi w tył rękoma w brew zwyczajowi swojemu nie zabierał mowy, ledwie na robione do niego zapytania odpowiadał* A jeśli podniósł oko, spojrzał na siostrzenicę, to znowu opuścił ku ziemi, jak człowiek smutnemu zadumaniu oddany. Pan Walenty, i on jeden tylko był powiernikiem smutku i cierpień Barbary, jemu odkryła dziewczyna sw oją miłość, w jego w sparciu szukała nadziei, dawniej, a teraz w zawie-
dzionych nadziejach pociechy, w rozpaczy, ratunku.
Zeno niedotrzymał jej słowa.
Zawiódł ją, w to serce, które najczul- szem dla niego biło uczuciem, wniósł tęsknotę i nad wszystko okropniejsze męki zazdrości. —
Cierpieniami Barbary cierpiał jej stryj, ojcowskiem do niej przywiązany sercem.
Bo temu co wierzyła Basia i on uwierzył i razem z nią obwiniał niewinnego Zenona.
Xie wiedząc, jaką strapionej poddać radę, jakiem pokrzepić ją słowem, stracił ochotę do rozmowy, poglądał tylko czasem na swoją Basię, w której twarzy czytał całą jej boleść, a spodzieAvał się, a zawsze na próżno, dopatrzyć jakie weselsze spojrzenie.
Milczenie przerywrał tylko Osmundek pustą swoją wesołością, bo wesołość i swobodna myśl dziecka nie zamęci się obcym smutkiem, ani nawet burza, która całym domem wstrzasa, nie szkodzi temu kwiatkowi
ć /
wesela, co w dziecięcej zakwita duszy.—
Co powiesz? zapytała pani Korelska ‘ wchodzącego sługę.
ó w C
List do W. pani, umyślny posłaniec go przyniósł.
Barbara jakby z letargu ocknięta, szybko wstała z miejsca, jej serce mocno bić zaczęło, lico spłonęło rumieńcem nadziei.
Lisi, czy od pana Zenona? zapylała biegnąc na przeciw lokaja.
Nie W. pani, to od pani Taxoiccjj odrzekł zapytany, składając list na stole.
To nie od niego wyszeptały usta dziewczyny, a z tego wyskoku ku radości wracała znowu do swojego smutku, i traciła znowu ten połysk rumieńca, który na chwilę, ustroił jej oblicze.
Je sifi$ curieuse co mi donosi (o z wała się pani Korelska odrywając pieczątkę) musi być coś ciekawego mais ona inaczej nie byłaby wyprawiała posłańca tak późno do mnie elle est si bomie, mais si bonne: wszystko mi udziela, co tylko się dowie, a można powiedzieć, że u niej koncentrują się wszystkie nowinki naszej okolicy.
Panie Kuksiewicz jakeś dobry, przysuń mi światło, zaraz się dowiemy co nam donosi ciekawego.
Pani Korelska przyłożyła do oka lory- notkę, zaczę ła czytać głośno list p. Taxowej.
*
■
Łaskawa pani dobrodziejko! Zasyłając łaskawej sąsiadce dobry wieczorek, zapytuje się, tak o jej szanowne zdrpwie, jako tei o zdrowie Basi, która serdecznie przy tej okazy ij całuje.
— A przytem proszę tei na karpia żywego, co to cale niespodziewanie nam sie dziś złapał, ale pan Szweigert twierdzi\ ze to by6 może, bo chociaż jak odbierat pos- sesyej takie pustki byty, ze nawet wody nie byt o, a takoi potem przez spodziewania pokazało sie, ze porosty ryby, łaska- wa pani raczy tez przyjąć, ten dowód naszej przyjaźni dla jej domu, który złapaliśmy juz po objedzie w naszym stawku. Przy tej okazy i jeśli pani niestyszata 9 to pani udziele, ale w największym sekrecie. Tu pilni Korelska przytłumiła głosu i cicho czytała dalej. Bo to ma być niezawodna
c
rzeczą. Pelasia to słyszała, od takiego, co to słyszał za pewność, ktoby sie byt spo- dziatj ze ten malarz z Rzymu juz po słowie z panią Hrabiną: Ale cói kiedy to juz nie sekrety ze panu malarzowi nieodpisata ka- V'alka ta konna; bo ledwie co wsiadł na jakiegoś dzikiego konia, to zaraz na miejscu w oczach hrabiny z niego spadł\ i na miejscu złamał prawa reke i nocie, ale na
9 C C C %J V S
szczepcie lewa nogę, i jest bez nadziei> bo zaraz postano po księdza do Milocina, same u nas nieszczęścia, a do tego smutney Osmundkoioi chciałam postać wiśni.—
Co za okropne zdarzenie (zawołała pani Korelska) dotknięta ta rclacya o nieszczęściu bliźniego. Czy kucharz odebrał tego karpia? zapytała lokaja, którego niebyło w pokoju.
Jaka to bieda (mówiła dalej) trzeba
odpisywać znowu.
Mama coś wspomniała, kogóż spotkał ten okropny wypadek? zapytała Basia zatrwożona.
Pani Taxowa pisze oto, możesz sama przeczytać poczekaj, ztad czytaj.-—
Pani Korelska zagięła list i zagięty do połowy podała córce, która ledwie co odczytała tę rclacya o Zenonie, o jego upadku z konia, ręka jej zadrżała i z drżącej ręki wypadł list na ziemię.
— Xa rany Boga! upamiętaj się Basiu (zawołał pan, Walenty, biegnąc do swojej
siostrzenicy.)
— Cóż ci takiego moja Basiu? zapytała się matka Dites donc ma chere przecież pan Zeno niepowinien cię obchodzić tak dalece,
ł
kiedy jak sama widzisz il ne 'pense plus a
*
toi. Moja Basiu to nie dla ciebie partya.
Z wielkiem przyzwoleniem pani dobrodziejki ośmielam się powiedzieć (ozwał się obecny pan Kuksiewicz:)
Miałem honor pani dobrodziejko złożyć mój ukłon z daleka panu Zenonowi, i to o- śmielam się powiedzieć, przed kwandransem spacerował z naszym księdzem proboszczem i z trzecim jednym panem, ale tego nieznajomego pana poznać niemiałem honoru.
Czy jesteś pewnym tego? zapytał pan Walenty ciekawie.
Jakto? (zapytała pani Korelska) Widziałeś pana Zenona przed godzina?
Mam honor zaręczyć honorem, że na własne oczy widziałem pana Zenona zdrowego i całego, oraz ośmielam się zapewnić, że żadnej ręki nie widziałem złamanej, tylko to prawda niezawodna, że ksiądz był blisko niego.
- #
Xo, widzisz moja Basiu (ozwał się pan
Walenty uradowany) widzisz że to nic wie- i » t*
cćj, tylko bajeczka skomponowana na naszego Zenona. On, co tak jeździ jak turek, on by zaś spadł z konia, ja zaraz pomyślałem sobie, że to być nigdy nie może. —
•a
Lubo bym miała powód, gniewać się nawet na pana Zenona, przecież cieszę się z tego, że nogi nie złamał — było przemówienie pani Korelskiej.
Inaczej Hasia, ta zapomniała o wszyst-
%
kicli swoich bolach; cała radości tylko oddana dziękowała lio^u za życie Zenona, i
c + /
przez chwilę była znowu szczęśliwa.', była ■wesołą znowu, przez chwilę tylko, bo skoro wspomniała na to, że 011 tutaj, tak blisko przy niej, a przecież ona go nie widzi, nim się nie cieszy, owszem, w tej pewności że jest tak blisko a przecież nie przy niej, byłaby dla niej najdotkliwsza boleść, gdyby jej serce nie szeptało do niej słowami nadziei: że on przybędzie, że go dziś oba czy i dzisiaj jeszcze będzie dla niej pociecha, za wszystkie troski i smutki, dostateczna nagroda.
o
I od tej chwili, w jej mowie, w spojrzeniu, w każdym ruchu, słyszałbyś pomruk tego strumyka wesołości, który po jej duszy się rozlewał; a na jej twarzy nie pozostało ani cienia troski.
Z sercem drżącem z niecierpliwości czekała, wyglądała przybycia Zenona, każdy odgłos, szelest każdy zdawał się być zwiastunem przybywającego.
JL » » *> r O
Ale juz zegar dziesiątą znaczył godzinę a Ze no nie przybywał.
Nadeszła pora spoczynku; Barbara całując rękę matki zrosiła ją łzami. Wzruszona matka pocałowała ją w czoło, nie- mówiac słowa, patrzała na wychodzącą,
c 71 * c ó 7
pan Walenty czekał na nią w progu, ale prócz życzenia dobrej nocy nieumiał nic powiedzieć swojej kochanej Basi, która ledwie co przeszła do swojego pokoju, rzuciła się na łozę, ale w jej łożu nieścielił się dla niej spoczynek tej nocy.
Po boleści jakiej doznała w tej chwili zawodu, zaczęła powątpiewać o sobie, zaczęła wierzyć, że tej siły niema, jaką życie w sobie utrzymać by mogła, gdyby straciła kochanka.
Ale jak ta wieczorna zorza nocy letnej, dopóty nie gaśnie, aż na wschodzie ranna się zabieli, tak jej nadzieja, ta zorza jej tęsknoty, gdy z późnioną godziną przygasła, miała jej wschodzić znowu z zbliżającym się porankiem. —
Cóż, kiedy między wieczorem i porankiem jest noc.
Sen, to łódka na której łagodnie kołysani, nocne przepływamy godziny, wstając z sennej łodzi, widzimy się już u poranka
Zeno Tom //. 9
brzegów; ale czuwający, jest podobien wędrowcowi, co ciężko i długo brodzi przez rzekę szerokiego koryta. — Barbara tej nocy niemiała snu, noc dla niej miała długość wieczności. Jej spojrzenie (a w niem tlały iskry niecierpliwości) spoczywało na cyferblacie zegarka, po którym nocne przechodziły godziny. Swoje troski i nadzieje zawiesiła na indexie, a index co minuty przeskakiwać miał, dla niej ciężko się posuwał i powoli.
l)la serca co bije prędko, każdy zegarek bije powoli, dla czekającego każdy zegarek zdawa się być zatrzymanym, albo zepsutym.
Zaczęła bić nareście godzina, była to dwunasta. Zegarek (nienakręcony może) stanął, wskazując północ.—
Przerażająca cisza była w pokoju, dziewczyna siedziała przy stoliku, przed nią świeca roztapiająca się, tlała zamglonym płomykiem.
Ściemniło się, zaczernił się obraz matki Boskiej zawieszony nad jej łożem, a tam na dworze huczał wiater, szumiał lejący się deszcz, którego krople pluskały w okno.
Na raz zdawało się, że deszcz ustał, burza uspokojona.—
t.
r
# (■ - li C
¡-
I- ii i
Barbara stanęła przy oknie’, którego szyby wygladaiy jakby czarne tablice, a niemi patrzała na noc ciemna i zawichrzo- na. I była chwila spokoju.—
Nagle od błyskawicy rozwidniała się ciemność nocna, jakby ogniem sp.Ponał ogród cały, a między drzewami błysnęła postać człowieka, stojącego opodal od domu.-— Barbara poznała Zenona; i juz roztwie- ra.ła okno, ku niemu niesiona sercem, myślą
7 7 * c
i tęsknota; w tem światło błyskawicy zgasło, postać znikła, i okropny huk grzmotu uderzył z obłoków, głucho się rozszedł po ziemi. Nie długo potem zaszumiała znowu lejaca się z nieba naw ałnica, która nieprzerwanie trwała, do poranka.—
N
Tej nocy co się działo na dLadnowskim zamku, opowiem:
Major z Zenonem wyjechali już wieczorem do plebana Miłocińskiego, na noc; z kad krótka mieli już drogę do Zabrzow-
ó c *
skiego lasku: i większa łatwość stawienia
O 7 c ć
się na placu pojedynku, o przeznaczonej godzinie; aniabyła godzina szósta ranna dnia następnego. —
Pani Korsztynowa po ich odjeździe zamknięta w swojem pokoju, poleciła służebnym, ażeby bez rozkazu nie wchodzili do niej. Dwónasta biła godzina, Olga jeszcze w zu- pełnem ubraniu siedziała przy swoim stoliku, otwarta książką leżała przed nia, po kilkakrotnie brała ja do ręki i znowu skła
dała na stół, znać że pragnęła może choćby czytaniem znaleść jaką ulgę w tych nie- spokojności i trwogi cierpieniach, jakich doznawała.
Ledwie co umilkły dźwięki bijącego zegara śród ciszy nocnej, nagle posłyszała
4MI
Olga jakieś wykrzyknięcie; które z przyległego pokoju wychodziło. Zadziwiona i przelękła biorąc do ręki światło, biegła tam szybkim krokiem. — W alkierzyku, co się stykał z sypialnią pani Korsztynowej, miała swoje łóżko młoda sierotka, nieboszczyka Radwana wychowanka od niedawna na dwór pani przyjęta. I to.ona była, która snem okropnym przerażona, swój przestrach gło- śnein wyraziła wykrzyknieniem. —
Pani Korsztynowa wstępując do Alkierza ze światłem, ujrzała sierotę na swo- jem łóżku siedzącą, rękoma zakrywała sobie twarz, z bojaźni drżała na całem ciele.
Blask od świecy który rozświecił ciemną izdebki przestrzeń, dodał jej nieco odwagi, a skoro dziewczyna swoją panie poznała, już spokojniejsza, zerwała się z posłania, bieżąc do pani Olgi, mówiła głosem trwogi.
— O łaskawa pani! dozwól mi, ażebym w pani pokoju noc tę przepędziła — miałam
sen okropny. On znowu stał przedemną, jeszcze nie mogę przyjść do siebie.
P. Korsztynowa zezwoliła na jej proź- bę; tern chętniej, bo w usposobieniu w jakiem była, sama przeczuwała, że noc całą może bezsennie przepędzi, a towarzystwo dziewczyny będzie dla niej pożądanem.
Wstapiła nazad do swojego pokoju pro-
ć
wadząc sierotę, która dopóki nie przeszła za próg alkierza, trzymała się pani swojej jakby jej obrony i opieki jeszcze potrzebowała. — Pani Olga stawiajac światło na
C
stole, wezwała dziewczynę, ażeby nie zważając na nię; położyła się na kanapie.
Dozwól mi łaskawa pani (odrzekła tamta) pozostać tylko w twoim pokoju. Jestem tak przerażoną iż tej nocy już nie zasnę więcej.—
Sen twój tyle cię przeraził? (zapytała Olga) kogóż to widziałaś we śnie?
On stał przedemną, mówił do mnie, napominał mnie; groził.—
Niewiem jeszcze o kim mówisz? któż ci się przyśnił?
Łaskawa pani nie wie? Ja nieznałam nikogo, tylko jego, on był moim ojcem, o- piekunem moim, przy nim od dzieciństwa się chowałam. Pewnego dnia, kilka tygodni temu, zły jakiś człowiek napadł mnie w
lesie samą (zbierałam jagody) byłam sama, ich było dwóch, coś złego zamierzali; pan Bóg innie zasłonił, wydarłam się z ich rak i uciekłam. Mój opiekun (nazywał się Radwan, we wsi nazywali go kapralem) widząc, że w domu jego nie jestem juz bezpieczną,
o *
od napaści złych ludzi, powierzył mnie dobrej kobiecie, zonie młynarza; do czasu o- puściłam go, a niedługo potem w nocy zamordowano £o okrutnie.—
o
Jegoż to widziałaś we śnie? zapytała Olga.
On mnie się pokazał we śnie (mówiła dziewczyna) trzeci raz już przychodzi do innie, i zawsze napomina, grozi mi. —
Na dalsze zapytania Olgi, sierota roz- powiedziała jej całą swoją tajemnicę, a ta była, iż tego dnia, kiedy napadniętą została przez złego człowieka, złośliwa jakaś ręka podcięła jedno ulubione drzewko Radwana, a ten, jakby przeczuwał śmierć już blizką, przywołał księdza do siebie, i przed nim spowiadał się z całego swego życia. — Sierota w przysionku będąca, bez woli i chęci wysłuchała całą jej opiekuna spowiedź. Dowiedziała się z niej, iż przed wieloma lały, on sam, ten Radwan porwał ojcu pana Karola maleńkiego syna, panu Karolo-
»
wi i)rata, ii to uniesiony jakąś zemstą na niego, to maleńkie dziecie oddał komuś drugiemu, którego napotkał w lesie i tym sposobem zatracił sie ślad naAvet zagubionego
C o O
dziecięcia, a rodzice płacząc z utraty synka, szukali go wstawię, myśląc że utonął, on tymczasem dotąd może żyje jeszcze, ale pod obcem nazwiskiem, nieznany, może biedny i ubogi, chociaż będąc bratem pana Karola, miałby prawo do wspólnego majatku; i do imienia. —
Kończąc tę powieść, dziewczyna dodała , o tych wypadkach ma wiadomość tylko ksiądz, który wysłuchał spowiedź nieboszczyka i ja druga, ksiądz pleban związany jest przysięgą milczenia, a ja obawą popełnionego grzechu, żem podsłuchiwała spowiadającego się, nieśmiałam nikomu to powierzyć, ani widziałam tego potrzebę; ale trzecią już razą o pułnocy, we śnie pokazuje się nieboszczyk napomina mnie, ażebym te tajemnice, która wiem: odkryła. I dziś
c c/ c 7 *
znowu widziałam go we śnie zagniewanego, napominał, groził mi.—
Ledwie skończyła dziewczyna, pani Olga. która z coraz większa uwaga, i po-
Cc ^ c ' 1
mieszaniem ciągle wzrastaiacem ja słuchała
° c c
teraz chwyciła ją za rękę, jej piersi oddy-
v,c *,<*
chały głośno, prędko, gwałtownie, głos jej mowy był niezwyczajny.
Powiadałaś mi szczera prawdę?— •
— Przysięgnę pani.—
— Przysięgniesz?—
— Ja przysięgnę na krucyfme, —
— Wierzę ci, wątpliwości nawet niema żadnej (mówiła Olga do siebie).
— To on, on bez watpienia, Zeno, jest tym synem, biednym wykradzionym, wszystko się zgadza, trafia.
Oh co za odkrycie! i dzisiaj o Boże! jakże mi się spieszyć potrzeba. —
I w tej chwili biegła Olga, do taśmy od dzwonka, zadzwoniła. Do pokoju wbiegła panna służącą.
— Budzić Jacentego natychmiast; niech przychodzi, powiedz, furmana niech obudzą.—'
Po chwili wbiegł służący.
— Jacenty; każesz zaprzęgać natychmiast, do pojazdu dla mnie; zaraz jadę.
Stanie się jak Jaśnie pani ^rozkaże, ale Jaśnie pani, na dworze zasłociło się z wieczora, deszcz nawalny bije, noc ciemna,— Jasna pani pojazdem niedaleko ząjedzie dzisiaj, i pewno nawrócić każe, możeby zaczekać do ranka? —
Zaczekaj, to niekoniecznie, listem mogę zawiadomić, donieść o wszystkiem; teraz północ, z tad do Miłocina dwie mile?
— Jaśnie pani dwóch mil niema, rachu- ja dobrych półtory mili.
Posłaniec na koniu we dwóch godzinach stanie wiMiłocinie?
Jaśnie pani na co mu dwóch, w godzinie powinijen być na miejscu.—
Idź do Stefana, niech sobie wybierze najlepszego konia, niech będzie gotowy skoro list napiszę, pojedzie z nim do Miłocina zaraz; powiedz mu, interes pilny, bardzo wiele zależy mi na tem, ażeby przed świtem był oddany Panu Zenonowi, zastanie go wMiłocinie na plebanii, powiesz mu to, a teraz idź, spiesz się mój Jacenty. —
Jacenty wyszedł. Olga zasiadła do pisania listu do Zenona, mały upłynął kwan- drans, ten był już gotowy, zapieczentowany a stary Jacenty go odebrał i razem powtórzone napomnienia dla Stefana, ażeby nie- zważajac na słotę i noc, spieszył się z jazda i przed świtem oddał list ten bardzo ważny do rak pana Zenona, którego zastanie w Miłocinie, w domu, tamtejszego proboszcza. —
Jacenty przyrzekł dopełnić święcie rozkazu. —
Pani Olga pobiegła do okna, które roztworzyła. Na dworze była czarna mokra noc, szeleścił deszcz po liściach lipy, pluskał obijajac się o blachy rynien dachu; zawichrzone szumiało powietrze; od dołu szły do góry głosy rozmawiających między sobą służebnych, i migotało światełko w stajennem oknie. —
Rychło zaklekotał bruk dziedzińca pod kopytami galopującego konia.
Olga już spokojniejszą zamknęła okno, a tu dostrzegła stojącą u drzwi sierote w
» O C c
pokornej postawie. '
Kornelio! zawołała na nią pani Olga. Łaskawa pani czy mnie woła? zapytała dziewczyna, mnie ludzie nazywaja Ma-
* c
ijda, bom sierotą, bom ubogą.—
— Nie, tv nie jesteś uboga, boś zboga-
7 » •/ o £ /
cila drugich, AYielkiem szczęściem: dajesz bliźniemu majątek, dom i imię. — Więc w na o-ro de weźmiesz odemnie dom, ma jatek i
c / c
imię Kornelii jesteś podobna do ładnej Kornelii.—
Łaskawa pani, ja nie rozumie.
Wiele jest rzeczy na świecie, których nierozumiemy nigdy. —
Ten twój sen, to pojawienie się nieboszczyka dzisiaj, w tej chwili, któż to pojmie? Wierzaj, jeden dzień spóźniony, jedną godzinę opóźnioną nie okupilibyśmy wszyst- kiemi skarbami ziemi. Godzina konnej jazdy — mówił Jacenty, mogę być spokojna.
Zeno skoro mój list odbierze, z niego dowie się o tych szczegółach wszystkich, niemoze już, niemoże stawać do pojedynku, a z czasem to domniemanie moje, że jest bratem Karola, dowiedzionem zostanie, — aby tylko list mój doszedł go wcześnie; mogę być, powinnam być spokojna. Tak myślała pani Olga — i pomimo mocnego wzruszenia serca, dziwna i niezwyczajna radość w niem była. —
Po nocy deszczów i burzy nastał zimny ranek; drzewa pełne jeszcze deszczowych kropli stały ciche, niebo było spokojne, i wszedzie taka cisza nieruchoma, iż świat
c 7
cały tego poranku zdawał się być tym zegarem, który zatrzymał się, stanął.—
Nocne deszcze nie zamąciły człowieczego padołu; drogi były czyste, ścieżki
suche. — Barbara o wschodzie słońca bła-
ć
dziła już po ogrodow)rch ścieżkach, na wysokim wzgórku, z którego był otwarty widok na gościniec, na wioskę, ona stanęła i obróciła oczy ku tej stronie, gdzie stał kościół, oczy nie mogły się odwrócić od ścieżki, co od plebanii prowadziła do dwo
ru, tam spodziewała się kogoś, ztamtad wysiadała Zenona.—
® fi
Osoba, która wychodzącą z furtki ple-
/ <ł • ^ CC 1
bańskiej dostrzegła, był to pan Walenty.
— Stryjaszek tak rano? juz tam był! od niego powraCa! — i ku niemu biegła dziewczyna, w krótkiej chwili już się spotkała z stryjem swoim do ogrodu wchodzącym. Krótkie i prędkie były słowa jej zapytania, a odpowiedź pana Walentego powolna.
— Wstałem dziś dużo jeszcze przed wschodem słońca , poszedłem sobie na plebanię, mówił pan Walenty.
Barbara czekała dokończenia tej mowy.
— Ale już go niezastałem. —
Barbara zbladła, jej ręce opadły.
— Kwandransem wcześniej pan Zeno wyjechał z naszym proboszczem i z tym majorem; ale dokąd i czemu tak rano? pytałem wszystkich, nikt nie wie. —
Barbara postąpiła kilka kroków' do kanapki darniowej, na niej usiadła, jakby czuła, że ja opuszczają siły, czoło oparła na ręce i płakała.
Pan Walenty patrzał na dziewczynę, jej widok rozdzierał mu serce.
— Basiu, upamiętaj się, (mówił do niej) bo cóż w tern złego? pojechał, to i przy je-
(Izie, i obaczysz jak było wszystko — zno- wu będzie dobrze, poczekajże Basiu, ażeby cię rozerwać, powiem ci coś, posłuchaj. —
Basia okazała ochotę słuchania.
c
Pan Walenty zaczał jej opowiadać, że kiedy był na plebanii, przyczołgał się tam pewien człowiek, powiedział, że jest wysłany od pani Korsztynowej z listem, ale to (mówił dalej pan Walenty) także dziwne urojenie, wyprawiać człowieka w nocy i jeszcze na taka burze i słotę, bo ledwie co
•/ £ Ć c7
dojechał do rzeczki w lesie, do tego mostku, pamiętasz, gdzieśeie się spotkali, ha ha, otóż ledwie tam dojechał, patrzy, woda o- gromnie wezbrana, a most—110 mostu już nic było, woda go zabrała z kretesem, co tu robić? furman zuch, odważny, puszcza sic w pław, ale gdzie tam^ rzeka uniosła konia, a że człowiek nie utonął, to tylko łaska pana Boga; dostał się przecie do drugiego brzegu, ale skapany jak tego potrzeba, i śród największego deszczu, w ciemnej nocy, przywlókł sic pieszo do Miłocina, do plebanii, ot teraz dopiero; ale go tu siły już opuściły; nie zastał Pana Zenona, do którego tak się spieszył z tym listem pani Korsztynowej. —
Barbara (o słuchając, zerwała się z siedzenia iskrzący wzrok utkwiła w twarzy mówiącego do niej stryja.—
c
— Człowieku, rzekę do niego (opowiadał dalej pan Walenty) ryzykowałeś życie dla jednego listu, musi być pilnym? on mnie na to, że bardzo pilny, wyjął list mnie go oddał i bardzo prosił, abym posłał go konnym posłańcem za panem Zenonem. Ja nie wiele myśląc, list odebrałem i mówię frze-
• c ' o V-
kę) ty zostań tu sobie, odpoczniej sobie i ogrzej się, ja się wypytam ludzi, w którą stronę pojechali i list ten kiedy pilny, poślę za panem Zenonem, jak jest, tak jest, trzeba czasem poniódz bliźniemu, nieprawdaż Basiu?
— Cóżem ja słyszała!! zawołała Barbara głosem który drżeniem swojem zdradzał okropny stan jej duszy.
— W ręku stryjaszka znajduje się list Olgi do niego? I stryjaszek sam im dopomagać będzie? o ja nieszczęśliwa!! —
I załamała ręce w rozpaczy. —
Pan Walenty słysząc jej mowę, patrząc na jej > męki, przeląkł się, struchlał.
— Basiu! moja Basiu! (wołał na nią) daruj mi, sam niewiem co robię, Bóg ŚAviad- kiem, bez [myśli ;| ale masz racyę, niepowi-
nienem im pomagać jeszcze, dobrze mówisz, otóż nie, nie poślę tego listu, oto go masz zrób z nim co się tobie podoba.
I wvjał z kieszeni list Olgi.
Barbara schwyciła list, który zadrżał w jej oku, zaświeciła myśl zemsty.
Pan Walenty rozradował się, widząc
i a weselsza.
•' ć ć
— Teraz to rozumiem (pomyślił sobie)
i ja jeszcze chciałem im pomagać! daruj mi Basieńku (mówił do siostrzenicy) daruj. —
— Ja wrócę już do siebie (mówiła ona) niezmrużyłam oka tej nocy.
•> •/ *
— Ty Basiu? na Boga nie rób tego.—
Barbara rozłączyła się ze stryjem swoim szybko biegła do domu. —
• o
Odtąd spłynęło puł godziny czasu, Ba-
0
sia w swoim pokoju zamknięta siedziała; list pani Olgi w swojej kopercie z nienaruszoną pieczątką, leżał przed nią na stole, po kilka razy brała go do ręki i składała, jej ciekawość pragnęła swojego zaspokojenia, męki jakich doznawała, potrzebowały ulgi; albo większego rozjątrzenia; ale ażeby złamać tę małą pieczątkę co zamykała list, i powierzoną, jemu tajemnicę, Barbara nie miała odwagi, ani siły potemu. Już sama myśl o tem, dreszczem ją przejmowała, już w sa-
nie ni pragnieniu lego, doznawała wyrzutów sumienia. Wstała nareście, list trzymając w ręku wychodziła z pokoju z tern przedsięwzięciem; oddać go stryjowi na powrót. W podwojach, co wychodziły do przysionka napotkała osobę, której pojawienie się w tej rannej chwili w tem miejscu, było dla niej niepojętem, zadziwiło ja ale i przestraszyło
c
razem. Tą osobą była pani Korsztyn.—
Barbara cofnęła się od niej przerażona.
Olga niemówiac słowa, wzięła ja za
!-> c 7 c J c
reke i z nia wstań i ła do salonu.
cc (% i
Tu przywitawszy krótko Barbarę, prosiła ją, ażeby dozwoliła towarzyszyć sobie do jej pokoju, gdzie na osobności, słów kilka z nią pomówić rada.
Barbara jeszcze nie mogła przyjść do siebie z osłupienia.
Kiedy już obie znalazły się same w o- sobnym pokoju, Olga ściskając czule rękę Basi, przeprosiła ją na samprzód za swoją ranną wizytę, dodając, iż dla tego niekazała zajeżdżać przed dwór, doroszkę zostawiła na gościńcu, bo się lękała obudzić panie, jeżeli jeszcze spoczywają. Jakżem szczęśliwa dodała, że ciebie samą zastaję, i mogę ci oznajmić wielka radosną nowinę, która
•cc i
ciebie i ciebie lylko sic tyczy.
Zawierzaj mi droga Hasiu, ze nikł naziemnie lepiej i szczerzej ci nie życzy i dla tego nikt więcej odemnie nie cieszy się tern, ze twoje życzenia spełnione zostaną; przeszkody usunięte, a szczęśliwy Zeno, który twoje pozyskał serce, twojej ręki także, okaże się godnym, nawet w oczach matki i świata. —
Barbara słodko wzruszona ta mowa nie
n o
przerywała jej. Olga mówiła dalej:
— Xie gniewaj się moja Basiu na Zenona, ze tę miłość, jaką ma dla ciebie, mnie w tajemnicy powierzył; on ciebie kocha ca- łeni sercem szlachetnem: cała piękna swoja
/ c 1 c •'
duszą 1 Było to w chwili zwątpienia może i rozpaczy potrzebował może pociechy, rady od przyjaźni, a za takowa mnie zaszczyca;
* O
wyjawił przedemną, że mu sprzyjasz a on cię ubóstwia. Ale szczegóły jego urodzenia
o których dowiesz się później, odbierały mu wszelką nadzieję posiadania ciebie, teraz dowiesz się Basiu. Tajemnica jego urodzenia odsłonięta, Zeno jest bratem Karola Wrzetackiego i bedzie miał imię i ma jatek,
9 c C •/ C '
a w takim stanie rzeczy, przeszkód już żadnych nie będzie, a Zeno będzie twoim, twoim na zawsze. —
Xie opiszę co się działo w sercu Barbary na posłyszane te słowa. Znikło smutne omamienie, ustąpiły troski, zawstydzona
O ^
zazdrość cofnęła sie. Barbara rzuciła sie
4 C C
w objęcie Olgi najsłodszem szczęścia uczuciem roztkliwiona.
— Uspokój się moia Basiu, (mówiła Olga) i to szczęście, które do ciebie się zbliża, przyjmiej o ile możesz spokojnym umysłem, wszakże ono tobie się należy; pospieszyłam do ciebie, bom pragnęła przybliżyć ci chwile szczęścia, a razem (muszę
• c t / v_ ?
i to wyznać tobie) śród trwogi w jakiej zostaję, potrzebowałam jak najrychlejszego zaspokojenia, a takowe —
Xa Boga co widzę! wykrzykła przerażona Olga, postrzegłszy na zieiiii list, co wypadł z ręki Basi, i podnosząc takowy; nagle zbladła i osłabła do tyła, że na poręczy krzesła oprzeć się musiała.
—-Basiu! (mówiła głosem przerażenia) zaklinam cię; mów cóż to ma znaczyć? list mój do Zenona wczoraj jeszcze wysłany jakim sposobem tu się znajduje. A gdy to mówiła, przestrach malował się1 na jej twarzy.
Lękam się wielkiego nieszczęścia (zawołała) nie traćmy chwili, ten list trzeba
posłać, i to natychmiast za nim do Zabrzo- wa, o Boże! Boże! jeżeli on przyjdzie za późno! —
Przerażający głos Olgi posłyszał pan Walenty znajdujący się w przyległym pokoju, mocno zatrwożon wbiegł do pokoju, gdzie Barbarę i jej przyjaciółkę zastał, o- biedwie w okropnej pogrążone rozpaczy.
Nie pojmując rzeczy pan Walenty wypełnił co mu polecono, z listem mu powierzonym wsiadł do doroszki paui Olgi i co tylko konie wystarczyć mogły, pędził do Zali rz owa.
Po jego oddaleniu się dopiero Olga powiedziała przyjaciółce swojej w krótkości
o szczegółach życia Zenona, o tein co słv- szała od dziewczyny sierotki, i dodała w końcu, iż w tym liście doniosła mu, że jest bratem Karola, są braćmi sobie, a jednak d/jsiaj do siebie mierzyć, do siebie strzelać mają; jeżeli list dojdzie wcześnie, będą wyratowani oba. — Barbara to słuchająca, śmiertelna okryła się bladościa, władze du-
Ć * 6 c7
szy i siły ciała razem ją opuściły, padła niemal bezprzytomna w ramiona przyjaciółki.
Po upływie półgodziny, gościńcem od Zabrzowa przeleciała czterokonna bryczka
mimo stachetów ogrodowych. Na bryczce nikt nie siedział.
Głośny ten turkot wybudził ze snu pallia Korelska, weszła do niej panna służii- ca, a te^o ranku niosła z soba wiele nowin.
7 » c
— Pani Korsztynowa do nas przyjechała, jest u panny Barbary w pokoju, o juz dawno. —
— Czy być może? z tak ranna wizyta?
* * c • c
trzeba śniadanie, i zakłopociła się pani Ko- rclska. —
— Ale i pan Karol zachorował nagle, (była to druga nowinka panny służącej) z Zabrzowa posłali po doktora do miasta, — bryczka dopiero có przejechała, dopiero.—
Zachorował? co za nieszczęście! za- woiajże kucharza, zadysponuję śniadanie. —
0»i wyjazdu pana Walentego spłynęła cała godzina. Była to najdłuższa, jaka w życiu doznawała Olga i Barbara.
Dotąd żadnej odpowiedzi, żadnej wieści dotąd, stan okropnej trwogi, nadziei i roz-
c
paczy razem. Nie wracał pan Walenty, z Zabrzowa nikt nie przybywał. —
Przy pani Korelskiej tem czasem krza- tało się kilka panien służebnych i pomagały pani do jej rannego ubrania się. Dziedziczka* Miłocina wystapiła w całej negliiu Ele-
</ancyi. wydawszy dyspozycię kucharzowi, strojna, odświeżona, oblana zapachami, da- żyła do pokoju Basi. —■
W nim nie zastała córki ani spodziewanego gościa. —
Olga z Basia były na drodze co wiodła do Zabrzowa, szły w milczeniu cichem, ale serca biły im głośno. —
Ach! gdy strona serca wyciągniętą niecierpliwością do najwyższego tonu, jedno uderzenie ręki nieszczęścia — pęknie serce.
Droga ścieliła się przed niemi, żadnego łoskotu, żadnego ruchu na niej. —
Postrzegli wychodzącego z lasu wrie-
w * c ^
śniaka, wędrowniczki przyspieszyły kroku.
Rychło naprzeciw im idący zbliżył się do nich.
Na zapytanie Olgi, wydostał z kapelusza opieczentowany list, i oddał go do rak pani Korsztynowej. Ta poznała swój własny do Zenona pisany; na kopercie kilka słów ołówkiem nakreślonych ręka majora, który w kilku słowach donosił o smutnem
i okropnem zakończeniu pojedynku; o posianiu po doktora, żadnej jednak nie robił nadziei o życiu przyjaciela. List odesłał, bo oko tego, do którego był pisany, już się zamknęło. —
c
Zeno Tom //. 10
Po dniu tym? po tych zdarzeniach, krotko tu opisanych, nowa klęska wstąp iła do
^ ii
miłocińskiego doinu, choroba...
Barbara długą niebespieczną odbyła słabość. Przyszła do siebie, ażeby odziać się żałobą i płakać na to, ze żyje.
W rocznicę dnia pamiętnego nieszczęściem, ubierano Barbarę w białą suknię, jej czoło strojono w kwiaty, w weselnym stroju złożono ja — w trumnę.
•* a c
Pani Korsztynowa w cichej samotności pędziła dalsze lata swego życia.
Kształceniem sierotki jedynie zajęta, której była matką i Avięcej, bo nauczycielka. W kilku latach zajaśniała Kornelia pię—
(5 *
kna swoja powierzchownością, a staranna
a c 1 e 7
edukacya, rozwinęła te talenta, któremi u- posażyła ją natura.
Palmson żył jeszcze długo i pomimo zajęcia się manuskryptami Wandalskiemi i Samokryskiemi, nie przestawał pytać się pani Hrabiny o Zenona tęsknąc za nim, pragnął obaczyć go znowu.
Pan Karol długo szukał brata swojego. List Olgi został zniszczony, tajemnica w nim zawarta, została tajemnicą dla Karola
i dla świata.
A pan Tomasz? i o nim godzi się słowo powiedzieć. —
Razu jednego na jarmarku wM... siedział przy zielonym stoliku, było to po sutym objedzie, po wielu kieliszkach węgierskiego wina, niigle apoplexyą tknięty, padł
i skonał. Umierał s asem karowym w ręku.
Pani Ta\owa korrespondowała ciągle z swoim Wicusiem w jednym liście, który panicz wojażer od swojej matki odebrał; między nowinami jakie wyczytał, była i ta, że w Zabrzowie w dobrach pana Karola popełniono morderstwo, ale mordercę wykryto. Jakiś Zmurko włóczęga, dowiedziawszy
o® / *
się, że pewien stary kapral, co mieszkał w lesie, ma pieniądze, wypatrzył chwilę, kiedy sam jeden był w domu; wszedł o północy do niego, i nożem, który znalazł w śmieciach za ogrodem dworskim w Zabrzowie, zabił śpiącego i zabrał mu pieniądze; ale to wszystko się wydało, oddano zbrodniarza do kryminału, skończy na szubienicy zapewnie. Druga nowina tyczyła się pani Korsztynowej i zawierała tę wiadomość pewna, że była już po słowie z jednym malarzem, ale na smutek to jej wyszło, i teraz nigdzie się nie pokazuje.
Ale najważniejszą nowinę zostawiła pani Taxowa na koniec. Donosiła; że pan Sc/meigert już po słowie z Antosia; a panna Zabkoska idzie za pana Gorlickiego? i to niezawodnie; zatem tego karnawału bę- ' dziemy mieli aż dwa wesela; ale nim to nastąpi, wieleż to nie będzie gadań o tem i
komerażów, bo tak zawsze bywało na tem
/ * •
świecie naszym 5 i tak zawsze będzie.
olt