Szyszko Bohusz Andrzej Swiadomosc Swiatla

ANDRZEJ SZYSZKO-BOHUSZ

ŚWIADOMOŚĆ ŚWIATŁA

Antoni Matuszkiewicz rozmawia z profesorem Andrzejem Szyszko-Bohuszem

Świdnica 2000


Milcząc zamilkł jakby zarwała się cisza

otwarło się milczenie sprasowanych er Wszelkie prawa zastrzeżone

Spoza mnie wzmogła się świadomość mnie poczułem jak otulam się własnym spokojem

Na stole odtrącony sytością istnienia

leżał chleb stał słoik z porzeczkowym dżemem

Unosił mnie bez ruchu jak woda odbicie

stan który nigdy się nie zmienia


Postawa i działalność Andrzeja Szyszko-Bohusza jest w naszym du-

chowym życiu ewenementem, swoistym wyzwaniem kulturalnym. Po raz pierwszy mamy bowiem do czynienia z kimś, kto konsekwentnie, Druk: od wielu lat, daje w swojej twórczości - naukowej, pedagogicznej, po

trosze publicystycznej i artystycznej - wyraz świadomości transcenden-

talnej (podobnie jak nieco wcześniej czynili to ukształtowani przez tra-

dycję indyjską- Śri Ramana Maharishi, Jiddu Krishnamurti czy Nisar-gadatta Maharaj).

Jest to przede wszystkim radykalna zmiana punktu widzenia. Kul­tura współczesna, w swej najbardziej ekspansywnej postaci, jest zdecy­dowanie nastawiona na weryfikowanie idei praktyką, jakkolwiek poj­mowanego tamtego świata - tym światem. Tłumaczeniem wyższego przez niższe, by posłużyć się na moment językiem św. Tomasza. Rów­nolegle - tradycyjne poglądy oparte na religiach objawienia postulują daleko idące tremendum wobec świętości i otaczająjej przestrzeń rytu­ałem, tolerując zaledwie wyznania i ruchy żywiące się charyzmatycz­nym świadectwem.

Tutaj natomiast mamy do czynienia ze spojrzeniem nie od strony „świata" (w imię obiektywizmu tolerującego zasadnicze pęknięcie mię­dzy poznawanym i poznającym, a w konsekwencji także wewnątrz po­znającego), lecz ze spojrzeniem zwrotnym (jeśli wciąż chcemy mówić o świecie) - od strony „świadomości światła" lub - używając sformuło­wania samego Szyszko-Bohusza - Uniwersalnego Stanu Świadomości. Spotykamy się z próbą opisu świętości bardzo osobistą, korzystającą spontanicznie z klasycznych (również religijnych) ujęć, jednak nie da­jącą się zamknąć w którymkolwiek z nich.

Podstawą tej wolności jest osiągnięty przez jednostkę poziom inte­gracji - na planie wizji i doświadczenia. Jak najwspółcześnie] pojęty indywidualizm okazuje swą zgodność z tradycyjną perspektywą ducho­wą - docierając do jej sedna. Dopiero ten stopień buntu - nie tylko wo­bec konwencji, lecz przede wszystkim wobec własnego nieuporządko­wana wewnętrznego - owocuje nie wyczerpując się w jałowej destruk­cji.

Może na miejscu będzie tu przypomnienie myśli Romana Ingarde­na, którzy w latach czterdziestych, we wprowadzeniu do swojego „Spo­ru o istnienie świata", pisał m.in., iż wobec wojny trzeba sobie odpo­wiedzieć na sens istnienia podejmując ostateczny wysiłek. Profesor Szyszko-Bohusz uprzytamnia, że nie ma takich czasów czy warunków, w których to ów ostateczny wysiłek można by było odkładać na kiedy indziej.

Antoni Matuszkiewicz

Jak można najogólniej określić nasze życie na tym świecie w kontek­ście Uniwersalnego Stanu Świadomości?

Wszystko wskazuje na to - zarówno przekazy świętych ksiąg rozma­itych kultur, jak i relacje ludzi, którzy poświęcili życie dla rozwiązania tego właśnie problemu - że istnieją różne stany świadomości. I że czło­wiek utożsamia się z tymi stanami świadomości. W zależności od tego, jakiego stanu doświadcza, tym jest.

Można powiedzieć wprost, że w tak zwanej normalnej, codziennej świadomości człowiek jest jakby pogrążony w głębokim śnie. W głębo­kim śnie. O tym mówi przede wszystkim buddyzm, ale mówi także hin­duizm - i właściwie tak samo, w pewnym istotniejszym sensie, chrześci­jaństwo. Ten sen wynika stąd, że człowiek - w moim przekonaniu -jest pogrążony w niewiedzy, hinduizm nazywa to awidią. Ta niewiedza ro­dzi się z uwikłania. Uwikłania w tysiące myśli, tysiące uczuć, tysiące problemów, kłopotów. To zabieganie, charakterystyczne dla codzienne­go życia, pośpiech, rozmaite zaangażowania, jakie często ogarniają czło­wieka - to wszystko nie pozwala mu wyjść poza pewien zaklęty krąg, obudzić się.

Co jest podłożem owego zaplątania?

Podłożem tego zaplątania - według świętych tekstów oraz opinii wielu autorytetów, przede wszystkim hinduistycznych (np. Patanjalego, Wiwe-kanandy, Ramakryszny, Śri Ramany Maharishiego), ale także buddyjskich i chrześcijańskich -jest własny umysł człowieka, ściślej -jego mózg. Mózg człowieka -jego psychofizyczna konstytucja. Mówiąc inaczej - ten układ

5

psychofizyczny, który nazywa się człowiekiem. Ciało człowieka w połą­czeniu z jego umysłem. Jest to pewna struktura złożona, swego rodzaju filtr, kanał czy przewód, którym przepływa energia. Człowiek nie jest w istocie tym przewodem, tylko jest ową energią, jednak energia przepły­wając tym przewodem, jakim jest ciało i umysł, ulega modyfikacji, ulega załamaniu. Ulega zmianie, zasadniczej zmianie. Ten zmieniony stan, to właśnie jest osobowość.

Jak można by było spojrzeć na to w świetle historii stworzenia, tak jak przedstawia ją np. Biblia? W którym momencie w biblijnym opisie zaczyna się człowiek, a w którym wspomniana struktura?

W takim razie cofnijmy się do tego centralnego momentu dziejów ludzkości, jakim było kuszenie Adama i Ewy. Którzy znajdowali się w raju, a więc w stanie ogromnej szczęśliwości, ogromnej wolności, ogrom­nej miłości i radości. Tak moglibyśmy powiedzieć, prawda? Raj to jest przede wszystkim stan psychiczny, jest to stan nieuwarunkowanej wol­ności i radości, szczęścia, energii, mocy i nieśmiertelności. Tak mogli­byśmy to najspokojniej określić. Zwyczajnie. Tymczasem to kuszenie było próbą pewnej siły, której nie chciałbym w tej chwili bliżej charak­teryzować (przejdziemy do tego później), aby wyrwać człowieka z tego stanu wibracji, szczególnej wibracji, dającej właśnie tę radość. A ta inna wibracja, do jakiej zamierzył sprowadzić Adama i Ewę szatan - co mu się udało i od tego momentu zaczyna się cała tragedia ludzkości - ta katastrofa kosmiczna polegała na uwikłaniu. Tak, na uwikłaniu. Zjedze­nie owocu z drzewa wiadomości dobrego i złego to nic innego, tylko wkroczenie w tę pozorną mądrość intelektu, pozorną mądrość, która polega na uwikłaniu Boskiej radości w coś, co jest złożone, co jest za­mknięte, jest pewnym układem zamkniętym, który z samej swej natury jest skazany na śmierć, jest skazany na destrukcję, anihilację. Anihila-cję, która jest podłożem wszelkiego nieszczęścia.

Ale w takim razie można tutaj zapytać - kto został skuszony? Bo jeśli mówi Pan o nieuwarunkowanej radości, wolności, o nieuwarunkowa-nym szczęściu - są to atrybuty Boskie...

Tak jest, zgadza się, przecież człowiek - o czym mówią wszystkie święte pisma - nie jest niczym innym tylko emanacją, tylko dziełem, tylko kontynuacją, tylko dzieckiem Stwórcy, czyli Najwyższej Rzeczy­wistości. On wyszedł ze Stwórcy i on jest -jakby to można powiedzieć

- eksperymentem energii Stwórcy z sobą samym. Tak mógłbym to okre­ślić najogólniej. Ta cząstka Bożej energii zostaje jakby oddzielona, jak­by w pewnym sensie wyodrębniona z tego morza światła, jakim jest Najwyższa Rzeczywistość - prawda? I staje się indywidualnością. Indy­widualnością - ale w stanie raju owa indywidualność pozostawała cią­gle jeszcze w wibracji Najwyższego, więc jeszcze w wibracji tego Bo­skiego światła, które w niej dominowało, które było nią samą, może troszeczkę odmienne, w sensie wyodrębnienia jakiejś jednostki, ale tu­taj nie było jeszcze uwikłania.

I ta przygoda kontaktu z szatanem czy z materią - to nie jest to samo, ale jest bardzo zbliżone - była już początkiem polaryzacji: duch - mate­ria, ja - ty, życie - śmierć, dobro - zło, a zatem wszelkiego dualizmu. I mamy na to przykład w następującej potem rozmowie Boga z człowie­kiem. W momencie, kiedy Bóg zbliżył się do człowieka, do swojego tworu, swojego dzieła - ten twór zaczął uciekać, chować się. I Bóg pyta

- dlaczego? Gdzie jesteś? Dlaczego się chowasz? A on mówi - chowam się, bo jestem nagi. A Bóg - skąd wiesz, że jesteś nagi? Czy może jadłeś z drzewa wiadomości dobrego i złego? Więc widzimy tutaj rzecz oczy­wistą, widzimy, że u niego zaczęło się to rozważanie, ten kłopot, du­alizm, podstawowa antynomia między ja i ty. Bóg - i coś odrębnego, nagość i nienagość, dobro i zło. I miliony tego typu przeciwstawień.

Użył Pan przed chwilą pojęcia: twór Boży...

Tak.

... tymczasem z tego, co mówił Pan wcześniej, wynikałoby, iż chodzi o twór, w którym pozostaje tożsamość. Jakby to pokrewieństwo nie zo­stało jednak unicestwione.

Właśnie.

6

7

Nie jest to przedmiot, jaki Bóg zrobił i odłożył na półkę.

Nie.

Prawda ?

W istocie rzeczy człowiek nigdy nie jest przedmiotem, który Bóg gdzieś odłożył, oderwał się od niego. W moim przekonaniu jest to zu­pełnie niemożliwe. To właśnie jedno z tych uwikłań umysłu powoduje powstawanie takich koncepcji. Takich wyobrażeń i takich kłopotów. Naprawdę ta Rzeczywistość jest zawsze taka sama, jest wieczna, jest Boska. Ta Boska substancja po prostu jest i nie może nie być, ona była zawsze i ona wszystko wypełnia. A tylko od interpretacji, od punktu widzenia i od poziomu wibracji, czyli od stanu świadomości człowieka - tu wracam do punktu wyjścia - zależy, jak na pewne sprawy patrzymy. Otóż człowiek w stanie raju nie był uwikłany w rozróżnianie, to znaczy możemy przyjąć, iż był w stanie medytacji, był w stanie radości, wolno­ści. Natomiast w momencie połączenia z materią, czyli wejścia w wi­brację szczególnego rodzaju, sprawa się zmienia. Znowu inny problem, co spowodowało ową wibrację - ten proces jedzenia ma bardzo szcze­gólną symbolikę. Bardzo szczególną symbolikę. I o tym możemy po­wiedzieć za chwilę, co oznacza fakt jedzenia owocu. Ale to jest inny problem. Natomiast centralne zagadnienie, o którym mówimy teraz, to moment utraty synostwa Bożego, tak moglibyśmy to określić, utraty dziecięctwa, utraty czystości.

Utraty dziecięctwa czy utraty poczucia dziecięctwa?

A, oczywiście, mówię o utracie dziecięctwa w sensie jego świado­mości. Cały czas. Zarówno niebo, jak piekło, jak i czyściec - są we­wnątrz człowieka, są w duszy człowieka. Piekło, niebo albo czyściec to nie są miejsca, ale stany świadomości. W człowieku może być piekło za życia, może być niebo za życia i może być - co najczęściej bywa - czy­ściec. Czyli są to rzeczy proste. W istocie mówimy o truizmach, które właściwie każdy zna i nic nowego się nie powie, ponieważ nihil novi sub sole. No, ale próbujemy to drążyć z różnych stron...

Może jest to inaczej przyjmowane, jeśli mówi się o tym jako o pewnej wiedzy ezoterycznej czy pewnej wiedzy historycznej...

Zupełnie inaczej.

... ale chciałbym tutaj zapytać - Pan mówi o tym z własnego do­świadczenia?

Oczywiście. I od razu chcę powiedzieć wyraźnie, że chociaż jestem człowiekiem nauki, posiadam jakieś tam tytuły, mam pod ręką najlepsze chyba książki, jakie wydał świat - więc Biblię, następnie Koran, podsta­wowe święte księgi hinduizmu, ezoteryczne pisma buddyjskie, wspa­niałe dzieła dotyczące sufizmu, stworzone przez najwybitniejszych znaw­ców, czyli, jak mi się zdaje, dotknąłem źródeł najwyższej klasy - to muszę stwierdzić, że mimo korzystania z całej tej literatury nie ona jest podsta­wą tego, co sądzę o rzeczywistości. W moim przekonaniu przynajmniej - człowiek wie bowiem tyle, ile wie o sobie, prawda? Z własnego prze­konania, to przekonanie jest właściwie czymś decydującym, bo gdyby nie ono, cóż wówczas człowiek mógłby powiedzieć? Mówi się z wła­snej, wewnętrznej pewności. Otóż, zgodnie z tą moją wewnętrzną pew­nością, wszystko co ja naprawdę wiem o życiu - i o tej sprawie, o której mówimy - nie wynika z żadnej z tych książek. Tylko wynika z medyta­cji. To znaczy - wynika z praktyki. Ja jestem przede wszystkim empiry­kiem. Wbrew pozorom, wbrew temu, że pisałem jakieś książki itd. Są przecież tacy, co od strony teoretycznej, od strony intelektu napisali znacznie więcej, znacznie ciekawsze i głębsze dzieła ode mnie.

Właśnie - czy głębsze?

Głębsze - to może nie było najlepsze określenie... To znaczy bar­dziej...

Erudycyjne?

... erudycyjne.

Dotykamy tutaj różnicy między wiedzą a mądrością...

9

A mądrością. Między wiadomościami a wiedzą. Wiadomościami typu historycznego, encyklopedycznego, erudycji opartej na umiejętności kojarzenia faktów, na umiejętności ich klasyfikacji, porządkowania i posługiwania się nimi - w dyskusjach naukowych, w rozprawach itd. To nazywamy zwykle wiedzą. Wydaje mi się, że to jest błędne określenie. To nie jest wiedza, to są wiadomości. Czasem nawet te wiadomości mogą być spójne, tworzyć pewne systemy - ale to są ciągle wiadomości. Nato­miast wiedza powstaje wówczas, kiedy dotyka się sedna istnienia. To znaczy tego, co jest - nie tylko tego, co się manifestuje - to znaczy, kiedy dociera się do tego, co jest podłożem manifestacji. Więc nie tylko do tego, co odpowiada na pytanie -jakie to jest? - ale do tego, co mówi - co to jest. Nie chodzi o to, jak się dana esencja przejawia, ale co jest istotą tej esencji, jakie jest jej pochodzenie.

Dopiero wówczas człowiek dociera do wiedzy, kiedy koncentruje się na pochodzeniu esencji, esencji bytu, esencji świadomości, esencji życia, kiedy pojęcia nie są w stanie wprowadzić go w to, najogólniej mówiąc, uwikłanie intelektualne. W sensie przypominania sobie, w sensie kojarzenia, które zawsze jest pewnym partykularyzmem, bo jeżeli raz połączymy naszą świadomość z czymś bardziej szczegółowym, to ipso facto zatracamy natychmiast możliwość generalizacji. A w tym sensie, o jaki mi chodzi, rzecz polega na uporczywym, upartym trzymaniu się źródła - i niewychodzeniu z wibracji, która warunkuje znajdowanie się w tym źródle. I wtedy jest wiedza. Jeżeli jest się w źródle. I jeśli nie mówi się, bo sobie człowiek coś przypomina, że gdzieś, kiedyś, ktoś coś powiedział, albo cytuje - najgłębszy nawet - autorytet. Ale t o się czuje empirycznie, j e s t się w t y m tak, jakby się na przykład piło wodę, jadło, jakby dotykało się jakiejś substancji... Tej substancji centralnej... Czy Pan wie, co ja mówię? Czy mówię dostatecznie jasno? Ciągle wąt­pię. .. Język j est ograniczony...

W tej chwili logiczne byłoby pytanie, na czym ta wiedza polega...

No cóż, będę niekonsekwentny i posłużę się jednak cytatem. Będę niekonsekwentny, ale nie dlatego, żeby podeprzeć się czyjąś opinią, ten cytat jest tutaj najbardziej adekwatny, jak mi się zdaje i nie tyle chodzi

o to, że ktoś wielki tak powiedział, ale że było to tak wspaniale powie­dziane w tym zdaniu, które pochodzi od Patanjalego (II w. p. n. e.), że po prostu trzeba to powtórzyć. Otóż Patanjali powiedział tak: Joga jest to uspokojenie płynności substancji myślowej. Joga - w tym wy­padku zamiast joga możemy powiedzieć wiedza. Wiedza jest to więc umiejętność uspokojenia, stan, w którym ustaje płynność, jest to wej­ście do źródła, zanurzenie się w tym, co jest wieczne, pierwotne, co było zawsze.

Pojawia się pytanie, zapewne z pewnego punktu widzenia paradok­salne -jeżeli tak jest, to czy ta wiedza może mieć jakiekolwiek znaczenie w świecie, w jakim żyjemy?

Tak mogłoby się wydawać - że nie, ale w istocie rzeczy jest akurat przeciwnie. Moglibyśmy się zgodzić co do tego, iż w momencie jej do­świadczania nie ma ona pozornie bezpośredniej relacji z potoczną wizją świata - tak bardzo jest odrębna, oderwana, tak bardzo ją przekracza, tak zasadniczo jest transcendentalna w stosunku do tej codzienności, tych naszych powszednich problemów, uwikłania zawodowo-domowo-życiowego, aż wydaje się zupełnie inną sferą. Ale w istocie - mam co do tego najgłębsze przekonanie - takie doznanie jest czymś bardzo kon­kretnym i rzutującym następnie na losy człowieka, także w zakresie bytowo-materialnym. Dzieje się tak dlatego, że po przebyciu tego do­świadczenia człowiek powracając do codzienności, pogrążając się w niej i będąc przez nią determinowanym, jest jednak już innym człowie­kiem, nastąpiła pewna, bardzo szczególna, polaryzacja jego osobowo­ści. On jest inny, jest po doświadczeniu, dotknął czegoś, co przekracza w zasadniczy sposób wszystko, co znał dotychczas. Zmienił się więc jakościowo, osiągnął doświadczenie wyższego rzędu.

Czy odnosi się to - przecież można tę rzecz rozpatrywać w różnych kontekstach - do wizji świata, czy do stanu psychicznego tego człowie­ka, że inaczej reaguje na to, co się zdarza, czy ma to aspekt energetycz­ny, to znaczy, iż rozporządza on inną energią?

10

11

Widzi Pan, mój pogląd na świat jest poglądem holistycznym. To znaczy, wychodzę z założenia, że nie ma rzeczy drugorzędnych, że każ­dy czyn, wszelkie zjawiska, wszystkie problemy, wszystkie dziedziny, każdy oddech, każde uderzenie serca, każdy kontakt z materią, z rzeczy­wistością - zmysłowy, myślowy, jakikolwiek, też medytacyjny - posiada wpływ na wszystko, co człowieka dotyczy, na całą percepcję świata, na wszystkie inne czynności. I trudno tutaj rozdzielić, czy to jest energe­tyczne, czy to jest zewnętrzne, czy to intelektualne, czy emocjonalne lub zmysłowe. To ogarnia wszystkie te aspekty. To jest tak, jakby ktoś patrzył na kulę z coraz to innej strony. Zmienia się jego punkt widzenia, nie mniej jest to wciąż ta sama kula. Ona ciągle jest właśnie taka. Tak na to patrzę. Człowiek stał się inny w tym sensie, że nastąpił pewien pro­ces, który zmienił ten układ.

Czy można wobec tego powiedzieć, że jest to teraz ktoś, kto zdaje sobie sprawą właśnie z istnienia owej kuli?

Niezupełnie. On kiedyś, w momencie doświadczenia, zdał sobie spra­wę z jej istnienia, natomiast po wyjściu z tego stanu - to jest najbardziej charakterystyczne dla całej sprawy - po ustaniu doświadczenia ma tylko mgliste wyobrażenie o jego istocie.

Czyli kryje się za tym tajemnica funkcjonowania naszej świadomo­ści?

Człowiek żyje jakby na czterech szczeblach świadomości, w czte­rech stanach czy wymiarach świadomości. Pierwszy z nich to jest ta codzienna świadomość, która wynosi mniej więcej 13-26 cykli na se­kundę, mierzonych encefalograficznie i nazywa się stanem beta. Więc to jest stan, w którym mamy pełno kłopotów, pełno urazów, pragnień, jesteśmy pełni oczekiwań. W tym stanie świadomości jesteśmy codzien­nymi, zwykłymi ludźmi, którzy są pełni zdenerwowania, różnych kło­potów, różnych kompleksów, jakichś niespełnionych pragnień - i w ten sposób żyjemy zwykle od urodzenia aż do śmierci.

Przeciętny człowiek nie wie, że w ogóle z czegoś takiego można wyjść. Uważa to za normalne życie, że to właśnie powinno tak być, że

12

tak jest i że nie ma absolutnie czegoś innego. Nawet do głowy mu nie przychodzi, że może być coś innego. Uważa, że jest zdeterminowany tym życiem, że zna życie, że na przykład jest mężczyzną, jest kobietą, że ma tyle a tyle lat, że ma żonę czy nie ma żony albo męża, że tam a tam mieszka, że ma takie kontakty, że ma jakieś sprawy rodzinne, sprawy zawodowe -jednym słowem, ten komplet milionów spraw, tysięcy pro­blemów tym człowiekiem rządzi i w te problemy człowiek jest u-wi-kła-ny. Uwikłany. Uwikłany od urodzenia, a nawet jeszcze w stanie pre­natalnym, aż do śmierci.

To jest prawdą i rewolucja tego, co ja mówię, polega na tym, że okazuje się, że to wcale nie jest stan normalny! Że ten stan beta, 13-26 cykli na sekundę, to jest właśnie stan sztuczny, to jest stan niewoli wo­bec własnego umysłu, stan człowieka zniewolonego, człowieka zdeter­minowanego, który nie może wyjść z niewoli, w którą się sam zaplątał i niestety, jest to tak straszliwa niewola, przy której jakiekolwiek więzie­nie normalne jest po prostu niczym, bo taki człowiek w więzieniu, w ciężkim zagrożeniu swojej wolności zewnętrznej, może być jednakże bardzo szczęśliwy wewnętrznie i może być pełen mocy. Natomiast w tym stanie świadomości po prostu nie ma dla tego człowieka wyjścia i on coraz bardziej się wikła, aż wreszcie umiera nic nie rozumiejąc.

Drugim stanem świadomości jest stan alfa. To jest stan, któremu ja poświęciłem jakieś 25 lat badań eksperymentalnych. Jest to stan głębo­kiej relaksacji Schultza i Luthego. Tak się to nazywa w nauce. Trening autogenny Schultza i Luthego - przeze mnie modyfikowany, przeze mnie rozwijany - który jest zresztą zapożyczony z jogi indyjskiej, w której siedziałem przez wiele lat, praktykując różne techniki medytacyjne. I ten stan świadomości jest już jakby wyjściem z niewolnictwa, o którym przedtem mówiliśmy, mianowicie człowiek zaczyna żyć bardziej świa­domie, może przede wszystkim uspokoić to, co u przeciętnego człowie­ka nigdy nie jest uspokojone.

Stan zdenerwowania, szybkiego oddechu, niepokoju, zagrożenia, niemożliwości wyjścia z rozmaitych problemów życiowych - to wszyst­ko w tym stanie alfa znika. Wszystko - jak mówił Julian Aleksandro­wicz w napisanej razem z profesorem Cwynarem i ze mną książeczce -staje się mało ważne, odległe i obojętne, wszystko, wchodzi się w głę­boki spokój, mięśnie stają się odprężone, tętno się uspokaja, oddech się

13

uspokaja, a co najważniejsze, umysł, który jest jak rozszalała małpa (jak powiedział Wiwekananda), ten umysł, który do tej pory absolutnie panował nad człowiekiem, staje się jakby narzędziem, jakby kompute­rem poddanym człowiekowi, zaczyna się uspokajać, zaczyna wchodzić w stan głębokiej ciszy, pokoju. To jest stan relaksacji, który wynosi mniej więcej 13-8 cykli na sekundę.

Ale istnieje trzeci stan świadomości - dla większości ludzi w ogóle enigmatyczny, nie znany, do głowy im nawet nie przychodzi, że coś takiego istnieje - który nazywa się stanem theta (od kolejnej greckiej litery - theta). O ile relaksacja głęboka, trening autogenny wynosi 13-8 cykli na sekundę - to ten stan wynosi 8-4 cykli na sekundę. Inaczej mówiąc, ta rejestrowana elektroencefalograficznie aktywność mózgu -potencjału myślowego, jakbyśmy mogli powiedzieć - ulega coraz więk­szemu zwolnieniu, coraz większemu uspokojeniu. 8-4 cykli na sekun­dę, w porównaniu do 26 cykli w stanie beta, no, to jest oczywiście bar­dzo mało.

W tym stanie świadomości dochodzi się do tego, do czego - jak mówią święte księgi buddyjskie - doszedł Budda Śiakjamuni pod drze­wem bodhi. Mianowicie, powiedział on, że wtedy został zaatakowany przez rozszalałe demony, przez rozszalałe diabły, atakujące diabły - tak to nazwał. Cóż to są te atakujące diabły? Te atakujące diabły, o jakich mówił Budda Śiakjamuni, to jest nasza podświadomość, to jest ten ol­brzymi worek, który nosimy na karku, worek przeszłych zdarzeń, prze­szłych kompleksów, przeszłych myśli, przeszłych uczuć, różnych kon­taktów z ludźmi, często potwornie traumatycznych, raniących, pełnych nieszczęścia, różnych okropnych sytuacji, okaleczeń, nawet śmierci - i to nie tylko zaistniałych podczas naszego obecnego cyklu życiowego, ale przez wszystkie cykle życiowe, które doprowadziły do momentu, o którym teraz rozmawiamy.

To jest stan theta i w tym stanie ktoś, kto ma odpowiednią cierpli­wość, aby śledzić swoje psychiczne wnętrze - ponieważ wszystko, o czym mówimy, to jest podróż do własnego wnętrza, podróż - prawda? -do siebie samego, do poznania swojej własnej istoty, czyli do selfreali-sation, jak mówią Anglicy, do samourzeczywistnienia, samorealizacji -

14

otóż taki człowiek widzi w tym stanie siebie jakby z pewnej odległości. Patrzy się na siebie z pewnej odległości. Zdaje sobie sprawę, że jest tym konglomeratem, tą olbrzymią złożoną chmurą pragnień, kłopotów, wąt­pliwości, strachów, niespełnionych pożądań, takich czy innych proble­mów. Zdaje sobie z tego sprawę, patrzy na to jakby z boku - a jednocze­śnie oddziela się od tej całej chmury kłopotów, chmury wątpliwości i dochodzi do swojej prawdziwej natury, która jest właśnie jakby widzem patrzącym z boku. Jakby widzem obserwującym całą tę sprawę.

Bardzo mało ludzi dochodzi do tego stanu świadomości. Dlaczego? Ponieważ jest to stan, który się osiąga po wielu latach treningu. To się nazywa w hinduizmie pratiahara, to znaczy stan koncentracji umysłu na swoim własnym wnętrzu, trwający dostatecznie długo, ażeby móc w ogóle te rzeczy zobaczyć. W tym stanie mogą nastąpić również pewne halucynacje, różne... atakujące zjawy, potwory, rozmaite straszne zda­rzenia, które nie są niczym innym, tylko grą umysłu, tylko grą podświa­domości. Mogą powstać straszliwe wizje, obrazy atakujące, nawet ja­kieś zupełnie perwersyjne obrazy, które są bardzo głęboko ukryte w na­szej podświadomości i które wychodzą niejako na powierzchnię, tak jak fusy z herbaty mogą się podnieść, kiedy poruszymy wodę. Inaczej mó­wiąc - człowiek zaczyna patrzeć ku sobie i to jest stan theta. Patrzy na swoją podświadomość, patrzy na to wszystko, co jest zewnętrzne w sto­sunku do substancji pierwotnej.

Człowiek jest substancją pierwotną. Człowiek jest samym rdzeniem światła. Człowiek nie jest światłem, jak mówił profesor Sedlak. Ja nie zgadzam się ze zdaniem profesora Sedlaka, przynajmniej w tym ze­wnętrznym jego odczuciu, w zewnętrznym odbiorze jego wywodu. Być może, w samej istocie jesteśmy razem, ale dla mnie życie nie jest świa­tłem, światło jest... jakby... jakby to powiedzieć... jest mieszkaniem ży­cia, jest tą najlepszą manifestacją życia, jest pojazdem życia, jest możli­wością manifestacji życia - ale życie samo w sobie nie jest światłem, tylko jest świadomym światłem, jest ś w i a d o m o ś c i ą ś w i a t ł a .

Życie jest samą świadomością, samą percepcją, jest samym pozna­niem, samą kwintesencją doświadczenia. Życie jest substancją, ale nie substancją materialną - jaką jest światło - ale duchową, jest substancją, która nie jest poznana przez naukę, nie mniej jest szalenie konkretna, w

15

każdej chwili obecna i która czuje. Światło nie może czuć. My możemy czuć światło, świadomość czuje światło, świadomość czuje poprzez światło, ale świadomość nie jest światłem, jest samym doświadczeniem. I tu jest różnica w poglądach moich i profesora Sedlaka, który mó­wił, że życie jest światłem - a życie jest świadomością. W tym się zga­dzamy, że życie i świadomość w istocie - na poziomie kwantowym, jak mówił Sedlak - właściwie się od siebie zupełnie nie różnią. Tutaj byśmy się mogli zgodzić, że życie i świadomość się nie różnią, natomiast sama istota życia jest dla mnie czymś innym, a przynajmniej inaczej ją okre­ślam. Dla mnie, powtarzam, życie jest substancją duchową, która do­świadcza, doznaje, która czuje, która jest podłożem wszelkiego bytu, wszelkiego istnienia - zarówno duchowego, jak materialnego.

Zgadzam się ze Sedlakiem, że między materią a duchem w istocie rzeczy nie ma właściwie różnicy, ponieważ to jest tylko... tylko inny punkt widzenia i naprawdę zawsze one razem były - to znaczy i materia i duch były zawsze razem. Z tym się zgadzam. Jedno drugiego, że tak powiem, potrzebuje. Bóg potrzebuje ciała człowieka, aby mógł się ma­nifestować, aby mógł przejawiać się, aby mógł żyć w tym człowieku i doświadczać takich rzeczy, jakich doświadcza człowiek. Ponieważ Bóg żyje całościowo w każdym człowieku - chcę to wyraźnie powiedzieć. Nie po kolei, nie razem - tylko w każdym z osobna.

Nieraz rozmawiałem z ludźmi bardzo rozwiniętymi na ten temat -jak to jest możliwe, żeby Duch żył jednocześnie we wielu osobach na­raz? Czy żyje równocześnie, czy żyje po kolei? Wydaje mi się, że to jest zupełnie niepotrzebne rozróżnianie, jeżeli dla kogoś, dla jakiejś istoty nie ma czasu, jeżeli czas jest tylko kategorią naszego myślenia, to Bóg może sobie pozwolić na ten luksus, aby przeżyć całościowo życie w jednym człowieku - nie myśląc wówczas o innych ludziach - i wrócić później do innego człowieka, i przeżyć tak samo doświadczenie tej dru­giej osoby, dlatego, że czas Mu w tym nie przeszkadza i może przeżyć każde doświadczenie tak jak film, jak sekwencję filmu czy taśmę ma­gnetofonową, którą możemy wielokrotnie powtarzać, cofać i robić z nią co się nam żywnie podoba.

To jest mój punkt widzenia i wydaje mi się, że jest to zupełnie proste

16

- ta Najwyższa Rzeczywistość, którą my jesteśmy. Jesteśmy zjednocze­ni z Ojcem, czyli z pierwotną prapraistotą, pierwotną praprapraistotą, która stworzyła to wszystko i która zawsze istniała poza czasem. My jesteśmy z nią całkowicie zjednoczeni, ona wypełnia tę wieczność, w której istnieje, żyjąc w nas, żyjąc w człowieku - i właśnie w stanie na­stępnym, kolejnym po stanie theta, w stanie delta, który zgodnie z elek-troencefalograficzną teorią świadomości wynosi już tylko 4 - 0,5 cykla na sekundę - tylko 4 - 0,5 cykla! - otóż w takim stanie świadomości dochodzi się do stanu samadhi, hinduskiego samadhi, a więc stanu kon­templacji.

I proszę zwrócić uwagę, tutaj wszystko się schodzi - stan samadhi jest zupełnie równoznaczny z nirwaną buddyjską, czyli ze stanem abso­lutnej pustki będącej jednocześnie absolutną pełnią. Wydaje się , iż to absurd, że to nielogiczne, ale tutaj logika musi odejść. Jest to pustka, a jednocześnie pełnia, to znaczy pustka, która posiada w sobie potencjal­nie... z której się wyłania pełne stworzenie, z której się wyłania wszyst­ko, co istnieje. Pozornie tam nie ma nic, a jednocześnie jest możliwość najwyższej kreacji. Najwyższej mocy, najwyższego blasku i chwały.

To jest nirwana i to jest równocześnie nirwikalpa samadhi, a jedno­cześnie nic innego, tylko unio mistica islamu, nic innego tylko oświece­nie w kontemplacji najwyższej, jakiego doświadczył św. Jan od Krzyża, św. Teresa hiszpańska z Avili, św. Bonawentura czy wielu, wielu misty­ków dawniejszych i współczesnych w chrześcijaństwie. Na tej płasz­czyźnie - stanu delta - nie ma żadnego rozróżnienia, nie ma już absolut­nie wątpliwości, czy to jest ten, czy to jest tamten, czy tu jest Bóg, czy tam jest Bóg, czy to jest mężczyzna, czy kobieta, czy to jest grzech, czy to nie grzech - tutaj nie ma żadnych takich rozróżnień.

Rozróżnienia - i w ogóle dyskusje - są typowe dla stanu beta i to jest., jakby to powiedzieć... jest to wymiar rzeczywistości, w którym proble­my powstają, kłopoty powstają, ciągle są wątpliwości, ciągle są załama­nia, które prowadzą do najstraszliwszych następstw, do samobójstwa, do zabójstwa włącznie, do zdrad różnych, do zupełnej rozpaczy włącz­nie i w ogóle wszystkich nieszczęść świata. To jest w stanie beta. Nato­miast ktoś, kto potrafi wyjść poza stan beta, do stanu alfa, do stanu the-ta, wreszcie do stanu delta - a jeszcze, zgodnie z moją hipotezą, do stanu

17

gamma, kiedy już nie ma nawet pół cykla na sekundę, ale jest absolutne z e r o, to znaczy nie ma jakiegokolwiek drgania umysłu, tylko jest abso­lutna cisza i moglibyśmy to nazwać stanem całkowitego pogrążenia się w Absolucie, złączenia się, zjednoczenia z Absolutem - następuje dla tego kogoś po prostu to, co jest celem każdego człowieka, to znaczy powrót do środka, powrót do tego, z czegośmy wyszli. No przecież wszystkie religie mówią to samo - że wyszliśmy z Absolutu, że jesteśmy dziećmi Bożymi.

Także z fizycznego punktu widzenia możemy powiedzieć, że jeśli istnieje najwyższe rozproszenie, kiedy mówi się o postępującej entro­pii, czyli -jak to się definiuje - mierze nieuporządkowania układu, stop­niu nieuporządkowania układu, to istnieje także negentropia, czyli ruch w kierunku najwyższej integracji. Istnieje coś takiego, jest taki stan, który jest najwyższą integracją, najwyższą koncentracją, najwyższą doj­rzałością. I który jest w odwrotnym diapazonie do tego wszystkiego, co dzieje się z ludźmi, ze światem i co ma, z punktu widzenia fizyki współ­czesnej doprowadzić do całkowitego rozproszenia, do entropii nieskoń­czenie wielkiej, do bladego promieniowania całej materii. To są rzeczy znane. Tymczasem właśnie w świadomości człowieka, w jego wewnętrz­nej integracji, następuje proces coraz większego scalania i coraz wy­ższej świadomości - i zmniejszającej się entropii.

Czyli uprawianie medytacji, która polega na docieraniu do coraz bardziej uspokojonej fali umysłu, jest procesem kosmicznym? Uczestni­czeniem w tym, co jest udziałem całego Wszechświata? Czy można tak powiedzieć?

Jest zbliżaniem się do Ojca, jest drogą do Punktu Omega Theilarda...

... de Chardin. Ale chodzi mi o relację tego co nasze, osobiste, do tego co ogólne. Czy to co my robimy ma także wpływ na tę skalę makro? Kosmos jako całość?

Z punktu widzenia fizyka najmniejszy ruch palca wpływa na wszyst­kie systemy gwiezdne, ponieważ poruszone zostało prawo grawitacji.

18

Tak jak najmniejsze zaburzenie w wodzie wywołuje falę, coraz dalej rozchodzące się kręgi, tak i każdy, najmniejszy nawet ruch wewnątrz jakiegoś układu wpływa na inne układy drogą sprzężenia zwrotnego, tak jak fala, poprzez zaburzenie, które nie ma końca. Dlatego, oczywi­ście, to co my robimy ma wpływ na makro, a makro bezustannie warun­kuje to, co się wokół nas dzieje. Dla mnie cała rzeczywistość funkcjo­nuje jak naczynia połączone. Wszystko łączy się ze wszystkim, bez chwili przerwy, wszystko bezustannie modyfikuje wszystko - i ciągle istnieje ten Najwyższy, postrzegający, zawsze obecny jako, że tak powiem, trzon rzeczywistości. Jednocześnie to jest ta najwyższa tajemnica, aby do tego stanu istnienia się zbliżać, tego stanu, który właściwie wszystko tłuma­czy, który nie wymaga stawiania pytań.

Jeżeli wszystko łączy się ze wszystkim, powstaje pojęcie odpowie­dzialności. Człowiek jest odpowiedzialny za wszystko, co czyni. Co wo­bec tego powinno być tutaj przewodnikiem? Ponieważ, z drugiej strony -jak mówi na przykład chrześcijaństwo -jesteśmy wolni. Ale to też pyta­nie, w świetle tego, o czym mówimy, na ile jesteśmy wolni i co to w ogóle znaczy, iż mamy wolną wolę? Jeżeli wpływa na nas wszystko - to ta wola działa w pewnych, jednak, granicach...

Tak. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że stworzyliśmy - nawet w najwspanialszych religiach, najwznioślejszych filozofiach - pewne ramy intelektualne. Pewne koncepcje, określony sposób rozumowania. Pew­ne rozróżnienia - jak choćby to, że się rozmawia z kimś, jakimś roz­mówcą, jak to, że jest się człowiekiem żyjącym w jakimś kraju, jakimś społeczeństwie, że ja jestem oddzieloną od ogółu jednostką i coś tam wiem, na przykład o przedmiotach materialnych. Tego typu przekona­nia są same w sobie, w pewnym sensie, hamulcem i poniekąd uniemoż­liwiają dotyk tego, co konkretne.

Powracając do pytania - ta odpowiedzialność, jak się wydaje, polega na tym, aby człowiek spełnił swoje zadanie. Ta odpowiedzialność, jeśli w ogóle przyjmiemy ten termin i spojrzymy na to w szczególny sposób, jest to odpowiedzialność wobec Najwyższego. W sensie Jego własnego życia, którego On w każdym z nas doświadcza. Inaczej mówiąc, chodzi o to, żeby życie Najwyższego - Najwyższej Istoty, Najwyższej Wibracji

19

- w tym wybranym przez Niego fragmencie istnienia, jakim jest czło­wiek, mogło być najwspanialsze, najbardziej godne, najbardziej - w sen­sie doznawania - intensywne. Na tym polega, w moim przekonaniu, od­powiedzialność. Żeby nie zawieść Najwyższego. Żeby dać Najwyższe­mu to, co Mu się należy.

Ta odpowiedzialność jest więc związana ze sprawiedliwością. Naj­wyższemu należy się coś najwspanialszego, bo jest pełen nieskończo­nego blasku, pełen nieskończonej wspaniałości. Jest pełen nieskończo­nej miłości, nieskończonej dobroci, nieskończonej przygody i nieskoń­czonej tajemnicy! Mówię tak nie dlatego, że ktoś mi to powiedział, czy przeczytałem - tylko dlatego, że to czuję. Wiem, że tak jest. Jemu się to należy. I jeżeli tego nie spełniamy - na skutek takich czy innych trudno­ści własnych, czy wskutek podążenia w innym kierunku, to wówczas ta odpowiedzialność może być zaburzona. Co nie znaczy, iż nie może to być pewien etap, przez który trzeba przebrnąć. Że właśnie to chwilowe ograniczenie także warunkuje później wyższą odpowiedzialność.

Niemniej, chociaż można również mówić o tym tak, jak teraz mówi­my, jednak wydaje mi się, że to wszystko nie jest w pełni tak. Dlatego, iż na jakimś szczeblu świadomości pojęcie odpowiedzialności znika. Jak każde pojęcie. Ono istnieje, dopóki o nim mówimy. Dopóki tą spra­wą się zajmujemy. Ono jest typowe dla umysłu, dla konstrukcji myślo­wej - i tak możemy mówić na ten temat różne piękne rzeczy, natomiast jeśli pójdziemy troszeczkę dalej, dochodzimy do starego jak świat dyle­matu, że trzeba zostawić tę maszynkę, komputerek mózgowy i trzeba po prostu pogrążyć się w medytację. Pogrążyć się w wibrację! Mogę stojąc nad oceanem mówić całe poematy na temat tego, co to jest ocean, co to jest pływanie, jaki jest dotyk wody - mogę mówić tysiące poematów, ale dopóki nie pogrążę się w wodzie, nie zacznę pływać, to mówię w ode­rwaniu od rzeczywistości.

Tak jest i z tą odpowiedzialnością. Jeżeli człowiek pogrąża się w tym Boskim Świetle całą mocą koncentracji, swoim dążeniem, swoją istotą, swoim działaniem - działaniem, powiadam, czyli to nie są jakieś abs­trakcje dla filozofów, dla ascetów w jaskini. Ale są to sprawy najbar­dziej konkretne, dla codziennego życia, dla człowieka we wszystkich jego czynnościach bytowych, najbardziej zwyczajnych pod Słońcem.

20

O to chodzi. Żeby powszednie życie przebóstwić, przepoić takim świa­tłem, taką wibracją. I to jest właśnie cel człowieka. I ta odpowiedzial­ność polega na tym, jak się wydaje, aby właśnie tę strukturę, bardzo trudną, nie poddającą się, materialną, przekształcić i doprowadzić do Boskiego Światła. Na tym, jak się zdaje, polega doświadczenie naszego bytu i ta Boska przygoda, jakąNajwyższy z nami robi. Z nami doświad­cza. Mimo materialnego oporu, mimo tych kłopotów, codziennej try­wialności, powszedniej szarości - żeby jednak być w tym Boskim Świe­tle i tamto wszystko przezwyciężyć. Zmartwychwstać - tak jak Chry­stus, zmartwychwstawać do nowego życia.

Dobrze, ale czy zgodnie z tym, co Pan powiedział, razem z tą ma­szynką, umysłem, odstawiamy także szatana?

Szatan przybierał różne kształty, rozmaicie był określany. Chrystus nazwał go wielkim kłamcą. Hinduizm nazywa go Mają - złudzeniem. Budda - jak już mówiłem - otrząsnął się od szatana wówczas, kiedy wytrzymał jego nacisk pod drzewem bodhi, kiedy następowały najstrasz­liwsze ataki, a on pozostawał nieporuszony, niesplamiony tymi ataka­mi. Patrzył na to jakby z boku. Jeśli spojrzymy na tę sprawę od strony psychologii, odwołamy się do introspekcji, to powrócimy do rytmu the-ta, o którym mówiliśmy przed chwilą, tego rytmu 8-4 cykli na sekundę, w którym to stanie obserwuje się własną podświadomość - te nieskoń­czone pogmatwania, straszliwe niekiedy wizje okazują się tylko wizu­alizacją naszego życia wewnętrznego, we wszelkich cyklach życiowych, jakich doświadczyliśmy od samych prapoczątków, od nieskończonego źródła.

Czyli można powiedzieć, że to jest piekło?

Piekło jest dopiero wtedy, gdy pogrążamy się w to bez kontroli. Czy­li wtedy, gdy jesteśmy tym opanowani. Wtedy jesteśmy w piekle. Kiedy nas to ogarnie. Człowiek jest bardzo często tym opanowany. Możemy nazwać ten stan ciężkim czyśćcem czy piekłem, no, piekło samo - w ścisłym znaczeniu... ze słowem "piekło" łączy się problem wieczności, wiecznej kary...

21

Potępienie wieczne.

Potępienie wieczne. Ale trzeba tutaj znowu znaleźć podstawowe roz­różnienie, jeżeli już się bawimy tą grą w intelektualnego ping-ponga -bo to nie jest nic innego, jeżeli nie dochodzimy do najgłębszej medyta­cji. Jeśli chodzi o słowa, to one się tu nie liczą, ważne jest to, co poza nimi. Otóż możemy teraz powiedzieć co następuje: wszystko co ludzkie nie jest Boskie. Rzeczywistość ludzka nie jest rzeczywistością Boską. Więc i pojęcie wieczności przez człowieka nie może być adekwatne do pojmowania wieczności przez Boga. To co dla człowieka może być wiecznością, zgodnie z jego diapazonem świadomości, może być tylko błyskiem w świadomości Boga. Naprawdę, są to całkowicie nie odpo­wiadające sobie pojęcia. I wcale nie jest powiedziane, abyśmy kurczo­wo trzymali się tego i to tylko uważali za prawdę, co jest ludzkie, co wynika z właściwej człowiekowi konstrukcji myślowej. Jeżeli tak uwa­żamy, to popełniamy straszliwy błąd pychy - prawda? - uważając, iż nasz umysł jest alfą i omegą rzeczywistości. Zresztą, na każdym kroku sprawdza się, że tak nie jest...

Spróbujmy może teraz porozmawiać troszeczkę inaczej, będę odrzu­cał wszelkie metafory, będę starał się mówić jak człowiek najprostszy, bez żadnego filozoficznego przygotowania. Dobrze? Zróbmy jeszcze takie doświadczenie...

Najprostsze pytanie w takiej konwencji to chyba -jak żyć? Jak za­chowywać się na co dzień?

Cała nauka i podstawowa, pierwotna wiedza wspólna wszystkim mądrym ludziom, i wszystkie święte księgi twierdzą zgodnie, iż należy żyć tak, aby nie ranić nikogo, nie niszczyć, nie atakować nikogo - w myśli, słowie i czynie. Inaczej mówiąc - być uczciwym, szlachetnym, czystym w myśleniu, słowie i działaniu. Chrystus powiedział: bądź do­skonały jak Ojciec w niebie. Powiedział: Królestwo Niebieskie jest w tobie. Powiedział: nie jesteście sługami, nie jesteście niewolnikami, tyl­ko jesteście moimi siostrami i braćmi. Co więcej - co więcej! - Chrystus wyraźnie powiedział do człowieka, do nas: jesteście dziedzicami! Tego

wszystkiego, co ja mam! Tego mojego świata, tej rzeczywistości. Po­wiedział takie - niesamowite chyba - słowa! Róbcie to, co ja robię - i jeszcze więcej niż ja - bo ja idę do Ojca! Takie niezwykłe rzeczy powie­dział! Czyli On chce, aby człowiek szedł Jego drogą, żeby Go naślado­wał. Żeby robił coraz śmielsze rzeczy. I to nie jest wcale pycha, jeśli człowiek idzie w tym kierunku!

Tu jest chyba wielka rewolucja, wielka zmiana spojrzenia. Ponieważ my sami stworzyliśmy sobie w świadomości obraz jakiegoś tam Maria­na, jakiegoś Pawła, jakiejś Marysi czy Zosi, który pozostaje już na za­wsze tą Marysią czy Zosią, ma jakieś obowiązki, jakąś rodzinę - i to jest całe jego życie. Tymczasem zapominamy, że w każdym z tych Maria­nów, Pawłów, w każdej Marysi czy Zosi jest przecież Najwyższa Rze­czywistość, czyli Duch Święty. Więc każdy z tych ludzi jest przezna­czony do najwyższych rzeczy! Wspaniałych! Boskich!

I właśnie to pospolitujące uświadamianie sobie samego siebie, ta negatywna sugestia - że ja nie dam rady, że nie mogę, że się nie nadaję, bo jestem zwykłym zjadaczem chleba, przeciętniakiem, bo jestem prze­cież tylko jakimś robotnikiem, urzędnikiem czy nauczycielem, ta suge­stia, trwająca nieraz całe życie, to powoduje straszliwe szkody. Czło­wiek staje się taki, jakie są jego myśli, jego słowa i czyny. Człowiek sam siebie stwarza, lepi z gliny. To jest takie proste!

Ale czy to co Pan mówi nie jest jednak zaprzeczeniem pokory?

Właśnie uważam, że nie! Nic podobnego! Wręcz odwrotnie! Pokora nie polega na odrzuceniu własnej godności wewnętrznej. Pokora źle pojęta jest tylko zrzuceniem z siebie odpowiedzialności. To polega na tym, że ktoś boi się podjąć pewne rzeczy, ponieważ uważa, że się do nich nie nadaje, a tymczasem jest to nieuświadomiona ucieczka od tej wielkiej drogi, jaka nas wszystkich czeka. Natomiast prawdziwą pokorę można poznać po tym, że człowiek coraz bardziej chce służyć drugim. Mimo iż dotyka wciąż większych, wspanialszych rzeczy, jest coraz bar­dziej w stosunku do innych delikatny, coraz bardziej pragnie pomagać i staje się im coraz bliższy. Wówczas jest to dobra droga. Ale jeśli ktoś, pod wpływem pewnych własnych osiągnięć, oddala się od swoich sióstr i braci, od innych ludzi, uważa ich za coś niższego, pogardza nimi, po-

22

23

nieważ wydaje mu się, że jest jakąś wielką istotą, lepszą od nich - to właśnie jest zła droga, niebezpieczna.

Co w takim razie nazwałby Pan prawdziwym osiągnięciem? Czy osią­gnięciem są jakieś moce - siddhi? Czy jest nim wyższy stopień miłości?

Na pewno siddhi sąjakimś etapem. Są jakimś osiągnięciem w sensie doświadczania rzeczywistości, ale z pewnością nie jest to - nie powinno być - celem samym w sobie. Siddhi na określonym etapie - jak mówią pisma święte - przychodzą do człowieka, jakby oczekują człowieka i są czymś naturalnym. Czymś najzwyklejszym, jak na przykład to, że kiedy mężczyzna osiąga pewien wiek, zaczynają mu rosnąć włosy na brodzie. Dzięki dojrzałości biologicznej, nastaniu odpowiedniego czasu. Nie należy więc o różne niezwykłe, w potocznym rozumieniu, władze za­biegać i nie należy uważać, iż to jest szczyt rozwoju, ponieważ - znów zgodnie z pismami - mogą stać się nawet barykadą, która zablokuje dal­szy postęp.

Czy dla Pana to jest także barykada?

[śmiech] Ja nie mam żadnych, w moim przekonaniu, ponadnormal-nych władz. W takim sensie, jak to zazwyczaj ludzie rozumieją, jak jasnowidzenie, jasnosłyszenie, czytanie myśli itp. Nie mam żadnych ta­kich władz, a jednocześnie zdaje mi się, że żyję w takim fenomenie, który jest do tego stopnia intensywny, że właściwie niczego z tych rze­czy mi nie potrzeba. Dlatego, iż normalne życie, powszedniość najzwy­klejsza pod Słońcem - jak choćby rozmowa z kimś, słuchanie muzyki, patrzenie na przyrodę - stwarza stan świadomości, który jest samowy­starczalny. To znaczy - j a j u ż niczego nie potrzebuję, niczego nie chcę, wszystko jest przy tym doświadczeniu czymś nieistotnym. Jak można jeszcze czegoś chcieć, jeśli jest pełnia? Tak patrzę na te sprawy. To jest tak, że człowiek już niczego więcej nie chce. Ale, oczywiście, nie jest tak zawsze. Myślę, że każdy ma takie momenty, że nie jestem wyjąt­kiem, może inni mają je częściej, ja nie miewam ich zbyt często, wcale nie jestem zawsze w takim stanie.

To mi się najczęściej zdarza - wejście w taki stan, powiedzmy, inte-

24

gracji, w radość - kiedy mam wykład, kiedy mam kontakt ze studentami, z młodzieżą - uważam to za swoje powołanie, swój cel życiowy, żeby w miarę możliwości nawiązywać kontakt z młodymi ludźmi i dawać im to, co mam najlepszego - no i w takich warunkach ten stan się pojawia. Albo przychodzi z jakąś ciekawą rozmową, kiedy mam z kimś duchowy kontakt - to wtedy wszystko jest dobrze. Ale później wychodzę z tego i zapominam o tym, i jestem najzwyklejszym człowiekiem, może nawet na niższym poziomie niż inni. Taka jest prawda.

Z tego wynika, że drugi człowiek nie musi być przeszkodą, nie jest konieczne odsunięcie się od ludzi do jakiejś pustelni?

Ależ skąd! Właśnie, to dawniej było typowe, że się odsuwano i my­ślę, że taka postawa, takie izolowanie się, to zabieg ludzi, którzy nie mogą osiągnąć tego w obecności innych. Ale współczesna tendencja, nowoczesna droga rozwoju duchowego, polega na założeniu, iż właści­wie wszędzie są takie same możliwości i nie ma żadnej różnicy. W ja­kimkolwiek punkcie przestrzeni, w jakimkolwiek momencie życia - nie ma różnicy, nie ma żadnej przeszkody w medytacji. Choćby to były naj­bardziej niesprzyjające okoliczności, mogą być one obrócone na ko­rzyść praktyki wewnętrznej (jak to wynika choćby z relacji wielkich świętych, mistyków chrześcijańskich - św. Teresy od Dzieciątka Jezus, św. Teresy z Avili czy św. Jana od Krzyża).

Wiem, że to jest prawda, nie dlatego, żebym był fanatykiem, tylko po prostu siedzę w tym i dla mnie - wie Pan, co jest dla mnie oczywistą prawdą? To, że ta podstawowa substancja jest w każdej chwili obecna, ja ją widzę. Ja jąznam. Ten fenomen tutaj jest. Więc to nie to, że mi ktoś o tym powiedział, żebym wierzył, tylko ja po prostu to widzę. Że to ten sam fenomen istnienia, jak to, że z Panem rozmawiam, że Pan tu siedzi - to wszystko jest zupełnie oczywiste i możemy o tym, oczywiście, za­pomnieć w codziennym życiu, ale jak się tylko wraca do tego, to od razu ma się tego Boga, tę substancję Boską przed sobą. Czyli ja mam ten moment widzenia Boga. Jakby mnie ktoś zapytał, czyja Boga znam, to odpowiadam: niczego bardziej nie znam od Niego. Oczywiście, że Go znam i bez przerwy z Nim obcuję.

25

Jeśli chodzi o codzienne sprawy, codzienne życie, wbrew pozorom, wbrew temu, co mówię, jestem najzwyklejszym człowiekiem. Z ciała i krwi. Zwyczajnym zupełnie człowiekiem. Często poddanym rozmaitym emocjom, gniewu czy zdenerwowania, czy zmęczenia, albo zaangażo­wanym w jakąś sprawę intelektualną, problem naukowy czy jakąś nie­snaskę rodzinną, jakieś kłopoty, które się na mnie zwalają itp. - to wszyst­ko nie jest mi obce i każdy człowiek ma to samo, myślę, że nie jestem ani trochę lepszy od innych ludzi, a być może nawet ze względu na moje dosyć gwałtowne usposobienie myślę, że mam nawet większe trudności w porównaniu z innymi ludźmi, których temperament może być bardzo spokojny, bardziej flegmatyczny, bardziej unormowany, zrównoważo­ny.

Mówię to zupełnie szczerze - nie że spowiedź czy jakieś tam wywnę-trzanie, tylko stwierdzam obiektywnie, że tak jest. Nie jestem żadnym wzorem, jeśli chodzi o moje codzienne postępowanie. Natomiast - co jest tutaj decydujące i czym różnię się od innych ludzi - chociaż wiem, że takie jest moje usposobienie, widzę te różne błędy, to jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to jest coś jakby zewnętrznego, że to jest... że cała ta osobowość jest jakby taką naroślą, taką zaszłością. Jak ktoś, na przykład, zbiera najrozmaitsze fatałaszki i wrzuca do kosza, to po pew­nym czasie ten kosz jest na pół wypełniony - tak moja osobowość jest napełniona tymi różnymi historiami, które spowodowały takie czy inne konsekwencje w moim temperamencie, usposobieniu, moim złym za­chowaniu.

Natomiast, powracając do tego, o czym mówiłem wcześniej, do czy­stego światła, do tej Boskiej Energii, tej Najwyższej Boskiej Rzeczywi­stości - nie jest ona samym światłem, ale kwintesencją świadomości, która posługuje się światłem. Światło to jest, powiedzmy, tworzywo, najbliższe tworzywo świadomości. To nie jest sama istota Boga. Świa­tło jest jakby ciałem Boga, ale duszą Boga jest doświadczenie, jest ży­cie, to, że ja czuję, że ja widzę, że dostrzegam - problemy zmysłowe w samej swej istocie, problemy intelektualne w samej swej istocie, w sa­mym swoim źródle - to jest to. To jest życie, które jest u samego podło­ża i które posługuje się światłem, posługuje materią, tym czynnikiem, który możemy nazwać materią i który prześwietlony daje tę wizję.

26

Otóż, chociaż jestem najzwyklejszym człowiekiem, przez to, że do­tknąłem takich rzeczy, uważam, iż jednak ta codzienna świadomość rów­nież ulega przekształceniu. Sądzę, że - mimo wszystko - dzięki temu, co osiągnąłem, jestem lepszym człowiekiem, niż byłbym, gdybym tego nie osiągnął. Bez porównania. Ponieważ wtedy nie miałbym drogowskazu, nie miałbym dotyku Rzeczywistości.

Religia chrześcijańska, w której tkwię, którą praktykuję, ogromnie w tym - uważam - dopomaga. Jeśli jest we właściwy sposób, powtarzam - we właściwy sposób, praktykowana, przez właściwą Komunię Ś w . , przez właściwe skupienie podczas Mszy Ś w . , przez - przede wszystkim -spełnianie tego, o czym Chrystus mówił, zwyczajnie, na co dzień, jeśli się tak robi, to się wchodzi w tę rzecz coraz głębiej i pomimo wszyst­kich wstępnych trudności, kłopotów, jakie każdy z nas ma, grzechów, niedoskonałości - później się bez przerwy wraca do poziomu, wraca się do tej medytacji, do tego niezwykłego stanu. I tamta rzeczywistość stop­niowo zaczyna być porządkowana, to znaczy, ta niska natura człowieka, oparta na ciele i krwi, półzwierzęca natura człowieka stopniowo zaczy­na być brana pod kontrolę. Ten wóz, ten koń zaczyna być prowadzony. Staram się to w miarę moich możliwości robić i sądzę, że gdybym nie miał kontaktu z tą Najwyższą Rzeczywistością, w codziennym życiu byłbym o wiele gorszym człowiekiem. Narażonym na o wiele większe trudności.

Co mógłby Pan powiedzieć na temat przejścia człowieka -po zakoń­czeniu ziemskiej egzystencji - do innej rzeczywistości?

Ta kwestia wydaje mi się zupełnie jasna i oczywista, myślę, że dlate­go tak mi się wydaje, ponieważ siedzę już w tym ponad 30 lat. Jeżeli człowiek jakąś rzecz stale drąży, ciągle w nią wchodzi i uważa za waż­niejszą od wszystkich innych, no, to po pewnym czasie ma trochę lep­sze pojęcie, ostrzejsze pojęcie niż ktoś inny, mniej zwracający na to uwagi. Ja zawsze na to właśnie przejście zwracałem największą uwagę i sądzę, że to jest zupełnie decydująca dla nas sprawa.

Jak już mówiliśmy, wielkie religie twierdzą, że wyszliśmy z Absolu-

27

tu, że jesteśmy Bożymi dziećmi. Cóż to znaczy, że jestem dzieckiem Bożym? To znaczy - mówiąc obrazowo - że iskra życia, monada ludzka, została wyobcowana, oddzielona od tego, co jest podstawą wszelkiej kreacji, czyli od Boga żywego, prawda? I celem człowieka, wszystkich jego pragnień, wszystkich działań jest powrót do owego źródła. Prze­cież o to tak naprawdę ludziom chodzi, wszystkim właściwie ludziom, nawet tym zupełnie prymitywnym - wszyscy dążą do szczęścia! No, każdy człowiek chce, aby było coraz lepiej, a w istocie dobrze jest czło­wiekowi wówczas, kiedy nie jest zagrożony, kiedy nie jest poddany śmierci, chorobom, zdradom, starzeniu się, wątpliwościom, stratom pie­niędzy, stanowiska itd. - i o to ludziom chodzi.

Więc chociaż ktoś nie jest żadnym filozofem, uczonym, żadnym wiel­kim Einsteinem, albo Spinozą czy Schopenhauerem, jednak dąży do ta­kiej samej pewności, do psychicznego komfortu, tego spokoju, tego świet­nego samopoczucia. Czyli w istocie nie ma tu różnicy. Filozof dąży do tej homeostazy fizycznej i duchowej i zwykły człowiek też do tego dąży, tylko własnymi środkami, na miarę swoich możliwości. Ale wszyscy dążą do tego samego - by wreszcie mieć absolutną pewność, niezależ­ność, spokój. Bogacz przywiązany do dóbr tego świata też dąży do tego, bogactwo daje mu przynajmniej przez chwilę takie poczucie. Narko­man dąży do tego samego, przez chwilkę czuje się doskonale, wszystkie troski znikają... Rozmawiałem z alkoholikami, mówią: no, proszę pana, chwileczkę czuję się naprawdę dobrze, niczego się nie boję, jest pierw­szorzędnie, wszystko jest fajne, jestem pełen energii, dziarski, o to mi chodzi, a co będzie potem - to nic mnie nie obchodzi. Że później będę miał kaca? - aleja muszę mieć to znowu. Czyli widać, iż to podstawowe pragnienie człowieka jest właściwie transcendentalne, i jest pierwotne, i ma na celu przezwyciężenie wszelkiej nędzy. Wszelkiej choroby i śmier­ci. I zbliżenie się do doskonałości.

Teraz chcę powiedzieć o rzeczy może najdonioślejszej. Do której dojrzałem w tym czasie, żeby powiedzieć to ludziom, a która jest na pewno olbrzymią rewolucją, chcę powiedzieć wyraźnie. Jest na to do­wód natychmiastowy, o co tu chodzi. I to jest dowód, który równoznacz­ny jest właściwie z najwyższym cudem, którego może każdy w każdej chwili doznać. Oczywiście - tak jak niektórzy tylko ludzie doznają za-

28

zwyczaj cudów, tak jest i tutaj. Żeby dojść do tego, co chcę w tej chwili powiedzieć i osiągnąć ten stan świadomości, musi nastąpić pewne przy­gotowanie, czas - i to nigdy nie wiadomo, kto jest już do tego przygoto­wany całkowicie. Może się wydawać, że ktoś nie jest gotowy, a tymcza­sem jest. Może się wydawać znowu, że ktoś starając się całe życie iść w tym kierunku, jest przygotowany, tymczasem na skutek pewnych blo­ków, które w nim są, nie jest.

Otóż to przejście, o którym mówimy, jest po prostu zdaniem sobie sprawy z tego, co mówią zresztą różne religie, że Bóg jest w każdej chwili obecny, że Bóg jest wszędzie. I że Bóg jest w nas samych. Czyli dowodem na to, co mówię i najwyższym wtajemniczeniem jest zdanie sobie sprawy, że to jest tutaj, w tym momencie, że tutaj jest Bóg, że nie potrzeba Go szukać, że przede wszystkim niczego nie potrzeba szukać. Że nie trzeba do niczego dążyć. Że nie trzeba się dopiero gdzieś tam, w przyszłości, rozwinąć. Tylko ta rozmowa nasza w tej chwili, to, że tu siedzimy, że ze sobą rozmawiamy, na siebie patrzymy, że w ogóle istnie­je coś takiego jak kolor, na przykład czerwony, kolor niebieski, że ist­nieje coś takiego jak człowiek, który z nami rozmawia, coś takiego jak ciało, które pozwala na przepływ tej Boskiej mocy, inteligencji. Że to jest tak doskonałym dowodem, że już niczego więcej absolutnie nie po­trzeba - tylko zdanie sobie w pełni sprawy z tego faktu w danym mo­mencie jest superrealizacją. Jest właśnie najwyższą dojrzałością.

I wołanie - gdzie jest Bóg! - jest tak samo naiwne, jak naiwny byłby ktoś, kto pływając w morzu zacząłby krzyczeć - na Boga! gdzie jest morze! gdzie ten ocean! gdzie on jest? I tak wołał całe życie, tymcza­sem on zalewa mu usta, zalewa całą twarz! To jest ten ocean. To jest właśnie buddyjskie - teraz. Kto ciągle chce uciekać w przyszłość, w celu doskonalenia się, kto ciągle sobie coś przypomina, jakieś cytaty z dawnych książeczek, z przeszłości - co to, kto to powiedział - to ten człowiek nigdy nie żyje w teraz. On nie żyje naprawdę, bez przerwy się wychyla, albo ku przyszłości, albo ku przeszłości, ale on nigdy nie czuje się dobrze.

Czyli zdanie sobie sprawy, że nie ma co szukać, że to jest ta rzeczy­wistość, właśnie ta, że ona rozwija się coraz bardziej, ale to jest Boskie życie, nie kogo innego, tylko samego Boga w nas. To Bóg żyje w nas, to

29

ten Bóg mówi w istocie rzeczy. I to nie jest herezja, tylko najczystsza realizacja tych wszystkich świętych słów, świętych tekstów, które zmie­rzają do tego, by człowiek się obudził. Samourzeczywistnienie to jest nagłe zdanie sobie sprawy, że wszystko jest jasne, że nie ma czego szu­kać, że jest fantastycznie, tak jak jest -jest cudownie.

Oczywiście, aby to mogło nastąpić, człowiek musi dojrzeć do tego fizycznie i psychicznie. Fizycznie - to znaczy, iż jego przewodnik fi­zyczny, jego ciało musi być trochę do tego przygotowane, musi być wła­ściwy tryb życia, związany z pewną dietą, związany z odpowiednim podejściem do problemów seksualnych, które mają niezwykle duże zna­czenie, jeśli chodzi o pewną wibrację, do problemu medytacji czyli uci­szenia - to wszystko powoduje, że ciało ulega przemianie. Tak samo świadomość - w momencie, kiedy dochodzi się do tego, to jest ten mo­ment najwyższego wzniesienia... nagle... o Boże, przecież to właśnie o to chodzi! Co, co, czyja szaleńcem byłem? To jest to, o co mi chodzi! Gdzie, gdzie ty szukasz? To przecież to, właśnie tu - najwyższy cud! Nieporównywalny z niczym na świecie. Ktoś powie - zamiana wody w wino jest dla niego cudem. Tymczasem to jest najwyższa przemiana -tej świadomości zwyczajnej w Boską świadomość życia w nieskończo­nej rzeczywistości.

To że my jesteśmy tutaj, że rozmawiamy w ogóle, że istnieje ta świa­domość, jest najwyższym dowodem fenomenu, który bez przerwy nas tutaj dotyka. Jeżeli człowiek nie może wyjść z własnego umysłu i ciągle sobie coś przypomina czy interpretuje - wtedy nigdy do tego nie dotrze. Ale jeśli się ucisza, uspokaja, a jednocześnie czuje się cudownie, to ta Boska rzeczywistość ogarnia go sobą i niczego ani nikogo więcej już nie potrzeba. I nie ma żadnych pytań, nie ma żadnych wątpliwości, żad­nych problemów - po prostu jest to Boskie wejście w to, co jest, zawsze było i będzie, i wszystko, co nastąpi później, będzie tylko dalszą realiza­cją tej sprawy.

To nie znaczy, rzecz jasna, że ktoś, kto dotknie takiego stanu świado­mości, będzie w nim stale. Ponieważ przeszłość, te wszystkie zaszłości, jakie były w naszym ciele, w naszej osobowości później ściągają nas do tej tak zwanej codziennej rzeczywistości, czyli do stanu beta. Do tych stanów pośrednich, no i znowu wracamy - aha, ja jestem taki a taki,

30

nazywam się Antoni, nazywam się Andrzej, nazywam się Zofia, a wte­dy się urodziłam, a to jest tatuś, a to mamusia, a to sweterek, a to zega­rek, a to feta, a to dęta, a trzeba iść, a potem trzeba wracać, a to wypada, to nie wypada, a to tak, a to nie. Milion rzeczy, milion zaczyna powsta­wać w główce, no, ale wtedy to już się wraca do stanu świadomości beta.

Natomiast w tamtym stanie... I to - proszę zrozumieć - to jest tak straszliwie naukowe, gdyż to jest zwyczajna klasyfikacja tego, co naj­ważniejsze, najważniejsza dla człowieka jest jego świadomość. Jeśli ktoś nie ma rozwiniętej świadomości, to jest na poziomie jakiegoś prymity­wu zupełnego, czy wręcz zwierzęcia. A to jest klasyfikacja tych stanów. Czyli wiemy o tym, że ta powszednia rzeczywistość jest stadium przej­ściowym do wyższych poziomów świadomości, które dzisiaj już bada się od strony naukowej i które można przez odpowiednie działanie kre­ować.

Dla mnie to jest najwyższe osiągnięcie. Ten kto raz to osiągnął -nawet jeśli wraca i traci to zupełnie, w stanie beta - to już pozostaje w nim świadomość tamtego stanu, że kiedyś tam był, że coś takiego jest, będzie starał się do tego wrócić, cały tryb życia dostosować, żeby ła­twiej wrócić. Zaczyna przede wszystkim nie krzywdzić ludzi - w myśli, słowie i czynie - czyli postępować tak, jak mówią wszystkie święte księgi, zaczynając od chrześcijaństwa, przez buddyzm i tak dalej... Mówią wła­ściwie to samo. Nie wolno krzywdzić, nie wolno łajdaczyć innego czło­wieka, uderzać, ranić, dlatego, że się w ten sposób rani siebie samego, ponieważ na pewnym etapie - w stanie delta, w stanie gamma - wiemy, że jest tylko jeden człowiek, że jest tylko jedna świadomość, jest tylko jeden Bóg. Zatem uderzając w kogokolwiek, uderza się naprawdę siebie samego.

Czyli to powiedzenie Chrystusa - kochaj bliźniego jako siebie same­go, cokolwiek najmniejszemu z tych braci najmniejszych uczyniliście, toście mnie uczynili - ta pułapka, prawda, na bogaczy, którym mówi -dlaczegoście nie przyszli do mnie, nie daliście mi pić, a dlaczegoście mnie nie odwiedzili w więzieniu? A dlaczego... Kiedyśmy Cię, Panie nie odwiedzili? A kiedyśmy nie dali Ci pić? Jeśliście temu najmniej­szemu nie pomogli, jeśliście najmniejszego nie odwiedzili - toście mnie

31

nie odwiedzili. Nagle wszystko staje się jasne. To rozbicie pozorów jest jakby taką niesamowitą grą, taką pułapką zastawioną na człowieka, któ­ry jest rozbity, rozdrobniony, pokawałkowany na miliardy ludzi, miliar­dy pojęć, miliardy pragnień, często sprzecznych ze sobą, atakujących się, walczących - a w istocie to prawa ręka walczy z lewą ręką, lewa ręka walczy z prawą. Prawe oko z lewym okiem, prawa półkula mózgu z lewą, to wszystko jest gra i szaleństwo.

Dlatego mówi się o ludziach, którzy tego nie wiedzą, że są zwierzę-copodobni. Tak mówią święte księgi, zwierzęcopodobni. Że przed wta­jemniczeniem człowiek jest zwierzęcopodobny - to znaczy nic nie rozu­miejący. Tak jak zwierzęta rzucają się na siebie, wyrywają sobie kość, gryzą się, szarpią, wrzeszczą - tak samo ludzie robią przecież z tą Zie­mią, wyrywają sobie kawały, ochłapy, stanowiska, różne pozycje spo­łeczne. Kraje nazywają się - to jest Jugosławia, to Polska, to Rosja, to Stany Zjednoczone, to wszystko wyrywa sobie, pożycza pieniądze...

Zrozumienie tego, o czym mówimy, jest rewolucją, nie tylko religij­ną, metafizyczną, antropologiczną, ze względu na spojrzenie na czło­wieka zupełną rewolucją psychologiczną, pedagogiczną, etyczną przede wszystkim, ale jest również rewolucją polityczną, również rewolucją społeczną, także rewolucją rodzinną i zawodową. Jest rewolucją we wszystkich relacjach międzyludzkich i właściwie rozwiązuje wszelkie problemy ekonomiczne. Mówię o tym wprost i chociaż może pozornie w sposób podniecony, ale naprawdę myślę o tym spokojnie i na zimno, jest to dla mnie kompletnie jasne.

Otóż zrozumienie tej sprawy to jest całkowite rozwiązanie proble­mów tego świata. I ośmielam się powiedzieć, że naprawdę mam ten klucz - nie ja go mam jako jednostka, tylko tak się złożyło, że to do mnie doszło i ja mam obowiązek to powiedzieć, więc mówię. Mam obowią­zek, mam podstawową potrzebę. Więc mówię to, nie dlatego, że o mnie tu chodzi, tylko dlatego, że po prostu trzeba to powiedzieć. Jest ten klucz. Jest zgodny z wszystkimi wielkimi religiami, ale zrozumienie tego jest możliwe dopiero wtedy, kiedy się przekształci świadomość. Kiedy ule­gnie przemianie świadomość człowieka, kiedy przez właściwy tryb ży­cia, medytację, przez właściwe działanie ludzie dojrzeją do tej sprawy, wówczas wszystkie problemy tego świata będą rozwiązane.

32

Jeśli chodzi o mnie, jestem w tej chwili w punkcie szczytowym swo­jej działalności, tak się złożyło, że pod każdym względem jest to ten moment szczytowy. Także od strony zawodowej, jestem teraz profeso­rem zwyczajnym, to znaczy kimś, kto tworzy naukę, w swojej dziedzi­nie. Zapłaciłem za to latami harówki, masą egzaminów, masą wyrze­czeń - i doszedłem do tego. Doszedłem do tego i cieszę się, nie dlatego, że jest to moją zasługą, to tylko Najwyższa Rzeczywistość po prostu chciała użyć tego ciała, tej osobowości, tak jak się używa szpikulca, jak się używa obcęgów czy młotka. Uważam, że tak mnie użyto. I cieszę się z tego. Ten młotek chce wypełnić swoją robotę. Te obcęgi. Chcą wycią­gnąć ten gwóźdź. Później będą niepotrzebne, ale na razie to robię.

Jest to rewolucja, powtarzam jeszcze raz: zrozumienie tego jest za­sadniczą rewolucją. Ludzie są od tego dosyć daleko, dlatego że są po­grążeni w materialnych sprawach, po prostu uwikłani we własnej mate­rii, we własnym życiu codziennym - w tym stanie beta - są uwikłani do tego stopnia, że aby ich ratować, trzeba dużej mocy. Dlatego powtarzam - ta energia, która jest we mnie i która w tej chwili pozwala na to, że mówię takie rzeczy, ma na celu stworzenie centrum, stworzenie grupy ludzi zdeterminowanych, większej ilości ludzi. Chodzi o to - zresztą tak samo mówię do swoich studentów - że celem wszystkich moich spotkań nie jest gadanie czy powtarzanie jakichś lepszych albo gorszych treści podręcznikowych, tylko znalezienie ludzi, którzy będą tym zafascyno­wani, którzy to zrozumieją, intelektualnie, a następnie duchowo - to nie jest to samo, ale musi być jedno z drugim zgrane i tu nie ma żadnej sprzeczności - którzy zrozumieją i poczują doniosłość tego, wagę tego, tak jak się widzi, powiedzmy, różnicę między wielką prawdziwą perłą a jakąś błyskotką, która leży obok. Przy takiej sprawie wszystkie inne historie są błyskotką. Ponieważ jest to sprawa decydująca, zarówno o losie indywidualnym człowieka, jak i o losach innych ludzi. Jeśli się to zrozumie, jak to jest.

Ja patrzę na ludzkość jako na jeden organizm i to właśnie jest prawi­dłowe, nie ma miliardów ludzi, to nieprawda, że są miliardy. Te miliar­dy ludzi zostały drogą genetyczną powielone. To znaczy z pierwotnej prakomórki powstały te rzesze ludzi, jak mówią: najpierw byli Adam i

33

Ewa. Mężczyzna i kobieta - to wszystko, co teraz widzimy, to jest w istocie rzeczy nic innego, tylko powielenie Adama i Ewy. To jest dalszy ciąg - ale to jest dalszy ciąg tego samego. To jest problem tożsamości, któremu też poświęciłem całą masę pracy. Inaczej mówiąc - dzieci są kontinuum rodziców w sensie świadomości. I na pewnym szczeblu świa­domości jest już tylko jedna świadomość. Tożsama świadomość - nie ma milionów Pawłów, milionów Marii, milionów Ann. Tylko jest jedna osobowość, jedna świadomość - i jedno życie. Które się wyłoniło z pier­wotnej prakomórki.

O tym wie każdy człowiek, który wchodzi w ten stan świadomo­ści. Wszyscy wiedzą to samo. I dlatego jest to powtarzalny ekspery­ment - tego żąda nauka, nauka żąda powtarzalności eksperymentu. Tu jest powtarzalny eksperyment, całe metafizyczne doświadczenie ludz­kości świadczy o tej powtarzalności. Wszyscy mistycy, wszyscy, któ­rzy przekraczają stan delta i wchodzą w głąb świadomości, wiedzą, że życie jest jednością, i że w istocie tylko Bóg istnieje. Tylko Najwyż­sza Substancja. Istnieje tylko Absolut. Który wyłonił ze siebie, jako iskry, monady, istoty ludzkie, ale to - te iskry, monady - to jest Jego własna substancja, która wraca następnie do Absolutu i z Nim się łą­czy. Droga ludzkości to nic innego, tylko okrężna czy jakaś bardzo uwikłana droga monady, która potem wraca do źródła, czyli do Abso­lutu, pogrąża się, pogrąża się...

Dlatego powtarzam, w tym dziwnym okresie ludzkości, w tym okre­sie niezwykłym, zagrożonym pod wieloma względami - wojnami, cho­robami takimi jak AIDS, innymi wielkimi groźbami, przede wszystkim kryzysem etycznym, kryzysem ekologicznym - taka idea, idea jedności, holistycznej jedności, możliwość każdego człowieka wejścia w to i za­rażenia, że tak powiem, tą ideą jedności życia również decydentów, rów­nież polityków, ludzi, którzy decydują o losach tego świata, wydaje mi się, jest szlachetna, jest słuszna, jest konstruktywna. Nie uderza w żad­ną religię. Przeciwnie, stara się religie zbliżyć do siebie, idzie więc w kierunku głęboko pojętego ekumenizmu, nie tylko w sensie połączenia wyznań chrześcijańskich, ale złączenia wszystkich ludzi, wszystkich religii, aby rzeczywiście była jedna owczarnia i jeden pasterz. W takim najgłębszym sensie tym Jednym Pasterzem jest najwyższa Boska Rze-

czywistość, Absolut czyli Duch, Bóg. A owcami jesteśmy my wszy­scy, często jeszcze nieświadomi owej jedności. Ale w tym stanie, który ja nazwałem Stanem Nie Podlegającym Żadnym Zmianom albo Uni­wersalnym Stanem Świadomości, widać to wyraźnie. Otóż, w tej chwi­li, takie sprawy powinny być rozpowszechniane, powinny być głęboko przedyskutowane i rozwinięte.

Co skłoniło Pana do pójścia taką drogą, do takich poszukiwań? Kie­dy pierwszy raz zetknął się Pan z tym fenomenem?

Pierwsze takie doświadczenie miałem jako pięcioletnie dziecko. Pa­miętam do dzisiaj, jak to było. Wyszedłem na podwórze i chodziłem po tym podwórzu, była tam chora dziewczynka, nazywała się Stenia, ją też pamiętam. A jednocześnie było jaskrawe Słońce. I -ja do dzisiaj pamię­tam ten moment. To jaskrawo świecące Słońce i to, że właściwie pa­trząc na to Słońce niczego więcej już mi nie było potrzeba. Doznanie fenomenu istnienia poza wszystkim innym. To znaczy, że to jest właśnie to, o co chodzi. Że nie trzeba niczego więcej. I - śmiech powiedzieć - ale ja nie poszedłem ani o krok dalej od tamtej wizji. Ja nic więcej nie wiem.

Inaczej mówiąc - Bóg jest wszędzie. Tylko to pojmijmy. W Piśmie Świętym jest takie zdanie - chociaż mają uszy do słyszenia, nie słyszą, chociaż mają oczy do patrzenia, nie widzą - a ja bym dodał jeszcze jedno - chociaż mają umysł do rozumienia, w ogóle niczego nie rozu­mieją. Ta Najwyższa Rzeczywistość jest tutaj obecna. To jest ten fe­nomen. Nie szukajmy Pana Boga za chmurami, bo tam nic nie znaj­dziemy. Bawimy się w ciuciubabkę. Bez przerwy szukamy Pana Boga, przez całe życie i gonimy za Nim - mnie się wydaje, że to czasami jest trochę naiwne i trochę niepoważne. Przecież święte księgi mówią, że Pan Bóg jest tutaj, tutaj, natychmiast dostępny. Dlaczego nie możemy Go zobaczyć? Niekoniecznie wzrokiem, ale wyczuć, że to jest to, że o to chodzi. Co się dzieje? Jesteśmy grzeszni - co to znaczy? O co tu chodzi? Dlaczego? Co jest tym grzechem? Grzech to jest chyba jakiś blok, blok w naszym ciele czy w naszej świadomości. Co to jest ten grzech? Ten grzech pierworodny, który powstał kiedyś, to było wła­śnie stępienie widzenia Boga.

34

35

Królestwo niebieskie jest w was, czyż nie wiecie o tym, moi bracia i siostry? - mówi Chrystus. Że królestwo niebieskie jest w was, że jeste­ście mieszkaniem Ducha Świętego. Mieszkaniem Ducha! Więc ja nie mogę szukać tego mieszkania poza sobą, tylko w sobie. Chrystus jesz­cze powiedział więcej - pokój mój daję wam, ten pokój, ten którego ludzie nie dają, ale Boski pokój, mój pokój. Czyli sprawa jest zupełnie jasna, bo nauka współczesna nic innego nie mówi. Co jest istotą nauki? No, obserwacja - to jest podstawa wszelkich eksperymentów, ankiet, wywiadów, podstawa testów psychologicznych, fizjologicznych, jakich chcecie, podstawa statystyki, wszystkich tych metod leżących u podło­ża komputeryzacji, wszystkiego, co się dzisiaj w świecie praktykuje i uważa za wielką naukę. Ale u podłoża tego nie leży nic innego, tylko obserwacja. Czyli w istocie rzeczy to, o czym ja tutaj mówię.

To nie jest jakaś niesamowita metafizyka, jakaś psychotronika, praw­da, antynaukowa, ale metoda super naukowa, mianowicie obserwacji dogłębnej, czyli właśnie naukowej, obserwacji swojego wnętrza psy­chicznego, czyli siebie samego. I Chrystus powiedziawszy - królestwo niebieskie jest w was - wskazał nam, powtarzam, wskazał nam wszyst­kim, także ludziom nauki, drogę do doskonałości, do poznania siebie samego, czyli do samorealizacji poprzez patrzenie ku sobie. A jak moż­na popatrzeć ku sobie? No, przez uciszenie zmysłów, przez uciszenie umysłu, przez medytację. Przez wejście w ciszę, przez wyjście poza umysł, wejście w to, czym jest dusza człowieka, wnętrze człowieka. Zdanie sobie sprawy również z tego, co to jest ta zewnętrzna strona. Obserwowanie tej zewnętrznej strony, naprawdę obserwowanie, jest możliwe tylko w stanie absolutnej uwagi. A cóż to jest uwaga? Uwaga to skoncentrowanie świadomości na danym obiekcie. To jest istotą jogi. Skoncentrowanie świadomości powstaje wtedy, kiedy jest ten stream of consciousness, czyli strumień świadomości idzie w kierunku danego przedmiotu, danego obiektu. I w tym stanie świadomości, w stanie del­ta, w wysokim stanie świadomości, o którym cały czas mówiłem, do­chodzi się do najwyższej rzeczywistości.

I u mnie wtedy, u pięcioletniego dziecka, od razu zaistniała ta cen­tralna wiedza o obserwacji poprzez uciszenie, poprzez uspokojenie, przez złączenie się z postrzeganym. Istotą hinduizmu, medytacji hinduskiej,

jest co? Jest połączenie podmiotu postrzegającego z postrzeganym przed­miotem oraz procesem postrzegania. Koniec. Są tylko te trzy elementy, które nas interesują. Tylko trzy elementy. Mianowicie: podmiot postrze­gający, to znaczy człowiek, postrzegane, to wszystko, co chcemy wi­dzieć - czy obiekty materialne, czy drugiego człowieka, czy kota, czy magnetofon, czy cokolwiek - i proces postrzegania, ten proces, który umożliwia w ogóle postrzeganie. Prawda? Nie ma nic więcej. Tylko to. Nic więcej nie znamy. Nigdyśmy nie znali. Tylko podmiot postrzegają­cy, tylko ten proces, który pozwala na orientację w świecie, no i ten przedmiot, czyli to, o co chodzi. To są rzeczy elementarne. To są rzeczy proste. Proste. I żadna nauka tego nie może podważyć, ponieważ to jest kwintesencja nauki. Kwintesencja nauki współczesnej.

Więc to mi się pojawiło, jak miałem pięć lat. I później to się rozwija­ło w różnych momentach mojego życia, poprzez coraz większe obudze­nie się do tej rzeczywistości. Głównie stało się to w Londynie, w roku 1959. Kiedy chodziłem po ulicach Londynu w nocy, bo mam ten zwy­czaj, że chodzę po różnych miastach, które zwiedzam, w nocy - bo wte­dy jest zupełna cisza, jest mało ludzi, jest ta możliwość wejścia w sie­bie, w ten cudowny stan niezależności i wewnętrznej pełni. I wtedy wła­śnie nagle zdałem sobie sprawę z dziwności i wspaniałości tego wszyst­kiego. Powtarzam - dziwności i wspaniałości. Te dwie rzeczy - dziw­ność i zdumienie. Tak jest - zdumienie. Jeżeli ktoś chce w to wejść, to musi najpierw poczuć zdziwienie. Zdumienie, że to w ogóle jest. To zdumienie jest wstępem do świeżości. Do świeżości spojrzenia.

Wszyscy jesteśmy -jakby to powiedzieć -jesteśmy stępieni. To jest największym dramatem człowieka. Gdyby ktoś mnie zapytał, co jest największą tragedią od stworzenia świata, natychmiast odpowiadam -stępienie świadomości. Stępienie wrażliwości. Wrażliwości i percepcji, czyli stępienie wrażliwości doznawania doświadczenia. To jest to nie­szczęście, co się stało przy wygnaniu Adama i Ewy z raju. Co było w raju? W raju był Boski spokój, była Boska radość, przede wszystkim nie było żadnych pytań, ani dobra, ani zła. Buddyzm mówi tak - rozróżnia­nie między dobrem a złem jest chorobą umysłu. Walka między dobrem a złem, światłem i cieniem, górą i dołem, między milionami przeci­wieństw, stwarza chaos, stwarza nieszczęście i jest chorobą umysłu.

36

37

To wszystko zostało rozbite, rozpirzone, rozwalone, rozdrobnione, przeciwstawiające się, walczące ze sobą, skłębione, nieuporządkowa­ne, nieszczęśliwe, chaotyczne i chore. Chore i chaotyczne. I to nieszczę­ście to było rozbicie, to był brak syntezy. W raju - człowiek w raju był syntetyczny, holistyczny. Był całościowy, zjednoczony z Bogiem, był pełen radości i był nagi. I nie wiedział o tym. A cóż to jest to drzewo wiadomości dobrego i złego? No to są te antynomie. To jest to - ten tu, ten tam. To mężczyzna, to kobieta. To trzeba, to nie trzeba. Milion, mi­lion zasad, które są ze sobą sprzeczne. I człowiek - ten malutki człowie­czek - ma sobie z tym wszystkim poradzić. Na Boga! Rozumiem, że ma kłopoty. Jak może sobie z tym poradzić, kiedy jest biedaczynką, jest tylko cząsteczką świadomości Boskiej, ponieważ się z nią nie złączył, jest jakby maleńkim okruszkiem, a ma dać radę takiej straszliwej zawie­rusze.

Zatem ten nieład, ten bezwład. W hinduizmie mówi się przecież o bezwładzie, prawda? Tamas - to jest bezwład. A później rajas - to jest niesamowita, niepotrzebna aktywność. I wreszcie sattwa - to jest to cu­downe zjednoczenie, harmonia, ta wspaniała homeostaza. Otóż czło­wiek musi poprzez tamas, przez rajas dojść do sattwy. I ta sattwa to jest zrozumienie z pewnego dystansu. Właściwie to o czym mówimy, tak zupełnie po ludzku, to jest tylko zmiana punktu widzenia. Jeśliby ktoś nagle spojrzał na wszystko jako na Boską rzeczywistość, niesamowitą, wspaniałą, dziwną, zdumiewającą. On sam zostałby kompletnie zmie­niony. Wychodzi na ulicę i patrzy wokół jak na Boski cud, na niebo, na światła - nie dlatego, że to jest takie, tylko że w ogóle jest. Że to jest. Nie chodzi o to, czy takie, czy takie. Tylko zdumiewa, że w ogóle jest. Prze­cież mogłoby tego nie być. A to jest. Takie jakie jest. Nie dlatego, że dobre czy złe, głupie czy mądre, czerwone czy zielone - tylko fakt, że w ogóle jest. Jak Boga zapytano, jakie jest Jego imię - tylko raz w Piśmie Świętym, w krzaku gorejącym - a On mówi: nazywaj mnie Jestem. Jam Jest. Jest. Jest. Teraz. Teraz Jest. Nie za sto lat. Nie za milion lat. Nie. Tylko tutaj. Natychmiast. Jest. Poczucie jest, wejście w to jest, to naj­wyższa tajemnica. Jeśli ktoś da radę to zrozumieć, to właściwie już ni­czego, ani nikogo nie potrzebuje. I wchodzi w tę Boską sprawę...

Doświadczenia, o jakich Pan mówi, były od wieków spowite tajem­nicami. We wielkich religiach pewnych kwestii nie wolno było poruszać, mówiono, że są grzechem, natomiast w rozmaitych szkołach ezoterycz­nych wprowadzono szczeble wtajemniczenia, jakby dodając jeszcze ca­łej sprawie niejasności.

Przeszło trzydzieści lat wchodzę całą swoją energią i mocą w te spra­wy. Napisałem książkę „Hinduizm, buddyzm, islam", w której porów­nywałem wielkie religie, jest ich zresztą o wiele więcej i z wszystkich wynika, że istnieje etap wstępny i etap dalszy. Wstępny etap to jest ka-tharsis, czyli etap oczyszczenia. Żeby w pełni zrozumieć, co ja mówię, musi nastąpić wstępne oczyszczenie. Ale jak ono następuje, kiedy na­stępuje, czy jest błyskawiczne czy długotrwałe - tego nikt nie wie. Tego nikt nie wie. Na przykład w takiej rozmowie jak nasza nie ma pytań, których nie można by zadać, nie ma jakiegoś tabu, możliwości obraża­nia się, kompleksu itp. To po prostu nie istnieje. Jeśli znaleźlibyśmy się na takim poziomie, na którym moglibyśmy się na siebie obrażać, to był­by straszliwie niski poziom, wykluczający prawdziwą dyskusję. Więc -podczas takiej dyskusji, takiej rozmowy - może nastąpić to całkowite katharsis. Całkowite otwarcie, jeśli człowiek jest do tego przygotowa­ny. Jak już wspomniałem, nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi ów mo­ment i u kogo jest bliski.

Na etapie wstępnym, w stanie beta, są miliony słów, rozróżnień, mi­liony zahamowań. Historia ludzkości dowodzi, choćby te dwa tysiące lat istnienia chrześcijaństwa, iż nie doszło do porozumienia między naj­większymi religiami, a w niektórych wypadkach różnice sąjeszcze więk­sze. Dlaczego tak jest? Ponieważ wszystko to odbywa się na poziomie intelektualnym. Jedni się bronią takimi dogmatami, inni takimi, jedni takimi zasadami, drudzy takimi. Jeden to woli, drugi tamto. A kiedy to ustaje? No, wtedy, kiedy wchodzimy razem w stan medytacji. Kiedy przechodzimy ze stanu beta do stanu alfa, i wyżej, do stanu delta po­przez stan theta, ze stanu delta jeszcze wyżej...

W stanie spokoju, głębokiej życzliwości, wspomaganym na przy­kład odpowiednią muzyką, wszystkie te problemy kompletnie ustają. Jeśliby rozpoczynać dysputy religijne, światopoglądowe czy dyskusje

38

39

polityczne nad ważnymi sprawami od takiego stanu świadomości, to właściwie wszystkie problemy byłyby rozwiązywane. Na tym poziomie świadomości wszystko staje się po prostu dobre. Wszystko staje się ja­sne. Wszystko jest fantastyczne. Bóg jest obecny, jest wszędzie. Zresztą tak to j est przecież powiedziane - j eśli spotkaj ą się, dwóch czy trzech, w imię moje, tam Ja jestem wśród nich. Bóg może też być z pojedynczym człowiekiem, jeśli ma on możliwość wejścia w taki stan świadomości, ale im więcej ludzi w to wchodzi, tym jest łatwiej. Jeżeli powstaje taki stan świadomości, wtedy wszystko staje się jasne. I cały bagaż umysłu odpada. Jak na to patrzy na przykład Krisznamurti? Powiedział tak -umysł jest zabójcą rzeczywistego. O tym świadczy cała filozofia Indii, to samo zresztą jest w chrześcijaństwie. Dopóki trwa praca umysłu, do­póty nie ma kontemplacji. Czyli sprawa jest oczywista. Uspokoić umysł, wejść w odpowiedni stan świadomości.

Kto nie ma przygotowania - od strony czystości życia - i jest pełen kłopotów, temu przychodzi to trudniej. I czasem jest zupełnie niemożli­we. Nawet jakby najwspanialsze było ciśnienie, no, najlepszy dowód to kontakt z Chrystusem. Ten Boski Chrystus, który był wśród ludzi - i który w istocie jest stale - a jednak istnieje wielu, którzy nie mogą się zbliżyć do Niego. Mieliśmy na to dowód - nawet Go zamordowali! Co za niewdzięczność niesamowita! W ludzkiej naturze jest jakiś element niewdzięczności, element zazdrości, bo chyba u podłoża tej nienawiści do człowieka wielkiego , do wspaniałego człowieka, tkwi zawiść - ja tego nie mogę, nie jestem w stanie osiągnąć, wobec tego lepiej go ude­rzyć.

To jest coś dziwnego - ponieważ ja tego nie mogę zrobić, lepiej go zabić, lepiej zniszczyć, lepiej zdewaluować jakoś jego znaczenie, żeby był do mnie zbliżony - może tu o to chodzi, o wyrównanie - żeby był kimś takim jak ja, gorszym może ode mnie, albo takim samym, a nie wyższym. Jest coś takiego w człowieku. Taka nieszlachetność. Coś ta­kiego istnieje, oczywiście, ale to nie oznacza wcale, aby nie próbować czegoś zrobić, każdy na swoim poziomie, jak może. Problem pychy musi więc całkowicie ustąpić i jeśli ktoś osiągnąwszy jakieś rezultaty ducho­we ma choćby najmniejszą chęć pogardy w stosunku do kogokolwiek, nawet najgorszego, to już daje dowód, że jest na niewłaściwej drodze.

40

Chrystus, kiedy mu przyprowadzono ladacznicę, to przecież wziął ją w obronę, i to w jak cudowny sposób. Proszę sobie przypomnieć, jak cudownie to zrobił. Zaczął pisać na piasku, pewnie rzeczywiste grzechy tych wszystkich ludzi. Oni oskarżali tę kobietę o różne okropne rzeczy, a On nic, tylko milczał i pisał na piasku, co od razu wzbudziło w nich niepewność. Co On robi? Co On robi? A później spojrzał na nich i po­wiedział -jeżeli ktokolwiek z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzu­ci na nią kamień. A wtedy oni zdali sobie sprawę, że on pisał te wszyst­kie grzechy na piasku, więc spokojnie się odwrócili i poszli sobie. Czy może być wspanialsza mądrość, wspanialsza pedagogika? Wszystko oparte na prawdzie.

Uderzenie drugiego człowieka jest kompletnym bezsensem, choćby dlatego, że godzimy w siebie samego, to my jesteśmy pełni grzechów, pełni kłopotów, zdanie sobie z tego sprawy od razu likwiduje wszelką pychę, wszelką przewagę. W istocie rzeczy i tak wszystko jest człowie­kowi dane. Ta Rzeczywistość jest tutaj, najwyższa, która nam wszystko dała. Dała nam to ciało, dała nam wszystkie pieniądze, wszystkie możli­wości i może nam to w każdej sekundzie zabrać. Przecież szlag może mnie w tym momencie trafić i już nie żyję, to ciało znika razem ze wszyst­kimi moimi problemami, wszystkimi sprawami materialnymi, biologicz­nymi, jakiekolwiek są. I duchowymi. Od tej strony przynajmniej, w tej substancji. Pycha jest więc bez sensu. Módl się i pracuj. Zatem módl się - to znaczy wejdź w medytację. Pracuj - to znaczy działaj w miarę moż­liwości efektywnie. Co też czynimy.

A za pewien czas, gdzie będziesz? Albo ja? Toż to wszystko, Kotu-siu, zniknie. To nie są jakieś fantasmagorie, tylko to naprawdę znika. To jest jak sen. Jak film. To takie jest. Widzi Pan, niedawno Pan tu był, rozmawialiśmy, to było parę tygodni czy parę miesięcy temu. Roz­mawialiśmy, a teraz to wszystko gdzieś tam przeszło - te wszystkie dni, te noce - i znów Pan tutaj siedzi, rozmawiamy, coś Pan robi, to jest to. Za chwileczkę to wszystko... Idąc wiec dalej, mogę zadać teraz takie pytanie - słuchaj Kochany, czy możesz mi powiedzieć, jak bę­dziesz wyglądać za sto lat? To jest pytanie człowieka nauki. Czyli jak to? Chcesz zatrzymać zegar? Powiesz, że cię to nic nie obchodzi, a tak

41

to możesz powiedzieć, że cię nic nie obchodzi, ale to jest już inna spra­wa. A jednak przyjdzie ten moment za sto lat. Chcesz kompletnie abs­trahować od tego? No to zachowasz się jak struś, co wsadza w piasek głowę, żeby go nie widział myśliwy. To musi przyjść. Tak jak tu siedzi­my, tak przyjdzie chwila za sto lat, za dwieście, trzysta. To wszystko jest jak sen.

I teraz - to o czym cały czas mówimy, to jest, dotyka substancji. Bo­skiej substancji. Ta substancja, ta Najwyższa Rzeczywistość nie zniknie za sto, dwieście, za milion lat. Ona jest ciągle ta sama, wieczna. I to nie są żadne moje wymysły, po prostują to znam, każdy to zna, kto... Jest wieczna. To wszystko zniknie, ten dom, telewizor, te sweterki, te ciała -to wszystko precz. Natomiast zostanie... Mnie interesowała jedna rzecz tylko, naprawdę jedna rzecz. Co jest u podłoża tej zabawy. Co jest u podłoża życia. Co jest u podłoża świadomości. Tylko to mnie naprawdę interesowało. Tylko to. Bo jest podłożem. Jakby mnie interesowały tamte inne rzeczy... One mnie interesują, wchodzę w mnie, ale nie tak jak w to. O wiele mniej. Dlaczego? Ponieważ na to nie zasługują. Podłoże jest najważniejsze. Jeżeli ktoś mówi -ja jestem realny człowiek, konkretny

- no, to powinien to mieć przede wszystkim na uwadze! Od tego nie ucieknie! To, to zostanie na placu boju. A tamto wszystko jak sekwen­cja filmu, przeleci. Natomiast mnie interesuje to, co nie przeleci, to, co zostanie.

Proszę powiedzieć mi jedno - gdzie by się podział ten cały Wszech­świat, gdybym uciął Panu głowę? To takie proste pytanie. Czy to nie jest pytanie konkretne? No, gdzie ten Wszechświat by się podział? Ktoś powie

- będzie nadal na zewnątrz nas, a tam gdzieś będzie leżała odcięta gło­wa. Nic ten ktoś nie wie o Wszechświecie, nic kompletnie. Ten Wszech­świat znamy tylko tak długo, jak długo mamy tę głowę. Czyli jest on w naszej głowie. To znaczy, że w istocie rzeczy nasza głowa decyduje o Wszechświecie, czyli inaczej - ta nasza struktura i zmiana tej struktury powoduje zmianę Wszechświata. To nie Wszechświat nas zmienia, to my zmieniamy Wszechświat.

Bóg do nas powiedział tak - czyńcie sobie Ziemię poddaną. Ziemię, to znaczy Wszechświat, to znaczy - tę materię. I tu jest zasadnicza róż­nica -jeżeli jesteśmy bez przerwy poddani Wszechświatowi, sądzimy,

42

iż to wszystko wokół nas determinuje - i ludzie, i rzeczy, i okoliczności, i ciało, i choroby, itd. - to nieprawda. To my determinujemy to wszyst­ko. I zrozumienie tego to jest największa rewolucja. Wreszcie człowiek staje się człowiekiem. Wreszcie, pierwszy raz. Staje się twórcą, kreato­rem. A nie biedaczyną kopanym zewsząd od rana do wieczora. Na Boga, przecież to jest proste. To trzeba zrozumieć, przecież nie tylko ja to mówię, to mówią najwięksi, z Chrystusem na czele.

Jeśli jest we mnie coś innego niż u drugich, to tylko jedna rzecz -ja biorę pewne sprawy dosłownie. Niech Pan napisze w tym wywiadzie, Panie Antoni, przede wszystkim to. Dosłownie biorę słowa Chrystusa. Dosłownie - nie że to przenośnie, piękne metafory poetyckie, które wpad­ną w lewe ucho, a prawym wylecą. Ja w to wierzę i staram się realizo­wać dosłownie. Powiedział mi - bądź doskonały, to ja wiem, jako na­ukowiec wiem, że doskonałość nie może być w rozpirzonej myśli, w rozpirzonym gadaniu. Czy to znaczy, że nie robię tych błędów? Robię, ale to dlatego, że jest jeszcze we mnie ta cała gmatwanina dziedziczno­ści, genetyki.

Natomiast w stanach medytacji, w stanach wejścia, czy w takim do­brym kontakcie, jak na przykład rozmowa z Panem, wchodzę w tę swo­ją właściwą, że tak powiem, żyłę. Tę właściwą, centralną świadomość, która jest zupełnie różna od tego tutaj pana, który bywa rozpirzony. Mając tysiące historii, jednocześnie nie być na tej ziemi. I wtedy się wchodzi w medytację. I jest to całkiem możliwe. Nie jestem żadnym przykła­dem, dla nikogo. Mogę robić tysiące błędów i mam ciągle pretensje do siebie, że po tylu wspaniałych doświadczeniach jeszcze mam takie nie­doskonałości. Ale trzeba sobie także powiedzieć jasno - że jak się wchodzi w takie rzeczy, to wówczas już się nie jest tym pełnym błędów czło­wieczkiem. Tylko jest się całkiem innym i trzeba mieć tę dwoistość, cała sprawa polega na tym, by była ta dwoistość w człowieku, to znaczy, żeby mógł być jednocześnie i tu, i tam.

Tymczasem tej dwoistości - i mnie się zdaje tu jest klucz, tu sedno sprawy - nie ma, coś takiego się stało, również, niestety, zdaje się w religii katolickiej, częściowo przynajmniej, w pewnych kręgach, na pew­nym poziomie - za mało jest medytacji, za mało jest wejścia w ten bez­pośredni kontakt, a wciąż jest to tylko na niższym poziomie, tego beta,

43

międlenie naokoło. I przez to ludzie nie mogą dotknąć tej Boskiej sub­stancji, tego Światła. To trzeba zmienić, to cała historia, co należy zro­bić, to nie jest tylko moje zdanie, to jest właśnie ta odnowa religii. Spojrzenie na nowo. To trzeba zrobić za wszelką cenę, bo jak się tego nie zrobi, to ten płomień religii jeszcze bardziej przygaśnie i będzie co­raz więcej ludzi rozbitych i nieszczęśliwych.

Jeszcze raz przypomnę, co mówi Chrystus. Róbcie takie rzeczy jak ja i większe - powiada - większe, dlatego, że ja idę do Ojca, a wy jesteście dziedzicami nieba. Na Boga! Czy jesteśmy głusi? Nie słyszy­my, nie wierzymy Chrystusowi? Czy boimy się, tak straszliwie się boimy, żeby gdzieś nie zabłądzić, że aż boimy się iść w kierunku, jaki nam pokazał Chrystus? To nie jest żadna herezja, to słowa Chrystusa. Przecież o godności człowieka bez przerwy mówi Ojciec Święty Jan Paweł II. Człowiek, który jest ciągle pogrążony w nędzy i ciągle tala się w kurzu, nie może mieć żadnej godności w sobie i proszę, żeby nie mylić tego z pokorą. Pokora to nic innego, tylko pozbycie się tego nieszczęsnego balastu, a jak się pozbywamy balastu, to wchodzimy w Boską wolność!

Niech mi nikt nie mówi, że Bóg nie pozwala człowiekowi dochodzić do wolności, bo jeżeli Bóg by nas odgraniczał od wolności - a wolność jest równoznaczna z miłością, i równoznaczna z mocą - jeżeli Bóg by nas od tego odgraniczał, to nie byłby żaden Bóg, tylko jakiś straszliwy demon, który chce oderwać człowieka od źródła. Dla mnie to jest here­zja, jeśli ktoś powiada, że Bóg nie chce naszej wolności, naszej miłości, naszej radości. Dlatego uważam, że to co ja mówię nie jest herezją, tylko nową interpretacją pewnych rzeczy, jest próbą przybliżenia lu­dziom tych rzeczy, które są ich własnością, które do nich należą.

Wiem, że oprócz działalności naukowej zajmuje się Pan malarstwem. Czym jest malarstwo, ta wypowiedź przy pomocy formy plastycznej, z punktu widzenia Pana doświadczenia wewnętrznego?

Malarstwem już się od pewnego czasu nie zajmuję, ale chcę powie­dzieć coś, co mój drogi ojciec - ziemski - pewnie uważałby za herezję i pewnie by się z tym w ogóle nie zgodził. W moim przekonaniu do ma-

44

larstwa nie trzeba się wcale przygotowywać, w sensie jakichś studiów -no, najwyżej w zakresie warsztatowym, by wiedzieć, jak osiągnąć dany efekt, nie mieć z tym trudności, lecz na tym tylko polega ewentualne studiowanie malarstwa. Jeżeli zaś chodzi o istotę, to uważam, że malar­stwa nie można się nauczyć - i nie odnosi się to jedynie do malarstwa, ale do wszystkich przejawów sztuki.

Abstrahuję oczywiście od elementów pragmatycznych, na przykład w architekturze trzeba mieć na uwadze, aby to się nie zawaliło, trzeba więc nauczyć się obliczać, podobnie jak w malarstwie mieszania farb olejnych, aby osiągnąć pewne rzeczy. Natomiast, powtarzam, jeśli cho­dzi o istotę, to malarstwa, rzeźby itd. można się uczyć idąc ulicą, rozma­wiając, pracując, wchodząc w różne kontakty z ludźmi, słuchając muzy­ki, pływając, grając w tenisa, nie wiem, co jeszcze robiąc, cokolwiek. Decydujący jest rozwój wibracji - w ogóle kryterium rozwoju człowie­ka jest umiejętność osiągnięcia i zachowania oraz przekształcania we­wnętrznej wibracji. Inaczej mówiąc, umiejętność przechodzenia od jed­nego stanu świadomości do drugiego, wychodzenia ze stanu beta, do stanu alfa, theta i delta, a również, jeśli można, do stanu gamma.

Jest tak, jak to wynika ze słów Chrystusa - Ojcze, oni są na tej ziemi, ale nie sąz tej ziemi, tak jak ja, chociaż jestem na ziemi, nie jestem z tej ziemi. Chodzi o to, żeby człowiek umiał nie być na tej ziemi., chociaż jest na tej ziemi, to znaczy mógł wyjść poza ograniczenia tej ziemi, tego układu, ciała i krwi. Pamięta Pan, jak w swoim czasie Chrystus powie­dział do Piotra? Błogosławiony jesteś Piotrze, ponieważ nie ciało i krew ci to powiedziało, ale Ojciec mój. Tak, to jest to - choć jesteśmy na ziemi, móc nie być z tej ziemi. To właśnie jest wiedza, jeżeli to się osiąga, to osiąga się właściwie największe rzeczy, jakie ten świat może dać na swoim planie. Wydaje mi się, że to jest właśnie ta Boska trans­cendencja, ta dojrzałość.

W tym ujęciu sztuka byłaby odblaskiem transcendencji?

Tak. Dlatego, że w istocie rzeczy jest tylko jeden Twórca, z którego to wszystko wynika, a jeżeli posuniemy się dalej, w głąb, to dojdziemy już do tych olśniewających tajemnic zjednoczenia, prawda? Więc jeśli

45

jest jeden Twórca, a człowiek mówi, że to jest jego obraz, jego poezja, jego muzyka - no to widzimy, co się tutaj, na poziomie psychologicz­nym, dzieje, ta amputacja, aborcja, to odcięcie, zamknięcie - i od razu dualizm, sztuczny, myślowy, rodzący się w głowie. Prawda? To od razu widać - to jestem ja, to jest ten pan, tam i tam urodzony, on to napisał, on to zrobił i on dostanie za to nagrodę. A tamci - zaraz zjawiają się tamci, wszyscy inni, tamten, tamta, setki, tysiące innych - i Bóg, gdzieś tam na końcu. Jest także, tylko trochę wyżej, tam jest niebo, za chmurami - i tak zaczyna się cała ta historia, która nie daje nam spokoju od urodzenia aż do śmierci. To piekielne uwikłanie muchy, która nie może z tego wy-leźć, (śmiech) z tej kadzi z miodem albo ze smołą, albo ze szklanki z herbatą, nie wiemy, co ta mucha tam ma, ale wiemy najgorsze, że nie może wy leźć...

Może wrócilibyśmy teraz do owego owocu, o którym miał Pan coś powiedzieć?

Troszeczkę heretycko spróbuję tutaj opowiedzieć niektóre rzeczy, ale nie wiem, czy to rzeczywiście herezja... Proszę mi wytłumaczyć -teraz ja przechodzę do lekkiego kontrataku - proszę mi wytłumaczyć, dlaczego to św. Paweł, zdaje się, powiedział w pewnym miejscu, kiedy mówił o małżeństwie, w ogóle o połączeniu się z kobietą, tak - nie będę mówił dosłownie, bo nie pamiętam, ale powiem jak zapamiętałem sens, sens jest najważniejszy, nie słowa, nie forma - chciałbym, powiada ten św. Paweł, abyście byli tacy jak ja, ale nie chcę was wprowadzać tutaj w zamieszanie, ale, ale jakbyście mogli, to lepiej by było dla was, gdyż inaczej utrapienia ciała mieć będziecie. Jednak nie znaczy to, żebyście tego nie mogli robić, bo możecie, jak już taka wasza natura to róbcie, ale wolałbym, jakbyście mogli być jak ja, bo to lepiej, ponieważ utra­pień ciała unikniecie.

To jedno. A drugie stwierdzenie na podobnej fali - mówi się, że czy­stość jest jedną z największych cnót, cnotąBoską, prawda? Że jest wspa­niałą sprawą, więc nikogo nie uważa się za gorszego, niższego z jej powodu, przeciwnie, jeśli idzie on w kierunku kapłaństwa czy zakonu, czy w ogóle w kierunku seksualnej wstrzemięźliwości, traktuje się to z szacunkiem, jako duchowe osiągnięcie. Gdybyśmy to wszystko konse-

46

kwentnie przyjęli, ze wszystkimi skutkami, to mielibyśmy wówczas prawo śmiało stwierdzić, że całego tego biologicznego rozrodu mogło­by w ogóle nie być! No, ale ktoś się powoła na to, że przecież Bóg powiedział - idźcie i rozmnażajcie się i napełniajcie Ziemię. Cóż to więc znaczy? Odpowiedź może być taka (jak już bawimy się tą intelektualną piłeczką) - On powiedział tak do ludzi już po opuszczeniu przez nich raju, do ludzi znajdujących się w stanie beta. Którzy nie potrafią tego inaczej zrozumieć, tylko muszą napełniać Ziemię, no bo są na takim poziomie, w takim stadium, że nie mogą inaczej. Podobnie jak Paweł -jak nie możecie zrezygnować, róbcie to, jednak wolałbym, żebyście byli jak ja, bo uniknęlibyście...

Czy uniknęliby? No, chyba jasne -jak ktoś nie wchodzi w te rzeczy, nie ma dzieci, czy nie jest zaabsorbowany życiem seksualnym, a zmie­rza w głąb własnej duszy. Tak mówi między innymi indyjska joga. Odżas to nic innego, tylko Boska energia - zwana też kundalini - która groma­dzi się u podstawy kręgosłupa, a następnie, właśnie dlatego, iż nie idzie w stronę rozrodu i w kierunku odrzucania jej, może być spożytkowana na ewolucję, na rozwój jednostki. Tymczasem dzieje się tak, że jest ona wciąż wyrzucana na zewnątrz, w ogromnych potencjałach, powtarzam -w ogromnych potencjałach, o czym mówi zarówno fizjologia, jak i ezo-teryka. Każda erupcja seksualna, każdy akt seksualny to jest niewiary­godna eksplozja energii, jaka idzie od człowieka precz!

W jodze uważa się, jeśli chodzi o akty seksualne, że istnieje pewien rezerwuar energii, który nie jest uzupełniany. A! Nie jest! To jest jedyny rodzaj energii, który nie podlega uzupełnianiu. Wobec tego każdy akt płciowy jest zmniejszeniem potencjału całego układu. To są dla nas nowe rzeczy! O tym medycyna całkiem inaczej mówi - o tych historiach -zupełnie błędnie! Powiada się na przykład, że to jest potrzebne młodzie­ży, że bez tego nie można żyć, że muszą, że to nic nie szkodzi - choćby samogwałt - że to wszystko jest w porządku. Na pewnym etapie rozwo­ju i - powiedzmy - niemożliwości wyjścia z tego, to jest w porządku, ale trzeba zrozumieć, o czym tutaj cały czas rozmawiamy - o wysokich sta­diach rozwoju wewnętrznego, a nie wegetacji na poziomie półzwierzę-cym.

Jeśli przyjąć, że komunikujemy się na tym niskim poziomie, to czło-

47

wiek rzeczywiście nie jest niczym innym, mężczyzna - dajmy na to - nie różni się od byczka czy jakiegoś tam fajnego koguta, od wydry czy cho­mika, tyle tylko, że ma gorszą potencję, bo przecież my nigdy nie wy­trzymamy takiej potencji, jaką mają te zwierzęta. One mają możliwości bez porównania większe, a być może, że i doznania znacznie intensyw­niejsze od naszych, prawdopodobnie tak właśnie jest, chociaż tego nikt nie sprawdził. Ale nie szkodzi, nic nie szkodzi - pożartujmy, dlaczego nie?

Widzi Pan, wracamy do jabłka. Otóż istnieje teoria, zgodnie z którą uważa się, że początek nieszczęścia ludzkości to właśnie ten moment splamienia. O Matce Boskiej mówi się natomiast, iż jest niepokalanie poczęta - cóż to znaczy, na Boga? Dlaczego niepokalanie? Jakie tutaj w ogóle pokalanie nastąpiło? Księgi święte różnych religii mówią o nie­opanowanej, niekontrolowanej zmysłowości jako o grzechu. Jako o czymś upokarzającym. Skądinąd mamy nawet zdanie, że każde zwierzę jest po stosunku smutne. W ezoteryce utrzymuje się, że to właśnie akt seksualny spowodował rozbicie energii. Jak pisał na przykład Hoene-Wroński (i inni), to połączenie się miłosne półbogów z półzwierzętami spowodowało powstanie człowieka. To połączenie półboskiej - a wła­ściwie całkowicie Boskiej! - energii z ciałem fizycznym spowodowało dramat życia ludzkiego i to mogło być początkiem późniejszej ewolucji homo sapiens. Tak się na to patrzy w ezoteryce.

Czyli owo jabłko ma jednak charakter seksualny?

Z tego punktu widzenia można by tak powiedzieć - że to właśnie wejście w seks, w rozkosz związaną ze seksem.

W takim razie istnieje pewnego rodzaju tożsamość między rozbiciem świadomości a współżyciem cielesnym? Wcześniej powiedział Pan, że wyjście z raju związane jest z pojawieniem się innej świadomości, która oddzieliła ludzi od Boga.

Właśnie, akt seksualny spowodował zmianę diapazonu świadomo­ści. Zmianę wibracji. Przeskok na inny etap wibracji. Rozbicie ciała.

Jeden z najbardziej uderzających wątków w filozofii Indii jest taki -Brahman został roztrzaskany na miliardy kawałków - jak taka wielka szklana, kryształowa kula, jeśli grzmotnie się nią o posadzkę - i każdy z tych kawałeczków to jest nasze indywidualne życie. Ono jest częścią całości, jednak ponieważ całość została rozbita, jest od niej oderwane. Patrzy więc na wszystko całkiem inaczej, w sposób zdeterminowany, zdeterminowany kształtem tego kawałeczka, którym jest.

Tutaj dotykamy znów mojej centralnej teorii, której poświęciłem szereg publikacji i którą uważam za swoje powołanie (od strony sensu stricto naukowej), że dzieci są kontynuacją świadomości rodziców. Że zygota nie jest niczym innym, jak przekazem świadomości, nie tylko przekazem cech biologicznych utrwalonych w kodzie genetycznym. Ist­nieje coś takiego jak współwystępowanie, współwystępowanie somy i psyche, co wydaje się rzeczą wprost banalnie prostą - jeżeli to są moje cechy genetyczne, biologiczne, w ogóle somatyczne i psychiczne, to na jakiej podstawie powiada się, że została niby wdmuchnięta jakaś inna świadomość? Przecież to było zawsze razem! To wszystko wciąż jest uwarunkowane jednością - i nagle mówię, że to dziecko, choć ma wszyst­kie moje cechy, to jest, niestety, ktoś całkiem inny? Czyli - poszatkowa-ło się tę rzeczywistość na kawałeczki. Tak jakby nożyczkami pocięli i mówią, że tamto nowe pokolenie to jest ktoś inny. Że są, owszem, związki kulturowe, że jest podobieństwo, że to jedno z drugiego wynika, że to samo ciało, ta sama energia - ale to nic nie szkodzi! To jest całkiem kto inny! To jest co innego! Nie, proszę państwa, cóż to za złudzenie!

Co mówi się w ezoteryce - Bławatska, Besant - co się nazywa naj­większą herezją? Niezrozumienie Wielkiego Adama. A co mówi się w religii chrześcijańskiej? Abyście byli jednym ciałem i jedną duszą w Chrystusie. Czyż nie wiecie, że jesteście członkami Chrystusa? No pro­szę! To są rzeczy oczywiste, to są truizmy! Ale zrozumienie tego tru­izmu to jest rewolucja. Ponieważ jak patrzę na innych ludzi jako na samego siebie - to albo jestem kimś chorym, wariatem, albo swego wła­snego ciała nie będę nienawidził! Przecież nie mogę nienawidzić, jeśli w ogóle chcę żyć. Więc można tutaj jeszcze raz powiedzieć: kochaj bliź­niego swego - nie jak siebie, lecz j a k o siebie samego. A jeżeli tak, to

48

49

następuje holistyczne zjednoczenie świadomości i nagle nie ma nic in­nego poza świadomością, bo - tak między nami mówiąc - wszystko pły­wa w świadomości, tak jak rybki w akwarium. Wszystko i wszyscy - nie ma rady, Kolego! Gdybym Panu odciął głowę, co by Pan wiedział o świecie? O religii? Co? Nic! Przepraszam, to brutalne, ale wreszcie po­mówmy sobie troszeczkę po ludzku. No co?

Z tego by wynikało, że owo mistyczne ciało Chrystusa jest rzeczywi­stością, nie czymś jedynie postulowanym?

Na Boga! Oczywiście! Natychmiast widocznym! Jeżeli ja jestem heretykiem, to tylko w jednej rzeczy jestem heretykiem, od razu tu się spowiadam. Na czym to polega? Powiedziano, że Boga się nie widzi, Boga nikt nigdy nie widział. Być może. Może nikt nie widział - ale ja Go ciągle widzę! Czyli jestem w takim razie nienormalny. Jestem here­tyk, bo wszyscy mówią, że nie widzieli, a ja Go znam. Ja ciągle Go widzę. Mogę przysiąc na to! Od razu! Więc z kim masz do czynienia? Z superheretykiem! Nie uchodzi w ogóle słuchać tego, co mówię! To wa­riactwo, szaleństwo! Być może to i szaleństwo, ale niestety - ja się z tego nie wycofam, trudno. Rozumie Pan teraz, z kim ma do czynienia? Szczerze z Panem rozmawiam, Kolego.

Mojżesz rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz... Są precedensy...

A właśnie, jak tam było napisane? Że nikt Go nie widział? Więc co to jest? To znaczy, widział tylko zewnętrzną formę? Ale co może ktoś po­wiedzieć o wewnętrznej formie? W ogóle - kto może coś powiedzieć o świadomości Boga? Ja, Kolego kochany, jestem taki heretyk, ze postano­wiłem napisać książkę, albo przynajmniej esej na temat świadomości Boga. I jeżeli ktoś uważa, że jestem heretykiem, to może ma rację... Jakie jest pierwsze przykazanie? Będziesz miłował Pana Boga swego, ze wszyst­kiego serca swego, ze wszystkich sił, z całej mocy... Jak ja mam Go miło­wać, jak Go w ogóle nie znam? Nie mam pojęcia o Jego świadomości? Co, szaleńca chcecie ze mnie zrobić? Szalonego człowieka? Możliwe, ja staram się być logiczny, tylko logiczny. Albo tutaj coś jest, albo nie ma. Przepraszam, no, mówmy ze sobą jak ludzie, spokojnie. Bo jak jesteśmy

50

""

wariatami, to trzeba nas pozamykać. Więc o co chodzi? Dla mnie ta Rze­czywistość jest konkretna.

Ramakriszna, kiedy spotkał Wiwekanandę, jednego z najwybitniej­szych swoich uczniów, to ten Wiwekananda, nie oświecony jeszcze, pyta tak - Panie, czyś ty widział Boga? Bo to był człowiek, który szedł wprost

- i to mi się właśnie podoba, ponieważ wbrew swojemu jakiemuś tam wykształceniu jestem prostym człowiekiem, naprawdę prostym, staram się być uczciwy wobec samego siebie i to co gadam, to staram się, u licha, robić. I będę dalej robił! Nie ma gadania! Więc on mówi tak - czy widziałeś Boga? A tamten - przyjacielu, nigdy nic bardziej konkretnego od Niego nie widziałem! Bez przerwy Go oglądam! I tak go przekonał! To właśnie go przekonało! Tego superwyrafinowanego intelektualistę, jakim był Wiwekananda. Superwyrafinowanego! Bo taki umysł, jaki on posiadał, to i dziś trudno byłoby znaleźć. I proszę Pana, co? Pan myśli, że jestem abstrakcjonistą? Nie. To są konkrety. Dla mnie to jest straszli­wy konkret. A to, że Pana teraz widzę, że widzę ten magnetofon, widzę biurko - i to, że ja sobie gdzieś chodzę, idę na wykłady, że mam to ciało

- Pan myśli, że uważam to za zwyczajne rzeczy?

Co jest wstępem do takich rzeczy, do tego szaleństwa? Co jest wstę­pem? Już raz o tym mówiłem - zdumienie! Słyszy Pan? Zdziwienie. Zaciekawienie i zdumienie. Jak to jest w człowieku, to nie ma w nim starości! Nie ma strupieszałości, nie ma nudy, nie ma opieszałości. Bo jak jest zdumienie, to człowiek - co to jest?! Na Boga! Co się dzieje! Rozumie Pan? To jest właśnie istota życia. Jak jest takie zachłyśnięcie się radością, niespodzianką. Każdy uczciwy twórca Panu powie, że dzieło powinno być niespodziewane, że nie może wszystko być jasne. Dlatego pewnie Pan Bóg tak to ukrył. To ciągłe poszukiwanie, ta zabawa z Pa­nem Bogiem, szukanie Go bez przerwy - to pewnie o to chodzi. Żeby to nie było takie łatwe... Przecież On mógłby się w każdej chwili pokazać, a nie pokazuje... Bo to jest taka Boska gra, taka Lila, o jakiej mówią Wedy. Takie wyrafinowanie niesamowite, a jednocześnie fantastyczne życie w tym, ponieważ On to oczywiście przekracza. Niech Pan sobie wyobrazi, że ma Pan wieczność do dyspozycji. Wieczność! I Pan to musi wypełnić. Rozumie Pan, co mówię? Wypełnić tę wieczność! Chciał-

51

by Pan tak od razu wszystko wiedzieć? To niemożliwe, to trzeba tak -zrobić zasłony, aby nikt się tego nie dowiedział przez tysiące wieków! Nie? Nie jest to mądre?

Ale jednocześnie, jak mówił Pan poprzednio, istnieje poziom świa­domości ogarniający zawsze i wszędzie całość?

Dochodzimy znów do sedna sprawy. Widzi Pan, gdziekolwiek się ruszymy, dochodzimy do sedna. Obojętne z której strony, czy od góry, czy od dołu, czy z boku - to wszystko jedno. Może Pan gadać ze mną o kiełbasie, albo jakiejś tam wycieczce, wszystko jedno - zawsze docho­dzimy do sedna. I tutaj znowu, mowa o świadomości, która przekracza. Jakie jest imię Boga? Jestem Tym Który Jest, Który Jest, Jest, Jest, Jest. To w Biblii. Ale to przecież także centrum buddyzmu. Jak Pan chce złapać i zjeść samo serce buddyzmu Zen - za co mnisi buddyjscy życie oddają, żeby w to wleźć, żeby to zjeść - to ja Panu dam to na półmisku, to jest pojęcie t e r a z. To pojęcie, doświadczenie tego w pełni, to właśnie jest Zen. To właśnie jest joga.

To jest największe osiągnięcie, że Pan tu siedzi. Nie może Pan szu­kać tego poza sobą, gdzieś za chmurami. T o jest największy cud, jaki był kiedykolwiek zrobiony. To jest właśnie to, tu jest Pan w centrum Boga. Nie gdzieś indziej, za tym murem - inaczej w nic Pan nie wierzy. Powiedziano, że Bóg jest wszędzie, dlaczego w to nie wierzymy? Wszy­scy jesteśmy wobec tego niewierzący, wszyscy jesteśmy nieoświeceni! Wszyscy nie wierzymy w Boga! Sami ateiści, sami agnostycy... Nic nie wiem... Jak to nie wiesz? A co t o jest?! Co to jest, człowieku?

Pamięta Pan, jak to zrobił pewien mnich? Powiedz mi, co to jest? -mówi do ucznia. To są dzikie gęsi. A co one robią? Lecą, odlatują... I mistrz złapał go wtedy za nos i skręcił tak, że o mało mu go nie złamał. Dokąd one mogą odlecieć? A uczeń w tym momencie oświecił się, do­znał satori, pojął, że one nigdzie nie mogą odlecieć... Tak to jest - on mi gada, że odlatują, to znaczy wlazł w konwencję tego świata, wszystko jest dla niego jasne. A tymczasem one przecież nie mogą nigdzie odle­cieć, ponieważ właśnie ta świadomość jest samym centrum - proste! - i w tej świadomości one odleciały. I w tej świadomości nie odleciały.

52

Cały czas trwa coś niezmiennego, wiecznego...

Ale jednocześnie gra telewizyjna się toczy, aktor jednocześnie jest scenarzystą i reżyserem - i to wszystko się robi wciąż na nowo. No, bo co robić? Mamy czas! No, co robić!!! Niechże Pan coś podpowie! Trze­ba teraz coś zjeść, trzeba wypić... Wie Pan, o co mi chodzi? Poznał mnie Pan teraz troszeczkę lepiej? To jest coś superkonkretnego. Zapewniam Pana, że to jest wielka muzyka. Że to nie żaden eklektyzm. Zresztą -wszystko jest eklektyzmem, dlatego, że w istocie wszystko jest właśnie takie, jak mówiliśmy przedtem, i ci najwięksi filozofowie brali z tego samego źródła. A mnie chodzi o jedną rzecz, aby tylko to źródło, sie­dzieć w nim. Za łeb to i wchodzić w to. Nic więcej mnie nie obchodzi, jedynie to największe osiągnięcie, tylko dotyk najwyższego, choćby to miała być nie wiem jaka herezja. Nic nie pomoże! Staram się robić to, co mówię. I pod tym względem jestem uczciwy, więc mam prawo to mówić.

To jest fantastyczna i konkretna sprawa - to o czym mówię i co znam. Jest zawsze z Panem. Niech Pan wie - czy jedzie Pan pociągiem, czy jest w jakimś sklepie, czy w domu, czy gdzieś z kimś rozmawia, czy Pan je, czy Pan śpi - to zawsze ta niesamowita, ta Boska sprawa, ten cud rze­czywistości zawsze jest z Panem. Jest w Panu. W momencie urodzin i w momencie śmierci, w czasie życia i w czasie bardo. I tylko to zrozu­mieć, i tylko przyjąć tę wibrację zdumienia i mocy... To zależy od in­nych rzeczy - od trybu życia, od diety, od medytacji, od stanu zdrowia, od lekarstw, od tego, czy jest Pan wypoczęty, czy się Pan wyspał, czy seksualnie nie jest Pan rozwalony - to bardzo ważne - to wszystko ma wpływ i jak Pan to wszystko koryguje, wzmacnia zdrowie, uspokaja oddech, uspokaja niepokój seksu - to wnika w Pana moc, stopniowo Boska wibracja staje się bliższa i bliższa i zaczyna Pan wchodzić w Boskie historie w codzienności. Taka jest prawda.

Czym w takim razie jest śmierć?

Śmierć... Tych śmierci było tyle samo, ile narodzin. Co to jest śmierć? No, to jest - Kochany - przygoda. Raz odwraca Pan kartkę i to jest ta

53

przewrócona kartka, a raz nie - to jest cała różnica. Śmierć jest dalszym ciągiem, jest ustawiczną przygodą, jest zmianą pewnych rzeczy, aby nie było to powielaniem się, śmierć daje możliwość odnowy, daje szansę nowej przygody temu, który przybywa, który patrzy, który wchodzi w ciała, wchodzi w ludzi, w rzeczy i sprawy, śmierć jest innym punktem widzenia.

Zatem - nie jest końcem?

Końcem jest tak, jak jest koniec jakiejś strony czy koniec filmu. Jak Pan idzie na przykład do sklepu czy do domu i wchodzi Pan, to jest to zakończenie tej drogi. W takim sensie to jest koniec. Jak wejście z ulicy do tramwaju - koniec chodzenia po ulicy, bo jest Pan już w tramwaju. Koniec... no, jest jakiś koniec, tak samo jest ze śmiercią. To jest pewne. Nie ma, nie ma końca, nie ma śmierci.

To jest rewolucja, Kolego! Ludzie, jak w to nie wchodzą... Chry­stus powiedział wyraźnie, kiedy oni gdzieś tam pędzą na pogrzeb, On mówi - a co ty tam? gdzie ty? niech umarli swoich umarłych, ty chodź tutaj, ze mną!

Potrzebna jest taka właśnie trochę luźna atmosfera, trzeba trochę śmiać się, trochę się powygłupiać, bo wtedy człowiek nie jest skrępo­wany, że to tak, a to tak, że to, a tamto, tylko używa tego swojego umysłu, a tak naprawdę go nie używa, tak się nim bawi, bo to po to jest, to jest taka śliczna rakietka pingpongowa, taki piękny dysk, który się w jakąś stronę rzuca, taka gra - to sobie przypominam, a to było wtedy, a to jest ten wiek, tak było gdzieś napisane - taka zgaduj-zga-dulka telewizyjna...

Gdybym mógł zarazić swoją wiedzą innych, spowodowałbym, by religie zbliżyły się do siebie, żeby ci ludzie służyli sobie naprawdę, żeby się sobą cieszyli, żeby zupełnie nieznajomi mogli serdecznie witać się ze sobą, obdarowywać, sprawiać sobie przyjemności, żeby było ogólne poczucie braterstwa, a nie ta straszna wzajemna obcość, żeby główne pieniądze szły na sprawy rzeczywiście ważne, dla likwidacji chorób,

54

nieszczęścia, podniesienia poziomu życia, radości, wesołości, tańca, śpiewu, poezji - tak powinno to wyglądać! I to tylko ciemnota, i to tylko niski etos, zawężona świadomość powoduje, że tego na razie nie ma, ale to wszystko przyjdzie.

Wszystko przyjdzie - i możemy mieć pretensje wyłącznie do siebie, a raczej do owego, że tak powiem, trendu, w któryśmy weszli w swoim czasie, a który, swoją drogą, został dopuszczony - ale to, tutaj, to są chwilowe sprawy, ta Ziemia, to jest tak straszliwie małe. Kosmonauci, co popatrzyli na Ziemię z pewnej odległości, doznali zupełnej zmiany poglądu na rzeczywistość, zobaczyli te wszystkie ludzkie problemy w pełnym dystansie - tutaj Ameryka, o, tej wielkości, tutaj Japonia, gdzieś tam na przykład Australia, taka maciupka, Europy prawie w ogóle nie widać... Kochany, są miliony takich planet!

Jak będziesz wyglądać za 100 milionów lat? Zastanów się, to idzie, ten zegarek, a coś musi być wieczne. A wtedy od razu szersze spojrze­nie, głębszy oddech - nawet jakby wszyscy wokół nas pomarli, jakby nas wszyscy zdradzili, to, na Boga! -pozostaje zawsze ta wibracja życia. Wibracji życia nic nie zmieni. Możemy tak rozmawiać i - jeśli takie rzeczy są możliwe - to znaczy, że zawsze były możliwe, to znaczy, że potencjalnie to siedzi w tym, co tu jest. Nie nazywajmy tego, ale to co jest, jest konkretne i dzięki temu takie rzeczy są możliwe, że my tu sie­dzimy, jemy czy pijemy herbatę... Rozumie Pan? Jak to jest możliwe, to zawsze było i zawsze będzie. Nie ma końca tej zabawy. Nie ma w ogóle końca zabawy. Nigdy nie było. I to jest największa z tajemnic - że to j e s t ! Że to jest - a nie sama czarność! Sama pustka. Tylko są takie rzeczy - skąd się to wzięło, a jeśli istnieje, to jest właśnie ta istota rze­czywistości - takie, zwykłe, rzeczy. Jest oczywiście i cisza. Jest.

Jeżeli coś takiego się wie, to jest się bogaczem. Bogaczem! Jak się to wie, to nawet jakby był Pan skazany na śmierć i mieli za pięć minut głowę Panu obciąć jak się o tym pamięta - nic się nie stanie. To jest. To jest. Centralna siła, która jest wieczna.

Jestem - w tym swoim, określonym życiu - tylko pojmowany uświa­damiany przez to, co jest?

55

Trzeba pamiętać, pamiętać o najważniejszym przykazaniu - będziesz miłował Boga... Jakiego Boga? Wibrację, tę Najwyższą Wibrację. Tego Twórcę, Kreatora rzeczywistości. Trzeba nauczyć się zbliżać do tej Wi­bracji i kochać Ją, bo Ona nigdy nie zawiedzie, nigdy. Ci wszyscy lu­dzie... Każdy z nas ma swoje błędy, niedoskonałości, wszyscy podlega­my zmianom wibracji... Ja tak samo, nic nie rozumiem, kiedy zmieni mi się wibracja. Jak jestem w beta, to jestem najzwyklejszym, przeciętnym człowiekiem w Krakowie. Pewnie, że jakieś tam ślady zostały, ale to wszystko nic... Natomiast to, o czym mówiliśmy przed chwilą - to nie zawiedzie.

SZTUKA SŁUCHANIA

Antoni Matuszkiewicz (urodzony w roku 1945 we Lwowie) przez ponad czterdzieści lat związany był ze Świdnicą, od kilku lat mieszka w Starym Gierałtowie w Górach Złotych (Sudety Wschodnie).

Na tle pisarzy swojego pokolenia stanowi odrębną wyraźnie zary­sowaną osobowość twórczą. Zarówno jego poezja (w tym roku ukazał się w Bibliotece Wrocławskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Pol­skich dziewiąty zbiór wierszy - „Vox celestis"), jak dramaturgia („Po­kutny krzyż", „Pokaz mody", „Hotel Europa") i proza („Dochodzenie", „Subatlantyk") to przede wszystkim świadectwo szczególnej wrażliwo­ści duchowej.

Świadomość światła", choć zupełnie odmienna gatunkowo, wydaje się konsekwentnym dopełnieniem tej twórczości. Zarazem - będąc ra­czej dziełem sztuki słuchania niż pisania i stosownie do prezentowanej idei uniwersalności i tożsamości -jest także próbą przekroczenia indy­widualnego autorstwa.

Mirosław Sośnic ki

56

57


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
HINDUIZM BUDDYZM ISLAM Szyszko Bohusz Andrzej
A Szyszko Bohusz
Scenariusz Andrzejek 2001, Ruch Światło i Życie
Sawicki Andrzej Światło w ciemnosci
Andrzej Atras, Krzysztof Marczewski Znaczenie świadomej zgody pacjenta na działania medyczne
Krzywe rozsyłu światłości Andrzej
prof Andrzej Wróbel Świadomość efektem ubocznym rozwoju mózgu
Andrzej Paczkowski Trzy twarze Józefa Światły
Jak kształtowali obywatelską świadomość Piotr Skarga i Andrzej Frycz Modrzewski Odpowiedz na pytanie
Andrzej Szyszko
Światłolecznictwo
16 Metody fotodetekcji Detektory światła systematyka
Polaryzacja światła
Zastosowanie światła w medycynie i kosmetologii
ŚWIATŁOLECZNICTWO 1
Jakościowe i ilościowe zaburzenia świadomości Problemy pielęgnacyjne w opiece nad chorym z zaburzeni
23 Pddzialywanie swiatla z materia
automatyczne swiatla
Michaels Fern Światła Las Vegas 03 Żar Vegas

więcej podobnych podstron