Metcalfe Josie Cud tysiÄ…clecia







JOSIE METCALFE


Cud tysiąclecia

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzisiaj mu o tym powie. Uśmiechnęła się do siebie i wygładziła na brzuchu suknię barwy kości słoniowej, wyobrażając sobie, jak Mac zareaguje na nowinę.

- Wiem, czemu się tak uśmiechasz - usłyszała rozbawiony głos. Wokół pobrzmiewał przytłumiony szum rozmów. - Na pewno chodzą ci po głowie zdrożne myśli. Proszę, wytrzymaj jeszcze dwie godziny, bo inaczej będziemy ci zazdrościć.

Kara odwróciła się do Sue Leonard, siedzącej obok w poczekalni. Poznały się w dniu, w którym obie rozpoczęły pracę w szpitalu św. Augustyna i od tamtej pory bardzo się przyjaźniły. Nawet nieustanne przekomarzania Sue, która nie mogła zapomnieć, że poznała Maca w tym samym czasie, co Kara, i natychmiast straciła dla niego głowę, nie zniszczyły ich przyjaźni. Wszyscy troje pracowali na zmiany, toteż na ogół, gdy jedno z nich kończyło pracę, drugie przychodziło na dyżur.

Mac na szczęście nie był zaborczy. Cieszył się, że Kara ma swój krąg przyjaciół i utrzymywał z nimi dobre stosunki. Kara zaś przyjaźniła się z jego znajomymi, a zwłaszcza z Mikiem, który tego dnia miał być świadkiem na ich ślubie.

Serce zabiło jej mocniej, gdy uświadomiła sobie, że za chwilę zostanie żoną Maca. Oboje byli zadowoleni z życia, jakie wiedli do tej pory - zdobyli pełne etaty, a cały wolny czas spędzali razem, nawet jeszcze przed przeprowadzką do wspólnego mieszkania. Kara zaspokajała swe ambicje zawodowe, pracując na oddziale ginekologiczno - położniczym, a Mac robił karierę jako neurolog i neurochirurg.

Do tej pory nie spieszyło im się ze ślubem, ale nagle poczuli, że nadeszła odpowiednia pora. To właśnie Sue namówiła ich, by zrezygnowali z cichego ślubu w urzędzie stanu cywilnego, lecz zaprosili grono najbliższych przyjaciół na tę uroczystość, a następnie na małe przyjęcie w miejscowym hotelu.

Kara była pewna, że to Sue nakłoniła Maca, aby on z kolei namówił Karę na kupno ślubnej kreacji. To dzięki przyjaciółce Kara mogła wystąpić tego dnia w romantycznej, pięknej sukni. Mac zamówił także dla niej ładną wiązankę kwiatów - o takich sprawach raczej nie zapominał. Uśmiechnęła się żartobliwie i odpowiedziała:

Od roku, dwóch miesięcy i jedenastu dni, uściśliła Kara w myślach. Tyle czasu minęło dokładnie do dnia, w którym ustalili z Makiem datę ślubu, i była zdziwiona, że okres ten okazał się tak krótki, bo jej wydawało się, że zna Maca od

- Nie wiem, jak to się stało. Był u nas parę razy. A tak właściwie, to co chcesz wiedzieć... i dlaczego?

Kara zauważyła, że Mike zrobił na Sue wrażenie. W dodatku ona również wpadła mu w oko. Pasowali do siebie - oboje byli wysocy, dobrze zbudowani, mieli jasne włosy i pogodne usposobienie. Kara zlitowała się nad Sue i postanowiła opowiedzieć jej pokrótce historię przyjaźni Maca z Mikiem

- Poznali się w Akademii Medycznej i odkryli, że mają wspólne zainteresowania. Obaj chcieli specjalizować się w neurologii i neurochirurgii. Co prawda pracują teraz w różnych szpitalach, ale starają się utrzymywać kontakt. Mike na początku trochę naśmiewał się z poglądów Maca na temat małżeństwa, ale bardzo się ucieszył, kiedy poprosiliśmy go, żeby został świadkiem na naszym ślubie.

Kara spojrzała na zegarek, który dostała od Maca na ostatnie Boże Narodzenie. Pokazywał taką samą godzinę co duży ścienny zegar w poczekalni.

Kątem oka Kara zobaczyła urzędniczkę stanu cywilnego, elegancką starszą kobietę w charakterystycznym stroju, przechodzącą do drugiej sali. Poprzednia ceremonia najwyraźniej właśnie się skończyła - i przyszła kolej na nich. Do pokoju wszedł Mikę, nie było z nim jednak Maca.

Kara słuchała go z roztargnieniem. Ukradkiem wygładziła suknię na brzuchu, zasłaniając się bukietem białych frezji. Mac wiedział, że to jej ulubione kwiaty. Cieszyła się, że jeszcze przez jakiś czas może ukrywać swą tajemnicę.

Nie planowali dziecka właśnie teraz, ale właściwie nic nie stało na przeszkodzie - oboje mieli dobrą pracę i już dawno uzgodnili, że chcieliby mieć przynajmniej dwoje dzieci. Po prostu stało się to trochę wcześniej, niż myśleli. Mac nie powinien być zaskoczony - namiętność ogarniała ich przy każdej okazji. Właściwie dziwne było to, że Kara wcześniej nie zaszła w ciążę. Później brała co prawda pigułki antykoncepcyjne, lecz dentysta zalecił jej kurację antybiotykową. Oboje powinni wiedzieć, że w takiej sytuacji pigułkom nie zawsze można zaufać, ale zbiegło się to akurat z ową cudowną podróżą...

Kara była bardzo przejęta, gdy Mac przyszedł po nią wtedy do pracy z zapakowanymi walizkami i wręczył jej bilety do Paryża, gdzie mieli spędzić weekend. Pod koniec kolacji, którą zjedli w pobliżu wieży Eiffla, wręczył jej śliczny pierścionek z brylantem, należący niegdyś do jego babki, i oficjalnie się oświadczył.

W drugim końcu poczekalni zadzwonił telefon, wyrywając Karę z zamyślenia. Urzędniczka podniosła słuchawkę. Po krótkiej rozmowie opuściła ją i rozejrzała się po sali.

- Czy jest tu doktor Prowse?

Mike poderwał się na nogi. W pomieszczeniu zapadła cisza i wszystkie oczy skierowały się na niego.

- Mike Prowse, słucham - powiedział do słuchawki.
Kara dostrzegła, jak Mike ściąga brwi. Nagle przebiegł ją dreszcz i ogarnął dziwny niepokój. Czuła, że chodzi o Maca.

- Nie zdąży, prawda? - spytała zrezygnowana, gdy zakończył rozmowę. - Ciekawe, jakie ma wytłumaczenie?

W pokoju znowu zrobiło się gwarno - goście zaczęli się dzielić swoimi przypuszczeniami.

Już zdarzyło się coś podobnego, na początku ich znajomości, gdy Mac został wezwany do ofiary wypadku i zupełnie zapomniał, że Kara czeka na niego przed kinem.

- Jak to? - spytała z niedowierzaniem. - Nie, to niemożliwe. Tylko nie to...

Wokół zapadła grobowa cisza. Mike i Sue wyprowadzili oszołomioną Karę z budynku i wsiedli do samochodu Mike'a. Na skrzyżowaniu utknęli w korku. Ruch uliczny był utrudniony - biały wóz dostawczy odcinano właśnie od czerwonego morgana , aby oba samochody można było odholować z miejsca kolizji.

Kara przyglądała się tej ponurej scenie, wyobrażając sobie, co stało się z ofiarami wypadku. Osoba, która jechała samochodem osobowym, nie miała pewnie większych szans na przeżycie, ponieważ biała furgonetka niemal przeorała go na pół. Sue i Mikę zapewne mówili coś do niej, ale ona była zajęta własnymi ponurymi myślami.

Kiedy siedziała w poczekalni, ani przez chwilę nie przyszło jej do głowy, że Mac może nie zjawić się w urzędzie stanu cywilnego. Wydawało jej się niemożliwe, by nagle zmienił zdanie i zrezygnował ze ślubu. Oboje nie mieli najmniejszych wątpliwości, że chcą się pobrać. Od chwili, gdy się poznali - a od tego czasu minęło już prawie półtora roku - wiedzieli, że kiedyś to nastąpi. Było to tak pewne jak to, że codziennie wschodzi i zachodzi słońce.

Teraz jednak cały świat stanął na głowie. Zdawało się jej, że dzień zlewa się z nocą, podczas gdy ona jedzie do szpitala w ślubnej sukni, by dowiedzieć się, czyjej narzeczony - ojciec ich dziecka - będzie żył.

- Dlaczego te poczekalnie wyglądają zawsze tak ponuro? - odezwała się Kara, aby przerwać złowrogą ciszę.

Znowu usłyszeli na korytarzu zbliżające się kroki, ktoś jednak minął drzwi i poszedł dalej. Kara poczuła, jak po raz kolejny jej serce bije coraz szybciej.

. Czuła, że musi przestać myśleć, bo za chwilę zwariuje. Miała ochotę krzyczeć i walić głową o ścianę. Chciała wiedzieć, jak to się wszystko stało.

Wiedziała jednak, że już niczego nie da się zmienić. Znowu zaczęła gnieść w dłoni sukienkę. Sue delikatnie przytrzymała jej rękę.

- Miał zamiar zawieźć cię tym samochodem na przyjęcie. Chciał też zapakować wcześniej walizki do bagażnika, żebyśmy nie zasypali ich ryżem i konfetti.

To był cały Mac. Zapobiegliwy i przewidujący. Tyle że dziś los pokrzyżował mu plany.

Kara wstrzymała oddech i otworzyła szeroko oczy. Przypomniała sobie nagle małego czerwonego morgana, którego widzieli po drodze. Pod wielką białą furgonetką wyglądał niemal jak zgnieciona dziecinna zabawka.

A więc to Mac jechał tym samochodem. To był ten wypadek... Ale przecież jej ukochany Mac nie mógł zginąć - mieli wziąć ślub; chciała powiedzieć mu o dziecku...

Wszyscy troje odwrócili się w stronę drzwi, w których ukazał się profesor Squires. Kara przypuszczała, że uda jej się odczytać z jego twarzy, co się stało, ale lekarz od lat miał do czynienia z nieszczęśliwymi wypadkami i jego twarz wyrażała jedynie opanowanie.

- Jest podłączony do respiratora - oznajmił.

A więc żyje, pomyślała i z trudem wciągnęła powietrze, patrząc niecierpliwie, jak lekarz masuje sobie kark, jakby chcąc pozbyć się zmęczenia. Profesor Squires był człowiekiem zbyt zajętym, by mógł wybrać się na ich ślub - ale tak się złożyło, że miał akurat dyżur, gdy przywieziono Maca.

'Zapanowała długa grobowa cisza. Profesor najwyraźniej dobierał słowa.

Odruchowo położyła rękę na brzuchu, mimo że ciąża nie była jeszcze widoczna. Kara nie miała jednak wątpliwości, że chociaż Mac nie wiedział do tej pory o dziecku, byłby tym zachwycony. Bystre oczy profesora dostrzegły jej gest. Lekarz westchnął ciężko.

Wyszedł na korytarz, zanim zdążyła mu podziękować.

- Ale ja muszę wiedzieć, co mu naprawdę jest. Nie znam się na neurologii, a to jest przecież twój przyjaciel.

Mike westchnął, najwyraźniej rozdarty wewnętrznie.

- Dobrze, pójdę z tobą - zgodził się w końcu, kładąc Karze dłoń na ramieniu i kierując się w stronę drzwi na korytarz.

Jeszcze podczas stażu Kara spędziła trochę czasu na oddziale nagłych przypadków i przywykła nieco do strasznych widoków. Nie była jednak przygotowana na to, aby ujrzeć tam Maca. Weszli do dużej sali poprzedzielanej ściankami na poszczególne kabiny. Pośrodku znajdowało się główne stanowisko pielęgniarek, skąd kontrolowano stan wszystkich pacjentów.

Choć stało tu wiele łóżek, Kara od razu dostrzegła swego narzeczonego. Odniosła wrażenie, że jest on jedynym chorym w tym pomieszczeniu.

- O Boże! Mac! - Nie zwracając uwagi na pielęgniarkę, która kiwała do niej ręką, Kara ruszyła w jego stronę jak lunatyk. Zdawało jej się, że pokonanie paru metrów dzielących ją od jego łóżka zabrało jej godzinę.

Przyglądała mu się rozbieganym wzrokiem. Profesor Squires poinformował ją już o urazach, jakie odniósł Mac, ale wtedy nie przemówiło to do jej wyobraźni. Wiedziała, że ma złamaną rękę i kilka żeber. W świetle lampy jaskrawa biel bandaży i opatrunku gipsowego odcinała się wyraźnie od oliwkowej karnacji Maca, a krwiaki nabierały intensywnej sinej barwy.

Lekarz wspominał o głębokiej ranie głowy, lecz Kara nie sądziła, że aż tyle włosów trzeba było ogolić Macowi, aby założyć szwy. Złamany nos także został starannie opatrzony.

- Może nawet udało im się go wyprostować, jak myślisz? - powiedziała do Maca z niepewnym uśmiechem. Opowiadał jej kiedyś, że wiele lat temu ktoś uderzył go w nos podczas meczu rugby i od tamtej pory był on trochę skrzywiony.

Nie otrzymała odpowiedzi. Mac nie dał nawet znaku, że dotarły do niego jej słowa. Słychać było tylko jednostajny szum urządzeń podtrzymujących czynności życiowe.

- Proszę usiąść - usłyszała czyjś głos.

Odwróciła się i ujrzała pielęgniarkę, która podsuwała jej krzesło. Oczy kobiety wyrażały szczere współczucie. Kara jednak zdołała tylko skinąć głową i ciężko usiadła, po czym wsunęła ręce przez barierkę okalającą łóżko i ujęła dłoń Maca. Potem w milczeniu obserwowała, jak młoda pielęgniarka wpisuje jakieś uwagi do jego karty, i czuła się coraz bardziej zgnębiona. Mac był podłączony do różnych rurek i przewodów - wyglądał jakby przywiązano go do łóżka lub spętano niczym dzikie zwierzę. Jedno z urządzeń kontrolowało pracę serca; kroplówka podawała płyny i lekarstwa, a inne przewody odprowadzały mocz.

Bała się myśleć o tym, w jakim stanie przywieziono Maca do szpitala. Musiał być bardzo poważny, skoro lekarze zdecydowali się na nacięcie krtani, zamiast na zwykłe wprowadzenie do tchawicy rurki ułatwiającej oddychanie. Może sądzili, że uraz głowy jest groźniejszy?

Maca otaczały liczne monitory, na których Kara mogła zobaczyć różne dane i wykresy. Ale co one wszystkie oznaczają? Czy wynika z nich, kiedy Mac wyzdrowieje?

Pielęgniarka najwyraźniej poczuła na sobie wzrok Kary - uniosła głowę i uśmiechnęła się do niej.

Kobieta wytrzeszczyła oczy, spoglądając to na różę tkwiącą w butonierce eleganckiego garnituru Mike'a, to na ślubną suknię Kary.

- A więc to był właśnie wasz... - Wskazała ich gestem. - I zdarzyło się coś takiego! To okropne!

- Co jeszcze wiesz o jego stanie? - spytała Kara.

Alison zerknęła niepewnie na Sue stojącą w nogach łóżka.

- Sue także jest pielęgniarką - pospieszyła z wyjaśnieniem Kara. - Pracujemy razem.

Alison gestem dała znać Sue, by podeszła bliżej.

- A więc zaczynając od rzeczy najmniej groźnych... Złamanie ręki było dosyć niebezpieczne, ale na szczęście zamknięte i nie spodziewamy się komplikacji. Cztery żebra są pęknięte. Nie było przebicia do płuc, ale mogą wystąpić problemy z oddychaniem. Rana na głowie nie wygląda ładnie, jest jednak względnie niegroźna. - Alison zamilkła i podjęła dopiero po chwili: - Teraz przejdziemy do najgorszego. Największym urazem było silne uderzenie w prawą stronę głowy. Gdy go przywieziono, miał tylko sześć punktów w skali stanów śpiączkowych.

Kara poczuła, jak jej serce zamiera. Alison miała na myśli klasyfikację punktową stanów śpiączkowych, która służyła do wstępnej oceny urazów mózgu. Wynik od trzech do pięciu wskazywał na uszkodzenie grożące śmiercią, zwłaszcza wtedy gdy towarzyszyła mu nieruchomość źrenic lub brak odruchu przedsionkowo - ocznego. Jedynie osiem lub więcej punktów dawało sporą szansę na wyzdrowienie.

Mike nie zdołał ukryć przerażenia i Kara poczuła, że robi jej się słabo.

- Źrenice rozszerzone? - zapytał, wpatrując się w nieprzytomnego przyjaciela. - Czy ma sztywny kark?

Kara przenosiła wzrok to na jedną, to na drugą stronę, niczym kibic na meczu tenisowym, patrząc na przemian to na Alison, to na Mike'a i Maca. Uświadomiła sobie, że stan Maca jest bardzo poważny - tego rodzaju objawy mogą oznaczać wyrok śmierci. A jeśli Mac zdoła jej uniknąć, będzie prawdopodobnie wegetował jak roślina.

Nagle jednak poczuła, jak wszystkie jej obawy i przerażenie znikają, a myśli stają się czyste jak kryształ. Nie mogłaby znieść utraty Maca, nie potrafiłaby także pogodzić się z tym, że będzie żył, pozbawiony kontaktu z otoczeniem. Ale przecież do tego nie dojdzie, póki ona ma coś z tym wspólnego. Gdzieś w głębi duszy była całkowicie przekonana, że go nie straci - że odzyska go z powrotem, a dziecko, które miało się urodzić, pozna jeszcze swego ojca.

Była gotowa zrobić wszystko, by uratować Maca. Nie wiedziała jednak, ile zabierze jej to czasu.


ROZDZIAŁ DRUGI

Ciemność...

Wokół panuje gęsty mrok. Wszędzie...

Trudno oddychać... Trudno się poruszyć... Nie można rozproszyć ciemności... Nie wystarcza sił. O wiele łatwiej po prostu... odpłynąć... w czarną noc...


Jęknęła, próbując się wyprostować. Sama już nie wiedziała, kiedy ostatnio spała, a raczej drzemała na siedząco, z głową opartą na ramionach. Wcześniej na dyżurze były Ita i Joannę, a teraz znowu zjawiła się Alison - Kara musiała więc jednak przespać parę godzin...

Znowu spojrzała na Maca. Wpatrywała się uporczywie w jego twarz, jak czyniła to zawsze wtedy, gdy chciała, by się obudził. Jego ciemne rzęsy rzucały długie cienie nu policzki. Siniaki zaczynały powoli blednąć, przechodząc przez całą gamę coraz to jaśniejszych barw.

Mimo że wciąż był podłączony do respiratora, jego usta były lekko rozchylone, jakby spał obok niej w łóżku i wystarczyło go pocałować, by się obudził.

Odwróciła wzrok i przyjrzała się po kolei ekranom wszystkich monitorów. W ciągu trzech dni zdążyła się już dowiedzieć, co pokazuje każdy z nich i znała się na tym niemal tak dobrze jak lekarze i pielęgniarki z oddziału intensywnej terapii. Z jednej strony była zawiedziona, że stan Maca się nie zmienia, ale gdy popatrzyła na to z innej strony, cieszyła się, że nie jest gorzej.

Kara, mimo zmęczenia, nie mogła powstrzymać uśmiechu, wyobrażając sobie tę scenę.

- No dobrze - przyznała.

Rzeczywiście nie opuszczała oddziału od dnia wypadku. Ślubną sukienkę zamieniła na niebieski fartuch chirurgiczny, który dostała od Alison, a drugiej nocy spędzonej przy łóżku Maca wyjęła z włosów więdnące kwiaty. Były to frezje „skradzione" z wiązanki ślubnej. Sue wplotła je przyjaciółce w niewielki diadem i Kara zupełnie o nich zapomniała.

Przypomniała sobie nagle, jak bukiet osunął się z jej kolan, gdy wstała przerażona wieścią o wypadku. Delikatne kwiaty spadły wtedy z impetem na podłogę i teraz Kara uświadomiła sobie, jak symboliczną miało to wymowę. - Zjedzmy coś razem, potem prześpisz się w moim pokoju, a ja pójdę na dyżur - zaproponowała Sue.

- Ale ja nie chcę odchodzić na długo.

Twarze Sue i Alison wyrażały jednak stanowczość i Kara doszła do wniosku, że musi się poddać.

- No dobrze - zgodziła się - ale wrócę tutaj, jak tylko się obudzę.

- Jasne - odparła z ulgą Alison. - Przyniosę ci nawet filiżankę herbaty, jeśli jeszcze będę na dyżurze.

Kara pogładziła Maca po twarzy i wyczuła pod palcami świeży zarost. Rano tego dnia miała pierwszą lekcję golenia pacjenta pogrążonego w śpiączce. Cieszyła się, że nareszcie może coś dla Maca zrobić. Trudno jej było tak po prostu siedzieć bezczynnie przy łóżku - czuła się wtedy taka bezradna. Pogrążała się we wspomnieniach i dręczyły ją obawy o przyszłość, która mogła okazać się zupełnie inna, niż przypuszczali.

- Na razie, kochanie - szepnęła, pochylając się, by pocałować go w kącik ust. - Niedługo wrócę. - Uścisnęła jego dłoń jeszcze raz, a potem z ociąganiem odeszła od łóżka.

Jakie było jej zaskoczenie, gdy zdała sobie sprawę, że życie wokół wciąż toczy się normalnie. Gdy siedziała przy Macu, zapomniała zupełnie o całym świecie.

Idąc teraz z Sue do stołówki dla pracowników szpitala, przyglądała się ze zdziwieniem krzątaninie, jaka panowała wokół. Czuła się trochę zdezorientowana i odetchnęła z ulgą, gdy znalazły wreszcie wolny stolik w rogu sali.

Sue poszła zamówić coś do jedzenia. Ciąża zwykle wzmaga apetyt, ale od dnia wypadku Kara prawie nic nie mogła przełknąć. To jednak nie powstrzymywało Sue przed podsuwaniem jej apetycznych dań.

Kara sięgnęła po niewielki talerz makaronu z serem, ale nagle jej ręka zawisła w powietrzu. Spojrzała pytająco na Sue.

Kara poczuła, że łzy napływają jej do oczu. To dziwne. Do tej pory wcale nie płakała - jej cierpienie było zbyt wielkie. A teraz rozczuliła ją zwykła troska kogoś, na kogo nie zwracała dotąd uwagi. Wzięła głęboki oddech i postawiła przed sobą talerz z twardym postanowieniem, że musi coś zjeść. Jednocześnie spojrzała przez salę w stronę lady, gdzie podawano jedzenie, i napotkała zmartwione spojrzenie szczupłej kobiety, która tam siedziała. Kara skinęła głową, bezgłośnie wypowiadając słowo „Dziękuję". Rhoda uśmiechnęła się nieśmiało w odpowiedzi, po czym szybko odwróciła wzrok i zaczęła obsługiwać następną osobę stojącą w kolejce.

Kara zjadła makaron i spróbowała jeszcze dwóch dań. W ciągu ostatnich dni odwykła od jedzenia i nie sądziła, że zdoła zjeść więcej. Kiedy jednak Sue postawiła przed nią miseczkę świeżej sałatki owocowej, Kara odruchowo zaczęła dłubać w niej widelcem i unosić go do ust, zwłaszcza że przyjaciółka rozpraszała jej uwagę pytaniami o Mike'a.

Udało mu się odwiedzić nieprzytomnego Maca tylko raz, następnego dnia po wypadku. Potem musiał wrócić do pracy, lecz obiecał, że przyjedzie w każdej chwili, gdy tylko Kara do niego zadzwoni. Zanim opuścił szpital, wziął ją na bok i wręczył jej znajome aksamitne pudełeczko.

- Mac dał mi to przed wyjściem do urzędu - wyjaśnił, wkładając przedmiot w drżące ręce Kary.

Uświadomiła sobie mgliście, że do tej pory nawet nie pomyślała o tym, co się stało z ich obrączkami. Teraz trzymała je w dłoni. Jedna całkowicie mieściła się w drugiej, ponieważ Kara miała bardzo szczupłe palce.

Podziękowała Mike'owi i przycisnęła pudełko mocno do piersi. Czuła, że będzie to jej talizman. Te dwie obrączki były symbolem ich miłości i Kara zamierzała nosić je przy sobie do czasu, aż Mac wyzdrowieje i w końcu będą mogli włożyć je sobie na palce. Wkrótce zawisły one na cienkim łańcuszku na jej szyi i szybko nabrała nawyku, by często ich dotykać - dodawało jej to otuchy.

Teraz także się nimi bawiła. Czuła się pokrzepiona po pierwszym porządnym posiłku, jaki zjadła od paru dni. Rozmowa z Sue także dobrze jej zrobiła. W pewnej chwili przyjaciółka spojrzała na nią poważniej i Kara wiedziała, że Sue za chwilę zmieni temat.

Kara westchnęła głęboko.

Kara uśmiechnęła się z wysiłkiem. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona.

- Dobrze, Sue. Obiecuję, że tak zrobię. Nawet nie wiesz,
ile twoja pomoc dla mnie znaczy...

Mimo zmęczenia Kara długo nie mogła zasnąć. Nie dlatego, że czuła się obco w nowym miejscu - sama zajmowała kiedyś podobny pokój w bloku dla pielęgniarek, zanim przeprowadziła się z Makiem do wynajętego mieszkania. Wiedziała też, że stan Maca się nie pogorszył - nim weszła do śpiwora, który rozłożyła na łóżku Sue, zadzwoniła do Alison i spytała, co u niego słychać.

Nie mogła zasnąć z innych powodów. Po tylu godzinach czuwania powinna być senna i zupełnie nieprzytomna, w jej myślach jednak wciąż pojawiały się obrazy z przeszłości, wspomnienia szczęśliwych chwil spędzonych z Makiem.

Dzień, w którym się poznali...

Wysoki mężczyzna pchnął wahadłowe drzwi do stołówki w tej samej chwili co Kara, i wpadli na siebie w przejściu. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a ona niespełna metr sześćdziesiąt. Zadarła głowę do góry i napotkała jego wzrok. Bystre piwne oczy, pełne radosnego rozbawienia, urzekły ją od razu. Miał pociągłą, inteligentną twarz, ciemne włosy i rzęsy, których mógł mu pozazdrościć niejeden amant.

Odsunęli się na bok tylko dlatego, że zostali do tego zmuszeni przez ludzi usiłujących dostać się do stołówki. On jednak nadal nie puszczał jej dłoni.

Podczas posiłku rozmawiali z ożywieniem, robiąc jedynie niewielkie przerwy, by coś przełknąć. Opowiedzieli pokrótce o sobie. Mac na pierwszym roku studiów stracił ojca, który był lekarzem ogólnym w małym miasteczku i zachorował na raka mózgu. Nowotwór szybko się rozrastał i pacjenta nie - udało się uratować. Matka, która była dla Maca olbrzymim wsparciem, odeszła z tego świata przed rokiem - nie zdołała doczekać, aż jej syn zdobędzie specjalizację. Kara z kolei opowiedziała Macowi o swoim ojcu pastorze i jego oddanej żonie, matce Kary, która już pogodziła się z tym, że zostanie bezdzietna, kiedy to w późniejszych latach ich małżeństwa urodziła im się dziewczynka. Oboje, Kara i Mac, dziwili się, że nie natknęli się na siebie wcześniej, choć pracowali w tym samym szpitalu. Postanowili wkrótce znowu się spotkać.

Przez następne parę tygodni Kara wciąż zanudzała Sue ciągłymi westchnieniami i opowiadaniem o Macu, ale była tak przejęta i odurzona swoim szczęściem, że o niczym innym nie potrafiła myśleć. Do tej pory nigdy jej się coś podobnego nie przydarzyło. Żyła w ciągłym uniesieniu i nic nie mogło sprowadzić jej na ziemię.

Przeciągając się, wciąż uśmiechała się do siebie - miała w pamięci obrazy ze snu, wspomnienia szczęśliwych dni.

Przyjemne wspomnienia w sytuacji, w jakiej się znaleźli, wydały się jej czymś wręcz bolesnym.

Zerknęła na budzik stojący na szafce i z niedowierzaniem zamrugała powiekami. Od chwili, gdy weszła do tego pokoju, minęło prawie dwanaście godzin. Jak to się stało, do licha, że spała tak długo?

Poczuła nagle, że musi się spieszyć. Zaczęła wygrzebywać się ze śpiwora, drżącymi rękami usiłując znaleźć zapięcie od suwaka. Potem podeszła do krzesła, na którym zostawiła jasnoniebieski kitel od Alison, i nie znalazła go tam. Na jego miejscu leżały jej dżinsy i bawełniana koszulka z długimi rękawami, strój idealnie pasujący do stałej temperatury panującej na intensywnej terapii.

- Sue, do cholery! - zaklęła, wkładając ubranie na czystą
bieliznę. - Dlaczego mnie nie obudziłaś?

Nie obchodziło jej zbytnio, że Sue musiała pojechać do jej mieszkania, aby przywieźć te rzeczy. Inne sprawy były teraz dla niej ważniejsze. Coś podpowiadało jej, że musi się spieszyć, jak najszybciej znaleźć się przy Macu. Od chwili, gdy widziała go po raz ostatni i trzymała za rękę, minęło ponad dwanaście godzin. Co wydarzyło się w tym czasie? Czy działanie środków uspokajających osłabło na tyle, by mógł w końcu odzyskać przytomność?

Odruchowo zaczęła zwijać pożyczony śpiwór, gdy nagle poczuła, że musi już biec.

Z trudem łapała oddech i przez chwilę była przekonana, że czekają ją dobre wieści. Z jakiego innego powodu profesor stałby przy łóżku Maca wraz z Alison i Gaynor i przeglądał jego kartę chorobową? Gdy jednak spojrzała mu w twarz, nagle ogarnął ją strach.

Przyglądała się mu przez długą chwilę, mając nadzieję, że dostrzeże na jego twarz choćby najmniejszy znak życia. Wreszcie uniosła głowę i spojrzała na zebranych, trzymając Maca za rękę.

Niemożliwe, pomyślała Kara. To nie było w stylu Maca. Zawsze reagował na jej obecność, nigdy nie pozostawał obojętny.

Zaniemówiła z przerażenia. Wiedziała, że Mac zarejestrował się w systemie komputerowym jako potencjalny dawca - ona sama także to zrobiła - ale w ciągu tych ostatnich czterech dni nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że może naprawdę do tego dojść. Przez długą chwilę siedziała nieruchomo, wpatrując się w twarz Maca.

Gdyby zgodziła się, by po jego śmierci pobrano narządy do przeszczepu, kilka osób na świecie odzyskałoby zdrowie, a może nawet ocaliło życie. Wiedziała o tym, choć wielu zwykłych ludzi nie zdawało sobie sprawy, że w przypadku transplantacji najbardziej liczy się czas - im szybciej organy dotrą do biorcy, tym większą szansę powodzenia ma przeszczep. Wszystko jednak w niej sprzeciwiało się temu.

Przerażona, zacisnęła dłoń na ręce Maca. Po chwili jednak odzyskała spokój.

Ramiona Kary zesztywniały.

Skinęła głową. Dla Maca jest w stanie wytrzymać wszystko. Przyglądała się w milczeniu, jak profesor świeci Macowi prosto w oczy i uciska wacikiem rogówkę. Oczy Maca nie reagowały, nawet gdy lekarz wpuścił mu do ucha dwadzieścia mililitrów zimnej wody. Drażniący zapach jakichś soli, który sprawił, że Karze napłynęły do oczu łzy, u Maca nie wywołał żadnej reakcji. Lekarz właśnie zamierzał wprowadzić mu cewnik do gardła, by sprawdzić odruch wymiotny.

Nagle Karze przypomniało się coś, co wydarzyło się poprzedniego dnia, zanim udała się na odpoczynek.

Alison patrzyła na nią przez chwilę zaskoczona, a potem sięgnęła po przybory leżące na stojącym nieopodal wózku.

- Przepraszam, profesorze - powtórzyła Kara - – nie chciałam przeszkadzać, ale kiedy zobaczyłam, co pan zamierza zrobić, coś mi się przypomniało. - Wiedziała, że ryzykuje, ale jeśli miałoby to dać Macowi szansę... - Pomagałam opiekować się Makiem, myłam go i goliłam, i wczoraj, kiedy czyściłam mu usta, zauważyłam... - Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Alison i wzięła od niej wacik. - Włożyłam to chyba zbyt głęboko i wtedy... - Lekarz obserwował Z bliska poczynania Kary. - Z tej strony nic się nie dzieje, ale z drugiej... - Wsunęła wacik głębiej do gardła Maca.

Odetchnęła głęboko, chyba po raz pierwszy od godziny.

Zauważyła, że trzęsą jej się ręce.

Kara z zapartym tchem przyglądała się przygotowaniom do badania, zaciskając dłoń na obrączkach, które wisiały na jej szyi. Nie potrafiłaby pogodzić się z tym, że Mac już nigdy nie otworzy oczu, nigdy do niej nie przemówi.

Poziom dwutlenku węgla okazał się dobry. Nastawiono urządzenie, które miało podawać Macowi sześć litrów tlenu na minutę. Profesor odłączył respirator. Ucichł rytmiczny odgłos, który mierzył czas od chwili, gdy Mac znalazł się w tej sali. Przerażającej ciszy, jaka zapadła, nie przerwał jednak żaden inny dźwięk.

Kara uniosła do ust dłoń Maca. Modliła się, aby wreszcie zaczął samodzielnie oddychać. Poziom dwutlenku węgla w jego organizmie był odpowiedni do tego, by wywołać reakcję oddechową, ale potrzebne były też do tego zdrowe receptory w mózgu. Jeśli zostały uszkodzone podczas wypadku...

- No, Mac, potrafisz to zrobić - szepnęła, muskając usta mi jego dłoń. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, gdy
spojrzała na sekundnik. Minęło już pół minuty. - Mac, proszę cię, spróbuj.

Odłączony od respiratora, wcale nie wyglądał na chorego. Ogolone miejsce z boku głowy powoli zaczynało zarastać, siniaki znikały. Nos, teraz już prosty, szybko się goił.

Mac był tylko trochę blady i z pewnością schudł, ale przecież szybko przybierze na wadze, gdy tylko...

- O Boże, Mac! Nie zostawiaj mnie. Nie opuszczaj nas. Nie możesz tego zrobić. Musisz przecież zobaczyć nasze dziecko.

Serce bolało ją na myśl, że Mac nie będzie przy niej podczas porodu. Nie miała nikogo, z kim mogłaby snuć domysły, jakie będzie ich dziecko - wysokie i dobrze zbudowane jak ojciec, czy drobne i delikatne jak ona.

- Proszę cię, Mac... - Pochyliła się i pocałowała go w usta, przerażona myślą, że być może czyni to po raz ostatni. - Mac, kocham cię. Proszę, spróbuj...


ROZDZIAŁ TRZECI

Nie... Nie mogę... Nie potrafię...

Jestem taki zmęczony... Zupełnie... bez sił... Lepiej, żebym nie próbował... Tylko że... ktoś woła...

Spróbuj... Proszę, spróbuj...

Ale to boli... O Boże, jak to boli... Jestem taki słaby... Ktoś woła... Mówi... spróbuj... błaga...


- A nie mówiłam! - zawołała Kara, połykając łzy, kiedy Mac po raz kolejny wciągnął samodzielnie powietrze do płuc.

Profesor pokiwał głową, najwyraźniej zaskoczony.

- Szkoda tylko, że na razie nic więcej nie mogę dla niego zrobić - powiedział, kładąc rękę na drżącym ramieniu Kary. - Gdyby to był problem wymagający interwencji chirurgicznej, na przykład rak...

- Życzę wam obojgu jak najlepiej, ale to dopiero pierwszy drobny krok na długiej drodze do zdrowia i nikt z nas nie wie, jak daleko Mac będzie w stanie zawędrować.

Obudziła się z uczuciem niepokoju i utkwiła oczy w suficie. Ze zdziwieniem zauważyła, że znajduje się we własnym mieszkaniu, tym, które zajmowała razem z Makiem. Nagle uświadomiła sobie, że przespała tutaj pierwszą noc od tygodnia.

Bez wątpienia był to najgorszy tydzień w jej życiu. Od poprzedniego dnia jednak zaczęła widzieć przyszłość w jaśniejszych barwach - po raz pierwszy od chwili, gdy w urzędzie stanu cywilnego dowiedziała się o wypadku.

Tego ranka musiała powziąć kilka trudnych decyzji, nie mogła już dłużej odkładać ich na później.

Mac miał szczęście - partie mózgu odpowiedzialne za oddychanie nie zostały całkiem zniszczone, o czym przekonali się, odłączając respirator. Nadal jednak pogrążony był w głębokiej śpiączce. Gdy początkowa euforia, jaka ogarnęła Karę na wieść o tym, że nie nastąpiła śmierć mózgu, nieco opadła, poprosiła profesora Squiresa o rozmowę.

Wytłumaczył jej, jak długą i trudną drogę ma do pokonania Mac i jak wolno może nią podążać, jeśli oczywiście jego stan się nie pogorszy.

- Gazety czasami podają sensacyjne wiadomości o pacjentach pogrążonych w śpiączce, którzy obudzili się na dźwięk głosu swojej ulubionej piosenkarki lub gdy bombardowano ich błyskami świateł. Ludzie myślą, że to wystarczy, żeby odblokować mózg. - Westchnął ciężko. - Niestety, to o wiele bardziej skomplikowane, ale o tym już nie piszą.

Kara trochę posmutniała. Wiedziała z rozmów Maca z Mikiem, którym czasami się przysłuchiwała, że w neurologii klinicznej nastąpił wielki postęp. Niestety, niewielu było specjalistów w tej dziedzinie, zwłaszcza w najbliższym otoczeniu. Kto więc mógłby zająć się rehabilitacją Maca?

- Problem polega na tym, że jedyną osobą, która mogłaby pomóc Macowi, jest on sam - dodał profesor, jakby czytał w jej myślach. - Moją specjalnością jest neurochirurgia. Zajmuję się głównie usuwaniem guzów mózgu i rdzenia kręgowego. Teraz, kiedy z mojego zespołu zniknął Mac, muszę poszukać kogoś na jego miejsce. Nie mam jednak wielkich nadziei, że uda mi się znaleźć osobę z jego kwalifikacjami i doświadczeniem. Niewielu jest ludzi o podobnych zdolnościach, a już na pewno nie znam nikogo, kto chciałby w tej chwili podjąć pracę w naszym szpitalu.

Kara skinęła głową. Wiedziała, że profesor ma wystarczająco dużo problemów zawodowych, ale nie zamierzała z tego powodu zostawiać Maca bez pomocy. Jedyną znaną jej osobą, która zajmowała się tą samą dziedziną neurologii co Mac, był Mike. Obiecał, że odwiedzi nieprzytomnego przyjaciela podczas zbliżającego się weekendu. Może więc...

Twarz profesora przybrała dziwny wyraz. Czasami wyglądał tak, gdy coś w sobie skrywał. Karę nagle ogarnęła trwoga. Czyżby zachowała się niewłaściwie? Nie powinna go drażnić. Jest przecież jedyną osobą, która może w tej chwili pomóc Macowi.

Sięgnął po jakąś kartkę i coś na niej napisał.

- W takim razie zapytaj go, a gdy się zgodzi na ten eksperyment, poproś, żeby się ze mną skontaktował. – Wręczył jej wizytówkę. - Mój domowy telefon jest na odwrocie.

Nie pamiętała, jak opuściła gabinet. Przepełniała ją wielka radość. Szła szpitalnym korytarzem coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zaczęła biec. Jedynie ze względu na personel i pacjentów powstrzymała się przed tym, by nie skakać i nie krzyczeć ze szczęścia.

- Dzień dobry, Karo. Miło cię znowu widzieć – rzekła siostra Harris, gdy Kara zjawiła się na porannym dyżurze.

Tego dnia zaczynała pracę o siódmej i kończyła o trzeciej. Zdążyła już jednak odwiedzić Maca w jego nowym pokoju. Wciąż był podłączony do całego zestawu urządzeń kontrolnych i nadal otrzymywał tlen, ale od chwili, gdy udało mu się po raz pierwszy samodzielnie nabrać powietrza, nie musiał już korzystać z pomocy respiratora.

Profesor, wiedząc o tym, że leczenie Maca może przebiegać w nieco nietypowy sposób, kazał przenieść go do oddzielnej sali. Tego dnia po południu Mike miał odwiedzić Maca po raz pierwszy od chwili, gdy odłączono go od respiratora, a także porozmawiać z profesorem.

Kara szła korytarzem sprężystym krokiem, trzymając pod pachą plik papierów. Czekała na nią pacjentka - młoda kobieta pochodzenia hiszpańskiego, która miała niebawem urodzić swoje pierwsze dziecko.

- Anno Mario, mam na imię Kara - przedstawiła się, wchodząc do pokoju, w którym panował okropny hałas.

Było to jedno z niedawno odnowionych pomieszczeń dla pacjentek czekających na poród. Stamtąd przenoszono je do sześcioosobowych sal, gdzie panowała bardziej towarzyska atmosfera Czekającej na nią pacjentce tutaj jednak także nie brakowało towarzystwa. Kara zastała w pokoju aż pięć osób, rozmawiających z takim ożywieniem, że kobieta, do której Kara się zwróciła, nie tylko nie usłyszała swojego imienia ale prawdopodobnie nie zauważyła nawet, że ktoś wszedł do środka.

- Przepraszam bardzo! - zawołała Kara, uznając, że zabrzmi to grzeczniej, niż gdyby miała gwizdnąć, aby uciszyć
gwar.

Jakaś kobieta w czarnym stroju dostrzegła ją i szturchnęła w bok swoją towarzyszkę. Głosy stopniowo cichły, aż w końcu zapadła niemal zupełna cisza.

- Mam na imię Kara i jestem twoją położną, Anno Mario. Chciałabym za chwilę cię zbadać. Proszę, żeby pozostałe panie wyszły na korytarz.

Hałas, jaki teraz zapanował, był jeszcze większy od poprzedniego. Kobiety wymachiwały rękami, zwracając się do niej w języku, którego nie rozumiała. Z uśmiechem przylepionym do twarzy wyprowadziła całą gromadę na korytarz. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie z westchnieniem ulgi. Ciężka praca, pomyślała.

Gadatliwa dotąd pacjentka odpowiedziała milczeniem. Kara uniosła głowę i przyjrzała się jej smutnej twarzy. Kobieta wydawała się stanowczo zbyt młoda na to, by wychodzić za mąż i mieć dzieci; sama wyglądała prawie jak dziecko.

- Mama go odesłała. Powiedziała, żeby poczekał na zewnątrz. Uważa, że dzieci to sprawa kobiet. Nie ma tutaj miejsca dla mężczyzn. - Ostatnie zdanie wypowiedziała przez zaciśnięte zęby, ponieważ akurat chwycił ją skurcz. Po chwili minął, lecz na jej czole pozostały krople potu, a gęsta, ciemna grzywka była teraz wilgotna i zmierzwiona.

Kara zastanawiała się, co robić. Z rozmowy dowiedziała się, że Anna Maria była rozpieszczoną jedynaczką, córką zamożnych rodziców. Miała szczęście, ponieważ zakochała się w mężczyźnie, którego jej matka i ojciec zaakceptowali. Niestety, fakt, że przyjęli go do siebie, oferując część apartamentów we własnym domu oraz pracę w rodzinnej firmie zajmującej się handlem międzynarodowym, wywołał pewne napięcie i problemy.

Gdy nastąpił trzeci skurcz, kobieta nabrała już zaufania do Kary i zaczęła słuchać jej rad. Spod maski nadąsanego, rozkapryszonego dziecka wyjrzała bystra dziewczyna, która szybko zorientowała się, jak pomóc sobie samej. Po krótkim czasie przyznała, że chciałaby, by jej mąż był przy niej podczas porodu.

Kara zaczynała powoli rozumieć, z jakimi problemami boryka się ta para, i przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

Kara musiała poczekać z odpowiedzią, aż minie kolejny, najsilniejszy dotąd skurcz.

W końcu sprawa okazała się prosta. Anna Maria powiedziała mężowi, by udawał, że to dzwoni ktoś z pracy. Potem poleciła mu, by zjechał na dół windą, a następnie wrócił na oddział schodami znajdującymi się z drugiej strony, gdzie nikt z rodziny go nie zauważy.

Podczas następnych godzin Kara obserwowała, jak między małżonkami powstaje nowa więź. A gdy z dumą tulili w ramionach swoją maleńką córeczkę, poczuła w oczach łzy. Rzadko zdarzało jej się być świadkiem tak szybkiego dojrzewania młodych ludzi. Miała nadzieję, że to dobrze im wróży na przyszłość. Pozwoliła im spędzić z sobą i noworodkiem tyle czasu, ile tylko się dało, ale w końcu nadeszła pora, by stawić czoło rodzinie w poczekalni.

- Se Coras! - zawołała Kara, aby zwrócić na siebie uwagę, mając nadzieję, że wymawia to słowo choć w miarę poprawnie. Swoją pierwszą w życiu lekcję hiszpańskiego miała właśnie przed chwilą i trwała ona zaledwie parę sekund. - Esta una bambina.

Okrzyki radości, zawodzenia i łzy utwierdziły ją w przekonaniu, że została zrozumiana, a jednocześnie straciła nadzieję, że uda jej się wpuszczać gości do matki i dziecka parami, jak zamierzała.

Wkrótce potem Kara miała następny poród. Bardzo spokojna i doświadczona, nieco starsza już kobieta rodziła swoje piąte dziecko. Przybyła do szpitala dopiero wtedy, gdy skurcze występowały już co dwie minuty. Właściwie jej mąż musiał niemal przywieźć ją siłą, ponieważ uparła się, że dokończy najpierw jakąś pracę domową. Wydarzenie to siało się tematem licznych żartów w czasie szybkiego, półgodzinnego porodu.

45


Obowiązki Kary ograniczyły się niemal wyłącznie do sprawdzania szerokości rozwarcia oraz dbania o to, by pępowina nie owinęła się wokół szyi noworodka. Pani Ward była sprawna i silna, i sama doskonale wiedziała, co robić. Ucieszyła się ogromnie, gdy okazało się, że zamiast piątego chłopca urodziła dziewczynkę, której tak bardzo pragnęła.

Gdy Kara wróciła do gabinetu, nie było tam nikogo. Postanowiła więc skorzystać z okazji i odpocząć przy filiżance herbaty. Wiedziała, że znajomi z pracy czekają na okazję, by z nią porozmawiać - tyle wydarzyło się w jej życiu od chwili, gdy widzieli się ostatni raz. Przez kilka minut chciała jednak posiedzieć w samotności i zagłębić się we własnych myślach.

Uczucia, jakie wzbudzały w niej narodziny dzieci, były teraz zupełnie inne, odkąd wiedziała, że w niej także powoli rozwija się maleńka istota, która kiedyś przyjdzie na świat. Przyłożyła rękę do brzucha i uśmiechnęła się smutno. Jedną z najpiękniejszych chwil w życiu kobiety wydawał jej się zawsze moment, w którym oznajmia ona ukochanemu mężczyźnie, że będą mieli dziecko. A do tej pory ona nie miała okazji tego zrobić.

Pewnego dnia jednak...

Przymknęła oczy i wyobraziła sobie Maca trzymającego w ramionach ich maleństwo. Uśmiechał się do niej czule, z wdzięcznością. Głęboko wierzyła, że ujrzy kiedyś taką scenę w rzeczywistości, ponieważ inaczej nie potrafiłaby żyć.

Tego ranka poznała młodą parę, która dopiero zaczynała swoje rodzinne życie. Kara nie miała pojęcia, jak Ramon i Anna Maria poradzą sobie z natrętnymi krewniakami, ale miała przeczucie, że im się uda. Z kolei pani Ward tak Cieszyła się z długo oczekiwanej córeczki, że wydawało się, iż dopiero teraz jej rodzina będzie naprawdę szczęśliwa.

Kara poczuła, jakby jakaś pętla zacisnęła się jej wokół serca, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo zazdrości tym ludziom. Mimo wielu problemów są razem i mogą sobie pomagać. Jej Mac nie odzyskał dotąd przytomności i nie miała nikogo, z kim mogłaby podzielić się swymi obawami o przyszłość.

- Nie rób z siebie ofiary - mruknęła do siebie, wstając z krzesła. - Jesteś sprawna i zdrowa i będziesz miała dziecko, którego pragniesz. Nawet jeśli, Boże uchowaj, Mac nigdy już się nie obudzi, jakaś jego cząstka przetrwa.

Zresztą z pewnością wyzdrowieje, pomyślała z determinacją, idąc korytarzem do innego skrzydła szpitala. Była pora lunchu, wzięła więc kilka kanapek oraz butelkę świeżego soku owocowego i poszła odwiedzić Maca.

- Cześć, kochanie - powiedziała, przystawiając krzesło do łóżka. Leżał teraz sam w pokoju i mogła bez skrępowania mówić do niego głośno.

Ujęła jego dłoń i pocałowała go w usta. Za każdym razem, kiedy to robiła, miała nadzieję, że jego wargi zareagują na jej dotyk, lecz on wciąż leżał nieruchomo. Był jednak ciepły i wyglądał tak, jakby po prostu spał.

- Mike przyjdzie do ciebie w piątek - oznajmiła, sięgając do kieszeni fartucha, gdzie tego ranka schowała pewną kartkę. - Podyktował mi całą listę rzeczy, które mam zrobić, żeby mógł zdecydować, co dalej. - Pochyliła się, aby odczytać swoje pospiesznie zrobione notatki, po czym wyprostowała się z powrotem. - Najpierw paznokcie - oznajmiła.
Mam naciskać paznokcie na obu rękach i stopach, aż zbieleją, i zobaczyć, po jakim czasie krew wraca do naczyń włosowatych.

Wykonując kolejne czynności, mówiła o tym, co robi i jaki jest tego rezultat.

- Teraz zobaczymy, czy występuje objaw gęsiej skórki, chociaż będzie to trochę trudne, bo tu jest ciepło.

Zmoczyła dwie chusteczki higieniczne zimną wodą i potarła gładką skórę na przedramieniu Maca, a następnie skierowała na to miejsce strumień chłodnego powietrza.

- Wciąż wychodzi tak samo, Mac - powiedziała, powtarzając doświadczenie na innej kończynie. - Jedna strona ciała reaguje szybciej niż druga.

Usiadła przy łóżku i splotła swoją dłoń z ręką Maca. Zerknęła na zegarek.

- Przejrzałam trochę twoich książek. Ten odruch gardłowy, który odkryłam, to był pierwszy znak, że coś jednak dzieje się w twoim mózgu. Teraz zaczęłam odnajdywać inne, które pomogą Mike'owi wybrać najlepszy sposób, żeby ci pomóc.

Uniosła dłoń Maca do ust, ucałowała po kolei wszystkie palce i nagle z drżeniem uświadomiła sobie, że wciąż czuje znajomy zapach jego skóry.

- Powiedział też, żeby kiedy nie ma mnie przy tobie, nastawić ci płytę Mozarta, którą ci dałam na Boże Narodzenie.

Kupiła Mozarta, ponieważ jego muzyka wydawała się jej spokojna i odprężająca. Kiedy jednak słuchali jej po raz pierwszy, zaczęli się kochać na kanapie, a potem na podłodze. Żartowali sobie potem, mówiąc znajomym, że idą do domu „posłuchać Mozarta" - tylko oni dwoje wiedzieli, co to naprawdę znaczy. W swoim mieszkaniu często słuchali muzyki - w ten sposób zagłuszali odgłosy dochodzące z innych apartamentów, co dawało im większe poczucie prywatności.

- Muszę już iść - powiedziała cicho. - Przyjdę, jak tylko skończę dyżur. Obiecuję. - Pocałowała go na pożegnanie.

Przechodząc przez oddział, zauważyła jakieś zamieszanie przy jednym z łóżek. O ile dobrze pamiętała, tego pacjenta przywieziono mniej więcej w tym samym czasie co Maca, lecz była zbyt zajęta swym narzeczonym, by zwracać uwagę na innych chorych.

- Wychodzę teraz, Joanne - zwróciła się do pielęgniarki, która opiekowała się Makiem.

Z końca sali dobiegł jakiś krótki dźwięk i obie odwróciły głowy w tamtą stronę.

Joanne zerknęła na nią.

- To był wypadek samochodowy. Za bardzo się spieszył i próbował przejechać skrzyżowanie na czerwonym świetle.

- O mój Boże! Czy jeszcze komuś coś się stało?

Joanne znowu się zawahała, tym razem jednak spuściła wzrok, nie mogąc spojrzeć Karze w oczy.

- Och, to był on, prawda? - Kara przytknęła dłoń do ust. - To on najechał na Maca?

Zanim Joanne zdążyła odpowiedzieć, zasłony rozchyliły się i wyszła zza nich kobieta kilka lat młodsza od Kary. Nawet z daleka było widać, że ma ciemne kręgi pod oczami i jest blada jak trup.

- To jego żona? - spytała szeptem Kara.

Potrafiła sobie wyobrazić, co czuje ta kobieta. Gdy wcześniej myślała o człowieku, który spowodował wypadek, czuła do niego nienawiść. Teraz jednak, kiedy ujrzała biedną, zrozpaczoną młodą wdowę, obudziło się w niej szczere współczucie. Odruchowo zbliżyła się do zapłakanej kobiety.

Jej ojciec najwyraźniej spodziewał się najgorszego, ponieważ przyjechał szybko, aby zabrać i pocieszyć swoją córkę. Kiedy wyprowadzał ją ze szpitala, Kara współczuła jej, lecz jednocześnie zazdrościła - kobieta wciąż miała ojca, który był teraz dla niej wsparciem, gdyby zaś coś stało się Macowi...

Nie chciała o tym myśleć. Uparcie trzymała się wiary, że Mac wkrótce wyzdrowieje. Na duchu podtrzymywała ją także praca. Kara obawiała się, że troska o Maca nie pozwoli jej skupić się na codziennych obowiązkach. W praktyce jednak okazało się inaczej. Asystując przy porodach, potrafiła dać z siebie wszystko. Narodziny dziecka zawsze wydawały jej się cudem i wprowadzały ją w zdumienie połączone z zachwytem, a to w jakiś sposób działało na nią kojąco.

Lepiej się czuła, mając dużo pracy. Dlatego tak bardzo cieszyła się, że może też opiekować się Makiem. Nie przeszkadzało jej, że była zajęta przez szesnaście godzin na dobę. Wolała to, niż siedzieć samotnie w mieszkaniu i pogrążać się we wspomnieniach, zadręczać obawami o przyszłość.

Kiedy zastanawiała się nad swą sytuacją finansową, doszła do wniosku, że nie będzie mogła już długo wynajmować mieszkania. Lepiej by było, gdyby przeprowadziła się z powrotem do szpitalnego bloku dla pracowników. Miałaby wtedy blisko do pracy i do Maca.

Podwójne łóżko wydawało jej się o wiele za duże, zwłaszcza że przywykła do tego, by dzielić je z Makiem. Tylko od czasu do czasu pozwalała sobie na krótkie wspomnienia spędzonych wspólnie chwil - to wzmacniało w niej wiarę, że takie dni jeszcze powrócą.


ROZDZIAŁ CZWARTY

- Mike już przyszedł - oznajmiła z przejęciem Sue.

Kara obrzuciła ją krótkim spojrzeniem. Przypuszczała, że przyjaciółka, dotrzymując jej towarzystwa tego wieczoru, nie kieruje się czystym altruizmem. Świadczyły o tym wyraźnie jej zaróżowione policzki.

- Cześć, Sue. Witaj, Karo. Jak tam Mac?

- Układ mięśniowy danej połowy ciała sterowany jest przez półkulę mózgu znajdującą się po przeciwnej stronie, a krążenie przez półkulę, która jest po tej samej stronie - wyjaśnił Mike.

- A więc w przypadku porażenia lewej połowy ciała uszkodzona jest prawa część mózgu, a zaburzenia krążenia występują też po prawej stronie?

Wystraszona stanowczością tych słów Kara przysięgła sobie, że będzie bardziej cierpliwa.

Kara poczuła mdłości, które jednak nie miały nic wspólnego z jej ciążą, po czym się wyprostowała. Teraz, kiedy wiedziała, gdzie tkwi niebezpieczeństwo, pozostało jej jedynie wypełniać zalecenia Mike'a i uzbroić się w cierpliwość.

Chwycił lewą stopę Maca, rozmasował ją, a następnie ostrożnie naciągnął, zadzierając palce do góry.

Kara bardzo chciała być pożyteczna. Teraz okazało się, że tyle rzeczy może zrobić dla Maca - nie wiadomo nawet, czy wystarczy jej na to dnia.

Mike obiecał, że wpadnie za parę dni, by zobaczyć, jak przebiega terapia, a Sue zaproponowała, że dotrzyma mu towarzystwa podczas lunchu, na który właśnie się wybierał.

Kiedy wyszli, Kara sięgnęła po torebkę i wyciągnęła stamtąd mały notes. Chciała zapisać parę pomysłów, które przyszły jej do głowy w czasie rozmowy z Mikiem. Zamierzała przynieść nowe płyty, aby nie nastawiać Macowi wciąż tych samych - na początek z orkiestrą symfoniczną i hiszpańską muzyką gitarową. Chciała też wykorzystać zestaw miniaturowych flakoników perfum, które dostała w prezencie gwiazdkowym od Sue. Trzymała je dotąd na specjalne okazje i doszła do wniosku, że taka okazja właśnie się nadarzyła.

- A zmysł smaku? - zastanawiała się głośno. Mac przecież nie mógł normalnie jeść. Przypomniała sobie, co mówił Mike o receptorach na dłoniach i stopach. Język pewnie jest jeszcze bardziej unerwiony. - W takim razie wystarczy na przykład kropla soku pomarańczowego lub cytryny - uznała. - Mogę też dotknąć jego języka truskawką.

Zastanawiała się też nad pieprzem, curry i czekoladą.

- Uda nam się, zobaczysz - wyszeptała i pocałowała go na pożegnanie. - Może to trochę potrwa, ale znowu będziemy razem.

- Karo, chcesz, żebym cię zastąpiła? - spytała Sue przez zamknięte drzwi do toalety, słysząc, że przyjaciółka ma torsje.

Kara odparła dopiero po dłuższej chwili:

Samo wspomnienie zapachu kawy przyprawiło Karę o mdłości.

Martwiła się, że podobnie jak wiele kobiet nadmiernie przytyje podczas ciąży. Przy swym niewielkim wzroście musiała zwracać uwagę na dietę. Okazało się jednak, że jej obawy były płonne. Pracując bez przerwy i opiekując się Makiem, w ciągu ostatnich trzech miesięcy schudła.

- Nic mi nie będzie - dodała. - Sama jestem sobie winna. Tak się spieszyłam do Maca, że nie zjadłam śniadania.

Umyła twarz oraz ręce i wzięła od Sue kubek z wodą.

Dosyć nieoczekiwanie Mike zrobił tak dobre wrażenie na profesorze Squiresie, że ten zaproponował mu pracę w swoim zespole. Trudno powiedzieć, kto był tym bardziej zachwycony - Sue czy też Kara, ponieważ teraz Mike mógł zaglądać do Maca codziennie.

Kara pilnie wypełniała zadania zlecone jej przez Mike'a, ale wciąż czuła, że jej ukochany zrobiłby szybsze postępy, gdyby jego przyjaciel był na miejscu. I okazało się, że miała rację.

- To było wczoraj wieczorem tuż przed moim wyjściem. Siedziałam przy Macu, słuchając muzyki gitarowej. Jeden z utworów był tak spokojny, że niemal zasnęłam. Odwróciłam się, żeby powiedzieć coś do Maca, i nagle zauważyłam, że jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, jakby mu się coś śniło.

Sue objęła ją mocno.

Kara zjadła kilka przyniesionych przez Sue herbatników i była gotowa iść na dyżur. Zapowiadał się pracowity dzień. Musiała zająć się trzema kobietami w ciąży, które zbliżały się już do wieku przekwitania. Jedna z nich miała urodzić swoje dwunaste dziecko, a pozostałe dwie pierwsze.

Widząc błysk w oczach jego żony, Kara uśmiechnęła się do niej. Ciekawa była, jak to jest, gdy przynosi się nowo narodzone dziecko do domu, w którym czeka już tłum braci i sióstr. Nie bardzo wiedziała, czy zazdrościć tej kobiecie, czy nie. Pozostałe dwie panie były w ciąży po raz pierwszy, każda z nich miała jednak zupełnie inne do tego nastawienie.

- Od początku nie chciałam tego dziecka - wyznała pani Taylor - Deane ze złością, gdy środek przeciwbólowy nie zadziałał natychmiast. - Miałam zaplanowane wakacje z przyjaciółmi na Seszelach. I co teraz? Nigdy już nie odzyskam dawnej figury i będziemy musieli zatrudnić opiekunkę, bo inaczej nie uda nam się już nigdzie wyjechać.

Pani Fry z kolei nie potrzebowała nawet leków znieczulających - tak bardzo się cieszyła, że jej długo oczekiwane dziecko niedługo się urodzi.

- Czekałam na nie dwadzieścia siedem lat – wyznała między jednym a drugim skurczem. - Nigdy nie stosowaliśmy żadnych środków antykoncepcyjnych, mimo to nie zachodziłam w ciążę. Kiedy zatrzymała mi się miesiączka, myślałam, że to początek menopauzy. Przez parę tygodni rozpaczałam, że już nie będę miała żadnej szansy na dziecko. - Roześmiała się niemal jak dziewczynka. - Nie mogłam uwierzyć, kiedy lekarz powiedział mi, że jestem w ciąży. Biedny człowiek. Chyba jeszcze nigdy żadna z jego pacjentek nie uniosła go do góry z radości.

- Musiał się zdziwić - roześmiała się Kara.

Wszystkie trzy kobiety zbliżały się powoli do drugiej fazy porodu. Kara już zaczynała się martwić, że będą potrzebowały jej pomocy jednocześnie, gdy nagle usłyszała dzwonek pani Marshall.

- Czy mogłaby pani mnie zbadać? - poprosiła pacjentka. - Czuję, że się zaczyna.

Kara przypuszczała, że kobieta, która urodziła już jedenaścioro dzieci, dokładnie wie, co robić. Rzeczywiście okazało się, że pani Marshall miała rację.

Po pół godzinie kąpał już po raz pierwszy swoją małą córeczkę, a Kara czekała, aż urodzi się łożysko.

- Najważniejsze to trafić najpierw na odpowiedniego mężczyznę. Zanim wzięliśmy ślub, chodziliśmy z sobą siedem lat, ale warto było czekać. Nigdy tego nie żałowałam.

Gdy było już po wszystkim, Kara skierowała panią Marshall do cichej sali na końcu oddziału.

- Będzie pani tutaj sama do czasu, aż urodzą te dwie kobiety. Obie są tu po raz pierwszy.

- Zajmę się nimi. Mogą skorzystać z mojego doświadczenia - odparła pani Marshall sennym głosem.

- Mam nadzieję, że nie wystraszą się, kiedy cała moja gromadka przyjdzie mnie odwiedzić.

- Chciałabym to zobaczyć. Może akurat będę na dyżurze.

Wyszła z pokoju, zostawiając tam panią Marshall, która zasłużyła na porządny odpoczynek. Gdy tylko się obudzi, będzie musiała karmić co dwie godziny to wielkie dziecko - było prawie tak duże jak trzymiesięczne niemowlę.

Wracając do pani Taylor - Deane, Kara zastanawiała się, czy dziecko tej kobiety skosztuje kiedykolwiek mleka matki. Po chwili jednak skarciła się za takie myśli. Gdy dziecko przyjdzie na świat, ta kobieta z pewnością zmieni zdanie i będzie tak samo dobrą matką jak inne. Chociaż teraz nikt by tego nie przypuszczał, pomyślała z przekąsem, kiedy pacjentka zalała ją kolejnym potokiem żalów.

- Mówiłam lekarzowi, że nie chcę tego dziecka. Byłam gotowa usunąć ciążę, ale on w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Powiedział, że nie ma wystarczających powodów. Coś podobnego! Fakt, że to zupełnie zrujnuje moje życie, nie jest wystarczającym powodem?

Kara była na granicy wytrzymałości.

- W takim razie może pani oddać dziecko do adopcji, jak tylko się urodzi - zaproponowała. - Tysiące bezdzietnych par wzięłoby je do siebie z radością.

Jedynie wyjątkowo silny skurcz pacjentki oszczędził Karze kolejnych złorzeczeń. Pani Taylor - Deane zabrakło tchu.

- Co za pomysł! - zawołała po chwili. - Wszyscy w mieście wiedzą, że jestem w ciąży. Jak mogłabym wrócić do domu i powiedzieć, że oddałam dziecko obcym ludziom? Pamiętam, jak byli zdziwieni, kiedy wyjaśniłam im, że mój wielki brzuch to wcale nie jest góra tłuszczu.

Kara z ulgą przywitała męża pani Taylor - Deane, który właśnie przyniósł dobre wiadomości z udanego spotkania w interesach. Gdy tylko zdążył włożyć kitel i z powrotem znalazł się przy żonie, rozpoczęła się kolejna faza porodu.

Po kilku minutach w rękach Kary znalazł się wrzeszczący przeraźliwie chłopczyk o wadze około trzech kilogramów. Gdy zawiozła wreszcie pacjentkę do sali, gdzie leżała pani Marshall, spodziewała się, że prędzej czy później miedzy kobietami rozgorzeje burzliwa dyskusja. Miała jednak nadzieję, że doświadczona matka dwanaściorga dzieci poradzi sobie z panią Taylor - Deane.

Teraz została tylko pani Fry, wyczerpana nie kończącymi się skurczami, zaciskająca dłoń na masce tlenowej.

Kara roześmiała się razem z nimi.

- Jeszcze na początku tego roku nie mogłam spokojnie o tym rozmawiać - dodała pani Fry. - Ale przyznaję uczciwie, że nie życzę nikomu tego, co teraz się ze mną dzieje.

Kara zaczynała się trochę niepokoić powolnym postępem porodu. Pani Fry miała już swoje lata i zachodziła obawa, że jej siły mogą się wyczerpać, zanim wyda dziecko na świat. Gdyby noworodek uwiązł w kanale rodnym, wystąpiłoby ryzyko, że nie otrzyma dostatecznej ilości tlenu. Szkoda by było, gdyby po tylu latach oczekiwania kobiecie tej urodziło się dziecko z niedotlenieniem mózgu.

- Siostro Harris, czy możemy chwilę porozmawiać? - zapytała Kara, wchodząc do pokoju siostry przełożonej.

Kiedy przedstawiała jej swoje obawy, Margaret Harris automatycznie włączyła czajnik i przygotowała dwie filiżanki, jak czyniła zawsze, gdy któraś z młodszych pielęgniarek przychodziła po radę.

Kara wiedziała, że reszta personelu martwi się jego stanem, ale był pogrążony w śpiączce już od tak dawna, że wielu kolegów przestało o niego pytać. Siostra przełożona okazywała jej jednak szczególną troskę i Kara podzieliła się z nią nowinami.

- A więc jego stan się jednak powoli poprawia?

Na szczęście zawsze mogę skupić się na pracy, pomyślała później, podłączając pani Fry kroplówkę ze środkiem przyspieszającym poród. Lek podziałał szybko. Po godzinie Kara wręczyła wymęczonej kobiecie noworodka płci żeńskiej.

- Witaj, maleńka - powiedziała matka przez łzy. - Nazwiemy cię Miriam, bo to imię znaczy „upragnione dziecko".


ROZDZIAŁ PIĄTY

Znowu słyszał ten głos. Jej głos.

Tyle już razy jakieś dźwięki pojawiały się i znikały, wokół wciąż jednak panowały ciemności i zawsze mógł w nie odpłynąć...

Ale nie wtedy, gdy ona tam była. Nie wiedział, czy mieć jej to za złe, czy też nie, ale zdawało się, że jedynie jej głos może rozproszyć mrok, że jej dotyk...

Lekki, delikatny i czuły.
O wiele łatwiej byłoby po prostu odpłynąć... ale ona mu na to nie pozwalała. Z jakichś powodów niestrudzenie próbowała wyrwać go z tej błogiej ciemności i przyciągnąć w stronę boleśnie oślepiającego światła.


- No, spróbuj, Mac. - Z wysiłkiem uniosła jego nogę, by rozciągnąć ścięgno podkolanowe.

Zauważyła, że po kilku miesiącach bezczynnego leżenia jego dotąd silne i wyraźnie zarysowane mięśnie zaczęły powoli zanikać. Dotknęła dłońmi owłosionej łydki i przesunęła je w stronę uda, podziwiając jego długie i wciąż kształtne nogi. Wierzyła, że Mac niedługo wyzdrowieje, zacznie trenować i szybko odzyska dawną formę. Przypomniała sobie, kiedy pierwszy raz widziała go nago.

- Biegałeś w dresie po ulicy, pamiętasz? – powiedziała spokojnym głosem, rozpoczynając masaż i ćwiczenia mięśni oraz wiązadeł drugiej nogi. - Strasznie lało i byłeś przemoczony do suchej nitki, kiedy na mnie wpadłeś. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie.

Uskoczyła wtedy pospiesznie w bok i nie wpadła do olbrzymiej kałuży tylko dzięki temu, że Mac przytrzymał ją za rękę. Niestety, przejeżdżająca obok taksówka ochlapała ją od stóp do głów prysznicem lodowatej wody. Mac, który, jak się okazało, mieszkał kilka domów dalej, zaprosił ją do siebie, by się wysuszyła.

- Powinnam się wtedy zorientować po wyrazie twoich oczu, że to był tylko taki pretekst, żeby mnie rozebrać - zażartowała. - Ciekawe, jak zdobyłeś się na to, żeby bez najmniejszej żenady zaproponować mi wspólny prysznic, twierdząc, że to nas najlepiej rozgrzeje.

Nie miała wtedy ochoty mu się opierać; nie protestowała, gdy wziął ją na ręce, ociekającą wodą, i zaniósł do łóżka.

Gdy wreszcie skończyła naciąganie lewej stopy Maca, poczuła, że cała drży. Wyczerpywał ją nie tyle wysiłek fizyczny - chociaż musiała sporo się natrudzić, podnosząc bezwładne nogi i ręce Maca - co stłumione uczucia docierające do świadomości, gdy tylko pogrążała się we wspomnieniach, o których opowiadała Macowi na głos.

Łatwo by było zrzucić całą winę na Mike'a. Twierdził, że pewne ośrodki w mózgu mężczyzn, związane z podstawowymi reakcjami seksualnymi, reagują w sposób bardziej prymitywny niż inne i można je wykorzystać jako swojego rodzaju okienka do całego systemu, przez które pobudza się inne obszary.

Trudno jej było w to uwierzyć, ale zapewnił ją, że to prawda. Na początku wydawało jej się niemożliwe, by mogła swobodnie poruszać tego rodzaju tematy, przemawiając do Maca, wokół którego wciąż kręcili się jacyś ludzie. Mike jednak bardzo ją namawiał, by wypróbowała tę metodę.

Do tej pory nic nie świadczyło o tym, by odnosiła ona jakikolwiek skutek. Kara jednak nie miała wątpliwości, że ogromnie wpływa to na nią samą, a fakt, że była w ciąży, prawdopodobnie jeszcze bardziej pogarszał sprawę.

Podczas ostatniej wizyty w przychodni, dokąd wybrała się na badania kontrolne, rozmawiała w poczekalni z dwiema kobietami, które opowiadały o wpływie szalejących hormonów na ich życie seksualne. Kara nie bardzo rozumiała, o czym one mówią. Pojęła to dopiero wtedy, gdy Mikę przekonał ją wreszcie, by przeszła do następnego etapu w terapii Maca.

Słuchając wtedy wesołej paplaniny rozochoconych kobiet w zaawansowanej ciąży, uśmiechała się niepewnie, ale potem okazało się, że po każdej kolejnej sesji z Makiem czuła się tak samo jak one. Wstała i przeciągnęła się, by rozluźnić ramiona. Czuła tępy ból w krzyżu. Ćwicząc z Makiem, najwidoczniej zapomniała o tym, że w jej brzuchu rozwija się maleńka istota.

Postanowiła udać się na krótki spacer, by rozprostować nogi. Miała ochotę uciąć sobie z kimś pogawędkę. Znała już dobrze personel oddziału, a czasami rozmawiała też z ludźmi, którzy odwiedzali tu swoich bliskich.

- Wychodzę na chwilę, Mac - powiedziała głośno, tak jakby słyszał ją i rozumiał. Wiele badań nad pacjentami pogrążonymi w śpiączce lub chorymi w agonii dowiodło, że zmysły słuchu i dotyku zanikają zwykle na końcu, a podczas odzyskiwania przytomności budzą się pierwsze. - Przejdę się trochę i zaraz wrócę.

Jak zwykle pochyliła się, by go pocałować, i jak zawsze odczekała chwilę w nadziei, że Mac tym razem zareaguje. Nic się nie wydarzyło, westchnęła więc i wyprostowała się z powrotem. Może następnym razem, pomyślała. Kiedyś w końcu to się stanie. Musi się stać.

Kątem oka dostrzegła za oknem jakiś błysk i naraz uświadomiła sobie, że to słońce połyskuje na dachach samochodów zaparkowanych przed szpitalem. Zaskoczona wyjrzała na zewnątrz. Był piękny, słoneczny dzień, niebo czyste i błękitne. Klomby przy parkingu pyszniły się kolorowymi, letnimi kwiatami.

Kiedy zakwitły? Jeszcze niedawno była chłodna późna wiosna, kiedy to zastanawiała się, czy Mac w ogóle przeżyje wypadek. Teraz zbliżał się powoli koniec lata. Czas płynął tak szybko. Mijał dyżur za dyżurem, dzień za dniem; w każdy weekend robiła zakupy, co miesiąc płaciła rachunki. Uświadomiła sobie, że upłynęła właśnie połowa jej ciąży, a dziecko staje się coraz bardziej żywotne.

Zdawało jej się jednak, że wszystko to rozgrywa się jakby w próżni, jakby nie miało żadnego związku z otaczającym ją światem. Poczuła się trochę zdezorientowana, gdy rozglądając się po oddziale, dostrzegła, jak wiele zmieniło się tu od czasu, gdy po raz pierwszy przyszła odwiedzić Maca. Wielu pacjentów opuściło już szpital. Tylko jeden z dawnych chorych wciąż leżał w swoim łóżku - inni wyzdrowieli, zmarli lub też przeniesiono ich do innych sal lub oddziałów.

Spoglądała po kolei na łóżka, przypominając sobie historie ludzi, którzy je obecnie zajmowali. Na jednym z nich leżała kobieta w średnim wieku. Przez długi czas nie zdawała sobie sprawy, że ma tętniaka podstawy mózgu. Pewnego dnia jednak nastąpił wylew i chora zapadła w śpiączkę.

Profesorowi Squiresowi udało się scalić pęknięte naczynie krwionośne i teraz rodzina pacjentki czekała niecierpliwie, by przekonać się, czy u chorej po odzyskaniu przytomności wystąpią objawy uszkodzenia mózgu po wylewie, czy też wyzdrowieje zupełnie.



- A jak tam mama? - Kara była pewna, że usłyszy dobre wieści, ponieważ kobieta była tego dnia zupełnie w innym nastroju niż wcześniej.

- A pani pierwszy raz w życiu ucieszyła się, słysząc takie słowa.

- Będzie przerażona, kiedy jej to przypomnę. Zawsze nam mówiła, że jeśli nie możemy powiedzieć nic miłego, lepiej się w ogóle nie odzywać.

Po krótkiej rozmowie Kara pożegnała się z kobietą. Czuła, że niedługo straci kontakt z kolejną rodziną, która otarła się o tragedię. Wyglądało jednak na to, że wyjdą z tej ciężkiej próby bez szwanku. Niedaleko leżał młody chłopak; liczył sobie nie więcej niż dwadzieścia lat.

- Duncan miał zupełnego kręćka na punkcie motorów - rzekł ze smutkiem jego ojciec w dniu, gdy przywieziono syna do szpitala. - Już od najmłodszych lat chciał się ścigać. Nie miał szans, gdy wpadli na niego na ostrym zakręcie.

Pokazał Karze zdjęcie szczupłego młodzieńca o pochlapanej błotem twarzy, który uśmiechał się radośnie, siedząc na swym ukochanym motocyklu z kaskiem pod pachą.

- Podobno to był straszny wypadek - mówił dalej starszy mężczyzna ze łzami w oczach. - Jechali tak szybko, że nie zdążyli go wyprzedzić. Kilku uderzyło w niego z taką siłą, że roztrzaskali mu kask, a jeden z odłamków wbił mu się w głowę.

Kara zadrżała. Wiedziała też skądinąd, o czym ojciec chłopca zaledwie wspomniał, że jego biedny syn miał w sobie mnóstwo metalowych części, które scalały jego pogruchotane kości. Mężczyzna siedział teraz przy łóżku chłopca z głową opartą na ramionach. Nawet podczas drzemki nie wypuszczał z dłoni bezwładnej ręki syna. Wyglądał na zmęczonego i Kara nie chciała go teraz budzić.

Łóżko obok zajmował człowiek, którego przywieziono zaledwie parę godzin wcześniej. Wiedziała o nim tylko to, co usłyszała od jednej z pielęgniarek, kiedy wyszła ostatnim razem z pokoju Maca, aby rozprostować nogi.

Trudno było współczuć człowiekowi, który usiadł za kierownicą, wiedząc, że jest pijany. W dodatku zapomniał zapiąć pasy i kiedy wjechał w drzewo, wypadł przez przednią szybę i uderzył w nie głową. Na szczęście nikt inny nie został ranny podczas jego pięciokilometrowego slalomu na drodze do nieszczęścia.

Tak naprawdę Kara współczuła jego żonie i reszcie rodziny, wiedząc, że pewnie niedługo go stracą. Żona amatora napojów wyskokowych siedziała teraz przy jego łóżku. Miała spuchnięte od łez, zaczerwienione oczy. Kara uśmiechnęła się do niej życzliwie, gotowa zamienić z nią parę słów, ona jednak odwróciła wzrok, udając, że przygląda się wykresom na jednym z monitorów.

Kolejnym pacjentem był duży, krzepki farmer, leżący tutaj od niedawna. Zgłosił się do przychodni z uporczywym bólem w plecach i ze skargą, że coraz częściej się potyka, lekarz jednak nic nie rozpoznał i dał mu reprymendę, radząc, aby nie zawracał ludziom głowy. Zdesperowany rolnik zapisał się w końcu na wizytę do kręgarza, chociaż dotąd korzystał jedynie z usług medycyny konwencjonalnej.

Wynik wstępnego badania przeprowadzonego przez specjalistę terapii naturalnych był taki, że biedny farmer znalazł się niebawem w karetce, która zawiozła go do szpitala.

Na pierwszy rzut oka to, co widać było na zdjęciach rentgenowskich, wyglądało jak ropień na rdzeniu kręgowym. Przypadłość ta mogła doprowadzić do śmierci, gdyby wrzód pękł, a jego zawartość dotarła do mózgu, nie mówiąc już o uszkodzeniu samego rdzenia kręgowego oraz paraliżu. Późniejsze badania wykazały jednak, że domniemany ropień to guz, jeden z przerzutów nowotworu prostaty, którego wcześniej nie wykryto.

Profesor operował chorego, o czym opowiedziała Karze pani Eland, lecz uczciwie przyznał, że zabieg udał się tylko częściowo. W ten sposób małżonkowie zyskali trochę czasu, by pogodzić się z tym, co miało nadejść, niemożliwe okazało się bowiem usunięcie przyczyny choroby.

Była to drobna kobieta, której wygląd świadczył o tym, że całe życie pracowała ciężko u boku swojego męża. Wyczuwało się w niej swoistą dumę i godność, wynikające z przekonania, że wszystko zawdzięcza sobie.

Po tylu miesiącach nieustannej walki o Maca Kara wciąż nie mogła się pogodzić z możliwością jego utraty. Ta odważna kobieta jednak potrafiła zaakceptować to, co nieuchronne.

- Chcemy wyjechać jak najszybciej, póki Geoff ma jeszcze siły, żeby się tym cieszyć - dodała pani Eland. – Będziemy mieć co wspominać, kiedy jego stan znowu się pogorszy.

Kara przestraszyła się, gdy drobna kobieta nagle przytuliła ją serdecznie.

- Musi pani dbać o siebie - powiedziała. - Warto o niego walczyć, jeśli na to zasługuje. Przeżyłam z Geoffem trzydzieści siedem wspaniałych lat i nie żałuję ani minuty. Nie zamieniłabym go na nikogo innego, nawet gdybym wiedziała, co ma się stać.

Kara poczuła, że łzy napływają jej do oczu, ale zdołała nad nimi zapanować. Nie mogła sobie teraz pozwolić na rozczulanie się nad sobą; potrzebowała siły, aby dalej pomagać Macowi. Toteż uśmiechnęła się z wdzięcznością do kobiety, a gdy zobaczyła, jak pan Eland szuka na kołdrze ręki żony, odwróciła się i podeszła do następnego łóżka.

Najmłodszy pacjent na oddziale nie miał nawet dwudziestu lat. Był to inteligentny chłopak, który przygotowywał się właśnie do egzaminów na Akademię Medyczną, gdy zaczął cierpieć na silne bóle głowy. Początkowo sądził, że są one spowodowane przemęczeniem wynikającym z długiego ślęczenia nad książkami. Dopiero gdy zaczął powłóczyć nogą i odczuwać drętwienie ręki, uświadomił sobie, że dzieje sic coś złego.

Operacja, podczas której usunięto guz z jego mózgu, była bardzo skomplikowana, wymagała wielu godzin wysiłku i drobiazgowych zabiegów. Profesor Squires nie mówił na ten temat zbyt wiele, ale Kara nauczyła się czytać z jego twarzy i zdawało się jej, że rokowania w tym przypadku są dobre.

Kara roześmiała się. Poznała już jego brata bliźniaka - byli niemal identyczni, mieli te same cele i zainteresowania. Rywalizowali z sobą, ale w ich wypadku wydawało się to zupełnie normalne.

Alison dała jej gestem znak z końca sali, że parzy herbatę. Kara pożegnała się z chłopcem i podążyła za nią do gabinetu.

Kara zgodziła się chętnie, ale na myśl o tym, że pod koniec roku nadal będzie odwiedzać w szpitalu Maca, ogarnęło ją przerażenie. Z każdym mijającym tygodniem szansa, że odzyska on przytomność, stawała się coraz mniejsza. Z czasem powoli nikła również nadzieja, że jego mózg zachowa dawną sprawność. Jeśli do końca roku, kiedy to cały świat będzie świętował nadejście nowego tysiąclecia, stan Maca się nie zmieni, Kara nie będzie miała powodu do radości.

Odpędziła od siebie ponure myśli i, aby zmienić temat, spytała Alison, jak udała się jej randka z jednym z lekarzy.

Widząc zdegustowaną minę Alison, Kara wybuchnęła śmiechem.

- Hm, to rzeczywiście skomplikowana sprawa. Mężczyźni są wrażliwi na punkcie własnej godności. - Kara zamyśliła się na chwilę. - Już wiem! Teraz ty go zaproś do restauracji, którą sama wybierzesz, i uprzedź, że tym razem on płaci.

Alison pokręciła głową, ale pomysł wyraźnie ją zaintrygował.

- Oczywiście, wszystko zależy od tego, czy naprawdę ci na nim zależy i chcesz się z nim spotykać.

Alison uśmiechnęła się szeroko i uniosła dłonie w geście poddania.

- Chyba dobrze mnie znasz. Wiesz, jak mnie podejść.

Kara w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. To samo parę dni wcześniej powiedziała jej Sue. Zdumiewające, jak wiele razy Sue „przypadkowo" pojawiała się, by dotrzymać Karze towarzystwa, i to właśnie wtedy, gdy przychodził Mike. Jakby Kara nie wiedziała, co dzieje się między nimi.

Parę razy udało jej się wykorzystać tę sytuację dla własnych celów, gdy odkryła, że Mike chętniej wyjaśnia jej różne sprawy w obecności Sue.

Karze nie mieściło się to w głowie.

- Pierwszy raz zetknęliśmy się z takim podejściem do neurologii. Uczyłyście się w szkole o tym, jak działa mózg, prawda?

Kara i Sue pokiwały głowami. Pamiętały, ile trudu kosztowało je wbicie sobie do głowy tego skomplikowanego materiału, gdy przygotowywały się do egzaminów.

- Pewnie myślałyście, że wystarczy poznać podstawowe rzeczy, takie jak budowa mózgu oraz funkcje różnych jego obszarów. Wyobraźcie sobie teraz, co się dzieje, gdy ktoś oddziałuje na receptory miotatyczne na waszych stopach, które bezpośrednio lub pośrednio łączą się z mózgiem przez pętle rdzeniowo - przedsionkowo - móżdżkowo - wzgórzowo - korowo - siatkowe... na zasadzie sprzężenia zwrotnego.

Kara stłumiła śmiech, podejrzewając, że Mike żartuje.

- Jeśli naprawdę traktujecie to poważnie.

Mike i Sue wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Mike wziął Sue za rękę i zwrócił się do Kary:

Kara spojrzała na swój zaokrąglony brzuch.

83

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ręka Kary zastygła w powietrzu i zabawka upadła na łóżko.

- Widziałaś? - szepnęła, utkwiwszy wzrok w twarzy Maca. - Sue, widziałaś to? On się poruszył. - Drżącymi dłońmi dotknęła jego twarzy. Nie była pewna, czy przypadkiem nie było to złudzenie. - Mac, słyszysz mnie? Widziałam, jak się poruszyłeś. - Wstrzymując oddech, czekała na jego reakcję, nic jednak się nie wydarzyło. - Mac, proszę cię, daj mi znak, jeśli mnie słyszysz...

Kątem oka zobaczyła, jak Sue przestępuje niespokojnie z nogi na nogę.

- Musiałaś to widzieć. On naprawdę się poruszył. Kiedy podawałaś mi grzechotkę... Wyglądało to tak, jakby się wzdrygnął. No właśnie! - zawołała, chwyciła zabawkę i potrząsnęła nią krótko przy uchu Maca.

Mac drgnął i skrzywił się, jakby dźwięk go drażni.

Najwyraźniej od razu przekazywała tę nowinę, bo już po chwili kilka osób zgromadziło się przed drzwiami do pokoju Maca.

- Co się stało? - zapytała Alison, która pierwsza zajrzała do środka. - Sue powiedziała, że Mac się poruszył czy też czymś zagrzechotał i pobiegła dalej, jakby ją ktoś gonił.

Kara zaśmiała się, choć była bliska łez. Zamrugała powiekami i kilkakrotnie głęboko odetchnęła, by się opanować.

- Daj nam znać, kiedy się czegoś dowiesz.

Kara obiecała, że ich powiadomi, i pokój szybko opustoszał. Przy Macu została tylko ona i Alison.

Kara uśmiechnęła się słabo. Uniosła dłoń Maca do ust i przymknęła oczy, powtarzając w duchu wciąż tę samą żarliwą modlitwę: Boże, błagam cię, niech on wyzdrowieje. Niech to będzie pierwszy znak, że niedługo odzyska przytomność.

Usłyszała w oddali głosy Mike'a i Sue i utkwiła wzrok w drzwiach, czekając niecierpliwie, aż się otworzą.

- No więc powiedzcie mi, co takiego wyprawiacie, kiedy mnie tu nie ma? - spytał żartobliwie Mike. - Sue mówiła mi coś o jakiejś grzechotce dla dzieci.

Kara wskazała w milczeniu na niewinnie wyglądającą zabawkę leżącą na białej pościeli.

- Opowiedz mi, co się stało.

Kara zwilżyła językiem wyschnięte usta.

- Raczej niezbyt głośno, a ostrzejsze dźwięki muszą trwać krótko. I cały czas mów o tym, co robisz, na przykład: ,,Nakrywam teraz do stołu, Mac. Czy słyszysz, jak brzęczą noże i widelce?" I tak dalej.

- Jak często powinnam to robić? Ile razy w ciągu dnia?

- Czuła, że staje się coraz bardziej niecierpliwa.

- Musisz być ostrożna, Karo. Pamiętaj, że nie możesz poganiać chorego konia tylko dlatego, że zrobił kilka pierwszych chwiejnych kroków. Najpierw trzeba sprawić, żeby mózg Maca zaczął lepiej funkcjonować, a nie tylko zmuszać go do reagowania na różne odgłosy. Dźwięk tej grzechotki jest dla niego prawdopodobnie zbyt natarczywy i może doprowadzić do przeciążenia układu nerwowego.

- Spełnił już swoją rolę - uznała Kara, uśmiechając się z wdzięcznością do Sue, stojącej po drugiej stronie łóżka.

- Dzięki niemu wiemy, co robić dalej. Warto było wydać każdy grosz na tę zabawkę.

- Cieszę się, że trafiłam - wtrąciła zadowolona Sue.

- Ale poczekam jeszcze trochę, zanim kupię bębenek i trąbkę.

Kara roześmiała się, widząc zagubioną minę Mike'a. Sue pewnie wyjaśni mu, o co chodzi, odprowadzając go tam, gdzie go znalazła. Gdy wyszli i w pokoju znowu zapanowała cisza, Kara usiadła na chwilę przy łóżku Maca. Chciała zebrać myśli przed udaniem się na spoczynek.

- Och, Mac, tak bardzo za tobą tęsknię - wyszeptała, kładąc głowę na jego ramieniu.

Była to bardzo niewygodna pozycja, gdy on leżał w łóżku, a ona pochylona siedziała na krześle obok, ale tak właśnie kończyła każdą swoją wizytę, kiedy byli sami.

Zawsze gdy siedzieli obok siebie na podłodze przy komin ku, oparci plecami o kanapę, lub leżeli w łóżku, obejmując się, jej głowa spoczywała w tym miejscu. Tak jakby kształt jego piersi i ramienia był specjalnie do tego przeznaczony.

- W łóżku jest tak pusto bez ciebie - szepnęła, pocierając policzkiem o jego podbródek i wyczuwając dłonią miarowe bicie jego serca. - Smutno i zimno nawet w środku lata, a nie tak przytulnie jak wtedy, gdy byliśmy razem.

Czuła, że zaczyna ulegać emocjom i zmusiła się, by nad nimi zapanować. Nie pomoże Macowi, jeśli się zacznie roztkliwiać nad sobą. Musi być opanowana i silna ze względu na niego.

- Tak się cieszę, że możemy przejść do następnego etapu - powiedziała cicho, układając w głowie listę rzeczy, które powinna przynieść. - Nie miej mi za złe, ale chcę, żebyś wyzdrowiał tak szybko, jak szybko poszedłeś ze mną do łóżka. Nawet nie wiesz, ile uścisków i pocałunków będziesz mi winien, kiedy się obudzisz.

Przechyliła głowę, aby jak zwykle pocałować go na pożegnanie, i jak zawsze poczekała chwilę w nadziei, że może tym razem Mac zareaguje.

- Śpij dobrze, kochanie - rzekła, starając się, by jej głos nie zdradzał rozczarowania. - Przyjdę do ciebie jutro.

Jutro... Kochanie... Jutro...

Te słowa odbijały się dziwnym echem w jego głowie. Próbował się skupić, ale teraz, kiedy już nie trzymała go za rękę, było to o wiele trudniejsze.

Nie mógł też tak po prostu odpłynąć w ciemność. Coraz silniej przyciągała go do siebie jakimiś dźwiękami, światłem i dotykiem, który nieraz sprawiał mu ból.

Czasami miał tego dość. Chciał, by zostawiła go w spokoju, pozwoliła mu odejść tam, gdzie panowała błoga cisza, ale ona była silniejsza od niego i taka zdeterminowana. Dotykała go.

Dotykała go codziennie i czasami zdawało mu się, że chce pobudzić każdy nerw jego ciała. Niekiedy miał ochotę krzyczeć, by przestała. Wtedy właśnie to robiła i coś w nim zaczynało się domagać, by powróciła do przerwanej czynności, aby mógł znowu poczuć jej dotyk. Czasami wydawało mu się, że dobrze ją zna... że ona nie bez powodu jest tutaj. Ale dlaczego? Dlaczego?

Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

- Och, Mac, szkoda, że cię nie było - rzekła Kara. Był późny sobotni wieczór i przyszła do Maca, by opowiedzieć mu o ślubie Mike'a i Sue. - Pogoda dopisała. Świeciło słońce, ale nie było zbyt gorąco. Wiele kobiet miało letnie suknie i kapelusze, tak jak Sue.

Mówiła mu któregoś dnia, że jej przyjaciółka zrezygnowała z tradycyjnej białej sukni ślubnej i zdecydowała się na nieco mniej oficjalną, ładną i elegancką.

Jedwabny materiał był delikatny, a kwiatowy wzór o subtelnych barwach - kremowej i jasno - morelowej - wyglądał bardzo apetycznie. Sukienka z pewnością przyda się Sue także na inne uroczystości. Przyjaciółka miała też na sobie kapelusz zamiast tradycyjnego welonu i podczas ich wcześniejszej wyprawy do sklepów namówiła Karę, aby ona także kupiła sobie podobne nakrycie głowy.

Kara zerknęła na elegancką granatową sukienkę z jedwabiu, którą nadal miała na sobie, i przesunęła palcem po niebiesko - szarym wzorze, przypominającym gałązki obsypane kwiatami. Do kupna tej sukni również namówiła ją Sue, twierdząc, że kolor idealnie pasuje do szarobłękitnych oczu Kary. Prosto ze ślubu Kara przyjechała do Maca, aby opowiedzieć mu swoje wrażenia. Nie wpadła nawet do swego pokoju w szpitalnym bloku, w którym teraz mieszkała, by się przebrać. Próbowała sobie wmówić, że zrobiła to, by nie tracić czasu. Tak naprawdę jednak gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że Mac może właśnie tego wieczoru otworzy oczy i zobaczy ją wtedy w czymś naprawdę twarzowym.

- Nie chciałam wydawać zbyt dużo pieniędzy na jakąś specjalną suknię, ale Sue powiedziała, że ta świetnie do mnie pasuje. Poza tym doszła do wniosku, że może ją ode mnie kiedyś pożyczy, kiedy z Mikiem zdecydują się na dziecko.

Zamilkła na chwilę, ponieważ jej głos zaczął drżeć. Musi się opanować; przyrzekła sobie przecież, że nie będzie poddawać się rozpaczy.

- W każdym razie wyglądałam podobno bardzo elegancko. Niektórzy dopiero wtedy zauważyli, że jestem w ciąży, kiedy oparłam sobie talerz na brzuchu. Tak mi mówiła Sue.

Przedzierając się myślami przez kalejdoskop zdarzeń, próbowała wybrać niektóre z nich, by opowiedzieć o nich Macowi. Nagle okazało się, że w pamięci najbardziej utkwił jej widok czułych spojrzeń, jakie Sue i Mike wymienili w chwili, gdy pan młody .pochylił się, by pocałować swą żonę.

Był to bardzo piękny ślub. Sue niemal unosiła się w powietrzu, gdy odwróciła się w stronę ołtarza, a Mike cały czas się uśmiechał...

Naraz Kara poczuła, że nie jest już w stanie tego dłużej wytrzymać i po raz pierwszy od dnia wypadku wybuchnęła rozpaczliwym płaczem, opierając głowę na ramieniu Maca.

- Och, Boże, Mac, to takie niesprawiedliwe - szlochała. Jej łzy zbierały się w małym dołku pod jego obojczykiem. - To przecież my mieliśmy wziąć ślub. To my mieliśmy się całować i przyjmować życzenia.

Płakała długo, miotana sprzecznymi uczuciami - wściekłością, zawiścią i rozpaczą. Tak długo udawało jej się trzymać uczucia pod kontrolą - starała się być bez przerwy zajęta i prawie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo już Mac leży nieprzytomny.

Upłynęło niemal pół roku. Z książek, które przeczytała, dowiedziała się, że im dłużej trwa taka sytuacja, tym szanse na wyzdrowienie stają się mniejsze. Przez cały ten czas, kiedy tak kursowała między oddziałem położniczym a pokojem Maca, była przekonana, że jego powrót do zdrowia jest tylko kwestią czasu. Przez wszystkie te dni, tygodnie i miesiące nie pozwoliła sobie na chwilę zwątpienia. Nie dopuszczała do siebie myśli o tym, przed czym ostrzegał ją profesor Squires - że być może jej zabiegi doprowadzą do tego, że Mac się obudzi, lecz nie odzyska dawnej formy.

Nie zastanawiała się dotąd, czy przypadkiem nie byłoby lepiej, gdyby umarł pewnego dnia we śnie, spokojnie i bez bólu, nie odzyskując przytomności, niż obudził się, nie odzyskując jednak dawnej sprawności psychicznej. Czy w takim razie naprawdę wyświadcza mu przysługę, jeśli jego dalsze życie miałoby przypominać wegetację?

Do tej pory podtrzymywała się na duchu, wierząc, że Mac wyzdrowieje zupełnie. A jeśli to niemożliwe? Jeżeli przez cały czas tylko się łudzi?

- No, no, tylko nie to - usłyszała nagle czyjś głos. - Nie pozwolę, żeby ktoś topił moich pacjentów we łzach.

Jakiś mężczyzna wcisnął jej do ręki papierową chusteczkę i delikatnie usadził ją na krześle. Wytarła twarz, lecz łzy wciąż spływały jej po policzkach i z trudem rozpoznawała człowieka, który się nad nią pochylał.

Jego współczujący uśmiech sprawił, że Kara ponownie wybuchnęła płaczem. Szlochała, nie mówiąc ani słowa, poddając się długo powstrzymywanej rozpaczy. Dopiero po kilku minutach, kiedy wreszcie zaczęła się uspokajać, zdała sobie sprawę, że profesor wciąż stoi obok, trzymając rękę na jej ramieniu, i czeka cierpliwie, aż ona się wypłacze.

Chwycił stojące obok krzesło, obrócił je i usiadł na nim okrakiem, składając ręce na oparciu.

Kara zaśmiała się, pociągając nosem, i spojrzała na profesora, który pomachał jej na pożegnanie, wychodząc z pokoju. Odkryła przy tym, że tym razem śmiech przyszedł jej łatwiej, niż się spodziewała.

- Masz dziś iść na badania - przypomniała Sue Karze, kiedy szły na oddział położniczy.

Sue przyjechała dziś rano do szpitala razem z Mikiem. Przeprowadzili się do nowego mieszkania, które znajdowało się po drugiej stronie miasta. Przyjaciółka wpadła do pokoju Kary na herbatę, a potem obie wybrały się na dyżur.

dziecka na świat. Wiem, że jesteś bardzo zajęta Makiem, ale kiedy dziecko się urodzi, będziesz musiała poświęcić mu większość czasu.

Karę nagle ogarnęło poczucie winy.

- Wiem - przyznała z westchnieniem. - Chyba kupiłaś więcej rzeczy dla mojego dziecka niż ja do tej pory. Ale będę miała sześć tygodni urlopu macierzyńskiego i może jeszcze zdążę ze wszystkim.

Była jednak na tyle zapobiegliwa, że zarezerwowała już miejsce w szpitalnym żłobku. Po urlopie macierzyńskim będzie przecież musiała wrócić do pracy. Nawet gdyby Mac jeszcze dziś odzyskał przytomność, upłynęłoby prawdopodobnie wiele miesięcy, zanim byłby w stanie znowu pracować, jeśli w ogóle by się do tego nadawał.

Pieniądze z ubezpieczenia zdrowotnego oraz odszkodowanie wypłacone za zniszczony samochód pokryłyby koszty opieki nad Makiem. Jednakże, ponieważ do ślubu jednak nie doszło, sama Kara nie otrzymała żadnych pieniędzy i musiała zarabiać na siebie i dziecko. W dodatku niedługo nie będzie miała gdzie się podziać. Jakie mieszkanie zdoła wynająć za pielęgniarską pensję? Nie chciała przeprowadzać się do jakiejś wilgotnej i obskurnej nory, zwłaszcza z dzieckiem.

Pierwszą połowę dyżuru spędziła na oddziale ginekologiczno - położniczym, ale tego dnia zupełnie nie mogła się skupić. Wciąż myślała o problemach, które uświadomiła jej Sue.

Do chwili, gdy zaczęła przyjmować pacjentki w poradni przedporodowej, nie wpadła na żaden rozsądny pomysł. Rozbolała ją tylko głowa i wzrosło jej ciśnienie. Do tej pory potrafiła przecież radzić sobie w życiu. Zanim poznała Maca, była samodzielna od chwili śmierci rodziców.

Życie wtedy było jednak łatwiejsze. Teraz miała na głowie o wiele więcej: terapię Maca, dbanie o własne zdrowie podczas ciąży, zbliżający się poród, konieczność samodzielnego wychowania dziecka, kłopoty finansowe i mieszkaniowe... Ta lista zdawała się nie mieć końca.

Jej niepokoje przybrały jednak zupełnie inną postać, gdy zaczęła rozmawiać ze swoimi pacjentkami, zwłaszcza tymi, które miały rodzić pierwszy raz. Mniej interesowały ją zwierzenia kobiet spodziewających się drugiego lub kolejnego dziecka. Dziękowała jednak Bogu, że nie znajduje się w takiej sytuacji jak pewna pacjentka, którą szef usiłował zmusić do rezygnacji z pracy. Mogła wziąć urlop macierzyński, lecz potem czekało ją wymówienie. Inne kobiety miały kłopoty małżeńskie; martwiły się, czy uda im się znaleźć odpowiednią opiekunkę do dziecka i czy będzie je na to stać.

- Nie jest tak źle - powiedziała Kara do Sue, gdy sprzątały gabinet po dyżurze. - Mam dobrą pracę, do której mogę wrócić po urlopie, i miejsce w żłobku dla dziecka. Jeśli znajdę jakieś mieszkanie, wszystko powinno ułożyć się dobrze.

Sue nie odzywała się przez całą drogę do pokoju Kary, która zaczęła w końcu mieć wyrzuty sumienia, że napadła na przyjaciółkę. To nie była wina Sue, że miała rację.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Karo, słyszałaś o tej pacjentce z okulistyki? – spytała Sue, wpadając na oddział parę minut przed rozpoczęciem dyżuru.

Zwykle przychodziła do pracy pół godziny wcześniej, ale najwidoczniej ostatnio ona i Mike wykorzystywali ten czas w inny sposób. Cokolwiek to było, sprawiało, że Sue miała rumieńce na policzkach, a Mike chodził wyjątkowo energicznym krokiem. Karę zaczynała powoli ogarniać zazdrość; skutecznie jednak broniła się przed nią. Cieszyła się, że Sue jest szczęśliwa.

- Co z tą pacjentką? - zapytała, trzymając cierpliwie kubek z herbatą i czekając, aż przyjaciółka zdejmie płaszcz.

Październik przyniósł z sobą wichury i deszcze; nic nie zapowiadało zmiany pogody. Zanosiło się natomiast na długą, ponurą zimę.

- No właśnie. Leczyła się prawie już od dziesięciu lat, ponieważ nie widziała na jedno oko, chociaż nie wykryto w nim żadnych zmian. Z braku innej diagnozy orzeczono, że to zwyrodnienie plamki.

Sue była najwyraźniej bardzo przejęta swą relacją - cały czas chodziła po pokoju, wymachując kubkiem. Na szczęście był już prawie pusty.

- Mike badał ją zaraz po tym, jak przeniósł się do naszego szpitala, i odkrył, że zachowała mimo wszystko pewną zdolność widzenia obwodowego.

Gdyby Mike i Mac nie zajęli się stosowaną neurologią kliniczną, nie wiadomo, co teraz byłoby z Makiem. Czy jego życie przypominałoby wegetację? A może już by nie żył?


Ona znowu jest tutaj... Nareszcie.

Tak dawno nie słyszałem jej głosu. Już zaczynało mi się wydawać, że ją wymyśliłem.

Ma taki łagodny głos. Ciepły i czuły, zupełnie jak jej dłonie, kiedy dotyka mojego ciała.

Masuje mięśnie, unosi moje ręce i nogi i naciąga we wszystkich kierunkach. Wiem, że to dla niej trudne, ponieważ słyszę to w jej głosie. Gdybym tylko mógł jej pomóc...

Śpiewa mi wesołe, proste piosenki o czarnym baranie, ptaszkach i kotkach. Są takie kojące i dają poczucie bezpieczeństwa.

To jednak dziwne. Nie wiem dokładnie, co to za piosenki, ale wydaje mi się, jakbym je kiedyś znał, dawno, dawno temu...

Podobnie jest z innymi dźwiękami... Jakieś szelesty, trzaski i stuki. Są nowe, lecz jednocześnie znane, tak samo jak słowa, które im towarzyszą.

Kruszę skorupkę od jajka", powiedziała i nagle, kiedy usłyszałem ten dźwięk, wiedziałem, o co jej chodzi. W mojej głowie pojawił się obraz.

Ona mówi przez cały czas i, zamiast odpływać w ciemność, próbuję skupiać się na jej słowach. „Kocham cię", powtarza i wtedy czuję, jak ogarnia mnie ciepło.

Inne słowa nie są tak jasne. Jakby nie miały konkretnego znaczenia, lecz w jakiś sposób przemawiały prosto do moich uczuć, pobudzały wszystkie zakamarki mojego ciała. Krew jakby krąży wtedy szybciej, płuca nabierają więcej powietrza. Jest tak, jakby życie coraz bardziej pragnęło wyrwać się z ciemnej klatki, w której zostało uwięzione.


- Państwo Lidyatt, proszę do środka - powiedziała Kara, obawiając się tego, co za chwilę nastąpi.

Na szczęście tego rodzaju wiadomości przekazywał zwykle lekarz położnik. Ona miała tylko stać z boku i w razie potrzeby pocieszać pacjentkę. Chociaż właściwie jak mogła dodać jej otuchy, skoro sama była w siódmym miesiącu ciąży, która przebiegała normalnie, podczas gdy ta kobieta...

- Jak pani pamięta - zaczął położnik, wytrącając Karę z zamyślenia - martwiliśmy się ostatnio, że płód nie rozwija się zbyt dobrze. Zrobiliśmy dodatkowe badanie krwi i moczu i wysłaliśmy panią na usg.

Kara była wdzięczna koledze za to, że nie użył fachowego określenia „poronienie chybione", ponieważ brzmiało ono nieludzko i zimno. Tego rodzaju przypadki nie zdarzały się często, zwłaszcza w późnym okresie ciąży. Kara jednak potrafiła sobie wyobrazić, jak załamana musiała poczuć się kobieta.

W niewielkim tylko stopniu pocieszyło to pogrążonych w smutku małżonków. Prowadząc ich do jednego z gabinetów po drugiej stronie oddziału, Kara miała nadzieję, że zdobędą się na odwagę, aby kiedyś spróbować jeszcze raz. Tymczasem jednak kobietę czekał przykry zabieg sztucznie wywołanego porodu. Wiedziała od początku, że ból, jakiego doświadczy, i tak nie przywróci jej dziecku życia.

Atmosfera w pokoju była napięta, gdy Kara robiła przygotowania do zabiegu. Stojak do kroplówki wyglądał dziwnie złowieszczo, podczas gdy zwykle był zwiastunem pomocy. Z powodu ryzyka wystąpienia syndromu martwego płodu, Kara musiała czuwać przy pacjentce od chwili podania oksytocyny. Kobieta nosiła w sobie martwe dziecko już od pewnego czasu i istniało niebezpieczeństwo, że podczas porodu może wystąpić silne krwawienie. Właściwie to dobrze, Że małżonkowie nie zdają sobie z tego sprawy. Nie dość, że cierpią po utracie dziecka, to jeszcze teraz obawialiby się powikłań, które mogą zagrozić zdrowiu niedoszłej matki.

No i stało się. Część łożyska została w środku i panią Lidyatt trzeba było szybko zawieźć do sali operacyjnej, by wyłyżeczkować pozostałe fragmenty. Na szczęście udało się znaleźć potem dla niej osobny pokój. Kara słyszała kiedyś przerażające opowieści z innych szpitali o kobietach, które po urodzeniu martwego dziecka musiały dochodzić do siebie w wieloosobowych salach, otoczone szczęśliwymi matkami i zdrowymi noworodkami.

Po zabiegu Kara zawiozła pacjentkę do pokoiku, do którego nie docierał płacz niemowląt, i przyprowadziła tam jej męża.

- To był chłopiec - rzekła w pewnym momencie kobieta, jakby zupełnie zapomniała, że Kara doskonale o tym wie. Pan Lidyatt, o twarzy szarej i wymizerowanej, wyszedł na chwilę z pokoju, by rozprostować nogi.

W głosie kobiety wyczuwało się ogromne cierpienie. Kara próbowała sobie wyobrazić, jak by się czuła, gdyby to jej dziecko zmarło, lecz sama myśl o tym wydawała jej się nie do zniesienia. Rozwijające się w niej nowe życie powstało z miłości jej i Maca i miała wrażenie, że gdyby umarło, czułaby się tak, jakby straciła wszelki kontakt z Makiem.

Kara chciała ją pocieszyć, mówiąc, że następnym razem z pewnością im się uda i będą wspaniałymi rodzicami. Czuła jednak, że jeszcze za wcześnie wspominać o następnym dziecku, gdy nie doszli do siebie po utracie pierwszego.

Pan Lidyatt wrócił w chwili, gdy dyżur Kary dobiegał końca, pożegnała się więc i wyszła. Wiedziała, że jeśli w nocy nie wystąpią żadne komplikacje, nie zastanie już tej pary w szpitalu, kiedy przyjdzie tu ponownie.

- Och, Mac, ona była taka zrozpaczona - powiedziała, przygotowując się do codziennych ćwiczeń z Makiem. – Nie wiem, co bym zrobiła na jej miejscu. Pewnie byłoby ze mną jeszcze gorzej, ponieważ dużo o tym wiem.

Znajomość pewnych zagadnień medycznych zwiększała także jej obawy o Maca. Do tej pory specjalizowała się w położnictwie i niewiele wiedziała o opiece nad pacjentami W stanie śpiączki. Teraz jednak znała się na tym doskonale i zdawała sobie sprawę, jak trudny i powolny może być po wrót do zdrowia pacjentów z urazami neurologicznymi. Dzięki niej Mac nie cierpiał zbytnio z powodu odleżyn, jego płuca także były w niezłym stanie, nie wpływało to jednak na ogólne rokowania w jego przypadku.

Po ćwiczeniach rozciągających mięśnie i stawy Kara za brała się do nowego rodzaju zadań, które Mike zlecił jej poprzedniego wieczoru.

- Nasza pamięć pracuje na wielu różnych poziomach wyjaśnił jej wtedy. - Codziennie wykonujemy pewne czynności, takie jak parzenie herbaty czy wrzucanie biegów w samochodzie, ale nie musimy za każdym razem myśleć o tym, co robimy, ponieważ powtarzamy to często i w naszym mózgu wytwarzają się odpowiednie mechanizmy. - Czy dotyczy to także takich czynności jak golenie się i mycie zębów? - zapytała, przypominając sobie coś, o czym przeczytała w jednej z książek Maca.

Tego dnia Kara miała zrobić tego rodzaju ćwiczenie po raz pierwszy. Postanowiła zacząć od prostej czynności, którą z pewnością powtarzał już w życiu od najmłodszych lat.

- Pora, żebyś umył sobie twarz, Mac - powiedziała, poczym zmoczyła gąbkę w misce z wodą i dotknęła nią jego dłoni. - Czujesz, jaka ciepła? To przyjemne, prawda?

Niewygodnie jej było pochylać się nad nim, ponieważ brzuch miała już całkiem spory, przysiadła więc na brzegu łóżka.

- Zobacz, jaka miękka ta gąbka. Przetrzemy teraz twoje czoło i nos. Będziesz zachwycony, kiedy zobaczysz, jaki jest teraz prosty. Ani śladu tamtego skrzywienia. Teraz masz profil arystokraty - dodała i zaśmiała się cicho. - Czujesz, jaki masz zarost? Będziemy musieli to niedługo ogolić.

Przypomniała sobie nagle, jak całowała się z Makiem po raz pierwszy. Policzki miała potem zaczerwienione od jego szorstkiego, jednodniowego zarostu. Mac przepraszał ją i obiecał później, że będzie się golił dwa razy dziennie.

- Pamiętasz? - spytała, upewniwszy się najpierw, czy drzwi są zamknięte. Włożyła maszynkę bez ostrza do ręki Maca i przytrzymała ją swoją dłonią. - Parę razy zapomniałeś. Zaciągnąłeś mnie do sypialni, kiedy tylko weszłam do domu, i zacząłeś mnie całować, ale zaraz potem przypomniałeś sobie, że mnie kłujesz, i poszliśmy do łazienki.

Zawsze lubiła patrzeć, jak Mac się goli. Zwykle kojarzyło jej się to z tym, co potem następowało. Poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Spędzała jednak przy łóżku Maca tyle czasu, dotykając go i mówiąc do niego, że dziwne by było, gdyby nie nachodziły ją wspomnienia ich wspólnych uniesień. Jeszcze bardziej wstrząsnęło nią, gdy zobaczyła, że temat jej monologu, którego celem było pobudzenie obszaru mózgu związanego z najbardziej typowymi męskimi odruchami, odniósł pożądany skutek. Zamilkła na chwilę, ponieważ sama poczuła się zbyt podniecona i zakłopotana.

Jeśli Mac wyzdrowieje.... Kiedy Mac w końcu wyzdrowieje, poprawiła się szybko, będę musiała mu opowiedzieć, przez co musiałam przejść. Dziękowała Bogu, że Mikę jest tak bliskim przyjacielem, w przeciwnym wypadku czułaby się chyba zbyt zażenowana, by opowiedzieć mu o pewnych rzeczach.

Czegoś mi brakuje.

Czasami już prawie wiem, innym razem gubi się to w otchłani ciemności, która wciąż czai się dookoła.

Kim ona jest? Dlaczego tu przychodzi? Czemu wydaje mi się kimś tak ważnym?

Za każdym razem kiedy przychodzi, czuję się tak, jakbym czekał na nią bez przerwy. Mam wrażenie, że istnieje między nami jakaś szczególna więź.

Zawsze gdy ogarnia mnie zmęczenie, ona, jakby czytała w moich myślach, przerywa to, co robiła, i po prostu trzyma mnie za rękę lub kładzie głowę na moim ramieniu.

Sprawia, że zaczynam chcieć... tęsknić... no właśnie, za czym? W mojej głowie pojawiają się jakieś obrazy. Jakby ona je tam wstawiała... Nas obojga... razem.

Myśl o tym jest taka przyjemna, zwłaszcza wtedy, gdy ona opisuje nas dwoje i wodę, która po nas spływa.

Te sceny wywołują miłe uczucia, które sprawiają, że każda komórka mojego ciała nagle ożywa... Gdybym tylko wiedział, kim ona jest i dlaczego chce, żebym wyobrażał sobie nas w ten sposób...

- Cześć, Joanne. Co tam słychać na oddziale? – zapytała Kara, wchodząc do gabinetu.

Cieszyła się, że tego dnia kończyła dyżur o trzeciej. Jednakże do wieczora, kiedy to na oddziale neurologicznym zapadała cisza, pozostało jeszcze wiele godzin.

Ten dzień był szczególny z powodów, którymi nie chciała się z nikim dzielić. Szykowała dla Maca pewną niespodziankę.

Sue i Mike zapraszali ją tego dnia do siebie na kolację, lecz Kara jakoś się wymówiła. Teraz trochę tego żałowała, ponieważ była zdenerwowana i kontakt z przyjaciółmi dobrze by jej zrobił.

Kara zastanawiała się, jakie szanse na wyzdrowienie ma ten chłopiec. Wiedziała jednak, że teraz nikt nie odpowie jej na to pytanie. Minie zapewne wiele dni, jeśli nie tygodni czy miesięcy, zanim cokolwiek będzie wiadomo, tak jak w przypadku Maca.

- Pan Weaver za to dochodzi do siebie po operacji - oznajmiła Joanne. - Odzyskał przytomność, kiedy jego żona siedziała przy łóżku. Omal nie oszalała z radości.

Kara rozmawiała z panią Weaver w dniu operacji jej męża. Usuwanie złośliwego guza z jego mózgu zabrało profesorowi Squiresowi kilka godzin. Lekarz był jednak dobrej myśli i nie spodziewał się powikłań. I rzeczywiście, okazało się teraz, że pacjent odzyskał już świadomość.

Kara zatrzymała się w pół kroku na myśl o tym, że ktoś mógłby wejść nagle bez pytania do pokoju Maca.

Jaonne skinęła głową. Znała zalecenia Mike'a i opiekowała się Makiem od samego początku, interesowała się więc postępami w jego terapii.

Karę dręczyły nieco wyrzuty sumienia, że nie była z Joanne szczera, nie chciała jednak mówić nikomu, co zaplanowała na ten wieczór. Szybko się pożegnała i ruszyła do pokoju Maca.

- Cześć, Mac. - Wyłączyła górne światło i opuściła rolety. Miała ochotę zamknąć drzwi na klucz, ale zdrowy rozsądek podpowiedział jej, by tego nie robiła. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby w razie czego ludzie z personelu nie mogli dostać się do pokoju.

Odwróciła się do Maca, przystanęła i popatrzyła na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Mała lampka nad głową oświetlała go niczym reflektor aktora na scenie. Dopiero teraz Kara dostrzegła srebrzyste pasemka w jego ciemnych włosach. Siedem miesięcy walki o przetrwanie sprawiło, że zaczął siwieć na skroniach. Miał tylko trzydzieści dwa lata - trzydzieści trzy kończył w lutym - przedwczesna siwizna była najwyraźniej ceną, jaką musiał zapłacić za wypadek.

Już od dawna nie poruszał się samodzielnie i Kara robiła wszystko, co mogła, by zachował sprawność ruchową, widać było jednak, że utracił sporo masy mięśniowej. Wciąż jednak miał w sobie coś, co ją pociągało. Uśmiechnęła się do siebie, gdy uświadomiła sobie, że samo podziwianie jego ciała przyspiesza bicie jej serca. Wiedziała, że przyszła pora na to, co chciała zrobić.

- Witaj, Mac - powtórzyła, całując go w usta. – Mam nadzieję, że jesteś gotowy świętować ze mną moje urodziny.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nie miała wielkiej nadziei, że Mac tego właśnie dnia odwzajemni jej pocałunek. Zanim zdążyła się odezwać, usłyszała serię wybuchów za oknem - rozpoczął się pokaz sztucznych ogni.

- Słyszysz, Mac? - spytała. - Dziś święto piątego listopada i moje urodziny.

Znowu rozległy się wystrzały i ciemne niebo rozświetliły barwne fajerwerki. W pokoju panował półmrok i sztuczne ognie rozproszyły go na parę sekund. Zdawało się, jakby nagle zapanował dzień, potem jednak znowu zapadła ciemność, jeszcze głębsza niż wcześniej.

- Pamiętasz, jak w zeszłym roku zabrałeś mnie na pokaz sztucznych ogni? - Uniosła jego dłoń do ust. – Powiedziałeś wtedy, że mam najbardziej „wybuchowe" urodziny na świecie.

Drugą ręką zaczęła gładzić go po twarzy. Czuła, że kocha go tak jak dawniej. Kiedyś denerwowało ją trochę, że Mac - typowy mężczyzna - często zapada w sen, kiedy ona akurat ma ochotę porozmawiać. Miała jednak na to sposób: delikatnie dotykała wtedy jego ciała i gładziła je, co pozwalało jej się uspokoić. Teraz także wyglądał tak, jakby spał i zdawało się, że wystarczy go połaskotać lub pocałować, aby obudził się i przeciągnął.

- Ktoś nas zapraszał wtedy na kolację, ale ty miałeś inny pomysł. - Zaśmiała się, przesuwając palcami po jego piersi. - Myślałam, że zabierzesz mnie do jakiejś restauracji. Sądziłam, że wróciliśmy do domu tylko po to, żebym mogła się przebrać w coś ładnego. - Przymknęła oczy, przypominając sobie scenę, jaką zobaczyła, gdy otworzył drzwi. - Nie miałam pojęcia, kiedy zdążyłeś to wszystko przygotować: przed kominkiem stał nakryty stół z kwiatami w wazonie i świecami, a w lodówce czekała na nas pyszna kolacja, którą wystarczyło tylko podgrzać w kuchence mikrofalowej.

Dziękowała mu wtedy, mówiąc, jak bardzo docenia ten gest, a on doskonale ją rozumiał. Wiedział, że jej rodzice nigdy nie zapraszali innych dzieci na jej urodziny - opowiedziała mu o tym wkrótce po tym, jak się poznali. Zapamiętał to i parę miesięcy później dzięki niemu po raz pierwszy w życiu obchodziła uroczyście rocznicę swych urodzin.

- Nie pozwoliłeś mi wtedy, żebym pomogła ci sprzątać ze stołu i dałeś mi wspaniały prezent. Pamiętasz? Zgasiłeś światło i palił się tylko ogień na kominku. Siedzieliśmy na podłodze, oparci o kanapę, i wtedy wręczyłeś mi pudełko owinięte w czerwony papier i związane złotą wstążką.

Odpakowywała prezent powoli, chcąc w ten sposób przedłużyć chwilę oczekiwania, lecz on poganiał ją zniecierpliwiony.

- Chciałeś, żebym rozdarła papier i szybko zajrzała do środka - przypomniała mu z uśmiechem, ale po chwili musiała przygryźć wargi, bo zaczęły drżeć. - Och, Mac, nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ci powiedzieć, jak bardzo mi się spodobał twój prezent. Nigdy nie miałam czegoś tak pięknego i seksownego.

Był to komplet jedwabnej bielizny w ciemnoczerwonym kolorze, ozdobionej koronką. Mac nalegał, aby od razu ją włożyła. W niczym innym nie czuła się piękniejsza. Szalona noc, jaką wtedy spędzili, odtąd zawsze kojarzyła jej się z pokazem sztucznych ogni, który oglądali wcześniej tego dnia.

- Chciałam dziś to dla ciebie włożyć - szepnęła mu czule do ucha, gładząc go po włosach. - Niestety, musiałam kupić większy rozmiar. Nie masz pojęcia, jak trudno jest znaleźć coś w tym kolorze na kogoś o takich kształtach jak ja w tej chwili. - Mówiąc to, zaczęła odpinać guziki ciążowej bluzki i rozchyliła ją, ukazując pełne piersi w koronkowym staniku.

Na tę część jej ciała ciąża wpłynęła wyjątkowo korzystnie. Zdumienie ogarniało ją za każdym razem, gdy spoglądała w lustro. Nigdy dotąd nie miała tak wspaniałego biustu.

- Pewnie nie poznałbyś ich, gdybyś je teraz zobaczył. Poza tym są jeszcze bardziej wrażliwe... - Ujęła jego ręce i przyłożyła je do stanika. - Kiedyś mieściły się w twoich dłoniach. Teraz są większe. - Poruszyła jego palcami. - Czujesz to, Mac? Jaki gładki materiał? A koronka ma wzór kwiatów. Czujesz, jakie mam pełne piersi? Jakie ciepłe?

Zamilkła na chwilę, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo jest podniecona. Brodawki stały się twarde i napięte, Gdyby Mac nie był pogrążony we śnie, z pewnością by to skomentował. Dlatego właśnie postanowiła o tym mówić - aby pobudzić w nim jego naturalne odruchy.

- Czujesz to, Mac? Czujesz, jakie są twarde? Zobacz... - Poddając się nagłemu impulsowi, rozpięła stanik i przyłożyła jego dłoń do nagiej piersi. Przymknęła oczy i jęknęła cicho, czując, jak zalewa ją fala podniecenia. - Tak dawno mnie nie dotykałeś, Mac. Od tylu miesięcy robię ci masaże, myję i wycieram twoje ciało, wcieram w nie krem. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęsknię za twoim dotykiem. 'Och, Mac, tak bardzo cię kocham.

Zabrakło jej słów, by opisać, co czuje. Siedziała nieruchomo, milcząc, w pogrążonym w mroku pokoju, próbując sobie wmówić, że wydarzenia ostatnich miesięcy były tylko złym snem.


Ona znowu jest tutaj. Słyszę jej głos, czuję dotyk i zapach... mydła, perfum lub skóry...

Odkryłem jakiś czas temu, że potrafię wyczuć jej nastrój po głosie lub dotyku. Tak bardzo chciałbym wiedzieć, co ja mam z nią wspólnego...

Wydaje mi się, że dziś jest spięta. Drżą jej ręce i głos. Czy czuje się nieszczęśliwa? Czy stało się coś złego?

Gdybym tylko mógł spytać... Mogę jedynie wsłuchiwać się w jej głos i starać się zrozumieć znaczenie słów.

Czasami maluje przede mną jakieś obrazy. Pojawiają się wyraźnie w mojej wyobraźni, jakby wydobywała je z mgły i mroku. Na przykład ogień płonący na kominku w ciemnym pokoju, świece, kwiaty i śmiech.

Czułe słowa, dotyk i pocałunki. Szelest materiału, coś jedwabiście gładkiego, ciepłego... naga skóra pod palcami mojej dłoni.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin", coś powtarza w mojej głowie i echo tych słów rozbrzmiewa wciąż na nowo. Nie wiem już nawet, czy to ona je wypowiada, czy pamiętam je z przeszłości, z czasów, kiedy... było inaczej niż teraz.

Kocham cię...", mówi ktoś cicho. Tyle szczęścia... Wszystkiego najlepszego... Piękna, pociągająca... Kara!


- Mac? - wykrztusiła zaskoczona, gdy jego ręka zacisnęła się lekko na jej piersi. Nie mogła w to uwierzyć. A może jej się przywidziało? - Mac, słyszysz mnie? To ja, Kara. Słyszysz, co mówię? - dopytywała się gorączkowo, nie wiedząc, czy patrzeć na jego twarz, czy też dłoń.

Drgnięcie jego ręki powtórzyło się znowu, tym razem nieco wyraźniejsze - zupełnie, jakby chciał poruszyć palcami, by wyczuć kształt jej piersi.

- O mój Boże! Muszę powiedzieć Mike'owi.

Z trudem zaczerpnęła powietrza. Chciała natychmiast podzielić się z kimś swym odkryciem, lecz jednocześnie żal jej było przerywać ten niezwykły kontakt z Makiem. W pewnej chwili uświadomiła sobie, w jakiej siedzi pozycji, i zaczerwieniła się po uszy. Niechętnie opuściła jego rękę na łóżko i drżącymi palcami zapięła bluzkę.

- Zaraz wrócę, Mac - wyjąkała, potykając się w drodze do drzwi. - To nie potrwa długo. Obiecuję.

Wybiegła na korytarz i pobiegła prosto do gabinetu pielęgniarek, mając nadzieję, że któraś z nich powie jej, gdzie znaleźć Mike'a,

- Chyba pojechał już do domu albo na jakieś przyjęcie. Dziś jest przecież święto piątego listopada - powiedziała jej Gaynor. - Przed wyjściem zrobił obchód. Czy to chodzi o Maca? Jeśli chcesz, mogę zawołać profesora.

Kara nie mogła się zdecydować. Nie wiedziała też, co zrobiła z nowym adresem Sue i numerem jej telefonu. Czy zapisała go w notesie, wrzuciła kartkę do torebki, czy też ją zgubiła?

Przestępowała z nogi na nogę, czekając, aż Gaynor znajdzie numer i połączy się z Mikiem.

- Świetnie - ucieszyła się. - Proszę cię, pospiesz cię.

Mike prawdopodobnie wszedł już do budynku, ponieważ połączenie zostało przerwane.

Kara usłyszała pytanie, lecz nie zatrzymała się, by odpowiedzieć. Kiedy Mike wszedł do pokoju, siedziała znowu przy łóżku, trzymając Maca za rękę. Drugą dłoń zaciskała mocno na obrączkach wiszących na jej szyi.

- Co się stało? - zapytał Mike.

Za nim do pokoju weszła Sue. Oboje mieli na sobie ciepłe ubrania i Kara doszła do wniosku, że pewnie oglądali na dworze fajerwerki.

- Mówiłam mu o pokazie sztucznych ogni i o moich urodzinach piątego listopada. Przypomniałam mu, jak obchodziliśmy je w zeszłym roku. Pamiętasz, Sue? - zwróciła się do przyjaciółki. - Opowiadałam ci o tej kolacji ze świecami, którą Mac przygotował.

Inne, bardziej intymne szczegóły tamtego wieczoru Kara zachowała dla siebie.

- Trzymałam go za rękę i... nagle poruszył palcami. Zapytałam, czy mnie słyszy, i poruszył nimi znowu. Wtedy zadzwoniłam do ciebie.

Mikę wykonał kilka prostych badań, by sprawdzić odruchy Maca i chociaż Kara obserwowała go uważnie, nie zauważyła, by Mac reagował inaczej niż do tej pory. Wyraz jego twarzy również się nie zmienił.

- I co? - spytała.

- Chciałbym, żebyś zrobiła dokładnie to, co wtedy, kiedy poruszył palcami. - Mike odsunął się, by zrobić jej miejsce.

- Dokładnie to samo? - Kara rozejrzała się po pokoju. Główne światło było włączone, a w otwartych drzwiach stało kilka pielęgniarek. Umarłaby z zażenowania, gdyby miała zrobić to, co wtedy, na oczach tylu osób.

- On nie reaguje na mnie, więc to musiało być coś związanego z tobą. Coś, co poruszyło w nim jakąś strunę - wyjaśnił Mike.

Kara usiadła ostrożnie na krześle i jeszcze raz wzięła Maca za rękę, wiedząc, że jeśli tym razem się nie uda, nie będzie wiedziała, gdzie się podziać ze wstydu.

- Cześć, Mac. To ja, Kara - rzekła łagodnie. - Opowiadałam właśnie Mike'owi o naszej rozmowie, o moich ostatnich urodzinach i naszej kolacji przed kominkiem, o prezencie, jaki od ciebie dostałam.

Nic się nie działo i Karę zaczął ogarniać lęk. Czyżby wtedy jej się przywidziało?

- Pamiętasz, Mac? - szepnęła. Uniosła jego rękę do ust i pocałowała po kolei wszystkie palce, a potem wnętrze dłoni. Nagle jego palce zgięły się do środka, dotykając jej policzka. Może zdawało mu się, że to jej pierś?

- Mac?

Po kilku sekundach, które wydawały jej się wiecznością, Mac powtórzył swój gest. Przymknęła oczy, powtarzając w duchu modlitwę dziękczynną. Ruch palców, choć nieznaczny, i tak stał się wydarzeniem, które przerosło oczekiwania wszystkich.

- Jego oczy poruszają się pod powiekami - zauważył Mike i Kara natychmiast odwróciła głowę. - Monitory pokazują, że wzrosła częstotliwość pulsu i oddychania...

- A więc jednak układ nerwowy się regeneruje - rzekła Kara, starając się powstrzymać łzy.

Reszta personelu opuściła pokój i pozostali tylko we czwórkę.

- Tak. Powinnaś kontynuować terapię - odparł Mike.

- Czy to naprawdę dobry znak?

- Oczywiście. Dużo dzieje się w jego mózgu, ale to nie znaczy, że on za pięć minut się obudzi, usiądzie i zaprosi cię na dyskotekę.

- W takim razie niewiele się zmieniło. Dalej mam robić to, co do tej pory i czekać, aż uszkodzone drogi nerwowe się zregenerują lub powstaną nowe.

- Właśnie, Karo. Gdybym znał jakiś sposób, żeby przyśpieszyć ten proces, z pewnością bym go wykorzystał.

- W porządku, Mike, rozumiem.

- Teraz takie rzeczy będą się pojawiać chyba częściej.

- Czy powinnam zachęcać go, żeby starał się poruszać?

- Nie wydaje mi się to konieczne. Pewnie i tak będzie coraz lepiej reagować na to, co robisz i mówisz. Na przykład może się zdarzyć podczas ćwiczeń, że zacznie sam unosić kończyny.

Zaczęła przepraszać Mike'a i Sue, że zepsuła im wieczór, oni jednak stanowczo temu zaprzeczyli.

- Mac nie jest zwykłym pacjentem. To także mój przyjaciel - przypomniał jej Mike. - Możesz mnie wzywać o każdej porze.

Kiedy wyszli, Kara uświadomiła sobie, jak wielka nastąpiła zmiana. Mac reagował na jej poczynania i czuła, że dzięki temu zbliżyli się do siebie. Miała wrażenie, że jakaś nieprzekraczalna dotąd bariera, która oddzielała ich od siebie od czasu wypadku, częściowo się rozpłynęła, pozwalając, by nawiązali krótki kontakt.

- Uda nam się, Mac - wyszeptała. - Zobaczysz. Kiedy wyzdrowiejesz, przekonasz się, że warto było...


Kara jest tutaj... Moja najdroższa Kara... Teraz już wiem, kim ona jest i dlaczego powinienem wydostać się z tych ciemności, które mnie otaczają.

Ale to nadal jest trudne... okropnie trudne... Jak uporządkować myśli i pojęcia, które wirują w mojej głowie? Czasami wydaje mi się, jakby była tam wielka dziura, w której wszystko znika...

Ale Kara jest tutaj i ona na to nie pozwoli... Będzie trzymać mnie za rękę i pomoże odnaleźć mi drogę do światła...


Przez następny miesiąc Kara wciąż jakby na coś czekała. Po ostatnim wydarzeniu, kiedy to Mac udowodnił, że potrafi reagować na jej wysiłki, czuła, że to wszystko nie potrwa już długo. Zapewniała co prawda Mike'a, że nie będzie oczekiwać cudów, ale to nie była prawda. W ciągu wielu miesięcy terapii Maca można było jedynie stwierdzić, że jego stan się nie pogarsza. Teraz było zupełnie inaczej.

Miała konkretny dowód, że rehabilitacja jest skuteczna i była absolutnie przekonana, iż wkrótce, w ciągu najbliższych dni, Mac otworzy oczy i do niej przemówi.

To jednak wcale się nie stało, a zbliżał się już koniec listopada i niedługo miała rozpocząć urlop macierzyński. Nie wiedząc, kiedy Mac odzyska przytomność i jaki będzie stan jego zdrowia, nie mogła zdecydować się, jakie wynająć mieszkanie. Czy ma szukać czegoś małego, tylko dla siebie i dziecka, czy też na tyle dużego, by Mac mógł z nimi zamieszkać? Dręczyły ją też inne pytania: Czy powinno to być mieszkanie na parterze, bo przecież nie można wykluczyć, że Mac będzie musiał jeździć na wózku... A może na piętrze? Ale czy wtedy potrzebna by była winda, czy też nie?

Zdawała sobie sprawę z tego, że Mac po odzyskaniu przytomności może mieć luki w pamięci. Chociaż w ciągu ostatnich miesięcy wiele razy wspominała mu o dziecku, nie sądziła, by dotarło to do jego świadomości. Poza tym wiele innych rzeczy się zmieniło: Mikę pracował teraz w szpitalu św. Augustyna i był mężem Sue. W dodatku zbliżał się koniec wieku i tysiąclecia - za kilka tygodni cały świat miał uroczyście obchodzić Nowy Rok.

Znała ludzi pracujących w szpitalu, którzy byli gotowi zapłacić mnóstwo, aby tej nocy nie spędzić na dyżurze. Gdyby nie fakt, że termin jej porodu wypadał około połowy stycznia, chętnie powiększyłaby swoje zapasy gotówki, gdyby ktoś chciał jej zapłacić za to, by została za niego w szpitalu, kiedy zegar wybije dwunastą.

Sue i Mike zapraszali ją do siebie na sylwestra, postanowiła jednak przywitać Nowy Rok z Makiem.

- A ty lepiej zostań tam, gdzie jesteś, aż wszystko się ułoży - powiedziała, gładząc się po brzuchu. W odpowiedzi otrzymała energicznego kopniaka dokładnie w chwili, gdy otwierała drzwi prowadzące na neurologię. - No no, to nieładnie - mruknęła, kładąc dłoń na wybrzuszeniu pod sukienką. - Co to było? Łokieć, kolano czy stopa? A może pięść?

- Dobrze, że cię znam, bo inaczej pomyślałabym, że zwariowałaś, skoro mówisz do siebie - zażartowała Alison.

- Kiedy nie mówię do Maca, zaczynam rozmawiać z dzieckiem - przyznała Kara. - Ciekawe, kiedy ktoś mi w końcu odpowie.

- Pewnie nie możesz się już doczekać, kiedy dziecko się urodzi?

- Mam kilka powodów. Chciałabym wreszcie obciąć sobie paznokcie u nóg, nie musząc wyciągać rąk na dwa kilometry i korzystać z lustra, chciałabym zjeść coś spokojnie, nie czując kopania w żołądek, i móc przewrócić się w łóżku na drugi bok bez pomocy dźwigu.

Roześmiały się obie i Kara ruszyła dalej.

- Witaj, Mac, kochanie - rzekła, wchodząc do pokoju.

Jak zwykle usiadła przy łóżku i wzięła go za rękę. – Już niedługo przestanę pracować na położniczym i sama zostanę jego pacjentką.

Znowu poczuła mocne kopnięcie i wyprostowała się trochę, aby zrobić maleńkiej istocie więcej miejsca. Byłoby jej wygodniej, gdyby puściła dłoń Maca, lecz to nie wchodziło w grę. Chciała wykorzystać każdą chwilę, by nawiązać z nim kontakt.

- Ale przynajmniej na oddziale jest teraz spokojniej. Dużo dzieci rodzi się zawsze w okolicy września. Pewnie jako
wynik wesołej zabawy w okresie świąt i sylwestra.

Kara nigdy nie pozwalała sobie na to, by podejmować tego rodzaju ryzyko pod wpływem alkoholu czy nagłej pokusy. Kiedy jednak poznała Maca, poczuła, że mają wiele ;z sobą wspólnego i jej zasady gdzieś się zagubiły. Po kilku tygodniach była gotowa przeprowadzić się do Maca, wiedząc, że spotkała mężczyznę, z którym spędzi resztę życia.

- Mamy trochę pacjentek zapisanych na Boże Narodzenie i Nowy Rok, i kilka na ten dzień co ja, ale oczywiście wszystko może się jeszcze zmienić. Niektóre dzieci urodzą się przed czasem, inne trochę później.

Miała nadzieję, że ich maleństwo przyjdzie na świat w terminie. Widziała czasami, w jaką depresję wpadały kobiety, gdy przygotowywały się do porodu w określonym czasie, a poród się opóźniał.

- Jabłko spada z drzewa wtedy, kiedy dojrzeje - stwierdziła sentencjonalnie. - Słyszałam o kobiecie, która jeździła na motocyklu, pragnąc przyspieszyć poród. I oczywiście nic z tego nie wyszło.

Niespodziewanie poczuła znowu serię energicznych kopniaków. Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli, rytmicznie gładząc się po brzuchu, by uspokoić nadpobudliwe dziecko.

Po kilku minutach metoda najwyraźniej zadziałała. Kara opuściła rękę i w ciszy, jaka nagle zapanowała, usłyszała jakiś inny miarowy odgłos. Rozejrzała się wokół. W pokoju oprócz nich nie było nikogo. Wtedy zerknęła na monitory i zerwała się z krzesła.

- Mac, masz gorączkę! Co się dzieje? - zawołała.

Rzeczywiście, czoło Maca pokryte było kropelkami potu, a jego oddech stał się ciężki i urywany.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Zapalenie płuc? - wydusiła Kara i chwyciła za poręcz łóżka, aby nie upaść. - To niemożliwe!

Skończywszy badać Maca, Mike wyprostował się, marszcząc czoło.

- Zanim podamy mu leki, zbadamy jeszcze krew, mocz i plwocinę. Musimy też zrobić prześwietlenie, żeby nie mieć żadnych wątpliwości, ale pewnie wiesz tak dobrze jak ja, że to jedna z najbardziej powszechnych infekcji, jakie łapie się w szpitalu.

- Ale jak Mac mógł się zarazić i dlaczego akurat teraz? Do tej pory nie było tego rodzaju problemów.

- Chociaż mogłoby się wydawać, że on po prostu leży sobie od paru miesięcy i odpoczywa, to jednak od chwili wypadku cały jego organizm znajduje się w stanie silnego stresu. W szpitalach jest zawsze dużo zarazków. To niemal cud, że do tej pory niczego nie złapał. Jest przykuty do łóżka i nieprzytomny, a przez to bardzo podatny na infekcje.

- Co teraz zrobimy? Jeśli to gronkowcowe zapalenie płuc, nie możemy czekać na... - Kara nie zdołała dokończyć myśli. Gronkowiec złocisty był odporny na tak wiele leków, że śmiertelność wśród chorych wynosiła od piętnastu do czterdziestu procent, i w dodatku dotyczyło to pacjentów szpitalnych, którzy znajdowali się pod stałą opieką lekarską

- Myślę, że zaczniemy podawać mu cefalosporynę trzeciej generacji, a jeśli to szybko nie zadziała, przejdziemy na wankomycynę.

Kara zamrugała powiekami. Wiedziała, że drugi z wymienionych leków traktowano zwykle jako ostatnią deskę ratunku w chorobach wywołanych gronkowcem złocistym metycylinoopornym. Podawano go wtedy, gdy wszystkie inne środki okazały się nieskuteczne. Czy w takim razie Mac jest poważniej chory, niż jej się wydaje? A może świadczy to o tym, jak bardzo Mike'owi zależy na jego wyleczeniu?

Kara czuła się bardzo nieswojo, stojąc z boku, kiedy inni podłączali kroplówkę i pobierali próbki do analiz. Mac ciężko oddychał. Gdy wreszcie założono mu maskę tlenową, Kara odetchnęła z ulgą, zaciskając dłoń na obrączkach wiszących na łańcuszku.

- Jeśli okaże się, że to gronkowiec odporny na metycylinę - rzekł głośno Mike - będziemy musieli zachować środki ostrożności, żeby nie rozprzestrzenił się na inne sale. Proszę, żeby wszyscy o tym pamiętali.

Kara wiedziała dobrze, co to znaczy. Wszyscy wchodzący do pokoju Maca będą musieli wkładać ubrania ochronne i zdejmować je zaraz po wyjściu. Poza tym żadnych przedmiotów, które miały kontakt z Makiem, nie będzie można wynosić z jego pokoju, by zarazki nie wydostały się na zewnątrz.

Pomieszczenie powoli pustoszało i wreszcie przy Macu została tylko Kara i Mike.

- Ty też musisz iść - powiedział cicho. - Nie możesz narażać na infekcję kobiet i dzieci ze swojego oddziału.

Mike wiedział, jakich użyć argumentów, żeby Karę przekonać. Ona wpadła jednak na inny pomysł.

Nie mogę oddychać... Płuca wydają się takie ciężkie...

Trudno wciągnąć powietrze... i taki już jestem zmęczony tym ciągłym zmaganiem... Brakuje mi sił.

Ale Kara jest tutaj... Wciąż mówi coś do mnie... Stale powtarza, że mnie kocha...

Tak łatwo by było się poddać... Ale oznaczałoby to opuścić Karę... Nigdy już nie usłyszeć jej głosu, nie poczuć jej dotyku... Nie otworzyć oczu, aby ją w końcu ujrzeć...

Nie mogę jej opuścić... nie teraz, kiedy już wiem, kim ona jest... Kiedy wiem, że ją kocham... Ale tak trudno oddychać...


- Puls słabnie! - zawołał ktoś, naciskając dzwonek alarmowy, chociaż nie było to potrzebne, ponieważ urządzenia kontrolne miały bezpośrednie połączenie z zespołem reanimacyjnym.

Kara siedziała przy łóżku Maca już od godziny i widziała, że wciąganie powietrza przychodzi mu z coraz większym trudem, mimo że cały czas podawano mu tlen. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby po prostu w pewnej chwili przestać oddychać. To było dla niej zbyt straszne.

- Co się stało? - zawołał Mike, wpadając jak bomba do pokoju. Tuż za nim podążał zespół reanimacyjny z wózkiem załadowanym sprzętem.

Kara miała ochotę wziąć Maca w ramiona i krzyczeć, aby się pospieszyli, ale wiedziała, że najlepiej będzie zejść im z drogi.

- Do cholery, Mac, nie rób nam tego! - zawołał Mikę, kiedy zobaczył, co się dzieje, i szybko włożył gumowe rękawiczki.

Z najdalszego kąta pokoju Kara przyglądała się, jak ludzie z ekipy reanimacyjnej pospiesznie przygotowują się do akcji. Jej oczy pilnie śledziły każdy ich ruch.

Mike sprawnie wprowadził rurkę do tchawicy Maca i natychmiast zaczął podawać mu rytmicznie tlen, podczas gdy jedna z pielęgniarek robiła masaż serca. Po chwili zrobili miejsce dla zespołu reanimacyjnego. Nie oznaczało to jednak, że Mike stanął z boku i przyglądał się bezczynnie. Rzucił się do telefonu, aby zapytać o wyniki ostatnich badań.

- Mac, proszę cię, nie odchodź - szeptała Kara, zaciskając dłonie na obrączkach. Serce waliło jej jak szalone. - Proszę cię, nie opuszczaj mnie.

Zamarła, gdy wszyscy, którzy pochylali się dotąd nad Makiem, nagle się wyprostowali. Przez chwilę myślała, że to już koniec.

Przez ciało Maca ponownie przeszedł wstrząs, wywołany elektrycznym masażem serca. Zapadła złowieszcza cisza i po chwili rozległo się miarowe pikanie jednego z monitorów.

- Prawidłowy rytm zatokowy - oznajmił ktoś z westchnieniem ulgi.

Dobrze, że Kara stała oparta o ścianę, ponieważ tylko dzięki temu nie osunęła się teraz na podłogę.

Kara otworzyła oczy. Nawet z tak dużej odległości widać było, że skóra Maca jest sina. Monitory wskazywały słaby i szybki puls.

- Dekompresja płuc! - zawołał Mike. - Szybko, bo inaczej go stracimy.

Kara wiedziała, że robią wszystko w pośpiechu, ale wydawało się jej, jakby poruszali się wolno i ospale. Czynności, jakie wykonywali, oglądała już wiele razy, tym razem jednak z przejęcia wstrzymała oddech.

Od chwili, gdy klatka piersiowa Maca zaczęła wypełniać się powietrzem uchodzącym z przedziurawionego płuca, liczyła się każda sekunda. Z każdym wdechem powietrze wywierało coraz większy nacisk na płaty płucne. Powodowało to zaburzenia w przepływie krwi i groziło ponownym zatrzymaniem akcji serca.

Zdezynfekowano miejsce między drugim a trzecim żebrem, wbito igłę i umieszczono tam cewnik. Kara przyglądała się temu z taką uwagą, że wyczuła nawet moment, w którym igła przeszła przez opłucną.

Powietrze uciskające płuca zaczęło uchodzić na zewnątrz przez cewnik, który pozostał na miejscu po wyjęciu igły. Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu, czekając i nasłuchując, aż w końcu puls się unormował.

- Chcecie jeszcze na czymś sprawdzić, czy potrafimy posługiwać się naszym sprzętem? - rzucił dowcipnie ktoś z ekipy reanimacyjnej.

Pozostali zaśmiali się i zaczęli zbierać rzeczy.

- Niestety, mam dla was złą wiadomość - oznajmił Mikę i wszyscy znieruchomieli. - Czekamy na wyniki badań, ale przypuszczamy, że on ma gronkowca złocistego odpornego na metycylinę.

Kara dostrzegła wyrozumiały uśmiech na twarzy urodziwej pielęgniarki, która najwyraźniej przywykła już do tego rodzaju uwag.

Mike powrócił do rozmowy z szefem ekipy reanimacyjnej. Słyszała, jak głośno wyraża swe obawy na temat tego, że elektryczny masaż serca, który musieli wykonać, mógł wpłynąć na układ nerwowy Maca. Kara chciała jak najszybciej się dowiedzieć, co dalej. Czy postęp w terapii Maca uległ zahamowaniu?

- Został jeszcze miesiąc - oznajmiła, siadając przy Macu.

Wróciła właśnie ze swojej ostatniej wizyty w przychodni.

Była teraz na urlopie macierzyńskim i mogła spędzać z Makiem dwa razy więcej czasu niż do tej pory.

- Do świąt już niedaleko.

Od akcji reanimacyjnej upłynęły dwa tygodnie. Wiedziała, że w jej pamięci długo jeszcze będzie tkwił obraz Maca walczącego o życie. Miał szczęście, że nie doszło do rozwoju ropnia, tak częstego przy zakażeniach gronkowcem złocistym, ale trzeba go było znowu na jakiś czas podłączyć do respiratora. Najwyraźniej jednak ominął go problem, którego Mike najbardziej się obawiał. Drastyczne metody, jakie musieli zastosować, by przywrócić pracę serca, nie zniszczyły dotychczasowych efektów terapii.

- Wygląda na to, że z każdym dniem lepiej reagujesz na różne bodźce - dodała Kara. To zabawne, pomyślała. Im bardziej dziecko staje się aktywne, tym szybciej jego ojciec budzi się do życia.

Teczka z historią choroby Maca, gdzie Kara skrupulatnie notowała wszystkie swoje obserwacje, była coraz grubsza. Po zaburzeniach oddychania, jakie wystąpiły u Maca, Mikę zbadał go ponownie i okazało się, że uzyskał on teraz dziewięć punktów w skali stanów śpiączkowych. Wynik powyżej ośmiu zapewniał duże szanse na wyzdrowienie i Kara nie posiadała się z radości.

W ostatnich dniach Mac często przechodził przez fazę snu REM, która charakteryzowała się szybkimi ruchami gałek ocznych, a to świadczyło o tym, że znowu zaczął śnić. Co więcej, reagował nawet na proste polecenia.

- Teraz łatwiej mi robić z tobą te ćwiczenia - powiedziała, wdzięczna, że nie musi się już tak wysilać, ostatnio bowiem podczas przeprowadzki nieco nadwerężyła kręgosłup, chociaż w przenoszeniu rzeczy pomogli jej Mike i Sue. – To tylko pięć minut piechotą od szpitala - wyjaśniła.

Była pewna, że wbrew temu, co mówił Mike, Mac nie tylko słyszy jej słowa, ale także je rozumie.

- Mike i Sue znaleźli ten dom, kiedy szukali czegoś dla siebie. Właściciel ich dawnego mieszkania nie chciał zrobić remontu po awarii zbiornika z wodą, który uszkodził dach, i musieli się przenieść.

Był to dom szeregowy, w wiktoriańskim stylu, znajdujący się na samym skraju całego ciągu budynków. Ostatnio podzielono go na dwie części i obie stały puste.

Kara poczuła się trochę nieswojo, gdy Sue oznajmiła jej, że Mike kupił cały dom, i zaproponował, by Kara zajęła parter. Dopiero gdy zgodzili się, by płaciła normalną stawkę za wynajęcie, przystała na ich propozycję.

- Och, Mac, mam nadzieję, że już niedługo się obudzisz - szepnęła, splatając dłoń z jego dłonią. - Tak bym chciała, żebyś był ze mną. Tyle rzeczy się dzieje, ale Mike twierdzi, że nie będziesz pamiętał tego, co do ciebie mówię, a ja tak bardzo chciałabym się z tobą nimi podzielić.

W ostatnich dniach w szpitalu panowało zamieszanie. Jak co roku o tej porze, przygotowywano świąteczne dekoracje. Za każdym razem, gdy Kara przechodziła przez korytarz, dostrzegała nowe ozdoby na ścianach i framugach drzwi.

Dzieci, które rodziły się ostatnio na jej oddziale, otrzymywały typowe dla tej pory roku imiona, takie jak Mikołaj, Adam czy Ewa, a ostatnio także Angela i Maria.

- Sue opowiada mi, co słychać na oddziale. Większość moich pacjentek czuje się dobrze, ale w tym tygodniu były też dwa niepokojące przypadki.

Jedną z owych kobiet Kara poznała podczas swojego ostatniego dyżuru w poradni przedporodowej.

- To była jej pierwsza wizyta. Nie miała czasu przyjść wcześniej, bo ciągle pracowała. Upłynęły już cztery miesiące od jej ostatniej miesiączki. Sue udało się wcisnąć ją jakoś na listę do usg.

Kara rozmawiała później z Sue o pacjentce, której stan najwyraźniej odbiegał od normy. Po tym, jak pani Lidyatt urodziła martwe dziecko, spodziewali się najgorszego.

- Przeżyła straszny szok, gdy dowiedziała się, że wcale nie jest w ciąży, tylko ma wielką cystę na jajniku.

Nawet gdyby chirurg zdecydował się usunąć cały jajnik, nadal istniała szansa, że drugi będzie funkcjonował prawidłowo, co umożliwiało jej normalne poczęcie.

- Jeszcze gorszy był ten drugi przypadek. Pewna kobieta, która była już w zaawansowanej ciąży, przyszła do nas, aby ustalić termin porodu i nagle zaczęła rodzić. Nie miała jednak tyle szczęścia co pacjentka z cystą. Lekarz wziął ją na salę operacyjną, ponieważ podejrzewał mięśniaki, ale kiedy zbadano wycinek, okazało się, że to rak. Było już za późno, żeby go wyciąć. Przerzuty szybko rozprzestrzeniały się po całym organizmie. Tę kobietę czeka pewnie hospicjum.

Przerażona opowieściami Sue Kara była zadowolona, że przynajmniej ona cieszy się dobrym zdrowiem, co potwierdziły dotychczasowe badania. Od wypadku Maca bardzo dbała o to, by dziecko dobrze się rozwijało. Teraz myślała tylko o tym, by Mac się obudził i mógł być przy niej podczas porodu.

Świąteczna atmosfera zapanowała także w salach, gdzie leżeli ciężko chorzy. Ludzie odwiedzający pacjentów na oddziale neurologicznym przynosili stroiki i ozdoby choinkowe, które zawieszali na poręczach łóżek, a w wielu innych miejscach pojawiły się kolorowe balony i gałązki jemioły.

Jedną z takich gałązek ktoś przywiązał do łóżka Maca. Obok wisiała pocztówka przedstawiająca parę całujących się gołąbków.

- Przecież nas nie trzeba do tego namawiać – powiedziała Kara do roześmianej Sue.

Uścisnęła rękę Maca i aż podskoczyła, gdy odpowiedział jej tym samym. Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że Mac coraz częściej reaguje na jej dotyk.

Uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie, jak po raz pierwszy odwzajemnił jej pocałunek. Czuła się tak przejęta, że gdy pochylała się nad nim następnym razem, była zdenerwowana jak nastolatka na pierwszej randce.

Zaskoczona była także wtedy, gdy Mac po raz pierwszy otworzył oczy. Co prawda, zrobił to tylko dlatego, że podczas ćwiczeń za mocno naciągnęła jego ścięgno podkolanowe, ale później otwierał je coraz częściej, kiedy do niego mówiła.

Wciąż musiała sobie powtarzać, że nie powinna okazywać rozczarowania, gdy nie dostrzega znajomego błysku w jego ciemnych oczach. Wiedziała, że prędzej czy później jego spojrzenie nabierze wyrazu. Pewnego dnia Mac będzie z nią znowu... Tak bardzo chciała, by stało się to w okresie świąt. To byłby dla niej najwspanialszy prezent.

- Wesołych świąt, Sue - rzekła Kara, kiedy przyjaciółka otworzyła drzwi. - Chciałam ci to dać, zanim wyjdę.

Wręczyła jej dwie paczki zapakowane w kolorowy papier, i postąpiła krok do tyłu.

Sue uśmiechnęła się i lekko zaczerwieniła, Mike jednak nie stracił rezonu.

Miała już duży brzuch i barierki ochronne przy łóżku bardzo jej przeszkadzały, ale nie zamierzała zrezygnować z całowania Maca, witając się z nim lub żegnając.

- Przyniosłam ci kilka prezentów - oznajmiła i zaczęła wyciągać je z torby.

Szelest papieru najwyraźniej przyciągnął uwagę Maca, ponieważ odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk.

- O, widzę, że słyszysz, co robię? - Roześmiała się. - Zawsze lubiłeś rozpakowywać prezenty, a także je dawać.

Przez głowę przemknął jej obraz kompletu czerwonej bielizny, ale natychmiast wyrzuciła go z pamięci. Nie było sensu odgrywać tamtych scen w Boże Narodzenie, kiedy w każdej chwili ktoś mógł wejść... Choćby Święty Mikołaj.

- Ale by się zdziwił. - Uśmiechnęła się do siebie. - Chcesz, żebym pomogła ci to rozpakować?

Umieściła jeden z pakunków na łóżku obok Maca, położyła na nim jego dłoń i zaczęła rozdzierać papier. Znajomy odgłos sprawił, że Mac uchylił powieki, po czym na chwilę otworzył szeroko oczy, jakby jego uwagę przyciągnął widok złotych gwiazdek na połyskującym, ciemnozielonym tle.

- Zaraz się pozbędziemy tego papieru - oznajmiła Kara.

- Wiem, że chciałbyś jak najszybciej zajrzeć do środka. Może zrobimy to obiema rękami?

Mac zawsze był oburęczny i według Mike'a miało to prawdopodobnie duży wpływ na sposób, w jaki jego mózg reagował na różnorodne bodźce podczas terapii. Kara zawsze żartowała, że posługując się równie sprawie obiema rękami, Mac może rozpakowywać prezenty dwa razy szybciej niż inni.

- Szlafrok - wyjaśniła. - Nie jest to może zbyt oryginalny prezent, ale za to ten szlafrok jest z czystego jedwabiu.

- Przesunęła jego dłonią po delikatnym materiale, aby wyczuł palcami wzór przedstawiający smoki. - Widzisz, jaki miękki? - Pogładziła rąbkiem szlafroka jego policzek, a potem dotknęła ramion i klatki piersiowej. - Jest cudowny, prawda?

Drgnęła zaskoczona, gdy Mac nagle jęknął, jakby w ten sposób chciał przyznać jej rację.

- Podoba ci się, Mac? Mam zrobić to jeszcze raz?

Ponownie przytknęła materiał do jego twarzy, przesunęła delikatnie po czole i policzkach. Mac zamrugał powiekami, nie otwierając ich jednak do końca.

- Jest jakby jednocześnie ciepły i chłodny, prawda? - rzekła, przyglądając się gęsiej skórce na jego piersi. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że objaw ten występuje w równej mierze po obu stronach jego ciała. - O rany, Mac! Muszę powiedzieć o tym Mike'owi.


Miękkie i delikatne... Gładzi mnie czymś miękkim i jedwabistym, że aż dostaję dreszczy.

Sprawia to także jej głos... lekko zachrypły... Wydaje mi się, jakby on też dotykał mojej skóry.

Czy jej dłoń jest tak gładka jak ten materiał, którym mnie dotyka? A może jeszcze delikatniejsza.

Ona wciąż do mnie przemawia. Chyba nawet widziałem ją przelotnie... Nie wiem, czy to była ona, czy też jakiś ciemnowłosy anioł siedział koło mnie; nie mogłem skupić wzroku...

Nie rozumiem, dlaczego wciąż otacza mnie jakaś pustka, która oddziela mnie od tego, co dzieje się dookoła. Czuję, jak Kara mnie dotyka, ale wydaje mi się, jakby działo się to gdzieś daleko; jakbym był otoczony kokonem, który odgradza mnie od otoczenia.

Tam, gdzie jestem, czas nie ma znaczenia. Nie mogę niczego zmienić. Gdyby tylko potrafiła rozedrzeć ten kokon i zmusić mnie, abym przedostał się do świata, w którym ona żyje...


- Do dwunastej jeszcze tylko parę godzin i będziemy mieli Nowy Rok - oznajmiła Kara, sadowiąc się wygodnie na krześle.

Przez cały dzień czuła się bardzo podekscytowana. Nie mogła usiedzieć na miejscu. Chodziła w kółko po pokoju Maca i w końcu zmusiła się, aby usiąść.

- Chciałabym, żeby dwa następne tygodnie minęły jak najszybciej - stwierdziła. - Wyglądam jak hipopotam i poruszam się z wdziękiem słonia. Kiedyś nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszystkie kobiety tak narzekają pod koniec ciąży, no i teraz już wiem.

Kilka godzin wcześniej zaczął boleć ją krzyż, a teraz poczuła przesuwającą się falę skurczów mięśni i nagle zrozumiała, dlaczego czuje się tak źle.

- Ciekawe, czy to tylko fałszywy alarm, czy też naprawdę się już zaczyna? - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Trochę byłoby dziwne, bo główka nie jest jeszcze odpowiednio ustawiona. W każdym razie, jeśli skurcze zaczną pojawiać się regularnie, może się okazać, że będzie to jedno z pierwszych dzieci, które urodzą się na początku nowego tysiąclecia.

Zanotowała godzinę skurczu i zaczęła prowadzić kolejny monolog. Przyzwyczaiła się już do tego, że Mac nie ma zwyczaju jej odpowiadać. Dziś jednak czuła się dziwnie rozkojarzona.

Drugi skurcz poczuła po dwudziestu minutach, trzeci po piętnastu, a w ciągu następnych godzin kolejne zaczęły pojawiać się regularnie co dziesięć minut.

A więc nie był to fałszywy alarm. Zatelefonowała do siostry Harris, aby uprzedzić ją, że może spodziewać się kolejnej pacjentki we wczesnych godzinach rannych. Teraz pozostało tylko czekać.

Z daleka dobiegły ją odgłosy fajerwerków, które ktoś zaczął przedwcześnie puszczać. Słyszała też co chwilę przenikliwe klaksony przejeżdżających wolno samochodów i wesołe okrzyki ludzi przejętych zbliżającym się Nowym Rokiem i tysiącleciem.

Co pewien czas wstawała, by przejść się po pokoju, i niespodziewanie ogarnęła ją złość na Maca, że nie może w tej chwili być przy niej.

- Do cholery, Mac - wydusiła przez zaciśnięte zęby, gdy dopadł ją kolejny skurcz. Chwyciła za poręcz łóżka i zacisnęła na niej dłonie, że aż zbielały jej kostki. - To twoje dziecko, tak samo jak moje! Mógłbyś przynajmniej... Och! - krzyknęła, gdy dziecko poruszyło się naraz w środku, ustawiając się główką w stronę miednicy.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Kara wyprostowała się i przysunęła tak blisko Maca, jak tylko się dało.

- Przepraszam, że się tak uniosłam - rzekła, biorąc go za rękę. - Wiem, że nie robisz tego celowo. Przez chwilę po prostu przestałam nad sobą panować.

Przycupnęła na brzegu krzesła. Nie chciała rozsiadać się zbyt wygodnie, obawiając się, że potem trudno jej będzie wstać. Kiedy w ciągu następnych piętnastu minut pojawiły się trzy skurcze, uświadomiła sobie, że teraz już w żadnej pozycji nie będzie czuła się dobrze. Szansa na powitanie Nowego Roku wraz z Makiem zdecydowanie zmalała.

Nagle poczuła, że musi koniecznie wyjaśnić Macowi, co właściwie się dzieje. W ciągu tych długich miesięcy, które nastąpiły po wypadku, wiele razy wspominała mu, że jest w ciąży, teraz jednak dziecko miało już przyjść na świat.

- Mac, chcę powiedzieć ci coś bardzo ważnego - zaczęła, wstając, aby ująć go ponownie za rękę i w ten sposób przyciągnąć jego uwagę. - Musisz wysłuchać mnie uważnie.

Przerwała na chwilę, by przeczekać kolejny skurcz. Bała się, że nie zdąży powiedzieć mu wszystkiego.

- Będziemy mieli dziecko, Mac - rzekła powoli i wyraźnie. - Chciałam ci o tym powiedzieć zaraz po ślubie, ale miałeś wypadek.

Jak opisać to, ile czasu upłynęło od dnia, w którym mieliśmy wziąć ślub, tak by to zrozumiał? Wielu ludzi, którzy byli pogrążeni w śpiączce, nie pamięta z tego okresu absolutnie niczego, nawet jeśli czasami reagowali na pewne bodźce. Czy Mac, kiedy w końcu się obudzi, przypomni sobie, co ona teraz do niego mówi?

- Przez wszystkie miesiące twojego leczenia dziecko cały czas rozwijało się w moim brzuchu i dziś w nocy ma się urodzić.

Zobaczyła, jak Mac ściąga lekko brwi, jakby starał się skupić. Czyżby ją zrozumiał? Czy też była to po prostu strata czasu? Czuła, że zbliża się kolejna fala bólu, i nagle wpadła na pewien pomysł.

- To tutaj, Mac, poczuj. - Podciągnęła sukienkę do góry i przyłożyła jego dłoń do swego twardego brzucha. - Daj mi drugą rękę - powiedziała i ze zdumieniem zobaczyła, jak Mac natychmiast spełnia jej polecenie. - Czujesz to?

Oddychała z wysiłkiem, starając skupić się jednocześnie na tak wielu rzeczach: skurczach, dotyku rąk Maca i własnych słowach.

- To twoje dziecko - powiedziała wyraźniej, gdy skurcz zelżał. Dotykała rękami Maca swego brzucha, aby mógł wyczuć, jaki jest duży i okrągły. Między skurczami jej mięśnie rozluźniały się i w pewnym momencie przyłożyła dłoń Maca do uwypuklenia uczynionego maleńką rączką lub nóżką. Ręce Maca nagle zesztywniały, gdy wyczuł, że coś w jej brzuchu się porusza. - Tam jest twoje dziecko - powtórzyła cicho. - Nasze dziecko, owoc naszej miłości.

Przestała mówić, ponieważ znowu poczuła silny skurcz. Nogi się pod nią ugięły i musiała chwycić za poręcz łóżka.

Ręce Maca nie opadły jednak bezwładnie na pościel, lecz pozostały przyciśnięte do jej brzucha, który podczas skurczu zrobił się twardy. Kara wiedziała, że musi się spieszyć.

- Och, Boże! - jęknęła.

Nie była pewna, czy wystarczy jej sił, by nacisnąć dzwonek alarmowy i wezwać kogoś do pomocy. Jej głos najwidoczniej wystraszył Maca, bo zacisnął na krótko dłonie na jej brzuchu, a potem nagle zaczął ją po nim głaskać.

Jego ruchy były na początku sztywne i niezdarne, jak u robota, który zardzewiał, stojąc długo bezczynnie, ale gdy skurcz minął, Mac poruszał rękami o wiele płynniej.

Kara miała ochotę zostać i zobaczyć, co będzie się działo dalej, ale czas naglił.

- Kocham cię, Mac - szepnęła i nacisnęła dzwonek. - Kocham cię, ale teraz muszę już iść.

Mac ściągnął brwi, wciąż trzymając ręce na jej brzuchu. Ujęła je więc delikatnie i odsunęła od siebie, a potem pochyliła się, by go pocałować.

Kara uśmiechnęła się słabo. Siostra Harris nigdy nie zapomina o rzeczach najważniejszych.

Gdy noworodek znalazł się w ramionach matki, jej uśmiech stał się radośniejszy. Kara i Mac mieli ciemne włosy, nic więc dziwnego, że dziecko miało włosy podobne. Kiedy jednak otworzyło szeroko oczy, nie były one ani niebiesko - szare jak u Kary, ani też piwne jak u ojca, lecz ciemnobłękitne jak u każdego noworodka. Dopełniając uświęconego zwyczajem obrządku, Kara pouczyła małe paluszki u rąk i stóp swej córki, zastanawiając się, jaki będzie kolor jej oczu.

Zanim jednak zdążyła spytać o to siostrę Harris, uświadomiła sobie, że od paru minut z zewnątrz dobiegają jakieś hałasy.

- Co się dzieje, do licha? - zdumiała się Kara.

Na oddziale słychać było zwykle jęki rodzących kobiet i płacz dzieci, a poza tym zazwyczaj panował spokój.

- Chyba już dwunasta - odparła siostra Harris. - Byłyśmy tak zajęte, że nawet tego nie zauważyłyśmy. Kiedy ta mała dama się rodziła, w całym mieście rozległy się dzwony, kuranty i syreny, a w niebo wystrzelono sztuczne ognie i wszyscy zaczęli wołać: „Szczęśliwego Nowego Roku", łącznie z pacjentami naszego szpitala, którzy jeszcze nie śpią.

Gdy tylko skończyła mówić, zadzwonił telefon.

Margaret Harris zapewne spodziewała się, że ta nowina wstrząśnie Karą, toteż od razu wzięła od niej dziecko.

- Mac? - zdumiała się Kara, myśląc, że się przesłyszała. - Mac się obudził? I chce się ze mną zobaczyć?

Miała ochotę natychmiast pobiec do jego pokoju, ale musiała przecież poczekać, aż zakończy się ostatnia faza porodu. Dopiero po godzinie siostra Harris pozwoliła jej przesiąść się na fotel na kółkach i udać z powrotem do pokoju Maca.

- Mike! - zawołała Kara, ujrzawszy go przy windzie.

Uśmiechnął się szeroko, podziękował sanitariuszowi i sam ujął rączki fotela Kary.

Słowa Mikeea podbudowały Karę, ale także uświadomiły jej, że nie powinna spodziewać się zbyt wiele. Mac doznał przecież silnego urazu głowy i po tylu miesiącach będzie zapewne zupełnie innym człowiekiem niż kiedyś - być może będą musieli poznawać się na nowo?

Kiedy jednak drzwi do jego pokoju się otworzyły i spojrzała mu w oczy, wiedziała, że odzyskała swojego ukochanego Maca takiego, jaki był dawniej.

Fotel na kółkach był niższy od krzesła, na którym zwykle siadała, tym razem jednak Mac mógł się odwrócić, by na nią spojrzeć.

- To... dlatego... - odparł z wysiłkiem, jakby przypominał sobie, jak się wypowiada każdą sylabę, i wskazał na białe zawiniątko w jej ramionach. - Z powodu dziecka. – Rozłożył ręce, zataczając łuk, tak jak wtedy, gdy dotykał brzucha Kary. Dostrzegła, że obie drżą. - Naszego dziecka - dokończył.

Kara pokręciła głową, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo w ciągu ostatnich paru miesięcy jej życie się zmieniło.

Mike ostrzegał ją, że Mac ma jeszcze przed sobą długą drogę, ale najwidoczniej zapomniał wziąć pod uwagę jego upór i determinację. Ilekroć ktoś próbował powiedzieć Macowi, by nie spieszył się tak bardzo, on spoglądał na rozmówcę swymi ciemnymi oczami i przypominał, jak wiele już czasu stracił.

- Nic o niej nie wiedziałem do czasu, kiedy zaczął się poród - oznajmił kiedyś, biorąc ostrożnie małą Faith na ręce. - Nie chciałem już tracić ani jednej minuty.

Potem znowu zabrał się do kolejnej serii ćwiczeń, fizycznych i umysłowych, dzięki którym odzyskiwał szybko dawną formę.

Kara z zadowoleniem odkryła, że Mac nie pamięta wypadku, i, jak zapowiadał Mike, ma jedynie niejasne wspomnienia z okresu śpiączki. Wystraszył się tylko, kiedy po raz pierwszy ujrzał siebie w lustrze.

- Co się ze mną stało? - zawołał.

Kara wtedy szybko do niego przybiegła.

Nie mogąc się opanować, Kara parsknęła śmiechem. Tak bardzo już przywykła do tego widoku, że niemal przestała zauważać zmiany, jakie zaszły w wyglądzie Maca.

Teraz jednak wcale nie było jej do śmiechu.

- Co skłoniło twoich rodziców do tego, żeby nam pomóc? - zwróciła się do Sue, czekając, aż organy zaczną grać. Bawiła się nerwowo bukietem świeżych frezji, które zamówił dla niej Mac. Była tak zaskoczona, kiedy je dostała, że omal się nie rozpłakała. Mac przecież nie pamiętał niczego z dnia, w którym po raz pierwszy przygotowywali się do ślubu, mimo to zamówił dla niej taką samą wiązankę jak wtedy.

Mijał dokładnie rok od dnia, kiedy mieli wziąć ślub i dopiero teraz, po dwunastu miesiącach wypełnionych nadzieją i rozpaczą, po których wydarzył się cud, a może dwa, wreszcie mogli doprowadzić swój zamiar do końca.

Zabrzmiały organy i kiedy Kara ujrzała Maca czekającego na nią przed ołtarzem niewielkiego kościoła, całe jej zdenerwowanie nagłe się ulotniło.

- Jesteś gotowa? - zwróciła się do Sue z uśmiechem, który stał się radośniejszy, gdy usłyszała, jak Faith kwili, próbując naśladować muzykę.

Mac siedział w fotelu na kółkach w swej nowej ciemnej marynarce, która leżała na nim jak ulał. Zdołał już częściowo wzmocnić i odbudować osłabione mięśnie.

Próbował przekonać ją, że nie potrzebuje tego dnia wózka inwalidzkiego, Kara jednak wolała, by zachował swoje siły na później. W końcu doszli do porozumienia.

Kiedy zbliżyła się do niego, podniósł się i stanął obok niej, a Mike odsunął fotel.

Odwróciła głowę, by spojrzeć w oczy Maca, w jego piękne, ciemne, błyszczące radością oczy, i poczuła, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa.

Odwróciła się i ujrzała uśmiechniętą twarz o bystrych, inteligentnych oczach.

- Miło mi panią poznać - rzekł mężczyzna z wyraźnym amerykańskim akcentem. - Wiele o pani słyszałem. Pewnie brzmi to jak oklepane powiedzenie, ale to szczera prawda.

- Ujął jej rękę w obie dłonie i serdecznie uścisnął. – Nie mogłem się już doczekać, żeby podziękować za wielki wysiłek, jaki włożyła pani w przywrócenie do życia tego osobnika. Pewnie musiały być specjalne powody, że tak bardzo chciała go pani ocalić...

Kara zaśmiała się i od razu polubiła Teda.

- Gdyby miał pan trochę wolnego czasu, na przykład rok lub dwa, chętnie opowiedziałabym o paru z nich - odparła.

- Prawdę mówiąc, ja także chciałam pana poznać, żeby wyrazić swoją wdzięczność. Bez pana wiedzy i rad... - Pokręciła głową, nie mogą dalej mówić, ponieważ poczuła nagle dławienie w gardle.

Uśmiechnięta Alison podeszła ich przywitać.

- Och, jak dobrze was widzieć w komplecie. Przyszliście nas odwiedzić?

153


Zanim zdążyli odpowiedzieć, otoczyła ich grapa osób, witając się z nimi serdecznie.

Przysłuchując się rozmowie, Kara zauważyła, że Mac, który do tej pory był nieco spięty, teraz wyraźnie się rozluźnił. Nie mówił jej zbyt wiele o swych obawach, lecz wiedziała, że niepokoi się o to, co będzie robił w przyszłości.

- Chcesz zobaczyć pokój, w którym leżałeś? – spytała Gaynor. - Myśleliśmy o tym, żeby umieścić tam tablicę dla upamiętnienia cudu tysiąclecia, jaki tam się wydarzył.

Mac roześmiał się, objął ramieniem Karę trzymającą dziecko i przyciągnął ją do siebie.

Lampka nocna rzucała na Maca przyćmione światło, podobnie jak ta, zawieszona nad łóżkiem w szpitalu. Przykryty był do pasa białą kołdrą, teraz jednak wyglądał inaczej niż w szpitalu. Ujrzała w jego oczach znajomy błysk.

- Pozwól, że ci pomogę - zaproponował. - Czuję, że moje mięśnie potrzebują trochę treningu. Chcę się upewnić, czy jestem gotowy do przedstawienia.

Kara roześmiała się. Podchodząc do niego, poczuła narastające podniecenie.

- Daleka jestem od tego, żeby zniechęcać cię do ćwiczeń. Dlatego właśnie zainwestowałam w tę bieliznę... żebyś się nie nudził w czasie treningu...

Gdy znalazła się w zasięgu jego ramion, chwycił ją za rękę i roześmianą przyciągnął do siebie.

- Karo, możesz sobie nosić, co tylko chcesz. Nie ma to dla mnie większego znaczenia. To nie bielizna się liczy, ale osoba, która ją wkłada. To ty jesteś dla mnie najważniejsza. Gdyby nie ty, już by mnie na tym świecie nie było... Jesteś największym cudem mojego życia.

Kara wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy. Wiedziała, że niewiele brakowało, by go straciła. Nigdy nie zapomni, jak blisko się otarł o śmierć. Teraz jednak nadszedł czas, by świętować życie.

- Mówiąc o cudach - rzekła, wsuwając rękę pod kołdrę - wydaje mi się, że właśnie nastąpił kolejny. Co ty na to, żeby...?

Nie zdołała dokończyć, ponieważ Mac przyciągnął ją do siebie i zaczął gorąco całować.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Metcalfe Josie Cud tysiaclecia
Metcalfe Josie Cud tysiąclecia
161 Metcalfe Josie Cud tysiąclecia
Metcalfe Josie Chcę mieć dziecko
101 Metcalfe Josie Rozdzina ze snu
249 Metcalfe Josie Wędrowcy
387, DUO Metcalfe Josie Rozdzina ze snow
237 Metcalfe Josie Vicky i Joe
Metcalfe Josie Chce miec dziecko
485 Metcalfe Josie Oczywisty wybór
408 Metcalfe Josie Cudowny lek
217 Metcalfe Josie Chcę mieć dziecko
Metcalfe Josie Chce mieć dziecko
136 Metcalfe Josie Tylko my dwoje
66 Metcalfe Josie Nie przestane cie kochac
Metcalfe Josie Ślub moich marzeń
Metcalfe Josie Frankie i Johnny
060 Metcalfe Josie Cudowny lek
Metcalfe Josie Niezwykłe oświadczyny 2

więcej podobnych podstron