Metcalfe Josie Cud tysiaclecia

background image






JOSIE METCALFE

Cud tysiąclecia

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzisiaj mu o tym powie. Uśmiechnęła się do siebie i

wygładziła na brzuchu suknię barwy kości słoniowej,

wyobrażając sobie, jak Mac zareaguje na nowinę.

-

Wiem, czemu się tak uśmiechasz - usłyszała rozbawiony

głos. Wokół pobrzmiewał przytłumiony szum rozmów. - Na

pewno chodzą ci po głowie zdrożne myśli. Proszę, wytrzymaj

jeszcze dwie godziny, bo inaczej będziemy ci zazdrościć.

Kara odwróciła się do Sue Leonard, siedzącej obok w

poczekalni. Poznały się w dniu, w którym obie rozpoczęły

pracę w szpitalu św. Augustyna i od tamtej pory bardzo się

przyjaźniły. Nawet nieustanne przekomarzania Sue, która nie

mogła zapomnieć, że poznała Maca w tym samym czasie, co

Kara, i natychmiast straciła dla niego głowę, nie zniszczyły

ich przyjaźni. Wszyscy troje pracowali na zmiany, toteż na

ogół, gdy jedno z nich kończyło pracę, drugie przychodziło na

dyżur.

Mac na szczęście nie był zaborczy. Cieszył się, że Kara

ma swój krąg przyjaciół i utrzymywał z nimi dobre stosunki.

Kara zaś przyjaźniła się z jego znajomymi, a zwłaszcza z
Mi

kiem, który tego dnia miał być świadkiem na ich ślubie.

Serce zabiło jej mocniej, gdy uświadomiła sobie, że za

chwilę zostanie żoną Maca. Oboje byli zadowoleni z życia,
jakie wiedli do tej pory -

zdobyli pełne etaty, a cały wolny

czas spędzali razem, nawet jeszcze przed przeprowadzką do

wspólnego mieszkania. Kara zaspokajała swe ambicje

zawodowe, pracując na oddziale ginekologiczno -

położniczym, a Mac robił karierę jako neurolog i
neurochirurg.

D

o tej pory nie spieszyło im się ze ślubem, ale nagle

poczuli, że nadeszła odpowiednia pora. To właśnie Sue

namówiła ich, by zrezygnowali z cichego ślubu w urzędzie

stanu cywilnego, lecz zaprosili grono najbliższych przyjaciół

background image

na tę uroczystość, a następnie na małe przyjęcie w
miejscowym hotelu.

Kara była pewna, że to Sue nakłoniła Maca, aby on z kolei

namówił Karę na kupno ślubnej kreacji. To dzięki przyjaciółce

Kara mogła wystąpić tego dnia w romantycznej, pięknej

sukni. Mac zamówił także dla niej ładną wiązankę kwiatów - o

takich sprawach raczej nie zapominał. Uśmiechnęła się

żartobliwie i odpowiedziała:

-

Co ja poradzę, że wychodzę za najbardziej atrakcyjnego

faceta na świecie?

-

Proszę, przestań! - jęknęła Sue, lecz Kara ani myślała

przejmować się przyjaciółką. Spotkanie Maca było najlepszą

rzeczą, jaka przydarzyła się jej w życiu, i nie obchodziło jej,

co inni o tym myślą. - Przed wami jeszcze ślub i przyjęcie -

przypomniała jej Sue. - Ostrzegam cię, że będę was szturchała

w żebra, jeśli zaczniecie patrzeć sobie w oczy, zapominając o

nas. Nikt nie uwierzy, że mieszkacie razem od roku.

Od roku, dwóch miesięcy i jedenastu dni, uściśliła Kara w

myślach. Tyle czasu minęło dokładnie do dnia, w którym

ustalili z Makiem datę ślubu, i była zdziwiona, że okres ten
oka

zał się tak krótki, bo jej wydawało się, że zna Maca od

-

Będziemy grzeczni - obiecała z uśmiechem. -

Przynajmniej będę się starać.

-

Mike wyszedł zobaczyć, czy Mac już przyjechał - rzekła

Sue lekko zmieszana, unikając wzroku Kary i wygładzając

nieistniejące zmarszczki na swej jedwabnej sukni - więc

powiedz mi, czemu mnie z nim nie poznałaś. Podobno

przyjaźni się z Makiem od dawna.

-

Nie wiem, jak to się stało. Był u nas parę razy. A tak

właściwie, to co chcesz wiedzieć... i dlaczego?

Kara zauważyła, że Mike zrobił na Sue wrażenie. W

dodatku ona również wpadła mu w oko. Pasowali do siebie -

oboje byli wysocy, dobrze zbudowani, mieli jasne włosy i

background image

pogodne usposobienie. Kara zlitowała się nad Sue i

postanowiła opowiedzieć jej pokrótce historię przyjaźni Maca
z Mikiem

-

Poznali się w Akademii Medycznej i odkryli, że mają

wspólne zainteresowania. Obaj chcieli specjalizować się w

neurologii i neurochirurgii. Co prawda pracują teraz w

różnych szpitalach, ale starają się utrzymywać kontakt. Mike

na początku trochę naśmiewał się z poglądów Maca na temat

małżeństwa, ale bardzo się ucieszył, kiedy poprosiliśmy go,

żeby został świadkiem na naszym ślubie.

Kara spojrzała na zegarek, który dostała od Maca na

ostatnie Boże Narodzenie. Pokazywał taką samą godzinę co

duży ścienny zegar w poczekalni.

-

Kiedy on w końcu przyjdzie? Jeszcze tylko pięć minut.

-

No właśnie. Przecież to pan młody powinien czekać na

ukochaną, a nie odwrotnie. - Sue spojrzała w stronę drzwi,

mając nadzieję, że ujrzy w nich Mike'a. - Świadek powinien
przypil

nować, żeby pan młody zjawił się punktualnie.

Kątem oka Kara zobaczyła urzędniczkę stanu cywilnego,

elegancką starszą kobietę w charakterystycznym stroju,

przechodzącą do drugiej sali. Poprzednia ceremonia

najwyraźniej właśnie się skończyła - i przyszła kolej na nich.

Do pokoju wszedł Mikę, nie było z nim jednak Maca.

-

Spóźnia się - stwierdziła Kara, gdy Mike podszedł do

nich i usiadł obok Sue.

-

Tak to jest, kiedy się wychodzi za lekarza! - zażartował

Mike. Na tle opalonej twarzy jego niebieskie oczy zdawały się

nabierać jeszcze intensywniejszej barwy. Puścił oko do Sue. -

Pewnie dopiero skończył pracę.

Kara słuchała go z roztargnieniem. Ukradkiem wygładziła

suknię na brzuchu, zasłaniając się bukietem białych frezji.

Mac wiedział, że to jej ulubione kwiaty. Cieszyła się, że

jeszcze przez jakiś czas może ukrywać swą tajemnicę.

background image

Nie planowali dziecka właśnie teraz, ale właściwie nic nie

stało na przeszkodzie - oboje mieli dobrą pracę i już dawno

uzgodnili, że chcieliby mieć przynajmniej dwoje dzieci. Po
prostu sta

ło się to trochę wcześniej, niż myśleli. Mac nie

powinien być zaskoczony - namiętność ogarniała ich przy

każdej okazji. Właściwie dziwne było to, że Kara wcześniej

nie zaszła w ciążę. Później brała co prawda pigułki

antykoncepcyjne, lecz dentysta zalecił jej kurację

antybiotykową. Oboje powinni wiedzieć, że w takiej sytuacji

pigułkom nie zawsze można zaufać, ale zbiegło się to akurat z

ową cudowną podróżą...

Kara była bardzo przejęta, gdy Mac przyszedł po nią

wtedy do pracy z zapakowanymi walizkami i wręczył jej

bilety do Paryża, gdzie mieli spędzić weekend. Pod koniec

kolacji, którą zjedli w pobliżu wieży Eiffla, wręczył jej śliczny

pierścionek z brylantem, należący niegdyś do jego babki, i

oficjalnie się oświadczył.

W drugim końcu poczekalni zadzwonił telefon,

wyrywając Karę z zamyślenia. Urzędniczka podniosła

słuchawkę. Po krótkiej rozmowie opuściła ją i rozejrzała się
po sali.

- Czy jest tu doktor Prowse?

Mike poderwał się na nogi. W pomieszczeniu zapadła

cisza i wszystkie oczy skierowały się na niego.

-

Mike Prowse, słucham - powiedział do słuchawki.

Kara dostrzegła, jak Mike ściąga brwi. Nagle przebiegł ją

dreszcz i ogarnął dziwny niepokój. Czuła, że chodzi o Maca.

-

Nie zdąży, prawda? - spytała zrezygnowana, gdy

zakończył rozmowę. - Ciekawe, jakie ma wytłumaczenie?

W pokoju znowu zrobiło się gwarno - goście zaczęli się

dzielić swoimi przypuszczeniami.

-

Karo, zdarzył się wypadek i do szpitala Świętego

Augustyna. .. -

zaczął cicho Mike.

background image

-

I Mac jak to Mac, mimo że nie ma dziś dyżuru, poszedł

zająć się rannymi? - przerwała mu.

Już zdarzyło się coś podobnego, na początku ich

znajomości, gdy Mac został wezwany do ofiary wypadku i

zupełnie zapomniał, że Kara czeka na niego przed kinem.

-

Kiedy ma zamiar przyjść? Czy musimy przełożyć ślub?

- Karo... - Mike pochyl

ił się i ujął jej dłonie. Na jego

twarzy nie było śladu rozbawienia. Nagle wyczuła coś w

napięciu jego rąk i wstała gwałtownie. Bukiet upadł na

podłogę. - Karo, to Mac miał wypadek. Jest w szpitalu.

- Jak to? -

spytała z niedowierzaniem. - Nie, to

niemożliwe. Tylko nie to...

Wokół zapadła grobowa cisza. Mike i Sue wyprowadzili

oszołomioną Karę z budynku i wsiedli do samochodu Mike'a.

Na skrzyżowaniu utknęli w korku. Ruch uliczny był
utrudniony -

biały wóz dostawczy odcinano właśnie od

czerwonego morgana ,

aby oba samochody można było

odholować z miejsca kolizji.

Kara przyglądała się tej ponurej scenie, wyobrażając

sobie, co stało się z ofiarami wypadku. Osoba, która jechała

samochodem osobowym, nie miała pewnie większych szans

na przeżycie, ponieważ biała furgonetka niemal przeorała go

na pół. Sue i Mikę zapewne mówili coś do niej, ale ona była

zajęta własnymi ponurymi myślami.

Kiedy siedziała w poczekalni, ani przez chwilę nie

przyszło jej do głowy, że Mac może nie zjawić się w urzędzie
stanu cywilnego. Wy

dawało jej się niemożliwe, by nagle

zmienił zdanie i zrezygnował ze ślubu. Oboje nie mieli

najmniejszych wątpliwości, że chcą się pobrać. Od chwili, gdy

się poznali - a od tego czasu minęło już prawie półtora roku -

wiedzieli, że kiedyś to nastąpi. Było to tak pewne jak to, że

codziennie wschodzi i zachodzi słońce.

Teraz jednak cały świat stanął na głowie. Zdawało się jej,

background image

że dzień zlewa się z nocą, podczas gdy ona jedzie do szpitala

w ślubnej sukni, by dowiedzieć się, czyjej narzeczony - ojciec
ich dziecka -

będzie żył.

-

Dlaczego te poczekalnie wyglądają zawsze tak ponuro?

-

odezwała się Kara, aby przerwać złowrogą ciszę.

Znowu usłyszeli na korytarzu zbliżające się kroki, ktoś

jednak minął drzwi i poszedł dalej. Kara poczuła, jak po raz
kolejny jej serce bije coraz szybciej.

-

Tu nie chodzi o sam pokój, ale o atmosferę, jaka w nim

panuje -

odparła szeptem Sue, kładąc dłoń na zaciśniętej pięści

Kary. -

Chcesz, żebym spróbowała się czegoś dowiedzieć?

-

Nie ma sensu. Sami przyjdą i powiedzą...

. Czuła, że musi przestać myśleć, bo za chwilę zwariuje.

Miała ochotę krzyczeć i walić głową o ścianę. Chciała

wiedzieć, jak to się wszystko stało.

-

Mike, proszę, powiedz mi, dlaczego nie przyjechaliście

razem? Co Mac miał jeszcze do załatwienia?

-

Wyjechaliśmy razem, ale on chciał, żebym po drodze

podrzucił go do warsztatu, gdzie miał odebrać samochód. Już

od dawna na niego czekał. To miał być jakiś ładny wóz,

robiony na zamówienie. Wielu było na niego chętnych. Mac

nie liczył specjalnie na to, że dostanie go szybko, ale nagle

otrzymał wiadomość, że auto będzie gotowe na dziś. - Mike

przeczesał nerwowo włosy. - Prosił mnie, żebym nic nie

mówił. Chciał ci zrobić niespodziankę.

-

Przecież mogliśmy odebrać go później - zauważyła Kara.

Wiedziała jednak, że już niczego nie da się zmienić.

Znowu zaczęła gnieść w dłoni sukienkę. Sue delikatnie

przytrzymała jej rękę.

-

Miał zamiar zawieźć cię tym samochodem na przyjęcie.

Chciał też zapakować wcześniej walizki do bagażnika,

żebyśmy nie zasypali ich ryżem i konfetti.

To był cały Mac. Zapobiegliwy i przewidujący. Tyle że

background image

dziś los pokrzyżował mu plany.

- J

aki to miał być samochód? - spytała, chociaż niezbyt ją

to interesowało. Musiała jednak zająć czymś uwagę, aby nie

postradać zmysłów.

- Morgan -

odparł Mike z ociąganiem. - Od lat miał na

nieg

o ochotę i...

Kara wstrzymała oddech i otworzyła szeroko oczy.

Przypomniała sobie nagle małego czerwonego morgana,

którego widzieli po drodze. Pod wielką białą furgonetką

wyglądał niemal jak zgnieciona dziecinna zabawka.

A więc to Mac jechał tym samochodem. To był ten

wypadek... Ale przecież jej ukochany Mac nie mógł zginąć -

mieli wziąć ślub; chciała powiedzieć mu o dziecku...

Wszyscy troje odwrócili się w stronę drzwi, w których

ukazał się profesor Squires. Kara przypuszczała, że uda jej się

odczytać z jego twarzy, co się stało, ale lekarz od lat miał do

czynienia z nieszczęśliwymi wypadkami i jego twarz wyrażała
jedynie opanowanie.

-

Jest podłączony do respiratora - oznajmił.

A więc żyje, pomyślała i z trudem wciągnęła powietrze,

patrząc niecierpliwie, jak lekarz masuje sobie kark, jakby

chcąc pozbyć się zmęczenia. Profesor Squires był

człowiekiem zbyt zajętym, by mógł wybrać się na ich ślub -

ale tak się złożyło, że miał akurat dyżur, gdy przywieziono
Maca.

-

Ma złamane żebra, rękę i nos, a także dużą ranę na

głowie. Tomografia wykazała też uszkodzenie prawej strony

mózgu. Podaliśmy mu silne środki uspokajające, żeby

zminimalizować obrzęk mózgu, tak więc dopiero za parę dni

będziemy mogli powiedzieć coś konkretnego.

-

Ale wszystko będzie dobrze? On nie umrze? - spytała

przerażona.

'Zapanowała długa grobowa cisza. Profesor najwyraźniej

background image

dobierał słowa.

-

Moja droga, Darroch MacGregor to wspaniały, młody

neurolog i bardzo utalentowany neurochirurg. Jest cennym

nabytkiem naszego oddziału i nie chcielibyśmy go stracić. Ale

wracając do tematu, wydaje mi się, że samo przeżycie to

jeszcze nie wszystko. Lepiej będzie, jeśli przygotujesz się na

to, że Mac nie będzie mógł...

- Nie! -

Lęk zmieszany z gniewem poderwał Karę z

krzesła. Nogi trzęsły się jednak pod nią tak bardzo, że po

chwili znowu usiadła. - Mac wyzdrowieje. Za bardzo nas

kocha, żeby mógł nas opuścić.

Odruchowo położyła rękę na brzuchu, mimo że ciąża nie

była jeszcze widoczna. Kara nie miała jednak wątpliwości, że

chociaż Mac nie wiedział do tej pory o dziecku, byłby tym

zachwycony. Bystre oczy profesora dostrzegły jej gest. Lekarz

westchnął ciężko.

-

No cóż, moja droga, obyś miała rację... - Odwrócił się i

skierował do wyjścia.

-

Kiedy będę mogła go zobaczyć? - zawołała Kara.

-

Jesteś pielęgniarką, prawda? - Odwrócił się i popatrzył

na nią uważnie. Skinęła głową. - Jeśli nie będziesz nam

przeszkadzać w pracy, możesz go odwiedzać, kiedy chcesz.

Wyszedł na korytarz, zanim zdążyła mu podziękować.
-

Idź - powiedziała Sue. - Poczekamy tu na ciebie.

-

Nie, proszę, chodźcie ze mną - odparła i spojrzała na

Mike'a. -

Chciałabym, żebyś zobaczył, w jakim on jest stanie,

do czego go podłączyli i co ma wpisane w kartę. Może ty

także byś go zbadał, żeby przekonać się, czy...

- Nie -

przerwał jej Mike. - Karo, to wbrew przepisom. -

Jeśli chcesz uzyskać opinię innego lekarza, powinnaś

poinformować o tym profesora.

-

Ale ja muszę wiedzieć, co mu naprawdę jest. Nie znam

się na neurologii, a to jest przecież twój przyjaciel.

background image

Mike westchnął, najwyraźniej rozdarty wewnętrznie.
-

Dobrze, pójdę z tobą - zgodził się w końcu, kładąc

Karze dłoń na ramieniu i kierując się w stronę drzwi na
korytarz.

Jeszcze podczas stażu Kara spędziła trochę czasu na

oddziale nagłych przypadków i przywykła nieco do strasznych

widoków. Nie była jednak przygotowana na to, aby ujrzeć tam

Maca. Weszli do dużej sali poprzedzielanej ściankami na

poszczególne kabiny. Pośrodku znajdowało się główne

stanowisko pielęgniarek, skąd kontrolowano stan wszystkich
pacjentów.

Choć stało tu wiele łóżek, Kara od razu dostrzegła swego

nar

zeczonego. Odniosła wrażenie, że jest on jedynym chorym

w tym pomieszczeniu.

-

O Boże! Mac! - Nie zwracając uwagi na pielęgniarkę,

która kiwała do niej ręką, Kara ruszyła w jego stronę jak

lunatyk. Zdawało jej się, że pokonanie paru metrów

dzielących ją od jego łóżka zabrało jej godzinę.

Przyglądała mu się rozbieganym wzrokiem. Profesor

Squires

poinformował ją już o urazach, jakie odniósł Mac, ale

wtedy nie przemówiło to do jej wyobraźni. Wiedziała, że ma

złamaną rękę i kilka żeber. W świetle lampy jaskrawa biel

bandaży i opatrunku gipsowego odcinała się wyraźnie od

oliwkowej karnacji Maca, a krwiaki nabierały intensywnej
sinej barwy.

Lekarz wspominał o głębokiej ranie głowy, lecz Kara nie

sądziła, że aż tyle włosów trzeba było ogolić Macowi, aby

założyć szwy. Złamany nos także został starannie opatrzony.

-

Może nawet udało im się go wyprostować, jak myślisz?

-

powiedziała do Maca z niepewnym uśmiechem. Opowiadał

jej kiedyś, że wiele lat temu ktoś uderzył go w nos podczas

meczu rugby i od tamtej pory był on trochę skrzywiony.

Nie otrzymała odpowiedzi. Mac nie dał nawet znaku, że

background image

dotarły do niego jej słowa. Słychać było tylko jednostajny

szum urządzeń podtrzymujących czynności życiowe.

-

Proszę usiąść - usłyszała czyjś głos.

Odwróciła się i ujrzała pielęgniarkę, która podsuwała jej

krzesło. Oczy kobiety wyrażały szczere współczucie. Kara

jednak zdołała tylko skinąć głową i ciężko usiadła, po czym

wsunęła ręce przez barierkę okalającą łóżko i ujęła dłoń Maca.

Potem w milczeniu obserwowała, jak młoda pielęgniarka

wpisuje jakieś uwagi do jego karty, i czuła się coraz bardziej

zgnębiona. Mac był podłączony do różnych rurek i
przewodów -

wyglądał jakby przywiązano go do łóżka lub

spętano niczym dzikie zwierzę. Jedno z urządzeń

kontrolowało pracę serca; kroplówka podawała płyny i

lekarstwa, a inne przewody odprowadzały mocz.

Bała się myśleć o tym, w jakim stanie przywieziono Maca

do szpitala. Musiał być bardzo poważny, skoro lekarze

zdecydowali się na nacięcie krtani, zamiast na zwykłe
wprowadzenie do tchawicy rur

ki ułatwiającej oddychanie.

Może sądzili, że uraz głowy jest groźniejszy?

Maca otaczały liczne monitory, na których Kara mogła

zobaczyć różne dane i wykresy. Ale co one wszystkie

oznaczają? Czy wynika z nich, kiedy Mac wyzdrowieje?

Pielęgniarka najwyraźniej poczuła na sobie wzrok Kary -

uniosła głowę i uśmiechnęła się do niej.

-

Czego dowiedzieliście się od profesora? - spytała.

-

Powiedział, że Mac miał kilka złamań i uraz mózgu.

Podobno dostał silne środki uspokajające.

-

Wiecie, jak działają leki, które podajemy w takich

przypadkach?

- Ja wiem -

wtrącił Mike. Podszedł bliżej i położył dłoń na

ramieniu Kary. -

Nazywam się Mike Prowse. Jestem

neurologiem. Chodziłem z Makiem do szkoły.

Kobieta wytrzeszczyła oczy, spoglądając to na różę

background image

tkwiącą w butonierce eleganckiego garnituru Mike'a, to na

ślubną suknię Kary.

-

A więc to był właśnie wasz... - Wskazała ich gestem. - I

zdarzyło się coś takiego! To okropne!

- Nie, nie -

wyjaśniła stłumionym głosem Kara. - To miał

być ślub mój i Maca.

-

O Boże! Tak mi przykro. W takim razie to ty jesteś Kara.

Mac często o tobie wspominał. Pracujesz na położniczym,

prawda? Nie mówił, że... - Wskazała na suknię Kary. -

Gdybym tylko mogła w czymś pomóc...

- To takie absurdalne -

odezwał się nagle Mike - że Mac

został pacjentem własnego oddziału. - Rozejrzał się wokół z

taką miną, jakby chciał coś uderzyć.

-

Przynajmniej będzie miał dobrą opiekę - oznajmiła

pielęgniarka. - Nasz zespół składa się z sześciu osób.

Zapewnimy mu wszystko, co trzeba. Mam na imię Alison, a

dziś na dyżurze jest ze mną Gaynor. Innych pewnie poznacie

później.

- Co jeszcze wiesz o jego stanie? -

spytała Kara.

Alison zerknęła niepewnie na Sue stojącą w nogach łóżka.
-

Sue także jest pielęgniarką - pospieszyła z

wyjaśnieniem Kara. - Pracujemy razem.

Alison gestem dała znać Sue, by podeszła bliżej.
-

A więc zaczynając od rzeczy najmniej groźnych...

Złamanie ręki było dosyć niebezpieczne, ale na szczęście

zamknięte i nie spodziewamy się komplikacji. Cztery żebra są

pęknięte. Nie było przebicia do płuc, ale mogą wystąpić
p

roblemy z oddychaniem. Rana na głowie nie wygląda ładnie,

jest jednak względnie niegroźna. - Alison zamilkła i podjęła
dopiero po chwili: - Teraz przejdziemy do najgorszego.

Największym urazem było silne uderzenie w prawą stronę

głowy. Gdy go przywieziono, miał tylko sześć punktów w

skali stanów śpiączkowych.

background image

Kara poczuła, jak jej serce zamiera. Alison miała na myśli

klasyfikację punktową stanów śpiączkowych, która służyła do

wstępnej oceny urazów mózgu. Wynik od trzech do pięciu

wskazywał na uszkodzenie grożące śmiercią, zwłaszcza wtedy

gdy towarzyszyła mu nieruchomość źrenic lub brak odruchu
przedsionkowo -

ocznego. Jedynie osiem lub więcej punktów

dawało sporą szansę na wyzdrowienie.

-

Jakie były inne objawy? - zapytał Mike, jakby czytał w

myślach Kary.

- Mia

ł nieruchome źrenice, nie reagowały na światło.

Odruch rogówkowy zniesiony, i nie było także odruchu
przedsionkowo -

ocznego. Ma także podwyższony puls i

oznaki arytmii, a ciśnienie różne w obu rękach.

Mike nie zdołał ukryć przerażenia i Kara poczuła, że robi

jej się słabo.

-

Źrenice rozszerzone? - zapytał, wpatrując się w

nieprzytomnego przyjaciela. - Czy ma sztywny kark?

-

Owszem, źrenice są rozszerzone, do tej pory jednak nie

mogliśmy zbadać, czy występuje sztywność karku, ponieważ

podaliśmy mu silne środki uspokajające. Prześwietlenia nie

wykazały urazu kręgosłupa szyjnego.

-

A więc jest ucisk na trzeci nerw, ale nic nie wskazuje na

zapalenie pnia mózgu -

stwierdził Mike, nie spuszczając

wzroku z twarzy Maca.

Kara przenosiła wzrok to na jedną, to na drugą stronę,

niczym kibic na meczu tenisowym, patrząc na przemian to na

Alison, to na Mike'a i Maca. Uświadomiła sobie, że stan Maca

jest bardzo poważny - tego rodzaju objawy mogą oznaczać

wyrok śmierci. A jeśli Mac zdoła jej uniknąć, będzie
prawdopodobnie wege

tował jak roślina.

Nagle jednak poczuła, jak wszystkie jej obawy i

przerażenie znikają, a myśli stają się czyste jak kryształ. Nie

mogłaby znieść utraty Maca, nie potrafiłaby także pogodzić

background image

się z tym, że będzie żył, pozbawiony kontaktu z otoczeniem.
Ale pr

zecież do tego nie dojdzie, póki ona ma coś z tym

wspólnego. Gdzieś w głębi duszy była całkowicie przekonana,

że go nie straci - że odzyska go z powrotem, a dziecko, które

miało się urodzić, pozna jeszcze swego ojca.

Była gotowa zrobić wszystko, by uratować Maca. Nie

wiedziała jednak, ile zabierze jej to czasu.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Ciemność...

Wokół panuje gęsty mrok. Wszędzie...

Trudno oddychać... Trudno się poruszyć... Nie można

rozproszyć ciemności... Nie wystarcza sił. O wiele łatwiej po

prostu... odpłynąć... w czarną noc...


-

Karo, już czas, żebyś poszła do domu - rzekła Sue

łagodnie, potrząsając przyjaciółkę za ramię. Kara sprawiała

wrażenie, jakby nic do niej nie docierało. - Siedzisz w szpitalu

bez przerwy już prawie od trzech dni.

-

Nie, nie mogę go zostawić - wymamrotała Kara, ujmując

mocniej dłoń Maca. - Chcę być przy nim, kiedy się obudzi.

Jęknęła, próbując się wyprostować. Sama już nie

wiedziała, kiedy ostatnio spała, a raczej drzemała na siedząco,

z głową opartą na ramionach. Wcześniej na dyżurze były Ita i

Joannę, a teraz znowu zjawiła się Alison - Kara musiała więc

jednak przespać parę godzin...

Znowu spojrzała na Maca. Wpatrywała się uporczywie w

jego twarz, jak czyniła to zawsze wtedy, gdy chciała, by się

obudził. Jego ciemne rzęsy rzucały długie cienie nu policzki.

Siniaki zaczynały powoli blednąć, przechodząc przez całą

gamę coraz to jaśniejszych barw.

Mimo że wciąż był podłączony do respiratora, jego usta

były lekko rozchylone, jakby spał obok niej w łóżku i

wystarczyło go pocałować, by się obudził.

Odwróciła wzrok i przyjrzała się po kolei ekranom

wszystkich monitorów. W ciągu trzech dni zdążyła się już

dowiedzieć, co pokazuje każdy z nich i znała się na tym

niemal tak dobrze jak lekarze i pielęgniarki z oddziału
intensywnej terapii. Z jednej stron

y była zawiedziona, że stan

Maca się nie zmienia, ale gdy popatrzyła na to z innej strony,

cieszyła się, że nie jest gorzej.

background image

-

Karo, proszę cię - nalegała Sue, chwytając ją za rękę i

próbując odciągnąć od łóżka. - Martwimy się o ciebie.

-

Nie musicie się o mnie martwić - odparła z siłą i

przekonaniem, które nie opuszczały jej od dnia wypadku. -

Nic mi nie będzie.

-

Jesteś pewna? - spytała Alison, która właśnie stanęła

obok Sue. -

Ale przecież nie chodzi tylko o ciebie. - Spojrzała

wymownie na jej brzuch. Długie nocne godziny, jakie

spędziły razem na oddziale, skłaniały do zwierzeń. - Nie

możesz się tak przemęczać.

-

A poza tym musisz zachować siły ze względu na Maca -

dodała Sue. - Będzie potrzebował pomocy, kiedy odzyska

przytomność. Nie poradzi sobie ze złamaną ręką. Wyobrażasz

sobie, jak trudno jest wtedy włożyć i zapiąć spodnie? Jeszcze

zrobi sobie krzywdę.

Kara, mimo zmęczenia, nie mogła powstrzymać

uśmiechu, wyobrażając sobie tę scenę.

- No dobrze -

przyznała.

Rzeczywiście nie opuszczała oddziału od dnia wypadku.

Ślubną sukienkę zamieniła na niebieski fartuch chirurgiczny,

który dostała od Alison, a drugiej nocy spędzonej przy łóżku

Maca wyjęła z włosów więdnące kwiaty. Były to frezje

„skradzione" z wiązanki ślubnej. Sue wplotła je przyjaciółce
w niewielki dia

dem i Kara zupełnie o nich zapomniała.

Przypomniała sobie nagle, jak bukiet osunął się z jej

kolan, gdy wstała przerażona wieścią o wypadku. Delikatne
k

wiaty spadły wtedy z impetem na podłogę i teraz Kara

uświadomiła sobie, jak symboliczną miało to wymowę. -

Zjedzmy coś razem, potem prześpisz się w moim pokoju, a ja

pójdę na dyżur - zaproponowała Sue.

-

Ale ja nie chcę odchodzić na długo.

Twarze Sue i Alison wyrażały jednak stanowczość i Kara

doszła do wniosku, że musi się poddać.

background image

- No dobrze -

zgodziła się - ale wrócę tutaj, jak tylko się

obudzę.

- Jasne -

odparła z ulgą Alison. - Przyniosę ci nawet

fi

liżankę herbaty, jeśli jeszcze będę na dyżurze.

Kara pogładziła Maca po twarzy i wyczuła pod palcami

świeży zarost. Rano tego dnia miała pierwszą lekcję golenia

pacjenta pogrążonego w śpiączce. Cieszyła się, że nareszcie

może coś dla Maca zrobić. Trudno jej było tak po prostu

siedzieć bezczynnie przy łóżku - czuła się wtedy taka

bezradna. Pogrążała się we wspomnieniach i dręczyły ją

obawy o przyszłość, która mogła okazać się zupełnie inna, niż
przypuszczali.

- Na razie, kochanie -

szepnęła, pochylając się, by

pocałować go w kącik ust. - Niedługo wrócę. - Uścisnęła jego

dłoń jeszcze raz, a potem z ociąganiem odeszła od łóżka.

Jakie było jej zaskoczenie, gdy zdała sobie sprawę, że

życie wokół wciąż toczy się normalnie. Gdy siedziała przy

Macu, zapomniała zupełnie o całym świecie.

Idąc teraz z Sue do stołówki dla pracowników szpitala,

przyglądała się ze zdziwieniem krzątaninie, jaka panowała

wokół. Czuła się trochę zdezorientowana i odetchnęła z ulgą,

gdy znalazły wreszcie wolny stolik w rogu sali.

Sue poszła zamówić coś do jedzenia. Ciąża zwykle

wzmaga apetyt, ale od dnia wypadku Kara prawie nic nie

mogła przełknąć. To jednak nie powstrzymywało Sue przed
pods

uwaniem jej apetycznych dań.

-

Coś z tego musisz zjeść - oświadczyła stanowczo,

stawiając przed Karą pełną tacę.

-

O rany, ile osób chcesz tym nakarmić? Przecież to aż

siedem różnych dań.

-

To nie moja zasługa, tylko Rhody, która tu pracuje -

odparła Sue z uśmiechem. - Powiedziała, że musisz

spróbować wszystkiego po trochu i zobaczyć, co ci najbardziej

background image

smakuje.

Kara sięgnęła po niewielki talerz makaronu z serem, ale

nagle jej ręka zawisła w powietrzu. Spojrzała pytająco na Sue.

-

Wiesz dobrze, jak szybko rozchodzą się wieści w

szpitalu -

wyjaśniła przyjaciółka, wzruszając ramionami. -

Wszyscy wiedzą, co się stało. Nie zdziwiłabym się, gdyby

dotarło to nawet do taksówkarzy stojących na postoju przed
szpitalem.

- I to wszystko... ? -

Kara wskazała szerokim gestem na

zas

tawioną tacę.

-

Pewnie Rhoda chciała w ten sposób wyrazić swoje

współczucie dla ciebie. I chyba nie pozwoli mi za to zapłacić.

Kara poczuła, że łzy napływają jej do oczu. To dziwne.

Do tej pory wcale nie płakała - jej cierpienie było zbyt
wielkie. A teraz ro

zczuliła ją zwykła troska kogoś, na kogo nie

zwracała dotąd uwagi. Wzięła głęboki oddech i postawiła

przed sobą talerz z twardym postanowieniem, że musi coś

zjeść. Jednocześnie spojrzała przez salę w stronę lady, gdzie

podawano jedzenie, i napotkała zmartwione spojrzenie

szczupłej kobiety, która tam siedziała. Kara skinęła głową,

bezgłośnie wypowiadając słowo „Dziękuję". Rhoda

uśmiechnęła się nieśmiało w odpowiedzi, po czym szybko

odwróciła wzrok i zaczęła obsługiwać następną osobę stojącą
w kolejce.

Kara z

jadła makaron i spróbowała jeszcze dwóch dań. W

ciągu ostatnich dni odwykła od jedzenia i nie sądziła, że zdoła

zjeść więcej. Kiedy jednak Sue postawiła przed nią miseczkę

świeżej sałatki owocowej, Kara odruchowo zaczęła dłubać w

niej widelcem i unosić go do ust, zwłaszcza że przyjaciółka

rozpraszała jej uwagę pytaniami o Mike'a.

Udało mu się odwiedzić nieprzytomnego Maca tylko raz,

następnego dnia po wypadku. Potem musiał wrócić do pracy,

lecz obiecał, że przyjedzie w każdej chwili, gdy tylko Kara do

background image

niego

zadzwoni. Zanim opuścił szpital, wziął ją na bok i

wręczył jej znajome aksamitne pudełeczko.

-

Mac dał mi to przed wyjściem do urzędu - wyjaśnił,

wkładając przedmiot w drżące ręce Kary.

Uświadomiła sobie mgliście, że do tej pory nawet nie

pomyślała o tym, co się stało z ich obrączkami. Teraz

trzymała je w dłoni. Jedna całkowicie mieściła się w drugiej,

ponieważ Kara miała bardzo szczupłe palce.

Podziękowała Mike'owi i przycisnęła pudełko mocno do

piersi. Czuła, że będzie to jej talizman. Te dwie obrączki były

symbolem ich miłości i Kara zamierzała nosić je przy sobie do

czasu, aż Mac wyzdrowieje i w końcu będą mogli włożyć je

sobie na palce. Wkrótce zawisły one na cienkim łańcuszku na

jej szyi i szybko nabrała nawyku, by często ich dotykać -

dodawało jej to otuchy.

Teraz także się nimi bawiła. Czuła się pokrzepiona po

pierwszym porządnym posiłku, jaki zjadła od paru dni.

Rozmowa z Sue także dobrze jej zrobiła. W pewnej chwili

przyjaciółka spojrzała na nią poważniej i Kara wiedziała, że

Sue za chwilę zmieni temat.

-

Siostra Harris chciałaby wiedzieć, kiedy wrócisz do

pracy, jeśli w ogóle wrócisz. Nie byłoby problemu ze zmianą

rozkładu dyżurów podczas weekendów i świąt, ale jeśli

weźmiesz dłuższy urlop, będzie musiała znaleźć kogoś na
twoje miejsce...

-

Nie mogę teraz wrócić - oświadczyła Kara bez namysłu.

Nie potrafiłaby skupić się na pracy, wiedząc, że Mac jej

potrzebuje. Jego życie wciąż było sztucznie podtrzymywane.

Czekali na kolejną tomografię mózgu, która miała wykazać,

czy opuchlizna zmalała.

- A jak zamierza

sz zarabiać na życie?

-

Sue! To przecież tylko parę dni. Po ślubie i tak

planowaliśmy długi wolny weekend...

background image

- Karo -

przerwała jej ostro Sue - jutro spodziewają się

ciebie w pracy. Minęły już cztery dni...

- Cztery! -

powtórzyła zaskoczona Kara. A więc tak długo

czuwa przy Macu? Wydawało się jej, że czas przestał istnieć.

-

Wiesz dobrze, że wszyscy modlimy się o to, żeby Mac

odzyskał przytomność, ale... tylko proszę, nie zabij mnie za

to... co będzie, jeśli tak się nie stanie?

- Wyjdzie z tego na pewno -

odparła Kara bez cienia

wątpliwości. Inna możliwość nie mieściła się jej po prostu w

głowie. - Do diabła, Sue, zobaczysz, że on wyzdrowieje.

-

No, dobrze, Karo, już dobrze. - Sue dotknęła delikatnie

ręki Kary. - Ale może to wymaga czasu. Jesteś w ciąży i
musisz pracowa

ć, żeby utrzymać swoje dziecko, no i siebie. A

jeśli Mac będzie musiał poddać się rehabilitacji?

Kara westchnęła głęboko.
-

Masz rację, Sue - przyznała z rezygnacją. - Przepraszam,

że tak na ciebie naskoczyłam. Tylko... Niedługo przestaną

podawać Macowi środki uspokajające. W każdej chwili może

się obudzić.

-

I ty chcesz być przy nim, kiedy to się stanie - dokończyła

Sue, postawiła ostatnie puste naczynia na tacy i wstała. Po

chwili jednak usiadła z powrotem. - Mam dla ciebie

propozycję. Przemyśl to wszystko, kiedy się wyśpisz, a potem

porozmawiaj z siostrą Harris. Jestem pewna, że coś wymyśli.

Nie chce, żebyś odchodziła, a ty też nie możesz sobie na to

pozwolić.

Kara uśmiechnęła się z wysiłkiem. Dopiero teraz poczuła,

jak bardzo jest zmęczona.

- Dobrze, Sue.

Obiecuję, że tak zrobię. Nawet nie wiesz,

ile twoja pomoc dla mnie znaczy...

Mimo zmęczenia Kara długo nie mogła zasnąć. Nie

dlatego, że czuła się obco w nowym miejscu - sama

zajmowała kiedyś podobny pokój w bloku dla pielęgniarek,

background image

zanim przeprowadziła się z Makiem do wynajętego
mieszkania. Wie

działa też, że stan Maca się nie pogorszył -

nim weszła do śpiwora, który rozłożyła na łóżku Sue,

zadzwoniła do Alison i spytała, co u niego słychać.

Nie mogła zasnąć z innych powodów. Po tylu godzinach

czuwania powin

na być senna i zupełnie nieprzytomna, w jej

myślach jednak wciąż pojawiały się obrazy z przeszłości,

wspomnienia szczęśliwych chwil spędzonych z Makiem.

Dzień, w którym się poznali...

Wysoki mężczyzna pchnął wahadłowe drzwi do stołówki

w tej samej chwili c

o Kara, i wpadli na siebie w przejściu.

Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a ona niespełna metr

sześćdziesiąt. Zadarła głowę do góry i napotkała jego wzrok.

Bystre piwne oczy, pełne radosnego rozbawienia, urzekły ją

od razu. Miał pociągłą, inteligentną twarz, ciemne włosy i

rzęsy, których mógł mu pozazdrościć niejeden amant.

- Darroch MacGregor z neurologii -

przedstawił się ze

szkockim akcentem, wyciągając do niej rękę.

-

Kara Desmond z położniczego - odparła, zupełnie nie

przejmując się, że on trzyma jej rękę dłużej, niż wymaga tego
sytuacja.

Odsunęli się na bok tylko dlatego, że zostali do tego

zmuszeni przez ludzi usiłujących dostać się do stołówki. On

jednak nadal nie puszczał jej dłoni.

-

Zjesz ze mną lunch - powiedział. Nie zabrzmiało to ani

jak pytanie

, ani jak prośba, lecz raczej jak stwierdzenie.

- Jasne -

odparła, choć zupełnie nie miała ochoty jeść.

Czuła się zbyt podekscytowana.

Podczas posiłku rozmawiali z ożywieniem, robiąc jedynie

niewielkie przerwy, by coś przełknąć. Opowiedzieli pokrótce
o sobie

. Mac na pierwszym roku studiów stracił ojca, który

był lekarzem ogólnym w małym miasteczku i zachorował na

raka mózgu. Nowotwór szybko się rozrastał i pacjenta nie -

background image

udało się uratować. Matka, która była dla Maca olbrzymim

wsparciem, odeszła z tego świata przed rokiem - nie zdołała

doczekać, aż jej syn zdobędzie specjalizację. Kara z kolei

opowiedziała Macowi o swoim ojcu pastorze i jego oddanej

żonie, matce Kary, która już pogodziła się z tym, że zostanie

bezdzietna, kiedy to w późniejszych latach ich małżeństwa

urodziła im się dziewczynka. Oboje, Kara i Mac, dziwili się,

że nie natknęli się na siebie wcześniej, choć pracowali w tym

samym szpitalu. Postanowili wkrótce znowu się spotkać.

Przez następne parę tygodni Kara wciąż zanudzała Sue

ciągłymi westchnieniami i opowiadaniem o Macu, ale była tak

przejęta i odurzona swoim szczęściem, że o niczym innym nie

potrafiła myśleć. Do tej pory nigdy jej się coś podobnego nie

przydarzyło. Żyła w ciągłym uniesieniu i nic nie mogło

sprowadzić jej na ziemię.

Przeciągając się, wciąż uśmiechała się do siebie - miała w

pamięci obrazy ze snu, wspomnienia szczęśliwych dni.

- Mac -

wyszeptała sennym głosem, odruchowo

wyciągając rękę, aby go dotknąć. - Miałam sen. Czy

pamiętasz...? - Jej dłoń dotknęła zimnej ściany, przy której

stało wąskie łóżko Sue i nagle Kara zderzyła się z

rzeczywistością.

-

O mój Boże, Mac - wydusiła.

Przyjemne wspomnienia w sytuacji, w jakiej się znaleźli,

wydały się jej czymś wręcz bolesnym.

Zerknęła na budzik stojący na szafce i z niedowierzaniem

zamrugała powiekami. Od chwili, gdy weszła do tego pokoju,

minęło prawie dwanaście godzin. Jak to się stało, do licha, że

spała tak długo?

Poczuła nagle, że musi się spieszyć. Zaczęła wygrzebywać

się ze śpiwora, drżącymi rękami usiłując znaleźć zapięcie od
suwaka.

Potem podeszła do krzesła, na którym zostawiła

jasnoniebieski kitel od Alison, i nie znalazła go tam. Na jego

background image

miejscu leżały jej dżinsy i bawełniana koszulka z długimi

rękawami, strój idealnie pasujący do stałej temperatury

panującej na intensywnej terapii.

- Sue, do cholery! -

zaklęła, wkładając ubranie na czystą

bieliznę. - Dlaczego mnie nie obudziłaś?

Nie obchodziło jej zbytnio, że Sue musiała pojechać do jej

mieszkania, aby przywieźć te rzeczy. Inne sprawy były teraz

dla niej ważniejsze. Coś podpowiadało jej, że musi się

spieszyć, jak najszybciej znaleźć się przy Macu. Od chwili,

gdy widziała go po raz ostatni i trzymała za rękę, minęło

ponad dwanaście godzin. Co wydarzyło się w tym czasie? Czy

działanie środków uspokajających osłabło na tyle, by mógł w

końcu odzyskać przytomność?

Odruchowo zaczęła zwijać pożyczony śpiwór, gdy nagle

poczuła, że musi już biec.

-

Przepraszam cię, Sue - mruknęła, odwracając się od nie

posłanego łóżka, o którym natychmiast zapomniała.

-

Karo, jak dobrze, że jesteś - powiedział profesor Squires,

gdy zziajana wpadła do sali.

Z trudem łapała oddech i przez chwilę była przekonana, że

czekają ją dobre wieści. Z jakiego innego powodu profesor

stałby przy łóżku Maca wraz z Alison i Gaynor i przeglądał

jego kartę chorobową? Gdy jednak spojrzała mu w twarz,

nagle ogarnął ją strach.

-

Co się stało? - spytała. - Nie było żadnych zmian, kiedy

dzwoniłam, zanim położyłam się spać.

-

Usiądź, proszę, moja droga - rzekł, jakby bał się, że Kara

zaraz zemdleje. Chciał podać jej krzesło, ale minęła go i

usiadła na swym zwykłym miejscu przy łóżku.

-

Cześć, kochanie. - Pochyliła się i delikatnie pocałowała

go w usta, a następnie dotknęła policzkiem jego twarzy. Ktoś

go ogolił. - Jestem z powrotem. Tęskniłeś za mną?

Przyglądała się mu przez długą chwilę, mając nadzieję, że

background image

dostrzeże na jego twarz choćby najmniejszy znak życia.

Wreszcie uniosła głowę i spojrzała na zebranych, trzymając

Maca za rękę.

-

Co się stało? - powtórzyła cicho. - Dlaczego wciąż jest

pod wpływem środków uspokajających? Czy opuchlizna
mózgu

zaczęła się powiększać?

- Nie, moja droga -

odparł spokojnie profesor. -

Przestaliśmy podawać mu już leki uspokajające.

-

Naprawdę? - Zerknęła ponownie na Maca, który leżał

zupełnie nieruchomo. - W takim razie... czemu do tej pory się

nie obudził?

- Przykro mi t

o mówić, ale Mac prawdopodobnie nie

odzyska przytomności. Kiedy spałaś, zmniejszyliśmy mu

dawkę leków i mieliśmy nadzieję, że nastąpią jakieś zmiany.

Niestety, pogrąża się w śpiączce coraz bardziej...

- Nie! -

Karę ogarnęła panika. - To nieprawda!

- Spójrz tylko na wykresy. Od kilku godzin czekamy na

jakąś reakcję, ale on po prostu nie może albo nie chce dać nam

żadnego znaku.

Niemożliwe, pomyślała Kara. To nie było w stylu Maca.

Zawsze reagował na jej obecność, nigdy nie pozostawał

obojętny.

-

Naprawdę przykro mi, moja droga...

-

Może dlatego nie reagował, bo mnie tu nie było -

zasugerowała w nagłym przypływie nadziei. - Jakoś się

trzymał, kiedy siedziałam przy nim.

-

Gdyby tylko to było takie łatwe - odparł lekarz,

uśmiechając się ze znużeniem. - Niestety, to nie działa w ten
sposób.

- Dlaczego nie? -

Jej wzrok biegał niespokojnie po

twarzach pełnych współczucia pielęgniarek i zatroskanego
profesora. -

Nigdy nie doceniano siły, jaką ma dotyk... Proszę

popatrzeć! - Wskazała na ekran monitora. - Jego puls stał się

background image

szybsz

y od chwili, gdy tu przyszłam.

-

Rzeczywiście, trochę wzrósł - przyznał lekarz - ale to

jeszcze nie wystarczy. Jego źrenice nadal nie reagują na

światło ani na zmiany temperatury. Nie ma też żadnej reakcji

na bolesne bodźce ani drażniące zapachy. Moja droga, nie jest

mi łatwo o to pytać, ale wydaje mi się, że nadeszła

odpowiednia pora, żebyśmy porozmawiali o tym, czy

zgadzasz się, aby Mac został dawcą narządów.

Zaniemówiła z przerażenia. Wiedziała, że Mac

zarejestrował się w systemie komputerowym jako potencjalny
dawca -

ona sama także to zrobiła - ale w ciągu tych ostatnich

czterech dni nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że

może naprawdę do tego dojść. Przez długą chwilę siedziała

nieruchomo, wpatrując się w twarz Maca.

Gdyby zgodziła się, by po jego śmierci pobrano narządy

do przeszczepu, kilka osób na świecie odzyskałoby zdrowie, a

może nawet ocaliło życie. Wiedziała o tym, choć wielu

zwykłych ludzi nie zdawało sobie sprawy, że w przypadku

transplantacji najbardziej liczy się czas - im szybciej organy

dotrą do biorcy, tym większą szansę powodzenia ma

przeszczep. Wszystko jednak w niej sprzeciwiało się temu.

-

Nie! Nie możecie tego zrobić - zawołała niemal ze

złością. - On sam ich potrzebuje. Przecież wciąż żyje.

- Moja droga -

odparł cierpliwie profesor Squires,

najwyraźniej nie poruszony jej wybuchem - musisz spojrzeć

na to realistycznie. Znasz wydajność urządzeń, które

podtrzymują pracę serca i płuc, gdy ustaną czynności innych

narządów, nawet mózgu. Nie możemy sztucznie utrzymywać

Maca przy życiu, gdy nie ma nadziei na wyzdrowienie. Pobyt

na tym oddziale dużo kosztuje i wciąż brakuje nam miejsc.

- Ale... -

Czuła, że serce bije jej coraz szybciej. Oczami

wyobraźni ujrzała wielką ciężarówkę, która jechała prosto na

nią. Wiedziała, że nie ma sposobu, by uniknąć kolizji.

background image

-

Mógłby pomóc wielu ludziom, gdybyś zgodziła się na

pobranie narządów, ale jeśli postanowisz inaczej, uszanujemy

twoją decyzję. Uważam też, że powinniśmy dokończyć

badania, aby upewnić się, czy nastąpiła śmierć mózgu.

Przerażona, zacisnęła dłoń na ręce Maca. Po chwili jednak

odzyskała spokój.

-

Kiedy chcecie to zrobić? - spytała, unosząc lekko głowę.

-

No cóż, środki znieczulające i usypiające przestały już

działać, nie ma też obniżonej temperatury ciała, więc gdybyś

zechciała poczekać na zewnątrz, moglibyśmy zbadać kolejne
odruchy warunkowe i ruchowe.

Ramiona Kary zesztywniały.
-

Chciałabym zostać - odparła spokojnie, patrząc

profesorowi prosto w oczy.

-

Staramy się oszczędzić rodzinie chorego takiego widoku,

ale skoro nalegasz...

Skinęła głową. Dla Maca jest w stanie wytrzymać

wszystko. Przyglądała się w milczeniu, jak profesor świeci
Maco

wi prosto w oczy i uciska wacikiem rogówkę. Oczy

Maca nie reagowały, nawet gdy lekarz wpuścił mu do ucha

dwadzieścia mililitrów zimnej wody. Drażniący zapach

jakichś soli, który sprawił, że Karze napłynęły do oczu łzy, u

Maca nie wywołał żadnej reakcji. Lekarz właśnie zamierzał

wprowadzić mu cewnik do gardła, by sprawdzić odruch
wymiotny.

Nagle Karze przypomniało się coś, co wydarzyło się

poprzedniego dnia, zanim udała się na odpoczynek.

-

Proszę chwilę poczekać - powiedziała.

-

Słucham? - Profesor wyprostował się i spojrzał na nią.

- Bardzo przepraszam -

rzekła i zwróciła się do Alison: -

Czy masz może wacik do higieny ust? Taki, którego

używałyśmy wczoraj?

Alison patrzyła na nią przez chwilę zaskoczona, a potem

background image

sięgnęła po przybory leżące na stojącym nieopodal wózku.

- Przepraszam, profesorze -

powtórzyła Kara - – nie

chciałam przeszkadzać, ale kiedy zobaczyłam, co pan

zamierza zrobić, coś mi się przypomniało. - Wiedziała, że

ryzykuje, ale jeśli miałoby to dać Macowi szansę... -

Pomagałam opiekować się Makiem, myłam go i goliłam, i
wczoraj, kiedy

czyściłam mu usta, zauważyłam... -

Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Alison i wzięła od niej
wacik. -

Włożyłam to chyba zbyt głęboko i wtedy... - Lekarz

obserwował Z bliska poczynania Kary. - Z tej strony nic się
nie dzieje, ale z drugiej... -

Wsunęła wacik głębiej do gardła

Maca.

-

Boże drogi! - zawołał profesor. - Pozwolisz? - Wziął od

niej wacik i powtórzył badanie, ściągając w skupieniu brwi.

-

To odruch gardłowy, prawda? - spytała z nadzieją Kara.

-

Bardzo słaby, ale muszę przyznać, że jest.

Odetchnęła głęboko, chyba po raz pierwszy od godziny.

Zauważyła, że trzęsą jej się ręce.
- I co teraz?
-

Odłączymy respirator - odparł profesor cicho.

-

Jak to? Ale przecież...

-

To standardowe badanie, które wykonuje się przy

bezdechu -

wyjaśnił. - Podajemy najpierw pacjentowi czysty

tlen przez dziesięć minut, a następnie sprawdzamy ciśnienie

tętnicze dwutlenku węgla. Jeśli jest wystarczająco wysokie,

aby wywołać normalny odruch oddechowy, odłączamy

respirator na dziesięć minut, nie przerywając podawania tlenu,
i czekamy.

Kara z zapartym tchem przyglądała się przygotowaniom

do badania, zaciskając dłoń na obrączkach, które wisiały na jej
szyi. Nie potraf

iłaby pogodzić się z tym, że Mac już nigdy nie

otworzy oczu, nigdy do niej nie przemówi.

Poziom dwutlenku węgla okazał się dobry. Nastawiono

background image

urządzenie, które miało podawać Macowi sześć litrów tlenu na

minutę. Profesor odłączył respirator. Ucichł rytmiczny odgłos,

który mierzył czas od chwili, gdy Mac znalazł się w tej sali.

Przerażającej ciszy, jaka zapadła, nie przerwał jednak żaden

inny dźwięk.

Kara uniosła do ust dłoń Maca. Modliła się, aby wreszcie

zaczął samodzielnie oddychać. Poziom dwutlenku węgla w

jego organizmie był odpowiedni do tego, by wywołać reakcję

oddechową, ale potrzebne były też do tego zdrowe receptory

w mózgu. Jeśli zostały uszkodzone podczas wypadku...

-

No, Mac, potrafisz to zrobić - szepnęła, muskając usta

mi jego dłoń. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, gdy

spojrzała na sekundnik. Minęło już pół minuty. - Mac, proszę

cię, spróbuj.

Odłączony od respiratora, wcale nie wyglądał na chorego.

Ogolone miejsce z boku głowy powoli zaczynało zarastać,

siniaki znikały. Nos, teraz już prosty, szybko się goił.

Mac był tylko trochę blady i z pewnością schudł, ale

przecież szybko przybierze na wadze, gdy tylko...

-

O Boże, Mac! Nie zostawiaj mnie. Nie opuszczaj nas.

Nie możesz tego zrobić. Musisz przecież zobaczyć nasze
dziecko.

Serce bolało ją na myśl, że Mac nie będzie przy niej

podczas porodu. Nie miała nikogo, z kim mogłaby snuć

domysły, jakie będzie ich dziecko - wysokie i dobrze
zbudowane jak ojciec, czy drobne i delikatne jak ona.

-

Proszę cię, Mac... - Pochyliła się i pocałowała go w usta,

przerażona myślą, że być może czyni to po raz ostatni. - Mac,

kocham cię. Proszę, spróbuj...

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie... Nie mogę... Nie potrafię...

Jestem taki zmęczony... Zupełnie... bez sił... Lepiej,

żebym nie próbował... Tylko że... ktoś woła...

Spró

buj... Proszę, spróbuj...

Ale to boli... O Boże, jak to boli... Jestem taki słaby... Ktoś

woła... Mówi... spróbuj... błaga...


-

A nie mówiłam! - zawołała Kara, połykając łzy, kiedy

Mac po raz kolejny wciągnął samodzielnie powietrze do płuc.

Profesor poki

wał głową, najwyraźniej zaskoczony.

-

Szkoda tylko, że na razie nic więcej nie mogę dla niego

zrobić - powiedział, kładąc rękę na drżącym ramieniu Kary. -
Gdyby to

był problem wymagający interwencji chirurgicznej,

na przykład rak...

-

Ale to przecież pan zajął się nim zaraz po wypadku.

Dzięki panu on jeszcze żyje. - Kara spojrzała na niego z

wdzięcznością.

-

Życzę wam obojgu jak najlepiej, ale to dopiero

pier

wszy drobny krok na długiej drodze do zdrowia i nikt z

nas

nie wie, jak daleko Mac będzie w stanie zawędrować.

Obudziła się z uczuciem niepokoju i utkwiła oczy w

suficie. Ze zdziwieniem zauważyła, że znajduje się we

własnym mieszkaniu, tym, które zajmowała razem z Makiem.

Nagle uświadomiła sobie, że przespała tutaj pierwszą noc od
tygodnia.

Bez wątpienia był to najgorszy tydzień w jej życiu. Od

poprzedniego dnia jednak zaczęła widzieć przyszłość w

jaśniejszych barwach - po raz pierwszy od chwili, gdy w

urzędzie stanu cywilnego dowiedziała się o wypadku.

Tego ranka musiała powziąć kilka trudnych decyzji, nie

mogła już dłużej odkładać ich na później.

Mac miał szczęście - partie mózgu odpowiedzialne za

background image

oddychanie nie zostały całkiem zniszczone, o czym przekonali

się, odłączając respirator. Nadal jednak pogrążony był w

głębokiej śpiączce. Gdy początkowa euforia, jaka ogarnęła

Karę na wieść o tym, że nie nastąpiła śmierć mózgu, nieco

opadła, poprosiła profesora Squiresa o rozmowę.

Wytłumaczył jej, jak długą i trudną drogę ma do

pokonania Mac i jak wolno może nią podążać, jeśli

oczywiście jego stan się nie pogorszy.

-

Gazety czasami podają sensacyjne wiadomości o

pacjentach pogrążonych w śpiączce, którzy obudzili się na

dźwięk głosu swojej ulubionej piosenkarki lub gdy

bombardowano ich błyskami świateł. Ludzie myślą, że to
wystarczy,

żeby odblokować mózg. - Westchnął ciężko. -

Niestety, to

o wiele bardziej skomplikowane, ale o tym już nie

piszą.

Kara trochę posmutniała. Wiedziała z rozmów Maca z

Mikiem, którym czasami się przysłuchiwała, że w neurologii

klinicznej nastąpił wielki postęp. Niestety, niewielu było

specjalistów w tej dziedzinie, zwłaszcza w najbliższym

otoczeniu. Kto więc mógłby zająć się rehabilitacją Maca?

-

Problem polega na tym, że jedyną osobą, która mogłaby

pomóc Macowi, jest on sam -

dodał profesor, jakby czytał w

jej myślach. - Moją specjalnością jest neurochirurgia. Zajmuję

się głównie usuwaniem guzów mózgu i rdzenia kręgowego.

Teraz, kiedy z mojego zespołu zniknął Mac, muszę poszukać

kogoś na jego miejsce. Nie mam jednak wielkich nadziei, że

uda mi się znaleźć osobę z jego kwalifikacjami i

doświadczeniem. Niewielu jest ludzi o podobnych

zdolnościach, a już na pewno nie znam nikogo, kto chciałby w

tej chwili podjąć pracę w naszym szpitalu.

Kara skinęła głową. Wiedziała, że profesor ma

wystarczająco dużo problemów zawodowych, ale nie
zamierza

ła z tego powodu zostawiać Maca bez pomocy.

background image

Jedyną znaną jej osobą, która zajmowała się tą samą dziedziną

neurologii co Mac, był Mike. Obiecał, że odwiedzi

nieprzytomnego przyjaciela podczas zbliżającego się

weekendu. Może więc...

- Profesorze? -

Kara była już przy drzwiach, gdy

zdecydowała się w końcu zadać mu ostatnie pytanie.

- Tak, moja droga?
-

Czy zgodziłby się pan na to, żeby przyjaciel Maca

spróbował mu pomóc?

Twarz profesora przybrała dziwny wyraz. Czasami

wyglądał tak, gdy coś w sobie skrywał. Karę nagle ogarnęła

trwoga. Czyżby zachowała się niewłaściwie? Nie powinna go

drażnić. Jest przecież jedyną osobą, która może w tej chwili
pomóc Macowi.

-

Czy to znaczy, że chcesz, żeby ktoś inny zajął się

Makiem ?

-

Ależ skąd! Broń Boże! - zawołała pospiesznie. - Chodzi

mi o to, że oni oboje mieli podobne zainteresowania i opinie

na temat pracy mózgu i miałam nadzieję... - Głos jej się

załamał i musiała chwilę odczekać. - Skoro Mac nie może

pomóc sam sobie, pomyślałam, że mógłby to zrobić Mike.

Może wskazałby mi właściwą drogę, powiedział, co mam

robić.

-

Ale przecież ty pracujesz na położnictwie. - Profesor

ściągnął brwi.

-

Ja także mam dużo do stracenia, jeśli nikt nie pomoże

Macowi -

odparła cicho. - Wrócę do pracy, ponieważ muszę

zarabiać na życie, ale to będzie zajmować mi tylko

czterdzieści godzin tygodniowo. Jeżeli odejmę kolejne

czterdzieści godzin na sen, nadal pozostanie mi osiemdziesiąt

osiem godzin, które mogę spędzić z Makiem.

-

I chcesz wykorzystać ten czas, żeby mu pomóc, a nie

tylko siedzieć przy nim bezczynnie - rzekł z grymasem na

background image

twarzy. Długo milczał, nie spuszczając z niej oczu. Starała się

wytrzymać jego wzrok, choć czuła się jak niegrzeczna

uczennica, wezwana na dywanik do dyrektora szkoły. -

Pytałaś już Mike'a Prowse'a, czy miałby ochotę podjąć się
takiego zadania? -

odezwał się wreszcie.

-

Oczywiście, że nie - odparła szybko. - To nie byłoby w

porządku. Wolałam najpierw porozmawiać z panem.

Sięgnął po jakąś kartkę i coś na niej napisał.
-

W takim razie zapytaj go, a gdy się zgodzi na ten

eksperyment, pop

roś, żeby się ze mną skontaktował. –

Wręczył jej wizytówkę. - Mój domowy telefon jest na
odwrocie.

Nie pamiętała, jak opuściła gabinet. Przepełniała ją wielka

radość. Szła szpitalnym korytarzem coraz szybciej i szybciej,

aż w końcu zaczęła biec. Jedynie ze względu na personel i

pacjentów powstrzymała się przed tym, by nie skakać i nie

krzyczeć ze szczęścia.

-

Dzień dobry, Karo. Miło cię znowu widzieć – rzekła

siostra Harris, gdy Kara zjawiła się na porannym dyżurze.

Tego dnia zaczynała pracę o siódmej i kończyła o trzeciej.

Zdążyła już jednak odwiedzić Maca w jego nowym pokoju.

Wciąż był podłączony do całego zestawu urządzeń

kontrolnych i nadal otrzymywał tlen, ale od chwili, gdy udało

mu się po raz pierwszy samodzielnie nabrać powietrza, nie

musiał już korzystać z pomocy respiratora.

Profesor, wiedząc o tym, że leczenie Maca może

przebiegać w nieco nietypowy sposób, kazał przenieść go do

oddzielnej sali. Tego dnia po południu Mike miał odwiedzić

Maca po raz pierwszy od chwili, gdy odłączono go od
respirato

ra, a także porozmawiać z profesorem.

Kara szła korytarzem sprężystym krokiem, trzymając pod

pachą plik papierów. Czekała na nią pacjentka - młoda kobieta

pochodzenia hiszpańskiego, która miała niebawem urodzić

background image

swoje pierwsze dziecko.

- Anno Mario, mam n

a imię Kara - przedstawiła się,

wchodząc do pokoju, w którym panował okropny hałas.

Było to jedno z niedawno odnowionych pomieszczeń dla

pacjentek czekających na poród. Stamtąd przenoszono je do

sześcioosobowych sal, gdzie panowała bardziej towarzyska
atmo

sfera Czekającej na nią pacjentce tutaj jednak także nie

brakowało towarzystwa. Kara zastała w pokoju aż pięć osób,

rozmawiających z takim ożywieniem, że kobieta, do której

Kara się zwróciła, nie tylko nie usłyszała swojego imienia ale
prawdopodobnie nie z

auważyła nawet, że ktoś wszedł do

środka.

- Przepraszam bardzo! -

zawołała Kara, uznając, że

zabrzmi to grzeczniej, niż gdyby miała gwizdnąć, aby uciszyć
gwar.

Jakaś kobieta w czarnym stroju dostrzegła ją i szturchnęła

w bok swoją towarzyszkę. Głosy stopniowo cichły, aż w

końcu zapadła niemal zupełna cisza.

-

Mam na imię Kara i jestem twoją położną, Anno Mario.

Chciałabym za chwilę cię zbadać. Proszę, żeby pozostałe

panie wyszły na korytarz.

Hałas, jaki teraz zapanował, był jeszcze większy od

poprzednie

go. Kobiety wymachiwały rękami, zwracając się do

niej w języku, którego nie rozumiała. Z uśmiechem

przylepionym do twarzy wyprowadziła całą gromadę na

korytarz. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie z

westchnieniem ulgi. Ciężka praca, pomyślała.

- D

laczego wyprowadziła pani moją matkę? - spytała

nadąsana pacjentka. - Ona chciała ze mną zostać, żeby pomóc

mi przy porodzie. Zna się na tych sprawach.

-

Czy jest położną?

-

Nie, ale urodziła mnie - odparła kobieta naiwnie.

-

A co z twoim mężem? Czy on wie, że dziecko jest w

background image

drodze? Będzie przy porodzie? - Kara przywykła do

prowadzenia rozmów podczas badań.

Gadatliwa dotąd pacjentka odpowiedziała milczeniem.

Kara uniosła głowę i przyjrzała się jej smutnej twarzy.

Kobieta wydawała się stanowczo zbyt młoda na to, by

wychodzić za mąż i mieć dzieci; sama wyglądała prawie jak
dziecko.

-

Mama go odesłała. Powiedziała, żeby poczekał na

zewnątrz. Uważa, że dzieci to sprawa kobiet. Nie ma tutaj
miejsca

dla mężczyzn. - Ostatnie zdanie wypowiedziała przez

zaciśnięte zęby, ponieważ akurat chwycił ją skurcz. Po chwili

minął, lecz na jej czole pozostały krople potu, a gęsta, ciemna

grzywka była teraz wilgotna i zmierzwiona.

Kara zastanawiała się, co robić. Z rozmowy dowiedziała

się, że Anna Maria była rozpieszczoną jedynaczką, córką

zamożnych rodziców. Miała szczęście, ponieważ zakochała

się w mężczyźnie, którego jej matka i ojciec zaakceptowali.

Niestety, fakt, że przyjęli go do siebie, oferując część

apartamentów we własnym domu oraz pracę w rodzinnej

firmie zajmującej się handlem międzynarodowym, wywołał

pewne napięcie i problemy.

Gdy nastąpił trzeci skurcz, kobieta nabrała już zaufania do

Kary i zaczęła słuchać jej rad. Spod maski nadąsanego,

rozkapryszonego dziecka wyjrzała bystra dziewczyna, która

szybko zorientowała się, jak pomóc sobie samej. Po krótkim

czasie przyznała, że chciałaby, by jej mąż był przy niej
podczas porodu.

-

Ale jeśli pójdzie pani go zawołać, moja matka też będzie

chciała przyjść. I moja babka, matka chrzestna, i wszystkie

moje ciotki. Babcia powiedziała, że on nie może być w

pobliżu dziecka, bo promienie rentgenowskie z telefonu zrobią

mu krzywdę.

- Promienie rentgenowskie? Z telefonu? -

Kara pilnowała

background image

się, by nie wybuchnąć śmiechem.

- Ona w to wierzy -

wyjaśniła Anna Maria. - Nie dotyka

żadnych telefonów, ani u siebie w domu w Hiszpanii, ani
tutaj...

-

A twój mąż...?

-

On jest nowoczesny. Przez cały czas ma przy sobie

telefon komórkowy, żeby tata mógł się z nim kontaktować.

Kara zaczynała powoli rozumieć, z jakimi problemami

boryka się ta para, i przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

-

A więc teraz także ma przy sobie telefon?

- Tak jak zawsze. Czemu pani pyta?

Kara musiała poczekać z odpowiedzią, aż minie kolejny,

najsilniejszy dotąd skurcz.

-

Czy twój mąż...

- Ramon -

podpowiedziała Anna Maria z uśmiechem.

- Czy Ramon chc

iałby być przy porodzie?

-

Tak, ale to niemożliwe. Mama...

-

Mama nie będzie wiedzieć. - Kara sięgnęła po telefon. -

Jaki jest do niego numer?

W końcu sprawa okazała się prosta. Anna Maria

powiedziała mężowi, by udawał, że to dzwoni ktoś z pracy.

Potem poleciła mu, by zjechał na dół windą, a następnie

wrócił na oddział schodami znajdującymi się z drugiej strony,

gdzie nikt z rodziny go nie zauważy.

Podczas następnych godzin Kara obserwowała, jak

między małżonkami powstaje nowa więź. A gdy z dumą tulili
w ramion

ach swoją maleńką córeczkę, poczuła w oczach łzy.

Rzadko zdarzało jej się być świadkiem tak szybkiego

dojrzewania młodych ludzi. Miała nadzieję, że to dobrze im

wróży na przyszłość. Pozwoliła im spędzić z sobą i

noworodkiem tyle czasu, ile tylko się dało, ale w końcu

nadeszła pora, by stawić czoło rodzinie w poczekalni.

- Se Coras! -

zawołała Kara, aby zwrócić na siebie

background image

uwagę, mając nadzieję, że wymawia to słowo choć w miarę

poprawnie. Swoją pierwszą w życiu lekcję hiszpańskiego

miała właśnie przed chwilą i trwała ona zaledwie parę sekund.
- Esta una bambina.

Okrzyki radości, zawodzenia i łzy utwierdziły ją w

przekonaniu, że została zrozumiana, a jednocześnie straciła
na

dzieję, że uda jej się wpuszczać gości do matki i dziecka

parami, jak zamierzała.

- To by

ła niezła zabawa - żartowała potem w gabinecie

siostry przełożonej, opowiadając, jak przebiegał poród.

-

No, ale na szczęście udało ci się, przy twoim takcie i

dyplomacji -

odparła Margaret Harris. - Chociaż pewnie babka

czy też matka chrzestna miały ochotę postawić cię przed

trybunałem Świętej Inkwizycji.

-

Całkiem prawdopodobne. Ale kiedy tylko weszłam do

tamtego pokoju, wiedziałam, że muszę się ich pozbyć, żeby

dowiedzieć się, czego naprawdę chce moja pacjentka.

- Wiem. -

Margaret gestem dała znać Karze, że nie musi

się tłumaczyć. - Zorientowałam się, co robisz i dlaczego.

Uprzedziłam te starsze kobiety, że możesz ich nie wpuścić do

środka, jeśli okaże się to konieczne.

-

Kiedy odkryją, jak przemyciłyśmy jej męża, pewnie

rzucą na mnie klątwę - odparła Kara ze śmiechem. - Biedne

dzieciaki, nie mają chwili spokoju. Nie wiem, jak sobie

poradzą, kiedy wszystkie te kobiety będą wyrywać sobie to

dziecko z rąk?

-

To już ich problem. Pomogłaś tej małej przyjść na świat,

a reszta zależy od nich.

Wkrótce potem Kara miała następny poród. Bardzo

spokojna i doświadczona, nieco starsza już kobieta rodziła

swoje piąte dziecko. Przybyła do szpitala dopiero wtedy, gdy

skurcze występowały już co dwie minuty. Właściwie jej mąż

musiał niemal przywieźć ją siłą, ponieważ uparła się, że

background image

do

kończy najpierw jakąś pracę domową. Wydarzenie to siało

się tematem licznych żartów w czasie szybkiego,

półgodzinnego porodu.

Obowiązki Kary ograniczyły się niemal wyłącznie do

sprawdzania szerokości rozwarcia oraz dbania o to, by

pępowina nie owinęła się wokół szyi noworodka. Pani Ward

była sprawna i silna, i sama doskonale wiedziała, co robić.

Ucieszyła się ogromnie, gdy okazało się, że zamiast piątego

chłopca urodziła dziewczynkę, której tak bardzo pragnęła.

Gdy Kara wróciła do gabinetu, nie było tam nikogo.

Postanowiła więc skorzystać z okazji i odpocząć przy filiżance

herbaty. Wiedziała, że znajomi z pracy czekają na okazję, by z

nią porozmawiać - tyle wydarzyło się w jej życiu od chwili,

gdy widzieli się ostatni raz. Przez kilka minut chciała jednak

posiedzieć w samotności i zagłębić się we własnych myślach.

Uczucia, jakie wzbudzały w niej narodziny dzieci, były

teraz zupełnie inne, odkąd wiedziała, że w niej także powoli

rozwija się maleńka istota, która kiedyś przyjdzie na świat.

Przyłożyła rękę do brzucha i uśmiechnęła się smutno. Jedną z

najpiękniejszych chwil w życiu kobiety wydawał jej się
zawsze moment, w którym oznajmia ona ukochanemu

mężczyźnie, że będą mieli dziecko. A do tej pory ona nie

miała okazji tego zrobić.

Pewnego dnia jednak...
Przy

mknęła oczy i wyobraziła sobie Maca trzymającego w

ramionach ich maleństwo. Uśmiechał się do niej czule, z

wdzięcznością. Głęboko wierzyła, że ujrzy kiedyś taką scenę

w rzeczywistości, ponieważ inaczej nie potrafiłaby żyć.

Tego ranka poznała młodą parę, która dopiero zaczynała

swoje rodzinne życie. Kara nie miała pojęcia, jak Ramon i

Anna Maria poradzą sobie z natrętnymi krewniakami, ale

miała przeczucie, że im się uda. Z kolei pani Ward tak

Cieszyła się z długo oczekiwanej córeczki, że wydawało się,

45

background image

iż dopiero teraz jej rodzina będzie naprawdę szczęśliwa.

Kara poczuła, jakby jakaś pętla zacisnęła się jej wokół

serca, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo zazdrości tym

ludziom. Mimo wielu problemów są razem i mogą sobie

pomagać. Jej Mac nie odzyskał dotąd przytomności i nie miała

nikogo, z kim mogłaby podzielić się swymi obawami o

przyszłość.

- Nie rób z siebie ofiary -

mruknęła do siebie, wstając z

krzesła. - Jesteś sprawna i zdrowa i będziesz miała dziecko,

którego pragniesz. Nawet jeśli, Boże uchowaj, Mac nigdy już

się nie obudzi, jakaś jego cząstka przetrwa.

Zresztą z pewnością wyzdrowieje, pomyślała z

determinacją, idąc korytarzem do innego skrzydła szpitala.

Była pora lunchu, wzięła więc kilka kanapek oraz butelkę

świeżego soku owocowego i poszła odwiedzić Maca.

-

Cześć, kochanie - powiedziała, przystawiając krzesło do

łóżka. Leżał teraz sam w pokoju i mogła bez skrępowania

mówić do niego głośno.

Ujęła jego dłoń i pocałowała go w usta. Za każdym razem,

kiedy to robiła, miała nadzieję, że jego wargi zareagują na jej

dotyk, lecz on wciąż leżał nieruchomo. Był jednak ciepły i

wyglądał tak, jakby po prostu spał.

-

Mike przyjdzie do ciebie w piątek - oznajmiła, sięgając

do kieszeni fartucha, gdzie tego ranka schowała pewną kartkę.
-

Podyktował mi całą listę rzeczy, które mam zrobić, żeby

mógł zdecydować, co dalej. - Pochyliła się, aby odczytać

swoje pospiesznie zrobione notatki, po czym wyprostowała się
z powrotem. - Najpierw paznokcie -

oznajmiła.

Mam naciskać paznokcie na obu rękach i stopach, aż zbieleją,
i

zobaczyć, po jakim czasie krew wraca do naczyń

włosowatych.

Wykonując kolejne czynności, mówiła o tym, co robi i

jaki jest tego rezultat.

background image

-

Teraz zobaczymy, czy występuje objaw gęsiej skórki,

chociaż będzie to trochę trudne, bo tu jest ciepło.

Zmoczyła dwie chusteczki higieniczne zimną wodą i

potarła gładką skórę na przedramieniu Maca, a następnie

skierowała na to miejsce strumień chłodnego powietrza.

-

Wciąż wychodzi tak samo, Mac - powiedziała,

powtarzając doświadczenie na innej kończynie. - Jedna strona

ciała reaguje szybciej niż druga.

Usiadła przy łóżku i splotła swoją dłoń z ręką Maca.

Zerknęła na zegarek.

-

Przejrzałam trochę twoich książek. Ten odruch

gardłowy, który odkryłam, to był pierwszy znak, że coś jednak

dzieje się w twoim mózgu. Teraz zaczęłam odnajdywać inne,

które pomogą Mike'owi wybrać najlepszy sposób, żeby ci
pomóc.

Uniosła dłoń Maca do ust, ucałowała po kolei wszystkie

palce i nagle z drżeniem uświadomiła sobie, że wciąż czuje
znajomy zapach jego skóry.

-

Powiedział też, żeby kiedy nie ma mnie przy tobie,

nastawić ci płytę Mozarta, którą ci dałam na Boże Narodzenie.

Kupiła Mozarta, ponieważ jego muzyka wydawała się jej

spokojna i odprężająca. Kiedy jednak słuchali jej po raz

pierwszy, zaczęli się kochać na kanapie, a potem na podłodze.

Żartowali sobie potem, mówiąc znajomym, że idą do domu

„posłuchać Mozarta" - tylko oni dwoje wiedzieli, co to
na

prawdę znaczy. W swoim mieszkaniu często słuchali

muzyki -

w ten sposób zagłuszali odgłosy dochodzące z

innych apartamentów, co dawało im większe poczucie

prywatności.

-

Muszę już iść - powiedziała cicho. - Przyjdę, jak tylko

skończę dyżur. Obiecuję. - Pocałowała go na pożegnanie.

Przechodząc przez oddział, zauważyła jakieś zamieszanie

przy jednym z łóżek. O ile dobrze pamiętała, tego pacjenta

background image

przywieziono mniej więcej w tym samym czasie co Maca,

lecz była zbyt zajęta swym narzeczonym, by zwracać uwagę
na innych chorych.

-

Wychodzę teraz, Joanne - zwróciła się do pielęgniarki,

która opiekowała się Makiem.

Z końca sali dobiegł jakiś krótki dźwięk i obie odwróciły

głowy w tamtą stronę.

-

Coś się stało? - spytała Kara, gdy ktoś zaciągnął zasłony

wokół łóżka.

-

Nie wytrzymał - odparła Joanne. - Miał zbyt dużo

urazów... głowy, szyi i piersi; a poza tym był otyły, no i sporo

pił i palił.

- Biedny cz

łowiek. - Kara zbyt blisko otarła się o podobną

tragedię, by nie odczuwać współczucia. - Jak to się stało?

Joanne zerknęła na nią.
-

To był wypadek samochodowy. Za bardzo się spieszył i

próbował przejechać skrzyżowanie na czerwonym świetle.

-

O mój Boże! Czy jeszcze komuś coś się stało?

Joanne znowu się zawahała, tym razem jednak spuściła

wzrok, nie mogąc spojrzeć Karze w oczy.

-

Och, to był on, prawda? - Kara przytknęła dłoń do ust. -

To on najechał na Maca?

Zanim Joanne zdążyła odpowiedzieć, zasłony rozchyliły

się i wyszła zza nich kobieta kilka lat młodsza od Kary. Nawet

z daleka było widać, że ma ciemne kręgi pod oczami i jest
blada jak trup.

-

To jego żona? - spytała szeptem Kara.

Potrafiła sobie wyobrazić, co czuje ta kobieta. Gdy

wcześniej myślała o człowieku, który spowodował wypadek,

czuła do niego nienawiść. Teraz jednak, kiedy ujrzała biedną,

zrozpaczoną młodą wdowę, obudziło się w niej szczere

współczucie. Odruchowo zbliżyła się do zapłakanej kobiety.

-

Czy przyjechała pani tu sama? - spytała delikatnie.

background image

-

Ojciec podrzucił mnie tutaj w drodze do pracy. Teraz

tylko on mi został... - wydusiła kobieta przez łzy.

-

Chodźmy do gabinetu. Zadzwonimy do niego. Nie

powinna pani być sama.

Jej ojciec najwyraźniej spodziewał się najgorszego,

ponieważ przyjechał szybko, aby zabrać i pocieszyć swoją

córkę. Kiedy wyprowadzał ją ze szpitala, Kara współczuła jej,

lecz jednocześnie zazdrościła - kobieta wciąż miała ojca, który

był teraz dla niej wsparciem, gdyby zaś coś stało się Macowi...

Nie chciała o tym myśleć. Uparcie trzymała się wiary, że

Mac wkrótce wyzdrowieje. Na duchu podtrzymywała ją także

praca. Kara obawiała się, że troska o Maca nie pozwoli jej

skupić się na codziennych obowiązkach. W praktyce jednak

okazało się inaczej. Asystując przy porodach, potrafiła dać z

siebie wszystko. Narodziny dziecka zawsze wydawały jej się

cudem i wprowadzały ją w zdumienie połączone z

zachwytem, a to w jakiś sposób działało na nią kojąco.

Lepiej się czuła, mając dużo pracy. Dlatego tak bardzo

cieszyła się, że może też opiekować się Makiem. Nie

przeszkadzało jej, że była zajęta przez szesnaście godzin na

dobę. Wolała to, niż siedzieć samotnie w mieszkaniu i

pogrążać się we wspomnieniach, zadręczać obawami o

przyszłość.

Kiedy zastanawiała się nad swą sytuacją finansową, doszła

do wniosku, że nie będzie mogła już długo wynajmować

mieszkania. Lepiej by było, gdyby przeprowadziła się z

powrotem do szpitalnego bloku dla pracowników. Miałaby
wtedy blisko do pracy i do Maca.

Podwójne łóżko wydawało jej się o wiele za duże,

zwłaszcza że przywykła do tego, by dzielić je z Makiem.

Tylko od czasu do czasu pozwalała sobie na krótkie

wspomnienia spędzonych wspólnie chwil - to wzmacniało w

niej wiarę, że takie dni jeszcze powrócą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
-

Mike już przyszedł - oznajmiła z przejęciem Sue.

Kara obrzuciła ją krótkim spojrzeniem. Przypuszczała, że

przyjaciółka, dotrzymując jej towarzystwa tego wieczoru, nie

kieruje się czystym altruizmem. Świadczyły o tym wyraźnie

jej zaróżowione policzki.

-

Cześć, Sue. Witaj, Karo. Jak tam Mac?

-

Bez zmian. Rozmawiałeś z profesorem? - Kara od razu

przeszła do rzeczy.

-

Tak. To, czym zajmowaliśmy się z Makiem przez

ostatnie lata, wykraczało poza zwykłą praktykę szpitalną i

profesor chciał się upewnić, czy moja pomoc przypadkiem
Macowi nie zaszkodzi.

- A

le przecież to nic innego jak neurologia.

- To kliniczna neurologia funkcjonalna -

wyjaśnił Mikę -

nowa dziedzina, która zajmuje się bardzo skomplikowanym

organizmem, jakim jest człowiek. Wiele badań znajduje się na
poziomie eksperymentalnym, ale niektóre wy

niki są

odkrywcze.

-

Może to właśnie pomoże Macowi. - Kara wyciągnęła z

kieszeni kartkę. - To wyniki badań, które kazałeś mi zrobić.

-

Świetnie. O to właśnie mi chodziło - odparł, przyglądając

się wykresom oraz towarzyszącym im liczbom.

- Co to wszystko znaczy? -

spytała. - Dlaczego jedna

połowa jego ciała reaguje silniej niż druga? I czemu dla

każdego zestawu badań wyraźniejsza reakcja na bodziec

występuje po stronie przeciwnej?

-

Układ mięśniowy danej połowy ciała sterowany jest

przez półkulę mózgu znajdującą się po przeciwnej stronie, a

krążenie przez półkulę, która jest po tej samej stronie -
wy

jaśnił Mike.

-

A więc w przypadku porażenia lewej połowy ciała

uszkodzona jest prawa część mózgu, a zaburzenia krążenia

background image

występują też po prawej stronie?

-

Właśnie. Mac ma uraz prawej części mózgu i dlatego

objaw gęsiej skórki występuje u niego słabiej po lewej stronie,

a krew wolniej dopływa do naczyń znajdujących się po stronie

przeciwnej. Zauważyłaś też pewnie, że jego prawy bok jest
nieco bardziej siny.

- Co w takim wy

padku można zrobić? Czy powinniśmy

stosować dodatkowe zabiegi fizjoterapeutyczne na osłabionej

połowie ciała, aby ją pobudzić?

- Nie, to niepotrzebne. -

Mikę ściągnął brwi w zamyśleniu.

-

Wyobraź sobie, że mózg Maca to wóz zaprzężony w parę

koni, lewego i prawego. -

Wziął kawałek kartki i sporządził

szkic. -

Sytuacja w tej chwili wygląda tak, jakby jeden koń

próbował galopować tak szybko, jak tylko się da, żeby

uciągnąć wóz, ponieważ drugi koń niedomaga. Pierwszy koń

będzie biegł tak długo, aż w końcu się zmęczy i upadnie.

-

A więc powinniśmy coś zrobić, żeby zwolnił?

-

Niestety, jeśli on stanie, wóz przestanie się poruszać.

-

W takim razie może zmusić tego drugiego konia do

wysiłku?

-

To też niedobry pomysł, bo osłabione zwierzę nie

uciągnie takiego ciężaru.

-

Co więc możemy zrobić? - zapytała sfrustrowana, gdy

okazało się, że nie ma właściwie żadnego wyjścia.

-

Wyobraź sobie, że zraniony koń jest podobny do

sportowca. Jeśli chcesz, żeby się ścigał, musisz najpierw go

dobrze traktować i poddać treningowi, a dopiero potem wysłać

na zawody, gdy będzie już wystarczająco silny i na tyle

odporny, że się nie podda. Gdy galopujący koń zobaczy, że

jego towarzysz jest już sprawniejszy i może pomóc mu

ciągnąć wóz, wtedy stopniowo zacznie zwalniać, aż w końcu

ciężar rozłoży się równomiernie.

-

Jak to zrobimy? Nie możemy przecież wyciągnąć jednej

background image

półkuli mózgu z głowy i kazać się jej gimnastykować.

-

Prawdę mówiąc, już zaczęłaś robić to, co trzeba -

zauważył Mike. - Mówisz do Maca, dotykasz go i nastawiasz

mu muzykę. Wszystko to jest bardzo spokojne i delikatne.

-

I nie zauważyłam do tej pory żadnych zmian. Jego

odruch gardłowy nadal jest silniejszy z jednej strony, i to
wszystko.

-

To dobrze. Bez trudu moglibyśmy pobudzić jego mózg,

tak żeby pojawiły się inne odruchy, ale to przeciążyłoby cały

układ nerwowy i zniszczyło go zupełnie, raz na zawsze.

Wystraszona stanowczością tych słów Kara przysięgła

sobie, że będzie bardziej cierpliwa.

-

Co jeszcze mogłaby zrobić? - wtrąciła cicho Sue. -

Doskonale rozumiem, czemu czuje się taka sfrustrowana.

- Niest

ety, będzie się musiała do tego przyzwyczaić -

odparł Mike. - Nie ma pewności, że Mac z tego wyjdzie,
nawet

jeśli bardzo się postaramy, ale wiem na pewno, że

stracimy go, jeśli spróbujemy go poganiać.

Kara poczuła mdłości, które jednak nie miały nic

wspóln

ego z jej ciążą, po czym się wyprostowała. Teraz,

kiedy wiedziała, gdzie tkwi niebezpieczeństwo, pozostało jej

jedynie wypełniać zalecenia Mike'a i uzbroić się w

cierpliwość.

-

Dobrze, nie będę się spieszyć. Czy powinnam dalej

nastawiać mu płyty, mówić do niego głośno i trzymać go za

ręce, czy też coś jeszcze innego?

-

Czy widziałaś się z fizjoterapeutką? - zapytał,

sprawdzając zakres ruchu stóp Maca i napięcie mięśni.

-

Tak. Powiedziała mi, że ludzie długo pogrążeni w

śpiączce często cierpią na zanik mięśni z bezczynności.

Pokazała mi ćwiczenia, które mam robić, żeby Mac nie stracił

sprawności.

-

Pamiętaj, że musisz wykonywać je delikatnie i zawsze w

background image

tej samej kolejności. Sprawdziłem jeszcze parę rzeczy, żeby

wiedzieć, od czego zacząć. Sposób postępowania z każdym

pacjentem pogrążonym w śpiączce jest inny. Należy go

dostosować do typu urazów, jakie występują.

Chwycił lewą stopę Maca, rozmasował ją, a następnie

ostrożnie naciągnął, zadzierając palce do góry.

-

Od tego powinnaś zaczynać. To pobudzi receptory

wrażliwe na rozciąganie mięśni, a to z kolei podziała

stymulująco na mózg. Potem powinnaś wykonać te ćwiczenia,

które pokazała ci fizjoterapeutka i zakończyć sesję

rozciąganiem lewej stopy. Za każdym razem zaczynaj i kończ
na lej stopie.

-

W jaki sposób mogę sprawdzać, czy Mac robi postępy?

-

Staraj się robić jak najmniej badań kontrolnych,

ponieważ przeciążają one mózg. Regeneracja uszkodzonych

połączeń nerwowych wymaga czasu.

-

Ale skąd będziemy wiedzieć, czy idziemy w dobrym

kierunku?

- Kiedy zasadzisz nasionko w ziemi, nie wykopujesz go

codziennie, żeby sprawdzić, czy zaczęło kiełkować. Musisz

mi zaufać, Karo. Zrobiłbym wszystko, żeby uratować Maca.

W neurologii jedną z najtrudniejszych rzeczy jest dotrzymanie

tej zasady przysięgi Hipokratesa, która mówi, żeby nie

szkodzić pacjentowi. Jak można usunąć z mózgu złośliwy guz,

nie niszcząc przy tym zdrowych komórek? W przypadku

Maca jednak powinniśmy być szczególnie ostrożni. Jeśli

będziemy postępować wystarczająco łagodnie, powstaną nowe

połączenia w jego mózgu, które przejmą funkcję zniszczonych
komórek.

-

A więc powinnam zaczynać powoli od lewej stopy,

potem robić ćwiczenia wszystkich grup mięśni i wiązadeł, a

następnie zakończyć tak, jak rozpoczęłam.

-

Właśnie o to mi chodzi. Powiedz też o tym

background image

fizjoterapeutce i wszystkim pielęgniarkom, które się nim

zajmują. Będą mogły stosować te ćwiczenia podczas

codziennej pielęgnacji.

-

A muzyka i inne bodźce działające na zmysły?

-

Postępuj tak jak do tej pory, postaraj się tylko

wprowadzać różne zmiany. Aby pobudzić prawą stronę
mózgu, która odpowiada za powstawanie nowych

doświadczeń, potrzebne są coraz to inne bodźce - nowe

dźwięki, zapachy, odczucia i smaki. Jednak nie za dużo naraz.

Możesz na przykład zmienić perfumy, głaskać go kawałkiem

wełny czy jedwabiu, dłonią lub ręcznikiem, pocierać gąbką

moczoną na przemian w zimnej i ciepłej wodzie. Na początku

dotykaj jedynie niewielkiego obszaru ciała, na przykład na

nodze lub ramieniu, byle nie na dłoniach i stopach, bo tam jest

zbyt duże skupisko receptorów.

Kara bardzo chciała być pożyteczna. Teraz okazało się, że

tyle rzeczy może zrobić dla Maca - nie wiadomo nawet, czy
wystarczy jej na to dnia.

Mike obiecał, że wpadnie za parę dni, by zobaczyć, jak

przebiega terapia, a Sue zaproponowała, że dotrzyma mu

towarzystwa podczas lunchu, na który właśnie się wybierał.

Kiedy wyszli, Kara sięgnęła po torebkę i wyciągnęła

stamtąd mały notes. Chciała zapisać parę pomysłów, które

przyszły jej do głowy w czasie rozmowy z Mikiem.

Zamierzała przynieść nowe płyty, aby nie nastawiać Macowi

wciąż tych samych - na początek z orkiestrą symfoniczną i

hiszpańską muzyką gitarową. Chciała też wykorzystać zestaw

miniaturowych flakoników perfum, które dostała w prezencie

gwiazdkowym od Sue. Trzymała je dotąd na specjalne okazje

i doszła do wniosku, że taka okazja właśnie się nadarzyła.

-

A zmysł smaku? - zastanawiała się głośno. Mac

przecież nie mógł normalnie jeść. Przypomniała sobie, co

mówił Mike o receptorach na dłoniach i stopach. Język

background image

pewnie jest jeszcze bardziej unerwiony. - W takim razie
wystarczy na

przykład kropla soku pomarańczowego lub

cytryny -

uznała. - Mogę też dotknąć jego języka truskawką.

Zastanawiała się też nad pieprzem, curry i czekoladą.
-

Uda nam się, zobaczysz - wyszeptała i pocałowała go na

pożegnanie. - Może to trochę potrwa, ale znowu będziemy
razem.

-

Karo, chcesz, żebym cię zastąpiła? - spytała Sue przez

zamknięte drzwi do toalety, słysząc, że przyjaciółka ma torsje.

Kara odparła dopiero po dłuższej chwili:
-

Nie wygłupiaj się, przecież właśnie skończyłaś dyżur. -

Znowu poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

-

Może napijesz się czegoś? Przynieść ci kawy

bezkofeinowej?

Samo wspomnienie zapachu kawy przyprawiło Karę o

mdłości.

- Wody -

wydusiła. - Herbatnika i zwykłej wody.

-

Naprawdę ci to wystarczy?

-

Nie wiem, ale przynajmniej będę miała czym

wymiotować - odparła Kara ponuro, nie ważąc się poruszyć w

obawie, że wszystko zacznie się od początku.

Martwiła się, że podobnie jak wiele kobiet nadmiernie

przytyje podczas ciąży. Przy swym niewielkim wzroście

musiała zwracać uwagę na dietę. Okazało się jednak, że jej

obawy były płonne. Pracując bez przerwy i opiekując się

Makiem, w ciągu ostatnich trzech miesięcy schudła.

-

Nic mi nie będzie - dodała. - Sama jestem sobie winna.

Tak się spieszyłam do Maca, że nie zjadłam śniadania.

Umyła twarz oraz ręce i wzięła od Sue kubek z wodą.
-

Dlaczego się tak spieszyłaś? - Sue skrzyżowała ręce na

piersi i oparła się tyłem o zlew. - Przecież spędzasz przy nim

codziennie całe godziny.

-

Mike ci nie mówił? - zdziwiła się Kara, wiedząc, że jej

background image

przyjaciółka spędza z nim ostatnio sporo czasu.

-

Widzieliśmy się ostatnio przed moim dyżurem.

-

Myślałam, że się nie rozstajecie, odkąd zaczął tu

pracować - zażartowała Kara.

Dosyć nieoczekiwanie Mike zrobił tak dobre wrażenie na

profesorze Squiresie

, że ten zaproponował mu pracę w swoim

zespole. Trudno powiedzieć, kto był tym bardziej zachwycony
-

Sue czy też Kara, ponieważ teraz Mike mógł zaglądać do

Maca codziennie.

Kara pilnie wypełniała zadania zlecone jej przez Mike'a,

ale wciąż czuła, że jej ukochany zrobiłby szybsze postępy,
g

dyby jego przyjaciel był na miejscu. I okazało się, że miała

rację.

-

To było wczoraj wieczorem tuż przed moim wyjściem.

Siedziałam przy Macu, słuchając muzyki gitarowej. Jeden z

utworów był tak spokojny, że niemal zasnęłam. Odwróciłam

się, żeby powiedzieć coś do Maca, i nagle zauważyłam, że

jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, jakby mu się

coś śniło.

-

Och, Karo, tak się cieszę! - zawołała Sue. - Co na to

Mike?

-

Zrobił kilka badań i odkrył, że odruch gardłowy stał się

silniejszy, a w dodatku pojawi

ł się słaby odruch żuchwowy i

rogówkowy

, których wcześniej nie było. Poza tym Mac

reaguje trochę na ostre zapachy.

Sue objęła ją mocno.
-

Koniecznie musimy to uczcić jednym lub nawet dwoma

herbatnikami.

-

Dobrze, że sprowadzasz mnie na ziemię. Rano byłam tak

p

rzejęta. Myślałam, że mi się to śniło.

Kara zjadła kilka przyniesionych przez Sue herbatników i

była gotowa iść na dyżur. Zapowiadał się pracowity dzień.

Musiała zająć się trzema kobietami w ciąży, które zbliżały się

background image

już do wieku przekwitania. Jedna z nich miała urodzić swoje

dwunaste dziecko, a pozostałe dwie pierwsze.

- Dwunaste! -

zawołała Kara, zaglądając do karty. - To

chyba jakaś pomyłka.

-

Wszystko się zgadza. W dodatku każde z nich było

planowane -

odparł z dumą mąż pani Marshall. - Teraz będzie

dziewczynka.

Widząc błysk w oczach jego żony, Kara uśmiechnęła się

do niej. Ciekawa była, jak to jest, gdy przynosi się nowo

narodzone dziecko do domu, w którym czeka już tłum braci i

sióstr. Nie bardzo wiedziała, czy zazdrościć tej kobiecie, czy

nie. Pozostałe dwie panie były w ciąży po raz pierwszy, każda

z nich miała jednak zupełnie inne do tego nastawienie.

-

Od początku nie chciałam tego dziecka - wyznała pani

Taylor -

Deane ze złością, gdy środek przeciwbólowy nie

zadziałał natychmiast. - Miałam zaplanowane wakacje z

przyjaciółmi na Seszelach. I co teraz? Nigdy już nie odzyskam

dawnej figury i będziemy musieli zatrudnić opiekunkę, bo

inaczej nie uda nam się już nigdzie wyjechać.

Pani Fry z kolei nie potrzebowała nawet leków

znieczulających - tak bardzo się cieszyła, że jej długo

oczekiwane dziecko niedługo się urodzi.

-

Czekałam na nie dwadzieścia siedem lat – wyznała

między jednym a drugim skurczem. - Nigdy nie stosowaliśmy

żadnych środków antykoncepcyjnych, mimo to nie

zachodziłam w ciążę. Kiedy zatrzymała mi się miesiączka,

myślałam, że to początek menopauzy. Przez parę tygodni

rozpaczałam, że już nie będę miała żadnej szansy na dziecko. -

Roześmiała się niemal jak dziewczynka. - Nie mogłam

uwierzyć, kiedy lekarz powiedział mi, że jestem w ciąży.
Biedny

człowiek. Chyba jeszcze nigdy żadna z jego pacjentek

nie uniosła go do góry z radości.

-

Musiał się zdziwić - roześmiała się Kara.

background image

-

Kazał mi zrobić wszystkie badania, żeby upewnić się, że

dziecko nie ma rozszczepienia kręgosłupa czy innych wad.
Ale powiedz

iałam mu, że nawet gdyby miało, chciałabym je

urodzić. Czekałam na nie tyle lat.

Wszystkie trzy kobiety zbliżały się powoli do drugiej fazy

porodu. Kara już zaczynała się martwić, że będą potrzebowały

jej pomocy jednocześnie, gdy nagle usłyszała dzwonek pani
Marshall.

-

Czy mogłaby pani mnie zbadać? - poprosiła pacjentka. -

Czuję, że się zaczyna.

Kara przypuszczała, że kobieta, która urodziła już

jedenaścioro dzieci, dokładnie wie, co robić. Rzeczywiście

okazało się, że pani Marshall miała rację.

-

To było o wiele łatwiejsze, kiedy byłam młodsza -

wydusiła, dysząc.

-

Niełatwo jest rodzić takie duże dzieci. Dotąd wszystkie

pani pociechy miały przy urodzeniu od czterech do pięciu

kilo, a jest przecież pani taka drobna. Zwykle noworodki ważą
od trzech do trzech i

pół.

- To zapewnia naszym dzieciom dobry start -

wtrącił pan

Marshall, trzymając żonę za rękę.

Po pół godzinie kąpał już po raz pierwszy swoją małą

córeczkę, a Kara czekała, aż urodzi się łożysko.

-

Pani mąż odgadł płeć dziecka.

-

Nigdy się nie mylił. I tylko raz nie było go przy

porodzie.

-

Musi być pani bardzo szczęśliwa - rzekła Kara z prze -

konaniem, zastanawiając się, czy Mac odzyska przytomność

zanim urodzi się jego własne dziecko.

-

Najważniejsze to trafić najpierw na odpowiedniego

mężczyznę. Zanim wzięliśmy ślub, chodziliśmy z sobą siedem

lat, ale warto było czekać. Nigdy tego nie żałowałam.

Gdy było już po wszystkim, Kara skierowała panią

background image

Marshall do cichej sali na końcu oddziału.

-

Będzie pani tutaj sama do czasu, aż urodzą te dwie

kobiety. Obie są tu po raz pierwszy.

-

Zajmę się nimi. Mogą skorzystać z mojego

doświadczenia - odparła pani Marshall sennym głosem.

-

Mam nadzieję, że nie wystraszą się, kiedy cała moja

gromadka przyjdzie mnie odwiedzić.

-

Chciałabym to zobaczyć. Może akurat będę na dyżurze.

Wyszła z pokoju, zostawiając tam panią Marshall, która

zasłużyła na porządny odpoczynek. Gdy tylko się obudzi,

będzie musiała karmić co dwie godziny to wielkie dziecko -

było prawie tak duże jak trzymiesięczne niemowlę.

Wracając do pani Taylor - Deane, Kara zastanawiała się,

czy dziecko tej kobiety skosztuje kiedykolwiek mleka matki.

Po chwili jednak skarciła się za takie myśli. Gdy dziecko

przyjdzie na świat, ta kobieta z pewnością zmieni zdanie i

będzie tak samo dobrą matką jak inne. Chociaż teraz nikt by

tego nie przypuszczał, pomyślała z przekąsem, kiedy

pacjentka zalała ją kolejnym potokiem żalów.

-

Mówiłam lekarzowi, że nie chcę tego dziecka. Byłam

gotowa usunąć ciążę, ale on w ogóle nie chciał o tym słyszeć.

Powiedział, że nie ma wystarczających powodów. Coś

podobnego! Fakt, że to zupełnie zrujnuje moje życie, nie jest

wystarczającym powodem?

Kara była na granicy wytrzymałości.
-

W takim razie może pani oddać dziecko do adopcji, jak

tylko się urodzi - zaproponowała. - Tysiące bezdzietnych par
wz

ięłoby je do siebie z radością.

Jedynie wyjątkowo silny skurcz pacjentki oszczędził

Karze kolejnych złorzeczeń. Pani Taylor - Deane zabrakło
tchu.

-

Co za pomysł! - zawołała po chwili. - Wszyscy w

mieście wiedzą, że jestem w ciąży. Jak mogłabym wrócić do

background image

domu i powiedzieć, że oddałam dziecko obcym ludziom?

Pamiętam, jak byli zdziwieni, kiedy wyjaśniłam im, że mój

wielki brzuch to wcale nie jest góra tłuszczu.

Kara z ulgą przywitała męża pani Taylor - Deane, który

właśnie przyniósł dobre wiadomości z udanego spotkania w

interesach. Gdy tylko zdążył włożyć kitel i z powrotem

znalazł się przy żonie, rozpoczęła się kolejna faza porodu.

-

O Boże, nienawidzę tego - dyszała pacjentka. - Jestem

cała spocona i nie mogę oddychać. Pewnie wyglądam jak
wieloryb wyrzucony na brzeg.

-

Kochanie, dawno nie wyglądałaś tak wspaniale -

odparł nagle pan Taylor - Deane, zdumiewając żonę, a także

Karę. - Zawsze wiedziałem, że jesteś silną kobietą. Pomogłaś

mi rozkręcić interes, kiedy zaczynaliśmy prawie od zera. Ale

teraz... To największe wyzwanie... - Pokręcił głową,

najwyraźniej nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.

-

Wyzwanie? -

mruknęła kobieta z błyskiem w oku i

znowu wciągnęła powietrze. - Już ja sobie z tym poradzę.

Po kilku minutach w rękach Kary znalazł się wrzeszczący

przeraźliwie chłopczyk o wadze około trzech kilogramów.

Gdy zawiozła wreszcie pacjentkę do sali, gdzie leżała pani

Marshall, spodziewała się, że prędzej czy później miedzy

kobietami rozgorzeje burzliwa dyskusja. Miała jednak
na

dzieję, że doświadczona matka dwanaściorga dzieci poradzi

sobie z panią Taylor - Deane.

Teraz została tylko pani Fry, wyczerpana nie kończącymi

się skurczami, zaciskająca dłoń na masce tlenowej.

-

Jak się pani czuje? - spytała Kara, sprawdzając po raz

kolejny ciśnienie.

- Sama pani wie -

wykrztusiła. - Czekałam na dziecko

przez tyle lat, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, że poród
to nie zabawa.

-

Nie będzie trwał wiecznie. Wszystkie kobiety

background image

zapominają o bólu, kiedy tylko dziecko znajdzie się w ich
ramionach.

-

Pani jeszcze nigdy nie rodziła?

- Nie - p

rzyznała Kara, dotykając odruchowo brzucha,

który zaczynał się już lekko zaokrąglać.

-

Jest pani w ciąży! - Oczy pacjentki rozbłysły. - Kiedy

poród? -

spytała, po czym zwróciła się do męża: - Nie masz

pojęcia, jakie to wspaniałe uczucie, kiedy pyta się o to inną

kobietę, nie czując przy tym zazdrości.

Kara roześmiała się razem z nimi.
-

Jeszcze na początku tego roku nie mogłam spokojnie o

tym rozmawiać - dodała pani Fry. - Ale przyznaję uczciwie, że

nie życzę nikomu tego, co teraz się ze mną dzieje.

Kara za

czynała się trochę niepokoić powolnym postępem

porodu. Pani Fry miała już swoje lata i zachodziła obawa, że

jej siły mogą się wyczerpać, zanim wyda dziecko na świat.

Gdyby noworodek uwiązł w kanale rodnym, wystąpiłoby

ryzyko, że nie otrzyma dostatecznej ilości tlenu. Szkoda by

było, gdyby po tylu latach oczekiwania kobiecie tej urodziło

się dziecko z niedotlenieniem mózgu.

-

Siostro Harris, czy możemy chwilę porozmawiać? -

zapytała Kara, wchodząc do pokoju siostry przełożonej.

Kiedy przedstawiała jej swoje obawy, Margaret Harris

automatycznie włączyła czajnik i przygotowała dwie filiżanki,

jak czyniła zawsze, gdy któraś z młodszych pielęgniarek

przychodziła po radę.

- W jakim stanie jest dziecko? -

spytała, wskazując na

mleko i unosząc pytająco brwi.

- Puls obn

iża się trochę przy każdym skurczu, poza tym na

razie wszystko w porządku. Tylko że... ona ma czterdzieści

osiem lat i to jej pierwsze dziecko. Tak bardzo chciała je mieć,

że nie wiem, co by się stało, gdyby... - Wiedziała, że Margaret
doskonale rozumie, o co jej chodzi.

background image

-

A więc sugerujesz, żeby dać jej kroplówkę ze środkiem

przyspieszającym poród, czy też sądzisz, że będzie potrzebna
interwencja chirurgiczna?

-

Może wystarczy kroplówka. Przynajmniej w tej chwili,

chyba że coś pójdzie nie tak... - odparła Kara pospiesznie. -

Biorąc pod uwagę jej wiek, myślałam o tym, żeby zawołać

dyżurnego lekarza. Może wpadłby pod pozorem towarzyskiej

wizyty i ją obejrzał?

-

Rzeczywiście, w takim wypadku lepiej przedsięwziąć

środki ostrożności. - Siostra przełożona wręczyła jej filiżankę

herbaty i usiadła. - A co słychać u Maca?

Kara wiedziała, że reszta personelu martwi się jego

stanem, ale był pogrążony w śpiączce już od tak dawna, że

wielu kolegów przestało o niego pytać. Siostra przełożona

okazywała jej jednak szczególną troskę i Kara podzieliła się z

nią nowinami.

-

A więc jego stan się jednak powoli poprawia?

- Chyba tak.
-

Byle tak dalej, moja droga. Mam przeczucie, że

wszystko będzie dobrze.

-

Oby tylko pani Fry też się udało - odparła Kara, wracając

do poprzedniego tematu. Ba

ła się zbyt długo rozmawiać o

Macu -

nie chciała, by jej emocje wymknęły się spod kontroli.

Czasami zdawało jej się, że od lat żyje w ciągłym napięciu.

Na szczęście zawsze mogę skupić się na pracy, pomyślała

później, podłączając pani Fry kroplówkę ze środkiem

przyspieszającym poród. Lek podziałał szybko. Po godzinie

Kara wręczyła wymęczonej kobiecie noworodka płci żeńskiej.

-

Witaj, maleńka - powiedziała matka przez łzy. -

Nazwiemy cię Miriam, bo to imię znaczy „upragnione
dziecko".

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Znowu

słyszał ten głos. Jej głos.

Tyle już razy jakieś dźwięki pojawiały się i znikały, wokół

wciąż jednak panowały ciemności i zawsze mógł w nie

odpłynąć...

Ale nie wtedy, gdy ona tam była. Nie wiedział, czy mieć

jej to za złe, czy też nie, ale zdawało się, że jedynie jej głos

może rozproszyć mrok, że jej dotyk...

Lekki, delikatny i czuły.

O wiele łatwiej byłoby po prostu odpłynąć... ale ona mu na

to nie pozwalała. Z jakichś powodów niestrudzenie próbowała

wyrwać go z tej błogiej ciemności i przyciągnąć w stronę

boleśnie oślepiającego światła.


- No, spróbuj, Mac. -

Z wysiłkiem uniosła jego nogę, by

rozciągnąć ścięgno podkolanowe.

Zauważyła, że po kilku miesiącach bezczynnego leżenia

jego dotąd silne i wyraźnie zarysowane mięśnie zaczęły

powoli zanikać. Dotknęła dłońmi owłosionej łydki i

przesunęła je w stronę uda, podziwiając jego długie i wciąż

kształtne nogi. Wierzyła, że Mac niedługo wyzdrowieje,
zacznie tre

nować i szybko odzyska dawną formę.

Przypomniała sobie, kiedy pierwszy raz widziała go nago.

- Bieg

ałeś w dresie po ulicy, pamiętasz? – powiedziała

spokojnym głosem, rozpoczynając masaż i ćwiczenia mięśni

oraz wiązadeł drugiej nogi. - Strasznie lało i byłeś

przemoczony do suchej nitki, kiedy na mnie wpadłeś. –

Uśmiechnęła się na to wspomnienie.

Uskoczyła wtedy pospiesznie w bok i nie wpadła do

olbrzymiej kałuży tylko dzięki temu, że Mac przytrzymał ją za

rękę. Niestety, przejeżdżająca obok taksówka ochlapała ją od

stóp do głów prysznicem lodowatej wody. Mac, który, jak się

okazało, mieszkał kilka domów dalej, zaprosił ją do siebie, by

background image

się wysuszyła.

-

Powinnam się wtedy zorientować po wyrazie twoich

oczu, że to był tylko taki pretekst, żeby mnie rozebrać -

zażartowała. - Ciekawe, jak zdobyłeś się na to, żeby bez

najmniejszej żenady zaproponować mi wspólny prysznic,

twierdząc, że to nas najlepiej rozgrzeje.

Nie miała wtedy ochoty mu się opierać; nie protestowała,

gdy wziął ją na ręce, ociekającą wodą, i zaniósł do łóżka.

Gdy wreszcie skończyła naciąganie lewej stopy Maca,

poczuła, że cała drży. Wyczerpywał ją nie tyle wysiłek
fizyczny -

chociaż musiała sporo się natrudzić, podnosząc

bezwładne nogi i ręce Maca - co stłumione uczucia

docierające do świadomości, gdy tylko pogrążała się we

wspomnieniach, o których opowiadała Macowi na głos.

Łatwo by było zrzucić całą winę na Mike'a. Twierdził, że

pewne ośrodki w mózgu mężczyzn, związane z

podstawowymi reakcjami seksualnymi, reagują w sposób

bardziej prymitywny niż inne i można je wykorzystać jako

swojego rodzaju okienka do całego systemu, przez które
pobudza si

ę inne obszary.

Trudno jej było w to uwierzyć, ale zapewnił ją, że to

prawda. Na początku wydawało jej się niemożliwe, by mogła

swobodnie poruszać tego rodzaju tematy, przemawiając do

Maca, wokół którego wciąż kręcili się jacyś ludzie. Mike
jednak bardzo j

ą namawiał, by wypróbowała tę metodę.

Do tej pory nic nie świadczyło o tym, by odnosiła ona

jakikolwiek skutek. Kara jednak nie miała wątpliwości, że

ogromnie wpływa to na nią samą, a fakt, że była w ciąży,

prawdopodobnie jeszcze bardziej pogarszał sprawę.

Podczas ostatniej wizyty w przychodni, dokąd wybrała się

na badania kontrolne, rozmawiała w poczekalni z dwiema

kobietami, które opowiadały o wpływie szalejących

hormonów na ich życie seksualne. Kara nie bardzo rozumiała,

background image

o czym one mówią. Pojęła to dopiero wtedy, gdy Mikę

przekonał ją wreszcie, by przeszła do następnego etapu w
terapii Maca.

Słuchając wtedy wesołej paplaniny rozochoconych kobiet

w zaawansowanej ciąży, uśmiechała się niepewnie, ale potem

okazało się, że po każdej kolejnej sesji z Makiem czuła się tak

samo jak one. Wstała i przeciągnęła się, by rozluźnić ramiona.

Czuła tępy ból w krzyżu. Ćwicząc z Makiem, najwidoczniej

zapomniała o tym, że w jej brzuchu rozwija się maleńka istota.

Postanowiła udać się na krótki spacer, by rozprostować

nogi.

Miała ochotę uciąć sobie z kimś pogawędkę. Znała już

dobrze personel oddziału, a czasami rozmawiała też z ludźmi,
którzy odwiedzali tu swoich bliskich.

-

Wychodzę na chwilę, Mac - powiedziała głośno, tak

jakby słyszał ją i rozumiał. Wiele badań nad pacjentami

pogrążonymi w śpiączce lub chorymi w agonii dowiodło, że

zmysły słuchu i dotyku zanikają zwykle na końcu, a podczas

odzyskiwania przytomności budzą się pierwsze. - Przejdę się

trochę i zaraz wrócę.

Jak zwykle pochyliła się, by go pocałować, i jak zawsze

odczekała chwilę w nadziei, że Mac tym razem zareaguje. Nic

się nie wydarzyło, westchnęła więc i wyprostowała się z

powrotem. Może następnym razem, pomyślała. Kiedyś w

końcu to się stanie. Musi się stać.

Kątem oka dostrzegła za oknem jakiś błysk i naraz

uświadomiła sobie, że to słońce połyskuje na dachach
samochodów zaparkowanych przed szpitalem. Zaskoczona

wyjrzała na zewnątrz. Był piękny, słoneczny dzień, niebo

czyste i błękitne. Klomby przy parkingu pyszniły się
kolorowymi, letnimi kwiatami.

Kiedy zak

witły? Jeszcze niedawno była chłodna późna

wiosna, kiedy to zastanawiała się, czy Mac w ogóle przeżyje

wypadek. Teraz zbliżał się powoli koniec lata. Czas płynął tak

background image

szybko. Mijał dyżur za dyżurem, dzień za dniem; w każdy

weekend robiła zakupy, co miesiąc płaciła rachunki.

Uświadomiła sobie, że upłynęła właśnie połowa jej ciąży, a

dziecko staje się coraz bardziej żywotne.

Zdawało jej się jednak, że wszystko to rozgrywa się jakby

w próżni, jakby nie miało żadnego związku z otaczającym ją

światem. Poczuła się trochę zdezorientowana, gdy rozglądając

się po oddziale, dostrzegła, jak wiele zmieniło się tu od czasu,

gdy po raz pierwszy przyszła odwiedzić Maca. Wielu

pacjentów opuściło już szpital. Tylko jeden z dawnych

chorych wciąż leżał w swoim łóżku - inni wyzdrowieli, zmarli

lub też przeniesiono ich do innych sal lub oddziałów.

Spoglądała po kolei na łóżka, przypominając sobie historie

ludzi, którzy je obecnie zajmowali. Na jednym z nich leżała

kobieta w średnim wieku. Przez długi czas nie zdawała sobie
sprawy,

że ma tętniaka podstawy mózgu. Pewnego dnia

jednak nastąpił wylew i chora zapadła w śpiączkę.

Profesorowi Squiresowi

udało się scalić pęknięte naczynie

krwionośne i teraz rodzina pacjentki czekała niecierpliwie, by

przekonać się, czy u chorej po odzyskaniu przytomności

wystąpią objawy uszkodzenia mózgu po wylewie, czy też

wyzdrowieje zupełnie.

-

Co słychać? - zagadnęła Kara siedzącą przy łóżku młodą

kobietę, której twarz wykazywała podobieństwo do pacjentki.

Była to jej córka, z którą Kara często rozmawiała. Wiedziała,

że kobieta z trudem próbuje łączyć opiekę nad matką z

obowiązkami, jakie miała wobec trójki dzieci w wieku

szkolnym, które bardzo się nudziły podczas wakacji.

-

W mieszkaniu panuje nieprawdopodobny bałagan -

odparła kobieta z grymasem na twarzy. - Wygląda tak, jakby

ktoś zrzucił na nie bombę. Jeśli szybko tam nie posprzątam,

pewnie będę musiała wycierać nogi po wyjściu z domu, a nie

kiedy do niego wchodzę. W kuchni niedługo spod góry śmieci

background image

nie będzie już widać kuchenki i będę musiała ją od kopać.

- A jak tam mama? -

Kara była pewna, że usłyszy dobre

wieści, ponieważ kobieta była tego dnia zupełnie w

innym nastroju niż wcześniej.

-

Otworzyła oczy! I powiedziała mi, że wyglądam

okropnie.

-

A pani pierwszy raz w życiu ucieszyła się, słysząc takie

s

łowa.

-

Będzie przerażona, kiedy jej to przypomnę. Zawsze nam

mówiła, że jeśli nie możemy powiedzieć nic miłego, lepiej się

w ogóle nie odzywać.

Po krótkiej rozmowie Kara pożegnała się z kobietą. Czuła,

że niedługo straci kontakt z kolejną rodziną, która otarła się o

tragedię. Wyglądało jednak na to, że wyjdą z tej ciężkiej

próby bez szwanku. Niedaleko leżał młody chłopak; liczył

sobie nie więcej niż dwadzieścia lat.

-

Duncan miał zupełnego kręćka na punkcie motorów -

rzekł ze smutkiem jego ojciec w dniu, gdy przywieziono syna
do szpitala. -

Już od najmłodszych lat chciał się ścigać. Nie

miał szans, gdy wpadli na niego na ostrym zakręcie.

Pokazał Karze zdjęcie szczupłego młodzieńca o

pochlapanej błotem twarzy, który uśmiechał się radośnie,

siedząc na swym ukochanym motocyklu z kaskiem pod pachą.

-

Podobno to był straszny wypadek - mówił dalej starszy

mężczyzna ze łzami w oczach. - Jechali tak szybko, że nie

zdążyli go wyprzedzić. Kilku uderzyło w niego z taką siłą, że

roztrzaskali mu kask, a jeden z odłamków wbił mu się w

głowę.

Kara zadrżała. Wiedziała też skądinąd, o czym ojciec

chłopca zaledwie wspomniał, że jego biedny syn miał w sobie

mnóstwo metalowych części, które scalały jego pogruchotane

kości. Mężczyzna siedział teraz przy łóżku chłopca z głową

opartą na ramionach. Nawet podczas drzemki nie wypuszczał

background image

z dłoni bezwładnej ręki syna. Wyglądał na zmęczonego i Kara

nie chciała go teraz budzić.

Łóżko obok zajmował człowiek, którego przywieziono

zaledwie parę godzin wcześniej. Wiedziała o nim tylko to, co

usłyszała od jednej z pielęgniarek, kiedy wyszła ostatnim

razem z pokoju Maca, aby rozprostować nogi.

Trudno było współczuć człowiekowi, który usiadł za

kiero

wnicą, wiedząc, że jest pijany. W dodatku zapomniał

zapiąć pasy i kiedy wjechał w drzewo, wypadł przez przednią

szybę i uderzył w nie głową. Na szczęście nikt inny nie został

ranny podczas jego pięciokilometrowego slalomu na drodze

do nieszczęścia.

Tak naprawdę Kara współczuła jego żonie i reszcie

rodziny, wiedząc, że pewnie niedługo go stracą. Żona amatora

napojów wyskokowych siedziała teraz przy jego łóżku. Miała

spuchnięte od łez, zaczerwienione oczy. Kara uśmiechnęła się

do niej życzliwie, gotowa zamienić z nią parę słów, ona

jednak odwróciła wzrok, udając, że przygląda się wykresom
na jednym z monitorów.

Kolejnym pacjentem był duży, krzepki farmer, leżący tutaj

od niedawna. Zgłosił się do przychodni z uporczywym bólem

w plecach i ze skargą, że coraz częściej się potyka, lekarz

jednak nic nie rozpoznał i dał mu reprymendę, radząc, aby nie
zawraca

ł ludziom głowy. Zdesperowany rolnik zapisał się w

końcu na wizytę do kręgarza, chociaż dotąd korzystał jedynie

z usług medycyny konwencjonalnej.

Wynik wstępnego badania przeprowadzonego przez

specjalistę terapii naturalnych był taki, że biedny farmer
znal

azł się niebawem w karetce, która zawiozła go do szpitala.

Na pierwszy rzut oka to, co widać było na zdjęciach

rentgenowskich, wyglądało jak ropień na rdzeniu kręgowym.

Przypadłość ta mogła doprowadzić do śmierci, gdyby wrzód

pękł, a jego zawartość dotarła do mózgu, nie mówiąc już o

background image

uszkodzeniu samego rdzenia kręgowego oraz paraliżu.

Późniejsze badania wykazały jednak, że domniemany ropień
to guz, jeden z przerzutów nowotworu prostaty, którego

wcześniej nie wykryto.

Profesor operował chorego, o czym opowiedziała Karze

pani Eland, lecz uczciwie przyznał, że zabieg udał się tylko

częściowo. W ten sposób małżonkowie zyskali trochę czasu,

by pogodzić się z tym, co miało nadejść, niemożliwe okazało

się bowiem usunięcie przyczyny choroby.

- Kiedy tylko dojdzie do si

ebie na tyle, żeby wrócić do

domu, sprzedamy farmę naszemu sąsiadowi - oznajmiła pani

Eland Karze przy filiżance herbaty. - Szuka właśnie domu dla

swojego syna, który się żeni. Potrzebują też trochę ziemi.

-

A co z waszą rodziną? - spytała Kara, wiedząc, że

niełatwo jest pozbyć się dorobku całego życia.

-

Nikt nie chce pracować na roli - odparła pani Eland,

uśmiechając się smutno. - Nasza córka jest nauczycielką, a syn

ma zostać adwokatem.

-

Gdzie będziecie mieszkać, kiedy sprzedacie farmę?

-

Zostawimy sobie mały domek, który stoi na skraju naszej

farmy. Mieszkał tam pasterz, kiedy jeszcze stać nas było, żeby

kogoś zatrudniać, a potem zrobiliśmy remont i

wynajmowaliśmy ten dom letnikom. Pewnie będzie wydawał

nam się bardzo mały po tamtej willi, ale wystarczy dla nas
dwojga.

Była to drobna kobieta, której wygląd świadczył o tym, że

całe życie pracowała ciężko u boku swojego męża.

Wyczuwało się w niej swoistą dumę i godność, wynikające z

przekonania, że wszystko zawdzięcza sobie.

- Stoi na skraju wsi, niedaleko ludzi, z którymi

przyjaźnimy się od początku naszego małżeństwa. Geoff znał

ich dłużej, bo urodził się tam. Postanowiliśmy, że kiedy się

urządzimy, pojedziemy na długie wakacje, o jakich zawsze

background image

marzyliśmy. Teraz już nie ma sensu niczego sobie żałować.

-

Świetny pomysł - odparła Kara, zdumiona praktycznym

podejściem kobiety do życia. Być może jej nastawienie

wynikało z wielu lat pracy na łonie przyrody, co nauczyło ją

godzenia się z tym, czego nie można zmienić.

Po tylu miesiącach nieustannej walki o Maca Kara wciąż

ni

e mogła się pogodzić z możliwością jego utraty. Ta odważna

kobieta jednak potrafiła zaakceptować to, co nieuchronne.

-

Chcemy wyjechać jak najszybciej, póki Geoff ma

jeszcze siły, żeby się tym cieszyć - dodała pani Eland. –

Będziemy mieć co wspominać, kiedy jego stan znowu się
pogorszy.

Kara przestraszyła się, gdy drobna kobieta nagle przytuliła

ją serdecznie.

-

Musi pani dbać o siebie - powiedziała. - Warto o niego

walczyć, jeśli na to zasługuje. Przeżyłam z Geoffem

trzydzieści siedem wspaniałych lat i nie żałuję ani minuty. Nie

zamieniłabym go na nikogo innego, nawet gdybym wiedziała,

co ma się stać.

Kara poczuła, że łzy napływają jej do oczu, ale zdołała

nad nimi zapanować. Nie mogła sobie teraz pozwolić na

rozczulanie się nad sobą; potrzebowała siły, aby dalej

pomagać Macowi. Toteż uśmiechnęła się z wdzięcznością do

kobiety, a gdy zobaczyła, jak pan Eland szuka na kołdrze ręki

żony, odwróciła się i podeszła do następnego łóżka.

Najmłodszy pacjent na oddziale nie miał nawet

dwudziestu lat. Był to inteligentny chłopak, który

przygotowywał się właśnie do egzaminów na Akademię

Medyczną, gdy zaczął cierpieć na silne bóle głowy.

Początkowo sądził, że są one spowodowane przemęczeniem

wynikającym z długiego ślęczenia nad książkami. Dopiero

gdy zaczął powłóczyć nogą i odczuwać drętwienie ręki,

uświadomił sobie, że dzieje sic coś złego.

background image

Operacja, podczas której usunięto guz z jego mózgu, była

bardzo skomplikowana, wymagała wielu godzin wysiłku i
drobiazgowych zabiegów. Profesor Squires

nie mówił na ten

temat zbyt

wiele, ale Kara nauczyła się czytać z jego twarzy i

zdawało się jej, że rokowania w tym przypadku są dobre.

-

Przyjdzie ktoś dzisiaj do ciebie? - zapytała, gdy chłopak

uśmiechnął się do niej na powitanie.

-

Nie sądzę. - Nadal mówił trochę niewyraźnie. - Mój brat

załatwił sobie pracę na wakacje jako ochroniarz. Pewnie ma

nadzieję, że uda mu się poderwać jakąś dziewczynę, kiedy

mnie nie ma w pobliżu.

-

Myślisz, że przy tobie nie miałby szans?

-

Pewnie, że nie. Jestem najprzystojniejszy i

najmądrzejszy z całej rodziny - zażartował.

Kara roześmiała się. Poznała już jego brata bliźniaka - byli

niemal identyczni, mieli te same cele i zainteresowania.

Rywalizowali z sobą, ale w ich wypadku wydawało się to

zupełnie normalne.

-

Biedny chłopak. Ciekawe, jak się poczuje, kiedy wrócisz

do domu. Będziesz miał o czym opowiadać. Nie każdy przeżył

taką operację, a wszystkie dziewczyny zlecą się, żeby się tobą

opiekować.

-

Może udałoby mi się namówić profesora, żeby zrobił mi

bliznę w jakimś ciekawszym miejscu? To byłoby bardziej
ekscyt

ujące, gdyby dziewczyny oglądały bliznę na moim

brzuchu, zamiast na głowie.

-

Nie sądzę, żeby się zgodził - odparła ze śmiechem. - I tak

miał już z tobą dużo roboty. Ale myślę, że z tą głową ogoloną

do połowy wyglądasz bardzo interesująco.

Alison dała jej gestem znak z końca sali, że parzy herbatę.

Kara pożegnała się z chłopcem i podążyła za nią do gabinetu.

-

Dobrze, że wyszłaś na parę minut odpocząć - rzekła

Alison. -

Już miałam do ciebie iść, żeby ci to zaproponować.

background image

-

Musiałam się trochę przejść. - Kara stanęła przy

otwartym oknie. Z klombu usy

tuowanego na środku trawnika

do

biegł ją słodki zapach kwiatów. Wciągnęła głęboko

powietrze i poczuła, jak wraca jej chęć do życia.

-

Cudownie pachną, prawda? - odezwała się Alison. - Tego

lata dużo padało i dlatego tak pięknie urosły.

-

Szkoda tylko, że za miesiąc zwiędną, a potem powoli

zacznie zbliżać się zima.

-

Czas mija szybko, gdy czeka się na coś tak specjalnego...

-

Masz na myśli dziecko? - Kara położyła rękę na brzuchu,

który wciąż udawało jej się ukryć, tym razem pod luźną

sukienką w niebieskie i białe kwiaty.

-

To też, no i początek nowego tysiąclecia. Jeśli wierzyć

gazetom i telewizji, na świecie będzie jedno wielkie przyjęcie.

-

Nie sądzę, żebym miała wtedy ochotę do zabawy. Pod

koniec roku pewnie będę wyglądać jak hipopotam -

roześmiała się Kara. - Termin porodu wypada w połowie
stycznia.

-

A ja, znając moje szczęście, pewnie sylwestra spędzę na

dyżurze - skrzywiła się Alison. - Możemy się umówić: jeśli

spotkamy się tutaj, otworzymy szampana i wypijemy toast.

Kara zgodziła się chętnie, ale na myśl o tym, że pod

koniec roku nadal będzie odwiedzać w szpitalu Maca,

ogarnęło ją przerażenie. Z każdym mijającym tygodniem

szansa, że odzyska on przytomność, stawała się coraz

mniejsza. Z czasem powoli nikła również nadzieja, że jego

mózg zachowa dawną sprawność. Jeśli do końca roku, kiedy

to cały świat będzie świętował nadejście nowego tysiąclecia,

stan Maca się nie zmieni, Kara nie będzie miała powodu do

radości.

Odpędziła od siebie ponure myśli i, aby zmienić temat,

spytała Alison, jak udała się jej randka z jednym z lekarzy.

- Lepiej nie pytaj -

odparła Alison z westchnieniem. -

background image

Miałam złe przeczucia już wtedy, kiedy mnie zapraszał.

-

Co się stało? Podobno wybieraliście się do jakiejś

indyjskiej restauracji.

-

Och, tak, poszliśmy tam, ale pod koniec kolacji on

zorientował się, że zostawił portfel w domu.

Widząc zdegustowaną minę Alison, Kara wybuchnęła

śmiechem.

-

I co zrobiliście? Kazali wam za karę zmywać naczynia?

-

Gdyby do tego doszło, zostawiłabym go samego, ale

skończyło się na tym, że sama zapłaciłam rachunek.

-

A warto było? - dopytywała się Kara.

-

A co? Myślisz, że lepiej, gdyby wezwali policję?

-

Nie, chodzi mi o to, czy to był udany wieczór? Czy

podoba ci się ten facet?

-

Prawdę mówiąc... - Alison zaczerwieniła się lekko i

odwróciła wzrok. - To było chyba najbardziej udane spotkanie

od dłuższego czasu. Świetnie nam się rozmawiało. - Jej

uśmiech był coraz słabszy i wreszcie zniknął, gdy zamilkła.

- Ale? -

zapytała Kara.

-

Ale... on był tak bardzo zakłopotany tym, że zapomniał

pieniędzy. Nawet jeśli mi je zwróci, jak obiecał, pewnie już

nigdy nie będzie próbował się ze mną umawiać.

-

Hm, to rzeczywiście skomplikowana sprawa.

Mężczyźni są wrażliwi na punkcie własnej godności. - Kara

zamyśliła się na chwilę. - Już wiem! Teraz ty go zaproś do
restauracji,

którą sama wybierzesz, i uprzedź, że tym razem on

płaci.

Alison pokręciła głową, ale pomysł wyraźnie ją

zaintrygował.

-

Oczywiście, wszystko zależy od tego, czy naprawdę ci

na nim zależy i chcesz się z nim spotykać.

Alison uśmiechnęła się szeroko i uniosła dłonie w geście

poddania.

background image

-

Chyba dobrze mnie znasz. Wiesz, jak mnie podejść.

Kara w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. To samo parę

dni wcześniej powiedziała jej Sue. Zdumiewające, jak wiele

razy Sue „przypadkowo" pojawiała się, by dotrzymać Karze

towarzystwa, i to właśnie wtedy, gdy przychodził Mike. Jakby

Kara nie wiedziała, co dzieje się między nimi.

Parę razy udało jej się wykorzystać tę sytuację dla

własnych celów, gdy odkryła, że Mike chętniej wyjaśnia jej

różne sprawy w obecności Sue.

- J

ak trafiliście z Makiem na tę całą stosowaną neurologię

kliniczną? - spytała pewnego razu, wracając do jednej z

poprzednich nie dokończonych rozmów.

-

Mac pewnie ci mówił, że na studiach, kiedy graliśmy w

rugby, chodziliśmy razem do jednego kręgarza.

- Tak. Za

wsze wydawało mi się to dziwne, że Akademia

Medyczna ma drużynę rugby. Przecież to strasznie brutalny

sport. Zawodnicy bez przerwy łamią sobie kości.

- To prawda -

odparł Mike, wzruszając ramionami. - W

każdym razie dzięki temu kręgarzowi poznaliśmy pewnego

człowieka, Australijczyka, który ożenił się z Irlandką.

Opowiadał nam o kursie neurologii stosowanej, który

prowadził w Stanach Zjednoczonych.

-

O, pewnie sporo podróżował - ożywiła się Sue.

-

Tak. Przysłał nam potem wiadomość, że podobne

seminarium odbędzie się w Amsterdamie. Pojechaliśmy i

byliśmy oczarowani. Trzy dni ciągłych wykładów, od ósmej

rano do ósmej wieczór, a facet ani razu nie zajrzał do notatek.

Karze nie mieściło się to w głowie.
-

Pierwszy raz zetknęliśmy się z takim podejściem do

neurologii.

Uczyłyście się w szkole o tym, jak działa mózg,

prawda?

Kara i Sue pokiwały głowami. Pamiętały, ile trudu

kosztowało je wbicie sobie do głowy tego skomplikowanego

background image

materiału, gdy przygotowywały się do egzaminów.

-

Pewnie myślałyście, że wystarczy poznać podstawowe

rzeczy, takie jak budowa mózgu oraz funkcje różnych jego

obszarów. Wyobraźcie sobie teraz, co się dzieje, gdy ktoś

oddziałuje na receptory miotatyczne na waszych stopach,

które bezpośrednio lub pośrednio łączą się z mózgiem przez

pętle rdzeniowo - przedsionkowo - móżdżkowo - wzgórzowo -
korowo -

siatkowe... na zasadzie sprzężenia zwrotnego.

Kara stłumiła śmiech, podejrzewając, że Mike żartuje.
-

Mówisz poważnie? - spytała po chwili. - To ma związek

z tym, co robię za każdym razem, naciągając stopy Maca?

-

Każde delikatne naciągnięcie wpływa na wiele innych

rzeczy -

przyznał Mike. - Dlatego tak ważne jest, żeby nie

robić tego zbyt mocno. Ten jeden prosty ruch pobudza wiele

różnych szlaków nerwowych. Łatwo przeciążyć cały układ i

narobić szkody.

-

Dobrze, że nie powiedziałeś mi o tym na początku, bo

bałabym się go dotknąć. Nigdy nie sądziłam, że to wszystko

może mieć znaczenie. Wydawało mi się to tak proste jak

włączenie światła.

-

Niestety, wielu ludzi wciąż tak sądzi, i w dodatku sporo z

nich pracuj

e na oddziałach neurologicznych - odparł Mike

ponuro.

-

W takim razie może lepiej będzie, jak sobie pójdziecie, a

ja zostanę tutaj i będę się trząść ze strachu, że stanie się coś

złego, kiedy tylko za mocno ścisnę Maca za rękę -

powiedziała z przekąsem. - Pewnie i tak przychodzicie do

niego tylko po to, żeby się tu spotkać.

-

Mówiłam ci, że ona nas rozszyfruje - wtrąciła Sue, której

policzki były tylko nieznacznie bardziej rozgrzane niż Mike'a.

-

A ja myślałem, że nic nie widać - odparł Mike.

- Nawet nie wiesz, jak

się mylisz. Nie możecie oderwać od

siebie wzroku od czasu... -

chciała powiedzieć „naszego

background image

ślubu", ale przecież żaden ślub się nie odbył. - Od chwili, gdy

się poznaliście - dodała pospiesznie. - Chociaż właściwie o to

nam chodziło, kiedy postanowiliśmy was zaprosić, więc

właściwie nie powinnam narzekać, widząc, że się polubiliście.

-

A więc zrobiliście to specjalnie? - spytała Sue. - Nigdy

mi o tym nie mówiłaś.

- Nie szkodzi -

wtrącił Mike. - Chyba i tak powinniśmy

być jej wdzięczni.

-

Jeśli naprawdę traktujecie to poważnie.

Mike i Sue wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po

czym Mike wziął Sue za rękę i zwrócił się do Kary:

-

Prawdę mówiąc, właśnie poprosiłem Sue, żeby za mnie

wyszła - oznajmił z lekka onieśmielony.

-

A ona się zgodziła? - zażartowała Kara, udając wielkie

zdziwienie.

-

Oczywiście - zawołała Sue pospiesznie, po czym

wybuchnęła śmiechem, gdy zorientowała się, że przyjaciółka

tylko próbuje się z nią drażnić.

-

Tak się cieszę - odparła Kara z przekonaniem i przytuliła

ich oboje. -

Czy wybraliście już dzień?

- I tak, i nie. -

Sue zmieszała się lekko. - To zależy od

ciebie.

- Ode mnie? Dlaczego?
-

Bo chcielibyśmy, żebyś przyszła, ale nie wiemy, kiedy...

-

Sue wskazała gestem w stronę postaci na łóżku.

-

Gdyby to było możliwe, chciałbym, żeby Mac był

świadkiem - wtrącił Mike - ale skoro nie wiemy, kiedy...

-

Na pewno nie życzyłby sobie, żebyście z jego powodu

odkładali wasze plany - odparła Kara, starając się nie

poddawać smutkowi. - Gdzie chcecie urządzić wesele?

- W domu -

odparła Sue. - Postanowiliśmy zaprosić tylko

bliskich znajomych i rodziny. Nie chcemy wydawać wielkiego

przyjęcia, na które traci się kupę forsy, a potem przez parę lat

background image

tonie w długach.

-

Chcielibyśmy cię prosić, żebyś pomogła Sue wybrać

sukienkę. Nasze matki zajmą się przygotowaniem przyjęcia.
Chcemy,

żeby odbyło się to za jakieś trzy tygodnie, kiedy

zacznie się babie lato.

- Za trzy tygodnie! -

zawołała Kara. - Tak szybko?

-

Zdążymy wszystko załatwić - odrzekła Sue, ujmując

Mike'a za rękę. - To tylko spotkanie w niewielkim gronie

rodziny i przyjaciół, którzy dobrze nam życzą.

-

Prawdę mówiąc, to dzięki tobie i Macowi

zdecydowaliśmy się na ślub - przyznał Mike. -

Uświadomiliśmy sobie, jak los bywa kapryśny i doszliśmy do

wniosku, że nie ma sensu tego odkładać.

- Przyjdziesz, prawda? -

spytała Sue. - Chciałabym, żeby

chociaż jedno z was było. Zgodzisz się być moim świadkiem?

Kara spojrzała na swój zaokrąglony brzuch.
-

Sue, czy naprawdę sądzisz, że nadaję się na świadka?

-

Oczywiście. Twój stan w ogóle mi nie przeszkadza.

-

Lepiej, żebym z takim brzuchem nie znalazła się na

zdjęciach - odparta Kara, nie dając przyjaciółce czasu na
namowy. -

Ale chętnie przyjdę, żeby złożyć wam życzenia...

od nas obojga.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Mam dla ciebie prezent -

oznajmiła Sue, wchodząc do

pokoju Maca.

- A z jakiej to okazji? -

zdziwiła się Kara. - Do moich

urodzin jeszcze daleko. A poza tym powinnaś zająć się

własnymi zakupami. Niedługo twój ślub.

-

Ale to właściwie nie jest tak zupełnie dla ciebie - odparła

Sue z błyskiem w oku. - Chodziłam akurat po sklepach, żeby

znaleźć coś z mojej listy, no wiesz, podwiązki i pończochy,

jakąś seksowną koszulę nocną, która spodobałaby się

Mike'owi, a po drodze natknęłam się na mały sklepik z

rzeczami dla dzieci, no i weszłam do środka.

- Sue... -

zaczęła Kara, nie bardzo wiedząc, jak powiedzieć

przyjació

łce, że na razie są rzeczy ważniejsze od ubranek dla

dziecka, na przykład ślub Sue i terapia Maca, a poza tym do

porodu zostało jeszcze parę miesięcy.

-

W każdym razie jak już tam weszłam, nie mogłam się

powstrzymać, żeby czegoś nie kupić. Były tam takie śliczne

malutkie ubranka, że sama zaczęłam myśleć o dziecku.
Spójrz! -

Wyciągnęła maleńkie białe śpioszki frotte z

podejrzanie wypchanej torby. -

Można by ubrać w nie małego

królika, no nie? Były w najróżniejszych pastelowych

kolorach: seledynowym, błękitnym, różowym, cytrynowym...

- Sue! -

zawołała Kara, widząc, jak przyjaciółka wyciąga z

torby śpioszki w każdym z wymienianych kolorów.

-

Były takie śliczne, że nie mogłam się oprzeć. Musisz

zacząć gromadzić rzeczy, bo jak maleństwo się urodzi, nie

będziesz miała w co je ubrać.

-

Mam jeszcze dużo czasu - odparła Kara. Zobaczyła

jednak, że Sue w ogóle jej nie słucha, zajęta szperaniem w
torbie.

- A spójrz na to! -

zawołała, wyciągając jakiś barwny

przedmiot. - Jako honorowa ciotka zastrzegam sobie prawo

background image

przynoszenia tych

hałaśliwych zabawek, które każde

szanujące się dziecko musi mieć. Trąbki, .bębenki, no i

oczywiście to! - Potrząsnęła grzechotką, podając ją Karze

ponad głową Maca.

Ręka Kary zastygła w powietrzu i zabawka upadła na

łóżko.

-

Widziałaś? - szepnęła, utkwiwszy wzrok w twarzy

Maca. -

Sue, widziałaś to? On się poruszył. - Drżącymi dłońmi

dotknęła jego twarzy. Nie była pewna, czy przypadkiem nie

było to złudzenie. - Mac, słyszysz mnie? Widziałam, jak się

poruszyłeś. - Wstrzymując oddech, czekała na jego reakcję,

nic jednak się nie wydarzyło. - Mac, proszę cię, daj mi znak,

jeśli mnie słyszysz...

Kątem oka zobaczyła, jak Sue przestępuje niespokojnie z

nogi na nogę.

-

Musiałaś to widzieć. On naprawdę się poruszył. Kiedy

podawałaś mi grzechotkę... Wyglądało to tak, jakby się

wzdrygnął. No właśnie! - zawołała, chwyciła zabawkę i

potrząsnęła nią krótko przy uchu Maca.

Mac drgnął i skrzywił się, jakby dźwięk go drażni.
-

O mój Boże! - wykrztusiła Sue. - Rzeczywiście!

- Gdzie jest Mike? -

spytała Kara, gdy potrząsnęła

gr

zechotką przy drugim uchu Maca i otrzymała taki sam

rezultat. -

Czy mógłby przyjść i to zobaczyć? Czy to znaczy,

że Mac zaczyna się budzić?

-

Zawołam Mike'a - zaproponowała Sue, zostawiając

zakupy na podłodze i wybiegając na korytarz.

Najwyraźniej od razu przekazywała tę nowinę, bo już po

chwili kilka osób zgromadziło się przed drzwiami do pokoju
Maca.

-

Co się stało? - zapytała Alison, która pierwsza zajrzała

do środka. - Sue powiedziała, że Mac się poruszył czy też

czymś zagrzechotał i pobiegła dalej, jakby ją ktoś gonił.

background image

Kara zaśmiała się, choć była bliska łez. Zamrugała

powiekami i kilkakrotnie głęboko odetchnęła, by się

opanować.

-

Pokazywała mi rzeczy, które kupiła dla dziecka, i kiedy

poruszyła grzechotką, Mac wzdrygnął się, jakby usłyszał jakiś

hałas.

-

Czy to się potem powtórzyło? - spytał ktoś inny. - Czy

tak reaguje za każdym razem?

-

Próbowałam zagrzechotać jeszcze raz i zareagował tak

samo, ale nie chcę tego powtarzać, dopóki nie przyjdzie Mike
i nie powie mi, czy to dobry znak.

-

Jeśli świadczy to o tym, że Mac coś słyszy, jak może to

być zły znak? - odezwała się jedna z pielęgniarek. - Powinnaś

to powtarzać tak często, jak to możliwe, żeby się nauczył

rozróżniać dźwięki.

-

On nie jest małpą z cyrku - odparła ostro Kara, lecz zaraz

ugryzła się w język. - Przepraszam, jestem trochę

zdenerwowana. Chętnie powtórzyłabym to doświadczenie, ale

najpierw muszę wiedzieć, że dźwięk grzechotki nie robi mu

żadnej krzywdy. Może się go boi, skoro się wzdryga... -

Wzruszyła bezradnie ramionami.

-

Daj nam znać, kiedy się czegoś dowiesz.

Kara obiecała, że ich powiadomi, i pokój szybko

opustoszał. Przy Macu została tylko ona i Alison.

-

Przepraszam, że tak na nich naskoczyłam, ale...

-

Nie przejmuj się, od miesięcy walczysz o Maca. Jeśli nie

potrafią zrozumieć, że nie chcesz ryzykować, nie są tak

mądrzy, jak myślałam.

Kara uśmiechnęła się słabo. Uniosła dłoń Maca do ust i

przymknęła oczy, powtarzając w duchu wciąż tę samą żarliwą

modlitwę: Boże, błagam cię, niech on wyzdrowieje. Niech to

będzie pierwszy znak, że niedługo odzyska przytomność.

Usłyszała w oddali głosy Mike'a i Sue i utkwiła wzrok w

background image

drzwiach, czekając niecierpliwie, aż się otworzą.

-

No więc powiedzcie mi, co takiego wyprawiacie, kiedy

mnie tu nie ma? -

spytał żartobliwie Mike. - Sue mówiła mi

coś o jakiejś grzechotce dla dzieci.

Kara wskazała w milczeniu na niewinnie wyglądającą

zabawkę leżącą na białej pościeli.

-

Opowiedz mi, co się stało.

Kara zwilżyła językiem wyschnięte usta.
-

Rozmawiałyśmy z Sue o zakupach i nagle ona

potrząsnęła grzechotką, podając mi ją nad łóżkiem. Kątem oka

zobaczyłam, że Mac się wzdrygnął, ale nie byłam pewna, z ja
-

kiego powodu. Zagrzechotałam więc jeszcze raz i on znowu

lekko się odsunął, krzywiąc twarz.

-

Ile razy to sprawdzałaś?

-

Po jednym razie z każdej strony. Wolałam poczekać na

ci

ebie, żebyś powiedział, co to oznacza - oznajmiła mu

otwarcie. -

Czyżby zaczął słyszeć? Czy niedługo się obudzi?

-

To potwierdza moje przypuszczenia, że on

prawdopodobnie słyszy cię od czasu do czasu. - Uniósł dłoń,

dając jej znak, by nie przerywała. - Nie bez przerwy, bo stan

jego świadomości wciąż się zmienia, tak samo jak nasz, kiedy

budzimy się i zasypiamy. Niekoniecznie też rozumie wszystko

to, co słyszy, ale to dowód, że jego mózg nie tylko odbiera

bodźce dochodzące z uszu, ale zaczyna je dzielić na te, które
lubi i których nie znosi.

- A ten odruch? Wyraz jego twarzy? -

dopytywała się

Kara, bojąc się robić sobie zbyt wielkie nadzieje.

-

To także dobry znak. Świadczy o istnieniu połączeń

między różnymi obszarami mózgu.

- Mike, powiedz mi, co teraz?
- Wydaje mi s

ię, że możesz zacząć eksperymenty z

nowymi dźwiękami.

- Jakiego rodzaju?

background image

-

Takimi jak na przykład szelest papieru, dźwięk kruszonej

skorupki od jajka, brzęk naczyń, sztućców o talerze, odgłos

piłowania drzewa, wbijania gwoździ. Możesz mu śpiewać lub

nastawiać płyty z piosenkami dla dzieci, kołysankami, które

zna z przeszłości. Przy okazji przyda ci się mały trening.

Niedługo przecież dziecko się urodzi.

-

Powinnam nastawiać na normalną głośność czy raczej

cicho, tak jak do tej pory?

-

Raczej niezbyt głośno, a ostrzejsze dźwięki muszą trwać

krótko. I cały czas mów o tym, co robisz, na przykład:

,,Nakrywam teraz do stołu, Mac. Czy słyszysz, jak brzęczą

noże i widelce?" I tak dalej.

-

Jak często powinnam to robić? Ile razy w ciągu dnia?

-

Czuła, że staje się coraz bardziej niecierpliwa.

-

Musisz być ostrożna, Karo. Pamiętaj, że nie możesz

poganiać chorego konia tylko dlatego, że zrobił kilka
pier

wszych chwiejnych kroków. Najpierw trzeba sprawić,

żeby mózg Maca zaczął lepiej funkcjonować, a nie tylko

zmuszać go do reagowania na różne odgłosy. Dźwięk tej
grzechotki jest dla niego prawdopodobnie zbyt natarczywy i

może doprowadzić do przeciążenia układu nerwowego.

-

Spełnił już swoją rolę - uznała Kara, uśmiechając się z

wdzięcznością do Sue, stojącej po drugiej stronie łóżka.

-

Dzięki niemu wiemy, co robić dalej. Warto było wydać

każdy grosz na tę zabawkę.

-

Cieszę się, że trafiłam - wtrąciła zadowolona Sue.

-

Ale poczekam jeszcze trochę, zanim kupię bębenek i

trąbkę.

Kara roześmiała się, widząc zagubioną minę Mike'a. Sue

pewnie wyjaśni mu, o co chodzi, odprowadzając go tam, gdzie

go znalazła. Gdy wyszli i w pokoju znowu zapanowała cisza,

Kara usiadła na chwilę przy łóżku Maca. Chciała zebrać myśli

przed udaniem się na spoczynek.

background image

- Och, Mac, tak bardzo za

tobą tęsknię - wyszeptała,

kładąc głowę na jego ramieniu.

Była to bardzo niewygodna pozycja, gdy on leżał w łóżku,

a ona pochylona siedziała na krześle obok, ale tak właśnie

kończyła każdą swoją wizytę, kiedy byli sami.

Zawsze gdy siedzieli obok siebie na

podłodze przy komin

ku, oparci plecami o kanapę, lub leżeli w łóżku, obejmując się,

jej głowa spoczywała w tym miejscu. Tak jakby kształt jego

piersi i ramienia był specjalnie do tego przeznaczony.

-

W łóżku jest tak pusto bez ciebie - szepnęła, pocierając

policzkiem o jego podbródek i wyczuwając dłonią miarowe
bicie jego serca. -

Smutno i zimno nawet w środku lata, a nie

tak przytulnie jak wtedy, gdy byliśmy razem.

Czuła, że zaczyna ulegać emocjom i zmusiła się, by nad

nimi zapanować. Nie pomoże Macowi, jeśli się zacznie

roztkliwiać nad sobą. Musi być opanowana i silna ze względu
na niego.

-

Tak się cieszę, że możemy przejść do następnego etapu

-

powiedziała cicho, układając w głowie listę rzeczy, które

powinna przynieść. - Nie miej mi za złe, ale chcę, żebyś

wyzdrowiał tak szybko, jak szybko poszedłeś ze mną do

łóżka. Nawet nie wiesz, ile uścisków i pocałunków będziesz

mi winien, kiedy się obudzisz.

Przechyliła głowę, aby jak zwykle pocałować go na

pożegnanie, i jak zawsze poczekała chwilę w nadziei, że może
tym razem Mac zareaguje.

-

Śpij dobrze, kochanie - rzekła, starając się, by jej głos

nie zdradzał rozczarowania. - Przyjdę do ciebie jutro.

Jutro... Kochanie... Jutro...

Te słowa odbijały się dziwnym echem w jego głowie.

Próbował się skupić, ale teraz, kiedy już nie trzymała go za

rękę, było to o wiele trudniejsze.

Nie mógł też tak po prostu odpłynąć w ciemność. Coraz

background image

silniej przyciągała go do siebie jakimiś dźwiękami, światłem i

dotykiem, który nieraz sprawiał mu ból.

Czasami miał tego dość. Chciał, by zostawiła go w

spokoju,

pozwoliła mu odejść tam, gdzie panowała błoga

cisza, ale

ona była silniejsza od niego i taka zdeterminowana.

Dotykała go.

Dotykała go codziennie i czasami zdawało mu się, że chce

pobudzić każdy nerw jego ciała. Niekiedy miał ochotę
krzyc

zeć, by przestała. Wtedy właśnie to robiła i coś w nim

zaczynało się domagać, by powróciła do przerwanej

czynności, aby mógł znowu poczuć jej dotyk. Czasami

wydawało mu się, że dobrze ją zna... że ona nie bez powodu
jest tutaj. Ale dlaczego? Dlaczego?

Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
-

Och, Mac, szkoda, że cię nie było - rzekła Kara. Był

późny sobotni wieczór i przyszła do Maca, by opowiedzieć

mu o ślubie Mike'a i Sue. - Pogoda dopisała. Świeciło słońce,

ale nie było zbyt gorąco. Wiele kobiet miało letnie suknie i
kapelusze, tak jak Sue.

Mówiła mu któregoś dnia, że jej przyjaciółka

zrezygnowała z tradycyjnej białej sukni ślubnej i zdecydowała

się na nieco mniej oficjalną, ładną i elegancką.

Jedwabny materiał był delikatny, a kwiatowy wzór o

subtelnych barwach - kremowej i jasno - morelowej -

wyglądał bardzo apetycznie. Sukienka z pewnością przyda się

Sue także na inne uroczystości. Przyjaciółka miała też na
sobie kapelusz zamiast tradycyjnego welonu i podczas ich

wcześniejszej wyprawy do sklepów namówiła Karę, aby ona

także kupiła sobie podobne nakrycie głowy.

Kara zerknęła na elegancką granatową sukienkę z

jedwabiu, którą nadal miała na sobie, i przesunęła palcem po
niebiesko -

szarym wzorze, przypominającym gałązki

obsypane kwiatami. Do kupna tej

sukni również namówiła ją

background image

Sue, twierdząc, że kolor idealnie pasuje do szarobłękitnych

oczu Kary. Prosto ze ślubu Kara przyjechała do Maca, aby

opowiedzieć mu swoje wrażenia. Nie wpadła nawet do swego

pokoju w szpitalnym bloku, w którym teraz mieszkała, by się

przebrać. Próbowała sobie wmówić, że zrobiła to, by nie tracić

czasu. Tak naprawdę jednak gdzieś w głębi duszy miała

nadzieję, że Mac może właśnie tego wieczoru otworzy oczy i

zobaczy ją wtedy w czymś naprawdę twarzowym.

-

Nie chciałam wydawać zbyt dużo pieniędzy na jakąś

specjalną suknię, ale Sue powiedziała, że ta świetnie do mnie

pasuje. Poza tym doszła do wniosku, że może ją ode mnie

kiedyś pożyczy, kiedy z Mikiem zdecydują się na dziecko.

Zamilkła na chwilę, ponieważ jej głos zaczął drżeć. Musi

s

ię opanować; przyrzekła sobie przecież, że nie będzie

poddawać się rozpaczy.

-

W każdym razie wyglądałam podobno bardzo

elegancko. Niektórzy dopiero wtedy zauważyli, że jestem w

ciąży, kiedy oparłam sobie talerz na brzuchu. Tak mi mówiła
Sue.

Przedzieraj

ąc się myślami przez kalejdoskop zdarzeń,

próbowała wybrać niektóre z nich, by opowiedzieć o nich
Macowi.

Nagle okazało się, że w pamięci najbardziej utkwił

jej widok czułych spojrzeń, jakie Sue i Mike wymienili w

chwili, gdy pan młody .pochylił się, by pocałować swą żonę.

Był to bardzo piękny ślub. Sue niemal unosiła się w

powietrzu, gdy odwróciła się w stronę ołtarza, a Mike cały

czas się uśmiechał...

Naraz Kara poczuła, że nie jest już w stanie tego dłużej

wytrzymać i po raz pierwszy od dnia wypadku wybuchnęła

rozpaczliwym płaczem, opierając głowę na ramieniu Maca.

-

Och, Boże, Mac, to takie niesprawiedliwe - szlochała.

Jej łzy zbierały się w małym dołku pod jego obojczykiem. -

To przecież my mieliśmy wziąć ślub. To my mieliśmy się

background image

całować i przyjmować życzenia.

Płakała długo, miotana sprzecznymi uczuciami -

wściekłością, zawiścią i rozpaczą. Tak długo udawało jej się

trzymać uczucia pod kontrolą - starała się być bez przerwy

zajęta i prawie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo już

Mac leży nieprzytomny.

Upłynęło niemal pół roku. Z książek, które przeczytała,

dowiedziała się, że im dłużej trwa taka sytuacja, tym szanse na

wyzdrowienie stają się mniejsze. Przez cały ten czas, kiedy tak

kursowała między oddziałem położniczym a pokojem Maca,

była przekonana, że jego powrót do zdrowia jest tylko kwestią

czasu. Przez wszystkie te dni, tygodnie i miesiące nie

pozwoliła sobie na chwilę zwątpienia. Nie dopuszczała do

siebie myśli o tym, przed czym ostrzegał ją profesor Squires -

że być może jej zabiegi doprowadzą do tego, że Mac się
obudzi, lecz nie odzyska dawnej formy.

Nie zastanawiała się dotąd, czy przypadkiem nie byłoby

lepiej, gdyby umarł pewnego dnia we śnie, spokojnie i bez

bólu, nie odzyskując przytomności, niż obudził się, nie

odzyskując jednak dawnej sprawności psychicznej. Czy w

takim razie naprawdę wyświadcza mu przysługę, jeśli jego

dalsze życie miałoby przypominać wegetację?

Do tej pory podtrzymywała się na duchu, wierząc, że Mac

wyzdrowieje zupełnie. A jeśli to niemożliwe? Jeżeli przez cały
czas

tylko się łudzi?

- No, no, tylko nie to -

usłyszała nagle czyjś głos. - Nie

pozwolę, żeby ktoś topił moich pacjentów we łzach.

Jakiś mężczyzna wcisnął jej do ręki papierową chusteczkę

i delikatnie usadził ją na krześle. Wytarła twarz, lecz łzy wciąż

spływały jej po policzkach i z trudem rozpoznawała

człowieka, który się nad nią pochylał.

-

Karo, kochana, rozchorujesz się, jeśli będziesz się tak

zachowywać - usłyszała i w końcu rozpoznała głos profesora.

background image

-

Och, przepraszam. Nie chciałam płakać, ale... -

Potrząsnęła głową, nie mogąc dalej mówić.

-

Myślałem, że zdążyłaś się już wypłakać przez te

wszystkie miesiące - rzekł spokojnie. - To zrozumiałe, że...

-

Nie, nie mogłam - wydusiła. - Gdybym pozwoliła sobie

na rozpacz, nie miałabym tyle siły. Musiałam być silna...

- Nonsens -

przerwał jej tonem zupełnie innym niż

zwykle. -

Wszyscy musimy sobie od czasu do czasu popłakać,

pozwolić na chwile słabości. Jesteśmy przecież tylko ludźmi.

Jego współczujący uśmiech sprawił, że Kara ponownie

wybuchnęła płaczem. Szlochała, nie mówiąc ani słowa,

poddając się długo powstrzymywanej rozpaczy. Dopiero po

kilku minutach, kiedy wreszcie zaczęła się uspokajać, zdała

sobie sprawę, że profesor wciąż stoi obok, trzymając rękę na

jej ramieniu, i czeka cierpliwie, aż ona się wypłacze.

- Och, przepraszam... -

wydusiła, dotykając chusteczką

mokrej plamy na sukience. -

Nie chciałam...

-

Już dobrze. - Przytrzymał jej rękę. - Cieszę się, że

mogłem się przydać, choćby tylko w roli chusteczki. -

Uśmiechnęła się przez łzy. - No, już lepiej. A teraz powiesz

mi, co się stało, czy mam zgadnąć?

Chwycił stojące obok krzesło, obrócił je i usiadł na nim

okrakiem, składając ręce na oparciu.

-

Z twojego stroju wynika, że byłaś na jakiejś

uroczystości, która wprawiła cię w przygnębienie.

-

Wiem, że to niemądrze tak płakać, zwłaszcza teraz -

odparła, wydmuchawszy energicznie nos w chusteczkę. - Tyle

czasu już upłynęło od wypadku, a dotąd nie płakałam.

-

Dlatego w końcu nie wytrzymałaś. Zwłaszcza po tym,

jak się okazało, że Mac reaguje na dźwięki. Muszę ci

powiedzieć, że osiągnęłaś dużo więcej, niż się spodziewałem.

-

A czego się pan spodziewał? - spytała, czując, że ma w

sobie dość siły, by stawić czoło najgorszemu.

background image

- Szczerze? -

zapytał, a ona skinęła głową.

-

Powiedziałem ci kiedyś, że może lepiej będzie po prostu

dać Macowi spokój. Wynikało to z moich doświadczeń, jakie

miałem z pacjentami znajdującymi się w podobnym stanie.

Oprócz tego słabego odruchu gardłowego, który pokazałaś,

kiedy odłączyliśmy respirator, właściwie niczego więcej się

nie spodziewałem.

-

Ale on w końcu zaczął samodzielnie oddychać.

-

To prawda. Miałem jednak pewne wątpliwości wobec

tego, co z Mikiem osiągniecie. Nie sądziłem, że to przyniesie
skutki.

-

A jednak przyniosło.

-

Zgadza się. Mac żyje, a w dodatku jego stan poprawia się

z miesiąca na miesiąc. Widząc to, sam zacząłem interesować

się trochę tą metodą. Sześć miesięcy temu nie dawałem mu

właściwie żadnych szans. A teraz... Możliwości wydają się

nieograniczone. Chętnie wysłałbym wszystkich moich

pracowników na taki kurs, na jakim był Mac z Mikiem.

-

To byłoby możliwe?

-

Gdyby pozwoliły na to finanse... - odparł, krzywiąc się

lekko. -

Obserwowałem pracę mózgu Maca od miesięcy i

stopniowo zrewidowałem swoje opinie dotyczące metod, które

stosowaliśmy do tej pory. Gdybyś teraz mnie spytała, jakie

daję mu szanse na wyzdrowienie, to obserwując wyniki

waszej terapii i biorąc pod uwagę twoje poświęcenie,

powiedziałbym, że ogromne.

- Nie jestem pewna, czy pan nie przesadza tylko po to,

żeby podnieść mnie na duchu. Ale jeśli powie pan coś jeszcze,

to chyba znowu się rozpłaczę - odparła Kara.

- Tylko nie to! -

zaprotestował, wstał z krzesła i odstawił

je pod ścianę. - Jeśli moja marynarka skurczy się od twoich

słonych łez, żona każe mi przejść na dietę.

Kara zaśmiała się, pociągając nosem, i spojrzała na

background image

profesora, który pomachał jej na pożegnanie, wychodząc z

pokoju. Odkryła przy tym, że tym razem śmiech przyszedł jej

łatwiej, niż się spodziewała.

-

Masz dziś iść na badania - przypomniała Sue Karze,

kiedy szły na oddział położniczy.

Sue przyjechała dziś rano do szpitala razem z Mikiem.

Przeprowadzili się do nowego mieszkania, które znajdowało

się po drugiej stronie miasta. Przyjaciółka wpadła do pokoju

Kary na herbatę, a potem obie wybrały się na dyżur.

-

Dzięki za przypomnienie. Wiedziałam, że dziś mam

badania, ale zupełnie zapomniałam jakie - odparła Kara. - Ale

nie jest tak źle - dodała ze śmiechem. - Nie opuściłam dotąd

żadnej wizyty i wszystko idzie dobrze, zupełnie jak w

podręczniku.

-

Hm, wciąż jednak wydaje mi się, że trochę za mało

ważysz. Nie odzyskałaś tych kilogramów, które straciłaś po

wypadku Maca. W każdym razie, niech będzie jak jest, ale

chyba już pora, żebyś zaczęła się przygotowywać na przyjście

dziecka na świat. Wiem, że jesteś bardzo zajęta Makiem,

ale kiedy dziecko się urodzi, będziesz musiała poświęcić mu

większość czasu.

Karę nagle ogarnęło poczucie winy.
- Wiem -

przyznała z westchnieniem. - Chyba kupiłaś

więcej rzeczy dla mojego dziecka niż ja do tej pory. Ale będę

miała sześć tygodni urlopu macierzyńskiego i może jeszcze

zdążę ze wszystkim.

- Ze wszystkim? A cz

y zaczęłaś już rozglądać się za jakimś

mieszkaniem?

- Jak to? -

Kara zamarła. - Dlaczego miałabym to robić?

Och, Boże, nie pomyślałam...

-

No właśnie. Wiesz, że w bloku dla pielęgniarek nie ma

miejsca dla matek z dziećmi. Będziesz musiała się

wyprowadzić, kiedy dziecko się urodzi, a najlepiej zrobić to

background image

wcześniej. Mike i ja pomożemy ci przewieźć rzeczy.

-

Dzięki, ale... - Kara wciąż czuła się oszołomiona. A więc

nie będzie mogła dalej mieszkać tam gdzie teraz. Jak to się

stało, że dotąd sobie tego nie uświadomiła? Mieszkanie w

bloku dla pracowników było bardzo wygodne. Wszędzie

miała blisko - na swój oddział i do Maca.

Była jednak na tyle zapobiegliwa, że zarezerwowała już

miejsce w szpitalnym żłobku. Po urlopie macierzyńskim

będzie przecież musiała wrócić do pracy. Nawet gdyby Mac

jeszcze dziś odzyskał przytomność, upłynęłoby

prawdopodobnie wiele miesięcy, zanim byłby w stanie znowu

pracować, jeśli w ogóle by się do tego nadawał.

Pieniądze z ubezpieczenia zdrowotnego oraz

odszkodowanie wypłacone za zniszczony samochód

pokryłyby koszty opieki nad Makiem. Jednakże, ponieważ do

ślubu jednak nie doszło, sama Kara nie otrzymała żadnych

pieniędzy i musiała zarabiać na siebie i dziecko. W dodatku

niedługo nie będzie miała gdzie się podziać. Jakie mieszkanie

zdoła wynająć za pielęgniarską pensję? Nie chciała

przeprowadzać się do jakiejś wilgotnej i obskurnej nory,

zwłaszcza z dzieckiem.

Pierwszą połowę dyżuru spędziła na oddziale

ginekologiczno -

położniczym, ale tego dnia zupełnie nie

mogła się skupić. Wciąż myślała o problemach, które

uświadomiła jej Sue.

Do chwili, gdy zaczęła przyjmować pacjentki w poradni

przedporodowej, nie wpadła na żaden rozsądny pomysł.

Rozbolała ją tylko głowa i wzrosło jej ciśnienie. Do tej pory

potrafiła przecież radzić sobie w życiu. Zanim poznała Maca,

była samodzielna od chwili śmierci rodziców.

Życie wtedy było jednak łatwiejsze. Teraz miała na głowie

o wiele więcej: terapię Maca, dbanie o własne zdrowie

podczas ciąży, zbliżający się poród, konieczność

background image

samodzielnego wychowania dziecka, kłopoty finansowe i

mieszkaniowe... Ta lista zdawała się nie mieć końca.

Jej niepokoje przybrały jednak zupełnie inną postać, gdy

zaczęła rozmawiać ze swoimi pacjentkami, zwłaszcza tymi,

które miały rodzić pierwszy raz. Mniej interesowały ją
zwierzenia kobiet spod

ziewających się drugiego lub kolejnego

dziecka. Dziękowała jednak Bogu, że nie znajduje się w takiej

sytuacji jak pewna pacjentka, którą szef usiłował zmusić do

rezygnacji z pracy. Mogła wziąć urlop macierzyński, lecz

potem czekało ją wymówienie. Inne kobiety miały kłopoty

małżeńskie; martwiły się, czy uda im się znaleźć odpowiednią

opiekunkę do dziecka i czy będzie je na to stać.

-

Nie jest tak źle - powiedziała Kara do Sue, gdy

sprzątały gabinet po dyżurze. - Mam dobrą pracę, do której

mogę wrócić po urlopie, i miejsce w żłobku dla dziecka. Jeśli

znajdę jakieś mieszkanie, wszystko powinno ułożyć się
dobrze.

-

Naprawdę tak myślisz? - spytała Sue z powątpiewaniem.

-

A co zrobisz, jeśli dziecko będzie płakać przez całą noc i nie

zmrużysz oka? A jak zachoruje? Jeśli będziesz sama, nikt ci

nie pomoże.

-

To co mam zrobić? - rzuciła, zirytowana, że przyjaciółka

z taką łatwością wytyka słabe strony jej pospiesznie

nakreślonego scenariusza. - Przecież nie poproszę Maca, żeby

zajął się dzieckiem.

Sue nie odzywała się przez całą drogę do pokoju Kary,

która zaczęła w końcu mieć wyrzuty sumienia, że napadła na

przyjaciółkę. To nie była wina Sue, że miała rację.

-

Przepraszam cię - rzekła Kara, gdy zamknęły za sobą

drzwi do pokoju. -

Zachowałam się okropnie. Nie będę ci

miała za złe, jeśli przestaniesz się mną zajmować.

Towarzystwo Mike'a jest z pewnością dużo lepsze od mojego.

- Inne, a nie lepsze -

odparła Sue szczerze i uścisnęła rękę

background image

Kary, a potem opadła na łóżko i zdjęła buty. - Posłuchaj.

Wiem, że to wygląda tak, jakbym szukała dziury w całym, ale

po prostu martwię się o ciebie. Mac nadal potrzebuje pomocy,

ty musisz pracować na pełnym etacie, a kiedy dziecko się

urodzi... Teraz jesteś zdrowa, ale co się stanie, jak poczujesz

się rozrywana w trzech różnych kierunkach?

background image

ROZ

DZIAŁ SIÓDMY

-

Karo, słyszałaś o tej pacjentce z okulistyki? – spytała

Sue, wpadając na oddział parę minut przed rozpoczęciem

dyżuru.

Zwykle przychodziła do pracy pół godziny wcześniej, ale

najwidoczniej ostatnio ona i Mike wykorzystywali ten czas w
inny

sposób. Cokolwiek to było, sprawiało, że Sue miała

rumieńce na policzkach, a Mike chodził wyjątkowo

energicznym krokiem. Karę zaczynała powoli ogarniać

zazdrość; skutecznie jednak broniła się przed nią. Cieszyła się,

że Sue jest szczęśliwa.

-

Co z tą pacjentką? - zapytała, trzymając cierpliwie

kubek z herbatą i czekając, aż przyjaciółka zdejmie płaszcz.

Październik przyniósł z sobą wichury i deszcze; nic nie

zapowiadało zmiany pogody. Zanosiło się natomiast na długą,

ponurą zimę.

-

Mike opowiedział mi o tym wczoraj wieczorem. Dzięki -

rzekła, odbierając herbatę i od razu opróżniła kubek do

połowy. - Marzyłam o tym, żeby się napić czegoś ciepłego.

Zostawiliśmy samochód na samym końcu parkingu, a dziś
okropnie wieje.

- Ale ta pacjentka... -

powtórzyła Kara, widząc, że Sue jest

tego dnia wyjątkowo rozkojarzona.

-

No właśnie. Leczyła się prawie już od dziesięciu lat,

ponieważ nie widziała na jedno oko, chociaż nie wykryto w

nim żadnych zmian. Z braku innej diagnozy orzeczono, że to
zwyrodnienie plamki.

Sue była najwyraźniej bardzo przejęta swą relacją - cały

czas chodziła po pokoju, wymachując kubkiem. Na szczęście

był już prawie pusty.

-

Mike badał ją zaraz po tym, jak przeniósł się do naszego

szpitala, i odkrył, że zachowała mimo wszystko pewną

background image

zdol

ność widzenia obwodowego.

- No i co?
-

Kiedy zbadał ją dokładniej, stwierdził, że jedno oko, to

niewidome, nie porusza się tak samo jak drugie. A ponieważ

w takim przypadku do mózgu często wysyłany jest podwójny

obraz, który wprowadza zamieszanie, więc to oko po prostu
s

ię wyłączyło.

-

Nie wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają.

- Ani ja -

przyznała Sue. - W każdym razie Mike zaczął

pobudzać jej mięśnie oczne przez inne obszary ciała, głównie

dłonie i stopy, tak samo jak robisz to z Makiem. Kazał jej też

wykonywać specjalne ćwiczenia odblokowujące mięśnie

obwodowe, żeby gałki oczne mogły poruszać się

jednocześnie.

-

I co dalej? Po twojej minie widzę, że wszystko dobrze się

skończyło.

-

Wczoraj ta kobieta była u Mike'a i okazało się, że zaczęła

widzieć na tamto oko!

-

Naprawdę! - Kara nie ukrywała zdumienia. - Widzi

zupełnie dobrze, czy tylko zarysy przedmiotów?

-

Samym tym okiem może spokojnie czytać gazetę, a jej

mąż powiedział, że nigdy nie widział jej tak szczęśliwej.

-

Świetnie! Ciekawe, jaka będzie następna sztuczka

Mike'a?. Może chodzenie po wodzie?

-

Prawdę mówiąc, cieszył się chyba tak samo jak ona.

Kiedy opowiadał mi o tym, nie mogłam pojąć wszystkich

szczegółów. Nic nie mówił, ale czułam, że chciałby podzielić

się tym z Makiem. On by go doskonale zrozumiał.

-

No i z kim w końcu porozmawiał?

-

Skontaktował się z tym kręgarzem, który kiedyś polecił

mu kurs profesora Carricka. Ten człowiek znał kilka

podobnych przypadków i Mike zaprosił go do nas na lunch w

czasie weekendu, żeby mogli porozmawiać. Chyba niewielu

background image

lekarzy się na tym zna, skoro Mike może pogadać na ten temat

tylko z kręgarzem, który był na kursie.

-

Jeśli zobaczysz tego człowieka, przekaż mu moje

podziękowania za to, że skontaktował Maca i Mike'a z
profesorem Carrickiem. Gdyby nie to... - Kara bezradnie

pokręciła głową.

Gdyb

y Mike i Mac nie zajęli się stosowaną neurologią

kliniczną, nie wiadomo, co teraz byłoby z Makiem. Czy jego

życie przypominałoby wegetację? A może już by nie żył?


Ona znowu jest tutaj... Nareszcie.

Tak dawno nie słyszałem jej głosu. Już zaczynało mi się

w

ydawać, że ją wymyśliłem.

Ma taki łagodny głos. Ciepły i czuły, zupełnie jak jej

dłonie, kiedy dotyka mojego ciała.

Masuje mięśnie, unosi moje ręce i nogi i naciąga we

wszystkich kierunkach. Wiem, że to dla niej trudne, ponieważ

słyszę to w jej głosie. Gdybym tylko mógł jej pomóc...

Śpiewa mi wesołe, proste piosenki o czarnym baranie,

ptaszkach i kotkach. Są takie kojące i dają poczucie

bezpieczeństwa.

To jednak dziwne. Nie wiem dokładnie, co to za piosenki,

ale wydaje mi się, jakbym je kiedyś znał, dawno, dawno
temu...

Podobnie jest z innymi dźwiękami... Jakieś szelesty,

trzaski i stuki. Są nowe, lecz jednocześnie znane, tak samo jak

słowa, które im towarzyszą.

„Kruszę skorupkę od jajka", powiedziała i nagle, kiedy

usłyszałem ten dźwięk, wiedziałem, o co jej chodzi. W mojej

głowie pojawił się obraz.

Ona mówi przez cały czas i, zamiast odpływać w

ciemność, próbuję skupiać się na jej słowach. „Kocham cię",

powtarza i wtedy czuję, jak ogarnia mnie ciepło.

background image

Inne słowa nie są tak jasne. Jakby nie miały konkretnego

znaczenia, lecz w jakiś sposób przemawiały prosto do moich

uczuć, pobudzały wszystkie zakamarki mojego ciała. Krew

jakby krąży wtedy szybciej, płuca nabierają więcej powietrza.

Jest tak, jakby życie coraz bardziej pragnęło wyrwać się z
ciemnej klatki, w k

tórej zostało uwięzione.


-

Państwo Lidyatt, proszę do środka - powiedziała Kara,

obawiając się tego, co za chwilę nastąpi.

Na szczęście tego rodzaju wiadomości przekazywał

zwykle lekarz położnik. Ona miała tylko stać z boku i w razie

potrzeby pocieszać pacjentkę. Chociaż właściwie jak mogła

dodać jej otuchy, skoro sama była w siódmym miesiącu ciąży,

która przebiegała normalnie, podczas gdy ta kobieta...

-

Jak pani pamięta - zaczął położnik, wytrącając Karę z

zamyślenia - martwiliśmy się ostatnio, że płód nie rozwija się

zbyt dobrze. Zrobiliśmy dodatkowe badanie krwi i moczu i

wysłaliśmy panią na usg.

-

Tak. Mówiłam siostrze, że prawie nie czułam ruchów

dziecka od czasu poprzedniej wizyty. Nie odżywiałam się

ostatnio właściwie i myślałam, że to z tego powodu.

-

Obawiam się, że nie o to chodzi - odparł lekarz łagodnie.

-

Przykro mi, ale puls płodu jest niewyczuwalny. Wygląda na

to, że po ostatnim usg dziecko po prostu zmarło.

Kara była wdzięczna koledze za to, że nie użył fachowego

określenia „poronienie chybione", ponieważ brzmiało ono

nieludzko i zimno. Tego rodzaju przypadki nie zdarzały się

często, zwłaszcza w późnym okresie ciąży. Kara jednak

potrafiła sobie wyobrazić, jak załamana musiała poczuć się
kobieta.

-

Kiedy to się stało i dlaczego? - spytał zrozpaczony mąż.

-

W ciągu ostatnich czterech tygodni. Podczas ostatniej

wizyty puls był jeszcze wyczuwalny. A dlaczego? Dowiemy

background image

się tego po porodzie, ale często w takich przypadkach nie

udaje się ustalić przyczyny.

-

Jeśli nie wiadomo, czemu tak się dzieje, jak można temu

zapobiegać?

- To bardzo rzadkie przypadki. Nie znam danych

statystycznych, ale od początku mojej praktyki lekarskiej nie

trafiłem na podobny przypadek.

W niewielkim tylko stopniu pocieszyło to pogrążonych w

smutku małżonków. Prowadząc ich do jednego z gabinetów

po drugiej stronie oddziału, Kara miała nadzieję, że zdobędą

się na odwagę, aby kiedyś spróbować jeszcze raz. Tymczasem

jednak kobietę czekał przykry zabieg sztucznie wywołanego

porodu. Wiedziała od początku, że ból, jakiego doświadczy, i
tak ni

e przywróci jej dziecku życia.

Atmosfera w pokoju była napięta, gdy Kara robiła

przygotowania do zabiegu. Stojak do kroplówki wyglądał

dziwnie złowieszczo, podczas gdy zwykle był zwiastunem

pomocy. Z powodu ryzyka wystąpienia syndromu martwego

płodu, Kara musiała czuwać przy pacjentce od chwili podania

oksytocyny. Kobieta nosiła w sobie martwe dziecko już od

pewnego czasu i istniało niebezpieczeństwo, że podczas

porodu może wystąpić silne krwawienie. Właściwie to dobrze,

Że małżonkowie nie zdają sobie z tego sprawy. Nie dość, że

cierpią po utracie dziecka, to jeszcze teraz obawialiby się

powikłań, które mogą zagrozić zdrowiu niedoszłej matki.

No i stało się. Część łożyska została w środku i panią

Lidyatt trzeba było szybko zawieźć do sali operacyjnej, by

wyłyżeczkować pozostałe fragmenty. Na szczęście udało się

znaleźć potem dla niej osobny pokój. Kara słyszała kiedyś

przerażające opowieści z innych szpitali o kobietach, które po

urodzeniu martwego dziecka musiały dochodzić do siebie w
wieloosobowych salach,

otoczone szczęśliwymi matkami i

zdrowymi noworodkami.

background image

Po zabiegu Kara zawiozła pacjentkę do pokoiku, do

którego nie docierał płacz niemowląt, i przyprowadziła tam jej

męża.

-

To był chłopiec - rzekła w pewnym momencie kobieta,

jakby zupełnie zapomniała, że Kara doskonale o tym wie. Pan

Lidyatt, o twarzy szarej i wymizerowanej, wyszedł na chwilę z

pokoju, by rozprostować nogi.

W głosie kobiety wyczuwało się ogromne cierpienie. Kara

próbowała sobie wyobrazić, jak by się czuła, gdyby to jej

dziecko zmarło, lecz sama myśl o tym wydawała jej się nie do

zniesienia. Rozwijające się w niej nowe życie powstało z

miłości jej i Maca i miała wrażenie, że gdyby umarło, czułaby

się tak, jakby straciła wszelki kontakt z Makiem.

-

Był taki śliczny - szepnęła pani Lidyatt. Łzy spływały jej

po policzkach. -

Kiedy dała nam pani go potrzymać, wydał mi

się taki cudowny. Zupełnie doskonały, bez żadnych śladów, że

coś się stało. Wyglądał, jakby po prostu spal. - Spojrzała na

Karę oczami pełnymi bólu. - Nie zasłużył na śmierć. Nie
zr

obił nic złego, a my tak bardzo go pragnęliśmy.

Kochalibyśmy go nawet wtedy, gdyby nie był taki ładny.

-

Oczywiście - odparła Kara, sięgając po pudełko z

chusteczkami. -

To zupełnie naturalne.

-

Już biorąc ślub, planowaliśmy, że będziemy mieli

dziecko. Dom jes

t wystarczająco duży, no i mamy ogród.

Kara chciała ją pocieszyć, mówiąc, że następnym razem z

pewnością im się uda i będą wspaniałymi rodzicami. Czuła

jednak, że jeszcze za wcześnie wspominać o następnym
dziecku, gdy nie doszli do siebie po utracie pierwszego.

Pan Lidyatt wrócił w chwili, gdy dyżur Kary dobiegał

końca, pożegnała się więc i wyszła. Wiedziała, że jeśli w nocy

nie wystąpią żadne komplikacje, nie zastanie już tej pary w
szpitalu, kiedy przyjdzie tu ponownie.

-

Och, Mac, ona była taka zrozpaczona - powiedziała,

background image

przygotowując się do codziennych ćwiczeń z Makiem. – Nie

wiem, co bym zrobiła na jej miejscu. Pewnie byłoby ze mną

jeszcze gorzej, ponieważ dużo o tym wiem.

Znajomość pewnych zagadnień medycznych zwiększała

także jej obawy o Maca. Do tej pory specjalizowała się w

położnictwie i niewiele wiedziała o opiece nad pacjentami W

stanie śpiączki. Teraz jednak znała się na tym doskonale i

zdawała sobie sprawę, jak trudny i powolny może być po wrót
do zdrowia pacjentów z urazami neurologicznymi. D

zięki niej

Mac nie cierpiał zbytnio z powodu odleżyn, jego płuca także

były w niezłym stanie, nie wpływało to jednak na ogólne
rokowania w jego przypadku.

Po ćwiczeniach rozciągających mięśnie i stawy Kara za

brała się do nowego rodzaju zadań, które Mike zlecił jej
poprzedniego wieczoru.

-

Nasza pamięć pracuje na wielu różnych poziomach

wyjaśnił jej wtedy. - Codziennie wykonujemy pewne

czynności, takie jak parzenie herbaty czy wrzucanie biegów w

samochodzie, ale nie musimy za każdym razem myśleć o tym,
co

robimy, ponieważ powtarzamy to często i w naszym mózgu

wytwarzają się odpowiednie mechanizmy. - Czy dotyczy to

także takich czynności jak golenie się i mycie zębów? -

zapytała, przypominając sobie coś, o czym przeczytała w

jednej z książek Maca.

-

Oczywiście. Takie mechanizmy przechowywane są w

naszej pamięci trochę tak jak zapasowe kopie plików w
komputerze.

-

Proszę cię, tylko bez takich porównań - zaprotestowała. -

Nie znam się na komputerach.

-

Spróbuję to uprościć. Mózg, podobnie jak komputer,

tworzy kopie

mechanizmów, którymi często się posługujemy.

Oznacza to, że jeśli dana informacja zostanie usunięta z

jakiegoś obszaru, można „odtworzyć" ją z innego miejsca i

background image

nauczyć się określonej czynności ponownie.

- Ale co to znaczy w przypadku Maca? Czego powinien

si

ę ponownie nauczyć?

- Na tym etapie chodzi o najbardziej podstawowe

czynności, takie jak golenie, o którym wspominałaś. Musisz

też mówić mu po kolei, co robisz, że na przykład

rozprowadzasz pianę po jego twarzy, wkładasz mu do ręki

maszynkę i przesuwasz nią po podbródku.

-

Czy to nie będzie niebezpieczne?

-

Możesz najpierw ogolić go sama, potem usunąć ostrze z

maszynki i po prostu ćwiczyć z nim tę czynność. Opisuj cały

czas, co robisz, aby jego mózg mógł odnaleźć zapasową kopię

informacji i ją sobie przyswoić.

Te

go dnia Kara miała zrobić tego rodzaju ćwiczenie po raz

pierwszy. Postanowiła zacząć od prostej czynności, którą z

pewnością powtarzał już w życiu od najmłodszych lat.

-

Pora, żebyś umył sobie twarz, Mac - powiedziała,

poczym zmoczyła gąbkę w misce z wodą i dotknęła nią jego

dłoni. - Czujesz, jaka ciepła? To przyjemne, prawda?

Niewygodnie jej było pochylać się nad nim, ponieważ

brzuch miała już całkiem spory, przysiadła więc na brzegu

łóżka.

-

Zobacz, jaka miękka ta gąbka. Przetrzemy teraz twoje

czoło i nos. Będziesz zachwycony, kiedy zobaczysz, jaki jest

teraz prosty. Ani śladu tamtego skrzywienia. Teraz masz profil
arystokraty -

dodała i zaśmiała się cicho. - Czujesz, jaki masz

zarost? Będziemy musieli to niedługo ogolić.

Przypomniała sobie nagle, jak całowała się z Makiem po

raz pierwszy. Policzki miała potem zaczerwienione od jego

szorstkiego, jednodniowego zarostu. Mac przepraszał ją i

obiecał później, że będzie się golił dwa razy dziennie.

-

Pamiętasz? - spytała, upewniwszy się najpierw, czy

drzwi

są zamknięte. Włożyła maszynkę bez ostrza do ręki

background image

Maca i przytrzymała ją swoją dłonią. - Parę razy zapomniałeś.

Zaciągnąłeś mnie do sypialni, kiedy tylko weszłam do domu, i

zacząłeś mnie całować, ale zaraz potem przypomniałeś sobie,

że mnie kłujesz, i poszliśmy do łazienki.

Zawsze lubiła patrzeć, jak Mac się goli. Zwykle kojarzyło

jej się to z tym, co potem następowało. Poczuła, jak ogarnia ją

fala ciepła. Spędzała jednak przy łóżku Maca tyle czasu,

dotykając go i mówiąc do niego, że dziwne by było, gdyby nie

nachodziły ją wspomnienia ich wspólnych uniesień. Jeszcze

bardziej wstrząsnęło nią, gdy zobaczyła, że temat jej

monologu, którego celem było pobudzenie obszaru mózgu

związanego z najbardziej typowymi męskimi odruchami,

odniósł pożądany skutek. Zamilkła na chwilę, ponieważ sama

poczuła się zbyt podniecona i zakłopotana.

Jeśli Mac wyzdrowieje.... Kiedy Mac w końcu

wyzdrowieje, poprawiła się szybko, będę musiała mu

opowiedzieć, przez co musiałam przejść. Dziękowała Bogu,

że Mikę jest tak bliskim przyjacielem, w przeciwnym

wypadku czułaby się chyba zbyt zażenowana, by opowiedzieć
mu o pewnych rzeczach.

Czegoś mi brakuje.

Czasami już prawie wiem, innym razem gubi się to w

otchłani ciemności, która wciąż czai się dookoła.

Kim ona jest? Dlaczego tu przychodzi? Czemu wydaje mi

się kimś tak ważnym?

Za każdym razem kiedy przychodzi, czuję się tak, jakbym

czekał na nią bez przerwy. Mam wrażenie, że istnieje między

nami jakaś szczególna więź.

Zawsze gdy ogarnia mnie zmęczenie, ona, jakby czytała w

moich myślach, przerywa to, co robiła, i po prostu trzyma

mnie za rękę lub kładzie głowę na moim ramieniu.

Sprawia, że zaczynam chcieć... tęsknić... no właśnie, za

czym? W mojej głowie pojawiają się jakieś obrazy. Jakby ona

background image

je tam wstawiała... Nas obojga... razem.

Myśl o tym jest taka przyjemna, zwłaszcza wtedy, gdy ona

opisuje nas dwoje i wodę, która po nas spływa.

Te sceny wywołują miłe uczucia, które sprawiają, że

każda komórka mojego ciała nagle ożywa... Gdybym tylko

wiedział, kim ona jest i dlaczego chce, żebym wyobrażał sobie
nas w ten sposób...

-

Cześć, Joanne. Co tam słychać na oddziale? – zapytała

Kara, wchodząc do gabinetu.

Cieszyła się, że tego dnia kończyła dyżur o trzeciej.

Jednakże do wieczora, kiedy to na oddziale neurologicznym

zapadała cisza, pozostało jeszcze wiele godzin.

Ten dzień był szczególny z powodów, którymi nie chciała

się z nikim dzielić. Szykowała dla Maca pewną

niespodziankę.

Sue i Mike zapraszali ją tego dnia do siebie na kolację,

lecz Kara jakoś się wymówiła. Teraz trochę tego żałowała,
poniewa

ż była zdenerwowana i kontakt z przyjaciółmi dobrze

by jej zrobił.

- Wszystko po staremu -

odparła przyjaźnie Joanne.

-

Przybył ktoś nowy?

-

Jedną osobę przywiozą jeszcze dziś wieczorem. Na

przedmieściu wydarzył się wypadek i jedna z ofiar trafi do
nas, bo gdzie

indziej nie ma już miejsca dla dzieci, a on ma

zaledwie piętnaście lat.

-

Co się stało?

-

Wybrał się na rowerze do kolegi i kiedy znalazł się na

drodze, zauważył, że ktoś ukradł mu światła". Paliły się

latarnie, a on miał na sobie odblaskową kurtkę, więc pomyślał,

że nie ma sensu wracać do domu.

-

I co, najechał na niego samochód?

-

Nie. Kiedy zjeżdżał ze wzgórza około kilometra od

domu, wpadł na stojący na ulicy, nie oświetlony kontener.

background image

Jechał chyba z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na

godzinę.

-

Uszkodził sobie kręgosłup?

-

Nie wiem. Słyszeliśmy tylko, że uderzył głową w

stalową ramę. Ma pękniętą czaszkę i jest teraz operowany.

Kara zastanawiała się, jakie szanse na wyzdrowienie ma

ten chłopiec. Wiedziała jednak, że teraz nikt nie odpowie jej
na to pytanie. Min

ie zapewne wiele dni, jeśli nie tygodni czy

miesięcy, zanim cokolwiek będzie wiadomo, tak jak w
przypadku Maca.

- Pan Weaver za to dochodzi do siebie po operacji -

oznajmiła Joanne. - Odzyskał przytomność, kiedy jego żona

siedziała przy łóżku. Omal nie oszalała z radości.

Kara rozmawiała z panią Weaver w dniu operacji jej

męża. Usuwanie złośliwego guza z jego mózgu zabrało
profesorowi Squiresowi

kilka godzin. Lekarz był jednak

dobrej myśli i nie spodziewał się powikłań. I rzeczywiście,

okazało się teraz, że pacjent odzyskał już świadomość.

-

Jest zupełnie przytomny? Wie, co się dzieje dookoła?

-

Pewnie. W dodatku zaraz po obudzeniu spytał żonę, czy

przed wyjściem do szpitala nie zapomniała nakarmić jego

złotej rybki - odparła Joannę ze śmiechem.

- A co z innymi?

Na przykład panią Frazer?

- Powoli dochodzi do normy. Jutro rano pewnie

przeniesiemy ją na zwykłą salę. Po wylewie ma częściowy

niedowład lewej strony ciała, ale rehabilitacja może jej trochę

pomóc. Podobnie z panem Lao. Jeśli dobrze mu minie noc,
jutro prz

eniesiemy go na oddział męski.

-

A więc będą puste łóżka? - zdziwiła się Kara. Na

oddziale intensywnej terapii rzadko się to zdarzało.

-

Nie sądzę, żeby tak było długo, skoro mamy przyjmować

pacjentów z pediatrii. Poza tym już zaczynają się pojawiać
pierwsze o

fiary tegorocznej grypy. Lada dzień będziemy mieć

background image

starszych wiekiem pacjentów, których trzeba będzie podłączyć

do respiratora, a wtedy zrobi się tłoczno jak zawsze.

-

Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzicie - odparła Kara,

kierując się w stronę pokoju Maca. - Pewnie się jeszcze dziś
zobaczymy.

-

Jeśli chcesz, mogę ci za jakiś czas przynieść kawę albo

herbatę - zaoferowała pielęgniarka.

Kara zatrzymała się w pół kroku na myśl o tym, że ktoś

mógłby wejść nagle bez pytania do pokoju Maca.

-

Nie, dziękuję, Joanne. Napiję się, kiedy skończę.

-

Masz w planie coś specjalnego? Dziś będzie pokaz

sztucznych ogni. Po tej stronie szpitala, żeby pacjenci z

oddziału dziecięcego mogli go zobaczyć

-

Pewnie dziś będę robić to co zwykle - odparła Kara

nieprzekonująco. - No wiesz, chcę opowiadać mu o rzeczach,

które zna z przeszłości. Może mu się coś przypomni?

Jaonne skinęła głową. Znała zalecenia Mike'a i

opiekowała się Makiem od samego początku, interesowała się

więc postępami w jego terapii.

Karę dręczyły nieco wyrzuty sumienia, że nie była z

Joanne szczera, nie chciała jednak mówić nikomu, co

zaplanowała na ten wieczór. Szybko się pożegnała i ruszyła do
pokoju Maca.

-

Cześć, Mac. - Wyłączyła górne światło i opuściła rolety.

Miała ochotę zamknąć drzwi na klucz, ale zdrowy rozsądek
p

odpowiedział jej, by tego nie robiła. Nigdy by sobie nie

wybaczyła, gdyby w razie czego ludzie z personelu nie mogli

dostać się do pokoju.

Odwróciła się do Maca, przystanęła i popatrzyła na niego

tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Mała lampka nad

głową oświetlała go niczym reflektor aktora na scenie.

Dopiero teraz Kara dostrzegła srebrzyste pasemka w jego

ciemnych włosach. Siedem miesięcy walki o przetrwanie

background image

sprawiło, że zaczął siwieć na skroniach. Miał tylko trzydzieści
dwa lata -

trzydzieści trzy kończył w lutym - przedwczesna

siwizna była najwyraźniej ceną, jaką musiał zapłacić za
wypadek.

Już od dawna nie poruszał się samodzielnie i Kara robiła

wszystko, co mogła, by zachował sprawność ruchową, widać

było jednak, że utracił sporo masy mięśniowej. Wciąż jednak

miał w sobie coś, co ją pociągało. Uśmiechnęła się do siebie,

gdy uświadomiła sobie, że samo podziwianie jego ciała

przyspiesza bicie jej serca. Wiedziała, że przyszła pora na to,

co chciała zrobić.

- Witaj, Mac -

powtórzyła, całując go w usta. – Mam

nadzieję, że jesteś gotowy świętować ze mną moje urodziny.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nie miała wielkiej nadziei, że Mac tego właśnie dnia

odwzajemni jej pocałunek. Zanim zdążyła się odezwać,

usłyszała serię wybuchów za oknem - rozpoczął się pokaz
sztucznych ogni.

-

Słyszysz, Mac? - spytała. - Dziś święto piątego

listopada i moje urodziny.

Znowu rozległy się wystrzały i ciemne niebo rozświetliły

barwne fajerwerki. W pokoju panował półmrok i sztuczne

ognie rozproszyły go na parę sekund. Zdawało się, jakby nagle

zapanował dzień, potem jednak znowu zapadła ciemność,

jeszcze głębsza niż wcześniej.

-

Pamiętasz, jak w zeszłym roku zabrałeś mnie na pokaz

sztucznych ogni? -

Uniosła jego dłoń do ust. – Powiedziałeś

wtedy, że mam najbardziej „wybuchowe" urodziny na

świecie.

Drugą ręką zaczęła gładzić go po twarzy. Czuła, że kocha

go tak jak dawniej. Kiedyś denerwowało ją trochę, że Mac -

typowy mężczyzna - często zapada w sen, kiedy ona akurat

ma ochotę porozmawiać. Miała jednak na to sposób:

delikatnie dotykała wtedy jego ciała i gładziła je, co pozwalało

jej się uspokoić. Teraz także wyglądał tak, jakby spał i

zdawało się, że wystarczy go połaskotać lub pocałować, aby

obudził się i przeciągnął.

-

Ktoś nas zapraszał wtedy na kolację, ale ty miałeś inny

pomysł. - Zaśmiała się, przesuwając palcami po jego piersi. -

Myślałam, że zabierzesz mnie do jakiejś restauracji. Sądziłam,

że wróciliśmy do domu tylko po to, żebym mogła się przebrać

w coś ładnego. - Przymknęła oczy, przypominając sobie

scenę, jaką zobaczyła, gdy otworzył drzwi. - Nie miałam

pojęcia, kiedy zdążyłeś to wszystko przygotować: przed

kominkiem stał nakryty stół z kwiatami w wazonie i

świecami, a w lodówce czekała na nas pyszna kolacja, którą

background image

wystarczyło tylko podgrzać w kuchence mikrofalowej.

Dziękowała mu wtedy, mówiąc, jak bardzo docenia ten

gest, a on doskonale ją rozumiał. Wiedział, że jej rodzice
nigdy nie zapraszali innych dzieci na jej urodziny -

opowiedziała mu o tym wkrótce po tym, jak się poznali.

Zapamiętał to i parę miesięcy później dzięki niemu po raz

pierwszy w życiu obchodziła uroczyście rocznicę swych
urodzin.

-

Nie pozwoliłeś mi wtedy, żebym pomogła ci sprzątać ze

stołu i dałeś mi wspaniały prezent. Pamiętasz? Zgasiłeś

światło i palił się tylko ogień na kominku. Siedzieliśmy na

podłodze, oparci o kanapę, i wtedy wręczyłeś mi pudełko

owinięte w czerwony papier i związane złotą wstążką.

Odpakowywała prezent powoli, chcąc w ten sposób

przedłużyć chwilę oczekiwania, lecz on poganiał ją
zniecierpliwiony.

-

Chciałeś, żebym rozdarła papier i szybko zajrzała do

środka - przypomniała mu z uśmiechem, ale po chwili musiała

przygryźć wargi, bo zaczęły drżeć. - Och, Mac, nie wiem, czy

kiedykolwiek zdołam ci powiedzieć, jak bardzo mi się

spodobał twój prezent. Nigdy nie miałam czegoś tak pięknego
i seksownego.

Był to komplet jedwabnej bielizny w ciemnoczerwonym

kolorze, ozdobionej koronką. Mac nalegał, aby od razu ją

włożyła. W niczym innym nie czuła się piękniejsza. Szalona

noc, jaką wtedy spędzili, odtąd zawsze kojarzyła jej się z
pokazem sztucznych ogn

i, który oglądali wcześniej tego dnia.

-

Chciałam dziś to dla ciebie włożyć - szepnęła mu czule

do ucha, gładząc go po włosach. - Niestety, musiałam kupić

większy rozmiar. Nie masz pojęcia, jak trudno jest znaleźć coś

w tym kolorze na kogoś o takich kształtach jak ja w tej chwili.
-

Mówiąc to, zaczęła odpinać guziki ciążowej bluzki i

rozchyliła ją, ukazując pełne piersi w koronkowym staniku.

background image

Na tę część jej ciała ciąża wpłynęła wyjątkowo korzystnie.

Zdumienie ogarniało ją za każdym razem, gdy spoglądała w

lustro. Nigdy dotąd nie miała tak wspaniałego biustu.

-

Pewnie nie poznałbyś ich, gdybyś je teraz zobaczył.

Poza tym są jeszcze bardziej wrażliwe... - Ujęła jego ręce i

przyłożyła je do stanika. - Kiedyś mieściły się w twoich

dłoniach. Teraz są większe. - Poruszyła jego palcami. -

Czujesz to, Mac? Jaki gładki materiał? A koronka ma wzór

kwiatów. Czujesz, jakie mam pełne piersi? Jakie ciepłe?

Zamilkła na chwilę, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo

jest podniecona. Brodawki stały się twarde i napięte, Gdyby

Mac nie był pogrążony we śnie, z pewnością by to

skomentował. Dlatego właśnie postanowiła o tym mówić - aby

pobudzić w nim jego naturalne odruchy.

-

Czujesz to, Mac? Czujesz, jakie są twarde? Zobacz... -

Poddając się nagłemu impulsowi, rozpięła stanik i przyłożyła

jego dłoń do nagiej piersi. Przymknęła oczy i jęknęła cicho,

czując, jak zalewa ją fala podniecenia. - Tak dawno mnie nie

dotykałeś, Mac. Od tylu miesięcy robię ci masaże, myję i

wycieram twoje ciało, wcieram w nie krem. Nie zdawałam
sobie spraw

y, jak bardzo tęsknię za twoim dotykiem. 'Och,

Mac, tak bardzo cię kocham.

Zabrakło jej słów, by opisać, co czuje. Siedziała

nieruchomo, milcząc, w pogrążonym w mroku pokoju,

próbując sobie wmówić, że wydarzenia ostatnich miesięcy

były tylko złym snem.


On

a znowu jest tutaj. Słyszę jej głos, czuję dotyk i

zapach... mydła, perfum lub skóry...

Odkryłem jakiś czas temu, że potrafię wyczuć jej nastrój

po głosie lub dotyku. Tak bardzo chciałbym wiedzieć, co ja

mam z nią wspólnego...

Wydaje mi się, że dziś jest spięta. Drżą jej ręce i głos. Czy

background image

czuje się nieszczęśliwa? Czy stało się coś złego?

Gdybym tylko mógł spytać... Mogę jedynie wsłuchiwać

się w jej głos i starać się zrozumieć znaczenie słów.

Czasami maluje przede mną jakieś obrazy. Pojawiają się

wyraźnie w mojej wyobraźni, jakby wydobywała je z mgły i

mroku. Na przykład ogień płonący na kominku w ciemnym

pokoju, świece, kwiaty i śmiech.

Czułe słowa, dotyk i pocałunki. Szelest materiału, coś

jedwabiście gładkiego, ciepłego... naga skóra pod palcami

mojej dłoni.

„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin", coś powtarza

w mojej głowie i echo tych słów rozbrzmiewa wciąż na nowo.

Nie wiem już nawet, czy to ona je wypowiada, czy pamiętam

je z przeszłości, z czasów, kiedy... było inaczej niż teraz.

„Kocham cię...", mówi ktoś cicho. Tyle szczęścia...

Wszystkiego najlepszego... Piękna, pociągająca... Kara!


- Mac? -

wykrztusiła zaskoczona, gdy jego ręka zacisnęła

się lekko na jej piersi. Nie mogła w to uwierzyć. A może jej

się przywidziało? - Mac, słyszysz mnie? To ja, Kara. Słyszysz,

co mówię? - dopytywała się gorączkowo, nie wiedząc, czy

patrzeć na jego twarz, czy też dłoń.

Drgnięcie jego ręki powtórzyło się znowu, tym razem

nieco wyraźniejsze - zupełnie, jakby chciał poruszyć palcami,

by wyczuć kształt jej piersi.

-

O mój Boże! Muszę powiedzieć Mike'owi.

Z trudem zaczerpnęła powietrza. Chciała natychmiast

podzielić się z kimś swym odkryciem, lecz jednocześnie żal

jej było przerywać ten niezwykły kontakt z Makiem. W

pewnej chwili uświadomiła sobie, w jakiej siedzi pozycji, i

zaczerwieniła się po uszy. Niechętnie opuściła jego rękę na

łóżko i drżącymi palcami zapięła bluzkę.

-

Zaraz wrócę, Mac - wyjąkała, potykając się w drodze do

background image

drzwi. -

To nie potrwa długo. Obiecuję.

Wybiegła na korytarz i pobiegła prosto do gabinetu

pielęgniarek, mając nadzieję, że któraś z nich powie jej, gdzie

znaleźć Mike'a,

-

Chyba pojechał już do domu albo na jakieś przyjęcie.

Dziś jest przecież święto piątego listopada - powiedziała jej
Gaynor. -

Przed wyjściem zrobił obchód. Czy to chodzi o

Maca? Jeśli chcesz, mogę zawołać profesora.

Kara nie mogła się zdecydować. Nie wiedziała też, co

zrobiła z nowym adresem Sue i numerem jej telefonu. Czy

zapisała go w notesie, wrzuciła kartkę do torebki, czy też ją

zgubiła?

-

Jeśli to coś pilnego, mogę zadzwonić na komórkę Mike'a.

-

O tak, bardzo proszę. Chciałabym z nim porozmawiać.

Przestępowała z nogi na nogę, czekając, aż Gaynor

znajdzie numer i połączy się z Mikiem.

- Mike? To ja, Kara -

powiedziała do słuchawki. -

Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale czy mógłbyś wpaść na

chwilę do Maca? Mówiłam do niego i nagle on... Och, proszę,

kiedy mógłbyś przyjechać?

-

Będę za niecałe pięć minut - odparł Mike. - Idę właśnie

aa skróty przez trawnik do głównego wejścia. Jeśli wyjrzysz
przez okno, pewnie mnie zobaczysz.

-

Świetnie - ucieszyła się. - Proszę cię, pospiesz cię.

Mike prawdopodobnie wszedł już do budynku, ponieważ

połączenie zostało przerwane.

-

Dzięki, Gaynor - rzekła, oddając jej telefon. - Poczekam

w pokoju Maca.

-

Coś się stało? - zawołała za nią pielęgniarka.

Kara usłyszała pytanie, lecz nie zatrzymała się, by

odpowiedzieć. Kiedy Mike wszedł do pokoju, siedziała znowu

przy łóżku, trzymając Maca za rękę. Drugą dłoń zaciskała

mocno na obrączkach wiszących na jej szyi.

background image

-

Co się stało? - zapytał Mike.

Za nim do

pokoju weszła Sue. Oboje mieli na sobie ciepłe

ubrania i Kara doszła do wniosku, że pewnie oglądali na
dworze fajerwerki.

-

Mówiłam mu o pokazie sztucznych ogni i o moich

urodzinach piątego listopada. Przypomniałam mu, jak

obchodziliśmy je w zeszłym roku. Pamiętasz, Sue? - zwróciła

się do przyjaciółki. - Opowiadałam ci o tej kolacji ze

świecami, którą Mac przygotował.

Inne, bardziej intymne szczegóły tamtego wieczoru Kara

zachowała dla siebie.

-

Trzymałam go za rękę i... nagle poruszył palcami.

Zapytałam, czy mnie słyszy, i poruszył nimi znowu. Wtedy

zadzwoniłam do ciebie.

Mikę wykonał kilka prostych badań, by sprawdzić

odruchy Maca i chociaż Kara obserwowała go uważnie, nie

zauważyła, by Mac reagował inaczej niż do tej pory. Wyraz

jego twarzy również się nie zmienił.

- I co? -

spytała.

-

Chciałbym, żebyś zrobiła dokładnie to, co wtedy, kiedy

poruszył palcami. - Mike odsunął się, by zrobić jej miejsce.

-

Dokładnie to samo? - Kara rozejrzała się po pokoju.

Główne światło było włączone, a w otwartych drzwiach stało

kilka pielęgniarek. Umarłaby z zażenowania, gdyby miała

zrobić to, co wtedy, na oczach tylu osób.

-

On nie reaguje na mnie, więc to musiało być coś

związanego z tobą. Coś, co poruszyło w nim jakąś strunę -

wyjaśnił Mike.

Kara usiadła ostrożnie na krześle i jeszcze raz wzięła

Maca za rękę, wiedząc, że jeśli tym razem się nie uda, nie

będzie wiedziała, gdzie się podziać ze wstydu.

-

Cześć, Mac. To ja, Kara - rzekła łagodnie. -

Opowiadałam właśnie Mike'owi o naszej rozmowie, o moich

background image

ostatnich urodzinach i naszej kolacji przed kominkiem, o

prezencie, jaki od ciebie dostałam.

Nic się nie działo i Karę zaczął ogarniać lęk. Czyżby

wtedy jej się przywidziało?

-

Pamiętasz, Mac? - szepnęła. Uniosła jego rękę do ust i

pocałowała po kolei wszystkie palce, a potem wnętrze dłoni.

Nagle jego palce zgięły się do środka, dotykając jej policzka.

Może zdawało mu się, że to jej pierś?

- Mac?

Po kilku sekundach, które wydawały jej się wiecznością,

Mac powtórzył swój gest. Przymknęła oczy, powtarzając w
duchu modli

twę dziękczynną. Ruch palców, choć nieznaczny,

i tak stał się wydarzeniem, które przerosło oczekiwania
wszystkich.

-

Jego oczy poruszają się pod powiekami - zauważył

Mike i Kara natychmiast odwróciła głowę. - Monitory

pokazują, że wzrosła częstotliwość pulsu i oddychania...

-

A więc jednak układ nerwowy się regeneruje - rzekła

Kara, starając się powstrzymać łzy.

Reszta personelu opuściła pokój i pozostali tylko we

czwórkę.

-

Tak. Powinnaś kontynuować terapię - odparł Mike.

-

Czy to naprawdę dobry znak?

-

Oczywiście. Dużo dzieje się w jego mózgu, ale to nie

znaczy, że on za pięć minut się obudzi, usiądzie i zaprosi cię

na dyskotekę.

-

W takim razie niewiele się zmieniło. Dalej mam robić

to, co do tej pory i czekać, aż uszkodzone drogi nerwowe się
zregen

erują lub powstaną nowe.

-

Właśnie, Karo. Gdybym znał jakiś sposób, żeby

przyśpieszyć ten proces, z pewnością bym go wykorzystał.

-

W porządku, Mike, rozumiem.

-

Teraz takie rzeczy będą się pojawiać chyba częściej.

background image

-

Czy powinnam zachęcać go, żeby starał się poruszać?

-

Nie wydaje mi się to konieczne. Pewnie i tak będzie

coraz lepiej reagować na to, co robisz i mówisz. Na przykład

może się zdarzyć podczas ćwiczeń, że zacznie sam unosić

kończyny.

-

Dobrze by było - zaśmiała się Kara. - Ledwo sobie daję z

tym radę.

Zaczęła przepraszać Mike'a i Sue, że zepsuła im wieczór,

oni jednak stanowczo temu zaprzeczyli.

-

Mac nie jest zwykłym pacjentem. To także mój

przyjaciel -

przypomniał jej Mike. - Możesz mnie wzywać o

każdej porze.

Kiedy wyszli, Kara uświadomiła sobie, jak wielka

nastąpiła zmiana. Mac reagował na jej poczynania i czuła, że

dzięki temu zbliżyli się do siebie. Miała wrażenie, że jakaś

nieprzekraczalna dotąd bariera, która oddzielała ich od siebie

od czasu wypadku, częściowo się rozpłynęła, pozwalając, by

nawiązali krótki kontakt.

-

Uda nam się, Mac - wyszeptała. - Zobaczysz. Kiedy

wyzdrowiejesz, przekonasz się, że warto było...

Kara jest tutaj... Moja najdroższa Kara... Teraz już wiem,

kim ona jest i dlaczego powinienem wydostać się z tych
ciemn

ości, które mnie otaczają.

Ale to nadal jest trudne... okropnie trudne... Jak

uporządkować myśli i pojęcia, które wirują w mojej głowie?

Czasami wydaje mi się, jakby była tam wielka dziura, w której
wszystko znika...

Ale Kara jest tutaj i ona na to nie poz

woli... Będzie

trzymać mnie za rękę i pomoże odnaleźć mi drogę do

światła...

Przez następny miesiąc Kara wciąż jakby na coś czekała.

background image

Po ostatnim wydarzeniu, kiedy to Mac udowodnił, że potrafi

reagować na jej wysiłki, czuła, że to wszystko nie potrwa już
d

ługo. Zapewniała co prawda Mike'a, że nie będzie oczekiwać

cudów, ale to nie była prawda. W ciągu wielu miesięcy terapii

Maca można było jedynie stwierdzić, że jego stan się nie

pogarsza. Teraz było zupełnie inaczej.

Miała konkretny dowód, że rehabilitacja jest skuteczna i

była absolutnie przekonana, iż wkrótce, w ciągu najbliższych
dni, Mac otworzy oczy i do niej przemówi.

To jednak wcale się nie stało, a zbliżał się już koniec

listopada i niedługo miała rozpocząć urlop macierzyński. Nie

wiedząc, kiedy Mac odzyska przytomność i jaki będzie stan

jego zdrowia, nie mogła zdecydować się, jakie wynająć

mieszkanie. Czy ma szukać czegoś małego, tylko dla siebie i

dziecka, czy też na tyle dużego, by Mac mógł z nimi

zamieszkać? Dręczyły ją też inne pytania: Czy powinno to być

mieszkanie na parterze, bo przecież nie można wykluczyć, że

Mac będzie musiał jeździć na wózku... A może na piętrze? Ale

czy wtedy potrzebna by była winda, czy też nie?

Zdawała sobie sprawę z tego, że Mac po odzyskaniu

przytomności może mieć luki w pamięci. Chociaż w ciągu

ostatnich miesięcy wiele razy wspominała mu o dziecku, nie

sądziła, by dotarło to do jego świadomości. Poza tym wiele

innych rzeczy się zmieniło: Mikę pracował teraz w szpitalu

św. Augustyna i był mężem Sue. W dodatku zbliżał się koniec

wieku i tysiąclecia - za kilka tygodni cały świat miał

uroczyście obchodzić Nowy Rok.

Znała ludzi pracujących w szpitalu, którzy byli gotowi

zapłacić mnóstwo, aby tej nocy nie spędzić na dyżurze. Gdyby

nie fakt, że termin jej porodu wypadał około połowy stycznia,

chętnie powiększyłaby swoje zapasy gotówki, gdyby ktoś

chciał jej zapłacić za to, by została za niego w szpitalu, kiedy

zegar wybije dwunastą.

background image

Sue i Mike zapraszali ją do siebie na sylwestra,

postanowiła jednak przywitać Nowy Rok z Makiem.

-

A ty lepiej zostań tam, gdzie jesteś, aż wszystko się

ułoży - powiedziała, gładząc się po brzuchu. W odpowiedzi

otrzymała energicznego kopniaka dokładnie w chwili, gdy

otwierała drzwi prowadzące na neurologię. - No no, to

nieładnie - mruknęła, kładąc dłoń na wybrzuszeniu pod

sukienką. - Co to było? Łokieć, kolano czy stopa? A może

pięść?

-

Dobrze, że cię znam, bo inaczej pomyślałabym, że

zwariowałaś, skoro mówisz do siebie - zażartowała Alison.

-

Kiedy nie mówię do Maca, zaczynam rozmawiać z

dzieckiem -

przyznała Kara. - Ciekawe, kiedy ktoś mi w

końcu odpowie.

-

Pewnie nie możesz się już doczekać, kiedy dziecko się

urodzi?

-

Mam kilka powodów. Chciałabym wreszcie obciąć

sobie paznokcie u nóg, nie musząc wyciągać rąk na dwa

kilometry i korzystać z lustra, chciałabym zjeść coś spokojnie,

nie czując kopania w żołądek, i móc przewrócić się w łóżku

na drugi bok bez pomocy dźwigu.

Roześmiały się obie i Kara ruszyła dalej.
- Witaj, Mac, kochanie -

rzekła, wchodząc do pokoju.

Jak zwykle usiadła przy łóżku i wzięła go za rękę. – Już

niedługo przestanę pracować na położniczym i sama zostanę

jego pacjentką.

Znowu poczuła mocne kopnięcie i wyprostowała się

tro

chę, aby zrobić maleńkiej istocie więcej miejsca. Byłoby jej

wygodniej, gdyby puściła dłoń Maca, lecz to nie wchodziło w

grę. Chciała wykorzystać każdą chwilę, by nawiązać z nim
kontakt.

-

Ale przynajmniej na oddziale jest teraz spokojniej.

Dużo dzieci rodzi się zawsze w okolicy września. Pewnie jako

background image

wynik wesołej zabawy w okresie świąt i sylwestra.

Kara n

igdy nie pozwalała sobie na to, by podejmować

tego rodzaju ryzyko pod wpływem alkoholu czy nagłej

pokusy. Kiedy jednak poznała Maca, poczuła, że mają wiele ;z

sobą wspólnego i jej zasady gdzieś się zagubiły. Po kilku

tygodniach była gotowa przeprowadzić się do Maca, wiedząc,

że spotkała mężczyznę, z którym spędzi resztę życia.

-

Mamy trochę pacjentek zapisanych na Boże Narodzenie

i Nowy Rok, i kilka na ten dzień co ja, ale oczywiście

wszystko może się jeszcze zmienić. Niektóre dzieci urodzą się
przed czase

m, inne trochę później.

Miała nadzieję, że ich maleństwo przyjdzie na świat w

terminie. Widziała czasami, w jaką depresję wpadały kobiety,

gdy przygotowywały się do porodu w określonym czasie, a

poród się opóźniał.

-

Jabłko spada z drzewa wtedy, kiedy dojrzeje -

stwierdziła sentencjonalnie. - Słyszałam o kobiecie, która

jeździła na motocyklu, pragnąc przyspieszyć poród. I

oczywiście nic z tego nie wyszło.

Niespodziewanie poczuła znowu serię energicznych

kopniaków. Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je

powoli, rytmicznie gładząc się po brzuchu, by uspokoić
nadpobudliwe dziecko.

Po kilku minutach metoda najwyraźniej zadziałała. Kara

opuściła rękę i w ciszy, jaka nagle zapanowała, usłyszała jakiś

inny miarowy odgłos. Rozejrzała się wokół. W pokoju oprócz

nich nie było nikogo. Wtedy zerknęła na monitory i zerwała

się z krzesła.

-

Mac, masz gorączkę! Co się dzieje? - zawołała.

Rzeczywiście, czoło Maca pokryte było kropelkami potu,

a jego oddech stał się ciężki i urywany.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
-

Zapalenie płuc? - wydusiła Kara i chwyciła za poręcz

łóżka, aby nie upaść. - To niemożliwe!

Skończywszy badać Maca, Mike wyprostował się,

marszcząc czoło.

- Zanim podamy mu leki, zbadamy jeszcze krew, mocz i

plwocinę. Musimy też zrobić prześwietlenie, żeby nie mieć

żadnych wątpliwości, ale pewnie wiesz tak dobrze jak ja, że to

jedna z najbardziej powszechnych infekcji, jakie łapie się w
szpitalu.

-

Ale jak Mac mógł się zarazić i dlaczego akurat teraz?

Do tej pory nie było tego rodzaju problemów.

-

Chociaż mogłoby się wydawać, że on po prostu leży

sobie od paru miesięcy i odpoczywa, to jednak od chwili

wypadku cały jego organizm znajduje się w stanie silnego
stresu.

W szpitalach jest zawsze dużo zarazków. To niemal

cud, że do tej pory niczego nie złapał. Jest przykuty do łóżka i
nieprzytomny, a przez to bardzo podatny na infekcje.

-

Co teraz zrobimy? Jeśli to gronkowcowe zapalenie płuc,

nie możemy czekać na... - Kara nie zdołała dokończyć myśli.

Gronkowiec złocisty był odporny na tak wiele leków, że

śmiertelność wśród chorych wynosiła od piętnastu do

czterdziestu procent, i w dodatku dotyczyło to pacjentów

szpitalnych, którzy znajdowali się pod stałą opieką lekarską

-

Myślę, że zaczniemy podawać mu cefalosporynę trzeciej

generacji, a jeśli to szybko nie zadziała, przejdziemy na

wankomycynę.

Kara zamrugała powiekami. Wiedziała, że drugi z

wymienionych leków traktowano zwykle jako ostatnią deskę

ratunku w chorobach wywołanych gronkowcem złocistym
metycylinoopornym. Podawano go wtedy, gdy wszystkie inne

środki okazały się nieskuteczne. Czy w takim razie Mac jest

poważniej chory, niż jej się wydaje? A może świadczy to o

background image

tym, jak bardzo Mike'owi zależy na jego wyleczeniu?

Kara czuła się bardzo nieswojo, stojąc z boku, kiedy inni

podłączali kroplówkę i pobierali próbki do analiz. Mac ciężko

oddychał. Gdy wreszcie założono mu maskę tlenową, Kara

odetchnęła z ulgą, zaciskając dłoń na obrączkach wiszących

na łańcuszku.

-

Jeśli okaże się, że to gronkowiec odporny na metycylinę

-

rzekł głośno Mike - będziemy musieli zachować środki

ostrożności, żeby nie rozprzestrzenił się na inne sale. Proszę,

żeby wszyscy o tym pamiętali.

Kara wiedziała dobrze, co to znaczy. Wszyscy wchodzący

do pokoju Maca będą musieli wkładać ubrania ochronne i

zdejmować je zaraz po wyjściu. Poza tym żadnych
p

rzedmiotów, które miały kontakt z Makiem, nie będzie

można wynosić z jego pokoju, by zarazki nie wydostały się na

zewnątrz.

Pomieszczenie powoli pustoszało i wreszcie przy Macu

została tylko Kara i Mike.

-

Ty też musisz iść - powiedział cicho. - Nie możesz

narażać na infekcję kobiet i dzieci ze swojego oddziału.

-

Ale... Czy to znaczy, że nie wolno mi odwiedzać Maca?

Przecież nie mogę go zostawić samego. On mnie potrzebuje.

-

Tak samo jak twoje pacjentki. Pomyśl, jak byś się czuła,

gdybyś zaraziła którąś z nich gronkowcem i ona by umarła.

Mike wiedział, jakich użyć argumentów, żeby Karę

przekonać. Ona wpadła jednak na inny pomysł.

-

W takim razie poproszę o urlop ze względów rodzinnych

albo pójdę parę dni wcześniej na urlop macierzyński.

- Karo...
-

Proszę cię, Mike. Wiesz, jak długo już walczę o to, żeby

Mac odzyskał przytomność. Nie mogę opuścić go teraz, kiedy

się rozchorował. Nie będzie wiedział, co się stało.

-

A co z dzieckiem? Jak możesz je narażać?

background image

-

Odwiedzam Maca dwa razy dziennie. Dziś także go

całowałam i trzymałam za rękę, więc gdybym miała się

zarazić, to i tak pewnie już to się stało. Ale jeżeli jeszcze to się

nie stało, zastosuję wszystkie środki ostrożności, tak jak inni. -

Spojrzała na niego błagalnie. - Proszę cię, Mikę. Jeśli jest to
ten rodzaj gronkow

ca, o którym mówiliśmy, to śmiertelność

wynosi do czterdziestu procent. Nie mogę go teraz opuścić.

Muszę być przy nim. Po prostu muszę.

-

Nie mogę oddychać... Płuca wydają się takie ciężkie...

Trudno wciągnąć powietrze... i taki już jestem zmęczony

tym ciągłym zmaganiem... Brakuje mi sił.

Ale Kara jest tutaj... Wciąż mówi coś do mnie... Stale

powtarza, że mnie kocha...

Tak łatwo by było się poddać... Ale oznaczałoby to

opuścić Karę... Nigdy już nie usłyszeć jej głosu, nie poczuć jej

dotyku... Nie otworzyć oczu, aby ją w końcu ujrzeć...

Nie mogę jej opuścić... nie teraz, kiedy już wiem, kim ona

jest... Kiedy wiem, że ją kocham... Ale tak trudno oddychać...


-

Puls słabnie! - zawołał ktoś, naciskając dzwonek

alarmowy, chociaż nie było to potrzebne, ponieważ urządzenia

kontrolne miały bezpośrednie połączenie z zespołem
reanimacyjnym.

Kara siedziała przy łóżku Maca już od godziny i widziała,

że wciąganie powietrza przychodzi mu z coraz większym

trudem, mimo że cały czas podawano mu tlen. Nie

dopuszczała do siebie myśli, że mógłby po prostu w pewnej

chwili przestać oddychać. To było dla niej zbyt straszne.

-

Co się stało? - zawołał Mike, wpadając jak bomba do

pokoju. Tuż za nim podążał zespół reanimacyjny z wózkiem

załadowanym sprzętem.

Kara miała ochotę wziąć Maca w ramiona i krzyczeć, aby

background image

się pospieszyli, ale wiedziała, że najlepiej będzie zejść im z
drogi.

- Do cholery, Mac, nie rób nam tego! -

zawołał Mikę,

kiedy zobaczył, co się dzieje, i szybko włożył gumowe

rękawiczki.

Z najdalszego kąta pokoju Kara przyglądała się, jak ludzie

z ekipy reanimacyjnej pospiesznie przygotowują się do akcji.

Jej oczy pilnie śledziły każdy ich ruch.

Mike sprawnie wprowadził rurkę do tchawicy Maca i

natychmiast zaczął podawać mu rytmicznie tlen, podczas gdy

jedna z pielęgniarek robiła masaż serca. Po chwili zrobili

miejsce dla zespołu reanimacyjnego. Nie oznaczało to jednak,

że Mike stanął z boku i przyglądał się bezczynnie. Rzucił się

do telefonu, aby zapytać o wyniki ostatnich badań.

-

Mac, proszę cię, nie odchodź - szeptała Kara, zaciskając

dłonie na obrączkach. Serce waliło jej jak szalone. - Proszę

cię, nie opuszczaj mnie.

Zamarła, gdy wszyscy, którzy pochylali się dotąd nad

Makiem, nagle się wyprostowali. Przez chwilę myślała, że to

już koniec.

-

Odsunąć się. Włączam prąd - ostrzegł męski głos i Kara

zobaczyła, jak ciało Maca wypręża się na łóżku i podskakuje
do góry.

- Nadal migotanie komór. Spróbuj jeszcze raz -

odezwał

się ktoś inny.

Przez ciało Maca ponownie przeszedł wstrząs, wywołany

elektrycznym masażem serca. Zapadła złowieszcza cisza i po

chwili rozległo się miarowe pikanie jednego z monitorów.

-

Prawidłowy rytm zatokowy - oznajmił ktoś z

westchnieniem ulgi.

Dobrze, że Kara stała oparta o ścianę, ponieważ tylko

dzięki temu nie osunęła się teraz na podłogę.

- Jeszcze teg

o mu brakowało - powiedział Mike. - Jak

background image

długo trwało zatrzymanie akcji serca?

-

Niecałą minutę - odparła młoda kobieta.

-

Więc chyba nie doszło do uszkodzenia mózgu. Nie licząc

oczywiście tego, co już się stało podczas wypadku. A co do

wpływu prądu elektrycznego...

- Chyba mamy kolejny problem -

przerwał mu ten sam

głos. - Jego klatka piersiowa porusza się normalnie tylko z

jednej strony. Pewnie ma odmę wentylową.

Kara otworzyła oczy. Nawet z tak dużej odległości widać

było, że skóra Maca jest sina. Monitory wskazywały słaby i
szybki puls.

-

Dekompresja płuc! - zawołał Mike. - Szybko, bo inaczej

go stracimy.

Kara wiedziała, że robią wszystko w pośpiechu, ale

wydawało się jej, jakby poruszali się wolno i ospale.

Czynności, jakie wykonywali, oglądała już wiele razy, tym

razem jednak z przejęcia wstrzymała oddech.

Od chwili, gdy klatka piersiowa Maca zaczęła wypełniać

się powietrzem uchodzącym z przedziurawionego płuca,

liczyła się każda sekunda. Z każdym wdechem powietrze

wywierało coraz większy nacisk na płaty płucne. Powodowało

to zaburzenia w przepływie krwi i groziło ponownym
zatrzymaniem akcji serca.

Zdezynfekowano miejsce między drugim a trzecim

żebrem, wbito igłę i umieszczono tam cewnik. Kara

przyglądała się temu z taką uwagą, że wyczuła nawet moment,
w któr

ym igła przeszła przez opłucną.

Powietrze uciskające płuca zaczęło uchodzić na zewnątrz

przez cewnik, który pozostał na miejscu po wyjęciu igły.

Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu, czekając i

nasłuchując, aż w końcu puls się unormował.

- Chcecie jesz

cze na czymś sprawdzić, czy potrafimy

posługiwać się naszym sprzętem? - rzucił dowcipnie ktoś z

background image

ekipy reanimacyjnej.

Pozostali zaśmiali się i zaczęli zbierać rzeczy.
-

Niestety, mam dla was złą wiadomość - oznajmił Mikę i

wszyscy znieruchomieli. - Czekam

y na wyniki badań, ale

przypuszczamy, że on ma gronkowca złocistego odpornego na

metycylinę.

-

A więc trzeba będzie się umyć i przebrać.

-

Przykro mi, ale nie mieliśmy czasu was ostrzec - odparł

Mike. -

Za drzwiami czeka na was wózek z czystym sprzętem.

- W taki

m razie, Caroline, zdejmuj kitel. Już od dawna

miałem ochotę ci to powiedzieć - rzekł dowcipniś.

Kara dostrzegła wyrozumiały uśmiech na twarzy

urodziwej pielęgniarki, która najwyraźniej przywykła już do
tego rodzaju uwag.

- Mike? -

zawołała cicho ze swego kąta pod ścianą. Nie

wiedziała, czy może już podejść do Maca.

-

Och, Karo, zupełnie o tobie zapomniałem. Chodź i

usiądź sobie tutaj. - Wskazał jej krzesło i Kara zajęła swoje

zwykłe miejsce przy łóżku Maca.

Mike powrócił do rozmowy z szefem ekipy reanimacyjnej.

Słyszała, jak głośno wyraża swe obawy na temat tego, że

elektryczny masaż serca, który musieli wykonać, mógł

wpłynąć na układ nerwowy Maca. Kara chciała jak

najszybciej się dowiedzieć, co dalej. Czy postęp w terapii

Maca uległ zahamowaniu?

-

Został jeszcze miesiąc - oznajmiła, siadając przy Macu.

Wróciła właśnie ze swojej ostatniej wizyty w przychodni.

Była teraz na urlopie macierzyńskim i mogła spędzać z

Makiem dwa razy więcej czasu niż do tej pory.

-

Do świąt już niedaleko.

Od akcji reanimacyjnej u

płynęły dwa tygodnie. Wiedziała,

że w jej pamięci długo jeszcze będzie tkwił obraz Maca

walczącego o życie. Miał szczęście, że nie doszło do rozwoju

background image

ropnia, tak częstego przy zakażeniach gronkowcem złocistym,

ale trzeba go było znowu na jakiś czas podłączyć do

respiratora. Najwyraźniej jednak ominął go problem, którego

Mike najbardziej się obawiał. Drastyczne metody, jakie

musieli zastosować, by przywrócić pracę serca, nie zniszczyły
dotychczasowych efektów terapii.

-

Wygląda na to, że z każdym dniem lepiej reagujesz na

różne bodźce - dodała Kara. To zabawne, pomyślała. Im

bardziej dziecko staje się aktywne, tym szybciej jego ojciec

budzi się do życia.

Teczka z historią choroby Maca, gdzie Kara skrupulatnie

notowała wszystkie swoje obserwacje, była coraz grubsza. Po

zaburzeniach oddychania, jakie wystąpiły u Maca, Mikę

zbadał go ponownie i okazało się, że uzyskał on teraz

dziewięć punktów w skali stanów śpiączkowych. Wynik

powyżej ośmiu zapewniał duże szanse na wyzdrowienie i

Kara nie posiadała się z radości.

W ostatnich dniach Mac często przechodził przez fazę snu

REM, która charakteryzowała się szybkimi ruchami gałek

ocznych, a to świadczyło o tym, że znowu zaczął śnić. Co

więcej, reagował nawet na proste polecenia.

-

Teraz łatwiej mi robić z tobą te ćwiczenia - powiedziała,

wdzięczna, że nie musi się już tak wysilać, ostatnio bowiem

podczas przeprowadzki nieco nadwerężyła kręgosłup, chociaż
w przenoszeniu rzeczy pomogli jej Mike i Sue. – To

tylko pięć

minut piechotą od szpitala - wyjaśniła.

Była pewna, że wbrew temu, co mówił Mike, Mac nie

tylko słyszy jej słowa, ale także je rozumie.

-

Mike i Sue znaleźli ten dom, kiedy szukali czegoś dla

siebie. Właściciel ich dawnego mieszkania nie chciał zrobić

remontu po awarii zbiornika z wodą, który uszkodził dach, i

musieli się przenieść.

Był to dom szeregowy, w wiktoriańskim stylu, znajdujący

background image

się na samym skraju całego ciągu budynków. Ostatnio

podzielono go na dwie części i obie stały puste.

Kara poczuła się trochę nieswojo, gdy Sue oznajmiła jej,

że Mike kupił cały dom, i zaproponował, by Kara zajęła

parter. Dopiero gdy zgodzili się, by płaciła normalną stawkę

za wynajęcie, przystała na ich propozycję.

-

Och, Mac, mam nadzieję, że już niedługo się obudzisz -

szepnęła, splatając dłoń z jego dłonią. - Tak bym chciała,

żebyś był ze mną. Tyle rzeczy się dzieje, ale Mike twierdzi, że

nie będziesz pamiętał tego, co do ciebie mówię, a ja tak

bardzo chciałabym się z tobą nimi podzielić.

W ostatnich dniach w szpitalu panowało zamieszanie. Jak

co roku o tej porze, przygo

towywano świąteczne dekoracje.

Za każdym razem, gdy Kara przechodziła przez korytarz,

dostrzegała nowe ozdoby na ścianach i framugach drzwi.

Dzieci, które rodziły się ostatnio na jej oddziale,

otrzymywały typowe dla tej pory roku imiona, takie jak

Mikołaj, Adam czy Ewa, a ostatnio także Angela i Maria.

-

Sue opowiada mi, co słychać na oddziale. Większość

moich pacjentek czuje się dobrze, ale w tym tygodniu były też

dwa niepokojące przypadki.

Jedną z owych kobiet Kara poznała podczas swojego

ostatniego dyżuru w poradni przedporodowej.

-

To była jej pierwsza wizyta. Nie miała czasu przyjść

wcześniej, bo ciągle pracowała. Upłynęły już cztery miesiące

od jej ostatniej miesiączki. Sue udało się wcisnąć ją jakoś na

listę do usg.

Kara rozmawiała później z Sue o pacjentce, której stan

najwyraźniej odbiegał od normy. Po tym, jak pani Lidyatt

urodziła martwe dziecko, spodziewali się najgorszego.

-

Przeżyła straszny szok, gdy dowiedziała się, że wcale

nie jest w ciąży, tylko ma wielką cystę na jajniku.

Nawet gdyby

chirurg zdecydował się usunąć cały jajnik,

background image

nadal istniała szansa, że drugi będzie funkcjonował

prawidłowo, co umożliwiało jej normalne poczęcie.

-

Jeszcze gorszy był ten drugi przypadek. Pewna kobieta,

która była już w zaawansowanej ciąży, przyszła do nas, aby

ustalić termin porodu i nagle zaczęła rodzić. Nie miała jednak

tyle szczęścia co pacjentka z cystą. Lekarz wziął ją na salę

operacyjną, ponieważ podejrzewał mięśniaki, ale kiedy

zbadano wycinek, okazało się, że to rak. Było już za późno,

żeby go wyciąć. Przerzuty szybko rozprzestrzeniały się po

całym organizmie. Tę kobietę czeka pewnie hospicjum.

Przerażona opowieściami Sue Kara była zadowolona, że

przynajmniej ona cieszy się dobrym zdrowiem, co

potwierdziły dotychczasowe badania. Od wypadku Maca
ba

rdzo dbała o to, by dziecko dobrze się rozwijało. Teraz

myślała tylko o tym, by Mac się obudził i mógł być przy niej
podczas porodu.

Świąteczna atmosfera zapanowała także w salach, gdzie

leżeli ciężko chorzy. Ludzie odwiedzający pacjentów na
oddziale neurologicznym przynosili stroiki i ozdoby

choinkowe, które zawieszali na poręczach łóżek, a w wielu

innych miejscach pojawiły się kolorowe balony i gałązki

jemioły.

Jedną z takich gałązek ktoś przywiązał do łóżka Maca.

Obok wisiała pocztówka przedstawiająca parę całujących się

gołąbków.

-

Przecież nas nie trzeba do tego namawiać – powiedziała

Kara do roześmianej Sue.

Uścisnęła rękę Maca i aż podskoczyła, gdy odpowiedział

jej tym samym. Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że Mac

coraz częściej reaguje na jej dotyk.

Uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie, jak po

raz pierwszy odwzajemnił jej pocałunek. Czuła się tak

przejęta, że gdy pochylała się nad nim następnym razem, była

background image

zdenerwowana jak nastolatka na pierwszej randce.

Zaskoczona była także wtedy, gdy Mac po raz pierwszy

otworzył oczy. Co prawda, zrobił to tylko dlatego, że podczas

ćwiczeń za mocno naciągnęła jego ścięgno podkolanowe, ale

później otwierał je coraz częściej, kiedy do niego mówiła.

Wciąż musiała sobie powtarzać, że nie powinna okazywać

ro

zczarowania, gdy nie dostrzega znajomego błysku w jego

ciemnych oczach. Wiedziała, że prędzej czy później jego

spojrzenie nabierze wyrazu. Pewnego dnia Mac będzie z nią

znowu... Tak bardzo chciała, by stało się to w okresie świąt.

To byłby dla niej najwspanialszy prezent.

-

Wesołych świąt, Sue - rzekła Kara, kiedy przyjaciółka

otworzyła drzwi. - Chciałam ci to dać, zanim wyjdę.

Wręczyła jej dwie paczki zapakowane w kolorowy papier,

i postąpiła krok do tyłu.

-

Naprawdę nie chcesz z nami zostać? - spytał Karę Mikę,

podchodząc do drzwi. - Zawsze jesteś u nas mile widziana.

-

Dziękuję wam za zaproszenie, ale obiecałam Macowi, że

spędzę z nim cały dzień. A poza tym, to wasze pierwsze

wspólne święta. Lepiej żebym nie plątała się wam pod
nogami, gdy postanowicie zrez

ygnować z kolacji i zająć się

czymś ciekawszym.

Sue uśmiechnęła się i lekko zaczerwieniła, Mike jednak

nie stracił rezonu.

- O czym ona mówi, Sue? -

zapytał niewinnie.

-

Jeśli on do tej pory tego nie wie, to coś jest nie tak -

zażartowała Kara i pomachała im na pożegnanie.

-

Wesołych świąt, Mac. - Kara pochyliła się niezgrabnie i

pocałowała Maca w usta.

Miała już duży brzuch i barierki ochronne przy łóżku

bardzo jej przeszkadzały, ale nie zamierzała zrezygnować z

całowania Maca, witając się z nim lub żegnając.

-

Przyniosłam ci kilka prezentów - oznajmiła i zaczęła

background image

wyciągać je z torby.

Szelest papieru najwyraźniej przyciągnął uwagę Maca,

ponieważ odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk.

-

O, widzę, że słyszysz, co robię? - Roześmiała się. -

Zawsze lub

iłeś rozpakowywać prezenty, a także je dawać.

Przez głowę przemknął jej obraz kompletu czerwonej

bielizny, ale natychmiast wyrzuciła go z pamięci. Nie było

sensu odgrywać tamtych scen w Boże Narodzenie, kiedy w

każdej chwili ktoś mógł wejść... Choćby Święty Mikołaj.

-

Ale by się zdziwił. - Uśmiechnęła się do siebie. -

Chcesz, żebym pomogła ci to rozpakować?

Umieściła jeden z pakunków na łóżku obok Maca,

położyła na nim jego dłoń i zaczęła rozdzierać papier.

Znajomy odgłos sprawił, że Mac uchylił powieki, po czym na

chwilę otworzył szeroko oczy, jakby jego uwagę przyciągnął

widok złotych gwiazdek na połyskującym, ciemnozielonym
tle.

-

Zaraz się pozbędziemy tego papieru - oznajmiła Kara.

-

Wiem, że chciałbyś jak najszybciej zajrzeć do środka.

Może zrobimy to obiema rękami?

Mac zawsze był oburęczny i według Mike'a miało to

prawdopodobnie duży wpływ na sposób, w jaki jego mózg

reagował na różnorodne bodźce podczas terapii. Kara zawsze

żartowała, że posługując się równie sprawie obiema rękami,

Mac może rozpakowywać prezenty dwa razy szybciej niż inni.

- Szlafrok -

wyjaśniła. - Nie jest to może zbyt oryginalny

prezent, ale za to ten szlafrok jest z czystego jedwabiu.

-

Przesunęła jego dłonią po delikatnym materiale, aby

wyczuł palcami wzór przedstawiający smoki. - Widzisz, jaki

miękki? - Pogładziła rąbkiem szlafroka jego policzek, a potem

dotknęła ramion i klatki piersiowej. - Jest cudowny, prawda?

Drgnęła zaskoczona, gdy Mac nagle jęknął, jakby w ten

sposób chciał przyznać jej rację.

background image

-

Podoba ci się, Mac? Mam zrobić to jeszcze raz?

Ponownie przytknęła materiał do jego twarzy, przesunęła

delikatnie po czole i policzkach. Mac zamrugał powiekami,

nie otwierając ich jednak do końca.

-

Jest jakby jednocześnie ciepły i chłodny, prawda? -

rzekła, przyglądając się gęsiej skórce na jego piersi. Dopiero

po chwili uświadomiła sobie, że objaw ten występuje w

równej mierze po obu stronach jego ciała. - O rany, Mac!

Muszę powiedzieć o tym Mike'owi.

Miękkie i delikatne... Gładzi mnie czymś miękkim i

jedwabistym, że aż dostaję dreszczy.

Sprawia to także jej głos... lekko zachrypły... Wydaje mi

się, jakby on też dotykał mojej skóry.

Czy jej dłoń jest tak gładka jak ten materiał, którym mnie

dotyka? A może jeszcze delikatniejsza.

Ona wciąż do mnie przemawia. Chyba nawet widziałem ją

przelotnie... Nie wiem, czy to była ona, czy też jakiś

ciemnowłosy anioł siedział koło mnie; nie mogłem skupić
wzroku...

Nie rozumiem, dlaczego wciąż otacza mnie jakaś pustka,

która oddziela mnie od tego, co dzieje się dookoła. Czuję, jak
Kara

mnie dotyka, ale wydaje mi się, jakby działo się to

gdzieś daleko; jakbym był otoczony kokonem, który odgradza
mnie od otoczenia.

Tam, gdzie jestem, czas nie ma znaczenia. Nie mogę

niczego zmienić. Gdyby tylko potrafiła rozedrzeć ten kokon i

zmusić mnie, abym przedostał się do świata, w którym ona

żyje...


-

Do dwunastej jeszcze tylko parę godzin i będziemy

mieli Nowy Rok -

oznajmiła Kara, sadowiąc się wygodnie na

krześle.

background image

Przez cały dzień czuła się bardzo podekscytowana. Nie

mogła usiedzieć na miejscu. Chodziła w kółko po pokoju

Maca i w końcu zmusiła się, aby usiąść.

-

Chciałabym, żeby dwa następne tygodnie minęły jak

najszybciej -

stwierdziła. - Wyglądam jak hipopotam i

poruszam się z wdziękiem słonia. Kiedyś nie mogłam

zrozumieć, dlaczego wszystkie kobiety tak narzekają pod
koniec

ciąży, no i teraz już wiem.

Kilka godzin wcześniej zaczął boleć ją krzyż, a teraz

poczuła przesuwającą się falę skurczów mięśni i nagle

zrozumiała, dlaczego czuje się tak źle.

-

Ciekawe, czy to tylko fałszywy alarm, czy też naprawdę

się już zaczyna? - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Trochę

byłoby dziwne, bo główka nie jest jeszcze odpowiednio

ustawiona. W każdym razie, jeśli skurcze zaczną pojawiać się

regularnie, może się okazać, że będzie to jedno z pierwszych
dzieci,

które urodzą się na początku nowego tysiąclecia.

Zanotowała godzinę skurczu i zaczęła prowadzić kolejny

monolog. Przyzwyczaiła się już do tego, że Mac nie ma

zwyczaju jej odpowiadać. Dziś jednak czuła się dziwnie
rozkojarzona.

Drugi skurcz poczuła po dwudziestu minutach, trzeci po

piętnastu, a w ciągu następnych godzin kolejne zaczęły

pojawiać się regularnie co dziesięć minut.

A więc nie był to fałszywy alarm. Zatelefonowała do

siostry Harris, aby uprzedzić ją, że może spodziewać się
kolejnej pacjentki we wczesnych godzinach rannych. Teraz

pozostało tylko czekać.

Z daleka dobiegły ją odgłosy fajerwerków, które ktoś

zaczął przedwcześnie puszczać. Słyszała też co chwilę

przenikliwe klaksony przejeżdżających wolno samochodów i

wesołe okrzyki ludzi przejętych zbliżającym się Nowym

Rokiem i tysiącleciem.

background image

Co pewien czas wstawała, by przejść się po pokoju, i

niespodziewanie ogarnęła ją złość na Maca, że nie może w tej

chwili być przy niej.

- Do cholery, Mac -

wydusiła przez zaciśnięte zęby, gdy

dopadł ją kolejny skurcz. Chwyciła za poręcz łóżka i zacisnęła

na niej dłonie, że aż zbielały jej kostki. - To twoje dziecko, tak

samo jak moje! Mógłbyś przynajmniej... Och! - krzyknęła,

gdy dziecko poruszyło się naraz w środku, ustawiając się

główką w stronę miednicy.

background image

ROZ

DZIAŁ DZIESIĄTY

Kara wyprostowała się i przysunęła tak blisko Maca, jak

tylko się dało.

-

Przepraszam, że się tak uniosłam - rzekła, biorąc go za

rękę. - Wiem, że nie robisz tego celowo. Przez chwilę po

prostu przestałam nad sobą panować.

Przycupnęła na brzegu krzesła. Nie chciała rozsiadać się

zbyt wygodnie, obawiając się, że potem trudno jej będzie

wstać. Kiedy w ciągu następnych piętnastu minut pojawiły się

trzy skurcze, uświadomiła sobie, że teraz już w żadnej pozycji

nie będzie czuła się dobrze. Szansa na powitanie Nowego

Roku wraz z Makiem zdecydowanie zmalała.

Nagle poczuła, że musi koniecznie wyjaśnić Macowi, co

właściwie się dzieje. W ciągu tych długich miesięcy, które

nastąpiły po wypadku, wiele razy wspominała mu, że jest w

ciąży, teraz jednak dziecko miało już przyjść na świat.

-

Mac, chcę powiedzieć ci coś bardzo ważnego - zaczęła,

wstając, aby ująć go ponownie za rękę i w ten sposób

przyciągnąć jego uwagę. - Musisz wysłuchać mnie uważnie.

Przerwała na chwilę, by przeczekać kolejny skurcz. Bała

się, że nie zdąży powiedzieć mu wszystkiego.

-

Będziemy mieli dziecko, Mac - rzekła powoli i

wyraźnie. - Chciałam ci o tym powiedzieć zaraz po ślubie, ale

miałeś wypadek.

Jak opisać to, ile czasu upłynęło od dnia, w którym

mieliśmy wziąć ślub, tak by to zrozumiał? Wielu ludzi, którzy

byli pogrążeni w śpiączce, nie pamięta z tego okresu

absolutnie niczego, nawet jeśli czasami reagowali na pewne

bodźce. Czy Mac, kiedy w końcu się obudzi, przypomni sobie,
co ona teraz do niego mówi?

- Przez wszystkie mi

esiące twojego leczenia dziecko cały

czas rozwijało się w moim brzuchu i dziś w nocy ma się

urodzić.

background image

Zobaczyła, jak Mac ściąga lekko brwi, jakby starał się

skupić. Czyżby ją zrozumiał? Czy też była to po prostu strata

czasu? Czuła, że zbliża się kolejna fala bólu, i nagle wpadła na

pewien pomysł.

- To tutaj, Mac, poczuj. -

Podciągnęła sukienkę do góry i

przyłożyła jego dłoń do swego twardego brzucha. - Daj mi

drugą rękę - powiedziała i ze zdumieniem zobaczyła, jak Mac

natychmiast spełnia jej polecenie. - Czujesz to?

Oddychała z wysiłkiem, starając skupić się jednocześnie

na tak wielu rzeczach: skurczach, dotyku rąk Maca i własnych

słowach.

- To twoje dziecko -

powiedziała wyraźniej, gdy skurcz

zelżał. Dotykała rękami Maca swego brzucha, aby mógł

wyczuć, jaki jest duży i okrągły. Między skurczami jej

mięśnie rozluźniały się i w pewnym momencie przyłożyła

dłoń Maca do uwypuklenia uczynionego maleńką rączką lub

nóżką. Ręce Maca nagle zesztywniały, gdy wyczuł, że coś w

jej brzuchu się porusza. - Tam jest twoje dziecko - powtórzyła
cicho. -

Nasze dziecko, owoc naszej miłości.

Przestała mówić, ponieważ znowu poczuła silny skurcz.

Nogi się pod nią ugięły i musiała chwycić za poręcz łóżka.

Ręce Maca nie opadły jednak bezwładnie na pościel, lecz

pozostały przyciśnięte do jej brzucha, który podczas skurczu

zrobił się twardy. Kara wiedziała, że musi się spieszyć.

-

Och, Boże! - jęknęła.

Nie była pewna, czy wystarczy jej sił, by nacisnąć

dzwonek alarmowy i wezwać kogoś do pomocy. Jej głos

najwidoczniej wystraszył Maca, bo zacisnął na krótko dłonie

na jej brzuchu, a potem nagle zaczął ją po nim głaskać.

Jego ruchy były na początku sztywne i niezdarne, jak u

robota, który zardzewiał, stojąc długo bezczynnie, ale gdy

skurcz minął, Mac poruszał rękami o wiele płynniej.

Ka

ra miała ochotę zostać i zobaczyć, co będzie się działo

background image

dalej, ale czas naglił.

-

Kocham cię, Mac - szepnęła i nacisnęła dzwonek. -

Kocham cię, ale teraz muszę już iść.

Mac ściągnął brwi, wciąż trzymając ręce na jej brzuchu.

Ujęła je więc delikatnie i odsunęła od siebie, a potem

pochyliła się, by go pocałować.

-

Niedługo wrócę - obiecała, zerkając na zegarek. - Co

prawda, może dopiero w następnym stuleciu, ale w każdym

razie wrócę na pewno, i to w dodatku nie sama.

- Dziewczynka -

oznajmiła zadowolona siostra Harris

dwadzieścia minut później. - Dwa tygodnie za wcześnie, ale

wygląda na zupełnie zdrową. Dziesięć punktów w skali
Angara.

Kara uśmiechnęła się słabo. Siostra Harris nigdy nie

zapomina o rzeczach najważniejszych.

Gdy noworodek znalazł się w ramionach matki, jej

uśmiech stał się radośniejszy. Kara i Mac mieli ciemne włosy,

nic więc dziwnego, że dziecko miało włosy podobne. Kiedy

jednak otworzyło szeroko oczy, nie były one ani niebiesko -

szare jak u Kary, ani też piwne jak u ojca, lecz ciemnobłękitne
ja

k u każdego noworodka. Dopełniając uświęconego

zwyczajem obrządku, Kara pouczyła małe paluszki u rąk i

stóp swej córki, zastanawiając się, jaki będzie kolor jej oczu.

Zanim jednak zdążyła spytać o to siostrę Harris,

uświadomiła sobie, że od paru minut z zewnątrz dobiegają

jakieś hałasy.

-

Co się dzieje, do licha? - zdumiała się Kara.

Na oddziale słychać było zwykle jęki rodzących kobiet i

płacz dzieci, a poza tym zazwyczaj panował spokój.

-

Chyba już dwunasta - odparła siostra Harris. - Byłyśmy

tak zajęte, że nawet tego nie zauważyłyśmy. Kiedy ta mała

dama się rodziła, w całym mieście rozległy się dzwony,
kuranty i syreny, a w niebo wystrzelono sztuczne ognie i

background image

wszyscy zaczęli wołać: „Szczęśliwego Nowego Roku",

łącznie z pacjentami naszego szpitala, którzy jeszcze nie śpią.

Gdy tylko skończyła mówić, zadzwonił telefon.
- Siostra Harris -

rzekła przełożona do słuchawki, a potem

zamilkła na chwilę. - Tak, jest tutaj, ona i dziecko czują się
dobrze. -

Nie odzywała się przez moment, po czym podała

Karze telefon

, uśmiechając się szeroko. - To do ciebie -

wyjaśniła i zanim się odwróciła, Kara dostrzegła w jej oczach

łzy.

-

Słucham? - odezwała się niepewnym głosem. Kto to

może być? - Mike! - wykrzyknęła. - Czemu dzwonisz?

Powinieneś świętować Nowy Rok z Sue!

- Och, byl

iśmy na przyjęciu - odparł Mike, a skrzypienie

dobiegające z słuchawki upewniło ją o tym, że dzwoni ze
swego telefonu komórkowego -

ale otrzymaliśmy wiadomość i

teraz jesteśmy w drodze do szpitala.

-

Mike, nie musicie przyjeżdżać dzisiaj, żeby zobaczyć

dziec

ko. To bardzo miło z waszej strony, ale równie dobrze

możecie wpaść jutro.

-

Prawdę mówiąc, Karo, dopiero teraz dowiedziałem się

od siostry Harris, że już urodziłaś. Chciałem przekazać ci, że

Alison właśnie do mnie dzwoniła. Podobno Mac obudził się,
kiedy dz

wony zaczęły wybijać północ, i spytał o ciebie.

Margaret Harris zapewne spodziewała się, że ta nowina

wstrząśnie Karą, toteż od razu wzięła od niej dziecko.

- Mac? -

zdumiała się Kara, myśląc, że się przesłyszała. -

Mac się obudził? I chce się ze mną zobaczyć?

Miała ochotę natychmiast pobiec do jego pokoju, ale

musiała przecież poczekać, aż zakończy się ostatnia faza

porodu. Dopiero po godzinie siostra Harris pozwoliła jej

przesiąść się na fotel na kółkach i udać z powrotem do pokoju
Maca.

- Mike! - zaw

ołała Kara, ujrzawszy go przy windzie.

background image

Uśmiechnął się szeroko, podziękował sanitariuszowi i sam

ujął rączki fotela Kary.

-

Jak się czuje świeżo upieczona mama i dziecko? - spytał,

spoglądając na małe zawiniątko, które trzymała w ramionach.
- Jest tak szczeln

ie owinięta, że nic nie widzę.

-

Jest piękna. Od razu widać, że dziewczynka - odparła

Kara i natychmiast zmieniła temat. - Och, Mike, powiedz mi o

Macu! Jak to się stało, że się obudził?

-

Sama będziesz musiała go zapytać - odrzekł, pchając

plecami drzwi wahad

łowe. - Powiedział tylko, że chce się z

tobą zobaczyć. Nic więcej.

- Czy wszystko z

nim w porządku? To znaczy... No wiesz,

o co mi chodzi.

-

Jest bardzo słaby i będzie potrzebował dużo cierpliwości

i determinacji, żeby chodzić, ale jeśli mu pomożesz, wcale się

nie zdziwię, jeśli znowu zaskoczy specjalistów.

Słowa Mikeea podbudowały Karę, ale także uświadomiły

jej, że nie powinna spodziewać się zbyt wiele. Mac doznał

przecież silnego urazu głowy i po tylu miesiącach będzie

zapewne zupełnie innym człowiekiem niż kiedyś - być może

będą musieli poznawać się na nowo?

Kiedy jednak drzwi do jego pokoju się otworzyły i

spojrzała mu w oczy, wiedziała, że odzyskała swojego

ukochanego Maca takiego, jaki był dawniej.

- Karo -

powiedział, gdy ją zobaczył. Głos miał ochrypły i

mocno zmieniony. - Karo -

powtórzył i wyciągnął w jej stronę

drżącą rękę.

- Och, Mac -

wydusiła, czując, że zbiera się jej na płacz.

Mike zbliżył jej fotel na kółkach do łóżka. - Mac, obudziłeś

się! Jak to się stało? Dlaczego akurat teraz? Tak długo spałeś...

Fotel na kółkach był niższy od krzesła, na którym zwykle

siadała, tym razem jednak Mac mógł się odwrócić, by na nią

spojrzeć.

background image

- To... dlatego... -

odparł z wysiłkiem, jakby przypominał

sobie, jak się wypowiada każdą sylabę, i wskazał na białe

zawiniątko w jej ramionach. - Z powodu dziecka. – Rozłożył

ręce, zataczając łuk, tak jak wtedy, gdy dotykał brzucha Kary.

Dostrzegła, że obie drżą. - Naszego dziecka - dokończył.

- Jestem taka zdenerwowana, Sue -

szepnęła Kara. - Nie

wiem, czemu daliśmy się wam na to namówić?

-

Ponieważ wiesz dobrze, że po tym, co z Makiem prze -

szliście, nic lepszego nie możecie zrobić - odparła Sue. -

Jesteście już przecież rodziną.

Kara pokręciła głową, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo

w ciągu ostatnich paru miesięcy jej życie się zmieniło.

Mike ostrzegał ją, że Mac ma jeszcze przed sobą długą

drogę, ale najwidoczniej zapomniał wziąć pod uwagę jego

upór i determinację. Ilekroć ktoś próbował powiedzieć

Macowi, by nie spieszył się tak bardzo, on spoglądał na

rozmówcę swymi ciemnymi oczami i przypominał, jak wiele

już czasu stracił.

-

Nic o niej nie wiedziałem do czasu, kiedy zaczął się

poród -

oznajmił kiedyś, biorąc ostrożnie małą Faith na ręce. -

Nie chciałem już tracić ani jednej minuty.

Potem znowu zabrał się do kolejnej serii ćwiczeń,

fizycznych i umysłowych, dzięki którym odzyskiwał szybko

dawną formę.

Kara z zadowoleniem odkryła, że Mac nie pamięta

wypadku, i, jak zapowiadał Mike, ma jedynie niejasne

wspomnienia z okresu śpiączki. Wystraszył się tylko, kiedy po
raz pierwszy uj

rzał siebie w lustrze.

-

Co się ze mną stało? - zawołał.

Kara wtedy szybko do niego przybiegła.
- O co chodzi? -

spytała, przyglądając mu się z

niepokojem. Nie dostrzegła nic złego. Wyglądał tak jak

ostatnio, tyle że teraz nie spał.

background image

-

Moja twarz... I włosy! - Pokazał na swoje odbicie w

lustrze. -

Jak długo byłem w śpiączce? Miesiące czy całe lata?

Zacząłem siwieć!

Nie mogąc się opanować, Kara parsknęła śmiechem. Tak

bardzo już przywykła do tego widoku, że niemal przestała

zauważać zmiany, jakie zaszły w wyglądzie Maca.

-

Prezentujesz się teraz bardzo dostojnie - uspokajała go,

gładząc srebrzyste pasemka, które pojawiły się na jego
skroniach w czasie choroby. -

Faith z pewnością przyprawi cię

o więcej siwych włosów, zanim opuści nasz dom.

-

Przecież dopiero się urodziła - zaprotestował. - W

każdym razie, jeśli myślisz, że pozwolę jakiemuś łobuzowi ją

uwieść, to się mylisz. Zamknę ją w domu na klucz.

-

Tak samo jak mnie zamknąłeś w swoim? - zażartowała i

uśmiechnęła się, widząc, jak Mac zmieszany spogląda w bok.
Cieszy

ła się, że nadal pamiętał wszystko, co razem przeżyli.

Wszystkie te czarowne chwile.

-

A co się stało z moim nosem? - zapytał.

-

Złamałeś go.

-

Wiem. Podczas meczu rugby. Ale był lekko

przekrzywiony i nieco zgrubiały.

-

A potem jeszcze raz złamał się podczas wypadku i wtedy

złożyli go prawidłowo. Okazuje się, że wszystko ma swoje
dobre strony -

zaśmiała się. - A poza tym chyba w dodatku

przestałeś chrapać.

-

Ja nigdy nie chrapię! - zaprotestował, odzyskując dawną

zadziorność, którą przejawiał zawsze wtedy, gdy drażniła się z

nim, poruszając ten temat.

-

Teraz już nie! - przyznała. - I jesteś przystojniejszy, niż

byłeś. Czyż nie powinnam się z tego cieszyć? - Zatrzepotała

wtedy teatralnie powiekami, chcąc go rozbawić.

Teraz jednak wcale nie było jej do śmiechu.
- Co sk

łoniło twoich rodziców do tego, żeby nam pomóc?

background image

-

zwróciła się do Sue, czekając, aż organy zaczną grać. Bawiła

się nerwowo bukietem świeżych frezji, które zamówił dla niej

Mac. Była tak zaskoczona, kiedy je dostała, że omal się nie

rozpłakała. Mac przecież nie pamiętał niczego z dnia, w

którym po raz pierwszy przygotowywali się do ślubu, mimo to

zamówił dla niej taką samą wiązankę jak wtedy.

- Nie tylko moich, ale i Mike'a -

odparła Sue. - Tak bardzo

spodobało im się przygotowywanie naszego ślubu, że chcieli

to powtórzyć. Świetnie im się współpracuje. Nie mają więcej

dzieci, więc postanowili was zaadoptować.

-

Mam nadzieję, że wiedzą, jak bardzo jesteśmy im

wdzięczni. Sami nigdy nie zdołalibyśmy tego tak zrobić. Nie

mamy wiele wolnego czasu, a bardzo chcieliśmy, żeby odbyło

się to właśnie dziś.

Mijał dokładnie rok od dnia, kiedy mieli wziąć ślub i

dopiero teraz, po dwunastu miesiącach wypełnionych nadzieją

i rozpaczą, po których wydarzył się cud, a może dwa, wreszcie

mogli doprowadzić swój zamiar do końca.

Zabrzm

iały organy i kiedy Kara ujrzała Maca czekającego

na nią przed ołtarzem niewielkiego kościoła, całe jej

zdenerwowanie nagłe się ulotniło.

-

Jesteś gotowa? - zwróciła się do Sue z uśmiechem,

który stał się radośniejszy, gdy usłyszała, jak Faith kwili,
pró

bując naśladować muzykę.

Mac siedział w fotelu na kółkach w swej nowej ciemnej

marynarce, która leżała na nim jak ulał. Zdołał już częściowo

wzmocnić i odbudować osłabione mięśnie.

Próbował przekonać ją, że nie potrzebuje tego dnia wózka

inwalidzkiego, Kar

a jednak wolała, by zachował swoje siły na

później. W końcu doszli do porozumienia.

Kiedy zbliżyła się do niego, podniósł się i stanął obok niej,

a Mike odsunął fotel.

-

Darrochu Jamesie MacGregorze, czy pojmujesz tę

background image

kobietę...? - zaintonował ksiądz, a jego głos odbił się echem w

wypełnionym ludźmi i kwiatami kościele.

- Karo Louiso Desmond, czy pojmujesz...?

Odwróciła głowę, by spojrzeć w oczy Maca, w jego

piękne, ciemne, błyszczące radością oczy, i poczuła, że

jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa.

- Tak -

odparła z przekonaniem płynącym z głębi serca.

-

Karo, chciałbym przedstawić ci Teda Carricka -

powiedział Mac, gdy w przedsionku kościoła przyjmowali

gratulacje i życzenia.

Odwróciła się i ujrzała uśmiechniętą twarz o bystrych,

inteligentnych oczach.

-

Miło mi panią poznać - rzekł mężczyzna z wyraźnym

amerykańskim akcentem. - Wiele o pani słyszałem. Pewnie
brzmi to jak oklepane powiedzenie, ale to szczera prawda.

-

Ujął jej rękę w obie dłonie i serdecznie uścisnął. – Nie

mogłem się już doczekać, żeby podziękować za wielki

wysiłek, jaki włożyła pani w przywrócenie do życia tego

osobnika. Pewnie musiały być specjalne powody, że tak
bardzo

chciała go pani ocalić...

Kara zaśmiała się i od razu polubiła Teda.
-

Gdyby miał pan trochę wolnego czasu, na przykład rok

lub dwa, chętnie opowiedziałabym o paru z nich - odparła.

-

Prawdę mówiąc, ja także chciałam pana poznać, żeby

wyrazić swoją wdzięczność. Bez pana wiedzy i rad... -

Pokręciła głową, nie mogą dalej mówić, ponieważ poczuła

nagle dławienie w gardle.

-

Karo, bez pani poświęcenia nawet wiedza całego świata

nie przyniosłaby Macowi pożytku. Jeśli włoży pani choć

połowę tego wysiłku w wasze małżeństwo, Mac będzie

najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

-

Zamierzam starać się dziesięć razy bardziej -

oświadczyła, nie wiedząc czy śmiać się, czy płakać, gdy Ted

background image

zrobił śmieszną minę, udając zaskoczenie.

-

Mam nadzieję, że naprawdę tak myślisz - szepnął Mac,

gdy wykładowca się oddalił, by przywitać się z profesorem
Squiresem.

-

Co myślę? - zapytała z roztargnieniem, ponieważ jej

uwagę przyciągnął widok matki oraz teściowej Sue, które

wyglądały tak, jakby bawiły się w przeciąganie liny, bo obie

jednocześnie chciały potrzymać na rękach Faith.

-

To, co powiedziałaś, że włożysz w nasze małżeństwo

dziesięć razy więcej wysiłku... Czy to znaczy, że będę mógł

sobie leżeć i odpoczywać?

- Czasami -

odparła. - Ale jeśli chcesz zobaczyć, jaką mam

na sobie bieliznę, będziesz musiał się trochę wysilić...

- Czarownica! -

Roześmiał się. - Jesteś pewna, że to mi nie

zaszkodzi?

-

Możemy to sprawdzić dziś w nocy.

- Mac! -

zawołał ktoś, gdy otworzyli drzwi. - I Kara, i

dziecko!

Uśmiechnięta Alison podeszła ich przywitać.
-

Och, jak dobrze was widzieć w komplecie. Przyszliście

nas odwiedzić?

Zanim zdążyli odpowiedzieć, otoczyła ich grapa osób,

w

itając się z nimi serdecznie.

-

Czy nie macie co robić? - odezwał się Mike, ale nikt nie

zwrócił na niego uwagi.

-

Kiedy znowu zaczniesz pracę? - spytała Maca Alison,

wiedząc, że wszyscy są tego ciekawi. - Mike mówił, że

zdrowiejesz w zaskakującym tempie, przeskakując po trzy
stopnie na raz.

-

Wciąż mam pewne problemy - odparł Mac.

-

Jak każdy. Ale one są po to, żeby je pokonać - zaśmiała

się Alison.

- To prawda. Ale nie wiem, czy przypadkiem nie

153

background image

przeszkadzałyby mi w pracy.

- W jaki sposób? -

zainteresowała się Gaynor.

-

Bardzo słabo widzę w nocy i pewnie tak już zostanie.

Wpadam na meble i potykam się o różne rzeczy.

-

To nie wychodź z łóżka. Nic złego się nie stanie, jeśli

tam się na coś natkniesz - wtrąciła Alison, puszczając oko do
Kary.

-

I wciąż czuję, że lewa połowa mojego ciała jest słabsza

od prawej -

ciągnął Mac, udając, że nie słyszy śmiechów

wywołanych uwagą Alison. Trochę jednak się speszył.

-

Skoro większość z nas, zwykłych śmiertelników, nie jest

oburęczna tak jak ty byłeś, teraz prawdopodobnie czujemy się
podobnie -

zauważył Mike, kładąc rękę na ramieniu

przyjaciela. -

A tak poważnie, Mac. Wszyscy na oddziale

przyjmą cię z otwartymi rękami, kiedy tylko poczujesz się na

siłach, żeby wrócić do pracy. Profesor Squires i ja

zrozumiemy, jeśli nie będziesz już chciał zajmować się

neurochirurgią. Wiemy, że interesujesz się raczej innymi
metodami.

Przysłuchując się rozmowie, Kara zauważyła, że Mac,

który do tej pory był nieco spięty, teraz wyraźnie się rozluźnił.

Nie mówił jej zbyt wiele o swych obawach, lecz wiedziała, że

niepokoi się o to, co będzie robił w przyszłości.

-

Chcesz zobaczyć pokój, w którym leżałeś? – spytała

Gaynor. -

Myśleliśmy o tym, żeby umieścić tam tablicę dla

upamiętnienia cudu tysiąclecia, jaki tam się wydarzył.

Mac roześmiał się, objął ramieniem Karę trzymającą

dziecko i przyciągnął ją do siebie.

-

Cud, o jakim mówisz, sprawiła ta kobieta i to dziecko.

Kara wierzyła we mnie. Nie miała wątpliwości, że z tego

wyjdę. Ale ostatecznie to maleństwo dało mi kopniaka, który

mnie wreszcie obudził.

-

Chodź tutaj do mnie, kochanie - rzekł cicho Mac do

background image

stojącej po drugiej stronie pokoju Kary, która próbowała

rozpiąć suwak z tyłu sukni.

-

Właśnie się rozbieram - odparła i spojrzała na niego ze

zdziwieniem.

Lampka nocna rzucała na Maca przyćmione światło,

podobnie jak t

a, zawieszona nad łóżkiem w szpitalu.

Przykryty był do pasa białą kołdrą, teraz jednak wyglądał

inaczej niż w szpitalu. Ujrzała w jego oczach znajomy błysk.

-

Pozwól, że ci pomogę - zaproponował. - Czuję, że moje

mięśnie potrzebują trochę treningu. Chcę się upewnić, czy
jestem gotowy do przedstawienia.

Kara roześmiała się. Podchodząc do niego, poczuła

narastające podniecenie.

-

Daleka jestem od tego, żeby zniechęcać cię do ćwiczeń.

Dlatego właśnie zainwestowałam w tę bieliznę... żebyś się nie

nudził w czasie treningu...

Gdy znalazła się w zasięgu jego ramion, chwycił ją za

rękę i roześmianą przyciągnął do siebie.

-

Karo, możesz sobie nosić, co tylko chcesz. Nie ma to

dla mnie większego znaczenia. To nie bielizna się liczy, ale

osoba, która ją wkłada. To ty jesteś dla mnie najważniejsza.

Gdyby nie ty, już by mnie na tym świecie nie było... Jesteś

największym cudem mojego życia.

Kara wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy. Wiedziała,

że niewiele brakowało, by go straciła. Nigdy nie zapomni, jak

blisko się otarł o śmierć. Teraz jednak nadszedł czas, by

świętować życie.

-

Mówiąc o cudach - rzekła, wsuwając rękę pod kołdrę -

wydaje mi się, że właśnie nastąpił kolejny. Co ty na to,

żeby...?

Nie zdołała dokończyć, ponieważ Mac przyciągnął ją do

siebie i zaczął gorąco całować.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Metcalfe Josie Cud tysiąclecia
161 Metcalfe Josie Cud tysiąclecia
Metcalfe Josie Cud tysiÄ…clecia
Josie Metcalfe Cud tysiąclecia
Metcalfe Josie Chcę mieć dziecko
101 Metcalfe Josie Rozdzina ze snu
249 Metcalfe Josie Wędrowcy
387, DUO Metcalfe Josie Rozdzina ze snow
237 Metcalfe Josie Vicky i Joe
Metcalfe Josie Chce miec dziecko
485 Metcalfe Josie Oczywisty wybór
408 Metcalfe Josie Cudowny lek
217 Metcalfe Josie Chcę mieć dziecko
Metcalfe Josie Chce mieć dziecko
136 Metcalfe Josie Tylko my dwoje
66 Metcalfe Josie Nie przestane cie kochac
Metcalfe Josie Ślub moich marzeń
Metcalfe Josie Frankie i Johnny

więcej podobnych podstron