Bandrowski Kaden Juliusz ŁUK posłowie


Artystyczny rok 1914 zaczął się w Krakowie od recitalu cho­pinowskiego Artura Rubinsteina. O 28-letnim pianiście pisa! kilkanaście miesięcy odeń starszy sprawozdawca dziennika so­cjalistycznego „Naprzód”, dyplomowany z wyróżnieniem absol­went 'klasy fortepianu konserwatorium brukselskiego, Juliusz Kaden: „Rubinstein gra biegle, ale powierzchownie”. Opinia, której przytwierdzi sam wykonawca w wydanych po pół wie­ku z górą pamiętnikach.

Kaden wspiera łamy „Naprzodu” recenzjami muzycznymi, prozą poetycką, pisuje recenzje książkowe. I działa. 18 stycz­nia 1914 oprowadza wycieczkę na wystawie w Pałacu Sztuk Pięknych. Kilka dni potem ma odczyt „z obrazami świetlnymi”

o Jacku Malczewskim. Na zamówienie warszawskiego „Tygod­nika Ilustrowanego” pisze o malarzu. Wierny jest, jak w swej prozie, zasadzie portretowania w zbliżeniu: „W oczach artysty bystrych a głębokich, jakby spłowiałych, spalonych żarem usta­wicznego światła, przeniknął niepokój, lecz wraz znikł, uwię­ziony w trudnych rysach tej przedziwnej twarzy. Nieugięto ścią wyrazu służyć by mogła za wzór tego, co się w obliczu człowie­ka zwie charakterem twórczym". Kaden — nowelista i powie- ściopisarz — zwykł twarz ludzką szkicować z zapamiętałością ekspres jonistycznego mistrza demaskacji. Kilka razy tylko zde­cyduje się na podobnie szlachetny w tonacji rysunek.

Przyszły referent prasowy I Brygady, jak sam powiadał,

oficer werbunkowy”, natychmiast „werbuje” niemal do sze­regu światopogląd malarza, tak syntetyzowany; „Niewyczerpana

wiara Malczewskiego sprawiła, że staje się oii mistrzem histo­rycznego sądu. Wie on, że wiara bez uczynków jest martwą. W tym rozumieniu wiary kryje się nieprzezwyciężony czar pa­tosu artysty. Patos ów to przejaw organizacji twórczej, obda­rzonej poczuciem czynu zbiorowego, obdarzonej pojmowaniem historycznego wątku życia. Dzięki tym zaletom ducha jest Mal­czewski artystą nie odtwarzającym nigdy nic, natomiast prze­twarzającym zawsze wszystko. Konieczność przetwarzania, konieczność sytuowania wszystkiego w wielkich kategoriach na­rodowych i historycznych towarzyszy Malczewskiemu i wtedy, gdy zajmuje się współczesną sobie epoką. Najwymowniej świad­czą o tym jego portrety”.

Pisarz przyznawał się do wygłoszenia w ciągu dwóch lat (1913—1914) kilkuset odczytów. Nie było ich tak wiele, niemniej przeciętnie dwa razy na tydzień występował publicznie w Kra­kowie i Galicji. W lutym 1914 wybrał się właśnie na objazd Galicji. W rzeszowskiej sali „Sokoła” przed małą publicznością występowali: czytająca zbyt szybko — co wypomniał rećen- zent — szkice powstańcze Maria Walewska-Wielkopolska i Ta­deusz Miciński (mówił o swej historiozofii i recytował fragment dramatu). Kaden przedstawił prozę poetycką Grób Polski, co tak oceniono: „Prelekcja miała spełnić zadanie Tyrteusza — zdążała zaś do celu drogą wyścieloną wzgardą i szyderstwem dla wad niewolników, których autor jakby gryzie własnym ser­cem”.

Kilka dni potem trójka pisarzy występowała w krakowskim Teatrze Starym. Wieczór brał nazwę od dramatu Micińskiego — Termopile polskie. Program ten sam: znów z fragmentami Kry- jaków Wielkopolska, ta — pisał „Świat” —■ „panterowata, per­wersyjna wytwornisia uwielbiająca siłę i szczęście”, pisarzom to­warzyszyła recytacjami aktorka Romana Szpak, mówiąca wier­sze Romanowskiego, Mickiewicza i Norwida. Wszędzie, wyjąw­szy Kraków, wieczory owej trójki (czasem czwórki) były — ko­mentuje socjalistyczny dziennik — tępione i wyklinane - przez „endecję i zakrystię”. Ostatniego dnia lutego w sali Związku Stowarzyszeń. Robotniczych na wieczorze artystycznym Kaden czytał felieton Najszczęśliwszy człowiek w Krakowie. W dialo­gu humorystycznym wystąpili Romana Szpak i Zygmunt No­skowski, a wesołe pieśni śpiewał prof. Ludwig. O ruchu wybor­czym mówił Bolesław Drobner.

Kaden-prelegent często występował Jako współpracownik Uniwersytetu Ludowego im. Mickiewicza, te doceniono, wybie­rając go 15 marca 1914 do zarządu obok Bolesława Drobnera, Konstantego Srokowskiego, prot. J. Grzybowskiego i M. Grzy­bowskiej.

W Krakowie sytuacja nie wyglądała wesoło. Na lutowym po­siedzeniu Rady Miejskiej poseł Ignacy Daszyński ostrzegał przed groźbą rozruchów głodowych. Ludzie padali z głodu na ulicy. Mnożyły się samobójstwa, głównie studentów i robotników. Strajkowali malarze w Akademii. Żądali większego budżetu i nowego gmachu. Równocześnie obchodzono sześćdziesięciole- cie Towarzystwa Sztuk Pięknych i spotykano się na licznych odczytach. 5 marca 1914 Kazimiera lłłakowiczówna opowiadała

o angielskich sufrażystkach i sulrażetkach, zaproszona przez komitet politycznego równouprawnienia kobiet. Musiała to być ciekawa opowieść, skoro wtedy właśnie jedna z suirażystek lon­dyńskich, mszcząc się za uwięzienie przywódczyni ich ruchu, usiłowała zniszczyć obraz Velazqueza Wenus w zwierciadle. Du­żą uwagę budziła premiera Hamleta, którą dał Pawlikowski z Karolem Adwentowiczem w roli tytułowej. O „Hamlecie i hamletyzmle” w Stowarzyszeniu Polskiej Młodzieży Postępo­wej mówił Wilhelm Feldman, redaktor naczelny „Krytyki”. Po­pularna wówczas pisarka Karin Michaells rozczulała słuchaczy w Teatrze Starym refleksjami o „Miłości dziecięcej i niedoli dzie­cięcej”. Prasa walczyła przeciw ambicjom burzymurków, którzy tym razem chcieli zniszczyć część Rynku i sąsiadujących ulic, rozbierając po prostu zabytkowe budowle. Akcję szczęśliwie stłumiono już na początku, zburzono tylko kilka kamienic.

Sezon pracy oświatowej wśród robotników „Naprzód” uznał za udany, wyliczając wśród najbardziej czynnych prelegentów Juliusza Kadena. Pod koniec czerwca 1914 Zygmunt Noskowski pisał z Krakowa: „Po Wyspiańskim mamy wytchnienie twórcze, żadne nowe prądy nie biją o nasz btzeg, jak bywało w czasach Przybyszewskiego, nic się nie burzy, nic nie fermentuje zapo­wiedzią tego, co ma się wyklarować. Sztuka? Dawni rewolucjo­niści zostali akademikami, jak chce normalna kolej rzeczy, da­wne paradoksy zeszły na komunały, nikt nie otwiera okna na Europę, bo i tam niewiele wieje rewolucyjnego”.

W literaturze nie notowano rewelacji. Juliusz Kaden-recen- zent miał bardzo krytyczne mniemanie o wydanych właśnie

Dzieciach nędzy Przybyszewskiego, nieco przychylniej, choć też krytycznie oceniał Lustra Zofii Rygier-Nałkowskiej — „mi­strzyni ślicznie wycyzelowanego słowa”, niestety, „psycholo­giczne skombinowanie konfliktu trąci matematyką”. Wyżej od nich stawiał autor Zawodów wydany w Poznaniu tomik Stani­sława Płonki Nowele, gdzie pokazano Śląsk i Poznańskie: „życie klasy pracującej jest w opisie Płonki życiem ciężkim, nie­wdzięcznym, ludzie nie są na szczęście bohaterami — lecz ludź­mi”.

Nadchodzi lato. Prasa odnotowuje bardzo udane Wianki i dwa zwycięstwa Cracovii nad czeskim klubem DFC Praga —3:0 i 3:1. W niedzielę 28 czerwca 1914 ukazują się nadzwyczajne dodatki dzienników: „Zamordowanie arcyksięcia następcy tronu i jego żony”. Ignacy Daszyński wspomina: „W godzinach przed­wieczornych zeszło się nas kilku w kawiarni krakowskiej. Poda­wano sobie z rąk do rąk nadzwyczajne wydanie dziennika do­noszące o zamordowaniu w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, następcy tronu. Twarze licznych wyższych wojsko­wych austriackich były blade i pełne przerażenia, zmieszani roz­mawiali ze sobą przytłumionym głosem i wkrótce wyszli z ka­wiarni Arcyksiążę był w naszych kołach najbardziej nie łubianą, ba. nienawistną postacią”.

Kilka tygodni wcześniej przybyły do Krakowa Michał So- kolnicki notował: „Wszystko dokoła było pogodne i naiwne. Pa­trzyło się w twarze młodzieńcze z uśmiechem bez grzechu. Do­stojny Wawel w perspektywie alei stał za unoszącą się w słońcu różową mgiełką lekką. Wieżyce błyszczały i dźwięk dzwonów dochodził z różnych stron. Ulice były całe złote. W małych no­tatnikach, gdzie zapisywałem wrażenia życia, zachowałem wspo­mnienia tego dnia: bujność życia otaczała mnie zewsząd, czu­łem dotykalnie wzrost roślin, ukazanie się w ludziach nieodga- dnionych, niebywałych sił”.

Emocje Sokolnickiego są emocjami bohaterki Łuku, Marii Miechowskiej, w czasie przechadzki po krakowskich Plantach: „Teraz będzie wszystko dla coraz większej radości”. Po kilku godzinach, gdy wraz z towarzystwem obchodzi pierwszy dzień wakacji w restauracji „Czarny Osioł”, zobaczy „Nadzwyczajny Dodatek”.

28 czerwca 1914, dzień zamachu, jest pierwszym dniem po­wieściowego czasu Łuku. W nim zamyka się pierwszy rozdział

powieści. Rozdział drugi dzieje się na początku sierpnia 1914: Kaden ani słowem nie wspomina o wydarzeniach lipca. Ważna jest dla powieściopisarza dopiero mobilizacja i ruszenie na front pierwszych oddziałów. To tworzy dramatyczne zawęźle- nie — od sielanki do dramatu. Kaden-działacz i publicysta pra­cował w owym lipcu 1914 bardzo czynnie, drukował kolejne pro­zy poetyckie, wśród nich rzecz o ks. Józefie Poniatowskim Pod Lipskiem oraz opisowy Wawel to nocy.

Miasto zdawało się żyć normalnie. Chętnie mogli podziwiać przybyłą z Wiednia bosonogą tancerkę panią Adoree Villany w Tańcu niewolników. Teatr Ludowy w nowej siedzibie przy ul. Rajskiej 12 (gdzie dawniej była ujeżdżalnia) pokazywał Woj­nę z babami, Lolę z Ludwinowa i Synową z suteryn. Za atrakcję uznano występy „wytwornej i utalentowanej artystki Teatru Miejskiego Romany Szpak-Baridrowskiej”. 16 lipca 1914 rozpi­sywano wybory do sejmu galicyjskiego Dziesięć dni potem we­zwano wszystkich odbywających urlop, aby powrócili do służby wojskowej. 28 lipca Austria wypowiedziała wojnę Serbii, a 31 wczesnym popołudniem na rogach ulic miast Galicji rozlepiano niewielkie kwadratowe kartki — ogólna mobilizacja. Pierwsze­go sierpnia Michał Sokolnicki notuje: „Wyszedłem na miasto ogołocone z ludzi, zdjęte jakąś sztuczną, niematerialną trwogą".

Drugiego sierpnia Juliusz Kaden pisze w „Naprzodzie”: „Rzuć wszystko, co by nie było szczerą prostotą szeregu”. To dzień, kiedy rezerwiści ruszają do koszar. 10 września idą w po­le odd>iały strzeleckie. Kiedyv 14 sierpnia o 10.30 wyruszył z Krżysztoforów batalion pułku piechoty, fetowany był jak w Łuku. Liczna publiczność — donosi „Naprzód” — otoczyła żoł­nierzy, wręczając kwiaty i częstując ciastkami. Wznoszono okray- ki „Precz z caratem!”, „Niech żyje Austria!” W tym tłumie jest i nasza powieściowa Maria Miechowska. Wstępują do wojska polskiego: ponad pięćdziesięcioletni Wilhelm Feldman. Andrzej Strug, Gustaw Daniłowski i Wacław Sieroszewski. Lista pisarzy związanych z Legionami, noszących mundury Legionów lub „Strzelca”, była bardzo obszerna, obok wyliczonych: Władysław Orkan, Jerzy Żuławski, poeci Mączka i Teslar, felietonista i sa­tyryk Krzewski (kapral Szczapa), Julian Ejsmont.

Bolesław Drobner po latach tak motywuje swoją decyzję: „W chwili gdy rozpatrywaliśmy problem, jak się zachować w tych historycznych czasach — podszedł do nas w mundurze

«Strzelca» stary proletariatczyk, późniejszy wybitny «bolszewik», członek «Rewkomu» z roku 1920, towarzysz Feliks Kon. «To nieważne, czy dwa to mniej niż trzy [dwaj zaborcy czy trzej — MS], ważne jest, że polskiemu rewolucjoniście nie wolno nie walczyć przeciw caratowi, który groził nam zawsze miną, Sy­birem, kajdanami».

Sprawa była dla mnie jasna. Powrotu nie było, pozostawała tylko walka z caratem, walka o niepodległość Polski. Zgłosiłem się do «Strzelca»”.

Drobner wspomina nazwisko Feliksa Kona. Pojawia się ono w pierwszym rozdziale Łuku. Kaden już w swej brukselskiej powieści Proch stosował zasadę równouprawnienia postaci rze­czywistych i fikcyjnych. Stosuje ją też w Łuku, potem kompli­kować będzie sytuację, wprowadzając obok żywych (i przez sie­bie zmyślonych) sylwetki stworzone z biografii kilku, postaci rzeczywistych. Praktykuje to, zwłaszcza w Generale Barczu, aby oddalić posądzenie o „pakierstwo”, czyli pomieszczanie w po­wieści bez żenady postaci rozpoznawalnych po kilku zdaniach opisu czy (rzekomo fikcyjnej) rozmowy. Posądzenia jednak nie oddalił. Powodował każdą książką skandale środowiskowe, pra­sowe i partyjne. Został przez Karola Irzykowskiego obwołany „pakierem literackim”.

Zanim jednak spotkamy się również z Irzykowskim w pej­zażu krakowskim Łuku, wyruszmy ponownie z Maryśką Mie­chowską krakowskimi Plantami. Przechadzka wiedzie obok sto­jącego tam spiżowego pomnika Grottgera dłuta Wiesława Wa­cława Szymanowskiego, obok restauracji „Drobnerówka” przy placu Szczepańskim 3, znajdującej się naprzeciw gmachu To­warzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych. (plac Szczepański 4), w bramę Towarzystwa Muzycznego na .tymże placu. Obecne tam postaci rozpoznawali łatwo ówcześni czytelnicy. Obdarzony gło­sem jak małmazja profesor Kałucki przypominał do złudzenia wagnerzystę prof. Ludwiga, z którym zresztą Kaden nieraz wy­stępował na wieczorach pod egidą Uniwersytetu Ludowego. Dzień wcześniej, nim zaczyna się czas powieściowy, 27 czerwca 1914, były popisy jego klasy śpiewu, wysoko ocenione przez Ka- dena — recenzenta muzycznego „Naprzodu”. Akompaniatorka śpiewaka i przyjaciółka, panna Stanisława, to Wanda Hendri- chówna. Oboje martwią się wieścią o zamachu, bo grozi} on od­wołaniem ich koncertu w Zakopanem. W rzeczywistości mie­

siąc potem wystąpili tam w koncercie pieśni ludowej: prof. Adam Ludwig, jego akompaniatorka, Kaden i jego żona dekla- mująca Śpiewy historyczne i Ballady Kasprowicza.

Dalsze portrety z życia ujrzymy wśród słuchaczy wykładu Uniwersytetu Ludowego im. Mickiewicza (ul. Dunajewskiego 7), na który wstępuje.mąż Miechowskiej. Kursy takie były co roku organizowane dla nauczycieli. Kolejny kurs odbywał się od 30 czerwca do 5 lipca. Kaden mówił na nim o popularyzacji lite­ratury. W audytoriuin zwraqają uwagą trzy postaci: „Przy ba­lustradzie, na tle bujnego wachlarza Plant, nasycona światłem zachodu, podobna do wielkiej promieniejącej perły, spoczywała siwa głowa starego Limanowskiego. Opodal siedzieli dwaj sędzi­wi kompatriotowie partii i wygnań dalekich. Jednego Ździch znał, nazywał się Karowski.

Drugi, stary 2fyd, o długiej siwiejącej brodzie. Powiedziano [Ździchowi] do ucha, szeptem namaszczonym, że ten drugi na­zywa się Kon”.

Powieściowy Ździch zna Karowskiego, który dla czytelnika już wtedy był postacią symboliczną, bez osobowego rodowodu. Scena jest właśnie przykładem Kadenowskiej techniki monta­żu: jedna postać symboliczna, dwie rzeczywiste, z krwi i kości. Obaj, Limanowski i Kon, mogli być na powieściowym wykła­dzie. „Stary” Limanowski miał wtedy lat 77, od jesieni 1907 mieszkał w Krakowie, od 1912 pisał pamiętnik, w 1913 brał udział w Szkole Wojskowej Strzeleckiej w Stróży jako wykła­dowca. „Sędziwy” Feliks Kon liczył lat 50, czas i pracę poli­tyczną i naukową dzielił między Lwów i Kraków.

Trzecią postacią pierwszego planu politycznego i artystycz­nego „przepisaną” wprost z życia na karty Łuku będzie Wacław Sieroszewski. Zaciągnął się do „Strzelca” i kroczy od Bramy Floriańskiej z nowym manlicherem.

6 sierpnia 1914 o świcie wyruszyła z krakowskich Oleandrów Pierwsza Kompania Kadrowa w sile 150 ludzi zbrojnych w manlichery. Idąc na Miechów zburzyła w Michałowicach słu­py graniczne GaMcji i Kongresówki. W tomie reportaży i wspo­mnień notowanych w okopach i na kwaterze, w tomie, który stworzył pojęcie „Piłsudczycy" (wydanie pierwsze — lipiec 1915), pisze Kaden:

Drugi raz miałem okazję widzieć Sieroszewskiego w dzień,

w którym zerwano most na Granicy. Tłumy wówczas biegały po Rynku krakowskim, snując się pod starymi bramami, tłumy 1 bezradne, choć wzburzone... Słońce świeciło wspaniale, dzień ' " był tak piękny, jak tylko może być na Rynku, gdy złotą lamą ■ kontury wież obwiedzie.

Sieroszewski szedł ulicą Sławkowską ku Rynkowi uśmiech­nięty i gadał do samego siebie. Szedł tupiąc mocno po bruku, , ze szkłami, czapką na bakier. Jedną ręką wymachiwał zamaszy­ście, a na ramieniu niósł tylko co kupiony karabin Manlichera. < Tak musieli wyglądać starzy żołnierze Wielkiej Rewolucji, tak wyglądał szaraczek szlachcic brat, gdy z garłaczem walił do Kościuszki.

Wiem — choć dziś ci sami powiedzą, że to nieprawda — wiem, że się z niego opodal stojący ludzie śmieli. A on se szedł z polska, zamaszyście, łabatym krokiem (na fortepianie Szope­na zwie się to — tempo rubato), oczyma wszelkich witający: «Myślałem, że to coś trudniejszego, tymczasem to nic...»”

Tak pisze Juliusz Kaden (na okładce Piłsudczyków jest tyl­ko nazwisko: Kaden, pisarz werbujący emocje obojętnej jesz­cze publiczności. Oto skreślona dwa lata później scena z Łuku: „Niech pani patrzy, jakie wspaniałe czasyl Pani go zna! Tam idzie Sieroszewski! Słowo daję, zwariował stary apostoł! — Świat do góry nogami zaczyna chodzić!

Istotnie, z sinego mroku Floriańskiej Bramy — szedł mały, wartki człowieczek, w niebieskim płóciennym mundurze, z czap­ką na czubku siwej głowy. Słońce łamało się w szkłach, któ­re miał na nosie, zakrywając oczy rozżeglonymi płytkami bla­sku. Na ramieniu niósł duży, ciężki gwer”.

W powieści scena marszu Sieroszewskiego ma znaczenie symboliczne — obok niego kroczy młodszy o dwa pokolenia poeta Zatorski: „Uśmiechnął się, krzyknął — literatura na koł­ku!... — i wyciągnął ku nim rękę pożegnalnie”.

Wreszcie trzeci przemarsz „Sirki”. Tekst Kadena-wspo- minkarza, pisany na jubileusz 70-łecia starszego kolegi, druko­wany w tomie Za stołem i na rynku (1932):

Jak słonecznego przedpołudnia szedł Floriańską ulicą przez tłum żołnierzy, chłopków wzburzonych wieścią wojny, w strze­leckim mundurze, z manlicherem na ramieniu. Nie był to krok pośpiechu czy troski, czy dumy — lecz rzekłbym — krok zadość­uczynienia.

Sieroszewski szedł w głębokiej ciszy wewnętrznej, z twarzą nieruchomą, jakby w coś od dawna słyszanego teraz dopiero całą mocą swego istnienia zasłuchany”.

Trzy zapisy tej samej sytuacji. Dobrze oddają pomysłowość stylistyczną Kadena. wskazując, jak znacznie różnią się świa­dectwa kronikarza, powieściopisarza i wspominkarza.

Komentarz do tych trzech portretów Sieroszewskiego we wspomnieniu Ignacego Daszyńskiego. 8 sierpnia 1914 czekał go na Błoniach pisarz „wyekwipowany tak wszechstronnie, że dźwigał na sobie całą górę wojskowego ekwipunku”, z man- licherem w ręku. Daszyński jechał konno, a Sieroszewski posta­nowił mu towarzyszyć pieszo. Tak doszli do Bronowie, skąd za­brali Włodzimierza Tetmajera. Ruszono dalej bryczką. Siero­szewski jechał teraz konno. Na dawnej granicy wypito toast „Zdrowie Niepodległej” węgrzynem Tetmajerów.

16 sierpnia 1914 powstaje w Krakowie Naczelny Komitet Narodowy, o którym jego sekretarz generalny, Konstanty Sro­kowski, pisał: „nie stworzył orientacji austriackiej, lecz sam był wynikiem jej istnienia”. Na czele Komitetu stanął prezydent Krakowa Juliusz Leo, sekcją zachodnią w Krakowie (wscho­dnia działała we Lwowie) kierował prawnik, profesor Uniwer­sytetu Jagiellońskiego Władysław Leopold Jaworski, formalnie demokrata, w praktyce — konserwatysta. Kiedy Komitet w dzień swej inauguracji zapowiada utworzenie Legionu Pol­skiego, entuzjazm jest powszechny. Tysiące ludzi oddaje co ma najcenniejszego na Skarb Wojenny Legionów. W dwa tygodnie, do progu września 1914, zebrano wielką sumę — półtora miliona koron. Kwestowano, jak w Łuku, na ulicach: „W kącie szero­kiego placu, pod wyżółkłą ścianą starych rozpartych domów, widniał, jak bujna plama — stolik narodowej kwesty. Siedziały przy nim panie w białych bluzkach”. Pracowały trzy specjalne biura. Składała w nich ofiary przede wszystkim inteligencja i masy pracujące. Na listach ofiarodawców nie ma prawie na­zwisk posiadaczy wielkich fortun, arystokratów i magnaterii. Kaden notuje: „Różni ludzie przynosili coś ciągle, znosili Bóg wie co. Pierścionki, kosztowności do skarbu. Z któregoś pokoju dolatywał wciąż śliczny szczebiot złota.

Drudzy pakiety z bielizną, z wełnianymi przyborami, inni jakieś koce, ubrania, rzeczy. A czasem baby — całe sztuki płó­tna, z skromnym posianiem spódnic na rozłożystych biodrach’*»

W powieściowej scenie kwesty oglądamy żonę wstępującego właśnie do szeregów „Strzelca” poety Zatorskiego. Zatorska od­daje obrączki. Po latach Kazimiera Teterowa w Reportażu z mo- jego życia wspomina:

A pierwsze chwile w Krakowie? Wszyscy oddawali złote obrączki — dobrowolna ofiara na dozbrojenie. Otrzymywali za to żelazne, które długo były noszone. Mówiono, że będzie się zbierać bieliznę na szarpie! My, tj. moje przyjaciółki i koleżan­ki, zaraz zabrałyśmy się do szycia bielizny dla legionistów z do­starczonych nam materiałów. Przyszywałyśmy guziki do mun­durów legionowych. Kiedy pierwsze transporty rannych [bitwa 23—25 sierpnia 1914 — MS] przyszły spod Kraśnika, nosiłyśmy w koszach na bieliznę do szpitala bułki z szynką i papierosy i rozdawały żołnierzom. Przypominam sobie uczucie zawstydze­nia, że na nic innego nie potrafiłam się zdobyć w chwili, kiedy inni ginęli”.

W Łuku Maryśka Miechowska rozdaje ruszającym na front wyśmienite ciastka, nie wiedząc, co znaczą owe wymarsze, nie pojmując niczego z polityki: „A powtarzali przy tym wciąż na­zwisko Piłsudski. Wiedziała, że jest wygnańcem, socjalistą, że miał odczyty dla młodzieży i grał czasem w szachy w «Esplar nadzie*, ubrany w szary mundur”. Wszystko prawda: Piłsudski chodził w mundurze „Strzelca”, a 28 czerwca 1914, w dzień Sara­jewa, w swej ulubionej kawiarni „Esplanada” spotkał się z Mi­chałem Sokolnickim. Pytany o proporcje wojny i pokoju, wy­rokował — 35% na wojnę. Tam też, w „Esplanadzie”, po ogło­szeniu mobilizacji austriackiej w nocy z soboty na niedzielę (pierwszy na drugiego sierpnia), zaczął pracę sztab armii pol­skiej. Bratali się oficerowie „Strzelca” . z oficerami Drużyn Strzeleckich. Obok, w dwóch pokojach, urzędowali: szef szta­bu, Kazimierz Sosnkowski, i Komendant Główny — Józef Pił* sudski.

Idźmy dalej równoległymi szlakami historii i powieści. Ka­den bardzo swobodnie gospodaruje czasem. Drugi rozdział obej­muje również tylko jeden dzień. Powieściowe dwa rozdziały zamknięto więc w klamrach dwóch dni, stanowią one niemal trzecią część powieści. Kolejny rozdział, trzeci, zaczyna się je- sienią 1914 w dniach ogłoszenia ewakuacji miasta.

Kompanie strzeleckie wymageerowały w pole 10 września 1914. Już 16 września rozpoczęła się ewakuacja. Wyjechało oka-

3t

ło 40 tysięcy osób z liczącej wtedy 180 tysięcy ludności miasta Krakowa. Dążyli na Śląsk, w kierunku Wiednia i Moraw. Od 28 września odchodziły bezpośrednie pociągi ewakuacyjne. 31 października zaczęła się druga ewakuacja. W Krakowie, obli­czają pamiętnikarze, zostało około 20 tysięcy. Wreszcie 7 listopa­da wezwano, aby opuścili miasto wszyscy, którzy nie muszą w nim przebywać. Nadchodzili Rosjanie. Dzień potem NKN wy­jechał do Wiednia. Armia austriacka wycofywała się na całej długości frontu. Rosjanie zajęli prawie całą Galicję.

Bohaterka Łuku wyruszy w okolice Limanowej i znajdzie się blisko terenów, na których toczyły się bardzo ciężkie walki. Czwarty, „ewakuacyjny”, rozdział powieści rozgrywa się pod koniec listopada 1914. Operacje w rejonie Limanowej prowadził sam Piłsudski, stając 24 listopada kwaterą w Jurkowie. Lima­nową zajęto 4 grudnia. Cztery dni potem toczono 0 miasto dru­gą bitwę. Już w magdeburskiej twierdzy opisze Piłsudski owe zmagania w pracy Limanowa—Marcinkowice. Kaden był wtedy w otoczeniu Naczelnika. Zachowało się jego zdjęcie z Nowego Sącza — rozmawia z rosyjskim jeńcem.

Poświęciwszy wydarzeniom krakowskim dwóch dni aż dwa rozdziały, zdecydował się pisarz na cięcie. W ten sposób prze­milczał szereg arcyważnych wydarzeń w mieście i Galicji. Nie zamierzał bowiem powieści politycznej ani żywej kroniki sta­jącej się właśnie historij. Dlatego pominął zalecającą się pióru autora Pilsudczyków sprawę przysięgi drugiego pułku Legio­nów, która odbyła się na krakowskich Błoniach 4 września 1914.

Wydarzenie miało miejsce o dziesiątej rano, po mszy woj­skowej w kościele Sw. Piotra. Były poważne komplikacje, długo czekano na kilka oddziałów „Sokoła”. Do ostatniej prawie chwi­li debatowano w nich, czy składać przysięgę. Manifest Naczel­nika Komitetu Narodowego do legionistów czytał prezydent Ko­mitetu, Juliusz Leo. Przysięgę — szef sztabu, kapitan Włodzi­mierz Zagórski (liczył wtedy 33 lata). Jako ostatni mówił do żoł­nierzy generał major austriacki w stanie spoczynku (i od 20 sierpnia 1914 przez miesiąc Komendant Legionów) Rajmund Ba­czyński, kończąc orację słowami: „Młócić, młócić i młócić tak długo, dopóki Moskala na ziemiach polskich nie stanie”. Uro­czystość trwała godzinę.

Scenę przysięgi, którą przemilczał Kaden, bardzo obszernie i ściśle przedstawi! Stefan Żeromski w powieści Charitas, trze-

cdm ogniwie Walki z szatanem. Widzimy ją oczami pana Gra- nowskiego, przybyłego właśnie wtedy do Krakowa. Żeromski cytuje wiernie tekst przysięgi, zmienia tylko kolejność występo­wania mówców. Zagórski to „młodszy wiekiem kapitan czy major”, wezwanie Baczyńskiego brzmi: „Bić Moskala na prawo i lewo”. Nie padają żadne nazwiska. Lecz ta sama co w Łuku, gdy opisuje Kaden defiladę żołnierską, jest atmosfera patrio­tycznej ekscytacji i wzruszenia. Rolę sceptyka powierzył pisarz Granowskdemu: „Śmieszył go dowcipny figiel starej, doświad­czonej w łotrostwie austriackiej tyranii, wyzyskującej przez swoich płatnych suto fagasów czysty entuzjazm czterech ty­sięcy polskich młodzieńców”. Granowski jest niewątpliwie po­wieściowym rzecznikiem poglądów Żeromskiego.

W niedzielę 2 maja 1,915 huraganowy ogień 1500 armat stwo­rzył we froncie rosyjskim dziurę szerokości szesnastu i głębo­kości czterech kilometrów. Zajęto kolejno Gorlice, Przemyśl & Lwów. Maria Miechowska wraca do Krakowa wiosną 1915, w czasie gdy armia austriacka przeszła do majowej i czerwco­wej ofensywy. Kaden, porzucając na chwilę główną bohaterkę, poświęca uwagę perypetiom wydawniczym wdowy po poecie- -legioniście, Zatorskiej. Próbuje ona bez powodzenia wydać puściznę męża.

Wcześniej Biuro Patriotycznych Wydawnictw włączyło parę jego wierszy do bojowej książeczki, którą „każdy żołnierz pol­ski winien mieć w swym tornistrze”. Biuro Patriotycznych Wy­dawnictw jest powieściowym pseudonimem Naczelnego Komi­tetu Narodowego, nakładcy Piłsudczyków Kadena, wielu anto­logii i książek o walkach legionpwych. Jeszcze w roku 1923 Kra­kowska Spółka Wydawnicza oferowała liczne jego publikacje. Wśród nich Bitwę pod Konarami i Zapiski por. Piększyc-Gru- dzińskiego pióra Kadena, album Tarcze Legionów, Władysława Orkana Droga czwartaków, Pochmarskiego Nowe pokolenie. Wizerunki duchowe żołnierzy Wojska Polskiego poległych zo. Ojczyznę 1914—1016 (z ilustracjami).

Teraz, latem 1015, Zatorska pracuje jako korektorka w „dzienniku socjalistycznym’*« To oczywiście „Naprzód”. Po lekturze wierMjr męża dał jej pracę sam Ignacy Daszyński. In­ne redakcje wierszy nie chcą. Wędrówkę po nich pożytku je Kaden dla sportretowania w karykaturalnym świetle kilku zna­nych postaci krakowskich. W „dużym dzienniku mieszczań­

skim”, czyli w „Nowej Reformie”, wita Zatorską „Obrośnięty i obwisły jegomość o zatroskanym, żółtym czole i wygasłych oczach. Miał na sobie szare ubranie i drukowane w kratkę spodenki. Był to znany, niegdyś głośny literat, który już od dawna milczał nic nie pisząc, prócz nielicznych złośliwych kry­tyk”. Jego opinia: „Ja z literaturą? Nic wspólnego, proszę pa­ni, nic wspólnego. Siedzę, proszę pani, ze słuchawką na uchu w biurze korespondencyjnym. Ma-a-am tam urząd. Czy ja bym miał na ziemniaki z literatury? A teraz od dawna mam na ziemniaki”.

Jąkający się były krytyk to Karol Irzykowski. Od przyja­zdu do Krakowa w 1908 pracował jako urzędnik agencji pra­sowej i drukował w „Nowej Reformie”. Atak Kadena jest bar­dzo ostry. Trudno nie sądzić, że jedną z jego przyczyn była recenzja Irzykowskiego z Kadenowskiego debiutu powieściowe­go Niezguła w roku 1911.

W szkicu Nominą sunt odiosa... et intacta pisał Tadeusz Hiż: ,»zwłaszcza w Galicji wszystkie aluzje literackie, które bodaj tylko napominały o żywych osobach i dawały przypadkowe zbieżności sytuacji i ludzi, skłaniały do szczególnego oburze­nia”.

Ale swoją opinię o Łuku i metodzie Kadena wypowiedział Irzykowski dopiero po dziesięciu latach od'chwili wydania po­wieści, kiedy Łuk wznowiono w 1929 roku. Oskarżał autora

o bandytyzm literacki. Twierdził, że pisarz sfałszował, perfidnie jego poglądy. Kaden w replice Co myśli człouńek, który się ją­ka? przypominał, że Miechowska słyszy zdania, jakie mówił sam Irzykowski — spotkali się w redakcji „Nowej Reformy”, gdy Kaden przyjechał do Krakowa na urlop wojskowy. Dora­dzał wtedy'krytykowi, aby pisał i bodaj na krótko pojechał na front dla zobaczenia prawdziwego życia.

Jak było naprawdę? Dopiero niedawno zyskaliśmy ciekawy komentarz tego sporu. W drugim tomie Dzienników Zofii Nał­kowskiej przytacza Hanna Kirchner list Karola Irzykowskiego do pisarki. Czytamy w nim: „Co się tyczy wojny, to nie napi­sałem nie ważnego i godniejszego uwagi. Nie biorąc udziału, nie uważałem się za kompetentnego. Stanowisko moje może być o tyle inne niż pani, że mimo wszystko ubolewam nad tym, że nie mogę wziąć udziału, że ta wojna nie wybuchła 10 lat temu Iwtedy, w 191$, liczył Irzykowski 43 lata 5 MS]. Zresztą

nie zdziwi się pani, że od samego początku miałem orientację dwuprzymierzową, bo nie spotkałem żadnego mądrego rusofi­la, tj. «prawdziwego Polaka». Dla rzetelnego odczucia Legionów nie mam organu”.

Irzykowski replikował Kadenowi szkicem Papier i pakier mnożąc zarzuty: „W Łuku legioniści są, ale nie ma ich losu. «Nowa Reforma» jest, ale nie ma jej ideologii. Jest tylKo ogól­nikowa zwykła pogarda autora dla «tyłów». To żaden'’ artyzm, na taki «kontrast» zdobywał się byle kapral”. Krytyk/ piętnuje pakierstwo pisarza: „Nie mogę — działać w imieniu innych, któ­rych konterfektami łatałeś luki swojej ubogiej wyobraźni, jak to: marszałek Daszyński, prof. Jaworski, prof. Szajkowski, red. Srokowski itd.” * /

Powieściową rolę Daszyńskiego już znamy -A- pomógł Zator­skiej. Redaktor Konstanty Srokowski, czołoww działacz Naczel­nego Komitetu Narodowego, autor zarysiy' jego historii, jest kolejnym rozmówcą wdowy: „He, he, wiedze? — śmiał się do­nośnie — wiersze w tych czadach, gdy kwiaty się walą?! — Pani ma głowę do wierszy? Bo ja n£e”. /

Odpowiadając Irzykowskiemu w^flwej dyskusji z okazji wzno­wienia Łuku Kaden obszernie uzgadniał swą powieściową szar­żę: „Miasto to [Kraków] w swyuh przemożnych pokładach ide­owych było właśnie wówczas mifcstem najosobliwszej orientacji urzędniczo-ceąarsko-królewskiej.lpajetą^ która ową wiarę ce­sarsko-królewską najskwapliwiejlLpr0pag0wała| była wówczas «Nowa Reforma». Atak na owe pŁsmo był zatem atakiem na konserwatyzm krakowski. Na dom!LuCy w wyobraźni miasta lojalizm”. \

Ostatnią wizytę składa Zatorska V, Naczelnym Komitecie Narodowym, czyli powieściowym BiurŁ Narodowych Wydaw­nictw: „Czy pani wie, co teraz najlepierLdclziei? Mą tylko pa­miątki. Literaturę zarzucamy... [...] A pozsiltym lansujemy teraz «ekonomikę». Polska w cyfrach. Po czynieY— do którego nale­żał chlubnie pani mąż — trzeźwy rachunek. V

Po zniżonej cenie odstąpił jej dyrektor agnefkę z Piłsudskim, dwa arkusze papierowych beliniaków, trzech Sadkowskich z pa­pierosem. «dla trzech pani Budrysów» (Komendanta nie dajemy gratisowo, bo i tak się zawsze rozprzeda). Wieciząc zaś, że Za­torski był w Pierwszej Brygadzie, dał jej jeszcze «na przejed­nanie* Hallera na tle huculskim, Minkiewicza wujowej «legio-

nówce» własnego typu i Janusza jtisa w marszu”. Nie wszyscy oni, dodajmy, byli w I Brygadzie — Józef Haller dowodził naj­pierw Legionem Wschodnim, a potem II Brygadą Legionów. Dwa arkusze papierowych belinlaków to sylwetki kawalerzy- stów, których pierwszym pułkiem dowodził Władysław Belina- -Prażmowski. Płk. Marian Januszajtis kierował drugim pułkiem II Brygady, a płk Henryk Minkiewicz — trzecim. Godzi się wspomnieć, że akcja wydawnicza NKN aż do końca jego istnie­nia nie dała dochodów, co tłumaczono wydaniem dużej ilości broszur agitacyjnych oraz niesolidnością kontrahentów. Osta­teczny bilans — blisko 180 tysięcy marek wydatków i tylko 104 tysiące dochodu.

Kaden, sam wydający w NKN, nie kryje Ironicznego stosun­ku do jego działania. Zatorski jest dlań symbolem walki aż do końca. Pamiętnikarstwo uprawiane przez NKN — symbolem małego handlu żywą legendą. NKN nie chce wierszy Zatorskie­go. Nie ma miejsca na literaturę, jest natomiast na obrazkową propagandę, znacznie mniej skuteczną. Z jednej strony działa­nie i poświęcenie, z drugiej — kramarzenie i kunktatorstwo. Zresztą, przyznaje sam Konstanty Srokowski, monografista NKN — „Niby żałosny wrak leży — [okres ewakuacji — MS] zniekształcony kadłub NKN na oceanie czasu, porzucany wzdę­tymi falami wypadków, bez sterów i bez żagli [...] Na koryta­rzach i w salach, w których przed miesiącem przecisnąć się jeszcze było trudno wśród różnych neofitów idei — dzisiaj głu- eho i pusto”.

Kolejnie nazwiska „pakiersko” przepisane z rzeczywistości pojawią się dopiero na końcowych kartach Łuku. Podobnie jak Maryśka Miechowska, bywa w magistracie jako petent Tetma­jer. W chwili gdy kończy się akcja Łuku, jesienią 1916 roku, Włodzimierz Tetmajer był członkiem Polskiego Koła Sejmowe­go. Właśnie on, 27 maja 1917, podczas obrad Koła Sejmowego w sali magistratu poddał wniosek stwierdzający, że Koło soli­daryzuje się z jedynym dążeniem narodu polskiego, którym jest niepodległość i zjednoczenie Polski, z dostępem do morza. Da­wid Abrahamowicz i książę Andrzej Lubomirski głosowali prze­ciw. Stanisław Tarnowski podkreślał słuszność zdania o „życzli­wym nam cesarzu Austrii”, który ma wziąć w ręce sprawę nie­podległości. Prezydent Leo i Władysław Jaworski byli nieobecni, Nazajutrz wniosek przeszedł przez aklamacją.

Kaden portretuje trzech działaczy politycznych już w fina­le powieści: „ten stary cybuszek z pianki...? to Tarnowski. A to jajko przekłute, świszczące, z tymi szarymi odgniotami, jakby mu się brudna słomka do skorupy poprzylepiała?... To Jawor­ski. A ten rekin czarnooki?... To Abrahamowicz”. Cała trójka — konserwatyści, Dawid Abrahamowicz (z pochodzenia Ormia­nin) należał do autonomistów — („reprezentowali konserwatyzm stanowy w czystej postaci” — komentuje Srokowski). Z na­zwisk, które wyliczał w akcie oskarżenia Karol Irzykowski, nie wymieniliśmy jednego, bo otrzymało powieściowy pseudonim. Docent Franciszek Ciąglewicz, pierwszoplanowa postać Łuku, przypominał krakowianom postać Mariana Szyjkowskiego, ró­wieśnika Kadena, od roku 1919 profesora Uniwersytetu Jagiel­lońskiego. Mimo to jednak, iż jego wizerunek i postępowanie malowane jest czarną barwą, sam poszkodowany nie zgłosił nigdy, ani w prasie, ani przed trybunałem, żadnych pretensji wobec pisarza i jego metody.

Irzykowski piętnował metody Kadena, łatwy krytycyzm wspomagany fotografiami z natury. Jeśli jednak porównamy karty Łuku, które traktują o galicyjskiej polityce i jej heroldzie, Naczelnym Komitecie Narodowym, ze stronicami Charitas Że­romskiego, okaże się, że Kaden jest tylko dobrodusznym ironistą. Swój komentarz Żeromski rozpoczyna tak: „Ohydne, blagier­skie deklamacje, najoczywistsze i najbardziej realne interesy tudzież kariery podawane jako poświęcenie się bez granic, wie- losłowne, wielokwadransowe wywody grubych ciemięgów, elo­kwencja kretynów, dowcipy błaznów jako najlepsza moneta krążyły w tym zespole przewodników ojczyzny”. Konkluzja: „Tak to, zażywając całej zdolności intrygowania i gadania, spy­chano jeszcze raz z ramion starych wałkoniów obowiązek zba­wiania Polski na barki dzieci i podrastającej młodzieży”.

Kaden swe pretensje ujawnia pośrednio, wpisuje w fabu­larne sceny wędrówki Zatorskiej po redakcjach. Żeromski daje publicystyczny komentarz, nie posługując się żadną postacią ani sytuacją powieściową. W Charitas podrastającą młodzież re­prezentuje 19-latek, Włodzimierz Jasiołd, żołnierz Legionu Wschodniego, potem pracownik wywiadu NKN, wreszcie legio­nista, przeżywający wielkie uczucie do żony innego legionisty (z I Brygady), malarza Leszka Snicy. Miłość nie doczeka się spełnienia. Ranny Jasiołd umiera. W Łuku bardzo podobny mo-

tyw — skaut Karowski zapchany z erotyczną wzajemnością w żonie walczącego na froncie Zdzicha Miechowskiego. Nie wstąpi do wojska, choć grozi tym swej kochance.

Kaden wiele uwagi poświęci opisowi ich zbliżenia. Recenzu­jąc Moralność pani Dulskiej porównywał Karol Irzykowski: „Mama Dulska w komedii .toleruje romans syna ze służącą, ale wszakże w Łuku Kadena-Bandrowskiego opowiedziane jest, że nie jakaś Dulska, lecz rodzice bardzo wykształceni 1 wyjątkowi dla wygody swego syna skauta zastawiają sidła na panią Mary­się, której mąż poszedł na wojnę”. Wprawdzie wykształceni i wyjątkowi państwo Karowscy nie są, ale Kaden wyposaża ich w szlachetne biografie — Ksawery Karowski (proletariatczykl) spędził długie lata na syberyjskim zesłaniu. Nic dziwnego, że dwuznaczna rola, jaką odgrywają, asystując romansowi syna z Miechowską, że cała galeria postaci, które codziennie spotkać można było na krakowskich Plantach, a którym Kaden poskąpił dobrego słowa, że wszystko to wywołało poruszenie w kołach galicyjskiej inteligencji.

Krytyka nie miała Kadenowi za złe ani „pakierstwa”, ani zapędów demaskatorskich. Jako recenzenci Łuku wystąpili lu­dzie, którzy bądź obserwowali twórczość Kadena od chwili de­biutu (Wilhelm Feldman) lub od doby tuż powojennej aż po kres dwudziestolecia towarzyszyć będą jego pisarstwu z życzli­wością i entuzjazmem — Emil Breiter i Wincenty Rzymowski, obaj zresztą bliscy przyjaciele Kadena. Dołączy do nich Leon Pomirowski, również związany z nim bliską znajomością.

Cel pisarza tak widział Wilhelm Feldman: „W swym dziele postawił sobie zadanie niemałe: odtworzyć łuk zakreślony przez społeczeństwo galicyjskie od roku 1914 do momentu oswobodze­nia Polski”. Dopowiadał myśl Wincenty Rzymowski: „Tak wy­budować gmach pedanterii, świętobliwego kłamstwa, uroczy­stego sobkostwa, tak wytapetować go i wyposażyć go w naj­drobniejsze akcesoria, będące świadectwem i będące osądem ży­cia, mogło tylko w ukropie maczane pióro Kadena”. Gmach,

o którym pisze Rzymowski, żywo przypomina gmach NKN wi­dziany w Charitas przez Żeromskiego. Emil Breiter cenił do­skonale oddaną „atmosferę psychiczną ogólnego rozwydrzenia duchowego, maskowanego cudownym pokostem rzekomego wy­robienia społecznego”.

Łuk wyszedł w maju 1919. Pisanie zaczął Kaden w Krakowie,

(grudzień 1&17), a skończył we wrześniu 1818 w Krynicy. Od­bywał tam rekonwalescencję po szpitalu, gdzie znalazł się ran­ny w roku 1917. Taki podpis „Kaden, ranny w krakowskim szpi­talu” mamy pod zdjęciem pomieszczonym w lutym 1933 w „Na­około świata”. O ranie i okolicznościach kontuzji nigdy sam pisarz nie wspomniał. Niczego nie mówią i pamiętnikarze.

Rok 1919 nie obfitował w dobrą prozę. Wartościowe tomy wydali właściwie tylko Choynowski (Kuźnia), Reymont (Za frontem) i Żeromski — Charitas z trylogii Walka z szatanem. To zwiększało krytyczne akcje Łuku. Było i kilka pomniejszych recenzji w prasie codziennej. Recenzenci żywo przejmowali iię treścią powieści i losem Maryśki Miechowskiej, czego najlepszy wyraz dał w „Gońcu Krakowskim” autor sygnowany K. St. — „rad by człowiek czytający dopomóc jej przy spędzeniu płodu i współczuje z nią do końca, spekuluje nad trudną kwestią po­godzenia wydatków z dochodami”.

Jedni zatem pomagali Maryśce Miechowskiej w rachunkach, inni demaskowali „pakierstwo” pisarza, jeszcze inni widzieli w Łuku ambitną powieść obyczaj owo-psychologiczną. Jest nią w istocie, chociaż planując w czasie II wojny światowej zarys literatury polskiej dwudziestolecia pomieścił Irzykowski Łuk w dziale „powieść polityczno-społeczna”, a obok Generała Bar- cza, Czarne skrzydła, i Mateusza Bigdę, dodając: „to samo z za­barwieniem komunistycznym” — Kruczkowski, Górska, Kowal­scy, Wasilewska, Drzewiecki, Zahorska, Szemplińska”.

Współczesne wydarzenia polityczne traktuje Kaden szkicowo. Żadna z powieściowych postaci nie posiada gruntownego roze­znania sytuacji i pisarz nie sufleruje im tej wiedzy. Po obszer­nej, w dwóch pierwszych rozdziałach, ekspozycji, potem tylko kilka razy sięga do kroniki wojennych i politycznych aktual­ności. Pisał Łuk po serii legionowej prozy z zamiarem pokaza­nia drugiej strony orężnego medalu — jego cywilnego rewersu. W przedmowie do drugiego wydania powieści, życząc sobie po­nownie oburzenia i poczytności, komentuje sens Łuku w roku 1919:

Wedle mego przekonania ukazałem wtedy lewą stronę wspa­niałej tkaniny losu naszego, którą wykańczaliśmy wtedy w Pol­sce wspólnymi siłami.

O ile dobre losy sprawią, że książki moje przecisną się do historii literatury polskiej, pragnąłbym bardzo, by mój Łuk,

jako lewą stronę tkaniny, rozważano łącznie z prawą stroną na­szego wielkiego haftu: by rozważano tę powieść jako odpowied­nik do mojej literatury wojennej, to jest od Pilsudczyków po życiorys Lisa-Kuli włącznie. W imię powagi i moralności uwa­żałem, iż należy pokazać także lewą stronę tkaniny. Aby obraz całości uzyskał wyrazistszą pełnię. Aby ukazane zostało, co jest małe w wielkiej chwili dziejowej. 1 wreszcie, aby wielkość losu, uczynku czy człowieka osiadła jeszcze głąbiej w środowisku, z którego wyrywa się do lotu”.

Wielkość uczynku i człowieka symbolizuje w Łuku ochotnik- -legionista, poeta Zatorski, wzgardzony przez Naczelny Komi­tet Narodowy i konserwatywnych redaktorów. Bez wahania po­rzuca literaturę i marzenia o pisarskiej sławie. Zaciąga się do Legionów, uczestniczy w rozpoczętym 9 listopada 1914 niezwy­kle ryzykownym marszu z Wolbromia do Krakowa, który pod­jął Piłsudski (podjął wbrew rozkazowi). Marsz między wojska­mi austriackimi i rosyjskimi groził zagładą trzech batalionów. Właśnie po Ulinie Małej powiedział Piłsudski: „uwierzyłem sam w siebie”.

Zatorski, przepatrzywszy w ponownej drodze na front swe wiersze, wyrzeka się wszystkiego, co napisał: „Obwąchałem to, te całe rymy — ale już nie mam tamtej duszy. Wszy ją zjadły, czy wiatr przewiał? Do cna się wywietrzyła”. Dla „byłego po­ety” wojna jest wielkim wezwaniem i wielkim spełnieniem. Na­daje wreszcie sens życiu. Sprawdza możliwości jednostki. Two­rzy nową, praktyczną poezję walki i bohaterstwa.

Niejeden Zatorski tak myśli. Jego powinowatych bardzo wie­lu spotkamy na kartach ówczesnej prozy. „Wo)na — deliberuje Emil, bohater powieści Nałkowskiej Książę Emil, rozpoczętej nie­co wcześniej od Łuku (pod koniec września 1917) —- stworzyła pewien architektoniczny plan dla całego minionego życia. Wszy­stko, idące dawniej jedno po drugim, ułożone wzdłuż linii chro­nologicznej, rozmieściło się teraz odrębnie, rozłożyło planowo, jako konieczne etapy jednego: drogi prowadzącej do czyn u”.

Kim jest Emil? To młody ziemianin, który ćwiczy w „Strzel­cu”, po leczeniu gruźlicy za granicą wrafca do kraju i ostatecz­nie wstępuje do Legionów. Umiera nie na polu bitwy — choro­ba odnowiła się tragicznie. Obok Emila — bohater drugorzędnej, lecz bardzo typowej w zamyśle i wizerunku powieści Zyg­

munta Kisielewskiego — Juliusz Syreń. Działa w PPS i mia­nuje się sam „kustoszem muzeum kłamstw narodowych”. Gdy zaczyna się wojna, rusza w szeregi „Strzelca”. W Pokoleniu Marka Swidy, pisanym z pewnej perspektywy (wydane w 1925 roku), tytułowy bohater studiuje, jak Emil Nałkowskiej, rol­nictwo i stara się w czasie wojny zachować postawę „bezpar­tyjnego filozofa”. Zostaje jednak zwerbowany do beliniaków. I jeszcze inny bohater Struga, Przecław Borszowski z po­wieści Chimera. Podobnie jak Syreń demaskuje kłamstwa na­rodowe piórem publicysty, na studiach wstępuje do oddziału „Strzelca” w belgijskim Leodium. Znajdzie się ostatecznie w szeregach wymaszerowujących z krakowskich Oleandrów. Dopiszmy do tej listy i legionistę Sylwka, zakochanego podczas, zakopiańskiej kuracji (gruźlica) w pięknej pani Hance, której mąż walczy na froncie włoskim.

Wszyscy przeżywają w zagranicznych kurortach czy na kra­jowych wakacjach (w siedzibach zamożniejszych kolegów) bu­rzliwe romanse z urokliwymi cudzoziemkami i rodzimymi córa­mi rodzin ziemiańskich. Wszystkich spotykamy w polskim woj­sku. Tylko Kaden skąpi Zatorskiemu romansowej biografii W chwili wybuchu wojny jest romantyczny poeta ojcem trojga dzieci, czwarte ma się narodzić niebawem. W przeddzień śmier­telnego zranienia, w kolejnej potyczce o Limanową, wyjawia Zatorski cały swój światopogląd. Z monologu wnosimy o jako­ści i tematach poezji, którą uprawia, chociaż kilka zdań wy­pisuje Kaden z własnego notatnika symboli. Motyw „prochu na sandałach ojczyzny” był już w tytule powieści (Proch), potem powraca refrenowo w Generale Barczu i publicystyce: ,.Weź pan honor, weź pan stary obyczaj polski... Dumę strasznego poniże­nia i bezwzględną czystość nadziei. BÓL.. Wsadź pan to wszy­stko na konia. Niech panu całe Tatry we krwi zachodzą. Niech ku temu zachodowi w dzikim wichrze, szczytami śpiewając, idzie nasza szara Brygada... Piłsudski... przodem... Teraz pan dalej maszerujesz, a on patrzy na góry, oblane zorzą światła,

i na pana, żołnierza, któryś jest nic... Któryś jest szara miazga, proch na sandałach Ojczyzny... Kurz, z którego się po wojnie Ojczyzna jednym rzutem otrzęsie”.

Konającego stara się pocieszyć powtarzając jego własne sło­wa i nadzieje pochylony nad nim nauczyciel Smolarski, nie znoszący zresztą legionistów, owładnięty kompleksem małości

własnej i znikomości swej osoby wobec.,. Piłsudskiego: M0 Wo­dzu, o sprawie, o Polsce. Jaka ich przyszłość czeka. Jaka wiel­kość!” „Widzisz — rzekł nagle Zatorski twardym, sztywnym głosem — jak się już raz te rzeczy zapłaci, drogo zapłaci, to już nic — nic nie obchodzą. To już się tego nie rozumie. Dajcie mi spokój...” Zatorski ranny w brzuch, skona po kilkunastu go­dzinach.

Scena z Łuku podpowiada osobliwą analogię. W Odznace za uńerną służbę Andrzeja Struga, pisanej w formie pamiętnika rozpoczętego w Krakowie 6 sierpnia 1914 przez szesnastolatka Sylwka (rówieśnika Alfreda Karowskiego z Łuku), mamy pod datą 15 grudnia 1914 taki zapis (wtedy właśnie zakończyły się boje o Pisarzową, Marcinkowice i Limanową, a 13 grudnia Piłsudski na czele swego wojska wkroczył do Nowego Sącza): „Pojechała w pole nasza furka i zabrała jednego, co jeszcze żył. W brzuch był trafiony, bez nadziel Powiadają, że Polak. Kiedy go przywieźli, wyszedł do niego z chałupy sam Komen­dant. Wsparł się Komendant ręką o półgrabek i tak z bliska pa­trzy jemu w te młode oczy. [...] Ranny już słabnie i dochodzi, a nie może się oderwać, tylko tak uparcie patrzy na Komendan­ta, prosto w oczy. A ten nasępił brwiska i patrzy, patrzy. Wtem ranny odwróci głowę, zamknie oczy i poprosi tak cicho ze łza­mi w głosie:

Dajcie mi zdechnąć spokojnie...

Nakrył się derką na głowę. Komendant wrócił do chałupy. A tej nocy ranny skończył nie powiedziawszy więcej słowa do żadnego z naszych”.

Strug zamierzał raz jeszcze utrwalić słynne „magnetyczne” spojrzenie Piłsudskiego, opisywane przez każdego prawie, kto się z nim zetknął. Tragiczna wymowa tej sceny zdaje się jed­nak niweczyć zamiary pisarza. Zamiast apoteozy mamy trage­dię skrajnej samotności i śmierci Sam zaś bohater Odznaki przed śmiercią, chory na gruźlicę, idzie zobaczyć Piłsudskiego, aby w tym znaleźć ukojenie: „Serce mam pełne cichej radości”.

Z całej galerii młodych żołnierzy Legionów, postaci Kadena, Struga, Kisielewskiego i pomniejszych autorów, tylko w po­wieści Zofii Nałkowskiej bohater zdobywa się na refleksje

o naturze wojny nie uwikłane w czas teraźniejszy, zmierzające do uchwycenia jej fenomenu, wpływu na psychikę ludzką, na wnętrze człowieka myślącego. U Struga i Kadena emocje góru-

mm*

ją nad wszystkim. Obaj pisarze niewątpliwie sprzyjają tym, któ­rzy stanęli na placu boju. W Łuku wnioski szerszej społecznej natury wypowiada tylko Ksawery Karowski, były proletariat- czyk i sybirak, hołdujący pozytywizmowi: „Czy chłop się ruszy? Chłop się nie ruszy! A co zrobić, żeby się ruszył? — Milczeć

o tym, co by porwało robotnika, to znaczy w miastach kłamać... A przecież w mieście się myśl wyrabia, nie na wsi. Chłop pój­dzie, jeśli mu to powie jego władza, to znaczy ksiądz i dwór. Ale ta władza nie zechce nigdy powiedzieć tego, co mówi inte­ligent w mieście robotnikowi”.

Karowski bardzo jasno wykłada tutaj teorię i praktykę wie­lu racji klasowych i stanowych, racji niezbieżnych bądź sobie wrogich, które skutecznie niweczą możliwość zbiorowego dzia­łania. Porozumienia w imię interesu zjednoczeniowego. Na plac boju wychodzą Zatorscy. Pokolenie Karowskich nie wierzy w skuteczność walki — tyle już widziało buntów, rewolt, ru- chawek i rewolucji. Co więcej, czuje się oszukane — żyło w przekonaniu o skuteczności sumiennej pracy organicznej „na przykład przez kooperatywy”. Nie pojmuje rozpętanego nagle mechanizmu wojny.

Karowski powtarza zresztą... tezy szefa Naczelnego Komitetu Narodowego, posła Władysława Leopolda Jaworskiego. 4 sier­pnia 1914 na konferencji w magistracie twierdził Jaworski, że społeczeństwo wychowane dla pracy organicznej nie może wprzę­gnąć swych wysiłków w wojnę. Karowski wydrwlwa dziwactwa Piłsudskiego: „całe życie szliśmy ku temu wojsku, a teraz on, wódz, woła, nie wstępować, nie wstępować — śmiał się astma­tycznie”. (Idzie o list, jaki 1 września 1915 wysłał Piłsudski z Otwocka na ręce Władysława Jaworskiego, nie radząc dalszej rekrutacji do Legionów). Pozostaje więc tylko świadkiem lub — czynił to Irzykowski — ubolewa, iż wojna nie wybuchła dzie­sięć lat wcześniej. Ale pisząc do Nałkowskiej zapomniał Irzy­kowski, że dziesięć lat wcześniej był prolog wieku XX' — re­wolucja 1905 roku.

Inteligencja z uniwersyteckimi patentami, którą reprezentu­je docent Ciąglewicz, za wszelką oportunistyczną cenę broni indywidualności jednostki i swobody decyzji. Ciąglewicz dekla­ruje wprost: „istota życia polega na pewnym rewolucjonizmie konserwatywnym. [...] Wojna... Krew się leje... Ludzie się rżną... Mordują... Jeet wstecznikiem ten, kto bierze w tym udział...

Idzie po linii najmniejszego oporu w stosunku do swej dziejo­wej chwili... Wiecit państwo, jak dziś wygląda największy bur­żuj i konserwatysta?! Zakurzony, skrwawiony, żołnierz z oko­pów, z granatem w ręku... Taki Zatorski na przykład”.

Młodzi giną na froncie. Ich dziadowie nie potrafią rozwikłać zagadki. wojny. Pokolenie średnie inteligencji — Ciąglewicz — uprawia sztukę łatwego paradoksu. W tej próżni społecznej dokonują się bardzo szybkie przemiany obyczaju. Ewakuacje, odejście mężczyzn na front, zmiana stylu życia i sytuacji ży­ciowej ich żon, traktowanie rzeczywistości jako przygody o nie­wiadomym finale, stwarza nagle możliwość błyskawicznego awansu ludziom z nizin społecznych. W Łuku służąca Miechow­skiej pod jej nieobecność zakłada elegancki burdelik, przemia- nowując go potem na pensjonat „Przystań pod Matką Boską”. Przemiana i „wyzwolenie” dokonuje się w kilka ledwie miesię­cy. Emancypację byłej służącej trzeba zobaczyć w perspekty­wie tamtego czasu. Jeszcze do wybuchu wojny pod pomnikiem Mickiewicza na Rynku trwał, wspomina Bolesław Drobner, handel żywym towarem. Stręczono pomoce domowe, skazane potem na niewolnicze niemal posłuszeństwo pani domu. Jeden zapis w książeczce pracy oznaczał wygnanie z miasta, koniecz­ność powrotu na wieś.

W Łuku rzeczywistością handluje Nastusia. Zmieniają się role. Dawna służąca jest teraz panią zasobną i bez skrupułów. Gustaw Daniłowski w sierpniu 1914 pytał w wierszu Co lepiej?:

Co lepiej — czy wśród lekarstw zaduchu Umierać z wolna na pościeli z puchu,

Czy też na polu bitwy paść i w glorii «

Wejść w bohaterskie stronice historii?

Co lepiej?

W Łuku na owej pościeli z puchu, bynajmniej nie złożona niemocą, rozpiera się właścicielka pensjonatu „Przystań pod Matką Boską”. Kaden pierwszy bodaj pokazał „wyzwoloną służącą” jako symbol zmiany roli ludzi, którzy jeszcze przed wojną znajdowali się na marginesie życia. Jedyną racją ich ist­nienia była wierna służba. Kaden nie byłby sobą, gdyby nie przedkładał nam obrazu oczywistej deprawacji I bodaj pierw­szy zarysował sytuację, której rozwinięcia na gruncie warszaw­

skim dokonali niebawem komediopisarze. W Księdze Hioba Bru­nona Winawera tancerka, żona ‘docenta i inżyniera w jednej osobie, aby uchronić rodzinę przed nędzą, zakłada szulemię, on sam bierze pracę w elektrowni. W Dziejach salonu (premiera październik 1921) Kazimierz Wroczyński pisze o paskarstwie w okresie galopującej inflacji. Sztuka marna, ale rejestrująca ważne zjawisko, streszczone przez autora aforyzmem: „Łatwiej paskarzowi być uczciwym niż nieuczciwemu paskarzem”.

Nie kariera Nastusi i nie skandale personalne wpisane w powieść wywoływały największe wzburzenie. Kaden bulwer­sował wprowadzając na karty Łuku główną bohaterkę, kobietę wyzwoloną — Marię Miechowską. Kobietę, która popełnia wia- rołomstwa w stosunku do swego męża żołnierza, a potem jeń­ca, nie cofa się przed usunięciem ciąży i ostatecznie nie tylko wydobywa się spod władzy mężczyzn, ale zaczyna nimi rządzić. Powieść otwiera scenka z psem natrętnie snującym się za Mie­chowską i jej synem. Zamyka — zdanie Miechowskiej skierowa­ne do jej adoratora, profesora Ramkiego: „No, dość już. Wstać i grzecznie za nogą iść”.

Nawet wyrozumiały i tolerancyjny krytyk, Wilhelm Feldman, widział w postępowaniu Miechowskiej instynkt animalny. Ka­den miał inny zamiar. Nie zamierzał degradować bohaterki. Jeśli wierzyć pamiętnikarzom (w tym wypadku Michałowi Ru­sinkowi), zazdrościł Żeromskiemu, że tak znakomicie pisze o ko­bietach, a on, Kaden, nie potrafi. Bohaterów Żeromskiego, męż­czyzn, nazywał natomiast „podkoszulkami” frakowymi; poka­zywani są z zewnątrz, nigdy od ¿rodka: „To są ludzie sztucznie wy krochmaleni. To wszystko płaskie, w środku nie ma człowie­ka, tylko, jak mówię, przodek.

Ale kobiety, ho, ho! Pełne, krwiste, erotyczne, prawdziwe”.

Uznając wyższość autora Wiernej rzeki szedł z nim w za­wody, tworząc galerię kobiet nowoczesnych, za nic sobie ma­jących mieszczańskie konwenanse i obyczajowe gorsety. Pierw­szą była właśnie Maria Miechowska w Łuku, drugą Drwęcka w Generale Barczu, trzecią Lenora w Czarnych skrzydłach. Oburzenie na Miechowską — dzieciobójczynię — w roku 1910 nie dziwi, skoro pamiętamy przyjęcie wiele lat potem kampanii Boya i jego tomu Piekło kobiet (1930).

Kaden postanowił wyjaśnić swoje credo w kwestii kobie­cej. Uczynił to w obszernym eseju Walka o nową kobietę, który

SIO

wszedł do tomu Za stołem i na rynku. Wydany w 1931 powstał znacznie wcześniej. Już 7 maja 1927 mówił pisarz jeden z frag­mentów Walki przed mikrofonami warszawskiego radia.

Esej pisany jest z właściwą Kadenowi-mówcy emfazą, pe­łen zdobników, refrenów i figur retorycznych. Zastanowiwszy się nad fenomenem takich zjawisk, jak teściowa, rozwód, zdra­da, tok sprawy miłosnej, wiek stosowny, młodość, starość, wiek dojrzały, panna, żona, matka, kobieta w świątyni, w sądzie

i w społeczeństwie zmierza autor do sedna sprawy. Jest nią „zmowa mocnych mężczyzn” przeciw słabym kobietom Zmowa, która trwa od prawieków. Istnieje ona w słowie, w literaturze. Dowody? Kaden zaczyna od wyjątku: Manon Lescaut księdza Prevosta, dającego bohaterce wolność, uwalniającą od zmowy mężczyzn. Regułą jest poniżenie kobiety. Staje się ona „bez­władną zwierzyną, która musi być w każdym włóknie swego ciała i w każdej treści swego ducha rozszarpaną przez męż­czyznę” — Ewa Pobratymska, Małgorzata z Fausta Goethego, Marynia Połaniecka, Halka z opery Moniuszki. Sytuację zmie­niła dopiero wojna. Dała szansę emancypacji i równouprawnie­nia, „przyczyniła .się niemało do zniesienia obyczajowej pań­szczyzny kobiet”, dając im wielkie obowiązki i nie mniejsze prawa. „Mówią o mnie i piszą, stwierdza Kaden, że hańbię po­jęcie polskiej żony i matki. Tymczasem ja unikam postaci

o cnotach nadludzkich, a pokazuję człowieka nieznanego i prze­ciętnego. Jest nim Maryśka Miechowska, powoli wyzwalająca się spod presji na giełdzie życia.”

Autor sprowokował burzę, gdyż wbrew przyjętej normie dy­daktycznej nie kazał Miechowskiej pokutować za winy in­nych — jej partnerów, środowiska, którym władają mężczyźni. „Jedyna, rzeczywista zbrodnia Maryśki Miechowskiej — wywo­dził w eseju — że przestaje — w srogim czasie — czuć i myśleć jak przedmiot, ofiara, zakład czy wykup cudzych win. Ze nie woła, jak nasza wzorowa Halka, aż do pomieszania zmysłów — wróci Jaśko, wróci — że nie brzdąka trzydzieści lat na harfie, gdzieś wśród skał niedosiężnych, jak Solwejga, czekająca cier­pliwie, póki sobie choćby po trzydziestu latach nie przypomni

o niej łaskawie Peer Gynt”.

Teza Kadena o zmowie mężczyzn miała potwierdzenie w licznych esejach o postaciach kobiecych w najnowszej naszej beletrystyce. Jeden z nich drukował „Świat” w lutym 1011

Autor, H. Jelenkiewicz, zwracał uwagę na szczególny typ ko­biet w powieści Berenta Ozimina — żyją samotnie i indywidu­alnie. Jednak i one ulegają zmowie, bo rodzone są dla miłości silnych, a gdy ich brak, stają się pastwą roztropnych. Tezę Ka- dena rozwijają badacze i dzisiaj jeszcze. Nie tak dawno w ame­rykańskim kwartalniku „Hudson Review” czytałem esej o po­staciach kobiecych z XIX i XX wieku widzianych przez ich autobiografie i dzienniki. Pani Patricia Meyer Spack wywodzi, że nie posiadając władzy stworzyły sobie kobiety w sytuacji zależności mity porządkujące życie. Pierwszy — doskonalenie się w cnotach. Drugi — poddanie się tezie Freuda, ‘ że kobiece super-ego ulega zbyt emocjom, aby być obiektywne. Wiodło to do lęku — przed czynieniem zła i przed utratą miłości.

Sprawa Maryśki Miechowskiej powróciła w chwili wznowie­nia Łuku. Ta, której przemianę określił Bretier lapidarnie „od cichej gołębicy do wyzwolonej kurtyzany”, która zachwycała Rzymowskiego, „Ewa Pobratymska wali się w przepaść za mi­liony — Maryśka pójdzie do akuszera”, sprowokowała ponownie opinię publiczną. Wydawca — „Rój” — reklamował wznowię- - nie drukując duże inseraty: „Łuk maluje życie obyczajowe Polski w czasie wojny i zajmuje poczesne miejsce w światowej plejadzie książek o wojnie. Marysia to ta postać Kadena, o któ- I rą skruszono tyle kopii”, o której Emil Breiter pisał: «Jest poi- I ską panią Boyary: równie tragiczną, równie nieszczęśliwą, nie I pozbawioną groteski i szlachetnej naiwności życia»”.

Pisarz postanowił pomóc reklamie i jesienią 1929 wyruszył I na dużą rundę odczytową. Przemawiał doskonale: niezwykle I elokwentny, doskonale rozgrywający aktorsko dramaturgię I tekstu. Mówił o wspomnianych już tematach, najobszerniej I

o trójce bohaterek swych powieści. Zdawały się one części I słuchaczy kobietami zbyt wyzwolonymi. Ksiądz biskup Prze- I ździecki w odezwie do prefektów potępił całą twórczość Kade­na. Informując o tym satyryczny tygodnik „Cyrulik Warszaw­ski” dał rysunek Władysława Daszewskiego — biskup drama­tycznym gestem wyklina pisarza. Podpis „Juliusz Apostata”.

Szereg odczytów miało przebieg burzliwy, kilka — wręcz groteskowy. Kiedy 11 listopada 1929 pojawił się Kaden na mów- nicy poznańskiego Domu Ewangelickiego, usłyszał najpierw krótką mowę przedstawiciela młodzieży, z której wynikało, ii jako pół-Zyd godzi w moralność chrześcijańską. Potem padły

okrzyki: „Precz z pornografią!”, „Precz z rozbijaniem rodziny!”, „Atak masonerii odeprzemy!” Komisarz policji wezwał do opu­szczenia sali, co uczyniono po odśpiewaniu, stojąc, Boże, coś Polskę z okrzykami „Niech żyje Polska katolicka i narodowa”, „Precz z Żydami w literaturze polskiej”. Obecnych było około 700 osób. Nazajutrz w „Kurierze Poznańskim” przedstawiciele młodzieży wydrukowali streszczenie odczytu Kadena: jest on komunistą, polakożercą i pornografem, poza tym pisze przedmo- wy do dzieł pisarzy bolszewickich — do Jasieńskiego Palę Pa­ryż.

Poznański Komitet Akademicki uznał akcję na odczycie za cenne osiągnięcie w walce przeciw rozbiciu rodziny, pornografii

i psychice żydowskiej — wcześniej równie stanowczo wystę­powano przeciw sztuce Słonimskiego i wierszom Tuwima. W Lesznie odczyt przeszedł bez emocji, gromadząc niewielu słuchaczy. W Toruniu zebrało się ponad stu, znów śpiewano Boże, coś Polskę, ale Kaden dokończył mowy. choć w złagodzo­nej formie — jak doniosła prasa. Wystąpienie w Grudziądzu odwołano w ostatniej chwili. W łódzkiej filharmonii przywita­no pisarza zgniłymi jajkami i oczywiście śpiewem Boże, coś Polskę. Prozaik Jerzy Bandrowśki, przyrodni brat Kadena, autor wielu odcinkowych powieści egzotycznych i sensacyjnych (jednej wartościowej — Pałac połamanych lalek), ogłosił w dziennikach oświadczenie, iż nic nie łączy go z Kadenem. W Galicji przyjmowano pisarza nierównie życzliwiej. We Lwo- we powtarzał odczyt dwa razy.

Prasa endecka, ostrzegając przed „trutkami Kadena-Ban- drowskiego”, pisała o naczelnym pornografie i filosemitniku — pierwszobrygadierczyku. Łuk sprawiał też pewne kłopoty kry­tykom, nieprzywykłym do tego rodzaju prozy prowokacyjnej tematem i metaforą. Feliks Araszkiewicz przyznawał ostatecznie rację pisarzowi: „Jaskrawo, przesadnie cynicznie, często zbyt naturalistycznie, skutkiem tendencyjnego nagromadzenia obrzy­dliwości chwyta jednak mocno i trafnie właściwy rys powojen­nej psychiki codziennego życia pozafrontowego”. Stefania Pod- horska-;Okołów w tygodniku dla kobiet „Bluszcz": „Cięciwa zmysłowej ekspresji w tej powieści naprężona jest aż do granic lubieżności, konieczność fizjologiczna aż do dna, bez reszty

i ratunku. [...] Autor rzeźniczym ruchem ciął życie, jak mięso, odrzucając krwawe ochłapy w oczy czytelnikowi, wypruwając

żyły i ścięgna, obnażając bezwstydnie najskrytsze organy, bru­talnie domacując się żywej wagi indywidualizmu pod maską pozoru i zakłamania”.

W „Wiadomościach Literackich” zdecydowanie najlepszą ocenę wystawił Łukowi Stefan Napierski — najciekawsza po­wieść obyczajowa, jaką wydały czasy powojenne w Polsce. Skandale wokół powieści i recenzje nie dały jednak sukcesu czytelniczego. W 1935 „Rój” przecenił Łuk z 6.5 złotego na dwa złote. Obok na Uście przeceny widniały: Pożegnanie z bronią (z 5 złotych na 2), Palę Paryż (tak samo), Portret artysty z lat młodości Joyce’a (z 9 na 2) i Żywe grobowce Urke Nahlanika (7—2). Zresztą i pierwsze wydanie zawiodło nakładcę. W swym Dzienniku notuje pod datą 12 lipca 1919 Maria Dą­browska: „Mortkowicz powiada, że nie chce wydać mojej książ­ki, bo nakład szalenie drogi, a artystyczne rzeczy nie idą. Po­dobno nawet Łuk Kadena nie idzie. Bardzo mnie to speszyło”.

Dzisiaj owe spory i awantury z przyczyny Łuku są wyda­rzeniami z innej, zamkniętej epoki, zrozumiałymi jednak,, jeśli wspomnimy, że jeszcze w 1938 roku Kazimierz Czachowski stwierdzał przerost seksualizmu w prozie... Marii Dąbrowskiej.

O normie przyzwoitości w dobie Łuku mówi najlepiej cytat z powieści Kryjaki, której rozdziały czytała Maria Jehanne- - Wielopolska na wieczorach z Micińskim i Kadenem: „Garde­roba ich to właściwie coś, czego nazwać nie można żadnym krawieckim terminem... resztki sukna, wiszące ochłapami... na resztkach koszuli, z których przeziera zwycięsko... owszone cia­ło — widoczne najbardziej na kolanach i na tej, niestety, czę­ści poniżej krzyża, nie dającej się w przyzwoitym towarzystwie określić”.

Łuk widziany na tle całości dzieła powieściowego Kadena jest powieścią najspokojniejszą językowo. Pisarz odszedł już od młodopolskiej normy stylu lirycznego, a nie zdecydował się na mocną instrumentację słowa i zdania w stylu ekspresjoni­stów, ani też nie traktuje swych postaci jak adept behawiory- stycznego widzenia jednostki, jej emocji i odruchów. Postaci bohaterów są indywidualizowane nader starannie. Nie sposób przystać na wniosek badaczki powieści (Lucyna Żbikowska Z zagadnień struktury „Łuku”), że środowisko społeczne postaci

i ich zawód tylko „w minimalnym stopniu rzutują na ich men­talność i psychikę”. Kaden nie zajmował się nieszczęsnym „rzu*

towaniem”, ale pokazywał ludzi należących do jedne] formacji, klasowej, wychowanych w jednakowych warunkach, w tych samych szkołach. Ich profesje w dobie wojny nie są tak istotne, jak w czasie pokoju. Większość zmuszona jest do szukania in­nej pracy i praktykowania nowego życia w warunkach oblęże­nia, zagrożenia, nieledwie okupacji.

łsuk jest powieścią o przeobrażeniach rodziny, co pomijali krytycy. Sam pisarz jeszcze w 1933 stwierdzał w wywiadzie „ciągle jeszcze trwa likwidacja skutków wielkiej wojny” Woj­na wywołała pierwszy wielki kryzys instytucji małżeństwa. Setki tysięcy grobów żołnierzy i setki tysięcy wdów Łuk jest wreszcie powieścią o Krakowie, trybutem oddanym miastu, któ­re po raz pierwszy pojawiło się w prozie Kadena drukowanej od roku 1912, a zebranej w tom Wianki w 1920.

Kraków w Wiankach to miasto patetycznych pamiątek. WianJci są prozą poetycką patetyczną i koturnową: „Stragany jak łodzie czy tratwy obciążone, toną powoli w śniegu, zaś sza­ry ich pokład, jak maszt gnie się, gnie, wygina i sprzeciwia”. Porównajmy ten opis straganów w czasie święta Trzech Króli z opisem targowiska w Łuku. Pisarz jest, niczym profesor Ka- łucki zakupami na targu, oszołomiony możliwościami słowni­ka. Opis staje się popisem bogatej polszczyzny i wynalazczego porównania, którym Kaden popisuje się szczególnie chętnie Bogactwo sceny oddaje bogatym słowem, wykazując nieprze­ciętną wrażliwość na kształt, ruch, grę świateł, barwę.

Stylistyczne nienasycenie pisarza udzielało się krytykom. Wincenty Rzymowski całkowicie uległ w recenzji jego stylisty­ce: „Kaden rzuca się na ser i gomółki, wgryza się w nie i wdrą- ża ostrym, żarłocznym piórem, nasyca się ich smakiem, ich barwą, ich odorem, sam na chwilę staje się białym serem lub czerstwą gomółką i sam drga i rozpływa się w jazgocie babskiej rzeszy, sam staje się też kostką bruku, po którym stukają drew­niane chodaki chłopskie, a gdy w tej chwili jednocześnie gwiż­dże lokomotywa, Kaden zawisa na jej przeciągu, gwiżdże jak na linie, napiętej między słupami”.

Krytyk przelicytował pisarza. Kaden podobnych szaleństw nie popełniał. Zmienił też w Łuku scenerią. Proch czy Zawody przypominają suche drzeworyty, włada w nich czerń i mrok.

W Łuku, z kilku widokowych punktów, Szkicuje obrazy Krako­wa w pełnym słońcu bądź w nadchodzącym zmierzchu, kiedy

natarczywą staje się materialna obecność murów, a kontury pejzażu — bardziej wyraziste.

Reporterska szkoła rzeczowości i konkretu, którą przeszedł dziejopis Pierwszej Brygady, spotęgowała jego dawne dyspo­zycje stylistyczne: dążenie do konkretu narzucającego się swą niezwykłością, konkretu architektury, ludzkiego gestu, twarzy, pejzażu. Swoim stylistycznym lancetem dokonuje szczególnie często operacji plastycznych twarzy. Twarz zwraca przede wszy­stkim uwagę pisarza. Ona mówi Kadenowi-fizjonomiście bar- dzo wiele prawdy o człowieku.

Już w pierwszym rozdziale Łuku mamy ten sposób charakte­ryzowania postaci — opisem oblicza. Profesor gry skrzypcowej Ramkie: „Twarz oświecana na przemiany, z góry elektryczno­ścią, z boku słońcem, zdawał się wykrzywiać raz wzdłuż, raz wszerz. W tym mijaniu policzków z prawa w lewo i na odwrót można było dojrzeć dziecinny nos, pod nim zaś duże blade wargi”. Śpiewający Żdzich Miechowski: „Z ciemnej brody ra- aem z głosem wydymały się w górę kosmate, nabiegnięte krwią policzki, a z tych policzków wychodziły na wierzch poczciwe, niebieskie oczy. A przed tymi oczyma uciekały, aż na szczyt białego czoła, grube, twarde brwi”. Nauczyciel Smolarski: „Oczy miał trójkątne, jak na przykład «O» — Opatrzność — w sta­rym elementarzu. Usta, z wyciągniętym w górę środkiem war­gi, bardzo bliskie włochatych dziurek od nosa. I broda w szpic, szarego koloru — tej szarej maści, jaką mają na popularnych rycinach działacze społeczni”.

Kadenowska próba anatomii prowadzi do atomizacji: „Czoło mu się rozłamało na kilka mięsistych wypukłości, czarne kępki zarostu zjeżyły się dziko”. „Nos unosił się w górę, patrząc w głąb pokoju dużymi, czarnymi dziurkami”. Daje to czasem humorystyczne skutki, choćby w postaci... patrzącego nosa. Pod­dane materialnemu sprawdzeniu są niezmiennie wszelkie wra­żenia akustyczne: „Z jednego boku dziergały coś cienkie głosiki kobiece, zaś w przeciwną stronę ciągnęły dwa męskie i tenor Żdzicha, mocny jak szpagat”. Bardzo częstym zabiegiem jest za­miana ludzi w rzeczy: „Postacie zlewały się w jedno szare, go­rączkowe drżenie mankietów, ramion, pleców, fraków”, maska­rada doprowadzona do skrajności: „Ponad nimi zaś, niby puste pęcherze, to w tym, to w tamtym kierunku przepływały na­brzmiałe mętnym połyskiem głowy posłów*'.

516

Jk

Oczywiście każde zdanie podobnie przeobrażające sytuacje, ludzi i rzeczy, szukające związków między żywym i martwym, zawiera puentę, podsuwa nam ocenę pisarską. Kaden nawet w scenach o nikłej akcji osiąga wrażenie ruchu i dziwności zdarzenia, dając zarazem własny komentarz zamknięty w meta­forze i porównaniu. Po zdaniu o „pęcherzach — głowach po­słów” nie musi już, niczym Żeromski, sięgać do arsenału oskar­żeń formułowanych wprost, piórem publicysty.

W Łuku uprawia aktywistyczny ekspresjonizm, choć nigdy nie interesował się programami prądów literackich 1 teoriami. Jego program był jeden: nieustanna praca nad tekstem, co do­radzał przez lata młodym, którzy pisali do poczty literackiej, czy terminowali w szkółce Kadena, jaką kierował w dodatku literackim — od lipca 1926 roku w „Głosie Prawdy”, a potem „Gazety Polskiej”. Sam pisarz hołdował zasadzie pracy usta­wicznej Każde kolejne wydanie powieści starannie korygował. Podobnie było z Łukiem. Kaden skreślał zbędne zdania opisu

i zbyt natrętne puenty w monologach wewnętrznych. Uprasz­czał styl nie rezygnując z własnych wynalazków stylistycznych. Odchodził coraz ćwiadomiej i od liryzmu młodopolskiego, i od ekspresjonistycznych brutalizmów, które powodowały Inflację wartości estetycznych ostrych.

Sięgnijmy znów do pierwszego rozdziału Łuku. W drugim wydaniu opis twarzy Smolarskiego (cytowany wyżej) pozbawio­no trzech pierwszych zdań: „Tak samo blady był w spiekocie

i upale jak zazwyczaj. Właściwie całą jego twarz stanowił dziw­ny system trójkątów. Czoło węższe od policzków, a mięsiste, trzymało się na kilku cieniutkich zmarszczkach”. W mowie Żdzi- cha Miechowskiego nie ma wniosków: „Zaczynać, brać, spieszyć się, żyć, bo nigdy dość szybko za radością się nie nadąży”. Ka­den wykreślił przeżycia wewnętrzne Zatorskiego: „I dalej — to piekące, wezbrane, ten war, który musiał wykipieć zaraz...”

i jego intuicje: „Zdało mu się, że jeszcze tylko cieniutka jak opła­tek zasłona przedziela go od prawdy... Jeszcze parę słów i rze­czywistość będzie nim, a on nią... Wszak we wszystkim, co jest,

0 to tylko chodzi”.

Owe „cieniutkie jak opłatek” zasłony oglądaliśmy w dzie­siątkach powieści anno domini 1900, co Kaden w roku 1929 wi­dział wyraziściej niż w 1019 Widział teź własne mańleryzmy

1 przesadnie, dlatego usuną} zdanie: „Jego zwichrzona czupry­

na, żółta twarz przedarta wzruszeniem, czyniła dziwne wraże­nie. Jakby głowa jego nie należała do korpusu, a znalazła się nad brzydką krawatką i lokajskim półkoszulkiem dzięki nie­smacznym baraszkom srogiego nieporozumienia”. W drugim wydaniu narrator nie powtarza tego komentarza. I rozdział ostatni, ostatnia scena triumfu Miechowskiej nad zmową męż­czyzn. W drugim wydaniu powieści Maryśka Miechowska wy­znaje: „Ja szukam sobie życia na cudzy rachunek”, ale nie wnio­skuje już: „Dopiero teraz wiem, jak polować na prawdziwą miłość” Zamiast tej deklaracji, zamiast zbliżenia się do profe­sora Ramkie „jak do opanowanego już zwierzęcia” (co też skre­ślił), Kaden dopisał ostatnie zdanie powieści: „Wstać i grzecznie za nogą iść” — tak kończy się pierwodruk Łuku. Wznowienie ma konkluzję: „Wstać i grzecznie za nogą iść. Za nogą będą teraz chłopcy chodzili”.

W czasie II wojny raz jeszcze pracował nad grozą. Sięgał na­wet do nowel pisanych w czasie I wojny Świadkowie konspi­racyjnych wieczorów literackich wspominają wielkie wrażenie, jakie robiła nowela Sąd w nowej redakcji, znacznie bardziej lakoniczna Poprawiał też Łuk. Wszystko zaginęło w pożodze Powstania. Ocalał tylko niepełny maszynopis ostatniej powieści z cyklu Mateusz Bigda, znaleziony w styczniu 1945 roku w ko­tłowni domu, gdzie pisarz mieszkał i zginął. Nowe redakcje wszystkich poza Niezgułą powieści uległy zatracie w zburzonym podczas Powstania budynku Gebethnera i Wolffa.

Zdecydowałem się na przedstawienie Czytelnikowi pierwsze­go wydania Łuku. Nie tylko dlatego, że właśnie o nim mówią opinie krytyków. Przede wszystkim z innej przyczyny — pierw­sze wydanie tej powieści, porównane z nieodległym pierwszym wydaniem Generała Barcza i z wielkim cyklem Czarne skrzydła, pokazuje, jak odchodził pisarz od modelu prozy młodopolskiej, od bardzo naskórkowego pojmowania ekspresjonizmu w stronę lapidarności, umiaru słowa i emocji. Poprawiał wszystkie kolej­ne wydania wszystkich swoich dzieł. W dobie wojny dokonał raz jeszcze gigantycznej pracy — bojąc się niezrozumiałości skonkretyzował raz jeszcze całość swego dorobku. Nie wierzył, Iż przetrwa pożogę, i tak też się stało. Wierzył w swoje pisar­stwo, a zepchnięty w latach trzydziestych przez uową genera­

cję znakomitych debiutantów z Gombrowiczem, Schulzem i Bre-

I zą na czele, toczył z nimi w okupacyjne dni ostatni pojedynek.

I Ponieważ Dzieła pozwolą na ujrzenie pierwszych etapów zma~

I gania pisarza z własnym stylem, niechaj Łuk stworzy ten wa­żny powieściowy punkt odniesienia, jako iż swej debiutanckiej Niezguły (1911) nigdy nie wznawiał, skazując Ją — nader słusz- _nie — na zapomnienie.

Michał Spruńiiski



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bandrowski Kaden Juliusz POSŁOWIE DO UTWORÓW DLA MŁODZIEŻY
Bandrowski Kaden JUliusz ZAWODY ZBYTKI
Bandrowski Kaden Juliusz WAKACJE MOICH DZIECI
Bandrowski Kaden Juliusz W CIENIU ZAPOMNIANEJ OLSZYNY
Bandrowski Kaden Juliusz MIASTO MOJEJ MATKI
Bandrowski Kaden Juliusz NAD BRZEGIEL WIELKIEJ RZEKI
Bandrowski Kaden Juliusz ACIAKI Z PIERWSZEJ A
Juliusz Kaden Bandrowski Przymierze serc i inne nowele
Generał Barcz Juliusz Kaden Bandrowski
Juliusz Kaden Bandrowski Generał Barcz opr BN
Juliusz Kaden Bandrowski Życie Chopina
Juliusz Kaden Bandrowski Generał Barcz
Generał Barcz, Dwudziestolecie międzywojenne, Lektury, lektury, Kaden- Bandrowski
9 Niepodległościowe rozrachunki J Kaden Bandrowski, A Strug, S Żeromski
Kaden Bandrowski J , Generał Barcz (opracowanie)(1)
Kaden Bandrowski Generał Barcz
Kaden Bandrowski Generał Barcz
NIEPODLEGŁOŚCIOWE ROZRACHUNKI J Kaden Bandrowski, A Strug, St Żeromski
14 Kaden Bandrowski Genereał Barcz streszczenie(2)

więcej podobnych podstron