Villdeo Z Mugolem Za Pan Brat (Muggle Year)

"Z mugolem za pan brat!" ("Muggle Year")


Prolog

(angielska wersja: www.muggleyear.wildimagination.net)




- Zjeżdżaj stąd, sukinsynu!

- Sam stąd spadaj, gachu szlamy!

- Powtórz to!

- Jak mi się zechce!

- DOŚĆ!!!

Virginia Weasley mocniej chwyciła książki przed rogiem, bo wiedziała, co ją czeka. Znowu, Ron Weasley, jej brat, Draco Malfoy i Harry Potter "chłopiec, który przeżył" i najmądrzejsza czarodziejka na świecie, Hermiona Granger, kłócili się. Znaczy, Ron się wydzierał na Malfoya (a tamten przecież nie pozostawał mu dłużny^^), a Harry i Hermiona próbowali go bezskutecznie zająć czym innym.

Cała szkoła była już przyzwyczajona do tych kłótni, tym razem jednak konflikt się zaostrzył. Virginia to wyczuła. Dyrektor szkoły, Albus Dumbledore, nigdy się nie przejmował ich sprzeczkami, bo niemożliwe, żeby ich nie dostrzegał.

Zaraz wyjdzie, z dwoma wojowniczo do siebie nastawionymi uczniami przed sobą. Virginia była pewna, że dostaną szlaban albo jeszcze gorzej...

Wyjrzała za ścianę. Widok zaskoczył ją.

Wszyscy uczniowie ich otoczyli. Hermiona miała na twarzy, lekko mówiąc, wyraz wstrętu, książki leżały u jej stóp. Harry patrzył na Malfoya, trzymając Rona. Jej brat tak mocno zaciskał pięści, że zbielały mu nadgarstki. Virginia zauważyła, że ma ręce zaczerwienione przez krew.

- Powiesz to jeszcze raz, Draconie Malfoy, to już nigdy nie będziesz mógł używać języka. - powiedział, a w jego oczach płonął ogień gniewu.

- Jesteś gachem tej szlamy, wszyscy to wiedzą.- odrzekł Draco, na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek.

Ron wyrwał się Harry'emu i chwycił go za kołnierz.

- Nie jesteś lepszy, przyszły Śmierciożerco!

Draco spojrzał na niego nienawistnie i uderzył pięścią w zęby, którym to czynem ogłuszył wszystkich innych, dyrektora szkoły, Albusa Dumbledore, oraz jego zastępczynię, Minerwę McGonagall.

- Dosyć, Draconie!- krzyknął Dumbledore. - Koniec tej waśni.

Uczniów ogłupiło - dyrektor nigdy nie krzyczał na uczniów. Miał opinię uprzejmego, starszego człowieka, miłego szczególnie dla swych podopiecznych.

Malfoy spojrzał najpierw na niego, potem na Rona, który trzymał swoją szczękę w rękach. Hermiona chwyciła go za rękę.

- Uważajcie, bo pożałujecie, szczególnie ty, Potter!

Malfoy wstał i poszedł przed siebie, wchodząc na Virginię. Spojrzał na nią i gwałtownie odepchnął. Jej książki upadły na podłogę.

Zanim jednak zrobił następny krok, wstrząsnął nim straszny ból. Padł na ziemię, chwytając się mocno za przedramię.

- Malfoy!- krzyknęła Virginia, klękając tuż obok, jednak posłał jej wściekłe spojrzenie i próbował odepchnąć.

- Proszę natychmiast zabrać pana Malfoya i pana Weasleya do skrzydła szpitalnego - to było wszystko, co usłyszał, zanim zemdlał.


********************


- Ron, nie powinieneś mu tego robić - upomniała go Hermiona, siadając na brzegu szpitalnego łóżka. Parsknął i odwrócił głowę.

- Zasłużył sobie na to, Hermiono - bronił go Harry. - Ta szuja nazwała cię szlamą!

Hermiona spojrzała na własne stopy, jakby one były teraz najciekawsze.

- Wyobraź sobie, że wiem. Nie możemy kontrolować mu myśli, ale wy możecie kontrolować własne łapy i nie pakować się w kłopoty, prawda?

- Ale...

- Przerywam? - spojrzeli w górę. Wychyliła się Virginia, odsłaniając szpitalną zasłonkę, która odgradzała ich od reszty skrzydła.

- Nie, wejdź Ginny - odrzekł Harry, uśmiechając się do niej.

Kiwnęła głową i weszła cała, wnosząc tacę z jakimś eliksirem, nad którym unosił się dym.

- Co to, Ginny?- spytał Ron, marszcząc ze wstrętu nos.

- Eliksir, który uzdrowi cię mordkę.- odpowiedziała, kładąc tackę na stoliczku obok łóżka.

- Eliksir? Snape go zrobił?- Ron jakoś nie dowierzał.

Virginia zwróciła oczy ku niebu .

- Nie, sama go zrobiła za pozwoleniem Pani Pomfrey, ale przepis pochodził od Profesora Snape'a. Nic nie obiecuje.

Ron wzruszył ramionami, odetchnął i wziął duży łyk. W następnej sekundzie już nim pluł.

- A co to do diabła jest?!!!

- Język, Ron - poprawiła go Hermiona.

- Przecież mówiłam. Jeśli tego nie wypijesz do końca, twój ryjek będzie się goił dwa tygodnie. Co wolisz?- odpowiedziała Virginia, chcąc już wyjść.

- A jak tam Malfoy?- Ron uśmiechnął się drwiąco, pijąc to obrzydlistwo, które mu przyniosła.

Virginia odwróciła się.

- Nie wiem, idę go zobaczyć.

- Co?! Ale on jest przecież...- zaczął Harry.

- Widocznie nie macie pojęcia, jak to jest być pielęgniarką - odrzekła, patrząc na nimi oczami podobnymi do szparek.

- Wybacz.

- Gin, nie jesteś przecież pielęgniarką, tylko pomagasz w skrzydle szpitalnym. - "pocieszył ją" Ron.

- Ron, ale jesteś głupcem. - skwitowała go Hermiona, ale on tylko dalej pił swój "ukochany" eliksir.

- Bracia... - mruknęła Virginia, wychodząc.


********************


Już chciała wejść, kiedy...

- Profesorze, naprawdę, ja...

- Chcesz się tu zatrzymać na całe wakacje?

- Proszę...

- Nigdy nie pozwalałem uczniom na zostawanie tu i raczej nie pozwolę, ponieważ brak nauczyciela, który by cię nadzorował. Hogwart nie jest taki bezpieczny, jak ci się wydaje.

- Przynajmniej bezpieczniejszy od mojego domu, panie profesorze...

- No, dobrze... Zobaczę, co da się zrobić. Porozmawiam z nauczycielami, może którryś z nich będzie chciał zostać w Hogwarcie. Niczego nie gwarantuję.

- Rozumiem, panie profesorze.

W Hogwarcie na wakacje? Czy mi się wydaje, czy Malfoywi odbiło? Zastanowiłą się Virginia.



Rozdział I

Nie ma jak w domu!




- Ginny, wstawaj! Virginio Weasley!

- Stul pysk...- jęknęła, zarzucając sobie poduszkę na głowę.

- Ginny!- drzwi otworzyły się z hukiem. Pomyślała, że zamorduje, obojętnie, kto to.

- Gin, budź się! - Ron łaskawie ściągnął z niej kołdrę.

- Czego?- spytała sennie, patrząc na zegarek. Była ósma rano!- Ron, jak chcesz mieć wszystkie żeby, to zjeżdżaj! Są wakacje i ja chcę spać!

- Przespałaś już przynajmniej miesiąc! Za trzy tygodnie zaczyna się szkoła, a ty śpisz!

Virginia gwałtownie się podniosła.

- Nie ŚPIĘ, robię tylko rzeczy, które lubię!

- Sen jest jedną z nich.- odrzekł sucho.

- A nawet jeśli, wypad z mojego pokoju! - odmruknęła, z powrotem kładąc się spać.

- O nie, nie, nie. Nie będzie mi tu spała, dzisiaj przyjeżdża Harry. - po raz drugi zabrał jej kołdrę.

- To TWÓJ najlepszy przyjaciel, nie MÓJ - odrzekła, trąc oczy. - Więc daj mi spać.

- No, Ginny, przecież ty się nadal w nim podkochujesz! A kto się rumieni i jąka, kiedy za każdym razem przyjeżdża do Nory?

- Dziękuję, że mi przypomniałeś, zapomniałabym sama, jak się mam zachować - powiedziała, wstając.

- Za godzinę będzie tu z Hermioną, a nie chcę, żebyś się musiała wstydzić, że jesteś w samej piżamie i nieuczesana. Przy okazji, powinnaś ściąć włosy.- powiedział, patrząc jej w oczy i wyszedł.

- Śniadanie na stole!

Virginia nie zrobiła nic, żeby go poprawić co do Harry'ego. Po co? I tak skończyła z nim już w trzeciej klasie, kiedy Voldemort wrócił. Nie to, że bała się o niego, ale po co? To i tak była strata czasu.

Teraz szła do piątej klasy i miała lat piętnaście. No, dobra, czternaście. Była chudą dziewczyną, nie przeraźliwie, ale chuda była. Miała płomiennorude włosy, którymi odznaczali się wszyscy Weasley'owie. Włosów nigdy nie ścinała, a powinna - tak się plątały, że hej! Oczy miała brązowe, a figura? Kto zobaczy figurę w szacie po bracie?

Mówią, że jeśli jesteś najmłodszy, najbardziej cię rozpieszczają. Ale nie, jest zupełnie przeciwnie - pomyślała. I zgoda, miała własny pokój, miała rzeczy, których nie mieli chłopcy. Ale nie miała cech, które mieli jej bracia. Bill był prefektem naczelnym, Charlie był łowcą smoków i kapitanem drużyny Quidditcha, Percy był Bezczelnym Prefektem Naczelnym - Percy'm - to jego rodzice kochali najbardziej. Bliźniacy byli nieokiełznani, pełni poczucia humoru i optymizmu, ale posiadali przez to unikalną reputację, no i się wyróżniali.

Co do Rona, może nikt tego nigdy głośno nie powiedział, ale był dostawką do Harry'ego Pottera. Najlepszym przyjaciel "Chłopca, który przeżył". Tak szczerze, to było go jej żal. Kiedy ktoś wspominał Rona, mówiono "To ten rudy chłopak, który włóczy się z Harry'm Potterem i tą zdolną mugolską Hermioną?". Zawsze pozostawał w cieniu Harry'ego. No, może nie zawsze, na światło wyciągał go Draco Malfoy, kłócąc się z nim, przez co ludzie zauważali jej brata.

A ona? Cóż, nie poświęcano jej zbyt dużo uwagi w domu czy w szkole, ale nie mogła powiedzieć, że czuje się samotna, szczególnie, kiedy bracia albo mama mówili jej, żeby ścięła włosy. Tak, oczywiście kochała swoją rodzinę, ale wydawało jej się, że interesują się nią szczególnie tylko czasami. Była jedną z wielu, w szkole niektórzy nauczyciele nie znali nawet jej imienia, co rzeczywiście było dziwne - uczyła się tam już przecież cztery lata! Może to niesamowite, ale jej ulubioną osoba w szkole była Madame Pomfrey, która stale doceniała jej pomoc w skrzydle szpitalnym i wiele ją nauczyła o lekach.

- Ginny! Śniadanie gotowe!- krzyknęła z dołu pani Weasley.

- Idę - szybko wciągnęła na siebie workowaty biały T-shirt i zielone krótkie spodenki, które jej sięgały do kolan.

- Cześć, tato! - rzuciła, wchodząc do jadalni.

- Witaj, cukiereczku - odrzekł pan Weasley znad gazety.

Mam wspaniałą rodzinkę...

Usiadła obok Percy'ego, który przeglądał swój raport do Ministerstwa.

- Co tam, Percy?

- Nie wiem, czy dobrze...- mruknął z buzią pełną grzanek. Jeśli się zagadnęło Percy'ego, miało się zawsze pewność, że zacznie mówić o swojej pracy, o swoich sukcesach, o pracy i jeszcze raz o sobie.

- Ginny, kiedy ty wreszcie zetniesz włosy, przecież to nawet nie uchodzi!- zagrzmiała pani Weasley.

Znów to samo...

Virginia sięgnęła po grzankę i masło.

- Mamo, powiedziałam już, że nie zetnę. Przecież są ładne.

Jej matka westchnęła.

- Jesteś tak samo uparta jak Bill.

Córka uśmiechnęła się. Pamiętała dobrze, jak mama namawiała Billa, żeby ściął włosy i zdjął z ucha ten "okropny" kolczyk z kła.

- Gdzie jest Bill?- spytała, rozglądając się. Akurat miał urlop, przyjechał nareszcie do domu.

- Ron ci nie powiedział? Pojechał po Rona i Hermionę.- odrzekł pan Weasley.

- Tato...Jak tam szopa?

Artur Weasley zamknął gazetę i z trzaskiem odłożył na stół, patrząc na Virginię, która zajadała się grzanką. Jego żona nie zwróciła na szczęście uwagi, pochłonięta smażeniem jajek dla bliźniaków na ich specjalne życzenie.

- Ginny, nie wspominaj szopy przy matce.- powiedział ostrzegawczym tonem. Jego córka uśmiechnęła się tylko.

Pan Weasley pasjonował się światem mugoli, co było, trzeba przyznać, dziwnym hobby w świecie czarodziejów. A Virginia okazała się jego nieodrodną córką, ponieważ tak samo była zafascynowana mugolami. Przedmiot, który się tym zajmował, był jej ulubionym w szkole.

- Dobrze.

Ojciec znów zajął się "Prorokiem Codziennym".

- Fred, George, wasze jajka!

- Idziemy! - sekundę później bliźniacy pędzili schodami na dół, a w tym samym czasie wskazówka Billa przestawiła się na "dom".

- Jestem!- krzyknął w drzwiach.

- Cześć Hermiono, Harry.- powiedziała Virginia zagłuszana przez swoją matkę, która wylewnie ich przywitała.

- Miło panią widzieć, pani Weasley.- powiedziała Hermiona, całując ją w policzek.

- Dziękujemy, że możemy się tu zatrzymać.- rzekł Harry.

- Co roku mówisz to samo.- zwrócił uwagę Ron.- Chyba jasne, że jesteście tu mile widziani zawsze.

- Cóż, nic się nie zmieniło.- Harry uśmiechnął się do niego.

- Cześć, Ginny- powiedziała Hermiona, wchodząc do kuchni.

- Witaj Ginny, Percy, dzień dobry, panie Weasley.- pozdrowił ich Harry.

- Dzień dobry, Harry - odrzekł Artur.

- Cześć, Harry -

- Cześć.- Virginia pochyliła się. Ron puścił do niej oczko, ale zignorowała go.

- Harry!- wrzasnęli bliźniacy, rzucając mu się na szyję.- Dudley nadal się toczy? -

- Jasne, jest jeszcze bardziej szerszy niż wyższy - zaśmiał się Harry.

- Nigdy bym nie pomyślał, że człowiek może wyglądać jak balon.- skomentował Bill.

Fred i George uśmiechnęli się i posadzili czarnowłosego przy stole, spychając Percy'ego, który odszedł, mamrocząc pod nosem coś o niewychowaniu. Ich siostra domyśliła się, że będą ją chcieli swatać.

- I co, Ginny, będziesz pomagała Madame Pomfrey w tym roku?- spytała Hermiona, siadając z drugiej strony.

- Jeśli będzie chciała, to na pewno. - odpowiedziała.- Bardzo mnie cieszy to zajęcie.- spojrzała na Rona, myśląc o jego walce z Malfoyem na koniec roku.

- Gin, powiedz coś do Harry'ego - syknął jej do ucha brat.

Virginia obdarzyła go morderczym spojrzeniem i wstała, zabierając talerzyk.

- Miłego gadania, idę trochę posprzątać, bo nie będziesz się miała gdzie ulokować, Hermiono - powiedziała z uśmiechem.

- Dzięki - odrzekła, po czym wróciła do konwersacji z Harry'm i bliźniakami. Ron spojrzał na rudowłosą i pokiwał głową.

Virginia zrobiła znudzoną minę i zaczęła wchodzić na górę.

I znów zostałam sama...


*******************


- Tato?- spytała, otwierając powoli drzwi szopy. - Tato!

- Tutaj, Gin!- odrzekł głos za kupą rupieci.

Virginia podeszła. Z półki nad nią zaczęła spadać puszka z farbą....

- Tato, uważaj!

I następną rzeczą, którą zobaczyła, był jej ojciec, cały pomalowany na pomarańczowo. Virginia zachichotała.

- Ech, nadal nie umiem tego uruchomić - westchnął pan Weasley, machając różdżką. Farba zniknęła.

- Co, tatku?- spytała, patrząc w dół.- O, komputer!

- Wiesz, co to jest, Ginny?

- Oczywiście, przecież chodzę na mugoloznawstwo!- odrzekła.- Skąd go masz?

- Dostałem go od jakiegoś mugola, który mi dziękował za wspaniałe zachowanie stosunków między ich światem a naszym. Powiedział, że to jeden z najlepszych modeli.- wyjaśnił.

I miał rację. To był laptop, czarny, cieniutki, lśniący. Virginia otworzyła go i zaczęła podejrzliwie patrzeć na monitor i klawiaturkę.

- Potrzebny ci prąd elektryczny, by to uruchomić.

- Prąd elektryczny? Ale skąd ja go wezmę?

Jego córka uśmiechnęła się i wstała, zamykając komputer.

- Pozwól mi to zrobić, znajdę sposób.

- Powodzenia, Gin! A może chcesz baterie?

- Hmm...Nie, chyba nie...- Virginia spojrzała na całą stertę kabli i złączy. - To tego potrzeba prądu...Nie martw się tato, zrobię to przed początkiem roku!

- No, dobrze, i powiesz mi od razu, jak to się obsługuje.- odpowiedział podekscytowany. Virginia uśmiechnęła się i wyszła. Jej ojciec zawsze zachowywał się jak kilkuletni dzieciak, gdy widział mugolski sprzęt.

Wróciła do domu i otworzyła drzwi, zaskakując siedzące przy stole trio.

- O, Gin, co to jest?- spytał Ron, wskazując na laptopa, którego trzymała pod pachą.

- To komputer, Ginny... Skąd go masz?- spytała Hermiona.

- Wygląda na nowy, chyba Dudley ma podobny.

- To prezent taty, chcę spróbować go uruchomić.- wyjaśniła.

- Może ci pomóc?- zaoferowała się Hermiona.

- Nie, nie musisz, sama też chodzę na mugoloznawstwo - przypomniała jej Virginia z uśmiechem.

- Dobrze -

- Dzięki - rzuciła przez ramię, wchodząc szybko po schodkach. W swoim pokoju otworzyła szufladkę, wyjmując używanego CD-playera. Uśmiechnęła się sama do siebie i wzięła jedną z płyt z półki nad łóżkiem. To był prezent od Charlie'go.

Zeszła na dół, nawet nie patrząc na swojego brata i jego przyjaciół.

Na dworze położyła się na zielonej trawie i nacisnęła na play.

To był jej sposób na samotność. Wstała i zaczęła tańczyć, zapominając o całym bożym świecie. Tańczyła też w Hogwarcie, gdy nikt nie widział, ale ciężko było bez muzyki.

Kochała taniec, był jej życiem.

Mogłabym przetańczyć życie...- pomyślała, zamykając oczy. Wiatr zaigrał w jej włosach.

Tańczyła.


********************


- Ginny, gdzieś ty była?- krzyknęła mama, kiedy weszła do domu.

Virginia zamknęła za sobą drzwi. Było ciemno. Nic dziwnego, że mama się niepokoiła.

- Przepraszam, mamusiu, zapomniałam się.

- No, no, żeby mi to było ostatni raz - odrzekła, wracając do kuchni.

Virginia westchnęła i ściągnęła zniszczone buty. Z pokoju doleciały do niej znajome głosy.

Weszła.

Przed kominkiem siedział Charlie Weasley ze swoją mugolską dziewczyną, Lesley Chestwood.



Rozdział II

Niemagiczna bratowa




- Lesley! - pisnęła Virginia, rzucając się młodej kobiecie na szyję.

- Młoda, uważaj, połamiesz mnie!- krzyknęła, śmiejąc się i mocno przytulając młodą Weasley'ównę.

- Kiedy...? Jak..? Skąd tu się wzięłaś? Kiedy wjeżdżasz?

- Hej, a ukochany brat już nie zasługuje na buzi?- spytał Charlie, pozorując obrazę.

Virginia uśmiechnęła się szeroko i jego też uścisnęła. Był jej ukochanym bratem, ponieważ od dziecka się nią opiekował, najbardziej ją rozumiał. Bill traktował ją czasami jak ojciec. Charlie był inny. Tylko on ją rozumiał tak doskonale.

- Charlie, co ty tu robisz?- spytała.

- Ginny, przyjechali do domu. Nie wystarczy, że są?- zwróciła jej uwagę matka.

Virginia usiadła przed kominkiem. Brat spojrzał na nią wyczekująco.

- Stęskniłem się.- odpowiedział. Lesley objęła go.

- A ja jadę do Londynu. Praca mnie zmusza.- powiedziała.

Virginia poczuła, że czymś tu trąci.

Lesley była całkowitą mugolką, ale co to miało za znaczenie, skoro była taka wspaniała?

Z Charlie'm nie wiadomo jak się poznali, ale ich związek rozwinął się bardzo szybko. Ślub miał się odbyć w następne wakacje.

- Co tam ciekawego w Rumunii?- spytał Ron. On, Harry i Hermiona siedzieli na tapczanie, Percy był w swoim pokoju, a Bill klęczał przed przyszłym małżeństwem. Fred i George grali w Szacholicę, jakąś nową grę, którą sami wymyślili. Było to odmiana szachów i polegała na tym, że na końcu król triumfatora wrzeszczał jak najęty, a armia pozostała na planszy obmaszerowywała całe pomieszczenie.

Charlie pokiwał głową.

- Jak zwykle to samo: smoki, zasadzki i starzy przyjaciele.

- Podziwiam cię, że się nie nudzisz - powiedziała Virginia. - A ty, Lesley, co tu robisz?

Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo

- Pewne studio wynajęło mnie jako instruktorkę tańca przez okrągły rok. Tak to zdecydowałam się wreszcie wyruszyć do studia rodzinnego. - dom Lesley znajdował się w Szkocji, ale naprawdę dużo podróżowała. Kilka lat temu w Rumunii spotkała Charlie'go.

- Pewnie fajnie jest uczyć tańca - rozmarzyła się Virginia.

- Tak.

- Zatrzymacie się tu dopóki dzieciaki nie pojadę do Hogwartu, prawda? - spytała pani Weasley, patrząc na młodych z nadzieją w oczach.

- Tak planujemy - odrzekł jej syn.

- Nadzwyczajne - mruknął Ron do przyjaciół.

- Szach mat!- krzyknął George i nagle całym domu zapanował ogromny hałas. Białe pionki poszły obmaszerować całą Norę.

- Fryderyku i George'u Weasley, zamierzam was zamordować!!! - wrzasnął Percy, wbiegając do salonu. W ręku trzymał podarte wnioski do ministerstwa.


********************


Virginię obudził dźwięk puszczonej wody. Podniosła się z materaca. Było bardzo rano, cały dom jeszcze spał. Zauważyła, że łóżko Lesley jest puste, ale Hermiona nadal spała, oddychając głośno. W ręku miała podręcznik do zaklęć.

Rudowłosa uśmiechnęła się i wstała. Kierując się do łazienki, wciągnęła na siebie wczorajsze ubranie. Ziewała przy tym nieustannie. Związała włosy w luźną kitkę.

Nagle drzwi otworzyły się i weszła Lesley z morką głowa.

- Cześć, Młoda - szepnęła do niej, uśmiechając się przyjaźnie.

- Hej - odrzekła. Po kilku minutach zeszły razem do kuchni.

- Co z tymi krokami, których cię nauczyłam na Boże Narodzenie?- spytała starsza, wpychając łepek do lodówki - Mleko czy sok?

- Mleko. Dzięki. -

Lesley usiadła przy stole na przeciwko niej.

- Nawet chyba mi nieźle idzie, ale czasami albo nie mogę się wyrobić w tempie, albo się wywracam.

- Hmm...- zamyśliła się Lesley, pijąc sok.- Pokaż mi, jak ci idzie, co? Nie, nie tu, na podwórku.

Virginia kiwnęła głową i dopiła mleko.

Lesley została wprowadzona do rodziny Weasleyów przed trzema laty, na krótko przed wycieczką do Egiptu. Była tancerką i instruktorką tańca. Często wyjeżdżała na tournee, a zanim spotkała Charlie'go, nic innego oprócz tańca się dla niej nie liczyło. Z uśmiechem mówiła, że pierwsze kroki musiała stawiać w baletkach.

Virginia też chciała tańczyć, więc ubłagała Lesley, aby ją nauczyła. Oczywiście przyszła bratowa wyraziła zgodę. Tak to młoda Weasley'ówna tańczyła od ponad dwóch lat.

Lesley była szczupłą i śliczną dziewczyną, z ciemnoblond czuprynką do ramion i orzechowymi oczami. Na jej twarzy nigdy nie gościł smutek i zawsze była przyjaźnie nastawiona do otoczenia, życia i ludzi.

Dwie młode dziewczyny doszły na wzgórze. Starsza pacnęła na trawę.

- No, zaczynamy. Powiem ci potem, co byś mogła poprawić.

- A muzyka?

Lesley pokręciła głową.

- Muzyka powoduje, że jej słuchasz i nie koncentrujesz się na tańcu.

Virginia kiwnęła tylko głową i uniosła ręce w początkowej pozycji. Po chwili pląsała po trawie. Ten układ znała na pamięć.

Lesley patrzyła na jej zwinne ruchy. Miała w sobie wdzięk, grację, delikatność a jednocześnie siłę, moc oraz energię, która się w niej wyzwalała podczas tańca. Możliwe, że czasami nie mieściła się w takcie, ale czy to miało znaczenie, skoro TAŃCZYŁA? W jej ruchach objawiała się muzyka, nie grało, a jednak Lesley jakby słyszała nuty. Virginia mogła zostać zawodową tancerką, a nawet gwiazdą w tej profesji. Brakowało jej tylko ciut tego profesjonalizmu. Talent już miała.

- Cudownie - krzyknęła, klaszcząc w dłonie.

- Naprawę?- Virginia usiadła obok niej. - Ćwiczyłam całe pół roku.

Więcej, niż ci się wydaje...

Przyszła bratowa pokiwała powoli głową.

- Ehym...Może nauczymy cię tanga i jazzu. To, co przed chwilą odprawiłaś wyglądało jak nowoczesny balet.

- Ale fajnie - odrzekła Virginia z zachwytem. Dla Lesley mogła zrobić wszystko, a taniec był jej życiem.

Blondynka wstała.

- Poczekaj, przyniosę odtwarzacz, który przywiozłam.

- Możesz wziąć mojego CDka. Leży w szufladzie szafki nocnej.

- Dobra.


********************


- Hermiono! Pobudka! Śniadanie!

Dziewczyna otworzyła oczy. Wstała i uderzyła głową o coś bardzo twardego.

- Aua!- krzyknęła, ale zanim mogłaby cokolwiek dodać, spadła na nią tona książek. Zakryła ramionami głowę.

- Co się stało?!- do pokoju wparowała Virginia. Zobaczyła osaczoną przez lekturkę Hermionę.

- Sorry, zapomniałam cię ostrzec o półce na książki.

- Nie szkodzi - odrzekła, kaszląc. Wokół niej wznosiły się pyłki kurzu. - Nic mi się nie stało oprócz wstrząsu.- podniosła książkę, która leżała jej na kolanach. Jakieś opasłe tomisko.

- "Standardowa Księga Zaklęć, szósty stopień". Ginny, co ta książka robi u ciebie w pokoju?

Rudowłosa dziewczyna uklękła, żeby pozbierać pozostałe książki. Były z piątego i szóstego roku. Książki Freda i Georga, mówiąc pokrótce.

- Powinny być u Rona, ale nie chciał ich. Powiedział, że woli trzymać te quidditchowe śmieci niż to. Czasami do nich zaglądam. Inne są w pokoju bliźniaków.

- Aha - to była cała odpowiedź Hermiony. Wstała i zaczęła jej pomagać układać książki na półce. Jej uwagę zajęła jakaś zielona. - Ginny! To są książki medyczne wyższego poziomu!

Virginia spojrzała na księgę obojętnie.

- Tak, tak, kupiłam je w lombardzie dwa lata temu, kiedy Madame Pomfrey poprosiła mnie o pomoc. Nie można nic przecież zrobić bez odpowiedniego przygotowania.

Hermiona pokiwała głowa. Ginny w tej chwil zrobiła na niech wrażenie. Nawet ONA nie czytała tych książek.

- Ginny, Hermiono. Śniadanie! - zawołała z dołu Lesley.

- Idziemy!


*******************


- O! Listy z Hogwartu!- krzyknął Ron, wskazując na okno. Na parapecie usiadło stadko sów.

Virginia i Charlie podeszli i odwiązali od nich cztery listy.

- Że co!?- krzyknął Ron, wymachując listem, napisanym zielonym atramentem, jak zawsze zresztą.- Po co nam podręczniki do mugoloznawstwa?!

- Ja też je mam - powiedział Harry i zajrzał Hermionie przez ramię.- O, i ty też.

Hermiona potarła czoło.

- Co jest? Czemu oni nam dołożyli mugoloznawstwo? Nie uczyłam się tego od trzeciej klasy!

- Gin, a co ty masz?- spytał Charlie, wyrywając jej (-HEJ!) list z ręki. Zrobił oczy jak koła u wozu, kiedy go przeczytał.

- Co się stało, Charlie?- zaciekawił się Bill.

- Ginny, to ma być TWOJA lista książek?!- Charlie dziwnie spojrzał na siostrę.

- Tak, a co?- poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.

- Ale po co ci podręcznik do eliksirów dla klasy szóstej?- spytał Percy, zaglądając bratu przez ramię.

- CO?!- zawołał Ron, wyrywając Charliemu z ręki list. Podał Hermionie, żeby odczytała.


"Panno Weasley. Informujemy panią, że powinna pani zakupić następujące podręczniki:


'Standardowa księga Zaklęć, stopień piąty'

'Rozszerzona historia Magii. SUMY.'

'Wprowadzenie do transmutacji złożonej, część 1.'

'Zielarstwo dla zaawansowanych, część 1. '

'Magiczne zwierzęta i stworzenia, część 2.'

'Eliksiry. Tom szósty. Poziom zaawansowany'

'Historia mugolskiego świata'"


- Dyrektor się chyba pomylił.- powiedział pan Weasley. - Nie możesz mieć takiego podręcznika do eliksirów. - pani Weasley pokiwała głową.

Jej, tylko dlatego, że nie jestem kujonką, nie oznacza, że dyrektor się pomylił...

Virginia odebrała Hermionie listę.

- Nie, profesor Dumbledore nie pomylił się. Szósty tom eliksirów.

- Co?! Zamierzasz nam powiedzieć, że o tym wiesz?! - krzyknął Percy.

- I czemu nie masz Obrony przed czarną magią? - spytał Harry.- Podobno wraca profesor Lupin.

- Ginny! Wiedziałaś, nie oszukasz mnie! Wcale nie jesteś zaskoczona! - krzyknął Ron, patrząc na siostrę.

Virginia westchnęła.

- Tak, tak, wiem o tym. Mam specjalny tok nauczania, ponieważ zamierzam się kształcić na pielęgniarkę u Madame Pomfrey.

- Studia Medyczne?- spytał Bill.

Siostra kiwnęła głową.

- Tak, profesor Snape powiadomił Madame Pomfrey, że przewyższyłam poziom nauczania i umiejętności całej klasy. Zaproponował, żebym przeskoczyła poziom piąty i kształciła się w kierunku medycznym.- ostatnie zdanie niemal wyszeptała.

Wszyscy ucichli. Wiedzieli, że nawiązuje do wojny z Lordem Voldemortem, która miała nadejść już wkrótce.

- Eh, to znaczy, że będziesz miała z nami eliksiry!- powiedziała nagle Hermiona, uśmiechając się szeroko.

- Chyba tak.- odrzekła, też z uśmiechem.- I słyszałam, jak profesor Dumbledore powiedział,. że w tym roku mugoloznawstwo jest przymusowe.

- Nigdy niczego takiego nie było! Co go ugryzło?- jęknął Ron.

- A co z twoimi SUMami z eliksirów?- spytał nagle pan Weasley.

- Profesor Snape powiedział, że nie będę miała kłopotów i mogę spokojnie przejść rok wyżej.- odpowiedziała.

- Mugoloznawstwo... Ech...- tym razem to był Harry.

- Och, przestańcie, wasze zajęcia są o niebo łatwiejsze od zaawansowanego poziomu! I nie musicie zdawać z tego SUMów, to tylko pewnie takie małe wprowadzenie- spojrzała jeszcze raz na swój list.


"Panno Weasley, przypominamy, że nie będzie Pani brała udziału w zajęciach Obrony Przed Czarną Magią. Ma pani także powinność odnaleźć profesora Snape'a drugiego września zaraz po śniadaniu, aby ustalić swój plan zajęć. Dotyczy to również Madame Pomfrey. Przypominamy także, że jest pani potrzebny srebrny kociołek, wielkość 4.

Załączony dokument proszę pokazać goblinom w Banku Gringotta.

Proszę także zakupić komplet nowych składników dla stopnia zaawansowanego. "


- Mamo, potrzebny mi nowy kociołek - powiedziała.- Czwórka.

- Srebrny?- zawołała Bill.- No, to się nazywa PRRAWDZIWE eliksiry!

- Oj, kochanie, to swoje będzie kosztowało - powiedziała matka.

- Szkoła przeznaczyła pieniądze....

- No, no, Dumbledore'owi chyba zależy, że tak się troszczy o ciebie - powiedział Percy z zazdrością. On nigdy nie miał aż takich względów.

- Percy, proszę...- powiedziała pani Weasley, po czym zwróciła się do Virginii:

- Ginny, jesteś pewna, że możesz się zająć szóstym stopniem eliksirów? Przecież nie przerobiłaś w końcu tej piątej części.

- Poczytam stare książki Rona, chyba się czegoś powinnam nauczyć - odrzekła, wzruszając ramionami.

- No, dobrze... po południu wybierzemy się na Pokątną. Pójdziesz z nami, Lesley?

- No pewnie! - odpowiedziała, uśmiechając się.


********************


- ULICA POKĄTNA!!! - krzyknęła Virginia i poczuła, jakby ją coś wsysało. Kilka sekund później stała na środku Pokątnej, na której panował jak zwykle ogromny ruch.

- O kur! - powiedziała Lesley, lądując obok niej.

- Nic ci nie jest, Lesley?- spytał Charlie, lądując z drugiej strony Virginii.

- No nie, tylko jestem z lekka zaskoczona - uśmiechnęła się przepraszająco.

- Nic ci nie będzie - Ron pojawił się z Charlie’m. Wyszedł z kominka.

- Idziemy!- powiedział pan Weasley, spoglądając na białe wieżyczki Gringotta.

Kiedy Virginia wkroczyła do banku, pewien goblin obejrzał ją od stóp do głów.

- Spieniężacie czeki listowne?- spytała z niecierpliwością.

Goblin powoli kiwnął głową.

- Osobiście mam zawieźć pannę Weasley do hogwardzkiej skrytki nr 600. Zostało dla niej przeznaczone 50 galeonów.

- ŻE CO?!!! - Virginia prawie krzyknęła. 50 GALEONÓW BYŁO CAŁYM MAJĄTKIEM!!!

- Czy Ginny zasłużyła sobie na to? A co z resztą? W każdym razie, do kiedy trzeba oddać dług? - spytała rzeczowo pani Weasley, choć niepewnym tonem. Harry spojrzał na swoje stopy.

- Pieniądze są przeznaczone do własnej dyspozycji panny Weasley. Nie musi ich pani oddawać.

- Naprawdę?- krzyknęła Virginia, rozpromieniona.

Goblin kiwnął ponownie głową i wskazał jej drogę obok lady, do miejsca, gdzie stały wózki.

Virginia nigdy przedtem nie widziała takiej kupy szmalu.

- Gin, a gdzie ty wydasz te pieniądze, co?- spytał Ron. Rzeczywiście ciekawe.

- Sam srebrny kociołek kosztuje 25, a co zrobię z resztą nie twoja sprawa!- stwierdziła, że poświęcają jej za dużo uwagi. Za dużo "nagłej" uwagi.

- Ale tu fajnie - szepnęła Lesley. Charlie uśmiechnął się.

- A właśnie, Lesley - zaczęła Virginia.- Miałaś iść do tamtego sklepu po kostium. Mogę iść z tobą?

Blondynka spojrzała na nią dziwnie.

- Dobrze.

- No to idziemy, wrócimy gdzieś za godzinę - powiedziała mała ruda i zaciągnęła swoja przyszłą bratową z powrotem do Dziurawego Kotła.


*******************


- Hah, myślałam, że już po mnie - powiedziała Virginia, kiedy przekroczyły mur. Lesley zaskoczona patrzyła, jak ceglana ścianka zamyka się za nimi.

- Co? Czemu?- spytała zakłopotana.

- Nienawidzę, jak ktoś zwraca na mnie w ten sposób uwagę. Myślałam, że te eliksiry będę mogła utrzymać w tajemnicy.

Blondynka uśmiechnęła się lekko i poczochrała po głowie.

- Oj, przecież nauczyciele chyba nie mają nic przeciwko, prawda? Czyli wszystko w porządku.

- Chyba tak - odrzekła. Przez te cztery lata wyrobiła sobie obraz w szkole "Weasley'ówna się nie wtrąca" i jakoś wszystko grało. Miała cichą nadzieję, że będzie tak dalej.

Jej oczy pojaśniały, kiedy zauważyła swój ulubiony muzyczny sklep.

- Dzieńdoberek - powiedziała kobieta za ladą.- Ach, Lesley, Ginny, nie widziałam was od roku! Ani razu mnie nie odwiedziłyście!

Lesley zaśmiała się.

- Bez przesady, Aghata. Dobrze wiesz, że tęskniłyśmy.

- Dziękuję.

Virginia w tym czasie przeglądała cały asortyment składający się z kostiumów, baletek, innych butów, dopinek i różnych takich rzeczy. Jej wzrok przyciągnął ładny komplecik, wiszący na ścianie: trykot, bluzka z bufkami i koszulka. Bluzeczka, z rękawem trzy czwarte, była srebrzystoczarna, ozdobiona, jak gorsecik, zielonymi rzemykami. Spodnie i obcisła podkoszulka z długim rękawem były ciemnozielone.

Lesley uśmiechnęła się i wzięła to z wieszakiem.

- Przemierz!

Virginia spojrzała na nią niepewnie.

- Ale...

- Proszę, kochanie - Aghata popędziła odsunąć kotarę przymierzalni.

Virginia zamrugała oczyma, przeglądając się w lustrze. Czuła się jak prawdziwa tancerka, z grubymi ocieplaczami na nogach i jasnozielonymi baletkami.

- Wyglądasz ślicznie, Ginny! - krzyknęła Lesley, klaszcząc w dłonie. - Zapakuj, razem z butami.- powiedziała do Aghaty.

Rudowłosa chwyciła blondynkę za rękę.

- Lesley, to kosztuje fortunkę, nie zgadzam się na takie prezenty! Nawet nie umiem tańczyć!

- Ale się nauczysz, jestem przekonana. Swoją przyszłość gwiazdy pozostaw swojej instruktorce.

- Ale...

- Żadnych ale! - odrzekła surowo.- Zasługujesz na to.

Virginia spuściła głowę i uśmiechnęła się.

- Dzięki, Wielka Siostro.

- Nie dziękuj, Młoda, musisz mieć profesjonalny strój. Chyba nie chcesz połamać nóg, nie?

Lesley wzięła torebkę ze strojem, wyjmując portfel.

Kilka minut potem Virginia szła ulicą z wielkim uśmiechem na ustach i torebką z napisem "Agata - tańcz i szalej, nie myśl, co dalej". Co chwila dało się do "Młodej" słyszeć. "Dziękuję...". Nagle zatrzymała się przed starą księgarnią.

- Le... Lesley, ja tu wejdę na chwilę, dobra? Powiedz mamie.

- Dobrze. Za czterdzieści pięć minut stawisz się w Dziurawym Kotle. Zrozumiano, poruczniku Młoda?

- Tak jest, kapitan Wielka Siostro!

Mała Weasley'ówna weszła do starej, zakurzonej księgarni, a raczej antykwariatu.

- Sztuka Mroku. Uzdrowienia - przeczytała tytuł jednej z ksiąg, kolejnego opasłego tomiszcza na jednej z półek. Nagle półka się trochę obniżyła, Virginia, przestraszona, wpadła na następnego pomieszczenia, w którym panował mrok.

- Przyszła pani, panno Virginio Weasley - powiedział ktoś.

Nad nią stał starszy człowiek z ciemnymi, tłustymi włosami i bardzo ciemnymi oczami.

- Czekałem na panią.



Rozdział III

Przeklęty naszyjnik




- Czekałem na panią, panno Virginio Weasley. - powtórzył swoim nudnym jak flaki z olejem głosem. Virginia wstała.

- Gdzie ja jestem? Jak się tu dostałam?

Rozejrzała się. Wokół niej stały słoje z ludzkimi wnętrznościami, kości, przeklęte maski i zardzewiałe, stare miecze, wiszące na ścianach. Skrzywiła się, widząc, jak z kościotrupa w kącie wychodzą mrówki.

- Borgin i Burkes - odpowiedział prawie natychmiast mężczyzna.- Najlepszy sklep specjalizujący się w sprowadzaniu artefaktów czarnej magii.

O cholera, jestem na Nokturnie!

Borgin albo Burkes, obojętnie, który z nich to był, obrócił się i podszedł do gablotki, która była odizolowana w pewnej odległości od innych przedmiotów. Wskazał na Virginię, aby podeszła.

Za szkłem wisiał przepiękny naszyjnik z opali oszlifowanych jak brylanty, wwleczonych na jakiś czarny drucik.

"Ostrożnie! Nie dotykać! Na kamieniach ciąży przekleństwo. Dotychczasowa liczba ofiar: dziewiętnastu mugoli"

- Czemu pan mi to pokazuje? - spytała powoli.

- Ten naszyjnik cię wzywał - odrzekł, uśmiechając się. Otworzył gablotkę i wyjął błyskotkę. - Te piękne opale same wybierają swojego właściciela...

(Trąci mi Slayers Resurrection - tłumaczka)

Nagle naszyjnik uniósł się do góry i odpiął, otaczając jej szyję. Kilka pojedynczych kamyczków złączyły się w jeden, tworząc wisiorek.

- Jak to...- zaczęła Virginia.

- Wezwał cię. Odtąd jesteś jego niewolnicą i władczynią zarazem - Virginia, słysząc ten głos, wezdrgnęła się.

- Czemu ty...- zaczęła, jednak ktoś jej przerwał.

- Weasley'ówna, ten dziecinny głosik rozpoznam wszędzie - powiedział ktoś cicho. Obróciła się szybko, chowając wisior za bluzkę. Za nią stał Draco Malfoy, jego piaszczyste włosy były trochę dłuższe, niż zazwyczaj, a czarną szatę miał rozchełstaną.

- Ach, czyż to nie panicz Malfoy? - głos Borgina albo Burkesa stał się nagle obrzydliwie słodki.

- Panie Borgin - a jednak Borgin! Draco lekko skinął głową, po czym zwrócił się do Virginii:

- A co dzidzia robi na Nokturnie? Mamusia nie będzie się bała, że malutka dziewczynka przyszła do takiego strasznego i mrocznego miejsca. - spojrzał na jej sakiewkę z pieniędzmi i uśmiechnął się złośliwie - Ach, dziecinka sprzedaje rzeczy, żeby zarobić na jedzenie? A może lepiej by było stanąć pod lampeczką wieczorem, co, Weasley?

- Odwal się, Malfoy. A teraz wychodzę - podniosła szybko torbę i zaczęła iść w stronę wyjścia. Nienawidziła tego pacana!!!

- Patrz, gdzie się kręcisz, Weasley, następnym razem możesz już nie wyjść ze sklepu - zawołał za nią.

Virginia odwróciła się, żeby mu coś powiedzieć co słuchu, ale Draco wskazywał Borginowi na jakąś rękę leżącą na aksamitnej poduszce, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. Zaczęła więc iść w stronę Ulicy Pokątnej, ignorując wzrok ciekawskich.


*******************


- Virginio Weasley, następnym razem bądź bardziej punktualna. - upomniał pan Weasley córkę, patrząc jej groźnie w oczy. Była już kupić kociołek, razem z nową, bardzo dokładną wagą. Odwiedziła też Aptekę. Esy i Floresy - księgarnię, gdzie kupiła nowe podręczniki, sklep z użytecznymi drobiazgami (piórka, pergaminy). Po tej całej wycieczce jej sakiewka była znacznie lżejsza, niż na początku.

- Było to zaczarować, Gin - powiedział Charlie, rzucając na kociołek zaklęcie.

- Dzięki - podziękowała, uśmiechając się.

- A co to?- spytał Ron, patrząc na papierową torebkę ze sklepu kostiumowego. Virginia na wszelki wypadek zabrała ją z daleka od niego.

- Prezent ode mnie - odrzekła Lesley.

- Czemu ona dostaje prezenty, a my nie?- poskarżył się Fred, podchodząc do nich.

- Spóźniliście się - odparła sucho pani Weasley.

- To jego wina, niepotrzebnie się wykłócał z tamtym sklepikarzem - zaprotestował George.

- Siedź cicho - szepnął jego bliźniak.

- Przecież tak było!

Wszyscy się zaśmiali, a Virginia zapomniała o Nokturnie, naszyjniku, oprawionej w skórę książce i swoim spotkaniu z Draconem Malfoy.


********************


- Dzień dobry - pozdrowiła wszystkich Virginia, schodząc na dół.

- Cześć, Gin - odpowiedzieli Ron, Harry i Hermiona. Mała ruda panienka usiadła obok Rona i nałożyła sobie bekonu i sadzonych jajek.

- Witaj, słoneczko - powiedziała mama, kładąc obok niej dzbanek z mlekiem i sokiem pomarańczowym- Dobrze spałaś?

Kiwnęła głową. Pomachała do Charlie'go i Lesley, którzy zeszli ze schodów.

Aktualnie był pierwszy września, a oni jedli swoje ostatnie w tym roku śniadanie w Norze. Pociąg do Hogwartu odchodził jak zwykle o jedenastej. Nie spieszyli się zbytnio, ponieważ tylko czworo z nich jechało do szkoły, a pan Weasley z tej okazji wziął dzień wolny.

- Co tam na świecie, co, tato?- spytał Bill, niosąc z kuchni półmisek z szynką. Zajrzał ojcu przez ramię, żeby zobaczyć nagłówek "Proroka Codziennego".

- Więzień Azkabanu uwolniony - przeczytał pan Weasley.

- Kto to?- rzekł Ron.

- Adrian Bradley, najmłodszy więzień Azkabanu w całej historii Anglii. Został skazany przed trzema laty - odpowiedział, przewracając stronę.

- Ile ma lat?- zaciekawiła się Hermiona.

- Szesnaście.

- Co? Ale przecież...- Harry szybko coś policzył na palcach. - To znaczy, że zapuszkowali go, kiedy miał trzynaście?

Pan Weasley kiwnął głowa.

- Ale czemu?- spytała Virginia.

- Nie wiadomo - mruknął jej ojciec - Nie był pierwszy. Barty Crouch chętnie wysyłał ludzi do kicia, bez przyczyny albo skrzętnie ukrywając powody.

- Aha...- Virginia spojrzała na czarno-białe zdjęcie chłopaka. Miał ciemne włosy do ramion i lekki zarost na twarzy. Tylko jego oczy były takie dziwne, ostre. - Wygląda, jakby był zły na coś- powiedziała.

- Czy nie wszyscy przestępcy z Azkabanu są tacy puknięci?- spytał Percy.

- I co, dzieciaki, spakowani?- Charlie rozsiadł się na tapczanie i wziął Lesley na kolana.

Ron, Harry i Hermiona byli, ale Virginia...

- Muszę jeszcze dopakować książki, już mi się prawie nie mieszczą - rzekła z pełną buzią, popiła mlekiem i wyleciała jak strzała z krzesła.

Otworzyła gwałtownie drzwi do swego pokoju i na pierwszym planie ukazała jej się sterta książek na łóżku, razem z nowiusieńkim kociołkiem. Podniosła wszystkie książki na raz i rzuciła je do kufra. Zabrała też kilka starych podręczników Georga.

To będzie chyba długi rok… No, cóż, trzeba się przecież przygotowywać....

Następnie do kotła włożyła nowy kostium do tańca, CDplayera i kilka płyt z muzyką. Kociołek postawiła obok kufra. I nagle zauważyła czarną, oprawioną w skórę książkę. Uklękła i podniosła ją. To była ta okropna księga z "Borgina i Burkesa". Skąd się tu wzięła?

- "Sztuka Mroku. Uzdrowienia." - usiadła na łóżku i pogrążyła się w lekturze. Nagle drzwi otworzyła Hermiona.

- Ginny, spakowana? Pani Weasley powiedziała, że za pół godziny wychodzimy... O, co masz ciekawego?

Virginia spojrzała na książkę i wzruszyła ramionami.

- Jakaś z mugolskiej księgarni. - wepchnęła szybko tomisko do kufra i zamknęła go. - Pomóc ci z pakowaniem?

Hermiona potrząsnęła głową.

- Nie, nie...Muszę tylko uwiązać Krzywołapa.


********************


- Pa, mamo - pożegnał się Ron, obejmując matkę i ojca.

- Cześć Ron, opiekuj się siostrą! - przykazała mu pani Weasley, ale w głębi duszy wiedziała, że będzie bardzo tęskniła za dziećmi.

- Papatki, Virginia - uśmiechnął się Charlie. Prawdę mówiąc, nie chciała odjeżdżać, tak dobrze jej było z Lesley i starszym bratem.

- Dobrych ocen i wspaniałych SUMów, Młoda - objęła ją Lesley.

- Cześć. Będę tęskniła.

- Ja też, Ginny. - odpowiedziała blondynka cicho.- Napiszesz do mnie?

Virginia kiwnęła głową.

- Może przyjadę na Boże Narodzenie.

- A może nie - powiedział tajemniczo Charlie. Virginia już chciała zapytać, o co mu chodzi, ale zrobił minę niewiniątka, jakby nic się nie stało.

- No, dalej, ty ruda złośnico, do pociągu, bo ci umknie - powiedział do niej, wpychając do kolejki przed wejściem. Szybko przeszła przez korytarz i wpadła do jednego z przedziałów. Po chwili machała ręką przez okno.

- Do zobaczenia!- krzyczała razem z Harrym i Ronem.

- Dziękujemy, pani Weasley! - powiedziała Hermiona. Pociąg zagwizdał.

- Zobaczymy się w przyszłym roku albo na Boże Narodzenie! - Harry o mało nie wypadł z przez okno.

- Do zobaczenia, do widzenia! - pan Weasley jeszcze chwilę pobiegł za pociągiem.

- No i następny rok w Hogwarcie - powiedział Harry po chwili, siadając po jednej stronie przedziału.

- Muszę się spotkać z innymi prefektami, zaraz przyjdę- powiedziała Hermiona, odchodząc.

- Weź, mówisz jak Percy - jęknął Ron. Hermiona, z lekka poddenerwowana, trzasnęła drzwiami.

- Jej, jak dobrze, że nie jestem prefektem - rzekł, głęboko oddychając. Uśmiechnął się złowieszczo do Virginii - Ciekawe, czemu ty nie jesteś, świetnie sie nadajesz...

Jego siostra się nim zbytnio nie przejęła, wyciągnęła tylko jakąś książkę i zaczęła czytać. Prawdę mówiąc, jej matka nie powinna być zaskoczona, że jej córka nie została prefektem, ponieważ nie była zbytnio znana w szkole.

Nagle wstała i wzięła kufer z półki.

- Idę, nie mam zamiaru wysłuchiwać dyskusji na temat Quidditcha. - otworzyła drzwi i wyszła, zanim Ron i Harry mogli cokolwiek powiedzieć.

- Co z nią?- spytał Harry, patrząc na drzwi.

Ron wzruszył tylko ramionami i otworzył czekoladową żabę.

- Nie wiem, ale to minie. Zawsze się tak zachowuje na początku roku.


*******************


Virginia westchnęła i zawiesiła sobie podręczny plecack na ramieniu, biorąc książkę pod pachę. Poszła na koniec pociągu i zauważyła pusty przedział, lecz zanim otworzyła drzwi, ktoś wpadł na nią z naprzeciwka.

- Parz, jak leziesz! - krzyknał ktoś piskliwym głosem. Virginia podniosła głowę. To była Pansy Parkinson, rzekoma dziewczyna Malfoya ze Slytherinu, która nienawidziła wszystkich Gryfonek, a już najbardziej Hermiony.

- Przepraszam - odprała cicho Virginia, sięgając po podręcznik do eliksirów.

- Dobra, nie szkodzi - odmruknęła.

- Co się stało? - powiedział ktoś za Pansy.

Wyszedł Draco Malfoy i, spojrzawszy na Virginię, zwrócił się do Pansy:

- Co się stało? Miałaś iść poszukać Blaise.

- Weasley'ówna mi weszła w drogę - odpowiedziała. Draco chwycił ją za rękę.

- Chodź, wiesz, taką czerwienią włosów można sobie uszkodzić wzrok.

Pansy prychnęła i poszła dalej z Malfoyem.

Virginia spojrzała na nich, czy aby na pewno poszli i weszła do swojego przedziału.

Taa, nie ma co, piękny początek roku - pomyślała. Usiadła.

- No, tak, laptop! - krzyknęła. Przecież wsadziła go do kufra. Przynajmniej będzie mogła nad nim popracować w tym roku. Ojciec chyba by się nie przejął, przecież to tak był dla niego kolejny eksponat do kolekcji.

Oparła nogi na miejscu obok i otwrzyła podręcznik. Nikt o tym nie wiedział, ani rodzice, ani bracia, ale naprawdę lubiła eliskiry i całkowicie zgadzała się z profesorem Snape'm - eliksiry to sztuka dla wybranych, piękna sztuka. Bardzo jej odpowiadało to, że może nauczyć się o nich czegoś więcej, niż przewiduje program.

Miąła rok od nieszczęśliwej wygranej Harry'ego Turnieju Trójmagicznego, ponad rok i nic niezwykłego się dotychczas w Hogwarcie nie wydarzyło. Jednak, kiedy Dumbledore poprosił ją o to, aby studiowała medycynę, jego oczy miały taki dziwny wyraz. Nie spytała, dlaczego.

- Hej, hej - zawołała nagle Virginia - Podobnież Draco Malfoy miał zostać w Hogwarcie na wakacje, to w takm razie co on robi w pociągu? I co robił na Nokturnie?

Wyjęła opale, które dał jej Borgin.

- A to, co to jest? -zastanowiła się. Nagle usłysząła, że coś puka jej w okno. Szybko schowała naszyjnik i odwrócił głowę, ale nikogo nie było. To musiała być jej wyobraźnia.

Nagle poczuła się bardzo, bardzo zmęczona i zamknęła książkę. Ostatni raz spojrzała na wisiorek i, przeszukawszy kufer, wyjęła mundurek i szatę. Przebrała się szybko i rozsiadła na swoim miejscu.

- To będzie kolejny strasznie długi rok w Hogwarcie - szepnęła, zamykając oczy.- I znów będę Weasley'ówną, która się w nic nie wtrąca.

Znów będę sama, zupełnie sama....



Rozdział IV

Hogwardzka niespodzianka




- Ej, Draco, gdzie poszła Pansy?- spytał Crabbe, podjadając kolejną czekoladową żabę.

- Znaleźć Blaise - odrzekł, siadając przy oknie.

- Ej, Draco, co robiłeś w wakacje, nie odezwałaś się - wyrzucił mu Goyle.

Draco w odpowiedzi parsknął i zwrócił twarz ku oknu.

A co te głupki o mnie wiedzą?

Tak naprawdę nigdy nie miał prawdziwych przyjaciół, jak na razie chyba ich nie potrzebował.

Z drugiej strony wiedział, że nigdy nie będzie miał takich kumpli jak Harry Potter.

Nocniczek (Potty - nocnik^^- tłumaczka) i jego lojalny cień, Łasica. Ach, i ta szlama, Granger.

Udało mu się wszystkich okłamać, że był w domu na wakacje. Jednak na letnie miesiące spędził razem z Severusem Snape'm. Przez cały zeszły rok jego ojciec, Lucjusz Malfoy, znów zaczął szaleć, bez przerwy twierdził, ze Ciemny Pan znów powstał. Choćby nie wiadomo jak bardzo Draco chciałby wszystkiemu zaprzeczyć, był synem Śmierciożercy i ciążyło na nim takie samo fatum, jak na jego ojcu. Prawie od urodzenia.

Jego Mroczny Znak zaczął dopiero ukazywać się od roku. Kiedy wdał się w walkę z Weasley'em na koniec roku, i kiedy tamten powiedział, że Draco będzie Śmierciożercą, znak zaczął palić go tak strasznie, że zemdlał na środku korytarza.

Od tamtego momentu wiedział, ze nie może wrócić do domu. W innym razie będzie musiał zostawić szkołę, bezpieczny Hogwart i przyłączyć się do bandy, w której był jego ojciec. Draco natychmiast pokazał swój znak Dumbledore'owi i błagał go, aby móc zostać w szkole na wakacje. W końcu Snape ulitował się, aby Draco pojechał z nim do jego domu, a młody Malfoy był mu bardzo wdzięczny. Lucjusz dręczył go, odkąd skończyły się Mistrzostwa Świata w Quidditchu, a jego syn zaczął obawiać się wakacji. Nie wiedział, jak czuje się jego matka, prawdopodobnie jego ojciec zrobił jej już pranie mózgu.

Ale nie, żeby życie ze Snape'm było sielanką, co to, to nie...

Dom Snape'a wyglądał jak laboratorium, jak lochy w Hogwarcie. Pełno kociołków, składników, wag, ksiąg i innych takich bzdetów. Mistrz Eliksirów natychmiast zaczął go traktować jak niewolnika i kazał mu wszędzie sprzątać, nawet, jeśli Malfoy uporządkował rzeczy w tamtym miejscu godzinę temu. Była jednak jedna dobra strona tego wszystkiego - Draco nauczył się bardzo wiele o eliksirach i chyba warte to było ceny takiej jak mycie podłogi, butelek i zdrapywanie żabich mózgów z podłogi.

Przynajmniej zrobiłem coś pożytecznego w ciągu marnych szesnastu lat mojego nędznego życia...

Na Nokturnie znalazł się z prostej przyczyny - Snape potrzebował składników, takich jak nogi pająka i pazury świni. Draco potajemnie odwiedził "swój" sklep.

Wyjął szatę i rozwinął ją.

- Ale fajowe! - krzyknął Goyle.

Draco trzymał w dłoni Rękę Glorii, kupioną u Borgina. Chciał ją mieć już w drugiej klasie, jednak ojciec mu nie pozwolił, w dodatku porównał go do szlamy i zlekceważył. A potem Lucjusz Malfoy pobił się z Arturem Weasley'em przed księgarnią i właśnie wtedy ojciec Dracona włożył pamiętnik do podręcznika transmutacji Weasley'ówny. Pamiętnik okazał się kluczem do Komnaty Tajemnic.

Weasley'ówna... jak jej jest? Virginia? To chyba ten dzieciak, którego spotkałem u Borgina i Burkesa...Tak, to na pewno Weasley'ówna, ta sama, co wpadła na Pansy kilka minut temu.

Zawsze lubił z niej szydzić. Nawet znalazł dla niej ksywę: Nocniczkowa, jako, że była dziewczyną Nocnika. A przynajmniej chciała być.

Zaśmiał się w duchu.

- Draco, nic ci nie jest?- Crabbe kiwnął mu ręką przed oczami.

- Przestań - Draco klapnął go w łapę.

Crabbe wzruszył ramionami i jego uwagę znów pochłonęła następna czekoladowa żaba.

- Draco, prawie jesteśmy - powiedziała Pansy od progu. Dziewczyna zamknęła drzwi i usiadła obok.

- Hmm...

- Zbliżamy się do Hogwartu. Proszę zostawić walizki w pociągu, zostaną zabrane do szkoły oddzielnie.

Pociąg zatrzymał się i byli na stacji w Hogsmeade.

- Idziemy - Draco wstał, nie czekając za innymi i poszedł w stronę wyjścia. Korytarz był pełen, ledwo można się było przecisnąć.

- Draco - Pansy go dogoniła.- Nie tak szybko.

Blaise Zabini pomachała do niej i Parkinson poszła do przodu.

Nagle z któregoś przedziału wyszło troje uczniów: Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger. Trio...

Draco zrobił minę męczennika, uśmiechając się pobłażliwie.

- Co cię tak śmieszy, Malfoy?- wypluł Ron, patrząc na niego.

- Ty, Nocniczek i ta szlama.

Ron już zacisnął dłonie w pięści i już miał go uderzyć, kiedy nagle...

- Nie bić się!

Ron odwrócił się

- Ginny, nie masz pojęcia dlacz-...

- Wyimaginuj sobie, ze mam pojęcie, dlaczego chcesz się bić z Malfoyem.- odpowiedziała stanowczo, patrząc z ukosa ma blondyna, który spoglądał wciąż na jej brata. - Ale czy ma sens, żeby mój brat pierwszego dnia przebywał w skrzydle szpitalnym?

- Słuchaj dzieciatej siostry, Łasico, widzisz, ona cię nie chcę widzieć w miejscu pracy - wyszydził Malfoy.

- Rób co chcesz, ale mojej siostry w to nie mieszaj.

- Wmieszam.

- Przestańcie natychmiast - powiedziała cicho Hermiona.

- Hermiono ...- zaczął Harry.

- Słuchajcie jej, inaczej cała trójka będzie miała kłopoty - zwróciła uwagę Virginia. Odwróciła się na pięcie i poszła razem z tłumem w stronę dyliżansów.

- Taa... Jeśli jeszcze choć raz nazwiesz ją w ten sposób, pożałujesz... - powiedział cicho Ron do Malfoya na odchodne.

Draco raczej się nim już nie zainteresował. Swoimi szarymi, zimnymi oczami patrzył na falę rudych włosów, która próbowała wtopić się w tłum.

Piękne włosy, tylko szkoda, że rude...


*********************


- HUFFLEPUFF!!!

- GRYFFINDOR!!!

- SLYTHERIN!!!

- RAVENCLAW!!!

Virginia patrzyła w swój złoty talerz, czekając tylko na rozpoczęcie kolacji. Jakoś nigdy jej nie interesowało, kto zostanie gdzie przydzielony. Znała młodych z nazwiska, to wszystko.

Profesor McGonagall zwinęła pergamin i wróciła na swoje miejsce przy stole. Wstał profesor Dumbledore i wszyscy natychmiast przestali rozmawiać. Dyrektor patrzył na swoich wychowanków roziskrzonymi oczyma za okularów-połówek.

- Przykro mi was powiadomić, ale nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, Rubeus Hagrid, jest niezdolny do nauki w tym roku. Wybrał się na pewne poszukiwania, na specjalne życzenie szkoły.

Pośród uczniów rozległ się szmer.

- Nie wiedziałem, ze Hagrid wyjeżdża - Harry wyszeptał do Rona i Hermiony.

- W związku z czym - kontynuował profesor Dumbledore - na jego miejsce został przyjęty praktykant, dawny uczeń naszej szkoły.

Drzwi otworzyły się. Szczęka Virginii poleciała w dół.

- Charlie Weasley, najlepszy uczeń swojego rocznika i kapitan gryfońskiej drużyny Quidditcha został tu zatrudniony jako praktykant Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Łaskawie wycofał się ze swojej pracy w Rumunii jako łowca smoków. (Dragon Slayer, jakaś znajoma nazwa^^ -tłumaczka)

Wybuchła wrzawa. Wszyscy Gryfoni klaskali z całych sił.

Charlie uśmiechnął się ciepło w stronę stołu Gryffindoru i usiadł obok profesor McGonagall.

- Nie mogę uwierzyć!!! A Charlie o tym wiedział!!!!- krzyczał Ron.- Mógł nam przynajmniej powiedzieć!!!

- Charlie w Hogwarcie...- szepnęła Virginia. Tak trudno było w to uwierzyć. Jej ukochany brat był razem z nią!

- No, to mamy luzy na lekcjach - powiedział Ron.

- Ron! - zwróciła mu uwagę Hermiona. Harry uśmiechnął się półgębkiem i zwrócił uwagę na dyrektora.

- Wraca także profesor Lupin, aby objąć stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią - Wybuchł następny aplauz. Według Harry'ego Lupin był najlepszym nauczycielem, jakiego kiedykolwiek mieli. Jeśli Szalonooki jednak nie był fałszywy, wybór byłby trudny. Snape patrzył na profesora Lupina nienawistnym wzrokiem.

- I jeszcze jedno. Jutrzejszej nocy odbędzie się ceremonia przydziału. - powiedział dyrektor. Uczniowie zamilkli.

- Przydział? -spytał cicho Harry, patrząc na innych Gryfonów.

- W tym roku odbędzie się specjalny przydział. Proszę, abyście zjawili się punktualnie na obiedzie, ponieważ zajmie to trochę czasu. A teraz częstujcie się!

Na półmiskach pojawiły się różne potrawy.

- Charlie! - Virginia pobiegła, aby uściskać swojego brata. Zaśmiał się i uniósł ją jak piórko do góry.

- Mogłeś nam powiedzieć, że też jedziesz do Hogwartu! - powiedział Ron obrażonym tonem, krzyżując ręce na piersi.

- Chciałem wam zrobić niespodziankę. Mama ledwo wytrzymywała zmowę milczenia. - odrzekł, stawiając Virginię na podłodze.

- A może wiesz, czemu nie ma Hagrida?- zaciekawił się Harry.

Charlie wzruszył ramionami.

- Nie wiem, ale nie ma go w Anglii. Pewnie gdzieś się włóczy po Europie.

- A co z Lesley?- spytała nagle Virginia. Charlie uśmiechnął się tylko i usiadł przy stole, wciągnięty w rozmowę o Quidditchu.

- Coś się dzieje, tylko nie wiem co - usłyszała Virginia, jak Hermiona szepcze do Rona. Jej starszy o rok brat kiwnął głową i nałożył jej ziemniaków.

Virginia prawie się nie odzywała. Przeżywała wszystko wewnątrz siebie, ale całą duszą.

Po długiej uczcie i hymnie Dumbledore pozwolił im pójść do dormitoriów. Prowadzeni oczywiście przez prefekta, w tym wypadku Hermionę.

Przynajmniej nie będzie tak samotnie z Charlie'm....- pomyślała Virginia z małym uśmieszkiem.



Rozdział V

Podwójne eliksiry




- O nie! -

Siódma trzydzieści rano.

Virginia zmarszczyła brwi. Wyczesała włosy do końca i wyszła z łazienki zobaczyć, co się dzieje.

- Już siódma trzydzieści! Nie! Colin mnie zabije! - krzyczała pewna blondwłosa dziewczyna, latając od lustra do toaletki i z powrotem. Przeskoczyła łóżko i ominęła Virginię, jakby była niewidzialna.

- Ucisz się, jest wpół do ósmej, ludzie chcieliby spać...- mruknęła inna, szatynka, przekręcając się na drugi bok.

- Może Adeli trzeba podać uspokajacza? - spytała inna, jasnowłosa, wstając z łóżka. Wszystkie trzy były współmieszkankami Virginii w dormitorium: Adela, Geraldine i Evelyne.

- Hejka, Gina - mruknęła Geraldine, wybierając się na poszukiwanie ciuchów.

- Co tak wcześnie wstaaaałaś?- spytała Evelyne, ziewając.- Dziś mamy luzy, no, oprócz Eliksirów i Transmutacji.

Virginia wzruszyła ramionami.

- Jakoś nie mogłam spać.

- Ej, dobrze mam włosy?- zaniepokoiła się Adela, patrząc błagalnie na dziewczyny.

- Ślicznie, kochanie - odpowiedziała Geraldine, wciągając spódniczkę.

- Boże, Boże, Boże... żeby tylko Colin jeszcze nie zszedł na dół...- i wybiegła, trzaskając drzwiami.

Evelyne potrząsnęła głową.

- Cały tydzień go widziała i jeszcze szaleje. Naprawdę trzeba jej podać uspokajacza.

- Tydzień?- zaciekawiła się Virginia.

- Odbija jej - głos Geraldine ucichł.- Spędziła u niego ostatni tydzień przed wakacjami.

- Aha.

Virginia wzięła kilka medycznych podręczników i wyszła.

- Zobaczymy się w Wielkiej Sali.

Przeszła przez opuszczony Pokój Wspólny i wyszła przez dziurę w portrecie. Powietrze było zimne, czyste, nastała prawdziwa jesień (Nie taka, jaką mieliśmy my w tym roku ^^).

Virginia nie miała zbyt wielu przyjaciół w szkole. Ludzie jej unikali od nieszczęsnych Walentynek w pierwszej klasie, no i całej sprawy z bazyliszkiem i Komnatą Tajemnic. Prawdę mówiąc, ledwie znała swe współmieszkanki - Geraldine, Evelyne i Adelę. Ta ostatnia była znana w niektórych kręgach jako puszczalska, za przeproszeniem, ponieważ chodziła za każdym facetem z Gryffindoru. Virginii nie chciało się w to wierzyć. Bo ostatecznie znów chodziła z Colinem. Po raz trzeci.

Komnata Tajemnic...

Te wspomnienie nadal nie dawały jej spokoju, wciąż nawiedzało ją wspomnienie o...

- Dzień dobry, Ginny - pozdrowiła ją profesor McGonagall przy wejściu do Wielkiej Sali.

- Dzień dobry, pani profesor- odrzekła grzecznie, zmierzając ku stołowi Gryffindoru. Ron, Harry i Hermiona już tam siedzieli, ale nie chciała z nimi rozmawiać. Po części dlatego, że uznaliby ją za ciekawską.

- Cześć, Gin! - krzyknęła do niej Hermiona. Ginny odkiwnęła i przeszła obok nich, siadając na samym końcu stołu. Wyjęła swoją książkę i zaczęła ją wertować, zatrzymując się na stronie mówiącej o antidotach z jadu węża.

- Ginny, twój plan - Virginia uniosła głowę. Harry wręczył jej rozkład zajęć. Ron i Hermiona usiedli obok niej.

- Mamy eliksiry na trzeciej i czwartej godzinie - powiedziała Hermiona, unosząc brwi. - I nareszcie nas odłączyli od Ślizgonów!

- Co?- spytał szybko Ron, zaglądając do planu - YES!!!

- Mamy z Ravenclawem. - odrzekł Harry, spoglądając na Virginię.- Coś się stało?

- Nie.. tylko nie mam z wami eliksirów...- odpowiedziała, kładąc plan na stole. Miała pierwsze Eliksiry, potem Mugoloznawstwo i Zielarstwo po południu. Zauważyła też, że ma bardziej napięty plan, niż oni.

- Mugoloznawstwo mamy w środę.. a to był mój ulubiony dzień..- jęknął Ron.

- Ciekawe, co profesor Dumbledore powie o tym przydziale, nie?

- Z kim masz w takim razie eliksiry, Ginny?- spytała Hermiona.

- Tegoroczne lekcje eliksirów panny Weasley odbywać się będą z szóstą klasą Slytherinu - odpowiedział cicho jakiś głos za nimi. Odwróciła się. Za nią stał Snape.

- Panie profesorze - zaczęła Virginia.- Właśnie miałam iść pana poszukać w Skrzydle Szpitalnym.

- Już nie musisz. Proszę teraz zejść od lochów, ponieważ zaraz zaczynasz lekcje. - odrzekł Snape z uśmieszkiem.- Z Madame Pomfrey zobaczysz się po moich zajęciach.

- Tak, panie profesorze - odrzekła posłusznie, a Snape odszedł. Zauważyła, że Ślizgoni patrzą na nią z nieukrywaną ciekawością, ale zignorowała ich i znów zwróciła się do trio. Bardzo zdumionego trio.

- Że niby masz eliksiry ze Ślizgonami?! - pisnął Ron.

Virginia westchnęła.

- Na ta wygląda, nie?

- Ale...

- A oni chyba mają sami - zauważyła Hermiona.- Słyszałam, że profesor Sprout prosiła Snape'a, żeby Hufflepuff miał lekcje oddzielnie. Podobno sobie nie radzą.

- Ginny, gdzie... - spytał Harry, kiedy zobaczył , że Virginia wstaje.

- Idę po książki. Zobaczymy się na lunchu - odrzekła cicho i wymknęła się z Wielkiej Sali.


*******************


Virginia pchnęła drzwi i weszła do jednej z sal w lochach. Wiedziała, że zależnie od roku nauczania, pomieszczenia różnią się od siebie. Nie myślała jednak, że tylko wielkością, na co wyglądało. Położyła książki na biurku na samym końcu i spojrzała na stół nauczyciela, za którym stał kredens z różnymi flakonikami i dwa mosiężne kociołki, napełnione jakąś zieloną cieczą. Komplet składników, zawierający asflodeusa, sproszkowane oczy ryby, kilka bezoarów, pyłek z kłów węża i małą buteleczkę wyciągu z mandragory, stał na stole. Jakiś proszek w woreczku obok to był chyba sproszkowany róg jednorożca.

Virginia przeszła po cichu przez klasę i spojrzała w jeden z kociołków, unosząc chochlę zanurzoną w nim do góry. Do kociołka spłynęła oleista, zielona breja (Razz), wyglądająca jak żrąca krew węża.

Ciekawe, po co te składniki, tego chyba się nie przerabia na zaję-...

- A co ty tu do diabła robisz?! - krzyknął piskliwy głosik. Virginia obróciła się. Przed nią stała Pansy Parkinson z rękami na biodrach, patrząca na nią wściekłym wzrokiem. - Teraz MY mamy eliksiry!

- Albo Ryjówka zgubiła się po czterech latach nauki i nie wie, gdzie jest najmniejszy loch, wprost dla takiej dzidzi. - powiedział ktoś, denerwująco przeciągając samogłoski. Zza Pansy wyłonił się Draco Malfoy, uśmiechając się kpiąco.

- Ja...

- Spier*** stąd... - powiedziała Blaise Zabini, maszcząc nos.- Nie potrzebujemy tu dzieci, które będą nam przeszkadzać w pracy!

- Co to za zamieszanie?- z cienia wyłonił się profesor Snape. Zamknął drzwi za sobą.

- Profesorze, ta mała Ruda Łasicz-...- zaczęła Pansy.

- Dosyć! Proszę zająć miejsca. - uciął i spojrzawszy na Virginię, zwrócił wzrok na tablicę. Uczniowie nie mieli wyboru, i choć wciąż patrzyli podejrzliwie na Snape'a, posłusznie stojąc przy swoich stanowiskach. Oczywiście wszyscy patrzyli na Virginię, a w ich oczach czaiła się złość.

- W tym roku Virginia Weasley będzie brała udział w zajęciach razem z wami. Proszę nie być zaskoczonym.

- Co? szepnęła Blaise.- Ale przecież...

- Jak Ryjówka może studiować szósty, skoro nie przerobiła piątego roku? - spytała Millicenta Bulstrode. Inni pokiwali głowami, ciekawie patrząc na swojego nauczyciela.

- Nie twój interes, Bulstrode - odrzekł krótko Snape.

Wszyscy zaczęli się skarżyć po cichu. Wszyscy, prócz Malfoya, który patrzył na Virginię wąskimi oczami. Weasley'ówna poczuła, że jej gorąco, więc udała, że teraz najbardziej interesuje ją podręcznik.

No dobra, masz lekcje z o rok starszymi Ślizgonami, to wszystko, prawda, Virginia?

- Dość! To moje życzenie, a jeśli ktokolwiek jeszcze raz się sprzeciwi, osobiście sprawię, że każde z was rok dłużej posiedzi w tej szkole! - Snape uniósł głos, wprawiając całą klasę w szok. Snape dotychczas groził tak tylko Gryfonom. Skąd ta nagła złość?

- Wracając do naszej lekcji - ton Mistrza Eliksirów natychmiast zrobił się cichy.- Do następnego miesiąca będziemy zajmowali się najsilniejszymi eliksirami usypiającymi i uzdrawiającymi. Proszę...

Lekcja minęła, a stosunek Ślizgonów do Virginii nie zmienił się ani o krztynę. Młoda Weasley'ówna próbowała się skupić i była wdzięczna Snape'owi, że nie zadawał jej żadnych pytań. Prawdę mówiąc, ciągle ją ignorował.

- Napiszecie referat dotyczący napojów usypiających. Jedna rolka pergaminu. Na jutro. - zakończył lekcję Snape. - Koniec zajęć. Rozejść się. Panno Weasley, proszę do mnie.

Virginia podeszła, a wszyscy patrzyli na nią z zaciekawieniem.

- Tak jest, panie profesorze -

Snape uniósł chochlę z kociołka.

- Co to jest?

- Wygląda to na krew węża podgrzaną w stu stopniach i doprawioną smoczym tchnieniem. - odpowiedziała.

- Bardzo dobrze. Widzę, że nie leniłaś się w wakacje. - warknął, siadając.- Jednak to, co będziesz robiła w skrzydle medycznym jest o wiele bardziej skomplikowane i osobiście proponuję, abyś spędzała tam dużo czasu. Masz się doskonale przygotować na SUMy z eliksirów. Porażki nie zniosę.

- Tak, panie profesorze.

- W Skrzydle Szpitalnym została dla ciebie przygotowana komnata. Postawisz tam swój kociołek i wagę. Zostały też przygotowane dla ciebie składniki, jednak jeśli będziesz potrzebowała czegoś więcej, możesz zwrócić się do mnie. Ale pamiętaj, że tylko wtedy, kiedy będzie to naprawdę konieczne.

- Panie profesorze, a co ja mam robić w tamtej komnacie z tym wszystkim?- Virginia poczuła się głupio, pytając o takie rzeczy.

- Będziesz ćwiczyć przyrządzanie eliksirów, wszystkich, których zdołałaś się nauczyć od pierwszej klasy. Będziesz także przygotowywała eliksiry z podręczników uzdrowicielskich, które kazała ci zakupić Madame Pomfrey. Możesz poprosić ją o pomoc, jeśli nie będziesz sobie z czymś radziła. Szczegółowe polecenia dostaniesz później - oznajmił.- A teraz zejdź mi z oczu.

Virginia, milcząc, wyszła z lochu, trochę zdenerwowana tymi pierwszymi zajęciami. Jakiś cichy szmer w kącie zwrócił jej uwagę. Odwróciła się, a to, co zobaczyła, trochę ją zaskoczyło.

Cóż, jak to się z młodzieżą dzieje po kątach....

Jakaś dwójka w kącie się całowała, i mimo, że było ciemno, Virginia dobrze wiedziała, kto to być może dlatego, że chłopak miał piaszczystobiałe włosy. Oczywiście, Draco Malfoy i Pansy Parkinson, a któżby inny? To nie było raczej zaskakujące odkrycie, zobaczyć dwoje Ślizgonów w lochach, wręcz odwrotnie, było to bardzo normalne, zważywszy na to, że oboje byli bogatymi, czystokrwistymi, snobistycznymi i wywyższającymi się uczniami. A w dodatku cała szkoła wiedziała, że Malfoy i Parkinson chodzą ze sobą, a raczej Pansy narzuca się Draco, także w prawdziwym sensie "narzucania się".

Draco Malfoy chyba długo nie ścinał włosów - przyszło na myśl Virginii i nagle głęboko się zarumieniła, rozumiejąc, że podgląda całującą się parę. Która, nawiasem, nie byłaby ucieszona, dowiedziawszy się o tym.

Chyba nie byłoby zaskakujące, gdyby siedzieli w tym kącie dobre pół dnia - zaśmiała się w duchu.

Gdy tylko zauważyła, że kończą, uciekła, a jej długie, falujące włosy podskakiwały za nią.

Lepiej się stąd zmyję, zanim złapie mnie Ron i zacznie robić przesłuchanie dotyczące lekcji ze Ślizgonami.

Dziwnym trafem Draco zauważył, jak znikała za rogiem.

*******************


- Mówię ci, chyba niedługo rzucę to muglozonawstwo. Po co mam wiedzieć, jak się używa tego feletonu albo gra w piłkę nogową? -

Virginia uniosła brew i zamknęła książkę, a na pierwszym planie ukazała się jej Adela skarżąca się Evelyne. Śmieszne było, że Evelyne musiała jej wysłuchiwać, ponieważ sama pochodziła z mugolskiej rodziny.

- Naprawdę, chyba to rzucę.

- Oj, Adela, bez przesady, chyba powinnaś coś wiedzieć, nie? Jesteś czysta, powinnaś się czegoś nauczyć.

- A czemu nie skończysz marudzić i tego nie rzucisz, jeśli tak bardzo tego nienawidzisz, co?- spytała Virginia, zwracając się do niej.

Adela spojrzała na nią z wyższością i parsknęła. Otworzyła plecak i wyjęła lusterko.

- Colin chodzi na mugoloznawstwo. To jedna z niewielu lekcji, jakie mamy razem. Wolałabym Wróżbiarstwo, ale on się nie zgodził. Powiedział, że woli mugoli od Nietoperzycy.

Evelyne zaśmiała się, ale szybko przekształciła to w kaszel. Virginia wyszła z sali, pozostawiając marudzącą Adelę. Nigdy jej tak naprawdę nie lubiła, ale cóż miała do gadania, skoro była z nią w dormitorium. Pozostało jej ją tylko zaakceptować. Adela była jedną z tych osób, które ciągle pogrubiały linię zarysowaną pomiędzy Virginią a innymi na pierwszym roku.

Za chwilę miał być lunch, a po lunchu miała całe dwie godziny tylko dla siebie. Postanowiła odwiedzić Madame Pomfrey i zobaczyć swoją komnatę. No, i zacząć pracę, żeby nie wściec Snape'a.

Chciałabym zrobić Szkiele-Wzro, chociaż nigdy nie było potrzebne od czasów Lockharta.

Stłumiła chichot i podeszła do obrazu...

- Mandragora.

... który otworzył się. Wspólny Pokój był puściuteńki.

- O...Wszyscy jeszcze na lekcjach...- mruknęła sama do siebie, wchodząc po schodkach.

Jej dormitorium też było puste. Rzuciła plecak na łóżko. Wpakowała do kociołka to, co potrzebowała najbardziej, razem z waga i składnikami. Przeszukała kufer i odnalazła swój podręcznik do Eliksirów, zakupiony w Esach i Floresach. Podniosła ciężki kociołek (bądź co bądź, srebrny) i powoli zeszła ze schodów. W pewnej chwili niemal spadła przez małą, blondwłosą dziewczynkę, która spieszyła się do Pokoju Wspólnego.

- Uważaj trochę, co?!- krzyknęła Virginia, zataczając się. Ale małej blondyneczce ani w głowie było zatrzymanie się. Otworzyła szybko obraz i wyleciała z wieży. Virginia odetchnęła i znów podniosła swoje ważący kociołek.

Dwadzieścia minut później doszła do Skrzydła Szpitalnego, cały czas dysząc. Raz się zgubiła, ponieważ schody zmieniły kierunek, a sir Cadogan zaatakował ją w ciemnym korytarzu.

Pchnęła dźwiękoszczelne drzwi i usłyszała, że ktoś kłóci się w najlepsze.

- Spływaj Malfoy, mam nadzieję, że nie wyjdziesz z łóżka do końca swojego zas**go życia!

- Stul pysk, Łasico, bo cię uszkodzę jeszcze gorzej!

Jezu, czy ci ludzi nie mają lepszych rzeczy do roboty? W dodatku już pierwszego dnia?

- O, Ginny, co ty tu robisz? - spytał zaskoczony Harry.

- Pomagam w skrzydle szpitalnym, jeśli zapomniałeś - odpyskowała, patrząc z wściekłością na Rona, który nie pozostawał jej dłużny w tej materii.

- O, patrzcie, biedna, malutka Ginny, która nigdy nie została zauważona przez sławnego Harry'ego Pottera przez ponad pięć lat - zaśmiał się Malfoy, przeciągając samogłoski. Virginia zarumieniła się, ignorując go całkowicie.

- Przepraszam, Draco, nie chciałam...- ktoś cicho powiedział cienkim głosem. Virginia zauważyła, że przy łóżku Malfoya siedzi ta sama dziewczynka, która potrąciła ją na schodach do Pokoju Wspólnego.

- Przymknij się i nie płacz, Myra - powiedział do niej Draco, ale bardzo łagodnym tonem.

Virginia minęła obydwa łóżka i przeszła do komnaty, którą przygotował dla niej Snape. Postawiła kociołek na jego miejscu i nagle usłyszała, że Ron ją woła. Zabrała różdżkę, podwinęła rękawy i wyszła.

- A już myślałem, że o mnie zapomniałaś - zadrwił z niej brat.

- Nie jesteś jej jedynym pacjentem - zauważył Draco, szydząc.

- Ona jest MOJĄ siostrą.

- Gdzie Madame Pomfrey? - spytała, patrząc to na Rona, to na Draco. Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem, Hermiona poszła jej poszukać.

- No dobra, sama się wami postaram zająć - westchnęła, zauważając, że jedyne obrażenie Rona to podbite oko. Podeszła więc do Malfoya, który spojrzał na nią zaskoczony.

- Ginny, czemu pomagasz najpierw temu dupkowi?

- Przymknij japę, Ron. - odmruknęła i spojrzała na Draco, który uniósł brew.- Podnieś nadgarstek - powiedziała znudzonym tonem.

Malfoy podniósł rękę bardzo niechętnie, wciąż patrząc na nią podejrzliwie. Virginia ujęła ją delikatnie, naciskając gdzie niegdzie. W pewnym momencie Draco zawył, ku wesołości Rona i Harry'ego.

- To boli, ty idiotko!

Virginia nie zwróciła na niego uwagi, tylko spojrzała na dziewczynkę z zapłakanymi oczami. Na plakietce pisało: Myra Kirkemburgh.

- Myra, możesz mi powiedzieć, co się stało?

Dziewczynka pojrzała na nią swoimi wielkimi, zielonymi oczami i zaczęła piszczeć:

- To wszystko moja wina! Zgubiłam się w lochach, jakieś schody zaprowadziły mnie nie tam, gdzie trzeba, tak bardzo tęsknię za domem, i wtedy wpadłam na Draco, a wtedy Harry, Ron i on zaczęli się bić, a Ron powiedział, że Draco zhańbił Gryffindor!

Virginia spojrzała na brata, który wzruszył tylko ramionami.

- On tylko chciał mnie zabrać z podziemi, a ja nigdy nikomu nie powiedziałam, że Draco jest moim kuzynem i...- krzyczała Myra.

- CO?! - reakcję Rona i Harry'ego da się tylko opisać w jeden sposób: gały jak półmiski, szczena do ziemi.

- Czy to coś złego?- spytał Draco.

- Czy mogę przypomnieć, że to szpital? - spytała cicho Virginia, odkładając jego dłoń na kolana. Westchnęła i spojrzała na nią, wyjmując różdżkę. - Muszę cię, uzdrowić, wygląda na to, że czymś dostałeś i ci gruchotnęło.

- Że co? W życiu nie pozwolę, żeby Gryfonk-....

- Słuchaj. - spojrzała na niego.- Jeśli cię nie uleczę, złamanie się pogłębi i będziesz musiał napić się Szkiele-Wzro, żeby to odbudować. A wiesz, że Szkiele-Wzro jest bardzo smaczne, prawda?

Natychmiast się uciszył.

Wskazała różdżką na kredens ("Wingardium Leviosa"), który otworzył się i wyleciała z niego buteleczka z czerwonym płynem. Stanęła na stoliku przed Malfoyem, który chciał już po nią sięgnąć, ale...

- Nie ruszaj! - ostrzegła Virginia, otwierając miksturkę. Tą czerwoną cieczą polała mu nadgarstek, a blondyn nieznacznie się skrzywił, być może dlatego, że w zetknięciu ze skórą ciecz przekształcała się w dym.

- Jesteś pewna, że mi to nie wypali ręki? - spytał zmęczonym głosem.

- Nie. Chyba, że chcesz, żebym ci zafundowała taką kurację - odrzekła, unosząc różdżkę. Delikatnie dotknęła nią jego dłoni, mrucząc zaklęcie. Po kilku sekundach czerwony płyn zniknął z ręki.

- To wszystko.

Draco uniósł dłoń, oglądając ją ze wszystkich stron, jakby nie wierząc, że jest cała.

- Nie martw się, nie otrułam cię... chyba...- powiedziała Virginia, odnosząc buteleczkę.

- A powinnaś, Gin, a powinnaś - skomentował Ron.

- Panie Weasley! Panie Malfoy! Co tu się stało?! - krzyknęła od progu Madame Pomfrey. Za nią kroczyła Hermiona.- Ginny, co z nimi?

Virginia wzruszyła ramionami.

- Nadgarstkiem się zajęłam, ale Ron ma wciąż podbite oko.

- Co? Odbudowałaś kość?- Madame Pomfrey była pod wrażeniem, a Hermiona spojrzała na nią ze strachem. Virginia kiwnęła głową i wskazała na kredens.

- Chyba może już iść - powiedziała.- Idę przygotować eliksir dla Rona - i mówiąc to, poszła do swojej komnaty.

Madame Pomfrey uniosła nadgarstek Malfoya.

- To dziecko ma prawdziwy talent. Coś czuje, że rośnie mi pomoc...



Rozdział VI

Nowy przydział




- Draco, przepraszam, ja już więcej nie będę, tylko się nie obrażaj, Draco...- to była Myra, ciągnąca się za nim od skrzydła szpitalnego, poprzez wschodnią wieżę aż do lochów.

- Myra, jeszcze jedno "przepraszam" i się wścieknę...- powiedział, skręcając za róg.

- Ale...

- Oj, Myra.. - westchnął, zatrzymując się. Wyjął rękę z kieszeni i uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała także uśmiechem, chwytając go za dłoń.- Czy chcesz, by tamta ruda wiedźma (nie mogę sobie odpuścić ^_~) znów mnie uzdrawiała?

- Draco...Przecież ona jest taka dobra z medycyny, jak mogłaby być niedobra, no, powiedz...-

- Dobra, dobra...- wymamrotał, ciągnąc ją dalej ze sobą.

Trudno było uwierzyć, że Myra Kirkemburgh jest jego kuzynką. Była przecież Gryfonką, a Tiara Przydziału nigdy się nie myli. Prawdę mówiąc mała blondyneczka była jego najbliższą krewną, od najmłodszych lat przyjeżdżała do niego na wakacje. Była córką jego ciotki ze strony matki (córeczka Bellatrix? Jakie to ciekawe :PEventually pozostaje Andromeda, ale ta jest matką Tonks Razz) Draco myślał, że pójdzie do Slytherinu, zważywszy na to, kim była jego matka.

Chyba nic się nie stanie, jeśli ją zabiorę do mojego Pokoju Wspólnego. Bo co ona będzie robiła w Gryffindorze? I tak nikogo tam nie zna.

Źle by było, gdyby tam, w jej domu się dowiedzieli, że Myra ma kuzyna w Slytherinie.

Draco rozumiał, czemu tak bardzo tęskniła za rodzicami i domem. Jej ojciec został zaatakowany przez Śmierciożerców tydzień przed rozpoczęciem roku. Myry nie było w pociągu, ale jej matka okazała się zapobiegliwa - wysłała ją prosto do zamku.

Ojciec chyba nic nie zrobił temu ani dziecku jej matce...

Zbliżali się do wejścia Slytherinu ("Kameleonowy ghul"), wrota otworzyły się.

- No, wejdź. - młody Malfoy lekko popchnął swą kuzynkę do przodu i znaleźli się we Wspólnym Pokoju Ślizgonów.

- Draco! Gdzie byłeś po Starożytnych Runach? Przecież miałeś mieć wolną godzinę! - krzyknęła Pansy na dzień dobry, łapiąc go za szyję i w ogóle nie zważając na Myrę.

- Pobiłem się z Łasicą i Nocnikiem - odrzekł, mając tylko jedno marzenie: rzucić na nią zaklęcie Pertificus Totalus, żeby wreszcie sie do niego odczepiła. Odczepiła się bez zaklęcia, narzekając na Virginię Weasley, na eliksiry, i że ta mała ruda jędza nie reaguje na jej obelgi. Nagle Draco odczuł wstręt do Pansy, sam nie wiedząc czemu. Może dlatego, że obrażała kogoś, kogo znała tylko z widzenia i jego przechwałek?

Pansy może i dobrze całowała, ale co z tego, skoro za bardzo się...pchała? Narzucała, tak, narzucała.

- Co? Ale mówiłam ci, żebyś...- jej wzrok zatrzymał się na małej blondyneczce za Draco. Krawat i plakietka mówiły za dziewczynkę. - Co ta Gryfonka tu robi, Draco?!- chwyciła Myrę, która miała się lada chwila rozpłakać, za szatę. Draco uderzył Pansy po rękach i objął kuzynkę.

- Nie płacz, Myra...Jesteś silna i nie będziesz płakała...

- Nikt mnie tu nie chce, ja chcę do domuuu!!! Chcę do taty! Draco, zabierz mnie do domu!!!

Widok był żałosny.

- O, co, do....- Millicenta zeszła ze schodów.

- Jest Gryfonką, jakbyś jeszcze nie zauważyła! - krzyknął do niej Draco, wściekły na wszystko. Zabrał Myrę do swojego dormitorium.

- I jeszcze jedno - powiedział cicho, stając przed drzwiami.- Ona jest moją kuzynką i jeśli chcecie jej coś zrobić, wypadałoby mnie wcześniej spytać o pozwolenie.-

Pansy tylko usłyszała trzask drzwi, zanim się obróciła

- O cholera! Ma kuzynkę w Gryffindorze?!!!- krzyknęła tylko Millicenta.


*******************


- Ginny?

Virginia spojrzała trochę wyżej nad krawędź kociołka. W drzwiach stał jej starszy brat.

- Charlie!- pozdrowiła go, uśmiechając się. Charlie zawsze działał na nią odprężająco. Włożyła chochlę do kociołka i pobiegła go uściskać. - Już po lekcjach?

Charlie kiwnął głową i rzucił się na kanapę, stojącą na przeciwko ławy i stoliczka.

- Tylko siódma i szósta klasa, bez nerwacji.

- Szósta klasa? Miałeś Gryfonów? - spytała, unosząc głowę. - Ron ma nadzieję, że mu popuścisz.- zażartowała, przysuwając sobie pufkę.

- Popuścić to on może za strachu...Tak, miałem go razem ze Ślizgonami. Oddałbym wszystko za rozdzielenie tych dwóch domów. Zaczynam się zastanawiać, jak Hagrid radził sobie z tymi ciągłymi kłótniami między Ronem a Malfoyem i próbującym ich rozdzielić Harry'm....W szóstej klasie jest wprowadzenie do smoków, chcę jednego sprowadzić. Mam nadzieję, że się go na siebie nie wyślą.

- O, smoki?- spytała Virginia, unosząc brew.- A co z piątym rokiem? Ach, no tak, zapomniałam, jednorożce i stworzenia morskie.

- No, cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.- Charlie rozłożył się na kanapie.- A Ron się nie wykpi, ja już go przypilnuję. Ty też, moja mała.

- A kto prawie oblał Eliksiry, co?

Nalał sobie wody i wypił duży łyk.

- Słyszałem, moja panno, że masz Eliksiry ze Ślizgonami. Ron podobno już ostrzegł Malfoya, żeby cię nie napastowali.

Virginia omal się nie udusiła.

- CO?! A więc o to poszło...

- Ron ma całkowita rację, chociaż...No, ma rację, bo podobno Malfoy lubi dziewczyny.

- Czy ja wiem...Nie było tak źle...no, oprócz tego, że Pansy Parkinson i Blaise Zabini mnie ciągle zaczepiały, a Snape nie zwracał na to uwagi. Już chyba wiem, czemu ten facet pracuje sam w lochach. - westchnęła i zajrzała do kociołka- Chyba zaczyna się gotować.

- Coś smacznego?-

- Jasne, niezwykle. Eliksir do naprawy kłów i zębów u magicznych stworzeń, głównie węży, jednorożców i rekinów. Chcesz spróbować?- spojrzał na nią dziwnie.- No, co, znalazłam w książce, to robię, nie? - wskazała na księgę obitą w skórę.- Trening czyni mistrza.

- Gin, to siódmy stopień. Nie przerobiłaś piątego, nie mówiąc nawet o szóstym.

- No i co z tego? Wykorzystuję składniki, które dał mi Snape, a jak zadziałają, to co mnie to? - przelała trochę błękitnego wywaru do flakonika i wsadziła korek.

- Te!- krzyknęła, kiedy Charlie wsadził go sobie po kryjomu do kieszeni.

- Zrobiłbym ci przyjemność i poinformował, czy skuteczny.

- Nie otruj węzy.- uśmiechnęła się.

Charlie spojrzał na zegarek.

- Idziemy? Zaraz obiad. - i w tym czasie, punktualnie, zadzwonił dzwonek, obwieszczający posiłek.

- Idziemy.- wyszli, a Virginia zamknęła drzwi jednym machnięciem różdżki. Szli, szli i szli, aż minęli jakieś drzwi. Nagle rudowłosa pociągnęła brata za rękaw.

- Co to za drzwi? Nigdy ich tu wcześniej nie widziałam.

Charlie uśmiechnął się i objął ramieniem.

- Coś niezwykłego i ekscytującego...- lekko ścisnął ją za biodra, aż drgnęła.

- Charlie, przestań, nie strasz mnie! - krzyknęła.

- No, no.

Virginia zrobiła minę obrażonej i odwróciła głowę. Nagle minęli następne drzwi. Znów się zatrzymała.

- Ginny?- spytał młody nauczyciel, patrząc na siostrę.

- Idź, ja... ja się muszę załatwić...- powiedziała nieswoim głosem.

Charlie klepnął ją przyjacielsko w ramię i poszedł dalej. Po kilku sekundach zniknął za rogiem. Virginia stała, a wewnątrz niej zbierała ciekawość, zdezorientowanie i pokusa.

To nie będzie chyba zbrodnia, jak tam tylko zajrzę...

Rozejrzała sie. Nikogo nie było. Szybko zeszła na dół i weszła do pewnego, nieoświetlonego korytarza. Korytarza który śnił się jej jako koszmar od pierwszego roku nauki w Hogwarcie.

Niby było normalnie, lecz atmosfera była nadal pełna grozy. Na drzwiach wisiała wywieszka "Nieczynne". Zamknęła oczy i powoli nacisnęła na klamkę.

To była łazienka Jęczącej Marty. Wyglądało na to, że nikt tu nie zaglądał, odkąd skończył się pierwszy "cudowny" rok Virginii w szkole. Toalety były trochę zalane, widocznie Marta była nie w humorze. Virginia spojrzała na jeden ze zlewów swymi czekoladowymi oczami.

To wejście do Komnaty Tajemnic. A ja byłam tą, która ją otworzyła, po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat...Ładnie, nie ma co...Ciekawe, jak...

- Ginny?- Virginia, odwróciwszy się, ujrzała ducha, który molestował łazienkę do ponad piećdzisięciu lat.

- Marta - uśmiechnęła się lekko.- Jak leci?

- Ty chyba nie...- duch dziewczyny zauważył, że mała, rudowłosa osóbka trzyma rękę na zlewie.- Ginny, nie! Nie wolno ci znów otworzyć tego piekła! To znów będzie pułapka!- zaczęła krzyczeć.

- Marto, ja już nigdy nie wejdę do Komnaty Tajemnic, nie martw się. - odpowiedziała, przemawiając do niej jak do dziecka.

- Kłamiesz! W zeszłym roku tyle razy otwierałaś to wejście! Zawsze ci zakazywałam! Ale nie, ty jak zwykle na swoim, że nie masz nikogo, przyjaciół i że chcesz mieć jakieś miejsce, gdzie możesz należeć, skąd nikt cię nie wygoni! Ale nie będziesz, moja panno, robić tego w tym roku, co to, to nie! To straszne, okropne miejsce, byłam tam, a Bazyliszek znów może ożyć!... Ginny?

Virginia odwróciła się przodem do lustra i spojrzała w oczy Marty w odbiciu. Jej brązowe ślepia zaszkliły się. Nagle obróciła się i uśmiechnęła się do ducha.

- Nie martw się, obiecuję, że w tym roku tego nie zrobię. Mój brat, Charlie, wrócił, więc nie będzie tu tak nudno jak w zeszłym roku, albo dwa lata temu albo...

- Ginny...- Marta spojrzała na nią z sympatią.

Nastała cisza. Nagle na korytarzu rozległ się głos profesor McGonagall. Virginia podbiegła do drzwi.

- Nie martw się, Marto! Już nigdy nie wejdę do Komnaty Tajemnic! Zobaczymy się potem!

Wyszła i trzasnęła drzwiami, zwracając na siebie uwagę kilkorga pierwszoroczniaków.

Nigdy już nie wejdę do Komnaty Tajemnic! Przenigdy!

(Nigdy nie mów nigdy, bo i tak się nie spełni.... - Villdy i Eska)


******************


Do stołu nauczycielskiego dostawiono cztery krzesła. Podejrzane. Jedną z najfajniejszych rzeczy w Hogwarcie były przyjęcia i uroczyste obiady, na które zapraszano różnych członków Ministerstwa, byłych nauczycieli lub innych czarodziejów.

- Ciekawe, co się dzieje - usłyszała, jak Adela szepcze do Colina, kiedy weszli nauczyciele. Virginia usiadła na dalekim końcu, z dala od brata, przyjaciół, współlokatorek i reszty.

- Aua! - ktoś pisnął takim głosem, że Virginia aż podskoczyła. To była tylko Myra, trzymająca się za rękę.

- Wybacz.- przeprosiła.

Myra spojrzała na nią swoimi ogromnymi, błękitnymi oczami, pokręciła głową i spojrzała na swoje kolana. Virginia, błądząc wzorkiem po stołach domów, zatrzymała się przy Slytherinie. Malfoy w ogóle nie zauważył, że ktoś na niego patrzy, rozmawiał dalej z Crabbe'm i Pansy. Westchnęła i spojrzała na nauczycieli.

Nagle Dumbledore wstał i odchrząknął, patrząc na nich wesołym wzorkiem.

- Pewnie wszyscy się zastanawialiście, czemu musieliście kupić podręczniki do mugoloznawstwa, czemu macie dwa razy w tygodniu ten przedmiot i czemu będzie na SUMach i NUTKach.

Rozległ się pomruk wśród uczniów. Aby ich uciszyć, dyrektor podniósł tylko dłoń.

- Po śmierci Cedrika Diggory'ego, albo nawet przed, zauważyłem, że magiczne dzieci nie umieją się dogadać z mugolskimi, czują się przy nich nieswojo. Po dłuższych przygotowaniach, negocjacjach i planach zdecydowano przeprowadzić pewną akcję razem z dwoma innymi szkołami.

- Akcję? - Ron spojrzał na Hermionę. Harry uniósł brwi.

Profesor McGonagall wstała.

- Zajęcia wszystkich uczniów Hogwartu, którzy uczą się mugoloznawstwa na stopniu podstawowym, będą się odbywać w Wielkiej Sali, razem z pozostałymi domami. Możliwe, że to poziom podstawowy, ale proszę pamiętać, że znajomość tematu potrzebna jest na egzaminach.

Virginia usłyszała prychnięcie ze strony Ślizgonów.

Dobrze chociaż, że nie muszę mieć z tymi idiotami mugoloznawstwa.

- Po wielu układach, rozmowach i negocjacjach z Ministerstwem Magii - podjął znów dyrektor Dumbledore.- Zdecydowaliśmy, że same książki nie wystarczą. - spauzował na chwilę i przebiegł wzrokiem po uczniach.- Potrzebny jest także sport.

Salę znów wypełnił pomruk.

- Quidditch jest bardzo popularnym sportem, nie mam więc wątpliwości, że pozostałe dyscypliny zostaną zaakceptowane z podobnym entuzjazmem. W związku z tym, w tym roku do naszego grona pedagogicznego dołączy czterech mugoli. - otworzyły się drzwi. Weszło czworo ludzi, nie noszących czarodziejskich szat, lecz zwykłe ubranie. - Claude Siward, sporty wodne, Bing Harnet, łucznictwo, Hyman Monet, piłka nożna oraz Lesley Chestwood , taniec.


*******************


Dwie sekundy później Ron zbierał szczękę z ziemi, jak i Hermiona i Harry. Virginia byłą nie mniej wstrząśnięta.

- Jak oni mogli...Jak mogli...-

- Wiedzieli i nam nie powiedzieli...-

- Ginny, powiedz coś! - krzyknął do niej Ron. Virginia patrzyła niewierzącym wzrokiem na nowych. Dwoje najbliższych jej osób było tutaj, blisko, prawie na wyciągnięcie ręki...

- Każdy z uczniów Hogwartu zostanie przydzielony - zaczął ponownie dyrektor.- za pomocą nowej tiary, uszytej specjalnie na tą okazję.

Dumbledore machnął różdżką, a na środku pojawił się taboret, a na nim nowiutka, lśniąca, srebrna tiara. Dyrektor kiwnął głowa w stronę profesor McGonagall, która podeszła do przodu, niosąc cztery pergaminy.

- Każde z was zostanie przydzielone do odpowiedniej dyscypliny podług swych zdolności i zainteresowań.

Nauczycielka transmutacji rozwinęła pergamin zapieczętowany srebrno-zieloną wstążką.

- Zacznijmy. Slytherin, rok siódmy. Pucey, Adrian!

- Te, złamią się barierki - powiedział nagle Harry.- Cała szkoła zostanie wymieszana.

- PIŁKA NOŻNA!!!- krzyknęła nowa tiara donośnym, krzykliwym głosem.

- Nie, nie mogą nas tak po prostu wymieszać! - szepnęła Adela.

- Mogą i widocznie to robią - odszepnęła Evelyne.

- Slytherin, rok szósty! Bulstrode, Millicenta!

Dobrze zbudowana Millicenta usiadła na taborecie.

- SPORTY WODNE!!!

- Crabbe, Vincent!

- ŁUCZNICTWO!!!

- Goyle, Gregory!

- PIŁKA NOZNA!!!

- Malfoy, Draco!

Malfoy podszedł do przodu, rozdrażniony - według niego ten cały teatrzyk był zupełnie niepotrzebny. Usiadł na środku i pozwolił, aby McGonagall położyła mu na głowie tiarę. Usłyszał w uszach cieniutki, żeński głosik.

- Chyba nie lubimy wody, prawda? Brak odpowiedniej koncentracji oka...

- Co to ma znaczyć?

- I w błocie też nie będziesz chciał się taplać...Ach, widzę tu piękną przyszłość tancerza, czyżbyś się już kiedyś uczył tańczyć?

Dalej, ty głupia tiaro!

- No dobrze, dobrze... TANIEC!!!

Sala wybuchła komentarzami. Malfoy i taniec? W żadnym razie! Tiara się musi mylić!

Podchodząc do swojego domu, Draco zauważył, że wielkie gryfońskie trio prychnęło, a Hermiona w dodatku ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Młody Malfoy zignorował ich i usiadł na swoim miejscu.

Śmiechu warte, szósta klasa i przydziały!

- Parkinson, Pansy!

- TANIEC!!!

Pansy z uśmiechem na twarzy ruszyła u stołowi. Draco zmarszczył brwi. Nie dość, że taniec, to jeszcze Pansy. Czy to aby nie za dużo?

Dalej było jak zawsze, aż do Gryffindoru. Po siódmym roku profesor McGonagall zaczęła wyczytywać szósty, a pierwszego wywołała Rona.

- SPORTY WODNE!!!- krzyknęła po chwili tiara.

- Granger, Hermiona!

- SPORTY WODNE!!!

- Potter, Harry!

- SPORTY WODNE!!!

Jeez, ci zawsze muszą być razem?

Virginia była pewna, że są najlepszymi przyjaciółmi na świecie.

- Gryffindor, rok piąty! Weasley, Virginia!

Virginia podskoczyła, nieomal przewracając talerze. Podeszła powoli, patrząc na uśmiechniętą twarz Lesley. Nieznacznie drżąc, usiadła na stołku, żeby poznać swój los. Przed jej oczyma ukazał się rąbek srebrnej tiary.

- Masz talent... mnóstwo talentu...tylko do czego to talent, co?

Virginia mocno zacisnęła oczy i czekała.

- Ojej, co ja widzę, balet, trochę zwykłego, niewiele tanga. A czego możesz się nauczyć...Tak, to twój typ, a w kostiumie ci pewnie do twarzy...No to już wiemy, gdzie będziesz...- Virginia puściła palce i otworzyła oczy.

- TANIEC!!!

Virginia podskoczyła, a tiara spadła jej z głowy. Po sali rozległ się śmiech.

- Panno Weasley, panna nie będzie tak zaskoczona, to tylko tiara.- pocieszyła ją profesor McGonagall, podnosząc nakrycie głowy. Rudowłosa spuściła głowę i mruknęła przeprosiny. Spojrzała na Lesley, która uniosła kciuki w górę.

Po pół godzinie krzyków Dumbledore wstał ponownie.

- Wypadałoby jeszcze tylko powiedzieć, gdzie to wszystko będzie miało miejsce. Zajęcia taneczne odbywać się będą w klasach z prawej strony korytarza na trzecim piętrze, które zostały przekształcone w duże studio. Hala do sportu wodnego została wybudowana na wielkim jeziorze. Boisko do piłki nożnej znajduje się nieopodal boiska do Quidditcha, a łucznicy będą się zbierać na skraju Zakazanego Lasu. - Dumbledore przerwał, aby zwrócić uwagę uczniów, co mu się definitywnie udało.- Myślę, że weźmiecie te zajęcia na poważnie. To próba polepszenia stosunków pomiędzy czarodziejami a mugolami, nie zapominajcie. Ministerstwo Magii liczy na was.

- To musi być coś - szepnęła Geraldine.- Inaczej Dumbledore nie wspomniałby o Ministerstwie.

Evelyne kiwnęła głową.

Dumbledore machnął ponownie różdżką. Półmiski przed nimi napełniły się.

- Z poślizgiem, ale częstujcie się!


********************


- A więc to studio znajduje się w Hogwarcie!!! Lesley, czemu mi nie powiedziałaś?!!!- krzyknęła Virginia, rzucając się na młodą blondynkę.

- A niespodzianka ci się nie podoba?

- A ty! - Ron wskazał na Charlie'go.- Milczałeś jak grób!

- Nawet się nie pytaliście, co będzie, a czego nie będzie w Hogwarcie, więc o co chodzi?- odpowiedział.- Mówiłem, że zostaję w Anglii...

- Nie, powiedziałeś w Londynie - odrzekł Ron.- Wątpię, żeby Hogwart był blisko Londynu!

- Szczegóły - Charlie podrapał się w głowę.

- Och, Charlie! - zaśmiała się Hermiona.

- A twój prezencik przyjechał?- zwróciła się do Virginii Lesley.

- Jaki prezencik?- zaciekawił się Harry.

- Pewnie! Będę mogła w nim ćwiczyć! Lesley, jesteś kochana!

- Wiem.

To miał być najlepszy rok w Hogwarcie!



Rozdział VII

Co za dużo, to niezdrowo!




- Zanim zaczniecie warzyć napoje, wręczę wam przepisy. Każde z was wypróbuje je na wężu, którego otrzyma pod koniec lekcji. Macie mieć oczy szeroko otwarte i tego nie sknocić, zrozumiano?

- Tak, panie profesorze.- powiedziała klasa znudzonym tonem. Wszyscy zaczęli ustawiać kociołki i podchodzić po przepis do biurka. Robili to w jak najlepszym porządku, aby nie podpaść Snape'owi. To była ostatnia lekcja, a nikt z nich nie chciał otrzymać szlabanu.

Virginia zamknęła książkę i stanęła przed biurkiem, jednak...

- Weasley, dziś będziesz ćwiczyła poziom szósty, razem z Malfoyem i Parkinson. Masz się czegoś od nich nauczyć, zanim moja klasa wyleci w powietrze, zrozumiano? - powiedział do niej szeptem Mistrz Eliksirów, co było bardziej groźne niżby krzyczał.

Virginia westchnęła i odłożyła książkę.

- Tak, panie profesorze.

Wszyscy Ślizgoni prychnęli, a Pansy spojrzała na nią wściekłym wzrokiem.

Virginia cicho podeszła na koniec, do swojej pary.

- Udowodnię ci, że jesteś dzieciak, Gryfonko i nie nadajesz się do nas. - warknął Draco, jednak rudowłosa nie zwróciła na niego uwagi i usiadła naprzeciw dwóch kociołków, w których gotowała się woda.

- Nie rozumiem, czemu musimy mieć z tobą lekcje, przybłędo. Nie masz zbyt dobrych stopni, a twoja inteligencja nigdy nie przekroczy na przykład mojej. - mruknęła Pansy.

A co ty wiesz o moich stopniach...?

Virginia zaczęła się denerwować.

Zaczęli warzyć eliksir. Czterdzieści pięć minut później w prawie wszystkich kociołkach gotowała się jasnoniebieska ciecz.

- Idę do Snape'a po flakonik - oznajmił Draco. Pansy kiwnęła głową i podeszła do Blaise i Milicenty.

Virginia rozejrzała się. Nikt nie patrzył, więc podeszła do kociołka i spojrzała w dół. Niebieski jak letnie niebo eliksir wrzał lekko. Był trochę podobny do tego, który uwarzyła wczoraj, ten uzdrawiający, dla zwierząt. Uśmiechając się przekornie, wyjęła zza pazuchy ogon jaszczurki i zmielony kieł węża, wrzucając obydwa składniki do kociołka. Napój zmienił kolor na granatowy. Młoda Weasley'ówna uśmiechnęła się złośliwie i usiadła na swoim miejscu, z dala od kociołków i substratów. Chłopaczek zwany Malfoyem będzie miał niespodziankę. I dobrze mu tak.

Draco szedł z powrotem, machając do Pansy, żeby wróciła. Nalał eliksiru do buteleczki i zmarszczył czoło.

Nie, nie, przecież nie wrzuciłem ogona jaszczurki, więc co jest?

Obrócił się gwałtownie i spojrzał na Virginię, która spokojnie czytała swój podręcznik do eliksirów.

- Ryjówa! - zawołał, ale zanim zdążyła się obrócić, Snape wyjął już klatkę z wężami.

- Przynieść próbki - rozkazał nauczyciel, obejmując wzrokiem całą klasę.

- Jeśli coś pójdzie nie tak, to cię zabiję - ostrzegł Virginię Draco. Spojrzała na niego zdezorientowana, ale w duchu ryczała ze śmiechu.

Snape spojrzał na ich buteleczkę zaskoczony.

- Malfoy, czemu to jest granatowe, wyraźnie mówiłem, że ma być jasnoniebieski - zmarszczył czoło, patrząc na swojego pupilka.

Draco wzruszył ramionami.

- Nasza mała współpracowniczka kazała mi zaufać i wrzuciła tu ogon jaszczurki i kieł węża. Dlatego jest ciemnoniebieski.- spojrzał na nią bokiem.

- Przepraszam profesorze, nudziłam się. Ale to bez znaczenia, przecież eliksir się nie zepsuł. Mam nadzieję, że Malfoy o tym wie. - wytłumaczyła się.

- Wiem o tym - mruknął.

Snape nie powiedział nic, tylko wlał ciecz do pyska węża. Po kilku sekundach jego kły były jak nowe. Odwrócił się.

- Dziesięć punktów dla Slytherinu za wykonanie złożonego eliksiru.

Wszyscy Ślizgoni prychnęli, patrząc na Virginię wywyższającym się wzrokiem. Jej to wisiało, nie była zła.

Po kilku następnych próbkach zadzwonił dzwonek. Snape zwolnił klasę.

- Weasley, podejdź tu. - powiedział, kiedy miała już wyjść.

Virginia odwróciła się i podeszła, patrząc ciekawie na jego nowe składniki, których nigdy jeszcze nie widziała. Snape przeszukał kredens za sobą i wyjął duże pudełko, podając je jej. Następnie podszedł do biurka i wziął do ręki pergamin.

- Weasley, zrobisz te wszystkie eliksiry i napiszesz o nich wypracowania. Na jutro rano.

Rudowłosa spojrzała to na pudełko, to na Snape'a.

- Dziesięć? Ale, panie profe-...

- Na jutro. Możesz odejść.


*******************


- NIE WIERZĘ W TO!!! - ryknęła Virginia, czym zwróciła uwagę Gryfonów, a w szczególności Rona, Hermiony i Harry'ego. Byłoby śmiesznie, gdyby nie było tragicznie! Dziesięć eliksirów i wypracowania! Na jutro!

Była pewna, że to kara!

- Ginny, co się stało?- spytał Ron, ale nie odpowiedziała. Przeszła szybko przez pokój i wleciała po schodach. Usłyszeli tylko trzask drzwi na górze.

- Ginny! *wzdech*, a ja myślałam, że to jakiś facet!- powiedziała Evelyne, wciągając koszulkę.

- Coś się stało, Gin?- spytała Geraldine, leżąca na łóżku.

- Nie, tylko mam nockę z głowy. Snape zadał mi dodatkową pracę domową. - odmruknęła, szukając piór i pergaminów. Znalazłszy je, wyszła, najpierw z dormitorium, potem z domu, przy czym o mało co nie wlazła na Myrę.

- Sorry...- mruknęła, zbierając swoje bibeloty z ziemi.

- Patrz, jak idziesz, Ruda Łasico - powiedział ostro Draco, podsadzając Myrę do wejścia.

- A ty mi zejdź z drogi - odpowiedziała.- Rzygać mi się chce na twój widok, Malfoy, wiesz o tym?

- To nie moja wina, że zdecydowałaś się ulepszyć mój eliksir, czym mój dom zarobił dziesięć punktów a ty dodatkową pracę domową. - uśmiechnął się złośliwie.

- A ty skąd wiesz?

- Nie twoja sprawa.

Zniknął za rogiem. Virginia westchnęła i weszła po marmurowych schodach. To miała być długa noc, a musiała jeszcze iść do biblioteki, żeby odrobić prace z Zielarstwa i Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.


*********************


- Ten cały mugolski program jest śmieszny - powiedziała Pansy, podnosząc powoli swój widelec. - No i co nam to da? Jesteśmy czarodziejami!

- Dumbledore widocznie twierdzi inaczej - odrzekła Millicenta. - Tylko po co ten cały sport?

- Nie skarż się, masz lepiej. Nawet nie wiem co to ten łuk i strzała - poskarżył się Crabbe z buzią pełną jajek.

Draco zwrócił oczy ku niebu, bawiąc się jedzeniem.

I zaczynamy następny idiotyczny dzień w Hogwarcie...

Był ewidentnie w złym humorze.

Obrócił się trochę i spojrzał na stół Gryfonów. Jego wzrok zmiękł, kiedy odnalazł Myrę na samym końcu, zapatrzoną w swój talerz. Przynajmniej ona też miała tańczyć.

Do sali zaczęły wlatywać sowy. Draco złapał swoją i odwiązał od niej "Proroka Codziennego".

- Od kiedy prenumerujesz? Nigdy nie czytałeś gazet - zauważyła Blaise, patrząc mu przez ramię.

Draco zignorował ją i rozwinął czasopismo. Zdjęcie na pierwszym planie było porażające, jak i nagłówek.



"ROK MUGOLA W NASZYM ŚWIECIE!!!

Po wakacyjnych uzgodnieniach pomiędzy Ministerstwem Magii a trzema szkołami: Durmstrangiem, Beauxbaton i Hogwartem, idea Albusa Dumbledore'a w końcu została przyjęta, a pierwszy etap akcji zakończył się sukcesem.

Od tragicznej śmieci Cedrika Diggory'ego podczas Turnieju Trójmagicznego dwa lata temu w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Albus Dumbledore zaczął przekonywać ministerstwo, że ulepszenie relacji Mugole-Czarodzieje jest konieczne. Pomysł wszedł w życie dopiero w tym roku, z wielkim poparciem Artura Weasley'a, szefem działu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Program wystartował. W każdej ze szkół wprowadzono edukację dotyczącą mugoloznawstwa oraz sporty: łucznictwo, pływanie, piłkę nożną oraz taniec. Każdy z tych przedmiotów nauczany jest przez mistrza w swoim fachu. Ministerstwo postanowiło podtrzymywać akcję tak długo, jak długo będzie ona przepływała bez większych spięć.


Rita Skeeter"


- I Rita Skeeter to napisała?- Pansy uniosła brwi.- Bez żadnego skandalu? Co się tej kobiecie stało?

Draco wzruszył ramionami.

Dziś miały się odbyć pierwsze zajęcia sportowe. Cóż, zaraz się zaczynały, więc młody Malfoy włożył sobie gazetę do kieszeni i dopił kawę po czym zaczął iść w stronę drzwi, ignorując protesty Pansy. Kątem oka zobaczył Myrę, szybko coś wypijającą. Wyskoczyła z krzesła, podbiegając do niego, czym zwróciła uwagę Gryfonów.

- Draco, czekaj! - krzyknęła, chwytając go za rękaw. Delikatnie wsunęła mu się pod ramię. - Wstyd powiedzieć, ale nie wiem, gdzie mam iść.

- Chodźmy.- odrzekł, wyprowadzając ją z sali.

- A Draco - zaczęła, kiedy wchodzili po schodach.- Uczyłeś się już tańczyć, prawda?

Blondyn zaśmiał się w duchu kpiąco. Tak, tak, uczył się, głównie tańca towarzyskiego - nowoczesnego i tango. Jego matka zmuszała go do nauki latem, więc jakoś tak wyszło. Ale w życiu by nie przyznał, że lubi tańczyć, przecież z bohatera stałby się pośmiewiskiem Slytherinu, a może i całej szkoły. Przecież namalował sobie obrazek wroga mugoli i Weasley'ów.

- Ciekawe, czego będziemy się uczyć. Pamiętasz, jak uczyłeś mnie tańczyć, Draco?

Draco uśmiechnął się powoli, uśmiechając się tajemniczo.

- Ale nie chciałabyś, żebym znów był twoim nauczycielem?

- Chyba nawet nie będziesz musiał.- uśmiechnęła się.- Profesor Dumbledore wynajął tamtą ładną dziewczynę, żeby nas uczyła.

Przypomniała mu, że musi sobie pogadać z Weasley'ami.

- A wiesz, ze tamta Lesley Chestwood jest narzeczoną Charlie'go?- spytała, ciągnąc go lekko za rękaw.

Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Więc dlate-...

- Pan Malfoy. Jak tam pana nadgarstek?- Draco uniósł głowę. Właśnie przechodzili obok Skrzydła Szpitalnego, a przed drzwiami stała Madame Pomfrey, trzymając jakąś tackę.

- W porządku -

Szkolna pielęgniarka kiwnęła głową i poszła korytarzem na lewo. Draco spojrzał na drzwi, zza których dopiero co wyszła. Przez chwilę zastanawiał się, czy pójść i zobaczyć, co robi Ryjówka

Jeśli się nie mylę, to odrabia pracę domową od Snape'a bo inaczej będzie z nią źle... tak, bardzo, bardzo źle...

- Draco, musimy iść! - Myra pociągnęła go mocno za rękaw. Kiwnął głową, odganiając od siebie myśli.


*******************


- Łał!- to mówili wszyscy, którzy wchodzili do sali. Na wprost nich znajdowała się ogromna scena. Draco także zaniemówił.

Wszystkie klasy zostały złączone w jedno pomieszczenie, co najmniej wielkości połowy pola do Quidditcha. Światła zostały umiejscowione za pomnikami i kolumnami. Przebieralnie znajdowały się na uboczy. W każdej szafce znajdowała się jedna para butów i kostium, a kotara oddzielająca salę od kabin błyszczała złotem w świetle słońca, wpadającym przez okna pod sufitem.

- Ale szkoła się przygotowała - szepnęła Parvati Patil do Lavender Brown, która patrzyła na wszystko z bogobojnym podziwem.

- Draco! - Myra wskazała na ścianę, która cała była obłożona lustrami. Przed ścianą stała kobieta, ubrana w czerwony kostium i białe baletki. Zagrała muzyka. Złote włosy zamigotały, kiedy dziewczyna posunęła się tanecznym krokiem po parkiecie. Kiedy muzyka ucichła, złotowłosa wylądowała po salcie przed nimi, klękając.

W całej sali wybuchł aplauz, kiedy instruktorka Lesley Chestwood uniosła głowę, uśmiechając się. Na twarz opadł jej kosmyk włosów. Wstała i ukłoniła się zabawnie, nadal się uśmiechając.

- Chyba jesteście wszyscy - powiedziała do nich, dając znak, aby podeszli. Usiadła na jakimś taborecie i wyjęła z torebki notatnik.

- Na pierwszej lekcji postaram się wam wytłumaczyć co, jak i dlaczego. No i sprawdzę obecność.

Rozległ się szmer. Wszyscy patrzyli na piękną nauczycielkę z ciągłym uśmiechem na ustach. Draconowi przypominała jego matkę.

- Slytherin... zobaczmy... Pansy Parkinson?

Pansy uniosła dłoń, mając wypieki na twarzy.

- Draco Malfoy?- uniósł dłoń. Lesley spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Znów czytała listę.

Była uderzająco podobna do Narcyzy Malfoy, żony Lucjusza Malfoya, z tymi złotymi włosami i delikatnymi ruchami, które wypełniała gracja. To właśnie jego matka nalegała, aby uczył się tańca. Podobno sama była niezłą tancerką, zanim wyszła za jego ojca. Od tamtego czasu musiała się go słuchać, była mu podporządkowana. Był Śmierciożercą, a ona musiała być mu wierna. Musiała być mu lojalna do czasu, aż nie umrze.

- Ginny Weasley? Ginny Weasley? - Lesley rozejrzała się po sali i zmarszczyła brwi.- Jest tu Ginny? Czy ktoś ją widział? Panno Patil?

- Ee.. - Parvati zamyśliła się.- Nie, ona jest w piątej klasie, nie, nie widziałam jej od wczoraj. I na śniadaniu też jej chyba nie było...

Lesley jeszcze bardziej zmarczyła czoło. Zawinęła sobie kosmyk włosów na palec.

- Czy ktokolwiek ją widział? Nie mogę prowadzić zajęć bez kompletu, a nie dostałam żadnego zwolnienia od Madame Pomfrey ani profesor McGonagall. Czy ktoś wie, gdzie ona jest?

Rozległ się pomruk.

- Ginny? Czy to nazwa świnki morskiej?- spytał ktoś. Draco się prawie zaśmiał.

- Panie Malfoy? Może pan wie, gdzie ona jest? - spytała go Lesley, patrząc na niego swoimi orzechowymi oczyma, trochę podobnymi do oczu Dumbledore'a.

Westchnął.

- Chyba wiem, ale nie mam pewności.

- Co?- szepnęła Lavender, patrząc na blondyna.

- Czy mógłby pan pójść i ją znaleźć? - Lesley uśmiechnęła się.- Nie mogę inaczej prowadzić zajęć.

Westchnął głęboko i wstał.


*********************


Draco pchnął drzwi Skrzydła Szpitalnego i odetchnął z ulgą. Madame Pomfrey na szczęście nie było. Chyba nie była zbyt uszczęśliwiona tą całą akcją, przybyło jej przecież cztery razy więcej kontuzjowanych.

Przeszedł przez salę i otworzył drzwi do komnaty znajdującej się na uboczu. Uśmiechnął się.

Czerwona główka leżała na rękach na biurku, a wokół niej dziesięć flakoników i mnóstwo zapisanego pergaminu. Z kociołka nadal parowało, a naokoło porozrzucane były składniki. Draco podszedł do przodu, przyglądając się tym wszystkim dziwnościom. Zerknął do kociołka. Gotowało się coś o nieprzyjemnym kolorze.

- Hej, Ryjówa, budź się! - potrząsnął nią lekko. Virginia się nie ruszała. Draco przewrócił jej twarz na bok. Jej długie włosy zakryły jej oblicze. Odgarnął je na obok i klepnął w policzek. - Weasley'ówna, budź się!

- Spadaj Ron - mruknęła. - Harry'ego mam w nosie...

Draco uniósł brwi. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał, było gadanie przez sen, w dodatku o Nocniku.

Dobra, bez zdziwka, przecież jest nawiedzona Bliznowatym.

- Nie jestem tym idiotą, twoim bratem, a teraz mogłabyś wstać! - krzyknął do niej.

Virginia otworzyła oczy. Spojrzała na niego, mrużąc ślepia.

- Malfoy? A ty tu co? *hik* musiałam *hik* skończyć *hik* moje wypracowania dla *hik* Snape'a. Już jest jutro?

- Tak. - odrzekł powoli.- Już jest po śniadaniu. Powinnaś być w studiu.

- Studiu? Jakim studiu?- potarła oczy, pod którymi znajdowały się duże cienie. Widocznie nie spała całą noc.

- Ta głupia mugolska akcja - wyjaśnił, stawiając ją na nogi. Oparła się o jego ramię, znów zamykając oczy.

- Taniec... Zrobiłam wszystko... Napisałam wszystko...- wymamrotała do jego szyi. - A może nie...

Zmroziło go, był niezdolny, żeby się ruszyć. Opatrznie można było stwierdzić, że ją przytula.

Jego wzrok wylądował na butelce, z której się trochę dymiło. Uniósł lekko Virginię i przestawił, podsuwając sobie flaszkę z napisem "Smoczy oddech. Uwaga, działanie odurzająco!".

- Cholera...- mruknął, odciągając Virginię z dala od biurka. Butelka była niemal pusta, pewnie zawartość została pochłonięta.

Pewnie dostała to brata, Charlie'go. Pięknie, i co teraz?

Wyglądało na to, że Virginia była pijana i wyczerpana pracą, którą dał jej Snape.

Westchnął i potrząsnął nią znowu.

- Co?- mruknęła sennie, kładąc wygodniej swoją głowę na jego ramieniu. Nie otworzyła oczu.

- Masz lekcje - odrzekł stanowczo. - Więc stań na swoich cholernych stopach, bo chyba nie chcesz, żeby brzydki zły Malfoy cię niósł. Zrujnujesz sobie image.

- Ja.. nie chcę...na lekcje...- szepnęła sennie, opierając się o niego jeszcze bardziej.

Draco westchnął głośno.

Dobra, doniosę ją do studia, a Lesley sama zadecyduje, co robić.


********************


- No więc tak - uśmiechnęła się Lesley, kiedy za Draco zamknęły się drzwi.- Dumbledore pewnie poinformował was o całej akcji wczorajszej nocy. Ja omówię to dokładniej - spojrzała na nich.- Ale, pierwsza rzecz, czy macie pytania?

- Pani profesor...

- Nazywajcie mnie po prostu Lesley, przecież nie jestem tutaj waszą sorką - odrzekła.

Lavender uśmiechnęła się.

- Lesley, skąd jesteś? Twój akcent chyba nie jest brytyjski.

- Ja...- zaczęła Lesley.- Jestem ze Szkocji, więc może mój akcent będzie trochę dziwny. Mam nadzieję że szybko się przyzwyczaicie. Tańczę, odkąd skończyłam pięć lat, kiedy dostałam na urodziny baletki. Po tym, jak skończyłam szkołę, zaczęłam sie kształcić w tym kierunku. W wieku siedemnastu lat przyjęli mnie w pewnej firmie.

- Jesteś całkowitą mugolką? Nie masz żadnych zdolności?- spytała Pansy, nie mogąc się powstrzymać.

- Żadnych. Na magii nie znam się kompletnie.

- Nie boisz się nas?- spytał Justyn Finch-Fletchey, Puchon z szóstej klasy.

- Macie coś, co my, mugole, nazywamy mocą nadprzyrodzoną. Nie boję się was, bo przecież w pewnym sensie wy też jesteście mugolami.

- Co tańczyłaś przed chwilą? - spytała Parvati.

- Balet nowoczesny. Nie wiem, czy o tym słyszeliście, ale nie szkodzi, będziemy się tego uczyć. W tym roku zajęcia będą się odbywać trzy razy w tygodniu, więc swoje w tym studiu przesiedzicie. To bardzo miło ze strony Dumbledore'a, że się poświęcił i wybudował tę salę. - wstała.- Rozdzielę was na trzy grupy. Pierwszy i drugi rok, to będzie pierwsza, trzeci i czwarty druga, a piąty, szósty i siódmy ostatnia. Będziemy się uczyć baletu nowoczesnego, baletu, tańca towarzyskiego i jazzu.

Podeszła do przebieralni, a wszyscy za nią.

- Te wszystkie ciuchy są wasze, każdy będzie miał własny kostium i obuwie. Wszystko można tu zostawiać, nikt nic nie ukradnie. A tam są prysznice - wskazała na zasłony. - Ćwiczyć możecie, kiedy tylko wam odpowiada, musicie mnie tylko znaleźć. Wegetuję w komnacie obok wejścia do Gryffindoru.

Geraldine uniosła brew.

- Hej, a nie tam gdzie Charlie? Przecież jesteś jego narzeczoną.

Kilka dziewczyn z Ravenclawu i Hufflepuffu pisnęło. Chłopcy, rozdrażnieni, spojrzeli w górę.

Lesley uśmiechnęła sie i kiwnęła głową, a dziewczyny znowu zapiszczały.

- No dobrze, powiem wam, mieszkam z Charlie'm, ale jedna uwaga: to jest bardzo blisko pokoju profesor McGonagall. - oczy Lesley powędrowały do małej blondyneczki ze strasznie zielonymi oczami, która patrzyła ciągle w stronę drzwi, odkąd tylko wyszedł Draco.

- Dobra, klaso - Lesley po raz enty z rzędu się uśmiechnęła.- Możecie iść się przebrać, mamy kupę do zrobienia w tym roku.

ŁUUP

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem.

- Jeez, Ryjówo, weź wreszcie stań na nogi - Draco targał pewną Gryfonkę o rudych włosach.

- Ginny! - Lesley podbiegła do nich.- Co się stało?

- Ron, ja naprawdę chcę spać...- mruknęła przez sen Virginia.

- Co ta przybłęda robi?!- krzyknęła Pansy, sapiąc ze złości.- Co się stało?!

Draco ustawił Virginię w pionie, obejmując ją, żeby nie upadła.

- Dostała dodatkową robotę do Snape'a i całą noc była na nogach. W dodatku upiła się Smoczym Oddechem i teraz zachowuje się jak roślinka.

- Ma kaca?- spytała Lesley z niedowierzaniem.

- Pardon?

- Nie spała całą noc?- spytała Lesley.- Co ma następne? - zwróciła się do Geraldine.

- Chyba Transmutację.

- Dajcie mi spać... Nie chcę Snape'a... Nie chcę eliksirów....Wyłączcie tę mandragorę....Charlie, weź to ode mnie... to obrzydliwe...- rudowłosa zachichotała, zakładając Draconowi ramiona za szyję.

Klasie poleciały szczęki w dół.

Lesley westchnęła.

- Chyba jest nieświadoma. Draco, czy mógłbyś zaprowadzić ją do Gryffindoru?

- Nie wiem, gdzie to jest - odrzekł stanowczym tonem.

- Pójdę z tobą - zaoferowała Geraldine, wstając. Draco spojrzał na nią gwałtowanie, po czym westchnął i kiwnął głową. Pansy przesłała jej takie spojrzenie, jakby chciała ją zamordować.


- Mandragora - powiedziała Geraldine, kiedy stanęli przed wejściem. Gruba Dama odsunęła się, ukazując Pokój Wspólny Gryfonów.

- Malfoy, co ty, do diabła, robisz w naszym domu?!- ktoś wrzasnął, zanim Draco zdążył się rozejrzeć. Ron miał ochotę go chyba zabić. - I w dodatku z moją siostrą!!!

- Ron, czekaj sekundę - powiedziała Geraldine.- Lesley...

- Co się stało Ginny?- krzyknęła Hermiona, wstając z fotela.

- A wy co tu robicie?- spytała Geraldine, kładąc ręce na biodrach.

- Mieliśmy coś przynieść dla Claude'a. - odrzekł Harry.

- A ten tu co?!- krzyknął znowu Ron, patrząc wściekłym wzrokiem na Dracona, który go cały czas ignorował. Niemal rzucił Virginię na czerwoną kanapę przed kominkiem, rozcierając sobie szyję.

- Twoja dzieciata siostrunia się upiła, a Lesley kazała mi ją przynieść. - podszedłszy do portretu rzucił coś do Geraldine. - Niech to wypije, jak się obudzi. I zmieńcie hasło, nie chciałbym być posądzony o zakradanie się do waszych dziewczyn po nocach.

Ron wyglądał, jakby miał go zabić.


********************


- Ginny? Żyjesz? - spytał ktoś.

Virginia otworzyła oczy, z ledwością mogła się skupić. Geraldine położyła jej dłoń na czole.

- Dzięki Bogu, myślałam, że już się nie obudzisz - odrzekła, siadając na jej łóżku.

- Co się stało?- spytała rudowłosa.- Czuję się, jakbym spała wieki. Która godzina?

- Pierwsza - odpowiedziała jej koleżanka, sięgając po flakonik.

- CO?!!- Virginia pisnęła, odrzucając od siebie pierzynę. - PIERWSZA?!! To znaczy, że już jest po lekcjach i lunchu? Po zajęciach tanecznych?

Geraldine kiwnęła głową.

- Byłaś pijana, przynajmniej tak mówił Malfoy, kiedy cię przyciągnął do studia. Wisiałaś na nim, mamrocząc coś o eliksirach i Snapie.

Virginia skrzywiła się, czerwieniąc po końcówki swoich płomiennych włosów.

- A to co? - wskazała na buteleczkę.

- Malfoy to dał. To nie jest czasami trucizna? - spytała, podając Weasley'ównie flakonik.

Virginia przeczytała etykietę i uśmiechnęła się.

Na ból głowy... Wziął to ze Skrzydła Szpitalnego?

Pociągnęła zdrowo z gwinta.

- Ginny! Jesteś pewna, że to w porządku?!

Rudowłosa odstawiła pustą buteleczkę i wstała. Obie udały się do pokoju wspólnego, gdzie Ron ją niemal zmiażdżył.

- Ginny! Jesteś cała?! - ścisnął ją tak, że nie mogła złapać powietrza. Odepchnęła go.

- Nie byłaś na Transmutacji - powiedziała Evelyne.- Ale McGonagall się nie skarżyła.

Virginia westchnęła.

- Nauczysz mnie tego, co było, Hermiono? - spytała. Ta uśmiechnęła się.

- No pewnie, nie martw się.

- Pływanie jest fajne - podjął Harry. Widocznie rozmawiali o swoich nowych zajęciach, kiedy spała.

- Prawda - zgodził się Colin.- Nurkowanie, surfowanie, kajaki... Tylko co by było bez magicznej fali, nie?

- Osobiście uważam, że Claude jest zaczepisty - powiedziała Adela.- On wie wszystko!

- Łucznictwo tez jest niczego sobie - wtrącił Dean Thomas.- Można iść i polować w lesie. Ale bajer, nie?

- Polowanie? Ale macie fajnie - rzekł Ron. - Można iść do Zakazanego Lasu bez zakradania się.

- A jak tam taniec, Geraldine? - zaciekawiła się Adela.

- Jej, jak niebo, powinniście kiedyś odwiedzić studio! - Geraldine odetchnęła głęboko, nabierając powietrza. Zaczęła opowiadać, zwracając uwagę innych. Virginia westchnęła. W końcu jej tam nie było.

- To studio naprawdę jest? -spytał Harry.

Parvati kiwnęła głową.

- Słuchaj, jest piękne i prawie tak wielkie, jak połowa stadionu do Quidditcha.

- Ogromne! - krzyknął Dean.

- No - potwierdziła Lavender.- Mają całe wyposażenie, światła, lustra, scenę, buty, kostiumy, po prostu wszystko!

- A Lesley naprawdę umie tańczyć - dodał Seamus.- Myślałem, że taniec jest tylko dla bab, ale ona udowodniła, że się pomyliłem.

- Tak, bo to jedyny raz, kiedy możesz obłapiać dziewczynę i nie dostaniesz w łeb.- mruknęła Lavender, dziobiąc go w żebra.

- Szkoda, Ginny, że cię nie było - rzekła Geraldine.- Lesley jest cool, a w dodatku tak piękna, że chyba się spytam,. co ona robi, że jest taka śliczna. Może udzieli mi kilku wskazówek?

- Ee, to Ginny nic nie straciła, zapewniam was.- powiedział Ron, opierając się o kanapę. - Lesley już ją uczy od trzech lat.

Ron, zabiję cię...

Spojrzała na niego morderczym wzrokiem.

- Naprawdę? Umiesz tańczyć? - Evelyne spojrzała na nią z podziwem.

Virginia kiwnęła głową, przygryzając wargę.

- Tylko trochę, bardzo rzadko widziałam Lesley w wakacje...Ej - klepnęła się w czoło.- Moje wypracowania dla Snape'a! - krzyknęła i wyskoczyła jak torpeda z pokoju, pozostawiając patrzące na nią towarzystwo.

- Ale ten rok będzie fajny - powiedziała Lavender. Jakoś nikt nie protestował.


*******************


- Panie profesorze!- krzyknęła w drzwiach.- Ja...

- Maniery, Weasley...- powiedział, spoglądając na nią i wracając do pracy.

- Co...- Virginia spojrzała na jego biurko, gdzie stało dziesięć flakoników i leżał stosik pergaminów.- Ja przecież nie...

- Malfoy uprzejmie dostarczył twoją pracę, lecz z pewnym opóźnieniem, po dwóch pierwszych lekcjach.- odrzekł zniecierpliwiony.

Virginia zmarszczyła brwi.

- Draco Malfoy?

- Tak - odpowiedział.- A teraz wyjdź, bo spóźnisz się na lekcje. I tak zmarnowałaś już poranek.

Rudowłosa cofnęła się szybko, nie chcąc, aby Snape znów coś do niej miał.

Ale Malfoy?

Myślałam, że chce, żeby mnie wywalili...

Szybko zapomniała o całej sprawie, bo miała mieć Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Pobiegła do dormitorium i zabrała swoje książki, po czym pobiegła do chatki Hagrida, gdzie Charlie prowadził lekcje.

- Ginny, nic ci nie jest? Lesley mówiła, że zaspałaś i nie byłaś na lekcjach. - powiedział, kiedy weszła do chaty. Kilkoro uczniów już było, patrząc na akwarium, w którym były koniki morskie i rozgwiazdy.

Virginia westchnęła.

- Tak, Snape mi zadał zadanie domowe i poszłam spać o szóstej nad ranem. Dobrze, że wyłączyłam ogień, bo spaliłaby się komnata.

Charlie zaśmiał się i pogłaskał ją jak grzeczne dziecko po głowie.

- No cóż, będziesz musiała trochę popracować, skoro masz Eliksiry ze Ślizgonami, no i ze Snape'm.

- Nawet mi nie mów -

Po chwili weszła reszta klasy, razem z Krukonami. Charlie poklepał ją po ramieniu i podszedł do akwarium, zaczynając lekcję. Charlie Weasley był dobrym nauczycielem, może nawet lepszym niż Hagrid. Czasami sypnął jakimś żartem, przez co przypomniał wszystkim swoich braci, Freda i George'a. Jednocześnie kochał zwierzaki jak chyba nikt prócz Hagrida.

- I jak ci się podobało? - spytał potem, uśmiechając się do swojej młodszej siostry.

- Fajne - odrzekła, biorąc książki.- Gdzie idziesz?

- Do wieży. I chcę poszukać Lesley, chyba jest w studiu. Idziesz ze mną?

- Ale... Muszę odnieść plecak do dormitorium.

- Czemu?

- Bo...- uśmiechnęła się. - To tajemnica.

Jej brat zaśmiał się. Virginia otworzyła przejście w portrecie i poszła na górę, ignorując Rona i jego przyjaciół. Przeszukała kufer i odnalazła swój kostium. Włożyła go za pazuchę razem z butami i zleciała na dół.

- Hej, Ginny, skąd masz te buty?- spytał Seamus, unosząc głowę.

- Gdzie idziesz? - zwróciła się do niej Hermiona, ale Virginii wszyscy zwisali. Wyleciała z pokoju tak szybko, jak wleciała.

- Włącz hamulec, Ginny! - krzyknął za nią Charlie.- Gdzie lecisz?

- Jeszcze nie widziałam studia! - odkrzyknęła, zatrzymując się przed podwójnymi drzwiami. Pchnęła je. To, co zobaczyło, nieźle ją zdziwiło.

- Gin, spędzisz tu jeszcze cały rok, po co ten pośpiech?- mruknął, wchodząc za nią. Lesley siedziała przed małą fontanną, czytając jakąś książkę. Zobaczywszy ich, odłożyła lekturę i pomachała. Nosiła nadal to samo.

- Jak ci leci, co?- spytał Charlie, chwytając ją za rękę.

- Fajnie, czarodzieje są też niczego sobie - odrzekła

- No, myślę, masz chłopaka czarodzieja.- odpowiedział sucho, bawiąc się wstążką przy jej bluzce.

- Lesley, przepraszam! - zaczęła Virginia.- Ja...

Lesley uniosła rękę, żeby powstrzymać potok słów.

- Słyszałam, co musiałaś zrobić, Draco mi powiedział.

Virginia się wkurzyła.

- Że co?

- Przytargał cię tu i wyjaśnił, że Snape dał ci dodatkową robotę. Na moje polecenie odniósł cię do Gryffindoru.

- Aha - to było wszystko, na co zdobyła sie Virginia. Wyciągnęła swój kostium.- Mogę? - spytała.

- Migiem! - Lesley roześmiała się. - Do przebieralni. Pokażemy twojemu bratu, co umiesz.

- Wiesz, zawsze myślałem, że ona jest, no wiesz, trochę lewa. - powiedział Charlie, kiedy Virginia zniknęła za kotarą.- Taka sierotka Marysia, trochę niezdarna, ale się stara...Mniejsza z tym. Jak tam twoja praca? - spytał, kładąc ręce na biodrach swojej narzeczonej.

- Dziękuję panu za zainteresowanie, panie Weasley - odrzekła, opierając swoje czoło o jego.- A pan? Dawno nie miałam okazji do konwersacji z panem, panie Weasley.

- Cała przyjemność po mojej stronie, pani Weasley- drażnił się z nią. - Choć to nie było tak dawno. Ostatniej nocy, na przykład, także uciąłem sobie z panią rozmówkę. Prawda?

- Trudno to nazwać rozmową.- odpowiedziała, spuszczając skromnie oczy.

- To może porozmawiamy dziś?- mruknął, lekko dotykając swoimi ustami jej.- Dajmy na to, w łóżku...

- Niegrzeczny jesteś...- szepnęła, całując go.

- Ah-um - rozdzieli się. Przed nimi stała Virginia, lekko uśmiechnięta. - Zatrudnili was w tym samym miejscu? Niebywałe. A słyszałam, że macie tu pracować.

- Praca objawia się na różne sposoby, powiem ci, jak będziesz duża. - podchwycił Charlie. - Wyglądasz ślicznie, Ginny.

- Dzięki.- odpowiedziała, unosząc brew. - Lesley mi to kupiła.

Blondynka uśmiechnęła się.

- Prawda, że wygląda cudownie?

Jej narzeczony kiwnął głową i wyciągnął różdżkę, wypowiadając zaklęcie. Włosy Virginii poskręcały się wokół głowy i opadły na kark.

- O wiele lepiej.

- Te-ha-iks.

- Nie ma za co.

- No, Ginny, zacznijmy od tego, co umiemy. Balet nowoczesny raz proszę - powiedziała Lesley, włączając wieżę. W głośnikach na ścianach rozległa się muzyka.

Virginia kiwnęła głową i podeszła przed lustro.

Po chwili w jej rozwichrzonych włosach zaigrały promyki delikatnego, wrześniowego słońca.

Żyła.


********************


- Draco.

Draco uniósł głowę znad książki. W wejściu do Pokoju Wspólnego Ślizgonów stał Severus Snape.

- Panie profesorze?

- Masz to opracować z Ginny Weasley - powiedział, wręczając mu dwie rolki pergaminu.

Młody Malfoy wstał, rozwijając jeden z nich.

- Jak dużo mamy czasu?

- W poniedziałek chcę to widzieć na swoim biurku. Macie cały weekend. Napiszecie wypracowania na temat właściwości i sporządzania tych wszystkich eliksirów. Czy to zrozumiałe? - Snape spojrzał na swojego ulubieńca.

Draco spojrzał na pergamin raz jeszcze i uniósł książkę.

- Tak. Na poniedziałek?

- Chcę to WIDZIEĆ w poniedziałek. - odpowiedział, wychodząc z komnaty, a jego czarna peleryna falowała za nim jak skrzydła nietoperza.

Draco zwinął się z biurka i poszedł do dormitorium, rzucając książkę na łóżko.

- Ej, Draco, gdzie idziesz? - spytał Crabbe, rozchylając zasłony swojego łoża.

- A ty znów śpisz? Nie masz co robić?- zapytał, powstrzymując się od parsknięcia ze wstrętu.

Goyle otworzył nagle drzwi, trzymając w ręku kanapkę.

- Hej, Vincent, w kuchni mają niezłe kanapki.

- Serio? No to...

Draco trzasnął za nimi drzwiami i rozwinął pierwszy pergamin.

- Hmm.... eliksiry transmutujące? Wielosokowy - zamiana w innego człowieka, herbaciankowy - zamiana w przedmioty martwe... Rozmieniający... i...Wywar tojadowy? .



- Do piątku, Ginny! - ktoś krzyknął na korytarzu.

To chyba Lesley.

Nagle zorientował się, że stoi przed studio, ale zanim mógłby otworzyć drzwi, ktoś wybiegł. W następnej sekundzie trzymał głowę pomiędzy czyimiś piersiami (Buahahahahahaha- tłumaczka). I wcale nie było mu źle ^_~.

- Na Boga! - krzyknął ten ktoś. Draco leżał na podłodze, przyciśnięty przez kogoś trzymającego ręce po obu stronach jego głowy. - Przepraszam, nie chciałam...- widok zasłoniły mu połyskujące, rude włosy.

- O, Malfoy! - blondyn zajrzał do brązowych oczu Virginii Weasley.- Co tu robisz? Nie ma zajęć - powiedziała, schodząc z niego i wstając. Głęboki dekolt jej bluzki jakoś powodował, że nie mógł się skupić.

Chryste, to Weasley'ówna?! Co ona robi w studio? W dodatku ubrana w kostium i baletki! Święto narodowe?

Draco patrzył na nią tak, jakby widział nie tę Rudą Łasicę, co przedtem. Jej głowę otaczała burza rudych, długich włosów, które wpadały jej do oczu. Ubranie na pewno nie należało do szkoły, było ciemnozielone, poprzetykane srebrną nitką.

- Malfoy? - kiwnęła mu ręką przed oczami.- Ziemia do Malfoya? Dostałeś zaćmienia?

Draco szybko mrugnął oczami.

Do czego to doszło, ślinię się na widok Weasley'ówny - pomyślał, nie pozbawiając się krytyki.

- A ciebie, Ryjówo, gdzie niesie? Podobno rozgłaszasz, że ludziom może się tylko coś stać podczas walki, a robisz co innego.

Virginia zmarszczyła brwi.

- Przecież przeprosiłam. Odrabiałam tylko zajęcia z rana. Zrobiłam ci coś?

Nie tę Weasley'ównę znał. Ona była... podekscytowana, zarumieniona i chyba szczęśliwa, bo na jej twarzy widniał tak rzadki uśmiech.

Uśmiechnął się drwiąco.

- Nie, nic. Roznosi cię, a myślałem, że prześpisz cały dzień.

Nie, nie, nie, nie.... Nie zakładaj szaty!

- Wybacz, że musiałeś mnie ciągnąć aż do Północnej Wieży - powiedziała, zapinając szatę.- Nie spodziewałam się, że Snape będzie tyle wymagał w drugim tygodniu.

Ach, praca...

Uśmieszek Dracona się poszerzył. Rozwinął pergamin i wepchnął jej do rąk, na co zareagowała jękiem.

- Nie znowu!

- Snape chyba lubi torturować - powiedział, znów odwijając papier.- Dręczy uczniów prawie tak jak Filch.

- Co? Ja...

- No, pospiesz się, bo chce to mieć w poniedziałek - odrzekł, schodząc już na dół. - Idziemy do Skrzydła Szpitalnego, bo lochów jakoś nie mogę znieść.

- Te, czekaj, czekaj sekundę! - zawołała, kładąc ręce na biodrach.- Co to znaczy "my"?

Draco uśmiechnął się.

- Czyżby Snape ci nie powiedział, że jestem twoim kolaborantem?

- Co? - pisnęła.

- Co co? Nie lubisz mnie, Weasley'ówna? Snape powiedział, że musisz mieć pomoc, żeby przetrwać tę klasę. Aha, i za tamtą pracę dostałaś jakąś ocenę, nie pamiętam jaką.

Spojrzała na niego dziwnie.

- To znaczy, że wiedziałeś o mojej dodatkowej robocie wczoraj?

Uniósł brew.

- To chyba oczywiste.

- I Snape powiedział, żebyś mi pomógł?

Draco wzruszył ramionami.

- Tak, ale nie chciałem ci przeszkadzać, poza tym te całe Eliksiry są...

- DRACONIE MALFOY!!! Powinieneś mi wczoraj pomóc, a nawet nie ruszyłeś dupy, mam rację?!!!! - wrzasnęła Virginia, patrząc na niego wściekłym wzrokiem.

- Nie musisz tak reagować! - odkrzyknął. - Jak to zrobiłaś, to po co ci pomoc?!!!

- Co się dzieje?- otworzyły się drzwi i wyszedł Charlie Weasley. Dwójka nawet na niego nie spojrzała.

- Ach, kłócą się? - zajrzała mu przez ramię Lesley.

- Jeśli byś mi pomógł ostatniej nocy, to skończyłabym wszystko na czas i się nie spóźniła!!!

- Czemu mam pomagać jakiejś nędznej Gryfonce, skoro ona i tak na to nie zasługuje?!!!

- Mogłeś mi chociaż powiedzieć, że Snape ci kazał!!!

- Nie kazał mi - zaoponował gorąco.

- Tak, kazał!

- Nie!

- Tak!

- Nie!

- Tak!



Rozdział VIII

Eliksir wielosokowy




- Jeszcze tylko sekunda, tylko sekunda z Malfoyem, a rzucę tę szkołę, ta szkołą i nim!!! I Snape'm!!!! - Virginia przebiegła przez Pokój Wspólny do dormitorium.

- Hej, Ginny, jak było na randce? - spytał Seamus, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Wszyscy oprócz Rona i Harry'ego.

- Ha ha, bardzo śmieszne - powiedziała, trzaskając drzwiami od sypialni.

- Twoja siostra się ślicznie rumieni, jak jest wściekła, Ron - zauważył Dean, zakładając rękę na rękę.

- Tak, mała szara myszka się wybiła. W życiu bym nie przypuszczał, że ma jakieś lepsze oceny, no wiecie, niż średnie. A tu nagle taki wyskok, Snape, uzdrowienia, Madame Pomfrey i takie tam. Nie posądzałbym nawet Malfoya o takie zdolności, choć Snape go faworyzuje - stwierdził Seamus, a Ron spojrzał na niego morderczo.

- Ron - powiedziała Hermiona ostrzegawczym tonem.- To tylko praca, przecież między nimi nic nie ma, nie? No, oprócz tej nienawiści, znaczy się.

Harry kiwnął głową, ale wyglądał na nieprzekonanego.

- Fakt, że spędza z nim masę czasu, a kto się czubi ten się...

- Powiadam wam, z tego nic dobrego na pewno nie wyniknie - mruknął Ron. (No jasne, że nie... a niby o czym miałby być fanfick? - Villdeo)

- Z tych ich kłótni ?- zaciekawiła się Parvati.- Wydaje mi sie, że olewają się. Na zajęciach się zbyt wiele do siebie nie odzywają, cóż, ale nie wiem, co z eliksirami. Kiedy Lesley chciała ich połączyć w parę, to Virginia po prostu zaczęła jej wygrażać pięścią, a Malfoy zarzekał się, że już nigdy nie przyjdzie.

- Ginny groziła Lesley? - zdumiała się Hermiona.- Nie do wiary.

- Sama widzisz - dodała Lavender. W dalekim kącie zachichotała Myra, odrabiająca zadania z Transmutacji.

Ron wzruszył ramionami.

- Nie miałbym nic przeciwko, gdyby tak Ginny go otruła. Z drugiej strony chyba lecą na siebie, bo Malfoy i tak leci na każdą dziewczynę w szko-...

Dostał z gazety, dokładnie z "Czarownicy".

- Za co?!

Przed nim stała Virginia.

- No, co?!

- Za gadanie głupot i żebyś w końcu zamknął ryj! - warknęła, podnosząc książki z dywanu. - I lepiej takich rzeczy nie gadaj, bo sam rozsiewasz plotki. - i mówiąc to, wyszła z wieży.

- Jeez, ale nie musiałaś mnie, bić, nie?! - krzyknął za nią, trąc sobie czoło.


*********************


- Mój brat jest idiotą, mało, jest debilem, głupkiem, tumanem, wprost jełopem jednym!!!- złorzecząc na brata, Virginia otworzyła drzwi do szpitalnej części zamku. Madame Pomfrey stała nad trójką trzecioklasistów z Ravenclawu, którzy porozbijali sobie karki podczas treningu Quidditcha.

- Co z nimi, Madame Pomfrey? - spytała, podchodząc do Krukona, który miał twarz podobną z lekka do buldoga, teraz rozbitą od uderzenia o ścianę.

- Niby nic mu nie jest, ale wiesz sama Ginny, poleży kilka dni, znów pójdzie na trening i złamie rękę. - westchnęła i podniosła tackę ze stoliczka. - No i co, Ginny, jak tam twoje dodatkowe zajęcia?

Virginia przygryzła wargi, żeby zatamować wściekłość.

Mam dosyć!!!!

- Świetnie, umiem coraz więcej - odpowiedziała grzecznie z wymuszonym uśmiechem.

- Dobrze słyszeć - Madame Pomfrey spojrzała na nią. - W medycynie eliksiry są naprawdę ważne, w większości przypadków stosuje się właśnie napoje lecznicze. Ale profesor Snape chyba za dużo ci daje do pracy, przecież jesteś dopiero w piątej klasie.

- Tak, jest tyle roboty, że stary, głupi Malfoy musi mi pomagać- odmruknęła.

- Przepraszam?- zapytała Madame Pomfrey, ale zanim uzyskała odpowiedź, drzwi otworzyły się z hukiem na oścież. Wszedł Draco, zarabiając zniesmaczone spojrzenie pielęgniarki.

- Powinien pan otwierać i zamykać drzwi po cichu, panie Malfoy, tu leżą chorzy.

- Weasley jakoś nigdy nie otwiera drzwi po cichu, a w dodatku tupie jak słonica.

- Ale..

- Malfoy, zamknij się! - syknęła do niego Virginia, po czym odwróciła się i poszła do ich komnaty.

- Temperamencik się temperuje - odrzekł, idąc za nią. Rudowłosa zastanowiła się, czy czasami nie trzasnąć mu tymi drzwiami w twarz, ale potrzebowała mandragorę i pykostręki, które trzymał w dłoni, więc musiała z żalem zrezygnować. Z niechęcią przytrzymała wejście.

- O, czytasz savoire-vivre?

- A co cię to - odmruknęła, trzaskając drzwiami - musiała się przecież jakoś wyżyć. Draco usiadł na kanapie.

- Ktoś mówił, że w szpitalu ma panować cisza, czy mi się tylko zdawało?

- Przymknij tę japę - wysapała Virginia, patrząc na niego wściekłym wzrokiem. Otworzyła gwałtownie szufladę, wyjęła wielkie nożyce i machnęła mu nimi tuż przed nosem. - Uważaj, uważaj, nie mam dzisiaj humoru.

Draco wzruszył ramionami i przeczesał palcami swoje jasne włosy.

Była połowa listopada, tak, już ze sobą wytrzymali dwa miesiące (chyba nie wytrzymali ^_~)

Należą im się oklaski, prawda?

(*klask klask klask klask*)

Bo Malfoy ciągle ją obrażał, krytykował jej rodzinę, krytykował jej eliksiry, krytykował jej wypracowania, a nawet pismo. Próbowała go ignorować, ale się nie dawało i oczywiście od razu wpadała we wściekłość. Najchętniej wylałaby zawartość swojego srebrnego kociołka prosto na jego głowę.

Dobrze, że Lesley mnie nie ustawiła z nim w parze, by bym chyba się wyniosła do domu!

- Hej, Ryjówo, robisz ten Wywar tojadowy?- spytał, rozkładając się na kanapie.

Virginia odwróciła się.

- A może miał mi ktoś pomóc? Doskonale wiesz, że mamy go zrobić razem, nie chcę, żeby Snape znów na mnie wrzeszczał tylko dlatego, że eliksir był brązowy, a nie zielony.

Draco ponownie wzruszył ramionami i położył sobie ręce pod głowę.

- A kogo to obchodzi, i tak chyba go nie da Lupinowi, co? Poza tym, stary dobry Snape nie krzyczy na mnie, tylko na ciebie.

- Szczerze? Nie mam pojęcia, czemu kazał ci mi pomagać. Ciągle się kłócimy, w życiu nie zrobimy niczego tak, jak należy. Ale jeśli nie zrobimy tojadowego, to nie wiem, co mi zada, żeby mnie zamęczyć na śmierć - spojrzała na niego.- Tak, tak, śmiej się, wiem, że masz w nosie to, że masz mi pomagać! Pewnie! Jesteś egocentrykiem, jakich mało!

Niewzruszony jej wybuchem Draco spojrzał na drzwi, które otworzyły się i weszła mała blondyneczka, trzymająca w ręku pergamin. Wstał i klęknął przed nią.

- Coś się stało?

- Ee... Przerywam? - spytała, nadal bojąc się wrzeszczącej Virginii.

- Nie, nie - Draco uśmiechnął się kpiąco.- Tylko się kłócimy, jak zawsze.

- Jak nowożeńcy - mruknęła.

- Wypluj to!!! - wystrzeliła rudowłosa.

- Masz problemy z zadaniem domowym?- spytał Draco.

Myra kiwnęła głową i rozwinęła pergamin.

Virginia zmiękła, spoglądając na nich. Od dwóch miesięcy Draco okazywał największą troskę i czułość swojej małej kuzynce, i choć Ślizgoni spoglądali na nią z wyższością, ignorowała ich. Trzeba jednak przyznać, że Virginia widziała ją kilka razy, płaczącą w kącie Gryffindoru.

Gryfoni nie byli lepsi od Ślizgonów. Dean i Seamus byli mili, owszem, ale Myra się ich po prostu bała, a w dodatku była żeńską odmianą miniaturki Malfoya, więc spotykała się z małymi, niegroźnymi prześladowaniami ze strony Wielkiego Tria.

Virginia nie bardzo miała kiedy z nią rozmawiać, ale czuła, że Draco chce, żeby się zajęła Myrą, choć przecież wiedział, że Gryfoni nic nie zrobią dziewczynce. Znaczy, chyba wiedział.

- Wiem, że jestem przystojny, ale nie musisz tego aż tak wyraźnie okazywać - parsknął śmiechem Malfoy, zamykając za Myrą drzwi. Znowu sie zamyśliła i on znowu to zauważył. Widocznie myślał, że to zabawne, czyli wręcz odwrotnie, niż ona.

Już otworzyła usta, żeby mu coś powiedzieć, ale zagłuszył ją dzwonek. Draco włożył ręce do kieszeni i otworzył drzwi.

- Zobaczymy się na próbie.


********************


- O, widzę, że jednak jeden z moich najlepszych tancerzy nie odszedł .- powiedziała Lesley, kiedy wszedł do sali. Draco uśmiechnął się drwiąco i pozwolił trzasnąć drzwiom.

- Chyba nie ma przeszkód, abym został, odkąd nie chcesz mnie złączyć z ta rudą głupią wiedźmą.

- Nie mów, że Ginny jest głupia - odpowiedziała, unosząc głowę.- Dobrze wiesz, że ona nie jest głupia, a wręcz bardzo inteligentna.

- Możliwe. - z jego twarzy nie zniknął uśmieszek.

- Idź się przebrać, mamy kupę do roboty - rozkazała, wskazując na przebieralnie.

- Tak, madame.-

Lesley zaśmiała się i zwróciła uwagę na dziewczyny, które przymierzały spódnice. Draco uśmiechnął się widząc, jak Myra mocuje się z kostiumem. Pomógł jej.

Przez te dwa miesiące bardzo zaprzyjaźnił się z Lesley. Crabbe'a i Goyla nie mógł nigdy nazywać przyjaciółmi, bardziej ochroniarzami, a dziewczyny, które zna, to był niedorosłe siksy, które go niezwykle denerwowały.

Lesley przypominała mu jego matkę, chociaż była od niej o wiele weselsza. Draco nigdy nie widział, żeby jego rodzicielka kiedyś się uśmiechnęła. Kiedyś znalazł stary album swoich rodziców i zdjęcia, które go zaszokowały. Nigdy nie zauważył żeby usta jego matki choćby zadrgały kiedykolwiek.

Westchnął i zaczął zakładać swój ubiór. Taniec mu sie podobał.

Najśmieszniejsze było to, że same tancerki się chyba bały Malfoya. Zaśmiał się na wspomnienie Hanny Abbot, która aż podskoczyła, kiedy położył jej rękę na biodrze.

Co jest dzisiaj? A, no tak, towarzyski.

Draco otworzył swój czarny plecak i wyjął skórzane, czarne buty.

Spojrzał w lustro. Nie przedstawiał się źle, ze swoimi piaszczystymi włosami i szarymi oczami, nawet wręcz odwrotnie, mógłby uchodzić za zabójcę damskich serc.

Fajnie się patrzy w lustro, nie, Draco?- spytał sam siebie z odrobiną samokrytyki.

Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie i rozsunął zasłonę, wychodząc z cienia.

Nagle ktoś rzucił mu się szyję.

- Seamus! - pisnęła dziewczyna.

Odepchnął ją.

- Ała ! - krzyknął, kiedy dziewczyna "przypadkowo" pociągnęła go za włosy.- Patrz, co robisz!

- Wybacz, Malfoy, myślałam, ze to Seamus. - odpowiedziała Parvati Patil, kładąc mu rękę na ramieniu.- Sorry, stary.

- Dobra, dobra - odpowiedział i odwrócił się, niemal wchodząc na Virginię. - Czemu zawsze musze być otoczony Gryfonkami, no czemu?

Zmarszczyła brwi.

- Coś ci się nie podoba, to możesz iść w druga stronę.

- O, zazdrosna?- zapytał ze swoim uśmieszkiem.

Spojrzała mu w oczy.

- Po moim trupie.


********************


- No dobra, zobaczmy... to jest chyba USB, nie?- mruknęła do siebie Virginia, próbując pozałączać wszystkie wtyczki i kable prawidłowo. Wiedziała, że laptop jej ojca nie będzie działał bez prądu, ale zastanawiała się już nad eliksirem, który wytwarzałby takie samo napięcie, albo magię, która swobodnie przepływałaby przez druciki.

- No, ciekawe - pomyślała na głos, jedząc czekoladową żabę. - Czy jakiś eliksir może mieć właściwości energii prądu elektrycznego. No i trzeba by go jeszcze przeprowadzić przez ten kable. Hmm...- drzwi otworzyły się, a ona szybko uniosła głowę. - Stój, mnie ruszaj się!- krzyknęła, podskakując.

Draco wszedł, patrząc na kable, wtyczki, druciki i inne pierdółki oraz mnóstwo pergaminu. - Co...- spojrzał na Virginię i uśmiechnął się nieśmiało.- Przepraszam, Gi-... Weasley.

- No, dobra.- odparła, wracając do pracy.- Tylko nie zniszcz, pracuję już tu trzy godziny.

- Czy to nie lap-...- zakrył usta dłonią.

- No, to laptop - obróciła się, patrząc na niego zaciekawiona.- A ja myślałam, ze nienawidzisz mugoloznawstwa i mugoli.

- Nie, no widzisz, ja... to jest, tak, że... tak, właśnie, ja nienawidzę mugoli, a mugole nienawidzą mnie.

W duszy Virginia uniosła oczy ku niebu. Jakby jakiś palant mógłby ją wykpić.

No fajnie, ale kto to jest?

Znów się odwróciła i spojrzała na niego.

- Draco?- wstała i usiadła mu na kolanach.

- Weasley, co ty...- zaczął "Draco" podejrzliwie.

- Draco - pochyliła się blisko niego, uśmiechając się uwodzicielsko. - Kiedy ostatnio spaliśmy ze sobą?- spytała namiętnym szeptem. Zdezorientował sie.

- Ee... nie pamiętam... kilka dni temu?

Virginia jeszcze bardziej sie pochyliła, jej twarz była i centymetr od jego.

- nikogo nie ma... Madame Pomfrey gdzieś wyszła... może wykręcimy mały numerek, co?

- Ale... hmm... um... ee... ale tutaj?- zająknął się.

- Ale jesteś, nigdy mnie nie odrzucałeś - mruknęła, pochylając sie jeszcze bliżej.

- Co to za zgromadzenie, co? - powiedział ktoś na zewnątrz. Drzwi otworzyły sie szeroko i wszedł Draco Malfoy, patrząc zszokowany na dwójkę.- Cholera, a to co?! Kto to jest?! - krzyknął.

Virginia uśmiechnęła się szyderczo, schodząc z kolan chłopakowi, który z Draco Malfoya przemieniał się w Seamusa Finnigana.

- Finnigan, a co ty do diabła robisz jako ja?!!! - krzyknął Draco, podnosząc go za koszulkę do góry.

- Ej, chłopie, chłopie, to nie ja, to...- jego krzyki przerwały kroki, a po chwili do komnaty weszło cudowne trio.

- Proszę, proszę, czyżby to mój ukochany straszy brat, były przedmiot uwielbienia i najmądrzejsza wiedźma na świecie?- wypluła niemal rudowłosa, patrząc na trójkę, która stanęła w drzwiach, a za nimi kilkoro Gryfonów (wszyscy z zajęć tanecznych), piąty, siódmy i szósty rok też był, Ślizgoni z klasy Draco i kilku Krukonów oraz Puchonów. Wszyscy byli wstrząśnięci, oprócz Gryfonów, którzy na twarzach mieli niedowierzanie pomieszane ze zdezorientowaniem (wystarczy powiedzieć, że wszyscy wyglądali śmiesznie).

- Podobało się przedstawienie?- spytała cicho Virginia.

- Eee...- to wszystko, co mogła powiedzieć Hermiona.

- Ginny! - krzyknął Ron- Czy ty.. Czy ty naprawdę śpisz z Malfoyem?! Odpowiedz!!!

- CO!! - krzyknął sam zainteresowany, patrząc od Rona do rudowłosej.

Coś pękło w niej. Spojrzała na brata z tak wielką nienawiścią, jaką tylko w sobie miała.

- A jakiej odpowiedzi pragniesz, Ronaldzie Weasley'u?!!! TO WSZYSTKO BYŁO TYLKO PUŁAPKA TAK?!!! GŁUPIE PRZEDSTAWIENIE?!!! - wrzasnęła, aż wszyscy podskoczyli.

- Ginny...- zaczął Harry.

- Ryjów-...- Draco otworzył usta w tym samym czasie.

- ZAMKNIJCIE SIĘ!!!! - krzyknęła, ogłuszając ich.- Dobrze wiecie, że mam gdzieś te plotki, jakie rozsiewają o mnie i Draco Malfoyu, mam to, za przeproszeniem, w dupie!!! Ale ty, Ron, doskonale wiesz, że ja muszę z nim spędzać czas! Jeśli mi nie ufasz, nie mamy już o czym rozmawiać!!! Nawet nie chcę wiedzieć, po co robiłeś ten eliksir, nie chcę, nie chce wiedzieć, czemu łamaliście prawo. ale powinieneś wiedzieć jedno - ja nie jestem już małą dziewczynką, za jaką mnie uważasz, za poza tym... po za tym.... ZEJDŹCIE MI Z OCZU!!! ZOSTAWCIE MNIE SAMĄ!!!

Weszła do komnaty za sobą i trzasnęła drzwiami.



Rozdział IX

Brygada RR?




Po tym wybuchu Virginia nabawiła się strachu całej szkoły i opinii osoby bardzo nerwowej. Prawdę mówiąc, cała szkołą już o wszystkim wiedziała, niekoniecznie w wersji oryginalnej. Uczniowie podzielili się na takich, którzy na jej widok prychali - to chyba wszyscy; rzucali złowieszcze spojrzenia -fani Malfoya albo się po prostu gapili - to ci, którzy uważali ją za słodka idiotkę.

No, nie jest tak źle... W końcu mnie rozpoznają na korytarzach... Taa, sława jest fajna, co, Ginny?...

Wcześniej marudziła w duchu, że nikt jej nie zna, teraz nawet nauczyciele czasami na nią dziwnie patrzyli. McGonagall zrobiła raz taki ruch, jakby chciała z nią porozmawiać na osobności.

Musiały do niej dotrzeć te głupie pogłoski o tych niby "nockach"...

Już mijały dwa tygodnie, odkąd prowadziła ze swoim bratem zimną wojnę. A czas nie był zbyt dobrym lekarstwem na plotki, wręcz odwrotnie. Draco nie znał plotek, a "dobry stary Snape" zadawał im coraz więcej roboty. Co oznaczało, że każdej nocy Virginia padała z nóg. Jedyną dobrą rzeczą było to, że Mistrz Eliksirów pozwolił im poruszać sie po szkole do trzeciej rano. Szlaban to już byłoby dla nich za dużo.

Myślałam, że Snape będzie milszy dla Malfoya, ale nie, skądże. Teraz wyżywa się na nas obojgu.

Jeszcze raz przeczesała włosy szczotką i spojrzała w lustro. Na razie zapięła kostium, założyła getry i buty. Czyli wszystko OK.

Rozsunęła zasłonę i wyszła, wpadając na Lavender i Parvati.

- O... o... cześć Ginny! - pozdrowiła ją Lavender, uśmiechając się nerwowo.

Virginia spojrzała na nią i odeszła w drugą stronę, nie odpowiadając.

Dajcie spokój, zimna wojna z Gryffindorem...

Parvati westchnęła, a jej koleżanka potrząsnęła głową. Virginia nie spojrzała na nie. Nadal była zła na całą akcję Świętej Trójcy. No, i wszystkich, którzy brali w niej udział.

- Lesley!- krzyknęła.

- Ginny?- jej przyszła bratowa uśmiechnęła się i posunęła, robiąc miejsce. - Co jest? Jeszcze nie skończyła się przerwa, a z tego co wiem, to uczniowie lubią czekać do ostatniej sekundy. Ja wchodzę, a tu wszyscy sie przebierają, niektórzy już nawet ćwiczą.

Virginia kiwnęła nieobecnie głową i spojrzała przez okno, za którym ktoś skakał z trampoliny. Był prawie grudzień, a tam nadal ciepło. Dumbledore rzucił specjalne zaklęcie.

Millicenta Bulstrode wpadła do wody z ogromnym pluskiem.

Westchnęła.

- Nienawidzę Snape'a.

- Chyba wszyscy go nienawidzą? - Lesley zaśmiała się.- Ale wiem czemu. Charlie mi opowiedział o całej akcji, o tym jak Ron i reszta się zdziwili. Mówili, ze zwariowałaś. Charlie turlał się ze śmiechu z godzinę, kiedy usłyszał o numerze, który wykręciłaś Seamusowi.

- I tak nadal im nie ufam. Nie rób miny, wiem, że i tak lepsze to, niż gdyby uwierzyli! Weź, co by to było!

- Cóż...- blondynka zamyśliła się.- Może Ron źle zrobił, ale przecież on i Harry sie martwią o ciebie. Z tego, co wiem, to Draco jest dla nich całkowitym pacanem.

- I się z nimi zgadzam...- westchnęła Virginia.- Ale co mogę zrobić. Głupio by było zrezygnować, poza tym Snape by się chyba wściekł.

- Ucz się ucz, nauka to potęgi klucz.... Kto ma dużo kluczy, to zostaje woźnym...

Rudowłosa spojrzała na stół.

- Widzę, że masz nowy katalog od Agathy? Ale chyba każdy ma dla siebie, nie? - spojrzała na stronę z akcesoriami i kostiumami specjalnymi. - Przecież i tak nic nie będziemy wystawiać.

Lesley uśmiechnęła się i zabrała katalog.

- Sama zobaczysz... Hej! Wszyscy mnie słyszą? - klasnęła w dłonie. - Ustawcie się w pary, przećwiczymy to, co umiemy.

Virginia podeszła do starszej grupy i znalazła swojego partnera - Justyna Finch-Fletcheya. Wydawał sie być fajnym chłopakiem, ale od jej wybuchu jakby sie trochę denerwował, co wpłynęło na to, że jeszcze bardziej mylił kroki i częściej deptał jej po placach.

- Uch.. część, Ginny - zawołała.- Gotowa?

Kiwnęła głową, a Puchon chwycił ją. Rudowłosa położyła swoja rękę na jego ramieniu.

- Ale teraz trzymaj mnie mocno, dobra? Bo ostatnio niemal upadłam.

- N-no dob-brze- odpowiedział, rumieniąc się lekko. Zaczęli tańczyć bez muzyki.

Kątem oka zauważyła Draco tańczącego z Pansy. Nie lubiła zmuszać się do stwierdzenia, że Malfoy jest tak wspaniałym tancerzem, jakby to robił od dziecka. Po około pół godziny odezwała się Lesley. Najmłodsi nadal ćwiczyli balet, starsze grupy taniec nowoczesny. Instruktorka rozejrzał się, a jej wzrok spoczął na Draco i Pansy.

- Jak na razie macie najlepsze wyniki. Możecie zademonstrować klasie, jak wam idzie?

Kilka dziewcząt z Ravenclawu pisnęło. I owszem, Draco i Pansy byli najlepsi.

Virginia widziała, że ona sama nie jest najlepsza, wręcz odwrotnie, poza tym nie chciała się pokazywać, a Lesley widocznie to doskonale rozumiała. Uczniowie rozstąpili się.

Draco jak gdyby nigdy nic kiwnął głową, przeklinając wewnętrznie, a Pansy uśmiechnęła sie szeroko, patrząc na Virginię.

Ta zrozumiała, że Ślizgonka naprawdę jej nienawidzi.

Zachowuje się tak, jakbym jej chciała ukraść chłopaka albo coś.

Zagrała muzyka.

Tak, Pansy była dobra, Virginia nic jej nie mogła zarzucić. Była nawet bardzo dobra, a obecność Dracona, który sam w sobie był najlepszym partnerem, dawała jej pewność, co czyniło ją jeszcze lepsza. Promienie słońca błyszczały w jej brązowych włosach. Byłaby gwiazdą szkoły - z tymi włosami i figurą. Wszystko psuła twarz mopsa.

- Wspaniale! - krzyknęła Lesley, kiedy skończyli. Reszta zaczęła klaskać.

Nagle drzwi otworzyły sie i wszedł Filch, razem ze swoją kotką.

- W czymś mogę pomóc, panie Filch?- spytała Lesley, uśmiechając się przymilnie. Filch łypnął okiem na Draco i Pansy, po czym rzekł:

- Profesor Snape wzywa Draco Malfoya i Ginny Weasley do lochów, panno Chestwood.

Virginia spojrzała na niego zaskoczona i odwróciła się do Lesley, patrząc na nią wyczekująco.

- Lepiej się pospieszcie, zanim Snape was obedrze ze skóry - odpowiedziała.

Virginia wstała i podeszła do Filcha jak i Draco. Po chwili cała czwórka zniknęła za drzwiami.


**********************


- Profesorze?- Virginia otworzyła drzwi. Wyglądało na to, że ktoś posprzątał, było czysto i porządnie. wyglądało jak nie biuro Snape'a.

- Wzywał nas pan?- spytał Draco, wchodząc za nią.

- Tak - odpowiedział, wysuwając szufladę, z której wyjął osiem dużym zwojów pergaminu i jeden mniejszy. Dwoje uczniów jęknęło w tym samym czasie.

- Nie będzie w Hogwarcie przez trzy tygodnie. Prawdopodobnie będziecie mieli zastępstwa. Przygotowałem dla was zadania. Ten mały zwitek to pozwolenie na wypożyczenie książek. Doceńcie to, bo musiałem stoczyć bój z panią Pince, żebyście mogli je wypożyczyć. Macie uwarzyć te eliksiry i napisać o nich wypracowania.

- Świetnie, po prostu wspaniale - wymamrotał Draco, kiedy Snape odwrócił się, aby przekazać im składniki.

- To jest klucz do kredensu. Ufam, że będziecie mądrze korzystać z moich zbiorów. Oczekuje osiągnięć. - powiedział.- I wyćwiczcie Wywar Tojadowy, bo to na razie wam nie wychodzi. - spojrzał drwiąco na Virginię, która spuściła wzrok. - Całe, zakończone zadanie macie mi oddać tuż po Świętach Bożego Narodzenia. Macie mnóstwo czasu, wiec myślę, że umiecie go wykorzystać. Jakieś pytania?

Spojrzeli po sobie i pokręcili głowami, przeklinając Snape'a w duchu.


***********************


- Po co to Snape'owi, skoro i tak to potem wylewa?!!! Po co?!!! - krzyknęła Virginia, waląc głową w stół.

Draco i ona przebywali w skrzydle Szpitalnym, obłożeni księgami, książkami, pergaminami, buteleczkami z atramentem i połamanymi piórami. - Co jeszcze będzie nam kazał, znaleźć sposób na Klątwę Imperiusa?!

Draco odłożył pióro i oparł się o krzesło. Musiał jej przyznać rację - to wszystko, co dotychczas odszukali na pewno nie wiązało się z codziennym życiem czarodziei. Każda książka wiązała się z amuletami, talizmanami, znakami i zaklęciami czarnej magii. Snape kazał im napisać pergamin o Mrocznym Znaku - po co, skoro byłą temu poświęcona całą jedna książka? Mieli znaleźć poczatki i historię Morsmordre, co przecież nierozerwalnie łączyło się z Voldemortem.

- Czarna magia, mordercze eliksiry, wszystko fajnie, znaczy, niefajnie, ale co to ma wspólnego z nami?

Virginia wzruszyła ramionami i uniosła głowę. Kilka czerwonych pasemek spadło jej na twarz.

- Snape nas torturuje. Ile razy już nas złapał Filch, co? Wczoraj wróciłam tak późno, że McGonagall chciała mi dać szlaban.

- Mówił ci już ktoś, że powinnaś ściąć włosy?- zaciekawił się. Chyba żadna dziewczyna nie miała włosów dłuższych od niej .- Dawno ich nie obcinasz?

Virginia spojrzała na niego. Pod jej oczami miała czarne wory.

- Mama mi to powtarza zawsze, gdy mnie widzi. Jeszcze bardziej mnie męczy niż mojego starszego brata, Billa, który nosi kitkę i kolczyk w uchu. A od kiedy nie obcinam? Chyba rok. Wiesz, jak się obetnie włosy, to potem szybciej rosną.

- Nawet ładne, tylko szkoda, że rude. - uśmiechnął się kpiąco.

Virginia wyciągnęła do niego język i zawinęła sobie kosmyk na palec.

- Wiesz, twoje wyglądają, jakbyś był chory. takie białe, to niezdrowe.

- No twoich można smażyć jajka.

- Och, cicho bądź! - złamała pióro z nerwów.

Nagle drzwi komnaty otworzyły sie i weszło dwóch Ślizgonów z siódmego roku.

- Malfoy, dostaliśmy stadion, jest trening. Pucey kazał ci przyjść natychmiast. - powiedział jeden z nich, uśmiechając się podle do Virginii.- Cóż to, ptaszki gruchają i się nie zamykają na klucz?

- Zaraz przyjdę, tylko zamknij gębę - odrzekł Draco.

- Dobra - odrzekł, uśmiechając się. Wyszli, zamykając drzwi.

- No, fajnie - blondyn westchnął.- Sama to skończysz, ja wychodzę.

- Co? Że jak? Znowu ja? Jesteś strasznie nieodpowiedzialny, Malfoy! - krzyknęła.

- Co chcesz, mam własne życie - odpowiedział, wstając.

- Kiedy jest mecz?-

- A co cię to? - spytał, podchodząc do drzwi.- Dziewiątego grudnia, Gryfoni przeciwko Ślizgonom. - odpowiedział, trzaskając drzwiami jej na złość.


*********************


- I są nasi Gryfoni!!! Potter, kapitan i szukający, Katz, Berrisford, Creevy, ścigający, Myers, Weasley, pałkarze i Somerville, obrońca!!! - krzyknął Dean Thomas, a trzy czwarte trybun zawyło.

- Slytherin! Pucey, kapitan i ścigający, Malfoy, szukający, Montague, Bruce, ścigający, Hase, Marshall, pałkarze i Sherman, obrońca!!! - na końcu stadionu wybuchał wrzawa, w górę poleciały zielono-srebrne flagi.- Mecz sezonu, Ślizgoni przeciwko Gryfonom!!!

- Podajcie sobie ręce - powiedziała pani Hooch, lądując między dwoma kapitanami.

Piłki zostały wypuszczone, zaczął się mecz. Dean próbował przekrzyczeć fanów Quidditcha i samych drużyn.

Virginia odeszła do pracy i spojrzała przez okno. Ze Skrzydła Szpitalnego było widać boisko, więc wszystko było widać jak na dłoni. Zdecydowała się nie patrzeć na mecz, dlategom, że Malfoy trzasnął drzwiami, ale wrzawa była tak wielka, że nie mogła się przemóc, żeby nie podjeść. Nie sposób nie oglądać meczu, skoro czterech braci grało w drużynie.

Skrzywiła się, kiedy Ron posłała tłuczek w kierunku Dracona, który nie był taki tępy jak myślała i odskoczył. Ale i tak przegrają, zawsze przegrywają, bo Harry pierwszy łapie znicza.

Virginia oparła sie o parapet. Draco uniósł się w górę, w poszukiwaniu małej złotej piłeczki.

Nie był taki zły jak sądziła przez ostatnie cztery lata w szkole. Był niezły w eliksirach, nawet chyba lepszy niż Hermiona. Nie spytała go, czemu chciał zostać na wakacje w Hogwarcie, czuła, że to bardzo drażliwy temat. Podsłuchała u Ślizgonów, że w wakacje podciągnął się właśnie w eliksirach - chyba przez to tak bardzo wcześniej dręczył Hermionę.

Ciekawe, co robił przez wakacje...

Westchnęła, trzęsąc głową. Miała lepszych rzeczy do roboty, niż martwić się o Malfoya. Z myśli wyrwał ją błysk. To błyskawica przecięła niebo. Zaczęło padać. Widoczność pogorszyła się.

Bez sensu, czemu pada w grudniu?

- Potter ma znicz!!! Niebywałe!!! Kilka metrów od Malfoya!!! Ale cóż to, mamy remis!!! REMIS!!! Dwieście do dwustu!!! - krzyknęła Dean przez magiczny megafon. Trybuny szalały, a gracze wylądowali.

Virginia zmarszczyła brwi. Harry znów miał znicza?

Nie mam zamiaru wysłuchiwać wrzeszczącego Malfoya, oczywiście będzie się wyżywał na mnie!

Spojrzała w górę i nagle, przed jej oczami, ukazał się okrąglutki jak piłka księżyc.

Ale bajer, pada i widać księżyc.

Nagle ludzie cofnęli się od kogoś, tam, na dole. Profesor McGonagall i Madame Pomfrey szybko szły do zamku, po chwili dołączyli do nich Ron i Hermiona.

Virginia usiadła. Po chwili do małej komnaty wpadł Harry, cały wyświniony błotem.

- Co się stało?- spytała, patrząc na niego.

- Ginny...- wydyszał.- Lupin.... Wywar tojadowy....

Virginia przytknęła dłoń do ust. Chwilę później wszedł pochodzik składający się z opiekunki Gryfonów, Hermiony, Rona.

- I co teraz? Profesor Lupin zapomniał wypić swój eliksir!!! - krzyknęła. Weszli Filch, Flitwick i Sinistra.

- Ale o co chodzi?- spytał nagle Harry.- Chyba nie ma dokładnej pełni. Pani profesor?

Profesor Sinistra spojrzała na niego i pokręciła głową.

- Przykro mi, ale takiego księżyca jak dziś nie było co najmniej od pięćdziesięciu lat. Jeśli profesor Lupin nie wypije swojego eliksiru przed północą nie wiadomo co się stanie z nim, no i ze szkołą.

- No to do Snape'a! - krzyknął Ron.

- Snape'a nie ma szkole, Weasley - powiedział Draco, wchodząc do komnaty. Był cały mokry, w ręku trzymał miotłę.

- Och, nie...- pisnął Flitwick. - Co my teraz zrobimy? Severus jest jedyną oprócz Albusa osobą w szkole, która umie uwarzyć wywar tojadowy!

- Dumbledore'a też nie ma - przypomniał Filch.

- I co teraz?- westchnęła Sinistra.

- Ginny, Draco, przecież Severus wspominał, że uczycie się warzyć Wywar Tojadowy - powiedziała nagle McGonagall.

- No..- zająknęła się Virginia.- Tak, ale...

- Ale był nietestowany - przerwał jej Draco. - Kilka razy go zrobiliśmy, ale Snape w ogóle go nie dawał Lupinowi!

- Jakby mu to podał, to by padł na miejscu - Ron spojrzał na niego wściekle.

- Panie Weasley!

- Lepszy rydz niż nic, musimy uratować Remusa - powiedziała Sinistra. - Mógłby być zagrożeniem dla uczniów.

- Ginny! - krzyknęła Hermiona.- Umiesz i możesz to zrobić!

- Też umiem to zrobić - mruknął Draco.- Tylko jest jeden problem. Nie mamy krwi jednorożca.

- CO?! - zawołała McGonagall. - No, ale... ale ... to trzeba zamawiać miesiąc wcześniej! Teraz nie...

- Pani profesor - zaczęła Hermiona,- Krew jednorożca może być zastąpiona krwią bazyliszka.

- Ale skąd wziąć krew bazyliszka, tak czy owak?- krzyknął Harry z rozpacza.- Komnata Tajemnic jest zamknięta, poza tym ten stwór już nie żyje od czterech lat!

Bazyliszek... Komnata Tajemnic...

Virginia spojrzała na Draco i na jego miotłę... nagle chwyciła go za rękę i wybiegła z nim.

- Weasley'ówna, co ty...

- Profesor McGonagall, niech pani powie Profesor Sprout, żeby przygotowała akonit, pięć łodyg. Wrócę za dwie godziny, a eliksir będzie gotowy przed jedenastą! - krzyknęła przez ramię.

- Ry-...Ryjówo ... nie tak szybko! Ru-... Weasley'ówna! - wrzasnął, a Virginia ciągnęła go po schodach,. całkowicie ignorując jego krzyki.

W końcu weszli do ciemnego korytarza. Zatrzymała się przed łazienką. Draco położył ręce na kolanach, cały zdyszany.

- Po co to, do diabła?! Czemu my....- spojrzał w górę i rozpoznał miejsce. - Łazienka Jęczącej Marty?



Rozdział X

Obiecaj...




- Łazienka Jęczącej Marty?- Draco wyglądał na zakłopotanego. - Ruda, dlaczego my...

- Wchodź! - rozkazała, otwierając drzwi. Draco przeklął pod nosem i wszedł do środka zalanej łazienki.

- Daj mi swoja różdżkę - Virginia zaczęła mu szperać po kieszeniach.

- Ej, to moje! - krzyknął.

W nieczynnej toalecie panowało przyćmione światło. Drzwi zamknęły się na żądanie Virginii. Rozejrzał się w około i demonstracyjnie skrzywił.

- Tłumacz, Ruda.

- Malfoy, proszę cię jak przyjaciela - odpowiedziała nagle cicho, nawet się nie odwracając,

- O, przyjaciela? Tylko nasuwa się pytanie, od kiedy jesteśmy przyjaciółmi? Bo jeszcze nie słyszałem, żeby...

- Malfoy! - krzyknęła, obracając się gwałtownie. Chwyciła go za dłoń i spojrzała prosto w twarz. Nie wyglądała na zadowoloną. - Musisz mi zaufać i ja potrzebuje, żebyś mi zaufał! Ani słowa nikomu co robimy i jak to zrobimy. Ani słowa NIKOMU. Musisz mi to obiecać.

Malfoy spojrzał na nią, jakby dostał tłuczkiem.

- Co ty chcesz robić?

- Obiecaj mi.- ta ciągle przy swoim.

- Nie mogę...

- Patrz - wzięła głęboki oddech i mocniej go chwyciła. - Jeśli Lupin nie wypije dzisiaj tego eliksiru, to nie dość, że może umrzeć, ale może pokąsać cała szkołę! Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że nie ma Hogwartu, nie ma ciebie, nie ma mnie, nie ma magii! Zrozumiałeś?! Tylko my możemy go uratować, uratować szkołę, bo tylko my umiemy zrobić ten popieprzony eliksir!

- Weasley'ówna, nie mamy...

- Wiem. - odrzekła niecierpliwie. - Wyobraź sobie, ze jestem świadoma, ze nie mamy krwi jednorożca, ale możemy ja zastąpić.- puściła go, jej wzrok złagodniał. - Proszę, potrzebuję twojej pomocy i twojego słowa. Obiecaj, że nikomu nie powiesz o tym, co tu się stanie.

Draco spojrzał na nią. Może i miała rację, tak naprawdę to zawsze ją miała. Jeśli nie dostarczą tego wywaru Lupinowi dziś wieczorem, nikt nie wie, co się stanie.

Zamknął oczy i głęboko westchnął.

- Dobra, ale jak mi się coś stanie, to...

Wyglądała, jakby chciała go pocałować.

- Nic się nie stanie, co najwyżej mi.

- Ginny?- zapytał jakiś piskliwy głosik. Ku nim podleciała Marta. - Ginny, co tu robisz? Miałaś już nie wchodzić do komnaty.

Draco spojrzał ostro na rudowłosą.

- Marta - zaczęła Virginia.- Teraz muszę, obiecuję ci, że to ostatni raz, teraz trzeba uratować profesora Lupina.

- Ginny, nie wolno ci...

- Tam nic nie ma, potwór nie żyje - odpowiedziała tak, jak sie przemawia do dziecka.

- Weasley'ówna, jak ty sobie wyobrażasz otworzyć Komnatę?

- Popatrz sobie - odpowiedziała cicho. Podeszłą do ostatniego zlewu i oparła dłonie o krawędź umywalki. Zamknęła oczy, jakby sie na czymś bardzo mocno skupiała.

- Otwórz się - syknęła nagle po wężowemu. Draco prawe podskoczył, kiedy ją usłyszał.

Zlew odsunął się, a przed nimi ukazało się wejście, a raczej tunel.

Virginia odwróciła się i przesłała Draconowi mały uśmiech.

- Jak nie chcesz się wspinać, to polecimy.

Otrząsając się z szoku, wszedł na miotłę i wyciągnął rękę do Virginii. Podeszła i chwyciła ją, siadając za nim. Chwyciła go w pasie i zaczęli lecieć.

- Ginny! Uważaj na siebie!- krzyknęła tylko Marta, zanim zniknęli jej z oczu.

Taka zwykła czynność, polecieć na Nimbusie Dwa Tysiące do komnaty tajemnic. Na jednoosobowej miotle. Pewnie. Normalka.

- Długi ten tunel?- spytał Draco, odwracając się.

- Ja.. Ja nie wiem, nigdy nie patrzyłam na zegarek, jak tu wchodziłam - odrzekła, odwracając wzrok.

Draco wiedział już, że musi ją o to wszystko dokładnie spytać. Oczywiście, jak tylko ta cała przygoda się skończy.

Po pięciu minutach wreszcie stanęli na ziemi, wilgotnej, a wręcz podmokłej.

- Dobra, ale nie widzę TEGO- powiedział.

- Czekaj - dotknęła czegoś w ciemności. Nieważne czego, ale zrobiła to przez jego płaszcz. - Nie oświetlaj nic różdżką.

- Co?

- Nie wiadomo, co się może stać. Zawsze, jak tu wchodziłam, zabierałam lampę.

- Pięknie - wymamrotał, wyciągając zza pazuchy Rękę Glorii. Szybko wyszeptał zaklęcie. - A tak może być?

- Co... A co zrobiłeś? - spytała, zmieszana.

- Zapomniałem - powiedział i wziął jej rękę, dotykając latarenki. Virginia zamrugała. Było jasno. Tylko jak dla kogo. - To Ręka Glorii, oświetla drogę tylko temu, kto ja trzyma. Teraz się przyda. Chodźmy.

Virginia spojrzała na niego i poszła przed siebie. Szli powoli, uważając, żeby nie nadepnąć na skałkę, która mogłaby stworzyć lawinę.

Draco chciał zawrócić, kiedy zobaczył starą, bazyliszkową skórę. Dodajmy, jadowicie zieloną.

- Mówisz, że wchodzisz tu bez paniki? - spytał.

- Można się przyzwyczaić - odpowiedziała.

Można sie przyzwyczaić... Ta dziewczyna jest coraz bardziej tajemnicza...

No cóż, jako Ślizgon od dawna marzył obejrzeć legendarną komnatę Salazara Slytherina. Teraz narodził się szkopuł: odkąd przyjechał z domu, przestał się interesować czymkolwiek związanym z Voldemortem. W zupełności wystarczał mu Mroczny Znak na przedramieniu.

- Jesteśmy - szepnęła w pewnym momencie, kiedy stanęli przed drzwiami podobnymi do tych, które kryły wejście do Slytherinu. Virginia otworzyła je znowu za pomocą mowy węży. Izba została zalana światłem. - Jesteśmy - powtórzyła trochę głośniej, puszczając jego dłoń.

- Oo, widzę, że nie brakowało ci czasu ani pomysłów, żeby odnowić to miejsce - powiedział próbując ukryć zszokowanie. Stali na dużej płycie. Ze ścian spływała woda, otaczając tę płytę. N ścianach, nad tymi strumykami wisiały świece, oświetlając ten mały niby-basenik.

Byłoby miło, gdyby nie sam fakt, że w tym miejscu Tom Riddle mordował swoich kolegów.

Virginia spuściła wzrok, odetchnęła i wskazała ręką w kąt.

- Tam.

A w tym kącie stał ogromny posąg Salazara Slytherina. Kilka kijków, lub raczej rurek zostało wepchnięte w coś, co wyglądało jak wielkie stopy. Virginia podeszła do przodu.

Rurki okazały sie być ogromnymi kłami wielkości dużego kordelasa.

- To nam powinno zastąpić krew jednorożca.

- Te, to są zęby bazyliszka?- spytał, niedowierzając.- Ale gdzie masz krew, leżą tak przecież od czterech lat.

Virginia pokręciła głowa.

- Bazyliszek żyje bardzo, bardzo długo, nawet tysiące lat. Kiedy umrze, niektóre części jego ciała nie umierają, nie gniją. Tu powinna być krew. No cóż, może bazyliszek poszedł z dymem, ale ząbki na pamiątkę trzeba zawsze zostawić.- powiedziała, uśmiechając się ironicznie do Dracona.

Spojrzał na nią ze wstrętem.

- Jesteś paskudna, bardzo, bardz paskudna, nawet Snape by czegoś takiego nie zrobił. Jesteś gorsza od jego oleistotłustych włosów.

Zaśmiała się.

- Może. Ale to dobre lekarstwo na nudę.

- Co?

Chciała uklęknąć, ale Draco chwycił ja za rękę

- Przepraszam, jak to chcesz chwycić? Przecież to jest trujące!

- Musimy jakoś to zrobić, a nie wolno tego rozbić. Krew bazyliszka jest łatwopalna, jakbyś zapomniał. - odpowiedziała, wyrywając dłoń.

Nie namyślając się wcale chwyciła długi kieł w obie ręce i natychmiast sie cofnęła. Jakaś paskudna, zielona breja zaczęła jej ciec po ręce, mieszając się z krwią. Kieł, bardzo ostry, przeciął jej skórę.

Draco, przerażony, patrzył, jak Virginia sie nie poddaje i znowu bierze zębisko do ręki. Zaczęła wypływać ciemnozielona, bazyliszkowa krew.

- Szybko! - wydyszała, na jej twarzy pojawił sie grymas bólu.- Wyjmij flakon! Jest u mnie w kieszeni!

Draco natychmiast się otrząsnął i zaczął ją przeszukiwać. Wyjął płaksą buteleczkę z korkiem. Wyciągnął szybko korek i podstawił butelkę pod kieł, patrząc, jak żrąca mazia ścieka do szklanego naczynka. Pod nim zrobiła się już mała dziura w posadzce, wypalona przez krew bazyliszka.

- Koniec - powiedział, zatykając flakonik, wycierając go jeszcze swoja szatą.

Odwrócił wzrok. Virginia wyglądała, jakby miała się zwijać z bólu. Jej ręka była cała we krwi, jej własnej i martwego potwora.

- Blee...- szybko chwycił ją za nadgarstek i pociągnął do "baseniku", kładąc jej dłoń pod wodę. Zawyła z bólu.

- Boli, do k... nędzy!!!! - wrzasnęła, próbując się wyrwać.

- Nie ruszaj się, Ruda! - rozkazał, mocniej ją chwytając. Czuł, że rękaw przesiąka mu lodowata wodą. - Musisz zmyć tą papkę, chcesz nie mieć ręki?

Po chwili cała woda ufarbowała się na zielono. Draco wyjął jej rękę z wody, kładąc na kolanach. Rozdarł swoja szatę i zawinął w nią jej dłoń, ściskając mocno.

- Powinnaś sie zobaczyć z madame Pomfrey, jak wrócimy... Ryjówa? Ryjówko?

Virginia kilka razy głęboko chwyciła powietrze, żeby nie zemdleć. Nie udawało się.

- Weasley'ówna? Weasley, budź się! Przytomniej!- jego głos zagłuszał dźwięk, jakby ktoś koło niej darł tysiące gazet. Przed oczami zobaczyła ciemność (Widzę ciemność –chciałoby się rzec- tłum. ^_~).

- Virginia!


*********************


- Ginny... Ginny...

- Ona się nie budzi!

- Madame Pomfrey wspomniała, że to może potrwać z noc, nie panikuj, Ron.

- Ale...

- Daj spokój, i tak się musi kiedyś obudzić.

Virginia otworzyła oczy i natychmiast j przymknęła, ponieważ oślepiło ją bardzo mocne światło. Jej brat jednak zauważył.

- Ginny! Żyjesz! - krzyknął, podbiegając do niej.

- Która jest?- spytała schrypniętym głosem.- Czuję sie, jakby przespała miesiąc.

- No, niedługo będzie - Harry mrugnął do niej.- Spałaś dwa dni.

- Dwa dni? Co się stało? - spytała, siadając powoli.

- Malfoy wszedł tu, trzaskając drzwiami, kiedy wszyscy myśleliśmy, co robić z Lupinem. Wniósł cię i rzucił na pierwsze łóżko, jakie stało. - wyjaśniła Hermiona.

- Nadal jest niegrzeczny, jeśli chodzi o waszą rodzinę - zauważył sucho Harry. Ron zmarszczył nos.

- Tak. Potem zamknął się w tej waszej komnacie i wyszedł o wpół do dwunastej, oznajmiając, że eliksir jest gotowy. Mieliśmy tylko pół godziny, żeby dojść do gabinetu Lupina. Zaczął się stawiać, ale wypił to i stał się niegroźnym, małym wilkołakiem.

Virginia odetchnęła głęboko.

- Nareszcie nam sie udało.

- Trudno uwierzyć, że Malfoy umaił zrobić Wywar Tojadowy. Przecież ten eliksir jest tak złożony, że chyba ja nie umiałabym tego zrobić.- wyżaliła się Hermiona.

- Hermiono, przecież i tak nie będziesz mistrzynią eliksirów - powiedział Ron. Posłała mu wściekłe spojrzenie.

- No to sobie zdrowiej - rzekł Harry, kiedy zadzwoniło na popołudniowe lekcje. - To trochę niewyobrażalne, żebyś sama leżała w Skrzydle Szpitalnym.

Virginia uśmiechnęła się i pokiwała na do widzenia swojemu bratu i jego przyjaciołom.

Odetchnęła, spoglądając na swoje ręce. Nawet już tak bardzo nie bolało, tylko trochę swędziało.

Ron chyba nie wie, że byłam w Komnacie Tajemnic...

Odwróciła głowę i zauważyła, ze na krześle wiszą dwa pasy czarnego materiału. Wzięła jeden z nich, patrząc ciekawie.

- Dotrzymałem słowa - powiedział ktoś głosem ledwo powstrzymywanym od emocji. Przy framudze drzwi stał Draco Malfoy, przyglądając się jej.

- Um... dziękuję ci...- mruknęła, spuszczając głowę.

- Dziękuję ci...- powtórzył, nie kryjąc ironii. Zamknął drzwi i wszedł do środka. - Twój brat niemal mnie zabił, twój, cytuję, były obiekt uwielbienia prawie pobił, a dziewczyna twojego braciszka chciała mnie otruć. I za to wszystko zyskuję tylko dziękuję ci? - przyciągnął sobie krzesło i usiadł przy niej, ciągle na nią patrząc. - Chyba czegoś brakuje, nie sądzi pani, panno Virginio Weasley?

- Wybacz mi.- przeprosiła cicho.- Wiem, nie powinnam cię była tam zabierać i narażać cię na to wszystko, ale dziękuję ci, że dotrzymałeś obietnicy, nawet nie wiesz, jak dużo to dla mnie znaczy.

- Skąd mam wiedzieć, nie jestem tobą .- uśmiechnął się tak jak zawsze, czyli z drwiną.

- Co się stało po tym, jak zemdlałam? No i czemu zemdlałam? - spytała, marszcząc brwi.- Wejście się zamknęło?

Rozsiadł się wygodnie.

- A myślałem, że jesteś prymuską w eliksirach. Krew bazyliszka jest żrąca, trująca niebezpieczna dla życia. Poza tym straciłaś dużo krwi. - spojrzał na jej dłonie.- Powinnaś wyzdrowieć za kilka dni. Pomfrey chciała mi uciąć głowę za to, że jej pomoc i pupilka znalazła sie w tak strasznej sytuacji.

- Wywar sie udał?- spytała, próbując zmienić temat.

- Jestem geniuszem w eliksirach, a wywar był znakomity. Ta cała krew bazyliszka działa chyba jeszcze lepiej niż jednorożca.

- Co ty nie powiesz...- powiedziała, uśmiechając się. Spojrzała w dół.

Nastała niezręczna cisza.

Nagle Draco odchrząknął i pochylił się, próbując spojrzeć jej w oczy.

- Jesteś mi winna wyjaśnienie, Virginio.

Virginia aż podskoczyła. Patrzcie państwo, Draco Malfoy mówi do niej po imieniu.

Odwróciła wzrok.

- Czekam.

Tak się spoufalił, że usiadł na jej łóżku. Uniósł jej głowę w górę i była zmuszona spojrzeć mu w oczy.

- Powinnaś mi wyjaśnić, co to tam się stało. Prawie się zabiłaś tą trucizną.

- Ja... Przepraszam...

- Przepraszam to nie jest to, co chciałem usłyszeć. Zadowoli mnie proste wyjaśnienie, czemu otwierałaś tę izbę w zeszłym oku.

Po jej twarzy spłynęły dwie łzy, jedna za drugą. Draco puścił jej podbródek.

- Ty...?

- To wszystko zaczęło sie po moim pierwszym roku nauki - zaczęła. - To było takie okropne, tak bardzo chciałam kogoś zainteresować sobą, ale mi nie wychodziło. - przerwała, patrząc na niego. Nie chciała, aby jej przerywał pytaniami.- Nikt nie chciał się przyjaźnić z Ginny, której słuchał sie bazyliszek. Nie miałam przyjaciół, nikogo przez całe dwa lata. Byłam zła... bałam się...po prostu było mi źle. Nie rozumiałam, czemu ja, czemu właśnie ja nie mogę mieć przyjaciół tylko dlatego, że stało się coś, nad czym przecież nie miałam władzy. To było okropne... byłam zupełnie sama....Wszyscy, widząc te okropne ryże kudły odwracali się do mnie tyłem... Zamknęłam się na wszystkich w Hogwarcie.

- Często chodziłam do Marty, patrzyłam w zlew, który był wejściem do komnaty Salazara Slytherina. Bywałam tam często, chyba dziesięć razy. Aż pewnego razu ktoś w Gryffindorze mnie wyzwał, uciekłam z wieży i poszłam do toalety. Pochyliłam się nad zlewem, płacząc jak wariatka. To było okropne, nie miałam z kim porozmawiać, nie miała się komu wyżalić, byłam wściekła....samotna... nawet chciałam znowu mieć ten przeklęty dziennik...Nagle coś powiedziała w języku węży i zlew się otworzył....

- Jesteś wężousta? Myślałem, że tylko dziedzic Slytherina umie rozmawiać z wężami.- przerwał Draco.

Virginia potrząsnęła głową.

- Harry naumiał się tego, kiedy Sam-Wiesz-Kto strzelił mu zaklęciem i zrobił bliznę. Tom Riddle wlał we mnie swoją duszę przez ten parszywy pamiętnik, więc bez zaskoczenia przyjęłam fakt, że nagle umiem to samo. Nie wiesz, ze umiesz, przychodzi samo, kiedy musi....

Draco kiwnął głową. Słuchał jej i chciał jej słuchać.

- No... znalazłam wejście do komnaty... czasami bywałam tam na miotle... czasami nie...To... Komnata stała się czymś tylko moim... tylko ja miała tam dostęp... nikt inny... Komnata była moja, nikt inny o niej nie wiedział, nawet Harry.... to miejsce było czymś tylko moim, czymś, czego nikt nie mógłby mi odebrać...Uciekałam tam w świat marzeń... tam... tam mnie wszyscy lubili....wszyscy, czyli woda, posadzka i ja sama....

Głęboko westchnęła.

- Trochę tam poprzestawiałam rzeczy... bywałam tam zawsze, kiedy miałam tylko czas.....Marta wiedziała…wiedziała, że jestem samotna, że tam chodzę....Nigdy nikomu nie powiedziała, ale zawsze mnie prosiła, żebym... żebym tam nie chodziła....Zawsze ją ignorowałam.... Gdyby.. gdyby... jeśli nie Charlie i Lesley w tym roku, pewnie znowu przesiadywałabym w Komnacie codziennie... Mała, głupia, ruda Ginny.... - oparła głowę na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. - To było jedyne miejsce, skąd mnie nie wywalano....

Draco słuchał w ciszy, patrząc na Virginię. Nie chciał wyglądać tak, jak się czuł, a czuł się strasznie przygnębiony. Nagle zalała go fala sympatii do niej. Gdyby nie ta jego przeklęta opinia, pocieszyłby ją.

Westchnął i za pomocą różdżki przywołał kubek z czekoladą.

Podał go jej z niewielkim uśmiechem.

- Napij się, będzie ci lepiej - powiedział, kładąc jej dłonie na kubku. - Przepraszam, nie wiem co powiedzieć. Nigdy nie miałem aż tak wielkiego doła....

No pewnie, ja go po prostu ignoruję....

- Dzię-....- wyczuł w jej głosie łzy. Łzy tamowane od ponad czterech lat.

Kubek upadł jej na kolana, wylewając swoją zawartość.

Virginia rzuciła się Draconowi na szyję, płacząc.

Wypłakiwała całą siebie, wszystko to, co musiała znosić podczas swojej nauki w szkole wypłakiwała samotność, ból, rozpacz.

A Draco Malfoy jej pozwolił.



Rozdział XI

Co z Tiarą Przydziału?




- Jesteś pewna, że na pewno tak powiedziała? Nie przejęzyczyłaś się?

- Nie, nie. Ginny powiedziała, że ma Malfoya gdzieś.

- To czemu ciągle za sobą łażą? I zauważyłaś, zawsze go to po pewnym czasie nudziło, a teraz? Podoba mu się.

- To co z Pansy Parkinson? Jak myślisz?

- Eee. Już niedługo nie będzie taka pewna siebie.

- Słuchaj, co ty na to, że Ron się tak wścieka? Może spytamy się Malfoya, co on o tym myśli? Może to tylko taki lekki podryw?

- Bez przesady, liczyłaś na coś więcej?

- Wiesz, nigdy nic nie wiadomo.

Nagle pomruk wśród uczniów na korytarzu ucichł, kiedy rozległ się głos:

- DRACONIE MALFOY!!! ODDAWAJ TO!!! NATYCHMIAST!!! - na końcu korytarza pojawiła się Virginia, cała zziajana. Chyba zbiegała po schodach. Natychmiast wszyscy spojrzeli jak jeden mąż w inny kąt. Draco nawet się nie odwrócił i nadal rozmawiał z Crabbe'm, Goylem, Pansy i Millicentą.

- Crabbe, czy ktoś mnie wołał? - spytał dobrze nam znany blondyn, nie odwracając się nadal. Specjalnie ją ignorował i, wiedząc, że ją to bardzo denerwuje, włożył ręce do kieszeni.

- Nie udawaj, że mnie nie widzisz, Draconie Malfoy, bo widzisz! - wysapała rozzłoszczona, podchodząc do niego.- I masz mi to oddać, bo poleci twoja głowa, nie moja!

- Słucham? Ach, czyż to nie moja droga kolaborantka, panna Virginia Weasley. Jak się pani czuje? Tak dawnośmy się nie widzieli - powiedział zajadliwie słodkim głosem, uśmiechając się drwiąco.

Zatrzymała się, patrząc na niego.

- Tak, też sie cieszę, że pana widzę, Malfoy, ale czy mógłby być pan tak uprzejmy i mi oddać ten eliksir, abym mogła go zanieść do lochów i zamknąć w kredensie, panie Malfoy? - wyciągnęła rękę.

- Eliksir? Jakiż eliksir? Panno Weasley, jak to tak?

- Oddaj mi to, Malfoy, to jest Veritaserum!- wrzasnęła, doskakując do niego. Na słowo "Veritaserum” wszyscy się cofnęli do tyłu, nawet Ślizgoni. Rudowłosa pchnęła Dracona na ścianę i zaczęła mu obszukiwać kieszenie. W końcu pokazała wszystkim przezroczysty płyn w małej buteleczce. Draco nie protestował, uśmiechając sie do niej kpiąco.

- Trochę dyskrecji, Ryjóweczko - powiedział.- Nawet nie byłoby wiadomo, że tego użyłem.

- Oczywiście - zadrwiła, ukrywając flakonik, kiedy Draco chciał go chwycić.- Przecież nie starłbyś się tak bardzo, żeby mnie wykurzyć z lochów, jakbyś go nie potrzebował. Jasne. - poszła w stronę Skrzydła Szpitalnego.- Masz szczęście, takim cudem Veritaserum wróci bezpiecznie do kredensu Snape’a.

- Weasley'ówna - poszedł, niestety, za nią.- Jedna kropla.

- Nie.

- Proszę?

- NIE!

Pansy spojrzała na nich wściekłym wzorkiem, odwróciła się i odeszła.

Pozostali patrzyli na nich.

A więc może możliwe, że są przyjaciółmi? A może nie tylko?


********************


- Ej, Virginia, kropelka - poprosił, zamykając za sobą drzwi.

- Nie, nie, nie, nie, nie, nie - odpowiedź była tylko jedna. Bawiła się, podrzucając eliksir w górę i łapiąc go. W międzyczasie patrzyła na Dracona, czy nie próbuje go chwycić. - Draco, wiem, co chcesz zrobić. Chcesz to dać Harry'emu albo innemu Gryfonowi, żeby upokorzyć mój dom. Veto.

- Ale jesteś, przecież fajnie by było usłyszeć, co też Bliznowaty o tym wszystkim myśli, albo jak twój brat wykrzy,uje w nocy imię Granger - Virginia zaczęła się zastanawiać. - Proszę? Virginio?

- Nie! - odrzekła, wchodząc do pracowni. - Snape wraca za dwa dni, jak coś zginie, to znów będzie na mnie. Na ciebie zresztą też. Chcesz mieć szlaban na święta? No, chcesz?

- Nie bądź taka mądra, bo cię pająki za obraz wciągną - odrzekł, rozkładając się jak zwykle na kanapie. Zdmuchnął sobie włosy z twarzy.

- Ktoś tu musi być mądry.

Od wydarzeń z Komnaty Tajemnic rozwinęła się między nimi cieniutka nitka przyjaźni. Owszem, chcieli ją utrzymać w tajemnicy, choć oboje nie bardzo wiedzieli po co ani jak. Przy ludziach nadal wołali do siebie po nazwisku, ale kiedy byli sami takie normalne, naturalne dla nich było Draco i Virginia.

- Jeszcze tylko trzy dni? - spytał Draco, a ona przytaknęła.- To już zleciały trzy tygodnie?

Virginia jeszcze raz kiwnęła głową, otwierając księgę.

- Jutro zaczynają się ferie Bożonarodzeniowe.

- Już dziś.- poprawił ją.- Po południu. Po lekcjach.

- Może być.- wzruszyła ramionami.

- Ciekawe co zada nam Snape, jak wróci.

Odwróciła krzesło, trzymając na kolanach książkę.

- Nie mów mu, że wziąłeś Veritaserum, bo mnie zabije. - powiedziała, wstając.

Draco uśmiechnął się złowieszczo.

- Nie gwarantuje niczego.

Virginia spojrzała na niego i wyszła z komnaty z książką.

- Znalazłaś coś o tym zaklęciu wywołującym Mroczny Znak? - zawołała, patrząc na drzwi.

Potrząsnęła głowa, nadal zła na niego.

- To nie tylko moja robota. Czemu zawsze ja dostaję takie wstrętne rzeczy?

Wzruszył ramionami.

- Wiesz może, gdzie jest Snape?

- Nie.- odparła, zamyślając się.- Ale mówią, że uciekł z jakąś babą.

Blondas nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

- On? A kto by go chciał?

Uśmiechnęła się.

- Nigdy nic nie wiadomo.

- A co z tańcem? W ferie też są zajęcia? - spytał, pochylając się do przodu.

- A ja wiem. Może jak uczniowie będą chcieć. Wszystkim się podoba i robią to, co lubią.

- Taa, ile szczęścia teraz jest w moim Pokoju Wspólnym, to sobie nie wyobrażasz - odrzekł sarkastycznym tonem.

- No, ty już nie narzekaj, naprawdę dobrze tańczysz - powiedziała, odwracając głowę.

- Uczyłem się wcześniej, to dla mnie nic nowego. Zanim moja mam wyszła za ojca była tancerką, coś jak Lesley.

- Oo?- Virginia uniosła brew.- Dobrze idzie tobie i Pansy.

Uśmiechnął się kpiąco.

- Może. Ale, wiesz, ona nie jest taka super, jak ci się wydaje. Ona jest jak taka planeta, odbija światło gwiazdy, czyli mnie.

- Skromności ci nie brakuje - odpowiedziała cicho, spuszczając głowę.

- Sama nie wyglądasz najlepiej z Fletcheyem. Pouczę cię, chcesz? Ale nie licz, że na zajęciach będą z tobą tańczył, co to, to nie. - ostrzegł ją, wstając. Mimo protestów chwycił ją za rękę i podniósł go góry.

- Draco, w szpitalu się chyba nie tańczy - zaśmiała się, kiedy ja okręcił.

- I tak nikogo tu nie ma - odrzekł lekko.

Ćwiczyli to, czego Lesley próbowała ich nauczyć od początku roku. Draco miał wrażenie, że Virginia nie tańczy naprawdę, tylko tak, jakby chciała szybko zakończyć tę zabawę. Pochylił się i spojrzał jej w twarz.

- Nieźle jak na kogoś, kto tańczy dopiero od września - powiedział, uśmiechając się.

- Dziękuję panu za komplement, panie Malfoy - odrzekła z rezerwą.- Schlebia mi pan.

- Te, a wy co?- przed drzwiami stał rozbawiony Charlie. - Myślałem, że to tylko taka ostrożna przyjaźń. I jeśli sobie dobrze przypominam, to Draco Malfoy był według ciebie "Głupkiem, który chce cię upokorzyć".

- Charlie, przymknij się! - powiedziała, kiedy Draco uniósł ją do góry.- No, tylko... Tylko nic nikomu o tym nie mów, dobra?

- A tak w ogóle to co tu się odbywa z tym tańcem? Randka? - spytał, siadając na kanapie.- Co was łączy, co?

- Randka? Nie, chyba nie.- odparł bez śladu zawstydzenia.- A my? Przyjaciele. Nic więcej.

Charlie uniósł brew.

- Przyjaciele? Ślizgon i Gryfonka?

Virginia podziękowała za taniec, jak wypadało i usiadła przy swoim bracie.

- Ta, przyjaciele. Ciągle się kłócimy, przezywamy, nieomal dochodzi do rękoczynów. - odpowiedziała.

- Liczę na to - mruknął.

- Ej, Virginia, następna książka sympatycznym atramentem.- rzekł Draco, dając jej znak, żeby podeszła.

- Co?!- pisnęła, podchodząc. Blondyn puknął różdżką w pergamin i wyjawiła się ostatnia linijka. - Zabiję Snape'a!!!!

- Chodź, rzeczywiście nie chcę mieć szlabanu na święta - odpowiedział, chwytając ją za rękę i ciągnąc ku drzwiom.

No to mam nadzieję, że będą tylko przyjaciółmi....

Pomyślał Charlie, patrząc na drzwi.


*********************


- Zaraz umrę - ogłosił Draco, siadając na kanapie w Pokoju Wspólnym. Westchnął i położył nogi na stoliczku do kawy przed sobą. Dopiero skończył ostatnie wypracowanie z Virginią, była prawie północ. Rzucił jej tylko na odchodne dobranoc i poczłapał się w stronę lochów, pragnąc tylko snu, którego nie zaznał na dobrą sprawę od dwóch miesięcy.

- Draco - spytał ktoś delikatnym głosem. - Nic ci nie jest?- małe dłonie zaczęły masować mu ramiona, uwalniając go od napięcia. Draco, nieświadomie co prawda, wygiął się do tyłu i odetchnął głęboko.

Pansy byłą niezłą masażystką i nie narzekała tak przy tym jak zwykle. A przynajmniej teraz. Nie zaprzeczał, że była najlepsza tancerką, ale czuł jednak, że jej talent sięga tylko do jakiejś granicy i Pansy już nic więcej nie zrobi.

- Tak dawno cię tu nie widziałam. Ciągle siedzisz z tamtą Gryfoną - wydymała usta, siadając obok.

Wzruszył ramionami.

- To moja praca.

- Draco? Co tu robisz tak wcześnie?- spytał Crabbe, schodząc ze schodów razem z Goylem i kilkoma innymi Ślizgonami.

- Pracowałem.- odchrząknął.- Sami wszyscy wiecie.

- Ciekawa tak praca? Śpisz z dziewczynami? - zakpił Pucey, kapitan drużyny Quidditcha. Nadal był zły na niego, że przegrali mecz.- Dlatego ci brakuje siły na treningach?

- Nie - orzekł stanowczo Draco.- No wiecie, nawał roboty, którą dał mi Snape do odrobienia z Łasicą.

- Co jest takiego w tej dziewczynie, że jeszcze cię nie znudziła?- zastanowił się Goyle, odwijając z papierka kanapkę z kuchni.

- Racja - Montague, jeden z szukających, usiadł obok niego na zielonej kanapie.- Taa, zawsze jesteś zajęty, kiedy chodzi o ludzi z innych domów, a ta babka jak coś chce od ciebie, to robisz. Dziwię się, że jeszcze nie ukręciłeś jej karku.

- Jak jej coś będzie, to nie będę miał na kogo zwalać - odparł ze swoim słynnym uśmieszkiem na ustach.

- Jeszcze jedno - powiedziała Hase.- Podobno Weasley'ówna chciała cię uwieść, żebyś jej zdradził jakiś sposób na złapanie Pottera.

Pokój ryknął śmiechem. Nie obchodziło ich, że to środek nocy, Snape nigdy nie zwracał im uwagi, a inni nauczyciele nie mieli tu wstępu.

- Draco, proszę, powiedz, że takie sieroty boże cię nie obchodzą.- odparła Pansy, układając swoja głowę na jego ramieniu. Chłopcy gwizdnęli. Draco, choć w duszy chciał już iść spać, nie odepchnął jej.

- Co jest? - kilka dziewczyn wyszło z sypialni. - Piżama-party we Wspólnym? - ziewnęła Millicenta.

- Tak, obserwujemy, jak daleko posunie sie panna Parkinson dzisiejszej nocy. - zażartował Montague. Pansy spojrzała na niego i jeszcze bardziej wtuliła się w Dracona.

Nagle ktoś zaczął walić w wejście. Montague podniósł się, żeby otworzyć.

W progu stała Virginia. Draco uniósł brwi.

- Hej, czy to nie tamta dziweczka, która chce nam zabrać Dracona?- zakpił Montague, prychając. - Kto by powiedział, ze Gryfonki są aż taki odważne.

- Co robisz w naszym Wspólnym Pokoju, Weasley?- rzuciła Pansy.

Virginia zmarszczyła brwi, dotykając różdżki ukrytej w szacie. Na wszelki wypadek. Spojrzała na Dracona, który tez na nią spojrzał, ale prychnął - zupełnie jak inni.

- Profesor McGonagall kazała wam powiedzieć, że dzisiejszy obiad jest wcześniej, o szóstej i wszyscy macie być punktualni, albo zostaną wam odjęte punkty. Kazała też przypomnieć, ze jutro wraca profesor Snape i macie się zachowywać. - ogłosiła poważnym głosem. Było jej zimno. Chyba ze strachu.

Montague pochylił się do przodu i uniósł jej podbródek jednym palcem.

- Moja łóżko pomieści nas oboje, mała, zostań na noc.

Reszta wybuchła śmiechem.

Virginia spojrzała na niego i uderzyła go w rękę.

- Zabieraj łapy.

I wyszła, nawet się nie oglądając. Jej długie włosy powiewały za nią jak ruda flaga.

- Dziwka - mruknął Montague, kiedy kamienna ściana zamknęła się.

- Słuchaj, się przejmujesz, to tylko Gryfonka, w dodatku Weasley'ówna - odparła wesoło Millicenta.

- Masz rację.


*********************


- Ginny, robisz się gorsza od Hermiony, jedyne miejsca, jakie ostatnio odwiedzasz, to biblioteka, lochy, Skrzydła Szpitalne, studio i posiłki - zauważył Ron, wchodząc do komnaty. Virginia byłą cała obłożona książkami. Było popołudnie Bożego Narodzenia i większość Gryfonów siedziała w pokoju Wspólnym. Virginia jak zwykle wstała rano po bibliotece poszła do pracowni. Dracona nie widziała do rana.

- Ginny, dziś jest Boże Narodzenie, a ty się uczysz. Naprawdę jesteś gorsza od Hermiony - zgodziła się Lavender.

Virginia wzruszyła ramionami.

- Mam trochę do roboty. Aha, przeszkadzam wam?- spytała zimno i zebrała swoje manatki, po czym wstała i zaczęła iść w kierunku wieży. Harry chwycił ją za rękę.

- Gin, naprawdę nam przykro za tą historię z Eliksirem wielosokowym, ale dziś są święta bożego Narodzenia, święto rodzinne. I to my, Gryfoni, jestesmy twoją rodziną, a nie biblioteka. Wybaczysz nam?

- Tak, Ginny, naprawdę nam przykro - dodała Parvati.

Rudowłosa westchnęła.

- No dobra. Nie umiem się długo gniewać na kogoś, macie szczęście.

Harry uśmiechnął się i posadził ją na kanapie.

- Co tam u was?- spytał Charlie od progu, chodząc do pokoju Wspólnego i trzymając Lesley za rękę.

- Hejka, Charlie, siadajcie - przywiał ich Ron.

- Rodzinny dzień Gryfonów.- powiedział jego straszy brat.- Dawno takiego nie obchodziłem.

- Lesley, czy w Święta też będą zajęcia taneczne? - spytała Lavender.

- Jak będziecie chcieli - uśmiechnęła się. - Ale jestem trochę zajęta. Poza tym sami też możecie korzystać ze studia. Mam coś do roboty i muszę to skończyć, zanim znów pójdziecie do szkoły, znaczy, na lekcje.

- Nasz trening jest w czwartek - powiedział Dean. - Będzie fajnie.

- Claude powiedział, że boisko jest zawsze wolne i możemy tam być ile nam się żywnie podoba. - dodał Colin.

- Rok Mugola był strzałem w dziesiątkę - powiedział Charlie, uśmiechając się.

- Tak, nawet Ślizgoni wyglądają, jakby sie dobrze bawili - Ron uśmiechnął się złośliwie.

- Ty, a jak tam twoje eliksiry?- spytał Seamus Virginię.

Wzruszyła na to ramionami, trochę nieswojo się czując.

- No, sami wiecie, trochę tego, trochę tamtego, masło maślane. Czasami zastanawiam się, czy Snape czyta te wypracowania, które mu daję.

- A co badacie?- zaciekawiła się Hermiona.

- Głownie czarną magię i te duperele. Tylko nie wiem po co mu tyle referatów o Sami-Wiecie-Kim.

- Co?! - pisnęła Geraldine. - Ale.. ale....

- Przecież ja tylko o nim pisze, a nie przywołuję - odparła sucho Virginia.

- Przejdźcie proszę od Wielkiej Sali, profesor Dumbledore wrócił i podobno przyjeżdża jakiś gość. Załóżcie też swoje szkolne szaty i mundurki, proszę o schludność, bez żadnych ozdóbek. - oznajmiła im McGonagall, nawet nie wchodząc do środka. Nie była ostatnio w humorze, przecież kiedy Dumbledore’a nie było w szkole musiała przejąć jego obowiązki.

- Gościa?

Gryfoni spojrzeli po sobie.


*********************


- Co jest grane, o czym nie wiemy?- spytał Ron, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Poprzedniego wieczoru sala została przyozdobiona kolorami wszystkich domów. Wszyscy byli ciekawi, co się takiego dzieje. W Boże Narodzenie zawsze mogli ubierać się w to, co chcieli, a w dodatku teraz nikomu nie pozwolono wyjechać do domu.

Gryfoni usiedli przy swoim stole, patrząc ciekawie na nauczycielski. Było dostawionych przynajmniej dziesięć krzeseł, stały wydawały się być dłuższe niż zwykle.

Nareszcie, kiedy pojawił się Dumbledore, pomruk trochę ucichł. Wielu uczniów było ciekawych, gdzie też był dyrektor.

- Kochani - zaczął, wstając, a w jego niebieskich oczach jak zwykle iskrzyła dobroć.- Miło mi, że wróciłem do Hogwartu i miło mi znów was widzieć. Miło mi także, że w naszej szkole będzie uczył się nowy uczeń. Niech wejdą Prefekci Naczelni.

Chłopak z Hufflepuffu i dziewczyna ze Slytherinu weszli, trzymając dwie tiary przydziału.

- To ja jestem najlepszą tiarą na świecie! - krzyknął czarny, podniszczony, mający swoje lata kapelusz.

- No i dobrze, ale ja jestem nowa i ładniejsza i przede wszystkim czystsza. A ciebie kto by chciał?- pisnęła srebrna.

Prefekci postawili tiary na stole.

- Naszym nowym uczniem jest Adrian Bradley, szesnastolatek, którego profesor Snape uprzejmie eskortował z Azkabanu do Hogwartu - powiadomił ich Dumbledore.

Cisza jak makiem zasiał.

Drzwi otworzyły się i wszedł czarnowłosy chłopak o miłej aparycji. Miał na sobie czarną hogwardzka szatę, za nim stał Snape. Oczy Braldeya były niebieskie jak morze, jak ocean. To jedyne trafne skojarzenie. Jak zimny ocean.

- To najmłodszy więzień Azkabanu - syknął Seamus do pozostałych Gryfonów.- „Prorok Codzienny” o nim pisał w wakacje. Nie miałem pojęcia, że on chodzi do szkoły!

- Ma szesnaście lat, to oczywiste, że będzie chodził do szkoły. Tylko nie było nic o tym, że pójdzie do Hogwartu - odrzekła Parvati, patrząc na nowego, który zaczął iść w stronę stołu nauczycielskiego.

Nie był wyższy od innych uczniów w swoim wieku. Jednak wrażenie robiły jego kruczoczarne, długie, proste włosy aż do pasa, związane luźno w kitkę.

- Wygląda jak dziewczyna - mruknął Dean. Kiedy Adrian usiadł na stołku, nadal panowała cisza.

- A widzisz, mnie lubią bardziej! - krzyknęła srebrna tiara, kiedy McGonagall położyła ją na głowie nowego. Od razu krzyknęła:

- TANIEC!!!

Virginia usłyszała, jak kilka dziewczyn z jej zajęć zachichotało. Oczywiście, był przystojny i naprawdę pociągający, ale wyglądał na trochę... dziwnego. No i był więźniem Azkabanu.

- Nie, bo ja jestem najlepsza! - krzyknął tiara Przydziału. Najbardziej zaskakujące było chyba dla uczniów to, że kapelusz może także mówić głośno, nie tylko szemrać do ucha.

- Hmm... jesteś bardzo sprytnym uczniem, jak Harry Potter pięć lat temu. Zostałeś wypuszczony z Azkabanu? Szesnastolatek uwięziony, kiedy miał lat trzynaście, szósty rok... gdzie cię umieścić?

Wszyscy uczniowie czekali, wstrząśnięci.

- Nie widzę cię w Hufflepuffie, nie, to nie dla ciebie, Ravenclaw jest zbyt łagodny... hmm?... Gryffindor? ... Nie, chyba nie.... Slytherin? Zobaczmy....

Wszystkie pary oczu były utkwione w podniszczonej, starej tiarze, która wybierała miejsce zamieszkania nowego ucznia. Nic nie wypowiedziała od pięciu minut!

- Przecież ona pasuje do Slytherinu jak ulał, nad czym sie tu zastanawiać!- wymamrotał Ron.

Virginii było gorąco, nie wiadomo z jakiego powodu. Sekundę później tiara krzyknęła jakby z bólu i upadła na podłogę. Była rozdarta prawie na pół.

- O mój Boże! - krzyknęła McGonagall, łapiąc kapelusz. Niektórzy nauczyciele i uczniowie wstali, żeby widzieć lepiej.

- Gryffindor... - wyszeptała tiara.

Poruszenie związane z upadkiem tiary było niezwykłe. Wszyscy patrzyli na Adriana, gapiącego się w dyszący kapelusz.

- Minerwo, zabierz Tiarę do mojego gabinetu i zobacz, co może poradzić Fawkes.- rzekł ponuro Dumbledore, patrząc na nakrycie głowy.

McGonagall kiwnęła tylko i wyszła tylnymi drzwiami.

- Przykro mi z powodu tego wydarzenia, Adrianie, ale cóż...Witaj w Gryffindorze - ciągnął dalej dyrektor.- Spodziewam się, że w razie potrzeby każdy uczeń poda pomocną dłoń naszemu nowemu przyjacielowi.

Adrian kiwnął głową i zszedł z podwyższenia, a długi kitka powiewała za nim. Wszystkie pary oczu były zwrócone tylko ku niemu. Kiedy usiadł przy stole Gryfonów, obok Virginii. Odwrócił się i uśmiechnął, wyciągając do niej rękę.

- Miło cię spotkać, Ginny Weasley.



Rozdział XII

Czas zakasać rękawy!




Virginia patrzyła na Adriana, czując się nieswojo. Uśmiechał się, nie tylko ustami, ale też swoimi niebieskimi oczami. Była trochę zaskoczona tym, że zna jej imię. Ale przecież jak nie poznać rudowłosego Weasleya, prawda?

- Eee... witaj - odrzekła, chwytając jego dłoń. Zrobiło jej się tak zimno, ze prawie się wezdrgnęła.

- Młodzi przyjaciele - kontynuował Dumbledore.- Mam także kilka innych, równie ważnych informacji do przekazania. Poinformowano mnie, że Rok Mugola u nas w szkole został przyjęty z zachwytem, w takim więc razie ministerstwo chciałoby zorganizować pewne przedsięwzięcie. Po wielu uzgodnieniach rząd postanowił przeznaczyć pieniądze na musical, w którym udział wezmą uczniowie z sekcji tanecznej.

- Co? Musical? - Lavender, zdziwiona, prawie krzyknęła.

- Tak jest, musical - powtórzył dyrektor. - Z powodu przebiegu programu mugolskiego w trzech innych placówkach zaproszeni zostali uczniowie z Durmstrangu i Beauxbatons. Przywitajcie naszych drogich gości.

Do sali, wzdłuż stołów domów, weszli wychowankowie pozostałych szkół. Było ich może po dwudziestu z każdej szkoły, ubranych w swoje szaty. Uczniowie francuskiej szkoły wyglądali, jakby mieli zamarznąć na śmieć. Bądź co bądź było już Boże Narodzenie. - Profesorze Moyet, profesor Perdrisat, miło mi was gościć w naszych progach - odezwał się Dumbledore.

- Albusie, mugolska akcja przyjęła się znakomicie. Czy przybyli już wysłannicy ministerstwa?- profesor Perdrisat okazała się być szczupłą, starszą kobietą o srebrzystych włosach. Uczyła w Durmstrangu.

- Szkoła jest imponująca, mam nadzieję, że studio także - powiedział Moyet, trochę wyłysiały nauczyciel z Beauxbatons, ściskając lekko Dumbledore'a.

- Tak. Proszę, usiądźcie – odrzekł ten, zwracając sie do przybyłych uczniów, którzy usiedli niepewnie przy końcach stołów czterech domów. - Ot, i są.

- Tata?- Ron patrzył oniemiały na pochodzik sześciu mężczyzn i dwóch kobiet, który wszedł do sali.

- Co to, zjazd Weasley'ów w Hogwarcie?- spytał Seamus, mrugając do niego.

- Oto przedstawiciele ministerstwa, którzy będą pisali sprawozdanie z przesłuchania do musicalu. – dyrektor Hogwartu poinformował Lesley i pozostałych nauczycieli. - Lesley, Spencer, myślę, że sobie poradzicie?

Blondynka kiwnęła głową.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Nie pierwszy raz robimy cos takiego, co, Spencer?

Spencer Soloman kiwnął głową.

- Przedstawienie powinno być gotowe na początek lipca. Całą papierkowa robota powinna zostać załatwiona w tym tygodniu, żebyśmy w przyszłym mogli już rozdać tekst i zacząć próby - powiedział.- Przesłuchanie odbędzie się jutro, i wypadałoby się na nim stawić wszystkim tańczącym. Ja, Lesley oraz reszta komisji będzie egzystowała od dziewiątej rano w studio. Każdy będzie występował, otrzymując większą lub mniejsza rolę.

Rozległ sie pomruk.

- Choć nie jest to taki wielkie przedsięwzięcie, jak Turniej Trójmagiczny, wymagam jednak od was pewnej powagi. Musical zostanie wystawiony na magicznym stadionie, tam, gdzie rozgrywały sie Mistrzostwa Świata w Quidditchu. - powiedział Dumbledore.

- Pan żartuje! - krzyknął Terry Boot z Ravenclawu, wstając.

- Nie, panie Boot. Wszyscy delegaci z minsterstwa, nauczyciele oraz uczniowie wszystkich trzech szkół mają wstęp wolny na przedstawienie. - odrzekł dyrektor, uśmiechając się do chłopaka.

- Chce jeszcze powiedzieć, że przyda się każda pomoc - Lesley uśmiechnęła się szeroko.

- Tak. I mam nadzieję, że przyjmiecie naszych gości z całym należnym im szacunkiem, tak, jak nakazuje dobre wychowanie Hogwartczyków. Jeśli będziecie mieli jakiekolwiek kłopoty, zgłoście się do moich podopiecznych.- Dumbledore uniósł różdżkę.- A teraz smacznego!

Na półmiskach pojawiło się jedzenie, a w sali hałas. Virginia zauważyła, ze jej ojciec rozmawia z Charlie'm, jak gdyby nigdy nic.

Adriana wciągnęła do rozmowy jakaś blondynka z długimi włosami.

- Witaj, nazywam sie Gabrielle Delacour - powiedziała po angielsku, uśmiechając się ciepło. Była piękna, ale jakby miała w sobie jakąś domieszkę krwi wili.

- Miło cię spotkać, ja jestem Adrian Bradley - odrzekł, także się uśmiechając.- Tak, uwięziono mnie jak miałem trzynaście lat. Jestem niewinny, a już przynajmniej teraz.

- Delacour... skąd ja znam to nazwisko?- zastanowiła się Virginia.

- Dwa lata temu moja siostra, Fleur Delacour, startowała tu w Hogwarcie - odparła Francuzka, marszcząc brwi.

- Ach tak? Bardzo dobrze mówisz po angielsku. Dlaczego?

- Siostra kazała mi uczyć się języka, odkąd wróciła do domu - odpowiedziała niecierpliwie, chcąc najwyraźniej rozmawiać tylko z Adrianem. - Dobrze tańczysz?

- Sam nie wiem. Dopiero co zostałem przydzielony. Tak w ogóle to mało się na tym znam - odparł.- Taniec jest ciekawym sportem i w ogóle przyjemnym...

Virginia wstała, zostawiając ich. Poszła do swojego ojca, aby go uściskać. Przecież nie widziała go już prawie cztery miesiące!


*********************


Draco oparł głowę o rękę, patrząc w stronę Gryffindoru. Przy stole siedział Adrian Bradley, rozmawiając z jakaś blondynka z Beauxbatons.

Poczuł się nieswojo, odkąd nowy wszedł do Wielkiej Sali. Coś... coś mu po prostu w nim nie grało. Spojrzał na Snape'a. Nauczyciel odwrócił się i włączył do rozmowy z profesor Sinister.

Musiał przyznać, że cała szkoła wzięła całą akcję na poważnie. Choć to naprawdę nie było nic złego.

- Draco! - syknął do niego Montague, zwracając na siebie uwagę kilku innych Ślizgonów. Spojrzał na nich, uważając, czy nie ma wśród nich uczniów innych szkół, po czym uśmiechnął się złowrogo.

- Patrzcie na Gryffindor, Ryjówa znów siedzi sama.

Millicenta parsknęła.

- Zawsze siedzi sama, czego się czepiasz?

- Widziałem, jak tamten były więzień z nią rozmawiał, dopóki nie przysiadła sie blondyna. Weasley’ówna znów okazała się nieciekawa.

Ślizgoni prychnęli.

- Ona jest gorsza od tamtej przemądrzałej szlamy - odrzekła energicznie Pansy.- Kto by ją chciał?

- No, przecież nikt, nie wiesz? – wyśmiał ją Pucey.

Nasz blondyn spojrzał na miejsce, gdzie siedziała Virginia, potem na twarze kolegów z domu.

Bardzo jej współczuł, ale za Chiny by się do tego nie przyznał.

- Macie tematy, lepiej pomówmy o CZYMŚ niż o NICZYM – powiedział, wzbudzając powszechną radość.


********************


- Jeszcze tu siedzisz. Prawie północ - stwierdził Draco, otwierając drzwi. Wiedział, że Virginii nie będzie w wieży. Przestawiła się tak jak on, i zaczęła chodzić spać dopiero po północy.

Dziewczyna spojrzała w górę, uśmiechając się z zakłopotaniem.

- Mój tata przyjechał, a jeszcze przed wakacjami mu obiecałam, że się z tym uporam. Próbuję uruchomić tego laptopa, ale ten złom ani rusz. - spojrzała na monitorek, wydymając usta.

- Po co mu ta blaszana puszka?

Wystawiła do niego język.

- Pewnie nie wiesz, jak mugole radzą sobie bez magii, co?

- A skąd mam wiedzieć?- odrzekł lekko, przejeżdżając dłonią po włosach.

- Ślizgoni....- mruknęła, odwracając się do niego plecami. Padła na kolana, żeby sprawdzić, czy wszystkie kable i przewody są prawidłowo powtykane. - Do diabła, mam dość! Coraz bardziej się w tym plączę!

- Virginio...- powiedział nagle Draco. Odwróciła się. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Blondyn westchnął i machnął ręką. - Nieważne...Zastanawiałaś sie kiedyś, czemu Dumbledore zorganizował w ogóle tę całą akcję?

Virginia uniosła brwi, uśmiechając się lekko.

- Czemu? Jakoś nigdy cię to nie obchodziło, Draco.

Wzruszył ramionami i znów przesunął ręką po głowie.

- Prawda. Tylko czuję się trochę nieswojo. Znaczy, chodzi mi o Bradleya, wydaje mi się taki...lizuskowaty.

Usiadła, spoglądając na niego.

- Sama nie wiem, ale wydaje się być bardzo miłym facetem.

- Taa, dziewczyny nie odstępują go ani o krok.

Rudowłosa spojrzała na niego z udawanym szokiem.

- Draconie Malfoy, czyżbyś był o niego zazdrosny?

Draco zachłysnął się.

- Nie myśl o sobie za dużo, Ryjóweczko, jestem tylko ciekawy. Skończył odsiadkę w Azkabanie. Co on tu robi? Poza tym, oprócz Barty'ego Croucha nikt nie wiedział, czemu go tam zapuszkowali. Plotki mówiły, że ministerstwo starało się go wyciągnąć, ale cała papierkowa robota trwała dwa lata.

Virginia uniosła brwi.

- A Snape go stamtąd transportował. - westchnęła.- Mówiąc o Snapie, oddajemy mu prace?

- Teraz? W środku nocy? Pewnie szaleje w łóżku z jakąś sorką - Draco uśmiechnął się zawadiacko.

Zmarszczyła nos.

- On?

Draco wzruszył ramionami.

- Prawdę mówiąc, to chciałbym wiedzieć, po co mu te wszystkie wypracowania o Mrocznym Znaku i Sama-Wiesz-Kim.

- Spytajmy goooo......- ziewnęła głęboko.- Ale jutro.

- Idź spać - uśmiechnął się drwiąco.- Albo jak Nocniczek zobaczy twoje wory pod oczami, to cię rzuci.

Znów wystawiła do niego język.

- Ile mam mówić, że on mnie nic nie obchodzi! Czemu każdy przykleja mi łatkę jego fanki?

- Może dlatego, że nikt jeszcze nie zapomniał pewnej pięknej, walentynkowej kartki, którą mu dałaś na swoim pierwszym roku?

Virginia zrobiła się czerwona i rzuciła w niego flakonikiem. Złapał go i odłożył na stół, po czym zamknął za sobą drzwi.

- NIECH CIĘ WSZYSCY DIABLI, DRACONIE MALFOY!!!!


*********************


W dormitorium piątego roku Gryfonek stał ktoś w kącie. Ten pewien Ktoś podszedł do łóżka na końcu, gdzie wiatr łagodnie bawił sie kotarami. Odsunął je. W środku spokojnie spała Virginia Weasley.

Ktoś odgarnął rude pasemko z twarzy i pogładził palcem po twarzy, coraz niżej, aż do szyi, gdzie na czarnej tasiemce wisiał opal. Ten nasz Ktoś uśmiechnął się i złożył pocałunek na czole dziewczyny.

- Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja - szepnął. Linia jego ust byłą bardzo dobrze widoczna w świetle księżyca.



Rozdział XIII

Upragnione przesłuchanie




Dobrze nam już znana rudowłosa dziewczyna szybko wciągnęła na siebie pierwszą lepszą koszulkę, dżinsy i szatę i, niechlujnie związawszy włosy w kitkę, poczęła sie pakować do wyjścia.

- Gin, długo zamierzasz tak jeszcze pracować?! Są wakacje! Daj se luzu, dziewczyno! - Geraldine ziewnęła, sięgając po zegarek.- Jest ósma rano!

Virginia podniosłą oczy do góry. Była całkowicie rozbudzona.

- Dziś jest przesłuchanie, tłumoczko. Nie chcę tańczyć na głodnego.

- Przesłuchanie? Cholera! - Geraldine natychmiast sie obudziła, jakby jej ktoś wylał na głowę kubełek zimnej wody. W pośpiechu i zdenerwowaniu zaczęła szukać swoich rzeczy, oczywiście jak zwykle porozwalanych wśród porozwalanych rzeczy Virginii. - Zapomniałam, do diabła!

- Jakie przesłuchanie? - spytała nieprzytomnie Evelyne, wychylając głowę zza kotary.

- A wy co? Balanga? Dajcie spać normalny ludziom - zawołała Adela z łóżka.

- Jest przesłuchanie! - odpowiedziała Geraldine, wlatując do łazienki. - Czy ktoś widział moją nową bluzkę, tą z podrobionym gorsetem? No co, mamy tylko godzinę!

- Po co ci ta bluzka, co? Chyba nie idziesz z przesłuchania prosto na rand-.... - Evelyne się zacięła. - Czy to wszystko dla pewnego Barlowa D'Aguilara, co?

Jej przyjaciółka wyjrzała zza drzwi.

- On. Jest. Mój.

- Wcale nie! - Evelyne w trybie natychmiastowym wyskoczyła z legowiska.- Ten zarąbisty facet z Durmstrangu jest tylko mój! To ja go pierwsza zobaczyłam!

- Barlow jaki?- spytała Virginia.

- Ten fajny ciemny blondyn z Durmstrangu, na którym się wieszają bez przerwy obydwie - wyjaśniła Adela, odsłaniając kotarę. - Ale Colin i tak jest lepszy.

Virginia westchnęła i podeszła do drzwi.

- Gera, pamiętaj, że zaczyna się o dziewiątej - krzyknęła na do widzenia i zamknęła drzwi. Na klatce nie trzeba było nawet zapalać lamp - przez okienko do wieży przedostawało się jasne grudniowe słońce.

Kiedy zeszła na dół, zauważyła, że ktoś siedzi na kanapie, patrząc w ogień.

- Witaj, Ginny - tym kimś była Adrian Bradley. Wstał i odwróciwszy się do niej, uśmiechnął. Jego czarne włosy połyskiwały w promieniach słońca. Były piękne, nawet dziewczyny mogły mu ich pozazdrościć.

- Eee.... Witaj, Adrianie. Ładna pogoda, prawda?- powiedziała, głupio się czując. Denerwowała ją jego obecność, nie wiedząc czemu. Może z powodu, że jednak kiedyś siedział w Azkabanie?

- No coś ty? Chyba się mnie nie boisz? - uśmiechnął się powoli w odpowiedzi, jakby się bał uśmiechać. - Wcześnie wstałaś.

- Muszę coś przełknąć przed przesłuchaniem - odrzekła, zakłopotana. - Nie można tańczyć na głodnego, sam wiesz.

- Też jesteś w sekcji tanecznej?- spytał z zainteresowaniem. Kiwnęła głową, z nerwów wiercąc stopą dziurę w podłodze. Adrian znowu się uśmiechnął.- Idź, idź, nie chcielibyśmy, żebyś padła nam z głodu, co nie? Zobaczymy się później.

Wszedł po schodach i zniknął za drzwiami swojego dormitorium.

Virginia wzruszyła ramionami i przez portret wyszła z Pokoju Wspólnego, kierując się do Wielkiej Sali.


********************


- Kto wymyślił, żeby to zrobić tak rano?- spytał Draco sam siebie, drapiąc się w głowę i zasłaniając oczy, bo wpadało mu światło. Był ewidentnie w złym humorze.

- Pilnuj swojego języka, młody człowieku - zwrócił mu ktoś, uwagę. Blondyn zobaczył przed sobą Lesley, patrzącą na niego z udawaną złością.

- No, ale czemu tak wcześnie? - poskarżył sie ponownie, wrzucając do swojej szafki szatę. Schowek zamknął się z hukiem. - Jest Boże Narodzenie, Boże Narodzenie oznacza, że można spać do południa!

- O, Lawrence, tu jesteś! - krzyknęła nagle Lesley, nie bardzo zainteresowana swoim uczniem. Do sali wkroczył wysoki mężczyzna. Rzeczywiście robił wrażenie. Na wszystkich.

- Lesley, słoneczko, dawnośmy się nie widzieli! Jak żyjesz? - spytał, trzymając w rękach ogromna walizkę. Młodzież w sali podeszła z ciekawości.

Lawrence Trombane spojrzał, jakby się namyślając, na Draco, a potem zwrócił się do Lesley:

- No, Lesley, jesteś znakomita instruktorką. Cała kampania zakończy się na pewno sukcesem.

Blondynka uśmiechnęła się i położyła mu dłoń na ramieniu.

- A ten, na którego patrzysz, to mój najlepszy uczeń, Draco Malfoy.

- Więc tak...- zaczął Lawrence, oglądając go, jakby był na wystawie koni. Draco uniósł oczy ku niebu i zaczął kłapać nogą po podłodze. Nagle obok niego pojawiała się Pansy. Dobry humor natychmiast się gdzieś zapodział.

- Draco, mój drogi, zaistniała dobra sytuacja. Przypadkowo wyglądasz identycznie jak jeden z moich głównych bohaterów. Jeśli to, co mówi Lesley, jest prawdą, masz ogromne szanse dostać tę rolę.

- Jest wielu innych świetnych tancerzy - odrzekł stanowczo Ślizgon. Lawrence nieobecnie skinął głową.

- Oczywiście... Mam nadzieję, przecież Lesley Chestwood jest najlepszą nauczycielką, jaką znam. - uśmiechnął się i podszedł do dość długiego stołu przed lustrami (patrz stół komisji egzaminacyjnej^^)

Lesley uśmiechnęła się i spojrzała na parę składającą się z Draco i Pansy, którzy stali przed nią.

- Jest dramaturgiem, uczył mnie w szkole - powiedziała do nich.

- Ale da Draco rolę, prawda?- spytała niecierpliwie szatynka.

Instruktorka spojrzała na nią, namyślając się.

- Sama nie wiem, Pansy. Owszem, siedzę w komisji, ale muszę to uzgodnić jeszcze ze Spencerem i Lawrencem. O, Ginny! Chodź tutaj!- kiwnęła ręką na Virginię, która, szamocząc się z butami, zdążyła wyjść z przebieralni. Uczesaną nie można było jej nazwać.

- Co, Lesley? - zaciekawiła się, związując włosy w bułeczkowaty koczek, ale włosy i tak spadały jej na twarz. Zauważyła, że Pansy patrzy na nią, jakby miała ją rozstrzelać, ale Weasley’ówna zignorowała ją.

- Ginny... Draco, wiecie co, ja myślę, że wy naprawdę powinniście...

- O NIE!!! - krzyknęła cała trójka przed nią, co spowodowało natychmiastową ciszę w studiu.

Lesley westchnęła głośno.

- Błagam was...

- Nie!!!- znowu krzyknęli, patrząc na nią morderczo.

- On jest moim partnerem! - oświadczyła gorąco Pansy.

- Nie można puszczać zbyt wielu plotek w ciągu jednego dnia - mruknął Draco.

- Mi jest dobrze z Justynem! - nalegała Virginia.

- Ale Virginio... - bez przegięć, to była tylko Lesley.

- Jest mi dobrze - odrzekła stanowczo.- Naprawdę dobrze się z nim czuję.

Lesley spojrzała na nią zrezygnowana, pokręciła głową i podeszłą do długiego zielonego stołu.

- Z moim Draco możesz sobie potańczyć w snach, wieśniaro - syknęła Pansy i, ciągnąc Draco za rękę, odeszła w drugą stronę. Virginia się nią kompletnie nie przejęła, spojrzała tylko na plecy Lesley.

Nagle ktoś poklepał ją ramieniu. Spojrzała w górę. Za nią stał ojciec, ubrany w roboczą szatę. W ręku trzymał notes.

- Tato! Jesteś sędzią?

Pan Weasley pokręcił głową.

- Nie, kochanie, pisze tylko sprawozdanie. Powodzenia.

Rudowłosa pokazała mu Vkę (victory!) i odwróciła się. Zauważyła, że nie można przejść przez drzwi. Powód był jeden i bardzo prosty - w studiu znalazły się tłumy. Nic dziwnego, Lesley wszystkich gorąco zapraszała na przesłuchania, a jak tu nie zobaczyć i nie potworzyć plotek, prawda?

Chwilę potem wszyscy ochotnicy stali przed egzaminatorami. Spencer wstał, uśmiechając się ciepło.

- Witajcie na przesłuchaniach do największego magiczno-niemagicznego przedsięwzięcia naszego wieku! Dobrze, na początku przedstawię wam komisję. Oczywiście ja, mnie już znacie. Lesley też już pewnie znacie. A ten śmieszny pan, wybacz Lawrence, obok niej, to Lawrence Trombane. To on jest główną szychą przedstawienia, bo to on wymyślił fabułę i napisał cały scenariusz, poza tym jest jednym z producentów i chodzącą reklamą całej produkcji. Pan Artur Weasley, profesor Perdrisat, Moyet i Dumbledore będą obserwować, czy wszystko gra, a pan Weasley pisze sprawozdanie z tego niecodziennego wydarzenia.

Teraz podniosła się Lesley.

- Tak, tak, Spencer, ty już lepiej usiądź. Ja i on to dyrekcja musicalu. Data premiery została ustalona na dwudziestego lipca (choć nie wiem, czy tu nie miałby być czerwiec, bo mi się to troszkę czasowo nie zgadza), od teraz sześć i pół miesiąca. Wszyscy z sekcji tanecznej będą brali w tym udział, tak łatwo się nie wywiniecie. Wszyscy uczniowie tańczący od piątej klasy wzwyż zostaną koniecznie przesłuchani, abyśmy mogli obsadzić trzy główne role. Lawrence, będziesz tak dobry i wyjaśnisz pokrótce wprowadzenie do akcji?

Lawrence kiwnął głową i wstał, trzymając w dłoniach jakieś papiery.

- Owszem, napisałem scenariusz i wymyśliłem fabułę, ale i tak trzeba będzie to wszystko dopracować na cycuś-glancuś. Sztuka opowiada o mugolach, dokładnie o ich mrocznych stronach życia i duszy. Rzecz dzieje się w wyimaginowanym kraju, wyimaginowanym mieście, wyimaginowanej ulicy i wyimaginowanym nocnym klubie, zwanym „Droga Donikąd"("Lectract Lane"). Sztuka nazywa się "Wysokie Loty"("Fly High") (Adama Małysza?) i opowiada o walce pomiędzy tym co zwykle, czyli miłością, fatum, przeznaczeniem i potęgą, także pieniądza. Mam dwie główne role męskie i jedną kobiecą. Odtwórcy męscy nazywają się Glenn Goddard (czyżby Virgi Ca też czytała kryminały Goddarda?- Villdeo), syn nadzianego łożyciela na "Drogę Donikąd”, Chester Dwight, syn właściciela klubu, Isadora Dwighta. Jedna z was, dziewczyny, otrzyma rolę Gladys Winnifred, kurtyzany, lub, jak ludzie mówią obecnie, prostytutki z "Drogi Donikąd".

W czasie kiedy mówił, zaczął się rozlegać szmer pośród uczniów.

- Pozostałe role zostaną rozdane po ustaleniu trzech głównych, drugoplanówki są rożne, na przykład takie jak Leilah, Wallis i Harriet Murray, przyjaciele Gladys i Chestera, Theriesa Goddard, siostra Glenna, Hobard Goddard, sam ojczulek głównego bohatera, Andre, jego służący i tym podobne - Lawrence usiadł ponownie.

- Proszę, żebyście się podzielili w pary, żeby nam było łatwiej i szybciej was oceniać - głos znowu zajęła Lesley. - Role zostaną ogłoszone w poniedziałek, trzy dni od teraz, a wszyscy moim uczniowie przyjdą tutaj o drugiej po południu, ustalimy, co dalej. Jestem też zaszczycona, że mogę was powiadomić o niezwykle miłym fakcie. Otóż muzykę do naszego spektaklu tworzą Fatalne Jędze oraz Wielka Magiczna Orkiestra Symfoniczna. Tych, którzy chcą ofiarować pomoc, chętnie wysłucham po przesłuchaniu. - blondynka spojrzała na Spencera i Dumbledore’a.- Coś jeszcze powinnam dodać?

Dyrektor wstał.

- Mam tylko nadzieję, że jesteście świadomi, że wszystko zależy od was. Mamy do was pełne zaufanie, bo wiemy, że jesteście w to wszystko głęboko zaangażowani. - uśmiechnął się i zaczął klaskać.- Otwieramy przesłuchanie!


********************


Przesłuchanie było nawet zabawne, więc do sali zaczęło przychodzić coraz więcej osób, a według Virginii przyszła cała szkoła. Siódma klasa była już po. Wywoływano ich najpierw po szkole, potem dom i nazwisko.

Kiedy przed komisją stanęli Pansy i Draco, rozległy sie oklaski. Klaskali wszyscy, oprócz Gryfonów. Zrobili na nich wrażenie, nawet Harry, Ron i Hermiona musieli to przyznać. No i Virginia.

- Dziękuję - powiedział Spencer.- Następni, Adrian Bradley, Gabrielle Delacour.

Cisza. Adrian i Gabrielle wyszli na środek. Panna Delacour była bardzo zadowolona i widocznie nie przeszkadzał jej zbytnio fakt, ze chłopak obok niej siedział kiedyś w kiciu.

- Taniec latynoamerykański, muzyka dowolna. Tańczycie dotąd, dopóki to wygląda i jest tańcem latynoskim. - oznajmił Spencer.

Adrian kiwnął głową i uśmiechnął sie jeszcze szerzej. Wziął Gabrielle za rękę i obrócił ją tak, że prawie stanęła z jego drugiej strony. Objął Francuzkę i oparłszy czoło o jej głowę, czekał, aż rozpoczną grać.

Virginia była zaskoczona i zafascynowana sposobem, w jaki tańczyli. Inni widocznie także. Fakt, że Gabrielle była wnuczką wili też miał coś wspólnego z tym, że byli tak eleganccy i lekcy. Kiedy skończyli, kilkoro uczniów wstało i klaskało oszalale.

- No dobrze, dziękujemy wam - powiedziała Lesley, także klaszcząc. Spojrzała na kartkę.- Hogwart, Gryffindor, Ginny Weasley i Hufflepuff, Justyn Finch-Fletchey.

Virginia wstała, a za nią podążył bardzo zdenerwowany Justyn. Tłumek nie zwrócił na nich zbytniej uwagi, prawdę mówiąc dziewczyny ustawiły się w ogonku po autografy od Adriana. Virginia odetchnęła głęboko i lekko położyła nogę na posadzce, zaczarowując swoje buty, żeby się nie ślizgała. Wiedziała, że to niezbyt fair-play i z lekka egoistyczne w stosunku do Justyna, ale miała naprawdę ambicje, nie chciała dostać jakiejś tam podrzędnej rólki. Jej tymczasowym marzeniem było dostać jakaś nic niemówiącą, za to dużo tańczącą rolę. Taka tancerka, nie aktorka. Taka średnia. Czyli akurat.

- Nie denerwuj się, Justynie - pocieszyła ich Lesley.- Uczyliśmy się przecież, pamiętasz? Nie wymagam niczego innego.

Puchon westchnął. Nie chciał tańczyć czegoś, czego nie umiał, nie był przygotowany do tego.

Nikt nie zwracał na nich uwagi, nawet Ron, Harry i Hermiona patrzyli na kolejkę obok siebie.

To powinno zadowolić Justyna. Boże, żeby on mnie tylko nie upuścił

Wykrakała. Przy którymś okrążeniu poślizgnął się, popchnął Virginię, Virginia upadła na podłogę, a Justyn na nią.

- Ginny, przepraszam!- pisnął donośnym głosem.

Studio wybuchło śmiechem. Taki pogłos robili oczywiście Ślizgoni i jacyś uczniowie z innych szkół.

- Hej, Ginny, nic ci się nie stało?- spytał Spencer, stawiając ją na nogi.- Nie skręciłaś kostki? Nie musisz iść do lekarza?

- Nie... Nie, nie, naprawdę, nic mi nie jest...

- Ginny, idź lepiej do Madame Pomfrey - powiedział pan Weasley. - Przezorny zawsze ubezpieczony.

Virginia kiwnęła tylko głową, a Justyn, chcąc zachować resztki twarzy, pomógł jej wyjść. Ale ma korytarzu i tak słychać było śmiech.


********************


Virginii rzeczywiście nic nie było, ale Madame Pomfrey nieźle się nadenerwowała.

- Madame Pomfrey, naprawdę nic mi nie jest, pani widzi? - podstawiała jej nogę pod sam nos.- Nic mi nie jest!

- Tak, tak, ale...

- Nie, nie mogę tu przebywać tak długo, mam naprawdę dużo do roboty! - powiedziała, chcąc jak najszybciej opuścić lóżko. Nie udawało się.

Pielęgniarka kiwnęła głową i westchnęła.

- Ginny, bądź ostrożna, nie chciałabym, żeby ci się coś stało.

Virginia kiwnęła głowa. Madame Pomfrey wyszła.

Rudowłosa westchnęła bardzo głęboko. Nagle, przez okno, wfrunął czarny sokół, siadając na krawędzi jej łóżka. Jego złote oczy przenikały jej brązowe, jakby ptak chciał ją czytać. Nie myśląc zbyt wiele, Virginia dotknęła jego piór, które błyszczały w słońcu. Sokół przytulił głowę do jej dłoni.

- Masz piękne piórka - szepnęła.- Jak ci na imię?

Drzwi otworzyły sie na oścież z hukiem. Drapieżnik wyleciał. Weszła Lesley i, opamiętawszy się, cicho zamknęła wejście.

- Lesley!- krzyknęła uradowana Virginia widząc gościa, jednak zbladła, kiedy spojrzała swoją przyszłą szwagierkę. Miała na twarzy zwykły uśmiech. Żadnej sympatii. Tylko zimno.

- Ginny. Rozczarowałam się tobą - powiedziała cicho, nie ruszając się.

- Co?

- Ginny, uczysz się tańczyć od dwóch lat, nie raz i nie dwa udowodniłaś mi, ż masz talent, tańczysz super-ekstra, o wiele lepiej o tej całej hałastry na dole. Specjalnie udałaś, że nic nie umiesz - poskarżyła się.

- Lesley, słuchaj....

- Nie, to ty posłuchaj.- rozczarowanie, które dopiero coś się pojawiło na jej twarzy, zniknęło.- Uczyłam cię. Poświęcałam ci swój czas, ufając, że robisz to, co lubisz i to, co ci naprawdę wychodzi, do czego masz talent. Ginny, ty tańczyłaś wtedy, rozumiesz? Czemu teraz udawałaś kogoś, kim nie jesteś? Dlaczego chowasz swoje atuty przed całą szkołą? I tylko mi nie mów, że nie można popisywać się niczym, bo wybuchnę. Cały świat mugolski i magiczny zabrał się za przygotowanie tego, dekoracje, muzyka. Chcemy poprawić nasze stosunki. A wielka dama Virginia Weasley ma to wszystko gdzieś. Jak możesz, Ginny? Szczerze, to sama nie wiem, co o tym myśleć. Moja najlepsza uczennica wykazała, że to wszystko jej leży. Zawiodłaś mnie, Ginny, zawiodłaś mnie i swojego brata.

I, głęboko wzdychając, Lesley wyszła, pozostawiając Skrzydło Szpitalne w nienagannej ciszy.



Rozdział XIV

Udowodnij, że potrafisz!




- Ginny, pobudka, prawie południe! - krzyknęła Evelyne, ściągając ze śpiącej Virginii burgundowe koce.

- Ginny, nic ci nie jest? Słuchaj, kogo obchodzi, że Ślizgoni się śmiali, ważne jest to, że próbowałaś!- dodała Geraldine, stając obok przyjaciółki.

- Kobieto, czy ty zamierzasz wylegiwać się w tym łóżku przez dwa dni? - spytała Adela, wychodząc z dormitorium.

- Spadajcie, chce spać - odmruknęła rudowłosa, nakrywając się kocem.

- Ginna, twój brat łazi za nami od wczoraj, a nie może tu wejść, więc może będziesz tak łaskawa i wyjdziesz do niego, co? - Geraldine wyłożyła kawę na ławę.

- Proszę bardzo - odpowiedziała.- Proszę bardzo, tylko zwolnijcie mi łazienkę, bo chcę sie umyć. Dwa dni leżenia w łóżku ma swoja cenę.

- Łazienka wolna, a ty wstawaj, leniu patentowany - odrzekła Evelyne, wychodząc razem z koleżanką.

Virginia zaczekała, aż drzwi zamkną się za nimi. Odkryła się i wstała, włosy opadły jej na czoło. Złapała się za głowę.

Cholerna głowa...

Ledwo doszła do łazienki. Ochlapała sobie twarz lodowatą wodą i wytarła szorstkim ręcznikiem. Była zmęczona. A męczyło ją samo myślenie.

W łóżku schowała się po to, żeby z nikim nie rozmawiać, a szczególnie z Lesley i Ślizgonami. Nigdy jej nie denerwowali tak, jak dziś. Miała dosyć.

Ubrawszy się i jako tako uczesawszy, wyszła z dormitorium. Ale w Pokoju Wspólnym nikt jej nie zauważył. Wszyscy się z czegoś serdecznie śmiali. Nie chciała im przeszkadzać, więc zaczęła się skradać chyłkiem do drzwi.

Przed kominkiem siedzieli Gabrielle i Adrian, śmiejąc się głośno z czegoś. Oczywista rzecz, że Adrian zyskał jeszcze bardziej na popularności od przesłuchania. Gabrielle nie opuszczała go ani na krok. Chodzili ze sobą. A przynajmniej takie były pogłoski.

- Gabrielle, dawno sie uczysz tańczyć? A twoja siostra też się uczyła?- Seamus był kimś w rodzaju reportera Gryfonów. Zadawał pytania, których pozostali nie mieli odwagi postawić. Poza tym był oszołomiony samą Gabrielle.

- Tak, tak, uczyła się. Mama i babcia nalegały, żebyśmy sie uczyły, wiesz, babcia była willą.

- A ty Adrian?- spytała Lavender, zniecierpliwiona. Gabrielle jej nie interesowała, w przeciwieństwie do Adriana.

- Nie wiem. Uczyłem się, bo... bo tak. Chyba zacząłem, jak miałem dwanaście. - odpowiedział z uśmiechem, który mógł topić lód.

Trudno było powiedzieć, kto był bardziej sławny w tych dniach, Adrian Bradley czy Draco Malfoy. Obydwoje tańczyli wspaniale i obydwoje byli przystojni, przynajmniej według dziewczyn. Kiedy przechodzili obok, rozlegały sie szmery, chichoty, na twarzach pojawiały sie rumieńce.

- Na pewno dostaniesz rolę, a ty, Gabrielle, jesteś o wiele lepsza od Pansy Parkinson. - oświadczyła Lavender.- Znakomicie się nadajesz do tej roli, wierz mi.

Gabrielle potrzasnęła falą swych białych włosów.

- Ale konkurencja jest fair, prawda? Może mam tam jakaś szansę - odpowiedziała, udając skromność.

Szansę?

Virginia zamyśliła się. Gabrielle miała tę szanse, którą ona, według Lesley, straciła. Tylko w porównaniu Virginii i Gabrielle, szala przechylała się całkowicie w stronę Francuzki.

- Ginny! - zawołał nagle, Ron, wstając.- Nareszcie wstałaś! Nic ci nie jest?

Stanęła. Wyjść chyłkiem się nie udało.

- Szkoda, ze sie przewróciłaś, na pewno czułaś sie zażenowana. Ale nie martw się - powiedziała życzliwie Hermiona.

- Nic mi nie jest. Wszystko w porządku.

- Jesteś normalna? Leżałaś cały dzień. Mówisz, że to w porządku? - krzyknął jej brat.

- Wszystko w porządku.

- Może będzie lepiej, jak Madame Pomfrey osądzi tę sprawę? - zaproponował cicho Adrian, patrząc na nią swoimi morskimi oczami. Patrzyła w te oczy, nic nie mówiąc.

- Szkoda, na pewno dostałabyś tę rolę - dodała Gabrielle, odrobinę sarkastycznie.

Virginia obróciła się i spojrzała na nią.

- Taniec nie jest czymś, w czym się wygląda dobrze. Od tego są ciuchy.

Gabrielle spuściła wzrok.

- A co ty wiesz o tańcu, co?

Nastała cisza. Rudowłosa przymknęła oczy.

- Rzeczywiście, nie wiem zbyt wiele. Przepraszam za uwagę, panno Delacour. - skłoniła głową i wyszyła przez dziurę w portrecie.

- Te, Gin, gdzie cię wywiewa? - zawołał Ron.

- Macać się z Draconem Malfoy! - odkrzyknęła, zanim Gruba Dama się zatrzasnęła.

- Och jej! Panienko, trzeba być wychowanym - zwrócił jej uwagę obraz.

- A co cie to?! - usłyszeli, jak odkrzyknęła.

- Ale ona chyba żartuje, nie?- spytał Ron, zarabiając niezbyt miłe spojrzenia od swoich przyjaciół i pozostałych Gryfonów.


********************


Weasley'ówna otworzyła swoją roboczą komnatę. Oczywiście, jakby mógł tu być Draco, skoro pławi się w sławie, prawda?

Było jej przykro i wstydziła się. Wstydziła się przed Lesley, bo miąła rację. Rozczarowała osobę, która włożyła w nią wszystko, co mogła.

Ale przecież rozczarowywać zaczęła od urodzenia. Sam fakt, ze nie urodziła się chłopcem był chyba najlepszy w jej życiu. Bo była najmłodsza, mogła najmniej, zawsze ją uważali za wieczne dziecko. Nigdy nie mogła być w niczym najlepsza, najlepsi byli Bill i Percy. Nie ona. Była takim czymś nieudałym. Nie miała przyjaciół i dobrze. Tak miało zostać. Tak miało zostać na zawsze. Przecież odrzuciła szansę, żeby pokazać, że też cos może zrobić.

Jeśli wszyscy uważają mnie za NIC, to nie będę tego zmieniała. Bo i po co?

Spojrzała w sufit. To była prawda. Nikt nie myślał, że mała Ryjówa też będzie cos umiała. Nikt też tak miał nigdy nie myśleć.

A ja też się rozczarowałam. Rozczarował mnie Charlie

Była za późno. Za późno na wszystko. Cała szkoła już wiedziała, że Ginny Weasley jest ofiarą losu.

Ktoś zapukał. Do pokoju wszedł Snape.

- Panie profesorze.

- Widzę, że dobrze sobie radzisz - powiedział cicho.

- Tak - odpowiedziała automatycznie.

- A współpraca z Malfoyem także nieźle się przedstawia - dodał. Pokiwała głową, czym go zaskoczyła.

- Wszystko jest dobrze, dopóki się kłócimy - odrzekła z powagą. No bo to była prawda.

- Wspaniale - wręczył jej czarny pergamin przewiązany srebrną wstążką. - Wręcz to Draconowi. Na razie nic wam nie zadaję, dopóki ten cały raban nie ucichnie choć trochę.

- Dziękuję, panie profesorze.


********************


MINISTERSTWO PRAGNIE SUKCESÓW. TRZY SZKOŁY ZNOWU PRACUJĄ RAZEM!!!

Kilka dni temu Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart oświadczył, że wielka impreza mugolsko-czarodziejska odbędzie się na stadionie, gdzie rozgrywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. A musical zostaną włączeni uczniowie Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu.

Musical jest największym mugolsko-magicznym wydarzeniem naszego wieku. Organizatorami i producentami przedstawienia są Lesley Chestwood oraz Spencer Soloman, mugole. Mają szczęście, że możemy im pomóc za pomocą magii.

"Czarodzieje uczą sie i wychowują o wiele szybciej niż niemagiczne dzieci. Moi uczniowie osiągnęli perfekcję w wyższym stopniu w kilka miesięcy, podczas gdy mugole potrzebują na to aż pięciu lat" - mówi Chestwood.

Próby będą prowadzone w Hogwarcie przez następne pół roku. Uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu zostaną w szkole.

"Jestem wstrząśnięty i dumny z faktu, że Hogwart jest gospodarzem największego wydarzenia od czasu Turnieju Trójmagicznego" - wyjaśnił nam Dumbledore.


Rita Skeeter


Draco schował gazetę i napił się soku. Obok niego piszczała Pansy, opowiadając coś, niezwykle przejęta.

- Draco! - krzyknęła, popychając go.- Nie słuchasz!

Zmarszczył czoło.

- Nie, czytałem gazetę.

- Pytałam się, czy wiesz może, kto otrzyma główne męskie role. - powtórzyła.

- Ech, kogo to obchodzi?

- Ciebie powinno, bo na pewno dostaniesz jedna z nich - odparła Millicenta.

- Ach, tak? - podniósł głos. Miał już dość, na diabła mu ta rola w jakimś głupim przedstawieniu!

- Tak, a ja mogę otrzymać rolę Gladys Winnifred - powiedziała Pansy nieco głośniej. Powód był jeden: obok nich przeszła właśnie Virginia. Szatynka zmarszczyła brwi kiedy zauważyła, że Weasley'ówna kieruje się w ich stronę.

- Malfoy - powiedziała, pukając go w ramię. Odwrócił się i spojrzał na nią swoimi (ślicznymi, cudownymi, ach?) szarymi oczami.

Nie szukał jej, żeby dowiedzieć się o nowe polecenia od Snape'a, wręcz odwrotnie. Poza tym wiedział, że chowała się w swoim domu, więc co za sens było jej szukać. Czemu się ukryła - nie wiedział.

Podała mu jakiś pergamin.

- Snape kazał mi to tobie dać.

Draco spojrzał podejrzliwie najpierw na papier, potem na Virginię.

- Nie czytałaś?

Parsknęła.

- A czemu miałabym czytać jakieś listy od snape'a dla ciebie? Może to romans?

- Nasz Król Węży jeśli już, to dostaje listy od nabuzowanych lasek, a nie od jakichś biednych, zagłodzonych Łasic. - powiedział Hase, patrząc na Virginię.

- Zdebilniałaś, Weasley, jesteś gorsza nawet od Granger - rzekła z odrazę Pansy.- A może kiedyś się ucywilizujesz? Bo nie wiem, może chcesz wyjść za kociołek albo jakiś podręcznik.

- Dziękuję, mój brat także już mnie skrytykował - odpowiedziała zimno, patrząc wściekłym wzrokiem na Pansy.

- Oooo, wiec Weasley'ównę odrzuca nawet własna rodzina? Mała samotna, głupiutka Ginny ?- zadrwiła Millicenta.

Virginia spojrzała na nią, marszcząc brwi.

- Nie, nie, nie, czekaj - Blaise pokiwała ręką.- Biedna mała Ginny nie ma nawet przyjaciół, a wielki Harry Potter ma dosyć dziecka, która łazi za nim krok w krok. Wiecie, czuje się wtedy, jakby ktoś na niego czyhał.

Ślizgoni ryknęli śmiechem.

Harry wyglądał na zakłopotanego, Ron, jakby chciał ich wszystkich pozabijać i pewnie by tak zrobił, gdyby Hermiona go nie powstrzymywała. Nauczycieli jeszcze nie było, toteż Ślizgoni czuli sie bezkarnie.

- Kiedy planujesz następny upadek podczas tańca, co? - mówiła dalej Pansy.- To było strasznie śmieszne. Ciekawe, czy twoi bracia i ojciec byli zakłopotani, że malutka Weasley'ówna przyniosła wstyd i hańbę tak wspaniałej rodzinie?

- Buuu, mój ukochany Harry już mnie nie lubi, bo upadłam, jak się kręciłam! - Montague próbował odstawić coś, co miało być krótką dramą.

- Nic dziwnego, że nie masz przyjaciół, jesteś paskudna, wstrętna, gorsza od swoich parszywych braci - dodała Millicenta.

- Wielbicielka szlam - mruknęła Pansy.

To było za dużo. Virginia poczuła, że coś jej się stało, że coś się wewnątrz niej załamało się.

Była wściekła. Wyjęła różdżkę i wcisnęła ją Pansy w podbródek. Ślizgonka krzyknęła z bólu. W sali nastała cisza. Gryfoni byli zaskoczeni nagłym wybuchem zwykle spokojniej Weasley'ówny.

- Powiedz to jeszcze raz - powiedziała rudowłosa bardzo, bardzo cicho, patrząc na Pansy. Ta, krzywiąc się z bólu, nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- No, powiedz to znów! - rozkazała jej Virginia. - Przed chwilę powiedziałaś to głośno i wyraźnie, czemu teraz się nie odezwiesz? - dodała podniesionym głosem. Draco patrzył na nią trochę z niewiarą, trochę ze współczuciem.

- Mam dosyć waszych głupich powiedzonek i aluzji. Nie jestem mściwa, ale mogę być. Jeśli jeszcze raz powiesz przy mnie to słowo, zapłacisz drogo. A to znaczy drogo . Nie mam po cholerę dwóch starszych braci w szkole, i pamiętaj, że umiem warzyć eliksiry. Jeśli nie zamkniesz przy mnie tej swojej jadaczki, nie gwarantuję, że długo zachowasz swoja piękną, zadbaną twarzyczkę, bo pewnego dnia możesz się obudzić z zielonymi włosami i purpurową skórą. Dziękuję za poświęconą uwagę.

Pansy otworzyła usta, zaczynając sie dusić.

- Weasley, zabijesz ją - powiedziała cicho Millicenta.

Virginia spojrzała na nią gwałtownie, parsknęła i schowała różdżkę. Jeszcze raz spojrzała na szatynkę i wybiegła, trzaskając dwuskrzydłowymi drzwiami.

- Zejść mi z drogi! - krzyknęła przed wejściem. Gabrielle, która stała przed drzwiami razem z Adrianem, została daleko odepchnięta.

Virginia zniknęła za rogiem i po kilku minutach weszła do wieży Gryffindoru.

Rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać. Płakać bardzo cicho, żeby nikt nie przyszedł, żeby nikt się nie zainteresował. .

Nienawidzę być tak traktowana! Nienawidzę

Ale co mogła na to poradzić?


********************


- Panienko, panienka wstała bardzo wcześnie.

Virginia rozejrzała się. Skrzat domowy, stojący przed drzwiami do studia, odskoczył, patrząc na nią zdenerwowany. Nie krzyczała na niego. Uczniowie rzadko wcześnie wstawali, a już na pewno w święta. Jak jeden maż nagle wszyscy sobie postanowili, że całe trzy dni przed szkołą prześpią.

- Przepraszam, sprzątasz tu, tak? - spytała.

- Tak, panienko, prawie skończyłem - odpowiedział.- Ja wyczyściłem studio, i teraz jest tam bardzo czysto i błyszczy się i skrzy. Studio musi być czyste, bo o dziewiątej trzydzieści jest ogłoszenie wyników.

- Ogłoszenie wyników?

- Tak, panienko, ogłoszenie wyników musicalu - wyjaśnił podekscytowany.

- Aha - rozejrzała się.

- Do zobaczenia, panienko - powiedział skrzat domowy i rozpłynął się w powietrzu.

Virginia nadal stała przed drzwiami, jakby sie wahając. Czy było jej wolno tu wejść, czy wolno jej było zatańczyć? To śmieszne, najlepszy rok jej życia miał zakończyć się katastrofą (A bo to jedną?- Villdeo)

Pokręciła głową i weszła. Było pusto. Ale tego się właśnie spodziewała.

Czuła, że bezcześci to miejsce, tu się tańczyło, takie śmieci jak ona nie miały tu w ogóle wstępu.

Studio było dla niej najważniejszym miejscem w szkole. Tylko osoba, która naprawdę kochała taniec mogła tu wchodzić bez pozwolenia, mogła tu tańczyć, mogła tu żyć.

Ona tą osoba nie była.

- Nie pcha się palców między drzwi, prawda? - mruknęła. - Lesley ma rację, wszystkich zawiodłam.

Otworzyła drzwiczki swojego schowka i oniemiała. W środku wisiał koronkowy, czarny kostium, pończochy, getry i baletki. Z ciekawości dotknęła go. Z wieszaka spadł jakiś liścik. Podniosła go, czytając powoli.


Ginny


Proszę, nie martw się przesłuchaniem. Nie, nie zaprzeczaj, znam cię. Proszę cie, udowodnij wszystkim, że umiesz tańczyć, że potrafisz tańczyć, że jesteś do tego stworzona. Udowodnij to nie nam, twojej rodzinie, nie sobie, tylko wszystkim w szkole, na świecie. Przywróć w siebie wiarę instruktorce, która się dla ciebie poświeciła.

Naprawdę oboje w ciebie wierzymy, a to jest mały prezencik od nas. Załóż go i udowodnij, że umiesz, że możesz i że zrobisz to. Nie czekaj, aż będzie za późno i nie zdradzaj siebie.

Kocham


Twój brat Charlie


Virginia patrzyła na list, trochę, no wiecie, nie taka. Podniosła wieszak razem ze strojem w górę, żeby mu się przyjrzeć w blasku słońca. Uśmiechnęła się.

Było przecież wcześnie, nikt nie wiedziałby, co robiła. Ubrała się, związała włosy, założyła wysokie buty i podkręciła sobie różdżką włosy.

Rozsunęła zasłony i wyszła na parkiet. Słyszała bicie własnego serca. Zatrzymała się na środku i uniosła głowę, a to, co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach.

To ja?

Koronkowy kostium miał jedwabne wstawki i wszywki na biodrach i staniku, a ogon z koronki spływał jej z tyłu (coś mi to przypomina kostium do tańca latynoskiego - Villdeo). Pończochy okazały się być kabaretkami i znakomicie wyglądały z czarnymi getrami i baletkami. Nieświadomie podniosłą rękę do twarzy i pogładziła nią kostium.

Wzdychając, jeszcze raz na siebie spojrzała, tym razem bardziej krytycznie. Nadal wszystko, co widziała, to jakaś nieznana jej dziewczyna w kostiumie do tańca, ale nietańcząca.

- Nie, to nie ja, to nie jestem ja! - szepnęła, spuszczając głowę.

Nie wiedziała, co robić, co myśleć, czułą się tak źle, tak głupio. Jakby wszystko straciła. Jej marzeniem było upaść tu na podłogę i płakać, płakać i rozmyślać, dlaczego wszystko musi zdarzać się właśnie jej. To było takie niesprawiedliwe, czuła się okropnie.

- Uwierz siebie i tańcz tylko w takt muzyki - powiedział ktoś cicho, wprost do jej ucha. Poczuła, że ktoś obejmuje ją w talii, a druga rękę łapie jej dłoń (tak wiecie, palec między palec).

Virginia uniosła głowę. W lustrze zobaczyła Adriana.

Położył podbródek na jej ramieniu i zanurzył twarz w jej szyi. Dziewczyna słyszała bicie własnego serca. Gdzieś, jakby w oddali, grała muzyka. Nie była w stanie powiedzieć, co to za gatunek.

- W takt muzyki...- powtórzył, obracając ją. Zaczęli tańczyć, a blask słońca grał im we włosach.


********************


- Nie mogę uwierzyć, że Ginny było stać na coś takiego - powiedział ponuro Harry.

- Weź się, Harry, Parkinson jest wstrętna suką, zasłużyła sobie na to - odrzekł Ron.

- Ale Ginny jest Gryfonką... - westchnęła Hermiona. - Powinnam ja wziąć do McGonagall, żeby jej dała karę za grożenie Ślizgonce.

- Upadłaś na głowę? Chcesz zabrać punkty Gryffindorowi? - odezwała się Lavender. Pozostali pokiwali głowami.

Wyczyn Virginii był tematem bardzo aktualnym i bardzo na topie. Wielu uczniów było zszokowanych, lecz za to niektórzy twierdzili, że dobrze zrobiła. Ktoś wreszcie dał Pansy nauczkę.

- Chcecie wiedzieć moje zdanie? Ginny nie zdenerwowała Parkinson - powiedział nagle Seamus.- Myślę, że to przez przesłuchanie...

- Szkoda, że musiała odpaść - dodał Dean. - Chociaż... Mówiliście, że uczyła sie tańczyć od trzech lat. Ale inni uczą sie od kilku miesięcy i bez obrazy, ale są o wiele od niej lepsi.

Ron wzruszył ramionami.

- No cóż, może nie ma zbytnio talentu, ale stara-....

- Czy to muzyka ze studia? - spytała nagle Gabrielle, która wyszła z naprzeciwka.

- Chyba tak... Ale co za czubek tańczy o tej godzinie? - Harry pchnął drzwi, a jego oczom ukazał sie widok niezwykły.

- Harry, co się...- zaczęła Hermiona. Nie skończyła.

Wszyscy zaniemówili.

A dwie osoby przed nimi tańczyły dalej.


********************


- Sińca będziesz i tak miała - skomentował Draco, trzymając lusterko.

- Do diabła - wymamrotała Pansy, trać sobie zsiniały podbródek. - Stracę twarz.

Blondyn uniósł oczy w górę.

- To tylko stłuczenie, w dodatku na podbródku. Bez nerwów, nie widać. - odłożył lusterko i usiadł.

Draco chciał ją zabrać do skrzydła Szpitalnego - nie zgadzała się, ale przyszła.

Podejrzewał, że chciała sprawić, żeby Virginia była zazdrosna. Widocznie się nie udało. Takiej reakcji się nie spodziewała. Nikt się nie spodziewał.

- Ciekawe, gdzie ta dziwka polazła, jakbyś mnie nie zatrzymywał, to już by była u Snape'a, a teraz by pewnie pakowała manatki. - powiedziała, kładąc mu głowę na ramieniu.

- Pansy, nie masz trzech lat, nie bądź jakąś małoletnia skarżypytą. Poza tym to tylko małe stłuczenie.- zauważył. - Nie ma po co zawracać gitary.

Pansy wstała i usiadła mu na kolanach. Zrobiła się bardzo śmiała. Miała zły zwyczaj myślenia, że jest jego dziewczyną, a Draco bardzo tego nie lubił. Teraz naprawdę chciał ją odepchnąć. Skrzywił się w duchu, kiedy otoczyła jego szyję ramionami i przytuliła się do niego.

- To było słodkie z twojej strony, że mnie tu przyprowadziłeś. Dziękuję ci - szepnęła mu w ucho.

Nie miałbym nic przeciwko, żebyś mnie przestała męczyć, jeśli chodzi o proszenie

- Czy moglibyśmy już wrócić do Wspólnego Pokoju? - spytał,.- Muszę pogadać ze Snape'm.

- Co? Znowu? Znów chodzi o Weasley'ównę, tak? - natychmiast zerwała się z jego kolan.

Misja dokonana

Wstał.

- To moja praca. Miałem pecha, że mnie upchnął z Weasley'ówną. To wszystko.

- Och, przestań, Draco - zdenerwowała się nagle. – Nie mów, że to wszystko, bo to nie wszystko. Przy niej jesteś zupełnie inny, byłeś zupełnie inny zanim Snape nas złączył w trójkę. Już jej nie obrażasz, nic nie mówisz, cały swój wolny czas spędzasz w tym głupim szpitalu z Weasley'ówną! Przestałeś się nawet skarżyć, że Snape za dużo ci zadaje. Gdybym cię nie znała, to powiedziałabym, że wręcz się cieszysz, ze możesz pracować z tym bachorem!

Sięgnął po klamkę, ignorując ją zupełnie.

- Idziesz?- spytał, odwracając się.

Pansy przestała mówić, głupio się czując. Oczy Dracona były takie inne, nieczytelne, niebezpieczne. Jego spojrzenie było takie, jakiego wszyscy w szkole od niego oczekiwali.

Albo się myliła, albo.... albo nie....

Kiwnęła głowa i wyszła bez słowa.


***********************


Czy to naprawdę takie oczywiste, ze o wiele lepiej dogaduje sie z Weasley'ówną, niż z pozostałymi?

Przeszli przez hol.

Zawsze myślał, ze umie bardzo dobrze ukrywać swoje uczucia. Pansy nie miała pojęcia, że cała jej wypowiedź dogłębnie nim wstrząsnęła. I nie tylko z powodu swojego image'u w szkole, ale... Czegoś jeszcze...Nie bardzo wiedział czego…

Z uczniów chyba tylko Draco wiedział, po co wyjechał Snape. Nie tylko miał przywieźć Adriana Bradleya z Azkabanu. Nie, to podobno dotyczyło też teraźniejszych kroków i ruchów Śmierciożerców. Mistrz eliksirów wiedział, że jego podopieczny nosi Mroczny Znak na swoim przedramieniu, dlatego przykazał mu, aby zawsze nosił koszule z rękawem i ochraniacz.

Draco nie wiedział, skąd Snape to wie, jednak słowa jego listu znał już na pamięć - ciągle kołatały mu sie w głowie, jak nieznośny dzwonek budzika. (Porównanie godne uczennicy, prawda? ^^)


Draco


Uważaj na Adriana Bradleya. Wiesz, ze on nie jest najbezpieczniejszym człowiekiem na ziemi, a fakt, ze przyjęto go do Gryffindoru mam nadzieję dziwi cię nie mniej, niż mnie.

Znalazłem, ze Śmierciożercy chcą odnaleźć ciebie i Pottera. Potter jest oczywiście ich głównych przedmiotem poszukiwań, w związku z czym działa dla ciebie jak tarcza. Pamiętaj, ze jesteś tym, czego większość osób w Hogwarcie w ogóle nie podejrzewa. Oprócz mnie i Dumbledore'a nie wie o tym nikt. Nie pozwól, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Gdybyś został odkryty, wybuchła by panika.

Wiesz jaki eliksir jest u mnie w kredensie.


S. Snape


- Taa, a o tobie wiedzą na pewno - wymamrotał wkurzony. To wyglądało, jakby on, Draco, chciał zdobyć większą popularność niż Potter.

Śmieszne. Potter był tarczą i sam się musiał bronić, podczas gdy on, Draco, sam był Śmierciożercą. I choć nie przyjmował tego faktu do wiadomości, była to czysta prawda.

Spodziewał się tego, że jego ojciec, Lucjusz Malfoy już pewnie wydał polecenie, aby go złapano, odkąd uciekł, nie zostawiając, żadnego listu, żadnej notki, nic. Czuł się winny za to, że zostawił matkę samą z Lucjuszem Malfoyem, ale co mógł poradzić? Nie chciał być kontrolowany przez własnego ojca, który pragnął dla swego syna kariery przy boku Lorda Voldemorta.

A ja na pewno bym chciał... dobre sobie...

Złapał się za ramię, ściskając je mocno. Przypomniał mu sie eliksir, który musiał zażywać od czasu do czasu.

Mroczny Znak sprowadzał na niego taki ból, że w domu zamykał się we własnym pokoju i wił się, jęcząc. Jednak Snape stworzył eliksir, który był jakby środkiem przeciwbólowym. Według Dracona było nienormalne, że Mroczny Znak torturuje właściciela.

Atak nie pojawiał się od bardzo dawana. I to było dziwne.

- Draco! Słyszałeś to, co mówiłam?- jęknęła Pansy.

- A co mówiłaś?- spytał, odrywając się od swoich okropnych myśli.

- Chodzi mi o to, że... - Pansy nagle przestała wyjaśniać. Przed nosem przeleciała im grupka uczniów, którzy sie gdzieś spieszyli .

- To prawda? Ginny Weasley i Adrian Bradley? Myślałam, że role ogłoszą dopiero o dziewiątej!

- Dokładnie!

- Co ta za zbiegowisko, co? - zainteresował sie Montague, podchodząc do nich razem z Millicentą i Hase.

Draco wzruszył ramionami i przedostał się do drzwi do studia, gdzie stałą grupka uczniów, wszyscy spokojnie, w bezruchu. Pansy zawlokła się za nim.

Wskutek tego, co zobaczył, oniemiał.

Oniemiał pierwszy raz w swoim życiu.


********************


- Czekaj...! - zawołała Virginia, kiedy Adrian chwycił ja mocniej, tańcząc z nią do lekkiej i przyjemniej latynoskiej muzyki, tej samej, przy której tańczył Gabrielle.

Virginia spojrzała ponownie w lustro. On tez spojrzał, a jego usta były bardzo blisko jej policzka.

- Czemu sie tak usilnie ukrywasz? Pokaż, na ile cię stać, Ginny...- szepnął.

- Pokazać, na ile mnie stać?- powtórzyła, spuszczając wzrok.

Zamknęła oczy, powoli zatapiając się w muzyce, w rytmie, w swoim życiu.

Odetchnęła głęboko i zaczęła tańczyć

To było jak magia, czuła się tak cudownie, wręcz bosko wolna. Była czysta, świeża, że jest sobą, i jest tam, gdzie naprawdę należała. A "tam" było tutaj, na parkiecie, tańczyła, bo tak jej się podobało, bo żyła, bo chciała żyć.

Adrian, uśmiechając się ciągle, najpierw ją odciągnął, a potem przyciągnął (wiecie, takie ziuu - ziuuu. Eee... to może ja przestanę komentować?), wyginając ją do tyłu. Promienie słońca skrzyły się na jej kostiumie, na dekolcie, jej włosy wydawały sie złote. Jego dłoń ześlizgnęła się wzdłuż jej uda, pochylił sie, patrząc na jej twarz. Wstali, ich kroki odbiły się z hukiem o parkiet.

Puścił ją, a Virginia puściła jego rękę. Teraz sama robiła piruety, sama się obracała, sama tańczyła. Jej elegancko sczesane włosy odbijały słońce, jej ruchy były miękkie, kocie, czarna tiulowa falbana z tyłu falowała podczas jej ruchów, odsłaniając coraz wyższe części ud. Virginia była seksowna, elegancka i zapierająca dech w piersi.

Adrian znów ją chwycił, kładąc rękę na jej brzuchu. Dziewczyna zupełnie nieświadomie objęła go za szyję i tańczyła, jak by była pijana. Nagle brunet chwycił ją mocno za biodra i uniósł w górę. Wygięła się do tyłu i rozłożyła ręce, czując się jak piórko.

Muzyka powoli cichła, a Adrian postawił ją na ziemi, jego twarz była kilka centymetrów od jej. Patrzyli sobie w oczy do czasu, aż nie skończyła się muzyka.

- Jesteś wspaniałą tancerką, Ginny - powiedział cicho. Czuła jego oddech na swojej twarzy.

Patrzyła mu prosto w oczy, w ogóle nie zawstydzona.

- Ty także, Adrianie.

Odeszli od siebie. Virginia ukłoniła się głęboko, włosy opadły jej na twarz. Jak na razie była całkowicie nieświadoma tego, że patrzą na nich dziesiątki par oczu, że byli powodem zszokowanych spojrzeń i rozdziawionych ust.

Po sekundzie cała sala wybuchła aplauzem, krzykami i gwizdami.

Przerażona, zauważyła w lustrze tłum, który jej się przyglądał.

Myślałam, że tu nikogo nie ma!

Odwróciła się. Za nią stali nauczyciele, Dumbledore, jej ojciec, Charlie, Lesley i...... Rita Skeeter!

No ładnie, jestem skończona

Zauważyła, że magiczne pióro Rity jeździ jak po lodowisku, na kartce. Obok reporterki stał jak zawsze ten sam fotograf, robiąc Virginii zdjęcia.

Na pewno napisze o mnie jakieś świństwa w "Proroku Codziennym...Albo gorzej.... W Czarownicy"!

- Droga dla Ginny! - rozległy się głosy Gryfonów i Puchonów.

- O mój Boże, Ginny, jesteś naprawdę wspaniałą tancerką! - krzyknęła Geraldine, klaszcząc głośno razem z Evelyne. Nawet Adela stała poruszona.

- Miałaś pecha na przesłuchaniu! - dodała Lavender.- Na pewno byś przeszła z takim talentem!

Ron, Harry i Hermiona także byli wstrząśnięci, choć może to z powodu jej krótkiej kiecki i przytulańca z Adrianem.

- Jesteś niezłym ruchomorkiem, Weasley'ówna! - zawołał Montague (za tekst "ruchomorek" bardzo dziękuję mojej koleżance z klasy, Xenie- Villdeo), który stał obok gwiżdżących chłopaków.- Ile bierzesz za striptiz?

Virginia zignorowała ich, dobrze wiedząc, ze chcą ja sprowokować.

W dalekim końcu sali dojrzała Dracona, który po prostu na nią patrzył. Po prostu patrzył, bo wyrazu jego wzroku nie sposób było opisać.

Za to łatwa do opisania była Pansy, której twarz ze wściekłości przybrała odcień starego pomidora. Gabrielle także wydawała się niezbyt pocieszona. Nie dość, że jej chłopak tańczył z jakąś przybłędą, ta przybłęda przeszła do eliminacji, to jeszcze pewnie ona, Gabrielle, straciła rolę. Francuzka ostatkiem nerwów powstrzymywała się przed rzuceniem na Virginię i straceniem resztek twarzy.

Ale to wszystko było tym, czego ona nienawidziła - uwaga .

Rudowłosa westchnęła i przymknęła oczy. Adrian okrył ją swoją szatą, uśmiechając się do niej.

- WSPANIALE!!!! - krzyknął ktoś w tłumie. Na środek wypchnął się Lawrence i zaczął obskakiwać Virginię.- Po prostu cudownie! - zawołał, odwracając się do Lesley i Spencera i posyłając im ogromny uśmiech. - Jesteś do tego stworzona, masz figurę, wygląd, włosy, jesteś niewinnie seksowna, a tego właśnie mi potrzeba do scenariusza! Umiesz stworzyć atmosferę.- pstryknął palcami i odwrócił sie do dyrektorów musicalu.- Już wiem wszystko! Ona dostanie główną żeńska rolę! To ona będzie Gladys Winnifred! Ona i żadna inna!

Gryfoni wybuchli, ogłuszając wszystkich pozostałych.

To było nieprawdopodobne, ona, mała, niewidoczna Ginny miała otrzymać rolę w światowej produkcji!

- Lesley! - zaprotestowała. - To nie było formalne przesłuchanie!

Lesley przesłała jej pełen szczęścia uśmiech.

- To był najlepszy taniec, jaki kiedykolwiek odstawiłaś, Ginny! Jesteś najlepszą tancerką spośród nich wszystkich, musiałaś dostać tę rolę.

- Ale...

- Żadnych alów!- krzyknął Lawrence, pragnąc zwrócić na siebie uwagę.- Podjąłem ostateczną decyzję. Adrian Bradley będzie Glennem Goddardem, Ginny Weasley zostanie Gladys Winnifred, a rolę Chestera Dwighta otrzymał Draco Malfoy!



Rozdział XV

Chyba coś jest nie tak...




ZASKAKUJĄCE ODKRYCIE REŻYSERKI!!! VIRIGINIA WEASLEY OTRZYMUJE ROLĘ

UWODZICIELKSKIEJ I SEKSOWNEJ GLADYS WINNIFRED W SZTUCE "WYSOKIE LOTY"!!!


Wszyscy myśleliśmy, że rolę Gladys Winnifred w musicalu "Wysokie Loty" otrzyma Gabrielle Delacour albo

Pansy Parkinson. Okazuje sie jednak, że wygrała ją Wirginia Weasley, przez przyjaciół nazywana "maleńką

Ginny". Po zapierającej dech w piersiach scenie w studio Lawrence Trombane, twórca scenariusza zmienił

zdanie i dał rolę właśnie Ginny. Mała rudowłosa jest najmłodszą pociechą rodziny Weasley'ów. To ona

otworzyła Komnatę Tajemnic cztery lata temu w Hogwarcie, kontrolowana przez Sami-Wiecie-Kogo.

Według instruktorki, Lesley Chestwood, Ginny uczy się tańczyć już od dwóch lat - teraz widzimy osiągnięcia. Virginia mieszka w Gryffindorze, uczy się na piątym roku. Dowiedzieliśmy się, ze jest równie dobrą tancerką, jak i uczennicą. Mała Ginny kształci sie dodatkowo eliksirach z pomocą Dracona Malfoy, który wraz z

Adrianem Bradleyem (najmłodszym więźniem Azkabanu) otrzymał rolę Chestera Dwighta (Adrian otrzymał

role Glenna Goddarda). Jak wiemy, Draco jest synem wielkiego Lucjusza Malfoy, byłego przewodniczącego

Rady Nadzorczej Hogwartu oraz byłego Śmierciożercy Sami-Wiecie-Kogo


Rita Skeeter



- Jeśli nadal będą takie rzeczy pisywali w "Czarownicy", to ja zaprenumeruję.- powiedziała Blaise.

- Wierzycie w to? Głupia Ryjówa w gazecie! Na pierwszej stronie! - zawołała Millicenta.

- Te, ona naprawdę jest gorąca laska! - zaoponował Pucey.

- Ale nadal jest Gryfonką - odpowiedziała Blaise, tupiąc nogą.

- No, ale musisz przyznać, że jest dobrą. Wystarczy spojrzeć, jak rusza bioderkami. Ludzie, zapisuje się do

pomocy. Co, jeśli tam więcej takich lasek? - zaprotestował spokojnie Montague, dźgając widelcem swój

bekon.- Ciekawe, w co będą ubrane. Mam nadzieję, ze cos seksownego, na przykład jakiś kostium do striptizu.

Blaise uniosła oczy w górę.

- Co? To tylko Weasley'ówna, która często traci nerwy. I traci twarz - odrzekła Pansy, patrząc na nich

wściekle.

- I co z tego? Przypomnij sobie, jak wyglądała w tym koronkowym wdzianku, wczoraj - skomentował Hase. -

Kto by pomyślał, że to dziecko ma taka figurę i takie ruchy. Zaczynam zazdrościć Bradleyowi.

Wszyscy na raz spojrzeli na plecy bruneta. Jak zwykle rozmawiał z przejętą czymś Gabrielle.

- Zastanawialiście się kiedyś, czemu Adriana zapuszkowali w Azkabanie?- zastanowił się Montague.

Hase wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia, ale podobno miał wtedy tylko trzynaście lat.

- Słyszałam, że nie prowadzono nawet rozprawy. I że Bradley jest sierotą.

- Mniejsza z tym, ale cholernie dobrze tańczy. Ciekawe, czemu tiara przydzieliła go do Gryffindoru.

Pasowałby do nas, z tymi swoimi oczami i czarnymi włosami - rozmarzyła się Millicenta.

- Weasley'ówna do niego nie pasuje ni w ząb. Ciekawe, co sobie pomyśli, jak ją zobaczy zaspaną, w tych jej

brudnych i podartych szatach, z milionem książek w ramionach. - Blaise uśmiechnęła sie złośliwie.

- Ona jest tysiąc razy gorsza od Granger, a tamta to dopiero stuknięta debilka - dodał Pucey.

- Dajcie se spokój, ona nawet nie jest seksowna. No, bo kto tak pomyśli, jak ją zobaczy na zajęciach? Jest

paskudna, okropna i zapyziała. - powiedziała głośno Pansy.

- Masz rację - przytaknęła Montague.- Ale umie zmienić się w wampa. A to coś. Co o tym myślisz, Draco?

Widzę, że ciebie tez zainteresował artykuł.

Draco, wydawało się, przysłuchiwał się całej rozmowie ze stoickim spokojem, którego nic nie jest w stanie

zburzyć. Ale wewnątrz jego rósł gniew, bardzo chętnie by teraz wstał i powiedział Pansy, żeby się zamknęła.

Bo dzięki nim wszystkim ciągle stał mu przed oczami ten cały taniec Adriana i Virginii. Musiał przyznać, że

tańczyła olśniewająco.

Kłamczucha

Spojrzał w stronę stołu Gryfonów.

Ale najbardziej wkurzyło go to, co ponawypisywała o nim Rita Skeeter.

Syn wielkiego Lucjusza Malfoya? Taa, teraz już wszyscy wiedzą, kim jestem. Tylko ciekawe, co mi zrobią

Śmierciożercy?

- Królowej Tańca tam nie zobaczysz, jeśli jej szukasz - powiedział mu Hase.- Tylko po co nasz Król Węży chce jej szukać, co?

- Gdzie jest Myra?- spytał Draco bezbarwnym głosem, zaskakując kolegę. Mała blondyneczka wczoraj

otrzymała rolę młodej Gladys Winnifred.

- Twoja kuzynka?- zauważyła ostrożnie Pansy.

Nie rozmawiał z nią już do dłuższego czasu i miał wrażenie, że coś jest nie tak.

Jak jedenastolatka poradzi sobie z tak skomplikowaną rolą?


********************


- Do zobaczenia, tato - Virginia objęła ojca.

- Bądź ostrożna, kochanie - odpowiedział jej pan Weasley, także ja mocno ściskając, po czym zwrócił się do

Charlie'go i Lesley.

- Zajmę się nią, tato - powiedział jego najstarszy syn.

- Ej, a ja?! - krzyknął Ron.- Też jestem jej bratem!

- Co wy się nagle tacy ochroniarze zrobiliście, co?- spytała Lesley. Wszyscy, razem z Harry'm i Hermioną stali na przystanku, żegnając się z panem Weasley'em, który musiał wracać do Londynu, do pracy.

- Bo kręci sie koło niej za dużo perwersów - wyjaśniła Hermiona.- Zdobyła wielka popularność po tym

tańcu.

- Ej, to chyba mnie nie dotyczyło, co?- spytał Harry, unosząc brwi.

- Nie, nie dotyczyło – odpowiedział ponuro Ron, patrząc wściekle na Charlie'go.- Nie powinieneś dawać Ginny tego stroju! Wygląda to gorzej, niżby włożyła bikini!

Charlie podniósł ręce w obronie.

- To nie był mój pomysł, tylko Lesley! To ona wybierała!

- Och jej! - narzeczona popchnęła go. - Też się w to wmieszałeś. A kto powiedział, że będzie odjazdowo w tym wyglądała, no?

- Ale...

Pan Weasley zaśmiał się i wszedł do pociągu.

- Uważajcie na nią, wasza matka będzie szczęśliwa, jak ta cała produkcja nie zakończy się jakąś tragedią.

- Będziemy tęsknić, tato - powtórzyła Virginia. Wszyscy mu machali, dopóki pociąg nie zniknął im z oczu.

- No dobra - Lesley westchnęła głęboko.- Idę. Mam dużo roboty.

- Nie przesadzaj, niż może być tak źle. - próbował rozdrażnić ja Charlie, chwytając jej dłoń.

- Ginny, nadal jestem tobą rozczarowany - powiedział groźnie Ron, kiedy wrócili do zamku.

Virginia westchnęła. Ron dał jej wczoraj wieczorem wyraźnie do zrozumienia, że wszyscy faceci w szkole są na nią napaleni, a w tym stroju wygląda jak "kobieta lekkich obyczajów". Hermionę i Harry'ego najbardziej wstrząsnął jej śmiały taniec i cielesny kontakt z Adrianem, ale Harry, było to widać jak na dłoni, nie przejmował sie tym problemem zbyt długo.

Wszystkiego się czepiają. Ja powinnam się skarżyć, nie oni. Przecież na codzień nie jestem taka jak w studio

- Jestem zadowolony, że w końcu sie zdecydowałaś pokazać to, co umiesz - pogratulował Virginii Charlie.

- Tak.. To dobrze, ale mam problem - nie umiem tego zagrać - odpowiedziała, przygnębiona.- Znaczy, nie chcę z siebie zrobić idiotki, a mam tylko pół roku.

- E - Lesley machnął ręką.- Nie masz się o co martwić. Dostaniesz scenariusz i będziesz tak długo ćwiczyć, aż się naumiesz.

- Ale - Ron już chciał zaprotestować.

- Ron, przymknij się - uciszyła go Hermiona, przewracając oczami. - Lesley, szukasz pomocy? My we trojkę się zgłaszamy!

Harry zdecydowanie pokiwał głową.

Lesley uśmiechnęła się.

- Potrzebuję każdej pomocy. Minerva miała wykonać dekoracje i scenografie. Hermiono, jakbyś mogła jej pomóc? Tak naprawdę to już je zrobiła, przynajmniej do pierwszej sceny. Potrzebuję tego już na jutro.

- Tak szybko?- Hermiona straciła entuzjazm.

Blondynka zaśmiała się.

- To tylko pierwsza scena! Hermiono, z waszą pomocą jestem pewna, że wszystko pójdzie jak po maśle.

Pomóżcie mi.

- Zobaczymy - Hermiona zamyśliła sie, trąc podbródek.

- Nie zapomnij o jutrzejszej próbie - Lesley zwróciła się do Virginii, kiedy doszli do hollu. - Rita Skeeter

oświadczyła, że na pewno nas odwiedzi, żeby zobaczyć, jak nam idzie.

- Co?!- krzyknął Ron.- Ta kro-...

- Język - zwróciła mu uwagę Hermiona.

- Nie martw się, nie zapomnę. Za wiele osób pamięta o tym za mnie - odrzekła rudowłosa, unosząc oczy w górę.

- Za wiele facetów, uściślając - mruknął Charlie.- Zobaczymy sie potem.

- Głupek - powiedział Ron, otwierając drzwi.

- Ale musisz przyznać, że to dobrze, że Ginny stała się sławna, trochę ją to wynurzy z cienia - odrzekł Harry, a Hermiona przytaknęła.

Virginia czułą się, jakby ją studiowali pod mikroskopem. Ta cała nienaturalna, poświecona tylko JEJ uwaga zaczynała ja bardzo mocno wkurzać.

- Ach, czyż to nie nasza wielka sława zmierza właśnie na śniadanie? W dodatku spóźnione? -

powiedział ktoś złośliwym tonem. Virginia odwróciła się.

Za nimi, pod ścianą, stała Pansy ze skrzyżowanymi rękoma. Patrzyła na nią znużona, ale jej wzrok był pełen nieskrywanej nienawiści.

- Zaczynasz ćwiczyć sposoby zwracania na siebie powszechnej uwagi?

- Czego chcesz od mojej siostry, Parkinson?

Wiadomo czego. Ślizgonka nadal pamiętała pewną różdżkę, która została jej wetknięta w podbródek.

Pamiętała starcie z Virginią.

- Wiesz, Ginny już nie potrzebuje jej na siebie zwracać. Jest to prostu ciekawą osobą. - wyjaśniała Hermiona.

Pansy prychnęła, biorąc do ręki "Proroka Codziennego" i wtykając go Virginii pod nos.

- Zaskakujące odkrycie reżyserki! Virginia Weasley otrzymuje rolę uwodzicielskiej i seksownej Gladys

Winnifred w sztuce "Wysokie loty" - przeczytała głośno.- Patrzcie, patrzcie, "maleńka" Ginny jest

uwodzicielska. Uwodzicielska i seksowna mewka.

- Ty...! - Ron pewnie by jej coś zrobił, ale Virginia go powstrzymała, kładąc mu na ramieniu rękę.

- Przepraszam, ale czy moje problemy to nie problemy Gryfonów, albo Weasley'ów?- spytała, patrząc jej

prosto w oczy. - Nie mam się o co wykłócać, wszystkich zadowala mój udział w sztuce, jak dobrze pamiętam, to reżyserka mnie chwali.

Naprawdę nie chciało jej się kłócić. Ale żeby pracować normalnie, wiedziała, że będzie musiała pokazać, że jest lepsza od tych, co ją wyzywają. No i uciąć głupie plotki.

- Myślisz, że kim jesteś, co?- Pansy puściły nerwy - chwyciła ja za fraki. Virginia nawet nie walczyła, patrząc na nią pusto. W Wielkiej Sali ucichło.

- Jesteś tylko małą, nic nie znaczącą, kochającą szlamy suką. Wszyscy wiemy, że ta cała Lesley jest

narzeczoną twojego brata, kto wiem, może wpłynął jakoś na nią i namówił Spencera, aby też tak zrobił? Tańczyłaś z jednym z najlepszych tancerzy w szkole, Adrianem Bradleyem. Nie sama, nie umiesz tańczyć sama. Sama jesteś niczym. W ogóle jesteś niczym. Masz ciałko i próbujesz się nim wkupić. Nie możesz grać Gladys Winnifred, bo ty do niej po prostu nie pasujesz. Nie jesteś taka, jak ona. Jesteś gorsza od Granger. Taka sierota nie wie nawet, czym jest życie, bo co ci powiedzą o życiu książki, co?

Virginia ciągle na nią patrzyła swoimi ciemnobrązowymi oczami. Po wypowiedzi Pansy przełknęła ślinę.

- Zabieraj ze mnie swoje przeszczepy - powiedziała stanowczo, chwytając ja mocno za nadgarstki. Ślizgonka krzyknęła i puściła ją, cicho złorzecząc.

Virginia wygładziła szatę.

- Jeśli ty byś miała zdolności, otrzymałabyś te rolę. Jeśli twierdzisz, że Lawrence podjął złą decyzję, udowodnij, że masz rację.

- Ty...

Rudowłosa uśmiechnęła się słodko, ale oczy miała jak lód.

- Zobaczymy sie na eliksirach.


********************


- Virginio...

Znad swojego podręcznika do eliksirów zobaczyła Dracona, wchodzącego do lochu. Jego twarz była

nieczytelna, ani się nie śmiał, nie marszczył brwi, nic.

Patrzył na nią tylko swoimi szarymi oczami (pięknymi, cudownymi, ach!)

- Wybacz, ale jeśli chcesz zacząć mi prawić, ze się do tej roli nie nadaję, to zapomnij. To nie był mój pomysł - rzuciła ostrym tonem. - Ale jeśli jesteś przyjacielem, to przestań mnie obrażać, tak jak uprzejmie to robią koledzy z twojego domu.

Blondyn westchnął i rzucił swoją książkę przed nią, siadając na stołku obok.

- Ja nic nie mówię, nie bądź taka przewrażliwiona...

Spojrzała na niego podejrzliwie.

- Nigdy nic nie wiadomo, jeśli chodzi o Ślizgonów.

- Jeez, a myślałem, że znasz mnie lepiej - powiedział sarkastycznym tonem.

Widząc, jak uniosła brwi, westchnął i machnął ręką.

- Dobra, dobra. Może i jestem idiotą dla twojego brata, ofiarą dla Bliznowatego i prześladowcą Granger, ale to tylko, no wiesz, taki wizerunek. Nie jestem taki, znaczy, nie zawsze. Choć najczęściej jestem.

- Już ci wierzę - parsknęła, odchylając się do tyłu.- Czy mogłabym spytać, czego sobie pan Malfoy pragnął?

- Mogłabyś spytać - westchnął głęboko.- Chciałem tylko wiedzieć, czemu się kryłaś. Myślałem, że jesteś

totalnym beztalenciem.

Zaśmiała się.

-Totalnym beztalenciem? Możliwe, przecież się przewróciłam.- westchnęła i zanurzyła palce w swoich

ognistoczerwonych włosach.- Ja...Ja tylko nie lubię, kiedy wszyscy na mnie na raz zwracają uwagę. Jestem już przyzwyczajona do tego, że zawsze jestem w cieniu, niezauważana. Tak naprawdę, to nie chciałam się popisywać, ale teraz to tak wygląda i przez to głupio sie czuję. Kiedy Pansy mi pchnęła przed nos tamten artykuł, miałam ochotę go podrzeć i zaskarżyć Ritę Skeeter.

Draco uniósł brwi.

- Weasley'ówna choleryczka.

- Tak. -odparła, rozdrażniona.- Ale to nic w porównaniu z facetem, który toczy nieustanną walkę z jednym wrogiem. A raczej stacza bitwy. Raz za razem.

- Ej, myślałem, że skończyliśmy ten temat. Miałem wspaniałą przyczynę, żeby zmienić mu parametry twarzy - odwarknął.

- Taa, świstak siedzi, chłopaki zawsze tak mówią, a potem wychodzi, że to wszystko przez pieniądze,

dziewczyny albo po prostu z nudów.

Zamknął usta i spojrzał w dół.

Nikt by go nie zrozumiał, jak to jest być Śmierciożercą, kiedy się nie chce nim być, a ludzie myślą całkiem przeciwnie. Jeszcze przed Turniejem Trójmagiczny sam myślał, że Śmierciożercy są cool, super-ekstra i w ogóle. Wtedy wręcz błagał ojca o to, czy może także być podwładnym Czarnego Pana. Ale kiedy Turniej zakończył się tragedią i cała szkoła pogrążyła się w smutku i szoku, jego także to uderzyło. Wtedy w końcu zrozumiał, że choćby był okropny, złośliwy, zły i takie tam, nigdy nie będzie umiał zabić.

Może nie był typem, który wychwala życie pod niebiosa, ale znał jego wartość.

- Weasley, Draco - drzwi otworzyły się i do lochów wszedł Snape, patrząc na dwójkę uczniów.

- Profesorze - Draco od razu zmienił wyraz twarzy na pod tytułem "Nienawidzę Weasley'ów i mugoli" i wstał.

- Za mną - powiedział nauczyciel, otwierając drzwi do swojego gabinety. Dwoje badaczy spojrzało na siebie.

- Praca, którą mi przedłożyliście bardzo mnie zadowoliła, w związku z tym wymagam od was dwa razy więcej referatów na temat Mrocznego Znaku, informacji o dzisiejszym stanie Czarnej magii i o Sami-Wiecie-Kim.

- Panie profesorze - odezwała się Virginia, kiedy skończył mówić. - Czemu my... Czemu my badamy takie... rzeczy?

Snape spojrzał najpierw na nią, potem na Dracona.

- Róbcie, co mówię. W odpowiednim czasie dowiecie się powiem wam, po co wam to wszystko. Jedyne, co mogę wam powiedzieć, to to, że wasza wiedza wybiega poza poziom siódmej klasy. Nie wątpię, Weasley, że zdobędziesz najwyższą ocenę z SUMów w eliksirach.

- Co?- spytał zaskoczony blondyn.- Siódmy rok?

Spojrzał na Virginię, która była nie mniej zaskoczona. Nawet Hermiona nie byłą zdolna do tego, żeby zdobywać najwięcej punków z eliksirów.

- Tak - odparł zniecierpliwiony profesor.- Teraz zwalniam was z lekcji, macie zrobić to, co wam przykazałem. Zdobyłem także dla was pozwolenie, abyście mogli wypożyczać książki z działu Ksiąg Zakazanych. Zrozumiano?

Pokiwali głupio głowami i zebrawszy się, wyszli z lochów w chwili, kiedy do środka zaczęli wchodzić

uczniowie.

Nasza dwójka zaczęła rozmyślać nad tym, co powiedział właśnie Snape.


********************


- I po co mi długie włosy?- wymamrotała do siebie Virginia, kierując się w stronę Wieży Gryffindoru i ignorując spojrzenia ciekawie w nią utkwione.

Jej rude włosy zostały upaskudzone jakąś czarną mazią (breją? ^^ przez "j"?), którą wypuściła kałamarnica z jeziora prosto na nią, podczas Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.

- Ryjóweńko, a cóżeś ty zrobiła ze swoimi ognistymi włosami? - ktoś się nagle odezwał. Weasley'ówna

odwróciła się. Pod ścianą stali Montague, Bruce i Pucey, uśmiechający się do niej drwiąco.

- Ufarbowałaś włosy?- zapytał niewinnie Pucey.- Jeśli tak, to coś nie za bardzo ci to wyszło. Ale jeśli już, to proponuję ci zielone, w takich na pewno byłoby ci do twarzy.

Zaśmiali się i zniknęli za rogiem, zanim Virginia otworzyła usta.

- Idioci – rzekła, podchodząc do Grubej Damy. Zanim jednak wypowiedziała hasło, wyszedł Harry

razem z Parvati.

- Sorry, Ginny... O Boże, coś ty zrobiła z włosami? - spytał.

- Kałamarnica mnie wyśliniła - odpowiedziała sarkastycznie, wchodząc do środka.

- Wyśliniła cię kałamarnica?- zastanowiła się Parvati, z lekka zakłopotana.- Miałaś lekcje z Charlie'm?

- Tak - odparła, zniecierpliwiona.- To podobno jest opieka Nad Magicznymi Stworzeniami, ale teraz to chyba ja potrzebuję opieki. Jak zaraz nie wejdę do czystej, kryształowej, pieknej wody, to nie wiem, co zrobię...

- Ale teraz jest próba - zaprotestowała Patil.- Lesley kazała nam przyjść, będą dekoracje i pomoc. Ron i Hermiona już poszli z Deanem. Spóźnisz się.

Virginia przeklnęła w myśli - zapomniała o próbie!

- Myślisz, że nikt mnie nie zauważy jak tak pójdę?- spytała ze słodkim uśmiechem, wskazując na swoją

głowę.

- Ale pospiesz się! - krzyknął Harry, znikając z Parvati za rogiem.

A oni co? Chodzą ze sobą? Zawsze ich ostatnio widzę razem

Pomyślała, wchodząc do dormitorium. Szybko wyskoczyła z brudnych ciuchów i wyjęła z kufra czyste

spodnie i bluzkę. Wskoczyła pod prysznic i włączyła zimną wodę.

Ta czarna mazia nie chciała za nic w świecie się zmywać, choć próbowała na tysiąc sposobów. Nie lubiła myć głowy, włosy za bardzo jej się plątały, a teraz było jeszcze gorzej.

Z wieży wyskoczyła z mokrymi włosami. Były mokre, proste i ciemniejsze, niż zazwyczaj - jak to włosy po umyciu. Wchodząc do studia zauważyła, że jest tam chyba z pół szkoły.

Lesley miała rację. Scena wyglądała po prostu cudnie. Miejsce do tańca wydawało się także większe, pewnie dlatego, że nadal, pomimo tylu ludzi, było dużo wolnej przestrzeni. Profesor McGonagall także tam była.

Virginia cicho zakradła się do swojej szafki i wzięła kostium, po czym myk myk do przebieralni. Po drodze zauważyła, że większość tańczących już się przebrała, głównie byli to ludzie z Beauxbatons i

Durmstrangu.

Przeklnęła, kiedy włosy zamoczyły jej całą gorę kostiumu.

Mogłam przynieść gumkę

W pośpiechu wiązała baletki. Przeglądając się w lustrze, spostrzegła, że włosy jej nie stoją na szczęście tak, jak zazwyczaj po umyciu. Mało, nie miała nawet grzywki, która zazwyczaj zasłaniała jej twarz. Cicho rozsunęła zasłony i zaczęła się skradać do miejsca, gdzie siedziała Geraldine.

- Ginny! - krzyknęła koleżanka i natychmiast zakryła usta.- Co robisz tu tak późno?- spytała już o wiele ciszej.

- Tamta przebrzydła kałamarnica - odparła sucho, wskazując na swoje mokre włosy.- Z piętnaście minut myłam głowę, zanim mi ta breja zeszła z włosów.

- Jak cie nie było, Pansy znów cię obrażała - poinformowała ją Geraldine, wskazując na dziewczynę, która nachyliła się do Dracona. - Przy okazji, ślicznie wyglądasz z mokrymi włosami.

- Dzięki. - odrzeka, drapiąc się po głowie.

- Powinnaś tam stać, Lawrence o mało nie oszalał, tak cię szukał - kontynuowała współmieszkanka.

- Że co?! Dzięki szczęściu nie dostałam się tu zauważona, a teraz mam tam przejść, też cichcem,

przed Adrianem Bradleyem, Gabrielle Delacour, Draconem Malfoy i Pansy Parkinson?

Geraldine wzruszył ramionami.

- Kto nie ryzykuje...

- Jasne.

Virginia spróbowała się przecisnąć za jakąś grupką Krukonów i skuliła się, kiedy Lawrence nagle krzyknął.

Właśnie opowiadał całą treść sztuki.

Postanowiła się czołgać na kolanach.

- O, część Ginny - spotkała Seamusa.- Fajnie wyglądasz w mokrych włosach.

Seamus równał się Lavender – zawsze chodzili razem. Więc starsza koleżanka była zaskoczona, widząc pełzającą Virginię z mokrymi włosami.

- Zamknij się - syknęła, kopiąc go lekko.

- Ginny! - krzyknął na całą salę Lawrence, kończąc omawiać scenę. - Gdzieś ty była?!

Wszystkie pary oczu zostały zwrócone właśnie na rudowłosą, która nadal klęczała na podłodze. Pansy uśmiechnęła się złośliwie, a Gabrielle spojrzała na nią ze wstrętem.

- Eee.... Ja...- usiadła, nie wiedząc, co powiedzieć. Włożyła sobie rękę w swoje poplątane włosy.- Wybrudziłam się na zajęciach i musiałam wziąć prysznic przed próbą...

- Nadal wyglądasz, jakbyś wyszła z chlewu - powiedziała drwiącym tonem Gabrielle.- Bądź punktualna, nie możemy wszyscy na ciebie czekać. To, że grasz główną rolę żeńską jeszcze nie oznacza, że wszystko ci wolno.

- Ale ja...

- Czy nie przykro ci ludzi, którzy grają role w tle. Muszą tam stać przez twoją nieodpowiedzialność już pół godziny po nic - mówiła dalej

Francuzka, uśmiechając się chytrze. Virginia zauważyła w kącie Ritę Skeeter i jej niebywałe magiczne pióro.

- Zastanawiam się, czy osoba, która wczoraj tu tańczyła na pewno była Ginny Weasley.

Gryfonka spuściła wzrok, marszcząc czoło.

- Przepraszam, ale ja naprawdę nie mogłam przyjść wcześniej.

Gabrielle parsknęła.

- Wyzywam cię. Chcę sprawdzić czy Lawrence się nie pomylił, dając cię tę rolę. Chcę zobaczyć, jak bardzo jesteś seksowna i uwodzicielska, bo pewnie zbyt wiele o tej postaci nie wiesz, nie było cię przecież od początku. Proszę, wyjdź na środek i pokaż nam, że się nadajesz. Tym razem to my cię osądzimy.

- Gabrielle...- zaczęła Lesley, ale Lawrence ją zatrzymał.

- Sama powiedziałaś, że nie wiem prawie nic o Gladys Winnifred ani o akcji. Jak mam więc grać?

Wnuczka wili założyła rękę na rękę, patrząc na nią swoimi orzechowymi oczami.

- I dlatego to się nazywa wyzwanie.



Rozdział XVI

Rozdwojenie jaźni?




- Wyzwanie.- powtórzyła Virginia, patrząc ciekawie na Gabrielle.

Francuzka uniosła z wdziękiem dłoń i pstryknęła władczo palcami, jakby całe studio było jej.

Okazało się, że włączyła muzykę.

Jej rytm można było porównać do bicia serca.

- Według mnie nie pasujesz do tej roli. - powtórzyła, patrząc na rudowłosą wnikliwie.

Całkowicie ucichło - wszyscy patrzyli na dwie dziewczyny.

Virginia spuściła głowę, a jej rdzawe włosy zakryły twarz.

- Jeśli poradzisz sobie z tą rolę, czemu nam tego nie pokażesz? – ciągnęła dalej Gabrielle. - Udowodnij nam, że potrafisz. Jeśli nie, będzie to oznaczało, ze nie warto ci niczego powierzać, a już na pewno nie roli teatralnej.

Lesley spojrzała bezradnie na Lawrence’a, którego usta przypominały cienką linię.

Miał do siebie pełne zaufanie i wierzył, że wybrał najwłaściwszą osobę.

Virginia nic nie mogła poradzić na to, że parsknęła śmiechem.

Dobrze pokaże, pokaże wszystkim.

Blondynka zmarszczyła brwi.

- Co cię tak śmieszy?

Weasley'ówna uśmiechnęła się tylko pod masą swych ognistoczerwonych włosów.

Bez słowa przeszła obok Gabrielle, która zmarszczyła brwi, patrząc na nią. Twarzy Virginii nie było widać, zasłaniały złocistorude fale. Szła powoli, posuwając się do przodu.

Dla ogólnego zaskoczenia podeszła do grupki Ślizgonów, stojących koło sceny. Było cicho, nawet McGonagall przestała pracować, by spojrzeć, co robi jej wychowanka.

- Lawrence wybrał mnie bo, uważał to za słuszne - powiedziała cicho, ale wszyscy usłyszeli ją bardzo dokładnie.- To, co na pewno powinna posiadać doskonała aktorką, to charakter, którego nikt nie rozgryzie.

Zatrzymała się przed Montague i spojrzała mu w oczy. Szybko wciągnął powietrze, patrząc w jej zmysłowe, ciemnobrązowe ślepia.

W tym momencie byłą najpiękniejszą dziewczyną w sali, ze swoimi zwężonymi oczami, mokrymi włosami i złotą, tak bardzo delikatną skórą, odbijającą się w blasku słońca.

Plan działał! Uśmiechnęła się.

Podniosła powoli palec i położyła go na ustach Montague, zjeżdżając nim coraz niżej, wzdłuż szyj, aż zatrzymała się na jego piersi. Pochyliła się do przodu i szepnęła mu coś do ducha, uśmiechnięta tajemniczo. Montague głośno przełknął ślinę, kiedy przeszła za niego, dotykając włosami jego ramienia.

Przechodząc obok bandy ze Slytherinu, doszła do sceny i zaczęła powoli wchodzić po schodkach.

- To, co widzę w Gladys Winnifred - zaczęła, zmysłowo kołysząc biodrami.- To to, że jest ona nieokiełznaną - okręciła się, wychylając bardzo głęboko do tyłu, jakby miała ciało z gumy.- Seksowną - padła na kolana, pochylając się w stronę Adriana, który uśmiechał się do niej wesoło, stojąc pod sceną. Oczywiście jego uwagę prawie natychmiast złapał głęboko wycięty dekolt. - Kuszącą....

Spuściła głowę. Jej usta znajdowały sie niedaleko od jego, włosy zakryły jej prawe ramię.

- Kobietą niemoralną.

Kątem oka zauważyła Dracona, który patrzył na nią szarymi, zimnymi oczami, jakby próbował się akurat teraz przebić przez barierę, którą wzniosłą wokół prawdziwej Virginii Weasley, Virginii, która była nieśmiałą, nieatrakcyjną i niepotrzebną nikomu rudą przybłędą.

Zamknęła oczy. Rytm cichł. Położyła rękę na ramieniu Adriana, aby się podeprzeć, po czym gwałtownie uniosła twarz, a krople wody w jej włosach rozprysły się dokoła.

Razem z muzyką wybuchła także ona. W rytm piosenki przeszła przez scenę, kręcąc biodrami. Nagle uniosła nogę w górę, stawiając ja na stoliczku, który stał na podwyższeniu.

- Dalej, GINNY!!! - krzyknęli Dean i Seamus. Virginia mrugnęła do nich, unosząc ramiona w górę.

- Tańcz, laleczko! - podchwycili uczniowie z Beauxbatons, klaszcząc.

- Gin, pokaż jej, co umiesz! - zawołała Geraldine, machając do niej rękami.

- Pokaż jej! - powtórzyło kilku chłopaków z Durmstrangu. Kilka dziewczyn także zaczęło klaskać.

- ŁAŁ! - ciemnoblond dziewczyna wskoczyła na scenę, wyciągając do Virginii rękę.

- Zejdź jej z drogi, Yvette!- krzyknęły dziewczyny z Beauxbatons.

Rudowłosa uśmiechnęła się. Także wyciągnęła dłoń do tamtej. Przeszły przez scenę, jedna z jednej, druga z drugiej strony. Dziewczyna, zwana Yvette, przeszła trochę do przodu i położył się na podłodze, zaczynając wić, oczywiście na kolanach (tak wiecie, no wiecie... czasami na filmach pokazują ^^ - Villdeo)

Virginia zaśmiała się, przejeżdżając ręką po mokrych włosach. Przeskoczyła przez wstającą Yvette. Niemal upadła, ale dziewczyna chwyciła ją za ramię, odpychając. Rudowłosa zrobiła serię obrotów.

I wpadła na Draco, który stał sobie z boczku, przewracając się razem z nim. W przypływie odwagi usiadła na nim okrakiem i przysunęła twarz do jego. Jej cynowe włosy rozlały się po podłodze.

- Czy pragnie pan, abym tak została, Chesterze Dwight? - spytała, oddychając głęboko i patrząc mu prosto w oczy. Rozpierała ja odwaga i adrenalina.

Musiała pokazać Gabrielle!

- ROZJEŚĆ SIĘ!!! - krzyknęła Yvette, odwracając się w stronę tłumu.- Chcecie zobaczyć, jak wstrząsnąć facetem?

Ponad połowa tłumu krzyknęła, oczywiście nie włączając w to szkarłatnej na twarzy Pansy i wstrząśniętej Gabrielle, która oniemiała.

- HEJ, NIE SŁYSZYMY!!! GŁOŚNIEJ!!!

Draco obdarzył Virginię swoim znanym wszystkim nam uśmieszkiem.

- Czy mam wybór, panno Winnifred?- spytał cicho.

- TAK! - krzyknęła, wstając i jego także podciągając w górę.

Ostatecznie na scenie było całe towarzystwo, które grało w sztuce!


*******************


- Żartujesz!

- Wcale nie!

- Ale... ale jeśli to ona, to wygląda jak sierota boża.

- Ale spójrz na jej włosy, to jest ona! Wszyscy mogą ją rozpoznać, chociażby po włosach. Ale masz racje, teraz wygląda jak świnia. Mogłaby się chociaż uczesać, przecież te włosy jej tak zwisają, poczochrane, brudne. Blee!

- I tak żartujesz!

- Jak mi nie wierzysz, to idź ją spytaj!

- A co mam powiedzieć, co? 'Cześć, ofiaro, to ty byłaś tą siksą, co wczoraj się rozszalała na próbie?' Weź przestań!

Pani Pince przewróciła oczami. Żadne sposoby nie dawały skutku, aby wygonić uczniów, którzy tylko oglądali gwiazdę szkoły.

A gwiazda siedziała przy oknie, zawalona stosami książek i pergaminów i ciągle coś zawzięcie pisała. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Pod oczami miała szare cienie, okropnie zbladła, jakby byłą chora. W niczym nie przypomniała Virginii, która tańczyła wczoraj w studio.

Licz do dziesięciu... Raz... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć...

W połowie liczenia złamała pióro.

Teraz żyła w bibliotece, nie wiadomo nawet, kiedy chodziła spać. Siedziała nad referatami z eliksirów i innych tematów rym stylu. Była zmęczona, głodna, senna, ale miała jeszcze cały pergamin do zakończenia wypracowania pt. "Magiczne stworzenia kojarzone z Czarną Magią".

Oczywiście, jej kolaborant ani razu nie zaszczycił jej swoim widokiem!

Już wszystko wiemy.

- Kiedyś go zabiję - mruknęła do siebie, rozciągając się.

To jest koszmar

Wstała, depcząc zabazgrolone papiery i połamane pióra. Nieświadoma rzucanych jej spojrzeń, wzięła do ręki opasłe tomiszcze i odłożyła na biurko bibliotekarki.

- Panno Weasley, kiedy panna ma zamiar wyjść z biblioteki, co? Panna zajmuje już stół od dwóch dni - powiedziała zirytowana Pani Pince.

- Przepraszam - odrzekła skruszona Virginia.- Ale muszę to skończyć. W innym razie profesor Snape mnie zamorduje.

Bibliotekarka westchnęła. Nie chodziło o stolik, tylko o to, że Weasley'ówna lada chwila zapracuje się na śmierć. Miała taką bladą twarz i takie cienie pod oczami...

- Będzie panna wchodziła jeszcze do działu z zakazanymi lekturami?- spytała.

Dziewczyna uśmiechnęła się zakłopotana.

- Tak, chciałbym skończyć dziś wieczorem.

- Czy panna nie ma jakiś innych zajęć, bardziej rozweselających? - zapytała Pani Pince, szukając czegoś w szufladzie.- Nawet panna Granger czasami odpoczywa! A ona to jest dopiero nawiedzona, że ho ho! Panna była na ostatniej wycieczce w Hogsmeade?

Virginia pokręciła głową.

- Nie musiałam, mam wszystko, czego potrzebuję. Jeśli potrzebne są składniki, szuka ich Malfoy. Nie powinnam marnować czasu na głupoty, skoro mogę się uczyć.

Kobieta podała jej bransoletkę. Rudowłosa założyła ją i podziękowała, kierując się w stronę zakazanego działu. Bransoleta była identyfikatorem, bez niej można by było szukać książek latami. Po pół godziny poszukiwań odszukała wreszcie książkę, którą chciała - o magicznych stworzeniach czarnej magii.

Ponownie przeszła przez bibliotekę i z głuchym łoskotem położyła książkę na blacie stołu .

Potarła oczy i rzuciła się na krzesło, wzdychając głośno.

- Za dużo na twoje nerwy - powiedział ktoś za nią. Tak ją to zaskoczyło, że podskoczyła, razem z krzesłem, które się przewracało.- Uważaj!- W następnej sekundzie ktoś ją złapał, trzymając mocno. - Nic ci nie jest?

Virginia uniosła głowę, spoglądając w niebieskie oczy Adriana Bradleya. To jego włosy zakrywały jej twarz!

- Oj! - krzyknęła, wyrywając mu się.- Przepraszam, nie wiedziałam, że... Zaskoczyłeś mnie...

- Nie szkodzi - odpowiedział, dosiadając się. - Wyglądasz na wypompowaną.

- Ech...- westchnęła, z powrotem siadając na krześle. Adrian usiadł naprzeciwko niej.

- Dziś jest niedziela, a ty ciągle pracujesz - zauważył.- Nie wyobrażam sobie, co będzie jutro, bo zaczyna się szkoła.

- To nic, już się przyzwyczaiłam - odmruknęła.

- Zapracowujesz się - powiedział, spoglądając na nią.

Parsknęła.

- Od tego się nie umiera, gdybyś wiedział, ile miałam do roboty wcześniej, to ojej.

- Czemu?

- Bo....

Spuściła wzrok.

Dlatego, że nikt mnie nie zauważał? Nikogo nie obchodziłam? Bo nikt w szkole tak naprawdę się o mnie nie martwił, że się zapracowuję, tańczę, czytam, uczę się....

Miała nagłą ochotę mu to powiedzieć, ale wyrzuciła tę myśl z głowy. Spojrzała na Adriana.

Jego oczy były fascynujące, jak szafiry, ciemnobłękitne szafiry...

Nagle przyszło jej do głowy że Adrian, jedynym, głupim, prostym pytaniem sprawiłby, że wyjawiłaby wszystkie sekrety duszy.

- Wybacz, jeśli...- zaczął.

- Nie, nie, to ja powinnam cię przeprosić - przerwała, uśmiechając się lekko.

Zmarszczył czoło.

- Dlaczego?

Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. - przyciągnęła krzesło do stolika i zaczęła wyciągać jakąś bardzo grubą książkę. - Winszuję wygrania roli - dodała.

Uśmiechnął się.

- Ja tobie też.

Spojrzała na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miała pojęcia, jak ma się odwdzięczyć mu za tamten taniec w studiu. Chciała mu tak bardzo podziękować, ale albo tchórzyła, albo on był zbyt zajęty.

Adrian stał się bardzo popularny, szczególnie wśród dziewcząt. Wydawał się być miłym facetem, nawet Wspaniała Trójka, czyli Ron, Harry i Hermiona, którzy węszyli zawsze i wszędzie podstęp, zdawali się go lubić. Zawsze otaczał go wianuszek dziewcząt i Gabrielle.

Virginia nie wiedziała, co o nim myśli. Chyba go lubiła.

- Ginny, musisz odpocząć, bo zaśniesz na stoliku, jeśli nie przestaniesz – powiedział stanowczo.

Znów na niego spojrzała, jej oddech był coraz szybszy. Uczniowie wokół nich rozmawiali między sobą, spoglądając na nich ciekawie co chwila.

- Ja... Chciałbym ci podziękować. Gdyby nie ty, na pewno nikt by mnie nadal nie zauważył.... Poza tym tak bardzo chciałam być Gladys Winnifred. - wyjąkała, odgarniając włosy z twarzy.

- Sama przyjemność, pomóc komuś, kto ma talent - odrzekł, patrząc jej prosto w oczy.

Nagle poczuła, jak po plecach przebiegł jej przyjemny dreszcz. Z jego zimnoniebieskich oczu promieniowało jakieś nieznane jej ciepło.

Według niej był kimś, kto, ukrywając tajemnicę, nie chce zostać zrozumianym, rozgryzionym.

- No dobra, będę się zmywał - Adrian wstał, przerywając jej rozmyślania. Podszedł do niej i odgarnął kosmyk jej włosów za ucho (jak ja lubię ten gest. To takie... takie świadczące o tym, że się o tego kogoś dba^^ - Villdy).- Nie pracuj tak ciężko.

Obserwowała go, kiedy wychodził z biblioteki, odprowadzany wzrokiem również przez inne dziewczyny.

Ciekawe, czego chciał?

Nie mogła przestać się nad tym zastanawiać.

Bo czy to normalne, żeby Adrian Bradley, przyszedł to specjalnie dla nic nieznaczącej rudej wiewióry, która nosiła nazwisko Weasley?


********************


- Do *** !!!! - przez korytarz przebiegł niezbyt przyzwoity okrzyk, wydobywający się ze Skrzydła Medycznego.

Virginia zatrzymała się na schodach i podeszła do Szpitala, z hukiem otwierając drzwi. Draco trzymał się za ramię, strasznie czerwone ramię, pobrudzone jakąś czerwoną cieczą.

- Ron! - krzyknęła Hermiona, łapiąc go za rękę.- Przestań, bo go zabijesz!

- Ronaldzie Weasley! - wrzasnęła Virginia, puszczając książki, które z trzaskiem upadły na posadzkę. Wszyscy sie do niej obrócili. - Czemu do diabła walczycie w Skrzydle Szpitalnym, co? - zapytała cicho, patrząc na Hermionę (która miała w oczach łzy), Rona (płonącego furią) i Dracona, który klęczał na podłodze. Okręcił rękę z daleka od rudowłosej, kiedy weszła. Widocznie było tam coś, czego nie chciał jej pokazać.

- Idiota - sapnął rozzłoszczony Ron.

Virginia machnęła ręką.

- Nie obchodzi mnie to, co ten "idiota" zrobił tobie, Harry'emu czy Hermionie. To jest szpital. Tu odpoczywają chorzy. Jeśli nie możecie nadal tego zrozumieć, to proponuję, żebyście się stąd wynieśli!

Hermiona chwyciła ją za ramię.

- Ginny, Ron nie chciał....znaczy, Malfoy, on...

- Co?- spojrzała spokojnie na Pannę Doskonałą.

- Malfoy się poparzył! - krzyknęła bezradnie.

- Że co?!- Weasley'ówna znowu wrzasnęła. Draco wstał i odwrócił sie do niej plecami, trzymając rękę tak mocno, że zbielał mu nadgarstek. Nie wiedząc jak, wyczuwała, że nie bardzo chce pokazać wszystkim, co mu się stało.

W takim razie Virginia chwyciła Rona za ramię i wypchnęła razem z Hermioną za drzwi.

- Wyjść! - rozkazała.

- I zostawić cię z nim sam na sam? Mowy nie ma!- zaprotestował Ron.

- WYJSĆ!- wrzasnęła.- Potrzebuję ciszy, aby zająć się pacjentem. Wyjdźcie, proszę was!

Hermiona poszła pierwsza, a za nią Ron, trzaskając drzwiami i klnąc pod nosem.

Westchnęła i podeszłą do Dracona. Zauważyła, że po jego twarzy spływają kropelki potu.

- Draco?- zapytała łagodnie, dotykając jego ramienia.

- Nie dotykaj mnie! - odpowiedział, odpychając jej dłoń.

- Draco!- krzyknęła, łapiąc go za ramiona i zmuszając do obrotu. Ale jemu ani w głowie było poddanie się.

Zniecierpliwiona złapała jego rękę z tyłu i pchnęła go na podłogę.

- Co ty robisz?!

- Jeszcze nie widziałam tak upartego pacjenta - odrzekła ostrym tonem. Nadal trzymał się za przedramię, ale poparzenie na jego ręce było teraz bardzo dobrze widoczne. - O mój Boże, Ron ci to zrobił?

- Sama się domyśl - odpowiedział drwiąco.

- Poczekaj, pójdę po coś – rzekła. - Usiądź na kanapie w pokoju roboczym. Madame Pomfrey zaczęłaby się wydzierać, gdyby zobaczyła, co ci zrobił mój "ukochany braciszek".

- Albo raczej odjęłaby punkt twojemu domowi, co, Weasley?- odwarknął.- A wiesz, że mogę powiedzieć Snape'owi i wtedy on odejmie? Chociaż ja jestem prefektem...

Uniosła oczy w górę.

- Tak, oczywiście, zrobisz to i wszyscy będą się śmiali z twojej łapy.

Prawie zapomniała, że ten paskudny osobnik, którego nazywała swoim "przyjacielem", był prefektem.

- Jasne - tym razem to on spojrzał w górę.

Kilka chwil później Virginia weszła do pokoju roboczego, gdzie na kanapie (która stała na pierwszym planie) leżał z zamkniętymi oczami Draco. Szarpnął się, kiedy chciała mu podwinąć rękaw.

- Uspokój się, próbuję tylko się dostać do rany! - wyjaśniła prosto.

- Wybacz. - mruknął.

Zdziwiła się, zauważając na jego łokciu biały ochraniacz, ale nic nie powiedziała.

- Co się stało?- spytała zamiast tego, patrząc na jego dłoń.

- Twój debilny brat postanowił mnie ostrzec - wypluł.

Spojrzała na niego zakłopotana.

- Przed czym?

- Przed następstwami tej wczorajszej scenki, którą odstawiłaś - odrzekł, patrząc na nią wściekle.

Uśmiechnęła się przepraszająco.

- Oj, przepraszam, straciłam nad sobą kontrolę.

Draco parsknął.

- Kazał mi cię zostawić w spokoju, a jeśli kiedykolwiek cię dotknę, zabije mnie. Przez "przypadek" pchnął na mnie kociołek i cała zawartość spłynęła oczywiście na mnie.

- Naprawdę?- spytała nieobecnie, przemywając mu dłoń lekarstwem.

- Hej, twój kolaborant był w strasznym niebezpieczeństwie, powiedz coś! - zaoponował, próbując zabrać rękę.

- Przestań! - krzyknęła, chwytając jego nadgarstek.- Zachowujesz się, jak by ci było wszystko wolno. Nic dziwnego, nadal się wylegujesz w promieniach sławy i spojrzeń dziewczyn?

- Czyżbyś była zazdrosna?

- A powinnam?- odpyskowała, patrząc mu prosto w oczy.

Wzruszył ramionami.

- Jestem bogaty, przystojny i dobrze całuję. Dziewczyny się wydają być zazdrosne o mnie, odkąd po szkole rozniosło sie, że ze sobą śpimy - uśmiechną się złośliwie.

Virginia się zaśmiała.

- Ludzie w to wierzą? Chciałam tylko nastraszyć Rona, żeby się odwalił.

- To nie jest śmieszne! - przerwał.- Chodzą plotki, ze jestem kobieciarzem!

Uniosła brwi.

- A nie jesteś?

Spojrzał na nią wściekle.

- Nie, nie jestem! Dziewczyny sprowadzają same kłopoty, załącznikiem Pansy.

- Ona nie jest twoją dziewczyną?

Uniósł oczy w górę.

- Dziewczyną? Jeszcze czego. To ona myśli, że ja jestem jej chłopakiem, którym nie jestem. Czemu ludzie zawsze mnie z nią kojarzą?

- Eee, ponieważ się całowaliście i ona się ciebie czepia na oczach wszystkich? - strzeliła.

Zakrztusił się.

- A ty skąd wiesz? Zrobiłem to tylko dwa razy, w dodatku, żeby się w końcu zamknęła.

Zawstydziła się.

- Widziałam was w lochach...

- Ach, no tak, prawie zapomniałem, uciekałaś z lochów, żeby uratować skórę. - parsknął, spoglądając na swoja zabandażowana dłoń. - Jestem ranny, więc mogę na ciebie zrzucić zadanie domowe.- oznajmił.

- Co!!! - wrzasnęła, wstając. - Nie możesz mi tego znów zrobić!

- Jestem skrzywdzony, a wiesz, co robią ranni?- powiedział fałszywie niewinnymgłosem.- Odpoczywają.

- O, nie! Mamy to skończyć w trzy dni. Jak mi nie pomożesz, utnę ci nogę!- ostrzegła. (ukłon w stronę Ryjka za ucinanie nóg^^ - Villdy)

- Choleryczka.

- Zamknij się - mruknęła, odwracając się ku stołowi.

Nie mógł się temu sprzeciwić, ale spojrzał na jej włosy. Były bardzo godne uwagi, nie tylko ze względu na kolor, ale także na długość. W słońcu wyglądały jak płonący ogień, a efekt był jeszcze lepszy, kiedy były mokre - sam się o tym przekonał.

W jednej minucie, na przykład na scenie, była seksowną, piękną dziewczyną, aby po chwili zmienić się w niechcianą przez nikogo, spokojną, zaniedbaną i brzydką Weasley'ównę, która zawsze siedzi zawalona podręcznikami.

Nie wiedział co myśleć. Nigdy nie wdział, żeby dziewczyna mogła się tak zmienić. Virginia była wyjątkowa, taka inna od wszystkich dziewczyn, które dotychczas poznał.

- Virginio, która z was to naprawdę ty? - spytał, nie myśląc wiele.

Odwróciła głowę, patrząc na niego zakłopotana.

- Co masz na myśli?

- W jednej chwili jesteś nieśmiałą, bezbronną Ginny Weasley, a następnej tańczysz na scenie jak, cytując Montague, byle dziwka. O co w tym chodzi? Masz jakieś zaburzenia umysłowe, czy jak? - odpowiedział, marszcząc brwi.

Pociągnęła nosem.

- Jestem taka nieprzewidywalna?- zapytała zimno.

- Nie, nie, tylko wstrząsająca.- odrzekł stanowczo.

- Aha - parsknęła, urywając temat. Wstała i poszła w stronę drwi.- Do próby - pożegnała go, wychodząc.

Draco patrzył na drzwi za jakimś dziwnym wyrazem w oczach.

Nagle zdjął z łokcia ochraniacz i spojrzał na znal, który był jego koszmarem.

I zakazem wstępu do normalnego życia.



Rozdział XXVII

I niby to powinien być już koniec....ale nie jest




How can I just let you walk away, *

just let you leave without a trace?

When I stand here taking ev'ry breath with you; ooh,

you're the only one who real knew me at all.


Virginia patrzyła na Dracona, chyba całkowicie zapominając o oddychaniu. To nie mogło się dziać, to było głupie, idiotyczne i nierealne!!!

W komnacie rozlegało się coraz więcej głosów, które wyprowadziły ją z zamyślenia. On jednak nie zważał na nic, widocznie nie obchodziło go, że może zostać złapany w dormitorium piętnastolatek z Gryffindoru o drugiej w nocy.

Dębowe drzwi otworzyły się i wpadli następni Gryfoni. Wśród nich znalazła się McGonagall.

- Ginny! Co się stało?!!! - Ron spanikował. Dobrze pamiętał, jak w nocy zaatakował go Syriusz Black. Gdyby tak stało się coś jego siostrzyczce...

- N-... nie! - odrzekła - O cholera... - przeklęła pod nosem. Gwałtownie się podniosła, ciągnąc Dracona w dół, aby się położył.

- Virginio, co ty....

- Przymknij japę i leż! - syknęła, kładąc mu rękę na ustach. Zdenerwowana, nie zauważyła, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu powiedział do niej "Virginio".

Znowu wstała, przyciągając do siebie koce, które leżały na końcu łóżka. Zawinęła w nie siebie i przykryła nimi blondyna. Koce był grube i puszyste, więc trudno było zgadnąć, czy ktoś pod nimi leżał, czy też nie.

Zdążyła ich zakamuflować w ostatniej chwili, ponieważ Ron już odsłonił kotarę i wetknął do środka swój rudy łepek.

- Nic ci nie jest, Ginny?- zapytał Harry zaniepokojony, przyglądając się uważnie tobołowi obok niej. Było lato, było gorąco i chyba tylko idiota spałby teraz pod tak grubymi kocami.

Virginia odetchnęła głęboko i oparła się o krawędź łóżka, czyli że musiała przestawić rękę za Dracona.

- Wyb-.... Przepraszam, miałam koszmar i .. no wiecie, jak to jest....

Nie kłamała, przecież rzeczywiście miała zły sen, zanim zobaczyła nad sobą blondyna. Tylko w tej chwili nie wiedziała, co jest gorsze.

McGonagall westchnęła.

Adela położyła ręce na biodrach i wytarabaniła się z łóżka, podchodząc blisko Virginii.

- Weasley, mogłabyś chociaż rzucić na swoje łóżko zaklęcie uciszające, jeśli nawet we śnie nie możesz się zamknąć. Powinnyśmy spać, jeśli jeszcze tego żeś nie zauważyła. Założę się, że nie wiesz, jak bardzo nas wkurza twoje trzaskanie drzwiami, kiedy przychodzisz do dormitorium o trzeciej nad ranem. Jakbyś chciała się dowiedzieć, niektórzy muszą odpoczywać przed przedstawieniem, nie musisz być taką egoistką.

Virginia zmarszczyła brwi, coraz bardziej się pochylając do przodu i opierając ciężar ciała na jednej ręce. Już chciała coś odpowiedzieć Adeli, gdy nagle zaniemówiła - Draco objął ją za brzuch i, nie wiadomo co go napadło, zaczął ją delikatnie po nim gładzić. Przygryzając wargę, wycofała się. Zrobił się jej gorąco. Czuła jego oddech na swojej szyi. To nie było fair.

- Ona jest twoją koleżanką, Adela - powiedział Ron, patrząc na nią urażony.- Zawsze dla niej taka jesteś?

Dziewczyna parsknęła.

- Ty myślisz, Weasley, że twoja siostrzyczka jest słodziutka jak cukiereczek? Wraca do sypialni w środku nocy, Bóg wie, co ona wyprawia, może gzi się z jakimś Ślizgonem, może z Malfoyem, przecież sama tak wcześniej mówiła.

Teraz Draco chciał się podnieść, lecz nic z tego. Virginia położyła mu dłoń na piersi, popychając lekko w stronę łóżka.

- Adela, dobrze ci radzę, nie mów tak o mojej siostrze, bo ona taka wcale nie jest - wysapał Weasley.

Adela założyła sobie ręce na piersi.

- Aha, i nie słyszałeś o żadnych pogłoskach, o których mówi cała szkoła?

- O jakich pogłoskach?- zapytał ostrożnie Harry.

Evelyne przełknęła ślinę i popchnęła lekko Geraldine, patrząc na nią.

- Adela, chyba nie powinnaś....

- Myślisz, Weasley, że my się was boimy, bo was tak dużo w tej szkole? - warknęła Adela. - A plotki? W Londynie było o tym głośno, na przykład o tym, że ty, Ron, chcesz się oświadczać Hermionie. Ale jeszcze ciekawsza o twojej siostrzyczce, o tym, jak bardzo Adrian chciał, by odeszła od Malfoya i jak Malfoy...

- Dosyć! - zawołała McGonagall, przerywając dysputę. - Wszyscy do swoich dormitoriów, natychmiast i jeśli zobaczę kogokolwiek poza łóżkiem, cały Gryffindor ma szlaban!

Wszyscy próbowali się natychmiast wydostać z sypialni dziewczyn. Adela prychnęła tylko, patrząc z wyższością na Virginię. Zanim się położyła, zamachnęła się swoimi falującymi włosami.

- Wiesz, Gin, nikt cię nie lubi i mogłabyś tylko zauważyć, że to przez twoje aroganckie zachowanie.

Zupełnie jak ze mną… pomyślał Draco, czując, że Virginia zdrętwiała.

W komnacie uspokajało się przez kilka następnych minut. Kiedy nastała cisza, Virginia bezszelestnie zgarnęła koce, odsłaniając Dracona. Wyciągnęła rękę za łóżko i sięgnęła po różdżkę, zabierając z podłogi pelerynę-niewidkę i dziękując Bogu, że nikt jej nie zauważył. Rzuciła na łóżko zaklęcie uciszające.

Przez cały ten czas miała świadomość, że Draco obserwuje każdy, nawet najmniejszy jej ruch, patrząc na nią swoimi jasnymi oczami, które lśniły w poświacie księżyca, wpadającej przez szpary miedzy zasłonami.

- Co tu robisz?- zapytała cicho, próbując na niego nie patrzeć. Odsunęła się od Dracona, chcąc stworzyć miedzy nimi jakąś przestrzeń, ale nie było to łatwe, bo, przede wszystkim, siedzieli obok siebie na jednym łóżku. Gdyby ktoś ich nakrył – zasugerowałby się pewnie uwagą Adeli. .

Po długiej ciszy, kiedy Virginia myślała, że Draco już sobie poszedł, usłyszała go:

- Wracasz codziennie po północy?

Zdziwiło ją to niespodziewane pytanie. W każdym razie odpowiedziała:

- No, tak... Pracuję i....

- Nikt cię nie prosił, żebyś kontynuowała te badania - przerwał jej szorstko, od razu żałując swych słów. Cały chłód, jaki w sobie zbierał, aby być zdolnym tu przyjść, topniał na jej widok.

Virginia spojrzała w drugą stronę. Nie, nie będzie płakała, nie będzie! Dlaczego ona musi się tak zachowywać, kiedy jest przy niej Draco Malfoy?

Głęboko odetchnęła i spojrzała mu w oczy rozgniewana. Nie wiedziała, co ma myśleć, kiedy zobaczyła coś dziwnego w jego oczach. Skruchę?

- Czego chcesz ode mnie? - powtórzyła z lekka lakonicznie. Chciała, aby sobie poszedł.

Draco nie był idiotą i słyszał odrazę w jej głosie. Westchnął i chciał zacząć tę ważną dla niego rozmowę po raz drugi, ale tym razem, to ona mu ucięła, zanim jeszcze otworzył usta.

- Jakoś wcześniej nie chciałeś się asocjować z kimś, kto potrafi wywołać Mroczny Znak... - powiedziała gorzko, zaciskając wargi.

- Co masz na myśli?

- Co mam na myśl? Nie... - zaśmiała się okropnie i odwróciła twarz w stronę kotary. Księżyc nie tworzył zbytniego nastroju, wręcz odwrotnie, wydawał się straszny, właśnie tak mógłby wyglądać, jakby oświetlał cmentarz w horrorze.

Blondyn spojrzał na jej szyję. Była tak daleko, a jednocześnie tak blisko.

Od kiedy między nimi utworzył się tak wielki dystans? Nigdy nie czuł się tak od niej oddalony, ani kiedy razem pracowali, ani nigdy. Była mu bliższa, niż ktokolwiek na świecie, może za wyjątkiem Myry.

Co sprawiło, że tak się od siebie oddalili?

Ty, IDIOTO!!!

- Jeśli chcesz pan wiedzieć, panie Malfoy, czemu wracam tak późno i pracuję, w ogóle się nie bawiąc jak inni, to proszę bardzo - odezwała się nagle.- Chcę się zagubić, wciągnąć obojętnie w co, bylebym mogła o tobie zapomnieć.

Draco uniósł brew, zaciskając usta.

Virginia przygryzła wargę, chcąc powstrzymać łzy. Była silna, była silna, nic nie mogło jej złamać...Ale...Czemu nawiedzała ją myśl, że jeżeli Draco na zawsze zniknie z jej życia, skończy się świat?

- Chcesz o mnie zapomnieć? - zapytał zachrypniętym głosem.

- Może nie muszę? Mam wybór? - odrzekła drżącym głosem, patrząc na niego załzawionymi oczami. - A kto mi powiedział, że mam mnie dosyć i mam się od***yć? Byłeś jednym z tych, którzy uwierzyli, że to ja wyczarowałam Mroczny Znak! To przez ciebie spadłam na dno i nie umiem się podnieść! Wiesz, jak się czułam, gdy przechodziłam obok ciebie, a ty mnie uważałeś za nic? Kiedy Pansy Parkinson się do ciebie kleiła? Właśnie wtedy, kiedy zaczynałam myśleć, że znalazłam swoje gdzieś, gdzie mogę należeć, kogoś, komu nam mnie zależy, ale widocznie srodze się pomyliłam...


How can you just walk away from me, when I can do is watch you leave?

'Cause we shared the laughter and the pain,

and even shared the tears.

You're the only one who really knew me at all.


To było dla niego za dużo. Chciał ją tylko objąć, objąć i scałować łzy, które spływały jej po policzku, scałować cały ból, który przez niego przeżyła, chciał jej powiedzieć, że jest tym samym Draconem, którego znała, do którego chciała należeć.... ale nie wolno mu było. Po części dlatego, że to, co jej zrobiło było po prostu niewybaczalne, a po części, że go nienawidziła.

Mógłby to naprawić? Co mógłby zrobić?

Nic.

Chciał opuścić łóżko, kiedy znowu się odezwała:

- Adrian miał rację - wyszeptała, spuszczając głowę. - Co ja w tobie widzę? Zatrułeś mi życie, czego jeszcze chcesz? Wiesz, jak żyłam przez ostatnie kilka miesięcy? Włóczyłam się po zamku jak straszydło, wszyscy mnie obgadywali za plecami, moje koleżanki z pokoju denerwowało we mnie wszystko, a moi "przyjaciele" i rodzina ani razu mnie nie odwiedzili, ani razu ze mną nie porozmawiali, bo "jest musical"...

- Ja mam tylko piętnaście lat! I powinnam robić to, co robią dziewczyny w moim wieku, bawić się, chodzić na dyskoteki, imprezy, malować się i przejmować się niczym! Ale mi nigdy to nie było dane, od pierwszej klasy wszyscy się mnie boją. Na początku tego roku myślałam, że ten będzie najlepszy, najwspanialszy, ale znowu wszystko zostało mi odebrane! Wszystko! Wcześniej myślałam, że mam rodzinę, Charlie’go, Lesley! Myślałam, że mam Rona, mam jego przyjaciół, Yvette! Że mam ciebie! Myślałam, że... że mam szansę pokazać, że jestem kimś, że coś znaczę, że umiem coś, czego inni nie umieją! Otrzymałam rolę Gladys Winnifred, dziewczyny, którą chciała być każda! I co w końcu się okazało? Że to wszystko jest, i owszem, ale nie dla mnie!!! Tylko dlatego, że na kogoś musiała być zwalona ta sprawa z Mrocznym Znakiem, zostałam kozłem ofiarnym! Zostałam odpowiedzialna za coś, czego w życiu nie zrobiłam! A ty? Ktoś, kto poznał mnie najlepiej, po prostu mnie odrzucił, opuścił...

Draco spuścił oczy, spoglądając w inna stronę.

Tak, on ją rozczarował najbardziej, miała całkowitą rację, ale czy to był rzeczywiście koniec między nimi? Czy naprawdę było tak, jak powiedział tamtej deszczowej nocy?

- Ja.... ja myślałam...myślałam, że nareszcie ktoś mnie zauważył, że komuś na mnie naprawdę zależy. Miałam nadzieje, że to ty uchronisz mnie od tej samotności, która mnie prześladowała przez pięć lat. Adrian zapytał mnie, co w tobie takiego widziałam, że wszystkich odrzucam, że go odtrąciłam. Opowiadam: miałam wrażenie, że zależy ci na mnie, coś dla ciebie znaczę, ale.... ale się pomyliłam...

NIE!!!

Odwrócił gwałtownie głowę, patrząc w jej stronę. (Może by się w końcu odezwał? – Villdeo)

Była tak daleko od niego, tak daleko, ze już chyba nigdy jej nie dosięgnie! Nigdy nie będzie miał szansy takiej, jaką otrzymywał tyle razy wcześniej....

- Zrobiłeś mi wszystko, co tylko mogłeś, zniszczyłeś mnie... Więc czego chcesz jeszcze? - szepnęła załamana, patrząc na niego błagająco. Widział w jej oczach desperację, to samo, co tamtej nocy... to było... to było po prostu straszne...

Może to był błąd, może wszystko było pomyłką, odkąd na siebie wpadli we wrześniu przed studiem, kiedy przebywali ze sobą w pracowni, kiedy się całowali...

Uśmiechnął się lekko. Wiedział, że mógłby zapomnieć wszystko, ale jej ust nigdy w życiu... Była taka słodka, taka krucha, delikatna... czuł się jak dziecko, które dostało pierwszego cukierka....Była taka wspaniała, tak niewinna, że chyba będzie przeklęty, jeśli pozwoli komukolwiek dotkać jej ust... Uzależnił się od niej...

Jeszcze tylko raz, ostatni raz... I to już naprawdę będzie koniec... (Obiecanki uzależnionego Razz – Villdeo)

Odgarnął kosmyk jej włosów za ucho. Nie oparła się, nie odwróciła głowy, spojrzała tylko na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami. Dotknął delikatnie jej twarzy, przesuwając palcem po ustach.

Bardzo powoli przysunął do niej swoja głowę. Czuł na twarzy jej oddech, czuł bicie jej serca, widział oczy i w tym momencie wiedział już wszystko....

- Kochasz mnie? - szepnął cicho. Zanim mogłaby odpowiedzieć, a była zaskoczona, zamknął jej usta pocałunkiem. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo jej potrzebował, jak bardzo za nią tęsknił.... to było takie naturalne trzymać ją, całować ją....

Było jej dobrze, aż za dobrze, odkąd ją dotknął, wiedziała, że nie będzie zdolna mu się oprzeć. Miał takie ciepłe dłonie, był łagodny, cudowny...Objęła go i pozwoliła sobie zapomnieć o całym świecie... Mocno się w niego wtuliła, jakby mógł zniknąć w każdej minucie, każdej sekundzie... Podświadomie poczuła, że leży na łóżku, a jego usta znajdują się na jej szyi….

Sprawy zaczęły iść trochę za daleko, jednak nic ich to nie obchodziło. Jeśli to był sen, nie chciała się obudzić, jeśli to nie była prawda, chciała żyć w ten nieprawdzie, w tym nierealnym świecie.... W tym momencie nie liczyło się zupełnie nic, nic prócz niego... było jak przedtem, znowu byli tylko Draconem i Virginią. Nic się nie wydarzyło, ważna była teraźniejszość, a to, co było między nimi, nigdy nie zniknęło, wręcz przeciwnie, odradzało się powoli ze zdwojoną siłą....

Jakże pragnęła, aby to nie był tylko sen....

Czy go kochała?

Bardziej, niż kogokolwiek na świecie...

- To... mam nadzieję, że to twoja odpowiedź... - wyszeptał, łaskocząc ją w szyję.

Virginia otworzyła powoli oczy, czując, jak ją puszcza, jak jego ciepło, które tak kochała, znowu zostaje jej zabrane.

Draco wyszedł z lóżka i wręczył jej pelerynę-niewidkę, która spadła z powrotem na ziemię.

- Oddaj to Potterowi - powiedział. Jego oczy zniknęły w cieniu. - Zostawił ją w bibliotece...

Ponowną cisze Virginia przyjęła mechanicznie.

Nie spoglądając na nią więcej, rozsunął zasłony i wyszedł, znikając w ciemności.


So take a look at me now,

well there's just an empty space.

And there's nothing left here to remind me,

just the mem'ry of your face


*********************


- Tak bardzo cię zraniłem, Ginny? Naprawdę? Nigdy nie widziałem cię naprawdę szczęśliwej, dlaczego? Co mam zrobić, abyś zaczęła się śmiać? Dla ciebie wszystko, przysięgam...


*********************


Czy to miał być już koniec? Czy po tym już nie miało być nic? Nawet na nią nie spojrzał, tylko odszedł...

Ale czy właśnie nie tego chciała? Czy nie chciała przez ten cały okropny czas zapomnieć o nim, nie chciała, aby zniknął z jej życia? Tak, chciała, pragnęła zapomnieć jego oczy, jego uśmiech, jego marszczenie brwi, jego uśmiech, jego pocałunki...

Chciała... a więc dlaczego? Czemu czuła się, jakby to już był koniec, jakby ją zostawił....?

Ale czy chciałabyś aby opuścił cię, wbrew temu wszystkiemu, co ci zrobił? No, powiedz...

- Nie... NIE! - krzyknęła, gwałtownie odsłaniając zasłony. Któraś z dziewczyn obrzuciła ją przez sen obelgami, że zakłóca ciszę, jednak to nie było teraz ważne. Otworzyła drzwi i szybko zbiegła na dół po schodkach, potykając się raz po raz.

Ogień w kominku nadal płonął, mimo, że było późno. No i było lato.

W Pokoju Wspólnym nie było nikogo.

Odszedł, naprawdę zniknął... Już przecież rozpacz w jego oczach mówiła, że nigdy nie będzie tak, jak przedtem, nigdy....


Well, take a look at me now,

well, there's just an empty space

And you comin' back to me is against the odds,

and that's what I've got to face


- Dlaczego? Dlaczego akurat ja? - szepnęła, opuszczając głowę. Włosy zasłoniły jej oczy. Czuła, że jest jej gorąco, jakaś mgła przesłoniła jej wzrok...

Obiecałam sobie, że nie będę płakała... więc dlaczego?

Dlaczego?

- Ginny?

Uniosła nagle głowę.

Spojrzała w parę jasnych oczu, choć postać ukryta była w cieniu.

- Te szata... jest chyba moja...?


*********************


- Możesz mnie, bracie, oświecić?

Severus uniósł głowę znad papierów, patrząc na swojego młodszego brata, Seana Snape'a, który opierał się o framugę drzwi z założonymi rękoma, ubrany po mugolsku.

- Chyba zwariowałeś, że to nosisz - mruknął, marszcząc nos.

- Właśnie skończyłem misję. Wiesz, postanowiłem cię zapytać o kilka naprawdę ważnych rzeczy, zanim wrócę do Stanów - powiedział ze swoim amerykańskim akcentem.

Jego brat parsknął.

- Widzę, że nadal nie możesz się pozbyć tej intonacji. Jak długo trwała ta wycieczka? Dziesięć lat?

Sean wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia, nie liczę czasu. Wiesz, ja lubię swoją pracę.

- No i dobrze - warknął Severus, wracając do swoich papierzysk. - Jestem bardzo wdzięczny Dumbledore'owi, że mnie wyplątał z tych cholernych łap Lorda Voldemorta i ubłagał proces. Ale takich rzeczy jak ty nie będę robił.

- Ouu - zdziwił się sarkastycznie Sean.- Wymówiłeś jego imię!

- Zamknij się - odrzekł Severus, nawet nie patrząc w górę. Sean podszedł do biurka i oparł się o nie.

Zacmokał cicho.

- Papiery Ginny Weasley? - z prędkością światła zgarnął je, czytając. Jego starszy brat tylko warknął.

- Mam tylko trzy dni na ocenę tego wszystkiego, zanim to pójdzie do Departamentu Edukacji, więc czy byłbyś łaskaw mi to oddać? - powiedział zniecierpliwiony.

- Powoli - odparł, parząc na jej wyniki egzaminów z eliksirów. - Słyszałem, że przerabiała dopiero szósty rok więc po co to wysyłasz?

Severus wzruszył ramionami.

- Po diabła. Myślisz, że ja wiem? McGonagall nalegała. Próbowałem się sprzeciwić, jednak stare babsko nie chciało się zgodzić. W każdym razie mam to dodać razem z jej SUMami i ocenami cząstkowymi.

- SUMami? Czyli że miał dwa egzaminy? - zawołał zdziwiony Sean, puszczając papiery.

- Sama chciała - odpowiedział roztargniony.

- Cos masz sentyment dla tej Gryfoneczki - zauważył młodszy Snape, patrząc na niego chytrze.

- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co chciałeś przez to powiedzieć? - zapytał Severus, odkładając pióro.

- Dobra. Pierwsza rzecz - zaczął Sean. - Nigdy nie wrzeszczysz na nią tak, jak wydzierasz się na Longbottoma albo Pottera. Drugie, pozwalasz jej się kształcić. No i trzecie, ufasz jej, co jest naprawdę niezwykłe. Nie robiłeś tego przez wiele, wiele lat.

Severus ponownie wzruszył ramionami.

- Ginny Weasley jest utalentowaną uczennica, choć nienawidzę tego mówić, bo jest Gryfonką. Pracowała systematycznie przez cały rok, a jeszcze lepiej przez ostatnie trzy miesiące. Nie zdziwiłbym się, gdyby skończyła siódmy rok od razu z szóstym.

- A to wszystko dla kogo? Zastanówmy się... - Sean potarł podbródek. - Chyba nie dla naszego młodego Dracona?

- A niby dla kogo innego? - odrzekł jego brat, przewracając oczami. - Tylko on w szkole posada Mroczny Znak, wyłączając ciebie i mnie.

- Niech ci będzie - Sean podniósł flakonik i przyjrzał mu się. - Wracając do tego, co ja tu robię. Co myślisz o Adrianie Bradleyu?

Severus zatrzymał pisanie i westchnął, odkładając pióro.

- Jedno określenie - zdolniacha.

Jego młodszy brat uniósł brew, patrząc na niego wyczekująco.

- To akurat zauważyłem.

- Jeśli jest zamieszany w coś nie takiego w tej szkole, to ładnie zaciera ślady. - dodał.

- Jest trochę dziwny jak na szesnastolatka, nie sądzisz? – zapytał cicho Sean.

- Nie - odparł Severus.- Dziwny to mało powiedziane.

- Czemu?

- Prawdę mówiąc, nie umiem zrozumieć, dlaczego Dumbledore chciał go wyciągnąć z Azkabanu - ciągnął Severus, nie zważając na pytanie brata. - Nie był, rzecz jasna, normalnym więźniem, nie każdy przecież ląduje w pudle w wieku trzynastu lat.

Sean odszedł od biurka, kładąc ręce na piersi.

- Jak go wsadzili, pojawiło się dużo podejrzeń co do Śmierciożerców. Bradley nie miał procesu, a Knot nie jest skory do udzielania wyjaśnień na jego temat, zgadza się? W Departamencie Prawa (jest takie? - Villdeo) nie było żadnych jego akt. Nie ma podstaw, dla których Adrian Bradley miałby zostać ukarany więzieniem. Wyglądało na to, że był niewinny.

- Niewinny?- parsknął Severus.- Wszystko, ale ten chłopak musiał coś przeskrobać, skoro go posadzili. Nie, Bradley nie mógłby być niewinny.

- A skąd wiesz?- Sean uśmiechnął się zajadliwie. - Mówi ci przeczucie? Przestań, robisz się bardzo podobny do Trelawney.

- Nie, Sean. Widziałeś jego oczy? Ma takie świdrujące spojrzenie, jakby obmyślał plan morderstwa, a poza tym... - spojrzał w bok.

- Co?- zapytał zniecierpliwiony Sean.

- Ciągle obserwuje tylko jedna osobę - odrzekł cicho Severus.

Jego brat otworzył szeroko oczy i opuścił ręce.

- Kogo?

- Ginny Weasley.

Sean niemal stracił równowagę, lecz na czas oparł się o biurko.

- Ginny Weasley? Ale dlaczego?

Severus spojrzał na niego rozbawiony.

- A skąd mam to niby wiedzieć? Zauważyłem tylko. Nigdy nie spuszcza z niej wzroku.

Snape młodszy pokiwał głową, trzymając się za czoło.

- Czemu ktokolwiek miałby się interesować Weasley'ówną?

Jego brat zmarszczył czoło i spojrzał na niego znacząco.

- Nigdy nie wiadomo.

Sean westchnął głęboko i wyprostował się.

- Lepiej mieć na niego oko, Korneliusz Knot ciągle obserwuje jego działanie, szczególnie kiedy Bradley otrzymał jedna z głównych ról.

Severus uniósł brwi.

- Dobra, dobra...- Sean uniósł ręce. - Lubię patrzeć na te przygotowanie, ale wiesz co? Szczerze, to wydaje mi się, że takie ufo jak on powinien grać panienkę, a nie główną męską role. Może jestem nietolerancyjny, ale nie trawie długich włosów u facetów. Snape starszy odchylił się do tyłu.

- Nie igraj z ogniem, Sean.

Ten wzruszył tylko ramionami.

- Ale to bardzo fajna zabawa. Zapamiętaj sobie, bracie, że mnie jedna misja bardziej cieszy niż ciebie ta cała robota z ..... Ktoś tam jest! - krzyknął a w jego dłoni błyskawicznie pojawił się scyzoryk. Jeszcze tylko sekunda i nóż tkwił w drewnianej framudze drzwi, tam, gdzie ten ktoś stał. Sean poszedł po swoją własność i rozejrzał się po korytarzu, lecz tam także nikogo nie było.

- Nie przejmuj się, wiem, kto to był - powiedział Severus, podnosząc pisadło.

- Kto?

- Nikt. - odrzekł, wpisując oceny w pergamin oznaczony "Draco Malfoy".- Sean, siadaj, ja tego ucznia znam bardzo... dosyć dobrze. Przed nim się nic nie ukryje, a prawda przecież nie zabija, o ile się nie mylę.


*********************


Para jasnych, szarych oczu (pięknych, cudownych, ach!) wyłoniła się z ciemności, świecąc w świetle księżyca.

- Zawsze wiedziałem, że coś jest nie tak z Adrianem Bradleyem - wyszeptał Draco, patrząc przez okno. Sięgnął do kieszeni i wyjął czerwony opal na czarnej tasiemce.

To był ten sam kamień, który Virginia nosiła na swojej szyi przez przeszło dziesięć miesięcy. Zdążył jej to kilka chwil temu wykraść. Wiedział, że to musiało być z czymś związane, że ten naszyjnik jest kluczem do zdjęcia z niego tego całego przekleństwa..

Tylko dowiem się "jak"...


*********************


- Wejść - rozkazał cicho Severus, słysząc pukanie do drzwi.

Weszła Virginia, trzymając w rękach stertę książek. Wszystkie z nich były prywatną własnością nauczyciela. Chciała je oddać, zanim szkoła wyjedzie na Magiczny Stadion za trzy dni.

- Pańskie książki, profesorze - powiedziała cicho, kładąc je na biurku.

- Czy nikt cię nie nauczył podstawowych manier? Patrz na ludzi, kiedy do nich mówisz - warknął, patrząc na nią. Kilku Ślizgonów prychnęło. Gdy weszła do środka rozległy się szmery, a niektóre dziewczyny pokazały ją sobie palcem.

- Przepraszam, panie profesorze - odrzekła, podnosząc wzrok. Czarne włosy opadły jej na twarz.

Severus zmarszczył brwi w dezaprobacie.

- Po co ci te mugolskie okulary przeciwsłoneczne, kiedy chodzisz po szkole?

- Słucham?- Virginia rzeczywiście miała na nosie ciemne okulary.- Ja ... po prostu nie spadłam zbyt dobrze ostatniej nocy, profesorze i mam okropna infekcję oka, tak więc musiałam to jakoś zakamuflować.

- Rozumiem - odpowiedział, uśmiechając się jadowicie. Odgonił ją ręką, jak się dogania muchę.- Zejdź mi z oczu.

Może rzeczywiście powinnam zrobić coś z tymi zapuchniętymi oczami?

Odwróciła się, ale przez przypadek strąciła ręką pusty słoik. Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich, no, prawie wszystkich.

Snape zmarszczył brwi. Virginia nigdy przedtem nie była aż tak rozkojarzona, wydawało się, że coś jest z nią nie tak. Trochę roztrzęsiona, uklękła, zbierając okruchy, ale od razu się ucięła do krwi.

- Weasley! - ryknął nauczyciel, wyrywając ją z zamyślenia. Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając na niego zza szkieł okularów.

- Przepraszam profesorze - powiedziała spokojnie, wstając. Wyjęła różdżkę i skierowała ją w rozbity słoik, mamrocząc zaklęcie. Szkło wylądowało w koszu na śmieci. Schyliła głowę i odłożyła różdżkę do kieszeni. - Już idę, panie profesorze.

Snape niecierpliwie machnął na nią dłonią, rzucając jej spojrzenie pt." Idź już i mnie nie denerwuj". Lecz zanim zdołała dojść do drzwi, Severus spojrzał na Dracona, siedzącego na samym końcu klasy i przeglądającego jakąś wielka skórzana księgę. Gdy Mistrz Eliksirów zauważył, że chłopak w ogóle nie zwrócił uwagi na wydarzenie mające chwilę temu miejsce, zmarszczył brwi.

- Uważaj, jak idziesz Weasley i pójdź do Skrzydła Szpitalnego z tą ręką.

- Tak jest, panie profesorze - odrzekła cicho.

- I jeszcze jedno - powiedział, spoglądając na nią. Virginia odwróciła się bezgłośnie, zupełnie jak duch. Snape wskazał na własne oczy. - Zdejmij te nieszczęsne okulary.

Virginia zmarszczyła czoło i kiwnęła powoli głową. Zdjęła okulary, po czym odwróciła się i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią bez żadnego szmeru.

Ufając, że już poszła, Draco podniósł głowę, spoglądając w czarne oczy Severusa.

Snape wstał.

- A teraz....


*********************




- Wy-... wybacz, obudziłam cię, Harry?

- Nie, niezupełnie. Czekałem na ciebie, Ginny.

- Na.. na mnie?

- Ginny, nie rób ze mnie głupka, proszę, widziałem moją pelerynę przy twoim łóżku.

- O...

- Płakałaś.

- Co? Nie, ja wcale nie...

- Słuchaj, czy tak trudno jest sobie uświadomić, że tobie także wolno na chwilę słabości, Ginny?

- Ja.. Ja nie mam pojęcia, o czym ty mówisz...

- Ukrywasz się, dziewczyno, próbujesz się schować za jakaś maską. Być może można zapomnieć o twoim związku z Malfoyem, Ginny, ale w twoich oczach nadal widać ból. Nie mówiąc już o tym, że od trzech miesięcy zachowujesz się gorzej od Hermiony.

- To... Czy to jest takie oczywiste?

- Nie wiem jak dla innych, ale jak ktoś się o ciebie martwi, to to widać. .

- ..... Martwisz się o mnie?

- Dlaczego myślisz, że nie?

- Bo....

- Bo co?

- No bo...nie wiem, czuję tak...

- „Czuję tak” - to cudownie o mnie świadczy...Słuchaj, ma mi to dać do myślenia? ... Hmm… Ale czy ja kiedykolwiek traktowałem cię tak, żebyś pomyślała, ze cię lubię? Ginny, dlaczego ty musisz odtrącać ludzi, którym naprawdę na tobie zależy? Dlaczego chowasz się za jakaś dziwną maską, nawet swojej rodzinie?

- Odtrącam ludzi... niedawno Adrian powiedział to samo...

- Adrian?

- Zapytał, czemu go odrzucam... Powiedział, że to przez Dracona Malfoya...

- Aha...

- Czy.. Harry, nie jesteś zły albo rozczarowany, że ja, Ginny Weasley, kolegowałam się z Draconem Malfoyem, śmiertelnym wrogiem mojej rodziny?

- Po prawdzie, to nie widzę w nim tego, co widzisz ty, ale to może tylko dlatego, że nie znamy się zbyt dobrze. Powiedz mi, Ginny, co ty w nim widzisz? Znasz go aż tak dobrze, że inni się dla ciebie nie liczą?

- Nie wiem... Po prostu nie wiem! Powinnam go nienawidzić, rozumiesz? Tak bardzo mnie skrzywdził, nie mam pojęcia, jak mogłam to tolerować przez ostatnie piep*** trzy miesiące! Pracowałam całymi dobami, chciałam się zagubić w czymkolwiek, ale nie! Nie mogę zapomnieć o nim! O jego oczach! One...

- Wydaje ci się, że przewiercają cię na wylot?

- Skąd wiesz?

- Czuję, Ginny. Przez te wszystkie lata, odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię na King's Cross, wiedziałem, że nie jesteś z tych co lubią okazywać wprost to, co myślą. Jesteś introwertyczką. Wcześniej, gdziekolwiek mnie zobaczyłaś, od razu wiałaś, po prostu nie chciała się przyznać, że jesteś we mnie zapatrzona. Ale z drugiej strony było to tak oczywiste...

- Ech...

- Widziałem, jak odchodził.

- On?

- Malfoy. Wychodził przez tajne przejście. Był strasznie wściekły.

- .......................................................... (długa cisza)...................................................

Być może to ja, może to my oboje zniszczyliśmy to wszystko, co czuliśmy do siebie. Może ta "więź" między nami była po prostu za słaba, jeśli tam w ogóle była jakaś więź....

- Żałujesz?

- Ja...

- Żałujesz tego, co przeżyłaś z Malfoyem? Tego, co przeżyłeś dzięki przedstawieniu?

- Nie wiem... nie wiem, naprawdę...

- Ginny...

- Nie mam pojęcia, Harry! To jest dla mnie za dużo! Co zrobiłem źle, żeby zasłużyć na ten cały ból? Przez cały czas chciałam być normalną Panną Nikt! Ten rok to było dla mnie za dużo! Tylko...

- Ćśś......Wypłacz to, wyżal się, płacz pomaga.... Ja będę tu zawsze, jeśli będziesz mnie potrzebowała...





- Czy płacz jest oznaka słabości? - szepnęła Virginia, idąc jednym z wielu korytarzy wielkiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Wszystko wydawało jej się tak nieprzyjazne, nieznane, jakby to miejsce nie było jej domem przez ostatnie pięć lat.

Słowa Harry'ego nadal kołatały jej w głowie. To była ostatnia osoba, którą by podejrzewała o jakąkolwiek przyjaźń do niej. Przez ostatnie lata jej dziecinne uczcie do niego zniknęło, ale nigdy nie uważała go za przyjaciela, zawsze był za bardzo zajęty Hermioną i Ronem.

Ma rację, za długo chowałam się w muszli, za maską... Przymknęła oczy. [/i] Udawałam, że jestem silna jak skała, ale czy to prawda? [/i]

Bardzo w to wątpiła.

Raz, tylko raz chciała zrobić coś wielkiego, genialnego...

Nie wiedziała, gdzie ją stopy poniosły, aż nie rozejrzała się.

Czyż nie powinna nienawidzić tego miejsca? Nieważne, co by czuła, tęskniła za studiem, za miejscem, gdzie dano i odebrano jej nadzieję.

- Ile nie tańczyłam?- spytała samą siebie, powoli otwierając wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Kiedy światło poświeciło jej w oczy, naprawdę miała wrażenie, że tu jej nie chcą.

Wracając do zastanawiania się, minęły ponad trzy miesiące, odkąd ostatni raz zatańczyła. Przez Korneliusza Knota czuła się, jakby jej już nic nie wolno było robić. Nigdy nie lubiła tego człowiek, w jego oczach zawsze kryło się coś dziwnego.

Dziwne, jak szybko zmienia się kolej rzeczy...

Rozejrzała się dokoła. Mogłaby się założyć o wszystko, że to było najlepsze studio taneczne w całej Anglii, jeśli nie wielkiej Brytanii. (Wiem, wiem, że Hogwart jest gdzieś w Szkocji, w Górach Kaledońskich, ale co ja mogę, ja tu tylko tłumaczę… - Villdeo)

W środku było pusta z nieznanych jej powodów. Szmer wody w fontannach uspokajał, a z powodu wysokich okien pomieszczenie wydawało się większe, niż było w rzeczywistości.

Wszystkie dekoracje zostały już wysłane z Magiczny Stadion, a kostiumy wisiały popakowane na półkach.

Kochała taniec, przyzwyczaiła się, że to jedna z tych rzeczy, które przynoszą jej spokój i dają odprężenie. Jeszcze dobrze pamiętała czasy, gdy wkradała się do Komnaty Tajemnic, tylko po to, żeby być sama. Marta zawsze próbowała ją powstrzymywać.

- Powinnam ją przeprosić... - mruknęła, dotykając jednego z kostiumów. Powoli uniosła głowę, patrząc na swoje odbicie w wielkim lustrze.

Rzeczywiście wyglądam jak umarlak…

Dotknęła swojej twarzy. Była strasznie blada, a jej "ufarbowane" włosy tylko kontrastowały z kolorem skóry. Oczy miała całe czerwone i podpuchnięte i wydawała się bardzo mała, zgarbiona, dziwna. Nie taka.

Kiedyś tańczyła, bo chciała się wyrwać ze stresu, samotności, ale teraz... ale teraz utraciła całkowitą nadzieję i zaufanie to tego.

To, co było raz, już nie wróci...

(To, co było raz, nie wróci już, twój świat, zmienia się, bo życie takie jest… lalala – Villdeo)

Odwróciła twarz. Czuła, jakby nie mogła już tańczyć, jakby miała jakaś dziwna blokadę psychiczną.

Czy na pewno nie wróci? Czas jest aż tak bezwzględny?

Skończyła swoje spokojne życie, swoje ukochane życie...

- Sama wiesz, Virginio Wu, że czas sie nie cofa... - szepnęła, patrząc w górę. Spojrzała na swoja szafkę. Szybko do niej podeszła, serce jej biło szybko, bez żadnej przyczyny na dobrą sprawę. Położyła rękę na uchwycie i pociągnęła drzwiczki.

W środku leżał jej zielono-czarno- srebrny kostium. Nikt tu widocznie od marca nie zaglądał. Uśmiechnęła się pod nosem, gładząc materiał. Przypomniało jej się, jak Lesley jej to kupiła, razem z obuwiem i zestawem do ćwiczeń. Na początku roku obchodziła się z tym kostiumem jak z jajkiem, a teraz leżał, przez nikogo nie używany.

Będę jeszcze kiedyś tańczyła?

Przytuliła do siebie strój, opadając na kolana. Gdzie były czasy, gdy Lesley uczyła ją, jak stawiać pierwsze kroki, gdy miała trzynaście lat? Pokochała taniec, był jej życiem i tak nagle miała nim zapomnieć tylko dlatego, że zrobiła coś, czego nie zrobiła? (Rozumowanie Luny

Szaluny – Villdeo – Ze mnie taka jest Luna Szaluna ^^)

- Ginny? To ty?

Virginia odwróciła szybko głowę.

- Lesley?

- Tak myślałam, że to ty - uśmiechnęła się blondynka.- Co tu robisz? Nie masz zajęć?

Dziewczyna potrzasnęła głową.

- Eliksiry, jestem z nich zwolniona. Tak sobie chodziłam po szkole i natknęłam się na studio.

- Trochę się tu zmieniło, nie? - zapytała lekko Lesley, rozglądając się.

- Tak. - odrzekła cicho.

Przyszła pani Weasley spojrzała na nią, na jej kostium, po czym oparła się o szafki.

- I co będziesz robiła?

- Ja? Ja... - Virginia odwróciła wzrok.

Lesley spojrzała w górę i westchnęła przesadnie głęboko.

- Dawno nie miałam prywatnych lekcji - powiedziała, spoglądając na dziewczynę. - Mogłabym ją przeprowadzić z tobą?

Virginia spojrzała na nią zdziwiona.

- Teraz? Lesley ja... Ja nie tańczyłam tak długo. Myślę, że...

- No to sobie zrobimy powtórkę! - wykrzyknęła, ciągnąc czarnowłosa za rękę do przebieralni.

- Ale Lesley...

- Nie ma "ale"! - przerwała jej, zasłaniając zasłonę.

- Dobra...- odrzekła niechętnie dziewczyna z drugiej strony.

Lesley uśmiechnęła się lekko i wzięła głęboki oddech. Podeszła do kufrów, w których był spakowane wszystkie rzeczy potrzebne na przedstawienie. Rozejrzała się powoli, zalała ją fala jakiegoś dziwnego uczucia. To w tym miejscu Virginia pokazała się wszystkim, pokazała im, co umie i co może. Tak bardzo żałowała, że nie nalegała bardziej, aby nie zmieniano głównej roli. Czuła się teraz strasznie winna, w dodatku miała przez to napady złego humoru. Bardzo żałowała, sposobu, w jaki się ostatnio zwracała do swoich uczniów, tak zimno i opryskliwie.

- Chyba nie jestem profesjonalistką - szepnęła, uśmiechając się.

Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka i za tydzień będzie już po wszystkim...

- Lesley...

Blondynka uniosła głowę i spojrzała na Virginię, która była trochę zaczerwieniona. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo wycięty jest ten kostium. Aż za bardzo dla na piętnastolatki.

- Zachowałaś figurę, Ginny - powiedziała do niej, biorąc ją za rękę i prowadząc przed ścianę z lustrami.

- Figurę? - powtórzyła Virginia, patrząc na nią zdziwiona. - Ja nigdy nie będę miała idealnej figury, Lesley. Albo jestem za cienka, albo za gruba...

- Nie mów tak, Felicity mówi, że mogłabyś zostać modelką. Pamiętasz tamtą balangę w Trzech Miotłach?

Uniosła oczy w górę.

- A myślisz, że mogłabym zapomnieć? On i Yvette wypindrzyły mnie wtedy tak, jakbym miała iść stanąć pod lampą, a tamta bluzka...

- Choć wszyscy się zdziwili, tym bardziej, kiedy się okazało, że to ty - zaśmiała się Lesley, kładąc rękę na ścianie.

- Same napalone samce - mruknęła Virginia, unosząc nogę do góry. Skrzywiła się. Zrozumiała, że nie ćwiczyła od trzech miesięcy i teraz jej organizm protestuje.

- No to co porabiałaś przez ostatnie trzy miesiące? Słyszałam od McGonagall, że dużo się uczyłaś - zauważyła Lesley, robiąc ćwiczenia rozciągające.

- Ciągle to samo - odrzekła Virginia, bardzo chcąc uniknąć tego tematu.

- Rozumiem - Lesley uśmiechnęła się do jej odbicia. – Fajnie ci w czarnych włosach, wiesz?

Brunetka spojrzała na siebie w lustrze i założyła kosmyk za ucho.

- Tak myślisz? Podziękuj moim braciszkom.

Starsza dziewczyna zaśmiała się.

- Nie bądź taka nabzdyczona, chcieli pewnie dobrze.

- Chcieć a robić to dwie inne sprawy - odrzekła, próbując zrobić mostek.

Lesley spojrzała na Virginię i pomogła jej, podpierając pod plecy.

- Wiesz co, Ginny?

- Co?

- Tęsknimy za tobą.

Dziewczyna aż upadła z wrażenia na podłogę.

- Co... Coś ty powiedziała?

Blondynka spojrzała na nią poważnie.

- Tęsknimy za tobą, wszyscy. Uwierz mi. Jak im powiedziałam o zmianie, to wyglądali, jakby im zostało skoczyć z wieży.



Flashback


- ŻE CO?!!! Żartujesz sobie, Lesley, ale to nie jest śmieszne!

Lesley westchnęła, potrząsając głową.

- Nie, Parvati, nie żartuję.

Yvette opadła na podłogę z głuchym klapnięciem.

- Ale czemu? Lesley? Przecież chyba nie powodu, że...

- Nie mam pojęcia, Yvette - wtrąciła zmęczonym głosem.

- I co? - zapytała Geraldine.- Mam na myśli tę zamianę. Co z tym, co zrobiliśmy już z Ginny? Co? Odeszło w niepamięć?

- No właśnie - zgodził się Seamus.- Kogo to decyzja?

Spencer potrząsnął głową.

- To nie decyzja tylko rozkaz.

- Kogo?- zapytał Draco niebezpiecznie cichym głosem.

- Korneliusza Knota - wyjaśniała ze złością Lesley, zaciskając ręce w pieści. - Ja bym go zabiła, jakby mnie Charlie nie powstrzymał, serio.

- Co teraz robimy?- spytała cicho Myra, spoglądając na wściekła choreografkę. - Zostało nam tylko mniej niż cztery miesiące. Jest możliwe wymienić teraz aktorkę?

- Jest, wszystko jest możliwe - mruknął Spencer.

Felicity wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć.

- To śmieszne! Jak można zmieniać głową rolę bez uprzedzenia, tak z mostu?! I co z tym wszystkim, co już zrobiłam?!!! A to, co zrobiła Ginny?!!! Lesley, nie mów, że o tym nie wspominaliście! Spencer?!!!

- No jasne, że tak!!! - krzyknęła Lesley, odgarniając włosy. - Myślisz, że to coś dało?!!! Knot zagroził, że zdejmie nam musical, jeśli jej nie odwołamy!

- Chce tym kosztem uratować własną dupę...- mruknął Fred.

- *** - dodał George.

- A co z Ginny? Z tym, co ona czuje? - spytała Yvette, patrząc na nich swoimi orzechowymi oczami. - Słuchajcie, przecież tylko ona się do tego nadaje! Czy ten palant nie wie, ile ona się narobiła, żeby dojść do perfekcji?! Zabije ją ta wiadomość, mówię wam! Tak ją zabije, że ona już się z tego nie otrzepie! - i żeby uczynić swoja mowę bardziej podniosłą, chwyciła ze stołu pergamin głoszący "Virginia Weasley".

- Patrzcie! - wrzasnęła Yvette, otwierając książeczkę. Na marginesach widniało szybkie, niestaranne, cienkie pismo Virginii.

Lesley sięgnęła po pergamin i przewracała kartka po kartce, patrząc na niego nieśmiało. Wszędzie były jakieś zapiski dotyczące pozy, kroku, miny.

- Patrzcie, jak pracowała nad tym scenariuszem! Powiedziała mi, że chce, żeby to wszystko wyszło doskonale, perfekcyjnie! Zanim ktokolwiek zaczął poważnie myśleć o tekście, ona już umiała wszystko na pamięć! Gdzie chcecie znaleźć taka aktorkę, co? W którym Wszechświecie?! - krzyknęła ponownie Yvette, a po jej twarzy spływały ciurkiem łzy.

- Yvette – powiedział cicho Barlow, przytulając ją do siebie. - Ćśś... nie płacz... Yvette, nikt tego nie chciał, a Lesley już najmniej…

- Ginny... - Lawrence potrząsnął głową, spoglądając Lesley przez ramię na scenariusz.

- RON! Przestań!!! - rozległo się za drzwiami i po kilku sekundach, otwierając drzwi na oścież, do Dialogowca wpadł Ron Weasley, a za nim Hermiona, Harry i Charlie, który ich pewnie ścigał.

- Lesley, musisz coś zrobić! - nacisnął na nią. - Ginny nie może zostać wywalona, znaczy, pomyśl, jakbyś ty się czuła na jej miejscu? Dość długo już jej nikt nie zauważał, a kiedy w końcu otrzymała jakąś szansę, bezdusznie ją jej zabieracie!

- Ron, to nie jej wina - powiedział szorstko Lawrence.- Nikt tego nie chciał.

- Zrobicie coś, zanim to roztrąbią oficjalnie! - krzyknęła Hermiona.

- Widzisz, my.. - Spencer odwrócił wzrok. był tym wszystkim zbytnio zmęczony.

- Lesley, ty rozumiesz ją najbardziej, wytłumacz im, jak Ginny się starała, że umie, przecież możesz jej pomóc! - powiedział Harry, przygryzając wargę. - Proszę.

Lesley upadła na tapczan, zaciskając mocno usta.

- Powiedziałam już, że nie mogę.... Robiłam wszystko, próbowałam ich przekonać, ale....

W Dialogowcu atmosfera była tak napięta i taka gęsta, że można by ją było kroić nożem.



End of flashback



- N-… naprawdę? - zapytała Virginia drżącym głosem, patrząc na Lesley swoimi brązowymi oczami.

- Tak - Lesley kiwnęła głową, uśmiechając się. - Może tego nie widać, ale naprawdę się o ciebie martwimy. Po prostu za bardzo się chowasz w sobie, żeby to zauważyć. Wiem, wiem, że cię zaniedbywaliśmy przez ostatnie miesiące, ale wszyscy nadal się o ciebie troszczą, a szczególnie twoi bracia.

- Tak?

Lesley zaśmiał się.

- No jasne! A od czego ma się braci?!


*********************


- Co ty tu robisz, Ginny? - zawała Ron, kiedy jego młodsza siostra wkroczyła z uśmiechem na ustach do Wielkiej Sali.

- Aha, rozumiem, nie jestem tu mile widziana? - zapytała, marszczą czoło.- Nieważne, jestem Gryfonką, a to jest mój stół, poza tym jestem głodna jak wilk!

- A kto powiedział, że cię tu nie chcemy?- zawołał Fred. – Bardzo chcemy!

- Pewnie, jesteś naszą młodszą siostrą! - dodał George, przyciągając ją za rękę do stołu i robiąc miejsce między sobą a swoim bliźniakiem.

- Hej, nie tak ostro! – krzyknęła, kiedy postawili przed nią dwa talerze i zaczęli na nie nakładać jedzenie.

- Proszę ciebie, Gina! Pomidorki!

- Pierś z kurczaka!

- Sałatka grecka!

- Wołowinka!

- Pyrki!

- Sok z dyni!

- Spaghetti po bolońsku!

- Ciasto z jagodami!

- No i...

- Te, ja tyle nie zjem!- zaprotestowała roześmiana, patrząc na kupę jedzenia sięgającą jej do brody.

- Zjesz, Gina, zjesz, wyglądasz jak patyczak! - odrzekł na to George, wpychając jej widelec z marchewką do buzi.

- Tak jest. Jak nie będziesz wyglądał jak normalny człowiek, to nasza kochana mamusia nas prześwięci! - dodał Fred, krojąc mięso i wkładając je jej do ust.

Scena była komiczna. Wszyscy się śmiali, podczas gdy bliźniacy Weasley karmili swoją siostrzyczkę.

Harry uniósł brew, odstawiając kubek z sokiem.

- Uważajcie, żebyście jej nie zapchali na śmierć!

Virginia pokiwała energicznie głową, próbując przełknąć to, co miała w buzi. Ale zanim znowu mogłaby odzyskać głos, wepchnęli jej do ust wielką czekoladową żabę.

Myra wyglądała, jakby miała pęknąć ze śmiechu.

- O Boże! - krzyknęła wreszcie Virginia po "posiłku". - Zabarykaduję się w Skrzydle Szpitalnym, jak tak dalej pójdzie!

- Zawsze się tam barykadujesz, Gina. - George uśmiechnął się z błyskiem w swoich zielonych oczach, trzymając przed nią łyżeczkę z musem truskawkowym.

Virginia zakryła sobie usta ręką, potrząsając gwałtownie głową.

- No to co tu robisz? - zapytała Hermiona, podjadając ogórka.

- Ee.... - odetchnęła głęboko, krztusząc się. - Potrzebuję chwilkę przerwy, nie wolno się przecież przepracowywać.

- Nareszcie zrozumiałaś, że trzeba Carpie Diem, a nie egzystować w samotności? Jesteśmy z ciebie dumni! - krzyknął Fred, wyciągając chusteczkę i ocierając wyimaginowana łzy.

- Przestań!- zaśmiała się.

- Dobrze, że przyszłaś - powiedział George, przytulając ją do siebie.

- Witaj z powrotem, Gin - powiedział Ron, też ją przytulając. - Witaj w Gryffindorze.

Virginia uśmiechnęła się szeroko i objęła ich wszystkich.

- Wróciłam!


*********************


- Draconie Malfoyu.

Draco odwrócił się, mrużąc oczy, ale nikogo nie było. Wędrował sobie jak zwykle po kolacji, aż zrobiła się dziesiąta trzydzieści. Czyli że chodził z lekka przydługo.

- Kto tu jest? - zapytał cicho.

- Tutaj - zawołał ktoś za nim, i kiedy Draco się odwrócił, napotkał parę zielonych oczu patrzących na niego zza okularów.

Harry Potter.

Draco parsknął.

- Co tu robisz, Potter?

- A co ty tu robisz, Malfoy?- odrzekł, krzyżując ręce na piersi.

- Nie twoja sprawa Potter. Jeśli mogę ci przypomnieć, to JA jestem prefektem - warknął. - A ty nie, dlatego mogę cię ukarać.

- Musisz być tak infantylny? - zapytał Harry, marszcząc brwi.

- Może muszę - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie.

Harry był szybszy w gestach niż w słowach i po prosu go uderzył prosto w brzuch, przez co Draco upadł na zimną posadzkę.

- Co... - zanim jednak mógłby jakkolwiek odpowiedzieć, został przyparty do kamiennej ściany. W świetle kandelabru twarz Harry'ego wydawała się dziwnie niebezpieczna.

- Co zrobiłeś Ginny?

Draco uśmiechnął się zajadliwie.

- Och, chodzi o twoją małą adoratorkę. Czyżbyś był zazdrosny, Potter?

Harry potrząsnął nim energicznie.

- Pytam cię, coś narobił jej ostatniej nocy! - ryknął.

- A co to ma do ciebie, co? - odwrzasnął, odpychając go od siebie. - Co jest między mną i nią, nie jest między mną, nią i tobą! I nikt nie powinien w to się wtrącać, więc zostaw mnie i pilnuj swoich własnych pie*** interesów!


I wish I could just make you turn around,

turn around and see me cry

There's so much I need to say to you,

so many reason why.

You're the only one who really knew me at all.


Harry uniósł nieco wyżej głowę, przyglądając mu się uważnie swoimi jasnozielonymi oczami.

- Może i Ginny wydaje się teraz szczęśliwa, ale jeśli zniszczysz to kruche szczęście, to zapłacisz mi za to, Malfoy, bądź pewien!

Draco przewrócił oczami.

- Jakbyś miał prawo.

Jak gdyby to miała być odpowiedź, zauważył pięść skierowaną w swoja stronę, ale Draco miał szybki refleks. Złapał rękę Harry'ego i lekko ją wykręcił.

- Nigdy nie zrozumiem, co ona w tobie widzi - Harry oparł się o ścianę. - Po prostu nie mam pojęcia, co sprawia, że tak bardzo jest w tobie zadurzona, że odrzuca innych.

Draco zmrużył swoje ciemnoszare oczy, stając prosto przed Chłopcem Który Przeżył.

- Ona nie jest we mnie zadurzona, nie jest i nigdy nie była. - mówiąc to, odwrócił się i odszedł kilka kroków, lecz zatrzymał się, ponieważ Harry znowu otworzył usta.

- Nie zasługujesz na nią, Malfoy, wcale na nią nie zasługujesz. Ona potrzebuje kogoś, kto by o nią dbał, troszczył się, martwił, kogoś, kto by ją kochał bezwarunkowo, a ty nie jesteś do tego zdolny. Przyznaję, że się przy niej zmieniłeś, ale czy to znaczy, że umiałbyś poświecić jej tyle uwagi, ile potrzebuje, czy zatroszczyłbyś się o nią tak, żeby już nigdy nie była samotna? Bo wiesz, jeśli tak, to nie płakałaby na MOIM ramieniu ostatniej nocy. Nie zasługujesz na nią, Malfoy, w ogóle nie zasługujesz na miłość, a szczególnie na uczucie Ginny.

Draco zniknął za rogiem tak szybko, jak to tylko było możliwe.

Chwycił się za brzuch i oparł o ścianę, ześlizgując w dół.

- Do diabła, Potter jest naprawdę silny - przeklął, odgarniając włosy. Oparł głowę na kolanach.


Adrian zapytał mnie, co w tobie takiego widziałam, że wszystkich odrzucam, że go odtrąciłam. Opowiadam: miałam wrażenie, że zależy ci na mnie, coś dla ciebie znaczę, ale.... ale się pomyliłam...


Zależy mi na tobie, naprawdę, Virginio...

Oparł czoło o dłoń, wpatrując się w posadzkę.


So take a look at me now,

well there's just an empty space.

And there's nothing left here to remind me,

just the mem'ry of your face


Ale co mógłby zrobić? Zamknęła się na niego, na wszystkich! Odrzuciła go, chciała zapomnieć, zapomnieć o wszystkich chwilach, które spędzili ze sobą, zapomnieć, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Draco Malfoy.


Chcę się zagubić, wciągnąć w obojętnie w co, bylebym mogła o tobie zapomnieć.


Poddał się. Całkowicie. Już nie było żadnego sposobu, aby ją odzyskać, aby cofnąć czas, aby wrócić z powrotem do czasu, kiedy nic ich nie martwiło.

Nie mogliby...

Czy to nie jest za późno na żal... ?

Nic nie mogło im pomóc.

Nic.

Draco zamknął oczy.

Straciłem ją...


*********************


- Draco...

- Już myślałem, że nigdy cię nie odnajdę...

- ... co?

- Śpij słodko...


*********************


- O, Ginny? Co ty tutaj robisz? - zapytała Jęcząca Marta, wylatując z jednej z kabin.

- Cześć, Marta! Nie idziesz? - odrzekła Virginia, uśmiechając się lekko.

- Idę, idę, pewnie, wszystkie duchy są zaproszone - odpowiedziała podekscytowana. Nie wybywała z Hogwartu od czasu swojej śmierci około pięćdziesięciu pięciu lat temu. Nawiasem mówiąc, duchy w ogóle mały zostać w szkole, jednak Dumbledore ugiął się pod ich gorącą prośbą.

- No to się pospiesz, cała ekipa wyleciała za pomocą fiuu dziś rano.

- Okay! - zapiszczał duch, rzucając spojrzenie na czarną, oprawioną w skórę księgę w ręku dziewczyny, - Co to jest?

- Co? Ach, nic, nic, książka z bibliotek - wyjaśniła szybko, szczerząc zęby.

Marta wzruszyła ramionami,

- Trzymaj się, do zobaczenia na Stadionie.

- Do zobaczenia... jak wrócicie... – szepnęła, obserwując, jak Marta wypływa z toalety, nucąc coś pod nosem swoim piskliwym głosikiem.

Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak szczęśliwej...

Weszła do środka i oparła dłonie o umywalkę, patrząc na kran w kształcie węża. Patrząc na Wejście do Komnaty Tajemnic.

Dopiero teraz zrozumiała, jakie to miejsce jest paskudne, i w dodatku śmierdzące.

Komnata Tajemnic została wybudowana przez Salazara Slytherina.... ironiczne, że to Gryfonka była kontrolowana przez Toma Riddle i to ona otworzyła jego tajemne pomieszczenie.

Tak naprawdę nigdy nie kumała tej wielkiej nienawiści, tego niezrozumienia między Gryfonami i Ślizgonami.

Z drugiej strony przecież nie wszystko na świecie można wytłumaczyć, życie stałoby się takie zwykłe, że aż straszne.

W końcu podeszła do sadzawki w ostatniej komnacie. Stanęła na krawędzi i spojrzała w lustro wody, odbijające ją.

Co zrobiłam źle... ?



Flashback



- Panno Weasley! - zawołał szorstki głos. Virginia uniosła głowę znad książki, siedząc w Pokoju Wspólnym razem z kilkoma innymi Gryfonami oraz trojgiem swoich braci.

- Tak, panie Filch? - odezwała się, spoglądając na niego. Nigdy go nie lubiła, ale tak naprawdę to chyba nikt go tu nie lubił. Zawsze był niemiły i groził im "starymi sposobami wprowadzania dyscypliny".

- Pan dyrektor chce panią widzieć w swoim gabinecie - powiedział. Za jego nogami pojawiła się Pani Norris, spoglądając na nią nieprzyjaźnie swoimi żółtymi oczami.

- Teraz?- Virginia zmarszczyła brwi.

- Tak. - odrzekł niecierpliwym tonem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.

Gryfoni spojrzeli zaciekawieni na Virginię.

- Co przeskrobałaś, Ginny, co? – zaciekawił się Seamus, drapiąc po głowie.

- Właśnie, Dumbledore nigdy nie wysyła Filch po uczniów, zazwyczaj sam się fatyguje – zastanowił sie Harry.- Coś się stało?

Virginia wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia, może ktoś mnie po prostu szuka.

- Idź, idź, zanim McGonagall się tu przypałęta i sama cię tam zaciągnie - rzucił z powagą Fred, ale z błyskiem w oku.

Przewróciła oczami i zamknęła książkę, po czym palnęła Freda w głowę, przez co wydał z siebie ciche "Ała". O to chodziło.

Ciekawe, po co mnie woła Dumbledore...

Zastanowiła się, idąc za Filchem. Pomyślała, że niewielu uczniów było kiedykolwiek w gabinecie samego dyrektora. Ona była tam kilka razy i nie był to zbyt miłe wizyty, wręcz nawet odwrotnie.

Zamrugała oczami, zobaczywszy przy wejściu do komnaty McGonagall. Nie miała zbytnio przyjaznej miny.

- Dziękuje, panie Filch, za odeskortowanie Ginny - powiedziała, nieznacznie pochylając głowę. - To będzie wszystko jak na razie.

Woźny spojrzał na Virginię, prychnął i oddalił się w drugą stronę.

- Pani profesor, słyszałam, że profesor Dumbledore chciał mnie widzieć, czy...- zaczęła Virginia, ale prawie natychmiast McGonagall jej przerwała.

- Tak, Ginny, dyrektor chce cię widzieć - odrzekła trochę naburmuszona, jakby była zła na kogoś.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, nic już nie mówiąc. Po cichu szła za McGonagall, myśląc nad powodem swojego wezwania.

Szybko zrozumiała, czemu została przywołana.

- Panno Weasley - przywitał ją Dumbledore, patrząc na nią zimno. Blask w jego oczach zniknął i zastanawiała się od połowy roku, czy to nie przez nią i czy tylko dla niej.

Nieopodal klatki Fawkesa stal Korneliusz Knot, spoglądając na Virginię z obrzydzeniem.

- Słucham, panie profesorze - powiedziała, spoglądając na Knota. Zawsze nienawidziła ministra magii.

- Widzisz - widocznie dyrektorowi trudno było zacząć. Przeszedł kilka kroków, po czym podrapał się po uchu i stanął, patrząc na nią.

- Dumbledore, szybciej, nie mamy czasu na pierdoły powiedział zniecierpliwiony Korneliusz Knot, bawiąc się swoim melonikiem. McGonagall spojrzała na niego zimno.

- Słucham, panie profesorze - powtórzyła spokojnie Virginia, choć serce biło jej szybko, bardzo szybko.

- Ginny, najlepiej by było, gdybyś nie pojechała - wrzucił z niechęcią z siebie Dumbledore.

Uniosła brew.

- Dlaczego, panie profesorze?

- Dlaczego?- wypluł Korneliusz Knot. - Ponieważ wiadomości spojrzała tamtym incydencie przeciekły do innych ministerstw.

Virginia spojrzała tylko na niego swoimi brązowymi oczami.

- Już mam dosyć tuszowania tej sprawy w ministerstwie, dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby, abyś, panno, nie przybyła na stadion. W ten sposób pozamykamy usta wszystkim ludziom, a ja nie będę musiał się już z tym męczyć. - mówił dalej minister.

- Zostanę tutaj sama? - spytała łagodnie, ignorując wydzierającego się na nią człowieka. Spojrzała na dyrektora.

- Tak, jednak pan Filch także chciał zostać. Gdyby coś się stało, możesz się do niego zgłosić. No i oczywiście pozostaje kilka duchów - wyjaśniła McGonagall.

- Dobrze więc - odrzekła Virginia, spuszczając głowę. Korneliusz Knot wyglądał na zaskoczonego.

- Ginny, czy ty nie... - zaczęła jej opiekunka, jednak dziewczyna spojrzała na nią, uśmiechając się gorzko.

- Jest mi to obojętne, pani profesor - wyszeptała.- Przyzwyczaiłam się o tego, że ciągle jestem sama.


End of flashback


*********************


- Cholera jasna, gdzie jest ten piep*** gorset!!! - wrzasnęła Felicity, a jej głos poniósł się po ogromnej garderobie. Była na krawędzi załamania nerwowego. Szczekała na wszystkich i na wszystko od czterech godzin. - Spektakl zaczyna się za pięć godzin, a my jeszcze nie mamy wszystkich pudeł!!!

- Felicity, przymknij się - spróbowała ją uspokoić Dolores, biegając z rekwizytami. Wpadła na nią jakaś w połowie ubrana tancerka, szukająca butów. Panowało straszne zamieszania, po prostu paskudne.

- Dolores, mogłabyś uważać! - warknął Montague, podtrzymując ją za łokieć, bo by się wywaliła. - Nie biegaj tak, bo robisz sztuczny tłok!

- A ty nic nie mów! - wrzasnęła jego przyjaciółka, patrząc na niego i wypychając za drzwi na scenę wyższą. .

- Dobra, za piętnaście minut chce widzieć wszystkich ubranych, gotowych, wspaniałych i w ogóle, ćwiczymy ostatnią scenę, jasne?!!! - krzyknęła Lesley, wychylając głowę zza drzwi, które łączyły garderobę z główną sceną.

- Dobra... ej, Lesley, czekaj! - zatrzymała ją Felicity. - Trzech tancerzy nie ma, noszą rzeczy z kominka, no i trzeba im jeszcze przypudrować nosy, bo się wszyscy będą świecili na scenie!

- Mam to gdzieś, na razie robimy próbę bez świateł! Potrzebne są mi kostiumy, nie makijaż. Piętnaście minut, na głównej! Zrozumiano?

Z różnych kątów pomieszczenia wydobywały się "jasne", "okay", "nie ma sprawy", " dobra", "tak" i inne odpowiedzi, także z odcieniem pejoratywnym. Felicity, Lesley i Dolores wprowadzały nerwową atmosferę.

- Ludzie, bez nerwacji. Przecież i tak to wasz pierwszy raz - powiedział Pucey, podając Draconowi butelkę z wodą.

Draco wzruszył ramionami, spoglądając w dół. Przymknął oczy i napił się trochę.

- Jeśli cos ma pójść źle, to pójdzie - odrzekł, oddając wodę Puceyowi.

- Nie przeczę - zgodził się kolega. - Ale i tak jesteś coś za spokojny.

- Co ty nie powiesz - rzucił niskim głosem, krzyżując ramiona. Nienawidził tego kostiumu, tak po prostu, tej za dużej koszuli, tych poobdzieranych spodni i tego kolczyka w swoim uchu. Rzeczywiście wyglądał jak pirat.

- Jak ja się w to mogłem wkręcić? - spojrzał w sufit, zastanawiając się głośno.

- Dobre pytanie - odparł Pucey, łapiąc od Alaina Juppe spodnie.

- Mam to założyć na drugą scenę, możesz to trzymać? - krzyknął, wybiegając już razem z Edonardem i Beau.

- Jasne.

- Chyba też gdzieś wyjdę - powiedział Draco, wzdychając.

- Nie masz najlepszego humoru, co? - Pucey uśmiechnął się przebiegle.- Martwisz się jeszcze?

- Niby o co? - odgryzł się, posyłając mu wściekłe spojrzenie.

Kapitan drużyny Ślizgonów wzruszył ramionami.

- A ja wiem? Może kogoś, kto był zmuszony zostać w szkole, bo go nie chcieli wypuścić?

- Pucey, zastanów się, co mówisz i dopiero wtedy powiedz - odrzekł niebezpiecznie cicho.

- Co, jeśli nie?

- No to....

- Gdzie do cholery jest Adrian! - wrzasnął Spencer zza drzwi.

Ktoś na korytarzu zapiszczał, a potem rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się i wszedł Lawrence, a za nim stała blada jak kreda Faith.

- Co znowu? - zapytała powoli Felicity, przełykając ślinę.

- Mamy ogromny, wprost niewyobrażalny problem.


*********************


- Wiem, wiem, powinnam się była już dawno przyzwyczaić, ale... ale to dla mnie za dużo... - wyszeptała do siebie Virginia, wchodząc do ciepłej, nie wiadomo jakim cudem, wody.

Popatrz na jasną stronę tego wszystkiego! Hogwart tylko dla ciebie! Na całe dwa dni!

- Po co mi szkoła, skoro nie mogę sie nią z nikim podzielić? - mruknęła, odgarniając sobie z oczu czarne włosy.

Wiesz, Virginio, jesteś żałosna, strasznie, obrzydliwie, paskudnie żałosna...

Westchnęła i zanurzyła się, próbując odegnać ten przygnębiający, przytłaczający nastrój.

Przecież miała o tym zapomnieć, zapomnieć o wszystkim na te dwa dni, a może i na całe życie...? Wtedy nareszcie byłaby wolna...

Wynurzyła się i spojrzała w tafle wody. Westchnęła głęboko. Bardzo.

- Virginio....



Well, take a look at me now,

'cause there's just an empty space

But to wait for you is all I can do,

and that's what I've got to face


Take a good look at me now,

'cause I'll still be standing here

And you comin' back to me is against all odds,

it's the chance I've got to take.



Rozdział XXVIII

"Wysokie Loty" na deskach Magicznego Stadionu...




When it's love you give *

I'll be a man of good faith.

then in love you live.

I'll make a stand. I won't break.

I'll be the rock you can build on,

be there when you're old,

to have and to hold.


Wielkość, wspaniałość, świetność.

Tylko tak można było opisać to, co publika widziała na okrągłej scenie. Trudno było uwierzyć, że tego wszystkiego dokonały nastolatki, dzieci i w dodatku tylko przez rok.

Miliony par oczy były w nią utkwione, tylko w nią, dziewczynę, która tańczyła, wyginała się na scenie do muzyki Fatalnych Jędz. Kolorowe światła plątały się po mrocznym nightclubie - Drodze Donikąd.

Co ona tu w ogóle robiła? Nie wiedziała. Nogi same się poruszały, nie kontrolowała ich, jej ciało tańczyło, nie umiała, nie mogła nim sterować. To było takie naturalne, czuła, jakby należała właśnie tu, do tego świata, bo ten świat ją chciał.

I wiedziała, niestety, że to tylko sen, ale w tej chwili nic nie mogło zniszczyć jej wspaniałego nastroju. Prawie nic.

Robiła to, co pragnęła od pewnego czasu. Zrozumiała, że może to zrobić, umie to zrobić i w końcu to robi! Nawet, jeśli miałaby na końcu tego żałować.

Chciała to robić, to było jej marzenie.

Marzenie, które nareszcie mogła urzeczywistnić.


*********************


- Wiesz, Draco, boję się jej bardziej, niż nawet ciebie - mruknął Pucey, stukając go w bok.

- Kogo? - zapytał nieobecnie, patrząc zupełnie gdzie indziej.

Jego kumpel przewrócił oczami.

- Tej osoby, na którą właśnie patrzysz, ciołku!

- Przymknij się - odrzekł, odgarniając z twarzy swoje jasne włosy.

- Draco, rusz dupę, musimy zrobić małe powtórzenie, póki jeszcze mamy czas! - krzyknęła Lesley z garderoby.- W następnej scenie do niej wchodzisz!

- On wie i już idzie! - odpowiedział za niego Pucey, rozumiejąc, że Draco teraz w ogóle jest nieprzytomny, a tak w ogóle to by olał swoja choreografkę.

- Draco, muszę cię tylko trochę poprawić - zauważyła Florence, pomocniczka charakteryzatorki, trochę się czerwieniąc.

Westchnął niecierpliwie i usiadł na krześle. Za nim ludzie wchodzili i wychodzili, próbując tak nie trzaskać drzwiami, że było to aż śmieszne.

Musical trwał od około dwudziestu minut, a teraz była trzecia scena. Po pierwszej otrzymali owacje na stojąco. Po drugiej także.

Ciekawe, co by było, gdyby się dowiedzieli, że tam nie tańczy głupia Parkinson

Spojrzał w lustro, które odbijało plecy Virginii. Według scenariusza odwróciła się i uniosła głowę, spoglądając mu w oczy.

Co ona tu robiła?

Tak naprawdę, to nawet on nie wiedział, co.



Flashback



- Mamy ogromny, wprost niewyobrażalny problem - powiedział Lawrence, bardzo blady.

- Co to za problem?- zapytała powoli Felicity.

- My... - Faith rozejrzała się dokoła.

- Chodzi o Pansy? - zapytał Draco, spoglądając na spanikowaną dziewczynę.

Pokiwała gwałtownie głową.

- Tak, nie możemy jej znaleźć, nigdzie jej nie ma!

- JAK?! - krzyknęła Felicity. Do pokoju wpadł Spencer.

- Gdzie, do diabła, jest Adrian! - wrzasnął.

- Tutaj - odpowiedział mu zimny głos. Adrian widocznie stał za Draconem.

- Gdzieś ty do cholery był?! - warknął Spencer.- I gdzie jest Pansy?

- Nigdzie - odrzekł Lawrence, wzdychając głęboko.

- Co?

- Pansy zginęła?! - krzyknęła Lesley, wchodząc do pokoju. Za nią pojawiła się Felicity. - A szukaliście?

- Nigdzie jej nie ma!!! - Faith wyglądała, jakby się miała rozpłakać. - Jestem pewna, że z nami przyjeżdżała, a teraz jej nie ma! Wyparowała!

- Ćśś - Pucey przytulił swoją dziewczynę.

- Przedstawienie zaczyna się za pięć godzin, a my nie mamy żeńskiej głównej roli! Świetnie! Świetnie, cholera! - zaśmiała się gorzko Lesley.- Co robimy?

- Znajdziemy zastępstwo.

Dyrektorka musicalu zamrugała oczami i spojrzał na Dracona jak na wariata.

Felicity potrząsnęła głową.

- Nie żartuj, lepiej poszukać jeszcze raz Pansy.

- Co, jeśli jej nie znajdziecie? - zapytał, prostując się.

Uśmiechnął się, gdy nie uzyskał odpowiedzi. Potrząsnął głową i podszedł do kominka, biorąc z wazy na gzymsie garść proszku fiuu.

- Draco, chyba nie jesteś... - zaczęła Lesley.

- Jestem. Jestem jak najzupełniej - przerwał jej łagodnie, nie odwracając się.

Pucey uśmiechnął się w jego stronę.

- Mówiłem ci, chłopie.


*********************


Przeczucie dobrze mu podpowiadało, że Virginia była w Komnacie Tajemnic, czuł to bardzo dobrze.

Draco spojrzał na otwarte wejście i zacisnął rękę na miotle tak mocno, jakby chciał ją złamać. Był jakoś dziwnie wściekły, ale nie było czasu, aby się zastanawiać dlaczego.

Wiedział, że tam na dole była Virginia, że za kilka minut znów ją zobaczy, zobaczy ją tak naprawdę od trzech miesięcy.

Serce zaczęło mu walić jak oszalałe. Poczuł się jak idiota z nudnego romansidła.

- Nie robię tego dla siebie - próbował sobie wytłumaczyć. Rozejrzał się dokoła. Ujrzał nieświadomą Jęczącą Martę, płynącą łagodnie w powietrzu. Potrząsnął energicznie głową. - Nie, robię to dla musicalu, nie dla siebie, nie chcę jej znowu widzieć!

Nawet on poczuł, że to tylko puste, nic nie znaczące słowa. Zaśmiał się gorzko.

Wszedł na miotłę i powoli leciał ogromnymi rurami. Woń, wydobywająca się stąd, odurzała go.

Chyba rzeczywiście zwariował.

- Do diabła - mruknął, zrozumiawszy, że w takiej smołowatej ciemności nie zobaczy nic. Westchnął głośno, po czym wyjął różdżkę i wyciągnął ją przed siebie, koncentrując.

- Accio Ręka Glorii - szepnął, zamykając oczy.

Po kilku minutach ciszy usłyszał dokładnie szmer po ruszającego się ku niemu przedmiotu. Otworzył powoli oczy i złapał lewitująca przed nim Rękę Glorii.

- Incendio

Wokół niego rozjaśniło się. Westchnął ponownie i zszedł z miotły, krzywiąc się trochę. Podłoga była zalana.

Pamiętał, jeszcze pamiętał tamten raz, kiedy delikatna i zimna dłoń Virginii spoczywała w jego dłoni. Wtedy pierwszy raz trzymali się za ręce, chociaż wtedy jeszcze nie byli przyjaciółmi, bardziej wrogami.

- Wrogowie - mruknął, spoglądając za siebie bez przyczyny.

Pamiętał, jakby to było wczoraj, jak chwycił jej zatrutą rękę i włożył gwałtownie do wody, pamiętał, że to wtedy po raz pierwszy nazwał ją jej imieniem, jej pełnym imieniem, imieniem wroga

Oczywiście, że byli nieprzyjaciółmi. Kiedy ta więź między nimi stała się taka niejasna?

Przez cztery lata to, co było pomiędzy nimi było takie oczywiste, proste - tam w ogóle nic nie było oprócz wrogości. On był synem wielkiego Lucjusza Malfoya, przewodniczącego Rady Nadzorczej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart (coś jak Rada Rodziców? Zawsze mnie to zastanawiało - Villdeo), a ona była córką Nemezis jego ojca, Artura Weasleya, głupca kochającego mugoli i ojca siedmiorga rudych pociech.

Pamiętał, jak czepiał się Harry'ego i jego kumpla, Rona. Był zazdrosny o Hermionę, ponieważ mimo że była mugolką, miała niezwykły talent magiczny, którego on nie posiadał. To nie fair, myślał wtedy, nie fair, że to oni są zawsze na pierwszym planie. Tylko dlatego, że Harry Potter jako berbeć otrzymał bliznę od Lorda Voldemorta. Był zawsze tak zajęty wymyślaniem im różnych przykrości, że nie zauważył, że telepie się za nimi zawsze jakaś mała, cicha dziewczynka.

Nie wiedział czemu, ale nienawidził, gdy ludzie nazywali ją per "Ginny". Wydawało mu się to nieodpowiednie dla niej, choć nawet wiedział, jaka jest, wręcz nic o niej nie wiedział. Dopiero w tym roku zauważył ją naprawdę, została jej poświęcona uwaga, na którą zasługiwała i najzabawniejsze było, że to on poświęcał jej tę uwagę, której tak rozpaczliwie potrzebowała.

- Virginia...- westchnął, zamykając oczy. To było beznadziejne.

Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że wcześniej żył bez żadnej przyczyny, bez żadnego powodu! Ta myśl była coraz silniejsza, coraz więcej o tym myślał, odkąd na ścianie, w marcu, pojawił się Mroczny Znak.

Taa, Mroczny znak...

Niemal się uśmiechnął. Nie oczekiwał, że Virginia w taki sposób zareaguje na jego symbol. Nigdy nie przypuszczał, że to ona będzie mogła go uwolnić od tego koszmaru.

W ogóle, Virginia Weasley zaskakiwała go ciągle i nieważne, czy był to złe, czy dobre niespodzianki.

I tak je kochał.

Usłyszał plusk wody i, nie pomyślawszy zbyt wiele, pobiegł przed siebie, brudząc błotem spodnie od kostiumu.

Był tutaj. Oto Draco Malfoy po raz drugi zawitał do Komnaty Tajemnic.


*********************


- Virginio.

Tylko jedna osoba ją tak nazywała. Tylko jedna osoba chciała ją tak nazywać.

Tą osobą był Draco Malfoy.

Virginia powoli przełknęła tę dziwną zimną kulkę w swoim gardle i zakryła się, odwracając trochę. Serce waliło jej jak młotem.

Draco naprawdę tu stał, w wejściu, patrząc na nią swoimi szarymi oczami. Był rozgniewany, wiedziała to. Ale...

Co on tu właściwie robił?

- Co ty tu...?

- Co ty tu znowu robisz, co? - uciął zwięźle, próbując zignorować bardzo oczywisty fakt, że Virginia stała pośrodku tego dziwnego basenu, taka, jak ją Pan Bóg stworzył. Zakrywały ją tylko jej czarne włosy. - Miałaś już tu nigdy nie przychodzić, prawda? I co to tam się ulatnia w toalecie? Marta jest nieprzytomna.

Virginia przymknęła oczy i odwróciła głowę, próbując nie czuć się zbytnio szczęśliwą. Owszem, mógł pamiętać tamten raz, kiedy tu byli, ale kto by nie pamiętał? Przecież znajdował się w tajemnej komnacie Salazara Slytherina, to musiało być dla niego jakieś przeżycie, bądź co bądź.

Westchnęła głęboko, próbując nie gryźć się po ustach. Miała być zimna i nieprzystępna, a nie rozpływać się tylko dlatego, że przyszedł. Nie robiła mu łaski.

- Nie twoja sprawa, Malfoy.

Draco zmrużył oczy. Jej słowa były ostre jak nóż. Albo nie tyle słowa, co ton głosu.

Próbując stłumić gniew, podszedł do przodu.

- Idziesz ze mną, nie ma czasu - rozkazał zniecierpliwiony.

- Co? - obróciła się szybko, patrząc na niego dziwnie.

- Pansy zniknęła, wątpię, czy ją znajdą w dwie godziny. Zastąpisz ją - wyjaśnił.- Wychodź, nie ma czasu - powtórzył.

Owszem, wyszła. Trochę na złość jemu, a trochę z ciekawości. Za tę ciekawość była zła na siebie.

- Co to ma zna-... EJ! - krzyknęła, kiedy podszedł do jej ubrań i książek.

- Dobrze wiesz, co to oznacza - odparł zimno. Objął ja wzrokiem, zanim zasłonił ją czarna szkolną szatą. Jeśli by tego nie zrobił, jeśli stałaby przed nim naga, tak po prostu pozbawiona wstydu, nie odpowiadał za swoje czyny. Ponad to wszystko, był chłopakiem, najnormalniejszym pod względem fizycznym szesnastolatkiem. Poza tym, temperament miał rzeczywiście gorący, a już pewne było, że wybuchnie na widok nagiej Virginii Weasley.

- Nie pójdę! - oświadczyła, kładąc ramiona na piersiach.

Już chciał rzucić pod jej adresem jakąś niestosowna uwagę, gdy nagle jego wzrok złapała obita w czarną skórę księga, która wydawała mu się bardzo, bardzo znajoma. Chciał jej dotknąć, ale głos Virginii zatrzymał go.

- Nawet nie śmiej tego dotykać! - krzyknęła, łapiąc książkę i przygarniając do siebie.

- Co to jest? - zapytał cicho, gdy obróciła się do niego ponownie tyłem.

- Nie twój interes - odrzekła, rzucając mu groźne spojrzenie.

Westchnął głęboko, próbując się nie denerwować. Wcześniej, oczywiście, mówiła mu wszystko, a teraz....

Mocno zacisnął pieści, podszedł szybko do przodu i chwycił ją mocno za nadgarstek, zmuszając do tego, aby się odwróciła.

- Idziesz. Ze. Mną.

- Nie - wycedziła, nawet na niego nie patrząc. - Nie chce zastępować Pansy i nie umiem jej zastępować.

- Nie kłam. - zadrwił.- Nie mogłabyś zapomnieć roli Gladys Winnifred, za dużo dla ciebie znaczyła.

Virginia odwróciła głowę, spoglądając na niego nienawistnie.

- Ach tak? Nie mam obowiązku być rezerwową! Jestem sobą i nie musze być nikim innym, a musical mnie gówno obchodzi!

- Wiesz, Virginio Weasley, twierdzę całkiem inaczej - powiedział, kiedy go odepchnęła, aż odszedł kilka kroków do tyłu. Sięgnął za siebie i, nie wiadomo skąd, wyjął skrypt scenariusza. - Zgadnij, gdzie to znalazłem.

Spojrzała przerażona na pergamin.

- Co to ma znaczyć?

- Recytowałaś to sobie, nawet gdy cię wywalili - uśmiechnął się pokrętnie. - Wziąłem to z pracowni. Nie kłam, Weasley, nie mogłaś się z tym rozstać. To bardzo dobrze, bo teraz jesteś potrzebna. Zagrasz Gladys Winnifred.

- Dobra, świetnie! - grzmotnęła księgą o posadzkę, zaciskając ręce w pięści. - Rzucę na siebie zaklęcie zapomnienia, zaspokojony?!!! W końcu zapomnę o roli, o przedstawieniu i wreszcie zapomnę CIEBIE!!!!

Chwyciła ciężko powietrze, gdy Draco nagle pojawił się przed nią, mocno chwytając za nadgarstek i ściskając go bardzo mocno.

- Nie odważysz się - wyszeptał cicho, utkwiwszy w niej swe spojrzenie.

Virginia nawet nie zdążyła złapać powietrza, gdy ją pocałował. Był to pocałunek szorstki, gwałtowny, nawet ją ugryzł! Nie próbowała go odepchnąć, nie, zamiast tego przylgnęła do niego mocno. Poczuła jego ręce na swoich biodrach.

Zamrugała oczami, czując się głupio, ale zanim mogłaby cokolwiek powiedzieć, Draco okręcił ją, zawijając w szatę i przerzucił ją sobie przez ramię, tak po prostu, choć swoje ważyła. Zanim się zreflektowała, co jest grane, zdążył wyjść z Komnaty Tajemnic.

- Puszczaj! Zostaw mnie, Malfoy!!! - krzyknęła, kopiąc na oślep.

- Nie, nie zostawię cię, Virginio Weasley i przyjmij do wiadomości, że nie zrobię tego ani teraz, ani już nigdy! - oświadczył gorąco. - Jesteś MOJA, TYLKO moja i należysz TYLKO do MNIE, czy ci się to podoba, czy też NIE!!!



When there's love inside

I swear I'll always be strong.

then there's a reason why.

I'll prove to you we belong.

I'll be the wall that protects you

from the wind and the rain,

from the hurt and pain.



End of flashback


*********************


Należysz TYLKO do MNIE, czy ci się to podoba, czy też NIE!!!

Powiedział to, nie mogła uwierzyć, że on, Draco Malfoy, skierował te słowa właśnie do niej, do Virginii Weasley. Marzyła na jawie, śniła po nocach, że ktoś mówi tak do niej, że ona należy tylko do niego, że ktoś chce ją opleść swoimi ochronnymi skrzydłami i zabronić dostępu do bólu, poniżenia, niebezpieczeństwa.

O Boże, Draco Malfoy tak powiedział!!!

- O, Gladys, co tu robisz? Myślałam, że wyszłaś z panem Goddardem - z myśli wyrwał ją głos przyjaciółki. Virginia uniosła głowę, patrząc jak Yvette Dawes, albo raczej Wallis Murray siada na ladzie przed nią.

- Źle się poczułam, poprosiłam go, aby mnie odprowadził - wyjaśniała, uśmiechając się do niej lekko.

Yvette spojrzała zamyślona na Virginię, po czym przymknęła oczy i posłała jej tajemniczy uśmiech.

- Oj, nadal tęsknisz za Chesterem.

Zamrugała oczami, odwracając głowę.

- Gladys, nie zaprzeczaj, kochasz Chestera Dwighta.

Virginio, nie zaprzeczaj, kochasz Dracona Malfoya...

- No, Gladys?- Yvette klepnęła ją lekko w ramię.

- Nie bądź głupia, Wallis - odpowiedziała cicho, bawiąc sie łyżeczką, którą wzięła z kontuaru,.

- To ty jesteś głupia - parsknęła Yvette, wychylając się do tyłu. - Wszyscy wiemy, że jesteście "coś więcej" niż przyjaciółmi. Gladys, kochanie! Nawet ślepi by to zauważyli, a ty, jak zwykle, nie! Chester też jest w tobie...

- Nie jest - przerwała, spuszczając głowę.

- Nie denerwuj mnie! - ofuknęła ją Yvette. - Oczywiście i jak zwykle tego nie chcesz widzieć, ale wiesz, jak on się pałęta z kąta w kat, kiedy wychodzisz z Goddardem? Myślisz, że denerwuje się i wrzeszczy wtedy na wszystkich, bo jesteś dla niego jak siostra? Przecież znacie się od zawsze!

- No i? - mruknęła Virginia, bawiąc się palcami.

Właśnie, i co? Co z tego, że Draco i ja znamy się od pięciu lat?

Yvette westchnęła głośno.

- No dobra, zagramy inaczej. Powiedz mi, skarbeńku, co ty czujesz do niego? Znaczy, do Chestera. Nie brakuje ci go, jak wychodzisz z Glennem? Nie myślisz o nim, nie chciałabyś chodzić z nim do łóżka, a nie z Goddardem?

- Tak... - odrzekła powoli.- Ale...

- Nie ma "ale"! - Yvette wstała, kładąc ręce na biodrach. - Słuchaj, słuchaj, powiadam ci oto, że nie masz ŻADNEGO obowiązku poświęcania własnego szczęścia względem firmy! Masz to w umowie o pracę? Droga Donikąd poradzi sobie jakoś i bez twojej ofiary!

- Nie zrobiłam tutaj nic, nie odwdzięczyłam się za to, że wuj Enoch mnie tu zatrudnił, że dał mi pracę, dom! - zaprotestowała. - To najmniej , co mogę uczynić!

Yvette przyjrzała się swojej przyjaciółce, po czym westchnęła i sięgnęła do torebki. Położyła na ladzie jakiś papierek.

- Co to?- zaciekawiła się Virginia, patrząc na świstek.

- Przepustka - odrzekła sucho, przesuwając kartkę w stronę Virginii. - Chester mi kazał tobie to dać.

- Mi? - uniosła brew. - Po co?

- O Jezu, Jezu, Jezu - Yvette się zdenerwowała.- Widzisz to? - wzięła przepustkę w rękę i uniosła jej przed twarz.- To na turniej, zawody, czy jak to wy tam zwiecie! Ten świstek oświadcza, że możesz iść na ten pokićkany konkurs jako jego partnerka, połowica, narzeczona, kochanka, obojętnie co! Panimajesz?!

- Ale po co? - powtórzyła.

Blondynka przewróciła oczami i westchnęła głośno.

- Bo on cię kocha, debilko!

Virginia zamrugała oczami, patrząc na przepustkę.

- Winnifred, czasami zastanawiam się, gdzie ty posiałaś swój mały rozumek - powiedział ktoś cichym, jedwabistym głosem, wyłaniając się z ciemności.

Yvette zacisnęła pieści i obróciła się gwałtownie.

- Wiesz, Leilah, nikt cię nie pytał o zdanie!

- I tak je wygłoszę - odrzekła, siadając wdzięcznie obok Yvette i zerkając na Virginię. - To przecież prawda.

- Niby co? - warknęła Yvette.

- Że Winnifred nie myśli - Gabrielle uśmiechnęła się zajadliwie.

- Leilah!

Gabrielle zaśmiała się perliście, olewając uwagi swojej "siostry".

- Trzeba być rzeczywiście kretynką, żeby się zastanawiać nad wyborem, który jest lepszy: Glenn Goddard czy Chester Dwight? No pewnie, że Glenn! Najbogatsza partia w mieście! Winnifred, każda dziewczyna oddałaby wszystko, aby być na twoim miejscu! On cię wprost rozpieszcza! Zatrzymanie długo człowieka, który jest bogaty i cię kocha nie jest rzeczą łatwą, więc łap go do ołtarza jak najszybciej! Naprawdę nie rozumiem, jak możesz się jeszcze zastanawiać.

Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja?

Nie szkodzi, Virginia też się nie rozumiała.

- Ciebie też nikt nie rozumie - mruknęła Yvette.

Gabrielle parsknęła i wyjęła pilniczek z torebki siostry, po czym zaczęła szlifować paznokcie.

- Nie mam pojęcia, co ty w nim widzisz? W Chesterze Dwighcie - dodała, wypluwając te słowa.

Właśnie, co ja w nim widzę? Co ja widzę w Draconie Malfoyu ? zastanowiła się. Od początku, od dnia narodzin wszyscy dokoła mnie uczyli, że mam się trzymać z daleka od Malfoyów, wrogów Weasley’ów. Czy to ironia, czy nie, nie wiem, ale ja zakochałam się w jednym z nich, w tym, który za maską arogancji chował swoją prawdziwą duszę. Draco Malfoy okazał się dobry, opiekuńczy i....

- Jest arogancki, niemiły, no i najgorsze, bez grosza przy duszy! - mówiła dalej Gabrielle przesłodzonym głosem.

Hmm… Czy Draco też nie ma pieniędzy? Uciekł z domu...

- Nie wszyscy są tacy, jak ty, Leilah - wygłosiła Yvette, patrząc na Virginię. - Nie słuchaj jej... Gladys?

Powiedział, że mnie nie zostawi. W jaki sposób?

Była nieprzytomna.

Yvette wstała i zniknęła za kurtyną, ciągnąc za sobą Gabrielle.

On cię kocha, debilko!

Czy Draco ją kochał?

JĄ?


Let's make it all for one and all for love.

Let the one you hold be the one you want,

the one you need,

'cause when it's all for one it's one for all.

When there's someone that should know

then just let your feelings show

and make it all for one and all for love.


- Międzynarodowy Konkurs Tańca i Muzyki Ameryki Łacińskiej - przeczytała, patrząc na przepustkę.

Kolista scena obróciła się powoli dokoła, kątem oka zauważyła, że zasłaniają zasłony, a pomocnicy krzątają się z rekwizytami i kierują tłem za pomocą różdżek. Zamknęła oczy, kiedy kurtyna znowu się rozsunęła, a światła ściemniały. Rozejrzała się tak, jak było to w scenariuszu. Siedziała na krześle, ale w jakiejś starodawnej bawialni. Na scenę puszczono trochę dymu, aby nadać scenie wygląd retrospekcji.

- Nie... nie! Przestań! - krzyknęła Myra, kiedy Pierre unosił w górę jej nogę. Wykonywała jedno z najtrudniejszych ćwiczeń, którego nienawidziły wszystkie tancerki w Hogwarcie.

- Zamknij się, Gladys, chcesz tańczyć najlepiej, to trzeba cierpieć! Tak mama nam powiedziała - mruknął Pierre, bardziej unosząc jej nogę w górę.

Myra ponownie wrzasnęła z bólu i kopnęła Pierre'a prosto w twarz, aż upadł na podłogę. Chwycił się za policzek.

- Ale ty to robisz specjalnie, żeby bolało! - krzyknęła, rozcierając sobie kolano.

- Jak wam idzie, dzieciaki? - zapytała Una Cret, która grała Antonię Dwight, zmarłą matkę Chestera. Uśmiechnęła się, siadając na fotelu.

- Cioteczko, Chester znowu mnie krzywdzi! - poskarżyła się Myra, podbiegając do niej.- Znowu!

- Chester, czemu nam drażnisz maleńką Gladys? - zbeształa Pierre'a Una, nie zwracając uwagi na głupią minę, którą odwaliła Myra.

Pierre parsknął, trzymając się za policzek.

- Nic jej nie zrobiłem, mamo, ona tylko jak zawsze zachowuje sie jak berbeć.

- Wcale nie!

- Tak!

Una uśmiechnęła się na widok kłócących dzieciaków i kiwnęła na nich ręką.

- Co to jest, mamo?- zapytał Pierre, spoglądając na papierek, który Una wyjęła z torebki.

- Ulotka - odrzekła, spoglądając w dół. - Chciałam kiedyś startować w tym konkursie, ale.. ale ja nie mam żadnych szans.

- Cioteczko, ciebie nikt nie pobije, jesteś najlepsza! - oświadczyła Myra, przytulając się do niej.

Una roześmiała się i potargała dziewczynce włoski.

- Wiesz, że coś mam nie tak z nogą, kochanie. Doktor mówi, żebym jak najmniej chodziła.

Pierre spojrzał zamyślony na Unę.

- Obiecajcie mi coś - powiedziała dziewczyna z Durmstrangu, obejmując ich. Wszyscy wiedzieli, że matką w przyszłości będzie wspaniałą.- Weźmiecie udział w tych zawodach.

- Mamo? - Francuz spojrzał na nią.

Una pogłaskała delikatnie jego policzek.

- To bardzo wielka szansa dla was obojga.

- Tak?- Pierre spojrzał sceptycznie na swoją "matkę", unosząc brwi.

Una uśmiechnęła się i sięgnęła do torebki, wyciągając błyszczący kostium.

- To piękne! - zawołała Myra.

- Podoba ci się?

- Tak, tak, cudowne! - odrzekła, kiwając energicznie głowa.

- Jest twój - powiedziała łagodnie Una.- Tylko urośnij.

- Mogę?- Myra spojrzała na Unę z niewiarą.

- Oczywiście.

- Cioteczko, dlaczego cioteczka uczy nas tańczyć? - zapytała Myra, obejmując ją.

- Abyście mogli latać w przestworzach - odrzekła.

- Latać w przestworzach?- Pierre zmarszczył nos.- Niby jak?

Una wstała i wykonała piruet, stając przed nimi.

- Czy nie czujecie się wolni, gdy tańczycie? Ja tak. Kiedy tańczę, czuję, jakbym się unosiła w powietrzu, jakbym mogła wysoko latać, tam, pod niebo, jak ptak, bez zmartwień, bez wątpliwości, bez niepokoju. Zostawiam wszystko to, co złe w tym świecie, kochani, i wpływam do swego własnego świata.

- Wysoko... - Pierre spojrzał na "matkę".

- .... Latać?- dokończyła Myra, mrugając.

Una pokiwała głową.

- Kiedy dorośniecie, będziecie mieli wiele zmartwień, przeszkód, barier w życiu. Kiedy byłam młoda, tańczyłam z samotności. Tańcząc czułam, że coś posiadam, czułam, jak rośnie we mnie nadzieja na lepsze jutro.

Nadzieja?

Virginia spuściła wzrok.

Rzeczywiście, zanim pojawiła się Lesley, jej życie było beznadziejne. Zanim pojawił się Draco, jej życie było puste, samotne. Przyszedł, i, nawet tego nie zauważając, dał jej tę nadzieję, o której właśnie mówiła Una.

- Nie rozumiem, cioteczko - powiedziała Myra, potrząsając głową.

Una uśmiechnęła się, wyciągając do niej ręce.

- Zacznijmy.

Myra spojrzała na nią, zastanawiając się, przeniosła wzrok na Pierre'a, po czym uśmiechnęła się i podeszłą do Uny.

Zaczęły powoli ściemniać się reflektory, aż w końcu nastała ciemność. Kurtyna zasunęła się, za nią rozległy się oklaski i wiwaty, a Virginia siedziała tam, gdzie siedziała.


*********************


- Gladys, wydaje mi się, że mnie unikasz – powiedział łagodnym tonem Adrian, biorąc jej ręce w swoje.

Ginny, uciekasz ode mnie

Virginia spojrzała w zielononiebieskie oczy Adriana. Pamiętała dobrze, jak ją złapał, chcąc się dowiedzieć, czemu wybrała akurat Dracona Malfoya.

No właśnie, dlaczego? Skrzywdził ją, zranił, zniszczył pół roku życia i to było naprawdę głupie zakochać się w nim znowu po tej agonii, którą przez niego przeszła.

Adrian miał rację, co ona w nim widzi?

Ty już dobrze wiesz, co...

- Gladys?- powtórzył, głaszcząc ją po policzku.

- Słucham? - szepnęła.

Adrian uśmiechnął się lekko, wziął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją delikatnie.

- Nic, kochanie, nic, nie denerwuj się niepotrzebnie. Powiedziałem rodzinie o naszych zaręczynach.

Zaręczynach? Ale...Ale ona przecież nie chciała za nikogo wychodzić! A już na pewno nie za Adriana!

Nie, pragnęła być tylko z Draconem!

- Kochanie, nie czujesz się dobrze? - zapytał, kładąc rękę na jej czole.

- Panie Glenn, auto czeka - powiedział z powagą Jaquez, kłaniając się przed swoim "panem".

Adrian kiwnął głową.

- Dziękuje, Andre, powiedz matce, że już idę.

Chciała być z Draco, tylko nim! Powiedział, że nie pozwoli jej odjeść! Chciała, aby był z nią, aby ją obejmował, całował, chronił! Tylko Draco, tylko do niego chciała, mogła należeć, do niego i nikogo innego!

Nie zamierzała już temu zaprzeczać, a wręcz postanowiła to wreszcie zaakceptować. A nuż będzie lepiej?

- Glenn, wybacz mi - szepnęła, próbując powstrzymać prawdziwe łzy.

To było głupie, myślała o Draconie właśnie teraz, na scenie, gdy zastępowała Pansy Parkinson. No, ale nie mogła temu pomóc, nie umiała. Przecież to, co się działo w sztuce było tak łudząco podobne do jej własnego życia.

- O czym ty mówisz, Gladys? - zapytał Adrian.

- Przepraszam, ja nie mogę... Ja nie umiem... - wyjąkała. Odepchnęła go i wyleciała ze sceny, światło ciemniało. W mroku jarzyła się tylko ta para morskich oczu.


*********************


- Przyjdzie, nie martw się - powiedział Seamus, ubrany w jakiś śmieszny tużurek, z doklejonymi czarnymi wąsami. Pocieszał właśnie "Chestera" ochrypłym i donośnym głosem.

- No właśnie - dodała Lavender, siadając obok Dracona. - Sam wiesz, że jest nieprzewidywalna. Przyjdzie, znasz ją.

Draco patrzył przed siebie, nie zwracając uwagi na pary wirujące dokoła i nad nim, na górnej scenie.

W każdym razie był tutaj, na konkursie tańca. Bez partnerki.

Partnerka miała przyjść. Przynajmniej według scenariusza.

Musical kończył się za trzy sceny. Dracona w ogóle to nie podnosiło na duchu. Rola, którą grał, za bardzo go przygnębiała, ponieważ była taka, jak on, odwzorowywała jego życie, jego najprawdziwsze myśli i w końcu jego najprawdziwsze uczucia. Przeklinał każdą sekundę przedstawienia.

Publiczność oklaskiwała role jego i Virginii, choć nawet nie wiedzieli, że to ona tam gra.

- Uśmiech - Barlow trącił go w ramię. - Pokaże się. Nigdy cię wcześniej nie zawiodła, poza tym wtaplałeś się z nią w za wielkie bagno.

I owszem, bagno to było ogromne. Wywar Tojadowy, trucizna bazyliszka, Komnata Tajemnic, jego Mroczny Znak, musical.... Przeżyli w ciągu tego roku dużo, bardzo dużo, bardzo prawdopodobne, że nawet małżeństwo po złotych godach tyle nie przeżyło, co oni.

Draco wstał gwałtownie, zaskakując aktorów obok siebie, bo to nie było dokładnie to, co miał zrobić podług scenopisu.

Poczuł się nagle zmęczony, bardzo zmęczony. Męczyło go wszystko, poczynając od obejmowania się Virginii i Adriana, a na ich pocałunkach kończąc. Miał dosyć, nie mógł już tego dłużej wytrzymać.

Chciał wyjść.

Zrozumiał, że bez sensu był powrót do niej ot tak sobie. Akurat nie tak to sobie wyobrażał, chyba myślał, że go przyjmie z wyciągniętymi ramionami. Rzeczywiście egocentryczne i idiotyczne.

Może i był zbyt wielkim egoistą, może Virginia po prostu nie była z nim szczęśliwa tak, jak przypuszczał, może nie chciała z nim być, przecież pragnęła na siebie rzucić zaklęcie, aby wytrzeć go z pamięci.

- Che-... Chester, gdzie idziesz? - zapytała Lavender, patrząc, jak Draco kieruje się w stronę wyjścia ze sceny.

- Wychodzę - mruknął, wkładając ręce do kieszeni. Mimo że znał zakończenie tej całej historii, nie ufał temu, nie ufał, bo całkowicie stracił już nadzieję, że ona...


When it's love you make

I'll be the fire in your night.

then it's love you take.

I will defend, I will fight.

I'll be there when you need me.

When honor's at stake,

this vow I will make:



- Chester!

Na stadionie zapanowała cisza, w powietrzu dzwonił tylko jej głos. Dwa żółte reflektory nagle zostały skierowane w dwie strony okrągłej sceny. Wydawało się, że wszyscy zamarli, gdy Draco lekko obrócił głowę.

Grała? Czy nie grała? – tylko to chciał wiedzieć.

Bo jeśli grała…

- Chesterze - szepnęła Virginia, ale i tak ją wszyscy wspaniale słyszeli. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego.

Zamrugał oczami, po czym odwrócił się, nie wierząc własnym oczom, w to co widział.

To była ona, tylko ona. Nie Gladys Winnifred, nie głupia Pansy Parkinson.

To była Virginia Weasley.

Jego... Virginia Weasley...


*********************


- No i to będzie koniec Roku Mugola - szepnęła Yvette.

- No, tylko jeszcze jedna scena i koniec - dodała Lavender, wzdychając.- Będzie mi tego całego szajsu brakowało, naprawdę.

Seamus uśmiechnął się przebiegle.

- Było nawet śmiesznie.

- Jasne, nie wspominając o tym wszystkim, co się narobiliśmy - mruknął Ingemar Crowther, drapiąc się po głowie.

Una Cret uśmiechnęła się lekko.

- Fajnie było. Szczególnie z tym musicalem. Nawet nie śniłam, że zagram w czymś takim.

- Masz cholerną rację - powiedział Leonard Girdinions.

- Było trudno - wtrąciła Blanche Mitterand, uśmiechając się. - Ale warto.

- Cieszę się, że tak myślicie - rzuciła Lesley, podchodząc do nich.

- A ty jesteś, kobieto, najlepszą instruktorką świata - dodał Barlow, mrugając do niej okiem.

Zaśmiała się i spojrzała na parę, która lawirowała na scenie, z lekka nieprzytomna.

- Zawsze wierzyłam, że im się uda - szepnęła.


*********************


- Nie wierzę, że oni tam tańczą, nie wierzę, że to Ginny – zawołała cicho Hermiona, bujając się do taktu i trzymając krawędź kurtyny.

- Hermiono, zobaczą cię ludzie! - syknął Ron, przytrzymując ją za rękaw.

- I kto by uwierzył, że nie ćwiczyli razem przez trzy miesiące - Harry był pod wrażeniem. - To jest niewiarygodne, oni... Nie wiem, co powiedzieć...

Ron parsknął.

- Nadal nie akceptuję Dracona Malfoya i tylko siła boska będzie mnie trzymała po musicalu, żebym go nie zadźgał.

- RON! – ofuknęli go Harry i Hermiona, spoglądając na niego groźnie.

- No co?


*********************


- Te młodziki nawet nieźle ze sobą wyglądają - skomentowała Myron Wagtail, wokalistka Fatalnych Jędz.

- Ta jest o wiele lepsza od Pansy Parkinson - Orsino Thurston, perkusista, uśmiechnął się do niej zawadiacko, patrząc na Lawrence'a i Spencera.

- Oni nie tylko razem dobrze wyglądają - powiedział Spencer.

Lawrence pokiwał głową.

Gildeon Crum, główna gitarzystka, uniosła brew.

- Im jest w ogóle ze sobą dobrze - wytłumaczył Spencer.

Myron pokiwała głową.

- Oni, hmm.... Rzeczywiście grają bardzo naturalnie.

Orsino uśmiechnął się ponownie.

- Cóż, może po prostu nie grają?


*********************


- Nasz Król Węży nigdy nie był ze sobą zbytnio szczery - parsknął Pucey, kładąc ręce na piersiach i obserwując ciągle scenę.

- Od pierwszego roku tak było - zauważyła Faith, chwytając go za rękę.

- Cuda i dziwny, Malfoy i Weasley współpracują z niezłymi skutkami - Montague uśmiechnął się pokrętnie.

- Po przedstawieniu jest podobno przyjęcie - powiedziała Dolores, stając za nimi.

- Tylko hulanki, swawole ci w głowie, Dolores - Nigel przewrócił oczami.- Jak chcesz się uchlać, to ci kupię kilka browarów i będzie po sprawie!

- Morda w kubeł!


*********************


- Prawie koniec, pani profesor - Charlie uśmiechnął się.

McGonagall skinęła głową.

- Zawsze twierdziłam, że każdy Weasley jest utalentowany.

- Prawda - szepnął, szczerząc zęby i patrząc na scenę. - Jakby mogło być inaczej?

- Dostojny panie profesorze Weasley - szepnęła mu za ramieniem Felicity.

Charlie uniósł brew, patrząc na nią.

Zamrugała oczami.

- Trzeba będzie podziękować twojej siostrze, Charlie. Za wszystko.


*********************


Światła gasły powoli, a Draco i Virginia kończyli tańczyć. Na Stadionie panowała niezwykła cisza, rozbrzmiewała tylko spokojna, coraz cichsza muzyka.

Virginia dotychczas jeszcze nigdy nie czuła się tak prawdziwie, naturalnie. Byli tylko oni. Nie Chester Dwight i Gladys Winnifred, nie.

Draco Malfoy i Virginia Weasley.

Dla niej to było dosyć. Wiedziała, że to wszystko mogłoby jej wystarczyć na całe życie, nawet jeśli Draco tylko grał swoją rolę. Było jej tak dobrze, że myślała, że znajduje się w jakimś niebie.

- Draco.... - to było coś cichszego niż szept.

Delikatnie położył palec na jej wardze. Wiedziała, że sie zdenerwowała, było jej gorąco, serce skakało, ale i tak było jej dobrze. Napięcie na stadionie rosło.

Draco pochylił się lekko i złożył na jej ustach najsłodszy, najdelikatniejszy, najczulszy pocałunek, jaki tylko mógł istnieć na tym świecie.

Widownia oszalała - tylko tak to można było określić. Ludzie powstawali i klaskali, wyli, gwizdali i skakali.

Chyba. A może to tylko w głowie jej tak huczało?

Ale czy to teraz ważne?




that it's all for one and all for love.

Let the one you hold be the one you want,

the one you need,

'cause when it's all for one it's one for all.

When there's someone that should know

then just let your feelings show

and make it all for one and all for love.




- Nie wierzę! - krzyknęła Lavender, zarzucając ramiona za Seamusa.

- Zrobili to! - wyszeptała Lesley, zakrywając usta obiema rękami.

- Zdumiewające! - wrzasnęła Yvette, wchodząc na stół i podskakując.- JESTEŚ NAJLEPSZA, GINNY!!!!

Barlow przewrócił oczami.

- Yvette, ciszej!





- Ron! RON! - Hermiona rozpaczliwie chciała, aby Ron pozostał na swoim miejscu, a nie wyrywał się, jak teraz.

- Zabiję go, zabiję go, zabiję go! - wrzeszczał, jednak przekrzyczeć publiki nie zdołał.- Puść mnie, on musi być martwy!!!





- Widzicie to co ja? - zapytał Montague z ogłupiałą miną.

- Tak... Myślę, że tak - odpowiedział powoli zaszokowany Pucey.





- I ciekawe co na to powie ten stary piernik Knot - parsknęła Felicity, kładąc ręce na biodrach.

Charlie zaśmiał się.

- Musi przeprosić Ginny. Tylko tego od niego wymagam. A my razem z nim.



Don't lay our love to rest

'cause we could stand up to you test.

We got everything and more than we had planned,

more than the rivers that run the land

We've got it all in our hands.


*********************


- Virginio....- poczuła jego ciepły oddech na swoim uchu. Podświadomie czuła, bo chyba teraz nie umiała czuć normalnie, że ją bardzo mocno obejmuje. Była nieprzytomna, a w dodatku trochę wstrząśnięta i roztrzęsiona. Czuła się jak pijana powietrzem.

Przytuliła się do niego, mocno, mocno, nie chcąc go puścić. Jeśli... Jeśli by tego nie zrobiła i odeszła tak po prostu, to wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła, nie będzie umiała z nim być....

- Kocham cię, Virginio...




Now it's all for one and all for love.

It's all for love.

Let the one you hold be the one you want,

the one you need,

'cause when it's all for one it's one for all.

It's one for all.

When there's someone that should know

then just let your feelings show.

When there's someone that you want,

when there's someone that you need

let's make it all, all for one and all for love.



Rozdział XXIX

Broń Salazara Slytherina




Virginia spojrzała w lustro, spojrzała sobie prosto w swoje brązowe oczy. Spuściła wzrok. Włosy znowu odzyskiwały dawny rudy odcień.

Westchnęła głęboko i wzięła z toaletki gąbkę do demakijażu. Zaczęła ścierać z siebie tonę kosmetyków, tak mocno, że aż spuchł jej policzek. Znów spojrzała w lustro i rzuciła gąbkę, chcąc z siebie wyrzucić całą frustrację. Bezskutecznie.

Po tym, jak kurtyny został zasłonięte, bez słowa pobiegła korytarzem do garderoby, zamykając sie na klucz. Usiadła, opierając się o ścianę i gapiła przed siebie, w lustro, przez kwadrans. W odbiciu widziała jakąś twarz. Czy to była ona? Nie, ta osoba na pewno nie nazywała się Ginny Weasley.

Lecz czy to była Virginia Weasley?

W to także wątpiła.

Wstała i rozejrzała się dokoła, szukając ubrań. Nagle przypomniała sobie, że została tu przyniesiona w samej szacie szkolnej, bez niczego. Szata leżała teraz na pudłach po rekwizytach.

Odgarnęła sobie z oczu czerwone już włosy i podeszła do jakiejś szafy, buszując w poszukiwaniu najnormalniejszych spodni i najnormalniejszego T-shirtu. Kiedy znalazła takowe ciuchy, obojętnie czyje były, założyła szatę i pomyślała "Co dalej?"

Stała przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Po raz trzeci spojrzała w lustro. Podeszła bliżej.

Osunęła sie na ziemię, klęcząc.

To było straszne, to było okropne... tamta osoba na scenie to nie była ani Ginny Weasley, ani Virginia Weasley.

Nie wiedziała, kto to był. Ale nie ona. To nie była osoba, która teraz patrzyła na nią w lustrze.

- Co ja wyprawiam - szepnęła, zaciskając ręce w pięści.

Nie, ona nie mogła tam występować, czuła taki wielki wstyd! Jak mogła to zrobić?

Co oni sobie myśleli? Że będzie tańczyła, jak jej zagrają, że zrobi wszystko, że...Że ona jest jakąś kukiełka, którą można pociągać za sznurki?



Flashback



- Ginny! - krzyknęła Lesley.

Draco zaskoczył wszystkich, gdy wkroczył do pomieszczenia, trzymając na rękach mokrą i drżącą Virginię, ubraną we własną przemoczoną szatę.

- O Boże, jaka ty jesteś mokra! - zawołała Felicity, wyjmując różdżkę.

- Znalazłem wam zastępstwo - powiedział bez ogródek Draco, nadal trzymając ją w ramionach i nie mając najwidoczniej zamiaru wypuścić. Virginia wyglądała, jakby w tej chwili najbardziej interesowała ją jej własna szata.

- Oj, Draco... - Lesley pokręciła niepewnie głową. - Nie wiem, czy to dobry pomysł...Zostały tylko trzy godziny, Ginny nie nauczy się wszystkiego w....

- Nie musi - przerwał szorstko.- Ona już wszystko umie.

- Umiesz? - Lawrence spojrzał na Virginię.- Wszystko?

- Tak, umie wszystko - odrzekł za nią zniecierpliwiony Draco.

- Ale tam był popraw-... - rzucił Spencer.

- To bułka z masłem dla naszej Virginii Weasley, a co myślicie? - oświadczyła Yvette, spoglądając na Spencera.

- Ja nie widzę żadnych problemów - wtrącił Charlie, opierając się o framugę.

- Ale... ale co z tańcem, z układami, ona nic nie umie! - zaprotestowała Gabrielle, chyba najbardziej nielubiąca Virginii.

- Mamy jeszcze trzy godziny - odrzekł stanowczo Draco, posyłając Francuzce niechętne spojrzenie.

- Co to za poruszenie? - zapytał ktoś wysokim, nie znoszącym sprzeciwu tonem.

- Witamy, panie Knot - pozdrowił go Charlie z wyolbrzymioną grzecznością.

Korneliusz Knot zmarszczył tylko nos i wszedł do środka razem z McGonagall i Dumbledore’m.

- Macie jakieś problemy?

Spencer spojrzał na niego wrogo i chciał już wyzwać starszego człowieka, ale Lawrence go powstrzymał.

- Panie ministrze, zniknęła nam odtwórczyni głównej roli, Pansy Parkinson - poinformował spokojnie reżyser bardzo formalnym głosem.

Knot spojrzał na niego jak na czubka.

- Wielkie nieba, jak? Co? my... Powinniśmy jej poszukać, trzeba zawiadomić ochronę!

- Może i trzeba - odparł Lawrence. - Ale najgorsze jest, że jeśli nie znajdziemy jej w ciągu dwóch godzin, przedstawienie się nie odbędzie.

- Nie wolno do tego dopuścić! - wykrzyknął minister cały czerwony na twarzy.

- Też tak myślimy - Lesley uśmiechnęła się słodziutko.- I dlatego znaleźliśmy kogoś na zmianę.

- Na zmianę? - Knot uniósł brew, patrząc na rozbawionego ta całą sytuacją Dumbledore’a.

- Tak - odparł Lawrence.- Ginny Weasley.

Knot wyglądał, jakby w niego piorun strzelił. Najśmieszniejsze miał w tej chwil oczy - jak dwa spodki. Skierował je na Virginię, która bawiła się własnymi palcami. Wydobył z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk i wskazał na nią swoja laską.

- Kim... Kim jest ta dziewczyna?

- Moją siostrą - odpowiedział z sarkazmem z głosie Charlie.- Ginny Weasley.

- Ale... Ale... jej włosy! - krzyknął minister, potrząsając głową.- Czy ona nie powinna....

- To taki wybryk moich dwóch nieznośnych braci - wyjaśnił Charlie w upozorowanej cierpliwości.

Straszy człowiek ponownie potrząsnął głową i spojrzał na nich wszystkich, jakby powariowali.

- Myślicie, że zezwolę jej na udział w przedstawieniu?

- Jeśli ona tego nie zagra, nikt nie zagra - oświadczyła Lesley, spoglądając na niego.

- O nie - Knot zamachał swoja laską.- Nie pozwolę na to! Nie jestem taki głupi, żeby pozwalać, aby ktoś, kto był zastąpiony, zastępował teraz swoje własne zastępstwo! To absurd!

- Lepiej, abyś jej pan pozwolił, bo stracisz swoją ciepłą posadkę... A może nawet coś więcej? - zimny głos Adriana przeciął powietrze.

Knot spojrzał w jego morskie oczy i nieświadomie cofnął się krok do tyłu. Obrócił się w stronę Dumbledore'a.

- Czy to... czy to jest postawa, którą uczniowie mają wykazywać względem Ministra Magii?

Spencer parsknął pod nosem.

- Nie wiem, jak uczniowie, ale my, mugole, bardzo pana nie lubimy, panie Minister Magii.

- Jak śmiesz! - krzyknął Korneliusz Knot.

- Panie Knot, jesteśmy w beznadziejnej sytuacji - odezwała się Lesley, krocząc do przodu. - Ufam, że Ginny Weasley umie zagrać tę role i możliwe, że pójdzie jej lepiej niż Pansy Parkinson. Ginny zrobiła wszystko na medal, zanim, eee, zanim doszło do pewnych wydarzeń.

Knot rozejrzał się dokoła i nie był zbytnio szczęśliwy, a tak prawdę mówiąc, to był wściekły. Spojrzał na Virginię, która wyglądała, jakby go w ogóle nie widziała. Był w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli nie znajdą Pansy i on nie pozwoli zagrać Virginii, przedstawienia na pewno nie będzie.

Ale jeśli by się zgodził...

- Korneliuszu, sam widzisz, ze nasza młodzież jest bardzo zdesperowana - odezwał się w końcu dyrektor szkoły. - Ministerstwo powinno zostać poinformowane o zaginięciu Pansy, ale musical musi się odbyć. A jeśli Lesley mówi, że Ginny Weasley potrafi to zrobić, czemu by nie dać jej szansy?

Knot wiedział, że nie ma wyboru, choć chciał jeszcze grać na zwłokę. Wszyscy na niego patrzyli, jedni zastanawiając się, drudzy patrząc na niego litościwie, a niektórzy wyglądali, jakby mieli zacząć mu grozić.

- Świetnie! Masz rację, Dumbledore, spektakl musi się odbyć! (Show must go on!- Villdeo ^^) Ale pod jednym warunkiem. Biorąc pod uwagę twoja złą sławę w ministerstwie, Ginny Weasley.

Virginia, cicha przez cały czas, uniosła głowę.

- Ta nędzniara powinna być szczęśliwa, że jej się udało - zadrwiła cicho Gabrielle, ale Virginia i tak usłyszała.

- Twoje imię nie będzie obwieszczone. Zagrasz jako Pansy Parkinson. Masa makijażu i te włosy powinny wszystko ukryć - obwieścił.

- CO?! - wrzasnęła Lesley. - Absurd!

- To niesprawiedliwe! - dodała Yvette.- Ginny występująca jako Pansy?!!!

- Albo zaakceptujecie ten warunek, albo poniesiecie surowe konsekwencje - powiedział zimno Knot, ignorując protesty i patrząc wprost na Virginię.

Atmosfera była bardzo, bardzo, bardzo napięta.

- Zgadzam się - rzekła w końcu, wyrywając się Draconowi i stając na ziemi.

Lesley potrząsnęła głową.

- Ginny, słuchaj, nie musisz tego robić, wolałabym już prędzej, żeby przedstawienie poszło z dymem, niż byś ty....

- Nie szkodzi, Lesley - przerwała łagodnie.- Nie obchodzi mnie, co sobie myślą inni, zrobię po prostu to, o co mnie prosicie.


End of flashback



Nienawidziła się za to, nienawidziła się za to, że była takim tchórzem! Czemu nie mogła o siebie zawalczyć, no czemu? I tak by jej pozwolili grać!

- Jestem po prostu nikim , którym mogą sobie pomiatać - szepnęła, obejmując się ramionami.

- Gdzie do diabła są Adrian i Draco? Konferencja prasowa się zaczyna! - krzyknął ktoś za drzwiami. Wszyscy byli podekscytowani uroczystą kolacją, a już najbardziej dziewczyny.

- Ginny, jesteś tam? Nic ci nie jest? - do drzwi zapukała Lesley.- Siedzisz tam już z pół godziny.

- Nie, świetnie... przebieram się! - odrzekła, wycierając oczy.

- Ginny, martwimy się o ciebie! - mówiła dalej blondynka. - Co cię napadło, żeby od razu po przedstawieniu uciec i się przebie-... Ginny?

- Nic mi nie jest, Lesley - powtórzyła, otwierając drzwi.- Naprawdę.

- Ginny?- instruktorka spojrzała na dziewczynę podejrzliwie.

- Dzięki BOGU! - krzyknęły dwa identyczny głosy zaraz za Lesley.

- A już myślałem, że nigdy nie będziesz ruda! - powiedział Fred, klepiąc swoją siostrę po plecach.

- Dokładnie przed przyjazdem rodziców, jakby mama i tata cię zobaczyli, to mielibyśmy małe posiedzenie.- Fred przewrócił oczami. – I tak byśmy mieli szlaban, bez obaw. Wakacje dla naszych starych nie są przeszkodą.

- Chodź, idziemy, Ginny - George przytulił ją do siebie i pociągnął do przodu.

- Wiecie, ja... - zaczęła.

- Panno Weasley, wierzę, że... - zaczął Korneliusz Knot, zjawiając się tuż przed nią. - No. Konferencja prasowa zaczyna się za chwile. - przypomniał jej tylko.

- Panie Knot - Lesley zaczęła ponownie przekonywać ministra.- Może to by było fair, gdyby pozwolić jej na to, zagrała tysiące razy lepiej od Pansy Parkinson. Gdyby nie ona i nie Draco, przedstawienie nie odniosłaby aż takiego...

- Panno Weasley - powtórzył Korneliusz Knot, umyślnie ignorując mugolkę.

Virginia przełknęła ślinę i zmrużyła swoje ciemnobrązowe oczy, unosząc głowę.

- Wiem, że powinnam pokazywać się tam, gdzie mnie nie chcą, panie ministrze.

- Ginny? - Fred i George spojrzeli zdziwieni na swoja siostrzyczkę.

Uśmiechnęła się delikatnie.

- Zobaczymy się jutro w Hogwarcie.


*********************


- JEST! JEST! Draco Malfoy!!!! Hej, spójrz na mnie!!!!

- A tam jest Adrian Bradley!!!! Adrianku, to ja, tutaj!!!!

- Ne znasz się, Draco jest ładniejszy, nie wiedziałam, że ma aż taki talent.... Może pójdziemy po autografy?

- Chyba ogłupiałaś, teraz? Po pierwsze, jak my się tam dostaniemy? Tłumy fotografów. Lepiej poprosimy go jutro, na śniadaniu.

- A Pansy, widziałaś, była zadziwiająca! Nie miała pojęcia, że jest aż taka w tym dobra! Podjęli dobrą decyzję, że to ona zastąpiła Weasley.

- Racja. I tak ładnie wyglądała na scenie. Draco i ona pasują do siebie.

- O, nie, kochanie, Draco jest mój!!!

- Nie bądź debilna!

- Jak dziewczyny mogą być takie głupie? – zastanowił się Pucey.

- Eee, jesteś zazdrosny o Dracona - podrażniła go Faith, figlarnie trącając w bok.

- Odezwij się - powiedział Montague do Dracona, który stał przy stoliku z mnóstwem kieliszków szampana.

- A co mam mówić? - mruknął, patrząc w dół.

- Dobrze się czujesz?- zainteresowała się Dolores.- Zachowujesz się za cicho! Przecież świetnie ci poszło!

Draco tylko parsknął, podnosząc głowę.

Niby wszystko było w porządku, ale wesoły to on nie był. Zupełnie przeciwnie.

To co zrobił, to było prawdziwe wariactwo. Ale nie panował nad sobą na tamtej przeklętej scenie!

- Czemu po prostu nie mogłem się przymknąć, do cholery? - warknął, chcąc rzucić kieliszkiem o podłogę.

- TE! - Pucey chwycił go za rękę.- Uwierz mi, nie chciałbyś tu robić scen.

Spojrzał na niego, po czym wyszarpnął rękę i walnął kieliszkiem w stół, niemal przewracając resztę.

- Wrzuć na luz, ziomku - powiedział Montague, patrząc na niego podejrzliwie.- Masz podły humor od zakończenia. Nie jesteś choć trochę wdzięczny, że już po wszystkim?

No właśnie, nie powinienem się cieszyć, jak wszyscy tutaj?

Odgarnął z czoła jasne włosy. Powinien świętować, żartować i takie inne, jak wszyscy, a nie zachowywać się jak dzieciak, który zgubił jedynego cukierka.

- A tak przy okazji, gdzie się podziała Weasley?- zapytał Nigel, popijając szampana i spoglądając na reakcję Dracona.

- Nigel! - syknęła Dolores, trącając go w zebro.

- A skąd mam tu u diabła wiedzieć?- odrzekł drwiącym głosem, krzyżując ręce.

No właśnie, skąd miał wiedzieć, gdzie była? Wyszła, nie, wyrwała mu się, niemal jak tornado, z ramion i gdzieś uciekła. Nie dała mu szansy nawet niczego więcej powiedzieć. Podobno ukryła się w garderobie. Nie szukał jej, przecież musiała kiedyś stamtąd wyjść. Czekał na nią pod drzwiami, po cichu. Po chwili pojawił się Montague i zabrał go na konferencję prasową, a potem na ten przeklęty bankiet na tyłach Magicznego Stadionu.

Knot rzeczywiście jest niezłym łgarzem, sam nie umiałbym skłamać im lepiej

Parsknął w duchu, spoglądając na Ministra Magii, który aktualnie rozmawiał z Ritą Skeeter, najbardziej znienawidzoną dziennikarkę stulecia.

Na samym początku spotkania z dziennikarzami Korneliusz Knot obwieścił, iż "Pansy Parkinson doznała poważnej kontuzji podczas przedstawienia i musiała wrócić do Hogwartu, aby Madame Pomfrey mogła się nią zająć.”

Virginia powinna być już w szkole...

Na myśl o niej zmiękło mu spojrzenie.

Powiedział, że ją kochał, bo on, Draco Malfoy, rzeczywiście kochał Virginię Weasley i nie mógł już nic na to poradzić. Zwykły fakt. Szczegół, że powiedział jej to przed oczami milionów ludzi nie szkodził zbytnio, i tak tego nie słyszeli. Z drugiej strony nie zrobiła najlepiej, uciekając od niego w tamtej chwili. Wpędzała go w jeszcze gorszy zamęt psychiczny, który sprawiał, że czuł się jak kretyn z mugolskiego taniego brazylijskiego serialu.

Zamęt psychiczny...

Potrząsnął gorzko głowa. Virginia przechodziła przez to samo, co on ostatnimi miesięcy. Cierpiała tak samo, wiedział to, kiedy ją czuł przy sobie, całował. Jej ból objawiał się w każdym jej słowie, ruchu.

Szczerze, to myślał, że się zabije, gdy widział ją w takiej agonii. To było straszne, tym bardziej, że widział, iż to wszystko przez niego.

W końcu zrozumiał, co to znaczy kochać.

Nie zasługujesz na nią, Malfoy, w ogóle nie zasługujesz na miłość, a szczególnie na uczucie Ginny.

Może nauczyłem się kochać, ale czy to oznacza jednocześnie, że zasługuję na miłość?

Spojrzał w górę. Gdzieś w rogu dostrzegł Pottera, który gapił się na niego. Ron i Hermiona, rozmawiali o czymś między sobą. Kiedy w końcu rudzielec zauważył, na co Harry tak zawzięcie patrzy, posłał Draconowi mordercze spojrzenie.

Ronald Weasley pewnie chce mnie zabić... Ech...

Uniósł brew i uśmiechnął się drwiąco. W odpowiedzi Ron uderzył pięścią o otwartą dłoń.

Harry, patrząc na niego po raz ostatni, trochę jakby ostrzegawczo, odwrócił się i wyszedł wraz ze swoimi przyjaciółmi.

Znał to spojrzenie, Potter już wcześniej patrzył tak na niego.

Powiedział, że nie zasługuję na jej miłość

Być może miał rację, może nie zasługiwał na miłość w ogóle, od urodzenia. Nie pamiętał, aby był kochany przez matkę czy ojca. Ojciec traktował go jak służącego, kazał swemu synowi robić rzeczy, których on się bał i których nienawidził. Matka nie była taka zła jak ojciec, choć nigdy nie zatroszczyła się o Dracona tak, jak powinna. Być może była to wina Lucjusza Malfoya, pragnącego kształcić chłopaka w "innym kierunku". Dla niej najważniejsze było, aby nie zabił im syna, bo „ona więcej dzieci rodziła nie będzie”.

- Hej, Draco, idziemy się przejść, idziesz? - zapytała Faith, spoglądając na blondyna zagubionego w świecie myśli.

- Nie... dogonię was - odrzekł, trochę zaskoczony.

Pucey wzruszył ramionami i złapał Faith za rękę.

- Trzymaj się.

- Tak w ogóle to ciekawe, gdzie jest Bradley - zadumał się nagle Montague, patrząc na tłum ludzi.

- Pewne tylko zachowuje swój tajemniczy image - odrzekła Dolores. - Nie pierwszy raz przecież zniknął ze sceny.

Draco zmrużył oczy. Nagle poczuł coś gorącego na piersi. Zajrzał do kieszeni szkolnej szaty i wyciągnął czerwony opal, który teraz się świecił!

Z myśli wydobył go trzepot skrzydeł.

Spojrzał w rozgwieżdżone niebo i zauważył czarną palmę przypominającą sokoła, którego już kiedyś widział....

To wszystko ma ze sobą związek i zaraz odkryję, jaki!



The last that ever she saw him, *

Carried away by a moonlight shadow.

He passed on worried and warning,

Carried away by a moonlight shadow.


*********************


Wrota Skrzydła Szpitalnego skrzypnęły i do środka weszła Virginia, zamykając je cicho za sobą. Szpital był puściuteńki, nawet Madame Pomfrey pojechała pomóc w razie jakichś nagłych przypadków na stadionie.

- W Hogwarcie jeszcze nigdy nie było tak cicho - szepnęła, rozglądając się. - Ciekawe, co robią inni.

- Hej!

Obróciła się zaskoczona, szukając właściciela głosu.

- Ej, panna Weasley!

Virginia sięgnęła z półki Tiarę Przydziału.

- Dobry wieczór, nic ci już nie jest?

Kapelusz pokiwał głową.

- To nie był mój najlepszy rok, ale teraz chyba wszystko w porządku. Nigdy nie lubiłam bliskich spotkań z pielęgniarkami, a Madame Pomfrey jest naprawdę nieznośna.

Dziewczyna usiadła na białym szpitalnym łóżku i położyła tiarę na kolanach.

- W takim razie naprawdę jesteś stara.

- No tak... można tak powiedzieć - odpowiedziało nakrycie głowy.- Jestem tutaj, odkąd wybudowano Hogwart. Zostałam utworzona przez czterech stworzycieli tej szkoły.

- Chyba dużo wiesz - Virginia uśmiechnęła się, gładząc zniszczoną tkaninę.- I chyba masz moc chronienia ludzi w wyjątkowo trudnych sytuacjach. Na przykład dałaś Harry'emu Miecz Godryka Gryffindora.

- Tak, tak, przypominam sobie - tiara pokiwała swoim czubkiem - Harry Potter jest niezwykłym chłopcem. Nie z powodu rodziców lub blizny od Sama-Wiesz-Kogo. Nie, jest niezwykły dlatego, iż jest sobą i nikim więcej.

Sobą i nikim więcej

Virginia schyliła zamyśloną głowę.

- Harry'ego Pottera naprawdę trudno było umieścić - mówiła dalej tiara.- Pasowałby do Slytherinu. Posiada wiele rzadkich talentów, które są miło widziane w tamtym domu.

- Czy popełniłaś kiedyś błąd?

Kapelusz uśmiechnął się.

- Patrząc, jak rośniecie, gdy widzę was co roku na Ceremonii Przydziału, nasuwa mi się to samo pytanie. Widzisz, panno, gdy człowiek dorasta, zmienia się jego system wartości, punkt widzenia, dorośleje fizycznie i psychicznie. Każde z was rośnie. Prawdę mówiąc, czasami mam żal do siebie za przydział, ale przecież nie mogę powiedzieć: „pół tam, pół tu”, prawda?

- Dlaczego wszyscy Weasley’owie należeli do Gryffindoru?

- Bo wszyscy z twojej rodziny posiadają przymioty godne Gryfona.

- Aha...- szepnęła Virginia.

- Coś cię dręczy - czubek tiary dotknął jej policzka.- Nie patrz tak, Weasley, jestem mądrzejsza, niż myślisz.

Dziewczyna zaśmiała się.

- Obserwowałaś mnie przez ostatnie pięć miesięcy, tak?

- Masz piekielną rację! - odrzekł kapelusz. - Nie jestem zwykła tiarą, zawsze to powtarzam w moich piosenkach. Widzę ciebie i twoją duszę, umiem zajrzeć w każdego Hogwartczyka i pomóc mu, gdy, oczywiście, potrzebuje pomocy.

- Naprawdę? - Virginia uniosła brew.

- Tak - potwierdziła stanowczo tiara.

Uwagę rudowłosej zwróciło pukanie do okna.

- Co to jest? - mruknęła, stając. Wzięła do ręki Tiarę Przydziału i otworzyła okno, wiatr rozwiał jej trochę włosy.

- Co tak puka...? - poczuła, że coś ciągnie ją za włosy. Odwróciła głowę i spojrzała w parę złotych oczu.- Co....

Ogromny, czarny sokół chwycił dziobem tiarę i odleciał.

- Cholera! - Virginia odgarnęła rude pasemko z oczu i wytężyła wzrok, chcąc zauważyć, w którą stronę pofrunął ptak. Nie marnując więcej czasu, wypadła ze szpitala, trzaskając drzwiami.

Szkoła nie będzie istniała bez Tiary Przydziału, do diabła, muszę ją odzyskać!!!

Biegła korytarzami do wyjścia, trzęsąc się cała. Myślała, że skoczy w dół, kiedy nagle jedne schody zaczęły się poruszać.

- Weasley! - zawołał ochrypły głos, gdy dotarła wreszcie do wyjścia z budynku.

- Tak, panie Filch - odwróciła się powoli, patrząc grzecznie na woźnego.

- Co ty do cholery wyprawiasz, pałętając się nocą po szkole? - zapytał Filch., trzymający na ręku Panią Norris.

- Ja... ja tylko... ja tylko wracam do swojego domu - wyjąkała w końcu. Gdyby Filch dowiedział się, że zniknęła Tiara Przydziału, to chyba by ją zabił.

Woźny parsknął i obrócił się.

- Lepiej wracaj do swoje dormitorium i siedź tam, aż nie wróci twoje towarzystwo - wypluł, głaszcząc swojego kota.

Westchnęła, kiedy wreszcie zniknął jej z oczu.

- Czy ten facet nie sypia? - mruknęła, przechodząc przez ogród. Obróciła się, nie bardzo wiedząc, gdzie iść. Oprócz tego razu, kiedy wpadła do jeziora, nie była tutaj sama, w ciemności. Nie była to najlepsza sytuacja, ponieważ bała się każdego, najmniejszego nawet szmeru. Virginia Weasley była strasznym tchórzem. W dodatku tak wiało, że nie mogła ustać w miejscu.

Nagle coś uderzyło ją w głowę. Spojrzała w górę, przeklinając, i ujrzała czarną plamę.

- TEJ! - krzyknęła, biegnąc za sokołem.

Gdzie to u diabła leci?

Biegła najszybciej jak potrafiła, trzymając głowę ku górze. Zatrzymała się nagle, ponieważ ptak zniknął w ogromnie gałęzi. Dotarła na skraj Zakazanego Lasu.

- Wejdę tam? Nie wejdę?

Przełknęła głośno ślinę i poszła powoli przed siebie. Nigdy nie była w tym ciemnym borze i zawsze wiedziała, że pewnie żywa stamtąd nie wyjdzie, ze swoją odwagą i siłą.

Ale nie mogę pozwolić, żeby tiara tam została! pomyślała, chcąc się zdeterminować. To moja wina i musze ją naprawić

Wyjęła różdżkę, chwyciła ją mocno i wkroczyła do cienia, rozglądając się dokoła. Ciemno, zimno... wieje wiatr... nic jej się nie stanie? To miejsce było gorsze, niż sobie kiedykolwiek wyobrażała. Kilka dni temu padało, ziemia była mokra, gdzie niegdzie było jeszcze błoto. Ten wiatr był w dodatku lodowaty, przenikał ją do szpiku kości...Serce jej biło jak oszalałe.....To jakieś ręce, czy korzenie? Coś wyje, ratunku…. To wiatr? Nic jej tu nie zje?

- Gdzie ten ptak jest, do cholery! - wymamrotała, trzęsąc sie całą z zimna i ze strachu. Aż wrzasnęła, kiedy usłyszała jakieś skrzeczenie. Rozejrzała się szybko dokoła.

Sokół siedział przed nią, na gołej gałęzi.

Nie myśląc wiele, Virginia podbiegła do przodu, ignorując fakt, ze jest cała brudna od rozmokłej ziemi.

- Tu jesteś! - krzyknęła ze szczęścia, spoglądając na drapieżnika.- Dzięki Bogu...

Zignorowawszy złote oczy ptaka, Virginia podeszła bliżej i ją zatkało. Oniemiała na widok pokrytego krwią, nieruszającego się ciała, które wisiało za ręce na tej samej gałęzi, co ptak.

- O Boże.... - cofnęła się kilka kroków, nie myśląc zupełnie nic.- Boże, Boże, Boże... Pansy!


*********************


- Harry? Na co tak patrzysz? Bliźniaki cię szukały! - oznajmiła Hermiona, trącając go w bok.

- Na nic.

- Harry! Gdzie byłeś? - zapytał Ron, podbiegając do swego najlepszego przyjaciela. - Moja rodzinka przeszukuje cały stadion w poszukiwaniu ciebie - rozejrzał się.- Widziałeś może Ginny?

- Wróciła do Hogwartu, nie wiedziałeś? - odrzekła Hermiona, unosząc brwi.

- Wróciła do Hogwartu? - Harry złapał dziewczynę za rękę, patrząc na nią zaniepokojony.

- Harry, to boli! - krzyknęła.

Zamrugał oczami i puścił ją.

- Wybacz, po prostu... po prostu poczułem się dziwnie na tę wiadomość...

- Dziwnie?- Ron spojrzał na niego.

- To przeczucie - wyjaśnił Harry. - Tyle wiem. ale... - spojrzał na nich, nie wiedząc, czy powiedzieć.

- No co?

- No bo.. .wiedziałem jak Malfoy wraca przez fiuu, też do Hogwartu i... - odgarnął włosy.- Wiem, że nie powinienem, ale mam złe przeczycie... Dzieje sie coś złego, naprawdę...

- Ale to nie ma związku z Sam-Wiesz-Kim? - zapytał Ron martwym szeptem.

Brunet potrząsnął głowa.

- Nie, blizna mnie nie bolała, czuję tylko coś nie tak, jak powinno być... nie umiem tego opisać...

- No to co robimy?- Ron podrapał się po głowie.

- Ja wiem co - odezwała się nieśmiało Hermiona.

- Co? - zapytali jednocześnie.

- Wracamy do szkoły, a co byście chcieli?


*********************


- Pansy! - Virginia zakryła usta i opadła na ziemię, patrząc zaszokowana na wiszącą za ręce dziewczynę. Na jej twarzy i rękach widniały rany, a jej szkolna szata była popruta. Miała wiele siniaków, a jeden rękaw, oderwany, zwisał jej żałośnie z ramienia.

- O Boże, Boże, Boże...- powtórzyła, przygryzając wargę.- Ona chyba nie jest....

- Nie, nie jest martwa - rozległ się za nią męski głos. Virginia odwróciła głowę, napotykając spojrzenie złotych oczu sokoła.

- Nie...

- Jeszcze nie - dodał głos, który rozległ się dokoła niej.

Virginia wstała, odgarniając z twarzy włosy brudnymi rękoma. Spojrzała na sokola.

- Km jesteś?

Pamiętała już tego ptaka, widziała go wcześniej! Widziała go, zanim Mroczny Znak pojawił się w szkole, i to on doprowadził ją wtedy do jeziora. A jak ona wpadła, to...

- Puszczaj mnie! - krzyknęła Tiara Przydziału, "walcząc" z dziobem.- Nie wyrządziłeś już wielkiej krzywdy tej dziewczynie, Malfoyowi, szkole?

- Kim jesteś? - szepnęła ponownie, zawijając wokół siebie ręce.

- Zraniłaś mnie, Ginny – powiedział głos.

Nagle oczy sokoła stanęły w słupki i zaświeciły na niebiesko. Błysnęło światło, musiała zmrużyć oczy. Jak przez mgłę widziała, że ptak zmienia postać, zamienia się w kogoś bardzo znajomego, zamienia się w...

- Adrian? - tak, Virginia stała przed Adrianem! Ale… ale jak….

Chłopak uśmiechnął się do niej. Nadal stał na gałęzi. Jego oczy były błękitne, tak bardzo błękitne, że aż żarzyły się w ciemności. Miał na sobie szkolna szatę. Jego włosami, zwykle związanymi w kitkę, bawił się teraz wiatr.

- Co ty... Dlaczego ty... Co ty zrobiłeś, znaczy, Pansy... jesteś animagiem? - wyjąkała, nie bardzo wierząc w to wszystko. To było nienormalne! Adrian?

Adrian spojrzał na nią łagodnie i wyjął z ust tiarę, ściskając jej przyrząd mowy, aby nie gadała.

- To była taka zabawa, Ginny - odrzekł bardzo cicho, odrzucając z szyi swoje czarne włosy.

Zabawa?

Nagle zabolała ją głowa, zabolałą ją tak, że nie mogła tego wytrzymać. Kucnęła, trzymając się za nią. Bolało jak diabli! Niech jej ktoś pomoże w tym bólu!


A więc będziemy się bawić, Ginny?

Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać....


- Nie! - krzyknęła, próbując odegnać ten głos.


Jeśli pragniesz się bawić, Ginny, przystaję na to....

Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja....


- Błagam! - wrzasnęła, unosząc głowę.


Tak bardzo cię zraniłem, Ginny? Naprawdę? Nigdy nie widziałem cię naprawdę szczęśliwej, dlaczego? Co mam zrobić, abyś zaczęła się śmiać? Dla ciebie wszystko, przysięgam...

Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać....


- Przestań!


Uciekasz ode mnie...

Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja?

Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja....


- Ginny - przemówił do niej łagodnym i uspokajającym głosem. Ten koszmar w jej głowie skończył się. Poczuła na policzku czyjąś dłoń. Zmusiła się do tego, aby unieść głowę i spojrzeć Adrianowi prosto w oczy. Bała się, cholernie, niewypowiedzianie się bała!

- Ja cię nie skrzywdzę - szepnął, a jego czarne włosy zatańczyły. - Przysięgam - powiedział, pochylając się.

- Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca...

- Kim jesteś? - krzyknęła, odpychając go najmocniej, jak umiała. Upadła tym samym na plecy. Poczołgała sie kilka kroków do tyłu.

- Ginny - powtórzył łagodnie, niemal kochająco.- Przysięgam ci, że nic ci się nie stanie.

Potrzasnęła głową.

- To ty... Czym ty jesteś? Nie powinno cię być w Gryffindorze…Naprawdę chciałeś zniszczyć Tiarę Przydziału! A Pansy! Ty... Ty....

- Więźniu z Azkabanu? - podpowiedział, a jego usta wygięły się w chytrym uśmieszku.

Objęła się mocno, patrząc na niego zszokowana. Czuła, że jest jej zimno i gorąco na przemian i dygocą jej ręce.

Adrian obrócił się trochę i wskazał palcem, nawet nie używając różdżki, na tiarę, która wpadła do błota.

- Naprawdę chciałabyś wiedzieć, kim jestem, Ginny? - zapytał niskim, z lekka poirytowanym głosem, utkwiwszy w niej spojrzenie.- Naprawdę chciałabyś wiedzieć, w jakim domu powinienem się znajdować?

Dziewczyna przełknęła ciężko ślinę. Nie chciała wiedzieć nic prócz tego, jak się stąd wydostać!

- Puść mnie, ty...! - krzyknęła tiara.

Ignorując protesty starego kapelusza, Adrian sięgnął w jego głąb. Wyglądało na to, że czegoś szuka.

Zaczął coś wyciągać.

- Co...?

Chłopak ponownie upuścił Tiarę Przydziału na ziemię i uniósł w górę przedmiot, który wyciągnął. Uśmiechnął się przebiegle.

- Broń Salazara Slytherina, srebrny łuk.

- Ty... jesteś Ślizgonem? - zadrżała.

Adrian trochę pochylił głowę.

- Pewnie tak, przecież tylko prawdziwy Ślizgon mógłby wyciągnąć tę broń, tak samo jak Gryfon miecz Godryka Gryffindora, Krukon włócznię Roweny Ravenclaw i Puchon tarczę Helgi Hufflepuff.

- Ale dlaczego....

- Odpowiem ci Ginny, przyrzekam - spuścił wzrok.- Ale musimy jeszcze kogoś zaprosić. Jestem pewien, że on także bardzo chciałby wiedzieć, kimże ja to jestem.

Virginia spojrzała na niego, gdy naciągnął cięciwę ogromnego łuku i założył strzałę. Napiął i wycelowawszy, puścił.


Lost in a river that Saturday night,

Far away on the other side.

He was caught in the middle of a desperate fight

And she couldn't find how to push through.


Strzała poleciała tak szybko, że ledwie ją zauważyła w ruchu. Wbiła się w końcu w pień jakiegoś uschniętego drzewa, przypinając coś do niego.

Kosmyk jasnych, srebrnoblond włosów.

- Zapraszamy cię - zadrwił Adrian.- Draconie Malfoyu.



*********************



- Giiiiiinyyyyy!!!! - zawołała Ron, otwierając drzwi do Skrzydła Szpitalnego, ale tu, niestety, nikogo nie było.

- Nie ma jej! - obwieściła Hermiona, wychodząc z pracowni.

- Nie ma nawet Madame Pomfrey - Ron przygładził swoje rude włosy. - No to gdzie, do cholery, mogą być? Malfoy jest z nią, to pewne.

- Ron - Hermiona wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.- Naprawdę myślisz, że Malfoy byłby zdolny skrzywdzić Ginny?

- A czemu nie?- odrzekł.- Jest Ślizgonem, w dodatku synem Lucjusza Malfoya. A ten jest straszny.

Dziewczyna pokręciła głową i usiadła.

- Jest, ale nie o to chodzi. Nie sądzisz, że sie zmienił? A w szczególności w stosunku do twojej siostry.

Rudzielec westchnął głęboko i zaprzeczył uparcie.

- On się zmienił, ale moje nastawienie do niego nie.

- A ty co myślisz, Harry? Harry? - Hermiona spojrzała na czarnowłosego chłopaka.

- Co ty robisz, wyglądasz przez okno?- spytał Ron.

- W Zakazanym Lesie pali się jakieś światło – odpowiedział powoli.

- Co?

Ron i Hermiona wstali, podchodząc do szyby. Rzeczywiście, coś najwidoczniej się paliło?

- O Boże! - krzyknęła dziewczyna.- Co tam się dzieje?

- Tiary Przydziału także nie ma - dodał Harry, spoglądając na półkę.

W końcu komnaty rozległo się ciche pohukiwanie.

- Fawkes!

Feniks usiadł na łóżku. Hermiona wyglądała na zdziwioną.

- To... To feniks!

- Owszem, przyjaciel Dumbledore'a - wyjaśnił zielonooki, siadając obok ptaka.- Co tu robisz? Szukasz Tiary Przydziału?

Fawkes kiwnął swoją mała czerwoną główką.

- Wiesz, gdzie ona jest?- zapytał Harry, głaszcząc feniksa po grzbiecie.

Czerwony ptak ponownie przytaknął, po czym załopotał skrzydłami i wzniósł się w powietrze, wylatując ze Skrzydła Szpitalnego.

Harry odetchnął.

- Idziemy za nim.


*********************


- Adrian Bradley - wysyczał Draco, wychodząc zza drzewa, za którym się ukrywał.

- Witamy - pozdrowił go brunet z jawną wrogością.

Draco spojrzał na wiszącą Pansy i odwrócił wzrok na "Gryfona".

- Co z nią?

Adrian wzruszył ramionami.

- Nic... Przeszkadzała.

- Jesteś Ślizgonem, nie powinieneś zostać przydzielony do Gryffindoru, w ogóle nie powinno cię być tu, w Hogwarcie - powiedział cicho blondyn, marszcząc brwi.

Drugi chłopak uśmiechnął się zajadliwie.

- Widzę, że nadal nie rozumiesz.

Draco zmrużył oczy.

- Niby czego?

- A tego. - Adrian wskazał ręką na rozdygotaną Virginię, która przenosiła wzrok z jednego na drugiego, w zależności, który mówił.- Widzisz, Malfoy, w mojej grze to ja zawsze zwyciężam. Ale, niech cię, byłeś mi bardzo pomocny.

- Czym ty jesteś? - wyszeptał Draco.

Adrian odwrócił się do niego, stając wyprostowany.

- Myślałem, ze profesor Snape ci wszystko wyjaśnił. Choć, może powinienem powiedzieć, wyjaśnił swemu bratu, a ty podsłuchałeś? Jesteś inteligentny, Draconie Malfoyu, chyba wpadłeś na trop, czym mogę być, lub raczej, kim. Wiesz, nie każdy uczeń Hogwartu umie się wpakować do więzienia w wieku trzynastu lat.

- Nie jesteś Śmierciożercą - warknął Draco po kilku minutach martwej ciszy.- Nigdy nie zauważyłem, abyś nim był.

- Nie schlebiaj sobie - parsknął Adrian.

- Ale masz związek z Lordem Voldemortem. Czuję to.

Virginia westchnęła cicho, coraz mocniej się obejmując. Nic, nie rozumiała, nic, nic, nic, nic! Nie chciała nic rozumieć, było jej zimno, i bała się, przeraźliwie się bała. Bała się każdy skrawkiem ciała. O siebie, Dracona, o szkołę, o wszystko… A przy tym ciągle miała jakąś śmieszną myśl, że to tylko sen, koszmar i zaraz się obudzi w garderobie na Magicznym Stadionie…. Bo to, co się tu działo, nie mogło być normalne!

Adrian przymknął oczy, a wokół niego wytworzyła się jakaś dziwna aura. Nie był już tym łagodnym, miłym uczniem, nie, był... no właśnie, kim był?


The trees that whisper in the evening,

Carried away by a moonlight shadow.

Sing a song of sorrow and grieving,

Carried away by a moonlight shadow.


- Ciepło, Draconie Malfoyu - odrzekł niskim, niebezpiecznym głosem. Długie włosy, którymi w dalszym ciągu bawił się wiatr, całkiem go zasłoniły. - Mam związek z Lordem Voldemortem... lub raczej, z Tomem Marvolo Riddle...

Virginia skuliła się w sobie, próbując zatrzymać napływ bolesnych wspomnień, które dał jej pamiętnik. Znowu to samo, to okropne uczucia bycia naiwną... znowu ją kontrolowano?

- Tomem Marvolo Riddle?- powtórzył Draco. - Jesteś...?

- Jestem synem Toma Marvolo Riddle'a, synem, którego stworzył i torturował przez ponad czterdzieści lat. - wyjaśnił Adrian, mrużąc z gniewu swoje morskie oczy.

Oboje, i Draco, i Virginia byli kompletnie zszokowani.

- Nie ma mowy! - Draco zrobił krok do przodu.- Musiałbyś mieć....

- Czterdzieści lat, owszem - potwierdził, wzruszając ramionami. - A raczej powinienem mieć. Lecz czasami magia i zaklęcia działają dziwnie. Ale z innej przyczyny nadal wyglądam na szesnastolatka.

- Jakiej? - Draco przyjrzał mu się uważnie.

- Masz ją w ręce - odpowiedział Adrian, unosząc dłoń.

Blondyn stanął w miejscu i poczuł ciepło w pieści. Uniósł ją przed oczy, otwierając. W ręce trzymał krwistoczerwony opal na czarnej tasiemce, święcący się.

- To Cela Psyche (Za bezsensowne tłumaczenie JA ponoszę odpowiedzialność ^^- Villdeo – Jeśli chodzi o jakąś inną wersję „soul locker”, proszę się do mnie zgłosić ^^) - kontynuował Adrian. - Moja dusza została zamknięta w tym opalu, gdy miałem trzynaście lat. Zostałem sprzedany w ciemny półświatek magii, w końcu trafiłem do Borgina i Burkesa. Magia utrzymywała mnie przy życiu, ale moc, którą odziedziczyłem od Riddle'a, została przypieczętowana. W tym stanie mój ojciec mógł mnie uważać za śmiecia, bezużytecznego sługę, którego mógł kontrolować i robić z nim, co chciał.

- Po co to wszystko? - szepnęła Virginia. W jej brązowych oczach widniały łzy przerażenia.

- Po co?- Adrian zaśmiał się gorzko, zaciskając mocno pięści.- Bo byłem pomyłką. Dla niego byłem tyko wpadką po jednonocnej przygodzie z mugolką.

- Z mugolką?- Virginia wyglądała na zdziwioną.

- Voldemort spał z mugolką? - zapytał Draco sceptycznym tonem, unosząc brew.- Nawet takie rzeczy są możliwe.

- Z moim nieszczęsnym ojcem wszystko jest możliwe - zadrwił Adrian, lecz twarz mu pociemniała.- Nigdy nie pomyślał, że syn może go przewyższyć potęgą. Nigdy nie pomyślał, że jego syn nadal może żyć, choć bez duszy. Nigdy nie pomyślał, że jego syn przeżyje, nawet choćby miał być jak pusta muszla bez wnętrza. Nigdy w końcu nie pomyślał, że mogę pałać do niego tak wielka nienawiścią, że będę domagał się zemsty, nie dla siebie, lecz dla swojej biednej matki!

Wręcz palił się z nienawiści.

Draco nie wiedział, co myśleć. Prawda nie była tylko szokująca, ona była absurdalna!

Adrian uśmiechnął się lakonicznie.

- Czekałem na szansę, czekałem, odkąd mój ojciec został pokonany przez Harry’ego Pottera i żył z Quirellem jak pasożyt. Czternaście lat zajęły mi poszukiwania Celi Psyche, ale okazało się, że nie mogę nawet tego dotknąć, ponieważ zostało rzucone zaklęcie. To wtedy Korneliusz Knot mnie złapał.

Chyba dlatego Knot tak bardzo nienawidzi Adriana przemknęło przez głowę Virginii. Zakryła usta dłonią.

- Naturalnie zostałem wsadzony do Azkabanu - ciągnął spokojnie Adrian. - Bez procesu. Knot podejrzewał, że jestem po stronie Voldemorta, ale nie miał dowodów. Zamknął mnie tylko dla własnego "bezpieczeństwa". Przez dwa lata nie znalazł nic na moją niekorzyść, więc pod presją ministerstwa musiał mnie uwolnić.

- Ale czemu... czemu Dumbledore... - wyjąkała.

Wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Wydaje mi się, że chciał mieć na mnie oko. To byłą najgłupsza rzecz, jaką mógł zrobić, nalegać, abym ukończył edukację. Magia mnie tylko wzmacniała.

- Czego chcesz od tej szkoły? - zapytał Draco.- Ty byłeś sprawcą tego całego zamieszania w tym roku.

- Tak, można tak powiedzieć - odpowiedział Adrian, pochylając głowę i spoglądając na Dracona zmrużonymi oczami.- Chcę zniszczyć wszystko, wszystko, co mogłoby pomóc memu ojcu w zdobyciu władzy, pozyskaniu mocy. Zniszczyć wszystko i wszystkich, prócz.... – odwrócił głowę, utkwiewając wzrok w Virginii i uśmiechając się łagodnie.- Ciebie.

Virginia przełknęła tę wielka gulę, jaką miała w gardle i chciała wstać i napluć mu po prostu w twarz, ale nie mogła się ruszyć! I to nie dlatego, że się bała, ona była unieruchomiona!

Draco zacisnął pieści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę. Ostatkiem sił powstrzymywał się od tego, aby podejść do przodu i po prostu zabić Adriana. Obojętnie, w jaki sposób, byle skutecznie.

- Pragnę zgładzić wszystko, oprócz ciebie, Ginny - powtórzył brunet łagodnym tonem, unosząc palcem jej twarz w górę. - To moja dusza przywołała cię wtedy do Burkesa i Borgina. Byłem tam, widziałem twe wnętrze, gdy patrzyłaś na Celę Psyche. Ty byłaś czysta, niewinna, piękna, inna od każdej osoby, która kiedykolwiek tam weszła. Pomagałaś Tomowi Marvolo Riddle'owi odzyskać moc za pomocą jego przeklętego pamiętnika tylko przez swoją uczciwość, tylko przelewając myśli na pożółkłe kartki.

- Czytałeś mi w myślach, jak twój ojciec? - szepnęła, spoglądając na Adriana.

- Nie, nie w myślach - odrzekł, a wzrok mu zmiękł.- Czytałem w twej duszy.

- Duszy? - powtórzyła, nie bardzo wiedząc, co myśleć.

- Widziałem w tobie smutek i gniew - mówił dalej.- Desperacką potrzebę udowodnienia wszystkim swoich talentów, widziałem samotność w twych oczach. Gdzieś tam, głęboko w sobie, pragnęłaś kogoś, kto by cię chronił, kto by przebił się przez mur, który wokół siebie wybudowałaś przez pięć lat, kto zobaczyłby tylko ciebie. Wiedziałem to wszystko i zapragnąłem ci pomóc.

- Chciałeś mi pomóc? - zapytała nieśmiało.

- Tak - szepnął, uśmiechając się do niej jasno.- Nigdy bym cię nie skrzywdził, nie. Pragnąłem cię ochronić za pomocą Celi Psyche. Odkąd cię zobaczyłem, chciałem ci tylko pomagać...

Tak, rzeczywiście była samotna, była zła, rozgoryczona tylko dlatego, urodziła się Weasley’ówną. Wszyscy zostawiali ją z tyłu.

Chciała udowodnić, że umie tańczyć lepiej - i Adrian jej pomógł... Pomógł jej wyjawić, że ona też potrafi, ona sama, nieważne pod jakim nazwiskiem.

Agonia, przez którą przechodziła, gdy dziennik Toma Riddle'a nadal ją nawiedzał. Jej stałe wizyty w komnacie Tajemnic, aby się schować, ukryć.. rzeczywiście uciekała od bólu i cierpienia, gdy otwierała Komnatę. To było jak nałóg - czy to nie są objawy samotności, chorobliwej samotności?

Coś gorącego zaczęło jej spływać po policzkach i Virginia poczuła, że ktoś delikatnie gładzi ją po twarzy.

- To już koniec, Ginny, nic cię już nie skrzywdzi, ból się niebawem skończy - wyszeptał, uśmiechając się lekko.

Przez chwilę wiedziała tylko jego, świat zalała jakby jakaś fala czarnego atramentu, tylko on był widzialny. Pochylił się.....

Ale... Ale przecież ona nie nazywała się tak naprawdę Ginny, tak nie brzmiało jej imię!

Nienawidziła, jak ludzie ją tak nazywali! Nie, jej imię brzmiało.. brzmiało...

Kocham Cię, Virginio...

- Virginio! - krzyknął tylko Draco, patrząc przerażony na to, co widział przed oczami - włosy Adriana zaczęły oplatać dziewczynę, a ona... Virginia wydawała się być nieprzytomną zahipnotyzowana, wyglądała, jakby nią manipulowano, nie nią manipulowano!

Ten głos... był taki bliski...słyszała go już wcześniej, nie tylko w rzeczywistości, ale też w snach... Mówił, że ją kocha, że ją ochroni, zapewni jej bezpieczeństwo... I ona rzeczywiście czuła się z nim bezpieczna...

- Draco...

Adrian był wściekły. Gwałtownie odwrócił głowę, patrząc na Dracona, który wyjął różdżkę.

- Ty... - wysapał, idąc krok naprzód - Nienawidzę cię. Zbyt często mi się przypominasz, Draconie Malfoyu. Ten twój Mroczny Znak może cię uczynić najpotężniejszym ze Śmierciożerców, a kiedy Lord Voldemort się całkowicie przebudzi, zostaniesz jego głównym źródłem mocy. Twoja mroczna potęga mi przeszkadza, twoje uczucia do Ginny sprawia, że mam ochotę cię zamordować!

Draco chwycił się za ramię, które go nagle dotkliwie zabolało. Upadł na kolana, ściskając je.

- To ty... - wyszeptał ściekły. Na jego bladej twarzy perliły się kropelki potu.- To ty wtedy wywołałaś Mroczny Znak.

Brunet uśmiechnął się przebiegle.

- Zawsze mówili, że jesteś zdolny, Draconie Malfoyu. Tak, prawda, chciałem uwolnić z ciebie tę mroczną potęgę, aby cię zżarła od wewnątrz, żeby cię zniszczyła. Pragnę twej śmierci, Malfoy, i umrzesz z mojej ręki, zanim Śmierciożercy cię odnajdą i zaprowadzą do Voldemorta.

- Nie...- Virginia zakaszlała. Coś ścisnęło ją mocno za gardło, że nie mogła mówić.

- Mówiłem ci, Malfoy - dodał Adrian. - Ginny jest moja i TYLKO moja. Zniszczę wszystko co kocha i w końcu zostanie moją. A ty jesteś pierwszy na tej liście, bo ciebie przecież kocha najbardziej!

- Nie... - powtórzyła, rozpaczliwie chcąc się ruszyć i zatrzymać Adriana, którego długie włosy uniosły się i podążyły w stronę zagrożonego Dracona.

Blondyn zamknął oczy, coraz mocniej ściskając ramię. Czuł, jak pulsuje mu krew, jak drży mu ręka....

- Nie... - Virginia przymknęła oczy, nie chcąc tego oglądać.

- Zmów modlitwę, Draconie Malfoyu! - zaśmiał się Adrian.


All she saw was a silhouette of a gun,

Far away on the other side.

He was shot six times by a man on the run

And she couldn't find how to push through.


Rozległ się jakiś dziwny trzask, a w następnej sekundzie Draco uniósł głowę, patrząc w oczy Adriana.

- Weasley, zobacz! - dziewczyna usłyszała ochrypły głos Tiary Przydziału.

Draco został otoczony przez jakaś czarną, przeźroczystą jednak magiczna barierę.

- Mroczny Znak chroni tego chłopaka - kapelusz pokręcił głową.- Z drugiej strony to niedobrze. Bardzo niedobrze.

Adrian przygryzł wargę i cofnął się.

- Gnojek - mruknął. To była moc jego ojca, Lorda Voldemorta, moc Toma Marvolo Riddle'a. To ta potęga ochroniła teraz Dracona Malfoya.

- Widzę, ze Voldemort już się czuje odpowiedzialny za ciebie. - wypluł.- Ale ja nie przegram, nie z ojcem!

Draco zakaszlał i spojrzał na Adriana, który nagiął już cięciwę łuku Slytherina.

- Teraz naprawdę się pomódl, Malfoy - wyszeptał.- Bo nic cię nie uratuje, nawet potęga mego ojca.

Draco pochylił głowę i zamknął oczy, przygotowując się na śmiertelny cios.

To oczywiste, że tarcza nie wytrzyma mocy Salazara Slytherina i Draco zginie.

- Nie... - Virginia poczuła, jak po policzku spływają jej łzy. Już czułam, że Draco odchodzi, już powoli znika.

Nie chciała tego, nie teraz, nie po tym, jak powiedział, że ją kocha!

- Draco! - wrzasnęła, wyciągając przed siebie ręce, jak gdyby wyrywając się z czegoś.

- Weasley, nie! - krzyknęła Tiara Przydziału.

Virginia próbowała przedostać się przez coś, co wyglądało jak niewidzialny drut kolczasty pod napięciem. Jakieś magiczne nitki kaleczyły jej skórę, po kilku sekundach była cała we własnej krwi, jednak nie to było ważne. Nie namyślając się, gwałtownie się wyrwała i ostatkiem sił rzucił na ziemię przed wstrząśniętego Adriana. To dziwne zaklęcie nadal nią trzęsło, jednak coraz mniej.

Przecież ją kontrolował! To jego włosy tak ją poraniły, ale miała siedzieć w miejscu! Poza tym niemożliwe było, aby przeszła przez nie żywa!


I stay, I pray

See you in heaven far away.

I stay, I pray

See you in heaven one day.


- Virginia! - wrzasnął Draco, spoglądając w górę.- Nie dotykaj!

Adrian szybko otrząsnął się z szoku i usunął swoją magię, zanim Virginia się podniosła. Ale to dało Draconowi dosyć czasu na to, aby zejść Bradleyowi z celu. Jednak zrobił to zbyt nieostrożnie - strzała drasnęła go po szyi. Na ramię zaczęła skapywać krew.

- Cholera! - warknął Adrian, patrząc na niego. Wyglądał na zdezorientowanego.

- Draco! - Virginia podniosła się, chcąc dojść do niego, chcąc być po tamtej stronie, po jego stronie.

- O nie, kochanie, nie pójdziesz nigdzie - szepnął brunet, wyciągając rękę. Unieruchomił jej nogi. Zaryła nosem w ziemię. Zabolało jak diabli.

- Umrzesz, Draconie Malfoyu - wysyczał Adrian.- Umrzesz !

- Giiiinyyyy!!!

- O. Mój. Boże!!!!! - krzyknęła Hermiona, patrząc na ich wszystkich.

- Co z Pansy! - zawołał zszokowany Ron.

- Adrian?- Harry spojrzał na okrytą cieniem postać, stojącą przed nim, którą otaczały włosy.

Adrian zmrużył oczy i stanął przed nimi. Z jego oczu emanował jakiś dziwny ogień.

- Co wy tu robicie?

- A ty co tu robisz? - odrzekł Ron.- I co się stało Ginny, do diabła?

Bradley uśmiechnął się chytrze.

- Och, boimy się o siostrzyczkę?

Ron zacisnął pięści.

- Jasne! Przecież to moja siostra!

Adrian parsknął.

- Już myślałem, że zapomniałeś o niej, zawsze włócząc się ze swoją dziewczyną i Chłopcem Który Przeżył.

- Co masz na myśli?

- Bardzo dobrze wiesz, co, Ronaldzie Weasleyu - odparł zimno Adrian.

- Co tu się dzieje? - zapytał rzeczowo Harry.

Bradley szeroko otworzył oczy, słysząc pohukiwanie. Nad nim pojawiła się jakaś ognista kula, chociaż...Wykonał tarczę.

- Fawkes! - krzyknęła tiara.

- Fawkes! - zawołał Harry.

Feniks wziął w dziób Tiarę Przydziału i uniósł się w górę, wdzięcznie łopocząc skrzydłami.

- Przeklęty kurak! - Adrian chrząknął, a jego włosy opadły. - Zawsze nienawidziłem feniksów, te ptaszyska nie umieją pilnować własnych interesów. – uśmiechnął się i zwrócił wzrok na Harry'ego.- To chyba ten sam ptak, który sprawił, ze Tom Marvolo Riddle z tobą przegrał, zgadza się, Harry Potterze?

Zielonooki spojrzał na niego podejrzliwie.

- Skąd wiesz o mojej walce z Tomem Riddle'm w Komnacie Tajemnic?


Four a.m. in the morning,

Carried away by a moonlight shadow.

I watched your vision forming,

Carried away by a moonlight shadow.


- Harry! - jęknęła Virginia, unosząc głowę. - On...

- Harry, Ginny jest ranna! - krzyknęła Hermiona, patrząc na zakrwawioną rudowłosą.

- Czego chcesz? - zapytał Harry.

- Ach, chcesz być dzielnym bohaterem i ponownie uratować Hogwart, tak? - zadrwił Adrian, spoglądając na Dracona.- Wiesz, Malfoy, nie dziwię się, że tak bardzo go nienawidzisz.

Draco przełknął ślinę, próbując stłumić ból emanujący z Mrocznego Znaku na jego ramieniu. Myślał, że się rozpadnie z tego bólu.

- Tak, widzę cię, Draconie Malfoyu - drwił dalej Adrian.- Tak jak widzę wszystkich. Umiem zobaczyć wrogość, jaką odczuwasz ku Harry'emu Potterowi, bo przewyższa cię we wszystkim. Widzę nienawiść, którą odczuwasz do swego ojca, Lucjusza Malfoya, ponieważ traktuję cię jak sługę i widzę odrazę, jaką chowasz do Mrocznego Znaku!

Draco posłał mu śmiercionośne spojrzenie i ponownie opadł na kolana, zgrzytając zębami.

- Wiesz, Malfoy, jesteś dla mnie największa groźbą. Tkwi w tobie jakaś nieskończona mroczna siła. Dlatego chcę, abyś zginął, abyś wyleciał po prostu z tego pięknego obrazka, jaki sobie zmalował mój ojciec. Tak, kontrolowałem tamtego jednorożca za pomocą Imperiusa, chciałem, aby w twojej duszy zapączkowały niepokój i przerażenie.

- Ty...- warknął Draco.

- Nie wygrasz ze mną, Malfoy - szepnął Adrian niebezpiecznie cicho. – Teraz odetnę mego ojca, Lorda Voldemorta, od największego źródła mocy! Raz na zawsze!

- Tak myślisz? - zapytał Draco, rzucając opal na rozmiękłą ziemię.


Stars move slowly in a silvery night,

Far away on the other side.

Will you come to talk to me this night,

But she couldn't find how to push through.


- Co...? - Adrian spojrzał na niego podejrzliwie.

Draco zmrużył oczy i obiema rękami uniósł różdżkę do góry.

- Mutarearma.....

Adrian spojrzał na niego przerażony. Blondyn uśmiechnął się przekornie.

- Gladius!

- NIE! - wrzasnął Adrian, gdy różdżka przekształciła się w nóż.

Nie myśląc wiele, Draco przebił tym nożem krwistoczerwony opal.

Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Adrian jakby zamarzł, szeroko otwierając oczy.

Ziemia pod nim niknęła.

- *** ! - przeklął, gdy ta dziura zaczęła go pochłaniać.- To Pętla Czasu!

- Pętla Czasu? - powtórzył Harry.

- Chyba myślisz, że jestem głupi, co, Bradley? - zaszydził Draco, wstając i trzymając w ręce swoją różdżkę-nóż.- Myślisz, że nie sprawdziłbym, co to jest? Ukradłem to Virginii, ponieważ czułem, że ten opal jest podejrzany. A niby po co mi dobre oceny?

- Ty... - wysapał Adrian, zapadając się w ziemię.

- Cela Psyche zostanie zniszczona, a ty wrócisz, tam, skąd jesteś - ciągnął Draco. - Wszystko się skończy, a ty przegrasz swoją własną grę, Adrianie Bradleyu Riddle!

Adrian wrzasnął z bólu, gdy Draco stał na kamieniu.

- Idź tam, skąd jesteś... - dodał cicho blondyn, jeszcze raz zgniatając opal.- Czyli do diabła...

- Gra się jeszcze nie skończyła - wydyszał Adrian, odwracając głowę. Draco zmarszczył brwi. Bradley utkwił wzrok w zakrwawionej, nieruchomo leżącej postaci.

- Nie śmiej jej... - zaczął Draco, ale było już i tak za późno.

Czarne, jedwabiste włosy Adriana pochwyciły Virginię i uniosły ją w powietrze.

- Ginny! - wrzasnęli Harry i Ron.

- Ginny, obudź się! - dodała Hermiona.

- Virginio! - wrzasnął Draco, podbiegając do Pętli Czasu.

Virginia powoli otworzyła oczy, patrząc w światło pod sobą. Coś było nie tak... Odwróciła głowę i spojrzała przerażona w twarz Adriana, który trzymał ją za biodra.


I stay, I pray

See you in heaven far away.

I stay, I pray

See you in heaven one day.


- Co ty robisz? - zapytała, powoli zatapiając się w świetle.

- Idziesz ze mną - szepnął, mrużąc oczy.

- Nie!... Błagam, nie!... - wrzasnęła, panikując.- NIE!!! DRACO!!!!

- Zakończenie historii się jednak nie zmieni, Ginny - Adrian uśmiechnął się delikatnie. Już go prawie nie było. - I tak naprawdę nigdy nie będziesz z Draconem Malfoyem, tylko ze mną, z Adrianem Bradleyem!

Virginia potrząsnęła głową i uchwyciła się ziemi, próbując wyjść z tego czegoś, co ją wciągało.

- Pomocy! - krzyknęła, przez zamglone oczy widząc Dracona.

- Virginio! - zawołał, łapiąc ją za rękę.- Trzymam! Nie puszczę!

- Draco...

Prawda ja uderzyła. Właśnie schodziła z tego świata, była wsysana do jakiegoś ponadczasowego wymiaru śmierci. Nie chciała tego. Nie.

- Nie... - szepnął Draco, czując, jak mu się wyślizguje.- Virginio, nie rób mi tego....

Dziewczyna spojrzała na niego zrozpaczona i wpadła do świetlistej dziury.

Pętla się zamknęła i nastąpiła eksplozja, oświetlająca cały las.

Draco głupio patrzył w kawałek ziemi, gdzie światło bladło, powoli, bardzo powoli....Wiatr, teraz już delikatny, jakby go nie było, rozwichrzył mu trochę włosy...

- Virginio....

Draco wyciągnął drżącą dłoń i walnął nią mocno w ziemię, nie wierząc w to, co przed chwilą stało.

Czuł, że coś gorącego zasłania mu wzrok i spływa po twarzy, raz za razem.

To był łzy. Spadały na ziemię, kropla po kropli.

Harry'ego, Rona i Hermionę zatkało. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Patrzyli tylko niemo, jak słodko-gorzki chłopak przed nimi się powoli załamuje. Załamuje się po stracie Weasley'ówny.

Jego Weasley’ówny.

Jego Virginii Weasley.


Far away on the other side.


Carried away by a moonlight shadow.

Carried away by a moonlight shadow.

Far away on the other side.

But she couldn't find how to push through



The last that ever she see him

Carried away by a moonlight shadow

The crowd get a just to give him

Carried away by a monnlight shadow

Caught in the middle of a hundred and five.

The night was heavy and the air was alive,

But she couldn't find how to push through.



Rozdział XXX

...... Życie.......




Virginio...

Kto... Ktoś mnie woła?

Virginio........

Powoli otworzyła swoje brązowe oczy. Napotkała tylko czystą, nieskażoną niczym biel. Czuła się taka.... czysta....spokojna....

Czy tak wygląda śmierć?

Witaj, Virginio...


*********************


Ronald Weasley, ogłupiały, wbił wzrok w ziemię. Nie... to się nie zdarzyło, to nieprawda!

Całą czwórka przyglądała się skrawkowi ziemi, gdzie przed chwilą jeszcze była Virginia.

Teraz już jej nie było.

Ginny....jego jedyna siostra, jedyna dziewczynka w rodzinie Weasley'ów, w końcu jedyna, której nie poświęcali żadnej uwagi....

Hermiona zaszlochała, nie wiedząc, co powiedzieć.

- Ron, chyba nie myślisz, że ona....

Harry przełknął ślinę, patrząc na zmartwiałego Dracona, który nadal klęczał na ziemi. Po raz pierwszy od sześciu lat życia w Hogwarcie był prawdziwie przerażony. Harry czuł się, jakby stracił kogoś z rodziny. Był tchórzem, całkowitym tchórzem! Nie było w nim ani krztyny odwagi Gryfona, ani odrobiny waleczności takiej, jaka rozpierała go pięć lat temu, gdy uratował Virginię przed śmiercią w Komnacie Tajemnic.

Zawiódł... nie zasługiwał na to, aby być Gryfonem...

- Powiedzcie coś! - krzyknęła piskliwym głosem Hermiona, biorąc go za rękę i potrząsając nią.- Zróbmy coś! Nie możemy pozwolić jej tak po prostu umrzeć! Bo jeśli w najkrótszym czasie nie otworzymy Pętli Czasu, ona naprawdę zginie! Ron!

- Draconie Malfoy - wysapał rudzielec, wwiercając wzrok w Dracona.

- Ron.....

Hermiona patrzyła odrętwiała, jak Ron podchodzi do blondyna, chwyta go za kołnierz i potrząsa nim z całej siły.

- Oddawaj mi Ginny! - wrzasnął mu prosto w twarz. - Oddawaj ją! Oddawaj mi ją!!!!!

- Ron, przestań! - krzyknęła ponownie Hermiona, jednak się nie poruszyła. Nie wiedziała czemu.

Ron uderzał raz za razem Ślizgona prosto w twarz, krzycząc z każdym uderzeniem "Oddawaj mi siostrę!".

- Oddaj ją! Oddaj mi moja siostrzyczkę!

Draco był nieprzytomny. Od ciosów spuchła mu trochę twarz, a z ust polała się krew. Najprawdziwsza krew.

- Ron! - Harry chwycił przyjaciela za ramiona, odciągając go jak najdalej od Malfoya.

- To przez niego - szepnął Ron, nawet się nie wyszarpując. Patrzył tylko morderczo na Dracona.- To on! To on wszystko zaczął! Gdyby nie on, to ona.... ona by... ona.....

Ron opadł na podmokłą ziemię, płacząc bezradnie.

- Ron, to nie czas, żeby się wyżywać na Malfoyu! - powiedziała w końcu Hermiona, chcąc grać surową. Nie wychodziło jej to, bo efekt psuło drżenie głosu i łzy w czach. - Musimy znaleźć sposób, żeby otworzyć Pętlę Czasu i przywrócić Ginny, i....

- Hermiono, to niemożliwe - szepnął Harry, potrząsając głową. - Nie możemy otworzyć Pętli. Nie mamy takiej potęgi.

- Chodźmy po Dumbledore'a! - podsunął Ron.

- Nie. Nie teraz, przecież go nie ma - odrzekł zielonooki.- To i tak by było niemożliwe.

- Dlaczego?- zapytał Ron.- On jest geniuszem, Dumbledore umie wszystko!

- Ale w tej sytuacji nic nie pomoże! - próbowała wytłumaczyć Hermiona. Jej głos był strasznie ponury.- Czytałam o takich przypadkach, Pętle Czasu to działka czarnej magii. Natknęłam się na to, gdy poszukiwałam trzy lata temu wiadomości o Zmieniaczu Czasu. Jeśli nie otworzymy szybko Pętli, Ginny zginie.

Czarna magia?

Draco wypluł krew i, trzymając się za brzuch, wstał na swoich miękkich kolanach.

Ta książka będzie przydatna.... Tam musi być jakiś sposób na otworzenie Pętli Czasu...

- No jasne, że tam jest! - odparł ktoś sarkastycznym tonem.

- Co...? -Harry i Ron rozejrzeli się dokoła.

- Tutaj, ćwoki - zawołało coś z dołu.

- Jesteś pewna? - zapytał Draco, wydzierając Tiarę Przydziału Fawkesowi z dzioba.

- Te, to bolało! - krzyknął kapelusz, usiłując się wydostać z uchwytu chłopaka.

- Czy to prawda, że ta książka uratuje Virginię? - powtórzył Draco.

- Jaka książka? – zaciekawił się Harry, patrząc sceptycznie na blondyna.

- Tak, jest pewne.


Dance me to your beauty with a burning violin *

Dance me through the panic 'til I'm gathered safely in

Lift me like an olive branch and be my homeward dove

Dance me to the end of love

Dance me to the end of love


- Co? O co chodzi...? - Hermiona była zdezorientowana.

- Dobrze... - szepnął Draco sam do siebie.- To dobrze....

- Co znowu! - Ron ponownie chwycił Ślizgona za kołnierz.- Co to ma być?

- Zostaw mnie, Weasley - warknął Draco, odpychając wysokiego rudzielca i otrzepując swoją szatę.

Ron zrobił kilka kroków do tyłu, patrząc zaskoczony na blondyna, który jeszcze kilka sekund temu był nieprzytomny i wyglądał, jakby mu wyssali dusze.

- Co chcesz robić? – spytał wprost Harry, nie chcąc się bawić w jakieś domyślanki. On także pragnął uratować Virginię, ale żeby to zrobić, nie mógł obrażać osoby, która wiedziała, jak to uczynić, prawda?

Draco zignorował pytanie bruneta i wyprostował kołnierzyk, po czym schylił się i podniósł swoją różdżkę, która teraz już była różdżką. Wskazał nią na Pansy, odcinając ją od drzewa. Wierzchem dłoni wytarł ostatni krwotok z ust.

- Hej, co to ma znaczyć? - zapytał Ron, gdy Pansy, za pomocą Wingardium Leviosy, wleciała mu prosto w ramiona.

- Zabierz ją do szpitala, bo jeszcze nie umarła - odrzekł Draco władczym tonem, spoglądając na niego.

- Ale... - już nic nie powiedział, widząc jego spojrzenie. Przyznał, że choć raz Draco Malfoy potrafi być śmiertelnie poważny wtedy, gdy trzeba.

- A ty – odwrócił powoli głowę, utkwiewając swoje szare oczy w Harry'm, na którego wskazał dodatkowo różdżką.- Ty idziesz ze mną.


*********************


- Gdzie jestem? W niebie? (Dziwne, mam deja vu, że podobna scena była w "Slayers Resurrection" ^^ - Villdeo) - wyszeptała Virginia, ponownie przymykając oczy.

A jeśli nawet....ciekawe, jak przyjął to Draco... Tęskni za mną? Czy on....

Chcesz umrzeć? Chcesz być odseparowana od ludzi, których kochasz? Tak na zawsze?

- Chyba - otworzyła trochę oczy.- Chyba nie.

Nie chcesz umierać, Ginny, jeszcze nie. Poza tym śmierć za Adriana jest niewarta śmierci


*********************


- Łazienka Jęczącej Mary? - zdziwiła się Hermiona, patrząc na Dracona jak na obłąkanego.- Najpierw każesz Ronowi zabrać Pansy do Skrzydła Szpitalnego, potem zabierasz Harry'ego i każesz mu czekać przed wejściem do Slytherinu, a teraz co? Malfoy, robisz z nas głupków?

- Malfoy... - Harry łypnął na niego okiem.- Co my tu właściwie robimy? Tylko nie mów, że....

- Coś przegapiłem? - krzyknął Ron, wlatując do trochę zalanej łazienki. Rozejrzał się, mając trochę nieciekawą minę. - Łazienka Jęczącej Marty? To nie jest wejście do... - uniósł rękę do ust, aby nie krzyknąć ze zdziwienia.

- Do Komnaty Tajemnic - skończył za niego Draco.

Harry westchnął.

- Skąd ty o tym wiesz?

- Nie jestem idiotą, Potter - wymamrotał.- Jesteś Ślizgonem, wiem więcej, niż wy, Gryfoni, myślicie.

- Ach tak? - zadrwił Ron. - I myślisz, że możesz nami pomiatać, przyprowadzając do jakiejś pipidówy…

- Ron, przestań - ostrzegł Harry, kręcąc głową.

- Co my tu robimy?- zapytała Hermiona, spoglądając na Dracona.

- Otwieraj, Potter - szepnął tylko blondyn, patrząc na kran w kształcie węża.

- Co? - zawołała dziewczyna.

- Mam to otworzyć? Jesteś pewien? - zapytał bardzo cicho zielonooki.- Nikt tam nie był od czterech lat, Bóg wie, co....

- Mylisz się - Draco przyjrzał mu się z niechęcią.- Byłem tutaj. Dzisiaj.

Harry wyglądał na zaskoczonego. Bardzo. Bardzo bardzo.

- Co? Nie mogłeś tego otworzyć, nie jesteś wężousty... jesteś?

- Nie ja to otwierałem, kretynie - odparł Draco. - Nie ja, tylko Virginia.

Ron zaśmiał się.

- Malfoy, przestać sobie żartować. Ginny nie może być wężousta, jest Gryfonką, nie mogłaby....

- Weasley, chcesz gadać, czy tam wejść i ją ratować? - przerwał mu ostro Draco.

- Otwórz, Harry, rzeczywiście nie mamy czasu - powiedziała Hermiona, kiwając głową.

- No dobra.

Harry stanął przed zlewem i zamknął oczy, próbując się skupić.

- Dalej, Harry, uda ci się - wyszeptał cicho Ron, zaciskając usta.

Hermiona złożyła ręce, błagając wszystkich czarodziejów, jakich tylko znała, o pomoc.

Draco patrzył na Gryfona, nic nie mówiąc i wyglądał na spokojnego, ale... Co, jeśli Harry nie będzie w stanie tego otworzyć? Virginia pewnie by zginęła, a jeśli ona by zginęła, to on...

- Heshasah.... - wysyczał Harry, patrząc w odbijające się w lustrze swoje szmaragdowe oczy.

- Oooo.... - Hermiona rozdziawiła usta na widok otwierającego się zlewu.

- Witamy w Komnacie Tajemnic - szepnął Harry, cofając się.

Blondyn nic nie powiedział, chwycił tylko miotłę, którą wziął z dormitorium i wszedł na nią.

- HEJ!!! - wrzasnął Ron, gdy Draco zniknął w czarnej dziurze.

- Jak my tam zejdziemy? - powiedziała Hermiona, a jej głos odbił się echem w mrocznej toalecie.

W odpowiedzi usłyszeli tylko cichy skowyt.

- Fawkes! - zawołał Ron, gdy ognistoczerwony feniks podleciał do niego. W dziobie miał Tiarę Przydziału.

- Czas uratować dzień! - krzyknął kapelusz.- Wskakujcie!


*********************


- Dlaczego? Jeśli za Adriana nie warto umierać, za kogo warto w takim razie?

Za kogoś, kogo kochasz...

- .... Dlaczego?

Ponieważ, Ginny, takie jest twoje przeznaczenie...

- Przeznaczenie... chcę zapytać, czemu nie za Adriana? - poczuła, jak wstępuje w nią przekora.

Bo mój syn powinien przybyć do mnie o wiele wcześniej... I nie powinien nikogo ze sobą zabierać... nie powinien niszczyć twego spokojnego życia...

- Mojego spokojnego życia.....


*********************


- Wszystko się tu zaczęło - wyszeptał Draco.- I wszystko się tutaj skończy.

- Ej, Malfoy! - krzyknął Harry. Spod jego stóp wydobywał się chlupot wody.

- Jej, jak tu pięknie... - Hermiona była urzeczona. Rozejrzała się dokoła.

- To jest Komnata Tajemnic? - zapytał z niepewnością Ron. - To w ogóle nie pasuje do tych rur, co tu prowadzą.

- Nie... tu tak nie było cztery lata temu - Harry pokręcił głowa. Spojrzał na Dracona.- Co się tu stało?

- Musisz to wiedzieć akurat teraz, Potter?

Harry otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale po krótkim namyśle zamknął je, spoglądając niechętnie na Dracona.

Blondyn uklęknął, rozgarniając ubrania Virginii, które nadal nią pachniały. W końcu znalazł tę dziwna, starą księgę. Leżała na posadzce.

- To ubrania Ginny?- zapytała Hermiona, podnosząc jej bieliznę. Fajnie to wyglądało, naprawdę. Tylko jak dla kogo.

- Nie wykręcisz się z tego, Malfoy, przysięgam - wysapał Ron, próbując stłumić gniew.

Draco zignorował ich i chciał sięgnąć po wolumin, lecz gdy tylko dotknął książkę, odbiła ona jego dłoń.

- Co to było?- zaciekawił się Harry, chcąc dotknąć.

- Zostaw! - Draco trzasnął go w rękę, spoglądając nań gniewnie. Zza pazuchy wyjął podobną książkę. Dopiero teraz zauważył, jaka była ciężka.

- Co to? - szepnęła Hermiona, patrząc nieufnie na antyk. Wyczuwała, że emanuje z niego czarna magia, mnóstwo czarnej magii.

- Hermiono! - zawołał Ron, gdy oparła się na jego ramieniu, dotykając ręką czoła. Miała straszne zawroty głowy.

- Co sie dzieje?- zapytał zaniepokojony Harry.

- To ciemna magia - parsknął Draco, spoglądając na Hermionę.- Takie Gryfońskie szlamy jak ona nie wytrzymują natężenia.

- Ty jeden...

- O Boże - Harry wstrzymał oddech. Jedna i druga księga zaczęły się świecić i złączyły się. - Złączyły się!

- Nie zauważyłem - zadrwił zimno Draco, zasłaniając oczy od białego dymu, który unosił się znad nowości.

Spojrzał na czarna księgę, w ogóle nie noszącą tytułu. Tak lśniła, że blondyn widział w niej własne odbicie.

- Na Merlina, to złe, złe, złe! - zawołał Ron.

- Tę książkę napisał Tom Riddle - krzyknęła Tiara Przydziału, pochylając się do przodu, jak gdyby chcąc zobaczyć jeszcze lepiej.

- Tom Riddle! - krzyknął Harry.- To może być coś takiego jak pamiętnik, który Ginny znalazła cztery lata temu.

- Wdziałam, jak Riddle pisał to, jak był na piątym roku! - wyjaśniła Tiara Przydziału.- Riddle był prawdziwym geniuszem. Nie tylko interesował się czarną magią, zachwycały go również medycyna i eliksiry. Wszyscy uważali, że fascynuje go tylko czarna magia, ale to nie była prawda, był bardzo zdolnym chłopakiem. Wiedział, że aby zwyciężyć, trzeba poznać swego wroga, dlatego prowadził badania dotyczące jasnej strony magii. Tę książkę napisał przed zakończeniem nauki w Hogwarcie.

- Tę książkę miała Virginia - wymamrotał Draco, wzdychając głęboko.

- Ginny to miała?! - krzyknęła Hermiona. - Skąd? Jak?

- Ze starej mugolskiej księgarni - odpowiedział natychmiast.- Czyli tam, skąd ja mam swoją. Od Borgina i Burkesa.

- Nic dziwnego - zadrwiła Tiara Przydziału.- Słyszałam od Dumbledore'a, że bardzo dużo artefaktów i talizmanów wylądowało u Borgina i Burkesa, i tych cholernych dilerów.

- Niedobrze. Przedmioty, które mają zbyt wielką moc, przyciągają ludzi. Ale dlaczego Ginny? - zastanowiła się Hermiona.- To niemożliwe, aby czarna magia wzywała Gryfonkę.

- Po prostu wydało się to, co wy, Gryfoni, uczyniliście Virginii - szepnął Draco, spoglądając na nich z niechęcią.

Sięgnął wolno po księgę, a Mroczny Znak na jego ramieniu palił niemiłosiernie. Dotknął okładki i otworzył ją.

Szeroko otworzył oczy. Na pierwszej stornie, na śnieżnobiałym pergaminie pojawił się Mroczny Znak, identyczny do tego, jaki zobaczył kilka miesięcy temu w Zakazanym Lesie.

Czego pragniesz, Draconie Malfoyu?

Blondyn zapatrzył się w symbol przed sobą. W uszach dzwonił mu wciąż ten sam głos.

Czego pragniesz, mój najważniejszy spadkobierco, synu Lucjusza Malfoya?

- Malfoy! - krzyknął Harry. Draco opadł na kolana, trzymając się za ramię.

Powiedz mi, Draconie Malfoyu, czego najbardziej pragniesz w tym momencie?

- Kim jesteś? - szepnął Draco. Jego jasne włosy opadły ma oczy.

Jestem kimś, kto może spełnić twe życzenie, jeśli tylko obiecasz, że w przyszłości mi pomożesz. Tylko ty możesz mi pomóc. Powiedz, czego pragniesz? Czego potrzebujesz?

- Ja...

Odpowiedz, Draconie Malfoyu!

- Zgoda! - krzyknął nagle Draco, wstając i unosząc gwałtownie głowę.- Potrzebuję Virginii, tylko jej! Pragnę, aby zawsze ze mną była, aby była moja już na zawsze! Powiedz, co mam uczynić!

Harry, Ron i Hermiona spojrzeli zdumieni na Dracona i cofnęli się do tyłu przerażeni, ponieważ otoczyło go coś, czego zidentyfikować nie umieli.

Blondyn ponownie opadł na posadzkę, oddychając ciężko. Zmrużył oczy, bo książka, samoistnie, zaczęła przerzucać swe karty, święcąc się. W końcu zatrzymała się na jakiejś stronie ze znakami zdającymi się niezrozumiałymi dla normalnego człowieka.

- Hej, to runy! - zawołała Hermiona, pochylając się do przodu.

- Nie jesteś jedyna, Granger, która umie odszyfrowywać runy – odrzekł szorstko Draco, uderzając ją w rękę, ponieważ chciała dotknąć książki.

- Nie pozwalaj sobie, Malfoy! - ostrzegł Ron, spoglądając na dziewczynę.- Chciała pomóc. I nie zapominaj, kto wplątało Ginny w tą kabałę!

- Bardziej by pomogła, jakby mi zlazła z drogi - wymamrotał pod nosem Draco, odgarniając z oczu włosy. Uniósł księgę, która okazała się zaskakująco lekka, i dotknął jej.

- Ej, Malfoy, a może żałosni Gryfoni się na coś przydadzą, co?- zadrwił Ron, patrząc na blondyna, który spoglądał w starożytne znaki.

Po chwili odłożył książkę, spojrzał przed siebie i odwrócił wzrok na Tiarę Przydziału, która ciągle na niego patrzyła.

- I co, Malfoy? - zapytał zniecierpliwiony Harry, spoglądając to na Dracona, to na kapelusz.

- Żartujesz sobie - wyszeptał blondyn bardzo cicho.

- Pan wiesz, Malfoy, że to nie skarbnica z żartami, ta księga - odparła tiara.

- Ale....

- Jedynym problemem jest, czy jesteś pan zdolny to zrobić.


*********************


Virginio.... Virginio...

Ktoś ją wołał, słyszała. Głos był coraz bliżej. Ktoś po nią szedł?

Virginio, nie bój się, jestem tutaj, nie zostawię cię, już nigdy...

Znała ten głos, umiałaby go rozpoznać zawsze, wszędzie! Tylko jedna osoba tak przeciągała sylaby....

Tak, jestem tutaj... Już zawsze, już zawsze będę twoim "gdzieś"... Tylko mnie nigdy nie opuszczaj, Virginio, bądź moja... Moja na zawsze...

Draco....


*********************


- Molly, Molly, kochanie, ona się budzi! Nasza Ginny się budzi! - zawołał pan Weasley, powiadamiając o tym fakcie wszystkich, którzy właśnie czuwali nad jego córką.

- Obudziła się? - krzyknęła pani Weasley, podchodząc do łóżka.

- Tak! - odrzekł jej mąż.

Powoli otworzyła oczy, jak gdyby powieki nie chciały się jej słuchać. Zamknęła je.

- Nie, nie, nie! - krzyknął Fred, podbiegając do niej, gdy zamknęła oczy.- Nie śpij już, nie wolno ci! Śpisz już pięć dni, Gin, tak nie wolno!

Pięć dni..? Gdzie jestem...?

- Nareszcie, Ginny, kochanie, nareszcie! Jesteś zdrowa!

Pani Weasley płakała i tego nie ukrywała.

- Ginny, tak się cieszymy, że się obudziłaś...

- Mamo, uspokój się - George położył na ramienicach Molly ręce.

- Nic jej nie będzie - dodał Charlie, uśmiechając się i spoglądając na Billa, który pokiwał głową.

- Gin jest Weasley, nie tak łatwo ją złamać - powiedział.- Idę po Madame Pomfrey.

- A ja po Harry'ego i Hermionę - zawiadomił Ron i już go nie było.

- Zaczekaj na mnie! - krzyknął Charlie, mrugając okiem do swojej siostry.- Ja muszę po profesor McGonagall... Od pięciu dni chodzi jak na szpilkach.

Panowało poruszenie, a Virginia i tak nie bardzo rozumiała, o co chodzi. Rodzice mówili coś do niej, ale nieważne. Ważne było, że patrzyli na nią kochająco, że jednak się o nią troszczyli że ona coś znaczyła. Uwierzyła, że też jest ważna.

I przede wszystkim było tak, jak w Norze, jakby skończył się już rok szkolny, były wakacje... Albo była Gwiazdka.

- Ale nam narobiłaś stracha, Ginny, jak tak mogłaś - zbeształa ją cicho mama, poprawiając poduszkę.

- GINNY! - krzyknęli razem Harry i Hermiona, wpadając do komnaty.

- Panie Potter, niech pan uważa, jakim tonem pan mówi - złajała go Madame Pomfrey, wychodząc z pracowni.

- Przepraszamy - odpowiedziała Hermiona.- Jak się czujesz, Ginny? Przestraszyłaś nas na śmierć! Naprawdę!

- Już mi chyba lepiej - odrzekła słabo. Nie wiedziała, co się stało, że się tu znajdowała.

- Na pewno ci nic nie jest?- zapytał Ron, łapiąc ją za rękę.- Znaczy, nie chcesz, aby Madame Pomfrey cię zbadała? Leżysz tu nieprzytomna pięć dni, no wiesz....

- Nic mi nie jest - powtórzyła, rozpaczliwie powstrzymując się od przewrócenia oczami.

- Jesteśmy dumni z ciebie, rybciu - powiedziała pani Weasley, głaszcząc ją po głowie.

- Dlaczego? - zdziwiła się.

- Musical, głuptasie! - odrzekł Bill.

- Co? - zamrugała oczami.- Wiecie?

- Oczywiście, Ginny, że twoja rodzina wie - odezwał się ktoś u wejścia. Odwrócili głowy. W drzwiach stali Dumbledore, McGonagall i Snape.

- Wszyscy? Ale pan Knot...

- Pi*** Knota - mruknął Bill.

- Pan dyrektor by, myślisz Weasley, nie zadbał, aby twoja rodzina nie wiedziała?- zadrwił Snape, parząc w swoją ulubioną uczennicę, którą udawał, że nie lubi.

- Co ja tak tu właściwie robię? - zapytała w końcu, spoglądając na Harry'ego.

- Eee... - spojrzał na okno.

- Słoneczko, nic nie pamiętasz?- zapytała pan Weasley, uśmiechając się.- Spadłaś ze schodów od razu, gdy wróciłaś! Pan Filch przyniósł cię tutaj!

Virginia uniosła brew. Nie... nic takiego nie pamiętała....

- Eee... tak, Ginny właśnie... byłaś bardzo nieostrożna - wydukał Ron, patrząc bezradnie na Harry’ego i Hermionie.

- Tak! - potwierdził Harry, przejmując pałeczkę od przyjaciela.- Zasypiałaś na stojąco, chyba ze zmęczenia. i to wszystko przez Panią Norris, potknęłaś się o nią i zleciałaś ze schodów. Miałaś wstrząs psychiczny i byłaś nieświadoma przez pięć dni!

- Dobrze, że się ocknęłaś! - dodała z lekka kulawo Hermiona.

Virginia zauważyła, że profesor McGonagall i Snape wymienili spojrzenia.

Westchnęła i zamknęła oczy.

- Coś nie tak, kochanie? - zapytała pani Weasley.

- Tylko jedno - szepnęła, patrząc na Dumbledore'a.

- Słucham cię, Ginny - spojrzał na nią.

- Gdzie jest Draco?


*********************


- Pytała, gdzie byłeś, Draco - powiedział Severus Snape, wchodząc do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i ignorując ciekawskie spojrzenia utkwione w niego.

- Kto pytał o Dracona, profesorze? - zainteresował się Pucey, spoglądając na swojego szukającego.

- Ginny Weasley - odrzekł, patrząc na Dracona, który leżał na fotelu w kącie komnaty.

- Weasley'ówna? - Millicenta Bulstrode wyglądała na wstrząśniętą.- Żartuje pan, profesorze?

- Weasley'ówna się zakochała w naszym "panie i władcy" - Hase zaśmiał się.- Tylko ciekawe czy urok Malfoya nadal działa, czy nie....

Wszyscy się nagle tym zainteresowali, lecz Draco Malfoy, główny temat rozmowy, siedział spokojnie na tym samym miejscu, wpatrując się w kamienny sufit.

Pytała, gdzie jestem... szukała mnie...

Spuścił głowę.

O Boże, co on wy-ra-biał?!!! Powinien tam być teraz, przy niej! Przecież tylko tego pragnął po tym, jak ją uratował! Chciał ją trzymać w ramionach i nie wypuścić już nigdy, chciał scałować cały strach, ból, samotność wewnątrz niej, pragnął jej, bardziej, niż czegokolwiek innego w swoim życiu.

Ale z drugiej strony był pewien, że kolejny raz ją rozczaruje. Wiedział.... Bał się, że ona nie chciała go widzieć, nie chciała go słyszeć. Co on sobie myślał? Pewnie go wyzywała od najgorszych, to przez niego cierpiała, umierała wewnętrznie.

Nie miał odwagi, by przed nią stanąć.

Oczywiście, wszystko jasne... nie brak ci odwagi, by poświęcać życie i ratować ją od śmierci, ale żeby powiedzieć jej, powtórzyć prosto w twarz, patrząc w oczy, że ją kochasz i że jest najważniejsza dla ciebie na świecie, to się boisz.... Wiesz, Malfoy, jesteś patetyczny... Pa-te-tycz-ny....

- No bo jestem - szepnął, wyglądając przez okno. Słońce świeciło ma na ramię. Spod cienkiej białej koszuli prześwitywał Mroczny Znak.



Flashback



- Co to znacznym, czy będzie zdolny? - krzyknął Ron, chwytając Tiarę Przydziału.

Ignorując rudzielca, kapelusz zwrócił sie do Dracona.

- Tylko prawdziwy Ślizgon może wyciągnąć łuk Salazara Slytherina, tak jak Harry cztery lata temu wyciągnął ze mnie Miecz Godryka Gryffindora. Chcesz to zrobić, Malfoy?

Hermiona przewrócił oczami, patrząc na tiarę.

- A co sobie myślisz? Oczywiste, że Malfoy jest czystym Ślizgonem, inaczej byś go chyba nie umieściła w tym cholernym domu! - spojrzała na blondyna.- Czemu stoisz jak ta lala?! Rób coś!

- Nie jest powiedziane, panno Granger, że za każdym razem dokonuję poprawnego wyboru - mruknął z powagą kapelusz.- Czasami podejmuję także zły. Ale, choć potem żałuję, nie mogę zmienić decyzji... A pan Malfoy...

- Co to znaczy?! - krzyknął Ron.- Draco Malfoy jest Ślizgonem! Przydzieliłaś go do tego domu, kiedy tylko dotknęłaś czubka jego głowy! Musi być ze Slytherinu!

- Przyporządkowałam go do Slytherinu, bo wtedy podświadomie akceptował swoje przeznaczenie! Chciał być Śmierciożercą - proszę bardzo, Slytherin mógł mu to zapewnić! A teraz, owszem, nie brakuje mu talentów, jakie tam cenią, ale... - nakrycie głowy spojrzało na chłopaka.

- Nie mam... nie potrafię dłużej być Ślizgonem - zakończył Draco, mrużąc oczy.

- No właśnie - Tiara Przydziału kiwnęła głową.- Wątpisz pan w to, że jesteś Ślizgonem. Nie chcesz być w Slytherinie, to jest już ukierunkowane przez nienawiść, jaką pan czujesz do Mrocznego Znaku no i oczywiście do....

- Zamknij się! - Draco wstał gwałtownie, wyrywając tiarę z rąk Rona.- Pokażę ci, że zrobię wszystko, WSZYSTKO, żeby ją uratować!


*********************


- Zrobisz to, nawet jeśli miałoby to umożliwić Śmierciożercom i Lordowi Voldemortowi odkrycie miejsca twego pobytu? - szepnął kapelusz, wyrywając się trochę z rąk Dracona.

- Tak - odrzekł, spoglądając na fragment ziemi, gdzie niedawno zniknęła Virginia. Byli w Zakazanym Lesie.

- Dlaczego?- zapytała nagle tiara.- Dlaczego pokochałeś Gryfonkę, Weasley’ównę w dodatku?

- Zmieniła moje życie - odpowiedział natychmiast Draco. - Zmieniła mój sposób myślenia moją wizję życia, miłości. Zanim ją naprawdę poznałem, byłem kukiełką sterowaną przez Lucjusza Malfoya, przez mojego ojca, zupełnie tak samo , jak Adrian Bradley. Nigdy nie oczekiwałem nic od siebie, od życia, nigdy nie spodziewałem się, że będzie mi dane kochać, ponieważ nawet nie wiedziałam, co oznacza to słowo. Nie ufałem temu. Virginia... Dała mi życie, zaufała mi, zawsze wierzyła we mnie, choć tego nie okazywała, a ja... Zawiodłem ją. Byłem strasznym egoistą, chciałem uchronić siebie od cierpienia i zlekceważyłem jej cierpienie, jej ból, uczucia....

- A jednak chcesz spróbować? - spytała Tiara Przydziału.

- Znałem swoje przeznaczenie od urodzenia, zgadzałem się z nim... ale teraz chcę nad tym panować, i zrobię to, choćbym miał stracić życie.

- Aż tak jest dla ciebie ważna?- zapytał ponownie kapelusz.

- Tak - potwierdził Draco. - To ja wygram. Nie pozwolę, aby ktoś taki, jak Adrian Bradley zabrał mi ją, nigdy nie pozwolę. To wszystko skończy się tak, jak miało. Nikt mi jej nie odbierze, nigdy.

- Malfoy!

Na miejsce dotarli nareszcie Harry, Ron i Hermiona. Draco oczywiście szybciej poruszał się na miotle.

- Pomogę ci, panie Malfoy - westchnęła Tiara Przydziału.

- Co?

Blondyn spojrzał na stary, zniszczony łach.

Kapelusz parsknął.

- Nie patrz tak na mnie, głupku, mogę więcej, niż ci się wydaje.

- W to nie wątpię - odpyskował mu Draco.

- No dalej, wyciągaj ze mnie to, czego potrzebujesz, a resztę pozostaw przeznaczeniu - wyjaśniła tiara.

Draco spojrzał na nią, obrócił dnem do góry i włożył rękę do środka, ignorując ból emanujący z ramienia.

Błagam, pomóż mi...

Zamknął oczy, głębiej wsadzając dłoń, rozpaczliwie chcąc wyciągnąć cokolwiek, co mogłoby mu być potrzebne, aby uratować Virginię. Stare nakrycie głowy zaczęło nagle migotać. Draco poczuł, jak coś materializuje mu się w dłoni.

- Tak...- szepnął, wyciągając z kapelusza łuk, ten sam, którym wcześniej posługiwał się Adrian Bradley. Mógł uratować Virginię, mógł, mógł, MOGŁ!!! Wystarczyło jeszcze tylko raz wystrzelić strzałę, a ona by wróciła i była z nim.

Już zawsze

- Malfoy! - wrzasnął Ron.

Coś było nie tak, bardzo nie tak. Dracona otoczył jakiś szary cień.

Blondyn przełknął ślinę i wypuścił z dłoni Tiarę Przydziału. Próbując walczyć z mrokiem, który w nim wzbierał, oparł łuk jednym końcem o ziemię i naciągnął srebrna cięciwę, wkładając strzałę. Zmarszczył brwi z bólu. Z palców pociekła mu krew.

Nagle uniósł łuk i wystrzelił w niebo. W górze rozbłysło światło.

- O ja...

- Ginny! - krzyknął Ron.

I owszem. Bezwładne ciało Virginii wypłynęło z tamtej przestrzeni, spadając powoli, bardzo powoli. Nadal była brudna, cała we własnej krwi, twarz miała wybrudzoną rozmieszanymi łzami, ziemią i krwią, ale BYŁA!!!

Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim wylądowała w ramionach Dracona.

- Draco?- szepnęła, otwierając lekko swoje brązowe oczy. Napotkała spojrzenie ciemnoszarych, które drżały od niepowstrzymywanych emocji.

- Virginio.... Virginio...- wyszeptał, ukrywając twarz w jej szyi i przygarniając ją mocno do siebie.

- To naprawę ty? - mruknęła, opierając głowę na jego ramieniu. Zamknęła oczy. Była tak zmęczona, że chyba zasypiała.

Gdzie ona się znajdowała?

- Nie zostawiaj mnie, Draco - zabłagała, unosząc ręce, aby go objąć, ale zamiast tego poczęła tracić świadomość.

- Virginio, nie bój się, jestem tutaj, nie zostawię cię, już nigdy...

- Naprawdę?

- Tak, jestem tutaj... Już zawsze, już zawsze będę twoim "gdzieś"... Tylko mnie nigdy nie opuszczaj, Virginio, bądź moja... Moja na zawsze...

- Draco, ja....




End of flashback


- Draco? Ej, Dracze! - krzyknął Pucey, zwracając uwagę wszystkich Ślizgonów w komnacie.

Otworzył powoli oczy i spojrzał zniecierpliwiony na swojego kapitana.

- Co?

- W dupie szkło - zadrwiła Dolores, przewracając oczami.

- Nie mów, że ty też się zabujałeś w tej nędznej Weasley'ównie.

- Adrian! - westchnęła Faith, spoglądając na Puceya. Zapanowała cisza.

- Kolo, to chyba nieprawda, co? - zapytał Montague, spoglądając na niego z powaga.- Wiesz, że ona....

- A byś się zamknął, Montague - warknął Draco, wstając nagle.- Co ty sobie myślisz, że ja jestem jakimś rozmamłanym świrem? Mam lepsze rzeczy do roboty!

Nigel parsknął.

- Jasne, jak dawanie wycisku głupkom i rozbijanie zębów każdemu, kto ci wlezie w trasę. Wiesz, Draco, wcześniej to się darłeś tylko na Pottera i tamtych fagasów. Oczywiście, wiem, że ta ruda mała siksa jest tylko... HEJ!!!

Prawie znikąd obok głowy Nigela przeleciał nożyk do papieru, musnął mu ucho i wbił się w zasłonę.

- Pilnuj własnych interesów, Montague - powiedział Draco niebezpiecznie cichym głosem.- A ja przypilnuje swoich.

- Draco, gdzie idziesz?- zapytał Snape, gdy Draco otworzył wejście do Wspólnego Pokoju.

Cóż, Montague powiedział prawdę, że Draco maltretuje innych. Draco Malfoy miał mieć reputację najzimniejszego i najbardziej odpornego na wzruszenia drania. Draco Malfoy miał być najpoważniejszy z nich wszystkich.

Tylko że Draco Malfoy taki nie był. I Snape bardzo dobrze o tym wiedział.

- Gdzieś, gdzie nikt mnie będzie zadręczał o szczegóły pożycia miłosnego - mruknął.

Kamienne wrota zamknęły się za nim.

Ach tak? Snape uśmiechnął się zajadliwie. Nie powiem, Draco, abyś znał się tak mało

- Profesorze, miał pan coś ogłosić?- zapytała sensownie Faith. Jako Prefekt Naczelny szkoły była bardzo miła dla nauczycieli, leciała na najwyższych ocenach od początku nauki i skuteczne rozwiązywała sytuacje problemowe. Chyba tylko przez przypadek została przydzielona do Slytherinu.

- Owszem - odparł gburliwie, wyciągając z kieszeni szaty pergamin.- W tym roku ceremonia ukończenia roku szkolnego jest w piątek, czyli pojutrze.

Z komnaty dało się słyszeć serię "łał", "Super" i "co?"

Po raz pierwszy od dwudziestu lat zorganizowano z tej okazji bal. Od dwudziestu lat.

- To dlatego, że w tym roku mamy krótsze wakacje - wytłumaczył sobie Goyle.

Hase przewrócił oczami i spojrzał na niego.

- I dlatego nam to wykręcili?

- A kogo to obchodzi - mruknął Bruce, wzruszając ramionami. – Wiesz, że on musi mieć własne rozumkowanie.

- Wiem, wiem.

- W każdym razie - mówił dalej Snape, zdenerwowany przerywaniem.- Na uroczystości będą obecni wszyscy, którzy przyczynili się do sukcesu Roku Mugola i przedstawienia. Faith, masz się zobaczyć z profesor McGonagall i profesorem Dumbledore’m w sprawie tego wszystkiego. No i Bradem Dolerite.

Dziewczyna pokiwała głową, a Pucey pochyli swoją, warcząc na dźwięk imienia Brada Dolerite.

- Panie profesorze - zawołała Millicenta gdy Snape już się obrócił do wyjścia.- Czy Pansy nic nie grozi?

- Nie - odpowiedział ledwo słyszalnym głosem. - Dwa dni temu pojechała do domu.

- Fiuuu.... - westchnęła Blaise.- Naprawdę musiała nieźle się wkręcić, jak leżała dwa dni. Musical okazuje się zagrożeniem.

- No – zgodził sie Hase.- Dziwne, że nikt z nas jej nie mógł znaleźć po przedstawieniu, po tym, jak wykonała taką świetną robotę.

Rozmówki trwały. Severus wyszedł z domu Slytherina, idąc przed siebie korytarzem i topiąc się w ciemności.


*********************


Nie wierzyła w te bajki, jakimi nakarmili ją jej rodziców, ponieważ pamiętała, co przeżyła. Bardzo dobrze pamiętała.

Wróciła do Hogwartu, choć już nawet Korneliusz Knot chciał ją przekonać, aby została. Potem rozmawiała z Tiarą Przydziału i nagle jakiś sokół zapukał w okno. Goniła tego ptaka, bo ukradł tiarę. Pamiętała, że weszła do Zakazanego Lasu i zobaczyła wiszącą na drzewie Pansy Parkinson.

To wszystko, te wszystkie wspomnienia... ciągle do niej powracały, to było takie nieznośne! Pamiętała, jak ten sokół przekształcił sie w Adriana, jak wyciągnął łuk Salazara Slytherina. Jak strzelał w niego.

Strzelał w Dracona.

- Ginny, nie powinnaś wstawać, bo się zaziębisz. Wracaj do łóżka, migiem! - zawołała Madame Pomfrey, wchodząc do Skrzydła Szpitalnego z naręczem leków. - I w dodatku stoisz w oknie, kto to widział! Wieje tak przeraźliwie....

- Madame Pomfrey, to tylko lekki wiatr, nic mi nie będzie - odrzekła, uśmiechając się do pielęgniarki.

- Nie, wcale - kobieta pokręciła głową, po czym odciągnęła ją od okna i zamknęła je.- Masz odpoczywać. Wiesz, w jakim stanie przyniósł cię tu Draco? To było jeszcze gorsze, niż wtedy, jak wpadłaś do jeziora kilka miesięcy temu, jak cię Adrian przytargał. Ostatnią rzeczą, której teraz pragnę, Ginny, to twój brat trzaskający drzwiami co pięć minut.

Virginia zachichotała i dała się opatulić kocem aż pod brodę.

- I jeszcze czegoś pani nie chce, Madame Pomfrey? - zapytała z odrobiną złośliwości, kiedy pielęgniarka usiadła przy niej na łóżku.

- Owszem - odparła.- Nie chcę tego, abyś przebywała w Skrzydle Szpitalnym jako pacjentka, Ginny.

Dziewczyna przygryzła wargę. Czuła się winna. Miała pomagać, a ostatnio niezbyt pozwalał jej na to albo stan fizyczny, albo psychiczny.

- Madame Pomfrey... Przepraszam, rzeczywiście sprawiałam same kłopoty - powiedziała, odwracając głowę.

- Nie chodzi o to, kochanie - kobieta potrzasnęła głową.- Ale o ciebie. Wiesz, że jesteś moją ulubienicą, co tu dużo mówić. Nie... nie lubię widzieć, jak ci coś dolega, a tym bardziej jak tu leżysz. Źle się czuję, gdy uczniowie tu muszą przebywać.

Virginia uśmiechnęła się lekko.

- Tak, Madame Pomfrey, ja czuje podobnie.

Pielęgniarka pogłaskała ją po głowie i uśmiechnęła się także.

- A teraz śpij. Jak się ładnie będziesz zachowywała, to cię jutro stąd wypuszczę.

- Dziękuję, że się mną pani opiekuje - powiedziała Virginia, zanim kobieta znowu wstała.

- Nie ma za co, naprawdę - odrzekła, puszczając do niej oko, po czym wstała i wyszła.

Rudowłosa odwróciła głowę, mrużąc oczy, bo świeciło jej słońce. Tak dobrze rozumiała pielęgniarkę... kto by chciała pracować z kimś, kto jest nieszczęśliwy, coś mu jest, jest ranny, chory? Virginia, pracując tu już od dwóch lat, czuła to samo.

Dwa razy już spałam na tym łóżku w tym roku, chyba je podpiszę ^^.... Pierwszy raz, jak wpadłam do jeziora... a drugi, jak wpadłam w Pętlę Czasu

- Pętla Czasu - szepnęła.

Pętla Czasu...


Flashback



Virginio...

Kto... Ktoś mnie woła?

Virginio........

Powoli otworzyła swoje brązowe oczy. Napotkała tylko czystą, nieskażoną niczym biel. Czuła się taka.... czysta....spokojna....

Czy tak wygląda śmierć?

Witaj, Virginio...

- Kim jesteś? - szepnęła, zamykając oczy. Jeśli to było niebo, to dobrze, bo nie chciała nigdy stąd odchodzić. Było jej tak dobrze, tak wspaniale...

Znalazłaś się w niewłaściwym miejscu... nie powinno cię tutaj być...

Ponownie otworzył oczy. Przed sobą ujrzała jakąś niewyraźną postać. Zmrużyła oczy, ale nie mogła niczego od siebie odróżnić, było za jasno.

- Kim jesteś?- powtórzyła, spoglądając na tę postać podejrzliwie.

Jestem kimś, kto cię uświadomi, czemu nie należysz do "tutaj" i dlaczego powinnaś być "tam"


*********************


- Gdzie jestem? - zapytała, rozglądając się. W komnacie, gdzie była, gdzie paliło się tylko kilka świec na żyrandolu. Było tak ciemno, że nie dojrzała drzwi. - Co się dzieje?

Uklękła, uderzając kolanami o zimny kamień. Przecież dobrze pamiętała, że kilka sekund temu jeszcze znajdowała się w tamtym pięknym, ciepłym miejscu. Co robiła tutaj?

- Panie, kim jest ta kobieta? - usłyszała skądś. Wstała i odbiegła do najbliższej ściany, która okazała się być na szczęście drzwiami. Sięgnęła do kieszeni i westchnęła z ulgą. Różdżka była na swoim miejscu.

- Lumos - szepnęła, otwierając drzwi. Skrzypiały, jak diabli. Przełknęła ciężko ślinę, ale człowiek, który wypowiedział tamto zdanie, nawet się nie obrócił. Zaciekawiona, próbowała go kopnąć, ale... ale przeleciała przez niego!

- O Boże... - głośno wciągnęła powietrze.- To czyjaś pamięć!

Tak Virginio, owszem... to moja pamięć...

To był ten sam głos, była pewna.

Zanim mogłaby otworzyć usta, ktoś wyłonił się z kąta i wkroczył do światła. Był to młody człowieka, z bardzo czarnymi włosami i ciemną karnacją. Nosił szatę, uszytą z jakiejś grubej tkaniny, która na piersi miała wyszyty emblemat, węża, albo żmiję, nie wiedziała, co to jest. Oczy mężczyzny były brązowe, prawie czerwone. Emanowała z nich moc. Na rękach miał młodą kobietę, nieświadomą. Miała ona jasne, krótkie włosy. Ubrana była tylko w bieliznę, czerwoną wystawną bieliznę. Na nogach nosiła tylko czerwone kabaretki.

- Nie przypuszczam, aby była to twoja sprawa, Ackers – odrzekł cicho mężczyzna, spoglądając na człowieka, którego kopnęła Virginia.

- Tak, panie - Ackers skłonił się nisko i zniknął.

Brunet, patrząc, jak jego służący znika, odwrócił głowę i wyszeptał zaklęcie.

Kamienna ściana otworzyła się, ukazując pięknie urządzoną komnatę. W kominku palił się ogień. Virginia, chcąc się dowiedzieć, co jest grane, weszła za nim, zanim przejście się zamknęło.

Stanęła w kacie, patrząc, jak mężczyzna kładzie kobietę na wielkim, pięknym, godnym króla łożu. Dotknął swoją dłonią w rękawiczce policzka kobiety i pogładził go delikatnie. Usiadł przy niej i odgarnął z twarzy włosy. Pocałował głęboko jej blade usta, czekając, aż otworzy oczy. Otworzyła. Widząc, że ktoś ją całuje, odepchnęła mężczyznę i wytarła wargi.

- Co ty tu robisz? Co ja robię tu? - zapytała, rozglądając się.

- Jesteś w moim zamku - odrzekł z powaga, uśmiechając się chytrze. Pochylił się do przodu i położył rękę po obu stronach jej głowy, aby nie mogła wstać.

- Kim.... - kobieta przyjrzała mu sie.- To z tobą spałam dwa tygodni temu!

Twarz Virginii nieco się wydłużyła. Spała? Dwa tygodnie temu? To jakaś… kobieta niemoralna?

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Jestem zaszczycony, że mnie nadal pamiętasz, Germain Bradley.

Szczeka rudowłosej zjechała do samej podłogi. Jeżeli nie usłyszała czegoś źle i jeśli ta kobieta nazywała się "Bradley", to to musiała być matka Adriana. A jeśli ona była jego matką, to w takim razie ten mężczyzna musiałby być....

- Nazywasz się Tom Riddle, pamiętam - odezwała się Germain Bradley, patrząc na niego.

- Ooo.. Łał.... - szepnęła Virginia, zakrywając sobie ręką usta.

Ta kobieta mała zielononiebieskie oczy, zupełne takie samej, jak Adrian!

Germain spojrzała sceptycznie na Riddle'a.

- Skąd znasz moje imię? I co ja robię w tym twoim zamku?

Wzruszył ramionami, podnosząc się.

- To proste.

Germain wstrzymała oddech.

- O, wiec ty także już wiesz? - jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.- To dobrze, to ułatwi tylko sprawę.

Kobieta była zszokowana.

- Wiesz? Skąd wiesz, że jestem w ciąży?

Riddle uśmiechnął się złośliwie i chwycił ją za rękę, zmuszając, aby mu spojrzała w oczy.

- Nie musisz wiedzieć, skąd ja wiem. Musisz tylko urodzić to dziecko, moje dziecko.

- Ty jesteś wariat - szepnęła Germain.

- Tak, to możliwe - odparł, puszczając ją.

Wstał i otworzył ponownie kamienną ścianę, wychodząc.

- Dlaczego ja? - wyszeptała kobieta, kiedy odwrócił się, aby wybyć z komnaty.

- Dlaczego?- powtórzył, po czym zaśmiał się i spojrzał na nią. W jego czach pojawił się błysk. - Bo jesteś moją dziwką.

Virginia zamknęła oczy, lecz gdy je otworzyła, ukazała się przed nią jakaś inna, nowa komnata. A raczej korytarz. Oświetlały go tylko świece wiszące na ścianach.

Nadal nie rozumiała, co tu robi.

- Gdzie ja jestem? Nie żyję? - szepnęła, przymykając oczy.

A jeśli nawet....ciekawe, jak przyjął to Draco... Tęskni za mną? Czy on....

Chcesz umrzeć? Chcesz być odseparowana od ludzi, których kochasz? Tak na zawsze?

Przygryzła wargę.

Kim była ta osoba?

W każdym razie, ktokolwiek to był, to w jej pamięci się teraz znajdowała.

Czy chcę umierać? pomyślała gorzko Jasne, że nie!

- Panie.... - rozległ się głos. Otworzyła oczy ale i bez tego zapamiętała, że to sługa Toma Riddle'a, Ackers. Usłyszała także głos kobiety.

Idąc za głosami, znalazła się za innymi drzwiami. Sprzeciwiając się czemuś, co podpowiadało jej, żeby nic nie robiła, nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.

To było jakieś laboratorium.

Przy ścianie na przeciwko stał ogromny regał z książkami.

Miejsce aż zionęło czarną magią.

- Ta księga - wyszeptał Riddle bardzo cicho.

- Tak, panie - odrzekł Ackers.

Nagle czarnowłosy mężczyzna odwrócił się i podszedł do okna. Wyglądało na to, że będzie burza. Błyskawice, które co kilka sekund rozjaśniały niebo, oświetlały także jego twarz.

- Co we nie widzisz, Ackers?- zapytał nagle Riddle.

- Ciemność, mój panie - odpowiedział natychmiast sługa. Kobieta skłoniła tylko głowę. - Ciemność i mrok.

- Mylisz się, Ackers - odrzekł Riddle, zamykając oczy. Jego Śmierciożerca był zdziwiony. Nikt, nigdy nikt nie ośmielił się jeszcze pomyśleć, że Tom Marvolo Riddle posiada nie tylko mroczną potęgę.

Biała magia? No, bo co jeszcze? pomyślała Virginia, spoglądając na Ackersa.

- Wszystko ma swoje przeciwieństwo - powiedział pan i władca tego zamku, odwracając się.- Wszystko.

Przeciwieństwo?

Rzeczywiście, dla Virginii brzmiało to nader znajomo.

- Mężczyzna i kobieta...światłość i ciemność... dobro i zło - mówił dalej Riddle. Spojrzał w dół, a jego dłoń spoczęła na dużej czarnej księdze. Virginia próbowała się jej przyjrzeć - nie miała tytułu, a jej okładka była tak lśniąca, że dziewczyna widziała w niej siebie.

Mężczyzna uniósł rękę, szepcząc zaklęcie. Księga zaczęła się świecić i otworzyła się. Kartki same się przerzucały, jakby w komnacie wiał huragan.

Nagły błysk światła sprawił, że Ackers, kobieta i Virginia musieli zakryć oczy i odwrócić głowy. Po chwili wszystko się kończyło.

Na stoliku leżały teraz dwie księgi, w skórzanej oprawie. Obydwie miały podobne tytułu. Virginia rozpoznała, że jeden z tych woluminów był w jej posiadaniu.

- Panie?- Ackers uniósł brwi.

- Poznaj swego przeciwnika - odrzekł po prostu Riddle, patrząc na swoje dzieło.- Te księgi to moje życie, Ackers. Tak jak pamiętnik, który odziedziczył ode mnie jeden z Śmierciożerców. Jeśli kiedykolwiek zejdę z tego świata, te dwie księgi pomogą mi znów powstać.

- Powstać?- szepnął Virginia, zakrywając usta ręką. Pamiętała, w jaki sposób otrzymała ten artefakt. - Niemożliwe... Ja? Ja mam pomóc, aby Lord Voldemort odrodził się na nowo?

Cóż, w każdym razie było to możliwe... Tom Riddle użył przecież raz pamiętnika....

Bezgłośnie zaklaskał w dłonie - pojawiło się dwóch innych Śmierciożerców. Byli w maskach. Riddle wskazał na księgi. Jego słudzy zabrali je i zniknęli.

Mężczyzna uśmiechnął się chytrze, siadając w fotelu przed kominkiem. Oparł brodę o dłoń.

- Będą bezpieczne w świecie mugoli... Kiedy przyjdzie czas, powrócą do mnie. Ze swoimi wybrańcami.

Virginia poczuła, że słabną jej olana. Opadła na podłogę, niezdolna do pojęcia tego wszystkiego.

- Czegoś chciałeś, Ackers? - głos Toma Riddle’a ponownie potoczył się echem po pokoju. Spojrzał na kobietę, która ani razu się nie odezwała.- Lady Osberg?

- Pani urodziła - odrzekła.

- I?

Riddle przypatrzył się jej. Lady Osberg przymknęła oczy i ponownie je otworzyła.

- Dziecko jest niemagiczne.

Uśmiechnął się, prostując.

- Powinienem to wiedzieć.

- Panie, co mamy zrobić z tą dwójką? - zapytał Ackers.

Mężczyzna wstał znowu i obrócił się do nich plecami. Błyskawica rozświetliła niebo. Zamknął oczy.

- Wiesz, co masz zrobić, Ackers. Wiesz dobrze, co robić.


*********************


Znowu była w tym pierwszym pokoju. Zrobiła krok do przodu, ciekawie zaglądając do łóżka.

Leżała tam Germain Bradley, z małym dzieckiem na ręku.

- Dziękuję, Lady Osberg - szepnęła, gładząc dziecko po główce i wpatrując się w świecę.

- Musicie uciekać, pani - odrzekła gorączkowo kobieta. Z jej twarzy spadła ta zimna maska, jaką przywdziała przy Tomie Riddle'u. Wzięła Germain za rękę, wpychając jej coś w dłoń.

Germain spojrzała ciekawie na czerwony opal, po czym zwróciła wzrok na Lady Osberg.

- Dlaczego?

- Jego pan rozkazał już Ackersowi zabić was - odrzekał zaniepokojona, rozglądając się dokoła.- Pan pragnie, abyście była martwa, pani. Panicz także.

Germain spojrzała na dziecko. Na jego malutką, bezbronną twarzyczkę spłynęła łza. Był taki maleńki....

Tylko Voldemort może być taki bezwzględny,... Zabić małe dziecko... w dodatku swojego syna...

Virginia zacisnęła pięści.

- Czy myślałabyś...- zaczęła Germain, zamykając oczy.- Czy pomyślałabyś, że mógłby się zmienić?

- Pani - Lady Osberg spojrzała na nią .- Kochacie Mistrza.

Germain nie odpowiedziała. Virginia zauważyła, że mocno zacisnęła usta, jakby chcąc powstrzymać łzy.

- Jestem tylko dla niego eksperymentem, Osberg, tylko próbą. Czego ja się spodziewałam? Że jeśli będzie mnie tu więził, to będzie także chciał mnie widzieć? Osberg, powiedz, że jestem głupia, no powiedz. Jak ja mogłam się w nim zakochać? A teraz mój syn, moje maleństwo jest w niebezpieczeństwie. Dziecko, które mam z mężczyzną, dla którego jestem obojętna.

- Musicie uciekać, pani - Lady Osberg westchnęła, siadając na łóżku. - Obserwowałam was, pani, przez ostatnie dziesięć miesięcy. Zachowywaliście się bardzo dzielnie. Wiem, że Mistrz pragnie waszej śmierci. Nie macie wyboru, trzeba uciekać. Wiecie, co by się wydarzyło, gdyby Pan dowiedział się, że dziecko jest magiczne? To byłoby straszne maltretowanie maluszka. Musicie uciekać, pani. Dla dobra waszego i dziecka.

Germain mocno przytuliła chłopczyka. Był teraz jej wszystkim. Rzeczywiście musiała uciekać, nieważne było, jak bardzo kochała Toma Riddle'a, musiała stąd odejść, musiała zapewnić dziecku bezpieczeństwo.

Lady Osberg westchnęła i pogłaskała chłopczyka po czarnych włoskach.

- Jak się nazywa?

Germain uniosła lekko głowę, uśmiechając się kochająco w stronę synka. Strasznie, lecz jednak kochająco.

- Adrian. Będzie się nazywał Adrian Bradley.


********************


Virginia ponownie zamknęła oczy i gdy je otworzyła, znowu była w zupełnie innym miejscu,. Dokładnie na nieoświetlonej ulicy. Była bardzo gęsta mgła, mleko. Środkiem drogi szło kilkanaście osób ubranych w grube płaszcze. Tuzin osób w czarnych szatach minął ją. Virginia poszła za nimi.

Jeden z nich, ten, który szedł na przedzie, wyciągnął różdżkę, gdy zatrzymali się przed jakimś domem. Wypowiedział zaklęcie i po chwili drzwi rozsypały się w drzazgi. W środku było ciemno i chyba zimno. Kobieta z ciemnoblond włosami spojrzała w górę. Wyglądała na wstrząśniętą. Za nią stał chłopiec z czarnymi włosami do ramion. On nie okazywał żadnych uczuć. Przynajmniej zewnętrznie.

- Adrian - szepnęła Virginia. Wyglądał podobnie jak przed rokiem na okładce "Proroka Codziennego". Tyle, że wtedy był starszy i nieogolony.

- Znaleźliśmy - powiedział mężczyzna, który wcześniej zepsuł drzwi. Machnął tylko różdżką, a otoczenie zmieniło się. Byli teraz w jakichś lochach albo czymś takim. Virginia słyszała kapanie wody i zauważyła szczury, które kłębiły się w sianie w kacie.

- Oj, Germain, myślałaś, że tak łatwo mi uciekniesz....

Germain przełknęła nerwowo ślinę i objęła Adriana, zaciskając usta. Z cienia wyłonił się Tom Riddle.

W ciągu tych trzynastu lat obydwoje dorośli w jakiś dziwny sposób. Tom, na przykład, wyzbył się całkowicie współczucia i żalu. Stał się jeszcze bardziej bezwzględny.

- Myślałaś, że ukryjesz przede mną dziecko z magicznymi zdolnościami? - szepnął niebezpiecznie cicho, patrząc na nią jak na pluskwę.

- Czego chcesz, Tomie Riddle? -wycedziła, mocniej ściskając Adriana za ramiona.

- Mój syn ma do mnie wrócić - odrzekł natychmiast.

- Ty chcesz, żeby ci wróciła moc, a nie syn. Nie obchodzi mnie, co zrobisz, powiesz, nic. Adrian jest mój, nie pozwolę go sobie odebrać, nikomu, ani teraz, ani nigdy.

Riddle spojrzał na szyję Germain, a dokładnie na czerwony opal.

- Rozumiem, już.... Lady Osberg dała ci to, abyś mogła uciec z zamku ze swoim synem... z naszym synem?

- No i co?

Virginia wyczuła, że kobieta się bała. Bardzo się bała. Nie chciała jednak tego po sobie okazywać.

Riddle uśmiechnął się przebiegle. Pstryknął palcami. W powietrzu ukazała się zakrwawiona, martwa osoba.

- O Boże...

Germain zasłoniła Adrianowi oczy. Jakoś nie protestował.

W powietrzu lewitowała Lady Osberg. Nie żyła, miała szeroko otwarte matowe oczy i... brakowało jej lewej ręki. Z rany spływała świeża krew.

Virginia zacisnęła powieki. Zrobiło jej się niedobrze.

- Czemu to zrobiłeś? - szepnęła Germain.

- Tak kończą ci, którzy mnie nie słuchają - odrzekł, podchodząc do niej. Uniósł jej podbródek jednym palcem, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. - Czy ty także mnie nie usłuchasz, Germain?

Kobieta zamknęła oczy.

- Czego chcesz?

- Potęgi mojego dziecka - szepnął, po czym pocałował ją, tak po prostu.

Germain upadła na ziemię.

Riddle spojrzał na trzynastoletniego chłopca, patrzącego na niego swoimi zimnymi morskimi oczami. Jakoś nie przejawiał magicznych mocy.

Riddle odwrócił się i pstryknął palcami. Jeden ze Śmierciożerców podał mu długi bicz. Uderzył nim w Germain. Trysnęła krew.

- Nadal nie reaguje.

Chlasnął jeszcze raz.

Adrian zaczął okazywać uczucia. Jego niebieskie oczy zadrżały.

Widząc, że nadal niczego nie okazuje w taki sposób, w jaki pragnął, Riddle zmrużył oczy. Widział ogień w oczach chłopaka, w tych zielononiebieskich oczach.

Mężczyzna odrzucił broń i ponownie pstryknął palcami. Z szeregu jego sług wystąpił jeden Śmierciożerca, który podszedł od razu do Germain.

- Wiesz, Sullivan, co masz robić.

Sullivan uśmiechnął się o i uklęknął obok ciała kobiety. Spojrzał na nią tak dziwnie... lubieżnie, po czym....

- Nie - szepnęła Virginia, potrząsając gwałtownie głowa.- NIE....!

Riddle zamknął oczy, ale na jego ustach ciągle tkwił ten przebiegły uśmieszek. Jego sługa zaczął hańbić Germain...

Virginia zacisnęła powieki i zakryła uszy dłońmi, odwracając głowę, ale i tak po pewnym czasie usłyszała jedne i drugi krzyk kobiety. Dziewczyna opadła na kolana. Chciała zniknąć, chciała uciec, ale nie mogła... to było straszne, nie chciała słyszeć tego, co tu się działo... ale musiała....

Chcesz umrzeć? Chcesz być odseparowana od ludzi, których kochasz? Tak na zawsze?

Uniosła głowę i na sekundę otworzyła oczy, ale to wystarczało, żeby zamknąć je ponownie. Zalały ją bolesne wspomnienia....

- Chyba - mruknęła.- Chyba nie.

Nie chcesz umierać, Ginny, jeszcze nie. Poza tym śmierć za Adriana jest niewarta śmierci

Virginia odwróciła głowę i spojrzała na Adriana, któremu z oczu ciskały błyskawice. Riddle uśmiechał się chytrze w jego syna.

Chłopiec wrzasnął donośnie. Komnatę ogarnęła jakaś błękitna łuna. Riddle zakrył twarz rękami i szatą, czego, niestety, nie zrobili pozostali.

W tym matka Adriana.

Potem światło zniknęło. Adrian stał tam, gdzie stał. Oczy mu się dosłownie świeciły.

Riddle rozejrzał się. Jego wzrok przyciągnął opal na spalonej szyi Germain. Przywołał klejnot za pomocą zaklęcia, po czym zawiesił go przed oczami Adriana.

- Jesteś potężny... bardzo potężny.... - szepnął.- Potężniejszy niż ja...Nie, nie stanie się to... nikt mnie nie pokona, nawet mój własny syn.

Zaczął szeptać coś, co sprawiło, że z ust Adriana zaczęło się wydobywać jakieś dziwne światło, które zostało zamknięte w palu.

Po tym wszystkim, ciało chłopca opadło na posadzkę.

Riddle zacisnął zęby.

- Ackers.

- Tak, panie.

- Zabierz to do Borgina i Burkesa. Nigdy już nie chcę tego widzieć. Nigdy.


*********************

- Dlaczego? Jeśli za Adriana nie warto umierać, za kogo warto w takim razie?

Za kogoś, kogo kochasz...

- .... Dlaczego?

Ponieważ, Ginny, takie jest twoje przeznaczenie...

- Przeznaczenie... chcę zapytać, czemu nie za Adriana?

Bo mój syn powinien przybyć do mnie po wiele wcześniej... I nie powinien nikogo ze sobą zabierać... nie powinien niszczyć twego spokojnego życia...

- Twój syn? - powtórzyła Virginia.- Jesteś Germain Bradley?

Tak, to ja...

Jasna postać podpłynęła do niej. Ciepła dłoń uniosła jej twarz do góry.

Nie pozwól, aby mój syn zniszczył twoje spokojne życie...

- Moje spokojne życie...

Virginio.... Virginio...

Ktoś ja wołała, słyszała. Głos był coraz bliżej. Ktoś po nią szedł?

Virginio, nie bój się, jestem tutaj, nie zostawię cię, już nigdy...

Znała ten głos, umiałaby go rozpoznać zawsze, wszędzie! Tylko jedna osoba tak przeciągała sylaby....

No idź... Czeka na Ciebie....Twój los i jego los są ze sobą związane... On kocha ciebie, a ty kochasz jego...

Tak, jestem tutaj... Już zawsze, już zawsze będę twoim "gdzieś"... Tylko już mnie nigdy nie opuszczaj, Virginio, bądź moja... Moja na zawsze...

- Tak? - szepnęła, zamykając oczy.

Zaufaj mi... ja nie kłamię...

Draco....


End of flashback


Oh let me see your beauty when the witnesses are gone

Let me feel you moving like they do in Babylon

Show me slowly what I only know the limits of

Dance me to the end of love

Dance me to the end of love


********************


Draco stał w drzwiach Skrzydła Szpitalnego i bezgłośnie obserwował Madame Pomfrey, która zaganiała Virginię do łóżka. Spuścił głowę i cofnął się za drzwi gdy dziewczyna położyła się i zamknęła oczy.

Wyszedł.

Co ja sobie myślę.... Nie mogę jej widzieć, nie wolno mi nawet spoglądać na nią...

Nie mógł.. nie miał odwagi stanąć przed nią, patrzeć jej w oczy... Strasznie się czuł, bo gdy ją widział, przypominało mu się, że gdyby nie on, nigdy by nie przeżyła tego koszmaru.

- Jestem głupcem... - mruknął i poszedł przed siebie, zupełnie ignorując ludzi, którzy szli na lekcje. Śmiali się, być może dlatego, że skończył się rok.

On... on nigdy nie zaznał szczęścia... do czasu, aż nie poznał kogoś o imieniu Weasley. A dokładnie Virginii Weasley.

- Hej, Malfoy!

Tłumiąc pragnienie przeklęcia, Draco obrócił sie i stanął twarzą w twarz z trójką najbardziej irytujących ludzi na świcie.

- Czego? - spytał chłodno. Harry, Ron i Hermiona podeszli bliżej. Uczniowie dokoła zatrzymali się, aby im się przyjrzeć.

- Pójdziesz do niej w końcu? - powiedział bardzo cicho Ron.

- A co cię to? - odrzekł blondyn, wkładając ręce do kieszeni.- Co się stało, Weasley, najpierw każesz mi się odwalić od swojej maluśkiej siostrzyczki, a teraz rozkazujesz mi ją odwiedzać?

- Nie rozkazuje - przerwała kłótnie Hermiona. - Chodzi o Ginny... to ona chce cię widzieć...

- Była bardzo rozczarowana, że cię tam nie było - dodał cichym głosem Harry.

- Nie.

I tyle. Odwrócił się.

- Powtórz to. - Ron złapał go za ramię.

Draco spojrzał na dużą dłoń rudego na swoim ramieniu, po czym strzepnął ją zniesmaczony.

Ron, niewiele się zastanawiając, chwycił go za ramię, gwałtownie odwrócił i przyłożył pięścią w szczękę. Draco uderzył o ścianę.

Kilka dziewczyn krzyknęło, a chłopaki zaklaskali.

Blondyn zaśmiał się gorzko.

- Oko za oko, Weasley?

Ron mu poprawił, uderzając go w brzuch.

- Nie. Odwdzięczam ci się tylko za zeszły rok.

- Ja zaraz ci się też odwdzięczę za Zakazany Las.

- Malfoy, po prostu idź i się z nią zobacz - powiedziała Hermiona.

- Nie. - powtórzył, odwracając się.

- Ale dlaczego?

Draco poszedł przed siebie, nic nie mówiąc. Na korytarzu rozległo się poszeptywanie.

- Dlaczego?- zapytał, gdy stanął na zakręcie. - Bo to koniec.


*********************


- No no, kogo my tu mamy, gwiazda tysiąclecia - zadrwiła sobie Lesley, gdy Draco wszedł do studia.

Uśmiechnął się do niej lekko i usiadł obok.

- Co robisz?

- Nie, kochany, co ty robisz? - odrzekła, patrząc na niego.- Cóż...Po co przyszedłeś? Jakoś cię tu nie widywałam poza próbami.

Draco milczał przez pewien czas, zanim w końcu otworzył buzię.

- W przyszłym roku też będzie Rok Mugola?

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała.- Ale ten odniósł sukces, prawda? To może w przyszłym roku będą kontynuowali. - uśmiechnęła się do niego ciepło i zarzuciła mu rękę za szyję. - Ale ja nie będę nauczycielką, w każdym razie.

- Dlaczego?- zapytał, wpatrując się w podłogę swoimi szarymi (pięknymi, cudnymi, ach!) oczami.

- Bo wychodzę za maż - uśmiechnęła się.

- Jasne - parsknął. Spojrzał na nią. - Kiedy, jeśli mogę spytać?

- Koniec sierpnia.

- Tylko jeden Weasley sie hajta, tak? - zapytał.

Zaśmiała się.

- I owszem. Na razie jeden, ale nic przecież nie wiadomo.

Draco spuścił głowę, włosy zakrył mu oczy.

Lesley potrzasnęła jasnymi włosami i oparła się o ścianę.

- Zobaczysz się z nią w końcu, czy nie? - zapytała.

Blondyn wstał i podszedł do szafek, otwierając je i zamykając. Żeby tylko coś robić.

- Draco, nie unikaj tego pytania - wstała i poszła do niego.

- Którego?- szepnął.

- Tego: co z tobą i Ginny? Ten problem jest może i zrozumiały, ale dla mnie jest oczywisty - powiedziała. - Z nami nie ma nic, więc problem tez nie istnieje - odrzekł rozgniewany, trzaskając drzwiczkami.

- Słuchaj, Draco - mówiła dalej.- Jeśli teraz do niej nie pójdziesz i się z nią nie zobaczysz, będziesz żałował już zawsze. Zobaczysz.

- Co ty nie powiesz.

- Będziesz żałował.

Przełknął bryłkę lodu, którą miał w gardle i otworzył następną szafkę, ale ta nie była pusta. W środku były baletki i zielony kostium. Sięgnął po niego drżącą dłonią.

- Mój pierwszy prezent dla Ginny - wyjaśniał tylko Lesley.

Draco opadł na kolana, patrząc w podłogę.

Ten kostium nią pachniał i....

- Zmieniła się przy tobie, Draco - szepnęła dziewczyna, siadając obok niego.- Bardzo. Oboje się zmieniliście.

- A ty skąd wiesz?- spytał cicho. - Nawet mnie nie znasz.

- Akurat w tym się mylisz - powiedziała, przewracając oczami.- Widziałam, jak się zmieniasz, jak wpływa na ciebie. Słuchaj, Draco...Jesteś dzięki Ginny szczęśliwy, prawda?

Spojrzał na nią, ogłuszony jej słowami.

Uśmiechnęła się.

- Nie wiem, co się działo między wami, ale dobrze wam ze sobą. Zanim Ginny cię spotkała była małą, nieśmiałą, nieatrakcyjną i zamkniętą w sobie dziewczyna. Chowała się gdzieś w sobie. Ale jednak przyszedłeś ty i wydawało sie, że ona znalazła "dom", fizycznie i psychicznie. Nawet profesor McGonagall mówiła, że Ginny się otworzyła. Dobrze wiesz, że to dzięki tobie, tylko dzięki tobie.

A Mroczny Znak...

Uśmiechnął się lekko. Pamiętał, jaka była spięta i nerwowa, gdy zobaczyła symbol na jego ramieniu. Ale, jednocześnie, była kimś, kto patrzył na NIEGO, nie na syna Lucjusza Malfoya, nie na ozdóbkę domu Slytherina. Patrzyła na Dracona.

- Odnajdź ją – powiedziała Lesley, wstając. Spojrzał na jej uśmiechniętą twarz. - Zanim będziesz żałował.


Dance me to the wedding now, dance me on and on

Dance me very tenderly and dance me very long

We're both of us beneath our love, we're both of us above

Dance me to the end of love

Dance me to the end of love



*********************


- A ciebie gdzie posiało?- syknął Montague, gdy Draco usiadł na swoim miejscu. McGonagall cały czas miała go na oku.

- Faith o mało nie oszalała! - dodał Pucey.- Zaraz się zaczyna.

Blondyn przewrócił oczami.

- Uspokój się, jak widzisz żyję, więc twoja nałożna nie musi się wkurzać.

- Ożeż ty mały... - Pucey uniósł rękę, żeby mu przyłożyć.

- Cicho! - syknął Bruce, kopiąc krzesło Adriana Pe.- Uspokójta się, są tu chyba wszystkie gazety, włącznie z Ritą Skeeter. Chcecie jej dać temat na nagłówek, tumany?

- Nagłówek? - Dolores uniosła brew.

- No dobra, nie nagłówek... Dodatek specjalny "Czarownicy" - odrzekł.

Draco odwrócił głowę i rozejrzał się.

Siedziała przy stole, otoczona koleżankami, kolegami i braćmi. Wyglądała na zdrową, ale widział w jej oczach, że jest zmęczona i zaniepokojona.

Zaniepokojona zakończeniem tej przygłupiej uroczystości.

Draco uśmiechnął się sam do siebie i odwrócił do domowników. Ulżyło mu, nawet bardzo.

- Eee, nasz Dracze się uśmiecha - Montague pochylił się ku Dolores.- A może mam zwidy?

Odepchnęła go.

- Poczekaj, tylko się skończy.

Nigel zmarszczył brwi i rozsiadł się na krześle.

Wstał Dumbledore.

- Po pierwsze, wraz z Ministerstwem Magii, Beauxbatons i Durmstrangiem, Hogwart chciałby podziękować swoim uczniom ich wspaniałego tegorocznego osiągnięcia. "Wysokie Loty" odniosły prawdziwy sukces. Pragnąłbym uhonorować wszystkich, którzy brali udział w przedstawieniu.

Odchrząknął ("Yhm, yhm" - co wam to przypomina? Umbridge? ^^ - Villdeo) i kiwnął głową na McGonagall, która wstała i podała mu kredowobiały pergamin. Nieopodal, Korneliusz Knot kiwnął głową z uznaniem i uśmiechnął się do Prefekta Naczelnego, Brada Dolerite, który wciągnął na środek podwyższenie.

- Idioci - mruknął Draco, krzyżując ręce i wpatrując się w ministra magii. Odwrócił głowę i spojrzał na Virginię. Chciał zobaczyć jej minę, jednak rozczarował się, ponieważ jej twarz zakrywały włosy.

- Ciekawe jak się wytłumaczą z Pansy - szepnął jakiś Ślizgon.

Blondyn uniósł brew.

- Skąd mam wiedzieć. Może powiedzą, że doznała kontuzji? Podobno wysłali ją do domu, coś jej się musiało stać - odrzekł ktoś.

Wysłali ją do domu... Tylko, że nie doznała kontuzji, ale złapał i torturował ją ten... Adrian Bradley...

- Podziękujmy czarodziejom, którzy stworzyli te magię - dyrektor wskazał na scenę. - Lawrence'owi Tombane'owi, reżyserowi "Wysokich Lotów", Lesley Chestwood, choreografce, oraz Spencerowi Solomanowi, dyrektorowi przedstawienia.

Wybuchł aplauz, prawie taki sam, jak tydzień temu na Magicznym Stadionie. Uśmiechając się i kiwając do uczniów, trójka weszła na podwyższenie. Lesley była ubrana w białą wieczorową suknię, a panowie w garnitury.

- A teraz... - Dumbledore rozwinął pergamin. - Naszym młodym scenarzystom i wszystkim, którzy przyczynili się do oprawy technicznej. Dzięki należą się tu przede wszystkim projektantce kostiumów, Felicity Notting, dyrektorowi dekoracji, Nikki Winjnands, dyrektorowi efektów specjalnych....

Draco wpatrywał się w mugoli, którzy wchodzili na podwyższenie, wyczytywani przez dyrektora. Wszystkim osobiście gratulował Korneliusz Knot. Niektórzy, zauważył, byli w stosunku do niego oziębli. Nic dziwnego, mugole nie bardzo go lubili.

- Muzykom - ciągnął Dumbledore.- Ann Walters, Marcusowi Beatty, Londyńskiej Orkiestrze Filharmonicznej oraz Fatalnym Jędzom.

Ci ostatni byli najpopularniejszym zespołem wśród czarodziejów, dzięki czemu otrzymali jeszcze więcej oklasków od pozostałych. Ośmioro członków zespołu, jak zwykle zresztą, było ubranych bardzo dziwne - tym razem po hipisowsku. Kilku uczniów zaśmiało się, gdy Sapphire chwycił rękę Knota i zaczął nią dziko potrząsać.

- A teraz nasi bogowie sceny, czyli aktorzy.

Dumbledore ogarnął uczniów wzrokiem i sięgnął po złoty pergamin, który także trzymała McGonagall. Dyrektor ponownie odchrząknął i rozwinął go.

- Dziękujemy Alainowi Juppe, Beau Remondowi i Edonardowi Balladurowi za to, że wnieśli w nasze przedstawienie tyle śmiechu i radości.

Trójka Beauxbatończyków, którzy oprócz radości przez ostatnie pół roku wnosili do szkoły także frustrację, wstała, ukłoniła się przesadnie i pobiegła do podwyższenia, całując po drodze każdego, kto się nawinął.

- Seamusowi Finniganowi, Lavender Brown oraz Parvati Patil za doskonałe osiągnięcia w musicalu - mówił dalej dyrektor.

Seamus zaczerwienił się, gdy Lavender wepchnęła go na scenkę. Gryfoni zaśmiali się, a Seamus zrobił sie jeszcze bardziej buraczkowy.

- Ingemarowi Crwotherowi, Blanche Mitterand, Jaquezowi Fernandezowi, Unie Cret, Leonardowi Girodnis i Faith Sherman za wybitne poprowadzenie ról w tej przepięknej historii.

Całą szóstka powstała i podeszła do sceny.

Draco pozwolił sobie zadrwić z Pucey, który wycałował Faith, zanim poszła.

- Yvette Dawes, Barlowowi D'Aguilarowi, Gabrielle Delacour, Myrze Kirkimburgh oraz Pierre'owi Rouban, którzy udowodnili, że siła musicalu polega przede wszystkim na tańcu, a nie mówieniu.

Gabrielle parsknęła i wstała, unosząc wysoko głowę. Poszła miedzy rzędami stołów, przy których siedzieli uczniowie, rodzice, nauczyciele i dziennikarze. Yvette poszła za nią, robiąc sobie jaja z wnuczki wili.

- Z tego miejsca - zaczął ponownie dyrektor.- Chciałbym podziękować trojgu osobom, bez których przedstawienie nigdy by nie zaistniało. Adrianowi Bradleyowi. Adrian, muszę z przykrością oznajmić, musiał wyjechać z Hogwartu i prawdopodobnie więcej się nie pojawi w naszej szkole. (Prawdopodobnie nie Razz Pojechał na Zion?- Villdy)

Dziewczyny jęknęły, a Draco zmrużył oczy. Do świata rzeczywistego przywróciła go Dolores, tykając palcem w zebra.

- Twoja kolej! - szepnęła podekscytowana.

- Draconowi Malfoyowi, wspaniałemu Chesterowi Dwightowi, za pokazanie nam dokładnie, jak złożony może być i jest ludzki charakter oraz za to, ze potrafił go przedstawić za pomocą tańca. Nagrodźmy go głośnymi oklaskami, bo naprawdę warto!

Nagrodzili go wszyscy, a najbardziej dziewczyny. Wiele z nich stało i krzyczało jego imię.

Draconowi to wszystko było niepotrzebne.

Postanowił, że tego nie zrobi. Nie pójdzie. Nie bez Virginii. Jeśli jej tam nie będzie, jego także nie.

- No, Dracze, do ataku! - syknęli do niego Montague i Pucey, popychając, aby wstał. Blondyn rozejrzał się i zauważył, że Virginia wstała i obróciła się, oczywiście chcąc jak najszybciej wyjść z sali.

Widząc to, wstał natychmiast i chciał pójść za nią, ale Dumbledore znowu zaczął mówić.

- Mówiąc o Draconie nie należy oczywiście zapominać o kimś, kto powinien zostać nagrodzony razem z nim - powiedział, a w jego oczach kryło się coś tajemniczego. Nastała cisza.

- Cudowna tancerka, jeszcze wspanialsza aktorka. Nasza Gladys Winnifred, która zaprezentowała nam, jak wdzięczna, potężna i pełna gracji może być istota ludzka. Ona i Draco przedstawili nam historię pięknej miłości, historię, której pewnie nikt z nas nie zapomni do końca życia.

Dumbledore uśmiechnął się do tłumu.

- Proszę was o aplauz, bo tylko tak możemy ją uhonorować. Ginny Weasley!

W Wielkiej Sali zapanowała jeszcze głębsza cisza. Korneliuszowi Knotowi odpłynęła z twarzy krew. Wszystkie, WSZYSTKIE pary oczu zostały w niej utkwione. Virginia stała właśnie przy drzwiach do wyjścia. Draco zaczął do niej iść, rozległy się szepty i pomruki, teraz niektórzy obserwowali także jego.

To było niesamowite... czuł bicie jej serca naprawdę.... Virginia odwróciła ku niemu głowę, spoglądając na niego swoimi pięknymi ciemnymi oczami, które tak bardzo kochał…. Wyciągnął do niej rękę.

- GORZKO! - krzyknął ktoś w sali.


*********************


- Cuda!!! Cuda i dziwy!!!! - wrzeszczeli Gryfoni, niosąc Ginny na rękach do wieży.

- To moja siostra! - zawołał z dumą Ron.- Zawsze była taka wspaniała!

Charlie się zaśmiał.

- Jasne! Widzieliście twarz Knota?

Seria śmiechu.

- Od początku na to zasługiwałaś, Ginny -powiedziała Lesley, uśmiechając się szeroko. - Zawsze powtarzałam, że jesteś moją najlepszą uczennicą!

Virginia uśmiechnęła się, kryjąc niewielkie skrępowanie.

- Zrobiłam tylko tyle, na ile było mnie stać!

- Tylko?! - krzyknął Dean Thomas.- Przestań sobie żartować, na tej scenie byłaś cudowna, nieopisanie wspaniale to zgrałaś! Jesteśmy z ciebie tacy dumni!!!!

- Tak, tak, wiem, że wszyscy się cieszycie sukcesem Ginny - zagrzmiał głos McGonagall.- Ale sugeruję, że powinniście to robić w Pokoju Wspólnym, a nie na korytarzu, racja?

- Tak jest, pani profesor! - zawołał Fred.- Tłum, idziemy do domu. Brać Ginny na ręce i kierunek wieża Gryffindor! Będzie jazda na całego!

- Będzie!

Hermiona zmarszczyła brwi.

- Nie zapomnieliśmy o kimś? To nie tylko zasługa Ginny, bo Malfoy też...

- Z Malfoya też jesteśmy dumni! - przerwał jej George. - Idziemy się bawić!

Harry zaśmiał się. Wepchnęli Virginię przez dziurę za portretem Grubej Damy i położyli ją na kanapie w ciepłym Pokoju Wspólnym.

Fred i George przynieśli piwo kremowe, sok z dyni, pudło czekoladowych żab i mnóstwo innych słodkich atrakcji. Impreza trwała, w środku zjawiły się nawet Fatalne Jędze oraz inni uczniowie!

Virginia nie bardzo załapała, o której wszystko się skończyło i na dywanach leżeli tylko śpiący balangowicze.

To był ostatni dzień, pewnie wszystkie domu się bawiły. Ale tak, jak Gryfoni chyba nikt.

Zmierzyła wzrokiem komnatę i wstała. Potarła oczy, ziewnęła i zdecydowała, że się przejdzie po zamku. Była zmęczona, owszem, ale spać jej sie nie chciało. Zauważyła, że między Barlowem i Yvette chyba pełna zgoda i harmonia, bo spali przytuleni do siebie na czerwonej kanapie. Uśmiechnęła się lekko i cichutko przeszła przez komnatę, nieomal potykając się o nogę George'a. Lesley i Charlie poszli już do swojego pokoju.

Pewnie używają na swój sposób

Wyszła na korytarz, ignorując protest śpiącej Grubej Damy.

Nawet teraz to było bardziej niż nieprawdopodobne. Dumbledore powiedział, że to ona grała, zaufał jej wraz z całym zespołem, ogłosił jej imię, pozwolił pokazać, że jednak warto dać jej szansę i że ona mogła tę szansę w pełni wykorzystać.

Westchnęła i spuściła głowę, idąc przed siebie.

Była szczęśliwa, była naprawdę szczęśliwa. Wszyscy zrozumieli, że ona, nic nie znacząca Weasley'ówna także może zrobić coś, co jest wspaniałe, cudowne i wielkie. I wszystkim się podoba.

Mimo tego wszystkie nadal czuła, że coś jest z nią nie tak.

I wiedziała doskonale "co" i przez kogo.

- Panienka! Panienka! - zawołał piskliwy głosik. Spojrzała w dół w parę wielkich brązowych oczu.

- Wybacz, nie chciałam, żeby... - powiedziała, rozglądając się, co takiego zrobiła, że przyszedł do niej skrzat.

- Nie, panienko - domowy skrzat potrząsnął głową, podskakując podniecony. - Mam panience przekazać list, pan kazał przekazać list.

Virginia spojrzała na elfa, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Uklękła i sięgnęła po kopertę, dziękując stworzonku, które po sekundzie rozpłynęło się w powietrzu.

Uśmiechając się, obejrzała koperta, ale tam nic nie było napisane. Otworzyła ją wiec. W środku była karta, podobna trochę do tych mugolskich z życzeniami. Na okładce, na kremowym papierze wytłoczona srebrnym tuszem była tańcząca para. W środku była tylko strzałka i wskazówka "do studia" nakreślone starannym, mocnym ale i eleganckim pismem.

- Co za czubek by coś takiego....

Zdecydowała, że pójdzie do studia i zobaczy, kto jej robi numery w środku nocy.

W końcu znalazła się przed salą. Ze szpary w drzwiach wydobywało się delikatne światło.

Czuła, że mocno jej bije serce. Położyła dłoń na zimnej klamce i przełknęła ślinę. Zamknęła oczy, otworzyła drzwi, szybko weszła i zamknęła je.

Otworzyła oczy i zamarła. Serce przestało jej bić? Może...

Na środku stał Draco. W rękach trzymał czarną, długą wieczorową sukienkę. Na sobie miał smoking. W całym studiu było pełno świeczek, które stwarzały ciepłą, piękną atmosferę. Przez okna wtaczał się blask księżyca.

Draco uśmiechnął się do niej. Przełknęła ślinę, gdy podszedł krok do przodu.

- Zatańczysz ze mną, Virginio?


*********************


Dance me to the children who are asking to be born

Dance me through the curtains that our kisses have outworn

Raise a tent of shelter now, though every thread is torn

Dance me to the end of love


To był sen. To musiał być sen. Rzeczywistość nigdy nie jest taka piękna.

Jednakże Draco Malfoy stał przed nią, prawdziwy, z krwi i kości. To też było dziwne, ale nie przeczyła, że jej dobrze. Bardzo dobrze. Czuła, choć nie wiedziała jak, że jemu także.

Jej serce naprawdę zamarło, gdy ujrzała go, patrzącego na nią, otoczonego ciepłym blaskiem światła świec. Jego oczy wrażały coś, co mogło być określone tylko jedynym słowem: miłość. Szybko wzięła od niego suknię i poszła do przebieralni, aby się w nią ubrać. Przyszło jej na myśl, że jest podobna do tej, którą kiedyś narysowała.

Nie wierzyła, że nadal pamiętał. I chyba dlatego to było takie nierealne.

Gdy wyszła zza zasłony, spojrzała na niego niepewnie, ale kiedy zauważyła, że wpatruje się w nią (wyglądał na oczarowanego), zalała ją fala ciepła. Obrócił ją do siebie tyłem i odgarnął z szyi włosy. Odpiął swoją klamrę od szaty, naprawdę bardzo ładna klamrę, i założył ją jej na szyję. Odwrócił ją i położył dłoń na jej talii.

Zaczęli tańczyć.

Przez cały ten czas nic nie powiedzieli, ale słowa nie były tu potrzebne. Mówili językiem, który znali tylko oni, językiem spojrzeń, oddechów i dotyku. Rozmawiali, nie rozmawiając, językiem swoich serc.

Teraz stali nad jeziorem. Nie bardzo pamiętała, jak się tam znaleźli. Chyba wyszli. Księżyc pięknie się odbijał w wodzie. To też sprawiało, że czuła się, jakby śniła .

Całkowitą tajemnicą było, jak Draco zdołał to wszystko zrobić za plecami Filcha, ale czy to ważne, skoro była szczęśliwa?

To wszystko było takie piękne, takie cudowne… Można umrzeć ze szczęścia? Słyszała, że ze śmiechu owszem, ale ze szczęścia?

Jak ktoś tak romantycznym czuły, opiekuńczy, łagodny, jak ktoś tak doskonały może być Śmierciożercą, który wcześniej zadał jej tyle bólu?

Zamyśliła się. Draco okrył ją szatą. Gdy odwróciła głowę, by na niego spojrzeć, ujrzała go pogrążonego we własnych myślach, wpatrującego sie w jezioro. Miał ręce w kieszeniach. Przez koszulę prześwitywał Mroczny Znak.

- Tyle rzeczy się wydarzyło - powiedział cicho nieco chrapliwym głosem. Chyba mu zaschło w gardle.

Odwróciła głowę, opatulając się płaszczem.

- Tak.

- Tak bardzo sie zmieniliśmy...

Westchnął. We włosach zaigrał mu wiatr. Spuścił głowę i zamknął oczy.

Ciekawe, o czym myślał?

- Draco... Ile my się znamy? - zapytała nagle, rozbijając ciszę.

Otworzył lekko oczy.

- Pięć lat.

Uśmiechnęła się lekko, odgarniając z twarzy kosmyk rudych włosów.

- Ja sądzę, że znamy się dopiero od roku. Ale to i tak było dużo. Znam cię bardzo dobrze, może nawet lepiej niż z opowiadań mojej rodzinki – próbowała się zaśmiać, ale śmiech uwiązł jej w gardle.

Uśmiechnął się gorzko.

- Możliwe, że masz rację, Virginio.....

"Virginia"..... Jezu drogi, jak ona kochała, gdy on tak do niej mówił!

- Widziałam wtedy Adriana...- szepnęła. Ale widocznie Draco spodziewał się to słyszeć.

Poczuł, jak coś ukłuło go w piersi. Jeszcze bardziej spuścił głowę, włosy opadły mu na twarz.

Spojrzała na jego ramię i westchnęła.

- Widziałam jak i dlaczego się urodził, widziałam, jak go torturowano i jak go przypieczętowano. Jego matka mnie uratowała... Cokolwiek... Ale cokolwiek on mi zrobił.. nam zrobił.... ja go nie umiem nienawidzić, nie lubię go, ale nie umiem go.... Po prostu mu współczuję....

- Dlaczego?- szepnął.

- Ponieważ jest... jest tak bardzo podobny do ciebie - odpowiedziała natychmiast, spoglądając na jego twarz.

Draco uniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy.

- Co masz na myśli? - zapytał. Ale rzeczywiście, zaprzeczał temu, ale Adrian także coś o tym wspominał.

- Jego ojcem był Tom Riddle - ciągnęła.- Jego matka była tylko eksperymentem dla Lorda Voldemorta. Żeby obudzić moc drzemiącą w Adrianie, Riddle zamordował jego nianię, torturował jego matkę i... i rozkazał... rozkazał jednemu ze swoich Śmierciożerców ją zgwałcić. – wyrzuciła z siebie.

Draco wyglądał na zszokowanego.

Odwróciła głowę. Czuła, że zaraz się rozpłacze.

- To zrozumiałe, że wycierpiawszy tyle bólu i przeżywszy tyle smutku nie miałby normalnego życia. Nigdy nie żył jak inne dzieci. A ty... Ty też nie będziesz miał łatwego życia z Mrocznym Znakiem….

- Wiem o tym - mruknął, także odwracając wzrok w drugą stronę.

- Wybacz, ale ja... - wydukała z siebie, dotykając karku ręką. Czuła sie trochę niezręcznie. - Tamta scena, kiedy matka Adriana była krzywdzona i hańbiona przez tego Śmierciożercę.... to mnie ciągle nawiedza...Draco, czy ty... czy ty zrobiłbyś mi coś takiego? Będziesz mnie krzywdził? Powiedz, proszę...

Odwróciła się w jego stronę i dotknęła jego policzka, gładząc go po nim. Zwróciła jego twarz ku swojej, chcąc, aby spojrzał jej w oczy.

Sam nie wiedział.

Był Śmierciożercą, ale nie chciał nim być. Gardził faktem, że nie miał wyboru, to nie była odpowiedź. Adrian miał rację, on, Draco Malfoy, był jakimś specjalnym sługą Lorda Voldemorta. Bał się. Bał się, że pewnego dnia wyjdzie z niego jego bezwzględność, ta, którą przejawiał jego znienawidzony ojciec. Już raz się pokazała, Virginii, dręczył ją, torturował swoim odrzuceniem, niechęcią, obojętnością. Pokazał jej, do czego jest zdolny.

To dlatego nie miał odwagi jej odnaleźć, ponownie jej widzieć. Dobrze wiedział, że kryje w sobie zło, wielkie zło, choć nigdy tego zła w sobie nie chciał.

A Virginia była czysta, jasna, dobra… Wspaniała…

I dlatego w ogóle na nią nie zasługiwał. Dobrze o tym wiedział.

- Nie płacz... - szepnął, zauważając, że po jej policzku spływa łza.

Przytulił ją do siebie delikatnie, ale mocno, przycisnął do siebie jej zimne ciałko i wetknął nos w jej włosy.

- Nie.. nie rozumiem.... - załkała.- Nic.....

- Tu nie trzeba nic rozumieć - mruknął jej do ucha.- Jestem Śmierciożercą, ale nigdy nie będę się tak zachowywał. Zmieniłaś mnie Virginio, sprawiłaś, że zacząłem żyć, że zacząłem myśleć o przyszłości, że chcę być kochany. Że pragnę być kochany przez ciebie, tylko przez ciebie....

Zmroziło ją.

Poczuła, że głaszcze ją delikatnie po głowie.

- Mam gdzieś, co myślą i gadają ludzie. Nie obchodzi mnie przeszłość. Chcę patrzeć w przyszłość, przyszłość z tobą. - westchnął..- Powiedziałem wszystko, co chciałem... od początku do końca....

- Od początku do końca - powtórzyła głucho.

- Tak, kochanie.

Wyprostował się i dotknął jej policzka, patrząc w jej ciemne, brązowe oczy swoimi szarymi.

- Kocham cię, wiesz o tym? Nigdy ode mnie nie odjedziesz, nie pozwolę na to, ani teraz, ani nigdy - oświadczył, pochylając się do przodu.- Potrzebuję cię. Jesteś moja. Tylko moja.

Zamknęła oczy i teraz już nic się oprócz niego nie liczyło. Wiedziała to. Czuła to. Tak po prostu. Poczuł jego ciepłe usta na swoich. Pocałował ją delikatnie, łagodnie, tak... kochająco!

Ten pocałunek mówił wszystko, na przykład to, jak bardzo ją kochał (dopiero teraz dotarło do niej, że Draco ją kocha! Ją! JĄ!!!!)…. Chyba wpadła w jakąś euforię… Jezu, Draco ją kochał… O Boże…

Powoli, acz niechętnie, czuła to, mogła potwierdzić, że niechętnie, przestał ją całować i spojrzał jej w oczy.

- Wyjdź za mnie.


Dance me to your beauty with a burning violin

Dance me through the panic till I'm gathered safely in

Touch me with your naked hand or touch me with your glove

Dance me to the end of love

Dance me to the end of love

Dance me to the end of love



Epilog




She loves you, yeah, yeah, yeah, *

She loves you, yeah, yeah, yeah.

She loves you, yeah, yeah, yeah, yeah.




Wyjdź za mnie...

- Wyjdź za mnie... - szepnęła, wpatrując się usilnie w baldachim, jakby miało się tam pojawić nie wiadomo co. W dormitorium panowała cisza jak makiem zasiał, wszyscy spali. Zajrzała za łóżko - suknia wisiała na wieszaku, na drzwiczkach od szafy. Jej współmieszkanek nie było - spały pewnie z resztą w Pokoju Wspólnym.

McGonagall dostanie zawału, jak zobaczy to pobojowisko we Wspólnym...

Westchnęła szczęśliwa i przytuliła głowę do poduszki.

Wyjdź za mnie...



Flashback



- W-w-w-wyjść za ciebie? - wyjąkała, nie bardzo wiedząc jak się zachować i co powiedzieć. Już nie mówiąc o myśleniu! Spojrzała na niego jak na czubka.

Ale on nie żartował. Widziała tę powagę w jego oczach, która upewniła ją, że to wszystko dzieje się naprawdę.

- Owszem - odrzekł cicho, odgarniając jej za ucho kosmyk niesfornych włosów. - Wyjdź za mnie, zostań moją żoną, bądź z mną na zawsze. O to cię proszę.

- Ale Draco, my... - oparła czoło o jego pierś i zaśmiała się bezgłośnie. - Ty jeszcze nie masz siedemnastu lat, ja mam piętnaście, nie jesteśmy pełnoletni... Nie możesz być...

- Ach tak?- szepnął, mocno ją obejmując.- Jest jakaś reguła, która mówi, że siedemnastolatek nie może mieć narzeczonej?

- No... nie, ale...


You've think you lost your love

Well I saw her yesterday.

It's you she's thinking of

And she told me what to say.

She says she loves you,

And you know that can't be bad.

Yes, she loves you,

And you know you should be glad.

She said you hurt her so,

She almost lost her mind.

But now she says she knows

You're not the hurting kind.

She says she love you,

And you know that can't be bad.

Yes, she loves you,

And you know you should be glad, oooh.


- Tylko... Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie - powiedział, patrząc jej w oczy.- Czy mnie kochasz?

- Tak - odpowiedziała natychmiast.- Jasne, że cię kocham, wariacie.

- No to za mnie wyjdź - uśmiechnął się. Sięgnął do kieszeni i wyjął srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie łezki. Odpiął go i przyłożył jej do szyi. Wzdrygnęła się pod jego dotykiem. - Niniejszym pytam ciebie, Virginio Weasley: czy zrobisz mi ten zaszczyt i uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie? Tak po prostu?

Spojrzał mu w oczy, w oczy chłopaka, który teraz, stojąc przed nią, ofiarowywał jej siebie, ofiarowywał jej miłość, ochronę... ofiarowywał to wszystko, czego szukała...

Uśmiechnęła się lekko i dotknęła jego twarzy, po czym pocałowała go lekko.

- Tak... wyjdę, za ciebie, Draconie Malfoyu... uczynię ci ten zaszczyt ^_^



End of flashback


- Wyjdź za mnie - powtórzyła, uśmiechając się lekko.

Zamknęła oczy i pozwoliła porwać się snom. Czuła, że wiedziała, o czym będą.


*********************


- Pobudka wstać, koniom wody dać! - zagrzmiał Hase.- Malfoy, wylatujesz z wyra, raz raz! - wrzasnął do ucha blondynowi. Draco podświadomie naciągnął na siebie kołdrę, ale ściągnęli ją z niego.

- Co tu jest grane? - zapytał Pucey, zaglądając przed szparę w drzwiach do dormitorium.

- Nasz słodki książę nie chce się obudzić - oznajmił Bruce.

Montague uśmiechnął się przebiegle.

- Ach i och... Czyżby dzisiejszej nocy prowadził jakąś podejrzana działalność?

Adrian Pucey zmarszczył brwi i podszedł do Dracona, potrząsając nim za ramię.

Odpowiedzi brak.

- Wszyscy Ślizgoni się już popakowali i siedzą na kufrach. Wstawaj.

- Czekajcie, czekajcie, to na pewno zadziała - zadrwił Bruce, po czym podszedł do swojego kufra i wyjął aparat fotograficzny. Podszedł do łóżka Dracona i zrobił mu zdjęcie.

- DO K*** NĘDZY!!! - wrzasnął, zrywając się, zdezorientowany nagłym błyskiem światła. - Co to do cholery ma znaczyć! - krzyknął, trąc oczy.

- To ma znaczyć, że masz się obudzić - odrzekł sucho Pucey, potrząsając głową.

- Co sie robiło ostatniej nocki? - zapytał Nigel.- Ru** jakąś laseczkę?

- Zamknij ryj! – warknął Draco, rzucając w niego poduszką (nożyka do papieru w pobliżu, niestety, nie było).

- Haha, tym razem mnie nie dostaniesz! - oświadczył Montague, łapiąc ją.

- Która godzina? - mruknął Draco, ziewając.

- Dziesiąta, mój drogi przyjacielu - objawił Bruce, podnosząc się z krzesła. - Będę bogaty, bardzo bogaty - uśmiechnął się zajadliwie, machając aparatem.- Draco Malfoy śpi w swoim łóżku w samych bokserkach... Ty wiesz, ile można na tym szmalu zbić? Każda będzie to chciała mieć!

- Nawet nie próbuj. - blondyn posłał mu wściekłe spojrzenie.

- Wstawaj, ciołku, pół godziny zostało do śniadania, a pociąg odchodzi o jedenastej - oznajmił Pucey swoim rozkazującym i władczym tonem kapitana drużyny.

- No to idźcie beze mnie - odrzekł nieobecnie, odgarniając z twarzy włosy. - Idźcie, będę na dole za dwadzieścia minut.

- Pospiesz się chłopie - odpowiedział Bruce, machając ręką na innych, żeby wyszli.

- Ej, Dracze, a tak serio - Montague przytrzymał ręką drzwi, stojąc w wejściu. - Co robiłeś w nocy? Przeleciałeś panienkę? Którą?

- Wynoś się! - krzyknął Draco, rzucając w Nigela drugą poduszką. Montague zaśmiał się tylko przekornie i zamknął drzwi.

Blondyn zamknął oczy, wzdychając głęboko i próbując odegnać rozdrażnienie. Zaśmiał się i położył na ciepłym jeszcze łóżku, niechętny przerwania snu, który miał tej nocy.

To był jego najlepszy sen w ciągu niespełna osiemnastu lat życia.

Chwycił ręcznik, ciuchy i szkolną szatę, otworzył drzwi do łazienki i wszedł, przelotnie patrząc w lustro. Zatrzymał się i spojrzał na swoje odbicie w takie sposób, jakby się jeszcze życiu nie widział.

Był szczęśliwy. Wyzierało mu to nawet z oczu, nie mówiąc o uśmiechu.

Posłał uśmiech sam sobie, rozebrał się (ja chce tam być!! - Villdy) i wszedł pod prysznic, odkręcając bardzo gorącą wodę.

Westchnął z przyjemnością i oparł się o zimne białe kafelki. W kabinie było teraz mnóstwo białej pary.

- Tak... wyjdę, za ciebie, Draconie Malfoyu... uczynię ci ten zaszczyt...

Mam narzeczoną.. pomyślał powoli. Ona zostanie w przyszłości moja żoną

- Virginia... - szepnął, klepiąc się po twarzy.

Wiedział, że zaczyna nowe życie. Był to piękny początek.

- Wraz z nią...



She loves you, yeah, yeah, yeah,

She loves you, yeah, yeah, yeah.

And with a love like that

You know you should be glad.

You know it's up to you,

I think it's only fair.

Pride can hurt you too,

Apologise to her.

Because she loves you

And you know that can't be bad.

Yes, she loves you,

And you know you should be glad, oooh.


*********************


W korytarzu było mnóstwo uczniów, żegnających się ze sobą. Beauxbatończycy i Durmstrangczycy odjeżdżali o dwunastej. Większość z nich nie chciała opuszczać przyjaciół i Hogwartu.

- Gdzie Ginny? - zapytała Yvette, wypływając z tłumu za rączkę z Barlowem.

- Co? - zapytała Evelyne.

- Siedzi jeszcze w wieży. Nie obudziła się rano - odrzekła Geraldine.

Yvette uniosła brew.

- Jak to nie?

Hermiona kiwnęła głową.

- Ano nie. To rzeczywiście jak nie ona, ale widocznie za intensywnie się bawiła w nocy.

Francuzka kiwnęła głową.

- Jasne. Moyet spasował, odkrywając, że nie ma w powozie nikogo z naszej szkoły.

- Masz jakieś ciekawe plany na wakacje, Yvette? - zapytał Harry.

Wzruszyła ramionami.

- No a jak! Zostaje z ciotka Felicity w Hogsmeade, nie wracam z nimi. Ale w środku sierpnia muszę jechać do Nowego Jorku, żeby przed następnym rokiem zobaczyć się jeszcze z rodzinką.

- A ty?- zapytał Ron Barlowa.

Brunet uniósł brew.

- Idę na imprezę z okazji zakończenia szkoły w Durmstrangu i wracam do Irlandii, do babki. Myślę, żeby zacząć żyć w mugolskim świecie, ale to tylko takie kruche plany.

- Mugolskie życie - Evelyne uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Słuchaj, to nie jest głupi pomysł.

- Nie, wcale - skomentował Dean.

- Jest fajny - odezwał się Harry.- Ale to nie dla mnie, Dursleyowie mnie na to uczulili.

Towarzystwo się zaśmiało.


*********************


- Kto w przyszłym roku będzie kapitanem drużyny? - zapytał Montague, nalewając sobie owsianki.

Pucey, nadąsany, nalał sobie soku z dni.

- Musicie sobie kogoś załatwić, bo to na pewno nie będę ja.

- Nie denerwuj się tak - powiedziała Faith. - A gdzie sportowa postawa? – zadrwiła.- Przecież Ślizgoni nie mogą wygrywać pucharu bez przerwy!

- Ani razu go nie wygraliśmy odkąd Potter się pojawił w szkole - mruknął Hase.

- Tez prawda - odrzekła Dolores, odłamując chleb. - Ale my już nie zobaczymy, jak wygrywacie. A szkoda. Powodzenia.

- Dzięki, z takim zespołem może się przydać - rzekł Bruce szorstko.

- Ej, a może Draco? - krzyknęła niemal Dolores, patrząc na Bruce'a, jakby dostała olśnienia.

Pucey oparł brodę na nadgarstku.

- Czy ja wiem... Szukający z niego nawet niezły, co tu dużo mówić.. ale on nie umie poprowadzić zespołu, on nie z takich. No i ta mania zwycięstwa nad Potterem, będzie miał złe strategie.

- Może racja - Dolores westchnęła. - Trzeba by porozmawiać o tym ze Snape’m.

- No, chyba muszę - mruknął Adrian, dolewając sobie soku.

Do Wielkiej Sali wleciało mnóstwo sów. Na stoliki upadały paczki, listy i, co najczęściej, "Prorok Codzienny".

- Hej, to nie fair! - zawołał Nigel, gdy wleciało mu coś do miski ze śniadaniem, ochlapując twarz.

- Poczta na ostatni dzień? - Hase uniósł brew, jak i prawie każdy przy stole Ślizgonów.

- Zobaczmy co tam ciekawego piszą w tym szmatławcu - powiedział Pucey, biorąc gazetę do ręki.

W sali przez chwile zapanowała kompletna cisza. Chyba wszyscy czytali nagłówek.

W końcu ktoś z Gryffindoru krzyknął rozpaczliwie i donośnie.

- CO TO, DO CHOLERY, MA ZNACZYĆ?!!!!!!!!


*********************


Rozglądając się po pustym dormitorium, Virginia westchnęła i, ostrożnie ją składając, spakowała suknię do kufra. Zamrugała, gdy natrafiła ręką na coś skórzanego. Rozgarnęła rzeczy.

Na dnie leżała obita w skórę księga.

Draco oddał ją jej zeszłej nocy, zanim rozstali się pod wejściem do Wieży Gryffindoru. Wiedziała o tej księdze wszystko, wiedziała, z jakim niebezpieczeństwem wiąże się jej zatrzymanie, a jednak zabrała ją. Ona miała swoja, a Draco miał swoją.

Nie była pewna swych domysłów ale miała niejasne przeczucie, że to, co tam jest, może kiedyś pomóc Draconowi, jeśli chodzi o Mroczny Znak na jego ramieniu. Blondyn powiedział jej, że Dumbledore poprosił, aby to zatrzymali. Nikt o tym nie wiedział, prócz dyrektora, Snape'a no i oczywiście nich.

- Virginio Wu, są weselsze rzeczy do rozmyślań przy śniadaniu - zbeształa samą siebie, zatrzaskując kufer. W rękę wzięła mugolską książkę obyczajową, którą chciała przeczytać w pociągu, założyła czarną szkolną szatę i otworzyła drzwi, zbiegając po schodach.

- Oj, Ginny, nie za późno?- zapytała radosnym tonem Gruba Dama.

- Troszkę.. ale zaspałam! - wyznała, uśmiechając się nieśmiało.

- Zaspałaś?- kobieta na portrecie zrobiła wielkie oczy. - Nigdy wcześniej ci się to nie zdarzyło? Był może jakiś powód?

Zaręczyny?

Uśmiechnęła się jeszcze raz do Grubej Damy,.

- Ojej, ojej, jaka śliczna zawieszka? - zawołał dama z portretu, spoglądając na łańcuszek wiszący na szyi dziewczyny.

- A, to?- Virginia dotknęła łezki. - To… od przyjaciela. Prawda, że śliczny?

- Tak, tak.... ale nie myślisz, ze zbyt skromny jak dla ciebie? Dziewczyny teraz noszą taką dużą biżuterię... - poskarżyła się Gruba Dama.- A gdzie te wielkie kolczyki, pierścienie, bransolety?

- Nie o to chodzi – odrzekła z uśmiechem.- To nie ozdoba, to pamiątka. Ważna pamiątka.

- Ach, jeśli tak... - kobieta uśmiechnęła się szeroko. - No cóż, idź już, idź, twoi domownicy pewnie czekają. Zobaczymy sie po wakacjach, prawda?

- Tak, oczywiście - odpowiedziała dziewczyna, odwzajemniając uśmiech. - Miłych...

- Ha! - parsknęła Gruba Dama. - Miłych wakacji? Cóż, obrazy z woźnym jak Filch nie maja zbyt wesołego lata.

Virginia zaśmiała się i pobiegała korytarzem. Musiała się jeszcze przecież pożegnać z Yvette i resztą, zanim odjadą! Zeszłonocna impreza nie stwarzała do tego zbyt dobrej atmosfery.

Aż uniosła głowę, gdy z Wielkiej Sali nie wydobywał się ani szmer. Pchnęła drzwi. Wylądowało na niej około tysiąca par oczu.

Nie bardzo wiedziała , co się dzieje.

- GINNY WEASLEY! - ryknął Ron, przeskakując przez stół i podbiegając ku niej. Rozbił tym samym kilka dzbanków z sokiem.

Cofnęła się do tyłu. Naprawdę nie wiedziała, o co chodzi, a ze wściekłym Ronem nie warto zaczynać, bo można źle skończyć. W ręce trzymał "Proroka Codziennego".

- C-c-co? - wyjąkała, gdy się przed nią zatrzymał.

- Ot co!- wypluł, pokazując jej pomięty papier.

Wszyscy, cała szkoła patrzyła, jak wygładza gazetę, czyta nagłówek i artykuł, a z sekundy na sekundę wydłuża jej się twarz,.

W tym samym czasie do Wielkiej Sali zawitał Draco, ziewając. Ten to w ogóle był nie w temacie.

- Draconie Malfoyu - wysapał Ron, podchodząc do niego, ale zatrzymali go Dean i Colin.

- No co, Łasiczko? zadrwił Draco, mrużąc oczy.

- Co? - zapytał z niewiarą rudzielec.- Śmiesz się pytać "co"? Patrz, co żeś narobił, niedorozwoju!

Blondyn spojrzał w dół i zobaczył drżąca dłoń Virginii. Zamrugał oczami, gdy odwróciła głowę, wpatrując się w niego głupio. W ogóle nie rozumiał, co się dzieje, ale zajrzał jej przez ramię i przeczytał pogniecionego dzisiejszego "Proroka Codziennego"



Draco Malfoy i Ginny Weasley zaręczeni! Przedstawienie tysiąclecia swatem!


Draco Malfoy i Ginny Weasley, gwiazdy musicalu "Wysokie Loty" zostali potajemnie zaręczeni! Niezawodne źródła potwierdzają, że są w sobie zakochani od przeszło dziesięciu miesięcy, a teraz zdecydowali się wejść na wyższy szczebel wzajemnych stosunków. Malfoy zaproponował Weasley małżeństwo ostatniej nocy, przy romantycznym świetle księżyca, nad jeziorem. Wspominali piękne tegoroczne wydarzenia.

Malfoyowie i Weasley’owie nigdy nie byli w dobrych stosunkach ze sobą, od najdawniejszych czasów. Ta miłość pomiędzy dwojgiem młodych ludzi może doprowadzić do zgody dwóch zwaśnionych rodzin! Młodzi mają zamiar wziąć ślub, kiedy skończą szkołę i kiedy uzyskają pozwolenie rodziców.


Rita Skeeter




Pod artykułem było zdjęcie, a na zdjęciu oni, trwający w pocałunku nad jeziorem.

- Ja te kobietę zamorduję - mruknął Draco, przygładzając swoje jasne włosy.

- Zanim ty zabijesz ją, ja zabiję ciebie ! - oświadczył Ron.

- Cze-czekaj!- krzyknęła Virginia, próbując powstrzymać brata.

- Hej, Draco, to prawda, że się hajtniecie? - zapytał z niedowierzaniem Montague. - A ja chyba słyszałem, nawet niedawno, jak mówiłeś, że ona jest tylko szma-....

- Zamkniesz się chociaż raz? - przerwał mu Draco.

- Zabiję cię, powieszę, zamorduję!!! - warczał Ron, sięgając po różdżkę.

- Ej, nie... - Virginia potrząsnęła głowa. - Ron, uspokój się, to nie tak, jak...

Zaskomlała głośno, gdy Draco wziął ją na ręce. W sali rozległy się "Ooo", "Aaa", „Eee" i inne takie.

- A ty co wyrabiasz? - syknęła mu do ucha, zmuszona się go przytrzymać za szyję.

- Ratuje nam tyłki - odrzekł szorstko, dając jej buzi przed cała szkołą.

- DRACONIE MALFOYU!!! - zaryczał Ron, próbując się wyrwać dwóch chłopakom, którzy go trzymali. - Wracajcie tu!

Draco uśmiechnął się do niego zajadliwie i odwrócił się, wychodząc z sali z narzeczoną w ramionach.

- Tak w ogóle to gdzie idziemy? - zapytała, gdy zbiegł z nią po schodach.

Zatrzymał się, pochylił i pocałował ją w czoło.

- Tam, gdzie nam nikt nie będzie przeszkadzał?



She loves you, yeah, yeah, yeah,

She loves you, yeah, yeah, yeah.

With a love like that

You know you should be glad.

With a love like that

You know you should be glad.

With a love like that

You know you should be glad.

Yeh, yeah, yeah.

Yeh, yeah, yeah, yeah.




KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Z jednostkami za pan brat
rodzina, Z rodzeństwem za pan brat, Z rodzeństwem za pan brat / 21 listopad 2007
Z przyrodą za pan brat - 3, Ekologia dla najmlodszych
Z przyrodÄ… za pan brat - 3, Scenariusze, Ekologia
Z trendami za pan brat, Gastronomia
Po co jest akcja Czyli bądź z ryzykiem za pan brat, akcjonariat obywatelski
Scenariusz międzyprzedszkolnego konkursu ekologiczno przyrodniczego Z ekologią za pan brat
Wyszyński za pan brat z Hitlerem, religia, kościół
z ekologia za pan brat, PRZEDSZKOLE, obrazki tematyczne kolorowe, ekologia
Z ortografia za pan brat. Pisownia, Pomoce , sprawdziany szk.podst
Z higiena za pan brat
z ksiazką za pan brat, PRZEDSZKOLE, Czytanie dzieciom
Z jednostkami za pan brat
Z HIGIENA ZA PAN BRAT(1)
z rytmem za pan brat
Z aniołami za pan brat
Z książką za pan brat 2
Z emocjami za pan brat
Z aniołami za pan brat

więcej podobnych podstron