Chrostowski: Kto odpowiada za śmierć Jezusa? Poniewieranie Chrystusa i Jego Kościoła
O ewangelicznym opisie Męki Chrystusa i nowej fali ataków na Kościół opowiada teolog i biblista, ks. prof. dr hab. WALDEMAR CHROSTOWSKI, w rozmowie z Rafałem Pazio.
Dlaczego Judasz musiał w Ogrodzie Oliwnym wskazać Jezusa, skoro – jak wynika z opisów Ewangelii – Jezus był w Jerozolimie znany i rozpoznawalny?
Pojmanie Jezusa odbyło się późnym wieczorem. U stóp Góry Oliwnej nie było latarni ulicznych ani światła, a więc ten epizod rozgrywał się w kompletnych ciemnościach. Ustalenie, kogo należało pojmać, wymagało dokładnej znajomości rysopisu Jezusa. Do Ogrodu Oliwnego przybyli nie ci, którzy dobrze Jezusa znali, ale przedstawiciele ówczesnej „milicji obywatelskiej”, wysłannicy rzymskich okupantów i władz żydowskich. Potrzebowali kogoś, kto im precyzyjnie wskaże człowieka, którego mieli pojmać. Judasz miał to uczynić w sposób nie rzucający się w oczy. Semici do dzisiaj witają się charakterystycznym pocałunkiem, który przypomina znany z liturgii „znak pokoju”. Judasz liczył, że Jezus niczego się nie domyśli i ów naturalny gest życzliwości odbierze jako coś normalnego, a więc zdrada nie wyjdzie na jaw. Ale Jezus doskonale znał zamiary Judasza i zadał mu kłopotliwe pytanie, które stanowiło wyrzut sumienia: „Judaszu, pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?” (Łk 22,48). Sens jest oczywisty: Używasz znaku zaufania i przyjaźni do tego, co jest przejawem zdrady i wrogości?
W Ewangelii według św. Jana czytamy, że Piłat wyprowadza Chrystusa na dziedziniec i mówi: „Oto człowiek!”. Co ma na myśli? Co zrozumiał? Czy Piłat próbuje coś zamanifestować taką deklaracją?
Trzeba zwrócić uwagę na dramatyczny kontekst tej wypowiedzi. Z relacji ewangelicznych wynika, że od początku Piłat nie był przekonany o jakiejkolwiek winie Jezusa i starał się zrozumieć, na czym polegają zarzuty, które stawiali oskarżyciele. Wiedział, że zapadł już wyrok śmierci wydany przez Sanhedryn, czyli żydowską Wysoką Radę, zaś jego rola polegała na potwierdzeniu tego wyroku. Palestyna znajdowała się wówczas pod rządami rzymskimi, a Rzymianie zastrzegli sobie prawo decydowania w sprawach, które karano śmiercią. Na Bliskim Wschodzie, gdzie Rzymianie stykali się z mentalnością semicką, bardzo odmienną od rzymskiej, tego rodzaju obostrzenia tym bardziej miały rację bytu. Piłat stara się dociec, czy zastosowanie prawa rzymskiego, które potwierdzałoby tę konkretną egzekucję, jest w tych okolicznościach właściwe i prawidłowe. Ma coraz więcej wątpliwości, zwłaszcza po konfrontacji z Jezusem. Szuka możliwości, by wyroku śmierci nie wydać, a jednocześnie nie rozsierdzać oskarżycieli i nie narażać się im. Piłat postanowił użyć okrutnego fortelu: polecił ubiczować Jezusa. Liczył, że taki werdykt zmieni coś w nastawieniu oskarżycieli oraz że jest to wystarczająca kara za ewentualne winy, jakich oskarżony mógł się dopuścić. Myślał, że oskarżyciele żydowscy, widząc tak okrutnie ukaranego rodaka – czasami biczowanie kończyło się śmiercią, a na pewno ciężkimi ranami albo kalectwem – zmienią zdanie i odstąpią od nacisków na uśmiercenie go. Piłat sądził, że widok krwi i cierpiącego człowieka usposobi prześladowców do zmiany nastawienia. Kiedy biczowanie dobiegło końca, Jezus został szyderczo ubrany w szkarłatny płaszcz. Piłat wyprowadza Go na zewnątrz i po grecku zwraca się do zgromadzonych, mówiąc: Idou ho anthropos!, co w tłumaczeniu na polski znaczy „Oto człowiek!”. W tej krótkiej wypowiedzi słychać ogromne napięcie, które Piłat musiał odczuwać. Miał poczucie, że Jezus jest niewinny, a zarazem zabrakło mu odwagi, by skutecznie przeciwstawić się oskarżycielom. Widok cierpiącego powinien odmienić nastawienie ludzi, którzy na to cierpienie patrzyli. Piłat apelował zatem do sumienia oskarżycieli. Wiedział, że natarczywość ich oskarżeń oraz skala ich żądań jest nieludzka, a więc chciał wzbudzić u nich ludzkie uczucia. Oczekiwał na zwyczajną wrażliwość wobec bólu i cierpienia człowieka poddanego tak okrutnej karze. Ocena wynikająca z opisu zachowania Piłata oraz odbiór Ewangelii czytanej dzisiaj pokrywają się ze sobą. Zwyczajny człowiek na widok ubiczowanego Jezusa chciałby zawołać: „Dość, skończmy z tym!”. Dlatego zawołanie: „Oto człowiek!” ma w Ewangelii według św. Jana również znaczenie teologiczne. Ewangelista sugeruje, że doszło do największego poniżenia Syna Bożego, który dla nas i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem, zaś w tym wydarzeniu Jego człowieczeństwo zostało sponiewierane, upokorzone i wzgardzone.
Dlaczego nikt nie zawołał: „Dość”?
Wrogość wobec Jezusa była tak daleko posunięta, że nie mógł liczyć nie tylko na współczucie, ale nawet na litość swych prześladowców. Potwierdza to straszliwą siłę zła, które zwłaszcza w konfrontacji z dobrem ujawnia swoje najbardziej mroczne strony. Kiedy dzieje się coś dobrego, jedyną odpowiedzią powinna być wzajemność dobra, to znaczy dobro powinno wyzwalać nowe dobro. Ale nie zawsze tak jest, a nawet paradoks polega na tym, że w pewnych sytuacjach dobro daje upust siłom zła. Zło w konfrontacji z dobrem, szczególnie gdy jest bezkarne, staje się bezczelne, aroganckie i natarczywe. Przybiera monstrualne formy, prześcigając samego siebie w pomysłowości okrucieństwa i przewrotności. Tak było i tym razem. Gdy zawiodły hamulce moralne i zasady etyczne oraz zdrowe rozeznanie, widok umęczonego Jezusa, który był przedmiotem nienawiści Jego oskarżycieli, jeszcze wyraźniej uzewnętrznił to, co istniało w ich wnętrzu, czyli nienawiść, która obróciła się w otwartą wrogość.
Czy w kontekście braku reakcji na cierpienie Chrystusa można odczytywać okrzyk tłumu: „Krew jego na nas i na dzieci nasze!”?
Trzeba starannie rozróżnić dwie perspektywy: historyczną i teologiczną. W perspektywie historycznej na dziedzińcu twierdzy Antonia, gdzie rezydował Piłat, zgromadziło się kilkuset ludzi wrogich Jezusowi. Specjaliści obliczają, że mogło tam przebywać około 400 osób. Podjudzeni przez ówczesne żydowskie autorytety religijne zawołali: „Krew jego na nas i na dzieci nasze” (Mt 27,25). Był to okrzyk oznaczający przyjęcie odpowiedzialności za wydany wyrok, a ci, którzy go wznosili, reprezentowali wyłącznie siebie. Jerozolima liczyła wtedy kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców i można zasadnie domniemywać, że wielu z nich było Jezusowi życzliwych i przychylnych, o czym świadczy np. powszechna radość podczas uroczystego wjazdu Jezusa do Miasta Świętego. Ale okazało się, że arogancja kilkuset przedstawicieli świata żydowskiego przyniosła dramatyczne rezultaty – i to oni ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za skazanie Jezusa na śmierć. Na płaszczyźnie teologicznej, religijnej i moralnej, ten okrzyk bywał traktowany jako usprawiedliwienie przekonania, że wszyscy Żydzi, a więc wtedy żyjący oraz wszystkie żydowskie pokolenia, są winne śmierci Jezusa. Takie stawianie sprawy to niebezpieczna bzdura! Każdy człowiek ponosi indywidualną odpowiedzialność za swoje czyny. Nie ma odpowiedzialności zbiorowej ani przechodzenia winy z pokolenia na pokolenie. Ci, którzy wnosili ów okrzyk, działali we własnym imieniu. Ale to nie wyczerpuje znaczenia męki i śmierci Jezusa, bo nie chodzi o skazanie zwykłego człowieka, lecz o zbawczą śmierć Syna Bożego. Jezus umarł za grzechy nas wszystkich, a więc za Jego skazanie i śmierć na Kalwarii są odpowiedzialni wszyscy ludzie. Jego oskarżycielami i wykonawcami okrutnego wyroku były konkretne osoby, które ponoszą odpowiedzialność historyczną. Natomiast z perspektywy religijnej odpowiedzialność ponosi każdy z nas, a jest to szczególnie widoczne, gdy dopuszczamy się grzechu. Sobór Trydencki pod koniec pierwszej połowy XVI wieku orzekł, że bardziej niż ci Żydzi, którzy wznosząc haniebny okrzyk na dziedzińcu pałacu Piłata, nie wiedzieli, kim Jezus jest, odpowiedzialność za Jego śmierć ponoszą ci chrześcijanie, którzy wyznają Jezusa, a mimo to grzeszą. Szkoda, że te słowa są tak mało znane…
Ewangelista podaje, że kiedy Jezus wisiał na krzyżu, podchodzili do Niego ludzie i mówili, żeby wybawił siebie i zszedł. Jaką koncepcję wybawienia mieli na myśli ci, którzy te słowa wypowiadali?
Tu wiele zależy od tłumaczenia greckiego tekstu Nowego Testamentu na język polski. Sens okrzyków pod krzyżem można sprowadzić do zawołania: „Uratuj siebie, tak jak ratowałeś innych!”. Jak przedtem żądano od Jezusa rozmaitych znaków, niemal codziennie wołano o nowy znak, który miałby znowu potwierdzić Jego roszczenia i nauczanie – tak w tej sytuacji rozlega się wołanie o nowy, decydujący znak, który byłby najbardziej wyrazistym potwierdzeniem Jego mocy i skuteczności: „Jest królem Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego” (Mt 27,42). Gdyby Jezus odpowiedział na to wezwanie tak, jak chcieli tego Jego prześladowcy, sprzeniewierzyłby się samej istocie swej misji. Sytuacja była dramatyczna, ale również tej pokusie Jezus skutecznie się oparł. Nie uległ pokusie sprawienia doraźnej cudowności, przez co tym bardziej potwierdził swoją moc oraz panowanie nad złem i grzechem.
Jest taka scena w Ewangelii według św. Mateusza, w której mówi się, że w momencie śmierci Jezusa otworzyły się groby, wstali zmarli i ukazywali się wielu. Czy są jakieś ustalenia dotyczące tego przekazu?
Istnieją doświadczenia duchowe, których fizykalne potwierdzenie jest niemożliwe. Proszę potwierdzić fizycznie, że ktoś miał taki, a nie inny sen, o którym właśnie opowiada; musimy polegać na jego świadectwie, przyjmując je albo nie. Ewangelista Mateusz opisuje, że niektórzy mieszkańcy Jerozolimy doświadczyli rezultatów zbawczej śmierci Jezusa. Nie ma możliwości historycznej weryfikacji tego świadectwa. Nie potrafi my powiedzieć, czy było to również doświadczenie zewnętrzne, czy wyłącznie przeżycie wewnętrzne. Wygląda na to, że ci, którym Jezus był bliski, doświadczyli czegoś niezwykłego i dali temu wyraz w świadectwie utrwalonym na kartach pierwszej Ewangelii kanonicznej. Tu stoimy na progu naszych możliwości poznawczych.
Józef z Arymatei to poważny członek Wysokiej Rady. Co symbolizuje jego troska o ciało Jezusa?
Ewangelie przedstawiają go jako człowieka zamożnego i sprawiedliwego. Do obowiązków pobożnych Izraelitów należało grzebanie zmarłych. Jezus był dla Józefa kimś bliskim, zastanawiał go i poruszał. Józef przeżył Jego śmierć i wyraził swoją z Nim solidarność w sposób, który uznał za najbardziej właściwy. Jezus w pewnym sensie był bezdomny, a więc istniała możliwość, że Jego ciało zostanie gdzieś porzucone. Wprawdzie pod krzyżem Jezusa znalazło się wąskie grono najbliższych Mu osób, z Maryją, Jego Matką, ale nie ma żadnej pewności, że Rzymianie i władze żydowskie zgodziłyby się na wydanie im ciała Ukrzyżowanego. W miejscu, gdzie Jezus został pochowany, znajdował się dawny kamieniołom. W czasach Jezusa był już całkowicie opuszczony, ale wiatry naniosły tam ziemię, ziarna i pyłki. Pojawiła się cienka warstwa gleby, a na niej krzewy – i dlatego Jan Ewangelista wspomina o grobie „w ogrodzie” (J 19,41). Śmierć Jezusa nastąpiła na początku kwietnia. To czas pięknej wiosny w Ziemi Świętej.
W ostatnim pytaniu chciałem odnieść się do aktualnych wydarzeń dotyczących Kościoła. W związku ze skandalami seksualnymi Kościół znów poddawany jest surowej ocenie.
Nie potrzeba wielkiej wnikliwości by widzieć, że konkretne nadużycia czy występki, których dopuszczają się niektórzy duchowni, stają się pretekstem do niezwykle silnych i wyrafinowanych ataków na cały Kościół. Nie byłoby to możliwe w stosunku do innych wspólnot religijnych. Tytułów prasowych typu: „Grzeszne czyny Kościoła” nie sposób sobie wyobrazić np. wobec Synagogi. Sam sposób przedstawiania tej problematyki jest pełen manipulacji, której trzon stanowi pogarda wobec chrześcijaństwa i jego wyznawców. Nie ma drugiej wspólnoty religijnej, która wobec swej dawnej i bliższej przeszłości podjęła tak wszechstronny rachunek sumienia. Zarzuca się Kościołowi, że zamiata winy pod dywan. Tak, ale jest to dywan Chrystusowego miłosierdzia i przebaczenia, które piętnując grzech, oszczędza grzesznika i daje mu szansę nawrócenia. Wyraźnie widać, że Kościół ma nie tylko przyjaciół, ale i zajadłych wrogów, dla których każdy pretekst jest dobry, by szkalować i oczerniać wszystkich chrześcijan. A przecież problemy i nadużycia moralne występują nie tylko w obrębie Kościoła katolickiego. Istnieją wszędzie! W ostatnim okresie odbywa się uporczywe nie tyle oczyszczanie, ile przeczyszczanie Kościoła. Ci, którzy nas atakują, próbują wmówić, upowszechnić i utrwalić określone skojarzenie. Ich strategia polega na tym, że Kościół katolicki trzeba kojarzyć z pedofilią, a księży – z pedofilami. Powtarzanie tego miliony razy ma zapaść w pamięć do tego stopnia, że sam widok księdza będzie wywoływał skojarzenia z pedofilią. To element odwiecznej antykościelnej strategii, która w naszych czasach, mając do dyspozycji środki masowego przekazu oraz internet, próbuje mnożyć i nasilać antychrześcijańskie emocje. I jeszcze jedna sprawa. Zarzucana pedofilia to w przytłaczającej większości przypadków wyrafinowana odmiana pederastii, czyli homoseksualizmu. Ale na temat homoseksualizmu panuje nie tyle absolutna cisza, co coraz bezczelniej odbywa się jego forsowanie. Przykładowo: podróż ministra spraw zagranicznych nieodległego od nas państwa, zdeklarowanego homoseksualisty, ze swoim partnerem jest przedstawiana jako coś normalnego i nie daj Boże wypowiedzieć pod ich adresem jednego słowa krytyki! Codziennie odbywa się odgórna i zaplanowana deprawacja dzieci i młodzieży, ale i w tym przedmiocie panuje zmowa milczenia. Aktywne i publiczne obnoszenie się z homoseksualizmem nakazuje postawienie pytania, o co w tym wszystkim chodzi. Ze strony Kościoła potrzebny jest rzetelny rachunek sumienia i troska, by tego rodzaju występki nie powtarzały się. Ale drugiej strony potrzebna jest postawa nie mniejszej odwagi i zdecydowania, która nazwie silne ataki na Kościół i wierzących po imieniu i wobec nich się nie ugnie. Pokora nie ma nic wspólnego z przyzwoleniem na upokarzanie!