601 Rutland Eva W ramionach księcia

background image

EVA RUTLAND

W ramionach

księcia

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Nie lubię rudzielców - oświadczyła Rae.
-

On wcale nie jest rady. Jego włosy są

kasztanowe. - Whitney obficie posmarowała
grzankę masłem i z apetytem ugryzła kęs. -
Podoba mi się ten kolor.

-

Najbardziej podoba ci się zielony, bo to

kolor pieniędzy.

-

Nie

przeczę.

-

Whitney

zachichotała

swawolnie i znacząco uniosła kubek. - Paula,
podgrzej tę kawę, dobrze? Albo nalej mi nową.

Paula wytarła ręce i posłusznie wykonała

polecenie, a dwie siostry Ashford nadal paplały
jak najęte.

- Lepiej sobie za wiele nie obiecuj - cierpkim

tonem poradziła Rae. - Książę Vandercamp
przyjechał do San Diego pograć w polo, a nie
uganiać się za kobietami.

Paula jednym uchem słuchała tej rozmowy,

szorując patelnię. Od kilku tygodni głównym
tematem rozmów w domu Ashfordów był turniej
golfowy, z którego cały dochód przeznaczono na
cele dobroczynne. Natomiast ostatnio, gdy

background image

rozeszła się wieść, że na przystani miejscowego
klubu

zacumował

jacht

milionera

Brada

Vandercam-pa,

obie

panny

Ashford

nie

przestawały plotkować o przystojnym i wciąż
wolnym dziedzicu bajecznej fortuny Van-
dercampów.

background image

4

Całe San Diego szalało z zachwytu. Lub raczej

tylko ci, którzy zaliczają się do miejscowej
ś

mietanki towarzyskiej, poprawiła się Paula w

duchu, a na jej ustach zaigrał kpiący uśmieszek.
Przecież tylko bogacze zasiądą na trybunie w
lożach honorowych, aby oglądać mecze polo, a
potem wezmą udział w wielkim balu, wystrojeni
w kreacje zaprojektowane przez słynnych
projektantów.

- Na mój widok zmieni zamiar! - stwierdziła

Whitney z niezachwianą pewnością siebie.

Paula dostrzegła błysk wyzwania w oczach

Whitney i była skłonna się z nią zgodzić. Co
prawda Whitney nie mogła uchodzić za klasyczną
piękność, gdyż miała zbyt szerokie usta, nieco
zbyt obfite kształty i nos jak...

Przestań, nieładnie jest krytykować bliźnich,

skarciła się Paula w duchu. Odłożyła patelnię i
poszła posortować rzeczy do prania. A jednak nie
potrafiła przestać myśleć o zasłyszanej rozmowie.
Co by nie mówić, Whitney była dosyć atrakcyjną,
ciemnooką

brunetką.

Otaczała

jakaś

przedziwna, przesiąknięta erotyzmem aura, co
sprawiało, że mężczyźni lgnęli do niej jak
pszczoły do miodu. Tak, książę na pewno zwróci
na nią uwagę, Rae będzie skręcać się z zazdrości,
a...

- Gdzież ta dziewczyna się podziewa! -

Rozważania

Pauli

przerwał

zaspany,

lecz

ś

widrujący głos pani Ashford. Paula rzuciła

background image

5

jedwabną koszulkę na stos innych wytwornych
ciuszków i pośpieszyła do kuchni. - Ach, tu
jesteś! Czemu nie przyniosłaś mi kawy do
sypialni?

- Przepraszam, ale myślałam, że pani śpi.
- Moja głowa! - Mamie Ashford ciężko opadła

na krzesło i przycisnęła dłoń do skroni. - Jak ktoś
mógłby

background image

6

spać przy tym ogłuszającym hałasie! Nie możecie,
moje dziewczynki, zaczynać swoich pogaduszek
o nieco późniejszej porze?

-

To trochę pomoże, a za moment przyniosę

kawę. -Paula podała pani domu szklankę soku
pomidorowego i dwie tabletki aspiryny.

-

Mamo, chyba nie dostaniesz znów tej swojej

okropnej migreny - jęknęła Whitney. - Miałyśmy
przecież jechać po zakupy.

-

Otóż to - kpiąco prychnęła Rae. -Whitney

musi znaleźć wystrzałowy strój na bal maskowy,
ż

eby olśnić księcia!

-

Tobie pomógłby tylko taki ciuch, dzięki

któremu stałabyś się niewidzialna.

-

Dziewczynki, przestańcie! Głowa mi pęka i

jest mi niedobrze. Pewnie powinnam coś zjeść.
Paula, usmaż bekon i kilka grzanek z cynamonem.

-

Już się robi! - Paula chwyciła niedawno

umytą patelnię. Miała nadzieję, że nie spóźni się
na dzisiejsze zajęcia. Gdyby do dwunastej zrobiła
pranie i posłała łóżka, to pewnie by zdążyła. Pod
warunkiem, że pani Ashford nie zleci jej żadnej
dodatkowej pracy.

Na szczęście solidne śniadanko i trzy filiżanki

mocnej kawy zdziałały cuda i pani domu
odzyskała dobry humor. Rozmowa przy stole
ponownie zaczęła się toczyć wokół Brada
Vandercampa.

-

Taki bogaty! I tak uroczo brytyjski! - Oczy

Mamie Ashford zaszły mgłą.

background image

7

-

I zabójczo przystojny - dodała Whitney.

-

Jak jego dziadek - stwierdziła matka. - I

podobno taki sam z niego huncwot.

background image

8

-

Huncwot?

-

Nie przepuści żadnej ładnej dziewczynie.

Romansuje na prawo i lewo, jak jego dziadek,
staruszek Cyrus Van-dercamp. Dorobił się fortuny
na linii kolejowej, lecz chodzą słuchy, że w latach
trzydziestych sporą część przepuścił na pewną
gwiazdę ekranu. Nie była damą z towarzystwa,
ale on stracił dla niej głowę i porzucił rodzinę.
Wybuchł straszny skandal.

Rae oświadczyła, że nie darowałaby tego

ż

adnemu mężczyźnie. Whitney miała inne zdanie.

- Gdy Brad Yandercamp włoży mi na palec

ś

lubną obrączkę, może sobie potem utrzymywać

całe stado kochanek.

Pani Ashford zgodziła się z tym poglądem.

Jakie to szczęście, że obie córeczki wyrosły na
prawdziwe damy.

-

Oby jednak książę polo wrodził się w swego

ojca.
-

Dlaczego? - spytała Whitney.

-

To wyjątkowo porządny człowiek. Bardziej

interesuje się kopalniami złota i szybami
naftowymi

niż

kobietami.

Ożenił

się

z

dziewczyną ubogą jak mysz kościelna, lecz
pochodzącą ze starej arystokratycznej rodziny.
Podobno zamienił zrujnowaną rodową rezydencję
ż

ony w luksusowy pałac. Chciałabym to

zobaczyć.

-

Cóż, może wszystko przed tobą. - W głosie

Whitney zabrzmiała nutka przebiegłości. -

background image

9

Mówiłaś, że młody Vandercamp ma słabość do
ładnych dziewczyn?

-

I owszem. - Mamie Ashford zachichotała. -

A ty jesteś dużo ładniejsza od tych wszystkich,
które będą usiłowały go usidlić. Dlatego lepiej już
jedźmy do Mademoi

background image

10

selle's Boutiąue. Na pewno zwali się tam tłum
klientek. Pośpieszmy się, zanim wszystko
wykupią.

Paula odetchnęła z ulgą. Do jedenastej zdążyła

zrobić pranie, sprzątnąć kuchnię i uporządkować
sypialnie.

Potem

wzięła

szybki

prysznic,

przebrała się i pobiegła na przystanek, żeby
pojechać autobusem na uniwersytet.

Od niepamiętnych czasów marzyła o zawodzie

weterynarza. Uwielbiała zwierzęta - zarówno
małe, jak i duże. Miała z nimi do czynienia od
dzieciństwa,

wychowała

się

bowiem

na

hodowlanym ranczu w stanie Wyoming, gdzie jej
ojciec był robotnikiem, a matka kucharką. Często
asystowała poganiaczom lub weterynarzom,
ilekroć zajmowali się chorą krową lub koniem. A
gdy trochę podrosła, zakochała się w Tobym,
przystojnym synu nadzorcy. Zamierzali się pobrać
i kupić kawałek ziemi. Toby miał trenować konie,
a Paula leczyć ukochane zwierzaki. Jednak
pewnego lata Toby zupełnie stracił głowę dla
niejakiej Cynthii, a Paula poczuła się tak, jakby
zawalił się cały jej świat.

Z rozpaczy omal nie rzuciła szkoły. Była

naprawdę załamana i dopiero brat ojca, Lewis
Grant, pomógł jej wyjść z depresji. Przemówił jej
do rozsądku i zachęcił do kontynuowania nauki.

Paula rzuciła się w wir pracy, nadrobiła

zaległości i w terminie obroniła dyplom. Uzyskała
jednak

za

mało

punktów,

ż

eby

zdobyć

background image

11

stypendium

na

uniwersyteckim

wydziale

weterynarii, a stan rodzinnych finansów nie
pozwalał na podjęcie pełnopłatnych studiów.
Ojciec długo chorował i leczenie pochłonęło
niemal całe rodzinne oszczędności. Również tym
razem z pomocą przyszedł jej wujek

background image

12

Lewis. Zaproponował, że pokryje połowę
czesnego, ale to i tak nie rozwiązywało problemu.

-

W tym roku Paula chyba musi zostać na

ranczu -stwierdził Hank, jej ojciec. - Mogłaby
pomagać matce.

-

Pewnie chętniej pomagałaby tobie - mruknął

Lewis.
-

Ś

więta racja - przyznała Paula z uśmiechem.

Doskonale czuła się w siodle i z radością zajęłaby
się zwierzętami. Wiedziała jednak, że ojciec nie
pozwoliłby na to.
- Taka robota bardziej mi odpowiada.

-

Ja osobiście wolałbym się krzątać w ciepłej,

przytulnej kuchni... - Lewis pokręcił głową.

-

Każdy marzy o czymś innym - stwierdziła

Paula.

- Sam wiele razy mi to powtarzałeś, wujku. -
Lewis dawno temu wybrał życie mieszczucha.
Zaczął podróżować, imał się dziwacznych prac,
aż w końcu zatrudnił się na stałe jako szofer i
człowiek do wszystkiego w kalifornijskiej
rezydencji Angusa Ashforda, w San Diego.

-

Na czesne jakoś by starczyło. - Matka

wróciła do zasadniczego tematu. - Ale co z
mieszkaniem i utrzymaniem? - Uniwersytet
stanowy był odległy od rancza o sto pięćdziesiąt
kilometrów i codzienne dojazdy nie wchodziły w
grę.

-

Nadal pragniesz zostać weterynarzem? -

Lewis zerknął pytająco na bratanicę, ona zaś

background image

13

skinęła głową. -A nie pojechałabyś ze mną do San
Diego? Tam też jest uniwersytet.

Cała trójka wlepiła w niego zdumione
spojrzenie.
- Co

powiecie

na

darmową

chatę

i

wyżywienie? - Lewis jakby czytał w ich myślach.
- Pokojówka Ashfordów

background image

14

właśnie złożyła wymówienie. - Lewis badawczo
popatrzył na Paulę. - Potrafiłabyś zająć się
domem?

-

Masz na myśli tę codzienną krzątaninę, którą

zajmuję się od wielu lat? - Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko.

-

Tak się składa, że chyba mógłbym załatwić

ci tę robotę, a pan Ashford to porządny gość.
Prawdopodobnie pozwoliłby ci chodzić na
zajęcia.

Paula natychmiast poweselała. Uniwersytet w

San Diego? Nie spodziewała się takiego obrotu
spraw.

-

Mają tam wydział weterynarii? - spytała.

-

Prawdę mówiąc, nie wiem. Chociaż... -

Lewis rozpromienił się. - Ależ tak, mają! Właśnie
tam zawiozłem do uśpienia suczkę pana
Ashforda.

-

Byłoby cudownie! - Oczy Pauli zalśniły jak

dwie gwiazdy. - O ile zostanę przyjęta. -
Dziewczyna spojrzała na ojca i wyczuła jego
wątpliwości, które zresztą natychmiast jasno
wyraził.

-

Zdajesz sobie sprawę, że to zupełnie co

innego niż mieszkanie w akademiku? No i daleko
od domu...

-

Ja miałbym na nią oko - zapewnił Lewis. -

Przecież jestem jej ojcem chrzestnym.

Hank wyraził zgodę, a Paula natychmiast

rzuciła się wujkowi na szyję.

background image

15

-

Dzięki! Ale ze mnie szczęściara. Mam

najlepszego ojca chrzestnego na świecie.

-

Jeszcze nic nie załatwiłem - ostudził jej zapał

Lewis. - Lepiej od razu zadzwonię do starszego
pana. Wzruszę go opowieścią o utalentowanej
bratanicy, która pragnie zostać weterynarzem i
potrzebuje pracy. Pan Ashford jest

background image

16

moim dłużnikiem. Kilka razy przywiozłem go
kompletnie pijanego do domu i po cichutku
położyłem do łóżka...

Pan Ashford w istocie pochwalił ambicje

młodej kobiety i oczywiście zgodził się, aby w
wolnym czasie uczęszczała na wykłady. Co
więcej, obiecał, że skontaktuje się z dziekanem
wydziału, jeśli kandydatka na studentkę na-
tychmiast przyśle dokumenty.

-

Wujku, to wprost fantastycznie! - Paula

cmoknęła go w policzek.

-

Może zaśpiewasz na inną nutę, gdy weźmie

cię

w

obroty

pani

Ashford.

Ż

adna

z

dotychczasowych pokojówek nie zagrzała tam
miejsca dłużej niż kilka tygodni. Mamie Ashford
potrafi zaleźć człowiekowi za skórę. I jeszcze
jedno... jesteś o wiele za ładna. Zrób coś, żeby
wyglądać trochę gorzej... - Lewis zafrasowanym
spojrzeniem przesunął po smukłej figurze,
złocistych lokach i ślicznej buzi.

-

A jakie to ma znaczenie? - Paula nie potrafiła

ukryć zdumienia.

-

Cóż, pani Ashford nie spodoba się, że jesteś

ładniejsza od jej dziewczynek.

-

Nie rozumiem.

-

Ashfordowie zaliczają się do śmietanki

towarzyskiej i starsza pani staje na głowie, żeby
odpowiednio ustawić córeczki, czyli wydać je za
bogatego ważniaka. Wysyła je na wszystkie
przyjęcia, bale...

background image

17

-

Przecież ja będę tylko pokojówką! Z

pewnością nie wejdę im w paradę!

-

Niby tak - przyznał Lewis z wahaniem. -

Wątpię jednak, czy by cię zatrudniła, wiedząc, że
jesteś taką piękną dziewczyną.

background image

18

Angus Ashford dotrzymał słowa i rzeczywiście

pociągnął za odpowiednie sznurki, aby Paulę
przyjęto na uniwersytet. Pozwolił również, co
prawda wbrew woli żony, żeby w ciągu dnia
uczęszczała na zajęcia. Paula ciężko harowała w
godzinach przedpołudniowych i często do późnej
nocy, aby wykonać wszystkie domowe prace. Tak
bardzo się starała, że po pewnym czasie nawet
pani Ashford zaczęła na niej polegać, choć za nią
nie przepadała.

Jednak rok później pan Ashford zmarł na

marskość wątroby. Paula była pewna, że jego
ż

ona natychmiast ją zwolni, lecz stało się inaczej.

Okazało się bowiem, że Angus Ashford był nie
tylko alkoholikiem, lecz także namiętnym
hazardzistą i kiepskim inwestorem. Zostawił ro-
dzinie mniej pieniędzy, niż się spodziewano, toteż
wdowa po nim musiała zrezygnować z ogrodnika
i przychodzącej raz na tydzień kobiety, która prała
i robiła gruntowne porządki.

Pani Ashford była nieco ekscentryczna, lecz

równocześnie bardzo sprytna. Zatrzymała Lewisa
jako szofera, ogrodnika i pomocnika w jednej
osobie, a Paulę w charakterze kucharki, praczki
oraz pokojówki, nieznacznie podnosząc obojgu
uposażenie.

Jednak Paula nie narzekała. Przywykła do

ciężkiej pracy. Całe szczęście, że nie musiałam
zrezygnować ze studiów, pomyślała, biegnąc teraz
co tchu na ćwiczenia z chemii.

background image

19

-

Hej, Paula - zwołał Link, jeden z kolegów. -

Po zajęciach idziemy pograć w siatkówkę, a
potem wpadniemy na pizzę. Przyłączysz się do
nas?

-

Ż

ałuję, ale niestety nie mam czasu.

background image

20

- Jezu, zawsze jesteś zagoniona - jęknął Link,

machając jej na pożegnanie.

Paula

odprowadziła

roześmianą

grupę

smętnym spojrzeniem. Nie miała jednak wyboru,
musiała wrócić do domu, żeby ugotować obiad.
Była realistką, lecz mimo to w jej duszy odzywała
się coraz częściej bliżej nie sprecyzowana
tęsknota za innym, trochę lepszym życiem.

To odczucie stało się szczególnie dotkliwe

wieczorem, gdy trzy panie Ashford pokazywały
kupione tego dnia przepiękne stroje. Paula z
zachwytem obejrzała czarną lnianą suknię, którą
Whitney zamierzała włożyć na mecz polo, a
potem balową kreację z turkusowego szyfonu.

-

Nie sądzisz, że ten kolor cudownie podkreśli

blask moich oczu? - Whitney otworzyła je
szeroko, patrząc na Paulę. - Chyba będziesz
musiała zwęzić sukienkę w ramionach, ale tylko
odrobinę. - Whitney zachichotała swawolnie. -
Nie chcę zasłonić całego biustu, skoro mam
oszołomić księcia.

-

Paula, ładnie mi w tym niebieskim? - Rae

jakimś cudem zdołała odepchnąć siostrę sprzed
lustra i zająć jej miejsce. - Uczeszesz mnie na bal,
dobrze? Wiesz, tak jak w zeszłym tygodniu.

Paula chwaliła, obiecywała i usiłowała nie

skręcać się z zazdrości. Ale nazajutrz, gdy
zwężała turkusową suknię, znów dopadła ją
tęsknota. Nigdy w życiu nie miała takiej ślicznej
kreacji. Ciekawe, jak by w niej wyglądała?

background image

21

Cóż szkodzi się przekonać? Przecież panie

Ashford znów będą do późna buszowały po
sklepach.

Paula pośpiesznie ściągnęła dżinsy i bluzkę,

wsunęła

ostrożnie

przez

głowę

delikatne,

szyfonowe cudo i spo

background image

22

jrzała w lustro. Suknia była na nią trochę za duża i
za długa, więc Paula zebrała ją z tyłu i posłała do
swego odbicia uwodzicielski uśmiech w stylu
Whitney.

Następnie

zbliżyła

twarz

do

kryształowej tafli i przyjrzała się sobie uważnie.
Czy ten kolor podkreśla blask jej oczu?
Spróbowała uroczo zerknąć spod rzęs.

Gdyby tylko poszła na ten bal, a książę ją

zauważył, to na pewno zatonąłby spojrzeniem w
jej niebieskich oczach, a potem tańczyliby i
tańczyli...

Na litość boską, co ty wyprawiasz, skarciła się

w duchu, wirując wokół pokoju. Tylko tego
brakowało, żeby niechcący rozdarła sukienkę.
Musiałaby na nią pracować chyba z rok.

Poza tym nie powinna tracić czasu na takie

bzdurne rozważania. Nawet gdyby mogła sobie
pozwolić na taką kreację, to niby dokąd by w niej
poszła? Nie chadzała na bale, nie miała też
ż

adnych szans na taniec z księciem. I dlaczego w

ogóle o nim myśli? Zresztą, on wcale nie jest
prawdziwym księciem...

Ostrożnie zdjęła sukienkę i znów wzięła się do
roboty.


Ponad rok temu, wkrótce po przyjeździe do San

Diego, Paula zgłosiła się do firmy organizującej
bankiety. Zdarzało się, że miała wolny wieczór i
mogła wtedy dorobić parę groszy jako kelnerka.

background image

23

Lecz obecnie rzadko było to możliwe z powodu
dodatkowych obowiązków w domu Ashfordów.

- Nie wiem, czy dam radę - powiedziała, gdy

zadzwonił Harry, chcąc ją zatrudnić na balu
kostiumowym u państwa Moodych. - Panie
Ashford idą na tę imprezę i muszę im pomóc się
przygotować.

background image

24

- Podobno najpierw wybierają się gdzieś na
kolację.

-

Rzeczywiście. - Paula dopiero teraz sobie o

tym przypomniała.

-

Więc wyjdą wcześniej, a ty możesz trochę się

spóźnić. Błagam cię, Paula, przyjdź. Wybawisz
mnie z kłopotu.

- Nie możesz znaleźć nikogo innego?

-

Musiałbym szukać kogoś o twojej sylwetce -

jęknął Harry. Miał fioła na punkcie idealnie
dopasowanych

służbowych

uniformów

dla

swojego personelu.

-

Czy ja wiem... - Paula wiedziała, że uniformy

szyto na miarę, a poza tym Harry świetnie płacił. -
No dobrze - zgodziła się niechętnie. Padała na nos
ze znużenia.

Lecz wieczorem, gdy w wielkiej kuchni

układała przystawki i stawiała na kolejnej tacy
czyste kieliszki do szampana, wcale nie czuła
zmęczenia. Przeciwnie, taka odmiana podziałała
na nią ożywczo. Parokrotnie zerknęła na tłum
gości w pięknych, kolorowych strojach i maskach.
Dźwięki muzyki docierały nawet tutaj i ogrzewały
spragnione zabawy serce dziewczyny.

W kuchni akurat nie było nikogo oprócz niej,

toteż Paula odrzuciła głowę do tyłu i nucąc graną
melodię, zaczęła lekko wirować wokół stołu. Nie
usłyszała, że ktoś otworzył drzwi, nie zauważyła
obserwującego ją mężczyzny.

background image

25

- Cóż za imponujące wyczucie taktu, ale nie

musi pani tańczyć solo.

Paula zamarła, słysząc dźwięczny męski głos.

Nieznajomy miał na twarzy maskę, lecz Paula i
tak

natychmiast

go

rozpoznała.

Był

przystojniejszy niż na fotografii w gazecie, a jego
włosy miały cudowny miedziany kolor.

background image

-

Och, przepraszam - wybąkała zażenowana. -

Ja tylko. .. Mogę coś dla pana zrobić?

-

Niewątpliwie. - Książę wyciągnął do niej

ręce. -Otrzymam ten taniec, piękna panno?

-

Nie. To znaczy... - Próbowała śmiechem

pokryć zakłopotanie. - Przykro mi, ale nie jestem
gościem. Ja tu pracuję.

-

Doprawdy? Zaraz załatwimy ten drobny

problem. -W bursztynowych oczach zamigotały
wesołe iskierki. Książę wyjął z kieszeni maskę i
założył ją na twarz dziewczyny. - Załatwione.
Teraz jest pani moim gościem. Zatańczymy?

Nie oparła się tej pokusie i pozwoliła się

zamknąć w uścisku jego ramion. Po chwili
zatraciła się w radości, rozkoszując się tańcem i
odświętną atmosferą.

I nagle rozległo się bicie zegara zwiastujące

nadejście północy. Muzyka umilkła, a ktoś
zawołał: „Zdejmujemy maski!".

Paula jęknęła w duchu. Stała pośrodku

rozbawionego tłumu!

- Pora się ujawnić, moja piękna. - Mężczyzna

pochylił się i dotknął wargami jej ust.

Cieniutki złoty łańcuszek pękł i bezdźwięcznie

upadł na parkiet, gdy dziewczyna w popłochu
biegła w stronę wyjścia.

background image

27

ROZDZIAŁ DRUGI

-

Zaczekaj! - Nie zdążył jej zatrzymać.

Jasnowłosa piękność błyskawicznie wmieszała się
w tłum gości i znikła, a jemu został po niej tylko
cieniutki łańcuszek. Brad poczuł w sercu
zdumiewające ukłucie żalu i bez wahania ruszył
za nią. Powinna być w kuchni, gdzie...

-

Bradzie

Vandercampie,

przestań

się

ukrywać! - Drogę zastąpiła mu córka gospodarzy.
Zdecydowanym ruchem ściągnęła mu maskę. -
Zresztą i tak nie zdołałeś nikogo oszukać.
Wszyscy cię znamy.

-

Czyżby? - Zerknął na jej obcisły strój lśniący

od cekinów w kształcie rybich łusek. - Cóż, moja
syrenko... - Usiłował przypomnieć sobie jej imię.
- Nie wszyscy są tacy sprytni jak...

-

Nawet największy spryciarz nie zdołałby

ukryć tych miedzianych włosów - przerwał mu
ktoś niezwykle zmysłowym tonem.

-

Podobnie jak pani nigdy nie uda się ukryć

swoich pięknych oczu. - Patrzących bardzo
sugestywnie, dodał w myśli.

background image

-

A więc pan mnie rozpoznał! - zagruchała

rozradowana Whitney. - Moje oczy naprawdę są
takie wyjątkowe?

- Ależ tak... są... eee... nadzwyczaj ekspresyjne

background image

29

wymamrotał, przypominając sobie taniec z
nieznajomą. Poruszała się tak lekko, z wdziękiem.
Powinien ją natychmiast odnaleźć, spytać, czy...

- Chodźmy. - Syrenka wzięła go pod ramię. -

Napijemy się czegoś zimnego, a za parę minut
podadzą śniadanie.

A więc zaraz ją zobaczę, pomyślał, idąc

potulnie

między

dwiema

uśmiechniętymi

kobietami.

Jednak spotkało go rozczarowanie. Śniadanie

podano w formie bufetu, a jedyną obsługę
stanowiło kilku kelnerów w eleganckich, białych
smokingach.

Brad

nigdzie

nie

dostrzegł

długonogiej, niebieskookiej blondynki w czarnym
stroju pokojówki i z koronkową przepaską na
lśniących włosach.

-

Nic pan nie je. Proszę spróbować tego. -

Brunetka z wyłupiastymi oczami wepchnęła mu
do ust koktajlową kiełbaskę. - Smakuje? - Skinął
głową, więc nałożyła mu kilka na talerz. - Jaki
omlet pan sobie życzy?

-

Hiszpański!

-

polecił

Carl,

najlepszy

przyjaciel Brada, a zarazem gracz z jego drużyny.
- Przecież jesteśmy w San Diego. - Dał Bradowi
kuksańca w plecy i szepnął: - Zejdź na ziemię,
chłopie. Znów bujasz w obłokach?

No cóż, później odnajdzie piękną nieznajomą.

Cieniutki łańcuszek bezpiecznie spoczywał w
jego kieszeni... jak obietnica.

background image

-

Nikt jej nie znał, ale była przebrana za

pokojówkę.
-

Może to pokojówka.

Paula przystanęła w holu i nadstawiła uszu.

Siostry Ashford właśnie stroiły się w swoich
pokojach na pierw

background image

31

szy mecz i dosyć głośno rozmawiały o
wczorajszym

balu.

Gdyby

cokolwiek

podejrzewały...

-

Co ty pleciesz. Była gościem - z

przekonaniem oświadczyła Rae. - Miała maskę, a
poza tym... - Nie dokończyła, bo z innej sypialni
rozległo się gniewne wołanie.

-

Paula! Gdzie ta dziewczyna się podziewa! -

Mamie Ashford była chyba mocno zirytowana.

-

Już jestem. Proszę leżeć spokojnie. - Paula

poprawiła poduszki i zmieniła kompres z lodem
na nowy. -Wkrótce poczuje się pani lepiej.

-

Moja biedna głowa. Nie wiem, jak zdołam

zebrać myśli na zebraniu komitetu.

-

Wszystko będzie dobrze - zapewniła Paula. -

Proszę trochę odpocząć, a w stosownej chwili
panią obudzę i pomogę się ubrać. - Pauli było
trochę żal tej kobiety. Żyła pod stałą presją, mimo
skromnego

budżetu

starała

się

zachować

dotychczasowy splendor i zaspokajać potrzeby
wymagających i rozpieszczonych córek. Teraz
właśnie zapadała w drzemkę, więc Paula zasunęła
zasłony i na palcach wyszła z pokoju.

-

Paula, co z moją sukienką? - zawołała

Whitney.
-

Prawie gotowa. - Paula pognała na dół, aby

skończyć prasowanie. Gdy wróciła na górę, Rae
prezentowała siostrze dwie kreacje.

background image

32

-

Co powinnam włożyć? - spytała bezradnie,

ale

Whitney

nie

odpowiedziała,

zajęta

malowaniem powiek.

-

Powiedział, że mam piękne, pełne ekspresji

oczy - zamruczała, podziwiając swoje odbicie w
lustrze.

-

Ale na pewno nie patrzył naciebie tak, jak na

taje

background image

33

mniczą nieznajomą - stwierdziła Rae, uśmiechając
się złośliwie. - Kto to mógł być? Nie pamiętam
ż

adnej dziewczyny w stroju pokojówki, a ty,

Whitney?

- Tam było pełno pokojówek. - Whitney

krytycznie przyglądała się swojemu makijażowi. -
Może któraś wślizgnęła się na parkiet. Na nie i tak
nikt nie zwraca uwagi.

Paulę zatkało z wrażenia, ale Rae nie dawała za
wygraną.

- Jestem pewna, że była gościem, a Brad

dobrze ją zna! Obejmował ją tak...

- Przecież jej nie widziałaś.

- Wiem od Sylvii. Tańczyła z Rodem tuż obok

nich. Brad podobno patrzył na tę dziewczynę z
takim żarem, a gdy ją pocałował...

Pauli zaparło z wrażenia dech, bo Whitney

raptownie się odwróciła i spiorunowała siostrę
wzrokiem.

-

Pocałował ją? - warknęła. - Niemożliwe!

-

Tak, na środku parkietu!

- To bez znaczenia. - Whitney wzruszyła

ramionami. - Nie czytujesz brukowców? Książę
bez przerwy kogoś całuje.

Paula także się odprężyła. Rzeczywiście, cóż

znaczy jeden pocałunek dla Brada Vandercampa?
Bo dla niej absolutnie nic!

- Którą, Paula? - Pytanie Rae sprowadziło ją na

ziemię. - Tę żółtą czy zieloną?

background image

34

Paula poradziła włożyć zieloną, a Whitney

kontynuowała swoje rozważania.

- A więc Sylvia ją widziała. Na pewno wie, kto
to taki.

- Niestety, nie. Podobno kiedy wszyscy zaczęli

zdejmować

maski,

ta

dziewczyna...

to

zdumiewające, ale po

background image

35

prostu znikła, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Sylvia

spytała

Roda,

czy

widział

twarz

nieznajomej, ale powiedział, że nie, bo gapił się
na jej długie nogi.

Paula bezwiednie drgnęła. Wolałaby nie zostać

rozpoznana. Całe szczęście, że panny Ashford
niczego nie podejrzewały. Wiedziały co prawda,
ż

e czasem pracuje dla Harry'ego, lecz były zbyt

zajęte sobą, aby kiedykolwiek ją zauważyć.
Nawet teraz, mając ją tuż pod nosem, traktowały
Paulę jak powietrze.

Whitney nawet na nią nie spojrzała, gdy Paula

podała jej uprasowaną sukienkę. Zerknęła tylko
na swoją kreację i pokręciła głową.

- Zmieniłam

zdanie.

Przynieś

mi

bladoróżową, z seksowną minispódniczką.

Paula wykonała polecenie, zawiązała na

włosach Rae seledynową apaszkę i sprawdziła,
czy Whitney ma w torebce kosmetyki oraz
lornetkę. Gdy siostry wychodziły, usłyszała, jak
Rae mówi:

- On dzisiaj nie gra. Sądzisz, że zjawi się na
widowni?

- Jasne, głuptasku. Gracze zawsze podpatrują

technikę przeciwników. Książę na pewno
przyjdzie i zatrzyma się przy naszej loży. Zwrócił
na mnie uwagę. Powiedział, że moje oczy są...

Głosy ucichły, a Paula odetchnęła z ulgą. Jeśli

nie będzie słuchać tej paplaniny o księciu, to sama
przestanie o nim myśleć!

background image

36

A jednak nie potrafiła... Patrzyła na skłębioną

pościel, porozrzucane części garderoby, bałagan
na blacie komody, zastawionym kosmetykami,
lecz widziała jedynie mężczyznę z miedzianymi
włosami i bursztynowe oczy, w któ

background image

37

rych

migotały

iskierki

rozbawienia.

Ten

mężczyzna uśmiechał się do niej i trzymał ją w
ramionach. Czy na prawdę patrzył na nią z
zachwytem?

Czy rzeczywiście ją pocałował?
Może tylko jej się zdawało?

Nie, to nie było złudzenie. Przecież czuła na

wargach gorący dotyk...

Znów przeżywała tamtą chwilę... słyszała

muzykę, szmer głosów, czyjś perlisty śmiech i
bicie zegara.

A pocałunek był cudowny. Delikatny i krótki,

ale obudził w niej tyle nieznanych emocji, tęsknot
i pragnień...

Potrząsnęła głową, żeby uwolnić się od

urokliwych wizji i postanowiła wziąć się w garść.
Była zbyt praktyczna, aby marzyć o nierealnych
rzeczach. Pośpiesznie skupiła się na bieżących
obowiązkach i poszła obudzić panią Ashford. Gdy
po odwiezieniu dziewcząt wujek Lewis wrócił do
domu, ona już przygotowywała ich matkę do
wyjazdu na zebranie.

Następnie sprzątnęła sypialnie i łazienki,

skończyła pranie i odkurzyła pokoje. Dzisiaj nie
musiała gotować, ponieważ panie Ashford szły na
przyjęcie. Mogła więc iść do swojego pokoiku na
facjatce i spokojnie się pouczyć.

Przez dwie godziny zdążyła napisać konspekt

prący semestralnej z angielskiego i przygotować
się do jutrzejszego testu z chemii. Usłyszała

background image

38

wjeżdżający na podjazd samochód i zerknęła na
zegar. Prawie szósta. Pewnie wraca wujek Lewis,
zmęczony i głodny jak wilk.

- Gdzie jedzonko? - spytał, gdy zbiegła do

kuchni. Rzucił na krzesło szoferską czapkę z
daszkiem i zręcznie otworzył puszkę coli.

background image

39

-

Zaraz podaję. Nie wiedziałam, o której

przyjedziesz.
-

Ja też nie. Tłukę się po mieście przez cały

dzień. Z panienkami na stadion, ze starszą panią
na zebranie, potem znów na stadion... - Lewis
usiadł przy stole i pociągnął długi łyk prosto z
puszki. - Poczekałem na koniec meczu i
zawiozłem je na kolację. Mam po nie przyjechać
o dziesiątej.

-

Widziałeś chociaż kawałek meczu? - Paula

włożyła do mikrofalówki resztkę pieczeni.

-

Szkoda mi było czasu na oglądanie

wpadających na siebie koni ź obandażowanymi
pęcinami i bandy jeźdźców, usiłujących trafić w
małą piłeczkę.

-

Dochód z tej imprezy przeznaczony jest na

cele dobroczynne. Poza tym to rozrywka, jak na
przykład rodeo.

-

Wolę rodeo. Przynajmniej można się

dowiedzieć, jak najlepiej spętać cielaka czy
ujeździć wierzchowca.

-

O ile pamiętam, lubiłeś się popisywać.

Pamiętasz tamto rodeo, na którym...

-

Byłem niezły, co? - Lewis uśmiechnął się z

satysfakcją. - Znałem się na rzeczy.

-

Jasne. - Paula uformowała łyżką placuszki z

ziemniaczanego puree, posypała je mieloną
papryką i położyła na rozgrzanej patelni. - Ale
muszę cię oświecić, wujku. Polo też ma swoich
zagorzałych fanów.

background image

40

-

Hmm. - Lewis wzruszył ramionami i wsadził

nos w gazetę.

-

Niektórzy gracze cieszą się światową sławą.

- Paula przewróciła placki na drugą stronę i
włożyła do piekarnika kilka babeczek. - Zdradzić
ci sekret? - spytała teatralnym szeptem, kładąc na
blacie dwa nakrycia, lecz Lewis nadal

background image

41

nie

okazywał

zainteresowania.

-

Wczoraj

wieczorem tańczyłam z najsłynniejszym graczem.

-

Akurat.

-

Serio. Z tym, którego nazywają księciem

polo. Jest bajecznie bogaty, znany i niesamowicie
przystojny. I poprosił mnie do tańca.

-

Nie mówisz poważnie - mruknął Lewis, lecz

tym razem zerknął na nią z zainteresowaniem. -
Obyś, u licha, żartowała.

-

To było takie zabawne. Pracowałam dla

Harry'ego na balu u państwa Moodych. Właśnie
układałam w kuchni kanapki, coś tam nuciłam i
trochę podrygiwałam. No i on nagle tam wszedł.
Mimo maski od razu go rozpoznałam. Wiele o
nim słyszałam i widziałam jego zdjęcie w gaze-
cie. - Kończąc przygotowywanie kolacji, Paula
opowiedziała, co było dalej. - On jest wspaniałym
tancerzem, a ja nie tańczyłam od niepamiętnych
czasów, więc...

-

Jezu Chryste! Pani Ashford obedrze cię

ż

ywcem ze skóry.

-

Coś ty. Nikt mnie nie widział.

-

Zaraz, zaraz. Tańczyłaś na parkiecie z

facetem, na którego poluje każda dziewczyna w
tym kraju i uważasz, że nikt tego nie zauważył?

-

Nie mieli pojęcia, kim jestem, bo on założył

mi maskę. - Paula postawiła na blacie talerze z
jedzeniem. -Gdy wybiła północ i wszyscy zaczęli
je zdejmować, zwiałam co sił w nogach.

background image

42

-

Całkiem zwariowałaś. Na pewno cię poznali.

Nie miałaś żadnego przebrania.

-

Owszem, miałam. Szkoda, że nie słyszałeś,

jak dzi

background image

43

siaj rano Rae i Whitney zachodziły w głowę, kto
przyszedł w stroju pokojówki! - Paula omal nie
zakrztusiła się łykiem mrożonej herbaty. Teraz,
gdy zagrożenie minęło, wczorajszy incydent
wydał się jej szalenie zabawny. Ale wujkowi
wcale nie było do śmiechu.

- Popełniłaś niewybaczalne głupstwo.
-

Och, przestań piorunować mnie wzrokiem.

Przecież nic się nie stało. Tyle tylko, że... - Paula
musnęła palcami szyję - gdzieś zgubiłam
naszyjnik, który dałeś mi na urodziny. Pamiętasz,
ten z wisiorkiem w kształcie podkówki. Wszędzie
go szukałam, ale...

-

Stracisz dużo więcej, zadając się z takim

nadzianym ważniakiem. Że też musiałaś spotkać
właśnie jego. Co za pech! Nie wiesz, że starsza
pani nie lubi, gdy ktoś przyćmiewa jej
dziewczynki? Nie chcę, żebyś prowadzała się z
jakimś półgłówkiem z wyższych sfer.

-

Na litość boską, wujku! Z nikim się nie

prowadzam, to był tylko jeden taniec!

Jednak gdy sprzątała ze stołu, na jej ustach

błąkał się marzycielski uśmiech. Nawet nie
zauważyła, że Lewis spogląda na nią z troską.


Stadion do gry w polo wyglądał jak falujące

morze kolorów. Gracze wjechali na trawę i
ustawili się przed pierwszą rozgrywką. Jednak
Brad Vandercamp myślami błądził bardzo daleko.

background image

44

-

Gdzie jest loża państwa Moodych i jak ma na

imię ich córka? - spytał swego przyjaciela Carla.

-

Sheila. - Carl przyglądał się mu w

zamyśleniu. - Ale to nie jest dobry pomysł.

background image

45

-

Czyżby?

-

Ledwo nadziany Brad Vandercamp rzuci

okiem na młodą damę, jej zaraz przychodzi do
głowy Bóg wie co. Uważaj, stary, żebyś nie
wpadł.

-

Daj

spokój,

Carl!

Chciałem

tylko

podziękować za udany wieczór i...

-

Akurat! I co im powiesz? Że pragniesz

poznać lepiej tę apetyczną pokojóweczkę, z którą
tańczyłeś na balu? Do licha, Brad! Chcesz, żeby
ta dziewczyna straciła pracę?

-

Skądże znowu. Ja tylko...

-

Lepiej pokręć się koło wyjścia dla służby.

-

Jak jakiś polujący na okazję smarkacz?

Chyba sobie ze mnie żartujesz.

-

No dobrze, rób, jak chcesz, chłopie. - Carl

zmierzył go badawczym spojrzeniem. - Tylko raz
z nią zatańczyłeś. Dlaczego tak ci zależy, żeby ją
odnaleźć?

Brad zbył pytanie wzruszeniem ramion. Sam

nie rozumiał swego postępowania.

Odruchowo

przesunął

między

palcami

spoczywający w kieszeni złoty łańcuszek i
głęboko się zamyślił. Dlaczego miał przeczucie,
ż

e jeśli nie odszuka tej uroczej blondynki, utraci

coś niezwykle cennego?

Czyste szaleństwo, podsumował w duchu, lecz

coś popychało go do działania.

Ruszył w stronę loży Moodych i nawet nie

usłyszał pożegnalnego ostrzeżenia Carla:

- Pilnuj się,' bracie!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


W niedzielę Mamie Ashford i jej córki wstały

prawie w południe, ponieważ czuły się nieco
zmęczone minionym tygodniem, obfitującym w
liczne atrakcje towarzyskie. Od rana padało i było
dosyć chłodno, lecz w saloniku było ciepło i
przytulnie, toteż panie nad wyraz długo raczyły
się przygotowanym

przez Paulę pysznym

ś

niadaniem.

W niedzielę Paula miała co prawda wychodne,

jeśli jednak była w domu, co zdarzało się często,
to chlebodaw-czyni wiedziała, jak wykorzystać
jej obecność. Potrafiła wezwać Paulę nawet
wówczas,

gdy

dziewczyna

umknęła

do

położonego nad garażem mieszkanka wujka
Lewisa.

Jednak dzisiaj Paula chętnie zeszła do kuchni,

chciała

bowiem

posłuchać

opowieści

o

wczorajszym meczu polo. Niewiele wiedziała o
tej dyscyplinie sportu, lecz znała się świetnie na
koniach. Potrafiła sobie zatem wyobrazić, jakich
jeździeckich umiejętności wymaga gra, w której
bierze udział tyle wierzchowców. Ciekawie

background image

47

nadstawiała uszu, dokładając do koszyka bułeczki
domowego wypieku i kolejny raz dolewając
paniom kawy.

- Chyba mnie nie zauważył - jęknęła rozżalona

Whitney. - Loża cioci Sally jest fatalnie
usytuowana; w ogóle nas nie było widać. Trzeba
było usiąść gdzie indziej.

- A niby gdzie miałybyśmy przycupnąć, moja

panno?

background image

- skarciła ją matka. - Powinnaś być wdzięczna
ciotce, że w ogóle nas zaprosiła.

-

On i tak był zainteresowany wyłącznie Sheilą

Moo-dy - stwierdziła z wyraźną satysfakcją Rae.

-

Nic dziwnego, skoro tak mizdrzyła się do

niego, że nie mogłam na to patrzeć.

Rae parsknęła śmiechem.

- Ciekawe, skoro przez cały czas pożerałaś

Brada i Sheilę wzrokiem.

-

Wcale nie! Ja tylko...

-

Dziewczynki, dziewczynki! - karcącym

tonem odezwała się ich matka.

-

Nie pojmuję, dlaczego ona tak się uwzięła na

tego Vandercampa - prychnęła Rae. - Jakby nie
było innych interesujących mężczyzn.

-

On jest najlepszą partią! I przestań się

wymądrzać, bo sama mdlałaś z wrażenia, gdy
przyjaciel Brada, lord Carl Wormsley, hrabia
czegoś tam, zatańczył z tobą trzy razy. On może i
ma tytuł, ale to kompletny golec!

-

Widzę, że dokładnie sprawdziłaś stan

finansów każdego potencjalnego kandydata na
męża...

-

Wieści szybko się rozchodzą! - wycedziła

Whitney.

- Plotka głosi, że hrabiowski tytuł jest na
sprzedaż dla tego, kto da najwięcej, czyli ty
odpadasz!

Paula przestała słuchać. Z rozmowy wynikało

tylko tyle, że Whitney jest wściekła jak diabli.

background image

49

Kilka dni później miała jeszcze więcej

powodów do złości, ponieważ książę złożył
wizytę Sheili Moody.

- Przyszedł tylko raz, a Ada Moody już

wietrzy wielki romans - oświadczyła wzburzona
pani Ashford. - Dam

background image

50

głowę, że zdążyła oblecieć wszystkie sklepy ze
ś

lubnymi sukniami.

Z romansu nic nie wyszło, a Whitney

poweselała, gdy panie Ashford otrzymały
ekscytujące zaproszenie. Brad Vandercamp
wydawał przyjęcie na pokładzie swojego jachtu
„Renegat", który miał odbyć rejs wzdłuż
wybrzeża. W programie przewidziano uroczystą
kolację i tańce w świetle księżyca.

Organizacją przyjęcia zajmował się Harry,

który natychmiast zaproponował pracę Pauli. Ona
jednak uznała, że byłoby to zbyt ryzykowne
posunięcie.

A może wcale nie... Przecież książę na pewno

zdążył o niej zapomnieć, ona zaś...

No tak, bardzo chciałaby zobaczyć ten słynny

jacht, podobnie jak jego właściciela. Nigdy nie
płynęła statkiem, nie mówiąc już o jachcie. A ten
podobno był ósmym cudem świata.

Właściwie czemu miałaby się nie zgodzić?

Przy

takiej

liczbie

gości

jest

wprost

nieprawdopodobne, że gospodarz zwróci uwagę
na jedną kelnerkę. Zwłaszcza jeśli ona postara się
omijać go z daleka.


Rozpoznał ją natychmiast, gdy tylko weszła na

trap. Uśmiechnął się i podał lornetkę stojącemu
obok stewardowi.

- To ona.

background image

51

Steward skinął głową i pośpiesznie odszedł, a

Brad znów skierował lornetkę na dziewczynę. Był
szczęśliwy, że udało mu się ponownie zobaczyć
tę śliczną, uśmiechniętą buzię.

background image

Wbiegając po trapie, Paula z zaciekawieniem

rozglądała się dookoła. Chłonęła wzrokiem
wszystkie szczegóły, idąc za Harrym po
nieskazitelnie czystym pokładzie, a następnie
schodząc po spiralnych schodach do wielkiej
kuchni. Były tu piekarniki, lodówki, szafki i
sprzęty, których wystarczyłoby dla średniej
wielkości hotelu.

-

Paula, kotku, włóż to do lodówki, dobrze? -

zawołała Ruth, asystentka Harry'ego. - Niezła
łajba, co?

-

Owszem. - Paula wzięła pudło z krewetkami.

- Jej właściciel chyba lubi luksus.

-

Podobno wcale nie pływa tym jachtem.

-

Naprawdę?

-

Woli szybsze środki transportu. Do San

Diego przyleciał własną awionetką.

-

To po co mu jacht?

-

Któż to wie? - Ruth wzruszyła ramionami. -

Pewnie kręci nosem nawet na pięciogwiazdkowe
hotele i dlatego podczas pobytu u nas postanowił
mieszkać

na

pokładzie

„Renegata".

Ma

przyzwoitą chatę, nie sądzisz?

-

Tak, niebrzydką.

-

Jedno jest pewne - paplała Ruth - pracując

dla Harry'ego, człowiek przynajmniej zobaczy,
jak żyje lepsza połowa świata.

Ś

więta racja, pomyślała Paula i bezwiednie się

uśmiechnęła. To zabawne, ale przygotowując

background image

53

krewetki, mogła usłyszeć o księciu więcej, niż
wiedziała o nim Whitney.

-

Samo cumowanie w tej przystani kosztuje

majątek - dodała Ruth. - Dwa tysiące dziennie
plus koszty utrzymania załogi, czyli razem około
ośmiu-dziesięciu tysięcy.

-

Aż tyle? - Paula oniemiała z wrażenia.

background image

-

Jasne. O takie cacko musi dbać sporo ludzi,

potrzebni są też wykwalifikowani marynarze i
stado służby.

-

I to wszystko dla jednej osoby...

-

Och, śmiem wątpić, czy on często bywa tutaj

sam, kotku. Podobno zawsze ma na pokładzie
jakąś interesującą panienkę.

-

Serio? - To też umknęło uwagi Whitney. Czy

ta panienka jest teraz...

-

Aktualnie nikt mu nie towarzyszy. - Ruth

jakby czytała w myślach Pauli. - Słyszałam, że
ostatnio romanso wał z jakąś Włoszką, ale
zostawił ją w Europie. Chyba szybko nudzi się
kolejnymi panienkami.

Paula przypomniała sobie figlarne błyski w

oczach Brada Vandercampa, jego ujmujący
uśmiech. Ten mężczyzna nie wyglądał na
znudzonego, ale... może na początku znajomości
zawsze

nadskakiwał

partnerce,

a

potem...

Gniewnie potrząsnęła głową. Przecież na tamtym
balu nic się nie zaczęło! Matko święta, była
równie głupia, jak Whitney. Wystarczył jeden
taniec i...

-

Dlatego często urządza tutaj różne imprezy -

kontynuowała Ruth. - Na tym jachcie jest
mnóstwo sypialni, pewnie bardzo luksusowych. A
te półki z zapasami wina! W życiu nie widzia... -
Ruth raptownie urwała, ponieważ do kambuza
wszedł mężczyzna w nieskazitelnie białym
smokingu.

background image

55

-

To pan McCoy - przedstawił go Harry. - Jest

tu stewardem i dzisiaj będziemy współpracować z
nim oraz jego zespołem. Jak sami wiecie, bary i
bufety znajdują się na obu pokładach oraz w kilku
salonach. Każde z was zostanie teraz przydzielone
do określonego miejsca, gdzie

background image

będzie pracować w asyście co najmniej jednego
członka stałej załogi jachtu.

Obaj mężczyźni przez chwilę ustalali szczegóły

i wydawali polecenia. Paula nie została nigdzie
wysłana, uznała więc, że ma zostać w kuchni i
przygotowywać półmiski z przekąskami oraz
gorące dania, które należało poustawiać na
specjalnych wózkach. Jednak pan McCoy wstał
zza stołu i poprosił, aby gdzieś z nim poszła.

Poprowadził ją niezliczonymi zakamarkami aż

na górny pokład, gdzie kartą magnetyczną
otworzył jakieś drzwi.

Paula weszła do wnętrza i rozejrzała się

wokoło. Była w przestronnym, lecz niewątpliwie
prywatnym salonie,
o czym świadczył stolik nakryty dla dwóch osób.

Miała zająć się tylko dwojgiem gości?

Odwróciła się, aby spytać o to stewarda, lecz on
tylko uprzejmie skłonił głowę i pośpiesznie
wyszedł. Ponownie rozejrzała się po gustownie
urządzonym wnętrzu. Na barku, w kubełku z
lodem, stała butelka najlepszego szampana, a
obok znajdował się wspaniale zaopatrzony bufet.

Paula

z

doświadczenia

wiedziała,

ż

e

usługiwanie parze to sama rozkosz. Skoro dwoje
ludzi je kolację na osobności, to znaczy, że chcą
być sami. Należy więc podać im dania i
dyskretnie się wycofać. Gorzej będzie ze znalezie-
niem drogi powrotnej do kambuza... Paula
zachichotała, rozbawiona tą myślą.

background image

57

A na razie rzeczywiście warto zobaczyć, jak

ż

yje lepsza połowa świata.

Wielka, półkolista kanapa zajmująca jeden róg

pomieszczenia miała tapicerkę w różnych
odcieniach szmaragdu
i przywodziła na myśl falującą powierzchnię
morza. Na

background image

niskim stoliku pysznił się bukiet wspaniałych,
złocistych chryzantem. Wyglądały tak, jakby
zawdzięczały swoją barwę promieniom słońca, w
których skąpane było wybrzeże uwiecznione na
obrazie zajmującym całą ścianę. Wszystko w tej
kajucie świadczyło o dobrym smaku i zasobności
właściciela.

Paula zauważyła kolejne drzwi i leciutko je

uchyliła. Za nimi była utrzymana w błękitnej
tonacji sypialnia. Wchodząc do środka, Paula
nagle poczuła pod stopami ruch pokładu. Boże,
już odpływali! Lada moment mogli zjawić się
goście. Tylko tego brakowało, żeby przyłapali ją
na myszkowaniu po kątach. Pośpiesznie się
cofnęła i zamknęła drzwi.

W samą porę, pomyślała, słysząc czyjeś kroki.

Po chwili do kajuty wszedł wysoki mężczyzna.

Książę We własnej osobie.

Oczywiście, że on. Któżby inny? Dlaczego od

razu na to nie wpadła? Człowiek, który podczas
balu porywa na taneczny parkiet pokojówkę,
zapewne nie widzi nic niestosownego w tym, że
podczas wydawanego przez siebie przyjęcia
urządza sobie schadzkę z jakąś interesującą pa-
nienką. ..

Zdumiała ją własna reakcja. Nie powinno jej

obchodzić, co on robi, z kim i kiedy. Nie potrafiła
jednak poskromić swej ciekawości. Jak wygląda
ta dziewczy na? Gdzie może być w tej chwili?
Paula spojrzała w głąb korytarza, lecz był pusty.

background image

59

- Witam po raz drugi - powiedział Brad.

Spojrzała na niego spłoszona. Boże, takiej

ewentualności zupełnie nie brała pod uwagę.
Rozpoznał ją...

background image

-

Dobry

wieczór,

sir.

-

Postanowiła

zachowywać się profesjonalnie. - Co panu podać?
Drinka czy...

-

Pani pozwoli. - Książę wyjął z kubełka

butelkę szampana, odkorkował ją i napełnił dwa
kieliszki. Podał jeden Pauli i lekko dotknął go
brzegiem swojego. - Wypijmy za nas.

Co on wyprawia? Paula energicznie odstawiła

swój kieliszek.

-

Dziękuję, sir, ale nie piję alkoholu podczas

pracy.
-

Dzisiaj jest pani moim gościem.

-

Eee... słucham? - A cóż to za gierki?

-

Powiedziałem, że jest pani moim gościem.

Proszę bardzo... - Odsunął krzesło i uśmiechnął
się.

Paula ani drgnęła.

- Zechce pani usiąść - poprosił książę. -

Zorganizowanie tego spotkania nie było łatwe,
więc spróbujmy się odprężyć i cieszyć chwilą.

Paula dostrzegła w jego oczach swawolny

błysk. Przypomniała sobie wszystko, co słyszała o
młodym Vander-campie.

Wcale nie podobała jej się ta najwyraźniej

dwuznaczna

sytuacja.

Sama

ze

znanym

playboyem, zamknięta w jego prywatnym
apartamencie na jachcie płynącym po Pacyfiku.

Chwileczkę... Zamknięta? Natychmiast zaschło

jej w gardle. Szybko podeszła do drzwi.

background image

61

Otworzyła je bez trudu i poczuła, że rumieni się
ze wstydu.

-

Chyba nie zamierza pani znów umknąć, Kop-

ciuszku?

-

Nie nazywam się tak - odparła gniewnie.

background image

-

Ale uciekła pani z balu, gdy zegar wybijał

północ. Proszę zostać. Dlaczego tak się pani
złości?

-

Wcale się nie złoszczę, tylko... Nie uprawiam

tego typu gierek, panie Vandercamp.

-

Tak bym tego nie nazwał...

-

Dobrze pan wie, o co mi chodzi. Przyszłam

tu do pracy, a zostałam wmanewrowana w... w
coś takiego!

-

A cóż w tym złego? Jak inaczej miałem

panią odnaleźć?

-

Słucham?

-

Nie znałem pani nazwiska ani adresu. Nie

wiedziałem

nawet,

gdzie

pani

pracuje.

Przypuszczałem, że dla państwa Moodych, w
związku z tym złożyłem im kilka wizyt, ale
nigdzie pani nie zauważyłem. Na szczęście Sam
Moody wspomniał, jaka firma organizowała ich
bal maskowy, więc...

-

Dlaczego po prostu nie spytał pan o mnie

Harry'ego? Byłoby prościej.

-

Tak pani sądzi? Oczywiście, rozważałem to,

ale pan Harry niechętnie udziela informacji o
pracownikach. Rzekomo dla ich dobra, lecz chyba
bardziej dla swojego. Nie lubi, gdy ktoś
podkupuje jego personel.

-

Och.

-

Zresztą, co miałbym powiedzieć? Że szukam

blondynki? A raczej złotowłosej piękności ze
ś

miejącymi się, niebieskimi oczami. Wzrost

background image

63

około metra sześćdziesięciu, zgrabna. Wspaniale
tańczy... a w moich ramionach była lekka jak
piórko. - Usta Vandercampa drgnęły. - Taki opis
mógłby

wywołać

pewne...

niewłaściwe

skojarzenia. Wolałem tego uniknąć. To chyba
oczywiste, prawda?

background image

-

Tak. - Paula pomyślała, że jego uśmiech jest

zaraźliwy.

-

Z kolei wynajęcie prywatnego detektywa

wydawało mi się nie na miejscu. Zupełnie jakbym
chciał odnaleźć jakiegoś przestępcę lub miał złe
zamiary.

-

Tak, to byłoby trochę głupie - przyznała z

wahaniem.
-

Właśnie. A zatem już pani wie, dlaczego

dzisiaj na pokładzie „Renegata" jest przyjęcie.

-

Tyle zachodu... Po co to wszystko?

-

Już powiedziałem. Poszukiwania nie były

łatwe. Nie znałem pani nazwiska ani imienia.
Prawdę mówiąc, nadal nie znam.

-

Chodzi mi o coś innego. Chciałabym się

dowiedzieć, z jakiego powodu postanowił pan
mnie odszukać.

-

Dobrze nam się razem tańczyło, prawda? -

odparł po chwili wahania.

-

To żaden powód.

-

Na początek wystarczy. Może odkryjemy

jeszcze kilka innych rzeczy, które moglibyśmy
robić razem? Co pani na to?

Znów dostrzegła figlarne ogniki w jego oczach.
-

Nie... nie wydaje mi się, żebym...

-

Och, proszę się niczego nie obawiać. Jestem

dżentelmenem. Aha, jeszcze jedno - dodał
pośpiesznie, jakby sobie o czymś przypomniał. -
Pragnę oddać pani własność. - Wyciągnął rękę i
rozchylił palce.

background image

65

-

Mój naszyjnik! - Paula nie posiadała się z

radości. - Znalazł go pan!

-

Właściwie został mi w dłoni, gdy pani

uciekła. Ale łańcuszek pękł, więc...

background image

66

-

Więc go pan naprawił. Nie, wymienił na

inny. - Od razu spostrzegła, że nowy jest cięższy i
niewątpliwie droższy. Chyba nie powinna go
przyjąć, ale bardzo lubiła ten wisiorek. -
Dziękuję. - Rozpromieniona spojrzała na Van-
dercampa. - Ten drobiazg ma dla mnie szczególne
znaczenie.

-

Lubi panie konie? - Brad dotknął złotej

podkówki.
-

Uwielbiam!

-

Wiedziałem! Kobieta w moim stylu. - Ujął ją

pod ramię i poprowadził do stołu. - Proszę usiąść.
Coś zjemy, wypijemy i trochę pogawędzimy.

-

Dziękuję, ale muszę odmówić, panie

Vandercamp. Doceniam pański gest, lecz...

-

Na imię mi Brad. - Podał jej kieliszek. - A

pani?

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

-

Prawie niczego nie tknęłaś - stwierdził Brad,

zabierając ze stołu miseczki na sałatę. - Nie jesteś
głodna?

-

Właściwie to... - Mam wrażenie, że nagle

znalazłam się w bajkowym świecie, pomyślała.
Jednak to wszystko dzieje się naprawdę. - Nie
przywykłam, by ktoś mi usługiwał. - Spróbowała
się uśmiechnąć.

-

Ciesz się z chwilowej odmiany. Spełnię

każde twoje życzenie, piękna pani.

Poczuła rozkoszny aromat firmowego specjału

Harry'ego. Odruchowo spojrzała na pięknie
ułożone

plastry

soczystej

wieprzowiny

w

ziołowym sosie, jędrną fasolkę szparagową i dziki
ryż.

- O czym tak medytujesz?
O tym, jak żyje lepsza połowa świata, miała

ochotę odpowiedzieć.

-

Ż

e to naprawdę pyszne.

background image

68

-

A zatem jedzmy! I nie rób takiej miny,

jakbyś znów zamierzała wcielić się w postać
Kopciuszka!

-

Słucham?'

-

Coś mi się wydaje, że rozważasz pomysł

ucieczki.
-

Czuję się trochę niezręcznie - przyznała

szczerze. - Przecież zostawiłeś swoich i...

background image

-

Każdego, kto wchodził na pokład, osobiście

powitałem.

-

Ale teraz jesteś tutaj, a oni...

-

A oni jedzą i piją. Mają do dyspozycji oba

pokłady, salę balową i kajuty. Wątpię, żeby
szybko za mną zatęsknili.

-

Ale

ty...

-

Urwała,

zaskoczona

nieoczekiwanym odkryciem. Brad naprawdę nie
wiedział, że to on stanowi główną atrakcję
przyjęcia.

-

Tak? Co chciałaś powiedzieć?

-

Powinieneś być teraz z przyjaciółmi, zamiast

ukrywać się przed nimi.

-

Staram się pozyskać nowego przyjaciela. I

uznałem, że będąc tylko we dwoje, lepiej się
poznamy. Dlatego... - Zamarł z widelcem w
połowie drogi do ust. - Mówisz, że się ukrywam?
Hmm, o tym nie pomyślałem. Wolałabyś
pokręcić się między ludźmi?

-

Nie!

-

Cóż, może to dobry pomysł. - Brad jakby nie

usłyszał

jej

gwałtownego

zaprzeczenia.

-

Wynająłem ten sam zespół, który grał na balu
maskowym. Chodźmy potańczyć!

-

Jasne. - Musnęła dłonią swój uniform. - Mam

stosowny strój.

-

To żaden problem. Moja matka nosi chyba

ten sam rozmiar, co ty, a trzyma tu mnóstwo
garderoby. Po kolacji przyniosę ci jakąś

background image

70

wieczorową suknię. - Brad był najwyraźniej
zachwycony swoim pomysłem.

-

Chcesz, żebym straciła obie prace?

-

Myślisz,

ż

e

Harry...

Dwie?

Chcesz

powiedzieć, że pracujesz na dwóch etatach?

background image

71

-

Jestem również pomocą domową u pani

Ashford. Zaprosiłeś ją wraz z córkami na
przyjęcie. Gdyby mnie zobaczyły... - Uwieszoną
na ramieniu ich wymarzonego księcia, wpadłyby
w szał, dokończyła w myśli. - Nie byłyby
zachwycone, widząc mnie wśród gości -
stwierdziła oględnie.

-

Rozumiem. Zrobimy, jak zechcesz. Zresztą

wolę porozmawiać z tobą bez świadków. A
czemu,

jeśli

wolno

spytać,

masz

tyle

obowiązków?

-

Niektórzy z nas muszą zarabiać na życie -

palnęła

bez

zastanowienia

i

natychmiast

pożałowała swej złośliwości.

-

No, to nie zostaje ci dużo czasu na konną

jazdę - stwierdził spokojnie.

-

Na konną jazdę?

-

Wspomniałaś, że uwielbiasz konie. - Gestem

wskazał złotą podkówkę na jej szyi.

-

Owszem, ale te konie i tak są daleko stąd.

-

Należą do ciebie?

-

Skądże. Z wyjątkiem jednego. - Uśmiechnęła

się do swoich wspomnień. - To klacz, którą
nazwałam Błyskawica. Zawsze była dzika,' trudna
do ujeżdżenia, więc Jake, jej właściciel, sprzedał
ją mojemu tacie za grosze. A tata trocheja ułożył i
podarował

w

charakterze

gwiazdkowego

prezentu. Nadal jest szybka, pełna wigoru, taka...
to fantastyczny wierzchowiec.

-

Tęsknisz za nią, prawda?

background image

72

-

Bardzo. I za... - Za mamą, tatą i zielonymi

wzgórzami okalającymi ranczo. - Brakuje mi
tamtych stron.

-

Gdzie one są?

background image

73

-

W Wyomingu. Mój tata jest robotnikiem na

ranczu państwa Randolphów.

-

Długo tam mieszkałaś?

-

Od urodzenia aż do ubiegłego roku.

-

I podobało ci się takie życie?

-

O tak. Mieliśmy własny dom, w pobliżu

płynął strumień, kiedyś odkryłam też jaskinię.
Wspaniale jest dorastać w takim miejscu.

Brad w głębokim zamyśleniu patrzył na jej

rozpromienioną buzię.

-

Miejsce nie ma znaczenia - odparł z

namysłem. - Ty sprawiasz, że każde staje się
nadzwyczajne.

-

Ja?

-

Oczywiście. Niezależnie od tego, gdzie jesteś

lub co robisz, zawsze sprawiasz wrażenie
uradowanej. Powiedz, dlaczego mieszkasz tutaj,
skoro tak kochasz to ranczo?

-

Och, mam pewne plany, lecz daleko jeszcze

do ich realizacji. Dość już o sobie powiedziałam,
chciałabym teraz usłyszeć coś o tobie.

-

Zgoda.

Od

czego

by

tu

zacząć...

Wychowałem się w hrabstwie Surrey, w Balmour,
rodzinnej posiadłości mojej matki.

-

Och, nie chodzi mi o informacje, które

można znaleźć w każdym brukowcu. Opowiedz,
jaki naprawdę jesteś, co lubisz. Chociaż... to
pewnie też można przeczytać w plotkarskich
czasopismach. - Paula trochę się stropiła. -

background image

74

Podobno fantastycznie grasz w polo i dlatego na-
zywają cię księciem.

-

Nie jestem aż taki dobry. A przydomek

zyskałem na studiach w akademii wojskowej w
Sandhurst. Jako jedyny

background image

75

facet w drużynie nie miałem prawdziwego tytułu.
To był taki żart.

-

Nie przeszkadzało ci to?

-

Co? Ten żart?

-

Nie, brak tytułu.

-

Boże

drogi,

nie!

W

Anglii

jest

utytułowanych ludzi aż w nadmiarze. - Brad
roześmiał się żywiołowo.

-

Musisz jednak dobrze grać w polo, skoro

jesteś w drużynie. To chyba dość skomplikowana
gra.

-

Nigdy nie widziałaś meczu?

-

Nie.

-

Pora naprawić ten błąd. Gramy we wtorek,

załatwię ci miejsce w loży.

-

Nie, nie trzeba! I tak pewnie nie mogłabym

przyjść. Lepiej sam opowiedz mi o grze...

-

Później. - Nie chciał rozmawiać z nią o polo.

-Chodź, wypijemy kawę na dworze.

-

O rany! - zawołała, gdy Brad odsunął szklane

drzwi i wyszedł na zewnątrz. - Jak mogłam tego
nie zauważyć?

-

Czego?

-

Tego prywatnego pokładu! Przegapiłam go,

bo skupiłam się na wnętrzu. Myszkowałam tu i
ówdzie... Mam nadzieję, że mi wybaczysz. -
Zanim zdążył zapewnić, że wybaczyłby jej
wszystko, ona już stała przy relingu, wpatrzona w
dal. Silny wiatr porwał z jej włosów koronkową
przepaskę, lecz Paula nawet tego nie zauważyła,

background image

76

zachwycona oszałamiającym widokiem. - Ależ
pięknie - szepnęła niemal z nabożną czcią.

Brad skinął głową, nieoczekiwanie poruszony

wspaniałym

zachodem

słońca.

Dlaczego

wcześniej nie zachwycił

background image

77

go ten cud natury? Wielka złocistoczerwona kula
powolutku zanurzała się w pociemniałych falach,
rzucając blask na powierzchnię oceanu i barwiąc
niebo kolorami tęczy. Trudno było powiedzieć,
gdzie przebiega granica między wodą i niebem.

-

Coś takiego podnosi na duchu, prawda? -

spytała Paula. - Pamiętam, co mawiał mój tata.
Dopóki słońce zachodzi, a na nieboskłonie
pojawia się księżyc, wiadomo, że ktoś tam na
górze wie, co robi, i świat jeszcze nie zwariował.

-

Filozof z twojego taty.

-

Chyba tak. Często prawi takie mądrości. -

Paula

umilkła.

Pochłonięta

podziwianiem

pejzażu, długo nie odrywała wzroku od
spienionych fal. W końcu odwróciła się i
westchnęła, - Powinnam mieć wyrzuty sumienia.

-

Dlaczego?

-

Bo zamiast zwijać się w kambuzie... -

Zawahała

się

i

wzruszyła

ramionami.

-

Bezmyślnie gapię się na morze.

-

Bzdura. - Zapragnął, aby zawsze była taka

pogodna i zachwycona. - Nie powinnaś czuć się
winna.

-

I wcale się nie czuję - przyznała ze

ś

miechem. -Wiesz, właściwie pierwszy raz

ż

egluję. Nie licząc wypraw z Tobym.

-

Z Tobym?

-

Synem nadzorcy. Zbudowaliśmy tratwę,

którą cumowaliśmy przy brzegu strumienia.
Czasem zabieraliśmy lunch i płynęliśmy aż do...

background image

78

-

Zaczekaj. - Brad wziął ją za rękę, jakby nagle

obudził się w nim zaborczy mężczyzna. - Może
opowiesz mi więcej o tym Tobym i o życiu na
ranczu. Nie ruszaj się

background image

79

stąd. - Usadowił ją na jednym z wyściełanych
krzeseł.
- Przyniosę kawę.

Wkrótce popijali aromatyczny napój, pojadali

owoce i sery, beztrosko gawędząc.

Brad chciał usłyszeć coś niecoś o Tobym.

-

Toby? Och, to tylko przyjaciel z dzieciństwa.

- Paula zdumiała się prawdziwością tego
stwierdzenia. Nie wiadomo kiedy, Toby stał się
właśnie kimś takim - dawnym przyjacielem, który
dorósł, został bankierem i ożenił się z dziewczyną
imieniem Cynthia. Przyjacielem, który od dawna
był tylko odległym, nieco zamglonym w pamięci
wspomnieniem.

-

Podobno gdzieś z nim żeglowałaś.

-

Tak. - Opowiedziała Bradowi o tamtej

przygodzie.

- Tratwa się przewróciła, a ojciec Toby'ego złoił
mu skórę i kazał trzymać się z daleka od wirów.
Wrzeszczał, że mogliśmy się utopić. Moim
zdaniem

przesadzał.

Toby

i

ja

ś

wietnie

pływaliśmy, a te wiry nie były aż takie groźne.
Moja mama strasznie się wkurzyła na pana Jonesa
za to, że spuścił Toby'emu takie lanie.
Powiedziała, że nie dotknąłby batem konia, lecz
sprał swoje dziecko, a to żadna metoda
wychowawcza. Też tak uważam, a ty? - Zdziwiła
się, że tak bardzo chce znać jego zdanie na ten
temat.

background image

80

-

Ja też, chociaż moja stara niania słusznie dała

mi czasem klapsa w siedzenie, gdy...

-

Miałeś nianię?

-

Jasne - odparł z taką miną, jakby posiadanie

opiekunki było czymś najbardziej oczywistym
pod słońcem.
- Dopóki nie skończyłem pięciu lat. Potem był
prywatny nauczyciel, później...

background image

81

Paula z zapartym tchem słuchała opowieści

Brada. Mówił o różnych rzeczach... na przykład o
tym, jak niania przekonywała go, że chłopcy nie
płaczą. Ale jeden z ogrodników, Sven, był innego
zdania. „To nic złego, jeśli płaczesz z żalu za
kimś, kogo kochasz", przekonywał, w tajemnicy
pomagając małemu Bradowi pochować na terenie
posiadłości Smokeya, ukochanego spaniela. „Do
Ucha, Smokeyowi zależało na tobie bardziej niż
wielu ludziom. I uratował ci życie. Gdyby nie
skoczył na tego węża..."

Paula uśmiechnęła się, słuchając, jak Brad

naśladuje szkocki akcent i od razu zrobiło jej się
ż

al małego, samotnego dzieciaka, którego

wychowywało stado obcych ludzi.

Słońce wreszcie znikło za horyzontem i zapadł

zmrok. Paula podeszła do relingu i spojrzała w
rozgwieżdżone niebo.

-

Oby pierwsza gwiazdka, którą ujrzę na

nieboskłonie, sprawiła, że spełni się moje
ż

yczenie - zamruczała.

-

Jakie to życzenie?

-

Dzisiaj i tak nic z tego, bo przegapiłam tę

pierwszą gwiazdkę.

-

Przykro mi.

-

Niepotrzebnie. Lubię patrzeć w gwiazdy.

Dobrze, że księżyc skrył się za chmurami.

-

Robi się chłodno. Lepiej włóż to. - Brad

zdjął marynarkę i otulił nią ramiona Pauli.

background image

82

Poczuła na plecach emanujące z niej ciepło

ciała Brada oraz subtelny zapach jego wody po
goleniu. Zupełnie jakbym znalazła się w jego
objęciach, stwierdziła, upojona zmysłowym
doznaniem.

background image

83

-

Dlaczego cieszy cię brak poczciwego

księżyca? -spytał Brad.

-

Eee... ja... - To się nazywa zapomnieć języka

w gębie, pomyślała ze złością.

-

Masz coś przeciwko niemu?

-

Nie, skądże. - Wreszcie odzyskała mowę. -

Ale znasz to powiedzenie: „Im czarniejsza noc,
tym jaśniej świecą gwiazdy".

-

Chyba nie słyszałem.

-

Jest bardzo trafne. W blasku księżyca

gwiazdy wydają się bledsze. Natomiast na tle
ciemnego nieba są takie lśniące i wyraźne...
Widzisz? Można nawet zobaczyć, które mrugają,
a które nie.

-

Naprawdę? Nie miałem pojęcia, że w ogóle

się od siebie różnią.

-

Nigdy nie patrzyłeś w gwiazdy?

-

Czyja wiem... - Spojrzał w niebo, a potem na

nią. - Prawdę mówiąc, raczej nie.

-

No, to popatrz teraz. O, tamta z prawej

strony wyraźnie mruga. A ta obok niej - ani
trochę. Nie mam pojęcia, skąd bierze się to
migotanie. Tata twierdzi, że chyba jest skutkiem
ruchu. W domu co noc obserwowałam Wielki
Wóz. - Wskazała palcem dobrze widoczną
konstelację.

-

Skąd tak dużo wiesz o gwiazdach?

-

Od taty. Uwielbiał o nich czytać i lubił je

obserwować. Zwłaszcza gdy przebywał ze stadem
gdzieś na górskich pastwiskach. Zawsze zabierał

background image

84

ze sobą lornetkę. Twierdził, że nocą człowiek
czuje się tam samotny, więc gwiazdy dotrzymują
mu towarzystwa.

background image

85

-

Interesujące podejście.

-

Prawda? Cały tata. Często powtarza, że na

którejś z tych gwiazd na pewno siedzi jakiś
kowboj i patrzy w naszą stronę.

-

A więc twój ojciec wierzy w istnienie życia

na innych planetach?

-

Oczywiście.

Uważa,

ż

e

wkrótce

je

odkryjemy,

jeśli

nie

zaniechamy

badań

kosmicznych.

Kiedyś

powiedział,

ż

e

musielibyśmy być niespełna rozumu, sądząc, że
ktoś stworzył ten cały wszechświat tylko dla nas!
- Paula roześmiała się, ale Brad jej nie
zawtórował.

-

Chciałbym poznać twojego tatę.

-

Cóż...

może

kiedyś.

-

To

mało

prawdopodobne, pomyślała. - A twoja mama i
ojciec? Opowiadali ci o gwiazdach? - spytała
zaciekawiona,

ponieważ

ani

słowem

nie

wspomniał ó swoich rodzicach.

-

Nie. - Brad wydawał się zdziwiony jej

pytaniem. - Rzadko ze sobą rozmawialiśmy.
Chyba nie mieliśmy na to czasu.

-

Nawet gdy byłeś mały?

-

Zawsze coś się działo... albo odbywał się bal,

z

którego

dochód

przeznaczane

na

cele

charytatywne, albo polowanie lub przyjęcie. Poza
tym rodzice dużo podróżowali. Mój ojciec to
urodzony biznesmen. Prowadzi interesy na całym
ś

wiecie.

-

A ty?

background image

86

-

O co właściwie pytasz?

-

Co robisz?

-

Wiele rzeczy. Gram w tenisa, golfa i w polo.

Poza tym lubię też wojaże.

background image

87

- Hmm. - Paula znów skarciła się w duchu za

to wymowne chrząknięcie. Wcale nie chciała, aby
zabrzmiało tak lekceważąco. Dobrze chociaż, że
Brad i tak się nie zorientował. Widać uważał, że
człowiek może żyć samymi rozrywkami.

Zresztą, niby co w tym złego? Kto z nas

garnąłby się do pracy, mając od dzieciństwa
wszystkiego w bród?

Chociaż...

gdyby

miała

spędzać

ż

ycie

wyłącznie na zabawie, pewnie szybko zaczęłaby
jej doskwierać nuda.

- A co ty lubisz?

- Pływać. I całkiem dobrze radzę sobie na

korcie - odparła pośpiesznie. Nie zamierzała znów
palnąć jakiejś gafy. - I... muszę ci powiedzieć, że
wielką przyjemność sprawiło mi to wszystko. -
Zatoczyła rękami krąg, wskazując jacht, ocean,
gwiaździste

niebo.

Jak

również

twoje

towarzystwo, dodała w myśli. - Dziękuję, Brad.

- Ja też ci dziękuję.
Pogłaskała go po policzku i delikatnie
pocałowała.

A Brad natychmiast przygarnął ją do siebie i

pogłębił pocałunek, budząc w niej nieznane,
rozkoszne doznania, więc mocno objęła go za
szyję.

Czas stanął w miejscu, ona zaś była świadoma

jedynie bliskości obejmującego ją mężczyzny,
który wplótł palce w jej włosy i całował jej twarz,

background image

88

mrucząc jakieś czułe słówka. I nagle, jakby gdzieś
daleko stąd, zahuczała syrena płynącego parowca.

Paula spróbowała się odsunąć, ale Brad mocno

trzymał ją w ramionach.

- Nie uciekaj ode mnie, mały Kopciuszku.
Kopciuszek! To słowo definitywnie
sprowadziło ją na

background image

ziemię. Zdecydowanie wyswobodziła się z
uścisku księcia.

- Wy... wybacz. Muszę... - Zebrać na wózek

brudne obrusy i zastawę, pomyślała. Zejść do
kambuza, zanim ktoś zacznie mnie szukać.

Zdobyła się na wymuszony uśmiech.
- Pora wracać do pracy - powiedziała z

fałszywą wesołością.

background image

90

ROZDZIAŁ PIĄTY

-

Co zrobiłaś?! - huknął gromko Lewis. -

Kompletnie ci odbiło?

-

Och, na litość boską, przecież to nic takiego.

- Paula rzuciła parę brudnych skarpetek na stos
rzeczy do prania. - Ależ z ciebie flejtuch, wujku.

-

Nie prosiłem, żebyś po mnie sprzątała. I nie

zmieniaj tematu, chcę wiedzieć, w co się
wpakowałaś!

-

Nie wiem, o co ci chodzi.

-

Nie udawaj niewiniątka, Paula. Dostałaś

bzika na punkcie tego...

-

Wcale nie!

-

Jasne, że tak. Znam to spojrzenie.

-

Niby jakie?

-

Takie rozmarzone, jakby spotkało cię Bóg

wie co. Nie rozumiem, dlaczego ten rejs tak cię
odmienił.

Paula zaśmiała się cicho.

-

Wiesz, z górnego pokładu świat rzeczywiście

wydaje się inny. - To złociste słońce powoli
zanurzające się w oceanie... to czarne niebo
usiane gwiazdami...

background image

-

No, to mamy problem - parsknął Lewis. -

Byłaś tak samo rozanielona, gdy opowiadałaś o
tańcu na tamtym durnym balu przebierańców.

-

Och, daj spokój. To był tylko... żart.

background image

92

-

O wiele więcej, dziewczyno. Widziałem to w

twoich oczach. Lśniły tak samo jak wtedy, gdy
dostałaś na Gwiazdkę od ojca klacz.

-

Błyskawicę? - Jakim cudem w tej rozmowie

pojawił się koń? I dlaczego wujek Lewis tak się
wścieka?

-

A jakże, Błyskawicę. Ta kasztanka była

równie spokojna, jak szalejące tornado, a ty aż się
trzęsłaś, aby pogalopować na niej prosto do nieba.
Usiłowałem przekonać twojego staruszka, że to
zwierzę jest dla ciebie zbyt niebezpieczne.

-

Jakoś udało mi się ją poskromić. Tylko raz

mnie zrzuciła.

-

Ale za to jak! Pozwól sobie coś powiedzieć. -

Lewis wstał i wycelował w nią palec. - Spotka cię
o wiele bardziej nieprzyjemna niespodzianka, jeśli
będziesz balować z tym książątkiem!

-

Ty znowu swoje! - Paula z hukiem cisnęła do

kosza butelki po piwie. - Wcale z nim nie baluję!

-

Nie? W takim razie jak nazwać fakt, że

dyskretnie wymknęłaś się na...

-

Zostałam wezwana. Myślałam, że do pracy.

Ale on... - Urwała, nie chcąc zdradzić, że Brad
Vandercamp zwabił ją do siebie podstępem.

-

Więc on to wszystko ukartował? Żeby pobyć

z tobą sam na sam? Chryste Panie, Paula, jeśli on
cię wykorzystał, to go... Zrobił to?

-

Nie, skądże!

-

Jezu, jeśli on cię napastował, to...

background image

-

Przecież ci mówię, że nie! - Ale mógł.

Zamknięta w jego ramionach, czując jego usta na
swoich, tak bardzo

background image

94

pragnęła, żeby... - Naprawdę nie zdarzyło się nic
takiego. Było... - Cudownie, słodko, intymnie.

-

Chłopak się nie śpieszy?

-

Co takiego?

-

Wiem, co on knuje.

-

Nic nie knuje! - Paula nagłe się rozzłościła. -

Już

ci

powiedziałam,

ż

e

to

prawdziwy

dżentelmen.

-

Słuchaj, dziewczyno, żyję na tym świecie

dłużej niż ty. Napatrzyłem się na bogatych
playboyów,

którzy

potrafią

uwodzicielskim

gadaniem zrobić naiwnej smarkuli wodę z mózgu.

-

Tylko rozmawialiśmy na niewinne tematy.

-

To znaczy, że potrafi nawijać, a ty dałaś się

na to nabrać. Tacy jak on zawsze prawią miłe
słówka, żeby się przypodobać. Trochę się
zabawią, ale szybko się nudzą i rzucają
dziewczynę bez słowa wyjaśnienia. Słowo daję,
następnym razem, gdy ten palant spróbuje zbliżyć
się do ciebie, to mu...

-

Na litość boską, wujku! Nie będzie żadnego

następnego razu.

-

Lepiej, żeby nie było - mruknął Lewis.

Trochę się uspokoił, lecz nadal miał zafrasowaną
minę. Oparty o framugę spod oka obserwował
krzątającą się bratanicę. -Paula, nie musisz
zmieniać pościeli co tydzień. Kurczę, kiedy
mieszkałem w baraku, to czasem zdarzało się,
ż

e...

-

To nie jest barak.

background image

95

Lewis prawie się nie odzywał, lecz gdy

skończyła porządki i ruszyła do drzwi, chwycił ją
za rękę.

-

Kochana z ciebie dziewczyna, Paula.

-

Wiem - odparła, zabawnie marszcząc nos.

background image

96

-

O wiele za dobra. Wybacz, że na ciebie

wrzeszczałem. Starsza pani daje ci wystarczająco
popalić.

-

Och, ona nie jest taka zła, po prostu często

boli ją głowa.

-

Gdyby tyle nie piła, nie cierpiałaby wiecznie

na te swoje migreny. Jeszcze raz przepraszam za
swoje zachowanie. Jesteś wykształcona, ale
trochę naiwna i nie znasz się na ludziach. Martwię
się o ciebie. - Lewis przeczesał włosy palcami. -
Przecież obiecałem twojemu tacie, że będę o
ciebie dbał.

-

Wiem. - Cmoknęła go w policzek. - Więc się

mną opiekuj. I możesz wrzeszczeć do woli.

- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?

- Jasne, że tak. Naprawdę. Wyniesiesz śmieci?

-Wskazała dwa pełne kosze, jeszcze raz go
pocałowała, wzięła z podłogi naręcze rzeczy do
prania i wyszła.

Lewis zawsze martwi się na zapas, pomyślała,

zbiegając na dół. Niepotrzebnie opowiedziałam
mu o przygodzie na jachcie.

Dlaczego więc to zrobiła?

Z przyzwyczajenia. Przecież od dziecka

zwierzała się wujkowi Lewisowi. A przynajmniej
w czasach, gdy mieszkał na ranczu i miał w sobie
chyba tyle samo radości życia, co ona i Toby.
Pomógł im zbudować tamtą nieszczęsną tratwę.
Wiedział o tym, że planują ślub i kupno rancza.

background image

97

Wspierał ją duchowo, gdy postanowiła studiować
weterynarię.

Uśmiechnęła

się

na

myśl

o

swoich

młodzieńczych marzeniach. Wujek Lewis znał je
wszystkie.

Nigdy nie miała przed nim tajemnic, dlatego
wspo

background image

98

mniała mu o rejsie. Poza tym aż się paliła, żeby
komuś o tym opowiedzieć, a tylko wujek Lewis
był godnym zaufania powiernikiem. Nawet
zaprzyjaźnionej Ruth nie ośmieliła się pisnąć ani
słowa, zwłaszcza że czuła się wobec niej nieco
winna. Grała rolę wielkiej damy, podczas gdy
pozostali pracownicy Harry'ego zwijali się jak w
ukropie.

Mocniej

przytrzymała

wielki

tobół

i

zachichotała,

otwierając

kuchenne

drzwi.

Rzeczywiście przeżyła cudowną przygodę, ale
musiała zachować ją w tajemnicy.

To Wszystko było takie zabawne. I zdarzyło się

całkiem niespodziewanie.

A właściwie to nie był przypadek, tylko

przemyślane działanie Brada. Postanowił ją
odnaleźć. Odwiedził państwa Moodych, odkrył jej
powiązania z Harrym i... Czy naprawdę zadał
sobie aż tyle trudu, wydał przyjęcie i zaprosił
tłum gości tylko po to, aby się z nią zobaczyć?

Tak powiedział.
I ty mu uwierzyłaś, Paula? Ale z ciebie naiwna

gąska. Książę tylko tak mówił, żeby...

O Jezu, zaczynała myśleć jak Lewis. On

wszędzie wietrzył podstęp.

Wrzuciła białe rzeczy do pralki i przekręciła

programator, wspominając z rozbawieniem, jak
bardzo stała się nieufna, gdy podstęp Brada
wyszedł na jaw. Ależ dała susa do drzwi! I

background image

99

poczuła się jak idiotka, gdy stwierdziła, że są
otwarte.

Nikt do niczego jej nie zmuszał. Mogła

spokojnie wyjść.

I co dalej? Miała wrócić do kambuza, gdzie
zaczęłaby

background image

100

mętnie tłumaczyć, że wysłano ją nie tam, gdzie
trzeba? Powiedzenie prawdy nie wchodziło w grę.
Tylko tego brakowało, żeby ktoś zarzucił
Bradowi próbę uwiedzenia kelnerki...

Cudownie było obserwować szumiące fale,

rozkoszować się wiatrem i słońcem... Bliskością
stojącego tuż obok mężczyzny.

Nie sprawiał wrażenia bogatego playboya,

który wie, jak zamotać w głowie dziewczynie. To
taki miły, zwyczajny facet... Nie, w ten sposób by
go nie określiła. Było w nim coś, czego nie
umiała nazwać, a co sprawiało, że wydawał się
kimś szczególnym, wyjątkowym.

Nie, to za dużo powiedziane. Po prostu... no

cóż, wspaniale się czuła w jego towarzystwie.

I wcale nie starał się jej uwieść. Nic z tych

rzeczy. Nawet nie próbował jej przytrzymać, gdy
wreszcie oprzytomniała i wyślizgnęła się z jego
ramion. Roześmiał się tylko, wrócił za nią do
salonu i... pomógł jej sprzątać! Niewiarygodne!

Zachichotała, przypominając sobie, jak się

uwijali. Razem ustawili zastawę i sztućce na
wózku i zdjęli brudny obrus.

-

Nie odchodź - poprosił Brad, gdy skończyli.

- Nawet nie dopłynęliśmy do brzegu. Przyjęcie
jeszcze trwa.

-

Nie dla Kopciuszka. - Wiedziała, że o tej

porze w kambuzie wre wytężona praca, bo Harry
pilnuje, żeby wszystko wyczyścić na wysoki
połysk,

pochować

zapasy

i

spakować

background image

101

przywiezione rzeczy. - Ale ten wieczór tutaj... -
Zawahała się, szukając w myśli odpowiednich
słów, -Sprawił mi wielką przyjemność. Co
prawda nie powinnam

background image

102

była się tu znaleźć, lecz wspaniale się bawiłam -
przyznała, szczera jak zwykle. - Dziękuję i do
widzenia.

Tym razem umknęła z saloniku, zanim Brad

zdążył ją powstrzymać. Jakimś cudem znalazła
drogę do kambuza i jakby nigdy nic włączyła się
do pracy. Z ulgą stwierdziła, że nikt nie spogląda
na nią podejrzliwie.

I o co tyle hałasu, wujku? Za parę dni skończy

się turniej polo i książę wyjedzie, ona zaś...

Wielkie nieba! Pranie dobiegało końca, a ona

nie wsypała proszku ani wybielacza! Zrobiła to,
przestawiła programator i pobiegła do kuchni
gotować obiad.

- Paula,

mama

powiedziała,

ż

ebyś

nie

szykowała kurczaka - poinformowała ją Rae. -
Niech Lewis skoczy do sklepu po udziec
jagnięcy. Właśnie rozmawiałam przez telefon z
lordem Wormsleyem. Przyjdzie do nas na kolację
i przyprowadzi przyjaciela. A wiesz, z kim on się
przyjaźni,

prawda?

-

Rae

nie

kryła

podekscytowania.

Z księciem, jakżeby inaczej, pomyślała Paula.

Whitney otrzyma kolejną szansę zabłyśnięcia.

- I koniecznie to zaszyj. - Rae wskazała

turkusową sukienkę bez ramiączek. - Muszę
wyglądać bosko. Aha, niech Lewis odbierze z
pralni ciuchy Whitney. A mama chce, żeby
podawał. Ma włożyć ten smoking, który mu
kupiła. I dopilnuj, żeby wyszorował dokładnie

background image

103

ręce i wyczyścił paznokcie. Goście nie powinni
się domyślić, że jest ogrodnikiem.

Paula

nieomal

parsknęła

ś

miechem,

wyobrażając sobie wujka Lewisa w roli
majordomusa. Będzie równie zgrabny, jak słoń w
składzie porcelany.

- No dobrze, co jeszcze? - Rae nerwowo

zabębniła

background image

104

palcami o blat stołu. - A właśnie, kwiaty. Mama
powiedziała,

ż

ebyś

zrobiła

jakąś

ładną

kompozycję z tego, co rośnie w ogrodzie. I nie
zapomnij o świecach. Goście zjawią się o
siódmej, więc może jeszcze zdążysz upiec bu-
łeczki. Spróbujesz?

Paula zerknęła na zegar. Trzecia. Pieczenie
odpada.

- Bułeczki kupię w piekarni - oświadczyła

twardo. I tak będzie musiała zwijać się jak w
ukropie, żeby wszystko przygotować. Oby tylko
biała koszula Lewisa okazała się czysta.

Ułożyła kompozycję z kwiatów, pięknie

nakryła do stołu i przekonała wujka, by wbił się w
smoking. Jednak nie miała już wpływu na to, że
Lewis wylał trochę zupy na plecy pani Ashford i
przewrócił kieliszek z winem, a przyjacielem
lorda okazał się zupełnie kto inny, niż się spo-
dziewano.

Właśnie ten ostatni fakt został uznany za

największą klęskę.

-

Dlaczego

ten

Wormsley

go

nie

przyprowadził? - jęczała Whitney po wyjściu
gości. - Zachował się wręcz nietaktownie,
prawda? Przecież mieszka na jachcie Van-
dercampa i rzekomo jest jego najbardziej
zaufanym powiernikiem! Nie popisałaś się, Rae!
Powinnaś była nalegać, żeby przyszedł z
księciem! On na pewno chciałby mnie...

background image

105

-

Czy ja wiem... - Tym razem to Rae była górą.

-Książę umie lawirować i zwodzić ludzi, nie
sądzisz? Nawet na własnym przyjęciu wiedział,
jak zniknąć. Ja go nigdzie nie zauważyłam, a ty?

Whitney zignorowała tę przejrzystą aluzję.

background image

106

- Jaka szkoda. Dzisiejsze spotkanie byłoby

wspaniałą okazją do pogłębienia znajomości.
Boże, jeszcze tylko dwa dni i on wyjedzie.

Dwa dni minęły, jak z bicza strzelił. Pomagając

paniom Ashford stroić się na końcowy mecz,
Paula szczerze żałowała, że nie może iść z nimi.
Była to ostatnia okazja, aby zobaczyć, jak gra
Brad Vandercamp. Żeby w ogóle go zobaczyć.
Nie, to nie tak. Rzecz w tym, że nigdy nie
widziała meczu polo. Oczywiście, tylko o to jej
chodziło. Bez wątpienia.

Później dowiedziała się od podekscytowanych

pań, że drużyna Anglików zwyciężyła w turnieju.
O niczym więcej nie było mowy, ponieważ matka
i jej dwie córeczki zaczęły przygotowywać się do
wielkiego balu. Jeszcze tylko dziś wieczorem
miały szansę wywrzeć oszałamiające wrażenie na
księciu.

Jednak on się nie zjawił. Paula usłyszała o tym

nazajutrz, gdy podawała późne śniadanie.

-

Coś takiego! - syknęła Whitney i gniewnie

zaatakowała zębami kawałek grzanki. - Mógł
przyjść chociażby przez grzeczność. I to on
powinien był odebrać puchar, a nie ten
pompatyczny lord Wormsley, który wygłosił naj-
nudniejsze przemówienie, jakie kiedykolwiek
słyszałam.

-

Wcale nie! - Rae nieco zbyt energicznie

odstawiła filiżankę na spodeczek. - I z pewnością
nie był pompatyczny! Nawet słowem nie

background image

107

wspomniał o dokonaniach swojej drużyny, tylko
stwierdził, że zawodnicy z radością wzięli udział
w imprezie, której przyświecał szlachetny cel i
wszyscy

powinniśmy

być

dumni,

bo

wspomogliśmy dom dziecka.

background image

108

-

Ale gada! i gadał! - obstawała przy swoim

Whitney. - Marzyłam, żeby wreszcie przestał truć
i powiedział nam, gdzie jest książę.

-

A jakie to ma znaczenie? - Usta Rae wygięły

się w drwiącym uśmieszku. - Nie przyszedł na
bal, widocznie te twoje pełne ekspresji oczy
wcale go nie urzekły!

-

Och, zamknij się! Nie musisz być taka

zgryźliwa. Zresztą, twój ukochany lord też już
wyjechał. Razem z księciem. A ty zostałaś na
lodzie! - Ładną twarz Whitney wykrzywił gniew.
- Księcia już nie ma w San Diego!

Już go tu nie ma, powtórzyła w duchu Paula i

niespodziewanie ogarnęło ją dziwne odrętwienie.
Już nigdy nie spotka Brada Vandercampa. Nie
zobaczy tych iskierek wesołości w jego oczach,
nie usłyszy jego głosu, nie poczuje dotyku...

Na litość boską, co ja wyprawiam, skarciła się

w duchu. Zachowuję się równie idiotycznie, jak
Whitney!

Z zadowoleniem powitała fakt, że pani Ashford

wkroczyła do kuchni, opryskliwie domagając się,
aby Paula zrobiła coś z jej biedną głową.

Paula natychmiast pośpieszyła z pomocą.

Ciężka praca to najlepsze lekarstwo na smutek,
pomyślała. W nawale zajęć człowiek nie ma
czasu zadręczać się jałowymi spekulacjami.

I choć zwijała się jak fryga, jednak przez cały

dzień towarzyszyło jej uczucie przemożnego
smutku.

background image

109


Zobaczył nazwisko na skrzynce listowej.
Ashford. Przejechał obok domu dwukrotnie,
zanim skręcił za róg i zaparkował.

background image

110

Postanowił skorzystać z wejścia dla służby. W

tych starych dżinsach i powyciąganej bluzie
raczej nie będzie rzucać się w oczy.

Lewis nie poznał się na markowych dżinsach,

lecz natychmiast rozpoznał księcia. Zaprzestał
wyrywania

chwastów

i

zmierzył

intruza

podejrzliwym spojrzeniem.

-

Dzień dobry, sir. Mogę w czymś pomóc?

-

Mam nadzieję. Szukam panny Grant. Pauli

Grant.
-

Przykro mi. To rezydencja państwa Ashford.

-

Wiem. Ale sądziłem... wydawało mi się, że

panna Grant jest tutaj zatrudniona.

-

Owszem, sir, lecz nie wolno jej przyjmować

gości.
-

Cóż... rozumiem. - Dlaczego ten ogrodnik

łypie na niego wrogo? - To właściwie nie jest
wizyta towarzyska. Chciałem skontaktować się z
panną Grant. Proszę ją zawiadomić...

-

Nie ma jej.

Do licha. Ten facet wyraźnie próbował go

spławić. Brad poczuł gwałtowny przypływ
irytacji.

-

Słuchajcie,

mój

dobry

człowieku.

Kimkolwiek jesteście, ja życzę sobie tylko...

-

Proszę

sobie

darować

tego

„dobrego

człowieka"! I nie interesują mnie pańskie
ż

yczenia, zwłaszcza te, dotyczące Pauli. Nic z

tego, jasne?!

background image

111

Brad gapił się na mężczyznę coraz bardziej

zaskoczony. Czyżby natknął się na pana domu we
własnej osobie? Ten osobnik z pewnością nie
zachowywał się jak służący.

-

Przepraszam, ale chciałbym coś wyjaśnić.

Jestem...
-

Wiem, kim pan jest i nie zamierzam

pozwolić Pauli na kontakty z ludźmi pańskiego
pokroju.

background image

112

Brada zatkało. Nigdy w życiu nikt nie

potraktował go z tak jawną wrogością. Głośno
przełknął ślinę i spróbował jeszcze raz.

- Szanowny panie...

- Lewis, pamiętaj, żebyś... - W drzwiach

pojawiła się pani Ashford. - O mój Boże! My...
myślałyśmy, że pan wyjechał! To znaczy... Panie
Vandercamp! Brad! Mój drogi chłopcze, co pana
sprowadza? - paplała jak najęta, najwyraźniej
zakłopotana i zachwycona równocześnie.

- Dzień dobry, pani Ashford. Przyszedłem,
ż

eby...

-

Pan pytał o panienkę Whitney - wtrącił

bezczelny ogrodnik i wyzywająco spojrzał na
gościa.

-

Och, to doprawdy cudownie. Córka będzie

zachwycona. Proszę do środka - zaszczebiotała
pani Ashford i zawahała się. - Ale nie, nie tędy.
Lewis, proszę zaprowadzić pana do frontowego
wejścia.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Brad

ruszył

za

swoim

przewodnikiem,

zdegustowany i zły jak diabli. Panienka Whitney!
Też coś! Już miał zażądać wyjaśnień, lecz
mężczyzna odezwał się pierwszy.

-

Pauli bardzo zależy na tej pracy.

-

Nie zamierzam Pauli zaszkodzić. Chciałbym

tylko...
-

A pani Ashford nie pozwala jej nikogo

zapraszać - dodał Lewis, jakby go nie usłyszał.

-

Może więc... - Brad urwał. Lepiej nie prosić

tego człowieka o przekazanie wiadomości, bo nie
wiadomo, jak zareaguje. Chyba miał jakieś
zastrzeżenia co do osoby Brada Vandercampa.
Ale dlaczego, u licha? Przecież nawet go nie znał.
Zresztą, to tylko ogrodnik. Jakim prawem wtrącał
się w cudze sprawy?

Zanim

Brad

zdążył

przeanalizować

nieoczekiwany problem, dotarli do frontowych
drzwi.

background image

114

- Proszę,

proszę

dalej

-

zagruchała

rozpromieniona pani Ashford. - Cóż za wspaniała
niespodzianka. Whitney zaraz zejdzie.

Brad wszedł do środka, zastanawiając się, jak

wybrnąć z kłopotu. Nie chciał narazić Pauli na
utratę pracy, lecz ani myślał udawać adoratora
Whitney. Wystarczy, że już raz popełnił taki błąd,
odwiedzając rodziców Sheili Moody.

background image

Brad przyszedł w czwartek, a Paula właśnie

wtedy uczęszczała na zajęcia. Nazajutrz rano
panie Ashford wyszły z domu bardzo wcześnie,
toteż o odwiedzinach księcia dowiedziała się
dopiero wieczorem, gdy podawała kolację. Ależ
się nasłuchała! A Lewis nie pisnął nawet
słówkiem...

Po kolacji pomaszerowała do kuchni, wstawiła

do zlewu stertę brudnych talerzy i ujęła się pod
boki.

- Wujku - syknęła, mierząc go oskarżycielskim

spojrzeniem. - Nie powiedziałeś mi, że wczoraj
gościliśmy księcia!

Widelec Lewisa z trzaskiem wylądował na

podłodze. Paula zauważyła, że twarz wujka
nabiegła krwią.

-

Posłuchaj, Paula. Nie musisz tak się na mnie

wściekać.
-

Nie wściekam się.

-

To i dobrze, bo nic nie zrobiłem. - Lewis

podniósł widelec i odłożył go na stół.

-

Przeciwnie. Celowo coś przede mną ukryłeś.

-

Skądże. Ja tylko...

-

Myślałeś, że się nie dowiem? Przecież one

paplały tylko o nim. Podobno najpierw rozmawiał
z tobą przy kuchennych drzwiach.

-

Chciałem oszczędzić ci przykrości.

-

Doprawdy? - Postanowiła trochę się z nim

podro-czyć. - Słabo mi - jęknęła, kładąc dłoń na
sercu. - Chyba zemdleję... - Urwała, bo Lewis

background image

116

patrzył na nią z jawnym przerażeniem. - Hej,
głowa do góry! Tylko cię nabieram! - Otoczyła go
ramieniem. - Jednak chyba trochę za bardzo
przejąłeś się rolą opiekuna.

-

Nie chcę, żebyś cierpiała, dziecinko.

-

Co ty pleciesz! Chyba nie przypuszczasz, że

jestem

background image

117

zazdrosna o Whitney? Och, nie rób takiej
zdumionej miny! Już ci mówiłam, że wcale nie
mam bzika na punkcie Brada. Niby dlaczego
miałabym się przejmować tym, kogo odwiedza?

-

Eee... nie wiedziałem.

-

Teraz już wiesz. Nie jestem ani trochę

zazdrosna czy urażona. Nic z tych rzeczy! - Z
trudem przełknęła ślinę i posłała wujkowi
promienny uśmiech. - No dalej, skończ jedzenie.

Lewis wziął widelec i wlepił wzrok w talerz,

lecz nadal wydawał się zafrasowany. Nie
przekonałam go, pomyślała. Dlatego myjąc
talerze, starała się zachowywać beztrosko. Siląc
się na lekki ton, streściła też rozmowę, której
przysłuchiwała się w jadalni.

- Whitney

jest

w

siódmym

niebie

-

oświadczyła. -Podobno od początku wiedziała, że
między nimi zaiskrzyło. Nie wierzy, jakoby
książę wpadł tutaj tylko po drodze na ranczo,
które zamierza kupić.

Słowo „ranczo" podziałało na Lewisa
elektryzująco.

-

Po jaką cholerę potrzebne mu ranczo?

-

Chce tam trzymać swoje konie do gry w

polo.
-

Nie może ich odesłać tam, skąd przyjechały?

-W głosie Lewisa zabrzmiała wyraźna irytacja.

-

Spodobała mu się ta okolica, więc chyba

zostanie tu na dłużej. - Paula zachichotała. -
Whitney twierdzi, że ze względu na nią.

background image

118

Lewis skwitował to pogardliwym
prychnięciem.
- Och, ona uważa, że wszyscy są pod jej

urokiem. Podobno w głębi serca czuła, że on
wcale nie odpłynął swoim jachtem.

background image

119

-

Też coś!

-

Płotka głosi, że jego matka wraz z grupą

przyjaciół ma przylecieć z Anglii na Florydę, a
potem chcą popłynąć w rejs na Karaiby. Dlatego
kapitan popłynął przez Kanał Panamski do
Miami. Tylko pomyśl... - Paula westchnęła
rozmarzona. - Rancza, jachty, wszystko, czego
dusza zapragnie. Na każde skinienie! Musi być
miło, prawda?

- Owszem, jeśli marzysz o luksusach - burknął
wujek. Whitney niewątpliwie pragnie właśnie
takiego życia,

pomyślała Paula. Zauważyła błysk chciwości w
jej oczach,

gdy panna Ashford barwnie

rozwodziła

się

na

temat

czekających

perspektyw.

Luksusy. Bradowi nigdy ich nie brakowało.

Nie miał tylko kogoś bliskiego, z kim mógłby
porozmawiać.

Jakie tó smutne.
- O czym myślisz? - spytał Lewis
niespotykanie ostro.
- Och, o niczym. A właściwie o Whitney -

zapewniła pośpiesznie i skarciła się w duchu.

Za dużo i za szybko paplała. Lewis często

powtarzał, że jeśli jego bratanica ma słowotok, to
znaczy, że coś jest nie tak... Powinna przekonać
wujka, że wszystko jest w porządku.

- O tym, jak one podnieciły się tą jedną

wizytą. Nawet poczęstowały go herbatą, bo o tej

background image

120

porze Anglicy nie piją nic innego. A na dodatek
same ją zaparzyły i podały, ponieważ mnie nie
było, a ty pracowałeś w ogrodzie. Szkoda, że nie
widziałam, jak się do tego zabierały. I ciekawe,
co podały na deser, oprócz brzoskwiniowej tarty
mojego wypieku.

background image

121

Paula nagle umilkła. Znów gadała jak najęta.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić wolniej:

- Skończyłeś? To daj talerz. Zostało jeszcze

kilka ciastek. Masz ochotę? Z gorącą kawą czy
zimnym mlekiem?


W następny czwartek czekała na autobus o

dwunastej dwadzieścia, żeby pojechać na zajęcia
z biologii. I właśnie wtedy zobaczyła księcia.
Zatrzymał się tuż przed nią.

-

Ależ jesteś pochłonięta lekturą.

-

Tak... zaczytałam się.

-

Niewątpliwie. - Usiadł obok niej. - Od

dziesięciu minut nie podniosłaś wzroku.

-

Od dziesięciu minut? - powtórzyła jak

idiotka. Co on tutaj robi?

-

Dokładnie

-

zapewnił

z

powagą.

-

Obserwowałem cię z przeciwnej strony ulicy.

-

Naprawdę? - Spojrzała na zaparkowany przy

kra wężniku sportowy samochód.

-

Prawie cię nie poznałem. Nie jesteś w

uniformie. - Popatrzył na jej dżinsy i sweter. -
Podoba mi się ten strój na luzie.

-

Jest wygodny.

-

Prawie

mnie

zmylił.

Ż

adnego

wykrochmalonego fartuszka ani koronkowego
czepka. Gdybyś tak nie pochyliła głowy... Wiesz,
ż

e nigdy nie widziałem takiej fantazyjnej fryzury

jak twoja?

background image

122

Nic dziwnego, pomyślała. Zawsze strzygła się
sama.
- Twoje loki układają się w szczególny sposób,

gdy lekko pochylisz głowę. Minąłem cię i
zawróciłem, żeby lepiej się przyjrzeć.

background image

123

- Akurat tędy przejeżdżałeś? - Pewnie w

drodze do Whitney.

- Owszem. Ostatnio często krążę po tej
okolicy. Popatrzyła na niego pytająco.
Wiedziała, że nie złożył

paniom Ashford drugiej wizyty.

-

Postanowiłem... lub raczej poszedłem za radą

mojego przyjaciela Carla, chociaż wystawanie
pod cudzymi drzwiami niezbyt mi odpowiada. -
Brad rozsiadł się wygodniej i wyprostował długie
nogi.

-

Słucham? - O czym on gada?

-

Nieważne. Co robisz tak daleko od miejsca

pracy? A może tam nie mieszkasz?

-

Mieszkam, ale miejska komunikacja nie

dociera w pobliże wypieszczonych trawników
ulicy Turtle Cove. Właśnie czekałam... O rany,
właśnie mi ucieka! - Zerwała się z ławki, lecz
autobus już ruszył.

-

Chciałaś gdzieś jechać?

-

No

pewnie!

Chyba

nie

sądzisz,

ż

e

przesiaduję na przystanku dla zdrowia. -
Następny autobus miała dopiero za godzinę. -
Psiakość, tak się zagadałam. - Westchnęła
ponuro. Wyglądało na to, że w towarzystwie
Brada Van-dercampa zawsze zapominała o
bożym świecie. - Gdybyś mnie nie zaczepił...

-

I tak byś przegapiła ten autobus. - Gestem

wskazał książkę. - Musi być fascynująca.

background image

124

-

Nie jest. - Paula nie lubiła kroić zwierząt,

lecz skoro zamierzała zostać weterynarzem...

-

Więc co cię tak wciągnęło?

-

Anatomia wieprza.

-

Poważnie?

background image

125

-

Mamy dzisiaj przeprowadzić sekcję świni, a

ja pewnie nie zdążę na zajęcia. Wykułam
wszystko, a ominą mnie takie ćwiczenia. -
Kopnęła krawężnik, zła na Van-dercampa. I na
siebie. Stała tu jak idiotka, gadając o niczym z
tym... tym... playboyem, jak nazwał go Lewis.
Prawdopodobnie trafnie. Pewnie Brad obdarza
tym słodziutkim uśmieszkiem każdą potencjalną
zdobycz...

-

Dokąd, milady?

-

Co?

-

Gdziekolwiek zamierzałaś znęcać się nad

ś

winią, zawiozę cię tam szybciej niż ten autobus.

-

Jak miło z twojej strony - przyznała, gdy trzy

minuty później sportowe auto wyprzedziło pojazd
komunikacji miejskiej. - Nawet zdążę się jeszcze
przygotować.

-

Do krojenia prosiaka. - Brad skrzywił się z

niesmakiem i zerknął na nią spod oka. - Patrzysz
w gwiazdy, bywasz kelnerką i jeszcze świnie...
Cóż za szerokie zainteresowania.

-

To wszystko się ze sobą łączy.

-

Co takiego?

-

Najpierw o czymś marzysz, obserwując

spadającą gwiazdę. Potem bierzesz się do roboty,
aby marzenie się spełniło. Chciałabym zostać...
weterynarzem.

-

Serio? Jesteś chodzącą zagadką. Ten świat

chyba zwariował. Dawniej młode kobiety marzyły
o bardziej romantycznych rzeczach.

background image

126

-

Pewnie tak - przyznała z uśmiechem. Cóż, jej

romantyczne marzenia - te dotyczące małżeństwa
z Tobym - stały się nierealne. - Chyba uznałam,
ż

e wszystko poza tym już mam.

background image

127

-

Nadal tak uważasz?

-

Czy ja wiem... - Jakim cudem jeden taniec,

jeden pocałunek pod gwiaździstym niebem mógł
obudzić tyle nowych pragnień, wprowadzić tyle
fermentu w jej spokojne, uporządkowane życie?

-

Nie odpowiedziałaś.

-

Muszę się zastanowić - odparła ze śmiechem,

usiłując zignorować głupie porywy serca. - Cóż,
nie mam wszystkiego, czego chcę, ale trzeba się
trochę napracować, by zrealizować niektóre
marzenia. Właśnie dlatego tak się cieszę, że mnie
podwieziesz. Nie powinnam opuścić tych zajęć.

-

Zwłaszcza że masz kroić świnię.

-

A potem nawet konia.

-

Konia?! - Wolałby ją widzieć w roli

weterynarza leczącego małe, łagodne pieski i
kotki. - Chyba żartujesz!
- Natychmiast odezwał się w nim instynkt
opiekuńczy. Przecież wystarczyłoby jedno solidne
kopnięcie ogiera, by człowiek pozostał do końca
ż

ycia niepełnosprawny lub... zginął!

-

Uwielbiam konie i świetnie sobie z nimi

radzę - zapewniła z dumą. - Ale do tego jeszcze
daleka droga. Na razie muszę tylko zmierzyć się z
martwą świnią.

-

Oraz z dojazdami autobusem, harówką u

Ashfordów i pracą dla Harry'ego. Nie możesz z
czegoś zrezygnować?

background image

128

- Przypomniał sobie jej stwierdzenie, że niektórzy
muszą zarabiać na życie ciężką pracą, i dziwnie
go to rozstroiło.

- Przyda się każdy grosz - odparła ze stoickim

spokojem. - Spełnianie marzeń bywa kosztowne.

Brad przez chwilę analizował to stwierdzenie.

Sam nigdy nie musiał kiwnąć palcem, aby kupić
coś, czego za

background image

129

pragnął. Jednak ta dziewczyna najwyraźniej była
zadowolona z faktu, że... że jest taka samodzielna.

- Fantastycznie! - zawołała Paula. - Normalnie

muszę przejść jeszcze spory kawałek od
przystanku do uczelni. Jedź prosto i na następnym
rogu skręć w lewo. Laboratoria są na końcu
tamtego kompleksu. - Pośpiesznie zgarnęła
książki,

gdy

Brad

zatrzymał

auto

przed

wskazanym budynkiem. - Uratowałeś mi życie.
Dzięki.

- Ile trwają te ćwiczenia? Poczekam na ciebie.

- Nie, nie trzeba. Za dwie godziny mam inne

zajęcia, więc wrócę autobusem. Już i tak bardzo
mi pomogłeś. Cześć.

Nie odpowiedział na pożegnanie. Śledził ją

wzrokiem, gdy dołączyła do grupy studentów, a
kiedy znikła za drzwiami, spytał jakiegoś
chłopaka, gdzie jest parking. Tym razem nie
zamierzał pozwolić jej umknąć. Musiał najpierw
uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Gdzie i
kiedy mógłby znów się z nią spotkać? Jak można
się z nią skontaktować? I kim jest ten
niesympatyczny ogrodnik, który zachowuje się
jak podwórzowy brytan?

Brad nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek

musiał tak się natrudzić, organizując randkę.
Zazwyczaj wystarczył jeden telefon lub przesłanie
wybrance tuzina róż. Czasem nawet i to było
zbędne. Na ogół musiał wręcz unikać zbyt
agresywnych dziewczyn lub ich przebiegłych

background image

rodziców, którzy chcieli złapać bogatego męża
dla swoich córeczek. Nigdy specjalnie się tym nie
przejmował, wiedział jednak, że jest uważany za
ś

wietną partię. Czemu więc ów impertynencki

ogrodnik

uznał

go

za

nieodpowiedniego

kandydata?
Brad zaparkował auto i pomaszerował energicznie

background image

131

przez rozległy trawnik. Prawie nie zwrócił uwagi
na siąpiący kapuśniaczek, zbyt pochłonięty
kolejnym dręczącym go pytaniem. Dlaczego za
wszelką cenę pragnął lepiej poznać właśnie tę
dziewczynę?


Ledwie mogła uwierzyć, że on nadal tu jest.

Poczuła też przyjemny dreszczyk, gdy Brad
Vandercamp szukał kogoś wzrokiem i na jej
widok wyraźnie się odprężył. Miał postawiony
kołnierz marynarki, a miedzianorude włosy były
mokre od deszczu.

-

Czemu nie wszedłeś do środka?

-

Och, byłem tam. Zwiedziłem cały budynek i

nawet zajrzałem do twojego laboratorium z tymi
cuchnącymi świnkami. - Brad skrzywił się
wymownie. - Nie wiem, jak wy to znosicie.

-

Można się przyzwyczaić.

-

Osobiście wolę sterczeć na deszczu. Poza

tym nie chciałem cię przegapić w tym
zatłoczonym

holu,

więc

postanowiłem

obserwować wyjście. - Zarzucił sobie jej plecak
na ramię i wziął ją za rękę.

-

Zmarnowałeś ponad trzy godziny. - Z

przyjemnością wsunęła palce w jego ciepłą, dużą
dłoń. - Mówiłam ci, żebyś nie czekał.

-

Wiem. Ale nie zamierzam znów cię stracić.

-

Stracić mnie?

-

Właśnie. Gdy dowiedziałem się, gdzie

mieszkasz, uznałem, że bez trudu cię odnajdę.

background image

Lecz gdy przyszedłem do rezydencji Ashfordów i
chciałem się z tobą zobaczyć, okazało się to
niewykonalne.

-

Ty... Kiedy?

background image

133

- Jak to?
-

Kiedy o mnie pytałeś?

-

Jakiś tydzień temu. Dokładnie w czwartek.

Prawdopodobnie byłaś na zajęciach, tak jak
dzisiaj.

-

Myślałam, że przyszedłeś do Whitney.

-

Wcale nie o nią mi chodziło.

-

Ach tak. - To oczywiste, że wszyscy uznali

go za adoratora Whitney.

-

Nie

prostowałem

pomyłki,

ponieważ...

odniosłem wrażenie, że mógłbym ci zaszkodzić.

Jeszcze jak, pomyślała przerażona. Gdyby
spytał o nią...

- Powinienem

przewidzieć,

ż

e

twoi

chlebodawcy nie pozwalają ci przyjmować gości.

Ale ona już go nie słuchała. Miała ochotę

skakać ze szczęścia. Brad przyszedł do niej, nie
do Whitney. Jeszcze nigdy chłodne, wilgotne
powietrze nie wydawało się takie ożywcze, a
miasteczko uniwersyteckie takie piękne. Paula
westchnęła rozmarzona, a dręcząca ją od tygodnia
zazdrość nagle znikła.

-

Masz czas, prawda?

-

Czas? - Wyjeżdżali z parkingu, a ona dopiero

teraz zdała sobie sprawę, że Brad coś do niej
mówił.

-

Ż

eby zjeść ze mną kolację. Nie musisz zaraz

wracać?
-

Nie. - Czwartkowe wieczory miała wolne, o

ile panie Ashford nie zaplanowały czegoś

background image

szczególnego lub nie musiała pracować dla
Harry'ego.

-

Doskonale, Wiesz co? Ty znasz to miasto

lepiej niż ja. Dokąd warto pójść?

-

Niech pomyślę. - Tak się cieszyła, że jeszcze

trochę pobędą razem. Przez chwilę zastanawiała
się nad wyborem

background image

135

miejsca. Wolała nie natknąć się na znajomych pań
Ashford ani nie siedzieć w barze pełnym
hałaśliwych studentów, gdzie człowiek nie słyszy
nawet własnych myśli.

W końcu pojechali do małej włoskiej

restauracyjki. Nikt nie patrzył tam krzywym
okiem na klientów w dżinsach, a o tej porze salka
była prawie pusta. Zajęli stolik przy oknie i
natychmiast zaczęli rozmawiać. Prawie nie tknęli
pysznego spaghetti i czerwonego wina. Paula
opowiadała o swoich studiach i życiu w
Wyomingu, a Brad mówił o Anglii i meczach
polo. Wspomniał też, że całkiem niedawno kupił
małe ranczo i chciałby je jej pokazać. Kiedy
mogłaby z nim pojechać?

Paula zawahała się. Z rozkoszą wybrałaby się z

Bra-dem na taką wycieczkę, ale nie była pewna,
czy zdoła wykroić trochę wolnego czasu.

-

Nie wiem, kiedy będzie to możliwe. W

niedzielę zazwyczaj mam wychodne, lecz jeśli
panie Ashford coś zapla...

-

Więc spotkamy się w niedzielę. Nie jesteś

przecież ich niewolnicą.

-

Nie, ale one zgodziły się, bym kontynuowała

studia, więc w rewanżu staram się iść im na rękę.

-

Szkoda, że mniej zrozumienia wykazuje ten

cholerny ogrodnik!

-

Ogrodnik?

-

Pracujący u pani Ashford. Ostatnio... -

Tknięty nagłą myślą, Brad spojrzał badawczo w

background image

136

oczy Pauli. - Słuchaj, jeśli ten stary dziad dobierał
się do ciebie albo próbował jakichś sztuczek, to...

-

Lewis? - Paula roześmiała się perliście. -

Ależ skąd! To przecież jest...

background image

137

-

Piekielnie zaborczy facet. Spytałem go o

ciebie, a on mało nie skoczył mi do gardła. I
natychmiast zażądał, bym trzymał się od ciebie z
daleka.

-

Chwileczkę. - Paula odstawiła kieliszek. -

Powtórz to. Lewis wiedział... Powiedziałeś mu, że
przyszedłeś do mnie?

-

Oczywiście. Poszedłem do tylnych drzwi i

natknąłem się na tego osobnika. Spytałem o
ciebie, a on od razu się wkurzył. Właśnie się
kłóciliśmy, gdy z domu wyjrzała pani Ashford, i
ten typ miał czelność oświadczyć, że szukam
panienki Whitney! Miałem ochotę go udusić.

Paula nie posiadała się z oburzenia. Jak wujek

mógł zrobić coś takiego! Nic dziwnego, że
zachowywał się potem potulnie jak baranek i był
taki zakłopotany. Okłamał ją. Pozwolił jej
zadręczać się myślą, że Brad przyszedł do
Whitney. Poczekaj, Lewis! Niech tylko cię dorwę!

-

Nie pojmuję, dlaczego potraktował mnie jak

wroga. Skoro mu na tobie nie zależy, to z jakiej
racji...

-

Zależy mu na mnie. - Gniew opuścił ją

równie nagle, jak się pojawił. Pora uświadomić
sobie prawdę, Paula. Byłaś załamana, bo
mężczyzna, którego spotkałaś dwa razy, przyszedł
odwiedzić inną kobietę. A teraz wariujesz z
radości, bo on siedzi naprzeciwko ciebie.

-

A jednak - warknął Brad.

background image

138

-

Och, nie tak, jak myślisz - zapewniła

pośpiesznie. - Lewis jest moim wujkiem i ojcem
chrzestnym. Zawsze stara się mnie bronić.

-

Ale... przede mną?

-

Niestety, tak. - Uśmiechnęła się z

rozrzewnieniem.
-

Dlaczego? Żałuje ci odrobiny rozrywki? Cóż

złego jest we wspólnym zjedzeniu kolacji? Albo
w wizycie na

background image

moim ranczu? Kupiłem też kilka wierzchowców,
między innymi śliczną klacz, w sam raz dla
ciebie.

Rzeczywiście, cóż w tym złego, pomyślała.

Podchodziła do tego wszystkiego zbyt poważnie.
Zupełnie, jakby się zakochała lub zrobiła coś
równie

idiotycznego.

A

ż

e

jest

trochę

podekscytowana? Cóż, pewnie dlatego, że od
dawna się nie bawiła, zakopana po uszy w nauce i
pracy.

-

Miałabyś ochotę pojechać na ranczo?

Pojeździć konno? Jeszcze jak! Nie siedziała w
siodle od wyjazdu z domu.
-

Z przyjemnością.

-

Wspaniale. Przyjechać po ciebie czy... Może

wolałabyś umówić się gdzieś w mieście?

-

Raczej tak. Ale... ale mógłbyś najpierw

porozmawiać z Lewisem?

-

Potrzebujesz jego pozwolenia?

-

Nie. Po prostu wolałabym, żeby panie

Ashford nie dowiedziały się o naszym spotkaniu,
a czułabym się głu pio, oszukując wujka. Wiem,
ż

e martwiłby się o mnie, nie wiedząc, z kim się

umówiłam. Dlatego byłoby dobrze, żeby trochę
cię poznał. -I niech się przekona, że nie jesteś
takim zepsutym, bogatym playboyem, za jakiego
cię uważa, dodała w myśli.

background image

140

-

Nadzwyczajna z ciebie dziewczyna. - Brad

uśmiechnął się, trochę zaskoczony rozwojem
sytuacji.

-

Tak?

-

Ś

liczna i interesująca. Prawdziwe wyzwanie.

-

Dlaczego?

-

Nieważne. Gdzie mam stawić czoło temu

tygrysowi? W jego legowisku czy gdzieś na
neutralnym gruncie?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

-

Masz na zbyciu dolca, chłopie? - Mężczyzna

chwiał się na nogach, mrucząc coś o kawie i
bilecie na autobus. Cuchnął whisky i potem.

-

Najpierw strzel sobie kawę. - Brad dał

pijaczkowi dwudziestkę i ruszył ciemnym
zaułkiem, zaśmieconym potłuczonymi butelkami
po tanim winie i puszkami po piwie: Na ławce
spokojnie chrapał jakiś facet, a po chodniku snuło
się kilku innych. Wyglądali tak, jakby od dawna
mieszkali na tej ulicy.

Brad

zerknął

na

kartkę.

Tawerna

„U

Tommy'ego", Ocean-side 601. Paula powiedziała,
ż

e właśnie tam jej wujek będzie grał w pokera w

piątkowy wieczór.

Wybredny tylko w doborze partnerów dla

swojej bratanicy, z przekąsem pomyślał Brad,
wypatrując szyldu. Zauważył go za następną
przecznicą, gdzie chyba zaczynała się lepsza
dzielnica. Nic szczególnego, ale nie były to takie
rudery, jakie właśnie minął. Tawerna okazała się

background image

142

solidnym, dwupiętrowym budynkiem, w którym
mieścił się hotelik, jadłodajnia i sala gier,
zapewne

miejsce

wieczornych

spotkań

pracowników pobliskiej bazy marynarki.

Brad wszedł do środka i stojąc przy drzwiach,

obrzucił spojrzeniem salę, w której grano w karty
i w kości. Goście

background image

ś

miali się i rozmawiali, sącząc drinki. Panowała

tu taka sama atmosfera, jak w wielu innych
klubach.

Brad dostrzegł Lewisa siedzącego wraz z

sześcioma mężczyznami przy stoliku w rogu.
Wujek Pauli uważnie wpatrywał się w swoje
karty, a przed nim leżał spory stosik żetonów.
Brad nie zamierzał przeszkadzać w tak ważnym
momencie rozgrywki. Poszedł do baru, usiadł w
miejscu, skąd dobrze widział Lewisa Granta,
zamówił drinka i uzbroił się w cierpliwość.
Czekał już kilkanaście minut, gdy na sąsiednim
stołku przysiadł młody mężczyzna. Chyba męt z
tamtego zaułka, stwierdził Brad, ponieważ
chłopak był zaniedbany i najwyraźniej unikał
kontaktu wzrokowego z barmanem, który kilka
metrów dalej gawędził z klientem. Chłopak łap-
czywie wyjadał orzeszki i chipsy ze stojących na
ladzie

miseczek.

Brad

właśnie

zamierzał

taktownie zaproponować mu hamburgera, gdy
ktoś huknął:

- Hej, ty! - Barman zgarnął miski i wysypał

resztę ich zawartości do kosza. - Trzymaj swoje
brudne łapy przy sobie! To przekąska dla
klientów! I wynocha stąd, bo wezwę gliny!

Chłopak odskoczył, zamierzając umknąć, lecz

Brad chwycił go za ramię.

-

Proszę nas obsłużyć - wycedził tonem nie

znoszącym sprzeciwu. - A może obsługuje pan
tylko wybranych klientów?

background image

144

-

Mam uwierzyć, że on jest ż panem?

-

W rzeczy samej. - Brad zmierzył barmana

wyzywającym spojrzeniem. - Umówiłem się z
nim, żeby pogadać o interesach.

Barman patrzył na niego z powątpiewaniem,

lecz Brad nie na darmo był Vandercampem.

background image

145

- Chyba coś zjemy - oświadczył. - Proszę nam

podać.. . - Przesunął wzrokiem po wiszącej na
ś

cianie tablicy ze spisem potraw i zamówił tę

najbardziej pożywną.
- Pasuje? - spytał chłopaka.

On zaś tylko skinął głową, oniemiały ze

zdumienia. Już po chwili z apetytem zaczął
pałaszować.

-

Zwolnij, bracie - mruknął Brad. - To tempo

nie wyjdzie ci na zdrowie.

-

Umieram z głodu. Nie wiem, kim pan jest, i

wcale się tu nie umówiliśmy, ale serdecznie panu
dziękuję. To mój pierwszy porządny posiłek od...

-

Nie byłbym taki pewny, że nie pogadamy o

interesach.

Co

potrafisz

robić?

-

Brad

przypomniał

sobie,

ż

e

trener

kompletuje

robotników do pracy na ranczu. Ten chłopak na
pewno do czegoś by się przydał.

Nagle zauważył, że Lewis Grant zbiera swoje

sztony, więc pośpiesznie zapisał na wizytówce
numer telefonu do swojego hotelu.

-

Teraz muszę lecieć, ale proszę w najbliższym

czasie do mnie zadzwonić - polecił i ruszył do sali
gier. Poczekał, aż Lewis wymieni żetony na
gotówkę i odejdzie od kasy. - Panie Grant,
moglibyśmy zamienić parę słów?

-

Co pan tu robi? - Lewis zdumiał się na jego

widok.
-

Paula powiedziała, że tutaj pana znajdę.

background image

146

-

Doprawdy? - Ani ton, ani mina Lewisa nie

wróżyły nic dobrego.

-

Chciałbym prosić o chwilę rozmowy. W

cztery oczy

- dodał Brad, bo kilku mężczyzn zaczęło patrzeć
na nich niezbyt przyjaźnie.

Nie umknęło to również uwagi Granta. Lewis

wzruszył

background image

147

ramionami i podszedł do wolnego stolika w
najdalszym kącie sali.

-

Słucham - warknął, gdy obaj usiedli.

-

Paula namówiła mnie na to spotkanie.

-

Po co?

Lewis był najwyraźniej wrogo nastawiony, lecz

Brad nie dał zbić się z tropu.

-

Uznała, że poznawszy mnie trochę lepiej,

może... łatwiej zaakceptuje pan jej znajomość ze
mną.

-

Wiem wszystko o panu oraz ludziach

pańskiego pokroju i nie pozwolę, żeby się pan z
nią zabawiał, jasne?!

-

Zabawiał?

Nie

przepadam

za

tym

określeniem. -Brad rozluźnił węzeł krawata.
Psiakość, ten facet jest niezwykle agresywny i
nieprzejednany! - Ale zgodzi się pan, że
ostateczna decyzja należy do Pauli? Wiem, że
kocha swojego wujka i liczy się z jego zdaniem,
ale już jest pełnoletnia. Ma... ile? Dwadzieścia
trzy lata?

-

To nieważne, ile ma lat! Troszczę się o nią

od dziecka i tak pozostanie. Paula to bystra
dziewczyna, ale nie na tyle, żeby przejrzeć
pańskie intencje. Ja wiem, o co panu chodzi.

-

Niby o co, do cholery?! Lubię Paulę, a jej

chyba sprawia przyjemność moje towarzystwo.
Chcielibyśmy tylko spotykać się od czasu do
czasu i...

background image

148

-

Akurat! Nadstaw uszu, smarkaczu! - Lewis

groźnie wycelował w niego palec. - Wykluczone,
ż

eby moja Paula prowadzała się z facetem, który

nic nie robi poza balowaniem i pilnowaniem
rodzinnej fortuny!

-

Teraz niech pan posłucha! - Brad szturchnął

go palcem w pierś. Lewis poruszył czułą strunę. -
Już parę razy wspomniał pan o takich jak ja, więc
pewnie słyszał pan

background image

149

o majątku

Vandercampów

oraz

o

firmie

Vandercamp Enterprises. A jeśli tak, to musi pan
wiedzieć, że nie siedzimy bezczynnie na naszej
forsie, tylko ciężko pomnażamy swój majątek. -
Brad użył niezbyt uczciwych argumentów,
ponieważ sam nie prowadził nigdy żadnych
interesów. Najważniejsze, że przykuł uwagę tego
impertynenta po przeciwnej stronie stołu. Lewis
milczał, więc Brad kontynuował przemówienie. -
Ma pan pojęcie, ilu ludziom dajemy Zatrudnienie?
Tysiącom! W Europie, Afryce oraz w Stanach
Zjednoczonych, jeśli to pana interesuje. -
Zadowolony z tej tyrady Brad rozsiadł się
wygodniej
i skinął głową. - Pogadajmy o Pauli. To
zrozumiałe, że pan ją uwielbia. Jest wspaniałą,
rozsądną, inteligentną kobietą, która bardzo
ciężko pracuje. Moim skromnym zdaniem o wiele
za ciężko. Dlaczego tak uparcie odmawia jej pan
prawa do odrobiny rozrywki?

-

Wcale nie odmawiam. - Lewis wreszcie

odzyskał mowę. - Mój sprzeciw budzi tylko...

-

Moja osoba? Z jakiego powodu? Postaram

się, żeby Paula dobrze się bawiła. Kocha konie, a
podobno nie siedziała w siodle od dawna.
Chciałbym zabrać ją na moje ranczo, żeby trochę
pojeździła.

Urwał, bo do sali wpadł barman, wlokąc za

kołnierz zabiedzonego chłopaka. Zatrzymał się
przed Bradem.

background image

150

-

Powiedział pan, że jesteście razem, a jak

podałem jedzenie, to pan się zmył!

-

Nic podobnego. - Brad wstał. - Ile wynosi

rachunek?
-

Dziewięć pięćdziesiąt. Razem z pańskim

drinkiem, który został na blacie.

Brad sięgnął do kieszeni i przez chwilę z
niedowierza

background image

151

niem gapił się na to, co z niej wyjął. Pięć dolarów
i osiemdziesiąt pięć centów. Do licha, przecież
miał dwudziestkę. Przypomniał sobie pijaczka i
zaklął pod nosem.

-

Chwileczkę, zaraz przyniosę z samochodu

książeczkę czekową. - Wcale nie był pewien, czy
ją tam znajdzie. Nigdy nie potrzebował czeków
ani kart kredytowych. Wystarczało, że podał
swoje nazwisko. Ale chyba nie tutaj.

-

Nie ze mną takie numery - oświadczył

barman. -Wzywam gliny.

-

Mój dobry człowieku...

-

Zamknij się! Wyczuwam oszustów na

kilometr. Od razu się skapowałem, że kłamiesz.
Ż

aden wystrojony laluś z dobrej dzielnicy nie

będzie mnie robił w konia. Hej, Steve - zawołał
do gapiącego się na nich kasjera. - Łap za telefon
i dzwoń po...

-

Chwileczkę - przerwał mu Lewis. - Daj mi

ten rachunek, chłopie. Ja zapłacę.

-

Lewis? - Barman chyba dopiero teraz go

zauważył. - To twój kumpel? A może ciebie też
chce w coś wrobić?

-

Wcale bym się nie zdziwił. - Lewis skrzywił

się zabawnie, a potem odliczył odpowiednią
kwotę i dodał spory napiwek. - Nie ma sensu
wywoływać draki, prawda, Mike?

-

Jasne, że nie. Ale nie mogę patrzeć, jak ten

facet cię naciąga, Lewis. Masz za dobre serce. -

background image

152

Barman puścił swoją ofiarę i na odchodnym
posłał Bradowi wrogie spojrzenie.

-

Bardzo mi przykro, proszę pana - odezwał

się chłopak. - Naprawdę nie zamierzałem
sprawiać kłopotu.

-

Nic się nie stało - zapewnił Brad. - I proszę

do mnie zadzwonić.

-

Hmm... - Lewis odprowadził nieznajomego

wzro

background image

153

kiem i odwrócił się do Brada. - Ktoś tu coś mówił
o swoich milionach?

-

Ależ się pan wymądrza! Przecież oddam

dług. - Bra-dowi było trochę głupio. - Ale
dziękuję za wsparcie. Myślałem, że mam przy
sobie więcej pieniędzy. Ten chłopak. .. naprawdę
był głodny.

-

Już dobrze, dobrze. Wisi mi pan dwanaście

dolców. Wróćmy do Pauli i pańskiego rancza.

- Pomyślałem, że ucieszy ją taki wypad.

- Paula jest dla mnie kimś bardzo ważnym. -

Lewis obserwował go spod oka.

- Nie wątpię.

- I trochę mnie martwią pańskie zamiary. Mój

ojczulek zawsze powtarzał, że droga do piekła jest
wybrukowana dobrymi chęciami.

- Proszę posłuchać, wcale nie zamierzam...
Lewis przerwał mu ruchem ręki.
-

Paula zawsze angażuje się w każdą sprawę

całym sercem. Wszystko albo nic. To cała ona.
Wkurzę się, jeśli pan ją oszuka. Rozumiemy się?

-

Jak najbardziej.

-

Nie chcę, żeby cierpiała. Zgoda, ma już

dwadzieścia trzy lata i chyba umie oddzielić
ziarno od plew. Co daj Boże... - Lewis westchnął
zrezygnowany, lecz nadal patrzył na Brada
groźnym wzrokiem. - Ale ostrzegam, jeśli ją pan
wykorzysta i zrani, to nie ujdzie to panu na sucho.
Już moja w tym głowa. Proszę o tym pamiętać.

background image

154

-

Nie ma obawy. - Brad wiedział, że Lewis

Grant daje mu zielone światło i domyślał się, ile
go to kosztuje. - Dziękuję.

background image

155

Nigdy w życiu nie musiał aż tak stawać na

głowie, żeby umówić się na randkę. Mając zgodę
wujka, czekał jeszcze cały tydzień, aż Paula
wygospodaruje trochę wolnego czasu. Dlatego
pojechali na ranczo dopiero po jej poniedział-
kowych zajęciach.

Jednak naprawdę warto było zadać sobie tyle

trudu. Wystarczającą nagrodą była rozradowana
buzia Pauli. Ta dziewczyna naprawdę we
wszystko wkładała całe serce. Brad obserwował
ją z uśmiechem, gdy jechali konno. Miała cudow-
nie zarumienione policzki, rozwiane złociste loki
i siedziała w siodle jak przymurowana, w pełni
panując nad klaczą. Brad od razu wiedział, że nie
każdy koń będzie Pauli odpowiadał. Dlatego
obejrzał wiele wierzchowców i wybrał Windy.
Była piękną kasztanką, silną, odporną i szybką
jak wiatr. Uznał, że to koń godny Pauli i bez
wahania go kupił.

Czy przypadkiem nie nabył tego całego rancza

właśnie dla tej uroczej dziewczyny?

Nie, skądże. Przecież to Dan, trener koni do

gry w polo uznał, że z uwagi na klimat najlepiej
byłoby trzymać je w Kalifornii. A to ranczo
idealnie nadawało się do tego celu. Stajnie były
obszerne, nie brakowało też miejsca na padoki do
ć

wiczeń. Dan wraz z rodziną już zamieszkał w

jednym z dwóch znajdujących się tutaj domów, a
drugi, większy, czekał na nowego właściciela.

background image

156

Można było wprowadzić się choćby zaraz,
zatrudnić gospodynię...

Brad, czyżbyś planował dłuższy pobyt w

Stanach? -zadał sam sobie pytanie, które od
jakiegoś czasu niezwykle go nurtowało.

A niby czemu nie, u licha! Nie cierpiał

hotelowych apartamentów, a tutaj naprawdę mu
się podobało.

background image

157

Bo właśnie tutaj była Paula?

Ta myśl przykuła jego uwagę. Rzeczywiście

został w San Diego dłużej, niż planował. I nigdy
aż tak się nie starał, żeby umówić się na randkę.
Gdy zaś przypomniał sobie, jak w tamtej
zadymionej tawernie gapił się na swoje pięć
dolarów,

a

Lewis

mierzył

go

kpiącym

spojrzeniem, nie wiedział, czy śmiać się, czy
płakać.

- No dobrze, guzdrało, co cię tak bawi? -

spytała Paula, bo został daleko w tyle i musiała na
niego poczekać.

- Ty!

-

Ja? Śmiejesz się ze mnie?! - zawołała z

udawanym oburzeniem.

-

Właściwie nie z ciebie, tylko z różnych

faktów związanych z twoją osobą i życiem.

-

Doprawdy? Zapewniam pana, sir, że wiodę

bardzo spokojne życie.

- Aż za bardzo! Zatrzymamy się tutaj, żeby je
omówić?

- Tak, zróbmy sobie mały postój. - Paula

skręciła ze ścieżki na małą polankę i zsunęła się z
siodła. - Jakie śliczne miejsce! Nie wiedziałam, że
masz na swojej ziemi strumień.

- Od razu mi się spodobał.
Przez chwilę oboje patrzyli na wierzchowce

łapczywie pijące źródlaną wodę.

- Byłaś spragniona, prawda? - Paula czule

poklepała swoją kasztankę po szyi.

background image

158

Brad uwiązał ogiera i obserwował Paulę. W

kraciastej koszuli i obcisłych, znoszonych
bryczesach, podkreślających smukłość długich
nóg, prezentowała się niezwykle ponętnie.

background image

159

-

W tym stroju idealnie nadajesz się na ranczo.

-

Bo te ciuszki są z Wyomingu, dziś włożyłam

je po raz pierwszy od przyjazdu do Kalifornii. -
Podprowadziła klacz do pobliskiego drzewa. -
Dzięki, Windy. Jesteś cudowna. - Przytuliła
policzek do boku zwierzęcia, a Brada natychmiast
ogarnęła zazdrość. - Podoba mi się pańskie
ranczo, panie Yandercamp. - Podeszła nad brzeg
potoku, uklękła i zanurzyła dłonie w przejrzystej
wodzie.

-

A ja jestem pod wrażeniem pani urody,

panno Grant. - Usiadł obok niej i westchnął cicho.
Pragnął wziąć ją w ramiona, przytulić i całować
do utraty tchu.

-

A jednak jakieś fakty z mojego życia wydają

się panu bardzo zabawne? - Ochlapała go.

-

Przestań! - Uniósł ręce w geście poddania. -

Prawdę mówiąc, śmiałem się z samego siebie.

-

Tak?

-

Bo czuję się jak Mahomet, który próbuje

przyjść do góry.
-

Nie mów zagadkami. O co ci chodzi?

-

O to, że jesteś najlepiej strzeżoną i

najbardziej

niedostępną

kobietą,

jaką

kiedykolwiek spotkałem.

-

Bzdura.

-

Wierz mi, wiem swoje. Poznałem cię tylko

dlatego, że pomyliłem drzwi, potem musiałem
zabawić się w detektywa, ale i tak niewiele bym
wskórał, gdybyś nie przegapiła tamtego autobusu.

background image

160

A na domiar złego kazałaś mi obłaskawić
swojego agresywnego wujka.

-

Nie jest agresywny, to bardzo uczuciowy i

serdeczny człowiek.

-

Akurat.

Chcesz

posłuchać,

jak

mnie

potraktował w tawernie?

background image

161

- O rany... Bardzo się stawiał?

- I owszem. Od razu mi wygarnął, co o tym

wszystkim myśli. Zdaniem twojego wujaszka nikt
nie jest dla ciebie wystarczająco dobry, a
zwłaszcza ja - wyjątkowo rozbestwiona latorośl
bogatego rodu, która pławi się w luksusie i nie
zasługuje nawet na cień zaufania. Musiałem
naprawdę ostro zaprotestować przeciwko takiemu
wizerunkowi, żeby uzyskać niechętnie wyrażoną
zgodę na kontynuowanie naszej... stuprocentowo
niewinnej przyjaźni.

Gdy skończył, Paula tarzała się ze śmiechu. I

wyglądała tak rozkosznie, że Brad nie zdołał się
powstrzymać.

- Jesteś taka piękna. - Bez wahania przygarnął

ją do siebie. Delikatnie odgarnął złocisty loczek i
pocałował ją w skroń, potem powędrował
wargami po jedwabiście gładkim policzku,
pieszczotliwie skubnął małe, różowe ucho.
Poczuł, że Paula przylgnęła do niego, więc lekko
pocałował kącik jej ust i pozwolił wargom zostać
tam trochę dłużej, rozkoszując się słodyczą tego
miejsca, a Paula cichutko jęknęła.

Potem powoli dotarł do pulsującego zagłębienia

jej szyi, wsunął dłoń pod kraciastą koszulę i ujął
pierś.

- Brad... och, Brad - zamruczała Paula.
Wiedział, że oboje pragną tego samego. Chciał
posiąść tę

background image

162

kobietę, ona zaś każdym gestem dawała do
zrozumienia, że jest gotowa oddać mu się. Całym
sercem, ciałem i duszą.

Ta myśl powinna go przywołać do porządku,

lecz nie umiał okiełznać pożądania. Paula także
była podniecona. Nie mógł teraz się wycofać. To
było ponad jego siły.

„Lecz jeśli pan ją wykorzysta i zrani..."

Wspomnienie tych słów podziałało na niego jak
kubeł zimnej wody.

background image

Zranić ją? Nigdy!

Ogarnęła go fala przemożnej czułości. Otoczył
Paulę ramieniem i cmoknął w czubek nosa, po
czym zapiął jej bluzkę.

- Trochę mnie poniosło, kochanie. Nie

powinnaś tak mnie kusić.

Uśmiechnęła się, lecz wyczuł, że jest tak samo

zakłopotana, jak on. Pragnąc ukryć zażenowanie,
odwróciła głowę i spojrzała w niebo, które w
zapadającym zmroku przybrało niemal granatową
barwę.

-

Spójrz! - zawołała. - Szybko!

-

Co takiego? - Powędrował wzrokiem za jej

spojrzeniem.

-

Pierwsza

gwiazda!

Pomyśl

o

jakimś

marzeniu. Podobno nigdy tego nie robiłeś. Teraz
masz szansę.

-

Hmm... chciałbym, żeby...

-

Nie mów tego głośno, tylko powtarzaj za

mną: Oby pierwsza gwiazda, którą ujrzę na
nieboskłonie, sprawiła, że spełni się moje
ż

yczenie.

Powtórzył posłusznie słowo po słowie, lecz

nadal był rozstrojony i sfrustrowany. Cóż za
dziecinada, przemknęło mu przez głowę.

A niby czego się spodziewał? Cudu?

background image

164

ROZDZIAŁ ÓSMY

- I koniecznie te słodkie ziemniaki. W zeszłym

roku doskonale je przygotowałaś. Po prostu
rozpływały się w ustach. Co jeszcze... Indyka już
zamówiłaś, prawda? - Pani Ashford postukała
ołówkiem w kartkę papieru. Uwielbiała robić
różnorakie listy.

Nie wiadomo, po co, kwaśno pomyślała Paula.

I tak kupiłabym wszystko co trzeba na kolację z
okazji Święta Dziękczynienia. Gdyby pani
Ashford wreszcie skończyła gadać, mogłabym już
pojechać po te zakupy.

Z zamyślenia wyrwała ją Whitney, która z

nadętą miną wkroczyła do saloniku.

-

To największy gbur świata! - oświadczyła

gniewnym tonem. - Ani razu nie oddzwonił.

-

Może nie jesteś w stanie zrozumieć tego, co

oznacza takie zachowanie - słodko wycedziła
Rae, wchodząc za siostrą. - Chyba książę po
prostu nie ma ochoty z tobą rozmawiać.

background image

-

Mógłby chociaż odpowiedzieć. - Whitney

była zbyt przejęta, aby zareagować na złośliwość.
- Każdy by się ucieszył, dostając zaproszenie na
ś

wiąteczną kolację.

-

To Anglik - prychnęła Rae. - Nie ma pojęcia

o Święcie Dziękczynienia.

background image

166

- Och, wszyscy o nim wiedzą. Nikt przy

zdrowych zmysłach nie chce wtedy samotnie
siedzieć w hotelu.

Właśnie to samo powiedział Brad! Paula

prawie się z nim pokłóciła, gdy zaczął żarliwie ją
namawiać, aby spędzili ten czas wspólnie. Ona
zaś próbowała mu uświadomić, że musi
pracować, bo panie Ashford zawsze zapraszają na
ś

wiąteczną kolację gości.

-

Jest wtorek, córeczko - stwierdziła pani

Ashford. -Może pan Vandercamp już przyjął
czyjeś zaproszenie.

-

Niby od kogo? - zdziwiła się Whitney. -

Wszyscy wiedzą, że jest w San Diego, ale nikt nie
ma pojęcia, co porabia całymi dniami.

Bo unika miejsc, w których ja wolę się nie

pokazywać, pomyślała Paula.

- Wiadomo tylko, że wciąż mieszka w tym

samym hotelu. Ciekawe, gdzie on się włóczy?

Ja wiem, pomyślała Paula i poczuła, że się

czerwieni. Uwielbiała chwile sam na sam z
Bradem. Spotykali się na przystanku, Brad
podwoził ją na uniwersytet, a po zajęciach czasem
jechali na ranczo, spacerowali lub jeździli konno.
Paula nigdy dotąd nie zaznała tylu przyjemności.

A teraz, słuchając narzekań Whitney, poczuła

się trochę winna. Z natury nie była skryta, ale
Lewis wyraźnie powiedział, że lepiej nie stawać
w zawody z pannami Ashford. Zależało jej na

background image

pracy, dlatego też wolała nie przyznawać się do
znajomości z Bradem.

- Podczas wizyty u nas był taki miły.

Myślałam, że mnie polubił. - Na twarzy Whitney
pojawił się wyraz rozmarzenia, a Pauli nagle
zrobiło się jej żal. Biedna Whit

background image

168

ney. Nawet nie wiedziała, co ją ominęło. Te
przechadzki z Bradem, pogawędki, pocałunki...

-

Mamo, czy ta spódnica pasuje do tej bluzki?

- Pytanie Rae wyrwało Paulę z zamyślenia.

-

Jak najbardziej, skarbie. A gdy włożysz

szmaragdowe kolczyki...

-

Chyba jeszcze raz do niego zadzwonię. W

końcu tylko mnie jedną odwiedził - oświadczyła
Whitney, nie ukrywając dumy.

-

Wpadł tylko na chwilę, trzy tygodnie temu. -

Rae wbiła siostrze kolejną szpileczkę. - Pewnie
przyjrzał się tym twoim ekspresyjnym oczom i
postanowił zwiać, gdzie pieprz rośnie!

-

Za to twój lord nie spojrzał w twoje

wyłupiaste ślepia ani razu! A ta spódnica jest na
ciebie za ciasna. Tyjesz na potęgę.

-

Wcale nie! Mamo, sądzisz, że...

-

Ależ skąd, kochanie. Wyglądasz ślicznie. A

ty, Whitney, daj sobie spokój z tym księciem. -
Pani Ashford zawsze twardo stąpała po ziemi. -
Zaprosiłyśmy Alstonów wraz z ich przystojnym
bratankiem. Przyjdzie też pan Simmons. Wpadłaś
mu w oko na kolacji u Atkinsów. Ten chłopak
pracuje w prestiżowej kancelarii adwokackiej i
podobno świetnie sobie radzi!

-

Nigdy

nie

dorobi

się

milionów

Vandercampa! - syknęła Whitney.

Paula natychmiast przestała jej współczuć.

Najchętniej zamknęłaby na zawsze Brada w

background image

169

ramionach, aby nigdy nie dopadła go żadna
bezwzględna łowczyni majętnych mężów.

background image

170

Paula

wjechała

na

parking

przed

supermarketem,

pochłonięta

planowaniem

przygotowań do świątecznej kolacji. Ziemniaki
obierze zaraz po powrocie do domu i przechowa
w lodówce, żeby w czwartek tylko wstawić je do
piekarnika. Dziś wieczorem upiecze ciasto z dyni,
a jutro
- biszkopt. Gdyby jeszcze.

Usłyszała klakson i zerknęła we wsteczne

lusterko. Uśmiechnęła się radośnie, widząc Brada
w sportowym aucie. Zaparkował obok niej, a gdy
wysiedli, objął ją i cmoknął prosto w usta.

-

Och, nie! - Raptownie się cofnęła. - Ktoś

może cię zobaczyć.

-

No to co? Mam dosyć tego ukrywania się. -

Znów chciał ją pocałować, ale mu umknęła.

-

Przestań, Brad, bo wpadnę w poważne

tarapaty. Skąd się tu wziąłeś?

-

Jechałem do ciebie.

-

Do domu Ashfordów? Ani mi się waż!

Mówiłam ci...
-

Wiem, co mówiłaś. Ale to nie ma nic do

rzeczy.
-

Mógłbyś wyrażać się jaśniej?

-

Powinniśmy przedyskutować pewien

pomysł.
-

To nie najlepsza pora. Muszę zrobić milion

rzeczy.

background image

171

- Zerknęła na zegarek. - Najpierw wielkie
zakupy, potem gotowanie i jeszcze...

-

To wszystko jest na twojej głowie?

-

Lewis nie zna się na Warzywach. Często

kupuje nieświeże.

-

Masz za dużo obowiązków. Właśnie o tym

chciałem z tobą pogadać.

-

Czy to nie może poczekać? Naprawdę bardzo

się śpieszę.

background image

172

-

To sprawa najwyższej wagi. Już czas

skończyć tę zabawę w chowanego i zafundować
ci więcej wolnego czasu.

-

No dobrze, mów, ale chodźmy już do sklepu.

- Chociaż ta rozmowa pewnie nie poprawi mi
humoru, pomyślała. Chwyciła wózek, wyjęła listę
zakupów i ruszyła w stronę stoiska z owocami.
Potrzebowała pomarańczy i ananasa na owocową
sałatkę.

Po chwili zorientowała się, że Brad został w

tyle. Stał jak słup soli i z rozdziawionymi ustami
chłonął wzrokiem wnętrze wielkiej hali.

-

Brad? Co się stało?

-

Nic, ale... Fantastyczne miejsce, prawda?

Rozejrzała się wokół. Sklep jak sklep. Duży,
ale nic

szczególnego. Sporo klientów, kolorowe pryzmy
starannie ułożonych jabłek, bananów, cytrusów i
winogron, awoka-do i brzoskwiń. Wybór był
duży, ale to przecież normalne.

-

Tak po prostu bierzesz wszystko, na co masz

ochotę? - W głosie Brada zabrzmiała nuta
zdziwienia graniczącego z nabożną czcią.

-

Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy nie był w

super markecie.

-

Bo nie byłem. - Wzruszył ramionami. - Po

prostu nie musiałem.

Nic dziwnego, pomyślała. Takimi sprawami

zajmuje się służba.

background image

173

- Hej, spójrz, te są ładne. - Brad sięgnął po

czerwone jabłko. - Przydadzą się?

Całkiem zapomniał, o czym chciał z nią

porozmawiać i z zapałem pomagał jej robić
zakupy. Paula obserwowała

background image

174

go spod oka, nie kryjąc rozbawienia. Zaledwie
kilka minut temu stwierdziła, że nawet drobiazgi
sprawiają jej radość, jeśli tylko Brad jest w
pobliżu. Najwidoczniej dla niego zakupy były
całkiem nowym doświadczeniem. Cieszył się jak
dziecko, bo pierwszy raz w życiu wszedł do
supermarketu! Niesamowite.

-

Sądzisz,

ż

e

wystarczy?

-

spytał

z

łobuzerskim uśmiechem, gdy wyszli z dwoma
pełnymi po brzegi wózkami.

-

Oby. Szykuję kolację dla dwunastu osób.

-

Ostatni raz.

-

Co?

-

Oglądałem mieszkania. Znalazłem całkiem

ładne w pobliżu uniwersytetu. Byłoby dla ciebie
idealne, t- Zaczaj wraz z chłopakiem z obsługi
wkładać towary do bagażnika.

-

Co

z

tym

mieszkaniem?

-

spytała

niecierpliwię, gdy tylko zostali sami.

-

Jest naprawdę ładne. Kiedy mogłabyś je

obejrzeć? Już rozmawiałem z agentem, więc jeśli
ci się spodoba...

-

Chwileczkę! Nie stać mnie na kupno

mieszkania.
-

Nie musisz go kupować. Wystarczy, że tam

zamieszkasz.
-

Mam dach nad głową.

-

Tak, u Ashfordów, ale koniec z tą harówką.

-

Nie rozumiem.

background image

175

-

Słuchaj, ja kupię ten apartament, a ty się

wprowadzisz i...

-

Może jeszcze dołożysz coś na drobne

wydatki

i

błyszczące,

nowe

autko?

-

Spiorunowała go wzrokiem. Czuła, że za chwilę
wybuchnie.

-

Na litość boską, nie denerwuj się. Usiłuję

tylko uporządkować niektóre sprawy, żebyś miała
więcej czasu...

background image

176

-

Na igraszki z tobą, tak? - wycedziła

rozjuszona.
-

Na naukę i trochę rozrywki. Nie możesz tak

ciężko pracować. I... no dobrze, moglibyśmy się
wtedy częściej spotykać. Rany, nie patrz tak na
mnie!

Nie

zamierzam

zostać

twoim

współlokatorem.

Mogłabyś

zamieszkać

z

Lewisem. No i jak? To wspaniałe rozwiązanie!

-

Chciałabym zobaczyć, jak składasz tę

propozycję mojemu wujkowi. W życiu nie przyjął
od nikogo jałmużny. Ja też nie! Wypchaj się, mój
drogi!

-

Paula, źle mnie zrozumiałaś. Spójrz na to z

innej strony. Potraktuj moją pomoc jak pożyczkę.
Powiedzmy, że spłacisz ją po studiach...

-

Nie mam zamiaru być twoją dłużniczką.

Zawsze potrafiłam o siebie zadbać i na pewno nie
zgodzę się być czyjąś... utrzymanką!

-

Co ty pleciesz! Pragnę jedynie ofiarować ci

trochę swobody. Całymi dniami tylko uczysz się i
pracujesz. Nie masz czasu na żadne przyjemności
ani na spotkania ze mną.

-

Dzięki za troskę, aleja nie narzekam. Jestem

ś

wietnie zorganizowana i jakoś sobie radzę.

-

Opacznie zrozumiałaś moje intencje. Chętnie

pomogę ci zrealizować marzenie o uzyskaniu
dyplomu

uniwersyteckiego.

Całkiem

bezinteresownie, słowo. Co w tym złego?

-

Jak mawia Lewis, człowiek powinien

nauczyć się grać kartami, jakie dostał od losu.

background image

177

Osobiście nie narzekam - powtórzyła, wzruszając
ramionami.

-

Lubię cię, mogę i chcę pomóc. Czemu nawet

nie próbujesz mnie zrozumieć? - spytał z
rozżaleniem.

-

Próbuję, jak również doceniam twój gest. -

Już nie

background image

178

czuła gniewu. - Ale ty z kolei nie rozumiesz mnie.
- To prawda, pomyślała smętnie. Przecież
rozmawiam z człowiekiem, który nigdy sam nie
kupował jedzenia. - Dziękuję, Brad. - Dotknęła
jego

ramienia.

-

Złożyłeś

mi

wspaniałą

propozycję, a ja zareagowałam jak wariatka.
Niepotrzebnie tak się zjeżyłam. Przepraszam, ale
nie mogę skorzystać z twojej pomocy.

-

Dlaczego?

-

Trudno to wyjaśnić, jednak... pewnych

rzeczy nie można kupić za pieniądze. - A tym
bardziej sprzedać, dodała w myślach. Na przykład
niezależności...

-

To żadna odpowiedź.

-

Musi ci wystarczyć. Widzisz... gdy ktoś

włoży w realizację planów tyle pracy, co ja, to
nawet te ciężkie zmagania wydają się bezcenne.
Wzbogacają duchowo. A gdybym teraz zdała się
na ciebie, to byłoby tak, jakbym... się sprzedała.
Nie jestem na sprzedaż, Brad. - Szybko cmoknęła
go w policzek, wsiadła do samochodu i
zatrzasnęła drzwiczki.

Odprowadził ją wzrokiem, gdy wyjeżdżała z

parkingu. Miał ochotę wskoczyć do auta,
pojechać za Paulą, wpaść za nią do domu
Ashfordów i potrząsnąć nią mocno. Dlaczego jest
taka uparta?

Ależ z niego idiota. Odetchnął głęboko,

wściekły na siebie. Fatalnie to rozegrał. I
pomyśleć, że zawsze wysoko cenił swoje

background image

179

dyplomatyczne talenty i opanowanie. Śmiechu
warte.

Wszystko schrzaniłeś, bracie.
Ja?! To ona jest winna! Ma bzika na punkcie

swojej samodzielności i niezależności.

background image

180

I właśnie dlatego nie może poświęcić ci

wystarczająco dużo czasu. Prawda?

Oczywiście.

Z

niejakim

zdziwieniem

stwierdził, że kieruje nim nie tyle miłość
bliźniego,

co

raczej

uleganie

własnym

zachciankom. Do tej pory nigdy się nad tym nie
zastanawiał. Lubił romansować i spotkał na
swojej drodze kilka kobiet, które szczególnie mu
się podobały. Na przykład. .. jak ona miała na
imię? Aha, Joannę, ta Francuzka. I jasnowłosa
Zoey, której dał się oczarować, bawiąc na nartach
w Szwajcarii. Zauroczenie trwało aż cały miesiąc.
Tak, uwielbiał kobiety. Zdobywał je bez trudu, i
równie łatwo rzucał. Bez cienia żalu.

Lecz teraz było całkiem inaczej. Przy Pauli

czuł się jak ktoś zupełnie inny. Działała na niego
ekscytująco i kojąco zarazem. Zupełnie jakby
wreszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi.

Natomiast bez tej dziewczyny natychmiast

robiło mu się ciężko na sercu.

To przecież nie miało sensu. Zawsze umiał

zatracić się w różnych przyjemnościach. Polo,
golf lub, ostatecznie, tenis. Ale wszystko się
zmieniło, odkąd poznał Paulę. Jej nieobecność
powodowała powstanie bolesnej luki, której nie
był w stanie niczym wypełnić. Bez Pauli nic go
nie cieszyło. Bez przerwy się zastanawiał, gdzie
ona jest, co robi i... kiedy, u licha, znów ją
zobaczy!

background image

181

Stał w swoim hotelowym pokoju, patrząc na

ruchliwą ulicę. Z rozmyślań wyrwał go dzwonek
telefonu. Czyżby Paula? Albo ta nieszczęsna
panna Ashford? Może powinien przyjąć jej
zaproszenie

na

ś

wiąteczną

kolację?

Przy

odrobinie szczęścia mógłby zamienić kilka słów z
Paulą...

background image

182

- Pan Vandercamp? - Głos należał do

nieznajomego mężczyzny.

- Tak, to ja.

- Nazywam się Westley Parker. Jestem tym

facetem, któremu... okazał pan tyle współczucia w
tawernie „U Tommy'ego". Dał mi pan numer i
kazał się odezwać.

- Rzeczywiście. Szukał pan pracy.

-

Już znalazłem. Miejmy nadzieję, że tylko

przejściową. Ale... gdyby nie miał pan nic
przeciwko

temu,

chciałbym

o

czymś

porozmawiać.

-

Tak? - Biedak pewnie potrzebuje paru

groszy. Czemu nie? - Jestem do dyspozycji.
Mieszkam w hotelu „Senator". Może dziś
wieczorem? Zjemy razem kolację. -Chłopak
prawdopodobnie jest głodny, a ja i tak nie mam
nic do roboty, pomyślał Brad.

-

Przykro mi, ale dzisiaj nie mogę. Pracuję od

dwunastej w południe do późnych godzin
nocnych. Gdyby pasowało panu jutro rano,
najlepiej do jedenastej...

Brad

uśmiechnął

się.

Jak

brzmi

to

powiedzonko? Biedak nie powinien wybrzydzać?
Ten biedak był widać wyjątkiem. Zresztą... niech
mu będzie.

- Jasne. Spotkajmy się między ósmą a ósmą

trzydzieści rano. Na śniadaniu.

Odłożywszy słuchawkę, Brad stwierdził, że

rozmówca trochę go zaintrygował. Pewnie chciał

background image

coś zaproponować. Czyżby był naciągaczem? Ale
co tam, nie zaszkodzi go wysłuchać.

background image

184

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Brad zszedł na dół o ósmej i przy

kawiarnianym barze ujrzał swojego znajomego z
tawerny. Dzisiaj chłopak wyglądał inaczej.
Czyściej. Dojrzalej. Miał na sobie nowe dżinsy i
nieskazitelnie białą koszulę z krótkimi rękawami,
a jasne włosy były starannie przyczesane. Ale
wydawały się jakby przerzedzone, a wokół oczu
dało

się

zauważyć

siateczkę

drobnych

zmarszczek. To już nie dzieciak, stwierdził Brad.
Po prostu zmyliła mnie drobna, młodzieńczo
szczupła sylwetka. I to spojrzenie - niewinne jak u
dziecka.

-

Usiądźmy przy stoliku - zaproponował Brad.

Jeśli miał paść ofiarą oszusta, to wolał, żeby nie
stało się to na oczach licznej widowni. - Ile ma
pan lat?

-

Trzydzieści pięć.

Więcej niż ja, stwierdził Brad.

-

Myślałem, że... zresztą nieważne. Co pana

sprowadza, panie... Parker, prawda?

-

Tak. Westley Parker. Cóż, znalazłem się w

trudnej sytuacji. Widzi pan... - Mężczyzna urwał,

background image

bo Brad skinieniem ręki przywołał kelnera.
Zamówił dla siebie porządne śniadanie, lecz
Parker poprosił tylko o kawę.

-

Nie jest pan głodny?

-

Dzisiaj nie. W pracy mogę najeść się do syta.

background image

186

-

Czyli gdzie?

-

Dwa tygodnie temu zaczepiłem się jako

kelner w pewnej restauracji. Od dwunastej do
trzeciej podaję lunch, potem od piątej do
jedenastej - kolację. Dlatego zależało mi na
spotkaniu o tak wczesnej godzinie.

-

Rozumiem. Ma pan pracę. I nadal jakiś

problem.
-

Właśnie. Straciłem mieszkanie i warsztat.

-

Ale... - Ten człowiek nie wyglądał na

bezdomnego.
-

Och, wynająłem skromny pokój, ale muszę

dostać się do mojego warsztatu. To naprawdę
pilne. Kiedy więc spojrzałem na tę kartkę i
zobaczyłem

nazwisko

Vander-camp...

Chwileczkę, lepiej zacznę od samego początku.
Widzi pan, jestem inżynierem elektronikiem.

Brad uniósł brwi. Teraz już miał absolutną

pewność, że trafił na oszusta.

-

Może

pan

mnie

sprawdzić,

panie

Vandercamp. Aż do ubiegłego roku byłem
zatrudniony w Cal Electronics na ulicy Bassett.
To dość znana firma komputerowa.

-

Brzmi imponująco. - Brad spojrzał na

apetyczną

szynkę,

jajecznicę

i

pięknie

przyrumienione ziemniaki. Dopiero teraz poczuł,
ż

e jest głodny jak wilk. Wczoraj wieczorem nic

nie jadł. Prawie wpadł w depresję z powodu
jednej kobiety! Niewiarygodne. Dobrze, że teraz

background image

mógł skupić uwagę na czymś zupełnie innym. - I
co się stało?

-

Odszedłem stamtąd, gdy odziedziczyłem po

ojcu trochę pieniędzy. Wypłatę z tytułu polisy i
kwotę za sprzedaż jego domku w Los Angeles.
Niewiele, lecz sądziłem, że wystarczy.

-

Na co? - Brad ukroił kawałek ciepłej szynki

-

Od dawna myślałem o skonstruowaniu

miniaturowe

background image

188

go skanera, a teraz wreszcie mogłem wynająć
warsztat i kupić narzędzia.

-

Jest pan jakimś wynalazcą?

-

Oczywiście. Zawsze lubiłem wymyślać różne

drobiazgi. W szkole średniej sam zrobiłem
mechaniczne kręgle. U Cala też stworzyłem to i
owo - elektroniczne zabawki, gry komputerowe.

-

To ciekawe.

-

Owszem. Ale skupiłem się na syntezatorach

głosu i usiłuję stworzyć specjalny skaner.

-

Co takiego?

-

Skaner. Dla niewidomych. Wkłada pan do

niego zadrukowaną kartkę, a komputer na głos ją
odczytuje. Na rynku jest dostępny jeden model,
jednak pracuje bardzo powoli, a poza tym jest
duży i nieporęczny. Ja zaprojektowałem taki
kieszonkowy, który...

-

Moment. Ten istniejący powstał w Cal

Electronics?
-

Nie, tam nie zajmują się skanerami. Może i

powinienem im to zasugerować, ale... - Parker
zawahał się i oczy mu rozbłysły. - Nigdy nie
chciał

pan

samodzielnie

dokonać

czegoś

ważnego?

-

No cóż... - Brad gorączkowo usiłował sobie

przypomnieć, czy kiedykolwiek marzył o czymś
takim.

-

Nazwę to urządzenie skanerem Parkera. Na

cześć mojego ojca. Stracił wzrok i musiał przejść
na wcześniejszą emeryturę.

background image

-

Musiało wam być ciężko.

-

Rodzice dawali sobie radę. Mama pracowała

w domu handlowym, a tata dostawał rentę. I wie
pan

co?

Był

wspaniałym

mechanikiem

samochodowym i nawet jako

background image

190

niewidomy potrafił od podstaw zmontować silnik
auta. Ale najbardziej lubił czytać. Owszem, miał
te specjalne książki na kasetach, ale brakowało
mu gazet i literackich nowości. A po śmierci
mamy i moim wyjeździe znalazł się w jeszcze
gorszej sytuacji. Sąsiad musiał czytać mu listy,
sprawdzać wydruki z banku. To było bardzo
krępujące.

- Nie wątpię.
- Gdyby miał mój skaner... Muszę jeszcze

dopracować kilka szczegółów, ale jest już prawie
gotowy! - Parker rozpromienił się jak uradowany
czymś dzieciak. - Mieści się w dłoni. Wystarczy
w dowolnym tempie przesuwać go po papierze, a
głos z syntezatora czyta wszystko bez wyjątku -
druk gazetowy, czeki, listy miłosne. Niewidomi
odzyskaliby swoją prywatność, rozumie pan?

Entuzjazm Parkera był zaraźliwy. Brad, który

niezbyt dobrze znał się na komputerach, a o
syntezatorach nie wiedział nic, słuchał jak
zaczarowany.

- I pan... skonstruował taki przyrząd?
- Tak. Trzeba tylko poprawić parę szczegółów.

Chciałbym dokończyć ten projekt i właśnie
dlatego skontaktowałem się z panem. Problem w
tym, że nie mogę dostać się do swojego
mieszkania.

- Wyeksmitowano pana?
- Niestety. Koszty produkcji okazały się

wyższe, niż przypuszczałem. Oczywiście nie

background image

dostałem pożyczki z banku, bo mój wyrób jeszcze
nie był zarejestrowany. Muszę przyznać, że nigdy
nie

miałem

głowy

do

finansów,

więc

zorientowałem się, co jest grane, dopiero gdy
zarzucono mi, że wystawiłem czek bez pokrycia.
Zacząłem

background image

192

zalegać z czynszem, a po trzech miesiącach
właściciel mnie wyrzucił.

-

Więc tamtego wieczoru w tawernie...

-

Od tygodnia żyłem na ulicy. Może

niezupełnie tak... Spałem w samochodzie, ale
byłem wygłodzony.

-

Nikt nie mógł panu pomóc? Jacyś

przyjaciele?
-

Jestem typem samotnika. Poza tym człowiek

nie lubi się chwalić, że wylądował na bruku.

-

Teraz przynajmniej ma pan pracę. Ale

dlaczego

jako

kelner,

skoro

jest

pan

elektronikiem? Nie lepiej wrócić do Cala?

-

Marzę o ukończeniu tego skanera. Nie chcę

zatrudniać się w żadnej firmie, bo zamierzam
założyć

własną.

Mam

jeszcze

mnóstwo

pomysłów, takie nowatorskie wykorzystanie
elektroniki to moja prawdziwa pasja.

-

Rozumiem.

-

Teraz mam wolne przedpołudnia, więc na

pewno uda mi się zakończyć pracę nad projektem.
Kłopot w tym...

Nareszcie, pomyślał Brad, widząc wahanie

Parkera. Dotarliśmy do sedna sprawy.

-

Potrzebuje pan pieniędzy.

-

Tak. Muszę się dostać do mieszkania.

Zostawiłem tam całe wyposażenie warsztatu i
bardzo się boję, by ktoś nie położył ńa tym ręki.
Mój gospodarz zapewnia, że to wykluczone, bo
stryszek jest dobrze zamknięty, ale różnie bywa.

background image

193

Mam jeszcze tydzień na spłatę długu. Nawet z na-
piwkami nie zbiorę całej kwoty w takim krótkim
terminie.

-

Ile?

-

Jakieś pięć tysięcy. Może więcej, bo wtedy

właściciel pozwoliłby mi zostać, a to byłoby mi
na rękę.

background image

194

- Cóż... chodźmy pogadać z właścicielem.

Muszę zobaczyć ten pański warsztat.


Właściciel był sympatycznym grubaskiem i z

wyraźną ulgą przyjął czek Brada.

- Wszystko dobre, co się dobrze kończy -

stwierdził, zdejmując z drzwi solidną kłódkę. -
Przykro mi, panie Parker, że musiałem tak pana
potraktować, ale sam spłacam kredyt hipoteczny,
więc jak lokator od trzech miesięcy zalega z
czynszem, to i ja wpadam w tarapaty. Muszę
jakoś się bronić. Ale zgodnie z obietnicą, nawet
nie wchodziłem do tego mieszkania. Niech pan
sprawdzi.

Po

dokładnej

inspekcji

wnętrza

Parker

stwierdził, że wszystko jest na swoim miejscu.

- Proszę wejść i rozejrzeć się - zwrócił się do

Brada, gdy właściciel zostawił ich samych.

Na

dwóch

długich

stołach

stały

trzy

komputery, w tym jeden rozmontowany, zaś na
półkach leżały starannie ułożone narzędzia oraz
tace

z

drobnymi

elementami,

o

których

zastosowaniu Brad nie miał zielonego pojęcia.

-

Proszę spojrzeć. - Parker wyjął z sejfu coś

przypominającego małą kamerę. - Oto skaner. -
Włączył urządzenie i ustawił je nad gazetą, a gdy
cieniutki promień światła trafił na zadrukowaną
stronę, odezwał się głos. Trochę się zacinał, lecz
brzmiał na tyle wyraźnie, by można było go
zrozumieć.

background image

195

-

Niesamowite. - Brad nie posiadał się ze

zdumienia.
-

Trzeba tylko lepiej dostroić dysk, ale to

ż

aden problem. No więc... co pan na to?

-

Niesamowite

-

powtórzył

Brad.

Ten

chudzielec

rzeczywiście

skonstruował

fantastyczne urządzenie.

background image

196

-

Jestem pańskim dłużnikiem. Jakie są pańskie

warunki?
-

Warunki?

-

Przecież właśnie wyłożył pan pięć tysięcy

dolarów.
-

Ach, to... Cóż, może pan je oddać w

dowolnym terminie.

-

To nie jest podejście biznesmena. Nawet nie

zażądał pan pokwitowania.

-

Prawdę mówiąc - Brad uśmiechnął się

szeroko - cieszę się, że nie trafiłem na oszusta. -
Spojrzał z podziwem na człowieka, który
poświęcił dwa lata na stworzenie skanera. A ja
jedynie wypisałem czek na sumę, która nic dla
mnie nie znaczy, pomyślał. - Poza tym ufam
panu. Spłaci pan dług, kiedy pan zechce. Cieszę
się, że mogłem pomóc. To nadzwyczajne
urządzenie.

-

Ś

więta prawda. Ten drobiazg przyniesie

spore dochody. A pan właśnie dokonał inwestycji.

-

Rozumiem. - Brad omal się nie roześmiał.

Jego ojciec był urodzonym biznesmenem, a gdy
przebywał w domu, podczas kolacji mówiło się
wyłącznie o właściwym inwestowaniu pieniędzy.
Brad nigdy nie interesował się tymi sprawami.
Niby po co miałby to robić? Dysponował
olbrzymim majątkiem, którego z pewnością do
końca życia nie zdoła roztrwonić. Pomnażanie go
wydawało się bez sensu. Dając Parkerowi te

background image

197

głupie kilka tysięcy, nawet nie pomyślał, że to
inwestycja.

-

Firma Angels bierze pięćdziesiąt procent.

-

Angels?'

-

Tak. To grupa inwestorów finansujących

realizację małych projektów. Cieszą się opinią
filantropów, ale zgarniają połowę zysków.

background image

198

- Nie wykazali zainteresowania?

-

Nie. Chyba uznali, że ktoś inny wcześniej

wprowadzi ten produkt na rynek. Pan mi pomógł,
więc chętnie podpiszę z panem każdą umowę.
Omówmy szczegóły, byle szybko, bo muszę
lecieć do pracy.

-

Chwileczkę. - Brad mimo wszystko był

Vandercam-pem i miał głowę na karku. - Skoro
mówimy o inwestowaniu, to nie pozwolę, żeby
pan marnował czas na etacie kelnera. Jeśli
zamierzamy wypromować to urządzenie oraz
stworzyć zakład z prawdziwego zdarzenia, to
musi pan poświęcić temu wszystkie siły i
dysponować większym kapitałem niż parę
tysięcy. I powinien pan zatrudnić pomocników.

Brad już wiedział, co zrobi. Zamierzał

porozmawiać z adwokatem Vandercampów i
zlecić mu znalezienie dobrego specjalisty w
zakresie prawa patentowego oraz agenta do spraw
nieruchomości.

Należało

bowiem

poszukać

miejsca na budowę zakładu produkcyjnego.

Nie tracił czasu. Towarzyszył Parkerowi

podczas rozmów z prawnikiem, osobiście obejrzał
też polecone przez agenta parcele. Jedna
wydawała się idealna. Stał na niej stary, dziś już
nieczynny magazyn. Budynek nadawał się tylko
do rozbiórki, lecz teren i lokalizacja spełniały
wszelkie wymagania. Negocjując warunki, Brad
nieoczekiwanie skonstatował, że to wszystko go
bawi. Perspektywa stworzenia od podstaw firmy

background image

199

Parker

Electronics

okazała

się

niezwykle

ekscytująca.

Ale w pewnym momencie natłok spraw

organizacyjnych zaczaj go przytłaczać. Podobnie
jak Parker nie znał się ani na przetargach, ani na
umowach z firmami budowlanymi. Uznał więc,
ż

e musi zasięgnąć fachowej rady.

background image

200

A kto mógł być lepszym konsultantem od...

jego ojca? Brad natychmiast do niego zadzwonił.

- W co się wpakowałeś?! - Bradley Elmwood

Vander-camp omal nie dostał apopleksji.

Brad przedstawił sytuację, choć nie powiedział,

jak poznał Westleya Parkera. Nie, nie naruszył
funduszu powierniczego odziedziczonego po
dziadku ani nie wystawił żadnemu cwaniaczkowi
czeku in blanco. Jaki ma udział w nowej firmie?
Dwadzieścia pięć procent.

- Mogło być gorzej - oświadczył, gdy ojciec

wyraził niezadowolenie. - Przecież to wynalazek
Parkera. I ustaliliśmy wszystkie szczegóły - dodał
zniecierpliwiony. -Czy ojciec uważa go za
durnia? Poleciłem Diggsby'emu sprawdzić całą
umowę.

Informacja, że prawnik rodziny nie miał

zastrzeżeń, usatysfakcjonowała starszego pana,
który z wielkim entuzjazmem zaczął zasypywać
syna cennymi radami.

Odkładając słuchawkę, Brad stwierdził, że była

to chyba najdłuższa rozmowa, jaką kiedykolwiek
przeprowadził z ojcem. W jej rezultacie trzymał
teraz w ręku listę z nazwiskami trzech
specjalistów, z których każdy znał się świetnie na
zawiłych formalnościach związanych z uru-
chamianiem fabryki. Brad od razu umówił się z
nimi na rozmowę.

Od ostatniego spotkania z Paulą minęły już

dwa tygodnie. Brad marzył o tym, aby ją wreszcie

background image

201

zobaczyć i oczywiście opowiedzieć jej o nowym
przedsięwzięciu. Na szczęście odnalazł ją na
przystanku i jadąc z nią na uniwersytet, zaczął
mówić o Parkerze i jego genialnym wynalazku.

background image

202

-

Sam skonstruował to cudo? W tym

warsztaciku na poddaszu?

-

Tak.

-

Ale potrzebował kogoś do sfinansowania

projektu?
-

Uhm.

-

Więc skontaktował się z tobą? Pewnie

podziałała magia nazwiska Vandercamp?

-

W pewnym sensie, choć poznaliśmy się

wcześniej. Wiesz, że ty jesteś odpowiedzialna za
nasze spotkanie?

-

Ja?

-

Owszem. Pamiętasz, jak wysłałaś mnie do

tawerny na rozmowę z Lewisem?

Skinęła głową.

-

Czekałem przy barze, aż Lewis skończy

partyjkę, i wtedy wszedł ten chłopak. A
przynajmniej wyglądał jak młody chłopak. Było
oczywiste, że jest głodny, bo rzucił się jak sęp na
różne przekąski, co nie spodobało się barmanowi.

-

Więc zafundowałeś chłopakowi kolację.

-

Miałem taki zamiar... chociaż zapłacił Lewis.

Nic ci nie wspomniał?

-

Nie.

-

Myślałem, że nie oprze się pokusie.

Niespodziewanie zabrakło mi gotówki, twój
wujaszek wyłożył potrzebną kwotę, ale dał mi
popalić.

-

Ż

artujesz!

background image

203

-

Ani trochę. - Brad parsknął śmiechem. - Na

szczęście wszystko dobrze się skończyło. My,
przedstawiciele angielskiej arystokracji, czasem
chodzimy bez pieniędzy, lecz zawsze mamy przy
sobie wizytówki. Dałem więc

background image

I

204

chłopakowi swoje namiary, bo zamierzałem
załatwić mu pracę.

-

A on cię odnalazł.

-

Tak, ale poznaliśmy się tylko dlatego, że

kazałaś mi tam pójść. Miałem szczęście.

-

A pan Parker - jeszcze większe.

-

Może. Zresztą, ja też cieszę się z takiego

obrotu sprawy. Fantastycznie jest brać udział w
takim

nowatorskim,

ekscytującym

przedsięwzięciu. To człowieka uskrzydla.

Paula obserwowała go w milczeniu, gdy jechał

zatłoczonymi

alejkami

uniwersyteckiego

miasteczka. Oto sławny książę polo, pomyślała.
Tylokrotnie opisywany w bulwarowej prasie,
bogaty, przystojny, czarujący Brad Yandercamp,
najbardziej upragniony kawaler świata, męż-
czyzna, o którym marzą niezliczone rzesze kobiet.
Ten człowiek miał dosłownie wszystko.

A jednak umiał cieszyć się jak dziecko z

dokonań kogoś innego. I bagatelizować własny,
znaczący wkład w realizację projektu.

- Lubię cię - oświadczyła, gdy zatrzymali się

przed wejściem do budynku. Dotknęła ramienia
Brada, uśmiechając się. - Jesteś nadzwyczajny. -
Wysiadła i posłała mu całusa. Biegnąc na zajęcia,
nuciła radośnie, ponieważ wiedziała, że Brad na
nią poczeka.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

-

Nie, dzisiaj nie mogę iść z tobą na kolację -

powiedziała, gdy Brad odwoził ją do domu. - Pani
Ashford zaprosiła gości.

-

Widzisz? Właśnie o to mi chodziło. -

Zgodnie z przewidywaniem Pauli Brad trochę się
zirytował. - Najpierw zajęcia, teraz harówka w
domu.

-

Przyjdzie tylko osiem osób. To naprawdę

pestka. Muszę tylko...

-

Ugotować, podać, sprzątnąć i pozmywać.

Zamęczasz się!

-

Brad, posłuchaj. Chciałam cię o coś...

-

Nie, to ty mnie posłuchaj. Nie ma sensu,

ż

ebyś tak harowała, skoro mogę...

-

Brad! Już to przerabialiśmy. Nie zaczynaj

wszystkiego od nowa.

Wzruszył ramionami i skupił uwagę na

prowadzeniu auta, bo wjechali na autostradę.

-

Nie ciekawi cię, co zamierzałam ci

powiedzieć?
-

Co?

background image

-

Chodzi o... prezent na Gwiazdkę.

-

Nie za wcześnie? - Brad błysnął zębami w

uśmiechu. - Prezent dla mnie?

-

Dla... dla nas obojga. To znaczy... mam

nadzieję,

background image

207

ż

e uznasz to za prezent. - Może on już ma plany

na święta. Przecież jest Bradem Vandercampem,
który wojażuje po całym świecie w towarzystwie
pięknych...

- Co to takiego?

- Panie Ashford wyjeżdżają na tydzień do

Connecticut, więc pomyślałam... że moglibyśmy
spędzić te dni, a przynajmniej większość z nich,
razem. Jeśli chcesz.

-

Jeśli chcę? Z radością! Pojechalibyśmy...

-

Uważaj, ciężarówka!

-

Widzę. - Zwolnił, aby wielki pojazd ich

wyprzedził, a Paula odetchnęła z ulgą. - Co
miałaś na myśli, mówiąc „większość dni"?
Przecież będziesz wolna przez cały tydzień.
Dokąd chciałabyś pojechać?

-

Nie mogę wyjechać. - Nie jestem gotowa,

dodała w myśli. Nie na to, aby stać się jedną z
wielu kobiet, z którymi się umawiasz, chodzisz na
kolacje, podróżujesz. Taką, która w skrytości
ducha marzy, aby być dla ciebie tą jedną jedyną.

Przecież już się z nim umawiasz i chodzisz na

kolacje, prawda?

Tak, ale... Spróbowała zrozumieć, dlaczego

zaczęła spotykać się z Bradem. Chyba uznała jego
zainteresowanie za... zaproszenie do flirtu,
niewinnej zabawy. Przyjęła je i rzeczywiście
dobrze się bawiła. Jak nigdy dotąd.

background image

208

Cóż, do tej pory nie miała z kim. Dawno temu

zakochała się w Tobym, a gdy odszedł, tak bardzo
się załamała, że w ogóle nie zwracała uwagi na
mężczyzn. Żyła tylko pracą i nauką. Aż do dnia,
w którym poznała Brada i poczuła przypływ
nieznanych, cudownych uczuć.

Przez chwilę je analizowała i nagle oniemiała z

wraże

background image

209

nia, olśniona nieoczekiwanym odkryciem. Nigdy
naprawdę nie kochała Toby'ego. Znali się od
dzieciństwa, więc gdy dorosła, nie rozglądała się
za innymi facetami, ponieważ romansowała z nim
niejako z przyzwyczajenia. Ale nie było w tym
miłości. Na pewno.

Natomiast znajomość z Bradem była jak nowa,

wspaniała przygoda... jak pobyt w nieznanym
kraju, gdzie wszystko jest cudowne, ekscytujące...
i zarazem niebezpieczne.

-

Czemu nie możesz?

-

Słucham? Aha... muszę pilnować rezydencji

Ashfor-dów. - Skłamała, ale tylko trochę. To
Lewis zawsze zostawał w San Diego. Ona w
zeszłym roku pojechała na święta do Wyomingu.
Rodzice już się zastanawiali, dlaczego w tym roku
nie będzie jej w domu. Kiedy jednak dowiedziała
się, że ma wolny tydzień, natychmiast pomyślała
o Bradzie. O dniach, które spędzą tylko we dwoje.

-

Nie może popilnować jej twój wujek?

-

Może, ale nie chcę zostawiać go samego.

Poza tym powinnam nadrobić zaległości w nauce.

-

Więc nie będziemy bez przerwy razem? -

Brad podjechał do przystanku, na którym zawsze
się umawiali.

-

Chyba nie - przyznała smętnie. Dlaczego

Brad miałby zostać na Boże Narodzenie w
nudnym San Diego? Ktoś taki jak on na pewno
wolałby poszaleć w ciekawszym miejscu. Z
bardziej oszałamiającą kobietą u boku.

background image

210

-

Ale znajdziesz dla mnie więcej czasu niż do

tej pory? Skinęła głową, znów pełna nadziei.
-

I spędzimy razem święta?

-

Och, tak!

background image

211

-

Obiecujesz?

-

Oczywiście. Kupię choinkę. I przygotuję

ś

wiąteczny obiad...

-

Nie, zjemy w moim apartamencie. Albo na

ranczu!
-

Moglibyśmy? Och, Brad, tam byłoby

cudownie! -Prawie jak w domu, pomyślała. A na
dodatek z Bradem. Była zachwycona tą
perspektywą. Najchętniej zaczęłaby z nim
planować wszystko już teraz, ale musiała wracać,
ż

eby zająć się kolacją. - Porozmawiamy w

najbliższych dniach. - Z ociąganiem wysiadła z
auta.

Wracała do rezydencji prawie w podskokach,

podniecona wizją świąt. Już zapomniała o
wszystkich wątpliwościach. Zostały zagłuszone
myślami o siedmiu wspaniałych dniach w
towarzystwie Brada.


Zobaczyła się z nim dopiero w sobotę, równo

tydzień przed Bożym Narodzeniem. Panie
Ashford wyjechały w piątek wieczorem i Paulę
rozpierało poczucie fanta stycznej wolności.

-

Ranny z ciebie ptaszek - stwierdziła, gdy

zjawił się Brad, żeby zabrać ją na ranczo.
Powiedział, że przyjedzie wcześnie, ale nie
spodziewała się go przed dziewiątą.

-

Szkoda mi stracić każdą minutę naszych

wakacji. A poza tym chcę ci coś pokazać.

-

Kupiłeś kolejnego konia.

background image

212

-

Nie. To coś zupełnie innego. Oby ci się

spodobało.
-

Już jestem zachwycona - oświadczyła, gdy

pomagał jej wsiąść do samochodu. - Czuję się jak
księżniczka. Przyjeżdżasz po mnie do domu, w
biały dzień, nie musimy spotykać się po kryjomu.

background image

213

-

Zawsze tak powinno być. Przecież nie jesteś

niczyją niewolnicą.

-

Wiem, ale... - Zerknęła na dom sąsiadów. -

Mam nadzieję, że nikt nas nie zobaczył.

-

A ja - że tak. I niech wypaplają wszystko

pani Ashford. Wtedy ta głupia zabawa nareszcie
się skończy.

-

Nie daj Boże! Muszę wytrzymać u nich

jeszcze osiem miesięcy.

-

A potem?

-

Podziękuję pani Ashford i pożegnam się z

nią raz na zawsze.

-

Ś

wietny pomysł! Ale po co czekać tyle

czasu?
-

Bo potrzebuję tej pracy. Wzięłam ją, bo mam

tu za darmo wikt i dach nad głową.

-

Chyba nie tyrasz tylko za mieszkanie i

utrzymanie? - Brad gapił się na nią z lekkim
przerażeniem.

-

Oczywiście, że nie. Dostaję też przyzwoite

wynagrodzenie, z którego sporą część udaje mi
się odłożyć. Przyda się, gdy w przyszłym roku
zostanę klinicystą.

-

A któż to taki?

-

W

weterynarii

odpowiednik

lekarza

zatrudnionego w klinice. - Rozpromieniła się na
myśl o czekających ją perspektywach. - Wreszcie
będę leczyć zwierzęta. Głównie konie, rzecz
jasna, bo je uwielbiam. Och, Brad, to będzie
wspaniałe!

background image

214

Był przerażony jej planami. Owszem, znała się

na wierzchowcach, ale jazda konna to zupełnie co
innego niż leczenie chorych zwierząt. Jęknął w
duchu,

wyobrażając

sobie

delikatną

dziewczynę podnoszącą końskie kopyto lub
robiącą zastrzyk wielkiemu, niespokojnemu
ogierowi.

background image

215

-

W przyszłym semestrze mam ćwiczenia z

fizjologii zwierząt kopytnych. Już nie mogę się
doczekać. Z tą wiedzą może przydam się na coś
Danowi, gdy zacznie trenować twoje nowe
ź

rebaki.

-

Wspaniale. - Brad nie chciał mącić jej

radości, ale Dan trenował źrebaki już w czasach,
kiedy Pauli jeszcze nie było na świecie.
Prawdopodobnie nie potrzebował pomocy świeżo
upieczonego weterynarza w spódnicy. Brad uznał,
ż

e pora zmienić temat. - Sprawa firmy Parkera

szybko posuwa się naprzód.

-

Zatrudniłeś administratora?

-

Jeszcze nie. Muszę najpierw przeprowadzić

rozmowę kwalifikacyjną z ostatnim kandydatem,
niejakim Elli-sem Andrewsem. To starszy pan,
już na emeryturze, ale z jakichś względów bardzo
chce znów być aktywny zawodowo. Wpadnie w
poniedziałek.

-

W środku naszego... - Urwała i szybko się

poprawiła. - Przecież to okres świąteczny!

-

Teraz już rozumiesz, co czuję, gdy jesteś

zbyt zajęta, żeby się ze mną spotkać. Ale nie
martw się, kochanie, to będzie krótka wizyta.
Chociaż muszę przyznać, że ta sprawa coraz
bardziej mnie wciąga.

Po przyjeździe na ranczo Paula zdziwiła się, że

Brad skręcił na podjazd prowadzący do domu
dawnego właściciela. Nigdy przedtem tam nie
zaglądali.

background image

216

Zresztą dom podobno stał pusty. Trzeba więc

będzie przywieźć ładną choinkę, udekorować
salon gałązkami ostrokrzewu i jemioły. I jedno, i
drugie bujnie rosło w pobliskim lesie. Można też
wszędzie porozstawiać świeczki i rozpalić ogień
na kominku, żeby stworzyć odpowiedni

background image

217

nastrój. A świąteczny obiad? Cóż, przywiozą
jedzenie w piknikowym koszu.

Tak,

to

dobre

rozwiązanie,

pomyślała,

wchodząc ze staroświeckiego ganku do obszernej
sieni, a z niej do wielkiego pomieszczenia,
pełniącego rolę salonu i jadalni.

Brad zapalił światło, a Paula zamrugała i z

wrażenia zaparło jej dech.

Opadła na miękką, przepastną kanapę. Wnętrze

było przepięknie urządzone. Emanowało ciepłem,
sprawiało wrażenie, jakby ktoś mieszkał tu od
dawna, zapraszało, aby zostać w nim na dłużej.
To chyba skutek odpowiedniego doboru mebli i
dodatków, pomyślała Paula. Wszystko było
dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach.
Nie brakowało nawet obrazów i ozdobnych
bibelotów.

-

Nie podoba ci się? - Brad patrzył na nią z

trochę niepewną miną.

-

Och, przeciwnie! Jest pięknie, tylko...

oniemiałam z zachwytu. Spodziewałam się, że
dom będzie pusty.

-

Był. Tydzień temu.

-

Dokonałeś tego w zaledwie kilka dni?

-

Nie ja. Pani Sorenson ze Sloane's.

Sloane's.

Najbardziej

ekskluzywny

dom

meblowy w całej Kalifornii.

-

Uznała, że to żaden problem - dodał Brad. -

Dom był czysty i w dobrym stanie. Dobrze się
złożyło, prawda?

background image

218

-

Nawet bardzo. - Spojrzała na lśniący,

złocisty parkiet ozdobiony ślicznymi dywanikami
leżącymi w odpowiednich miejscach.

- Przywiozłem ją tutaj i powiedziałem, czego
oczekuję. I wręczyłeś jej czek na oszałamiającą
sumę, pomyślała

background image

219

Paula. To istotnie żaden problem. Wystarczy tylko
mieć odpowiednio dużo pieniędzy.

-

No i zaznaczyłem, że bardzo zależy mi na

czasie. Chyba nie przypuszczałaś, że urządzimy
sobie Boże Narodzenie w pionierskim stylu?

-

Nie - skłamała w żywe oczy. I po raz kolejny

zdała sobie sprawę z dzielącej ich przepaści.

-

Zresztą od niedawna chodzi mi po głowie

pomysł, żeby tu zamieszkać. Najwyższa pora, by
się ustatkować i mieć własny kąt.

Własny kąt. Miejsce, do którego Brad mógłby

wpadać między jednym a drugim wojażem. Ta
myśl sprawiła, że Paula nagle poczuła się jak
przybysz z innej planety.

-

Nie podoba ci się. Masz to wypisane na

twarzy, Paula. - Brad usiadł obok niej.

-

Nie, skądże! - zaprzeczyła żywo. Za nic w

ś

wiecie nie chciała zrobić mu przykrości. - Tu jest

cudownie!

- Ale coś cię gryzie. Może chciałabyś

wprowadzić jakieś zmiany?

- Uchowaj Boże! To wnętrze jest idealne! - Jak

wszystko,

co

należy

do

księcia

Brada

Vandercampa. Na przykład jego jacht. Też rzucał
na kolana swoją wygodą i elegancją dostępną
tylko dla bogaczy.
-

Więc o co chodzi? Powiedz mi, Paula.

Właściwie sama nie wiedziała. Coś zaczynało jej
doskwierać, lecz nie umiała tego nazwać.

background image

220

-

Naprawdę o nic. Jestem tylko... zaskoczona,

ż

e w takim tempie zdołałeś urządzić ten dom.

-

Jeszcze nie widziałaś wszystkiego. - Brad

podniósł ją z kanapy. - Chodź.

background image

221

Reszta domu okazała się równie imponująca. W

przeszklonym

bufecie

stała

wytworna,

porcelanowa zastawa oraz bateria kryształowych
szklanek i kieliszków, kuchnia była doskonale
wyposażona, zaś w małej łazience obok holu leżał
stosik ręczników dla gości.

A piętro... Poprzedni właściciel niewątpliwie

nie zaliczał się do biedaków i lubił życie w
wielkim stylu. Każda z czterech sypialni miała
własną elegancką łazienkę, a pokoje były pięknie
urządzone i nie brakowało w nich dosłownie
niczego.

-

Ta

pani

Sorenson

to

prawdziwa

cudotwórczym -z podziwem stwierdziła Paula.

-

To prawda. Szkoda tylko, że nie mogła

zatrudnić służby i nadal muszę koczować w
hotelu.

No tak, pomyślała Paula. Kolejna rezydencja,

gdzie trzeba mieć kogoś do gotowania, sprzątania,
robienia zakupów. Ten człowiek z pewnością
nigdy nie skalał się żadną pracą.

-

Spokojna głowa - dodał Brad. - Już szukam

perso nelu. Za parę dni powinienem...

-

Nie! Nikogo nie sprowadzaj. Załatwisz to

wszystko po świętach.

-

Ale... Myślałem, że wolałabyś, by ktoś

wszystko przygotował.
-

Nie, nie chcę... - Żeby ktoś odebrał mi Boże

Naro dzenie, dodała w duchu. Uwielbiała święta i
wszystko, co było z nimi związane. Szukanie w

background image

222

lesie odpowiedniej choinki, zbieranie szyszek,
ostrokrzewu i jemioły, dekorowanie domu. I ten
cudowny aromat sosnowych gałęzi oraz palących
się świec. A także lepkość słodkiego ciasta

background image

i

223

na palcach, zapach domowych wypieków. Nikt
nie podałby jej tego na srebrnej tacy! -
Wolałabym spędzić ten czas w bardziej
kameralnej atmosferze.

-

Oczywiście.

Nikt

nie

będzie

nam

przeszkadzał. Właśnie dlatego tak się śpieszyłem
z urządzeniem domu. Żebyś mogła zostać tutaj na
noc... albo na cały tydzień. Lewis także — dodał
pośpiesznie, gdy się odsunęła.

-

Wiesz, że to niemożliwe. Musimy pilnować

rezydencji.
-

No tak... Aha, zapomniałem ci powiedzieć,

ż

e za domem są mieszkania dla służby. Nikt by

nam nie przeszkadzał.

-

Och, nie w tym rzecz, Brad. - On naprawdę

nic nie rozumie. - Ja po prostu lubię robić
wszystko sama. - Jak mu wyjaśnić, że dobrze
wykonana

praca

daje

wielkie

poczucie

satysfakcji? Tak to jest, gdy kobieta, która pracuje
od zawsze, spotyka się z mężczyzną, który nigdy
nie kiwnął palcem, pomyślała smętnie.

-

Uważam,

ż

e

powinnaś

wypocząć!

-

Złagodniał na widok jej miny. - No dobrze.
Ż

adnej służby. Zamówię tylko jedzenie w firmie.

-

Och, nie! Proszę cię. To nie ma sensu. -

Omal nie parsknęła śmiechem. Posiłek dla trzech
osób? Była w stanie przygotować go jedną ręką.
Zresztą, naprawdę uwielbiała robić wszystko
sama. Ta krzątanina była częścią świąt,
początkiem ich radosnego celebrowania. -

background image

i

224

Chodźmy poszukać choinki - zaproponowała. - A
na drzewie obok jeziora chyba widziałam jemiołę.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


Przedświąteczne dni były zupełnie inne niż w

poprzednich latach. Brad kolejny raz doszedł do
wniosku, że chwile spędzone z Paulą są jak
przebywanie w nowym, ekscytującym świecie
pełnym nieznanych atrakcji.

Na przykład takich, jak szukanie choinki. W

dzieciństwie często chodził ze Svenem i kilkoma
innymi ogrodnikami po rodzinnej posiadłości
Balmour, aby wybrać ładne drzewko. A
właściwie drzewka. Największe do ogromnego
frontowego salonu, mniejsze do holu w
pomieszczeniach dla służby i jeszcze jedno do
własnej sypialni. Patrzył na mężczyzn, którzy
mierzyli choinki, a potem je ścinali. Lecz samo
patrzenie było dość nudne, więc wolał uganiać się
po lesie za wiewiórkami lub wdrapywać się na
drzewa.

Szybko nudził się też obserwowaniem grupy

zawodowych dekoratorów, którzy przyjeżdżali z
wielkimi pudłami światełek i ozdób, aby fachowo
upiększyć rezydencję.

background image

Początkowo lubił dostawać zabawki i inne

prezenty od Świętego Mikołaja, lecz w miarę
upływu

lat

coraz

mniej

bawiły

go

okolicznościowe przyjęcia, podczas których
elegancko wystrojeni goście gawędzili głównie o
niczym, delikatnie stukali się kieliszkami
szampana i uprzejmie życzyli sobie nawzajem
wesołych świąt.

background image

227

Później przestał bywać na tych imprezach.

Wolał pojeździć na nartach w Szwajcarii, pograć
w polo w Argentynie lub popływać jachtem po
Morzu Śródziemnym. Jednak w okresie Bożego
Narodzenia znów lądował wśród osób, które
gawędziły o niczym i popijały szampana. Co za
nuda!

Natomiast z Paulą nigdy się nie nudził.

Dlaczego? Nie miał pojęcia. Przecież szusowanie
po zaśnieżonym zboczu szwajcarskich Alp, a
potem gorący grog w towarzystwie pięknej
kobiety powinny być bardziej ekscytujące, niż
atakowanie siekierą pnia choinki. I z pewnością
jest łatwiejsze, pomyślał, ocierając pot z czoła.

Jakimś cudem zdołał ściąć wybrane przez

Paulę drzewko. Razem z Danem przyniósł je do
domu, potem wraz z Paulą ustawił choinkę w
czerwonym pojemniku, który Paula napełniła
wodą z cukrem. Żeby drzewko długo było świeże
i pachniało, wyjaśniła. Razem zebrali w lesie
mnóstwo zielonych gałęzi i zrobili z nich
wspaniałe girlandy, które porozwieszali wokół
okien i pod sufitem. Kupili również mnóstwo
bombek, światełek i świeczek. Rozbawieni jak
dzieci, długo się zastanawiali, gdzie umieścić
każdą ozdobę.

Wśród tych przygotowań znaleźli czas na lunch

w kuchni i zjedzenie hamburgerów, gdy robili
zakupy. Byli we wspaniałym nastroju. Często się
ś

miali,

czasem

uścisnęli

się

serdecznie,

background image

228

uradowani jakimś małym sukcesem. Zdarzały się
też pocałunki... lekkie cmoknięcia w policzek lub
te bardziej rozkoszne, w usta. Pośpieszne, lecz
jakże obiecujące. Doprowadzały Brada do
szaleństwa.

- Prawie jak Boże Narodzenie w domu -

stwierdziła

background image

229

Paula, gdy wieczorem skończyli dekorowanie. -
Brakuje tylko śniegu za oknem i trzaskającego
ognia na kominku.

- Najważniejsze, że jesteśmy razem.
-

Masz rację. Zresztą w południowej Kalifornii

ś

nieg nie pada nigdy.

-

Ale ogień zaraz rozpalimy. - Brad przytknął

zapaloną zapałkę do gazowego paleniska.

-

I będziemy udawać, że za oknem jest biało. A

teraz gasimy elektryczne światło i zaczynamy
ś

więta! - Usiedli na podłodze przed kominkiem i

popatrzyli na przystrojony pokój. - Zawsze
uwielbiałam tę chwilę. Gdy tylko postawiliśmy
choinkę i rozbłysły lampki, ogarniało mnie nie-
zwykłe uczucie.

- Jakie?
-

Cóż,

rozpierała

mnie

radość,

której

towarzyszyło przeświadczenie, że zdarzy się coś
cudownego. Robiło mi się ciepło na sercu, byłam
po prostu szczęśliwa. Wiesz, o czym mówię?

-

Teraz już tak. Dzięki tobie. - Z zachwytem

patrzył w jej błyszczące oczy, na jej zarumienione
policzki, kusząco rozchylone wargi. Sam jej
widok sprawiał, że jemu też robiło się ciepło na
sercu.

Wziął

Paulę

w

ramiona,

ś

więcie

przekonany, że zaraz zdarzy się coś cudownego.

Był pewien, że się nie rozczaruje, ponieważ

zareagowała namiętnie i bez wahania. Pragnęła
tego samego, co on. Świadczył o tym sposób, w
jaki wplotła palce w jego włosy, jak odruchowo

background image

230

przylgnęła do niego, gdy pogłębił pocałunek. A
gdy powędrował ustami po jej szyi aż do
pulsującego zagłębienia, usłyszał cichy jęk
rozkoszy. Wsunął rękę pod bluzkę, a Paula nie
zaprotestowała. Prze

background image

231

ciwnie, sprawiała wrażenie zachwyconej, a jej
gardłowe pomruki obudziły w nim przemożne
pragnienie, które coraz gwałtowniej domagało się
zaspokojenia.

Dlatego prawie stracił równowagę, gdy Paula

raptownie się odsunęła i zerwała na równe nogi.

Patrzył na nią oszołomiony, usiłując się
opanować.
-

Chy... chyba już pójdę - mruknęła Paula. -

Robi się późno.

-

Czyżbym wysyłał niewłaściwe sygnały? -

wycedził, piorunując ją wzrokiem, gdy wreszcie
zdołał wstać.

-

Nie ty. To... moja wina. Nie chciałam... -

Przygryzła wargę.

-

Wprowadzać mnie w błąd?

-

Przepraszam.

-

Zrobiłaś to po mistrzowsku. - Najchętniej

porządnie by jej wygarnął, co sądzi o
podejmowaniu takiej wyrafinowanej gry. -
Myślałem, że jesteś zbyt uczciwa na takie... -
Zauważył drżenie jej palców, gdy próbowała wy-
gładzić bluzkę, i natychmiast złagodniał. Może
zachował się zbyt agresywnie. Nie miał prawa jej
popędzać. Powinien uszanować fakt, że ona nie
jest gotowa. - Chodź, odwiozę cię do domu.

Bez słowa zaprowadził ją do auta, pomógł

wsiąść i usiadł za kierownicą. Gdy wyjechali na
autostradę, Paula ośmieliła się zerknąć na niego
kątem oka. Nie wyglądał na rozgniewanego. Był

background image

232

tylko poważny i milczący, jakby całą uwagę
skupił na prowadzeniu samochodu.

Chciała przerwać to niezręczne milczenie, lecz

nie potrafiła wymyślić nic sensownego, co
mogłaby

powiedzieć.

Już

go

przeprosiła.

Naprawdę nie chciała go zwodzić.

background image

233

Jego? To raczej ona dała się zwieść...

podszeptom własnego ciała. Przecież aż się
trzęsła, pragnąc w pełni rozkoszować się
cudownymi, erotycznymi doznaniami, jakich
nigdy przedtem nie doświadczyła.

Przez kilka podniecających chwil marzyła tylko

o tym, aby wejść na nieznane terytorium.

Nieznane?

Głupie

gadanie.

Przecież

powszechnie

wiadomo,

ż

e

kobieta

plus

mężczyzna równa się seks. Bo w tym przypadku
tylko o to chodziło. O seks.

Ale... czy kiedykolwiek czuła się podobnie
przy Tobym?

Razem jeździli konno, pływali na tratwie, parę

razy się pocałowali. Było też trochę ukradkowych
pieszczot, ale całkiem niewinnych, ponieważ
rodzice zawsze mieli ich na oku. A gdy pojechali
na studia i dojrzeli do większej intymności, ich
drogi zaczęły się rozchodzić, więc do niczego nie
doszło. Potem zaś Paula skoncentrowała się tylko
na nauce i pracy.

Dobry Boże, mając dwadzieścia trzy lata była

taka nie doświadczona, że namiętny pocałunek
pierwszego lepszego mężczyzny doprowadził ją...

Nie. Nie pierwszego lepszego. Brada.
Znów dyskretnie na niego spojrzała. Nie

odzywał się i pewnie myślał, że ona jest naiwną
smarkulą, która boi się odrobiny seksu.

A przecież chodziło o coś zupełnie innego. Po

prostu wiedziała, że oddawszy się Bradowi,

background image

234

będzie bardzo cierpieć, gdy nadejdzie chwila
ostatecznego rozstania.

Bo przecież tak to się wszystko skończy. Brad

Vander-camp szybko się znudzi i lada dzień
pofrunie w kolejną podróż.

background image

235

Co za szczęście, że w samą porę obudził się jej

zdrowy

rozsądek

i

ochłodził

rozgrzane

namiętnością ciało!

Ale co teraz się stanie? Czy wyrafinowany

ś

wiatowiec Brad Vandercamp uzna, że nie warto

marnować świątecznego tygodnia, spędzając go z
pruderyjną głupią gęsią? Postanowi zabawić się z
bardziej atrakcyjną kobietą, która nie będzie robić
takiego problemu z łóżkowych igraszek?

Paula poczuła w sercu bolesne ukłucie i tym

razem śmiało utkwiła spojrzenie w twarzy Brada.
Chciała na zawsze zapamiętać ten wspaniały,
wyrazisty profil, te lśnią ce, kędzierzawe włosy o
miedzianym odcieniu, te bursztynowe oczy, które
potrafiły się uśmiechać, przymilać i obiecywać. I
te dłonie - silne i jednocześnie takie delikatne.

Błagam, Boże, daj mi ten tydzień z Bradem,

poprosiła żarliwie. Nawet gdyby na tym miała się
skończyć ta przygoda. Na razie było tak
przyjemnie. Wręcz cudownie... Dzięki obecności
Brada wszystko, co do tej pory robiłam, nabrało
blasku, stało się radosne i ważne.

Ale... Z trudem przełknęła ślinę i westchnęła

ciężko, gdy Brad skręcił na podjazd przed domem
Ashfordów. Może sposób, w jaki spędzali czas,
wydał się Bradowi piekielnie nudny? Może on
wolałby...

- Jesteśmy na miejscu! - Brad uśmiechnął się

promiennie. - Co mamy w planie na jutro?

background image

236

Okazało się, że na świąteczną kolację przyjdzie

pięć osób. Paula i Brad układali listę gości kilka
dni wcześniej, podczas pieczenia ciast. Brad
zajmował się głównie łuskaniem orzechów i
pomagał dekorować ciasteczka. Oczywiście
pierwszy raz w życiu.

background image

237

- Może zaprosisz Parkera - zasugerowała

Paula, odmierzając składniki na pierniczki. -
Wiem, że to samotnik, ale jest Boże Narodzenie,
więc...

-

Już go zaprosiłem.

-

I pana Andrewsa, jeśli jeszcze jest w mieście.

-

Owszem, i nie traci czasu.

-

Ten facet to dynamit, nie sądzisz? Cieszę się,

ż

e go przyjąłeś.

-

To raczej twoja zasługa. - Przeprowadził

rozmowę kwalifikacyjną podczas obiadu, na
który przyszedł wraz z Paulą. Wyglądała szałowo
w prostej, czarnej sukience, która odsłaniała
wspaniałe nogi.

- Moja?
- Oczywiście. - Paula rzeczywiście okazała

Andrewsowi tyle ciepłego zainteresowania, że
starszy pan otworzył się przed nią, jakby znali się
od lat. Przeszedł na wcześniejszą emeryturę, żeby
opiekować się chorą żoną, a gdy niedawno
zmarła, poczuł się bardzo samotny i postanowił
wrócić do pracy. - Zwierzał ci się jak najlepszemu
przyjacielowi.

- To miły człowiek. I powinien się czymś
zająć.
- A mnie przyda się jego doświadczenie.

Wkrótce trzeba będzie zatrudnić architektów i
firmę budowlaną.

background image

238

- Wkładasz dużo serca w to przedsięwzięcie,
prawda?
- Wciągnęło mnie. - Bardziej niż mógłby

przypuszczać. Może on też potrzebował bardziej
aktywnego życia.

Pan Andrews przyjechał z Parkerem. Obaj

przyłączyli się do Lewisa, który stwierdził, że nic
tak nie wzmaga apetytu, jak konna przejażdżka.
Lewis przywiózł Sama Jonesa, jednego ze swoich
pokerowych partnerów.

background image

239

- Sam nie ma rodziny i jest ostatnio trochę

przygnębiony - oświadczył.

Jones, który nie przepadał za końmi, postanowił

wybrać się na długi spacer w towarzystwie
Parkera. Piątym gościem był jeden ze stajennych
Brada, dziewiętnastoletni Sid, który chyba też nie
miał nikogo bliskiego. Sid powiedział, że zostanie
w domu i pomoże pannie Pauli.

Brad już wcześniej zauważył, że cała robota

spadnie na nią, bo wszyscy goście to mężczyźni.
To nie w porządku, stwierdził, lecz Paula
zbagatelizowała ten problem. Przywykła do
obecności wielu facetów. Na ranczu Randolphów
mama zawsze zapraszała na święta samotnych
kowbojów.

- Poza tym wcale nie będę wszystkiego robić

sama - dodała Paula. - Oni na pewno się włączą.

Nie pomyliła się. Zwłaszcza Sid się włączył,

pomyślał Brad, obserwując krzątającego się po
kuchni chłopaka. Sid chodził za Paulą jak mały
psiak i patrzył na nią z nie skrywanym
uwielbieniem.

A Brad rozpaczliwie pragnął się z nią kochać. I

wydawało mu się, że ona też tego chce. Chociaż...
może nie. Znów traktowała go po koleżeńsku, z
rzadka

obdarzając

szybkim

całusem

lub

przelotnym

uściskiem.

Zupełnie,

jakby

prowokowała i natychmiast się wycofywała.

To nie było zachowanie, do jakiego przywykł

Brad. Inne kobiety...

background image

240

Urwał, tknięty nagłą myślą. Paula to Paula. Nie

podobna do żadnej kobiety z jego przeszłości.

Usiłował grać zgodnie z zasadami Pauli, lecz z

trudem trzymał ręce przy sobie. Wciąż myślał
tylko o tym, żeby wziąć ją w ramiona i zatrzymać
w nich na zawsze.

background image

Na zawsze.

Otóż to. Romansował z wieloma kobietami.

Bywał zainteresowany, zaintrygowany, raz nawet
mocno zauroczony. Nigdy jednak nie myślał
kategoriami „na zawsze".

Co czuje Paula? Wiedział, że coś ich łączy, coś

głębszego niż samo pożądanie. Paula także
zdawała sobie z tego sprawę. Mógłby przysiąc, że
tak. Dlaczego więc trzymała go na dystans? A
Lewis nie ukrywał, że jego zdaniem Brad
Vandercamp nie jest dostatecznie dobry dla
ukochanej bratanicy.

Do licha! Brad bezwiednie zacisnął pięści.

Czyżby wpadał w kompleksy? Nigdy dotąd nie
zmagał się z takim poczuciem niepewności, nie
był taki... przerażony!

Niech

to

diabli!

Najlepiej

wszystko

natychmiast wyjaśnić. Zdecydowanym krokiem
pomaszerował do kuchni.

-

Paula...

-

Uważaj! - ostrzegła, otwierając piekarnik, z

którego buchnęła para, a w powietrzu rozszedł się
apetyczny zapach pieczonego indyka.

-

Paula, chcę cię o coś spytać.

-

A ja ciebie. Pokroisz to ptaszysko?

background image

242

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Inne miejsce, inni ludzie, pomyślał Brad, gdy

wszyscy zaczęli schodzić się na kolację. Nikt nie
był elegancko wystrojony. Jedynie Ellis Andrews
przyszedł w marynarce i krawacie, lecz zaraz
zdjął i jedno, i drugie.

Ż

adnego stukania się kieliszkami szampana,

ż

adnych pogawędek o niczym. Zgodnie z

przewidywaniem Pauli goście włączyli się do
przygotowań. Z wyjątkiem Lewisa, który rozsiadł
się wygodnie i wydawał polecenia. Parker też już
siedział przy stole, zatopiony w myślach. Pewnie
głowi

się

nad

kolejnym

oszałamiającym

wynalazkiem, stwierdził Brad, nalewając wino.

-

Wolę piwo. - Lewis zakrył dłonią swój

kieliszek.
-

Chyba nie mamy.

-

Jest w lodówce. Przywiozłem sześć puszek.

Brad poszedł do kuchni i omal nie wpadł na

Sida, który wraz z Samem Jonesem pomagał
Pauli wnosić półmiski z przystawkami.

background image

Wkrótce wszyscy zasiedli przy stole i Ellis

Andrews przystąpił do krojenia indyka. Brad
wiedział, że dzisiaj nie wykonałby tego zadania,
nawet gdyby miał w tej dziedzinie jakiekolwiek
doświadczenie. Zastanawiał się bowiem, co
później powie Pauli, która siedziała naprzeciw
niego.

background image

244

Zdjęła swój wielki fartuch i wyglądała bardzo
powabnie w obcisłym, czerwonym sweterku.

- Jasne czy ciemne? - spytał Andrews.
Brad usłyszał, lecz nie zareagował na jego

słowa, ponieważ chciał wstać, obejść stół, wziąć
Paulę w objęcia i...

-

Brad! Jakie mięso wolisz - jasne czy ciemne?

- powtórzył Andrews nieco głośniej.

-

Poproszę każdego po kawałku. - Jakby miało

znaczenie, co będzie jadł. Co się z nim działo?
Zachowywał się jak zakochany nastolatek.

Nie był takim uwodzicielem, za jakiego

uchodził, lecz zawsze umiał postępować z
kobietami. Ale jak tu skutecznie czarować taką,
która zręcznie manewruje ciężkim półmiskiem z
gorącym indykiem-gigantem?

Miłość

należy

wyznawać

w

bardziej

romantycznym otoczeniu, lecz skoro człowiek
stracił głowę dla kobiety, która pół życia spędza
w kuchni...

Chwileczkę... miłość?
- Chyba coś zrobisz z tym fantem, prawda,
Brad?
O czym ten Lewis gada? Brad spojrzał na

niego nieprzytomnie.

- Sam nie chce wyjechać z San Diego - dodał

Lewis. - Powiedz mu, chłopie, w czym rzecz.

Brad pytająco popatrzył na Sama Jonesa.

background image

-

Och, wspomniałem tylko, że będzie mi

szkoda opuścić te strony. Ale chyba muszę.
Wczoraj dostałem różowy kwitek.

-

Różowy kwitek? - Brad nie miał pojęcia, co

to takiego.
-

Czyli wymówienie. Zwolnienie z pracy -

wyjaśnił Lewis.

background image

246

-

Ach tak. - Brad zastanawiał się, jak mógłby

pomóc. Sam najwyraźniej nie lubił koni, lecz... -
Co pan umie?

-

Jestem malarzem, znam się też na stolarce.

Przez ostatni rok pracowałem w bazie.

-

W bazie?

-

W bazie marynarki. Niedługo ją likwidują i

zwalniają ludzi. Poszedłem na pierwszy ogień.

-

Niedobrze.

-

Och, i tak jestem w lepszej sytuacji niż inni.

Nie mam rodziny i żadnych zobowiązań. Ale żal
mi takich chłopaków, jak na przykład mój
przyjaciel Tom, ojciec czworga dzieci. A na
dodatek niedawno wziął kredyt na domek, więc
nawet jeśli znajdzie robotę gdzieś indziej, trudno
mu będzie zdecydować się na przeprowadzkę.

-

Nie mógłby poszukać czegoś w okolicy?

-

Ż

artuje pan? Baza zatrudnia dwadzieścia

sześć tysięcy osób. Jak ją zamkną, zostaniemy na
lodzie. W tym mieście i tak jest bezrobocie, a
bazy wojskowe znikają jedna po drugiej. Chyba
potrzebujemy kolejnej wojny.

-

To i tak nie rozwiązałoby problemu -

oświadczył Ellis Andrews. - Przy dzisiejszej
automatyzacji jeden pracownik może naciskać
wiele przycisków.

Wszyscy parsknęli śmiechem i przez chwilę

gawędzili o wadach i zaletach współczesnej
cywilizacji.

background image

247

-

Już nikt nie zatrudnia sekretarki do

odbierania telefonów - podsumował dyskusję
Lewis.

-

Osobiście się cieszę, że malowanie i wbijanie

gwoździ nadal odbywa się ręcznie. Przynajmniej
na razie. Ale mnóstwo ludzi już się martwi o
swoją przyszłość. - Sam dla przykładu wymienił
robotnika w wieku przed

background image

248

emerytalnym i samotną matkę chłopczyka z
zespołem Downa. - Jak straci robotę, to nie będzie
mogła posyłać dzieciaka na specjalne zajęcia. -
Sam ze smutkiem potrząsnął głową.

-

Nowe miejsca pracy to działka Brada. -

Lewis spojrzał na niego z ukosa. - Przecież jest
Vandercampem.

-

I co z tego? - spytał Sam.

-

Vandercampowie nie siedzą bezczynnie na

swojej forsie. Dają zatrudnienie tysiącom ludzi.
W Europie, Azji, dosłownie wszędzie. Dla
Vandercamp Enterprises to kaszka z mlekiem.

-

Lewis, do końca życia będziesz mi

wypominał te słowa? - Brad uśmiechnął się od
ucha do ucha.

-

To twoje słowa, nie moje.

-

Fakt - przyznał Brad. I nagle stwierdził, że

targa

nim

jakieś

dziwne

uczucie.

Było

skrzyżowaniem gniewu i determinacji, lecz nie
zostało wy wołane ironią Lewisa. Spowodowała
je myśl o tych wszystkich ludziach, którzy
zmagają się z tyloma problemami i są tak bardzo
uzależnieni od stałej pracy. A mogą ją stracić w
mgnieniu oka.

Rzeczywiście był Vandercampem. Wiedział o

fuzjach i przejęciach. Wiedział, że jeden podpis
na dokumencie czasem oznacza milionowe zyski.
Przejmowane w mgnieniu oka.

A teraz spojrzał na te sprawy z innego punktu

widzenia. I przeraziło go to, co ujrzał.

background image

249

Ale przecież był Yandercampem!

- Może udałoby się stworzyć jakiś rynek pracy

w San Diego. Sprawdzę to - oświadczył lekkim
tonem, lecz w głębi serca już podjął decyzję. Nie
zamierzał tracić cza

background image

250

su. W mgnieniu oka można też dokonać wielu
zmian na lepsze.

To

były

wspaniałe

ś

więta.

Chyba

najszczęśliwsze w moim życiu, pomyślał Brad,
choć coraz bardziej niecierpliwie czekał na
wyjście gości. Lecz oni jeszcze nie zamierzali się
zbierać. Po jedzeniu rozsiedli się wygodnie w
salonie, opowiadali dowcipy, śmiali się i
ż

artowali. A Paula, zamiast subtelnie dać do

zrozumienia, że pora się pożegnać, namówiła
wszystkich na grę w karty, więc wieczór jeszcze
się przeciągnął.

Ale w końcu panowie zaczęli wychodzić,

obładowani pudłami świątecznych ciasteczek.
Paula jak zwykle miała rację, przemknęło
Bradowi przez głowę. Wcale nie upiekła za dużo
tych pyszności.

Sprzątaniem i zmywaniem na szczęście zajęła

się kilkunastoletnia córka Dana, którą Brad
wcześniej zatrudnił. Zjawiła się ze swoim
chłopakiem, więc Brad musiał tylko wywlec z
kuchni Paulę, która już zaczęła mówić, co gdzie
należy schować. Rany boskie, czy ta dziewczyna
nigdy nie przestaje pracować?

-

To

moja

kuchnia

i

pozwalam

tym

dzieciakom robić, co im się żywnie podoba -
oświadczył stanowczo, a dwójka nastolatków
zachichotała za jego plecami, gdy chwycił Paulę
na ręce i wyszedł.

background image

251

-

Puść mnie! - zapiszczała. - Co oni sobie

pomyślą?
-

Powiem ci, co ja myślę. - Musnął wargami

jej szyję. - Myślę, że za dużo myślisz o tym, co
myślą inni. - A jego guzik to obchodziło, dopóki
Paula była tam, gdzie od rana pragnął ją mieć - w
jego ramionach. Dotknął ustami jej warg i poczuł
natychmiastową reakcję. Paula zadrżała

background image

252

z pożądania. - Och, skarbie - szepnął. - Pozwól rai
kochać się z tobą.

- Nie. Ja... nie. - Jej usta się poddawały, lecz

słowa oznaczały odmowę. Paula spróbowała się
wyswobodzić.

Do licha, tak strasznie jej pragnął. Marzył tylko

o tym, aby zanieść ją do łóżka i usłyszeć, jak
krzyczy z rozkoszy w chwili spełnienia.

-

Proszę cię - jęknęła zdławionym szeptem. -

Postaw mnie na podłodze.

-

Lepiej odwiozę cię do domu. - Cmoknął ją w

czoło i poszedł wziąć jej prezenty spod choinki.
Zamierzał przeprowadzić z Paulą poważną
rozmowę, wyjaśnić wszelkie wątpliwości. Ale nie
tutaj, gdzie za ścianą dwójka dzieciaków
ogłuszająco hałasowała garnkami.

Paula dyskretnie go obserwowała. Gdy ją puścił,

poczuła ulgę... i lekkie rozczarowanie. Przez cały
tydzień z takim trudem trzymała go na dystans. A
teraz... nadal wszystko w niej pulsowało z
pożądania.

Jeszcze

chwila,

a

kompletnie

zapomniałaby o swoich wątpliwościach.

Ależ tak! Jedna noc z Bradem byłaby dla niej

cenniejsza niż całe życie z innym mężczyzną.
Skoro mogła otrzymać tylko teraźniejszość, tę
chwilę...

Jeszcze nie jest za późno.
-

Brad - zawołała cicho.

-

Gotowa do wyjścia? - Podszedł do niej,

obładowany paczkami. - Chyba wziąłem wszystkie.

background image

253

Paula nagle się rozgniewała. Brad był taki

spokojny, opanowany, podczas gdy ona nadal
dygotała.

- Wychodzimy!

-

zawołał

do

dwojga

nastolatków "i i ujął ją za łokieć.

background image

254

Z jaką łatwością potrafi opanować swoje

emocje, pomyślała rozjątrzona. Jakby zakręcał
kran. Cóż, bądź realistką, Paula. On właśnie z
taką samą łatwością przechodzi od jednego
romansu do kolejnego.

A skoro tak, to ona też będzie równie chłodna i

wyrafinowana. W dowód tego zaczęła paplać o
wszystkim i o niczym. Mówiła o dużym ruchu na
szosie, o ludziach, którzy zapewne jadą na
ś

wiąteczne spotkania lub z nich wracają, o tym,

ż

e goście Brada chyba świetnie się bawili. Aha,

czy już wspomniała, że jest zachwycona
gwiazdkowymi podarunkami? Chociaż Brad
oczywiście nie powinien był dawać jej aż tyle.
Zdumiewające, że pamiętał o książce, którą tak
bardzo pragnęła mieć. A ten kaszmirowy
sweterek jest taki mięciutki...

-

No i ta bransoletka z brylantami - dodała. -

W życiu nie widziałam nic piękniejszego, ale...

-

Zamknij się - burknął Brad, parkując

samochód przed domem Ashfordów. - Musimy
porozmawiać.

-

Przecież

rozmawiamy

-

odparła

buntowniczym tonem. Ani myślała podejmować
tematu swojej powściągliwości, pruderyjności,
czy jak on by to nazwał.

-

Nie zamierzam gadać o głupstwach.

-

Ta bransoletka to nie żadne głupstwo. -

Przesunęła

między

palcami

łańcuszek

z

iskrzących się brylantów. Nie oparła się pokusie

background image

255

noszenia go przez jeden dzień, lecz to cacko było
o wiele za drogie, aby mogła je przyjąć. - Jest
cudowna, ale.

-

Nie chcę wiedzieć, co sądzisz o bransoletce,

Paula. -Brad nakrył jej dłoń swoją. - Powiedz, co
myślisz o mnie.

Nagle zaczęło ją dławić w gardle. Oczywiście,
powinna

background image

256

powiedzieć, że bardzo go lubi i lubi przebywać w
jego towarzystwie. Coś w tym stylu. Mężczyźnie,
który skacze z kwiatka na kwiatek, nie warto
mówić, że się go szaleńczo kocha.

Ale obawiała się, że nawet ton głosu może ją

zdradzić, więc tylko czule pogłaskała Brada po
twarzy, musnęła palcem jego wargi.

-

Przestań! - Odsunął jej rękę, ale zatrzymał ją

w swojej. - To już wiem.

-

Co?

-

Ż

e między nami iskrzy. Och, nie patrz na

mnie takim wzrokiem! Pragniesz mnie tak samo,
jak ja ciebie. Ale nie o tym chcę mówić.

-

A o czym?

-

Muszę wiedzieć, co naprawdę do mnie

czujesz. Czy te uczucia choć trochę są podobne
do moich,

-

Jakie są te twoje? - spytała i z zapartym

tchem czekała na odpowiedź.

-

Kocham cię, Paula.

Gapiła się na niego oniemiała. Czyżby się

przesłyszała? Ciekawe, ile razy mówił te słowa, i
ilu kobietom.

-

Zgoda, nie mam najlepszej reputacji. Ale

uwierz mi, że uczyniłem takie wyznanie pierwszy
raz w życiu. I nawet nie wiem, kiedy się w tobie
zakochałem. Może już tego pierwszego wieczoru,
gdy zobaczyłem, jak tańczysz w kuchni. A może
dopiero wtedy, gdy się przekonałem, że jesteś
takim ciężko harującym, bezpretensjonalnym

background image

257

Kopciuszkiem, który do wszystkiego podchodzi z
cudownym,

zaraźliwym

entuzjazmem.

Do

cholery, dlaczego beczysz?

-

Och... więc mnie kochasz. Nigdy bym nie

przypuszczała. Myślałam...

background image

258

-

Nie ma powodu do zalewania się łzami.

Nadal mi nie odpowiedziałaś, ty bekso, co do
mnie czujesz?

-

Kocham cię, kocham, aż za bardzo! Byłam

gotowa zgodzić się na wszystko, na jeden tydzień
z tobą, na dzień lub nawet tylko na jedną noc.

-

A na zawsze? - szepnął z ustami przy jej

wargach.
-

Chodź, pogadamy w domu.

Spędzili w salonie sporo czasu, lecz nie na

rozmowie. Później Brad przeszedł do omawiania
szczegółów. Chciał, żeby pobrali się jak
najszybciej. W Kalifornii, a może w Wyomingu?
A dokąd Paula miałaby ochotę wyjechać w
podróż poślubną? Może polecieliby do Monako,
wsiedli na pokład „Renegata" i popłynęli w rejs
po Morzu Śródziemnym? W drugiej połowie
stycznia mogliby pomieszkać w rodzinnej
rezydencji we Włoszech.

-

Wiesz, że to wykluczone. - Paula z

uśmiechem wtuliła się w objęcia Brada. - Muszę
się uczyć.

-

Uczyć? - spytał taki zdumiony, jakby

odezwała się po chińsku.

-

Trzeciego stycznia zaczyna się nowy

semestr. No i właśnie wtedy wracają panie
Ashford.

Muszę

złożyć

wymówienie

z

wyprzedzeniem, więc chyba weźmiemy ślub
dopiero...

background image

259

-

Do diabła z paniami Ashford. Koniec z tą

robotą.
-

Cóż... - Wolałaby być w porządku wobec

dotychczasowej pracodawczyni, lecz chyba uda
się jakoś...

-

I do diabła z tą nauką. Pora na miłość i

małżeństwo, skarbie.

-

Tak, ale... - Miałaby zrezygnować ze

studiów? Akurat teraz, gdy już jest tak blisko
wymarzonego celu? -Brad, muszę to jeszcze
przemyśleć.

background image

260

-

Nie ma czego, kochanie. Sądzisz, że

Kopciuszek po ślubie z księciem nadal sprzątał
końskie łajno?

-

Właśnie tak oceniasz mój zawód? -

Zagotowało się w niej ze złości.

-

Och, dziecinko, nie bądź taka drażliwa.

Zgoda, to świetna profesja, ale nie dla ciebie.

-

Radziłam sobie z nimi od dziecka!

-

Co innego konna jazda, a co innego leczenie

takich zwierząt. Paula, jesteś zbyt delikatna.
Weterynaria to zajęcie dla mężczyzn.

-

Doprawdy?

-

No cóż...

-

A może sądzisz, że faceci są mądrzejsi?!

-

Wcale tak nie uważam. Nie mam pojęcia,

jakim cudem nasza rozmowa przerodziła się w
bezsensowną dyskusję.

-

Arogancko uznałeś, że bez wahania rzucę

wszystko, na co pracowałam od lat, że pożegnam
się z marzeniem, które już prawie zrealizowałam!

-

Właśnie! - Brad także się zdenerwował. -

Chcę, żebyś to rzuciła! Nic, tylko pracujesz i
pracujesz. Najwyższy czas, żebyś zaznała trochę
przyjemności. Dam ci rzeczy, jakich nigdy nie
miałaś, pokażę ci miejsca, jakich nigdy nie
widziałaś. Będziemy się kochać i bawić!

-

Nie zamierzam pędzić jałowego życia. Może

tobie ono odpowiada, ale mnie na pewno nie!

Brad obdarzył ją szczerze rozbawionym

spojrzeniem, odwrócił się i wyszedł. Po chwili

background image

usłyszała trzaśniecie drzwiczek, szum silnika i
pisk opon.

background image

262

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

-

O co chodzi, Paula? - Lewis zerknął na nią

znad talerza ze śniadaniem.

-

Sparzyłam się! - Powachlowała dłonią usta i

odstawiła kubek z kawą.

-

Mnie nie nabierzesz. W czym rzecz?

-

Nie rozumiem - odparła z miną niewiniątka.

-

Pytam, co się dzieje.

-

Stara bieda, jeśli o mnie chodzi. Smakuje ci

jajecznica?

-

Jak zwykle. Ale ty nawet jej nie tknęłaś. Co

cię gryzie?

-

Ależ z ciebie nudziarz! - Zerwała się z

krzesła, wylała kawę do zlewu i wstawiła kubek
do zmywarki. - Bez powodu wiercisz mi dziurę w
brzuchu!

-

Dobrze widzę, kiedy ktoś jest w depresji.

Zwłaszcza dziewczyna, która zazwyczaj jest
wesoła jak skowronek. I widzę, że facet, który
niemal koczował na naszym progu, nie pokazuje
się od dwóch dni, więc...

background image

-

Już dobrze, dobrze! - Odwróciła się i

spiorunowała wujka wzrokiem. - Skoro się tak
dopytujesz, to ci po wiem! On mnie rzucił!

-

Naprawdę?

-

Przecież sam mówiłeś, że tak będzie!

background image

264

-

Ja?

-

Nie udawaj niewiniątka - parsknęła z

przekąsem. -Bez przerwy mnie ostrzegałeś, że ten
bogaty laluś najpierw mnie wykorzysta, a potem
rzuci...

-

Tak twierdziłem? Hmm... nie pierwszy raz

będę musiał coś odszczekać.

Nie miała pojęcia, dlaczego się rozpłakała.

Może dlatego, że Lewis się uśmiechał? Albo
dlatego, że to, co mu powiedziała, nie było zbyt
zgodne z prawdą? Niezależnie od powodu usta
nagle same zaczęły drżeć, a oczy wypełniły się
łzami.

-

Siadaj. - Lewis wskazał jej krzesło. -

Pogadajmy.

Przyznaję,

ż

e

okropnie

się

pomyliłem. Ten facet wcale nie patrzył na ciebie
jak na swoją kolejną zdobycz. Uwierzyłem, że mu
na tobie zależy.

-

Nie... nie powinnam była gadać takich

głupot.
-

Co się stało?

-

On... och, Lewis, on mi się oświadczył. -

Wierzchem dłoni otarła mokre policzki.

-

I dlatego zalewasz się łzami?

-

Byłam taka zdumiona, gdy poprosił mnie o

rękę. Zawsze myślałam, że Brad tylko chce się ze
mną przespać i starałam się trzymać go na
dystans, ale on... och, wujku, on naprawdę mnie
kocha. I spytał, co ja do niego czuję. Ja też go
kocham.

background image

-

Więc w czym problem?

-

Sama nie wiem. - Zawahała się. - Nie, to nie

tak. Brad zaczął mówić o tym, gdzie i kiedy
weźmiemy ślub, o podróży poślubnej...

-

Miła perspektywa.

background image

266

-

Owszem, ale zupełnie zapomniał, że ja też

mam swoje życie, różne plany, marzenia...
Zupełnie, jakby to wszystko nie miało żadnego
znaczenia.

-

Mówisz o studiach?

-

Nie tylko. Wiesz, że już za pół roku będę

klinicystą?
-

A cóż to takiego?

-

Odpowiednik lekarza.

-

Rozumiem.

-

Mówisz, jakby to było jakieś głupstwo.

Przecież wiesz, że oboje z Tobym marzyliśmy o
tym od dziecka. On trenowałby konie, a ja...

-

Wszystko się zmienia, dziecinko. Obecnie

Toby jest bankierem, a ty musisz sama
zatroszczyć się o swoją przyszłość.

-

Do licha, przecież się troszczę! Za rok będę

weterynarzem. Kimś niezależnym. Tego nikt mi
nie odbierze.

-

Boisz się?

-

O co ci chodzi?

-

Po odejściu Toby'ego byłaś załamana.

Zostało

ci

tylko

marzenie

o

zawodzie

weterynarza.

Parłaś

do

jego

realizacji

z

niezwykłym uporem.

-

Na litość boską, Lewis, chyba nie sądzisz, że

nadal cierpię z powodu Toby'ego!

-

Nie. Ale po tym, co się stało, rozpaczliwie

potrzebo wałaś czegoś trwałego, na wypadek
gdyby twoje życie ponownie legło w gruzach.

background image

267

Nazwij to, jak chcesz - nadrzędnym celem,
potrzebą

niezależności,

realizacją

marzeń...

Jednak moim skromnym zdaniem to po prostu
rodzaj polisy ubezpieczeniowej. Coś, czego nikt
ci nie odbierze. Trzymasz się tego tak kurczowo,
bo powoduje tobą zwykły strach.

background image

268

Czy to możliwe? Czyżby uznała, że to, co łączy

ją z Bradem, jest zbyt kruche, aby przetrwało
próbę czasu? Nawet jeśli tak, to pragnęła
zaryzykować. Przecież Brad powiedział, że ich
miłość jest prawdziwa i głęboka, oparta na czymś
trwalszym niż namiętność i pożądanie. A jeśli to
on miał rację? Musiała się o tym przekonać. Za
wszelką cenę.

-

Nie, wujku. Wiesz, że zawsze uwielbiałam

zwierzęta, zwłaszcza konie. Lubiłam się nimi
zajmować i nie zrezygnuję z tego właśnie teraz,
gdy już mam fachową wiedzę. I jeszcze jedno...
Pragnę być sobą! Robić coś sensownego.

-

Zawsze będziesz sobą, kochanie. Nie

spoczniesz na laurach. Taka już jesteś.

-

Ale Brad usiłuje... wybić mi to z głowy,

podać mi wszystko na tacy...

-

Pozwól mu na to. Zawsze to ty troszczyłaś

się o wszystkich, którzy potrzebowali pomocy.
Tak było na ranczu w Wyomingu i nic się nie
zmieniło. Dbasz o mnie, o te trzy baby Ashford, o
każdego, kto akurat jest w potrzebie. Nie umiesz
brać. Brad cię kocha, a zatem to zrozumiałe, że
pragnie dać ci jak najwięcej.

-

Ale... to takie przytłaczające. I nie chcę być

rozpieszczoną, leniwą paniusią w stylu Whitney.

-

To ci nie grozi. Nie mogłabyś aż tak się

zmienić. Jako żona Brada będziesz...

-

Kochać się z nim i bezustannie balować.

Dlatego mu powiedziałam, że takie jałowe i puste

background image

269

ż

ycie może wystarcza jemu, ale mnie na pewno

nie!

- O rany ! - Lewis aż gwizdnął. - Tom usiało
go rozjuszyć!
- Właśnie wtedy mnie zostawił. - Paula

chlipnęła żałośnie. - Ale... skąd wiesz?

background image

270

-

Łatwo się domyślić. Sam mu wygarnąłem, co

sądzę o facecie, który umie tylko bawić się i grać
w polo. Wtedy zaatakował mnie jak rozjuszony
nosorożec! - Lewis zachichotał na wspomnienie
swej tyrady.

-

Na mnie nawet nie nakrzyczał - stwierdziła z

ciężkim westchnieniem Paula. - Był zbyt
wściekły.

-

Dziwisz się? Nie mamy prawa patrzeć na

niego z góry, tylko dlatego, że jest bogaty. Trzeba
zapomnieć o jego forsie i przyjrzeć się samemu
człowiekowi. - Lewis zamyślił się na chwilę. - Ja
chyba poznałem się na nim podczas spotkania w
tawernie. Nie dlatego, że prawie skoczył mi do
gardła

z

powodu

wzmianki

o

majątku

Yandercampów. To ten Parker. Wyglądał jak
jakiś lump, a Brad nic o nim nie wiedział, lecz
postanowił mu pomóc. Chociaż nie miał grosza
przy duszy. - Lewis parsknął śmiechem. - A
potem, chociaż rozmawiał ze mną, nadal myślał o
tym chłopaku. Dał mu swoją wizytówkę i
zastanawiał się, jak pomóc temu biedakowi.
Chyba właśnie wtedy doszedłem do wniosku, że
Brad to przyzwoity gość.

Pauli zrobiło się ciepło na sercu.
-

Miał rację co do tej forsy Vandercampów -

dodał Lewis. - Zauważyłaś, jak uważnie słuchał
Sama? Brad wczuł się w położenie tych ludzi.
Dam głowę, że zainwestuje w bazę, zwłaszcza że
mieści się ona tuż obok mającej powstać fabryki.

background image

271

To się nazywa biznes, ale tylko ktoś wyjątkowy
decyduje się na taki poważny krok.

-

Co próbujesz mi powiedzieć, wujku?

-

Nic. Pozwól jednak, że o coś cię spytam. Ten

koń, którego dostałaś od taty... kochasz go
bardziej niż Brada?

background image

272

-

Chyba żartujesz! Brad znaczy dla mnie

więcej niż wszystkie konie świata!

-

No więc?

-

Ale z ciebie spryciarz!

-

Nie przeczę. - Lewis położył coś na jej dłoni

i zacisnął jej palce.

-

Co to jest?

-

Kluczyki do samochodu. Nie pozwolę, żebyś

wypuściła z garści porządnego faceta.

Zanadto dławiło ją w gardle, aby mogła coś

powiedzieć, ale wychodząc, odwróciła się i
mocno uścisnęła swojego wujka - mądralę.

- Tak się cieszę, że jesteś moim ojcem
chrzestnym

- mruknęła, cmoknąwszy go w czubek głowy.


- To najohydniejsza kawa, jaką kiedykolwiek
piłem.

- Bradley

Elmwood

Vandercamp

odstawił

filiżankę i spio-runował syna wzrokiem.

-

Jeszcze nie nauczyłem się parzyć dobrej. -

Brad wzruszył ramionami.

-

I nie masz kucharki. Ani gospodyni. Nikogo.

-

Wszystko w swoim czasie. - Paula jeszcze

nie dojrzała do zatrudnienia fachowego personelu.
Zanadto przywykła do krzątania się po domu.
Brad postanowił dać jej czas. Spełnię każde jej
ż

yczenie, pomyślał. Nie pozwolę jej odejść z

mojego życia.

To ty odszedłeś, palancie!

background image

273

Nie szkodzi. Zamierzam wrócić! Ona też musi

dać mi trochę czasu.

- Lepiej zakręć się koło tej sprawy. - Głos ojca
wyrwał

background image

274

go z zamyślenia. - Sam nie dasz sobie rady. Ta
kawa to trucizna.

-

Wybacz.

Nie

spodziewałem

się,

ż

e

przyjedziesz dwa dni po naszej rozmowie o bazie
marynarki.

-

Chciałem się z tobą zobaczyć, dopóki nie

stracisz zapału.

-

Do czego?

-

Do interesów. Jesteś gotów zasilić szeregi

Vander-camp Enterprises?

-

Och, nie sądziłem, że...

-

Drugi raz w ciągu miesiąca pytałeś mnie o

radę. Najpierw chodziło o jakiś skaner, a teraz o
tę bazę.

-

Parker to długa historia. Ale rzeczywiście

skonstruował

genialne

urządzenie.

Potem

rozmawiałem z kimś, kogo martwi zamknięcie tej
bazy. Uznałem, że mógłbyś podrzucić mi jakiś
dobry pomysł.

-

Ludzie i pomysły. - Vandercamp senior

pokiwał głową. - To jest właśnie biznes, synu.

-

A mnie zaczyna się to podobać. Chętnie

popracuję w naszej firmie.

-

Doskonale. Potrzebujemy świeżej krwi.

Przywiozłem Armstronga. Obejrzy tę bazę, zanim
przystąpimy do przetargu. - Już wspomniał
Bradowi, że Armstrong, brytyjski producent
filmowy, szuka w Stanach miejsca na studio.

background image

275

-

Sądzisz, że będzie zainteresowany całym

terenem? -W głosie Brada zabrzmiała nuta troski.
- A co z pracownikami bazy?

-

Ż

artujesz? Chce zbudować wielki obiekt i

przypuszczalnie zatrzyma większość lub nawet
wszystkich ludzi. Dlatego...

background image

276

Przed domem trzasnęły drzwiczki auta i na

ganku rozległ się odgłos szybkich kroków.
Lekkich, znajomych. Brad zerwał się i pognał do
holu.

Chwycił

Paulę

w

objęcia,

a

szeptane

przeprosiny

natychmiast

ustąpiły

miejsca

gorączkowym pocałunkom. Minęła długa chwila,
zanim Brad wprowadził Paulę do kuchni.

- Ojcze, poznaj Paulę, kobietę, którą kocham i

mam nadzieję poślubić - powiedział z nie
skrywaną dumą w głosie.

Zza stołu wstał dystyngowany dżentelmen, a

Paula przełknęła ślinę. Wolałaby zaprezentować
się rodzicom Brada od najlepszej strony, a nie w
tych starych, wytartych dżinsach i za dużym
swetrze. Nawet nie pamiętała, czy się dzisiaj
czesała. Co ten pan sobie o niej pomyśli?

Mężczyzna patrzył na nią z oczywistym

zdumieniem. Uprzejmie wyciągnął do niej rękę,
lecz nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ do
ś

rodka wpadł Sid.

- Dan mówi, żeby pan zaraz przyszedł, panie

Brad. Chodzi o Caspara.

- Co z nim?
- Nie wiem. Dan sądzi, że to zapalenie płuc.

Ale koń ledwie zipie.

Paula już biegła do samochodu, a Brad i jego

ojciec za nią. Caspar był najcenniejszym
wierzchowcem do gry w polo.

background image

277

Dan odizolował Caspara w jednym z

mniejszych

pado-ków.

Paula

przeskoczyła

ogrodzenie i pośpieszyła do konia. Na jego widok
serce ścisnęło się jej boleśnie. Wspaniałe zwierzę
stało nieruchomo jak wrośnięte w ziemię i ciężko
dyszało, a w wielkich oczach malowała się dzika
panika.

background image

278

Paula od razu stwierdziła, że to nie zapalenie

płuc. Ten koń szaleńczo walczył o każdy haust
powietrza.

- Weterynarz już jedzie - zapewnił Dan. - Żeby

tylko Caspar doczekał.

Paula wiedziała jednak, że zwierzę jest w

bardzo kiepskim stanie. Ale co się stało? Czyżby
wąglik?

Przecież w okolicy nie było roślin, które

mogłyby stanowić źródło chorobotwórczych
bakterii...

Przesunęła dłonią po boku Caspara i odetchnęła

z ulgą. Nigdzie ani śladu typowych, okrągłych
krost. Skóra była gładka, choć wyjątkowo
rozgrzana.

Paula

westchnęła.

Nie

dysponowała

termometrem i nie miała pojęcia, co Casparowi
dolega.

Biedny zwierzak. Jak mu pomóc? W odruchu

bezradności oparła policzek o smukłą szyję
konia... i prawie się sparzyła!

Wyprostowała się, a słońce zaświeciło jej

prosto w oczy. I jednocześnie oświeciło.

-

Dan, ćwiczyłeś z nim dziś rano? - spytała

trenera.
-

Tak, nawet dosyć długo. Ale Caspar był w

formie. Dopiero po powrocie...

-

To udar słoneczny! Podłącz wąż do hydrantu

- poleciła Sidowi. - Szybko!

background image

279

Sid w mgnieniu oka wykonał polecenie, a ona

zaczęła polewać konia zimną wodą.

Wydawało się jej, że minęła cała wieczność,

zanim Caspar lekko poruszył łbem.

- Już mu lepiej! - stwierdził Dan.
Paula z ulgą i zachwytem obserwowała

wspaniałego wierzchowca, który oddychał coraz
spokojniej

i

już

nie

sprawiał

wrażenia

dogorywającego.

background image

280

- Uratowałaś mu życie, najdroższa. - Brad

serdecznie ją uścisnął. - Pozwól, że cię zastąpię. -
Wziął z jej rąk końcówkę węża, aby jeszcze
trochę ochłodzić swojego ulubieńca. A Caspar już
po chwili zarżał radośnie i otworzył pysk,
chłepcząc ożywczą wodę.

Weterynarz

z

uniwersyteckiej

kliniki

przyjechał po czterdziestu pięciu minutach.
Poradził Danowi nieco ograniczyć czas ćwiczeń
wszystkich koni na świeżym powietrzu.

-

Pogoda jest wyjątkowo ciepła, jak na

grudzień. Nawet w tym rejonie Kalifornii.

-

Ostatnio często zdarzają się różne anomalia

pogodowe - stwierdził ojciec Brada.

-

Owszem - przyznał weterynarz. - Mieliście

szczęście, że diagnozę postawiła jedna z moich
najzdolniejszych studentek. - Z uśmiechem
popatrzył na Paulę. Wykładał na uniwersytecie i
dobrze ją znał. - Zdała pani ten sprawdzian na
szóstkę, panno Grant.

-

To wcale nie moja zasługa - stwierdziła

skromnie Paula, gdy wszyscy już odjechali, a ona
wreszcie została tylko z Bradem. - Po prostu mam
dobrą pamięć i naczytałam się opowieści Jamesa
Herriota.

-

Tego weterynarza?

-

Tak, autora kilku wspaniałych, zabawnych i

mądrych książek. Pochłaniałam je w dzieciństwie
i dzisiaj przypomniał mi się stosowny fragment.

-

Naprawdę?

background image

281

-

To prawie jak cud. Herriot opisał podobny

przypadek, tyle tylko, że chodziło o byka. Też
nikt nie wiedział, co mu dolega. Ale objawy były
identyczne z tymi, jakie

background image

282

zauważyłam u Caspara, i nagle doznałam
olśnienia. Zrobiłam dokładnie to samo, co
Herriot. I podziałało!

-

Niewątpliwie. Czy już ci podziękowałem?

-

Tak.

-

A powiedziałem ci, że cię kocham?

-

Ja też cię kocham. - Zarzuciła mu ręce na

szyję. - Najbardziej na świecie. Możemy się
pobrać, kiedy zechcesz i pojechać, dokąd tylko.

-

Hej, ktoś zrobił ci pranie mózgu?

-

Zgadłeś. Dziś rano Lewis przemówił mi do

rozumu. Stwierdził, że przyzwoity z ciebie gość.

-

Ż

artujesz. Ten Lewis, którego znam?

-

Ten sam - odparła ze śmiechem. - On mnie tu

przysłał. Powiedział, że nie wolno mi wypuścić z
garści porządnego faceta.

-

Niewiarygodne! Jestem mu winien więcej niż

dwanaście dolarów!

-

Dwanaście dolarów?

-

Nieważne. Porozmawiajmy o ważniejszych

sprawach. Sądzisz, że po dzisiejszym popisie
pozwolę ci zrezygnować z zawodu?

-

Czyżbyś zamierzał zaakceptować moje

studia i późniejszy termin ślubu?

-

Ś

lub odbędzie się jak najszybciej, ale potem

zostaniemy tutaj, żebyś mogła spokojnie obronić
dyplom.

-

Naprawdę tego chcesz? - Nie posiadała się z

radości. Ale... przecież Brad to człowiek

background image

283

przyzwyczajony do ciągłego przenoszenia się z
jednego atrakcyjnego kurortu do drugiego...

- Nie wspomniałem ci, kochanie, że po raz

pierwszy

background image

284

w życiu mam wrażenie, jakbym odnalazł swoje
miejsce na ziemi?

-

Och, Brad! - Ze wzruszenia tylko tyle zdołała

wykrztusić.

-

Zresztą wcale nie chodzi o miejsce,

najdroższa - dodał. - Ty jesteś dla mnie
najważniejsza.

-

A ty dla mnie - zapewniła. - Ale...

poświęcasz się dla mnie, a ja nie muszę z niczego
rezygnować. Zachowam i zawód, i ciebie. Czy to
w porządku?

-

Spokojna głowa, kochanie. Ja też zamierzam

rzucić się w wir pracy, która będzie wymagała
ode mnie obecności w Kalifornii. Opowiem ci o
tym później. A co do tego poświęcenia... nie
popadaj w samozadowolenie, bo poważnie się
zastanawiam, czy nie warto iść za starą jak świat
radą dla młodych mężów. Znasz ją?

-

Nie.

-

To sugestia, że żona powinna siedzieć w

domu. Bosa i ciężarna.

Paula nie wiedziała, czy się roześmiać, czy dać

mu w ucho. Zresztą i jedno, i drugie stało się
niewykonalne,

ponieważ

Brad

zasypał

pocałunkami.

background image

EPILOG


Był piękny, słoneczny dzień. Paula siedziała

obok starszego pana Vandercampa w niedawno
wykupionej przez niego loży na stadionie w San
Diego. Pierwszy raz w życiu miała oglądać mecz
polo. Dochód z dzisiejszej imprezy, tradycyjnie
organizowanej w Nowy Rok, przeznaczony był na
pomoc kalekim dzieciom.

Paula od pierwszej chwili nie posiadała się z

zachwytu i roziskrzonymi oczami przyglądała się
wyjeżdżającym na trawę graczom w eleganckich
uniformach. Kiedy zaś ustawili się w dwóch
szeregach, poszukała wzrokiem Brada. Podobnie
jak pozostali zawodnicy z jego drużyny miał na
sobie białe bryczesy, koszulę w biało-niebieskie
pasy, hełm w tych samych kolorach, a także
długie, lśniące buty. Na grzbiecie wspaniałego
Caspara prezentował się wprost oszałamiająco.

-

Brad świetnie wygląda - stwierdziła. - Nic

dziwnego, że wszyscy nazywają go księciem
polo!

-

Nie dlatego, moja droga. - Pan Vandercamp

obdarzył

pobłażliwym,

lecz

ciepłym

background image

286

uśmiechem. - Otrzymał ten przydomek z uwagi
na sposób, w jaki prowadzi grę.

Obserwując mecz, Paula doszła do wniosku, że

starszy pan ma rację. Brad rzeczywiście radził
sobie

wspaniale.

Był

czujny

i

reagował

błyskawicznie, w pełni panując nad sytuacją,
choć, zdaniem Pauli, na boisku panował
niesamowity mętlik.

background image

Pan

Vandercamp

długo

i

cierpliwie

wprowadzał ją w zawiłe tajniki gry. Niewiele z
tego rozumiała, lecz uznała widowisko za
fascynujące.

- Nigdy bym nie przypuszczała, że można tak

wspaniale wyszkolić konie - stwierdziła. - One
jakby wiedziały, co w którym momencie powinny
zrobić. To fantastyczne.

- Wierzchowce do gry w polo to specjalna

odmiana

- odparł. - Są nadzwyczaj wszechstronne. Udało
się połączyć najlepsze cechy różnych ras, takie na
przykład

jak

szybkość,

inteligencję

i

wytrzymałość.

- Niewątpliwie - przyznała, z zapartym tchem

obserwując toczącą się rozgrywkę.

Była tak bardzo pochłonięta meczem, że nie

zauważyła, iż ktoś bardzo bacznie jej się
przygląda.

-

Mamo, to jest Paula -z uporem powtórzyła

Whitney.
-

Nie bądź śmieszna. Paula siedzi w domu. A

przynajmniej

powinna.

-

Pani

Ashford

zmarszczyła brwi. - Chociaż nie pojmuję,
dlaczego jej nie było, gdy dzisiaj przyjechałyśmy
z lotniska.

-

Przecież spodziewała się nas dopiero

pojutrze -przypomniała Rae.

-

Oczywiście! - Whńney gniewnie łypnęła na

siostrę.

background image

288

- Co za szczęście, że zadzwoniła Sheila, bo
inaczej nie wiedziałybyśmy o tym meczu z
udziałem Brada. Należało powiadomić Paulę, że
wracamy wcześniej. Przygotowałaby mi kilka
sukienek do wyboru. Niech nie baluje na nasz
koszt!

- Ale co, na miłość boską, ta dziewczyna robi

tutaj?

- Pani

Ashford

wydawała

się

szczerze

wstrząśnięta. - Jesteś pewna, kochanie, że to ona?

- Och, taka spryciula, jak Paula, potrafi wszędzie

się

background image

289

wkręcić. - Whitney prychnęła pogardliwie. -
Chciałabym tylko wiedzieć, skąd wzięła ten boski
strój i jak zdołała poderwać faceta, który ma lożę.

- Siedzi w loży? Chyba żartujesz. Przecież

wszystkie są pełne. U Sally nie było dla nas
miejsca! - Pani Ashford chwyciła teatralną
lornetkę, podniosła ją do oczu i okiem bazyliszka
przyjrzała się pierwszym rzędom trybuny. -Nie
mam pojęcia, gdzie... - Urwała i gwałtownie
wciągnęła powietrze. - Wielkie nieba! Chyba
masz rację, córeczko. To rzeczywiście Paula. Ale
jakim cudem...?


Mecz się skończył i widzowie powoli

opuszczali stadion. Paula została w loży. Popijała
schłodzonego szampana i gawędziła z panem
Vandercampem, czekając wraz z nim na Brada.
Trzy panie Ashford były jeszcze dość daleko, gdy
zauważyła, że idą w jej stronę, i wpadła w lekki
popłoch.

O rany, jęknęła w duchu. Nawet nie miałam

okazji,

ż

eby

im

cokolwiek

wyjaśnić.

Powiedziałam

Bradowi,

ż

e

muszę

złożyć

wymówienie trochę wcześniej, aby nie zostały
bez pokojówki, ale teraz nic z tego.

-

Paula! - Głos pani Ashford zabrzmiał jak

ś

wist bata. - Raczysz się wytłumaczyć z

obecności tutaj?

-

No cóż... przyszłam obejrzeć mecz. Pani

Ashford, chciałabym przedstawić...

background image

290

Nie zdążyła dokonać stosownej prezentacji,

ponieważ
odezwała się Whitney:

- Nie masz tu nic do roboty, Paula! - syknęła

gniewnie. - W tej chwili powinnaś pracować w
naszej rezydencji! Po przyjeździe nie mogłam
znaleźć potrzebnych rzeczy i musiałam sama
układać włosy!

background image

291

- Przykro mi, że mnie nie zastałaś. Ale

poradziłaś sobie doskonale. Wyglądasz naprawdę
ładnie, Whitney.

Whitney zrobiła taką minę, jakby uwaga Pauli

bardzo ją rozjuszyła. Panna Ashford właśnie
zamierzała dać upust swojej złości, gdy Brad
przeskoczył przez białą barierkę i podszedł do
nich. Whitney natychmiast się rozpromieniła.

- Och, Brad, byłeś doprawdy fantastyczny! -

zawołała, zapominając o Pauli. Podpłynęła do
niego, kusząco kołysząc biodrami i wypinając
pierś. - Jestem z ciebie taka dumna! Należy ci się
stosowna nagroda! - dodała, nadstawiając do
pocałunku pełne wargi.

Jednak spotkało ją rozczarowanie, bowiem

Brad pośpiesznie się odsunął, zręcznie unikając
również uścisku.

-

Dziękuję, Whitney, ale to było zwycięstwo

zespołowe. Niemniej bardzo się cieszę, że mecz ci
się podobał. - Wysłuchał jeszcze gratulacji od
pozostałych pań Ashford, a następnie przedstawił
im swojego ojca.

-

Och, jakże mi miło, że mogę pana poznać -

zagru-chała słodziutko Mamie Ashford. - Wiele
słyszałam

o

pańskich

nadzwyczajnych

osiągnięciach oraz o pańskiej pięknej posiadłości
Balmour. - Pani Ashford zapewne mówiłaby
jeszcze dłużej, lecz umilkła, ponieważ Brad nie-
oczekiwanie objął Paulę w talii.

background image

292

-

Czy Paula już przekazała paniom dobrą

nowinę? -spytał z uprzejmym uśmiechem.

Pani Ashford nadal miała trudności z

odzyskaniem mowy, toteż oniemiałą matkę
wyręczyła Rae.

-

Jaką nowinę? - spytała przytomnie.

-

Paula zgodziła się zostać moją żoną.

-

Ona? Wykluczone! - Słowa niemal

eksplodowały

background image

293

w ustach Whitney. - Przecież nie możesz... To
znaczy... skąd w ogóle ją znasz? To tylko nasza
pokojówka. Powinna teraz robić w domu to, co do
niej należy, zamiast...

- Zamknij się, Whitney - syknęła jej matka

takim tonem, że córka natychmiast umilkła,
zapominając jednak zamknąć buzię.

Lecz pani Ashford to zignorowała, bowiem

przeniosła całą uwagę na Paulę. Jako bystra
kobieta natychmiast prawidłowo oceniła zaistniałą
sytuację.

- Och, Paula, moje drogie, kochane dziecko!

Cóż to za wspaniała wiadomość! - Chwyciła
Paulę w objęcia i czule ucałowała w oba policzki,
po czym zwróciła się do ojca Brada: - To
najmilsza dziewczyna pod słońcem, panie Van-
dercamp. Od dawna, rzec można, należy do naszej
rodziny. Jest dla mnie jak trzecia córka. Mój
Boże,

trzeba

natychmiast

rozpocząć

przygotowania do ślubu. Koniecznie musi się od
być w naszej rezydencji, a Rae i Whitney będą
druhnami. Przecież są dla Pauli jak siostrzyczki.
Tylko pomyślcie, dziewczynki! Wasza droga
siostra Paula wkrótce zostanie panią Vandercamp,
zamieszka w Balmour, pośród tych wszystkich
lordów... i wielkich dam, oczywiście. Będzie
naprawdę cudownie, gdy ją odwiedzimy. Och, nie
możemy dopuścić, aby nasza kochana Paula
przebywała daleko od nas. Tęskniłabyś za nami,
prawda, kochanie?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
601 Rutland Eva W ramionach księcia
601 Rutland Eva W ramionach księcia
0418 Rutland Eva Wynajmę żonę
Rutland Eva Harlequin Romance 145 Boze Narodzenie jest codziennie
Rutland Eva Ponad granicami
Rutland Eva Ponad granicami
0558 Rutland Eva Zaopiekuj się mną
302 Rutland Eva Cudowny zbieg okoliczności
Rutland Eva Harlequin Romance 182 Ponad granicami
Rutland Eva Cudowny zbieg okolicznosci
Cartland Barbara W ramionach księcia
0302 Rutland Eva Cudowny zbieg okoliczności
182 Eva Rutland Ponad granicami
Eva Rutland Ponad granicami
ramiona do kraula na piersiach, pływanie
ŚWIAT DOROSŁYCH W MAŁYM KSIĘCIU
LIST MAŁEGO KSIĘCIA DO RÓŻY
ZŁOTE MYŚLI Z MAŁEGO KSIĘCIA

więcej podobnych podstron