- 8 -
Cz
ęść
druga
Przyj
ą
łem spokojn
ą
postaw
ę
. Wiedziałem,
ż
e je
ś
li si
ę
zdenerwuj
ę
, wznios
ę
panik
ę
, a nie
o tu chodziło...
- Nessie - zwróciłem si
ę
do córki, kiedy sko
ń
czyłem rozmawia
ć
przez telefon z
Emmettem. Popatrzyła na mnie ze strachem. - Wujek zaraz tu b
ę
dzie, zabierze ci
ę
do innej
kryjówki. Tu nie mo
ż
esz zosta
ć
.
- Co? Nie ma mowy! - odparła buntowniczo. - Nic z tego. Nie zostawi
ę
was! - obj
ę
ła
mnie, przekazuj
ą
c setkami obrazów o wiele wi
ę
cej, ni
ż
mogła wyrazi
ć
słowami.
- Nic nam nie b
ę
dzie - szepn
ą
łem, cho
ć
z nie tak du
ż
ym przekonaniem, jak miałem w
zamiarze.
- Nie kłam! Dobrze wiesz,
ż
e nic nie b
ę
dzie dobrze!
Drzwi otworzyły si
ę
i stan
ą
ł w nich Emmett. Wymieniłem z nim porozumiewawcze
spojrzenia, po czym przeniosłem wzrok na Nessie.
- Id
ź
z wujkiem.
- Nigdzie nie id
ę
bez was - sykn
ę
ła.
- Musimy ci
ę
chroni
ć
, przesta
ń
si
ę
ze mn
ą
kłóci
ć
!
- B
ę
d
ę
si
ę
kłóci
ć
, tu chodzi o wasze
ż
ycie!
Zapadła chwila ciszy, w której szele
ś
ciło jedynie jej rozszalałe serce.
- Córeczko - wtr
ą
ciła si
ę
Bella. - To dla twojego dobra. Walczyli
ś
my o ciebie dwa lata
temu, teraz te
ż
b
ę
dziemy. Jeste
ś
dla nas zbyt wa
ż
na - zbli
ż
yła si
ę
i pogłaskała jej buzi
ę
. -
Prosz
ę
ci
ę
, posłuchaj nas i id
ź
z Emmettem.
- B
ę
dziesz bezpieczna - szepn
ą
łem do niej.
- Tatusiu, prosz
ę
- zapłakała i złapała mnie za r
ę
k
ę
. - Ja nie chc
ę
... Tato!
- B
ę
dzie dobrze. Id
ź
ju
ż
... Szkoda czasu.
Przeniosłem wzrok na Jacoba. On te
ż
miał zamiar zosta
ć
i dosadnie dał mi to do
zrozumienia. Chciał jej broni
ć
i by
ć
jednocze
ś
nie ze swoj
ą
przyjaciółk
ą
, Bell
ą
. Musiał.
Inaczej by zwariował.
- Emmett, zabierz j
ą
- zwróciłem si
ę
do brata, zrobił krok do przodu. - Nie martw si
ę
córeczko... Nie pozwolimy, by ci
ę
skrzywdzili - pocałowałem j
ą
w czoło. - Jacob, jeste
ś
gotowy?
- Tak - odpowiedział i wtedy zrozumiała, co si
ę
dziej
ę
naprawd
ę
.
- Co? - spytała z niedowierzaniem. - Nie! Nie zgadzam si
ę
! - złapała go za r
ę
k
ę
. - Jake,
prosz
ę
, nie rób tego!
- Musze ci
ę
chroni
ć
- szepn
ą
ł z bólem. Rozstanie z ni
ą
było dla niego niemal cielesn
ą
tortur
ą
.
- 9 -
- Ale nie tak! Chod
ź
ze mn
ą
!
- Tylko ci
ę
bardziej nara
ż
am... Id
ź
z Emmettem. Zobaczymy si
ę
pó
ź
niej.
- Nie - pokr
ę
ciła głow
ą
. - Nie! Nic z tego! Bez ciebie nigdzie si
ę
nie ruszam! - zacisn
ę
ła
palce na jego nadgarstku.
Obj
ą
ł j
ą
bez słowa, zapłakała cicho. Po chwili spojrzał jej w oczy.
- Kocham ci
ę
- powiedział szeptem i pocałował j
ą
nami
ę
tnie. Odwróciłem wzrok, by da
ć
im t
ę
jedn
ą
, prawdopodobnie ostatni
ą
chwil
ę
.
Chciała mu to odwzajemni
ć
, ale odsun
ę
ła si
ę
szybko.
- Nie całuj mnie, jak na po
ż
egnanie! - warkn
ę
ła.
Dał jej jeszcze kilka całusów i ruszył w stron
ę
wyj
ś
cia. Wci
ąż
trzymała si
ę
go kurczowo.
- Jacob, błagam ci
ę
! Chod
ź
ze mn
ą
! Nie prze
ż
yj
ę
, je
ś
li co
ś
ci si
ę
stanie! - płakała.
Bella wyszła, nie mog
ą
c znie
ść
tego widoku rozpaczy. Czuła si
ę
bezsilna, zupełnie, jak
ja.
- Nessie, przy mnie grozi ci wi
ę
ksze niebezpiecze
ń
stwo. Id
ź
z Emmettem - naciskał
Jake.
- Nie!
Mój brat, cho
ć
chciał tego unikn
ąć
, złapał j
ą
w talii i zacz
ą
ł ci
ą
gn
ąć
w stron
ę
drugiego
wyj
ś
cia. Szarpała si
ę
, krzycz
ą
c w jego stron
ę
.
Ta scena rozdarła mi serce. Jej błagalny krzyk pełen rozpaczy odbierał mi zmysły i do
tego słyszałem jeszcze bardziej rozpaczliwe my
ś
li Jacoba. Ale on był zbyt uparty. Nie
pójdzie z ni
ą
. Zostanie tutaj.
Jeszcze długo wołała jego imi
ę
, na przemian wołaj
ą
c mnie i Bell
ę
. To był koszmar.
W dodatku Emmettowi te
ż
nie było łatwo. Uwielbiał j
ą
i gdy ona cierpiała, cierpiał i on.
Wkrótce nastała cisza pełna napi
ę
cia. Powietrze wibrowało nadchodz
ą
cym zagro
ż
eniem,
a nasze nerwy były napiete niczym struny. Zupełnie, jakby miały zaraz pekn
ąć
.
Spojrzałem na Jacoba.
- Dzi
ę
kuj
ę
ci,
ż
e dałe
ś
mojej córce tyle szcz
ęś
cia - powiedziałem cicho.
- To ja ci dzi
ę
kuj
ę
,
ż
e pozwoliłe
ś
mi dawa
ć
to szcz
ęś
cie... Wiem,
ż
e z racji tego, kim
jestem, było to dla ciebie trudne.
- Okazało si
ę
,
ż
e mniej trudne, ni
ż
s
ą
dziłem. Na pocz
ą
tku było to troch
ę
sprzeczne z
moimi uczuciami, ale znałem twoje my
ś
li, Jacob. W ko
ń
cu dotarło do mnie,
ż
e nasz
ą
córk
ę
-
zerkn
ą
łem na Bell
ę
, która odwzajemniła mi spojrzenie - czeka z tob
ą
dobra przyszło
ść
.
Bezpieczna przede wszystkim.
Kiwn
ą
ł głow
ą
i ukrył twarz w dłoniach.
Nie rozmawiali
ś
my wi
ę
cej.
Wkrótce rozległ si
ę
warkot. Zerwałem si
ę
z miejsca na równi z Bell
ą
, a Jacob przybrał
swoj
ą
wilcz
ą
posta
ć
, obna
ż
aj
ą
c z
ę
by.
- 10 -
- No prosz
ę
, kolejna linia obrony - za
ś
miał si
ę
jeden z nich. Wysoki o czarnych włosach.
- Dajcie spokój. Innym si
ę
nie udało, to wam si
ę
uda? Chyba
ś
ni... - urwał, kiedy Jacob
rzucił si
ę
na niego, wgryzaj
ą
c w jego twarz.
Rozp
ę
tała si
ę
walka. Jacob był równie dziki, co całe stado wilków. Kiedy odrywał jedn
ą
głow
ę
, si
ę
gał po nast
ę
pn
ą
. Bella i ja ko
ń
czyli
ś
my dzieło, wspomagaj
ą
c go, jak tylko
mogli
ś
my najbardziej.
Ale Stra
ż
y przybywało coraz wi
ę
cej i wi
ę
cej... Stali
ś
my w trójk
ę
plecami do ciebie. Wilcze
boki Jacoba unosiły si
ę
i opadały szybko. Był zm
ę
czony. Wokół walało si
ę
tyle ciał...
- Kocham ci
ę
, Bello - powiedziałem szeptem słyszalnym tylko dla niej. Poczułem jej dło
ń
na swojej. Zacisn
ę
ła j
ą
mocno.
Co
ś
nas oszołomiło. Rozległ si
ę
skowyt i widziałem jak Jacob leci gdzie
ś
daleko, padaj
ą
c
bezwładnie na ziemi
ę
. Oderwali Bell
ę
ode mnie. Rozdzielili nas. Krzyczała, spanikowana.
Co miałem zrobi
ć
? Co mogłem zrobi
ć
?! Było ich wiele, zbyt wiele... Czy
ż
by
ś
my si
ę
przeliczyli? Czy
ż
by nasz plan nie był tak dobry, jak si
ę
wydawał?!
Rozdzielili
ś
my si
ę
zupełnie niepotrzebnie. Teraz to wiedziałem. To był karygodny bł
ą
d i
teraz przyjdzie nam za to zapłaci
ć
. Oby tylko Emmettowi udało si
ę
ochroni
ć
Renesmee.
Cała nadzieja w nim...
Rozpadał si
ę
deszcz. Nie potrafiło do mnie dotrze
ć
,
ż
e do niedawna wszyscy mieli
ś
my
dobre humory.
Ś
miali
ś
my si
ę
i wspominali
ś
my ci
ęż
kie chwile z u
ś
miechem ulgi.
A teraz? Koszmar si
ę
powtarzał, tylko tym razem nie miał nam kto pomóc i do tego
musieli
ś
my si
ę
rozdzieli
ć
.
Co
ś
mi mówiło,
ż
e to nie był najlepszy pomysł. Ale co mogli
ś
my zrobi
ć
? Jakie mieli
ś
my
szanse? Ostatnim razem mieli
ś
my wi
ę
cej czasu na przygotowania...
- Ciociu! - usłyszałam i odwróciłam si
ę
od okna.
Renesmee podbiegła do mnie zapłakana, brudna i rozczochrana. Obj
ę
ła mnie
ramionami. Czułam, jak mocno bije jej serce.
- Ju
ż
dobrze, skarbie - szepn
ę
łam chłodno. Nie potrafiłam udawa
ć
,
ż
e b
ę
dzie dobrze. Bo
nie b
ę
dzie dobrze. W ko
ń
cu przyjd
ą
i tutaj.
- Mam złe przeczucia - szepn
ę
ła patrz
ą
c mi w oczy.
- Wiem. Ja te
ż
...
- Boje si
ę
o Jacoba - dodała, a ja zacisn
ę
łam usta.
Widziałam,
ż
e jest z nim szcz
ęś
liwa, ale i tak nie zdołałam go zaakceptowa
ć
. Nawet w
tych okoliczno
ś
ciach nie byłam w stanie mu nawet współczu
ć
! Współczułam tylko Nessie,
ż
e przez niego musi si
ę
martwi
ć
.
- Spokojnie - wtr
ą
cił Emmett, zmierzyłam go ostrym spojrzeniem. - Jacob nie da si
ę
tak
łatwo pokona
ć
.
- 11 -
- Nie o to chodzi - j
ę
kn
ę
ła. - Ich jest zbyt wiele...
Zapłakała znów.
- Co z Bell
ą
i Edwardem? Co z reszt
ą
? - dopytywałam si
ę
. Pokr
ę
cił głow
ą
.
- Nie wiem - westchn
ą
ł. - I nie mamy jak si
ę
dowiedzie
ć
.
Nie rozmawiali
ś
my. Siedzieli
ś
my w trójk
ę
, obejmuj
ą
c si
ę
. Renesme dr
ż
ała w moich
ramionach. Co te
ż
mo
ż
na mówi
ć
w takich chwilach, gdy oczekuje si
ę
na
ś
mier
ć
?
Usiłowałam zmie
ś
ci
ć
wszystkie lata u Cullenów w kilku minutach. Sceny przewijały mi si
ę
przed oczami i nie
ż
ałowałam niczego. Mo
ż
e tylko tego,
ż
e nigdy nie potrafiłam kocha
ć
Emmetta tak mocno, jak on mnie. Byłam nawet tak głupia i samolubna,
ż
e byłam gotowa go
odda
ć
za cen
ę
bycia człowiekiem! Zadziwiaj
ą
ce, jak chwile niebezpiecze
ń
stwa zmuszaj
ą
do
refleksji. A najgorsze jest to,
ż
e nie ma nawet szansy, by odpokutowa
ć
swoje grzechy...
Mój telefon zabrz
ę
czał nagle i otrzymałam dziwn
ą
wiadomo
ść
od nieznajomego
nadawcy...
Id
ą
.
Nie wiem, kto to wysłał, ale z pewno
ś
ci
ą
miał racj
ę
. Wybiegłam na deszcz bez dłu
ż
szego
zastanowienia. Wiedziałam ju
ż
, co musze zrobi
ć
. Emmett pod
ą
zył za mn
ą
.
- Co ty robisz, Rosalie? - spytał.
- Zmyl
ę
ich, a wy si
ę
schowajcie - odparłam twardo, nie zwracaj
ą
c na deszcz zalewaj
ą
cy
mi oczy.
- Lepiej ja to zrobi
ę
. A ty zosta
ń
z Nessie - przyznał.
- Nie! - sykn
ę
łam i zbli
ż
yłam si
ę
do niego. - Ty jeste
ś
silny, zdołasz j
ą
lepiej ochroni
ć
, ni
ż
ja. Spróbuje ich zmyli
ć
.
- Rose... - szepn
ą
ł.
Wtedy do mnie dotarło,
ż
e bior
ą
c pod uwag
ę
nasz
ą
sytuacj
ę
, mog
ę
go ju
ż
nigdy nie
zobaczy
ć
. Mojego szcz
ęś
cia, mojego prywatnego szcz
ęś
cia. Emmetta, który pomógł mi
znie
ść
to, kim jestem. Tak wiele był gotów po
ś
wi
ę
ci
ć
dla mnie. Zawsze. Dlaczego tak mało
mu dałam? Czemu przewy
ż
szyłam pych
ę
nad to wszystko, co on dawał mnie?!
Obj
ę
łam jego twarz dło
ń
mi i pocałowałam mocno. Owin
ą
ł mnie swoimi ramionami. Nie
chcieli
ś
my, ale wiedzieli
ś
my,
ż
e to koniec...
Oderwałam si
ę
od niego z niech
ę
ci
ą
.
- Ukryj si
ę
z ni
ą
- powiedziałam sucho i bez wyrazu. Spojrzeli
ś
my sobie w oczy. Nie
potrzebowali
ś
my słów. Ka
ż
de z nas w tej chwili bezgło
ś
nie wyznawało wszystko, co czuje.
Miałam nadziej
ę
,
ż
e spotkam go w ciemnej otchłani, czy gdziekolwiek trafi
ę
.
ś
e
odnajdziemy si
ę
tak szybko, jak to mo
ż
liwe... I obiecałam sobie,
ż
e wtedy si
ę
zmieni
ę
. B
ę
d
ę
go kocha
ć
, bo wol
ę
umrze
ć
, ni
ż
ż
y
ć
bez niego.
Dotkn
ę
łam jeszcze raz jego policzków i znikn
ę
łam. A im dalej byłam, tym bardziej
chciałam zawróci
ć
. Nie mogłam tego jednak zrobi
ć
.
- 12 -
Nie mogłam...
Zostawiałam tropy gdzie popadnie. Starałam si
ę
, wkładaj
ą
c w to cały mój
ż
al i nienawi
ść
.
Nienawi
ść
do tych, przez których musiałam rozdzieli
ć
si
ę
z Emmettem.
Wida
ć
za mało si
ę
starałam. Zatrzymałam si
ę
, cała przemoczona i odwróciłam powoli.
Ujrzałam blad
ą
twarz okryt
ą
czerwonym kapturem.
- Witaj, Rosalie... - usłyszałam. A głos był przesycony pogard
ą
i pewno
ś
ci
ą
siebie...
Oparłem si
ę
o blat łokciami i umilkłem. Ta chwila była dla mnie bardzo ci
ęż
ka. My
ś
l, co
mogło si
ę
przydarzy
ć
Rosalie, odbierała mi zdrowy rozs
ą
dek. Kiedy znikn
ę
ła w deszczu, po
raz pierwszy poczułem uczucie gł
ę
bokiej paniki.
- Ciekawe, bardzo ciekawe - mrukn
ą
ł mój słuchacz. - Zawiedli rodzice, ten wilkołak, a
nawet twoja własna
ż
ona! Ha! - zacisn
ą
łem dłonie w pi
ęś
ci i sykn
ą
łem, ale zaraz je
rozlu
ź
niłem. Co by mi dało, gdybym go teraz rozszarpał? Nic.
- Mieli przewag
ę
- odparłem.
- Nic dziwnego. Dali
ś
cie si
ę
podej
ść
jak małe dzieci. To tylko dowód na to,
ż
e byli
ś
cie
zbyt pewni siebie... Tak, ale jako
ś
musiałe
ś
tu trafi
ć
? Co było dalej?
Westchn
ą
łem.
- Kiedy Rose znikn
ę
ła, długo patrzyłem za ni
ą
, maj
ą
c nadziej
ę
,
ż
e wróci. Nie wróciła.
Postanowiłem wi
ę
c zaj
ąć
si
ę
Nessie, bo to j
ą
miałem ochrania
ć
. Tylko ona mi pozostała...
Otoczenie było ciemne, ze
ś
cian kapała woda i cuchn
ę
ło st
ę
chlizn
ą
. Siec rur biegła
skł
ę
bion
ą
pl
ą
tanin
ą
ku górze. Znikały gdzie
ś
w suficie.
Panowała jednak przytłaczaj
ą
ca cisza. Martwiło mnie,
ż
e sprawy przyj
ę
ły taki obrót.
Wszyscy byli w niebezpiecze
ń
stwie. Moim marzeniem było cofn
ąć
czas i nie dopu
ś
ci
ć
do
tego. To było jednak niemo
ż
liwe...
Nasz dom od tej pory b
ę
dzie stał pusty. Pn
ą
cza i dzika trawa wedr
ą
si
ę
do
ś
rodka,
zarastaj
ą
c wszystko. Pami
ą
tki, zdj
ę
cia, ubrania... Symbole nas samych, wspomnienia chwil
dobrych i złych.
Zapłakałam cicho na my
ś
l o tym. Skuliłam si
ę
po
ś
ród rur, w tej mokrej i zimnej piwnicy.
Dr
ż
ałam na sam
ą
my
ś
l o tym, co nas czeka. Chciałam zobaczy
ć
rodziców, chciałam
przytuli
ć
Jacoba... Tak bardzo si
ę
bałam.
Zjawił si
ę
wujek i przytulił mnie mocno. Bałam si
ę
,
ż
e i jego mi zabior
ą
.
- Nie płacz malutka - szepn
ą
ł, głaszcz
ą
c moje włosy. Och, tak bardzo chciałam wierzy
ć
w jego zapewnienia.
Miałam zbyt
ś
ci
ś
ni
ę
te gardło, by odpowiedzie
ć
. Wczepiłam si
ę
palcami w jego mokr
ą
koszulk
ę
. I nie mogłam si
ę
uspokoi
ć
. Trz
ę
słam si
ę
, a nogi miałam jak z waty. Ramiona
zesztywniały bole
ś
nie.
- 13 -
W ko
ń
cu rozległ si
ę
jaki stukot na górze. Oboje zamarli
ś
my, patrz
ą
c w sufit. Wujek pu
ś
cił
mnie, marszcz
ą
c brwi.
- Zosta
ń
tu Nessie - szepn
ą
ł.
- Nie - powiedziałam zdławionym szeptem, łapi
ą
c go za r
ę
k
ę
. - Prosz
ę
ci
ę
, nie id
ź
.
Wszyscy kazali mi ucieka
ć
, albo zostawa
ć
i
ź
le si
ę
to ko
ń
czyło. To ty zosta
ń
tutaj... Błagam
ci
ę
!
- Mo
ż
e to ciocia Rose... - powiedział z nadziej
ą
. Oczy mu błysn
ę
ły.
- Nie, to nie ona - sykn
ę
łam spanikowana. Dobrze wiedziałam,
ż
e to nie ona.
- Tylko sprawdz
ę
i zaraz wracam - pocałował mnie w czoło. - Schowaj si
ę
tutaj - wcisn
ą
ł
mnie w k
ą
t i ruszył metalowymi schodami na gór
ę
.
Skuliłam si
ę
znowu, wstrzymuj
ą
c co chwil
ę
oddech. Modliłam si
ę
, by nagle pojawił si
ę
wujek Emmett, u
ś
miechni
ę
ty od ucha do ucha, jak zawsze i powiedział,
ż
e wszystko w
porz
ą
dku.
ś
e wszyscy s
ą
cali i zdrowi i czekaj
ą
na mnie. I na dodatek wyszło sło
ń
ce.
Ju
ż
nawet to widziałam, przymykaj
ą
c powieki, ale kiedy usłyszałam skrzypni
ę
cie i
otworzyłam oczy, było ciemno, brudno... A ja bałam si
ę
i czułam chłód.
Skrzypni
ę
cie si
ę
wzmocniło i poderwałam si
ę
do góry, próbuj
ą
c uspokoi
ć
moje rozszalałe
serce. Miałam wra
ż
enie,
ż
e dudni dono
ś
nie, a echo odbija si
ę
od
ś
cian, zdradzaj
ą
c moja
kryjówk
ę
.
Jaki
ś
cie
ń
przemkn
ą
ł po
ś
cianie. Wzdrygn
ę
łam si
ę
.
- Wujku? - spytałam cicho, głos mi zadr
ż
ał. Wychyliłam si
ę
nieco. - Wujku? - ponowiłam
pytanie. Nikt nie odpowiedział. Cofn
ę
łam si
ę
o krok i powoli obróciłam, by ponownie si
ę
ukry
ć
.
I wtedy ujrzałam obc
ą
, blad
ą
twarz, okryt
ą
czerwonym kapturem. Posta
ć
złapała mnie za
nadgarstki. Wzi
ę
łam kilka spazmatycznych wdechów i zacz
ę
łam wrzeszcze
ć
.
Kopałam, gryzłam, ale to nic nie pomagało. Wywlekli mnie na gór
ę
. Na podłodze
widziałam wujka Emmetta. Le
ż
ał nieruchomo, jak prawdziwy kamienny pos
ą
g.
Wołałam go, ale nie reagował. Nagle przestałam widzie
ć
i słysze
ć
. Nie czułam, co si
ę
ze
mn
ą
dzieje. Po prostu jakbym zapadła si
ę
w nico
ść
, pró
ż
ni
ę
.
Unosiłam si
ę
w bezdennej otchłani w dziwnym stanie półsnu. Czer
ń
przybierała ró
ż
ne
formy, a d
ź
wi
ę
ki były zniekształcone i po prostu przera
ż
aj
ą
ce. Usiłowałam si
ę
przez nia
przedrze
ć
, ale co
ś
mnie powstrzymywało sił
ą
. Trzymało na dnie. Bałam si
ę
,
ż
e si
ę
zaraz
udusz
ę
...
Ockn
ę
łam si
ę
nagle, bior
ą
c szybkie wdechy. Rozejrzałam si
ę
i nie poznawałam miejsca,
w którym si
ę
znalazłam. W odró
ż
nieniu od tamtego mroku, kolory mnie raziły. I niepokoiły.
Drzwi si
ę
otwarły i jaki
ś
obcy wampir wywlókł mnie na zewn
ą
trz sił
ą
. Mijałam setki sal o
niezbadanej zawarto
ś
ci. Chyba nawet nie chciałam wiedzie
ć
, co tam jest.
- 14 -
Posadził na krze
ś
le przed jakim
ś
białowłosym facetem. Dookoła roznosił si
ę
znajomy mi
zapach. Zapach, który czułam jako ostatni, zanim mnie złapali. Wujka Emmetta...
- Witaj - odparł oschło. - Długo ci
ę
szukali
ś
my.
- Co zrobili
ś
cie z moj
ą
rodzin
ą
?!- krzykn
ę
łam, zrywaj
ą
c si
ę
z krzesła, ale ten, który mnie
tu przyprowadził przytrzymał mnie za ramiona i posadził.
- Spokojnie. Maniery wymagaj
ą
tego, by odpowiedzie
ć
na przywitanie. Rodzice ci
ę
tego
nie uczyli?
- Nie masz prawa wypowiada
ć
nawet ich imion! - zerwałam si
ę
ponownie. I znów
zostałam przyci
ś
ni
ę
ta do krzesła.
- Skoro taka jeste
ś
ciekawa... - westchn
ą
ł. - Wszyscy tu byli i ze wszystkimi
rozmawiałem. Znam ka
ż
dy szczegół z tej farsy... - jego usta wykrzywiły si
ę
w u
ś
miechu.
- Gdzie oni s
ą
teraz?! Co im zrobili
ś
cie?! Chc
ę
ich zobaczy
ć
!
- Tak, zobaczysz ich. B
ą
d
ź
pewna - odparł wci
ąż
tym samym spokojnym tonem. - To
była niezwykła zabawa igra
ć
z darem Alice, naprawd
ę
. Jasper te
ż
był problemem... O twoim
wilkołaku nie wspomn
ę
.
- Jacob... - szepn
ę
łam, a w moich oczach automatycznie wezbrały łzy. Zrobili mu co
ś
. I
wiedziałam,
ż
e zrobili cos strasznego. - Chc
ę
ich zobaczy
ć
. Wszystkich! Teraz! -
za
żą
dałam.
Wampir spojrzał na kogo
ś
za moimi plecami, ale nie odwracałam od niego wzroku.
Widziałam jak kiwn
ą
ł głow
ą
i kto
ś
znów brutalnie poderwał mnie do góry.
Zaprowadzili mnie na jaki
ś
plac. Le
ż
ał tam stos białych ciał. Zaparło mi dech widz
ą
c
pal
ą
ce si
ę
obok wielkie ognisko. Ale poprowadzono mnie dalej. Poczułam ulg
ę
,
ż
e to
jeszcze nie teraz i nie w taki sposób. Instynktownie szukałam wzrokiem jaki
ś
ś
ladów.
Nie. Było chyba znacznie gorzej. Pomieszczenie gdzie mnie wepchni
ę
to przypominało
kostnic
ę
. Na stołach le
ż
ały ciała wszystkich... Całej mojej rodziny. Nie ruszali si
ę
.
- Co wy im zrobili
ś
cie? - spytałam zdławionym głosem.
- Wykonali swoje zadanie - odparł mój przewodnik beznami
ę
tnie. - Odpowiedzieli na
wszystkie pytania i teraz czekaj
ą
w kolejce do ogniska - za
ś
miał si
ę
, jakby powiedział
doskonały dowcip.
J
ę
kn
ę
łam z rozpaczy, jak
ą
poczułam. Widziałam twarz mojego ojca. T
ę
pi
ę
kn
ą
twarz.
Obok le
ż
ała mama... Rozpłakałam si
ę
.
- To nie koniec. Musisz si
ę
po
ż
egna
ć
jeszcze z kim
ś
... - chwycił mnie mocno i wepchn
ą
ł
do mniejszego pomieszczenia, gdzie pod
ś
cian
ą
le
ż
ał...
Zamkn
ę
łam oczy. Nie chciałam na to patrze
ć
.
- No dalej. Przecie
ż
chciała
ś
ich zobaczy
ć
- zarechotał wampir i szturchn
ą
ł mnie.
Mimowolnie popatrzyłam na Jacoba. Drzwi zatrzasn
ę
ły si
ę
za mn
ą
. Podeszłam do niego
i dotkn
ę
łam delikatnie jego nagiego torsu. Spodziewałam si
ę
,
ż
e b
ę
dzie gor
ą
cy, ale był
- 15 -
zimny. Na jego ciele widniało kilka ugryzie
ń
, jego serce nawet nie szeptało. On był...
przysłoniłam usta dłoni
ą
.
W jakiej to agonii musiał umiera
ć
, kiedy trawił go jad. A mnie nie było, by go jakos
ochroni
ć
. Stan
ę
łam plecami pod
ś
cian
ą
i zjechałam w dół zanosz
ą
c si
ę
płaczem.
- Wybacz mi, Jake... - zapłakałam. - Wybaczcie mi wszyscy...
To był dla mnie koniec. Umarło we mnie wszystko, czym si
ę
ż
ywiłam. Obok mnie
spoczywała miło
ść
mojego
ż
ycia. On ju
ż
nigdy na mnie nie spojrzy, nigdy si
ę
nie
u
ś
miechnie.
Jak bardzo byłam głupia...
Jak bardzo egoistyczna,
ż
e nawet nie powiedziałam mu „
ż
egnaj...”
Jak bardzo chciałam teraz do nich doł
ą
czy
ć
...
Przesłuchania zako
ń
czyły si
ę
i sal
ę
zamkni
ę
to. Te
ś
ciany słyszały jedn
ą
histori
ę
ju
ż
tyle
razy,
ż
e nic dziwnego,
ż
e wszyscy odetchn
ę
li z ulg
ą
.
Renesmee siedziała ze swoim ukochanym, jak tego chciała. Jedynym, który zgin
ą
ł
naprawd
ę
. Reszta rodziny zostanie odseparowana. B
ę
d
ą
ż
yli jeszcze kilka lat w
ś
wiadomo
ś
ci,
ż
e utracili swoich bliskich. A potem, po kolei b
ę
d
ą
likwidowani.
To był koniec rodziny Cullenów. A Volturi ju
ż
nigdy nie mieli dopu
ś
ci
ć
do tego, by podoba
historia si
ę
powtórzyła. Nast
ę
pna na li
ś
cie jest rodzina Tanyi z Denali. Z nimi jednak b
ę
dzie
nieco pro
ś
ciej...
- Jane? - odwróciłam si
ę
, słysz
ą
c swoje imi
ę
. U
ś
miechn
ę
łam si
ę
do Aleca promiennie.
- Nareszcie koniec. Ju
ż
zaczynało mnie to irytowa
ć
... - odparłam i ruszyłam za nim
korytarzem.
-
Ś
wietnie si
ę
spisała
ś
.
- Och, ty te
ż
- przyznałam z rozkosz
ą
. - Ciesz
ę
si
ę
,
ż
e jest po wszystkim. Aro jako
ś
to
przełkn
ą
ł?
- Tak. Nie miał innego wyj
ś
cia - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
niewinnie.
- Oczywi
ś
cie - przyznałam i wyrzuciłam telefon komórkowy do kosza. Nie b
ę
dzie mi ju
ż
potrzebny. I tak wysłałam z niego tylko jedn
ą
wiadomo
ść
.
Odeszli
ś
my
ś
miej
ą
c si
ę
cicho. W Volterze było dzi
ś
wyj
ą
tkowo du
ż
o turystów...