Koniec końców cz 1

background image

- 1 -

Cz

ęść

pierwsza

Na sali rozległo si

ę

lekkie poruszenie. Ekscytacja wisiała w powietrzu. Kto

ś

mógłby nawet

powiedzie

ć

,

ż

e chore zamiłowanie do cudzego nieszcz

ęś

cia. Gdyby kto

ś

jednak od lat

próbował trzyma

ć

w r

ę

kach porz

ą

dek całego

ś

wiata, by

ć

mo

ż

e zrozumiałby takie, a nie inne

post

ę

powanie. W ko

ń

cu zapadła cisza, a drzwi skrzypn

ę

ły, otwieraj

ą

c si

ę

szeroko.

Przyszedł. Ju

ż

wszyscy na niego czekali. Nie wygl

ą

dał ju

ż

jak kto

ś

, kto jest w stanie

powali

ć

swoj

ą

sił

ą

kilku na raz. On ju

ż

nie miał sił. Nie miał po co i dla kogo walczy

ć

...

Wszedłem do

ś

rodka. Czekali na to, jakbym był jak

ąś

rozrywk

ą

. Mnie jednak nie było do

ś

miechu. Czułem si

ę

bezsilny. Moja dusza umierała z ka

ż

da sekund

ą

.

Usiadłem bezwładnie na podstawionym krze

ś

le, naprzeciw jakiego

ś

białowłosego

wampira. Wygl

ą

dał na pewnego siebie. I miał prawo...

- Imi

ę

, nazwisko, data urodzenia i

ś

mierci. Miejsce! - zagrzmiał, uniosłem na niego

wzrok. Kiedy

ś

skr

ę

ciłbym mu kark, dzi

ś

nie miałem po co to robi

ć

. Ani dla kogo. Wycisn

ę

li

ze mnie wszelk

ą

nadziej

ę

.

- Emmett Cullen... - zacz

ą

łem.

-

Ź

le! - wrzasn

ą

ł.

background image

- 2 -

Skrzywiłem si

ę

,

- Emmett Dale McCarty - zacz

ą

ł co

ś

pisa

ć

. - Urodzony w 1915 roku. Dla

ś

wiata umarłem

w 1935. Gatlinburg, Tennessee...

Odło

ż

ył wszystko i skrzy

ż

ował palce na blacie stolika. Spojrzał na mnie ostro,

przeszywaj

ą

co.

- Powiedz, co si

ę

stało - odparł lekkim tonem. Zadziwiaj

ą

co paradoksalnym, zwa

ż

ywszy

na sytuacj

ę

.

- Wszystko wiecie...

- Cisza! - rykn

ą

ł. - Opowiedz swoj

ą

wersj

ę

wydarze

ń

! Od pocz

ą

tku - sykn

ą

ł.

Wzi

ą

łem gł

ę

boki oddech. Rozejrzałem si

ę

. Patrzyło na mnie wiele par,

krwistoczerwonych oczu. We wszystkich czaiła si

ę

ch

ęć

mordu. Nie miałem szans. Nie

widziałem

ż

adnych. Byłem sam.

Musiałem podj

ąć

histori

ę

, której miałem nadziej

ę

, nigdy nie poruszy

ć

...

- Wszystko zacz

ę

ło si

ę

10 wrze

ś

nia 2008 roku. Urz

ą

dzili

ś

my przyj

ę

cie z okazji urodzin

Nessie. Wygl

ą

dała ju

ż

jak dorosła i wiodła szcz

ęś

liwy zwi

ą

zek z Jacobem. Atmosfera była

lekka i radosna. Byli

ś

my szcz

ęś

liwi,

ż

e wszystko tak dobrze si

ę

układa. Zwłaszcza,

ż

e

wcze

ś

niej o mało co nie było wojny... S

ą

dzili

ś

my,

ż

e tak ju

ż

b

ę

dzie zawsze. Jak bardzo si

ę

mylili

ś

my - pokr

ę

ciłem głow

ą

. - Kiedy mieli

ś

my wznie

ść

toast, Alice zamarła i miała wizj

ę

...

Podbiegli

ś

my do niej szybko, zostawiaj

ą

c wszystko byle jak.

- Alice? - spytał Jasper z przej

ę

ciem. - Alice, co si

ę

dzieje? Co zobaczyła

ś

?

Zadr

ż

ała i westchn

ę

ła z przera

ż

eniem. Zupełnie jak przed laty...

- Oni id

ą

- szepn

ę

ła.

- Kto? - dopytywał si

ę

Carlisle.

- Wysłali po nas kogo

ś

- dodała. - Inicjatywa wyszła od Kajusza. Nie mo

ż

e znie

ść

pora

ż

ki, któr

ą

zafundowali

ś

my mu dwa lata temu...

Zapadła cisza. Nessie zatkała usta dłoni

ą

i ukryła si

ę

w ramionach oniemiałego Jacoba.

- Nie - szepn

ę

łam. - Nie! Nie po tym wszystkim!

- Bello, prosz

ę

uspokój si

ę

- szepn

ą

ł Edward, obejmuj

ą

c mnie.

- Uspokoi

ć

? - spytałam z oburzeniem.

- Jeste

ś

nasz

ą

tarcz

ą

... Damy im rady - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

.

Czy wiedział jak bardzo było to dla mnie ci

ęż

kie? Brałam odpowiedzialno

ść

za zbyt wiele

istnie

ń

! A je

ś

li popełni

ę

ą

d?

- Alice - podj

ą

ł Carlisle łagodnie. - Czy wiesz, kiedy to nast

ą

pi?

Zamrugała oczami i zachwiała si

ę

, Jasper przytrzymał j

ą

mocno.

- Ju

ż

... Ju

ż

tu s

ą

. W Stanach - j

ę

kn

ę

ła. - Ukrywali wszystko, by mnie przechytrzy

ć

!

Teraz, kiedy s

ą

tak blisko, nie musz

ą

ju

ż

nic ukrywa

ć

. Maj

ą

nas w gar

ś

ci... - zapłakała.

background image

- 3 -

- Nic straconego! - krzykn

ą

ł Emmett. - Zbieramy si

ę

.

- Nessie, spakuj swoje rzeczy - poleciła Rosalie. - Szybko!

Moja córka zerwała si

ę

i pobiegła do domu. Szlochała bez przerwy.

- Co mamy robi

ć

? - spytała zaniepokojona Esme, kr

ę

c

ą

c głow

ą

.

- Najwa

ż

niejsze, by uratowa

ć

Renesmee - odparła Alice. - O ni

ą

im chodzi.

- Moja córeczka... - j

ę

kn

ę

łam i nogi si

ę

pode mn

ą

ugi

ę

ły, co wampirowi raczej nie zdarza

si

ę

cz

ę

sto.

- Nic si

ę

nie bój Bello... Poradzimy sobie...

Zamilkłem, próbuj

ą

c opanowa

ć

rosn

ą

ce we mnie emocje. Białowłosy wampir wpatrywał

si

ę

we mnie ze zniecierpliwieniem.

- Mów dalej! - nakazał. - Wró

ż

bitka zobaczyła nadej

ś

cie Stra

ż

y i podj

ę

li

ś

cie prób

ę

ucieczki. Co dalej?!

Wzdrygn

ą

łem si

ę

.

- Postanowili

ś

my si

ę

zbytnio nie rozdziela

ć

. Przynajmniej na pocz

ą

tku. Potem jednak

uznali

ś

my,

ż

e wi

ę

cej zdziałamy osobno. I tak Alice i Jasper zostali z Nessie i Jacobem. Ja

zostałem z Rose, Bell

ą

i Edwardem. A Carlisle i Esme zostali sami. Chcieli najpierw

spróbowa

ć

wszystko załagodzi

ć

, porozmawia

ć

...

Esme była niespokojna i troch

ę

ż

ałowałem,

ż

e nie wzi

ą

łem ze sob

ą

Jaspera. Mógł ukoi

ć

jej nerwy. Mimo to bardziej przyda si

ę

gdzie indziej, je

ś

li nasz plan si

ę

nie powiedzie.

Czekali

ś

my w domu na nadej

ś

cie czego

ś

, co było nieuniknione... Chcieli

ś

my sp

ę

dzi

ć

t

ę

chwil

ę

niepewno

ś

ci wspominaj

ą

c. W tej chwili chcieli

ś

my pami

ę

ta

ć

tylko o tym.

- Pami

ę

tasz, moja droga, kiedy otworzyła

ś

oczy jako nowonarodzona? - spytałem cicho,

z u

ś

miechem.

- Och, tak. To było dla mnie du

ż

e zaskoczenie - przyznała. - Szalało we mnie tyle

sprzecznych uczu

ć

. Było mi ci

ęż

ko. Ale byłe

ś

przy mnie, dałe

ś

mi nadziej

ę

- dotkn

ę

ła

mojego policzka.

- Ty dała

ś

mi o wiele wi

ę

cej, Esme. Z samego pocz

ą

tku mi wybaczyła

ś

, a to było i wci

ąż

jest dla mnie bezcenne.

- Wybaczyłam ci, bo wiesz,

ż

e ci

ę

kochałam. Od zawsze ci

ę

kochałam. Carlisle, byłe

ś

mi

pisany, wiem to na pewno - wsparła głow

ę

na mojej piersi.

- I ja ciebie pokochałem, Esme. Jeste

ś

dla mnie wszystkim - zamilkłem. Rozległ si

ę

huk

otwieranych drzwi. - I zawsze b

ę

d

ę

ci

ę

kochał - dodałem pospiesznie, patrz

ą

c jej w oczy.

Do salonu, gdzie siedzieli

ś

my, wkroczyła cała grupa wampirów, odzianych w czerwone

płaszcze. Wstali

ś

my oboje.

- Przyszli

ś

my po Renesmee Cullen! - odezwał si

ę

jeden z nich.

background image

- 4 -

Uniosłem dłonie w ge

ś

cie obronnym.

- Prosz

ę

, pomówmy - odparłem spokojnym tonem. - Czy mo

ż

emy zna

ć

powód tego

naj

ś

cia?

Wysoki, czarnowłosy wampir spojrzał na mnie z pogard

ą

, po czym zerkn

ą

ł za siebie w

towarzysz

ą

cy mu tłum.

Za

ś

miał si

ę

gorzko.

- Nie - odparł po chwili.

Esme zamarła i wyci

ą

gn

ę

ła do przodu r

ę

ce, jakby nagle o

ś

lepła. W tłumie ujrzałem

znajom

ą

twarz...

- Prosz

ę

, nie! - rzuciłem szybko i mnie te

ż

zacz

ę

ła zalewa

ć

ciemno

ść

. Przestałem czu

ć

,

widzie

ć

...

- CARLISLE! - usłyszałem jeszcze jej rozpaczliwy krzyk...

Alice zapłakała gło

ś

no i zacz

ę

ła wali

ć

dło

ń

mi w ziemi

ę

. Ci

ą

gle powtarzała pod nosem,

ż

e

nie wierzy w to, co si

ę

dzieje. Jej emocje były jak wzburzony ocean, który mógł pochłon

ąć

wszystko, co stało mu na drodze. Pełen gniewu,

ż

alu i gł

ę

bokiego smutku. A ja nic nie

mogłem na to poradzi

ć

. Byłem jedynie statkiem w tym morzu rozpaczy.

Zaczynałem sam w

ą

tpi

ć

w to wszystko...

- Jasper... - szepn

ę

ła jak

ąś

chwil

ę

ź

niej.

Cierpiałem, nie mog

ą

c jej pomóc opanowa

ć

emocji. Zabroniła mi. Uznała,

ż

e woli by

ć

całkowicie

ś

wiadoma,

ż

e nale

ż

y si

ę

to pami

ę

ci innych.

- Słucham - powiedziałem cicho, łapi

ą

c jej r

ę

k

ę

.

- Znale

ź

li nasz trop. B

ę

d

ą

tu lada moment! - spojrzała na mnie z przera

ż

eniem, po czym

przeniosła wzrok na drzemi

ą

cych niespokojnie Nessie i Jacoba.

Siedzieli pod

ś

cian

ą

, wtuleni w siebie.

- Co mamy robi

ć

? - spytałem cicho, by ich nie obudzi

ć

.

- Zostaniemy tutaj - odparła. - Niech nas znajd

ą

. Ale Renesmee i Jake niech uciekaj

ą

do

Belli. Tak chyba b

ę

dzie najlepiej. Obejmie ich tarcz

ą

... - zamy

ś

liła si

ę

.

- A my? Spróbujemy ich zatrzyma

ć

?

- Pomy

ś

l, Jasper... Ty jeste

ś

mistrzem w walce, a ja przewiduje ruchy. Zatrzymamy ich -

powiedziała z pewno

ś

ci

ą

siebie. Zupełnie, jakby próbowała przekona

ć

zwłaszcza sam

ą

siebie.

- A Carlisle i Esme? - spytałem półgłosem.

Pokr

ę

ciła głow

ą

.

- Nie widz

ę

ich - szepn

ę

ła z gorycz

ą

. - Musimy działa

ć

. Mamy mało czasu.

Kiwn

ą

łem i u

ż

yłem swojego daru na tamtej dwójce.

- Nessie? - Alice dotkn

ę

ła jej ramienia, wybudzaj

ą

c j

ą

. - Nessie, skarbie...

background image

- 5 -

- Co si

ę

stało, ciociu? - spytała zaspanym głosem, przecieraj

ą

c oczy.

- Musicie i

ść

- powiedziała, podnosz

ą

c j

ą

. - Jacob, wstawaj! - potrz

ą

sn

ę

ła nim mocno, a

ten zerwał si

ę

niemal natychmiast.

- I

ść

? - spytała Renesmee. - Gdzie? Po co?

- Nic si

ę

nie bój - pocałowała j

ą

w czoło. - Id

ź

cie na wschód, do twoich rodziców.

- Ale...

- Natychmiast! - powiedziała ostro, tak jak nigdy nie mówiła.

Nessie chyba wszystko zrozumiała i w jej oczach pojawiły si

ę

łzy.

- O Bo

ż

e... - szepn

ę

ła i obj

ę

ła Alice ramionami. - Uwa

ż

ajcie na siebie, błagam. Wujku -

podeszła do mnie i równie

ż

przytuliła.

- B

ę

dzie dobrze - szepn

ą

łem do niej, cho

ć

sam bardzo chciałem w to wierzy

ć

. - Id

ź

cie

ju

ż

.

Kiedy znikn

ę

li zostali

ś

my sami z Alice.

Złapała mnie za r

ę

k

ę

i w ciszy pogr

ąż

ali

ś

my si

ę

we wspólnych wspomnieniach. Były dla

mnie chwil

ą

odkupienia wszystkich win...

I wtedy wszystko potoczyło si

ę

, niczym lawina. Alice ujrzała jak nadchodz

ą

od południa i

w tamt

ą

stron

ę

si

ę

ustawili

ś

my. Kto

ś

jednak zmienił zdanie i kiedy nastał moment całkowitej

niepewno

ś

ci, znikn

ę

ła mi z oczu.

Zalała nas fala czerwonych płaszczy.

- Alice! - krzykn

ą

łem, czuj

ą

c jak wiele rak ci

ą

gnie mnie daleko od niej. Czułem jednak to,

co ona. Bała si

ę

, cierpiała. Kto

ś

zadawał jej ból, a ja nie mogłem nic na to poradzi

ć

.

- ALICE! - ponowiłem, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko zdławiony krzyk. Jej krzyk. A

ż

nagle... Urwał si

ę

.

Zamarłem na moment. Zapomniałem kim byłem do tej pory. Obudził si

ę

we mnie dawny

potwór, który rz

ą

dził mn

ą

tyle lat. Przestałem by

ć

Cullenem, na powrót stałem si

ę

Withlockiem. Wampirem, który

ż

ył po to, by zabija

ć

...

Poczułem w moim u

ś

cisku nieznan

ą

mi r

ę

k

ę

... Zacisn

ą

łem palce i z przeci

ą

głym

warkotem, szarpn

ą

łem. Rozległ si

ę

trzask.

Oceniłem ilu mam przeciwników. Było ich o

ś

miu, ale moja furia w tej chwili przewy

ż

szała

wszystko.

- Co z ni

ą

zrobili

ś

cie?! - sykn

ą

łem, si

ę

gaj

ą

c po kolejne ciało, by je rozszarpa

ć

. - Oddajcie

mi Alice! Oddajcie mi j

ą

natychmiast!

Usłyszałem

ś

miech, a potem dotkn

ę

ła mnie fala bólu tak silna,

ż

e padłem na ziemi

ę

,

kul

ą

c si

ę

. Opadałem w otchła

ń

, w której nie ma Alice. Nie ma jedynej, któr

ą

pokochałem.

Która uczyniła mnie lepszym, sprawiła,

ż

e moja dusza odzyskała kolory... Teraz znów w

moja dusz

ę

wst

ę

pował cie

ń

. I nie było Alice, która mogłaby ten cie

ń

przegna

ć

...

background image

- 6 -

Otaczał nas las. Kiedy

ś

las był nam przyjazny. Sp

ę

dzali

ś

my w nim du

ż

o czasu,

zachwycaj

ą

c si

ę

tym wszystkim...

Teraz to był koszmar. Koszmar pełen zjaw, które czyhały na nas za ka

ż

dym drzewem, za

ka

ż

dym kamieniem.

Nessie płakała cał

ą

drog

ę

. Trzymałem j

ą

za r

ę

k

ę

, ci

ą

gn

ą

c. Nie potrafiła biec tak szybko,

jak zwykle. Ledwo przebierała nogami, a łzy zasłaniały jej widok. W ko

ń

cu wyrwała r

ę

k

ę

z

mojego u

ś

cisku i upadła mi

ę

dzy paprocie, chowaj

ą

c twarz w dłoniach.

- Ness, musimy wia

ć

! - powiedziałem do niej z rozpacz

ą

.

- Nie mog

ę

... - zaszlochała. - Nie mog

ę

ich zostawi

ć

! To moja wina! Przeze mnie grozi im

niebezpiecze

ń

stwo!

- Prosz

ę

ci

ę

... Je

ś

li nas dorw

ą

to nic nie zmieni - obj

ą

łem j

ą

.

- Jacob, je

ś

li oni mnie złapi

ą

, przestan

ą

m

ę

czy

ć

moj

ą

rodzin

ę

- uj

ę

ła moj

ą

twarz w

dłonie. Przekazała mi poprzez swój dar, czego pragnie. Mówiła: To ty uciekaj kochany...

- Nie ma mowy! - powiedziałem ostro i wzi

ą

łem j

ą

na r

ę

ce. - Nie mo

ż

emy si

ę

podda

ć

.

Wła

ś

nie ze wzgl

ę

du na twoj

ą

rodzin

ę

!

- Jake, prosz

ę

ci

ę

...

- Nic nie mów! - wtuliła si

ę

we mnie, wci

ąż

płacz

ą

c.

Biegłem cał

ą

drog

ę

, a

ż

zacz

ą

łem traci

ć

oddech. Do tego musiałem jednocze

ś

nie

zostawia

ć

zgubny trop. Nie wiedziałem, czy to co

ś

da... Ale przynajmniej dawało mi pozór,

ż

e jest w miar

ę

bezpiecznie.

Padłem zdyszany w kryjówce Belli i Edwarda. Słyszał moje my

ś

li ju

ż

od dawna i czekali

na nas. Bella przytuliła mocno córk

ę

, a ja zipałem.

- Ju

ż

dobrze - szepn

ę

ła Bella, kład

ą

c mi dło

ń

na ramieniu. - Tu jeste

ś

cie bezpieczni.

- Gdzie wujek Emmett? - spytała cicho Nessie.

- Razem z Rose s

ą

nieco dalej. Nie mo

ż

emy by

ć

zbyt blisko siebie, bo stanowiliby

ś

my

łatwiejsz

ą

zdobycz... - wtr

ą

cił Edward i podał mi butelk

ę

wody. Wypiłem natychmiast cał

ą

i

odetchn

ą

łem w ko

ń

cu.

- Co z Alice i Jasperem? - spytała Bella.

- Nie wiem - sapn

ą

łem. - Spali

ś

my, kiedy Alice nas obudziła i kazała ucieka

ć

... Podobno

zbli

ż

ali si

ę

.

Edward mrukn

ą

ł z zamy

ś

leniem, patrz

ą

c w odrapane okno.

- Id

ą

w naszym kierunku... - szepn

ą

ł. - Nie wiem jak, ale wiedz

ą

gdzie nas szuka

ć

. Nasz

plan nie był tak idealny, jak s

ą

dzili

ś

my.

- Co masz na my

ś

li? - spytałem, marszcz

ą

c brwi.

-

ś

e mamy bardzo małe szanse na powodzenie - te słowa wypowiedział z trudem.

- Nie poddamy si

ę

! Nie pozwol

ę

, by którykolwiek j

ą

tkn

ą

ł! - wskazałem na Nessie.

background image

- 7 -

- My równie

ż

- dodał hardo i zapadła cisza, która przerywało tylko ciche szlochanie

miło

ś

ci mojego

ż

ycia...

Białowłosy odchrz

ą

kn

ą

ł i spojrzał na mnie zza biurka.

Badał mnie wzrokiem.

- Hmm... - mrukn

ą

ł. - Czyli gdy nie udało si

ę

Carlisle’owi i jego

ż

onie, linia obrony

przeszła na wró

ż

bitk

ę

i tego

ż

ołnierza, tak? - kiwn

ą

łem głow

ą

, roze

ź

lony,

ż

e tak ich okre

ś

lił.

- Jednak Stra

ż

e ich przechytrzyli i Renesmee musiała uciec dalej... - umilkł na moment. - I

jak to si

ę

stało,

ż

e kolejna linia obrony zawiodła? - spytał z ironi

ą

, u

ś

miechaj

ą

c si

ę

pogardliwie.

- Edward usłyszał czyje

ś

my

ś

li... Stało si

ę

to bardzo nagle i znów zacz

ą

ł si

ę

wy

ś

cig z

czasem...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Koniec końców cz 2
Koniec końców
Koniec z łamliwymi końcówkami
Francis Fukuyama Koniec człowieka
cz 12 Jak sobie radzić w sieci Garść porad na koniec
Wyjście z matriksa cz 4 koniec matriksa i co dalej, tworzenie nowego świata, przepowiednie końca cz
Filtry UV konieczna ochrona latem cz 1
Biol kom cz 1
Systemy Baz Danych (cz 1 2)
cukry cz 2 st
WOLNOŚĆ CZY KONIECZNOŚĆ
wykłady NA TRD (7) 2013 F cz`
JĘCZMIEŃ ZWYCZAJNY cz 4
Sortowanie cz 2 ppt
CYWILNE I HAND CZ 2
W5 sII PCR i sekwencjonowanie cz 2
motywacja cz 1

więcej podobnych podstron